caysii

  • Dokumenty2 224
  • Odsłony1 156 786
  • Obserwuję794
  • Rozmiar dokumentów4.1 GB
  • Ilość pobrań685 770

Mark Lawrance - Czerwona siostra

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Mark Lawrance - Czerwona siostra.pdf

caysii Dokumenty Książki Reszta
Użytkownik caysii wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 567 stron)

Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna Dedykacja Od autora Dramatis Personae Klasa Czerwona Prolog Klasa Szara Epilog Podziękowania

Tytuł oryginału: Red Sister Copyright © 2017 by Mark Lawrence Copyright for the Polish translation © 2017 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Urszula Okrzeja Korekta: Magdalena Górnicka Ilustracja na okładce: Dominik Broniek Opracowanie graficzne okładki: Piotr Chyliński Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228 134 743 www.mag.com.pl Wydanie II ISBN 978-83-7480-969-6 Warszawa 2017 Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 227213000 www.olesiejuk.pl Skład wersji elektronicznej: pan@drewnianyrower.com

Dedykacja Dla Celyn, która nie potrzebuje słów, by być elokwentna.

Od autora Zamiast umieścić poniższe informacje w dodatku na końcu książki, gdzie moglibyście ich nie zauważyć, dopóki nie skończycie czytać (co nieraz mi się zdarzało), ulokowałem je na samym początku. Niemniej najlepiej będzie, jeśli na razie je opuścicie, by wrócić do nich dopiero wtedy, gdy uznacie, że są wam potrzebne. Wszystkie te dane są również zawarte w tekście i dotrą do was w sposób naturalny. * * * Wszyscy mieszkańcy Abethu wywodzą się z czterech „plemion”. Tymi plemionami byli: Gerantowie – wyróżniający się wielkimi rozmiarami. Hunskowie – wyróżniający się szybkością. Ciemnowłosi i ciemnoocy. Marjale – wyróżniający się umiejętnością czerpania z mniejszej magii. Quantale – wyróżniający się umiejętnością wkraczania na Drogę i używania większej magii. * * * Wielkie rodziny Cesarstwa dodają do nazwiska przyrostek -sis, gdy cesarz mianuje głowę rodu lordem. Dynastia cesarska nosi nazwisko Lansis. Do najważniejszych rodów zaliczają się między innymi Tacsisowie, Jotsisowie, Memsisowie, Galamsisowie, Leensisowie, Gersisowie, Rolsisowie i Chemsisowie.

* * * W Konwencie Słodkiej Łaski nowicjuszki muszą ukończyć cztery klasy, nim mogą złożyć święte śluby. Nazwy klas pochodzą od czterech zakonów mniszek: Klasa Czerwona – typowy wiek nowicjuszki 9–12. Klasa Szara – typowy wiek nowicjuszki 13–14. Klasa Mistyczna – typowy wiek nowicjuszki 15–16. Klasa Święta – typowy wiek nowicjuszki 17–19. * * * Po złożeniu świętych ślubów nowicjuszki zostają mniszkami. Mogą wtedy podążyć jedną z następujących ścieżek: Oblubienica Przodka (Święta Siostra) – mniszka zajmująca się oddawaniem czci Przodkowi oraz podtrzymywaniem wiary. To najczęstsze z powołań. Siostra Wojowniczka (Czerwona Siostra) – mniszka biegła w walce z bronią i bez niej. W jej żyłach z reguły płynie hunskijska krew. Siostra Dyskrecji (Szara Siostra) – mniszka specjalizująca się w szpiegostwie, podstępach i truciznach. W jej żyłach często płynie marjalska krew. Ma talent do pracy w cieniu. Mistyczna Siostra (Święta Czarownica) – mniszka potrafiąca wkraczać na Drogę i manipulować nićmi. W jej żyłach zawsze płynie quantalska krew.

Dramatis Personae Mniszki (uszeregowane według rangi) Szkło: Ksieni Klasztoru Świętej Łaski, znana też jako Shella Yammal Róża: Siostra przełożona, Święta Siostra, kieruje sanatorium Koło: Siostra przełożona, nauczycielka Ducha, Święta Siostra, prowadzi lekcje Ducha Jabłko: nauczycielka Cienia, Szara Siostra, znana też jako Trucicielka, prowadzi lekcje Cienia Patelnia: nauczycielka Drogi, Święta Czarownica, prowadzi lekcje w klasach Drogi Linijka: nauczycielka Akademii, Święta Siostra, prowadzi lekcje Akademii Łój: nauczycielka Miecza, Czerwona Siostra, prowadzi lekcje Miecza Chryzantema: święta Siostra, najczęściej zwana Siostrą Mopem Krzemień: Czerwona Siostra, nauczycielka Klasy Szarej Imbryk: Szara Siostra Dąb: święta Siostra, nauczycielka Klasy Czerwonej Skała: Czerwona Siostra Nowicjuszki Alata: młodsza nowicjuszka Arabella Jotsis: młodsza nowicjuszka, ma krew quantalską i hunskijską Clera Ghomal: młodsza nowicjuszka, przyjaciółka Nony, ma krew hunskijską Croy: młodsza nowicjuszka

Darla: młodsza nowicjuszka, ma krew gerantyjską Ghena: młodsza nowicjuszka, ma krew hunskijską Hessa: młodsza nowicjuszka, przyjaciółka Nony z klatki Giljohna, ma krew quantalską Jula: młodsza nowicjuszka, przyjaciółka Nony, dobrze się uczy Kariss: młodsza nowicjuszka Katcha: młodsza nowicjuszka Ketti: młodsza nowicjuszka, ma krew hunskijską Leeni: młodsza nowicjuszka Mally: młodsza nowicjuszka, starsza klasowa Klasy Szarej Ruli: przyjaciółka Nony, ma krew marjalską Sarma: młodsza nowicjuszka Sharlot: młodsza nowicjuszka Sheelar: młodsza nowicjuszka Suleri: starsza nowicjuszka Inni Cesarz Crucical: jego pałac znajduje się w mieście Prawda Sherzal: siostra cesarza. Jej pałac znajduje się blisko granicy ze Scithrowlem Velera: siostra cesarza. Jej pałac znajduje się na wybrzeżu Wielki kapłan Jacob: głowa Kościoła Przodka Archont Nevis: kapłan wysokiej rangi Archontka Anasta: kapłanka wysokiej rangi Archont Philo: kapłan wysokiej rangi Archont Kratton: kapłan wysokiej rangi Thuran Tacsis: lord, głowa rodu Tacsisów Raymel Tacsis: dziedzic Thurana Tacsisa, walczący na ringu w Caltess, ma krew gerantyjską Lano Tacsis: drugi syn Thurana Tacsisa, ma krew hunskijską Akademik Rexxus Degon: akademik wysokiej rangi Markus: dziecko z klatki Giljohna, ma krew marjalską Saida: dziecko z klatki Giljohna, ma krew gerantyjską Willum: dziecko z klatki Giljohna, ma krew marjalską

Chara: dziecko z klatki Giljohna, ma krew marjalską Partnis Reeve: właściciel sali walk Caltess Gretcha: zawodniczka walcząca na ringu w Caltess, ma krew gerantyjską Maya: uczennica z Caltess, ma krew gerantyjską Regol: kandydat z Caltess, ma krew hunskijską Denam: kandydat z Caltess, ma krew gerantyjską Tarkax: znany jako Lodowa Włócznia, sławny wojownik z plemion lodu Yisht: wojowniczka z plemion lodu, służy Sherzal Zole: dziewczynka z plemion lodu, podopieczna Sherzal Irvone Galamsis: sędzia z sądu najwyższego Siostra Sowa: legendarna Czerwona Siostra (nieżyjąca) Siostra Chmura: legendarna Czerwona Siostra (nieżyjąca) Safira: była starsza nowicjuszka, służy Sherzal Malkin: kot ksieni Szkło Argus: strażnik więzienny z Harriton Dava: strażniczka więzienna z Harriton John Fallon: strażnik więzienny z Harriton Herber: grabarz Jame Lender: więzień stracony w Harriton

Klasa Czerwona

Prolog Kiedy chce się zabić mniszkę, ważne jest, by przyprowadzić ze sobą armię o wystarczającej liczebności. Żeby policzyć się z siostrą Cierń z Klasztoru Świętej Łaski, Lano Tacsis przywiódł ze sobą dwustu ludzi. Z miejsca, gdzie znajduje się wejście do klasztoru, można zobaczyć zarówno północny, jak i południowy lód, ale najlepszy widok rozpościera się nad płaskowyżem i wąskimi ziemiami. W pogodne dni można ujrzeć sugestię błękitu – wybrzeże morza Marn. W jakimś punkcie boleśnie długich dziejów zapomniany dziś lud zbudował na płaskowyżu tysiąc dwadzieścia cztery kolumny – żłobkowane olbrzymy grubsze od tysiącletnich dębów i wyższe niż sosny wysokie. Kamienny las, pozbawiony jakiejkolwiek organizacji, pokrywał płaski teren od jednego skraju aż po drugi, tak że żadne miejsce nie znajdowało się dalej niż dwadzieścia metrów od kolumny. Siostra Cierń czekała sama w tym lesie. Szukała swego ośrodka. Ludzie Lana zaczęli się rozpraszać między kolumnami. Cierń nie widziała ani nie słyszała zbliżających się wrogów, znała jednak ich położenie. Obserwowała wcześniej, jak pięli się w górę zachodnim traktem, prowadzącym z Doliny Styksu. Szli w trzech albo czterech rzędach, pelarthijscy najemnicy z granic lodu, odziani w futra białych niedźwiedzi albo śnieżnych wilków, narzucone na skórzane kurty. Niektórzy mieli też fragmenty kolczugi – stare i pociemniałe albo nowe i błyszczące, zależnie od tego, czy sprzyjało im szczęście. Wielu dzierżyło włócznie, niektórzy miecze, a mniej więcej co piąty miał też krótki łuk refleksyjny z rogu. Z reguły byli wysocy i jasnowłosi, mężczyźni nosili brody, krótkie albo zaplecione w warkoczyki, a kobiety miały na policzkach i czołach namalowane niebieskie linie, przypominające zimne promienie słońca.

Oto chwila. Cały świat, a nawet więcej niż on, gnał przez wieczność, mijał w pędzie kolejne lata, by dotrzeć do momentu tego uderzenia twojego serca. A jeśli mu na to pozwolisz, wszechświat, nie wstrzymując oddechu, minie tę katastrofalną sekundę i popędzi do następnej, zmierzając ku nowej wieczności. Wszystko, co istnieje, echa wszystkiego, co się kiedykolwiek wydarzyło, korzenie wszystkiego, co kiedykolwiek nadejdzie, muszą minąć tę chwilę, która należy do ciebie. Twoim jedynym zadaniem jest sprawić, by wszystko to się zatrzymało. By zauważyło. Cierń stała nieruchomo, bo tylko ten, kto prawdziwie znieruchomieje, może się stać ośrodkiem. Stała bezgłośnie, bo tylko ten, kto milczy, może słyszeć. Stała bez strachu, bo tylko nieustraszeni naprawdę rozumieją zagrożenie. Jej bezruch był bezruchem lasu, zakorzenionym niepokojem, powolnym jak dęby i szybkim jak sosny, kipiącą cierpliwością. Był bezruchem ścian lodu zwróconych ku morzu, przejrzystych i głębokich, niebieskich tajemnic osłoniętych zimnem przed prawdą świata, cierpliwością eonów przeciwstawiających się nagłemu upadkowi. Bezruchem urodzonego w smutku dziecka, które leży martwe w kołysce. A także bezruchem matki, sparaliżowanej tym odkryciem, ulotnym i wiecznym. Cierń zachowywała milczenie, które było już stare, nim po raz pierwszy ujrzała światło świata. To był spokój przekazywany przez pokolenia, ten sam, który każe nam oglądać świt, niewypowiedziany sojusz z falą i płomieniem, które jednakowo odbierają mowę naszym językom i każą nam czekać nieruchomo, gdy wody wzbierają, albo przyglądać się biernie radosnemu, niszczycielskiemu tańcowi ognia. To była cisza odrzucenia, krzywdy dziecka, niemej i nieświadomej, ale pozostawiającej bliznę na wiele lat. Była niewypowiedzianą głębią pierwszej miłości, plączącej język i pozbawiającej elokwencji, niechcącej kalać cudownego, porażającego uczucia czymś tak niezgrabnym jak słowa. Cierń czekała. Nieustraszona jak kwiaty, jaskrawe, delikatne i otwierające się przed niebem. Odważna, jak mogą być odważni tylko ci, którzy już ponieśli klęskę.

Docierały do niej głosy Pelarthijczyków, którzy nawoływali się nawzajem, gdy tracili z oczu towarzyszy na ciasnych przestrzeniach płaskowyżu. Krzyki odbijające się od kolumn, błyski światła pochodni, nieprzeliczone kroki. Coraz bliżej i bliżej. Cierń poruszyła ramionami pod czarną skórzaną zbroją. Zacisnęła palce obu dłoni na ostrych krawędziach gwiazdek. Oddychała spokojnie, ale serce biło jej szybko. – W tym miejscu patrzą na mnie umarli – wydyszała. Kolejny krzyk rozległ się bardzo blisko, zobaczyła sylwetki przemykające w luce między dwiema kolumnami. Wiele sylwetek. – Jestem bronią służącą Arce. Ci, którzy staną do walki ze mną, poznają rozpacz. Jej głos przybierał na sile razem z napięciem zawsze pojawiającym się przed walką. Czuła mrowienie w kościach policzkowych i ucisk w gardle, czuła, że zagłębiła się we własnym ciele, a jednocześnie unosi się nad nim i otacza je ze wszystkich stron. Pierwszy z Pelarthijczyków wpadł truchtem w pole widzenia siostry Cierń i zatrzymał się nagle na jej widok. Był młodym, bezbrodym mężczyzną, ale jego oczy spoglądały twardo spod obręczy żelaznego hełmu. Za nim tłoczyli się następni, wbiegając jeden za drugim na pole walki. Czerwona Siostra przywitała ich pochyleniem głowy. Potem się zaczęło.

1 Żadne dziecko nie wierzy, że naprawdę je powieszą. Nawet gdy stanie na szafocie, czując dotyk szorstkiego sznura, którym skrępowano mu ręce, i widząc cień pętli, padający mu na twarz, wie, że ktoś je uratuje – matka, ojciec wracający po długiej nieobecności, król wymierzający sprawiedliwość... ktoś. Tylko nieliczne dzieci żyły wystarczająco długo, by zrozumieć świat, na którym się zrodziły. Być może to samo dotyczy dorosłych, ale oni przynajmniej zdążyli odebrać kilka gorzkich nauczek. Saida wspięła się na schody szafotu, podobnie jak na szczeble wiodące na strych Caltess, na które wchodziła tak wiele razy. Wszyscy najmłodsi robotnicy spali tam razem pośród worków, kurzu i pająków. Dziś wieczorem również wejdą na te szczeble i będą szeptali o niej w mroku. Jutro wieczorem zapomną o tych szeptach i nowy chłopiec albo dziewczynka zajmie puste miejsce pozostawione przez nią pod okapem. – Nie zrobiłam tego – odezwała się bez nadziei. Jej łzy już wyschły. Z zachodu dął zimny, korytarzowy wiatr, a słońce gorzało czerwonym blaskiem. Wypełniało połowę nieba, ale dawało niewiele ciepła. Ostatni dzień jej życia? Strażnik popchnął ją naprzód, raczej obojętnie niż brutalnie. Saida spojrzała na niego. Był wysoki, stary i wychudzony, jakby wiatr wytarł jego ciało aż do kości. Kolejny krok. Pętla kołysała się, ciemna na tle słońca. Więzienne podwórko było niemal opustoszałe. Tylko garstka ludzi gapiła się z głębokich cieni pod zewnętrznym murem, zapewniającym choć częściową osłonę przed wichrem. Stare kobiety o siwych włosach unoszących się w powietrzu. Saida zastanawiała się, co je tu przyciągnęło. Być może były już tak wiekowe, że niepokoiły się myślą o śmierci i chciały zobaczyć, jak ona wygląda. – Ja tego nie zrobiłam. To była Nona. Sama tak powiedziała.

Powtarzała te słowa tak często, że wszelkie znaczenie z nich odpłynęło, pozostawiając tylko bezbarwny dźwięk, ale wszystko to była prawda. Nawet Nona tak powiedziała. Kat uśmiechnął się blado do Saidy, a potem pochylił się, by sprawdzić jej więzy. Swędziały ją i były zaciśnięte za mocno. Ręka bolała ją w miejscu, gdzie złamał ją Raymel. Saida nie odezwała się jednak ani słowem. Rozejrzała się po podwórku, spoglądając na drzwi do więziennych bloków, przybudówki, a nawet na wielką bramę prowadzącą do świata zewnętrznego. Ktoś na pewno przyjdzie. Nagle z trzaskiem otworzyły się drzwi Zawiasu, przysadzistej wieży, w której naczelnik żył ponoć luksusowo jak lord. Wyszedł z niej strażnik, mrużący powieki w blasku słońca. Tylko strażnik. Nadzieja, która tak ochoczo ożyła w piersi Saidy, prysła raz jeszcze. Zza mężczyzny wyłoniła się jednak niższa i grubsza sylwetka. Dziewczynka uniosła wzrok. Nadzieja ożyła. Na podwórko wyszła kobieta w długim habicie mniszki. Jedynym symbolem jej urzędu była trzymana w ręce laska o złotym, zakrzywionym zakończeniu. Kat rozejrzał się wkoło. Wąski uśmieszek na jego twarzy ustąpił miejsca głębokiemu marsowi. – Ksieni... – Nigdy jej tu jeszcze nie widziałem – stwierdził stary strażnik, zaciskając mocno dłoń na ramieniu dziewczynki. Saida otworzyła usta, ale zaschło jej w nich za bardzo, by mogła dać wyraz swym myślom. Ksieni przyszła po nią. Zabierze ją do klasztoru Przodka. Da jej nowe miejsce i nowe imię. Dziewczynka nie była nawet zaskoczona. Nigdy nie wierzyła, że naprawdę ją powieszą.

2 W więzieniu tylko smród jest prawdziwy. Eufemizmy używane przez strażników, uśmiech noszony na użytek publiczny przez naczelnika, nawet fasada budynku, wszystko to zwykłe kłamstwa, ale fetor mówi niczym nieupiększoną prawdę – odchody i zgnilizna, zakażenie i rozpacz. Niemniej w więzieniu Harriton pachniało ładniej niż w wielu innych. Więźniowie czekali tu na powieszenie i nie mieli czasu zgnić. Krótki pobyt, a potem szybki upadek na krótkim sznurze i mogli sobie spokojnie karmić robaki w przeznaczonym dla skazańców rowie na cmentarzu dla ubogich na wzgórzu Winscon. Gdy Argus został strażnikiem, odór nieco mu przeszkadzał. Powiadają, że ludzki umysł po pewnym czasie przestaje rejestrować nawet najgorszy fetor. To prawda, ale to samo dotyczy wszystkich niemiłych rzeczy w życiu. Po dziesięciu latach umysł Argusa traktował łamanie ludzkich karków z równą swobodą jak smród panujący w więzieniu Harriton. – Kiedy schodzisz? Obsesja Davy na punkcie rozkładu służby pozostałych strażników również irytowała kiedyś Argusa, ale teraz odpowiedział jej bez zastanowienia i bez wypominek. – O siódmym dzwonie. – Siódmym! Niska kobieta typowym dla siebie jazgotem poskarżyła się na niesprawiedliwy harmonogram. Oboje szli nieśpiesznie ku głównemu blokowi więziennemu, mając za plecami prywatny szafot. Jame Lender dyndał na nim ukryty pod zapadnią. Nadal podrygiwał lekko. Teraz należał do grabarza. Stary Herber zjawi się wkrótce po dzisiejszy plon ze swym zaprzężonym w osła wózkiem. Krótka przejażdżka na wzgórze Winscon mogła się okazać bardzo długa dla Starego Herbera, jego pięciu pasażerów oraz osła, niemal

równie zgrzybiałego, jak jego właściciel. Fakt, że Jame prawie w ogóle nie miał na sobie ciała, powinien zmniejszyć obciążenie, na równi z tym, że dwie z pozostałych czworga skazańców były małymi dziewczynkami. Herber najpierw pojedzie krętą ulicą Cyrulików aż do Akademii, by sprzedać takie części ciała, na jakie będzie dziś zapotrzebowanie. Do zawartości cmentarnego rowu na wzgórzu doda tylko część ładunku – zaledwie stertę wilgotnych szczątków, jeśli popyt będzie naprawdę duży. – ...o szóstym wczoraj, o piątym przedwczoraj. Dava przerwała monolog, który pomagał jej przetrwać długie lata. Uporczywe poczucie krzywdy zapewniało jej kręgosłup potrzebny, by poradzić sobie ze skazanymi na śmierć mężczyznami dwa razy większymi od niej. – Kto to jest? Wysoka postać stukała ciężką laską w drzwi bloku dla nowych więźniów. – Ten facet z Caltess? – Dava strzeliła palcami przed jego twarzą, jakby chciała zaskoczeniem wydobyć z niego odpowiedź. – No wiesz, ten, który ma zawodników walczących na ringach. – Partnis Reeve! – zawołał Argus, przypomniawszy sobie nazwisko. Wysoki mężczyzna odwrócił się ku niemu. – Dawno cię tu nie było. Partnis często odwiedzał dzienne więzienie, by wydobyć z kłopotów swoich zawodników. Jeśli ktoś kieruje stajnią gwałtownych i skorych do gniewu ludzi, od czasu do czasu musi wykupić któregoś z nich z pudła, ale walczący na ringach zawodowcy rzadko trafiali do Harriton. Musieli umieć zachować zimną krew, potrzebną, by powstrzymać się przed zabójstwem podczas bijatyk w karczmach. Tylko amatorzy tracili panowanie nad sobą i nie przestawali kopać leżącego na podłodze przeciwnika, aż zostanie z niego mokra plama. – Witaj, przyjacielu! – Partnis rozpostarł szeroko ramiona i uśmiechnął się szeroko, nawet nie próbując przypomnieć sobie imienia Argusa. – Przyszedłem po moją dziewczynkę. – Twoją dziewczynkę? – Strażnik zmarszczył brwi. – Nie wiedziałem, że masz rodzinę.

– Kupiłem jej kontrakt. – Partnis zbył tę sprawę machnięciem ręki. Otwórz drzwi, dobry człowieku. – Miała dziś zawisnąć, a i tak już jestem spóźniony. Argus wyjął z kieszeni ciężki, żelazny klucz. – Zapewne już jest za późno, Partnis. Słońce już zachodzi. Stary Herber zaraz zjawi się ze swoim skrzypiącym wozem po dzisiejszy plon. – Obaj skrzypią, co? Herber i jego wózek – wtrąciła Dava. Zawsze lubiła żartować, ale nigdy jej to nie wychodziło. – Wysłałem gońca z poleceniem, żebyście nie powiesili dziewczynki z Caltess, dopóki... – Poleceniem? Argus zatrzymał się, trzymając klucz w zamku. – No dobra, sugestią. Sugestią, w którą owinięto srebrną monetę. – Aha... Argus otworzył drzwi i wpuścił gościa do środka. Poprowadził go najkrótszą drogą, przez posterunek strażników, a potem krótkim korytarzem, w którym dzisiejsi więźniowie wyglądali przez wąskie okna w drzwiach swoich celi na podwórko, na którym pod oknem naczelnika stał publiczny szafot. Główna brama już się otworzyła, gotowa wpuścić wózek grabarza. Pod stopniami szafotu czekała mała postać. Towarzyszył jej jeden strażnik. Sądząc z wyglądu, John Fallon. – Akurat na czas! – odezwał się Argus. – Znakomicie! – Partnis ruszył naprzód, ale nagle się zatrzymał. – Czy to nie... Umilkł, krzywiąc usta w grymasie frustracji. Argus spojrzał w kierunku, w którym gapił się wysoki mężczyzna, i zauważył źródło jego niezadowolenia. Ksieni Świętej Łaski przepchała się przez niewielki tłumek gapiów zebrany pod schodami wieży naczelnika. Z tej odległości niską, tłustą kobietę można by wziąć za czyjąś matkę, ale pastorał zdradzał, kim jest naprawdę. – Dobre niebiosa, ta okropna stara czarownica znowu chce mnie okraść. Partnis przyśpieszył, stawiając coraz dłuższe kroki, zmuszając Argusa do pozbawiającego godności truchtu. Idąca po jego drugiej

stronie Dava musiała biec. Mimo pośpiechu Partnis dotarł do dziewczynki tylko o mgnienie oka przed ksienią. – Gdzie jest druga? – spytał, rozglądając się wkoło, jakby uwięziona dziewczynka mogła się ukrywać za plecami strażnika. – Kto? John Fallon przeniósł spojrzenie z Partnisa na zbliżającą się mniszkę. Habit kołysał się w rytm jej kroków. – Dziewczynka! Były dwie. Wysłałem rozkaz... prośbę, żeby je oszczędzono. – Z resztą powieszonych. Fallon wskazał głową na wysoką na kilka stóp stertę przy bramie. Nakrywającą ją szarą, brudną płachtę przyciśnięto kamieniami. W tej samej chwili pojawił się wózek grabarza. – Niech to szlag! – Słowa, które wyrwały się z ust Partnisa były tak głośne, że wszyscy obecni na podwórku odwrócili głowy. Wysoki mężczyzna uniósł obie ręce, rozpościerając szeroko palce, a potem opuścił je do boków, drżąc z wysiłku. – Chciałem dostać obie. – O tej dużej będziesz musiał podyskutować z grabarzem – zauważył Fallon. – A o tej... – Złapał dziewczynkę za bok. – ...będziesz musiał podyskutować ze mną. Potem z tymi dwojgiem. – Wskazał głową na Davę i Argusa. – A na koniec z naczelnikiem. – Nie będzie żadnych dyskusji. Mniszka stanęła między Fallonem i Partnisem. W porównaniu z nimi była maleńka. Uniosła pastorał, by nie mogli patrzeć sobie w oczy. – Zabiorę to dziecko. – Nie zrobisz tego! – Reeve spojrzał na nią z góry, marszcząc mocno czoło. – Z całym szacunkiem dla Przodka i tak dalej, dziewczynka należy do mnie. Zapłaciłem za nią. – Spojrzał na bramę. Herber zatrzymał już pod nią swój wózek. – Poza tym... skąd wiesz, że to właśnie ona jest tą, o którą ci chodziło? Ksieni prychnęła pogardliwie i obdarzyła Partnisa macierzyńskim uśmiechem. – Pewnie, że to ona. Wystarczy na nią spojrzeć, Partnisie Reeve. To dziecko ma ogień w oczach. – Zmarszczyła brwi. – Widziałam tę

drugą. Bała się. Była zagubiona. W ogóle nie powinna tu trafić. – Saida jest w celi – odezwała się dziewczynka. – Powiedzieli mi, że pójdę pierwsza. Argus zerknął na nią. Małe dziecko w luźnej płóciennej szacie. To nie były łachmany ulicznika, pełne rdzawych plam, lecz raczej chłopska sukmana. Mogła mieć z dziewięć lat. Strażnik nie potrafił już dobrze tego ocenić. Dwoje jego starszych dzieci dawno dorosło, a mała Sali już zawsze będzie miała pięć lat. Dziewczynka była wojownicza, na jej chudej, brudnej buzi widniał wściekły grymas. Miała czarne oczy i hebanowe, krótko ostrzyżone włosy. – To mogła być ta druga – nie ustępował Reeve. – Ona była większa. W jego głosie brakowało jednak przekonania. Właściciel ringów potrafi rozpoznać ogień, kiedy go widzi. – Gdzie jest Saida? – zapytała dziewczynka. Ksieni otworzyła oczy nieco szerzej. Pojawiło się w nich coś przypominającego ból. Zniknęło jednak szybciej niż cień ptasiego skrzydła. Argus doszedł do wniosku, że to był tylko wytwór jego wyobraźni. O Ksieni Słodkiej Łaski mówiono różne rzeczy, rzadko prosto w oczy, ale nikt nigdy nie nazwał jej miękką. – Gdzie moja przyjaciółka? – powtórzyła dziewczynka. – Czy dlatego zostałaś? – zapytała ksieni. Wyciągnęła spod habitu mrozojabłko, tak ciemnoczerwone, że prawie czarne. Owoc był gorzki i twardy jak drewno. Muł mógłby go zjeść, ale niewielu ludzi miałoby na to ochotę. – Została? – odezwała się Dava, choć pytanie nie było skierowane do niej. – Została, bo to jest cholerne więzienie! Była związana i pod strażą! – Czy zostałaś po to, żeby pomóc przyjaciółce? Dziewczynka nie odpowiadała. Łypała tylko ze złością na ksienię, jakby była gotowa w każdej chwili się na nią rzucić. – Łap. Kobieta rzuciła jej jabłko. Maleńka rączka złapała owoc szybko jak strzała. Jabłko plasnęło o otwartą dłoń. Sznur za plecami dziewczynki upadł na ziemię. – Łap! Ksieni wyjęła kolejne jabłko i rzuciła je mocno.

Dziewczynka chwyciła je w drugą dłoń. – Łap! Argus nie potrafił odgadnąć, gdzie ksieni schowała tyle owoców, ale po uderzeniu serca przestało go to obchodzić. Gapił się na trzecie jabłko uwięzione między dwoma dłońmi, w których dziewczynka trzymała dwa poprzednie owoce. – Łap! Ksieni rzuciła jej czwarte jabłko, ale dziewczynka wypuściła trzy poprzednie i pozwoliła, by kolejny owoc przeleciał nad jej ramieniem. – Gdzie jest Saida? – Pójdziesz ze mną, Nono Grey – oznajmiła ksieni ze współczuciem rysującym się na twarzy. – O Saidzie porozmawiamy w klasztorze. – Zatrzymam ją. – Partnis podszedł do dziewczynki. – To moja najdroższa córka! Poza tym omal nie zabiła Raymela Tacsisa. Jego rodzina nie dopuści, by odzyskała wolność. Ale gdybym zademonstrował jej wartość, może pozwoliliby mi wystawić ją najpierw do kilku walk. – Raymel nie żyje. Zabiłam go... – Najdroższa? Dziwię się, że wypuściłeś ją z rąk, panie Reeve – odezwała się ksieni, przerywając sprzeciwy dziewczynki. – Nie pozwoliłbym, gdybym tam był! – Partnis zacisnął dłoń, jakby chciał na nowo pochwycić utraconą szansę. – Kiedy o tym usłyszałem, byłem na drugim końcu miasta. Natychmiast wróciłem i zastałem na miejscu chaos. Wszędzie było pełno krwi... ludzie Tacsisa czekali... Gdyby straż miejska jej stamtąd nie wyciągnęła, siedziałaby teraz w prywatnym lochu Thurana. On nie jest człowiekiem, który pogodziłby się z utratą syna. – Dlatego właśnie oddasz ją mnie. Uśmiech ksieni przypominał Argusowi matkę. Tak właśnie uśmiechała się do niego, kiedy miała rację i oboje o tym wiedzieli. – Masz za płytkie kieszenie, by wydostać stąd Nonę, gdyby młody Tacsis umarł, a nawet gdyby ci się to udało, tobie i twojej firmie brakuje sił, by oprzeć się Thuranowi Tacsisowi i jego pragnieniu zemsty. – Skąd wiesz, jak się nazywam? – spróbowała jej przerwać

dziewczynka. – Nie powiedziałam... – Natomiast ja przyjaźniłam się z naczelnikiem Jamesem nim jeszcze przyszedłeś na świat – ciągnęła ksieni, ponownie nie pozwalając dziewczynce dojść do słowa. – A żaden zdrowy na umyśle człowiek nie odważy się zaatakować klasztoru wiary. – Nie powinnaś robić z niej Czerwonej Siostry – sprzeciwił się Partnis naburmuszonym tonem człowieka, który wie, że jest pokonany. – To nie jest w porządku. Nie wierzy w Przodka... a do tego jest niemalże morderczynią. Ludzie mówią, że to było naprawdę brutalne... – Wiarę mogę jej dać. To, czego potrzebuje Czerwona Siostra, już ma – Ksieni wyciągnęła do dziewczynki pulchną dłoń. – Chodź, Nono. Dziewczynka zerknęła na Johna Fallona, na Partnisa Reeve’a, na kata i na kołyszącą się za nim pętlę. – Saida jest moją przyjaciółką. Jeśli ją skrzywdziliście, zabiję was wszystkich. Zapadła cisza. Nona ruszyła naprzód, uważając, by nie nadepnąć na żadne z leżących na ziemi jabłek i ujęła dłoń ksieni. Argus i cała reszta odprowadzali je wzrokiem. Pod bramą obie się zatrzymały – czarne sylwetki na tle czerwonego słońca. Dziecko puściło rękę ksieni i zrobiło trzy kroki ku nakrytej płachtą stercie. Skierowała na stojących pod szubienicą mężczyzn przeciągłe, dociekliwe spojrzenie, a potem wróciła do kobiety. Po paru chwilach obie zniknęły za rogiem. – Umieściła nas na swojej liście – odezwała się Dava. Jak zwykle próbowała żartować. I jak zwykle jej nie wyszło.

3 Kiedyś wioskę Nony odwiedził żongler. Osada była tak maleńka, że nie miała nazwy ani rynku. Żongler miał na sobie ubłocony błazeński strój i wyglądał na wygłodniałego. Przybył sam. Był młody, miał ciemne oczy i zręczne dłonie. W płóciennym worku niósł piłki z barwionej skóry, pałeczki owinięte białymi i czarnymi wstążkami oraz topornie wykonane noże. – Chodźcie i oglądajcie. Wielki Amondo zachwyci was i zdumieje. Ta fraza brzmiała, jakby ukradł ją komuś innemu. Przedstawił się garstce wieśniaków, którzy nie trudzili się akurat na polu albo w chatach i starczało im odwagi, by stawić czoło korytarzowemu wiatrowi, przynoszącemu ze sobą lodowaty deszcz. Położył na ziemi kapelusz o szerokim rondzie, czekający chciwie na wyrazy uznania, wyjął cztery pasiaste pałeczki i kazał im tańczyć w powietrzu. Amondo został w wiosce trzy dni, choć widzów zabrakło mu już po pierwszej godzinie pierwszego wieczoru. Smutna prawda wygląda tak, że jeden żongler, choćby nawet najlepszy, może zapewnić ludziom tylko ograniczoną ilość rozrywki. Nona nie przestawała mu jednak towarzyszyć. Obserwowała każdy jego ruch, każdy zręczny manewr, posunięcie czy unik. Została z nim nawet, gdy już zrobiło się ciemno i wszystkie dzieci poszły spać. Gapiła się bez słowa, jak chowa wszystkie swoje rekwizyty do torby. – Jesteś cicha – zauważył Amondo i rzucił jej wyschnięte jabłko, leżące w jego kapeluszu razem z kilkoma ładniejszymi, dwiema bułkami i kawałkiem twardego koziego sera Kennala. Pośród tego wszystkiego znalazł się też miedziany półgrosik, przycięty do rozmiaru ćwiartki. Nona przysunęła jabłko do ucha, słuchając odgłosu palców pocierających pomarszczoną skórkę.

– Inne dzieci mnie nie lubią. – Naprawdę? – Naprawdę. Amondo czekał na więcej, żonglując niewidzialnymi piłkami. – Mówią, że jestem zła. Mężczyzna upuścił niewidzialną piłkę. Pozwolił pozostałym upaść na ziemię, a potem uniósł brwi. – Mama mówi, że to dlatego, że mam bardzo czarne włosy i bladą cerę. Mówi, że cerę mam po niej, a włosy po tacie. – Inne dzieci miały smagłą skórę i rudoblond włosy, po rodzicach, ale matka Nony pochodziła z granic lodu, a klan jej ojca polował na lodowcach. Oboje byli tu obcy. – Powtarza, że po prostu nie lubią innych. – To paskudnie, jeśli dzieci mają takie myśli. Żongler wziął w rękę torbę. Nona wstała. Patrzyła na trzymane w ręce jabłko, ale właściwie go nie widziała. Zawładnęło nią wspomnienie. Matka, w ich ciemnej chacie, po raz pierwszy zauważyła krew na jej rękach. Co to jest? Ktoś cię skrzywdził? Nona zwiesiła głowę i potrząsnęła nią. Billem Smithson próbował. To miał w środku. – Lepiej wracaj do domu. Do mamy i taty. Amondo odwrócił się powoli, przyglądając się chatom, drzewom i stodołom. – Tata nie żyje. Lód go zabrał. – No cóż. – Uśmiechnął się, tylko w połowie smutno. – W takim razie lepiej cię odprowadzę. – Odgarnął opadające mu na twarz włosy i wyciągnął rękę. – Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? * * * Matka Nony pozwoliła Amondowi spać w ich stodole, choć tak naprawdę była to tylko szopa, w której chroniły się owce, gdy spadł śnieg. Powiedziała, że ludzie będą gadać, ale nic jej to nie obchodzi. Nona nie rozumiała, czemu kogokolwiek miałoby obchodzić, co gadają ludzie. To był tylko hałas. Nocą przed odejściem Amonda przyszła odwiedzić go w szopie.