caysii

  • Dokumenty2 224
  • Odsłony1 147 179
  • Obserwuję791
  • Rozmiar dokumentów4.1 GB
  • Ilość pobrań682 267

Martin Cross - Poranek prawdziwego mężczyzny

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :444.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Martin Cross - Poranek prawdziwego mężczyzny.pdf

caysii Dokumenty Książki
Użytkownik caysii wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 284 osób, 101 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 53 stron)

Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym

Martin Cross Poranek prawdziwego mężczyzny ===bVtpCzgJPgw+CWtbOFpjUWkIa1lvWG1ZPVlpC20IaVw=

© Copyright by Martin Cross & e-bookowo Projekt okładki: Małgorzata Greguła Korekta: Magdalena Mróz ISBN 978-83-7859-352-2 Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione Wydanie II 2014 Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa ===bVtpCzgJPgw+CWtbOFpjUWkIa1lvWG1ZPVlpC20IaVw=

Z podziękowaniami dla Doroty, Magdaleny, Małgorzaty, i Patrycji za poświęcony czas. Gdy dojrzewamy do zmiany, wydaje się, że uszczęśliwimy tych, którzy na nią czekają, ale skutki decyzji potrafią być bardzo zaskakujące… Mazowsze, lato 2005 Albert Jabłoński postanowił diametralnie zmienić swoje życie, a decyzję podjął po kilku tygodniach rozmyślań od powrotu z Las Vegas. Stwierdził: „Dość ciągłego oszukiwania, lawirowania, kombinowania i bycia rozwiedzionym singlem. Chcę mieć jeden dom, samochód, telefon, a przede wszystkim – jedną kobietę”. Rezygnacja z dotychczasowego stylu życia nie była do końca jego pomysłem, wynikała raczej z propozycji, jaką otrzymał od byłego szefa, Stefana Szuji, i należała do takich, których nie należy odrzucać. Stefan zdecydował, że w najbliższym czasie zajmą się polityką. Nowa sfera

działalności publicznej miała zapewnić im zarówno bezkarność, jak i wpływy oraz dodatkowe pieniądze. Dla Alberta to ostatnie było najważniejsze, bo wydatki ciągle rosły. Zgodnie z dyspozycjami szefa, by osiągnąć wyznaczone cele, potrzebował stabilizacji, a przede wszystkim atrakcyjnej i równocześnie niedostępnej dla innych małżonki. Anna spełniała te kryteria – była dobrą eksżoną, doskonale dbającą o dom i dzieci. Co prawda nie zarabiała zbyt wiele, ucząc w jakiejś szkółce, ale według jego przekonań, to mężczyzna powinien mieć wystarczająco dużo pieniędzy, by utrzymać rodzinę, a głównym zadaniem kobiety było dobrze wyglądać. Dziś Albert kończył pięćdziesiąt lat i rozumiał, że czas nieubłaganie płynie, więc musi podjąć radykalne decyzje, gdyż zostało mu raptem kilkanaście lat aktywnego życia. Planował: „Najwyższy czas się ustatkować i spokojnie pożyć obok wiernej i pięknej żony”. Dlatego wigilię swoich urodzin spędził właśnie z nią: pierwszą byłą żoną – Anną. Intensywny dzień rozpoczęli w południe u notariusza, gdyż po wielu miesiącach nalegań w końcu podarował jej notarialnie połowę domu. Nie było to bezinteresowne, ale miała się o tym nigdy nie dowidzieć. By uczcić wydarzenie, zabrał ją do miasta, w którym pracował, tam zjedli obiad we włoskiej restauracji. Zaszalał: na przystawkę zamówił zupę minestrone, ona szynkę parmeńską z gruszką i parmezanem. Jako danie główne wybrali medaliony z polędwicy wołowej podawane z frytkami i grillowanymi warzywami z sosem z zielonego pieprzu. Na deser zamówił tiramisu, ona dietetyczne lody waniliowe z ciepłymi wiśniami w rumie. Liczył, że jej zaimponuje, ale jak zwykle narzekała na czas przyrządzania i serwowane specjały. Przyzwyczajony do zrzędzenia, nie przejął się zbytnio, gdyż takie zachowanie wliczył w koszty. Wieczór spędzili na występie jakiegoś kabaretu i choć Annie podobało się średnio, jemu

bardzo. Po jej minie i mniejszym niż zwykle narzekaniu uznał, że z przebiegu dnia jest zadowolona. Gdy wracali do rodzinnego miasta, zatrzymał się w zajeździe, gdzie zamówił ulubione przez nią słodkie malibu. Licząc na jej uległość zaproponował jednego, później drugiego drinka oraz deser z dużą ilością alkoholu. Pamiętał, że gdy wypije nawet niewielką ilość alkoholu, potrafi być rozwiązła. Bliźnięta, których był ojcem – Daria i Darek – przebywały poza domem, więc nie licząc psa – lokum mieli tylko dla siebie. Był przekonany, że jego starania zostaną nagrodzone upojną nocą. Po powrocie do domu Anna godzinę poświęciła na toaletę w łazience. Wiedział, że smaruje się niesamowitą ilością kremów, pomad i tym podobnych specyfików. Albert przygotowania do snu skończył w piętnaście minut, więc poszedł do sypialni, gdzie były dwa oddzielne małżeńskie łoża, i cierpliwie czekając, patrzył w oczy uwielbianego przez nią owczarka niemieckiego. Miał ochotę na seks i dzielnie walczył, by nie zasnąć. Gdy Anna weszła do sypialni w długim, dobrze dopasowanym szlafroku, od razu zapytał: – Co tak długo robiłaś? – Przecież zawsze potrzebuję tyle czasu na przygotowanie do snu. Tak ci się wszystkie kobiety poplątały, że już nie pamiętasz? Puścił tę uwagę mimo uszu. Miał na nią coraz większą ochotę, i dlatego długo budował nastrój, a teraz nie chciał go zepsuć niepotrzebnym słowem. Lustrował jej biust i talię opięte w gładką tkaninę – widok rozpalał jego wyobraźnię. – Po co się upiększasz? Przecież wiesz, że lubię twoją naturalność. Dla mnie jesteś najpiękniejsza. – Na ciebie nie ma, co liczyć, ciągle gdzieś gnasz, muszę zacząć dbać o siebie i może w końcu kogoś złapię na wygląd – powiedziała i kokieteryjny uśmiech nagle pojawił się na jej twarzy. Zaskoczyła go,

ale starał się tego nie okazać, gdyż coraz bardziej jej pragnął. Wymruczał, więc: – Nie mów tak. Przecież wiesz, że zawsze przygna mnie do ciebie. Mogłaś i możesz na mnie liczyć. Zawsze, tak ślubowałem. – Zawsze? Znów zignorował odpowiedź będącą równocześnie pytaniem. Wstał z dużego łoża, zdjął jej szlafrok i zobaczył bardzo seksowną nocną koszulkę. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z faktu, że ostatnio Anna bardziej dba o oprawę swojego ponętnego ciała. Był rozpalony, ale wtem zadzwonił telefon. Eksżona odeszła od niego, odebrała połączenie i zaczęła rozmowę, jak zrozumiał – ze swoją mamą. Rozmawiając, wyprowadziła psa do garderoby – widocznie też nie chciała, by był z nimi w sypialni. Odczytał to, jako dobry znak i postanowił poczekać. Wiedział, że seksualny akt potrwa jak zwykle kilkadziesiąt sekund. Co prawda ostatnio nie mógł się przy niej sam podniecić, ale ona fachowo pobudzała go ręką. Później zakładał prezerwatywę, smarował lubrykatorem i gdy tylko znalazł się w jej wnętrzu, od razu przeżywał orgazm. Mimo że Anna nie stosowała żadnych wyrafinowanych technik, odkąd pamiętał, działała na niego niesamowicie skutecznie. Kilka miesięcy temu pojawiła się pewna odmiana, która jeszcze bardziej go podniecała – podczas zbliżenia cicho zajęczała, a coś takiego w ich pożyciu zdarzyło się po raz pierwszy. Musiał przyznać: przy niej zupełnie nie panował nad ciałem, i nie wiedział, dlaczego, ale smakowała mu inaczej – lepiej niż inne kobiety, dlatego nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć swojej kilkudziesięciosekundowej sprawności seksualnej. Zawsze po akcie miłosnym każdy mył się w swojej łazience i szli spać do oddzielnych pokoi. Z innymi kobietami potrafił uprawiać seks znacznie dłużej i bardziej twórczo, a po miłosnych zapasach zasypiał trzymając

partnerkę w ramionach. Zastanawiał się: „Może się uwarunkowałem z powodu braku czasu i obecności w pokoju zawsze aktywnych i czujnych dzieci, a teraz psa?”. To stanowiło dla niego swoistą zagadkę. Sam często powtarzał: „Emocje są niewskazane nawet w seksie – mogą uniemożliwić skuteczne działanie”. Rozmowa telefoniczna trwała już kilka minut, a pies nie wiadomo jak wydostał się z garderoby i przybiegł do Alberta. Przystanął, uważnie patrząc w jego oczy. Początkowo położył pysk przy jego głowie, ale nie widząc protestu, po prostu wlazł do łóżka. Mężczyzna poczuł jego ciepło – rzeczywiście, jak tłumaczyła pierwsza eksżona, miał o kilka stopni cieplejsze ciało niż człowiek. Anna od momentu porodu bliźniąt nie sypiała z nim w jednym łóżku: początkowo spała z dziećmi, a później ze zwierzakiem, tłumacząc, że daje więcej ciepła. Chyba to nawet lubiła i w jakiś sposób uwarunkowała owczarka, bo ten wiernie i zazdrośnie bronił do niej dostępu zarówno przed dziećmi, jak i mężem. Rozmyślania, zmęczenie, emocje, ciepło psa i monotonna paplanina kobiety spowodowały, że Jabłoński w końcu zasnął. Po przebudzeniu Albert spokojnie leżał w swoim łóżku, by szeleszczeniem pościeli nie obudzić Anny. Miał potężny wzwód, a krew rytmicznie pulsując w tętnicach, powodowała, że czuł jakby za chwilę miało rozerwać skórę napęczniałego i sztywnego członka. Rozmarzył się: czekał go wspaniały poranek prawdziwego mężczyzny: udany seks z matką jego dzieci, wspaniałe śniadanie, jazda świetnym samochodem do pracy przy akompaniamencie ulubionej stacji radiowej, poranna aromatyczna kawa podczas podejmowania decyzji o losie podwładnych i handlowych pertraktacjach. Przed południem zamierzał jeszcze wstąpić na niezobowiązującą męską rozrywkę – seks z młodą pracownicą w jej,

a właściwie swoim mieszkaniu. Chciał tam pobyć do piętnastej, a później zjeść smaczny lunch z jakimś klientem. Popołudniem zamierzał znów wrócić do matki bliźniąt na sycącą kolację. Dobrze znał przyrządzane przez nią posiłki – były treściwe i smaczne. Gustowała w kuchni niemieckiej, dlatego śniadania przyrządzała na ciepło, gdzie stały element stanowiły dwa składniki: jajka i kiełbaski pod różną postacią. To wszystko uzupełniały zimne przekąski, sery i jej specjalność – sałatki. Nadal miał ochotę na nierozpoczęty seks z wieczora, ale, mimo że był tu gospodarzem, bał się obudzić zarówno swoją pierwszą byłą żonę, jak i blisko czterdziestokilogramowego owczarka niemieckiego. Wolał nie ryzykować, a leżąc zastanawiał się: „Czy to, co jest między nami, to prawdziwa miłość?”. Poznali się jeszcze w liceum, gdzie wzdychało do Anny wielu kolegów, ale to jemu udało się ją zdobyć. Omotał i już nie puścił. Gdy zaczynała ogólniak, on go kończył i od razu poszedł do szkoły – wówczas milicyjnej, gdyż tylko w tej branży mógł liczyć na mieszkanie i stałą, dobrze płatną pracę. Jego rodzice byli załamani wyborem szkoły i głośno protestowali, ale Albert był tak zdeterminowany myślą, by z nią być, że gotów był zrobić wszystko. Nie zamierzał, jak koledzy, czekać kilkanaście lat na swoje cztery kąty, bo w kraju pogrążonym w kryzysie tylko milicja gwarantowała jakąś stabilizację. Tłumaczył, że robi to, by zapewnić im wspólne dostatnie życie. W szkole milicyjnej zrozumiał, że aby zrobić karierę, musi się uczyć więcej niż inni, dlatego po szkółce, gdy dostał służbowy przydział, od razu zapisał się na studia zaoczne. Ona w tym czasie zdała egzamin maturalny i rozpoczęła naukę na filologii polskiej. Jemu udało się dostać przeniesienie do miasta, gdzie studiowała. To był trudny czas – jakieś protesty, strajki, niepokoje społeczne, ale na szczęście Jabłoński zaczął się specjalizować w

sprawach kryminalnych i dzięki temu cała zawierucha go ominęła. W pracy szło mu całkiem nieźle: awansował, dostali mieszkanie, jakieś przywileje, zarabiał spore pieniądze, mieli czas tylko dla siebie, byli szczęśliwi. Gdy skończył studia, Anna zaszła w ciążę: bliźnięta dwujajowe – świadectwo ich namiętności, gdyż chłopiec był starszy od siostry o blisko miesiąc. Lekarze mówili, że ciąża bliźniacza to wpływ wybuchu w Czarnobylu, ale Albert w to nie wnikał, bo dzieci były zdrowe i dobrze się rozwijały. Po narodzinach podjęli decyzję, że wracają do rodzinnego miasteczka. Młoda, niedoświadczona matka nie poradziłaby sobie z dwójką niemowlaków, a teściowa po likwidacji zakładu, w którym pracowała, przeszła właśnie na wcześniejszą emeryturę. W rodzinnym mieście Albert dostał awans i nieco większe mieszkanie. Po zmianie ustroju pomyślnie przeszedł weryfikację i zachował pracę. Mimo to nie było łatwo, bo pracował tylko on, a Anna zajmowała się domem i dziećmi. Właściwie żyli spokojnie tylko dzięki pomocy rodziców. Po kilku latach okazało się, że jego kompan od wódczanych imprez z czasów szkoły milicyjnej, Stefan Szuja, został przeniesiony do miasta wojewódzkiego. Potrzebował zaufanego człowieka i do komendy wojewódzkiej ściągnął właśnie Jabłońskiego. Albert nie sprowadził rodziny do miasta, w którym pracował, bo było mu wygodniej, co dzień dojeżdżać trzydzieści kilometrów w jedną stronę. Mógł przez ten czas rozmyślać o pracy, posłuchać radia, wiadomości, a kiedy się spóźniał z powodu wizyt z dziećmi u lekarzy, zawsze tłumaczył się trudnościami na drodze i wszystko uchodziło mu bezkarnie. W pracy został prawą ręką najpierw naczelnika sekcji, potem wydziału, a później samego komendanta. Na obecną pozycję w środowisku długo pracował: załatwiał sprawy, które nigdy nie były przyjemne, ale zawsze przynosiły jakieś profity. Stefanowi Szuji nie

przystawało mieszać się w brudne i ciężkie gatunkowo sprawy – miał od tego Alberta, któremu taki układ odpowiadał. Zgodnie z nauką ojca, Jabłoński nie był na świeczniku, ale ogień szefa dawał całkiem sporo ciepła i światła. Przez te lata nauczył się nie robić nic bez błogosławieństwa swojego przełożonego. Wiedział, że jeśli sprawa wypłynie na wierzch i przełożony oficjalnie ją skrytykuje, a nawet wlepi jakąś karę, to dzięki wcześniejszemu przyzwoleniu on na tym zyska. Nawet, jeśli media wywlekłyby ją na wierzch – był kryty. Albert miał jeszcze jedną zaletę – nie pił. Jakoś go do alkoholu nie ciągnęło, bo nie potrafił się upić. Skończył z próbami picia na ostatnim roku milicyjnej szkółki. Szuja, wówczas kolega z wyższego rocznika, zapamiętał, że Jabłoński ma mocną głowę i gdy inni popiją, jest po prostu bezcenny, bo można na niego liczyć, a dzięki jego trzeźwości można załatwić podwiezienie do domu, zapłacić rachunki i uchronić się przed wstydem. Ale niestety ostatnie wydarzenia w Las Vegas uświadomiły Albertowi, że musi wyjątkowo się pilnować, bo chwila niefrasobliwości z nieznanymi substancjami będzie go wiele kosztować. Wcześniej Jabłoński – jako funkcjonariusz milicji, a później policji – nie zarabiał zbyt wiele, musiał, więc ciągle dorabiać, a tu pole do popisu było mocno ograniczone. Sytuacja rodzinna skomplikowała się, gdy ukochani rodzice niespodziewanie kupili mu działkę budowlaną i dali pieniądze na materiały, ale jako że nie lubili Anny, postawili jeden warunek – miał to być jego odrębny majątek. Mimo protestów żony tak też się stało; Działka była położona w cudnej i cichej okolicy otoczonej lasami. Mimo że z wielu powodów Albert mocno się opierał przed rozpoczęciem inwestycji, musiał w to wejść, bo rodzinie coraz trudnej żyło się w dwóch pokojach. Podjął wyzwanie i rozpoczął budowę. Szło ciężko, bo wciąż brakowało

pieniędzy, ale mimo ich braku, kłopotów ze zdrowiem dzieci i żony, wszystko dobrze się skończyło. Jednak sielanka małżeńska Anny i Alberta trwała tylko do pewnego czasu, po pięciu latach od powrotu w rodzinne strony Jabłoński poznał inną kobietę. Właściwie został zmuszony, by ją poznać, a wszystko przez pracę, ale to już całkiem inna historia. Usłyszał, że Anna się budzi, dlatego spojrzał w kierunku jej łóżka. Położyła się na brzuchu, a koszulka i kołdra podeszła po górę, odsłaniając krągłe pośladki i zgrabne uda. Patrząc na krągłości, zauważył na nich meszek. Jej pupa kolorem, smakiem, kształtem i właśnie drobnymi jasnymi włoskami przypominała mu brzoskwinię. Cicho zmienił pozycję zsuwając się w dół posłania, chcąc lepiej widzieć wdzięki eksżony. Patrząc na miejsce, gdzie mięsień pośladka łączył się z udem, podniecił się jeszcze bardziej. Podniósł ostrożnie głowę i dostrzegł fragment wydepilowanych warg sromowych. Wydawało mu się, że są lekko nabrzmiałe i wilgotne. Wzwód stał się sztywniejszy, a to bolało, dlatego postanowił szybko wśliznąć się do jej łóżka. Wcześniej, jak zawsze, chciał założyć prezerwatywę, posmarować lubrykatorem i bez gry wstępnej szybko ją posiąść. Przestał zachowywać się ostrożnie: zaczął szukać ręką tego, co przygotował wczoraj na nocnej szafce. Przez lata małżeństwa nauczyli się uprawiać seks w kompletnej ciszy i bez zbędnego hałasu, a jemu kobiece pojękiwania w jej wykonaniu bardzo się spodobały. Niespokojnym działaniom zaczął przypatrywać się pies, który pojawił się przy nim nie wiadomo skąd i stanął między łóżkami byłych małżonków. Przyczajony zaczął wolno zbliżać się do Alberta, a mężczyzna dostrzegł jego obecność, dopiero wtedy, gdy poczuł na twarzy śmierdzący oddech zwierzęcia. Pies patrząc mu prosto w oczy spojrzeniem pełnym nienawiści, bezgłośnie odsłonił białe zęby.

Albert, mimo że bardzo podniecony, zrezygnował z pomysłu, by posiąść żonę. Coraz bardziej był przekonany, że decyzja o powrocie do Anny była słuszna, tylko musiał jakoś ułożyć tego psa, by nie przeszkadzał im w małżeńskim pożyciu. Anna także usłyszała, jak wierci się w swoim łóżku, i jak zwykle zaczęła narzekać: – Dlaczego tak hałasujesz? Chcę jeszcze pospać… – Może chciałabyś, żebym położył się obok ciebie? To takie naturalne. – Daj spokój. Od dziś zaczynam urlop, przez ten hałas się nie wyśpię. Męczysz mnie. Zawsze na wszystko zrzędziła i była niezadowolona, skupiając się wyłącznie na swoich emocjach i uczuciach. Nigdy też nie akceptowała jego męskości, popędu i fantazji, a on przez lata związku nie zdążył się do tego przyzwyczaić. – Aniu, ale męczysz się ze mną tylko raz na jakiś czas… – zaryzykował, proponując: – Zgodnie z zasadami, postaraj się być dla mnie miła. – Chyba żartujesz, i tak ostatnio mam ciebie za dużo. Jak wstaniesz, to będę musiała wyprowadzić psa. Poleż jeszcze i nie hałasuj. – A co ze śniadaniem? Nie nakarmisz mnie? Muszę być w firmie o dziewiątej. – Jezu, ile ty gadasz, a może sam byś je przygotował? Daj mi jeszcze poleżeć. Jabłoński uznał to za żart, przecież to on dał jej dom, dzieci, łożył na utrzymanie, kupował samochody, więc raz na kilka dni śniadanie powinna przygotować bez gadania, nie wspominając o porannym ożywczym stosunku. Nieco się zdziwił, bo do tej pory nigdy zbyt stanowczo nie protestowała, i dostawał, co chciał. By ją uspokoić i

przekonać, że chce dokonać zmiany w życiu, zaproponował: – To może ja pójdę z psem? Naturalnie ty w tym czasie przygotujesz coś wspaniałego na śniadanie. Anna, początkowo nic nie mówiąc, ze złością naciągnęła na głowę kołdrę, ale po chwili, gderając coś pod nosem, wyszła do swojej łazienki i ostentacyjnie zaryglowała drzwi. Albert szybko się ubrał i wyszedł z psem. Stojąc na zewnątrz, popatrzył na dom, który był jego zdaniem wspaniały, choć kosztował zdecydowanie więcej, niż planowano. Jabłoński budował go przez wiele lat, nie oszczędzając na materiałach, bo miał do nich łatwy dostęp, i jak się okazało, to obecnie procentowało. W ubiegłym roku przeprowadził potężny remont, modernizując posiadłość, i teraz znajdowało się w nim wszystko, co powinno – łącznie z sauną i dużym zewnętrznym jacuzzi. Zresztą o takim domu marzyła jego pierwsza eksżona, a z racji tego, że miał do niej słabość, chciał spełnić jej oczekiwania. Poczuł, jak ssie go w żołądku, owczarek chyba też był głodny, bo szybko się wypróżnił, jeszcze szybciej zrobił obowiązkową rundę galopem wokół zagajnika i po kilku minutach stanął zadowolony przed Albertem. Dla przyzwoitości pochodzili jeszcze chwilę po lesie. Gdy wrócili, w domu pachniało kawą, a Anna zaprosiła byłego męża do stołu. Liczył na jej ciepłe potrawy: kiełbaski, jajecznicę, jakąś wyszukaną sałatkę, ale dostał jajko po wiedeńsku. Znów się zdziwił, bo przecież nigdy mu to nie smakowało, a ona po prawie dwudziestu pięciu latach wspólnego pożycia powinna o tym pamiętać. Pokazał, że jest niezadowolony, ale Anna wzruszyła obojętnie ramionami i powiedziała: – Chciałam z tobą porozmawiać. Mam nadzieję, że nie masz przy sobie broni. – Naturalnie, że nie mam. Wiesz, że też chciałem z tobą

porozmawiać? Zauważył, że wyraźnie się wahała i boi początku rozmowy, ale niestety nie zamierzała zmieniać głównej potrawy. Albert marzył o swoim ulubionym jajku po benedyktyńsku, które potrafiła przyrządzić w doskonały sposób, ale teraz zrozumiał, że musi zadowolić się tym, co podała. – A ty, o czym chcesz mówić? – zapytała prowokacyjnie. Mężczyzna jej pewność siebie łożył na karb faktu, że Anna wie, iż on nie ma przy sobie broni. Nienawidziła, jak trzymał cokolwiek strzelającego w domu. Posiadał tu odpowiednią stalową szafę z zabezpieczeniami w schowku, ale z jej powodu, nie trzymał swojego arsenału. Musiał ulubione zabawki wyprowadzić w inne miejsce. Przez chwilę milczał, bo za bardzo nie wiedział, jak rozpocząć rozmowę o dalszym wspólnym życiu, bo to było za trudne. Wiedział, że wiele razy głęboko ją zranił i z powodu kłótni stracili możność rozwiązywania konfliktów w sposób spokojny. Nie zaakceptowała faktu, że kilkanaście lat temu wyprowadził się i zamieszkał u innej kobiety. Później, że znów wrócił i jak gdyby nigdy nic zaczął sypiać w pierwszym domu, domagając się należnych mężowi praw. Robił to wszystko wbrew jej woli i rozumiał, że wówczas ją krzywdził, ale dzięki tym poszukiwaniom i próbom w końcu zdecydował: Anna jest żoną doskonałą i nie chce innej. Co prawda nie znosił ciągłego narzekania, ale gdy zrobił bilans zysków i strat, wypadła najkorzystniej ze wszystkich jego żon i partnerek. Chciał powiedzieć, że ma dość poprzedniego życia i zamierza u jej boku spędzić resztę swoich dni: w spokoju, dobrobycie oraz przewidywalności, i wierzył, że będzie zadowolona z jego decyzji. Gdy uważnie smarowała kawałek chleba, powiedział: – Aniu, chciałbym zmienić swoje życie. Naturalnie chciałbym je

uporządkować, bo dłużej tak nie dam rady. – A wiesz, że ja też? Szybka odpowiedź znów go zaskoczyła i nie wiedział, co powiedzieć. Za to ona położyła nożyk na talerzyku i zaczęła mówić: – Nie zrozumiesz, ale dopiero teraz doświadczyłam, że przyjaźń między kobietą a mężczyzną jest możliwa. – Tak?! Spytał, bo nie rozumiał, o co chodzi. Wcześniej mało ze sobą rozmawiali, skupiając się tylko na doczesnych problemach z dziećmi, rodzicami i pieniędzmi. Ich związek to na pewno nie była przyjaźń, lecz coś innego – wygodny dla obu stron układ damsko-męski. A może właśnie tak wyglądała miłość małżeńska? Po namyśle uznał, że biorąc pod uwagę wiele aspektów można to nazwać przyjaźnią. Ona tymczasem kontynuowała: – Znasz Konrada? – Naturalnie, że tak. Zadziwiła go po raz kolejny, bo jednak nie chodziło o ich związek. Albert znał chłopaka, o którego pytała – poznali się na jakiejś imprezie. Skończył psychologię, miał niespełna trzydzieści lat, przez jakiś czas pracował z Anną w szkole, później w oddziale banku w mieście, by w końcu znaleźć się w stołecznej centrali. Albertowi zdawało się, że kilka razy widział go w pobliżu ich domu, ale eksżona zawsze zaprzeczała, a on nie miał powodu jej nie wierzyć, bo była niezwykle prawdomówną kobietą. Miała też swoje zasady: wierność, uczciwość i życie zgodne z przykazaniami boskimi, co obecnie bardzo mu odpowiadało. Jednak teraz zdał sobie sprawę z faktu, że chyba tamte złudzenia nie były błędne, Konrad musiał tu bywać pod jego nieobecność. – Jak mnie zostawiłeś, długo nie mogłam się otrząsnąć i znaleźć

swojej drogi. Nie widziałam w sobie kobiety, tylko robota spełniającego zachcianki rodziny i wykonującego określone czynności. Bo ciągle dzieci, problemy, budowa, praca. Byłam ci wierna przez ten cały czas. – No i? Anna zaczęła snuć dłuższą opowieść, rozpamiętując, jak minęło im kilkanaście lat małżeństwa, ile było w nim samotności, zgryzoty, cierpienia, złych wiadomości i w końcu upokarzający rozwód. Gdy wszystko wydawało się skończone, pewnego dnia pojawił się Konrad, który okazał się przełomem, objawieniem, a świat z szaroburego nagle nabrał pełni kolorów. Od tego czasu wszystko wyglądało inaczej: kolega zawsze był obok i zjawiał się, gdy tylko dzwoniła. Albert słuchał cierpliwie tych wywodów, bo na razie nie dostrzegał, żeby ten niemęski młokos mógł mu zagrozić. Anna ze smutkiem w głosie dodała: – Gdy dzieciaki wyjechały na studia, zostałam sama – nie widząc reakcji byłego męża, przerwała, ale patrząc mu prosto w oczy, wycedziła: – Wiem, że spotykasz się z innymi kobietami… – Aniu, już się nie spotykam. Chciał ją zapewnić o swojej miłości, mimo że wierny był jej dosłownie od kilku godzin i co więcej, miał jakieś plany na dzisiejsze popołudnie. Ona odwróciła wzrok i jakby go nie słysząc, mówiła dalej: – Chciałam sobie udowodnić, że nie jestem taka ostatnia. No i tylko on się mną zainteresował. – Możesz mówić jaśniej? – w jego umyśle pojawił się ostrzegawczy sygnał, a ona szybko odpowiedziała: – Jak cię nie ma w mieście, to spotykamy się z Konradem. – Ale jak? Zapytał, bo Anna po raz kolejny go zaskoczyła. Wiedział, że jego

pierwsza eksżona jest niezwykle pruderyjną kobietą, więc ocenił, że na razie nic groźnego się nie dzieje i sytuację można opanować. Następnym zdaniem to potwierdziła: – No wiesz, rozmawiamy, chodzimy na kawę, jakiś spacer. Kilka razy zaprosił mnie na obiad do restauracji i nagle poczułam taką silną więź między nami. Mówi mi o takich sprawach, że nie wiem, jak to wszystko pojąć. Wydaje mi się, że rozumie mnie jak nikt wcześniej. Albert nie pojmował, o czym ona gada, dla niego związek między kobietą i mężczyzną polegał na jednym: przede wszystkim seksie i wypełnianiu wzajemnych zobowiązań. On daje dom, pieniądze na utrzymanie, ubiera i karmi, a ona jest uległa, zawsze czeka, spełniając zachcianki swego pana i władcy. Jego zdaniem, życie między mężczyzną a kobietą nie polegało na gadaniu o pierdołach. W jednej chwili, gdy usłyszał, że zjadła posiłek z innym mężczyzną. stracił pewność, co do wierności Anny. On sam karmił kobiety tylko wtedy, gdy był pewien seksu, bo, po co inwestować niepotrzebnie? Z tego, co wiedział, inni mężczyźni robili podobnie. Z drugiej strony wytłumaczył sobie, że nie powinien się dziwić, iż szukała rozrywki, ponieważ spędzał z nią, co trzeci czy też czwarty dzień, co drugi weekend. Była sama w domu, miała wiele wolnego czasu, więc mogła się nudzić i dlatego przychodziły jej do głowy różne głupie myśli. Postanowił przywołać ją do rzeczywistości: – Kobieto, ale ty jesteś od niego o kilkanaście lat starsza?! To wbrew naturze! – No i co z tego? Ty też jesteś ode mnie starszy. – Ale u mężczyzn to, co innego! – stanowczo stwierdził, ale ona rzeczowo spytała: – Jak to: co innego? A równouprawnienie? Jesteś szowinistą!

Pomyślał: „No tak! Tego powinienem się spodziewać! Kobiecie po tych wszystkich latach w chorym systemie oświaty po prostu odbiło!” Albert wiedział, że zaraz dojdzie do awantury, a on tego nie chciał, bo wtedy mógł zostać zniweczony jego plan. Raz jeszcze uważnie przyjrzał się Annie: przez te lata wypiękniała, stała się atrakcyjniejsza, a cera nadal bez zmarszczek typowych dla kobiet w jej wieku, zachowała wprost młodzieńczą jędrność. Niewielki biust teraz okazywał się atutem, no i piękna talia, biodra – wprost ideał. Musiał przyznać: była smukłą i elegancką kobietą. Co prawda niekiedy brakowało mu naturalnych zapachów, ale ona była po prostu doskonała: zero naturalności, maksimum wysublimowanego piękna. Tak naprawdę wyglądała na siostrę ich córki. Jedynie jej zrzędzenie było trudne do zaakceptowania. Starał się uspokoić jej wzburzenie, uznał, że warto się ukorzyć, bo nadszedł czas, by czekać razem w pięknym domu na wnuki. Zgodnie ze swoją naczelną zasadą, próbując opanować narastającą atmosferę konfrontacji, pojednawczo powiedział: – Aniu, dajmy spokój, przepraszam. Jak mówiłem, chciałbym z tobą porozmawiać o naszej przyszłości. – A wiesz, że ja też? – No tak, mówiłaś już o tym. Pamiętając, co powiedziała o szowinizmie, przełknął ślinę i zaproponował: – Chętnie posłucham. Zaczął smarować masłem kawałek chleba. – No to wrócę do Konrada. Chciałam się zapytać: nie będziesz mieć nic przeciwko, jak zacznie tu nocować? Upuścił z łoskotem nóż i zszokowany zdołał tylko wycedzić: – Cooooo?

Nóż, którym smarował chleb, upadł na podłogę, brudząc przy okazji świeży obrus. – Uważaj, co robisz! Jak zwykle napaskudziłeś… Dla niej oczywiście ważniejszy był porządek niż jego urażona duma. Położyła na plamie chusteczkę i opowiadała dalej: – Słuchaj, w domu nie ma naszych dzieciaków, ponosimy spore koszty utrzymania, więc pomyślałam, że może komuś część podnajmę. Konrad mieszka z matką – ma tego serdecznie dość i chce się usamodzielnić. Albert po raz kolejny się zdziwił – innym razem rzuciłaby wszystko, by zabezpieczyć plamę po maśle, a teraz ciągle gadała o tym młodym psychologu! Nagle zrozumiał, dlaczego tak zabiegała, by przepisał jej połowę domu. Przerażony pomyślał: „Ona chce tego młodego dupka!”. Ledwie panując nad emocjami, zdołał wycedzić przez zęby: – Anno?! Klimakterium przechodzisz?! – Co ty?! Niegrzeczny jesteś, jestem normalną, zdrową kobietą. Za wcześnie na klimakterium. Chyba się domyśliła, że przeszarżowała w opowieściach o Konradzie, ale wyglądała na kobietę, która nie zamierza zrezygnować z podjętej decyzji. Patrzył w jej oczy i myślał: „Cała Anna – uparta i krnąbrna, skupiona tylko na sobie”. Adrenalina nie tylko uderzyła mu do głowy, ale krążyła w całym ciele z ogromną siłą. – Chcesz wpuścić do mojego domu obcego faceta? – To nie do końca tylko twój dom. Nasz. Nie pamiętasz? Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy i ze wzburzenia krew dosłownie zagotowała się w jego żyłach. Gwałtownie wstał od stołu, rzucił chusteczkę na podłogę. – Nigdy! Nigdy nie pozwolę, żeby w domu, w którym przelewałem

pot, inny samiec swoją spermą chlapał. Nigdy!!! – Dlaczego jesteś taki wulgarny? Przecież między mną a Konradem do niczego nie doszło. – Jeszcze nie doszło, ale lecisz na tego młokosa! Czuję to! – No nie, tak nie będziemy rozmawiać, jesteś prostakiem. Natychmiast wyjdź! Groźnie zdecydowała, a on wprost sapał z wściekłości, ale wyczuł, że dziś z nią nie wygra, musiał wykonać jej polecenie. Opanowując zdenerwowanie, wycedził: – Jaki, cholera, cwaniaczek! Na gotowe chce przyjść. Nigdy! – Albert, co się wściekasz?! Przecież mamy od dawna orzeczony rozwód. Przez lata przymykałam oczy na twoją nieślubną córkę, liczne romanse i ten ostatni pożal się Boże ślub. Natomiast ty nawet nie pozwalasz, by zamieszkał tu mój przyjaciel, który jest w potrzebie. Przecież ciebie tutaj nie ma! – I tak nigdy nie pozwolę, żeby tu zamieszkał. Stwierdził, ale jej słowa nieco ostudziły jego wściekłość, zastanowił się: „Skąd ona wie o ostatnim ślubie?!”. Miała jednak rację: ostatnie małżeństwo było bez sensu i szans na przyszłość. Jabłoński wysłał już stosowne oświadczenie i czekał na unieważnienie związku, ale musiał przyznać: pierwsza eksżona uderzyła celnie. Tymczasem Anna, patrząc na niego, kontynuowała: – To mam być sama w tym wielkim domu? Usiadł znów na krześle, gdyż ocenił, że nie wszystko jeszcze stracone. Zapytał o coś, co było jego zdaniem bardzo ważne: – Dobra, przepraszam. Naturalnie w pewien sposób masz rację, ale powiedz mi: gotowałaś coś dla niego? – Oczywiście. Jak zostaje dłużej w domu, to daję mu ciepły posiłek. Zrozumiał, że jednak jest źle. Anna jak to Wielkopolanka, nie

częstowała posiłkiem gości bez powodu, bo była na to zbyt skąpa, dlatego bez skrupułów zawyrokował: – Spałaś z Konradem? – Nie – odpowiedziała po chwili niezbyt pewnie, dlatego powtórzył pytanie: – Przyznaj się, spałaś z nim. Czuł, że kłamie – widział to w jej oczach. Jak przystało na doświadczonego policjanta nie odpuszczał – musiał poznać prawdę. – Nie, ale miałam ochotę. – Jak to: miałaś ochotę? Ta informacja dosłownie go poraziła, dlatego z niedowierzaniem raz jeszcze spytał: – Jak to: miałaś ochotę? Był zdruzgotany – jego pierwszą kobietę, matkę ukochanych bliźniąt, dotykał ktoś inny! – Miałam ochotę na coś delikatnego, ale do niczego nie doszło. Odpowiadała szybko, a dzięki temu wiedział, że kłamie, bo na początku mówiła wolno, później przyśpieszyła, dlatego kontynuował: – Dotykał twoich piersi? – Nie. Było gorzej, niż myślał, bo mówiła zbyt cicho i niepewnie. Nie wiadomo, po co dalej brnął w masochizm, chcąc wiedzieć, jak daleko posunęła się w zdradzie. – Rozebrałaś się przed nim? Widział twoją cipkę? – Co ty? Nigdy przed nikim się nie rozebrałam. Świnia jesteś – powiedziała to z wyczuwalnym wyrzutem, ale Albert był przekonany, że Konrad dokładnie obejrzał Annę, jak przystało na prawdziwego psychologa. Miał jednak nadzieję, że jej nie zbrukał, dalej dręcząc się, cicho zapytał:

– Pieściłaś go? – Nie, teraz to naprawdę przesadziłeś. Wyczuł w jej głosie kłamstwo i z rezygnacją stwierdził: – Znam cię, musiałaś go pieścić. Anna nic nie mówiła, ale uciekała wzrokiem przed jego spojrzeniem i nerwowo ruszała głową. Po chwili ciszy, która według niego trwała wieczność, na wydechu przyznała: – Trochę się przytulaliśmy. Albert o przytulaniu do niej nawet nie marzył, bo stosunki z nią były jak w reklamie: zawsze czysto, sucho i pewnie. Jak najmniej kontaktu fizycznego całym ciałem, tylko złączone w sposób niezbędny narządy płciowe. Był wściekły, ale wiedząc, że dom jest już w połowie jej, musiał się powstrzymać od wykrzyczenia swoich pretensji, i dlatego wycedził tylko: – Wiesz co? Orżnęłaś mnie. Totalnie mnie oszukałaś! – Co ty? Po tych wszystkich latach z tobą chcę być po prostu szczęśliwa. Nic więcej. Wstał od stołu i wyszedł z domu, trzaskając wszystkimi napotkanymi drzwiami. Miał nadzieję, że nawinie się pod nogę jej ukochany pies, ale owczarek niemiecki był wyjątkowo mądrym stworzeniem – jakby przeczuwając intencje pana, uciekł gdzieś w drugą część posesji. Albert usłyszał, że Anna rygluje zamki, pewnie myślała, że poszedł do samochodu po broń, ale nie był aż taki porywczy. Zdenerwowanie wolno ustępowało – nie bez powodu miał opinię wyjątkowo opanowanego człowieka, i to był jego kolejny atut: gdy innym puszczały nerwy, on chłodno kalkulował, myślał i analizował. Miał, co prawda klucze do domu, ale w drzwiach zastosował mechanizm uniemożliwiający ich otwarcie, jeśli ktoś zaryglował się od wewnątrz. Zresztą, po co miałby wracać? Do

kobiety, która zamierza go zdradzić z innym? Nie miało to sensu. Po kilkunastu sekundach rozważań doszedł do wniosku, że nie potrafiłby jednak znieść jej ciągłego zrzędzenia. Zaczął myśleć, jak odzyskać połowę majątku. Uznał, że skoro facet pracuje w banku, powinien dostać jakiś szybki kredyt hipoteczny, by go spłacić, w sumie mógł zyskać więcej, niż zainwestował. Na szczęście w tej całej sytuacji była jeszcze jego druga eksżona – Bogna. Mimo że tego nie planował, postanowił do niej pojechać. Wsiadł do samochodu i od razu zobaczył, że próbuje się z nim skontaktować córka z drugiego związku – Dorotka. Wybrał jej numer, a ona, ku jego zaskoczeniu, od razu odebrała. Usłyszał miękki głosik: – Cześć, tatuś, co u ciebie? – W najlepszym porządku – skłamał, ale nie chciał jej angażować w swoje problemy. – Dzwoniłam do was wczoraj, ale mama powiedziała, że nocujesz poza domem. – Naturalnie tak było – przyznał. – Chciałam ci powiedzieć, że maturę jednak zrobię w Londynie. Albert wiedział, że ta córka, podobne jak matka, jest wyjątkowo samodzielna, obie panie Wilk, gdy coś postanowiły, to tak właśnie czyniły. Dorotka uczyła się w prywatnej angielskiej szkole w stolicy. Sporo to kosztowało, ale Bognę – dyrektorkę pionu organizacyjnego w potężnej firmie ubezpieczeniowej – było na to stać. Też się dokładał, ale już w mniejszym stopniu. – A gdzie, Dorotko, będziesz mieszkać? – Z moją partnerką w jej mieszkaniu. Alberta poraziło, gdyż nie powiedziała: „z koleżanką”, „z przyjaciółką”, tylko… „z partnerką”. Podniecona córeczka