caysii

  • Dokumenty2 224
  • Odsłony1 157 415
  • Obserwuję794
  • Rozmiar dokumentów4.1 GB
  • Ilość pobrań686 031

Pelton Kristi - Scars and tats

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :709.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Pelton Kristi - Scars and tats .pdf

caysii Dokumenty Książki Reszta
Użytkownik caysii wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 186 stron)

Kristi Pelton „Scars and tats" Tłumaczenie : beataaa_13 Tłumaczenie to, w całości należy do autora książki, jako jego prawa autorskie. Tłumaczenia są tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji danego autora. Tłumaczenia nie służą do otrzymywania korzyści materialnych. Rozpowszechnianie tłumaczenia bez mojej zgody jest ZABRONIONE!!!

Świat jest pełen potworów z przyjazną twarzą i aniołów pełnych blizn (Heater Brewer/nieznany)

Rozdział 1 Mela „Blizny są jak tatuaże, tylko z lepszą historią” (nieznany) Blizny są trwałe. To znaki reprezentujące coś, co nas zraniło. Niektóre są widoczne. Niektóre nie. Ja miałam każde z nich. - Jesteś taka piękna – szepnął mi do ucha, patrząc na mnie w lustrze. Wiedziałam, co oznacza to spojrzenie, więc ostrożnie odwróciłam wzrok. On przejechał palcami wzdłuż moich pleców, a potem próbował zanurzyć rękę między moimi nogami. Odsunęłam się... jak zawsze. - Ian, nie możemy. Musimy zawieźć Becka do opiekunki i pojechać na przyjęcie. Starałam się nie odmawiać mu seksu. Biorąc pod uwagę moje problemy... ten był ogromny. Dało się to jednak jakoś tolerować. Niebieskie tęczówki, w których zakochałam się dwa lata temu, zwęziły się z troski i delikatnie poklepał moje plecy. Usiłując złagodzić moje odrzucenie, potarłam tyłek o jego krocze, a potem nieśmiało odwróciłam wzrok. - Mówię nie tylko na razie. Zrobiłam już fryzurę i makijaż. Ciepły uśmiech ozdobił jego wargi. Dziwne, że próbował mnie pocieszyć, kiedy to ja odmówiłam jego dotyku. Mrugnął, a następnie żartobliwie uszczypnął mnie w tyłek. - Chodź tutaj – wyszeptał. W jednej chwili odwrócił mnie i opuścił czarną koronkę, która zakrywała moje piersi. Nikt nie wiedział, że mój dziwny mąż był seksownym diabłem. - Ian – westchnęłam, kiedy przyjemność rozprzestrzeniła się po moim ciele, dochodząc do każdego nerwu. Nie potrafiłam się tym jednak cieszyć. Kiedy delikatnie ssał mój już nabrzmiały sutek, moje ciało zesztywniało, nawet wtedy, kiedy próbowałam z tym walczyć. - Ian. Mleko wylatuje.

- Mela. - Oparł czoło na moim mostku. - Tak bardzo cię kocham. Obie dłonie zaplątałam w jego włosy tak, by nie mógł się już przybliżyć. - Też cię kocham. - Uśmiechnęłam się. Spojrzał na mnie, a potem jego usta zakryły drugi sutek. Odkąd zaczęłam karmić piersią to miejsce było bardzo wrażliwe. Tak przyjemne. Tak intensywne. Dopóki... się nie sprzeciwiłam. - Ian... - jęknęłam. Zatrzymał się i pocałował mnie w brzuch, a następnie w usta. Uśmiechnęłam się. - Wiem, że nie powinienem być zazdrosny o naszego małego faceta, ale cholera... on może więcej, niż ja. - Delikatnie założył z powrotem mój biustonosz i wsunął okulary na nos. - Postaram się załatwić to szybko. - Pocałowałam go i poszłam w stronę wyjścia. - A ten mały facet potrzebuje tego do życia. - Ja też! - krzyknął. Beck spał spokojnie w łóżeczku, kiedy po niego przyszłam. Podłączyłam się do maszyny, która wydobywała ze mnie mleko, jak u krowy i usiadłam na bujanym fotelu. Nie było dnia, bym nie uważała się za najszczęśliwszą kobietę na świecie. Księżniczka z dwoma mężczyznami. Nigdy nie chciałam, by Beck poznał życie, które kiedyś miałam. Jego tata naprawdę był moim księciem. Moim wybawicielem. Dzwonek mnie zaskoczył i od razu popatrzyłam na łóżeczko, upewniając się, ze Beck nadal śpi. To była nasza pierwsza osobna noc, odkąd się urodził. Powiedzenie, że byłam nerwowym wrakiem byłoby wielkim niedopowiedzeniem, ale musiałam być odważna. Beck zostawał w domu mojej przyjaciółki Mindy. Poznałam ją w klinice. Było bardzo wątpliwe, że zostawię go tam całą noc. Uśmiechnęłam się do siebie, zmierzając w stronę lodówki. Kiedy przechodziłam do kuchni, zauważyłam matkę Iana, stojącą w holu. Natychmiast zaczęłam się bać. Od długiego czasu sprawiała, że czułam się nikim. Dwie butelki mleka zatrzęsły się w moich dłoniach. Boże, nienawidziłam wszystkiego w tej kobiecie. Cicho zakręciłam pokrywki i ustawiłam je na blacie.

- Dlaczego nie mogę zobaczyć Becka? - Usłyszałam jak pyta. Krew zaczęła przebiegać przez moje żyły. Ta kobieta nie znajdzie się w pobliżu Becka. Nigdy. - Mamo. To się nie wydarzy. Jak możesz się spodziewać, że pozwolimy ci być blisko naszego syna, skoro nawet nie potrafisz być miła dla niej? - Ian, jeśli pozwolisz mi go zobaczyć, nie pójdę na to przyjęcie charytatywne. Poza tym, synu, mogłeś znaleźć kogoś dużo lepszego od May-lay. Zaśmiała się, gdy wypowiedziała moje imię... źle, jak zawsze - Mamo, jej imię wymawia się Mee-la. Wiesz to. Jesteśmy razem już dwa lata. Mogłabyś powstrzymać te bzdury? To nie był pierwszy raz, kiedy powoli wymawiał jej moje imię. Nigdy nie interesowała się tym, żeby się poprawić. - Cokolwiek. Wiem, że nie pochodzi stąd, więc... Instynktownie przewróciłam oczami. Rodzice Iana nienawidzili mnie za wszystko. Według nich byłam Meksykanką, choć urodziłam się w Kolumbii. Cóż, chodziło o to, że moja skóra była brązowa, a nie biała... jak u nich. - Matko, czego chcesz? Po co tu przyszłaś? - spytał Ian, niecierpliwym tonem. - Cóż, nie mogę już odwiedzić własnego syna? Też jesteś poza granicami dla nas? Ian odchrząknął, a w moich oczach pojawiły się łzy. Wiedziałam, że mu ciężko. Nienawidziłam, że był rozdarty między rodziną, a mną. W minionym roku zauważyłam, że pije coraz więcej alkoholu – stało się to częścią jego nocnego rytuału. - Nie, mamo, nie możesz. Odmówiłaś przyjęcia Meli. Zraniłaś ją, a to ma taką samą wartość, jakbyś zraniła mnie. Nie jesteś tutaj mile widziana. Wyjaśniliśmy sobie to. - Ian! - wrzasnęła. - Przyniosłam dowód. Zdjęcia. Proszę, spójrz na nie. - Beck śpi – syknął. - Nie krzycz. Właściwie to możesz wyjść. Coś uderzyło z trzaskiem o podłogę, a zdjęcia rozproszyły się po całym pokoju. Kiedy zobaczyłam twarz siostry... swoją... na nagich zdjęciach, mój żołądek się przewrócił. Chwyciłam się blatu dla równowagi.

- Ona jest dziwką. Meksykańską dziwką! Gwiazdą porno. - WYJDŹ – rzucił przez zaciśnięte zęby. Kiedy usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi, upadłam na kolana, zbierając fotografie. Chciałam, by odeszły. Znikły. Właśnie tak będę na zawsze postrzegana, choć to nie byłam prawdziwa ja. - Mela, nie – powiedział cicho. - Proszę, kochanie. - Kucnął przy mnie i odrzucił zdjęcia na bok, z dala ode mnie. - Spójrz na mnie. - Moje zalane oczy spotkały się z jego. - Ty i ja. To wszystko, co się liczy. Okej? - Beck... Ian. Beck się liczy. - Oczywiście, że tak, Mela. On jest naszym wszystkim. Chcę, żebyś wyrzuciła ze swojej głowy to, co usłyszałaś. Ian patrzył na mnie mieszanką miłości, która przez dotyk i słowa, odurzała moje zmysły. Od pierwszego dnia tak na mnie działał. Dnia, w którym ocalił moje życie... dosłownie. Instynktownie, mój kciuk prześledził bliznę na nadgarstku. Bliznę, która już zawsze tam będzie. - Spójrz na mnie. - Delikatnie potrząsnął moimi ramionami. - Nie wracaj tam. Teraz jesteś ze mną. Beck cię potrzebuje, Mela. Ja cię potrzebuję. Desperacja wypełniała jego słowa, a po chwili rozbudzony krzyk Becka rozniósł się echem po całym domu. Uśmiechnęłam się. To musiał być jakiś znak. - Widzisz kochanie. Też mogę płakać tak głośno, jeśli ma cię to przekonać. Powiedz tylko, jak długiego krzyku potrzebujesz. Ian wiedział jak wywołać u mnie śmiech. Kiedy jego kciuki delikatnie otarły łzy z moich policzków, pocałowałam go. Żałowałam, że nie mogę dać mu wszystkiego. Małżeństwo tylko zamaskowało moje blizny. - Te małe problemy w naszym wieczorze nie zwalniają cię z późniejszego seksu. - Mrugnął do mnie, a ja się zaśmiałam. Głośny krzyk Becka sprawił, że oboje wstaliśmy. Podniosłam się na palcach i rzuciłam się Ianowi na szyję. - Kocham cię, Doktorku. - Ja ciebie też – odpowiedział. - Teraz rusz swoją dupę. Szybko pobiegłam do pokoju po naszego małego urwisa.

*** Patrzenie na Iana, chodzącego po pokoju zawsze mnie dziwiło. Nawet tamtego dnia, kiedy wszedł do mojej sali, gdy zostałam przywieziona na ostry dyżur. Pamiętam jak wyglądał, zanim spojrzał na mnie z głębokim smutkiem w oczach. Dzisiaj patrzył na mnie, wypijając szklankę burbona, jakby wznosił swoje własne „toasty”. Dzisiaj utrzymywałam jego spojrzenie. Nie sądziłam, że kiedykolwiek czyjeś oczy będą mnie jeszcze tak uwielbiały. Dwa lata temu nie potrafiłam patrzeć mu w oczy. - May-lay? - zapytał tamtej nocy, wymawiając źle moje imię. Przełknęłam guzek w gardle. - Mela. Jak Reba, ale inaczej. Lekki uśmiech rozciągnął się na jego ustach. Stał tam jako atrakcyjny mężczyzna w grubych okularach... grając rolę lekarza... który wiedział o moim nadgarstku. Musiałam wyglądać rozpaczliwie i żałośnie. - Mela. Dlaczego tutaj jesteś? Próbowałam się na nim skupić. Skutki środków przeciwbólowych płynęły jednak przez moje żyły i opóźniały moją reakcję. Ostatnią rzecz, którą chciałam robić, to rozmowa. Jeśli by mnie rozpoznał... ją... straciłabym wszystko. - Powiedz mi, co zrobiłaś. - Jestem całkiem pewna, że jest to w mojej karcie – wymamrotałam. Albo powiedziałam. Cóż, nie wyszło dobrze. Nienawidziłam ludzi. Wszyscy myśleli, że wiedzą, co jest dla mnie najlepsze. Przewracałam oczami na głupotę tego świata. - Jezu Chryste, jesteś piękna – szepnął Ian, wyrywając mnie ze wspomnień. Podał mi szklankę. - Całą noc cię pragnąłem. - Dziękuję – odpowiedziałam, patrząc jak popija burbon. Potajemnie jednak miałam nadzieję, że na przyjęciu wypije wystarczająco dużo, by potem zasnąć i zapomnieć o seksie. - Ian McKinley. Jak się masz? - zapytał jakiś mężczyzna, wyciągając do niego dłoń. Jak zwykle odeszłam cicho... starając się nie istnieć w jego świecie. Przez chwile mocno ściskał moją dłoń, ale wiedziałam, że puści. Nie chciał robić sceny. Kiedy piłam swoją wodę, senator... jego matka... przeszła obok mnie.

- Gdyby twoja twarz nie ozdabiała większości stron pornograficznych, nie miałby problemu, aby cię przedstawić. - To nie moja twarz. - Chciałam powiedzieć o wiele więcej, ale nigdy nie znalazłam odwagi. W rzeczywistości to była moja cholerna twarz... tylko nie moja. - Planujesz prowadzić dziś wieczorem. Szkoda, bez względu na to, jak mój syn ciężko próbuje, nie potrafi upić cię na śmierć. Jesteś nikim więcej, jak dziwką. - Hej! Wystarczy. - Odezwał się mężczyzna, którego nie znałam. Senator zerknęła na niego z uśmiechem. - Och, ona wie, że żartuję. Zamrugałam, aby przyjrzeć się człowiekowi przede mną, a jego niebieskie tęczówki wypalały we mnie dziurę. - W porządku? - zapytał troskliwie. - Tak. Kiedy się odwróciłam, usłyszałam jego głos. - Jesteś piękna. Nie pozwól jej mówić inaczej. *** - Kochanie, byłoby miło móc przespać choć jedną, całą noc. Nie mogę zostać dzisiaj wezwany, więc moglibyśmy cieszyć się tym czasem – powiedział Ian w samochodzie. Nie był zadowolony, że pojechałam po Becka. - Wiem, ale zostawienie go na cztery godziny było już dla mnie wielkim krokiem. Nie możemy zacząć od małych? Uśmiechnął się i opadł na siedzenie. - Oczywiście, że możemy. Widziałam po jego zachowaniu, że prawdopodobnie nie będzie w stanie uprawiać dzisiaj seksu, więc odetchnęłam z ulgą. Jednocześnie obiecałam sobie, że jutro spróbuję się przekonać. - Więc może wróćmy do domu, on pójdzie szybko spać, a ty i ja... Uśmiechnęłam się, ale machnęłam ręką. - Nie mów tego przed nim. - Ma trzy miesiące, Mela. Nie ma pojęcia, o czym mówimy. W rzeczywistości będzie szczęśliwy ze wszystkiego, co powiemy tym cichym tonem. Zachichotałam, a Ian odwrócił się do tyłu.

- Hej, Beckster. - Obniżył lekko swoje siedzenie. - Kiedy wrócimy do domu, będę kochał się z twoją matką. - Ian! Przestań! - Roześmiałam się, wiercąc się na siedzeniu kierowcy. Nigdy nie miałam wiele z seksu. W wieku dwudziestu czterech lat orgazm wciąż mnie unikał. Chciałam mu to powiedzieć. Wiem, że on próbowałby jakoś zareagować... ale trudno było się do tego przyznać. Byłam zawstydzona. - Musi wiedzieć. Musi wiedzieć, że jesteś też częścią mnie. Beck natychmiast zaczął płakać. - Spójrz! - Zaśmiałam się. - Protestuje. Ian zaczął się śmiać. Ten dźwięk w ciągu ostatnich dwóch lat stał się pokarmem dla mojej duszy. Piękne, długie rzęsy rozbłysły nad jego oczami i odrzucił głowę do tyłu. W tym samym czasie minęła nas ciężarówka... Pokręciłam głową na jej prędkość. - Kocham cię, Ian – powiedziałam głośno. Ian spojrzał w moim kierunku. Jego pijackie, niebieskie oczy wpatrywały się we mnie szczerze. - Też cię kocham. Całym sobą. Beck cały czas czymś się denerwował, więc zaczęłam śpiewać. - Jesteś moim słońcem, jedynym słońcem. - Twój głos jest piękny, Mela. Wiedziałam, że mówi poważnie. Śpiewałam dobrze. Kiedy Ian zajął się Beckiem, miałam chwilę, by przypomnieć sobie czasy, gdy razem z siostrą, Ari, śpiewałyśmy w salonie dla całej rodziny. Zawsze nieśmiało stałam za nią i sztywno kiwałam głową, choć ona tańczyła po całym pokoju. Niektóre rzeczy się nie zmieniły. - Co się dzieje, kumplu? - zapytał Ian naszego syna. W tym samym momencie zarejestrowałam jasne światła, które skręciły w naszą stronę z przeciwległego pasa. Impulsywnie uderzyłam stopą w hamulec, aby zapobiec zderzeniu. Opony zapiszczały, a moje ciało szarpnęło się do przodu w momencie wstrząsu. Kiedy pojazd w nas uderzył, gwałtowny hałas rozbrzmiał przez mój mózg, tworząc dźwięk... którego nigdy nie zapomnę. Ramię, które wystawiłam przed Iana, by chronić go przed obrażeniami było jak kruchy

makaron i jego ciało bez żadnego problemu wyleciało przez przednią szybę. Nasz samochód zmarszczył się i nie mogłam wydostać nóg. Po chwili poczułam mocne uderzenie w twarz i straciłam przytomność. Kiedy otworzyłam oczy, słyszałam różne głosy. Ciepło przebiegało przez moje ciało. Krzyk ucichł na chwilę, po czym znowu się zaczął. Palenie... spalenizna... straszliwy zapach przeniknął do samochodu i zaczęłam się dusić. - Dobrze się czujesz? - zapytał jakiś głos. Po chwili rozległo się wołanie. - O Boże, tu jest dziecko! Dziecko? Beck! Poczułam panikę, a serce boleśnie biło w mojej piersi. O mój Boże. Próbowałam otworzyć drzwi i się wydostać, ale samochód był zniszczony i nie dało się nic zrobić. Przekręciłam się w stronę Becka, a ból przeszył moją szyję. Z trudem uwolniłam nogi, raniąc je o deskę rozdzielczą. Kiedy spojrzałam między fotele, odetchnęłam z ulgą. Jego fotelik był przekręcony, ale wydawał się nienaruszony. - Beck! - krzyknęłam. Przez ciemność mogłam dostrzec jedynie jego twarz i cienką stróżkę krwi, spływającą mu po policzku. Odsunęłam jego fotelik i jakoś udało mi się wyjść z samochodu. - Dobrze się pani czuje? - krzyknął mężczyzna. - Zadzwoniliśmy na 911. Byliście tylko we dwójkę w samochodzie? IAN! Opanował mnie strach. On został wyrzucony przez przednią szybę. Ruszyłam do przodu, mocno trzymając Becka. Powoli stawiałam jedną nogę przed drugą, a czerwone i niebieskie światła zaczynały błyszczeć w oddali. Dopiero po chwili go zauważyłam. Leżał jakieś pięćdziesiąt metrów od samochodu. - Nie! - zawołałam. To był dziki krzyk. Zwiększyłam tempo, a dojście do niego to były najgorsze dziesięć sekund mojego życia. Jego ciało było dziwnie wykrzywione. On był lekarzem w pogotowiu. Uratował mi życie. Uratował wiele żyć. Teraz moja kolej, by uratować jego. - Ian! Proszę. Powiedz mi, co mam robić. Cichy jęk wydostał się z jego gardła. Krew była wszędzie. Tak. Dużo. Krwi. - Ian – szepnęłam. - Kochanie. Potrzebuję cię. Proszę, Ian.

- Mela – westchnął, plując krwią. Po chwili zamknął oczy. - W porządku, Ian. Nic ci nie będzie. Nic ci nie będzie. Nic ci nie będzie. Wierzyłam w te słowa. Prosiłam, by były prawdziwe. - Proszę pani, musi się pani cofnąć, byśmy mogli się wami zająć – powiedział mężczyzna w uniformie. - On potrzebuje lekarza, ale jest okej. Z nim w porządku. W porządku – powtarzałam jak mantrę. - Proszę, pomóżcie mu. Beck zaczął płakać, a zapach dymu coraz mocniej unosił się w powietrzu. Ktoś klęknął obok Iana. - Jak się nazywa? - Ian McKinley. - Łzy popłynęły z moich oczu. - Jakieś pokrewieństwo z panią senator? - To jej syn. Stałam się niespokojna. Myśl o tej kobiecie sprawiała, że czułam się chora. Jakby nie było już wystarczająco chaotycznie, nagle otoczyli nas funkcjonariusze policji. Jasne światła oślepiały moje oczy, a pytania bombardowały mnie z każdej strony. Próbowałam dać Beckowi smoczek, ale odmówił. Może coś wyczuł. Oficer policji przemówił do radia. Pracujemy przy śmiertelnym wypadku. Wezwij wsparcie, jeśli to możliwe. Śmiertelny? Spojrzałam na drugi pojazd. To była ta sama ciężarówka, która minęła nas wcześniej. Powinnam powiedzieć to oficerom. Strażacy pracowali przy kabinie kierowcy. Wyglądało na to, że tam ktoś był martwy. - Proszę pani, musimy zbadać ciebie i dziecko. Moja pięść natychmiast zacisnęła się na uchwycie fotelika. - Ze mną w porządku – powiedziałam. - Ian odpiął pas, by zająć się dzieckiem i to on potrzebuje pomocy. Ratownik patrzył na mnie z pustą miną. - Masz dość dużą ranę na czole. Trzeba to sprawdzić. Przez ramię zobaczyłam, że medycy wnoszą Iana do karetki. Od razu

pobiegłam w tamtą stronę. - Czekajcie. Jedziemy z wami – krzyknęłam, ale dłoń ratownika mnie zatrzymała. - Pani McKinley, pojedziecie w innej karetce. - Nie! NIE! Jadę z mężem. - Nie, proszę pani. Senator zażądała, by jej syn jechał sam. Och, oczywiście, że tak. - Jestem jego żoną. Mam prawo jechać razem z nim. Nagle rozbrzmiały syreny i Ian został zabrany. Moje łzy mieszały się z krwią. - Chcielibyśmy zabrać dziecko osobno, byśmy mogli go zbadać – powiedział mężczyzna, sięgając po fotelik. Natychmiast odsunęłam się od niego. - Nie. Nikt nie dotknie mojego dziecka. - Okej. W porządku. Pojedziemy wszyscy razem. Nie miałam pojęcia, gdzie były nasze telefony. Musiałam do kogoś zadzwonić. Potrzebowałam pomocy. - Proszę pani? - Ratownik podał mi dłoń i pomógł wejść do karetki. Trzymałam Becka blisko siebie i zmrużyłam oczy, gdy usiedliśmy. - Pani McKinley, dziecko będzie siedzieć z przodu. - Nie. On nie opuszcza mojego boku. - Dobrze – odezwał się inny lekarz. - Zajmiemy się nim tutaj. Kiedy poczułam ukłucie w rękę, odwróciłam się w ich stronę. - Czemu podajecie mi kroplówkę? Mężczyzna kontynuował swoją pracę z poważną miną. - Masz dość dużą ranę na czole. To standardowa procedura w karetce. Drugi lekarz uniósł Becka i zaczął go badać. Mój ciemnoskóry chłopczyk... z niebieskimi oczami... Położyłam się na noszach i zamknęłam oczy, modląc się o zdrowie dla Iana. Dla nas wszystkich. *** Wokół mojego ramienia zacisnął się przyrząd do mierzenia ciśnienia. Moje

oczy ważyły tonę. Walczyłam, aby je otworzyć... żeby zachować je otwarte. Bip, a potem ucisk zniknął. Udało mi się otworzyć oczy na tyle długo, by zobaczyć kołyskę obok łóżka. Beck. Odwróciłam się w jego stronę i zobaczyłam jego małe ciałko, odpoczywające spokojnie. Delikatnie pogłaskałam jego czoło, ale więcej uniemożliwiał mi przewód kroplówki. Okropny zapach środka antyseptycznego unosił się w powietrzu, więc pokręciłam głową, chcąc się go pozbyć. Nagle ciemność znów mnie przytłoczyła. Obudziłam się. Było ciemno, a zegar wskazywał trzecią w nocy. Spojrzałam na bok, gdzie wcześniej spał Beck. Ian! Wypadek... Beck... nie było go w kołysce. Odrzuciłam kołdrę i wstałam, wyrywając kroplówkę. Moje bose stopy ślizgały się po zimnej podłodze, a puls szaleńczo tętnił w mojej głowie. - Pani McKinley – krzyknęła pielęgniarka, przybiegając do mnie. - Gdzie jest Beck i Ian? - Mój głos nie brzmiał, jak mój własny. Pielęgniarka wydawała się zagubiona przez mój akcent, więc odetchnęłam i powtórzyłam powoli. - Gdzie oni są? - Proszę pani, musi pani wrócić do łóżka. - Spójrz na mnie – zagroziłam, chwytając ją za ramiona. - Nie rozumiesz. Mój syn. Muszę wiedzieć, gdzie jest. Pocieszający uśmiech ozdobił jej twarz, gdy zaczęła prowadzić mnie z powrotem do pokoju. - W porządku. Pani Senator jest z nim. Moje ciało zamarło. - Czy Ian też tam jest? To był jedyny cholerny sposób, że będę to akceptować. Zaskoczony wyraz przemknął po twarzy kobiety. - Nie, proszę pani. Natychmiast wstałam, by szukać Becka. Z każdym krokiem czułam się coraz gorzej, a krew spływała po mojej ręce. Fala zawrotów głowy opanowała moje ciało i musiałam przytrzymać się ściany. - Pani McKinley, proszę. Pójdę po Becka. - Gdzie jest pokój Iana? Twarz biednej pielęgniarki się załamała. Oczywiście, że nie mogłam wiedzieć,

gdzie jest jego pokój. Zakaz pani senator. - Przyniosę tu Becka. Proszę, po prostu niech pani wróci do pokoju. Byłam wyczerpana. Miałam wrażenie, że coś mi wstrzyknęła, ale niczego nie widziałam. - Proszę, nie pozwól im zabrać mojego dziecka. - Nikt nie chce go zabrać. Pani senator się nim opiekowała, kiedy pani odpoczywała. Zaraz go przyniosę. Obiecuję. Kiedy wróciłam do łóżka, zbadała ranę po kroplówce. - Założysz mi nową? - zapytałam. Wzruszyła ramionami. - Nie sądzę, że jest potrzeba. Obudziłaś się i prawdopodobnie zostaniesz dzisiaj wypisana. - Ian? Jak mocno został ranny? Spojrzała na drzwi i potrząsnęła głową. - Pani McKinley, twój mąż został przywieziony w stanie krytycznym. - Nie. Nie. Nie. Nie. - Krytycznym? Pokręciłam głową. - Nie. - Ian był moim... wszystkim. - Gdzie on jest? - Nie mogłam oddychać. - Ian! - krzyknęłam. Musiał wiedzieć, że go potrzebuję. - Ian! - Marcy. Zawołaj dr. Trebeck. Musimy ją uspokoić. - Pielęgniarka potrząsnęła moimi ramionami. - Pani McKinley, proszę się uspokoić. - Ian! - krzyczałam nadal. Drzwi się otworzyły i weszły kolejne pielęgniarki. Może coś wiedziały. Musiały coś wiedzieć. Cokolwiek. - Mamy miligram ativanu. Gdzie do cholery jest jej wenflon? - Wyciągnęła go. Zrób domięśniowo. - Powiedziałaś jej o dr. McKinely'u? Spojrzałam dziko na pielęgniarkę. Powiedzieć mi co? Szaleńczo złapałam ją za ramiona, by zwrócić jej uwagę. Kłujący ból jednak szybko mnie powstrzymał. - Czekaj, powiedz mi... Straciłam zdolność mówienia. Moje ciało nie mogło się ruszyć i opadłam na

materac. Muszę wiedzieć. Powiedzcie mi. Pielęgniarka pochyliła się w moją stronę. - Pani McKinley, kiedy się obudzisz, twój syn będzie tutaj. Obiecuję. - To były ostatnie słowa, które usłyszałam. Obudził mnie krzyk Becka. Moja klatka piersiowa była ciężka i wiedziałam, że mój syn potrzebuje karmienia – a ja uwolnienia. Kiedy otworzyłam oczy, skoncentrowałam się na postaci stojącej bezpośrednio przede mną i trzymającej Becka. Włożyła mu do ust butelkę. Butelkę! Natychmiast opanował mnie gniew. - Co? - Oczyściłam gardło. Nie potrafiłam skupić się na tej osobie. - Czym go karmisz? - Sztuczna mieszanka - powiedziała lodowato. Rozpoznałam ten głos od razu. - Ian był nią karmiony. Mleko z piersi jest przereklamowane. - Daj mi go, proszę. - Moje tętno wibrowało w strasznym tempie. Senator przytuliła Becka mocniej. - Wiesz, Maylay. - Me-la – poprawiłam z zaciśniętymi zębami. - Kiedy niemowlęta zostają zabrane od matek w ciągu pierwszych kilku miesięcy życia, to tak naprawdę nie mają żadnych wspomnień prawdziwej rodzicielki, tylko osoby, która zajęła jej miejsce. Tak to działa. Zacisnęłam pięści. Nie było cholernej mowy, że odbierze mi dziecko. Ian by to zrozumiał. Nie pozwoliłby na to. - Daj mi syna, albo wezwę policję. Ubrana w swój wełniany garniturek odstawiła butelkę na parapet, a Beck od razu zaczął się niepokoić. Gdy tylko się zbliżyła, chwyciłam swoje dziecko i mocno do siebie przyciągnęłam. Moje ciało odetchnęło z ulgą. Nie myśląc wiele, podciągnęłam koszulę i zaczęłam go karmić. Czujnym okiem nadal obserwowałam jednak senator, która ubrała torebkę na ramię. - Zabiorę ci to, co ty zabrałaś ode mnie – warknęła chłodno. - Nie chcę od ciebie niczego. Niczego! Pustka pojawiła się w jej oczach. Początkowo myślałam, że spogląda na mnie, ale szybko uświadomiłam sobie, że była po prostu zamyślona.

- Ian nie żyje. Zabiłaś go. Nie dasz rady sama. Beck będzie z nami... Jej paraliżujące słowa przeleciały przeze mnie jak delikatna mgła. Minęło trochę czasu, zanim wchłonęłam to, co powiedziała. Głośny szloch wyrwał się z mojego gardła, kiedy patrzyłam jak zamyka drzwi. Przez chwilę byłam zamroczona w czasie, powtarzając jej słowa... ale wtedy uderzyło mnie jej ostatnie stwierdzenie. Beck mógł trafić do niej.

Rozdział 2 Mela „Życie trwa dalej, ale blizny pozostają” (Lil Wayne) Moja torebka i telefon były w szafce po drugiej stronie łóżka. Kiedy Beck skończył jeść, położyłam go do kołyski i chwyciłam swoje rzeczy. Nie rozmawiałam z siostrą prawie trzy lata. Modliłam się, by jej numer nie uległ zmianie. Mój palec drżał nad przyciskiem połączenia, ale jedno spojrzenie na Becka wystarczyło, żeby wiedzieć, że nie mam innego wyjścia. - Mela? Co się do diabła stało? - odpowiedziała po drugim sygnale. Łzy popłynęły po mojej twarzy. Była jedyną osobą, której mogłam teraz zaufać. - Mela? - Ari – zapłakałam. - Potrzebuję twojej pomocy. - Gdzie jesteś? - W szpitalu. Ian nie żyje. Możesz przyjechać? - Jestem w drodze. Gdy zakończyłam połączenie, przyszła pielęgniarka. - Pani McKinley. Wkrótce zostanie pani wypisana, dobrze? - Skinęłam głową. - Przykro mi z powodu pani męża. Chciałaby pani porozmawiać z kapelanem? Wszystko, czego chciałam, to zniknąć... po prostu zniknąć... ale kiedy spojrzałam na Becka, wiedziałam, dlaczego żyję i co powinnam zrobić. *** Powrót do domu bez Iana był złym pomysłem. Ari miała przyjechać w ciągu godziny. Miałam już spakowane wszystkie rzeczy Becka i zaczynałam układać swoje, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Byłam zdenerwowana zobaczeniem siostry. Jednak zamiast Ari, w drzwiach stał mężczyzna w garniturze ze stosem papierów w ręce.

- Pani McKinley. Miałem to dostarczyć. Mężczyzna dał mi kopertę i wrócił do czarnego samochodu. Natychmiast zamknęłam drzwi i rozerwałam papier. Prywatny wniosek: Senator Eleanor i Mela McKinley. Dziecko potrzebujące opieki: Beck McKinley. Składający wniosek stwierdza następującą prawdę: Beck McKinley wymaga opieki zgodnie ze statusem Kolorado 36.04 – gdy jedno lub oboje rodziców nie są w stanie lub nie chcą zajmować się dzieckiem i 31.01 – gdy rodzic jest pod wpływem nielegalnych substancji. Mela McKinley zostaje wezwana na przesłuchanie i jest zobowiązana przedstawić sądowi Becka McKinley'a. Przesłuchanie miało odbyć się za dwa tygodnie. Czternaście dni. Przestałam czytać i opadłam na kamienną posadzkę. Byłam w domu, który znajdował się sześć godzin drogi od szpitala. Mój mąż nie żył, a dziecko było w niebezpieczeństwie. Wzięłam głęboki oddech, starając się opanować. Pukanie do drzwi mnie zaskoczyło, ale tym razem wyjrzałam i zobaczyłam siostrę. Od razu ją przytuliłam. Moja bliźniaczka. Moja starsza o półtorej minuty siostra. Druga połowa mojej duszy. Ale też powód, dla którego chciałam umrzeć trzy lata temu. - Tak mi przykro. Tak mi przykro. - Znów się przytuliłyśmy. - Gdzie mój siostrzeniec? Chciałabym go zobaczyć. Nie mogłam powstrzymać łez. Upadłam na podłogę, a ramiona Ari mocno mnie objęły, jakby od tego zależało moje życie. Właściwie tak było. Kiedy otworzyłam oczy po długim czasie, byłam przykryta kocem. Moja siostra trzymała Becka, a moje serce zabiło mocniej. Ciocia Ari, uśmiechnęłam się na tą myśl. Jak ironiczna była ta sytuacja? Siostra, którą kochałam nad życie, której nie chciałam widzieć, ani przebywać w pobliżu, ale teraz potrzebowałam jej rozpaczliwie. Nie byłam pewna, czy dam radę to zrobić. - Mam plan – powiedziała cicho. - Suka jest senatorem. Czy jest możliwość, że to miejsce jest podsłuchiwane, czy coś?

Od razu podejrzliwie przeskanowałam pokój. Nigdy o tym nie myślałam. - Nie. Nie ma mowy. Kiedy tutaj przychodziła, nigdy nie wiedziała, co się działo. - W porządku. - Odetchnęła. - Wiem, że mój styl życia cię skrzywdził. Wiem, że robiłam różne rzeczy, a ludzie myśleli, że to ty. Wiem, że nie pomogłam ci w tej sytuacji... - Ari, ludzie myślą, że pieprzę się cały czas. Nie zajmujesz się po prostu pornografią. Ty jesteś pornograficzną gwiazdą. Są zabawki seksualne robione z twoim podobieństwem. - Wiem, Mela. Wiem też, że z tego powodu zaprzepaściłam twoją szansę na śpiewanie. Wiem, że cię zraniłam. Wiem, że... Przepraszam. - Jej gniew i ból były takie żywe. - Widząc tą piękną istotę... - wyszeptała, wpatrując się w Becka. - Nigdy nie chcę, by cierpiał przeze mnie. Ja... - Zaczęła ponownie. - Wiem, że myślisz, że ludzie, z którymi się bawię są... - Niesmaczni? - zapytałam z lekkim uśmiechem. -Okej. Może być to. Ale musisz mi zaufać, dobrze? Kiwnęłam głową. Potrzebowałam pomoc. Wzięłabym każdą. - Dobrze. - Mój przyjaciel, Rock, przyjedzie jutro do twojego domu. Wyjedziesz z nim. - Nie zostawię Becka - Nie pozwoliłabym na to. Rock zabierze cię razem z synem. Zostaniesz kilka dni z jego mamą. Ona się wami zaopiekuje i zajmie się Beckiem, kiedy ty będziesz szukać miejsca na pobyt... do życia. Potrząsnęłam głową. - Nie zostawię Becka. - W porządku, ale to będzie łatwiejsze, jeśli pozwolisz jej się nim zająć. Będzie z nią bezpieczny, a jazda po górach Skalistych z dzieckiem nie będzie komfortowa. Jak do diabła to się stało? Jak moje życie mogło się tak zmienić? Spojrzałam na rodzinne zdjęcie – Ian, Beck i ja. Teraz moje możliwości były ograniczone. Mogłam zostać i walczyć o Becka, ale senator miała wpływy i pieniądze, których nie miałam ja. Poza tym opowiadała, że nadużywałam narkotyków? To było śmieszne. Była też siostra, która bardzo mnie zraniła i zepsuła perspektywy na przyszłość. Postanowiłam złożyć życie swoje i Becka na jej rękach.

W ciągu ostatnich dwunastu godzin nie miałam czasu na smutek. Moje serce zostało wyrwane, zniszczone i wepchnięte z powrotem do piersi, bez możliwości płaczu. Spakowałam jak najwięcej. Głównie zdjęcia i ubrania. Zajęłam się też kontem i pozostawiłam rzeczy Iana nienaruszone. W końcu niewielki ryk rozniósł się po okolicy. - Myślę, że to Rock. Choć to brzmi na więcej, niż jeden motor. Gdzie jest Beck? - Wskazałam na pomieszczenie obok. - Zostań tam z nim. Wróciłam do pokoju. Stałam tam i dopiero po chwili zorientowałam się, że nie mam niczego, czym mogłabym ochronić swojego syna lub siebie... Przez całą przeszłość byłam ofiarą. Ian mnie znalazł i pomógł, ale nie byłam tą kobietą, którą zbudował. Byłam jego żoną. Matką Becka. Ale teraz nadszedł czas, by stać się Melą McKinley. Sama określę, kim ona będzie. Nigdy więcej nie będę nieprzygotowana. Nigdy. Sześć minut później gang motocyklowy pojawił się w moim domu. Domu Iana. Dżinsy, czapki, ciężkie buty, tatuaże. Wszystkie oczy przemknęły od Ari do mnie. - Cóż, ona na pewno jest twoją bliźniaczką – powiedział Rock, otrzepując dłoń. Być może byłyśmy identyczne, ale on z łatwością nas rozpoznawał. Jego oczy błyszczały, kiedy patrzył na Ari. - Miło cię poznać – przywitałam się. - Mela, to Rock, Mikey, Two, Duckie, Woody i Dano. Dlaczego zabrałeś całą ekipę? Przygryzłam wargę. - Im więcej ludzi o tym wie, tym bardziej prawdopodobnie, że nas znajdą. Rock podszedł do mnie, a ja cofnęłam się o krok. Nadal musiałam popracować nad byciem odważną. - Mela. Ci ludzie umarliby, zanim zdążyliby mnie zdradzić. A gdyby w jakikolwiek sposób sprawili ból siostrze Ari... zaufaj mi... spotkałaby ich śmierć. Wszyscy wpatrywali się we mnie. Rock był przystojny, choć nie wyglądał na miłego. Blizna rozciągała się na jego policzku, ale to sprawiało, że był jeszcze bardziej pociągający. Objął Ari ramieniem. - Ja przemyślałem to tak. Im więcej motorów, tym łatwiej będzie stąd wyjechać bez zostania rozpoznanym. Przywieźliśmy trike dla chłopca.

Ari wyglądała na niezdecydowaną. - Co to znaczy? - Najlepiej jeśli wywieziemy tak Becka. Jeśli ktokolwiek obserwuje dom, nie będą nic podejrzewać, gdy odjadą same motory. - Beck ma jechać na motocyklu? - Mój głos był głośniejszy. - Nie. Nie dokładnie. Trike ma mały schowek – wyjaśniła Ari. Moje oczy rozszerzyły się, a facet, który nazywał się Woody wstał i podszedł w moją stronę. - Jest tam wentylacja. Będę jechał bardzo ostrożnie. Poza tym pokonamy w ten sposób mały dystans. - Spojrzał na mnie, próbując mnie pocieszyć. - Zaopiekuję się nim. Złapałam krawędzie koszuli, próbując ją ściągnąć. Nie mogłam oddychać i wydawało mi się, że z każdą kolejną próbą było coraz gorzej. - Duckie – zawołał Rock. Długowłosy facet od razu do mnie podbiegł. - Pomóż jej usiąść. Ari, czy ona ma jakieś obrażenia po wypadku? Potrząsnęłam głową, ale jednocześnie wskazałam na szwy pod moimi włosami. Nadal nie mogłam oddychać. - Czy mogę spojrzeć na twoją klatkę piersiową? - On jest lekarzem, Me – wtrąciła Ari. Duckie nie wyglądał jak lekarz. Dr. Duckie. Co się do cholery działo z moim życiem? Podniosłam t-shirt, pokazując wszystkim swoje ciało. - Spójrz, kochanie. - Duckie wskazał na moją klatkę. - Pas utrzymał cię bezpiecznie na miejscu, ale nieźle cię posiniaczył. Wow... mogłam dostrzec wyraźny zarys pasa na moim ciele. - Przez kilka dni oddychanie będzie bolało. Mogę dotknąć? - Kiwnęłam głową, a on przyłożył dłonie po obu stronach żeber i zaczął naciskać. - Boli? - Nie – wyszeptałam. Nie chciałam, by Duckie mnie dotykał. Chciałam Iana. Chciałam mojego księcia. Łzy popłynęły mi po policzkach. - Ari. - Rock wskazał głową na mnie. - Chodź, Me. Odpoczniemy.

Zanim zdałam sobie sprawę, co robię, moje ręce wyleciały do przodu, zatrzymując ją w miejscu. Nie w agresywny sposób, ale zadziałało. - Co, jeśli zostaniemy... Beck i ja? Co, jeśli zostaniemy i będziemy walczyć? Jestem jego matką. Sąd nie może mi go zabrać bez powodu. Ari pokiwała lekko głową. - Wtedy ja też zostanę i będę walczyć. - Dlaczego po prostu nie zabierzemy jej i chłopca, a ty pójdziesz do sądu, by zobaczyć, o co chodzi tej kobiecie? Zaufaj mi, poza strojem, nie ma między wami różnicy. Nigdy się nie dowiedzą – powiedział Rock. Ari wybuchnęła gromkim śmiechem. - Czy wiesz jak dużo czasu minęło, odkąd ostatnio ją grałam? Mały uśmiech ozdobił moje wargi. Na litość boską, ona była piękna i gdzieś w swojej głowie wiedziałam, że jestem do niej podobna – choć żadna część mnie tego nie czuła. Ian zrobił wiele, by to wzmocnić, ale w tej chwili chciałam być niewidzialna. Jednak miała rację, często się wymieniałyśmy... ja byłam dobra z angielskiego, ona z matematyki. Z chłopcami było tak samo. Ja przechodziłam przez obiadki, randki i filmy... ona załatwiała sprawy łóżkowe. Kiedy weszła w świat pornograficzny... miałam trzy lata spokoju, dopóki nie stała się twarzą fantazji każdego mężczyzny. - Mela? Co o tym myślisz? - Ja pojadę z Rockiem i wezmę Becka. Ty pójdziesz do sądu. Skinęła głową. - Zrobione. Jeden z facetów podniósł telefon i odwrócił się do nas. Na tyle jego kurtki przeczytałam Blizny Wojowników MC. Wszyscy w pokoju na niego patrzyli. Próbowałam przypomnieć sobie jego imię. Two albo Mikey. - Co się stało? - spytał Rock, gdy zakończył połączenie. - Marco przyjechał. Czarny Lincoln stoi po drugiej stronie ulicy i obserwuje dom. - Mela? - zapytał Rock. - Powinienem był zapytać o to wcześniej, ale czy masz coś przeciwko broni w swoim domu? - Broni? - Tak.

Moja wcześniejsza myśl o chronieniu Becka pojawiła się ponownie. - Nie. Rock posłał skinienie pozostałym. - Rozładowujcie się. Zostajemy tu na noc. Zabierzemy ich dopiero przy świetle słonecznym. Świetle? Mam opuścić ten dom w dzień? Dźwięk metalu rozbrzmiał w całym domu. Mężczyźni ściągali kurtki i kładli broń na blacie w kuchni. Ari objęła mnie ramieniem. - Sprawdźmy, co u Becka. Kiedy łzy zaczęły łamać moje bariery, odwróciłam się i zostawiłam gang motocyklowy wraz z całym arsenałem broni w kuchni. Wróciłam do salonu dopiero około trzeciej nad ranem, gdy większość mężczyzn już spała. Ian był jedyną osobą, która naprawdę o mnie dbała, ale widok tylu facetów też dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Pistolety, które wcześniej widziałam w kuchni, teraz spoczywały obok każdego z nich. Rock pewnie był w sypialni razem z Ari. Weszłam do kuchni i wyciągnęłam butelkę wody. Lodówka była cała obklejona magnesami i naszymi zdjęciami, które na nowo przywołały wspomnienia. Zaczęłam cicho płakać i położyłam butelkę na karku, próbując znaleźć coś, co mogłoby złagodzić ból. - Straciłem żonę cztery i pół roku temu. Zaskoczona, upuściłam butelkę wody. Rock siedział na krześle przy oknie. Na jego udach spoczywał pistolet. - Co robisz? - wyszeptałam. - Obserwuję frontowe drzwi. Upewniam się, że nie mamy żadnych gości. Wzięłam krzesło i przeniosłam je bliżej niego. Kiedy usiadłam, przyciągnęłam kolana do piersi. - Co się stało z twoją żoną? - Pijany kierowca w nią uderzył. - W jej motor? - Nie, rower. O siódmej trzydzieści rano.

- Przykro mi. - Myślałam, że wypłakałam już wystarczającą ilość łez, ale to chyba niekończąca się dostawa. - Czy to jest ten moment, w którym powiesz mi, że ból zniknie? - Nie. Nie ma mowy. On nigdy nie zblednie. Myślę o Dee każdego dnia. Nigdy nie wierzyłem, że kiedykolwiek jeszcze kogoś pokocham. W swoim sercu też byłam pewna, że nikogo więcej nie pokocham. Nigdy. - Ale to zrobiłeś? Rock nagle wstał z fotela i podniósł pistolet, oglądając coś na zewnątrz. W ciągu kilku sekund pozostali znaleźli się w kuchni. Dwójka została na korytarzu, obserwując drzwi. Jak do cholery to usłyszeli? Rock śledził lufą pistoletu kogoś, chodzącego po chodniku. - Kto do kurwy spaceruje o trzeciej nad ranem? - Czysto? - spytał głos z korytarza. Jedyną rzeczą, którą słyszałam, to bicie własnego serca. Instynktownie pobiegłam, by sprawdzić Becka, a kiedy znalazłam się za rogiem, Duckie podniósł broń w moją stronę. Gdy mnie rozpoznał, natychmiast ją opuścił. - Przepraszam, Mela. - Powoli wyciągnął do mnie rękę. - Mówiłem ci, nikt nie skrzywdzi twojego dziecka. Znałam tych ludzi dopiero od siedmiu godzin, a już byliby w stanie zabić dla Becka lub mnie. Tego rodzaju lojalność... ochrona... była mi obca. Duckie usiadł przy kołysce. - Idź i skończ to, co robiłaś. Zostanę z tym małym facetem. Moja przyszłość nie była nawet mglistym obrazem, który mogłam zobaczyć. W pudełku brakowało tysiąca elementów. Czy Beck kiedyś wskoczy na motor z bronią w ręku? Czy aby uniknąć matki Iana musimy stać się innymi ludźmi... z nowymi tożsamościami? Kiedy wróciłam do salonu, mężczyźni wrócili na swoje poprzednie miejsca, a Rock nadal siedział przy oknie. Użył drugiego krzesła, by wyprostować nogi i lekko się odprężył. - Dziękuję za ochronę... pomoc... wszystko, co dla mnie robisz. - Mela. Kocham twoją siostrę. Zrobię dla niej wszystko. Ona chce, żebyś była chroniona. Właśnie to robimy.