~ 2 ~
Rozdział 1
To była zimna i śnieżna noc, kiedy Duncan Moore wkradł się do domu, żeby ukraść
z powrotem swoje oko smoka.
Przeklinał fakt, że Michigan miało tak ciężkie zimy, kiedy schował się za duże
drzewo i przyglądał się ogromnej, bogatej rezydencji. Zbyt bogatej w jego opinii, z jej
wysokimi, białymi kolumnami i wielkim podjazdem, który otaczał fontannę, miała
nawet parę pieprzonych kamiennych lwów. To był jeden z tych domów, gdzie ludzie w
nim mieszkający, dawali reszcie świata pieprzyć-cię-jestem-lepszy-od-ciebie
wiadomość. To sprawiłoby, że znienawidziłby drania, który był jej właścicielem, gdyby
Duncan już nie żywił głębokiej nienawiści do niedawno zmarłego człowieka.
Kilka mokrych, ciężkich płatków spadło na jego twarz i przykleiło się do jego
ciemnych rzęs, co utrudniało mu widzenie. To nie była żadna seksowna, ukradkowa
misja, o jakiej zawsze marzył, kiedy dorastał jako młody smok. Ale też, nigdy nie
wyobrażał sobie, że będzie tak kolosalnym dupkiem i rozczarowaniem dla swojego
władcy. Zwłaszcza, kiedy tym władcą był Brian, duży brat, którego zawsze wysławiał, a
któremu nigdy nie zaimponował.
Otrząsnął się z tych nieprzyjemnych myśli. Jeśli kiedykolwiek chciał wrócić do łask
Briana, w takim razie musiał odzyskać to cholerne oko smoka. Dopóki tego nie zrobi,
nigdy nie będzie wolny, a jego smok będzie na zawsze uwięziony.
Światła w kuchni się wyłączyły i wiedział, że nadszedł czas uczynić swój ruch.
Niepowodzenie czy sukces, ten koszmar dekady w końcu dzisiaj się skończy. Podkradł
się do tylnego wejścia dla służby, ponieważ to było jedyne, jakie zawsze był zmuszony
używać, zamknął cicho za sobą drzwi i dał swoim oczom przyzwyczaić się do
ciemności.
Ponieważ był ze starożytnej rasy zmiennych smoków, nie potrzebował dużo czasu i
wkrótce był zdolny wyodrębnić kształty i układ kuchni rezydencji, w której mieszkał
przez dziesięć lat, ale nigdy nie nazywał domem.
Aromat świeżo upieczonego chleba, steku i sera uderzył go w nos, sprawiając, że
jego brzuch zaburczał głośno w proteście i aż się zdziwił, że ten dźwięk nie włączył
~ 3 ~
alarmu. Takie byłoby jego szczęście, dostać się tak daleko tylko po to, żeby jego
żołądek go wydał. Już widział te nagłówki: Złodziejski Zmienny Smok wpadł, kiedy
wydał go jego burczący brzuszek.
Chociaż brzmiało to dość zabawnie, nie zaszedł tak daleko, żeby teraz to spieprzyć.
Jednak było ciężko, ponieważ nie jadł od kilku dni i prawie umierał z głodu. Mimo to
przeszedł obok jedzenia i ruszył w stronę tylnych schodów. Te, podobnie jak wejście,
były przeznaczone dla ciężko pracujących naiwniaków, były wąskie, zawilgocone i
ciemne. Kilka drewnianych stopni było tak chwiejnych, że musiał iść na palcach, by nie
zatrzeszczały i nie wydały go.
Z głównej części domu przypłynęły dźwięki głosów i szczęk sztućców, dając mu
znać, że czuwanie przy zwłokach wciąż trwa. Wszyscy honorowali zmarłego Richarda,
czarodzieja, którego uważali za najlepsze, co mogło przydarzyć się ich społeczności.
Był ich zbawcą, ich przywódcą i bohaterem dla każdego. Dla Duncana był łajdakiem,
parszywym zabójcą i jego dręczycielem.
A najgorsze ze wszystkiego, czarodziej był jego niewolniczym panem.
Duncan doszedł do szczytu schodów. Obiekt, którego szukał, był teraz tak blisko, że
wszystko, co mógł zrobić, to nie pobiec korytarzem do pokoju. Tylko lata szkolenia i
dyscypliny go powstrzymały.
Teraz będąc w głównej części domu wszystko wokół niego było bogate i z klasą, od
ciężkich dębowych podłóg do czerwonego, pluszowego chodnika, który prawie
pochłaniał jego czarne buty, tłumiąc jego kroki. Wzdłuż korytarza wisiały wielkie
portrety i mimo pośpiechu, Duncan nadal stał przy jednym i przyglądał się.
To był portret jego pana, czarodzieja, który teraz był opłakiwany przez tłum na dole.
Nawet jeśli Duncan wiedział, że mężczyzna nie żyje, wciąż drżał pod twardym,
przenikliwym spojrzeniem z obrazu. Artysta doskonale uchwycił postawę Richarda, od
jego okrutnego cienkiego uśmiechu, długich siwych włosów i jasnoniebieskich oczu. Ile
razy patrzył w tę samą twarz tuż przed tym jak był zmuszony przyjąć kolejną karę?
Panika zacisnęła się w piersi Duncana, gdy wpatrywał się w obraz, irracjonalny strach
wstrząsał nim od głowy do stóp.
- Jesteś martwy i już nie możesz mnie kontrolować – wyszeptał Duncan do portretu.
Ściągnął mocniej poły swojej czarnej, skórzanej kurtki, jakby chciał stworzyć barierę
ochronną.
~ 4 ~
To było głupie, stać tu i prowadzić jednostronną rozmowę, ale nie mógł się zmusić,
żeby ruszyć dalej, dopóki nie udowodni sobie, że może wpatrywać się w czarodzieja,
nawet jeśli to była tylko jego namalowana replika. Po kilku sekundach, Duncan poczuł
jak strach i niepokój opuściły jego ciało, a smok w nim, po raz pierwszy od dekady,
wrócił do życia. Niewiele, tylko trochę się poruszył i wypuścił długie westchnienie ulgi,
jakby wiedział, że jego cierpienia prawie się skończyły.
To było pocieszające, to małe poruszenie. To dało mu znać, że pomimo zabrania mu
oka smoka i używania go przeciwko niemu, nie stracił drugiej połowy swojego serca.
Owszem, jego postać smoka była zakopana, ale była tam i tylko czekała na
przebudzenie, po długich dziesięciu latach bycia ciemiężonym.
Ale żeby to zrobić, musiał odzyskać swoje oko smoka. I to dlatego tu przyszedł. I
było pewne jak diabli, że nie zatrzyma go gapienie się na obraz na ścianie.
Nawet pomimo swojej decyzji, Duncan poczuł jak jego spojrzenie przesuwa się na
ostatni obraz w korytarzu. To był syn czarodzieja, Trent. Chociaż spotkali się kilka razy
przez minione lata, rozmawiał z Duncanem tylko parę razy.
Przez jakiś czas myślał, że to dlatego, iż Trent był bogatym, snobistycznym
pedałem. Potem Duncan powoli zaczął sobie uświadamiać, że Trent był takim samym
niewolnikiem, co on. Pewnie, Richard nie trzymał jego esencji życiowej jak Duncana,
ale jego kontrola nad synem była tak samo silna, naciskał na syna surową dyscypliną i
twardą ręką. Zadbał, żeby wszyscy wkoło wiedzieli, jakim rozczarowaniem był jego
syn. Trent był jednym z tych rzadkich indywidualności, które wciąż wierzyły w bycie
honorowym i zawsze robieniu właściwych rzeczy. Dla Richarda to był osobisty błąd i
robił wszystko, co mógł, żeby to złamać.
Duncan uniósł palec i lekko dotknął portretu. Tam, gdzie jego ojciec był zimny i
twardy, Trent miał ciepłą zmysłowość, która zawsze go intrygowała. Z
ciemnobrązowymi włosami, ciemnoniebieskimi oczami i ciałem, które miało właściwą
ilość mięśni, by obracać głowy obu płci. Jednak najbardziej ujmującą w nim rzeczą było
to, że nie zdawał sobie sprawy z własnej atrakcyjności i szedł przez życie nie wiedząc,
jaki wpływ ma na innych.
Wokół niego była powściągliwa, prawie nieśmiała aura, która sprawiała, że Duncan
chciał go coraz bardziej. Tak wiele razy musiał powstrzymywać się przed
wyciągnięciem ręki i dotknięciem czarodzieja, gdy mijali się na korytarzu.
Powstrzymać się przed szukaniem mężczyzny, choćby tylko po to, żeby usłyszeć
miękkie tony jego głosu. Żeby przypadkowo otrzeć się o niego, żeby mógł zaciągnąć się
~ 5 ~
jego ciepłym zapachem. Duncan potrząsnął głową i opuścił rękę. Nawet jeśli Trent go
zauważał, to nigdy nic nie mogło być między nimi.
Czarodzieje i smoki wywoływały wojnę, nie miłość.
Wreszcie osiągając swój cel, Duncan ponownie zamarł na miejscu. Przed nim stały
masywne, czarne drzwi, które prowadziły do prywatnej sypialni Richarda. Jego żołądek
zacisnął się na wspomnienia wszystkich tych kar, jakich tu doznawał. Chłostanie, bicie i
bycie zmuszanym do czołgania się po podłodze, błagając o wybaczenie. Dla kogoś
innego po prostu będzie wyglądał na kolejny pokój. Bogoto zdobiony, tak.
Niebezpieczny i niegościnny, nie. Ale też, nikt nie przeszedł tego, co on.
- Po prostu otwórz te cholerne drzwi i weź to, po co tu przyszedłeś zanim znajdzie
cię jakiś inny pieprzony czarodziej – mruknął do siebie. Wiedział, że kwestią czasu było
zanim inny dupek natknie się na oko smoka i zda sobie sprawę, co to jest. Musiał dostać
to pierwszy, bo inaczej znajdzie się pod kontrolą innego czarodzieja. Rozmowa z
samym sobą pomogła i zdołał zmusić się do otwarcia drzwi.
Pomimo faktu, że Richard nie żył, jego sypialnia pozostała taka jak była. Drogie
mahoniowe meble, czerwona pościel i jeszcze więcej tego cholernego puszystego
dywanu. Niektórzy mogliby nazwać pokój gustownym i nawet wygodnym, ale myliliby
się. Duncan dobrze to wiedział, ponieważ miały tu miejsce niektóre okropności.
Z lekkim potrząśnięciem głową, zepchnął te wspomnienia na dno swego umysłu i
ruszył do szafy. Była taka wielka i szeroka, że zajmowała prawie całą przestrzeń ściany,
ale dokładnie wiedział, do której szuflady zajrzeć. Z początku wydawała się być
podobna do wszystkich innych będących w rzędzie po jednej stronie mebla, ale kiedy
wyciągnął z niej ubrania i postukał o tył, otworzyła się ukryta komora.
- Bingo! – szepnął, pozwalając na twarzy rozciągnąć się tryumfującemu
uśmiechowi.
Po raz pierwszy do dekady poczuł mały rozkwit nadziei budujący się w jego piersi.
Jego ręce drżały z podniecenia i również trochę ze strachu. Po całym tym czasie
pragnień i cierpienia, niemal spodziewał się, że coś znowu zablokuje mu drogę do
wolności. Właśnie zaczął sięgać do środka, gdy przerwał mu głos.
- Powinienem był wiedzieć, że przyjdziesz.
Okręcił się, trzymając już dłoń na broni, i spotkał się twarzą w twarz z Trentem. Z
warknięciem frustracji, Duncan wyciągnął broń i wycelował prosto w twarz mężczyzny.
Mimo wymierzonej w siebie lufy broni, młody czarodziej nie pokazał strachu, kąciki
~ 6 ~
jego ust wygięły się w uśmiechu, na jednym policzku ukazał się uwodzicielski
dołeczek. To sprawiło, że stał się jeszcze bardziej ujmujący niż zwykle i Duncan odkrył,
że w odpowiedzi prawie opuścił broń. Trent miał na sobie ciemne spodnie i pasującą
koszulę, pokazując, że przyszedł z czuwania. Ubrania ładnie na nim leżały, podkreślając
jego szczupłe, ale muskularne ciało.
- Jak udało ci się mnie podejść? – zapytał ostro Duncan. Nie było łatwo wpaść na
ślad zmiennego smoka, ponieważ zazwyczaj słyszały albo wyczuwały swoich
przeciwników z odległości kilkunastu jardów. Słyszał nawet opowieści o jakiś
starszych, którzy potrafili wyczuć kłopoty z odległości kilometra.
- Teleportowałem się tutaj – odparł po prostu Trent.
- Niemożliwe. – Duncan wzmocnił swój uścisk na broni i zastanawiał się, jaką grę
prowadzi czarodziej. – Tylko najsilniejsi twojego rodzaju to potrafią.
- Byłem w stanie teleportować się od lat, od kiedy skończyłem osiemnaście lat. –
Trent wzruszył ramionami, wciąż zachowując się tak, jakby wycelowana w niego przez
Duncana broń nie była niczym wielkim.
- Więc jak to się stało, że nigdy nie widziałem jak to robiłeś? – zakwestionował
Duncan. Nie dodał, że mnóstwo czasu spędzał na obserwowaniu Trenta i widział, co
czarodziej potrafił, a czego nie. Od pierwszego dnia, kiedy został zmuszony zamieszkać
w rezydencji, pragnął Trenta.
- Powiedzmy, że mój ojciec kontrolował o wiele więcej osobowości niż ty. –
Przelotny wyraz przemknął po twarzy Trenta; strach, ból i potem gniew. Nie smutek i
żal, które Duncan spodziewałby się u kogoś, kto wciąż nosił czerń i prawdopodobną
żałobę.
- No cóż, muszę przyznać, że masz całkiem poręczne umiejętności, ale nie
powstrzymasz mnie od wzięcia tego, po co przyszedłem. – Duncan machnął bronią,
chociaż wiedział, że nie będzie w stanie postrzelić Trenta, gdyby przyszło, co do czego.
Nawet jeśli to by oznaczało, że straci to, po co tu przyszedł - samo swoje życie.
- Nie przyszedłem tu, żeby powstrzymać cię przed zabraniem smoczego oka –
powiedział Trent, jego oczy stały się miękkie. Kiedy Duncan nie odpowiedział, zbyt
zaszokowany, żeby mówić, czarodziej kontynuował. – Wiem, co to tak naprawdę jest i
nie winię cię, że to chcesz. Gdyby ktoś zabrał całą moją magię i w zasadzie razem z nią
moją duszę, również walczyłbym, żeby to odzyskać.
~ 7 ~
- Jeśli aż tyle rozumiesz, dlaczego tu jesteś? – wychrypiał Duncan. Strach i szok
sprawiły, że jego gardło nagle wyschło.
- Przyszedłem pomóc ci je znaleźć. To i powiedzieć do widzenia. – Lekki rumieniec
pojawił się na jego policzkach, gdy zwrócił swoje spojrzenie na podłogę. – Wiem, że
jak tylko odzyskasz oko, wrócisz do swojego rodzaju i nigdy więcej cię nie zobaczę.
Teraz Duncan wiedział, że drań w coś się bawi. Przez cały czas jak znał Trenta,
czarodziej nigdy dwukrotnie na niego nie spojrzał.
- Po prostu stój tam i nie ruszaj się. Upewnij się, że trzymasz ręce do góry i nawet
nie myśl o użyciu magii – rozkazał, gdy wolno cofnął się w stronę szafy.
Wciąż obrócony przodem, wygiął za siebie ramię i sięgnął do ukrytej komory.
Kiedy jego palce nie znalazły niczego poza pustą przestrzenią, jego serce zacisnęło się z
przerażenia i zimny pot wystąpił na całe jego ciało. Teraz zrozpaczony, pomimo faktu,
że prawda dosłownie była pod jego palcami, nadal na oślep przeszukiwał komorę.
Nic… nic… nic!
- Gdzie ono jest? – ryknął, wyciągając broń do przodu.
- Co masz na myśli? – Trent wydawał się być tak autentycznie zdumiony, że
Duncan prawie mu uwierzył zanim przypomniał sobie, że wszyscy czarodzieje to
kłamliwe sukinsyny.
- Oko smoka, gdzie je włożyłeś?
- Jest tam. – Trent potrząsnął lekko głową, a wszystkie kolory spłynęły z jego
twarzy.
- Nie, nie ma – odwarknął Duncan zza zaciśniętych zębów. Jego palce pogładziły
spust broni, ale mimo wściekłości nie mógł zmusić się do pociągnięcia.
Prawdopodobnie lata niewoli uczyniły go słabym i teraz, nawet jeśli odzyskałby swoje
oko, będzie bezużyteczny. Ta myśl rozgniewała go jeszcze bardziej i ponownie ryknął.
- Uspokój się – warknął Trent, rzucając zaniepokojone spojrzenie w stronę drzwi. –
Chcesz tu wszystkich sprowadzić? Nawet jeśli mój tata umarł, są tu jego ochroniarze i
wciąż noszą broń.
- To dobrze, ponieważ będziesz ich potrzebował, jeśli nie powiesz mi, gdzie do
cholery jest moje oko smoka! – Duncan ruszył do przodu tak, że broń zatrzymała się
centymetry od piersi Trenta.
~ 8 ~
- Nic z nim nie zrobiłem, słowo honoru. Planowałem ci jej oddać, więc dlaczego
miałbym je wziąć? – Trent uniósł ręce do góry w pozie poddania, panika tak rozszerzyła
jego oczy, że wydawały się zajmować pół jego twarzy.
- Bzdura! – wypluł Duncan. – Zdobycie oka smoka jest największą nagrodą dla
wszystkich czarodziei. A ty tu stoisz i mówisz mi, że miałeś wielki plan oddania mi
mojego, jakby to był jakiś wielki pieprzony prezent zawiązany wstążeczką?
- Tak. – Głos Trenta był ostry od wściekłości. – Uwierzysz mi, czy będziesz tak stał,
kłócąc się o to wystarczająco długo aż odkryją cię strażnicy?
- Mogę po prostu cię zastrzelić, a potem go poszukać. Tym samym zakończę całe to
sprzeczanie się.
- Nie zrobisz tego. – Mimo swoich odważnych słów, Trent przyglądał się nerwowo
broni.
- Jesteś tego pewny? – rzucił wyzwanie Duncan, próbując swojej groźbie brzmieć
przekonująco.
- Tak, jestem. Możesz być zdesperowany, ale wciąż jesteś dobry.
- Czarodziej nazywa smoka dobrym. A to zabawne. – Duncan roześmiał się gorzko.
- Jednak to prawda. – Trent patrzył, a jego spojrzenie było tak uczciwe, że to zrobiło
dziwne rzeczy z emocjami Duncana. Czarodziej przełknął mocno zanim zaczął mówić
dalej. – Widziałem, nawet po tym wszystkim, przez co przeszedłeś przez mojego ojca,
że pozostałeś uprzejmy i troskliwy do tych wokół siebie. Jestem nieuzbrojony i, w
przeciwieństwie do mojego ojca, nigdy nic ci nie zrobiłem. Więc nieważne jak bardzo
chcesz swoje oko, nie skrzywdzisz mnie.
- Próbujesz wpędzić mnie w winę, żebym opuścił broń – zadrwił Duncan. Niestety
to działało. Z głębokim westchnieniem, opuścił ramię i spuścił pokonany głowę.
- Ja też będę szukał, żeby upewnić się, że go nie przegapiłeś – uspokoił Trent, gdy
powoli obszedł Duncana. Kiedy przechodził, ich ciała otarły się o siebie przez jedną
sekundę i nawet jeśli był zdołowany, Duncan nie mógł nie zauważyć, jakie to było miłe
odczucie. Zaciągnął się głęboko uświadamiając sobie, nie po raz pierwszy, jaki Trent
miał zmysłowy, niepowtarzalny zapach. To była mieszanka ziół, olejków i innych
żyjących roślin, jakich czarodzieje używali w swoich zaklęciach.
- Masz rację, nie ma go tu. Coś na poważnie jest tu popieprzone – powiedział Trent,
jego brwi ściągnęły się z niepokoju.
~ 9 ~
- Taa, jakiś złodziej biega sobie z moją magiczną i życiową siłą. Powiedziałbym, że
dzieje się tu cholernie dużo złego – warknął Duncan, z frustracją przeczesując ręką
przez włosy.
- Ale nikt oprócz ciebie czy mnie nie powinien być w stanie przedostać się przez
zaklęcie, jakie rzuciłem. – Trent machnął ręką w stronę komory, jakby miał nadzieję
złapać nieuchwytną magię, która przełamała jego tarczę.
- Ochroniłeś je? – Podejrzliwa część Duncana zastanowiła się, czy Trent nie myślał,
żeby samemu wykorzystać oko smoka. Duncan widział tego faceta w akcji, kiedy
korzystał ze swoich darów i czasami był tak potężny, że był przerażony. Z dodatkową
magią, jaką Trent mógł dostać od oka, mógłby być jeszcze bardziej dominującym
czarodziejem niż jego ojciec.
- Oczywiście, że tak. Zamierzałem ci je oddać. – Trent obrócił się, żeby na niego
spojrzeć. Ból oszpecił jego twarz. – Wierzysz mi, prawda?
Zanim Duncan miał szansę odpowiedzieć, drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem.
Obaj mężczyźni podskoczyli i obrócili się, żeby stanąć naprzeciw kilku czarodziejom.
Serce Duncana opadło, gdy rozpoznał ich wszystkich, jako członków grupy ochrony
Richarda. Ponieważ wiedział, że będą żądni krwi, natychmiast ruszył do defensywy,
unosząc swoją broń.
Jeden ze strażników podniósł dłoń i rzucił strzałę magii. Uderzyła mocno Duncana
w rękę. Krzyknął z bólu i poczuł jak jego palce stały się bezwładne. Fala wstrząsu
pomknęła w górę jego ramienia, jakby został uderzony cegłą. Broń wyśliznęła się z jego
uścisku i poleciała przez pokój.
- Co wy, do cholery, tu robicie? – zapytał Trent strażników. Jego ton tak twardy i
rozkazujący, przypomniał Duncanowi Richarda. Ledwie stłumił dreszcz, przypominając
sobie, że to jest Trent, a on nie pokazywał żadnych oznak w byciu podobnym do
swojego ojca.
- Bronimy cię przed tym zwierzęciem – zadrwił strażnik, jego usta wygięły się w
odrazie. Chociaż czarownicy mogli wchłaniać magię od smoków takich jak Duncan,
wciąż uważali, że jego rodzaj jest gorsz y i o jeden poziom niższy od psów.
- Hej, dupku, Duncan jest po moją ochroną. – Trent posłał strażnikowi surowe
spojrzenie. – Wziąłem go na mojego osobistego strażnika w dniu, kiedy umarł Ojciec.
- Chyba naprawdę nie spodziewasz się, że w to uwierzymy, prawda? – Strażnik
spokojnie sięgnął do swojej marynarki i wyciągnął własną broń.
~ 10 ~
- A dlaczego nie? – zapytał Trent, za znużeniem obserwując strażnika. Dzwonki
alarmowe, gwizdy i świsty zaczęły rozbrzmiewać w głowie Duncana. Nagle grupa
stojących czarodziejów zaczęła wyglądać mniej jak strażnicy, a bardziej jak zabójcy.
Chciał złapać Trenta i popchnąć go opiekuńczo za siebie, ale oparł się temu wiedząc, że
jeśli sprawy pójdą źle w sposób, w jaki myślał, będzie potrzebował całej pomocy, jaką
może dostać.
- Sądzę, że to tak naprawdę nie ma znaczenia. – Strażnik wzruszył ramionami, gdy
uniósł wyżej broń, pozostali czarodzieje za nim zrobili to samo. – Szczerze mówiąc, to
nam ułatwi zabicie was obu, skoro obaj jesteście w tym samym miejscu.
- Cholera! – zaklął Trent, a potem zatoczył ramieniem duże koło, w tym samym
czasie, gdy czarodzieje wystrzelili.
Duncan skulił się, czekając na uderzenie, ale zamiast tego zaskoczony patrzył jak
wszystkie kule zatrzymały się jak zamrożone w powietrzu. Zszokowany, poczuł jak
jego usta opadły i sapnął. Nawet jeśli spędzał mnóstwo czasu wokół magii, nigdy nie
widział czegoś podobnego. Nawet strażniczy zamarli na swoich miejscach, oprócz ich
oczu. Źrenice biegały z lewa na prawo w panice i strachu. W innej sytuacji może by im
współczuł.
- Musimy się stąd wynosić – oznajmił Trent pospiesznie.
- Jak długo możesz ich tak trzymać?
- Nie długo, co znaczy, że będziemy musieli podróżować na mój sposób. – Trent
podszedł do niego i teraz stali naprzeciw siebie.
- Nie masz na myśli…
Trent mu przerwał.
- To dokładnie mam na myśli. Teleportuję nas.
Zanim Duncan mógł się posprzeczać, Trent złapał go za boki twarzy i przyciągnął
do pocałunku.
Ten ruch tak oszołomił Duncana, że kilka sekund zabrało mu uświadomienie sobie,
że jedna z jego największych fantazji właśnie się spełniła. Usta Trenat były na jego.
Potem czarodziej wysunął język i przesunął po złączeniu ust Duncana i teraz naprawdę
się w to wciągnął. Używając jednej ręki, by przykryć tył głowy Trenta, przyciągnął go
jeszcze bliżej.
~ 11 ~
Duncan przechylił usta na wargach Trenta, żeby mógł mieć lepszy dostęp i przejąć
kontrolę nad pocałunkiem. Czarodziej zacisnął ręce na koszulce Duncana i rozdzielił
usta w jawnym zaproszeniu. Nie potrzebując kolejnego, Duncan wsunął język w gorące
usta Trenta, żeby w końcu mógł dowiedzieć się jak mężczyzna smakuje. Przez lata
zastanawiał się, śnił o tym, jaki będzie jego smak i w końcu dostał swoją odpowiedź.
Miód i cynamon. Pysznie.
Jego fiut nabrzmiał, gdy krew ryknęła w jego głowie. Więcej. Teraz, kiedy
posmakował, potrzebował więcej. Łóżko było zaledwie krok dalej i każdy instynkt
Duncana krzyczał do niego, żeby poprowadził tam Trenta, by mógł ugasić ogień
rozrywający jego ciało. Nawet miał gdzieś to, że mają widownię.
Kiedy ich obu otoczyło jasnożółte światło, z początku Duncan pomyślał, że ma
jeden z tych sentymentalnych gwiazdy i księżyc momentów, które były we wszystkich
filmach młodzieżowych. Nie, żeby oglądał któryś. Szczerze.
Dopiero, kiedy poczuł jak jakaś niewidzialna siła chwyciła go w pasie i szarpnęła,
zrozumiał, że to Trent i że robi dokładnie to, co obiecał. Zabierał ich stąd w diabły.
Tłumaczenie: panda68
~ 12 ~
Rozdział 2
Chociaż Trent starał się, żeby teleportacja odbyła się gładko, wciąż tracił uchwyt na
Duncanie, kiedy wyskoczyli przed bezpiecznym domem. Trent przeklinał się za swój
brak kontroli, nie dlatego, że smok stracił równowagę i spadł na niezbyt miękkie
lądowanie, ale dlatego, że pocałunek jego życia się skończył.
Na zewnątrz było ciemno i Trent był wdzięczny, ponieważ to ukrywało jego
zażenowanie, które jak czuł paliło jego policzki. Co on sobie, do diabła, myślał, całując
Duncana w ten sposób? Miał szczęście, że smok go nie odepchnął i nie uderzył za to.
Oddech zatchnął się w jego piersi, gdy rzucił ostrożne spojrzenie na mężczyznę. Ale nic
nie wskazywało na to, żeby Duncan chciał go zaatakować za bycie napalonym. Zamiast
tego mężczyzna wstał i spokojnie otrzepał ziemię i liście ze swojego ubrania,
jednocześnie rozglądając się wkoło.
- Gdzie jesteśmy? – zapytał obojętnym głosem. Trent oddałby wszystko, żeby w tej
chwili wyraźnie zobaczyć jego twarz. Żeby mógł spojrzeć w te oczy, które były tak
ciemnobrązowe, że prawie czarne. Czerń była ulubionym kolorem, który nosił, i bez
wątpienia wybrał ten kolor, żeby łatwiej było mu wtopić się w otoczenie, kiedy się
włamał. Tam w domu, Trent zauważył jak dobrze bojówki i koszulka modelowały
wielkie ciało mężczyzny. Większość zmiennych smoków była wysoka i muskularna, i
Duncan nie był inny.
Trent pomyślał o wszystkich tych razach, kiedy marzył o przebiegnięciu palcami
przez te krótkie, kruczoczarne włosy mężczyzny. O posmakowaniu jego pełnych warg
tuż przed tym jak zedrze jego ubrania, żeby mógł skosztować reszty ciała. Od chwili jak
pierwszy raz zobaczył Duncana, nie było żadnego innego mężczyzny, który mógłby się
równać. Mając go tak blisko, ale nietykalnego przez te wszystkie lata, było czystą
torturą dla Trenta.
- To bezpieczny dom, który zorganizowałem, w razie gdybym kiedykolwiek go
potrzebował. – Trent nie dodał, że kupił go rok temu z wyraźnym wykorzystaniem go,
gdyby udało mu się kiedyś pomóc Duncanowi uciec. Jeszcze zanim umarł jego ojciec,
Trent znalazł sposób na odzyskanie oka smoka.
- Dlaczego nie przeniosłeś nas do środka?
~ 13 ~
- Nałożyłem na niego anty-teleportacyjne tarcze, żeby nikt, nawet ja, nie mógł
pojawić się w środku. – Obrócił się i stanął przodem do nieokreślonego domu w stylu
ranczerskim, wyciągając swoje magiczne macki. Kiedy był zadowolony, że wszystko
jest nietknięte, wypuścił westchnienie ulgi. Przynajmniej tu było dobrze. Ruszył do
frontowych drzwi, szczęśliwy, że Duncan bez namawiania idzie za nim.
- Powiedziałeś, że wiesz, czym jest oko smoka, ale czy naprawdę wiesz jak ono jest
połączone ze mną? – zapytał ostrożnie smok, jakby bał się zbyt dużo ujawnić. Trent
starał się nie pozwolić, by jego nieufność zraniła go za bardzo. W końcu, gdyby on był
w takiej sytuacji, również nie zaufałby tak łatwo.
- Tak, to coś, co niektórzy nazywają duszą smoka, ale w rzeczywistości to jest coś o
wiele więcej. To skrywa twoją magię, twoją zdolność do zmiany, to, czym jesteś. Ale
nie tylko to. Bez niego nigdy nie wrócisz do domu, ponieważ jesteś uznawany za
splamionego i niebezpiecznego dla wszystkich zaangażowanych, ponieważ czarodziej,
który go ma, może cię znaleźć przez użycie prostego zaklęcia tropiącego.
- Również trzyma moją wolną wolę – warknął Duncan. – Ktokolwiek je ma,
kontroluje to, co mogę i nie mogę zrobić. Kiedy miał je Richard, byłem jego
niewolnikiem. Musiałem robić cokolwiek mi rozkazał, nieważne jak to było podłe i
straszne.
- Co by się stało, gdybyś wystąpił przeciwko niemu? – zapytał Trent, jego serce
łamało się na agonię, jaką czuł wypływającą z mężczyzny.
- Czułbym ból rozrywający moje ciało – wyszeptał Duncan udręczonym głosem. –
Mówią, że niektóre smoki mogą oszaleć od odczucia agonii. To właśnie musiało stać się
ze mną, ponieważ musiałem być szalony, że ci zaufać skoro tak jak on jesteś
czarodziejem.
Trent poczuł, jakby niczym ostrze, przeszyło go krótkie, ostre cięcie.
- Mogę być czarodziejem, ale nie jestem podobny do Richarda.
- Dlaczego mi pomagasz? Co chcesz z tego zyskać? – zapytał ostro Duncan.
Robię to, ponieważ głupio zakochałem się w tobie. Trent zachował to przeklęte
wyznanie dla siebie i zamiast tego powiedział.
- Ponieważ tak należało zrobić. Wiem, że tęsknisz za swoim domem, rodziną i
przyjaciółmi, a ja chcę pomóc ci dostać się do nich. – Otworzył drzwi i wszedł do
środka.
~ 14 ~
- Ale większość czarodziejów skorzystałoby z szansy zdobycia smoczej esencji.
Mam wierzyć, że jesteś gotowy porzucić całą magię i moc, tylko dlatego, że jesteś
porządnym facetem? – spytał Duncan z niedowierzaniem, podążając za Trentem do
środka i zamykając za nimi drzwi.
- Nie wszyscy z mojego rodzaju są głodni mocy – odparł Trent i sięgnął zza
Duncana, żeby zablokować drzwi. Smok nie przesunął się, żeby zrobić mu miejsce,
więc ich ciała otarły się o siebie. Trent wessał oddech i miał nadzieję, że nie było widać
jak twardy był jego kutas. Tak było od czasu jak się pocałowali.
- Taak, mogłem to stwierdzić, kiedy twoi kolesie próbowali nas zabić – przeciągnął
Duncan słowa, przewracając sarkastycznie oczami.
- Strażnicy Richarda nigdy nie byli przyjaźni. – Czuł palenie gorzkiej nienawiści,
gdy przypomniał sobie zabawy, jakie inni czarodzieje lubili z nim wyczyniać. Bicie,
emocjonalne molestowanie i jeszcze gorsze rzeczy. Z początku zwykle biegł do ojca po
ochronę, tylko po to, żeby zostać odepchniętym przez Richarda, i który kazał mu wziąć
się w garść. Ku rozczarowaniu głównego czarodzieja, Trent nigdy nie rozwinął w sobie
podłości pasującej do jego strażników. Uniósłszy dłoń, wymamrotał ochronne zaklęcie.
- Zapieczętowujesz drzwi? – zapytał Duncan, obracając głowę, żeby spojrzeć na
Trenta. Ponieważ stali tak blisko, ten ruch sprawił, że ich usta były od siebie zaledwie
centymetry. Bez zastanowienia, Trent zaciągnął się głęboko, biorąc pełne płuca
dymnego zapachu Duncana. Nie był taki nieprzyjemny jak popiół, a raczej jak bogaty,
ciepły aromat płomienia z ogniska. To doprowadziło go do myślenia jak miło byłoby
tarzać się po dywanie, bez niczego ogrzewającego ich, tylko z trzaskającym ogniem i
sobą nawzajem.
Bogini, naprawdę musiał zastosować pieprzony uścisk na swoim fiucie i emocjach.
Był tu, żeby pomóc Duncanowi, a nie usychać za nim. Przed dzisiejszą nocą, smok
nigdy nie powiedział do niego więcej jak dwa słowa, nie mówiąc już, że nie zauważał,
że istnieje. Chociaż wydawał się całkiem zapaść w pocałunek. Duncan tak samo
odkrywał go swoim język, co Trent jego.
- Co teraz zamierzasz zrobić? – Twarz Duncana zmiękła z niepokoju. – Mam
przeczucie, że ci faceci się nie zatrzymają, dopóki cię nie zabiją i możesz całkowicie
zapomnieć o poproszenie jakiegokolwiek innego czarodzieja o pomoc, odkąd zadałeś
się ze smokiem.
- Wymyślę coś. Jak zawsze. – Trent oblizał usta, wciąż smakując odrobinę Duncana
na nich.
~ 15 ~
- Przestań – rozkazał ochryple Duncan. Jego oczy stały się ciemniejsze, jego oddech
urywany. Nigdy wcześniej nie wyglądał na tak niebezpiecznego czy seksownego.
- Przestać co?
- Patrzeć tak na mnie. – Duncan zrobił krok bliżej i pochylił się, więc jego usta
znalazły się o centymetry od ucha Trenta. Smok zaciągnął się, jego oddech podrażnił
wrażliwe ciało Trenta. Zbliżywszy się jeszcze bardziej, smok wyszeptał. – Mogę
wyczuć na tobie pożądanie i niech mi bóg pomoże, nawet jeśli wiem, że powinienem
uciec przed tobą, ale nie mogę. Chcę wiedzieć, czy pragniesz mnie tak bardzo jak ja
pragnę ciebie. Że czujesz tę samą potrzebę.
- Ona zawsze tam była. – Trent przełknął, nerwy sprawiły, że jego ciało drżało. –
Od dnia, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem. Po prostu nie ośmieliłem się powiedzieć
tego nikomu przed tą nocą, ponieważ gdyby Richard się dowiedział, że zależy mi na
tobie, skrzywdziłby cię tylko po to, żeby zrobić mi na złość.
- Zrobiłeś dobrą robotę ukrywając to. Nie miałem pojęcia, co czujesz. – Duncan
zaczął umieszczać miękkie pocałunki na jego szyi. Trent wydał z siebie niski jęk i
przechylił lekko głowę na bok.
- Pomogę ci odzyskać oko, przysięgam – obiecał, unosząc ręce, żeby chwycić biodra
Duncana. Smok warknął z aprobatą i pchnął do przodu, jego twardy kutas przycisnął się
do brzucha Trenta. Jasna cholera, był wielki! Nawet przez gruby materiał spodni, Trent
mógł wyczuć jego długą grubość.
- Jak chcesz to zrobić? – Duncan umieścił kolejny pocałunek na jego szyi.
- Gdybym miał kroplę twojej krwi, mógłbym znaleźć je dzięki magii. – Trent
dyszał, gdy próbował zachować swój zmętniony seksem mózg skupiony. Wszystko, co
wciąż go nawiedzało, to fakt, że jego bardzo duże łóżko jest na końcu korytarza.
- Trudno będzie to zrobić? Słyszałem wcześniej o szukaniu ludzi w ten sposób, ale
nigdy przedmiotów. – Duncan położył dłoń na piersi Trenta i zaczął popychać go do
tyłu na kanapę.
- Ponieważ oko w zasadzie jest częścią ciebie, to nie będzie trudne. Musimy tylko
ustalić plan bitwy zanim to zrobię. Takie zaklęcie zużywa mnóstwo magii i to wskaże
każdemu szukającemu mnie czarodziejowi, gdzie jestem. – Trent mruknął zaskoczony,
kiedy Duncan popchnął go, zmuszając do opadnięcia na kanapę. Spojrzał na smoka,
zastanawiając się, do czego zmierza. Twarz Duncana nic nie pokazywała, stał nad nim,
wyglądając na większego niż kiedykolwiek, gdy górował nad nim.
~ 16 ~
- Znam kilku starych przyjaciół, których mogę wezwać na pomoc, jeśli chcesz –
zaproponował Duncan, opadając przed czarodziejem na kolana.
Trent otworzył zszokowany usta. Ze wszystkich rzeczy, jakich się spodziewał, ta
była na szczycie jego listy. Nagle przyszła mu do głowa przerażająca myśl. Co jeśli
Duncan myślał, że musi to robić, żeby otrzymać jego pomoc? Bogowie wiedzieli, że
tego chciał, ale nie tak. Pochylił się i wziął policzki Duncana w swoje dłonie.
- Nie musisz tego robić, jeśli czujesz, jakbyś był mi coś winien.
- Nie rozumiesz? – odpowiedział Duncan, a jego oczy jeszcze bardziej pociemniały
od pożądania. – Chciałem robić to z tobą od dawna jak tylko pamiętam. Chcę ssać
twojego fiuta, nie dlatego, że czuję, iż muszę odpłacić ci się w jakiś sposób, ale dlatego,
że nie mogę już wytrzymać ani chwili dłużej bez poznania twojego smaku… na całym
tobie. Błagam cię o pozwolenie.
Zbyt podniecony, żeby mówić, po prostu pokiwał głową. Tak było, dopóki Duncan
nie odpiął spodni Trenta i nie wyjął jego fiuta, wtedy wrócił do zmysłów. Wyciągnął
rękę, żeby zatrzymać smoka i zapytał.
- Nie powinieneś najpierw zadzwonić do swoich przyjaciół? Na wypadek, gdyby
chwilę zajęło im dostanie się tutaj. Nie, żebym nie chciał tego zrobić. Chcę, naprawdę,
naprawdę chcę. Tylko nie mamy aż tyle czasu do stracenia i nie chciałbym, żeby ktoś
przejął ponownie kontrolę nad okiem, podczas gdy my byliśmy zbyt zajęci
romansowaniem.
- Nie martw się. – Duncan obdarzył go leniwym uśmiechem. – Już się z nimi
skontaktowałem. – Wskazał palcem na swoją głowę. – Wszystkie zmienne smoki dzielą
się umysłowym połączeniem.
- Zgaduję, że to jest dość poręczne. Prawdopodobnie o wiele tańsze niż komórki. –
Trent przełknął, zdając sobie sprawę, że wyszedł na głupka. Jednak Duncan nie
wydawał się mieć tego za złe, bo pochylił się do przodu i pocałował go krótko.
- Więc mamy mnóstwo czasu, żeby w końcu poznać się nawzajem. Tak będzie, jeśli
nie zmieniłeś zdania. – Duncan posłał znaczące spojrzenie na rękę Trenta, która wciąż
trzymała nadgarstek smoka w ciasnym uścisku.
- Do diabła, nie ma mowy, żebym zmienił zdanie. – Trent puścił go i opadł do tyłu
na kanapę, przyjmując pozycję, która zarówno była wygodna jak i pozwalała oglądać
akcję.
~ 17 ~
Duncan sięgnął i zawinął palce wokół erekcji Trenta.
- Jesteś taki seksowny w tej chwili – zauważył smok ochrypłym szeptem. – Twoje
policzki są zarumienione, a oczy błagają mnie, żeby cię pieprzył. Marzyłem o tym, że
patrzysz na mnie w ten sposób. Robiło się tak źle, że musiałem codziennie obciągać
sobie pod prysznicem, bo przecież nie mogłem chodzić twardy przez cały czas.
- O boże – jęknął Trent. Jego fiut pulsował, domagając się większej uwagi i wbił
palce w poduszki na kanapie, żeby powstrzymać się od wypchnięcia bioder.
Duncan wylizał powoli leniwą ścieżkę wzdłuż czubka fiuta Trenta, ale nie zrobił nic
więcej.
- Powiedz mi, że chcesz tego tak samo jak ja – zażądał.
- Wiesz, że tak – wysapał Trent, gdy smok znowu machnął po nim językiem.
- Muszę usłyszeć jak to mówisz. Wszystko. – Duncan chwycił jądra Trenta i ścisnął
lekko.
- Chce tego tak samo jak ty – wydyszał Trent. W tej chwili zrobiłby wszystko, żeby
dostać się do środka ust Duncana. Nawet wykrzyczał coś, czego nigdy wcześniej nie
ośmielił się wyznać. – To zawsze ciebie pragnąłem. Próbowałem być z innymi
mężczyznami, ale nie mogłem, ponieważ jedynym, którego chciałem pieprzyć, to ty.
To wydawało się być dość, żeby zadowolić Duncana, ponieważ zamknął usta wokół
fiuta Trenta i zassał go. Rozkosz strzeliła w górę kręgosłupa Trenta, gdy wygiął biodra
do przodu, chcąc mieć każdy jeden centymetr siebie we wnętrzu gorących ust smoka.
Mężczyzna położył silną rękę na jego nodze, żeby uniemożliwić mu poruszanie się.
Wycofując się, Duncan rzucił mu twarde, zmysłowe spojrzenie, które wydawało się
rozświetlić jego oczy w ciemnościach pokoju.
- O, nie, nie ruszaj się – skarcił Duncan. – To moje show. Ty tylko leż i odbieraj to.
- Okej. Przepraszam. – Trent przygryzł swoja dolną wargę. Nigdy wcześniej nie był
taki podniecony. Szorstka dominacja Duncana ukazała dokładnie to, co zawsze miał
nadzieję dostać od tego mężczyzny.
- Mówię poważnie. Nie wolno ci dojść, dopóki nie dam ci pozwolenia.
- Ja pieprzę – odetchnął Trent, prawie wybuchając i strzelając.
~ 18 ~
- To przyjdzie później – drażnił się Duncan, ciemny blask okrył jego twarz. Opuścił
głowę i z powrotem wziął erekcję Trenta w swoje usta.
Wciąż ściskając poduszki, Trent obserwował jego działania przez na pół
przymknięte powieki. To było takie erotyczne, obserwowanie swojego mokrego fiuta
ślizgającego się w tę i z powrotem w ustach Duncana. Smok zmieniał swoje działania,
zasysał go mocno zanim wysunął, by przebiec językiem wzdłuż długości jego fiuta.
Wydawało się, jakby to trwało godzinami – Duncan kontynuował swoje słodkie tortury,
a Trent walczył każdym skrawkiem siebie o kontrolę.
W końcu to już było za dużo i zaczął błagać.
- Proszę, Duncan. Muszę dojść.
To tylko sprawiło, że Duncan ssał go mocniej, wciągając tak głęboko, że jego
policzki się wydymały. Tak było, dopóki prawie nie oszalał, a wtedy silny głos smoka
przepłynął przez umysł Trenta.
Teraz! Chcę delektować się słodkim posmakiem twojej spermy, która pokryje mój
język i spłynie w dół mojego gardła.
Trent zamarł na chwilę, zszokowany, że więź między nimi była tak silna, że obecnie
dzielili się myślami. Potem Duncan mocno zassał ostatni raz i to wyrzuciło Trenta za
krawędź. Z głośnym jękiem, spełnił się w ustach smoka. Chociaż był w trakcie
przeżywania najsilniejszego orgazmu swego życia, wciąż nie mógł oderwać wzroku od
widoku ust Duncana pracujących przy połykaniu go. To trwało, dopóki nie zniknęła
ostatnia kropla, a wtedy pozwolił fiutowi Trenta wysunąć się z jego ust.
Przesunąwszy językiem po swoich pełnych wargach, Duncan wstał i wyciągnął
rękę.
- Chodź, dokończmy to w twoim łóżku.
Trent ani na chwilę się nie zawahał, więc sięgnął i splótł swoje palce z Duncana.
Tłumaczenie: panda68
~ 19 ~
Rozdział 3
Gdy Trent prowadził go do sypialni, nie mógł uspokoić walącego bicia swego serca.
Chociaż pragnął tego bardziej niż cokolwiek innego, część niego również się bała. Nie,
żeby myślał, że Duncan skrzywdzi go swoim masywnym kutasem, ale że rzeczy już
nigdy nie będą takie same dla żadnego z nich.
Całe życie spędzone pod żelazną ręką ojca sprawiło, że łatwo było mu wątpić w
siebie. Co jeśli nie będzie mógł sprostać oczekiwaniom Duncana? Co jeśli będzie
dużym rozczarowaniem? Co jeśli nie będzie wystarczająco dobry?
Gdy doszli do brzegu łóżka Trent zatrzymał się, bojąc się obrócić. Duncan szarpnął
jego rękę i przyciągnął bliżej. Chwytając jego brodę, zmusił Trenta do spojrzenia w
jego oczy.
- Nigdy mnie nie rozczarujesz. Nie wtedy, gdy wszystko w tym jest absolutnie
idealne – przysiągł poważnie smok.
- Nadal jesteś w moim umyśle? – zapytał Trent, na jego policzki wypłynęło mocne
palące odczucie.
- Nic nie mogę na to poradzić. To tak, jakbym był zamknięty w tobie i nie mógł
wyjść. – Musnął kciukiem wzdłuż dolnej wargi Trenta zanim dodał. – Ale nie sądzę,
żebym chciał wyjść.
- Nigdzie się nie wybieram – powiedział Trent zanim chwycił za przód płaszcza
Duncana i przyciągnął go do namiętnego pocałunku.
Smok mruknął z aprobatą, dźwięk wywołał miękkie dudniące odczucie pod jego
wargami. Jednak to wciąż było dla niego za mało. Trent chciał poczuć ciało Duncana
przy swoim. Tęsknił za pieszczotami, lizaniem i uczeniem się każdego centymetra tego
twardego, muskularnego ciała.
Ponieważ wciąż trzymał zaciśnięte dłonie na płaszczu Duncana, Trent zaczął od
tego miejsca. Nie przerywając pocałunku, zsunął go ze smoka i odrzucił na bok. Jak
tylko płaszcz opadł na podłogę, Duncan wpadł w seksualną furię, rozrywając ubranie
~ 20 ~
Trenta. Nastrój okazał się być zaraźliwy i wkrótce obaj ściągali i szarpali ubrania na
sobie, dopóki nie byli cudownie nadzy.
Duncan przebiegł ręką w dół piersi Trenta, zostawiając ścieżkę gorąca.
- Tak długo czekałem na ten moment – powiedział, jego wzrok spijał długość ciała
Trenta, jakby je wielbił.
- Ja też. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to się dzieje. – Trent zamknął oczy,
rozkoszując się dotykiem smoka.
- Hej – zachichotał Duncan, nagle wyglądając młodziej. – Właśnie skończyłem
obciąganie twojego życia, a ty nadal nie wierzysz, że to się dzieje?
- Przepraszam. – Trent poczuł rumieniec wypływający na jego twarz. Ile razy
jeszcze dzisiaj się zarumieni? – Nie jestem przyzwyczajony, by w moim życiu dostawać
to, czego chcę.
- Tak jak powiedziałeś, nigdzie się nie wybieram – głos Duncana rozbrzmiał w
głowie Trenta.
Tym razem, kiedy ich umysły się połączyły, to już nie wydawało się dziwne dla
Trenta. Teraz odczuł to jak delikatnie wsunięcie się. Prawie tak, jakby brakowało mu
tego przez całe swoje życie i nagle wszystko w końcu wpadło na swoje miejsce.
Duncan opuścił Trenta na łóżko i rozciągnął się na nim. Podparłszy się na łokciach,
żeby mogli spojrzeć w swoje oczy, smok oświadczył.
- Nie wiem, co stanie się z nami jutro, i nie mogę niczego obiecać. Nawet jeśli chcę
bardziej niż cokolwiek, żeby to trwało, wszystko co mogę zagwarantować to to, co
mamy teraz.
- To już jest więcej niż miałem kiedykolwiek nadzieję – odparł Trent, sięgnąwszy
ręką, żeby pogładzić policzek mężczyzny.
Duncan jęknął z zadowoleniem, a potem opadł w dół i zaczął całować Trenta –
najpierw usta, potem twarz, w dół do szyi, by zsunąć się jeszcze niżej. Wkrótce znalazł
się z powrotem przy jego fiucie. Tym razem zwlekał tylko chwilę zanim założył nogi
Trenta na swoje ramiona, otwierając go tak, że był bardziej wystawiony.
Z początku Trent spiął się. Nigdy nie czuł się tak otwarty i wrażliwy, ale wtedy
Duncan opuścił głowę i zaczął ucztować na nim ustami, a wszystkie obawy szybko
uciekły z jego umysłu. Trent wygiął plecy i krzyknął z rozkoszy, kiedy odczuł
~ 21 ~
wspaniałe odczucie języka smoka okrążającego jego dziurkę. Wykonywał powolne
liźnięcia na wrażliwym otwarciu, dotyk jego gorącego języka pobudzał takie
zakończenia nerwowe, jakie Trent nie myślał, że posiada. Nagle Duncan zatopił język
do środka, powoli go pieprząc. Trent podrapał prześcieradło wyginając się jeszcze
bardziej, zduszony jęk uciekł z jego ust.
- Dźwięki, jakie wydajesz, są lepsze niż afrodyzjak – powiedział do niego Duncan
przez ich nową umysłową więź.
Zanim Trent mógł odpowiedzieć, Duncan wsunął palec w jego tyłek. Trent znowu
się wygiął, krzycząc na wspaniałe palące odczucie w jego ciele, rozciągające się, żeby
przyjąć intruza. Duncan nie tracił czasu, dodał następny palec, rozkładając je, żeby
Trent był gotowy na przyjęcie szerokości jego kutasa.
- Proszę Duncan, pieprz mnie już. Nie mogę już czekać. – Trent trząsł się cały od
potrzeby.
- No cóż, nie jesteś jedynym pragnącym – drażnił się Duncan, ale przesunął swoje
ciało tak, że jego kutas ustawił się przed wejściem do tyłka Trenta. Wypychając biodra
do przodu, powoli się wsunął, jego twarz była piękną maską namiętności, gdy zamknął
oczy z westchnieniem. Trent wydał z siebie zdławiony szloch, gdy jego wewnętrzne
ścianki rozciągnęły się prawie aż do punktu bólu. Nie, żeby miał narzekać, to był
przejmujący ból, ale nie chciał, żeby się skończył.
- Och, boże, tak dobrze cię czuć – zajęczał Duncan, zaczynając pieprzyć Trenta
wolnymi, równymi pchnięciami.
Trent chciał mu odpowiedzieć, ale brakowało mu tchu od wspaniałych wrażeń
wypełniającego go dużego kutasa Duncana. Więc zamiast tego pozwolił, żeby jego jęki
odpowiedziały za niego. Patrzył na Duncana, z onieśmieleniem zachwycając się jego
silną urodą. Jego włosy były mokre od potu, przez co ostre linie na jego twarzy były
jeszcze bardziej wyraźne, a mimo to nigdy nie wyglądał bardziej seksownie. Trent
uświadomił sobie, że Duncan stara się traktować go łagodnie. Przepłynęła przez niego
fala frustracji. Po tym jak długo na to czekał, ostatnią rzeczą, jaką chciał Trent były pół
środki. Chciał doświadczyć każdego kawałka Duncana i jego pasji.
- Nie wstrzymuj się dla mnie – wydyszał Trent. – Chcę wszystkiego.
- Nie chcę cię zranić – wydusił spomiędzy zębów Duncan.
- Nie martw się, mogę wziąć całego ciebie.
~ 22 ~
Z niskim warknięciem Duncan zaczął poruszać się szybciej, mocniej, dźwięk
uderzających o siebie ciał wypełnił pokój. Trent chwycił się ramiona smoka, jego palce
wbiły się w twarde ciało, milcząco go zachęcając. To było niczym niebo, w końcu mieć
mężczyznę, którego pożądało się od tak dawna, nad sobą. Trent przebiegł dłońmi po
plecach Duncana, uwielbiając sposób, w jaki jego mięśnie zaciskały się i rozluźniały,
gdy się poruszał.
Chociaż zaczęli dopiero niedawno, jego jądra już napięły się przy jego ciele, gdy
budował się kolejny orgazm. Po jeszcze kilku mocnych pchnięciach od Duncana, Trent
poddał się, a gorące strumienie nasienia rozprysły się o ich brzuchy, gdy doszedł.
Wykrzyknął imię Duncana tak głośno, że jego głos stał się ochrypły. Pomimo
seksualnego otumanienia, usłyszał jak Duncan również krzyknął, gdy doszedł, i jego
kutas pulsował w tyłku Trenta.
Po tym jak się skończyło, Duncan opadł na niego. Mężczyzna był ciężki, jego
oddech chrypiał przy uchu Trenta, a sperma zaczęła wysychać i przyklejać się do ich
ciał. Jednak nie dbał o to. To, co się liczyło to, że w końcu dowiedział się jak to jest być
ze smokiem.
- Jestem taki wypieprzony i to nie w dobry sposób – stwierdził Duncan lekko
spanikowanym głosem.
Trent spiął się, zastanawiając się, czy to był moment, w którym mężczyzna
uświadomił sobie, że zrobił kolosalny błąd i teraz nadszedł czas rzucenia czarodzieja
zanim sprawy jeszcze bardziej się skomplikują.
- W porządku – powiedział z napięciem. Ale wewnątrz jego serce było złamane. –
Nigdy nie robiliśmy sobie nawzajem żadnych stałych obietnic, pamiętasz?
- Nie, to nie to, kochanie. Przysięgam. – Duncan odsunął się, wycofując się na brzeg
łóżka. Nie patrząc na Trenta, przeczesał włosy rękami i wziął kilka głębokich wdechów.
- W takim razie co? – Trent usiadł i zawinął prześcieradło wokół pasa. Boże, nie tak
chciał, żeby to się skończyło. Był gotowy na łagodne rozstanie. Nawet na jedną z tych
fałszywych obietnic, Zadzwonię do ciebie rano. To, na co nie był gotowy, to że Duncan
zachowywał się, jakby cały świat zbliżał się ku końcowi, ponieważ pomylił się i
pieprzył z czarodziejem.
Więc złapany w swoją wewnętrzną żałość, Trent prawie przegapił słowa, które
przyszły następne. Takie, które na zawsze zmieniły jego życie.
~ 23 ~
- Właśnie zdałem sobie sprawę, że cię kocham. Zawsze kochałem. – Duncan obrócił
się, żeby spojrzeć na niego, jego oczy były jasne od łez. – Więc jak kiedykolwiek będę
w stanie cię porzucić, kiedy nadejdzie dla mnie czas powrotu do domu?
***
Wczesne promienie słońca właśnie zaczynały przeświecać przez okno, kiedy
Duncan wysunął się z ciepłego łóżka i komfortu ramiona Trenta. Chociaż nie chciał,
żeby ta chwila się skończyła, wyczuł dwóch ze swojego rodzaju zbliżających się do
tego domu, więc nadszedł czas powrotu do rzeczywistości.
Jednak to było gorzkie.
Jak tylko wczorajszej nocy połączył się umysłem z Trentem, zdał sobie sprawę jak
bardzo skomplikowane są sprawy. Umysłowo związali się na intymnym poziomie,
czego nigdy wcześniej nie doświadczył, nawet ze swoimi braćmi smokami. Jako
dziecko, słyszał opowieści o tym jak przeznaczeni sobie partnerzy dzielą specjalną
więź, taką, której nikt inny nie mógł złamać. Jedyny w ciągu całego życia dar, którym
bogowie obdarowują parę, która jest sobie przeznaczona.
Roześmiał się krótko. Jak ironiczne mogą stać się sprawy? Jego partner był nie
tylko czarodziejem, ale był również synem mężczyzny, który niewolił Duncana przez te
wszystkie lata. Jednak nie można było nic na to poradzić, jego miłość do Trenta dodana
do ich umysłowej więzi, nie pozostawiała wątpliwości w jego umyśle, co do realności
tego.
Założywszy dżinsy i koszulkę, nie przejmując się skarpetkami, ruszył do drzwi.
Pomiędzy rundami kochania się, Trent powiedział mu, że zrobił tak, iż tarcze zostaną na
miejscu, nawet jeśli któryś z nich otworzy drzwi od wewnątrz i zaprosi kogoś do
środka.
Duncan mógł już wyczuć dwa smoki na ganku, czekające na wpuszczenie.
Ponieważ wiedzieli, że jest ich świadomy, nawet nie zapukali. Kiedy sięgnął do
klamki, zauważył, że jego ręka trzęście się ze strachu. Minęła dekada odkąd rozmawiał
z kimkolwiek ze swojego domu. Zbyt zawstydzony tym, co mu się przytrafiło, nawet
nie próbował dzwonić, wysłać maila, czy zwykłą tanią pocztówkę. Z tego, co wiedział,
~ 24 ~
mogli uznać go za zdrajcę i ta para mogła przybyć tu, żeby go zgładzić, a nie wyciągnąć
pomocną rękę.
Mimo to, nie miał wyboru. To była piosenka jego życia i już był chory od słuchania
jej. Przygotowując się na jakiekolwiek powitanie, jakie mógł dostać, otworzył drzwi.
Kiedy zobaczył dwa smoki po drugiej stronie, nie mógł ukryć swojego zaskoczenia.
- Nicolas – powiedział bez tchu, czując się bezwładny z szoku. Nigdy nie wyobrażał
sobie, że jeden z jego braci będzie częścią misji ratunkowej.
Nicolas nie zmienił się dużo przez te minione dziesięć lat. Jego jasnobrązowe
włosy, sięgające do kołnierzyka, wciąż opadały mu na twarz. Chociaż miał na sobie ten
sam rodzaj wyblakłych dżinsów, jakie zawsze nosił, wyrósł z rockowej koszulki na
rzecz zapinanej koszuli z długimi rękawami. Jedyna rzecz, która się zmieniła, to były
jego oczy. Kiedyś jasnoniebieskie i błyszczące życiem, teraz były matowe i
wyglądające na niemal przerażone. Wpatrywał się tylko w Duncana, jego twarz była
zimna i nic nie pokazywała.
- Ktoś ma coś do wyjaśnienia – odezwał się drugi smok.
Duncan uśmiechnął się. Wszędzie rozpoznałby ten przemądrzały ton. Mick.
Najmłodszy zmienny smok z wojowników służących pod Brianem, Mick, zawsze
więcej mówił niż myślał i wyglądało na to, że nic się nie zmieniło. Nawet jego postawa
była wielkim pieprzę cię. Od jego kruczoczarnych włosów, które układał w czubek, po
długi rząd kolczyków zdobiących oba jego uszy. Miał przekłute również wargę i jedną
brew. Miał na sobie luźne czarne spodnie i T-shirt, który smok musiał przeżuć na
jakimś biednym rycerzu.
Jednak przy całym jego wyglądzie punka, Duncan wiedział, że to była tylko gra.
Zauważył sposób, w jaki intensywne zielone spojrzenie Micka omiotło dom, szukając
potencjalnego zagrożenia. Nie przeoczył też faktu, że ręka młodego smoka była przy
jego boku, na kaburze, gdzie trzymał broń.
- Odpręż się, tu jest czysto – powiedział Duncan.
- Przykro mi bracie – zakpił Nicolas, dodając dodatkowego jadu do słowa bracie –
ale nie przyjmujemy twojego słowa. Możemy wyczuć tu czarodzieja.
- Trent jest po mojej stronie. Nie musicie się tutaj niczego bać, przysięgam wam. –
Duncan odsunął się i zaprosił ich do środka. – Może wejdziecie i sami sprawdzicie?
~ 25 ~
Nicolas zignorował zaproszenie, ale Mick wparował do środka, jego usta znowu się
odezwały.
- Musisz wybaczyć złe nastawienie Nica. Jest wciąż trochę dotknięty faktem, że
spadłeś buzią na ziemię. Śmieszne w rodzinie jest to, że mają skłonności do takiego
czepiania się. I dlatego jestem bardzo zadowolony, że jej nie mam.
- Jeszcze raz nazwij mnie Nic i nie będziesz musiał się martwić o moje nastawienie
– warknął Nicolas, a Mick wydawał się być speszony. Ale dalej marudził.
- Więc, gdzie byłeś przez cały ten czas? Brian i Nicolas szukali cię przez dziesięć lat
zanim w końcu się poddali. Większość z nas myślała, że nie żyjesz, ale nie twoi bracia.
Wciąż mówili, że cię wyczuwają. – Mick zrobił w powietrzu cudzysłów, gdy
wypowiadał ostatnią część.
Nicolas w końcu wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Obaj, on i Mick,
podskoczyli, gdy poczuli jak magiczne pole z powrotem się zamyka. Nicolas zwęził
podejrzliwie swoje oczy, mierząc Duncana twardym spojrzeniem.
- Może powiesz mi dokładnie, co tu się do cholery dzieje? – warknął. – I lepiej nie
opuść ani jednego szczegółu.
Duncan zatrzymał się, nie wiedząc skąd zacząć. Pod przenikliwym wzrokiem
Nicolasa skulił się trochę, nagle przypominając sobie, że był ich małym braciszkiem,
dopóki nie odszedł, i że zawsze odpowiadał swoim braciom. Zawsze robił to, co mu
kazali. Zawsze przychodził im na pomoc.
Tak było, dopóki jedno poważne spierdolenie, nie zmieniło jego całej
rzeczywistości.
- Jesteście głodni? – zapytał, celując palcem w stronę kuchni. – Ja umieram z głodu,
a to jest długa historia. Równie dobrze mogę wam to opowiedzieć, gdy będę robił
śniadanie.
- Nie sądzę… – zaczął Nicolas, ale Mick już szedł prosto do kuchni. Smok
westchnął, mając to samo zirytowane spojrzenie w oczach, jakie kierował tak wiele razy
w stronę Duncana, kiedy razem dorastali.
- Proszę. – Po tych wszystkich latach, kiedy był zmuszany do proszenia, Duncan
nienawidził robić tego teraz, ale zrobi wszystko, że Nicolas go wysłuchał.
- Podaj mi jeden dobry powód, dla którego miałbym to zrobić?
~ 1 ~
~ 2 ~ Rozdział 1 To była zimna i śnieżna noc, kiedy Duncan Moore wkradł się do domu, żeby ukraść z powrotem swoje oko smoka. Przeklinał fakt, że Michigan miało tak ciężkie zimy, kiedy schował się za duże drzewo i przyglądał się ogromnej, bogatej rezydencji. Zbyt bogatej w jego opinii, z jej wysokimi, białymi kolumnami i wielkim podjazdem, który otaczał fontannę, miała nawet parę pieprzonych kamiennych lwów. To był jeden z tych domów, gdzie ludzie w nim mieszkający, dawali reszcie świata pieprzyć-cię-jestem-lepszy-od-ciebie wiadomość. To sprawiłoby, że znienawidziłby drania, który był jej właścicielem, gdyby Duncan już nie żywił głębokiej nienawiści do niedawno zmarłego człowieka. Kilka mokrych, ciężkich płatków spadło na jego twarz i przykleiło się do jego ciemnych rzęs, co utrudniało mu widzenie. To nie była żadna seksowna, ukradkowa misja, o jakiej zawsze marzył, kiedy dorastał jako młody smok. Ale też, nigdy nie wyobrażał sobie, że będzie tak kolosalnym dupkiem i rozczarowaniem dla swojego władcy. Zwłaszcza, kiedy tym władcą był Brian, duży brat, którego zawsze wysławiał, a któremu nigdy nie zaimponował. Otrząsnął się z tych nieprzyjemnych myśli. Jeśli kiedykolwiek chciał wrócić do łask Briana, w takim razie musiał odzyskać to cholerne oko smoka. Dopóki tego nie zrobi, nigdy nie będzie wolny, a jego smok będzie na zawsze uwięziony. Światła w kuchni się wyłączyły i wiedział, że nadszedł czas uczynić swój ruch. Niepowodzenie czy sukces, ten koszmar dekady w końcu dzisiaj się skończy. Podkradł się do tylnego wejścia dla służby, ponieważ to było jedyne, jakie zawsze był zmuszony używać, zamknął cicho za sobą drzwi i dał swoim oczom przyzwyczaić się do ciemności. Ponieważ był ze starożytnej rasy zmiennych smoków, nie potrzebował dużo czasu i wkrótce był zdolny wyodrębnić kształty i układ kuchni rezydencji, w której mieszkał przez dziesięć lat, ale nigdy nie nazywał domem. Aromat świeżo upieczonego chleba, steku i sera uderzył go w nos, sprawiając, że jego brzuch zaburczał głośno w proteście i aż się zdziwił, że ten dźwięk nie włączył
~ 3 ~ alarmu. Takie byłoby jego szczęście, dostać się tak daleko tylko po to, żeby jego żołądek go wydał. Już widział te nagłówki: Złodziejski Zmienny Smok wpadł, kiedy wydał go jego burczący brzuszek. Chociaż brzmiało to dość zabawnie, nie zaszedł tak daleko, żeby teraz to spieprzyć. Jednak było ciężko, ponieważ nie jadł od kilku dni i prawie umierał z głodu. Mimo to przeszedł obok jedzenia i ruszył w stronę tylnych schodów. Te, podobnie jak wejście, były przeznaczone dla ciężko pracujących naiwniaków, były wąskie, zawilgocone i ciemne. Kilka drewnianych stopni było tak chwiejnych, że musiał iść na palcach, by nie zatrzeszczały i nie wydały go. Z głównej części domu przypłynęły dźwięki głosów i szczęk sztućców, dając mu znać, że czuwanie przy zwłokach wciąż trwa. Wszyscy honorowali zmarłego Richarda, czarodzieja, którego uważali za najlepsze, co mogło przydarzyć się ich społeczności. Był ich zbawcą, ich przywódcą i bohaterem dla każdego. Dla Duncana był łajdakiem, parszywym zabójcą i jego dręczycielem. A najgorsze ze wszystkiego, czarodziej był jego niewolniczym panem. Duncan doszedł do szczytu schodów. Obiekt, którego szukał, był teraz tak blisko, że wszystko, co mógł zrobić, to nie pobiec korytarzem do pokoju. Tylko lata szkolenia i dyscypliny go powstrzymały. Teraz będąc w głównej części domu wszystko wokół niego było bogate i z klasą, od ciężkich dębowych podłóg do czerwonego, pluszowego chodnika, który prawie pochłaniał jego czarne buty, tłumiąc jego kroki. Wzdłuż korytarza wisiały wielkie portrety i mimo pośpiechu, Duncan nadal stał przy jednym i przyglądał się. To był portret jego pana, czarodzieja, który teraz był opłakiwany przez tłum na dole. Nawet jeśli Duncan wiedział, że mężczyzna nie żyje, wciąż drżał pod twardym, przenikliwym spojrzeniem z obrazu. Artysta doskonale uchwycił postawę Richarda, od jego okrutnego cienkiego uśmiechu, długich siwych włosów i jasnoniebieskich oczu. Ile razy patrzył w tę samą twarz tuż przed tym jak był zmuszony przyjąć kolejną karę? Panika zacisnęła się w piersi Duncana, gdy wpatrywał się w obraz, irracjonalny strach wstrząsał nim od głowy do stóp. - Jesteś martwy i już nie możesz mnie kontrolować – wyszeptał Duncan do portretu. Ściągnął mocniej poły swojej czarnej, skórzanej kurtki, jakby chciał stworzyć barierę ochronną.
~ 4 ~ To było głupie, stać tu i prowadzić jednostronną rozmowę, ale nie mógł się zmusić, żeby ruszyć dalej, dopóki nie udowodni sobie, że może wpatrywać się w czarodzieja, nawet jeśli to była tylko jego namalowana replika. Po kilku sekundach, Duncan poczuł jak strach i niepokój opuściły jego ciało, a smok w nim, po raz pierwszy od dekady, wrócił do życia. Niewiele, tylko trochę się poruszył i wypuścił długie westchnienie ulgi, jakby wiedział, że jego cierpienia prawie się skończyły. To było pocieszające, to małe poruszenie. To dało mu znać, że pomimo zabrania mu oka smoka i używania go przeciwko niemu, nie stracił drugiej połowy swojego serca. Owszem, jego postać smoka była zakopana, ale była tam i tylko czekała na przebudzenie, po długich dziesięciu latach bycia ciemiężonym. Ale żeby to zrobić, musiał odzyskać swoje oko smoka. I to dlatego tu przyszedł. I było pewne jak diabli, że nie zatrzyma go gapienie się na obraz na ścianie. Nawet pomimo swojej decyzji, Duncan poczuł jak jego spojrzenie przesuwa się na ostatni obraz w korytarzu. To był syn czarodzieja, Trent. Chociaż spotkali się kilka razy przez minione lata, rozmawiał z Duncanem tylko parę razy. Przez jakiś czas myślał, że to dlatego, iż Trent był bogatym, snobistycznym pedałem. Potem Duncan powoli zaczął sobie uświadamiać, że Trent był takim samym niewolnikiem, co on. Pewnie, Richard nie trzymał jego esencji życiowej jak Duncana, ale jego kontrola nad synem była tak samo silna, naciskał na syna surową dyscypliną i twardą ręką. Zadbał, żeby wszyscy wkoło wiedzieli, jakim rozczarowaniem był jego syn. Trent był jednym z tych rzadkich indywidualności, które wciąż wierzyły w bycie honorowym i zawsze robieniu właściwych rzeczy. Dla Richarda to był osobisty błąd i robił wszystko, co mógł, żeby to złamać. Duncan uniósł palec i lekko dotknął portretu. Tam, gdzie jego ojciec był zimny i twardy, Trent miał ciepłą zmysłowość, która zawsze go intrygowała. Z ciemnobrązowymi włosami, ciemnoniebieskimi oczami i ciałem, które miało właściwą ilość mięśni, by obracać głowy obu płci. Jednak najbardziej ujmującą w nim rzeczą było to, że nie zdawał sobie sprawy z własnej atrakcyjności i szedł przez życie nie wiedząc, jaki wpływ ma na innych. Wokół niego była powściągliwa, prawie nieśmiała aura, która sprawiała, że Duncan chciał go coraz bardziej. Tak wiele razy musiał powstrzymywać się przed wyciągnięciem ręki i dotknięciem czarodzieja, gdy mijali się na korytarzu. Powstrzymać się przed szukaniem mężczyzny, choćby tylko po to, żeby usłyszeć miękkie tony jego głosu. Żeby przypadkowo otrzeć się o niego, żeby mógł zaciągnąć się
~ 5 ~ jego ciepłym zapachem. Duncan potrząsnął głową i opuścił rękę. Nawet jeśli Trent go zauważał, to nigdy nic nie mogło być między nimi. Czarodzieje i smoki wywoływały wojnę, nie miłość. Wreszcie osiągając swój cel, Duncan ponownie zamarł na miejscu. Przed nim stały masywne, czarne drzwi, które prowadziły do prywatnej sypialni Richarda. Jego żołądek zacisnął się na wspomnienia wszystkich tych kar, jakich tu doznawał. Chłostanie, bicie i bycie zmuszanym do czołgania się po podłodze, błagając o wybaczenie. Dla kogoś innego po prostu będzie wyglądał na kolejny pokój. Bogoto zdobiony, tak. Niebezpieczny i niegościnny, nie. Ale też, nikt nie przeszedł tego, co on. - Po prostu otwórz te cholerne drzwi i weź to, po co tu przyszedłeś zanim znajdzie cię jakiś inny pieprzony czarodziej – mruknął do siebie. Wiedział, że kwestią czasu było zanim inny dupek natknie się na oko smoka i zda sobie sprawę, co to jest. Musiał dostać to pierwszy, bo inaczej znajdzie się pod kontrolą innego czarodzieja. Rozmowa z samym sobą pomogła i zdołał zmusić się do otwarcia drzwi. Pomimo faktu, że Richard nie żył, jego sypialnia pozostała taka jak była. Drogie mahoniowe meble, czerwona pościel i jeszcze więcej tego cholernego puszystego dywanu. Niektórzy mogliby nazwać pokój gustownym i nawet wygodnym, ale myliliby się. Duncan dobrze to wiedział, ponieważ miały tu miejsce niektóre okropności. Z lekkim potrząśnięciem głową, zepchnął te wspomnienia na dno swego umysłu i ruszył do szafy. Była taka wielka i szeroka, że zajmowała prawie całą przestrzeń ściany, ale dokładnie wiedział, do której szuflady zajrzeć. Z początku wydawała się być podobna do wszystkich innych będących w rzędzie po jednej stronie mebla, ale kiedy wyciągnął z niej ubrania i postukał o tył, otworzyła się ukryta komora. - Bingo! – szepnął, pozwalając na twarzy rozciągnąć się tryumfującemu uśmiechowi. Po raz pierwszy do dekady poczuł mały rozkwit nadziei budujący się w jego piersi. Jego ręce drżały z podniecenia i również trochę ze strachu. Po całym tym czasie pragnień i cierpienia, niemal spodziewał się, że coś znowu zablokuje mu drogę do wolności. Właśnie zaczął sięgać do środka, gdy przerwał mu głos. - Powinienem był wiedzieć, że przyjdziesz. Okręcił się, trzymając już dłoń na broni, i spotkał się twarzą w twarz z Trentem. Z warknięciem frustracji, Duncan wyciągnął broń i wycelował prosto w twarz mężczyzny. Mimo wymierzonej w siebie lufy broni, młody czarodziej nie pokazał strachu, kąciki
~ 6 ~ jego ust wygięły się w uśmiechu, na jednym policzku ukazał się uwodzicielski dołeczek. To sprawiło, że stał się jeszcze bardziej ujmujący niż zwykle i Duncan odkrył, że w odpowiedzi prawie opuścił broń. Trent miał na sobie ciemne spodnie i pasującą koszulę, pokazując, że przyszedł z czuwania. Ubrania ładnie na nim leżały, podkreślając jego szczupłe, ale muskularne ciało. - Jak udało ci się mnie podejść? – zapytał ostro Duncan. Nie było łatwo wpaść na ślad zmiennego smoka, ponieważ zazwyczaj słyszały albo wyczuwały swoich przeciwników z odległości kilkunastu jardów. Słyszał nawet opowieści o jakiś starszych, którzy potrafili wyczuć kłopoty z odległości kilometra. - Teleportowałem się tutaj – odparł po prostu Trent. - Niemożliwe. – Duncan wzmocnił swój uścisk na broni i zastanawiał się, jaką grę prowadzi czarodziej. – Tylko najsilniejsi twojego rodzaju to potrafią. - Byłem w stanie teleportować się od lat, od kiedy skończyłem osiemnaście lat. – Trent wzruszył ramionami, wciąż zachowując się tak, jakby wycelowana w niego przez Duncana broń nie była niczym wielkim. - Więc jak to się stało, że nigdy nie widziałem jak to robiłeś? – zakwestionował Duncan. Nie dodał, że mnóstwo czasu spędzał na obserwowaniu Trenta i widział, co czarodziej potrafił, a czego nie. Od pierwszego dnia, kiedy został zmuszony zamieszkać w rezydencji, pragnął Trenta. - Powiedzmy, że mój ojciec kontrolował o wiele więcej osobowości niż ty. – Przelotny wyraz przemknął po twarzy Trenta; strach, ból i potem gniew. Nie smutek i żal, które Duncan spodziewałby się u kogoś, kto wciąż nosił czerń i prawdopodobną żałobę. - No cóż, muszę przyznać, że masz całkiem poręczne umiejętności, ale nie powstrzymasz mnie od wzięcia tego, po co przyszedłem. – Duncan machnął bronią, chociaż wiedział, że nie będzie w stanie postrzelić Trenta, gdyby przyszło, co do czego. Nawet jeśli to by oznaczało, że straci to, po co tu przyszedł - samo swoje życie. - Nie przyszedłem tu, żeby powstrzymać cię przed zabraniem smoczego oka – powiedział Trent, jego oczy stały się miękkie. Kiedy Duncan nie odpowiedział, zbyt zaszokowany, żeby mówić, czarodziej kontynuował. – Wiem, co to tak naprawdę jest i nie winię cię, że to chcesz. Gdyby ktoś zabrał całą moją magię i w zasadzie razem z nią moją duszę, również walczyłbym, żeby to odzyskać.
~ 7 ~ - Jeśli aż tyle rozumiesz, dlaczego tu jesteś? – wychrypiał Duncan. Strach i szok sprawiły, że jego gardło nagle wyschło. - Przyszedłem pomóc ci je znaleźć. To i powiedzieć do widzenia. – Lekki rumieniec pojawił się na jego policzkach, gdy zwrócił swoje spojrzenie na podłogę. – Wiem, że jak tylko odzyskasz oko, wrócisz do swojego rodzaju i nigdy więcej cię nie zobaczę. Teraz Duncan wiedział, że drań w coś się bawi. Przez cały czas jak znał Trenta, czarodziej nigdy dwukrotnie na niego nie spojrzał. - Po prostu stój tam i nie ruszaj się. Upewnij się, że trzymasz ręce do góry i nawet nie myśl o użyciu magii – rozkazał, gdy wolno cofnął się w stronę szafy. Wciąż obrócony przodem, wygiął za siebie ramię i sięgnął do ukrytej komory. Kiedy jego palce nie znalazły niczego poza pustą przestrzenią, jego serce zacisnęło się z przerażenia i zimny pot wystąpił na całe jego ciało. Teraz zrozpaczony, pomimo faktu, że prawda dosłownie była pod jego palcami, nadal na oślep przeszukiwał komorę. Nic… nic… nic! - Gdzie ono jest? – ryknął, wyciągając broń do przodu. - Co masz na myśli? – Trent wydawał się być tak autentycznie zdumiony, że Duncan prawie mu uwierzył zanim przypomniał sobie, że wszyscy czarodzieje to kłamliwe sukinsyny. - Oko smoka, gdzie je włożyłeś? - Jest tam. – Trent potrząsnął lekko głową, a wszystkie kolory spłynęły z jego twarzy. - Nie, nie ma – odwarknął Duncan zza zaciśniętych zębów. Jego palce pogładziły spust broni, ale mimo wściekłości nie mógł zmusić się do pociągnięcia. Prawdopodobnie lata niewoli uczyniły go słabym i teraz, nawet jeśli odzyskałby swoje oko, będzie bezużyteczny. Ta myśl rozgniewała go jeszcze bardziej i ponownie ryknął. - Uspokój się – warknął Trent, rzucając zaniepokojone spojrzenie w stronę drzwi. – Chcesz tu wszystkich sprowadzić? Nawet jeśli mój tata umarł, są tu jego ochroniarze i wciąż noszą broń. - To dobrze, ponieważ będziesz ich potrzebował, jeśli nie powiesz mi, gdzie do cholery jest moje oko smoka! – Duncan ruszył do przodu tak, że broń zatrzymała się centymetry od piersi Trenta.
~ 8 ~ - Nic z nim nie zrobiłem, słowo honoru. Planowałem ci jej oddać, więc dlaczego miałbym je wziąć? – Trent uniósł ręce do góry w pozie poddania, panika tak rozszerzyła jego oczy, że wydawały się zajmować pół jego twarzy. - Bzdura! – wypluł Duncan. – Zdobycie oka smoka jest największą nagrodą dla wszystkich czarodziei. A ty tu stoisz i mówisz mi, że miałeś wielki plan oddania mi mojego, jakby to był jakiś wielki pieprzony prezent zawiązany wstążeczką? - Tak. – Głos Trenta był ostry od wściekłości. – Uwierzysz mi, czy będziesz tak stał, kłócąc się o to wystarczająco długo aż odkryją cię strażnicy? - Mogę po prostu cię zastrzelić, a potem go poszukać. Tym samym zakończę całe to sprzeczanie się. - Nie zrobisz tego. – Mimo swoich odważnych słów, Trent przyglądał się nerwowo broni. - Jesteś tego pewny? – rzucił wyzwanie Duncan, próbując swojej groźbie brzmieć przekonująco. - Tak, jestem. Możesz być zdesperowany, ale wciąż jesteś dobry. - Czarodziej nazywa smoka dobrym. A to zabawne. – Duncan roześmiał się gorzko. - Jednak to prawda. – Trent patrzył, a jego spojrzenie było tak uczciwe, że to zrobiło dziwne rzeczy z emocjami Duncana. Czarodziej przełknął mocno zanim zaczął mówić dalej. – Widziałem, nawet po tym wszystkim, przez co przeszedłeś przez mojego ojca, że pozostałeś uprzejmy i troskliwy do tych wokół siebie. Jestem nieuzbrojony i, w przeciwieństwie do mojego ojca, nigdy nic ci nie zrobiłem. Więc nieważne jak bardzo chcesz swoje oko, nie skrzywdzisz mnie. - Próbujesz wpędzić mnie w winę, żebym opuścił broń – zadrwił Duncan. Niestety to działało. Z głębokim westchnieniem, opuścił ramię i spuścił pokonany głowę. - Ja też będę szukał, żeby upewnić się, że go nie przegapiłeś – uspokoił Trent, gdy powoli obszedł Duncana. Kiedy przechodził, ich ciała otarły się o siebie przez jedną sekundę i nawet jeśli był zdołowany, Duncan nie mógł nie zauważyć, jakie to było miłe odczucie. Zaciągnął się głęboko uświadamiając sobie, nie po raz pierwszy, jaki Trent miał zmysłowy, niepowtarzalny zapach. To była mieszanka ziół, olejków i innych żyjących roślin, jakich czarodzieje używali w swoich zaklęciach. - Masz rację, nie ma go tu. Coś na poważnie jest tu popieprzone – powiedział Trent, jego brwi ściągnęły się z niepokoju.
~ 9 ~ - Taa, jakiś złodziej biega sobie z moją magiczną i życiową siłą. Powiedziałbym, że dzieje się tu cholernie dużo złego – warknął Duncan, z frustracją przeczesując ręką przez włosy. - Ale nikt oprócz ciebie czy mnie nie powinien być w stanie przedostać się przez zaklęcie, jakie rzuciłem. – Trent machnął ręką w stronę komory, jakby miał nadzieję złapać nieuchwytną magię, która przełamała jego tarczę. - Ochroniłeś je? – Podejrzliwa część Duncana zastanowiła się, czy Trent nie myślał, żeby samemu wykorzystać oko smoka. Duncan widział tego faceta w akcji, kiedy korzystał ze swoich darów i czasami był tak potężny, że był przerażony. Z dodatkową magią, jaką Trent mógł dostać od oka, mógłby być jeszcze bardziej dominującym czarodziejem niż jego ojciec. - Oczywiście, że tak. Zamierzałem ci je oddać. – Trent obrócił się, żeby na niego spojrzeć. Ból oszpecił jego twarz. – Wierzysz mi, prawda? Zanim Duncan miał szansę odpowiedzieć, drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem. Obaj mężczyźni podskoczyli i obrócili się, żeby stanąć naprzeciw kilku czarodziejom. Serce Duncana opadło, gdy rozpoznał ich wszystkich, jako członków grupy ochrony Richarda. Ponieważ wiedział, że będą żądni krwi, natychmiast ruszył do defensywy, unosząc swoją broń. Jeden ze strażników podniósł dłoń i rzucił strzałę magii. Uderzyła mocno Duncana w rękę. Krzyknął z bólu i poczuł jak jego palce stały się bezwładne. Fala wstrząsu pomknęła w górę jego ramienia, jakby został uderzony cegłą. Broń wyśliznęła się z jego uścisku i poleciała przez pokój. - Co wy, do cholery, tu robicie? – zapytał Trent strażników. Jego ton tak twardy i rozkazujący, przypomniał Duncanowi Richarda. Ledwie stłumił dreszcz, przypominając sobie, że to jest Trent, a on nie pokazywał żadnych oznak w byciu podobnym do swojego ojca. - Bronimy cię przed tym zwierzęciem – zadrwił strażnik, jego usta wygięły się w odrazie. Chociaż czarownicy mogli wchłaniać magię od smoków takich jak Duncan, wciąż uważali, że jego rodzaj jest gorsz y i o jeden poziom niższy od psów. - Hej, dupku, Duncan jest po moją ochroną. – Trent posłał strażnikowi surowe spojrzenie. – Wziąłem go na mojego osobistego strażnika w dniu, kiedy umarł Ojciec. - Chyba naprawdę nie spodziewasz się, że w to uwierzymy, prawda? – Strażnik spokojnie sięgnął do swojej marynarki i wyciągnął własną broń.
~ 10 ~ - A dlaczego nie? – zapytał Trent, za znużeniem obserwując strażnika. Dzwonki alarmowe, gwizdy i świsty zaczęły rozbrzmiewać w głowie Duncana. Nagle grupa stojących czarodziejów zaczęła wyglądać mniej jak strażnicy, a bardziej jak zabójcy. Chciał złapać Trenta i popchnąć go opiekuńczo za siebie, ale oparł się temu wiedząc, że jeśli sprawy pójdą źle w sposób, w jaki myślał, będzie potrzebował całej pomocy, jaką może dostać. - Sądzę, że to tak naprawdę nie ma znaczenia. – Strażnik wzruszył ramionami, gdy uniósł wyżej broń, pozostali czarodzieje za nim zrobili to samo. – Szczerze mówiąc, to nam ułatwi zabicie was obu, skoro obaj jesteście w tym samym miejscu. - Cholera! – zaklął Trent, a potem zatoczył ramieniem duże koło, w tym samym czasie, gdy czarodzieje wystrzelili. Duncan skulił się, czekając na uderzenie, ale zamiast tego zaskoczony patrzył jak wszystkie kule zatrzymały się jak zamrożone w powietrzu. Zszokowany, poczuł jak jego usta opadły i sapnął. Nawet jeśli spędzał mnóstwo czasu wokół magii, nigdy nie widział czegoś podobnego. Nawet strażniczy zamarli na swoich miejscach, oprócz ich oczu. Źrenice biegały z lewa na prawo w panice i strachu. W innej sytuacji może by im współczuł. - Musimy się stąd wynosić – oznajmił Trent pospiesznie. - Jak długo możesz ich tak trzymać? - Nie długo, co znaczy, że będziemy musieli podróżować na mój sposób. – Trent podszedł do niego i teraz stali naprzeciw siebie. - Nie masz na myśli… Trent mu przerwał. - To dokładnie mam na myśli. Teleportuję nas. Zanim Duncan mógł się posprzeczać, Trent złapał go za boki twarzy i przyciągnął do pocałunku. Ten ruch tak oszołomił Duncana, że kilka sekund zabrało mu uświadomienie sobie, że jedna z jego największych fantazji właśnie się spełniła. Usta Trenat były na jego. Potem czarodziej wysunął język i przesunął po złączeniu ust Duncana i teraz naprawdę się w to wciągnął. Używając jednej ręki, by przykryć tył głowy Trenta, przyciągnął go jeszcze bliżej.
~ 11 ~ Duncan przechylił usta na wargach Trenta, żeby mógł mieć lepszy dostęp i przejąć kontrolę nad pocałunkiem. Czarodziej zacisnął ręce na koszulce Duncana i rozdzielił usta w jawnym zaproszeniu. Nie potrzebując kolejnego, Duncan wsunął język w gorące usta Trenta, żeby w końcu mógł dowiedzieć się jak mężczyzna smakuje. Przez lata zastanawiał się, śnił o tym, jaki będzie jego smak i w końcu dostał swoją odpowiedź. Miód i cynamon. Pysznie. Jego fiut nabrzmiał, gdy krew ryknęła w jego głowie. Więcej. Teraz, kiedy posmakował, potrzebował więcej. Łóżko było zaledwie krok dalej i każdy instynkt Duncana krzyczał do niego, żeby poprowadził tam Trenta, by mógł ugasić ogień rozrywający jego ciało. Nawet miał gdzieś to, że mają widownię. Kiedy ich obu otoczyło jasnożółte światło, z początku Duncan pomyślał, że ma jeden z tych sentymentalnych gwiazdy i księżyc momentów, które były we wszystkich filmach młodzieżowych. Nie, żeby oglądał któryś. Szczerze. Dopiero, kiedy poczuł jak jakaś niewidzialna siła chwyciła go w pasie i szarpnęła, zrozumiał, że to Trent i że robi dokładnie to, co obiecał. Zabierał ich stąd w diabły. Tłumaczenie: panda68
~ 12 ~ Rozdział 2 Chociaż Trent starał się, żeby teleportacja odbyła się gładko, wciąż tracił uchwyt na Duncanie, kiedy wyskoczyli przed bezpiecznym domem. Trent przeklinał się za swój brak kontroli, nie dlatego, że smok stracił równowagę i spadł na niezbyt miękkie lądowanie, ale dlatego, że pocałunek jego życia się skończył. Na zewnątrz było ciemno i Trent był wdzięczny, ponieważ to ukrywało jego zażenowanie, które jak czuł paliło jego policzki. Co on sobie, do diabła, myślał, całując Duncana w ten sposób? Miał szczęście, że smok go nie odepchnął i nie uderzył za to. Oddech zatchnął się w jego piersi, gdy rzucił ostrożne spojrzenie na mężczyznę. Ale nic nie wskazywało na to, żeby Duncan chciał go zaatakować za bycie napalonym. Zamiast tego mężczyzna wstał i spokojnie otrzepał ziemię i liście ze swojego ubrania, jednocześnie rozglądając się wkoło. - Gdzie jesteśmy? – zapytał obojętnym głosem. Trent oddałby wszystko, żeby w tej chwili wyraźnie zobaczyć jego twarz. Żeby mógł spojrzeć w te oczy, które były tak ciemnobrązowe, że prawie czarne. Czerń była ulubionym kolorem, który nosił, i bez wątpienia wybrał ten kolor, żeby łatwiej było mu wtopić się w otoczenie, kiedy się włamał. Tam w domu, Trent zauważył jak dobrze bojówki i koszulka modelowały wielkie ciało mężczyzny. Większość zmiennych smoków była wysoka i muskularna, i Duncan nie był inny. Trent pomyślał o wszystkich tych razach, kiedy marzył o przebiegnięciu palcami przez te krótkie, kruczoczarne włosy mężczyzny. O posmakowaniu jego pełnych warg tuż przed tym jak zedrze jego ubrania, żeby mógł skosztować reszty ciała. Od chwili jak pierwszy raz zobaczył Duncana, nie było żadnego innego mężczyzny, który mógłby się równać. Mając go tak blisko, ale nietykalnego przez te wszystkie lata, było czystą torturą dla Trenta. - To bezpieczny dom, który zorganizowałem, w razie gdybym kiedykolwiek go potrzebował. – Trent nie dodał, że kupił go rok temu z wyraźnym wykorzystaniem go, gdyby udało mu się kiedyś pomóc Duncanowi uciec. Jeszcze zanim umarł jego ojciec, Trent znalazł sposób na odzyskanie oka smoka. - Dlaczego nie przeniosłeś nas do środka?
~ 13 ~ - Nałożyłem na niego anty-teleportacyjne tarcze, żeby nikt, nawet ja, nie mógł pojawić się w środku. – Obrócił się i stanął przodem do nieokreślonego domu w stylu ranczerskim, wyciągając swoje magiczne macki. Kiedy był zadowolony, że wszystko jest nietknięte, wypuścił westchnienie ulgi. Przynajmniej tu było dobrze. Ruszył do frontowych drzwi, szczęśliwy, że Duncan bez namawiania idzie za nim. - Powiedziałeś, że wiesz, czym jest oko smoka, ale czy naprawdę wiesz jak ono jest połączone ze mną? – zapytał ostrożnie smok, jakby bał się zbyt dużo ujawnić. Trent starał się nie pozwolić, by jego nieufność zraniła go za bardzo. W końcu, gdyby on był w takiej sytuacji, również nie zaufałby tak łatwo. - Tak, to coś, co niektórzy nazywają duszą smoka, ale w rzeczywistości to jest coś o wiele więcej. To skrywa twoją magię, twoją zdolność do zmiany, to, czym jesteś. Ale nie tylko to. Bez niego nigdy nie wrócisz do domu, ponieważ jesteś uznawany za splamionego i niebezpiecznego dla wszystkich zaangażowanych, ponieważ czarodziej, który go ma, może cię znaleźć przez użycie prostego zaklęcia tropiącego. - Również trzyma moją wolną wolę – warknął Duncan. – Ktokolwiek je ma, kontroluje to, co mogę i nie mogę zrobić. Kiedy miał je Richard, byłem jego niewolnikiem. Musiałem robić cokolwiek mi rozkazał, nieważne jak to było podłe i straszne. - Co by się stało, gdybyś wystąpił przeciwko niemu? – zapytał Trent, jego serce łamało się na agonię, jaką czuł wypływającą z mężczyzny. - Czułbym ból rozrywający moje ciało – wyszeptał Duncan udręczonym głosem. – Mówią, że niektóre smoki mogą oszaleć od odczucia agonii. To właśnie musiało stać się ze mną, ponieważ musiałem być szalony, że ci zaufać skoro tak jak on jesteś czarodziejem. Trent poczuł, jakby niczym ostrze, przeszyło go krótkie, ostre cięcie. - Mogę być czarodziejem, ale nie jestem podobny do Richarda. - Dlaczego mi pomagasz? Co chcesz z tego zyskać? – zapytał ostro Duncan. Robię to, ponieważ głupio zakochałem się w tobie. Trent zachował to przeklęte wyznanie dla siebie i zamiast tego powiedział. - Ponieważ tak należało zrobić. Wiem, że tęsknisz za swoim domem, rodziną i przyjaciółmi, a ja chcę pomóc ci dostać się do nich. – Otworzył drzwi i wszedł do środka.
~ 14 ~ - Ale większość czarodziejów skorzystałoby z szansy zdobycia smoczej esencji. Mam wierzyć, że jesteś gotowy porzucić całą magię i moc, tylko dlatego, że jesteś porządnym facetem? – spytał Duncan z niedowierzaniem, podążając za Trentem do środka i zamykając za nimi drzwi. - Nie wszyscy z mojego rodzaju są głodni mocy – odparł Trent i sięgnął zza Duncana, żeby zablokować drzwi. Smok nie przesunął się, żeby zrobić mu miejsce, więc ich ciała otarły się o siebie. Trent wessał oddech i miał nadzieję, że nie było widać jak twardy był jego kutas. Tak było od czasu jak się pocałowali. - Taak, mogłem to stwierdzić, kiedy twoi kolesie próbowali nas zabić – przeciągnął Duncan słowa, przewracając sarkastycznie oczami. - Strażnicy Richarda nigdy nie byli przyjaźni. – Czuł palenie gorzkiej nienawiści, gdy przypomniał sobie zabawy, jakie inni czarodzieje lubili z nim wyczyniać. Bicie, emocjonalne molestowanie i jeszcze gorsze rzeczy. Z początku zwykle biegł do ojca po ochronę, tylko po to, żeby zostać odepchniętym przez Richarda, i który kazał mu wziąć się w garść. Ku rozczarowaniu głównego czarodzieja, Trent nigdy nie rozwinął w sobie podłości pasującej do jego strażników. Uniósłszy dłoń, wymamrotał ochronne zaklęcie. - Zapieczętowujesz drzwi? – zapytał Duncan, obracając głowę, żeby spojrzeć na Trenta. Ponieważ stali tak blisko, ten ruch sprawił, że ich usta były od siebie zaledwie centymetry. Bez zastanowienia, Trent zaciągnął się głęboko, biorąc pełne płuca dymnego zapachu Duncana. Nie był taki nieprzyjemny jak popiół, a raczej jak bogaty, ciepły aromat płomienia z ogniska. To doprowadziło go do myślenia jak miło byłoby tarzać się po dywanie, bez niczego ogrzewającego ich, tylko z trzaskającym ogniem i sobą nawzajem. Bogini, naprawdę musiał zastosować pieprzony uścisk na swoim fiucie i emocjach. Był tu, żeby pomóc Duncanowi, a nie usychać za nim. Przed dzisiejszą nocą, smok nigdy nie powiedział do niego więcej jak dwa słowa, nie mówiąc już, że nie zauważał, że istnieje. Chociaż wydawał się całkiem zapaść w pocałunek. Duncan tak samo odkrywał go swoim język, co Trent jego. - Co teraz zamierzasz zrobić? – Twarz Duncana zmiękła z niepokoju. – Mam przeczucie, że ci faceci się nie zatrzymają, dopóki cię nie zabiją i możesz całkowicie zapomnieć o poproszenie jakiegokolwiek innego czarodzieja o pomoc, odkąd zadałeś się ze smokiem. - Wymyślę coś. Jak zawsze. – Trent oblizał usta, wciąż smakując odrobinę Duncana na nich.
~ 15 ~ - Przestań – rozkazał ochryple Duncan. Jego oczy stały się ciemniejsze, jego oddech urywany. Nigdy wcześniej nie wyglądał na tak niebezpiecznego czy seksownego. - Przestać co? - Patrzeć tak na mnie. – Duncan zrobił krok bliżej i pochylił się, więc jego usta znalazły się o centymetry od ucha Trenta. Smok zaciągnął się, jego oddech podrażnił wrażliwe ciało Trenta. Zbliżywszy się jeszcze bardziej, smok wyszeptał. – Mogę wyczuć na tobie pożądanie i niech mi bóg pomoże, nawet jeśli wiem, że powinienem uciec przed tobą, ale nie mogę. Chcę wiedzieć, czy pragniesz mnie tak bardzo jak ja pragnę ciebie. Że czujesz tę samą potrzebę. - Ona zawsze tam była. – Trent przełknął, nerwy sprawiły, że jego ciało drżało. – Od dnia, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem. Po prostu nie ośmieliłem się powiedzieć tego nikomu przed tą nocą, ponieważ gdyby Richard się dowiedział, że zależy mi na tobie, skrzywdziłby cię tylko po to, żeby zrobić mi na złość. - Zrobiłeś dobrą robotę ukrywając to. Nie miałem pojęcia, co czujesz. – Duncan zaczął umieszczać miękkie pocałunki na jego szyi. Trent wydał z siebie niski jęk i przechylił lekko głowę na bok. - Pomogę ci odzyskać oko, przysięgam – obiecał, unosząc ręce, żeby chwycić biodra Duncana. Smok warknął z aprobatą i pchnął do przodu, jego twardy kutas przycisnął się do brzucha Trenta. Jasna cholera, był wielki! Nawet przez gruby materiał spodni, Trent mógł wyczuć jego długą grubość. - Jak chcesz to zrobić? – Duncan umieścił kolejny pocałunek na jego szyi. - Gdybym miał kroplę twojej krwi, mógłbym znaleźć je dzięki magii. – Trent dyszał, gdy próbował zachować swój zmętniony seksem mózg skupiony. Wszystko, co wciąż go nawiedzało, to fakt, że jego bardzo duże łóżko jest na końcu korytarza. - Trudno będzie to zrobić? Słyszałem wcześniej o szukaniu ludzi w ten sposób, ale nigdy przedmiotów. – Duncan położył dłoń na piersi Trenta i zaczął popychać go do tyłu na kanapę. - Ponieważ oko w zasadzie jest częścią ciebie, to nie będzie trudne. Musimy tylko ustalić plan bitwy zanim to zrobię. Takie zaklęcie zużywa mnóstwo magii i to wskaże każdemu szukającemu mnie czarodziejowi, gdzie jestem. – Trent mruknął zaskoczony, kiedy Duncan popchnął go, zmuszając do opadnięcia na kanapę. Spojrzał na smoka, zastanawiając się, do czego zmierza. Twarz Duncana nic nie pokazywała, stał nad nim, wyglądając na większego niż kiedykolwiek, gdy górował nad nim.
~ 16 ~ - Znam kilku starych przyjaciół, których mogę wezwać na pomoc, jeśli chcesz – zaproponował Duncan, opadając przed czarodziejem na kolana. Trent otworzył zszokowany usta. Ze wszystkich rzeczy, jakich się spodziewał, ta była na szczycie jego listy. Nagle przyszła mu do głowa przerażająca myśl. Co jeśli Duncan myślał, że musi to robić, żeby otrzymać jego pomoc? Bogowie wiedzieli, że tego chciał, ale nie tak. Pochylił się i wziął policzki Duncana w swoje dłonie. - Nie musisz tego robić, jeśli czujesz, jakbyś był mi coś winien. - Nie rozumiesz? – odpowiedział Duncan, a jego oczy jeszcze bardziej pociemniały od pożądania. – Chciałem robić to z tobą od dawna jak tylko pamiętam. Chcę ssać twojego fiuta, nie dlatego, że czuję, iż muszę odpłacić ci się w jakiś sposób, ale dlatego, że nie mogę już wytrzymać ani chwili dłużej bez poznania twojego smaku… na całym tobie. Błagam cię o pozwolenie. Zbyt podniecony, żeby mówić, po prostu pokiwał głową. Tak było, dopóki Duncan nie odpiął spodni Trenta i nie wyjął jego fiuta, wtedy wrócił do zmysłów. Wyciągnął rękę, żeby zatrzymać smoka i zapytał. - Nie powinieneś najpierw zadzwonić do swoich przyjaciół? Na wypadek, gdyby chwilę zajęło im dostanie się tutaj. Nie, żebym nie chciał tego zrobić. Chcę, naprawdę, naprawdę chcę. Tylko nie mamy aż tyle czasu do stracenia i nie chciałbym, żeby ktoś przejął ponownie kontrolę nad okiem, podczas gdy my byliśmy zbyt zajęci romansowaniem. - Nie martw się. – Duncan obdarzył go leniwym uśmiechem. – Już się z nimi skontaktowałem. – Wskazał palcem na swoją głowę. – Wszystkie zmienne smoki dzielą się umysłowym połączeniem. - Zgaduję, że to jest dość poręczne. Prawdopodobnie o wiele tańsze niż komórki. – Trent przełknął, zdając sobie sprawę, że wyszedł na głupka. Jednak Duncan nie wydawał się mieć tego za złe, bo pochylił się do przodu i pocałował go krótko. - Więc mamy mnóstwo czasu, żeby w końcu poznać się nawzajem. Tak będzie, jeśli nie zmieniłeś zdania. – Duncan posłał znaczące spojrzenie na rękę Trenta, która wciąż trzymała nadgarstek smoka w ciasnym uścisku. - Do diabła, nie ma mowy, żebym zmienił zdanie. – Trent puścił go i opadł do tyłu na kanapę, przyjmując pozycję, która zarówno była wygodna jak i pozwalała oglądać akcję.
~ 17 ~ Duncan sięgnął i zawinął palce wokół erekcji Trenta. - Jesteś taki seksowny w tej chwili – zauważył smok ochrypłym szeptem. – Twoje policzki są zarumienione, a oczy błagają mnie, żeby cię pieprzył. Marzyłem o tym, że patrzysz na mnie w ten sposób. Robiło się tak źle, że musiałem codziennie obciągać sobie pod prysznicem, bo przecież nie mogłem chodzić twardy przez cały czas. - O boże – jęknął Trent. Jego fiut pulsował, domagając się większej uwagi i wbił palce w poduszki na kanapie, żeby powstrzymać się od wypchnięcia bioder. Duncan wylizał powoli leniwą ścieżkę wzdłuż czubka fiuta Trenta, ale nie zrobił nic więcej. - Powiedz mi, że chcesz tego tak samo jak ja – zażądał. - Wiesz, że tak – wysapał Trent, gdy smok znowu machnął po nim językiem. - Muszę usłyszeć jak to mówisz. Wszystko. – Duncan chwycił jądra Trenta i ścisnął lekko. - Chce tego tak samo jak ty – wydyszał Trent. W tej chwili zrobiłby wszystko, żeby dostać się do środka ust Duncana. Nawet wykrzyczał coś, czego nigdy wcześniej nie ośmielił się wyznać. – To zawsze ciebie pragnąłem. Próbowałem być z innymi mężczyznami, ale nie mogłem, ponieważ jedynym, którego chciałem pieprzyć, to ty. To wydawało się być dość, żeby zadowolić Duncana, ponieważ zamknął usta wokół fiuta Trenta i zassał go. Rozkosz strzeliła w górę kręgosłupa Trenta, gdy wygiął biodra do przodu, chcąc mieć każdy jeden centymetr siebie we wnętrzu gorących ust smoka. Mężczyzna położył silną rękę na jego nodze, żeby uniemożliwić mu poruszanie się. Wycofując się, Duncan rzucił mu twarde, zmysłowe spojrzenie, które wydawało się rozświetlić jego oczy w ciemnościach pokoju. - O, nie, nie ruszaj się – skarcił Duncan. – To moje show. Ty tylko leż i odbieraj to. - Okej. Przepraszam. – Trent przygryzł swoja dolną wargę. Nigdy wcześniej nie był taki podniecony. Szorstka dominacja Duncana ukazała dokładnie to, co zawsze miał nadzieję dostać od tego mężczyzny. - Mówię poważnie. Nie wolno ci dojść, dopóki nie dam ci pozwolenia. - Ja pieprzę – odetchnął Trent, prawie wybuchając i strzelając.
~ 18 ~ - To przyjdzie później – drażnił się Duncan, ciemny blask okrył jego twarz. Opuścił głowę i z powrotem wziął erekcję Trenta w swoje usta. Wciąż ściskając poduszki, Trent obserwował jego działania przez na pół przymknięte powieki. To było takie erotyczne, obserwowanie swojego mokrego fiuta ślizgającego się w tę i z powrotem w ustach Duncana. Smok zmieniał swoje działania, zasysał go mocno zanim wysunął, by przebiec językiem wzdłuż długości jego fiuta. Wydawało się, jakby to trwało godzinami – Duncan kontynuował swoje słodkie tortury, a Trent walczył każdym skrawkiem siebie o kontrolę. W końcu to już było za dużo i zaczął błagać. - Proszę, Duncan. Muszę dojść. To tylko sprawiło, że Duncan ssał go mocniej, wciągając tak głęboko, że jego policzki się wydymały. Tak było, dopóki prawie nie oszalał, a wtedy silny głos smoka przepłynął przez umysł Trenta. Teraz! Chcę delektować się słodkim posmakiem twojej spermy, która pokryje mój język i spłynie w dół mojego gardła. Trent zamarł na chwilę, zszokowany, że więź między nimi była tak silna, że obecnie dzielili się myślami. Potem Duncan mocno zassał ostatni raz i to wyrzuciło Trenta za krawędź. Z głośnym jękiem, spełnił się w ustach smoka. Chociaż był w trakcie przeżywania najsilniejszego orgazmu swego życia, wciąż nie mógł oderwać wzroku od widoku ust Duncana pracujących przy połykaniu go. To trwało, dopóki nie zniknęła ostatnia kropla, a wtedy pozwolił fiutowi Trenta wysunąć się z jego ust. Przesunąwszy językiem po swoich pełnych wargach, Duncan wstał i wyciągnął rękę. - Chodź, dokończmy to w twoim łóżku. Trent ani na chwilę się nie zawahał, więc sięgnął i splótł swoje palce z Duncana. Tłumaczenie: panda68
~ 19 ~ Rozdział 3 Gdy Trent prowadził go do sypialni, nie mógł uspokoić walącego bicia swego serca. Chociaż pragnął tego bardziej niż cokolwiek innego, część niego również się bała. Nie, żeby myślał, że Duncan skrzywdzi go swoim masywnym kutasem, ale że rzeczy już nigdy nie będą takie same dla żadnego z nich. Całe życie spędzone pod żelazną ręką ojca sprawiło, że łatwo było mu wątpić w siebie. Co jeśli nie będzie mógł sprostać oczekiwaniom Duncana? Co jeśli będzie dużym rozczarowaniem? Co jeśli nie będzie wystarczająco dobry? Gdy doszli do brzegu łóżka Trent zatrzymał się, bojąc się obrócić. Duncan szarpnął jego rękę i przyciągnął bliżej. Chwytając jego brodę, zmusił Trenta do spojrzenia w jego oczy. - Nigdy mnie nie rozczarujesz. Nie wtedy, gdy wszystko w tym jest absolutnie idealne – przysiągł poważnie smok. - Nadal jesteś w moim umyśle? – zapytał Trent, na jego policzki wypłynęło mocne palące odczucie. - Nic nie mogę na to poradzić. To tak, jakbym był zamknięty w tobie i nie mógł wyjść. – Musnął kciukiem wzdłuż dolnej wargi Trenta zanim dodał. – Ale nie sądzę, żebym chciał wyjść. - Nigdzie się nie wybieram – powiedział Trent zanim chwycił za przód płaszcza Duncana i przyciągnął go do namiętnego pocałunku. Smok mruknął z aprobatą, dźwięk wywołał miękkie dudniące odczucie pod jego wargami. Jednak to wciąż było dla niego za mało. Trent chciał poczuć ciało Duncana przy swoim. Tęsknił za pieszczotami, lizaniem i uczeniem się każdego centymetra tego twardego, muskularnego ciała. Ponieważ wciąż trzymał zaciśnięte dłonie na płaszczu Duncana, Trent zaczął od tego miejsca. Nie przerywając pocałunku, zsunął go ze smoka i odrzucił na bok. Jak tylko płaszcz opadł na podłogę, Duncan wpadł w seksualną furię, rozrywając ubranie
~ 20 ~ Trenta. Nastrój okazał się być zaraźliwy i wkrótce obaj ściągali i szarpali ubrania na sobie, dopóki nie byli cudownie nadzy. Duncan przebiegł ręką w dół piersi Trenta, zostawiając ścieżkę gorąca. - Tak długo czekałem na ten moment – powiedział, jego wzrok spijał długość ciała Trenta, jakby je wielbił. - Ja też. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to się dzieje. – Trent zamknął oczy, rozkoszując się dotykiem smoka. - Hej – zachichotał Duncan, nagle wyglądając młodziej. – Właśnie skończyłem obciąganie twojego życia, a ty nadal nie wierzysz, że to się dzieje? - Przepraszam. – Trent poczuł rumieniec wypływający na jego twarz. Ile razy jeszcze dzisiaj się zarumieni? – Nie jestem przyzwyczajony, by w moim życiu dostawać to, czego chcę. - Tak jak powiedziałeś, nigdzie się nie wybieram – głos Duncana rozbrzmiał w głowie Trenta. Tym razem, kiedy ich umysły się połączyły, to już nie wydawało się dziwne dla Trenta. Teraz odczuł to jak delikatnie wsunięcie się. Prawie tak, jakby brakowało mu tego przez całe swoje życie i nagle wszystko w końcu wpadło na swoje miejsce. Duncan opuścił Trenta na łóżko i rozciągnął się na nim. Podparłszy się na łokciach, żeby mogli spojrzeć w swoje oczy, smok oświadczył. - Nie wiem, co stanie się z nami jutro, i nie mogę niczego obiecać. Nawet jeśli chcę bardziej niż cokolwiek, żeby to trwało, wszystko co mogę zagwarantować to to, co mamy teraz. - To już jest więcej niż miałem kiedykolwiek nadzieję – odparł Trent, sięgnąwszy ręką, żeby pogładzić policzek mężczyzny. Duncan jęknął z zadowoleniem, a potem opadł w dół i zaczął całować Trenta – najpierw usta, potem twarz, w dół do szyi, by zsunąć się jeszcze niżej. Wkrótce znalazł się z powrotem przy jego fiucie. Tym razem zwlekał tylko chwilę zanim założył nogi Trenta na swoje ramiona, otwierając go tak, że był bardziej wystawiony. Z początku Trent spiął się. Nigdy nie czuł się tak otwarty i wrażliwy, ale wtedy Duncan opuścił głowę i zaczął ucztować na nim ustami, a wszystkie obawy szybko uciekły z jego umysłu. Trent wygiął plecy i krzyknął z rozkoszy, kiedy odczuł
~ 21 ~ wspaniałe odczucie języka smoka okrążającego jego dziurkę. Wykonywał powolne liźnięcia na wrażliwym otwarciu, dotyk jego gorącego języka pobudzał takie zakończenia nerwowe, jakie Trent nie myślał, że posiada. Nagle Duncan zatopił język do środka, powoli go pieprząc. Trent podrapał prześcieradło wyginając się jeszcze bardziej, zduszony jęk uciekł z jego ust. - Dźwięki, jakie wydajesz, są lepsze niż afrodyzjak – powiedział do niego Duncan przez ich nową umysłową więź. Zanim Trent mógł odpowiedzieć, Duncan wsunął palec w jego tyłek. Trent znowu się wygiął, krzycząc na wspaniałe palące odczucie w jego ciele, rozciągające się, żeby przyjąć intruza. Duncan nie tracił czasu, dodał następny palec, rozkładając je, żeby Trent był gotowy na przyjęcie szerokości jego kutasa. - Proszę Duncan, pieprz mnie już. Nie mogę już czekać. – Trent trząsł się cały od potrzeby. - No cóż, nie jesteś jedynym pragnącym – drażnił się Duncan, ale przesunął swoje ciało tak, że jego kutas ustawił się przed wejściem do tyłka Trenta. Wypychając biodra do przodu, powoli się wsunął, jego twarz była piękną maską namiętności, gdy zamknął oczy z westchnieniem. Trent wydał z siebie zdławiony szloch, gdy jego wewnętrzne ścianki rozciągnęły się prawie aż do punktu bólu. Nie, żeby miał narzekać, to był przejmujący ból, ale nie chciał, żeby się skończył. - Och, boże, tak dobrze cię czuć – zajęczał Duncan, zaczynając pieprzyć Trenta wolnymi, równymi pchnięciami. Trent chciał mu odpowiedzieć, ale brakowało mu tchu od wspaniałych wrażeń wypełniającego go dużego kutasa Duncana. Więc zamiast tego pozwolił, żeby jego jęki odpowiedziały za niego. Patrzył na Duncana, z onieśmieleniem zachwycając się jego silną urodą. Jego włosy były mokre od potu, przez co ostre linie na jego twarzy były jeszcze bardziej wyraźne, a mimo to nigdy nie wyglądał bardziej seksownie. Trent uświadomił sobie, że Duncan stara się traktować go łagodnie. Przepłynęła przez niego fala frustracji. Po tym jak długo na to czekał, ostatnią rzeczą, jaką chciał Trent były pół środki. Chciał doświadczyć każdego kawałka Duncana i jego pasji. - Nie wstrzymuj się dla mnie – wydyszał Trent. – Chcę wszystkiego. - Nie chcę cię zranić – wydusił spomiędzy zębów Duncan. - Nie martw się, mogę wziąć całego ciebie.
~ 22 ~ Z niskim warknięciem Duncan zaczął poruszać się szybciej, mocniej, dźwięk uderzających o siebie ciał wypełnił pokój. Trent chwycił się ramiona smoka, jego palce wbiły się w twarde ciało, milcząco go zachęcając. To było niczym niebo, w końcu mieć mężczyznę, którego pożądało się od tak dawna, nad sobą. Trent przebiegł dłońmi po plecach Duncana, uwielbiając sposób, w jaki jego mięśnie zaciskały się i rozluźniały, gdy się poruszał. Chociaż zaczęli dopiero niedawno, jego jądra już napięły się przy jego ciele, gdy budował się kolejny orgazm. Po jeszcze kilku mocnych pchnięciach od Duncana, Trent poddał się, a gorące strumienie nasienia rozprysły się o ich brzuchy, gdy doszedł. Wykrzyknął imię Duncana tak głośno, że jego głos stał się ochrypły. Pomimo seksualnego otumanienia, usłyszał jak Duncan również krzyknął, gdy doszedł, i jego kutas pulsował w tyłku Trenta. Po tym jak się skończyło, Duncan opadł na niego. Mężczyzna był ciężki, jego oddech chrypiał przy uchu Trenta, a sperma zaczęła wysychać i przyklejać się do ich ciał. Jednak nie dbał o to. To, co się liczyło to, że w końcu dowiedział się jak to jest być ze smokiem. - Jestem taki wypieprzony i to nie w dobry sposób – stwierdził Duncan lekko spanikowanym głosem. Trent spiął się, zastanawiając się, czy to był moment, w którym mężczyzna uświadomił sobie, że zrobił kolosalny błąd i teraz nadszedł czas rzucenia czarodzieja zanim sprawy jeszcze bardziej się skomplikują. - W porządku – powiedział z napięciem. Ale wewnątrz jego serce było złamane. – Nigdy nie robiliśmy sobie nawzajem żadnych stałych obietnic, pamiętasz? - Nie, to nie to, kochanie. Przysięgam. – Duncan odsunął się, wycofując się na brzeg łóżka. Nie patrząc na Trenta, przeczesał włosy rękami i wziął kilka głębokich wdechów. - W takim razie co? – Trent usiadł i zawinął prześcieradło wokół pasa. Boże, nie tak chciał, żeby to się skończyło. Był gotowy na łagodne rozstanie. Nawet na jedną z tych fałszywych obietnic, Zadzwonię do ciebie rano. To, na co nie był gotowy, to że Duncan zachowywał się, jakby cały świat zbliżał się ku końcowi, ponieważ pomylił się i pieprzył z czarodziejem. Więc złapany w swoją wewnętrzną żałość, Trent prawie przegapił słowa, które przyszły następne. Takie, które na zawsze zmieniły jego życie.
~ 23 ~ - Właśnie zdałem sobie sprawę, że cię kocham. Zawsze kochałem. – Duncan obrócił się, żeby spojrzeć na niego, jego oczy były jasne od łez. – Więc jak kiedykolwiek będę w stanie cię porzucić, kiedy nadejdzie dla mnie czas powrotu do domu? *** Wczesne promienie słońca właśnie zaczynały przeświecać przez okno, kiedy Duncan wysunął się z ciepłego łóżka i komfortu ramiona Trenta. Chociaż nie chciał, żeby ta chwila się skończyła, wyczuł dwóch ze swojego rodzaju zbliżających się do tego domu, więc nadszedł czas powrotu do rzeczywistości. Jednak to było gorzkie. Jak tylko wczorajszej nocy połączył się umysłem z Trentem, zdał sobie sprawę jak bardzo skomplikowane są sprawy. Umysłowo związali się na intymnym poziomie, czego nigdy wcześniej nie doświadczył, nawet ze swoimi braćmi smokami. Jako dziecko, słyszał opowieści o tym jak przeznaczeni sobie partnerzy dzielą specjalną więź, taką, której nikt inny nie mógł złamać. Jedyny w ciągu całego życia dar, którym bogowie obdarowują parę, która jest sobie przeznaczona. Roześmiał się krótko. Jak ironiczne mogą stać się sprawy? Jego partner był nie tylko czarodziejem, ale był również synem mężczyzny, który niewolił Duncana przez te wszystkie lata. Jednak nie można było nic na to poradzić, jego miłość do Trenta dodana do ich umysłowej więzi, nie pozostawiała wątpliwości w jego umyśle, co do realności tego. Założywszy dżinsy i koszulkę, nie przejmując się skarpetkami, ruszył do drzwi. Pomiędzy rundami kochania się, Trent powiedział mu, że zrobił tak, iż tarcze zostaną na miejscu, nawet jeśli któryś z nich otworzy drzwi od wewnątrz i zaprosi kogoś do środka. Duncan mógł już wyczuć dwa smoki na ganku, czekające na wpuszczenie. Ponieważ wiedzieli, że jest ich świadomy, nawet nie zapukali. Kiedy sięgnął do klamki, zauważył, że jego ręka trzęście się ze strachu. Minęła dekada odkąd rozmawiał z kimkolwiek ze swojego domu. Zbyt zawstydzony tym, co mu się przytrafiło, nawet nie próbował dzwonić, wysłać maila, czy zwykłą tanią pocztówkę. Z tego, co wiedział,
~ 24 ~ mogli uznać go za zdrajcę i ta para mogła przybyć tu, żeby go zgładzić, a nie wyciągnąć pomocną rękę. Mimo to, nie miał wyboru. To była piosenka jego życia i już był chory od słuchania jej. Przygotowując się na jakiekolwiek powitanie, jakie mógł dostać, otworzył drzwi. Kiedy zobaczył dwa smoki po drugiej stronie, nie mógł ukryć swojego zaskoczenia. - Nicolas – powiedział bez tchu, czując się bezwładny z szoku. Nigdy nie wyobrażał sobie, że jeden z jego braci będzie częścią misji ratunkowej. Nicolas nie zmienił się dużo przez te minione dziesięć lat. Jego jasnobrązowe włosy, sięgające do kołnierzyka, wciąż opadały mu na twarz. Chociaż miał na sobie ten sam rodzaj wyblakłych dżinsów, jakie zawsze nosił, wyrósł z rockowej koszulki na rzecz zapinanej koszuli z długimi rękawami. Jedyna rzecz, która się zmieniła, to były jego oczy. Kiedyś jasnoniebieskie i błyszczące życiem, teraz były matowe i wyglądające na niemal przerażone. Wpatrywał się tylko w Duncana, jego twarz była zimna i nic nie pokazywała. - Ktoś ma coś do wyjaśnienia – odezwał się drugi smok. Duncan uśmiechnął się. Wszędzie rozpoznałby ten przemądrzały ton. Mick. Najmłodszy zmienny smok z wojowników służących pod Brianem, Mick, zawsze więcej mówił niż myślał i wyglądało na to, że nic się nie zmieniło. Nawet jego postawa była wielkim pieprzę cię. Od jego kruczoczarnych włosów, które układał w czubek, po długi rząd kolczyków zdobiących oba jego uszy. Miał przekłute również wargę i jedną brew. Miał na sobie luźne czarne spodnie i T-shirt, który smok musiał przeżuć na jakimś biednym rycerzu. Jednak przy całym jego wyglądzie punka, Duncan wiedział, że to była tylko gra. Zauważył sposób, w jaki intensywne zielone spojrzenie Micka omiotło dom, szukając potencjalnego zagrożenia. Nie przeoczył też faktu, że ręka młodego smoka była przy jego boku, na kaburze, gdzie trzymał broń. - Odpręż się, tu jest czysto – powiedział Duncan. - Przykro mi bracie – zakpił Nicolas, dodając dodatkowego jadu do słowa bracie – ale nie przyjmujemy twojego słowa. Możemy wyczuć tu czarodzieja. - Trent jest po mojej stronie. Nie musicie się tutaj niczego bać, przysięgam wam. – Duncan odsunął się i zaprosił ich do środka. – Może wejdziecie i sami sprawdzicie?
~ 25 ~ Nicolas zignorował zaproszenie, ale Mick wparował do środka, jego usta znowu się odezwały. - Musisz wybaczyć złe nastawienie Nica. Jest wciąż trochę dotknięty faktem, że spadłeś buzią na ziemię. Śmieszne w rodzinie jest to, że mają skłonności do takiego czepiania się. I dlatego jestem bardzo zadowolony, że jej nie mam. - Jeszcze raz nazwij mnie Nic i nie będziesz musiał się martwić o moje nastawienie – warknął Nicolas, a Mick wydawał się być speszony. Ale dalej marudził. - Więc, gdzie byłeś przez cały ten czas? Brian i Nicolas szukali cię przez dziesięć lat zanim w końcu się poddali. Większość z nas myślała, że nie żyjesz, ale nie twoi bracia. Wciąż mówili, że cię wyczuwają. – Mick zrobił w powietrzu cudzysłów, gdy wypowiadał ostatnią część. Nicolas w końcu wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Obaj, on i Mick, podskoczyli, gdy poczuli jak magiczne pole z powrotem się zamyka. Nicolas zwęził podejrzliwie swoje oczy, mierząc Duncana twardym spojrzeniem. - Może powiesz mi dokładnie, co tu się do cholery dzieje? – warknął. – I lepiej nie opuść ani jednego szczegółu. Duncan zatrzymał się, nie wiedząc skąd zacząć. Pod przenikliwym wzrokiem Nicolasa skulił się trochę, nagle przypominając sobie, że był ich małym braciszkiem, dopóki nie odszedł, i że zawsze odpowiadał swoim braciom. Zawsze robił to, co mu kazali. Zawsze przychodził im na pomoc. Tak było, dopóki jedno poważne spierdolenie, nie zmieniło jego całej rzeczywistości. - Jesteście głodni? – zapytał, celując palcem w stronę kuchni. – Ja umieram z głodu, a to jest długa historia. Równie dobrze mogę wam to opowiedzieć, gdy będę robił śniadanie. - Nie sądzę… – zaczął Nicolas, ale Mick już szedł prosto do kuchni. Smok westchnął, mając to samo zirytowane spojrzenie w oczach, jakie kierował tak wiele razy w stronę Duncana, kiedy razem dorastali. - Proszę. – Po tych wszystkich latach, kiedy był zmuszany do proszenia, Duncan nienawidził robić tego teraz, ale zrobi wszystko, że Nicolas go wysłuchał. - Podaj mi jeden dobry powód, dla którego miałbym to zrobić?