caysii

  • Dokumenty2 224
  • Odsłony1 147 179
  • Obserwuję791
  • Rozmiar dokumentów4.1 GB
  • Ilość pobrań682 267

Volo Fabio -jeszcze jeden dzień

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Volo Fabio -jeszcze jeden dzień.pdf

caysii Dokumenty Książki Reszta
Użytkownik caysii wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 76 osób, 36 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 143 stron)

Fabio Volo Jeszcze jeden dzień

Dla niej Umiera tylko ta miłość, o której przestaje się marzyć. Pedro Salinas When you were here before, Couldn't look you in the eye You're just like an angel, Your skin makes me cry You float like a feather In a beautiful world l wish I was special You're so very special Radiohead, Creep

W moim śnie budzę się nad brzegiem morza, gdzie ostatniej nocy doświadczyłem pełni szczęścia z ukochaną kobietą. Odgłos fal najpierw towarzyszył nam na jawie, a później odzywałsię w sennych marzeniach pełnych ciepła naszych nagich ciał. W rzeczywistości budzę się w hotelowym pokoju w Paryżu i choć wiem, że sen już minął, w moich uszach nadal pobrzmiewa szum fal. A przecież w Paryżu nie ma morza! Wobec tej niezaprzeczalnej prawdy zaczyna docierać do mnie hałas ulicy wielkiej metropolii. Jest dwadzieścia po siódmej. Budzik ustawiłem na ósmą, ale coraz częściej zdarza mi się wstawać wcześniej. Wczoraj wieczorem czułem się bardzo zmęczony pracą oraz podróżą, bez kolacji położyłem się więc do łóżka około dziesiątej i natychmiast usnąłem. Gdy nie zjem lub jestem na diecie, pobudka nie sprawia mi przykrości, bo mam świadomość, że czeka mnie śniadanie. Być może ta wcześniejsza pobudka jest spowodowana umówionym na dzisiaj spotkaniem. Najważniejszym w życiu. Tak naprawdę nie wiem jeszcze, co się wydarzy, ale czuję się podekscytowany jak kiedyś, w dzieciństwie, gdy w magiczny bożonarodzeniowy poranek, w panującym wokół mroku, zakradałem się, by zobaczyć przyniesione w nocy prezenty. Jeszcze przez jakiś czas leżę w łóżku, dając się ponieść myślom. Wstaję, by odsunąć zasłony, ale zaraz pospiesznie wracam pod kołdrę. Lubię poleżeć trochę w ciepełku tuż po obudzeniu. Pomaga mi to spokojnie zmierzyć się z tym, co przygotował dla mnie nadchodzący dzień. Wyglądając przez okno, podziwiam dachy budynków i paryskie niebo. Jest na nim trochę chmur. Przepływają szybko, jak moje myśli, a ja, patrząc na nie, czuję się tak, jakbym obserwował swoje życie. Rano najpełniej odczuwam emocje. O wiele bardziej niż wieczorem. Przed zaśnięciem często rozmyślam o swoich sprawach, ale zauważyłem, że rano jestem dla siebie dużo łaskawszy. Spokojniejszy. Gdy budzę się za wcześnie, zostaję przez jakiś czas w łóżku, wsłuchując się w różnorodne ciche odgłosy. Również te dochodzące z mojego wnętrza. Słucham odgłosów domu, czasem gwaru u sąsiadów albo na ulicy. Dzisiaj wszystkie dźwięki są nowe. Zamykane drzwi, odkręcane krany w sąsiednim pokoju, rozmowy w obcym języku na korytarzu. To, co we śnie brałem za morze, okazało się pojazdem czyszczącym ulice. Ten hotel wcześnie budzi się ze snu. Zadzwonił budzik. Postanawiam wstać. Biorę prysznic i ubieram się. Jest wrzesień. Dokładnie szesnasty dzień września. Patrząc przez okno, nie sposób przewidzieć, czy pogoda się zmieni, czy będzie padać. Dotychczas to moja babcia była ekspertem od przepowiadania zmian w pogodzie. Nigdy nie pomyliła się nawet o jotę. Mówiła: - Bolą mnie nogi, jutro będzie padać. -1 nazajutrz padało. W dzieciństwie miałem też figurkę Matki Boskiej, która zmieniała kolor w zależności od pogody, ale babcine nogi sprawdzały się lepiej. Otwieram okno. Nie jest bardzo zimno, jednak na wszelki wypadek biorę ze sobą bluzę. Parę miesięcy temu mama podarowała mi suszarkę do ubrań. W moim domu już nie wywiesza się prania. Ale od kiedy jej używam, wszystkie elementy mojej garderoby skurczyły się. Koszulka, w której spałem, ledwie zakrywa mi pępek, a włożone przed chwilą majtki są za ciasne. Nowe urządzenie suszy i zmniejsza. Jednak cieszę się z tego prezentu, bo mój wcześniejszy sposób suszenia był jeszcze gorszy. Rzucałem wszystkie ubrania na stojak i przez tydzień schły w takiej stercie, najpierw jeden rękaw, później kołnierzyk, potem reszta. Najgorsze było to, że wilgotne,

wydzielały obrzydliwy zapach. Zapach mokrego psa. Zamiast zjeść hotelowe śniadanie, wolę udać się do jednego z moich ulubionych miejsc, Le Pain Quotidien. Jestem w pobliżu Centrum Pompidou i kieruję się na rue des Archives, gdzie znajduje się ten lokal. Le Pain Quotidien to sieć kawiarni, które można spotkać na całym świecie. Są identyczne, całe w drewnie: podłoga, stoły, krzesła, szafy, lada. Jasne drewno, typowe dla północnej Europy. Jedząc, czujesz się jak wiewiórka w lesie. Serwują tam caffe latte, cappuccino, caffe americano w szerokich filiżankach, tak jak podawała moja babcia. Zamówiłem sok pomarańczowy, caffe americano i rogalik. Jeżeli istnieje coś, co przypomina ci, że jesteś w Paryżu, to zapach masła, który cały dzień trzyma się dłoni po zjedzeniu croissanta. Lokal jest już pełen ludzi. Nie słychać tu jedynie francuskiego, za to przy sąsiednich stolikach pobrzmiewa w tej chwili niemiecki, portugalski i angielski. Wkładam bluzę. Ochłodziło się trochę. Po drugiej stronie ulicy jest Starbucks Coffee z typowymi dla siebie kanapami i fotelami w witrynie. Ileż razy w różnych stronach świata czytałem książkę lub pracowałem przy komputerze, siedząc w takim fotelu. Zwłaszcza wtedy, gdy mój powrotny samolot odlatywał wieczorem, a o jedenastej musiałem już oddać klucze od pokoju hotelowego. Na ten dzień fotel stawał się moim domem. Zdarzyło mi się nawet w nim spać. Spotkanie mam o jedenastej w Ogrodach Luksemburskich. Nie ma jeszcze dziesiątej. Postanawiam odwiedzić swoje ulubione miejsce w Paryżu: płac Wogezów. Wzruszam się, ilekroć je widzę. Spaceruję po Marais. Wrzesień to jeden z moich ukochanych miesięcy. Lubię pory roku, gdy na spacerach wyczekuje się słońca, a kiedy jedną stronę ulicy pokrywa cień, to przechodzi się na tę drugą skąpaną w promieniach. Wolę to od chowania się przed upałem podczas lata. O tej godzinie na rue des Francs-Bourgeois słońce znajduje się po prawej stronie. Docieram do ogrodów przy placu Wogezów i siadam na ławce pod drzewem koło jednej z czterech fontann. Jest chłodno. Rozpościeram ramiona na oparciu ławki i z zamkniętymi oczami unoszę wysoko twarz, by muskały ją letnie promienie słońca. Po chwili słyszę chrzęst czyichś kroków po żwirze. Otwieram oczy. To dziewczyna. Siada na sąsiedniej ławce, otwiera laptop i zaczyna pisać. W ogrodach często spotyka się ludzi z komputerami, można tu bezprzewodowo połączyć się z Internetem i wiele osób pracuje na świeżym powietrzu, dopóki pozwala na to pogoda. Kobiety, które spotyka się w Paryżu, mają w sobie coś niezwykłego. Nigdy nie pojąłem, dlaczego w moich oczach są zawsze piękne. Jakby natura pozbawiła je wulgarności tego świata. Być może dlatego, że ich strój ma zwykle jakiś osobisty akcent, który sprawia, że ubranie opowiada o swoich właścicielkach, określa je. Czasem jest to broszka, innym razem kapelusz, rękawiczki, apaszka, korale czy oryginalnie dobrane kolory. Niektóre rzeczy leżą dobrze jedynie na pięknej kobiecie, inne tylko na kobiecie o pięknym wnętrzu. Na przykład to, co ma na sobie siedząca obok dziewczyna, wiele o niej mówi. Jej strój sugeruje, że żyje w swoim świecie, w którym jest jej dobrze, a patrząc na nią, chciałoby się być częścią tego świata. Sprawia wrażenie dziewczyny, która idzie na rynek, kupuje niedrogie ciuszki i, dzięki swojej fantazji oraz umiejętności dobierania ubrań, wygląda oryginalnie. Takie kobiety nie muszą wydawać dużych pieniędzy, bo mają talent, wystarczy, że kupią kilka szmatek, odpowiednio je połączą i już wyglądają kobieco i seksownie. Takie kobiety pachną jabłkami.

W każdym mieście, w którym mieszkałem, mam „swoje miejsce". Mogę tam rozmyślać i poczuć się jak u siebie. Zwykle jest to po prostu pierwsze miejsce, do którego trafiłem po przyjeździe. W Paryżu tym miejscem jest plac Wogezów. Często tu bywałem, zwłaszcza w niedziele, kiedy pod portykami stali muzycy grający głównie muzykę klasyczną. Dobrze mi zrobił ten spacer. Pomógł rozładować nieco napięcie, które rosło z każdą minutą przybliżającą mnie do spotkania. Mimo to jestem jeszcze trochę podenerwowany. A może się boję... Drepczę niespokojnie, jakbym nie był w stanie zapanować nad emocjami, które stałe rosną i wydają się niemożliwe do okiełznania. Zawsze miałem skłonności do melancholii, ale potrafiłem też się cieszyć. Moje podekscytowanie jest zrozumiałe: jeśli spotkanie pójdzie po mojej myśli, to diametralnie zmieni moje życie.

1. Dziewczyna z tramwaju Dotychczas, ilekroć spotykałem kobietę w moim typie, robiłem wszystko, by ją poznać, a przede wszystkim by się z nią kochać. Niby dlaczego miałbym tego nie robić? Piękne kobiety, których bym nie podrywał, należały do rzadkości. Dziewczyna z tramwaju była jedną z nich. Chroniłem ją przed samym sobą. To nie było świadome działanie, tak po prostu wyszło. Nigdy nie pojąłem, czy to ona tak na mnie wpływała, czy ja sam się zmieniałem. Widywaliśmy się codziennie rano w tramwaju. Niemal rytualne spotkania. Jestem współwłaścicielem drukarni. Mój wspólnik ma na imię Alessandro. Drukujemy katalogi, książki o małym .nakładzie, foldery, broszury, ulotki reklamowe, a podczas ostatnich wyborów również materiały wyborcze obu partii: zmienialiśmy w nich tylko kolor, reszta pozostała prawie taka sama. Politycy zawsze mówią o lepszej przyszłości. Pewnie mają na myśli rajskie ogrody. Kilka lat temu zacząłem jako pracownik, później wszedłem do spółki. Może to nie zabrzmi skromnie, ale jestem człowiekiem, któremu wszystko się udaje. Kiedy wyznaczę sobie jakiś cel, najprawdopodobniej go osiągnę. Powód jest prosty: to, co utrudnia mi wchodzenie w związki, pomaga w życiu zawodowym. Tak naprawdę nie talentowi zawdzięczam to wszystko, tylko pustce. Niezdolny do radzenia sobie z własną uczuciowością poświęciłem się całkowicie pracy. W sferze uczuć zawsze byłem kaleką. W pracy znalazłem schronienie. Miałem tę przewagę nad innymi, że nie rozpraszała mnie nigdy miłość. Byłem przekonany, że panuję nad swoim życiem uczuciowym, i sądziłem, że tak już pozostanie. Pracowałem też za granicą. Zwłaszcza gdy byłem młodszy. To właśnie w Londynie nauczyłem się jeździć do pracy środkami komunikacji miejskiej. Codzienne spotkania z dziewczyną z tramwaju okazały się najbardziej emocjonującymi momentami dnia. Reszta upływała jak zwykle. Te kilka minut w tramwaju było jak okno na inny świat. Świat pełen barw. Żadna osoba z mojego otoczenia ani z listy kontaktów w komórce nie byłaby w stanie wzbudzić we mnie tylu emocji, ile ta tajemnicza nieznajoma. Pociągała mnie. Ale mimo że tak bardzo mnie ciekawiła, nigdy się do niej nie zbliżyłem. Tamtej zimy, gdy codziennie rano wsiadałem do tramwaju, ona już w nim siedziała. Była niczym obłok. Miała na oko trzydzieści pięć lat. Gdy tramwaj zbliża! się do mojego przystanku, stawałem na palcach i wyciągałem szyję, by sprawdzić, czy w nim jest. Jeśli jej nie widziałem, czekałem na następny. Pomimo usilnych starań kilka razy zdarzyło się, że pojechałem bez niej. To wtedy nauczyłem się wstawać, nim zadzwonił budzik. Jeśli nie widziałem jej w tramwaju, martwiłem się, że już pojechała. Zacząłem więc wcześniej wychodzić na przystanek. Często zdarzało mi się fantazjować na jej temat, a zwłaszcza na nasz temat. Fajnie jest mieć kogoś, o kim można pofantazjować w ciągu dnia. Nawet jeśli to nieznajoma. Nie wiem czemu, ale gdy o niej marzyłem, moje myśli nie miały kropek, tylko same przecinki. Natłok słów i obrazów bez końca. Towarzyszyła mi. Chociaż nasza znajomość to tylko nieśmiałe uśmiechy i ukradkowe nieme spojrzenia. Wysiadała dwa przystanki przede mną. Miałem nieraz ochotę pójść za nią, by dowiedzieć się czegoś więcej, ale nigdy tego nie zrobiłem. Nie odważyłem się nawet usiąść obok niej. Trzymałem się zawsze na odpowiednią odległość, by zależnie od

wolnych miejsc mieć dobrą widoczność. Dzień po dniu ćwiczyłem wzrok, by prześlizgiwał się pomiędzy innymi pasażerami. Czasem, gdy siedziała daleko, nie chcąc odwracać głowy, patrzyłem na nią z ukosa, aż rozbolały mnie oczy. Kiedy indziej tramwaj wypełniał się ludźmi i ktoś stawał dokładnie na linii mojego wzroku, zasłaniając pole widzenia. To nie tak, że patrzyłem na nią przez całą drogę. Lubiłem po prostu ją obserwować, potem zająć się czymś innym i wracać do niej wzrokiem. Dobrze się czułem, wiedząc, że ciągle tam jest. Najchętniej siadałem na miejscu przy drzwiach. Miałem szczęście, gdy było wolne, bo wstając do wyjścia, musiała się zbliżyć, a wtedy pozdrawiała mnie uśmiechem. Gdy nie siadałem, było jeszcze lepiej: wówczas przez jakąś sekundę znajdowaliśmy się blisko siebie. Oddychałem nią. Była niczym górskie powietrze wpadające rano przez otwarte okno. Czułem ją blisko, ale nie mogłem jej dotknąć. Może kiedyś - mówiłem sobie. Choć jeden jedyny raz nawet jej dotknąłem. Czekając na otwarcie drzwi, przesunęła się w moją stronę, gdy tramwaj ostro zahamował. Jej kurtka i moja ręka spotkały się, a ja na chwilę zacisnąłem na niej dłoń. Jeśli zależałoby to ode mnie, mógłbym ją tak trzymać bez końca. Ona też czasem patrzyła na mnie. Nasze spojrzenia się spotykały. Milczenie pieczętowało naszą znajomość. Bałem się nieraz, że jej spojrzenia i uśmiechy wynikają jedynie z dobrego wychowania. Pisała. Robiła to często. Pisała w pomarańczowym zeszycie z twardą okładką. Ciekawe, co pisze. Ciekawe, czy kiedykolwiek napisała coś o mnie? - zastanawiałem się. Lubiłem patrzeć, jak pisze. Po pierwsze dlatego, że zdejmowała przy tym rękawiczki, a po drugie, była tym całkowicie pochłonięta. Do tego stopnia, że czułem lekką zazdrość. To prawda, że gdy pisała, nie podnosiła głowy przez całą podróż, ale taka skupiona stawała się jeszcze bardziej fascynująca. Chciałem być częścią jej świata. Czytając książkę, również nie odrywała od niej wzroku. Zakładała wtedy okulary. Ładnie w nich wyglądała. Lubiłem patrzeć, jak przewraca kartkę, wkładając palec z prawej strony książki. To był naturalny gest, ale czarujący, bo przepełniony jej delikatnością. Czasem kręciła sobie prawą ręką loczek na głowie. Dziewczyna z tramwaju była piękna. Podobała mi się jej twarz, podobały włosy, gładkie, ciemne, gęste. Jej szyja, nadgarstki i dłonie. Nosiła tylko małą obrączkę, żadnych pierścionków czy bransoletek. Tylko malutką obrączkę. Ale najbardziej podobały mi się jej oczy i to, co w nich widziałem, gdy nasze spojrzenia spotykały się choćby na chwilę. Ciemne, głębokie, przeszywające. Czy można zakochać się w kimś, kogo zna się tylko z codziennej podróży tramwajem? - zastanawiałem się wtedy. Nie wiem. Nie wiem tego nawet teraz. Nie byłem zakochany. Byłem zauroczony. Z całą pewnością czułem się z nią jakoś związany i byłem świadomy, że igraliśmy z przeznaczeniem. Pewnego dnia zbliżyłem się do dziewczyny z tramwaju. Nie było wolnych miejsc i stanąłem obok niej. Tyle że odwrócony plecami. Tamtego ranka obserwowałem jej twarz odbitą w przeciwległej szybie. Patrzyła na mnie. Spotkaliśmy się w tej szybie, która, mimo że przezroczysta, zdołała uwięzić nasze twarze. Wtedy odkryłem, że takie spojrzenie jest dużo bardziej intymne od bezpośredniego. Tak jakby ktoś przyłapał nas na kradzieży. Jakby ta szyba ukazywała przejrzyście również skrywane do tej pory intencje. Tamtego dnia, gdy tylko wysiadła, odwróciłem się, by na nią popatrzeć. Ona też to zrobiła. Dwa razy w tygodniu miała przy sobie sportową torbę, prawie zawsze był to

poniedziałek i czwartek. Też tak powinienem - myślałem. Brać ze sobą torbę i mimo że mam siłownię blisko domu, iść ćwiczyć od razu po pracy: może wtedy trenowałbym częściej. Teraz po pracy idę do domu, żeby spakować torbę, ałe w końcu nie docieram na siłownię. Wracam po ciężkim dniu i wyjście z domu, by dodatkowo zmęczyć się fizycznie, jest ponad moje siły. Poza tym wracam głodny i muszę coś zjeść. Kończy się zawsze tak samo: obiecuję sobie, że pójdę na siłownię jutro. Mój stosunek do sportowej torby jest dość specyficzny. Jeśli pakuję ją wieczorem, to sam mam ochotę się w niej zamknąć i zasnąć na poskładanym szlafroku. Powinienem nauczyć się opróżniać ją zaraz po powrocie. Czasem tego nie robię i przypominam sobie dopiero wieczorem w łóżku. Oczami wyobraźni widzę przepoconą koszulkę, mokry szlafrok razem z kostiumem, który wkładam do sauny. Muszę wtedy wstać i rozpakować torbę, bo inaczej nie mogę spokojnie usnąć. Bałbym się, że następnego dnia wyhoduję w niej pieczarki. Dziewczyna z tramwaju była lepiej zorganizowana. Brała ze sobą torbę do pracy. Pamiętam, jak pewnego ranka zobaczyłem ją po raz pierwszy z włosami związanymi w kitkę. W wysoko upiętą kitkę: najbardziej kobiecą fryzurę na świecie, dla której tracę głowę. Odsłaniała jej szyję, uszy, linię szczęki. Pamiętam, że pomyślałem wtedy: Zaraz do niej podejdę, będę obserwować ją tak długo, aż wstanie, a wtedy będziemy patrzeć sobie prosto w oczy. Wyznamy sobie bez słów wszystko, co czujemy. Będzie to intensywne spojrzenie, które porusza do głębi. Potem się pocałujemy. Oderwiemy się od siebie, następnie obsypię ją drobnymi pocałunkami w oczy, nos, policzki i czoło, a na koniec znowu w usta. Wszyscy ludzie w tramwaju będą na nas patrzeć, po czym rozlegną się gromkie brawa. W tle będzie słychać muzykę, tramwaj się zatrzyma, a my wysiądziemy i po chwili zmieszamy się z tłumem. Końcowe napisy, światła się zapalają i wzruszeni ludzie wychodzą z kina. A tu nic. Cały czas trzymałem się na odległość. Żadnej muzyki, żadnych braw, tylko zaparowane szyby tramwaju. Robiłem przez nią mnóstwo bezsensownych rzeczy. Jednego razu, gdy wysiadła, odczekałem kilka sekund, po czym wstałem. Usiadłem na jej miejscu i położyłem dłoń tam, gdzie przed chwilą ona trzymała swoją. Można było jeszcze wyczuć jej ciepło. Potrzebowałem czegoś więcej. Tamtego dnia samo patrzenie na nią już nie wystarczyło. Zmysł dotyku domagał się tych samych praw, co wzrok. Dlatego szukałem jej śladów. Wtedy jej ciepło było czymś niesamowicie osobistym, pragnąłem otrzeć się o ten kawałek świata, którego ona już dotknęła. Chciałem być drugim dotykiem tuż po niej. Z tego samego powodu zdarzyło mi się wcisnąć guzik przy drzwiach tramwajowych. Czując jej ciepło, zastanawiałem się: Kim jesteśmy? Przyjaciółmi, towarzyszami, graczami, platonicznymi kochankami czy zwykłymi nieznajomymi? Pewnego razu, spiesząc się, zgubiła rękawiczkę, która upadla tuż przede mną. W tramwaju było mało ludzi i tak jak zwykle spali. Nikt się nie zorientował, nikt nie zauważył, że ją zabrałem. Powinienem był ją zwrócić, ale drzwi się zamknęły, a poza tym coś mnie powstrzymało. Może nie chciałem przerywać ciszy, która nas otaczała, a może po prostu zabrakło mi odwagi. Zatrzymałem rękawiczkę, wełnianą w kolorze czereśni. Miałem szczęście, że nie była skórzana, bo nie przesiąkłaby zapachem. Wąchałem ją przez cały dzień. Bałem się, że ktoś to zauważy i uzna mnie za dewianta. Zdawałem sobie sprawę, że zachowuję się niedorzecznie. Robię rzeczy, o które bym

siebie nie podejrzewał. Gdyby mi to ktoś opowiedział, wziąłbym go za wariata i na pewno nie zrozumiałbym jego zachowania. Ale to właśnie mnie się przydarzało i nic nie mogłem na to poradzić. Dziewczyna z tramwaju wyrwała się spod mojej kontroli. Gdy opowiedziałemo tym Silvii, mimo że się śmiała, nie uznała mnie za szaleńca. Silvia jest moją najlepszą przyjaciółką. Wie o mnie wszystko. Wieczorami często rozmawialiśmy o dziewczynie z tramwaju. Nie podobało jej się to, że niczym bohaterowie Kryminalnych zagadek Miami trzymałem rękawiczkę w plastikowej torebce. Robiłem to, by jak najdłużej zachowała zapach. Wąchając rękawiczkę, ganiłem się w myślach: Co ty wyprawiasz? Odkładałem ją, ale po chwili nie wytrzymywałem i brałem ją do ręki. Jak przy rzucaniu palenia. Może powinienem zamieścić na niej napis: „Szkodzi zdrowiu psychicznemu!". W końcu przestałem. Nie wąchać, tylko czuć się zażenowany. Chciałem to robić, więc robiłem. Cieszyłem się tym. Kropka. Następnego dnia wziąłem ze sobą rękawiczkę, by ją oddać. Oczywiście od razu puściłem wodze fantazji. Przeznaczenie dało mi dobry pretekst, by przerwać ciszę. Z pomocą rękawiczki wejdę w jej życie, wprowadzając w nie uczucie radości: - Hej. Jestem facetem, który znalazł twoją rękawiczkę! Tamtego ranka od razu zauważyłem ją w tramwaju. Wsiadłem i zająłem miejsce. Kiedy zbierałem się na odwagę, by podejść, zdałem sobie sprawę, że ta rękawiczka jest jedyną jej rzeczą, jaką mam, i że wolałbym zatrzymać ją dla siebie jeszcze przez kilka dni. Tak też zrobiłem. Pamiętam, że i tym razem uśmiechnęła się do mnie. Był taki czas, trwało to mniej więcej dwa tygodnie, że nie było jej w tramwaju. Nie wiedziałem, czy jest chora, czy zmieniła pracę, a może postanowiła jeździć samochodem. Byłem niespokojny. Było mi smutno. Zasmucała mnie własna bezradność: nie mogłem się z nią spotkać, znaleźć jej, bo nic o niej nie wiedziałem. Ale nie chcę mówić o tych smutnych porankach. Pewnego dnia znowu ujrzałem ją w tramwaju; chyba nie zdołałem ukryć radości. Byłem podekscytowany niczym niemowlę, próbujące chwycić latające nad łóżeczkiem motylki. Nic o niej nie wiedziałem, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, że wróciła. Nie wiedziałem, jak ma na imię, gdzie pracuje, ile ma lat, czy ma chłopaka lub narzeczonego. Nie wiedziałem, spod jakiego jest znaku. Nigdy nie interesowałem się astrologią, ale teraz było inaczej: rano na przystanku brałem jedną z darmowych gazet i od razu przystępowałem do czytania horoskopu; chciałbym przeczytać również jej horoskop, żeby wiedzieć, w który dzień najlepiej się do niej odezwać. Wiedziałem o niej tylko dwie rzeczy: że dzięki niej moje dni stały się bardziej emocjonujące i że być może mieszka kilka przystanków przede mną i na stałe zamieszkała też w mojej głowie. Pewnego ranka, gdy skończyła pisać, wstała, podeszła do drzwi gotowa do wyjścia i po raz pierwszy nie uśmiechnęła się do mnie. Potraktowała mnie jak powietrze. Zrobiło mi się przykro. Mając nieczyste sumienie, obawiałem się, że ktoś doniósł jej o zabraniu rękawiczki, a może przyglądałem się zbyt natarczywie i zaczęło ją to drażnić albo pomyślała, że specjalnie dotknąłem jej wtedy, gdy tramwaj ostro zahamował. Że wykorzystałem sytuację. W tym krótkim dotyku wyczuła całe moje pożądanie. Wiadomo, jakie są kobiety, wyczuwają, kiedy ich pragniesz. Może się wystraszyła. Dobrze, że nigdy jej nie zagadnąłem. Ile razy miałem ochotę to zrobić. Ile razy jakaś siła pchała mnie do niej. Ale powstrzymywałem się. Ostatkiem sił, bo była naprawdę atrakcyjna. Czasami, gdy na nią patrzyłem, moje myśli bujały mną to w przód, to w tył. Palce-pięty-palce-pięty palce-pięty: idę-nie idę idę-nie idę-idę nie idę.

Całe szczęście, że nie poszedłem. Podczas gdy szukałem jakiegoś wytłumaczenia jej zachowania, ona odwróciła się w moją stronę i przerwała dzielącą nas ciszę. - Masz czas na kawę czy się spieszysz? - Słucham? - Wypijesz ze mną kawę przed pracą? Masz czas? - Tak, tak, bardzo chętnie. Wysiadam z tobą. Drzwi się otworzyły i wysiedliśmy razem. - Tu naprzeciwko jest kawiarnia... Michela, miło mi. - Giacomo. Po drodze pomyślałem, że podobają mi się w niej jeszcze dwie rzeczy: imię i głos. Lubię zaradne kobiety, które robią pierwszy krok, chociaż zbijają mnie z tropu, bo z reguły to ja zaczynam znajomość. Onieśmielają mnie, odbierając mi pierwotną rolę zdobywcy. Wchodząc do kawiarni, przepuściłem w drzwiach pewną starszą panią. - Proszę przejść i niech pani się dobrze zapnie, bo zimno. - Dziękuję, to miłe z pana strony. Gdy jesteś szczęśliwy, stajesz się milszy dla otoczenia. Zamówiliśmy kawę. Siedząc naprzeciwko siebie, czuliśmy zakłopotanie. Ja większe. - Zaprosiłam cię na kawę, bo jesteś wiernym towarzyszem mojej porannej podróży. Odważyłam się na to, ponieważ za kilka dni moje życie się zmieni. Cholera, wychodzi za mąż. Jestem jej ostatnią panieńską kawą. Rozmawiała z przyjaciółkami i poradziły jej: - Co ci szkodzi, zrób to, zaproś go na kawę - myślałem przestraszony. - I bardzo dobrze, sam bym to zrobił, ale nie chciałem się narzucać. Już wtedy, gdy dotknąłem twojej kurtki, bałem się, że weźmiesz mi za złe. - Kiedy? - No, kilka dni temu tramwaj ostro zahamował i dotknąłem cię, nie zrobiłem tego specjalnie, ale też nie cofnąłem ręki, wręcz przeciwnie, podobało mi się. - Nie zwróciłam na to uwagi. - Co masz na myśli, mówiąc, że twoje życie się zmieni? Wychodzisz za mąż? - Nie, nie wychodzę za mąż, przeprowadzam się do Nowego Jorku. Zmieniłam pracę. - Jak to? Przeprowadzasz się do Nowego Jorku? - Tak, poprosiłam o przeniesienie i dostałam odpowiedź z amerykańskiej spółki, dla której pracuję. Mówiąc to, wyciągnęła list. - Trzy tygodnie temu byłam u nich na rozmowie i powiedzieli, że nadaję się do tej pracy. Przed kilkoma dniami wyrazili ostateczną zgodę. Wiesz, myślałam, że mnie nie zechcą ze względu na wiek, mam trzydzieści sześć lat. Nie było łatwo, ale udało się. - To znaczy, że nie będziesz już jeździć tramwajem. Nie będzie ci tego brakować? - Trochę będzie. Ale jestem też podekscytowana tym, co mnie czeka. Już dawno chciałam tam zamieszkać, to nie była pierwsza próba. - Jedziesz tam na zawsze? - Nie wiem, wiem tylko, że teraz wyjeżdżam, a potem się zobaczy. Może wrócę po miesiącu, bo nie będę mogła wytrzymać. Nie mam precyzyjnych planów, robię to, co czuję w danej chwili, i dopasowuję do tego resztę.

- Ale jak to? Dopiero cię poznałem, a ty już wyjeżdżasz? Co za pech! Czyli to jest pożegnalna kawa? - Mniej więcej. Przepraszam, muszę na chwilę do toalety. Było mi przykro. Już za nią tęskniłem, oczami wyobraźni widziałem tramwaj bez niej. Siedząc w kawiarni, nie byłem w stanie wykrztusić z siebie słowa. Nie powiedziałem jej nawet o rękawiczce. Chciałem poprosić ją o numer telefonu, adres mejlowy, ale zabrakło mi odwagi. Zaprosiła mnie na kawę tuż przed wyjazdem, jakby chciała zakończyć pewien etap w życiu. Niestety, gdy orientujesz się, że jest już za późno, zrobiłbyś wszystko, by to nadrobić. Tak naprawdę nie chciałem sprawiać nikomu kłopotu. Tak samo jak w dzieciństwie, gdy będąc w gościach, na propozycję czegoś do picia odpowiadałem: - Nie, dziękuję. - Gdy mi coś proponowano, nie czekałem nawet do końca zdania, żeby grzecznie odmówić. Zawsze się bałem, że będę dla kogoś ciężarem lub utrapieniem. To bardzo męczące. Kiedy dorosłem, było podobnie. Na początku, gdy przychodziła do mnie pani do sprzątania, robiłem coś niedorzecznego. W dniu, kiedy miała się pojawić, sam ogarniałem mieszkanie przed wyjściem. Robiłem drobne porządki, zanim ona przyszła, żeby je zrobić. Nie chciałem, by zastała cały ten bałagan, z szacunku. Nie poprosiłem Micheli o telefon, bo nie chciałem być natrętny. By nie poczuła się niezręcznie, dając mi go z uprzejmości, a nie ze szczerych chęci. Zresztą ta kawa była sama w sobie końcem. Należałem do jej starego życia, od którego chciała uciec. Dlaczego miałbym prosić ją o jakiś namiar? Nie znaliśmy się, a jej wyjazd nie był najlepszym początkiem znajomości. Ta kawa to nie początek, tylko koniec. Nie byłem w stanie o nic jej zapytać, ale kiedy czekałem na nią i taplałem się w głębokim rozczarowaniu, mój wzrok padł na list z amerykańskiej spółki, który położyła wcześniej na stoliku. Na kopercie był adres. Pomyślałem, żeby go przepisać. Dlaczego? Bo nie mogłem pozwolić jej odejść, niczego o niej nie wiedząc. Zapisz adres - słyszałem głos w mojej głowie. - Przynajmniej go przeczytaj. Przestań! Jestem dobrze wychowanym człowiekiem! Zrobiłem to. Szybko. Przeczytałem adres i powtarzałem go w kółko w myślach, by nie zapomnieć. Następnie wstałem i podszedłem do kasy, żeby zapłacić. - Przepraszam, ma pani może kartkę i długopis? – Dziewczyna podała mi wszystko, ale zauważyłem wracającą Michelę i powiedziałem-. - Już nieważne, dzięki. Wróciłem do stolika i spojrzałem na nią. - Wiesz co? Przykro mi, że wyjeżdżasz. Wiem, że to jest bez sensu, bo ledwie cię znam, ale tak jest - powiedziałem, gdy tylko Michela usiadła. Nie musiałem nawet zdobywać się na odwagę, nawet nie ułożyłem tego wcześniej w głowie. Tak jak ona słuchałem swoich słów w trakcie wypowiadania. Spojrzała mi prosto w oczy i przez kilka sekund patrzyła na mnie nieruchomo. Wydawała się poruszona, z pewnością sprawiłem jej przyjemność, bo jej twarz rozjaśnił cudowny uśmiech. Dostałem gęsiej skórki. Ale to może z zimna: jakiś mężczyzna wszedł do kawiarni, zostawiając otwarte drzwi. - To kiedy wyjeżdżasz? - Jutro po południu, o czwartej mam samolot. - Spakowałaś już wszystko? - Prawie. Resztę spakuję wieczorem i jutro przed wyjazdem. Moje przyjaciółki i koleżanki z pracy zorganizowały mi pożegnalny wieczór. Mam nadzieję, że nie wrócę w żałosnym stanie i dam radę dokończyć pakowanie. Może przyjdziesz? To żadna

wielka impreza. Będzie nas z piętnaście osób. - Nie, dzięki. Jestem dzisiaj umówiony. To co? Jutro już nie będzie cię w tramwaju? - Nie, dzisiaj był ostatni dzień. - Szkoda. - Cóż, dzięki za kawę, muszę już iść. Ty chyba też. Na pożegnanie cmoknęliśmy się grzecznościowo w policzki. Co za miły zapach - pomyślałem. - To cześć, szerokiej drogi. - Dziękuję, cześć. Odchodząc, powtarzałem zapamiętany adres niczym mantrę. Tuż za rogiem spotkałem Dantego. To kolega ze szkoły, którego nie widziałem całe wieki. Zasypał mnie gradem pytań o mnie i o kumpli ze szkoły. Niedawno rozstał się z żoną i ma małe dziecko. Opowiedział mi z wszelkimi szczegółami, czego właśnie uczy się jego synek. Gdy streszczał mi swoje życie, ja w myślach powtarzałem adres niczym buddyjski mnich. Potem podyktował mi swój numer telefonu i zapytał: - Nic nie zauważyłeś? - Nie. - To palindrom. - Co? - Palindrom. Mój numer telefonu to palindrom. Można go czytać wspak. Jak Ada, Anna, Otto. Tak jest łatwiej go zapamiętać. Wystarczy zapamiętać pięć pierwszych cyfr, które zresztą są proste, nie można ich zapomnieć. Dałem mu swój numer, normalny, i pożegnaliśmy się. Trzymając w dłoni telefon, wpadłem na pomysł, by zapisać w nim adres Micheli. Zrobiłem to i wysłałem SMS-em do Silvii. Mogłem zapisać go w „zapamiętanych wiadomościach", ale nie wpadłem na to i wysłałem do niej. Po dwóch minutach Silvia oddzwoniła. - Co to jest? - Dziewczyna z tramwaju! Rozmawiałem z nią dzisiaj. Byliśmy na kawie. - No, w końcu odważyłeś się ją zaprosić. - Tak naprawdę dzisiaj odważyłem się ją zaprosić. Ale dowiedziałem się, że jutro wyjeżdża na stałe do Nowego Jorku. Wysiałem ci SMS-em adres jej nowego biura, bo nie wiedziałem, gdzie go zapisać. Zanotuj gdzieś i później mi go dasz. Widzimy się dzisiaj wieczorem? - Dzisiaj jest ten dzień, więc będę zajęta. Jutro? - Jutro. Poszedłem do pracy. W drodze dostałem wiadomość od Silvii. Odesłała mi adres. Inteligentna. Albo to ja jestem dzisiaj nieprzytomny. Postanowiłem go zapisać, gdy tylko dojadę do pracy, i tak też zrobiłem.

2. „Zakupy - nie zakupy" Gdy Michela organizowała swój pożegnalny wieczór, nie było przy mnie Silvii i nie miał mnie kto pocieszyć. „To ten dzień" - powiedziała. „Ten dzień" oznaczał rozpoczęcie cyklu menstruacyjnego, a ponieważ Silvia ma tyłozgięcie macicy, często odczuwa silne bóle i nie może wyjść z domu. Cóż, to koniec mojej historii z fascynującą kobietą z tramwaju. Fakt, podkradłem adres jej biura w Nowym Jorku, ale już wiem, jak to się potoczy. Adres z dnia na dzień będzie stawał się coraz mniej interesujący, a ta znajomość zakończy się tak, jak inne moje fantazje. Do spotkania w kawiarni przez wiele dni nieprzerwanie o niej myślałem i wyobrażałem ją sobie taką, jaką chciałem. Stworzyłem ją w swojej głowie. Moja wizja jej osoby nie była rzeczywista, ale lubiłem ją. Nasze krótkie spotkanie w kawiarni wcale mnie nie rozczarowało ani nie zburzyło moich marzeń. Wręcz przeciwnie, przez kilka sekund, gdy patrzyła mi prosto w oczy, poczułem przeszywający dreszcz emocji. Michela mi się podobała. Teraz nawet bardziej. Szkoda. Nie wiem, czemu nie zgodziłem się przyjść na imprezę. To nieprawda, że byłem zajęty. Nawet chciałem zawrócić i powiedzieć jej, że zmieniłem zdanie i przyjdę, ale było już za późno. Poza tym zatrzymał mnie Dante. Tego dnia myślałem o niej wręcz obsesyjnie. O jej wyjeździe, zaproszeniu na imprezę, wyrazie twarzy, gdy ze mną rozmawiała, brzmieniu jej głosu. Po pracy pojechałem do centrum handlowego. Zazwyczaj, gdy przechodzę trudne chwile lub chcę o czymś pomyśleć, spaceruję po mieście albo idę do największego supermarketu, by zrobić tam „zakupy - nie zakupy". Wrzucam do wózka wszystko, co mi się podoba i co chciałbym mieć. Dobrze się z tym czuję. Jeżdżę wózkiem po markecie, wrzucając do niego: drewniane deski, piły tarczowe, wędki, opony do roweru, namioty kempingowe, sprzęt AGD, farby, artykuły spożywcze, ubrania na rower, rolki. Kiedy w końcu czuję się usatysfakcjonowany, zostawiam wózek i wycho- dzę. Czuję prawdziwą rozkosz, wkładając do wózka te piękne i lśniące przedmioty, które aż pachną nowością. Artykuły biurowe takie jak gumki do ścierania - zeszyty - ołówki - pisaki - piórniki przypominają mi ostatnie dni przed rozpoczęciem roku szkolnego. Dopóki nie podjadę do kasy, to wszystko jest moje. Mam to. Naprawdę tak czuję. Rozkoszuję się tym. Cudownie mnie to odpręża. Następnie radość posiadania ustępuje miejsca radości z pieniędzy zaoszczędzonych na tych wszystkich rzeczach, których nie kupiłem. Tego dnia „kupiłem - nie kupiłem" również plandekę na skuter, rakietę tenisową, dwie rurki z kulkami i dziecięcy rowerek na trzech kółkach. W dziale dziecięcym zauważyłem piękną kobietę kupującą synkowi zabawki i żeby ją zagadnąć, zmyśliłem, że mam córkę, której chcę sprawić niespodziankę. To ona poradziła mi, bym kupił rowerek. Gdybym był tak samo wyluzowany przy Micheli jak przy tej mamuśce, to zamiast krążyć bez celu po sklepowych alejkach, bawiłbym się dzisiaj na imprezie. W supermarkecie w pierwszej kolejności szukam najładniejszej kasjerki, by po skończonych zakupach udać się właśnie do niej. Nigdy nie wybieram kasy z najkrótszą kolejką, idę do tej z najładniejszą dziewczyną. Jeden jedyny raz, gdy za ladą stała

ładna kobieta, wolałem przepuścić kilka osób, by obsłużył mnie mężczyzna. Zdarzyło się to w aptece, a ja kupowałem środki ułatwiające wypróżnianie. Co jakiś czas mam z tym problemy. Dziewczyna była prześliczna i wstydziłem się. Poczekałem, aż zwolni się miejsce u farmaceuty, który krzyknął na cały głos: - Czym mogę służyć? Zaskoczył mnie i poczułem się głupio. - Macie coś na opróżnienie jelit dla mojego syna? - Dam panu wlewkę doodbytniczą. - Dobrze. Ale gdy ją zobaczyłem, od razu zorientowałem się, że jest za mała i nic mi nie pomoże. - Wie pan co, wezmę też coś dla ojca, on również. - Mogę dać panu syrop przeczyszczający. - Okay. Stojąca obok starsza pani wtrąciła się do rozmowy: - Syrop nic nie da, próbowałam już wszystkich. Lepiej dobra lewatywa, taka stutrzydziestotrzymililitrowa. Wtedy może być pan spokojny. Jeśli jednak to nie pomoże, polecam czopki musujące, których używa moja siostra. To prawdziwa bomba. W ten sposób, chcąc załatwić sprawę dyskretnie, znalazłem się w samym środku dyskusji o lewatywach, gruszkach, środkach przeczyszczających i czopkach, które wspomogą ostatni odcinek układu pokarmowego w jego pracy. Na koniec farmaceuta wręczył mi lewatywę ze słowami: - To dla dziadka - a jego wzrok świadczył dobitnie, że wie, dla kogo naprawdę to kupiłem. W tamten wieczór, po „zakupach - nie zakupach" w supermarkecie, poszedłem na długi spacer. Podwójna dawka przyjemności. Spacerując, wyobrażałem sobie Michelę na imprezie. Oczami wyobraźni widziałem, jak się śmieje, żartuje, obejmuje swoje za- płakane przyjaciółki. Brakowało tam tylko jednej ofermy, która na piechotę błąkała się po mieście. W domu rozmyślałem o niej jeszcze chwilę, opierając czoło o szybę w oknie. Pamiętam, że była zimna i pokrywała się parą przy moim oddechu. Przypominało to pulsujące serce. Poszedłem spać tak późno, że do rana nie zdążyłem naładować baterii w komórce. Włączyłem ją, ale nie dostałem żadnego nowego SMS-a, bo wszystkie przyszły, zanim wyłączyłem telefon. Kiedy kładę się późno spać, odczuwam jutrzejsze zmęczenie, gdy tylko spojrzę na zegar. Wiem już, że po obiedzie będę błagał o kawę. Tego ranka, wsiadając do tramwaju, byłem smutny. Mój wzrok nie miał się na czym oprzeć, błądził niczym ptak w poszukiwaniu gałęzi. Przez kolejne dni, jadąc do pracy, czułem ten sam niepokój. Ona była radością moich dni. Podczas przerwy obiadowej przyszło mi do głowy, by pobiec na lotnisko i się z nią pożegnać. Rękawiczka byłaby dobrym pretekstem. Mógłbym powiedzieć, że ją zabrałem i zapomniałem oddać. Najbardziej żałowałem, że nie wziąłem nawet jej adresu mejlowego. Postanowiłem pójść na lotnisko i poprosić ją o mejla, a najlepiej wsunąć jej do kieszeni bumerang z nadzieją, że do mnie wróci. Poszedłem do domu po rękawiczkę, a potem na lotnisko. Gdy tam dotarłem, ona była już prawdopodobnie w strefie dla pasażerów. Stracona. Po chwili zorientowałem się, że jej lot był opóźniony o pięćdziesiąt minut. Chciałem nawet kupić bilet i polecieć razem z nią.

Teraz, gdy wyjeżdżała, zrobiłbym wszystko, by ją zobaczyć, chociaż jeszcze do wczoraj nie wykazywałem żadnej inicjatywy. Tak samo się dzieje, gdy rzuca cię dziewczyna, a ty nagle zrobiłbyś wszystko, by do ciebie wróciła. Zazwyczaj jest już za późno. Przez kilka minut czytałem tabelę odlotów i przylotów. Ten samolot zabierał ze sobą jakąś część mnie. Poczułem gorzki smak straconej okazji. Postanowiłem pójść do domu. Właśnie opuszczałem lotnisko, gdy nagle ją zobaczyłem: siedziała w barze. W moim sercu wybuchła poduszka powietrzna. Rozpierała mnie radość. Obserwowałem ją przez kilka sekund, po czym podszedłem bliżej. Byłem około dziesięciu metrów od niej, gdy zobaczyłem mężczyznę w moim wieku, który szedł w jej stronę z dwiema filiżankami kawy w rękach. Ledwo zdążyłem skręcić w prawo i schować się za ścianą. W duszy słyszałem dźwięk paznokci skrobiących po tablicy. Odszedłem, nie obracając się, by mnie nie zauważyła, i spojrzałem na nich dopiero z bezpiecznej odległości. Śmiali się. Nie wiedziałem, co robić. Czekać, mimo wszystko przywitać się, jakbym znalazłsię tu przypadkiem, czy pójść sobie. Byłem smutny. Wyszedłem z lotniska i od razu udałem się do wielkiego centrum handlowego. Załadowałem trzy wózki „zakupami - nie zakupami". Następnie zadzwoniłem do Silvii: - Ona nie wyjeżdża sama, ma kogoś.

3. Silvia Kilka lat temu obiecaliśmy sobie z Silvią: „Jeśli w ciągu najbliższego pięciolecia nie znajdziemy miłości naszego życia, to będziemy mieli razem dziecko". Mniej więcej trzy lata później Silvia poznała Carla, po jakimś czasie wzięła z nim ślub i to właśnie z nim miała dziecko, a dokładnie córkę Margheritę. Po jej ślubie nasza przyjaźń nie zmieniła się. Wiadomo, na początku on był trochę zazdrosny, ale z czasem zaakceptował naszą zażyłość i wszystko było w porządku. Fajnie jest mieć kobietę za najlepszego przyjaciela. Jest inaczej. Czasem lepiej, czasem gorzej. Gdy idziesz z kumplem do knajpy i poznajesz chętną dziewczynę, możesz śmiało zostawić kumpla samego. Wystarczy jedno zdanie: Jutro opowiem ci, jak było. Przyjaciel facet cieszy się z twojego szczęścia. Natomiast z przyjaciółkami jest inaczej. Nie zostawisz ich dla innej. One między sobą zachowują się tak samo. Ileż to razy zdarza się nam usłyszeć od poznanej właśnie dziewczyny: - Chętnie bym z tobą poszła, ale nie mogę tak zostawić przyjaciółki. ~ Porzucony kumpel nie miałby ci tego za złe, prawdopodobnie życzyłby ci nawet dobrej zabawy. Któregoś dnia Silvia zapytała, co sądzę na temat Carla. Odpowiedziałem, że jeśli podoba się jej, to ja jestem szczęśliwy. Powiedziałem tak, ponieważ nigdy za nim nie przepadałem, uważałem również, że Silvia przy nim nie rozwinie skrzydeł. Próbowałem się z nim zaprzyjaźnić, poszliśmy na kilka meczów, ale między nami nie zaiskrzyło. Pozostałem więc jedynie przyjacielem Silvii. Carlo dużo pracuje i często go nie ma, więc nie utrudnia nam spotkań. Cały swój czas poświęca pracy. Prowadzi firmę włókienniczą i musi często wyjeżdżać na zagraniczne delegacje. Silvia pomaga mu trochę w biurze, ale głównie zajmuje się córką. Carlo lubi obnosić się ze swoim bogactwem. Nie ma portfela, pieniądze trzyma w rulonie obwiązanym gumką i płacąc, odchyla grube banknoty jeden po drugim, by dostać się do niskich nominałów w samym środku rulonu. Ma mnóstwo zegarków, więcej niż doba godzin. Mnóstwo okularów przeciwsłonecznych, ubrań, marynarek i różnych gadżetów. Nie mówiąc już o samochodach. Ma też łódź, a dokładniej mówiąc motorówkę. Typowe dla ludzi, których bardziej interesuje dotarcie do celu niż samo podróżowanie. Wiem, jak bardzo lubi, gdy ktoś docenia jego rzeczy, więc zawsze staram się coś skomplementować. Czuje się wtedy dowartościowany. Mam ubaw, robiąc sobie z niego jaja: - Ale masz piękny zegarek, ale piękne okulary, ale piękny samochód. Najdziwniejsze jest to, że on mi wtedy dziękuje. - Carlo, masz piękne okulary. - Och, dziękuję. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego niektórzy ludzie dziękują, gdy komplementujesz coś, co posiadają. Miałbym ochotę im powiedzieć: - Przecież nie ty je zaprojektowałeś! Za co mi dziękujesz. Halooo! Często śmiejemy się z tego z Silvią. Bez złośliwości. Silvia jest dla mnie jak lina, na której mogę tańczyć z kolorową parasolką, gdy jestem szczęśliwy, lub uchwycić się jej, gdy dopada mnie smutek. Kiedyś, na samym początku, przez krótki czas byliśmy razem, ale nie dobraliśmy się jako para. W tej roli się nie sprawdziliśmy, za to jako najlepsi przyjaciele nie mamy sobie równych. Jesteśmy żywym dowodem, że przyjaźń między kobietą i mężczyzną jest możliwa. Z tym, że po seksie. Tak naprawdę myślę, że udałoby się nam zaprzyjaźnić,

nawet gdybyśmy nigdy ze sobą nie spali, ale w ten sposób wszystko jest jasne. Wiemy, że ten rodzaj bliskości nam nie wychodzi. Natomiast jako przyjaciele dostarczamy sobie niezapomnianych emocji i obdarzamy się czystą miłością. Silvia jest osobą, którą kocham. Bycie z nią nie było aż takie straszne. Jedynym problemem okazało się to, że byliśmy do siebie zbyt podobni: jak dwie śrubki, dwie wtyczki, dwa identyczne klucze. W każdym razie trzy lata temu mogła zostać matką moich dzieci, a ja ojcem, innymi słowy mogliśmy zostać rodzicami naszych dzieci. Poznałem ją w lokalu. Ładna, długie włosy, niezbyt wysoka, z cudownym uśmiechem. Widać było, że jest sympatyczna, bo jej koleżanki śmiały się, gdy kończyła zdanie. Byłem z Silviem, zakochanym narzeczonym, i z Lucianem, który nie gustuje w kobietach. Mamy układ, że gdy poznajemy grupkę ludzi, to Luciano zajmuje się facetami. Padło na Silvię, ponieważ jej koleżanki nie byty zbyt urodziwe. Na ich widok Luciano powiedział: - Ciekawe, czy ze swojej winy zderzyły się z tramwajem, czy z winy motorniczego. Nie tracąc czasu, zagadnąłem ją: - Przepraszam, jeśli przeszkadzam, dzisiaj są moje urodziny i chciałbym wypić z tobą drinka. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Silvia spojrzała na przyjaciółki, jakby czekała na ich zgodę, a one uśmiechnęły się. Wzięła ode mnie kieliszek. - Ile lat kończysz? - Nie pyta się o wiek - odpowiedziałem żartem. – Dokładnie trzydzieści. To były nasze pierwsze słowa. Tamtego wieczoru dużo rozmawialiśmy. Od razu zacząłem gadkę, którą stosuję przy podrywie. Jednak z każdym kolejnym słowem przestawałem być Giacomem podrywaczem, a stawałem się „jestem szczery i mam nadzieję, że taki ci się podobam". Od razu widać było, że jest inteligentna. Po kilku minutach poczułem się jak dupek i powiedziałem prawdę: - Nie mam dzisiaj urodzin, to mój sposób na podryw, żeby stopić pierwsze lody. Jesteś zła? - Nie. Dobrze zrobiłeś, skoro to pomaga ci przezwyciężyć nieśmiałość. Poza tym, jeśli jesteś dupkiem, wolę przekonać się o tymod razu. - Nie jestem nieśmiały. - To się jeszcze okaże. Była bardzo bezpośrednia i konkretna. Między innymi dlatego nie traciła czasu, gdy po kilku wspólnych nocach wiadomo było, że między nami nie ma chemii. Powiedziała mi wtedy, że mnie lubi i wie, że ja ją też, ale nie jesteśmy dla siebie stworzeni. Miałem takie samo zdanie, ale nigdy nie odważyłbym się tego powiedzieć. Gdyby o mnie chodziło, udawałbym, że wszystko jest w porządku, i jak zwykle powoli bym się wycofywał, tracąc przy tym wspaniałą osobę. Nie wiem, czy wielu mężczyzn ma zwyczaj milczeć, gdy ewidentnie się nie układa, ale ja zachowywałem się w ten sposób. Zawsze dobrze wychodziło mi udawanie, że wszystko jest w porządku. Kilka dni po wyjeździe Micheli poszedłem do Silvii na kolację. Zjedliśmy ją w trójkę: ja, Silvia i Margherita. Później położyłem dziewczynkę spać: nie chciała, ale popłakała trochę i zasnęła. Przenieśliśmy się z Silvią na kanapę i długo rozmawialiśmy. To był bardzo miły

wieczór, jak zwykle w jej towarzystwie. Zanim opowiedziałem jej ze szczegółami to, co zobaczyłem na lotnisku, rozmawialiśmy o niej i o Carlu. - Ostatnio byliśmy na kolacji i oprócz tych, co zawsze, byli też Patrycja i Piętro. - Patrycja iPiętro? - Tak. Piętro, kolega Aleksandra, ten z którym zawsze gra w tenisa. - A to już wiem który. Czemu byli z wami na kolacji? - Bo Patrycja jest koleżanką żony Giorgia. - Jakiego Giorgia? Dobra, nieważne, przejdź do konkretów. Dlaczego mi o tym mówisz? - Ponieważ podczas kolacji ona go obejmowała, trzymała za rękę, nazywała kochaniem, a ja im bardzo zazdrościłam. Oni mają to, o czym zawsze marzyłam i czego nie udało mi się zdobyć. Moje małżeństwo to porażka. Jej związek z Carlem przechodził ostatnio kryzys. W sumie przechodził go już od dawna. Przez ostatnie półtora roku Silvia robiła wszystko, by ocalić swoje małżeństwo, ale w końcu zrozumiała, że już nic nie da się zrobić. Czekała w milczeniu, by przekonać się, czy to tylko przejściowy kryzys. Wielokrotnie próbowała zagrać z Carlem w otwarte karty, ale rozmowa z nim była praktycznie niemożliwa. Bagatelizował problem i powtarzał, że między nimi jest wszystko dobrze, że ma się nie przejmować, jeśli jest trochę inaczej niż na początku, bo to normalne i wszystkie małżeństwa przez to przechodzą. - Próbowałaś ostatnio z nim porozmawiać? Znałem odpowiedź na to pytanie, bo Silvia nie należała do osób, które duszą coś w sobie dla świętego spokoju. - Na tysiąc sposobów, ale jego reakcja jest tak niedorzeczna, że kompletnie zbija mnie z tropu. Rozmawialiśmy też przedwczoraj, a wczoraj on znowu zachowywał się tak, jakby nie było tematu. Wszystko po staremu. Jak grochem o ścianę. On myśli, że ja w ten sposób odreagowuję stres, i nie traktuje mnie poważnie, ale ostatnio po raz pierwszy powiedziałam mu wszystko. Powiedziałam mu jasno i wyraźnie, że już go nie kocham i jestem tu tylko ze względu na Margheritę. - A co on na to? - Mówi, że mnie nadal kocha i że takie kryzysy są normalne. Najpierw mnie nie docenia i krytykuje na każdym kroku, a później mówi, że kocha. Ze skrajności w skrajność. - On krytykuje cię i nie docenia, bo ma niskie poczucie własnej wartości i chce sprowadzić cię do swojego poziomu. - Ostatnio chciał mnie pocałować. Odepchnęłam go i powiedziałam, że nie mam ochoty. Giacomo, przecież wiesz, już ci mówiłam, nie kochaliśmy się od ośmiu miesięcy. Nie potrafię się zmusić. Nie kocham go i czuję, że już go nie pokocham. I nienawidzę, gdy mówi mi, że to normalne. Nienawidzę tego. Jestem najszczęśliwsza, kiedy on jest w pracy. Uwielbiam być w domu bez niego. Gdy tylko mówi, że wyjeżdża, biegnę do kalendarza, by zobaczyć, jakie to będą dni. Jak go nie ma, kładę się chętniej spać. - Jak długo zamierzasz jeszcze z nim mieszkać? - Nie wiem. Trudno mi go zostawić. Margherita kocha ojca, uwielbia go, a ja nie mam sumienia ich rozdzielać. Co mogę zrobić? Wyprowadzę się bez niej? Niemożliwe. Czuję się jak egoistka. Nie mogę zdobyć się na ten krok, ponieważ boję się, że moja córka znienawidzi mnie za tę decyzję. Ona jest całym moim życiem. Do tej pory wolałam tkwić w nieudanym związku, wybierając mniejsze zło, ale ostatnio już nie

jestem tego taka pewna. Chyba już nie daję rady. - Silvio, myślę, że nadszedł ten moment. Minął ponad rok, od kiedy pierwszy raz rozmawialiśmy na ten temat. Przez cały ten czas na wszystkie sposoby próbowałaś ratować wasze małżeństwo. Nie wiem, jak ty to robisz, skąd bierzesz tyle siły. Żyjesz z człowiekiem, który cię nie słucha i który najprawdopodobniej nie słucha nawet samego siebie. Tak mu wygodnie. Od kiedy z nim jesteś i od kiedy pojawiła się Margherita, twoje życie całkowicie się zmieniło. A jak zmieniło się jego życie? Może ma inną sytuację materialną, ale nadal robi to, co robił wcześniej. Kropka. Do teraz układało się dobrze, bo ty na wszystko się godziłaś. Tak bardzo pragnęłaś rodziny, że zrezygnowałaś sama z siebie. Wzięłaś ciężar na swoje barki i dopóki tak będzie, on nie pozwoli ci odejść. Wasze problemy pojawiły się w momencie, gdy zaczęłaś wymagać od niego więcej uwagi, więcej zaangażowania w wychowanie córki. Gdy ostatnio o to prosiłaś, kupił ci zegarek. To jest jego zaangażowanie. Daj sobie tyle czasu, ile potrzebujesz, by odejść bez wyrzutów sumienia, ale zrób to. Myślę, że tak będzie lepiej też dla Margherity. Nie sądzę, by patrzenie na nieszczęśliwą matkę było dobrą lekcją życia, i nie łudź się, że ona tego nie widzi. Dzieci wszystko wyczuwają. - Tak, to prawda. Wiesz, co mi powiedziała ostatnio, kiedy kładłam ją spać? „Mamo, czemu ty się już nie śmiejesz?". Powstrzymałam łzy, ale po wyjściu z jej pokoju wybuchłam płaczem. Wiesz, ile razy płakałam przez ostatnie miesiące? Zaczynam mieć ataki paniki. Budzę się w nocy, z trudem łapię powietrze i nie mogę już zasnąć. Nie miałam tego wcześniej. Tylko dzięki Marghericie jakoś funkcjonuję. Wystarczy jedno jej słowo albo gest. Mówi: „Mamo, kocham cię" i moje serce mięknie. Oczy Silvii zaszły łzami. - Giacomo, czuję się zmęczona, naprawdę zmęczona, jestem na skraju wyczerpania. Przytuliliśmy się, a ona zaczęła płakać. Aby poprawić jej trochę humor, zażartowałem, pytając, jak może go tak odrzucać, gdy on chce się z nią kochać. - Teraz, po tylu miesiącach, on też już przestał o to zabiegać. Ostatnim razem bolało mnie, bo naprawdę nie miałam na to ochoty. Chciałam, by jak najszybciej skończył, i nie pozwalałam mu się zatrzymać. Dobra, zmieńmy temat. Porozmawiajmy o Micheli. Nigdy bym nie pomyślała, że pojedziesz za nią na lotnisko. Cokolwiek się tam wydarzyło, jestem z ciebie dumna. Może ten facet, z którym była, to kolega z pracy. - Nie, nie, był za bardzo serdeczny. Nawet zanim usiadł przy stoliku, pocałował ją w czoło. - W czoło to nie to samo co w usta. Co zamierzasz zrobić? Pozwolisz, by to się tak skończyło? - A co mam robić? - Przez długie tygodnie namawiałam cię, byś zaprosił ją na kawę, i nie zrobiłeś tego. Teraz, gdy wyjechała, żałujesz, że nie spotykasz jej w tramwaju. Całe dnie o niej rozmyślasz. Może powinieneś zastanowić się, dlaczego ona tak na ciebie działa. Przecież to nie jest pierwsza kobieta, którą widzisz na oczy. Musi być w niej coś szczególnego, co cię tak pociąga. Dlatego nie rezygnuj zbyt szybko. Już ponad dwa miesiące o niej rozmawiamy. - I co mam zrobić? Mam lecieć do Nowego Jorku, pobić jej chłopaka i powiedzieć, że za nią tęsknię? - Mam nadzieję, że spróbujesz nadać jakiś sens tej historii. - Wiesz, co mnie tak do niej przyciąga? Odniosłem wrażenie, że zawsze się sobie podobaliśmy, nawet wtedy, gdy tylko na siebie patrzyliśmy. Później w kawiarni

widziałem, że i ona była poruszona naszym spotkaniem. Kiedy indziej myślę, że wcale tak nie jest, że się nakręcam. Nigdy nie odezwałem się do niej słowem, bo nie chciałem dołączyć do grona facetów, którzy każdy uśmiech dziewczyny biorą za zaproszenie do bliższego kontaktu. W końcu kobiety przestają się w ogóle uśmiechać. To nieprawda, że zadzierają nosa: one nie uśmiechają się, bo mężczyźni od razu próbują je poderwać. A te spojrzenia, milczenie, oczekiwanie i to spotkanie w barze były tak piękne, że nie chciałbym, aby wkradł się w nie banał. To tak, jakbyśmy spotkali się w hotelowych drzwiach obrotowych i każde poszłoby w swoją stronę. Myślisz, że spotykając tych samych ludzi w innym czasie, weszlibyśmy w inne relacje? - Zdecydowanie tak. Dzisiaj ktoś taki jak mój mąż nie zdołałby nawet zabrać mnie na lody. - Ale wyszedłbym na skończonego głupka, gdybym stanął przed nią w Nowym Jorku, jeśli to wszystko jest tylko owocem mojej wyobraźni, filmu, który sobie kręcę w głowie. Powinienem zdobyć jej numer telefonu, zadzwonić i poprosić, żeby wysłała mi taśmę z filmem ze swojej głowy, bym mógł go porównać: „Halo, Michela? Czy miałabyś coś przeciwko, żebyśmywymienilisię filmami isprawdzili, czy są choć trochę podobne? A może filmy, które oglądamy i w których żyjemy, nie mają ze sobą nic wspólnego". Pewnie wyda ci się to dziwne, bo tak naprawdę wcale jej nie znam, ale na wiadomość o jej wyjeździe zrobiło mi się bardzo smutno, a gdy zobaczyłem ją na lotnisku z tamtym mężczyzną, poczułem się jak mąż, który nakrył żonę w łóżku z innym. Jestem przewrażliwiony na tym punkcie. - Wiem, znam cię, ale wcześniej czy później trzeba się zmierzyć z problemami. Nie możesz od nich wiecznie uciekać. - Niby od czego uciekam? - Od swojej wrażliwości. Kiedy ona dochodzi do głosu, ogarnia cię strach. - Co mam na to poradzić? - Przez lata zbudowałeś mur dzielący cię od kobiet. Ja go widzę. Ten mur dzielił również nas. Problem w tym, że z czasem sam stałeś się takim murem. Murem, który można obiec, ale nie przeskoczyć. - Może moim problemem jest to, że nikogo o nic nie proszę, ale wszystkich bardzo potrzebuję. Całe życie starałem się nikogo nie rozczarować, nie być ciężarem i nie przysparzać zmartwień. Dorastałem, mierząc się nieustannie z oczekiwaniami swojej matki. - Wśród osób, które znam, masz najlepsze serce. Jesteś lojalny. To jest dla mnie najważniejsze na świecie. Jestem ciekawa, jaki będziesz kiedyś. Jacy będziemy. Potrafię sobie wyobrazić ciebie za kilka lat. - I jak mnie sobie wyobrażasz? - Teraz, na przykład, śmieszy mnie, że w tym wieku czujesz się jeszcze tak niezorganizowany. Twoja lodówka świeci pustkami. Obrazy czekają na powieszenie. Często nie pamiętasz, gdzie zaparkowałeś samochód. Jesteś bałaganiarzem. Nic ci się nie chce. A ostatnio jeszcze jesteś zagubiony. - To naturalna reakcja na obsesję sprzątania, którą miała moja matka. - Należysz do facetów, którzy przeszukują listę kontaktów w telefonie, żeby wybrać dziewczynę na wieczór. Ale jesteś inny niż wszyscy. Ciekawy, kreatywny, sporo podróżowałeś, umiesz sobie zawsze poradzić, jesteś mężczyzną w drodze. Tylko wchodzenie w relacje z innymi stanowi dla ciebie problem. Ja nauczyłam się trzymać na odpowiedni dystans, w przeciwnym razie ode mnie też byś uciekł. Ale musiało minąć sporo czasu, byś mi zaufał. W każdym razie wiem, że kiedyś dorośniesz. Nauczysz się żyć w bardziej zorganizowany i uporządkowany sposób. Spokojniej. Uważam, że twoje zagubienie i fascynacja Michelą to pewna granica, sławetne drzwi,

za którymi czeka na ciebie nowy etap w życiu. - Jakie drzwi? Gdzie one są? - Czasami ludzie pełnią rolę takich drzwi, przejścia. Ja dla ciebie, ty dla mnie. Również nieznajomi, każde spotkanie jest jak przejście. Na przykład znajomość z Michelą mogłaby być okazją do zmiany. Ona mogłaby pomóc ci dorosnąć. - Silvio, znasz mnie, nie jestem typem faceta, który wsiada do samolotu i leci do nieznajomej dziewczyny tylko dlatego, że wpadła mu w oko. - E tam, zamiast być ciągle taki sam, mógłbyś czasem zrobić coś innego, nieprzewidywalnego. Pomyśl, że jesteś innym Giacomem. Co cię najbardziej porusza, o czym marzysz, o czym lubisz teraz rozmyślać? - Znasz odpowiedź. Marzę o Micheli, bo jest dla mnie nieznanym lądem, jest jak z innego świata. - No właśnie, jeśli Michela tak cię pociąga i chcesz coś zmienić w swoim życiu, to może warto otworzyć te drzwi. Dlaczego nie pojedziesz do Nowego Jorku? Najwyżej okaże się, że to pomyłka, i wrócisz. Ale przynajmniej spróbujesz. - Co to zmieni? Jeśli pojadę do Nowego Jorku i spotkam Michelę, o ile uda mi się ją odnaleźć, to przecież się przez to nie zmienię. - Właśnie że tak, bo w końcu zrobisz coś, narażając się nawet na śmieszność. Ale nie, ty wolisz zrezygnować. Za duże ryzyko. - Ona nie ma już piętnastu lat, tylko trzydzieści sześć. - I co z tego? To nie ma znaczenia. Nie znasz kobiet. - Twoim zdaniem nie jadę do niej, bo nie chcę wyjść na głupka, a nie dlatego, że to nie ma sensu? - Otóż to. Trzeba mieć odwagę, by zaryzykować wyjście na głupka. A tobie właśnie tego brakuje przy kobietach. Sytuacja z Michelą wymknęła ci się spod kontroli, dlatego wolałeś odpuścić. Narzeczony to tylko pretekst. Wiem, co teraz będzie, znam cię. Ciekawe, jakie jeszcze kłamstwa wymyślisz, aby usprawiedliwić własną bierność. Znam doskonale twoją taktykę, sposób myślenia, machinę, która pracuje w twojej głowie, by wszystko było po staremu. Nagle zadzwonił telefon. To Dante. - Silvio, zgadnij kto to. - Dante? - Zgadza się. Miło było go spotkać kilka dni temu, tyle że od tego czasu zamęcza mnie telefonami i SMS-ami. Chce, żebym umówił się z nim na wieczór, ale nie mam ochoty. Nic nas już prawie nie łączy. Staliśmy się zupełnie obcy. A może to tylko moje wrażenie. Unikam niektórych ludzi, bo źle się czuję w ich towarzystwie. Jakby kradli moją energię: osłabiają mnie. Dante to jedna z takich osób, a do tego jest natrętny. Czasem chce mnie przechytrzyć i dzwoni z zastrzeżonego numeru, ale ja wiem, że to on, i nie odbieram. Mój telefon ma klawisz, który ścisza dźwięk. Przekreślony głośnik. Jeśli nacisnę go dwa razy, to zrywa połączenie, jeśli raz, to ścisza dzwonek. Od kiedy spotkałem Dantego, często używam tego przycisku. - Nie potrafię mu powiedzieć, że nie chcę go widywać. Z trudem zrywam z kobietą, a co dopiero z kumplem. Jak można powiedzieć koledze: „Zrywam z tobą". Można tylko czekać, aż sam to zrozumie. - Wcześniej czy później to pojmie. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak zrywa się z kimś tej samej płci. - Ostatnio zmieniłem jego nazwę w kontaktach. Gdy dzwoni, wyświetla mi się nie

jako Dante, tylko Natręt. Wyobraź sobie, on jest taki uparty, że wyświetlacz telefonu przestaje się świecić, a on ciągle dzwoni. Potem wyświetlacz znowu się zapala, gdy Dante odkłada słuchawkę. Spojrzałem na Silvię. Wyczula, że nie żartuję i mam coś ważnego do powiedzenia. - Twoim zdaniem będę żałować, że tego nie zrobiłem? - Że nie odebrałeś telefonu o<\ Dantego? - Po chwili dodała: - Jeśli masz na myśli Michelę... któż to wie? To jest właśnie najpiękniejsze w podejmowaniu ryzyka.

4 .Ojciec, którego nie było Gdy miałem siedem lat, przez dwadzieścia minut byłem geniuszem. Potem długo, długo nic. Rozmawiałem z kolegami o tym, co powiedziała nam rano nauczycielka. O tym, że Ziemia potrzebuje dwudziestu czterech godzin, by obrócić się wokół własnej osi, i trzystu sześćdziesięciu pięciu dni i sześciu godzin, by okrążyć Słońce. Dlatego co cztery lata mamy 29 lutego. Sześć razy cztery dwadzieścia cztery. Rozmawialiśmy o sile grawitacji i o tym, jak daleko jest Ameryka. Pan, który mieszkał w moim bloku, powtarzał nam czasem, że Ameryka jest na drugim końcu świata, ale jeśli chcemy, nawet dzisiaj może pokazać nam Paryż. Dla nas nie miało znaczenia Paryż czy Nowy Jork, oba te miasta były jak z innego świata. Zgadzaliśmy się zaciekawieni, a on wtedy podnosił nas po kolei do góry, trzymając obiema rękami za głowę na wysokości uszu. Pamiętam, że chwytałem dłońmi jego nadgarstki, by zmniejszyć choć trochę ciężar i mniej cierpieć. Ależ to bolało! Gdy tak wisieliśmy w powietrzu, pytał, czy widzimy Paryż. Co za okrucieństwo! Ten sam człowiek przez lata robił żart z nosem. Chwytał nas palcami za nos i wykręcał tak, że jego kciuk wystawał spomiędzy zgiętego wskazującego i serdecznego palca. Mówił wtedy: - Mam go! Ukradłem ci nos. Sympatyczny staruszek. Później umarł. Zdarza się. Takie jest życie. Zdanie, które na dwadzieścia minut uczyniło mnie geniuszem, brzmiało: „Skoro Ziemia się kręci, to oznacza, że za jakiś czas Ameryka znajdzie się w tym miejscu, w którym teraz jesteśmy. Wystarczy znaleźć sposób, by zawisnąć w powietrzu i przeczekać różnicę czasu pomiędzy nami i Ameryką. Nie trzeba lecieć samolotem, wystarczy unieść się w powietrzu helikopterem i opaść, kiedy Ziemia, obracając się, sprowadzi do nas Amerykę. Zaczęliśmy skakać, by sprawdzić, czy wylądujemy odrobinę dalej. Założyliśmy, że Ziemia porusza się w jedną stronę, jak na ulicy jednokierunkowej. Nasze podskoki upewniły nas, że lądujemy troszeczkę w innym miejscu, niż startowaliśmy. Stałem się nie tylko geniuszem, ale również idolem towarzystwa. Królem podwórka. W dzieciństwie bawiłem się z wieloma dziećmi, ale to Andrea był moim przyjacielem od serca. Był dla mnie jak brat. Nocowaliśmy u siebie nawzajem. Popołudniami przychodził często do mojej babci na podwieczorek. Pamiętam to dobrze, ponieważ pytaliśmy z pełnymi ustami: - Chcesz zobaczyć wypadek w tunelu? - Otwieraliśmy wtedy buzie pełne przeżutego jedzenia. Teraz już się tak nie przyjaźnimy. W dniu, w którym moja teoria wyniosła mnie na podwórkowy tron, ojciec był w domu, mimo że o tej porze zazwyczaj pracował. Rozmawiał z matką, a potem wkroczył do mojego królestwa. Miał dziwny wyraz twarzy. Podszedłem do niego, by przekazać mu dobrą wiadomość: jego syn był geniuszem, powinien o tym wiedzieć. Przytulił mnie mocno, ale ja, chcąc porozmawiać, wyrywałem się z jego objęć. Na koniec ze łzami w oczach powiedział, że idzie do pracy, i oddalił się. Wtedy widziałem go po raz ostatni. Ojciec małego geniusza poszedł swoją drogą, zostawiając go tylko z matką. Tymczasem sprzedawca owoców, pan wszechwiedzący, wyjaśnił, że nie wystarczy tylko unieść się i czekać na Amerykę, ponieważ istnieje jeszcze coś takiego jak prądy, atmosfera, siła przyciągania i masa innych rzeczy, których już nie pamiętam. Chodzi o to, że przestałem być geniuszem. To było bardzo przykre odkrycie. Do tego stopnia, że gdy ponownie naszła mnie genialna myśl, z nikim się nią nie podzieliłem. Byłem

już trochę starszy: pomyślałem, że gdy kabina windy leci w przepaść, znajdująca się w niej osoba mogłaby ujść z życiem, wykonując lekki podskok ułamek sekundy przed zderzeniem z ziemią. Ciekawe, czy to by zadziałało. W dniu, w którym mój ojciec odszedł, zmieniło się moje życie. Nie byłem już geniuszem i nie miałem ojca. Ale przede wszystkim stałem się jedyną miłością mojej matki. Na początku mówiła, że ojciec wyjechał do pracy, ale gdy pewnego dnia zobaczyłem, jak wrzuca jego rzeczy do czarnych worków na śmieci, zrozumiałem, że on odszedł na zawsze. Starałem się ją powstrzymać, płacząc i krzycząc, by przestała, a ona łkając, powiedziała, że on już do nas nie wróci, po czym uderzyła mnie w twarz. Poszedłem do swojego pokoju, by ukryć tam jego sweter. Matka nie zauważyła jego braku, aż kiedyś nakryła mnie w szafie podczas wąchania. Często to robiłem: chowałem się, by go wąchać. Tamtego dnia matka wyrwała mi z rąk sweter i już go nigdy nie widziałem. Mam niewiele wspomnień związanych z ojcem. Wspólne zdjęcia, które były w domu, zamiast jego twarzy miały dziurę. Matka powycinała wszystkie. Czy istnieje coś smutniejszego na świecie niź zdjęcie z matką i stojącą obok postacią z wyciętą dziurą powyżej szyi? Mieszkając z nami, nie spędzał ze mną wiele czasu. Na za- wody piłkarskie w sobotnie popołudnia chodziła ze mną matka. Pewnego dnia ojciec powiedział, że to on ze mną pójdzie. Od razu pomyślałem, że to będzie mecz mojego życia. Obiecałem sobie, że będę walczyć do ostatniej kropli krwi, by przekonał się, że jestem mistrzem. Rzeczywiście, ledwie wyszedłem na boisko, zacząłem biegać jak szalony. Stałem na obronie, dobiegałem do linii, odbierałem piłkę, przekazywałem, wbiegałem na drugą stronę boiska. Po każdej akcji szukałem wzrokiem ojca na widowni. W końcu mój wysiłek został wynagrodzony. Przejąłem piłkę w polu karnym i strzeliłem gola. Nie była to spektakularna bramka, ale zawsze. Piłka wpadła do siatki i gdy moi koledzy ściskali mnie w objęciach, ja wyrywałem się, by spojrzeć na ojca. On zniknął. Nie było go. W końcu zobaczyłem go za samochodem, jak kłócił się z jakąś kobietą. Sposób, w jaki rozmawiali, świadczył o rym, że są dobrymi znajomymi. Pomimo wygranej, gdy wracaliśmy samochodem do domu, byłem smutny. Ojciec nie zwrócił na to uwagi. Zapytał tylko: - Co masz taką minę? Przecież wygraliście. Nie odpowiedziałem. Reszta drogi upłynęła nam w milczeniu. Mam też miłe wspomnienia. Na przykład niedzielne wycieczki. Stawałem w samochodzie z tyłu pomiędzy dwoma fotelami i gadałem jak najęty z siedzącą po prawej stronie matką i ojcem za kierownicą. Gdy byłem zmęczony albo znudzony, powtarzałem co trzydzieści sekund jak katarynka: - Ile jeszcze? Już jesteśmy? He jeszcze? Już jesteśmy? Po odejściu ojca układ w samochodzie był następujący: moja matka z lewej, a z prawej puste siedzenie. Albo siatki z zakupami. Pamiętam też, jak tata osobiście odbył ze mną rozmowę w moim pokoiku, gdy zrobiłem „to" przy gościach. Od zawsze lubiłem bawić się swoim ptaszkiem. Nie wiedziałem, że to coś nieprzyzwoitego, sprawiało mi przyjemność, więc to robiłem. Któregoś dnia wszedłem nagi do jadalni pełnej krewnych oraz przyjaciół i trzymając go w dłoni, krzyczałem: - To jest cudowne, spróbujcie sami! Niektórzy się śmiali, więc nie przestawałem. Cieszyłem się, że spodobało im się moje odkrycie. To wtedy ojciec odbył ze mną rozmowę i powiedział, że nie wolno tego robić. Nic nie rozumiałem. Mówiłem: - Ale to jest takie fajne, spróbuj. Do dziś nie rozumiem, w związku z czym nadal często to robię. Najważniejsze, żeby nie bawić się ptaszkiem przy krewnych i przyjaciołach. Zawsze wiedziałem niewiele na