Rozdział 1
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych,
wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
Patrząc na to wstecz, Claire pomyślała, że powinna wiedzieć, że zbliżają się kłopoty, ale
naprawdę, w Morganville, wszystko mogło być problemem. Twój nauczyciel nie pokazuje się na
zajęciach? Prawdopodobnie został ugryziony przez wampiry. Pracownik baru zapomina położyć ci
cebuli na twojego hamburgera? Stały dostawca cebuli zaginął – znowu, prawdopodobnie winne są
za to wampiry. I tak dalej. Dla miasta uniwersyteckiego, Morganville miało niezwykle dużo
wampirów.
Claire była organem obu tych rzeczy: Texas Prairie University i oczywiście wampirów. I
tajemniczymi zaginięciami. Prawie była jednym z nich, częściej niż chciała to przyznać.
Ale tym problemem wcale nie było zaginięcie. To było pojawienie się… czegoś nowego,
czegoś innego i czegoś fajnego, choćby według opinii jej chłopaka Shane’a, bo kiedy Claire
sortowała pocztę ich dziwnego, małego czteroosobowego braterstwa na „śmieci” i „zostawić” ,
Shane chwycił ulotkę, którą położyła jako „śmieci” i przeczytał ją z największym wyrazem
podniecenia, jaki kiedykolwiek widziała na jego twarzy. Przerażające. Shane nie ekscytował się
wieloma rzeczami; był ostrożny z uczuciami, w większości, z wyjątkiem niej.
Teraz wyglądał na tak zachwyconego jak małe dziecko w Boże Narodzenie.
- Mike! – wrzasnął a Claire skrzywiła się i położyła swoje ręce na uszach. Kiedy Shane
wrzasnął, naprawdę wył. – Yo, Truposzu, znieś swój tyłek na dół!
Michael, ich trzeci mieszkaniec Domu Glassów, musiał przypuszczać, że był jakiś alarm na
dole… nie nierozsądne przypuszczenie, bo hej, Morganville. Więc dotarł w biegu, trzaskając
drzwiami, wyglądając bladziej niż zwykle i również bardziej niebezpiecznie niż normalnie. Kiedy
udawał normalnego faceta , wydawał się cichy i słodki, może czasami trochę realny, ale Wampir
Michael był całkiem inny, ostro traktujący.
Tak, mieszkała w domu razem z wampirem. I co dziwne, to nie była najdziwniejsza część jej
życia.
Michael zamrugał a ślady czerwieni zniknęły z jego niebieskich oczu, przeczesał obiema
rękami faliste, blond włosy i skrzywił się na Shane’a. – Jaki masz do cholery problem? – Jednak nie
czekał by usłyszeć odpowiedź; podszedł do lady i ściągnął jeden z ich niedopasowanych,
poobijanych kubków do kawy. Ten był czarny z fioletowym, Gotyckim napisem, który mówił
TRUCIZNA. To był kubek ich czwartego współlokatora Eve, ale ona nadal nie pojawiła się tego
rana.
Kiedy spałeś dłużej niż wampir, Claire pomyślała, że to chyba było dla niej trochę zbyt długo.
Kiedy napełnił kawą kubek, Michael czekał na Shane’a aż zrobi coś sensownego. Co w końcu
Shane zrobił, trzymając tanio wydrukowaną białą ulotkę. Zawinęła się na krawędziach od tego,
gdzie była zwinięta aby zmieścić się w skrzynce na listy. – Czego zawsze chciałem w tym mieście?
– zapytał.
- Klubu ze striptizem, który wpuszczałby piętnastolatków?
- Kiedy miałem piętnaście lat. Nie, poważnie, czego?
- (oryginał mówi „Guns ‘R Us?” ale ja niestety nie wiem czy autorce chodziło o bycie bronią-
według mnie mało prawdopodobne czy o bycie zespołem Guns ‘N’Roses-przypuszczam, że pewnie
o coś jeszcze innego ale moja wiedza niestety nie jest na tyle potężna aby się domyśleć co dokładnie
miała na myśli pisarka więc chyba obejdziecie się bez dokładnego tłumaczenia tego zdania ;)
czytajcie dalej!)
Shane wydał ostry, brzęczący dźwięk. – Okej, żeby być sprawiedliwym, tak, to jest dobra
zastępcza odpowiedź. Ale nie. Zawsze chciałem miejsca żeby naprawdę poćwiczyć do walki,
prawda? Jakiegoś miejsca, gdzie nie myśleli, że aerobik to sztuka walki? I patrz!
Claire wzięła kartkę z ręki Shane’a i wyprostowała ją na stole. Tylko zerknęła na nią kiedy
sortowała pocztę, myślała, że to był jakiś rodzaj siłowni. Którym w pewnym rodzaju był, ale nie
uczył wirowania i jogi i wszystkich innych rzeczy w tym stylu.
Ta była siłownią i studiem sztuki walki i uczyła samoobrony. Albo przynajmniej to było tym
co Claire wzięła z obrazka jakiegoś faceta w białej marynarce i spodniach kopiącego powietrze i
słów OBROŃ SIEBIE dużymi, wyraźnymi literami na dnie.
Michael przechylił się przez jej ramię, siorbiąc kawę. – Huh, – powiedział. – Dziwne.
- Gościu, nic dziwnego w ludziach chcących nauczyć się kilku ratujących życie umiejętności.
Zwłaszcza tutaj. Nie jakbyśmy wszyscy mieli doczekać się spokojnej starości. – powiedział Shane.
- Mam na myśli, że to dziwne kto tego uczy. – powiedział Michael. – Jako że ten facet –
postukał w imię na dnie strony. – jest wampirem.
Vassily to było imię, które Claire rozpoznała tylko wtedy, kiedy zerknęła na nie. Mała
czcionką. – Wampir uczący samoobrony, – powiedziała. – Nas. Ludzi.
Shane był wyrzucony tylko przez około minutę a potem powiedział. – Cóż, kto lepszy?
Amelie wydała dekret, że ludzie mają prawo nauczyć się takich rzeczy, prawda? Wcześniej czy
później, jakiś wampir musi zbić na tym trochę kasy.
- Masz na myśli, na nas. – powiedziała Claire. Ale mogła zobaczyć jego punkt widzenia.
Wampirzy instruktor sztuk walki? To musiałoby być we wszystkich rodzajach przerażające, albo
cudowne, albo oba. Nie poszłaby na to, osobiście; wątpiła czy ma w połowie tyle mięśni albo masy
ciała ile było wymagane. Ale Shane… cóż, to było naturalne dla Shane’a, naprawdę. Był
przebojowy i nie przejmował się żadną karą tak długo jak podobała mu się walka. Narzekał na brak
prawdziwej siłowni aż do teraz.
Claire oddała mu ulotkę a Shane ostrożnie złożył ją i wsadził do tylniej kieszeni. – Uważaj na
siebie. – powiedziała. – Wynoś się stamtąd jeżeli cokolwiek będzie dziwne. – Mimo że w
Morganville, Teksasie, domu wszystko było dziwne, to była trochę wysoka poprzeczka do przejścia.
Po wszystkim, był wampir uczący samoobrony. To samo w sobie było najdziwniejszą rzeczą, jaką
widziała w tej chwili.
- Tak, mamo, - powiedział Shane, ale wyszeptał to, ściśle do jej ucha a potem pocałował to
miejsce na szyi, które zawsze sprawiało, że się czerwieniła drżała, za każdym razem. – Zjedz swoje
śniadanie. – obróciła się i pocałowała go w pełnym wymiarze, tylko słodkim, szybkim muśnięciem
ust, bo już się ruszał… a potem on zrobił to samo i powrócił znowu do jej pocałunku, wolniej,
namiętniej, lepiej.
Michael wsuwając się na siedzenie przy kuchennym stole ze swoim kubkiem z kawą,
trzepocząc otworzył cienką cztero-stronną gazetę Morganville i powiedział. – Jedno z was ma być
gdzieś teraz. Po prostu to mówię, nie w ojcowski sposób.
Miał rację a Claire przerwała pocałunek z sfrustrowanym mruknięciem, niskim w jej gardle.
Shane szeroko się uśmiechnął. – Jesteś taka słodka kiedy to robisz. – powiedział. – Brzmisz jak
naprawdę dziki kociak.
- Ugryź mnie, Collins.
- Ups, zły mieszkaniec. Myślę, że miałaś ta myśli tego, który pije plazmę.
Michael dał mu jednopalcowy salut bez odrywania wzroku od studiowania ostatnich
sportowych klęsk liceum Morganville. Claire wątpiła czy rzeczywiście był tym zainteresowany, ale
Michael musiał mieć przeczytane materiał; nie myślała, że spał w ostatnich dniach dużo a czytanie
było tym jak spędzał czas. I prawdopodobnie cos z tego wynosił, nawet jeśli było to po prostu coś
do imponowania Eve z jego wiedzą o lokalnej piłce nożnej.
Claire chwyciła swoje śniadanie – Pop Tart (rodzaj grzanki wypełnionej zazwyczaj czekoladą
lub nadziewanej owocami – przypuszczenie tłumacza) przed chwilą wyjętą z tostera – i owinęła ją w
serwetkę żeby mogła ją zabrać ze sobą. Nabyła torbę z książkami, posłała Shane’owi (i
Michaelowi) całusa w powietrzu kiedy zamykała drzwi, zderzając się z zimną jesienią Morganville.
Jesień, w innych częściach świata, była piękną pora roku, wypełnioną brązowymi,
pomarańczowymi, żółtymi liśćmi… tutaj, liście były brązowe przez jeden dzień a potem opadły z
drzew aby trzepotać po ulicach i dziedzińcach jak kości. Jeszcze jedna depresyjna pora roku, aby
dodać ją do pozostałych, które były przygnębiające w tym mieście. Ale przynajmniej było chłodniej
niż płonącego lata; to było coś. Claire rzeczywiście wygrzebała koszulkę z długimi rękawami i
włożyła na nią inną koszulkę, z powodu porywów wiatru niosących ostry bicz nadchodzącej teraz
zimy. Naprawdę niedługo, będzie potrzebowała płaszcza i rękawiczek i czapki i może kozaków jeśli
śniegu spadnie wystarczająco dużo.
Morganville latem było w najlepszym razie nudnie zielone, ale teraz cała trawa była
wysuszona i większość krzaków straciła swoje liście, zostawiając czarne szkielety drżące w zimnie.
Niezbyt ładne miejsce, wcale, mimo że kilka osób dumnych ze swoich domów próbowało
upiększyć je a Pani Hennessey na rogu lubiła te dziwne betonowe zwierzęta. Tego roku miała
szarego jelenia imitującego picie z pustej kamiennej fontanny i grupkę betonowych wiewiórek,
które wyglądały bardziej groźnie niż słodko.
Claire sprawdziła swój zegarek, wzięła gryz swojego Pop Tart’u (wyjaśnienie 3 paragrafy
wyżej) i prawie się udławiła kiedy zorientowała się jak mało czasu miała. Zaczęła biec truchtem, co
było ciężkie ze względu na wagę jej torby na ramieniu a potem zmieniła go na bieg kiedy
przekroczyła duże, żelazne bramy Texas Prairie University. Jesienny semestr był ciężki; dużo
nowych, głupich pierwszaków błąkających się dookoła zmieszanych z mapami albo nadal
rozpakowujących pudła z ich samochodów. Miała dwa albo trzy prawie-kolizji, ale dotarła do
stopni Budynku Nauki bez zbytnich wypadków i z całymi dwoma dodatkowymi minutami. Dobrze,
potrzebowała ich aby złapać oddech.
Kiedy schrupała resztę swojego śniadania, pragnąc butelki wody, inni, których znała z
widzenia przemykali obok niej… Bruce z Fizyki Komputerowej, który nie pasował tu prawie tak
samo jak ona się tutaj czuła; Ilaara z jednej z matematycznych klas w której była, ale Claire nie
mogła dokładnie stwierdzić w której. Nie miała bliskich przyjaciół w TPU, co było wstydem, ale to
nie był ten rodzaj szkoły – zwłaszcza jeśli wiedziałeś o wewnętrznych ruchach Morganville.
Większość z po prostu-przemijających-obok uczniów spędzała rok albo dwa, kiedy tu byli na
zwyczajnych wewnątrz-kampusowych imprezach; z wyjątkiem specyficznych przyjaznych-szkole
sklepach, które znajdowały się w obrębie kilku bloków, bardzo rzadko niepokoili się opuszczaniem
bram uniwersytetu. A to chyba było najlepsze.
Mimo wszystko było tam niebezpiecznie.
Claire znalazła swoją klasę – małą, nic na jej poziomie nauczania nie miało dużych grup – i
zajęła swoje stałe miejsce na środku pomieszczenia, obok śmierdzącego, (oryginał mówi :grad
student” – czyli uczeń, który kontynuuje studia po ich zakończeniu, ale nie wiedziałam jak to
napisać, bo nie znam krótszego określenia takiej osoby w języku polskim – przypuszczenie
tłumacza) o imieniu Doug, który najwyraźniej nienawidził higieny osobistej. Pomyślała o
przesunięciu się, ale fakt, że nie było tam wiele innych miejsc a aura Doug’a była zresztą
odczuwalna na dziesięć stóp (10 stóp = 3,048m – przypuszczenie tłumacza). Lepiej dostać
intensywną dawkę blisko aby twój nos mógł szybko się dostosować.
Doug uśmiechnął się do niej. Wydawał się ją lubić, co było przerażające, ale przynajmniej nie
był dużym gadułą albo jednym z tych facetów, którzy przychodzą z kiepskimi aluzjami –
przynajmniej nie zazwyczaj. Z pewnością usiadłaby koło najgorszego. Cóż, może chociaż nie w
kategorii ludzkiego odoru. – Hej. – powiedział przybliżając się. Claire oparła się ochocie żeby
wygiąć się w inną stronę. – Słyszałem, że przetestuje na nas dzisiaj nowy laboratoryjny
eksperyment. Coś szokującego.
Biorąc pod uwagę, że pracowała dla najmądrzejszego faceta w Morganville, może na całym
świecie i biorąc pod uwagę, że miał przynajmniej kilkaset lat i pił krew, Claire spodziewała się, że
jej skala rzeczy szokujących może być trochę większa niż Doug’a. To nie było niezwykłe aby
chodzić do sekretnej jaskini/podziemnego laboratorium Myrnina (tak, rzeczywiście je miał) i
znajdywać wynalezione przez niego jadalne czapki albo iPod’a, który chodzi na pot. I biorąc pod
uwagę, że jej szef zbudował pijące-krew komputery, które kontrolowały wymiarowe portale, Claire
naprawdę nie przewidywała żadnych problemów w rozumieniu zwykłych zadań profesora na
uniwersytecie. Połowa z tego, co dał jej Myrnin do przeczytania, nie była nawet zresztą w żywym
języku. To czego się nauczyła było niesamowite – czy tego chciała czy nie.
- Powodzenia. – powiedziała do Śmierdzącego Doug’a, próbując nie oddychać zbyt głęboko.
Rzuciła na niego okiem, w sposób jaki robisz to ty i była zaskoczona widząc, że obnosił się z
dwoma spektakularnymi, czarnymi oczami – gojącymi się, jak zauważyła po pierwszym szoku, ale
został walnięty dosyć mocno. – Wow. Niezłe siniaki. Co się stało?
Doug wzruszył ramionami. – Wdałem się w walkę. Nie duża sprawa.
Komuś, Claire pomyślała, nie spodobał się odór jego ciała o wiele bardziej niż zwykle. –
Wygrałeś?
Uśmiechnął się, ale to był prywatny, prawie cyniczny rodzaj uśmiechu – żart, którego Claire
nie mogła podzielić. – Oh, wygram. – powiedział. – Wielkim sukcesem.
Drzwi otwarły się z hukiem na końcu pomieszczenia i profesor wkroczył do środka. Był
niewysokim, małym, okrągłym mężczyzną z wrednymi, blisko osaczonymi oczami i lubił
Hawajskie koszule w nieprzyjemnych, krzykliwych kolorach – w rzeczywistości, była stosunkowo
pewna, że on i Myrnin mogli robić zakupy w tych samych sklepach. Nieprzyjemnych Sklepach.
- Uspokójcie się! – powiedział, mimo że nawet nie byli akurat najgłośniejszą klasą na TPU. W
rzeczywistości, byli idealnie cicho. Ale Profesor Larkin zawsze tak mówił; Claire przypuszczała, że
był już właściwie głuchy więc po prostu mówił tak na wszelki wypadek. – Dobrze, mam nadzieję,
że wszyscy przeczytaliście swoje teksty, ponieważ dzisiaj będziecie robić pewne zastosowania
zasad, które powinniście już znać. Wszyscy stańcie, otrząśnijcie się i podążajcie za mną.
Przynieście swój sprzęt.
Claire nie przejmowała się rozpakowywaniem czegokolwiek więc po prostu przechyliła swój
plecak na ramię i pokierowała się w ślad za profesorem Larkinem, szczęśliwa będąc tymczasowo
poza Zaduchem Doug’a. Nie żeby Larkin był jakąś wielką przyjemnością, i do tego… pachniał jak
stary pot i bekon, ale przynajmniej kąpał się w ostatnim czasie.
Rzuciła okiem na jego nadgarstek. Na nim była pleciona, skórzana opaska z metalowa płytką
z wyrytym symbolem – nie symbolem Założycielki, który Claire nosiła jako broszkę przy kołnierzu
swojej kurtki, ale symbolem innego wampira. Najwyraźniej Olivera. To było trochę rzadkie; Oliver
osobiście nie nadzorował wielu ludzi. Był ponad to wszystko. Był Mistrzem lokalnej Mafii
Morganville.
Larkin zobaczył, że się patrzy i posłał jej ostry wyraz twarzy. – Coś do powiedzenia, Pani
Danvers?
- Ładna bransoletka. – powiedziała. – Widziałam tylko jedną taką jak ta. – Ta jedna, którą
widziała, była na nadgarstku jej osobistej nemezis, Moniki Morrell, ukoronowanej księżniczki
(chciała!) Morganville. Kiedyś córki burmistrza, teraz siostry nowego burmistrza, myślała, że
mogła robić cokolwiek chciała… a z Ochroną Olivera, prawdopodobnie mogła, nadal, nawet jeśli
jej brat Richard nie był tak pobłażliwy jak Tatuś był.
Larkin po prostu… nie wydawał się typem, którym Oliver by się przejmował, chyba że nie był
taki, jaki się wydawał.
Larkin złożył ręce z tyłu za plecami kiedy schodzili w dół prawie-pustego, szerokiego
korytarza, reszta klasy wlokła się z tyłu. – Powinienem dać ci ocenę z dzisiejszego eksperymentu. –
powiedział. – Prywatnie, jestem prawie pewien, że to będzie dziecinna gra dla ciebie, biorąc pod
uwagę twoją… pracę na pół etatu.
Wiedział o Myrninie albo przynajmniej coś mu powiedziano. Nie było właściwie wielu ludzi,
którzy znali Myrnina i jeszcze mniej tych, którzy byli w laboratorium i mieli jakiekolwiek pojęcie
co ich tam przyniosło. Nigdy nie widziała Larkin albo słyszała jego imię wspominane przez
kogokolwiek z siłą.
Więc była ostrożna ze swoją odpowiedzią.
- Nie mam nic przeciwko. Lubię eksperymenty. – powiedziała. – O ile nie są rodzajem tych,
które chcą mnie zjeść albo wysadzić w powietrze. – Z oboma jednak, na nieszczęście miała okazję
się zetknąć w swojej pracy w laboratorium.
- Oh, nic tak dramatycznego. – powiedział Larkin. – Ale myślę, że może ci się spodobać.
To ją trochę przeraziło.
Przybywając do ogólnego laboratorium, mimo że nie wydawało się tu być nic wartego
spocenia się. Jakieś w pełnym spektrum rozżarzone światła jakich używałbyś dla domowych
gadów; jakieś małe w rankingu fiolki na każdym stole z czymś co wyglądało jak…
Krew.
O cholera, to nigdy nie był dobry znak w Morganville (albo Claire pomyślała, nigdzie
indziej). Nagle stanęła i spojrzała na Larkina szeroko otwartymi oczami. Reszta klasy gromadziła
się z tylu z nią, rozmawiając niskim głosem; wiedziała, że Doug dotarł, z powodu pokrywy smogu
jego ciała, która rozniosła się naokoło niej. Oczywiście, Doug wziął laboratoryjny stołek obok niej.
Cholera. Tak by powiedział Shane; Claire ukryła to posyłając mu mały, niezbyt entuzjastyczny
uśmiech kiedy zrzuciła swój plecak na podłogę, uważając na laptopa w środku. Nienawidziła
siedzieć na laboratoryjnych stołkach; one tylko podkreślały to, jaka jest niska. Poczuła się jakby
znowu była w drugiej klasie, niezdolna aby dotknąć podłogi na jej krześle.
Larkin przyjął swoją pozycję na środku laboratoryjnych stołów i chwycił mały stos papieru ze
swojej czarnej torby. Pominął instrukcje a Claire przeczytała je marszcząc brwi. Były wystarczająco
proste – umieść próbkę „cieczy” na suwaku, włącz światła na całe spektrum, obserwuj i zapisz
rezultaty. Kiedy reakcja będzie zaobserwowana, zmieszaj zidentyfikowaną, reaktywną krew z
regulacyjną krwią póki brak reakcji nie zostanie osiągnięty. Potem zrealizuj równania wyjaśniając
początkową reakcję i brak reakcji aby zrobić wykres uwalniania energii.
Nie ma wątpliwości o czym to było, pomyślała Claire. Wampiry używały uczniów aby robiły
za nich swoje badania. Darmowe robotnice. Ale czemu?
Larkin miał gładki tupot, musiała przyznać; zażartował, powiedział, że z popularnością
wampirów w rozrywce, to może być śmieszne aby stosować jakąś fizykę na problemy. Część krwi,
która była „zmieniona” aby pozwolić na reakcję, część, która nie. Sprawił, że to wszystko
wydawało się bardzo naukowe i logiczne, dla korzyści ośmiu z dziesięciu mieszkańców nie-
Morganville w pomieszczeniu.
Claire zwróciła na siebie uwagę Malindy, innej osoby, która nosiła wampirzy symbol a ładna
twarz Malindy była zmartwiona, nawiedzony przejaw. Otwarła swoje oczy szeroko i podniosła
swoje ręce w cichym co my robimy?
Będzie dobrze, Claire poruszyła ustami. Miała nadzieję, że nie kłamała.
- Fajnie. – powiedział Śmierdzący Doug, przechylając się aby spojrzeć na kartkę. Oczy Claire
zwilżyły się trochę i poczuła chęć kichnięcia. – Wampiry. Kce pić twoją kref! – Zrobił imitację
ugryzienia jej szyi, co przestraszyło ją tak bardzo, że prawie spadła ze stołka.
- Nie rób tego nigdy więcej. – powiedziała. Doug wyglądał na trochę zaskoczonego jej
reakcją. – I przy okazji, prysznice. Zaglądaj do nich, Doug!
To była trochę zbyt złośliwa uwaga jak na normalny styl Claire, ale przestraszył ją i to po
prostu wyszło. Doug wyglądał na zranionego a Claire natychmiast poczuła się źle. – Przepraszam. –
powiedziała bardzo szczerze. – To po prostu – nie pachniesz tak wspaniale.
Teraz on wyglądał na zawstydzonego. – Tak, - powiedział patrząc w dół na kartkę. – Wiem.
Przepraszam. – Znowu przybrał taki wygląd, taki tajemniczy i zadowolony z siebie. – Chyba muszę
wzbogacić się wystarczająco, że nikogo nie będzie obchodzić jak pachnę.
- To albo jak wiesz, branie prysznica. To działa lepiej.
- Fajnie. Następnym razem będę pachnieć po prostu jak urodzinowy bukiet.
- Szczerze, po prostu używając dezodorantu i a potem goląc się albo coś. Prawdziwe mycie
cię. Tego potrzeba.
- Jesteś twardą sztuką. – posłał jej gwiazdorski uśmiech, który wyglądał naprawdę dziwnie z
odbarwieniami dookoła jego ust i nosa. – Mówiąc o tym, kiedy wezmę prysznic, będziesz
zainteresowana pójściem na kolację?
- Jestem zajęta. – powiedziała. – I mamy robotę.
Przygotowała suwak a Doug zapalił lampę. Moment oświetlenia w pełnym spektrum uderzyło
w niego, była zauważalna reakcja – bulgotanie pod szkłem jakby krew gazowała. Zajęło to około
trzydziestu sekund aby reakcja przebiegła; kiedy to zrobiła, wszystko co zostało było czarnymi
pozostałościami popiołu.
- Cholernie fajne. – powiedział Doug. – Poważnie. Jak myślisz, skąd oni biorą taki sprzęt?
Ściskają prawdziwe wampiry? – Było coś dziwacznego w sposobie, jaki to powiedział – jakby coś
faktycznie wiedział. Czego nie powinien, wiedziała Claire. Zdecydowanie nie powinien.
- To prawdopodobnie po prostu światłoczuły chemiczny dodatek. – powiedziała Claire. – Nie
jestem jednak pewna, jak on działa. – To była prawda. Tak wiele ile się nauczyła, naprawdę nie
rozumiała natury transformacji wampirów. To nie był wirus – dokładnie. I nie było to
zanieczyszczenie, mimo że miało to jego elementy. Były odnośnie tego rzeczy, których jak Claire
podejrzewała, wszystkie naukowe podejścia nie mogły opanować. Może oni po prostu mierzyli złe
rzeczy.
Doug zrzucił niewygodne spekulacje. Nie był takim złym partnerem laboratoryjnym, jeśli
zapominałeś o tej śmierdzącej części; był dobrym obserwatorem i w połowie nie tak złym w
obliczeniach. Pozwoliła mu robić większość pracy, bo ona w rzeczywistości zrobiła większość tej z
Myrninem; interesujące, że Doug pojawił się z nieznacznie innym wzorem, w końcu, bo ona
pomyślała, że był trochę elegantszy. Byli pierwszymi, którzy pojawili się z trwałą miksturą krwi i
drudzy, którzy pojawili się z obliczeniami – ale Doug’a, Claire była przekonana, że były lepsze niż
innych drużyn. Nie musisz być pierwszym, żeby wygrać, nie w nauce. Po prostu musisz mieć
więcej racji niż inni.
Wszystko szło dobrze, póki nie złapała Doug’a na próbie wsadzenia do kieszeni próbki krwi.
– Hej, - powiedziała i złapała jego nadgarstek. – Nie rób tego.
- Czemu nie? Byłoby wspaniale na imprezach.
Znowu był ten niepokojący ton, trochę zbyt zadowolony z siebie, trochę zbyt wiele wiedzący.
Cokolwiek zamierzał z tym zrobić, miała wątpliwości czy zamierza pokazać się na imprezach z
tym.
- Po prostu nie. – Claire napotkała jego oczy. – Miałam to na myśli. Zostaw to. To może być –
toksyczne. – Śmiertelne, miała na myśli, bo jeśli wampiry dowiedzą się, że Doug wynosił próbki…
cóż. Wypadki się zdarzały, nawet w kampusie TPU. Głupota nie była kryta przez generalne
Ochronne umowy a Doug wydawał się mieć o tym za duże pojęcie.
Doug niechętnie odłożył je na stół. Profesor Larkin przyszedł, sprawdził butelki z próbkami i
zapisał je w arkuszu. Kiedy odszedł a ona i Doug spakowali swoje plecaki, Claire powiedziała –
Widzisz? Mówiłam ci, że będą sprawdzać.
Tak, - odszeptał Doug. – Ale on już nas sprawdził.
I zanim mogła go zatrzymać, chwycił kilka fiolek i wetknął do swojego plecaka i poleciał.
Claire powstrzymała impuls aby wrzasnąć i kolejny aby kopnąć stół z frustracji. Nie
odważyłaby się powiedzieć Larkinowi; był Chroniony a Doug nie miał pojęcia w co się pakuje.
Musiała zmusić go do oddania fiolki. Dureń i tak nie miałby pojęcia co z tym zrobić.
Miała nadzieję.
Rozdział 2 oraz część, która być może jest już rozpoczęciem rozdziału 3, ale jest zapisana po
takich znakach „###”
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń
itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
Niestety, Śmierdzący Doug nie był łatwy do znalezienia. Z jednego powodu, nigdy nie
nauczyła się jego imienia. Włamanie się do klasowego spisu Profesora Larkina byłoby
wystarczająco proste, ale Claire miała inne lekcje, aż do popołudnia. Potem miała zaplanowane
laboratorium – to prawdziwe. I wieczór dziwacznej nauki z najdziwniejszym szefem na świecie.
Myrnin, taką miała nadzieję, nie zauważy jeśli się troszeczkę spóźni. Miał lekko elastyczne
poczucie czasu.
Claire zatrzymała się w Centrum Uniwersyteckim, które miało wi-fi i zajęła stolik w
okolicach kawiarni. Jej współlokatorka Eve musiała w końcu wywlec się z łóżka, bo była za
kontuarem, ziewając i sącząc ogromny kubek czegoś, co musiało znając Eve, być czystym espresso.
- Cześć, słodziutka. – powiedziała Eve i oparła się na barze aby uśmiechnąć się do Claire. –
Poranki są trudne.
- To nie jest poranek. – powiedziała Claire prosto w twarz. Eve zrobiła tragiczną minę.
- Poprawka, popołudnia są trudne. Poranki są czystym złem z dna piekieł, co jest powodem
tego, że wcale ich nie biorę. – Wzięła łyk ze swojego kubka, wzdrygnęła się i powiedziała – Oh,
tak, to jest podstawa. Skofeinowałam się. – Więc, Piękny Mózgowcu, co mogę dla ciebie zrobić?
(oryginał mówi „Caffeinate me. – So, Beautiful Brainiac, what can I do for you?” ale ja niestety
nie wiedziałam jak to zdanie do końca przetłumaczyć, muszą wam wystarczyć moje domysły
odnośnie tych dwóch dziwnych słów – „Caffeinate” oraz „Brainiac”→ może ono być określeniem
pochodzącym od słowa brain czyli mózg z dodaną końcówką „iac” lub mogło chodzić o Brainiac -
program, w którym przedstawiane są różnego rodzaju naukowe testy, których nie ma jak wykonać
poza laboratoryjnymi warunkami. Mam nadzieję, że wam to zbytnio nie będzie przeszkadzało i
życzę miłego dalszego czytania!)
- Przypuszczam, że to co zwykle.
- Jedna wrząca mokka, extra duża, nadchodzi! – Eve wbiła ją na kasie i wzięła pieniądze
Claire. Kiedy przeliczyła drobne, potrząsnęła z powrotem ze swojej bladej twarzy swoją świeżo-
ściętą czarną czupryną i szeroko się uśmiechnęła. Uśmiech nie za bardzo pasował do tej całej
Gotyckości, ale to była Eve. Nie przestrzegała etykietek. – Hej, widziałaś jaki Shane był
podekscytowany tymi sztukami walki? Prawie mnie przewrócił, kiedy schodziłam na dół. Nigdy nie
widziałam nikogo tak wstrząśniętego byciem zaproszonym na kopanie tyłków.
- Był trochę podekscytowany. – zgodziła się Claire. – A jak ty? Idziesz?
- Brać lekcje? Za które rzeczywiście płacę? Myślisz, że kim ja jestem, studentką czy coś?
Zresztą, po prostu dobrze się bronię. – Rzeczywiście, tak robiła. Eve nie tylko zrobiła swoje własne
kołki, wysadziła je kryształowymi ozdobami. Te drewniane były czymś w rodzaju paralizatorów,
dla wampirów; drewno nie mogło naprawdę zabić większości z nich, tylko unieruchomić je, jeśli
wampiry nie były bardzo młode (jak Michael).
Ale Eve zrobiła także srebrne i te były śmiertelne. Claire poczuła dreszcz wzdłuż swojego
kręgosłupa jakby właśnie pamiętała jak śmiertelne one mogły być. Nie miała takiego zamiaru, ale
zniszczyła w ten sposób jednego wampira. Paskudne. I nawet mimo tego, że zrobiła to w
samoobronie, naprawdę nie czuła się z tym dobrze.
- Hmmm, - mówiła teraz Eve, w zamyślony sposób. Postukała swoją wargę jednym, czarnym
paznokciem i uśmiechnęła się. – Ostatecznie, teraz kiedy o tym myślę, mógłby być pożytek z tej
siłowni. Wiesz, są jedne wojownicze zajęcia, które naprawdę lubię.
- Jakie?
- Niespodzianka, Misiu Claire. Tak, to zdecydowanie może być zabawne. Możesz też nawet je
polubić. – Cienka, słodka linia powoli pojawiła się pomiędzy jej brwiami. – Wszystko w porządku?
Wyglądasz jak upiór.
- Tak, iść z kimś, kto wygląda jak autentyczny duch…
- Uszanuj dziewczyno ten wspaniały wygląd. Okej, jeśli nie chcesz gadać, nie gadaj. Jedna
mokka, nadchodzi! Usiądź, przyniosę ją, zresztą i tak idzie wolno.
To nie było po prostu wolno; o tej porze dnia, było pusto. Claire zostawiła Eve z ekspresem do
kawy (czymś, w czym rzeczywiście Eve była niesamowicie dobra) i otwarła swojego laptopa. Aby
włamać się do klasowej listy Larkina i odkryć, że pełne imię Śmierdzącego Doug’a to Doug
Legrande, zajęło jej dokładnie siedem minut. Larkin, co było wystarczająco straszne, nawet miał
wszystkie ich adresy, numery telefonów i emaile, mimo że Claire była prawie pewna, że nigdy nie
dawała mu żadnego z tych namiarów. Albo uniwersytet był naprawdę swobodny jeśli chodzi o ich
szczegóły personalne, albo Larkin miał znajomości.
Duh, już to wiedziała. Miał bransoletkę, od Olivera. Znajomości nie za bardzo przykrywały ją.
- Zamierzasz ją pić?
Claire spojrzała w górę. Eve siedziała po drugiej stronie, opadła na rozklekotanym,
plastikowym krześle, sącząc swój masywny kubek czegokolwiek – to był własny kubek Eve, z
kreskówkowym DOSTAŁEŚ KREW? na boku. W kampusie to było fajne. Poza kampusem… nie
tak bardzo.
Kiedy Claire bezcelowo wpatrywała się w nią, Eve kiwnęła na stojącą obok jej laptopa
mokkę, która się magicznie pojawiła. – Bita śmietana topnieje. – powiedziała Eve. – Bita śmietana
to okropna rzecz do stracenia. Oh, z wyjątkiem tego, że to nie jest prawdziwa bita śmietana, to
zapuszkowane coś, co jest obrzydliwe, więc to jest to. Może ostatecznie dobry wybór. Co robisz?
To była Eve, bezpośrednia, nawet kiedy była zaspana. Nadążanie za nią wymaga porządnego
łyka mokki i bardzo aktywnego mózgu. – Próbuję znaleźć Śmierdzącego Doug’a. – powiedziała
Claire. – Mieszka w kampusie, w Domu Lansdale’ów, tak myślę.
- Śmierdzącego Doug’a? O Boże, proszę powiedz mi, że zamierzasz zrobić każdemu
publiczną przysługę i dostarczyć mu jakiś żel pod prysznic; ostatnim razem kiedy tu przyszedł
myślałam, że będę musiała wezwać tych facetów od biozagrożeń. Nawet jeśli to jest jakaś dziwna i
niewyobrażalna szkolna miażdżąca rzecz, naprawdę nie chcę wiedzieć. Pozwól mi mieć moje słabe
złudzenia.
Claire przewróciła oczami. – Zaufaj mi, nie pocałowałabym Doug’a nawet po żelu pod
prysznic i odkażeniu. Nie, zrobił coś głupiego a ja muszę przekonać go aby nie zrobił tego jeszcze
gorszym, to wszystko. – Opowiedziała jej o eksperymencie, krwi i durnym ruchu Doug’a; Eve stale
piła swoją kawę z wpół zamkniętymi oczami.
- Rozważałaś doniesienie na niego? – zapytała. – Bo szczerze, to nie byłby najgorszy pomysł.
Po prostu upewnij się, że Larkin wie, że ty tego nie wzięłaś. Pozwól mu wysnuć swoje własne
wnioski.
- To taka sama rzecz jak wrzucenie go pod autobus. – powiedziała Claire. – Spójrz, on jest
tylko głupi, to wszystko. No i on nie wie o… - Claire zamachała niejasno dookoła, naznaczając
Morganville. - … to wszystko. – Cóż, właściwie nie była tego w stu procentach pewna, ale nie
powinien wiedzieć. Na to liczyła.
- Jeśli ma jakiś ślad, nie będzie złapany martwy z tym sprzętem. Widzisz co ja zrobiłam?
Złapany martwy? Rozpadam się. – Eve upiła więcej kawy, której prawdopodobnie w tym
momencie nie potrzebowała. – Więc odwiedzisz Śmierdzącego Doug’a i ostrzeżesz go, bez
wyjaśnienia dlaczego. Czy to twój cały plan?
- Coś w tym rodzaju.
- Wspaniale. Pozwól mi wiedzieć jak pójdzie, Planująca Dziewczyno.
- Masz jakieś lepsze pomysły?
Eve wzięła kolejny delikatny łyk kawy. – Cóż, - powiedziała. – Śmierdzący Doug ma wiele
zajęć. Jeśli masz adres jego akademika, jak trudne będzie pójście tam, znalezienie sprzętu i
pozbycie się go? Nikt nie musi wiedzieć.
- Wspaniale. A rzeczywiście znasz ninję?
- Tak, - powiedziała Eve i dała jej zaspany, zrozumiały uśmiech. – Jest moim chłopakiem.
Hmmm. Claire musiała to przemyśleć przez kilka sekund, bo technicznie, wampiry były jak
ninja… ciche, podstępne, szybkie i zabójcze. A kiedy chciały, mogły być niepokojąco niewidzialne.
– Zrobiłby to? – zapytała. Właściwie to nie było to o co chciała zapytać; chciała zapytać Czy powie
Oliverowi?
Bo jeśli tak lub nie, Michael był wampirem w równej mierze będąc jej przyjacielem i nawet
mimo że próbował zostać po stronie ludzi, czasami musiał być najpierw wampirem. Może to był
jeden z tych razy.
Eve podniosła swoje czarne brwi o kolejne pół cala (0,5 cala = 12,7mm – przypuszczenie
tłumacza), czekając na odpowiedź.
- Okej. – w końcu powiedziała Claire. – Przyznaję, ma ważne cechy ninja.
- Booyah. Wezwę ninja. Oh, i weź przerwę na lunch, kiedy będziemy się włamywać.
- Też idziesz?
- Nie jestem wystarczającym ninja? Mówisz, że brak mi ninja?
- Nie, myślałam po prostu, że jesteś trochę, uh, może rozpoznawalna?
Eve zamrugała grubymi rzęsami. – Czemu, dziękuję ci, kochanie, to najmilsza obelga jaką
dzisiaj dostałam, nie licząc Szkota, który powiedział, że umówiłby się ze mną, ale ma ograniczony
nakaz przed nekrofilią. Przyrzekam, będę niestaranna na tą okazję. To zajmie mi pięć minut. –
Wyjęła swoją komórkę z kieszeni i pisała kiedy mówiła. – Obiecaj mi, że nie wyjdziesz beze mnie.
- Obiecuję.
- Chcesz abym Shane’a też zorganizowała do oddziału?
- Jest w pracy. – westchnęła Claire. Chętnie dodałaby Shane’a do mieszanki, w tym
przypadku, ale był już na kruchym gruncie w pracy, biorąc pod uwagę, że nie przyszedł w tym
miesiącu dwa razy – raz w uzasadniony chorobą dzień, ale inny był po prostu czystym znudzeniem.
– Następnym razem, kiedy będziemy popełniać zbrodnię, upewnimy się, żeby go włączyć.
Eve wstrzymała jedną pięść kiedy dalej pisała jednym kciukiem a Claire stuknęła ją. Eve
skończyła z poruszeniem klawiszy, zamknęła klapkę telefonu i osuszyła swoją kawę. – Dobra,
Mikey jest w drodze. Będę anty-Eve w pięć minut. Ciesz się swoją mokką.
Claire tak zrobiła, pijąc szybko; to była dobra rzecz, którą zrobiła, bo po jakiś pięciu minutach
Michael szedł przez duży, otwarty korytarz UC na zewnątrz terenu kawiarni, futerał od gitary był
przewieszony przez jego plecy. Powinien zwrócić uwagę – Michael był po prostu czysto cudowny a
dziewczyny patrzyły – ale szedł z opuszczonymi ramionami, rękami w kieszeniach spodni, patrząc
w dół a cała aura po prostu świeciła nie patrz na mnie tak mocno, że Claire nie mogła zobaczyć
pojedynczej osoby, innej niż ona sama rzeczywiście zwracającej na niego uwagę.
Wsunął się na siedzenie obok niej, opierając futerał o stół. – Więc teraz będziemy
prawdziwymi przestępcami. – powiedział.
- I patrz, przyniosłeś gitarę.
Spojrzał na nią. – Byłem w drodze na ćwiczenia.
- Oh. Cóż, dzięki.
- Brzmi jakbym nie miał większego wyboru. Ten facet ma wampirzą krew?
- Tak myślę. Larkin używał jej do jakiegoś eksperymentu, przypuszczam, że to było
uprawnione.
- Larkin? Musiało być. Nie śmiałby zrobić tego na boku. – Michael trącił palcem jej pusty
kubek od mokki. – Gdzie jest Eve?
- Tutaj, Ninjo Z Kłami. – Eve przechyliła się za nim, położyła swoje ręce naokoło jego szyi i
pocałowała go prosto w chłodne, niebieskie żyły. – Claire powiedziała, że muszę iść w przebraniu
jako normalna osoba.
Jak zrobiła. Eve usunęła każdy ślad swojej Gotyckiej osoby i związała swoje czarne włosy z
tyłu w kucyk. Przebrała się w gładką, czarną bluzę z kapturem – tą bez czaszek albo symboli, więc
Claire mogła tylko wyobrazić sobie, że napadła za nią czyjąś szafkę – i jedyna rzecz, która została
aby zasygnalizować, że nie była taka jak każda inna dziewczyna w wieku studenckim w kampusie
były buty o grubej podeszwie, które miała na sobie. Mimo to, te nie były aż tak widoczne. Nawet
wrzuciła starą parę niebieskich jeansów.
- Wow. Teraz naprawdę jesteśmy potajemni. – powiedziała Claire i zamknęła swój komputer.
– Możemy przechować sprzęt na tyłach?
- Jasne, moja szafka ma właściwy zamek.
Claire podniosła brwi i szarpnęła sznurek czarnej bluzy. – I trzymasz w niej to?
- Nie powiedziałam, że zamki nie mogą być zerwane, ale w rzeczywistości, mój dobry kumpel
Edie i tak nigdy jej nie zamyka. Dalej, zadbajmy o opiekę dla magazynu.
W końcu zostawili gitarę Michaela, plecak (z laptopem) Claire i dość dużo wszystkich innych
rzeczy z tyłu, kiedy Eve umieściła znak PRZERWA NA LUNCH na kontuarze i zamknęła kasę. W
zaskakująco krótkim czasie byli znowu na czele. Michael przyniósł skórzany kapelusz, który
wyglądał trochę niechlujnie-fajnie i osłaniał jego twarz i szyję. Trzymał ręce w swoich kieszeniach.
- Nie jesteś już aż tak wrażliwy. – powiedziała Claire. – Mam na myśli, na słońce. – Bo kiedy
Michael po raz pierwszy ryzykował, musiał zasłonić się kocem aby uchronić się przed spaleniem.
- Cóż, jest pochmurno. – zwrócił uwagę. Było; były złowrogie, ciemne szerokie rzesze na
niebie a słońce zniknęło za zasłoną. – I założyłem dwie warstwy. Ale tak, teraz jest lepiej niż było. –
powiedział to jakby nie był pewien tego, jak się z tym czuje, co było dziwne; Claire przypuszczała,
że stawanie się bardziej stabilnym oznaczało, że czuł się bardziej jak wampir. – Będzie ze mną w
porządku póki słońce znowu nie wyjdzie w całości.
Co Claire mogła powiedzieć, się nie stanie. Nadchodził deszcz, rodzaj ulewnego, pustynnego
deszczu, który zatopi ulice i stworzy błyskawiczne powodzie w strumieniach poza miastem i jutro
kompletnie zniknie. Był już ślady ukrytych wewnątrz chmur błyskawic.
Na szczęście nie byli daleko od akademika Śmierdzącego Doug’a. Byli w nim zarówno
studentki i studenci, co było dobre, bo to znaczyło, że ich trójka byli nawet mniej rozpoznawalni i
nie było wymaganych żadnych dowodów. Kiedy doszli do klatki schodowej, Michael zdjął
kapelusz, wepchnął do kurtki i wbiegł po schodach z taką łatwością, że Claire rozdmuchując trochę
po jego odejściu, zastanawiała się, czy może ta wampirza rzecz, może ostatecznie nie być dobra.
Osiem lotów po schodach nie było w jej guście.
Na górze ona i Eve dogoniły Michaela i swoje oddechy kiedy poszedł sprawdzić korytarz. Dał
im znak aby podążały za nim, więc musiał być czysty. Claire była zaskoczona widząc, że ten
korytarz akademicki był prawie taki jak jej stary, ten, w którym jako pierwszym mieszkała, kiedy
przeprowadziła się do Morganville – obskurny, poobijany, pachnący jak stare piwo i desperacja.
Wszystkie drzwi wzdłuż korytarza były zamknięte, z wyjątkiem kilku na końcu, skąd brzmiała
muzyka na maksymalnej głośności, której nie rozpoznała, w jakiegoś rodzaju wojnie stereo.
Pokój Śmierdzącego Doug’a był trzeci na lewo. Michael zatrzymał się przed nim, przywarł do
niego i słuchał, potem skinął głową. Potrząsnął gałką. Zamknięte.
To dlatego dobrze było mieć przy sobie wampira, bo prosty skręt jego nadgarstka i ten
problem zamknięcia? Rozwiązany. Michael pchnął drzwi i zniknął w środku a Eve i Claire
podążyły za nim zatrzaskując za sobą drzwi.
A Claire zadławiła się, bo osobisty aromat Śmierdzącego Doug’a był niczym w porównaniu
ze stanem jego pokoju akademickiego. Jej oczy zaszły łzami. Nie mogła wytrzymać aby wziąć
pełen wdech, bo dogłębnie obawiała się, że zwymiotuje. Nie żeby to miało jakkolwiek pogorszyć
smród.
- Eww, - powiedziała nędznie Eve trzymając swój nos zamknięty. – O mój Boże! Co zdechło?
Michael włączył światła. Przez kilka sekund wpatrywali się w ciszy, a potem Eve powiedziała
bardzo stłumionym głosem. – To miało być pytanie retoryczne.
Bo Doug leżał na łóżku, z otwartymi oczami wpatrując się i był definitywnie, kompletnie
martwy. Nie od dawna, przypuszczała Claire, bo krew nadal kapała z rany na szyi.
To nie było ugryzienie wampira. Była ogromna kałuża krwi wsiąknięta w materac pod
Doug’iem i szkarłatnie barwiąca jego koszulkę.
Michael stał się bardzo, bardzo blady, w rzeczywistości biały jak marmur. Pochylił się nad
ciałem, może sprawdzając oznaki życia i potrząsnął głową. Kiedy Claire i Eve stały zakorzenione w
szoku w miejscu, przeszukał plecak Doug’a, potem wygładził kieszenie zmarłego mężczyzny,
wyciągając klucze, komórkę, cukierki miętowe (to nagle przyprawiło Claire o smutek, że nosił je,
kiedy był ogólnie nieprzyjemny dla zmysłów), portfel, jakieś drobne.
Żadnych fiolek krwi.
- Musimy iść. – powiedział Michael. – Teraz. Natychmiast.
- Czy to… czy to były wampiry? – zapytała Eve. – Możesz powiedzieć?
- Nie sądzę.
- Ale…
- Te, które znam, nie byłyby tak krwawe. – powiedział Michael. – Musimy iść.
Kierowali się ku schodom a Claire nadal czuła dziwne, dalekie poczucie przerwania, kiedy
realność tego, co właśnie widziała uderzyła ją, jak kolor, dźwięk i zapach wszystkie zatrzasnęły się
do centrum w tej samej chwili.
Doug był martwy. Został zamordowany.
Zatrzymała się, oparła się plecami o ścianę korytarza i ukucnęła. Nie mogła oddychać. Jej całe
ciało trzęsło się. Widziała dużo nieprzyjemnych rzeczy od przeniesienia się do Morganville, ale
to… to było gorsze. To wydawało się takie… zimne.
A gorszą częścią było to, że Michael myślał, że potwory tego nie zrobiły. Zresztą nie tą stronę
miasta zazwyczaj uznawała jako potwory.
Eve pochyliła się nad nią, ciągnąc jej ramię. Mimo braku Gotyckiego makijażu, wyglądała
teraz sztywno, sprano blado. – Dalej, Claire, musimy się stąd do diabła wydostać. Zbyt dużo pytań.
- Ale nie możemy… go zostawić…
- Nie zostawimy. – powiedział Michael i wziął jej drugie ramię. Podniósł ją na jej własne nogi
i trzymał ją póki jej kolana nie przestały się trząść. – Ale nie zostajemy. Eve jest w porządku.
Claire trzymała się kurczowo poręczy w drodze na dół. Nie mogła wyrzucić z siebie tego
obrazu, sposobu, w jaki twarz Doug’a wydawała się taka niedbała i pusta, sposób w jaki jego oczy
się wpatrywały, wszystkich uczniów. Sposób, w jaki krew nasiąknęła jego łóżko pod nim.
Zatrzymała się na trzecim piętrze i spuściła głowę ciężko oddychając. Eve i Michael byli już
w połowie drogi na następne piętro, ale odwrócili się i wrócili. Rozmawiali, ale nie mogła naprawdę
ich usłyszeć.
Zajęło wieczność aby znowu się poruszać a kiedy byli na zewnątrz w holu akademika aby
spróbować udawać normalnych. Trzymała się ramienia Michael’a, głównie dla wsparcia. Na
zewnątrz znowu włożył swój kapelusz i doprowadził ją do cienia drzewa, gdzie upadła żałośnie na
umierającą trawę. Nad głową mokre liście grzechotały i syczały. Kilka zerwało się w
odświeżającym wietrze.
Michael ukucnął obok niej a Eve uklękła po drugiej stronie. – Claire? – zapytał. Jego oczy
były bardzo niebieskie, bardzo czyste i bardzo zmartwione. – Claire, mów do mnie. Wszystko w
porządku?
- Nie. – powiedziała. Jej głos brzmiał nieznacznie i łamliwie i bardzo odlegle. – On nie żyje.
Ktoś go zabił.
Eve i Michael wymienili zmartwione spojrzenia. Michael potrząsnął głową. – Połączę się z
Richardem i Hannah. – powiedział. – To musi być szybko rozwiązane. Muszą wiedzieć co się stało
zanim to się wymknie spod kontroli.
I na zawołanie ogłuszająca muzyka z górnego piętra akademika zatrzymała się a z otwartego
okna dobiegł dźwięk krzyku dziewczyny, długi i głośny, na krawędzi horroru w nim. To był krzyk,
którego Claire nie wypowiedziała, ten, który nadal bulgotał w środku niej. Jakoś słyszenie kogoś
innego robiącego to, pomógł ulżyć ciśnieniu. Nie czuła się aż tak słaba i schorowana.
- Myślę, że statek wypłynął, Michael. – powiedziała Eve, wpatrując się w akademik. Bez
makijażu wyglądała tak młodo – i tak zdeterminowanie. – Lepiej zadzwoń szybko. To szybko stanie
się szalone.
Michael skinął głową, wstał i użył swojej komórki. To nie była długa rozmowa, ale potem
wykręcił inny numer i ta była o wiele dłuższa. Oliver, wyliczyła Claire po generalnym tonie i
języku ciała Michaela. Tylko Oliver mógł sprawić, że był taki spięty.
Wrócił kiedy zamykał komórkę i spojrzał w dół na nią. – Będzie z tobą okej? – zapytał.
- Masz na myśli teraz, czy ogólnie?
To sprawiło, że trochę się uśmiechnął. – Teraz.
- Dam radę. – powiedziała Claire. – Ogólnie, to będzie trochę trudniej. Nie urodziłam się w
Morganville. Nadal przyzwyczajam się do tego całego…
- Chaosu. – powiedziała Eve, choć raz nie śmiejąc się albo robiąc żart. – Krew. Śmierć. Tak,
niestety to jest coś do czego się przyzwyczaisz, ale nadal, to mnie też zbija z tropu. Zadzwonię do
Shane’a, okej?
- Nie, nie, nie rób tego, zwolni się z pracy a ze mną naprawdę wszystko w porządku. Będzie
dobrze. – Kłamała przez zęby, czuła się zimno i chwiejnie i chciała, o Boże, bardziej niż
czegokolwiek, żeby Shane był teraz tutaj. Albo jej rodzice. Nigdy nie tęskniła za swoją mamą i tatą
bardziej niż w tym momencie, co było głupie, bo naprawdę, co mieli zrobić?
Przytulić ją. Sprawić, by znowu poczuła się bezpieczna, tylko przez krótką chwilę. Bo to było
to, co rodzice robili, albo przynajmniej, co powinni robić. Eve nie miała tego przywileju, bo jej
życie rodzinne było bzdurą i Shane’a też, który miał najgorszego na świecie ojca, ale rodzina Claire
była wspaniała i nawet nie wiedziała jak za nią tęskni aż do – cóż, teraz.
Kiedy czekali na przybycie syren, Claire wyjęła swoją komórkę i wykręciła numer swojego
taty. Odebrał po trzecim sygnale.
- Hej, kochanie. – powiedział. Brzmiał lepiej niż wcześniej, prawie normalnie. Silnie. Biorąc
pod uwagę, że opuścił Morganville w karetce i prawie umarł – nie przez wampiry, przez jego
własne, kiepskie serce – było tak dobrze słyszeć go będącego bardziej jak on sam. Połączenie
zatrzeszczało i zapiszczało. – Przepraszam za hałas, jestem na spacerze. Robi się wietrznie.
- Tutaj też. Wygląda jakby mogło padać.
- Padało u nas wcześniej tego ranka. Trochę się ochłodziło. Jak się masz, Claire?
- Dobrze. – powiedziała Claire i z trudem przełknęła. – Ja… tylko chciałam zobaczyć jak się
miałeś, Tato.
- Mam się dobrze. Sprawili, że dużo chodzę, próbując odbudować znowu stary stan układu
sercowo-naczyniowego. Muszę powiedzieć, że cieszę się, że w końcu miałem operację. Nie
zdawałem sobie sprawy z tego, jak źle się czułem, póki nie poczułem się lepiej. – Przerwał i z tym
Tatowym radarem, który zawsze oboje kochali i bali się, powiedział – Nie dzwonisz po prostu aby
się przywitać, kochanie. Co się dzieje?
- Nic. – Troska w jego głosie zmieniła ją znowu tak, że drżała i sprawiła, że chciała się
rozpłakać, ale nie mogła tego zrobić. Nie zrobiłaby. – Tutaj jest prawie tak samo, wiesz jak jest. Jak
Mama?
- Dołączyła do jakiegoś klubu albumowego. Nigdy nie wiedziałem, że można spędzić tak
dużo czasu i pieniędzy na wklejanie zdjęć do albumów, ale to jest twoja Mama. Kiedy się ekscytuje
czymś…
- Wiem, jest szaleńcem. – dokończyła Claire i trochę się uśmiechnęła. Mogła po prostu
zobaczyć w myślach swoją matkę wracającą do domu z siatkami i siatkami sprzętu do kleju na
gorąco. – Jak nowy dom?
- Zawstydzająco duży. Też z podwórzem. Muszę nauczyć się ogrodnictwa.
- Zasadź mi coś. Irysy. Lubię irysy.
- Te fioletowe, tak?
- Tak, fioletowe są dobre.
- Kochanie, jesteś pewna, że wszystko w porządku? Brzmisz dziwnie.
- Po prostu – alergie. – powiedziała i wytarła łzawiące oczy. – Uważaj, Tatusiu. Zobaczymy
się wkrótce, okej?
- Okej. – powiedział niepewnie. – Zadzwoń jutro. Twoja matka znienawidzi mnie jeśli nie
będzie miała swojej kolei.
- Zadzwonię. Pa.
Eve była odwrócona, oglądając akademik, ale uważała. Kiedy Claire skończyła rozmowę,
powiedziała. – Czujesz się lepiej?
- Tak. – powiedziała Claire. Czuła. Nadal niepewnie, ale w środku stabilniej, gdzie to się
liczyło. Chciałabym abym mogła to zrobić. – powiedziała Eve. – Zadzwonić do mojej mamy. Ale –
nie. Zwykle narzekająca, pochłonięta skarżeniem od niej prawdopodobnie nie byłoby tego samego
efektu, mimo że to zdecydowanie sprawiłoby, że zapomniałabym na chwilę o Doug’u.
Michael wyjął swoją rękę a Eve wzięła ją a ich oczy spotkały się na chwilę zanim Eve nie
odwróciła wzroku. – Tak. – powiedziała. – Życie jest do dupy, umieramy, albo nie. Mama jest moim
najmniejszym problemem, tak?
- W tym momencie? Tak. – powiedział Michael. – A teraz ja chcę zadzwonić do moich
rodziców.
Claire pomyślała, że mógł żartować, ale z Michaelem nigdy nie mogłeś tego powiedzieć. Jego
rodzice byli chłodni; spotkała ich, raz, ale nie mieszkali już w Morganville i nawet nie byli w
pobliżu. Jak rodzice Claire, dostali pozwolenie aby się przeprowadzić z powodu problemów
medycznych. Michael nie mówił o nich dużo, ale poza tym, Michael był cichym typem.
W żadnym przypadku, nie miał czasu nic zrobić, bo samochód policyjny, syreny grzmiały a
światła migotały, zatrzymały się na parkingu przed akademikiem, gdzie tłum studentów gromadził
się ze swoimi wyciągniętymi komórkami, z uporem klikając zdjęcia i filmując. – Najgorszy
wynalazek wszechczasów. – wymamrotała Claire. Myrnin zastanawiał się już nad tym, jak
wyłączyć tą funkcję we wszystkich telefonach w Morganville. Czasy jak te, widziała coś w rodzaju
jego punktu widzenia.
Hannah Moses jako druga przybyła na widowisko, wyglądając szorstko i formalnie w swoim
policyjnym mundurze; podwinęła pod czapkę swoje pozakręcane, przylegające do głowy
warkoczyki i z wyjątkiem złotej poprzeczki klapie swojej niebieskiej koszuli, wyglądała dokładnie
tak samo jak inny policjant, który był zajęty odgradzaniem kordonem widowiska. Dwóch innych
mężczyzn wysiadło z jasnego, szarego samochodu, który zatrzymał się za nią – mężczyzn, których
Claire rozpoznawała po małym rozruchu, bo nie widziała ich w tej chwili.
- Hej. – powiedział Detektyw Travis Lowe, kiwając jej. Stracił na wadze, pomyślała i
wyglądał trochę bardziej siwo niż wcześniej. Detektyw Joe Hess w ogóle się nie zmienił, z
wyjątkiem tego, że jego uśmiech też był bardziej wartowniczy kiedy skinął głową. – Słyszałem, że
znalazłaś autentycznie martwą osobę.
- Travis. – powiedziała Hannah krzywiąc się na niego. – Bądź łagodny dla dziecka.
- Niej? Słuchaj, znam ją, jest twarda. Może to udźwignąć. Prawda, Claire?
Skinęła głową, bo co innego robisz, kiedy ktoś mówi coś takiego jak to? Ale naprawdę nie
czuła się twarda. Nie teraz w tym momencie. Tak jakby to wyczuł, Detektyw Hess przeciął drogę
przed swoim partnerem i przyszedł aby z nią porozmawiać. Miał kojący rodzaj manier i łagodny ton
głosy, który używał aby sprawić by poczuła się mniej… zagubiona.
- Ktoś, kogo znałaś, prawda? – powiedział Hess. – Możesz mi powiedzieć, co się stało?
- Ja… - Claire nagle zdała sobie sprawę z tego, że ma decyzję do podjęcia; powiedzieć o
całym powodzie tego, że ona, Eve i Michael przyszli, albo kłamać i udawać jakby to był tylko
kolejny z tych stukniętych zbiegów okoliczności Morganville. Jednak nie czuła się, jakby miała
kłamać. Nie Detektywowi Hessowi. – To Doug, Doug Legrande. Był moim laboratoryjnym
partnerem na zajęciach Profesora Larkina. Wziął coś, czego nie powinien brać a ja przyszłam aby
poprosić go, aby to zwrócił.
Detektyw Hess był cholernie dużo ostrzejszy niż większość ludzi w Morganville i spojrzał na
nią bokiem, kiedy mówił, bardzo swobodnie. – Czy ta rzecz była czymś, czego niektórzy ludzie w
mieście nie chcieliby się pozbyć?
- Krwią. – powiedziała utrzymując swój głos jako szept. – Wiesz, jakim rodzajem krwi.
- Wiem. Więc powiedz mi co się stało, kiedy tu dotarłaś. – I powoli przeprowadził ją przez to,
krok po kroku, od początku. Odprowadził ją także trochę od jej przyjaciół, a Claire zobaczyła, że
Detektyw Lowe rozmawiał z Eve, kiedy Michael miał Hannah jako partnerkę do rozmowy.
Podwójne sprawdzanie faktów, przypuszczała Claire. Nieformalny sposób, w jaki było to robione,
sprawił, że poczuła się trochę mniej zdenerwowana. Do czasu, kiedy skończyła, Detektyw Lowe
skończył z Eve i siedział na tylnim zderzaku szarego samochodu, robiąc notatki z blokiem papieru i
długopisem kiedy rozmawiał z Szeryfem Moses. Hannah też miała notatki.
- Zrobiliśmy coś źle? – w końcu zapytała Claire, kiedy Hess też coś zanotował. – Mam na
myśli, próbowaliśmy zrobić dobrą rzecz. Dla Doug’a.
- Prawdopodobnie byłoby lepiej zgłaszając to natychmiast. – powiedział Hess. To była jedna
rzecz, którą w nim bardzo lubiła – był uprzejmy, ale powiedział jej prawdę. Nieważne jak trudno
było to słyszeć. – Nie mogę powiedzieć, że to by się nadal nie stało, bo nie możemy przeskoczyć do
wniosków, że jego złodziej miał cokolwiek wspólnego z tym zabójstwem, ale musisz zrozumieć, że
jeśli miał, Doug nie musiał zginąć. Mógłby być w więzieniu, ale byłby bezpieczniejszy.
Rozumiesz?
Rozumiała i czuła się nieszczęśliwie… ale, co dziwne, też bardziej wyśrodkowana. Zresztą to
było to, o czym myślał. Słuchanie tego co mówił, nie sprawiło, że poczuła się gorzej; sprawiło to na
tyle realne, że mogła się poruszyć, zaakceptować to jako błąd i planować, aby nigdy nie pozwolić,
aby zdarzyło się to ponownie.
- Przepraszam. – powiedział. Nie była pewna, czy Hess zrozumiał, ale pomyślała, że
prawdopodobnie tak.
- Uczysz się. – powiedział. – Czasami te lekcje przychodzą trudniej niż inne. Cieszę się, że
wszystko z tobą w porządku.
- Dziękuję. – Oczyściła swoje gardło. – Um, jak się miałeś? Nie widziałam cię odkąd wiesz…
- nie wiedziała jak to ułożyć. Wszyscy unikali poważnego rozmawiania o Panu Bishopie,
zdecydowanie najzimniejszym wampirze, którego kiedykolwiek spotkała; był okrutny, chciwy a
także potężny. Fakt, że przeżyli jego próbę przejęcia Morganville był niesamowity… ale nikt nie
chciał ryzykować przejścia przez to znowu.
- Tak, od tamtego. – powiedział Hess. – Pracowaliśmy. Travis wziął urlop na sześć miesięcy,
poza miastem. Inny od tego zwyczajnego. Jednak to jest pierwsze całkowite morderstwo, które
mamy w tym momencie.
Nie brzmiał nawet przejęto albo podekscytowanie tym. Po prostu rzetelnie. Claire nie
wiedziała co na to odpowiedzieć, ale to nie wydawało się mieć znaczenie. Odszedł od niej do
policyjnych samochodów i poszedł skonsultować się z Hannah i swoim partnerem.
- Zabierasz mnie w najbardziej interesujące miejsca. – mówiła Eve do Michaela kiedy
powróciła do nich. – Sceny mordu, przesłuchania…
Cicho ją przytulił. Nad głowami, huknął grzmot a pierwsze krople deszczu zaczęły spadać.
Claire sięgnęła do plecaka i wyjęła składany parasol, który do niego włożyła i ich trójka stała
pod jego schronieniem kiedy lunął deszcz a policja zaczęła swoje śledztwo. Do czasu kiedy zelżał,
Hannah powiedziała, że mogą odejść.
Claire pożegnała się ze swoimi przyjaciółmi i poszła prosto do Myrnina.
###
- To możliwe. – mamrotał do siebie Myrnin, kiedy przemierzał podłogę laboratorium. –
Zupełnie możliwe. Nawet szczęśliwie.
Claire, schodząc po schodach od wejścia, zrzuciła swoją torbę na książki w normalne,
strategiczne miejsce – znaczące, równie przystępne, gdyby musiała się bronić albo szybko wyjść, co
zwykle nadchodziło w środku rozmów Myrnina z samym sobą. – Co jest możliwe? – zapytała.
- Nic. – powiedział w roztargnieniu. – Ale to nie to, o czym mówiłem. Oh, cześć, Claire, jesteś
o dobrej porze. Potrzebuję dodatkowej pary rąk.
- Tak długo aż zachowam je przywiązane. – powiedziała, co nabawiło jej zaskoczony
wytrzeszcz.
- Rzeczy, które do mnie mówisz, jakbyś myślała, że jestem jakiegoś rodzaju potworem. Oh,
tutaj, pomóż mi z tym. – Wskazał na jeden z laboratoryjnych stolików, który miał jakieś lśniące,
nowe urządzenie z mosiądzową armaturą i – jak zawsze z Myrninem – rury, przewody i jakiegoś
rodzaju dziwnie wyglądające lampy próżniowe. – Potrzebuję tego ponad tym. – Wskazał na pusty
stół po drugiej stronie pokoju. A potem dalej kroczył, jego biały, laboratoryjny płaszcz (jego
niedawne odkrycie, myślał że sprawia, że wygląda bardziej oficjalnie) migotał naokoło niego. Był
nieco popsuty przez trzepoczące królikowe kapcie, ich kły pokazujące przy każdym kroku.
Oh. Nie zamierzał pomóc jej go przenieść. Cóż, oczywiście, że nie. Myrnin mógł podnieść go
jedną ręką i przenieść go łatwo z jednego miejsca na drugie, ale był zajęty myśleniem. Noszenie
rzeczy było jej pracą. Przynajmniej dzisiaj.
Claire podniosła silnik – jeśli to było tym czym było – i zatoczyła się z nim na inny stolik.
Czuła jakby napełnił go ołowiem i znając Myrnina, to nie był mały odcinek. Pachniał jak krew i
kwiaty, a ona zawahała się czy nawet zgadywać, co mogło być jego zamiarem.
- Co jest możliwe? – zapytała znowu, opierając się o stół i próbując wyćwiczyć zgięcia jej
ramion po rozciągnięciu ich na jakieś sześć cali (6 cali = 15,24cm – przypuszczenie tłumacza) przez
wagę tej głupiej rzeczy, czymkolwiek ona była.
Myrnin mamrotał coś bezdźwięcznie, ale zatrzymał się i spojrzał na nią, jednak nawet dalej
kroczył. – Że twój przyjaciel został zamordowany przez kogoś, kto wierzył w to, że ma narkotyki.
Może próbował sprzedać krew.
- Jak już o tym usłyszałeś? – Była zaskoczona, bo zamierzała mu powiedzieć wszystko o tym.
Myrnin w odpowiedzi machnął.
- Interesujące wiadomości podróżują szybko w mieście jak i nudne jak ta. – powiedział. –
Także, mam tendencję do monitorowania transmisji policyjnych. Twoje imię było wspomniane w
związku ze śledztwem. Wykonałem kilka telefonów aby znaleźć resztę. Więc, myślisz, że próbował
wyrabiać jakieś narkotyki?
- Myrnin, Doug był śmierdzący, ale nie szalony. Mogą być ludzie w Morganville, którzy by
po prostu wzięli jakąś starą rzecz aby zobaczyć, czy ich odurza, ale on po prostu zobaczył tą krew
gotującą się pod światłami. Nie zamierzał próbować sprzedawać jej jako narkotyki.
- Byłabyś bardzo zaskoczona, do czego ludzie się posuwają. Ale w każdym razie, jest
możliwe, że ktoś inny rozumiał jej potencjał, a Doug był po prostu dodatkowymi szkodami. –
westchnął Myrnin. – Rozumiem, że było to dość krwawe. Co za okropna strata.
Oczywiście, nie miał na myśli Doug’a. Nie znał Doug’a, a Claire wątpiła, czy naprawdę by się
przejął. Nie, Myrnin mówił o stracie osocza. Co przyprawiło Claire o dreszcze i przypomniało jej
znowu, że nie ważne, jak słodki i milusi Myrnin mógł czasami być, było w nim coś, co po prostu…
nie było dość dobre.
W każdym razie, nie dla ludzi.
- Frank! – wrzasnął Myrnin, sprawiając, że podskoczyła. – Masz jakieś wglądy do podzielenia
się? W ogóle?
Głos Franka Collinsa dochodził z każdego głośnika w pomieszczeniu – starego zestawu radia
w kącie, nowszego telewizora zamontowanego na ścianie, komputera na zabytkowym biurku i
własnej komórki Claire w kieszeni. – Nie musisz wrzeszczeć. Uwierz mi, mogę cię usłyszeć. Do
diabła marzę, aby móc cię wyłączyć.
- Cóż, nie możesz, a ja potrzebuję twojej określonej wiedzy. – powiedział Myrnin. Brzmiał na
zadowolonego z siebie i trochę mściwego; Myrnin nie lubił Franka, Frank nie lubił nikogo, kto pił
osocze a ta cała rzecz była po prostu czysto dziwna.
Bo Frank Collins, tata Shane’a kiedyś był złym-dupkiem kryminalistą łowcą wampirów, a
potem Pan Bishopa zrobił go czującym do siebie samego wstręt wampirem, a teraz, był… martwy.
Słuchała martwego mężczyzny, mówiącego przez radio.
Cóż, właściwie naprawdę nie martwego. Po tym jak Frank umarł ocalając życie Claire i
Shane’owi, Myrnin wygrzebał jego nadal raczej żyjący mózg, wbił do wanny osocza i podłączył do
komputera. Frank Collins był teraz mózgiem, który napędzał Morganville i szczęśliwie, Shane o
tym nie wiedział.
Claire szczerze nie mogła sobie wyobrazić, jak ta rozmowa będzie przebiegać, kiedy się
dowie. To sprawiało, że czuła się chora nawet próbując sobie to wyobrazić.
- To by szło łatwiej, gdybyś pokazał swoją twarz. – powiedział Myrnin. – Proszę. Możesz
mieć pewność, że z grzeczności, mam na myśli, zrób to albo wstrzyknę ci jakiś zastrzyk albo coś
paskudnego do twojego osocza.
- Myrnin! – wypaplała Claire z szeroko otwartymi oczami. Wzruszył ramionami.
- Nie masz pojęcia, jak trudny był ostatnio. Myślałem, że Ada była problemem, ale była
pozytywnie modelem dobrych manier w przeciwieństwie do tego. – powiedział. – Więc? Czekam,
Frank.
W kącie pojawił się słaby cień, smuga zakłóceń, które rozwinęły się w jednolity obraz w trój-
wymiarowym tle. Nie przejmował się kolorowym obrazem; może Frank myślał, że cienie szarości
sprawią, że będzie wyglądał bardziej jak dupek.
Jeśli tak, to miał rację.
Jego komputerowy obraz wyglądał o lata młodziej, niż wtedy, kiedy Claire ostatni raz go
widziała; wyglądał obrzydliwie dobrze, jednak jego włosy były długie i niechlujne, a on nadal miał
niegodziwie złą bliznę na swojej twarzy. Był ubrany w czarne, skórę, w tym kurtkę z mnóstwem
srebrnych sprzączek i duże, tupiące buty. – Lepiej? – zapytał jego głos. Obraz ust poruszył się, ale
jego głos nadal wydobywał się do otoczenia z głośników. – A jeśli zadrzesz ze mną, oddam cios, ty
krwiopijny palancie. Nie myśl, że nie mogę.
Myrnin uśmiechnął się z kłami w dół. – Cóż, możesz próbować. – prawie zamruczał. – Teraz.
Porozmawiajmy o kryminalnych elementach Morganville, odkąd masz tak fajną i bliską znajomość
z nimi.
Wcielenie 3-D Franka nie miało dużo w sposobie wyrazu twarzy, ale później, Frank w formie
3-D i tak nie pokazywał wielu uczuć. Jednak jego głos był pełen sarkazmu. – Zawsze się cieszę
będąc pomocnym społeczności wampirów. – powiedział. – Wszyscy wiemy, że nie ma
przestępczości w Morganville. A ludzie są po prostu wszyscy szczęśliwi, że tu są. To raj na ziemi.
Nie jest tak, co mówią w broszurze?
Myrnin stracił swój uśmiech a jego ciemne oczy stały się tak niebezpiecznie gorące, że
przyprawiło to Claire o nerwy. – Przypuszczam, że myślisz, że jesteś niezastąpiony na swojej
aktualnej pozycji. – powiedział. – Jesteś mózgiem w słoiku, Frank. Z definicji, jesteś wybitnie do
zastąpienia.
Teraz wcielenie Franka uśmiechnęło się. To wydawało się po prostu tak sztuczne jak jego
reszta. – Więc pociągnij wtyczkę jeśli myślisz, że możesz zrobić lepiej.
Wzrok Myrnina zsunął się na Claire a ona poczuła znowu ten chłód, ten, który napłynął z dna
jej kręgosłupa prosto na czubek jej głowy. Nic nie powiedział. Nie musiał. Wiedziała, że zawsze
myślał, że była lepszym kandydatem na mózg do słoika – co oznaczało, że myślał, że będzie
łatwiejsza do kontrolowania. Frank był po prostu był na dobrym, lub złym miejscu w dobrym
czasie, aby zająć jej miejsce.
To zawsze mogło się zmienić.
Frank też musiał to zauważyć, bo powiedział, - Dotkniesz dziewczynę mojego dzieciaka a ja
wykończę to nędzne miasto. Wiesz, że mogę.
- Ada nie mogła temu podołać a ona mogła o wiele dłużej o tym myśleć niż ty. – powiedział
Myrnin nagle wracając do starego siebie. – Więc porzućmy te puste zagrożenia, powinniśmy? I
powróćmy do tematu? Muszę zrozumieć, kto w tym mieście może chcieć zabić za próbkę wampirze
krwi.
Śmiech Franka był suchy, szorstki i pełen pogardy. – Chcesz abym wydrukował książkę
telefoniczną? Pomiędzy ludźmi, którzy chcą wymyślić, jak cię lepiej zabić, tymi, którzy chcą was
chronić, bo mają z tego pieniądze a tymi, którzy po prostu kopią cały, nieżywy wygląd, to mógł być
każdy.
- Więc listę każdego, kto jest znany robiąc anty-wampirzą broń. – powiedział Myrnin, z
lodowatą precyzją. – I każdego, kto może prawdopodobnie badać, jak używać wampirzej krwi jako
narkotyk.
- Ten statek pływał w zeszłym stuleciu. – powiedział Frank. – Każdy wie, że robi gówniane
narkotyki. Żadnej realności odurzenia tym. Zrobi cię silniejszym na chwilę, ale nie ma wstrząsu a
spadek jest gorszy niż steroidy. Próbowali połączyć ją z innymi materiałami, ale nie ma niczego, co
możesz dodać do tej wampirzej krwi, że nie zepsuje się ona w pośpiechu.
Cisza. Myrnin był zaskoczony. Claire zdała sobie sprawę; nie wiedział, że ludzie nawet
pomyśleli o czymś takim. I to go zaniepokoiło. Jeśli to niepokoiło Myrnina, sprawi, że inne
wampiry oszaleją. – Jak daleko wstecz to sięga?
- To była już stara wiadomość, kiedy byłem w liceum. – wzruszył ramionami Frank. – Ludzie
próbowali, ale nic nigdy nie działało. Więc myślę, że możesz skreślić narkotykowy punkt widzenia.
Teraz, zabijanie uprzejmie lepiej napędza… w to mogę uwierzyć. To byłoby na szczycie mojej
Bożonarodzeniowej listy.
Frank nadal identyfikował wampiry jako „ty” nie „my”, co było interesujące. Był wampirem
przez stosunkowo krótki czas, a Claire wiedziała, że był do tego zmuszony… nie czegoś, co
kiedykolwiek wybrałby dla samego siebie. Czerpał specyficzną rozkosz w widzeniu wampirów
jedno-podniesionych.
- Więc będę potrzebował listy tych ludzi. – powiedział Myrnin. – Będziemy musieli ich
przesłuchać.
- Nie.
Słowo wyszło stanowczo i ostatecznie. I rozbrzmiało na zimnej skale laboratoryjnych ścian i
podłóg, póki Myrnin nie powtórzył go, bardzo łagodnie. – Nie?
- Nie. Byłem jednym z nich i nie zamierzam podać ich imion na kartce papieru dla ciebie i
was abyście wyszli i ich upolowali.
- Może twój syn wie. – powiedział Myrnin. Powiedział to w bardzo bezceremonialny sposób,
bez patrzenia na Claire. Twardo wpatrywał się w migocący obraz Franka. – Może w zamian
powinienem go zapytać. Zdecydowanie.
Obraz Franka przesunął się a Claire mogła wyczuć groźbę wydobywającą się teraz, jak
lodowaty wiatr. – Może nie powinieneś nawet myśleć o pójściu tam.
- Oh, powinienem. – powiedział Myrnin i podniósł brwi. – Myślę o tym dość długo. – Było
coś zwariowanego wydobywającego się z niego, w odpowiedzi na bunt Franka; to było coś, co
Claire z trudem wciąż widziała. Może to była sprawa facetów.
Chwyciła pierwszą, najbliższą rzecz, która przyszła do ręki – parę nożyczek – i wcisnęła je z
trudem przed plecy Myrnina – nie w jego plecy, przeszywająco-mądrze, ale wystarczająco aby
zrobić wrażenie.
- Ow, - powiedział w roztargnieniu i spojrzał na nią przez ramię. – Co?
- Zostaw Shane’a z dala od tego. – powiedziała bardzo cicho. To było wszystko. Żadnych
wyjaśnień, żadnych gróźb.
Myrnin obrócił się, bardzo powoli twarzą do niej. To dziwne, niewygodne światło w jego
oczach nadal lśniło, ale on wpatrywał się w nią, bledło, jakby ktoś wyłączył przełącznik
ściemniania. – Dobrze. – powiedział. – Odkąd tak ładnie prosisz.
- Nie prosiłam.
- Tego się obawiam. Ten ostry punkt w moich plecach uwydatnił to. – Złapał jej nadgarstek
jednym z tych szybkich jak błyskawica wampirzych ruchów i odebrał jej nożyczki. Włożył je do
kieszeni swojego laboratoryjnego płaszcza. – Nie chciałabyś się zranić.
- Nie. – powiedziała Claire. – Myślisz, że to twoja praca.
Szybki przebłysk uśmiechu, niezbyt miłego i Myrnin odwrócił się do Franka. – Dobrze, mój
nieuprzejmy przyjacielu, skończyliśmy z groźbami, zarówno twoimi jak i moimi. Proszę, dla dobra
młodej Claire, tutaj, będziesz tak miły aby dostarczyć mi kilku miejsc, gdzie mogę szukać
mordercy?
- Lustra są świetnym miejscem aby zacząć. – powiedział Frank. – Ale jeśli mówisz o
ludziach… mogę dać ci może dwa nazwiska. I tak chcemy mieć lepiej na ulicach.
- Odprężenie. – powiedział Myrnin. – Jak uroczo.
Rozdział 3
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń
itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
Claire nie była potrzebna do właściwego dochodzenia. Myrnin chciał zrobić to samemu, co
sprawiło, że się trochę martwiła, nie tak bardzo o niego jak o ludzi, których miał jawnie przesłuchać
(zgoda, niezbyt miłych ludzi, jeśli Frank Collins zdecydował, że byli warci stracenia). Zostawiła
Oliverowi wiadomość, oceniając, że teraz to był jego problem i poszła w kierunku domu.
Spodziewała się zastać tam wszystkich, ale kiedy otwarła frontowe drzwi domu na Lot Street,
brzmiał cicho. W zbyt cichy sposób. Jej współlokatorzy nie byli intelektualną gromadą. Jeśli Shane
był w domu, powinien być chory hałas; jeśli Eve, głośna muzyka. Jeśli oboje, krzyki plus te rzeczy
obojga.
Michaela też nie było w domu, bo nie słyszała gitary.
- Halllooooooooo, - zawołała, kiedy zamknęła za sobą drzwi w standardowym dla
Morganville zapobiegawczym stopniu. – Domowy duch? Ktokolwiek? – Nie żeby kiedykolwiek
mieli swojego domowego ducha, ale to zawsze wydawało się miłym zapytać. Działy się
dziwniejsze rzeczy.
Cisza. Claire zrzuciła swoją torbę na książki na kanapę, na wierzch podkoszulki, którą ktoś
(Shane) zostawił tutaj zaciśniętą, opadłą w dół i wyciągniętą. Rzadko miała dom dla siebie. Dziwne,
ale miłe. Kiedy nikt się nie poruszał dookoła, mogła usłyszeć coś jak niskie, elektryczne wibracje ze
wszystkich ścian, podłóg, sufitu. Życie domu.
Claire zdjęła i poklepała drewnianą podłogę.
- Dobry dom. Miły Dom. Musimy zrobić przemalowanie albo coś. Zrobić cię znowu ładnym.
Mogła przysiąc, że niski szum domu obiegł jak bardzo słaby, pochlebny pomruk.
Po pół godzinie wstała i sprawdziła stół i inne możliwe punkty dla jakiegokolwiek śladu
pozostawionego listu, ale nie było żadnych wskazówek, kiedy mogłaby się spodziewać pojawienia
się kogokolwiek. Miała iść na górę aby się pouczyć, kiedy ulotka przykuła jej uwagę. Spadła ze
stołu kuchennego i leżała zwinięta o ścianę. Podniosła ją i wygładziła.
Nowe zajęcia samoobrony. Nie żeby Eve tam była, ale Shane, to był definitywnie pewny
zakład, że był tam, gdzie wyszedł. Claire w zamyśleniu postukała kartkę, potem uśmiechnęła się.
- Czemu nie? – zapytała. Dom nie odpowiedział albo nie miał opinii w tym wypadku albo
innym. Mogę poćwiczyć. I muszę zobaczyć to miejsce.
Pobiegła w górę po schodach, przebrała się w parę tanich spodni dresowych i wyblakłą
koszulkę, która reklamowała The Killers i w ostatniej chwili dodała złotą broszkę Założycielki do
kołnierza. Rozdrapała go, ale lepsze to, niż zostanie złapanym na zewnątrz bez Ochrony.
Ostatecznie nie była jeszcze uczona samoobrony.
Na zewnątrz było nadal jasno, ale bledło szybko w kierunku zmierzchu. Zimny wiatr wirował
liśćmi w rynnach i kiedy szła, pomyślała, że chciałaby zabrać sweter. Kilka samochodów minęło ją,
kilka z zaciemnionymi, przyjaznymi wampirom oknami, ale nikt nie poświęcił jej więcej uwagi niż
rzut oka, to mogła powiedzieć. Nowa siłownia mieściła się w jednej z mniej zatłoczonych części
miasta, blisko kilku magazynów, które widziały lepsze dni i firmy z dawno temu wyblakniętymi na
stałe zamkniętymi śladami w oknach. W całej tej przemysłowej dewastacji, jeden neonowy znak
nadal świecił z czerwono-zielonym smokiem szeleszczącym swoim ogonem.
Przód sklepu wyglądał na nowo odnowiony, a Claire mogła przysiąc, że nadal czuła świeżą
farbę. Na parkingu było pełno samochodów i stojąc wzdłuż ulicy. Ku zaskoczeniu, Claire
rozpoznała czarny karawan Eve; nie spodziewała się żeby Eve była fanem sparingu. (sparing –
walka treningowa lub kontrolna w celu sprawdzenia formy zawodnika – przypuszczenie tłumacza)
Cóż, albo ludzie prawdopodobnie nie zakładali jej pojawienia się.
Nie było okien aby zajrzeć do środka, więc Claire pociągnęła ciężkie, metalowe drzwi i
weszła do dużego, taflowego miejsca z drewnianą ladą. Napakowany facet w wieku studenckim
siedział na stołku za nim, czytając gazetę. Miał wiele tatuaży i szczególne, ostre przecięcie. Kiedy
spojrzał w górę i ją zobaczył, jego brwi w kolorze piaskowym podniosły się.
- Na zajęcia? – zapytał.
- Uh, może. Chciałam po prostu to sprawdzić.
- W porządku. Możesz zapłacić po przyjściu za pierwsze kilka wizyt, ale po tym, jest
miesięczna opłata, bez zwrotów. – Podsunął jej podkładkę do pisania razem z długopisem. –
Podpisz dokumenty. To będzie dziesięć dolarów.
Dziesięć to było dużo jak za po prostu sprawdzenie ich, ale Claire napisała swoje nazwisko na
papierach, razem ze swoim adresem, numerem telefonu, historią zdrowotną i całą tą resztą, w której
pytali o zadania i ruchliwości. Niektóre z nich wydawały się trochę wścibskie. Oddała je razem ze
swoim wyblakłym dziesięciodolarowym rachunkiem i wzięła lepką plakietkę aby przykleić ją na
swoją koszulkę. Potem bramkarz, o którym nie mogła myśleć jak o recepcjoniście nacisnął ukryty
guzik i ostry, elektroniczny brzęk zabrzmiał.
- Popchnij tutaj ścianę. – powiedział pokazując. Popchnęła i otwarła, przerywając brzęk.
Zatrzasnęła się przekręcając się za nią kiedy przeszła, a jeśli zamknęła się, nie mogła tego usłyszeć
przez hałas.
Niesamowite, że pominęła ją na drugiej stronie bariery, bo siłownia pracowała. Szczęk wolnej
wagi uderzającej o wsparcia. Solidne, ciężkie pukanie z ciężkich maszyn kiedy mężczyźni i
kobiety pocili się, pomrukiwali i pracowali na stanowiskach. Szumiały koła na rowerach do
ćwiczeń. A w centrum pomieszczenia, duża, otwarta przestrzeń z matami na środku i około
trzydziestką ludzi przebranymi w białe, ubrania do walk, trzymając ręce na udach, wszyscy
wpatrując się prosto w środek.
Claire szybko rozejrzała się w około, i mimo że rozpoznała niektórych z tych, robiących
proste ćwiczenia, nie widziała między nimi Shane’a i Eve. Szła po krawędzi w kierunku nie będącej
w użyciu ścianki wspinaczkowej i kroczyła tak, że mogła mieć lepszą przewagę nad widokiem
robiącej postępy klasy. Ktokolwiek używał jej przed nią, ustawił ją na zabójczych poziomach;
musiała wycofać się na wytrzymałości prawie natychmiast, tak że prawie przegapiła Shane’a, który
siedział w kącie twarzą do maty.
Tylko go spostrzegła, bo wstał i przeszedł na środek mat. Cóż, zauważyła, że miał swój
uniform, jakby robił to już wcześniej. Może robił. Tak wyglądał, to rozpoznała z patrzenia jak
walczy, mimo że to były bardziej chore i brudne uliczne rzeczy niż ataki na zajęciach z
samoobrony. Nie patrzył na nic, oprócz mężczyzny naprzeciwko.
Shane był dosyć dużym facetem, jak na swój wiek, z szerokimi ramionami, dość wysoki. I
miał co najmniej stopę (stopa = 30,48 cm – przypuszczenie tłumacza) do mężczyzny stojącego
naprzeciw niego, który wyglądał na zamrożonego w wieku około trzydziestki. Wampirzy instruktor,
pomyślała Claire. Miał długie włosy, które związał z tyłu w kucyk.
Oficjalnie skłonili się sobie i ustawili się z powrotem jakby na stanowiska, prawie
odzwierciedlając siebie.
Shane kopnął, wysoko i szybko. Wampir zrobił unik i pozwolił rozmachowi Shane’a wytrącić
go z pozycji i z jednym, oszczędnie umiejscowionym, prawie delikatnym dotknięciem, posłał go
koziołkującego na maty. Shane przetoczył się i wstał z wysuniętymi swoimi rękami, gotowy do
obrony, ale wampir po prostu tam stał, obserwując go.
- Niezły atak, - powiedział. – Ale mogę odsunąć się z drogi kopnięcia. Zrobiłbyś to dużo lepiej
przysuwając się blisko, zmniejszając mój czas reakcji. To jedyna realna szansa, którą masz, sam
widzisz. Musisz pamiętać, jak bardzo szybciej możemy się poruszać i jak o wiele bardziej
spostrzegawczy jesteśmy na rzeczy takie jak przesunięcia ciężaru i ruchy gałek ocznych.
Shane skinął głową, kudłate włosy zafalowały dookoła jego twardej, zdeterminowanej twarzy
i wziął dwa szybkie, jasne kroki aby zmniejszyć dystans. Uderzył kiedy to zrobił i nawet mimo że
nie uderzył pięścią, przybliżył się. Otwarta dłoń wampira zatrzymała ją mniej niż cal (cal = 2,54
cm – przypuszczenie tłumacza) od jego twarzy.
Nie cofnął się.
- Jesteś szybki, - powiedział. – Bardzo szybki i jeśli nie stracę mojego domniemania, bardzo
dobrze przystosowany do walki ze wszystkimi rodzajami przeciwników. Tak poza tym, jesteś
młody by być tak wściekłym. To może być zarówno zaleta jak i wada, zależy z kim będziesz
walczyć. I dlaczego.
Shane cofnął się do czekającej pozycji i nie odpowiedział. Wampir dał mu jeszcze jeden raz
mały sygnał, a Shane przeszedł do uderzenia, ale to było roztargnięcie i tym razem, jego kopnięcie
właściwie uderzyło wampira w bok jego kolana, narzucając zmianę w równowadze.
Wampir nie wydając się nawet o tym myśleć obrócił się i kopnął Shane’a tuż za matę.
Potoczył się po drewnianej podłodze i w klęczących uczniów jak kula w kręgle. Rozproszyli się.
Claire z trudem złapała oddech i złapała uchwyty od ścianki wspinaczkowej bardziej ciasno,
opierając się pokusie aby zeskoczyć i podbiec do niego. Już wstawał na nogi wolniej niż
poprzednim razem, przychylił się i poszedł z powrotem na maty. Oparł swoją prawą pięść o lewą
dłoń, złączył razem stopy i skłonił się.
Wampir skłonił się w odpowiedzi. – Znowu, - powiedział. – Gratuluję ci bycia pierwszym,
który rzeczywiście mnie dotknął. Teraz zobacz czy możesz mnie zranić. – Obnażył swoje zęby w
okrutnym, małym uśmiechu. – Dalej, chłopcze. Spróbuj.
Shane ustawił się znowu w pozycji atakującej, a potem naprawdę znienacka nie było to
wszystko wcale grzeczną formą sztuki walki. Stał się całkowicie wojownikiem ulicznym (oryginał
brzmiał street fighter – osoba, która nauczyła się walczyć na ulicy zamiast być oficjalnie
trenowanym w np. boksie – przypuszczenie tłumacza), a wampir nie był na to przygotowany. W
rzeczywistości mimo bycia przez wampira szybszym i bardziej zabójczym, Shane wyprowadził go
z równowagi dwoma szybkimi, dobrze umiejscowionymi uderzeniami pięścią, pociągnął spod niego
jego nogi i posłał go na jego plecy na matę.
I nie zatrzymał się na tym. Claire z trudem wzięła powietrze i przestała się wspinać,
zamrożona kiedy opadł na wampira, zatrzaskując oba kolana na klatce piersiowej mężczyzny i
udawał wbijanie kołka w jego serce. W twarzy Shane’a było coś okrutnego, coś, czego widzenie
wcześniej pamiętała, ale tylko kiedy walczył o ich życia. Prawdziwą, głęboką, płonącą nienawiść.
Shane się nie poruszył. Wpatrywał się w dół w leżącego wampira, a wampir krzyżował z nim
oczy. Potem, powoli wstał trzymając niewidoczny kołek powracając na swoją stronę.
Wampir wstał na nogi w jednym szybkim, płynnym ruchu utrzymując zdrowy dystans
pomiędzy nimi. Wpatrywał się w Shane’a trochę zbyt długo, potem formalnie się skłonił. Shane
odpowiedział mu.
- Masz dar, - powiedział wampir. Właściwie nie brzmiało to jak komplement. – Myślę, że
jesteś zbyt zaawansowany na te zajęcia na poziomie podstawowym. Zobaczę cię później. Myślę, że
możesz pasować na jakiś zaawansowany staż.
Shane znowu się skłonił, wycofał się i zajął miejsce na skraju podłogi, klękając.
Chuda blondynka wstała aby zająć jego miejsce, wyglądając na przerażoną. Claire nie
obwiniała jej. Shane wniósł do pomieszczenia poczucie prawdziwej przemocy i to przykuło uwagę
wszystkich; dźwięk brzęczących ciężarków i rozmów ludzi przycichł i zwolnił, jeśli nie zatrzymał
się.
Claire zdała sobie sprawę, że nadal stała na ściance wspinaczkowej i zaczęła znowu
przetłaczać swoje nogi, w ogóle nie mając na myśli ćwiczeń, mimo tego nawet mięśnie jej łydek już
płonęły.
Nie mogła teraz przestać patrzeć się na Shane’a. Mogła zobaczyć tylko cienki kawałek jego
twarzy pomiędzy innymi, ale z tego wiedziała, że nie poświęcał uwagi blondynce, której skopie się
tyłek, delikatnie na środku podłogi. Wpatrywał się naprzód, nieruchomą i spokojną twarzą, a jeśli
zwycięstwo przyniosło mu choć odrobinę pokoju i triumfu, nie mogła tego dostrzec.
SHANE
Nie zawsze byłem taki. Wiem, że ludzie myślą, że lubię się bić i tak, może mają rację, że tak,
ale nie lubiłem, kiedy byłem mały. Chciałem po prostu się wpasować i dać sobie radę. Zwyczajne
gówno w mieście, gdzie nie wpasowywanie się przynosiło ci dużo kłopotów.
Przypuszczam, że pierwszy raz, kiedy kogoś uderzyłem, był w szkole podstawowej, co jest
dosyć normalne dla facetów, ale to nie było dlatego że byłem osobiście zaatakowany. Nie, pierwszy
uderzyłem pięścią.
Uderzyłem faceta o imieniu Terrence James, bo kręcił się wokoło mojego najlepszego
przyjaciela, który był mniejszy i nie mógł wstać aby uratować swoje życie. Byłem wzrostu
Terrence’a i było coś w widzeniu dużego faceta dobierającego się do małego, co sprawiało, że
wpadałem w furię.
Tak, nie jestem tak skomplikowany. Wiem, czemu tak się czułem. Mój tata. Mój tata, facet,
który był okej, kiedy był trzeźwy, ale był nędznym pijakiem. Nie bił mnie dużo, nie wtedy, ale był
przerażony i zawsze lubił popychać ludzi dookoła.
Miłe uczucie popychając kogoś jak on dla odmiany. Uderzając pięścią Terrence’a nie czułem
się jednak tak dobrze. Czułem jakbym złamał moje kłykcie na małe kawałeczki, ale po pierwszym
przerażającym szoku, ból był dobrym rodzajem bólu i wszystko to sprowadzało się do wściekłej
mgiełki euforii kiedy patrzyłem na Terrence’a leżącego na plecach, ze łzami spływającymi po jego
twarzy, mówiącego mi, że przeprasza i że nigdy już tego nie zrobi.
I oto jak odkryłem, że lubiłem to uczucie, to sprawiedliwe, gorące uczucie wygranej, co jak
myślałem było dobrym powodem. Nie bałem się dostać tam trochę w kość, co jest dużą zaletą w
walce. Spójrzmy na to tak: większość ludzi nie lubi być ranionym, więc jeśli pokazujesz, że jest ci z
tym okej, będą się czuli trochę dziwnie. I może odejdą. Nie ma dla mnie dużego znaczenia wygrana
przez poddanie się, tak długo, jak wygrywam.
Kiedy wydoroślałem, dość dużo osób zostawiło mnie samym. Miałem tą mentalność pit-bulla i
przydatną wielkość wzrostu i mięśni, które oboje prawdopodobnie odziedziczyłem po moim ojcu.
Dziewczyny też to lubiły, ale generalnie nie ten dobry rodzaj dziewczyn. Wygrałem większość walk,
przegrałem kilka, ale nigdy się nie poddałem. Uprawiałem boks i zapasy w liceum i szło mi dobrze,
ale nie tak bardzo lubiłem zasady. Byłem ulicznym awanturnikiem.
Przypuszczam, że byłem na drodze do bycia moim ojcem – może nie tak źle, ale spójrzmy na
to tak, nie było łatwo oprzeć się czarnej dziurze, którą był Frank Collins, a ja zawsze robiłem co
mówił. Podobało mu się to, że trzymałem się sam w walce. Po tym, jak moja siostra i mama umarły,
cóż, pogorszyło się i to bardzo. Odesłanie mnie z powrotem do Morganville aby zrobić rekonesans
słabych stron był prawdziwym pokazaniem ufności ze strony mojego ojca, ale im dalej uciekałem od
niego, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że nie chciałem już więcej być nim. To zajęło mu zbyt
długo.
Spotkanie Claire sprawiło, że zdałem sobie sprawę, że mogę być czymś innym. Czymś
lepszym. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ją, posiniaczoną, ale z tym dziwnym, małym rdzeniem siły
– rozpoznałem coś, co mieliśmy wspólnego. Nie poddawaliśmy się. I ucierpieliśmy na tym.
Zacząłem chcieć ją chronić i im bardziej byłem blisko niej, tym bardziej zdawałem sobie
sprawę, że była jedyną dziewczyną, która mogła zadbać o siebie. Nie byłem przyzwyczajony do
lasek będących równymi, a Claire była i jest. Nie jest tak silna psychicznie, ale jest szybka i mądra i
nieustraszona, a jeśli czasami jestem nadopiekuńczy w stosunku do niej, jest pierwszą osobą do
przypomnienia mi o tym.
Ale chcę być gotowy, jeśli dojdzie znowu do walki, co się stanie. Nie po prostu przeciwko
zwykłym ludzkim zbirom i przestępcom; ci byli bułką z masłem (oryginał mówi „a piece of cake”
czyli kawałkiem ciasta, ale w Polsce mówi się na coś łatwego „bułka z masłem” – przypuszczenie
tłumacza). Nie, chcę być gotowy obronić ją przed wampirami a to jest o wiele trudniejsze. Broń jest
dobra, a ja nigdy nie zamierzam jej zaprzestać, ale rzeczywistość jest taka, że nie mogę liczyć na to,
że zawsze będę jakąś miał. Martwię się. Było kilka razy – więcej niż kilka, kiedy tylko fakt, że
Michael miał wampirzą siłę, że mógł wtrącić się w moją uratował nas.
I to bardzo mnie niepokoiło. Nie mogłem polegać na Michaelu. Albo komukolwiek innemu.
Mieszane sztuki walki, to był bilet. Uderzyć faceta, jakkolwiek możesz i szybko go powalić.
Mój rodzaj walki i coś, co mogło zadziałać na wampiry, jeśli wiedziałeś co robiłeś. Miałem wielką
ochotę, aby tego spróbować, a kiedy ulotka przyszła pocztą, wydawało się, jakby ktoś do góry
wreszcie mnie lubił.
Michael wziął mnie na stronę po Claire, aby powiedzieć mi, że nie sądzi, że to był dobry
pomysł. Powiedziałem mu, żeby to sprawdził, ale w miły sposób, bo nawet jeśli miał kły i
pragnienie, nadal jest moim bratem. W większości razy. Zajęło mi chwilę, aby to zaakceptować, ale
teraz prawie się zgadzam z tym całym jego nocnym-myśliwskim stylem życia.
Jednak to nie znaczy, że nie chcę być w stanie skopać jego tyłka, jeśli będę musiał. Szansa aby
nauczyć się sztuk walki od wampira – to był zbyt dobry sposób aby go przepuścić.
Wiem jak robić rzeczywisty rodzaj sztuk walki. Mam na myśli, miałem karate, póki nie miałem
trzynastu lat i nie zdecydowałem, że byłem na to zbyt fajny. Więc wiem jak zakładać strój i wiązać
pas oraz być formalnym na matach. Okazało się to dobre, bo instruktor – jakiś facet o imieniu
Vassily z Wschodnio Europejskim akcentem prosto ze starego filmu – chciał zacząć w ten sposób.
Było okej za kilkoma pierwszymi podaniami, kiedy przygotowywał mnie do bicia się. To było
jak walka z kimkolwiek innym, żadna wielka sprawa, póki nie zaczął używać na mnie wampirzej
szybkości i siły. Nie mogłem nic na to poradzić; to sprawiło, że się rozzłościłem, a gniew w jakimś
rodzaju sprawia, że zapominam o zasadach. Przeszedłem do jego kolana. Uderzył mnie jak piłkę
uderzającą o ścianę, a następną rzeczą jaką wiedziałem było to, że otrząsałem się z tego z
ogromnym bólem w mojej klatce piersiowej. Miałem szczęście. Mógł złamać moje żebra i zrobić z
mojego serca ser Szwajcarski, jeśli uderzyłby całą swoją siłą.
Nie pozwól mu się znowu uderzyć, przegrany. Mogłem prawie usłyszeć głos mojego ojca,
suchy i szyderczy. Teraz był martwy, ale zawsze był w moim umyśle, zawsze obserwujący i
osądzający. Nienawidził wampirów. Też ich za bardzo nie lubiłem. Zawsze nas to łączyło.
Nie myślałem o odejściu. Wróciłem na matę i skłoniłem się i przez sekundę, kiedy miałem
szansę, zaatakowałem ze wszystkim co miałem. W pełni włączone ciężkie bombardowanie.
Wiedziałem, że zostanę zraniony, może ciężko, może zabity, ale nie zamierzałem zostać upokorzony.
Nie przez wampira. Do diabła nie ma mowy.
Miałem go. Z trudem. Mogłem zobaczyć szok w jego twarzy i pęd wściekłości, a kiedy stałem
tam z krwawym smakiem zwycięstwa w moich ustach, właściwie chciałem, żeby to zrobił, przyszedł
złapał mnie, bo, cholera, czułem się żywy, rzeczywiście żywy…
Ale zamknął mnie, powiedział coś, czego nie zarejestrowałem i skłonił mi się. Nie pamiętam
opuszczania albo klękania. Pamiętam tylko myślenie, Następnym razem, następnym razem,
następnym razem, regularne jak dzwonek dzwoniący w mojej głowie i zagłuszający każdą inną
myśl.
Obserwowałem go, przechodzącego przez resztę klasy. Nie zranił nikogo więcej, ale mógł.
Chciał; mogłem zobaczyć to w błyskach w jego oczach. Wiesz, wszyscy są podobni. Myśliwi. Nawet
Michael to załapywał, mimo że, to ukrywał, a czasami udawałem, że tego nie widzę. Musisz być
gotowy na to, że się obrócą przeciwko tobie.
Bo jeśli nie będziesz gotowy – ktoś kogo kochasz może zostać zraniony.
Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie Claire. Zawsze sprawiała, że czułem się lepiej. Ale
mimo tego, mogłem zobaczyć jej twarz, jej uśmiech, prawie czułem jej obecność, wszystko o czym
mogłem myśleć było to, jak łatwe byłoby dla nich zabranie jej ode mnie.
Nie mogłem pozwolić, by to się stało.
Dotarło do mnie, że to, co wampir do mnie powiedział to, że zobaczy mnie później. Coś w
rodzaju zajęć specjalnych? Do diabła, tak. Mogłem to zrobić. Musiałem to zrobić.
Musiałem zrozumieć jak z nimi walczyć, jeden na jednego, bez pomocy albo kołków lub
nadziei.
Tylko wampiry mogły mi to pokazać.
Nadal siedząc tam, z rękami na kolanach, szybko oddychając, nie mogłem pomóc, ale czułem,
że nawet jeśli wygrałem, nawet jeśli dokonałem niemożliwego – w jakiś sposób przegrałem.
I to była pierwsza z jeszcze wielu przegranych.
###
Oglądanie klęczącego tam Shane’a, tak zamkniętego w sobie i tak chłodnego, Claire poczuła
się trochę chora. Nie podobało jej się to. Nie podobało jej się, jak właśnie walczył i nie podobało jej
się, jak po tym wyglądał. Shane był zazwyczaj szczęśliwy po walce, nie wściekły.
Ta cała rzecz to zły pomysł, pomyślała. Nie wiedziała czemu, ale wiedziała że to prawda.
- Hej, - powiedział niski głos za nią, a Claire spojrzała za siebie aby zobaczyć stojącą tam
Eve. Na salę gimnastyczną, obyła się bez Gotyckiego makijażu, ale jej obcisła koszulka miała
różową czaszkę z kokardą na niej, a także były czaszka i piszczele w kryształkach po bokach jej
roboczych spodni. Związała swoje proste, czarne włosy z tyłu w błyszczący kucyk. Był on tak
ozdobny, jakiego Eve nigdy nie miała, póki nie była w przebraniu. – Widziałaś to? Co to do diabła
było? Czy Shane właśnie stał się Wilkołakiem, czy co?
- Nie wiem, - powiedziała Claire i zeskoczyła na dół z maszyny do ćwiczeń. – Ale…
- Chłopak ma kłopoty. - skończyła Eve. – Tak, bez żartów. Więc, też przyszłaś na przeszpiegi?
- Też?
- Naprawdę, daj spokój. Widzisz mnie jako ciężko-pocącego się typa? Więc bardzo nie. – Eve
spojrzała na nią krytycznie. – A ty nie jesteś, ale możesz się z tego prawdopodobnie
wylegitymować. Kazali ci zapłacić za wejście dziesięć dolców?
Rozdział 1 *Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi Patrząc na to wstecz, Claire pomyślała, że powinna wiedzieć, że zbliżają się kłopoty, ale naprawdę, w Morganville, wszystko mogło być problemem. Twój nauczyciel nie pokazuje się na zajęciach? Prawdopodobnie został ugryziony przez wampiry. Pracownik baru zapomina położyć ci cebuli na twojego hamburgera? Stały dostawca cebuli zaginął – znowu, prawdopodobnie winne są za to wampiry. I tak dalej. Dla miasta uniwersyteckiego, Morganville miało niezwykle dużo wampirów. Claire była organem obu tych rzeczy: Texas Prairie University i oczywiście wampirów. I tajemniczymi zaginięciami. Prawie była jednym z nich, częściej niż chciała to przyznać. Ale tym problemem wcale nie było zaginięcie. To było pojawienie się… czegoś nowego, czegoś innego i czegoś fajnego, choćby według opinii jej chłopaka Shane’a, bo kiedy Claire sortowała pocztę ich dziwnego, małego czteroosobowego braterstwa na „śmieci” i „zostawić” , Shane chwycił ulotkę, którą położyła jako „śmieci” i przeczytał ją z największym wyrazem podniecenia, jaki kiedykolwiek widziała na jego twarzy. Przerażające. Shane nie ekscytował się wieloma rzeczami; był ostrożny z uczuciami, w większości, z wyjątkiem niej. Teraz wyglądał na tak zachwyconego jak małe dziecko w Boże Narodzenie. - Mike! – wrzasnął a Claire skrzywiła się i położyła swoje ręce na uszach. Kiedy Shane wrzasnął, naprawdę wył. – Yo, Truposzu, znieś swój tyłek na dół! Michael, ich trzeci mieszkaniec Domu Glassów, musiał przypuszczać, że był jakiś alarm na dole… nie nierozsądne przypuszczenie, bo hej, Morganville. Więc dotarł w biegu, trzaskając drzwiami, wyglądając bladziej niż zwykle i również bardziej niebezpiecznie niż normalnie. Kiedy udawał normalnego faceta , wydawał się cichy i słodki, może czasami trochę realny, ale Wampir Michael był całkiem inny, ostro traktujący. Tak, mieszkała w domu razem z wampirem. I co dziwne, to nie była najdziwniejsza część jej życia. Michael zamrugał a ślady czerwieni zniknęły z jego niebieskich oczu, przeczesał obiema rękami faliste, blond włosy i skrzywił się na Shane’a. – Jaki masz do cholery problem? – Jednak nie czekał by usłyszeć odpowiedź; podszedł do lady i ściągnął jeden z ich niedopasowanych, poobijanych kubków do kawy. Ten był czarny z fioletowym, Gotyckim napisem, który mówił TRUCIZNA. To był kubek ich czwartego współlokatora Eve, ale ona nadal nie pojawiła się tego rana. Kiedy spałeś dłużej niż wampir, Claire pomyślała, że to chyba było dla niej trochę zbyt długo. Kiedy napełnił kawą kubek, Michael czekał na Shane’a aż zrobi coś sensownego. Co w końcu Shane zrobił, trzymając tanio wydrukowaną białą ulotkę. Zawinęła się na krawędziach od tego, gdzie była zwinięta aby zmieścić się w skrzynce na listy. – Czego zawsze chciałem w tym mieście? – zapytał. - Klubu ze striptizem, który wpuszczałby piętnastolatków? - Kiedy miałem piętnaście lat. Nie, poważnie, czego? - (oryginał mówi „Guns ‘R Us?” ale ja niestety nie wiem czy autorce chodziło o bycie bronią- według mnie mało prawdopodobne czy o bycie zespołem Guns ‘N’Roses-przypuszczam, że pewnie o coś jeszcze innego ale moja wiedza niestety nie jest na tyle potężna aby się domyśleć co dokładnie
miała na myśli pisarka więc chyba obejdziecie się bez dokładnego tłumaczenia tego zdania ;) czytajcie dalej!) Shane wydał ostry, brzęczący dźwięk. – Okej, żeby być sprawiedliwym, tak, to jest dobra zastępcza odpowiedź. Ale nie. Zawsze chciałem miejsca żeby naprawdę poćwiczyć do walki, prawda? Jakiegoś miejsca, gdzie nie myśleli, że aerobik to sztuka walki? I patrz! Claire wzięła kartkę z ręki Shane’a i wyprostowała ją na stole. Tylko zerknęła na nią kiedy sortowała pocztę, myślała, że to był jakiś rodzaj siłowni. Którym w pewnym rodzaju był, ale nie uczył wirowania i jogi i wszystkich innych rzeczy w tym stylu. Ta była siłownią i studiem sztuki walki i uczyła samoobrony. Albo przynajmniej to było tym co Claire wzięła z obrazka jakiegoś faceta w białej marynarce i spodniach kopiącego powietrze i słów OBROŃ SIEBIE dużymi, wyraźnymi literami na dnie. Michael przechylił się przez jej ramię, siorbiąc kawę. – Huh, – powiedział. – Dziwne. - Gościu, nic dziwnego w ludziach chcących nauczyć się kilku ratujących życie umiejętności. Zwłaszcza tutaj. Nie jakbyśmy wszyscy mieli doczekać się spokojnej starości. – powiedział Shane. - Mam na myśli, że to dziwne kto tego uczy. – powiedział Michael. – Jako że ten facet – postukał w imię na dnie strony. – jest wampirem. Vassily to było imię, które Claire rozpoznała tylko wtedy, kiedy zerknęła na nie. Mała czcionką. – Wampir uczący samoobrony, – powiedziała. – Nas. Ludzi. Shane był wyrzucony tylko przez około minutę a potem powiedział. – Cóż, kto lepszy? Amelie wydała dekret, że ludzie mają prawo nauczyć się takich rzeczy, prawda? Wcześniej czy później, jakiś wampir musi zbić na tym trochę kasy. - Masz na myśli, na nas. – powiedziała Claire. Ale mogła zobaczyć jego punkt widzenia. Wampirzy instruktor sztuk walki? To musiałoby być we wszystkich rodzajach przerażające, albo cudowne, albo oba. Nie poszłaby na to, osobiście; wątpiła czy ma w połowie tyle mięśni albo masy ciała ile było wymagane. Ale Shane… cóż, to było naturalne dla Shane’a, naprawdę. Był przebojowy i nie przejmował się żadną karą tak długo jak podobała mu się walka. Narzekał na brak prawdziwej siłowni aż do teraz. Claire oddała mu ulotkę a Shane ostrożnie złożył ją i wsadził do tylniej kieszeni. – Uważaj na siebie. – powiedziała. – Wynoś się stamtąd jeżeli cokolwiek będzie dziwne. – Mimo że w Morganville, Teksasie, domu wszystko było dziwne, to była trochę wysoka poprzeczka do przejścia. Po wszystkim, był wampir uczący samoobrony. To samo w sobie było najdziwniejszą rzeczą, jaką widziała w tej chwili. - Tak, mamo, - powiedział Shane, ale wyszeptał to, ściśle do jej ucha a potem pocałował to miejsce na szyi, które zawsze sprawiało, że się czerwieniła drżała, za każdym razem. – Zjedz swoje śniadanie. – obróciła się i pocałowała go w pełnym wymiarze, tylko słodkim, szybkim muśnięciem ust, bo już się ruszał… a potem on zrobił to samo i powrócił znowu do jej pocałunku, wolniej, namiętniej, lepiej. Michael wsuwając się na siedzenie przy kuchennym stole ze swoim kubkiem z kawą, trzepocząc otworzył cienką cztero-stronną gazetę Morganville i powiedział. – Jedno z was ma być gdzieś teraz. Po prostu to mówię, nie w ojcowski sposób. Miał rację a Claire przerwała pocałunek z sfrustrowanym mruknięciem, niskim w jej gardle. Shane szeroko się uśmiechnął. – Jesteś taka słodka kiedy to robisz. – powiedział. – Brzmisz jak naprawdę dziki kociak. - Ugryź mnie, Collins. - Ups, zły mieszkaniec. Myślę, że miałaś ta myśli tego, który pije plazmę.
Michael dał mu jednopalcowy salut bez odrywania wzroku od studiowania ostatnich sportowych klęsk liceum Morganville. Claire wątpiła czy rzeczywiście był tym zainteresowany, ale Michael musiał mieć przeczytane materiał; nie myślała, że spał w ostatnich dniach dużo a czytanie było tym jak spędzał czas. I prawdopodobnie cos z tego wynosił, nawet jeśli było to po prostu coś do imponowania Eve z jego wiedzą o lokalnej piłce nożnej. Claire chwyciła swoje śniadanie – Pop Tart (rodzaj grzanki wypełnionej zazwyczaj czekoladą lub nadziewanej owocami – przypuszczenie tłumacza) przed chwilą wyjętą z tostera – i owinęła ją w serwetkę żeby mogła ją zabrać ze sobą. Nabyła torbę z książkami, posłała Shane’owi (i Michaelowi) całusa w powietrzu kiedy zamykała drzwi, zderzając się z zimną jesienią Morganville. Jesień, w innych częściach świata, była piękną pora roku, wypełnioną brązowymi, pomarańczowymi, żółtymi liśćmi… tutaj, liście były brązowe przez jeden dzień a potem opadły z drzew aby trzepotać po ulicach i dziedzińcach jak kości. Jeszcze jedna depresyjna pora roku, aby dodać ją do pozostałych, które były przygnębiające w tym mieście. Ale przynajmniej było chłodniej niż płonącego lata; to było coś. Claire rzeczywiście wygrzebała koszulkę z długimi rękawami i włożyła na nią inną koszulkę, z powodu porywów wiatru niosących ostry bicz nadchodzącej teraz zimy. Naprawdę niedługo, będzie potrzebowała płaszcza i rękawiczek i czapki i może kozaków jeśli śniegu spadnie wystarczająco dużo. Morganville latem było w najlepszym razie nudnie zielone, ale teraz cała trawa była wysuszona i większość krzaków straciła swoje liście, zostawiając czarne szkielety drżące w zimnie. Niezbyt ładne miejsce, wcale, mimo że kilka osób dumnych ze swoich domów próbowało upiększyć je a Pani Hennessey na rogu lubiła te dziwne betonowe zwierzęta. Tego roku miała szarego jelenia imitującego picie z pustej kamiennej fontanny i grupkę betonowych wiewiórek, które wyglądały bardziej groźnie niż słodko. Claire sprawdziła swój zegarek, wzięła gryz swojego Pop Tart’u (wyjaśnienie 3 paragrafy wyżej) i prawie się udławiła kiedy zorientowała się jak mało czasu miała. Zaczęła biec truchtem, co było ciężkie ze względu na wagę jej torby na ramieniu a potem zmieniła go na bieg kiedy przekroczyła duże, żelazne bramy Texas Prairie University. Jesienny semestr był ciężki; dużo nowych, głupich pierwszaków błąkających się dookoła zmieszanych z mapami albo nadal rozpakowujących pudła z ich samochodów. Miała dwa albo trzy prawie-kolizji, ale dotarła do stopni Budynku Nauki bez zbytnich wypadków i z całymi dwoma dodatkowymi minutami. Dobrze, potrzebowała ich aby złapać oddech. Kiedy schrupała resztę swojego śniadania, pragnąc butelki wody, inni, których znała z widzenia przemykali obok niej… Bruce z Fizyki Komputerowej, który nie pasował tu prawie tak samo jak ona się tutaj czuła; Ilaara z jednej z matematycznych klas w której była, ale Claire nie mogła dokładnie stwierdzić w której. Nie miała bliskich przyjaciół w TPU, co było wstydem, ale to nie był ten rodzaj szkoły – zwłaszcza jeśli wiedziałeś o wewnętrznych ruchach Morganville. Większość z po prostu-przemijających-obok uczniów spędzała rok albo dwa, kiedy tu byli na zwyczajnych wewnątrz-kampusowych imprezach; z wyjątkiem specyficznych przyjaznych-szkole sklepach, które znajdowały się w obrębie kilku bloków, bardzo rzadko niepokoili się opuszczaniem bram uniwersytetu. A to chyba było najlepsze. Mimo wszystko było tam niebezpiecznie. Claire znalazła swoją klasę – małą, nic na jej poziomie nauczania nie miało dużych grup – i zajęła swoje stałe miejsce na środku pomieszczenia, obok śmierdzącego, (oryginał mówi :grad student” – czyli uczeń, który kontynuuje studia po ich zakończeniu, ale nie wiedziałam jak to napisać, bo nie znam krótszego określenia takiej osoby w języku polskim – przypuszczenie tłumacza) o imieniu Doug, który najwyraźniej nienawidził higieny osobistej. Pomyślała o przesunięciu się, ale fakt, że nie było tam wiele innych miejsc a aura Doug’a była zresztą odczuwalna na dziesięć stóp (10 stóp = 3,048m – przypuszczenie tłumacza). Lepiej dostać intensywną dawkę blisko aby twój nos mógł szybko się dostosować.
Doug uśmiechnął się do niej. Wydawał się ją lubić, co było przerażające, ale przynajmniej nie był dużym gadułą albo jednym z tych facetów, którzy przychodzą z kiepskimi aluzjami – przynajmniej nie zazwyczaj. Z pewnością usiadłaby koło najgorszego. Cóż, może chociaż nie w kategorii ludzkiego odoru. – Hej. – powiedział przybliżając się. Claire oparła się ochocie żeby wygiąć się w inną stronę. – Słyszałem, że przetestuje na nas dzisiaj nowy laboratoryjny eksperyment. Coś szokującego. Biorąc pod uwagę, że pracowała dla najmądrzejszego faceta w Morganville, może na całym świecie i biorąc pod uwagę, że miał przynajmniej kilkaset lat i pił krew, Claire spodziewała się, że jej skala rzeczy szokujących może być trochę większa niż Doug’a. To nie było niezwykłe aby chodzić do sekretnej jaskini/podziemnego laboratorium Myrnina (tak, rzeczywiście je miał) i znajdywać wynalezione przez niego jadalne czapki albo iPod’a, który chodzi na pot. I biorąc pod uwagę, że jej szef zbudował pijące-krew komputery, które kontrolowały wymiarowe portale, Claire naprawdę nie przewidywała żadnych problemów w rozumieniu zwykłych zadań profesora na uniwersytecie. Połowa z tego, co dał jej Myrnin do przeczytania, nie była nawet zresztą w żywym języku. To czego się nauczyła było niesamowite – czy tego chciała czy nie. - Powodzenia. – powiedziała do Śmierdzącego Doug’a, próbując nie oddychać zbyt głęboko. Rzuciła na niego okiem, w sposób jaki robisz to ty i była zaskoczona widząc, że obnosił się z dwoma spektakularnymi, czarnymi oczami – gojącymi się, jak zauważyła po pierwszym szoku, ale został walnięty dosyć mocno. – Wow. Niezłe siniaki. Co się stało? Doug wzruszył ramionami. – Wdałem się w walkę. Nie duża sprawa. Komuś, Claire pomyślała, nie spodobał się odór jego ciała o wiele bardziej niż zwykle. – Wygrałeś? Uśmiechnął się, ale to był prywatny, prawie cyniczny rodzaj uśmiechu – żart, którego Claire nie mogła podzielić. – Oh, wygram. – powiedział. – Wielkim sukcesem. Drzwi otwarły się z hukiem na końcu pomieszczenia i profesor wkroczył do środka. Był niewysokim, małym, okrągłym mężczyzną z wrednymi, blisko osaczonymi oczami i lubił Hawajskie koszule w nieprzyjemnych, krzykliwych kolorach – w rzeczywistości, była stosunkowo pewna, że on i Myrnin mogli robić zakupy w tych samych sklepach. Nieprzyjemnych Sklepach. - Uspokójcie się! – powiedział, mimo że nawet nie byli akurat najgłośniejszą klasą na TPU. W rzeczywistości, byli idealnie cicho. Ale Profesor Larkin zawsze tak mówił; Claire przypuszczała, że był już właściwie głuchy więc po prostu mówił tak na wszelki wypadek. – Dobrze, mam nadzieję, że wszyscy przeczytaliście swoje teksty, ponieważ dzisiaj będziecie robić pewne zastosowania zasad, które powinniście już znać. Wszyscy stańcie, otrząśnijcie się i podążajcie za mną. Przynieście swój sprzęt. Claire nie przejmowała się rozpakowywaniem czegokolwiek więc po prostu przechyliła swój plecak na ramię i pokierowała się w ślad za profesorem Larkinem, szczęśliwa będąc tymczasowo poza Zaduchem Doug’a. Nie żeby Larkin był jakąś wielką przyjemnością, i do tego… pachniał jak stary pot i bekon, ale przynajmniej kąpał się w ostatnim czasie. Rzuciła okiem na jego nadgarstek. Na nim była pleciona, skórzana opaska z metalowa płytką z wyrytym symbolem – nie symbolem Założycielki, który Claire nosiła jako broszkę przy kołnierzu swojej kurtki, ale symbolem innego wampira. Najwyraźniej Olivera. To było trochę rzadkie; Oliver osobiście nie nadzorował wielu ludzi. Był ponad to wszystko. Był Mistrzem lokalnej Mafii Morganville. Larkin zobaczył, że się patrzy i posłał jej ostry wyraz twarzy. – Coś do powiedzenia, Pani Danvers? - Ładna bransoletka. – powiedziała. – Widziałam tylko jedną taką jak ta. – Ta jedna, którą widziała, była na nadgarstku jej osobistej nemezis, Moniki Morrell, ukoronowanej księżniczki (chciała!) Morganville. Kiedyś córki burmistrza, teraz siostry nowego burmistrza, myślała, że
mogła robić cokolwiek chciała… a z Ochroną Olivera, prawdopodobnie mogła, nadal, nawet jeśli jej brat Richard nie był tak pobłażliwy jak Tatuś był. Larkin po prostu… nie wydawał się typem, którym Oliver by się przejmował, chyba że nie był taki, jaki się wydawał. Larkin złożył ręce z tyłu za plecami kiedy schodzili w dół prawie-pustego, szerokiego korytarza, reszta klasy wlokła się z tyłu. – Powinienem dać ci ocenę z dzisiejszego eksperymentu. – powiedział. – Prywatnie, jestem prawie pewien, że to będzie dziecinna gra dla ciebie, biorąc pod uwagę twoją… pracę na pół etatu. Wiedział o Myrninie albo przynajmniej coś mu powiedziano. Nie było właściwie wielu ludzi, którzy znali Myrnina i jeszcze mniej tych, którzy byli w laboratorium i mieli jakiekolwiek pojęcie co ich tam przyniosło. Nigdy nie widziała Larkin albo słyszała jego imię wspominane przez kogokolwiek z siłą. Więc była ostrożna ze swoją odpowiedzią. - Nie mam nic przeciwko. Lubię eksperymenty. – powiedziała. – O ile nie są rodzajem tych, które chcą mnie zjeść albo wysadzić w powietrze. – Z oboma jednak, na nieszczęście miała okazję się zetknąć w swojej pracy w laboratorium. - Oh, nic tak dramatycznego. – powiedział Larkin. – Ale myślę, że może ci się spodobać. To ją trochę przeraziło. Przybywając do ogólnego laboratorium, mimo że nie wydawało się tu być nic wartego spocenia się. Jakieś w pełnym spektrum rozżarzone światła jakich używałbyś dla domowych gadów; jakieś małe w rankingu fiolki na każdym stole z czymś co wyglądało jak… Krew. O cholera, to nigdy nie był dobry znak w Morganville (albo Claire pomyślała, nigdzie indziej). Nagle stanęła i spojrzała na Larkina szeroko otwartymi oczami. Reszta klasy gromadziła się z tylu z nią, rozmawiając niskim głosem; wiedziała, że Doug dotarł, z powodu pokrywy smogu jego ciała, która rozniosła się naokoło niej. Oczywiście, Doug wziął laboratoryjny stołek obok niej. Cholera. Tak by powiedział Shane; Claire ukryła to posyłając mu mały, niezbyt entuzjastyczny uśmiech kiedy zrzuciła swój plecak na podłogę, uważając na laptopa w środku. Nienawidziła siedzieć na laboratoryjnych stołkach; one tylko podkreślały to, jaka jest niska. Poczuła się jakby znowu była w drugiej klasie, niezdolna aby dotknąć podłogi na jej krześle. Larkin przyjął swoją pozycję na środku laboratoryjnych stołów i chwycił mały stos papieru ze swojej czarnej torby. Pominął instrukcje a Claire przeczytała je marszcząc brwi. Były wystarczająco proste – umieść próbkę „cieczy” na suwaku, włącz światła na całe spektrum, obserwuj i zapisz rezultaty. Kiedy reakcja będzie zaobserwowana, zmieszaj zidentyfikowaną, reaktywną krew z regulacyjną krwią póki brak reakcji nie zostanie osiągnięty. Potem zrealizuj równania wyjaśniając początkową reakcję i brak reakcji aby zrobić wykres uwalniania energii. Nie ma wątpliwości o czym to było, pomyślała Claire. Wampiry używały uczniów aby robiły za nich swoje badania. Darmowe robotnice. Ale czemu? Larkin miał gładki tupot, musiała przyznać; zażartował, powiedział, że z popularnością wampirów w rozrywce, to może być śmieszne aby stosować jakąś fizykę na problemy. Część krwi, która była „zmieniona” aby pozwolić na reakcję, część, która nie. Sprawił, że to wszystko wydawało się bardzo naukowe i logiczne, dla korzyści ośmiu z dziesięciu mieszkańców nie- Morganville w pomieszczeniu. Claire zwróciła na siebie uwagę Malindy, innej osoby, która nosiła wampirzy symbol a ładna twarz Malindy była zmartwiona, nawiedzony przejaw. Otwarła swoje oczy szeroko i podniosła swoje ręce w cichym co my robimy?
Będzie dobrze, Claire poruszyła ustami. Miała nadzieję, że nie kłamała. - Fajnie. – powiedział Śmierdzący Doug, przechylając się aby spojrzeć na kartkę. Oczy Claire zwilżyły się trochę i poczuła chęć kichnięcia. – Wampiry. Kce pić twoją kref! – Zrobił imitację ugryzienia jej szyi, co przestraszyło ją tak bardzo, że prawie spadła ze stołka. - Nie rób tego nigdy więcej. – powiedziała. Doug wyglądał na trochę zaskoczonego jej reakcją. – I przy okazji, prysznice. Zaglądaj do nich, Doug! To była trochę zbyt złośliwa uwaga jak na normalny styl Claire, ale przestraszył ją i to po prostu wyszło. Doug wyglądał na zranionego a Claire natychmiast poczuła się źle. – Przepraszam. – powiedziała bardzo szczerze. – To po prostu – nie pachniesz tak wspaniale. Teraz on wyglądał na zawstydzonego. – Tak, - powiedział patrząc w dół na kartkę. – Wiem. Przepraszam. – Znowu przybrał taki wygląd, taki tajemniczy i zadowolony z siebie. – Chyba muszę wzbogacić się wystarczająco, że nikogo nie będzie obchodzić jak pachnę. - To albo jak wiesz, branie prysznica. To działa lepiej. - Fajnie. Następnym razem będę pachnieć po prostu jak urodzinowy bukiet. - Szczerze, po prostu używając dezodorantu i a potem goląc się albo coś. Prawdziwe mycie cię. Tego potrzeba. - Jesteś twardą sztuką. – posłał jej gwiazdorski uśmiech, który wyglądał naprawdę dziwnie z odbarwieniami dookoła jego ust i nosa. – Mówiąc o tym, kiedy wezmę prysznic, będziesz zainteresowana pójściem na kolację? - Jestem zajęta. – powiedziała. – I mamy robotę. Przygotowała suwak a Doug zapalił lampę. Moment oświetlenia w pełnym spektrum uderzyło w niego, była zauważalna reakcja – bulgotanie pod szkłem jakby krew gazowała. Zajęło to około trzydziestu sekund aby reakcja przebiegła; kiedy to zrobiła, wszystko co zostało było czarnymi pozostałościami popiołu. - Cholernie fajne. – powiedział Doug. – Poważnie. Jak myślisz, skąd oni biorą taki sprzęt? Ściskają prawdziwe wampiry? – Było coś dziwacznego w sposobie, jaki to powiedział – jakby coś faktycznie wiedział. Czego nie powinien, wiedziała Claire. Zdecydowanie nie powinien. - To prawdopodobnie po prostu światłoczuły chemiczny dodatek. – powiedziała Claire. – Nie jestem jednak pewna, jak on działa. – To była prawda. Tak wiele ile się nauczyła, naprawdę nie rozumiała natury transformacji wampirów. To nie był wirus – dokładnie. I nie było to zanieczyszczenie, mimo że miało to jego elementy. Były odnośnie tego rzeczy, których jak Claire podejrzewała, wszystkie naukowe podejścia nie mogły opanować. Może oni po prostu mierzyli złe rzeczy. Doug zrzucił niewygodne spekulacje. Nie był takim złym partnerem laboratoryjnym, jeśli zapominałeś o tej śmierdzącej części; był dobrym obserwatorem i w połowie nie tak złym w obliczeniach. Pozwoliła mu robić większość pracy, bo ona w rzeczywistości zrobiła większość tej z Myrninem; interesujące, że Doug pojawił się z nieznacznie innym wzorem, w końcu, bo ona pomyślała, że był trochę elegantszy. Byli pierwszymi, którzy pojawili się z trwałą miksturą krwi i drudzy, którzy pojawili się z obliczeniami – ale Doug’a, Claire była przekonana, że były lepsze niż innych drużyn. Nie musisz być pierwszym, żeby wygrać, nie w nauce. Po prostu musisz mieć więcej racji niż inni. Wszystko szło dobrze, póki nie złapała Doug’a na próbie wsadzenia do kieszeni próbki krwi. – Hej, - powiedziała i złapała jego nadgarstek. – Nie rób tego. - Czemu nie? Byłoby wspaniale na imprezach. Znowu był ten niepokojący ton, trochę zbyt zadowolony z siebie, trochę zbyt wiele wiedzący.
Cokolwiek zamierzał z tym zrobić, miała wątpliwości czy zamierza pokazać się na imprezach z tym. - Po prostu nie. – Claire napotkała jego oczy. – Miałam to na myśli. Zostaw to. To może być – toksyczne. – Śmiertelne, miała na myśli, bo jeśli wampiry dowiedzą się, że Doug wynosił próbki… cóż. Wypadki się zdarzały, nawet w kampusie TPU. Głupota nie była kryta przez generalne Ochronne umowy a Doug wydawał się mieć o tym za duże pojęcie. Doug niechętnie odłożył je na stół. Profesor Larkin przyszedł, sprawdził butelki z próbkami i zapisał je w arkuszu. Kiedy odszedł a ona i Doug spakowali swoje plecaki, Claire powiedziała – Widzisz? Mówiłam ci, że będą sprawdzać. Tak, - odszeptał Doug. – Ale on już nas sprawdził. I zanim mogła go zatrzymać, chwycił kilka fiolek i wetknął do swojego plecaka i poleciał. Claire powstrzymała impuls aby wrzasnąć i kolejny aby kopnąć stół z frustracji. Nie odważyłaby się powiedzieć Larkinowi; był Chroniony a Doug nie miał pojęcia w co się pakuje. Musiała zmusić go do oddania fiolki. Dureń i tak nie miałby pojęcia co z tym zrobić. Miała nadzieję. Rozdział 2 oraz część, która być może jest już rozpoczęciem rozdziału 3, ale jest zapisana po takich znakach „###” *Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi Niestety, Śmierdzący Doug nie był łatwy do znalezienia. Z jednego powodu, nigdy nie nauczyła się jego imienia. Włamanie się do klasowego spisu Profesora Larkina byłoby wystarczająco proste, ale Claire miała inne lekcje, aż do popołudnia. Potem miała zaplanowane laboratorium – to prawdziwe. I wieczór dziwacznej nauki z najdziwniejszym szefem na świecie. Myrnin, taką miała nadzieję, nie zauważy jeśli się troszeczkę spóźni. Miał lekko elastyczne poczucie czasu. Claire zatrzymała się w Centrum Uniwersyteckim, które miało wi-fi i zajęła stolik w okolicach kawiarni. Jej współlokatorka Eve musiała w końcu wywlec się z łóżka, bo była za kontuarem, ziewając i sącząc ogromny kubek czegoś, co musiało znając Eve, być czystym espresso. - Cześć, słodziutka. – powiedziała Eve i oparła się na barze aby uśmiechnąć się do Claire. – Poranki są trudne. - To nie jest poranek. – powiedziała Claire prosto w twarz. Eve zrobiła tragiczną minę. - Poprawka, popołudnia są trudne. Poranki są czystym złem z dna piekieł, co jest powodem tego, że wcale ich nie biorę. – Wzięła łyk ze swojego kubka, wzdrygnęła się i powiedziała – Oh, tak, to jest podstawa. Skofeinowałam się. – Więc, Piękny Mózgowcu, co mogę dla ciebie zrobić? (oryginał mówi „Caffeinate me. – So, Beautiful Brainiac, what can I do for you?” ale ja niestety nie wiedziałam jak to zdanie do końca przetłumaczyć, muszą wam wystarczyć moje domysły odnośnie tych dwóch dziwnych słów – „Caffeinate” oraz „Brainiac”→ może ono być określeniem pochodzącym od słowa brain czyli mózg z dodaną końcówką „iac” lub mogło chodzić o Brainiac - program, w którym przedstawiane są różnego rodzaju naukowe testy, których nie ma jak wykonać poza laboratoryjnymi warunkami. Mam nadzieję, że wam to zbytnio nie będzie przeszkadzało i
życzę miłego dalszego czytania!) - Przypuszczam, że to co zwykle. - Jedna wrząca mokka, extra duża, nadchodzi! – Eve wbiła ją na kasie i wzięła pieniądze Claire. Kiedy przeliczyła drobne, potrząsnęła z powrotem ze swojej bladej twarzy swoją świeżo- ściętą czarną czupryną i szeroko się uśmiechnęła. Uśmiech nie za bardzo pasował do tej całej Gotyckości, ale to była Eve. Nie przestrzegała etykietek. – Hej, widziałaś jaki Shane był podekscytowany tymi sztukami walki? Prawie mnie przewrócił, kiedy schodziłam na dół. Nigdy nie widziałam nikogo tak wstrząśniętego byciem zaproszonym na kopanie tyłków. - Był trochę podekscytowany. – zgodziła się Claire. – A jak ty? Idziesz? - Brać lekcje? Za które rzeczywiście płacę? Myślisz, że kim ja jestem, studentką czy coś? Zresztą, po prostu dobrze się bronię. – Rzeczywiście, tak robiła. Eve nie tylko zrobiła swoje własne kołki, wysadziła je kryształowymi ozdobami. Te drewniane były czymś w rodzaju paralizatorów, dla wampirów; drewno nie mogło naprawdę zabić większości z nich, tylko unieruchomić je, jeśli wampiry nie były bardzo młode (jak Michael). Ale Eve zrobiła także srebrne i te były śmiertelne. Claire poczuła dreszcz wzdłuż swojego kręgosłupa jakby właśnie pamiętała jak śmiertelne one mogły być. Nie miała takiego zamiaru, ale zniszczyła w ten sposób jednego wampira. Paskudne. I nawet mimo tego, że zrobiła to w samoobronie, naprawdę nie czuła się z tym dobrze. - Hmmm, - mówiła teraz Eve, w zamyślony sposób. Postukała swoją wargę jednym, czarnym paznokciem i uśmiechnęła się. – Ostatecznie, teraz kiedy o tym myślę, mógłby być pożytek z tej siłowni. Wiesz, są jedne wojownicze zajęcia, które naprawdę lubię. - Jakie? - Niespodzianka, Misiu Claire. Tak, to zdecydowanie może być zabawne. Możesz też nawet je polubić. – Cienka, słodka linia powoli pojawiła się pomiędzy jej brwiami. – Wszystko w porządku? Wyglądasz jak upiór. - Tak, iść z kimś, kto wygląda jak autentyczny duch… - Uszanuj dziewczyno ten wspaniały wygląd. Okej, jeśli nie chcesz gadać, nie gadaj. Jedna mokka, nadchodzi! Usiądź, przyniosę ją, zresztą i tak idzie wolno. To nie było po prostu wolno; o tej porze dnia, było pusto. Claire zostawiła Eve z ekspresem do kawy (czymś, w czym rzeczywiście Eve była niesamowicie dobra) i otwarła swojego laptopa. Aby włamać się do klasowej listy Larkina i odkryć, że pełne imię Śmierdzącego Doug’a to Doug Legrande, zajęło jej dokładnie siedem minut. Larkin, co było wystarczająco straszne, nawet miał wszystkie ich adresy, numery telefonów i emaile, mimo że Claire była prawie pewna, że nigdy nie dawała mu żadnego z tych namiarów. Albo uniwersytet był naprawdę swobodny jeśli chodzi o ich szczegóły personalne, albo Larkin miał znajomości. Duh, już to wiedziała. Miał bransoletkę, od Olivera. Znajomości nie za bardzo przykrywały ją. - Zamierzasz ją pić? Claire spojrzała w górę. Eve siedziała po drugiej stronie, opadła na rozklekotanym, plastikowym krześle, sącząc swój masywny kubek czegokolwiek – to był własny kubek Eve, z kreskówkowym DOSTAŁEŚ KREW? na boku. W kampusie to było fajne. Poza kampusem… nie tak bardzo. Kiedy Claire bezcelowo wpatrywała się w nią, Eve kiwnęła na stojącą obok jej laptopa mokkę, która się magicznie pojawiła. – Bita śmietana topnieje. – powiedziała Eve. – Bita śmietana to okropna rzecz do stracenia. Oh, z wyjątkiem tego, że to nie jest prawdziwa bita śmietana, to zapuszkowane coś, co jest obrzydliwe, więc to jest to. Może ostatecznie dobry wybór. Co robisz?
To była Eve, bezpośrednia, nawet kiedy była zaspana. Nadążanie za nią wymaga porządnego łyka mokki i bardzo aktywnego mózgu. – Próbuję znaleźć Śmierdzącego Doug’a. – powiedziała Claire. – Mieszka w kampusie, w Domu Lansdale’ów, tak myślę. - Śmierdzącego Doug’a? O Boże, proszę powiedz mi, że zamierzasz zrobić każdemu publiczną przysługę i dostarczyć mu jakiś żel pod prysznic; ostatnim razem kiedy tu przyszedł myślałam, że będę musiała wezwać tych facetów od biozagrożeń. Nawet jeśli to jest jakaś dziwna i niewyobrażalna szkolna miażdżąca rzecz, naprawdę nie chcę wiedzieć. Pozwól mi mieć moje słabe złudzenia. Claire przewróciła oczami. – Zaufaj mi, nie pocałowałabym Doug’a nawet po żelu pod prysznic i odkażeniu. Nie, zrobił coś głupiego a ja muszę przekonać go aby nie zrobił tego jeszcze gorszym, to wszystko. – Opowiedziała jej o eksperymencie, krwi i durnym ruchu Doug’a; Eve stale piła swoją kawę z wpół zamkniętymi oczami. - Rozważałaś doniesienie na niego? – zapytała. – Bo szczerze, to nie byłby najgorszy pomysł. Po prostu upewnij się, że Larkin wie, że ty tego nie wzięłaś. Pozwól mu wysnuć swoje własne wnioski. - To taka sama rzecz jak wrzucenie go pod autobus. – powiedziała Claire. – Spójrz, on jest tylko głupi, to wszystko. No i on nie wie o… - Claire zamachała niejasno dookoła, naznaczając Morganville. - … to wszystko. – Cóż, właściwie nie była tego w stu procentach pewna, ale nie powinien wiedzieć. Na to liczyła. - Jeśli ma jakiś ślad, nie będzie złapany martwy z tym sprzętem. Widzisz co ja zrobiłam? Złapany martwy? Rozpadam się. – Eve upiła więcej kawy, której prawdopodobnie w tym momencie nie potrzebowała. – Więc odwiedzisz Śmierdzącego Doug’a i ostrzeżesz go, bez wyjaśnienia dlaczego. Czy to twój cały plan? - Coś w tym rodzaju. - Wspaniale. Pozwól mi wiedzieć jak pójdzie, Planująca Dziewczyno. - Masz jakieś lepsze pomysły? Eve wzięła kolejny delikatny łyk kawy. – Cóż, - powiedziała. – Śmierdzący Doug ma wiele zajęć. Jeśli masz adres jego akademika, jak trudne będzie pójście tam, znalezienie sprzętu i pozbycie się go? Nikt nie musi wiedzieć. - Wspaniale. A rzeczywiście znasz ninję? - Tak, - powiedziała Eve i dała jej zaspany, zrozumiały uśmiech. – Jest moim chłopakiem. Hmmm. Claire musiała to przemyśleć przez kilka sekund, bo technicznie, wampiry były jak ninja… ciche, podstępne, szybkie i zabójcze. A kiedy chciały, mogły być niepokojąco niewidzialne. – Zrobiłby to? – zapytała. Właściwie to nie było to o co chciała zapytać; chciała zapytać Czy powie Oliverowi? Bo jeśli tak lub nie, Michael był wampirem w równej mierze będąc jej przyjacielem i nawet mimo że próbował zostać po stronie ludzi, czasami musiał być najpierw wampirem. Może to był jeden z tych razy. Eve podniosła swoje czarne brwi o kolejne pół cala (0,5 cala = 12,7mm – przypuszczenie tłumacza), czekając na odpowiedź. - Okej. – w końcu powiedziała Claire. – Przyznaję, ma ważne cechy ninja. - Booyah. Wezwę ninja. Oh, i weź przerwę na lunch, kiedy będziemy się włamywać. - Też idziesz? - Nie jestem wystarczającym ninja? Mówisz, że brak mi ninja?
- Nie, myślałam po prostu, że jesteś trochę, uh, może rozpoznawalna? Eve zamrugała grubymi rzęsami. – Czemu, dziękuję ci, kochanie, to najmilsza obelga jaką dzisiaj dostałam, nie licząc Szkota, który powiedział, że umówiłby się ze mną, ale ma ograniczony nakaz przed nekrofilią. Przyrzekam, będę niestaranna na tą okazję. To zajmie mi pięć minut. – Wyjęła swoją komórkę z kieszeni i pisała kiedy mówiła. – Obiecaj mi, że nie wyjdziesz beze mnie. - Obiecuję. - Chcesz abym Shane’a też zorganizowała do oddziału? - Jest w pracy. – westchnęła Claire. Chętnie dodałaby Shane’a do mieszanki, w tym przypadku, ale był już na kruchym gruncie w pracy, biorąc pod uwagę, że nie przyszedł w tym miesiącu dwa razy – raz w uzasadniony chorobą dzień, ale inny był po prostu czystym znudzeniem. – Następnym razem, kiedy będziemy popełniać zbrodnię, upewnimy się, żeby go włączyć. Eve wstrzymała jedną pięść kiedy dalej pisała jednym kciukiem a Claire stuknęła ją. Eve skończyła z poruszeniem klawiszy, zamknęła klapkę telefonu i osuszyła swoją kawę. – Dobra, Mikey jest w drodze. Będę anty-Eve w pięć minut. Ciesz się swoją mokką. Claire tak zrobiła, pijąc szybko; to była dobra rzecz, którą zrobiła, bo po jakiś pięciu minutach Michael szedł przez duży, otwarty korytarz UC na zewnątrz terenu kawiarni, futerał od gitary był przewieszony przez jego plecy. Powinien zwrócić uwagę – Michael był po prostu czysto cudowny a dziewczyny patrzyły – ale szedł z opuszczonymi ramionami, rękami w kieszeniach spodni, patrząc w dół a cała aura po prostu świeciła nie patrz na mnie tak mocno, że Claire nie mogła zobaczyć pojedynczej osoby, innej niż ona sama rzeczywiście zwracającej na niego uwagę. Wsunął się na siedzenie obok niej, opierając futerał o stół. – Więc teraz będziemy prawdziwymi przestępcami. – powiedział. - I patrz, przyniosłeś gitarę. Spojrzał na nią. – Byłem w drodze na ćwiczenia. - Oh. Cóż, dzięki. - Brzmi jakbym nie miał większego wyboru. Ten facet ma wampirzą krew? - Tak myślę. Larkin używał jej do jakiegoś eksperymentu, przypuszczam, że to było uprawnione. - Larkin? Musiało być. Nie śmiałby zrobić tego na boku. – Michael trącił palcem jej pusty kubek od mokki. – Gdzie jest Eve? - Tutaj, Ninjo Z Kłami. – Eve przechyliła się za nim, położyła swoje ręce naokoło jego szyi i pocałowała go prosto w chłodne, niebieskie żyły. – Claire powiedziała, że muszę iść w przebraniu jako normalna osoba. Jak zrobiła. Eve usunęła każdy ślad swojej Gotyckiej osoby i związała swoje czarne włosy z tyłu w kucyk. Przebrała się w gładką, czarną bluzę z kapturem – tą bez czaszek albo symboli, więc Claire mogła tylko wyobrazić sobie, że napadła za nią czyjąś szafkę – i jedyna rzecz, która została aby zasygnalizować, że nie była taka jak każda inna dziewczyna w wieku studenckim w kampusie były buty o grubej podeszwie, które miała na sobie. Mimo to, te nie były aż tak widoczne. Nawet wrzuciła starą parę niebieskich jeansów. - Wow. Teraz naprawdę jesteśmy potajemni. – powiedziała Claire i zamknęła swój komputer. – Możemy przechować sprzęt na tyłach? - Jasne, moja szafka ma właściwy zamek. Claire podniosła brwi i szarpnęła sznurek czarnej bluzy. – I trzymasz w niej to? - Nie powiedziałam, że zamki nie mogą być zerwane, ale w rzeczywistości, mój dobry kumpel
Edie i tak nigdy jej nie zamyka. Dalej, zadbajmy o opiekę dla magazynu. W końcu zostawili gitarę Michaela, plecak (z laptopem) Claire i dość dużo wszystkich innych rzeczy z tyłu, kiedy Eve umieściła znak PRZERWA NA LUNCH na kontuarze i zamknęła kasę. W zaskakująco krótkim czasie byli znowu na czele. Michael przyniósł skórzany kapelusz, który wyglądał trochę niechlujnie-fajnie i osłaniał jego twarz i szyję. Trzymał ręce w swoich kieszeniach. - Nie jesteś już aż tak wrażliwy. – powiedziała Claire. – Mam na myśli, na słońce. – Bo kiedy Michael po raz pierwszy ryzykował, musiał zasłonić się kocem aby uchronić się przed spaleniem. - Cóż, jest pochmurno. – zwrócił uwagę. Było; były złowrogie, ciemne szerokie rzesze na niebie a słońce zniknęło za zasłoną. – I założyłem dwie warstwy. Ale tak, teraz jest lepiej niż było. – powiedział to jakby nie był pewien tego, jak się z tym czuje, co było dziwne; Claire przypuszczała, że stawanie się bardziej stabilnym oznaczało, że czuł się bardziej jak wampir. – Będzie ze mną w porządku póki słońce znowu nie wyjdzie w całości. Co Claire mogła powiedzieć, się nie stanie. Nadchodził deszcz, rodzaj ulewnego, pustynnego deszczu, który zatopi ulice i stworzy błyskawiczne powodzie w strumieniach poza miastem i jutro kompletnie zniknie. Był już ślady ukrytych wewnątrz chmur błyskawic. Na szczęście nie byli daleko od akademika Śmierdzącego Doug’a. Byli w nim zarówno studentki i studenci, co było dobre, bo to znaczyło, że ich trójka byli nawet mniej rozpoznawalni i nie było wymaganych żadnych dowodów. Kiedy doszli do klatki schodowej, Michael zdjął kapelusz, wepchnął do kurtki i wbiegł po schodach z taką łatwością, że Claire rozdmuchując trochę po jego odejściu, zastanawiała się, czy może ta wampirza rzecz, może ostatecznie nie być dobra. Osiem lotów po schodach nie było w jej guście. Na górze ona i Eve dogoniły Michaela i swoje oddechy kiedy poszedł sprawdzić korytarz. Dał im znak aby podążały za nim, więc musiał być czysty. Claire była zaskoczona widząc, że ten korytarz akademicki był prawie taki jak jej stary, ten, w którym jako pierwszym mieszkała, kiedy przeprowadziła się do Morganville – obskurny, poobijany, pachnący jak stare piwo i desperacja. Wszystkie drzwi wzdłuż korytarza były zamknięte, z wyjątkiem kilku na końcu, skąd brzmiała muzyka na maksymalnej głośności, której nie rozpoznała, w jakiegoś rodzaju wojnie stereo. Pokój Śmierdzącego Doug’a był trzeci na lewo. Michael zatrzymał się przed nim, przywarł do niego i słuchał, potem skinął głową. Potrząsnął gałką. Zamknięte. To dlatego dobrze było mieć przy sobie wampira, bo prosty skręt jego nadgarstka i ten problem zamknięcia? Rozwiązany. Michael pchnął drzwi i zniknął w środku a Eve i Claire podążyły za nim zatrzaskując za sobą drzwi. A Claire zadławiła się, bo osobisty aromat Śmierdzącego Doug’a był niczym w porównaniu ze stanem jego pokoju akademickiego. Jej oczy zaszły łzami. Nie mogła wytrzymać aby wziąć pełen wdech, bo dogłębnie obawiała się, że zwymiotuje. Nie żeby to miało jakkolwiek pogorszyć smród. - Eww, - powiedziała nędznie Eve trzymając swój nos zamknięty. – O mój Boże! Co zdechło? Michael włączył światła. Przez kilka sekund wpatrywali się w ciszy, a potem Eve powiedziała bardzo stłumionym głosem. – To miało być pytanie retoryczne. Bo Doug leżał na łóżku, z otwartymi oczami wpatrując się i był definitywnie, kompletnie martwy. Nie od dawna, przypuszczała Claire, bo krew nadal kapała z rany na szyi. To nie było ugryzienie wampira. Była ogromna kałuża krwi wsiąknięta w materac pod Doug’iem i szkarłatnie barwiąca jego koszulkę. Michael stał się bardzo, bardzo blady, w rzeczywistości biały jak marmur. Pochylił się nad ciałem, może sprawdzając oznaki życia i potrząsnął głową. Kiedy Claire i Eve stały zakorzenione w szoku w miejscu, przeszukał plecak Doug’a, potem wygładził kieszenie zmarłego mężczyzny,
wyciągając klucze, komórkę, cukierki miętowe (to nagle przyprawiło Claire o smutek, że nosił je, kiedy był ogólnie nieprzyjemny dla zmysłów), portfel, jakieś drobne. Żadnych fiolek krwi. - Musimy iść. – powiedział Michael. – Teraz. Natychmiast. - Czy to… czy to były wampiry? – zapytała Eve. – Możesz powiedzieć? - Nie sądzę. - Ale… - Te, które znam, nie byłyby tak krwawe. – powiedział Michael. – Musimy iść. Kierowali się ku schodom a Claire nadal czuła dziwne, dalekie poczucie przerwania, kiedy realność tego, co właśnie widziała uderzyła ją, jak kolor, dźwięk i zapach wszystkie zatrzasnęły się do centrum w tej samej chwili. Doug był martwy. Został zamordowany. Zatrzymała się, oparła się plecami o ścianę korytarza i ukucnęła. Nie mogła oddychać. Jej całe ciało trzęsło się. Widziała dużo nieprzyjemnych rzeczy od przeniesienia się do Morganville, ale to… to było gorsze. To wydawało się takie… zimne. A gorszą częścią było to, że Michael myślał, że potwory tego nie zrobiły. Zresztą nie tą stronę miasta zazwyczaj uznawała jako potwory. Eve pochyliła się nad nią, ciągnąc jej ramię. Mimo braku Gotyckiego makijażu, wyglądała teraz sztywno, sprano blado. – Dalej, Claire, musimy się stąd do diabła wydostać. Zbyt dużo pytań. - Ale nie możemy… go zostawić… - Nie zostawimy. – powiedział Michael i wziął jej drugie ramię. Podniósł ją na jej własne nogi i trzymał ją póki jej kolana nie przestały się trząść. – Ale nie zostajemy. Eve jest w porządku. Claire trzymała się kurczowo poręczy w drodze na dół. Nie mogła wyrzucić z siebie tego obrazu, sposobu, w jaki twarz Doug’a wydawała się taka niedbała i pusta, sposób w jaki jego oczy się wpatrywały, wszystkich uczniów. Sposób, w jaki krew nasiąknęła jego łóżko pod nim. Zatrzymała się na trzecim piętrze i spuściła głowę ciężko oddychając. Eve i Michael byli już w połowie drogi na następne piętro, ale odwrócili się i wrócili. Rozmawiali, ale nie mogła naprawdę ich usłyszeć. Zajęło wieczność aby znowu się poruszać a kiedy byli na zewnątrz w holu akademika aby spróbować udawać normalnych. Trzymała się ramienia Michael’a, głównie dla wsparcia. Na zewnątrz znowu włożył swój kapelusz i doprowadził ją do cienia drzewa, gdzie upadła żałośnie na umierającą trawę. Nad głową mokre liście grzechotały i syczały. Kilka zerwało się w odświeżającym wietrze. Michael ukucnął obok niej a Eve uklękła po drugiej stronie. – Claire? – zapytał. Jego oczy były bardzo niebieskie, bardzo czyste i bardzo zmartwione. – Claire, mów do mnie. Wszystko w porządku? - Nie. – powiedziała. Jej głos brzmiał nieznacznie i łamliwie i bardzo odlegle. – On nie żyje. Ktoś go zabił. Eve i Michael wymienili zmartwione spojrzenia. Michael potrząsnął głową. – Połączę się z Richardem i Hannah. – powiedział. – To musi być szybko rozwiązane. Muszą wiedzieć co się stało zanim to się wymknie spod kontroli. I na zawołanie ogłuszająca muzyka z górnego piętra akademika zatrzymała się a z otwartego
okna dobiegł dźwięk krzyku dziewczyny, długi i głośny, na krawędzi horroru w nim. To był krzyk, którego Claire nie wypowiedziała, ten, który nadal bulgotał w środku niej. Jakoś słyszenie kogoś innego robiącego to, pomógł ulżyć ciśnieniu. Nie czuła się aż tak słaba i schorowana. - Myślę, że statek wypłynął, Michael. – powiedziała Eve, wpatrując się w akademik. Bez makijażu wyglądała tak młodo – i tak zdeterminowanie. – Lepiej zadzwoń szybko. To szybko stanie się szalone. Michael skinął głową, wstał i użył swojej komórki. To nie była długa rozmowa, ale potem wykręcił inny numer i ta była o wiele dłuższa. Oliver, wyliczyła Claire po generalnym tonie i języku ciała Michaela. Tylko Oliver mógł sprawić, że był taki spięty. Wrócił kiedy zamykał komórkę i spojrzał w dół na nią. – Będzie z tobą okej? – zapytał. - Masz na myśli teraz, czy ogólnie? To sprawiło, że trochę się uśmiechnął. – Teraz. - Dam radę. – powiedziała Claire. – Ogólnie, to będzie trochę trudniej. Nie urodziłam się w Morganville. Nadal przyzwyczajam się do tego całego… - Chaosu. – powiedziała Eve, choć raz nie śmiejąc się albo robiąc żart. – Krew. Śmierć. Tak, niestety to jest coś do czego się przyzwyczaisz, ale nadal, to mnie też zbija z tropu. Zadzwonię do Shane’a, okej? - Nie, nie, nie rób tego, zwolni się z pracy a ze mną naprawdę wszystko w porządku. Będzie dobrze. – Kłamała przez zęby, czuła się zimno i chwiejnie i chciała, o Boże, bardziej niż czegokolwiek, żeby Shane był teraz tutaj. Albo jej rodzice. Nigdy nie tęskniła za swoją mamą i tatą bardziej niż w tym momencie, co było głupie, bo naprawdę, co mieli zrobić? Przytulić ją. Sprawić, by znowu poczuła się bezpieczna, tylko przez krótką chwilę. Bo to było to, co rodzice robili, albo przynajmniej, co powinni robić. Eve nie miała tego przywileju, bo jej życie rodzinne było bzdurą i Shane’a też, który miał najgorszego na świecie ojca, ale rodzina Claire była wspaniała i nawet nie wiedziała jak za nią tęskni aż do – cóż, teraz. Kiedy czekali na przybycie syren, Claire wyjęła swoją komórkę i wykręciła numer swojego taty. Odebrał po trzecim sygnale. - Hej, kochanie. – powiedział. Brzmiał lepiej niż wcześniej, prawie normalnie. Silnie. Biorąc pod uwagę, że opuścił Morganville w karetce i prawie umarł – nie przez wampiry, przez jego własne, kiepskie serce – było tak dobrze słyszeć go będącego bardziej jak on sam. Połączenie zatrzeszczało i zapiszczało. – Przepraszam za hałas, jestem na spacerze. Robi się wietrznie. - Tutaj też. Wygląda jakby mogło padać. - Padało u nas wcześniej tego ranka. Trochę się ochłodziło. Jak się masz, Claire? - Dobrze. – powiedziała Claire i z trudem przełknęła. – Ja… tylko chciałam zobaczyć jak się miałeś, Tato. - Mam się dobrze. Sprawili, że dużo chodzę, próbując odbudować znowu stary stan układu sercowo-naczyniowego. Muszę powiedzieć, że cieszę się, że w końcu miałem operację. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak źle się czułem, póki nie poczułem się lepiej. – Przerwał i z tym Tatowym radarem, który zawsze oboje kochali i bali się, powiedział – Nie dzwonisz po prostu aby się przywitać, kochanie. Co się dzieje? - Nic. – Troska w jego głosie zmieniła ją znowu tak, że drżała i sprawiła, że chciała się rozpłakać, ale nie mogła tego zrobić. Nie zrobiłaby. – Tutaj jest prawie tak samo, wiesz jak jest. Jak Mama? - Dołączyła do jakiegoś klubu albumowego. Nigdy nie wiedziałem, że można spędzić tak dużo czasu i pieniędzy na wklejanie zdjęć do albumów, ale to jest twoja Mama. Kiedy się ekscytuje
czymś… - Wiem, jest szaleńcem. – dokończyła Claire i trochę się uśmiechnęła. Mogła po prostu zobaczyć w myślach swoją matkę wracającą do domu z siatkami i siatkami sprzętu do kleju na gorąco. – Jak nowy dom? - Zawstydzająco duży. Też z podwórzem. Muszę nauczyć się ogrodnictwa. - Zasadź mi coś. Irysy. Lubię irysy. - Te fioletowe, tak? - Tak, fioletowe są dobre. - Kochanie, jesteś pewna, że wszystko w porządku? Brzmisz dziwnie. - Po prostu – alergie. – powiedziała i wytarła łzawiące oczy. – Uważaj, Tatusiu. Zobaczymy się wkrótce, okej? - Okej. – powiedział niepewnie. – Zadzwoń jutro. Twoja matka znienawidzi mnie jeśli nie będzie miała swojej kolei. - Zadzwonię. Pa. Eve była odwrócona, oglądając akademik, ale uważała. Kiedy Claire skończyła rozmowę, powiedziała. – Czujesz się lepiej? - Tak. – powiedziała Claire. Czuła. Nadal niepewnie, ale w środku stabilniej, gdzie to się liczyło. Chciałabym abym mogła to zrobić. – powiedziała Eve. – Zadzwonić do mojej mamy. Ale – nie. Zwykle narzekająca, pochłonięta skarżeniem od niej prawdopodobnie nie byłoby tego samego efektu, mimo że to zdecydowanie sprawiłoby, że zapomniałabym na chwilę o Doug’u. Michael wyjął swoją rękę a Eve wzięła ją a ich oczy spotkały się na chwilę zanim Eve nie odwróciła wzroku. – Tak. – powiedziała. – Życie jest do dupy, umieramy, albo nie. Mama jest moim najmniejszym problemem, tak? - W tym momencie? Tak. – powiedział Michael. – A teraz ja chcę zadzwonić do moich rodziców. Claire pomyślała, że mógł żartować, ale z Michaelem nigdy nie mogłeś tego powiedzieć. Jego rodzice byli chłodni; spotkała ich, raz, ale nie mieszkali już w Morganville i nawet nie byli w pobliżu. Jak rodzice Claire, dostali pozwolenie aby się przeprowadzić z powodu problemów medycznych. Michael nie mówił o nich dużo, ale poza tym, Michael był cichym typem. W żadnym przypadku, nie miał czasu nic zrobić, bo samochód policyjny, syreny grzmiały a światła migotały, zatrzymały się na parkingu przed akademikiem, gdzie tłum studentów gromadził się ze swoimi wyciągniętymi komórkami, z uporem klikając zdjęcia i filmując. – Najgorszy wynalazek wszechczasów. – wymamrotała Claire. Myrnin zastanawiał się już nad tym, jak wyłączyć tą funkcję we wszystkich telefonach w Morganville. Czasy jak te, widziała coś w rodzaju jego punktu widzenia. Hannah Moses jako druga przybyła na widowisko, wyglądając szorstko i formalnie w swoim policyjnym mundurze; podwinęła pod czapkę swoje pozakręcane, przylegające do głowy warkoczyki i z wyjątkiem złotej poprzeczki klapie swojej niebieskiej koszuli, wyglądała dokładnie tak samo jak inny policjant, który był zajęty odgradzaniem kordonem widowiska. Dwóch innych mężczyzn wysiadło z jasnego, szarego samochodu, który zatrzymał się za nią – mężczyzn, których Claire rozpoznawała po małym rozruchu, bo nie widziała ich w tej chwili. - Hej. – powiedział Detektyw Travis Lowe, kiwając jej. Stracił na wadze, pomyślała i wyglądał trochę bardziej siwo niż wcześniej. Detektyw Joe Hess w ogóle się nie zmienił, z wyjątkiem tego, że jego uśmiech też był bardziej wartowniczy kiedy skinął głową. – Słyszałem, że znalazłaś autentycznie martwą osobę.
- Travis. – powiedziała Hannah krzywiąc się na niego. – Bądź łagodny dla dziecka. - Niej? Słuchaj, znam ją, jest twarda. Może to udźwignąć. Prawda, Claire? Skinęła głową, bo co innego robisz, kiedy ktoś mówi coś takiego jak to? Ale naprawdę nie czuła się twarda. Nie teraz w tym momencie. Tak jakby to wyczuł, Detektyw Hess przeciął drogę przed swoim partnerem i przyszedł aby z nią porozmawiać. Miał kojący rodzaj manier i łagodny ton głosy, który używał aby sprawić by poczuła się mniej… zagubiona. - Ktoś, kogo znałaś, prawda? – powiedział Hess. – Możesz mi powiedzieć, co się stało? - Ja… - Claire nagle zdała sobie sprawę z tego, że ma decyzję do podjęcia; powiedzieć o całym powodzie tego, że ona, Eve i Michael przyszli, albo kłamać i udawać jakby to był tylko kolejny z tych stukniętych zbiegów okoliczności Morganville. Jednak nie czuła się, jakby miała kłamać. Nie Detektywowi Hessowi. – To Doug, Doug Legrande. Był moim laboratoryjnym partnerem na zajęciach Profesora Larkina. Wziął coś, czego nie powinien brać a ja przyszłam aby poprosić go, aby to zwrócił. Detektyw Hess był cholernie dużo ostrzejszy niż większość ludzi w Morganville i spojrzał na nią bokiem, kiedy mówił, bardzo swobodnie. – Czy ta rzecz była czymś, czego niektórzy ludzie w mieście nie chcieliby się pozbyć? - Krwią. – powiedziała utrzymując swój głos jako szept. – Wiesz, jakim rodzajem krwi. - Wiem. Więc powiedz mi co się stało, kiedy tu dotarłaś. – I powoli przeprowadził ją przez to, krok po kroku, od początku. Odprowadził ją także trochę od jej przyjaciół, a Claire zobaczyła, że Detektyw Lowe rozmawiał z Eve, kiedy Michael miał Hannah jako partnerkę do rozmowy. Podwójne sprawdzanie faktów, przypuszczała Claire. Nieformalny sposób, w jaki było to robione, sprawił, że poczuła się trochę mniej zdenerwowana. Do czasu, kiedy skończyła, Detektyw Lowe skończył z Eve i siedział na tylnim zderzaku szarego samochodu, robiąc notatki z blokiem papieru i długopisem kiedy rozmawiał z Szeryfem Moses. Hannah też miała notatki. - Zrobiliśmy coś źle? – w końcu zapytała Claire, kiedy Hess też coś zanotował. – Mam na myśli, próbowaliśmy zrobić dobrą rzecz. Dla Doug’a. - Prawdopodobnie byłoby lepiej zgłaszając to natychmiast. – powiedział Hess. To była jedna rzecz, którą w nim bardzo lubiła – był uprzejmy, ale powiedział jej prawdę. Nieważne jak trudno było to słyszeć. – Nie mogę powiedzieć, że to by się nadal nie stało, bo nie możemy przeskoczyć do wniosków, że jego złodziej miał cokolwiek wspólnego z tym zabójstwem, ale musisz zrozumieć, że jeśli miał, Doug nie musiał zginąć. Mógłby być w więzieniu, ale byłby bezpieczniejszy. Rozumiesz? Rozumiała i czuła się nieszczęśliwie… ale, co dziwne, też bardziej wyśrodkowana. Zresztą to było to, o czym myślał. Słuchanie tego co mówił, nie sprawiło, że poczuła się gorzej; sprawiło to na tyle realne, że mogła się poruszyć, zaakceptować to jako błąd i planować, aby nigdy nie pozwolić, aby zdarzyło się to ponownie. - Przepraszam. – powiedział. Nie była pewna, czy Hess zrozumiał, ale pomyślała, że prawdopodobnie tak. - Uczysz się. – powiedział. – Czasami te lekcje przychodzą trudniej niż inne. Cieszę się, że wszystko z tobą w porządku. - Dziękuję. – Oczyściła swoje gardło. – Um, jak się miałeś? Nie widziałam cię odkąd wiesz… - nie wiedziała jak to ułożyć. Wszyscy unikali poważnego rozmawiania o Panu Bishopie, zdecydowanie najzimniejszym wampirze, którego kiedykolwiek spotkała; był okrutny, chciwy a także potężny. Fakt, że przeżyli jego próbę przejęcia Morganville był niesamowity… ale nikt nie chciał ryzykować przejścia przez to znowu. - Tak, od tamtego. – powiedział Hess. – Pracowaliśmy. Travis wziął urlop na sześć miesięcy,
poza miastem. Inny od tego zwyczajnego. Jednak to jest pierwsze całkowite morderstwo, które mamy w tym momencie. Nie brzmiał nawet przejęto albo podekscytowanie tym. Po prostu rzetelnie. Claire nie wiedziała co na to odpowiedzieć, ale to nie wydawało się mieć znaczenie. Odszedł od niej do policyjnych samochodów i poszedł skonsultować się z Hannah i swoim partnerem. - Zabierasz mnie w najbardziej interesujące miejsca. – mówiła Eve do Michaela kiedy powróciła do nich. – Sceny mordu, przesłuchania… Cicho ją przytulił. Nad głowami, huknął grzmot a pierwsze krople deszczu zaczęły spadać. Claire sięgnęła do plecaka i wyjęła składany parasol, który do niego włożyła i ich trójka stała pod jego schronieniem kiedy lunął deszcz a policja zaczęła swoje śledztwo. Do czasu kiedy zelżał, Hannah powiedziała, że mogą odejść. Claire pożegnała się ze swoimi przyjaciółmi i poszła prosto do Myrnina. ### - To możliwe. – mamrotał do siebie Myrnin, kiedy przemierzał podłogę laboratorium. – Zupełnie możliwe. Nawet szczęśliwie. Claire, schodząc po schodach od wejścia, zrzuciła swoją torbę na książki w normalne, strategiczne miejsce – znaczące, równie przystępne, gdyby musiała się bronić albo szybko wyjść, co zwykle nadchodziło w środku rozmów Myrnina z samym sobą. – Co jest możliwe? – zapytała. - Nic. – powiedział w roztargnieniu. – Ale to nie to, o czym mówiłem. Oh, cześć, Claire, jesteś o dobrej porze. Potrzebuję dodatkowej pary rąk. - Tak długo aż zachowam je przywiązane. – powiedziała, co nabawiło jej zaskoczony wytrzeszcz. - Rzeczy, które do mnie mówisz, jakbyś myślała, że jestem jakiegoś rodzaju potworem. Oh, tutaj, pomóż mi z tym. – Wskazał na jeden z laboratoryjnych stolików, który miał jakieś lśniące, nowe urządzenie z mosiądzową armaturą i – jak zawsze z Myrninem – rury, przewody i jakiegoś rodzaju dziwnie wyglądające lampy próżniowe. – Potrzebuję tego ponad tym. – Wskazał na pusty stół po drugiej stronie pokoju. A potem dalej kroczył, jego biały, laboratoryjny płaszcz (jego niedawne odkrycie, myślał że sprawia, że wygląda bardziej oficjalnie) migotał naokoło niego. Był nieco popsuty przez trzepoczące królikowe kapcie, ich kły pokazujące przy każdym kroku. Oh. Nie zamierzał pomóc jej go przenieść. Cóż, oczywiście, że nie. Myrnin mógł podnieść go jedną ręką i przenieść go łatwo z jednego miejsca na drugie, ale był zajęty myśleniem. Noszenie rzeczy było jej pracą. Przynajmniej dzisiaj. Claire podniosła silnik – jeśli to było tym czym było – i zatoczyła się z nim na inny stolik. Czuła jakby napełnił go ołowiem i znając Myrnina, to nie był mały odcinek. Pachniał jak krew i kwiaty, a ona zawahała się czy nawet zgadywać, co mogło być jego zamiarem. - Co jest możliwe? – zapytała znowu, opierając się o stół i próbując wyćwiczyć zgięcia jej ramion po rozciągnięciu ich na jakieś sześć cali (6 cali = 15,24cm – przypuszczenie tłumacza) przez wagę tej głupiej rzeczy, czymkolwiek ona była. Myrnin mamrotał coś bezdźwięcznie, ale zatrzymał się i spojrzał na nią, jednak nawet dalej kroczył. – Że twój przyjaciel został zamordowany przez kogoś, kto wierzył w to, że ma narkotyki. Może próbował sprzedać krew. - Jak już o tym usłyszałeś? – Była zaskoczona, bo zamierzała mu powiedzieć wszystko o tym.
Myrnin w odpowiedzi machnął. - Interesujące wiadomości podróżują szybko w mieście jak i nudne jak ta. – powiedział. – Także, mam tendencję do monitorowania transmisji policyjnych. Twoje imię było wspomniane w związku ze śledztwem. Wykonałem kilka telefonów aby znaleźć resztę. Więc, myślisz, że próbował wyrabiać jakieś narkotyki? - Myrnin, Doug był śmierdzący, ale nie szalony. Mogą być ludzie w Morganville, którzy by po prostu wzięli jakąś starą rzecz aby zobaczyć, czy ich odurza, ale on po prostu zobaczył tą krew gotującą się pod światłami. Nie zamierzał próbować sprzedawać jej jako narkotyki. - Byłabyś bardzo zaskoczona, do czego ludzie się posuwają. Ale w każdym razie, jest możliwe, że ktoś inny rozumiał jej potencjał, a Doug był po prostu dodatkowymi szkodami. – westchnął Myrnin. – Rozumiem, że było to dość krwawe. Co za okropna strata. Oczywiście, nie miał na myśli Doug’a. Nie znał Doug’a, a Claire wątpiła, czy naprawdę by się przejął. Nie, Myrnin mówił o stracie osocza. Co przyprawiło Claire o dreszcze i przypomniało jej znowu, że nie ważne, jak słodki i milusi Myrnin mógł czasami być, było w nim coś, co po prostu… nie było dość dobre. W każdym razie, nie dla ludzi. - Frank! – wrzasnął Myrnin, sprawiając, że podskoczyła. – Masz jakieś wglądy do podzielenia się? W ogóle? Głos Franka Collinsa dochodził z każdego głośnika w pomieszczeniu – starego zestawu radia w kącie, nowszego telewizora zamontowanego na ścianie, komputera na zabytkowym biurku i własnej komórki Claire w kieszeni. – Nie musisz wrzeszczeć. Uwierz mi, mogę cię usłyszeć. Do diabła marzę, aby móc cię wyłączyć. - Cóż, nie możesz, a ja potrzebuję twojej określonej wiedzy. – powiedział Myrnin. Brzmiał na zadowolonego z siebie i trochę mściwego; Myrnin nie lubił Franka, Frank nie lubił nikogo, kto pił osocze a ta cała rzecz była po prostu czysto dziwna. Bo Frank Collins, tata Shane’a kiedyś był złym-dupkiem kryminalistą łowcą wampirów, a potem Pan Bishopa zrobił go czującym do siebie samego wstręt wampirem, a teraz, był… martwy. Słuchała martwego mężczyzny, mówiącego przez radio. Cóż, właściwie naprawdę nie martwego. Po tym jak Frank umarł ocalając życie Claire i Shane’owi, Myrnin wygrzebał jego nadal raczej żyjący mózg, wbił do wanny osocza i podłączył do komputera. Frank Collins był teraz mózgiem, który napędzał Morganville i szczęśliwie, Shane o tym nie wiedział. Claire szczerze nie mogła sobie wyobrazić, jak ta rozmowa będzie przebiegać, kiedy się dowie. To sprawiało, że czuła się chora nawet próbując sobie to wyobrazić. - To by szło łatwiej, gdybyś pokazał swoją twarz. – powiedział Myrnin. – Proszę. Możesz mieć pewność, że z grzeczności, mam na myśli, zrób to albo wstrzyknę ci jakiś zastrzyk albo coś paskudnego do twojego osocza. - Myrnin! – wypaplała Claire z szeroko otwartymi oczami. Wzruszył ramionami. - Nie masz pojęcia, jak trudny był ostatnio. Myślałem, że Ada była problemem, ale była pozytywnie modelem dobrych manier w przeciwieństwie do tego. – powiedział. – Więc? Czekam, Frank. W kącie pojawił się słaby cień, smuga zakłóceń, które rozwinęły się w jednolity obraz w trój- wymiarowym tle. Nie przejmował się kolorowym obrazem; może Frank myślał, że cienie szarości sprawią, że będzie wyglądał bardziej jak dupek. Jeśli tak, to miał rację.
Jego komputerowy obraz wyglądał o lata młodziej, niż wtedy, kiedy Claire ostatni raz go widziała; wyglądał obrzydliwie dobrze, jednak jego włosy były długie i niechlujne, a on nadal miał niegodziwie złą bliznę na swojej twarzy. Był ubrany w czarne, skórę, w tym kurtkę z mnóstwem srebrnych sprzączek i duże, tupiące buty. – Lepiej? – zapytał jego głos. Obraz ust poruszył się, ale jego głos nadal wydobywał się do otoczenia z głośników. – A jeśli zadrzesz ze mną, oddam cios, ty krwiopijny palancie. Nie myśl, że nie mogę. Myrnin uśmiechnął się z kłami w dół. – Cóż, możesz próbować. – prawie zamruczał. – Teraz. Porozmawiajmy o kryminalnych elementach Morganville, odkąd masz tak fajną i bliską znajomość z nimi. Wcielenie 3-D Franka nie miało dużo w sposobie wyrazu twarzy, ale później, Frank w formie 3-D i tak nie pokazywał wielu uczuć. Jednak jego głos był pełen sarkazmu. – Zawsze się cieszę będąc pomocnym społeczności wampirów. – powiedział. – Wszyscy wiemy, że nie ma przestępczości w Morganville. A ludzie są po prostu wszyscy szczęśliwi, że tu są. To raj na ziemi. Nie jest tak, co mówią w broszurze? Myrnin stracił swój uśmiech a jego ciemne oczy stały się tak niebezpiecznie gorące, że przyprawiło to Claire o nerwy. – Przypuszczam, że myślisz, że jesteś niezastąpiony na swojej aktualnej pozycji. – powiedział. – Jesteś mózgiem w słoiku, Frank. Z definicji, jesteś wybitnie do zastąpienia. Teraz wcielenie Franka uśmiechnęło się. To wydawało się po prostu tak sztuczne jak jego reszta. – Więc pociągnij wtyczkę jeśli myślisz, że możesz zrobić lepiej. Wzrok Myrnina zsunął się na Claire a ona poczuła znowu ten chłód, ten, który napłynął z dna jej kręgosłupa prosto na czubek jej głowy. Nic nie powiedział. Nie musiał. Wiedziała, że zawsze myślał, że była lepszym kandydatem na mózg do słoika – co oznaczało, że myślał, że będzie łatwiejsza do kontrolowania. Frank był po prostu był na dobrym, lub złym miejscu w dobrym czasie, aby zająć jej miejsce. To zawsze mogło się zmienić. Frank też musiał to zauważyć, bo powiedział, - Dotkniesz dziewczynę mojego dzieciaka a ja wykończę to nędzne miasto. Wiesz, że mogę. - Ada nie mogła temu podołać a ona mogła o wiele dłużej o tym myśleć niż ty. – powiedział Myrnin nagle wracając do starego siebie. – Więc porzućmy te puste zagrożenia, powinniśmy? I powróćmy do tematu? Muszę zrozumieć, kto w tym mieście może chcieć zabić za próbkę wampirze krwi. Śmiech Franka był suchy, szorstki i pełen pogardy. – Chcesz abym wydrukował książkę telefoniczną? Pomiędzy ludźmi, którzy chcą wymyślić, jak cię lepiej zabić, tymi, którzy chcą was chronić, bo mają z tego pieniądze a tymi, którzy po prostu kopią cały, nieżywy wygląd, to mógł być każdy. - Więc listę każdego, kto jest znany robiąc anty-wampirzą broń. – powiedział Myrnin, z lodowatą precyzją. – I każdego, kto może prawdopodobnie badać, jak używać wampirzej krwi jako narkotyk. - Ten statek pływał w zeszłym stuleciu. – powiedział Frank. – Każdy wie, że robi gówniane narkotyki. Żadnej realności odurzenia tym. Zrobi cię silniejszym na chwilę, ale nie ma wstrząsu a spadek jest gorszy niż steroidy. Próbowali połączyć ją z innymi materiałami, ale nie ma niczego, co możesz dodać do tej wampirzej krwi, że nie zepsuje się ona w pośpiechu. Cisza. Myrnin był zaskoczony. Claire zdała sobie sprawę; nie wiedział, że ludzie nawet pomyśleli o czymś takim. I to go zaniepokoiło. Jeśli to niepokoiło Myrnina, sprawi, że inne wampiry oszaleją. – Jak daleko wstecz to sięga? - To była już stara wiadomość, kiedy byłem w liceum. – wzruszył ramionami Frank. – Ludzie
próbowali, ale nic nigdy nie działało. Więc myślę, że możesz skreślić narkotykowy punkt widzenia. Teraz, zabijanie uprzejmie lepiej napędza… w to mogę uwierzyć. To byłoby na szczycie mojej Bożonarodzeniowej listy. Frank nadal identyfikował wampiry jako „ty” nie „my”, co było interesujące. Był wampirem przez stosunkowo krótki czas, a Claire wiedziała, że był do tego zmuszony… nie czegoś, co kiedykolwiek wybrałby dla samego siebie. Czerpał specyficzną rozkosz w widzeniu wampirów jedno-podniesionych. - Więc będę potrzebował listy tych ludzi. – powiedział Myrnin. – Będziemy musieli ich przesłuchać. - Nie. Słowo wyszło stanowczo i ostatecznie. I rozbrzmiało na zimnej skale laboratoryjnych ścian i podłóg, póki Myrnin nie powtórzył go, bardzo łagodnie. – Nie? - Nie. Byłem jednym z nich i nie zamierzam podać ich imion na kartce papieru dla ciebie i was abyście wyszli i ich upolowali. - Może twój syn wie. – powiedział Myrnin. Powiedział to w bardzo bezceremonialny sposób, bez patrzenia na Claire. Twardo wpatrywał się w migocący obraz Franka. – Może w zamian powinienem go zapytać. Zdecydowanie. Obraz Franka przesunął się a Claire mogła wyczuć groźbę wydobywającą się teraz, jak lodowaty wiatr. – Może nie powinieneś nawet myśleć o pójściu tam. - Oh, powinienem. – powiedział Myrnin i podniósł brwi. – Myślę o tym dość długo. – Było coś zwariowanego wydobywającego się z niego, w odpowiedzi na bunt Franka; to było coś, co Claire z trudem wciąż widziała. Może to była sprawa facetów. Chwyciła pierwszą, najbliższą rzecz, która przyszła do ręki – parę nożyczek – i wcisnęła je z trudem przed plecy Myrnina – nie w jego plecy, przeszywająco-mądrze, ale wystarczająco aby zrobić wrażenie. - Ow, - powiedział w roztargnieniu i spojrzał na nią przez ramię. – Co? - Zostaw Shane’a z dala od tego. – powiedziała bardzo cicho. To było wszystko. Żadnych wyjaśnień, żadnych gróźb. Myrnin obrócił się, bardzo powoli twarzą do niej. To dziwne, niewygodne światło w jego oczach nadal lśniło, ale on wpatrywał się w nią, bledło, jakby ktoś wyłączył przełącznik ściemniania. – Dobrze. – powiedział. – Odkąd tak ładnie prosisz. - Nie prosiłam. - Tego się obawiam. Ten ostry punkt w moich plecach uwydatnił to. – Złapał jej nadgarstek jednym z tych szybkich jak błyskawica wampirzych ruchów i odebrał jej nożyczki. Włożył je do kieszeni swojego laboratoryjnego płaszcza. – Nie chciałabyś się zranić. - Nie. – powiedziała Claire. – Myślisz, że to twoja praca. Szybki przebłysk uśmiechu, niezbyt miłego i Myrnin odwrócił się do Franka. – Dobrze, mój nieuprzejmy przyjacielu, skończyliśmy z groźbami, zarówno twoimi jak i moimi. Proszę, dla dobra młodej Claire, tutaj, będziesz tak miły aby dostarczyć mi kilku miejsc, gdzie mogę szukać mordercy? - Lustra są świetnym miejscem aby zacząć. – powiedział Frank. – Ale jeśli mówisz o ludziach… mogę dać ci może dwa nazwiska. I tak chcemy mieć lepiej na ulicach. - Odprężenie. – powiedział Myrnin. – Jak uroczo.
Rozdział 3 *Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi Claire nie była potrzebna do właściwego dochodzenia. Myrnin chciał zrobić to samemu, co sprawiło, że się trochę martwiła, nie tak bardzo o niego jak o ludzi, których miał jawnie przesłuchać (zgoda, niezbyt miłych ludzi, jeśli Frank Collins zdecydował, że byli warci stracenia). Zostawiła Oliverowi wiadomość, oceniając, że teraz to był jego problem i poszła w kierunku domu. Spodziewała się zastać tam wszystkich, ale kiedy otwarła frontowe drzwi domu na Lot Street, brzmiał cicho. W zbyt cichy sposób. Jej współlokatorzy nie byli intelektualną gromadą. Jeśli Shane był w domu, powinien być chory hałas; jeśli Eve, głośna muzyka. Jeśli oboje, krzyki plus te rzeczy obojga. Michaela też nie było w domu, bo nie słyszała gitary. - Halllooooooooo, - zawołała, kiedy zamknęła za sobą drzwi w standardowym dla Morganville zapobiegawczym stopniu. – Domowy duch? Ktokolwiek? – Nie żeby kiedykolwiek mieli swojego domowego ducha, ale to zawsze wydawało się miłym zapytać. Działy się dziwniejsze rzeczy. Cisza. Claire zrzuciła swoją torbę na książki na kanapę, na wierzch podkoszulki, którą ktoś (Shane) zostawił tutaj zaciśniętą, opadłą w dół i wyciągniętą. Rzadko miała dom dla siebie. Dziwne, ale miłe. Kiedy nikt się nie poruszał dookoła, mogła usłyszeć coś jak niskie, elektryczne wibracje ze wszystkich ścian, podłóg, sufitu. Życie domu. Claire zdjęła i poklepała drewnianą podłogę. - Dobry dom. Miły Dom. Musimy zrobić przemalowanie albo coś. Zrobić cię znowu ładnym. Mogła przysiąc, że niski szum domu obiegł jak bardzo słaby, pochlebny pomruk. Po pół godzinie wstała i sprawdziła stół i inne możliwe punkty dla jakiegokolwiek śladu pozostawionego listu, ale nie było żadnych wskazówek, kiedy mogłaby się spodziewać pojawienia się kogokolwiek. Miała iść na górę aby się pouczyć, kiedy ulotka przykuła jej uwagę. Spadła ze stołu kuchennego i leżała zwinięta o ścianę. Podniosła ją i wygładziła. Nowe zajęcia samoobrony. Nie żeby Eve tam była, ale Shane, to był definitywnie pewny zakład, że był tam, gdzie wyszedł. Claire w zamyśleniu postukała kartkę, potem uśmiechnęła się. - Czemu nie? – zapytała. Dom nie odpowiedział albo nie miał opinii w tym wypadku albo innym. Mogę poćwiczyć. I muszę zobaczyć to miejsce. Pobiegła w górę po schodach, przebrała się w parę tanich spodni dresowych i wyblakłą koszulkę, która reklamowała The Killers i w ostatniej chwili dodała złotą broszkę Założycielki do kołnierza. Rozdrapała go, ale lepsze to, niż zostanie złapanym na zewnątrz bez Ochrony. Ostatecznie nie była jeszcze uczona samoobrony. Na zewnątrz było nadal jasno, ale bledło szybko w kierunku zmierzchu. Zimny wiatr wirował liśćmi w rynnach i kiedy szła, pomyślała, że chciałaby zabrać sweter. Kilka samochodów minęło ją, kilka z zaciemnionymi, przyjaznymi wampirom oknami, ale nikt nie poświęcił jej więcej uwagi niż rzut oka, to mogła powiedzieć. Nowa siłownia mieściła się w jednej z mniej zatłoczonych części miasta, blisko kilku magazynów, które widziały lepsze dni i firmy z dawno temu wyblakniętymi na stałe zamkniętymi śladami w oknach. W całej tej przemysłowej dewastacji, jeden neonowy znak nadal świecił z czerwono-zielonym smokiem szeleszczącym swoim ogonem.
Przód sklepu wyglądał na nowo odnowiony, a Claire mogła przysiąc, że nadal czuła świeżą farbę. Na parkingu było pełno samochodów i stojąc wzdłuż ulicy. Ku zaskoczeniu, Claire rozpoznała czarny karawan Eve; nie spodziewała się żeby Eve była fanem sparingu. (sparing – walka treningowa lub kontrolna w celu sprawdzenia formy zawodnika – przypuszczenie tłumacza) Cóż, albo ludzie prawdopodobnie nie zakładali jej pojawienia się. Nie było okien aby zajrzeć do środka, więc Claire pociągnęła ciężkie, metalowe drzwi i weszła do dużego, taflowego miejsca z drewnianą ladą. Napakowany facet w wieku studenckim siedział na stołku za nim, czytając gazetę. Miał wiele tatuaży i szczególne, ostre przecięcie. Kiedy spojrzał w górę i ją zobaczył, jego brwi w kolorze piaskowym podniosły się. - Na zajęcia? – zapytał. - Uh, może. Chciałam po prostu to sprawdzić. - W porządku. Możesz zapłacić po przyjściu za pierwsze kilka wizyt, ale po tym, jest miesięczna opłata, bez zwrotów. – Podsunął jej podkładkę do pisania razem z długopisem. – Podpisz dokumenty. To będzie dziesięć dolarów. Dziesięć to było dużo jak za po prostu sprawdzenie ich, ale Claire napisała swoje nazwisko na papierach, razem ze swoim adresem, numerem telefonu, historią zdrowotną i całą tą resztą, w której pytali o zadania i ruchliwości. Niektóre z nich wydawały się trochę wścibskie. Oddała je razem ze swoim wyblakłym dziesięciodolarowym rachunkiem i wzięła lepką plakietkę aby przykleić ją na swoją koszulkę. Potem bramkarz, o którym nie mogła myśleć jak o recepcjoniście nacisnął ukryty guzik i ostry, elektroniczny brzęk zabrzmiał. - Popchnij tutaj ścianę. – powiedział pokazując. Popchnęła i otwarła, przerywając brzęk. Zatrzasnęła się przekręcając się za nią kiedy przeszła, a jeśli zamknęła się, nie mogła tego usłyszeć przez hałas. Niesamowite, że pominęła ją na drugiej stronie bariery, bo siłownia pracowała. Szczęk wolnej wagi uderzającej o wsparcia. Solidne, ciężkie pukanie z ciężkich maszyn kiedy mężczyźni i kobiety pocili się, pomrukiwali i pracowali na stanowiskach. Szumiały koła na rowerach do ćwiczeń. A w centrum pomieszczenia, duża, otwarta przestrzeń z matami na środku i około trzydziestką ludzi przebranymi w białe, ubrania do walk, trzymając ręce na udach, wszyscy wpatrując się prosto w środek. Claire szybko rozejrzała się w około, i mimo że rozpoznała niektórych z tych, robiących proste ćwiczenia, nie widziała między nimi Shane’a i Eve. Szła po krawędzi w kierunku nie będącej w użyciu ścianki wspinaczkowej i kroczyła tak, że mogła mieć lepszą przewagę nad widokiem robiącej postępy klasy. Ktokolwiek używał jej przed nią, ustawił ją na zabójczych poziomach; musiała wycofać się na wytrzymałości prawie natychmiast, tak że prawie przegapiła Shane’a, który siedział w kącie twarzą do maty. Tylko go spostrzegła, bo wstał i przeszedł na środek mat. Cóż, zauważyła, że miał swój uniform, jakby robił to już wcześniej. Może robił. Tak wyglądał, to rozpoznała z patrzenia jak walczy, mimo że to były bardziej chore i brudne uliczne rzeczy niż ataki na zajęciach z samoobrony. Nie patrzył na nic, oprócz mężczyzny naprzeciwko. Shane był dosyć dużym facetem, jak na swój wiek, z szerokimi ramionami, dość wysoki. I miał co najmniej stopę (stopa = 30,48 cm – przypuszczenie tłumacza) do mężczyzny stojącego naprzeciw niego, który wyglądał na zamrożonego w wieku około trzydziestki. Wampirzy instruktor, pomyślała Claire. Miał długie włosy, które związał z tyłu w kucyk. Oficjalnie skłonili się sobie i ustawili się z powrotem jakby na stanowiska, prawie odzwierciedlając siebie. Shane kopnął, wysoko i szybko. Wampir zrobił unik i pozwolił rozmachowi Shane’a wytrącić go z pozycji i z jednym, oszczędnie umiejscowionym, prawie delikatnym dotknięciem, posłał go
koziołkującego na maty. Shane przetoczył się i wstał z wysuniętymi swoimi rękami, gotowy do obrony, ale wampir po prostu tam stał, obserwując go. - Niezły atak, - powiedział. – Ale mogę odsunąć się z drogi kopnięcia. Zrobiłbyś to dużo lepiej przysuwając się blisko, zmniejszając mój czas reakcji. To jedyna realna szansa, którą masz, sam widzisz. Musisz pamiętać, jak bardzo szybciej możemy się poruszać i jak o wiele bardziej spostrzegawczy jesteśmy na rzeczy takie jak przesunięcia ciężaru i ruchy gałek ocznych. Shane skinął głową, kudłate włosy zafalowały dookoła jego twardej, zdeterminowanej twarzy i wziął dwa szybkie, jasne kroki aby zmniejszyć dystans. Uderzył kiedy to zrobił i nawet mimo że nie uderzył pięścią, przybliżył się. Otwarta dłoń wampira zatrzymała ją mniej niż cal (cal = 2,54 cm – przypuszczenie tłumacza) od jego twarzy. Nie cofnął się. - Jesteś szybki, - powiedział. – Bardzo szybki i jeśli nie stracę mojego domniemania, bardzo dobrze przystosowany do walki ze wszystkimi rodzajami przeciwników. Tak poza tym, jesteś młody by być tak wściekłym. To może być zarówno zaleta jak i wada, zależy z kim będziesz walczyć. I dlaczego. Shane cofnął się do czekającej pozycji i nie odpowiedział. Wampir dał mu jeszcze jeden raz mały sygnał, a Shane przeszedł do uderzenia, ale to było roztargnięcie i tym razem, jego kopnięcie właściwie uderzyło wampira w bok jego kolana, narzucając zmianę w równowadze. Wampir nie wydając się nawet o tym myśleć obrócił się i kopnął Shane’a tuż za matę. Potoczył się po drewnianej podłodze i w klęczących uczniów jak kula w kręgle. Rozproszyli się. Claire z trudem złapała oddech i złapała uchwyty od ścianki wspinaczkowej bardziej ciasno, opierając się pokusie aby zeskoczyć i podbiec do niego. Już wstawał na nogi wolniej niż poprzednim razem, przychylił się i poszedł z powrotem na maty. Oparł swoją prawą pięść o lewą dłoń, złączył razem stopy i skłonił się. Wampir skłonił się w odpowiedzi. – Znowu, - powiedział. – Gratuluję ci bycia pierwszym, który rzeczywiście mnie dotknął. Teraz zobacz czy możesz mnie zranić. – Obnażył swoje zęby w okrutnym, małym uśmiechu. – Dalej, chłopcze. Spróbuj. Shane ustawił się znowu w pozycji atakującej, a potem naprawdę znienacka nie było to wszystko wcale grzeczną formą sztuki walki. Stał się całkowicie wojownikiem ulicznym (oryginał brzmiał street fighter – osoba, która nauczyła się walczyć na ulicy zamiast być oficjalnie trenowanym w np. boksie – przypuszczenie tłumacza), a wampir nie był na to przygotowany. W rzeczywistości mimo bycia przez wampira szybszym i bardziej zabójczym, Shane wyprowadził go z równowagi dwoma szybkimi, dobrze umiejscowionymi uderzeniami pięścią, pociągnął spod niego jego nogi i posłał go na jego plecy na matę. I nie zatrzymał się na tym. Claire z trudem wzięła powietrze i przestała się wspinać, zamrożona kiedy opadł na wampira, zatrzaskując oba kolana na klatce piersiowej mężczyzny i udawał wbijanie kołka w jego serce. W twarzy Shane’a było coś okrutnego, coś, czego widzenie wcześniej pamiętała, ale tylko kiedy walczył o ich życia. Prawdziwą, głęboką, płonącą nienawiść. Shane się nie poruszył. Wpatrywał się w dół w leżącego wampira, a wampir krzyżował z nim oczy. Potem, powoli wstał trzymając niewidoczny kołek powracając na swoją stronę. Wampir wstał na nogi w jednym szybkim, płynnym ruchu utrzymując zdrowy dystans pomiędzy nimi. Wpatrywał się w Shane’a trochę zbyt długo, potem formalnie się skłonił. Shane odpowiedział mu. - Masz dar, - powiedział wampir. Właściwie nie brzmiało to jak komplement. – Myślę, że jesteś zbyt zaawansowany na te zajęcia na poziomie podstawowym. Zobaczę cię później. Myślę, że możesz pasować na jakiś zaawansowany staż.
Shane znowu się skłonił, wycofał się i zajął miejsce na skraju podłogi, klękając. Chuda blondynka wstała aby zająć jego miejsce, wyglądając na przerażoną. Claire nie obwiniała jej. Shane wniósł do pomieszczenia poczucie prawdziwej przemocy i to przykuło uwagę wszystkich; dźwięk brzęczących ciężarków i rozmów ludzi przycichł i zwolnił, jeśli nie zatrzymał się. Claire zdała sobie sprawę, że nadal stała na ściance wspinaczkowej i zaczęła znowu przetłaczać swoje nogi, w ogóle nie mając na myśli ćwiczeń, mimo tego nawet mięśnie jej łydek już płonęły. Nie mogła teraz przestać patrzeć się na Shane’a. Mogła zobaczyć tylko cienki kawałek jego twarzy pomiędzy innymi, ale z tego wiedziała, że nie poświęcał uwagi blondynce, której skopie się tyłek, delikatnie na środku podłogi. Wpatrywał się naprzód, nieruchomą i spokojną twarzą, a jeśli zwycięstwo przyniosło mu choć odrobinę pokoju i triumfu, nie mogła tego dostrzec. SHANE Nie zawsze byłem taki. Wiem, że ludzie myślą, że lubię się bić i tak, może mają rację, że tak, ale nie lubiłem, kiedy byłem mały. Chciałem po prostu się wpasować i dać sobie radę. Zwyczajne gówno w mieście, gdzie nie wpasowywanie się przynosiło ci dużo kłopotów. Przypuszczam, że pierwszy raz, kiedy kogoś uderzyłem, był w szkole podstawowej, co jest dosyć normalne dla facetów, ale to nie było dlatego że byłem osobiście zaatakowany. Nie, pierwszy uderzyłem pięścią. Uderzyłem faceta o imieniu Terrence James, bo kręcił się wokoło mojego najlepszego przyjaciela, który był mniejszy i nie mógł wstać aby uratować swoje życie. Byłem wzrostu Terrence’a i było coś w widzeniu dużego faceta dobierającego się do małego, co sprawiało, że wpadałem w furię. Tak, nie jestem tak skomplikowany. Wiem, czemu tak się czułem. Mój tata. Mój tata, facet, który był okej, kiedy był trzeźwy, ale był nędznym pijakiem. Nie bił mnie dużo, nie wtedy, ale był przerażony i zawsze lubił popychać ludzi dookoła. Miłe uczucie popychając kogoś jak on dla odmiany. Uderzając pięścią Terrence’a nie czułem się jednak tak dobrze. Czułem jakbym złamał moje kłykcie na małe kawałeczki, ale po pierwszym przerażającym szoku, ból był dobrym rodzajem bólu i wszystko to sprowadzało się do wściekłej mgiełki euforii kiedy patrzyłem na Terrence’a leżącego na plecach, ze łzami spływającymi po jego twarzy, mówiącego mi, że przeprasza i że nigdy już tego nie zrobi. I oto jak odkryłem, że lubiłem to uczucie, to sprawiedliwe, gorące uczucie wygranej, co jak myślałem było dobrym powodem. Nie bałem się dostać tam trochę w kość, co jest dużą zaletą w walce. Spójrzmy na to tak: większość ludzi nie lubi być ranionym, więc jeśli pokazujesz, że jest ci z tym okej, będą się czuli trochę dziwnie. I może odejdą. Nie ma dla mnie dużego znaczenia wygrana przez poddanie się, tak długo, jak wygrywam. Kiedy wydoroślałem, dość dużo osób zostawiło mnie samym. Miałem tą mentalność pit-bulla i przydatną wielkość wzrostu i mięśni, które oboje prawdopodobnie odziedziczyłem po moim ojcu. Dziewczyny też to lubiły, ale generalnie nie ten dobry rodzaj dziewczyn. Wygrałem większość walk, przegrałem kilka, ale nigdy się nie poddałem. Uprawiałem boks i zapasy w liceum i szło mi dobrze, ale nie tak bardzo lubiłem zasady. Byłem ulicznym awanturnikiem. Przypuszczam, że byłem na drodze do bycia moim ojcem – może nie tak źle, ale spójrzmy na to tak, nie było łatwo oprzeć się czarnej dziurze, którą był Frank Collins, a ja zawsze robiłem co mówił. Podobało mu się to, że trzymałem się sam w walce. Po tym, jak moja siostra i mama umarły,
cóż, pogorszyło się i to bardzo. Odesłanie mnie z powrotem do Morganville aby zrobić rekonesans słabych stron był prawdziwym pokazaniem ufności ze strony mojego ojca, ale im dalej uciekałem od niego, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że nie chciałem już więcej być nim. To zajęło mu zbyt długo. Spotkanie Claire sprawiło, że zdałem sobie sprawę, że mogę być czymś innym. Czymś lepszym. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ją, posiniaczoną, ale z tym dziwnym, małym rdzeniem siły – rozpoznałem coś, co mieliśmy wspólnego. Nie poddawaliśmy się. I ucierpieliśmy na tym. Zacząłem chcieć ją chronić i im bardziej byłem blisko niej, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że była jedyną dziewczyną, która mogła zadbać o siebie. Nie byłem przyzwyczajony do lasek będących równymi, a Claire była i jest. Nie jest tak silna psychicznie, ale jest szybka i mądra i nieustraszona, a jeśli czasami jestem nadopiekuńczy w stosunku do niej, jest pierwszą osobą do przypomnienia mi o tym. Ale chcę być gotowy, jeśli dojdzie znowu do walki, co się stanie. Nie po prostu przeciwko zwykłym ludzkim zbirom i przestępcom; ci byli bułką z masłem (oryginał mówi „a piece of cake” czyli kawałkiem ciasta, ale w Polsce mówi się na coś łatwego „bułka z masłem” – przypuszczenie tłumacza). Nie, chcę być gotowy obronić ją przed wampirami a to jest o wiele trudniejsze. Broń jest dobra, a ja nigdy nie zamierzam jej zaprzestać, ale rzeczywistość jest taka, że nie mogę liczyć na to, że zawsze będę jakąś miał. Martwię się. Było kilka razy – więcej niż kilka, kiedy tylko fakt, że Michael miał wampirzą siłę, że mógł wtrącić się w moją uratował nas. I to bardzo mnie niepokoiło. Nie mogłem polegać na Michaelu. Albo komukolwiek innemu. Mieszane sztuki walki, to był bilet. Uderzyć faceta, jakkolwiek możesz i szybko go powalić. Mój rodzaj walki i coś, co mogło zadziałać na wampiry, jeśli wiedziałeś co robiłeś. Miałem wielką ochotę, aby tego spróbować, a kiedy ulotka przyszła pocztą, wydawało się, jakby ktoś do góry wreszcie mnie lubił. Michael wziął mnie na stronę po Claire, aby powiedzieć mi, że nie sądzi, że to był dobry pomysł. Powiedziałem mu, żeby to sprawdził, ale w miły sposób, bo nawet jeśli miał kły i pragnienie, nadal jest moim bratem. W większości razy. Zajęło mi chwilę, aby to zaakceptować, ale teraz prawie się zgadzam z tym całym jego nocnym-myśliwskim stylem życia. Jednak to nie znaczy, że nie chcę być w stanie skopać jego tyłka, jeśli będę musiał. Szansa aby nauczyć się sztuk walki od wampira – to był zbyt dobry sposób aby go przepuścić. Wiem jak robić rzeczywisty rodzaj sztuk walki. Mam na myśli, miałem karate, póki nie miałem trzynastu lat i nie zdecydowałem, że byłem na to zbyt fajny. Więc wiem jak zakładać strój i wiązać pas oraz być formalnym na matach. Okazało się to dobre, bo instruktor – jakiś facet o imieniu Vassily z Wschodnio Europejskim akcentem prosto ze starego filmu – chciał zacząć w ten sposób. Było okej za kilkoma pierwszymi podaniami, kiedy przygotowywał mnie do bicia się. To było jak walka z kimkolwiek innym, żadna wielka sprawa, póki nie zaczął używać na mnie wampirzej szybkości i siły. Nie mogłem nic na to poradzić; to sprawiło, że się rozzłościłem, a gniew w jakimś rodzaju sprawia, że zapominam o zasadach. Przeszedłem do jego kolana. Uderzył mnie jak piłkę uderzającą o ścianę, a następną rzeczą jaką wiedziałem było to, że otrząsałem się z tego z ogromnym bólem w mojej klatce piersiowej. Miałem szczęście. Mógł złamać moje żebra i zrobić z mojego serca ser Szwajcarski, jeśli uderzyłby całą swoją siłą. Nie pozwól mu się znowu uderzyć, przegrany. Mogłem prawie usłyszeć głos mojego ojca, suchy i szyderczy. Teraz był martwy, ale zawsze był w moim umyśle, zawsze obserwujący i osądzający. Nienawidził wampirów. Też ich za bardzo nie lubiłem. Zawsze nas to łączyło. Nie myślałem o odejściu. Wróciłem na matę i skłoniłem się i przez sekundę, kiedy miałem szansę, zaatakowałem ze wszystkim co miałem. W pełni włączone ciężkie bombardowanie. Wiedziałem, że zostanę zraniony, może ciężko, może zabity, ale nie zamierzałem zostać upokorzony. Nie przez wampira. Do diabła nie ma mowy.
Miałem go. Z trudem. Mogłem zobaczyć szok w jego twarzy i pęd wściekłości, a kiedy stałem tam z krwawym smakiem zwycięstwa w moich ustach, właściwie chciałem, żeby to zrobił, przyszedł złapał mnie, bo, cholera, czułem się żywy, rzeczywiście żywy… Ale zamknął mnie, powiedział coś, czego nie zarejestrowałem i skłonił mi się. Nie pamiętam opuszczania albo klękania. Pamiętam tylko myślenie, Następnym razem, następnym razem, następnym razem, regularne jak dzwonek dzwoniący w mojej głowie i zagłuszający każdą inną myśl. Obserwowałem go, przechodzącego przez resztę klasy. Nie zranił nikogo więcej, ale mógł. Chciał; mogłem zobaczyć to w błyskach w jego oczach. Wiesz, wszyscy są podobni. Myśliwi. Nawet Michael to załapywał, mimo że, to ukrywał, a czasami udawałem, że tego nie widzę. Musisz być gotowy na to, że się obrócą przeciwko tobie. Bo jeśli nie będziesz gotowy – ktoś kogo kochasz może zostać zraniony. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie Claire. Zawsze sprawiała, że czułem się lepiej. Ale mimo tego, mogłem zobaczyć jej twarz, jej uśmiech, prawie czułem jej obecność, wszystko o czym mogłem myśleć było to, jak łatwe byłoby dla nich zabranie jej ode mnie. Nie mogłem pozwolić, by to się stało. Dotarło do mnie, że to, co wampir do mnie powiedział to, że zobaczy mnie później. Coś w rodzaju zajęć specjalnych? Do diabła, tak. Mogłem to zrobić. Musiałem to zrobić. Musiałem zrozumieć jak z nimi walczyć, jeden na jednego, bez pomocy albo kołków lub nadziei. Tylko wampiry mogły mi to pokazać. Nadal siedząc tam, z rękami na kolanach, szybko oddychając, nie mogłem pomóc, ale czułem, że nawet jeśli wygrałem, nawet jeśli dokonałem niemożliwego – w jakiś sposób przegrałem. I to była pierwsza z jeszcze wielu przegranych. ### Oglądanie klęczącego tam Shane’a, tak zamkniętego w sobie i tak chłodnego, Claire poczuła się trochę chora. Nie podobało jej się to. Nie podobało jej się, jak właśnie walczył i nie podobało jej się, jak po tym wyglądał. Shane był zazwyczaj szczęśliwy po walce, nie wściekły. Ta cała rzecz to zły pomysł, pomyślała. Nie wiedziała czemu, ale wiedziała że to prawda. - Hej, - powiedział niski głos za nią, a Claire spojrzała za siebie aby zobaczyć stojącą tam Eve. Na salę gimnastyczną, obyła się bez Gotyckiego makijażu, ale jej obcisła koszulka miała różową czaszkę z kokardą na niej, a także były czaszka i piszczele w kryształkach po bokach jej roboczych spodni. Związała swoje proste, czarne włosy z tyłu w błyszczący kucyk. Był on tak ozdobny, jakiego Eve nigdy nie miała, póki nie była w przebraniu. – Widziałaś to? Co to do diabła było? Czy Shane właśnie stał się Wilkołakiem, czy co? - Nie wiem, - powiedziała Claire i zeskoczyła na dół z maszyny do ćwiczeń. – Ale… - Chłopak ma kłopoty. - skończyła Eve. – Tak, bez żartów. Więc, też przyszłaś na przeszpiegi? - Też? - Naprawdę, daj spokój. Widzisz mnie jako ciężko-pocącego się typa? Więc bardzo nie. – Eve spojrzała na nią krytycznie. – A ty nie jesteś, ale możesz się z tego prawdopodobnie wylegitymować. Kazali ci zapłacić za wejście dziesięć dolców?