Andre Norton
Ostemplowane gwiazdy
PrzełoŜyli Danuta i Piotr Tęczyńscy
Tytuł oryginału: postmarked the Stars
SCAN-dal
Rozdział 1
Nagle przebudzenie
Czołgał się na czworakach poprzez gęstą mgłę i lepkie błoto, w którym prawie
tonął. Nie mógł oddychać… a jednak musiał iść… wydostać się stąd…
Bardzo wychudzony człowiek leŜał bezwładnie na łóŜku. Ramiona miał
szeroko rozpostarte. Rękoma bezsilnie szarpał skłębione przykrycie, a jego głowa,
nieznacznie podwyŜszona, obracała się wolno to w jedną, to w drugą stronę w
bezustannej, śmiertelnej udręce.
Wilgotny dotyk zatrzymującego go, lepkiego błota… ale musi iść dalej! To jest
konieczne… musi!
Łapał powietrze z takim trudem, Ŝe kaŜdy oddech przyprawiał go o dreszcz,
wstrząsający całym wychudłym ciałem. Z wysiłkiem spróbował się podnieść, choć
oczy miał nadal zamknięte.
W pewnym momencie zrozumiał, Ŝe juŜ nie czołga się przez Ŝadne moczary
wśród mgły. Kiedy podniósł wyŜej głowę, zobaczył zamiast nich ściany
pomieszczenia, które zdawały się wznosić i opadać w rytm jego cięŜkiego oddechu.
Dan Thorson, asystent szefa transportu, wolny frachtowiec Królowa
Słońca, rejestr Ziemi numer 565—724910—JK — przeczytał te słowa, jakby
stanowiły one część ognistoszkarłatnego znaku wydrukowanego na cięŜkiej zasłonie,
którą miał przed oczami. Coś mu to przypominało, chociaŜ… ale czy rzeczywiście
rozumiał te słowa? On… tak, to on był Danem Thorsonem. A Królowa Słońca…
Oddychając z trudem, na wpół krzycząc poderwał swoje ciało, tak Ŝe teraz juŜ
siedział, a nie leŜał na łóŜku. Jednak wciąŜ musiał trzymać się mocno, gdyŜ
powierzchnia pod nim, która powinna zapewnić bezpieczeństwo i stabilność,
koziołkowała i pływała.
Mimo to przypomnienie, kim jest, przełamało jakąś barierę, mógł teraz
normalnie myśleć. Nadal był śmiertelnie chory i miał zawroty głowy, ale potrafił
zmusić się do uporządkowania zdarzeń z najbliŜszej przeszłości. A przynajmniej
części z nich. Jest Danem Thorsonem, obecnie szefem transportu na Królowej,
poniewaŜ jego przełoŜony Van Ryck przebywa teraz w odległych światach i przyłączy
się do nich najwcześniej pod koniec tej podróŜy. I oto znajduje się na wolnym
frachtowcu Królowa Słońca…
Ale gdy Dan ostroŜnie odwrócił głowę, zrozumiał, Ŝe nie było to prawdą. Nie
znajdował się w znajomej kabinie na pokładzie statku… był w jakimś nie znanym mu
pokoju. Oglądał dokładnie otoczenie w poszukiwaniu jakichś wskazówek, które
pomogłyby kulejącej pamięci. Było tu łóŜko, na którym właśnie leŜał, i dwa składane
krzesła przy ścianie. Nie było Ŝadnego okna, ale pod sufitem znajdował się otwór
wentylacyjny. Było teŜ dwoje zamkniętych drzwi. Umieszczony na suficie szklany
pręt dawał blade światło. Był to surowy pokój, całkiem podobny do celi. Cela…
zaczął sobie coś przypominać. Pochwycił ich patrol pocztowy. To jest cela… Nie! To
wszystko zostało wyjaśnione — wysunęli skrzydła na Xecho, gotowi do wyruszenia w
swoją pierwszą podróŜ z pocztą na Trewsworld…
Gotowi do drogi! Dan spróbował stanąć na nogi, jak gdyby te słowa były
zaklęciem. O mało się nie przewrócił, ale posuwając się wzdłuŜ ściany zdołał jakoś
zachować równowagę, naraŜając tylko swój Ŝołądek na cięŜką próbę. Złapał się
najbliŜszych drzwi, które ustąpiły pod cięŜarem jego ciała i zobaczył, Ŝe cudem trafił
do łazienki. Ogarnęły go gwałtowne mdłości.
Ciągle drŜąc z osłabienia, ochłodził się wodą. ZauwaŜył, Ŝe gdzieś podziała się
bluza od munduru, chociaŜ nadal miał na sobie spodnie i buty astronauty.
Woda i co dziwniejsze takŜe nudności przywracały mu przytomność. Powlókł
się z powrotem do pokoju wypełniającego się gwiazdami, gdy tylko próbował myśleć.
Ostatnim jego wspomnieniem było… Co?
Wiadomość… jaka wiadomość? śe zarejestrowano przesyłkę do zabrania na
standardowych warunkach pierwszeństwa. Przez kilka sekund wydawało mu się, Ŝe
widzi wyraźnie pokój słuŜbowy szefa transportu na Królowej i stojącego w drzwiach
technika łączności Tanga Ya.
Ostania minuta przed odlotem… ostatnia minuta! Królowa odprawiona do
odlotu!
Ogarnęła go panika. Nie pamiętał, co się wówczas zdarzyło. Wiadomość… z
pewnością opuścił statek… ale, gdzie jest? I — co waŜniejsze jaka jest data? Królowa
kursuje według rozkładu lotu, jest bowiem statkiem pocztowym. Od jak dawna
znajduje się tutaj? Z pewnością nie polecieli bez niego! A swoją drogą, tak samo
interesujące jak pytanie „gdzie”, jest pytanie „dlaczego”…
Przetarł ręką mokre czoło. Dziwne. Ociekał potem, a jednak wewnętrznie
trząsł się z zimna. Zobaczył mundur… Zatoczył się w kierunku łóŜka i zaczął oglądać
ciśnięte na nie ubranie.
Nie naleŜało do niego. Nie było w kolorze ciepłego brązu, jaki nosili
astronauci. Miało barwę krzykliwego, choć wyblakłego, szkarłatu i było
przyozdobione skomplikowanym haftem. PoniewaŜ jednak marzł, naciągnął je na
siebie. Zwrócił się w stronę drzwi, które, jak sądził, muszą wyprowadzić go stąd na
zewnątrz… gdziekolwiek się znajduje! Królowa jest gotowa do odlotu, a jego nie ma
na pokładzie…
Nogi nadal uginały się pod nim, lecz był w stanie utrzymać się na nich i
przejść kilka kroków. Drzwi ustąpiły pod lekkim naciskiem i znalazł się na korytarzu,
wzdłuŜ którego ciągnął się długi szereg kolejnych drzwi. Wszystkie były zamknięte.
Ale w odległym końcu pomieszczenia dostrzegł łuk, zza którego dochodziły dźwięki i
widać było jakiś ruch. Dan, wciąŜ próbując przypomnieć sobie więcej faktów,
skierował się w tę stronę. Wiadomość, aby odebrać… z pewnością natychmiast
opuścił Królową. Nagle przystanął, aby spojrzeć na swoje ciało pod zgniecionym, nie
dopiętym mundurem, nazbyt ciasnym i za krótkim na niego. Jego pas
bezpieczeństwa… tak, ciągle miał go na sobie. Ale…
Poszukał prawą ręką. Wszystkie kieszenie były puste, z wyjątkiem tej jednej,
która zawierała jego znaczek identyfikacyjny, lecz była to rzecz bezuŜyteczna dla
złodzieja. Reagował on na przemiany chemiczne zachodzące w jego ciele. Gdyby
tylko wziął go ktoś inny, po kilku minutach zawarte w nim informacje zostałyby
wymazane. A więc został obrabowany.
Ale dlaczego znalazł się w tym pokoju? Gdyby został napadnięty, porzucono
by go w miejscu rabunku! W głowie czuł ogień… to nie było bolesne potłuczenie czy
guzy. Oczywiście istnieją środki działające na układ nerwowy, za pomocą których
moŜna obezwładnić człowieka. A jeśli dmuchnięto mu w twarz gazem usypiającym…
Ale dlaczego znalazł się w tym pokoju?
Później będzie miał czas na rozwiązywanie zagadek. Królowa gotowa do
odlotu… musi dostać się na Królową! GdzieŜ się jednak znajduje? Ile ma czasu? No
tak, z pewnością nie odlecieli bez niego. W lej sytuacji na pewno przybędą go szukać.
Załoga Królowej Słońca stanowiła zbyt zgraną grupę przyjaciół, Ŝeby zostawić
jednego ze swych członków na odległej planecie, nie podejmując akcji ratunkowej.
Teraz mógł się przynajmniej sprawniej poruszać i miał jasny umysł.
Obciągnąwszy mundur, którego nie był wstanie jednak zapiąć, zbliŜył się do
zakończonego łukiem wyjścia z korytarza i rozejrzał się. DuŜy pokój wydał mu się
znajomy. Do połowy był zastawiony ciągnącymi się wzdłuŜ ściany kabinami,
wewnątrz których stały na stołach tace do podawania posiłków. Resztę powierzchni
zajmował automat rejestrujący, bank danych i ekran do wyświetlania serwisów
informacyjnych. To był… była…
Nie mógł przypomnieć sobie nazwy, ale rozglądał się w jednym z tych małych,
tanich barów znajdujących się na lotnisku i zaopatrujących w Ŝywność głównie
członków załóg oczekujących na odprawę. Wczoraj jadł przy tym stoliku z Ripem
Shannonem i Alim Kamilem… ale czy to było rzeczywiście wczoraj?
Królowa i czas odlotu… niepokój znów ścisnął mu serce. Ale przynajmniej
nie oddalił się zbytnio od lotniska. ChociaŜ w tym świecie, gdzie suchy ląd stanowiły
zaledwie archipelagi wysp na płytkich, parujących morzach, nawet nie moŜna było
oddalić się wiele kilometrów od lotniska, by wciąŜ pozostawać na tym samym
skrawku lądu.
To wszystko nie miało teraz Ŝadnego znaczenia. Musi dostać się z powrotem
na Królową, Postanowił skupić całe swoje siły, aby osiągnąć ten cel. Stawiał ostroŜne
kroki, jeden za drugim, kierując się ku najbliŜszym drzwiom.
Widział, albo tylko mu się zdawało, Ŝe jeden z ludzi siedzących w najbliŜszej
kabinie poderwał się, tak jakby chciał go zatrzymać. Być moŜe wyglądał na kogoś
potrzebującego pomocy. Ale niech tylko dostanie się na Królową…
Dan ani nie wiedział, ani nie troszczył się o to, czy zwraca na siebie uwagę.
WaŜny był w tej chwili fakt, Ŝe na zewnątrz znajdował się wolny ślizgacz. Wyjął swój
znaczek identyfikacyjny i w chwili gdy usiadł, a raczej runął na siedzenie,
odpowiednio go podłączył i wcisnął przycisk „start”.
Uporczywie wpatrywał się w pas startowy. Jeden…, dwa… trzy statki! A jako
ostatnia w szeregu stała Królowa! Dokona tego! Dygotał wraz z silnikiem ślizgacza.
Osiągnął maksymalną prędkość, choć nie pamiętał, jak uruchomił silnik. Wyglądało
to prawie tak, jakby maszyna wyczuła jego strach i zniecierpliwienie i sama go
prowadziła.
Właz towarowy Królowej był zamknięty, ale oczywiście tego sam dopilnował.
Rampa wystawała jeszcze na zewnątrz. Ślizgacz gwałtownie zahamował i Dan zszedł
z niego na rampę. Zaczął posuwać się, ręka za ręką, wzdłuŜ poręczy. Postępował
naprzód wyłącznie dzięki ogromnej sile woli, gdyŜ powróciło osłabienie i zawroty
głowy. Nagle rampa zaczęła drŜeć! Przygotowywali się do odlotu!
Dan zdobył się na ostateczny wysiłek, by dotrzeć do końca rampy, a potem
przeszedł przez właz. Nie był w stanie dostać się do własnej kabiny tak szybko, aby
zdąŜyć zapiąć pasy. Dokąd iść? NajbliŜsza była kabina Vana Rycka… w górę, po
drabince.
Musiał pokonać własne ciało. Dan nie zdawał sobie sprawy z tego, Ŝe szarpie
się z linką, uderza w drzwi kabiny, dociera do koi i pada na posłanie. Ogarnęła go
ciemność.
Tym razem nie śnił, Ŝe przedziera się przez gęste bagno i zasłonę z pary. Czuł
silny ucisk gniotący mu klatkę piersiową i ostre pazurki na brodzie. Dan otworzył
oczy i napotkał zaciekawiony wzrok kota. Sindbad, ulubieniec załogi, ponownie
dotknął go nosem i wbił swoje pazury w obolałe ciało Dana z taką siłą, Ŝe ten
zaprotestował.
Choć, z drugiej strony, otoczenie, w którym się teraz znajdował, było mu
dobrze znane. To był Sindbad. To znaczy, Ŝe dotarł na Królową, która właśnie
znalazła się w przestrzeni poza planetą. Poczuł niezmierną ulgę.
Po chwili dopiero zaczął myśleć o czymś innym. Próbował przypomnieć sobie,
co się z nim działo… Wyszedł, aby odebrać zarejestrowaną przesyłkę i został gdzieś
napadnięty oraz obrabowany. Tylko kiedy: przed czy po odebraniu pakunku? Pojawiło
się nowe zmartwienie. Jeśli podpisał odbiór, wówczas on, a właściwie cała załoga
Królowej byłaby odpowiedzialna za poniesioną stratę. Im prędzej złoŜy raport
kapitanowi Jellico, tym lepiej.
— Tak — powiedział głośno i odepchnął Sindbada, Ŝeby usiąść. — Dostać się
do starego.
Jego samopoczucie w barze było straszne. Teraz nie było lepiej. Musiał się
trzymać koi i zamykać oczy, by nie upaść. Nie miał pewności, czy w ogóle potrafi się
poruszać o własnych siłach. W ścianę wmontowany był mikrofon. Dostać się do niego
i poprosić o pomoc… MoŜe został otruty? Czy to moŜliwe, Ŝeby oni… tajemniczy
oni… czy on… czy to coś… co go zaatakowało, uŜyło trucizny? Kiedyś, dawno temu,
znajdował się juŜ w tak beznadziejnym stanie. To było na Sargol, gdy po sukcesie w
polowaniu na gorpa, zgodnie z tamtejszym zwyczajem, wziął udział w
ceremonialnym piciu… i przypłacił to chorobą. Tau… lekarz Tau…
Dan otworzył usta, złapał zębami zwisający ze ściany plik mikrofilmów i
podciągnął się do góry. Zdołał wyszarpnąć jeden mikrofon, ale gdy chciał nacisnąć
klawisz umoŜliwiający połączenie z izolatką chorych, osłabł tak bardzo, Ŝe klawisze
rozmazywały mu się przed oczami. Musiał zaryzykować.
Gdy się podniósł, poczuł, Ŝe nie powinien wracać na koję. Kiedy stał, resztki
siły zdawały się tlić w nim jeszcze. Być moŜe, gdyby teraz spróbował się wydostać…
Musi przecieŜ złoŜyć raport Jellico. Musi…
Dotknął stopą czegoś miękkiego i usłyszał ostrzegawczy pomruk Sindbada.
Wielki kot, uraŜony w swej godności przez nadepnięcie na ogon, pacnął łapą w but
Dana.
Przepraszam. — Dan, próbując uniknąć zderzenia z resztą cielska Sindbada,
zatoczył się w przód i wypadł za drzwi, w ciemność korytarza. Wyciągnął ręce przed
siebie, aby chwycić się czegoś, co pozwoliłoby zachować mu równowagę. Kapitan…
musi złoŜyć raport…
Co…?
Dan wprawdzie nie stanął na głowie wspinającego się po drabince człowieka,
ale był tego bliski. Tak, jak w starciu z Sindbadem, próbował uniknąć zderzenia i
odskoczył upadając na ziemię. Nadchodzący człowiek nie mógł go nawet podtrzymać.
Przed oczami Dana zamajaczyły rysy twarzy Alego Kamila. Obraz zniknął, gdy Dan
poczuł czyjś uścisk.
— Pójść… złoŜyć… raport — powiedział Dan. — Zobaczyć… kapitana…
— Na Pięć Nazw Stayfola, co się dzieje! — Kamil oparł go o ścianę. Twarz
Kamila była przez chwilę wyraźna, po czym znów zasnuła ją mgła.
Zobaczyć Jellico — powtórzył Dan. Wiedział, Ŝe to mówi, ale nie słyszał
własnego głosu. Nie mógł teŜ wyzwolić się z uścisku Kamila.
Na dół… chodź… — usłyszał.
Nie na dół… do góry! Musi iść zobaczyć się z Jellico…
Znaleźli się na drabince. Widocznie Ali zrozumiał. Tyle tylko, Ŝe szli w dół…
w dół… Chcąc odzyskać zdolność jasnego myślenia, Dan potrząsnął głową, co tylko
wzmogło mdłości. I to w takim stopniu, Ŝe nic miał odwagi w ogóle się poruszać.
Zawisł na drabince, jedynej stałej rzeczy w krąŜącej wokół niego przestrzeni.
Jakieś ręce wyciągnęły się do niego. Mówił coś z wysiłkiem, ale jego słowa
nie miały Ŝadnego sensu.
— ZłoŜyć raport… — Mimo kolosalnego wysiłku, by mówić wyraźnie, z jego
gardła wydobywał się jedynie charczący szept.
Dwoje ludzi znajdowało się przy nim. Ali i ktoś jeszcze. Dan nie był w stanie
odwrócić głowy, Ŝeby zobaczyć kto. A oni prowadzili go w stronę drzwi kabiny. Ali
pchnął je plecami i przeszli przez nie, ciągnąc Dana między sobą.
Nagle mgła rozciągająca się przed oczami Dana zniknęła na dłuŜszą chwilę.
Nadal bezwładnie zwisał pomiędzy dwojgiem podtrzymujących go ludzi, ale widział
wyraźnie. Tak jakby doznał szoku na widok człowieka, leŜącego na koi.
MęŜczyzna spał spokojnie, wciąŜ zapięty w pasy startowe, jak gdyby nie
ocknął się po starcie. Jego mundur… głowa… twarz…
Dan szarpnął się, tak Ŝe zdołał rozluźnić uścisk trzymających go ludzi. Ich
zaskoczenie musiało być takie samo, jak jego własne. Potykając się, zrobił jeden lub
dwa kroki w kierunku koi i zaczął intensywnie wpatrywać się w leŜącego człowieka.
Ten miał zamknięte oczy, był najwyraźniej uśpiony lub nieprzytomny. Podtrzymując
się jedną ręką w celu zachowania równowagi, Dan wyciągnął drugą, chcąc dotykiem
upewnić się, czy ktoś rzeczywiście tam leŜy, czy przypadkiem jego oczy nie kłamią.
PoniewaŜ twarz leŜąca po przeciwnej, lekko uniesionej stronie koi była jego własną,
którą widywał w lustrach, patrzył w dół na… siebie!
Pod palcami wyczuwał twarde mięśnie i kości. Jakieś ciało rzeczywiście lam
leŜało, ale twarz… czy była to wizja biorąca się z jego choroby? Dan odwrócił głowę.
Stał za nim Kamil, a wraz z nim Frank Mura, steward kuchenny. Obaj gapili się na
faceta leŜącego na koi.
— Nie! — Dan z łkaniem zaprzeczył temu, co widział. Ja… ja jestem… to ja!
Ja jestem Danem Thorsonem! I wyrecytował tę samą formułę, która przyszła mu do
głowy w barze, zaraz po przebudzeniu:
— Dan Thorson, asystent szefa transportu, wolny frachtowiec Królowej
Słońca, rejestr Ziemi numer 565—724910—JK.
Znaczek identyfikacyjny! Ma dowód! Teraz wydobył go ze swojej kieszeni w
pasie i trzymał tak, by i oni mogli go widzieć i dowiedzieć się, Ŝe naprawdę jest
Danem Thorsonem. Ale jeśli on był Danem Thorsonem, to kim był…
— Co się dzieje?
Tau! Lekarz Tau! Dan z ulgą odetchnął i pomimo Ŝe nadal trzymał się koi,
zwalił się na podłogę. Ten będzie wiedział, kim on jest. Dlatego, Ŝe on i Craig Tau
przeszli razem bardzo wiele na Khatcie.
Ja jestem Dan — powiedział. — Mogę to udowodnić. Ty jesteś Craig Tau i
obaj byliśmy na Khatcie, gdzie uŜyłeś magii, Ŝeby zmusić Limbuloo do polowania na
samego siebie. A… a… — drŜącą ręką wskazał na Alego — ty jesteś Ali Kamil,
którego znaleźliśmy uwięzionego w labiryncie na Limbo. A ty … ty jesteś Frank
Mura. Grając na fujarce wprowadziłeś nas do tego labiryntu. Tak więc udowodnił im,
kim jest. Nikt oprócz Dana Thorsona nie wiedziałby tego wszystkiego. Muszą mu
teraz uwierzyć.
Ale zatem kto — a właściwie co leŜy na jego koi, ubrane w jego mundur?
Poznawał go dzięki łacie, którą przyszył trzy dni temu. On jest Danem Thorsonem….
Ja jestem Danem Thorsonem… — Teraz juŜ nie tylko trzęsły mu się ręce, lecz
drŜał na całym ciele. Wyglądało na to, Ŝe choroba znów go atakuje. Nic nie mógł na
to poradzić. Być moŜe… być moŜe to wszystko było czymś w rodzaju szaleństwa!
— OstroŜnie! Chwyć go, Kamil! — Tau był juŜ przy nim. Dan znów znalazł
się w łazience i wymiotował.
— Czy moŜesz go trzymać? — usłyszał głos Taua tak niewyraźny, jakby
dochodził z duŜej odległości. — Będę musiał dać mu zastrzyk. Został…
— Otruty, jak sądzę. — Dan wiedział, Ŝe sam to mówi. Nie potrafiłby jednak
powiedzieć, czy mówi na głos. W tej samej chwili znów ogarnęła go ciemność.
Ocknął się po raz trzeci; tym razem jednak budził się powoli. Tym, co
przywróciło mu świadomość, nie był ucisk na klatkę piersiową ani drapanie kocich
pazurków. Było to raczej poczucie spokoju, tak jakby zrzucił z siebie jakiś cięŜar.
Przez dłuŜszą chwilę czuł się nawet dobrze, aŜ do momentu, w którym zaczął sobie
przypominać pewne fakty.
Pamiętał coś… coś dotyczącego raportu dla kapitana. Dan myślał bardzo
wolno. Otworzył oczy, odwrócił lekko głowę i obraz zdarzeń wyostrzył się. Znajduje
się w izolatce dla chorych. Choć nigdy przedtem tu nie leŜał, kabina wydawała mu się
znajoma. Poruszył się nieco i w tym momencie w drzwiach pojawił się lekarz.
— Znów razem z nami, co? Zobaczymy… — Sprawnie zabrał się do pracy,
tzn. zbadał Dana. Całkiem nieźle, choć w zasadzie powinieneś być juŜ martwy.
Martwy? Był martwy. Dan zmarszczył brwi. W jego koi spoczywało jakieś
ciało.
— Ten człowiek w mojej koi? zadał pytanie.
— Nie Ŝyje. A ty, jak sądzę, jesteś teraz wystarczająco gotów… — Tau
podszedł do mikrofonu. Izolatka chorych wzywa kapitana.
Kapitan… raport dla kapitana! Dan spróbował wstać, lecz Tau juŜ nacisnął
guzik, zapewniając mu oparcie powstałe przez podniesienie części łóŜka. Powróciło
lekkie drŜenie, które po chwili ustąpiło.
— Ten człowiek… jak…
Z powodu złego stanu serca zabiło go przyspieszenie. Nie był to dobry pomysł,
próba wydostania się z planety powiedział Tau.
— Jego… jego twarz…
Tau wziął z pobliskiej półki plastikową maskę i zbliŜył ją do twarzy Dana.
Całe szczęście, Ŝe zamiast oczu miała dziury. Dan bowiem odniósł wraŜenie, jakby
spojrzał w lustro. Po rozciągnięciu od tyłu, maska pokryta blond włosami, takimi, jak
jego własne, uzyskała formę całej głowy.
— Kim on był? — W masce było coś okrutnego. Dan szybko odwrócił od niej
wzrok. Czuł się tak, jakby patrzył na samego siebie, osłabionego i cierpiącego na stole
operacyjnym.
— Mieliśmy nadzieję… mamy nadzieję… Ŝe ty wiesz odparł Tau. Teraz
kapitan chce z tobą rozmawiać.
Tak jakby była to oficjalna wizyta, wszedł kapitan Jellico. Na jego śniadej
twarzy, z blizną po ranie od kuli, ciągnącą się wzdłuŜ jednego policzka, jak zwykle
nie moŜna było dostrzec Ŝadnych uczuć. Popatrzył na trzymaną przez Taua maskę, a
następnie na Dana.
— Dobra robota — skomentował. — Nie wykonano jej w pośpiechu.
— Powiedziałbym takŜe, Ŝe nie zrobiono jej na naszej planecie, Xecho. — Ku
zadowoleniu Dana Tau odłoŜył maskę na bok. To jest robota fachowca.
Kapitan podszedł do Dana i wyciągnął rękę z fotografią jakiegoś męŜczyzny .
Na jego dłoni widniały trzy kolorowe litery „d”. Oznaczały człowieka. Jego skóra nie
przypominała brązowej opalenizny pozostałych członków załogi, lecz była lekko
zbielała, chociaŜ musiał być Ziemianinem lub w kaŜdym razie przybyszem z
ziemskiej kolonii. W niewzruszonym spojrzeniu jego oczu i spokojnych rysach twarzy
kryło się coś niepokojącego. Włosy miał rzadkie, piaszczystobrązowe, brwi wąskie i
poskubane, a na skórze policzków ciemne plamy. Dan zupełnie go nie znał.
— Kto…? — rozpoczął Dan.
— Facet ukryty pod tym. Jellico wskazał na maskę. Nie znasz go?
— Nigdy go nie widziałem… o ile sobie przypominam. W swoim bagaŜu miał
twoje rzeczy, podrobiony znaczek identyfikacyjny i tę maskę. Został wysłany na
pokład, aby udawać ciebie. A gdzie byłeś ty?
Dan streścił swoje przygody od chwili obudzenia się w barze, dodając to, co
pamiętał na temat zagubionej przesyłki… jeśli została zagubiona.
— MoŜe poinformować policję portową? — zasugerował nieśmiało.
— Ale nie o fakcie grabieŜy, jak sądzę. Jellico patrzył na trzymaną w dłoniach
fotografię, tak jakby mocą swojego spojrzenia mógł z niej wydobyć jakieś
rozwiązanie zagadki. — To przedsięwzięcie wymagało wielu przygotowań. Twierdzę,
Ŝe jego celem było umieszczenie człowieka na pokładzie.
— Zaokrętowanie szefa transportu, panie kapitanie — gwałtownie poprawił
Dan — który miałby dostęp do…
— To teza moŜliwa do przyjęcia. — Jellico zdecydowanie skinął głową. —
Miałby dostęp do raportów o załadunku… Co takiego przewozimy, co byłoby warte
tak niebezpiecznego działania?
Dan, któremu po raz pierwszy powierzono pełnij odpowiedzialność za towar,
był w stanie wyrecytować całą jego listę. Pospiesznie odtworzył ją w pamięci. Ale nie
było na niej niczego… niczego tak waŜnego. Maski nie wykonywano by z błahego
powodu. Zwrócił się do lekarza:
— Zostałem otruty?
— Tak. Gdyby nie odporność organizmu, którą osiągnąłeś podczas
ceremonialnego picia na Sargol… — Tau potrząsnął głową. — Cokolwiek było ich
zamiarem: zabicie cię czy jedynie wyłączenie z gry na dłuŜszy czas, w normalnych
warunkach powinno cię to wykończyć.
— Zatem on miał być mną… jak długo? zapytał Dan właściwie samego siebie,
ale kapitan udzielił odpowiedzi:
Sądzę, Ŝe nie dłuŜej niŜ na czas podróŜy na Trewsworld. Po pierwsze, pomimo
dobrego ekwipunku, nie byłby w stanie grać swojej roli przed towarzyszami z załogi,
którzy naprawdę cię znają. Dokonanie tego wymagałoby wymiany całej pamięci, a na
to nie mieli ani czasu, ani moŜliwości. Opuściłeś statek i —jak widać — powróciłeś
nań w przeciągu jednego xechojańskiego dnia. Wymiana pamięci zabiera
przynajmniej jeden dzień planetarny. Nie mógł w tym czasie udawać chorego, gdyŜ
wówczas zajmowałby się nim Tau. Pozostawało mu udawać, Ŝe pochłania go praca,
gdyŜ jest to pierwsza jego podróŜ, podczas której zarządza towarem. No i miałby
moŜliwość sprawdzania taśm i tym podobnych materiałów. PodróŜ na Trewsworld nie
naleŜy do długich. Mógłby przy odrobinie szczęścia przebyć ją całą, i zapewne
zamierzał tego dokonać pod takim pretekstem.
Po drugie, są tylko dwie przyczyny, które mogły sprowadzić go na pokład…
Albo zabierał coś, co musiał przetransportować osobiście, albo miał inny bardzo
waŜny powód, aby w takim przebraniu dostać się na Trewsworld. Został
zdemaskowany głównie przez przypadek: dzięki temu, Ŝe ty przeŜyłeś juŜ taki
wewnętrzny wstrząs na Sargol i ich trucizna nie zadziałała, a poza tym on sam okazał
się nie przygotowany do podróŜy kosmicznej.
— Czy przyniósł coś ze sobą? — zapytał Dan. — Zarejestrowaną przesyłkę…
sądzę, Ŝe poszukiwali jej od samego początku, jednak zaplanowali, iŜ zgarną ją w
Trewsworld, zamiast napadać na mnie na Xecho.
— W tym tkwi problem! — odparł Jellico. Przy tym ten człowiek został
sprawdzony przez komórkę na rampie, a nikogo z nas przy tym nie było. Nie wiemy
wobec tego czy coś ze sobą przyniósł czy nie. W kabinie niczego nie było, a do
ładowni nie miał dostępu.
— Ale do skarbca mógł mieć — odparł Dan. — Zostawiłem go na wpół
zapieczętowany, gdyŜ nie mogłem go zamknąć, zanim nie nadejdzie przesyłka. Jellico
podszedł do mikrofonu. — Shannon! — zawołał, Ŝeby przywołać asystenta
astronawigatora. — Zejdź do skarbca na drugim pokładzie. Zobacz czy jest w pełni
zapieczętowany, czy nie! Dan spróbował odgadnąć, gdzie jeszcze, skoro ładownie
były w pełni zaplombowane, moŜna by ukryć coś na Królowej?
Rozdział 2
Zagubione i odnalezione wspomnienie
— Dwie ładownie całkowicie zaplombowane, skarbiec opieczętowany w
połowie — głos Ripa rozległ się z łączącego kabiny głośnika dostatecznie głośno, aby
i Dan go usłyszał. Kapitan Jellico spojrzał w jego stronę, a ten skinął głową.
— Tak jak je zostawiłem. Muszę sprawdzić skarbiec…
Intruz nie był w stanie otworzyć w pełni zaplombowanych komór, w których
spoczywała większa część ładunku, ale nie ta najcenniejsza. To skarbiec był
przeznaczony do przechowywania towarów rejestrowanych i wymagających
specjalnej ochrony. Jednak w kabinie Dana oprócz martwego ciała nie znaleziono
niczego. Z faktu, iŜ człowiek zapiął pasy, wynika w oczywisty sposób, Ŝe zamierzał
odbyć podróŜ, a nie wykorzystać przebranie do jednorazowego napadu na Królową.
Zatem, jeśli rzeczywiście wniósł coś na pokład, to będzie lepiej, jeŜeli jak najszybciej
dowiedzą się co.
Kiepsko wyglądasz… zaczął Tau, ale Dan juŜ siedział.
— Później wszyscy moŜemy kiepsko wyglądać, jeśli ja się teraz nie
pozbieram! — odparł zawzięcie. Królowa przewoziła juŜ kiedyś bez wiedzy załogi
zabójczy towar i wspomnienie tamtego zdarzenia jeszcze długo towarzyszyć będzie
całej ekipie wyprawy. Drewno zabrane na statek na Sargol było zakaŜone
stworzeniami zdolnymi zmieniać swe zabarwienie, w zaleŜności od tego, czego
dotknęły. Zwierzątka te przenosiły środek nasenny, który gnębił załogę jak plaga.
Dan był pewien, Ŝe dzięki inspekcji w skarbcu przekona się, czy na pokładzie
jest czy teŜ nie ma jakiegoś nie zarejestrowanego towaru. Albowiem szef ładowni,
dzięki długiej praktyce w swym zawodzie, pamiętał o kaŜdym ładunku.
Pozwolili mu wszystko sprawdzić. Bezpieczeństwo Królowej było sprawą
najwaŜniejszą. Tau więc podał ramię Danowi, aby ten mógł się na nim oprzeć, a
kapitan osobiście szedł po drabince, wyciągając ramiona tuŜ przed nim, by wesprzeć
osłabionego kolegę.
Dan potrzebował pomocy przez cały czas. gdy szli do skarbca. Przez długą
chwilę trzymał się kurczowo Tau, serce mu waliło i z trudem łapał oddech. Słowa
lekarza, Ŝe był bliski śmierci, zdawały się znajdować potwierdzenie. Dan potknął się i
przystanął, by odpocząć.
Trewsworld była graniczącą z Xecho, słabo skolonizowaną planetą. Poczta,
którą przewozili do jej jedynego portowego miasta, nie waŜyła wiele: mikrofilmy z
informacjami z zakresu rolnictwa i komunikacji, prywatna korespondencja pomiędzy
osadnikami z odległych światów oraz pakiet oficjalnych taśm dla patrolu pocztowego.
Było bardzo mało materiałów wymagających specjalnej ochrony, a ich zasadniczą
część stanowiły skrzynie z embrionami, tj. zarodkami Ŝywych organizmów.
PoniewaŜ import zwierząt domowych odbywał się na większości światów
bardzo rzadko, kaŜdy taki ładunek wymagał zachowania najwyŜszej ostroŜności. A
działacze zajmujący się ochroną przyrody, określili zasady, co wolno, a czego nie
wolno przewozić. Zbyt wiele razy w przeszłości bezmyślnie naruszano naturalne
środowisko niektórych planet poprzez sprowadzanie takich form Ŝycia, którym nie
zapewniano odpowiednich warunków rozwoju. Mogło to prowadzić do powstania
łańcucha niekontrolowanych produktów, które stawały się raczej zagroŜeniem Ŝycia, a
nie źródłem zysku, jakiego spodziewali się importerzy.
Po przeprowadzeniu dokładnych badań pozwalano sprowadzać embriony
wyłącznie w celu wzbogacenia Ŝycia na niektórych planetach. Królowa przewoziła
właśnie w zapieczętowanych kontenerach pięćdziesiąt takich embrionów. Były to
pisklęta lafsmerów. Zostały wyhodowane laboratoryjnie i były bardzo drogocenne. Na
Trewsworld rozwinął się odpowiedni dla nich klimat, a ptactwo to stanowiło
poszukiwany towar na duŜym obszarze przestrzeni kosmicznej. Dorosłe okazy
oskubywano raz do roku z ich wspaniałego puchu, a mięso piskląt było niezmiernie
delikatne. Gdyby lafsmery się rozmnoŜyły, pierwsi osadnicy na planecie mieliby
towar eksportowy, który znacznie umocniłby ich pozycję w handlu między
galaktykami.
Zdaniem Dana, właśnie te ptaki były „skarbami” przewoŜonymi przez
Królową. Skrzynie zostały zabezpieczone podwójnymi zasuwami i zapakowane w
sposób chroniący je przed wstrząsami. Sam tego dopilnował. Pakunki były nietknięte i
zabezpieczone. Kilka innych toreb i skrzyń było równieŜ nie uszkodzonych. W końcu
Dan stwierdził, Ŝe o tyle, o ile on sobie przypomina, nic nie było tu ruszane. Ale
mimo tego, gdy Tau pomógł mu wyjść, załoŜył u wyjścia podwójną pieczęć, tak jak
powinien był to zrobić przed startem Królowej.
Zanim ciało nieznajomego zostało zapieczętowane w worku i zamroŜone, Tau
poddał je szczegółowym badaniom, które potwierdziły fakt, Ŝe obcy umarł z powodu
złego stanu serca, zbyt przeciąŜonego przy starcie. Człowiek ten prawdopodobnie
pochodził z Ziemi. Trudno było określić jego wiek, a poza tym równie dobrze mógł
pochodzić z innych światów, których mieszkańcy są tak blisko spokrewnieni z
Ziemianami, Ŝe nie moŜna ich rozróŜnić. Nikt z załogi Królowej nie widział
wcześniej tego męŜczyzny. Pomimo badań lekarzowi nie udało się takŜe otrzymać i
określić nazwy trucizny, uŜytej wobec Dana.
Znaczek identyfikacyjny został sfałszowany w doskonały sposób. Jellico stał
właśnie oglądając go ze wszystkich stron, tak jakby sam ten przedmiot mógł
dostarczyć jakiegoś klucza do rozwiązania zagadki.
— Taki staranny plan świadczy o tym, Ŝe to musiała być bardzo waŜna akcja.
Mówisz, Ŝe wezwanie do odbioru przesyłki poleconej przeszło przez wieŜę kontrolną
lotniska? — zapytał Dana.
— Zgodnie z przepisami. Nie ma Ŝadnego powodu, aby podejrzewać podstęp.
— Prawdopodobnie wiadomość była rzetelna. KaŜdy mógł im ją przekazać
skomentował Steen Wilcox, astronawigator. — Nic niezwykłego w tym nie
dostrzegasz?
— Nic — westchnął cięŜko Dan. Był tylko pełniącym obowiązki w
zastępstwie Vana Rycka. (Och, jakŜe chciałby teraz, Ŝeby zazwyczaj wszechwiedzący
szef transportu był tutaj, a on sam mógł wrócić do mniej odpowiedzialnej roli
asystenta.) Ale wiedział przynajmniej, co przewoŜą. Osobiście układał większość
towarów w specjalnych pojemnikach. Tym, co złoŜono oddzielnie, były skrzynie z
zarodkami i klatka z brachami. Klatka z brachami! To była jedyna rzecz, o której
zapomniał. Głównie dlatego, Ŝe jej zwierzęta, jako Ŝywe i wymagające opieki istoty,
zostały umieszczone w strefie Mury, nie opodal pomieszczenia gromadzącego plony z
roślin hodowanych w sztucznych warunkach, na pokładzie statku.
— Co z brachami? — zapytał Dan.
— Nic. Natychmiast odpowiedział Tau. — Zaglądam do nich codziennie.
Samica spodziewa się właśnie młodych, co prawda nie wcześniej, niŜ wylądujemy,
ale trzeba jej doglądać.
Dan rozmyślał o brachach. Były pospolitymi stworzeniami na Xecho,
największymi zwierzętami rodzimymi, to znaczy lądowymi.
Ale w porównaniu z innymi nie były tak bardzo duŜe. Dorosły samiec sięgał
Danowi mniej więcej do kolan; samica była nieco większa. Zabawne, sympatyczne
stworzenia, pokryte miękkim włosiem, które nie było ani futrem, ani puchowymi
piórami, ale przypominało trochę i jedno, i drugie. Miały kremowy kolor, ciemniejszy
u samców, z lekkim odcieniem róŜu u samic. Samce posiadały dodatkowe fałdy skóry
pod gardłem i kiedy je nadymały, robiły się one szkarłatne. Na czubku wydłuŜonej
głowy znajdował się ostry róg, który sterczał nad spiczastą, wąską mordką. Róg słuŜył
do rozprawiania się z ulubionym pokarmem skorupiakami, które trzeba przed
zjedzeniem otworzyć. Na uszach brachy miały pierzaste frędzelki. Zwierzęta te moŜna
było łatwo oswoić, ale obecnie, od czasu gdy pierwsi osadnicy na planecie prowadzili
nielegalny handel ich skórami, znajdowały się na Xecho pod ścisłą ochroną prawną.
Czasem, wyłącznie w ramach umów naukowych, eksportowano wybrane pary dla
specjalistów — biologów. W tym teŜ celu wieziono brachy do laboratorium na
Trewsworld. Stworzenia te z jakichś powodów zdawały się stanowić zagadkę dla
większości zoologów i na wielu róŜnych planetach naukowcy poświęcali czas na
szczegółowe badania nad nimi.
— No tak — powiedział Dan po krótkiej chwili. Przeglądał właśnie taśmę, na
której utrwalano wszystkie towary… nigdzie niczego nie dostrzegł. WciąŜ był jedynie
martwy człowiek, który najwyraźniej stanowił zaledwie część bardzo dokładnie
przygotowanego planu.
— Więc… — Wilcox wyglądał tak, jakby miał przystąpić do rozwiązywania
jednego ze swoich ukochanych zadań matematycznych. I to takiego, które po raz
pierwszy spotkał i właśnie podziwiał jego zawiłość. —Jeśli nie zrobiono tego dla
przechwycenia ładunku, to musi chodzić o człowieka. Przebranie przygotowano albo
po to, Ŝeby przeprowadzić go przez oba porty, albo tylko przez jeden. Ryzykował, Ŝe
go odkryjemy i aresztujemy. No i morderstwo, poniewaŜ z pewnością zamierzali cię
sprzątnąć. — Skinął na Dana. — A to jest bardzo wysoka cena. Jakie są wiadomości
na temat tego, co się dzieje na Trewsworld?
Wszyscy wiedzieli, Ŝe polityka planetarna bywa niebezpiecznym zajęciem.
Wolni kupcy z ostroŜności nie opowiadali się po Ŝadnej ze stron. Astronautom
wbijano do głowy twierdzenie, Ŝe sam statek jest ich planetą i jemu winni są wierność
przede wszystkim. Zabroniono uczestnictwa w lokalnym Ŝyciu rodzinnych galaktyk.
Trudno było się tej regule poddać, kiedy wszyscy wokół dyskutowali o pewnych
zdarzeniach. Wiedzieli jednak, Ŝe nie wolno im łamać tej zasady. Dan, jak dotąd, nie
musiał jeszcze nigdy wybierać pomiędzy bezpieczeństwem statku a chęcią poparcia
czyjegoś stanowiska lub przeciwstawienia się mu. Zawsze towarzyszyło mu szczęście
i pozostawało mieć nadzieję, Ŝe i tym razem go nie opuści. Nie rozumiał, dlaczego
niektórzy mieli takie problemy.
— Z tego, co wiem, nic niezwykłego. — Jellico nadal uderzał znaczkiem
identyfikacyjnym o swoją dłoń. — Gdyby coś się działo, zostalibyśmy ostrzeŜeni
głównym rozkazem. Tę trasę wyznaczono w wyniku porozumienia obu stron. Wraz z
umową otrzymaliśmy wszystkie pozostałe dokumenty i materiały.
— Zawsze pozostaje powiedział Ali — groźba Inter—Solaru.
Inter—Solar… Dwa razy w przeszłości Królowa Słońca miała kłopoty z tą
spółką. I oba razy wygrała starcie. Spółki, ze swymi rozległymi szlakami handlowymi,
setkami statków, tysiącami, a nawet milionami pracowników zatrudnionych wzdłuŜ
galaktycznych dróg komunikacyjnych, rywalizowały ze sobą o kontrolę nad handlem
z kaŜdą nową planetą. Wolne frachtowce takie jak Królowa Slońca, niczym Ŝebracy
na uczcie, zbierały okruszki zysku, które zostały wzgardzone przez bogaczy.
Królowa Słońca miała umowę na zabranie z Sargol kamieni Koros… DąŜąc
do jej dotrzymania kapitan stoczył nawet pojedynek z człowiekiem Inter—Solaru. To
właśnie Inter—Solar przyczynił się do ogłoszenia Królowej zaraŜonym statkiem, gdy
tajemnicza plaga, którą nieświadomie wraz z ładunkiem zabrali na pokład, powaliła
większość załogi. Statek i Ŝycie ludzi uratowały tylko wytrwałość i determinacja
młodszych członków załogi, których ominęła choroba. Nadali oni z portu apel,
odwołujący się, w istocie wbrew prawu, ale za to skutecznie, do ogółu Ziemian.
Za drugim razem kapitan Jellico, lekarz Tau i Dan zniszczyli reprezentantom
Inter—Solaru ich nielegalny handel na Khatcie, gdzie zostali na prośbę Głównego
StraŜnika.
Tak więc ludzie Inter—Solaru nie darzyli Królowej sympatią, a jej załoga —
znalazłszy się w jakichkolwiek tarapatach — zawsze skłonna była w pierwszym
rzędzie właśnie ich podejrzewać o spowodowanie kłopotów. Dan wziął głęboki
oddech. To mógł być Inter—Solar! Oni mieli odpowiednie środki i warunki do
przeprowadzenia takiego planu. Podczas pobytu Królowej na Xecho nie było na
planecie Ŝadnego statku Inter—Solaru — było to terytorium Porozumienia
Międzyplanetarnego, ale to nie miało znaczenia. Mogli przysłać tam swojego
człowieka z innego systemu, np. na neutralnym wahadłowcu. Ale jeśli była to
zaplanowana akcja Inter—Solaru…
To mogliby być oni — rzekł Jellico. — Jednak wątpię w to. Faktem jest, Ŝe
rzeczywiście nie darzą nas ciepłymi uczuciami, ale jesteśmy dla nich bardzo mało
znaczącym problemem. Gdyby dostrzegli szansę zaspawania nam rur bez kłopotów,
prawdopodobnie by to zrobili. Ale Ŝeby przeprowadzić jakiś dokładnie opracowany
plan… co to, to nie. Przewozimy pocztę i jakiekolwiek kłopoty doprowadziłyby do
śledztwa ze strony Patrolu, a to mogłoby źle się dla nich skończyć. Nie wykluczam
Inter—Solaru, ale nie uwaŜam ich za głównego podejrzanego. Porozumienie nic
donosi nic na temat kłopotów politycznych na Trewsworld, a zatem…
— Jest sposób, Ŝeby dowiedzieć się czegoś więcej. — Tau końcem palca
bębnił bezmyślnie o krawędź wiszącej półki, a Dan obserwował tę czynność. Craig
Tau interesował się magią czy raczej tymi nie wyjaśnionymi mocami i talentami,
których prymitywni ludzie na pół tysiącu światów uŜywali, by osiągnąć swoje cele.
Wiedzę o tych sprawach wykorzystał na Khatcie do tego, Ŝeby wydostać ich z
pułapki. Podczas tamtej akcji to właśnie bęben w duŜym stopniu posłuŜył do
przywołania siły,
której uŜył do złamania woli strasznego, odprawiającego czary mędrca.
Wówczas tylko Dan, zgodnie z rozkazami Tau, uderzył w bęben.
Teraz Danowi się wydawało, jakby jakaś myśl przepłynęła z umysłu lekarza
do jego własnego. Choć nie przypisywał sobie nadzwyczajnych zdolności, Tau
dopuszczał moŜliwość, Ŝe to właśnie dzięki nim tak dobrze pokonał wroga na
Khatcie.
— Nie moŜesz przypomnieć sobie, co wydarzyło się pomiędzy twoim
opuszczeniem statku a przebudzeniem w barze? — zapytał lekarz. Dan przestał się
interesować bębniącym palcem i odparł:
— Chcesz dokonać badania poza pamięcią? Czy to się uda? — dopytywał się
Jellico.
— Nie moŜna powiedzieć, zanim się nie spróbuje. Dan jest odporny na pewne
zaklęcia. ChociaŜ nie moŜemy powiedzieć, jak bardzo. Jednak martwy człowiek nosił
jego mundur, co oznacza, Ŝe prawdopodobnie się spotkali. Jeśli Dan chciałby
spróbować, zbadanie jego umysłu moŜe dostarczyć nam jakichś wyjaśnień.
Dan miał ochotę krzyknąć „nie”. Tego typu badania stosowano na polecenie
sądu wobec kryminalistów. Dzięki nim — jeśli pacjent był dość uległy — moŜna było
wydobyć z niego informację na temat kaŜdego wydarzenia z jego Ŝycia, łącznie z
najwcześniejszymi wspomnieniami z dzieciństwa. Ale ich nie interesowała tak
odległa przeszłość a jedynie ostatnie wypadki. Dan widział pewien sens w propozycji
Tau.
— Przeprowadzimy badania dotyczące jedynie tego okresu, kiedy nie było cię
na statku. — Tau chyba rozumiał przyczynę jego zastrzeŜeń. Ale i to moŜe się nie
udać, nie jesteś dobrym obiektem. Ponadto nie wiemy, jakie zmiany w procesach
chemicznych zachodzących w twoim ciele mogła wywołać trucizna. W pewnym
sensie takie badanie moŜe ci pomóc, poniewaŜ będziemy mogli określić zmiany, jakie
mogła spowodować w twoim organizmie podana ci dawka.
Dan poczuł znów ten sam chłód, który poraził go, gdy walczył o odzyskanie
siły w barze. Czy Tau sądzi, Ŝe doznał on urazu psychicznego? Ale przecieŜ pamiętał
wszystkie załadowane na pokład towary, a taśmy potwierdziły sprawność jego
pamięci. Był tylko pewien krótki okres, który wymknął się z pamięci Dana i który Tau
chciał zbadać. Nie mógł się zdecydować… niechęć do wyników, jakie moŜe przynieść
eksperyment lekarza oraz przekonanie, Ŝe nie chce wiedzieć, czy narkotyk
spowodował w jego organizmie jakieś uszkodzenia, sprawiły, iŜ nie mógł podjąć
decyzji. Wiedział jednak, Ŝe jeśli się nie zgodzi, niewiedza moŜe okazać się w
najbliŜszej przyszłości znaczenie gorsza niŜ dzisiejsze wahanie.
— Dobrze — powiedział, chociaŜ następnie przez sekundę lub dwie Ŝałował,
Ŝe nie odmówił.
PoniewaŜ statek pozostawał w nadprzestrzeni, wystarczył tylko jeden straŜnik
dyŜurujący na mostku. Obowiązek ten powierzono Ripowi. Stąd teŜ zarówno kapitan,
jak i Wilcox towarzyszyli Tau w przygotowaniach do przeprowadzenia badań.
Jellico przyniósł magnetofon i taśmy, by nagrać opowieści Dana. Tau zrobił
pacjentowi zastrzyk, aby wprawić go w stan uśpienia. Dan usłyszał cichy szmer, a
potem…
Szedł w dół rampy trochę zaniepokojony i jednocześnie oburzony tym, Ŝe w
ostatniej chwili wzywano go do odebrania poleconej przesyłki. Na szczęście ślizgacz
lotniskowy stał zaparkowany w pobliŜu. Wgramolił się do niego, podłączył swój
znaczek identyfikacyjny i skierował pojazd ku bramie.
— Deneb — powtórzył głośno nazwę miejsca, do którego miał się udać.
Przypominał sobie niejasno, Ŝe jest to stołówka niezbyt odległa od lotniska. Dobrze
chociaŜ, Ŝe nie musi lecieć daleko. Taśmę pocztową miał przy sobie i by otrzymać
przesyłkę, potrzebował tylko nagrania głosu i odcisku kciuka jej nadawcy.
Ślizgacz dotarł do bramy i Dan w poszukiwaniu restauracji rozejrzał się po
biegnącej w dół od lotniska drodze. Xecho, leŜąca na skrzyŜowaniu szlaków, była
portem zleceń dla statków przenoszących się z jednego sektora do drugiego. Dlatego
miała wprawdzie otaczającą lotnisko dzielnicę kawiarń, stołówek i hotelików dla
załóg kosmicznych, ale była ona ciasna i ponura w porównaniu z podobnymi
dzielnicami, otaczającymi porty na innych światach. Tutaj była to po prostu jedna
ulica, zapchana parterowymi budynkami — i to wszystko.
Upał panujący późnym popołudniem był jak zwykle intensywny. Danowi było
szczególnie gorąco, poniewaŜ miał na sobie kompletny mundur. Musi załatwić tę
sprawę jak najszybciej. Wypatrywał budynku, w którym miał się zgłosić. Te same
jasne światła, które ułatwiały poruszanie się nocą, teraz myliły drogę. Stracił więc
trochę czasu, zanim dotarł na miejsce znajdujące się między sklepem ze starymi
przedmiotami a barem, który pamiętał, gdyŜ jadł w nim poprzedniego dnia.
Na ulicy nie było wielu ludzi — upał zatrzymał większość mieszkańców
planety w domach. Dan szedł tak szybko, jak tylko pozwalał mu na to lejący się z
nieba Ŝar.W pewnej chwili minął dwóch astronautów. Lecz nie przyjrzał się bliŜej
Ŝadnemu z nich.
Wejście do wnętrza Deneb było niemal dosłownie przejściem z gorącego pieca
w chłodny półmrok. Uwolnił się od koszmarnego xechojańskiego dnia. Nie była to
restauracja, a raczej nocny bar. Dan poczuł niepokój, nie było w zwyczaju, aby ktoś z
przesyłką wymagającą specjalnej ochrony oczekiwał w takim miejscu. Ale w końcu
była to jego pierwsza podróŜ pocztowa i Dan nie miał podstaw, by oceniać, co jest
normalne, a co nie. jeśli otrzyma nagranie głosu i odcisk kciuka, wówczas Królowa
będzie odpowiedzialna tylko i wyłącznie za bezpieczne przetransportowanie
przesyłki, nie zaś za jej zawartość. Gdyby miał jakieś szczególne wątpliwości,
wystarczy, Ŝe wstąpi w drodze powrotnej do biura bezpieczeństwa na lotnisku i złoŜy
dodatkowe nagranie, chroniące Królową przed podejrzeniami o udział w jakiejś
ciemnej aferze.
WzdłuŜ przeciwległej ściany stał szereg kabin wyposaŜonych w tace do
podawania napojów oraz posiadających miejsce dla palaczy. Znając dzielnice
otaczające porty, Dan domyślał się, Ŝe moŜna tu zamówić takŜe narkotyki, jeśli zna
się właściwe hasło. Było tu bardzo spokojnie. W najdalszej kabinie siedział jakiś
pijany astronauta. Stała przed nim pusta szklanka, a jego palce wciąŜ zaciskały się na
niej kurczowo.
Nie dostrzegł nikogo więcej, a mała kabina obok drzwi była pusta. Przez
chwilę lub dwie Dan oczekiwał niecierpliwie. Z pewnością to nie ten pijany z rogu
posłał po niego. W końcu zastukał w kratkę przesłaniającą otwór w kabinie — kasie.
Wewnątrz rozległ się hałas głośniejszy, niŜ się tego spodziewał.
— Ciszej, ciszej…
Słowa zostały wypowiedziane w międzyplanetarnym języku, ale w taki
„syczący” sposób, Ŝe zlewały się w coś, co było po prostu serią dźwięków „s”.
Zasłona w tyle kabiny odsunęła się na bok i weszła kobieta — to znaczy osoba płci
Ŝeńskiej na tyle człekokształtna, aby moŜna ją zaliczyć do ludzkiego gatunku,
pomimo bladej, pokrytej drobnymi łuskami skóry i włosia zwieszającego się wokół
ramion. Ale rysy twarzy miała dość zbliŜone do jego własnych, całkiem ludzkie.
Nosiła wąskie spodnie z metalicznej tkaniny i kurtkę bez rękawów z puszystego futra.
Srebrno—miedziana maska, ze zwieszającymi się częściowo na nos zwojami metalu,
zakrywała jej oczy i czoło. Zachowywała pozę ziemskiej pewności siebie, którą Dan
widywał ostatnio na tej planecie.
Sukienka w wytwornym, ziemskim stylu, choć słuŜyła za przebranie, tak nie
pasowała do tej obskurnej dziury, jak nie na miejscu byłoby picie tu szampana.
— Pan sobie Ŝyczy…? — znów ta sycząca wymowa.
— Szanowna Damo, ktoś zwrócił się do statku pocztowego Królowa Słońca z
prośbą o zabranie przesyłki poleconej.
Wasz znaczek identyfikacyjny, Szanowny Człowieku?
Dan wyjął go, a ona pochyliła lekko głowę, tak jakby maska przesłaniała jej
wzrok (a jej rozmówcom wyraz jej twarzy).
Ach! Tak, jest taka paczka. — Kto jest nadawcą?
Tedy proszę. Nie odpowiedziała na jego pytanie i otwierając wejście do
kabiny, gestem zaprosiła Dana do środka. Aby mógł przejść, odsunęła zasłonę.
Korytarz był właściwie wąskim tunelem, tak wąskim, Ŝe Dan ramionami
ocierał o ściany. Automatycznie zwolniła się belka wejściowa, i drugie drzwi,
wbudowane w ścianę, rozsunęły się, kiedy do nich podszedł.
Pokój, w którym się znalazł, kontrastował z obskurną, ogólnie dostępną,
częścią Deneb. Ozdobiony był tapetą przedstawiającą egzotyczne krajobrazy. A
jednak, pomimo piękna ścian, Dan poczuł nagle taki smród, Ŝe niemal go zatkało. Nie
mógł jednak dostrzec źródła tego okropnego zapachu. Zobaczył natomiast męŜczyznę,
rozwalonego w wielkim łoŜu. Gdy wszedł Dan, tamten nie podniósł się, i nie powitał
go, jedynie uwaŜnie mu się przyjrzał. Kobieta szybko przeszła obok Dana w drugi
koniec pokoju i podniosła metalową skrzynkę w kształcie zbliŜonym do sześcianu,
którego kaŜdy bok miał dwie dłonie długości.
— To zabieracie — powiedziała.
Kto podpisuje? — Dan przeniósł wzrok z kobiety na męŜczyznę, który nadal
wpatrywał się w niego z takim uporem, Ŝe obserwowany poczuł się nieswojo.
Jeśli to potrzebne, ja to zrobię — rzekł męŜczyzna.
— To konieczne. — Dan wydobył przyrząd nagrywający i skierował obiektyw
na skrzynkę.
— Co robisz?! — Kobieta krzyknęła tak gwałtownie, jakby zamierzał wytrącić
jej paczkę z rąk.
— Pobieram oficjalne nagranie — powiedział.
Przyciskała do siebie przesyłkę tak mocno, Ŝe wyglądało to na próbę zakrycia
własnym ciałem jak największej powierzchni skrzynki.
— Wysyłacie to statkiem — wyjaśnił Dan — więc musicie postępować
zgodnie z przepisami.
Znów wyglądało na to, jakby oczekiwała na jakiś znak ze strony męŜczyzny,
lecz on ani się nie poruszył, ani teŜ nie przestał wpatrywać się w Dana. Ostatecznie, z
widoczną niechęcią, kobieta postawiła skrzynkę na krawędzi małego stołu i cofnęła
się o krok. Pozostała jednak w pobliŜu, z rozpostartymi rękoma, gotowa porwać
przesyłkę w bezpieczne miejsce w przypadku jakiegokolwiek niebezpieczeństwa.
Dan nacisnął klawisz, zrobił zdjęcie ładunku, a potem wyciągnął mikrofon, by
zarejestrować głos na taśmie dźwiękowej.
Szanowna Damo, proszę potwierdzić, Ŝe wysyłacie pakunek statkiem jako
przesyłkę poleconą. Podajcie swoje nazwisko, dzisiejszą datę, a potem przyłóŜcie
kciuk do rolki taśmy… dokładnie tutaj.
Dobrze. Jeśli takie są przepisy, zatem muszę to zrobić. — Ale podniosła
skrzynkę i pochylając się w przód, Ŝeby wziąć mikrofon, trzymała ją przed sobą.
Tyle tylko, Ŝe nie dokończyła tego gestu. Zamiast tego ręką wyciągniętą po
mikrofon walnęła Dana w brzuch, a paznokciem niezwykłej długości skaleczyła jego
ciało. Przez moment był zbyt oszołomiony, aby wykonać jakikolwiek ruch. Nagle
zdrętwiała mu ręka i bezwładnie opadła, a taśma spadła na podłogę. Miał jedynie tyle
siły, Ŝeby odwrócić się do drzwi, ale nie zdołał zrobić choćby jednego kroku w ich
kierunku. Jego ostatnim wyraźnym wspomnieniem był fakt, Ŝe upadł na kolana.
Równocześnie odwrócił nieco głowę, tak Ŝe napotkał świdrujące spojrzenie faceta
leŜącego na łoŜu. Tamten ani drgnął.
Nie zdarzyło się nic więcej aŜ do chwili, gdy przedzierał się przez okolicę
pełną mgły, unoszącej się nad błotami. I po raz drugi przebudził się w pokoju
sąsiadującym z barem, aby odbyć powrotną drogę na Królową.
Ocknął się wśród towarzyszy stłoczonych w izolatce chorych. Pochylał się nad
nim Tau, który orzeźwiającym zastrzykiem przywrócił mu pełną świadomość tego,
gdzie się znajduje. Tym razem jednak, dzięki eksperymentowi lekarza, przypomniał
sobie wszystko, co się z nim działo od chwili opuszczenia Królowej.
Rozdział 3
Kłopoty z ładunkiem
— Urządzenie nagrywające. — Dan wypowiedział swoją pierwszą myśl.
— Jedyna z rzeczy naleŜących do ciebie, której nieznajomy nie przyniósł ze
sobą — odpowiedział Jellico.
— A skrzynka?
— Tu jej nie ma. Mogła być tylko przynętą.
Dan jakoś w to nie wierzył. Zachowanie kobiety, na tyle, na ile je pamiętał,
świadczyło o czymś wręcz przeciwnym. A moŜe zamierzali całkowicie skupić jego
uwagę na ładunku, po to, Ŝeby nie był przygotowany na jej atak?
Wiedział, Ŝe zgromadzeni w małej izbie chorych słyszeli kaŜdy szczegół
opowieści o jego przeŜyciach. Podczas badania, kiedy odzyskiwał pamięć, ujawnił
zdarzenia z niedalekiej przeszłości, a jego relację nagrano na taśmie. Tak więc pewne
fakty, choć było ich niewiele, stały się jasne.
— W jaki sposób dostałem się z Deneb do baru? — zastanawiał się. Było
jeszcze coś, co z trudem sobie przypominał. Niejasne, dokuczliwe wspomnienie
twarzy, którą zobaczył przelotnie i nie zdołał jej dokładnie zapamiętać. Czy, kiedy po
przebudzeniu wychodził z baru, widział w zewnętrznym pokoju tego męŜczyznę,
który siedział tak milcząco, podczas gdy zaatakowała go kobieta? Nie był tego
pewien.
— Mogli zanieść cię tam jako pijanego zauwaŜył Ali. — W dzielnicy
otaczającej port jest to całkiem normalna sprawa. Zresztą o ile dobrze zrozumiałem,
kiedy wychodziłeś, teŜ mogłeś sprawiać takie wraŜenie.
— Musiałem dostać się z powrotem na statek odparował Dan. Myślał o
skrzynce, której tak pilnowała tamta kobieta. Nie była duŜa, akurat taka, Ŝeby bez
trudu znaleźć dla niej kryjówkę. Lecz przeszukali przecieŜ skarbiec, jego kabinę…
— Skrzynka…
Mniej więcej taka duŜa, nieprawdaŜ? — Kapitan Jellico wstał i rękoma
nakreślił wymiary w powietrzu. Dan potwierdził.
— W porządku. Wytropimy ją.
Choć Dan bardzo pragnął przyłączyć się do poszukiwań, był tak bardzo
osłabiony, Ŝe musiał pozostać w łóŜku. Drugi zastrzyk,’ który zrobił mu Tau, przestał
działać. Poczuł się nagle tak senny, Ŝe nie potrafił dłuŜej walczyć z własnym
organizmem. Wierzył jednak, Ŝe poszukiwania, które zorganizuje kapitan, sięgną do
najbardziej tajnych zakamarków Królowej.
Kiedy jednak Dan obudził się, duŜo silniejszy niŜ przed zaśnięciem,
dowiedział się, iŜ nie znaleziono niczego. WciąŜ mieli ciało zamroŜonego martwego
człowieka i nagranie z przebiegu eksperymentu Tau. Nic więcej. Kapitan Jellico bez
przerwy przesłuchiwał taśmę z relacją Dana, Ŝywiąc nadzieję, iŜ znajdzie jakiś
drobny, nowy szczegół, którego nie dostrzegł poprzednio. Danowi w końcu obrzydło
słuchanie własnego głosu. Mógł dodać jedno jeszcze przypuszczenie: Ŝe męŜczyzna
obserwujący jego wyjście z baru to ten sam, który był w Deneb.
Jeśli to prawda, musiał być zaszokowany — zadumał się kapitan. Ale juŜ było
zbyt późno na zmianę ich planów. No cóŜ, nie moŜemy nic więcej zrobić, zanim nie
połączymy się z miejscowym Patrolem pocztowym na Trewsworld. Przysiągłbym, Ŝe
u nas nie ukryto Ŝadnej skrzynki.
— Mówisz, Ŝe nie znasz tamtej kobiety. WciąŜ zastanawiam się… zaczął
technik łączności, Tang Ya, popijając kawę. Siedzieli w stołówce, do której Dan
wybrał się na swoją pierwszą wycieczkę z izolatki chorych. Z wewnętrznej kieszeni
munduru Ya wyjął szkicownik. Obrazek widniejący na jednej z kartek przedstawiał
postać, narysowaną krótkimi, zdecydowanymi liniami. PołoŜył rysunek przed Danem:
Czy wyglądała podobnie?
Dan był zaskoczony. Tang Ya, tak jak kaŜdy członek załogi, miał swoje
hobby, któremu poświęcał czas podczas wolnych godzin w trakcie wypraw. Ale, o ile
Dan się orientował, łącznościowiec konstruował miniaturowe elektroniczne
mechanizmy i zabawki. Nie wiedział jednak, Ŝe był on takŜe artystą, wykonującym
tego typu obrazki, jak ten, który Dan właśnie oglądał.
Analizował wizerunek dokładnie, krytycznie, nie z punktu widzenia artyzmu
dzieła, ale pod kątem podobieństwa do postaci z jego wspomnień.
— Twarz… była węŜsza w okolicach podbródka. Oczy… wydawały się
bardziej skośne, o ile to maska nie sprawiła takiego efektu.
Ya wziął szkicownik, chwilę poprawiał rysunek i linie, o których wspomniał
Dan, zmieniły się, przybierając taki kształt, jak zasugerował.
Tak! zawołał zdumiony przemianą.
Technik łączności ponownie połoŜył szkicownik na stole i przesunął go w
Andre Norton Ostemplowane gwiazdy PrzełoŜyli Danuta i Piotr Tęczyńscy Tytuł oryginału: postmarked the Stars SCAN-dal
Rozdział 1 Nagle przebudzenie Czołgał się na czworakach poprzez gęstą mgłę i lepkie błoto, w którym prawie tonął. Nie mógł oddychać… a jednak musiał iść… wydostać się stąd… Bardzo wychudzony człowiek leŜał bezwładnie na łóŜku. Ramiona miał szeroko rozpostarte. Rękoma bezsilnie szarpał skłębione przykrycie, a jego głowa, nieznacznie podwyŜszona, obracała się wolno to w jedną, to w drugą stronę w bezustannej, śmiertelnej udręce. Wilgotny dotyk zatrzymującego go, lepkiego błota… ale musi iść dalej! To jest konieczne… musi! Łapał powietrze z takim trudem, Ŝe kaŜdy oddech przyprawiał go o dreszcz, wstrząsający całym wychudłym ciałem. Z wysiłkiem spróbował się podnieść, choć oczy miał nadal zamknięte. W pewnym momencie zrozumiał, Ŝe juŜ nie czołga się przez Ŝadne moczary wśród mgły. Kiedy podniósł wyŜej głowę, zobaczył zamiast nich ściany pomieszczenia, które zdawały się wznosić i opadać w rytm jego cięŜkiego oddechu. Dan Thorson, asystent szefa transportu, wolny frachtowiec Królowa Słońca, rejestr Ziemi numer 565—724910—JK — przeczytał te słowa, jakby stanowiły one część ognistoszkarłatnego znaku wydrukowanego na cięŜkiej zasłonie, którą miał przed oczami. Coś mu to przypominało, chociaŜ… ale czy rzeczywiście rozumiał te słowa? On… tak, to on był Danem Thorsonem. A Królowa Słońca… Oddychając z trudem, na wpół krzycząc poderwał swoje ciało, tak Ŝe teraz juŜ siedział, a nie leŜał na łóŜku. Jednak wciąŜ musiał trzymać się mocno, gdyŜ powierzchnia pod nim, która powinna zapewnić bezpieczeństwo i stabilność, koziołkowała i pływała. Mimo to przypomnienie, kim jest, przełamało jakąś barierę, mógł teraz normalnie myśleć. Nadal był śmiertelnie chory i miał zawroty głowy, ale potrafił zmusić się do uporządkowania zdarzeń z najbliŜszej przeszłości. A przynajmniej części z nich. Jest Danem Thorsonem, obecnie szefem transportu na Królowej, poniewaŜ jego przełoŜony Van Ryck przebywa teraz w odległych światach i przyłączy się do nich najwcześniej pod koniec tej podróŜy. I oto znajduje się na wolnym
frachtowcu Królowa Słońca… Ale gdy Dan ostroŜnie odwrócił głowę, zrozumiał, Ŝe nie było to prawdą. Nie znajdował się w znajomej kabinie na pokładzie statku… był w jakimś nie znanym mu pokoju. Oglądał dokładnie otoczenie w poszukiwaniu jakichś wskazówek, które pomogłyby kulejącej pamięci. Było tu łóŜko, na którym właśnie leŜał, i dwa składane krzesła przy ścianie. Nie było Ŝadnego okna, ale pod sufitem znajdował się otwór wentylacyjny. Było teŜ dwoje zamkniętych drzwi. Umieszczony na suficie szklany pręt dawał blade światło. Był to surowy pokój, całkiem podobny do celi. Cela… zaczął sobie coś przypominać. Pochwycił ich patrol pocztowy. To jest cela… Nie! To wszystko zostało wyjaśnione — wysunęli skrzydła na Xecho, gotowi do wyruszenia w swoją pierwszą podróŜ z pocztą na Trewsworld… Gotowi do drogi! Dan spróbował stanąć na nogi, jak gdyby te słowa były zaklęciem. O mało się nie przewrócił, ale posuwając się wzdłuŜ ściany zdołał jakoś zachować równowagę, naraŜając tylko swój Ŝołądek na cięŜką próbę. Złapał się najbliŜszych drzwi, które ustąpiły pod cięŜarem jego ciała i zobaczył, Ŝe cudem trafił do łazienki. Ogarnęły go gwałtowne mdłości. Ciągle drŜąc z osłabienia, ochłodził się wodą. ZauwaŜył, Ŝe gdzieś podziała się bluza od munduru, chociaŜ nadal miał na sobie spodnie i buty astronauty. Woda i co dziwniejsze takŜe nudności przywracały mu przytomność. Powlókł się z powrotem do pokoju wypełniającego się gwiazdami, gdy tylko próbował myśleć. Ostatnim jego wspomnieniem było… Co? Wiadomość… jaka wiadomość? śe zarejestrowano przesyłkę do zabrania na standardowych warunkach pierwszeństwa. Przez kilka sekund wydawało mu się, Ŝe widzi wyraźnie pokój słuŜbowy szefa transportu na Królowej i stojącego w drzwiach technika łączności Tanga Ya. Ostania minuta przed odlotem… ostatnia minuta! Królowa odprawiona do odlotu! Ogarnęła go panika. Nie pamiętał, co się wówczas zdarzyło. Wiadomość… z pewnością opuścił statek… ale, gdzie jest? I — co waŜniejsze jaka jest data? Królowa kursuje według rozkładu lotu, jest bowiem statkiem pocztowym. Od jak dawna znajduje się tutaj? Z pewnością nie polecieli bez niego! A swoją drogą, tak samo interesujące jak pytanie „gdzie”, jest pytanie „dlaczego”… Przetarł ręką mokre czoło. Dziwne. Ociekał potem, a jednak wewnętrznie trząsł się z zimna. Zobaczył mundur… Zatoczył się w kierunku łóŜka i zaczął oglądać
ciśnięte na nie ubranie. Nie naleŜało do niego. Nie było w kolorze ciepłego brązu, jaki nosili astronauci. Miało barwę krzykliwego, choć wyblakłego, szkarłatu i było przyozdobione skomplikowanym haftem. PoniewaŜ jednak marzł, naciągnął je na siebie. Zwrócił się w stronę drzwi, które, jak sądził, muszą wyprowadzić go stąd na zewnątrz… gdziekolwiek się znajduje! Królowa jest gotowa do odlotu, a jego nie ma na pokładzie… Nogi nadal uginały się pod nim, lecz był w stanie utrzymać się na nich i przejść kilka kroków. Drzwi ustąpiły pod lekkim naciskiem i znalazł się na korytarzu, wzdłuŜ którego ciągnął się długi szereg kolejnych drzwi. Wszystkie były zamknięte. Ale w odległym końcu pomieszczenia dostrzegł łuk, zza którego dochodziły dźwięki i widać było jakiś ruch. Dan, wciąŜ próbując przypomnieć sobie więcej faktów, skierował się w tę stronę. Wiadomość, aby odebrać… z pewnością natychmiast opuścił Królową. Nagle przystanął, aby spojrzeć na swoje ciało pod zgniecionym, nie dopiętym mundurem, nazbyt ciasnym i za krótkim na niego. Jego pas bezpieczeństwa… tak, ciągle miał go na sobie. Ale… Poszukał prawą ręką. Wszystkie kieszenie były puste, z wyjątkiem tej jednej, która zawierała jego znaczek identyfikacyjny, lecz była to rzecz bezuŜyteczna dla złodzieja. Reagował on na przemiany chemiczne zachodzące w jego ciele. Gdyby tylko wziął go ktoś inny, po kilku minutach zawarte w nim informacje zostałyby wymazane. A więc został obrabowany. Ale dlaczego znalazł się w tym pokoju? Gdyby został napadnięty, porzucono by go w miejscu rabunku! W głowie czuł ogień… to nie było bolesne potłuczenie czy guzy. Oczywiście istnieją środki działające na układ nerwowy, za pomocą których moŜna obezwładnić człowieka. A jeśli dmuchnięto mu w twarz gazem usypiającym… Ale dlaczego znalazł się w tym pokoju? Później będzie miał czas na rozwiązywanie zagadek. Królowa gotowa do odlotu… musi dostać się na Królową! GdzieŜ się jednak znajduje? Ile ma czasu? No tak, z pewnością nie odlecieli bez niego. W lej sytuacji na pewno przybędą go szukać. Załoga Królowej Słońca stanowiła zbyt zgraną grupę przyjaciół, Ŝeby zostawić jednego ze swych członków na odległej planecie, nie podejmując akcji ratunkowej. Teraz mógł się przynajmniej sprawniej poruszać i miał jasny umysł. Obciągnąwszy mundur, którego nie był wstanie jednak zapiąć, zbliŜył się do zakończonego łukiem wyjścia z korytarza i rozejrzał się. DuŜy pokój wydał mu się
znajomy. Do połowy był zastawiony ciągnącymi się wzdłuŜ ściany kabinami, wewnątrz których stały na stołach tace do podawania posiłków. Resztę powierzchni zajmował automat rejestrujący, bank danych i ekran do wyświetlania serwisów informacyjnych. To był… była… Nie mógł przypomnieć sobie nazwy, ale rozglądał się w jednym z tych małych, tanich barów znajdujących się na lotnisku i zaopatrujących w Ŝywność głównie członków załóg oczekujących na odprawę. Wczoraj jadł przy tym stoliku z Ripem Shannonem i Alim Kamilem… ale czy to było rzeczywiście wczoraj? Królowa i czas odlotu… niepokój znów ścisnął mu serce. Ale przynajmniej nie oddalił się zbytnio od lotniska. ChociaŜ w tym świecie, gdzie suchy ląd stanowiły zaledwie archipelagi wysp na płytkich, parujących morzach, nawet nie moŜna było oddalić się wiele kilometrów od lotniska, by wciąŜ pozostawać na tym samym skrawku lądu. To wszystko nie miało teraz Ŝadnego znaczenia. Musi dostać się z powrotem na Królową, Postanowił skupić całe swoje siły, aby osiągnąć ten cel. Stawiał ostroŜne kroki, jeden za drugim, kierując się ku najbliŜszym drzwiom. Widział, albo tylko mu się zdawało, Ŝe jeden z ludzi siedzących w najbliŜszej kabinie poderwał się, tak jakby chciał go zatrzymać. Być moŜe wyglądał na kogoś potrzebującego pomocy. Ale niech tylko dostanie się na Królową… Dan ani nie wiedział, ani nie troszczył się o to, czy zwraca na siebie uwagę. WaŜny był w tej chwili fakt, Ŝe na zewnątrz znajdował się wolny ślizgacz. Wyjął swój znaczek identyfikacyjny i w chwili gdy usiadł, a raczej runął na siedzenie, odpowiednio go podłączył i wcisnął przycisk „start”. Uporczywie wpatrywał się w pas startowy. Jeden…, dwa… trzy statki! A jako ostatnia w szeregu stała Królowa! Dokona tego! Dygotał wraz z silnikiem ślizgacza. Osiągnął maksymalną prędkość, choć nie pamiętał, jak uruchomił silnik. Wyglądało to prawie tak, jakby maszyna wyczuła jego strach i zniecierpliwienie i sama go prowadziła. Właz towarowy Królowej był zamknięty, ale oczywiście tego sam dopilnował. Rampa wystawała jeszcze na zewnątrz. Ślizgacz gwałtownie zahamował i Dan zszedł z niego na rampę. Zaczął posuwać się, ręka za ręką, wzdłuŜ poręczy. Postępował naprzód wyłącznie dzięki ogromnej sile woli, gdyŜ powróciło osłabienie i zawroty głowy. Nagle rampa zaczęła drŜeć! Przygotowywali się do odlotu! Dan zdobył się na ostateczny wysiłek, by dotrzeć do końca rampy, a potem
przeszedł przez właz. Nie był w stanie dostać się do własnej kabiny tak szybko, aby zdąŜyć zapiąć pasy. Dokąd iść? NajbliŜsza była kabina Vana Rycka… w górę, po drabince. Musiał pokonać własne ciało. Dan nie zdawał sobie sprawy z tego, Ŝe szarpie się z linką, uderza w drzwi kabiny, dociera do koi i pada na posłanie. Ogarnęła go ciemność. Tym razem nie śnił, Ŝe przedziera się przez gęste bagno i zasłonę z pary. Czuł silny ucisk gniotący mu klatkę piersiową i ostre pazurki na brodzie. Dan otworzył oczy i napotkał zaciekawiony wzrok kota. Sindbad, ulubieniec załogi, ponownie dotknął go nosem i wbił swoje pazury w obolałe ciało Dana z taką siłą, Ŝe ten zaprotestował. Choć, z drugiej strony, otoczenie, w którym się teraz znajdował, było mu dobrze znane. To był Sindbad. To znaczy, Ŝe dotarł na Królową, która właśnie znalazła się w przestrzeni poza planetą. Poczuł niezmierną ulgę. Po chwili dopiero zaczął myśleć o czymś innym. Próbował przypomnieć sobie, co się z nim działo… Wyszedł, aby odebrać zarejestrowaną przesyłkę i został gdzieś napadnięty oraz obrabowany. Tylko kiedy: przed czy po odebraniu pakunku? Pojawiło się nowe zmartwienie. Jeśli podpisał odbiór, wówczas on, a właściwie cała załoga Królowej byłaby odpowiedzialna za poniesioną stratę. Im prędzej złoŜy raport kapitanowi Jellico, tym lepiej. — Tak — powiedział głośno i odepchnął Sindbada, Ŝeby usiąść. — Dostać się do starego. Jego samopoczucie w barze było straszne. Teraz nie było lepiej. Musiał się trzymać koi i zamykać oczy, by nie upaść. Nie miał pewności, czy w ogóle potrafi się poruszać o własnych siłach. W ścianę wmontowany był mikrofon. Dostać się do niego i poprosić o pomoc… MoŜe został otruty? Czy to moŜliwe, Ŝeby oni… tajemniczy oni… czy on… czy to coś… co go zaatakowało, uŜyło trucizny? Kiedyś, dawno temu, znajdował się juŜ w tak beznadziejnym stanie. To było na Sargol, gdy po sukcesie w polowaniu na gorpa, zgodnie z tamtejszym zwyczajem, wziął udział w ceremonialnym piciu… i przypłacił to chorobą. Tau… lekarz Tau… Dan otworzył usta, złapał zębami zwisający ze ściany plik mikrofilmów i podciągnął się do góry. Zdołał wyszarpnąć jeden mikrofon, ale gdy chciał nacisnąć klawisz umoŜliwiający połączenie z izolatką chorych, osłabł tak bardzo, Ŝe klawisze rozmazywały mu się przed oczami. Musiał zaryzykować.
Gdy się podniósł, poczuł, Ŝe nie powinien wracać na koję. Kiedy stał, resztki siły zdawały się tlić w nim jeszcze. Być moŜe, gdyby teraz spróbował się wydostać… Musi przecieŜ złoŜyć raport Jellico. Musi… Dotknął stopą czegoś miękkiego i usłyszał ostrzegawczy pomruk Sindbada. Wielki kot, uraŜony w swej godności przez nadepnięcie na ogon, pacnął łapą w but Dana. Przepraszam. — Dan, próbując uniknąć zderzenia z resztą cielska Sindbada, zatoczył się w przód i wypadł za drzwi, w ciemność korytarza. Wyciągnął ręce przed siebie, aby chwycić się czegoś, co pozwoliłoby zachować mu równowagę. Kapitan… musi złoŜyć raport… Co…? Dan wprawdzie nie stanął na głowie wspinającego się po drabince człowieka, ale był tego bliski. Tak, jak w starciu z Sindbadem, próbował uniknąć zderzenia i odskoczył upadając na ziemię. Nadchodzący człowiek nie mógł go nawet podtrzymać. Przed oczami Dana zamajaczyły rysy twarzy Alego Kamila. Obraz zniknął, gdy Dan poczuł czyjś uścisk. — Pójść… złoŜyć… raport — powiedział Dan. — Zobaczyć… kapitana… — Na Pięć Nazw Stayfola, co się dzieje! — Kamil oparł go o ścianę. Twarz Kamila była przez chwilę wyraźna, po czym znów zasnuła ją mgła. Zobaczyć Jellico — powtórzył Dan. Wiedział, Ŝe to mówi, ale nie słyszał własnego głosu. Nie mógł teŜ wyzwolić się z uścisku Kamila. Na dół… chodź… — usłyszał. Nie na dół… do góry! Musi iść zobaczyć się z Jellico… Znaleźli się na drabince. Widocznie Ali zrozumiał. Tyle tylko, Ŝe szli w dół… w dół… Chcąc odzyskać zdolność jasnego myślenia, Dan potrząsnął głową, co tylko wzmogło mdłości. I to w takim stopniu, Ŝe nic miał odwagi w ogóle się poruszać. Zawisł na drabince, jedynej stałej rzeczy w krąŜącej wokół niego przestrzeni. Jakieś ręce wyciągnęły się do niego. Mówił coś z wysiłkiem, ale jego słowa nie miały Ŝadnego sensu. — ZłoŜyć raport… — Mimo kolosalnego wysiłku, by mówić wyraźnie, z jego gardła wydobywał się jedynie charczący szept. Dwoje ludzi znajdowało się przy nim. Ali i ktoś jeszcze. Dan nie był w stanie odwrócić głowy, Ŝeby zobaczyć kto. A oni prowadzili go w stronę drzwi kabiny. Ali pchnął je plecami i przeszli przez nie, ciągnąc Dana między sobą.
Nagle mgła rozciągająca się przed oczami Dana zniknęła na dłuŜszą chwilę. Nadal bezwładnie zwisał pomiędzy dwojgiem podtrzymujących go ludzi, ale widział wyraźnie. Tak jakby doznał szoku na widok człowieka, leŜącego na koi. MęŜczyzna spał spokojnie, wciąŜ zapięty w pasy startowe, jak gdyby nie ocknął się po starcie. Jego mundur… głowa… twarz… Dan szarpnął się, tak Ŝe zdołał rozluźnić uścisk trzymających go ludzi. Ich zaskoczenie musiało być takie samo, jak jego własne. Potykając się, zrobił jeden lub dwa kroki w kierunku koi i zaczął intensywnie wpatrywać się w leŜącego człowieka. Ten miał zamknięte oczy, był najwyraźniej uśpiony lub nieprzytomny. Podtrzymując się jedną ręką w celu zachowania równowagi, Dan wyciągnął drugą, chcąc dotykiem upewnić się, czy ktoś rzeczywiście tam leŜy, czy przypadkiem jego oczy nie kłamią. PoniewaŜ twarz leŜąca po przeciwnej, lekko uniesionej stronie koi była jego własną, którą widywał w lustrach, patrzył w dół na… siebie! Pod palcami wyczuwał twarde mięśnie i kości. Jakieś ciało rzeczywiście lam leŜało, ale twarz… czy była to wizja biorąca się z jego choroby? Dan odwrócił głowę. Stał za nim Kamil, a wraz z nim Frank Mura, steward kuchenny. Obaj gapili się na faceta leŜącego na koi. — Nie! — Dan z łkaniem zaprzeczył temu, co widział. Ja… ja jestem… to ja! Ja jestem Danem Thorsonem! I wyrecytował tę samą formułę, która przyszła mu do głowy w barze, zaraz po przebudzeniu: — Dan Thorson, asystent szefa transportu, wolny frachtowiec Królowej Słońca, rejestr Ziemi numer 565—724910—JK. Znaczek identyfikacyjny! Ma dowód! Teraz wydobył go ze swojej kieszeni w pasie i trzymał tak, by i oni mogli go widzieć i dowiedzieć się, Ŝe naprawdę jest Danem Thorsonem. Ale jeśli on był Danem Thorsonem, to kim był… — Co się dzieje? Tau! Lekarz Tau! Dan z ulgą odetchnął i pomimo Ŝe nadal trzymał się koi, zwalił się na podłogę. Ten będzie wiedział, kim on jest. Dlatego, Ŝe on i Craig Tau przeszli razem bardzo wiele na Khatcie. Ja jestem Dan — powiedział. — Mogę to udowodnić. Ty jesteś Craig Tau i obaj byliśmy na Khatcie, gdzie uŜyłeś magii, Ŝeby zmusić Limbuloo do polowania na samego siebie. A… a… — drŜącą ręką wskazał na Alego — ty jesteś Ali Kamil, którego znaleźliśmy uwięzionego w labiryncie na Limbo. A ty … ty jesteś Frank Mura. Grając na fujarce wprowadziłeś nas do tego labiryntu. Tak więc udowodnił im,
kim jest. Nikt oprócz Dana Thorsona nie wiedziałby tego wszystkiego. Muszą mu teraz uwierzyć. Ale zatem kto — a właściwie co leŜy na jego koi, ubrane w jego mundur? Poznawał go dzięki łacie, którą przyszył trzy dni temu. On jest Danem Thorsonem…. Ja jestem Danem Thorsonem… — Teraz juŜ nie tylko trzęsły mu się ręce, lecz drŜał na całym ciele. Wyglądało na to, Ŝe choroba znów go atakuje. Nic nie mógł na to poradzić. Być moŜe… być moŜe to wszystko było czymś w rodzaju szaleństwa! — OstroŜnie! Chwyć go, Kamil! — Tau był juŜ przy nim. Dan znów znalazł się w łazience i wymiotował. — Czy moŜesz go trzymać? — usłyszał głos Taua tak niewyraźny, jakby dochodził z duŜej odległości. — Będę musiał dać mu zastrzyk. Został… — Otruty, jak sądzę. — Dan wiedział, Ŝe sam to mówi. Nie potrafiłby jednak powiedzieć, czy mówi na głos. W tej samej chwili znów ogarnęła go ciemność. Ocknął się po raz trzeci; tym razem jednak budził się powoli. Tym, co przywróciło mu świadomość, nie był ucisk na klatkę piersiową ani drapanie kocich pazurków. Było to raczej poczucie spokoju, tak jakby zrzucił z siebie jakiś cięŜar. Przez dłuŜszą chwilę czuł się nawet dobrze, aŜ do momentu, w którym zaczął sobie przypominać pewne fakty. Pamiętał coś… coś dotyczącego raportu dla kapitana. Dan myślał bardzo wolno. Otworzył oczy, odwrócił lekko głowę i obraz zdarzeń wyostrzył się. Znajduje się w izolatce dla chorych. Choć nigdy przedtem tu nie leŜał, kabina wydawała mu się znajoma. Poruszył się nieco i w tym momencie w drzwiach pojawił się lekarz. — Znów razem z nami, co? Zobaczymy… — Sprawnie zabrał się do pracy, tzn. zbadał Dana. Całkiem nieźle, choć w zasadzie powinieneś być juŜ martwy. Martwy? Był martwy. Dan zmarszczył brwi. W jego koi spoczywało jakieś ciało. — Ten człowiek w mojej koi? zadał pytanie. — Nie Ŝyje. A ty, jak sądzę, jesteś teraz wystarczająco gotów… — Tau podszedł do mikrofonu. Izolatka chorych wzywa kapitana. Kapitan… raport dla kapitana! Dan spróbował wstać, lecz Tau juŜ nacisnął guzik, zapewniając mu oparcie powstałe przez podniesienie części łóŜka. Powróciło lekkie drŜenie, które po chwili ustąpiło. — Ten człowiek… jak… Z powodu złego stanu serca zabiło go przyspieszenie. Nie był to dobry pomysł,
próba wydostania się z planety powiedział Tau. — Jego… jego twarz… Tau wziął z pobliskiej półki plastikową maskę i zbliŜył ją do twarzy Dana. Całe szczęście, Ŝe zamiast oczu miała dziury. Dan bowiem odniósł wraŜenie, jakby spojrzał w lustro. Po rozciągnięciu od tyłu, maska pokryta blond włosami, takimi, jak jego własne, uzyskała formę całej głowy. — Kim on był? — W masce było coś okrutnego. Dan szybko odwrócił od niej wzrok. Czuł się tak, jakby patrzył na samego siebie, osłabionego i cierpiącego na stole operacyjnym. — Mieliśmy nadzieję… mamy nadzieję… Ŝe ty wiesz odparł Tau. Teraz kapitan chce z tobą rozmawiać. Tak jakby była to oficjalna wizyta, wszedł kapitan Jellico. Na jego śniadej twarzy, z blizną po ranie od kuli, ciągnącą się wzdłuŜ jednego policzka, jak zwykle nie moŜna było dostrzec Ŝadnych uczuć. Popatrzył na trzymaną przez Taua maskę, a następnie na Dana. — Dobra robota — skomentował. — Nie wykonano jej w pośpiechu. — Powiedziałbym takŜe, Ŝe nie zrobiono jej na naszej planecie, Xecho. — Ku zadowoleniu Dana Tau odłoŜył maskę na bok. To jest robota fachowca. Kapitan podszedł do Dana i wyciągnął rękę z fotografią jakiegoś męŜczyzny . Na jego dłoni widniały trzy kolorowe litery „d”. Oznaczały człowieka. Jego skóra nie przypominała brązowej opalenizny pozostałych członków załogi, lecz była lekko zbielała, chociaŜ musiał być Ziemianinem lub w kaŜdym razie przybyszem z ziemskiej kolonii. W niewzruszonym spojrzeniu jego oczu i spokojnych rysach twarzy kryło się coś niepokojącego. Włosy miał rzadkie, piaszczystobrązowe, brwi wąskie i poskubane, a na skórze policzków ciemne plamy. Dan zupełnie go nie znał. — Kto…? — rozpoczął Dan. — Facet ukryty pod tym. Jellico wskazał na maskę. Nie znasz go? — Nigdy go nie widziałem… o ile sobie przypominam. W swoim bagaŜu miał twoje rzeczy, podrobiony znaczek identyfikacyjny i tę maskę. Został wysłany na pokład, aby udawać ciebie. A gdzie byłeś ty? Dan streścił swoje przygody od chwili obudzenia się w barze, dodając to, co pamiętał na temat zagubionej przesyłki… jeśli została zagubiona. — MoŜe poinformować policję portową? — zasugerował nieśmiało. — Ale nie o fakcie grabieŜy, jak sądzę. Jellico patrzył na trzymaną w dłoniach
fotografię, tak jakby mocą swojego spojrzenia mógł z niej wydobyć jakieś rozwiązanie zagadki. — To przedsięwzięcie wymagało wielu przygotowań. Twierdzę, Ŝe jego celem było umieszczenie człowieka na pokładzie. — Zaokrętowanie szefa transportu, panie kapitanie — gwałtownie poprawił Dan — który miałby dostęp do… — To teza moŜliwa do przyjęcia. — Jellico zdecydowanie skinął głową. — Miałby dostęp do raportów o załadunku… Co takiego przewozimy, co byłoby warte tak niebezpiecznego działania? Dan, któremu po raz pierwszy powierzono pełnij odpowiedzialność za towar, był w stanie wyrecytować całą jego listę. Pospiesznie odtworzył ją w pamięci. Ale nie było na niej niczego… niczego tak waŜnego. Maski nie wykonywano by z błahego powodu. Zwrócił się do lekarza: — Zostałem otruty? — Tak. Gdyby nie odporność organizmu, którą osiągnąłeś podczas ceremonialnego picia na Sargol… — Tau potrząsnął głową. — Cokolwiek było ich zamiarem: zabicie cię czy jedynie wyłączenie z gry na dłuŜszy czas, w normalnych warunkach powinno cię to wykończyć. — Zatem on miał być mną… jak długo? zapytał Dan właściwie samego siebie, ale kapitan udzielił odpowiedzi: Sądzę, Ŝe nie dłuŜej niŜ na czas podróŜy na Trewsworld. Po pierwsze, pomimo dobrego ekwipunku, nie byłby w stanie grać swojej roli przed towarzyszami z załogi, którzy naprawdę cię znają. Dokonanie tego wymagałoby wymiany całej pamięci, a na to nie mieli ani czasu, ani moŜliwości. Opuściłeś statek i —jak widać — powróciłeś nań w przeciągu jednego xechojańskiego dnia. Wymiana pamięci zabiera przynajmniej jeden dzień planetarny. Nie mógł w tym czasie udawać chorego, gdyŜ wówczas zajmowałby się nim Tau. Pozostawało mu udawać, Ŝe pochłania go praca, gdyŜ jest to pierwsza jego podróŜ, podczas której zarządza towarem. No i miałby moŜliwość sprawdzania taśm i tym podobnych materiałów. PodróŜ na Trewsworld nie naleŜy do długich. Mógłby przy odrobinie szczęścia przebyć ją całą, i zapewne zamierzał tego dokonać pod takim pretekstem. Po drugie, są tylko dwie przyczyny, które mogły sprowadzić go na pokład… Albo zabierał coś, co musiał przetransportować osobiście, albo miał inny bardzo waŜny powód, aby w takim przebraniu dostać się na Trewsworld. Został zdemaskowany głównie przez przypadek: dzięki temu, Ŝe ty przeŜyłeś juŜ taki
wewnętrzny wstrząs na Sargol i ich trucizna nie zadziałała, a poza tym on sam okazał się nie przygotowany do podróŜy kosmicznej. — Czy przyniósł coś ze sobą? — zapytał Dan. — Zarejestrowaną przesyłkę… sądzę, Ŝe poszukiwali jej od samego początku, jednak zaplanowali, iŜ zgarną ją w Trewsworld, zamiast napadać na mnie na Xecho. — W tym tkwi problem! — odparł Jellico. Przy tym ten człowiek został sprawdzony przez komórkę na rampie, a nikogo z nas przy tym nie było. Nie wiemy wobec tego czy coś ze sobą przyniósł czy nie. W kabinie niczego nie było, a do ładowni nie miał dostępu. — Ale do skarbca mógł mieć — odparł Dan. — Zostawiłem go na wpół zapieczętowany, gdyŜ nie mogłem go zamknąć, zanim nie nadejdzie przesyłka. Jellico podszedł do mikrofonu. — Shannon! — zawołał, Ŝeby przywołać asystenta astronawigatora. — Zejdź do skarbca na drugim pokładzie. Zobacz czy jest w pełni zapieczętowany, czy nie! Dan spróbował odgadnąć, gdzie jeszcze, skoro ładownie były w pełni zaplombowane, moŜna by ukryć coś na Królowej?
Rozdział 2 Zagubione i odnalezione wspomnienie — Dwie ładownie całkowicie zaplombowane, skarbiec opieczętowany w połowie — głos Ripa rozległ się z łączącego kabiny głośnika dostatecznie głośno, aby i Dan go usłyszał. Kapitan Jellico spojrzał w jego stronę, a ten skinął głową. — Tak jak je zostawiłem. Muszę sprawdzić skarbiec… Intruz nie był w stanie otworzyć w pełni zaplombowanych komór, w których spoczywała większa część ładunku, ale nie ta najcenniejsza. To skarbiec był przeznaczony do przechowywania towarów rejestrowanych i wymagających specjalnej ochrony. Jednak w kabinie Dana oprócz martwego ciała nie znaleziono niczego. Z faktu, iŜ człowiek zapiął pasy, wynika w oczywisty sposób, Ŝe zamierzał odbyć podróŜ, a nie wykorzystać przebranie do jednorazowego napadu na Królową. Zatem, jeśli rzeczywiście wniósł coś na pokład, to będzie lepiej, jeŜeli jak najszybciej dowiedzą się co. Kiepsko wyglądasz… zaczął Tau, ale Dan juŜ siedział. — Później wszyscy moŜemy kiepsko wyglądać, jeśli ja się teraz nie pozbieram! — odparł zawzięcie. Królowa przewoziła juŜ kiedyś bez wiedzy załogi zabójczy towar i wspomnienie tamtego zdarzenia jeszcze długo towarzyszyć będzie całej ekipie wyprawy. Drewno zabrane na statek na Sargol było zakaŜone stworzeniami zdolnymi zmieniać swe zabarwienie, w zaleŜności od tego, czego dotknęły. Zwierzątka te przenosiły środek nasenny, który gnębił załogę jak plaga. Dan był pewien, Ŝe dzięki inspekcji w skarbcu przekona się, czy na pokładzie jest czy teŜ nie ma jakiegoś nie zarejestrowanego towaru. Albowiem szef ładowni, dzięki długiej praktyce w swym zawodzie, pamiętał o kaŜdym ładunku. Pozwolili mu wszystko sprawdzić. Bezpieczeństwo Królowej było sprawą najwaŜniejszą. Tau więc podał ramię Danowi, aby ten mógł się na nim oprzeć, a kapitan osobiście szedł po drabince, wyciągając ramiona tuŜ przed nim, by wesprzeć osłabionego kolegę. Dan potrzebował pomocy przez cały czas. gdy szli do skarbca. Przez długą chwilę trzymał się kurczowo Tau, serce mu waliło i z trudem łapał oddech. Słowa lekarza, Ŝe był bliski śmierci, zdawały się znajdować potwierdzenie. Dan potknął się i
przystanął, by odpocząć. Trewsworld była graniczącą z Xecho, słabo skolonizowaną planetą. Poczta, którą przewozili do jej jedynego portowego miasta, nie waŜyła wiele: mikrofilmy z informacjami z zakresu rolnictwa i komunikacji, prywatna korespondencja pomiędzy osadnikami z odległych światów oraz pakiet oficjalnych taśm dla patrolu pocztowego. Było bardzo mało materiałów wymagających specjalnej ochrony, a ich zasadniczą część stanowiły skrzynie z embrionami, tj. zarodkami Ŝywych organizmów. PoniewaŜ import zwierząt domowych odbywał się na większości światów bardzo rzadko, kaŜdy taki ładunek wymagał zachowania najwyŜszej ostroŜności. A działacze zajmujący się ochroną przyrody, określili zasady, co wolno, a czego nie wolno przewozić. Zbyt wiele razy w przeszłości bezmyślnie naruszano naturalne środowisko niektórych planet poprzez sprowadzanie takich form Ŝycia, którym nie zapewniano odpowiednich warunków rozwoju. Mogło to prowadzić do powstania łańcucha niekontrolowanych produktów, które stawały się raczej zagroŜeniem Ŝycia, a nie źródłem zysku, jakiego spodziewali się importerzy. Po przeprowadzeniu dokładnych badań pozwalano sprowadzać embriony wyłącznie w celu wzbogacenia Ŝycia na niektórych planetach. Królowa przewoziła właśnie w zapieczętowanych kontenerach pięćdziesiąt takich embrionów. Były to pisklęta lafsmerów. Zostały wyhodowane laboratoryjnie i były bardzo drogocenne. Na Trewsworld rozwinął się odpowiedni dla nich klimat, a ptactwo to stanowiło poszukiwany towar na duŜym obszarze przestrzeni kosmicznej. Dorosłe okazy oskubywano raz do roku z ich wspaniałego puchu, a mięso piskląt było niezmiernie delikatne. Gdyby lafsmery się rozmnoŜyły, pierwsi osadnicy na planecie mieliby towar eksportowy, który znacznie umocniłby ich pozycję w handlu między galaktykami. Zdaniem Dana, właśnie te ptaki były „skarbami” przewoŜonymi przez Królową. Skrzynie zostały zabezpieczone podwójnymi zasuwami i zapakowane w sposób chroniący je przed wstrząsami. Sam tego dopilnował. Pakunki były nietknięte i zabezpieczone. Kilka innych toreb i skrzyń było równieŜ nie uszkodzonych. W końcu Dan stwierdził, Ŝe o tyle, o ile on sobie przypomina, nic nie było tu ruszane. Ale mimo tego, gdy Tau pomógł mu wyjść, załoŜył u wyjścia podwójną pieczęć, tak jak powinien był to zrobić przed startem Królowej. Zanim ciało nieznajomego zostało zapieczętowane w worku i zamroŜone, Tau poddał je szczegółowym badaniom, które potwierdziły fakt, Ŝe obcy umarł z powodu
złego stanu serca, zbyt przeciąŜonego przy starcie. Człowiek ten prawdopodobnie pochodził z Ziemi. Trudno było określić jego wiek, a poza tym równie dobrze mógł pochodzić z innych światów, których mieszkańcy są tak blisko spokrewnieni z Ziemianami, Ŝe nie moŜna ich rozróŜnić. Nikt z załogi Królowej nie widział wcześniej tego męŜczyzny. Pomimo badań lekarzowi nie udało się takŜe otrzymać i określić nazwy trucizny, uŜytej wobec Dana. Znaczek identyfikacyjny został sfałszowany w doskonały sposób. Jellico stał właśnie oglądając go ze wszystkich stron, tak jakby sam ten przedmiot mógł dostarczyć jakiegoś klucza do rozwiązania zagadki. — Taki staranny plan świadczy o tym, Ŝe to musiała być bardzo waŜna akcja. Mówisz, Ŝe wezwanie do odbioru przesyłki poleconej przeszło przez wieŜę kontrolną lotniska? — zapytał Dana. — Zgodnie z przepisami. Nie ma Ŝadnego powodu, aby podejrzewać podstęp. — Prawdopodobnie wiadomość była rzetelna. KaŜdy mógł im ją przekazać skomentował Steen Wilcox, astronawigator. — Nic niezwykłego w tym nie dostrzegasz? — Nic — westchnął cięŜko Dan. Był tylko pełniącym obowiązki w zastępstwie Vana Rycka. (Och, jakŜe chciałby teraz, Ŝeby zazwyczaj wszechwiedzący szef transportu był tutaj, a on sam mógł wrócić do mniej odpowiedzialnej roli asystenta.) Ale wiedział przynajmniej, co przewoŜą. Osobiście układał większość towarów w specjalnych pojemnikach. Tym, co złoŜono oddzielnie, były skrzynie z zarodkami i klatka z brachami. Klatka z brachami! To była jedyna rzecz, o której zapomniał. Głównie dlatego, Ŝe jej zwierzęta, jako Ŝywe i wymagające opieki istoty, zostały umieszczone w strefie Mury, nie opodal pomieszczenia gromadzącego plony z roślin hodowanych w sztucznych warunkach, na pokładzie statku. — Co z brachami? — zapytał Dan. — Nic. Natychmiast odpowiedział Tau. — Zaglądam do nich codziennie. Samica spodziewa się właśnie młodych, co prawda nie wcześniej, niŜ wylądujemy, ale trzeba jej doglądać. Dan rozmyślał o brachach. Były pospolitymi stworzeniami na Xecho, największymi zwierzętami rodzimymi, to znaczy lądowymi. Ale w porównaniu z innymi nie były tak bardzo duŜe. Dorosły samiec sięgał Danowi mniej więcej do kolan; samica była nieco większa. Zabawne, sympatyczne stworzenia, pokryte miękkim włosiem, które nie było ani futrem, ani puchowymi
piórami, ale przypominało trochę i jedno, i drugie. Miały kremowy kolor, ciemniejszy u samców, z lekkim odcieniem róŜu u samic. Samce posiadały dodatkowe fałdy skóry pod gardłem i kiedy je nadymały, robiły się one szkarłatne. Na czubku wydłuŜonej głowy znajdował się ostry róg, który sterczał nad spiczastą, wąską mordką. Róg słuŜył do rozprawiania się z ulubionym pokarmem skorupiakami, które trzeba przed zjedzeniem otworzyć. Na uszach brachy miały pierzaste frędzelki. Zwierzęta te moŜna było łatwo oswoić, ale obecnie, od czasu gdy pierwsi osadnicy na planecie prowadzili nielegalny handel ich skórami, znajdowały się na Xecho pod ścisłą ochroną prawną. Czasem, wyłącznie w ramach umów naukowych, eksportowano wybrane pary dla specjalistów — biologów. W tym teŜ celu wieziono brachy do laboratorium na Trewsworld. Stworzenia te z jakichś powodów zdawały się stanowić zagadkę dla większości zoologów i na wielu róŜnych planetach naukowcy poświęcali czas na szczegółowe badania nad nimi. — No tak — powiedział Dan po krótkiej chwili. Przeglądał właśnie taśmę, na której utrwalano wszystkie towary… nigdzie niczego nie dostrzegł. WciąŜ był jedynie martwy człowiek, który najwyraźniej stanowił zaledwie część bardzo dokładnie przygotowanego planu. — Więc… — Wilcox wyglądał tak, jakby miał przystąpić do rozwiązywania jednego ze swoich ukochanych zadań matematycznych. I to takiego, które po raz pierwszy spotkał i właśnie podziwiał jego zawiłość. —Jeśli nie zrobiono tego dla przechwycenia ładunku, to musi chodzić o człowieka. Przebranie przygotowano albo po to, Ŝeby przeprowadzić go przez oba porty, albo tylko przez jeden. Ryzykował, Ŝe go odkryjemy i aresztujemy. No i morderstwo, poniewaŜ z pewnością zamierzali cię sprzątnąć. — Skinął na Dana. — A to jest bardzo wysoka cena. Jakie są wiadomości na temat tego, co się dzieje na Trewsworld? Wszyscy wiedzieli, Ŝe polityka planetarna bywa niebezpiecznym zajęciem. Wolni kupcy z ostroŜności nie opowiadali się po Ŝadnej ze stron. Astronautom wbijano do głowy twierdzenie, Ŝe sam statek jest ich planetą i jemu winni są wierność przede wszystkim. Zabroniono uczestnictwa w lokalnym Ŝyciu rodzinnych galaktyk. Trudno było się tej regule poddać, kiedy wszyscy wokół dyskutowali o pewnych zdarzeniach. Wiedzieli jednak, Ŝe nie wolno im łamać tej zasady. Dan, jak dotąd, nie musiał jeszcze nigdy wybierać pomiędzy bezpieczeństwem statku a chęcią poparcia czyjegoś stanowiska lub przeciwstawienia się mu. Zawsze towarzyszyło mu szczęście i pozostawało mieć nadzieję, Ŝe i tym razem go nie opuści. Nie rozumiał, dlaczego
niektórzy mieli takie problemy. — Z tego, co wiem, nic niezwykłego. — Jellico nadal uderzał znaczkiem identyfikacyjnym o swoją dłoń. — Gdyby coś się działo, zostalibyśmy ostrzeŜeni głównym rozkazem. Tę trasę wyznaczono w wyniku porozumienia obu stron. Wraz z umową otrzymaliśmy wszystkie pozostałe dokumenty i materiały. — Zawsze pozostaje powiedział Ali — groźba Inter—Solaru. Inter—Solar… Dwa razy w przeszłości Królowa Słońca miała kłopoty z tą spółką. I oba razy wygrała starcie. Spółki, ze swymi rozległymi szlakami handlowymi, setkami statków, tysiącami, a nawet milionami pracowników zatrudnionych wzdłuŜ galaktycznych dróg komunikacyjnych, rywalizowały ze sobą o kontrolę nad handlem z kaŜdą nową planetą. Wolne frachtowce takie jak Królowa Slońca, niczym Ŝebracy na uczcie, zbierały okruszki zysku, które zostały wzgardzone przez bogaczy. Królowa Słońca miała umowę na zabranie z Sargol kamieni Koros… DąŜąc do jej dotrzymania kapitan stoczył nawet pojedynek z człowiekiem Inter—Solaru. To właśnie Inter—Solar przyczynił się do ogłoszenia Królowej zaraŜonym statkiem, gdy tajemnicza plaga, którą nieświadomie wraz z ładunkiem zabrali na pokład, powaliła większość załogi. Statek i Ŝycie ludzi uratowały tylko wytrwałość i determinacja młodszych członków załogi, których ominęła choroba. Nadali oni z portu apel, odwołujący się, w istocie wbrew prawu, ale za to skutecznie, do ogółu Ziemian. Za drugim razem kapitan Jellico, lekarz Tau i Dan zniszczyli reprezentantom Inter—Solaru ich nielegalny handel na Khatcie, gdzie zostali na prośbę Głównego StraŜnika. Tak więc ludzie Inter—Solaru nie darzyli Królowej sympatią, a jej załoga — znalazłszy się w jakichkolwiek tarapatach — zawsze skłonna była w pierwszym rzędzie właśnie ich podejrzewać o spowodowanie kłopotów. Dan wziął głęboki oddech. To mógł być Inter—Solar! Oni mieli odpowiednie środki i warunki do przeprowadzenia takiego planu. Podczas pobytu Królowej na Xecho nie było na planecie Ŝadnego statku Inter—Solaru — było to terytorium Porozumienia Międzyplanetarnego, ale to nie miało znaczenia. Mogli przysłać tam swojego człowieka z innego systemu, np. na neutralnym wahadłowcu. Ale jeśli była to zaplanowana akcja Inter—Solaru… To mogliby być oni — rzekł Jellico. — Jednak wątpię w to. Faktem jest, Ŝe rzeczywiście nie darzą nas ciepłymi uczuciami, ale jesteśmy dla nich bardzo mało znaczącym problemem. Gdyby dostrzegli szansę zaspawania nam rur bez kłopotów,
prawdopodobnie by to zrobili. Ale Ŝeby przeprowadzić jakiś dokładnie opracowany plan… co to, to nie. Przewozimy pocztę i jakiekolwiek kłopoty doprowadziłyby do śledztwa ze strony Patrolu, a to mogłoby źle się dla nich skończyć. Nie wykluczam Inter—Solaru, ale nie uwaŜam ich za głównego podejrzanego. Porozumienie nic donosi nic na temat kłopotów politycznych na Trewsworld, a zatem… — Jest sposób, Ŝeby dowiedzieć się czegoś więcej. — Tau końcem palca bębnił bezmyślnie o krawędź wiszącej półki, a Dan obserwował tę czynność. Craig Tau interesował się magią czy raczej tymi nie wyjaśnionymi mocami i talentami, których prymitywni ludzie na pół tysiącu światów uŜywali, by osiągnąć swoje cele. Wiedzę o tych sprawach wykorzystał na Khatcie do tego, Ŝeby wydostać ich z pułapki. Podczas tamtej akcji to właśnie bęben w duŜym stopniu posłuŜył do przywołania siły, której uŜył do złamania woli strasznego, odprawiającego czary mędrca. Wówczas tylko Dan, zgodnie z rozkazami Tau, uderzył w bęben. Teraz Danowi się wydawało, jakby jakaś myśl przepłynęła z umysłu lekarza do jego własnego. Choć nie przypisywał sobie nadzwyczajnych zdolności, Tau dopuszczał moŜliwość, Ŝe to właśnie dzięki nim tak dobrze pokonał wroga na Khatcie. — Nie moŜesz przypomnieć sobie, co wydarzyło się pomiędzy twoim opuszczeniem statku a przebudzeniem w barze? — zapytał lekarz. Dan przestał się interesować bębniącym palcem i odparł: — Chcesz dokonać badania poza pamięcią? Czy to się uda? — dopytywał się Jellico. — Nie moŜna powiedzieć, zanim się nie spróbuje. Dan jest odporny na pewne zaklęcia. ChociaŜ nie moŜemy powiedzieć, jak bardzo. Jednak martwy człowiek nosił jego mundur, co oznacza, Ŝe prawdopodobnie się spotkali. Jeśli Dan chciałby spróbować, zbadanie jego umysłu moŜe dostarczyć nam jakichś wyjaśnień. Dan miał ochotę krzyknąć „nie”. Tego typu badania stosowano na polecenie sądu wobec kryminalistów. Dzięki nim — jeśli pacjent był dość uległy — moŜna było wydobyć z niego informację na temat kaŜdego wydarzenia z jego Ŝycia, łącznie z najwcześniejszymi wspomnieniami z dzieciństwa. Ale ich nie interesowała tak odległa przeszłość a jedynie ostatnie wypadki. Dan widział pewien sens w propozycji Tau. — Przeprowadzimy badania dotyczące jedynie tego okresu, kiedy nie było cię
na statku. — Tau chyba rozumiał przyczynę jego zastrzeŜeń. Ale i to moŜe się nie udać, nie jesteś dobrym obiektem. Ponadto nie wiemy, jakie zmiany w procesach chemicznych zachodzących w twoim ciele mogła wywołać trucizna. W pewnym sensie takie badanie moŜe ci pomóc, poniewaŜ będziemy mogli określić zmiany, jakie mogła spowodować w twoim organizmie podana ci dawka. Dan poczuł znów ten sam chłód, który poraził go, gdy walczył o odzyskanie siły w barze. Czy Tau sądzi, Ŝe doznał on urazu psychicznego? Ale przecieŜ pamiętał wszystkie załadowane na pokład towary, a taśmy potwierdziły sprawność jego pamięci. Był tylko pewien krótki okres, który wymknął się z pamięci Dana i który Tau chciał zbadać. Nie mógł się zdecydować… niechęć do wyników, jakie moŜe przynieść eksperyment lekarza oraz przekonanie, Ŝe nie chce wiedzieć, czy narkotyk spowodował w jego organizmie jakieś uszkodzenia, sprawiły, iŜ nie mógł podjąć decyzji. Wiedział jednak, Ŝe jeśli się nie zgodzi, niewiedza moŜe okazać się w najbliŜszej przyszłości znaczenie gorsza niŜ dzisiejsze wahanie. — Dobrze — powiedział, chociaŜ następnie przez sekundę lub dwie Ŝałował, Ŝe nie odmówił. PoniewaŜ statek pozostawał w nadprzestrzeni, wystarczył tylko jeden straŜnik dyŜurujący na mostku. Obowiązek ten powierzono Ripowi. Stąd teŜ zarówno kapitan, jak i Wilcox towarzyszyli Tau w przygotowaniach do przeprowadzenia badań. Jellico przyniósł magnetofon i taśmy, by nagrać opowieści Dana. Tau zrobił pacjentowi zastrzyk, aby wprawić go w stan uśpienia. Dan usłyszał cichy szmer, a potem… Szedł w dół rampy trochę zaniepokojony i jednocześnie oburzony tym, Ŝe w ostatniej chwili wzywano go do odebrania poleconej przesyłki. Na szczęście ślizgacz lotniskowy stał zaparkowany w pobliŜu. Wgramolił się do niego, podłączył swój znaczek identyfikacyjny i skierował pojazd ku bramie. — Deneb — powtórzył głośno nazwę miejsca, do którego miał się udać. Przypominał sobie niejasno, Ŝe jest to stołówka niezbyt odległa od lotniska. Dobrze chociaŜ, Ŝe nie musi lecieć daleko. Taśmę pocztową miał przy sobie i by otrzymać przesyłkę, potrzebował tylko nagrania głosu i odcisku kciuka jej nadawcy. Ślizgacz dotarł do bramy i Dan w poszukiwaniu restauracji rozejrzał się po biegnącej w dół od lotniska drodze. Xecho, leŜąca na skrzyŜowaniu szlaków, była portem zleceń dla statków przenoszących się z jednego sektora do drugiego. Dlatego miała wprawdzie otaczającą lotnisko dzielnicę kawiarń, stołówek i hotelików dla
załóg kosmicznych, ale była ona ciasna i ponura w porównaniu z podobnymi dzielnicami, otaczającymi porty na innych światach. Tutaj była to po prostu jedna ulica, zapchana parterowymi budynkami — i to wszystko. Upał panujący późnym popołudniem był jak zwykle intensywny. Danowi było szczególnie gorąco, poniewaŜ miał na sobie kompletny mundur. Musi załatwić tę sprawę jak najszybciej. Wypatrywał budynku, w którym miał się zgłosić. Te same jasne światła, które ułatwiały poruszanie się nocą, teraz myliły drogę. Stracił więc trochę czasu, zanim dotarł na miejsce znajdujące się między sklepem ze starymi przedmiotami a barem, który pamiętał, gdyŜ jadł w nim poprzedniego dnia. Na ulicy nie było wielu ludzi — upał zatrzymał większość mieszkańców planety w domach. Dan szedł tak szybko, jak tylko pozwalał mu na to lejący się z nieba Ŝar.W pewnej chwili minął dwóch astronautów. Lecz nie przyjrzał się bliŜej Ŝadnemu z nich. Wejście do wnętrza Deneb było niemal dosłownie przejściem z gorącego pieca w chłodny półmrok. Uwolnił się od koszmarnego xechojańskiego dnia. Nie była to restauracja, a raczej nocny bar. Dan poczuł niepokój, nie było w zwyczaju, aby ktoś z przesyłką wymagającą specjalnej ochrony oczekiwał w takim miejscu. Ale w końcu była to jego pierwsza podróŜ pocztowa i Dan nie miał podstaw, by oceniać, co jest normalne, a co nie. jeśli otrzyma nagranie głosu i odcisk kciuka, wówczas Królowa będzie odpowiedzialna tylko i wyłącznie za bezpieczne przetransportowanie przesyłki, nie zaś za jej zawartość. Gdyby miał jakieś szczególne wątpliwości, wystarczy, Ŝe wstąpi w drodze powrotnej do biura bezpieczeństwa na lotnisku i złoŜy dodatkowe nagranie, chroniące Królową przed podejrzeniami o udział w jakiejś ciemnej aferze. WzdłuŜ przeciwległej ściany stał szereg kabin wyposaŜonych w tace do podawania napojów oraz posiadających miejsce dla palaczy. Znając dzielnice otaczające porty, Dan domyślał się, Ŝe moŜna tu zamówić takŜe narkotyki, jeśli zna się właściwe hasło. Było tu bardzo spokojnie. W najdalszej kabinie siedział jakiś pijany astronauta. Stała przed nim pusta szklanka, a jego palce wciąŜ zaciskały się na niej kurczowo. Nie dostrzegł nikogo więcej, a mała kabina obok drzwi była pusta. Przez chwilę lub dwie Dan oczekiwał niecierpliwie. Z pewnością to nie ten pijany z rogu posłał po niego. W końcu zastukał w kratkę przesłaniającą otwór w kabinie — kasie. Wewnątrz rozległ się hałas głośniejszy, niŜ się tego spodziewał.
— Ciszej, ciszej… Słowa zostały wypowiedziane w międzyplanetarnym języku, ale w taki „syczący” sposób, Ŝe zlewały się w coś, co było po prostu serią dźwięków „s”. Zasłona w tyle kabiny odsunęła się na bok i weszła kobieta — to znaczy osoba płci Ŝeńskiej na tyle człekokształtna, aby moŜna ją zaliczyć do ludzkiego gatunku, pomimo bladej, pokrytej drobnymi łuskami skóry i włosia zwieszającego się wokół ramion. Ale rysy twarzy miała dość zbliŜone do jego własnych, całkiem ludzkie. Nosiła wąskie spodnie z metalicznej tkaniny i kurtkę bez rękawów z puszystego futra. Srebrno—miedziana maska, ze zwieszającymi się częściowo na nos zwojami metalu, zakrywała jej oczy i czoło. Zachowywała pozę ziemskiej pewności siebie, którą Dan widywał ostatnio na tej planecie. Sukienka w wytwornym, ziemskim stylu, choć słuŜyła za przebranie, tak nie pasowała do tej obskurnej dziury, jak nie na miejscu byłoby picie tu szampana. — Pan sobie Ŝyczy…? — znów ta sycząca wymowa. — Szanowna Damo, ktoś zwrócił się do statku pocztowego Królowa Słońca z prośbą o zabranie przesyłki poleconej. Wasz znaczek identyfikacyjny, Szanowny Człowieku? Dan wyjął go, a ona pochyliła lekko głowę, tak jakby maska przesłaniała jej wzrok (a jej rozmówcom wyraz jej twarzy). Ach! Tak, jest taka paczka. — Kto jest nadawcą? Tedy proszę. Nie odpowiedziała na jego pytanie i otwierając wejście do kabiny, gestem zaprosiła Dana do środka. Aby mógł przejść, odsunęła zasłonę. Korytarz był właściwie wąskim tunelem, tak wąskim, Ŝe Dan ramionami ocierał o ściany. Automatycznie zwolniła się belka wejściowa, i drugie drzwi, wbudowane w ścianę, rozsunęły się, kiedy do nich podszedł. Pokój, w którym się znalazł, kontrastował z obskurną, ogólnie dostępną, częścią Deneb. Ozdobiony był tapetą przedstawiającą egzotyczne krajobrazy. A jednak, pomimo piękna ścian, Dan poczuł nagle taki smród, Ŝe niemal go zatkało. Nie mógł jednak dostrzec źródła tego okropnego zapachu. Zobaczył natomiast męŜczyznę, rozwalonego w wielkim łoŜu. Gdy wszedł Dan, tamten nie podniósł się, i nie powitał go, jedynie uwaŜnie mu się przyjrzał. Kobieta szybko przeszła obok Dana w drugi koniec pokoju i podniosła metalową skrzynkę w kształcie zbliŜonym do sześcianu, którego kaŜdy bok miał dwie dłonie długości. — To zabieracie — powiedziała.
Kto podpisuje? — Dan przeniósł wzrok z kobiety na męŜczyznę, który nadal wpatrywał się w niego z takim uporem, Ŝe obserwowany poczuł się nieswojo. Jeśli to potrzebne, ja to zrobię — rzekł męŜczyzna. — To konieczne. — Dan wydobył przyrząd nagrywający i skierował obiektyw na skrzynkę. — Co robisz?! — Kobieta krzyknęła tak gwałtownie, jakby zamierzał wytrącić jej paczkę z rąk. — Pobieram oficjalne nagranie — powiedział. Przyciskała do siebie przesyłkę tak mocno, Ŝe wyglądało to na próbę zakrycia własnym ciałem jak największej powierzchni skrzynki. — Wysyłacie to statkiem — wyjaśnił Dan — więc musicie postępować zgodnie z przepisami. Znów wyglądało na to, jakby oczekiwała na jakiś znak ze strony męŜczyzny, lecz on ani się nie poruszył, ani teŜ nie przestał wpatrywać się w Dana. Ostatecznie, z widoczną niechęcią, kobieta postawiła skrzynkę na krawędzi małego stołu i cofnęła się o krok. Pozostała jednak w pobliŜu, z rozpostartymi rękoma, gotowa porwać przesyłkę w bezpieczne miejsce w przypadku jakiegokolwiek niebezpieczeństwa. Dan nacisnął klawisz, zrobił zdjęcie ładunku, a potem wyciągnął mikrofon, by zarejestrować głos na taśmie dźwiękowej. Szanowna Damo, proszę potwierdzić, Ŝe wysyłacie pakunek statkiem jako przesyłkę poleconą. Podajcie swoje nazwisko, dzisiejszą datę, a potem przyłóŜcie kciuk do rolki taśmy… dokładnie tutaj. Dobrze. Jeśli takie są przepisy, zatem muszę to zrobić. — Ale podniosła skrzynkę i pochylając się w przód, Ŝeby wziąć mikrofon, trzymała ją przed sobą. Tyle tylko, Ŝe nie dokończyła tego gestu. Zamiast tego ręką wyciągniętą po mikrofon walnęła Dana w brzuch, a paznokciem niezwykłej długości skaleczyła jego ciało. Przez moment był zbyt oszołomiony, aby wykonać jakikolwiek ruch. Nagle zdrętwiała mu ręka i bezwładnie opadła, a taśma spadła na podłogę. Miał jedynie tyle siły, Ŝeby odwrócić się do drzwi, ale nie zdołał zrobić choćby jednego kroku w ich kierunku. Jego ostatnim wyraźnym wspomnieniem był fakt, Ŝe upadł na kolana. Równocześnie odwrócił nieco głowę, tak Ŝe napotkał świdrujące spojrzenie faceta leŜącego na łoŜu. Tamten ani drgnął. Nie zdarzyło się nic więcej aŜ do chwili, gdy przedzierał się przez okolicę pełną mgły, unoszącej się nad błotami. I po raz drugi przebudził się w pokoju
sąsiadującym z barem, aby odbyć powrotną drogę na Królową. Ocknął się wśród towarzyszy stłoczonych w izolatce chorych. Pochylał się nad nim Tau, który orzeźwiającym zastrzykiem przywrócił mu pełną świadomość tego, gdzie się znajduje. Tym razem jednak, dzięki eksperymentowi lekarza, przypomniał sobie wszystko, co się z nim działo od chwili opuszczenia Królowej.
Rozdział 3 Kłopoty z ładunkiem — Urządzenie nagrywające. — Dan wypowiedział swoją pierwszą myśl. — Jedyna z rzeczy naleŜących do ciebie, której nieznajomy nie przyniósł ze sobą — odpowiedział Jellico. — A skrzynka? — Tu jej nie ma. Mogła być tylko przynętą. Dan jakoś w to nie wierzył. Zachowanie kobiety, na tyle, na ile je pamiętał, świadczyło o czymś wręcz przeciwnym. A moŜe zamierzali całkowicie skupić jego uwagę na ładunku, po to, Ŝeby nie był przygotowany na jej atak? Wiedział, Ŝe zgromadzeni w małej izbie chorych słyszeli kaŜdy szczegół opowieści o jego przeŜyciach. Podczas badania, kiedy odzyskiwał pamięć, ujawnił zdarzenia z niedalekiej przeszłości, a jego relację nagrano na taśmie. Tak więc pewne fakty, choć było ich niewiele, stały się jasne. — W jaki sposób dostałem się z Deneb do baru? — zastanawiał się. Było jeszcze coś, co z trudem sobie przypominał. Niejasne, dokuczliwe wspomnienie twarzy, którą zobaczył przelotnie i nie zdołał jej dokładnie zapamiętać. Czy, kiedy po przebudzeniu wychodził z baru, widział w zewnętrznym pokoju tego męŜczyznę, który siedział tak milcząco, podczas gdy zaatakowała go kobieta? Nie był tego pewien. — Mogli zanieść cię tam jako pijanego zauwaŜył Ali. — W dzielnicy otaczającej port jest to całkiem normalna sprawa. Zresztą o ile dobrze zrozumiałem, kiedy wychodziłeś, teŜ mogłeś sprawiać takie wraŜenie. — Musiałem dostać się z powrotem na statek odparował Dan. Myślał o skrzynce, której tak pilnowała tamta kobieta. Nie była duŜa, akurat taka, Ŝeby bez trudu znaleźć dla niej kryjówkę. Lecz przeszukali przecieŜ skarbiec, jego kabinę… — Skrzynka… Mniej więcej taka duŜa, nieprawdaŜ? — Kapitan Jellico wstał i rękoma nakreślił wymiary w powietrzu. Dan potwierdził. — W porządku. Wytropimy ją. Choć Dan bardzo pragnął przyłączyć się do poszukiwań, był tak bardzo
osłabiony, Ŝe musiał pozostać w łóŜku. Drugi zastrzyk,’ który zrobił mu Tau, przestał działać. Poczuł się nagle tak senny, Ŝe nie potrafił dłuŜej walczyć z własnym organizmem. Wierzył jednak, Ŝe poszukiwania, które zorganizuje kapitan, sięgną do najbardziej tajnych zakamarków Królowej. Kiedy jednak Dan obudził się, duŜo silniejszy niŜ przed zaśnięciem, dowiedział się, iŜ nie znaleziono niczego. WciąŜ mieli ciało zamroŜonego martwego człowieka i nagranie z przebiegu eksperymentu Tau. Nic więcej. Kapitan Jellico bez przerwy przesłuchiwał taśmę z relacją Dana, Ŝywiąc nadzieję, iŜ znajdzie jakiś drobny, nowy szczegół, którego nie dostrzegł poprzednio. Danowi w końcu obrzydło słuchanie własnego głosu. Mógł dodać jedno jeszcze przypuszczenie: Ŝe męŜczyzna obserwujący jego wyjście z baru to ten sam, który był w Deneb. Jeśli to prawda, musiał być zaszokowany — zadumał się kapitan. Ale juŜ było zbyt późno na zmianę ich planów. No cóŜ, nie moŜemy nic więcej zrobić, zanim nie połączymy się z miejscowym Patrolem pocztowym na Trewsworld. Przysiągłbym, Ŝe u nas nie ukryto Ŝadnej skrzynki. — Mówisz, Ŝe nie znasz tamtej kobiety. WciąŜ zastanawiam się… zaczął technik łączności, Tang Ya, popijając kawę. Siedzieli w stołówce, do której Dan wybrał się na swoją pierwszą wycieczkę z izolatki chorych. Z wewnętrznej kieszeni munduru Ya wyjął szkicownik. Obrazek widniejący na jednej z kartek przedstawiał postać, narysowaną krótkimi, zdecydowanymi liniami. PołoŜył rysunek przed Danem: Czy wyglądała podobnie? Dan był zaskoczony. Tang Ya, tak jak kaŜdy członek załogi, miał swoje hobby, któremu poświęcał czas podczas wolnych godzin w trakcie wypraw. Ale, o ile Dan się orientował, łącznościowiec konstruował miniaturowe elektroniczne mechanizmy i zabawki. Nie wiedział jednak, Ŝe był on takŜe artystą, wykonującym tego typu obrazki, jak ten, który Dan właśnie oglądał. Analizował wizerunek dokładnie, krytycznie, nie z punktu widzenia artyzmu dzieła, ale pod kątem podobieństwa do postaci z jego wspomnień. — Twarz… była węŜsza w okolicach podbródka. Oczy… wydawały się bardziej skośne, o ile to maska nie sprawiła takiego efektu. Ya wziął szkicownik, chwilę poprawiał rysunek i linie, o których wspomniał Dan, zmieniły się, przybierając taki kształt, jak zasugerował. Tak! zawołał zdumiony przemianą. Technik łączności ponownie połoŜył szkicownik na stole i przesunął go w