chrisalfa

  • Dokumenty1 125
  • Odsłony230 224
  • Obserwuję130
  • Rozmiar dokumentów1.5 GB
  • Ilość pobrań145 127

04 - Pani Trillium

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

chrisalfa
EBooki
01.Wielkie Cykle Fantasy i SF

04 - Pani Trillium.pdf

chrisalfa EBooki 01.Wielkie Cykle Fantasy i SF Norton Andre kpl Norton Andre - Cykle powiesciowe kpl Norton Andre - Trillium Series kpl
Użytkownik chrisalfa wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 184 stron)

Marion Zimmer Bradley Pani Trillium Tytuł oryginału Lady of the Trilium Przekład Wiesława Cieplucha Paweł Czajczyński

KsiąŜką tą dedykują wszystkim mieszkańcom Lodowego Zamku, bez których wsparcia i zachęty nigdy nie powstałaby ta opowieść

Rozdział pierwszy WieŜa Noth stała opustoszała w otoczeniu umierających chwastów. Białe burzyny zaległy grubym koŜuchem na warstewkę wody, która niegdyś wypełniała po brzegi głęboką fosę, a w powietrzu unosił się zapach śmierci. Dziewczyna w zwiewnych szatach przebiegła przez zwodzony most, kamienny dziedziniec i ogród, i wpadłszy do komnaty Arcymagini ujrzała, jak stara kobieta wydaje z siebie ostatnie tchnienie, a jej ciało rozpada się w proch. Kiedy stała tam oszołomiona nagłością tego wydarzenia, WieŜa, dziedziniec i kamienne mury dokoła zamieniły się w pył i uleciały porwane w objęcia rozgniewanego wiatru. Pozostała jedynie biała peleryna Arcymagini… Haramis, Biała Dama, Arcymagini Ruwendy, wyzwoliwszy się z objęć snu, poczuła na sobie cięŜar minionych wieków, cięŜar starości, wyjątkowo bolesny, jako Ŝe obraz młodej dziewczyny, którą widziała w sennych marzeniach, nadal jawił się przed jej oczyma. Nie było w tym nic szczególnie zaskakującego; przyszłam na świat juŜ tak dawno i pamiętam czasy, których nie pamiętają pradziadowie najstarszych ludzi, pomyślała posępnie. Jako Arcymagini, duszą związana z tą ziemią, Ŝyła znacznie dłuŜej niŜ jej dwie siostry. Mimo iŜ ujrzały światło Ŝycia jednego dnia, ich drogi przeznaczenia rozeszły się w róŜne strony juŜ dawno temu, a teraz pozostała tylko ona, najstarsza z trzech księŜniczek. Kadiya odeszła pierwsza. Po wielkiej bitwie z najeźdźcami z Labornoku i złym czarodziejem Orogastusem zniknęła na ukochanych moczarach wraz ze swym przyjacielem Odmieńcem i talizmanem, Potrójnym Płonącym Okiem, stanowiącym część wielkiego, magicznego berła, którego siostry uŜywały w zmaganiach z Orogastusem. Przez pewien czas utrzymywała z Haramis sporadyczny kontakt poprzez czarodziejską misę, lecz od zniknięcia Kadiyi upłynęło juŜ wiele dekad. Na pewno dawno nie Ŝyje, myślała Haramis. Anigel, najmłodsza z sióstr, poślubiła księcia Labornoku, Antara, doprowadzając do zjednoczenia obu ich królestw. Umarła w spokoju, doŜywając starości, otoczona dziećmi i wnukami. Tron połączonych królestw przeszedł w ręce jej potomków. Czy zasiada na nim teraz jej wnuk czy teŜ prawnuk? Haramis nie mogła sobie przypomnieć; lata mijały zbyt szybko. MoŜe juŜ praprawnuk. Haramis, najstarsza z sióstr, została StraŜniczką Ziemi, zajmując tym samym miejsce Arcymagini Binah. Przez te wszystkie lata mieszkańcy Ruwendy wiedli spokojny i dostatni Ŝywot; Haramis kochała tę ziemię niczym własne dziecko. W pewnym sensie istotnie Była jej matką. Teraz jednak Haramis zaczęła miewać przedziwne sny. JuŜ trzecią noc z kolei przeŜywała śmierć Binah i rankiem budziła się zbyt zmęczona, aby wstać z łóŜka. Czy było to ostrzeŜenie przed zbliŜającą się śmiercią? Być moŜe nadchodził czas, kiedy nowa straŜniczka miała przejąć jej obowiązki. Gdyby stosunkowo szybko wybrano następczynię, Haramis zdąŜyłaby jeszcze przekazać jej choć część swojej wiedzy. śałowała, Ŝe sama nie miała takiej moŜliwości, kiedy dostąpiła zaszczytu sprawowania funkcji StraŜniczki. Binah po prostu przekazała Haramis swą pelerynę i zamknęła na zawsze oczy, a WieŜa, w której Ŝyła i pracowała, rozsypała się w proch wraz z jej ciałem. Haramis miała odziedziczyć tron i od dzieciństwa przygotowywano ją do roli królowej, a nie Arcymagini, toteŜ nagła zmiana obowiązków wydała się jej co najmniej niepokojąca. Nie taką spuściznę pragnęła przekazać swej następczyni.

Nie zwaŜając na bóle w stawach i ogólne złe samopoczucie, zwlokła się z łóŜka. Gdyby nadal Ŝyła w Cytadeli w Ruwendzie, w miejscu, gdzie dorastała, niewątpliwie czułaby się duŜo gorzej. Jak w kaŜdym kamiennym zamczysku, panowały tam chłód i wilgoć. Przejmując obowiązki Arcymagini, Haramis przeprowadziła się jednak do WieŜy usytuowanej na szczycie Góry Brom, w pobliŜu granicy Labornoku i Ruwendy. Pomimo trzaskających mrozów i hulających dokoła północnych wiatrów, wewnątrz kamiennego schronienia panowało przyjemne ciepło. Wcześniej WieŜę zamieszkiwał Orogastus, który kochając luksus, ściągał tu wszystko, co tylko udało mu się wyszukać, ukraść, bądź kupić. Gromadził głównie machiny i urządzenia Zaginionego Ludu; większość z tych dziwnych przedmiotów stanowiła niebezpieczną broń, lecz niektóre były całkiem praktyczne i ułatwiały codzienne Ŝycie. Orogastus, na swoje nieszczęście, nigdy, nie pojął róŜnicy między technologiczną spuścizną Zaginionych a prawdziwą magią. Zbyt silne uzaleŜnienie czarnoksięŜnika od tajemniczych urządzeń umoŜliwiło trzem siostrom zniszczenie go tą drugą bronią. Dla Haramis róŜnica między magią a staroŜytną technologią była oczywista, choć moŜe trudna do zdefiniowania. Nadal nie potrafiła więc zrozumieć, jak Orogastus mógł okazać się tak bezgranicznie głupi, szczególnie, Ŝe posiadł pewne magiczne umiejętności. Haramis wzdragała się przypominając sobie krótki okres, kiedy znajdowała się pod urokiem, który na nią rzucił. Przez kilka tygodni Ŝyła nawet w radosnym przeświadczeniu, Ŝe darzy go uczuciem. Najwyraźniej obróciło się to przeciw niemu. Nie wykorzystał kilku sposobności, aby mnie skrzywdzić, pomyślała, nawet kiedy juŜ otwarcie mu wyznałam, Ŝe go nie kocham. Zachowywał się, jakby był przekonany o swojej do mnie miłości. Wierzył, Ŝe nie potrafiłby wyrządzić mi krzywdy, a ja z konieczności odwzajemnię jego uczucie i wesprę go w jego planach. Przeszedłszy przez komnatę zbliŜyła się do wykwintnie zdobionej, drewnianej komody i z jednej z szuflad wyjęła srebrną czarę. Postawiła ją na stole, zajmującym środek pokoju, i do połowy napełniła czystą wodą z dzbana stojącego przy łóŜku. Potem pochyliła się nad nią. WróŜenie z wody było praktykowane wśród kilku szczepów Odmieńców, którzy zamieszkiwali bagna otaczające Cytadelę. Odmieńcy nie wywodzili się z ludzkiej rasy; w ich Ŝyłach płynęła krew rdzennych mieszkańców tej ziemi. Niektóre plemiona przypominały ludzi, a inne wyglądały jak urzeczywistnienie nocnego koszmaru, lecz na ogół stworzenia te Ŝyły w zgodzie z ludźmi. Nyssomowie stanowili odłam człekopodobnych Odmieńców, a kilku z nich słuŜyło na ruwendiańskim dworze w okresie dzieciństwa Haramis. Jej najlepszy przyjaciel, Nyssom Uzun, który piastował funkcję nadwornego barda, poza muzycznym talentem posiadał znaczne zdolności magiczne. To on nauczył Haramis magii wody. Owa wielce zawodna metoda wróŜenia okazywała się niewiele lepsza jako sposób komunikowania się. Haramis dostrzegła jednak, Ŝe wsparta mocą Arcymagini, stawała się nawet całkiem dokładna. Warunkiem powodzenia i wiarygodności był jednak pusty Ŝołądek. Teraz postarała się oczyścić swój umysł, chociaŜ zauwaŜyła, Ŝe nie potrafi całkowicie pozbyć się resztek nocnych snów. Spojrzała w krystaliczną wodę. Prawie natychmiast spłynęło na nią uczucie, Ŝe szybuje w powietrzu, niczym na grzbiecie jednego z ogromnych lammergeierów, które w razie potrzeby przenosiły ją z miejsca na miejsce, i Ŝe zbliŜa się ku wieŜy. Rozpoznała najwyŜszą wieŜę Cytadeli. W przeciwieństwie do głównego budynku, stanowiącego pozostałość z czasów Zaginionego Ludu, została wzniesiona stosunkowo niedawno” (w ciągu ostatnich pięciuset lat) przez ludzi. Haramis wylądowała lekko na dachu i pozwoliła swojej duchowej postaci przeniknąć przez podnoszone drzwi do najwyŜej połoŜonej

komnaty. Pomieszczenie świeciło teraz pustką. Ostatnim razem, kiedy Haramis w rzeczywistości tu przebywała, pełne było labornockich Ŝołnierzy. Próbowali pojmać ją i Uzuna i jedynie przybycie dwóch lammergeierów, które zabrały ich ze szczytu WieŜy, ocaliło jej Ŝycie. Wspomnienia tego dawno minionego dnia powróciły, kiedy Haramis stanęła na dawnym szlaku swej ucieczki. Na niŜszej kondygnacji mieściła się sypialnia Ŝołnierzy z Cytadeli. O ile Haramis mogła sobie przypomnieć, ten szalony pomysł zrodził się w głowie jej dziadka; Ŝołnierze spali siedemnaście pięter ponad ziemią. Jej ojciec, bardziej uczony niŜ wojownik, nie zadał sobie trudu zmiany tego osobliwego układu. Najwidoczniej jednak znalazł się ktoś dość rozumny, aby połoŜyć kres temu zwyczajowi, zanim zmieniono go w uświęconą tradycję. ChociaŜ w pomieszczeniu wciąŜ stało kilka pokrytych kurzem łóŜek i skrzyń na ubrania, w byłej kwaterze znajdowało się teraz tylko dwoje ludzi, dzieci, chłopiec i dziewczynka, oboje w wieku mniej więcej dwunastu lat. Siedzieli na podłodze zwróceni twarzami do siebie w samym środku kałuŜy światła, wpadającego przez otwarte okno. — Myślę, Ŝe działa pod wpływem światła — mówił chłopiec. Był szczupły, a jego ciemne włosy nadawały się juŜ do podcięcia. Spłynęły mu kaskadą na twarz, gdy nachylił się nad obiektem swego zainteresowania. Bezwiednie odrzucił je do tyłu, lecz opadły ponownie, gdy tylko zdąŜył odsunąć rękę. Tym razem dał za wygraną. — NiemoŜliwe, Ŝe tylko w ten sposób — sprzeciwiła się dziewczynka. Niedbale splecione warkocze jasnorudych kędziorów zwieszały się jej do pasa. Haramis nie widziała takich włosów od ostatniego spotkania z Kadiyą. Wyglądało równieŜ na to, Ŝe dziewczynka tyle samo co Kadiya przykładała wagi do wyglądu zewnętrznego. Dzieci miały na sobie ubrania najwyraźniej odziedziczone po starszym rodzeństwie i Ŝadne nie zdradzało najmniejszej potrzeby utrzymywania ich w czystości. Drewniana podłoga wyglądała, jakby nie zamiatano jej od miesięcy, a moŜe nawet od lat. Widniały jednak na niej ślady sugerujące, Ŝe tych dwoje, a moŜe ktoś inny, miało zwyczaj wyciągać się na ciemnych deskach, nie zwracając uwagi na kurz i drzazgi. Dziewczynka wydawała się chudsza od chłopca. Czy nikt nie karmi tych dzieci? — zastanawiała się Haramis. — Nie działa po ciemku. — Chłopiec uparcie obstawał przy swoim. — Och, zgadzam się, Ŝe nie działa bez światła, lecz gdyby tylko ono budziło je do Ŝycia, to wszystkie melodie, z wyjątkiem dolnej, zagrałyby od razu. Niewidzialny gość przeszedł przez pokój, Ŝeby zobaczyć, co dziewczynka trzyma w dłoniach. Wystarczyło jedno spojrzenie; była to jedna z ulubionych zabawek Haramis z okresu dzieciństwa, pozytywka pamiętająca czasy Zaginionego Ludu. Sześciokątna figura wygrywała róŜne melodie w zaleŜności od tego, na którym boku ją postawiono. — Spójrz, Fiolonie — zauwaŜyła dziewczynka, trzymając sześcian tak, Ŝe jedna jego krawędź dotknęła podłogi. — Gdyby chodziło tylko o światło, powinniśmy teraz usłyszeć przynajmniej jedną melodię — padają na to promienie słońca. — Odwróciła pozytywkę i połoŜyła ją na podłodze, a z niewielkiego przedmiotu natychmiast wydobył się dźwięk. — Widzisz? Musi leŜeć jedną stroną płasko na podłodze albo… — uniosła do góry grającą nieprzerwanie zabawkę…. — równolegle do podłogi. — Chciałaś powiedzieć poziomo nad podłogą — poprawił chłopiec. — To jedno i to samo, jeśli podłoga jest płaska. A teraz spójrz. — Powoli i ostroŜnie obróciła pozytywkę na jedną stronę. — Kostka przestaje grać, gdy przechylam ją więcej niŜ na dwa palce. Kiedy drugi bok ułoŜy się poziomo, następuje przerwa, po której znów odzywa się melodia. A w czasie tej przerwy — zakończyła triumfalnie — czuję wyraźnie, Ŝe coś przesuwa się w środku. Nie zacznie grać, zanim to, co jest wewnątrz, nie dotrze do dna. — PrzyłoŜyła przedmiot do ucha i potrząsnęła

nim lekko. — Jest tam jakiś płyn. Strasznie bym chciała ją otworzyć i zobaczyć, jak działa. Fiolon wyciągnął rękę i wyrwał jej z dłoni zabawkę. — Ani się waŜ, Mikayla! To jedyna kostka, jaką mamy, i bardzo ją lubię. Jeśli ją rozbijesz, nie oŜenię się z tobą, gdy dorośniemy. — ZłoŜyłabym ją z powrotem — protestowała Mikayla. — Skąd wiesz, czy potrafiłabyś ją potem poskładać — zauwaŜył Fiolon. — Nie wiesz, co to za płyn. Jest za cięŜki jak na wodę i na pewno przynajmniej połowę rozlałabyś przy otwieraniu. Prócz niej nie mamy nic, co pozwoliłoby nam poznać muzykę Zaginionego Ludu. — Ty nie zaryzykujesz zniszczenia Ŝadnego źródła muzyki. Myślę, Ŝe twój tata musiał być muzykiem. — Roześmiała się Mikayla. — Nigdy się tego nie dowiemy. Fiolon wzruszył ramionami. Mikayla wzięła od niego pozytywkę i zwaŜyła ją w dłoni. — Myślę, Ŝe masz rację w sprawie tego płynu. Rzeczywiście jest za cięŜki jak na wodę, a to, co siedzi tam w środku, porusza się duŜo wolniej niŜ coś, co pływa w wodzie. — Westchnęła. — śebyśmy tak znaleźli ich więcej. — Ja teŜ bym tego chciał — zgodził się Fiolon. — MoŜe wówczas poznalibyśmy więcej melodii. — Gdybyśmy znaleźli duplikat, mogłabym go rozłoŜyć na części i zobaczyć, co jest w środku. — Dlaczego zawsze chcesz wiedzieć, jak wszystko działa? Mikayla wzruszyła ramionami. — Po prostu chcę. Dlaczego ty zawsze chcesz o wszystkim pisać piosenki? Fiolon odwzajemnił wzruszenie ramion. — Po prostu chcę. Haramis zakrztusiła się i nagle stwierdziła, Ŝe znów znajduje się w swej WieŜy, spoglądając w czarę z wodą. Jej oddech zakłócił nieruchomą powierzchnię, łamiąc obraz. No cóŜ, pomyślała, niewątpliwie wygląda dość inteligentnie, lecz trudno mi zobaczyć w niej Arcymaginię. Muszę dowiedzieć się o niej więcej, a takŜe o nim. Z uwagi, jaką poczynił na temat małŜeństwa, moŜna by wnioskować, Ŝe są zaręczeni, lecz dziwne, Ŝe nie wie, kim jest jego ojciec. Ubrania wyraźnie po kimś odziedziczyły, ale kiedyś były bardzo porządnymi strojami. Co więcej, dzieci nie wysławiają się jak słuŜący. Haramis ubrała się szybko i poszła do jadalni, by zjeść śniadanie. Miała napisać kilka listów i przesłać parę wiadomości. Haramis bez trudu wyczuwała ziemię. O wiele gorzej przedstawiała się sytuacja, gdy trzeba było dowiedzieć się czegokolwiek o ludziach. Minęło kilka tygodni, zanim Aya, nyssomijska słuŜąca z pałacu, otrzymała od Arcymagini wiadomość, dostała pozwolenie na odwiedzenie swej siostry, a następnie oddaliła się od Cytadeli na dostateczną odległość, Ŝeby lammergeier mógł ją niepostrzeŜenie zabrać. Nikt w królewskim pałacu nie wiedział, Ŝe siostra Ayi pracuje dla Arcymagini, a Haramis chciała, aby nadal pozostało to tajemnicą. Pewnego dnia u stóp WieŜy wylądował lammergeier, niosąc na swym grzbiecie ciepło okrytą Nyssomijkę. Haramis wyszła im na spotkanie i zaprosiła drobną kobietę do środka. Główną wadą miejsca, w którym mieszkała, było to, Ŝe jej nyssomijscy słuŜący nie mogli bezpiecznie wychodzić na zewnątrz. Nawet po dwustu latach Haramis nadal pamiętała dokładnie dzień, w którym jej towarzysz i przyjaciel, Uzun, niemalŜe zamarzł na śmierć podczas poszukiwań Talizmanu. Straciła prawie cały dzień wracając po śladach. Otoczyła Uzuna troskliwą opieką i dopiero gdy spokojnie

odtajał, odesłała go z powrotem na niziny. Potem podąŜyła samotnie w dalszą wędrówkę. Ze wszystkich plemion Odmieńców jedynie Vispi potrafili przetrwać w górach, lecz nawet oni woleli mieszkać w odosobnionych, małych dolinach, ogrzewanych gorącymi źródłami. Haramis zaprowadziła szczelnie opatuloną Ayę do WieŜy i przekazała jej siostrze, Enyi. SłuŜąca zaprowadziła gościa do komnaty, gdzie mogła zaspokoić pierwszy głód po męczącej podróŜy. Haramis długo czekała na wiadomości z Cytadeli, więc kilka dodatkowych godzin nie miało dla niej znaczenia. Kiedy wszystkie trzy zebrały się w komnacie, popijając z kubków gorący sok z lądu, Haramis zapytała Ayę o dzieci, które ujrzała w swej wizji. — KsięŜniczka Mikayla i panicz Fiolon? — spytała zdziwiona Aya. Niewątpliwie zastanawiała się, dlaczego Haramis interesuje się tymi dziećmi. Arcymagini zdecydowała się jednak zachować powód dla siebie, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. W milczeniu oczekiwała, aŜ kobieta znów zacznie mówić. — Mika, księŜniczka Mikayia, jest szóstym z siedmiorga potomstwa. Król koncentruje się na kształceniu swego następcy; królowa zasypuje czułościami swoje „maleństwo”, które skończyło juŜ dziesięć lat, a pozostała czwórka bawi się razem. — Oddlingijka pokręciła głową. — Nikt nie interesuje się tym, co robi Mika, a rodzice Fiolona nie Ŝyją, przynajmniej jego matka. Gdyby nie mieli siebie nawzajem, księŜniczka byłaby bardzo samotnym dzieckiem i podejrzewam, Ŝe chłopiec takŜe. Haramis rozwaŜyła słowa kobiety. — Uzun zawsze był moim najlepszym przyjacielem — rzekła uśmiechając się i z czułością spojrzała na drewnianą harfę z fragmentem kości u szczytu kolumny. Pogładziła ją dłonią, jakby głaskała ulubione zwierzątko. — Mimo to nie mogę sobie wyobrazić, jak wyglądałoby moje dzieciństwo bez sióstr. Zawsze znajdowały się w pobliŜu czy tego chciałam, czy nie. — Wróciła myślami do teraźniejszości. — Jakie zatem miejsce zajmuje tu Fiolon? Kim on dokładnie jest? Aya kontynuowała swą opowieść. — Lord Varu Fiolon. Jego matka była najmłodszą siostrą króla Varu — nasza królowa jest średnim dzieckiem. Matka Fiolona umarła po jego narodzinach, lecz dopiero jakieś sześć lat temu królowa ubłagała króla, by zezwolił jej roztoczyć matczyną opiekę nad dzieckiem siostry. — A ojciec Fiolona? — Myśl ta nurtowała Haramis od chwili, gdy usłyszała rozmowę dwójki dzieci. Aya wzruszyła ramionami. — Nikt nie wie. Jego matka nie wyszła za mąŜ. Haramis uniosła brwi. — Siostra króla Varu urodziła dziecko, a nikt nie ma pojęcia, kim jest ojciec. Biorąc pod uwagę brak intymności we wszystkich pałacach i zamkach, jakie widziałam w swym Ŝyciu, wydaje mi się to niewiarygodne. Bez wątpienia muszą istnieć przynajmniej jakieś podejrzenia na temat osoby jej kochanka. — Wedle krąŜących na ten temat pogłosek, umierając twierdziła, Ŝe ojcem dziecka jest jeden z Władców Powietrza. Haramis ponownie uniosła brwi. — Nigdy nie słyszałam, Ŝeby Władcy Powietrza przybierali cielesną postać, nie mówiąc juŜ o płodzeniu dzieci. Aya westchnęła. — Ona umierała, pani, i prawdopodobnie majaczyła w agonii. Zgadzam się jednak, to dziwne, iŜ nikt nie wie, kto jest ojcem chłopca. Bardzo dziwne. Haramis wzruszyła ramionami.

— Wątpię, by miało to jakiekolwiek znaczenie. KaŜda duŜa rodzina ma pewną nadwyŜkę dzieci. Czy ten młodzieniec i Mikayla są zaręczeni? Aya pokręciła przecząco głową. — Słyszałam jedynie jakieś plotki, lecz nigdy nie podpisano oficjalnego kontraktu. Mikayla równieŜ mieści się w kategorii, którą określiłaś, pani, „nadwyŜką”, podobnie zresztą jak kaŜda księŜniczka. Osobiście nie miałabym nic przeciw tym zaręczynom. Są tak bardzo sobie bliscy. — Szkoda — odezwała się Haramis. — Mikayla ma zostać następną Arcymaginią, więc będzie musiała zapomnieć o małŜeństwie. Aya otworzyła usta ze zdziwienia. — Mika? Arcymaginią? — Zawahała się przez dłuŜszą chwilę, po czym przemówiła ponownie. — Biała Damo, naprawdę nie sądzę, by spodobał jej się ten pomysł. — NiewaŜne, czy jej się podoba, czy nie — odrzekła spokojnie Haramis. — Tego Ŝycia się nie wybiera. To jej przeznaczenie. Ze mną było dokładnie tak samo.

Rozdział drugi Haramis czuła, Ŝe nie moŜe dłuŜej zwlekać. Nie potrafiła znieść myśli, Ŝe jej następczynię spotkałby taki sam los jak niegdyś ją — zostałaby Arcymaginią Ruwendy, nie zdając sobie sprawy, co to za sobą niesie. Tak więc, chociaŜ mogło to wydawać się okrutne i przedwczesne, szczególnie w oczach Ayi, musi zacząć przygotowywać Mikaylę do funkcji, którą księŜniczka obejmie pewnego dnia. Aya przez kilka dni pozostała w WieŜy, a Enya dotrzymywała jej towarzystwa, podczas gdy Haramis czyniła przygotowania do podróŜy, z której miała powrócić wraz ze swą następczynią. Oczywiście mogła wezwać olbrzymie lammergeiery i na ich grzbietach dotrzeć do Cytadeli, a następnie powrócić z Mikaylą do WieŜy. Chciała jednak, by dziewczynka dokładnie przyjrzała się ziemi, której będzie strzec w przyszłości. Gdy nadszedł wyznaczony dzień, Haramis odesłała Ayę na grzbiecie lammergeiera. Sama dosiadła froniala i załadowawszy zapasy Ŝywności i sprzęt obozowy na drugiego, wyruszyła na południe w kierunku Cytadeli, w której mieszkała niegdyś i umarła jej siostra Anigel. Przez pierwsze kilka dni podróŜowała wśród gór. Dotkliwy chłód wdzierał się pod grube i ciepłe futra, mimo iŜ aura, jak na zimę, wydawała się stosunkowo przyjazna, a górskie bezdroŜa pokrywał zeszłotygodniowy śnieg. (Haramis wystarczająco cierpiała, jadąc przez śnieg i nie pozwalała, Ŝeby napadało go więcej). Rankiem po przebudzeniu, chociaŜ spała w ciepłym worku, bolały ją wszystkie stawy. Pod koniec piątego dnia opuściła krainę śniegów i ujrzała, jak ogromna, czerwona kula słońca zatapia się na zachodzie ponad bagnami. Przez większą część drogi korzystała z zapomnianych, tajemnych ścieŜek, wrzynających się w mroczne bagna Ruwendy. Kiedyś znała tu kaŜdą piędź ziemi równie dobrze jak zawartość wszystkich półek swej biblioteki. Szarpiący mięśnie ból świadczył według niej niezbicie, Ŝe istotnie zbyt długo prowadziła spokojne Ŝycie, nie wychodząc poza mury przytulnej WieŜy. To prawda, Ŝe kiedy ziemi nie zagraŜało niebezpieczeństwo, nie było potrzeby opuszczać WieŜy. Pomyślała jednak, Ŝe mimo wszystko powinna robić to częściej. Ile to juŜ lat upłynęło od czasu, gdy po raz ostatni widziała swą ziemię inaczej niŜ w wizjach? Choć ciało miała obolałe, odczuwała radość, cieszyła się kaŜdym ruchem, kaŜdym oddechem. Przybrała postać zwykłej kobiety, juŜ nie młodej, lecz jeszcze krzepkiej i Ŝwawej, mimo śnieŜnobiałych włosów opadających kaskadą na plecy. Taki właśnie wygląd miała zwyczaj przybierać, kiedy podróŜowała po ziemi, nawet w czasach młodości. Zapewniał pewien szacunek ze strony napotkanych ludzi i chronił przed przesądną trwogą, jaką budziła obecność Arcymagini. Jednak kaŜdego dnia, gdy nadchodził zmierzch, zastanawiała się, czy te pozory dobrej formy nie były taką samą ułudą jak wszystko, co dowodziło tkwiących w niej magicznych mocy — lub jak jej prawdziwy wiek. Przypomniała sobie, Ŝe z powodzeniem mogła wezwać jednego z lammergeierów i często, szczególnie późnymi popołudniami, nachodziła ją pokusa, by w ten sposób zaznaczyć pilny charakter swej misji. Sądziła jednak, Ŝe wylądowanie na dziedzińcu domostwa swej ileś razy „pra” siostrzenicy postawiłoby całą Ruwendę na nogi. Dałoby teŜ owej dziewczynce oraz jej rodzicom mylne pojęcie o obowiązkach i trudach bycia Arcymaginią, a takŜe kompletnie wypaczony obraz właściwego wykorzystywania magicznych sił. Froniale nie miały najmniejszego związku z magią; Orogastus trzymał je kiedyś w stajni (nie potrafił wzywać lammergeierów, więc froniale stanowiły jego jedyny środek

transportu), a Haramis po prostu zaopiekowała się stadem. Orogastus, zawsze dbający o splendor, niewątpliwie wyruszyłby z podobną misją na grzbiecie lammergeiera, jeśli tylko by mógł. Haramis miała inną naturę. Kontynuowała podróŜ sama, bez niczyjej pomocy, często prowadząc froniale, kiedy nisko zwisająca się roślinność uniemoŜliwiała jazdę. W wyglądzie zewnętrznym i sposobie zachowania się kobiety nie było nic magicznego, z wyjątkiem białej peleryny i laski. Jej Talizman, Trójskrzydły Krąg, który nosiła na łańcuszku na szyi, skrywały zgrzebne szaty. Na nogach miała wysokie, ocieplane buty; odpowiednie zaklęcie chroniło je przed deszczem i mgłami, pozwalając właścicielce nieomylnie poruszać się w labiryncie niewidocznych ścieŜek. Arcymagini nie było to potrzebne, lecz parała się zaklinaniem od wczesnego dzieciństwa i nie chciała wyjść z wprawy. PodróŜ sprzyjała odświeŜeniu wspomnień o drogach i ścieŜkach Ruwendy, jako Ŝe ostatni raz wędrowała po nich wiele lat temu. Mogła wybrać sobie towarzystwo, jakie tylko chciała, mogła posłuŜyć się magią i błyskawicznie dotrzeć do celu. Poruszała się jednak na własnych nogach albo na fronialu. Miała nadzieję, Ŝe mimo to jej krewna wyczuje magię. Gdyby okazało się, Ŝe dziewczynka posiada naturalne zdolności magiczne, stanowiłoby to dobry początek nauki. Podczas krótkich chwil, kiedy Haramis ją widziała, zrozumiała, Ŝe Mikayla raczej będzie próbowała dociekać przyczyn działania zaklęcia, niŜ nauczy się je czuć. Bez wątpienia jednak to właśnie ona pojawiła się w wizji jako następczyni Haramis, a więc takie było przeznaczenie. Arcymagini nawet nie brała pod uwagę moŜliwości, Ŝe Fiolon, będąc chłopcem i pochodząc z Varu, miałby zostać jej następcą. Spokojna podróŜ przez bagna zabrała jej kolejne cztery dni i noce. Przypominała sobie znajome niegdyś obszary Ruwendy, w większości błota porośnięte gęstą roślinnością. Tak długo zamieszkiwała wśród zaśnieŜonych gór, Ŝe wspomnienie moczarów zatarło się w jej pamięci. Śnieg mogła zawsze strzepnąć z ubrania, a bardziej natrętne płatki topniały, kiedy weszła do wnętrza budowli. Błoto przyklejało się, wysychało, powodowało swędzenie skóry. Odczuła ulgę, gdy ścieŜka doprowadziła ją wreszcie do Wielkiej Grobli i błotniste szlaki zamieniły się w brukowaną drogę. Teraz nie musiała uwaŜać na kaŜdy krok i mogła spokojnie rozglądać się dokoła. ChociaŜ w okolicach Cytadeli zima zawsze kojarzyła się z deszczem i pluchą, tym razem trafił się jeden z rzadkich, słonecznych dni. Chłód przestał dawać się we znaki, co stanowiło przyjemną odmianę w tej ponurej porze roku. Ptaki szczebiotały w wierzchołkach drzew wyrastających po obu stronach Grobli. Kiedy dotarła do łąki jaśniejącej na Wzgórzu Cytadeli, zauwaŜyła, Ŝe nawet w środku zimy kwitły wszędzie czarne kwiaty trillium. Zakaszlała głośno. W czasach jej dzieciństwa Czarne Trillium naleŜało do rzadkich, przesyconych magią zjawisk; w rzeczywistości istniała tylko jedna taka roślina i opiekę nad nią roztaczała Arcymagini. Po zwycięstwie nad Orogastusem kwiaty rozkwitły, pokrywając ciemnym kobiercem niemalŜe cały pagórek. Z czasem stały się równie powszechne jak chwasty i prawdopodobnie, pomyślała Haramis uśmiechając się kwaśno, traktowano je na równi z nimi. Późnym rankiem stanęła u wrót Cytadeli, gdzie król powitał ją w stanie graniczącym wręcz z osłupieniem. — Arcymagini, wielki to dla nas zaszczyt — rzekł, sprawiając wraŜenie podenerwowanego. — CóŜ moŜemy dla ciebie uczynić? Królowa, z drugiej strony, chyba potraktowała nie zapowiedzianą wizytę Haramis jako przejaw ekscentryzmu starej kobiety.

— Musisz być niezmiernie wyczerpana, Pani! — Jedna ze słuŜebnych przybiegła natychmiast w odpowiedzi na spojrzenie królowej. — SłuŜący zaniosą twe rzeczy do komnaty gościnnej i zadbają o twoje zwierzęta, podczas gdy będziesz odpoczywała po podróŜy. Dziesięć dni zmagań z zimową pogodą i wybrykami nieco kapryśnych froniali (zachowywały się spokojnie w górach, lecz najwyraźniej nie cierpiały moczarów) sprawiły, Ŝe Haramis nie tylko ogarniało ogromne zmęczenie, lecz równieŜ czuła się porządnie rozdraŜniona. — MoŜecie sobie darować całą tę ceremonię — ucięła krótko. — Nie przybyłam tu, by spotkać się z wami, lecz z Mikaylą. — Mikaylą? — powtórzył zdumiony król. — Twoją córką, Mikaylą — wycedziła Haramis przez zaciśnięte zęby. Nigdy nie przepadała za głupcami, a lata spędzone w odosobnieniu zatarły pamięć o dworskich manierach. Co więcej, jako Arcymagini nie musiała przejmować się tym, co ludzie o niej myślą. — Szóstą z siedmiorga twych dzieci. Pamiętasz ją chyba, co? Król odkaszlnął nerwowo. — Tak, oczywiście, Ŝe pamiętam, lecz to jeszcze dziecko. Czego od niej chcesz? Na szczęście dla resztek nerwów, które udało się Haramis utrzymać na wodzy, królowa okazała się bardziej praktyczna. Przed oczami Haramis przemknęło wspomnienie rodziców: uczony i niesłychanie roztargniony król Krain i zdolna, delikatna królowa Kalanthe. Tymczasem słuŜąca pobiegła upewnić się, czy przygotowano juŜ komnatę gościnną, rozpalono ogień w kominku oraz czy wniesiono bagaŜe Haramis i zaopiekowano się dwoma fronialami. Królowa wysłała Ayę z zadaniem odnalezienia księŜniczki Mikayli i natychmiastowego sprowadzenia jej do niewielkiej komnaty. Następnie poprowadziła tam Haramis, wskazała najwygodniejsze krzesło i posłała po przekąski. — Wkrótce będzie obiad — wyjaśniła — lecz na razie, moŜe trochę suszonych owoców i sera? Haramis usiadła wyprostowana na krześle zwaŜając, aby nie dać po sobie poznać trudów podróŜy. Na zewnątrz, obmywana kojącymi promieniami słońca, czuła się dobrze, lecz pośród kamiennych, ponurych murów, mimo wesoło trzaskających płomieni w kominku, panowała koszmarna wilgoć, jakŜe niewskazana dla umęczonego ciała. Spojrzała na podąŜającego za nimi króla, który zatrzymał się niepewnie przy drzwiach. Niewątpliwie Ŝałował, Ŝe nie ma więcej czasu, aby przygotować Mikaylę na spotkanie ze starszą krewną. Krótka obserwacja dziewczynki podsunęła Haramis myśl, iŜ królowej towarzyszyły teraz te same odczucia, lecz skrywała je o niebo lepiej od swego męŜa. A moŜe, pomyślała Arcymagini, król rzeczywiście starał się odtworzyć w pamięci obraz Mikayli? Skoro sądził, Ŝe jest jeszcze dzieckiem, najwyraźniej nie zwracał ostatnio na nią zbytniej uwagi. Haramis odnosiła wraŜenie, Ŝe dzisiejszy dzień przyniesie mu sporą niespodziankę. Wniesiono potrawy i Haramis zjadła spokojnie posiłek, powstrzymując swą niecierpliwość. Aya wkrótce odnajdzie Mikaylę i okazywanie zniecierpliwienia wydawało się w tej sytuacji co najmniej nierozsądne. Aya wróciła sama. — Gdzie moja córka? — spytała królowa. Aya patrzyła smutno. — Nie ma jej w Cytadeli, wasza wysokość. Obawiam się, Ŝe znów wybrali się z paniczem Fiolonem na jedną z tych swoich wypraw krajoznawczych. Królowa opadła głęboko w krześle i schwyciła się za nasadę nosa, jakby pod wpływem nagłego bólu głowy. ChociaŜ matka przyjęła wieść z wyraźnym zmartwieniem, Haramis odniosła niejasne wraŜenie, Ŝe królowa nie jest bardzo

zdziwiona. Istotnie, jedynym słyszalnym komentarzem były słowa: — Dlaczego akurat dzisiaj? Król natomiast zdawał się absolutnie nie pojmować sytuacji, którą nawet nowo przybyła Haramis zrozumiała w lot. Nic dziwnego, siostra Haramis, Kadiya miała zwyczaj znikać na moczarach na całe tygodnie w towarzystwie swego ulubionego kompana, myśliwego Nyssomu, Jaguna, Arcymagini nie było więc obce tego typu zachowanie. KsięŜniczka Kadiya spędziła wiele czasu pośród Nyssomów, którzy nadali jej przydomek Przewidująca i uznali za honorową członkinię plemienia. — Wyprawy krajoznawcze? — parsknął. — Wytłumacz się, kobieto! Czy chcesz przez to powiedzieć, Ŝe moja córka włóczy się samotnie po moczarach? — Nie, wasza miłość — odezwała się pospiesznie Aya. — Jestem pewna, Ŝe nie jest sama. Wraz z paniczem Fiolonem mają wielu przyjaciół w nyssomijskiej wiosce na zachód od Wzgórza, więc na pewno wyruszyli w towarzystwie przewodnika. Zdawało się, Ŝe król wybuchnie; męŜczyźni, pomyślała Haramis, zawsze pytają o mało waŜne sprawy. Właśnie ten moment wybrała, aby przejąć kontrolę na sytuacją. — Dokąd mogli pójść? — spytała spokojnym głosem. — W zeszłym miesiącu słyszałam, jak rozmawiali o jakichś staroŜytnych ruinach nad brzegiem Golobar — odparła Aya — lecz zgodnie uznali, Ŝe poziom wody w rzece nie był jeszcze dość wysoki, by tak daleko dotrzeć łódką. — Oczywiście — dodała nieśmiało — od tamtego czasu sporo padało. Haramis znała te ruiny, chociaŜ sama nigdy tam nie była. Wznosiły się na granicy Czarnych i Zielonych Błot, mniej więcej w połowie odległości między źródłami rzeki Golobar a miejscem, gdzie wpływała do Dolnego Mutaru, około dnia podróŜy na zachód od Cytadeli. Trzeba jeszcze dodać dzień, aby dostać się do rzeki Golobar, i prawdopodobnie przynajmniej tydzień w idealnych warunkach, by dotrzeć do ruin, oczywiście zakładając… — Skritekowie! — przypomniała sobie Haramis. — Chyba wie, Ŝe na tym terenie znajduje się duŜe skupisko Skriteków, prawda? — Co takiego? — krzyknął król, zagłuszając jęk przeraŜenia, jaki wydobył się z ust królowej. — Czy ty nic nie wiesz o swoim królestwie? — warknęła Haramis. — Bo nie mam najmniejszej wątpliwości, Ŝe prawie nic nie wiesz o własnej rodzinie. — Nie martw się, mamo; Skritekowie nie skrzywdzą Miki — od drzwi doleciał ich pełen ufności dziecięcy głos. — Porozmawia z nimi i dadzą jej spokój. Haramis wątpiła w prawdziwość tego stwierdzenia. Ona oczywiście potrafiła powstrzymać Ŝarłocznych Skriteków, wydając rozkaz, lecz była Arcymaginią. Skritekowie, powszechnie nazywani Topicielami, mieli w zwyczaju ukrywanie się pod powierzchnią wody w oczekiwaniu na zdobycz, przede wszystkim Odmieńców oraz duŜe zwierzęta. Następnie wciągali swoje ofiary w głąb, aby je utopić, po czym przystępowali do upiornej uczty. Ich łowieckie metody na lądzie były jeszcze gorsze; polowali całymi stadami. Haramis widziała, jak atakowali ludzi; sfora Skriteków unicestwiła część armii króla Voltrika. Haramis zdołała powstrzymać się od płaczu, jako Ŝe król Labornoku, Voltrik, najechał niegdyś Ruwendę, uśmiercił jej rodziców i próbował zabić ją i jej siostry. Tak zachowywały się dorosłe osobniki. Młode, pod pewnymi względami, były jeszcze gorsze. Skritekowie składali jaja i przestawali się nimi interesować. Spośród Odmieńców jedynie oni przechodzili stadium przepoczwarzania się. Larwa przędła kokon, przeobraŜała się i powstawał mały, niezwykle Ŝarłoczny dorosły osobnik. Haramis towarzyszyło niepokojące uczucie, Ŝe na obranym przez dzieci szlaku znajdował się jeden z gajów obumarłych drzew, w którym Skritekowie przepoczwarzali się w drapieŜne bestie. Postanowiła sprawdzić słuszność swoich

obaw. Niestety, właśnie w tej chwili królowa, z nieukrywaną dumą, przedstawiała swoje „maleństwo” — dziesięcioletniego księcia Egona. Skłonił się nad ręką Haramis ku jej skrzętnie tłumionemu rozbawieniu. Mały czarodziej. Gęste, złote loki spływały mu na ramiona, a duŜe, błękitne oczy patrzyły niewinnie; w istocie bardzo przypominał Anigel. Historia lubi się powtarzać, pomyślała Haramis. Mam nadzieję, Ŝe ma trochę rozumu, chociaŜ z takim wyglądem prawdopodobnie moŜe przetrwać i bez niego. — Więc twoja siostra rozmawia ze Skritekami, tak? — zapytała Haramis. — Co im mówi? — Mówi, Ŝe nie wolno im wypowiadać wojny ludziom. Haramis była zaskoczona. Malec powiedział prawdę, a domaganie się przestrzegania tego zakazu naleŜało do obowiązków Arcymagini. Skąd jednak Mikayla mogła o tym wiedzieć i w jakich okolicznościach dyskutowała na ten temat ze Skritekami? Nie sądziła, Ŝeby Skritekowie stosowali się do tego zakazu, lecz jeśli Mikayla myślała inaczej… Haramis chciała jak najszybciej spotkać się z księŜniczką, jako Ŝe poznanie dziewczynki stało się dla niej niezmiernie waŜne.

Rozdział trzeci Rzeka okazała się wystarczająco głęboka, by płaskodenne łodzie Nyssomów z powodzeniem mogły dotrzeć do ruin. Mikayla i Fiolon wraz ze swymi nyssomijskimi przewodnikami, Quasim i Traneo, od kilku juŜ dni podróŜowali łodziami, często przeciągając je przez płycizny i wiosłując, gdy głębokość wody pozwalała na uŜycie wioseł. Dzień za dniem, od świtu do zachodu słońca, uparcie wykonywali mozolną pracę. Kiedy ciemności nie pozwalały dostrzec nurtu, wyciągali łodzie na brzeg. Zjadali dokładnie odmierzone porcje suszonego mięsa, głównego poŜywienia, jakie zabrali ze sobą w podróŜ, po czym układali się do snu w jednej z łodzi, stawiając na niej drugą, odwróconą do góry dnem. W miarę stabilna konstrukcja pozwalała uniknąć męczących nocnych wart. Skritekowie, jedyni drapieŜcy, jacy potrafili sforsować drewniane schronienie, nie będąc prowokowani, pozostawiali ludzi w spokoju. Zapach Quasiego i Traneo, jeśli spali pomiędzy Mikaylą a Fiolonem, nie mógł draŜnić czułych nozdrzy przechodzącego nie opodal Skriteka. W rzeczywistości, zanim znaleźli się na obszarze zamieszkiwanym przez te bestie, zdąŜyli juŜ przesiąknąć zapachem moczarów. Po dwóch dniach podróŜy po terytorium drapieŜców na brzegu rzeki ujrzeli w końcu ślady ruin, których poszukiwali. Fiolon wskazał na nie podekscytowany. — Spójrzcie, tam była kiedyś wioska. MoŜe w tych ruinach znajdziemy więcej pozytywek albo czegoś równie ciekawego. — Nie wierzę, Ŝe moŜe być coś równie ciekawego — dokuczała mu Mikayla. — A juŜ na pewno nie dla ciebie. — KsięŜniczko — wtrącił niewielkiego wzrostu Quasi — nie warto zagłębiać się w te ruiny, tamte połoŜone dalej, wzdłuŜ rzeki, są o niebo ciekawsze. Mikayla popatrzyła na niego podejrzliwie. — Chcesz, Ŝebyśmy płynęli dalej rzeką przez terytorium Skriteków, naraŜając się na jeszcze większe ryzyko spotkania z nimi? Co ci się nie podoba w tych ruinach? — Mnie się podobają — zaprotestował Fiolon — i chcę się dowiedzieć czegoś więcej o Zaginionych. — A ja naprawdę chcę znaleźć więcej pozytywek — dodała Mikayla — i zobaczyć, jak działają. Traneo, najwyraźniej czymś przeraŜony, wtrącił nagle: — Król rozgniewałby się, gdyby coś ci się przytrafiło, paniczu. Jestem odpowiedzialny za wasze bezpieczeństwo. — To nonsens — powiedział Fiolon. — Król nie dba o to, co robię. Nie sądzę, by w ogóle miał pojęcie, Ŝe tu jesteśmy. Mikaylę wprawiła w trwogę pewność, z jaką przemawiał Fiolon, oraz prawdziwość jego słów. Przez chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć. Następnie ponownie zwróciła się do Quasiego: — WciąŜ jeszcze mi nie powiedziałeś, dlaczego te ruiny mogą być niebezpieczne. — No cóŜ — zamruczał podenerwowany przewodnik, przewracając oczyma — one wciąŜ Ŝyją. — śyją? — spytał Fiolon. — Ruiny? Chcesz nam powiedzieć, Ŝe te budowle Ŝyły i wciąŜ są Ŝywe? Nigdy nie słyszałem, Ŝeby nawet Zaginieni potrafili oŜywiać budowle. — Gdy się do nich wejdzie — odpowiedział Quasi drŜącym tonem — głosy dobywają się spod ziemi i przemawiają w nieznanym języku.

— A moŜe tam nadal działają urządzenia Zaginionego Ludu? — odezwała się podekscytowana Mikayla. — Musimy wejść do środka! — Nie teraz! — rzekł stanowczo Traneo. — Zaczyna zmierzchać. Proszę, księŜniczko, nie rób niczego zbyt pośpiesznie. Sen przywróci jasność naszym umysłom, a jeśli naprawdę musisz tam wejść, zaczekaj do rana. — No dobrze. Znajdźmy zatem jakieś bezpieczne miejsce na obóz — zaproponowała Mikayla. — I… nie wiem jak wam, ale mnie zaczyna burczeć w brzuchu. Fiolon odpowiedział akcentując kaŜde słowo. — Burczy mi w brzuchu juŜ od trzech dni. To ty nalegałaś, Ŝebyśmy porcjowali zapasy jedzenia. — I wciąŜ myślę, Ŝe to dobry pomysł — odparła Mikayla — bo jeśli skończy nam się Ŝywność, będziemy musieli wrócić do domu, a tego nie chcę. Przynajmniej jeszcze nie teraz. — Co zatem, według ciebie, powinniśmy zrobić? — zapytał Fiolon. — Myślę, Ŝe Quasi i Traneo powinni znaleźć odpowiednie miejsce na obozowisko. Fiolon spojrzał pytająco na Quasiego, który natychmiast ustosunkował się do tej propozycji: — Do zmroku pozostało nam niewiele czasu, paniczu, lecz zrobię co w mojej mocy. Popłynęli jeszcze kawałek w górę rzeki, po czym Traneo dał sygnał, by skierować łodzie do brzegu, na niewielki cypel pokryty okrągłymi, wygładzonymi przez wodę kamieniami. — MoŜemy spróbować tam, paniczu Fiolonie. Przynajmniej w tym miejscu Skritekowie nie mogą czyhać w wysokiej trawie. — Oczywiście, Ŝe nie — zgodziła się Mikayla. — W tej trawie nie mógłby skryć się nawet polny flint. — Dziewczynka zgrabnie wyskoczyła z łodzi, aby poszukać wyschniętej trawy na podpałkę do ogniska. W chwili gdy postawiła stopę na ziemi, zamarła. — Mika? — spojrzał pytająco Fiolon. — Co się dzieje? — Coś — odpowiedziała Mikayla — lecz nie wiem co dokładnie. Czuję coś, coś w ziemi. Traneo zdąŜył juŜ wyjść na brzeg i szukał odpowiedniego miejsca na ognisko. Mikayla wolnym krokiem podąŜyła za nim, próbując określić źródło swego niepokoju. Podeszła do sterty gładkich kamieni i stopą odwróciła jeden. Ku swemu zdziwieniu poczuła, Ŝe był miękki i szorstki niczym skóra. Po chwili kamień zaczął powoli kołysać się w przód i w tył. PrzecieŜ nie kopnęła go zbyt mocno, prawda? Podczas gdy patrzyła na niego w zdumieniu, rozszczepił się przy wtórze dziwnego odgłosu, przypominającego rozdzieranie się materiału. Z powiększającej się szczeliny wychynął brzydki zielony ryjek z dwoma wyłupiastymi oczkami. Mikayla nigdy przedtem nie widziała Skriteka w stadium larwalnym, lecz od razu zrozumiała, Ŝe ma go właśnie przed sobą. Brzydki pysk rozwarł się szeroko, ukazując dwa rzędy ostrych i zaskakująco długich zębów. Był siedmiokrotnie mniejszy od dorosłego Skriteka i brakowało mu przeraŜających kłów. Zaskoczyła ją szybkość ruchów małego brzydactwa. Nie miało więcej niŜ stopę wysokości, lecz wydawało się, Ŝe rośnie w oczach. Błyskawicznie podpełzł do Traneo, schwycił nieszczęśnika pazurami i zaczął ciągnąć w kierunku wody. Ku przeraŜeniu dziewczynki, drapieŜca zaczął poŜerać Odmieńca Ŝywcem. Traneo wydał z siebie przeraźliwy krzyk. Mikayla nie mogła uwierzyć, Ŝe stworzenie widzi poprzez białą, skórzaną mgiełkę

pokrywającą wyłupiaste oczy. Stała osłupiała ze strachu, kiedy Skritek kończył odgryzać głowę biednego Odmieńca. Krzyk Traneo uciął się nagle, gdy ciemna toń zamknęła się ponad ofiarą i krwioŜerczą bestią. Mikayla odskoczyła do tyłu, potknęła się o kamień i runęła na piasek. Poczuła obezwładniający strach; podczas łowów stawała juŜ twarzą w twarz ze śmiercią, lecz nigdy w tak odraŜającej formie. Próbowała podnieść się z ziemi, lecz kolejne jajo poruszyło się pod jej stopą i ponownie straciła równowagę, zanim jeszcze pojawiła się kolejna larwa Skriteka. Upadek pozbawił ją tchu i przez chwilę leŜała nieruchomo. Mały Skritek zdąŜył otworzyć pysk, kiedy nadlatujący kamień uderzył go w wyciągniętą głowę. Stworzenie zachwiało się i legło na boku. Szlochając z ulgi, Mikayla wstała i wpadła na Fiolona, który raczej szorstko niŜ z galanterią wciągnął ją do łodzi i pośpiesznie odpłynął na środek rzeki. Mikayla powoli przychodziła do siebie. Nie przestawała opłakiwać Traneo; nikt nie powinien umierać w taki sposób, poŜerany Ŝywcem. Po chwili jednak minęła jej histeria i rozluźniła palce wpijające się w ramię Fiolona, co znacznie ułatwiło mu sterowanie łodzią. — Tym „czymś” był Skritek, a te okrągłe przedmioty przypominające kamienie, to jaja tych stworów, prawda? — odezwał się Fiolon. Z tyłu, z drugiej łodzi, usłyszeli ponure potwierdzenie Quasiego, który przytrzymywał rufę ich łódki. Mikayla wzdrygnęła się i spojrzała na brzeg. — Potrafię sobie radzić z dorosłymi Skritekami, lecz nie z takimi. Teraz, kiedy zobaczyłam je z bliska, wydają mi się jeszcze bardziej odraŜające — zauwaŜyła. — Nie mam zamiaru podchodzić do nich bliŜej. Dzięki, jeśli to ty rzuciłeś kamieniem, Fiolonie. Chyba uratowałeś mi Ŝycie. Co teraz zrobimy? Fiolon odezwał się drŜącym głosem: — Powinniśmy chyba wrócić do ruin. Wolę słyszeć dziwne głosy niŜ spotykać się z larwami Skriteków. — Zgadzam się — odrzekła Mikayla. — Popatrz na te jaja! — Na brzegu pozostałe jaja kołysały się i rozszczepiały, wydając przedziwne odgłosy. Larwy poŜerały się nawzajem w okrutnej walce o przetrwanie. Wkrótce cały brzeg pokrył się masą walczących ze sobą poczwar, obryzganych zielonkawoczarną posoką. Obserwujący to odwrócili z obrzydzeniem wzrok, a łodzie bystro pomknęły w dół rzeki. Przez chwilę panowała cisza; Fiolon ściskał w dłoniach ster, spoglądając na ciemniejące brzegi rzeki, a Quasi Ŝelaznym chwytem przez cały czas trzymał łodzie razem. Mikayla, nadal nie mogąc opanować drŜenia, podeszła, Ŝeby pomóc Odmieńcowi. Widziała juŜ wcześniej słynnych Topicieli. Z tymi, z którymi się spotykała, zawsze udawało jej się porozumieć. Stworzenia, z którymi nie potrafiła ani komunikować się, ani wpływać na ich rozsądek, napawały ją obawą! Mikayla i Fiolon zbudzili się o świcie gotowi zbadać ruiny. Quasi nie odniósł się do tego pomysłu entuzjastycznie. Skoro jednak miał do wyboru samotne oczekiwanie lub wyruszenie z dziećmi, wybrał drugie rozwiązanie, narzekając po drodze. Poruszali się ostroŜnie zarośniętą ścieŜką prowadzącą do ruin, wypatrując jaj podobnych do kamieni, lecz tym razem niczego podobnego nie zauwaŜyli. — Ich wylęgarnia znajdowała się chyba tylko przy rzece, nie tutaj — skomentował leniwie Fiolon. — Miejmy nadzieję — burknął ponuro Quasi. — Nie wyczuwam Ŝadnego niebezpieczeństwa — zauwaŜyła Mikayla. — Quasi, mówiłeś, Ŝe ci, którzy tu przychodzili, słyszeli jakieś głosy. Czy słyszałeś jednak, by komuś przytrafiło się coś złego? — Większość ludzi, księŜniczko, ma tyle rozumu, Ŝe ucieka słysząc dziwne głosy

— odrzekł cierpko Quasi. — Inaczej mówiąc — przetłumaczyła Mikayla — nie. Nikomu nigdy nie stała się tu krzywda. — O której byśmy wiedzieli. — Quasi nie robił wraŜenia uszczęśliwionego. — A zatem będziemy mieli oko na szkielety — powiedziała Mikayla, coraz bardziej rozbawiona posępnymi ostrzeŜeniami Odmieńca. — Patrzcie! — krzyknął Fiolon tak gwałtownie, Ŝe przez chwilę Mikayla sądziła, Ŝe rzeczywiście nastąpiła na szkielet. — Ta budowla przed nami — wydaje się nie naruszona! — Dzieci popędziły przed siebie, a niezadowolony Quasi podreptał za nimi. Budowla rzeczywiście sprawiała wraŜenie nie naruszonej. Gdy weszli do wnętrza, rozbrzmiały głosy, o których mówił Quasi. — Wcale nie są przeraŜające — stwierdziła Mikayla, zatrzymując się, aby posłuchać. Fiolon przysłuchiwał się z uwagą. — Myślę, Ŝe wypowiadają te same słowa w róŜnych językach, jakieś powitanie albo oświadczenie. Wsłuchajcie się w miarowość ich mowy. ZauwaŜyliście podobne brzmienie? Głosy umilkły i Mikayla potrząsnęła przecząco głową. — Obawiam się, Ŝe nie mam twojego słuchu, Fiolonie, lecz jestem pewna, Ŝe masz rację. Chodź, panie muzyku, zobaczmy, czy uda nam się znaleźć dla ciebie kolejną pozytywkę. — Wzięła go pod rękę i zaciągnęła głębiej do środka. Nieznani budowniczowie kamiennej budowli podzielili ją na obszerne komnaty. Intensywne promienie słońca wpadały przez duŜe, witraŜowe okna w kształcie rombu. Nawet teraz, gdy niezwykle Ŝywotne pnącza roślin wdarły się przez witraŜe do wewnątrz, silne światło pozwalało nie zapalać pochodni. — Zastanawiam się, czy była tu kiedyś szkoła — odezwała się Mikayla, kiedy przechodzili przez salę pełną ławek i stolików. — MoŜe teatr — zasugerował Fiolon, gdy znaleźli się w kolejnym pomieszczeniu. — Popatrz, jak ławki wznoszą się dokoła sceny. — Tak — przyznała Mikayla — to rzeczywiście wygląda jak teatr z obrazka, który widziałam w ksiąŜce, lecz czy szkoła nie mogła mieć swojego teatru? — Musiałaby to być niezwykle zamoŜna szkoła — zauwaŜył Fiolon. — MoŜe w porównaniu z nami Zaginieni byli bogaci — powiedziała Mikayla. — To, co dla nich było zwykłymi świecidełkami, dla nas jest bezcennymi przedmiotami. — Wsadziła głowę do małego pomieszczenia za sceną. — Myślę, Ŝe to jakiś magazynek, ale jest zbyt ciemno. Masz pochodnię? Quasi niechętnie podał pochodnię i hubkę z krzesiwem, pomrukując, Ŝe pewne rzeczy nie powinny ujrzeć światła. Mikayla zlekcewaŜyła narzekania przewodnika, lecz podziękowała mu odbierając pochodnię. Wraz z Fiolonem weszli do pomieszczenia i w tym samym momencie wydali z siebie westchnienie zdumienia. Pokój pełen był stojaków, półek i szafek. Fiolon wrócił do „sali teatralnej” po drugą pochodnię, podczas gdy Mikayla oglądała rzeczy stojące na półkach. Pierwszą zapełniały stylizowane maski, kształtem i kolorem przypominające ludzkie twarze. W miejscu oczu widniały wydrąŜone dziury, Ŝeby ten, co nosił maski, mógł widzieć, posiadały teŜ mniejszą szczelinę na usta, pozwalającą oddychać i mówić. Obok znajdował się stojak obwieszony kostiumami, lecz kiedy Mikayla spróbowała ściągnąć jeden z nich, materiał rozpadł się jej w rękach. Z przestrachu niemal się zakrztusiła. — Co ja narobiłam? Fiolon przystawił swoją głownię do jej pochodni i w pomieszczeniu zrobiło się całkiem jasno. Dotknął palcami leŜących na podłodze strzępów kostiumu. Rozsypały

się ostatecznie. — Nic nie zrobiłaś, Mika — zapewnił. — To pewien rodzaj jedwabiu, a jedwab starzeje się z wiekiem. Rozpada się w proch pod lada dotykiem. — Och, to dobrze — odetchnęła Mikayla. — Nie chciałabym myśleć, Ŝe bestialsko zniszczyłam cenny zabytek. Fiolon wzruszył ramionami. — Dotykając tych rzeczy na pewno się je zniszczy. Sprawdzę szafki. Jeśli w tym pomieszczeniu są pozytywki, to tylko tam. — Dobrze — zgodziła się Mikayla. — Ja szybko przejrzę inne stojaki, a potem zajrzę do szafek od drugiego końca i spotkamy się w środku. Fiolon chrząknął na znak aprobaty, zdąŜywszy juŜ ostroŜnie otworzyć jedną z drewnianych skrytek. Mikayla przejrzała pozostałe kostiumy uwaŜając, by nie dotknąć Ŝadnego i zatrzymała się zaintrygowana przed stojakiem pełnym srebrnych kul średnicy jej kciuka. KaŜda kulka miała na górze pętelkę i zwieszała się z róŜnokolorowych wstąŜek zrobionych z materiału, jakiego Mikayla nigdy wcześniej nie widziała. Sądząc po długości wstąŜek ułoŜonych parami, wydawało się, Ŝe słuŜyły jako rodzaj wiszących ozdób. Mikayla delikatnie dotknęła jednej i przedmiot zadzwonił cichutko, kołysząc się w przód i w tył. Niezwykle cichy dźwięk zwrócił uwagę Fiolona. — Co tam masz? — spytał podchodząc do niej. — Nie wiem — odparła Mikayla — ale są ładne, prawda? Fiolon sprawdzał wysokość dźwięku z jednej i z drugiej strony szeregu wiszących kuleczek. — KaŜdy kolor wydaje inne tony — ocenił. — Ta mi się podoba. — Mikayla wzięła jedną część z pary z zielonymi wstąŜkami i załoŜyła ją sobie na szyję. — O, proszę — odezwała się, wkładając na Fiolona drugą część — przynajmniej znaleźliśmy coś muzycznego. — Przebiegła palcem po wstąŜce na szyi. — Z czegokolwiek została zrobiona, jest mocniejsza niŜ jedwab. — Podeszła do ostatniej szafki. — Teraz zacznę od mojej strony, tak jak mówiłam. Fiolon potrząsnął dźwięczącą kulką raz przy lewym, raz przy prawym uchu, po czym schował ją pod tunikę i wrócił do szafek. Kiedy otworzył którąś z kolei, pomieszczenie wypełniło się kakofonią dźwięków. — Mika, zobacz! — zawołał. Mikayla roześmiała się. — Nie muszę patrzeć, słyszę. Kiedy grają wszystkie razem, brzmi to trochę dziwnie, prawda? Ile ich jest? — Siedem — odparł Fiolon, wpychając kilka pozytywek do sakwy zawieszonej przy pasku. Mikayla, idąc za jego przykładem, włoŜyła pozostałe do swojej sakwy. Kiedy wszystkie zostały odcięte od światła, zaległa cisza. — MoŜemy teraz iść? — doleciał ich z zewnątrz głos Quasiego. — Proszę. Mikayla i Fiolon wymienili grymasy cierpiętników. — No cóŜ — odezwał się Fiolon — chyba tak. Nie jestem pewien, Mika, lecz wydaje mi się, Ŝe mamy tu nawet duplikat. — Nie wiemy, ile tych straszliwych poczwar Skriteków przeŜyło i czy nie ruszą w dół rzeki — stwierdziła Mikayla. — Zawsze moŜemy wrócić kiedy minie pora ich wylęgu. — W takim razie — powiedział ochoczo Quasi — zabierajmy się stąd. Chciałbym wrócić do domu w całości! Mikayla wcisnęła małą kulkę pod tunikę, by nie zgubić jej gdzieś po drodze do łodzi. Zgasili pochodnie i ruszyli w stronę rzeki. Quasi ocenił łodzie smutnym wzrokiem. — Lepiej zostawić tu jedną — zauwaŜył. — Jakoś się pomieścimy i szybciej

dotrzemy do domu, jeśli nie będziemy próbowali w trójkę sterować dwiema łodziami. — Dzieci ze zrozumieniem pokiwały głowami, po czym we troje sprawnie przenieśli zapasy do jednej łodzi, a drugą wciągnęli na brzeg i odwrócili do góry dnem. — MoŜemy ją zabrać następnym razem — odezwała się Mikayla. Quasi Ŝachnął się i odepchnął łódź od brzegu. Wartki nurt porwał ich błyskawicznie w swe objęcia i wkrótce zbliŜyli się do miejsca, gdzie Golobar wpływała do Dolnego Mutaru. Mikayla zamrugała, próbując przyjrzeć się masie wód przed sobą. — Nurt wydaje się teraz bardziej rwący niŜ gdy płynęliśmy w tamtą stronę — zauwaŜyła z zaciekawieniem. Quasi podniósł głowę i westchnął. — Usiądźcie na dnie łodzi i pochylcie się nisko — polecił, lecz kiedy dzieci pośpiesznie wypełniły polecenie, łódka wpłynęła juŜ na wody Dolnego Mutaru i wywróciła się niczym dziecięca dłubanka porwana na skrzydła porywistego wichru.

Rozdział czwarty Na szczęście łódź znajdowała się tuŜ przy brzegu i prąd zniósł troje podróŜników w jego kierunku. Fiolon dość szybko wyczuł grunt pod nogami, schwycił Quasiego i wyciągnął na ląd. Mikayla znalazła się pod jednym z koców unoszących się na powierzchni. Próbując odetchnąć, poczuła w ustach nieprzyjemny smak tkaniny, szybko więc zanurkowała i stanąwszy na dnie wyciągnęła ręce do góry, przytrzymując koc nad wodą. Cofając się ostroŜnie z uniesionymi w górę rękoma, wydostała się spod namoczonego materiału i ujrzała zdziwione oczy Fiolona. — Wyglądało to niesamowicie — odezwał się. — Przez chwilę obawiałem się, Ŝe utoniesz. — Nie — odpowiedziała Mikayla — lecz zdawało mi się, Ŝe wciągnę w płuca ten koc. — Wspólnie wyciągnęli go z wody i rozwiesili na gałęzi, Ŝeby wysechł, zdając sobie sprawę, Ŝe moŜe okazać się niezbędny, kiedy zapadnie noc. — Pomyślcie o dobrych stronach tej sytuacji — pocieszyła towarzyszy Mikayla, wyciskając wodę z ociekających warkoczy. — Przynajmniej wydostaliśmy się poza terytorium Skriteków. — I nie jesteśmy juŜ tak daleko od domu — dodał Fiolon. — Quasi, czy mógłbyś skontaktować się ze swoją wioską? — Niektórzy Odmieńcy potrafili porozumiewać się telepatycznie na krótkie odległości, a Quasi miał do tego szczególny talent. Przewodnik jednak wpatrywał się z osłupieniem w niebo. Dzieci podąŜyły za jego wzrokiem i ujrzały, jak dwa olbrzymie ptaki zniŜają lot, zataczając nad nimi coraz mniejsze koła. Wielkością przynajmniej trzykrotnie przewyŜszały wszystkie ptaki, jakie Mikayla dotychczas widziała, a kiedy podleciały bliŜej, uświadomiła sobie, Ŝe są jeszcze większe niŜ sądziła na początku. Ich biało opierzone ciała dorównywały wielkością fronialom, a biało–czarne skrzydła zasłaniały niebo ponad głowami zaciekawionych obserwatorów. Nieopierzone szyje i głowy barwą przypominały skórę Mikayli. Czarne oczy patrzyły z inteligencją, jakiej dziewczynka nigdy wcześniej nie widziała u ptaka. Miały ciemnobrązowe dzioby z dwoma nozdrzami u nasady. Wkrótce ptaki wylądowały obok przemoczonych podróŜnych. Na grzbiecie jednego z gigantów siedziała jakaś dziwna kobieta. Dzieci spojrzały zdumione. — Nie wiedziałam, Ŝe ptaki mogą przenosić ludzi — odezwała się Mikayla do Fiolona. Fiolon nie odpowiedział; usiadł i tylko patrzył bez słowa. Kobieta sprawiała wraŜenie zniecierpliwionej. — Mikayla — odezwała się wyciągając rękę, aby złapać dziewczynkę — siadaj tu przede mną. — Pociągnęła ją mocno. — Fiolonie — dodała wskazując na drugiego ptaka — wsiadaj. — Fiolon wstał powoli, spoglądając z powątpiewaniem na olbrzymie ptaszysko i ciągnąc za sobą Quasiego. Odmieniec wahał się, aŜ kobieta skinęła na niego, po czym zajął miejsce tuŜ przy nagiej szyi ptaka. Kobieta powiedziała coś lammergeierom i unieśli się w przestworza. Mikayla sądziłaby, Ŝe śni, lecz ból w lewym ramieniu oraz niesłychanie nieprzyjemne wraŜenie, Ŝe zamarza mokre ubranie przekonywało ją, Ŝe nie jest to sen, i Ŝe, przynajmniej na razie, Ŝyje. Dolecieli do WieŜy, w okamgnieniu pokonując tę samą odległość, którą Haramis mozolnie przebyła na fronialach. Mikayla poczuła, kiedy ptak, na którym leciały, zaczął obniŜać lot; powietrze od

razu stało się gęstsze i cieplejsze, chociaŜ „cieplejsze” w tym wypadku było pojęciem względnym. Uniosła lekko głowę znad miejsca, gdzie wcisnęła twarz w pióra ptaka, aby uchronić się przed kłującym wiatrem, i spojrzała przed siebie. Zmierzali ku białej WieŜy osadzonej na krawędzi skalistej góry. LeŜący wokół śnieg sprawiał, iŜ budowla byłaby praktycznie niezauwaŜalna, gdyby nie czarne okiennice oraz takieŜ blanki dokoła najwyŜszego poziomu. Lammergeiery wylądowały na obszernym balkonie, najwyraźniej skonstruowanym do tego celu. Ptaki złoŜyły skrzydła, a Mikayla, uwolniona z objęć kobiety, ześlizgnęła się na kamienne podłoŜe. Ubranie zdąŜyło juŜ kompletnie na niej zamarznąć i trzeszczało przy kaŜdym ruchu. Odwróciła się, by sprawdzić, co z Fiolonem. Chłopiec, który równieŜ zdąŜył juŜ zejść na ziemię, podtrzymywał nieprzytomnego Quasiego, zupełnie ignorując zbierające się do odlotu ptaki. — Quasi! — powiedział stanowczym głosem, potrząsając przewodnikiem. — Zbudź się! Nieznajoma podeszła do nich sztywnym krokiem, wyciągnęła niezręcznym ruchem rękę i dotknęła czoła Quasiego. — Nie słyszy cię — rzekła szybko. — Zabierz go i chodź za mną. — Odwróciwszy się, weszła do WieŜy, nie oglądając się za siebie. Mikayla pomogła Fiolonowi podnieść ciało Quasiego. Była przeraŜona trzymając zimne i bez czucia ciało Odmieńca. Wraz z Fiolonem, zesztywniali z zimna, w zamarzniętych ubraniach krępujących ruchy, z wysiłkiem manewrowali przez wąskie wejście. Quasi nawet nie drgnął, gdy nieopatrznie grzmotnęli nim o framugę. Kiedy weszli do środka, zauwaŜyli, Ŝe kobieta stoi przy schodach na końcu hallu. Usłyszeli odgłosy lekkich kroków, śpieszących w górę w jej kierunku, po czym pojawiło się pięciu słuŜących: trzech Nyssomów i dwóch Vispi. Mikayla nigdy przedtem nie widziała Vispi, lecz rozpoznała ich natychmiast z opisów w ksiąŜkach, które czytali z Fiolonem. Vispi wyglądem bardziej przypominali ludzi niŜ Nyssomowie. Byli wyŜsi, o węŜszych twarzach i czymś, co Mikayli przypominało ludzkie nosy i usta, skrywające niewielkie, równe zęby. Podobnie jak Nyssomowie, mieli większe oczy niŜ ludzie, lecz w odróŜnieniu od swych krewniaków zielone, a nie złote. Srebrnobiałe włosy i spiczaste uszy nadawały ich twarzom niesamowity wygląd, a trójpalczaste dłonie z paznokciami przypominającymi pazury, sprawiały wraŜenie bardzo silnych. — Witaj w domu, pani Haramis — odezwała się z szacunkiem nyssomijska kobieta. — Dziękuję — odparła krótko Arcymagini. Wskazała na bezwładną postać Quasiego i skinęła na dwóch Nyssomów. — Wy dwaj, zabierzcie go i sprawcie, by odtajał. — Ty — powiedziała kobiecie Vispi, wskazując na Mikaylę — zabierz dziewczynkę, umyj ją i ubierz. — Następnie zwróciła się do męŜczyzny: — Ty zajmij się chłopcem. — Kiedy odebrano od nich Quasiego i poprowadzono w górę schodami, Mikayla usłyszała, jak Haramis dodaje: — Przygotuj mi kąpiel, Enyo, i upewnij się, Ŝe pali się ogień na kominku. Kiedy dzieci się przebiorą, zjemy tam posiłek. Dopiero gdy zanurzyła swe skostniałe ciało w ciepłej wodzie, Haramis zastanowiła się, co pomyślą rodzice Mikayli o nagłym zniknięciu dwojga dzieci. Przesłała myśli jednemu z bliŜej znajdujących się lammergeierów, prosząc, aby zawiózł słuŜącego z wiadomością do króla i królowej. Kiedy ptak wyraził zgodę, powiedziała Enyi, Ŝeby wybrała słuŜącego, który miał wyruszyć w podróŜ, i zadbała, aby ubrał się ciepło. Enya skinęła głową i opuściła komnatę.

— Zbytnio się zestarzałam, Ŝeby sobie tak latać — mruknęła do siebie Haramis rozkoszując się ciepłą kąpielą i czekając, aŜ wychłodzone członki rozgrzeją się i zaczną reagować na wysyłane przez umysł polecenia. Dlaczego tutaj przywiozła całą trójkę zamiast polecieć najpierw do Cytadeli? śadne nie było odpowiednio ubrane do podróŜy w tym klimacie, a ten Odmieniec mógł zamarznąć na śmierć. Przypomniała sobie ubranie, w którym pozwoliła Uzunowi wyruszyć wraz z sobą w góry, kiedy szukała Talizmanu. Dotknęła palcami Trójskrzydłego Kręgu, który wciąŜ wisiał na złotym łańcuchu między piersiami. Straciła wówczas dwa dni zabierając Uzuna na dół i przywracając go do Ŝycia. Powinna była o tym pamiętać, zanim pozwoliła Quasiemu dosiąść lammergeiera. Byłby bezpieczniejszy na tamtych moczarach. Poza tym nie potrzebowała tu ani jego, ani chłopca. Potrzebowała jedynie Mikayli. Czy robię się zgrzybiała? — pomyślała. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym pytaniem. JuŜ dawno odkryła, Ŝe czasami zachowuje się w sposób dziwny dla siebie samej. Zawsze jednak istniała rozsądna przyczyna takiego działania, mimo Ŝe Arcymagini nie od razu zdawała sobie z tego sprawę. Czuła, Ŝe właśnie teraz zaistniała podobna sytuacja, lecz jaka mogła być przyczyna? Przychodziło jej do głowy tylko jedno wytłumaczenie: rodzice Mikayli mogli sprzeciwić się zabraniu córki; lecz, o ile zdąŜyła się zorientować, było to mało prawdopodobne. Nawet gdyby spróbowali ją powstrzymać i tak zabrałaby dziewczynkę i nie mogliby nic na to poradzić. Wzruszyła ramionami, wyszła z wanny i włoŜyła na siebie grube ubranie, mimo Ŝe w pomieszczeniach panowało przyjemne ciepło. Następnie udała się do swoich gości. SłuŜący wyszukali najbardziej odpowiednie ubiory, choć Ŝaden z nich nie pasował zbyt dobrze na dzieci. Wkrótce Mikayla i Fiolon, suchutcy i rozgrzani, zasiedli przy kominku w komnacie Haramis. Oczy błysnęły im poŜądliwie, gdy wniesiono obfity i smakowicie wyglądający posiłek, przygotowany przez gospodynię. Enya uśmiechała się promiennie, jako Ŝe juŜ często skarŜyła się, Ŝe Haramis nie odŜywia się odpowiednio. Z drugiej strony, gospodyni, dla której gotowanie było nieskrywaną namiętnością, radowała się ze zdrowego apetytu dzieci i odbierała to jako wyzwanie dla jej niedocenionego talentu kulinarnego. Quasi przyszedł juŜ do siebie i mógł do nich dołączyć, lecz nadal wyglądał mizernie i zjadł niewiele. Dzieci wyraźnie martwiły się stanem przewodnika i nieprzerwanie pytały, jak się czuje, aŜ Haramis straciła cierpliwość i powiedziała, Ŝeby były cicho i zajęły się jedzeniem. Kiedy wreszcie ostatnie puste naczynia na skrzydłach magii uleciały do kuchni, Arcymagini utkwiła wzrok w małych gościach i Quasim, który w ciszy i z szacunkiem siedział z załoŜonymi na piersiach rękami. — Męczące małe bestie — odezwała się gniewnie — ciekawa jestem, czy którekolwiek z waszej trójki okaŜe się godne trudu, jaki ja i moje lammergeiery sobie zadaliśmy. Quasi, który z kaŜdą chwilą czuł się coraz lepiej, moŜe w wyniku zjedzenia gorącej strawy, a moŜe czując przyjemne ciepło rozchodzące się leniwie od kominka, odparł dość zuchwale: — Wybacz, o pani, bardzo miło z twej strony, Ŝe przybyłaś po nas i zaprawdę wszyscy jesteśmy ci bardzo wdzięczni, lecz Ŝadne z nas nie prosiło o gościnę w tych zacnych progach. Nie wiem teŜ, co pomyślą król i królowa, kiedy nie znajdą nawet śladu księŜniczki ani młodego panicza. — Zgadza się — podchwyciła Mikayla — mama i tata będą się straszliwie martwić, kiedy nie dostaną od nas Ŝadnej wiadomości. — Tylko bez impertynencji — warknęła Arcymagini. — Posłałam wieści do króla i królowej. Wkrótce dowiedzą się, Ŝe jesteście bezpieczni u mnie. ZdąŜyłam jednak

wywnioskować z zachowania waszych rodziców… i waszego zachowania — dodała cierpko — Ŝe minęłoby wiele dni, zanim w ich sercach zagościłby niepokój. — Mikayla zagryzła wargę i spuściła oczy. Haramis pomyślała, Ŝe kilkudniowy niepokój rodziców Mikayli i opiekunów Fiolona wyszedłby im na dobre; byłaby to rekompensata za ich niedbałą opiekę nad dziećmi, a takŜe za to, Ŝe ci tutaj niespodziewani goście wywrócili do góry nogami zwyczajowy spokój i regularność Ŝycia w WieŜy. — Musisz jednak zrozumieć — odezwała się szczerze Mikayla — Ŝe naprawdę nie potrzebowaliśmy niczyjej pomocy. Mimo wszystko, o pani… — Nie wiedziała, kim jest Arcymagini, ale czuła, Ŝe nawet z uwagi na ilość siwych włosów stara kobieta zasługiwała na szacunek — sami uciekliśmy przed Skritekami i udało nam się bezpiecznie dotrzeć do brzegu. Poza tym byliśmy juŜ niedaleko wioski Quasiego. Naprawdę dobrze sobie radziliśmy i skoro nas, o pani, uratowałaś, musiałaś to uczynić z jakiegoś osobistego powodu, prawda? To nie jest nasza wina, Ŝe tu jesteśmy, zgadza się? Fiolon odezwał się zaskoczony: — Och, Mika, nie powinnaś okazywać takiej niewdzięczności. Jestem pewien, Ŝe kimkolwiek jest ta pani, na pewno miała waŜne powody, by to uczynić. AŜ do tego momentu Arcymagini nie przyszło do głowy, Ŝe Ŝadne z tych młodych ludzi nie miało najmniejszego pojęcia, kim ona jest. Podniosła głowę i rzekła poirytowanym tonem: — Czy naprawdę nie wiecie, kim jestem? — Nie mamy najmniejszego pojęcia, o pani — odparł grzecznie Fiolon. — Sądząc po twoich ptakach, musisz być przynajmniej mocarną czarodziejką. Słyszałem o jednej tylko kobiecie, która potrafi rozkazywać lammergeierom, lecz sądziłem, Ŝe umarła wiele lat temu. NiemoŜliwe chyba, Ŝebyś była starą Arcymaginią Ruwendy? — Zawahał się. — A moŜe nią jesteś? Haramis zdała sobie sprawę, Ŝe powinna była przygotować się na takie pytania. Ze sposobu, w jaki wychowywano te dzieci, mogła się domyślać, Ŝe zaniedbano zupełnie ich wykształcenie. — Nie jestem starą Arcymaginią, nie — oświadczyła. — Ona nazywała się Binah i zmarła wiele lat temu, zanim jeszcze przyszliście na świat. Jestem nową Arcymaginią, chociaŜ trudno powiedzieć, iŜ jestem młoda, a nazywam się Haramis. Fiolonowi zabrakło powietrza w płucach. Najwyraźniej jej imię mówiło mu wiele, lecz Mikayla sprawiała wraŜenie nieporuszonej. Haramis spochmurniała patrząc na nią. — Jestem twoją krewną. Nie wyobraŜaj sobie jednak, Ŝe odczuwam dumę z tytułu tego pokrewieństwa — dodała zgryźliwie. — Wcale tak nie jest. Mikayla wstała i dygnęła. Miała wspaniałe maniery, jeśli zdecydowała sieje wykorzystać. Haramis pomyślała, Ŝe królowa niewątpliwie zapoznała córkę z dworską etykietą. Zdawało się jednak, Ŝe dziewczynka rzadko się do niej stosowała. — Czy wolno mi zapytać, dlaczego się tu znaleźliśmy, jaśnie pani Arcymagini? Haramis westchnęła. ZdąŜyła juŜ stracić prawie cały entuzjazm, jakim się kierowała przy wyborze tej impertynenckiej dziewczynki na swoją następczynię. Czy miała jednak inne wyjście? Ona miała przekazać małej całą swoją wiedzę. Pocieszała się jednak myślą, Ŝe Mikayla była prawnuczką Anigel, a moŜe praprawnuczką? Musiała posiadać choć trochę talentu swej przodkini, a Haramis powinna teraz wykorzystać te zdolności. Uzbroiła się w resztki cierpliwości i odezwała się: — Tak jak wszystkie stworzenia zamieszkujące ziemię, jestem śmiertelną. Zanim umrę, muszę wykształcić następczynię. Czy zgodzisz się, Mikaylo, zostać

Arcymaginią, gdy tak jak wszystkie istoty, wkroczę w kolejny etap egzystencji, jakikolwiek by on był? Mikayla wpatrywała się w nią z otwartą buzią. Haramis miała nadzieję, Ŝe w spojrzeniu dziewczynki odczytała tylko zaskoczenie, lecz z kaŜdą chwilą coraz wyraźniej dostrzegała straszliwe przeraŜenie. Minęło sporo czasu, zanim Mikayla zdołała przemówić. — Coś podobnego nigdy nie przyszło mi do głowy, o pani. Co robi Arcymagini? — Mika! — Karcący szept Fiolona okazał się głośniejszy, niŜ chłopiec się spodziewał. Haramis spojrzała na niego. — Czy chciałeś coś powiedzieć, młody człowieku? — zapytała kwaśno. Grzeczność dość szybko ustąpiła pod naporem ciekawości. — Czy jesteś ową Arcymaginią Haramis? Jedną z trójki księŜniczek? — zapytał. — Tą, która stoczyła walkę ze złym czarodziejem Orogastusem i pokonała go… — Głos uwiązł mu w krtani i podekscytowany chłopiec rozejrzał się dokoła. — To w tej WieŜy niegdyś mieszkał, prawda? — zapytał z entuzjazmem. Haramis uniosła brwi. — Tak — odparła. — Skąd znasz te stare historie? — Lubię muzykę — odparł na wpół świadomie Fiolon. Spojrzał w dół i palcem u nogi zakreślił półkole na dywanie — i nauczyłem się na pamięć kaŜdej ballady, jaką udało mi się znaleźć, łącznie z tymi, które wyszły spod pióra Mistrza Uzuna. — Struny harfy przycupniętej w rogu komnaty zadrŜały delikatnie, jakby instrument usłyszał coś niezwykle radosnego. Fiolon spojrzał uwaŜnie. Mikayla najwyraźniej niczego nie usłyszała. — To znacznie więcej niŜ tylko „lubienie muzyki” — odezwała się z dumą Mikayla. — Potrafi grać na kaŜdym instrumencie i ma piękny głos. Król kaŜe mu grać na dworze, kiedy mamy gości. Haramis uśmiechnęła się do chłopca. — MoŜe zatem zagrasz dla mnie, zanim odjedziesz. Fiolon skłonił się najniŜej, jak pozwalała mu siedząca pozycja. — Będzie to dla mnie zaszczyt, Biała Damo. — Kiedy odjeŜdŜamy? — spytała Mikayla. Haramis zwróciła się do niej tłumiąc westchnienie. Mam nadzieję, Ŝe nigdy nie robiłam tak mało obiecującego wraŜenia na Binah, pomyślała. — Ty nie odjeŜdŜasz, Mikaylo — odpowiedziała. — Zostaniesz tutaj, abym mogła przekazywać ci wiedzę. — Ale ja zamierzam poślubić Fiolona — zaprotestowała Mikayla wyciągając do niego rękę. Wziął jej dłoń i mocno ścisnął spoglądając ponuro. Najwyraźniej lepiej od niej rozumiał, co się miało wydarzyć. — To jedyna zaleta bycia najmłodszą księŜniczką; moi rodzice mają juŜ dość córek, więc powiedzieli, Ŝe Fiolon i ja moŜemy się pobrać. Zamierzamy zamieszkać w małej osadzie nieopodal Zielonych Błot. Zbadać tamtejsze ruiny i nauczać nasze dzieci o Zaginionym Ludzie… — Umilkła pod spojrzeniem Haramis. — Nasze zaręczyny mają być ogłoszone na wiosnę — zaprotestowała Mikayla. — Rodzice mi obiecali. Jestem dodatkową księŜniczką i nikomu na nic się nie zdam. — Dla mnie się nadasz — rzekła stanowczo Haramis. — Tej ziemi się nadasz. — Spoglądała na Fiolona, aŜ z wyraźną niechęcią puścił rękę Mikayli. — Fio? — Dziewczynka próbowała się do niego przytulić. Pogłaskał ją po plecach i odepchnął lekko. Spojrzała na niego, potem na Haramis. — Czy nie mam Ŝadnego wyboru? — Nie — odparła krótko Haramis. — Jest to zbyt waŜna sprawa, by mogła zostać uzaleŜniona od kaprysu dziecka.

Mikayla patrzyła na nią długo i Haramis prawie dostrzegała myśli wirujące w dziewczęcej główce. — Skoro nie mam Ŝadnego wyboru, przypuszczam, Ŝe nie jest waŜne, co o tym myślę. — Dygnęła przed Arcymaginią uprzejmiej, niz Haramis się spodziewała, i rzekła: — Jestem tu, aby wypełnić twą wolę, jaśnie pani Haramis. Haramis zdawało się, Ŝe odbiera ułamki myśli Mikayli i Ŝe język ciała dziewczynki stał się zupełnie wyraźny. MoŜliwe Ŝe Mikayla będzie wypełniać jej wolę, lecz upłynie duŜo czasu, zanim stanie się to równieŜ wolą Mikayli. Bardzo duŜo czasu. MoŜe powinnam była poczekać, aŜ znajdę się na krawędzi śmierci, i wtedy obarczyć ją tym zadaniem, pomyślała zmęczona Haramis. Kształcenie Mikayli nie będzie łatwe.