ANDRE NORTON
GRYF W CHWALE
(Tłumacz: ELŻBIETA DAGNY - RYŃSKA)
ROZDZIAŁ 1
JOISAN
Otulało mnie szare światło brzasku, od mrocznego nieba ostro odcinały się czarne
szczyty gór. Tak jak wszyscy, którzy się ukrywają, wykorzystałam owe ciemności do
rozpoczęcia wędrówki. Uważałam, że jestem dobrze przygotowana psychicznie na to, co
mnie czekało, nadal jednak drżałam pod pancerzem i skórzanym ubraniem, zupełnie jak
gdybym potrzebowała okryć się zwiniętym z tyłu siodła płaszczem.
- Lady Joisan...
Głos, który odezwał się w ciemnej klasztornej bramie, ogromnie mnie przeraził.
Odwróciłam się, dłoń bezwiednie opadła na ciężki, wiszący u pasa miecz.
- Pani...
To była Nalda, moja prawa ręka, a czasem także i lewa - szczególnie wtedy, gdy
najeźdźcy wypędzili nas z Ithdale i bezradnie zaczęliśmy wędrować poprzez nieznane ziemie,
coraz bardziej na zachód. Ostatniej nocy nie wydałam jej żadnych rozkazów, ale zwierzyłam
się z mojego postanowienia.
Słuchała, gdy mówiłam, że niedobitki naszych ludzi były bezpieczne w Norsdale, że
będą chronieni przez Damy i dostaną u nich zajęcie - podobnie, jak działo się z innymi
uchodźcami, którzy zawędrowali tak daleko - że w niedalekiej przyszłości nie oczekują ich
żadne kłopoty.
- Ale ty - powiedziała wyczuwając w moim głosie nutę postanowienia - mówisz tak,
jakby miało cię tutaj nie być.
- I nie będzie - przez pewien czas. Nikt z nas nie wie, co go czeka następnego poranka.
Byłam waszą panią, a w pewnym sensie, podczas naszej wędrówki, także i panem. Teraz
muszę się zastanowić nad moim życiem.
- Moja pani, będziesz więc szukała... lorda Ambera?
- Nie Ambera! - słowa zabrzmiały ostro. - To było imię, które mu nadałyśmy przy
pierwszym spotkaniu, gdy myślałyśmy, że jest jednym z Dawnych Ludzi nieoczekiwanie nam
pomagającym. Wiesz przecież, że jest to mój ślubny pan - Kerovan. Muszę iść do niego, a
przynajmniej go odszukać. Muszę, Naldo!
Zawahałam się, nawet jej wstydziłam się wyjawić swoje uczucia, chociaż nigdy
przedtem mnie nie zawiodła. Skinęła głową.
- Kiedy lord Kerovan wyjechał pięć dni temu, wiedziałam, że podążysz za nim. Jest
między wami więź i nie można temu zaprzeczyć. Nie należysz także do kobiet, które kryją się
za bezpiecznymi ścianami i cierpliwie oczekują na wieści. Musisz coś robić - podobnie jak
robiłaś to w Ithdale, kiedy się broniliśmy. - Głos Naldy załamał się. Wiedziałam, że
przypomniała sobie, jakie więzy zerwała tego okrutnego krwawego dnia, kiedy tak drogo
okupiłyśmy naszą ucieczkę.
Wspomnienia są czasami zbyt ciężkie i należy je odrzucić, aby nie wpływały na
teraźniejszość.
- Tobie oddałabym klucze, gdyby nadal wisiały u mego paska - powiedziałam
szorstko. - Stawiam cię na czele moich ludzi, wiem, że będziesz się nimi opiekowała...
Przerwała mi szybko.
- Pani, masz tutaj krewnych. Nie należę do tego domostwa ani nie jestem krewną
Domu. Co na to powie lady Islaugha? Wyzdrowiała i nie jest już obłąkana - i jest dumna...
- Jest moją ciotką, ale nie pochodzi z Ithdale - odrzekłam z przekonaniem. - To twoja
sprawa, a nie jej. Powiedziałam Przeoryszy, że będziesz moją zastępczynią. Nie -
potrząsnęłam głową widząc w jej wzroku nieme pytanie - Przeorysza nie wie, co zamierzam.
Powiedziałam tylko, jak ma być, gdybym nagle zachorowała albo gdyby coś mi się stało.
Twoja władza będzie uznana.
Pod tym dachem tylko jeszcze jedna osoba oprócz Naldy wiedziała, o czym myślałam,
co było w moim sercu - i właśnie dzięki niej wyjeżdżałam w szarzejącym świetle poranka
ubrana w cudzy pancerz i skóry, dosiadając wytrzymałego górskiego kucyka - była to
Wiekowa Przeorysza Malwina. Gdyby nie Nalda i jej szczera, opalona przez słońce twarz, już
byłabym w drodze.
Podeszła bliżej i zaczęła cicho szeptać. Wydawało się, że ona także nie chce zostać
zauważona. Wyciągnęła bladą w świetle poranka dłoń i spróbowała złapać wodze mego
wierzchowca.
- Pani, nie wolno ci jechać samej! - powiedziała pospiesznie. - Od chwili gdy
powiedziałaś mi o swoim postanowieniu, nie potrafię przestać się martwić. Poza tą górską
doliną kraj może okazać się pułapką - wszędzie czai się niebezpieczeństwo...
- Więc tym bardziej powinnam jechać sama. Naldo, tylko bardzo ostrożna osoba
potrafi prześlizgnąć się pomiędzy cieniami. - Wzięłam w dłoń wiszącą na mojej szyi
kryształową kulę z zamkniętym w niej srebrnym Gryfem, podarunkiem od mego męża. Co to
właściwie było? Nie wiedziałam, może właśnie nadszedł czas, abym poznała moc tego, co
nosiłam przy sobie i kiedyś bezwiednie wykorzystałam.
- Widziałam różne rzeczy, Naldo. Byłam także ich uczestnikiem. Patrzyłam, jak
szalone Ogary z Alizonu uciekały z podkulonymi pod siebie ogonami, z pełnym przerażenia
skowyczeniem. Pojadę sama, a kiedy powrócę, będzie przy mnie mój pan - albo nie wrócę
nigdy!
Stała obok mnie ocierając się ramieniem o juki przytroczone do siodła i z natężeniem
patrzyła w moją twarz.
A potem skinęła szybko głową, tak jak wielokrotnie robiła to podczas naszych
wędrówek, gdy udawało się nam rozwiązać jakiś problem.
- Niech się tak stanie. Wiedz, że gdy wrócisz, wszystko będzie w najwyższym
porządku. Niech ma cię w swojej opiece Pani Świątyni Plonów - zawsze opiekuje się tymi,
którzy prawdziwie kochają!
Już wcześniej zdążyłam się pożegnać, ale inwokacja Naldy skierowana do Gunnory,
pani władającej cierpieniami i rozkoszą kobiet, dawała pełną ciepła otuchę. W głębi serca
podziękowałam jej za to wezwanie - chociaż wypowiedziała je w cieniu Domu Płomieni,
gdzie nie było miejsca dla Gunnory.
A może za murami znajdował się ktoś, kto nauczy mnie czegoś innego niż to, co
przekazywały Damy? Gdy wjeżdżałam w pierwsze promienie rodzącego się poranka,
pomyślałam o Wiekowej Przeoryszy Malwinie, o jej starym ciele, którym tak dobrze
opiekowały się jej “córki”, nie domyślające się nawet, o czym myślała i marzyła.
Poszłam do niej pełna smutku, weszłam do małego otoczonego murem ogrodu
tchnącego uczuciem nieskończonego spokoju, chociaż dla mnie nie było spokoju -
szczególnie teraz. Walczyły we mnie gwałtowne, gorące uczucia. Myślałam, że może być za
stara, aby zrozumieć, co odczuwałam. Dla Dam znajdowała się w stanie bliskim nirwany -
czy mogła zdobyć się na trochę sympatii dla mnie?
Nasze oczy spotkały się, w jej spojrzeniu zobaczyłam pełną świadomość. W ciągu tej
długiej milczącej chwili nie próbowała mnie oceniać ani strofować za nieokiełznaną
niecierpliwość. Ukoiła tylko litość, jaką odczuwałam do siebie, i poczucie obrazy, a w ten
sposób umożliwiła mi jasność myślenia.
- Nie pozwolę, żeby to wszystko tak się skończyło! - krzyknęłam głosem pełnym bólu
i goryczy, które wezbrały w mojej duszy tworząc szalejący sztorm uczuć.
Nadal wpatrywałyśmy się w siebie. Nie dała mi żadnej rady - byłam młoda, niepewna
swoich sił. Tak bardzo chciałam, żeby ktoś powiedział: Zrób to czy tamto, Joisan, a wszystko
będzie dobrze. Tylko że nie było już nikogo, kto mógłby rządzić moim życiem. Byłam sama.
Owa samotność była sednem wszelkich zmartwień.
- Jestem jego żoną - nie tylko poprzez ceremonię zaślubin, ale także z wyboru serca! -
powiedziałam z wyzwaniem. Mówienie o takich uczuciach w tym miejscu mogło zostać
uznane za grzech. Po złożeniu ślubów Damy z Norstead odrzucały wszelkie cielesne pokusy.
- Mogę się do niego przyznać z dwóch powodów, ale nadal będziemy rozdzieleni!
Nie odpowiedziała - bezładnie mówiłam dalej, nerwowym piskliwym głosem
opowiadałam o swojej stracie.
- Razem walczyliśmy ze złem, myślałam, że potem nastąpi nasze prawdziwe
małżeństwo. Wiedziałam, że jest wyczerpany po walce - ale miałam nadzieję, że wkrótce
zwróci się do mnie - myślałam, że po tych wszystkich cierpieniach najpierw będzie chciał
poznać trochę samego siebie. Byłam więc cierpliwa.
Przypominając sobie swe słowa mocniej zacisnęłam wodze w dłoniach. Patrzyłam
przed siebie, ale nie dostrzegałam rozciągającej się drogi.
- Czynem i słowem starałam się mu pokazać, że widziałam w nim wszystko, o czym
może zamarzyć kobieta. Małżeństwo pomiędzy Domami nie zostaje zawarte w wyniku
miłości kobiety i mężczyzny. Zostajemy poślubieni w celu umocnienia naszych rodów.
Wierzę jednak, muszę wierzyć, że z takich związków powstaje coś więcej. Myślałam, że tak
będzie ze mną! Wiesz, czym on się różni od innych - kontynuowałam - ma znamiona
Dawnych Ludzi. On jeden przyszedł mnie ratować, gdy zostałam schwytana przez jego
wrogów, którzy chcieli mnie wykorzystać do swoich niecnych, ciemnych czynów. Wtedy
zrozumiałam, że jego wygląd zewnętrzny nic nie oznacza, nie należy się go obawiać, lecz
kochać. Jego rany były moimi, jego droga moją. Wiem, że tak będzie dopóty, dopóki na
moim ołtarzu pali się Płomień Wieczności. Ale to, co mogłam mu dać, nie wystarczyło...
Skarżyłam się jej żałośnie, dłonie trzymałam zaciśnięte na zamkniętym w kuli Gryfie -
jedynej rzeczy, jaką mi pozostawił. Teraz także miałam go przy sobie dla dodania otuchy.
Gryf był herbem Domu mego pana, ale ten talizman był o wiele starszy, pochodził z Ziem
Spustoszonych, na które odeszli Ludzie Starej Rasy. Spojrzałam na niego. Nawet w półmroku
jego maleńkie oczy błyszczały niczym klejnoty, wydawało mi się, że na wpół rozwinięte
skrzydła lekko drgnęły, jak gdyby Gryf próbował się wyzwolić z kryształowego więzienia.
Ten przedmiot należał do Mocy, ale ani ja, ani mój pan nie umieliśmy z niej korzystać. Był
także Kluczem...
Pamiętałam słowa tego dziwnego mężczyzny, który pojawił się pod koniec bitwy.
Nazwał siebie Neevor. To on powiedział, że trzymałam w dłoniach Klucz.
To było jednak za mało! Poczułam ból, który zniszczył wszelkie uczucie dumy.
Niespokojnie poruszyłam się w siodle, wyjechałam już poza ostatnie wiejskie zabudowania,
wkrótce będę musiała skręcić na szlak prowadzący na południe. Nadal nie umiałam
zapomnieć.
Kiedy to samo wykrzyczałam Wiekowej Przeoryszy, zgodziła się ze mną - choć wcale
się tego nie spodziewałam.
- Nie, to co masz, nie wystarczy. Kerovan - powiedziała miękko, jak gdyby go
błogosławiła - zawsze był nie chciany. Jego ojcu syn był potrzebny z uwagi na prestiż, chciał,
aby ktoś z jego krwi zasiadał na tronie w Wielkim Hallu. Kerovan wyczuł to, zanim zdołał
rzecz w pełni zrozumieć. Ciemność rodzi się i wzrasta na nieszczęściu, będąc źródłem
wypaczonych i bolesnych myśli, z których pewne tkwią w nas tak głęboko, że nawet nie
uświadamiamy sobie ich istnienia. A jednak Kerovan mimo wszystko nie stał się potworem.
Jest silniejszy wewnętrznie, niż mu się wydaje. Znam twego pana...
To mnie zaskoczyło, wiedziałam bowiem, że żaden mężczyzna nie miał prawa
przekroczyć bramy Klasztoru. Musiałam jakimś gestem wyrazić zdziwienie, ponieważ
Przeorysza uśmiechnęła się do mnie.
- Moje dziecko - podeszły wiek ma swoje przywileje. Kiedy usłyszałam twoją historię,
zapragnęłam dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Przyszedł - i pomimo bariery, jaką
odgrodził się od tego świata - mówił ze mną. Oczywiście powiedział niewiele, ale mimo
wszystko odkrył przede mną więcej, niż zamierzał. Stoi teraz na rozdrożu - musi wybrać, a
wybór ukształtuje go na nowo - będzie dobry lub zły. Dziecko, tak niewiele wiemy o
Dawnych Ludziach. Pomimo rozwagi, która nakazuje nam uważać, zawsze ciągnie nas
niewiadome - te wszystkie cudowne rzeczy i niebezpieczeństwa znajdujące się poza
zasięgiem naszego zrozumienia. Kerovan ma ich dziedzictwo, jest teraz jak dziecko stojące
przed stosem kolorowych zabawek. Ostrożność, jakiej nauczył się do tej pory, powoduje, że
nie wierzy nikomu ani niczemu. Boi się ulec temu wszystkiemu, co opiera się na uczuciu, a
nie rozumie. Najbardziej ze wszystkiego obawia się siebie i właśnie dlatego nie może
pozostać z osobami, które pokochał...
- Pokochał? - moje słowa były pełne goryczy.
- Pokochał - powiedziała z przekonaniem. - Chociaż o tym nie wie, a nawet gdyby
wiedział, nie pozwoliłby na to, aby kierowało nim to uczucie. Czuje się bezpieczny w
pancerzu, jaki dla siebie stworzył - uważa, że jest to miejsce bezpieczne także dla innych. Nie
wróci do ciebie, Joisan - chociaż sam się nawet do tego nie przyznaje. Nie wróci, ponieważ
zależy mu na tobie - ponieważ boi się, że dziedzictwo odmiennej krwi może w jakiś sposób
tobie zagrozić.
- To nieprawda! - krzyknęłam wtedy. Tak mocno zacisnęłam dłonie na kryształowej
kuli, że prawie ją zgniotłam.
- Dla niego taka jest prawda. Chyba że uda mu się zniszczyć odgradzającą go barierę...
- Albo znajdzie się ktoś, kto ją zniszczy dla niego!
Skinęła wówczas głową, przytaknęła też ponownie, gdy dodałam: - Nie jestem wolna,
on także nie będzie! Niech jedzie na południe zgodnie z życzeniem lorda Imgry. Będą go
próbowali wykorzystać - tak jak teraz, gdy za jego plecami czynią znaki odczyniające czary.
Nie znajdzie tam przyjaciół. Dlaczego odjechał?
- Dobrze wiesz dlaczego, dziecko.
- Tak! Myślał, że nie ma nic innego, że równie dobrze może w taki sposób spędzić
całe życie. Powiedział więc swojej żonie, że jest wolna - i odjechał! Nie ma we mnie
fałszywej dumy. Jeżeli Kerovan pojechał na rozkaz tych, którzy chcą z niego uczynić
bezwolne narzędzie - ja także pojadę!
- Tak się stanie. Tak zostało przeznaczone i jest znacznie ważniejsze, niż możesz sobie
nawet teraz wyobrazić. Idź, niech się stanie Wola Płomienia. To będzie twoim płaszczem i
ochroną, moje drogie dziecko. Niech Płomień oświeci twoją drogę i w końcu roznieci radość
w twym sercu.
Tak więc, nie tylko mnie w pełni pobłogosławiła, ale kazała także otworzyć dla mnie
magazyn klasztorny. Tam wybrałam sobie broń i ubranie, które kiedyś należały do
uciekinierów. Rozważałam wszystko do chwili, gdy byłam już gotowa, potem spotkałam
Naldę i w końcu rozpoczęłam tę samotną podróż w nieznane.
Moja klacz, brzydkie zwierzę w porównaniu ze znacznie większymi końmi z równin,
należała do górskiej rasy. Nazwałam ją “Bural”, jest to nazwa twardego korzenia, którego nie
można wyciągnąć z ziemi. Teraz, kierowana przeze mnie, wjechała na południowy szlak, ten
sam, który wcześniej obrał Kerovan i jego eskorta.
Niewielką miałam nadzieję na dogonienie mego męża, minęło zbyt wiele dni.
Musiałam jechać ostrożnie, zawsze w wybranym kierunku.
W tym kraju można było spotkać wiele niebezpieczeństw. Przed wojną Ziemie
Spustoszone, które rozciągały się w pobliżu, były miejscem kryjówek dla złoczyńców i ucie-
kinierów, a także zbójców. Słyszałam także, że na wschodnich obrzeżach zaczęły się
gromadzić niewielkie grupy nieprzyjaciół - choć ostatnio było ich coraz mniej. Być może ich
zwiadowcy odkryli ten szlak i sprawdzali, kto z niego korzystał.
Kiedyś był to szlak handlowy. Leżące w dolinach klasztory były dobrym miejscem do
prowadzenia handlu, a niektóre organizowały doroczne jarmarki. Od chwili inwazji nie
próbowano jednak podtrzymywać wymiany towarów, droga była teraz zarośnięta, podczas
zimy obsunęły się duże kawałki nawierzchni, szczególnie tam, gdzie trasa przebiegała przez
górskie szczyty.
Cieszyłam się z nastającego dnia, już kilka razy musiałam bowiem zsiadać z Bural i
przeprowadzać ją przez piaszczysty grunt. Jechałam w zamierzonym tempie aż do drugiego
dnia podróży, gdy otoczyła nas gęsta mgła. Otuliła ziemię tak dokładnie, że nie widziałam
dalej niż na wyciągnięcie miecza. Na hennie zbierała się wilgoć, spływała na twarz, a dłonie
lepiły się do wodzy.
Błędem byłaby dalsza podróż, zaczęłam więc szukać schronienia. Wokół widać było
znaczną ilość kamieni, ale żadnej jaskini ani na wpół przekrytej szczeliny. Nie miałam ochoty
siedzieć na otwartej przestrzeni pełnej mokrych głazów i oczekiwać na lepszą pogodę.
Nagle przed nami pojawiła się kamienna zapora. Bural pociągnęła za wodze i z
uporem odwróciła głowę w lewo, nie potrafiłam stwierdzić, czy był to kierunek północny,
południowy, wschodni czy zachodni. Już wcześniej zjechałam z drogi, ponieważ przez
pewien czas była niczym nie osłonięta, a nie chciałam zostać zauważona.
Klacz się uparła, a grunt wydawał się bardziej twardy w kierunku, w jakim zmierzała,
więc pozwoliłam jej wybierać drogę. Jechałam teraz wzdłuż muru tak blisko, że od czasu do
czasu zawieszone przy siodle juki ocierały się o szorstki kamień. Nie wiem już, kiedy
zauważyłam, że nie była to naturalna formacja skalna, ale stworzony w nieznanym celu mur.
Ogromne, nie obrobione kamienie zostały ułożone z takim mistrzostwem, że w szpary
pomiędzy nimi nie można było wsunąć nawet ostrza noża. Chociaż inne skały porastał
szarozielony lub rdzawy mech, mur był czysty, po jego powierzchni spływały jedynie strużki
wilgotnej, osiadającej na kamieniach mgły.
Byłam pewna, że natknęłam się na ruiny dawnej siedziby Ludzi Starej Rasy,
zatrzymałam się i wyciągnęłam przed siebie kulę z Gryfem. Kryształ był ciepły, oczy
uwięzionego stwora błyszczały, ale klejnot nie jaśniał żadnym światłem. Nie wszystkie ruiny
rozrzucone po Krainie Dales ukrywały w sobie nieznaną Moc. Wiele z nich było podobnych
do naszych nowych ruin stworzonych przez przewalającą się na tych terenach wojenną
nawałnicę. To musiało być jedno z martwych miejsc, gdzie nie należało się niczego obawiać.
Bural uparcie wędrowała dalej. W ścianie nie było żadnej przerwy. Nagle górska klacz
parsknęła i wyżej podniosła głowę, zupełnie jak gdyby poczuła jakiś zapach. Przyspieszyła
kroku ciągnąc za wodze, podczas gdy ja starałam się ją zatrzymać.
Wyciągnęłam strzałkową kuszę, do której miałam niewielki zapas amunicji, i
przełożyłam wodze do lewej ręki. Walka mieczem była dla mnie ostatecznością.
Teraz także poczułam - we mgle pojawił się duszący zapach palącego się drewna!
Gdzieś w pobliżu było ognisko.
Zanim zdołałam ją zatrzymać, Bural zarżała głośno - odpowiedziało jej również
rżenie! Nie mogłam jej powstrzymać. Tak mocno ściągnęłam wodze, że wykręciłam jej głowę
w przeciwną stronę. Wierzgnęła i kopnęła, a krótka szarpanina skierowała nas prosto na
otwartą przestrzeń w punkcie, gdzie kończył się mur.
W ciemnościach widać było pełgające światełko ogniska. W mgielnych oparach
zamajaczył zmierzający w moim kierunku kształt. Bural wyrwała się spod kontroli i
pokłusowała w kierunku słabo widocznych płomieni.
Bałam się pozostać na tym pustkowiu bez konia, jechałam więc dalej, chociaż ognisko
prawdopodobnie należało do nieprzyjaciół. Żaden uciekinier nie wybrałby dobrowolnie drogi
przez te nagie szczyty.
Osoba zmierzająca w moim kierunku odsunęła się nie próbując nawet schwycić za
zwieszające się wodze Bural. Był to wysoki mężczyzna, w ręku trzymał obnażony miecz. Nie
mogłam strzelać, zanim nie pojawił się lepszy cel. Wojownik prawdopodobnie miał na sobie
także i pancerz.
Widziałam już śmierć i byłam gotowa ją zadać. Wtedy jednak działałam w obronie,
chroniłam życie innych, a także i swoje. Stwierdziłam, że nie potrafię strzelić chłodno i z
rozwagą.
- Jervon! - z rudawej plamy płomienia widocznej za zbliżającym się mężczyzną
dobiegł głuchy głos. Nie odwrócił głowy, ale zatrzymał się z mieczem w dłoni. Pod brzegiem
hełmu widziałam tylko jaśniejszą smugę twarzy. Zatrzymałam się nieruchomo i czekałam.
Z mgły wynurzyła się druga postać. Wzrostem dorównywała pierwszemu mężczyźnie,
była jednak szczuplejsza. Nowo przybyły wyciągnął do przodu obie dłonie spodnią stroną do
góry, był to odwieczny znak pokoju. Nieznajomy minął mężczyznę i pewnie podszedł do
mnie, zachowywał się tak, jak gdybyśmy byli witającymi się krewnymi.
Jego zbroja miała dziwny błękitnawy odcień, została wykonana z nieznanego metalu.
Powoli opuściłam kuszę, ale nie zawiesiłam jej z powrotem na miejscu przy pasie. Mgła
przestała wszystko przesłaniać i zobaczyłam opaloną na brąz twarz o delikatnych rysach.
Stała przede mną kobieta, uzbrojona podobnie jak ja.
Opuściła dłonie, nie sięgnęła jednak po broń, w wilgotnym powietrzu nakreśliła
szybko znak. Symbol zalśnił przede mną przez parę uderzeń serca, a potem znikł. Był
błękitny, chwilami zielonkawy - wiedziałam, że wskazywał na istnienie Mocy.
Ktoś z Ludzi Starej Rasy?
Odetchnęłam głęboko i odłożyłam pistolet strzałkowy, żadna broń nie mogła mnie
obronić przed kimś takim. Wiedziałam także, że Moc, która przejawiała się tym kolorem, nie
zagrażała mojej rasie. Podobnie, wszystkie miejsca w Krainie Dales błyszczące w
ciemnościach taką barwą były dla nas bezpieczne.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie, a potem skinęła głową, jak gdyby w odpowiedzi na
frapującą ją zagadkę. Wyciągnęła do mnie prawą rękę.
- Chodź. - Nie był to rozkaz ani zaproszenie, ale coś pośredniego. Zacisnęła palce na
mojej bezwiednie wyciągniętej dłoni. Przytrzymała mocno, jak gdyby obawiając się, że będę
próbowała się wyrwać.
Dotyk był zimny i mokry od mgły, podobnie jak i mój, nie różnił się jednak od
ludzkiego. Byłam pewna, że nie chce mi zrobić krzywdy. Patrzyła na mnie z uśmiechem
niczym na z dawna oczekiwaną osobę.
Pociągnęła mnie do ogniska. Gdy przechodziłyśmy obok mężczyzny, wsunął miecz do
pochwy i dołączył do nas. Miał surową, przystojną twarz, chociaż wokół oczu i ust widniały
głębokie zmarszczki. Teraz on także uśmiechnął się do mnie, witając jak krewną.
Prawie od samego początku wyczułam głębokie uczucie wiążące tych dwoje. Do tej
pory nie rozmawiali między sobą ani nie zwrócili się do mnie, w milczeniu zaprowadzili mnie
do zakątka, z którego płomienie prawie całkowicie wyparły wszelkie ślady mgły.
Za ogniskiem stały dwa konie z równin Dales. Miały ostrą zimową sierść i były
podobne do tych, jakimi szczycił się mój wuj, zanim pojechał na południe i zginął. Był także
koń pociągowy, obok którego stała Bural pocierając pyskiem o jego chrapy. Wszystkie konie
miały zdjętą uprząż, złożoną teraz obok bagaży na ziemi. Wokół ogniska ustawiono
wystrugane z drewna rożny, na które nałożone były trzy górskie kury. Zapach pieczonego
mięsa spowodował, że ślina napłynęła mi do ust.
Kobieta roześmiała się i wskazała na kury.
- Nawet Gunnora przygotowała nas na twoje przybycie. Wystarczy dla wszystkich.
Usiądź, odpocznij i jedz. Najpierw jednak... - odwróciła się w kierunku swego towarzysza.
Bez słowa przyniósł małą manierkę i wyciągnął zębami zatyczkę. W jednym ręku trzymał
rogowy kubek, a drugą nalał do niego płyn z manierki.
Kobieta wzięła naczynie i podała mi. Zachowała się podobnie jak panie na zamkach w
Krainie Dales, gdy honorowemu gościowi podają puchar powitania, pozwalając wędrowcowi
na zaspokojenie pragnienia, zanim głośno wyjawi cel przybycia.
To były stare tradycje - pamiętałam, że muszę się ukłonić, a nie dygnąć, nie musiałam
przypominać sobie właściwych słów.
- Piękne dzięki tym, którzy wydają ucztę. Wdzięczność za powitanie przy bramie.
Fortuna i słoneczne jutro dla władców tego domu.
Kobieta zmarszczyła nos i roześmiała się.
- O ostatnie życzenie możemy poprosić wszystkie Moce wspomagające tutaj
podróżnych. O ile - uniosła do góry długi palec i leciutko go ugryzła - o ile to wszystko nie
jest częścią jakiegoś Planu.
Zobaczyłam, że jej towarzysz zmarszczył się lekko, jak gdyby przypomniał sobie coś,
co jego nie dotyczyło. Mogłam się im teraz lepiej przyjrzeć. Z wyglądu mężczyzna
przypominał typowego wojownika należącego do armii Dales, musiał mieć jednak jakąś
rangę i prawdopodobnie zasiadał przy stole swego pana. A jednak na froncie jego matowego
hełmu (jego zbroja nie błyszczała tak jak jej) nie widniała żadna odznaka wskazująca na
przynależność do Domostwa. Twarz miał jasną i szczerą, ostro zarysowana broda i twardo
zaciśnięte usta nadawały mu stanowczy wyraz.
Pani - byłam pewna, że nie należała do rodu Dales, w High Hallack oznaczało to obcą,
starą krew. Także miała na głowie hełm, na policzek zsunęło się pojedyncze pasmo włosów,
zupełnie jakby pośpiesznie nałożyła ochronny metal na dźwięk mojego zbliżania. Włosy były
bardzo ciemne, rysy ostre, a oczy ogromne. Nigdy nie widziałam kogoś podobnego do niej.
Gdy piłam czarę powitania, rozsiedli się po moich bokach i skrzyżowali nogi. Mieli
prawo dziwić się, dlaczego samotnie wędruję wśród wzgórz, błędem byłoby jednak
wyjawienie im mojej misji.
ROZDZIAŁ 2
KEROVAN
W krainie takiej jak nasza ludzie obawiają się snów. Mieszkańcy Dales przekazują
dawne wierzenia, strach przed tym, że właśnie w snach otrzymujemy ostrzeżenia, nakazy... W
chwili przebudzenia pamiętamy jednak tylko pomieszane fragmenty, inne zaś tkwią w nas i
próbujemy je sobie przypomnieć. Czy można zwariować z powodu snów? Czasami tego
właśnie się obawiałem. Byłem bowiem nawiedzony... A jednak z nadejściem każdego
poranka rodziła się nadzieja, że wyzwolę się z cienia, jakim okrywały mnie nowe nocne
marzenia, których nie potrafiłem sobie przypomnieć.
W pewnym sensie byłem więźniem - nie wiedziałem jednak czego lub kogo. Kiedy
ostatni raz byłem na Ziemiach Spustoszonych, poszukiwałem Joisan, gdyż taki był mój
obowiązek. Tak, właśnie tak to określę - tylko obowiązek. Nie mógł być dla mnie niczym
innym. Bez względu na to, jakie kiedyś były moje chłopięce marzenia, zrozumiałem, że nie
mogły dotyczyć kogoś takiego jak ja - pół człowieka, pół - kogo? Przynajmniej teraz mam
odwagę, aby przyjąć siebie takim, jakim jestem, i nie ukrywać się. Wystarczy, że spojrzę na
niczym nie okryte stopy (gdyż nie staram się już ukrywać mojej odmienności) i zobaczę na
ich końcach kopyta...
Odłogi powitały mnie jako Kerovana z Uimsdale. Kim byłem, gdy wyszedłem z tej
krainy? Nie wiem. Może nigdy się nie dowiem i tak będzie lepiej. A jednak dręczyła mnie
ciągła samotność, ostra niczym dotyk miecza.
Joisan - nie, nie będę myślał o Joisan. Zmuszę się, aby o niej nie myśleć. Przypomnę
sobie tylko, jak patrzyli na mnie w Norsdale, gdy ją tam przywiozłem - bezpieczną,
niezależną. Potem zerwałem naszą ślubną umowę, dałem jej prawo do odejścia, gdyż sama
nie chciała tego zrobić.
Tamta kobieta - Stara Przeorysza... nie, o niej też nie będę myślał. Ich świat nie jest
moim. Tak naprawdę nie czuję żadnych związków z Krainą Dales, pomimo że lord Imgry
wezwał mnie ponownie do siebie. Nic nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia i dlatego
przyjąłem jego rozkaz.
Sny pojawiają się i nie mogę się ich pozbyć z bolącej głowy tak łatwo, jak z hełmu
można odrzucić znak swego Domostwa. Nienawidzę spać - chyba że będzie to bezbrzeżna
ciemność bez marzeń.
Moja eskorta siedzi wokół ogniska z daleka ode mnie. To mężczyźni tacy jak i ja
kiedyś byłem albo wydawało się, że byłem. Unikają mnie, wiem, że tylko rozkaz lorda Imgry
trzyma ich przy mnie.
Kiedyś fascynowały mnie sekrety Ludzi Starej Rasy. Razem z Mądrym Riwalem
badałem Odłogi. Wspólnie pojechaliśmy Drogą Wygnania. Nie - nie będę pamiętał!
Włosy - jak błyszczące jesienne liście, szybkie kroki, jej głos... To zbyt silne
wspomnienie. To rana, która się nigdy nie zagoi. Nie będę pamiętał! Nie jestem już tym
samym Kerovanem...
Nocny obchód obozu uchroni mnie przed snem. Ciało szarpie zmęczenie. Mężczyźni
patrzą na mnie z ukosa i szepczą. Nie pozwolę sobie o nich myśleć - ani...
Nie można jednak bronić się bez końca. Znowu śnię...
Kiedyś istniał jeden z Dawnych Ludzi - pamiętam, jak się nazywał - Neevor. Nie
wiem, czym ani kim był. Raz, nawet dwa razy, pomógł mi. Przyjaciel? Nie, tacy jak ja nie
mają przyjaciół. Kiedy nie śpię, staram się myśleć o Imgrym i o jego rozkazie. To zimny
mężczyzna, silny i dumny, rośnie w siłę dzięki swym czynom, sile woli i swym zamiarom.
My z rodu Dales (kiedyś i ja należałem do Dales) nigdy nie składamy przysiąg
wierności jednemu głównemu przywódcy. To właśnie była nasza słabość, w chwili gdy
napadli wrogowie. Dzięki szpiegom wiedzieli, co się stanie. Każdy lord walczył samotnie
broniąc swojej posiadłości, a w ten sposób łatwo można było go zwyciężyć.
To była bolesna lekcja. Wówczas całe wybrzeże zostało już opanowane przez
najeźdźców, a ci, którzy mieli wystarczającą władzę i moc przywódczą - zginęli podczas walk
lub zostali skrycie zamordowani. Dopiero wówczas zgromadziliśmy się pod przywództwem
trzech lordów z południa, mężczyzn przewidujących i dysponujących odpowiednimi siłami,
aby utworzyć królestwo z luźnej konfederacji warowni.
Spośród nich Imgry był najmniej lubiany. Nikt, kto pod nim służył, nie może jednak
zaprzeczyć, że miał stalową wolę. Nie trzeba kochać przywódcy, aby mu wiernie służyć. To
właśnie jemu udało się zgromadzić nasze rozgromione szeregi, stworzyć z nich armię, w
której niedopuszczalne były dawne waśnie i zatargi, a która znała tylko jednego wroga -
Ogary z Alizonu.
Armia była jednak rozbita i zmęczona, nie potrafiła oprzeć się atakom. Zamiast tego
wojsko napadało na wzór rozbójników z Ziem Spustoszonych, walczyło jak stado wilków.
Najeźdźcy nadal przybywali do zdobytego przez nich portu. Jedyną przewagą, jaką
nad nimi osiągnęliśmy, był fakt, że przestali przywozić zza morza swoją dziwną broń, która
zadała nam takie straty - broń, która przewaliła się nad naszymi zamczyskami i zniszczyła je
tak łatwo, jak człowiek burzy kopiec mrówek. Te wiadomości przekazali nam nieliczni jeńcy,
którzy mówili także, że broń nie należała do Alizonu, ale powstała dzięki nowym czarom,
znanym jedynie sprzymierzeńcom naszych przeciwników.
Fakt, że te machiny były zniszczone lub z nie znanego nam powodu niezdatne do
użycia, nic nie oznaczał, nasi wrogowie nadal mieli mnóstwo broni i gotowych do walki
ludzi. Na dalekich zachodnich krańcach Dales mozolili się nasi kowale, ale nawet oni nie
mogli spowodować, aby jedna strzała trafiała dwa razy, a my czasami musieliśmy napadać po
prostu w celu zdobycia pożywienia.
Byłem jednym ze zwiadowców poszukujących prowiantu. Dziecinne lata spędzone z
myśliwymi w głuszy Krainy Dales predysponowały mnie do takiego zadania. Byłem
zadowolony z misji, gdyż moi krewni patrzyli na mnie z podejrzliwością, nawet zanim
odkryto moje znamiona - potwór, półmężczyzna - tak zawsze o mnie szeptano.
Parę miesięcy temu z powodu choroby mego ojca Imgry wysłał mnie na północ.
Istniała też zawsze szansa, że badające wybrzeże Ogary mogły zapuścić się w głąb lądu. W
tajemnicy odwiedziłem Uimsdale, dowiedziałem się wówczas, że mam wrogów
wywodzących się z mojej własnej krwi, najbliższej rodziny. Matka nienawidziła mnie od
urodzenia nie tylko z powodu zniekształconego ciała (jak się dowiedziałem), ale dlatego, że
nie okazałem się bronią, jakiej poszukiwała, bronią, która mogłaby zwiększyć ograniczoną
dawną Moc, jaką udało się jej okiełznać.
Zbyt była jednak dumna ze swojej wiedzy, i nie tylko moja osoba okazała się porażką.
Kiedy matka wraz ze swymi towarzyszami spróbowała wezwać na pomoc morze i zniszczyć
ludzi z Alizonu, zatopiła całą dolinę, nie pozostał nawet skrawek dziedzictwa. Kiedy
chciałem wówczas powrócić do armii, okazało się, że pomiędzy mną a siłami Dales znajdują
się wrogowie. Wyruszyłem na zachód - odnalazłem swoją panią...
Nie, nie będę w ten sposób o niej myślał - chociaż według wszelkich praw naszej
krainy od dziecka byliśmy sobie poślubieni, na długo zanim się spotkaliśmy. Joisan...
Nie mogę opanować swoich myśli, tak samo jak nie potrafię opanować swoich snów.
Widzę ją wraz z jej ludźmi, z moim kuzynem Rogearem, który podał się za mnie - podczas
gdy ona wierzyła, że ja jestem jednym z Dawnych Ludzi. Widzę ją wśród Odłogów we
władzy Rogeara, jak jest wykorzystywana przez niego i przez moją matkę jako narzędzie
Ciemności. W jej dłoniach spoczywała bowiem rzecz należąca do prawdziwej Mocy, a którą
znalazłem i dałem jej w prezencie - kula z uwięzionym Gryfem.
Tak, nie mogę od niej uciec umysłem, chociaż uciekłem ciałem. Widzę ją dumną,
odważną, szlachetną - mającą wszelkie zalety, jakie u kobiety może sobie wymarzyć
mężczyzna. Mężczyzna - nie byłem mężczyzną, a jednak nadal jej pragnąłem.
Dlaczego wciąż jest w mej pamięci - przecież zwróciłem jej wolność? W Dales jest
mnóstwo mężczyzn, którzy dadzą jej to, na co zasługuje, a ja nie mogę do nich należeć.
Odjechałem bardziej dlatego, że chciałem się od niej uwolnić, niż z uwagi na rozkaz
lorda Imgry - muszę się do tego przyznać. Jestem taki zmęczony, mimo to śnię, kiedy
zasypiam... Muszę jednak spać - chociaż jest we mnie duma nie pozwalająca na pokazanie
zmęczenia tym, którzy mnie otaczają. Będę zmuszony się jednak w końcu poddać...
Hall był tak ogromny, że ściany leżały poza zasięgiem wzroku. Wielkie kolumny
tworzyły nawy, wzdłuż których płynęły pasma słodko pachnącej, zwijającej się w abstrak-
cyjne wzory mgły. Zupełnie jakby ktoś bawił się długim kawałkiem wstążki. Nie było
żadnych łuczyw ani lamp, a jednak było jasno.
Przeszedłem pomiędzy dwoma rzędami kolumn, na których wyryto błyszczące
własnym światłem znaki runiczne; niektóre z nich były szare, inne lekko błękitne.
Znaki runiczne wprawiły mnie w zakłopotanie. Powinienem był potrafić je odczytać -
informacje, jakie zawierały, niosły w sobie ważne przesłanie - być może była to historia
narodu, który już dawno zniknął z powierzchni ziemi. To miejsce było bardzo stare -
wrażenie minionych wieków emanowało tak mocno, że prawie czułem jego ciężar na
barkach.
Czas - i wiedza. Nasze warownie także miały biblioteki. W człowieku istnieje coś, co
nakazuje pozostawić po sobie wspomnienie ze swojego życia i czynów. W porównaniu z tym,
co mnie otaczało, zapiski mojego rodu były niczym nic nie znaczące bazgroły patykiem na
nadbrzeżnym piasku.
Było to także miejsce Mocy. Prawie ją odczuwałem, poczułem jej smak - całkowicie
wypełniała to miejsce.
Byłem przejęty, ale nie przerażony. Wszystko było tak bardzo oddalone ode mnie, że
nie mogło mi uczynić żadnej krzywdy. Nie mogło zagrozić istocie takiej jak ja...
Byłem Kerovanem - mocno uchwyciłem się skrawka mojej osobowości. Nie
wiedziałem, gdzie jestem, ale nie mogłem zapomnieć, kim jestem. W mojej decyzji było
wyzwanie.
Kolumny stały się cieniami, które minąłem szybkim równym krokiem. Chociaż nie
usłyszałem najmniejszego dźwięku, w mojej głowie brzmiał natarczywy szept - maleńkie
bezpostaciowe istoty starały się dotrzeć za ochraniającą moje myśli barierę, walczyły o
możliwość wejścia.
Przede mną mocniej zapłonęło światło. Jasność skupiła się w jednym punkcie,
najpierw zabarwiła się błękitnie - a potem srebrzyście zalśniła.
Nieświadom własnego ruchu, szybko, niczym pewny swego celu biegacz, pobiegłem
naprzód. Kiełkowało we mnie podniecenie, jak gdybym naprawdę brał udział w biegach,
których meta - zła czy dobra - znajdowała się tuż przede mną.
Jasność skupiała się na podium, którego ostry koniec właśnie osiągnąłem. Odgadłem,
że pełny jego kształt to gwiazda. Na środku stał wykonany z kryształu ołtarz - lub grobowiec
- wewnątrz znajdował się bowiem jakiś kształt.
Podszedłem bliżej i przez chwilę zakołysałem się niebezpiecznie - do przodu
popchnęła mnie siła, która mnie tutaj przywiodła, do tym zaś ta, która prawdopodobnie
stanowiła ochronę dla śpiącej istoty.
Nie był ani mężczyzną, ani ptakiem, stanowił harmonijne połączenie obu tych istot.
Patrząc na niego odczułem, że owo niecodzienne połączenie jest naturalne i pozbawione zła.
Twarz była ptasia - nos i szerokie usta znajdowały się na podobnej do dzioba części twarzy,
szeroko rozstawione ptasie oczy były zamknięte. Z czubka głowy wyrastał pierzasty grzebień
opadając w dół na ramiona, a potem przechodząc w puch porastający górną część jego
ramion. Stopy przypominały raczej szerokie łapy o wyraźnie zaznaczonych, schowanych
teraz pazurach. Podobne do ptasich szponów dłonie były mocno zaciśnięte na uchwycie
miecza, który wydawał się wykonany raczej ze światła niż ze stali.
Popatrzyłem na to wszystko - a jednak nie był potworem. Poczułem rosnące we mnie
podniecenie. Leżał przede mną ktoś, kto w swoim czasie był z pewnością o wiele
potężniejszy niż ktokolwiek z ludzi.
Nie wiedziałem, dlaczego zostałem przywiedziony w to miejsce, chociaż byłem
pewien, że znalazłem się tu w jakimś celu. Szepty w moim umyśle nasiliły się, uparcie starały
się przebić do świadomości, chcąc przekazać wiadomość, jakby obawiały się, że mogą nie
zdążyć na czas.
Nadal przyglądałem się śpiącej postaci. Coraz bardziej wydawało mi się, że było w
nim coś z Gryfa - symbolu mego Domu, a także tego uwięzionego w kryształowej kuli
noszonej przez Joisan. Nie miał ciała bestii, skrzydeł, a jednak ta ptasia twarz, upierzona
głowa, nogi podobne do łap, szponiaste dłonie - tak, z pewnością istniało podobieństwo.
Ta myśl otworzyła drogę natarczywym szeptom, nareszcie udało mi się je zrozumieć.
- Landisl, Landisl!
Potrząsnąłem głową, jak gdybym próbował uwolnić się od natrętnej muchy. Już
kiedyś słyszałem to imię - bo to było imię - tylko gdzie i kiedy?
Przypomniałem sobie. To ja wypowiedziałem je w chwili, gdy stanąłem twarzą w
twarz z czarną magią mojej matki i szaleństwem Rogeara. Wówczas było jednak tak obce, że
nie rozumiałem, co mówię.
- Landisl - także wyszeptały moje usta...
Przez chwilę zapanowała ciemność, coś pochwyciło moje ciało, przekręciło, złamało i
powołało do nowego życia. Otworzyłem oczy i spojrzałem w jasność, ale nie było to
błyszczące światło wypływające z podium. Zamrugałem w oszołomieniu i zdumieniu...
Zobaczyłem ogień, płomień należący do mojego świata...
Nade mną pochylał się dowódca moich ludzi. Za nim, w promieniach wczesnego
poranka, podnosili się pozostali. Poczułem gniew - byłem tak blisko zrozumienia, nauczenia
się... A ten głupiec przerwał mój sen, pierwszy sen, który coś oznaczał, z którego mogłem się
czegoś nauczyć!
Z trudnością przychodziło mi dostosowanie się do realnego otoczenia, nadal
widziałem kolumny zamiast drzew - ogień... Tym razem pamiętałem, o czym śniłem. Gdy
dosiedliśmy koni i ruszyliśmy poprzez poranne pasma mgły, wspomnienie stało się jeszcze
wyraźniejsze.
Byłem coraz bardziej pewny, że nie był to zwyczajny sen. Myśląca i pamiętająca
cząstka mojej jaźni została przeniesiona w inny czas - lub miejsce - gdzie nadal leżało
uśpione lub martwe ciało człowieka - gryfa.
- Landisl - spróbowałem powiedzieć to imię na jawie, ale teraz brzmiało inaczej, nie
potrafiłem go odpowiednio wymówić. Nie rozmawiałem z moimi towarzyszami, nawet nie
zauważyłem, kiedy pojechali naprzód pozostawiając mnie daleko za sobą.
W końcu podjąłem decyzję i zamknąłem wspomnienie głęboko w sobie. Miałem
dziwne wrażenie, że jeżeli będę zbyt wiele myślał, to zostanę zawieszony gdzieś pomiędzy
realnym światem a tamtym miejscem.
Z determinacją skoncentrowałem się na tym, co znajdowało się przede mną - na cieple
wschodzącego słońca, na szlaku, którym jechaliśmy, nawet na towarzyszących mężczyznach.
Powrócił dawny instynkt zwiadowcy, wysforowałem się na czoło kawalkady i bacznie
zacząłem obserwować.
Chciałem teraz rozmawiać, chociaż przedtem trzymałem się z daleka od wszystkich i
mówiłem tylko wtedy, gdy ktoś zwrócił się do mnie - a zdarzało się to nader rzadko. Wojna
na południu była w sytuacji patowej, tak przynajmniej wywnioskowałem z rozmów. Nasze
własne walki polegały na wypadach niewielkich oddziałów. Imgry i jego dwaj towarzysze
zajmowali się zdobywaniem broni i organizowaniem w formacje bojowe ludzi, którzy
stworzyliby armię walczącą pod jednym dowództwem.
Najeźdźcy stali się mniej agresywni, starali się zachować to, co już zagarnęli, nie
inicjując jednak nowych najazdów. Dwóch mężczyzn, z którymi podróżowałem, z
ożywieniem opowiadało o statku Sulkarów, który przybił do południowego brzegu i spotkał
się z naszym oddziałem wywiadowczym.
Ci odważni kupcy przynieśli wiadomość o drugiej wojnie toczącej się za morzami,
wojnie, która utrudniała plany Alizonu. Sulkarowie, którzy także byli wojownikami, przyjęli
zaproszenie zwiadowców i wraz z nimi dokonali najazdu na nadbrzeżne porty opanowane
przez najeźdźców. Nikt nie wiedział, czy z tego luźnego związku mogą powstać jakieś
silniejsze porozumienia, ale możliwość była pocieszająca.
Wszyscy jednak wiedzieliśmy, że Ogary muszą zostać pokonane w Krainie Dales i że
sami musimy walczyć o naszą wolność. Było to podyktowane nie tylko ogromną dumą Ludzi
Dales, ale także faktem, że nie mieliśmy żadnych popleczników - zawsze byliśmy samotnymi
ludźmi, którzy nie bratali się z sąsiednimi narodami.
Czy naprawdę byliśmy sami? Spojrzałem na zachód, powoli dojrzewała we mnie
pewna myśl. Na początku, całe wieki temu, Ludzie Dales przyszli z południa. Nasz naród lubi
legendy, Kowale Pieśni tylko czekają na chwilę, aby niewielką potyczkę przemienić w
epokową bitwę. Dziwny był brak legend sięgających dalej w przeszłość niż nasze osiedlenie
się w High Hallack. To, że nasi przodkowie zbudowali silne warowne zamki, świadczyło, że
za sobą pozostawili niebezpieczeństwo walki.
Nie wiedzieliśmy, przed czym uciekali, ale z natury nie jesteśmy nomadami. Przez
kolejne wieki każdy lord trenował swych synów w sztukach walki i umacniał warownie. A
jednak nie zagroziło nam żadne większe niebezpieczeństwo aż do chwili pojawienia się
najeźdźców Alizonu. Do tego czasu spotykały nas jedynie drobne potyczki z bandytami lub
rodowe waśnie.
Gdy nasi ludzie przywędrowali do tej nawiedzonej Krainy, Dawni Ludzie (ile było ich
królestw i jak długo trwały - tego nie dowiemy się nigdy) już zdążyli odejść. Pozostawili po
sobie ślady obce naszej rasie, miejsca, gdzie nie odważy się zapuścić żaden człowiek nie
tylko z uwagi na grożącą mu śmierć, ale także z powodu niebezpieczeństwa utraty duszy.
Inne miejsca znane są z licznych uleczeń, są oazami spokoju. Niektórzy należący do naszej
krwi próbowali odkryć drobne sekrety Starej Rasy, ale ich magia była często nie rozumiana.
Pomimo że Dawni Ludzie wycofali się z wybrzeża Dales, byliśmy pewni, że nie
całkiem opuścili nasz świat. Na zachodzie znajdowały się Ziemie Spustoszone - Odłogi,
szeroka zapora leżąca pomiędzy nami i nieznanymi krainami, pełna znaków Mocy i
promieniujących siłą obszarów. Dobrze wiedzieliśmy, że istniało tutaj życie - nie tylko
bandyci, którzy prawdopodobnie nas szpiegowali. Żyły tutaj istoty, którym byliśmy
całkowicie obojętni, tak dalece ich sprawy i pragnienia różniły się od naszych.
Pośród Ludzi Starej Rasy znajdowali się wojownicy - odnaleźliśmy znaki okropnych
starożytnych wojen. Poszukiwacze metalu przynosili z Ziem Spustoszonych kawałki złomu
stopionego w niekształtne bryły pod wpływem wysokich temperatur - kiedyś musiały być
celem bardzo silnych ataków.
O ile na początku Ludzie z Dales uważali, że są w tej Krainie jedynie tolerowani, to
długie lata spokoju uśpiły naszą czujność. Wydawało się, że nie mamy się czego obawiać.
Gdyby jednak najeźdźcom udało się nas zwyciężyć? Nie znali tej Krainy ani istot, które
zamieszkiwały Odłogi. W którym miejscu nastąpiłoby ich kotejne uderzenie? Czy zatrzymują
ich cienie i legendy?
Nie byliśmy nawet pewni, dlaczego zostaliśmy zaatakowani przez mieszkańców
Alizonu, którzy przebyli morze i tutaj rozpoczęli wojnę. Nasz kraj, według tego co mówili,
był o wiele biedniejszy od ich ojczyzny. Usłyszałem kiedyś opowieść jeńca wysokiej rangi,
którego udało się nam pojmać podczas awarii jego pojazdu. Mówił, że ci, którzy podarowali
im te obce maszyny, zapewniali, że w naszym kraju znajdują się ogromne Moce -
wystarczające, aby uczynić ich panami całego świata. Tego więc pragnął ich władca.
Jedynym miejscem, gdzie można było znaleźć taką Moc, były Odłogi albo ziemie
znajdujące się poza nimi. Jeżeli takie przekonanie spowodowało napad Ogarów... czy w tym
przypadku ci, którzy zamieszkiwali Ziemie Spustoszone, mogli zostać przekonani o
zagrażającym im niebezpieczeństwie? Czy chcieliby wziąć udział w naszej wojnie?
Nikt nie wątpił, że w chwili ataku Alizończycy staną przed ogromnymi siłami. Może
udałoby się namówić nosicieli owej Mocy, aby pomogli nam teraz?
Myślałem nad tym tak długo, aż pomysł zaczął mi się podobać. Błędem byłoby
paranie się Mocą tak, jak chciała to zrobić moja matka i Rogear. Zupełnie inaczej byłoby,
gdyby po naszej stronie opowiedzieli się ci, którzy mieli nad nią władzę. Czy o tym myślał
lord Imgry?
Cmoknąłem na konia zmuszając go do szybszego kłusa, nagle zapragnąłem osiągnąć
cel mojej podróży, co nastąpiło przed zapadnięciem zmroku.
Ostatni raz spotkałem przywódcę z południa w chacie leśniczego, wówczas ten
wysoki mężczyzna o zimnych zielonkawych oczach nie miał żadnych widocznych oznak
władzy. Teraz siedziałem w Wielkim Hallu obronnej wieży i czekałem.
Imgry rozsiadł się na przyniesionym z pokoju biesiadnego krześle z wysokim
oparciem. Panował nad całą sytuacją. Jego autorytet otaczał go niczym niewidzialny puklerz,
chociaż tego ostatniego nie miał w tej chwili na sobie. Ubrany był w skórzane ubranie
myśliwego, który właśnie powrócił w domowe progi. Jednak polowanie, o którym mówił,
dopiero miało się rozpocząć.
Czekałem na jakąś oznakę zdziwienia na widok moich nagich kopyt - podczas
ostatniego spotkania były zakryte. Stwierdziłem jednak, że mógłbym wyglądać równie
nieludzko jak mężczyzna - gryf z mego snu, a Imgry nawet nie zauważyłby różnicy. Zostałem
tutaj wezwany w celu wypełnienia rozkazu.
Lord widział tylko własne ambicje, tylko jego cele były ważne. Wszystko, co mówił,
myślał, jak działał, wynikało tylko z jednego - chęci osiągnięcia wymarzonych celów. Nic
innego się nie liczyło.
Na stojącej pomiędzy nami ławie rozłożył pognieciony i poplamiony pergamin.
Znajdowały się na nim informacje uzyskane także dzięki moim wypadom zwiadowczym, ale
większa część była pusta i na tej białej plamie lord położył teraz dłoń.
- Odpowiedź znajduje się tutaj. - Jego szczerość wywołała u mnie odruch ostrożności.
W naturze lorda nie było miejsca nawet na pobieżne omawianie planów. Nie charakteryzował
się także uległością, nigdy nie pytał, zawsze rozkazywał.
- Czy mógłbyś się wyrażać trochę jaśniej, milordzie! - Od chwili gdy po raz pierwszy
przyjąłem jego dowództwo, uzyskałem pewnego rodzaju wolność - za wysoką cenę. Nie był
już w stanie mnie onieśmielić.
- Osiągnęliśmy wiele. - To nie była przechwałka, ale stwierdzenie. - Nasi kowale
obrabiają metale pochodzące z Ziem Spustoszonych, pomimo niebezpieczeństwa. Mamy
teraz, broń lepszą niż kiedykolwiek. Zebraliśmy wielu wojowników, ale wielu także
straciliśmy. - Leżąca dotąd płasko dłoń zacisnęła się w pięść. - A najeźdźcy dalej przywożą
świeże posiłki. Prawdą jest, że od pewnego czasu nie atakują, ale nie dzieje się tak z uwagi na
naszą potęgę. Jak do tej pory możemy jedynie napadać na ich boczne oddziały, uderzać tu i
ówdzie. Ale - w jego tonie zabrzmiała nuta satysfakcji - nareszcie zrozumieli swój błąd i nie
zapuszczają się w krainę, którą my znamy lepiej. Teraz, pochylił się lekko do przodu -
dowiedzieliśmy ile czegoś nowego...
Kiedy przerwał, odważyłem się zadać pytanie.
- Czy to prawda, że poszukują jakiejś tajemniczej siły?
Spojrzał na mnie ostro i przenikliwie, jakby zamierzał przeszyć mnie strzałą.
- Więc ludzie otwarcie o tym mówią?
Wzruszyłem ramionami.
- Ty historia była powtarzana jeszcze przed moim wyjazdem na północ. Musi być
jakiś logiczny powód, dla którego zaatakowali nas Alizończycy. Jeżeli mamy dać wiarę
handlarzom, w naszym kraju nie ma nic, czego oni już nic mają. Nie ukrywamy żadnych
skarbów.
W moich słowach nie było uniżoności, mówiłem jak do równego sobie. Imgry
stanowił siłę i ludzie z Dales mogli być zadowoleni, że walczy w ich sprawie. Na mnie nie
wywierał już jednak żadnego wrażenia, w pewnym sensie Odgrodziłem się od niego
wewnętrznie.
Popatrzył na mnie spod przymrużonych powiek. Nagle zobaczył przed sobą osobę, a
nie narzędzie. Okiełznał leżącą w jego charakterze niecierpliwość i zaczął się nade mną
zastanawiać. Nie byłem już tym młodym chłopcem, który pojechał do Ulmsdale - byłem
nowym elementem, który należało umieścić w łamigłówce.
- Twoja dłoń leży na obszarze określanym jako Odłogi. Czy uważasz, że tam znajduje
się cel? Nie skarb - ale Moc...
Nie zmienił wyrazu twarzy, poczułem jednak przeszywający chłód. Gorący gniew
pasował do tego mężczyzny, jego nienawiść była niczym lodowy oddech Zimowego Smoka.
Podrażniłem go, za bardzo wierzyłem we własne siły. Nie zależało mi na nim, na tym że był
ambitny - że chciał być sednem wielkich spraw. Nie byłem jego krewnym.
- Tak, to są Odłogi - i to, co się w nich ukrywa. - Postanowił zaakceptować mnie
takim, jaki byłem. - Nie wiemy, co się tam znajduje. Tyle dowiedzieliśmy się od jeńców -
Ogary pragną czegoś, co muszą najpierw odnaleźć, a potem opanować. Ich kraj został
zagrożony przez starożytnego wroga - chcą go pokonać podobnie, jak pokonali Dales. Ten
wróg - jak opowiadali - wywodzi się od naszych Dawnych Ludzi. Alizończycy zostali uzbro-
jeni przez tych, którzy potrafili przewidzieć, co znajdą, ale nie mieli wystarczającej armii, aby
to zdobyć. Odpowiedź znajduje się tutaj! - Palce jego dłoni zakrzywiły się, a paznokcie
zaskrobały na pergaminie niczym szpony jastrzębia chwytającego swoją zdobycz.
ROZDZIAŁ 3
JOISAN
Tumany mgły wisiały nieruchomo niczym arrasy zdobiące Wielki Hali, otaczały
ognisko i tych dwoje, którym służyło. Teraz i ja byłam tutaj, opanował mnie dziwny spokój,
Jakiego nie czułam od chwili, gdy Kerovan odwrócił się ode mnie i odjechał z Norsdale.
Patrzyłam wtedy za nim bez jednej łzy, krzyczało tylko moje serce. Ten smutek i strach
należały wyłącznie do mnie i nie mogłam pozwolić, aby ktoś inny je zauważył. Tutaj czułam
się jak w rodzinie. Dziwiłam się nawet temu opanowującemu mnie wrażeniu.
Jestem Elys - powiedziała kobieta. Nie dodała żadnego Domostwa ani doliny. A
jednak z pewnością milczała do osób zasiadających przy głównym stole. - A to - wyciągnęła
rękę, podkreślając gestem łączące więzy - jest Jervon. - Znowu poczułam istniejące pomiędzy
nimi uczucie i zapragnęłam czegoś podobnego.
Nazywam się Joisan. - Ponieważ nie podali żadnej krainy ani rodu, postąpiłam
podobnie.
- Joisan - powtórzyła Elys przechylając delikatnie głowę. Wydawało się, że oczekuje
odpowiedzi echa, które powinno zabrzmieć z mgły.
Ta myśl zaniepokoiła mnie, przerwała senne zadowolenie, które opanowało mnie
przez chwilę. Szybko odwróciłam głowę. Zobaczyłam tylko nasze cztery wierzchowce.
- Jesteś także... - Palce Elys poruszyły się niespokojnie, jakby wbrew jej woli chciały
przywołać cząstkę Mocy. Zmieniła ton głosu i powtórzyła ostrzeżenie Naldy.
- To niebezpieczny kraj do samotnego podróżowania, Joisan.
Odpowiedziałam podobnie jak w Norsdale.
- Dla osoby samotnej i ostrożnej może okazać się mniej niebezpieczny niż podróż w
większym towarzystwie.
- Ku memu zdziwieniu Jervon roześmiał się cicho.
- Ma rację. - Popatrzył na Elys. - Czy sami właśnie tego nie udowodniliśmy? Tak
długo jak omija się pewne... miejsca. - Ostatni wyraz nabrał w jego ustach specyficznego
brzmienia.
Przez chwilę myślałam, że jego towarzyszka nie zrozumiała tych słów. Nie
wiedziałam, co ich do tej pory spotkało. Zobaczyłam jak przygryzła wargę, a potem skinęła
głową.
- Są niebezpieczeństwa i niebezpieczeństwa. Tylko... - spojrzała mi prosto w oczy,
podobnie jak zrobiła to Wiekowa Przeorysza, gdy powiedziałam jej o moim zamiarze. Nie
wiedziałam, czy obawiam się jej, czy nie, byłam jednak pewna, że to jakaś znaczna osoba.
Wiedziała o mnie więcej, niż powiedziałam, niż kiedykolwiek chciałam powiedzieć tym
nieznajomym.
- Niesiesz z sobą - powiedziała gwałtownie - coś, co zawsze będzie dobrze broniło. W
jaki inny sposób mogłam tak silnie przeczuć twoje przybycie? Ale nie jesteś z krwi tych,
którzy zazwyczaj posługują się Mocą.
Zacisnęłam dłonie na Gryfie. Nie było szansy, aby go ukryć. Elys domyśliła się lub
wiedziała o jego wartości, byłam tego pewna.
Potrząsnęła głową. Mój przestrach musiał być aż nadto widoczny.
- Nie, Joisan, nie wiem, co masz przy sobie ani czym się posługujesz. Wiem tylko, że
to coś należy do Mocy. Fakt, że tak mocno odczuwam otaczającą ciebie Moc, świadczy, że w
każdej chwili możesz się nią posłużyć...
- Nie! - Nie chciałam przyznawać się do dziwnych umiejętności przed kimś, kto
należał do Starej Krwi. - To jest rzecz należąca do Mocy, ale nie potrafię jej zawezwać ani
kontrolować. Może mój pan potrafi odgadnąć przynajmniej część jej przeznaczenia, to dar od
niego - od mego męża. Widziałam, jak działa - ale nie stało się to z mojej woli. - A może
cząstka Mocy, która pomogła Kerovanowi, została wywołana moim życzeniem, wyzwolona
obawą o jego życie. Czy ktoś był w stanie udzielić mi odpowiedzi?
- Kim jest twój mąż? - zapytał Jervon.
Dumnie uniosłam głowę. Czy znał Kerovana? Jego uzbrojenie świadczyło, że musiał
służyć lub nadal służył w armii Dales, najwyraźniej nie był rozbójnikiem. Być może słyszał te
jadowite szepty o “potworze”, “półczłowieku”, które zatruły życie memu panu i
spowodowały jego odejście.
- Moim mężem jest Kerovan z Uimsdale - odpowiedziałam z dumą. - Podróżuje teraz
z misją dla lorda Imgry.
- Kerovan? - zapytała Jervona Elys.
Potrząsnął głową.
Wielu z żyjących jeszcze panów przyłączyło się do Imgry'ego. Nigdy nie słyszałem o
Kerovanie.
Wiedziałam, że nie kłamał, ale Elys najwyraźniej nie była zadowolona. Zwróciła
badawczy wzrok na Gryfa.
- Ten, kto daje takie prezenty, nie może być zwyczajnym spadkobiercą Krwi -
skomentowała.
Zrozumiałam, że muszę dokonać wyboru. Elys dzieliła chyba z Kerovanem ciężar
podobnego dziedzictwa, chociaż przyjęła je jako cząstkę swego życia, a nie przekleństwo.
Podobnie jak Jervon. To, że akceptował jej inność, zacieśniało ich wzajemną więź (każdy kto
cierpiał podobnie jak ja, mógł z łatwością to zauważyć). Poczułam się zmęczona. Oni mieli
siebie, przeznaczenie połączyło ich w jedną potężną całość. Tego samego pragnęłam dla
Kerovana. Być może brakowało mi wystarczającego sprytu i rozumu do stworzenia takiej
unii, może byłam za młoda, za słabo rozumiałam porywy cudzego serca. Poczułam gorzki
smak czarnej zazdrości, kładącej się cieniem na mojej duszy. Powiedziałam jednak prawdę,
gdyż mieli to, czego i ja poszukiwałam. Może w jakiś sposób posiądę choć część wiedzy i
zrozumiem, jak osiągnęli taką jedność.
- W żyłach lorda Kerovana płynie trochę Starej Krwi. Jest... inny. - Nie wiedziałam,
czego mam oczekiwać, odrzucenia, niewiary... To, co nastąpiło, zdumiało mnie niepomiernie.
Elys chwyciła mnie za spoczywającą na kolanie dłoń. Kiedy bezwiednie opuściłam drugą
rękę - otoczyły ją silne palce Jervona, łącząc razem całą naszą trójkę. Z obojga popłynęło do
mnie uczucie spokoju i bezpieczeństwa. Zniknęła zazdrość, pozostało tylko zdumienie i
ogromna tęsknota, a potem pojawiła się nadzieja.
Mgła nie podnosiła się, nadal otaczała starożytne mury. Zajadaliśmy kapiące
tłuszczem ptaki i patrzyliśmy, jak zmieniają swe kształty otaczające nas pierzaste opary. Nie
znaliśmy pierwotnego przeznaczenia muru okalającego to miejsce z trzech stron - nie było
żadnych pozostałości po zabudowaniach.
Posadzkę stanowiły wygładzone skały, na których srebrzyły się kropelki mgły. Od
czasu do czasu Jervon znikał w otaczających nas białych tumanach. Przejawiał przy tym
wyraźne zaniepokojenie.
- Czy to niebezpieczne miejsce? - Gryf nie przekazał przecież żadnego ostrzeżenia.
Elys pokręciła głową.
- Na pozór nie. Jednak w dzisiejszych czasach zawsze należy uważać podczas podróży
przez Krainę Dales. Jervon jest wojownikiem. Jego oddział został wybity, tylko on pozostał.
W jego naturze nie ma miejsca na natychmiastową akceptację bezpiecznego miejsca, chyba
że sprawdzi je wielokrotnie.
- Ty... - zawahałam się, ale potem powodowana głęboką potrzebą mówiłam dalej.
Gdybym tylko wiedziała, jak się spotkali, może wtedy nauczyłabym się postępować z moim
panem.
- Nie należysz do rodu Dales - on tak... Byłam pewna, że zrozumiała, o co mi
chodziło, nie musiałam dokładniej wyjaśniać.
- Nie wiem, do jakiego rodu należę - odpowiedziała. - Po straszliwym sztormie moi
rodzice zostali wyrzuceni na tutejszy brzeg, najprawdopodobniej uciekali przed
niebezpieczeństwem, nigdy nie dowiedziałam się przed jakim. Matka miała dziwną wiedzę,
była Mądra. Ponieważ chciała dać swemu mężowi dzieci, musiała zawrzeć układ z pewnymi
Mocami. Urodziła bliźnięta, mnie i mojego brata, i zapłaciła za to życiem. Mój brat... -
zawahała się. - Nie posiadł jej dziedzictwa. Nie ufa tej wiedzy - być może mężczyźni
rzeczywiście nie potrafią kontrolować Mocy Księżyca. Kiedy zjawili się najeźdźcy, ojciec
poszedł na wojnę, później dołączył do niego mój brat. Starałam się pomóc ludziom z
wybrzeża, którzy byli naszymi przyjaciółmi. Niektórych rzeczy nauczyłam się od ich Mądrej
Kobiety - byłam bardzo młoda i posiadałam niewielką wiedzę. Nasi ludzie zaczęli uciekać w
głąb lądu i wtedy odnalazł nas Jervon. Miał boleśnie zranione ciało i duszę. Później
otrzymałam wiadomość, że brat jest w niebezpieczeństwie. Pojechałam, a ze mną Jervon -
jego lord nie żył, a on sam nie miał krewnych. Zrobiliśmy...
Znowu zawahała się, a potem kontynuowała, najwyraźniej chcąc jak najszybciej
zakończyć swoją opowieść. - Zrobiliśmy dla mego brata to, co było możliwe. Nie ma dla
mnie miejsca przy jego boku. Jestem tym, czym się urodziłam, i tylko niewielu mężczyzn -
bardzo niewielu - może mnie taką zaakceptować. Tak naprawdę chyba tylko jeden... -
Spojrzała na Jervona powracającego do nas poprzez mgielne pasma. W jej oczach było
uczucie, które ponownie wzbudziło we mnie zazdrość. Byłam pewna, że w taki właśnie
sposób patrzyłam na Kerovana - ale to wszystko, co miałam jemu do zaoferowania, nie
wystarczyło!
- Teraz - Elys mówiła szybko - jeździmy razem jako wolni rycerze, ofiarowujemy
nasze miecze tym, którzy najbardziej ich potrzebują. Tak, znam się na sztuce wojennej. Mój
ojciec tego chciał. Nie mamy krewnych, ziemi, ale nigdy nic nam nie brakuje.
Nie mieli krewnych ani ziemi - Kobieta Mocy, Mężczyzna Miecza - ale byli jednością.
- Gdzie teraz podróżujecie? - zapytałam. Chociaż podjęłam decyzję o samotnej
wędrówce, nagle mocno zapragnęłam, aby powiedziała, że jadą na południe. Jeżeli byli
wolnymi rycerzami, mogła ich zainteresować walka pod dowództwem lorda Imgry.
Ku memu zdumieniu Elys pokręciła głową.
- Jeszcze nie wiem. Jest pewna... - Wyglądała na zakłopotaną. - Joisan, czy pozwolisz,
żebym spojrzała w twoją przyszłość?
Kiedyś widziałam, jak się to robi - uczyniła to dla mnie Wiekowa Przeorysza. W
czarze ujrzałam mego męża, chociaż wtedy nie wiedziałam jeszcze, że był to właśnie on.
ANDRE NORTON GRYF W CHWALE (Tłumacz: ELŻBIETA DAGNY - RYŃSKA)
ROZDZIAŁ 1 JOISAN Otulało mnie szare światło brzasku, od mrocznego nieba ostro odcinały się czarne szczyty gór. Tak jak wszyscy, którzy się ukrywają, wykorzystałam owe ciemności do rozpoczęcia wędrówki. Uważałam, że jestem dobrze przygotowana psychicznie na to, co mnie czekało, nadal jednak drżałam pod pancerzem i skórzanym ubraniem, zupełnie jak gdybym potrzebowała okryć się zwiniętym z tyłu siodła płaszczem. - Lady Joisan... Głos, który odezwał się w ciemnej klasztornej bramie, ogromnie mnie przeraził. Odwróciłam się, dłoń bezwiednie opadła na ciężki, wiszący u pasa miecz. - Pani... To była Nalda, moja prawa ręka, a czasem także i lewa - szczególnie wtedy, gdy najeźdźcy wypędzili nas z Ithdale i bezradnie zaczęliśmy wędrować poprzez nieznane ziemie, coraz bardziej na zachód. Ostatniej nocy nie wydałam jej żadnych rozkazów, ale zwierzyłam się z mojego postanowienia. Słuchała, gdy mówiłam, że niedobitki naszych ludzi były bezpieczne w Norsdale, że będą chronieni przez Damy i dostaną u nich zajęcie - podobnie, jak działo się z innymi uchodźcami, którzy zawędrowali tak daleko - że w niedalekiej przyszłości nie oczekują ich żadne kłopoty. - Ale ty - powiedziała wyczuwając w moim głosie nutę postanowienia - mówisz tak, jakby miało cię tutaj nie być. - I nie będzie - przez pewien czas. Nikt z nas nie wie, co go czeka następnego poranka. Byłam waszą panią, a w pewnym sensie, podczas naszej wędrówki, także i panem. Teraz muszę się zastanowić nad moim życiem. - Moja pani, będziesz więc szukała... lorda Ambera? - Nie Ambera! - słowa zabrzmiały ostro. - To było imię, które mu nadałyśmy przy pierwszym spotkaniu, gdy myślałyśmy, że jest jednym z Dawnych Ludzi nieoczekiwanie nam pomagającym. Wiesz przecież, że jest to mój ślubny pan - Kerovan. Muszę iść do niego, a przynajmniej go odszukać. Muszę, Naldo! Zawahałam się, nawet jej wstydziłam się wyjawić swoje uczucia, chociaż nigdy przedtem mnie nie zawiodła. Skinęła głową. - Kiedy lord Kerovan wyjechał pięć dni temu, wiedziałam, że podążysz za nim. Jest
między wami więź i nie można temu zaprzeczyć. Nie należysz także do kobiet, które kryją się za bezpiecznymi ścianami i cierpliwie oczekują na wieści. Musisz coś robić - podobnie jak robiłaś to w Ithdale, kiedy się broniliśmy. - Głos Naldy załamał się. Wiedziałam, że przypomniała sobie, jakie więzy zerwała tego okrutnego krwawego dnia, kiedy tak drogo okupiłyśmy naszą ucieczkę. Wspomnienia są czasami zbyt ciężkie i należy je odrzucić, aby nie wpływały na teraźniejszość. - Tobie oddałabym klucze, gdyby nadal wisiały u mego paska - powiedziałam szorstko. - Stawiam cię na czele moich ludzi, wiem, że będziesz się nimi opiekowała... Przerwała mi szybko. - Pani, masz tutaj krewnych. Nie należę do tego domostwa ani nie jestem krewną Domu. Co na to powie lady Islaugha? Wyzdrowiała i nie jest już obłąkana - i jest dumna... - Jest moją ciotką, ale nie pochodzi z Ithdale - odrzekłam z przekonaniem. - To twoja sprawa, a nie jej. Powiedziałam Przeoryszy, że będziesz moją zastępczynią. Nie - potrząsnęłam głową widząc w jej wzroku nieme pytanie - Przeorysza nie wie, co zamierzam. Powiedziałam tylko, jak ma być, gdybym nagle zachorowała albo gdyby coś mi się stało. Twoja władza będzie uznana. Pod tym dachem tylko jeszcze jedna osoba oprócz Naldy wiedziała, o czym myślałam, co było w moim sercu - i właśnie dzięki niej wyjeżdżałam w szarzejącym świetle poranka ubrana w cudzy pancerz i skóry, dosiadając wytrzymałego górskiego kucyka - była to Wiekowa Przeorysza Malwina. Gdyby nie Nalda i jej szczera, opalona przez słońce twarz, już byłabym w drodze. Podeszła bliżej i zaczęła cicho szeptać. Wydawało się, że ona także nie chce zostać zauważona. Wyciągnęła bladą w świetle poranka dłoń i spróbowała złapać wodze mego wierzchowca. - Pani, nie wolno ci jechać samej! - powiedziała pospiesznie. - Od chwili gdy powiedziałaś mi o swoim postanowieniu, nie potrafię przestać się martwić. Poza tą górską doliną kraj może okazać się pułapką - wszędzie czai się niebezpieczeństwo... - Więc tym bardziej powinnam jechać sama. Naldo, tylko bardzo ostrożna osoba potrafi prześlizgnąć się pomiędzy cieniami. - Wzięłam w dłoń wiszącą na mojej szyi kryształową kulę z zamkniętym w niej srebrnym Gryfem, podarunkiem od mego męża. Co to właściwie było? Nie wiedziałam, może właśnie nadszedł czas, abym poznała moc tego, co nosiłam przy sobie i kiedyś bezwiednie wykorzystałam. - Widziałam różne rzeczy, Naldo. Byłam także ich uczestnikiem. Patrzyłam, jak
szalone Ogary z Alizonu uciekały z podkulonymi pod siebie ogonami, z pełnym przerażenia skowyczeniem. Pojadę sama, a kiedy powrócę, będzie przy mnie mój pan - albo nie wrócę nigdy! Stała obok mnie ocierając się ramieniem o juki przytroczone do siodła i z natężeniem patrzyła w moją twarz. A potem skinęła szybko głową, tak jak wielokrotnie robiła to podczas naszych wędrówek, gdy udawało się nam rozwiązać jakiś problem. - Niech się tak stanie. Wiedz, że gdy wrócisz, wszystko będzie w najwyższym porządku. Niech ma cię w swojej opiece Pani Świątyni Plonów - zawsze opiekuje się tymi, którzy prawdziwie kochają! Już wcześniej zdążyłam się pożegnać, ale inwokacja Naldy skierowana do Gunnory, pani władającej cierpieniami i rozkoszą kobiet, dawała pełną ciepła otuchę. W głębi serca podziękowałam jej za to wezwanie - chociaż wypowiedziała je w cieniu Domu Płomieni, gdzie nie było miejsca dla Gunnory. A może za murami znajdował się ktoś, kto nauczy mnie czegoś innego niż to, co przekazywały Damy? Gdy wjeżdżałam w pierwsze promienie rodzącego się poranka, pomyślałam o Wiekowej Przeoryszy Malwinie, o jej starym ciele, którym tak dobrze opiekowały się jej “córki”, nie domyślające się nawet, o czym myślała i marzyła. Poszłam do niej pełna smutku, weszłam do małego otoczonego murem ogrodu tchnącego uczuciem nieskończonego spokoju, chociaż dla mnie nie było spokoju - szczególnie teraz. Walczyły we mnie gwałtowne, gorące uczucia. Myślałam, że może być za stara, aby zrozumieć, co odczuwałam. Dla Dam znajdowała się w stanie bliskim nirwany - czy mogła zdobyć się na trochę sympatii dla mnie? Nasze oczy spotkały się, w jej spojrzeniu zobaczyłam pełną świadomość. W ciągu tej długiej milczącej chwili nie próbowała mnie oceniać ani strofować za nieokiełznaną niecierpliwość. Ukoiła tylko litość, jaką odczuwałam do siebie, i poczucie obrazy, a w ten sposób umożliwiła mi jasność myślenia. - Nie pozwolę, żeby to wszystko tak się skończyło! - krzyknęłam głosem pełnym bólu i goryczy, które wezbrały w mojej duszy tworząc szalejący sztorm uczuć. Nadal wpatrywałyśmy się w siebie. Nie dała mi żadnej rady - byłam młoda, niepewna swoich sił. Tak bardzo chciałam, żeby ktoś powiedział: Zrób to czy tamto, Joisan, a wszystko będzie dobrze. Tylko że nie było już nikogo, kto mógłby rządzić moim życiem. Byłam sama. Owa samotność była sednem wszelkich zmartwień.
- Jestem jego żoną - nie tylko poprzez ceremonię zaślubin, ale także z wyboru serca! - powiedziałam z wyzwaniem. Mówienie o takich uczuciach w tym miejscu mogło zostać uznane za grzech. Po złożeniu ślubów Damy z Norstead odrzucały wszelkie cielesne pokusy. - Mogę się do niego przyznać z dwóch powodów, ale nadal będziemy rozdzieleni! Nie odpowiedziała - bezładnie mówiłam dalej, nerwowym piskliwym głosem opowiadałam o swojej stracie. - Razem walczyliśmy ze złem, myślałam, że potem nastąpi nasze prawdziwe małżeństwo. Wiedziałam, że jest wyczerpany po walce - ale miałam nadzieję, że wkrótce zwróci się do mnie - myślałam, że po tych wszystkich cierpieniach najpierw będzie chciał poznać trochę samego siebie. Byłam więc cierpliwa. Przypominając sobie swe słowa mocniej zacisnęłam wodze w dłoniach. Patrzyłam przed siebie, ale nie dostrzegałam rozciągającej się drogi. - Czynem i słowem starałam się mu pokazać, że widziałam w nim wszystko, o czym może zamarzyć kobieta. Małżeństwo pomiędzy Domami nie zostaje zawarte w wyniku miłości kobiety i mężczyzny. Zostajemy poślubieni w celu umocnienia naszych rodów. Wierzę jednak, muszę wierzyć, że z takich związków powstaje coś więcej. Myślałam, że tak będzie ze mną! Wiesz, czym on się różni od innych - kontynuowałam - ma znamiona Dawnych Ludzi. On jeden przyszedł mnie ratować, gdy zostałam schwytana przez jego wrogów, którzy chcieli mnie wykorzystać do swoich niecnych, ciemnych czynów. Wtedy zrozumiałam, że jego wygląd zewnętrzny nic nie oznacza, nie należy się go obawiać, lecz kochać. Jego rany były moimi, jego droga moją. Wiem, że tak będzie dopóty, dopóki na moim ołtarzu pali się Płomień Wieczności. Ale to, co mogłam mu dać, nie wystarczyło... Skarżyłam się jej żałośnie, dłonie trzymałam zaciśnięte na zamkniętym w kuli Gryfie - jedynej rzeczy, jaką mi pozostawił. Teraz także miałam go przy sobie dla dodania otuchy. Gryf był herbem Domu mego pana, ale ten talizman był o wiele starszy, pochodził z Ziem Spustoszonych, na które odeszli Ludzie Starej Rasy. Spojrzałam na niego. Nawet w półmroku jego maleńkie oczy błyszczały niczym klejnoty, wydawało mi się, że na wpół rozwinięte skrzydła lekko drgnęły, jak gdyby Gryf próbował się wyzwolić z kryształowego więzienia. Ten przedmiot należał do Mocy, ale ani ja, ani mój pan nie umieliśmy z niej korzystać. Był także Kluczem... Pamiętałam słowa tego dziwnego mężczyzny, który pojawił się pod koniec bitwy. Nazwał siebie Neevor. To on powiedział, że trzymałam w dłoniach Klucz. To było jednak za mało! Poczułam ból, który zniszczył wszelkie uczucie dumy. Niespokojnie poruszyłam się w siodle, wyjechałam już poza ostatnie wiejskie zabudowania,
wkrótce będę musiała skręcić na szlak prowadzący na południe. Nadal nie umiałam zapomnieć. Kiedy to samo wykrzyczałam Wiekowej Przeoryszy, zgodziła się ze mną - choć wcale się tego nie spodziewałam. - Nie, to co masz, nie wystarczy. Kerovan - powiedziała miękko, jak gdyby go błogosławiła - zawsze był nie chciany. Jego ojcu syn był potrzebny z uwagi na prestiż, chciał, aby ktoś z jego krwi zasiadał na tronie w Wielkim Hallu. Kerovan wyczuł to, zanim zdołał rzecz w pełni zrozumieć. Ciemność rodzi się i wzrasta na nieszczęściu, będąc źródłem wypaczonych i bolesnych myśli, z których pewne tkwią w nas tak głęboko, że nawet nie uświadamiamy sobie ich istnienia. A jednak Kerovan mimo wszystko nie stał się potworem. Jest silniejszy wewnętrznie, niż mu się wydaje. Znam twego pana... To mnie zaskoczyło, wiedziałam bowiem, że żaden mężczyzna nie miał prawa przekroczyć bramy Klasztoru. Musiałam jakimś gestem wyrazić zdziwienie, ponieważ Przeorysza uśmiechnęła się do mnie. - Moje dziecko - podeszły wiek ma swoje przywileje. Kiedy usłyszałam twoją historię, zapragnęłam dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Przyszedł - i pomimo bariery, jaką odgrodził się od tego świata - mówił ze mną. Oczywiście powiedział niewiele, ale mimo wszystko odkrył przede mną więcej, niż zamierzał. Stoi teraz na rozdrożu - musi wybrać, a wybór ukształtuje go na nowo - będzie dobry lub zły. Dziecko, tak niewiele wiemy o Dawnych Ludziach. Pomimo rozwagi, która nakazuje nam uważać, zawsze ciągnie nas niewiadome - te wszystkie cudowne rzeczy i niebezpieczeństwa znajdujące się poza zasięgiem naszego zrozumienia. Kerovan ma ich dziedzictwo, jest teraz jak dziecko stojące przed stosem kolorowych zabawek. Ostrożność, jakiej nauczył się do tej pory, powoduje, że nie wierzy nikomu ani niczemu. Boi się ulec temu wszystkiemu, co opiera się na uczuciu, a nie rozumie. Najbardziej ze wszystkiego obawia się siebie i właśnie dlatego nie może pozostać z osobami, które pokochał... - Pokochał? - moje słowa były pełne goryczy. - Pokochał - powiedziała z przekonaniem. - Chociaż o tym nie wie, a nawet gdyby wiedział, nie pozwoliłby na to, aby kierowało nim to uczucie. Czuje się bezpieczny w pancerzu, jaki dla siebie stworzył - uważa, że jest to miejsce bezpieczne także dla innych. Nie wróci do ciebie, Joisan - chociaż sam się nawet do tego nie przyznaje. Nie wróci, ponieważ zależy mu na tobie - ponieważ boi się, że dziedzictwo odmiennej krwi może w jakiś sposób tobie zagrozić.
- To nieprawda! - krzyknęłam wtedy. Tak mocno zacisnęłam dłonie na kryształowej kuli, że prawie ją zgniotłam. - Dla niego taka jest prawda. Chyba że uda mu się zniszczyć odgradzającą go barierę... - Albo znajdzie się ktoś, kto ją zniszczy dla niego! Skinęła wówczas głową, przytaknęła też ponownie, gdy dodałam: - Nie jestem wolna, on także nie będzie! Niech jedzie na południe zgodnie z życzeniem lorda Imgry. Będą go próbowali wykorzystać - tak jak teraz, gdy za jego plecami czynią znaki odczyniające czary. Nie znajdzie tam przyjaciół. Dlaczego odjechał? - Dobrze wiesz dlaczego, dziecko. - Tak! Myślał, że nie ma nic innego, że równie dobrze może w taki sposób spędzić całe życie. Powiedział więc swojej żonie, że jest wolna - i odjechał! Nie ma we mnie fałszywej dumy. Jeżeli Kerovan pojechał na rozkaz tych, którzy chcą z niego uczynić bezwolne narzędzie - ja także pojadę! - Tak się stanie. Tak zostało przeznaczone i jest znacznie ważniejsze, niż możesz sobie nawet teraz wyobrazić. Idź, niech się stanie Wola Płomienia. To będzie twoim płaszczem i ochroną, moje drogie dziecko. Niech Płomień oświeci twoją drogę i w końcu roznieci radość w twym sercu. Tak więc, nie tylko mnie w pełni pobłogosławiła, ale kazała także otworzyć dla mnie magazyn klasztorny. Tam wybrałam sobie broń i ubranie, które kiedyś należały do uciekinierów. Rozważałam wszystko do chwili, gdy byłam już gotowa, potem spotkałam Naldę i w końcu rozpoczęłam tę samotną podróż w nieznane. Moja klacz, brzydkie zwierzę w porównaniu ze znacznie większymi końmi z równin, należała do górskiej rasy. Nazwałam ją “Bural”, jest to nazwa twardego korzenia, którego nie można wyciągnąć z ziemi. Teraz, kierowana przeze mnie, wjechała na południowy szlak, ten sam, który wcześniej obrał Kerovan i jego eskorta. Niewielką miałam nadzieję na dogonienie mego męża, minęło zbyt wiele dni. Musiałam jechać ostrożnie, zawsze w wybranym kierunku. W tym kraju można było spotkać wiele niebezpieczeństw. Przed wojną Ziemie Spustoszone, które rozciągały się w pobliżu, były miejscem kryjówek dla złoczyńców i ucie- kinierów, a także zbójców. Słyszałam także, że na wschodnich obrzeżach zaczęły się gromadzić niewielkie grupy nieprzyjaciół - choć ostatnio było ich coraz mniej. Być może ich zwiadowcy odkryli ten szlak i sprawdzali, kto z niego korzystał. Kiedyś był to szlak handlowy. Leżące w dolinach klasztory były dobrym miejscem do
prowadzenia handlu, a niektóre organizowały doroczne jarmarki. Od chwili inwazji nie próbowano jednak podtrzymywać wymiany towarów, droga była teraz zarośnięta, podczas zimy obsunęły się duże kawałki nawierzchni, szczególnie tam, gdzie trasa przebiegała przez górskie szczyty. Cieszyłam się z nastającego dnia, już kilka razy musiałam bowiem zsiadać z Bural i przeprowadzać ją przez piaszczysty grunt. Jechałam w zamierzonym tempie aż do drugiego dnia podróży, gdy otoczyła nas gęsta mgła. Otuliła ziemię tak dokładnie, że nie widziałam dalej niż na wyciągnięcie miecza. Na hennie zbierała się wilgoć, spływała na twarz, a dłonie lepiły się do wodzy. Błędem byłaby dalsza podróż, zaczęłam więc szukać schronienia. Wokół widać było znaczną ilość kamieni, ale żadnej jaskini ani na wpół przekrytej szczeliny. Nie miałam ochoty siedzieć na otwartej przestrzeni pełnej mokrych głazów i oczekiwać na lepszą pogodę. Nagle przed nami pojawiła się kamienna zapora. Bural pociągnęła za wodze i z uporem odwróciła głowę w lewo, nie potrafiłam stwierdzić, czy był to kierunek północny, południowy, wschodni czy zachodni. Już wcześniej zjechałam z drogi, ponieważ przez pewien czas była niczym nie osłonięta, a nie chciałam zostać zauważona. Klacz się uparła, a grunt wydawał się bardziej twardy w kierunku, w jakim zmierzała, więc pozwoliłam jej wybierać drogę. Jechałam teraz wzdłuż muru tak blisko, że od czasu do czasu zawieszone przy siodle juki ocierały się o szorstki kamień. Nie wiem już, kiedy zauważyłam, że nie była to naturalna formacja skalna, ale stworzony w nieznanym celu mur. Ogromne, nie obrobione kamienie zostały ułożone z takim mistrzostwem, że w szpary pomiędzy nimi nie można było wsunąć nawet ostrza noża. Chociaż inne skały porastał szarozielony lub rdzawy mech, mur był czysty, po jego powierzchni spływały jedynie strużki wilgotnej, osiadającej na kamieniach mgły. Byłam pewna, że natknęłam się na ruiny dawnej siedziby Ludzi Starej Rasy, zatrzymałam się i wyciągnęłam przed siebie kulę z Gryfem. Kryształ był ciepły, oczy uwięzionego stwora błyszczały, ale klejnot nie jaśniał żadnym światłem. Nie wszystkie ruiny rozrzucone po Krainie Dales ukrywały w sobie nieznaną Moc. Wiele z nich było podobnych do naszych nowych ruin stworzonych przez przewalającą się na tych terenach wojenną nawałnicę. To musiało być jedno z martwych miejsc, gdzie nie należało się niczego obawiać. Bural uparcie wędrowała dalej. W ścianie nie było żadnej przerwy. Nagle górska klacz parsknęła i wyżej podniosła głowę, zupełnie jak gdyby poczuła jakiś zapach. Przyspieszyła kroku ciągnąc za wodze, podczas gdy ja starałam się ją zatrzymać. Wyciągnęłam strzałkową kuszę, do której miałam niewielki zapas amunicji, i
przełożyłam wodze do lewej ręki. Walka mieczem była dla mnie ostatecznością. Teraz także poczułam - we mgle pojawił się duszący zapach palącego się drewna! Gdzieś w pobliżu było ognisko. Zanim zdołałam ją zatrzymać, Bural zarżała głośno - odpowiedziało jej również rżenie! Nie mogłam jej powstrzymać. Tak mocno ściągnęłam wodze, że wykręciłam jej głowę w przeciwną stronę. Wierzgnęła i kopnęła, a krótka szarpanina skierowała nas prosto na otwartą przestrzeń w punkcie, gdzie kończył się mur. W ciemnościach widać było pełgające światełko ogniska. W mgielnych oparach zamajaczył zmierzający w moim kierunku kształt. Bural wyrwała się spod kontroli i pokłusowała w kierunku słabo widocznych płomieni. Bałam się pozostać na tym pustkowiu bez konia, jechałam więc dalej, chociaż ognisko prawdopodobnie należało do nieprzyjaciół. Żaden uciekinier nie wybrałby dobrowolnie drogi przez te nagie szczyty. Osoba zmierzająca w moim kierunku odsunęła się nie próbując nawet schwycić za zwieszające się wodze Bural. Był to wysoki mężczyzna, w ręku trzymał obnażony miecz. Nie mogłam strzelać, zanim nie pojawił się lepszy cel. Wojownik prawdopodobnie miał na sobie także i pancerz. Widziałam już śmierć i byłam gotowa ją zadać. Wtedy jednak działałam w obronie, chroniłam życie innych, a także i swoje. Stwierdziłam, że nie potrafię strzelić chłodno i z rozwagą. - Jervon! - z rudawej plamy płomienia widocznej za zbliżającym się mężczyzną dobiegł głuchy głos. Nie odwrócił głowy, ale zatrzymał się z mieczem w dłoni. Pod brzegiem hełmu widziałam tylko jaśniejszą smugę twarzy. Zatrzymałam się nieruchomo i czekałam. Z mgły wynurzyła się druga postać. Wzrostem dorównywała pierwszemu mężczyźnie, była jednak szczuplejsza. Nowo przybyły wyciągnął do przodu obie dłonie spodnią stroną do góry, był to odwieczny znak pokoju. Nieznajomy minął mężczyznę i pewnie podszedł do mnie, zachowywał się tak, jak gdybyśmy byli witającymi się krewnymi. Jego zbroja miała dziwny błękitnawy odcień, została wykonana z nieznanego metalu. Powoli opuściłam kuszę, ale nie zawiesiłam jej z powrotem na miejscu przy pasie. Mgła przestała wszystko przesłaniać i zobaczyłam opaloną na brąz twarz o delikatnych rysach. Stała przede mną kobieta, uzbrojona podobnie jak ja. Opuściła dłonie, nie sięgnęła jednak po broń, w wilgotnym powietrzu nakreśliła szybko znak. Symbol zalśnił przede mną przez parę uderzeń serca, a potem znikł. Był
błękitny, chwilami zielonkawy - wiedziałam, że wskazywał na istnienie Mocy. Ktoś z Ludzi Starej Rasy? Odetchnęłam głęboko i odłożyłam pistolet strzałkowy, żadna broń nie mogła mnie obronić przed kimś takim. Wiedziałam także, że Moc, która przejawiała się tym kolorem, nie zagrażała mojej rasie. Podobnie, wszystkie miejsca w Krainie Dales błyszczące w ciemnościach taką barwą były dla nas bezpieczne. Kobieta uśmiechnęła się do mnie, a potem skinęła głową, jak gdyby w odpowiedzi na frapującą ją zagadkę. Wyciągnęła do mnie prawą rękę. - Chodź. - Nie był to rozkaz ani zaproszenie, ale coś pośredniego. Zacisnęła palce na mojej bezwiednie wyciągniętej dłoni. Przytrzymała mocno, jak gdyby obawiając się, że będę próbowała się wyrwać. Dotyk był zimny i mokry od mgły, podobnie jak i mój, nie różnił się jednak od ludzkiego. Byłam pewna, że nie chce mi zrobić krzywdy. Patrzyła na mnie z uśmiechem niczym na z dawna oczekiwaną osobę. Pociągnęła mnie do ogniska. Gdy przechodziłyśmy obok mężczyzny, wsunął miecz do pochwy i dołączył do nas. Miał surową, przystojną twarz, chociaż wokół oczu i ust widniały głębokie zmarszczki. Teraz on także uśmiechnął się do mnie, witając jak krewną. Prawie od samego początku wyczułam głębokie uczucie wiążące tych dwoje. Do tej pory nie rozmawiali między sobą ani nie zwrócili się do mnie, w milczeniu zaprowadzili mnie do zakątka, z którego płomienie prawie całkowicie wyparły wszelkie ślady mgły. Za ogniskiem stały dwa konie z równin Dales. Miały ostrą zimową sierść i były podobne do tych, jakimi szczycił się mój wuj, zanim pojechał na południe i zginął. Był także koń pociągowy, obok którego stała Bural pocierając pyskiem o jego chrapy. Wszystkie konie miały zdjętą uprząż, złożoną teraz obok bagaży na ziemi. Wokół ogniska ustawiono wystrugane z drewna rożny, na które nałożone były trzy górskie kury. Zapach pieczonego mięsa spowodował, że ślina napłynęła mi do ust. Kobieta roześmiała się i wskazała na kury. - Nawet Gunnora przygotowała nas na twoje przybycie. Wystarczy dla wszystkich. Usiądź, odpocznij i jedz. Najpierw jednak... - odwróciła się w kierunku swego towarzysza. Bez słowa przyniósł małą manierkę i wyciągnął zębami zatyczkę. W jednym ręku trzymał rogowy kubek, a drugą nalał do niego płyn z manierki. Kobieta wzięła naczynie i podała mi. Zachowała się podobnie jak panie na zamkach w Krainie Dales, gdy honorowemu gościowi podają puchar powitania, pozwalając wędrowcowi na zaspokojenie pragnienia, zanim głośno wyjawi cel przybycia.
To były stare tradycje - pamiętałam, że muszę się ukłonić, a nie dygnąć, nie musiałam przypominać sobie właściwych słów. - Piękne dzięki tym, którzy wydają ucztę. Wdzięczność za powitanie przy bramie. Fortuna i słoneczne jutro dla władców tego domu. Kobieta zmarszczyła nos i roześmiała się. - O ostatnie życzenie możemy poprosić wszystkie Moce wspomagające tutaj podróżnych. O ile - uniosła do góry długi palec i leciutko go ugryzła - o ile to wszystko nie jest częścią jakiegoś Planu. Zobaczyłam, że jej towarzysz zmarszczył się lekko, jak gdyby przypomniał sobie coś, co jego nie dotyczyło. Mogłam się im teraz lepiej przyjrzeć. Z wyglądu mężczyzna przypominał typowego wojownika należącego do armii Dales, musiał mieć jednak jakąś rangę i prawdopodobnie zasiadał przy stole swego pana. A jednak na froncie jego matowego hełmu (jego zbroja nie błyszczała tak jak jej) nie widniała żadna odznaka wskazująca na przynależność do Domostwa. Twarz miał jasną i szczerą, ostro zarysowana broda i twardo zaciśnięte usta nadawały mu stanowczy wyraz. Pani - byłam pewna, że nie należała do rodu Dales, w High Hallack oznaczało to obcą, starą krew. Także miała na głowie hełm, na policzek zsunęło się pojedyncze pasmo włosów, zupełnie jakby pośpiesznie nałożyła ochronny metal na dźwięk mojego zbliżania. Włosy były bardzo ciemne, rysy ostre, a oczy ogromne. Nigdy nie widziałam kogoś podobnego do niej. Gdy piłam czarę powitania, rozsiedli się po moich bokach i skrzyżowali nogi. Mieli prawo dziwić się, dlaczego samotnie wędruję wśród wzgórz, błędem byłoby jednak wyjawienie im mojej misji.
ROZDZIAŁ 2 KEROVAN W krainie takiej jak nasza ludzie obawiają się snów. Mieszkańcy Dales przekazują dawne wierzenia, strach przed tym, że właśnie w snach otrzymujemy ostrzeżenia, nakazy... W chwili przebudzenia pamiętamy jednak tylko pomieszane fragmenty, inne zaś tkwią w nas i próbujemy je sobie przypomnieć. Czy można zwariować z powodu snów? Czasami tego właśnie się obawiałem. Byłem bowiem nawiedzony... A jednak z nadejściem każdego poranka rodziła się nadzieja, że wyzwolę się z cienia, jakim okrywały mnie nowe nocne marzenia, których nie potrafiłem sobie przypomnieć. W pewnym sensie byłem więźniem - nie wiedziałem jednak czego lub kogo. Kiedy ostatni raz byłem na Ziemiach Spustoszonych, poszukiwałem Joisan, gdyż taki był mój obowiązek. Tak, właśnie tak to określę - tylko obowiązek. Nie mógł być dla mnie niczym innym. Bez względu na to, jakie kiedyś były moje chłopięce marzenia, zrozumiałem, że nie mogły dotyczyć kogoś takiego jak ja - pół człowieka, pół - kogo? Przynajmniej teraz mam odwagę, aby przyjąć siebie takim, jakim jestem, i nie ukrywać się. Wystarczy, że spojrzę na niczym nie okryte stopy (gdyż nie staram się już ukrywać mojej odmienności) i zobaczę na ich końcach kopyta... Odłogi powitały mnie jako Kerovana z Uimsdale. Kim byłem, gdy wyszedłem z tej krainy? Nie wiem. Może nigdy się nie dowiem i tak będzie lepiej. A jednak dręczyła mnie ciągła samotność, ostra niczym dotyk miecza. Joisan - nie, nie będę myślał o Joisan. Zmuszę się, aby o niej nie myśleć. Przypomnę sobie tylko, jak patrzyli na mnie w Norsdale, gdy ją tam przywiozłem - bezpieczną, niezależną. Potem zerwałem naszą ślubną umowę, dałem jej prawo do odejścia, gdyż sama nie chciała tego zrobić. Tamta kobieta - Stara Przeorysza... nie, o niej też nie będę myślał. Ich świat nie jest moim. Tak naprawdę nie czuję żadnych związków z Krainą Dales, pomimo że lord Imgry wezwał mnie ponownie do siebie. Nic nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia i dlatego przyjąłem jego rozkaz. Sny pojawiają się i nie mogę się ich pozbyć z bolącej głowy tak łatwo, jak z hełmu można odrzucić znak swego Domostwa. Nienawidzę spać - chyba że będzie to bezbrzeżna ciemność bez marzeń. Moja eskorta siedzi wokół ogniska z daleka ode mnie. To mężczyźni tacy jak i ja
kiedyś byłem albo wydawało się, że byłem. Unikają mnie, wiem, że tylko rozkaz lorda Imgry trzyma ich przy mnie. Kiedyś fascynowały mnie sekrety Ludzi Starej Rasy. Razem z Mądrym Riwalem badałem Odłogi. Wspólnie pojechaliśmy Drogą Wygnania. Nie - nie będę pamiętał! Włosy - jak błyszczące jesienne liście, szybkie kroki, jej głos... To zbyt silne wspomnienie. To rana, która się nigdy nie zagoi. Nie będę pamiętał! Nie jestem już tym samym Kerovanem... Nocny obchód obozu uchroni mnie przed snem. Ciało szarpie zmęczenie. Mężczyźni patrzą na mnie z ukosa i szepczą. Nie pozwolę sobie o nich myśleć - ani... Nie można jednak bronić się bez końca. Znowu śnię... Kiedyś istniał jeden z Dawnych Ludzi - pamiętam, jak się nazywał - Neevor. Nie wiem, czym ani kim był. Raz, nawet dwa razy, pomógł mi. Przyjaciel? Nie, tacy jak ja nie mają przyjaciół. Kiedy nie śpię, staram się myśleć o Imgrym i o jego rozkazie. To zimny mężczyzna, silny i dumny, rośnie w siłę dzięki swym czynom, sile woli i swym zamiarom. My z rodu Dales (kiedyś i ja należałem do Dales) nigdy nie składamy przysiąg wierności jednemu głównemu przywódcy. To właśnie była nasza słabość, w chwili gdy napadli wrogowie. Dzięki szpiegom wiedzieli, co się stanie. Każdy lord walczył samotnie broniąc swojej posiadłości, a w ten sposób łatwo można było go zwyciężyć. To była bolesna lekcja. Wówczas całe wybrzeże zostało już opanowane przez najeźdźców, a ci, którzy mieli wystarczającą władzę i moc przywódczą - zginęli podczas walk lub zostali skrycie zamordowani. Dopiero wówczas zgromadziliśmy się pod przywództwem trzech lordów z południa, mężczyzn przewidujących i dysponujących odpowiednimi siłami, aby utworzyć królestwo z luźnej konfederacji warowni. Spośród nich Imgry był najmniej lubiany. Nikt, kto pod nim służył, nie może jednak zaprzeczyć, że miał stalową wolę. Nie trzeba kochać przywódcy, aby mu wiernie służyć. To właśnie jemu udało się zgromadzić nasze rozgromione szeregi, stworzyć z nich armię, w której niedopuszczalne były dawne waśnie i zatargi, a która znała tylko jednego wroga - Ogary z Alizonu. Armia była jednak rozbita i zmęczona, nie potrafiła oprzeć się atakom. Zamiast tego wojsko napadało na wzór rozbójników z Ziem Spustoszonych, walczyło jak stado wilków. Najeźdźcy nadal przybywali do zdobytego przez nich portu. Jedyną przewagą, jaką nad nimi osiągnęliśmy, był fakt, że przestali przywozić zza morza swoją dziwną broń, która zadała nam takie straty - broń, która przewaliła się nad naszymi zamczyskami i zniszczyła je tak łatwo, jak człowiek burzy kopiec mrówek. Te wiadomości przekazali nam nieliczni jeńcy,
którzy mówili także, że broń nie należała do Alizonu, ale powstała dzięki nowym czarom, znanym jedynie sprzymierzeńcom naszych przeciwników. Fakt, że te machiny były zniszczone lub z nie znanego nam powodu niezdatne do użycia, nic nie oznaczał, nasi wrogowie nadal mieli mnóstwo broni i gotowych do walki ludzi. Na dalekich zachodnich krańcach Dales mozolili się nasi kowale, ale nawet oni nie mogli spowodować, aby jedna strzała trafiała dwa razy, a my czasami musieliśmy napadać po prostu w celu zdobycia pożywienia. Byłem jednym ze zwiadowców poszukujących prowiantu. Dziecinne lata spędzone z myśliwymi w głuszy Krainy Dales predysponowały mnie do takiego zadania. Byłem zadowolony z misji, gdyż moi krewni patrzyli na mnie z podejrzliwością, nawet zanim odkryto moje znamiona - potwór, półmężczyzna - tak zawsze o mnie szeptano. Parę miesięcy temu z powodu choroby mego ojca Imgry wysłał mnie na północ. Istniała też zawsze szansa, że badające wybrzeże Ogary mogły zapuścić się w głąb lądu. W tajemnicy odwiedziłem Uimsdale, dowiedziałem się wówczas, że mam wrogów wywodzących się z mojej własnej krwi, najbliższej rodziny. Matka nienawidziła mnie od urodzenia nie tylko z powodu zniekształconego ciała (jak się dowiedziałem), ale dlatego, że nie okazałem się bronią, jakiej poszukiwała, bronią, która mogłaby zwiększyć ograniczoną dawną Moc, jaką udało się jej okiełznać. Zbyt była jednak dumna ze swojej wiedzy, i nie tylko moja osoba okazała się porażką. Kiedy matka wraz ze swymi towarzyszami spróbowała wezwać na pomoc morze i zniszczyć ludzi z Alizonu, zatopiła całą dolinę, nie pozostał nawet skrawek dziedzictwa. Kiedy chciałem wówczas powrócić do armii, okazało się, że pomiędzy mną a siłami Dales znajdują się wrogowie. Wyruszyłem na zachód - odnalazłem swoją panią... Nie, nie będę w ten sposób o niej myślał - chociaż według wszelkich praw naszej krainy od dziecka byliśmy sobie poślubieni, na długo zanim się spotkaliśmy. Joisan... Nie mogę opanować swoich myśli, tak samo jak nie potrafię opanować swoich snów. Widzę ją wraz z jej ludźmi, z moim kuzynem Rogearem, który podał się za mnie - podczas gdy ona wierzyła, że ja jestem jednym z Dawnych Ludzi. Widzę ją wśród Odłogów we władzy Rogeara, jak jest wykorzystywana przez niego i przez moją matkę jako narzędzie Ciemności. W jej dłoniach spoczywała bowiem rzecz należąca do prawdziwej Mocy, a którą znalazłem i dałem jej w prezencie - kula z uwięzionym Gryfem. Tak, nie mogę od niej uciec umysłem, chociaż uciekłem ciałem. Widzę ją dumną, odważną, szlachetną - mającą wszelkie zalety, jakie u kobiety może sobie wymarzyć mężczyzna. Mężczyzna - nie byłem mężczyzną, a jednak nadal jej pragnąłem.
Dlaczego wciąż jest w mej pamięci - przecież zwróciłem jej wolność? W Dales jest mnóstwo mężczyzn, którzy dadzą jej to, na co zasługuje, a ja nie mogę do nich należeć. Odjechałem bardziej dlatego, że chciałem się od niej uwolnić, niż z uwagi na rozkaz lorda Imgry - muszę się do tego przyznać. Jestem taki zmęczony, mimo to śnię, kiedy zasypiam... Muszę jednak spać - chociaż jest we mnie duma nie pozwalająca na pokazanie zmęczenia tym, którzy mnie otaczają. Będę zmuszony się jednak w końcu poddać... Hall był tak ogromny, że ściany leżały poza zasięgiem wzroku. Wielkie kolumny tworzyły nawy, wzdłuż których płynęły pasma słodko pachnącej, zwijającej się w abstrak- cyjne wzory mgły. Zupełnie jakby ktoś bawił się długim kawałkiem wstążki. Nie było żadnych łuczyw ani lamp, a jednak było jasno. Przeszedłem pomiędzy dwoma rzędami kolumn, na których wyryto błyszczące własnym światłem znaki runiczne; niektóre z nich były szare, inne lekko błękitne. Znaki runiczne wprawiły mnie w zakłopotanie. Powinienem był potrafić je odczytać - informacje, jakie zawierały, niosły w sobie ważne przesłanie - być może była to historia narodu, który już dawno zniknął z powierzchni ziemi. To miejsce było bardzo stare - wrażenie minionych wieków emanowało tak mocno, że prawie czułem jego ciężar na barkach. Czas - i wiedza. Nasze warownie także miały biblioteki. W człowieku istnieje coś, co nakazuje pozostawić po sobie wspomnienie ze swojego życia i czynów. W porównaniu z tym, co mnie otaczało, zapiski mojego rodu były niczym nic nie znaczące bazgroły patykiem na nadbrzeżnym piasku. Było to także miejsce Mocy. Prawie ją odczuwałem, poczułem jej smak - całkowicie wypełniała to miejsce. Byłem przejęty, ale nie przerażony. Wszystko było tak bardzo oddalone ode mnie, że nie mogło mi uczynić żadnej krzywdy. Nie mogło zagrozić istocie takiej jak ja... Byłem Kerovanem - mocno uchwyciłem się skrawka mojej osobowości. Nie wiedziałem, gdzie jestem, ale nie mogłem zapomnieć, kim jestem. W mojej decyzji było wyzwanie. Kolumny stały się cieniami, które minąłem szybkim równym krokiem. Chociaż nie usłyszałem najmniejszego dźwięku, w mojej głowie brzmiał natarczywy szept - maleńkie bezpostaciowe istoty starały się dotrzeć za ochraniającą moje myśli barierę, walczyły o możliwość wejścia. Przede mną mocniej zapłonęło światło. Jasność skupiła się w jednym punkcie, najpierw zabarwiła się błękitnie - a potem srebrzyście zalśniła.
Nieświadom własnego ruchu, szybko, niczym pewny swego celu biegacz, pobiegłem naprzód. Kiełkowało we mnie podniecenie, jak gdybym naprawdę brał udział w biegach, których meta - zła czy dobra - znajdowała się tuż przede mną. Jasność skupiała się na podium, którego ostry koniec właśnie osiągnąłem. Odgadłem, że pełny jego kształt to gwiazda. Na środku stał wykonany z kryształu ołtarz - lub grobowiec - wewnątrz znajdował się bowiem jakiś kształt. Podszedłem bliżej i przez chwilę zakołysałem się niebezpiecznie - do przodu popchnęła mnie siła, która mnie tutaj przywiodła, do tym zaś ta, która prawdopodobnie stanowiła ochronę dla śpiącej istoty. Nie był ani mężczyzną, ani ptakiem, stanowił harmonijne połączenie obu tych istot. Patrząc na niego odczułem, że owo niecodzienne połączenie jest naturalne i pozbawione zła. Twarz była ptasia - nos i szerokie usta znajdowały się na podobnej do dzioba części twarzy, szeroko rozstawione ptasie oczy były zamknięte. Z czubka głowy wyrastał pierzasty grzebień opadając w dół na ramiona, a potem przechodząc w puch porastający górną część jego ramion. Stopy przypominały raczej szerokie łapy o wyraźnie zaznaczonych, schowanych teraz pazurach. Podobne do ptasich szponów dłonie były mocno zaciśnięte na uchwycie miecza, który wydawał się wykonany raczej ze światła niż ze stali. Popatrzyłem na to wszystko - a jednak nie był potworem. Poczułem rosnące we mnie podniecenie. Leżał przede mną ktoś, kto w swoim czasie był z pewnością o wiele potężniejszy niż ktokolwiek z ludzi. Nie wiedziałem, dlaczego zostałem przywiedziony w to miejsce, chociaż byłem pewien, że znalazłem się tu w jakimś celu. Szepty w moim umyśle nasiliły się, uparcie starały się przebić do świadomości, chcąc przekazać wiadomość, jakby obawiały się, że mogą nie zdążyć na czas. Nadal przyglądałem się śpiącej postaci. Coraz bardziej wydawało mi się, że było w nim coś z Gryfa - symbolu mego Domu, a także tego uwięzionego w kryształowej kuli noszonej przez Joisan. Nie miał ciała bestii, skrzydeł, a jednak ta ptasia twarz, upierzona głowa, nogi podobne do łap, szponiaste dłonie - tak, z pewnością istniało podobieństwo. Ta myśl otworzyła drogę natarczywym szeptom, nareszcie udało mi się je zrozumieć. - Landisl, Landisl! Potrząsnąłem głową, jak gdybym próbował uwolnić się od natrętnej muchy. Już kiedyś słyszałem to imię - bo to było imię - tylko gdzie i kiedy? Przypomniałem sobie. To ja wypowiedziałem je w chwili, gdy stanąłem twarzą w twarz z czarną magią mojej matki i szaleństwem Rogeara. Wówczas było jednak tak obce, że
nie rozumiałem, co mówię. - Landisl - także wyszeptały moje usta... Przez chwilę zapanowała ciemność, coś pochwyciło moje ciało, przekręciło, złamało i powołało do nowego życia. Otworzyłem oczy i spojrzałem w jasność, ale nie było to błyszczące światło wypływające z podium. Zamrugałem w oszołomieniu i zdumieniu... Zobaczyłem ogień, płomień należący do mojego świata... Nade mną pochylał się dowódca moich ludzi. Za nim, w promieniach wczesnego poranka, podnosili się pozostali. Poczułem gniew - byłem tak blisko zrozumienia, nauczenia się... A ten głupiec przerwał mój sen, pierwszy sen, który coś oznaczał, z którego mogłem się czegoś nauczyć! Z trudnością przychodziło mi dostosowanie się do realnego otoczenia, nadal widziałem kolumny zamiast drzew - ogień... Tym razem pamiętałem, o czym śniłem. Gdy dosiedliśmy koni i ruszyliśmy poprzez poranne pasma mgły, wspomnienie stało się jeszcze wyraźniejsze. Byłem coraz bardziej pewny, że nie był to zwyczajny sen. Myśląca i pamiętająca cząstka mojej jaźni została przeniesiona w inny czas - lub miejsce - gdzie nadal leżało uśpione lub martwe ciało człowieka - gryfa. - Landisl - spróbowałem powiedzieć to imię na jawie, ale teraz brzmiało inaczej, nie potrafiłem go odpowiednio wymówić. Nie rozmawiałem z moimi towarzyszami, nawet nie zauważyłem, kiedy pojechali naprzód pozostawiając mnie daleko za sobą. W końcu podjąłem decyzję i zamknąłem wspomnienie głęboko w sobie. Miałem dziwne wrażenie, że jeżeli będę zbyt wiele myślał, to zostanę zawieszony gdzieś pomiędzy realnym światem a tamtym miejscem. Z determinacją skoncentrowałem się na tym, co znajdowało się przede mną - na cieple wschodzącego słońca, na szlaku, którym jechaliśmy, nawet na towarzyszących mężczyznach. Powrócił dawny instynkt zwiadowcy, wysforowałem się na czoło kawalkady i bacznie zacząłem obserwować. Chciałem teraz rozmawiać, chociaż przedtem trzymałem się z daleka od wszystkich i mówiłem tylko wtedy, gdy ktoś zwrócił się do mnie - a zdarzało się to nader rzadko. Wojna na południu była w sytuacji patowej, tak przynajmniej wywnioskowałem z rozmów. Nasze własne walki polegały na wypadach niewielkich oddziałów. Imgry i jego dwaj towarzysze zajmowali się zdobywaniem broni i organizowaniem w formacje bojowe ludzi, którzy stworzyliby armię walczącą pod jednym dowództwem. Najeźdźcy stali się mniej agresywni, starali się zachować to, co już zagarnęli, nie
inicjując jednak nowych najazdów. Dwóch mężczyzn, z którymi podróżowałem, z ożywieniem opowiadało o statku Sulkarów, który przybił do południowego brzegu i spotkał się z naszym oddziałem wywiadowczym. Ci odważni kupcy przynieśli wiadomość o drugiej wojnie toczącej się za morzami, wojnie, która utrudniała plany Alizonu. Sulkarowie, którzy także byli wojownikami, przyjęli zaproszenie zwiadowców i wraz z nimi dokonali najazdu na nadbrzeżne porty opanowane przez najeźdźców. Nikt nie wiedział, czy z tego luźnego związku mogą powstać jakieś silniejsze porozumienia, ale możliwość była pocieszająca. Wszyscy jednak wiedzieliśmy, że Ogary muszą zostać pokonane w Krainie Dales i że sami musimy walczyć o naszą wolność. Było to podyktowane nie tylko ogromną dumą Ludzi Dales, ale także faktem, że nie mieliśmy żadnych popleczników - zawsze byliśmy samotnymi ludźmi, którzy nie bratali się z sąsiednimi narodami. Czy naprawdę byliśmy sami? Spojrzałem na zachód, powoli dojrzewała we mnie pewna myśl. Na początku, całe wieki temu, Ludzie Dales przyszli z południa. Nasz naród lubi legendy, Kowale Pieśni tylko czekają na chwilę, aby niewielką potyczkę przemienić w epokową bitwę. Dziwny był brak legend sięgających dalej w przeszłość niż nasze osiedlenie się w High Hallack. To, że nasi przodkowie zbudowali silne warowne zamki, świadczyło, że za sobą pozostawili niebezpieczeństwo walki. Nie wiedzieliśmy, przed czym uciekali, ale z natury nie jesteśmy nomadami. Przez kolejne wieki każdy lord trenował swych synów w sztukach walki i umacniał warownie. A jednak nie zagroziło nam żadne większe niebezpieczeństwo aż do chwili pojawienia się najeźdźców Alizonu. Do tego czasu spotykały nas jedynie drobne potyczki z bandytami lub rodowe waśnie. Gdy nasi ludzie przywędrowali do tej nawiedzonej Krainy, Dawni Ludzie (ile było ich królestw i jak długo trwały - tego nie dowiemy się nigdy) już zdążyli odejść. Pozostawili po sobie ślady obce naszej rasie, miejsca, gdzie nie odważy się zapuścić żaden człowiek nie tylko z uwagi na grożącą mu śmierć, ale także z powodu niebezpieczeństwa utraty duszy. Inne miejsca znane są z licznych uleczeń, są oazami spokoju. Niektórzy należący do naszej krwi próbowali odkryć drobne sekrety Starej Rasy, ale ich magia była często nie rozumiana. Pomimo że Dawni Ludzie wycofali się z wybrzeża Dales, byliśmy pewni, że nie całkiem opuścili nasz świat. Na zachodzie znajdowały się Ziemie Spustoszone - Odłogi, szeroka zapora leżąca pomiędzy nami i nieznanymi krainami, pełna znaków Mocy i promieniujących siłą obszarów. Dobrze wiedzieliśmy, że istniało tutaj życie - nie tylko bandyci, którzy prawdopodobnie nas szpiegowali. Żyły tutaj istoty, którym byliśmy
całkowicie obojętni, tak dalece ich sprawy i pragnienia różniły się od naszych. Pośród Ludzi Starej Rasy znajdowali się wojownicy - odnaleźliśmy znaki okropnych starożytnych wojen. Poszukiwacze metalu przynosili z Ziem Spustoszonych kawałki złomu stopionego w niekształtne bryły pod wpływem wysokich temperatur - kiedyś musiały być celem bardzo silnych ataków. O ile na początku Ludzie z Dales uważali, że są w tej Krainie jedynie tolerowani, to długie lata spokoju uśpiły naszą czujność. Wydawało się, że nie mamy się czego obawiać. Gdyby jednak najeźdźcom udało się nas zwyciężyć? Nie znali tej Krainy ani istot, które zamieszkiwały Odłogi. W którym miejscu nastąpiłoby ich kotejne uderzenie? Czy zatrzymują ich cienie i legendy? Nie byliśmy nawet pewni, dlaczego zostaliśmy zaatakowani przez mieszkańców Alizonu, którzy przebyli morze i tutaj rozpoczęli wojnę. Nasz kraj, według tego co mówili, był o wiele biedniejszy od ich ojczyzny. Usłyszałem kiedyś opowieść jeńca wysokiej rangi, którego udało się nam pojmać podczas awarii jego pojazdu. Mówił, że ci, którzy podarowali im te obce maszyny, zapewniali, że w naszym kraju znajdują się ogromne Moce - wystarczające, aby uczynić ich panami całego świata. Tego więc pragnął ich władca. Jedynym miejscem, gdzie można było znaleźć taką Moc, były Odłogi albo ziemie znajdujące się poza nimi. Jeżeli takie przekonanie spowodowało napad Ogarów... czy w tym przypadku ci, którzy zamieszkiwali Ziemie Spustoszone, mogli zostać przekonani o zagrażającym im niebezpieczeństwie? Czy chcieliby wziąć udział w naszej wojnie? Nikt nie wątpił, że w chwili ataku Alizończycy staną przed ogromnymi siłami. Może udałoby się namówić nosicieli owej Mocy, aby pomogli nam teraz? Myślałem nad tym tak długo, aż pomysł zaczął mi się podobać. Błędem byłoby paranie się Mocą tak, jak chciała to zrobić moja matka i Rogear. Zupełnie inaczej byłoby, gdyby po naszej stronie opowiedzieli się ci, którzy mieli nad nią władzę. Czy o tym myślał lord Imgry? Cmoknąłem na konia zmuszając go do szybszego kłusa, nagle zapragnąłem osiągnąć cel mojej podróży, co nastąpiło przed zapadnięciem zmroku. Ostatni raz spotkałem przywódcę z południa w chacie leśniczego, wówczas ten wysoki mężczyzna o zimnych zielonkawych oczach nie miał żadnych widocznych oznak władzy. Teraz siedziałem w Wielkim Hallu obronnej wieży i czekałem. Imgry rozsiadł się na przyniesionym z pokoju biesiadnego krześle z wysokim oparciem. Panował nad całą sytuacją. Jego autorytet otaczał go niczym niewidzialny puklerz, chociaż tego ostatniego nie miał w tej chwili na sobie. Ubrany był w skórzane ubranie
myśliwego, który właśnie powrócił w domowe progi. Jednak polowanie, o którym mówił, dopiero miało się rozpocząć. Czekałem na jakąś oznakę zdziwienia na widok moich nagich kopyt - podczas ostatniego spotkania były zakryte. Stwierdziłem jednak, że mógłbym wyglądać równie nieludzko jak mężczyzna - gryf z mego snu, a Imgry nawet nie zauważyłby różnicy. Zostałem tutaj wezwany w celu wypełnienia rozkazu. Lord widział tylko własne ambicje, tylko jego cele były ważne. Wszystko, co mówił, myślał, jak działał, wynikało tylko z jednego - chęci osiągnięcia wymarzonych celów. Nic innego się nie liczyło. Na stojącej pomiędzy nami ławie rozłożył pognieciony i poplamiony pergamin. Znajdowały się na nim informacje uzyskane także dzięki moim wypadom zwiadowczym, ale większa część była pusta i na tej białej plamie lord położył teraz dłoń. - Odpowiedź znajduje się tutaj. - Jego szczerość wywołała u mnie odruch ostrożności. W naturze lorda nie było miejsca nawet na pobieżne omawianie planów. Nie charakteryzował się także uległością, nigdy nie pytał, zawsze rozkazywał. - Czy mógłbyś się wyrażać trochę jaśniej, milordzie! - Od chwili gdy po raz pierwszy przyjąłem jego dowództwo, uzyskałem pewnego rodzaju wolność - za wysoką cenę. Nie był już w stanie mnie onieśmielić. - Osiągnęliśmy wiele. - To nie była przechwałka, ale stwierdzenie. - Nasi kowale obrabiają metale pochodzące z Ziem Spustoszonych, pomimo niebezpieczeństwa. Mamy teraz, broń lepszą niż kiedykolwiek. Zebraliśmy wielu wojowników, ale wielu także straciliśmy. - Leżąca dotąd płasko dłoń zacisnęła się w pięść. - A najeźdźcy dalej przywożą świeże posiłki. Prawdą jest, że od pewnego czasu nie atakują, ale nie dzieje się tak z uwagi na naszą potęgę. Jak do tej pory możemy jedynie napadać na ich boczne oddziały, uderzać tu i ówdzie. Ale - w jego tonie zabrzmiała nuta satysfakcji - nareszcie zrozumieli swój błąd i nie zapuszczają się w krainę, którą my znamy lepiej. Teraz, pochylił się lekko do przodu - dowiedzieliśmy ile czegoś nowego... Kiedy przerwał, odważyłem się zadać pytanie. - Czy to prawda, że poszukują jakiejś tajemniczej siły? Spojrzał na mnie ostro i przenikliwie, jakby zamierzał przeszyć mnie strzałą. - Więc ludzie otwarcie o tym mówią? Wzruszyłem ramionami. - Ty historia była powtarzana jeszcze przed moim wyjazdem na północ. Musi być
jakiś logiczny powód, dla którego zaatakowali nas Alizończycy. Jeżeli mamy dać wiarę handlarzom, w naszym kraju nie ma nic, czego oni już nic mają. Nie ukrywamy żadnych skarbów. W moich słowach nie było uniżoności, mówiłem jak do równego sobie. Imgry stanowił siłę i ludzie z Dales mogli być zadowoleni, że walczy w ich sprawie. Na mnie nie wywierał już jednak żadnego wrażenia, w pewnym sensie Odgrodziłem się od niego wewnętrznie. Popatrzył na mnie spod przymrużonych powiek. Nagle zobaczył przed sobą osobę, a nie narzędzie. Okiełznał leżącą w jego charakterze niecierpliwość i zaczął się nade mną zastanawiać. Nie byłem już tym młodym chłopcem, który pojechał do Ulmsdale - byłem nowym elementem, który należało umieścić w łamigłówce. - Twoja dłoń leży na obszarze określanym jako Odłogi. Czy uważasz, że tam znajduje się cel? Nie skarb - ale Moc... Nie zmienił wyrazu twarzy, poczułem jednak przeszywający chłód. Gorący gniew pasował do tego mężczyzny, jego nienawiść była niczym lodowy oddech Zimowego Smoka. Podrażniłem go, za bardzo wierzyłem we własne siły. Nie zależało mi na nim, na tym że był ambitny - że chciał być sednem wielkich spraw. Nie byłem jego krewnym. - Tak, to są Odłogi - i to, co się w nich ukrywa. - Postanowił zaakceptować mnie takim, jaki byłem. - Nie wiemy, co się tam znajduje. Tyle dowiedzieliśmy się od jeńców - Ogary pragną czegoś, co muszą najpierw odnaleźć, a potem opanować. Ich kraj został zagrożony przez starożytnego wroga - chcą go pokonać podobnie, jak pokonali Dales. Ten wróg - jak opowiadali - wywodzi się od naszych Dawnych Ludzi. Alizończycy zostali uzbro- jeni przez tych, którzy potrafili przewidzieć, co znajdą, ale nie mieli wystarczającej armii, aby to zdobyć. Odpowiedź znajduje się tutaj! - Palce jego dłoni zakrzywiły się, a paznokcie zaskrobały na pergaminie niczym szpony jastrzębia chwytającego swoją zdobycz.
ROZDZIAŁ 3 JOISAN Tumany mgły wisiały nieruchomo niczym arrasy zdobiące Wielki Hali, otaczały ognisko i tych dwoje, którym służyło. Teraz i ja byłam tutaj, opanował mnie dziwny spokój, Jakiego nie czułam od chwili, gdy Kerovan odwrócił się ode mnie i odjechał z Norsdale. Patrzyłam wtedy za nim bez jednej łzy, krzyczało tylko moje serce. Ten smutek i strach należały wyłącznie do mnie i nie mogłam pozwolić, aby ktoś inny je zauważył. Tutaj czułam się jak w rodzinie. Dziwiłam się nawet temu opanowującemu mnie wrażeniu. Jestem Elys - powiedziała kobieta. Nie dodała żadnego Domostwa ani doliny. A jednak z pewnością milczała do osób zasiadających przy głównym stole. - A to - wyciągnęła rękę, podkreślając gestem łączące więzy - jest Jervon. - Znowu poczułam istniejące pomiędzy nimi uczucie i zapragnęłam czegoś podobnego. Nazywam się Joisan. - Ponieważ nie podali żadnej krainy ani rodu, postąpiłam podobnie. - Joisan - powtórzyła Elys przechylając delikatnie głowę. Wydawało się, że oczekuje odpowiedzi echa, które powinno zabrzmieć z mgły. Ta myśl zaniepokoiła mnie, przerwała senne zadowolenie, które opanowało mnie przez chwilę. Szybko odwróciłam głowę. Zobaczyłam tylko nasze cztery wierzchowce. - Jesteś także... - Palce Elys poruszyły się niespokojnie, jakby wbrew jej woli chciały przywołać cząstkę Mocy. Zmieniła ton głosu i powtórzyła ostrzeżenie Naldy. - To niebezpieczny kraj do samotnego podróżowania, Joisan. Odpowiedziałam podobnie jak w Norsdale. - Dla osoby samotnej i ostrożnej może okazać się mniej niebezpieczny niż podróż w większym towarzystwie. - Ku memu zdziwieniu Jervon roześmiał się cicho. - Ma rację. - Popatrzył na Elys. - Czy sami właśnie tego nie udowodniliśmy? Tak długo jak omija się pewne... miejsca. - Ostatni wyraz nabrał w jego ustach specyficznego brzmienia. Przez chwilę myślałam, że jego towarzyszka nie zrozumiała tych słów. Nie wiedziałam, co ich do tej pory spotkało. Zobaczyłam jak przygryzła wargę, a potem skinęła głową. - Są niebezpieczeństwa i niebezpieczeństwa. Tylko... - spojrzała mi prosto w oczy,
podobnie jak zrobiła to Wiekowa Przeorysza, gdy powiedziałam jej o moim zamiarze. Nie wiedziałam, czy obawiam się jej, czy nie, byłam jednak pewna, że to jakaś znaczna osoba. Wiedziała o mnie więcej, niż powiedziałam, niż kiedykolwiek chciałam powiedzieć tym nieznajomym. - Niesiesz z sobą - powiedziała gwałtownie - coś, co zawsze będzie dobrze broniło. W jaki inny sposób mogłam tak silnie przeczuć twoje przybycie? Ale nie jesteś z krwi tych, którzy zazwyczaj posługują się Mocą. Zacisnęłam dłonie na Gryfie. Nie było szansy, aby go ukryć. Elys domyśliła się lub wiedziała o jego wartości, byłam tego pewna. Potrząsnęła głową. Mój przestrach musiał być aż nadto widoczny. - Nie, Joisan, nie wiem, co masz przy sobie ani czym się posługujesz. Wiem tylko, że to coś należy do Mocy. Fakt, że tak mocno odczuwam otaczającą ciebie Moc, świadczy, że w każdej chwili możesz się nią posłużyć... - Nie! - Nie chciałam przyznawać się do dziwnych umiejętności przed kimś, kto należał do Starej Krwi. - To jest rzecz należąca do Mocy, ale nie potrafię jej zawezwać ani kontrolować. Może mój pan potrafi odgadnąć przynajmniej część jej przeznaczenia, to dar od niego - od mego męża. Widziałam, jak działa - ale nie stało się to z mojej woli. - A może cząstka Mocy, która pomogła Kerovanowi, została wywołana moim życzeniem, wyzwolona obawą o jego życie. Czy ktoś był w stanie udzielić mi odpowiedzi? - Kim jest twój mąż? - zapytał Jervon. Dumnie uniosłam głowę. Czy znał Kerovana? Jego uzbrojenie świadczyło, że musiał służyć lub nadal służył w armii Dales, najwyraźniej nie był rozbójnikiem. Być może słyszał te jadowite szepty o “potworze”, “półczłowieku”, które zatruły życie memu panu i spowodowały jego odejście. - Moim mężem jest Kerovan z Uimsdale - odpowiedziałam z dumą. - Podróżuje teraz z misją dla lorda Imgry. - Kerovan? - zapytała Jervona Elys. Potrząsnął głową. Wielu z żyjących jeszcze panów przyłączyło się do Imgry'ego. Nigdy nie słyszałem o Kerovanie. Wiedziałam, że nie kłamał, ale Elys najwyraźniej nie była zadowolona. Zwróciła badawczy wzrok na Gryfa. - Ten, kto daje takie prezenty, nie może być zwyczajnym spadkobiercą Krwi -
skomentowała. Zrozumiałam, że muszę dokonać wyboru. Elys dzieliła chyba z Kerovanem ciężar podobnego dziedzictwa, chociaż przyjęła je jako cząstkę swego życia, a nie przekleństwo. Podobnie jak Jervon. To, że akceptował jej inność, zacieśniało ich wzajemną więź (każdy kto cierpiał podobnie jak ja, mógł z łatwością to zauważyć). Poczułam się zmęczona. Oni mieli siebie, przeznaczenie połączyło ich w jedną potężną całość. Tego samego pragnęłam dla Kerovana. Być może brakowało mi wystarczającego sprytu i rozumu do stworzenia takiej unii, może byłam za młoda, za słabo rozumiałam porywy cudzego serca. Poczułam gorzki smak czarnej zazdrości, kładącej się cieniem na mojej duszy. Powiedziałam jednak prawdę, gdyż mieli to, czego i ja poszukiwałam. Może w jakiś sposób posiądę choć część wiedzy i zrozumiem, jak osiągnęli taką jedność. - W żyłach lorda Kerovana płynie trochę Starej Krwi. Jest... inny. - Nie wiedziałam, czego mam oczekiwać, odrzucenia, niewiary... To, co nastąpiło, zdumiało mnie niepomiernie. Elys chwyciła mnie za spoczywającą na kolanie dłoń. Kiedy bezwiednie opuściłam drugą rękę - otoczyły ją silne palce Jervona, łącząc razem całą naszą trójkę. Z obojga popłynęło do mnie uczucie spokoju i bezpieczeństwa. Zniknęła zazdrość, pozostało tylko zdumienie i ogromna tęsknota, a potem pojawiła się nadzieja. Mgła nie podnosiła się, nadal otaczała starożytne mury. Zajadaliśmy kapiące tłuszczem ptaki i patrzyliśmy, jak zmieniają swe kształty otaczające nas pierzaste opary. Nie znaliśmy pierwotnego przeznaczenia muru okalającego to miejsce z trzech stron - nie było żadnych pozostałości po zabudowaniach. Posadzkę stanowiły wygładzone skały, na których srebrzyły się kropelki mgły. Od czasu do czasu Jervon znikał w otaczających nas białych tumanach. Przejawiał przy tym wyraźne zaniepokojenie. - Czy to niebezpieczne miejsce? - Gryf nie przekazał przecież żadnego ostrzeżenia. Elys pokręciła głową. - Na pozór nie. Jednak w dzisiejszych czasach zawsze należy uważać podczas podróży przez Krainę Dales. Jervon jest wojownikiem. Jego oddział został wybity, tylko on pozostał. W jego naturze nie ma miejsca na natychmiastową akceptację bezpiecznego miejsca, chyba że sprawdzi je wielokrotnie. - Ty... - zawahałam się, ale potem powodowana głęboką potrzebą mówiłam dalej. Gdybym tylko wiedziała, jak się spotkali, może wtedy nauczyłabym się postępować z moim panem. - Nie należysz do rodu Dales - on tak... Byłam pewna, że zrozumiała, o co mi
chodziło, nie musiałam dokładniej wyjaśniać. - Nie wiem, do jakiego rodu należę - odpowiedziała. - Po straszliwym sztormie moi rodzice zostali wyrzuceni na tutejszy brzeg, najprawdopodobniej uciekali przed niebezpieczeństwem, nigdy nie dowiedziałam się przed jakim. Matka miała dziwną wiedzę, była Mądra. Ponieważ chciała dać swemu mężowi dzieci, musiała zawrzeć układ z pewnymi Mocami. Urodziła bliźnięta, mnie i mojego brata, i zapłaciła za to życiem. Mój brat... - zawahała się. - Nie posiadł jej dziedzictwa. Nie ufa tej wiedzy - być może mężczyźni rzeczywiście nie potrafią kontrolować Mocy Księżyca. Kiedy zjawili się najeźdźcy, ojciec poszedł na wojnę, później dołączył do niego mój brat. Starałam się pomóc ludziom z wybrzeża, którzy byli naszymi przyjaciółmi. Niektórych rzeczy nauczyłam się od ich Mądrej Kobiety - byłam bardzo młoda i posiadałam niewielką wiedzę. Nasi ludzie zaczęli uciekać w głąb lądu i wtedy odnalazł nas Jervon. Miał boleśnie zranione ciało i duszę. Później otrzymałam wiadomość, że brat jest w niebezpieczeństwie. Pojechałam, a ze mną Jervon - jego lord nie żył, a on sam nie miał krewnych. Zrobiliśmy... Znowu zawahała się, a potem kontynuowała, najwyraźniej chcąc jak najszybciej zakończyć swoją opowieść. - Zrobiliśmy dla mego brata to, co było możliwe. Nie ma dla mnie miejsca przy jego boku. Jestem tym, czym się urodziłam, i tylko niewielu mężczyzn - bardzo niewielu - może mnie taką zaakceptować. Tak naprawdę chyba tylko jeden... - Spojrzała na Jervona powracającego do nas poprzez mgielne pasma. W jej oczach było uczucie, które ponownie wzbudziło we mnie zazdrość. Byłam pewna, że w taki właśnie sposób patrzyłam na Kerovana - ale to wszystko, co miałam jemu do zaoferowania, nie wystarczyło! - Teraz - Elys mówiła szybko - jeździmy razem jako wolni rycerze, ofiarowujemy nasze miecze tym, którzy najbardziej ich potrzebują. Tak, znam się na sztuce wojennej. Mój ojciec tego chciał. Nie mamy krewnych, ziemi, ale nigdy nic nam nie brakuje. Nie mieli krewnych ani ziemi - Kobieta Mocy, Mężczyzna Miecza - ale byli jednością. - Gdzie teraz podróżujecie? - zapytałam. Chociaż podjęłam decyzję o samotnej wędrówce, nagle mocno zapragnęłam, aby powiedziała, że jadą na południe. Jeżeli byli wolnymi rycerzami, mogła ich zainteresować walka pod dowództwem lorda Imgry. Ku memu zdumieniu Elys pokręciła głową. - Jeszcze nie wiem. Jest pewna... - Wyglądała na zakłopotaną. - Joisan, czy pozwolisz, żebym spojrzała w twoją przyszłość? Kiedyś widziałam, jak się to robi - uczyniła to dla mnie Wiekowa Przeorysza. W czarze ujrzałam mego męża, chociaż wtedy nie wiedziałam jeszcze, że był to właśnie on.