Cast P. C.
Wezwanie bogini 01
Bogini Oceanu
Ulegnij pokusie i rozsmakuj się w świecie pełnym zmysłowości i magii!
W dniu dwudziestych piątych urodzin Christine Canady wypowiada zaklęcie z nadzieją, że odmieni ono jej bezbarwne życie
singielki. Nie spodziewa się jednak, że magiczne słowa w tak niezwykły sposób odmienią rzeczywistość.
Kiedy jej samolot rozbija się na oceanie, życie Christine zmienia się na zawsze. Po odzyskaniu przytomności oszołomiona odkrywa, że
znajduje się w legendarnym miejscu i czasie, w którym rządzi magia, a jej ciało przybrało postać mitycznej syreny Undine. W wodach
czai się jednak niebezpieczeństwo. Litując się nad nią bogini Gaja, zamienia Christine ponownie w kobietę, by mogła poszukać
schronienia na lądzie. Kiedy na ratunek przybywa przystojny wybawiciel, zamiast cieszyć się ze spełnionego marzenia, Christine
tęskni za oceanem i seksownym trytonem, który skradł jej serce...
Duch Doliny nigdy nie umiera.
Zwie się Tajemną Kobiecością.
Z wrót Tajemnej Kobiecości
Wyrastają Niebo i Ziemia.
On nas nigdy nie opuszcza.
Czerp z niego do woli, jego źródło nigdy nie wysycha...
Tao te king
CZESCPIERWSZA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zrękami pełnymi zakupów CC wyrwała klucz z zamka i zatrzasnęła drzwi stopą. Automatycznie
spojrzała na zegar w holu swojego przestronnego apartamentu. Było już wpół do ósmej. Dokończenie
spraw w Centrum Łączności zajęło jej całą wieczność, potem zatrzymała się w sklepie i kantynie.
Jazda w korkach z Bazy Sił Powietrznych Tinker przypominała brnięcie po kostki w błocie. Jakby
tego było mało, CC spróbowała pojechać do domu na skróty i skończyło się na tym, że źle skręciła.
Niebawem zgubiła się na dobre. Kiedy dobra dusza w Quick Trip udzieliła jej wskazówek, CC
poczuła się w obowiązku wyjaśnić, że stacjonuje w Tinker dopiero od trzech miesięcy i nie miała
czasu, żeby poznać wszystkie drogi.
Mężczyzna poklepał ją po ramieniu, jakby była szczeniakiem.
— Co taka młoda dziewczyna robi w siłach powietrznych? — zapytał.
CC potraktowała jego pytanie jako retoryczne, podziękowała i odjechała z twarzą zarumienioną ze
wstydu.
Nic więc dziwnego, że jej napięte nerwy podskoczyły na dźwięk natarczywego dzwonka telefonu.
— Chwileczkę! Już pędzę! — wrzasnęła, biegnąc do kuchni. Rzuciła zakupy na lśniący czystością
blat i chwy-
ciła słuchawkę. — Halo — wysapała, lecz usłyszała tylko sygnał przerywany rytmicznym pikaniem
automatycznej sekretarki. — No, przynajmniej zostawili wiadomość. — Westchnęła i wróciła z
telefonem do kuchni, wystukując równocześnie kod dostępu do pozostawionych wiadomości. Jedną
ręką trzymała słuchawkę przy uchu, drugą wyjęła z torby dwie butelki szampana.
— Masz dwie nowe wiadomości — oznajmił mechaniczny głos. — Pierwsza pozostawiona o piątej
trzydzieści.
CC słuchała uważnie, zdejmując folię z oplecionego drucikiem korka od szampana.
— Witaj, Christine, tu twoi rodzice! — zaćwierkał nagrany głos matki, trochę nienaturalny i cichy.
— Cześć, Christine! — zawtórował nieco cichszy, choć równie radosny glos ojca z drugiego aparatu.
CC uśmiechnęła się z pobłażaniem. Oczywiście, że to rodzice — tylko oni na całym świecie nadal się
upierali, by zwracać się do niej pełnym imieniem.
— Chcieliśmy tylko powiedzieć, że nie zapomnieliśmy o twoim wielkim dniu.
Mama urwała i CC usłyszała chichot ojca w tle. Zapomnieli o jej urodzinach? Nie pomyślała, że to
zrobili — aż do tej chwili.
Mama ciągnęła zdyszanym głosem:
— Padamy już z nóg, przygotowując się na następny rejs! Wiesz, ile ojciec potrzebuje czasu, żeby się
spakować. — Ostatnie słowa wypowiedziała konspiracyjnym szeptem. — Nie martw się, kochanie,
choć nie wysialiśmy ci paczki, udało nam się załatwić małą niespodziankę dla naszej ulubionej
dwudziestopięciolatki.
— Dwudziestopięciolatki?— Ojciec wydawał się szczerze zaskoczony. — Wielki Boże. Myślałem, że
ma dopiero dwadzieścia dwa lata.
— Czas pędzi jak szalony, kochanie — odparła z powagą mama.
— Masz rację, skarbie — zgodził się tato. — To jeden z powodów, dla których przekonuję cię, że
powinniśmy poświęcać więcej czasu na podróże. — Zachichotał sugestywnie.
— Z pewnością masz rację co do tego powodu — odparła żartobliwie mama głosem młodszym nagle
o kilkadziesiąt lat.
— Flirtują ze sobą na mojej sekretarce — prychnęła CC. — I naprawdę zapomnieli o moich
urodzinach.
— W każdym razie zaraz wyjeżdżamy na lotnisko...
— Elinor! — wtrącił głos ojca, jeszcze bardziej daleki.
— Pożegnaj się, przyjechała już limuzyna z lotniska.
— No, muszę pędzić, kochana jubilatko! I baw się dobrze podczas tego swojego małego wypadu. Bo
wyjeżdżasz za parę dni?
Małego wypadu? CC przewróciła oczami. Jej dzie-więćdziesięciodniowa misja podoficera kontroli
jakości w Centrum Łączności w Bazie Sił Powietrznych w Ri-jadzie w Arabii Saudyjskiej, by
wspierać wojnę z terroryzmem, jest dla nich tylko „małym wypadem"?
— kochanie, nie przejmuj się lotem, gdziekolwiek się wybierasz. Jesteś już na tyle dorosła, by
przezwyciężyć ten strach. Poza tym przecież wstąpiłaś do sił powietrznych!
CC zadrżała, żałując, że matka wspomniała o jej fobii
— samolotach — gdyż niebawem przeleci pół świata nad całymi oceanami wody. Była to jedyna
część służby w siłach powietrznych, która się jej nie podobała.
— Kochamy cię! Na razie.
Wiadomość się skończyła i CC, nadal kręcąc głową, nacisnęła guzik OFF i położyła telefon na blacie.
— Nie mogę uwierzyć, że zapomnieliście o moich urodzinach! Zawsze mówiliście, że nie można o
nich zapo-
mnieć, bo urodziłam się tuż przed północą w Halloween. — Karciła telefon, sięgając do szafki po
kieliszek do szampana. — Nie pamiętaliście nawet o prezencie. — Wpatrywała się ze złością w
aparat, mocując się z korkiem szampana.
Przez siedem lat jej czynnej służby w Siłach Powietrznych Stanów Zjednoczonych rodzice nigdy nie
zapomnieli
o prezencie. Aż do dziś. W jej dwudzieste piąte urodziny — przeżyła ćwierć wieku. Był to naprawdę
ważny rok
i miała zamiar go uczcić nawet bez urodzinowego prezentu od nich.
— To rodzinna tradycja! — prychnęła. Wyciągnęła korek i przytrzymała okrytą pianą butelkę nad
zlewem.
Westchnęła i poczuła niespodziewaną falę tęsknoty za domem.
Nie, napomniała się surowo, lubiła swoje życie w bazie lotniczej i nigdy nie żałowała impulsywnej
decyzji, by wstąpić do wojska zaraz po szkole średniej. Dzięki temu udało się jej wyrwać z miłego,
zwyczajnego, cichego życia w małym miasteczku. Nie, nie „widziała świata", jak obiecywały
ogłoszenia. Mieszkała za to w Teksasie, Mississippi, Nebrasce, Kolorado, a teraz w Oklahomie, czyli
w pięciu stanach więcej niż zadowoleni z siebie mieszkańcy rodzinnego miasteczka Homer w stanie
Illinois kiedykolwiek będą mieszkać czy tylko zobaczą.
— Najwyraźniej nie dotyczy to moich rodziców! — CC nalała sobie kieliszek szampana, wypiła łyk i
postu-kała stopą w podłogę, nadal wpatrując się z furią w telefon. Wyglądało na to, że w ciągu
minionego roku rodzice zaliczyli więcej wycieczek Silver Adventure, niż leżało to w zasięgu
zwykłego śmiertelnika. — Chyba chcą ustanowić jakiś rekord. — Przypomniała sobie zalotny ton ich
głosów i szybko zamknęła oczy, by uwolnić się od tej wizji.
Kiedy je otworzyła, znów wbiła wzrok w telefon.
— Mamo, gdzie są twoje domowe ciasteczka z czekoladą? — Wypiła łyk szampana i zobaczyła, że
znów musi napełnić kieliszek. — Jak mam uzupełnić wszystkie grupy produktów bez paczki
urodzinowej? — Sięgnęła do drugiej torby z zakupami i wyjęła wiaderko Kentucky Fried Chicken,
oczywiście według oryginalnego przepisu. Wodząc palcem od kurczaka do szampana, ciągnęła swój
monolog. — Mam mięso, KFC, razem z wszystkimi ważnymi tłuszczami, by dobrze trawić. Mam też
owoce w postaci szampana, mojego ulubionego. Ale jak mam zbilansować urodzinową kolację bez
nabiału, czekolady i cukru?
— Machnęła z odrazą w stronę telefonu.
Uniosła pokrywkę wiaderka, wyjęła udko i wbiła w nie zęby. Potem, wykorzystując kurczaka dla
podkreślenia swojej przemowy, ciągnęła:
— Zawsze przysyłacie mi coś totalnie nieprzydatnego, co mnie bawi do łez i przypomina mi dom.
Obojętne gdzie jestem. Jak dwa lata temu, gdy dostałam miernik opadów w kształcie żaby. A nawet
nie mam podwórka! No i wycieraczka z napisem: NIECH BÓG BŁOGOSŁAWI TEMU DOMOWI,
którą musiałam powiesić na ścianie mieszkania, bo nie mam domu! — Na wspomnienie głupich
prezentów rodziców z twarzy CC zniknęło niezadowolenie.
— Podejrzewam, że chcecie mi w ten sposób powiedzieć, żebym wyszła za mąż albo przynajmniej
kupiła dom.
W zamyśleniu żuła kurczaka i znów westchnęła, lekko rozdrażniona na myśl, że zachowuje się jak
piętnastolatka, a nie dwudziestopięcioletnia kobieta. Nagle się rozchmurzyła.
— Hej! Zapomniałam o drugiej wiadomości! — powiedziała do telefonu. Chwyciła słuchawkę,
wystukała kod i opuściła głosy rodziców z pierwszej wiadomości.
— Następna nowa wiadomość. Pozostawiona o szóstej trzydzieści dwie.
CC uśmiechnęła się z ustami pełnymi kurczaka. To pewnie Sandy, jej najdawniejsza przyjaciółka —
tak naprawdę jedyna przyjaciółka ze szkoły średniej, z którą nadal utrzymywała kontakt. Sandy znała
ją od pierwszej klasy i rzadko o czymś zapominała, a już na pewno nie o urodzinach. Podczas długich
rozmów zamiejscowych lubiły się śmiać z tego, jak udało im się uciec z malutkiego Homer. Sandy
zdobyła wspaniałą pracę w dużym szpitalu w rozbawionym bajecznym Chicago. Zajmowała oficjalnie
stanowisko specjalisty do współpracy z lekarzami, co w praktyce oznaczało, że zatrudniała nowych
pracowników, ale obie uwielbiały pikantnie brzmiący tytuł. Było to szczególnie zabawne, ponieważ
Sandy od trzech lat była szczęśliwą mężatką.
— Cześć, CC. Kopę lat, dziewczyno!
Zamiast znajomego akcentu Sandy ze Środkowego Zachodu w głosie pobrzmiewało rozwlekłe
warczenie rodem z Południa.
— To ja, Halley. Twoja ulubiona brzoskwinka z Georgii! Jeju, ależ trudno było zdobyć twój nowy
numer. Nieładnie, że zapomniałaś mi go podać przed wyjazdem.
Uśmiech spłynął z twarzy CC jak wosk ze świecy. Halley nie należała do tych, których jej brakowało
z ostatniego miejsca stacjonowania.
— Mam tylko chwilę, żeby pogadać. Dzwonię, żeby ci przypomnieć, że za półtora miesiąca kończę
trzydzieści łat. Dokładnie piętnastego grudnia. Chcę, żebyś zaznaczyła tę datę w swoim kalendarzu.
CC słuchała z niedowierzaniem.
— To zupełnie jak katastrofa kolejowa. Robi się coraz gorzej.
— Wydaję megaimprezę wszech czasów i spodziewam się, że przyjedziesz. Zaraz zacznij załatwiać
przepustkę. Za jakiś tydzień wyślę ci oficjalne zaproszenie. Aha, prezenty są
mile widziane. — Halley zachichotała jak Barbie z Południa. — Do zobaczenia niebawem. Na razie
pa!
— Nie mogę w to uwierzyć. — CC nacisnęła guzik OFF dużo mocniej niż należało. — Najpierw
rodzice zapominają o moich urodzinach. Potem nie tylko wygląda na to, że zapomniała o nich również
moja najlepsza przyjaciółka, ale na dodatek dzwoni irytująca nie-przyjaciół-ka, by zaprosić mnie na
swoją imprezę urodzinową! — Odłożyła telefon na blat. — Z półtoramiesięcznym wyprzedzeniem!
Schowała nieotwartą butelkę szampana do lodówki.
— Uważaj się za następną w kolejce — powiedziała do niej ponuro. Chwyciła potem otwartą butelkę,
na wpół opróżniony kieliszek, wiaderko KFC i zdecydowanym krokiem pomaszerowała do salonu,
gdzie rozłożyła ucztę na niskim stoliku, po czym wróciła do kuchni po garść serwetek. Mijając
milczący telefon, zatrzymała się i odwróciła na pięcie.
— O, nie. Jeszcze z tobą nie skończyłam; idziesz ze mną. Rzuciła słuchawkę na kanapę. — Siedź tutaj.
Będę miała na ciebie oko.
Wyjęła kolejny kawałek cudownie tłustego kurczaka, włączyła telewizor i jęknęła. Na ekranie widać
było tylko śnieg.
— Och, nie! Kablówka! — Ponieważ nie będzie jej w kraju przez trzy miesiące, postanowiła na ten
czas odłączyć kablówkę i była dumna ze swojej oszczędności. — Nie dzisiaj! Powiedziałam im: od
pierwszego listopada, nie od trzydziestego pierwszego października. — Spojrzała na milczący telefon.
— Pewnie masz z tym coś wspólnego.
Wybuchnęła na wpół histerycznym śmiechem.
— Gadam z telefonem. — Nalała sobie kolejny kieliszek szampana i zauważyła, że butelka jest już do
połowy pusta. Popijając w zamyśleniu, rozprawiała na głos, wy-
raźnie ignorując telefon. — Zdecydowanie nadeszła pora na podjęcie wyjątkowych działań. Czas
wyjąć Ulubione Dziewczyńskie Filmy.
Ściskając mocno zębami udko kurczaka, wytarła ręce w papierowy ręcznik i otworzyła szafkę z
kasetami wideo stojącą obok telewizora. Przeszukując swój zbiór, z pełnymi ustami czytała na głos
tytuły filmów.
— Dirty Dancing, Cienista dolina, West Side Story, Przeminęło z wiatrem. — Umilkła i żuła kurczaka
w zamyśleniu. — Nie, za długi i nie jest to film na urodziny. Hm... — Czytała dalej. — Superman,
Duma i uprzedzenie, Ostatni Mohikanin, Przypadkowy turysta, Kolor purpury, Czarownice z
Eastwick. — Zatrzymała się.
— Tego właśnie mi trzeba. Odrobiny dziewczęcej mocy. — Wsunęła kasetę do odtwarzacza. — Nie
— poprawiła samą siebie. — To jest lepsze niż dziewczęca moc, to kobieca moc! — Uniosła
kieliszek w stronę ekranu, wznosząc toast za każdą z bogiń kina, gdy tylko pojawiały się na ekranie.
Niepowtarzalne i bajeczne.
Cher była tajemnicza i egzotyczna, z pełnymi idealnymi ustami i masą uwodzicielskich loków, które
okalały jej twarz jak grzywa dzikiej czarnej lwicy.
CC westchnęła. Nie mogła nic zrobić z własnymi małymi ustami; gdyby się na to odważyła,
przypominałyby nieudany eksperyment naukowy. Przecież wszystko w niej było małe. Może już pora,
by zdecydować się na zmianę krótkiej chłopięcej fryzury.
Michelle Pfeiffer — to dopiero zjawiskowa kobieta. Nawet w roli Płodnej Mamy jej blond uroda była
niezaprzeczalnie eteryczna.
Nikt nigdy nie nazwałby j ej słodką.
No i Susan Sarandon. Nie mogłaby wyglądać na totalne bezguście, nawet ubrana jak stara belferka
ucząca muzyki. Dosłownie emanowała seksapilem.
Żaden facet nie pomyślałby o niej jako tył ko o przyjaciółce. Przynajmniej żaden heteroseksualny
facet.
— Za trzy niesamowite kobiety, które są wszystkim, czym pragnę być! — CC nie mogła uwierzyć, że
jej kieliszek jest pusty. I butelka też. — Cholernie dobrze, że mamy siebie. — Poklepała z czułością
telefon i ocaliła drugą butelkę szampana przed samotnością w lodówce.
Nie zaprzątając sobie głowy tym, że jej krok stał się nieco chwiejny, usadowiła się z powrotem na
kanapie, wyjęła czwarty kawałek kurczaka i spojrzała z ukosa na milczący telefon.
— Na pewno nie możesz się nadziwić, że ktoś tak mały może tyle zjeść.
Telefon odpowiedział przenikliwym dźwiękiem. CC podskoczyła i o mało nie udławiła się na wpół
przeżutym kawałkiem kurczaka.
— Wielkie nieba, ależ mnie przeraziłeś! Telefon znów zadźwięczał.
— CC, to tylko telefon. Zbierz się do kupy, sierżancie. — Potrząsnęła głową, dziwiąc się swojej
głupocie.
Telefon zadzwonił po raz kolejny, zanim zdążyła wytrzeć ręce i uspokoić nerwy na tyle, by odebrać.
— H-halo? — powiedziała niepewnie.
— Czy mogę rozmawiać z Christine Canady? — Kobiecy głos brzmiał obco, lecz przyjemnie.
— Przy telefonie. — CC wcisnęła guzik na pilocie i zatrzymała Czarownice z Eastwick.
— Panno Canady, mówi Jess Brown z Woodland Hills Resort w Branson w stanie Missouri. Dzwonię,
by panią poinformować, że pani rodzice, Elinor i Herb, wykupili dla pani weekend w naszym pięknym
ośrodku w prezencie na dwudzieste drugie urodziny! Wszystkiego najlepszego, panno Canady! — CC
niemal widziała, jak Jess Brown promienieje w dalekim Branson. Gdziekolwiek to było.
— Dwudzieste piąte. — Tylko tyle zdołała wydusić.
— Słucham?
— To moje dwudzieste piąte urodziny, nie dwudzieste drugie.
— Nie. — W telefonie rozległ się szelest gorączkowo przerzucanych papierów. — Nie, tutaj jest
napisane: Christine Canady, dwudzieste drugie urodziny.
— Nie.
— Nie jest pani Christine Canady? — Jess sprawiała wrażenie zaniepokojonej.
— Nie kończę dwudziestu dwóch lat! — CC spojrzała na otwartą przed chwilą drugą butelkę
szampana. Może się upiła i ma halucynacje.
— Ale rozmawiam z Christine Canady?
— Tak.
— Pani rodzice to Elinor i Herb Canady?
— Tak.
— No, skoro pani to pani, reszta raczej nie ma znaczenia. — Jess wyraźnie odetchnęła z ulgą.
— Chyba nie. — CC bezradnie wzruszyła ramionami. Postanowiła, że równie dobrze może się
przyłączyć do tego szaleństwa.
— Świetnie! — Jess znów się ożywiła. — Teraz kilka szczegółów, które powinna pani poznać. Może
pani zaplanować swój weekend o dowolnej porze w ciągu najbliższego roku, musi pani jednak
zadzwonić, by zarezerwować domek...
Domek? CC poczuła, że szumi jej w głowie. Co oni najlepszego zrobili?
— ...z co najmniej miesięcznym wyprzedzeniem, gdyż w innym wypadku możemy nie mieć wolnych
miejsc. Oczywiście podarunek jest do wykorzystania przez panią, ale jeśli zechce pani przyjechać z
przyjacielem bądź przyjaciółką, uzdrowisko z chęcią udostępni miejsce za cenę
katalogową lub całkowicie darmo, jeśli ta osoba zgodzi się wziąć udział w krótkim spotkaniu
informacyjnym dotyczącym naszego ośrodka.
CC zamknęła oczy i potarła palcami prawą skroń, gdzie pojawiły się pierwsze oznaki bólu głowy.
— Prócz cudownego weekendu w Woodland — ciągnęła Jess Brown — rodzice zarezerwowali dla
pani bilety do Moon River Theater na show Andy'ego Williamsa. To jedno z najpopularniejszych i
najdłużej wystawianych przedstawień w Branson!
CC nie mogła powstrzymać jęku.
— Doskonale rozumiem pani podniecenie! — rzuciła z ożywieniem Jess. — Prześlemy pani oficjalną
broszurę pocztą. Potwierdzę tylko adres...
CC usłyszała swój bezbarwny głos posłusznie recytujący adres.
— W porządku! To chyba wszystkie potrzebne informacje. Miłego wieczoru, panno Canady, i
wszystkiego najlepszego z okazji dwudziestych drugich urodzin! — Jess Brown rozłączyła się.
— Gdzie jest to Branson? — krzyknęła CC do sygnału w telefonie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Tak jest! — zawołała CC do telewizora i unosząc dramatycznym gestem kieliszek, rozlała szampana
na dywan. — Odhaczcie go, przyjaciółki! Jack Nicholson i tak nie był słodki; przez cały czas to wy
miałyście w sobie magię.
Prawie nie zauważyła, że chwieje się na nogach, gdy zerwała się z kanapy, by odtańczyć Magiczny
Taniec Zwycięstwa Kobiet, kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe.
— Panie Telefonie. — Przerwała na chwilę Taniec Zwycięstwa, by złapać oddech. Przelotnie
zastanowiła się, kto zjadł całe wiaderko kurczaka z KFC.
Pan Telefon zdawał się uśmiechać do niej ze swojego miejsca na kanapie.
— Wiesz, że to kobiety mają w sobie całą magię? Nie odpowiedział.
— Jasne, że nie wiesz; jesteś telefonem! — zachichotała. — Nawet nie wiedziałeś, że skończyłam
dwadzieścia pięć lat, a nie dwadzieścia dwa — Prychnęła. — Teraz już wiesz. Po obejrzeniu tego
najwspanialszego filmu na świecie powinieneś też wiedzieć, że kobiety mają w sobie magie.
Telefon wydawał się sceptyczny.
— To prawda! Czy Cher, Michelle i Susan właśnie tego nie udowodniły? — CC zachwiała się lekko.
— Och, rozumiem, o co ci chodzi. Uważasz, że to one mają magię, nie wierzysz jednak, że może ją
mieć zwyczajna kobieta taka jak ja.
Nie była do końca pewna, lecz telefon sprawiał wrażenie, jakby chciał jej słuchać.
— W porządku. Może i masz rację, ale jeśli się mylisz? Jeśli kobiety naprawdę mają coś w sobie i
muszą to tylko odnaleźć? Jak one. — Poczuła, że coś przychodzi jej do głowy, i zmarszczyła brwi,
próbując się skoncentrować.
— One też początkowo w to nie wierzyły, co nie powstrzymało magii. Może nieważne, czy wyglądasz
zwyczajnie albo czy jesteś gdzieś nowa i nie masz jeszcze przyjaciół.
— Albo, dopowiedział umysł CC, czy zapomniano o twoich urodzinach. — Może trzeba po prostu
uwierzyć.
W kąciku jej oka zamigotało mleczne światło, zakłócając koncentrację.
Co u...? Poczuła dreszcz niepokoju biegnący wzdłuż karku.
Światło sączyło się zza kotar, które zasłaniały przeszklone drzwi prowadzące na balkon.
CC spojrzała na zegar na odtwarzaczu wideo. Cyferki wskazywały 10.05.
— To na pewno światła z ulicy — powiedziała do telefonu, lecz blask nadal przyciągał jej wzrok.
Promyk wyglądał bardzo dziwnie i zupełnie nie przypominał sterylnych świateł ulicznych.
— No to może światła zaparkowanego samochodu.
— Wypowiadając jednak te słowa, wiedziała już, że to nieprawda. Nie w jej mieszkaniu na ostatnim
piętrze. Reflektory samochodu nie świecą do góry. Nie mają też w sobie ciepła, które sprawiało, że
chciała się w nim pławić.
Nogi CC zaprowadziły ją do kotar.
— Prosiłaś o magię — szepnęła. Powoli, jakby się poruszała przez słodki blask świtu pomiędzy snem
i przebudzeniem, wyciągnęła rękę i rozsunęła kotary.
— Ooooooch... — szepnęła na długim oddechu. — To jest magia.
Srebrzysty księżyc w pełni wisiał tuż nad jej głową, jakby sama bogini Diana zawiesiła go na niebie w
prezencie urodzinowym. Zalewał ciepłym, opalizującym blaskiem bezładnie ustawione doniczki na
balkonie. CC szybko otworzyła szklane drzwi i wyszła na ciepłą, późnopaź-dziernikową noc.
Balkon był duży i wychodził na pas zieleni oddzielający kompleks apartamentów od eleganckiego
sąsiedztwa. Z jego powodu zdecydowała się nadwerężyć nieco swój budżet i zrujnować na wysoki
czynsz za apartament. Uwielbiała tu siadywać, gdyż kojące odgłosy dobiegające z zielonej gęstwiny
niwelowały napięcie po pracy, które uparcie towarzyszyło jej nawet podczas zajęć kick-boxingu i
ciepłej kąpieli w pianie, którą często po nich brała. Spędziła tu wiele wieczorów, czego dowodem był
wygodny bujany fotel z wikliny i pasujący do niego stolik na tyle duży, by zmieściła się na nim
książka i coś zimnego do picia. W otoczeniu bujnych roślin w doniczkach znajdował się jej ulubiony
balkonowy mebel: mała wersja wolno stojącego kominka.
Dziś kremową barwę kominka pieścił blask księżyca, a jego promienie odbijały się od lśniącej
powierzchni niczym od kamieni na egzotycznej plaży.
Nagle CC odchyliła głowę i rozłożyła ramiona, jak gdyby pragnęła objąć noc. Spojrzała na księżyc w
pełni i poczuła ogarniające ją ciepło, jakby pławiła się w świetle rodem z innego świata.
Nagle podrzuciła głowę.
— To prawda — powiedziała do nasłuchującej nocy. — To musi być prawda.
I tak wpadła na pomysł, który podsunął jej szampan i blask księżyca. Uśmiechnęła się od ucha do ucha
i przebiegła przez otwarte drzwi balkonu. Niemal podskakując, popędziła do sypialni, rozpinając po
drodze mundur sił powietrznych. Granatowa spódnica i jasnoniebieska bluzka opadły na podłogę
razem z rajstopami i stanikiem.
— Krok pierwszy.
Naga CC otworzyła szufladę z piżamami i chwilę w niej grzebała, aż w końcu znalazła leżącą na
samym dnie jedwabną koszulę nocną, ignorowaną dotąd na rzecz bardziej praktycznych
bawełnianych. Mundur nadaje się do pracy, ale z pewnością nie do magii, powiedziała w duchu i
przeciągnęła jasną koszulę przez głowę, rozkoszując się zmysłowym dotykiem materiału na nagim
ciele.
— Będę ją nosić częściej — obiecała na głos. — Krok drugi.
Przeszła zdecydowanym krokiem do wolnego pokoju, w którym niedawno zaczęła urządzać gabinet.
Jak dotąd miała dość czasu i pieniędzy, by kupić fotel i biurko pod pięcioletni komputer. Książki
leżały w równych stosach na podłodze, czekając na półki, które im obiecała. Włączyła górne światło i
zaczęła przeszukiwać stosy starych podręczników zgromadzone w ciągu minionych siedmiu lat, gdy
zapisywała się na różne kursy w college'u, nigdy nie mając pewności, w czym chce się specjalizować.
Przerzucała książki, od anatomii i fizjologii po podstawy księgowości.
— Tu jesteś! — Wyciągnęła średniej grubości tom, który ukrył się pod ogromnych rozmiarów
tomiszczem poświęconym naukom humanistycznym. Tom nosił tytuł Era matriarchatu — mity i
legendy. CC z rozrzewnieniem przypomniała sobie semestr poświęcony na studia kobiece i
błyskotliwą profesor Teresę Miller, dzięki której te zajęcia należały do jej ulubionych. Nadal słyszała
pełen ekspresji głos pani Miller, która czytała na głos słowa pocho-
dzące z zamierzchłych czasów, kiedy kobiety były szanowane, nawet otaczane czcią.
— Gdzie to jest? — mruknęła pod nosem, przebiegając wzrokiem indeks. Przesuwała palcem w dół po
kolejnych rzędach nazwisk, w końcu zatrzymała się na G.
— Gaja!
Przysiadła na piętach, powędrowała na stronę osiemdziesiątą szóstą i przeczytała na głos: „Gaja lub
Gaea była boginią ziemi, Wielką Matką, znaną jako najstarsze z bóstw. Rządziła MAGIĄ,
PRZEPOWIEDNIAMI I MACIERZYŃSTWEM. Choć Zeus i inni męscy bogowie przejęli jej
świątynie po buncie patriarchatu, bogowie składali wszystkie przysięgi na jej imię, tym samym
pozostając na zawsze poddani jej prawom".
CC skinęła głową. Tego właśnie szukała. Gaja była Matką Magii. Wróciwszy do indeksu, przewracała
kartki, aż znalazła hasła na R.
— Rytuały! Rytuał ziemi, strona pięćdziesiąta druga. — Przerzuciła gładkie białe kartki i na widok
hasła wykrzyknęła triumfalnie. — Ha! Wiedziałam!
Bezgłośnie przeczytała starożytną inwokację, dla większej koncentracji skubiąc dolną wargę. Kiedy
skończyła, zaniosła książkę na biurko i przez chwilę siedziała w milczeniu. Potem z pełnym
zadowolenia uśmiechem zapisała jedno zdanie niebieskim atramentem na białej kartce papieru do
drukarki i złożyła ją na pół. Zagięła róg strony, by zaznaczyć miejsce w tekście, i wróciła do salonu z
książką i kartką w ręce.
Wychodząc tym razem na balkon, zabrała ze sobą książkę, kartkę, czysty kieliszek do szampana
wypełniony zimną wodą, pudełko długich zapałek i determinację, którą widać było wyraźnie w
wyprostowanych ramionach.
Kominek był na tyle duży, by pomieścić polano pachnącego sosnowego drewna. Zgrabnie wsunęła
polano do nie-
wielkiego otworu i zapaliła. Potem podeszła do wysokiego wąskiego stojaka na rośliny
przymocowanego do żelaznej poręczy balkonu. Pieściła aksamitne liście, pochyliła się, by wciągnąć
cierpki miętowy zapach.
— To szczęście, że mam tak dobrą rękę do roślin. Wybierając starannie, oderwała czubki kilku
większych
roślin.
Ostry zapach palącego się drewna unosił się z kominka jak mgiełka, a dym spowijał balkon. Widoczny
wyraźnie w blasku księżyca, wirował i unosił się w ciepłym wietrze jak fale oceanu. CC wstrzymała
oddech z podniecenia, szybko podeszła i stanęła przed kominkiem. Położyła zerwaną miętę na stoliku
obok kieliszka z wodą i kartki papieru, po czym otworzyła książkę na zaznaczonej stronie. Z rosnącym
podnieceniem odchrząknęła i zaczęła czytać.
— Wielka Matko, Gajo, dojrzała stwórczyni wszystkiego co istnieje, wzywam cię, byś była tu ze mną
teraz.
Kiedy powoli wpadała w rytm starożytnego rytuału, jej głos utracił niepewny ton i poczuła
nieoczekiwaną falę emocji, która uniosła włoski na jej nagich ramionach, zupełnie jakby przeszył ją
prąd.
— Potrzebuję twej pomocy, gdyż szukam duchowej wiedzy i wzrostu. Pomóż mi również w... — CC
urwała. W tekście znalazły się w tym miejscu słowa w nawiasie: „kapłanka wyjawia swój cel". Wzięła
głęboki oddech, zamknęła oczy, koncentrując się całym sercem i duszą, i powtórzyła: — Pomóż mi
również w tworzeniu magii w moim życiu.
Otworzyła oczy i czytała dalej:
— Całym sercem pragnę zrealizować moje pragnienia w pozytywny sposób. Wyjaw mi kierunek, jaki
powinnam obrać. Czekam na twoje przewodnictwo i pomoc.
Powiew powietrza dotknął kartek otwartej książki, tak że przez moment drżały w jej dłoniach.
CC zadrżała w odpowiedzi. Noc była cicha jak kochanek czekający na następne słowa swojej
ukochanej.
— Powierzam moje pragnienia i marzenia twojej opiece.
Jedną ręką trzymała otwartą książkę. Drugą przesunęła powoli palcami przez wijący się dym z
sosnowego polana.
— Powietrzem tworzę nasienie. — Dym unosił się leniwymi roztańczonymi kręgami.
Tą samą ręką CC sięgnęła po złożoną kartkę, na której napisała drobnym, lekko pochyłym pismem
zdanie: „Pragnę magii w swoim życiu". Życzenie wypełniało jej myśli. Och, proszę, modliła się.
— Ogniem je ogrzewam.
Wrzuciła do ognia kartkę, która buchnęła natychmiast zielonym płomieniem.
Przez głowę przebiegła jej myśl, że nie powinno tak się stać — to była przecież tylko zwykła kartka
papieru do drukarki. Nic nie mogło wywołać dzikiego zielonego płomienia. Serce biło jej coraz
mocniej, zmusiła się jednak, by spokojną dłonią ująć kryształowy kieliszek wypełniony zimną czystą
wodą i lekko go przechylając, rozlała wodę dookoła kominka.
— Wodą je karmię.
CC weszła do kręgu. Lśnił w blasku księżyca jak koronka z rtęci. Pochyliła się nad stolikiem i wzięła
do ręki gałązki mięty.
— Ziemią sprawiam, by rosły.
Wrzuciła delikatne gałązki do ognia, gdzie zasycza-ły i rozbłysły. Patrzyła, jak zaczynają się
rozpadać. Przez chwilę wydało się jej, że wyglądają jak egzotyczne wodorosty, aż niemal poczuła
słony zapach oceanu.
— Z ducha czerpię siłę, by wszystko stało się możliwe, kiedy dołączam do mocy bogini. — W
wielkim wybuchu
emocji CC rzuciła książkę na stolik i dokończyła słowa rytuału, jakby miała je wypisane w sercu: —
Dziękuję ci, Gajo, Wielka Bogini Matko!
Jakby w odpowiedzi na jej wezwanie powiał chłodniejszy wiatr. Sosnowy dym wzbił się spiralą w
górę, przejrzysty i lśniący jak akwamaryna. Oczarowana CC patrzyła, gdy znikał na niebie zalanym
blaskiem księżyca.
Wiatr wiał coraz silniej. CC powodowana impulsem uniosła ręce nad głowę, wyciągając palce, jakby
mogła nimi objąć księżyc. Zaczęła się powoli kołysać, pozwalając, by wiatr poruszał nią w rytm
symfonii nocy. Jej bose stopy odnalazły własny rytm, poruszając się wewnątrz wilgotnego kręgu.
Wiatr lizał jej ciało i oklejał jedwabiem nocnej koszuli.
Spojrzała w dół i zaskoczona otworzyła szeroko oczy. Zwykle uważała, że jest zbyt drobna, by
uchodzić za seksowną, lecz tego wieczoru blask księżyca w połączeniu z jedwabiem rzucił na jej ciało
czar. Przez cienki materiał jej piersi były wyraźnie widoczne, a idealne małe sutki drażliwe i napięte
pod miękkim jedwabiem. Wysunęła nogę przed siebie w pełnym gracji tanecznym kroku, który leżał
w niej głęboko uśpiony od czasu lekcji baletu pobieranych w szkole podstawowej. Koszula nocna
pofałdowała się na jej udach i CC poczuła się tak, jakby zeszła prosto ze zmysłowego obrazu
Maxfielda Parrisha. Blask księżyca oblał fałdy jedwabiu, ożywiając blady kolor i zamieniając go w
morską pianę. CC roześmiała się na widok swego niespodziewanego piękna i zakręciła na stopie,
której nagle wyrosły skrzydła.
— Mam w sobie magię! — wykrzyknęła prosto w noc.
Na balkonie tańczyły cienie. CC podniosła wzrok i ujrzała pierzaste chmury, niczym na wpół
uformowane myśli, które zaczęły zasnuwać tarczę księżyca. Powiał silniej-
szy wiatr i CC dotrzymywała mu kroku tańcem, odzwierciedlając rytm kołyszących się drzew.
Ogłuszający grzmot powinien był ją wystraszyć, lecz poczuła, że nadciągająca burza zrodziła się w jej
ciele. Kiedy niebo przeszyła błękitno-biała błyskawica, wzmogła tylko jej apetyt na tę noc. CC
krzyknęła, wtórując burzy.
Niebo pękło niczym dojrzały owoc, wysyłając kapryśny deszcz, by dołączył do święta CC, która
zakręciła się na pięcie i wybuchnęła śmiechem. Cieszyła się każdą chwilą. Zauważyła, że jej rośliny
poruszają liśćmi razem z nią i że krople deszczu lśnią wśród nich niczym oszlifowane kamienie. Jej
wzrok przyciągnął czarny pas parkingu w dole i zdumiało ją, że deszcz zamienił go w lustrzaną taflę
tajemniczego, pełnego cieni oceanu.
Uniosła ramiona i kręciła piruety, gdy deszcz zalewał ją wilgotnym majestatem. Wierzyła, że
naprawdę słyszy melodyjny śmiech innej kobiety — na ulotny moment ich głosy się połączyły,
wypełniając balkon radością i miłością.
Potem niebo rozdarła kolejna błyskawica i lunął ulewny deszcz. CC uświadomiła sobie, że kotary
powiewają na wietrze, a deszcz zalewa dywan w salonie. Nadal rozbawiona przeszła przez drzwi i
zamknęła je za sobą.
Drżąc lekko na mokrym dywanie, powinna czuć się wykończona, lecz wręcz przeciwnie — była pełna
energii. Odsunęła ręce od ciała i patrzyła, jak krople wody, lśniące niczym diamenty, spływają po
przemoczonej koszuli.
— Nigdy tak mocno nie czułam, że żyję. — Musiała wypowiedzieć te słowa na głos. Pokręciła głową,
rozpryskując wodę, i przesunęła palcami po krótkich włosach.
— Zapuszczę je — obiecała.
I uświadomiła sobie, że ma ochotę zmienić nie tylko fryzurę. Zamierzała się wyrwać ze sztywnych
ram swojego życia.
Lekkim krokiem poszła do łazienki i zdjęła z półki gruby ręcznik. Na niskiej komodzie stojącej obok
łóżka zapaliła świeczkę kupioną w małym butiku, jakże słusznie nazwanym Tajemniczy Ogród.
Oddychała głęboko, sycąc się słodkim waniliowo-rumowym zapachem. Otaczał ją, kiedy zdejmowała
z ramion wąskie mokre ramiączka koszuli, a wilgotny materiał zsuwał się po jej ciele. Stojąc w
oświetlonym przez blask świecy pokoju, zaczęła się wycierać, przesuwając ręcznik po wrażliwej
skórze lekkimi, kolistymi ruchami. Włosy miała niemal suche, gdy naga wśliznęła się do chłodnej
pościeli. Rozpalonymi koniuszkami palców zaczęła się pieścić. Zamykając oczy, jęknęła i wygięła
ciało w łuk, zachwycona i zdumiona cudownie elektryzującymi doznaniami, które ogarnęły jej ciało.
Kiedy zapadała w aksamitny sen, była niemal pewna, że słyszy śmiech kobiety, ten sam magiczny
śmiech, który dobiegł ją, gdy tańczyła w deszczu na balkonie. Ukołysana nim CC zasnęła.
Śniła, że głębokim uwodzicielskim tonem przyzywa ją mężczyzna. Jej śpiące ciało odpowiedziało na
to wezwanie i chciała się ruszyć, lecz czuła się niezwykle ociężała. We śnie otworzyła oczy. Otaczał ją
woal płynnego błękitu. Jestem pod wodą, zauważył jej śpiący umysł.
Chodź do mnie, ukochana.
Głęboki głos rozbrzmiewał w jej umyśle, puls CC przyspieszył.
Tak! Próbowała wykrzyczeć odpowiedź, we śnie była jednak niema.
Nad jej głową rozbłysło światło i podniosła wzrok, mrużąc oczy. Tuż nad powierzchnią wody pojawił
się kształt. Kiedy do niego podpłynęła, przybrał postać mężczyzny. Był śniady, egzotyczny. Długie
włosy opadały mu na mocne ramiona czarną falą, a oczy śmiały się do niej. Przez
Cast P. C. Wezwanie bogini 01 Bogini Oceanu Ulegnij pokusie i rozsmakuj się w świecie pełnym zmysłowości i magii! W dniu dwudziestych piątych urodzin Christine Canady wypowiada zaklęcie z nadzieją, że odmieni ono jej bezbarwne życie singielki. Nie spodziewa się jednak, że magiczne słowa w tak niezwykły sposób odmienią rzeczywistość. Kiedy jej samolot rozbija się na oceanie, życie Christine zmienia się na zawsze. Po odzyskaniu przytomności oszołomiona odkrywa, że znajduje się w legendarnym miejscu i czasie, w którym rządzi magia, a jej ciało przybrało postać mitycznej syreny Undine. W wodach czai się jednak niebezpieczeństwo. Litując się nad nią bogini Gaja, zamienia Christine ponownie w kobietę, by mogła poszukać schronienia na lądzie. Kiedy na ratunek przybywa przystojny wybawiciel, zamiast cieszyć się ze spełnionego marzenia, Christine tęskni za oceanem i seksownym trytonem, który skradł jej serce...
Duch Doliny nigdy nie umiera. Zwie się Tajemną Kobiecością. Z wrót Tajemnej Kobiecości Wyrastają Niebo i Ziemia. On nas nigdy nie opuszcza. Czerp z niego do woli, jego źródło nigdy nie wysycha... Tao te king
CZESCPIERWSZA
ROZDZIAŁ PIERWSZY Zrękami pełnymi zakupów CC wyrwała klucz z zamka i zatrzasnęła drzwi stopą. Automatycznie spojrzała na zegar w holu swojego przestronnego apartamentu. Było już wpół do ósmej. Dokończenie spraw w Centrum Łączności zajęło jej całą wieczność, potem zatrzymała się w sklepie i kantynie. Jazda w korkach z Bazy Sił Powietrznych Tinker przypominała brnięcie po kostki w błocie. Jakby tego było mało, CC spróbowała pojechać do domu na skróty i skończyło się na tym, że źle skręciła. Niebawem zgubiła się na dobre. Kiedy dobra dusza w Quick Trip udzieliła jej wskazówek, CC poczuła się w obowiązku wyjaśnić, że stacjonuje w Tinker dopiero od trzech miesięcy i nie miała czasu, żeby poznać wszystkie drogi. Mężczyzna poklepał ją po ramieniu, jakby była szczeniakiem. — Co taka młoda dziewczyna robi w siłach powietrznych? — zapytał. CC potraktowała jego pytanie jako retoryczne, podziękowała i odjechała z twarzą zarumienioną ze wstydu. Nic więc dziwnego, że jej napięte nerwy podskoczyły na dźwięk natarczywego dzwonka telefonu. — Chwileczkę! Już pędzę! — wrzasnęła, biegnąc do kuchni. Rzuciła zakupy na lśniący czystością blat i chwy-
ciła słuchawkę. — Halo — wysapała, lecz usłyszała tylko sygnał przerywany rytmicznym pikaniem automatycznej sekretarki. — No, przynajmniej zostawili wiadomość. — Westchnęła i wróciła z telefonem do kuchni, wystukując równocześnie kod dostępu do pozostawionych wiadomości. Jedną ręką trzymała słuchawkę przy uchu, drugą wyjęła z torby dwie butelki szampana. — Masz dwie nowe wiadomości — oznajmił mechaniczny głos. — Pierwsza pozostawiona o piątej trzydzieści. CC słuchała uważnie, zdejmując folię z oplecionego drucikiem korka od szampana. — Witaj, Christine, tu twoi rodzice! — zaćwierkał nagrany głos matki, trochę nienaturalny i cichy. — Cześć, Christine! — zawtórował nieco cichszy, choć równie radosny glos ojca z drugiego aparatu. CC uśmiechnęła się z pobłażaniem. Oczywiście, że to rodzice — tylko oni na całym świecie nadal się upierali, by zwracać się do niej pełnym imieniem. — Chcieliśmy tylko powiedzieć, że nie zapomnieliśmy o twoim wielkim dniu. Mama urwała i CC usłyszała chichot ojca w tle. Zapomnieli o jej urodzinach? Nie pomyślała, że to zrobili — aż do tej chwili. Mama ciągnęła zdyszanym głosem: — Padamy już z nóg, przygotowując się na następny rejs! Wiesz, ile ojciec potrzebuje czasu, żeby się spakować. — Ostatnie słowa wypowiedziała konspiracyjnym szeptem. — Nie martw się, kochanie, choć nie wysialiśmy ci paczki, udało nam się załatwić małą niespodziankę dla naszej ulubionej dwudziestopięciolatki. — Dwudziestopięciolatki?— Ojciec wydawał się szczerze zaskoczony. — Wielki Boże. Myślałem, że ma dopiero dwadzieścia dwa lata.
— Czas pędzi jak szalony, kochanie — odparła z powagą mama. — Masz rację, skarbie — zgodził się tato. — To jeden z powodów, dla których przekonuję cię, że powinniśmy poświęcać więcej czasu na podróże. — Zachichotał sugestywnie. — Z pewnością masz rację co do tego powodu — odparła żartobliwie mama głosem młodszym nagle o kilkadziesiąt lat. — Flirtują ze sobą na mojej sekretarce — prychnęła CC. — I naprawdę zapomnieli o moich urodzinach. — W każdym razie zaraz wyjeżdżamy na lotnisko... — Elinor! — wtrącił głos ojca, jeszcze bardziej daleki. — Pożegnaj się, przyjechała już limuzyna z lotniska. — No, muszę pędzić, kochana jubilatko! I baw się dobrze podczas tego swojego małego wypadu. Bo wyjeżdżasz za parę dni? Małego wypadu? CC przewróciła oczami. Jej dzie-więćdziesięciodniowa misja podoficera kontroli jakości w Centrum Łączności w Bazie Sił Powietrznych w Ri-jadzie w Arabii Saudyjskiej, by wspierać wojnę z terroryzmem, jest dla nich tylko „małym wypadem"? — kochanie, nie przejmuj się lotem, gdziekolwiek się wybierasz. Jesteś już na tyle dorosła, by przezwyciężyć ten strach. Poza tym przecież wstąpiłaś do sił powietrznych! CC zadrżała, żałując, że matka wspomniała o jej fobii — samolotach — gdyż niebawem przeleci pół świata nad całymi oceanami wody. Była to jedyna część służby w siłach powietrznych, która się jej nie podobała. — Kochamy cię! Na razie. Wiadomość się skończyła i CC, nadal kręcąc głową, nacisnęła guzik OFF i położyła telefon na blacie. — Nie mogę uwierzyć, że zapomnieliście o moich urodzinach! Zawsze mówiliście, że nie można o nich zapo-
mnieć, bo urodziłam się tuż przed północą w Halloween. — Karciła telefon, sięgając do szafki po kieliszek do szampana. — Nie pamiętaliście nawet o prezencie. — Wpatrywała się ze złością w aparat, mocując się z korkiem szampana. Przez siedem lat jej czynnej służby w Siłach Powietrznych Stanów Zjednoczonych rodzice nigdy nie zapomnieli o prezencie. Aż do dziś. W jej dwudzieste piąte urodziny — przeżyła ćwierć wieku. Był to naprawdę ważny rok i miała zamiar go uczcić nawet bez urodzinowego prezentu od nich. — To rodzinna tradycja! — prychnęła. Wyciągnęła korek i przytrzymała okrytą pianą butelkę nad zlewem. Westchnęła i poczuła niespodziewaną falę tęsknoty za domem. Nie, napomniała się surowo, lubiła swoje życie w bazie lotniczej i nigdy nie żałowała impulsywnej decyzji, by wstąpić do wojska zaraz po szkole średniej. Dzięki temu udało się jej wyrwać z miłego, zwyczajnego, cichego życia w małym miasteczku. Nie, nie „widziała świata", jak obiecywały ogłoszenia. Mieszkała za to w Teksasie, Mississippi, Nebrasce, Kolorado, a teraz w Oklahomie, czyli w pięciu stanach więcej niż zadowoleni z siebie mieszkańcy rodzinnego miasteczka Homer w stanie Illinois kiedykolwiek będą mieszkać czy tylko zobaczą. — Najwyraźniej nie dotyczy to moich rodziców! — CC nalała sobie kieliszek szampana, wypiła łyk i postu-kała stopą w podłogę, nadal wpatrując się z furią w telefon. Wyglądało na to, że w ciągu minionego roku rodzice zaliczyli więcej wycieczek Silver Adventure, niż leżało to w zasięgu zwykłego śmiertelnika. — Chyba chcą ustanowić jakiś rekord. — Przypomniała sobie zalotny ton ich głosów i szybko zamknęła oczy, by uwolnić się od tej wizji. Kiedy je otworzyła, znów wbiła wzrok w telefon.
— Mamo, gdzie są twoje domowe ciasteczka z czekoladą? — Wypiła łyk szampana i zobaczyła, że znów musi napełnić kieliszek. — Jak mam uzupełnić wszystkie grupy produktów bez paczki urodzinowej? — Sięgnęła do drugiej torby z zakupami i wyjęła wiaderko Kentucky Fried Chicken, oczywiście według oryginalnego przepisu. Wodząc palcem od kurczaka do szampana, ciągnęła swój monolog. — Mam mięso, KFC, razem z wszystkimi ważnymi tłuszczami, by dobrze trawić. Mam też owoce w postaci szampana, mojego ulubionego. Ale jak mam zbilansować urodzinową kolację bez nabiału, czekolady i cukru? — Machnęła z odrazą w stronę telefonu. Uniosła pokrywkę wiaderka, wyjęła udko i wbiła w nie zęby. Potem, wykorzystując kurczaka dla podkreślenia swojej przemowy, ciągnęła: — Zawsze przysyłacie mi coś totalnie nieprzydatnego, co mnie bawi do łez i przypomina mi dom. Obojętne gdzie jestem. Jak dwa lata temu, gdy dostałam miernik opadów w kształcie żaby. A nawet nie mam podwórka! No i wycieraczka z napisem: NIECH BÓG BŁOGOSŁAWI TEMU DOMOWI, którą musiałam powiesić na ścianie mieszkania, bo nie mam domu! — Na wspomnienie głupich prezentów rodziców z twarzy CC zniknęło niezadowolenie. — Podejrzewam, że chcecie mi w ten sposób powiedzieć, żebym wyszła za mąż albo przynajmniej kupiła dom. W zamyśleniu żuła kurczaka i znów westchnęła, lekko rozdrażniona na myśl, że zachowuje się jak piętnastolatka, a nie dwudziestopięcioletnia kobieta. Nagle się rozchmurzyła. — Hej! Zapomniałam o drugiej wiadomości! — powiedziała do telefonu. Chwyciła słuchawkę, wystukała kod i opuściła głosy rodziców z pierwszej wiadomości. — Następna nowa wiadomość. Pozostawiona o szóstej trzydzieści dwie.
CC uśmiechnęła się z ustami pełnymi kurczaka. To pewnie Sandy, jej najdawniejsza przyjaciółka — tak naprawdę jedyna przyjaciółka ze szkoły średniej, z którą nadal utrzymywała kontakt. Sandy znała ją od pierwszej klasy i rzadko o czymś zapominała, a już na pewno nie o urodzinach. Podczas długich rozmów zamiejscowych lubiły się śmiać z tego, jak udało im się uciec z malutkiego Homer. Sandy zdobyła wspaniałą pracę w dużym szpitalu w rozbawionym bajecznym Chicago. Zajmowała oficjalnie stanowisko specjalisty do współpracy z lekarzami, co w praktyce oznaczało, że zatrudniała nowych pracowników, ale obie uwielbiały pikantnie brzmiący tytuł. Było to szczególnie zabawne, ponieważ Sandy od trzech lat była szczęśliwą mężatką. — Cześć, CC. Kopę lat, dziewczyno! Zamiast znajomego akcentu Sandy ze Środkowego Zachodu w głosie pobrzmiewało rozwlekłe warczenie rodem z Południa. — To ja, Halley. Twoja ulubiona brzoskwinka z Georgii! Jeju, ależ trudno było zdobyć twój nowy numer. Nieładnie, że zapomniałaś mi go podać przed wyjazdem. Uśmiech spłynął z twarzy CC jak wosk ze świecy. Halley nie należała do tych, których jej brakowało z ostatniego miejsca stacjonowania. — Mam tylko chwilę, żeby pogadać. Dzwonię, żeby ci przypomnieć, że za półtora miesiąca kończę trzydzieści łat. Dokładnie piętnastego grudnia. Chcę, żebyś zaznaczyła tę datę w swoim kalendarzu. CC słuchała z niedowierzaniem. — To zupełnie jak katastrofa kolejowa. Robi się coraz gorzej. — Wydaję megaimprezę wszech czasów i spodziewam się, że przyjedziesz. Zaraz zacznij załatwiać przepustkę. Za jakiś tydzień wyślę ci oficjalne zaproszenie. Aha, prezenty są
mile widziane. — Halley zachichotała jak Barbie z Południa. — Do zobaczenia niebawem. Na razie pa! — Nie mogę w to uwierzyć. — CC nacisnęła guzik OFF dużo mocniej niż należało. — Najpierw rodzice zapominają o moich urodzinach. Potem nie tylko wygląda na to, że zapomniała o nich również moja najlepsza przyjaciółka, ale na dodatek dzwoni irytująca nie-przyjaciół-ka, by zaprosić mnie na swoją imprezę urodzinową! — Odłożyła telefon na blat. — Z półtoramiesięcznym wyprzedzeniem! Schowała nieotwartą butelkę szampana do lodówki. — Uważaj się za następną w kolejce — powiedziała do niej ponuro. Chwyciła potem otwartą butelkę, na wpół opróżniony kieliszek, wiaderko KFC i zdecydowanym krokiem pomaszerowała do salonu, gdzie rozłożyła ucztę na niskim stoliku, po czym wróciła do kuchni po garść serwetek. Mijając milczący telefon, zatrzymała się i odwróciła na pięcie. — O, nie. Jeszcze z tobą nie skończyłam; idziesz ze mną. Rzuciła słuchawkę na kanapę. — Siedź tutaj. Będę miała na ciebie oko. Wyjęła kolejny kawałek cudownie tłustego kurczaka, włączyła telewizor i jęknęła. Na ekranie widać było tylko śnieg. — Och, nie! Kablówka! — Ponieważ nie będzie jej w kraju przez trzy miesiące, postanowiła na ten czas odłączyć kablówkę i była dumna ze swojej oszczędności. — Nie dzisiaj! Powiedziałam im: od pierwszego listopada, nie od trzydziestego pierwszego października. — Spojrzała na milczący telefon. — Pewnie masz z tym coś wspólnego. Wybuchnęła na wpół histerycznym śmiechem. — Gadam z telefonem. — Nalała sobie kolejny kieliszek szampana i zauważyła, że butelka jest już do połowy pusta. Popijając w zamyśleniu, rozprawiała na głos, wy-
raźnie ignorując telefon. — Zdecydowanie nadeszła pora na podjęcie wyjątkowych działań. Czas wyjąć Ulubione Dziewczyńskie Filmy. Ściskając mocno zębami udko kurczaka, wytarła ręce w papierowy ręcznik i otworzyła szafkę z kasetami wideo stojącą obok telewizora. Przeszukując swój zbiór, z pełnymi ustami czytała na głos tytuły filmów. — Dirty Dancing, Cienista dolina, West Side Story, Przeminęło z wiatrem. — Umilkła i żuła kurczaka w zamyśleniu. — Nie, za długi i nie jest to film na urodziny. Hm... — Czytała dalej. — Superman, Duma i uprzedzenie, Ostatni Mohikanin, Przypadkowy turysta, Kolor purpury, Czarownice z Eastwick. — Zatrzymała się. — Tego właśnie mi trzeba. Odrobiny dziewczęcej mocy. — Wsunęła kasetę do odtwarzacza. — Nie — poprawiła samą siebie. — To jest lepsze niż dziewczęca moc, to kobieca moc! — Uniosła kieliszek w stronę ekranu, wznosząc toast za każdą z bogiń kina, gdy tylko pojawiały się na ekranie. Niepowtarzalne i bajeczne. Cher była tajemnicza i egzotyczna, z pełnymi idealnymi ustami i masą uwodzicielskich loków, które okalały jej twarz jak grzywa dzikiej czarnej lwicy. CC westchnęła. Nie mogła nic zrobić z własnymi małymi ustami; gdyby się na to odważyła, przypominałyby nieudany eksperyment naukowy. Przecież wszystko w niej było małe. Może już pora, by zdecydować się na zmianę krótkiej chłopięcej fryzury. Michelle Pfeiffer — to dopiero zjawiskowa kobieta. Nawet w roli Płodnej Mamy jej blond uroda była niezaprzeczalnie eteryczna. Nikt nigdy nie nazwałby j ej słodką. No i Susan Sarandon. Nie mogłaby wyglądać na totalne bezguście, nawet ubrana jak stara belferka ucząca muzyki. Dosłownie emanowała seksapilem.
Żaden facet nie pomyślałby o niej jako tył ko o przyjaciółce. Przynajmniej żaden heteroseksualny facet. — Za trzy niesamowite kobiety, które są wszystkim, czym pragnę być! — CC nie mogła uwierzyć, że jej kieliszek jest pusty. I butelka też. — Cholernie dobrze, że mamy siebie. — Poklepała z czułością telefon i ocaliła drugą butelkę szampana przed samotnością w lodówce. Nie zaprzątając sobie głowy tym, że jej krok stał się nieco chwiejny, usadowiła się z powrotem na kanapie, wyjęła czwarty kawałek kurczaka i spojrzała z ukosa na milczący telefon. — Na pewno nie możesz się nadziwić, że ktoś tak mały może tyle zjeść. Telefon odpowiedział przenikliwym dźwiękiem. CC podskoczyła i o mało nie udławiła się na wpół przeżutym kawałkiem kurczaka. — Wielkie nieba, ależ mnie przeraziłeś! Telefon znów zadźwięczał. — CC, to tylko telefon. Zbierz się do kupy, sierżancie. — Potrząsnęła głową, dziwiąc się swojej głupocie. Telefon zadzwonił po raz kolejny, zanim zdążyła wytrzeć ręce i uspokoić nerwy na tyle, by odebrać. — H-halo? — powiedziała niepewnie. — Czy mogę rozmawiać z Christine Canady? — Kobiecy głos brzmiał obco, lecz przyjemnie. — Przy telefonie. — CC wcisnęła guzik na pilocie i zatrzymała Czarownice z Eastwick. — Panno Canady, mówi Jess Brown z Woodland Hills Resort w Branson w stanie Missouri. Dzwonię, by panią poinformować, że pani rodzice, Elinor i Herb, wykupili dla pani weekend w naszym pięknym ośrodku w prezencie na dwudzieste drugie urodziny! Wszystkiego najlepszego, panno Canady! — CC niemal widziała, jak Jess Brown promienieje w dalekim Branson. Gdziekolwiek to było.
— Dwudzieste piąte. — Tylko tyle zdołała wydusić. — Słucham? — To moje dwudzieste piąte urodziny, nie dwudzieste drugie. — Nie. — W telefonie rozległ się szelest gorączkowo przerzucanych papierów. — Nie, tutaj jest napisane: Christine Canady, dwudzieste drugie urodziny. — Nie. — Nie jest pani Christine Canady? — Jess sprawiała wrażenie zaniepokojonej. — Nie kończę dwudziestu dwóch lat! — CC spojrzała na otwartą przed chwilą drugą butelkę szampana. Może się upiła i ma halucynacje. — Ale rozmawiam z Christine Canady? — Tak. — Pani rodzice to Elinor i Herb Canady? — Tak. — No, skoro pani to pani, reszta raczej nie ma znaczenia. — Jess wyraźnie odetchnęła z ulgą. — Chyba nie. — CC bezradnie wzruszyła ramionami. Postanowiła, że równie dobrze może się przyłączyć do tego szaleństwa. — Świetnie! — Jess znów się ożywiła. — Teraz kilka szczegółów, które powinna pani poznać. Może pani zaplanować swój weekend o dowolnej porze w ciągu najbliższego roku, musi pani jednak zadzwonić, by zarezerwować domek... Domek? CC poczuła, że szumi jej w głowie. Co oni najlepszego zrobili? — ...z co najmniej miesięcznym wyprzedzeniem, gdyż w innym wypadku możemy nie mieć wolnych miejsc. Oczywiście podarunek jest do wykorzystania przez panią, ale jeśli zechce pani przyjechać z przyjacielem bądź przyjaciółką, uzdrowisko z chęcią udostępni miejsce za cenę
katalogową lub całkowicie darmo, jeśli ta osoba zgodzi się wziąć udział w krótkim spotkaniu informacyjnym dotyczącym naszego ośrodka. CC zamknęła oczy i potarła palcami prawą skroń, gdzie pojawiły się pierwsze oznaki bólu głowy. — Prócz cudownego weekendu w Woodland — ciągnęła Jess Brown — rodzice zarezerwowali dla pani bilety do Moon River Theater na show Andy'ego Williamsa. To jedno z najpopularniejszych i najdłużej wystawianych przedstawień w Branson! CC nie mogła powstrzymać jęku. — Doskonale rozumiem pani podniecenie! — rzuciła z ożywieniem Jess. — Prześlemy pani oficjalną broszurę pocztą. Potwierdzę tylko adres... CC usłyszała swój bezbarwny głos posłusznie recytujący adres. — W porządku! To chyba wszystkie potrzebne informacje. Miłego wieczoru, panno Canady, i wszystkiego najlepszego z okazji dwudziestych drugich urodzin! — Jess Brown rozłączyła się. — Gdzie jest to Branson? — krzyknęła CC do sygnału w telefonie.
ROZDZIAŁ DRUGI Tak jest! — zawołała CC do telewizora i unosząc dramatycznym gestem kieliszek, rozlała szampana na dywan. — Odhaczcie go, przyjaciółki! Jack Nicholson i tak nie był słodki; przez cały czas to wy miałyście w sobie magię. Prawie nie zauważyła, że chwieje się na nogach, gdy zerwała się z kanapy, by odtańczyć Magiczny Taniec Zwycięstwa Kobiet, kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe. — Panie Telefonie. — Przerwała na chwilę Taniec Zwycięstwa, by złapać oddech. Przelotnie zastanowiła się, kto zjadł całe wiaderko kurczaka z KFC. Pan Telefon zdawał się uśmiechać do niej ze swojego miejsca na kanapie. — Wiesz, że to kobiety mają w sobie całą magię? Nie odpowiedział. — Jasne, że nie wiesz; jesteś telefonem! — zachichotała. — Nawet nie wiedziałeś, że skończyłam dwadzieścia pięć lat, a nie dwadzieścia dwa — Prychnęła. — Teraz już wiesz. Po obejrzeniu tego najwspanialszego filmu na świecie powinieneś też wiedzieć, że kobiety mają w sobie magie. Telefon wydawał się sceptyczny.
— To prawda! Czy Cher, Michelle i Susan właśnie tego nie udowodniły? — CC zachwiała się lekko. — Och, rozumiem, o co ci chodzi. Uważasz, że to one mają magię, nie wierzysz jednak, że może ją mieć zwyczajna kobieta taka jak ja. Nie była do końca pewna, lecz telefon sprawiał wrażenie, jakby chciał jej słuchać. — W porządku. Może i masz rację, ale jeśli się mylisz? Jeśli kobiety naprawdę mają coś w sobie i muszą to tylko odnaleźć? Jak one. — Poczuła, że coś przychodzi jej do głowy, i zmarszczyła brwi, próbując się skoncentrować. — One też początkowo w to nie wierzyły, co nie powstrzymało magii. Może nieważne, czy wyglądasz zwyczajnie albo czy jesteś gdzieś nowa i nie masz jeszcze przyjaciół. — Albo, dopowiedział umysł CC, czy zapomniano o twoich urodzinach. — Może trzeba po prostu uwierzyć. W kąciku jej oka zamigotało mleczne światło, zakłócając koncentrację. Co u...? Poczuła dreszcz niepokoju biegnący wzdłuż karku. Światło sączyło się zza kotar, które zasłaniały przeszklone drzwi prowadzące na balkon. CC spojrzała na zegar na odtwarzaczu wideo. Cyferki wskazywały 10.05. — To na pewno światła z ulicy — powiedziała do telefonu, lecz blask nadal przyciągał jej wzrok. Promyk wyglądał bardzo dziwnie i zupełnie nie przypominał sterylnych świateł ulicznych. — No to może światła zaparkowanego samochodu. — Wypowiadając jednak te słowa, wiedziała już, że to nieprawda. Nie w jej mieszkaniu na ostatnim piętrze. Reflektory samochodu nie świecą do góry. Nie mają też w sobie ciepła, które sprawiało, że chciała się w nim pławić. Nogi CC zaprowadziły ją do kotar.
— Prosiłaś o magię — szepnęła. Powoli, jakby się poruszała przez słodki blask świtu pomiędzy snem i przebudzeniem, wyciągnęła rękę i rozsunęła kotary. — Ooooooch... — szepnęła na długim oddechu. — To jest magia. Srebrzysty księżyc w pełni wisiał tuż nad jej głową, jakby sama bogini Diana zawiesiła go na niebie w prezencie urodzinowym. Zalewał ciepłym, opalizującym blaskiem bezładnie ustawione doniczki na balkonie. CC szybko otworzyła szklane drzwi i wyszła na ciepłą, późnopaź-dziernikową noc. Balkon był duży i wychodził na pas zieleni oddzielający kompleks apartamentów od eleganckiego sąsiedztwa. Z jego powodu zdecydowała się nadwerężyć nieco swój budżet i zrujnować na wysoki czynsz za apartament. Uwielbiała tu siadywać, gdyż kojące odgłosy dobiegające z zielonej gęstwiny niwelowały napięcie po pracy, które uparcie towarzyszyło jej nawet podczas zajęć kick-boxingu i ciepłej kąpieli w pianie, którą często po nich brała. Spędziła tu wiele wieczorów, czego dowodem był wygodny bujany fotel z wikliny i pasujący do niego stolik na tyle duży, by zmieściła się na nim książka i coś zimnego do picia. W otoczeniu bujnych roślin w doniczkach znajdował się jej ulubiony balkonowy mebel: mała wersja wolno stojącego kominka. Dziś kremową barwę kominka pieścił blask księżyca, a jego promienie odbijały się od lśniącej powierzchni niczym od kamieni na egzotycznej plaży. Nagle CC odchyliła głowę i rozłożyła ramiona, jak gdyby pragnęła objąć noc. Spojrzała na księżyc w pełni i poczuła ogarniające ją ciepło, jakby pławiła się w świetle rodem z innego świata. Nagle podrzuciła głowę. — To prawda — powiedziała do nasłuchującej nocy. — To musi być prawda.
I tak wpadła na pomysł, który podsunął jej szampan i blask księżyca. Uśmiechnęła się od ucha do ucha i przebiegła przez otwarte drzwi balkonu. Niemal podskakując, popędziła do sypialni, rozpinając po drodze mundur sił powietrznych. Granatowa spódnica i jasnoniebieska bluzka opadły na podłogę razem z rajstopami i stanikiem. — Krok pierwszy. Naga CC otworzyła szufladę z piżamami i chwilę w niej grzebała, aż w końcu znalazła leżącą na samym dnie jedwabną koszulę nocną, ignorowaną dotąd na rzecz bardziej praktycznych bawełnianych. Mundur nadaje się do pracy, ale z pewnością nie do magii, powiedziała w duchu i przeciągnęła jasną koszulę przez głowę, rozkoszując się zmysłowym dotykiem materiału na nagim ciele. — Będę ją nosić częściej — obiecała na głos. — Krok drugi. Przeszła zdecydowanym krokiem do wolnego pokoju, w którym niedawno zaczęła urządzać gabinet. Jak dotąd miała dość czasu i pieniędzy, by kupić fotel i biurko pod pięcioletni komputer. Książki leżały w równych stosach na podłodze, czekając na półki, które im obiecała. Włączyła górne światło i zaczęła przeszukiwać stosy starych podręczników zgromadzone w ciągu minionych siedmiu lat, gdy zapisywała się na różne kursy w college'u, nigdy nie mając pewności, w czym chce się specjalizować. Przerzucała książki, od anatomii i fizjologii po podstawy księgowości. — Tu jesteś! — Wyciągnęła średniej grubości tom, który ukrył się pod ogromnych rozmiarów tomiszczem poświęconym naukom humanistycznym. Tom nosił tytuł Era matriarchatu — mity i legendy. CC z rozrzewnieniem przypomniała sobie semestr poświęcony na studia kobiece i błyskotliwą profesor Teresę Miller, dzięki której te zajęcia należały do jej ulubionych. Nadal słyszała pełen ekspresji głos pani Miller, która czytała na głos słowa pocho-
dzące z zamierzchłych czasów, kiedy kobiety były szanowane, nawet otaczane czcią. — Gdzie to jest? — mruknęła pod nosem, przebiegając wzrokiem indeks. Przesuwała palcem w dół po kolejnych rzędach nazwisk, w końcu zatrzymała się na G. — Gaja! Przysiadła na piętach, powędrowała na stronę osiemdziesiątą szóstą i przeczytała na głos: „Gaja lub Gaea była boginią ziemi, Wielką Matką, znaną jako najstarsze z bóstw. Rządziła MAGIĄ, PRZEPOWIEDNIAMI I MACIERZYŃSTWEM. Choć Zeus i inni męscy bogowie przejęli jej świątynie po buncie patriarchatu, bogowie składali wszystkie przysięgi na jej imię, tym samym pozostając na zawsze poddani jej prawom". CC skinęła głową. Tego właśnie szukała. Gaja była Matką Magii. Wróciwszy do indeksu, przewracała kartki, aż znalazła hasła na R. — Rytuały! Rytuał ziemi, strona pięćdziesiąta druga. — Przerzuciła gładkie białe kartki i na widok hasła wykrzyknęła triumfalnie. — Ha! Wiedziałam! Bezgłośnie przeczytała starożytną inwokację, dla większej koncentracji skubiąc dolną wargę. Kiedy skończyła, zaniosła książkę na biurko i przez chwilę siedziała w milczeniu. Potem z pełnym zadowolenia uśmiechem zapisała jedno zdanie niebieskim atramentem na białej kartce papieru do drukarki i złożyła ją na pół. Zagięła róg strony, by zaznaczyć miejsce w tekście, i wróciła do salonu z książką i kartką w ręce. Wychodząc tym razem na balkon, zabrała ze sobą książkę, kartkę, czysty kieliszek do szampana wypełniony zimną wodą, pudełko długich zapałek i determinację, którą widać było wyraźnie w wyprostowanych ramionach. Kominek był na tyle duży, by pomieścić polano pachnącego sosnowego drewna. Zgrabnie wsunęła polano do nie-
wielkiego otworu i zapaliła. Potem podeszła do wysokiego wąskiego stojaka na rośliny przymocowanego do żelaznej poręczy balkonu. Pieściła aksamitne liście, pochyliła się, by wciągnąć cierpki miętowy zapach. — To szczęście, że mam tak dobrą rękę do roślin. Wybierając starannie, oderwała czubki kilku większych roślin. Ostry zapach palącego się drewna unosił się z kominka jak mgiełka, a dym spowijał balkon. Widoczny wyraźnie w blasku księżyca, wirował i unosił się w ciepłym wietrze jak fale oceanu. CC wstrzymała oddech z podniecenia, szybko podeszła i stanęła przed kominkiem. Położyła zerwaną miętę na stoliku obok kieliszka z wodą i kartki papieru, po czym otworzyła książkę na zaznaczonej stronie. Z rosnącym podnieceniem odchrząknęła i zaczęła czytać. — Wielka Matko, Gajo, dojrzała stwórczyni wszystkiego co istnieje, wzywam cię, byś była tu ze mną teraz. Kiedy powoli wpadała w rytm starożytnego rytuału, jej głos utracił niepewny ton i poczuła nieoczekiwaną falę emocji, która uniosła włoski na jej nagich ramionach, zupełnie jakby przeszył ją prąd. — Potrzebuję twej pomocy, gdyż szukam duchowej wiedzy i wzrostu. Pomóż mi również w... — CC urwała. W tekście znalazły się w tym miejscu słowa w nawiasie: „kapłanka wyjawia swój cel". Wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy, koncentrując się całym sercem i duszą, i powtórzyła: — Pomóż mi również w tworzeniu magii w moim życiu. Otworzyła oczy i czytała dalej: — Całym sercem pragnę zrealizować moje pragnienia w pozytywny sposób. Wyjaw mi kierunek, jaki powinnam obrać. Czekam na twoje przewodnictwo i pomoc. Powiew powietrza dotknął kartek otwartej książki, tak że przez moment drżały w jej dłoniach.
CC zadrżała w odpowiedzi. Noc była cicha jak kochanek czekający na następne słowa swojej ukochanej. — Powierzam moje pragnienia i marzenia twojej opiece. Jedną ręką trzymała otwartą książkę. Drugą przesunęła powoli palcami przez wijący się dym z sosnowego polana. — Powietrzem tworzę nasienie. — Dym unosił się leniwymi roztańczonymi kręgami. Tą samą ręką CC sięgnęła po złożoną kartkę, na której napisała drobnym, lekko pochyłym pismem zdanie: „Pragnę magii w swoim życiu". Życzenie wypełniało jej myśli. Och, proszę, modliła się. — Ogniem je ogrzewam. Wrzuciła do ognia kartkę, która buchnęła natychmiast zielonym płomieniem. Przez głowę przebiegła jej myśl, że nie powinno tak się stać — to była przecież tylko zwykła kartka papieru do drukarki. Nic nie mogło wywołać dzikiego zielonego płomienia. Serce biło jej coraz mocniej, zmusiła się jednak, by spokojną dłonią ująć kryształowy kieliszek wypełniony zimną czystą wodą i lekko go przechylając, rozlała wodę dookoła kominka. — Wodą je karmię. CC weszła do kręgu. Lśnił w blasku księżyca jak koronka z rtęci. Pochyliła się nad stolikiem i wzięła do ręki gałązki mięty. — Ziemią sprawiam, by rosły. Wrzuciła delikatne gałązki do ognia, gdzie zasycza-ły i rozbłysły. Patrzyła, jak zaczynają się rozpadać. Przez chwilę wydało się jej, że wyglądają jak egzotyczne wodorosty, aż niemal poczuła słony zapach oceanu. — Z ducha czerpię siłę, by wszystko stało się możliwe, kiedy dołączam do mocy bogini. — W wielkim wybuchu
emocji CC rzuciła książkę na stolik i dokończyła słowa rytuału, jakby miała je wypisane w sercu: — Dziękuję ci, Gajo, Wielka Bogini Matko! Jakby w odpowiedzi na jej wezwanie powiał chłodniejszy wiatr. Sosnowy dym wzbił się spiralą w górę, przejrzysty i lśniący jak akwamaryna. Oczarowana CC patrzyła, gdy znikał na niebie zalanym blaskiem księżyca. Wiatr wiał coraz silniej. CC powodowana impulsem uniosła ręce nad głowę, wyciągając palce, jakby mogła nimi objąć księżyc. Zaczęła się powoli kołysać, pozwalając, by wiatr poruszał nią w rytm symfonii nocy. Jej bose stopy odnalazły własny rytm, poruszając się wewnątrz wilgotnego kręgu. Wiatr lizał jej ciało i oklejał jedwabiem nocnej koszuli. Spojrzała w dół i zaskoczona otworzyła szeroko oczy. Zwykle uważała, że jest zbyt drobna, by uchodzić za seksowną, lecz tego wieczoru blask księżyca w połączeniu z jedwabiem rzucił na jej ciało czar. Przez cienki materiał jej piersi były wyraźnie widoczne, a idealne małe sutki drażliwe i napięte pod miękkim jedwabiem. Wysunęła nogę przed siebie w pełnym gracji tanecznym kroku, który leżał w niej głęboko uśpiony od czasu lekcji baletu pobieranych w szkole podstawowej. Koszula nocna pofałdowała się na jej udach i CC poczuła się tak, jakby zeszła prosto ze zmysłowego obrazu Maxfielda Parrisha. Blask księżyca oblał fałdy jedwabiu, ożywiając blady kolor i zamieniając go w morską pianę. CC roześmiała się na widok swego niespodziewanego piękna i zakręciła na stopie, której nagle wyrosły skrzydła. — Mam w sobie magię! — wykrzyknęła prosto w noc. Na balkonie tańczyły cienie. CC podniosła wzrok i ujrzała pierzaste chmury, niczym na wpół uformowane myśli, które zaczęły zasnuwać tarczę księżyca. Powiał silniej-
szy wiatr i CC dotrzymywała mu kroku tańcem, odzwierciedlając rytm kołyszących się drzew. Ogłuszający grzmot powinien był ją wystraszyć, lecz poczuła, że nadciągająca burza zrodziła się w jej ciele. Kiedy niebo przeszyła błękitno-biała błyskawica, wzmogła tylko jej apetyt na tę noc. CC krzyknęła, wtórując burzy. Niebo pękło niczym dojrzały owoc, wysyłając kapryśny deszcz, by dołączył do święta CC, która zakręciła się na pięcie i wybuchnęła śmiechem. Cieszyła się każdą chwilą. Zauważyła, że jej rośliny poruszają liśćmi razem z nią i że krople deszczu lśnią wśród nich niczym oszlifowane kamienie. Jej wzrok przyciągnął czarny pas parkingu w dole i zdumiało ją, że deszcz zamienił go w lustrzaną taflę tajemniczego, pełnego cieni oceanu. Uniosła ramiona i kręciła piruety, gdy deszcz zalewał ją wilgotnym majestatem. Wierzyła, że naprawdę słyszy melodyjny śmiech innej kobiety — na ulotny moment ich głosy się połączyły, wypełniając balkon radością i miłością. Potem niebo rozdarła kolejna błyskawica i lunął ulewny deszcz. CC uświadomiła sobie, że kotary powiewają na wietrze, a deszcz zalewa dywan w salonie. Nadal rozbawiona przeszła przez drzwi i zamknęła je za sobą. Drżąc lekko na mokrym dywanie, powinna czuć się wykończona, lecz wręcz przeciwnie — była pełna energii. Odsunęła ręce od ciała i patrzyła, jak krople wody, lśniące niczym diamenty, spływają po przemoczonej koszuli. — Nigdy tak mocno nie czułam, że żyję. — Musiała wypowiedzieć te słowa na głos. Pokręciła głową, rozpryskując wodę, i przesunęła palcami po krótkich włosach. — Zapuszczę je — obiecała. I uświadomiła sobie, że ma ochotę zmienić nie tylko fryzurę. Zamierzała się wyrwać ze sztywnych ram swojego życia.
Lekkim krokiem poszła do łazienki i zdjęła z półki gruby ręcznik. Na niskiej komodzie stojącej obok łóżka zapaliła świeczkę kupioną w małym butiku, jakże słusznie nazwanym Tajemniczy Ogród. Oddychała głęboko, sycąc się słodkim waniliowo-rumowym zapachem. Otaczał ją, kiedy zdejmowała z ramion wąskie mokre ramiączka koszuli, a wilgotny materiał zsuwał się po jej ciele. Stojąc w oświetlonym przez blask świecy pokoju, zaczęła się wycierać, przesuwając ręcznik po wrażliwej skórze lekkimi, kolistymi ruchami. Włosy miała niemal suche, gdy naga wśliznęła się do chłodnej pościeli. Rozpalonymi koniuszkami palców zaczęła się pieścić. Zamykając oczy, jęknęła i wygięła ciało w łuk, zachwycona i zdumiona cudownie elektryzującymi doznaniami, które ogarnęły jej ciało. Kiedy zapadała w aksamitny sen, była niemal pewna, że słyszy śmiech kobiety, ten sam magiczny śmiech, który dobiegł ją, gdy tańczyła w deszczu na balkonie. Ukołysana nim CC zasnęła. Śniła, że głębokim uwodzicielskim tonem przyzywa ją mężczyzna. Jej śpiące ciało odpowiedziało na to wezwanie i chciała się ruszyć, lecz czuła się niezwykle ociężała. We śnie otworzyła oczy. Otaczał ją woal płynnego błękitu. Jestem pod wodą, zauważył jej śpiący umysł. Chodź do mnie, ukochana. Głęboki głos rozbrzmiewał w jej umyśle, puls CC przyspieszył. Tak! Próbowała wykrzyczeć odpowiedź, we śnie była jednak niema. Nad jej głową rozbłysło światło i podniosła wzrok, mrużąc oczy. Tuż nad powierzchnią wody pojawił się kształt. Kiedy do niego podpłynęła, przybrał postać mężczyzny. Był śniady, egzotyczny. Długie włosy opadały mu na mocne ramiona czarną falą, a oczy śmiały się do niej. Przez