chrisalfa

  • Dokumenty1 125
  • Odsłony227 945
  • Obserwuję128
  • Rozmiar dokumentów1.5 GB
  • Ilość pobrań143 783

Harrison Harry - Seria Brion Brandd 02 - Planeta bez powrotu

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :637.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

chrisalfa
EBooki
01.Wielkie Cykle Fantasy i SF

Harrison Harry - Seria Brion Brandd 02 - Planeta bez powrotu.pdf

chrisalfa EBooki 01.Wielkie Cykle Fantasy i SF Harrison, Harry - 7 cykli kpl Harrison, Harry - Seria Brion Brandd kpl
Użytkownik chrisalfa wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 92 stron)

Harry Harrison Planeta bez powrotu przekład : Ryszard Z. Fiejtek

2 Rozdział 1 Zwiadowca Kiedy niewielki statek kosmiczny wnikn ł w górne warstwy atmosfery, zacz ł płon niczym meteor; jego blask wzmógł si w ci gu kilku sekund od czerwieni do bieli. Stop, z którego wykonana była jego powłoka, cho nieprawdopodobnie wytrzymały, nie był jednak odporny na działanie a tak wysokiej temperatury. Odrywane i spalane cz steczki metalu tworzyły wokół sto kowego dzioba statku ognist otoczk . Nagle, kiedy zdawało si , e cały statek zostanie pochłoni ty przez ogie i zniszczony, przez jaskraw po wiat przedarły si jeszcze ja niejsze płomienie silników hamuj cych. Gdyby statek spadał w sposób nie kontrolowany, z cał pewno ci zostałby zniszczony, jego pilot wiedział jednak, co robi i czekał do ostatniej chwili z wł czeniem hamownic. Mkn ł w dół przez grub powlok chmur ku pokrytej traw równinie, która rosła przed nim z przera aj c szybko ci . Kiedy wydawało si ju , e katastrofa jest nieunikniona, hamownice odpaliły ponownie wstrz saj c statkiem z sił odpowiadaj c kilku G. Mimo pracuj cych pełn moc silników, statek opadał wci z du szybko ci i po chwili wyl dował z hukiem na ziemi, dociskaj c do oporu amortyzatory. Kiedy kł by dymu i pyłu opadły, na jego dziobie otworzył si niewielki luk i wynurzyła si z niego kamera. Zacz ła powoli zatacza półkola, obserwuj c rozległe morze trawy, rosn ce w oddali drzewa... kompletne bezludzie. Gdzie daleko przemykało w panice stado jakich zwierz t, szybko jednak znikło z pola widzenia. Kamera poruszała si nieprzerwanie, a w ko cu zatrzymała obiektyw na znajduj cych si nie opodal szcz tkach zdemolowanego sprz tu wojennego - rozległym rumowisku rozci gaj cym si na porytej kraterami równinie. Był to obraz totalnej ruiny. Pole bitwy usłane było setkami, mo e nawet tysi cami, zdruzgotanych pot nych maszyn wojennych. Wszystkie były podziurawione, pogi te i porozrywane działaniem strasznych sił. Cmentarzysko ci gn ło si a po horyzont. Obejrzawszy pordzewiałe korpusy, kamera wsun ła si z powrotem do luku, którego pokrywa zaraz si zatrzasn ła. Min ło wiele minut, zanim cisz przerwał zgrzyt metalu tr cego o metal; to otwierała si pokrywa luzy powietrznej. Min ło jeszcze kilka minut, nim ze rodka powoli wynurzył si człowiek Poruszał si ostro nie, trzymaj c w r ku karabin jonowy; ko cówka lufy zataczała półkola niczym w sz ce, wygłodniałe zwierz . Miał na sobie ci ki kombinezon ochronny z hełmem wyposa onym w TV. Bacznie lustruj c otaczaj cy teren i nie spuszczaj c palca ze spustu, powoli si gn ł woln r k w dół i wcisn ł guzik na nadgarstku drugiej dłoni. - Kontynuuj raport. Jestem poza statkiem. B d szedł wolno, a mój oddech wróci do normy. Mam obolałe ko ci. L dowałem spadaj c swobodnie do ostatniej chwili. Było to naprawd szybkie l dowanie i w ko cowym momencie miałem pi tna cie G. Na razie nic nie wskazuje na to, bym został namierzony podczas spadania. B d mówił przez cały czas. Ten przekaz jest nagrywany na moim statku dalekiego zasi gu kr cym na orbicie. Tak wi c bez wzgl du na to, co si

3 stanie ze mn , ten raport przetrwa. Chc unikn takiej partaniny, jak odwalił Marcill. Nie czuł wyrzutów sumienia z powodu tych słów. Odzwierciedlały one to, co my lał o swoim martwym ju poprzedniku. Gdyby Marcill przedsi wzi ł jakiekolwiek rodki ostro no ci, yłby pewnie nadal. Pomijaj c zreszt rodki ostro no ci, ten dure powinien był jednak pomy le o pozostawieniu jakiej wiadomo ci. Nie zostało po nim nic, absolutnie nic, i nie wiadomo, co si z nim stało. Nawet słowa raportu, który mógłby teraz pomóc. Hartig zmarszczył nos, my l c o tym. L dowanie na nowej planecie zawsze jest niebezpieczne bez wzgl du na to, jak niewinnie by ona wygl dała. Równie i ta, Selm - II, nie była z pewno ci pod tym wzgl dem wyj tkiem, zwłaszcza e nie wygl dała wcale przyja nie. To była pierwsza robota Marcilla. I ostatnia. Przekazał relacj z orbity podaj c poło enie miejsca, w którym zamierzał l dowa . I nic wi cej. Dure ! Od tego czasu wszelki słuch o nim zagin ł. Wła nie wtedy zdecydowano si wezwa fachowca. Dla Hartiga był to siedemnasty zwiad planetarny. Zamierzał wykorzysta całe swoje do wiadczenie, aby na siedemnastu si nie sko czyło. - Rozumiem, dlaczego Marcill wybrał wła nie to miejsce. Nie ma tu niczego prócz trawy. To bezludna równina ci gn ca si na wszystkie strony. tu obok miejsca l dowania rozegrała si jaka bitwa... i to nie tak dawno. Pozostało ci po niej znajduj si na wprost mnie. Wygl da to na ró nego rodzaju sprz t bojowy. Kiedy te maszyny musiały wygl da imponuj co, teraz jednak s porozrywane i pordzewiałe. Spróbuj przyjrze si im z bliska. Hartig zamkn ł wej cie do luzy i ostro nie, nie przerywaj c relacji, ruszył w stron pobojowiska. - Te maszyny s naprawd gigantyczne. Najbli sza ma co najmniej pi dziesi t jardów długo ci: pojazd g sienicowy z pojedyncz , ogromn luf . Jest zniszczony. Nie wida na nim adnych oznacze . Spróbuj przyjrze mu si z bliska: Przyznam si jednak szczerze, e mi si to nie podoba. Z orbity nie było tu wida adnych miast, nie było słycha adnych audycji b d sygnałów na jakimkolwiek zakresie fal radiowych. A mimo to jest tu pobojowisko i te wraki. To przecie nie s zabawki. Ten sprz t jest wytworem bardzo zaawansowanej techniki. Nie jest złudzeniem. To solidny metal, który został rozerwany przez co jeszcze pot niejszego. Nadal nie widz na korpusie adnych symboli ani znaków identyfikacyjnych. Spróbuj wej do rodka. Z miejsca, w którym stoj , nie dostrzegam wprawdzie adnego włazu, ale jest tam z boku wyrwa, w której zmie ciłby si z powodzeniem łazik. Id tam. W rodku mog by jakie dokumenty, a na urz dzeniach kontrolnych jakie napisy. Nagle Hartig przystan ł. Zamarł w bezruchu i uchwycił r k poszarpany brzeg wyrwy. Wydało mu si , e co usłyszał. Ostro nym ruchem podniósł poziom sygnału zewn trznego mikrofonu. Jedynym, co go dobiegło, był jednak tylko odgłos wiatru wyj cego pomi dzy metalowymi szcz tkami. Nic wi cej. Nadsłuchiwał przez chwil , po czym wzruszył ramionami i odwrócił si , aby wej przez wyrw do wn trza maszyny.

4 Z przera aj c gwałtowno ci spomi dzy metalowych szcz tków rozbrzmiał echem odległy mechaniczny zgrzyt. Hartig obrócił si i przycupn ł wysuwaj c do przodu karabin gotowy do strzału. - Co si tam porusza. Jeszcze tego nie widz ... ale słysz wyra nie. Wł czyłem zewn trzny mikrofon w obwód, eby odbierany przez niego d wi k nagrywał si takie. Staje si coraz dono niejszy, to chyba koła, g sienice, ... skrzypi , zgrzytaj . Pojazd... Jest! Ze zgrzytem metalu spomi dzy zniszczonych maszyn wyłonił si nieznany pojazd. Mniejszy od pozostałych miał nie wi cej ni pi jardów długo ci - sun ł do przodu z zapieraj c dech w piersiach szybko ci . Był czarny i wygl dał złowrogo. Hartig podniósł wy ej karabin, ale kiedy zobaczył jak pojazd skr ca przy pieszaj c, zdj ł palec ze spustu. - Kieruje si w stron mojego l downika! Pewnie namierzył go, kiedy l dowałem. Za pomoc promieniowania, radaru, nie wiem. Wł czam urz dzenie do zdalnego sterowania, aby przygotowa pokładowe urz dzenia obronne. Gdy tylko ten pojazd znajdzie si w ich zasi gu, zostanie zmieciony z powierzchni ziemi... Teraz! Jedna po drugiej rozległy si detonacje, kiedy szybkostrzelne działka pokładowe pluły miertelnym ogniem. Ziemia zatrz sła si , w powietrze wyleciały odłamki skał i wzbiły si kł by dymu. Działka zamarły, lecz kiedy tylko pojazd wyłonił si z kł bów pyłu, na nowo rozpocz ły kanonad . Pojazd był zupełnie nietkni ty. - Ten pojazd jest szybki i wytrzymały, ale główne działa poradz sobie z nim... Nagle ziemi wstrz sn ła pot niejsza od poprzednich eksplozja, która szcz kiem odbiła si od otaczaj cych Hartiga metalowych cian, wywołuj c deszcz rdzawego pyłu. Wyjrzał na zewn trz, zamarł w bezruchu i zacz ł mówi matowym głosem: - Mój l downik wyleciał w powietrze. Wystarczył jeden strzał z tego cholernego pojazdu, a nasze działka nawet go nie drasn ły. Teraz skr ca w moim kierunku. Na pewno namierzył wysyłane przeze mnie sygnały radiowe, promieniowanie cieplne lub co jeszcze innego. Teraz ju nie ma sensu wył czanie radiostacji. Sunie prosto na mnie. Strzelam do niego, ale bez skutku. Nie widz adnych okien ani wzierników. Jego załoga musi korzysta z przeka ników telewizyjnych. Próbuj strzela do wyst pów znajduj cych si z przodu pojazdu. To mog by detektory albo co... Nawet nie zwolnił... Odgłos eksplozji przerwał dalszy przekaz. Anteny kr cego wokół planety statku zacz ły automatycznie poszukiwa utraconego sygnału. Bez skutku. Wtedy, zgodnie z programem, centrum kontroli sprawdziło inne kanały. Nic. Z typow dla automatów nieust pliwo ci zacz ło od pocz tku, lecz nie wykryło nic poza promieniowaniem atmosferycznym. Po godzinie spróbowało raz jeszcze i powtarzało to nast pnie co sze dziesi t minut przez cał dob . Kiedy ta cz programu została zako czona, zgodnie z instrukcj wł czyło radiostacj nad wietln i wysłało cał relacj otrzyman od zwiadowcy z powierzchni planety. Wypełniwszy sw powinno , wył czyło wszystkie obwody prócz czuwaj cych i zamarło w niesko czenie cierpliwym oczekiwaniu na nast pn instrukcj .

5 Rozdział 2 Zapach mierci - Co to? Co złego? - zapytała Lea. W miejscu, w którym jej ciało stykało si z Brionem, poczuła jego nagłe napi cie. Le eli obok siebie w gł bokiej koi całkowicie zrelaksowani i patrzyli przez bulaj na usian gwiazdami kosmiczn przestrze . Czuła, e jego pot ne rami obejmuj ce jej drobne ciało wyra nie zesztywniało. - Nic takiego. Spójrz tylko na te kolory... - Posłuchaj, kochana bryło mi ni, mo e jeste najlepszym zapa nikiem w Galaktyce, ale jeste za to najgorszym kłamc . Co si stało. Co , o czym nie wiem. Brion wahał si przez chwil , po czym powiedział: - Jest tu kto . Niedaleko. Kto , kogo przedtem nie było. Ten kto zwiastuje kłopoty. - Wierz w twoje zdolno ci empatyczne. Widziałam, jak si sprawdzały i wiem, e potrafisz wyczu stany emocjonalne innych ludzi. Ale teraz jeste daleko w przestrzeni kosmicznej, w drodze pomi dzy dwiema gwiazdami oddalonymi od siebie o całe lata wietlne, sk d wi c tu nowy człowiek na pokładzie... - urwała i spojrzała nagle na zewn trz, na gwiazdy. - Oczywi cie, wahadłowiec. To pewnie jakie spotkanie, a nie rutynowa korekta kursu. Czy by tam był jaki inny statek nad wietlny? Kto b dzie si przesiadał... - On nie leci... on ju przyleciał. Jest ju na pokładzie. Idzie prosto do nas. Nie podoba mi si to wszystko. Nie podoba mi si ten facet... ani ta wiadomo , z któr przybywa. Jednym płynnym ruchem Brion zerwał si na nogi, odwrócił si do tyłu i zacisn ł pi ci. Mimo i miał ponad metr osiemdziesi t wzrostu i wa ył blisko sto trzydzie ci pi kilogramów, poruszał si zwinnie jak kot. Lea spojrzała na wyprostowan posta i prawie poczuła wypełniaj ce j napi cie. - Nie mo esz mie pewno ci - powiedziała cicho. Niew tpliwie masz racj , kto przybył na statek Ale nie musi to wcale oznacza , e ma jakikolwiek zwi zek z nami... - Jeden martwy człowiek, by mo e nawet dwóch. Ten, który si zbli a, sam cuchnie mierci . Ju tu jest. Lea westchn ła gł boko, kiedy usłyszała za sob otwieraj ce si drzwi do kajuty. Z l kiem spojrzała przez rami , nie wiedz c, czego oczekiwa . Słycha było odgłos delikatnego szurni cia nog , po którym nast pił głuchy stukot. I znowu: szurni cie, stukot. Coraz bli ej i gło niej. Zaraz potem w drzwiach ukazał si m czyzna. Zawahał si i rozejrzał na boki, mrugaj c, jak gdyby miał kłopoty ze wzrokiem. Lea musiała zdoby si na niemały wysiłek, aby ukry uczucie wstr tu, którego na jego widok doznała, a tak e aby nie odwraca wzroku. Jedyne oko m czyznny spojrzało powoli za ni , na Briona. Kiedy go dojrzał, ponownie ruszył do przodu, powłócz c wykr con dziwnie stop i stawiaj c ci ko kul przy ka dym kroku. Zapewne ta sama siła, która okaleczyła jego nogi, oderwała mu równie fragment prawej połowy twarzy. Nowa skóra, która wyrosła w tamtym miejscu, była jasnoró owa. Pusty oczodół zakrywała opaska. Nie miał

6 tak e prawej r ki. W jej miejscu znajdowała si przeszczepiona do obojczyka jej miniatura, która dopiero po roku osi gnie normaln wielko . Teraz była jeszcze niedu a, przypominała z wygl du r k dziecka - miała około trzydziestu centymetrów długo ci - i zwisała bezwładnie. Przybyły poczłapał bli ej do masywnej postaci Briona. - Nazywam si Carver - przedstawił si . - Przybyłem tu, aby si z tob zobaczy , Brandd. - Wiem. - Napi cie opu ciło teraz ciało Briona równie szybko jak nim owładn ło. - Usi d i odpocznij. Lea nie mogła powstrzyma si od odsuni cia na bok, kiedy Carver westchn wszy gł boko opadł na koj tu przy niej. Słyszała jego ci ki oddech i widziała kropelki potu na skórze, kiedy grzebał w kieszeni, szukaj c kapsułki, któr nast pnie wło ył do ust. Spojrzał na dziewczyn i skin ł głow . - Doktor Lea Morees - powiedział. - Pani tak e potrzebuj . - Culrel? - zapytał Brion. Carver przytakn ł. - Cultural Relationships Foundation. Rozumiem, e pracowali cie ju kiedy z nami? - Owszem. To był nagły wypadek... - Ka dy wypadek jest nagły. Stało si co bardzo wa nego i wysłano mnie, abym spotkał si wła nie z wami. - Dlaczego z nami? Dopiero co wrócili my z zadupia, jakim była planeta Dis. Lea tylko co wyzdrowiała. Obiecano nam, e b dziemy mieli troch odpoczynku przed nast pn akcj . Zgodzili my si pracowa dalej dla waszych ludzi, ale nie ju teraz... - Powiedziałem wam... To nagła sprawa - głos Carvera był chrapliwy. Wcisn ł zdrow r k mi dzy kolana, aby powstrzyma dr enie. Był to ból lub przem czenie albo obie te rzeczy na raz i starał si im nie podda . - Wła nie, jak zapewne dostrzegacie, wróciłem z innej tego typu nagłej akcji. Je li to polepszy wam samopoczucie, powiem, e wiem, co si wam przytrafiło na Dis i e w zwi zku z tym zaproponowałem nawet, e sam przeprowadz t robot . Wy miali mnie. Dla mnie nie było to wcale takie mieszne. No jak, zgadzacie si ? - Odwrócił si , aby spojrze Brionowi w twarz. - Nie mo esz nalega na Le , nie teraz. Zajm si tym sam. Carver sprzeciwił si ruchem głowy. - Musicie działa razem, jako zespół. Rozkazy w tej sprawie s wyra ne. Jednakowe zdolno ci, synergiczny zwi zek... - Polec z Brionem - powiedziała Lea. - Czuj si ju znacznie lepiej. Zanim dotrzemy na miejsce b d w pełni sił. - Miło to słysze . Jak zapewne wiecie, jeste my organizacj całkowicie dobrowoln - Carver zignorował drwi ce prychni cie Briona i wygrzebał z kieszeni płaskie plastikowe pudełko. - Nie s dz , aby cie nie wiedzieli, i prawie wszystkie nasze akcje dotycz kultur, które prze ywaj kłopoty, społecze stw zamieszkuj cych planety, które zostały odci te od głównego nurtu ludzkich kontaktów przez tysi ce lat. Nie zajmujemy si z zasady odkrywaniem planet na nowo, to zadanie Zwiadu Planetarnego. Oni lec zawsze pierwsi, potem przekazuj nam zgromadzone informacje. To twarda jednostka. Słu yłem tam

7 cztery lata, dopiero potem przeszedłem do Fundacji. - U miechn ł si ironicznie. - My lałem, e ta nowa robota b dzie łatwiejsza. Zwiad Planetarny ma jednak jakie problemy i zwrócił si do nas o pomoc. Czy jeste cie gotowi ju teraz zapozna si z tymi nagraniami? - Przynios odtwarzacz z mojej kabiny - powiedział Brion. Carver skin ł oci ale głow , zbyt zm czony, aby mówi . - Zamówi ci co ? - zapytała Lea, kiedy Brion wyszedł z kajuty. - Tak, ch tnie jakiego drinka. Popij nim pigułk ... za kilka minut poczuj si lepiej. Ale bez alkoholu, na razie nie mog . Czuła jego spojrzenie na sobie, kiedy dzwoniła do centrali pasa erskiej i przekazywała zamówienie komputerowi. Kiedy odło yła słuchawk , odwróciła si szybko w stron go cia. - No i jak oceniasz to, co widzisz? - Przepraszam. Nie chciałem si gapi . Czytałem o tobie w rejestrze. Nigdy jeszcze nie spotkałem nikogo z Ziemi. - A czego si spodziewałe ? Dwóch głów? - Powiedziałem przepraszam! Przed opuszczeniem rodzinnej planety i ruszeniem w Kosmos s dziłem, e cała ta opowie o Ziemi to jeden z mitów religijnych... - No i teraz widzisz, e jeste my z prawdziwego, niedo ywionego ciała i krwi. Jeste my niedojadaj cymi mieszka cami przeludnionej i zu ytej planety. Przypuszczam, e powiedziałby , e mamy to, na co zasłu yli my. - Nie. No, mo e w jednej kwestii, nie wi cej. Jestem przekonany, e Imperium Ziemskie ponosi win za brak umiaru w wielu sprawach. Mam tu na my li to wszystko, o czym mo na przeczyta w podr cznikach szkolnych. Nikt w to nie w tpi. Ale to ju historia, staro ytno sprzed wielu tysi cy lat. To, co ma teraz dla mnie wi ksze znaczenie, to przyszło wszystkich tych planet, które znalazły si w izolacji po Upadku. Kiedy zobaczyłem na własne oczy, jaki los spotkał niektóre z nich, zdałem sobie spraw z tego, jaki brutalny mógłby sta si wszech wiat. Ludzko z zasady przynale y do Ziemi. Osobi cie mo ecie czu si gorsi, poniewa przeludnienie i ograniczone zapasy surowców spowodowały ogólne zmniejszenie si waszych ciał. Tak czy inaczej, nale ycie do Ziemi i jeste cie jej wytworem. Wielu w ród nas jest wi kszych i silniejszych od was, ale jest to jedynie skutek konieczno ci przystosowania si do okrutnych i brutalnych wiatów. Przyzwyczaiłem si ju do tego i traktuj nawet jako norm . Kiedy ciebie zobaczyłem, uzmysłowiłem sobie jednak, e dom rodzinny ludzko ci nadal istnieje u miechn ł si . - Mo e wyda ci si to mieszne, ale na twój widok doznałem uczucia zadowolenia i ul~. Poczułem si jak dziecko, które odnalazło dawno utraconych rodziców. Obawiam si , e te słowa nie oddaj dobrze tego, co czuj . To tak jak powrót do domu z dalekiej podró y. Widziałem, w jaki sposób ludzko zaadaptowała si do wielu planet. Spotkanie ciebie to jakby w pewnym sensie wchłoni cie koj cej szczypty wiedzy. Nasz dom nadal tam jest Ciesz si , e ci spotkałem. - Wierz ci, Carver - u miechn ła si . - Musz przyzna , e ja tak e zaczynam ci lubi . Cho musz równie doda , e twój wygl d nie nale y do najprzyjemniejszych.

8 Za miał si i odchylił do tyłu, popijaj c małymi łykami zimnego drinka, który został automatycznie dostarczony na stół. - Daj mi rok, a nie poznasz mnie! - Nie w tpi , e tak b dzie. Jestem biologiem, egzobiologiem, wi c teoretycznie wiem, jakie efekty mo na osi gn na drodze odrostu. Jestem pewna, e za jaki czas b dziesz jak nowo narodzony. Ale to tylko teoria i jak dot d nie widziałam tego w praktyce. My, Ziemianie, nie jeste my zamo ni, wi c mało kogo z nas sta na tak kompleksow rekonstrukcj jak twoja. - To jedna z niewielu korzy ci, jakie daje ta praca. Odtwarzaj człowieka bez wzgl du na to, jak mocno jest pokiereszowany. Za kilka miesi cy pod t opask b d miał nowe oko. - Miło to słysze . Ale szczerze mówi c, wolałabym osobi cie unikn wszystkich korzy ci zwi zanych z tego typu rekonstrukcj , je li nie masz nic przeciwko temu. - Pozostaje mi zatem yczy ci szcz cia. Trudno zreszt si z tob nie zgodzi . Obydwoje spojrzeli na Briona, który wrócił z odtwarzaczem. Wzi ł kaset z nagraniem i wsun ł do pojemnika. Kiedy zaja niał ekran, razem z Le pochylił si do przodu. Carver słuchał nagrania popijaj c zimny płyn ze szklanki. Słyszał je ju wiele razy i przedrzemał pocz tek. Ockn ł si dopiero pod koniec. Głos Hartiga był spokojny i precyzyjny. Mimo, i wiedział, e czeka go niechybna mier , nie przerywał swojej relacji. Chciał ułatwi działanie swoim nast pcom. Lea była wyra nie przera ona, kiedy nagranie dobiegło ko ca i ekran zgasł, natomiast beznami tna twarz Briona nie wyra ała adnych uczu . - I chcecie, aby my udali si na t planet , Selm - II? - zwrócił si do Carvera. Ten przytakn ł. - Dlaczego? To wygl da bardziej na robot dla wojska. Nie lepiej byłoby wysła tam co wi kszego, dobrze uzbrojonego, co potrafiłoby zadba o swoje bezpiecze stwo? - Nie. To jest wła nie to, czego nie chcemy. Do wiadczenie wykazało, e zbrojna interwencja nigdy nie przynosi spodziewanych rezultatów. Wojna niszczy. Nam potrzeba przede wszystkim wiedzy, informacji. Musimy dowiedzie si , co si dzieje na tej planecie. Potrzebujemy utalentowanych ludzi, takich jak wy. Dis była zapewne pierwszym waszym przydziałem, czym , w co zostali cie wci gni ci mimo swej woli. Ale powiodło si wam nadzwyczajnie i osi gn li cie to, co według specjalistów było niemo liwe. Chcemy, aby cie wykorzystali swoje zdolno ci i w tej sprawie. Nie przecz , e to mo e by bardzo niebezpieczne, ale ta robota musi zosta wykonana. - Nie planowałam y wiecznie - powiedziała Lea i zamówiła kilka mocnych drinków. Jej nonszalancja nie zwiodła Briona. - Polec tam sam - powiedział. - Lepiej sobie poradz w pojedynk . - Och nie, nie mo esz, ty wielka bezmózgowa bryło mi ni! Nie jeste dostatecznie bystry, abym mogła pu ci ci samego. Polec z tob albo nie polecisz w ogóle. Spróbuj lecie sam, a zastrzel ci . Po co maj wie ci taki szmat drogi, je li i tak masz zgin . Brion u miechn ł si , słysz c te słowa. - Twoje współczucie i wyrozumiało s niezwykle wzruszaj ce. Zgadzam si . Twoje argumenty przekonały mnie, e najlepiej b dzie, je li polecimy tam razem.

9 - wietnie! - złapała szklank , gdy tylko ta ukazała si w wylocie podajnika i poci gn ła du y łyk. - Jaki ma by nasz nast pny krok, Carver? - Trudny: Musicie przekona kapitana statku, aby zmienił kurs i skierował si na Selm - II. Na orbicie b dzie czekał na nas statek operacyjny. - Mo e by z tym jaki problem? - zapytał Brion. - Widz , e nigdy nie miałe do czynienia z kapitanem liniowca dalekiego zasi gu. Wszyscy oni s bardzo apodyktyczni. I podczas lotu sami decyduj o wszystkim. Nie mo emy zmusza go do zmiany kursu. Mo emy go jedynie przekonywa . - Przekonam go - powiedział Brion. - Podj li my si tej roboty i aden pilotczyna nie b dzie stał nam na drodze!

10 Rozdział 3 Desperacki plan Kapitan MLuta mógłby mie wiele przezwisk, ale nigdy, w naj mielszych nawet wyobra eniach, nie s dził, by nazwano go pilotczyn . Stał twarz w twarz z Brionem Branddem. Spogl dali na siebie gro nie. Obaj byli m czyznami rosłymi, krzepkimi i wysokimi... przy czym kapitan był nawet nieco wy szy. Był tak samo umi niony jak Brion... i równie wojowniczy. Byli bardzo podobni do siebie, z jednym wyj tkiem: skóra Briona miała kolor opalenizny, kapitana za gł bokiej czerni. - Odpowied brzmi nie - powiedział kapitan MLuta chłodno, a w głosie jego wyczuwało si rosn c zło . Prosz opu ci mój mostek! - Chyba pan mnie dobrze nie zrozumiał, kapitanie. To była moja nieformalna pro ba. - W porz dku. Pa ska nieformalna pro ba została odrzucona! - Jeszcze nie powiedziałem, dlaczego si z ni do pana zwróciłem... - I nie b dzie pan miał okazji, dopóki b d miał tu co do powiedzenia. A b d miał. Jestem kapitanem tego statku. Mam załog , pasa erów i ładunek, za który odpowiadam. A tak e rozkład lotu. To jest dla mnie najwa niejsze. Ze wszystkiego. Ju i tak wasi ludzie zakłócili lot, aby umo liwi panu spotkanie z tym człowiekiem. Zgodziłem si na to, poniewa poinformowano mnie, e to nagły wypadek. Teraz ju po wszystkim. Wyjdzie pan sam, czy mam pana wyrzuci ? - Prosz spróbowa . Głos Briona był cichy, prawie jak szept. Jego pi ci byty jednak zaci ni te, a mi nie napi te, kiedy patrzył gniewnie na kapitana, który odwzajemniał jego spojrzenie. Carver ruszył do przodu ku tykaj c i z trudem wcisn ł si mi dzy nich. - To zaszło ju za daleko - powiedział. - Zmuszony jestem interweniowa , zanim b dzie za pó no. Brandd, prosz i do doktor Morees. Natychmiast. Brion wzi ł gł boki oddech i rozlu nił mi nie. Carver miał racj , niemniej Brion ałował, e kapitan nie spróbował i nie dał mu szansy rozstrzygni cia sprawy. Obrócił si na pi cie i podszedł do Lei, która siedziała w pobli u na przymocowanym do ciany fotelu. Gdy tylko Brion i kapitan zostali rozdzieleni, Carver si gn ł zdrow r k do bocznej kieszeni i wyj ł z niej kartk papieru, rzucił na ni przelotne spojrzenie i schował j z powrotem. - Mieli my nadziej , e zgodzi si pan z własnej woli, kapitanie MLuta. Teraz, dobrowolnie czy nie, pomo e nam pan. - Oficer wachtowy - powiedział kapitan do mikrofonu na kołnierzu. - Natychmiast na mostek z trzema lud mi. Uzbrojonymi! - Prosz zaraz odwoła ten rozkaz - powiedział Carver zdenerwowany. - Prosz za pomoc radiostacji nad wietlnej skontaktowa si ze swoj baz . Niech pan poprosi o Kod Dp - L. Kapitan odwrócił si gwałtownie i pochylił nad kalek .

11 - Sk d pan ma ten kod? - rzucił ostro. - Kim pan - adnych dalszych pyta , je li łaska. Niech pan poł czy si z nimi i powie, e nazywam si Carver. Prosz im powiedzie , e jestem tu z panem. Kapitan nie odpowiedział, ale wszyscy troje usłyszeli, jak odwołuje wezwanie o zbrojne wsparcie. - Co to za czary? - zapytał Brion, kiedy Carver opadł ci ko na fotel obok - To kopniak, a nie czary. Roodepoort, rodzinna planeta kapitana, nale y do tych, które wiele zawdzi czaj Fundacji. By mo e jej mieszka cy nie wiedz o tym, ale rz d wie. Płac nam co roku całkowicie dobrowolnie du e datki. Brion pokiwał głow . - To znaczy, e Roodepoort jest jedn z tych planet, którym pomogli my w przeszło ci wybrn z kłopotów? - Zgadza si . Dlatego zawsze mo emy prosi ich o pomoc, bez wzgl du na jej rozmiary. Tego rodzaju długi odbieramy tylko w nagłych wypadkach. Szef ich agencji kosmicznej został poinformowany o mojej obecno ci tutaj i miał oczekiwa na wiadomo ci ode mnie. Jest bardzo zaj ty i nie s dz , aby był zadowolony z zawracania mu głowy t spraw . Kapitan b dzie z nami współpracował bez wzgl du na to, czy b dzie mu si to podobało, czy nie. Nie musieli długo czeka . Kapitan wrócił na mostek i stan ł przed Carverem. Wida było, e gotuje si wewn trznie, ale Carvera nie wzruszało to w najmniejszym stopniu. - Kim pan jest, panie Carver? Kim pan jest, e mo e pan wydawa takie rozkazy? - Skoro ma pan ju rozkazy, nie wystarcza to panu? - Nie. Zgodnie z kosmicznym prawem tylko ja mog wydawa rozkazy na tym statku. Teraz prawo to zostało złamane. Mój autorytet został podwa ony. A je li nie zastosuj si do tych instrukcji? - Mo e pan to zrobi . Ale kiedy wróci pan do swojego portu, b dzie miał pan niemało kłopotów. - Kłopotów? - u miechn ł si gorzko kapitan. - Pójd na zielon trawk . B d sko czony. - Zatem zna pan cen za swoj ciekawo . Prosz mi wierzy , kapitanie, nie chc , aby miał pan kłopoty z mojego powodu. Ta zmiana kursu jest spraw niezwykłej wagi. Powiem panu tyle, ile mog . To akcja Fundacji. Kiedy wróci pan do domu, mo e pan zapyta swoich przeło onych, ludzi, którzy wydali panu ten rozkaz, o co chodzi. Do nich nale y decyzja o tym, co powinien pan wiedzie . Mog jedynie doda , e ta zmiana kursu nie jest bezcelowa. Wła nie zgin li ludzie i bez w tpienia w przyszło ci zginie ich jeszcze wi cej. Czy to wystarczy, aby zaspokoi pa sk ciekawo ? Kapitan uderzył zaci ni t pi ci w otwart dło drugiej r ki. - Nie - powiedział. - Nie zaspokaja! Ale widz , e na razie b dzie musiało mi wystarczy . Zrobimy ten przystanek, ale nigdy wi cej nie chc was widzie na ; pokładzie mojego statku. Nie chc , aby przytrafiło mi si , to po raz drugi! - Uszanujemy pa sk wol , kapitanie. Naprawd bardzo mi przykro, e tym razem musiało to przybra taki obrót. - egnam panów. Zostaniecie powiadomieni o przesiadce.

12 - Nie zyskałe tu przyjaciela - powiedziała Lea, kiedy drzwi zatrzasn ły si za nimi. Carver wzruszył jedynie ramionami. Był zbyt zm czony, aby rozwodzi si nad tym. - Wracam do mojej kajuty - powiedział. - Przył cz si do was, kiedy nadejdzie pora przesiadki. Cała przyjemno , jak sprawiała Lei i Brionowi ta podró , prysła bezpowrotnie. Obejrzeli ponownie zapis relacji Hartiga, a nast pnie przesłuchali go jeszcze kilka razy, a w ko cu dokładnie go zapami tali. Brion wiczył w sali gimnastycznej statku nie wiadomy tego, e jego zdolno podnoszenia ci arów i doskonała kondycja wp dziły w kompleksy tamtejszego instruktora. Lea próbowała odpocz i odzyska siły. Nie miała poj cia, co spotka ich na Selm - II, niemniej nie w tpiła, e b dzie tam nadzwyczaj niebezpiecznie. Czekanie stawało si niezno ne i gdy w ko cu nadeszła pora przesiadki, przyj li to z ulg . Podczas samych przenosin ze statku, kapitana nie było nigdzie w pobli u. - I co dalej? - zapytał Brion, kiedy cała trójka wyszła z wahadłowca wewn trz ogromnej luzy powietrznej statku flagowego Fundacji. - To zale y całkowicie od was - powiedział Carver. - To wasz przydział. Teraz wy decydujecie. - Gdzie jeste my? - Na orbicie wokół Selm - II. - Chc j zobaczy . - Na dolnym pokładzie jest kabina obserwacyjna. T dy, prosz . Wezw tam dowódc akcji. Był to du y i szybki statek Min li automaty sklepowe i wn ki magazynowe i zatrzymali si na. wprost przesuwaj cych si automatycznie platform d wigowych zapełnionych ogromnymi ładunkami. W kabinie obserwacyjnej, do której wkrótce dotarli, nie było nikogo. Stan li na przezroczystej podłodze i spojrzeli w dół. Pod nimi znajdowała si bł kitna kula planety, w połowie pogr ona w cieniu, w połowie o wietlona jaskrawym wiatłem rodzimej gwiazdy Selm, sło ca tego samotnego wiata. - St d wygl da jak ka da inna planeta. Co było przyczyn ; e si ni zainteresowano? - spytał Brion. - Wszystko zacz ło si od rutynowego badania. Podczas normalnego komputerowego przeszukiwania danych sprzed Upadku odkryto list transportów wysyłanych na ró ne planety nale ce do dawnego Imperium Ziemskiego. Wi kszo z nich była nam znana, ale kilka było oczywi cie nowych. Ich współrz dne przekazano do Fundacji w celu nawi zania kontaktu i identyfikacji. Poniewa obserwacja z orbity nie wykazała istnienia tam miast ani osad, planeta miała by zbadana na ko cu. Nie stwierdzono takie obecno ci fał radiowych na adnym zakresie. - Zatem nie ma tam ludzi ani adnych oznak cywilizacji... poza kilkoma ogromnymi pobojowiskami? - Tak... - powiedział Carver - i to nas wła nie zaintrygowało. To militarne złomowisko, w pobli u którego wyl dowali Marcill i Hartig, było najwi kszym, jakie dot d odkryto. A jest ich sporo. - Sprz t wojenny... bez ołnierzy. Gdzie s ci wszyscy ludzie? Pod ziemi ?

13 - By mo e. To wła nie b dziesz musiał stwierdzi , kiedy tam bezpiecznie wyl dujesz. Sama planeta wygl da do atrakcyjnie. Te białe czapy, które tam wida , to lód i nieg. Jest tam oczywi cie sporo wody. S wyspy i archipelagi, a tak e jeden du y kontynent. O, tam. Po cz ci panuje teraz na nim noc. Ma w przybli eniu kształt du ej misy otoczonej ła cuchami gór. W jego rodku znajduj si trawiaste równiny i poro ni te lasami wzgórza. Mnóstwo jezior, wliczaj c w to jedno du e, prawie na rodku. Od niego odbijaj si te promienie słoneczne. To prawdziwy ródl dowy ocean. Dostaniesz szczegółowe dane na ten temat - Jaki jest tam klimat? - Znakomity. Przynajmniej na równinach otaczaj cych to gigantyczne jezioro. W górach jest nieco zimniej, ale na mniejszych wysoko ciach jest ciepło i przyjemnie. - W porz dku. Pierwsz rzecz , której potrzebujemy, to rodek transportu. Co jest do dyspozycji? - Tym zajmie si dowódca akcji. Proponuj , by cie wci li jeden z l downików. To s dobrze wyposa one statki, o stosunkowo du ej mocy, w których jest dosy miejsca na niezb dny sprz t dodatkowy. S te dobrze uzbrojone. Technicy zadbaj ju o to, aby znalazł si na nich najnowszy sprz t bojowy i urz dzenia obronne. Brion uniósł wysoko brwi słysz c te słowa. - Działka niewiele pomogły Hartigowi, o ile mi wiadomo. - To do wiadczenie mo e nam pomóc. - Nie szafuj tak beztrosko słowem my - powiedziała Lea - o ile nie zamierzasz lecie z nami. - Przepraszam. Mo ecie otrzyma wszelk bro , jak zechcecie. Zarówno r czn , jak i pokładow . Wybór sprz tu nale y do was. - Mog dosta list sprz tu, jakim dysponujecie? - zapytał Brion. - Ja si tym zajm - powiedział czyj głos. Odwrócili si i zobaczyli szczupłego, siwowłosego m czyzn , który wszedł niezauwa enie podczas ich rozmowy. Rzucił jakie polecenie do mikrofonu przymocowanego do pasa przeka nika, spojrzał na nich i dodał: - Jestem Klart, wasz dowódca akcji. Do mnie nale y udzielanie rad, a takie dopilnowanie, aby cie dostali to, czego chcecie i czego potrzebujecie. Spójrz na tamten ekran, znajdziesz tam spis wszystkiego, czym dysponujemy. Spis sprz tu był długi i szczegółowy. Brion przegl dał go razem z siedz c obok Le , dotykaj c ekranu w miejscach, gdzie pojawiały si te pozycje, które ich interesowały. Z wolna zacz ł pi trzy si obok stos wydruków. Gdy sko czyli, Brion zwa ył je w dłoni i rzucił przelotne spojrzenie na planet pod sob . - Podj łem decyzj - rzekł. - I mam nadziej , e Lea zgodzi si ze mn . L downik zostanie wyposa ony we wszystkie najpot niejsze bronie, jakie tylko s tu dost pne. Zabierzemy tak e wszelki mo liwy sprz t, jaki mo e przyda si nam na tej planecie. Kiedy zostaniemy w to wszystko zaopatrzeni, wyl duj na niej sam, bez adnych urz dze , bez niczego, co by posiadało cokolwiek metalowego. Nawet z gołymi r kami, je li zajdzie taka potrzeba. Nie uwa asz, Lea, e w tych warunkach b dzie to najrozs dniejsze?

14 Jej niema, wyra aj ca przera enie twarz była jedyn odpowiedzi .

15 Rozdział 4 Dzie przed akcj - Zaraz przygotuj spis propozycji - powiedział Klart, wprowadzaj c seri polece do swojego osobistego terminalu. Spokój, jaki zachowywał wiadczył wyra nie, e adne zachowanie najbardziej nawet oryginalnego agenta nie było w stanie go zaskoczy . Lea jednak nie podzielała tego spokoju. - Brionie Brandd, ka dy, kto mówi co takiego, musi by stukni ty. Carver, dopilnuj, aby go natychmiast zamkni to! - Lea ma racj - przytakn ł Carver. - Nie mo esz porusza si nieuzbrojony na tak miertelnie niebezpiecznej planecie. To byłoby samobójstwo. - Czy by? Czy te wszystkie urz dzenia i całe to uzbrojenie pomogło tym dwóm ludziom przede mn ? Marcill znikn ł po prostu bez ladu... Mamy jednak na szcz cie wyobra enie, co si z nim stało. I wiemy dokładnie, co tamten wóz bojowy zrobił z Hartigiem. Mam nadziej , e nie b dziecie mieli nic przeciwko temu, e nie pójd ich ladem. My l o przetrwaniu, a nie o samobójstwie. Zanim si wypowiecie, chciałbym, aby cie rozwa yli dwa drobne fakty. Pami tacie, jak zgin ł Hartig? Tamten wóz bojowy jechał prosto na niego przechwytuj c i namierzaj c wysyłane przez niego sygnały radiowe lub lokalizuj c jego bro . Wykrył go i zniszczył. Nie myl si ? - Jak na razie, nie - powiedziała Lea. - Czy to pierwszy fakt? - Tak. Hartig został namierzony i zniszczony. Fakt drugi to zwierz ta. Przypominacie sobie, e Hartig dostrzegł je i opisał zaraz po wyl dowaniu. Biegły w oddali, skacz c. - No i jaki wniosek wynika z tych dwóch informacji? zapytał Carver. - To oczywiste - powiedziała do niego Lea. Zwierz ta były ywe i mimo to nie były atakowane przez sprz t bojowy. Hartig natomiast został zabity. eby wi c tam przetrwa , trzeba zachowywa si jak zwierz i zbada sytuacj poruszaj c si na własnych nogach. - To szale stwo - j kn ł Carver. - Nie mog na to pozwoli . - Nie mo esz mi zabroni . Twoja odpowiedzialno sko czyła si w momencie dostarczenia nas tutaj. Teraz ja kieruj t akcj . Lea pozostanie na orbicie. Wyl duj sam. - Cofam, co powiedziałam - odezwała si Lea. To rozs dny plan. W sam raz dla Zwyci zcy Twenties. Dostrzegła nieme pytanie na twarzy Carvera i za miała si . - Wida , e niezbyt dokładnie ci poinformowali, skoro nie wiesz, e Brion jest wiatowej sławy bohaterem. Jego rodzinna planeta, jedna z najbardziej nie sprzyjaj cych ludziom w Galaktyce, organizuje co roku zawody fizyczno - umysłowe. Dwadzie cia ró nych konkurencji, od szermierki, poprzez pisanie wierszy, podnoszenie ci arów, po szachy. To z pewno ci najbardziej wycie czaj ce zmagania, jakie kiedykolwiek organizowano, wyczerpuj cy pokaz zdolno ci zarówno fizycznych, jak i intelektualnych. Zapytaj Briona o szczegóły, a dowiesz si , e jest to nieprawdopodobne wydarzenie sportowe, które po całym roku zmaga wylania jednego jedynego Zwyci zc . Potrafisz wyobrazi sobie

16 całoroczne zawody sportowe, w których uczestnicz wszyscy mieszka cy planety? Pomy l wi c, kim musi by ten Zwyci zca! Je li nie starczy ci wyobra ni, to popatrz na Briona. On jest jednym z tych Zwyci zców. Bez wzgl du na to, co wywołuje trudno ci na Selm - II, jest bardzo prawdopodobne, e Brion potrafi je pokona . I zwyci y . Carver podczłapał do fotela i opadł na ci ko, upuszczaj c kul , która spadła na podłog . - Wierz ci - powiedział. - Ale to niczego nie zmienia. Jak powiedzieli cie jednak, od tej chwili odpowiedzialno za wszystko, co si wydarzy, spada na was. Masz racj , ja jestem ju poza t spraw . Jedyne, co mog teraz zrobi , to yczy wam szcz cia. Klart dopilnuje, eby cie otrzymali wszystko, co mo e wam by potrzebne. - Oto spis propozycji - powiedział Klart, odrywaj c kartk papieru z drukarki i wr czaj c im. Lea chwyciła j pierwsza, zanim Brion zd ył wyci gn r k . - Poniewa ja b d kr y na orbicie w l downiku podczas twojego pobytu na powierzchni planety, zaj cie si Wyposa eniem nale y do mnie. Id po wiczy pompki lub we troch anabolików. Zrób po prostu to, co zawsze robisz przed walk , a ja zajm si spraw . - Zazwyczaj odpoczywam - odparł Brion. - Przygotowuj si psychicznie na to, co mnie czeka. - No to id i odpocznij. Przed zło eniem zamówienia dam ci ostateczn list do akceptacji. - Nie musisz tego robi . Zostawiam ten kłopot tobie i ekspertom. Po prostu przypilnuj, eby wszystko było w komplecie. B d wprawdzie potrzebował troch specjalnego sprz tu, ale tym zajm si sam. Teraz potrzebuj jedynie szczegółowej kopii raportu zwiadu planetarnego. I miejsca, w którym mógłbym zapozna si z nim w spokoju. - Macie przydzielone kajuty - powiedział do niego Klart. - W terminalu znajdziesz potrzebne informacje. - wietnie. Jak szybko otrzymamy sprz t? - Za dwie, maksimum trzy godziny. - My potrzebujemy dziesi ciu godzin. Chc si najpierw przespa - ponownie spojrzał na odległ Planet . Gdy tylko odpoczniemy i zostaniemy wyposa eni, b d chciał wsi do naszego l downika i zej na ni sz orbit , aby przyjrze si powierzchni planety z mniejszej odległo ci. Chciałbym wiedzie dokładnie, jakiego rodzaju zwierz ta widział Hartig. Brion spał gł bokim snem, lecz gdy Lea otworzyła drzwi, natychmiast si obudził. Zawahała si i zamrugała nieprzywykłymi do ciemno ci oczami. - Wejd - zawołał do niej. - Zaraz zapal wiatło. - Zawsze pisz w ubraniu? - zapytała. - I w butach? - To nazywa si wchodzeniem w rol . - Wzi ł du szklank wody z podajnika i wypił. - B d ył w tym ubraniu przez kilka dni. Moje ciało i mój refleks b d moj główn broni . Zabior ze sob tak e nó . Przemy lałem to dokładnie i uwa am, e jego warto w obronie jest warta ryzyka, jakie si z tym wi e.

17 - Jaki nó ... i jakie ryzyko? Nie rozumiem. - Nó wykonany z minerału. B dzie jedynym wyj tkiem, jedyn rzecz cz ciowo nienaturalnego pochodzenia. To ubranie jest wykonane z naturalnych włókien, a guziki z ko ci. Buty zrobione s ze zwierz cej skóry i sklejone. Nie mam na sobie nic z metalu ani ze sztucznych włókien. - Nawet plomb w z bach? - zapytała, u miechaj c si . - Nawet. - Brion był niezwykle powa ny. - Wszystkie metalowe wypełnienia zostały usuni te i zast pione ceramicznymi. Im bardziej b d przypominał zwykłe zwierz , tym bardziej b d bezpieczny. Z tego wła nie powodu ten nó jest wiadomym ryzykiem, jakie podejmuj . - Obrócił si , aby mogła zobaczy skórzan pochw zawieszon z boku na pasie. Wyj ł z niej długi, przezroczysty przedmiot i dał jej do obejrzenia. - Wygl da jak szkło. Czy to wła nie to? Zaprzeczył ruchem głowy. - Nie, to plastal. Specjalna posta krzemu, która przypomina pod pewnymi wzgl dami szkło, lecz jest od niego stukrotnie wytrzymalsza, poniewa jej cz steczki zostały tak uporz dkowane, aby powstał jeden du y kryształ. Jest praktycznie niełamliwy, a jego ostrze nigdy si nie t pi. Poniewa jest to krzem, powinien by traktowany jako piasek przez ka dy detektor. Dlatego wła nie decyduj si na ryzyko zabrania go ze sob . Lea patrzyła w milczeniu, jak Brion chowa ostro nie swój nó , wygina palce w łuk i przeci ga si jak kot. Widziała mi nie poruszaj ce si pod ubraniem - była wiadoma drzemi cej w nim siły, która była czym wi cej ni tylko sił fizyczn . - Czuj , e mo e ci si uda - powiedziała. W tpi , aby ktokolwiek inny mógł tego dokona , przynajmniej nie w tej Galaktyce. Oczywi cie nadal uwa am, e jest to szalone przedsi wzi cie, ale zgadzam si , e daje ono najwi ksze szanse ustalenia, co dzieje si tam w dole. Jego ruchy były niezwykle szybkie. Ci gle jeszcze nie mogła si do tego przyzwyczai . Obj ł j , zanim zauwa yła, e si poruszył. Siła jego ramion wywoływała wra enie, e pod warstw ciała znajduje si stal. Pocałował j szybko i cofn ł si . - Dzi kuj . Z twoim zrozumieniem i wiar jestem teraz lepiej przygotowany do Wypełnienia tego zadania. Do roboty zatem: Ich odlotowi nie towarzyszyła adna ceremonia. Podczas gdy Lea sprawdzała wykaz ładunku, Brion rozmawiał z pierwszym oficerem nawigacyjnym, który nast pnie obliczył dla nich i, wprowadził do komputera pokładowego l downika parametry kilku orbit. Kiedy wszystkie przygotowania dobiegły ko ca i wszystko jeszcze raz sprawdzono, zamkn li luk. Po otrzymaniu od nich sygnału gotowo ci, komputer uruchomił program, który odł czył ich od statku - matki i zapocz tkował swobodne spadanie. Dysze manewrowe obróciły l downik. Nast pnie wł czyły si główne silniki, które miały dostarczy ich na planowan orbit . Selm - II rosła z ka d chwil na ekranie. - Jeste przestraszona - powiedział Brion, przykrywaj c swoj mocn r k jej drobn , zimn dło . - Nie trzeba zdolno ci empatycznych, aby to stwierdzi - powiedziała dr cym głosem przysuwaj c si do niego. - To zadanie mo e wygl da prosto na papierze,

18 ale im bli ej jeste my tej planety bez powrotu, tym bardziej staj si niespokojna. Dwóch wietnych facetów, fachowców od nawi zywania kontaktów, zostało tam zabitych. To samo mo e równie dobrze przytrafi si nam. . - Nie s dz . Jeste my znacznie lepiej od nich przygotowani. I to wła nie dzi ki ich po wi ceniu, które dostarczyło nam informacji niezb dnych do przetrwania. Ale teraz nie pora na te rozwa ania. Musisz si odpr y i oszcz dza siły na pó niej, kiedy b d potrzebne. Teraz trzeba zej na odpowiednio nisk orbit i obejrze szczegółowo powierzchni , potem poszukamy miejsca do l dowania. Do tego czasu nic nam nie grozi. Nagle wł czył si komputer zadaj c kłam jego słowom. - Obserwuj jaki pojazd atmosferyczny. Trajektoria jego lotu przebiega pod nami. Pokaza na ekranie? - Tak. Na ekranie ukazała si male ka kropeczka, która poruszała si powoli z lewej strony na praw . - Powi ksz obraz. Ruchoma kropka zacz ła rosn , przybieraj c posta metalicznej strzały z odchylonymi do tyłu skrzydłami. - Z jak leci pr dko ci ? - zapytał Brion. W odpowiedzi na ekranie ukazały si dane, które gło no odczytał - 2,6 Macha. To samolot nadd wi kowy, produkt wysoko rozwini tej technologicznie kultury. Przy tej pr dko ci ma. ograniczony zapas paliwa. Je li uda nam si ledzi jego lot do ko ca, b dziemy mogli zobaczy , gdzie wyl duje... - I przy okazji zyska szans odkrycia, co si dzieje na tej planecie - doko czyła za niego Lea. - Tak jest. Obserwowany samolot przechylił si na jeden bok i gwałtownie zanurkował. W tej samej chwili odezwał si komputer. - Widoczny na ekranie samolot wysyła cyfrowy sygnał radiowy. Nagrywam go. Obraz samolotu na ekranie znikn ł nagle w płomieniach wybuchu. - Co wywołało t eksplozj ? - zapytał Brion. - Rakieta ziemia - powietrze. Namierzyłem j tu przed eksplozj . Brion pokiwał ponuro głow . - Samolot musiał wykry j takie i dlatego wła nie próbował wykona ten manewr. - A ten przekaz radiowy... czy jest mo liwe, e wysłała go jego załoga? - Oczywi cie! Je li to był samolot zwiadowczy, to był tam zapewne w jakim celu. Kiedy odpalono do niego rakiet , próbował wykona unik przekazuj c jednocze nie informacje do swojej bazy. I je li si nie myl ... wła nie nadchodzi odpowied . - Brion wskazał na niewielki obiekt, który ukazał si nagle na ekranie. Rakieta balistyczna. Najprawdopodobniej jest skierowana na t wyrzutni rakiet. Ta wojna wci tam trwa. Tak wi c znamy ju dwa miejsca, których lepiej unika . - Cel rakiety balistycznej, to znaczy miejsce, w którym wła nie doszło do tej efektownej eksplozji i miejsce, z którego j wystrzelono?

19 - Zgadza si . Dopóki nie wiemy co si dzieje na tej planecie, lepiej trzyma si jak najdalej od miejsc, w których toczy si wojna. Spróbujmy mo e teraz odszuka zwierz ta, które widział Hartig. My l , e nie popełnimy bł du, przypuszczaj c, e unikaj one miejsc walk i ruchomego sprz tu. Uciekły, kiedy wyl dował statek Hartiga, tote prawdopodobnie trzymaj si z dala od wszelkich urz dze . Na wschodnim brzegu gigantycznego jeziora, nazwanego przez nich Jeziorem Centralnym, znale li miejsce, którego szukali. Cała trawiasta równina, ci gn ca si od podnó a gór do brzegu jeziora, upstrzona była ruchomymi kropkami. Ustawiony na maksymalne zbli enie teleskop elektronowy pozwalał stwierdzi , e były to jakie trawo eme zwierz ta. Poło enie tego stada, jak równie pozostałych zwierz t pas cych si wzdłu brzegu, zostało zarejestrowane. Były tam tak e drapie niki. Domy lili si tego, kiedy zauwa yli uciekaj c w panice grup zwierz t ciganych przez wi kszych i szybszych prze ladowców. W czasie tej obserwacji nie dostrzegli najmniejszego ladu jakiejkolwiek cywilizacji. - To jest miejsce, w którym chciałbym spa - powiedział Brion. - Na tej równinie, gdzie pas si te wszystkie stada. - Co masz na my li mówi c spa ? Czy by nie zamierzał l dowa w l downiku? - Nie. To ostatnia rzecz, jak chciałbym zrobi . Widziała , co si stało z samolotem. Nie chc , aby nas namierzono i pocz stowano rakiet . Musimy obliczy trajektori balistyczn , która zapewni nam wej cie w atmosfer we wła ciwym miejscu. - Nie b dzie ci bolało, kiedy b dziesz płon ł tr c o powietrze podczas spadania? Brion u miechn ł si . - Doceniam twoj trosk . B d miał na sobie grawitator, który zmniejszy pr dko spadania. Usun łem ponadto wszystkie zb dne metalowe cz ci z kombinezonu ci nieniowego. Nawet butl z tlenem zamieniłem na plastikow . Istnieje niewielkie prawdopodobie stwo, e zostan wykryty przez radar naziemny, zwłaszcza e miejsce, które wybrali my, jest chyba wolne od tego typu urz dze . Jak tylko wyl duj , pozb d si grawitatora razem z całym wyposa eniem kosmicznym. - Zostaniesz sam, zdany tylko na siebie! - Dlaczego? B d przecie w kontakcie z tob . - Jak to? Czy by wymy lił, plastikowe radio? - zamierzony art nie wyszedł jej, gdy w jej głosie wyczuwało si zmartwienie. - Mam zamiar u ywa tego - powiedział Brion wyci gaj c z przytwierdzonej do boku torby wst g kolorowego materiału. - Wymy liłem prosty kod. Kiedy rozło te wst gi na ziemi, b dziesz je mogła bez trudu dostrzec z orbity. Zaraz po wyl dowaniu, jak tylko si przeja ni, przeka ci wiadomo . W czasie przemieszczania si b d ci je przekazywał regularnie, eby wiedziała na bie co, co si dzieje. - Ale to niebezpieczne... - Wszystko w tej operacji jest niebezpieczne. Niestety, innego sposobu nie ma. - Odwrócił si na powrót w stron ekranu i przyjrzawszy mu si dokładnie, stukn ł

20 we palcem w pewnym miejscu. - Tu chc wyl dowa . Niedaleko miejsca, w którym równina styka si ze wzgórzami. Pobliski las posłu y mi za kryjówk . Je li wystartuj we wła ciwym momencie, zaczn spada w nocy i na ziemi znajd si o brzasku. Najpierw urz dz sobie kryjówk , a nast pnie przyst pi do obserwacji. Je li te zwierz ta oka si tym, na co wygl daj , to znaczy dzikimi, prostymi formami ycia, b d mógł przej do kolejnego etapu obserwacji. - Co ma nim by ? - Zbli enie si do jednego z rejonów walki... - Nie mo esz! - Przykro mi, ale to konieczne. Od stada dzikich zwierz t niewiele mo na si dowiedzie na temat sprz tu bojowego. Najbli sze wraki znajduj si w odległo ci około stu pi dziesi ciu kilometrów od zaplanowanego miejsca mojego l dowania. To zaledwie dwa, trzy dni marszu. Codziennie b d przekazywał podczas marszu wiadomo ci, zaczynaj c ka d od znaku X ta regularna forma nie wyst puje normalnie w przyrodzie, dzi ki czemu skaner komputera b dzie mógł j łatwo zlokalizowa i ustawi si na niej. Teraz zamierzam si troch przespa . Obud mnie, prosz , na godzin przed odlotem. Powierzchnia Selm - II gin ła w mroku, kiedy Brion wchodził do luzy powietrznej. Wszystko, czego b dzie potrzebował po wyl dowaniu, zostało szczelnie zapakowane w plastikowej torbie w kształcie rury, któr przerzucił sobie przez plecy. Korpus grawitatora spoczywał swobodnie na jego masywnych barkach, solidnie przytwierdzony do jego ciała pasami. Lea patrzyła, jak po raz ostatni sprawdza uprz opinaj c jego kombinezon ci nieniowy. Dłonie miała zaci ni te tak mocno, e a zbielały jej knykcie. Spojrzał na ni i pomachał jej r k , ale kiedy szykował si do odej cia, zbli yła si do niego i zapukała w przedni szyb hełmu. Brion odemkn ł j i uniósł do góry. Jego twarz wyra ała w takim stopniu spokój, jak jej własne oblicze odbijało zdenerwowanie. - Słucham? - rzucił. Przez chwil milczała. Jedynym d wi kiem, jaki si rozlegał, był syk powietrza dobiegaj cy z otworu wlotowego hełmu. Potem wspi ła si na palce i pochyliwszy si do przodu, pocałowała go mocno w usta. - Chciałam tylko yczy ci powodzenia. Zobaczymy si wkrótce? - Oczywi cie - u miechał si , kiedy zamykał przedni szyb hełmu. Wszedł do luzy i zamkn ł za sob wewn trzne wrota. Znajduj cy si obok nich wska nik zapłon ł czerwonym wiatłem, kiedy otworzyły si drzwi zewn trzne. Czekał długie minuty wpatruj c si w kosmiczn pustk do chwili, kiedy komputer dał mu znak, e nadszedł wła ciwy moment: Jak tylko na tablicy kontrolnej zapaliło si zielone wiatło, wypchn ł si do przodu, na zewn trz statku. Lea usiadła przed ekranem monitora i obserwowała jego spadaj ce ciało widoczne dzi ki blaskowi wydzielanemu przez silniki hamuj ce a do chwili, kiedy oddaliło si na tyle, e znikn ło jej z pola widzenia.

21 Rozdział 5 Z gołymi r kami do piekła Brion mkn ł w dół, prosto w otchła nocy. Swobodnie spadaj c nie czuł w ogóle ruchu, mimo i doskonale wiedział, e jego pr dko stale ro nie. Co wi cej, wydawało mu si , e tkwi nieruchomo w miejscu, zupełnie sam, otoczony gwiazdami, z ciemn tarcz pogr onej w nocy planety nad sob . Sam glob otoczony był koron wiatła powstał z załamanych przez atmosfer promieni słonecznych. W miejscu gdzie zaczynało wschodzi sło ce, była ona ja niejsza. Mimo wyra nego braku poczucia ruchu Brion wiedział, e spada w dół po starannie wyznaczonym łuku w ci le okre lone miejsce na powierzchni. Poruszał si na spotkanie wschodu sło ca. Zainstalowany w spoczywaj cym na jego plecach grawitatorze komputer odliczał sekundy pozostałe do momentu l dowania. Od czasu do czasu czuł lekkie szarpni cia uprz y, w chwilach kiedy szybko jego spadania była zmniejszana za pomoc silników hamuj cych w celu dostosowywania jej do zaplanowanej. Tylko lata treningu pozwoliły mu zachowa spokój, powstrzyma napieraj cy strach, który mógłby spowodowa niewła ciw reakcj jego ciała i wydzielenie adrenaliny, kr cej bezcelowo po jego naczyniach krwiono nych. Czas na działanie b dzie po l dowaniu. Teraz była pora na rozmy lanie. Pogr ywszy si spokojnie w odpr aj cym stanie pół wiadomo ci, pozwolił swojemu ciału swobodnie spada , nie zwa aj c na łagodne szarpni cia uprz y, które przeszły niebawem w stały naci g. Pierwsze cz steczki g stniej cej atmosfery zacz ły trze o jego kombinezon. Opadanie trwało. Nagle, kiedy nad horyzontem zacz ło wznosi si sło ce, w oczy za wieciło mu jasne wiatło. Poruszył si i rozlu nił mi nie. Zaraz b dzie po wszystkim. Mimo i na tej wysoko ci był ju wschód sło ca, w dole na powierzchni planety wci panowała noc. W pewnej chwili wszechobecna szaro pochłon ła wiatło słoneczne. Wleciał w grub warstw chmur. Gdy si z niej wydostał, znalazł si nad pogr on w półmroku równin . Jak dot d nic nie zakłócało opadania. Nigdzie w pobli u nie było ladu rakiet ani samolotów. Ani na chwil nie opuszczała go jednak my l, e w jego wyposa eniu znajduj si łatwo wykrywalne metalowe elementy. Gdyby je tylko namierzono, ukazałby si na ekranach radarów jako wietlna plamka, a w jego kierunku wysłano by natychmiast rakiety. Nie mógł si doczeka , kiedy wreszcie znajdzie si na ziemi i b dzie mógł si pozby tego zdradzieckiego metalu. Wierc c si w uprz y, Brion spojrzał pomi dzy stopami w dół, na mkn c ku niemu trawiast równin . Wiedział, e spada za szybko, ale szybko była jego jedyn obron . Je li gdzie tam znajdowały si radary, musiał by widoczny na ich ekranach, co oznaczało, e powinien spada swobodnie jak najdłu ej, czekaj c do ostatniej chwili z wł czeniem stopu. Wła nie zbli ał si ten moment. Ziemia była ju blisko, coraz bli ej... Teraz! Obrót przeł cznika kontrolnego sprawił, e grawitator zahamował gwałtownie, wrzynaj c si uprz gł boko w jego uda. W dalszym ci gu spadał za szybko... musiał zwi kszy moc. Uprz zaskrzypiała z napr enia. Popu ci . A teraz... pełna moc! Uderzył stopami o ziemi z tak sił , e upadł i

22 przekoziołkował kilka razy w wysokiej trawie. Pozbawiony tchu, mógł potem jedynie le e spokojnie przez kilka długich sekund. Próbował poruszy nogami i r koma, ale odmówiły mu posłusze stwa. Z wielkim trudem pod wign ł si na kolana, po czym stan ł w pionowej pozycji na mi kkich jak z waty nogach. Nast pnie zrobił wszystko to, co nie mogło czeka . Z wył czonymi silnikami i zluzowan uprz grawitatora spadł ci ko na ziemi . Brion : rozpi ł kombinezon i zdj ł go z siebie, upewniaj c si , czy hełm oraz butla z tlenem były na swoim miejscu. wietnie, wszystko było w najlepszym porz dku. Teraz szybko, ale bez po piechu. Było wystarczaj co jasno, aby mógł widzie , co robi. Otwórz pojemnik przytwierdzony do dolnej cz ci grawitatora i wyjmij z niego nó i torb , któr b dziesz nosił ze sob . Doskonale, masz ju obie te rzeczy. Teraz pozb d si reszty sprz tu. Zwi go uprz . Sprawd , czy wszystko zostało nale ycie zabezpieczone. Znakomicie. Nie zapomniałe niczego? Nie, wszystko jest w porz dku. Brion ustawił przeł cznik mocy grawitatora na maksimum. Pakunek natychmiast wyrwał mu si z r ki, zwalaj c go z nóg I pomkn ł w gór . Szybko malał w oczach wznosz c si , a po chwili całkowicie znikn ł z pola widzenia. Zaraz potem ujrzał błysk wiatła odbitego od przedniej szyby hełmu, kiedy trafiły w ni promienie wschodz cego sło ca. Wkrótce i to znikn ło. Brion odetchn ł z ulg . A wi c dotarł na powierzchni planety i był zdrów i cały. L dowanie zako czyło si sukcesem, mógł wi c wreszcie uwolni swój umysł od my li z nim zwi zanych. Teraz nadeszła pora, aby przyst pi do wła ciwego zadania. Schylaj c si , aby wyj nó , Brion obrócił si wolno dookoła. Nie patrz c przytwierdził pochw do pasa, gdy cała jego uwaga skupiona była na wyłaniaj cym si z mroku krajobrazie. Ze wszystkich stron otaczała go wysoka trawa, która zaczynała szele ci i kołysa si w podmuchach porannego wiatru, faluj c wokół niego. Nie opodal znajdował si skalisty pagórek, a na zachodnim horyzoncie le ny zagajnik, za którym ci gn ły si poro ni te drzewami góry. Ich wierzchołki sk pane były w ognistych promieniach wschodz cego sło ca. Nagłe uwag jego zwrócił niespodziewany ruch. Brion przykucn ł powoli, z głow wystaj c ponad traw . Dostrzegł nadchodz ce od strony jeziora stado zwierz t. Szły w jego kierunku skubi c po drodze traw . Tkwił nieruchomo w miejscu niczym głaz, jedynie jego r ce osuwały si powoli w dół, kiedy zapinał przewieszon przez rami torb . Skrzekliwe głosy rozdarły nagle powietrze nad nim. Podniósł głow i ujrzał chmar ptaków zataczaj cych kr gi w powietrzu niedaleko niego. Nie, to nie były ptaki, ale co w rodzaju lataj cych gadów. Zamiast piór miały rozci gni t pomi dzy cienkimi ko mi rozpostartych skrzydeł błon . Ich czerwonopomara czowa skóra połyskiwała w promieniach słonecznych, a rozdziawione paszcze błyszczały biel ostrych jak igły z bów. Skrzecz c nieprzerwanie obni ały lot, a w ko cu sfrun ły na ziemi , nikn c z pola widzenia w morzu trawy. Skubi ce traw zwierz ta były ju niedaleko, dzi ki czemu Brion mógł si im teraz przyjrze dokładniej. Miały jaszczurowaty wygl d. Ich bezwłosa, ciemnobr zowa skóra stanowiła doskonały kamufla na spalonej sło cem ł ce.

23 Poruszały si ostro nie na długich nogach, unosz c co chwil łby i rozchylaj c chrapy, aby w szy zapachy niesione przez powietrze. W pobli u musz by drapie niki... Brion pomy lał, e to te s gady. Stado wyra nie wyczuło czyj obecno . Zwierz ta przestały skuba traw i zamarły w bezruchu z szeroko rozwartymi chrapami. Zapewne zbli ało si jakie inne zwierz . Chocia wyw szyły jego zapach, nie było go wida w g stej trawie. Za chwil na oczach Briona miał si rozegra dramat ycia i mierci. Z przera eniem zdał sobie spraw , e był jednym z wielu widzów, kiedy nagle uprzytomnił sobie, e wszystkie zwierz ta patrz w jego stron . Czy by go zauwa yły? Kucn ł ni ej, aby znikn im z oczu, czuj c empatycznie emanuj cy od nich strumie emocji. Strach. Strach, który stłumił wszelkie inne ich odczucia. Jego zdolno empatii była uwra liwiona głównie na ludzi, niemniej od czasu do czasu odbierał tak e impulsy silnych emocji wysyłanych przez zwierz ta. Czuł wyra nie strach tych zwierz t... i co jeszcze, co silniejszego... Brion skoczył na równe nogi i wyci gaj c nó z pochwy obrócił si wokół własnej osi, w por dostrzegaj c ciemny kształt p dz cy w jego stron . Piskliwy skrzek wdarł si do jego uszu. Co twardego spadło mu na barki, kiedy nurkował w bok, obróciło go i obezwładniło jego rami do tego stopnia, e omal nie wypu cił no a. Spadło na niego całym ci arem swego ciała. Wtedy zatopił nó w jego gardzieli. Z dławionym skrzekiem opadło ci ko na ziemi , przygniataj c go sob . Zadr ało w konwulsji i zamarło w bezruchu. Ciepła ciecz spłyn ła na rami Briona. Nie wiedział, czy była to jego krew, czy krew zwierz cia. Zaparłszy si stopami o ciało, Brion oswobodził si i rozejrzał nerwowo wokoło, aby zobaczy , czy w pobli u nie ma kompanów tego czego . Było samo. Wyprostował si , dysz c z wysiłku. Jedyny dostrzegalny ruch pochodził od stada trawo erców, które oddalało si w pospiesznych podskokach. Spojrzawszy na swoje r ce zobaczył, e spływa po nich zielona ciecz - zatem nie była to jego krew! Obok na ziemi le ała rozci gni ta nieruchomo martwa bestia. Prawie metrowej długo ci g sto uz biona paszcza była otwarta, jak w ziewni ciu, a nie widz ce oczy wpatrywały si matowo. Martwy drapie nik miał krótkie, zako czone szponami przednie łapy oraz du e i masywne łapy tylne, które umo liwiały mu szybki bieg podczas ataku. Pomarszczona skóra była c tkowana i miała brzydki, br zowy kolor z odcieniem purpury. Kolor tła, pomy lał Brion. Maszyna do zabijania. To na pewno jej obawiały si inne zwierz ta. Poczuł si zm czony. Opadł ci ko na martwe ciało i wytarł dłonie z krwi o jego skór . Wypił łapczywie kilka łyków wody ze swej; drewnianej butelki, po czym zacz ł gł boko oddycha , czekaj c, a odzyska siły. Niezbyt obiecuj cy pocz tek zwiadu. Omal nie został u miercony przez pierwsze napotkane zwierz ! Na szcz cie omal. Nó był ostry i dobrze wywa ony, a refleks Briona błyskawiczny jak zawsze. Drugi raz nie da si ju zaskoczy . Tak czy inaczej, był w ko cu na powierzchni planety i w obecnej chwili wzgl dnie bezpieczny. Teraz była pora na nast pne posuni cie. Dotychczas troszczył si jedynie o przetrwanie. Najpierw musiał stara si unikn ataku rakietowego, potem l dowego sprz tu bojowego, co mu si ostatecznie udało.

24 Udało mu si tak e odeprze atak drapie nika. Tak wi c pierwsza cz zadania została wykonana. Nast pn czynno ci , przed udaniem si w dalsz drog było przekazanie wiadomo ci o bezpiecznym l dowaniu. Miejsce, w którym si znajdował, nadawało si do tego celu tak samo jak ka de inne na tej równinie - znajdowało si dostatecznie daleko od drzew i było dobrze widoczne z orbity. Cz trawy była zdeptana przez zwierz ta, było tego jednak za mało do rozło enia znaków sygnalizacyjnych. Na szcz cie nie opodal znajdował si kamienisty pagórek, wolny od wysokiej trawy. Wszedł na niego i otworzywszy torb , wyci gn ł zwój kolorowych wst g. Mimo, i wiedział, e nic nie zobaczy, nie mógł si powstrzyma od spojrzenia na puste bł kitne niebo. L downik kr ył po orbicie niewidoczny dla niego, podczas gdy on mógł by obserwowany przez Le dzi ki elektronicznemu powi kszeniu. U miechn ł si do siebie, machaj c szeroko r koma nad głow . Był to gest zwyci stwa i to wprawiło go w lepszy nastrój. Nast pnie pochylił si i zacz ł rozkłada wst gi, aby uformowa pierwszy znak. Był nim z, którego zadaniem było umo liwienie komputerowi ustalenie jego pozycji, w przypadku gdyby nie byt w tej chwili obserwowany. Potem rozło ył reszt przekazu. Kod, który wymy lił i zapami tał, był prosty. I oznaczało, e wyl dował bezpiecznie (je li Lea obserwowała jego spotkanie z drapie nym gadem, mogła mie w tpliwo ci co do jego finału). Stan ł z boku na chwil , aby umo liwi jego zarejestrowanie, po czym doło ył drug wst g , zmieniaj c I na T, aby poinformowa j , e działa zgodnie z planem i e wkrótce przeka e kolejny meldunek. Musiał przydusi wst gi kamieniami, aby le ały płasko, gdy poranny wiatr wzmagał si , w miar jak sło ce wznosiło si coraz wy ej i coraz bardziej ogrzewało ziemi . Z wierzchołka pagórka wida było wyra nie cał okolic . Skubi ce traw jaszczurki pasły si teraz spokojnie nad brzegiem jeziora. Droga, któr musiał przej chc c dotrze do najbli szego pobojowiska była prosta - wystarczyło i na zachód wzdłu brzegu jeziora. Prosty spacer, dzi ki któremu b dzie mógł zbada okolic i przyjrze si napotkanym zwierz tom. Była ju najwy sza pora, aby rusza w drog . Zwin ł wst gi i schował je na powrót do torby, a potem, czuj c ciepło promieni słonecznych na plecach, ruszył na zachód. W rodku dnia zrobił postój na krótki odpoczynek i posiłek. Suszone przez wymra anie racje ywno ciowe miały dostarcza mu całej niezb dnej energii przez kilka dni, smakowały jednak jak sucha tektura. Skropił je wod , a nast pnie potrz sn ł butelk , aby zobaczy , ile mu jej zostało. Wystarczy na reszt dnia, ale przed zmrokiem b dzie musiał butelk napełni . Postanowił zrobi to pó niej, kiedy dzie b dzie si zbli ał do ko ca, a teraz oddali si od jeziora i poszuka kryjówki na noc mi dzy skałami lub drzewami. Ten samotny drapie nik sprawił, e poczuł respekt dla dzikich zwierz t zamieszkuj cych t planet . Schował opakowanie po racjach ywno ciowych oraz butelk z wod do torby, wstał i przeci gn ł si . D wi k, który dobiegł nagle do jego uszu, był z pocz tku tak słaby i odległy, e wzi ł go za brz czenie owada. Szybko jednak przybierał na sile. Kiedy rozpoznał go, zanurkował w bok, kryj c si w g stej trawie. Był to odgłos silnika odrzutowego. Dławił si , jak gdyby miał awari . Nadleciał od strony sło ca - biała smuga skondensowanej pary z czarn kropk z przodu. Skr cał raz po raz, jakby

25 pilot chciał czego unikn . Po raz kolejny zmienił kierunek, zakr caj c w stron Briona, po czym przeleciał niemal dokładnie nad jego głow z ogłuszaj cym rykiem silnika. Po chwili znikn ł w błysku płomieni, które szybko pochłon ł biały, rozprzestrzeniaj cy si obłok Co czarnego wychyn ło jednak z dymu i spadło łukiem na ziemi w odległo ci ponad kilometra od Briona, wzbijaj c w powietrze obłok pyłu. Towarzyszył temu odgłos grzmotu pochodz cego z powietrznej eksplozji, który dotarł w ko cu do jego uszu. Brion podniósł si powoli na równe nogi i spojrzał w kierunku opadaj cego pyłu. To wszystko rozegrało si nieco za blisko, pomy lał. Był to przypadek, czy te pojawienie si tego samolotu miało co z wspólnego z nim? Niemo liwe, chyba przypadek. Ale dlaczego w takim razie czuł zimny pot na plecach na my l o obejrzeniu z bliska tego wraku? Instynkt samozachowawczy nakazywał mu trzyma si od niego z dala. Dla dobra zadania musiał jednak obejrze tamto miejsce. Mogło tam by ciało pilota lub jaka inna wskazówka. Nie miał wyboru. Pył opadł i równina wygl dała znowu spokojnie jak przedtem. Zapami tał jednak kierunek. Nie zwlekaj c dłu ej, ruszył w tamt stron . Krater, który ujrzał, wygl dał jak czarna plama w morzu trawy. Brion zbli ył si do niego powoli, pełzn c na brzuchu przez kilka ostatnich metrów. Kiedy zajrzał ostro nie przez jego kraw d , dostrzegł w dole na dnie metalowe szcz tki, z których wystawało skrzydło samolotu. Nigdzie na jego powierzchni nie zauwa ył adnego oznaczenia - nawet z bliska, kiedy zsun ł si w dół i podszedł do złomu. Powierzchnia wraku była jeszcze ciepła. Obszedł go ostro nie. Dookoła rozrzucone były niewielkie metalowe odłamki. Odwracał je kolejno no em na drug stron . Jego cierpliwo została nagrodzona, gdy w ko cu znalazł tabliczk znamionow , na której widniały wci czytelne jeszcze napisy! Niestety, mimo i wszystkie litery były wyra nie widoczne, składaj ce si z nich wyrazy umieszczone mi dzy cyframi napisane były w zupełnie mu nieznanym j zyku. Jako ewentualna wskazówka tabliczka była dla niego w tym momencie zupełnie nieprzydatna, niemniej nie mógł jej zlekcewa y . Pomy lał o oderwaniu jej, ale szybko uprzytomnił sobie, e noszenie ze sob metalu, bez wzgl du na jego wielko , byłoby nieroztropne. W ko cu czubkiem no a skopiował widniej ce na niej napisy na butelce od wody. W ten sposób mógł zabra ze sob przynajmniej jej tre . Ogl dziny te odci gn ły go od jeziora, tote ruszaj c w dalsz drog , zboczył nieco w jego kierunku. Blisko wody dostrzegł co najmniej trzy stada trawo ernych zwierz t i skierował si w ich stron . Nie miał ju wody w butelce, a robiło si pó no. Zamierzał napełni j w miejscu, w którym piły wod zwierz ta. Z równiny wyłonił si przed nim niewielki zagajnik. Musiał słu y za kryjówk dla drapie ników, poniewa stado, którego ladem szedł, wpadło nagle w panik . Cz zwierz t ruszyła na o lep w jego stron . Stał nieruchomo, kiedy kolejne osobniki przemykały obok niego. Ich długie łapy umo liwiały im osi ganie imponuj cej szybko ci. Po chwili były ju za nim. Kolumn zamykali najmłodsi i najwolniejsi członkowie stada, a jednym z ostatnich był masywny samiec z kr tymi rogami. Potrz sał nimi złowrogo w kierunku Briona, ale poniewa ten nie wykonał adnego prowokacyjnego ruchu, pobiegł dalej. Kiedy w ko cu wszystkie zwierz ta, z maruderami wł cznie, min ły go, poszedł wygniecionymi przez nie cie kami w trawie, omijaj c smugi cuchn cego łajna. Poruszał si