Carter Lin - Conan wyzwoliciel
LIN CARTER
L. SPRAGUE DE CAMP
CONAN WYZWOLICIEL
PRZEŁOśYŁ MAREK MASTALERZ
TYTUŁ ORYGINAŁU CONAN THE LIBERATOR
Conan Cymmerianin, bohater nad bohatery, jest płodem wyobraźni Roberta Ervina Howarda (1906–1936) z
Cross Plains w stanie Teksas. Howard był płodnym pisarzem publikującym w tzw. pulp magazines (tanich,
drukowanych na najgorszym papierze magazynach zamieszczających podłą przewaŜnie beletrystykę). Jego
kariera przypadła na czasy ich największego rozkwitu. Tego rodzaju periodyków wydawano dziesiątki,
wszystkie w tym samym formacie (6,5 na 10 cali, czyli 17 na 25 centymetrów). Drukowano je na szarym
papierze bez oprawy. Obecnie magazyny te zniknęły, wyjąwszy kilka dotąd wydawanych pod starymi tytułami,
lecz w odmiennym formacie.
W czasie swej działalności literackiej, trwającej zaledwie dekadę, Howard pisywał fantasy, science fiction,
westerny, opowiadania sportowe, historyczne, nowele kryminalne, opowiadania na tematy orientalne i
wiersze. Ze wszystkich jego bohaterów tym, który osiągnął największą popularność, jest Conan z Cymmerii.
Opowiadania o Conanie sprawiły, Ŝe w gatunku fantasy dzieła Howarda ustępują popularnością jedynie
J.R.R. Tolkienowi.
Urodzony w Peaster w Teksasie, Howard przeŜył w tym stanie całe swoje Ŝycie, wyjąwszy krótkotrwałe
wyjazdy do sąsiednich stanów i Meksyku. Ojciec był wiejskim lekarzem w stanie Arkansas. Był to człowiek o
szorstkim, apodyktycznym sposobie bycia. Matka Howarda, urodzona w Dallas w Teksasie, uwaŜała się za
osobę pod względem społecznym stojącą wyŜej od swego męŜa oraz od ludności Cross Plains, gdzie rodzina
osiedliła się w 1919 roku.
Oboje rodzice, zwłaszcza matka, byli wyjątkowo zaborczy wobec swojego jedynaka. Gdy Robert był jeszcze
chłopcem, matka roztaczała nad nim czujną opiekę i decydowała o jego przyjaźniach. Kiedy dorósł, czynnie
ograniczała jego kontakty z kobietami. Dopiero na dwa lata przed śmiercią Howard zawarł znajomość z
pewną młodą nauczycielką. Twórca Conana wyrósł więc w atmosferze niewolniczego oddania często
chorującej matce. Kiedy kupił samochód, zabierał»ją ze sobą na długie wycieczki po Teksasie.
Słabowity i zaszczuwany jako chłopiec, Howard wyrósł na wysokiego, potęŜnie zbudowanego męŜczyznę.
WaŜył blisko dwieście funtów (tj. około dziewięćdziesięciu kilogramów), z czego większość stanowiły mięśnie.
Utrzymywał formę uprawiając pięściarstwo i podnoszenie cięŜarów. Boks był jego ulubionym sportem. Mimo
wyglądu troglodyty Robert Howard był równieŜ Ŝarłocznym molem ksiąŜkowym. Czytał szybko i wszystko co
popadnie.
Jeszcze jako młodzieniec zdecydował się na karierę literacką. Gdy w 1928 roku ukończył rok bezpłatnych
wykładów w Howard Payne Academy w Brownwood w Teksasie, jego ojciec zgodził się na trwającą jeden rok
próbę. Przez ten czas Howard miał spróbować swych sił jako autor nie związany z Ŝadnym wydawnictwem.
Dopiero po tym okresie ojciec miał wywrzeć nań nacisk w celu zmuszenia go do podjęcia bardziej
konwencjonalnej pracy. Wkrótce honoraria Howarda, chociaŜ skromne, były wystarczające, aby skłonić
rodzinę do akceptacji jego powołania.
Howard wyrósł na męŜczyznę o wyjątkowo zmiennych nastrojach, przechodzących od radosnej euforii i
wylewności do napadów czarnej depresji, rozpaczy i melancholii, co sprawiło, Ŝe uległ fascynacji ideą
samobójstwa. Obsesja ta narastała i pogłębiała się przez resztę Ŝycia. Napomknieniami i mimowolnymi
uwagami dawał swoim rodzicom i niektórym z przyjaciół do zrozumienia, iŜ nie zamierza przeŜyć swej matki,
lecz nikt nie brał tych gróźb powaŜnie.
W roku 1936 Robert Howard był juŜ czołowym pisarzem magazynów „pulp” i zarabiał więcej niŜ ktokolwiek
w Cross Plains. Cieszył się dobrym zdrowiem, ustabilizowaną pozycją towarzyską, rosnącym kółkiem
przyjaciół i fanów oraz obiecującą przyszłością literacką. Jego matka umierała wówczas na gruźlicę. Kiedy
znalazła się w stanie nieodwracalnej śpiączki, Howard wyszedł z domu, wsiadł do samochodu i strzelił sobie
w głowę.
W latach 1926–1930 Robert Howard napisał cykl opowiadań fantastycznych o bohaterze imieniem Kull,
barbarzyńcy z zaginionej Atlantydy, który zostaje władcą kontynentalnego królestwa. Opowiadania te
przyniosły Howardowi nikłe powodzenie — z dziewięciu, które ukończył, udało mu się sprzedać jedynie trzy.
Ukazały się one w „Weird Tales” — piśmie drukującym fantasy i science fiction, wychodzącym w latach
1923–1954. ChociaŜ stawki za słowo były niskie, a honoraria często się opóźniały, „Weird Tales” mimo
wszystko pozostawało najpewniejszym rynkiem zbytu dla Howarda.
W roku 1932, gdy nie sprzedane opowiadania o Kullu wciąŜ zalegały szafkę słuŜącą jednocześnie jako
kartoteka, Howard przerobił jedno z tych opowiadań, zmieniając Kulla na Conana i dodając nadnaturalny
Strona 1
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
sztafaŜ. „The Phoenix on the Sword” opublikowany został w „Weird Tales” w grudniu 1932 roku. Opowiadanie
osiągnęło natychmiastową popularność i przez kilka lat tworzenia opowieści o Conanie zajmowało większość
pisarskiego czasu Howarda. Osiemnaście tych opowiadań pojawiło się w druku za Ŝycia autora, inne zostały
odrzucone albo ich nie dokończył. W niektórych listach pisanych pod koniec Ŝycia Howard rozwaŜał
zarzucenie cyklu conanowskiego i poświęcenie się wyłącznie westernom.
Conan był zarówno rozwinięciem Kulla, jak i idealizacją samego autora — obrazem Howarda takiego, jakim
chciałby on być. Robert E. Howard idealizował barbarzyńców i barbarzyńskie Ŝycie, podobnie jak czynili to
Rudyard Kipling, Jack London czy Edgar Rice Burroughs — pisarze, którzy wywarli na niego duŜy wpływ.
Conan to szorstki, twardy, gwałtowny obieŜyświat, człowiek bez korzeni, nieodpowiedzialny łowca przygód,
gigantycznej siły i postawy. Właśnie tak Howard — cichy, wyobcowany, introwertyczny odludek, wyobraŜał
sobie samego siebie. W postaci Conana łączą się cechy teksańskiego pioniera Bigfoota Walisce’a, Tarzana
Burrougsa, herosa Wikinga Swaina (Wieśniaka) A.D. Howdena Smitha z odrobiną mrocznej melancholii
samego Howarda.
Sam Howard pisał w liście do H.P. Lovecrafta, iŜ Conan „gotowy wychynął z wyobraźni i zmusił mnie do
uwiecznienia sagi jego przygód (…) Jest on kombinacją ludzi, których znałem, zawodowych bokserów,
rewolwerowców, przemytników whisky, ochroniarzy pól naftowych, hazardzistów i uczciwych pracowników, z
którymi miałem kontakt, a których cechy połączywszy, otrzymałem amalgamat, który nazwałem Conanem z
Cymmerii”.
Po śmierci Howarda niektóre z jego opowiadań zostały opublikowane we wspomnianych tanich
magazynach. Później brak papieru w okresie drugiej wojny światowej skazał je na zagładę i opowieści o
Conanie zostały zapomniane przez wszystkich z wyjątkiem małego kręgu entuzjastów. W latach
pięćdziesiątych nowojorski edytor wydał opowiadania o Conanie jako cykl oprawnych w płótno tomików o
niewielkim nakładzie.
Autor powyŜszych słów został wciągnięty w to przedsięwzięcie w rezultacie odnalezienia przez niego nie
publikowanych rękopisów Howarda w archiwum nowojorskiego agenta literackiego i przyjęcia ich do druku
jako części tej serii. Dziesięć lat później zorganizowałem publikację całego cyklu włącznie z kilkoma nowymi
przygodami Conana spisanymi we współpracy z moimi kolegami, Linem Carterem i Bj?rnem Nybergiem.
Przez lata trudziliśmy się nad zbliŜeniem naszego stylu do stylu Howarda, z jakim skutkiem — to
pozostawiamy ocenie czytelników. Niniejsza powieść, przy przygotowaniu której znaczną pomoc edytorską
okazała moja Ŝona Catherine Crook de Camp, to najnowszy efekt naszych wysiłków.
W tym samym czasie Glenn Lord, literacki agent spadkobierców Howarda, dzięki uporczywym
detektywistycznym zabiegom dotarł do skrzyni zawierającej papiery Howarda, które zaginęły po jego śmierci.
Znajdowały się w niej skończone i nie ukończone opowiadania o Conanie. One równieŜ zostały włączone do
cyklu. Opowiadania nie dokończone zostały uzupełnione przez Cartera bądź przeze mnie. Lord przyczynił się
równieŜ do wydania dziesiątków nieconanowskich opowiadań Howarda, zarówno drukowanych w
magazynach „pulp”, jak i wcześniej nie publikowanych. Mimo iŜ pośmiertny sukces Howarda jest faktem, tym,
którzy mają w nim swój udział, trudno jest zwalczyć uczucie Ŝalu, iŜ sam Howard tego nie doŜył.
Istnieje kilka wyjaśnień niezwykłego przypływu pośmiertnej popularności pisarstwa Howarda. Niektórzy
przypisują to duchowi czasu. Wielu czytelników znuŜyli antybohaterowie, krańcowo subiektywne
psychologiczne opowieści oraz skupienie uwagi na problemach socjoekonomicznych, zajmujących tak wiele
miejsca w prozie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Przez pewien czas wydawało się, Ŝe fantasy padnie
ofiarą Wieku Maszyn. Sukces trylogii Tolkiena „Władca pierścieni” zwiastował jednak jej powrót. Opowieści o
Conanie jako jedne z pierwszych w tym gatunku skorzystały z jego odrodzenia i od czasu swej publikacji
pociągnęły za sobą znaczną liczbę naśladowców.
Równa zasługa w ich sukcesie przypaść musi pisarskiemu talentowi Howarda. Był on urodzonym
narratorem, a jest to warunek sine qua non pisania prozy. Z takim talentem wiele innych pisarskich uchybień
moŜna wybaczyć, a bez niego Ŝadne zalety nie nadrobią jego braku.
Howard dorobił się wyróŜniającego go, godnego uwagi stylu — Ŝywego, barwnego, rytmicznego i
wymownego. Oszczędnie uŜywając przymiotników, osiąga barwne, dynamiczne efekty przez obfite
korzystanie z czasowników i personifikacji, jak widać w rozpoczęciu jednej z powieści o Conanie: „Wiedz, o
ksiąŜę, Ŝe przed laty, nim oceany pochłonęły Atlantydę i jej lśniące miasta… był Wiek, nad sny potęŜniejszy,
gdy kwitnące królestwa rozciągały się po ziemi jak błękitne opończe pod gwiazdami…” Gorączkowa
wyobraźnia Howarda, inteligentne fabuły, oszałamiające tempo narracji i intensywność, z jaką sam wciela się
w bohaterów, sprawiają, Ŝe nawet jego najpośledniejsze opowiadania o boksie i Dzikim Zachodzie —
dostarczają przy czytaniu duŜo przyjemności.
Pięćdziesiąt kilka opublikowanych do tej pory opowieści o Conanie przedstawia jego Ŝycie od czasów
młodzieńczych do starości. Jako scenę, po której kroczy z mieczem w dłoni jego bohater, Howard wymyślił
Świat Hyboriański, istniejący dwanaście tysięcy lat przed zatonięciem Atlantydy i początkiem pisanej historii.
Autor Conana zaproponował tezę, iŜ barbarzyńskie najazdy i naturalne katastrofy zniszczyły wszystkie zapisy
Strona 2
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
z tej ery z wyjątkiem okruchów pojawiających się w wiekach późniejszych jako mity i legendy, zapewniając
jednocześnie swych czytelników, iŜ jest to czysto fikcyjna konstrukcja, która nie moŜe być traktowana jako
powaŜna teoria historyczna.
W wiekach hyboriańskich magia była rzeczywistością, a po ziemi krąŜyły niesamowite istoty. Zachodnia
część głównego kontynentu, którego zarysy róŜniły się znacznie od tego ze współczesnych map, dzieliła się
na kilka królestw, ukształtowanych na podobieństwo autentycznych państw ze staroŜytnej i średniowiecznej
historii. W ten sposób Aquilonia mniej lub bardziej odpowiada średniowiecznej Francji, a Poitain Prowansji,
Zingara przypomina Hiszpanię, Asguar i Vanaheim odpowiadają Skandynawii Wikingów, Shem ze swymi
walczącymi miastami–państwami stanowi echo staroŜytnego Bliskiego Wschodu, a Stygia jest fikcyjną wersją
staroŜytnego Egiptu.
Conan pochodzi z Cymmerii, monotonnego, górzystego, okrytego mgłami kraju, którego lud to
Protoceltowie. Conan (którego imię wywiedzione jest z języka Celtów) pojawia się jako młodzieniec we
wschodnim królestwie Zamora i przez kilka lat utrzymuje się ze złodziejstwa. Następnie słuŜy jako najemny
Ŝołnierz, najpierw w orientalnym królestwie Turan, później w kilku królestwach hyboriańskich. Zmuszony do
ucieczki z Argos, przystaje do piratów z wybrzeŜa Kush, działając z shemicką piratką i załogą czarnych
korsarzy.
W późniejszym okresie Conan słuŜy w róŜnych krajach jako najemnik. PrzeŜywa przygody wśród
koczowniczych ludów na stepach wschodu oraz piratów z Morza Viiayet, obszerniejszego niŜ Morze
Kaspijskie, które później powstanie w tym miejscu. Zostaje wodzem plemion z Gór Himeliańskich,
pustynnego miasta w Stygli, piratem na Wyspach Barachanskich i kapitanem statku zingarańskich korsarzy.
W końcu wraca do rzemiosła Ŝołnierskiego w słuŜbie Aquilonii, najpotęŜniejszego z hyboriańskich królestw.
Prowadzi zwycięską wojnę z dzikimi Piktami na jego zachodniej granicy, awansuje na generała, ale musi
uciekać, gdyŜ grozi mu śmierć ze strony zdeprawowanego i okrutnego króla Numedidesa.
Po dalszych przygodach Conan (obecnie mniej więcej czterdziestoletni) zostaje zabrany z wybrzeŜa Kraju
Piktów przez statek przywódców rewolty przeciw tyrańskim rządom Numedidesa. Ci wybierają Conana na
głównodowodzącego sił rebelii i właśnie w tym miejscu rozpoczyna się niniejsza opowieść.
L. Sprague De Camp
Villanova, Pensylwania
lipiec 1978
1
CZASY UKORONOWANEGO SZALEŃSTWA
Noc rozpostarła swe czarne, błoniaste skrzydła nad wieŜami królewskiej Tarancji. Na cichych, zamglonych
ulicach płonęły kaganki niczym wieszczące śmierć oczy drapieŜników w nieprzebytej dziczy. Niewielu było
śmiałków, którzy waŜyli się spacerować ulicami miasta w noc taką jak ta, pomimo Ŝe ciemności nasycone
były aromatem wczesnej wiosny. Ci nieliczni, których konieczność wypędziła z domostw, przemykali się
ukradkiem jak złodzieje, spręŜając się na kaŜdy szelest lub cień.
Na wzniesieniu, dookoła którego rozpościerało się Stare Miasto, na tle bladych gwiazd królewski pałac
wznosił swój ozdobiony rzeźbionymi gzymsami dach. Mroczny gmach czaił się na wzgórzu niczym potwór z
minionych wieków, spoglądając na mury miejskie jak na zniewalającą go klatkę z kamiennych bloków.
W oświetlonych mdłymi płomykami marmurowych korytarzach i kruŜgankach milczenie zalegało jak pył w
stygijskim grobowcu. Nikt poza królewską straŜą nie przemierzał wnętrz uśpionego pałacu. Jednak nawet ci
pokryci bliznami i zahartowani w bojach weterani niechętnie spoglądali na boki, w głąb cieni wypełniających
pałacowe zaułki. Twarze straŜników wykrzywiały się przy kaŜdym niespodziewanym odgłosie.
Dwóch gwardzistów stało przed portalem udrapowanym w kosztowne brokatowe zasłony. Zesztywnieli i
zbledli, gdy za drzwiami rozległ się przeraźliwy krzyk, który jak lodowata igła przeszył ich serca rozpaczliwą
pieśnią agonii.
— Mitro, nie opuszczaj nas — wyszeptał z drŜeniem straŜnik po lewej.
Jego towarzysz nic nie odrzekł, lecz łomoczące serce biło mu w takt milczącej modlitwy: — Mitro, miej nas
w opiece i ten kraj takŜe…
Albowiem mawiano w Aquilonii, najdumniejszym z hyboriańskich królestw: „NajodwaŜniejsi korzą się, gdy
szaleństwo nosi koronę”. A król Aquilonii był szalony.
Numedides było jego imię. Był siostrzeńcem i następcą Vilerusa III oraz potomkiem odwiecznej linii
królewskiej. Od sześciu lat królestwo jęczało pod jego cięŜką ręką. Był to człowiek przesądny, nieoświecony,
pobłaŜający sobie i okrutny. Jednak do tej pory jego grzechy nie wyróŜniały go spośród wielu innych królów
rozpustników i zbrodniarzy rozmiłowanych w miękkim ciele, świście bicza i wyciu katowanych. JuŜ na
początku panowania Numedides przekazał swoim ministrom wszelkie sprawy państwa, sam oddając się
wyłącznie zmysłowym przyjemnościom w haremie, który był równieŜ izbą tortur.
Strona 3
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
Wszystko to jednak przekroczyło granice ludzkiego pojmowania wraz z pojawieniem się na dworze
Thulandry Thuu. Nikt nie mógł powiedzieć, kim był ten ascetyczny, śniady męŜczyzna w średnim wieku. Nikt
równieŜ nie wiedział, dlaczego ani skąd przybył do Aquilonii.
Niektórzy szeptali, iŜ był wiedźminem z okrytych mgłami krain Hyperborei, inni, Ŝe wyłonił się ze złowrogich
cieni tęŜejących w podziemiach świątyń Stygii czy Shemu. Wierzono nawet, Ŝe był Vediańczykiem, gdyŜ to
sugerowało jego imię. Nie wiadomo jednak, czy było ono prawdziwe. Wiele teorii głoszono, lecz nikt nie znał
prawdy.
JuŜ ponad rok Thulandra Thuu Ŝył w pałacu, ciesząc się władzą i przywilejami królewskiego faworyta.
Niektórzy powiadali, Ŝe był filozofem, alchemikiem usiłującym przemienić Ŝelazo w złoto lub sporządzić
legendarne panaceum. Inni twierdzili, Ŝe to czarownik, wprawiony w najczarniejszych arkanach magii. Kilku
rozsądniej myślących szlachciców uwaŜało, iŜ jest on jedynie sprytnym szarlatanem, Ŝądnym władzy.
Nikt jednak nie przeczył, Ŝe czarownik rzucił urok na króla Numedidesa. Wszyscy wiedzieli, Ŝe nie
Numedides, lecz Thulandra Thuu rządzi z Rubinowego Tronu. Najmniejszy kaprys przybłędy był prawem.
Królewski kanclerz, Vibius Latro, został poinstruowany, by traktował polecenia Thulandry tak, jak gdyby
pochodziły od samego króla.
Jednocześnie zachowanie Numedidesa stawało się coraz dziwniejsze. ZaŜyczył sobie, by mennica tłoczyła
złote monety z jego podobizną ozdobioną klejnotami, oprócz tego często przemawiał do drzew i kwiatów w
swoim ogrodzie, kaŜąc przy tym tuŜ obok obdzierać ludzi ze skóry. Biada królestwu, którego koronę nosi
szaleniec będący na dodatek marionetką w rękach zręcznego i pozbawionego skrupułów faworyta, niewaŜne,
czy prawdziwego maga, czy chytrego oszusta.
Za zdobionymi brokatem, strzeŜonymi drzwiami znajdowała się sala, której ściany przybrane były mistyczną
purpurą. Odbywała się tu dziwaczna ceremonia.
W przejrzystym, alabastrowym sarkofagu spoczywał uśpiony król. Jego tłuste ciało było obnaŜone. śadna
szata nie zakrywała odraŜających skutków występnego Ŝywota. Skóra Numedidesa pokryta była krostami, po
wargach spływała ślina, a pod oczami zwisały ogromne worki. Kołdun rozdęty i szpetny jak u ropuchy
wystawał ponad brzeg sarkofagu.
Nad królem, głową w dół, wisiała naga, dwunastoletnia dziewczynka. Jej niedojrzałe ciało nosiło ślady po
narzędziach tortur, które teraz spoczywały pośród Ŝarzących się węgli, w miedzianym kotle stojącym obok
krzesła z czarnego Ŝelaza. Mebel ten zdobiły tajemne znaki obrobione w miękkim srebrze.
Gardło dziewczynki było równo przecięte i jej jaskrawa krew ściekała po odwróconej twarzy i zwisających
bezładnie płowych włosach. Sarkofag pod zwłokami częściowo wypełniony był parującą krwią i w tej
szkarłatnej kąpieli pogrąŜone było obleśne ciało króla Numedidesa.
Dookoła sarkofagu stało dziewiętnaście grubych świec, kaŜda wysokości połowy dorosłego męŜczyzny.
Świece te zostały odlane z trupiego wosku, który na rozkaz Thulandry grabarze wydobywali z kilkuletnich
grobów.
Na Ŝelaznym tronie siedział zamyślony sam Thulandra Thuu. Jego włosy, ściągnięte opaską ze złotego
jedwabiu, były srebrzyście siwe. Oczy o niepokojącym, gadzim wyrazie patrzyły chłodno i z uwagą. Wąska
twarz maga wydawała się dziełem utalentowanego rzeźbiarza. Skóra była ciemna jak drzewo tekowe, od
czasu do czasu zaś wąskie wargi zwilŜał ruchliwy spiczasty język. Szczupły tors okryty był sztuką morwowego
brokatu, owiniętą dwukrotnie i udrapowaną na jednym barku, pozostawiając drugi odkryty. śylaste ramiona
spoczywały nieruchomo na poręczach krzesła.
Co jakiś czas Thulandra unosił wzrok znad spoczywającej na jego kolanach starej księgi, oprawionej w
skórę pytona, i z namysłem spoglądał na alabastrową skrzynię, w której nalane cielsko króla Numedidesa
spoczywało w kąpieli z dziewiczej krwi. Następnie, marszcząc brwi, znów powracał do lektury swej księgi.
Pergaminowe karty tego traktatu pokrywało pajęcze pismo nie znane mędrcom Zachodu. Rzędy
pochylonych, haczykowatych liter ciągnęły się kolumnami w dół strony. Znaki te wypisane były atramentami o
barwach szmaragdu, ametystu i cynobru, nie spłowiałymi mimo upływu czasu.
Wodny zegar ze złota i kryształu, stojący pod ścianą, zadzwonił srebrzyście. Thulandra Thuu znów zajrzał
do sarkofagu. Nagły grymas, który wykrzywił wąskie usta królewskiego faworyta, świadczył o niepowodzeniu
przedsięwzięcia. Głęboka czerwień kąpieli ciemniała — powierzchnia krwi matowiała od skrzepu, w miarę jak
uchodziło z niej Ŝycie.
Czarownik wstał nagle i z gniewem rzucił księgą o ścianę. Uderzyła w draperię i upadła otwarta, grzbietem
do góry. Gdyby ktoś jeszcze był tu obecny, to mógłby teraz odczytać stygijski napis na okładce owego dzieła,
który brzmiał: „Sekrety nieśmiertelności, pióra Guchoty z Shamballah”.
Obudziwszy się z hipnotycznego transu, król Numedides wygramolił się z sarkofagu i wszedł do basenu z
wodą pachnącą kwiatami. Wilgotnym ręcznikiem otarł z krwi swe prostackie rysy, podczas gdy Thulandra
Thuu spłukiwał gąbką resztę jego cięŜkiego ciała. Czarownik nie zamierzał dopuścić nikogo, nawet
garderobianych króla, do sekretów swej wiedzy i z tej przyczyny musiał sam zająć się obmyciem i
osuszeniem monarchy. Król wpatrzył się natarczywie w zamyślone oczy czarnoksięŜnika.
Strona 4
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
— No i? — zapytał chrapliwym głosem. — Jakie są skutki? Czy siła Ŝyciowa pojawiła się w mym ciele, gdy
wyciekła z tego dzieciucha?
— Po trosze, wielki królu — odpowiedział Thulandra głosem zupełnie pozbawionym intonacji. Mówił
dziwnie, skandując poszczególne sylaby. — Po trosze, ale nie dosyć.
Numeides burknął coś i podrapał się we włochaty kołdun. Włosy na brzuchu Numedidesa, tak jak jego
broda, były rdzawoczerwone, wpadające w siwiznę.
— A zatem musimy robić to dalej — stwierdził. — W Aquilonii jest wiele dziewczyn, których krewni nigdy nie
ośmielą się donieść o ich zaginięciu, a moi szpiedzy są dość zmyślni w tym fachu.
— Pozwól mi to przemyśleć, królu. Muszę sprawdzić w zwoju z Amendarath, czy owo częściowe
niepowodzenie nie jest skutkiem nie sprzyjającej opozycji lub koniunkcji planet. Sądzę teŜ, iŜ ponownie ułoŜę
twój horoskop. Gwiazdy wieszczą złe czasy.
Król, któremu z trudem udało się wdziać na siebie szkarłatną szatę, ujął w dłoń puchar wina, w którym
pływały pączki maku, i jednym tchem wychylił ten egzotyczny napój.
— Wiem, wiem — burknął. — Zamieszki wybuchają na granicy, a w połowie szlachetnych rodów roi się od
spisków. Nie lękaj się jednak, mój strachliwy przyjacielu! Ten ród królewski duŜo wytrzymał i długo jeszcze
będzie trwał, gdy ty juŜ w proch się obrócisz.
Oczy króla zaszkliły się i dziwny uśmieszek wykrzywił kąciki jego warg.
— Pył, pył, wszystko to pył — wymamrotał. — Wszystko oprócz Numedidesa. — Zaraz potem nachmurzył
się i prychnął rozdraŜniony: — Nie potrafisz odpowiedzieć na moje pytanie? Chcesz następną dziewczynę do
swoich doświadczeń?
— Tak, o panie — powiedział Thulandra po chwili namysłu. — Wymyśliłem ulepszenie ceremonii, które,
jestem przekonany, doprowadzi do naszego celu.
Król uśmiechnął się szeroko i walnął dłonią w szczupłe plecy czarownika. Nieoczekiwane uderzenie
zachwiało magiem. Grymas gniewu przemknął po mrocznych rysach Thulandry i zniknął natychmiast, jak
zasłonięty niewidzialną dłonią.
— Dobrze, panie czarowniku! — zagrzmiał Numedides. — Uczyń mnie nieśmiertelnym, bym wiecznie
władał tym krajem, a dostaniesz górę złota. JuŜ teraz czuję w sobie boską moc — jednakŜe zaczekam
jeszcze z ogłoszeniem swej przemiany mym wiernym poddanym.
— AleŜ, panie! — powiedział zaskoczony czarnoksięŜnik. — Sytuacja jest gorsza, niŜ sądzisz. Lud się
burzy. Dochodzą wieści o buntach na południu i w prowincjach nadmorskich. Nie rozumiem…
Król machnięciem ręki zbył jego słowa.
— JuŜ wiele razy poskramiałem tych buntowniczych łotrów, więc poradzę sobie z nimi i teraz — stwierdził
krótko.
To, co król potraktował jako błahostkę, było jednak kwestią wymagającą powaŜnej troski. Na zachodniej
granicy Aquilonii trwała nieustanna wojna wszystkich ze wszystkimi spowodowana przez chorobliwe ambicje
drobnych baronów. Lud jęczał pod srogim jarzmem i wołał o złagodzenie przytłaczających podatków i
ukrócenie niesprawiedliwości popełnianych przez urzędników królewskich. Zmartwienia prostego ludu
niewiele jednak obchodziły jego monarchę. Numedides był głuchy na jego wołania.
Król nie był jednak tak zaślepiony pragnieniem nieśmiertelności, by lekcewaŜyć wieści przynoszone przez
szpiegów, pozostających pod rozkazami Vibiusa Latro. Kanclerz donosił, Ŝe przywódcą spiskowców jest nie
kto inny, jak bogaty i potęŜny hrabia Trocero z Poitain. Trocero nie był kimś, kogo moŜna było potraktować
jak chłystka. Za hrabią stała liczna, gotowa na kaŜde skinienie druŜyna zbrojnych. Ludzie Trocera byli wierni i
zdyscyplinowani.
— Trocero — powiedział z namysłem król. — Oto cały nasz kłopot. — To on musi zostać zgładzony. Stał
się zbyt silny. Trzeba nam znaleźć zdolnego truciciela… Oprócz tego potrzebny będzie mój wierny Amulius
Procas. Stacjonuje on teraz na południowej granicy. Trzeba go wezwać. Amulius nieraz juŜ gniótł róŜnych
wszawych władyków, którym uroiło się zostać buntownikami. Oczy Thulandry Thuu były nieprzeniknione. —
Wyczytałem w obliczu niebios znaki wieszczące niebezpieczeństwo wiszące nad twoim generałem, panie —
powiedział powoli mag. — Amulius musi zatroszczyć się o… Numedides przestał go słuchać. Wypite przed
chwilą wino z pączkami maku rozbudziło jego zmysłowe apetyty. Właśnie przypomniał sobie, Ŝe w jego
haremie znalazła się niedawno rozkoszna Kushytka o pełnych piersiach. Wizje tortur, którym miał zamiar ją
poddać, zaczęły nabierać kształtu w wypaczonym umyśle króla.
— Idę — powiedział stanowczo. — Nie zatrzymuj mnie, bo cisnę w ciebie grom.
Numedides wyciągnął palec wskazujący w stronę Thulandry Thuu i wydał gardłowy skowyt. Potem
zarechotał prostacko, otworzył drzwi za purpurowym arrasem i wyszedł przez nie. Owo sekretne przejście
prowadziło do tej części haremu, o której szeptano z przeraŜeniem jako o Domu Bólu i Przyjemności.
CzarnoksięŜnik popatrzył za nim z cieniem uśmiechu na ustach, po czym bez pośpiechu pogasił świece.
— Och, Królu Ropuch — wymruczał mag w swym ojczystym języku. — Czystą prawdę rzekłeś, tylko osoby
miejscami zamieniłeś. To Numedides rozpadnie się w proch i pył, a Thulandra będzie władać Zachodem z
Rubinowego Tronu. Stanie się to, gdy tylko Ojciec Set i Matka Kali wskaŜą swemu kochającemu synowi, jak
wydrzeć z ciemnych stronic Nieznanego tajemnicę wiecznego Ŝycia…
Strona 5
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
Cichy śmiech zabrzmiał w pogrąŜonej w ciemnościach komnacie niczym szelest węŜa, prześlizgującego się
po ciałach zamordowanych istot ludzkich.
2
LWY SIĘ GROMADZĄ
Daleko na południe od Aquilonii smukła galera rozcinała wody Oceanu Zachodniego. Statek, będący
własnością kupca z Argos, kierował się w stronę brzegu, gdzie w półmroku migotały światła Messancji.
Pasmo świetlistej czerwieni na zachodnim horyzoncie znaczyło odejście dnia. Szafirowe niebo zdobiły
klejnoty wieczornych gwiazd blednące w miarę, jak wschodził księŜyc.
Na pokładzie dziobowym stało siedmiu ludzi owiniętych w długiepłaszcze osłaniające ich przed lodowatymi
kroplami wodnej piany pryskającej spod okutego brązem dziobu, rytmicznie rozcinającego nadpływające fale.
Jednym z owej siódemki był Dexitheus, siwooki, dojrzały wiekiem męŜczyzna o powaŜnej twarzy. Spod
płaszcza wystawała mu powiewna szata kapłana Mitry.
Obok niego stał szeroki w ramionach i szczupły w biodrach szlachcic o ciemnych przetykanych siwizną
włosach. Na jego płaszczu, na piersiach wyhaftowano złotą nicią trzy lamparty Poitain. Był to Trocero, hrabia
Poitain. Motyw trzech lampartów powtarzał się jeszcze na banderze, która powiewała na przednim maszcie
wysoko nad jego głową.
Na lewo od Trocera stał młodzieniec o arystokratycznych rysach, w zadumie przeczesujący palcami krótką
bródkę. Spod kołnierza jego płaszcza przebłyskiwały ogniwa srebrzonej kolczugi. To młody, zdolny oficer
Prospero z Poitain. TuŜ obok korpulentny męŜczyzna nie zwaŜając na słabe światło gryzmolił coś pośpiesznie
rysikiem na woskowanej tabliczce. Był nim Publius, dawny skarbnik królewski, który złoŜył rezygnację
protestując w ten sposób przeciw polityce nieograniczonych podatków wymyślonej przez Numedidesa.
Przy drugiej burcie stały dwie kobiety. Powabna Belesa z Korzetty, szlachcianka z Zingary, młoda, smukła i
o klasycznej urodzie. Do jej boku tuliła się blada, lnianowłosa dziewczynka, szeroko rozwartymi oczami
przypatrująca się światłom nadbrzeŜa. Była to niewolnica z Ofiru, Tina, wykupiona z rąk srogiego pana przez
Belesę, siostrzenicę nieŜyjącego hrabiego Valenso. Obie towarzyszyły hrabiemu na wygnaniu z piktyjskiej
dziczy.
Nad nimi wszystkimi górował gigantycznej postury męŜczyzna o posępnym obliczu. Jego oczy miały barwę
tlącego się wulkanicznego błękitu, czarne, proste włosy zaś opadały luźno na szerokie barki. Człowiek ten
pochodził z Cymmerii, a jego imię brzmiało: Conan.
Płaszcz Conana niedbale zarzucony na ramiona nie zakrywał jedwabnej przyciasnej koszuli, której szwy
trzeszczały przy kaŜdym drgnięciu potęŜnych muskułów. Koszula ta pochodziła z jednej ze skrzyń naleŜących
do wodza piratów, Tranicosa Krwawego, znalezionych w jaskini w Kraju Piktów. Sam Tranicos i jego kamraci
gnili teraz w jamie, w której leŜał wcześniej zdobyty przez nich skarb stygijskiego księcia. Ubranie
barbarzyńcy, zbyt małe na tak potęŜnego męŜczyznę, było spłowiałe, popękane w szwach i poplamione
winem oraz krwią. Jednak nikt patrzący na Cymmerianina, stojącego z szerokim mieczem u boku, nie wziąłby
go za Ŝebraka.
— Jeśli wystawimy skarb Tranicosa na sprzedaŜ — mówił hrabia Trocero — król Milo moŜe nabrać do nas
niechęci. Do tej pory traktował nas łaskawie, lecz gdy koło jego uszu zaczną brzęczeć pogłoski o naszych
bogactwach w rubinach, szmaragdach, ametystach i tym podobnych błyskotkach, moŜe on uznać, Ŝe naleŜy
się ono koronie Argos.
Prospero skinął głową.
— Tak, Milo z Argos lubi dobrze wypełniony skarbiec tak samo jak kaŜdy monarcha. Jednak jeŜeli zbliŜymy
się tylko do złotników i lichwiarzy Messancji, to po godzinie całe miasto będzie szeptać o naszym sekrecie.
— Komu więc sprzedamy klejnoty? — zapytał Trocero.
— Spytajcie naszego wodza — zaśmiał się chytrze Prospero. — Popraw mnie, o ile się mylę, generale
Conan, ale czyŜ nie zawarłeś w swoim czasie znajomości z… ee…
Conan wzruszył ramionami.
— Czy chodzi ci o to, Ŝe byłem kiedyś krwawym piratem mającym w kaŜdym porcie swego pasera? Tak,
tak było i mogłoby tak być dotąd, gdybyście nie zjawili się na czas, by skierować me złoto na wyŜszy cel niŜ
karczemne dziewki — przemówił po Aquilońsku płynnie, choć z barbarzyńskim akcentem.
Po chwili przerwy Conan odezwał się znowu:
— Mój plan jest taki: Publius uda się do skarbnika Argos, by podjąć z powrotem zastaw złoŜony za
uŜytkowanie tej galery oraz uiści odpowiednią opłatę. W tym czasie ja zabiorę nasz skarb do dyskretnego
handlarza, którego znam z dawnych dni. Stary Varro zawsze dawał mi dobrą cenę za łup.
— Stare plotki powiadają — rzekł Prospero — Ŝe perły Tranicosa mogą być więcej warte niŜ wszystkie inne
klejnoty świata. Ludzie tacy jak ten, o którym mówisz, ofiarują nam jedynie ułamek ich wartości.
— Przygotuj się na rozczarowanie — odrzekł Publius. — Wartość takich błyskotek zawsze wzrasta przy
opowiadaniu, a maleje przy sprzedaŜy.
Na twarzy Conana pojawił się wilczy uśmiech.
Strona 6
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
— Wyciągnę, ile zdołam, nie bójcie się. Pamiętajcie, Ŝe często dokonywałem podobnych interesów. Poza
tym nawet część tego skarbu wystarczy do wprawienia w ruch wszystkich mieczy Aquilonii. — Conan spojrzał
na nadbudówkę, gdzie stali kapitan i sternik.
— HejŜe! Kapitanie Zeno! — zagrzmiał w języku argosańskim. — Powiedz swoim wioślarzom, Ŝe jeŜeli
dotrą do brzegu przed zamknięciem tawern, to kaŜdy z nich dostanie srebrny grosz ponad ustaloną zapłatę!
Widzę przed nami światła łodzi pilota.
Conan odwrócił się do swoich towarzyszy i zniŜył głos.
— Teraz, przyjaciele, musimy strzec swych języków, by nie wygadać się o naszych bogactwach. Jedno
zbłąkane słowo moŜe nas kosztować środki do kupienia usług ludzi, których potrzebujemy. Zapamiętajcie to!
Łódź portowa, w której przy wiosłach siedziało sześciu krępych Argosańczyków, szybko zbliŜała się do
galery. Na jej dziobie ubrana w płaszcz postać wymachiwała na boki latarnią. Kapitan Zeno odpowiedział
podobnie. Gdy Conan ruszył na dół, by spakować swe skąpe bagaŜe, Belesa połoŜyła dłoń na jego ramieniu.
Spojrzenie jej łagodnych oczu spoczęło na jego twarzy, a w jej głosie zabrzmiało zakłopotanie.
— WciąŜ zamierzasz odesłać nas do Zingary? — spytała.
— Tak będzie najlepiej, pani. Wojny i bunty to nie miejsce dla szlachetnie urodzonych kobiet. Za klejnoty,
które ci dałem, powinnaś otrzymać sumę wystarczającą na urządzenie sobie Ŝycia. To twoje wiano. JeŜeli
sobie Ŝyczysz, zajmę się ich spienięŜaniem. Teraz jednak muszę zająć się swoimi sprawami.
Belesa bez słowa wręczyła Conanowi mały woreczek z miękkiej skóry, a potem patrzyła za nim, jak idzie w
stronę swojej kabiny na rufie. Wszystko, co było w niej kobietą, czuło męskość emanującą z niego jak Ŝar z
huczącego paleniska. GdybyŜ tylko mogło się spełnić jej niewypowiedziane pragnienie! Conan uratował ją i
Tinę z rąk Piktów, ale nigdy nie był dla nich niczym więcej jak tylko przyjacielem i opiekunem.
Belesa uświadomiła sobie z Ŝalem, Ŝe Conan był od niej mądrzejszy w tych sprawach. On wiedział, Ŝe
delikatna, szlachetnie urodzona dama, wychowana zgodnie z zingarańskim ideałem kobiecej skromności i
czystości, nigdy nie mogłaby przyzwyczaić się do niecywilizowanego, twardego Ŝycia poszukiwacza przygód.
Co więcej, gdyby został zabity, ona stałaby się wyrzutkiem, poniewaŜ ksiąŜęce domy Zingary nigdy nie
przyjęłyby do swych marmurowych wnętrz dziewki barbarzyńskiego najemnika.
Z westchnieniem dotknęła dziewczynki, która przycupnęła obok niej.
— Czas zejść na dół, Tina, i spakować się.
Wśród krzyków i nawoływań galera powoli dobiła do nabrzeŜa. Publius uiścił opłatę portową i wynagrodził
pilota. Uregulował teŜ naleŜność wobec kapitana Zeno i jego załogi, po czym złoŜył argosańskiemu szyprowi
ceremonialne poŜegnanie.
Marynarze wykonując ostatnie rozkazy kapitana opuścili Ŝagiel i schowali go pod pokładem. Wioślarze
wsunęli wiosła pod ławy. Potem cała załoga wylała się radośnie na brzeg.
W oknach zajazdów i tawern płonęły jaskrawe światła. Wymalowane dziewki wychylały się z okien i
zaczepiały marynarzy prowokując ich docinkami i pogodnymi sprośnościami.
NadbrzeŜna ulica pełna była próŜnujących ludzi. Pijacy snuli się na miękkich nogach, Ŝebracy chrapali pod
murami, niektórzy pozbywali się nadmiaru płynów w ciemnych ujściach bocznych uliczek.
Jeden spośród tych ludzi nie był taki pijany, jak mogłoby się wydawać. Był to szczupły Zingarańczyk o
twarzy sprawiającej wraŜenie, Ŝe wyciosano ją tępym toporem w twardym drewnie. Imię, które podawał jako
własne, brzmiało Quesado. Błękitnoczarne loki okalały jego oblicze, a oczy o cięŜkich powiekach przydawały
mu zwodniczego wyglądu sennego przygłupa. Ubrany w czarne szaty stał nieruchomo na progu jednego z
domów, jak gdyby czas się dlań zatrzymał. Gdy zaczepiło go dwóch pijanych marynarzy, odpowiedział im
starym dowcipem, po którym tamci chichocząc ruszyli swoją drogą.
Quesado obserwował cumującą przy nabrzeŜu galerę. ZauwaŜył, Ŝe po rozproszeniu się załogi statek
opuściło pięciu uzbrojonych męŜczyzn, którym towarzyszyły dwie kobiety. Po zejściu na brzeg ludzie ci
zaczekali, aŜ kilku gapiów podejdzie, by zaofiarować im swe usługi. Wkrótce całe towarzystwo zniknęło,
otoczone przez podąŜających za nimi tragarzy, dźwigających na barkach szkatuły i marynarskie torby.
Gdy ciemność wchłonęła ostatniego z tragarzy, Quesado pomaszerował do winiarni, w której zebrała się
część załogi statku. Wyszukał sobie miejsce przy ogniu, zamówił wino i przyjrzał się marynarzom. Na koniec
wybrał muskularnego argosańskiego wioślarza, dobrze juŜ wstawionego, i przysiadł się do niego. Postawił
chłopakowi kufel piwa i opowiedział sprośny dowcip.
Wioślarz roześmiał się hałaśliwie i kiedy przestał rechotać, Zingarańczyk powiedział obojętnie:
— Nie jesteś przypadkiem z tej wielkiej galery cumującej przy trzecim molo?
Argosańczyk kiwnął głową, przełykając piwo.
— To statek handlowy, nie?
Wioślarz potrząsnął swą zmierzwioną czupryną i przypatrzył mu się pogardliwie.
— MoŜna być pewnym, Ŝe durny obcokrajowiec nie odróŜni jednego statku od drugiego! — parsknął. — To
„Arianus”, okręt wojenny, krzywonogi matołku! Bo wielcy wojownicy na nim płynęli.
Quesado palnął się dłonią w czoło.
— Och, bogowie! — zawołał. — Co ze mnie za głupiec! Zbyt długo byłem z dala od morza. Ale czy nie
płynął pod jakąś banderą z lwami?
Strona 7
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
— To ksiąŜęce lamparty Poitain, przyjacielu — powiedział z waŜną miną wioślarz. — To właśnie hrabia
Poitain, nikt inny, wynajął ten okręt i osobiście nim dowodził.
— Trudno w to uwierzyć! — wykrzyknął Quesado, udając wielce zdumionego. — Jakaś doniosła misja
dyplomatyczna, to pewne… — zagadnął.
Pijany wioślarz zadowolony, Ŝe trafił na chętnego słuchacza, zareagował natychmiast:
— To była przeklęta podróŜ! Co najmniej tysiąc mil, jak nie więcej, i cud, Ŝe nie poderŜnęli nam gardeł dzicy
Piktowie…
W tym momencie oficer z „Arianusa” połoŜył cięŜką dłoń na jego ramieniu.
— Trzymaj język za zębami, gadatliwy półgłówku! — warknął oficer, spoglądając podejrzliwie na
Zingarańczyka. — Kapitan ostrzegł nas, byśmy nie rozpuszczali języków przy obcych, więc zamknij jadaczkę!
— Tak jest — wybełkotał wioślarz i unikając spojrzenia Quesado, ukrył twarz w kuflu z piwem.
— Nic mi po tym, koledzy — ziewnął Zingarańczyk z beztroskim wzruszeniem ramion. — Ostatnio tak mało
się dzieje w Messancji, Ŝe myślałem, iŜ nałapię trochę plotek. — Podniósł się leniwie, zapłacił i wyszedł.
Na zewnątrz Quesado porzucił pozę sennej obojętności. Pomaszerował raźno ulicą wzdłuŜ nabrzeŜa, aŜ
dotarł do obskurnego domu, w którym wynajmował pokój, a którego okna wychodziły na port. Wspiął się na
wąskie schody i poruszając się jak nocny złodziejaszek dotarł do swej izby na drugim piętrze.
Zamknął szybko drzwi, zaciągnął złachmaniałe zasłony w oknach i zapalił ogryzek świecy od węgli
Ŝarzących się w Ŝelaznym piecyku. Następnie usiadł przy kiwającym się stole i ostro zastruganym piórem
napisał kilka słów na wąskim pasku papieru.
Sporządziwszy wiadomość, zwinął karteczkę i umieścił ją wewnątrz brązowego cylinderka nie większego
niŜ paznokieć. Potem wstał, otworzył klatkę stojącą pod ścianą i wydobył z niej gołębia pocztowego.
Przymocował cylinderek do jego łapki, podszedł do okna, otworzył je, po czym wyrzucił ptaka w ciemność
nocy. Gołąb zrobił kółko nad portem i zniknął w mroku. Quesado uśmiechnął się posępnie. Dziewięć dni
później w Tarancji Vibius Latro, kanclerz króla Numedidesa i przełoŜony jego szpiegów, otrzymał z rąk
królewskiego ptasznika małą rurkę z brązu. Delikatnie rozwinął cieniutki papier i pochylił go ku smudze
światła skośnie wpadającej przez okno w jego gabinecie. Przeczytał: „Hrabia Poitain z niewielką świtą przybył
z odległego portu w tajnej misji Q”.
Przeznaczenie ciąŜy nad wszystkimi królami, a magiczne znaki potrafią przepowiedzieć upadek z dawna
panujących dynastii i zagładę potęŜnych władców. W tym przypadku jednak nie trzeba było czarów ani
przepowiedni, by wyczuć, Ŝe tron Numedidesa znajduje się w powaŜnym niebezpieczeństwie. Wszędzie
objawiały się oznaki nadciągającego upadku.
Niepokojące wieści dochodziły z południowych królestw, wędrując na północ zakurzonymi drogami i
niewidzialnymi powietrznymi ścieŜkami. Posłania te docierały do Poitain i innych feudalnych włości wzdłuŜ
rozrywanej prywatnymi wojnami granicy Aquilonii. Niektóre z tych wezwań do buntu przenikały nawet przez
palisady wojskowych obozów oraz mury twierdz i znajdowały posłuch wśród Ŝołnierzy, którzy walczyli pod
dowództwem Conana w wielkiej bitwie pod Velitrium i wcześniej na Łące Rzeźni, gdzie Cymmerianin po raz
pierwszy zadał klęskę hordom dzikich Piktów. śołnierze z jego starego regimentu, Lwów, dobrze go
pamiętali. Tak jak bestie, których imię nosili, pozostawali wciąŜ wierni przywódcy swego stada. Inni, którzy
przychylali ucha wezwaniom, dość juŜ mieli słuŜby obłąkanemu królowi, który nie sprostał trudowi rządzenia
krajem i folgował swym przeciwnym naturze Ŝądzom.
W ciągu trzech miesięcy od przybycia Conana do Messancji wielu Aquilońskich weteranów wojen z Piktami
porzuciło słuŜbę bądź zdezerterowało ze swych oddziałów i podąŜyło na południe. Wraz z nimi wyruszali
Poitańczycy i Bossończycy, Gunderlandczycy z Północy, taurańscy pachołkowie, szlachetki z Tarancji,
zuboŜali rycerze z odległych prowincji oraz wielu łowców przygód bez grosza przy duszy.
— Skąd oni wszyscy się biorą? — zastanawiał się Publius, stojąc za Conanem koło namiotu
głównodowodzącego i obserwując, jak zbieranina obszarpanych wojowników wjeŜdŜa do rebelianckiego
obozu. Ich konie były wychudzone, uprzęŜe ponadrywane, zbroje zardzewiałe, a oni sami pokryci stwardniałą
warstwą kurzu i brudu.
— Wasz szalony król ma wielu wrogów — mruknął Conan. — Ciągle donoszą mi o rycerzach, którym
odebrał ziemie, szlachcicach, którym córki lub Ŝony zniewaŜył, kupcach, których oskubał do ostatniego
grosza — nawet o zwykłych wyrobnikach i chłopach mających na tyle dzielne serca, by podnieść broń
przeciw szaleńcowi w koronie. Ci tam zostali wyjęci spod prawa i wypędzeni za byle sprzeciw lub skargę.
— Tyrani często sieją ziarna własnego upadku — powiedział Publius. — Ilu ludzi juŜ mamy?
— Ponad dziesięć tysięcy, wedle wczorajszych obliczeń.
Publius zagwizdał.
— AŜ tylu? Powinniśmy ograniczyć zaciągi, inaczej zuŜyjemy wszystkie pieniądze z naszego skarbu. Choć
za klejnoty Tranicosa dostaliśmy w istocie wielką sumę, to stopnieje ona jak śnieg na wiosennym słońcu,
jeŜeli dalej będziemy brać wszystkich jak popadnie.
Conan poklepał po plecach korpulentnego cywila.
— Dobry Publiusie, to jest juŜ twoje zadanie. Musisz dopilnować, aby nasza kiesa wytrzymała tę ucztę
Strona 8
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
sępów. Dzisiaj rano zwróciłem się do króla Milo z prośbą o więcej miejsca na obóz. W odpowiedzi zalał mnie
potokiem skarg: nasi ludzie zatłoczyli Messancję, spowodowali, Ŝe ceny idą w górę, a niektórzy popełniają
przestępstwa. Pragnąłby przeto, byśmy albo przenieśli się do nowego obozu, albo ruszyli do Aquilonii.
Publius zmarszczył brwi.
— W czasie gdy nasze oddziały się szkolą, musimy być blisko miasta i morza, by mieć nieskrępowany
dostęp do dostaw. Dziesięć tysięcy brzuchów potrzebuje wiele jadła, inaczej ich posiadacze zaczną się
krzywić i pouciekają.
Conan wzruszył ramionami.
— Nie ma na to rady. Trocero i ja wyjeŜdŜamy jutro szukać nowego miejsca na obóz. Podczas następnej
pełni winniśmy juŜ być w drodze do Aquilonii.
— Co to za jeden? — spytał Publius, wskazując Ŝołnierza, który po zakończeniu porannej musztry
przechadzał Się w pobliŜu namiotu Conana. MęŜczyzna ubrany był w liche czarne szaty i musiał tego
popołudnia wychylić niejeden puchar, gdyŜ jego chude nogi uginały się pod nim, a raz nawet potknął się o
kamień, który znalazł się na jego drodze. Gdy zauwaŜył Conana i Publiusa, zerwał z głowy obszarpany
kapelusz, ukłonił się tak nisko, Ŝe prawie stracił równowagę, odzyskał ją i ruszył dalej swoją drogą.
— To Zingarańczyk, zgłosił się kilka dni temu — rzekł Conan. — Wydawał się małym, szczurowatym
łapserdakiem, ale okazał się zupełnie niezłym szermierzem, dobrym jeźdźcem i wytrawnym artystą w
rzucaniu noŜem, tak więc Prospero przyjął go bez wahania. Nazywa się Quesado.
— Twoja sława jak magnes przyciąga ludzi z bliska i z daleka — powiedział Publius.
— Więc lepiej, Ŝebym wygrał tę wojnę — odparł Conan. — W dawnych czasach, gdy przegrywałem bitwę,
mogłem wymknąć się do krain, które mnie nie znały i zacząć od nowa bez niczyjej wiedzy. Teraz to juŜ się nie
uda. Zbyt wielu o mnie słyszało.
— To dla nas dobra wiadomość — uśmiechnął się Publius — Ŝe sława odbiera wodzowi moŜność ucieczki.
Conan nie odpowiedział. W jego umyśle przesunęło się długie pasmo wspomnień, od chwili gdy jako
obszarpany, zagłodzony młodzieniec uciekł z lodowatej Północy i walczył wędrując wzdłuŜ i wszerz całego
kontynentu. Był złodziejem, bandytą, piratem, wodzem dzikusów, a takŜe prostym Ŝołnierzem, który
awansował do rangi generała i stracił to, gdy Fortuna się od niego odwróciła. Od puszcz Kraju Piktów po
stepy Hyrkanii, od śniegów Nordheimu po parujące dŜungle Kush jego imię i sława były legendą. Dlatego
wojownicy z odległych krain zbierali się, by słuŜyć pod jego rozkazami.
Sztandar Conana powiewał teraz dumnie na maszcie jego namiotu. Godło na nim wyobraŜone, złoty lew na
czarnym polu, było pomysłem samego Conana. On, syn cymmeriańskiego kowala, nie był herbowym
szlachcicem, ale największą sławę osiągnął jako dowódca Regimentu Lwów w bitwie pod Velitrium. Godło
tego regimentu przyjął za swoje własne wiedząc, Ŝe Ŝołnierze potrzebują sztandaru, pod którym mogliby
walczyć. To właśnie po Velitrium król Numedides mniemający, iŜ sława Cymmerianina jest groźbą dla jego
władzy, postanowił zabić popularnego generała, w którym wyczuwał przyszłego rywala. Numedides zazdrościł
Conanowi opinii niezwycięŜonego i bał się magnetyzujących zdolności przywódczych barbarzyńcy.
Wymknąwszy się z sideł, które zastawił na niego Numedides, i utraciwszy w ten sposób dowództwo Lwów,
Cymmerianin z nostalgią wspominał dni, które spędził wśród tych Ŝołnierzy. I oto sztandar, pod którym
odniósł swe największe zwycięstwo, powiewał znów nad jego głową.
Teraz potrzebne mu były jeszcze większe zwycięstwa, a złoty lew na czarnym polu stanowił pomyślny znak.
Conan nie był wolny od przesądów. Mimo Ŝe przemierzył pół świata, poznając odległe krainy i egzotyczną
mądrość obcych narodów, zdobywając przy tym wiedzę o postępkach królów, kapłanów, czarnoksięŜników i
wojowników, magnatów i Ŝebraków, prymitywne wierzenia plemion Cymmerii wciąŜ tliły się na dnie jego
duszy.
W tym samym czasie Quesado, gdy tylko namiot dowódcy zniknął mu z oczu, w cudowny sposób odzyskał
trzeźwość. Nie zataczał się juŜ, lecz raźno podąŜył drogą prowadzącą do Północnej Bramy Messancji.
Szpieg przezornie zachował swój pokój z widokiem na port po tym, jak przeniósł się do kwater Ŝołnierskich
w namiotach za murami miasta. Właśnie w tej izbie znalazł list wepchnięty pod drzwi. Papier był nie
podpisany, ale Quasado rozpoznał rękę Vibiusa Latro.
Nakarmiwszy gołębie, Quesado zasiadł do odszyfrowywania kodu kryjącego wiadomość. List wydawał się
zbieraniną gospodarskich banałów, ale po podkreśleniu co czwartego słowa Quesado dowiedział się, Ŝe jego
zwierzchnik przysyła mu współpracowniczkę. Była ona, jak twierdził list, kobietą uwodzicielsko piękną.
Quesado uśmiechnął się drwiąco, a następnie wyskrobał kolejny raport i wysłał go do dalekiej Tarancji.
W czasie gdy armia ćwiczyła musztrę, pociła się i rosła w siłę, Conan poŜegnał się z Belesą i jej młodą
protegowaną. Ich powóz wyruszył drogą do Zingary. Przed nim i za nim jechało dwudziestu Ŝołnierzy. Ukryta
wśród bagaŜu okuta Ŝelazem skrzynia zawierała dość złota, by Belesa i Tina mogły Ŝyć spokojnie przez wiele
lat. Conan miał nadzieję, Ŝe nigdy juŜ ich nie ujrzy.
Cymmerianin nie był obojętny na wdzięki Belesy, ale w tym momencie nie zamierzał zadawać się z Ŝadną
kobietą, a juŜ najmniej z delikatną szlachcianką, dla której nie było miejsca w wojskowym obozie. Później,
gdyby rebelia się powiodła, być moŜe mógłby, a nawet powinien pomyśleć o małŜeństwie. Mimo to Conan
Strona 9
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
potrzebował kobiety. Odczuwał przypływ Ŝądzy jak kaŜdy krzepki męŜczyzna. Długo obywał się bez rozkoszy i
okazywał to czasem przez oschłe słowa, ponure nastroje i gwałtowne wybuchy złości. Wreszcie Prospero,
zgłębiwszy przyczynę tych czarnych nastrojów, ośmielił się zasugerować Conanowi, Ŝe dobrze by mu zrobiło,
gdyby zechciał rzucić nie tylko okiem na dziwki w tawernach Messancji.
— Mając tak duŜy wybór, generale — stwierdził bez ogródek — mógłbyś bez trudu znaleźć odpowiadającą
ci towarzyszkę łoŜa.
Prospero nie zdawał sobie sprawy, Ŝe jego słowa brzęczą jak gzy w uszach smukłego Zingarańczyka, który
przykucnął w pobliŜu namiotu z plecami opartymi o kołek, pozornie przysypiając z głową pochyloną na
kolana.
Conan równieŜ tego nieświadom wzruszeniem ramion zbył radę przyjaciela. Jednak w miarę upływu dni
poŜądanie coraz silniej walczyło z opanowaniem i z kaŜdą mijającą nocą jego potrzeba stawała się coraz
bardziej paląca. Tylko wilgoć kobiety mogła ugasić ten ogień.
Armia rozrastała się z kaŜdym dniem. Napływali łucznicy z bagien Bossońskich, pikinierzy z Gunderlandu,
lekka jazda z Poitain oraz ludzie wysokiego i niskiego stanu z całej Aquilonii. Pole musztry codziennie
rozbrzmiewało okrzykami komend i łoskotem maszerującej piechoty. Prospero i Trocero trudzili się
nieustannie nad przekuciem tej zbieraniny w dobrze wyćwiczoną armię. Czy jednak siła ta, złatana z róŜnych
nacji i nigdy nie wypróbowana w walce, zdoła stawić czoło zahartowanym w bojach oddziałom Amuliusa
Procasa — tego nie wiedział nikt.
KaŜdego dnia w południe Conan dokonywał przeglądu wojsk, po czym spoŜywał popołudniowy posiłek wraz
z Ŝołnierzami. KaŜdego dnia przybywał w gościnę do innej kompanii. Kilka dni po rozmowie z Prosperem o
kobietach publicznych Conan jadł obiad w towarzystwie kompanii lekkiej jazdy. Siedząc pośród pospolitych
Ŝołnierzy tak jak i oni słuchał i opowiadał sprośne dowcipy, Ŝując chleb i popijając gorzkie piwo.
Na dźwięk wysokiego głosu, który nagle wybił się ponad inne, Conan odwrócił głowę i ujrzał znajomego
Zingarańczyka o wąskiej twarzy, który przemawiał pomagając sobie wymowną gestykulacją. Conan przerwał
opowiadanie swojej anegdoty, by jej juŜ nigdy nie skończyć i zaczął przysłuchiwać się słowom Zingarańczyka,
poniewaŜ ten mówił o pewnej kobiecie. Conan poczuł, jak krew zaczyna w nim szybciej krąŜyć.
— Jest tancerką — mówił Zingarańczyk — o włosach czarnych jak skrzydło kruka i oczach zielonych jak
szmaragdy. W jej czerwonych wargach i smukłym ciele jest coś z czarownicy, a piersi ma jak dojrzałe
granaty! — Tu ruchem dłoni pokazał ich kształt. — Co noc tańczy za miedziaki w zajeździe „Pod
Dziewięcioma Mieczami”, obnaŜając swe ciało przed oczami męŜczyzn, ale nie jest pierwszą lepszą. Alcina to
wyniosła, wybredna flirciarka, nie pozwalająca się objąć Ŝadnemu męŜczyźnie. Mówi, Ŝe nie spotkała jeszcze
takiego, który rozbudziłby w niej namiętność!
Oczywiście — dodał Quesado, mrugając obleśnie — bez wątpienia w tym namiocie znajdują się
doświadczeni w miłości wojownicy, którzy zdołaliby zadrzeć kieckę tej wspaniałej dziewce. CóŜ, moŜe nasz
przystojny generał…
W tym momencie Quesado spostrzegł skupione na nim spojrzenie Conana. Przerwał, skłonił głowę i
powiedział szybko:
— Tysięczne przeprosiny, szlachetny generale! To znakomite piwo tak rozluźniło mój nikczemny język, Ŝe
się zapomniałem. Błagam cię, dobry panie, racz mi wybaczyć, Ŝe się zagalopowałem…
— Wybaczam ci — mruknął Conan i zmarszczywszy brwi zajął się własnym talerzem.
Jednak jeszcze tego wieczoru Cymmerianin wypytał swych oficerów o drogę do zajazdu „Pod Dziewięcioma
Mieczami”, po czym wskoczył w siodło i z jednym giermkiem ruszył w kierunku Północnej Bramy. Quesado,
przyczajony w cieniu, uśmiechnął się z zadowoleniem.
3
SZMARAGDOWE OCZY
Zaledwie blady świt dotknął lazurowego nieba, srebrzyście brzmiąca trąbka oznajmiła przybycie posłańca
od króla Milo, Herold wjechał do obozu na gniadej klaczy, dzierŜąc w uniesionej dłoni zapieczętowany i
przewiązany wstęgą zwój. Skrzywieniem ust poseł zareagował na widok rojnego placu apelowego, gdzie
pstrokata zbieranina ustawiała się w szeregi przed porannym apelem. Gdy gromkim głosem wykrzyczał
Ŝądanie, aby zaprowadzono go do namiotu generała Conana, jeden z podwładnych hrabiego Trocero powiódł
go w głąb obozu.
— To zwiastuje kłopoty — mruknął Trocero do kapłana Dexitheusa, wiodąc spojrzeniem za argosańskim
heroldem.
Wysoki, łysy kapłan Mitry pogładził palcami paciorki swego róŜańca.
— Do tej pory powinniśmy juŜ przyzwyczaić się do kłopotów — stwierdził krótko. — Wiesz przecieŜ, mój
hrabio, Ŝe jeszcze więcej kłopotów jest przed nami.
— Mówisz o Numedidesie? — zapytał hrabia z krzywym uśmiechem. — Mój stary druhu, na tego rodzaju
kłopoty jesteśmy przygotowani. Chodzi mi o trudności ze strony króla Argos. Mimo iŜ udzielił pozwolenia na
szkolenie tutaj naszych ludzi, czuję, Ŝe zaczyna niepokoić go obecność tylu Ŝołnierzy oddanych obcej sprawie
Strona 10
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
i zgromadzonych tak blisko jego stolicy. Wydaje mi się, iŜ Jego Królewska Wysokość zaczyna Ŝałować swojej
zgody na tak wygodny punkt zborny dla naszej armii.
— Owszem — dodał Publius podchodząc ku nim. — Nie wątpię, Ŝe lupanary i zaułki Messancji roją się juŜ
od szpiegów Tarancji. Numedides wywrze kaŜdy nacisk na króla Argos, by skłonić go do zwrócenia się
przeciw nam.
— Król musiałby być durniem — powiedział w zamyśleniu Trocero — by zrobić to, gdy nasza armia aŜ
dyszy Ŝądzą walki.
Publius wzruszył ramionami.
— Władca Messancji, jak dotąd, zawsze był naszym przyjacielem — stwierdził. — Królowie są jednak
skłonni do wiarołomstwa, a zimne wyrachowanie włada sercami nawet najszlachetniejszych spośród nich.
Jesteśmy zmuszeni czekać na to, co będzie… Zastanawiam się, jakie to wieści przynosi ten nadęty
posłaniec.
Publius i Trocero oddalili się, by dopilnować swych obowiązków, pozostawiając Dexitheusa w roztargnieniu
przesuwającego w palcach paciorki róŜańca. Kapłan, mówiąc o przyszłych kłopotach, myślał nie tylko o
nadchodzącym starciu, ale takŜe o innych złych zapowiedziach na przyszłość.
Ubiegłej nocy jego spoczynek zakłócił złowieszczy sen. Mitra często objawiał swym wiernym wyznawcom
wiedzę o przyszłych wydarzeniach poprzez sny i Dexitheus zastanawiał się, czy jego sen nie był proroczy.
W tym śnie generał Conan walczył z wrogiem na polu bitwy, wykrzykując rozkazy i wznosząc miecz, lecz za
potęŜnym Cymmerianinem majaczyła smukła, zagadkowa postać. Kapłan nie był w stanie rozpoznać tej
tajemniczej istoty. Widział tylko, Ŝe w cieniu rzucanym przez kaptur zasłaniający twarz jarzyły się kocie oczy
barwy szmaragdowej zieleni i Ŝe istota ta stała za nie chronionymi plecami Conana.
ChociaŜ wznoszące się słońce rozgrzewało łagodny wiosenny poranek, Dexitheus poczuł zimny dreszcz.
Nie lubił takich snów, będących jak kamyki spadające w głęboką studnię spokoju jego ducha.
Gdy królewski herold wyruszył z powrotem drogą do Messancji, gońcy Conana wezwali wszystkich
wyŜszych oficerów na naradę.
Olbrzymi Cymmerianin przywitał ich w swym namiocie z trudem wstrzymując gniew.
— Krótko mówiąc, przyjaciele — zagrzmiał — wolą Jego Królewskiej Wysokości jest, abyśmy wycofali się
na trawiaste równiny na północy, co najmniej na dziesięć mil od Messancji. Król Milo sądzi, iŜ nasza
obecność w sąsiedztwie stolicy zagraŜa zarówno jemu, jak i naszej sprawie. Niektórzy z naszych Ŝołnierzy,
powiada, zbyt awanturniczo poczynali sobie ostatnio w mieście, burząc spokój króla i przysparzając kłopotów
straŜy miejskiej.
— Tego się obawiałem — westchnął Dexitheus. — Nasi wojownicy są zbyt oddani przyjemnościom kielicha
i łoŜa, ale mimo wszystko to jednak zbyt wielkie wymaganie w stosunku do ludzkiej natury spodziewać się po
nich, a zwłaszcza po tak mieszanej kompanii jak nasza, by zachowywali się jak pokorni mnisi.
— Prawda — powiedział Trocero. — Na szczęście jesteśmy przygotowani do wymarszu. Kiedy moŜemy
ruszać, generale?
Conan gwałtownym ruchem zapiął pas z mieczem. Pod równo przyciętą czarną grzywą jego niebieskie oczy
lśniły jak błękitne płomienie.
— Daje nam na to dziesięć dni, ale jestem gotów wyruszyć od razu. W Messancji jest zbyt wiele oczu i
uszu, bym czuł się tu spokojny. Zbyt wielu naszych Ŝołnierzy ma giętkie języki, które puchar wina zbyt łatwo
wprawia w ruch. Przeniosę się na dziewięć albo i dziewięćdziesiąt mil od tego gniazda szpiegów. Bierzmy się
więc do dzieła, panowie. UniewaŜnijcie wszystkie przepustki i wyciągnijcie naszych ludzi z winiarni, siłą, jeŜeli
zajdzie taka potrzeba. Dzisiejszej nocy wyruszę z małym oddziałem, by zbadać drogę i znaleźć nowe miejsce
na obóz. Trocero, będziesz dowodził, dopóki nie wrócę.
Oficerowie wstali i wyszli. Przez resztę dnia Ŝołnierze uwijali się jak mrówki w ukropie, przygotowano
zapasy i ładowano na wozy sprzęt obozowy. Następnego dnia, zanim wstające słońce dotknęło swymi
promieniami pozłacanych wieŜ Messancji, uformowano kolumny marszowe. Gdy resztki mgieł opadły na pola,
armia wyruszyła w drogę. Rycerze i pachołkowie, łucznicy i pikinierzy. Kompania za kompanią szli osłaniani
przez tylne i boczne straŜe.
Conan z oddziałem poitańskiej lekkiej jazdy odjechał na pomoc, gdy jeszcze ciemności spowijały ziemię.
Barbarzyńca nie ufał przyjaźni króla Milo. Wiele spraw miało wpływ na czyny królów. Było moŜliwe, Ŝe
wysłannicy Numedidesa zdołali przekonać argosańskiego monarchę, by sprzymierzył się z władcą Aquilonii,
zamiast polegać na nie dających się przewidzieć losach powstania. W Argos wiedziano, iŜ jeŜeli rebelia
poniesie klęskę, zemsta Aquilonii będzie straszna i natychmiastowa. JeŜeli zaś Milo zamierzał zdradzić, to
powinien zaatakować armię w czasie marszu, gdy jest rozciągnięta w długą kolumnę i zawadzają jej tabory…
Tak więc Lwy ruszyły na północ. W ogromnej większości nie zaprawiona w bojach armia maszerowała
zakurzonymi drogami, przeprawiając się przez brody i pokonując niskie Wzgórza Didymiańskie. Nikt nie
czyhał na maszerujące oddziały, nie atakował ani nawet nie opóźniał ich marszu. Być moŜe podejrzenia
Conana wobec króla Milo były niesłuszne albo powstańcza armia była zbyt silna, by wojska Argos spróbowały
otwartej walki. Być moŜe Milo wyczekiwał na bardziej sprzyjający moment, by rzucić przeciw nim swoje siły.
Strona 11
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
Jednak niezaleŜnie od tego, czy król Argos to przyjaciel, czy utajony wróg, Conan był zadowolony z podjętych
środków ostroŜności.
Gdy pierwszy dzień marszu upłynął bez przeszkód, Conan powróciwszy z nowo obranego miejsca na obóz,
odpręŜył się trochę. Byli teraz poza zasięgiem szpiegów, od których roiło się w Messancji. Zwiadowcy
bezustannie sprawdzali całą okolicę, jeŜeli więc nieprzyjazne oczy śledziły ich nadal, to musiały one kryć się
w samym obozie. Conan miał nadzieję, Ŝe zwiadowcy w końcu odnajdą ich posiadaczy. Na razie jednak nie
wykryto nikogo.
Cymmerianin ufał niewielu ludziom, a i tym nigdy pochopnie. Długie lata Ŝycia poza prawem ugruntowały
jego kocią ostroŜność. Dobrze poznał ludzi, którym towarzyszył i których sprawę przyjął za swoją. Mimo to
nigdy nie zaświtało mu w głowie, Ŝe wróg moŜe znajdować się dosłownie tuŜ za jego plecami…
Dwa dni później powstańcy pokonali bród na rzece Astar i dotarli na równinę Pallos. Na północy majaczyły
Góry Rabiriańskie — zębata linia purpurowych szczytów, które o zachodzie słońca wydawały się być
maszerującymi gigantami. Armia rozbiła obóz na skraju równiny na szczycie rozległego, niskiego pagórka
mogącego po otoczeniu go rowem i palisadą łatwo zamienić się w twierdzę. Tutaj, tak długo jak docierały
dostawy z Messancji i innych miast, powstańcy mogli przygotowywać się do przekroczenia Alimane i wejścia
do Poitain, najbardziej na południe wysuniętej prowincji Aquilonii.
W ciągu następnego dnia Ŝołnierze z kilofami i łopatami pracowali z pośpiechem nad otoczeniem obozu
fosą i wałem ziemnym. Jednocześnie oddziały lekkiej jazdy odjechały z powrotem drogą, którą przybyły, by
eskortować wozy z zapasami.
Późno w nocy z namiotu Conana wymknęła się smukła postać, ubrana tylko w długi, obszerny kaftan, który
zlewał się z ziemią pod jej stopami. Postać ta podeszła do innej, skrytej w cieniu pobliskiego namiotu.
Para wymieniła rozpoznawcze hasła, po czym szczupła dłoń przybrana pierścieniami i bransoletami
wcisnęła w drugą, pobrudzoną ziemią rękę kawałek pergaminu.
— Na tej mapie zaznaczyłam przełęcze, którymi podąŜą buntownicy do Aquilonii — powiedziała dziewczyna
jedwabistym głosem mruczącego kota.
— Prześlę tę wiadomość — szepnęła druga postać. — A nasz pan zajmie się tym, aby szybko dotarła do
Procasa. Dobrze się sprawiłaś, pani.
— Jest jeszcze wiele do zrobienia, Quesado — powiedziała Alcina. — Nie moŜemy być widziani razem.
Zingarańczyk skinął głową i pogrąŜył się w głębszym cieniu. Tancerka odrzuciła kaptur i zapatrzyła się w
pałający bladą poświatą księŜyc. ChociaŜ dopiero co wyszła z namiętnych objęć Conana, jej oświetlone przez
srebrne światło rysy pozostawały nie poruszone i zimne jak lód. Blade, owalne oblicze wyglądało jak maska
wyrzeźbiona w kości słoniowej. W głębokich, szmaragdowych oczach kryła się odrobina rozbawienia,
pogardy i złośliwości.
Tej nocy, gdy powstańcza armia pogrąŜona była we śnie na równinie Pallos u stóp Gór Rabiriańskich, jeden
z rekrutów zdezerterował. Jego nieobecność wykryto dopiero na odprawie wart następnego poranka.
Trocero, gdy doniesiono mu o tym, potraktował to jako wydarzenie o niewielkim znaczeniu. O męŜczyźnie,
Zingarańczyku zwanym Quesado, krąŜyła opinia, iŜ jest on leniwym pijakiem, tak Ŝe jego brak nie był dotkliwą
stratą.
Mimo jego beztroskiego sposobu bycia o Quesado bynajmniej nie moŜna było powiedzieć, Ŝe jest leniwy.
Najsprytniejszy ze szpiegów słuŜących Latro, Zingarańczyk pozorną bezmyślnością maskował czujne
nasłuchiwanie i pilną obserwację wszystkiego dookoła. Był mistrzem w sporządzaniu zwięzłych, lecz
dokładnych raportów. Tej nocy, gdy obozowisko pogrąŜone było we śnie, skradł konia z zagrody, wymknął się
wartownikom i pogalopował w długą drogę na północ.
Dziesięć dni później, pochlapany błotem, pokryty kurzem i zataczając się ze zmęczenia, Quesado dotarł
pod bramę Tarancji. Ołowiany odcisk pieczęci, który nosił na piersi, dał mu szybki dostęp do kanclerza
Numedidesa.
Pan szpiegów zmarszczył brwi nad mapą narysowaną przez Alcinę, a którą Zingarańczyk wręczył teraz
jemu.
— Dlaczego ty sam ją dostarczyłeś? — spytał surowo Latro. — Powinieneś był zostać z armią
buntowników.
Zingarańczyk wzruszył ramionami.’
— Nie mogłem przesłać jej za pomocą gołębia, panie. Kiedy przyłączyłem się do tego stada wyrzutków,
musiałem pozostawić ptaki w Messancji pod opieką mojego pomocnika Fadiusa Kothiańczyka.
Vibius Latro popatrzył zimno na szpiega.
— Więc dlaczego nie przekazałeś mapy Fadiusowi, który mógłby przesłać ją tu w ustalony sposób?
Powinieneś był pozostać w tym gnieździe zdrajców i śledzić koleje losu. Liczyłem na to, Ŝe twój nóŜ znajdzie
się w plecach Conana.
Quesado wykonał bezradny gest.
— Panie, gdy Alcina zdobyła kopię tej mapy, armia buntowników znajdowała się o trzy dni konnej drogi od
granicy Aquilonii. Nie mogłem nie wywołując podejrzeń prosić o dwutygodniową przepustkę na drogę do
Messancji i z powrotem. A gdybym dotarł tam w charakterze dezertera, wzbudziłoby to z kolei
Strona 12
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
zainteresowanie Argosańczyków. Nie mogłem równieŜ dołączyć z powrotem do armii, raz oddaliwszy się bez
przepustki. Poza tym gołębie padają czasami łupem dzikich kotów, jastrzębi lub myśliwych. Sądziłem więc, iŜ
lepiej będzie, jeŜeli dokument takiej wagi dostarczę osobiście.
Kanclerz zacisnął usta.
— Dlaczego więc nie przekazałeś mapy bezpośrednio generałowi Procasowi?
Quesado spocił się obficie. Jego ziemiste brwi i pokryte szczeciną policzki zaczęły lepić się od błota, z
brudu i potu. Latro nie był człowiekiem, którego gniewem moŜna było się nie przejmować.
— Generał Procas mnie nie zna — głos szpiega zaczął się łamać. — Moja pieczęć nic by dla niego nie
znaczyła. Tylko ty, mój panie, masz władzę i moŜesz przekazać taką wiadomość dowódcom wojsk.
Nikły uśmieszek przemknął po wąskich wargach kanclerza.
— Dobrze — powiedział. — Zachowałeś się właściwie. Wolałbym jednak, gdyby Alcina zdobyła tę mapę
przed wyruszeniem buntowników z Messancji.
— Ich wodzowie radzili nad wyborem drogi aŜ do wieczora, kiedy uciekłem — powiedział Quesado. Nie
wiedział, czy tak było istotnie, ale miało to posmak prawdy i brzmiało prawdopodobnie.
Vibius Latro zwolnił szpiega i wezwał swego sekretarza. Studiując mapę, podyktował krótką wiadomość do
generała Amuliusa Procasa oraz raport dla króla. W czasie gdy sekretarz kopiował szkic Alciny, Latro wezwał
gońca i wręczył mu oba dokumenty.
— Oddaj je sekretarzowi króla — powiedział kanclerz — i poproś, aby Jego Królewska Wysokość raczył
odcisnąć na rozkazie dla wojska swą pieczęć. Potem, jeśli nie będzie sprzeciwu, wyjedź z nim do Amuliusa
Procasa. Tu masz przepustkę do stajni królewskich. Weź szybkiego konia i zmieniaj go w kaŜdym zajeździe.
Wiadomość ta nie dotarła do sekretarza króla. Zamiast tego khitajski sługa Hsiao przekazał ją do rąk
swego pana, Thulendry Thuu. CzarnoksięŜnik przeczytawszy wiadomość i przyjrzawszy się mapie z aprobatą
pokiwał głową.
— Zręcznie się spisałeś, Hsiao — pochwalił sługę Thulandra Thuu. — Przynieś mi lak, sam zapieczętuję
zwoje. Nie ma potrzeby odrywać króla od jego przyjemności dla takiej drobnostki.
Z tajemnej skrytki w poręczy krzesła czarnoksięŜnik wyjął kopię królewskiej pieczęci. Zwinął leŜące przed
nim dokumenty i wsunął laseczkę laku w płomień stojącej na stole, świecy. Po chwili brązowe krople zaczęły
skapywać na pergamin. Thulandra przypieczętował stygnący lak duplikatem pieczęci i wręczył zwój
Khitajczykowi.
— Oddaj to z powrotem kurierowi kanclerza — rzekł — i powiedz mu, Ŝe Jego Królewska Wysokość Ŝyczy
sobie, aby natychmiast dostarczono to generałowi Procasowi. Następnie przygotuj Kst do hrabiego
Ascalante, dowódcy oddziałów stacjonujących w Palaei. śyczę sobie, Ŝeby się tu zjawił.
Hsiao zawahał się.
— Miłościwy panie! — rzekł. Thulandra.
Thuu ostro spojrzał na sługę.
— Tak?
— Nie jest tajemnicą dla mej osoby, Ŝe między tobą, panie, a generałem Procasem nie panuje zgoda.
Pozwól mi zapytać, czy twoją wolą jest, aby to on odniósł zwycięstwo nad buntownikami?
Thulandra Thuu uśmiechnął się lekko. Hsiao wiedział, Ŝe czarnoksięŜnik i generał zaŜarcie rywalizowali o
względy króla. Hsiao był teŜ jedyną osobą na świecie, której Thulandra był skłonny się zwierzyć.
— Na razie — odpowiedział. — Dopóki Procas przebywa w południowych prowincjach, nie moŜe zagrozić
mojej pozycji tutaj. PoniewaŜ ani on, ani ja nie chcemy, by Conan zawitał u wrót Tarancji, muszę
zaryzykować, Ŝe do rosnącej listy swoich zwycięstw Procas doda jeszcze to jedno. Jego wojska stoją na
drodze marszu buntowników. Chodzi mi o to, Ŝeby, owszem, zgniótł rebelię, jednak w taki sposób, aby to
mnie przypadła zasługa. Wtedy, być moŜe, jakiś wypadek wyrwie dzielnego generała spomiędzy Ŝywych,
zanim zdąŜy on w blasku chwały powrócić do Tarancji. Teraz wykonaj, co ci nakazałem.
Hsiao ukłonił się nisko i w milczeniu wycofał. Thulandra Thuu otworzył mahoniową skrzynię i zaczął układać
w niej swoje papiery.
Trocero patrzył ze zdumieniem na Conana, który chodził po namiocie jak uwięziony w klatce tygrys. W
oczach barbarzyńcy błyskało gniewne zniecierpliwienie.
— Co cię dręczy, generale? — zapytał w końcu. — Myślałem, Ŝe to brak kobiety, ale odkąd zabrałeś ze
sobą tę tancerkę, to wyjaśnienie jest warte tyle, co dziurawy bukłak na wino. Co więc cię trapi? — powtórzył z
naciskiem.
Conan odwrócił się i podszedł do stolika. Nachmurzony, nalał sobie kubek wina.
— Nic, co mógłbym nazwać słowami — burknął. — Ale ostatnio zrobiłem się draŜliwy, skaczę przy byle
cieniu.
Urwał nagle i czujnie wpatrzył się w kąt namiotu. Po chwili roześmiał się nieszczerze i cięŜko siadł na
krześle.
— Na Croma, jestem niespokojny jak suka w rui — powiedział. — I zaiste, nie wiem, co gryzie mnie w
trzewiach. Czasami, kiedy się naradzamy, mam wraŜenie, Ŝe nawet cienie przysłuchują się naszym słowom.
Strona 13
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
— Cienie czasami mają uszy — zauwaŜył Trocero. — TakŜe oczy.
Conan wzruszył ramionami.
— Wiem, Ŝe nie ma tu nikogo poza mną i tobą, odpoczywającą dziewuchą, dwoma giermkami, którzy
czyszczą moją zbroję, oraz wartownikami chodzącymi dookoła namiotu — mruknął. — WciąŜ jednak czuję,
Ŝe ktoś nas podsłuchuje i obserwuje.
Trocero nie wyśmiał tego, poniewaŜ stwierdził, Ŝe równieŜ w nim narasta to samo przeczucie. JuŜ wcześniej
nauczył się ufać prymitywnym instynktom Cymmerianina, które były o wiele czulsze niŜ u ludzi
cywilizowanych.
Lecz Trocero nie był pozbawiony swoich instynktów, jeden z nich zaś kazał mu nie ufać szczupłej tancerce,
którą Conan zabrał ze sobą jako towarzyszkę łoŜa. Coś w niej niepokoiło Trocera, ale nie mógł wskazać
palcem przyczyny tego niepokoju. Z pewnością była piękna, nawet zbyt piękna, by za rzucane miedziaki
tańczyć w portowej tawernie. Była równieŜ zbyt milcząca i tajemnicza jak na jego gust. Trocero potrafił swym
czarem skłonić kobiety do poufnych zwierzeń, gdy jednak próbował pociągnąć Alcinę za język, nic z tego nie
wyszło. Odpowiadała na jego pytania uprzejmie i powściągliwie, nie mówiąc przy tym nic istotnego.
Na koniec wzruszył ramionami, nalał sobie jeszcze jeden kubek i wysłał wszystkie te rozwaŜania do
dziewięciu piekieł Mitry.
— Doskwiera ci bezczynność, Conanie — powiedział w końcu hrabia. — Kiedy ruszymy do boju i powieje
nad nami sztandar Lwów, znów staniesz się sobą. Znikną nasłuchujące cienie!
— Tak — mruknął Conan.
To, co powiedział Trocero, było prawdą. Gdyby miał przed sobą wroga z krwi i kości oraz chłodną stal w
dłoni, ze spokojnym sercem wdałby się w nawet z góry przegraną walkę. Gdy jednak miał do czynienia z
niedotykalnymi i nieuchwytnymi przeciwnikami, w jego umyśle zaczynały się budzić prymitywne przesądy
przodków…
W głębi namiotu, za zasłoną, Alcina uśmiechnęła się i przeciągnęła jak kotka. Jej delikatne palce bawiły się
osobliwym talizmanem, zawieszonym na szyi na misternym łańcuszku.
Daleko na północy, za równinami, górami i rzeką Alimane, Thulandra Thuu siedział na swym tronie z
kutego Ŝelaza. Na kolanach trzymał rozwinięty zwój zapisany astrologicznymi diagramami i symbolami. Przed
nim na taborecie stało owalne lustro z czarnego wulkanicznego szkła. Na brzegu owego magicznego
zwierciadła brakowało półokrągłego kawałka szkła i właśnie ta połówka krąŜka, związana z lustrem
subtelnymi więzami czarnoksięskiej mocy, wisiała teraz pomiędzy krągłymi piersiami Alciny.
CzarnoksięŜnik, studiując rozpostarty na kolanach diagram, co jakiś czas unosił wzrok, by popatrzeć na
stojący obok zwierciadła zegar wodny. Z tego kunsztownego czasomierza dochodziło miarowe kapanie.
Kiedy srebrny dzwonek we wnętrzu zegara wybił właściwą godzinę, Thulandra Thuu odłoŜył zwój.
Przeciągnął dłonią z palcami sterczącymi jak szpony przed lustrem i wymruczał zaklęcie w nieznanym języku.
Skupił swe spojrzenie w głębi lustra i osiągnął jedność z duszą i umysłem Alciny. Mistyczny trans połączył ich
oboje w momencie określonym pewnym ascendentem ciał niebieskich. W tym czasie to, co tancerka widziała
i myślała, w magiczny sposób było przekazywane wprost do umysłu Thulandry Thuu.
Mag nie potrzebował szpiegów Vibiusa Latro. Czujne zmysły Conana słuŜyły mu naprawdę dobrze. Cienie
w jego namiocie rzeczywiście miały uszy i oczy.
4
KRWAWA STRZAŁA
KaŜdego poranka pobudka grana na trąbkach wyrywała ludzi ze snu, ogłaszając początek kolejnego dnia
nauki wojennego rzemiosła. Ćwiczenia odbywały się na równinie Pallos. Z nadejściem nocy ten sam sygnał
zwalniał Ŝołnierzy na nocny odpoczynek. Armia wciąŜ rosła, a z przybyszami docierały wieści i plotki z
Messancji oraz Aquilonii. KsięŜyc przybrał postać wąskiego sierpa, gdy przywódcy powstania zgromadzili się
na wieczerzę w namiocie Conana. Po przepłukaniu gardeł po trudach wielogodzinnych ćwiczeń rozpoczęła
się narada.
— Z kaŜdym dniem — rzekł zamyślony Trocero — król Milo wydaje się coraz bardziej niespokojny.
Publius pokiwał głową.
— Owszem, trudno, Ŝeby go zadowalało, iŜ w jego granicach obozuje tak wielka siła pod obcą komendą.
Wychodzi na to, iŜ obawia się, Ŝe zwrócimy się przeciw niemu, jako zdobyczy łatwiejszej niŜ Aquiloński tyran.
Dexitheus, kapłan Mitry, uśmiechnął się.
— Królowie, nawet najlepsi, są podejrzliwi i wiecznie zalęknieni o swoje korony. Król Milo nie jest wyjątkiem.
— Sądzisz, Ŝe będzie próbował zaatakować nas od tyłu? — mruknął Conan.
Kapłan w czarnej szacie uniósł dłoń do góry.
— KtóŜ to moŜe orzec? — stwierdził. — Nawet ja, wyćwiczony w umiejętności czytania w sercach ludzkich,
nie powaŜę się wypowiadać co do skrytych myśli drąŜących umysł króla Milo. Doradzam jednak, byśmy
przekroczyli Alimane i to jak najszybciej.
Strona 14
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
— Armia jest gotowa — powiedział Prospero. — Ludzie są przygotowani do walki, tak solidnie, jak to tylko
moŜliwe. Dobrze by było, gdyby juŜ wkrótce poznali zapach krwi, bo inaczej bezczynność stępi ich bojowego
ducha.
Conan z powagą skinął głową. Z doświadczenia wiedział, Ŝe armia zbyt wiele ćwiczona, a zbyt mało
uŜywana, z czasem zaczyna się upodabniać do gromady wędrownych błaznów i pajaców. Ich duch zaczynał
gnić jak przejrzały owoc.
— Zgadzam się z tobą, Prospero — powiedział Cymmerianin — ale równie duŜe niebezpieczeństwo grozi
nam przy zbyt wczesnym wymarszu. Z pewnością Procas juŜ wie, Ŝe rozbiliśmy obóz na pomocy Argos.
Nawet generał mniej przenikliwy niŜ on domyśliłby się, iŜ zamierzamy przeprawić się przez Alimane do
Poitain. Wszystko, czego potrzebuje, to rozstawić silne straŜe przy kaŜdym brodzie i tak ustawić swój Legion
Pograniczny, aby mógł szybko dotrzeć do kaŜdej zagroŜonej przeprawy. Trocero przeganiał swe siwiejące
włosy. — Całe Poitain powstanie, by przyłączyć się do nas. Moi zwolennicy na razie jednak siedzą cicho, by
nie prowokować Procasa.
Pozostali wymienili spojrzenia, w których nadzieja mieszała się ze zwątpieniem. Kilka dni wcześniej z obozu
buntowników wyruszyli posłańcy przebrani za wędrownych handlarzy. Ich zadaniem było przynaglić lenników i
zwolenników hrabiego Trocero do działań mających na celu zdezorientowanie i rozproszenie sił królewskich
oraz wciąganie ich w ciągłe utarczki i pościgi. Gdyby emisariusze zdołali wypełnić swą misję, do powstańczej
armii miał dotrzeć znak do wymarszu — poitańska strzała umoczona we krwi. Na razie jednak wyczekiwanie
na wiadomość szarpało wszystkim nerwy.
— Ja przywiązuję mniejszą wagę do powstania w Poitain — powiedział Prospero. — Ono jak wszystko na
tym świecie moŜe dojść do skutku lub nie. WaŜniejszą sprawą jest postawa baronów na północy. JeŜeli nie
dotrzemy do Culario do dziewiątego dnia wiosennego miesiąca, mogą się wycofać, bo nadejdzie dla nich
czas siewów.
Conan burknął coś i osuszył swój kielich. Magnaci z pomocy, wśród których równieŜ tliła się rewolta
przeciwko Numedidesowi, przyrzekli poprzeć powstańców, lecz nie związaliby się otwarcie z rebelią skazaną
na klęskę. Gdyby sztandar Lwów padł nad Alimane lub bunt w Poitain nie przyniósł oczekiwanych rezultatów,
Ŝadne więzy nie złączyłyby tych ludzi ze sprawą powstania.
Niepewność kolącymi igłami drąŜyła dusze przywódców buntu. JeŜeli będą zmuszeni czekać na równinie
Pallos na sygnał Poitańczyków, to czy zdołają dotrzeć na wyznaczony dzień do Culario? Pomimo swej
porywczej, barbarzyńskiej natury, Conan doradzał cierpliwość aŜ do nadejścia znaku z Poitain. Jego
oficerowie przedstawiali jednak odmienne plany.
I tak przywódcy buntu dyskutowali do późnej nocy. Prospero rzucił myśl, aby rozdzielić armię na trzy części
i zaatakować równocześnie trzy brody: Mevano, Nogara i Tunais.
Conan przecząco potrząsnął głową.
— Procas dokładnie tego się po nas spodziewa — powiedział.
— No i co z tego? — zmarszczył brwi Prospero.
Conan rozpostarł mapę i wskazał palcem na środkowy bród przy wsi Nogara.
— Tutaj dokonamy pozornej przeprawy dla odwrócenia uwagi Procasa siłami dwóch lub trzech kompanii.
Zrobimy kilka sztuczek, aby przekonać wroga, Ŝe jest nas duŜo więcej. Rozpalimy dodatkowe ogniska.
Oddziały będą maszerować nie kryjąc się, po czym zawrócimy je w lesie i puścimy znów tą samą drogą.
Ustawimy na brzegu rzeki parę balist, by dokuczyć straŜom na przeprawie. To wszystko razem powinno
sprawić, Ŝe Procas szybko nadciągnie tam z całą potęgą. I ty, Prospero, będziesz dowodzić tą akcją —
zakończył Conan.
Dowiedziawszy się, Ŝe nie weźmie udziału w głównej bitwie, młody dowódca zaczął protestować, lecz
Conan uciszył go.
— Trocero i ja poprowadzimy pozostałe oddziały, połowę nad Mevano i tyleŜ samo pod Tunais i sforsujemy
obydwie przeprawy. Przy odrobinie szczęścia weźmiemy Procasa w kleszcze.
— Myślę, Ŝe masz rację — wymruczał Trocero. — A z moimi Poitańczykami buntującymi się za plecami
Procasa…
— Niech bogowie uśmiechną się do twojego planu, generale — powiedział Publius. — JeŜeli nie, to
wszystko stracone.
— Ach, ponuraku! — zawołał Trocero. — Wojny to ryzykowny interes, a wszyscy mamy do stracenia nie
mniej niŜ ty. ZwycięŜymy czy przegramy, musimy trzymać się razem.
— Nawet u stóp szubienicy — mruknął Publius.
Za parawanem w namiocie Conana jego nałoŜnica spoczywała wśród rozpostartych futer. Ciało Alciny lśniło
matowo w świetle pojedynczej świecy, której drŜący płomień odbijał się w jej dziwnych, szmaragdowych
oczach i w mrocznych głębiach obsydianowego talizmanu spoczywającego w dolince pomiędzy piersiami. Na
twarzy tancerki wciąŜ gościł koci uśmiech.
Jeszcze przed świtem Trocera wyrwała ze snu dłoń wartownika. Hrabia ziewnął, przeciągnął się i
niecierpliwie odtrącił rękę straŜnika.
— Dość! — warknął. — Nie śpię, łotrze, chociaŜ na pewno nie jest jeszcze dość jasno, Ŝeby to był czas na
Strona 15
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
apel…
Jego twarz stęŜała, a głos zamarł, gdy zobaczył, co straŜnik trzyma w wyciągniętej dłoni. Była to poitańska
strzała, od zębatego ostrza po pióra pokryta zakrzepłą krwią.
— Jak się tu znalazła? — zapytał. — I kiedy?
— Całkiem niedawno, panie hrabio, przywiózł ją jeździec z północy — odpowiedział wartownik.
— Ach tak! Wezwij moich giermków! Ogłoś alarm i pędem zanieś strzałę generałowi Conanowi! — zawołał
Trocero, zrywając się na równe nogi.
Wartownik zasalutował i wyszedł. Wkrótce dwóch giermków, pięściami ścierając sen z oczu, pospieszyło
ubierać hrabiego i zakładać nań zbroję.
— Wreszcie coś się dzieje, na Mitrę, Isztar i Croma Cymmeriańskiego! — krzyknął hrabia.
— Hej tam, Mnester! Zawołaj moich kapitanów na naradę! Czy Czarna Dama jest nakarmiona i napojona?
Dopilnujcie, by ją osiodłano, i to szybko! Dobrze zaciągnąć popręg. Nie Ŝyczę sobie zimnej kąpieli w wodach
Alimane!
Zanim wstające słońce rozświetliło zalesione grzbiety Gór Rabiriańskich, namioty zwinięto, wozy
załadowano, a cała armia ustawiła się w szyku marszowym. Nim wstający dzień rozproszył poranne mgły,
wojsko ruszyło kierując się w stronę przełęczy Saxula, ku Aquilonii i wojnie. Droga stawała się coraz bardziej
stroma i kręta. Po obu stronach wznosiły się nagie stoŜki skalne pokryte zębami szarych głazów. Były to Góry
Rabiriańskie, ciągnące się ze wschodu na zachód rzędami majestatycznie wypiętrzonych szczytów.
Godzina po godzinie Ŝołnierze maszerowali pod górę. Gorące słońce lało na nich swój Ŝar, gdy pchali pod
strome wzniesienia cięŜkie balisty, krąŜąc dookoła nich jak mrówki wokół źdźbła trawy. Skłębiony pył wzbijał
się w górę, całymi chmurami kalając krystaliczne górskie powietrze.
Po pokonaniu kaŜdego wzniesienia główna grań cofała się niczym miraŜ, sprawiając wraŜenie coraz
bardziej odległej, ale blaski gasnącego słońca dotknęły zachodnich zboczy okolicznych szczytów, góry
rozstąpiły się jak rozciągnięte na boki zasłony. Oczom Ŝołnierzy ukazała się przełęcz Saxula — głęboka
szczelina w środkowym masywie sprawiająca wraŜenie jak gdyby góry zostały rozrąbane ciosem topora
wzniesionego ręką rozgniewanego boga.
Gdy armia wspinała się po zboczu wiodącym ku przełęczy, Conan rozkazał oddziałowi swej gwardii
przybocznej wdrapać się na szczyty obramowujące przejście i sprawdzić, czy nie oczekuje ich Ŝadna
zasadzka. Wkrótce dano znak, Ŝe wszystko w porządku i armia przekroczyła przełęcz. Kroki ludzi,
skrzypienie wozów i stukot kopyt odbijały się wielokrotnym echem od skalnych urwisk po obu stronach. Gdy
wynurzyli się z drugiej strony przełęczy, kręta droga poprowadziła ich w dół pomiędzy kępami cedrów i sosen
porastających północne zbocza. Daleko w dole błyszczała Alimane, wijąc się wśród równin jak srebrzysty wąŜ
wygrzewający się w promieniach zachodzącego słońca.
PodąŜyli w dół stromych zboczy. Koła wozów skrępowano łańcuchami, by nie staczały się zbyt szybko. Gdy
gwiazdy poczęły migotać na ciemniejącym niebie, Ŝołnierze dotarli do rozwidlenia drogi prowadzącej do
brodów. Tu armia zatrzymała się i rozbiła obozowisko. Conan rozesłał zwiadowców w pobliŜe rzeki, by nie
dopuścić do nagłego ataku Procasa. Nic jednak nie zakłócało odpoczynku wojowników poza rykiem
polującego lamparta, który uciekł na krzyk wartownika. Następnego poranka Trocero i jego oddziały ruszyli
drogą na prawo od rozwidlenia, prowadzącą do brodu Tunais. Conan i Prospero z resztą armii podąŜyli w
przeciwną stronę. Przy następnym rozstaju Prospero ze swym niewielkim oddziałem skręcił na prawo, ku
środkowemu brodowi Nagara. Conan z pozostałymi jeźdźcami i pieszymi ruszył na zachód, do brodu
Mevano.
Kompania za kompanią, chorągiew za chorągwią, powstańcy Conana podąŜali piaszczystymi drogami. Na
kolejną noc rozbili obóz na pagórku, a rano ruszyli dalej. Gdy przeszli ostatnie pasmo wzgórz, przed nimi
ponownie ukazała się Alimane, wyznaczająca granicę pomiędzy Argos a Poitain. Wprawdzie Argos rościła
sobie prawa do ziem na północnym brzegu rzeki wraz z traktem, który prowadził aŜ do ujścia Alimane do
Khorotas, lecz pod rządami Vilerusa III Aquilończycy najechali te tereny i jako silniejsi wciąŜ pozostawali w ich
posiadaniu.
Gdy oddziały Conana dotarły do równych terenów, Cymmerianin nakazał swym ludziom ciszę. Tak bardzo
jak to moŜliwe, mieli wystrzegać się czynienia hałasu. Wozy zatrzymano za gęstymi kępami drzew, a
Ŝołnierze rozbili obóz w miejscu, z którego nie było widać brodu Mevano. Zwiadowcy wysłani naprzód nie
donieśli o jakimkolwiek nieprzyjacielu, ale wrócili z niedobrą wieścią, Ŝe rzeka wylała po wiosennych
roztopach.
Na długo przed świtem następnego dnia oficerowie Conana zarządzili Ŝołnierzom pobudkę. Rozespani
wojownicy bez śniadania zaczęli formować szyki. Conan krąŜył dookoła Ŝując przekleństwa i wygraŜając tym,
którzy podnosili głos lub szczękali bronią. Cały czas miał wraŜenie, Ŝe odgłosy te słychać na wiele mil wokoło.
Lepiej wyćwiczeni Ŝołnierze, myślał ponuro, poruszaliby się cicho jak koty.
By ograniczyć hałas, komendy były przekazywane nie przez okrzyki czy dźwięki trąbek, ale znakami rąk.
Wywoływało to sporo nieporozumień. Jedna z kompanii, otrzymawszy rozkaz wymarszu, wpadła w szeregi
innej. Wywiązały się bójki i zanim kapitanowie opanowali zamieszanie, z kilku nosów polała się krew.
Zasnute cięŜkimi chmurami niebo wisiało nad drogą i rzeką, gdy oddziały Conana podchodziły do brzegu
Strona 16
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
Alimane. Siedzący na czarnym rumaku Conan ściągnął wodze i przez mętną kurtynę mŜawki przyjrzał się
przeciwległemu brzegowi. Brązowa woda przepływała z bulgotem przed kopytami jego konia.
Conan dał znak swojemu adiutantowi, Alaricusowi, obiecującemu młodemu kapitanowi. Alaricus podjechał
bliŜej.
— Jak sądzisz, jak głęboko? — mruknął Conan.
— Głębiej niŜ po kolana — odpowiedział Alaricus. — MoŜe nawet po pierś; pozwól, Ŝe wjadę koniem, aby to
sprawdzić.
— Pilnuj się, Ŝebyś nie ugrzązł w mule — ostrzegł Conan.
Młody kapitan przymusił swego gniadego wałacha do wejścia w spienione wody wezbranej rzeki. Zwierzę
najpierw zaparło się, ale potem posłusznie pobrnęło ku północnemu brzegowi. W środku nurtu brunatna
woda dotknęła czubków butów Alaricusa. Gdy ten się obejrzał, Conan kiwnął mu, Ŝeby wracał.
— Będziemy musieli spróbować — mruknął Cymmerianin, gdy adiutant dotarł z powrotem. — Daj znać
lekkiej jeździe kapitana Dio, by pierwsza przekroczyła rzekę i przeszukała przyległe lasy. Następna przejdzie
piechota. KaŜdy Ŝołnierz ma trzymać się pasa swego poprzednika. Niektórzy z tych partaczy utonęliby pod
cięŜarem swej broni, gdyby się tylko potknęli.
Niebawem chorągiew lekkiej jazdy rozchlapując wodę wjechała w nurt rzeki. Po dotarciu do przeciwległego
brzegu kapitan Dio machnięciem ręki dał znak, Ŝe w lesie nie kryje się Ŝaden nieprzyjaciel.
Conan przypatrywał się z uwagą koniom idącym przez wodę, zapamiętując jej głębokość. Gdy stało się
jasne, Ŝe za połową swej szerokości rzeka nie ma Ŝadnej głębiny, a przeciwległy brzeg jest pusty,
Cymmerianin dał znak piechocie. Wkrótce dwie kompanie pikinierów i jedna łuczników pokonały wezbrane
wody. KaŜdy z Ŝołnierzy trzymał się drzewca piki idącego przed nim. Łucznicy trzymali łuki w górze, by
chronić cięciwy przed zamoknięciem. Conan podjechał bliŜej Alaricusa i zawołał: — PrzekaŜ cięŜkiej konnicy,
by forsowała bród, potem niech zaczną się przeprawiać tabory wraz z kompanią Cerca. Ja jadę na środek
rzeki.
Koń wszedł do rzeki prychając. Gdy zwierzę zaczęło się boczyć i zarŜało przed niewidzialnym
niebezpieczeństwem, Conan uderzył ostrogami i zmusił konia do wejścia w najgłębszą część rzecznego
koryta.
Bystre oczy barbarzyńcy wciąŜ przepatrywały nadbrzeŜne krzewy o nefrytowozielonym listowiu. Droga od
brodu była mrocznym tunelem biegnącym pod dębami okrytymi świeŜymi liśćmi. Gałęzie drzew zdawały się
podtrzymywać cięŜar ołowianego nieba. Jest tu dość miejsca, aby się ukryć, pomyślał Conan. Lekka jazda
stała stłoczona na małej polance na brzegu rzeki, chociaŜ powinni byli rozproszyć się i głębiej przeszukać
przyległe lasy, zanim pierwsi piechurzy osiągnęli północny brzeg. Cymmerianin wykonał gniewny gest.
— Dio! — wrzasnął ze środka rzeki. Jeśli był tu nieprzyjaciel, na pewno juŜ dawno spostrzegł przeprawę,
tak Ŝe nie było sensu zachować milczenia.
— Rozproszcie się i przeczeszcie te krzaki! Ruszcie się, Ŝeby was szlag nie trafił!
Trzy kompanie piechoty wygramoliły się na brzeg, zabłocone i ociekające wodą, podczas gdy konnica Dio
rozdzieliła się w końcu na małe grupy i zanurzyła w gęstwinę po obu stronach drogi. Wojsko jest najbardziej
naraŜone na atak przy przekraczaniu brodu. Conan wiedział o tym i mroczne przeczenie wezbrało w jego
barbarzyńskim sercu.
Zmusił konia do obrócenia się w miejscu, by sprawdzić, jak wygląda sytuacja po drugiej stronie. CięŜka
jazda brnęła przez rzekę, pierwsze wozy zaś zaczynały właśnie wjeŜdŜać do wody. Kilka od razu ugrzęzło w
mule. śołnierze pchali je stojąc zanurzeni do pasa.
Nagły krzyk rozdarł gęste od wilgoci powietrze. Conan odwrócił się szybko i ujrzał ruch w krzakach bardziej
oddalonych od brodu. Odruchowo ściągnął wodze swego rumaka i wymierzona w niego strzała śmignęła
przed jego piersią jak atakująca Ŝmija i pogrąŜyła się w szyi młodego oficera stojącego za nim. Gdy
umierający męŜczyzna spadł z siodła we wzburzoną wodę, Conan wbił ostrogi w końskie boki, wykrzykując
rozkazy. Musiał jak najszybciej poprowadzić cięŜką jazdę do starcia z wrogiem. WciąŜ nie wiedział, czy miał
przed sobą słabe ubezpieczenie przeprawy, czy teŜ główne siły armii Procasa.
Nagle koń stanął dęba i zatoczył się trafiony następną strzałą. RŜąc rozpaczliwie, stworzenie upadło
wyrzucając Conana z siodła. Cymmerianin łyknął mętnej wody i podniósł się na nogi klnąc jak szalony.
Kolejna strzała trafiła w jego napierśnik, odbiła się i zniknęła w nurcie. Wszędzie dookoła niego leniwy spokój
szarego dnia przepadł w nicość. Ludzie wywrzaskiwałi bojowe okrzyki albo krzyczeli ze strachu i bólu i
przeklinali bogów.
Zaraz potem Conan zobaczył potrójną linię łuczników i kuszników w niebieskich płaszczach Legionu
Pogranicznego. Równym krokiem wymaszerowali z gęstego listowia, by zasypać gradem strzał
szamoczących się w rzece buntowników. Przeciągły świst strzał mieszał się z głębszym wizgiem bełtów z
kusz. Kusznicy nie mogli wprawdzie strzelać tak szybko jak łucznicy, ale kusze miały duŜo większy zasięg, a
ich Ŝelazne pociski przebijały nawet najlepsze zbroje. Coraz to któryś z jeźdźców spadał z konia z krzykiem
lub w milczeniu, a spienione wody Alimane zamykały się nad nim i unosiły w dal bezwładne ciało.
Brnąc do brzegu, Conan wypatrywał trębaczy, którzy mogliby zwołać rozproszonych powstańców i
opanować zamieszanie. Znalazł wreszcie jednego, Gunderlandczyka o wyłupiastych oczach, tępo
Strona 17
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
przyglądającego się dokonującej się jatce. Wymyślając mu od najgorszych Conan ruszył w stronę
przeraŜonego tchórza, lecz gdy miał go juŜ schwycić za kołnierz, Gunderlandczyk zgiął się wpół i padł głową
w wodę ze strzałą z kuszy w brzuchu. Trąbka wysunęła się z jego dłoni i przepadła w rzece.
Conan przystanął, rozglądając się wokół jak przyparty do skały lew. Wtem usłyszał dobiegający z polany
tętent kopyt. Aquilońska konnica z grzmotem wyjechała z lasu i natarła na kręcącą się w kółko gromadę
lekkiej jazdy i piechoty. Uzbrojeni w miecze i lance jeźdźcy na potęŜnych rumakach rozpędzili jazdę Conana
na boki. Piesi zostali stratowani. W mgnieniu oka północny brzeg został oczyszczony z buntowników.
Chorągwie Procasa rozsypały się w tyralierę jeźdźców, która rzuciła się w wodę, by wybić tych, którzy
szamotali się w rzece.
— Do mnie! — zagrzmiał Conan, wymachując mieczem. — Zewrzeć szeregi!
Lecz ci, którzy przeŜyli atak nieprzyjaciela, zepchnięci do rzeki w panicznej ucieczce cofali się na
południowy brzeg, odpychając lub roztrącając swych towarzyszy, idących w przeciwną stronę. Jeźdźcy
Procasa pokonywali nurt wzbijając fontanny wody. Za pierwszą ich linią utworzyła się druga, a za tą trzecia i
następne. Ze skrzydeł łucznicy i kusznicy kontynuowali swój ostrzał. Łucznicy Conana bez przerwy potrącani i
popychani nie byli w stanie im odpowiedzieć.
— Generale! — zawołał Alaricus. Conan obejrzał się i ujrzał młodego kapitana brnącego ku niemu. — Ratuj
się! Przepadliśmy tutaj, ale moŜesz przygotować obronę na południowym brzegu. Weź mojego konia!
Conan wypluł przekleństwo w stronę zbliŜającej się linii jeźdźców. Na chwilę zawahał się. Przez głowę
przemknęła mu myśl, aby rzucić się na nich w pojedynkę, lecz odegnał ten pomysł tak szybko, jak się pojawił.
W młodości Conan bez namysłu zdecydowałby się na taki szaleńczy atak. Teraz był jednak generałem,
odpowiedzialnym za Ŝycie swoich Ŝołnierzy. Lata doświadczeń utemperowały jego młodzieńczą brawurę. Gdy
Alaricus począł zsiadać z konia, Conan chwycił strzemię adiutanta, krzycząc:
— Nie zsiadaj, chłopcze! Ruszaj na południowy brzeg, na Croma!
Alaricus spiął ostrogą konia, który rozchlapując wodę pognał z powrotem. Conan, trzymając się
strzemienia, towarzyszył—mu długimi susami. Przedzierali się ku brzegowi pośród cofającej się masy
pieszych i konnych powstańców gnających na południe w bezmyślnej ucieczce.
Za nimi jechali Aquilończycy pchnięciami lanc zabijając tych, co zostawali w tyle. Wody brodu Mevano były
róŜowe od krwi. Tylko to, Ŝe ścigający równieŜ musieli walczyć ze spienionym nurtem, ocaliło przednie
oddziały Conana przed całkowitym zniszczeniem.
Główna masa uciekinierów dotarła do cięŜkiej jazdy, która weszła do rzeki za piechotą. Pędzący ludzie
wpadli pomiędzy konie, wywrzaskując swą zgrozę. Przestraszone zwierzęta poczęły stawać dęba i zrzucać
jeźdźców, dopóki ci równieŜ nie dołączyli do odwrotu. Za nimi zdesperowani woźnice starali się zawrócić wozy
z zapasami bądź teŜ tchórzliwie porzucali je, skakali do wody i brnęli ku południowemu brzegowi. Dotarłszy
do porzuconych pojazdów, Aquilończycy zarŜnęli ryczące woły i ruszyli dalej. Martwe ciała, niesione przez
prąd, zbijały się w makabryczne ludzkie tratwy. Wozy przewracały się gubiąc swoją zawartość. Spieniony nurt
unosił płachty namiotów, pęki oszczepów i kołczany strzał.
Conan, krzycząc do ochrypnięcia, wydostał się na południowy brzeg, gdzie pozostałe kompanie stały
przyglądając się bezczynnie nadciągającej katastrofie. Cymmerianin próbował rozstawić je w obronnym
szyku, lecz wszędzie powstańcze oddziały rozpadały się na bezładne rojowiska uciekających ludzi.
Odrzucając piki, tarcze i hełmy, szukali bezpieczeństwa w okolicznych krzakach i zagajnikach. Cała
dyscyplina, mozolnie wpajana im przez poprzednie miesiące, zniknęła w tej chwili próby.
Tylko kilka grup Ŝołnierzy zostało na stanowiskach i przyjęło walkę, gdy Aquilońska jazda dotarła do nich,
lecz szybko zostali stratowani, wybici lub rozproszeni.
Conan natknął się w ścisku na Publiusa i schwycił go za ramię, krzycząc, aby szedł za nim. Niezdolny
usłyszeć dowódcę w tym zgiełku, skarbnik bezradnie wzruszył ramionami, pokazując w dół ręką. U jego stóp
leŜało ciało adiutanta Conana, które Publius osłaniał przed buciorami uciekających Ŝołnierzy. Koń Alaricusa
zniknął.
Z gniewnym okrzykiem Conan rozproszył tłum płazem miecza. Zarzucił sobie Alaricusa na ramię i ruszył
biegiem na południe. Krępy Publius biegł obok niego dysząc i sapiąc. TuŜ za ich plecami Aquilońscy jeźdźcy
wyjechali na brzeg i ruszyli za uciekającymi buntownikami. Niebawem otoczyli stojące wzdłuŜ drogi tabory i
zatrzymali się czekając, aŜ dalsze szeregi pokonają wezbraną rzekę.
Dalej od brodu niektórzy z woźniców zdołali zawrócić swe cięŜkie wozy i pognali woły do niezdarnego biegu
ku bezpiecznym wzgórzom. Droga na południe czerniła się od uciekających ludzi, podczas gdy setki innych
gnały przez łąki, ku ciemniejącym w oddali lasom.
PoniewaŜ dzień był jeszcze młody, a siły Aquilończyków świeŜe, oddziały Conana stanęły w obliczu
całkowitej zagłady. W tym momencie jednak zaszło coś, co zwiększyło szansę powstańców. Aquilończycy,
którzy okrąŜyli wozy z zapasami, zamiast ruszyć dalej, jęli plądrować je, nie zwaŜając na rozkazy swych
oficerów. Widząc to, Conan zawołał:
— Publiusie! Gdzie jest skrzynia z Ŝołdem?
— Nie… wiem — wychrypiał skarbnik. — Była w jednej z ostatnich fur, więc moŜe nie dostała się w ich
ręce. Nie… mogę… juŜ biec. Zostaw mnie, Conanie.
Strona 18
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
— Nie bądź głupcem — warknął Conan. — Potrzebuję człowieka umiejącego rachować. Ten worek mąki
juŜ dochodzi do siebie.
Gdy Conan połoŜył Alaricusa na ziemi, młodzieniec otworzył oczy i jęknął. Nie był ranny. Ogłuszyła go
strzała z kuszy, która bokiem uderzyła w jego hełm i wgięła blachę. Conan podźwignął Alaricusa na nogi.
— Wyniosłem cię stamtąd, chłopcze — powiedział Cymmerianin. — Teraz twoja kolej pomóc mi nieść
naszego grubego przyjaciela.
Cała trójka ruszyła pospiesznie w stronę wzgórz. Conan i Alaricus podpierali z obu stron zataczającego się
między nimi Publiusa. Począł padać deszcz, zrazu łagodnie, ale potem lunęło jak z cebra.
Ponure myśli przechodziły przez głowę Conana tej nocy, gdy siedział w dolinie u stóp Gór Rabiriańskich.
Dzień zakończył się zupełną klęską. Jego ludzie rozproszyli się. Oddziały wiernego królowi generała
przeczesywały okolicę wieszając i ścinając schwytanych powstańców. Wydawało się, Ŝe rebelia poniosła
ostateczną poraŜkę, utopiona w mętnych, zmieszanych z krwią wodach Alimane.
W skalnym zagłębieniu, wśród dębów i sosen ukryło się wraz z Conanem kilka tuzinów Ŝołnierzy. Było to
mieszane towarzystwo: Aquilońscy rycerze, pachołkowie, banici i poszukiwacze przygód. Niektórzy byli ranni,
choć tylko paru śmiertelnie, ale wszystkie serca pełne były rozpaczy.
Conan wiedział, Ŝe oddziały Amuliusa Procasa krąŜą wśród wzgórz z zamiarem wytępienia wszystkich
niedobitków. Zwycięski Aquilończyk zamyślił zapewne zgnieść rebelię raz na zawsze poprzez zadanie śmierci
kaŜdemu schwytanemu buntownikowi. Conan musiał przyznać rację swemu zaprawionemu w bojach
rywalowi. Gdyby on był na miejscu Amuliusa Procasa, postępowałby podobnie.
PogrąŜony w posępnym milczeniu, Conan rozmyślał nad losem Prospera i Trocera. Prospero miał zmylić
przeciwnika, ścigając jego główne siły pod bród Nogara, tak by Conan i Trocero przeprawiając się mieli do
czynienia jedynie z niewielkimi oddziałami ubezpieczenia przepraw. Zamiast tego wojska Procasa uderzyły
znienacka i z całą siłą na grupę Conana. Barbarzyńca zastanawiał się, w jaki sposób Procas tak dobrze
poznał ich plany.
W ciemności dookoła Conana siedzieli ludzie przemoczeni do suchej nitki. Nie odwaŜyli się rozpalić ognia.
Kichanie i kaszel rozlegały się raz po raz w róŜnych miejscach. Gdy ktoś zaklął na pogodę, Conan burknął:
— Dziękujcie swym bogom, Ŝe pada! Gdyby dzień był pogodny, Procas wyrŜnąłby wszystkich do nogi! Ilu
nas jest? — zapytał po chwili. — Zgłaszać się, ale po cichu. Publius, licz ich.
Ludzie odpowiadali: „Tutaj! Tutaj!”, podczas gdy Publius zliczał ich na palcach. Gdy przebrzmiało ostatnie:
„Tutaj”, skarbnik powiedział:
— Stu trzynastu, generale, nie licząc nas.
Conan mruknął coś niezrozumiale. ChociaŜ pragnienie zemsty gorzało jaskrawym ogniem w piersi
barbarzyńcy, wydawało się niemoŜliwe, by tak mizerna grupa mogła stanowić początek nowej armii. Mimo Ŝe
przed resztkami swych wojsk przybierał dziarską minę, jego duszę szarpał sęp zwątpienia.
Rozstawili straŜe i przez całą noc zbłąkani Ŝołnierze, doprowadzani przez wartowników, napływali do dolinki
pojedynczo, dwójkami lub trójkami. Około północy pojawił się Dexitheus. Kapłan Mitry przy kaŜdym kroku
krzywił się z bólu w zwichniętej kostce.
Nad ranem w zagłębieniu zebrało się prawie dwustu niedobitków, niektórzy z nich cięŜko ranni. Dexitheus,
mimo własnej kontuzji, zabrał się za opatrywanie rannych. Całymi godzinami usuwał z ciał groty strzał i
bandaŜował rany, dopóki Conan szorstko nie nakazał mu odpoczynku.
Obóz był prowizoryczny, a Conan wiedział, Ŝe mają niewielkie szansę, by ujrzeć następny poranek. Na
razie jednak byli Ŝywi, większość wciąŜ miała broń i wielu gotowych było podjąć straceńczą walkę, gdyby
Procas odkrył ich kryjówkę. W takiej sytuacji Conan wreszcie usnął.
Świt ogarniał niebo, na którym chmury rozłamywały się, kurczyły i odpływały pozostawiając czysty błękit.
Conana obudził gwar wielu ludzi. Nowo przybyłym okazał się Prospero wraz ze swoim oddziałem w sile
pięciuset ludzi.
— Prospero! — wykrzyknął Conan, zrywając się na nogi. Objął przyjaciela w potęŜnym uścisku, a następnie
odprowadził go na bok. — Dzięki niech będą Mitrze! — zawołał. — Jak przeszedł ci wczorajszy dzień? Jak
nas odnalazłeś? Co z Trocerem?
— Wszystko po kolei, generale — odrzekł Prospero, odzyskując dech. — Nad brodem Nogara znaleźliśmy
tylko kilku wartowników, którzy na nasz widok uciekli. Przez cały dzień maszerowaliśmy w kółko, trąbiliśmy i
biliśmy w bębny, ale nie udało nam się zwabić do brodu ani jednego królewskiego Ŝołnierza. Pomyślałem, Ŝe
to dziwne, więc pchnąłem gońca w dół rzeki. Ten doniósł mi, Ŝe wre tam zacięta walka, a oddziały Trocera
cofają się. Potem dotarł do nas uciekinier od ciebie i opowiedział o waszej klęsce. Nie chcąc przeto dostać
się ze swoimi pomiędzy Ŝarna, wycofałem się na wyŜynę. Tam inni, którzy wyszli cało, powiedzieli mi, gdzie
cię mniej więcej szukać. Reszta to szczęśliwy przypadek. Mów teraz, co z tobą?
Conan zacisnął zęby, by stłumić grube przekleństwo.
— Tym razem wyszedłem na głupca. Poprowadziłem swoich prosto w zęby Procasa. Powinienem był
zaczekać, aŜ Dio przeczesze las i dopiero wtedy dać rozkaz do forsowania. Dobrze, Ŝe Dio zginął na
początku ataku, bo w przeciwnym razie sprawiłbym, Ŝeby teraz tego zapragnął. On i jego ludzie zachowywali
się jak bezmyślne szczeniaki. Zanim zabrali się do przeszukania lasu, było juŜ za późno. Lecz to moja wina.
Strona 19
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
Byłem zbyt niecierpliwy. Zwiadowcy Procasa musieli siedzieć na drzewach. Dali znak do ataku w najgorszym
dla nas momencie. Teraz wszystko stracone.
— Niezupełnie, Conanie — powiedział Prospero. — Jak zwykłeś mawiać: nic nie jest stracone, dopóki
ostatni człowiek nie gryzie ziemi. W kaŜdej wojnie bogowie na obie strony rzucają nagrody i klęski.
Wycofajmy się z powrotem na równinę Pallos. Po drodze dołączymy do Trocera. Jest nas teraz siedem
setek, a kiedy zbierzemy pozostałych maruderów, znowu będą tysiące. W wielu takich wąwozach jak ten
powinny się kryć podobne gromady.
— Procas ma nad nami duŜą przewagę — skwitował ponuro Conan. — A jego wyćwiczone oddziały nabrały
nowego ducha po tym zwycięstwie. CzegóŜ przeciw nim moŜe dokonać tych kilka tysięcy przygnębionych
niepowodzeniem oberwańców? Poza tym będzie próbował obsadzić przełęcze w Górach Rabiriańskich, a
przynajmniej główną przełęcz Saxula.
— Niewątpliwie — odparł Prospero. — Ale oddziały Procasa rozproszyły się szeroko, poszukując
niedobitków. Nasze stada lwów mogą więc po kolei poŜreć jego zgraje psów gończych. Nawiasem mówiąc,
na jedną z nich natknęliśmy się w drodze tutaj. Była to setka lekkiej jazdy. Wybiliśmy ich do nogi. Daj spokój,
generale! Ze wszystkich ludzi ty jesteś tym, który nigdy nie daje za wygraną. Zdarzało ci się juŜ tworzyć armie
z band łotrzyków i wstrząsnąć posadami tronów, więc moŜesz to uczynić ponownie. Bądź dobrej myśli!
Conan zaczerpnął głęboki oddech i uniósł głowę.
— Masz rację, na Croma! — zawołał. — Nie będę dłuŜej jęczał jak głodujący półgłówek. Przegraliśmy
bitwę, ale nasza sprawa trwa tak długo, dopóki jest nas dwóch mogących oprzeć się o siebie plecami i
walczyć za nią. I wciąŜ mamy to! — Sięgnął za siebie i wydobył ze szczeliny w skale sztandar Lwów, symbol
rebelii. śołnierz, który go niósł, choć śmiertelnie ranny, dowlókł się z nim do wzgórz. Gdy padł, Conan zwinął
sztandar i ukrył. Teraz rozpostarł go w blasku dnia.
— Niewiele zostało tego z całej armii — powiedział głębokim basem — ale zdobywano trony mając jeszcze
mniej. — Na obliczu Conana pojawił się surowy, pełen determinacji uśmiech.
5
PURPUROWY LOTOS
Dalsze godziny udowodniły, Ŝe Fortuna nie do końca odwróciła się od buntowniczej armii. Poprzedniej,
pochmurnej i dŜdŜystej nocy w ciemnościach znuŜeni Ŝołnierze Procasa nie zdołali wytrzebić zbyt wielu
niedobitków. Tak więc, gdy poranne słońce wytoczyło się spod okrywy chmur, pojedyncze oddziały
powstańców, które wymknęły się oddziałom pościgowym albo rozbiły te, które spotkały na swej drodze,
maszerowały raźno w kierunku gór.
Noc się juŜ zbliŜała, gdy Conan wraz z resztkami wojsk dotarł do przełęczy Saxula. Posłał przed sobą ludzi
na zwiad, poniewaŜ był pewien, iŜ przyjdzie mu siłą wywalczyć sobie przejście. Zaklął ze zdziwienia, gdy
zwiadowcy przynieśli wiadomość, Ŝe nigdzie w okolicy nie stwierdzono obecności Ŝołnierzy Legionu
Pogranicznego. Znaleziono tylko popioły ognisk i inne ślady. Oznaczało to, Ŝe oddziały Procasa obozowały na
przełęczy, lecz juŜ stąd odeszły.
— Na Croma! Co to ma znaczyć? — denerwował się Cymmerianin, wpatrując się w wielką szczerbę w
górskiej grani. — Czy to moŜliwe, by Procas wysłał swoje siły dalej, w głąb Argos?
— Nie sądzę — powiedział Publius. — To oznaczałoby otwartą wojnę z Milo. Bardziej prawdopodobne jest,
Ŝe nakazał swym ludziom cofnąć się za Alimane, zanim w Messancji dowiedzą się o tym wtargnięciu. Wtedy,
jeŜeli król Milo złoŜy protest, Procas będzie mógł zaprzeczyć, iŜ jakikolwiek Aquiloński Ŝołnierz postawił stopę
na argosańskiej ziemi.
— Miejmy nadzieję, Ŝe masz rację — powiedział Conan. — Ruszajmy!
Następnego dnia do Conana przyłączyło się kilka pełnych kompanii, które nietknięte uszły z zasadzki pod
Mevano. Największym jednak sukcesem było odnalezienie hrabiego Trocero we własnej osobie,
obozującego na szczycie jednego ze wzgórz wraz z dwiema setkami jazdy i tysiącem pieszych. Trocero długo
nie mógł wydostać się z objęć Conana i Prospera.
— Dzięki niech będą Mitrze, Ŝe Ŝyjesz! — wołał hrabia. — Słyszałem, Ŝe padłeś od strzały i Ŝe twój oddział
czmychnął na południe jak ptactwo odlatujące na zimę.
— Na pewno wiele słyszałeś o bitwie, a moŜe dziesiąta część z tego to prawda — rzekł Conan. Potem
opowiedział mu o zasadzce pod Mevano i zapytał: — Jak wiodło ci się pod Tunais?
— Procas zmiótł nas równie skutecznie jak was. Myślę, Ŝe dowodził osobiście. Zorganizował zasadzkę na
południowym brzegu rzeki i uderzył z obu stron, gdy przygotowywaliśmy się do przeprawy. Nie spodziewałem
się, Ŝe moŜe wtargnąć na terytorium Argos.
— Amulius Procas nie jest głupi — powiedział Conan. — Nie ma teŜ nic przeciwko ryzykownym
posunięciom, kiedy trzeba. Jak jednak tu dotarłeś? Przez przełęcz Saxula?
— Nie. Kiedy na nią podeszliśmy, obozował tam silny oddział Procasa. Na szczęście jeden z moich
jeźdźców, parający się dawniej przemytem, znał wąskie przejście, przez które nas przeprowadził.
Wspinaczka była bardzo stroma, ale obeszliśmy się utratą tylko dwóch koni. Powiedz, czy przełęcz Saxula
Strona 20
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
jest juŜ wolna?
— Była, przynajmniej ostatniej nocy — odrzekł Conan i rozejrzał się dookoła.
— Ruszajmy czym prędzej z powrotem do naszego obozu na równinie Pallos. Razem z twoimi mamy
ponad dwa tysiące ludzi.
— Trudno to nazwać armią — mruknął Publius. — To zaledwie resztka z dziesięciu tysięcy, które
wymaszerowały z nami na północ.
— To początek — powiedział Conan, którego pochmurny nastrój z poprzedniej nocy ulotnił się
bezpowrotnie. — Przypominam sobie, Ŝe całe nasze przedsięwzięcie liczyło najpierw jedynie piątkę dzielnych
serc.
W trakcie dalszego marszu do resztek buntowników dołączyły kolejne grupki, a takŜe pojedynczy
wojownicy. Conan ciągle oglądał się za siebie z niepokojem, spodziewając się w kaŜdej chwili ujrzeć
wylewający się zza Gór Rabiriańskich cały Legion Pograniczny Procasa. Publius miał jednak odmienne
zdanie.
— ZwaŜ, generale — mówił. — Król Milo z pewnością jeszcze nas nie zdradził, ani nie zwrócił się przeciwko
nam, inaczej wysłałby swoje wojska, by nas zaatakowały w chwili, gdy Procas zdobył nad nami przewagę.
Mniemam, Ŝe nawet szalony król Aquilonii nie powaŜy się na otwartą wojnę z państwem Argos. Argosańczycy
to twardy orzech do zgryzienia. Amulius Procas musi znać jego politykę, inaczej nie przeŜyłby tak długo w
słuŜbie Numedidesa. Nie moŜna pochopnie zadraŜniać stosunków z przyległymi królestwami. Kiedy juŜ
dotrzemy z powrotem do naszego obozu, to powinniśmy być na razie bezpieczni. Czekają na nas rezerwowe
dostawy i markietanki. Cymmerianin popatrzył na niego spode łba. — Chyba Ŝe Numedides przekupi albo
namówi Mila do zwrócenia się przeciwko nam. Conan miał rację, gdyŜ niedługo potem Aquilońscy posłowie
spotkali się z królem Milo i jego doradcami. Przywódcą wysłanników Numedidesa był Zingarańczyk Quesado,
który dotarł do Messancji po długiej i cięŜkiej jeździe, omijając z daleka walczące armie.
Quesado, ustrojony teraz w kaftan z czarnego aksamitu i buty z delikatnej czerwonej kordowańskiej skóry,
zmienił się bardzo, ale bynajmniej nie z korzyścią dla swego pracodawcy. Słysząc o wyczynach szpiega
Vibiusa Latro zachwycony król Numedides nakazał przeniesienie Quesado do słuŜby dyplomatycznej.
Okazało się to błędem.
Zingarańczyk był doskonałym szpiegiem, od dawna przywykłym nie wyróŜniać się w tłumie. Teraz jednak,
po nagłym awansie połączonym z przypływem gotówki i znaczenia, Quesado zupełnie pozbył się swej
fasadowej skromności. Zamiast niej pojawiła się pompatyczna duma i pyszne pozy zingarańskiego
szlachetki. Spoglądając wzdłuŜ dziobatego nosa, usiłował niedwuznacznymi pogróŜkami przekonać króla
Milo i jego doradców, iŜ mądrzej byłoby zjednać sobie łaskawość króla Aquilonii, niŜ popierać jego
niedowarzonych przeciwników.
— Wasza Królewska Wysokość, panowie — rozpoczął Quesado ostrym belferskim tonem. — Z pewnością
wiecie, iŜ jeŜeli postanowicie nie przyjąć przyjaźni mojego pana, musicie zaliczyć się do jego wrogów. I im
dłuŜej będziecie zezwalać, aby w waszym królestwie znajdowała schronienie rebelia, tym bardziej skazi was
trucizna zdrady wobec mojego suwerennego władcy, potęŜnego króla Aquilonii.
Na szerokiej twarzy króla Milo pojawił się rumieniec gniewu i monarcha poruszył się gwałtownie. PotęŜnie
zbudowany mąŜ w średnim wieku, którego bujna broda sięgała do pasa, Milo roztaczał aurę niewzruszonej
godności. Wyglądał jak prosty chłop, ale był władcą bogatego i sprawnie urządzonego królestwa. Powolny w
kształtowaniu swego zadania, gdy jednak raz podjął decyzję, potrafił być wyjątkowo uparty. Spoglądając spod
brwi na Quesado, wyrzucił z siebie twardo:
— Argos to wolny kraj, mój panie! Nigdy nie byliśmy, i Mitra mi świadkiem, Ŝe nie będziemy, poddanymi
króla aquilońskiego. Zdrada oznacza naruszenie zasad postępowania poddanego wobec swego pana.
Twierdzisz zatem, Ŝe twój wypasiony Numedides jest panem Argos?
Quesado zaczął się pocić. Jego kościste czoło zalśniło w łagodnym świetle przesączającym się przez szyby
komnaty rady, zabarwione pasmami lazuru, zieleni i szkarłatu.
— Nie taka była moja intencja, Wasza Królewska Wysokość — ukorzył się spiesznie, po czym znacznie
ciszej powiedział: — Lecz z całym naleŜnym szacunkiem, panie, muszę wskazać, Ŝe mój władca nie moŜe
nie zwaŜać na pomoc udzielaną przez swego monarszego brata buntownikom przeciw Rubinowemu Tronowi.
— Nie udzieliliśmy im Ŝadnej pomocy — odrzekł nachmurzony Milo. — Wasi szpiedzy musieli wam
donieść, Ŝe ich resztki rozbiły się obozem na równinie Pallos i Ŝe z braku dostaw z Messancji grasują po
okolicy w poszukiwaniu poŜywienia. Ich bossońscy łucznicy wykorzystują teraz swoją zręczność w
polowaniach na kaczki i jelenie. Twierdzicie, Ŝe zwycięstwo generała Procasa było rozstrzygające? Czego
więc miałaby się obawiać potęŜna Aquilonia ze strony zgrai niedobitków, których głodówka skłoniła do takiej
desperacji. Doniesiono nam, Ŝe została ich jedynie dziesiąta część pierwotnej liczby i Ŝe codziennie ubywa
ich z powodu dezercji.
— To prawda, Wasza Królewska Wysokość — powiedział Quesado, przybrawszy swą pozę. — Ale co
oświecone Argos moŜe zyskać na udzielaniu schronienia takiej bandzie? Nieudolni zwrócić się przeciw ich
prawowitemu władcy, z pewnością będą utrzymywać się z przestępstw przeciw twoim lojalnym obywatelom.
Nachmurzywszy się, Milo zamilkł, poniewaŜ nie miał przekonywającej odpowiedzi na argument Quesado.
Strona 21
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
Nie mógł powiedzieć, Ŝe dał słowo swemu staremu przyjacielowi, hrabiemu Trocero, iŜ pozwoli jego
powstańcom korzystać z gościny na swojej ziemi. Króla coraz bardziej draŜniły usiłowania aquilońskiego
posła, zmierzające do wymuszenia jego decyzji. Milo lubił sam dochodzić do nich w swoim czasie, bez
niczyjego ponaglania. Władca podniósł się ocięŜale, kończąc rozmowę. — RozwaŜymy Ŝyczenia naszego
brata Numedidesa, ambasadorze Quesado — powiedział Milo. — W stosownej chwili zostaniesz
powiadomiony o naszej decyzji. Obecnie otrzymujesz nasze pozwolenie odejścia.
Z ustami zwiniętymi w fałszywym uśmiechu Quesado wycofał się w ukłonach, lecz jad wściekłości przeŜerał
jego serce. Fortuna tym razem sprzyjała Conanowi, ale następny rzut kości mógł dać inny wynik, albowiem
Conan, chociaŜ tego nie wiedział, hodował Ŝmiję na swojej piersi…
Armia Lwów nie była jednak tak osłabiona czy zagłodzona, jak sądzili Milo i Quesado. Liczyła teraz tysiąc
pięciuset ludzi i z kaŜdym dniem odbudowywała swoją siłę i gromadziła zapasy. Konie pasły się na wysokiej,
równinnej trawie, markietanki zaś, które pozostały w obozie, gdy armia wymaszerowała na północ,
pielęgnowały rannych. Ocalono teŜ znaczną część taborów, a obszarpane grupy wciąŜ napływały do obozu,
by powiększyć szczupłe, lecz rezolutne szeregi rebeliantów. W lasach słychać było odgłosy siekier drwali,
podczas gdy w obozie strugano oszczepy i drzewca strzał, a kowadła rozbrzmiewały uderzeniami młotów
kowali kujących do nich groty.
Najbardziej dodawała otuchy wieść, Ŝe straŜ tylna w sile tysiąca ludzi, dowodzona przez barona Grodera,
wymknęła się z zasadzki pod Tunais i wędrowała przez góry na zachodzie. Conan wysłał oddział lekkiej jazdy
pod wodzą Prospera, by odnaleźli zbłąkanych towarzyszy i sprowadzili ich do głównego obozu. Dexitheus
zanosił modły do Mitry, by ta wieść okazała się prawdziwa, bowiem siły Grodera podwoiłyby ich szeregi.
Zdarzało się juŜ, Ŝe królestwa były zdobywane przez armie liczące mniej niŜ trzy tysiące ludzi.
KsięŜyc w pełni słał swój blask na równinę Pallos niczym Ŝółte oko rozgniewanego boga. Przejmująco
zimny, niespokojny wiatr szemrał w wysokich trawach i niewidzialnymi palcami targał płaszcze wartowników,
stojących na czatach dookoła obozu powstańców.
W namiocie, w blasku świec Conan zasiedział się do późna, przysłuchując się rozmowom swych oficerów.
Niektórzy z nich, przygnębieni niedawną klęską, niechętnie mówili o” dalszej walce. Inni, Ŝądni pomsty,
nalegali na nowy atak, nawet tak niewielkimi siłami.
— ZwaŜ, generale — mówił hrabia Trocero. — Amulius Procas na pewno nie spodziewa się ataku z naszej
strony tak szybko po poniesionej poraŜce, a więc moglibyśmy pokonać go przez zaskoczenie. Gdy
przekroczymy Alimane, przyłączą się do nas nasi przyjaciele w Poitain, którzy tylko czekają na nasze
przybycie, by wywołać ogólne powstanie.
Barbarzyńska natura Conana skłaniała się ku radom hrabiego. Przekroczenie granicy w momencie, w
którym los zdawał się najmniej im sprzyjać, mogłoby przekształcić klęskę w zwycięstwo. Pilnie potrzebował
uwieńczonego powodzeniem boju, by poprawić morale swej armii. Sporo ludzi zdąŜyło juŜ zdezerterować
porzucając to, co wydawało im się przegraną sprawą. Jeśli nie zdoła nowymi nadziejami na tryumf podeprzeć
chwiejącego się ducha, to strumyczek rozczarowanych stanie się wkrótce powodzią, która rozmyje jego
armię.
JednakŜe potęŜny Cymmerianin w ciągu lat wojowania dobrze poznał tajniki wojennego rzemiosła.
Doświadczenie nakazywało mu powściągnąć ten zapał i nie naraŜać resztek wojska, przynajmniej do powrotu
Prospera z wieściami o baronie Groderze i jego oddziale. Dopiero otrzymawszy tak znaczne posiłki, Conan
mógłby zadecydować, czy nadszedł juŜ czas ataku.
Odprawiwszy dowódców, Conan zapragnął ciepła ramion i miękkich piersi Alciny. Czarnowłosa tancerka
oczarowała go zręcznymi sposobami nasycania jego namiętności. Tej nocy jednak Alcina ze śmiechem
wymykała się z jego uścisków, namawiając go do wypicia pucharu wina.
— Czas, panie, byś zakosztował napoju ludzi szlachetnych, zamiast jak byle chłop Ŝłopać bez przerwy
piwsko — powiedziała. — Dla twej wyłącznej przyjemności dostałam butelkę wina z Messancji.
— Na Croma, dziewczyno, dość juŜ wypiłem tego wieczora! Pragnę teraz wina z twoich warg, a nie z
wytłaczanych winogron.
— To tylko łagodny środek pobudzający, panie, mający wzmóc twe męskie siły i naszą rozkosz —
przymilała się.
Stojąc w świetle świec w kusej tunice z szafranowego jedwabiu uśmiechnęła się uwodzicielsko i wyciągnęła
ku niemu puchar z winem.
— Zawiera przyprawy z moich rodzinnych stron, które pobudzą twe zmysły — dodała. — CzyŜ nie
skosztujesz go, panie, aby mnie zadowolić?
Spoglądając z poŜądaniem na blady owal jej twarzy, Conan rzekł:
— Nie potrzebuję Ŝadnych podniet, gdy czuję zapach twych włosów. Podaj mi jednak ten kielich, wypiję za
rozkosze tej nocy.
Wychylił wino trzema głębokimi łykami, ignorując gorzkawy posmak przypraw i z trzaskiem odstawił kielich.
Następnie wyciągnął ramiona do dziewczyny, której szeroko rozwarte oczy nagle wpatrzyły się w niego
badawczo. Kiedy spróbował wziąć ją w ramiona, namiot zawirował dookoła niego w szaleńczym tempie i
przeszywający ból wypełnił jego trzewia. Sięgnął dłonią do słupa podtrzymującego namiot, nie trafił i cięŜko
Strona 22
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
upadł. Alcina pochyliła się nad nim. Oczy Conana zaszły mgłą. Rysy tancerki rozpływały się, ale jej zielone
oczy ciągle płonęły jak jarzące się szmaragdy.
— Na Croma, dziewko! — wydyszał Conan. — Otrułaś mnie!
Cymmerianin usiłował się podnieść, lecz miał wraŜenie, Ŝe jego ciało zamieniło się w ołów. Krew łomotała
mu w skroniach, twarz spurpurowiała z wysiłku, ale nie udało mu się podnieść na nogi. Upadł na plecy,
gwałtownie chwytając powietrze. W oczach ćmiło mu się, a potem poczuł, Ŝe odpływa z jasnego wnętrza
namiotu w podobny do transu sen na jawie. Nie był w stanie poruszyć się ani przemówić.
— Conanie! — syknęła jadowicie dziewczyna. — Koniec z tobą, ty barbarzyński głupku! Niedługo i te
Ŝałosne resztki armii powędrują za tobą do piekieł, tam gdzie wasze miejsce!
Usadowiła się wygodnie i wyjęła amulet, który nosiła między piersiami. Spojrzawszy na odmierzającą czas
świecę stwierdziła, Ŝe jeszcze pół godziny musi upłynąć, zanim będzie mogła porozumieć się ze swym
panem. Siedziała w milczeniu, nieporuszona jak sfinks, dopóki nie nadszedł czas. Wtedy skupiła swe myśli
na kawałku obsydianu.
W dalekiej Tarancji Thulandra Thuu spoglądając w magiczne lustro wydał z siebie szyderczy śmiech,
ujrzawszy rozciągniętego na ziemi Cymmerianina. Potem wstał, umieścił z powrotem zwierciadło w skrzyni,
obudził słuŜącego i wysłał go z wiadomością do króla.
Hsiao znalazł Numedidesa nagiego, rozkoszującego się masaŜem wykonywanym przez cztery skąpo
ubrane dziewczyny. Skromnie utkwiwszy spojrzenie w posadzce, Hsiao ukłonił się nisko i powiedział:
— Mój pan pragnie z całym szacunkiem powiadomić Waszą Królewską Wysokość, Ŝe dzięki jego
nieziemskim mocom bandyta Conan poniósł w Argos śmierć.
Numedides odpędził dziewczyny i usiadł.
— Martwy, powiadasz?
— Tak jest, panie i królu.
— Wspaniała wiadomość, wspaniała! — Z głośnym wybuchem śmiechu Numedides poklepał się po gołym
udzie. — Coś jeszcze? — spytał.
— Mój pan prosi o twoje pozwolenie wysłania kuriera do generała Amuliusa Procasa, aby zawiadomić go o
tym wypadku i nakazać mu wkroczyć do Argos i rozbić buntowników, zanim znajdą sobie następnego
przywódcę.
Numedides machnął ręką.
— Idź, Ŝółty psie, i powiedz swemu panu, Ŝeby czynił to, co uwaŜa za stosowne. — Następnie zwrócił się do
dziewczyn: — Do roboty, gołąbeczki!
Niebawem w drogę do obozu generała Procasa na granicy z Argos wyruszył kurier. Wiózł on wiadomość
noszącą pieczęć króla Numedidesa, która w ciągu mniej niŜ dwóch tygodni miała spowodować atak
niepokonanego Legionu Pogranicznego na pozostających bez przywództwa powstańców zebranych pod
sztandarem Lwów.
W namiocie Conana Alcina wyciągnęła swój podróŜny kuferek i wyjęła zeń kostium pazia, w który się
przebrała. W skrzyni pod strojami spoczywała mała miedziana szkatułka, którą tancerka otworzyła
przekręcając opasującego pokrywę smoka. Szkatułka zawierała mnóstwo pierścieni, bransolet, naszyjników,
kolczyków i innych klejnotów. Alcina przebierała w biŜuterii, dopóki nie znalazła niewielkiego miedzianego
prostokąta z argosańską inskrypcją. Znak ten upowaŜniał jego właściciela do zmiany koni w królewskich
stajniach pocztowych. Szybko przebrała klejnoty, co cenniejsze wkładając do skórzanego woreczka, który
wetknęła za pas.
Dokonawszy tego, zgasiła świecę i wyszła z pogrąŜonego w ciemności namiotu. ZbliŜyła się do wartownika i
powiedziała wyniośle:
— Conan zasnął, polecił mi jednak dostarczyć pilną wiadomość do króla Argos. Bądź tak dobry i kaŜ
pachołkom, by natychmiast osiodłali dla mnie konia i przyprowadzili go tutaj!
Wartownik zawołał kaprala, który posłał ludzi, by wykonali Ŝyczenie Alciny, podczas gdy ona czekała
spokojnie u wejścia do namiotu. śołnierze, przyzwyczajeni do kaprysów nałoŜnicy generała i zapatrzeni w jej
wspaniałą figurę, bez wahania spełnili jej polecenie.
Gdy przyprowadzono konia, wsiadła nań zręcznie i szybko zniknęła w oświetlonej przez księŜyc dali.
Cztery dni później Alcina dotarła do Messancji. Natychmiast pospieszyła do dawnej kryjówki Quesado,
gdzie znalazła następcę szpiega, Fadiusa Kothiańczyka, karmiącego gołębie pocztowe.
— Powiedz mi, gdzie jest Quesado? — zapytała.
— Nie słyszałaś? — odrzekł Fadius. — Jest teraz ambasadorem, zbyt dumnym, by tracić czas na takich jak
my.
— CóŜ, pan czy cham, muszę się z nim natychmiast widzieć. Przynoszę wieści wielkiej wagi.
Fadius zaprowadził Alcinę do zajazdu, w którym mieszkali Aquilończycy. SłuŜący Quesado przygotowywał
właśnie łoŜe dla swego pana, gdy Fadius i Alcina wpadli nie zapowiedziani.
— Do kroćset! — wrzasnął Quesado. — CóŜ z was za grubiański motłoch, Ŝe przeszkadzacie mej
szlachetnej osobie udać się na spoczynek?
— Dobrze wiesz, kim jestem — przerwała Alcina. — Przybyłam przekazać ci, Ŝe Conan nie Ŝyje.
Strona 23
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
Quesado zamarł z otwartymi ustami, po czym je powoli zamknął.
— Dobrze! — powiedział w końcu. — To rzuca nowe światło na wiele spraw. Naciągnij mi z powrotem buty,
Narses. Muszę natychmiast udać się do Milo. Co się zdarzyło, Alcino?
Niedługo potem Quesado przybył do pałacu i wyniośle zaŜądał posłuchania u króla. Zingarańczyk zamierzał
zmusić Milo do natychmiastowego ataku na armię Conana. śywił przekonanie, Ŝe buntownicy
zdemoralizowani śmiercią swego przywódcy pierzchną na sam widok armii byłego sojusznika.
Los jednak sprawił, Ŝe wypadki potoczyły się zupełnie inaczej. Wyrwany ze snu, król Milo wpadł w szał
usłyszawszy, Ŝe Quesado Ŝąda audiencji o pomocy.
Chwilę później do Quesado wszedł paź z wiadomością od Milo.
— Jego Królewska Wysokość rozkazuje ci, panie, byś oddalił się natychmiast i wrócił o bardziej stosownej
porze, najlepiej na godzinę przed południem dnia jutrzejszego.
Quesado zarumienił się z gniewu i zawodu. Spoglądając z góry, powiedział:
— Mój dobry człowieku, wydajesz się nie pojmować, kim jestem.
Paź roześmiał się, dorównując bezczelnością Quesado.
— Owszem, panie, wszyscy wiemy, kim jesteś i czym byłeś. — Szerokie uśmiechy pojawiły się na twarzach
straŜników stojących za paziem, który mówił dalej: — Upraszam cię zatem, abyś raczył się oddalić i to Ŝywo,
bo moŜesz narazić się na niezadowolenie mego władcy!
— PoŜałujesz tych słów, hultąju! — warknął Quesado i odwrócił się. Rozwścieczony poszedł do swej
dawnej kwatery na nadbrzeŜu, gdzie zastał oczekujących na niego Alcinę i Fadiusa. Tam sporządził gniewną
notatkę dla króla Aquilonii, donoszącą o odmowie Milo, i wysłał ją przywiązaną do gołębiej nóŜki.
Dwa dni później raport byłego szpiega dotarł do Vibiusa Latro, który pośpieszył z nim do króla. Numedides,
z trudem umiejący powstrzymywać swoje pasje nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach,
przeczytawszy o sprzeciwie króla Argos, z miejsca wysłał kolejnego kuriera z poleceniem dla generała
Amuliusa Procasa. Posłanie to w przeciwieństwie do poprzedniego zawierało znacznie więcej niŜ tylko
upowaŜnienie do wtargnięcia na terytorium Argos. W dobitnych słowach nakazane zostało Procasowi, aby
natychmiast zaatakował Argos i wszelkimi niezbędnymi siłami zmiótł z powierzchni ziemi to państwo.
Procas, twardy i uzdolniony dowódca, wykrzywił się na królewski rozkaz. W nocy, która nastąpiła po
zwycięskich bitwach stoczonych nad Alimane, szybko wycofał z argosańskiego terytorium oddziały, które
wysłał w celu wybicia uciekających buntowników. Wtargnięcie takie moŜna było usprawiedliwić jako
dokonane w ferworze pościgu. Obecnie jednak nakaz inwazji oznaczał odwrócenie stanowiska króla Milo od
ostroŜnej neutralności do otwartej wrogości wobec króla Aquilonii.
Królewski rozkaz nie pozostawiał jednak Ŝadnego miejsca na odmowę, jeŜeli pragnął, by jego głowa
jeszcze jakiś czas pozostała na swej szyi. Procas musiał zaatakować. Jednak cały jego rozsądek i Ŝołnierskie
doświadczenie buntowały się przeciwko poleceniu Numedidesa.
Procas odwlókł swój wymarsz o kilka dni, mając nadzieję, Ŝe król po namyśle odwoła rozkaz, lecz do obozu
nie dotarły Ŝadne nowe wieści, więc nie odwaŜył się dłuŜej czekać. I tak pewnego pięknego wiosennego
poranka Amulius Procas przekroczył ze swoją armią Alimane. Rzeka, której poziom opadł juŜ po wiosennych
roztopach, nie była przeszkodą dla chorągwi rycerzy w lśniących zbrojach, tarczowników w kolczugach i
łuczników w skórzanych kaftanach. Przebrnęli przez nurt i podjęli marsz krętą drogą wznoszącą się ku
przełęczy Saxula, a po jej przebyciu w pierwszej kolejności ruszyli w kierunku obozu buntowników na
równinie Pallos.
Dopiero rankiem oficerowie dowiedzieli się o otruciu swego dowódcy. Pośpiesznie zgromadzili się w
namiocie Conana. Dexitheus wziął puchar i ostroŜnie powąchał resztki napoju Alciny.
— Ten trunek — orzekł — zawiera sok purpurowego lotosu ze Stygii. Wedle wszelkich zasad nasz generał
powinien juŜ być martwy jak król Tuthamon. Mimo to Ŝyje, choć wygląda jak trup z otwartymi oczami.
Publius zamyślił się i powiedział:
— Być moŜe morderca uŜył tylko tyle trucizny, ile potrzebne było do powalenia zwykłego człowieka, a nie
wziął pod uwagę wzrostu i tęŜyzny Conana.
— To ta suka o zielonych oczach! — zawołał Trocero. — Nigdy jej nie ufałem, a jej zniknięcie ostatniej nocy
tylko potwierdza jej winę. Gdybym dostał tę wiedźmę w swoje ręce, spaliłbym ją na stosie!
Dexitheus obrócił się ku hrabiemu.
— Zielone oczy, rzeczesz? — spytał szybko. — Kobieta o zielonych oczach?
— Tak, jak szmaragdy, ale co z tego! Z pewnością widziałeś nałoŜnicę Conana, piękną Alcinę.
Dexitheus potrząsnął głową z miną świadczącą o złym przeczuciu.
— Słyszałem, Ŝe nasz generał zabrał ze sobą tancerkę z winiarni w Argos — mruknął. — Starałem się
jednak nie zwaŜać na taką nieobyczajność, Conan zaś taktownie trzymał ją z dala od mych oczu. Biada
naszej sprawie! Sam Mitra objawił mi we śnie, aby strzec się zielonookiego cienia, stojącego blisko naszego
dowódcy. Nie wiedziałem, wtedy, Ŝe zło juŜ stąpa pomiędzy nami. Biada mi za to, Ŝe zaniedbałem zwierzyć
się moim towarzyszom!
— Dość! — uciął Publius. — Conan Ŝyje i moŜemy dziękować bogom, Ŝe nasza piękna trucicielka to
partaczka w tym fachu. Niech nikt prócz giermków Conana nie wchodzi do tego namiotu. Musimy powiedzieć
Strona 24
Carter Lin - Conan wyzwoliciel
ludziom, Ŝe zaniemógł nieco, i sami dalej odbudowywać nasze siły. Musisz przejąć dowodzenie, Trocero.
Poitański hrabia z powagą skinął głową.
— Zrobię, co będę mógł, skoro jestem zastępcą dowódcy. Ty, Publiusie, musisz rozesłać zwiadowców,
abyśmy wiedzieli wszystko o ruchach Procasa. Muszę iść. JuŜ czas na poranny apel. Będę ćwiczył naszych
chłopców tak ostro jak Conan, a nawet bardziej!
Do czasu gdy Procas rozpoczął inwazję, Lwy posiadały juŜ liczne czujne oczy i nasłuchujące uszy krąŜące
po górach i nad brzegiem Alimane. Do przywódców powstańczej armii, jak zwykle odbywających swe narady
w namiocie Conana, rychło dotarły raporty o liczbie najeźdźców. Trocero, z siwizną gęściejszą niŜ przed
tygodniem i ze śladami zmęczenia na twarzy, spokojnie zapytał Publiusa:
— Co nam wiadomo o sile przeciwnika?
Publius pochylił głowę, by zsumować liczby na woskowych tabliczkach. Gdy podniósł wzrok, w jego oczach
była obawa.
— PrzewyŜsza nasze siły co najmniej trzykrotnie — powiedział cięŜko. — To czarny dzień, przyjaciele.
Niewiele moŜemy zrobić poza stawieniem ostatecznego oporu.
— Bądź dobrej myśli, Publiusie! — pocieszał go hrabia, poklepując skarbnika po plecach. — Dobrze, Ŝe nie
jesteś generałem, bo w przeciwnym razie szybko przekonałbyś Ŝołnierzy, iŜ są pokonani, jeszcze przed
rozpoczęciem walki. — Odwrócił się do Dexitheusa. — Jak z naszym generałem?
— Odzyskał świadomość, lecz jak dotąd nie moŜe się poruszyć. Sądzę, Ŝe wyŜyje, chwała niech będzie
Mitrze.
— Jeśli nie będzie mógł wsiąść na konia, gdy zagra trąbka bojowa, ja uczynię to za niego — odparł
Trocero. — Czy mamy jakieś wiadomości od Prospera?
Publius i Dexitheus potrząsnęli głowami.
— A więc musimy sobie poradzić z tym, co mamy. — Trocero wzruszył ramionami. — Wróg nadejdzie
dopiero jutro, a zatem teraz musimy zdecydować: walczyć czy uciekać?
Od strony górskich szczytów nadciągała konnica i piechota Legionu Pogranicznego. Poprzedzały ich luźne
gromady zwiadowców i harcowników. Za nimi jechał na swym rydwanie Amulius Procas. Powstańcy rozwinęli
szyki bojowe na środku równiny.
Powietrze znieruchomiało, jakby zastygło w oczekiwaniu. Szeroki front przewaŜającej liczebnie Aquilońskiej
armii nie pozwalał hrabiemu Trocero na jakikolwiek manewr okrąŜający ze skrzydeł. Rozerwanie centrum
oznaczałoby natychmiastowe unicestwienie sił rebeliantów. Hrabia wiedział teŜ, Ŝe nie ma szans na Ŝaden
udany odwrót osłaniany ciągłymi kontratakami straŜy tylnej. Taki manewr mógł być wykonany tylko przez
dobrze wyćwiczonych i zdyscyplinowanych Ŝołnierzy. Ludzie, którymi dysponował Trocer—ro, rozczarowani
tym, co spotkało ich nad Alimane, otrzymawszy rozkaz odwrotu po prostu rozpierzchliby się, kaŜdy na własną
rękę, a Aquilońska lekka jazda zmasakrowałaby uciekających. Byłby to prawdziwy koniec powstania.
Trocero, przyjrzawszy się nadciągającym wojskom Procasa ze swojego punktu dowodzenia na wzgórzu,
dał znak giermkowi, aby ten przyprowadził mu konia. Hrabia poprawił zapinkę na płaszczu okrywającym
zbroję i wdrapał się na siodło. Potem odwrócił się do kilkuset jeźdźców, którzy zgromadzili się dookoła niego,
i zawołał:
— Znacie nasz plan, przyjaciele! Teraz wszystko zaleŜy od waszych mieczy!
Trocero zdecydował, Ŝe ich jedyna szansa leŜy w desperackim ataku na szyk Aąuilończyków i próbie
przebicia się do samego Amuliusa Procasa. Wiedział, Ŝe nieprzyjacielski dowódca, podstarzały, krępy
męŜczyzna, od lat nękany jest .dolegliwościami pochodzącymi od starych ran i źle znosi konną jazdę. Z tego
powodu Procas korzystał zawsze z rydwanu. Trocero liczył na to, Ŝe woźnica generała będzie miał kłopoty z
manewrowaniem mało zwrotnym pojazdem w bitewnym ścisku. Gdyby więc powstańczej konnicy udało się
jakimś cudem przedrzeć i zabić aquilońskiego generała, jego wojska mogłyby się załamać pod wpływem
zwątpienia.
Raz jeszcze Fortuna uśmiechnęła się do buntowników. Tym razem uśmiechem tym był król Argos — Milo,
we własnej osobie. Zanim bowiem rozpoczął się aquiloński najazd, argosański szpieg, zajeździwszy na
śmierć trzy konie, dotarł do Messancji i dostarczył na dwór wieść o tym, Ŝe Numedides nakazał atak na
Argos. W ten sposób król Milo dowiedział się o planowanym ataku równocześnie z przywódcami
powstańców. Zirytowany arogancją ambasadora Quesado, stateczny zazwyczaj monarcha wściekł się na
dobre. Natychmiast wydał rozkaz dowódcy garnizonu Messancji, by forsownym marszem ruszył na pomoc w
celu odparcia napaści.
W spokojniejszej chwili Milo mógłby powstrzymać swój gniew. Wystarczyło pozwolić Procasowi zniszczyć
buntowników, co na pewno ułagodziłoby Numedidesa, a potem podjąć z nim rozmowy pokojowe. Trochę
prezentów i kilka urodziwych niewolnic załatwiłoby sprawę. Tym razem jednak, zanim król Argos ochłonął,
jego wojska maszerowały juŜ na północ. Z tej przyczyny konsekwentny z natury Milo odmówił Quesado
proszącemu o zmianę decyzji.
Amulius Procas zatrzymał swą armię i zaczął wydawać oddziałom drobiazgowe rozkazy bojowe, kiedy do
jego rydwanu podjechał galopem rozgorączkowany zwiadowca.
Strona 25
Carter Lin - Conan wyzwoliciel LIN CARTER L. SPRAGUE DE CAMP CONAN WYZWOLICIEL PRZEŁOśYŁ MAREK MASTALERZ TYTUŁ ORYGINAŁU CONAN THE LIBERATOR Conan Cymmerianin, bohater nad bohatery, jest płodem wyobraźni Roberta Ervina Howarda (1906–1936) z Cross Plains w stanie Teksas. Howard był płodnym pisarzem publikującym w tzw. pulp magazines (tanich, drukowanych na najgorszym papierze magazynach zamieszczających podłą przewaŜnie beletrystykę). Jego kariera przypadła na czasy ich największego rozkwitu. Tego rodzaju periodyków wydawano dziesiątki, wszystkie w tym samym formacie (6,5 na 10 cali, czyli 17 na 25 centymetrów). Drukowano je na szarym papierze bez oprawy. Obecnie magazyny te zniknęły, wyjąwszy kilka dotąd wydawanych pod starymi tytułami, lecz w odmiennym formacie. W czasie swej działalności literackiej, trwającej zaledwie dekadę, Howard pisywał fantasy, science fiction, westerny, opowiadania sportowe, historyczne, nowele kryminalne, opowiadania na tematy orientalne i wiersze. Ze wszystkich jego bohaterów tym, który osiągnął największą popularność, jest Conan z Cymmerii. Opowiadania o Conanie sprawiły, Ŝe w gatunku fantasy dzieła Howarda ustępują popularnością jedynie J.R.R. Tolkienowi. Urodzony w Peaster w Teksasie, Howard przeŜył w tym stanie całe swoje Ŝycie, wyjąwszy krótkotrwałe wyjazdy do sąsiednich stanów i Meksyku. Ojciec był wiejskim lekarzem w stanie Arkansas. Był to człowiek o szorstkim, apodyktycznym sposobie bycia. Matka Howarda, urodzona w Dallas w Teksasie, uwaŜała się za osobę pod względem społecznym stojącą wyŜej od swego męŜa oraz od ludności Cross Plains, gdzie rodzina osiedliła się w 1919 roku. Oboje rodzice, zwłaszcza matka, byli wyjątkowo zaborczy wobec swojego jedynaka. Gdy Robert był jeszcze chłopcem, matka roztaczała nad nim czujną opiekę i decydowała o jego przyjaźniach. Kiedy dorósł, czynnie ograniczała jego kontakty z kobietami. Dopiero na dwa lata przed śmiercią Howard zawarł znajomość z pewną młodą nauczycielką. Twórca Conana wyrósł więc w atmosferze niewolniczego oddania często chorującej matce. Kiedy kupił samochód, zabierał»ją ze sobą na długie wycieczki po Teksasie. Słabowity i zaszczuwany jako chłopiec, Howard wyrósł na wysokiego, potęŜnie zbudowanego męŜczyznę. WaŜył blisko dwieście funtów (tj. około dziewięćdziesięciu kilogramów), z czego większość stanowiły mięśnie. Utrzymywał formę uprawiając pięściarstwo i podnoszenie cięŜarów. Boks był jego ulubionym sportem. Mimo wyglądu troglodyty Robert Howard był równieŜ Ŝarłocznym molem ksiąŜkowym. Czytał szybko i wszystko co popadnie. Jeszcze jako młodzieniec zdecydował się na karierę literacką. Gdy w 1928 roku ukończył rok bezpłatnych wykładów w Howard Payne Academy w Brownwood w Teksasie, jego ojciec zgodził się na trwającą jeden rok próbę. Przez ten czas Howard miał spróbować swych sił jako autor nie związany z Ŝadnym wydawnictwem. Dopiero po tym okresie ojciec miał wywrzeć nań nacisk w celu zmuszenia go do podjęcia bardziej konwencjonalnej pracy. Wkrótce honoraria Howarda, chociaŜ skromne, były wystarczające, aby skłonić rodzinę do akceptacji jego powołania. Howard wyrósł na męŜczyznę o wyjątkowo zmiennych nastrojach, przechodzących od radosnej euforii i wylewności do napadów czarnej depresji, rozpaczy i melancholii, co sprawiło, Ŝe uległ fascynacji ideą samobójstwa. Obsesja ta narastała i pogłębiała się przez resztę Ŝycia. Napomknieniami i mimowolnymi uwagami dawał swoim rodzicom i niektórym z przyjaciół do zrozumienia, iŜ nie zamierza przeŜyć swej matki, lecz nikt nie brał tych gróźb powaŜnie. W roku 1936 Robert Howard był juŜ czołowym pisarzem magazynów „pulp” i zarabiał więcej niŜ ktokolwiek w Cross Plains. Cieszył się dobrym zdrowiem, ustabilizowaną pozycją towarzyską, rosnącym kółkiem przyjaciół i fanów oraz obiecującą przyszłością literacką. Jego matka umierała wówczas na gruźlicę. Kiedy znalazła się w stanie nieodwracalnej śpiączki, Howard wyszedł z domu, wsiadł do samochodu i strzelił sobie w głowę. W latach 1926–1930 Robert Howard napisał cykl opowiadań fantastycznych o bohaterze imieniem Kull, barbarzyńcy z zaginionej Atlantydy, który zostaje władcą kontynentalnego królestwa. Opowiadania te przyniosły Howardowi nikłe powodzenie — z dziewięciu, które ukończył, udało mu się sprzedać jedynie trzy. Ukazały się one w „Weird Tales” — piśmie drukującym fantasy i science fiction, wychodzącym w latach 1923–1954. ChociaŜ stawki za słowo były niskie, a honoraria często się opóźniały, „Weird Tales” mimo wszystko pozostawało najpewniejszym rynkiem zbytu dla Howarda. W roku 1932, gdy nie sprzedane opowiadania o Kullu wciąŜ zalegały szafkę słuŜącą jednocześnie jako kartoteka, Howard przerobił jedno z tych opowiadań, zmieniając Kulla na Conana i dodając nadnaturalny Strona 1
Carter Lin - Conan wyzwoliciel sztafaŜ. „The Phoenix on the Sword” opublikowany został w „Weird Tales” w grudniu 1932 roku. Opowiadanie osiągnęło natychmiastową popularność i przez kilka lat tworzenia opowieści o Conanie zajmowało większość pisarskiego czasu Howarda. Osiemnaście tych opowiadań pojawiło się w druku za Ŝycia autora, inne zostały odrzucone albo ich nie dokończył. W niektórych listach pisanych pod koniec Ŝycia Howard rozwaŜał zarzucenie cyklu conanowskiego i poświęcenie się wyłącznie westernom. Conan był zarówno rozwinięciem Kulla, jak i idealizacją samego autora — obrazem Howarda takiego, jakim chciałby on być. Robert E. Howard idealizował barbarzyńców i barbarzyńskie Ŝycie, podobnie jak czynili to Rudyard Kipling, Jack London czy Edgar Rice Burroughs — pisarze, którzy wywarli na niego duŜy wpływ. Conan to szorstki, twardy, gwałtowny obieŜyświat, człowiek bez korzeni, nieodpowiedzialny łowca przygód, gigantycznej siły i postawy. Właśnie tak Howard — cichy, wyobcowany, introwertyczny odludek, wyobraŜał sobie samego siebie. W postaci Conana łączą się cechy teksańskiego pioniera Bigfoota Walisce’a, Tarzana Burrougsa, herosa Wikinga Swaina (Wieśniaka) A.D. Howdena Smitha z odrobiną mrocznej melancholii samego Howarda. Sam Howard pisał w liście do H.P. Lovecrafta, iŜ Conan „gotowy wychynął z wyobraźni i zmusił mnie do uwiecznienia sagi jego przygód (…) Jest on kombinacją ludzi, których znałem, zawodowych bokserów, rewolwerowców, przemytników whisky, ochroniarzy pól naftowych, hazardzistów i uczciwych pracowników, z którymi miałem kontakt, a których cechy połączywszy, otrzymałem amalgamat, który nazwałem Conanem z Cymmerii”. Po śmierci Howarda niektóre z jego opowiadań zostały opublikowane we wspomnianych tanich magazynach. Później brak papieru w okresie drugiej wojny światowej skazał je na zagładę i opowieści o Conanie zostały zapomniane przez wszystkich z wyjątkiem małego kręgu entuzjastów. W latach pięćdziesiątych nowojorski edytor wydał opowiadania o Conanie jako cykl oprawnych w płótno tomików o niewielkim nakładzie. Autor powyŜszych słów został wciągnięty w to przedsięwzięcie w rezultacie odnalezienia przez niego nie publikowanych rękopisów Howarda w archiwum nowojorskiego agenta literackiego i przyjęcia ich do druku jako części tej serii. Dziesięć lat później zorganizowałem publikację całego cyklu włącznie z kilkoma nowymi przygodami Conana spisanymi we współpracy z moimi kolegami, Linem Carterem i Bj?rnem Nybergiem. Przez lata trudziliśmy się nad zbliŜeniem naszego stylu do stylu Howarda, z jakim skutkiem — to pozostawiamy ocenie czytelników. Niniejsza powieść, przy przygotowaniu której znaczną pomoc edytorską okazała moja Ŝona Catherine Crook de Camp, to najnowszy efekt naszych wysiłków. W tym samym czasie Glenn Lord, literacki agent spadkobierców Howarda, dzięki uporczywym detektywistycznym zabiegom dotarł do skrzyni zawierającej papiery Howarda, które zaginęły po jego śmierci. Znajdowały się w niej skończone i nie ukończone opowiadania o Conanie. One równieŜ zostały włączone do cyklu. Opowiadania nie dokończone zostały uzupełnione przez Cartera bądź przeze mnie. Lord przyczynił się równieŜ do wydania dziesiątków nieconanowskich opowiadań Howarda, zarówno drukowanych w magazynach „pulp”, jak i wcześniej nie publikowanych. Mimo iŜ pośmiertny sukces Howarda jest faktem, tym, którzy mają w nim swój udział, trudno jest zwalczyć uczucie Ŝalu, iŜ sam Howard tego nie doŜył. Istnieje kilka wyjaśnień niezwykłego przypływu pośmiertnej popularności pisarstwa Howarda. Niektórzy przypisują to duchowi czasu. Wielu czytelników znuŜyli antybohaterowie, krańcowo subiektywne psychologiczne opowieści oraz skupienie uwagi na problemach socjoekonomicznych, zajmujących tak wiele miejsca w prozie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Przez pewien czas wydawało się, Ŝe fantasy padnie ofiarą Wieku Maszyn. Sukces trylogii Tolkiena „Władca pierścieni” zwiastował jednak jej powrót. Opowieści o Conanie jako jedne z pierwszych w tym gatunku skorzystały z jego odrodzenia i od czasu swej publikacji pociągnęły za sobą znaczną liczbę naśladowców. Równa zasługa w ich sukcesie przypaść musi pisarskiemu talentowi Howarda. Był on urodzonym narratorem, a jest to warunek sine qua non pisania prozy. Z takim talentem wiele innych pisarskich uchybień moŜna wybaczyć, a bez niego Ŝadne zalety nie nadrobią jego braku. Howard dorobił się wyróŜniającego go, godnego uwagi stylu — Ŝywego, barwnego, rytmicznego i wymownego. Oszczędnie uŜywając przymiotników, osiąga barwne, dynamiczne efekty przez obfite korzystanie z czasowników i personifikacji, jak widać w rozpoczęciu jednej z powieści o Conanie: „Wiedz, o ksiąŜę, Ŝe przed laty, nim oceany pochłonęły Atlantydę i jej lśniące miasta… był Wiek, nad sny potęŜniejszy, gdy kwitnące królestwa rozciągały się po ziemi jak błękitne opończe pod gwiazdami…” Gorączkowa wyobraźnia Howarda, inteligentne fabuły, oszałamiające tempo narracji i intensywność, z jaką sam wciela się w bohaterów, sprawiają, Ŝe nawet jego najpośledniejsze opowiadania o boksie i Dzikim Zachodzie — dostarczają przy czytaniu duŜo przyjemności. Pięćdziesiąt kilka opublikowanych do tej pory opowieści o Conanie przedstawia jego Ŝycie od czasów młodzieńczych do starości. Jako scenę, po której kroczy z mieczem w dłoni jego bohater, Howard wymyślił Świat Hyboriański, istniejący dwanaście tysięcy lat przed zatonięciem Atlantydy i początkiem pisanej historii. Autor Conana zaproponował tezę, iŜ barbarzyńskie najazdy i naturalne katastrofy zniszczyły wszystkie zapisy Strona 2
Carter Lin - Conan wyzwoliciel z tej ery z wyjątkiem okruchów pojawiających się w wiekach późniejszych jako mity i legendy, zapewniając jednocześnie swych czytelników, iŜ jest to czysto fikcyjna konstrukcja, która nie moŜe być traktowana jako powaŜna teoria historyczna. W wiekach hyboriańskich magia była rzeczywistością, a po ziemi krąŜyły niesamowite istoty. Zachodnia część głównego kontynentu, którego zarysy róŜniły się znacznie od tego ze współczesnych map, dzieliła się na kilka królestw, ukształtowanych na podobieństwo autentycznych państw ze staroŜytnej i średniowiecznej historii. W ten sposób Aquilonia mniej lub bardziej odpowiada średniowiecznej Francji, a Poitain Prowansji, Zingara przypomina Hiszpanię, Asguar i Vanaheim odpowiadają Skandynawii Wikingów, Shem ze swymi walczącymi miastami–państwami stanowi echo staroŜytnego Bliskiego Wschodu, a Stygia jest fikcyjną wersją staroŜytnego Egiptu. Conan pochodzi z Cymmerii, monotonnego, górzystego, okrytego mgłami kraju, którego lud to Protoceltowie. Conan (którego imię wywiedzione jest z języka Celtów) pojawia się jako młodzieniec we wschodnim królestwie Zamora i przez kilka lat utrzymuje się ze złodziejstwa. Następnie słuŜy jako najemny Ŝołnierz, najpierw w orientalnym królestwie Turan, później w kilku królestwach hyboriańskich. Zmuszony do ucieczki z Argos, przystaje do piratów z wybrzeŜa Kush, działając z shemicką piratką i załogą czarnych korsarzy. W późniejszym okresie Conan słuŜy w róŜnych krajach jako najemnik. PrzeŜywa przygody wśród koczowniczych ludów na stepach wschodu oraz piratów z Morza Viiayet, obszerniejszego niŜ Morze Kaspijskie, które później powstanie w tym miejscu. Zostaje wodzem plemion z Gór Himeliańskich, pustynnego miasta w Stygli, piratem na Wyspach Barachanskich i kapitanem statku zingarańskich korsarzy. W końcu wraca do rzemiosła Ŝołnierskiego w słuŜbie Aquilonii, najpotęŜniejszego z hyboriańskich królestw. Prowadzi zwycięską wojnę z dzikimi Piktami na jego zachodniej granicy, awansuje na generała, ale musi uciekać, gdyŜ grozi mu śmierć ze strony zdeprawowanego i okrutnego króla Numedidesa. Po dalszych przygodach Conan (obecnie mniej więcej czterdziestoletni) zostaje zabrany z wybrzeŜa Kraju Piktów przez statek przywódców rewolty przeciw tyrańskim rządom Numedidesa. Ci wybierają Conana na głównodowodzącego sił rebelii i właśnie w tym miejscu rozpoczyna się niniejsza opowieść. L. Sprague De Camp Villanova, Pensylwania lipiec 1978 1 CZASY UKORONOWANEGO SZALEŃSTWA Noc rozpostarła swe czarne, błoniaste skrzydła nad wieŜami królewskiej Tarancji. Na cichych, zamglonych ulicach płonęły kaganki niczym wieszczące śmierć oczy drapieŜników w nieprzebytej dziczy. Niewielu było śmiałków, którzy waŜyli się spacerować ulicami miasta w noc taką jak ta, pomimo Ŝe ciemności nasycone były aromatem wczesnej wiosny. Ci nieliczni, których konieczność wypędziła z domostw, przemykali się ukradkiem jak złodzieje, spręŜając się na kaŜdy szelest lub cień. Na wzniesieniu, dookoła którego rozpościerało się Stare Miasto, na tle bladych gwiazd królewski pałac wznosił swój ozdobiony rzeźbionymi gzymsami dach. Mroczny gmach czaił się na wzgórzu niczym potwór z minionych wieków, spoglądając na mury miejskie jak na zniewalającą go klatkę z kamiennych bloków. W oświetlonych mdłymi płomykami marmurowych korytarzach i kruŜgankach milczenie zalegało jak pył w stygijskim grobowcu. Nikt poza królewską straŜą nie przemierzał wnętrz uśpionego pałacu. Jednak nawet ci pokryci bliznami i zahartowani w bojach weterani niechętnie spoglądali na boki, w głąb cieni wypełniających pałacowe zaułki. Twarze straŜników wykrzywiały się przy kaŜdym niespodziewanym odgłosie. Dwóch gwardzistów stało przed portalem udrapowanym w kosztowne brokatowe zasłony. Zesztywnieli i zbledli, gdy za drzwiami rozległ się przeraźliwy krzyk, który jak lodowata igła przeszył ich serca rozpaczliwą pieśnią agonii. — Mitro, nie opuszczaj nas — wyszeptał z drŜeniem straŜnik po lewej. Jego towarzysz nic nie odrzekł, lecz łomoczące serce biło mu w takt milczącej modlitwy: — Mitro, miej nas w opiece i ten kraj takŜe… Albowiem mawiano w Aquilonii, najdumniejszym z hyboriańskich królestw: „NajodwaŜniejsi korzą się, gdy szaleństwo nosi koronę”. A król Aquilonii był szalony. Numedides było jego imię. Był siostrzeńcem i następcą Vilerusa III oraz potomkiem odwiecznej linii królewskiej. Od sześciu lat królestwo jęczało pod jego cięŜką ręką. Był to człowiek przesądny, nieoświecony, pobłaŜający sobie i okrutny. Jednak do tej pory jego grzechy nie wyróŜniały go spośród wielu innych królów rozpustników i zbrodniarzy rozmiłowanych w miękkim ciele, świście bicza i wyciu katowanych. JuŜ na początku panowania Numedides przekazał swoim ministrom wszelkie sprawy państwa, sam oddając się wyłącznie zmysłowym przyjemnościom w haremie, który był równieŜ izbą tortur. Strona 3
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Wszystko to jednak przekroczyło granice ludzkiego pojmowania wraz z pojawieniem się na dworze Thulandry Thuu. Nikt nie mógł powiedzieć, kim był ten ascetyczny, śniady męŜczyzna w średnim wieku. Nikt równieŜ nie wiedział, dlaczego ani skąd przybył do Aquilonii. Niektórzy szeptali, iŜ był wiedźminem z okrytych mgłami krain Hyperborei, inni, Ŝe wyłonił się ze złowrogich cieni tęŜejących w podziemiach świątyń Stygii czy Shemu. Wierzono nawet, Ŝe był Vediańczykiem, gdyŜ to sugerowało jego imię. Nie wiadomo jednak, czy było ono prawdziwe. Wiele teorii głoszono, lecz nikt nie znał prawdy. JuŜ ponad rok Thulandra Thuu Ŝył w pałacu, ciesząc się władzą i przywilejami królewskiego faworyta. Niektórzy powiadali, Ŝe był filozofem, alchemikiem usiłującym przemienić Ŝelazo w złoto lub sporządzić legendarne panaceum. Inni twierdzili, Ŝe to czarownik, wprawiony w najczarniejszych arkanach magii. Kilku rozsądniej myślących szlachciców uwaŜało, iŜ jest on jedynie sprytnym szarlatanem, Ŝądnym władzy. Nikt jednak nie przeczył, Ŝe czarownik rzucił urok na króla Numedidesa. Wszyscy wiedzieli, Ŝe nie Numedides, lecz Thulandra Thuu rządzi z Rubinowego Tronu. Najmniejszy kaprys przybłędy był prawem. Królewski kanclerz, Vibius Latro, został poinstruowany, by traktował polecenia Thulandry tak, jak gdyby pochodziły od samego króla. Jednocześnie zachowanie Numedidesa stawało się coraz dziwniejsze. ZaŜyczył sobie, by mennica tłoczyła złote monety z jego podobizną ozdobioną klejnotami, oprócz tego często przemawiał do drzew i kwiatów w swoim ogrodzie, kaŜąc przy tym tuŜ obok obdzierać ludzi ze skóry. Biada królestwu, którego koronę nosi szaleniec będący na dodatek marionetką w rękach zręcznego i pozbawionego skrupułów faworyta, niewaŜne, czy prawdziwego maga, czy chytrego oszusta. Za zdobionymi brokatem, strzeŜonymi drzwiami znajdowała się sala, której ściany przybrane były mistyczną purpurą. Odbywała się tu dziwaczna ceremonia. W przejrzystym, alabastrowym sarkofagu spoczywał uśpiony król. Jego tłuste ciało było obnaŜone. śadna szata nie zakrywała odraŜających skutków występnego Ŝywota. Skóra Numedidesa pokryta była krostami, po wargach spływała ślina, a pod oczami zwisały ogromne worki. Kołdun rozdęty i szpetny jak u ropuchy wystawał ponad brzeg sarkofagu. Nad królem, głową w dół, wisiała naga, dwunastoletnia dziewczynka. Jej niedojrzałe ciało nosiło ślady po narzędziach tortur, które teraz spoczywały pośród Ŝarzących się węgli, w miedzianym kotle stojącym obok krzesła z czarnego Ŝelaza. Mebel ten zdobiły tajemne znaki obrobione w miękkim srebrze. Gardło dziewczynki było równo przecięte i jej jaskrawa krew ściekała po odwróconej twarzy i zwisających bezładnie płowych włosach. Sarkofag pod zwłokami częściowo wypełniony był parującą krwią i w tej szkarłatnej kąpieli pogrąŜone było obleśne ciało króla Numedidesa. Dookoła sarkofagu stało dziewiętnaście grubych świec, kaŜda wysokości połowy dorosłego męŜczyzny. Świece te zostały odlane z trupiego wosku, który na rozkaz Thulandry grabarze wydobywali z kilkuletnich grobów. Na Ŝelaznym tronie siedział zamyślony sam Thulandra Thuu. Jego włosy, ściągnięte opaską ze złotego jedwabiu, były srebrzyście siwe. Oczy o niepokojącym, gadzim wyrazie patrzyły chłodno i z uwagą. Wąska twarz maga wydawała się dziełem utalentowanego rzeźbiarza. Skóra była ciemna jak drzewo tekowe, od czasu do czasu zaś wąskie wargi zwilŜał ruchliwy spiczasty język. Szczupły tors okryty był sztuką morwowego brokatu, owiniętą dwukrotnie i udrapowaną na jednym barku, pozostawiając drugi odkryty. śylaste ramiona spoczywały nieruchomo na poręczach krzesła. Co jakiś czas Thulandra unosił wzrok znad spoczywającej na jego kolanach starej księgi, oprawionej w skórę pytona, i z namysłem spoglądał na alabastrową skrzynię, w której nalane cielsko króla Numedidesa spoczywało w kąpieli z dziewiczej krwi. Następnie, marszcząc brwi, znów powracał do lektury swej księgi. Pergaminowe karty tego traktatu pokrywało pajęcze pismo nie znane mędrcom Zachodu. Rzędy pochylonych, haczykowatych liter ciągnęły się kolumnami w dół strony. Znaki te wypisane były atramentami o barwach szmaragdu, ametystu i cynobru, nie spłowiałymi mimo upływu czasu. Wodny zegar ze złota i kryształu, stojący pod ścianą, zadzwonił srebrzyście. Thulandra Thuu znów zajrzał do sarkofagu. Nagły grymas, który wykrzywił wąskie usta królewskiego faworyta, świadczył o niepowodzeniu przedsięwzięcia. Głęboka czerwień kąpieli ciemniała — powierzchnia krwi matowiała od skrzepu, w miarę jak uchodziło z niej Ŝycie. Czarownik wstał nagle i z gniewem rzucił księgą o ścianę. Uderzyła w draperię i upadła otwarta, grzbietem do góry. Gdyby ktoś jeszcze był tu obecny, to mógłby teraz odczytać stygijski napis na okładce owego dzieła, który brzmiał: „Sekrety nieśmiertelności, pióra Guchoty z Shamballah”. Obudziwszy się z hipnotycznego transu, król Numedides wygramolił się z sarkofagu i wszedł do basenu z wodą pachnącą kwiatami. Wilgotnym ręcznikiem otarł z krwi swe prostackie rysy, podczas gdy Thulandra Thuu spłukiwał gąbką resztę jego cięŜkiego ciała. Czarownik nie zamierzał dopuścić nikogo, nawet garderobianych króla, do sekretów swej wiedzy i z tej przyczyny musiał sam zająć się obmyciem i osuszeniem monarchy. Król wpatrzył się natarczywie w zamyślone oczy czarnoksięŜnika. Strona 4
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — No i? — zapytał chrapliwym głosem. — Jakie są skutki? Czy siła Ŝyciowa pojawiła się w mym ciele, gdy wyciekła z tego dzieciucha? — Po trosze, wielki królu — odpowiedział Thulandra głosem zupełnie pozbawionym intonacji. Mówił dziwnie, skandując poszczególne sylaby. — Po trosze, ale nie dosyć. Numeides burknął coś i podrapał się we włochaty kołdun. Włosy na brzuchu Numedidesa, tak jak jego broda, były rdzawoczerwone, wpadające w siwiznę. — A zatem musimy robić to dalej — stwierdził. — W Aquilonii jest wiele dziewczyn, których krewni nigdy nie ośmielą się donieść o ich zaginięciu, a moi szpiedzy są dość zmyślni w tym fachu. — Pozwól mi to przemyśleć, królu. Muszę sprawdzić w zwoju z Amendarath, czy owo częściowe niepowodzenie nie jest skutkiem nie sprzyjającej opozycji lub koniunkcji planet. Sądzę teŜ, iŜ ponownie ułoŜę twój horoskop. Gwiazdy wieszczą złe czasy. Król, któremu z trudem udało się wdziać na siebie szkarłatną szatę, ujął w dłoń puchar wina, w którym pływały pączki maku, i jednym tchem wychylił ten egzotyczny napój. — Wiem, wiem — burknął. — Zamieszki wybuchają na granicy, a w połowie szlachetnych rodów roi się od spisków. Nie lękaj się jednak, mój strachliwy przyjacielu! Ten ród królewski duŜo wytrzymał i długo jeszcze będzie trwał, gdy ty juŜ w proch się obrócisz. Oczy króla zaszkliły się i dziwny uśmieszek wykrzywił kąciki jego warg. — Pył, pył, wszystko to pył — wymamrotał. — Wszystko oprócz Numedidesa. — Zaraz potem nachmurzył się i prychnął rozdraŜniony: — Nie potrafisz odpowiedzieć na moje pytanie? Chcesz następną dziewczynę do swoich doświadczeń? — Tak, o panie — powiedział Thulandra po chwili namysłu. — Wymyśliłem ulepszenie ceremonii, które, jestem przekonany, doprowadzi do naszego celu. Król uśmiechnął się szeroko i walnął dłonią w szczupłe plecy czarownika. Nieoczekiwane uderzenie zachwiało magiem. Grymas gniewu przemknął po mrocznych rysach Thulandry i zniknął natychmiast, jak zasłonięty niewidzialną dłonią. — Dobrze, panie czarowniku! — zagrzmiał Numedides. — Uczyń mnie nieśmiertelnym, bym wiecznie władał tym krajem, a dostaniesz górę złota. JuŜ teraz czuję w sobie boską moc — jednakŜe zaczekam jeszcze z ogłoszeniem swej przemiany mym wiernym poddanym. — AleŜ, panie! — powiedział zaskoczony czarnoksięŜnik. — Sytuacja jest gorsza, niŜ sądzisz. Lud się burzy. Dochodzą wieści o buntach na południu i w prowincjach nadmorskich. Nie rozumiem… Król machnięciem ręki zbył jego słowa. — JuŜ wiele razy poskramiałem tych buntowniczych łotrów, więc poradzę sobie z nimi i teraz — stwierdził krótko. To, co król potraktował jako błahostkę, było jednak kwestią wymagającą powaŜnej troski. Na zachodniej granicy Aquilonii trwała nieustanna wojna wszystkich ze wszystkimi spowodowana przez chorobliwe ambicje drobnych baronów. Lud jęczał pod srogim jarzmem i wołał o złagodzenie przytłaczających podatków i ukrócenie niesprawiedliwości popełnianych przez urzędników królewskich. Zmartwienia prostego ludu niewiele jednak obchodziły jego monarchę. Numedides był głuchy na jego wołania. Król nie był jednak tak zaślepiony pragnieniem nieśmiertelności, by lekcewaŜyć wieści przynoszone przez szpiegów, pozostających pod rozkazami Vibiusa Latro. Kanclerz donosił, Ŝe przywódcą spiskowców jest nie kto inny, jak bogaty i potęŜny hrabia Trocero z Poitain. Trocero nie był kimś, kogo moŜna było potraktować jak chłystka. Za hrabią stała liczna, gotowa na kaŜde skinienie druŜyna zbrojnych. Ludzie Trocera byli wierni i zdyscyplinowani. — Trocero — powiedział z namysłem król. — Oto cały nasz kłopot. — To on musi zostać zgładzony. Stał się zbyt silny. Trzeba nam znaleźć zdolnego truciciela… Oprócz tego potrzebny będzie mój wierny Amulius Procas. Stacjonuje on teraz na południowej granicy. Trzeba go wezwać. Amulius nieraz juŜ gniótł róŜnych wszawych władyków, którym uroiło się zostać buntownikami. Oczy Thulandry Thuu były nieprzeniknione. — Wyczytałem w obliczu niebios znaki wieszczące niebezpieczeństwo wiszące nad twoim generałem, panie — powiedział powoli mag. — Amulius musi zatroszczyć się o… Numedides przestał go słuchać. Wypite przed chwilą wino z pączkami maku rozbudziło jego zmysłowe apetyty. Właśnie przypomniał sobie, Ŝe w jego haremie znalazła się niedawno rozkoszna Kushytka o pełnych piersiach. Wizje tortur, którym miał zamiar ją poddać, zaczęły nabierać kształtu w wypaczonym umyśle króla. — Idę — powiedział stanowczo. — Nie zatrzymuj mnie, bo cisnę w ciebie grom. Numedides wyciągnął palec wskazujący w stronę Thulandry Thuu i wydał gardłowy skowyt. Potem zarechotał prostacko, otworzył drzwi za purpurowym arrasem i wyszedł przez nie. Owo sekretne przejście prowadziło do tej części haremu, o której szeptano z przeraŜeniem jako o Domu Bólu i Przyjemności. CzarnoksięŜnik popatrzył za nim z cieniem uśmiechu na ustach, po czym bez pośpiechu pogasił świece. — Och, Królu Ropuch — wymruczał mag w swym ojczystym języku. — Czystą prawdę rzekłeś, tylko osoby miejscami zamieniłeś. To Numedides rozpadnie się w proch i pył, a Thulandra będzie władać Zachodem z Rubinowego Tronu. Stanie się to, gdy tylko Ojciec Set i Matka Kali wskaŜą swemu kochającemu synowi, jak wydrzeć z ciemnych stronic Nieznanego tajemnicę wiecznego Ŝycia… Strona 5
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Cichy śmiech zabrzmiał w pogrąŜonej w ciemnościach komnacie niczym szelest węŜa, prześlizgującego się po ciałach zamordowanych istot ludzkich. 2 LWY SIĘ GROMADZĄ Daleko na południe od Aquilonii smukła galera rozcinała wody Oceanu Zachodniego. Statek, będący własnością kupca z Argos, kierował się w stronę brzegu, gdzie w półmroku migotały światła Messancji. Pasmo świetlistej czerwieni na zachodnim horyzoncie znaczyło odejście dnia. Szafirowe niebo zdobiły klejnoty wieczornych gwiazd blednące w miarę, jak wschodził księŜyc. Na pokładzie dziobowym stało siedmiu ludzi owiniętych w długiepłaszcze osłaniające ich przed lodowatymi kroplami wodnej piany pryskającej spod okutego brązem dziobu, rytmicznie rozcinającego nadpływające fale. Jednym z owej siódemki był Dexitheus, siwooki, dojrzały wiekiem męŜczyzna o powaŜnej twarzy. Spod płaszcza wystawała mu powiewna szata kapłana Mitry. Obok niego stał szeroki w ramionach i szczupły w biodrach szlachcic o ciemnych przetykanych siwizną włosach. Na jego płaszczu, na piersiach wyhaftowano złotą nicią trzy lamparty Poitain. Był to Trocero, hrabia Poitain. Motyw trzech lampartów powtarzał się jeszcze na banderze, która powiewała na przednim maszcie wysoko nad jego głową. Na lewo od Trocera stał młodzieniec o arystokratycznych rysach, w zadumie przeczesujący palcami krótką bródkę. Spod kołnierza jego płaszcza przebłyskiwały ogniwa srebrzonej kolczugi. To młody, zdolny oficer Prospero z Poitain. TuŜ obok korpulentny męŜczyzna nie zwaŜając na słabe światło gryzmolił coś pośpiesznie rysikiem na woskowanej tabliczce. Był nim Publius, dawny skarbnik królewski, który złoŜył rezygnację protestując w ten sposób przeciw polityce nieograniczonych podatków wymyślonej przez Numedidesa. Przy drugiej burcie stały dwie kobiety. Powabna Belesa z Korzetty, szlachcianka z Zingary, młoda, smukła i o klasycznej urodzie. Do jej boku tuliła się blada, lnianowłosa dziewczynka, szeroko rozwartymi oczami przypatrująca się światłom nadbrzeŜa. Była to niewolnica z Ofiru, Tina, wykupiona z rąk srogiego pana przez Belesę, siostrzenicę nieŜyjącego hrabiego Valenso. Obie towarzyszyły hrabiemu na wygnaniu z piktyjskiej dziczy. Nad nimi wszystkimi górował gigantycznej postury męŜczyzna o posępnym obliczu. Jego oczy miały barwę tlącego się wulkanicznego błękitu, czarne, proste włosy zaś opadały luźno na szerokie barki. Człowiek ten pochodził z Cymmerii, a jego imię brzmiało: Conan. Płaszcz Conana niedbale zarzucony na ramiona nie zakrywał jedwabnej przyciasnej koszuli, której szwy trzeszczały przy kaŜdym drgnięciu potęŜnych muskułów. Koszula ta pochodziła z jednej ze skrzyń naleŜących do wodza piratów, Tranicosa Krwawego, znalezionych w jaskini w Kraju Piktów. Sam Tranicos i jego kamraci gnili teraz w jamie, w której leŜał wcześniej zdobyty przez nich skarb stygijskiego księcia. Ubranie barbarzyńcy, zbyt małe na tak potęŜnego męŜczyznę, było spłowiałe, popękane w szwach i poplamione winem oraz krwią. Jednak nikt patrzący na Cymmerianina, stojącego z szerokim mieczem u boku, nie wziąłby go za Ŝebraka. — Jeśli wystawimy skarb Tranicosa na sprzedaŜ — mówił hrabia Trocero — król Milo moŜe nabrać do nas niechęci. Do tej pory traktował nas łaskawie, lecz gdy koło jego uszu zaczną brzęczeć pogłoski o naszych bogactwach w rubinach, szmaragdach, ametystach i tym podobnych błyskotkach, moŜe on uznać, Ŝe naleŜy się ono koronie Argos. Prospero skinął głową. — Tak, Milo z Argos lubi dobrze wypełniony skarbiec tak samo jak kaŜdy monarcha. Jednak jeŜeli zbliŜymy się tylko do złotników i lichwiarzy Messancji, to po godzinie całe miasto będzie szeptać o naszym sekrecie. — Komu więc sprzedamy klejnoty? — zapytał Trocero. — Spytajcie naszego wodza — zaśmiał się chytrze Prospero. — Popraw mnie, o ile się mylę, generale Conan, ale czyŜ nie zawarłeś w swoim czasie znajomości z… ee… Conan wzruszył ramionami. — Czy chodzi ci o to, Ŝe byłem kiedyś krwawym piratem mającym w kaŜdym porcie swego pasera? Tak, tak było i mogłoby tak być dotąd, gdybyście nie zjawili się na czas, by skierować me złoto na wyŜszy cel niŜ karczemne dziewki — przemówił po Aquilońsku płynnie, choć z barbarzyńskim akcentem. Po chwili przerwy Conan odezwał się znowu: — Mój plan jest taki: Publius uda się do skarbnika Argos, by podjąć z powrotem zastaw złoŜony za uŜytkowanie tej galery oraz uiści odpowiednią opłatę. W tym czasie ja zabiorę nasz skarb do dyskretnego handlarza, którego znam z dawnych dni. Stary Varro zawsze dawał mi dobrą cenę za łup. — Stare plotki powiadają — rzekł Prospero — Ŝe perły Tranicosa mogą być więcej warte niŜ wszystkie inne klejnoty świata. Ludzie tacy jak ten, o którym mówisz, ofiarują nam jedynie ułamek ich wartości. — Przygotuj się na rozczarowanie — odrzekł Publius. — Wartość takich błyskotek zawsze wzrasta przy opowiadaniu, a maleje przy sprzedaŜy. Na twarzy Conana pojawił się wilczy uśmiech. Strona 6
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Wyciągnę, ile zdołam, nie bójcie się. Pamiętajcie, Ŝe często dokonywałem podobnych interesów. Poza tym nawet część tego skarbu wystarczy do wprawienia w ruch wszystkich mieczy Aquilonii. — Conan spojrzał na nadbudówkę, gdzie stali kapitan i sternik. — HejŜe! Kapitanie Zeno! — zagrzmiał w języku argosańskim. — Powiedz swoim wioślarzom, Ŝe jeŜeli dotrą do brzegu przed zamknięciem tawern, to kaŜdy z nich dostanie srebrny grosz ponad ustaloną zapłatę! Widzę przed nami światła łodzi pilota. Conan odwrócił się do swoich towarzyszy i zniŜył głos. — Teraz, przyjaciele, musimy strzec swych języków, by nie wygadać się o naszych bogactwach. Jedno zbłąkane słowo moŜe nas kosztować środki do kupienia usług ludzi, których potrzebujemy. Zapamiętajcie to! Łódź portowa, w której przy wiosłach siedziało sześciu krępych Argosańczyków, szybko zbliŜała się do galery. Na jej dziobie ubrana w płaszcz postać wymachiwała na boki latarnią. Kapitan Zeno odpowiedział podobnie. Gdy Conan ruszył na dół, by spakować swe skąpe bagaŜe, Belesa połoŜyła dłoń na jego ramieniu. Spojrzenie jej łagodnych oczu spoczęło na jego twarzy, a w jej głosie zabrzmiało zakłopotanie. — WciąŜ zamierzasz odesłać nas do Zingary? — spytała. — Tak będzie najlepiej, pani. Wojny i bunty to nie miejsce dla szlachetnie urodzonych kobiet. Za klejnoty, które ci dałem, powinnaś otrzymać sumę wystarczającą na urządzenie sobie Ŝycia. To twoje wiano. JeŜeli sobie Ŝyczysz, zajmę się ich spienięŜaniem. Teraz jednak muszę zająć się swoimi sprawami. Belesa bez słowa wręczyła Conanowi mały woreczek z miękkiej skóry, a potem patrzyła za nim, jak idzie w stronę swojej kabiny na rufie. Wszystko, co było w niej kobietą, czuło męskość emanującą z niego jak Ŝar z huczącego paleniska. GdybyŜ tylko mogło się spełnić jej niewypowiedziane pragnienie! Conan uratował ją i Tinę z rąk Piktów, ale nigdy nie był dla nich niczym więcej jak tylko przyjacielem i opiekunem. Belesa uświadomiła sobie z Ŝalem, Ŝe Conan był od niej mądrzejszy w tych sprawach. On wiedział, Ŝe delikatna, szlachetnie urodzona dama, wychowana zgodnie z zingarańskim ideałem kobiecej skromności i czystości, nigdy nie mogłaby przyzwyczaić się do niecywilizowanego, twardego Ŝycia poszukiwacza przygód. Co więcej, gdyby został zabity, ona stałaby się wyrzutkiem, poniewaŜ ksiąŜęce domy Zingary nigdy nie przyjęłyby do swych marmurowych wnętrz dziewki barbarzyńskiego najemnika. Z westchnieniem dotknęła dziewczynki, która przycupnęła obok niej. — Czas zejść na dół, Tina, i spakować się. Wśród krzyków i nawoływań galera powoli dobiła do nabrzeŜa. Publius uiścił opłatę portową i wynagrodził pilota. Uregulował teŜ naleŜność wobec kapitana Zeno i jego załogi, po czym złoŜył argosańskiemu szyprowi ceremonialne poŜegnanie. Marynarze wykonując ostatnie rozkazy kapitana opuścili Ŝagiel i schowali go pod pokładem. Wioślarze wsunęli wiosła pod ławy. Potem cała załoga wylała się radośnie na brzeg. W oknach zajazdów i tawern płonęły jaskrawe światła. Wymalowane dziewki wychylały się z okien i zaczepiały marynarzy prowokując ich docinkami i pogodnymi sprośnościami. NadbrzeŜna ulica pełna była próŜnujących ludzi. Pijacy snuli się na miękkich nogach, Ŝebracy chrapali pod murami, niektórzy pozbywali się nadmiaru płynów w ciemnych ujściach bocznych uliczek. Jeden spośród tych ludzi nie był taki pijany, jak mogłoby się wydawać. Był to szczupły Zingarańczyk o twarzy sprawiającej wraŜenie, Ŝe wyciosano ją tępym toporem w twardym drewnie. Imię, które podawał jako własne, brzmiało Quesado. Błękitnoczarne loki okalały jego oblicze, a oczy o cięŜkich powiekach przydawały mu zwodniczego wyglądu sennego przygłupa. Ubrany w czarne szaty stał nieruchomo na progu jednego z domów, jak gdyby czas się dlań zatrzymał. Gdy zaczepiło go dwóch pijanych marynarzy, odpowiedział im starym dowcipem, po którym tamci chichocząc ruszyli swoją drogą. Quesado obserwował cumującą przy nabrzeŜu galerę. ZauwaŜył, Ŝe po rozproszeniu się załogi statek opuściło pięciu uzbrojonych męŜczyzn, którym towarzyszyły dwie kobiety. Po zejściu na brzeg ludzie ci zaczekali, aŜ kilku gapiów podejdzie, by zaofiarować im swe usługi. Wkrótce całe towarzystwo zniknęło, otoczone przez podąŜających za nimi tragarzy, dźwigających na barkach szkatuły i marynarskie torby. Gdy ciemność wchłonęła ostatniego z tragarzy, Quesado pomaszerował do winiarni, w której zebrała się część załogi statku. Wyszukał sobie miejsce przy ogniu, zamówił wino i przyjrzał się marynarzom. Na koniec wybrał muskularnego argosańskiego wioślarza, dobrze juŜ wstawionego, i przysiadł się do niego. Postawił chłopakowi kufel piwa i opowiedział sprośny dowcip. Wioślarz roześmiał się hałaśliwie i kiedy przestał rechotać, Zingarańczyk powiedział obojętnie: — Nie jesteś przypadkiem z tej wielkiej galery cumującej przy trzecim molo? Argosańczyk kiwnął głową, przełykając piwo. — To statek handlowy, nie? Wioślarz potrząsnął swą zmierzwioną czupryną i przypatrzył mu się pogardliwie. — MoŜna być pewnym, Ŝe durny obcokrajowiec nie odróŜni jednego statku od drugiego! — parsknął. — To „Arianus”, okręt wojenny, krzywonogi matołku! Bo wielcy wojownicy na nim płynęli. Quesado palnął się dłonią w czoło. — Och, bogowie! — zawołał. — Co ze mnie za głupiec! Zbyt długo byłem z dala od morza. Ale czy nie płynął pod jakąś banderą z lwami? Strona 7
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — To ksiąŜęce lamparty Poitain, przyjacielu — powiedział z waŜną miną wioślarz. — To właśnie hrabia Poitain, nikt inny, wynajął ten okręt i osobiście nim dowodził. — Trudno w to uwierzyć! — wykrzyknął Quesado, udając wielce zdumionego. — Jakaś doniosła misja dyplomatyczna, to pewne… — zagadnął. Pijany wioślarz zadowolony, Ŝe trafił na chętnego słuchacza, zareagował natychmiast: — To była przeklęta podróŜ! Co najmniej tysiąc mil, jak nie więcej, i cud, Ŝe nie poderŜnęli nam gardeł dzicy Piktowie… W tym momencie oficer z „Arianusa” połoŜył cięŜką dłoń na jego ramieniu. — Trzymaj język za zębami, gadatliwy półgłówku! — warknął oficer, spoglądając podejrzliwie na Zingarańczyka. — Kapitan ostrzegł nas, byśmy nie rozpuszczali języków przy obcych, więc zamknij jadaczkę! — Tak jest — wybełkotał wioślarz i unikając spojrzenia Quesado, ukrył twarz w kuflu z piwem. — Nic mi po tym, koledzy — ziewnął Zingarańczyk z beztroskim wzruszeniem ramion. — Ostatnio tak mało się dzieje w Messancji, Ŝe myślałem, iŜ nałapię trochę plotek. — Podniósł się leniwie, zapłacił i wyszedł. Na zewnątrz Quesado porzucił pozę sennej obojętności. Pomaszerował raźno ulicą wzdłuŜ nabrzeŜa, aŜ dotarł do obskurnego domu, w którym wynajmował pokój, a którego okna wychodziły na port. Wspiął się na wąskie schody i poruszając się jak nocny złodziejaszek dotarł do swej izby na drugim piętrze. Zamknął szybko drzwi, zaciągnął złachmaniałe zasłony w oknach i zapalił ogryzek świecy od węgli Ŝarzących się w Ŝelaznym piecyku. Następnie usiadł przy kiwającym się stole i ostro zastruganym piórem napisał kilka słów na wąskim pasku papieru. Sporządziwszy wiadomość, zwinął karteczkę i umieścił ją wewnątrz brązowego cylinderka nie większego niŜ paznokieć. Potem wstał, otworzył klatkę stojącą pod ścianą i wydobył z niej gołębia pocztowego. Przymocował cylinderek do jego łapki, podszedł do okna, otworzył je, po czym wyrzucił ptaka w ciemność nocy. Gołąb zrobił kółko nad portem i zniknął w mroku. Quesado uśmiechnął się posępnie. Dziewięć dni później w Tarancji Vibius Latro, kanclerz króla Numedidesa i przełoŜony jego szpiegów, otrzymał z rąk królewskiego ptasznika małą rurkę z brązu. Delikatnie rozwinął cieniutki papier i pochylił go ku smudze światła skośnie wpadającej przez okno w jego gabinecie. Przeczytał: „Hrabia Poitain z niewielką świtą przybył z odległego portu w tajnej misji Q”. Przeznaczenie ciąŜy nad wszystkimi królami, a magiczne znaki potrafią przepowiedzieć upadek z dawna panujących dynastii i zagładę potęŜnych władców. W tym przypadku jednak nie trzeba było czarów ani przepowiedni, by wyczuć, Ŝe tron Numedidesa znajduje się w powaŜnym niebezpieczeństwie. Wszędzie objawiały się oznaki nadciągającego upadku. Niepokojące wieści dochodziły z południowych królestw, wędrując na północ zakurzonymi drogami i niewidzialnymi powietrznymi ścieŜkami. Posłania te docierały do Poitain i innych feudalnych włości wzdłuŜ rozrywanej prywatnymi wojnami granicy Aquilonii. Niektóre z tych wezwań do buntu przenikały nawet przez palisady wojskowych obozów oraz mury twierdz i znajdowały posłuch wśród Ŝołnierzy, którzy walczyli pod dowództwem Conana w wielkiej bitwie pod Velitrium i wcześniej na Łące Rzeźni, gdzie Cymmerianin po raz pierwszy zadał klęskę hordom dzikich Piktów. śołnierze z jego starego regimentu, Lwów, dobrze go pamiętali. Tak jak bestie, których imię nosili, pozostawali wciąŜ wierni przywódcy swego stada. Inni, którzy przychylali ucha wezwaniom, dość juŜ mieli słuŜby obłąkanemu królowi, który nie sprostał trudowi rządzenia krajem i folgował swym przeciwnym naturze Ŝądzom. W ciągu trzech miesięcy od przybycia Conana do Messancji wielu Aquilońskich weteranów wojen z Piktami porzuciło słuŜbę bądź zdezerterowało ze swych oddziałów i podąŜyło na południe. Wraz z nimi wyruszali Poitańczycy i Bossończycy, Gunderlandczycy z Północy, taurańscy pachołkowie, szlachetki z Tarancji, zuboŜali rycerze z odległych prowincji oraz wielu łowców przygód bez grosza przy duszy. — Skąd oni wszyscy się biorą? — zastanawiał się Publius, stojąc za Conanem koło namiotu głównodowodzącego i obserwując, jak zbieranina obszarpanych wojowników wjeŜdŜa do rebelianckiego obozu. Ich konie były wychudzone, uprzęŜe ponadrywane, zbroje zardzewiałe, a oni sami pokryci stwardniałą warstwą kurzu i brudu. — Wasz szalony król ma wielu wrogów — mruknął Conan. — Ciągle donoszą mi o rycerzach, którym odebrał ziemie, szlachcicach, którym córki lub Ŝony zniewaŜył, kupcach, których oskubał do ostatniego grosza — nawet o zwykłych wyrobnikach i chłopach mających na tyle dzielne serca, by podnieść broń przeciw szaleńcowi w koronie. Ci tam zostali wyjęci spod prawa i wypędzeni za byle sprzeciw lub skargę. — Tyrani często sieją ziarna własnego upadku — powiedział Publius. — Ilu ludzi juŜ mamy? — Ponad dziesięć tysięcy, wedle wczorajszych obliczeń. Publius zagwizdał. — AŜ tylu? Powinniśmy ograniczyć zaciągi, inaczej zuŜyjemy wszystkie pieniądze z naszego skarbu. Choć za klejnoty Tranicosa dostaliśmy w istocie wielką sumę, to stopnieje ona jak śnieg na wiosennym słońcu, jeŜeli dalej będziemy brać wszystkich jak popadnie. Conan poklepał po plecach korpulentnego cywila. — Dobry Publiusie, to jest juŜ twoje zadanie. Musisz dopilnować, aby nasza kiesa wytrzymała tę ucztę Strona 8
Carter Lin - Conan wyzwoliciel sępów. Dzisiaj rano zwróciłem się do króla Milo z prośbą o więcej miejsca na obóz. W odpowiedzi zalał mnie potokiem skarg: nasi ludzie zatłoczyli Messancję, spowodowali, Ŝe ceny idą w górę, a niektórzy popełniają przestępstwa. Pragnąłby przeto, byśmy albo przenieśli się do nowego obozu, albo ruszyli do Aquilonii. Publius zmarszczył brwi. — W czasie gdy nasze oddziały się szkolą, musimy być blisko miasta i morza, by mieć nieskrępowany dostęp do dostaw. Dziesięć tysięcy brzuchów potrzebuje wiele jadła, inaczej ich posiadacze zaczną się krzywić i pouciekają. Conan wzruszył ramionami. — Nie ma na to rady. Trocero i ja wyjeŜdŜamy jutro szukać nowego miejsca na obóz. Podczas następnej pełni winniśmy juŜ być w drodze do Aquilonii. — Co to za jeden? — spytał Publius, wskazując Ŝołnierza, który po zakończeniu porannej musztry przechadzał Się w pobliŜu namiotu Conana. MęŜczyzna ubrany był w liche czarne szaty i musiał tego popołudnia wychylić niejeden puchar, gdyŜ jego chude nogi uginały się pod nim, a raz nawet potknął się o kamień, który znalazł się na jego drodze. Gdy zauwaŜył Conana i Publiusa, zerwał z głowy obszarpany kapelusz, ukłonił się tak nisko, Ŝe prawie stracił równowagę, odzyskał ją i ruszył dalej swoją drogą. — To Zingarańczyk, zgłosił się kilka dni temu — rzekł Conan. — Wydawał się małym, szczurowatym łapserdakiem, ale okazał się zupełnie niezłym szermierzem, dobrym jeźdźcem i wytrawnym artystą w rzucaniu noŜem, tak więc Prospero przyjął go bez wahania. Nazywa się Quesado. — Twoja sława jak magnes przyciąga ludzi z bliska i z daleka — powiedział Publius. — Więc lepiej, Ŝebym wygrał tę wojnę — odparł Conan. — W dawnych czasach, gdy przegrywałem bitwę, mogłem wymknąć się do krain, które mnie nie znały i zacząć od nowa bez niczyjej wiedzy. Teraz to juŜ się nie uda. Zbyt wielu o mnie słyszało. — To dla nas dobra wiadomość — uśmiechnął się Publius — Ŝe sława odbiera wodzowi moŜność ucieczki. Conan nie odpowiedział. W jego umyśle przesunęło się długie pasmo wspomnień, od chwili gdy jako obszarpany, zagłodzony młodzieniec uciekł z lodowatej Północy i walczył wędrując wzdłuŜ i wszerz całego kontynentu. Był złodziejem, bandytą, piratem, wodzem dzikusów, a takŜe prostym Ŝołnierzem, który awansował do rangi generała i stracił to, gdy Fortuna się od niego odwróciła. Od puszcz Kraju Piktów po stepy Hyrkanii, od śniegów Nordheimu po parujące dŜungle Kush jego imię i sława były legendą. Dlatego wojownicy z odległych krain zbierali się, by słuŜyć pod jego rozkazami. Sztandar Conana powiewał teraz dumnie na maszcie jego namiotu. Godło na nim wyobraŜone, złoty lew na czarnym polu, było pomysłem samego Conana. On, syn cymmeriańskiego kowala, nie był herbowym szlachcicem, ale największą sławę osiągnął jako dowódca Regimentu Lwów w bitwie pod Velitrium. Godło tego regimentu przyjął za swoje własne wiedząc, Ŝe Ŝołnierze potrzebują sztandaru, pod którym mogliby walczyć. To właśnie po Velitrium król Numedides mniemający, iŜ sława Cymmerianina jest groźbą dla jego władzy, postanowił zabić popularnego generała, w którym wyczuwał przyszłego rywala. Numedides zazdrościł Conanowi opinii niezwycięŜonego i bał się magnetyzujących zdolności przywódczych barbarzyńcy. Wymknąwszy się z sideł, które zastawił na niego Numedides, i utraciwszy w ten sposób dowództwo Lwów, Cymmerianin z nostalgią wspominał dni, które spędził wśród tych Ŝołnierzy. I oto sztandar, pod którym odniósł swe największe zwycięstwo, powiewał znów nad jego głową. Teraz potrzebne mu były jeszcze większe zwycięstwa, a złoty lew na czarnym polu stanowił pomyślny znak. Conan nie był wolny od przesądów. Mimo Ŝe przemierzył pół świata, poznając odległe krainy i egzotyczną mądrość obcych narodów, zdobywając przy tym wiedzę o postępkach królów, kapłanów, czarnoksięŜników i wojowników, magnatów i Ŝebraków, prymitywne wierzenia plemion Cymmerii wciąŜ tliły się na dnie jego duszy. W tym samym czasie Quesado, gdy tylko namiot dowódcy zniknął mu z oczu, w cudowny sposób odzyskał trzeźwość. Nie zataczał się juŜ, lecz raźno podąŜył drogą prowadzącą do Północnej Bramy Messancji. Szpieg przezornie zachował swój pokój z widokiem na port po tym, jak przeniósł się do kwater Ŝołnierskich w namiotach za murami miasta. Właśnie w tej izbie znalazł list wepchnięty pod drzwi. Papier był nie podpisany, ale Quasado rozpoznał rękę Vibiusa Latro. Nakarmiwszy gołębie, Quesado zasiadł do odszyfrowywania kodu kryjącego wiadomość. List wydawał się zbieraniną gospodarskich banałów, ale po podkreśleniu co czwartego słowa Quesado dowiedział się, Ŝe jego zwierzchnik przysyła mu współpracowniczkę. Była ona, jak twierdził list, kobietą uwodzicielsko piękną. Quesado uśmiechnął się drwiąco, a następnie wyskrobał kolejny raport i wysłał go do dalekiej Tarancji. W czasie gdy armia ćwiczyła musztrę, pociła się i rosła w siłę, Conan poŜegnał się z Belesą i jej młodą protegowaną. Ich powóz wyruszył drogą do Zingary. Przed nim i za nim jechało dwudziestu Ŝołnierzy. Ukryta wśród bagaŜu okuta Ŝelazem skrzynia zawierała dość złota, by Belesa i Tina mogły Ŝyć spokojnie przez wiele lat. Conan miał nadzieję, Ŝe nigdy juŜ ich nie ujrzy. Cymmerianin nie był obojętny na wdzięki Belesy, ale w tym momencie nie zamierzał zadawać się z Ŝadną kobietą, a juŜ najmniej z delikatną szlachcianką, dla której nie było miejsca w wojskowym obozie. Później, gdyby rebelia się powiodła, być moŜe mógłby, a nawet powinien pomyśleć o małŜeństwie. Mimo to Conan Strona 9
Carter Lin - Conan wyzwoliciel potrzebował kobiety. Odczuwał przypływ Ŝądzy jak kaŜdy krzepki męŜczyzna. Długo obywał się bez rozkoszy i okazywał to czasem przez oschłe słowa, ponure nastroje i gwałtowne wybuchy złości. Wreszcie Prospero, zgłębiwszy przyczynę tych czarnych nastrojów, ośmielił się zasugerować Conanowi, Ŝe dobrze by mu zrobiło, gdyby zechciał rzucić nie tylko okiem na dziwki w tawernach Messancji. — Mając tak duŜy wybór, generale — stwierdził bez ogródek — mógłbyś bez trudu znaleźć odpowiadającą ci towarzyszkę łoŜa. Prospero nie zdawał sobie sprawy, Ŝe jego słowa brzęczą jak gzy w uszach smukłego Zingarańczyka, który przykucnął w pobliŜu namiotu z plecami opartymi o kołek, pozornie przysypiając z głową pochyloną na kolana. Conan równieŜ tego nieświadom wzruszeniem ramion zbył radę przyjaciela. Jednak w miarę upływu dni poŜądanie coraz silniej walczyło z opanowaniem i z kaŜdą mijającą nocą jego potrzeba stawała się coraz bardziej paląca. Tylko wilgoć kobiety mogła ugasić ten ogień. Armia rozrastała się z kaŜdym dniem. Napływali łucznicy z bagien Bossońskich, pikinierzy z Gunderlandu, lekka jazda z Poitain oraz ludzie wysokiego i niskiego stanu z całej Aquilonii. Pole musztry codziennie rozbrzmiewało okrzykami komend i łoskotem maszerującej piechoty. Prospero i Trocero trudzili się nieustannie nad przekuciem tej zbieraniny w dobrze wyćwiczoną armię. Czy jednak siła ta, złatana z róŜnych nacji i nigdy nie wypróbowana w walce, zdoła stawić czoło zahartowanym w bojach oddziałom Amuliusa Procasa — tego nie wiedział nikt. KaŜdego dnia w południe Conan dokonywał przeglądu wojsk, po czym spoŜywał popołudniowy posiłek wraz z Ŝołnierzami. KaŜdego dnia przybywał w gościnę do innej kompanii. Kilka dni po rozmowie z Prosperem o kobietach publicznych Conan jadł obiad w towarzystwie kompanii lekkiej jazdy. Siedząc pośród pospolitych Ŝołnierzy tak jak i oni słuchał i opowiadał sprośne dowcipy, Ŝując chleb i popijając gorzkie piwo. Na dźwięk wysokiego głosu, który nagle wybił się ponad inne, Conan odwrócił głowę i ujrzał znajomego Zingarańczyka o wąskiej twarzy, który przemawiał pomagając sobie wymowną gestykulacją. Conan przerwał opowiadanie swojej anegdoty, by jej juŜ nigdy nie skończyć i zaczął przysłuchiwać się słowom Zingarańczyka, poniewaŜ ten mówił o pewnej kobiecie. Conan poczuł, jak krew zaczyna w nim szybciej krąŜyć. — Jest tancerką — mówił Zingarańczyk — o włosach czarnych jak skrzydło kruka i oczach zielonych jak szmaragdy. W jej czerwonych wargach i smukłym ciele jest coś z czarownicy, a piersi ma jak dojrzałe granaty! — Tu ruchem dłoni pokazał ich kształt. — Co noc tańczy za miedziaki w zajeździe „Pod Dziewięcioma Mieczami”, obnaŜając swe ciało przed oczami męŜczyzn, ale nie jest pierwszą lepszą. Alcina to wyniosła, wybredna flirciarka, nie pozwalająca się objąć Ŝadnemu męŜczyźnie. Mówi, Ŝe nie spotkała jeszcze takiego, który rozbudziłby w niej namiętność! Oczywiście — dodał Quesado, mrugając obleśnie — bez wątpienia w tym namiocie znajdują się doświadczeni w miłości wojownicy, którzy zdołaliby zadrzeć kieckę tej wspaniałej dziewce. CóŜ, moŜe nasz przystojny generał… W tym momencie Quesado spostrzegł skupione na nim spojrzenie Conana. Przerwał, skłonił głowę i powiedział szybko: — Tysięczne przeprosiny, szlachetny generale! To znakomite piwo tak rozluźniło mój nikczemny język, Ŝe się zapomniałem. Błagam cię, dobry panie, racz mi wybaczyć, Ŝe się zagalopowałem… — Wybaczam ci — mruknął Conan i zmarszczywszy brwi zajął się własnym talerzem. Jednak jeszcze tego wieczoru Cymmerianin wypytał swych oficerów o drogę do zajazdu „Pod Dziewięcioma Mieczami”, po czym wskoczył w siodło i z jednym giermkiem ruszył w kierunku Północnej Bramy. Quesado, przyczajony w cieniu, uśmiechnął się z zadowoleniem. 3 SZMARAGDOWE OCZY Zaledwie blady świt dotknął lazurowego nieba, srebrzyście brzmiąca trąbka oznajmiła przybycie posłańca od króla Milo, Herold wjechał do obozu na gniadej klaczy, dzierŜąc w uniesionej dłoni zapieczętowany i przewiązany wstęgą zwój. Skrzywieniem ust poseł zareagował na widok rojnego placu apelowego, gdzie pstrokata zbieranina ustawiała się w szeregi przed porannym apelem. Gdy gromkim głosem wykrzyczał Ŝądanie, aby zaprowadzono go do namiotu generała Conana, jeden z podwładnych hrabiego Trocero powiódł go w głąb obozu. — To zwiastuje kłopoty — mruknął Trocero do kapłana Dexitheusa, wiodąc spojrzeniem za argosańskim heroldem. Wysoki, łysy kapłan Mitry pogładził palcami paciorki swego róŜańca. — Do tej pory powinniśmy juŜ przyzwyczaić się do kłopotów — stwierdził krótko. — Wiesz przecieŜ, mój hrabio, Ŝe jeszcze więcej kłopotów jest przed nami. — Mówisz o Numedidesie? — zapytał hrabia z krzywym uśmiechem. — Mój stary druhu, na tego rodzaju kłopoty jesteśmy przygotowani. Chodzi mi o trudności ze strony króla Argos. Mimo iŜ udzielił pozwolenia na szkolenie tutaj naszych ludzi, czuję, Ŝe zaczyna niepokoić go obecność tylu Ŝołnierzy oddanych obcej sprawie Strona 10
Carter Lin - Conan wyzwoliciel i zgromadzonych tak blisko jego stolicy. Wydaje mi się, iŜ Jego Królewska Wysokość zaczyna Ŝałować swojej zgody na tak wygodny punkt zborny dla naszej armii. — Owszem — dodał Publius podchodząc ku nim. — Nie wątpię, Ŝe lupanary i zaułki Messancji roją się juŜ od szpiegów Tarancji. Numedides wywrze kaŜdy nacisk na króla Argos, by skłonić go do zwrócenia się przeciw nam. — Król musiałby być durniem — powiedział w zamyśleniu Trocero — by zrobić to, gdy nasza armia aŜ dyszy Ŝądzą walki. Publius wzruszył ramionami. — Władca Messancji, jak dotąd, zawsze był naszym przyjacielem — stwierdził. — Królowie są jednak skłonni do wiarołomstwa, a zimne wyrachowanie włada sercami nawet najszlachetniejszych spośród nich. Jesteśmy zmuszeni czekać na to, co będzie… Zastanawiam się, jakie to wieści przynosi ten nadęty posłaniec. Publius i Trocero oddalili się, by dopilnować swych obowiązków, pozostawiając Dexitheusa w roztargnieniu przesuwającego w palcach paciorki róŜańca. Kapłan, mówiąc o przyszłych kłopotach, myślał nie tylko o nadchodzącym starciu, ale takŜe o innych złych zapowiedziach na przyszłość. Ubiegłej nocy jego spoczynek zakłócił złowieszczy sen. Mitra często objawiał swym wiernym wyznawcom wiedzę o przyszłych wydarzeniach poprzez sny i Dexitheus zastanawiał się, czy jego sen nie był proroczy. W tym śnie generał Conan walczył z wrogiem na polu bitwy, wykrzykując rozkazy i wznosząc miecz, lecz za potęŜnym Cymmerianinem majaczyła smukła, zagadkowa postać. Kapłan nie był w stanie rozpoznać tej tajemniczej istoty. Widział tylko, Ŝe w cieniu rzucanym przez kaptur zasłaniający twarz jarzyły się kocie oczy barwy szmaragdowej zieleni i Ŝe istota ta stała za nie chronionymi plecami Conana. ChociaŜ wznoszące się słońce rozgrzewało łagodny wiosenny poranek, Dexitheus poczuł zimny dreszcz. Nie lubił takich snów, będących jak kamyki spadające w głęboką studnię spokoju jego ducha. Gdy królewski herold wyruszył z powrotem drogą do Messancji, gońcy Conana wezwali wszystkich wyŜszych oficerów na naradę. Olbrzymi Cymmerianin przywitał ich w swym namiocie z trudem wstrzymując gniew. — Krótko mówiąc, przyjaciele — zagrzmiał — wolą Jego Królewskiej Wysokości jest, abyśmy wycofali się na trawiaste równiny na północy, co najmniej na dziesięć mil od Messancji. Król Milo sądzi, iŜ nasza obecność w sąsiedztwie stolicy zagraŜa zarówno jemu, jak i naszej sprawie. Niektórzy z naszych Ŝołnierzy, powiada, zbyt awanturniczo poczynali sobie ostatnio w mieście, burząc spokój króla i przysparzając kłopotów straŜy miejskiej. — Tego się obawiałem — westchnął Dexitheus. — Nasi wojownicy są zbyt oddani przyjemnościom kielicha i łoŜa, ale mimo wszystko to jednak zbyt wielkie wymaganie w stosunku do ludzkiej natury spodziewać się po nich, a zwłaszcza po tak mieszanej kompanii jak nasza, by zachowywali się jak pokorni mnisi. — Prawda — powiedział Trocero. — Na szczęście jesteśmy przygotowani do wymarszu. Kiedy moŜemy ruszać, generale? Conan gwałtownym ruchem zapiął pas z mieczem. Pod równo przyciętą czarną grzywą jego niebieskie oczy lśniły jak błękitne płomienie. — Daje nam na to dziesięć dni, ale jestem gotów wyruszyć od razu. W Messancji jest zbyt wiele oczu i uszu, bym czuł się tu spokojny. Zbyt wielu naszych Ŝołnierzy ma giętkie języki, które puchar wina zbyt łatwo wprawia w ruch. Przeniosę się na dziewięć albo i dziewięćdziesiąt mil od tego gniazda szpiegów. Bierzmy się więc do dzieła, panowie. UniewaŜnijcie wszystkie przepustki i wyciągnijcie naszych ludzi z winiarni, siłą, jeŜeli zajdzie taka potrzeba. Dzisiejszej nocy wyruszę z małym oddziałem, by zbadać drogę i znaleźć nowe miejsce na obóz. Trocero, będziesz dowodził, dopóki nie wrócę. Oficerowie wstali i wyszli. Przez resztę dnia Ŝołnierze uwijali się jak mrówki w ukropie, przygotowano zapasy i ładowano na wozy sprzęt obozowy. Następnego dnia, zanim wstające słońce dotknęło swymi promieniami pozłacanych wieŜ Messancji, uformowano kolumny marszowe. Gdy resztki mgieł opadły na pola, armia wyruszyła w drogę. Rycerze i pachołkowie, łucznicy i pikinierzy. Kompania za kompanią szli osłaniani przez tylne i boczne straŜe. Conan z oddziałem poitańskiej lekkiej jazdy odjechał na pomoc, gdy jeszcze ciemności spowijały ziemię. Barbarzyńca nie ufał przyjaźni króla Milo. Wiele spraw miało wpływ na czyny królów. Było moŜliwe, Ŝe wysłannicy Numedidesa zdołali przekonać argosańskiego monarchę, by sprzymierzył się z władcą Aquilonii, zamiast polegać na nie dających się przewidzieć losach powstania. W Argos wiedziano, iŜ jeŜeli rebelia poniesie klęskę, zemsta Aquilonii będzie straszna i natychmiastowa. JeŜeli zaś Milo zamierzał zdradzić, to powinien zaatakować armię w czasie marszu, gdy jest rozciągnięta w długą kolumnę i zawadzają jej tabory… Tak więc Lwy ruszyły na północ. W ogromnej większości nie zaprawiona w bojach armia maszerowała zakurzonymi drogami, przeprawiając się przez brody i pokonując niskie Wzgórza Didymiańskie. Nikt nie czyhał na maszerujące oddziały, nie atakował ani nawet nie opóźniał ich marszu. Być moŜe podejrzenia Conana wobec króla Milo były niesłuszne albo powstańcza armia była zbyt silna, by wojska Argos spróbowały otwartej walki. Być moŜe Milo wyczekiwał na bardziej sprzyjający moment, by rzucić przeciw nim swoje siły. Strona 11
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Jednak niezaleŜnie od tego, czy król Argos to przyjaciel, czy utajony wróg, Conan był zadowolony z podjętych środków ostroŜności. Gdy pierwszy dzień marszu upłynął bez przeszkód, Conan powróciwszy z nowo obranego miejsca na obóz, odpręŜył się trochę. Byli teraz poza zasięgiem szpiegów, od których roiło się w Messancji. Zwiadowcy bezustannie sprawdzali całą okolicę, jeŜeli więc nieprzyjazne oczy śledziły ich nadal, to musiały one kryć się w samym obozie. Conan miał nadzieję, Ŝe zwiadowcy w końcu odnajdą ich posiadaczy. Na razie jednak nie wykryto nikogo. Cymmerianin ufał niewielu ludziom, a i tym nigdy pochopnie. Długie lata Ŝycia poza prawem ugruntowały jego kocią ostroŜność. Dobrze poznał ludzi, którym towarzyszył i których sprawę przyjął za swoją. Mimo to nigdy nie zaświtało mu w głowie, Ŝe wróg moŜe znajdować się dosłownie tuŜ za jego plecami… Dwa dni później powstańcy pokonali bród na rzece Astar i dotarli na równinę Pallos. Na północy majaczyły Góry Rabiriańskie — zębata linia purpurowych szczytów, które o zachodzie słońca wydawały się być maszerującymi gigantami. Armia rozbiła obóz na skraju równiny na szczycie rozległego, niskiego pagórka mogącego po otoczeniu go rowem i palisadą łatwo zamienić się w twierdzę. Tutaj, tak długo jak docierały dostawy z Messancji i innych miast, powstańcy mogli przygotowywać się do przekroczenia Alimane i wejścia do Poitain, najbardziej na południe wysuniętej prowincji Aquilonii. W ciągu następnego dnia Ŝołnierze z kilofami i łopatami pracowali z pośpiechem nad otoczeniem obozu fosą i wałem ziemnym. Jednocześnie oddziały lekkiej jazdy odjechały z powrotem drogą, którą przybyły, by eskortować wozy z zapasami. Późno w nocy z namiotu Conana wymknęła się smukła postać, ubrana tylko w długi, obszerny kaftan, który zlewał się z ziemią pod jej stopami. Postać ta podeszła do innej, skrytej w cieniu pobliskiego namiotu. Para wymieniła rozpoznawcze hasła, po czym szczupła dłoń przybrana pierścieniami i bransoletami wcisnęła w drugą, pobrudzoną ziemią rękę kawałek pergaminu. — Na tej mapie zaznaczyłam przełęcze, którymi podąŜą buntownicy do Aquilonii — powiedziała dziewczyna jedwabistym głosem mruczącego kota. — Prześlę tę wiadomość — szepnęła druga postać. — A nasz pan zajmie się tym, aby szybko dotarła do Procasa. Dobrze się sprawiłaś, pani. — Jest jeszcze wiele do zrobienia, Quesado — powiedziała Alcina. — Nie moŜemy być widziani razem. Zingarańczyk skinął głową i pogrąŜył się w głębszym cieniu. Tancerka odrzuciła kaptur i zapatrzyła się w pałający bladą poświatą księŜyc. ChociaŜ dopiero co wyszła z namiętnych objęć Conana, jej oświetlone przez srebrne światło rysy pozostawały nie poruszone i zimne jak lód. Blade, owalne oblicze wyglądało jak maska wyrzeźbiona w kości słoniowej. W głębokich, szmaragdowych oczach kryła się odrobina rozbawienia, pogardy i złośliwości. Tej nocy, gdy powstańcza armia pogrąŜona była we śnie na równinie Pallos u stóp Gór Rabiriańskich, jeden z rekrutów zdezerterował. Jego nieobecność wykryto dopiero na odprawie wart następnego poranka. Trocero, gdy doniesiono mu o tym, potraktował to jako wydarzenie o niewielkim znaczeniu. O męŜczyźnie, Zingarańczyku zwanym Quesado, krąŜyła opinia, iŜ jest on leniwym pijakiem, tak Ŝe jego brak nie był dotkliwą stratą. Mimo jego beztroskiego sposobu bycia o Quesado bynajmniej nie moŜna było powiedzieć, Ŝe jest leniwy. Najsprytniejszy ze szpiegów słuŜących Latro, Zingarańczyk pozorną bezmyślnością maskował czujne nasłuchiwanie i pilną obserwację wszystkiego dookoła. Był mistrzem w sporządzaniu zwięzłych, lecz dokładnych raportów. Tej nocy, gdy obozowisko pogrąŜone było we śnie, skradł konia z zagrody, wymknął się wartownikom i pogalopował w długą drogę na północ. Dziesięć dni później, pochlapany błotem, pokryty kurzem i zataczając się ze zmęczenia, Quesado dotarł pod bramę Tarancji. Ołowiany odcisk pieczęci, który nosił na piersi, dał mu szybki dostęp do kanclerza Numedidesa. Pan szpiegów zmarszczył brwi nad mapą narysowaną przez Alcinę, a którą Zingarańczyk wręczył teraz jemu. — Dlaczego ty sam ją dostarczyłeś? — spytał surowo Latro. — Powinieneś był zostać z armią buntowników. Zingarańczyk wzruszył ramionami.’ — Nie mogłem przesłać jej za pomocą gołębia, panie. Kiedy przyłączyłem się do tego stada wyrzutków, musiałem pozostawić ptaki w Messancji pod opieką mojego pomocnika Fadiusa Kothiańczyka. Vibius Latro popatrzył zimno na szpiega. — Więc dlaczego nie przekazałeś mapy Fadiusowi, który mógłby przesłać ją tu w ustalony sposób? Powinieneś był pozostać w tym gnieździe zdrajców i śledzić koleje losu. Liczyłem na to, Ŝe twój nóŜ znajdzie się w plecach Conana. Quesado wykonał bezradny gest. — Panie, gdy Alcina zdobyła kopię tej mapy, armia buntowników znajdowała się o trzy dni konnej drogi od granicy Aquilonii. Nie mogłem nie wywołując podejrzeń prosić o dwutygodniową przepustkę na drogę do Messancji i z powrotem. A gdybym dotarł tam w charakterze dezertera, wzbudziłoby to z kolei Strona 12
Carter Lin - Conan wyzwoliciel zainteresowanie Argosańczyków. Nie mogłem równieŜ dołączyć z powrotem do armii, raz oddaliwszy się bez przepustki. Poza tym gołębie padają czasami łupem dzikich kotów, jastrzębi lub myśliwych. Sądziłem więc, iŜ lepiej będzie, jeŜeli dokument takiej wagi dostarczę osobiście. Kanclerz zacisnął usta. — Dlaczego więc nie przekazałeś mapy bezpośrednio generałowi Procasowi? Quesado spocił się obficie. Jego ziemiste brwi i pokryte szczeciną policzki zaczęły lepić się od błota, z brudu i potu. Latro nie był człowiekiem, którego gniewem moŜna było się nie przejmować. — Generał Procas mnie nie zna — głos szpiega zaczął się łamać. — Moja pieczęć nic by dla niego nie znaczyła. Tylko ty, mój panie, masz władzę i moŜesz przekazać taką wiadomość dowódcom wojsk. Nikły uśmieszek przemknął po wąskich wargach kanclerza. — Dobrze — powiedział. — Zachowałeś się właściwie. Wolałbym jednak, gdyby Alcina zdobyła tę mapę przed wyruszeniem buntowników z Messancji. — Ich wodzowie radzili nad wyborem drogi aŜ do wieczora, kiedy uciekłem — powiedział Quesado. Nie wiedział, czy tak było istotnie, ale miało to posmak prawdy i brzmiało prawdopodobnie. Vibius Latro zwolnił szpiega i wezwał swego sekretarza. Studiując mapę, podyktował krótką wiadomość do generała Amuliusa Procasa oraz raport dla króla. W czasie gdy sekretarz kopiował szkic Alciny, Latro wezwał gońca i wręczył mu oba dokumenty. — Oddaj je sekretarzowi króla — powiedział kanclerz — i poproś, aby Jego Królewska Wysokość raczył odcisnąć na rozkazie dla wojska swą pieczęć. Potem, jeśli nie będzie sprzeciwu, wyjedź z nim do Amuliusa Procasa. Tu masz przepustkę do stajni królewskich. Weź szybkiego konia i zmieniaj go w kaŜdym zajeździe. Wiadomość ta nie dotarła do sekretarza króla. Zamiast tego khitajski sługa Hsiao przekazał ją do rąk swego pana, Thulendry Thuu. CzarnoksięŜnik przeczytawszy wiadomość i przyjrzawszy się mapie z aprobatą pokiwał głową. — Zręcznie się spisałeś, Hsiao — pochwalił sługę Thulandra Thuu. — Przynieś mi lak, sam zapieczętuję zwoje. Nie ma potrzeby odrywać króla od jego przyjemności dla takiej drobnostki. Z tajemnej skrytki w poręczy krzesła czarnoksięŜnik wyjął kopię królewskiej pieczęci. Zwinął leŜące przed nim dokumenty i wsunął laseczkę laku w płomień stojącej na stole, świecy. Po chwili brązowe krople zaczęły skapywać na pergamin. Thulandra przypieczętował stygnący lak duplikatem pieczęci i wręczył zwój Khitajczykowi. — Oddaj to z powrotem kurierowi kanclerza — rzekł — i powiedz mu, Ŝe Jego Królewska Wysokość Ŝyczy sobie, aby natychmiast dostarczono to generałowi Procasowi. Następnie przygotuj Kst do hrabiego Ascalante, dowódcy oddziałów stacjonujących w Palaei. śyczę sobie, Ŝeby się tu zjawił. Hsiao zawahał się. — Miłościwy panie! — rzekł. Thulandra. Thuu ostro spojrzał na sługę. — Tak? — Nie jest tajemnicą dla mej osoby, Ŝe między tobą, panie, a generałem Procasem nie panuje zgoda. Pozwól mi zapytać, czy twoją wolą jest, aby to on odniósł zwycięstwo nad buntownikami? Thulandra Thuu uśmiechnął się lekko. Hsiao wiedział, Ŝe czarnoksięŜnik i generał zaŜarcie rywalizowali o względy króla. Hsiao był teŜ jedyną osobą na świecie, której Thulandra był skłonny się zwierzyć. — Na razie — odpowiedział. — Dopóki Procas przebywa w południowych prowincjach, nie moŜe zagrozić mojej pozycji tutaj. PoniewaŜ ani on, ani ja nie chcemy, by Conan zawitał u wrót Tarancji, muszę zaryzykować, Ŝe do rosnącej listy swoich zwycięstw Procas doda jeszcze to jedno. Jego wojska stoją na drodze marszu buntowników. Chodzi mi o to, Ŝeby, owszem, zgniótł rebelię, jednak w taki sposób, aby to mnie przypadła zasługa. Wtedy, być moŜe, jakiś wypadek wyrwie dzielnego generała spomiędzy Ŝywych, zanim zdąŜy on w blasku chwały powrócić do Tarancji. Teraz wykonaj, co ci nakazałem. Hsiao ukłonił się nisko i w milczeniu wycofał. Thulandra Thuu otworzył mahoniową skrzynię i zaczął układać w niej swoje papiery. Trocero patrzył ze zdumieniem na Conana, który chodził po namiocie jak uwięziony w klatce tygrys. W oczach barbarzyńcy błyskało gniewne zniecierpliwienie. — Co cię dręczy, generale? — zapytał w końcu. — Myślałem, Ŝe to brak kobiety, ale odkąd zabrałeś ze sobą tę tancerkę, to wyjaśnienie jest warte tyle, co dziurawy bukłak na wino. Co więc cię trapi? — powtórzył z naciskiem. Conan odwrócił się i podszedł do stolika. Nachmurzony, nalał sobie kubek wina. — Nic, co mógłbym nazwać słowami — burknął. — Ale ostatnio zrobiłem się draŜliwy, skaczę przy byle cieniu. Urwał nagle i czujnie wpatrzył się w kąt namiotu. Po chwili roześmiał się nieszczerze i cięŜko siadł na krześle. — Na Croma, jestem niespokojny jak suka w rui — powiedział. — I zaiste, nie wiem, co gryzie mnie w trzewiach. Czasami, kiedy się naradzamy, mam wraŜenie, Ŝe nawet cienie przysłuchują się naszym słowom. Strona 13
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Cienie czasami mają uszy — zauwaŜył Trocero. — TakŜe oczy. Conan wzruszył ramionami. — Wiem, Ŝe nie ma tu nikogo poza mną i tobą, odpoczywającą dziewuchą, dwoma giermkami, którzy czyszczą moją zbroję, oraz wartownikami chodzącymi dookoła namiotu — mruknął. — WciąŜ jednak czuję, Ŝe ktoś nas podsłuchuje i obserwuje. Trocero nie wyśmiał tego, poniewaŜ stwierdził, Ŝe równieŜ w nim narasta to samo przeczucie. JuŜ wcześniej nauczył się ufać prymitywnym instynktom Cymmerianina, które były o wiele czulsze niŜ u ludzi cywilizowanych. Lecz Trocero nie był pozbawiony swoich instynktów, jeden z nich zaś kazał mu nie ufać szczupłej tancerce, którą Conan zabrał ze sobą jako towarzyszkę łoŜa. Coś w niej niepokoiło Trocera, ale nie mógł wskazać palcem przyczyny tego niepokoju. Z pewnością była piękna, nawet zbyt piękna, by za rzucane miedziaki tańczyć w portowej tawernie. Była równieŜ zbyt milcząca i tajemnicza jak na jego gust. Trocero potrafił swym czarem skłonić kobiety do poufnych zwierzeń, gdy jednak próbował pociągnąć Alcinę za język, nic z tego nie wyszło. Odpowiadała na jego pytania uprzejmie i powściągliwie, nie mówiąc przy tym nic istotnego. Na koniec wzruszył ramionami, nalał sobie jeszcze jeden kubek i wysłał wszystkie te rozwaŜania do dziewięciu piekieł Mitry. — Doskwiera ci bezczynność, Conanie — powiedział w końcu hrabia. — Kiedy ruszymy do boju i powieje nad nami sztandar Lwów, znów staniesz się sobą. Znikną nasłuchujące cienie! — Tak — mruknął Conan. To, co powiedział Trocero, było prawdą. Gdyby miał przed sobą wroga z krwi i kości oraz chłodną stal w dłoni, ze spokojnym sercem wdałby się w nawet z góry przegraną walkę. Gdy jednak miał do czynienia z niedotykalnymi i nieuchwytnymi przeciwnikami, w jego umyśle zaczynały się budzić prymitywne przesądy przodków… W głębi namiotu, za zasłoną, Alcina uśmiechnęła się i przeciągnęła jak kotka. Jej delikatne palce bawiły się osobliwym talizmanem, zawieszonym na szyi na misternym łańcuszku. Daleko na północy, za równinami, górami i rzeką Alimane, Thulandra Thuu siedział na swym tronie z kutego Ŝelaza. Na kolanach trzymał rozwinięty zwój zapisany astrologicznymi diagramami i symbolami. Przed nim na taborecie stało owalne lustro z czarnego wulkanicznego szkła. Na brzegu owego magicznego zwierciadła brakowało półokrągłego kawałka szkła i właśnie ta połówka krąŜka, związana z lustrem subtelnymi więzami czarnoksięskiej mocy, wisiała teraz pomiędzy krągłymi piersiami Alciny. CzarnoksięŜnik, studiując rozpostarty na kolanach diagram, co jakiś czas unosił wzrok, by popatrzeć na stojący obok zwierciadła zegar wodny. Z tego kunsztownego czasomierza dochodziło miarowe kapanie. Kiedy srebrny dzwonek we wnętrzu zegara wybił właściwą godzinę, Thulandra Thuu odłoŜył zwój. Przeciągnął dłonią z palcami sterczącymi jak szpony przed lustrem i wymruczał zaklęcie w nieznanym języku. Skupił swe spojrzenie w głębi lustra i osiągnął jedność z duszą i umysłem Alciny. Mistyczny trans połączył ich oboje w momencie określonym pewnym ascendentem ciał niebieskich. W tym czasie to, co tancerka widziała i myślała, w magiczny sposób było przekazywane wprost do umysłu Thulandry Thuu. Mag nie potrzebował szpiegów Vibiusa Latro. Czujne zmysły Conana słuŜyły mu naprawdę dobrze. Cienie w jego namiocie rzeczywiście miały uszy i oczy. 4 KRWAWA STRZAŁA KaŜdego poranka pobudka grana na trąbkach wyrywała ludzi ze snu, ogłaszając początek kolejnego dnia nauki wojennego rzemiosła. Ćwiczenia odbywały się na równinie Pallos. Z nadejściem nocy ten sam sygnał zwalniał Ŝołnierzy na nocny odpoczynek. Armia wciąŜ rosła, a z przybyszami docierały wieści i plotki z Messancji oraz Aquilonii. KsięŜyc przybrał postać wąskiego sierpa, gdy przywódcy powstania zgromadzili się na wieczerzę w namiocie Conana. Po przepłukaniu gardeł po trudach wielogodzinnych ćwiczeń rozpoczęła się narada. — Z kaŜdym dniem — rzekł zamyślony Trocero — król Milo wydaje się coraz bardziej niespokojny. Publius pokiwał głową. — Owszem, trudno, Ŝeby go zadowalało, iŜ w jego granicach obozuje tak wielka siła pod obcą komendą. Wychodzi na to, iŜ obawia się, Ŝe zwrócimy się przeciw niemu, jako zdobyczy łatwiejszej niŜ Aquiloński tyran. Dexitheus, kapłan Mitry, uśmiechnął się. — Królowie, nawet najlepsi, są podejrzliwi i wiecznie zalęknieni o swoje korony. Król Milo nie jest wyjątkiem. — Sądzisz, Ŝe będzie próbował zaatakować nas od tyłu? — mruknął Conan. Kapłan w czarnej szacie uniósł dłoń do góry. — KtóŜ to moŜe orzec? — stwierdził. — Nawet ja, wyćwiczony w umiejętności czytania w sercach ludzkich, nie powaŜę się wypowiadać co do skrytych myśli drąŜących umysł króla Milo. Doradzam jednak, byśmy przekroczyli Alimane i to jak najszybciej. Strona 14
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Armia jest gotowa — powiedział Prospero. — Ludzie są przygotowani do walki, tak solidnie, jak to tylko moŜliwe. Dobrze by było, gdyby juŜ wkrótce poznali zapach krwi, bo inaczej bezczynność stępi ich bojowego ducha. Conan z powagą skinął głową. Z doświadczenia wiedział, Ŝe armia zbyt wiele ćwiczona, a zbyt mało uŜywana, z czasem zaczyna się upodabniać do gromady wędrownych błaznów i pajaców. Ich duch zaczynał gnić jak przejrzały owoc. — Zgadzam się z tobą, Prospero — powiedział Cymmerianin — ale równie duŜe niebezpieczeństwo grozi nam przy zbyt wczesnym wymarszu. Z pewnością Procas juŜ wie, Ŝe rozbiliśmy obóz na pomocy Argos. Nawet generał mniej przenikliwy niŜ on domyśliłby się, iŜ zamierzamy przeprawić się przez Alimane do Poitain. Wszystko, czego potrzebuje, to rozstawić silne straŜe przy kaŜdym brodzie i tak ustawić swój Legion Pograniczny, aby mógł szybko dotrzeć do kaŜdej zagroŜonej przeprawy. Trocero przeganiał swe siwiejące włosy. — Całe Poitain powstanie, by przyłączyć się do nas. Moi zwolennicy na razie jednak siedzą cicho, by nie prowokować Procasa. Pozostali wymienili spojrzenia, w których nadzieja mieszała się ze zwątpieniem. Kilka dni wcześniej z obozu buntowników wyruszyli posłańcy przebrani za wędrownych handlarzy. Ich zadaniem było przynaglić lenników i zwolenników hrabiego Trocero do działań mających na celu zdezorientowanie i rozproszenie sił królewskich oraz wciąganie ich w ciągłe utarczki i pościgi. Gdyby emisariusze zdołali wypełnić swą misję, do powstańczej armii miał dotrzeć znak do wymarszu — poitańska strzała umoczona we krwi. Na razie jednak wyczekiwanie na wiadomość szarpało wszystkim nerwy. — Ja przywiązuję mniejszą wagę do powstania w Poitain — powiedział Prospero. — Ono jak wszystko na tym świecie moŜe dojść do skutku lub nie. WaŜniejszą sprawą jest postawa baronów na północy. JeŜeli nie dotrzemy do Culario do dziewiątego dnia wiosennego miesiąca, mogą się wycofać, bo nadejdzie dla nich czas siewów. Conan burknął coś i osuszył swój kielich. Magnaci z pomocy, wśród których równieŜ tliła się rewolta przeciwko Numedidesowi, przyrzekli poprzeć powstańców, lecz nie związaliby się otwarcie z rebelią skazaną na klęskę. Gdyby sztandar Lwów padł nad Alimane lub bunt w Poitain nie przyniósł oczekiwanych rezultatów, Ŝadne więzy nie złączyłyby tych ludzi ze sprawą powstania. Niepewność kolącymi igłami drąŜyła dusze przywódców buntu. JeŜeli będą zmuszeni czekać na równinie Pallos na sygnał Poitańczyków, to czy zdołają dotrzeć na wyznaczony dzień do Culario? Pomimo swej porywczej, barbarzyńskiej natury, Conan doradzał cierpliwość aŜ do nadejścia znaku z Poitain. Jego oficerowie przedstawiali jednak odmienne plany. I tak przywódcy buntu dyskutowali do późnej nocy. Prospero rzucił myśl, aby rozdzielić armię na trzy części i zaatakować równocześnie trzy brody: Mevano, Nogara i Tunais. Conan przecząco potrząsnął głową. — Procas dokładnie tego się po nas spodziewa — powiedział. — No i co z tego? — zmarszczył brwi Prospero. Conan rozpostarł mapę i wskazał palcem na środkowy bród przy wsi Nogara. — Tutaj dokonamy pozornej przeprawy dla odwrócenia uwagi Procasa siłami dwóch lub trzech kompanii. Zrobimy kilka sztuczek, aby przekonać wroga, Ŝe jest nas duŜo więcej. Rozpalimy dodatkowe ogniska. Oddziały będą maszerować nie kryjąc się, po czym zawrócimy je w lesie i puścimy znów tą samą drogą. Ustawimy na brzegu rzeki parę balist, by dokuczyć straŜom na przeprawie. To wszystko razem powinno sprawić, Ŝe Procas szybko nadciągnie tam z całą potęgą. I ty, Prospero, będziesz dowodzić tą akcją — zakończył Conan. Dowiedziawszy się, Ŝe nie weźmie udziału w głównej bitwie, młody dowódca zaczął protestować, lecz Conan uciszył go. — Trocero i ja poprowadzimy pozostałe oddziały, połowę nad Mevano i tyleŜ samo pod Tunais i sforsujemy obydwie przeprawy. Przy odrobinie szczęścia weźmiemy Procasa w kleszcze. — Myślę, Ŝe masz rację — wymruczał Trocero. — A z moimi Poitańczykami buntującymi się za plecami Procasa… — Niech bogowie uśmiechną się do twojego planu, generale — powiedział Publius. — JeŜeli nie, to wszystko stracone. — Ach, ponuraku! — zawołał Trocero. — Wojny to ryzykowny interes, a wszyscy mamy do stracenia nie mniej niŜ ty. ZwycięŜymy czy przegramy, musimy trzymać się razem. — Nawet u stóp szubienicy — mruknął Publius. Za parawanem w namiocie Conana jego nałoŜnica spoczywała wśród rozpostartych futer. Ciało Alciny lśniło matowo w świetle pojedynczej świecy, której drŜący płomień odbijał się w jej dziwnych, szmaragdowych oczach i w mrocznych głębiach obsydianowego talizmanu spoczywającego w dolince pomiędzy piersiami. Na twarzy tancerki wciąŜ gościł koci uśmiech. Jeszcze przed świtem Trocera wyrwała ze snu dłoń wartownika. Hrabia ziewnął, przeciągnął się i niecierpliwie odtrącił rękę straŜnika. — Dość! — warknął. — Nie śpię, łotrze, chociaŜ na pewno nie jest jeszcze dość jasno, Ŝeby to był czas na Strona 15
Carter Lin - Conan wyzwoliciel apel… Jego twarz stęŜała, a głos zamarł, gdy zobaczył, co straŜnik trzyma w wyciągniętej dłoni. Była to poitańska strzała, od zębatego ostrza po pióra pokryta zakrzepłą krwią. — Jak się tu znalazła? — zapytał. — I kiedy? — Całkiem niedawno, panie hrabio, przywiózł ją jeździec z północy — odpowiedział wartownik. — Ach tak! Wezwij moich giermków! Ogłoś alarm i pędem zanieś strzałę generałowi Conanowi! — zawołał Trocero, zrywając się na równe nogi. Wartownik zasalutował i wyszedł. Wkrótce dwóch giermków, pięściami ścierając sen z oczu, pospieszyło ubierać hrabiego i zakładać nań zbroję. — Wreszcie coś się dzieje, na Mitrę, Isztar i Croma Cymmeriańskiego! — krzyknął hrabia. — Hej tam, Mnester! Zawołaj moich kapitanów na naradę! Czy Czarna Dama jest nakarmiona i napojona? Dopilnujcie, by ją osiodłano, i to szybko! Dobrze zaciągnąć popręg. Nie Ŝyczę sobie zimnej kąpieli w wodach Alimane! Zanim wstające słońce rozświetliło zalesione grzbiety Gór Rabiriańskich, namioty zwinięto, wozy załadowano, a cała armia ustawiła się w szyku marszowym. Nim wstający dzień rozproszył poranne mgły, wojsko ruszyło kierując się w stronę przełęczy Saxula, ku Aquilonii i wojnie. Droga stawała się coraz bardziej stroma i kręta. Po obu stronach wznosiły się nagie stoŜki skalne pokryte zębami szarych głazów. Były to Góry Rabiriańskie, ciągnące się ze wschodu na zachód rzędami majestatycznie wypiętrzonych szczytów. Godzina po godzinie Ŝołnierze maszerowali pod górę. Gorące słońce lało na nich swój Ŝar, gdy pchali pod strome wzniesienia cięŜkie balisty, krąŜąc dookoła nich jak mrówki wokół źdźbła trawy. Skłębiony pył wzbijał się w górę, całymi chmurami kalając krystaliczne górskie powietrze. Po pokonaniu kaŜdego wzniesienia główna grań cofała się niczym miraŜ, sprawiając wraŜenie coraz bardziej odległej, ale blaski gasnącego słońca dotknęły zachodnich zboczy okolicznych szczytów, góry rozstąpiły się jak rozciągnięte na boki zasłony. Oczom Ŝołnierzy ukazała się przełęcz Saxula — głęboka szczelina w środkowym masywie sprawiająca wraŜenie jak gdyby góry zostały rozrąbane ciosem topora wzniesionego ręką rozgniewanego boga. Gdy armia wspinała się po zboczu wiodącym ku przełęczy, Conan rozkazał oddziałowi swej gwardii przybocznej wdrapać się na szczyty obramowujące przejście i sprawdzić, czy nie oczekuje ich Ŝadna zasadzka. Wkrótce dano znak, Ŝe wszystko w porządku i armia przekroczyła przełęcz. Kroki ludzi, skrzypienie wozów i stukot kopyt odbijały się wielokrotnym echem od skalnych urwisk po obu stronach. Gdy wynurzyli się z drugiej strony przełęczy, kręta droga poprowadziła ich w dół pomiędzy kępami cedrów i sosen porastających północne zbocza. Daleko w dole błyszczała Alimane, wijąc się wśród równin jak srebrzysty wąŜ wygrzewający się w promieniach zachodzącego słońca. PodąŜyli w dół stromych zboczy. Koła wozów skrępowano łańcuchami, by nie staczały się zbyt szybko. Gdy gwiazdy poczęły migotać na ciemniejącym niebie, Ŝołnierze dotarli do rozwidlenia drogi prowadzącej do brodów. Tu armia zatrzymała się i rozbiła obozowisko. Conan rozesłał zwiadowców w pobliŜe rzeki, by nie dopuścić do nagłego ataku Procasa. Nic jednak nie zakłócało odpoczynku wojowników poza rykiem polującego lamparta, który uciekł na krzyk wartownika. Następnego poranka Trocero i jego oddziały ruszyli drogą na prawo od rozwidlenia, prowadzącą do brodu Tunais. Conan i Prospero z resztą armii podąŜyli w przeciwną stronę. Przy następnym rozstaju Prospero ze swym niewielkim oddziałem skręcił na prawo, ku środkowemu brodowi Nagara. Conan z pozostałymi jeźdźcami i pieszymi ruszył na zachód, do brodu Mevano. Kompania za kompanią, chorągiew za chorągwią, powstańcy Conana podąŜali piaszczystymi drogami. Na kolejną noc rozbili obóz na pagórku, a rano ruszyli dalej. Gdy przeszli ostatnie pasmo wzgórz, przed nimi ponownie ukazała się Alimane, wyznaczająca granicę pomiędzy Argos a Poitain. Wprawdzie Argos rościła sobie prawa do ziem na północnym brzegu rzeki wraz z traktem, który prowadził aŜ do ujścia Alimane do Khorotas, lecz pod rządami Vilerusa III Aquilończycy najechali te tereny i jako silniejsi wciąŜ pozostawali w ich posiadaniu. Gdy oddziały Conana dotarły do równych terenów, Cymmerianin nakazał swym ludziom ciszę. Tak bardzo jak to moŜliwe, mieli wystrzegać się czynienia hałasu. Wozy zatrzymano za gęstymi kępami drzew, a Ŝołnierze rozbili obóz w miejscu, z którego nie było widać brodu Mevano. Zwiadowcy wysłani naprzód nie donieśli o jakimkolwiek nieprzyjacielu, ale wrócili z niedobrą wieścią, Ŝe rzeka wylała po wiosennych roztopach. Na długo przed świtem następnego dnia oficerowie Conana zarządzili Ŝołnierzom pobudkę. Rozespani wojownicy bez śniadania zaczęli formować szyki. Conan krąŜył dookoła Ŝując przekleństwa i wygraŜając tym, którzy podnosili głos lub szczękali bronią. Cały czas miał wraŜenie, Ŝe odgłosy te słychać na wiele mil wokoło. Lepiej wyćwiczeni Ŝołnierze, myślał ponuro, poruszaliby się cicho jak koty. By ograniczyć hałas, komendy były przekazywane nie przez okrzyki czy dźwięki trąbek, ale znakami rąk. Wywoływało to sporo nieporozumień. Jedna z kompanii, otrzymawszy rozkaz wymarszu, wpadła w szeregi innej. Wywiązały się bójki i zanim kapitanowie opanowali zamieszanie, z kilku nosów polała się krew. Zasnute cięŜkimi chmurami niebo wisiało nad drogą i rzeką, gdy oddziały Conana podchodziły do brzegu Strona 16
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Alimane. Siedzący na czarnym rumaku Conan ściągnął wodze i przez mętną kurtynę mŜawki przyjrzał się przeciwległemu brzegowi. Brązowa woda przepływała z bulgotem przed kopytami jego konia. Conan dał znak swojemu adiutantowi, Alaricusowi, obiecującemu młodemu kapitanowi. Alaricus podjechał bliŜej. — Jak sądzisz, jak głęboko? — mruknął Conan. — Głębiej niŜ po kolana — odpowiedział Alaricus. — MoŜe nawet po pierś; pozwól, Ŝe wjadę koniem, aby to sprawdzić. — Pilnuj się, Ŝebyś nie ugrzązł w mule — ostrzegł Conan. Młody kapitan przymusił swego gniadego wałacha do wejścia w spienione wody wezbranej rzeki. Zwierzę najpierw zaparło się, ale potem posłusznie pobrnęło ku północnemu brzegowi. W środku nurtu brunatna woda dotknęła czubków butów Alaricusa. Gdy ten się obejrzał, Conan kiwnął mu, Ŝeby wracał. — Będziemy musieli spróbować — mruknął Cymmerianin, gdy adiutant dotarł z powrotem. — Daj znać lekkiej jeździe kapitana Dio, by pierwsza przekroczyła rzekę i przeszukała przyległe lasy. Następna przejdzie piechota. KaŜdy Ŝołnierz ma trzymać się pasa swego poprzednika. Niektórzy z tych partaczy utonęliby pod cięŜarem swej broni, gdyby się tylko potknęli. Niebawem chorągiew lekkiej jazdy rozchlapując wodę wjechała w nurt rzeki. Po dotarciu do przeciwległego brzegu kapitan Dio machnięciem ręki dał znak, Ŝe w lesie nie kryje się Ŝaden nieprzyjaciel. Conan przypatrywał się z uwagą koniom idącym przez wodę, zapamiętując jej głębokość. Gdy stało się jasne, Ŝe za połową swej szerokości rzeka nie ma Ŝadnej głębiny, a przeciwległy brzeg jest pusty, Cymmerianin dał znak piechocie. Wkrótce dwie kompanie pikinierów i jedna łuczników pokonały wezbrane wody. KaŜdy z Ŝołnierzy trzymał się drzewca piki idącego przed nim. Łucznicy trzymali łuki w górze, by chronić cięciwy przed zamoknięciem. Conan podjechał bliŜej Alaricusa i zawołał: — PrzekaŜ cięŜkiej konnicy, by forsowała bród, potem niech zaczną się przeprawiać tabory wraz z kompanią Cerca. Ja jadę na środek rzeki. Koń wszedł do rzeki prychając. Gdy zwierzę zaczęło się boczyć i zarŜało przed niewidzialnym niebezpieczeństwem, Conan uderzył ostrogami i zmusił konia do wejścia w najgłębszą część rzecznego koryta. Bystre oczy barbarzyńcy wciąŜ przepatrywały nadbrzeŜne krzewy o nefrytowozielonym listowiu. Droga od brodu była mrocznym tunelem biegnącym pod dębami okrytymi świeŜymi liśćmi. Gałęzie drzew zdawały się podtrzymywać cięŜar ołowianego nieba. Jest tu dość miejsca, aby się ukryć, pomyślał Conan. Lekka jazda stała stłoczona na małej polance na brzegu rzeki, chociaŜ powinni byli rozproszyć się i głębiej przeszukać przyległe lasy, zanim pierwsi piechurzy osiągnęli północny brzeg. Cymmerianin wykonał gniewny gest. — Dio! — wrzasnął ze środka rzeki. Jeśli był tu nieprzyjaciel, na pewno juŜ dawno spostrzegł przeprawę, tak Ŝe nie było sensu zachować milczenia. — Rozproszcie się i przeczeszcie te krzaki! Ruszcie się, Ŝeby was szlag nie trafił! Trzy kompanie piechoty wygramoliły się na brzeg, zabłocone i ociekające wodą, podczas gdy konnica Dio rozdzieliła się w końcu na małe grupy i zanurzyła w gęstwinę po obu stronach drogi. Wojsko jest najbardziej naraŜone na atak przy przekraczaniu brodu. Conan wiedział o tym i mroczne przeczenie wezbrało w jego barbarzyńskim sercu. Zmusił konia do obrócenia się w miejscu, by sprawdzić, jak wygląda sytuacja po drugiej stronie. CięŜka jazda brnęła przez rzekę, pierwsze wozy zaś zaczynały właśnie wjeŜdŜać do wody. Kilka od razu ugrzęzło w mule. śołnierze pchali je stojąc zanurzeni do pasa. Nagły krzyk rozdarł gęste od wilgoci powietrze. Conan odwrócił się szybko i ujrzał ruch w krzakach bardziej oddalonych od brodu. Odruchowo ściągnął wodze swego rumaka i wymierzona w niego strzała śmignęła przed jego piersią jak atakująca Ŝmija i pogrąŜyła się w szyi młodego oficera stojącego za nim. Gdy umierający męŜczyzna spadł z siodła we wzburzoną wodę, Conan wbił ostrogi w końskie boki, wykrzykując rozkazy. Musiał jak najszybciej poprowadzić cięŜką jazdę do starcia z wrogiem. WciąŜ nie wiedział, czy miał przed sobą słabe ubezpieczenie przeprawy, czy teŜ główne siły armii Procasa. Nagle koń stanął dęba i zatoczył się trafiony następną strzałą. RŜąc rozpaczliwie, stworzenie upadło wyrzucając Conana z siodła. Cymmerianin łyknął mętnej wody i podniósł się na nogi klnąc jak szalony. Kolejna strzała trafiła w jego napierśnik, odbiła się i zniknęła w nurcie. Wszędzie dookoła niego leniwy spokój szarego dnia przepadł w nicość. Ludzie wywrzaskiwałi bojowe okrzyki albo krzyczeli ze strachu i bólu i przeklinali bogów. Zaraz potem Conan zobaczył potrójną linię łuczników i kuszników w niebieskich płaszczach Legionu Pogranicznego. Równym krokiem wymaszerowali z gęstego listowia, by zasypać gradem strzał szamoczących się w rzece buntowników. Przeciągły świst strzał mieszał się z głębszym wizgiem bełtów z kusz. Kusznicy nie mogli wprawdzie strzelać tak szybko jak łucznicy, ale kusze miały duŜo większy zasięg, a ich Ŝelazne pociski przebijały nawet najlepsze zbroje. Coraz to któryś z jeźdźców spadał z konia z krzykiem lub w milczeniu, a spienione wody Alimane zamykały się nad nim i unosiły w dal bezwładne ciało. Brnąc do brzegu, Conan wypatrywał trębaczy, którzy mogliby zwołać rozproszonych powstańców i opanować zamieszanie. Znalazł wreszcie jednego, Gunderlandczyka o wyłupiastych oczach, tępo Strona 17
Carter Lin - Conan wyzwoliciel przyglądającego się dokonującej się jatce. Wymyślając mu od najgorszych Conan ruszył w stronę przeraŜonego tchórza, lecz gdy miał go juŜ schwycić za kołnierz, Gunderlandczyk zgiął się wpół i padł głową w wodę ze strzałą z kuszy w brzuchu. Trąbka wysunęła się z jego dłoni i przepadła w rzece. Conan przystanął, rozglądając się wokół jak przyparty do skały lew. Wtem usłyszał dobiegający z polany tętent kopyt. Aquilońska konnica z grzmotem wyjechała z lasu i natarła na kręcącą się w kółko gromadę lekkiej jazdy i piechoty. Uzbrojeni w miecze i lance jeźdźcy na potęŜnych rumakach rozpędzili jazdę Conana na boki. Piesi zostali stratowani. W mgnieniu oka północny brzeg został oczyszczony z buntowników. Chorągwie Procasa rozsypały się w tyralierę jeźdźców, która rzuciła się w wodę, by wybić tych, którzy szamotali się w rzece. — Do mnie! — zagrzmiał Conan, wymachując mieczem. — Zewrzeć szeregi! Lecz ci, którzy przeŜyli atak nieprzyjaciela, zepchnięci do rzeki w panicznej ucieczce cofali się na południowy brzeg, odpychając lub roztrącając swych towarzyszy, idących w przeciwną stronę. Jeźdźcy Procasa pokonywali nurt wzbijając fontanny wody. Za pierwszą ich linią utworzyła się druga, a za tą trzecia i następne. Ze skrzydeł łucznicy i kusznicy kontynuowali swój ostrzał. Łucznicy Conana bez przerwy potrącani i popychani nie byli w stanie im odpowiedzieć. — Generale! — zawołał Alaricus. Conan obejrzał się i ujrzał młodego kapitana brnącego ku niemu. — Ratuj się! Przepadliśmy tutaj, ale moŜesz przygotować obronę na południowym brzegu. Weź mojego konia! Conan wypluł przekleństwo w stronę zbliŜającej się linii jeźdźców. Na chwilę zawahał się. Przez głowę przemknęła mu myśl, aby rzucić się na nich w pojedynkę, lecz odegnał ten pomysł tak szybko, jak się pojawił. W młodości Conan bez namysłu zdecydowałby się na taki szaleńczy atak. Teraz był jednak generałem, odpowiedzialnym za Ŝycie swoich Ŝołnierzy. Lata doświadczeń utemperowały jego młodzieńczą brawurę. Gdy Alaricus począł zsiadać z konia, Conan chwycił strzemię adiutanta, krzycząc: — Nie zsiadaj, chłopcze! Ruszaj na południowy brzeg, na Croma! Alaricus spiął ostrogą konia, który rozchlapując wodę pognał z powrotem. Conan, trzymając się strzemienia, towarzyszył—mu długimi susami. Przedzierali się ku brzegowi pośród cofającej się masy pieszych i konnych powstańców gnających na południe w bezmyślnej ucieczce. Za nimi jechali Aquilończycy pchnięciami lanc zabijając tych, co zostawali w tyle. Wody brodu Mevano były róŜowe od krwi. Tylko to, Ŝe ścigający równieŜ musieli walczyć ze spienionym nurtem, ocaliło przednie oddziały Conana przed całkowitym zniszczeniem. Główna masa uciekinierów dotarła do cięŜkiej jazdy, która weszła do rzeki za piechotą. Pędzący ludzie wpadli pomiędzy konie, wywrzaskując swą zgrozę. Przestraszone zwierzęta poczęły stawać dęba i zrzucać jeźdźców, dopóki ci równieŜ nie dołączyli do odwrotu. Za nimi zdesperowani woźnice starali się zawrócić wozy z zapasami bądź teŜ tchórzliwie porzucali je, skakali do wody i brnęli ku południowemu brzegowi. Dotarłszy do porzuconych pojazdów, Aquilończycy zarŜnęli ryczące woły i ruszyli dalej. Martwe ciała, niesione przez prąd, zbijały się w makabryczne ludzkie tratwy. Wozy przewracały się gubiąc swoją zawartość. Spieniony nurt unosił płachty namiotów, pęki oszczepów i kołczany strzał. Conan, krzycząc do ochrypnięcia, wydostał się na południowy brzeg, gdzie pozostałe kompanie stały przyglądając się bezczynnie nadciągającej katastrofie. Cymmerianin próbował rozstawić je w obronnym szyku, lecz wszędzie powstańcze oddziały rozpadały się na bezładne rojowiska uciekających ludzi. Odrzucając piki, tarcze i hełmy, szukali bezpieczeństwa w okolicznych krzakach i zagajnikach. Cała dyscyplina, mozolnie wpajana im przez poprzednie miesiące, zniknęła w tej chwili próby. Tylko kilka grup Ŝołnierzy zostało na stanowiskach i przyjęło walkę, gdy Aquilońska jazda dotarła do nich, lecz szybko zostali stratowani, wybici lub rozproszeni. Conan natknął się w ścisku na Publiusa i schwycił go za ramię, krzycząc, aby szedł za nim. Niezdolny usłyszeć dowódcę w tym zgiełku, skarbnik bezradnie wzruszył ramionami, pokazując w dół ręką. U jego stóp leŜało ciało adiutanta Conana, które Publius osłaniał przed buciorami uciekających Ŝołnierzy. Koń Alaricusa zniknął. Z gniewnym okrzykiem Conan rozproszył tłum płazem miecza. Zarzucił sobie Alaricusa na ramię i ruszył biegiem na południe. Krępy Publius biegł obok niego dysząc i sapiąc. TuŜ za ich plecami Aquilońscy jeźdźcy wyjechali na brzeg i ruszyli za uciekającymi buntownikami. Niebawem otoczyli stojące wzdłuŜ drogi tabory i zatrzymali się czekając, aŜ dalsze szeregi pokonają wezbraną rzekę. Dalej od brodu niektórzy z woźniców zdołali zawrócić swe cięŜkie wozy i pognali woły do niezdarnego biegu ku bezpiecznym wzgórzom. Droga na południe czerniła się od uciekających ludzi, podczas gdy setki innych gnały przez łąki, ku ciemniejącym w oddali lasom. PoniewaŜ dzień był jeszcze młody, a siły Aquilończyków świeŜe, oddziały Conana stanęły w obliczu całkowitej zagłady. W tym momencie jednak zaszło coś, co zwiększyło szansę powstańców. Aquilończycy, którzy okrąŜyli wozy z zapasami, zamiast ruszyć dalej, jęli plądrować je, nie zwaŜając na rozkazy swych oficerów. Widząc to, Conan zawołał: — Publiusie! Gdzie jest skrzynia z Ŝołdem? — Nie… wiem — wychrypiał skarbnik. — Była w jednej z ostatnich fur, więc moŜe nie dostała się w ich ręce. Nie… mogę… juŜ biec. Zostaw mnie, Conanie. Strona 18
Carter Lin - Conan wyzwoliciel — Nie bądź głupcem — warknął Conan. — Potrzebuję człowieka umiejącego rachować. Ten worek mąki juŜ dochodzi do siebie. Gdy Conan połoŜył Alaricusa na ziemi, młodzieniec otworzył oczy i jęknął. Nie był ranny. Ogłuszyła go strzała z kuszy, która bokiem uderzyła w jego hełm i wgięła blachę. Conan podźwignął Alaricusa na nogi. — Wyniosłem cię stamtąd, chłopcze — powiedział Cymmerianin. — Teraz twoja kolej pomóc mi nieść naszego grubego przyjaciela. Cała trójka ruszyła pospiesznie w stronę wzgórz. Conan i Alaricus podpierali z obu stron zataczającego się między nimi Publiusa. Począł padać deszcz, zrazu łagodnie, ale potem lunęło jak z cebra. Ponure myśli przechodziły przez głowę Conana tej nocy, gdy siedział w dolinie u stóp Gór Rabiriańskich. Dzień zakończył się zupełną klęską. Jego ludzie rozproszyli się. Oddziały wiernego królowi generała przeczesywały okolicę wieszając i ścinając schwytanych powstańców. Wydawało się, Ŝe rebelia poniosła ostateczną poraŜkę, utopiona w mętnych, zmieszanych z krwią wodach Alimane. W skalnym zagłębieniu, wśród dębów i sosen ukryło się wraz z Conanem kilka tuzinów Ŝołnierzy. Było to mieszane towarzystwo: Aquilońscy rycerze, pachołkowie, banici i poszukiwacze przygód. Niektórzy byli ranni, choć tylko paru śmiertelnie, ale wszystkie serca pełne były rozpaczy. Conan wiedział, Ŝe oddziały Amuliusa Procasa krąŜą wśród wzgórz z zamiarem wytępienia wszystkich niedobitków. Zwycięski Aquilończyk zamyślił zapewne zgnieść rebelię raz na zawsze poprzez zadanie śmierci kaŜdemu schwytanemu buntownikowi. Conan musiał przyznać rację swemu zaprawionemu w bojach rywalowi. Gdyby on był na miejscu Amuliusa Procasa, postępowałby podobnie. PogrąŜony w posępnym milczeniu, Conan rozmyślał nad losem Prospera i Trocera. Prospero miał zmylić przeciwnika, ścigając jego główne siły pod bród Nogara, tak by Conan i Trocero przeprawiając się mieli do czynienia jedynie z niewielkimi oddziałami ubezpieczenia przepraw. Zamiast tego wojska Procasa uderzyły znienacka i z całą siłą na grupę Conana. Barbarzyńca zastanawiał się, w jaki sposób Procas tak dobrze poznał ich plany. W ciemności dookoła Conana siedzieli ludzie przemoczeni do suchej nitki. Nie odwaŜyli się rozpalić ognia. Kichanie i kaszel rozlegały się raz po raz w róŜnych miejscach. Gdy ktoś zaklął na pogodę, Conan burknął: — Dziękujcie swym bogom, Ŝe pada! Gdyby dzień był pogodny, Procas wyrŜnąłby wszystkich do nogi! Ilu nas jest? — zapytał po chwili. — Zgłaszać się, ale po cichu. Publius, licz ich. Ludzie odpowiadali: „Tutaj! Tutaj!”, podczas gdy Publius zliczał ich na palcach. Gdy przebrzmiało ostatnie: „Tutaj”, skarbnik powiedział: — Stu trzynastu, generale, nie licząc nas. Conan mruknął coś niezrozumiale. ChociaŜ pragnienie zemsty gorzało jaskrawym ogniem w piersi barbarzyńcy, wydawało się niemoŜliwe, by tak mizerna grupa mogła stanowić początek nowej armii. Mimo Ŝe przed resztkami swych wojsk przybierał dziarską minę, jego duszę szarpał sęp zwątpienia. Rozstawili straŜe i przez całą noc zbłąkani Ŝołnierze, doprowadzani przez wartowników, napływali do dolinki pojedynczo, dwójkami lub trójkami. Około północy pojawił się Dexitheus. Kapłan Mitry przy kaŜdym kroku krzywił się z bólu w zwichniętej kostce. Nad ranem w zagłębieniu zebrało się prawie dwustu niedobitków, niektórzy z nich cięŜko ranni. Dexitheus, mimo własnej kontuzji, zabrał się za opatrywanie rannych. Całymi godzinami usuwał z ciał groty strzał i bandaŜował rany, dopóki Conan szorstko nie nakazał mu odpoczynku. Obóz był prowizoryczny, a Conan wiedział, Ŝe mają niewielkie szansę, by ujrzeć następny poranek. Na razie jednak byli Ŝywi, większość wciąŜ miała broń i wielu gotowych było podjąć straceńczą walkę, gdyby Procas odkrył ich kryjówkę. W takiej sytuacji Conan wreszcie usnął. Świt ogarniał niebo, na którym chmury rozłamywały się, kurczyły i odpływały pozostawiając czysty błękit. Conana obudził gwar wielu ludzi. Nowo przybyłym okazał się Prospero wraz ze swoim oddziałem w sile pięciuset ludzi. — Prospero! — wykrzyknął Conan, zrywając się na nogi. Objął przyjaciela w potęŜnym uścisku, a następnie odprowadził go na bok. — Dzięki niech będą Mitrze! — zawołał. — Jak przeszedł ci wczorajszy dzień? Jak nas odnalazłeś? Co z Trocerem? — Wszystko po kolei, generale — odrzekł Prospero, odzyskując dech. — Nad brodem Nogara znaleźliśmy tylko kilku wartowników, którzy na nasz widok uciekli. Przez cały dzień maszerowaliśmy w kółko, trąbiliśmy i biliśmy w bębny, ale nie udało nam się zwabić do brodu ani jednego królewskiego Ŝołnierza. Pomyślałem, Ŝe to dziwne, więc pchnąłem gońca w dół rzeki. Ten doniósł mi, Ŝe wre tam zacięta walka, a oddziały Trocera cofają się. Potem dotarł do nas uciekinier od ciebie i opowiedział o waszej klęsce. Nie chcąc przeto dostać się ze swoimi pomiędzy Ŝarna, wycofałem się na wyŜynę. Tam inni, którzy wyszli cało, powiedzieli mi, gdzie cię mniej więcej szukać. Reszta to szczęśliwy przypadek. Mów teraz, co z tobą? Conan zacisnął zęby, by stłumić grube przekleństwo. — Tym razem wyszedłem na głupca. Poprowadziłem swoich prosto w zęby Procasa. Powinienem był zaczekać, aŜ Dio przeczesze las i dopiero wtedy dać rozkaz do forsowania. Dobrze, Ŝe Dio zginął na początku ataku, bo w przeciwnym razie sprawiłbym, Ŝeby teraz tego zapragnął. On i jego ludzie zachowywali się jak bezmyślne szczeniaki. Zanim zabrali się do przeszukania lasu, było juŜ za późno. Lecz to moja wina. Strona 19
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Byłem zbyt niecierpliwy. Zwiadowcy Procasa musieli siedzieć na drzewach. Dali znak do ataku w najgorszym dla nas momencie. Teraz wszystko stracone. — Niezupełnie, Conanie — powiedział Prospero. — Jak zwykłeś mawiać: nic nie jest stracone, dopóki ostatni człowiek nie gryzie ziemi. W kaŜdej wojnie bogowie na obie strony rzucają nagrody i klęski. Wycofajmy się z powrotem na równinę Pallos. Po drodze dołączymy do Trocera. Jest nas teraz siedem setek, a kiedy zbierzemy pozostałych maruderów, znowu będą tysiące. W wielu takich wąwozach jak ten powinny się kryć podobne gromady. — Procas ma nad nami duŜą przewagę — skwitował ponuro Conan. — A jego wyćwiczone oddziały nabrały nowego ducha po tym zwycięstwie. CzegóŜ przeciw nim moŜe dokonać tych kilka tysięcy przygnębionych niepowodzeniem oberwańców? Poza tym będzie próbował obsadzić przełęcze w Górach Rabiriańskich, a przynajmniej główną przełęcz Saxula. — Niewątpliwie — odparł Prospero. — Ale oddziały Procasa rozproszyły się szeroko, poszukując niedobitków. Nasze stada lwów mogą więc po kolei poŜreć jego zgraje psów gończych. Nawiasem mówiąc, na jedną z nich natknęliśmy się w drodze tutaj. Była to setka lekkiej jazdy. Wybiliśmy ich do nogi. Daj spokój, generale! Ze wszystkich ludzi ty jesteś tym, który nigdy nie daje za wygraną. Zdarzało ci się juŜ tworzyć armie z band łotrzyków i wstrząsnąć posadami tronów, więc moŜesz to uczynić ponownie. Bądź dobrej myśli! Conan zaczerpnął głęboki oddech i uniósł głowę. — Masz rację, na Croma! — zawołał. — Nie będę dłuŜej jęczał jak głodujący półgłówek. Przegraliśmy bitwę, ale nasza sprawa trwa tak długo, dopóki jest nas dwóch mogących oprzeć się o siebie plecami i walczyć za nią. I wciąŜ mamy to! — Sięgnął za siebie i wydobył ze szczeliny w skale sztandar Lwów, symbol rebelii. śołnierz, który go niósł, choć śmiertelnie ranny, dowlókł się z nim do wzgórz. Gdy padł, Conan zwinął sztandar i ukrył. Teraz rozpostarł go w blasku dnia. — Niewiele zostało tego z całej armii — powiedział głębokim basem — ale zdobywano trony mając jeszcze mniej. — Na obliczu Conana pojawił się surowy, pełen determinacji uśmiech. 5 PURPUROWY LOTOS Dalsze godziny udowodniły, Ŝe Fortuna nie do końca odwróciła się od buntowniczej armii. Poprzedniej, pochmurnej i dŜdŜystej nocy w ciemnościach znuŜeni Ŝołnierze Procasa nie zdołali wytrzebić zbyt wielu niedobitków. Tak więc, gdy poranne słońce wytoczyło się spod okrywy chmur, pojedyncze oddziały powstańców, które wymknęły się oddziałom pościgowym albo rozbiły te, które spotkały na swej drodze, maszerowały raźno w kierunku gór. Noc się juŜ zbliŜała, gdy Conan wraz z resztkami wojsk dotarł do przełęczy Saxula. Posłał przed sobą ludzi na zwiad, poniewaŜ był pewien, iŜ przyjdzie mu siłą wywalczyć sobie przejście. Zaklął ze zdziwienia, gdy zwiadowcy przynieśli wiadomość, Ŝe nigdzie w okolicy nie stwierdzono obecności Ŝołnierzy Legionu Pogranicznego. Znaleziono tylko popioły ognisk i inne ślady. Oznaczało to, Ŝe oddziały Procasa obozowały na przełęczy, lecz juŜ stąd odeszły. — Na Croma! Co to ma znaczyć? — denerwował się Cymmerianin, wpatrując się w wielką szczerbę w górskiej grani. — Czy to moŜliwe, by Procas wysłał swoje siły dalej, w głąb Argos? — Nie sądzę — powiedział Publius. — To oznaczałoby otwartą wojnę z Milo. Bardziej prawdopodobne jest, Ŝe nakazał swym ludziom cofnąć się za Alimane, zanim w Messancji dowiedzą się o tym wtargnięciu. Wtedy, jeŜeli król Milo złoŜy protest, Procas będzie mógł zaprzeczyć, iŜ jakikolwiek Aquiloński Ŝołnierz postawił stopę na argosańskiej ziemi. — Miejmy nadzieję, Ŝe masz rację — powiedział Conan. — Ruszajmy! Następnego dnia do Conana przyłączyło się kilka pełnych kompanii, które nietknięte uszły z zasadzki pod Mevano. Największym jednak sukcesem było odnalezienie hrabiego Trocero we własnej osobie, obozującego na szczycie jednego ze wzgórz wraz z dwiema setkami jazdy i tysiącem pieszych. Trocero długo nie mógł wydostać się z objęć Conana i Prospera. — Dzięki niech będą Mitrze, Ŝe Ŝyjesz! — wołał hrabia. — Słyszałem, Ŝe padłeś od strzały i Ŝe twój oddział czmychnął na południe jak ptactwo odlatujące na zimę. — Na pewno wiele słyszałeś o bitwie, a moŜe dziesiąta część z tego to prawda — rzekł Conan. Potem opowiedział mu o zasadzce pod Mevano i zapytał: — Jak wiodło ci się pod Tunais? — Procas zmiótł nas równie skutecznie jak was. Myślę, Ŝe dowodził osobiście. Zorganizował zasadzkę na południowym brzegu rzeki i uderzył z obu stron, gdy przygotowywaliśmy się do przeprawy. Nie spodziewałem się, Ŝe moŜe wtargnąć na terytorium Argos. — Amulius Procas nie jest głupi — powiedział Conan. — Nie ma teŜ nic przeciwko ryzykownym posunięciom, kiedy trzeba. Jak jednak tu dotarłeś? Przez przełęcz Saxula? — Nie. Kiedy na nią podeszliśmy, obozował tam silny oddział Procasa. Na szczęście jeden z moich jeźdźców, parający się dawniej przemytem, znał wąskie przejście, przez które nas przeprowadził. Wspinaczka była bardzo stroma, ale obeszliśmy się utratą tylko dwóch koni. Powiedz, czy przełęcz Saxula Strona 20
Carter Lin - Conan wyzwoliciel jest juŜ wolna? — Była, przynajmniej ostatniej nocy — odrzekł Conan i rozejrzał się dookoła. — Ruszajmy czym prędzej z powrotem do naszego obozu na równinie Pallos. Razem z twoimi mamy ponad dwa tysiące ludzi. — Trudno to nazwać armią — mruknął Publius. — To zaledwie resztka z dziesięciu tysięcy, które wymaszerowały z nami na północ. — To początek — powiedział Conan, którego pochmurny nastrój z poprzedniej nocy ulotnił się bezpowrotnie. — Przypominam sobie, Ŝe całe nasze przedsięwzięcie liczyło najpierw jedynie piątkę dzielnych serc. W trakcie dalszego marszu do resztek buntowników dołączyły kolejne grupki, a takŜe pojedynczy wojownicy. Conan ciągle oglądał się za siebie z niepokojem, spodziewając się w kaŜdej chwili ujrzeć wylewający się zza Gór Rabiriańskich cały Legion Pograniczny Procasa. Publius miał jednak odmienne zdanie. — ZwaŜ, generale — mówił. — Król Milo z pewnością jeszcze nas nie zdradził, ani nie zwrócił się przeciwko nam, inaczej wysłałby swoje wojska, by nas zaatakowały w chwili, gdy Procas zdobył nad nami przewagę. Mniemam, Ŝe nawet szalony król Aquilonii nie powaŜy się na otwartą wojnę z państwem Argos. Argosańczycy to twardy orzech do zgryzienia. Amulius Procas musi znać jego politykę, inaczej nie przeŜyłby tak długo w słuŜbie Numedidesa. Nie moŜna pochopnie zadraŜniać stosunków z przyległymi królestwami. Kiedy juŜ dotrzemy z powrotem do naszego obozu, to powinniśmy być na razie bezpieczni. Czekają na nas rezerwowe dostawy i markietanki. Cymmerianin popatrzył na niego spode łba. — Chyba Ŝe Numedides przekupi albo namówi Mila do zwrócenia się przeciwko nam. Conan miał rację, gdyŜ niedługo potem Aquilońscy posłowie spotkali się z królem Milo i jego doradcami. Przywódcą wysłanników Numedidesa był Zingarańczyk Quesado, który dotarł do Messancji po długiej i cięŜkiej jeździe, omijając z daleka walczące armie. Quesado, ustrojony teraz w kaftan z czarnego aksamitu i buty z delikatnej czerwonej kordowańskiej skóry, zmienił się bardzo, ale bynajmniej nie z korzyścią dla swego pracodawcy. Słysząc o wyczynach szpiega Vibiusa Latro zachwycony król Numedides nakazał przeniesienie Quesado do słuŜby dyplomatycznej. Okazało się to błędem. Zingarańczyk był doskonałym szpiegiem, od dawna przywykłym nie wyróŜniać się w tłumie. Teraz jednak, po nagłym awansie połączonym z przypływem gotówki i znaczenia, Quesado zupełnie pozbył się swej fasadowej skromności. Zamiast niej pojawiła się pompatyczna duma i pyszne pozy zingarańskiego szlachetki. Spoglądając wzdłuŜ dziobatego nosa, usiłował niedwuznacznymi pogróŜkami przekonać króla Milo i jego doradców, iŜ mądrzej byłoby zjednać sobie łaskawość króla Aquilonii, niŜ popierać jego niedowarzonych przeciwników. — Wasza Królewska Wysokość, panowie — rozpoczął Quesado ostrym belferskim tonem. — Z pewnością wiecie, iŜ jeŜeli postanowicie nie przyjąć przyjaźni mojego pana, musicie zaliczyć się do jego wrogów. I im dłuŜej będziecie zezwalać, aby w waszym królestwie znajdowała schronienie rebelia, tym bardziej skazi was trucizna zdrady wobec mojego suwerennego władcy, potęŜnego króla Aquilonii. Na szerokiej twarzy króla Milo pojawił się rumieniec gniewu i monarcha poruszył się gwałtownie. PotęŜnie zbudowany mąŜ w średnim wieku, którego bujna broda sięgała do pasa, Milo roztaczał aurę niewzruszonej godności. Wyglądał jak prosty chłop, ale był władcą bogatego i sprawnie urządzonego królestwa. Powolny w kształtowaniu swego zadania, gdy jednak raz podjął decyzję, potrafił być wyjątkowo uparty. Spoglądając spod brwi na Quesado, wyrzucił z siebie twardo: — Argos to wolny kraj, mój panie! Nigdy nie byliśmy, i Mitra mi świadkiem, Ŝe nie będziemy, poddanymi króla aquilońskiego. Zdrada oznacza naruszenie zasad postępowania poddanego wobec swego pana. Twierdzisz zatem, Ŝe twój wypasiony Numedides jest panem Argos? Quesado zaczął się pocić. Jego kościste czoło zalśniło w łagodnym świetle przesączającym się przez szyby komnaty rady, zabarwione pasmami lazuru, zieleni i szkarłatu. — Nie taka była moja intencja, Wasza Królewska Wysokość — ukorzył się spiesznie, po czym znacznie ciszej powiedział: — Lecz z całym naleŜnym szacunkiem, panie, muszę wskazać, Ŝe mój władca nie moŜe nie zwaŜać na pomoc udzielaną przez swego monarszego brata buntownikom przeciw Rubinowemu Tronowi. — Nie udzieliliśmy im Ŝadnej pomocy — odrzekł nachmurzony Milo. — Wasi szpiedzy musieli wam donieść, Ŝe ich resztki rozbiły się obozem na równinie Pallos i Ŝe z braku dostaw z Messancji grasują po okolicy w poszukiwaniu poŜywienia. Ich bossońscy łucznicy wykorzystują teraz swoją zręczność w polowaniach na kaczki i jelenie. Twierdzicie, Ŝe zwycięstwo generała Procasa było rozstrzygające? Czego więc miałaby się obawiać potęŜna Aquilonia ze strony zgrai niedobitków, których głodówka skłoniła do takiej desperacji. Doniesiono nam, Ŝe została ich jedynie dziesiąta część pierwotnej liczby i Ŝe codziennie ubywa ich z powodu dezercji. — To prawda, Wasza Królewska Wysokość — powiedział Quesado, przybrawszy swą pozę. — Ale co oświecone Argos moŜe zyskać na udzielaniu schronienia takiej bandzie? Nieudolni zwrócić się przeciw ich prawowitemu władcy, z pewnością będą utrzymywać się z przestępstw przeciw twoim lojalnym obywatelom. Nachmurzywszy się, Milo zamilkł, poniewaŜ nie miał przekonywającej odpowiedzi na argument Quesado. Strona 21
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Nie mógł powiedzieć, Ŝe dał słowo swemu staremu przyjacielowi, hrabiemu Trocero, iŜ pozwoli jego powstańcom korzystać z gościny na swojej ziemi. Króla coraz bardziej draŜniły usiłowania aquilońskiego posła, zmierzające do wymuszenia jego decyzji. Milo lubił sam dochodzić do nich w swoim czasie, bez niczyjego ponaglania. Władca podniósł się ocięŜale, kończąc rozmowę. — RozwaŜymy Ŝyczenia naszego brata Numedidesa, ambasadorze Quesado — powiedział Milo. — W stosownej chwili zostaniesz powiadomiony o naszej decyzji. Obecnie otrzymujesz nasze pozwolenie odejścia. Z ustami zwiniętymi w fałszywym uśmiechu Quesado wycofał się w ukłonach, lecz jad wściekłości przeŜerał jego serce. Fortuna tym razem sprzyjała Conanowi, ale następny rzut kości mógł dać inny wynik, albowiem Conan, chociaŜ tego nie wiedział, hodował Ŝmiję na swojej piersi… Armia Lwów nie była jednak tak osłabiona czy zagłodzona, jak sądzili Milo i Quesado. Liczyła teraz tysiąc pięciuset ludzi i z kaŜdym dniem odbudowywała swoją siłę i gromadziła zapasy. Konie pasły się na wysokiej, równinnej trawie, markietanki zaś, które pozostały w obozie, gdy armia wymaszerowała na północ, pielęgnowały rannych. Ocalono teŜ znaczną część taborów, a obszarpane grupy wciąŜ napływały do obozu, by powiększyć szczupłe, lecz rezolutne szeregi rebeliantów. W lasach słychać było odgłosy siekier drwali, podczas gdy w obozie strugano oszczepy i drzewca strzał, a kowadła rozbrzmiewały uderzeniami młotów kowali kujących do nich groty. Najbardziej dodawała otuchy wieść, Ŝe straŜ tylna w sile tysiąca ludzi, dowodzona przez barona Grodera, wymknęła się z zasadzki pod Tunais i wędrowała przez góry na zachodzie. Conan wysłał oddział lekkiej jazdy pod wodzą Prospera, by odnaleźli zbłąkanych towarzyszy i sprowadzili ich do głównego obozu. Dexitheus zanosił modły do Mitry, by ta wieść okazała się prawdziwa, bowiem siły Grodera podwoiłyby ich szeregi. Zdarzało się juŜ, Ŝe królestwa były zdobywane przez armie liczące mniej niŜ trzy tysiące ludzi. KsięŜyc w pełni słał swój blask na równinę Pallos niczym Ŝółte oko rozgniewanego boga. Przejmująco zimny, niespokojny wiatr szemrał w wysokich trawach i niewidzialnymi palcami targał płaszcze wartowników, stojących na czatach dookoła obozu powstańców. W namiocie, w blasku świec Conan zasiedział się do późna, przysłuchując się rozmowom swych oficerów. Niektórzy z nich, przygnębieni niedawną klęską, niechętnie mówili o” dalszej walce. Inni, Ŝądni pomsty, nalegali na nowy atak, nawet tak niewielkimi siłami. — ZwaŜ, generale — mówił hrabia Trocero. — Amulius Procas na pewno nie spodziewa się ataku z naszej strony tak szybko po poniesionej poraŜce, a więc moglibyśmy pokonać go przez zaskoczenie. Gdy przekroczymy Alimane, przyłączą się do nas nasi przyjaciele w Poitain, którzy tylko czekają na nasze przybycie, by wywołać ogólne powstanie. Barbarzyńska natura Conana skłaniała się ku radom hrabiego. Przekroczenie granicy w momencie, w którym los zdawał się najmniej im sprzyjać, mogłoby przekształcić klęskę w zwycięstwo. Pilnie potrzebował uwieńczonego powodzeniem boju, by poprawić morale swej armii. Sporo ludzi zdąŜyło juŜ zdezerterować porzucając to, co wydawało im się przegraną sprawą. Jeśli nie zdoła nowymi nadziejami na tryumf podeprzeć chwiejącego się ducha, to strumyczek rozczarowanych stanie się wkrótce powodzią, która rozmyje jego armię. JednakŜe potęŜny Cymmerianin w ciągu lat wojowania dobrze poznał tajniki wojennego rzemiosła. Doświadczenie nakazywało mu powściągnąć ten zapał i nie naraŜać resztek wojska, przynajmniej do powrotu Prospera z wieściami o baronie Groderze i jego oddziale. Dopiero otrzymawszy tak znaczne posiłki, Conan mógłby zadecydować, czy nadszedł juŜ czas ataku. Odprawiwszy dowódców, Conan zapragnął ciepła ramion i miękkich piersi Alciny. Czarnowłosa tancerka oczarowała go zręcznymi sposobami nasycania jego namiętności. Tej nocy jednak Alcina ze śmiechem wymykała się z jego uścisków, namawiając go do wypicia pucharu wina. — Czas, panie, byś zakosztował napoju ludzi szlachetnych, zamiast jak byle chłop Ŝłopać bez przerwy piwsko — powiedziała. — Dla twej wyłącznej przyjemności dostałam butelkę wina z Messancji. — Na Croma, dziewczyno, dość juŜ wypiłem tego wieczora! Pragnę teraz wina z twoich warg, a nie z wytłaczanych winogron. — To tylko łagodny środek pobudzający, panie, mający wzmóc twe męskie siły i naszą rozkosz — przymilała się. Stojąc w świetle świec w kusej tunice z szafranowego jedwabiu uśmiechnęła się uwodzicielsko i wyciągnęła ku niemu puchar z winem. — Zawiera przyprawy z moich rodzinnych stron, które pobudzą twe zmysły — dodała. — CzyŜ nie skosztujesz go, panie, aby mnie zadowolić? Spoglądając z poŜądaniem na blady owal jej twarzy, Conan rzekł: — Nie potrzebuję Ŝadnych podniet, gdy czuję zapach twych włosów. Podaj mi jednak ten kielich, wypiję za rozkosze tej nocy. Wychylił wino trzema głębokimi łykami, ignorując gorzkawy posmak przypraw i z trzaskiem odstawił kielich. Następnie wyciągnął ramiona do dziewczyny, której szeroko rozwarte oczy nagle wpatrzyły się w niego badawczo. Kiedy spróbował wziąć ją w ramiona, namiot zawirował dookoła niego w szaleńczym tempie i przeszywający ból wypełnił jego trzewia. Sięgnął dłonią do słupa podtrzymującego namiot, nie trafił i cięŜko Strona 22
Carter Lin - Conan wyzwoliciel upadł. Alcina pochyliła się nad nim. Oczy Conana zaszły mgłą. Rysy tancerki rozpływały się, ale jej zielone oczy ciągle płonęły jak jarzące się szmaragdy. — Na Croma, dziewko! — wydyszał Conan. — Otrułaś mnie! Cymmerianin usiłował się podnieść, lecz miał wraŜenie, Ŝe jego ciało zamieniło się w ołów. Krew łomotała mu w skroniach, twarz spurpurowiała z wysiłku, ale nie udało mu się podnieść na nogi. Upadł na plecy, gwałtownie chwytając powietrze. W oczach ćmiło mu się, a potem poczuł, Ŝe odpływa z jasnego wnętrza namiotu w podobny do transu sen na jawie. Nie był w stanie poruszyć się ani przemówić. — Conanie! — syknęła jadowicie dziewczyna. — Koniec z tobą, ty barbarzyński głupku! Niedługo i te Ŝałosne resztki armii powędrują za tobą do piekieł, tam gdzie wasze miejsce! Usadowiła się wygodnie i wyjęła amulet, który nosiła między piersiami. Spojrzawszy na odmierzającą czas świecę stwierdziła, Ŝe jeszcze pół godziny musi upłynąć, zanim będzie mogła porozumieć się ze swym panem. Siedziała w milczeniu, nieporuszona jak sfinks, dopóki nie nadszedł czas. Wtedy skupiła swe myśli na kawałku obsydianu. W dalekiej Tarancji Thulandra Thuu spoglądając w magiczne lustro wydał z siebie szyderczy śmiech, ujrzawszy rozciągniętego na ziemi Cymmerianina. Potem wstał, umieścił z powrotem zwierciadło w skrzyni, obudził słuŜącego i wysłał go z wiadomością do króla. Hsiao znalazł Numedidesa nagiego, rozkoszującego się masaŜem wykonywanym przez cztery skąpo ubrane dziewczyny. Skromnie utkwiwszy spojrzenie w posadzce, Hsiao ukłonił się nisko i powiedział: — Mój pan pragnie z całym szacunkiem powiadomić Waszą Królewską Wysokość, Ŝe dzięki jego nieziemskim mocom bandyta Conan poniósł w Argos śmierć. Numedides odpędził dziewczyny i usiadł. — Martwy, powiadasz? — Tak jest, panie i królu. — Wspaniała wiadomość, wspaniała! — Z głośnym wybuchem śmiechu Numedides poklepał się po gołym udzie. — Coś jeszcze? — spytał. — Mój pan prosi o twoje pozwolenie wysłania kuriera do generała Amuliusa Procasa, aby zawiadomić go o tym wypadku i nakazać mu wkroczyć do Argos i rozbić buntowników, zanim znajdą sobie następnego przywódcę. Numedides machnął ręką. — Idź, Ŝółty psie, i powiedz swemu panu, Ŝeby czynił to, co uwaŜa za stosowne. — Następnie zwrócił się do dziewczyn: — Do roboty, gołąbeczki! Niebawem w drogę do obozu generała Procasa na granicy z Argos wyruszył kurier. Wiózł on wiadomość noszącą pieczęć króla Numedidesa, która w ciągu mniej niŜ dwóch tygodni miała spowodować atak niepokonanego Legionu Pogranicznego na pozostających bez przywództwa powstańców zebranych pod sztandarem Lwów. W namiocie Conana Alcina wyciągnęła swój podróŜny kuferek i wyjęła zeń kostium pazia, w który się przebrała. W skrzyni pod strojami spoczywała mała miedziana szkatułka, którą tancerka otworzyła przekręcając opasującego pokrywę smoka. Szkatułka zawierała mnóstwo pierścieni, bransolet, naszyjników, kolczyków i innych klejnotów. Alcina przebierała w biŜuterii, dopóki nie znalazła niewielkiego miedzianego prostokąta z argosańską inskrypcją. Znak ten upowaŜniał jego właściciela do zmiany koni w królewskich stajniach pocztowych. Szybko przebrała klejnoty, co cenniejsze wkładając do skórzanego woreczka, który wetknęła za pas. Dokonawszy tego, zgasiła świecę i wyszła z pogrąŜonego w ciemności namiotu. ZbliŜyła się do wartownika i powiedziała wyniośle: — Conan zasnął, polecił mi jednak dostarczyć pilną wiadomość do króla Argos. Bądź tak dobry i kaŜ pachołkom, by natychmiast osiodłali dla mnie konia i przyprowadzili go tutaj! Wartownik zawołał kaprala, który posłał ludzi, by wykonali Ŝyczenie Alciny, podczas gdy ona czekała spokojnie u wejścia do namiotu. śołnierze, przyzwyczajeni do kaprysów nałoŜnicy generała i zapatrzeni w jej wspaniałą figurę, bez wahania spełnili jej polecenie. Gdy przyprowadzono konia, wsiadła nań zręcznie i szybko zniknęła w oświetlonej przez księŜyc dali. Cztery dni później Alcina dotarła do Messancji. Natychmiast pospieszyła do dawnej kryjówki Quesado, gdzie znalazła następcę szpiega, Fadiusa Kothiańczyka, karmiącego gołębie pocztowe. — Powiedz mi, gdzie jest Quesado? — zapytała. — Nie słyszałaś? — odrzekł Fadius. — Jest teraz ambasadorem, zbyt dumnym, by tracić czas na takich jak my. — CóŜ, pan czy cham, muszę się z nim natychmiast widzieć. Przynoszę wieści wielkiej wagi. Fadius zaprowadził Alcinę do zajazdu, w którym mieszkali Aquilończycy. SłuŜący Quesado przygotowywał właśnie łoŜe dla swego pana, gdy Fadius i Alcina wpadli nie zapowiedziani. — Do kroćset! — wrzasnął Quesado. — CóŜ z was za grubiański motłoch, Ŝe przeszkadzacie mej szlachetnej osobie udać się na spoczynek? — Dobrze wiesz, kim jestem — przerwała Alcina. — Przybyłam przekazać ci, Ŝe Conan nie Ŝyje. Strona 23
Carter Lin - Conan wyzwoliciel Quesado zamarł z otwartymi ustami, po czym je powoli zamknął. — Dobrze! — powiedział w końcu. — To rzuca nowe światło na wiele spraw. Naciągnij mi z powrotem buty, Narses. Muszę natychmiast udać się do Milo. Co się zdarzyło, Alcino? Niedługo potem Quesado przybył do pałacu i wyniośle zaŜądał posłuchania u króla. Zingarańczyk zamierzał zmusić Milo do natychmiastowego ataku na armię Conana. śywił przekonanie, Ŝe buntownicy zdemoralizowani śmiercią swego przywódcy pierzchną na sam widok armii byłego sojusznika. Los jednak sprawił, Ŝe wypadki potoczyły się zupełnie inaczej. Wyrwany ze snu, król Milo wpadł w szał usłyszawszy, Ŝe Quesado Ŝąda audiencji o pomocy. Chwilę później do Quesado wszedł paź z wiadomością od Milo. — Jego Królewska Wysokość rozkazuje ci, panie, byś oddalił się natychmiast i wrócił o bardziej stosownej porze, najlepiej na godzinę przed południem dnia jutrzejszego. Quesado zarumienił się z gniewu i zawodu. Spoglądając z góry, powiedział: — Mój dobry człowieku, wydajesz się nie pojmować, kim jestem. Paź roześmiał się, dorównując bezczelnością Quesado. — Owszem, panie, wszyscy wiemy, kim jesteś i czym byłeś. — Szerokie uśmiechy pojawiły się na twarzach straŜników stojących za paziem, który mówił dalej: — Upraszam cię zatem, abyś raczył się oddalić i to Ŝywo, bo moŜesz narazić się na niezadowolenie mego władcy! — PoŜałujesz tych słów, hultąju! — warknął Quesado i odwrócił się. Rozwścieczony poszedł do swej dawnej kwatery na nadbrzeŜu, gdzie zastał oczekujących na niego Alcinę i Fadiusa. Tam sporządził gniewną notatkę dla króla Aquilonii, donoszącą o odmowie Milo, i wysłał ją przywiązaną do gołębiej nóŜki. Dwa dni później raport byłego szpiega dotarł do Vibiusa Latro, który pośpieszył z nim do króla. Numedides, z trudem umiejący powstrzymywać swoje pasje nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach, przeczytawszy o sprzeciwie króla Argos, z miejsca wysłał kolejnego kuriera z poleceniem dla generała Amuliusa Procasa. Posłanie to w przeciwieństwie do poprzedniego zawierało znacznie więcej niŜ tylko upowaŜnienie do wtargnięcia na terytorium Argos. W dobitnych słowach nakazane zostało Procasowi, aby natychmiast zaatakował Argos i wszelkimi niezbędnymi siłami zmiótł z powierzchni ziemi to państwo. Procas, twardy i uzdolniony dowódca, wykrzywił się na królewski rozkaz. W nocy, która nastąpiła po zwycięskich bitwach stoczonych nad Alimane, szybko wycofał z argosańskiego terytorium oddziały, które wysłał w celu wybicia uciekających buntowników. Wtargnięcie takie moŜna było usprawiedliwić jako dokonane w ferworze pościgu. Obecnie jednak nakaz inwazji oznaczał odwrócenie stanowiska króla Milo od ostroŜnej neutralności do otwartej wrogości wobec króla Aquilonii. Królewski rozkaz nie pozostawiał jednak Ŝadnego miejsca na odmowę, jeŜeli pragnął, by jego głowa jeszcze jakiś czas pozostała na swej szyi. Procas musiał zaatakować. Jednak cały jego rozsądek i Ŝołnierskie doświadczenie buntowały się przeciwko poleceniu Numedidesa. Procas odwlókł swój wymarsz o kilka dni, mając nadzieję, Ŝe król po namyśle odwoła rozkaz, lecz do obozu nie dotarły Ŝadne nowe wieści, więc nie odwaŜył się dłuŜej czekać. I tak pewnego pięknego wiosennego poranka Amulius Procas przekroczył ze swoją armią Alimane. Rzeka, której poziom opadł juŜ po wiosennych roztopach, nie była przeszkodą dla chorągwi rycerzy w lśniących zbrojach, tarczowników w kolczugach i łuczników w skórzanych kaftanach. Przebrnęli przez nurt i podjęli marsz krętą drogą wznoszącą się ku przełęczy Saxula, a po jej przebyciu w pierwszej kolejności ruszyli w kierunku obozu buntowników na równinie Pallos. Dopiero rankiem oficerowie dowiedzieli się o otruciu swego dowódcy. Pośpiesznie zgromadzili się w namiocie Conana. Dexitheus wziął puchar i ostroŜnie powąchał resztki napoju Alciny. — Ten trunek — orzekł — zawiera sok purpurowego lotosu ze Stygii. Wedle wszelkich zasad nasz generał powinien juŜ być martwy jak król Tuthamon. Mimo to Ŝyje, choć wygląda jak trup z otwartymi oczami. Publius zamyślił się i powiedział: — Być moŜe morderca uŜył tylko tyle trucizny, ile potrzebne było do powalenia zwykłego człowieka, a nie wziął pod uwagę wzrostu i tęŜyzny Conana. — To ta suka o zielonych oczach! — zawołał Trocero. — Nigdy jej nie ufałem, a jej zniknięcie ostatniej nocy tylko potwierdza jej winę. Gdybym dostał tę wiedźmę w swoje ręce, spaliłbym ją na stosie! Dexitheus obrócił się ku hrabiemu. — Zielone oczy, rzeczesz? — spytał szybko. — Kobieta o zielonych oczach? — Tak, jak szmaragdy, ale co z tego! Z pewnością widziałeś nałoŜnicę Conana, piękną Alcinę. Dexitheus potrząsnął głową z miną świadczącą o złym przeczuciu. — Słyszałem, Ŝe nasz generał zabrał ze sobą tancerkę z winiarni w Argos — mruknął. — Starałem się jednak nie zwaŜać na taką nieobyczajność, Conan zaś taktownie trzymał ją z dala od mych oczu. Biada naszej sprawie! Sam Mitra objawił mi we śnie, aby strzec się zielonookiego cienia, stojącego blisko naszego dowódcy. Nie wiedziałem, wtedy, Ŝe zło juŜ stąpa pomiędzy nami. Biada mi za to, Ŝe zaniedbałem zwierzyć się moim towarzyszom! — Dość! — uciął Publius. — Conan Ŝyje i moŜemy dziękować bogom, Ŝe nasza piękna trucicielka to partaczka w tym fachu. Niech nikt prócz giermków Conana nie wchodzi do tego namiotu. Musimy powiedzieć Strona 24
Carter Lin - Conan wyzwoliciel ludziom, Ŝe zaniemógł nieco, i sami dalej odbudowywać nasze siły. Musisz przejąć dowodzenie, Trocero. Poitański hrabia z powagą skinął głową. — Zrobię, co będę mógł, skoro jestem zastępcą dowódcy. Ty, Publiusie, musisz rozesłać zwiadowców, abyśmy wiedzieli wszystko o ruchach Procasa. Muszę iść. JuŜ czas na poranny apel. Będę ćwiczył naszych chłopców tak ostro jak Conan, a nawet bardziej! Do czasu gdy Procas rozpoczął inwazję, Lwy posiadały juŜ liczne czujne oczy i nasłuchujące uszy krąŜące po górach i nad brzegiem Alimane. Do przywódców powstańczej armii, jak zwykle odbywających swe narady w namiocie Conana, rychło dotarły raporty o liczbie najeźdźców. Trocero, z siwizną gęściejszą niŜ przed tygodniem i ze śladami zmęczenia na twarzy, spokojnie zapytał Publiusa: — Co nam wiadomo o sile przeciwnika? Publius pochylił głowę, by zsumować liczby na woskowych tabliczkach. Gdy podniósł wzrok, w jego oczach była obawa. — PrzewyŜsza nasze siły co najmniej trzykrotnie — powiedział cięŜko. — To czarny dzień, przyjaciele. Niewiele moŜemy zrobić poza stawieniem ostatecznego oporu. — Bądź dobrej myśli, Publiusie! — pocieszał go hrabia, poklepując skarbnika po plecach. — Dobrze, Ŝe nie jesteś generałem, bo w przeciwnym razie szybko przekonałbyś Ŝołnierzy, iŜ są pokonani, jeszcze przed rozpoczęciem walki. — Odwrócił się do Dexitheusa. — Jak z naszym generałem? — Odzyskał świadomość, lecz jak dotąd nie moŜe się poruszyć. Sądzę, Ŝe wyŜyje, chwała niech będzie Mitrze. — Jeśli nie będzie mógł wsiąść na konia, gdy zagra trąbka bojowa, ja uczynię to za niego — odparł Trocero. — Czy mamy jakieś wiadomości od Prospera? Publius i Dexitheus potrząsnęli głowami. — A więc musimy sobie poradzić z tym, co mamy. — Trocero wzruszył ramionami. — Wróg nadejdzie dopiero jutro, a zatem teraz musimy zdecydować: walczyć czy uciekać? Od strony górskich szczytów nadciągała konnica i piechota Legionu Pogranicznego. Poprzedzały ich luźne gromady zwiadowców i harcowników. Za nimi jechał na swym rydwanie Amulius Procas. Powstańcy rozwinęli szyki bojowe na środku równiny. Powietrze znieruchomiało, jakby zastygło w oczekiwaniu. Szeroki front przewaŜającej liczebnie Aquilońskiej armii nie pozwalał hrabiemu Trocero na jakikolwiek manewr okrąŜający ze skrzydeł. Rozerwanie centrum oznaczałoby natychmiastowe unicestwienie sił rebeliantów. Hrabia wiedział teŜ, Ŝe nie ma szans na Ŝaden udany odwrót osłaniany ciągłymi kontratakami straŜy tylnej. Taki manewr mógł być wykonany tylko przez dobrze wyćwiczonych i zdyscyplinowanych Ŝołnierzy. Ludzie, którymi dysponował Trocer—ro, rozczarowani tym, co spotkało ich nad Alimane, otrzymawszy rozkaz odwrotu po prostu rozpierzchliby się, kaŜdy na własną rękę, a Aquilońska lekka jazda zmasakrowałaby uciekających. Byłby to prawdziwy koniec powstania. Trocero, przyjrzawszy się nadciągającym wojskom Procasa ze swojego punktu dowodzenia na wzgórzu, dał znak giermkowi, aby ten przyprowadził mu konia. Hrabia poprawił zapinkę na płaszczu okrywającym zbroję i wdrapał się na siodło. Potem odwrócił się do kilkuset jeźdźców, którzy zgromadzili się dookoła niego, i zawołał: — Znacie nasz plan, przyjaciele! Teraz wszystko zaleŜy od waszych mieczy! Trocero zdecydował, Ŝe ich jedyna szansa leŜy w desperackim ataku na szyk Aąuilończyków i próbie przebicia się do samego Amuliusa Procasa. Wiedział, Ŝe nieprzyjacielski dowódca, podstarzały, krępy męŜczyzna, od lat nękany jest .dolegliwościami pochodzącymi od starych ran i źle znosi konną jazdę. Z tego powodu Procas korzystał zawsze z rydwanu. Trocero liczył na to, Ŝe woźnica generała będzie miał kłopoty z manewrowaniem mało zwrotnym pojazdem w bitewnym ścisku. Gdyby więc powstańczej konnicy udało się jakimś cudem przedrzeć i zabić aquilońskiego generała, jego wojska mogłyby się załamać pod wpływem zwątpienia. Raz jeszcze Fortuna uśmiechnęła się do buntowników. Tym razem uśmiechem tym był król Argos — Milo, we własnej osobie. Zanim bowiem rozpoczął się aquiloński najazd, argosański szpieg, zajeździwszy na śmierć trzy konie, dotarł do Messancji i dostarczył na dwór wieść o tym, Ŝe Numedides nakazał atak na Argos. W ten sposób król Milo dowiedział się o planowanym ataku równocześnie z przywódcami powstańców. Zirytowany arogancją ambasadora Quesado, stateczny zazwyczaj monarcha wściekł się na dobre. Natychmiast wydał rozkaz dowódcy garnizonu Messancji, by forsownym marszem ruszył na pomoc w celu odparcia napaści. W spokojniejszej chwili Milo mógłby powstrzymać swój gniew. Wystarczyło pozwolić Procasowi zniszczyć buntowników, co na pewno ułagodziłoby Numedidesa, a potem podjąć z nim rozmowy pokojowe. Trochę prezentów i kilka urodziwych niewolnic załatwiłoby sprawę. Tym razem jednak, zanim król Argos ochłonął, jego wojska maszerowały juŜ na północ. Z tej przyczyny konsekwentny z natury Milo odmówił Quesado proszącemu o zmianę decyzji. Amulius Procas zatrzymał swą armię i zaczął wydawać oddziałom drobiazgowe rozkazy bojowe, kiedy do jego rydwanu podjechał galopem rozgorączkowany zwiadowca. Strona 25