conan70

  • Dokumenty315
  • Odsłony11 963
  • Obserwuję4
  • Rozmiar dokumentów332.1 MB
  • Ilość pobrań9 030

Hambly Barbara - Planeta Zmierzchu

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

conan70
EBooki
Gwiezdne wojny

Hambly Barbara - Planeta Zmierzchu.pdf

conan70 EBooki Gwiezdne wojny 091. Hambly Barbara - Planeta Zmierzchu
Użytkownik conan70 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 411 stron)

7 R O Z D Z I A £  Jako pierwszy zmar³ Koth Barak. Jedna z jego kole¿anek, bêd¹ca równie¿ cz³onkini¹ za³ogi es- kortowego kr¹¿ownika Nowej Republiki „Nieugiêty”, znalaz³a go nieprzytomnego na pok³adzie dziewi¹tym, dok¹d m³odzieniec uda³ siê pó³ godziny wczeœniej, ¿eby wypiæ fili¿ankê kofeiny. Dwa- dzieœcia minut po tym, kiedy Barak powinien by³ wróciæ na swoje stanowisko, pani sier¿ant artylerii Gallie Wover zaczê³a go szu- kaæ, tkniêta przeczuciem, ¿e ch³opak mo¿e szperaæ po kompu- terowych bazach danych, pragn¹c „przekonaæ siê, czy ktoœ nie zapisa³ w nich celu wyprawy”. Rzecz jasna, nikt nie zamierza³ nigdzie czegoœ takiego zapi- sywaæ. Mimo i¿ statkowi przywódczyni Nowej Republiki Leii Or- gany Solo towarzyszy³ kr¹¿ownik „Nieugiêty”, jej wizyta w sek- torze Meridiana mia³a charakter ca³kowicie nieoficjalny. Partia Praw Istot Inteligentnych zarzuci³aby jej – ca³kiem s³usznie – ¿e Seti Ashgad, z którym mia³a spotkaæ siê na obrze¿ach systemów gwiezdnych Chorios, nie pe³ni na rodzimej planecie Nam Chorios ¿adnej funkcji. Zorganizowanie oficjalnej konferencji by³oby za- tem milcz¹cym przyznaniem, ¿e uznaje pogl¹dy, g³oszone przez niego i Partiê Racjonalistów, za zasadne. W³aœnie sprawa zasadnoœci tych pogl¹dów by³a powodem, dla którego Leia zdecydowa³a siê wyruszyæ w podró¿. Kiedypanisier¿antWoverznalaz³asiênapok³adziedziewi¹tym i wkroczy³a do œwietlicy, natychmiast zauwa¿y³a b³êkitny kursor, pulsuj¹cy na bladoniebieskim ekranie, na którym zazwyczaj wy- œwietlano informacje, pochodz¹ce z zastrze¿onych baz danych.

8 – Niech ciê licho, Koth, a tyle razy mówi³am ci, ¿ebyœ... – zaczê³a. Dopiero póŸniej zwróci³a uwagê na kadeta, który siedzia³ zgar- biony przed monitorem, z g³ow¹ opart¹ o blat sto³u. Mia³ zamkniête oczy i wygl¹da³o na to, ¿e œpi, ale pani sier¿ant ju¿ z odleg³oœci trzech metrów stwierdzi³a, ¿e m³odzieniec prawie nie oddycha. – Koth! – Kobieta dwoma wielkimi susami dopad³a sto³u, nie przejmuj¹c siê tym, ¿e krzes³a z ³oskotem potoczy³y siê w k¹t œwie- tlicy. Wyda³o siê jej, ¿e powieki kadeta lekko zadr¿a³y, kiedy wy- mówi³a jego imiê. – Koth! Niemal nie uœwiadamiaj¹c sobie tego, co robi, wcisnê³a guzik sygna³u alarmowego. Czekaj¹c na przybycie androidów medycz- nych, pow¹cha³a resztkê kofeiny, która pozosta³a w szarej plaste- nowej fili¿ance, stoj¹cej zaledwie kilka centymetrów od bezw³ad- nych palców Kotha. Przekona³a siê, ¿e napój nie zd¹¿y³ jeszcze ostygn¹æ. Cienka warstewka pozosta³a tak¿e na widniej¹cym nad górn¹ warg¹ m³odzieñca delikatnym puszku, który Koth optymi- stycznie nazywa³ w¹sami. Kofeina w fili¿ance mia³a zwyczajny, przyjemny zapach – o ile mo¿na by³o tak okreœliæ woñ tego napo- ju, podawanego w œwietlicach okrêtów republikañskiej floty. Wo- ver stwierdzi³a, ¿e do kofeiny nie domieszano ani alkoholu, ani narkotyków. Coœ takiego zreszt¹ jeszcze nigdy nie mia³o miejsca na ¿adnym eskortowcu Nowej Republiki. A przynajmniej nie wów- czas, kiedy chodzi³o o Kotha. Pod tym wzglêdem cieszy³ siê nie- skaziteln¹ opini¹. Wover by³a zawodowym cz³onkiem za³ogi. Po tym, jak s³u- gusi Imperatora przejêli w³adzê, zrezygnowa³a ze s³u¿by w regu- larnej flocie i spêdzi³a piêtnaœcie lat w si³owniach handlowych miêdzyplanetarnych skoczków. Opiekowa³a siê „swoimi” kadeta- mi jak rodzonymi synami, których zabra³a jej Nowa Republika. Wiedzia³aby, gdyby choæ jeden z nich, pe³ni¹c s³u¿bê, pi³ alko- hol, za¿ywa³ przyprawê albo stosowa³ jakieœ inne rozweselaj¹ce proszki. Epidemia? Wzdrygnê³a siê na myœl o koszmarze, jaki od dawna drêczy³ za³ogi gwiezdnych statków, spêdzaj¹cych wiele czasu w prze- stworzach. Pamiêta³a jednak, ¿e wys³ana na dowód „uczciwych zamiarów” grupa, jaka przyby³a poprzedniego dnia z niewielkie- go statku Setiego Ashgada, zosta³a dok³adnie zbadana przez medy- czne androidy. Poza tym na planecie Nam Chorios, figuruj¹cej

9 w atlasach gwiezdnych od wielu wieków, nigdy nie pojawia³y siê ¿adne wirusy wywo³uj¹ce epidemie. A przecie¿ wszyscy pasa- ¿erowie „Œwiat³oœci Rozs¹dku” przylecieli bezpoœrednio z tej planety. Mimo to Wover przycisnê³a umieszczony na panelu interko- mu guzik, umo¿liwiaj¹cy uzyskanie po³¹czenia z dowódc¹. – Panie komandorze? Tu Wover. Zas³ab³ jeden z naszych ka- detów. Androidy medyczne jeszcze siê nie zjawi³y, ale... – Us³y- sza³a za plecami cichy œwist i odgad³a, ¿e odsunê³a siê p³yta drzwi œwietlicy. Obejrza³a siê przez ramiê. Do pomieszczenia wesz³y dwa medyczne androidy typu Two-Onebee. Nios³y stolik, z któ- rego w³aœnie wy³ania³y siê skanery, aparaty diagnostyczne i urz¹- dzenia umo¿liwiaj¹ce ratowanie ¿ycia, podobne do czu³ków po- twora z kiepskiego holowideogramu. – Wydaje mi siê, ¿e to coœ powa¿nego. Nie, panie komandorze, jeszcze nie wiem, co to jest. S¹dzi³am, ¿e mo¿e chcia³by pan nawi¹zaæ ³¹cznoœæ ze statkiem jej ekscelencji i „Œwiat³em”, by poinformowaæ, i¿ mamy chorego na pok³adzie. Dobrze, dobrze – doda³a, zwracaj¹c siê do medycz- nego androida, który pragn¹c j¹ zbadaæ, uprzejmie znieruchomia³ przed ni¹. – Moje serce nale¿y do ciebie – oœwiadczy³a ¿artobliwie. Two-Onebee cicho zaklekota³ i rozpocz¹³ ¿mudne obliczenia. Po chwili otrzyma³ rezultat, z którego wynika³o, ¿e z prawdo- podobieñstwem osiemdziesiêciu piêciu procent s³owa kobiety by- ³y ¿artem. – Bardzo dziêkujê, pani sier¿ant Wover – rzek³ uprzejmie – ale nie bêdê potrzebowa³ pani organu. Wystarczy mi samo zbada- nie stanu zdrowia pani organizmu. W nastêpnej sekundzie Wover odwróci³a siê i z os³upieniem stwierdzi³a, ¿e drugi Two-Onebee po³o¿y³ cia³o Baraka na blacie diagnostycznego sto³u, po czym zaj¹³ siê pod³¹czaniem ró¿nych aparatów. Po chwili wszystkie linie, widoczne na ekranie kontro- lnego monitora, opad³y na poziomy minimalne. W œwietlicy za- brzmia³y ciche piski sygna³ów alarmowych. – Wielkie nieba! – Wover uwolni³a siê z objêæ swojego medy- cznego androida i podbieg³a do sto³u, na którym le¿a³o nieruchome cia³o m³odego kadeta. – Co, do wielkiej mg³awicy...? Twarz Baraka przybra³a barwê szarego wosku. Aparatura diagnostycznego sto³u wstrzykiwa³a do ¿y³ m³odzieñca œrodki pobudzaj¹ce i przeciwwstrz¹sowe. Two-Onebee, do³¹czony do aparatów znajduj¹cych siê po drugiej stronie sto³u, zacz¹³ porozu-

10 miewaæ siê z pozosta³ymi androidami medycznymi, pe³ni¹cymi dy¿ur w innych pomieszczeniach statku. Wover spojrza³a na treœæ wstêpnej diagnozy, jaka ukaza³a siê na ekranie, umieszczonym z boku antygrawitacyjnego urz¹dzenia do transportu chorych albo rannych. Nie wykryto ¿adnych wirusów. ¯adnych bakterii. ¯adnych trucizn. W organizmie Kotha Baraka nie stwierdzono te¿ obecnoœci obcych substancji chemicznych. Widoczne na ekranie diagnostycznego monitora linie jeszcze przez kilka chwil dr¿a³y w pobli¿u wartoœci minimalnych, a po- tem opad³y i zamar³y. – Mamy na Nam Chorios bardzo skomplikowan¹ sytuacjê, wasza ekscelencjo. Seti Ashgad odwróci³ siê od czterometrowej bañki obserwa- cyjnego iluminatora i popatrzy³ na kobietê, która skupiona i po- wa¿na, siedzia³a na jednym ze skórzanych szarych krzese³, usta- wionych w œwietlicy jego statku. – My, to znaczy kto, panie Ashgad? – Leia Organa Solo, przy- wódczyni Nowej Republiki, mia³a zdumiewaj¹cy g³os, ni¿szy ni¿ móg³by siê spodziewaæ. Drobna, niemal¿e krucha kobieta wy- gl¹da³a niezwykle m³odo. Jej wygl¹d zdumia³by ka¿dego, kto nie wiedzia³by, ¿e ju¿ w wieku siedemnastu lat by³a silnie zwi¹zana z Rebeli¹, której przewodzili jej ojciec i wybitna kobieta-polityk, Mon Mothma. PóŸniej, po œmierci ojca, to w³aœnie Leia sta³a siê symbolem walki przeciwko Imperium. Dowodzi³a oddzia³ami ¿o³nierzy, wyœlizgiwa³a siê z objêæ œmierci i zanim ukoñczy³a dwa- dzieœcia trzy lata, przemierzy³a pó³ galaktyki, nie przejmuj¹c siê nagrod¹, jak¹ wyznaczono za jej g³owê. Teraz mia³a trzydzieœci jeden lat, ale je¿eli nie liczyæ oczu, wygl¹da³a o wiele m³odziej. – Wszyscy mieszkañcy Nam Chorios? Czy tylko niektórzy? – Wszyscy mieszkañcy. – Ashgad podszed³ do niej, ale sta- n¹³ za blisko. Zapewne chcia³ w ten sposób nadaæ wiêksz¹ wagê w³asnym s³owom. Zamierza³ wykorzystaæ fakt, ¿e stoi i góruje nad siedz¹c¹ rozmówczyni¹. Kiedy jednak Leia unios³a g³owê i skierowa³a na niego br¹zowe oczy, ich wyraz uœwiadomi³ mu, ¿e przejrza³a jego plany. Mê¿czyzna siê wycofa³. – My wszyscy – poprawi³ siê po chwili. – I Przybysze, i Theranie.

11 Leia z³¹czy³a d³onie i umieœci³a je na kolanach. Szerokie ak- samitne rêkawy i fa³dzista spódnica szkar³atnego ceremonialnego stroju odbija³y dyskretny blask lamp, ukrytych w suficie nad g³o- wami, a tak¿e œwiat³o odleg³ych gwiazd, b³yszcz¹cych w ciem- noœciach przestworzy za wypuk³ym b¹blem iluminatora. Jeszcze przed piêcioma laty skwitowa³aby k¹œliw¹ uwag¹ fakt, ¿e jej roz- mówca nie wspomnia³ ani s³owem o najliczniejszej grupie za- mieszkuj¹cych planetê ludzi, którzy byli zwyk³ymi rybakami i far- merami. Nie nale¿eli ani do grupy zaawansowanych pod wzglêdem technicznym i osiedlonych w czasach Imperium Przybyszów, ani do religijnych fanatyków, Theran. Teraz jednak nie odezwa³a siê do Ashgada ni s³owem. Czeka³a, pragn¹c przekonaæ siê, co jesz- cze powie. – Powinienem doda栖 odezwa³ siê mê¿czyzna g³êbokim barytonem, tak bardzo przypominaj¹cym ton g³osu jego ojca, któ- ry Leia zna³a z nagrañ – ¿e Nam Chorios jest nieurodzajn¹ i niegoœ- cinn¹ planet¹. Nie sposób na niej prze¿yæ, je¿eli nie dysponuje siê skomplikowanymi urz¹dzeniami. – WiêŸniowie, zsy³ani w ci¹gu ostatnich siedmiuset lat na Nam Chorios przez dynastiê Grissmathów, jakoœ umieli sobie ra- dzi栖 zauwa¿y³a Leia. Przez chwilê mê¿czyzna sprawia³ wra¿enie zak³opotanego. Potem uœmiechn¹³ siê szeroko, ukazuj¹c wielkie bia³e zêby. – Ach, widzê, ¿e wasza ekscelencja zapozna³a siê z histori¹ tego sektora – powiedzia³. Stara³ siê daæ do zrozumienia, ¿e sprawi³o mu to wielk¹ ra- doœæ. – Wystarczaj¹co, aby wyrobiæ sobie pogl¹d na temat wszyst- kich aspektów sytuacji – odpar³a ³agodnie Leia. – Wiem, ¿e Grissmathowie zsy³ali tu politycznych wiêŸniów, licz¹c, ¿e ich ofiary umr¹ z g³odu. Rozmieœcili w wielu miejscach planety au- tomatyczne baterie dzia³, ¿eby nie wyl¹dowa³ nikt, kto chcia³by uwolniæ skazañców. Wiem tak¿e, ¿e ich ofiary nie tylko nie spe³- ni³y oczekiwañ i nie umar³y, ale ich potomkowie – jak równie¿ potomkowie ich stra¿ników – do tej pory zajmuj¹ siê po³owami, podczas gdy rodzinna planeta Grissmathów, Meridian, zamieni³a siê w zwêglon¹ kulê radioaktywnych odpadów. Prawdê mówi¹c, je¿eli chodzi³o o Nam Chorios, atlasy gwie- zdne podawa³y niewiele wiêcej informacji. Planeta od wielu lat by³a uwa¿ana za ca³kowicie zacofan¹. Leia przypomina³a sobie

12 mgliœcie, ¿e zanim dosz³o do obecnej kryzysowej sytuacji, ju¿ raz o niej s³ysza³a. Jej ojciec przypuszcza³ kiedyœ, ¿e Imperator Palpatine wykorzystywa³ Nam Chorios w tym samym celu, w ja- kim wykorzystywali j¹ Grissmathowie: jako wiêzienie. Przed czterdziestu laty kr¹¿y³a nawet plotka, ¿e starszy Seti Ashgad zosta³ porwany i pozostawiony na tej nieurodzajnej i niedostêp- nej planecie przez agentów politycznego wroga, ówczesnego se- natora Palpatine’a. Plotki te pozostawa³y tylko plotkami do cza- su, kiedy drugi Ashgad porozumia³ siê z rad¹ Nowej Republiki. Mê¿czyzna, bêd¹cy czarnow³os¹ kopi¹ siwiej¹cego wytrawnego polityka, który tak nagle znikn¹³ w niewyjaœnionych okoliczno- œciach, opowiedzia³ o waœniach pomiêdzy ró¿nymi grupami lud- noœci planety, a nastêpnie poprosi³, ¿eby ktoœ zechcia³ z nim po- rozmawiaæ. Leia stwierdzi³a jednak, ¿e nie widzi powodu, dla którego mia- ³aby wyjawiaæ rozmówcy, jak ma³o ona czy ktokolwiek inny wie na temat samej planety i jej mieszkañców. „Nie spotykaj siê z Ashgadem” – g³osi³a wiadomoœæ, jak¹ otrzyma³a dos³ownie na kilka chwil przed wejœciem do wa- had³owca, który mia³ przetransportowaæ j¹ na pok³ad flagowego statku. – „Nie ufaj mu ani nie obiecuj, ¿e spe³nisz jakiekolwiek ¿¹danie, które mo¿e postawiæ. A przede wszystkim nie wyprawiaj siê do systemu Meridiana”. – Bardzo dobrze! – Mê¿czyzna skwitowa³ komplementem jej odpowiedŸ, ale skrzywi³ siê, jakby rodzi³ kamieñ nerkowy. Trze- ba przyznaæ jednak, ¿e ju¿ po chwili siê uœmiechn¹³, a nawet z przymusem zachichota³. – Rzecz jasna, sytuacja nie jest wcale taka prosta. Z k¹ta œwietlicy, gdzie ciemnolistna winoroœl dyanthis ocienia³a okolicê obserwacyjnego iluminatora, zaszemra³ czyjœ ci- chy g³os: – Sytuacje nigdy nie bywaj¹ proste, nieprawda¿? – No có¿, dotychczas zawsze uwa¿a³am, ¿e potomkami pierwotnych meridiañskich wiêŸniów i stra¿ników byli jedynie ci obywatele planety, którzy mieszkali na niej, zanim po upadku Im- perium zaczêto kolonizowaæ j¹ na nowo – oœwiadczy³a Leia. Siedz¹cy w cieniu winoroœli Dzym, sekretarz Ashgada, lekko siê uœmiechn¹³. Leia nie wiedzia³a, co s¹dziæ na temat irracjonalnej niechêci, jak¹ darzy³a Dzyma. Istnia³y rasy obcych istot inteligentnych, które

13 w zamieszkuj¹cych niektóre planety galaktyki ludziach – Kore- lianach, Alderaanach i innych – budzi³y odrazê. Zazwyczaj jej po- wodami by³y podœwiadome wyczuwalne bodŸce w rodzaju fero- monów albo ró¿nic kulturowych. Tyle ¿e rodowici Chorianie – Tubylcy, jak ich nazywano, bez wzglêdu na to, czy nale¿eli do kasty Theran, czy nie – byli potomkami istot ludzkich. Leia za- stanawia³a siê, czy przypadkiem jej niechêæ nie ma Ÿród³a w czymœ tak prozaicznym jak odmienna dieta. Nie czu³a jednak ¿adnych dziwnych woni, nap³ywaj¹cych od drobnego, ciemnoskórego mê¿- czyzny, który zawi¹za³ czarne w³osy w lœni¹cy kok na czubku g³o- wy. Wiedzia³a jednak, ¿e czêsto nie uœwiadamia³a sobie takich rzeczy. By³o ca³kiem mo¿liwe, ¿e jej podœwiadomoœæ reagowa³a na jego feromony. Ich odmienny sk³ad chemiczny móg³ wynikaæ z nieznacznych ró¿nic genetycznych albo odmiennych warunków ¿ycia na planecie, na której osiedla liczy³y niewielu mieszkañców i znajdowa³y siê daleko od siebie. A mo¿e chodzi³o o coœ jeszcze innego, na przyk³ad maj¹cego coœ wspólnego ze sflacza³ymi, obo- jêtnymi, nie wyró¿niaj¹cymi siê niczym szczególnym ustami? Albo pozbawionymi wszelkiego wyrazu br¹zowymi oczami, które chyba jeszcze ani razu nie skry³y siê pod powiekami? – Czy jest pan jednym z rodowitych Chioran, panie Dzym? – odezwa³a siê Leia. Sekretarz Ashgada nie uczyni³ najmniejszego gestu. Leia uzmys³owi³a sobie, ¿e podœwiadomie spodziewa³a siê, i¿ Dzym wykona jakiœ niemi³y, a mo¿e szokuj¹cy ruch. Tymczasem nawet nie kiwn¹³ g³ow¹. – Tak, wasza ekscelencjo – odrzek³ cicho. – Moi przodko- wie nale¿eli do grupy ludzi, których na Nam Chorios zes³ali Griss- mathowie. Leia zauwa¿y³a jednak, ¿e coœ w jego oczach siê zmieni³o; chocia¿ nie pojawi³ siê w nich ¿aden b³ysk, przez chwilê sprawia- ³y wra¿enie rozbieganych, jakby nagle uwagê Dzyma przyku³y jakieœ inne sprawy. Do rozmowy wtr¹ci³ siê Ashgad. Uczyni³ to tak szybko, ¿e chyba pragn¹³ zatrzeæ niemi³e wra¿enie, jakie mog³a pozostawiæ odpowiedŸ jego sekretarza. – Nasz problem polega na tym, wasza ekscelencjo, ¿e wszyst- kie pokolenia Tubylców, mieszkaj¹cych od siedmiuset piêædzie- siêciu lat na Nam Chioros, ¿y³y w ca³kowitej izolacji. Na skutek tego ci ludzie stali siê, je¿eli zechce pani wybaczyæ moj¹ szcze-

14 roœæ, najbardziej nieprzejednanymi, fanatycznymi konserwatys- tami, jakich mo¿na sobie wyobraziæ. S¹ rybakami i farmerami – to rozumiem. Przez ca³e stulecia nie korzystali ze zdobyczy nauki i techniki. Walczyli zarówno z nieprawdopodobnie uci¹¿liwymi warunkami klimatycznymi, jak i z nieurodzajn¹ gleb¹. I pani, i ja doskonale wiemy, ¿e ¿ycie w takich warunkach sprzyja tworze- niu siê konserwatywnych pogl¹dów, a nawet przes¹dów. Jednym z przedsiêwziêæ, jakie stara³ siê zrealizowaæ mój ojciec, by³a no- woczesna klinika, któr¹ zbudowa³ w Hweg Shul. Tymczasem per- sonelowi placówki nie op³aca siê nawet utrzymywaæ androidów medycznych w stanie sprawnoœci. Rybacy i farmerzy wol¹ zabie- raæ chorych i rannych do tego czy innego Nas³uchiwacza kultu Theran, który leczy ich „moc¹ wysysan¹ z powietrza”. Ashgad wykona³ sarkastyczny gest, jakby zamierza³ odpra- wiaæ jakieœ czary. Usiad³ na jedynym nie zajêtym skórzanym szarym krzeœle, jakie sta³o w œwietlicy. By³ krêpym mê¿czyzn¹, odzianym w niewy- szukan¹ br¹zow¹ tunikê i spodnie, które zosta³y niew¹tpliwie skro- jone i dopasowane przez najzwyklejszego androida-krawca. Mê¿- czyzna ozdobi³ strój ró¿nymi dodatkami – z³ot¹ spink¹, pasem ze z³ot¹ sprz¹czk¹ i wisz¹cym na piersi ozdobnym ³añcuchem. Leia pamiêta³a je ze starych hologramów, na których ogl¹da³a jego ojca. Ashgad opar³ ³okcie na kolanach i pochyli³ siê w stronê Leii, jak- by pragn¹³ zdradziæ jej wielk¹ tajemnicê. – Partia Racjonalistów stara siê pomóc nie tylko Przybyszom, wasza ekscelencjo – powiedzia³. – Pomaga przede wszystkim sa- mym farmerom. Tubylcom, którzy nie zaliczaj¹ siê do Theran i my- œl¹ tylko o tym, aby prze¿yæ. I je¿eli nie uczyni siê niczego, ¿eby pozbawiæ kontroli nad stanowiskami artylerii fanatycznych The- ran, którzy nie dopuszczaj¹ myœli o jakichkolwiek kontaktach albo handlu, ci wszyscy ludzie bêd¹ nadal ¿yli jak zacofani, zniewole- ni rolnicy, jakimi stali siê przed wieloma laty. Partia Racjonali- stów na Nam Chorios jest silna i z ka¿dym dniem staje siê coraz silniejsza. Marzymy o nawi¹zaniu kontaktów handlowych z No- w¹ Republik¹. Pragniemy korzystaæ z dobrodziejstw cywilizacji. Zamierzamy pos³ugiwaæ siê najnowszymi urz¹dzeniami, by pra- wid³owo eksploatowaæ bogactwa naturalne planety. Czy cele, ja- kie nam przyœwiecaj¹, mog¹ wyrz¹dziæ komuœ jak¹œ krzywdê? – Wiêkszoœæ mieszkañców planety uwa¿a, ¿e mog¹ – odpa- r³a Leia.

15 Ashgad zacz¹³ gwa³townie gestykulowaæ. – Wiêkszoœæ mieszkañców planety da³a siê omamiæ propagan- dzie, g³oszonej przez kilkudziesiêciu fanatyków, którzy naæpali siê korzeni brachnielu, a teraz wa³êsaj¹ siê po pustkowiach i roz- mawiaj¹ ze ska³ami! Je¿eli chc¹, ¿eby plony marnia³y na polach, a dzieci umiera³y z g³odu, poniewa¿ ojcowie nie zgadzaj¹ siê ko- rzystaæ ze zdobyczy cywilizacji, to ich sprawa, chocia¿ muszê przyznaæ, ¿e patrzê na to z bólem serca. Ale nie mogê œcierpieæ, kiedy zabraniaj¹ tego wszystkiego tak¿e Przybyszom! Chocia¿ Leia wiedzia³a, ¿e Dzym – jak przysta³o na wzorowe- go sekretarza – bez w¹tpienia zgadza siê ze wszystkim, co po- wiedzia³ Ashgad, odwróci³a siê w stronê Chorianina. Mê¿czyzna nadal siedzia³, nie mówi¹c ani s³owa, wpatrzony w mroki prze- stworzy, jakby skupi³ uwagê na innych problemach. Prawdopodob- nie podziwia³ bia³awo-zielono-fioletow¹ kulê Brachnis Chorios – najbardziej odleg³¹ planetê, nale¿¹c¹ do jednego z kilku nosz¹cych tê nazwê systemów gwiezdnych – której najwiêkszy ksiê¿yc zo- sta³ wybrany jako miejsce tajnego spotkania. Mimo to od czasu do czasu ukradkiem zerka³ na chronometr, zawieszony na œcianie œwietlicy. W pobli¿u skraju iluminatora by³o widaæ sylwetkê eskortowe- go kr¹¿ownika „Nieugiêty” – kanciast¹, têpo zakoñczon¹ i jawi¹c¹ siê w blasku gwiazd jak coœ nierzeczywistego. Trochê ni¿ej wid- nia³ trójk¹t jaskrawo œwiec¹cych ró¿nobarwnych cia³ niebieskich, bêd¹cych g³ównymi planetami Brachnis, Nam i Pedducis Chorii. W porównaniu z kad³ubem kr¹¿ownika wydawa³y siê œmiesznie ma³e. Nieco z boku wisia³a gromada po³¹czonych ze sob¹ br¹zo- wych kad³ubów, tworz¹cych jednostkê Ashgada, „Œwiat³oœæ Roz- s¹dku”. Nawet flagowy statek Leii, „Borealis”, wygl¹da³ przy nich jak kolos. „Œwiat³oœæ” sk³ada³a siê z czêœci na tyle ma³ych, aby nie zauwa¿y³y ich zainstalowane na Nam Chorios prastare syste- my obronne, i mog³a s³u¿yæ najwy¿ej jako miêdzyplanetarny skoczek. Nie by³a przystosowana do podró¿owania w nadprze- strzeni. Leia poczu³a siê niepewnie, kiedy pomyœla³a, ¿e w³aœnie to mog³o zadecydowaæ o miejscu spotkania. Niepokoi³a siê, jeszcze zanim otrzyma³a owo zagadkowe ostrze¿enie. Uœwiadamia³a so- bie, jak ogromna odleg³oœæ dzieli³a j¹ od znajduj¹cej siê na Durro- nie bazy Nowej Republiki i jak niewielka od by³ej satrapii Im- perium, czyli sektora Antemeridiana.

16 Czy w³aœnie na to pragnê³a zwróciæ uwagê autorka tego ostrze- ¿enia? A mo¿e chodzi³o o coœ wiêcej? – Fanatyczni Theranie nie nale¿¹ do ludzi, w których rêce z³o¿y³bym swój los, wasza ekscelencjo – mrukn¹³ Dzym. Wygl¹da- ³o na to, ¿e przy³¹czenie siê do rozmowy sprawi³o mu niejak¹ trudnoœæ, gdy¿ zanim siê odezwa³, z³¹czy³ ma³e d³onie, ukryte w fioletowych skórzanych rêkawiczkach. – Sprawuj¹ niemal abso- lutn¹ w³adzê w rozmieszczonych wzd³u¿ podziemnych ¿y³ wod- nych osiedlach, zamieszka³ych przez Tubylców. A zreszt¹, jak mog³oby byæ inaczej, skoro s¹ uzbrojeni, dysponuj¹ œrodkami trans- portu i od wielu stuleci pe³ni¹ funkcjê jedynych uzdrowicieli, ja- kich znaj¹ ci ludzie? Poprzez liœcie winoroœli dyanthis, zas³aniaj¹ce krawêdŸ ob- serwacyjnego iluminatora, Leia dostrzeg³a b³yski œwiate³, jakie pojawi³y siê na oœwietlonej blaskiem gwiazd burcie „Nieugiêtego”. Zauwa¿y³a tak¿e, ¿e zgas³y niektóre inne œwiat³a, widoczne do- t¹d w rufowej czêœci eskortowego kr¹¿ownika. – Co to ma znaczyæ, ¿e nie mo¿e pani uzyskaæ po³¹czenia? – Komandor Zoalin odwróci³ siê od pulpitu komunikatora, rozb³y- skuj¹cego setkami ró¿nobarwnych œwiate³ek. Nie ukrywaj¹c roz- dra¿nienia, dŸgn¹³ nastêpny podœwietlany klawisz, który nagle obu- dzi³ siê do ¿ycia. – Nie uzyska³a pani odpowiedzi z „Borealisa”, czy co? – Wygl¹da na to, ¿e po prostu nasze sygna³y do nich nie do- cieraj¹, panie komandorze – odpar³a pani oficer ³¹cznoœciowiec Oran, dotykaj¹c palcami czo³a w nerwowym geœcie, który mia³ byæ salutem. – Legassi w³aœnie stara siê ustaliæ przyczynê tej awarii. Widoczna na niewielkim ekranie Oran obróci³a siê na krzeœle w taki sposób, by dowódca móg³ spojrzeæ na tablicê synoptyczn¹ g³ównego komunikatora, na której stan urz¹dzeñ telekomunika- cyjnych „Nieugiêtego” oznaczono za pomoc¹ podœwietlonych ¿ó³- tych linii. W tej chwili otacza³y je czerwone œwiat³a, oznaczaj¹ce blokady albo zak³ócenia transmisji mocy – awarie, w normalnych warunkach nietrudne do wykrycia i usuniêcia. W ci¹gu ostatnich dziesiêciu minut warunki zmieni³y siê je- dnak z normalnych na parszywe. Na ca³ym pulpicie komunikato- ra rozb³yskiwa³y dziesi¹tki, o ile nie setki czerwonych ostrzega- wczych lampek. Z pok³adowego ambulatorium nap³ywa³y coraz

172 – Planeta zmierzchu bardziej alarmuj¹ce meldunki. Nie mo¿na by³o siê porozumieæ z ¿adnym cz³onkiem personelu warsztatów naprawczych, si³ow- ni, hangarów czy innych sekcji kr¹¿ownika. Wszystko wskazy- wa³o na to, ¿e sytuacja zmienia siê ze z³ej na jeszcze gorsz¹ z szyb- koœci¹ meteoru, pogr¹¿aj¹cego siê w warstwy atmosfery. – Legassi? Oran wsta³a z krzes³a. Dopiero wówczas Zoalin ujrza³, ¿e sto- j¹cy przed konsolet¹ diagnostyczn¹ fotel, który dot¹d uwa¿a³ za wolny, jest w rzeczywistoœci zajêty. Podoficer sygnalizacyjny Le- gassi siedzia³ na nim, opar³szy g³owê o p³ytê pulpitu. Kurczowo chwyci³ krawêdŸ p³yty pokrytymi ³uskami ³ososiowymi d³oñmi, a jego cia³em raz po raz wstrz¹sa³y spazmatyczne dreszcze. Zoalin pomyœla³, ¿e organizmy Kalamarian nie powinny byæ wra¿liwe na oddzia³ywanie wirusów, atakuj¹cych organizmy ludzi. A je¿eli to nie by³ wirus? Podobnie jak nie powinny byæ wra¿liwe organizmy Sullustan i Nalronich. A przecie¿ w ci¹gu ostatnich piêciu minut otrzyma³ meldunki, z których wynika³o, ¿e na tê sam¹ nieznan¹ chorobê zapadli przedstawiciele obu ras. Niejasno przypomina³ sobie z kur- sów ksenobiologii, ¿e Kalamarianie i Nalroni byli wrêcz podrêcz- nikowymi przyk³adami ras inteligentnych istot, obdarzonych ca³- kowicie odmiennymi systemami immunologicznymi. By³o po prostu niemo¿liwe, ¿eby jakiœ mieszkaniec Kalamaru zarazi³ siê chorob¹, na któr¹ móg³ zapaœæ Nalroni. – Legassi? – Oran pochyli³a siê nad wstrz¹sanym drgawka- mi cia³em Kalamarianina. – Legassi, co u...? Zatoczy³a siê jak uderzona, po czym przy³o¿y³a d³oñ do pie- rsi. Zaczê³a przesuwaæ j¹ we wszystkie strony, jakby usi³owa³a uœmierzyæ ból albo rozmasowaæ zdrêtwia³e cia³o. – Komandorze Zoalin – odezwa³ siê spokojny g³os zarz¹dza- j¹cego pok³adowym ambulatorium androida medycznego typu Two-Onebee. Automat korzysta³ z wolnego kana³u interkomu. – Z przykroœci¹ muszê zameldowaæ, ¿e leczenie w zbiorniach bac- ta, zamiast przynosiæ oczekiwan¹ poprawê stanu zdrowia pacjen- tów, wrêcz przyspiesza przebieg choroby. O ile mogê siê zoriento- waæ, o jakieœ trzydzieœci piêæ procent. Kiedy Zoalin prze³¹czy³ ekran monitora centralnej konsolety w taki sposób, ¿eby ogl¹daæ obrazy przekazywane przez ró¿ne kamery, us³ysza³ w s³uchawkach miarowe, melodyjne dŸwiêki.

18 Najpierw sprawdzi³, co dzieje siê na korytarzach, gdzie ekipy tech- ników poszukiwa³y urz¹dzeñ mog¹cych uniemo¿liwiaæ wysy³a- nie sygna³ów. Obserwowa³, jak jeden z cz³onków ekipy przerwa³ pracê i ruszy³ w stronê ambulatorium. Po chwili kilku nastêpnych opar³o siê o œciany korytarza i zaczê³o masowaæ albo ugniataæ pierœ, g³owê i boki. Zoalin wyda³ rozkaz ukazania tego, co dzia³o siê w ambulatorium. Ujrza³ spokojne i pracowite androidy, wyj- muj¹ce ze zbiornika bacta bezw³adne cia³o pani sier¿ant Wover. Kolejne prze³¹czenie ukaza³o obraz ze sterowni l¹dowiska, na którym sta³y wahad³owce. Wreszcie komandor zobaczy³ ostatniego pe³ni¹cego s³u¿bê podoficera, konaj¹cego w k¹cie obok drzwi pomieszczenia. Piêtnaœcie minut – pomyœla³ obojêtnie. – Piêtnaœcie minut od chwili, kiedy Wover zameldowa³a o tym, co siê sta³o w œwietlicy na pok³adzie dziewi¹tym. Zanim zd¹¿y³ przerwaæ po³¹czenie, zaczê³y nap³ywaæ inne raporty i meldunki. Kadet Gasto zachorowa³. Szef sekcji in¿ynie- rów, Cho P’qun, kona³. „Panie komandorze, nie mo¿emy siê poro- zumieæ z nikim spoœród cz³onków ekipy remontowej”... – Cztery ce. – Zoalin wyda³ polecenie prze³¹czenia interko- mu na kana³, umo¿liwiaj¹cy porozumienie siê z Wydzia³em Sy- gna³ów Operacyjnych Centralnego Komputera, zwanym w skró- cie Wydzia³em 4C. – ¯¹dam awaryjnej zmiany oprogramowania. Wszystkie androidy naprawcze... Czu³, ¿e zaczyna go boleæ g³owa. Na domiar z³ego pojawi³o siê jakieœ k³ucie w piersi. Nic dziwnego – pomyœla³. – Z pewnoœci¹ przemêczenie. Musia³ jednak siê dowiedzieæ, co uniemo¿liwia³o wysy³anie sygna³ów. Musia³ siê porozumieæ z flagowym statkiem przywódczyni Nowej Republiki. Musia³ zameldowaæ o tym, co siê sta³o, dy¿urnym automatom oœrodka medycznego na Nim Drovis... – Wszystkie androidy nale¿¹ce do kategorii See-Three – po- wiedzia³. – Wyruszyæ na poszukiwania odbiegaj¹cych od normy urz¹dzeñ... – Jakim kolorem oznaczono linie, które mog³y zostaæ przerwane przez urz¹dzenie, odpowiedzialne za blokowanie syg- na³ów? – ...odbiegaj¹cych od normy urz¹dzeñ w³¹czonych w zie- lone linie. – Mia³ nadziejê, ¿e podejmuje s³uszn¹ decyzjê. Czu³ w skroniach coraz silniejsze pulsowanie. – Wykonaæ natychmiast. Wyda³ rozkaz, mimo i¿ w¹tpi³, czy misja zakoñczy siê powo- dzeniem. Androidy mia³y zwyczaj pracowaæ systematycznie.

19 Otrzymawszy polecenie odnalezienia nieznanych obiektów, z pew- noœci¹ zaczn¹ poszukiwania od pomieszczeñ dziobowych kr¹¿o- wnika i kieruj¹c siê ku rufie, bêd¹ starannie bada³y ka¿d¹ œluzê i stacjê przekaŸnikow¹. Tymczasem powinny zacz¹æ od sprawdze- nia najbardziej oczywistych miejsc, w których jakiœ cz³onek wy- s³anej z misj¹ dobrej woli niewielkiej grupy Setiego Ashgada móg³ spêdziæ kilka chwil, nie obserwowany przez nikogo. A poza tym, to przecie¿ wcale nie musia³ byæ ktoœ z grupy Ashgada. Urz¹dzenie, uniemo¿liwiaj¹ce wysy³anie sygna³ów, za- opatrzone w mechanizm odmierzaj¹cy up³yw czasu, mog³o zostaæ zainstalowane na pok³adzie „Nieugiêtego”, jeszcze zanim kr¹¿ow- nik odlecia³ z Hesperidium. Zoalin uzmys³owi³ sobie, ¿e nie zauwa¿y³ nawet, kiedy opad³ bezw³adnie na fotel. Mia³ wra¿enie, ¿e dziwaczny ch³ód ogarnia jego rêce i stopy. Prze³¹czy³ ekran na obraz statku flagowego „Bo- realis”, tak odleg³ego na tle usianych gwiazdami mroków prze- stworzy. W rzeczywistoœci statek znajdowa³ siê bardzo blisko, ale mimo to dzieli³o go kilka kilometrów od b³yszcz¹cej bladozielo- nej kuli planety. Czy ta dziwna epidemia, bez wzglêdu na to, czym by³a, wy- buch³a tak¿e na pok³adzie jednostki przywódczyni Nowej Repub- liki? A mo¿e kapitan Ioa usi³uje w tej chwili porozumieæ siê z „Nieugiêtym”? Nie wstaj¹c z fotela, odchyli³ do g³owê ty³u. Dwadzieœcia mi- nut – pomyœla³. – Dwadzieœcia minut. Mia³ wra¿enie, ¿e znajduje siê w kabinie turbowindy, pogr¹¿aj¹cej siê w bezkresnym mroku. – Jestem œwiadom tego, ¿e w ci¹gu kilku ostatnich lat wyga- dywano na temat Partii Racjonalistów same bzdury. – Seti Ash- gad wsta³ z krzes³a i zacz¹³ niespokojnie przechadzaæ siê za nim, jakby zamierza³ w ten sposób nadaæ wiêksz¹ wagê w³asnym s³o- wom. – Zapewniam jednak, wasza ekscelencjo, ¿e nie jesteœmy... kapitalistami, za jakich starano siê nas przedstawiaæ, i nie zamie- rzamy prowadziæ rabunkowej eksploatacji bogactw naturalnych planety. Przybysze pojawili siê na Nam Chorios, licz¹c na to, ¿e bêd¹ przecierali nowe szlaki. Indywidualni przedsiêbiorcy nie mog¹ nawet marzyæ o rozwiniêciu skrzyde³ na Pedducis Chorios, a œwiaty takie jak Nim Drovis, Budpock i Ampliquen maj¹ w³a- sne cywilizacje; w zasadzie rozwiniête i zamkniête. W dodatku

20 nale¿y wzi¹æ pod uwagê fakt, ¿e w sektorze Antemeridiana ist- nieje dobrze rozwiniêty przemys³ ciê¿ki. A zatem sama szan- sa rozwoju handlu mog³a sprawiæ, ¿e kolonizacja Nam Chorios okaza³aby siê przedsiêwziêciem ze wszech miar op³acalnym i celowym! Proszê zauwa¿yæ, ¿e nie chodzi mi tylko o to, i¿ Przybyszom nie wolno l¹dowaæ ani startowaæ statkami wiêkszymi ni¿ osobisty skoczek. Theranie maj¹ paskudny zwyczaj otwierania ognia do jakiejkolwiek wiêkszej jednostki, a to oznacza, ¿e kiedy ich urz¹- dzenia zestarzej¹ siê albo ulegn¹ uszkodzeniu, nie bêd¹ mog³y byæ zast¹pione, chyba ¿e za astronomiczn¹ cenê. W ten sposób nie pozwalaj¹ na eksportowanie ¿adnych towarów, z wyj¹tkiem tych, dziêki którym wszyscy mog¹ ¿yæ w najprymitywniejszych warunkach. Oznacza to, ¿e jesteœmy zmuszeni p³aciæ wysokie ceny za wszystko, co konieczne, ¿eby prze¿yæ. A poniewa¿ gwiezdne rejestry nie zawieraj¹ dok³adnych informacji na temat warunków ¿ycia panuj¹cych na planecie, ci ludzie skazali siê na dobrowolne wygnanie i ¿ycie na kulturalnym pustkowiu. Nie mo¿e pani twier- dziæ, ¿e to sprawiedliwe. – Nie, nie mogꠖ przyzna³a z namys³em Leia. – Ale czy w³a- œnie nie na tym polega kolonizacja? Nigdy nie wiadomo, jakie warunki ¿ycia zastan¹ koloniœci, którzy wyl¹duj¹ na planecie. Nie twierdzê, ¿e Theranie maj¹ racjꠖ doda³a pospiesznie, unosz¹c rêkê, kiedy zauwa¿y³a, ¿e oburzony mê¿czyzna nabiera powie- trza, by zaprotestowaæ. – Pragnê tylko podkreœliæ, ¿e ciesz¹ siê poparciem wiêkszoœci mieszkañców planety. – Których traktuj¹ jak niewolników, karmi¹c samymi k³ams- twami i zabobonami! To nie jest sprawa, która powinna obchodziæ Now¹ Republi- kꠖ pomyœla³a Leia. Rozprostowa³a ramiona, przygiête pod ciê¿a- rem ceremonialnej aksamitnej szaty. Kiedy ujrza³a b³yski gniewu w oczach Ashgada, uœwiadomi³a sobie, ¿e gdyby mia³a osiemna- œcie lat, zapewne zareagowa³aby tak samo. Myœla³a wówczas, ¿e ¿ycie nie powinno byæ takie niesprawiedliwe! Pamiêta³a, jak w trakcie rozmowy z ojcem p³aka³a, kiedy po skomplikowanym i pe³nym emocji procesie s¹dowym maj¹cym rozstrzygn¹æ spór, jaki wynikn¹³ miêdzy ¿ywi¹cymi siê krwi¹ Garhoonami a ich ofia- rami, te ostatnie postanowi³y oddaæ siê pod opiekê wampirów. Du¿o czasu zajê³o jej wtedy zrozumienie i pogodzenie siê ze zdaniem ojca, który zdecydowa³ nie zajmowaæ siê d³u¿ej t¹ spraw¹.

21 – Nam Chorios nie nale¿y do Nowej Republiki – powie- dzia³a. – Prawdê mówi¹c, nie mamy ¿adnych podstaw prawnych, ¿eby wtr¹caæ siê w wasze sprawy. – Nawet je¿eli w grê wchodzi obrona praw ludnoœci? – zapy- ta³ Ashgad. – Praw mê¿czyzn i kobiet, którzy... – Którzy opuœcili Republikꠖ przerwa³a Leia – ¿eby ¿yæ na œwiecie, nie bêd¹cym jej czêœci¹. Którzy podjêli ryzyko i polecieli na planetê, nie wiedz¹c nic na temat warunków, jakie mog¹ tam na nich czekaæ. Wszyscy wiedzieli przecie¿ o tym, ¿e rejestry gwiezdne zawieraj¹ istotne luki. I ¿e Imperium „chroni³o prawa” Alzoca Trzy, Garniba i Trosha. Na szerokiej, nalanej twarzy Ashgada pojawi³y siê szkar³at- ne plamy. – W przypadku tamtych planet chodzi o coœ zupe³nie innego! Nie prosimy waszej ekscelencji o to, aby przemienia³a Tubylców w niewolników! Zabiegamy jedynie o szanowanie praw ludzi, któ- rzy pragn¹ ¿yæ w przyzwoitych warunkach. – Wiêkszoœæ obywateli Nam Chorios opowiedzia³a siê przeciwko przy³¹czeniu planety do Nowej Republiki – rzek³a Leia. – Koloniœci o tym wiedzieli. Nie mamy prawa lekcewa¿yæ woli wiêkszoœci. Nie chcê sprawiaæ wra¿enia, ¿e nie przejmujê siê ich losem, panie Ashgad, ale prawa Przybyszów nie s¹ ograni- czane w ¿aden sposób, o którym bym wiedzia³a. – Z wyj¹tkiem tego, ¿e musz¹ wegetowaæ niemal jak zwie- rzêta – odpar³ mê¿czyzna. – Nawet gdyby chcieli opuœciæ plane- tê, nie mog¹ zabraæ niczego, co stanowi dorobek ca³ego ¿ycia. Nie uczyni¹ tego, dopóki funkcjonuj¹ zautomatyzowane stanowi- ska artylerii. Przysz³oœæ Przybyszów jest nierozerwalnie zwi¹za- na z losem tej planety. – Podobnie jak przysz³oœæ ludnoœci tubylczej, panie Ashgad – zauwa¿y³a Leia. Krêpy mê¿czyzna na chwilê przesta³ spacerowaæ. Opar³ jed- n¹ d³oñ na biodrze, a drug¹ uchwyci³ krawêdŸ oparcia krzes³a. Opuœci³ g³owê, wskutek czego kêdzior grubych ciemnych w³osów opad³ na czo³o, poorane zmarszczkami gniewu i frustracji. Dzym, siedz¹cy miêdzy ciemnymi liœæmi tworz¹cymi miniaturow¹ alta- nê, splót³ palce ukrytych w rêkawiczkach d³oni, a na jego g³ad- kim czole pojawi³a siê niewielka zmarszczka, która nada³a jego twarzy wyraz zamyœlenia. O ile Leia dobrze widzia³a, sekretarz Ashgada nie sporz¹dza³ ¿adnych notatek ani nawet nie szepta³ do

22 ukrytego mikrofonu, aby póŸniej uzupe³niæ nagranie przebiegu spo- tkania. – Powiem panu, co zrobiꠖ odezwa³a siê po chwili ciszy. – Kiedy wrócê na Coruscant, powo³am komisjê dochodzeniow¹, któ- rej zadaniem bêdzie przekonanie siê, co w³aœciwie dzieje siê na planecie, a tak¿e zaproponowanie innych mo¿liwoœci rozwi¹zania zaistnia³ej sytuacji. Mo¿liwe, ¿e dojdzie do rozmów z Therana- mi, którzy opiekuj¹ siê artyleryjskimi wie¿ami. – Z Theranaminiedasiêprowadziæ¿adnychrozmów! –wybu- chn¹³ Ashgad. Na jego twarzy odmalowa³o siê rozgoryczenie, zie- lone oczy b³yszcza³y gniewnie. – To fanatyczni lunatycy, od wielu pokoleñ panuj¹cy nad umys³ami prostodusznych g³upców! Leiazauwa¿y³ak¹temoka,¿ew g¹szczuliœciwinoroœlidyanthis coœ siê poruszy³o. Spojrza³a w tamt¹ stronê i zauwa¿y³a, ¿e Dzym siada na poprzednim miejscu. Wygl¹da³ dziwnie, odziany w szar¹ jak granit szatê. Przez chwilê na jego twarzy malowa³ siê wyraz ogromnej ulgi i jakby satysfakcji. Nabra³ g³êboki haust powietrza, a póŸniej powoli je wypuœci³, ale nie odezwa³ siê ani s³owem. – Mam nadziejê, ¿e uda³o mi siê przekonaæ wasz¹ eskcelen- cjê o potrzebie udzielenia nam pomocy. – G³os Ashgada oderwa³ uwagê Leii od niezwyk³ego zachowania sekretarza. – I bêdê bar- dzo wdziêczny za powo³anie i przys³anie tej komisji. Z ca³¹ pew- noœci¹ uczyniê wszystko, co tylko bêdzie w mojej mocy, jak rów- nie¿ u¿yjê wszystkich wp³ywów, jakimi cieszê siê w spo³ecznoœci Przybyszów, aby pomóc jej cz³onkom w ustalaniu faktów i ocenie sytuacji. Leia wsta³a i wyci¹gnê³a rêkê. – Jestem tego pewna – powiedzia³a, wk³adaj¹c we w³asne s³o- wa du¿o ciep³a, mimo i¿ nieco cyniczna Rebeliantka, jak¹ pozo- stawa³a w g³êbi serca, doda³a: „Mog³abym siê o to za³o¿yæ”. Ashgad pochyli³ siê nisko nad jej rêk¹ w staromodnym grze- cznoœciowym geœcie, jakiego nie ogl¹da³a od czasów, kiedy opu- œci³a dwór Palpatine’a. Mê¿czyzna sprawia³ wra¿enie ca³kowicie szczerego i Leia, której instynkt nakazywa³ wspieraæ i chroniæ przeœladowane mniejszoœci, doskonale rozumia³a ogrom jego fru- stracji. Kiedyœ sama musia³a walczyæ z frakcjami Agrobojowni- ków i Zjednoczonych Separatystów i naprawdê chcia³aby zrobiæ coœ, ¿eby pomóc przedsiêbiorczym, inteligentnym ludziom uwol- niæ siê od nierozumnych tyranów. Je¿eli w³aœnie tak wygl¹da³a sytuacja na planecie.

23 – Dopilnuj, ¿eby pan Ashgad dotar³ bezpiecznie na l¹dowi- sko dla wahad³owców, dobrze, Ssyrmiku? Kiedy Leia i jej goœcie przekroczyli próg drzwi ma³ej sali kon- ferencyjnej i znaleŸli siê w przedpokoju, wszyscy cz³onkowie nie- licznej stra¿y honorowej przywódczyni Nowej Republiki zerwali siê na równe nogi. Pani porucznik sk³oni³a siê i sprezentowa³a smuk³y, srebrzystobia³y ceremonialny karabin blasterowy. – Bardzo proszê, têdy, panie Ashgad – powiedzia³a. – Panie Dzym... Spogl¹daj¹c na m³ode, ufne twarze i obserwuj¹c ruchy szeœ- ciorga adeptów Gwiezdnej Akademii Nowej Republiki, Leia poczu³a siê, jakby mia³a ze sto lat. Trójka osobistych stra¿ników, których zabra³ ze sob¹ Ash- gad, zgiê³a siê przed Lei¹ w równie uprzejmym uk³onie. Wszyscy byli przystojnymi obojnakami, odzianymi w obcis³e jasnoniebie- skie mundury. Matowe, jakby pozbawione ¿ycia w³osy istot spra- wia³y wra¿enie, ¿e zwisaj¹ z g³ów kosztownych manekinów. Leia przygl¹da³a siê, jak ozdobione br¹zowymi p³askorzeŸba- mi drzwi, wiod¹ce na korytarz, zamykaj¹ siê za goœæmi. Nagle us³ysza³a chrapliwy szept dobiegaj¹cy zza pleców: – Ci trzej nie pachn¹ jak ludzie, moja pani. Ich koœci nie s¹ pokryte ¿ywym cia³em. Leia odwróci³a siê jak u¿¹dlona i ujrza³a cztery ma³e, pomarsz- czone, szaroskóre cz³ekokszta³tne istoty, które chyba wy³oni³y siê ze œcian korytarza. Najmniejsza, z trudem siêgaj¹ca do jej ³okcia, kierowa³a pó³przymkniête ¿ó³te oczy w stronê drzwi. Minê³o kilka lat od czasu, kiedy Leia, zmuszona naciskiem cz³onków rady, przesta³a korzystaæ z us³ug myœliwych-zabójców Noghrich jako osobistych stra¿ników. Rozumia³a przes³anki, ja- kimi kierowali siê doradcy, jeszcze zanim wydarzy³ siê nie- szczêœliwy wypadek z ambasadorem Barabelów. Niektórzy na- wet uwa¿ali, ¿e nie wypada³o jej korzystaæ z orê¿a, którym pos³ugiwa³ siê Palpatine. Zabranie Noghrich na wyprawê by³o zatem z jej strony wielkim ryzykiem. Ale ostrze¿enie g³osi³o: „Nie ufaj Ashgadowi”. Leia postanowi³a, ¿e mimo wszystko skorzysta z us³ug Nogh- rich, ale wezwie ich potajemnie, na krótko przed odlotem. Istnia³y ryzyka wiêksze ni¿ roz³am w ³onie rady. – Z technicznego punktu widzenia to jest ¿ywe cia³o – odpa- r³a po namyœle. – To s¹ syndroidy, Ezrakhu. Widzia³am, jak za-

24 trudniano je w pa³acach uciech na Hesperidium i Carosi. Sk³a- daj¹ siê z metalowych szkieletów, pokrytych warstw¹ synte- tycznego cia³a. Ich wewnêtrzne komputery nie dysponuj¹ du¿ymi mocami obliczeniowymi, tote¿ ruchami syndroidów kieruje jakaœ centralna jednostka steruj¹ca. Prawdopodobnie zosta³a umiesz- czona na pok³adzie statku Ashgada, poniewa¿ nie s³ysza³am o ¿ad- nym urz¹dzeniu technicznym, które umo¿liwia³oby przesy³anie tak skomplikowanych sygna³ów z samej Chorios. Leia zaplot³a rêce na piersi, a miêdzy wyrazistymi kreskami brwi pojawi³a siê cienka ciemna linia. – O ile mi wiadomo, s¹ nies³ychanie kosztowne – ci¹gnê³a. – A teraz, czy nie zechcia³byœ oddaæ mi przys³ugi i upewniæ siê, ¿e nasi goœcie rzeczywiœcie udali siê na pok³ad swojego statku? Noghri pochyli³ g³owê, ale mimo to Leia zauwa¿y³a, ¿e w oczach istoty pojawi³ siê b³ysk rozbawienia. – Gshkaath ju¿ siê tym zaj¹³, moja pani. Mo¿e owa wiadomoœæ, jak¹ otrzyma³am na krótko przed star- tem, sprawi³a, ¿e sta³am siê podejrzliwa – pomyœla³a Leia, krêc¹c g³ow¹. Stara³a siê nie ¿ywiæ tego uczucia wzglêdem nikogo, ale czasami nie mog³a na nie nic poradziæ. Szaroskóre istoty zaczê³y siê wycofywaæ. Usi³owa³y przeby- waæ zawsze z daleka od wyszkolonych w Akademii honorowych stra¿ników, mimo i¿ m³odzi ludzie zaliczali siê do nielicznego grona osób, które wiedzia³y o obecnoœci Noghrich na pok³adzie statku przywódczyni Nowej Republiki. Widz¹c, ¿e jej rozmówcy zamierzaj¹ odejœæ, Leia unios³a szybko rêkê. – A co z panem Dzymem? – zapyta³a. – Jak¹ opiniê macie na temat jego woni? Ezrakh przez chwilê siê waha³, zmarszczy³ czo³o, jakby za- stanawia³ siê nad odpowiedzi¹. PóŸniej istota wykona³a gest ozna- czaj¹cy przeczenie. – Jego woñ jest woni¹ cz³owieka, moja pani. Mimo to nie przypad³ mi do gustu. Szczególnie nie podoba³y mi siê jego oczy, ale pachnia³ jak inni ludzie. Leia kiwnê³a g³ow¹, trochê uspokojona i pocieszona. – Czy nie zechcia³byœ pójœæ ze mn¹? – zapyta³a. – I ty tak¿e, Marcopiusie? Uœmiechnê³a siê do jednego z m³odych adeptów Akademii. Wiedzia³a, ¿e to nie ich wina, i¿ myœliwi-zabójcy z Honoghru po- trafili poci¹æ potencjalnego skrytobójcê na plasterki, zanim któ-

25 rykolwiek cz³owiek – a zw³aszcza taki m³ody stra¿nik – zdo³a³by zdj¹æ z ramienia karabin blasterowy. ¯aden spoœród adeptów Akademii nie by³ tak¿e winien, ¿e Leia nie mog³a pozwoliæ sobie na niepotrzebne ryzyko, i¿ cokolwiek zagrozi jej w trakcie trwa- nia tej wyprawy. Mimo to przez ca³y czas podró¿y dok³ada³a sta- rañ, ¿eby s³u¿bê bezpoœrednio u jej boku pe³nili m³odzi ludzie, a nie Noghri. Równoczeœnie podkreœla³a w rozmowach z nimi, ¿e traktuje szaroskóre istoty jako rezerwê; jako ostatni¹ broñ na wypadek, gdyby zawiod³y wszystkie inne. Luke powiedzia³by, ¿e trudno by³oby przewidzieæ, która gru- pa mo¿e ocaliæ jej ¿ycie w sytuacji kryzysowej. Kiedy znalaz³a siê przed drzwiami szybu turbowindy, przy- cisnê³a guzik, ¿eby wezwaæ kabinê. Wesz³a do œrodka i zaczeka- ³a, a¿ to samo uczyni¹ obaj stra¿nicy, po czym wyda³a polecenie zjechania na poziom l¹dowiska dla wahad³owców.

26 R O Z D Z I A £ „Nie spotykaj siê z Ashgadem”. Luke Skywalker, który przebywa³ na jednym z ni¿szych pozio- mów „Borealisa”, gdzie mieœci³o siê l¹dowisko dla wahad³ow- ców, obraca³ w palcach arkusik flimsiplastu. By³ to niewieli, maj¹cy d³ugoœæ i szerokoœæ jakichœ dwóch pal- ców kawa³ek pó³przezroczystej folii, u¿ywanej do pakowania de- likatnych przedmiotów, ¿eby nie uleg³y uszkodzeniu podczas trans- portu. Zosta³ starannie, aczkolwiek nierówno oderwany od wiêkszego arkusza i wciœniêty do œrodka tandetnej pozytywki. S³o- wa ostrze¿enia napisano grafitowym znacznikiem, podobnym do tego, jakim wujek Luke’a oznacza³ znajdywane na terenie swojej farmy ska³y i przeznaczone na z³om kawa³ki metalu. Pozytywka wygrywa³a star¹ melodyjkê, a jej s³owa mówi³y o ukrywaj¹cej siê królowej i jej trzech czarodziejskich zwierzê- tach. Charakter pisma wskazywa³, ¿e ostrze¿enie napisa³a Callista. Nie ufaj mu ani nie obiecuj, ¿e spe³nisz jakiekol- wiek ¿¹danie, które mo¿e postawiæ. A przede wszyst- kim, nie wyprawiaj siê do systemu Meridiana. Callista Luke mia³ wra¿enie, ¿e jego serce obija siê o ¿ebra klatki pier- siowej miarowo niczym taran. Z trudem us³ysza³ ciche, nieœmia³e pikniêcie, jakie rozleg³o siê u jego boku. Odwróci³ g³owê i dostrzeg³ robota astronawiga-

27 cyjnego Artoo-Detoo, który wyjecha³ zza p³ata noœnego zmodyfi- kowanego myœliwca typu B. Maszyna przypomina³a wisz¹c¹ œcia- nê, piêtrz¹c¹ siê w k¹cie l¹dowiska dla wahad³owców na pozio- mie szóstym „Borealisa”. Tu¿ za bary³kowatym robotem sta³ niezwyk³y android protokolarny See-Threepio. Jego z³ocisty pan- cerz po³yskiwa³ w panuj¹cym na l¹dowisku pó³mroku. – Artoo uwa¿a, panie Luke’u, ¿e wszystkie systemy myœliw- ca s¹ sprawne, a maszyna gotowa do lotu – odezwa³ siê charakte- rystycznym gderliwym, afektowanym tenorem android. – Prawdê mówi¹c, by³bym jednak szczêœliwy, gdyby polecia³ pan wiêksz¹ jednostk¹; dysponuj¹c¹ bogatszymi zapasami tlenu. Luke kiwn¹³ machinalnie g³ow¹. – Dziêkujê ci, Threepio – powiedzia³. Mimo to ani przez chwilê nie przesta³ rozmyœlaæ o arkusiku flimsiplastu, którego nie wypuœci³ z palców, ani o ostrze¿eniu, na- pisanym staroœwieckim pisakiem wielkimi, równymi literami. Przypomina³ sobie chwile, jakie spêdzi³ na lodowej planecie Hoth. Pamiêta³, jak ostrze œwietlnego miecza Callisty sz³o w za- wody z niepewnym blaskiem s³oñca o to, które bardziej rozjaœni miejsce walki. Przypomina³ sobie zrujnowany bunkier Bazy Echo i b³ysk kryszta³ków lodu na br¹zowych w³osach dziewczyny. Kiedy walczy³ u jej boku, mia³ wra¿enie, ¿e mo¿e polegaæ na niej bar- dziej ni¿ na sile czy zrêcznoœci w³asnej rêki albo d³oni. Przeczu- wa³, w któr¹ stronê siê zwróci i co zrobi, ¿eby œnie¿ne potwory wpad³y prosto pod wyci¹gniêt¹ klingê jego broni. Razem ze wspomnieniami walki na œniegu nap³ynê³y wspomnienia ³agodnych woni nocy, spêdzonej na powierzchni Yavina Cztery. Oboje le¿eli wtedy przytuleni do siebie na góruj¹- cym nad d¿ungl¹ wzgórzu i liczyli gwiazdy. Callista wyjawi³a mu bardzo uroczyœcie, dlaczego to, co zrobi³a ona i dwójka innych uczniów Jedi przed trzydziestoma trzema laty, wydawa³o siê im takie logiczne. ¯yj¹c innym ¿yciem i dysponuj¹c innym cia³em, stara³a siê wówczas wywo³aæ wra¿enie, ¿e stara dryfuj¹ca stacja na Bespinie jest nawiedzana przez duchy. Usi³owa³a w ten spo- sób wprawiæ swojego mistrza Jedi w zak³opotanie, ale okaza³o siê póŸniej, ¿e, mimo wszystko, to nie by³ najlepszy pomys³. Luke czu³ ból w sercu, kiedy myœla³ o ukochanej. Têskni³ za ni¹. Potrzebowa³ jej. „Uœwiadomi³am sobie, ¿e nie mogê wróciæ do ciebie. Przepra- szam ciê, Luke’u”.

28 Oœlepiaj¹cy blask, bij¹cy od koszmarnego statku, „Niewi- dzialnego M³ota”, i wszystkie nadzieje zdradzieckiej pani admira³ Daali, zniweczone w p³omienistej katastrofie... I jego g³os, wykrzykuj¹cy imiê Callisty. „Muszê wyruszyæ na w³asn¹ odysejê”. Ciep³y, ch³opiêcy i ochryp³y g³os, zapewne cokolwiek znie- kszta³cony przez nagranie, i szare oczy, p³on¹ce w upiornym owalu jej twarzy. „Przepraszam ciê, Luke’u”. Na pok³adzie „Borealisa”, na którym mieœci³o siê l¹dowisko dla wahad³owców, panowa³a cisza, m¹cona jedynie przez szmer g³osów kilku stra¿ników. Mê¿czyŸni stali obok zabytkowego brygu klasy Seinar, którym Seti Ashgad przylecia³ ze „Œwiat³oœci Rozs¹d- ku”. Przewiesiwszy przez plecy ceremonialne srebrzystobia³e karabiny blasterowe, rozmawiali z posiwia³ym, starzej¹cym siê pilotem. Luke stwierdzi³, ¿e Ashgad przylecia³ jedynie w towa- rzystwie osobistego sekretarza, pilota i trzech syndroidów. Uspo- koi³ wiêc stra¿ników siostry, ¿e by³o wykluczone, aby na pok³a- dzie brygu klasy Seinar mog³o przebywaæ równoczeœnie wiêcej ni¿ szeœæ istot ludzkich albo cz³ekokszta³tnych. Takie jednostki – a zw³aszcza starsze modele typu H-10 – by³y powszechnie u¿y- wane jako œrodki transportu niewielkich grup pasa¿erów. W cza- sach m³odoœci, które mistrz Jedi spêdzi³ na Tatooine, rozebra³ na czêœci i z³o¿y³ wystarczaj¹co du¿o maszyn tego typu, ¿eby wie- dzieæ, ¿e nie zawiera³y pomieszczeñ na tyle du¿ych, by mo¿na by³o wepchn¹æ do nich Ranata, a tym bardziej istotê ludzk¹ czy kogoœ innego o rozmiarach cz³owieka. Statek sprawia³ wra¿enie nieŸle utrzymanego, ale powierzch- niê kad³uba szpeci³y ³aty, kratery po blasterowych strza³ach i ogniska zwyczajnej rdzy. Widocznie Seti Ashgad, który zgodnie z tym, co powiedzia³a Leia, nale¿a³ do najbogatszych mieszkañ- ców Nam Chorios, nie potrafi³ znaleŸæ w swoich hangarach ni- czego lepszego. Nic dziwnego, ¿e pragn¹³ po³¹czyæ si³y z Parti¹ Racjonalistów i w ten sposób d¹¿yæ do poprawy warunków ¿ycia na planecie. Luke ponownie obróci³ w palcach arkusik flimsiplastu. Pozytywka, która by³a tanim i pomys³owym urz¹dzeniem mechanicznym, nie zawieraj¹cym ¿adnych nikroprocesorów, zo- sta³a wys³ana z Antrakenu. Mimo to Skywalker postanowi³ doko- naæ analizy widmowej dziwnego krystalicznego py³u, jaki zauwa-

29 ¿y³ pod g³ówkami nitów mocuj¹cych panel, w którym umieszczono flimsiplast z ostrze¿eniem. Analiza wykaza³a, ¿e urz¹dzenie z³o- ¿ono na Nam Chorios. A zatem Callista znajdowa³a siê na Nam Chorios. Albo przebywa³a na niej, kiedy wysy³a³a tê wiadomoœæ. Ma³y robot zaœwiergota³ ponownie, tym razem ciszej ni¿ po- przednio. Artoo-Detoo by³ jedynym automatem, który chyba umia³ wyczuwaæ nastrój istot ludzkich. Prawdê mówi¹c, po pewnym cza- sie wyczu³by to i See-Threepio, gdyby problem przedstawiæ w po- staci ci¹gu binarnych sygna³ów i przes³aæ, wykorzystuj¹c pe³n¹ moc, tak by mog³y je odebraæ jego czujniki. Protokolarny android wzbudzi³by w sobie wówczas i wyrazi³by wspó³czucie... ale Ar- too po prostu to wiedzia³ . Luke westchn¹³ i pog³aska³ wierzch kopu³ki ma³ego robota, zupe³nie jakby g³adzi³ ³eb pittina. Przez otwarte wrota l¹dowiska dla wahad³owców, chronione przez szczêki magnetycznego pola, popatrzy³ na fioletowo-bia³¹ plamkê s³oñca planety Nam Chorios. B³yszcza³a na tle mroków przestworzy, usianych iskierkami gwiazd, wstêgami mg³awic i ³awicami galaktycznego py³u. W tym wszystkim musia³a siê kryæ jakaœ tajemnica. Nawet z tak du¿ej odleg³oœci Luke wyczuwa³ dziwne mrowienie Mocy. Nie wiedzia³ tylko, co mog³o byæ jego przyczyn¹. „Nie spotykaj siê z Ashgadem”. „Nie wyprawiaj siê do sektora Meridiana”. – Czy mogê jeszcze w czymœ pomóc, panie Luke’u? W g³osie Threepia wyczuwa³o siê brak zaufania we w³asne umiejêtnoœci. Skywalker uœmiechn¹³ siê z przymusem i pokrêci³ g³ow¹. – Nie, dziêkujê. – Mój wewnêtrzny chronometr wskazuje, ¿e w tej chwili spot- kanie jej ekscelencji z panem Ashgadem powinno dobiegaæ koñ- ca – ci¹gn¹³ z³ocisty android. – Wymagane przez protokó³ grzecz- noœciowe czynnoœci koñcowe zajmuj¹ przeciêtnie dwadzieœcia minut, a pan oœwiadczyl, ¿e chce opuœciæ pok³ad „Borealisa”, za- nim pan Ashgad powróci na l¹dowisko dla wahad³owców. Luke zerkn¹³ na chronometr wisz¹cy na œcianie hangaru. Uczy- ni³tomachinalnie:dobrzewiedzia³,¿ewewnêtrznyczasomierzThre- epia odmierza up³yw czasu z dok³adnoœci¹ dwóch albo trzech im- pulsów zegara atomowego. – Masz racjê. Dziêkujê ci – powiedzia³. – I tobie te¿, Artoo.

30 – ¯yczê powodzenia, panie Luke’u – rzek³ Threepio. Przez chwilê siê waha³, po czym doda³: – Je¿eli uwzglêdni siê fakt, ¿e szacunkowa liczba ¿yj¹cych na Nam Chorios ludzi nie przekracza miliona, a na planecie nie stwierdzono obecnoœci ¿adnych inteli- gentnych tubylców, szanse odnalezienia pani Callisty w ci¹gu standardowego roku s¹ bardzo bliskie siedemnastu procent. Luke ponownie uczyni³ wysi³ek, by siê uœmiechn¹æ. – Dziêkujꠖ powiedzia³ cicho. Siedemnaœcie procent w ci¹gu roku – to wcale nie najgorzej, przynajmniej nie wówczas, kiedy wziê³o siê pod uwagê, jak o- gromne rozmiary mia³a sama tylko poznana czêœæ galaktyki. A przecie¿ zaledwie rok up³yn¹³ od chwili, kiedy p³on¹cy kad³ub „Niewidzialnego M³ota” pogr¹¿y³ siê w warstwach atmosfery ota- czaj¹cej powierzchniê Yavina Cztery. Dobrze chocia¿, ¿e uda³o mu siê ograniczyæ zasiêg poszuki- wañ do jednej planety. O ile Callista nadal na niej przebywa³a. Ale dlaczego w³aœnie Nam Chorios? Luke odwraca³ siê w stronê drabinki wiod¹cej do w³azu myœ- liwca typu B, kiedy otworzy³y siê g³ówne drzwi wyjœciowe han- garu i na l¹dowisku pojawi³a siê siostra Luke’a. W pó³mroku po- ³yskiwa³y z³ociste czubki jej butów, a aksamitna rubinowa tkanina wspania³ej ceremonialnej szaty os³ania³a j¹ i falowa³a przy ka¿- dym kroku niczym skrzyd³a thranty. M³ody kadet, adept akade- mii, który nie odstêpowa³ Leii ani na krok i tu¿ za ni¹ wszed³ na p³ytê l¹dowiska, znieruchomia³ obok drzwi, ale nie przestawa³ obserwowaæ przywódczyni Nowej Republiki. Kiedy Luke wyci¹- gn¹³ rêkê na powitanie, dostrzeg³ Noghriego Ezrakha, niemal nie- widocznego w panuj¹cym pó³mroku. – I co, czy wyci¹gn¹³ jonowe dzia³o i próbowa³ ciê zamordo- waæ? – zapyta³. Leia wyszczerzy³a zêby, ale jej uœmiech wypad³ blado i nie- mal natychmiast znikn¹³, kiedy pokrêci³a g³ow¹. – W tym wszystkim jest coœ... – zaczê³a. – Sama nie wiem, co takiego. Mo¿e to, ¿e Ashgad wygl¹da dok³adnie tak samo jak jego ojciecnahologramach,którekiedyœogl¹da³am.Wspó³czujêmui ro- zumiem jego k³opoty... jego i Przybyszów mieszkaj¹cych na tej pla- necie. Ale ta sprawa nie podlega naszej jurysdykcji. – Zerknê³a na wahad³owy bryg i natychmiast spojrza³a po raz drugi, tym razem o wiele d³u¿ej i uwa¿niej. – Przylecia³ czymœ takim?

31 – Nie ¿artowa³, kiedy mówi³ o tych stanowiskach artylerii. – Luke gestem pokaza³ spory krater widniej¹cy na boku kad³uba brygu. – Myœliwiec typu B powinien byæ chyba wystarczaj¹co ma³¹ jednostk¹, by nie pojawi³ siê na ekranach urz¹dzeñ celowniczych. Na chwilê zapad³a niezrêczna cisza. ¯adne nie wiedzia³o, co powiedzieæ. Pragn¹c j¹ przerwaæ, Luke siêgn¹³ do kieszeni kombinezonu i wyj¹³ arkusik z ostrze¿eniem, które otrzyma³ od Callisty. – Bêdzie ci do czegoœ potrzebny? – zapyta³. – Chcesz pod- daæ go jeszcze jakimœ analizom? – Nie. – Leia po³o¿y³a d³onie na ramionach brata i musnê³a wargami jego policzek. – Wydobyliœmy z niego wszystko, co mogliœmy. Kiedy wyl¹dujesz na powierzchni, mo¿e powie ci coœ na temat tego, gdzie szukaæ Callisty. Ponownie zapad³a krótka cisza. – Musi do mnie powróci栖 odezwa³ siê w koñcu mistrz Jedi. – Je¿eli zechce przebywaæ na terenie mojej akademii, bêdzie mia³a wiêksz¹ szansê odzyskania umiejêtnoœci ni¿ mia³aby, gdyby by³a zdana tylko na w³asne si³y. Dysponujemy wszystkimi istniej¹cy- mi nagraniami i rejestrami, a oprócz nich œrodkami dydaktyczny- mi, które znalaz³aœ na Belsavis. Uwa¿am, ¿e w g³êbi jej cia³a musz¹ kryæ siê umiejêtnoœci, jakimi dysponuj¹ rycerze Jedi. Mia- ³a je Cray, a przecie¿ umys³ Callisty z³¹czy³ siê z cia³em osoby tak¿e umiej¹cej w³adaæ Moc¹. Akademia Jedi jej potrzebuje. Leia milcza³a. – Ja jej potrzebujê. – Odnajdziesz j¹. – Leia wyci¹gnê³a rêce, pragn¹c natchn¹æ Luke’a pewnoœci¹, której sama nie mia³a. Jeszcze nigdy nie wi- dzia³a, ¿eby jej brat by³ taki szczêœliwy jak wówczas, kiedy spê- dza³ czas w towarzystwie tej osobliwej, wra¿liwej i cichej m³odej damy. U boku osoby w³adaj¹cej Moc¹, która wcieliwszy siê w inn¹ kobietê, zosta³a pozbawiona dawnych umiejêtnoœci. W towarzyst- wie osoby, która sta³a siê najpierw duchem, a póŸniej znów o¿y³a. Kiedy jednak przebywa³a z Callist¹ na Belsavis, uœwiadomi³a sobie,¿ezdolnoœcipos³ugiwaniasiêi w³adaniaMoc¹,jakimidyspo- nowa³a dawniej jej towarzyszka, nie odziedziczy³o cia³o, które prze- kaza³a jej w darze doktor Cray Mingla. Obserwowa³a, jak m³od¹ kobietêogarniasmutek,frustracjai stopniowonarastaj¹cacorazwiêk- sza rozpacz. Rozmawia³a z ni¹ na tematy, których ani jedna, ani dru- ganiemog³abyporuszyæw rozmowiez LukiemSkywalkerem.