conan70

  • Dokumenty315
  • Odsłony12 117
  • Obserwuję4
  • Rozmiar dokumentów332.1 MB
  • Ilość pobrań9 236

Luceno James - Sokół Millenium

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :829.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

conan70
EBooki
Gwiezdne wojny

Luceno James - Sokół Millenium.pdf

conan70 EBooki Gwiezdne wojny 142. Luceno James - Sokół Millenium
Użytkownik conan70 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 187 stron)

WPROWADZENIE Kiedy Han spojrzał na niego po raz pierwszy, stojąc razem z Landem na jednej z permabetonowych platform lądowniczych na Nar Shaddaa - a było to parę lat przed tym, jak przyłączył się do Sojuszu Rebeliantów - zobaczył w tym starym, zdezelowanym frachtowcu nie tylko to, czym wówczas był, ale też wszystko, czym mógł się kiedyś stać. Wpatrywał się w statek jak zadurzony młokos - z wytrzeszczonymi oczami i otwartymi ustami. Po chwili spróbował wziąć się w garść, żeby Lando nie odgadł jego myśli. Udawał, że widzi przed sobą jedynie kupę złomu. Jednak Lando nie był głupi i szybko przejrzał Hana. Jako jeden z najlepszych hazardzistów po tej stronie Coruscant potrafił rozpoznać blef. - Jest szybki - oznajmił z błyskiem w oku. Han w to nie wątpił. Już wtedy Landowi można było zazdrościć wszystkiego, co miał, poczynając od wyjątkowej przychylności losu. Ale szczęście nie miało z tym nic wspólnego. Lando po prostu nie zasługiwał na ten statek. Ledwie sobie radził z prowadzeniem ślizgacza, nie mówiąc o frachtowcu rozwijającym prędkość światła, który powinno obsługiwać dwóch zdolnych pilotów. On nie był go wart i tyle. Han nigdy nie uważał się za człowieka pazernego, ale nagle zapragnął tego statku bardziej, niż pragnął czegokolwiek w życiu. Po tylu latach niewoli i tułaczki, niebezpieczeństw i zawiedzionych nadziei, wzlotów i upadków w miłości i w Akademii, podstępów, których równie często był ofiarą co autorem... chyba dostrzegł w tym statku szansę na stabilizację. Okrążając go niczym planeta gwiazdę, żywił dość złowieszcze zamiary. Stary frachtowiec przyciągał go do siebie, tak jak bez wątpienia przyciągał tych wszystkich, którzy go kiedyś pilotowali i zostawili swoje ślady na kadłubie YT, jego szczękach i nierównej powierzchni. Han wciągnął w nozdrza zapach statku. Im uważniej się przyglądał, tym więcej dostrzegał śladów prób uchronienia frachtowca przed niszczącym wpływem czasu i lotów kosmicznych. Wyklepane wgniecenia, szczeliny wypełnione epoksatalem, farba rozsmarowana byle jak na osmalonych miejscach. Części zamienne przymocowane za pomocą nieodpowiednich złączy lub niezbyt profesjonalnych spawów. Statek był pokryty rdzą, obandażowany pasami durastali i brudny od wyciekających smarów. Widać było, że dużo przeszedł, zanim Lando wygrał go w sabaka. Ale komu lub czemu przedtem służył, Han nie miał pojęcia. Przestępcom, przemytnikom, piratom, najemnikom...? Z pewnością im wszystkim i wielu innym. Kiedy Lando odpalił statek do przeglądu, serce Hana zabiło szybciej. A już po chwili, kiedy siedział za sterami, delektując się brzmieniem silników podświetlnych, kiedy wziął go na próbny lot i omal nie wystraszył Landa na śmierć, zrozumiał, że ten statek jest mu przeznaczony. Postanowił, że namówi Huttów, żeby mu go kupili... albo go ukradnie, jeśli będzie musiał. Doda wojskową antenę i wymieni lekkie działka laserowe na poczwórne. Umieści w kadłubie wysuwany wielostrzałowy blaster dla zapewnienia osłony ogniowej podczas ucieczki. Zainstaluje parę wyrzutni pocisków udarowych pomiędzy kanciastymi wypustkami dziobu... Ani razu nie przyszło mu do głowy, że wygra go od Landa. Ani tym bardziej, że Lando przegra go przez blef. Pilotowanie zmodyfikowanego sorosuuba, który razem z Chewiem wynajmowali od Landa, tylko podsycało pragnienie Hana posiadania tego statku. Wyobrażał sobie jego początki i przygody, jakie przeżył. Co najciekawsze jednak, od początku był nim tak zauroczony, że nigdy nie spytał Landa, kiedy i w jakich okolicznościach statek otrzymał nazwę „Sokół Millenium". ROZDZIAŁ 1 Orbitalny zakład montażowy 7, Corellian Engineering Corporation, 60 lat przed bitwą o Yavina

Pod koniec swojej zmiany Soły Kantt błądził leniwie wzrokiem między umieszczonym na ścianie chronometrem a wiadomościami HoloNetu. Remis we wczorajszym meczu wstrząsopiłki pomiędzy Kuatem a Commenorem, spory wśród jakiegoś wędrownego ludu znanego jako Mandalorianie. Kantt był tyczkowatym człowiekiem; miał rodzinę na Korelii i dziesięcioletnie doświadczenie na stanowisku. Splótł dłonie za głową, a nogi założył jedna na drugą i oparł na konsolecie, która stanowiła jego prywatne królestwo w zakładzie orbitalnym numer 7 CEC. Na kolanach położył otwarty holozin, a w uchwycie na napoje przy jego fotelu stał do połowy pełny pojemnik z zimnym kafem i dwa puste. Za transpastalową szybą, która wieńczyła rozświetlony pulpit kontrolny, przesuwał się nieprzerwany strumień frachtowców YT-1300 prosto z linii montażowej, jeszcze nawet niepomalowanych; były prowadzone przez gromadę boi naprowadzających, które podlegały cybernetycznemu nadzorcy zakładu. Długi na trzydzieści pięć metrów i mieszczący sto ton ładunku YT produkowany był od niespełna standardowego roku, jednak już zdążył zdobyć ogromną popularność. Zaprojektowany z pomocą Narro Sienara, właściciela jednego z głównych konkurentów CEC w przemyśle stoczniowym, frachtowiec reklamowano jako niedrogą i łatwo modyfikowalną alternatywę dla niezawodnych statków serii YG. O ile większość modeli z asortymentuCEC uważano za dość toporne, YT-1300 miał pewien funkcjonalny sznyt. Wyróżniał go trzon o kształcie spodka, do którego można było zamontować różne elementy, włączając w to wysuniętą kabinę i rozmaite zestawy sensorów. Fabrycznie statek był wyposażony w parę wypustek dziobowych, które wydłużały konstrukcję kadłuba, oraz w elektroniczny mózg nowej generacji, sterujący potężnymi silnikami podświetlnymi i hipernapędem. Kantt stracił rachubę, ile YT przejechało przed nim od chwili, gdy wymienił spojrzenia z czytnikiem siatkówki osiem godzin wcześniej, jednak liczba musiała być dwa razy wyższa niż w zeszłym miesiącu. Statek sprzedawał się tak dobrze, że produkcja nie nadążała za popytem. Kantt opuścił nogi na podłogę, wyciągnął ręce nad głowę i właśnie się szykował do długiego ziewnięcia, kiedy rozległ się przenikliwy dźwięk alarmu. Mężczyzna błyskawicznie się rozbudził i omiótł przekrwionymi oczami liczne monitory. Do pomieszczenia wbiegł młody technolog w jaskrawym kombinezonie i słuchawkach komunikatora na głowie. - Zawór bezpieczeństwa na jednym z droidów paliwowych! Kantt poderwał się na równe nogi i nachylił nad konsoletą, aby mieć lepszy widok na sznur statków. Po jednej stronie zobaczył skąpany w jasnym blasku reflektorów YT; do jego wlotu paliwa na bakburcie wciąż był przyczepiony droid tankujący, podczas gdy na całej długości korytarza zerowej grawitacji identyczne roboty odłączyły się już od pozostałych frachtowców. Kantt odwrócił się gwałtownie. - Wyłącz droida! Stojący na palcach przy wysokim pulpicie kontrolnym technolog pokręcił ogoloną głową. - Nie reaguje. - Przełącz na sterowanie ręczne, Bon! - Nic z tego. Kantt odwrócił się z powrotem w stronę transpastalowej szyby. Robot się nie poruszył i prawdopodobnie w dalszym ciągu pompował paliwo do zbiornika YT 492727ZED. Paliwo, które napędzało frachtowce do oszałamiających niekiedy prędkości, stanowiło rodzaj płynnego metalu i wywoływało kontrowersje od chwili powstania prototypu statku. Niewiele brakowało, a spowodowałoby wycofanie z produkcji całej linii. Kantt spojrzał na monitory i wskaźniki na konsolecie. - Ogniwa paliwowe się przegrzewają. Jeśli nie odłączymy tego droida, zanim...

- Powinien się już odłączać! Kantt przycisnął twarz do chłodnej szyby. - Odczepił się! Ale ten YT i tak się zagrzeje! - Odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi, innych niż te, przez które wszedł Bon. - Chodź. Przebiegli przez dwa stanowiska obserwacyjne, by znaleźć się w dziale przechowywania danych. Gdy tylko tam wpadli, Kantt zrozumiał, że sytuacja zmieniła się ze złej w jeszcze gorszą. Zgromadzeni przy iluminatorze Drallowie, którzy tworzyli personel działu, podskakiwali i gorączkowo trajkotali między sobą pomimo prób zaprowadzenia porządku przez księżnę klanu. Kantt utorował sobie drogę pośród tłumu małych, włochatych istot, żeby wyjrzeć na zewnątrz. Sprawy wyglądały gorzej, niż się spodziewał. YT dotarł właśnie do strefy testowej dla silników hamujących i dysz manewrowych - i wyskoczył z szeregu, roztrącając tuzin albo więcej droidów grawitacyjnych, odpowiedzialnych za utrzymanie porządku. Na oczach Kantta trzy kolejne frachtowce wymknęły się spod kontroli. Statek, który był sprawcą całego zamieszania, zahaczył o rufę jednego z nich, wprawiając go w ruch wirowy. Obracający się statek zrobił to samo z jednostką, która znajdowała się przed nim, tylko w odwrotną stronę. Oba statki wykonały pełny obrót, sczepiły się dziobami i tak złączone wpadły na zakrzywiony moduł stanowiska obserwacyjnego po przeciwnej stronie korytarza. Bardzo ożywiony YT szarpnął w lewo, potem w prawo, wyrwał się z rzędu statków, po czym zanurkował pod nim. Kantt zorientował się, że jego plany powrotu na Korelię na obiad spaliły na panewce. Będzie miał szczęście, jeśli uda mu się wrócić do domu na weekend. Razem z technologiem zostawili Drallów, sprzeczających się o to, jak zbilansować straty finansowe, i wpadli do następnego pomieszczenia, gdzie składająca się w większości z ludzi grupa kierowników średniego szczebla była bliska histerii. Jak na komendę obejrzeli się na nowo przybyłych w nadziei na choćby strzępek dobrych wiadomości. - Zespół droidów jest już w drodze - poinformował Bon. — Nie ma problemu. ; Kantt zerknął spode łba na technologa, po czym odwrócił się w stronę kierowników. - Słyszeliście? Nie ma problemu. Czerwony na twarzy mężczyzna z rękawami podwiniętymi do łokci spiorunował go wzrokiem. - Tak myślisz? - wyciągnął rękę, wskazując na iluminator. - To zobacz sam. Kantt ani drgnął, więc dwóch innych chwyciło go i pociągnęło do przodu. Zespół droidów faktycznie przybył już na miejsce - cztery roboty firmy Cybot Galactica wyciągały swoje zaciskowe kończyny w kierunku wierzgającego YT, próbując dostać się do pokrywy silników, jednak frachtowiec udaremniał wszelkie ich starania. I chociaż cała linia została niedawno wyłączona, tuzin; identycznych jednostek, zbitych w bezładną stertę, krążył spory kawałek za 4927272ZED, w miejscu, gdzie niektóre z boi naprowadzających zakończyły swój lot. Co gorsza, po tej serii karamboli kilkanaście droidów paliwowych odłączyło się od swoich frachtowców i dwa z nich zmierzały teraz prosto na siebie. Kantt zacisnął powieki, ale dziki błysk, który zaatakował jego oczy, pozwolił mu się domyślić, co się stało - jeden, a może oba roboty eksplodowały. Resztę dopowiedziało staccato kropli płynnego metalu i kawałków stopu, które zaczęły bombardować transpastalową taflę. Na wszystkich stanowiskach obserwacyjnych zawyły alarmy, a z półokrągłych konstrukcji tworzących korytarz trysnęły strumienie piany przeciwpożarowej. Rozległ się zbiorowy jęk rozpaczy, a Kantt oczami duszy zobaczył, jak wyparowuje jego premia. Razem z nią uleciały kolczyki na urodziny dla jego żony, konsola do gier dla syna, wakacje na Sakorii, które planowali, oraz skrzynka piwa gizerskiego, którą miał dostarczyć na imprezę z okazji finału wstrząsopiłki.

Kiedy otworzył oczy, przez chwilę myślał, że koszmar się skończył - że na przykład eksplozja zmieniła YT w zwęglone szczątki. Jednak statek nie tylko uniknął ognia, ale nawet zdołał przebić się przez panujący chaos i zbliżał się szybko do stanowiska testowania silników podświetlnych. Kantt potrząsnął głową, żeby otrzeźwieć, i walnął dłonią w guzik komunikatora na konsolecie. - Potrzebna żywa ekipa w korytarzu czwartym, stanowisko testowania silników podświetlnych. Szybko! Oparł drugą rękę na konsolecie i, wstrzymując oddech, pochylił się do przodu. Od razu zobaczył, jak z hangaru na końcu korytarza wyłaniają się sanie ekipy ratunkowej. Wyglądające jak silnik zwieńczony klatkąz pionowych i poziomych prętów sanie wiozły sześciu ludzi w hermetycznych skafandrach i hełmach. Wszyscy byli wyposażeni w plecaki rakietowe, a także rozmaite palniki, hydroklucze i detonatory, które zwisały z ich pasków niczym broń. Kantt miał w ekipie kolegę, który, tak jak i reszta, tylko czekał na jakieś kryzysowe sytuacje. Jednak znarowiony statek to było coś zupełnie nowego. Początkowo wyglądało na to, że pilot sań ma równie wielkie problemy z nadążaniem za manewrami YT co przedtem roboty. Gwałtowne zwroty i szarpnięcia frachtowca wynikały wyłącznie z nieregularnych zrywów silników manewrowych, jednak chwilami sprawiały wrażenie przemyślanych, wręcz natchnionych. Tak jakby statek wykonywał manewry wymijające lub próbował dotrzeć na stanowisko testowania silników podświetlnych przed innymi. Kantta opanowały złowieszcze myśli: co mogłoby się stać, gdyby nie udało się zatrzymać statku? Czy YT spaliłby się na popiół? A może by wybuchł, zabierając ze sobą cały korytarz? Albo zrobił wyłom w ścianie zakładu i poleciał ku gwiazdom? Wkrótce jednak pilot sań odnalazł właściwy rytm i zdołał ustawić swój rachityczny pojazd obok YT. Członkowie ekipy przeskoczyli z sań na frachtowiec, czepiając się jego kadłuba za pomocą docisków magnetycznych i przyssawek. Postawiony na rufie niczym jakiś nieokiełznany acklay, YT nie rezygnował z prób zrzucenia intruzów. Na szczęście dzięki uporczywym wysiłkom jeden z nich zdołał dostać się do włazu na wierzchu kadłuba i znikł wewnątrz statku. Na ten widok kierownicy radośnie zakrzyknęli, a Kantt modlił się, żeby ich radość nie okazała się przedwczesna. Dopiero kiedy statek się uspokoił, zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech. Wypuścił powietrze z głośnym, przeciągłym świstem, ocierając rękawem pot z czoła. Owacje zastąpiło poklepywanie po plecach i gorączkowe dyskusje, jak na nowo uruchomić linię. Listy oczekujących na YT wydłużały się z każdym dniem, trzeba więc było przyspieszyć produkcję. Spodziewali się, że urlopy zostaną anulowane, a praca w nadgodzinach stanie się wkrótce normą. Kantt i Bon wrócili na swoje stanowiska. - Zrodzony z ognia - mruknął technolog, kiedy przechodzili przez pomieszczenie zajmowane przez Drallów. - No, ten YT —? dodał, widząc pytające spojrzenie Kantta. - Narodziny bohatera. Widziałeś kiedyś coś takiego? Kantt zrobił kpiącą minę. - To frachtowiec, Bon. Jeden ze stu milionów. Bon się uśmiechnął. - Jak dla mnie, to raczej jeden na sto milionów. ROZDZIAŁ 2 Coruscant, w czasie bitwy o Coruscant, 19 lat przed bitwą o Yavina - Jak tu nie kochać tego statku? - powiedział Reeze. - Zna się na swojej robocie, prawda?

Jadak wepchnął się frachtowcem pomiędzy koreliański transportowiec a statek pasażerski konsorcjum Santhe/Siena. Potem przechylił YT 492727ZED na bok, żeby przecisnąć się obok transportowca i przesuwać dalej na czoło kolumny. Reeze wyciszył głośniki w kabinie, żeby nie słyszeć przekleństw rzucanych pod ich adresem przez pilotów i nawigatorów. - Może dadzą go nam na własność po tym rejsie. - Oby - wyraził nadzieję Jadak. - Dziesięć lat nadstawiania karku, Tobb. Powinien być taki przepis. - Powinien być, ale nie ma. Zresztą ja tylko próbuję pomóc utrzymać galaktykę na właściwym torze. A ty jaką masz wymówkę? - Tak jak ci powiedziałem, chcę, żeby ten statek był nasz. Obaj piloci byli ludźmi. Jadak, nieco wyższy i dwadzieścia lat młodszy, miał jaśniejszą karnację i krótko przyciętą bródkę, która podkreślała jego kwadratową szczękę. Reeze miał przyprószone siwizną skronie, ale też bystry wzrok i ciało atlety. Korek był ostatnią rzeczą, jakiej spodziewali się nad Coruscant, jednak atak Separatystów na galaktyczną stolicę nastąpił tak nieoczekiwanie, że prawie wszystkie zmierzające w jej stronę statki w nim utknęły. Niektórzy zdążyli jeszcze usłyszeć na HoloNecie informację o porwaniu kanclerza Palpatine'a i zobaczyć powrót republikańskich krążowników, które tworzyły Flotę Otwartego Kręgu, do normalnej przestrzeni. Razem z krążownikami z macierzystej floty ogromne okręty klasy Venator zdołały ograniczyć strefę walk do górnych poziomów atmosfery Coruscant. Nielicznym tylko wprawnym pilotom udało się wydostać z bitewnej zawieruchy i wskoczyć z powrotem w nadprzestrzeń. Dziesiątki tysięcy innych statków - wszelkich rozmiarów, marek i przeznaczenia - sterczały wciąż unieruchomione. Czekały, aż bitwa zakończy się w taki czy inny sposób, żeby mogły wylądować na Coruscant lub odlecieć ku Zewnętrznym Rubieżom. - Nawet gdyby nam go sprezentowali - ciągnął Jadak - to jak zarobilibyśmy na jego utrzymanie? - Tak jak do tej pory. Tyle że w sektorze prywatnym. - Intratne zajęcie? - Wystarczy mi zwykłe zajęcie. Nie jestem taki wybredny jak ty. Jadak zmarszczył brwi. - Znałem wielu przemytników. Ich życie nie jest wcale usłane różami. Reeze parsknął śmiechem. - Nasze też nie. Jadak ustawił YT w miejscu, z którego widzieli walki jak na dłoni. Przypominało to bardziej jatkę niż skoordynowaną bitwę. Ogromne okręty ścierały się ze sobą, plując szkarłatnymi promieniami zagłady, a wokół nich w pozornym chaosie krążyły eskadry ARC-170, droidów myśliwców typu Tri i sępów. Tło batalii stanowiła rozświetlona Coruscant, której miejski krajobraz uległ spustoszeniu w miejscach, gdzie zostały naruszone pola ochronne lub spadły zestrzelone statki. Republika walczyła o życie; Konfederacja Niezależnych Systemów hrabiego Dooku nie miała do stracenia nic poza generałem cyborgiem i armią robotów. Reeze aż zagwizdał z wrażenia. - To koniec cywilizacji, jaką znamy, a my mamy miejsce w pierwszym rzędzie. - Wątpię. Ale tym bardziej powinniśmy dostarczyć nasz ładunek. - Tak mówisz? - Reeze wyjrzał przez okrągły iluminator YT. - Możemy mieć problem z wylądowaniem w jednym kawałku. A raczej całą furę problemów... i wszystkie można stre ścić w dwóch słowach: „działka laserowe". Jadak obrócił się w fotelu. - Nie możemy się spóźnić, Reeze. Mówili, że to ważne, pa miętasz?

Reeze pokiwał posępnie głową. - „Pamięć" jest tu kluczowym słowem. Na przykład w „świętej pamięci Reeze Duurmun". - Powiem wszystkim, że zginąłeś bohaterską śmiercią. - Uważasz, że ty przeżyjesz? - Reeze popatrzył na przyjacie la, po czym się roześmiał. - No tak, pewnie tak. Jadak odwrócił się w stronę iluminatora. - Zobacz, czy coś złapiesz na kanale taktycznym. Reeze nałożył słuchawki na uszy i wstukał zakodowane hasło na konsolecie łączności. Przez chwilę przysłuchiwał się rozmo wom, a potem wyciągnął szyję, żeby przyjrzeć się czemuś na sterburcie, i wywołał nowy widok bitwy na jednym z monitorów na tablicy przyrządów. Postukał palcem w ekran, wskazując nim ikonę dużego krążownika z pokładem obserwacyjnym na rufie z wysuwanym mostkiem. Jadak odczytał dane alfanumeryczne pod ikoną. - Na co patrzę? - To „Niewidzialna Ręka". - Okręt flagowy generała Grievousa. - To tam przetrzymywali Palpatine'a. - Przetrzymywali? - Jedi go uwolnili. Kenobi i Skywalker. Ale wszyscy trzej są cały czas na pokładzie. Jadak obrócił YT, żeby mieć lepszy widok. W oddali republikański krążownik walił w śródokręcie „Niewidzialnej Ręki", w miejsce, gdzie jej podłużny dziób łączył się z bulwiastą częścią rufową. Mógł to być odwet za szkody, jakie republikańskiemu statkowi wyrządziły działa „Niewidzialnej Ręki". Jadak zerknął na monitor. - Najwyraźniej kapitan „Guarlary" nie słyszał, że na pokładzie jest kanclerz. - Może z powodu zagłuszania sygnału. Albo po prostu go to nie obchodzi. Jadak zmarszczył brwi. - Śmierć Palpatine'a spowodowałaby równie dużo problemów, co rozwiązała. Przez parę chwil dwaj mężczyźni obserwowali w milczeniu, jak „Guarlara" prowadzi ciągły ostrzał z dział laserowych. Powodowało to potężne wyrwy w kadłubie okrętu flagowego Separatystów i wywoływało ogniste eksplozje, które pokrywały „Niewidzialną Rękę" od dziobu po rufę. Jadak nie wierzył, żeby cybernetyczny Grievous mógł przeżyć ten atak, nie mówiąc o Palpatinie i jego wybawcach - nawet jeśli mieli po swojej stronie Moc. Kiedy okręt nie mógł już więcej znieść, przechylił się, a następnie uległ grawitacji i zaczął powoli schodzić w głąb atmosfery Coruscant. - Spada - zauważył Jadak. - I już się rozsypuje. Dwa do jednego, że nie doleci nawet do połowy drogi. - Stoi. Z jedną ręką zaciśniętą na drążku sterowniczym Jadak przekręcił kompensator inercyjny i skierował YT do przodu. Nikt nie próbował ich powstrzymać przed rzuceniem się w oko cyklonu. Jeśli byli zdecydowani dołączyć do listy ofiar wojennych, to ich sprawa. - Moglibyśmy przynajmniej poszukać jakiejś innej drogi - powiedział Reeze, ściskając jedną ręką poręcz fotela. Jadak pokręcił głową. - Separańcy zablokowali całą planetę. To nasza jedyna szansa: usiąść na ogonie „Niewidzialnej Ręki".

Reeze spojrzał na Jadaka. - Lecimy za nią w dół? - Powiedzmy, że w głąb. Reeze pokiwał głową. - W głąb może być. - Nawet jeśli to oznacza przegrany zakład? - Nawet. Jeśli mieli dotrzeć śladem „Niewidzialnej Ręki" na powierzchnię, to najpierw musieli ją dogonić. To oznaczało lawirowani między niezliczonymi fregatami i kanonierkami, które właziły im w drogę, wymykanie się myśliwcom, które wciąż wysypywały się z brzuchów wyprodukowanych w KDY transportowców albo z zaokrąglonych ramion neimoidiańskich kolosów typu L crehulk, oraz unikanie turbolaserowego ognia, który przecinał przestrzeń. Nawet jednak przez chwilę nie wątpili, że YT sprosta zadaniu. Statek nigdy dotąd ich nie zawiódł i nie było powodu sądzić, by teraz miało być inaczej. YT, którego przynależność pozostawała dla mijanych okrętów niewiadomą, stał się potencjalnym celem dla obu stron. Sami pozbawieni uzbrojenia, Jadak i Reeze musieli polegać na wyjątkowej szybkości frachtowca i jego niemal nadnaturalnej sprawności. Wyciskając ze statku tyle, ile się dało, przemykali przez kłębowiska walczących maszyn, wykonując skręty i zwroty właściwe raczej myśliwcom przechwytującym Je niż czterdziestoletnim frachtowcom - nawet tak podrasowanym i zmodyfikowanym jak ten YT. Moc, której nie zużywały silniki podświetlne, przydawała się polom ochronnym, wystawiany na próbę przez każdą wiązkę, jaką przyjmował na siebie statek. Wypadli zza jednego z popękanych zwierciadeł orbitalnych Coruscant i rzucili się w ślad za płonącym kadłubem flagowego okrętu Separatystów, którego tępo zakończony dziób skłonił się w stronę Coruscant w geście kapitulacji, a rozpalone do czerwoności fragmenty opancerzenia odpadały niczym łuski zrzucającego skórę węża. - Krążownik wypuścił kapsuły ratunkowe - zauważył Reez Jadak powiększył obraz przedstawiający przód statku. Zaciskając dłonie na drążku, patrzył z podziwem, jak okręt obiera kurs na dzielnicę rządową planety. „Niewidzialna Ręka" bez wątpienia spadała, jednak ktoś najwyraźniej wciąż trzymał ster i za wszelką cenę starał się pokierować statkiem, używając stateczników, tak aby uniknąć spalenia w atmosferze. Skywalker? - wyraził przypuszczenie Reeze. Raczej nie Palpatine. Chyba że ma ukryte talenty. Setki statków, zbyt dużych, by ulec unicestwieniu przez artylerię i obronę rakietową Coruscant, przeniknęły przez parasol ochronny planety i podziurawiły miejski krajobraz lejami. Nie ulegało jednak wątpliwości, że artylerzyści mieli rozkaz przepuścić „Niewidzialną Rękę", co z kolei zwiększało szanse YT na wylądowanie na planecie. Musieli jedynie trzymać się na tyle blisko okrętu, żeby nie było ich widać, lecz wystarczająco daleko, żeby nie ulec spaleniu. Jadak trzymał akurat rękę na drążku przepustnicy, kiedy od kadłuba „Niewidzialnej Ręki" oderwała się cała część rufowa w postaci masy płonących szczątków. Jedynie błyskawiczna reakcja Reeze'a uchroniła YT od unicestwienia. Jadak równie szybko wykonał beczkę, wyprowadzając frachtowiec ze strefy zagrożenia. Jednak grad odłamków, który zasypał osłony, był gorszy niż wszystko, z czym mieli do czynienia wcześniej, tablica przyrządów zawyła sygnałami alarmowymi. YT obrócił się gwałtownie bez żadnego ostrzeżenia. Tylko pasy bezpieczeństwa uchroniły Reeze'a od wylądowania na kolanach Jadaka. Konsoleta rozbłysnęła światełkami wskaźników, a kabinę ponownie wypełniło wycie alarmów.

- Lewy silnik hamujący porządnie oberwał - oznajmił Jadak, ustawiając YT z powrotem na właściwym kursie. - Trzeba będzie go sprawdzić, kiedy wylądujemy. Reeze poprawił pasy bezpieczeństwa. - Wieczny optymista. - Ktoś w tej kabinie musi nim być. Chociaż okręt wojenny stracił połowę swojej masy, ten, kto siedział za sterami, utrzymywał jakimś cudem panowanie nad skróconą przednią częścią. Prawdopodobnie zamierzał spróbować ją posadzić na jednym ze starych utwardzonych pasów do lądowania w dzielnicy rządowej. YT z wyciem repulsorów podążał wciąż za nim, wytracając prędkość i wysokość. Kiedy jednak zostało już tylko dwadzieścia kilometrów, ekran monitora rozświetliły ikony ostrzegawcze i odezwały się alarmy, które sygnalizowały zbliżający się obiekt. Jadak dostrzegł statki, które pędziły w górę studni grawitacyjnej, niosąc pomoc „Niewidzialnej Ręce". - Statki strażackie - stwierdził Reeze. - I parę myśliwców klonów. - Pora się ulotnić. - Mamy ten kod... - Lepiej go zachować na chwilę, kiedy naprawdę będziemy go potrzebować. Przełącz na obraz rzeźby terenu. - Szybki manewr wymijający? - Nie ma na to czasu. Jadak spojrzał na obraz danych topograficznych, po czym skoczył zza okrętu, nie zważając na protesty głównych silników manewrowych i intensywne fale gorąca, które ich zaatakowały. Dwa myśliwce ruszyły za nimi w pogoń, ale ostatecznie zawróciły i podążyły za „Niewidzialną Ręką", która szybko zbliżała się do lądowiska. YT skierował się na zachód ponad wieżą portu kosmicznego i Świątynią Jedi. Potem przeleciał nad obszarem Robót, pośród słupów oleistego, czarnego dymu, unoszącego się z lejów strąconych statkach, oraz obszarów ognia, który rozprzestrzeniał się już na niektóre z sąsiednich dzielnic. - Wygląda na to, że najbardziej ucierpiały sektory obcych zauważył Reeze. - Wiele osób od lat próbowało się pozbyć tych slumsów. - Myślisz, że Grievous jest w zmowie z lobbystami działającymi na rzecz rewitalizacji zabudowy miejskiej? - Dlaczego nie? Jadak nigdy dotąd nie widział, żeby pasy ruchu powietrznego były tak puste. Wśród pojazdów uprzywilejowanych i policyjnych patrolowców krążyły jednak pilotowane przez klony ARC-170, szukając intruzów, dopóki nie zostanie zniesiony stan wojenny. Zanim dolecieli na miejsce, kilkanaście myśliwców zdążyło się zainteresować ich frachtowcem. - Jakieś dwadzieścia stanowisk artylerii nas namierzyło oznajmił Reeze. - Włącz komunikator. - YT-tysiąc-trzysta - odezwał się ktoś na kanale podprzestrzennym. - Przedstawcie się i podajcie cel podróży. - „Gwiezdny Wysłannik" z Ralltiira - powiedział do mikrofonu Jadak. - Lecimy do kompleksu senackiego. - Senat znajduje się w strefie ograniczonego dostępu. Jeśli macie upoważnienie, prześlijcie je teraz lub zawróćcie. Niepodporządkowanie się zostanie potraktowane z pełną surowością. Jadak skinął na Reeze'a. - Dawaj. Reeze obrócił się z fotelem i wstukał kod na konsolecie łączności.

- Przesyłamy upoważnienie. - „Gwiezdny Wysłannik" - odezwał się po chwili ten sam głos. - Możecie lecieć w kierunku budynku Senatu. ROZDZIAŁ 3 Przedzierając się przez dolne pasy ruchu powietrznego, „Gwiezdny Wysłannik" zbliżał się do dzielnicy rządowej, oddzielonej od okolicznej zabudowy głębokim na kilometr kanionem, który otaczał ją niczym fosa. Teren okalały jedne z najbardziej majestatycznych wieżowców na Coruscant, przypominające iglice z piaskowca, nadszarpnięte w ciągu wieków przez wiatr i deszcz. Od tego reprezentacyjnego kręgu rozchodziły się promieniście jeszcze głębsze kaniony i właśnie z jednego z nich wyłonił się YT. Na pierwszym planie widniała kopuła gmachu senackich biur, za nią zaś przysadzista rotunda Senatu. Tuż przed „Gwiezdnym Wysłannikiem" pojawił się senacki autobus powietrzny z fioletowymi detalami, który skręcał łagodnie w kierunku odkrytej platformy lądowniczej na jednej z górnych kondygnacji biur Senatu. YT wznosił się cały czas, aż znalazł się na wysokości gmachu. Następnie wyrównał lot i skierował się w stronę jednego z małych hangarów na najniższej kondygnacji kopuły. Jadak włączył repulsory i silniki manewrowe, ale pomimo Jego starań statek uderzył mocno lewą stroną nadwozia o płytę lądowiska. - Musimy naprawić ten silnik - powiedział Jadak. - Zajmę się tym. Reeze wyłączył silniki i obaj piloci odpięli pasy. Kiedy znaleźli się w wąskim korytarzu łączącym wysuniętą kabinę z zaokrąglonym kadłubem frachtowca, Jadak wcisnął przełącznik, który opuścił rampę na sterburcie. Zeszli po niej przy wtórze brzęków i syku, dochodzących ze statku. Jadak w prawej ręce trzymał metalową walizkę. Pracujące wciąż wentylatory „Gwiezdnego Wysłannika" mąciły stęchłe powietrze. Hangar był słabo oświetlony i pozbawiony droidów załadunkowych, powszechnych na górnych kondygnacjach. Na spotkanie wyszły im dwie postacie w barwnych senatorskich szatach. Des'sein był humanoidem; Largetto wręcz przeciwnie. Obaj pochodzili z nękanych problemami światów z dala od Jądra. Z boku stał Jedi rasy Kadas'sa'Nikto, który dzięki długiemu brązowemu płaszczowi i wysokim butom wydawał się jeszcze wyższy niż jego dwa metry. Zakończone pazurami ręce skrzyżował na piersi, a miecz świetlny miał przypięty do pasa. Skinął z poważną miną na Jadaka. Jego szarozielona twarz miała fakturę garbowanej skóry. Obok niego stało coś w rodzaju skrzynki na narzędzia. Des'sein pierwszy podszedł do Jadaka. - Macie to? - spytał pospiesznie, podczas gdy Largetto rozglądał się nerwowo dokoła. Jadak podał mu walizkę. - Wszystko jest tutaj. Wszystko, o co prosiliście. Des'sein wziął walizkę, położył ją na małym stoliku i trzęsącymi się rękami otworzył zamek. Largetto nachylił się z wyczekującą miną. Uchylając wieko, senatorowie uruchomili znajdujące się w środku urządzenie i przez chwilę bacznie nasłuchiwali. W lśniących czarnych oczach Largetta odbijały się światła. Des'sein zamknął walizkę i wziął głęboki, nierówny oddech. - To powinno się ogromnie przysłużyć naszej sprawie, kapitanie Jadak. Largetto pokiwał głową. - Prawdę mówiąc, kapitanie, baliśmy się, że nie zdołacie wylądować. - To zasługa kodu, który dostarczyliście.

- Jest pan zbyt skromny. Kod nie pilotował statku. Jadak skłonił głowę w geście podziękowania. Przez znajdujące się w głębi drzwi wpadł do hangaru trzeci senator. Fang Zar, człowiek z siwą brodą i ciemnymi włosami upiętymi w kok, z trudem łapał oddech. - Kanclerz wrócił do nas cały i zdrów. - Spojrzał na Jedi. - Twoi towarzysze również przeżyli, Mistrzu She. Niewielkie rogi otaczające oczy Mistrza zadrgały, ale Jedi nic nie powiedział. - Kanclerz Palpatine ze swoją eskortą przybył tuż przed kapitanem Jadakiem. - To tamten autobus powietrzny - rzucił zza pleców Jadaka Reeze. - Stan wojenny został odwołany - ciągnął Zar. - A hrabia Dooku nie żyje. Largetto, podniecony do białości, złapał Des'seina za górne ramię. - Może w takim razie nie będziemy musieli wykorzystywać informacji, które kapitanowie Jadak i Reeze dostarczyli nam z takim trudem? - Niech Moc będzie z nami - powiedział Fang Zar. - Niech będzie. Ale nie możemy rezygnować, dopóki nie będziemy pewni zamiarów kanclerza. - Des'sein popatrzył na Jadaka. - Mamy dla was kolejne zadanie. Jadak i Reeze wymienili przelotne spojrzenia. - Zamieniamy się w słuch - oznajmił Reeze. Des'sein zniżył głos. - Chcielibyśmy, żebyście dostarczyli „Gwiezdnego Wysłannika" naszym sojusznikom na Toprawie. Jadak zmarszczył brwi. - Dostarczyli? - Właśnie - potwierdził Largetto. - Antariańska Strażniczka, która odbierze statek, nazywa się Folee. Znajdziecie ją w Salik City, które jest stolicą zachodnich regionów. Wasze hasło brzmi: „Przywrócić honor Republiki w galaktyce". Może pan powtórzyć, kapitanie? Jadak otworzył usta, szybko je zamknął i przełknął ślinę. - Przywrócić honor Republiki w galaktyce. Ale... czy ta Folee zatrzyma statek? Des'sein przyjrzał mu się. - Czy to jakiś problem? - Po prostu trochę się do niego przywiązaliśmy, wie pan - wyjaśnił Reeze. - Może moglibyśmy odkupić od was „Wysłannika" i znaleźć jakiś inny statek, który dostarczylibyśmy na Toprawę? - Wykluczone - odparł Fang Zar. - „Gwiezdny Wysłannik" odgrywa kluczową rolę w tej misji. Jadak zacisnął usta. - Jeśli mamy zostawić „Wysłannika"... czy to oznacza, że nas też zwalniacie ze służby? - W żadnym razie, kapitanie - zapewnił pospiesznie Des'sein. - Chyba że takie jest wasze życzenie, oczywiście. - Nie - odparł Jadak. - Ale Toprawa leży daleko na Drodze Hydiańskiej. Zastanawiam się po prostu, jak mamy wrócić do Jądra. - Zapewnimy wam dostateczne środki na transport. A co ważniejsze, kiedy wrócicie, będzie na was czekał nowy, lepiej wyposażony statek. - A może i szybszy - dodał Largetto. - Wątpliwe - mruknął Reeze. Jadak przełknął gulę, która urosła mu w gardle. - Mam nadzieję, że ta misja jest tego warta.

- O tak, kapitanie - odparł Fang Zar. - Z całą pewnością. Jadak odetchnął głęboko i pokiwał głową z rezygnacją. Des'sein przyglądał mu się przez chwilę. - Czy pański gest oznacza, że jesteście skłonni wykonać tę misję? Jadak obejrzał się na Reeze'a. - Nie chcielibyśmy, żeby zrobił to ktoś inny. Des'sein odwrócił się w stronę mistrza She, który podniósł skrzynkę i ruszył w kierunku rampy YT, zamiatając permabetonową podłogę swoim brązowym płaszczem. - Mistrz She musi jeszcze wprowadzić drobną modyfikację wyjaśnił Fang Zar. - Ale nie będzie to miało wpływu na wasz lot. Jadak patrzył, jak Jedi znika wewnątrz statku. Potem odwrócił się z powrotem w stronę Des'seina. - Jakie hasło poda Folee, żebyśmy mogli ją rozpoznać? Des'sein zamrugał w chwilowej konsternacji. - Ach, rozumiem. Nie, to nie tak, kapitanie. Ona was oczekuje. Zdanie, które wam podaliśmy, to tylko pomoc mnemoniczna, potrzebna, żeby Folee mogła wypełnić swoją część misji. - Mnemoniczna - powtórzył Jadak. - Skrót pamięciowy - wyjaśnił Largetto. - Folee zrozumie. A „Wysłannik" zajmie się resztą. Jadak rzadko zadawał pytania na temat swoich misji, jednak tym razem ciekawość wzięła górę. - „Wysłannik" został zaprogramowany... - Proszę potraktować statek jak klucz - przerwał mu Fang Zar. - Klucz do skarbu. Jadak spojrzał wyczekująco. - Skarbu wystarczającego, żeby przywrócić honor Republiki w galaktyce - dodał w końcu Des'sein. Dyrektor Senackiego Biura Wywiadu Armand Isard obserwował tłum witający Wielkiego Kanclerza Palpatine'a, kiedy zadźwięczał jego komunikator. Autobus powietrzny dopiero co zacumował i kanclerz wraz ze swoją wyselekcjonowaną eskortą szedł teraz po czerwonym dywanie, wiodącym wzdłuż kolumnady ku znajdującym się w atrium turbowindom. Isard zauważył mimochodem, że Jedi Skywalker został trochę z tyłu, żeby porozmawiać na osobności z senator Amidalą. Isard, muskularny mężczyzna, który pomimo swojego wzrostu miał dar wtapiania się w tłum, ubrany był w prosty szary mundur. Jego czarne włosy harmonizowały połyskiem z sięgającymi do kolan butami. Pozostawiając czerwony dywan w rzędach ozdobnych kolumn, wcisnął przycisk „odbierz" na komunikatorze i spojrzał na urządzenie, którego mały ekran przedstawiał oblicze zastępcy dyrektora biura. - Chciałem tylko pana poinformować o pewnym zebraniu, jakie odbywa się w jednym z hangarów na najniższej kondygnacji - powiedział zastępca. Ciemne oczy Isarda cały czas śledziły działania komitetu powitalnego. - Mów dalej. - Senatorowie Des'sein, Largetto i Zar weszli w posiadanie walizki, którą dostarczyli piloci starego frachtowca typu YT. Trzej senatorowie byli znanymi członkami Delegacji Dwóch Tysięcy, lojalistycznej koterii, która sprzeciwiała się zdecydowanym środkom, jakie kanclerz Palpatine przedsięwziął od początku wojny. - Mistrz Jedi J'oopi She również jest obecny. - Z wydziału technicznego? - Zgadza się.

Isard zaczął iść, cały czas rozmawiając. - Ciekawe, że urządzają prywatne spotkanie, podczas gdy kilku z ich wspólników jest tutaj. - Którzy? - Danu, Male-Dee, Eekway... ci, co zawsze. Masz nasłuch z tego zebrania? - "Nie. Zastosowali środki zapobiegawcze. Udało nam się tylko wprowadzić kamerę przez szyb wentylacyjny hangaru, więc mamy przyzwoity obraz. - Walizka... - Na razie nie wiadomo, co zawiera. Nasi ludzie pracują nad oczyszczeniem sygnału. - Mamy coś na temat kurierów? - Jeszcze nie. Frachtowiec ma rejestrację z Ralltiira i należy do organizacji o nazwie Grupa Republiki. - To może być interesujące. - Też tak pomyślałem. Piloci podali prawidłowy kod senackiej kontroli ruchu powietrznego.Isard zatrzymał się na skraju pustawego atrium, gdzie Palpatine i inni czekali na turbowindę. Okolica w szybkim tempie wypełniała się senatorami, którzy wychodzili ze swoich kryjówek, żeby złożyć Palpatine'owi gratulacje. Isard był przerażony brakiem środków bezpieczeństwa. Podczas gdy Palpatine znajdował się w niewoli, w sąsiedztwie kompleksu senackiego toczyły się zaciekłe walki, więc możliwe, że Separatyści wysłali żywych lub mechanicznych zabójców. Tymczasem Palpatine zachowywał się tak, jakby wyszedł na przechadzkę, chroniony jedynie przez parę republikańskich strażników. Cóż, to było dla niego typowe - chociaż przysparzało wielu kłopotów pracownikom wywiadu. Typowe dla niego było również to, że dopuszczał na teren lądowiska jedynie lojalistycznych senatorów, mając pełną świadomość ich rosnącego niezadowolenia z wprowadzonych przez niego zmian i odebranych swobód. Przynajmniej Palpatine przyjął sugestię Isarda, że media należy jeszcze przez jakiś czas trzymać na dystans. Isard rozmyślał o potajemnym spotkaniu. Senatorowie byli nieszkodliwi, nie był jednak zachwycony obecnością Jedi. Członkowie Zakonu węszyli ostatnio bardziej intensywnie niż zwykle. Podsłuchiwali sesje Senatu, badali stare tunele, które biegły pod Robotami, i piwnice Pięćsetki Republiki... To się musiało skończyć. - Wyślij oddział doborowych żołnierzy, żeby przerwali zebranie - rozkazał. - Niech zatrzymają senatorów w celu przesłuchania. - Co z Mistrzem She? - Podaj jakiś wiarygodny powód interwencji. Zagrożenie dla bezpieczeństwa Senatu, zamach bombowy, co chcesz. She nie będzie się wtrącał. - A kurierzy? - Postaw im zarzuty wykorzystania kradzionego kodu, podawania się za ratowników i naruszenia strefy ograniczonego ruchu powietrznego. - Isard przerwał, a po chwili dodał: - Przesłucham ich osobiście. - Powinien wytrzymać - powiedział Jadak do mikrofonu słuchawek spod lewej wypustki dziobowej YT. - Ale dobrze by go było wymienić na Kuacie, zanim ruszymy na Toprawę. Reeze klęczał wewnątrz komory serwisowej na końcu wypustki, dokonując oględzin silnika hamującego. Jadak usłyszał jego odpowiedź w słuchawkach: - Nie musisz mnie przekonywać. Jadak jeszcze raz przyjrzał się uszkodzonemu silnikowi. Wycierając ręce ze smaru, obszedł dziób statku i omal nie zderzył się z Mistrzem She, który schodził pospiesznie po rampie ze skrzynką na narzędzia w jednej ręce i włączonym komunikatorem w drugiej. Najwyraźniej instalacja została zakończona.

- Oddział doborowych żołnierzy został właśnie wysłany, żeby aresztować senatorów - oznajmił, nie zwalniając kroku. - Zabiorę ich w bezpieczne miejsce. Startujcie jak najszybciej. - Zatrzymał się parę metrów od rampy i odwrócił. - Powodzenia, kapitanie. Jadak przystanął w połowie rampy i zasalutował niedbale. - Dzięki za ostrzeżenie. - Przytknął mikrofon do ust i przywołał Reeze'a. - Będziemy mieli towarzystwo. Wyłaź stamtąd. Reeze wdrapywał się właśnie przez właz w głównej ładowni, gdy wszedł Jadak. - Klony? - Doborowa jednostka. Reeze się skrzywił. - Za mało nam płacą. - Zanotowałem. - Zwłaszcza że zabierają nam statek. - Wiedzieliśmy, że tak będzie. - Marna pociecha. - Może pogadamy o tym później? - Jadak podał Reeze'owi rękę i wciągnął go na pokład. - Sprawdź gotowość statku i rozgrzej go. Ja spróbuję ich zatrzymać. - Podszedł do stacji serwisowej i wyjął mały blaster ze schowka pod konsoletą. Reeze oparł dłonie na biodrach i się roześmiał. - Wybacz, Tobb, ale to najśmieszniejszy widok, jaki od dawna widziałem. Ta zabawka przeciwko karabinom blasterowym DC-piętnaście? Jadak spojrzał na niego z ukosa. - Nie mam zamiaru wdawać się w strzelaninę. Chcę ich tylko spowolnić. - Spróbuj, proszę bardzo. - Reeze znów się zaśmiał i ruszył w stronę kabiny. Jadak zbiegł po rampie i popędził w kierunku tylnego wejścia do hangaru. Wycelował i posłał wiązkę prosto w mechanizm sterowania drzwiami. Musiał się cofnąć, bo z przełącznika zaczęły lecieć iskry i kłęby dymu; jego nozdrza drażnił smród przypalonych obwodów elektrycznych. Szersze i wyższe drzwi towarowe umieszczono w zachodniej ścianie hangaru. Jadak przeładował blaster i wystrzelił w stronę przełączników dwie wiązki, z których jedna odbiła się rykoszetem i skwiercząc, przemknęła mu koło prawego ucha. Biegł już z powrotem na statek, kiedy pięści w rękawicach zaczęły walić w zewnętrzną stronę zablokowanego włazu i zaraz rozległ się sztucznie wzmacniany - choć przytłumiony przez durastalowe drzwi - głos żołnierza. - Senacka Służba Bezpieczeństwa! Otwórzcie właz i przejdźcie na środek hangaru z rękami nad głową. Nie próbujcie uciekać. Na ustach Jadaka pojawił się uśmiech satysfakcji, a za chwilę usłyszał hałas nad głową. Oślepiający błysk kreślił łuk na suficie. Jadak pokonał rampę kilkoma długimi susami, wpadł przez korytarz do kabiny i rzucił się na fotel pilota. - Kazałeś im spadać? - spytał Reeze, nie odrywając wzroku od monitorów. - Przysmażyłem zamki w drzwiach, ale spuszczają się przez sufit! Reeze obejrzał się na niego. - Aż tak im na nas zależy? - Nie będziemy czekać, żeby się przekonać. Jadak zapinał właśnie pasy, kiedy z dachu „Wysłannika" dobiegły odgłosy uderzeń. Przez modulowany świst rozgrzewanych silników przebijał się chrapliwy zgrzyt palnika. Jadak pospiesznie włączył repulsory. YT wisiał już parę metrów nad podłogą, kiedy blasterowe błyskawice zaczęły wbijać się w kadłub.

- Zrzuć ich! - krzyknął Reeze. Jadak chwycił za drążek i wykonał gwałtowny zwrot w nadziei, że siła odśrodkowa strąci klony z kadłuba. Przed iluminatorem kabiny przeleciał żołnierz w zbroi o czerwonych wykończeniach, wymachując rękami i nogami. Reeze się skrzywił. - To nam nie zjedna ich sympatii. Nie dbając o zbliżający się ruch na powietrznych trasach, Jadak błyskawicznie wyprowadził statek z hangaru. ROZDZIAŁ 4 - Mam ich - powiedział Isard do mikrofonu ukrytego w kołnierzu jego munduru. Stojąc na skraju lądowiska powietrznych autobusów, przesuwał makrolornetkę w ślad za uciekającym YT, utrzymując statek pośrodku pola widzenia. Daleko w dole frachtowiec zanurkował w szerokiej rozpadlinie naprzeciwko biur Senatu. - Pościg podejmie eskadra ARC kapitana Archera - poinformował przez komunikator zastępca dyrektora. - Co z Fangiem Żarem i z innymi? - Uciekli, zanim żołnierze weszli do hangaru. Ktoś musiał ich uprzedzić. Isard opuścił makrolornetkę i ruszył pospiesznie po czerwonym dywanie w kierunku atrium. - Zajmiemy się nimi w stosownym czasie. W tej chwili naszym priorytetem jest ten frachtowiec. - Unieruchomić czy zniszczyć? - Niech Archer zadecyduje. Ekipa ratunkowa ma czekać w pogotowiu, żeby w razie czego przeszukać wrak i zabezpieczyć ciała. Unikając kąsających go w rufę blasterowych błyskawic, YT zanurkował i omal nie zderzył się z powietrznym autobusem, który zmierzał dostojnie w kierunku lądowiska na jednej z górnych kondygnacji. Zza wschodniej krzywizny budynku senackich biur wyleciała para śmigaczy z zamontowanymi na przedzie wielostrzałowymi działkami. Jadak pchnął drążek do przodu, posyłając „Wysłannika" w głąb jednego z kanionów, które rozchodziły się promieniście od otaczającego Senat okręgu. Przedzierając się przez pasy ruchu, przechylił frachtowiec na bok, a następnie wykonał pełną beczkę i poderwał go ku niebu. Śmigacze wkrótce stały się tylko wspomnieniem, jednak „Wysłannik" nie zdążył nawet wznieść się na wysokość ostatnich pięter Pięćsetki Republiki, kiedy odezwał się panel systemu ostrzegania. - V-wingi i ARC-sto-siedemdziesiątki - oznajmił Reeze. - Pięć... sześć, siedem. Nadlatują z naszej czwartej i dziewiątej. Jadak pchnął dźwignię przepustnicy i pociągnął do siebie drążek, wywołując chaos na kilkunastu pasach ruchu. YT wzbił się kilkaset metrów pionowo w górę, wyprzedzając własne uderzenie dźwiękowe przy nieustającym wyciu systemu ostrzegania. - Kolejne ARC. Jadak zerknął na główny ekran tablicy przyrządów. Lecące z maksymalną prędkością statki pościgowe ustawiały właśnie skrzydła w pozycji bojowej i uruchamiały działka laserowe oraz wyrzutnie torped protonowych. - Czy blokada już została zniesiona? _ Przed chwilą - potwierdził Reeze, obracając pokrętło komunikatora i nasłuchując przez słuchawki. - Statki są wypuszczane ze strefy oczekiwania. Ruch skierowano w większości przez sektory od trzynastego do dwudziestego.

Jadak zmienił tor lotu, kierując się na wschód i wyciskając z silników maksimum mocy. Monitory powiedziały mu, że piloci klony odgadli jego zamiary. Najbliższy z myśliwców ARC posłał serię ostrzegawczych wiązek w dziób „Wysłannika". - Nie żartują. - Mówiłem ci, że za ostro ich potraktowałeś w hangarze. - Ustaw przednie osłony i miej na nich oko. Przed nimi leciał kilometrowy sznur statków pragnących wreszcie dotrzeć do celu. Eskortowane przez pojazdy policyjne i myśliwce typu V-wing, statki były równiutko ustawione i schodziły w dół, poruszając się z jednakową prędkością. Jadak wprowadził „Wysłannika" w sam środek kolumny. Lecąc pod prąd, Jadak lawirował pomiędzy statkami, które mijały go niekiedy w tak niewielkiej odległości, że mógł dostrzec zdumione miny na twarzach ludzi, humanoidów i obcych, siedzących w kabinach. Najwyraźniej piloci nie mieli tyle zaufania do umiejętności Jadaka, co sam Jadak. Niczym ławica ryb, przestraszona nagłym pojawieniem się drapieżnika, statki zbaczały z kursów, starając się za wszelką cenę uniknąć zderzenia. Niektóre wpadały na sąsiadów, wywołując reakcje łańcuchowe karamboli. Bezskutecznie próbując dotrzymać kroku „Wysłannikowi", myśliwce ARC-170 leciały równoległym torem, ale wstrzymywały ogień z obawy przed trafieniem niewinnych statków. Zanim jeszcze „Wysłannik" dotarł do górnych warstw atmosfery, kawalkada zaczęła się przerzedzać, zaś ARC wznosiły się w górę z dużym animuszem. - Skieruj całą moc na tylne osłony - polecił Jadak, kiedy „Wysłannik" rozstawał się z polem grawitacyjnym Coruscant. Okoliczna przestrzeń usiana była szczątkami - dymiącymi skorupami republikańskich i separatystycznych okrętów, zwęglonymi fragmentami unicestwionych myśliwców, odłamkami strzaskanych zwierciadeł orbitalnych. Nie widać było ani śladu okrętów Federacji Handlowej i Gildii Kupieckiej, które przetrwałyby bitwę, krążowniki floty macierzystej oraz Floty Otwartego Kręgu wciąż jednak patrolowały okolicę na wypadek, gdyby Separatyści chcieli ponowić atak na Coruscant. - Wszystkie okręty w szyku zostały postawione w stan pogotowia - wymamrotał do siebie Reeze, słuchając kanału taktycznego. - Jesteśmy uznani za wrogi cel. Jadak popchnął dźwignię przepustnicy do oporu. Zamiast jednak spróbować się oddalić od olbrzymich, spiczasto zakończonych okrętów, wyprodukowanych przez KDY, podprowadził YT tak blisko ciasno lecących republikańskich krążowników, jak tylko to było możliwe. Kluczył pomiędzy kadłubami, chcąc pod ich osłoną przedrzeć się wystarczająco daleko od Coruscant, żeby wykonać skok w nadprzestrzeń. Ale piloci ARC-170 nie rezygnowali z pościgu, teraz zaś nie musieli się już martwić o postronne ofiary. Tarcze dużych okrętów bez trudu odbijały zbłąkane wiązki z działek laserowych. „Wysłannik" zakołysał się od pierwszej salwy. Jadak przekręcił statek na sterburtę, jakby chciał pokazać ścigającym ich myśliwcom jego brzuch. - Musimy osłaniać ten lewy silnik... Ogłuszający trzask zagłuszył resztę jego wypowiedzi, a przez tablicę przyrządów przetoczyła się lawina błękitnej energii. Światła w kabinie i wskaźniki zamrugały, po czym obudziły się ponownie do życia. Jadak walnął ręką w sufit, żeby zmotywować nieliczne systemy, które odmawiały jeszcze posłuszeństwa. - Lekkie turbolasery „Uczciwości". Chcą nas złapać promieniem ściągającym. - To ty masz drążek.

Jadak odwrócił się w fotelu przodem do komputera nawigacyjnego firmy Rubicon i zażądał danych skoku. - Możemy uciec V-wingom - powiedział Reeze - ale te ARC mająhipernapęd klasy jeden-koma- pięć. Polecą za nami do piekła i z powrotem. - W takim razie Toprawa odpada. Musimy ich zgubić. - A więc dokąd? Jadak obejrzał się przez ramię na Reeze'a. - Najlepszym rozwiązaniem będzie dla nas Nar Shaddaa. Kolejna wiązka z „Uczciwości" oślepiła „Wysłannika". - Nie ma co wybrzydzać. Jadak zaczekał na potwierdzenie gotowości komputera i chwycił za dźwignię hipernapędu. Gwiazdy nie zdążyły się jeszcze zamienić w smugi, kiedy kolejny huk zatrząsł potężnie YT. Frachtowiec nie tyle skoczył w nadprzestrzeń, co został w nią wepchnięty. Większą część lotu w nadprzestrzeni spędzili na czworakach w trzewiach statku, oceniając szkody i naprawiając to, co się dało. Wiązka energii, która trafiła ich w rufę w momencie skoku, uszkodziła silnik podświetlny. Po naradzie uznali, że zdołają wprowadzić statek na orbitę wokół Nar Shaddaa, polegając tylko na silnikach manewrowych i hamujących. Powrócili do kabiny na pozostałą część podróży przez odmęty nadprzestrzeni. Żaden z nich się nie odzywał. Wreszcie Reeze przerwał długą ciszę. - Jak myślisz, co ten Jedi zainstalował? Jadak obrócił się z fotelem, omiatając wzrokiem przyrządy. - Nie mam pojęcia. - Nie chciałeś zapytać? - Poco? Reeze nie odpowiedział od razu. - Wiesz, moglibyśmy po prostu polecieć dalej. Zreperować statek na Nar Shaddaa, a potem wiać na Zewnętrzne Rubieże. - Moglibyśmy. Ale nie zrobimy tego. Reeze prychnął. - Misja zawsze musi być na pierwszym miejscu. Nawet jeśli wiąże się z oddaniem statku. - Senatorowie robią swoje, my swoje. Przy odrobinie szczęścia wszystko skończy się dobrze. - Ale już i tak jest prawie po wszystkim, nie? Hrabia Dooku nie żyje. Słyszałeś, co mówili. Może nawet nie będą nas już potrzebować. Jadak zastanowił się nad tym. - Wiesz co, Reeze? Jeśli faktycznie będzie już po wszystkim, kiedy dolecimy na Toprawę, to poważnie przemyślę twoją propozycję. Reeze wyprostował się w fotelu. - Więc jednak jesteś na nich zły. Za oddanie statku, znaczy się. Jadak w końcu na niego spojrzał. - Powiedzmy, że rozczarowany. Reeze uśmiechnął się szeroko. - Rozczarowanie... to jest w porządku. - Jesteś gotowy do świętowania, co? - Dlaczego nie? Po tylu latach? - No, ale nie rób sobie zbyt wielkich nadziei. - Przy tobie to niemożliwe. Jadak uśmiechnął się, nie odsłaniając zębów.

- A więc Nar Shaddaa. Twoje dawne miejsce pobytu. - Ha! Raczej miejsce, w którym często bywałem pobity. Komputer nawigacyjny zadźwięczał i Jadak obrócił się w fotelu. - Wychodzimy z nadprzestrzeni. Zapanowało kłopotliwe milczenie. Po chwili gwiazdy nabrały kształtów i statek powrócił do normalnej przestrzeni. „Wysłannik" trząsł się i zgrzytał, poruszając się teraz wyłącznie siłą rozpędu. - Nie było tak najgorzej... - zaczął Jadak, kiedy statek nagle zgasł. Reeze zaczął w ciemności manipulować przełącznikami. - Wszystko padło. Nie ma światła, nie ma łączności. Systemy awaryjne nie działają. Jadak przyglądał się, jak Nar Shaddaa rośnie w iluminatorze. - Musieli trafić w rdzeń zasilania. - Jest jakiś sposób, żeby ręcznie wytracić prędkość? - Byłby, gdybyśmy mieli czas. W tej sytuacji lecimy tam, gdzie każe nam Nar Shaddaa. Reeze zaklął i powrócił do szarpania za przełączniki. - Są jakieś szanse na wejście na orbitę? - Trudno powiedzieć. - Jadak odpiął pasy i wstał, nachylając się, żeby wyjrzeć przez iluminator. - Przy tej prędkości i torze lotu... może nas wyrzucić z powrotem w kosmos. Bardziej bym się obawiał o statki lecące w górę studni. - I słusznie - stwierdził Reeze, przyciskając do oczu makrolornetkę. - Widzę jeden. - Zamilkł, a po chwili dodał: - O cholera... Jadak popatrzył na rosnący statek. - Co to? Reeze opuścił lornetkę. - Koreliański masowiec. Jeden z tych gigantów serii Action. Na tyle duży, że można by nim przewozić zgraję Huttów i jeszcze by się zmieściło stado banth. Jadak wziął lornetkę i podniósł ją do oczu. Frachtowiec, który przypominał zaokrąglony prostokąt z gargantuicznym podwoziem w kształcie litery „V", napędzany był trójką cylindrycznych silników. - Leci prosto na nas. Nabiera prędkości przed skokiem. Przyrządy ich ostrzegą. - Ostrzegą? - Reeze popatrzył na Jadaka z niedowierzaniem. - To jest Nar Shaddaa. Kto większy, ten lepszy. Dla nich jesteśmy jak pyłek. Nie ustąpią. Jadak patrzył, jak ogromny statek unosi się nad atmosferą planety. - Decyduj, Tobb - powiedział Reeze po długiej chwili milczenia. Jadak jeszcze raz pomajstrował przy przełącznikach zasilania, a następnie wypuścił powietrze z płuc. - Dobra. Spadamy. Popędzili na rufę, do jednej z kapsuł ratunkowych znajdujących się w dolnej części frachtowca, poniżej hipernapędu i silników podświetlnych. Reeze wszedł pierwszy i odchylił pokrywę osłaniającą przełącznik ręcznego zwolnienia kapsuły. Jadak przecisnął się przez okrągły właz i zatrzasnął go za sobą. Reeze pociągnął właśnie za dźwignię ręcznego sterowania, kiedy „Wysłannik" nagle ruszył i wnętrze kapsuły zalało czerwone światło. - Naprawił się! Jadak otworzył szeroko oczy. - Teraz się budzisz? Teraz? - warknął. Z silnika podświetlnego dobiegł świst, a YT obrócił się gwałtownie, jakby chciał uniknąć kolizji. Jadak i Reeze polecieli na zakrzywioną ścianę kapsuły.

Chwilę później, wirując, pędzili przez kosmos. ROZDZIAŁ 5 Nar Shaddaa, 18 lat przed bitwą o Yavina Viss i Heet weszli do poczekalni i skierowali się prosto do miejsca, gdzie siedział Bammy. - W porządku, mechaniku. Teraz cię przyjmie - oznajmił Viss. Bammy Decree znał Vissa ze szkoły, zanim jeszcze Viss z niej wyleciał i zaczął pracować jako jeden z ochroniarzy Reja Taunta. Bammy znał też i Hetta - po krótkim pobycie w technikum pracował nad niektórymi z jego ślizgaczy i jachtów. Bammy ruszył w kierunku drzwi, którymi weszli obaj ochroniarze, ale Viss wyciągnął rękę, żeby go zatrzymać, a Heet rzucił mu szlafrok kąpielowy. - Zażywa sauny i masażu - wyjaśnił Viss, podczas gdy Bammy wpatrywał się tępo w szlafrok. Ruchem głowy wskazał na niewielki odświeżacz w głębi poczekalni. - Tam możesz się przebrać. Bammy był od Vissa i Heeta niższy o głowę i lżejszy o pięćdziesiąt kilo, a ponieważ większość istot, które odwiedzały Reja Taunta, była podobnych rozmiarów co ochroniarze, szlafrok zsuwał się z wąskich ramion Bammy'ego i ciągnął się po podłodze, kiedy mechanik wyszedł z odświeżacza. Obwiązał go wokół pasa najciaśniej, jak potrafił, ale dwóch Klatooinian siedzących w poczekalni i tak z trudem powstrzymywało się od śmiechu. Viss wskazał na zwinięte ubranie Bammy'ego. - Zostaw to w odświeżaczu i chodź z nami. Znajdująca się za drzwiami rezydencja Reja Taunta wyglądała jeszcze bardziej tandetnie niż poczekalnia - zagracona bibelotami, jakich pełno było w sklepach ze starzyzną na Nar Shaddaa. Ale choć zaledwie dziesięć lat starszy od Bammy'ego, Taunt był dobrze zapowiadającym się bossem półświatka, gustującym w luksusowych przedmiotach. Bammy nie wątpił, że Taunt będzie kiedyś żył wystawnie niczym Hutt. Podążał za swoimi zwalistymi kolegami ze szkoły przez kilka ogromnych, choć pustych pokojów, dziedziniec ozdobiony roślinami importowanymi z Ithoru i kolumnami z Coruscant, a potem w dół po szerokich kamiennych schodach aż do pokoju gier, zastawionego dziesięcioletnimi kołami fortuny, stołami do sabaka i klatkami dla tancerek. Kilku ludzi i obcych zajętych było sprzątaniem. Bammy nie widział ani jednego droida, odkąd dwie godziny wcześniej stanął przed skanerem przy głównej bramie. Viss zastukał swoją wielką łapą w stare drewniane drzwi i ktoś otworzył je z drugiej strony. Z wnętrza uleciały kłęby pary. Fala gorąca uderzyła Bammy'ego niczym tona permabloków. Para była tak gęsta, że nie widział czubka swojego spiczastego nosa, a po paru sekundach pot zaczął zalewać mu oczy i ściekać z drobnego podbródka. Pomachał przed sobą ręką, jakby chciał rozgonić mgłę, kiedy spomiędzy oparów dobiegł niski głos: - Tutaj, mechaniku. Podążając za głosem, Bammy dotarł do stołu, na którym Rej Taunt leżał na wznak. Jego nagi tors pokrywały zwały tłuszczu, a grube ramiona były masowane przez trzy urodziwe kobiety. Taunt był najstarszym synem rodziny askajiańskich handlarzy tkaniny z tomuonów. Przybył na Nar Shaddaa jako dziecko i już został. Taunt wskazał na sąsiedni stół. - Masz ochotę na masaż? Bammy wolałby odmówić, ale boss półświatka wszedł mu w słowo: - Pewnie, że masz. Zdejmij szlafrok i pakuj swoje chude ludzkie ciało na stół. Poinstruowałem już moje kobiety, żeby się z ciebie nie nabijały.

Bammy posłusznie wykonał polecenie. Pomimo zaledwie dwudziestu lat był już w kiepskiej formie, jednak był przekonany, że trójka masażystek widziała już gorsze przypadki w swojej karierze. Przynajmniej jego ciało pozbawione było blizn po blasterach i misternych tatuaży, typowych dla większości pracowników Taunta. Bammy położył się na brzuchu i dyskretnie zrzucił szlafrok na podłogę. Musiał przyznać, że dotyk śliskich kobiecych dłoni na jego napiętych ramionach był całkiem przyjemny. - Zgodziłem się z tobą spotkać - powiedział Taunt - tylko dlatego, że Viss i Heet cię polecili. Mówią, że masz talent. - Chodziliśmy razem do szkoły - wyjaśnił Bammy. - Przynajmniej przez jakiś czas. Taunt przewrócił się na swój potężny brzuch. - Wspominali coś o statku. - Krążą pogłoski, że szukasz jakiegoś. - Chociaż raz plotka okazała się prawdziwa. Co dla mnie masz? - Starego YT-tysiąc-trzysta. Taunt odwrócił głowę tak, żeby spojrzeć prosto na Bammy'ego. - A na co mi frachtowiec? - To nie jest pierwszy lepszy frachtowiec. Ma świetny rodowód. - Który rocznik? - Dwudziesty piąty. - Przed Synchronizacją? Bammy pokiwał głową. - Klasyk. Taunt policzył w głowie. - To teraz muszę zapytać: na co mi czterdziestoletni frachtowiec? - Szukasz czegoś dyskretnego, ale mocnego, łatwego w utrzymaniu i ekonomicznego. - Załóżmy, że tak. Kiedy mógłbym go zobaczyć? - Trzeba, yyy, trochę nad nim popracować. Milczenie Taunta kazało mu kontynuować. - Miał kolizję jakiś miesiąc temu. Taunt zmrużył oczy. - Chyba nie chcesz mi wcisnąć tego YT, który zderzył się z „Doliną Jendiriańską III"? Bammy przełknął głośno ślinę. - Tak, to ten. Taunt westchnął ciężko, rozpraszając kłęby pary. - Z tego, co słyszałem, musieli zeskrobywać pilotów z kadłuba „Doliny". - Też to słyszałem. Katapultowali się w kapsule, ale YT w ostatniej chwili się obrócił i kapsuła została zgnieciona. - Au! - Piloci pewnie powiedzieli mniej więcej tyle samo. - A YT? - Mocno oberwał, ale... cały urok tych statków polega na tym, że są tak zrobione, żeby rozpadać się na części. A najlepsze jest to, że nikt inny się nim nie interesuje. Dryfuje tam sobie po prostu razem z innymi statkami, które nie doleciały z takich czy innych powodów. - Może to będzie dla niego najlepsze. I dla Nar Shaddaa. Nasze własne małe pole asteroid. - Trzeba by go odbudować od dziobu po śródokręcie - ciągnął Bammy - ale szkielet jest w większości zdrowy. Silniki podświetlne można naprawić, a hipernapęd bez trudu odtworzyć albo zamienić na lepszy.

Taunt się zastanowił. - Frachtowiec? No, nie wiem. Można by z niego zrobić bardziej pasażerski statek? - Sam byś go pilotował? Taunt roześmiał się głośno. - Czy ja wyglądam na pilota? - Zastanawiam się po prostu nad siedzeniami... i tak dalej. Taunt uniósł się na jednym łokciu. - Chciałbym mieć kanapę i koję, dostosowane do moich gabarytów, no i coś dla gości. Powinienem zostawić trochę miejsca na ładunek, ale muszę mieć wygodne kajuty i skrytki na to, co będę chciał ukryć przed wścibskim wzrokiem celników. Nie zależy mi specjalnie na wyglądzie. Z zewnątrz może wyglądać na zdezelowany. Właściwie to im gorzej będzie się prezentował, tym lepiej. Ale wnętrze ma być czyste i ładne. Bammy kiwał głową i się uśmiechał. - To właśnie jest w nim najlepsze. Można go praktycznie dowolnie modyfikować. Na przykład gdybyś chciał uzbrojenie... Taunt przerwał mu zdecydowanym ruchem ręki. - Broń tylko przyciąga uwagę piratów. Najwyżej parę małych wielostrzałowców na dziobie na wszelki wypadek. Jeśli będę się spodziewał większych kłopotów, wezmę statki wspomagające. - Pomyślał chwilę. - Numer seryjny, sygnaturę napędu i rejestrację można zmienić? - Da się zrobić. Oczywiście wybór nazwy pozostawiłbym tobie. Jeśli chcesz, mogę zamontować transponder, który zmyli ciekawskich. - Nawet te nowe imperialne statki? - Nawet. Jak dotąd udaje nam się wyprzedzać o krok techników Imperatora. - Ile to wszystko będzie mnie kosztowało? - Nie mam jeszcze końcowej wyceny. Muszę go tu ściągnąć. Potem części... Zakładając, że reaktor i silniki podświetlne uda się naprawić, najwięcej będzie kosztować hipernapęd, jeśli jest potrzebny. Taunt przewrócił się na drugą stronę. - Daj znać, jak będziesz znał ostateczną cenę. Korzystając z pomocy droida rejestrującego, Bammy dokonywał przeglądu YT-1300 492727ZED, który w pewnym momencie swojej czterdziestoparoletniej historii nosił nazwę „Gwiezdny Wysłannik". Jego buty chlupotały w kałużach smaru. Musiał praktycznie krzyczeć, żeby przebić się przez hałas serwospawarek, palników, elektrycznych hydrokluczy, szlifierek i elektrycznych zmywaczy. Im dokładniej przyglądał się statkowi, tym bardziej rósł jego niepokój. Zlecenie, które miało być jego wielką szansą, mogło skończyć się katastrofą. Jak zmieścić się w kwocie, którą podał Rejowi Tauntowi? Od czego w ogóle zacząć? To, co pozostało z koreliańskiego statku, wisiało na stelażu niewielkiego garażu Bammy'ego w Sektorze Durosa. Mechanik miał nadzieję, że kiedyś będzie go stać na podnośnik repulsorowy, jednak do tego czasu musiały mu wystarczyć dźwigi i rusztowania, które podtrzymywały naprawiane statki. Wynajęta ekipa zdemontowała już bliźniacze wypustki dziobowe, wysuniętą kabinę i wszystko, co było poluzowane lub zniszczone. Tym sposobem został sam zgnieciony spodek. Siedem nóg, które tworzyły podwozie, stopiło się, kiedy YT przejechał po kadłubie „Doliny Jendiriańskiej III", zanim jeszcze uderzył w spód opancerzonego pokładu masowca. Statek był w dużo gorszym stanie, niż twierdziła ekipa, która dokonywała pierwszej oceny w warunkach zerowej grawitacji. Bammy zdążył już wypełnić hazmatowym gruzem kilkanaście wielkich kontenerów, a to był dopiero początek. Frachtowiec typu YT-1300p, który zderzył się z asteroidą w pobliżu Nal Hutta, miał zapewnić nowy dziób, a także bardziej przestronną

główną ładownię, generator osłon oraz parę sześcioosobowych kapsuł ratunkowych. O ile jednak hipernapęd „Gwiezdnego Wysłannika", rdzeń reaktora firmy Quadex i wciąż nowoczesny komputer astronawigacyjny Rubicon były nienaruszone, to para silników podświetlnych Giordyne wymagała gruntownej rekonstrukcji. Najgorsze jednak było to, że statek potrzebował nowego mózgu elektronicznego. - Szefie, gdzie to położyć? Bammy zakrył ręką ucho i odwrócił się w stronę jednego z podwładnych. - Wyłącz ten cholerny palnik! - A zwracając się do Iktotchiego, który go zawołał, spytał: - Co tam masz? - Stabilizator ciśnienia układu paliwowego. - Sprawny? Rogata istota zakołysała głową. - Mniej więcej. - To znaczy mniej czy więcej? - Więcej. Bammy wskazał na stertę ponumerowanych i posegregowanych części w pobliżu rufy zawieszonego statku. - Połóż to tam. I nie zapomnij oznakować. Sterta była tylko jedną z wielu. Cały garaż przypominał raczej plac nieustannych prac archeologicznych niż miejsce odbudowy statku. Podczas gdy Iktotchi taszczył stabilizator przez hangar, rozległ się głos jednego z dwóch zatrudnionych przez Bammy'ego ludzi: - Ten kompensator strumienia jest rozwalony. To samo z tłumikami przepływowymi. - Nie da się ich naprawić? - Ja nie potrafię. Bammy zwiesił ramiona. - Dodaj do listy. Miał nadzieję, że kiedyś będzie go stać na zatrudnienie Givina albo Verpina. Sytuacja robiła się beznadziejna, ale przynajmniej cała jego ekipa mechaników wróciła do pracy po miesiącu świętowania razem z całym Nar Shaddaa zakończenia wojny. Obecny Imperator Palpatine nie cieszył się na Nar Shaddaa szczególną sympatią. Wielu mieszkańców jednak wierzyło, że Palpatine będzie tak zaabsorbowany umacnianiem władzy w Jądrze, że światy na Środkowych i Zewnętrznych Rubieżach znów zamienią się w lukratywne rynki przyprawy i innych zakazanych towarów. A co ważniejsze, przemytnicy będą mogli podróżować bez obawy przed przechwyceniem lub atakiem ze strony statków Separatystów czy republikańskich krążowników. Bammy nie miał jednak czasu na balowanie po kantynach. Rej Taunt czekał na statek, a lepiej nie drażnić bossa półświatka niedotrzymaniem terminu lub przekroczeniem kosztorysu. Bammy popatrzył na przypaloną rufę spodka. Zwęglone miejsca były śladami po strzałach z turbolaserów dużego republikańskiego okrętu. Nie miał pewności, ale byłby gotów się założyć, że ten ostrzał stanowił bezpośrednią przyczynę kolizji. Wiązka mogła przedrzeć się przez osłony i uszkodzić systemy sterowania. Kiedy rozbierze na części rdzeń reaktora, powinien zyskać jasność, jednak nie ulegało wątpliwości, że frachtowiec wpakował się w kłopoty. Niewątpliwie też Bammy nie był pierwszym mechanikiem, który go naprawiał. Przez wszystkie lata, jakie spędził na dłubaniu przy statkach i śmigaczach lądowych, nigdy nie widział pojazdu, który miałby tyle wymienionych części. Wyglądało to tak, jakby każdy kolejny właściciel YT próbował go w taki czy inny sposób przerobić, ulepszyć czy podrasować. Bammy wiedział, że

zamienniki nie przejdą u kogoś takiego jak Rej Taunt - przynajmniej nie te, które będą dobrze widoczne. Był przekonany, że może sobie pozwolić na użycie części wyprodukowanych w warsztatach na Nar Shaddaa, przynajmniej jeśli chodzi o systemy łączności i oświetlenie, jednak nie mógł ryzykować, że Taunt przeprowadzi niezależne testy systemów komputerowych i podtrzymywania życia. Dlatego też problemem był elektroniczny mózg. Naprawa obecnego nie wchodziła w grę, a zakup nowego pochłonąłby cały niewielki dochód, jaki Bammy miał jeszcze nadzieję uzyskać z tej roboty. Polecił swojemu najnowszemu pracownikowi - młodemu chłopakowi nazwiskiem Shug Ninx - poszukać kogoś, kto mógłby załatwić mózg na wymianę, i to właśnie ten pół-człowiek. pół- Theelin wszedł teraz do garażu i spieszył w jego stronę. - Możliwe, że znalazłem mózg - oznajmił Ninx zarumieniony z podniecenia. - Gdzie? - zaczął Bammy, ale zamilkł, widząc znajomą postać wchodzącą niespiesznym krokiem do hangaru. Odwrócił się z powrotem w stronę Ninksa i pokręcił głową z rozczarowaniem. - Mały, to nie był najlepszy pomysł iść do niego. Niebieski kolor cętkowanej skóry Ninksa przybrał na intensywności. - Nie wiedziałem... Bammy położył mu rękę na ramieniu. - Nie przejmuj się. Może wyjdzie nam to na dobre. Masel, Koorivar z wydatnym rogiem na czole, znany był na Księżycu Przemytników jako paser, handlarz bronią i oportunista, który w czasie wojny pracował dla obu stron. Syczące brzmienie głosu dobrze pasowało do jego chytrego charakteru. - Twój młody mieszaniec mówi, że potrzebujesz mózgu do statku. Bammy zaprowadził Koorivara do zagraconego stołu w rogu hangaru i wskazał mu krzesło. - Od kiedy to sprzedajesz części do statków? Myślałem, że handlujesz tylko bronią. Masel wzruszył ramionami, ukrytymi pod drogą peleryną. - Nic się nie zmieniło. Tyle że w tym przypadku mogę mieć coś, co ci się przyda. Bammy ściągnął wargi. - Przynajmniej posłucham. - Mam kontakty wśród ekip zajmujących się demontażem floty Separatystów. Mogę ci załatwić mózg kierujący ogniem i systemem namierzania... ze statku dowodzenia myśliwcami Tri. Bammy wyśmiał ten pomysł. - Żeby go przystosować do frachtowca YT, potrzeba by wytrawnego slicera i znacznie więcej kredytów, niż mogę wydać. - Wiem o tym - zapewnił Masel. - Ale mam kogoś, kto się tym zajmie. Musisz tylko dostarczyć dokumentację statku. Bammy zastanowił się nad tym. - Mam już dokumentację, prosto z CEC. Ale ile mnie to będzie kosztowało? - Mniej niż połowę tego, co superflow Hanksa-Wargela na fabrycznej gwarancji. Nawet po cenie hurtowej. - Gwarantujesz? Masel się uśmiechnął. - Oczywiście. Pełny zwrot pieniędzy w razie jakichkolwiek problemów. - Zwrot pieniędzy? - Bammy się roześmiał. - Jeśli mój klient będzie miał z nim problemy, to będziesz musiał mnie najpierw wskrzesić. - Wskrzeszanie to robota dla innych. Ja jestem tylko prostym spekulantem. Bammy pomyślał jeszcze chwilkę.

- Jak szybko możesz go dostarczyć, zakładając, że zdecyduję się ci zaufać? - Tydzień po tym, jak dostarczysz dokumentację i zapłacisz połowę kosztów. Bammy wciąż bił się z myślami. Kiedy wrócił do YT, Iktotchi czekał na niego pod prawym pierścieniem dokującym, trzymając w brudnych od smaru rękach niewielki moduł. - Wyjąłem to z mózgu elektronicznego - powiedział Iktotchi. - To rejestrator lotu frachtowca. Zamiast wrócić do swojego mieszkania w Sektorze Koreliańskim Nar Shaddaa Bammy został w warsztacie i zajął się przesyłaniem danych z komputera Superflow IV firmy Hanx-Wargel. Były tam informacje na temat rejestracji, właścicieli, zapis lotów i przeglądów technicznych. To, co odkrył, pobudziło jego ciekawość i większą część nocy spędził, konfrontując dane z informacjami w HoloNecie. Do rana zdążył opracować krótką historię statku, który w ciągu dziesięcioleci znany był pod różnymi nazwami. YT 492727ZED zjechał z linii produkcyjnej w zakładzie orbitalnym 7, należącym do Corellian Engineering Corporation, i przez pierwsze dwanaście lat swojego życia był jednym z ponad ośmiu tysięcy statków we flocie Corell Industries. Firma CI Limited zajmowała się transportem towarów na światy tak zwanych Pięciu Braci układu koreliańskiego, a także na ogromny i zagadkowy repulsor znany jako stacja Centerpoint. W licznych relacjach pilotów, którzy latali tym YT-1300, frachtowiec był na przemian chwalony za swoją szybkość i zwrotność lub przeklinany za kapryśność i zawodność. Piloci często stosowali określenia pasujące bardziej do opisu charakteru rozumnej istoty niż do oceny osiągów statku. Jak sugerowały kolejne nazwy, YT bywał posłuszny lub niesforny, był wybawcą lub rozrabiaką, a pilotowanie go było czystą przyjemnością lub prawdziwym koszmarem. „Duma Corell" miała „serce", za to „Latające Licho" miewało „humory". „Męka Meetyla" było niewyczerpanym źródłem udręki. Kolejne wpisy relacjonowały szczegółowo zdumiewające manewry, cudem zażegnane niebezpieczeństwa czy nieoczekiwane i często zagadkowe awarie. „Doleciałem na Tralusa w rekordowym czasie..." - zapisał jeden z pilotów. „Utknąłem pięćset tysięcy kilometrów od Selonii z ładunkiem rozmrażających się ryb..." - wspominał inny. „Bez trudu pokonałem »Podwójny Płomień« w wyścigu dookoła Dralla..." „Nie mogę wystartować z Centerpoint..." I tak ciągnęła się ta litania pochwał i oskarżeń, a każda z awarii kończyła się prowizorycznymi naprawami i przeróbkami, zupełnie jakby wszyscy postanowili uczynić statek przedmiotem ustawicznego eksperymentu w dziedzinie improwizowanej inżynierii. Pragnąc zaspokoić swoją ciekawość, Bammy odszukał tandetny generator impulsów, który musiał zainstalować jeden z pilotów, a także miejsce, w którym pewien nawigator wyładował swoją frustrację na przekaźniku firmy Fabritech za pomocą hydroklucza. Znalazł dziesiątki miejsc, w których statek został w rozmaity sposób okaleczony i poobijany. Kilku pilotów posunęło się nawet do wydrapywania lub wypalania epitetów na grodziach czy wewnątrz niskich pomieszczeń konserwacyjnych. Historia statku była zdecydowanie osobliwa. Przez większość z dwunastu lat, jakie YT spędził w CI Limited, firma nieustannie się rozwijała i plasowała wysoko na liście potencjalnych inwestycji w układzie koreliańskim. Później jednak biznes zaczął podupadać, po części przez monopolistyczne praktyki Federacji Handlowej, która połykała w tym czasie małe przedsiębiorstwa transportowe jedno po drugim. Sytuacji nie mogła poprawić bierna postawa Senatu Republiki. W latach poprzedzających pierwszą kadencję kanclerza Valoruma przychody CI Limited dramatycznie spadły. Zmuszona sprzedać swoją flotę szybkich statków za bezcen, firma ostatecznie ogłosiła bankructwo. YT 492727ZED został sprzedany jako jeden z ostatnich parze przedsiębiorczych handlowców. Rodzeństwo Kai i Dova Briggerowie przemianowali statek na „Zadrutowany" i na krótko podjęli

zakończoną przez CI działalność, wożąc wszelkiego rodzaju towary między Korelią i innymi światami. Według obliczeń Bammy'ego wszystkie swoje zyski musieli utopić w udoskonaleniu hipernapędu, co ułatwiło podróże do sąsiednich układów, a później także Jądra. Ładunki, które przewozili, również zaczęły się zmieniać - z towarów konsumpcyjnych na lekką broń, amunicję i podobną kontrabandę. Według informacji w HoloNecie nielegalna działalność Briggerów zwróciła uwagę Konfederacji Przemytników z układu Culariny, a w końcu przywódcy tej organizacji, Niramy, który pożyczył rodzeństwu sumę wystarczającą na dalsze modyfikacje statku w zamian za przyrzeczenie, że nie będą robić interesów z handlarzami niewolników. Kiedy po zaledwie standardowym roku rodzeństwo złamało obietnicę, Nirama wyznaczył cenę za ich głowy. Połowę nagrody zgarnął sławny łowca nagród - schwytał Dovę i dostarczył ją Niramie, który z kolei kazał ją zgładzić. Ocalały brat Dovy, Kai, zmienił nazwę YT na „Niesforny Syn", przerobił rejestrację na fondorską i wyruszył na Thyferrę z nadzieją znalezienia pracy w Kartelu Handlowym Iaco Starka. Stark, który w przeszłości sam był przemytnikiem, przewodził grupie piratów, łowców nagród i zabójców działających na Rimmańskim Szlaku Handlowym, ale ambicja wzięła w nim górę i znalazł się w samym środku zbrojnego konfliktu z Republiką, związanego ze skradzionym transportem bacty. Kala spotkał jeszcze gorszy los za związanie się ze Starkiem, bo w opuszczonej kopalni przyprawy na Troikenie został zjedzony żywcem przez mięsożerne insekty, uwolnione w następstwie ataku sił republikańskich. Jakieś piętnaście lat po kryzysie na Troikenie YT stał się własnością Grupy Republiki, o której HoloNet miał bardzo niewiele do powiedzenia, chociaż organizacja powiązana była w niejasny sposób z licznymi holdingami na kluczowych światach, łącznie z Coruscant, Alderaanem i Korelią. Ponownie zmieniono rejestrację - tym razem na ralltiirską - i nazwę statku: od teraz był to „Gwiezdny Wysłannik". Rejestrator lotu wymieniał liczne podróże na odległe światy, takie jak Ansion czy Yinchorr, a superflow IV odnotował modyfikacje zestawu łączności i hipernapędu frachtowca. Przez krótki czas statek mógł być nawet pilotowany przez Mistrza Jedi nazwiskiem Plo Koon. Były to jedynie domysły Bammy'ego, oparte na holozdjęciu, które odkrył przez zupełny przypadek. Zrobione niedługo po wydarzeniach na Troikenie holozdjęcie przedstawiało Rycerzy Jedi: Plo Koona, Qui-Gon Jinna i Adi Galię, stojących przed YT-1300, który mógł być tym samym, co statek pilotowany przez Kala Briggera. Pilot, który latał „Gwiezdnym Wysłannikiem" z ramienia Grupy Republiki , był człowiekiem i nazywał się Tobb Jadak. Już prawie świtało, kiedy Bammy natrafił na tę informację, ale odkrycie dodało mu nowych sił. Znał to nazwisko, a rezultaty wyszukiwania» w HoloNecie odświeżyły mu w pamięci fakt, że połowa graczy na Nar Shaddaa straciła pieniądze w wyniku przegranej Tobba Jadaka w wyścigu grawicykli, w którym jego szanse na zwycięstwo oceniano na dwadzieścia do jednego. Krążyły pogłoski, że to Huttowie kazali mu się podłożyć, ale też inne - że sam Jadak, przez pośredników, obstawiał swoją porażkę. Niezależmie od tego, jaka była prawda, skandal nie przeszkodził Grupie Republiki zatrudnić Jadaka jako pilota swojego statku. Rejestrator lotu wskazywał, że Jadak i drugi pilot wyruszyli z Coruscant, gdzie statek niemal na pewno został uszkodzony w następstwie trwającej tam bitwy, a po wyjściu z nadprzestrzeni zderzyli się z „Doliną Jendiriańską III", która opuszczała Nar Shaddaa. Bammy był -wtedy jeszcze dzieckiem, więc nie należał do tych, którzy stracili kredyty, stawiając na Jadaka. Tak czy inaczej, śmierć w katastrofie wydawała się okrutnym losem dla kogoś, kto w przeszłości był utytułowanym pilotem i grawicyklistą. Z drugiej strony, wszechświat rzadko postępował sprawiedliwie tak ze zwycięzcami, jak i przegranymi.