conan70

  • Dokumenty315
  • Odsłony12 117
  • Obserwuję4
  • Rozmiar dokumentów332.1 MB
  • Ilość pobrań9 236

Michael P. Kube-Mcdowell - Tarcza Kłamstw (pierwsza strona z błędem-zła nazwa książk

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

conan70
EBooki
Gwiezdne wojny

Michael P. Kube-Mcdowell - Tarcza Kłamstw (pierwsza strona z błędem-zła nazwa książk.pdf

conan70 EBooki Gwiezdne wojny 095. Kube-Mcdowell Michael P. - Tarcza Kłamstw
Użytkownik conan70 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 112 stron)

Michael P. Kube-McDowell1 Tarcza Kłamstw 2 PRZED BURZĄ Tom I trylogii KRYZYS CZARNEJ FLOTY MICHAEL P. KUBE-McDOWELL Przekład RADOSŁAW KOT

Michael P. Kube-McDowell3 Tytuł oryginału SHIELD OF LIES Redaktor serii ZBIGNIEW FONIOK Redakcja stylistyczna MARCIN ADAMSKI Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta JOANNA CIERKOWSKA GRAŻYNA NAWROCKA Ilustracja na okładce DREW STRUZAN Skład WYDAWNICTWO AMBER Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu http://www.amber.sm.pl http://www.wydawnictwoamber.pl Copyright © 1996 by Lucasfilm, Ltd. & TM. Ali rights reserved. Used under authorization. Published originally under the title Shield of Lies by Bantam Books Tarcza Kłamstw 4 Dla Matta, Amandy i Gwen w podzięce za ich miłość, wsparcie i zrozumienie. I dla wszystkich dwunastolatków którzy kiedyś, gdzieś, podobnie jak ja, uwierzyli, iż pewnego dnia polecą w kosmos. A szczególnie dla tych, którzy naprawdę polecieli, i tych, którzy wciąż ufają, że to jeszcze nastąpi.

Michael P. Kube-McDowell5 I L A N D O Tarcza Kłamstw 6 R O Z D Z I A Ł 1 Teljkoński wagabunda ponownie skoczył w nadprzestrzeń. Tyle że tym razem z autostopowiczami na pokładzie. - Nadprzestrzeń? - powtórzył niedowierzającym tonem See-Threepio, próbując się uwolnić. Kończynami splątał się z Lobotem, Artoo-Detoo i stelażem. Całe towarzystwo tkwiło w narożniku śluzy wagabundy, pomieszczenia, które nagle zmieniło się w celę samobieżnego, kosmicznego więzienia. - Myli się pan niechybnie, panie Lobot. - Ani trochę - odparł Lobot, zsuwając złocistą metalową nogę ze swojej twarzy. - Wszystkie moje łącza informatyczne zostały odcięte w jednej chwili. Dokładnie tak, jak zdarza się to przy skokach nadprzestrzennych. - Ponadto mieliśmy jeszcze związaną z przeciążeniem zmianę kursu - dodał Lando z drugiego końca śluzy. Gimnastykował pozbawioną rękawicy i ciężko zmarzniętą dłoń. - Panie Lando! - zawołał nagle natarczywie See-Threepio. - Czy może pan przestać? - To nie moja sprawka, Threepio - warknął Lando. - Z całym szacunkiem, panie Lando, na pewno pańska - burknął Threepio. - Teraz proszę sięgnąć do tej dziury i zrobić to samo, co wcześniej, ale odwrotnie i o wiele szybciej. Pułkownik Pakkpekatt będzie nad wyraz niezadowolony, że uciekliśmy mu z tym statkiem. - Pułkownik Pakkpekatt wynajduje teraz nowe słowa w języku Horteków - mruknął Lando. - Ale przynajmniej wciąż rządzi na własnym statku. My, niestety, nie. Jakieś szkody? Lobot? Artoo-Detoo? Mały astromech wygramolił się spod plątaniny ciał i pisnął raz a dobitnie. - Artoo-Detoo melduje, że wszystkie jego systemy pozostają sprawne - powiedział Threepio. - Nic mi nie jest, Lando - stwierdził Lobot. - Skafander zamortyzował uderzenie stelaża. Ale łącza ciągle milczą. Trochę mnie to dezorientuje. Lando skinął głową ze zrozumieniem. - Artoo, możesz wspomóc Lobota?

Michael P. Kube-McDowell7 Obracający się powoli z pomocą silniczków manewrowych robot zapiszczał protestująco. - Nie bądź nieuprzejmy - zganił go Threepio. - O co chodzi? - Panie Lando, Artoo mówi, że wolałby nie dopuszczać nikogo do swoich osobistych systemów. - Cóż, ja też nie przepadam za telepatami, Artoo - powiedział Lando. - Chociaż teraz gotów byłbym nawet myślą porozumieć się z pułkownikiem. Daj Lobotowi łącze do twojego rejestru wydarzeń. Może znajdzie się tam coś przydatnego do rozplatania tej zagadki. Czy ktoś widział moją prawą rękawicę? - Wydaje mi się, że wyleciała przez śluzę podczas dekompresji - stwierdził uczepiony jedną ręką stelaża Lobot. - Wspaniale - Lando spojrzał na swą purpurową dłoń i na ściągacz rękawa, który utrzymywał szczelność reszty skafandra. - Jakie tu mamy ciśnienie? - Sześćset czterdzieści milibarów - powiedział Lobot. - Ciśnienie zaczęło wracać do normy zaraz po zniknięciu przejścia. - A to ciekawe. Wracać do normy? Skąd? - Lando rozejrzał się po gładkich ścianach. - Artoo, widzisz jakieś dysze napływowe? Mały robot zapikał z cicha i zaczął krążyć tuż pod ścianami. - Dobra. Co do całej sprawy, to widzę ją tak: - stwierdził Lando. - Nie jesteśmy już mile widzianymi gośćmi. Wagabunda strząsnął z siebie „Ślicznotkę”, nas próbował wyrzucić w próżnię. I pewnie by mu się udało, gdyby nie zaczął równocześnie uciekać przed zespołem floty. - Z czego wynika następne pytanie - powiedział Lobot. - Czemu wagabunda popełnił aż tak poważny błąd? - Nastawiam uszu. - Wygląda na to, że źle ocenił sytuację. Uruchomił równocześnie dwie procedury obronne, nie zwracając uwagi na efekt mogący wyniknąć z ich nałożenia. Przywrócenie ciśnienia w tym pomieszczeniu to jakby kolejna niekonsekwencja. - Masz jakieś wyjaśnienie? - Taki a nie inny ciąg wydarzeń sugeruje, że statkiem zawiaduje albo system o ograniczonej inteligencji, albo jakieś niezbyt rozgarnięte istoty. W tej chwili nie orzekniemy, która wersja jest prawdziwa - dodał, widząc krzywą minę Landa. - Ale gdy rzecz rozstrzygniemy, to może znajdziemy i sposób, żeby się stąd wydostać stwierdził Calrissian. - Jednego jestem pewien: śluza zamknęła się ze względu na skok, a nie z miłosierdzia wobec naszych skromnych osób. Nie chcą nas tutaj. Jeśli nie opuścimy tego pomieszczenia do czasu, gdy wagabunda wyjdzie z nadprzestrzeni, to chyba nie uniesiemy cało skóry. - Panie Lando, pewien jestem, ze pułkownik Pakkpekatt i go armada ruszyli już naszym tropem - powiedział Threepio. - Im szybciej wyjdziemy z nadprzestrzeni, tym szybciej nas uratują. - To owszem, na pewno będą nas szukać - przyznał Lando. - Ale czy znajdą?.. Równie dobrze możemy wylądować pięć łat świetlnych od punktu wyjścia, jak Tarcza Kłamstw 8 pięćdziesiąt czy pięćset. A zwykła taktyka ucieczkowa przewiduje wyjście zmianę kursu i następny skok. Starczy jeden taki manewr i już. To zupełnie jakby bawić się w chowanego z Ewokami na Endorze. - Ależ panie Lando, musi być jakiś sposób, żeby mogli nas uratować. Przecież nas nie porzucą. Jeśli zrobiliby to, to przepadniemy jako więźniowie gdzieś w dalekim kosmosie... - Threepio, nie stać nas na taki luksus, by bezczynnie na nich czekać. - Lando stuknął się w wizjer swojego hełmu, by przypomnieć androidowi, czemu jest tak, a nie inaczej. - Czas płynie. My z Lobotem możemy nie doczekać nawet wyjścia statku z nadprzestrzeni. I dlatego musimy działać. Teraz, zaraz. Nie możemy liczyć na pomoc armady, chyba że sami znajdziemy sposób, jak ułatwić im robotę. Póki co, jesteśmy zdani na własne siły. Threepio uniósł ręce. - Przepraszamy - zawołał pod adresem wagabundy. - Proszę, uwierzcie mi, nie chcieliśmy nikogo skrzywdzić... - Zamknij się, Threepio. - Tak, proszę pana. - Lando - odezwał się Lobot. - Co? - Może jednak warto. A jeśli ktoś nas słucha. Lando zmarszczył brwi. - Dla statku jesteśmy zwykłymi piratami, złodziejaszkami, rabusiami grobów albo nawet i gorzej. Wątpię, by nagłe okazanie dobrych manier wystarczyło, szczególnie po wyłamaniu frontowych drzwi. - Owszem, prawdopodobieństwo powodzenia jest niewielkie - przyznał Lobot. - Jednak co jak co, ale przemawiać dyplomatycznie to Threepio potrafi. Może właśnie uprzejme przeprosiny otworzą nam następne drzwi. Lando westchnął i machnął dłonią w rękawicy do androida. - Dobra, Threepio, byle z godnością, jeśli łaska. - Oczywiście, panie Lando - odparł See-Threepio nieco obrażonym tonem. - Jestem tak zaprogramowany, by nigdy nie tracić stosownej dozy godności osobistej. Ostatecznie to jedna z podstaw protokołu i etykiety... - Dobra - uciął Lando. - Po prostu zrób, co trzeba. Nie mam pojęcia, ile czasu nam zostało. Wykorzystaj drugi kanał, byśmy mogli wciąż słyszeć się z Lobotem. - Tak jest, panie Lando - powiedział Threepio i pozornie umilkł. - Lobot, masz dostęp do zapisów Artoo? - Tak, Lando. - Sprawdź, czy żyro i miernik przyspieszeń pozwoliłyby określić kierunek obecnego skoku. Może to, wraz z astrograficznymi danymi Artoo, pozwoli określić, na ile możemy jeszcze liczyć... Noworepublikański szperacz „IX-26” wyszedł z nadprzestrzeni dość blisko celu, by tarcza planety zajęła większość czołowego ekranu.

Michael P. Kube-McDowell9 - Sprawdzić współrzędne - rozkazał Kroddok Stopa, marszcząc brwi. - Według siatki uniwersalnej. - Astrogator podaje czterdzieści cztery, jeden dziewięć sześć, dwa jeden zero. - Pilot obrócił dłonią krąg wskazujący logu. - Dokładnie to, co wcześniej dostałem. - Dane pochodzą jeszcze z czasów Trzeciej Galaktycznej Wyprawy Badawczej. - Stopa pokazał na wyświetlacz astrogatora. - Jeśli jednak dobrze rzecz odczytuję, to planeta nazywa się Maltha Obex. To nazwa tobekańska. Pilot przechylił głowę ku astrogatorowi. - Zgadza się, Maltha Obex. Stopa, dowódca quelleńskiej wyprawy Instytutu Obroańskiego, odczytał dane napływające z czujników i pokręcił głową. - Wielkie nieba. Co tu się zdarzyło? Pilot spojrzał na ekran. - A co się miało zdarzyć? Takich kul lodowych w kosmosie na pęczki. Josala Krenn, pozostała uczestniczka ekspedycji, przysunęła się od swojego stanowiska. - Tyle że zwiad Trzeciej podał, że to planeta o umiarkowanym klimacie. Zamieszkana, populacja około siedmiu milionów. Złożoność ekosystemu na poziomie drugim. Pilot potrząsnął głową. - Wygląda na to, że lato dawno już tu minęło - rzucił sucho. - Należało tego oczekiwać - powiedział Stopa. - Gdy zjawiła się tutaj misja kontaktowa Trzeciej, jedną trzecią kontynentów znaleźli pod lodem. Nie dopowiedział już, że ekipa nie spotkała na planecie nikogo żywego. Po cywilizacji Quellich zostały tylko ruiny. - Gdy Tobekowie tu przylecieli, musieli uznać ją za świat niczyj, taki do wzięcia, to i nadali mu nową nazwę - zasugerowała Josala. - A co to za różnica, jak to się nazywa? Dotarliśmy, gdzie trzeba, prawda? O co jeszcze chodzi? - Misja Trzeciej była tu sto pięćdziesiąt osiem lat temu - wyjaśnił Stopa. - Od tamtego czasu planeta powinna wrócić już nieco do równowagi. - Nie wróciła. I co z tego? - To, co dobrze widać - powiedziała Josala. - Lód. - Po literce poproszę. Josala westchnęła. - Skąd nas zabrałeś? - Z Babali - mruknął pilot. - Chwilę, chcesz powiedzieć, że nie macie wyposażenia polarnego? Żadnych ciepłych namiotów ani ubrań? - Babali to tropik. Wyposażenia polarnego jakoś nie było na liście. Nie wiem, czemu - warknęła Josala. - Nasz łazik nie da sobie rady w takich warunkach. Pilot gwizdnął ze współczuciem. - Teraz rozumiem. W takim razie dlaczego wysłali właśnie was? - Bo tak się złożyło. Byliśmy najbliższą ekipą bioarcheologów, mieliśmy najszybszy dostępny środek transportu. Tarcza Kłamstw 10 - Nie jest aż tak źle - mruknął w zamyśleniu Stopa. - Mamy zdobyć nieco próbek. Lód dobrze przechowuje okazy. - Chyba że zmiana klimatu została wywołana nienaturalnie. Jakaś wojna z wypalaniem czy niwelowaniem powierzchni... - Atmosfery nie zostało za wiele, ale mogę opuścić próbnik, niech trochę poniucha - powiedział pilot. - Powinniśmy szybko rzecz ustalić. - Nie - zaprotestował Stopa. - Wejdź na orbitę obserwacyjną. Tak jak wtedy, gdy sporządza się mapy. Obadamy drugą stronę. Starczy jedno lądowanie i parę gramów materiałów. Może trafimy na jakieś pole geotermiczne albo inne gorące miejsce, na przykład źródło głębinowe. Czy fragment gołego brzegu morza. Byle znaleźć kawałek wolnej od lodu gleby. Jeśli takie miejsca istnieją, to tam właśnie niechybnie chronili się ostatni Quelli przed samym końcem. - Nikogo żywego chyba się nie spodziewacie? Popatrzcie tylko na odczyty temperatury na powierzchni. - Żywego nie - przyznał Stopa. - Ale gdyby tak choć jedno ciało leżące płyciej niż pod trzystoma metrami lodu... - Jesteśmy na żądanej orbicie - oznajmił pilot, sięgając do kontrolek. - Maltha Obex, do dyspozycji. - Quelli - mruknęła Josala. - Jeśli nic nie zachowało się po nich na planecie, to parę osób nie zdoła ukryć wielkiego rozczarowania. Obserwacja z niskiej orbity nie wniosła wiele do sprawy. Kontynenty spowijała kilometrowa warstwa lodu, oceany zaś wprawdzie skurczone mocno i zbyt słone, by zamarznąć pełne były masywnej kry i gór lodowych. - Mam pomysł - powiedział Stopa, przeglądając dane - Niektórzy Quelli mogli próbować przez jakiś czas żyć na lodzie. Przy odrobinie szczęścia znaleźlibyśmy ich szczątki na głębokości ledwie pięćdziesięciu czy stu metrów. Akurat, by zająć się takim stanowiskiem do czasu przybycia posiłków. Musimy się jednak liczyć z najgorszym, dlatego dobrze będzie poprosić o pomoc. - Może dałoby się ściągnąć zespół doktora Eckelsa - powiedziała Josala. - Powinni byli skończyć już wykopaliska na Hoth. - Spróbujemy. Otwórz hiperłącze z instytutem - polecił Stopa. - Gotowe - oznajmił pilot. - Mówi doktor Kruddok Stopa, kod sprawdzający alfa-pilne-cztery-cztery-dwa. Wiadomość również dla działu zaopatrzenia i przydziałów. - Na linii. Słuchamy, doktorze. - Potrzebuję pilnie dodatkowego sprzętu i personelu. - Stopa szybko wyłożył detale i przedstawił listę. Macie to wszystko? - Materiały tak. Już je pakujemy. - Potrzebny nam zespół wprawiony w klimacie polarnym. Co z ekipą doktora Eckelsa na Hoth? - Wczoraj zameldowali powrót. Nie znam ich obecnej sytuacji - odpowiedział dyspozytor. - Zaraz wyślę waszą prośbę do komitetu, odpowiedź przekażę natychmiast.

Michael P. Kube-McDowell11 - Jeśli są do dyspozycji, to kiedy moglibyśmy mieć tutaj i ich, i sprzęt? - Jeśli uda się załatwić „Uskok Penga” i załadować całe towarzystwo na pokład koło północy... To za szesnaście standardowych dni. Plus minus kilka godzin na nieuniknione opóźnienia. - Nie macie niczego szybszego niż „Uskok Penga”? - Instytut nie dysponuje niczym lepszym. - Zbadajcie inne możliwości - polecił ostro Stopa. - To sprawa o najwyższym priorytecie. Wyłączam się. - Dał znak pilotowi, że można przerwać połączenie. - Teraz chcę Krenjsha z Wywiadu. Trzeba ich uprzedzić, że to nie pójdzie tak szybko. Zamknięta w śluzie wagabundy czwórka nie rozgadywała się zbytnio. Każdy miał coś do zrobienia. Artoo szukał otworów, którymi napływało do wnętrza powietrze, Threepio próbował dotrzeć z przemową do panów statku. Lobot analizował dostępne dane i sprawdzał stan wyposażenia na stelażu. Lando zaś powrócił do feralnej dźwigni w rogu pomieszczenia i próbował zrobić z nią cokolwiek więcej niż dotąd. Uchwyt jednak nie chciał się ruszyć, samo zaś jego dotknięcie nie wywołało żadnej odpowiedzi ze strony statku. Lando poczuł, jak opuchła, sztywna i obolała zrobiła się jego naga dłoń. Ucisk pierścienia rękawa jeszcze dodatkowo pogarszał sprawę. - Czy mamy jakieś torby na próbki? - spytał unoszącego się obok stelaża Lobota. - Tak. Sześć małych, sześć dużych i dwie kapsuły z żelem utwardzalnym. - Te torby, to samozasklepiające? - Tak, Lando - odparł Lobot i urwał na chwilę. - Przykro mi, ale nie zdołałem niczego ustalić. Brak informacji. Jak przy amnezji. Chociaż, skoro nie pamiętam, to skąd wiem, że to amnezja?... Niestety, znam się tylko na przetwarzaniu informacji. W innych sprawach brak mi doświadczenia. - Samokrytykę i autoanalizę zachowaj na inną okazję - powiedział Lando. - Teraz złap małą torbę na próbki i zobaczymy, czy nie da się z tego zrobić dla mnie czegoś na kształt rękawicy. Nie trwało długo, a przymocowali otwór torby ponad nadgarstkiem Landa. Dociskając szwy zamknięcia, zdołali uszczelnić rzecz na tyle, że ściągacz poluzował się i niemal natychmiast opuchlizna zaczęła schodzić z palców. - Nie wiem, czy torba i szew są na tyle mocne, by wytrzymać następny spadek ciśnienia - zauważył Lobot. - Nawet na to nie liczę. Na razie nie chcę stracić paluchów. I bez tego jest kiepsko. Wyciągnąłeś coś z danych Artoo? - Podejrzewam, że względem poprzedniego kursu wektor skoku uległ odchyleniu o niecałe pół stopnia - powiedział Lobot i podał dane liczbowe. - Przepraszam za brak dokładności. - Znaczy, że w ten sposób kierujemy się ku sektorowi jeden pięć jeden. - Tak. Jego granica leży osiem lat świetlnych od naszej pierwotnej pozycji. - Czy jest w Pięćdziesiątym Pierwszym ktoś, kto mógłby nam pomóc? Tarcza Kłamstw 12 - Przykro mi, ale Artoo dysponuje tylko danymi nawigacyjnymi. Brak informacji geopolitycznych czy socjologicznych. Lando pokiwał głową. - Przestań przepraszać za coś, czemu nie jesteś winien. Szkoda czasu. Jak daleko będziemy mieli wolną drogę? - Im dalej sięgniemy, tym mniejsza dokładność, rzecz jasna. Najbliższe ciało leżące na przybliżonym środku naszej drogi i z polem grawitacyjnym dość silnym, by zmusić statek do wyjścia z nadprzestrzeni, leży czterdzieści jeden przecinek pięć trzy lat świetlnych od punktu wyjścia. Lando zmarszczył brwi. - Niewiele mi to daje. Odwróćmy pytanie. Jak daleko jest z tamtego miejsca do wszystkich innych? Lobot zamknął oczy i skoncentrował się. jednak to Artoo-Detoo odpowiedział długą serią pisków. - Artoo mówi, że po przebyciu dwunastu przecinek dziewięć lat świetlnych statek wejdzie w najbardziej opustoszałą okolicę na swoim szlaku - przełożył Threepio. - W pobliżu nie będzie ciał większych niż komety piątej klasy. I tak przez blisko dziewięć lat świetlnych. W każdym kierunku. - Wygląda na dogodne miejsce do zmiany kursu - zauważył Lando. - Za szybko, byśmy zdążyli coś zdziałać. - Ale przecież nie wiemy, jak prędko ten statek potrafi lecieć w nadprzestrzeni - podsunął Lobot. - Może dotrzemy tam za dwanaście godzin, może za osiem lub sześć, albo i mniej. Możliwe, że maksymalna szybkość podróży w nadprzestrzeni wyznaczana jest przez względy techniczne, a nie teoretyczne. I jeszcze coś... - Co? - Jeśli przejdziemy przez to pole grawitacyjne, które czeka nas w odległości czterdziestu jeden lat świetlnych, to polecimy ku granicy Nowej Republiki, w ogólnym kierunku Phracas w Światach Środka. - Jeszcze jeden powód, by nie czekać zmiłowania - powiedział Lando. - Artoo, znalazłeś coś? Artoo pisnął. - Panie Lando - przełożył Threepio - Artoo mówi, że nie znalazł nigdzie żadnych otworów doprowadzających powietrze. - Że co? To jakim cudem przywrócili ciśnienie? - Według Artoo gazy przenikają przez ściany. W formie pojedynczych molekuł. Mówi, że dotyczy to większości powierzchni ścian. - Chwilę. Znaczy, ściany są porowate? Artoo zachrobotał, jego towarzysz wyjaśnił. - Nie, panie Lando. Artoo mówi, że molekuły gazu po prostu pojawiają się na powierzchni. - Ciekawe - mruknął Lobot. - Zastanawiam się, czy same ściany nie produkują tego gazu.

Michael P. Kube-McDowell13 - Artoo, czy jakiś obszar ścian wykazuje większą aktywność niż pozostała powierzchnia? Mały robot przemknął na środek pomieszczenia i rzucił na wewnętrzną ścianę pasmo pomarańczowego światła z holoprojektora. - Rozumiem. Threepio, melduj, co udało ci się osiągnąć. Złocisty android przechylił głowę. - Proszę pana, jak dotąd pozdrowiłem władców tego statku w jedenastu tysiącach czterystu sześćdziesięciu trzech językach. Przeprosiłem ich i poprosiłem o pomoc. Nie otrzymałem żadnej możliwej do zidentyfikowania odpowiedzi. - Czy wśród znanych ci sześciu milionów języków jest też mowa Quellich? - Niestety, panie Lando, ale nie. - A dysponujesz może jakimikolwiek informacjami o ich języku? Może podobny jest do innego, którym władasz biegle. Wiesz, jak zna się torocki, to można rozmawiać w nim i z Tobekami, i z Wehttamami. - Przykro mi, panie Lando. Nie wiem nic na ten temat. - A gdybyś spróbował dopasować coś wedle położenia ich planety? - Proszę pana, standardowa procedura pierwszego kontaktu zakłada, że w przypadku braku znajomości języka tubylców używa się języków okolicznych ludów - wyjaśnił urażony nieco Threepio. - Zacząłem od ośmiuset siedemdziesięciu trzech języków używanych w sektorze, w którym leży planeta Quellich. Potem użyłem trzech tysięcy dwustu siedmiu powiązanych z nimi filologicznie. - A teraz przebiegasz po prostu całą resztę listy? - Wedle pierwszeństwa położenia astrograficznego. - Ile zajmie, nim skończysz? - Panie Lando, ograniczając czas oczekiwania na odpowiedź do przewidzianego protokołem minimum, zakończę pierwsza serie za cztery przecinek dwa standardowe dni. - Tak myślałem - mruknął Lando. - Lobot, poszukaj blastera tnącego. Będziemy musieli wykroić sobie drzwi. Admirał Hiram Drayson przysiadł ze skrzywioną miną na skraju biurka i przeczytał ostatni meldunek od pułkownika Pakkpekatta przekazany z Gmir Askilon. Wieści były dramatyczne, wręcz alarmujące. Chwilę przed kolejnym skokiem wagabundy w dziobowej części statku pojawił się pierścień sześciu okrągłych jakby zderzaków (zapewne kondensatory lub promienniki, pomyślał Drayson), dziób zaś spowiło jaskrawe, błękitne światło. Chwilę później bijące z dwóch pierścieni dwa bliźniacze promienie energii przecięły połączenie pomiędzy „Ślicznotką” a wagabundą. Kolejna para zniszczyła generator pola przechwytującego pod kadłubem patrolowca „Kauri” Wybuch naładowanego generatora zniszczył siłownię okrętu, spowodował pożar i pozbawił jednostkę jakichkolwiek możliwości manewru. Po unieruchomieniu „Kauriego” wagabunda włączył napęd, odsunął się od „Ślicznotki” i przyspieszył, mijając bezwładny patrolowiec. Korzystając z luki, uwolnił Tarcza Kłamstw 14 się z sieci pól przechwytujących, i czterdzieści dwie sekundy później zniknął w środku stożka nadprzestrzennego. Ostatecznie kontakt przyniósł, co następuje: Jeden zniszczony szperacz. Jeden patrolowiec ciężko uszkodzony i później porzucony. Liczba ofiar na pokładzie: dwadzieścia sześć, z czego sześć ciężkich przypadków w maszynowni. Jeden jacht: odzyskany i przycumowany do kadłuba „Sławnego”. Nieuszkodzony poza wyłączoną główną śluzą. Jedno udane wejście na pokład celu. Udana ucieczka celu. Armada ekspedycyjna rozrzucona w przestrzeni: cztery jednostki w pościgu za celem, pozostałe wypełniające zadania ratownicze lub porządkowe. Wśród znalezionych szczątków trafiła się jedna rękawica skafandra, konkretnie prawa, w rozmiarze używanym przez Landa. Dla Draysona był to jeden z większych powodów do zmartwienia. Meldunek zawierał też nieco pozytywów. Nie było już wątpliwości, jakim właściwie systemem uzbrojenia dysponuje wagabunda: chodziło o rodzaj rezonansu występującego w miejscu przecięcia się dwóch promieni. O ile nie było dalszych pierścieni wokół śródokręcia, należało przyjąć, że maksymalna ilość celów, z którymi wagabunda mógł sobie równocześnie poradzić, to sześć. Możliwe, że do jego obezwładnienia wystarczyłyby nawet cztery dobrze rozmieszczone jednostki. Najpierw jednak Pakkpekatt musiał znaleźć uciekiniera. Ostatnim razem zajęło to prawie dwa lata. Drayson wywołał grafik poszukiwań i przejrzał go dokładnie. Trzy statki ruszyły tym samym kursem, co wagabunda: „Piorun” na odległość dziesięciu lat świetlnych, „Sławny” dwudziestu, „Maruder” trzydziestu. Zgodnie z naprędce przygotowanym planem każdy miał wypuścić w miejscu wyjścia boję z czujnikami i sygnalizatorem podłączonym do hiperłącza, a następnie wykonać serię mniejszych skoków, nie dłuższych niż zasięg skanerów. To dawało szansę odszukania zbiega. Plan, chociaż dokładny, miał swoje słabe strony. Mógł się powieść wówczas jedynie, jeśli wagabunda zamierzał wykonać tylko jeden, nieprzesadnie długi skok. Gdyby wyszedł na chwilę z nadprzestrzeni, zmienił kurs i znów skoczył, a na dodatek wykonał cały manewr w miejscu leżącym poza zasięgiem czujników czy obserwatorów, lub skoczył od razu na odległość pięćdziesięciu czy stu lat, poza granice Nowej Republiki, prosto w chaos Światów Środka... Drayson wiedział, że pułkownik Pakkpekatt zażądał już jak najpilniejszego uzupełnienia swojej armady nowymi jednostkami, tak Wywiadu, jak i Floty. Uczynił to, jeszcze zanim „Sławny” skoczył poza Gmir Askilon. Admirał domyślał się też, jaką najpewniej pułkownik otrzyma odpowiedź. - Jesteś naszą jedyną szansą, Lando - mruknął Drayson. - Musisz pomóc nam cię znaleźć. Drayson nie zwykł jednak zostawiać na łaskę losu kogoś, kogo wcześniej wysłał na spotkanie niebezpieczeństwa. Sięgnął do kontrolek, wywołując na ekran własną

Michael P. Kube-McDowell15 mapę sektora 151. Możliwe, że niewiele miał szansę zdziałać, ale postanowił uczynić, co w jego mocy. Przecież zawsze zostaje jakiś cień nadziei. Senacka Rada Bezpieczeństwa i Wywiadu rządziła się innymi prawami niż ciała, nad którymi sprawowała kontrolę. Jej spotkań nigdzie oficjalnie nie zapowiadano, a zdarzały się one wyłącznie w ekranowanym pokoju 030, leżącym głęboko w podziemiach starego Pałacu Imperialnego, i miały charakter ściśle zamknięty. Siedem zasiadających w radzie osób otaczała tak silna aura tajemniczości, że w powszechnym na Coruscanl dialekcie basica określenie „RBW” stało się synonimem czegoś niepoznawalnego, nieosiągalnego. Odrzuceni zalotnicy mawiali, że „już prędzej do RBW by weszli”, zaś obarczeni przez szefów nadmiarem obowiązków podwładni oddychali z ulgą iż „mogło być gorzej bo przecież nie zażądał akt RBW”. Nawet Draysonowi trudno było ustalić termin zebrania rady, mającej rozpatrzyć żądanie Pakkpekatta A gdy ostatecznie ustalił ten szczegół, stało się to zbyt późno, by zdołał wykombinować sposób podsłuchania czegokolwiek. - Ostatni punkt porządku to sprawa wyprawy teljkońskiej - powiedział generał Carlist Rieekan. - Rozumiem, że dostaliście wszyscy kopię meldunku? - Odczekał chwilę, a nie słysząc głosu sprzeciwu, podjął wątek. - Otwieram dyskusję. Senator Krall Praget z Edathy, przewodniczący rady, oparł się w fotelu i przeczesał palcami włosy. - A nad czym tu dumać? - spytał. - Ewidentne niepowodzenie. Pozostaje zamknąć sprawę. - Lando Calrissian i jego zespół znajdują, się wciąż na pokładzie wagabundy - przypomniał łagodnie Rieekan. - Ale czy żywi? - spytał Praget. - Czy cokolwiek przemawia za tym, że przetrwali? Czy dowódca zdolny do tak zdecydowanego działania, jak miało to miejsce w przypadku wagabundy, uczyniłby aż taki błąd, by nie usunąć intruzów? Równie energicznie... - Możliwe, że stali się więźniami - zauważył Rieekan. - Albo i nie. Może uniknęli pojmania. Praget przysunął minikomp. - A co z rękawicą znalezioną przez zespół poszukiwawczy? Z tego, co widzę, musiała należeć do Calrissiana. - Tej kwestii nie potrafię wyjaśnić - przyznał Rieekan. - Generale - odezwała się senator Cair Tok Noimm. - Chyba czegoś nie rozumiem. Rękawica była cała, bez śladów krwi? - Zgadza się. Pani senator skinęła głową. - W takim razie fakt jej znalezienia nie jest dla mnie argumentem przemawiającym za porzuceniem tych ludzi na łaskę losu. - Nie wiem tylko, co właściwie moglibyśmy dla nich zrobić - powiedział senator Amamanam reprezentujący rasę Bdów. - Chyba że senator Noimm zaintonuje modlitwę do Gwiezdnej Matki... Tarcza Kłamstw 16 Rozległy się chłodne śmiechy, zaś oczy pani Noimm stały się wręcz lodowate. - W grę wchodzi życie dwóch ludzi, wartościowych przyjaciół Nowej Republiki. Proszę, też pamiętać, że te roboty również nie należą do tuzinkowych. Oba odegrały znaczącą rolę w narodzinach idei Nowej Republiki. Wątpię, by gdziekolwiek istniały roboty słynniejsze. - Skoro są tak ważne dla Nowej Republiki, to powinny stać w muzeum. Razem z innymi uświęconymi eksponatami - odparował Praget. - Może jeszcze razem z Lukiem Skywalkerem, do którego należą? - spytał senator Lillald. - Muszę zgodzić się z Cair Tok. Wolałbym nie być zmuszonym odpowiadać na pytania, które padną niewątpliwie, jeśli ta czwórka po prostu zniknie w trakcie wykonywania naszych rozkazów, a my okażemy się tymi, którzy nie podjęli żadnych wysiłków, by ich uratować. - Naszych rozkazów? Nie czytał pan, jak naprawdę dostali się na pokład tamtego statku? Trudno powiedzieć, by wykonywali rozkazy - stwierdził senator Amamanam. - Może nam pan wyjaśnić, generale, jakim cudem właśnie ekipa barona Calrissiana pierwsza wzięła się do działania? Nie przypominam sobie, aby w dostarczonym nam kiedyś planie ekspedycji przewidziano dla nich jakąkolwiek rolę. - Generał Calrissian znalazł się w składzie wyprawy jako przedstawiciel Floty. Stało się tak na wyraźne żądanie Dowództwa Floty - wyjaśnił dobitnie Rieekan. - Sam dobrał sobie ekipę, wyraźnie z rozmysłem i pamiętając o szczególnym charakterze misji. - To całkiem bez sensu - prychnął Praget. - Gdyby to Hammax i jego ludzie trafili na pokład wagabundy, a tak przecież miało się stać, wówczas w ogóle nie byłoby dzisiejszej dyskusji Albo opanowaliby statek, albo zostawili nam przykry obowiązek rozesłania listów do ich rodzin. - Senatorze... - Ale Pakkpekatt wpuścił tę hałastrę, napalonych amatorów, pozwolił im działać, i nagle okazuje się, że nie wiemy, jak oficjalnie, zgodnie z regulaminami, spisać całą bandę na straty. - Senatorze - spróbował ponownie Rieekan. - Czyżby meldunek pułkownika Pakkpekatla skłonił pana do uznania, iż potencjalne zyski wynikające z przechwycenia statku Quellich niewarte są zachodu? - Nie, generale - odparł nadal nieco wzburzony Praget. - Wciąż uważam, że sprawa jest warta naszego zainteresowania. Nie widzę jednak żadnego usprawiedliwienia dla rozesłania Zespołu Drugiego na obszar tysiąca kwadratowych lat świetlnych w ramach czegoś, co wygląda na działanie z góry skazane na niepowodzenie. - Biorąc pod uwagę niepewną sytuację w sektorze Farlax, bez wątpienia i bez trudu znajdziemy dla tych jednostek lepsze zastosowanie niż pogoń za cieniem - dodał senator Amamanam. - Prędzej czy później wagabunda i tak gdzieś się pojawi... - A pan jest gotów udać się osobiście do Luke’a Skywalkera z przeprosinami? - ucięła mu senator Noimm - Czy nasz przewodniczący stanie przed kamerami, by

Michael P. Kube-McDowell17 wyjaśnić szerokiej publiczności, w jakich to okolicznościach zaginęły postaci znane tak szeroko? - Jeśli mógłbym coś zasugerować... - zaczął Rieekan. - W każdej chwili - powiedział Praget. - Skafander kontaktowy, jaki miał na sobie Calrissian, nie został zaprojektowany do długiego przebywania w próżni. Ma tylko proste systemy podtrzymywania tycia, niezbyt przez to efektywne. Przy rozsądnym postępowaniu starcza zasobów na jakieś dwieście godzin, a na pewno nie na więcej niż dwieście dwadzieścia - powiedział szef wywiadu. - Zatem powinniśmy po prostu poczekać kilka dni, a potem ogłosić notę o ich śmierci? To pan sugeruje? - Niezupełnie - odparł Rieekan. - Jeśli wciąż żyją, to będą mieli silną motywację do podjęcia jak najszybszych i najskuteczniejszych działań. Zrobią wszystko, co w ich mocy, by zakłócić lot statku Quellich, na dodatek postarają się uczynić to w ciągu kilku najbliższych dni. A zatem jedynym rozsądnym rozwiązaniem wydaje mi się zezwolić Pakkpekattowi na prowadzenie poszukiwań jeszcze przez, powiedzmy, piętnaście dni. - To powinno dać jedno - zauważył Amamanam. - Nikt nie będzie mógł nam zarzucić, że zostawiliśmy barona w potrzebie. - Spojrzał z wyczekiwaniem poprzez stół na senator Noimm. - Jeśli naprawdę pragnie się pan zaasekurować, proponuję pójść krok dalej i wysłać Pakkpekattowi te statki, o które prosi - powiedziała Noimm. - W przeciwnym razie ktoś uzna, że całe te poszukiwania to tytko pusty gest. - Nie, nie, nie - zaprotestował Praget. - Pakkpekatt nie dostanie więcej jednostek. Okazał się mocno niekompetentnym Hortekiem. Powinien zostać odsunięty od pełnienia obowiązków i poddany weryfikacji. Gdy się to wszystko już skończy, trzeba będzie znaleźć mu jakieś zesłanie. - Też nie popierałbym pomysłu wysłania dodatkowych statków - powiedział Rieekan, ignorując pozostałe komentarze Prageta. - Sytuacja się zmieniła. Mamy przyjaciół na pokładzie wagabundy, przez co nie będziemy próbowali go ani przechwycić, ani zniszczyć. Musimy go tylko wyśledzić i zdjąć naszych ludzi. - Jak pamiętam, sam Pakkpekatt przeznaczył do tego zadania cztery statki. - Owszem - przyznał Rieekan. - Sądzę zatem, że możemy zmniejszyć nasze zaangażowanie w sprawę. Jeśli spojrzycie na stronę piętnastą, znajdziecie tam szkic misji, a w nim listę przydzielonych jednostek... Tarcza Kłamstw 18 R O Z D Z I A Ł 2 - Używałeś już kiedyś blastera tnącego, Lando? - spytał z troską Lobot. - Masę razy - odparł Lando, zapierając się pomiędzy ścianą i stelażem. - Ale nie pytaj gdzie. Nie zawsze miałem zgodę policji. Artoo, możesz mi trochę poświecić? Tutaj, dokładnie przede mną. Kopułkogłowy robot włączył na chwilę dysze i zmienił kąt padania strumienia światła. - Dobrze, tak trzymaj. - Uważaj tylko, by nie ciąć za głęboko - upomniał Lobot. - Zaraz za ścianą mogą się kryć jakieś mechanizmy... - Jeśli Artoo ma rację, to za tą częścią ściany nie ma niczego. Sonogram pokazuje tylko cienką grodź i następne pomieszczenie o średnicy pięciu metrów. - Wiem. Ale na statku tych rozmiarów pięć metrów to jak raz na szambo. Albo przewody paliwowe. - Wiesz co, Lobot, od kiedy odcięło cię od twoich danych, zaczynasz zachowywać się prawie jak stara ciotka. Albo Threepio - mruknął Lando z niejaką ironią. - Threepio, coś nowego? - Nie, panie Lando. Nie otrzymałem jak na razie żadnej odpowiedzi na moje dziewięćset sześćdziesiąt jeden tysięcy osiem... - Nie męcz nam uszu - przerwał Lando. - Lobot, Threepio, wiem, że macie wielką ochotę zaglądać mi przez ramię, ale na waszym miejscu odsunąłbym się gdzieś dalej. Za moje plecy na przykład. W ten sposób, jeśli coś mi nie wyjdzie, będziecie mieli okazję uczyć się na moich błędach. - Gdyby Artoo dał mi łącze do swojego wideo... - zaczął Lobot. - Bądź tak uprzejmy, Artoo - poprosił Lando - unosząc trzymany w prawej ręce blaster na wysokość twarzy. Lewą dłonią ustawił promień na wiązką grubości włosa i rodzaj nacięcia na płytkie. - Może tym razem raczą wreszcie odpowiedzieć - mruknął i włączył urządzenie. Kierowany pewną ręką biało-niebieski strumień energii zostawił na ścianie pionowe nacięcie, jednak gdy Lando odłożył blaster i chciał sprawdzić wynik, nie znalazł żadnego śladu. Grodź była nietknięta.

Michael P. Kube-McDowell19 - Chyba przesadziłem trochę z ostrożnością - mruknął marszcząc brwi. - Przesuń stelaż bardziej w moją stronę, Lobot. Gdy poprawił ustawienie, znów uniósł rękę i przeciągnął powoli promieniem blastera po ścianie z góry na dół. - Co u... - Co się dzieje? - spytał zaniepokojony Threepio. Wysunął się zza Landa, by zerknąć mu przez ramię na ścianę. - Jedno wielkie nic - mruknął Lando z obrzydzeniem. - Ani rysy. - Chyba się mylisz, Lando - stwierdził Lobot. - Spróbuj może jeszcze, tylko tym razem szybko. Lando śmignął promieniem po powierzchni. Ostrze blasku zostawiało za sobą wyraźną szczelinę, czystą i prostą, która zamykała się zaraz ułamek sekundy później. - Samozasklepiająca się grodź? - Na to wygląda - powiedział Lobot. - Przedni dowcip - warknął Lando, wyłączając blaster. - Nie mogę wyciąć drzwi, bo te nie są łaskawe przyjąć do wiadomości, że zostały wycięte. Lobot poklepał Landa po hełmie i wskazał na blaster. - Mogę spróbować? - Nie krępuj się - odparł Lando, wręczając urządzenie i przeciągając się ręka za ręką na drugi koniec stelaża. Lobot sprawdził możliwe do wyboru funkcje blastera i nastawił go na wiercenie średnich otworów. Tym razem strumień światła przybrał postać zaostrzonego stożka, który Lobot wcisnął w ścianę aż do połowy wysokości. Otrzymał w ten sposób dziurę o przekroju kilku centymetrów. Ta zaczęła się zaraz zamykać, jednak trwało to zauważalnie dłużej niż w przypadku zwykłego nacięcia. Dość długo, by Lobot zdążył przysunąć do niej głowę i zerknąć na drugą stronę. - Dobry pomysł. Ciekawe. Pod dwie sekundy - mruknął Lando. - Na to właśnie liczyłem - powiedział Lobot, odwracając się do niego. - Jakkolwiek to działa, najwyraźniej przy takim otworze trzeba przesunąć czy namnożyć więcej budulca, niż gdy chodzi tylko o przecięcie. - Dojrzałeś coś? - Nic przydatnego. Duża otwarta przestrzeń i tyle. Ledwo oświetlona na żółtawo. - No to spróbujmy zrobić większą dziurę - powiedział Lando. - Artoo, masz jakiś czujnik na wysięgniku, który mógłbyś przesunąć na drugą stronę? - Taki z przylgą - zasugerował Lobot. - Moglibyśmy przyczepić go wtedy po drugiej stronie grodzi i uzyskać razem z Artoo jakieś dane. - Aż tak wielkiej dziury wolałbym nie robić - stwierdził Lando. - Nie tym razem. Zawsze, gdy wcinamy się w grodź, przypominamy statkowi o naszej obecności. Nie wiem, ile razy pozwoli nam jeszcze ukąsić, nim się nas pozbędzie. Masz coś, Artoo? Robot pisnął dumnie i wysunął smukłą różdżkę zakończoną rozwijającą się na czubku małą, srebrzystą kulką. - Nie musisz się tak wyrażać - skarcił go Threepio. Tarcza Kłamstw 20 Artoo zazgrzytał coś w odpowiedzi. - Pewien jestem, że tym akurat nie powinieneś się zajmować - powiedział z lekka zirytowany Threepio. - Sam już nie pamiętam, jak długo cię znam, a nadal nie obchodzi mnie, co tam chowasz po szufladkach... Lando gwizdnął przenikliwie. - Hej tam, wy dwaj, potem pogadacie. Threcpio, czy powinienem wiedzieć coś jeszcze? - Panie Lando, Artoo mówi, że astromechy muszą często zajmować się inspekcją systemów ulokowanych w zamkniętych przestrzeniach - wyjaśnił uprzejmie android. - Uważa najwyraźniej, że jednostki R2 są tak wspaniałe, że wszyscy powinni o tym wiedzieć. Rozumie pan, to kwestia przerośniętego ego. - Dobra, zawsze mi się wydawało, że masz mu za złe brak twojej skromności, Threepio - stwierdził Lando, przesuwając się na środek stelaża i biorąc blaster od Lobota. - Zyskałeś może jakichś kumpli, od kiedy zaczęliśmy ciąć? - Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi od chwili, gdy zacząłem przesyłać powitania - powiedział Threepio. - Sugerują po prostu podjąć dalsze działania. Lando sprawdził ustawienie blastera na wiercenie średnich otworów i włączył urządzenie. - Artoo, podejdź bliżej, wsuniesz czujnik do środka, jak szybko się da. Ale nie pozwól, by ci go przytrzasnęło, gdy ściana zacznie się zamykać. A wy dwaj patrzcie, jak duży będzie otwór i ile potrwa, nim się zamknie. Wszyscy gotowi? No to ruszamy. Średnie ustawienie pozwoliło Landowi wykroić otwór niemal na tyle duży, by mógł pomieścić zaciśniętą dłoń mężczyzny. Calrissian wyłączył blaster i odsunął się, by zrobić dojście dla Artoo. Mały robot przysunął się płynnie i pewnym ruchem wsunął wysięgnik w sam środek otworu. Wyciągnął go w ostatniej chwili przed zespoleniem się ściany. - Teraz pokaz nam to na holo, Artoo - rozkazał Lando. Robot pisnął potwierdzająco i wyświetlił to, co jego rybie oko dostrzegło: korytarz o zaokrąglonych ścianach ciągnący się jakby wokół statku w obu kierunkach. Nie było widać ani żadnych urządzeń, ani niczego, co można by wziąć za formę odpowiedzi statku na nacinanie jego ścian i sondowanie wnętrza. - Wygląda obiecująco - powiedział Lando. - Cokolwiek to jest, może dać nam dostęp przynajmniej do części statku. Artoo, Lobot, i co wy na to? Jak wielkiej dziury trzeba, byśmy wszyscy mogli przejść na drugą stronę? - Obawiam się, że to nie będzie takie łatwe - stwierdził Lobot. - Pomiary Artoo wskazują, iż większa dziura zamyka się szybciej niż mniejsza. W przeliczeniu na jednostkę powierzchni... - Też odniosłem takie wrażenie - zgodził się Lando. - Systemy obronne statku nadają zapewne większym otworom wyższy priorytet. To co, uważacie, że nie uda się przejść? - Wspólna ściana tego pomieszczenia i korytarza to na oko jakieś jeden przecinek siedem metra - powiedział Lobot wskazując we właściwym kierunku. - Szacuję, że otwór tych rozmiarów w ledwie sześć czy siedem sekund zmniejszy się do wielkości

Michael P. Kube-McDowell21 uniemożliwiającej przejście któremukolwiek z nas. To za mało czasu, by zdążyć i jeszcze przeciągnąć stelaż. - Może jednak starczy. Podczas desantu skoczkowie opuszczają pokład na spadakach w tempie jednego na sekundę. - Ale oni mają trening i stosowne ciążenie Zrobiłem symulację z użyciem procesora nawigacyjnego Artoo. W najlepszym razie jeden z nas nie zdąży. - Cóż, to jest problem - mruknął Lando - Poza tym mam dziwne przeczucie, że jeśli spróbujemy wyciąć dziurę tych rozmiarów, to statek wkurzy się na dobre i czym prędzej nas wypluje. A drugiej szansy to już na pewno nam nie da. - Zamyślił się na chwilę, po czym zamachał blasterem. - Zdejmujemy wszystko ze stelaża. Muszę dokonać kilku modyfikacji. Stelaż był konstrukcją raczej mało skomplikowaną: gruba rama wyposażona w żyro, ogniwa paliwowe i system dysz stabilizujących. W regularnych odstępach miał wycięte uchwyty, wewnątrz samej ramy była też siatka ze schowkami na narzędzia i inne drobiazgi. Obecnie porządnie wypełniona. - Modyfikacji? - No. Potrzebujemy framugi. Wczepiwszy się jedną ręką w stelaż, drugą uzbrojoną w blaster odciął siatkę w miejscu mocowania do ramy. Gdy skończył, otrzymał dwa osobne obiekty. Pchnął pełną siatkę w kierunku Artoo. - Ty przeholujesz to na drugą stronę. Robot wysunął chwytaki i pewnie wczepił się w bagaż. - Pomożesz mi, Lobot? Lobot przysunął się i skorzystał z uchwytu po drugiej stronie ramy. - Przypominam sobie coś, na co trafiłem już wcześniej - powiedział. - Główny projektant pałaców grzebalnych Ma’aoodów przykazywał swoim majstrom, aby wszystkie proste przejścia budowli najeżali pułapkami, i to takimi jak najbardziej zapraszającymi, by w nie wpaść. - Dzięki za zastrzyk optymizmu - mruknął Lando. - Jeśli z tego wyjdziemy, to powinieneś zapisać się na speca od podnoszenia morale. Wszyscy gotowi? - Panie Lando, a co ja mam robić? Calrissian sprawdził blaster, nastawił promień cięcia na „szeroki”. - Przeproś z góry za szkody - powiedział, mierząc w ścianę. - Trzymać się. Jasny blask natychmiast oślepił Landa i pół metra kwadratowego ściany wyparowało pod postacią szarego obłoku. Zanim wzrok powrócił, otwór już zaczął się zamykać. - Szybko, szybko, po kolei! - krzyknął Lando. Obaj mężczyźni ustawili ramę w otworze i ściana zacisnęła się na niej, nie zostawiając z boku żadnej szczeliny. Gdy kończyli, usłyszeli narastający gdzieś w głębi wagabundy łoskot. Nie potrafili ustalić źródła odgłosu, jednak mimo obcego otoczenia wyczuli jego znaczenie - oto wiekowy statek zaczął odczuwać niepokój i zabierał się do awaryjnego, grożącego samozniszczeniem, wyjścia z nadprzestrzeni. Charakterystyczny jęk narastał, w miarę Tarcza Kłamstw 22 jak poszczególne sekcje kadłuba wynurzały się w realną przestrzeń o nanosekundy wcześniej niż pozostałe. Pole skoku nie wygasało równomiernie. - Nie cierpię mieć racji - warknął Lando, machając wolną ręką. - Ruszaj się, Artoo! Mały robot śmignął w kierunku otworu. Za sobą holował masywną sieć. Przez chwilę Lando obawiał się, że rama okaże się za mała dla Artoo, ten jednak wciągnął odnóża jak mógł głęboko, obrócił się i przemknął na drugą strunę z kilkoma centymetrami swobody. Sieć przeleciała gładko za nim. - Poczekaj na mnie, Artoo! - krzyknął Threepio, machając w powietrzu rękami i nogami. - Dalej! - rzucił Lando do Lobota, przekazując mu blaster. - Ja wezmę Threepia. Lobot nie kazał sobie powtarzać dwa razy, tylko stopami naprzód runął w zaimprowizowane przejście lekko, niczym gimnastyk ćwiczący na drążkach. Lando przyczepił się tymczasem do stelaża liną asekuracyjną i wyciągnął dłoń w rękawicy do androida. - Och, dziękuję, panie Lando - wzruszył się Threepio, korzystając z pomocy. Nagle ujrzał, jak oczy Landa rozszerzają się z niepokoju. - Co się dzieje, proszę pana? Zaglądający z wewnątrz Lobot dostrzegł to samo co Lando: w zewnętrznym poszyciu otwierała się coraz większa szczelina, za którą czerniało usiane gwiazdami niebo. Chwilę później zewnętrzne mikrofony skafandrów wychwyciły syk uciekającego powietrza. Lando nie marnował czasu na udzielanie androidowi odpowiedzi. - Uwaga tam! - krzyknął i pchnął nim w przejście. Lobot przytrzymał się stelaża i sięgnąwszy złapał prawą stopę Threepia. Bez trudu przeciągnął go do środka. Prąd uciekającego powietrza przybierał na sile w miarę poszerzania się otworu i Lobot musiał wkładać coraz więcej w samo utrzymanie się przy stelażu, tak by nie zostać wessanym do śluzy. Na dodatek dyszki Artoo nie były w stanie zwalczyć wichury i robot zbliżał się coraz bardziej do otworu. Wraz z nim wędrowała siatka. Lando kołysał się tymczasem bezradnie na końcu liny asekuracyjnej z nogami skierowanymi prosto w otwartą próżnię. Tylko Threepio był względnie bezpieczny, gdyż leżał całym metalowym ciałem na zakończeniu stelaża, blokując zresztą w znacznej mierze przejście. Machał przy tym rękami niczym przewrócony na grzbiet żuczek. - Już po nas, Artoo! - zawodził przy tym. - Nigdy nie lubiłem podróży kosmicznych. I popatrz tylko, do czego nas to przywiodło... - Musicie przeciać ramę! - krzyknął Lando w komlink. - Przeciąć i wypchnąć Dziura sama się zamknie. No róbcie, co mówię! - Żadne takie, póki jesteś po drugiej stronie - odparł Lobot, sięgając obok Threepia do miejsca zamocowania liny asekuracyjnej. - Twoja lina ma miniwyciągarkę. Zobacz, czy da się uruchomić. - Nie ma mowy. Za duże obciążenie. Po prostu przetnij ramę, słyszysz?

Michael P. Kube-McDowell23 Lobot rozejrzał się na boki, by sprawdzić, czy jemu ani Threepiowi nie grozi zderzenie z niesionym bezwładnie Artoo i jego ładunkiem. Ku swojej uldze spostrzegł, iż mały robot dotarł do ściany, wypalił sobie łukiem mały otwór i wczepił weń ramię naprawcze. Tak zakotwiczony skutecznie opierał się wichurze, która zdaniem Lobota zaczęła nawet słabnąć. - Nie gadaj bzdur - warknął Lobot i dosięgnął ostatecznie cienkiej liny asekuracyjnej. Zaczął ciągnąć ją ręka za ręką, wyławiając Landa niczym wielką rybę. Ciało cyborga okazało się zdumiewająco silne. Nie potrwało długo, a już trzymał w dłoni karabinek skafandra Landa, potem ujął fałdy materii na jego karku. - Teraz daj całą moc na dyszach! Prosto w górę. - Prosto w górę - powtórzył Lando. Jednym gładkim, silnym zamachem Lobot wyciągnął Landa pomiędzy swoje szeroko rozstawione kolana i wyprostował się, by wydobyć go z przejścia. Zaraz potem usiadł, wydobył blaster i przeciął ramę w dwóch miejscach. Poleciały iskry, buchnęło paliwo D2O wyciekające z przeciętych przewodów, Lobot zaś kopnął odciętą część, która obróciła się i runęła z wiatrem do wnętrza śluzy. Ściana jęknęła i reszta ramy też zaczęła się przesuwać i skręcać, aż i ona uleciała z prądem. Kilka sekund później dziura zasklepiła się, z wolna ustał szum powietrza. W korytarzu zapanowała cisza. - Podejrzewam, że to była sztuczka tylko na raz - mruknął Lando. Wnętrze szyby jego wizjera było mokre od potu. - Gdzie się tego nauczyłeś? - Podczas spływów na Oko E - powiedział Lobot. - To najlepsza metoda wyciągania kumpla z tratwy, gdy zdarzy mu się wpaść do rzeki i nie ma czasu deliberować, bo jeszcze chwila, a siarczany lód wciągnie go pod powierzchnię. Byłem tam na ostatnich wakacjach - dodał. - Dziwne drzemią w tobie zdolności - stwierdził Lando. - Wszyscy w porządku? - Jestem pewien, że przegrzało mi się co najmniej kilka obwodów - obwieścił Threepio. - Za pozwoleniem, panie Lando, czy mogę zająć się autodiagnostyką? - Śmiało - odparł Lando. - A póki co, musimy uwolnić Artoo. Potem zastanowimy się, co dalej. - Nie wymyślisz wiele - powiedział Lobot. - Mamy do wyboru tylko dwie drogi. Tę - skrzyżował ręce na piersi i pokazał palcami jednocześnie w dwóch kierunkach - albo tę. - Cicho - polecił mu Lando, przekrzywiając głowę. - Czekaj. Posłuchaj. Z drżącymi sercami nastawili uszu. W tajemniczych przestrzeniach kadłuba rozchodziło się echo towarzyszące wejściu w nadprzestrzeń. - Żeby to - westchnął Lando. - Znowu skoczył. - Mamy tu coś ciekawego - powiedziała Josala Krenn. Kroddok Stopa pochylił się na skanerem powierzchniowym. Pokolorowana mapa ukazywała warstwy wielkiego lodowca, który pełzł ku morzu rozszerzającą się doliną o stromych zboczach. - Gdzie? Tarcza Kłamstw 24 - Tutaj - odparła Josala, wskazując na małe, niebieskie plamki rozrzucone wzdłuż północno-wschodniego skraju lodowca. - Radar bocznego skaningu ustalił głębokość: od jedenastu do dziewiętnastu metrów pod lodem. - Skała z bocznej moreny? - Nie, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, te obiekty mają nadzwyczaj regularne kształty. Podłużne, od półtora do dwóch metrów długości. A po drugie, czy wiesz coś o liniach przepływu w strefie osadowej lodowca? - Nic a nic. - Czasem to, co spada na powierzchnię lodowca, przemieszcza się wzdłuż doliny, wrastając w lód w miarę jak rośnie wierzchnia pokrywa śnieżna - wyjaśniła Josala. - Morena boczna z tej partii to skały, które odpadły od klifu - wskazała na zbocze doliny. - A zatem z czasem skały dochodzą tutaj... - To pięćdziesiąt metrów niżej. Tamte obiekty nie znajdowały się w lodzie tak długo, jak te skały pod nimi. A do lodu musiały trafić gdzieś tułaj. - Zatoczyła palcem krąg w górnej, płaskiej części doliny. - Ależ tam nic nie ma - stwierdził Stopa. - Słusznie. - Zmarszczyła czoło w zamyśleniu. - Trudno dokładnie odtworzyć przebieg tak katastrofalnych zmian klimatycznych, ale skłonna jestem sądzić, że cokolwiek to jest, leży w lodzie dopiero od pięćdziesięciu do stu lat. Stopa aż oczy otworzył szeroko ze zdumienia. - Ciała. Pogrzebane w lodzie. - Całkiem możliwe. - Może nomadowie, może mieszkańcy pobliskich lodowych jaskiń, może... - Nieważne, jak żyli, nam chodzi o ich zwłoki. - Jak głęboko leżą te ciała? Jedenaście metrów? - Gdy Josala przytaknęła, Stopa zwrócił się do pilota. - Będziemy potrzebowali łazika. - Kroddok... - Wiem, wiem. Ale posłuchaj do końca. Poczekamy, aż pogoda się tam poprawi - powiedział Stopa ze spojrzeniem już teraz pełnym niecierpliwości. - Spuścimy łazika dokładnie na miejsce. Silnik damy na luz, żeby nie zamarzł. Pracować będziemy ze środka, bo jedyne, czego potrzebujemy, to rdzeń odwiertu. Z tym akurat nasz sprzęt powinien sobie poradzić. - Chcesz wiercić? - spytała z przerażeniem Josala. - To przemiesza szczątki. - Tak - odparł Stopa. - Wiem, że to naruszenie procedury. Ale nie wysłano nas dla pozyskania ciał. Mamy zdobyć próbki materiału biologicznego. Gdy przybędzie ekipa, przygotuje sobie stanowiska. Na razie jednak najważniejsza jest analiza i raporty. Josala potrząsnęła głową. - Wolałabym poczekać na ludzi, którzy są w tym naprawdę dobrzy. - Ależ sami wiemy, jak uzyskać rdzeń - powiedział Stopa. - Już pierwszoroczniak to potrafi. Będziemy tam za trzydzieści minut. Nawet za dwadzieścia. Josala wciąż nie kryła wahania. Kroddok przysunął się i ściszył głos.

Michael P. Kube-McDowell25 - Premia z WNR starczy na pokrycie kosztów ekspedycji na Stovax - powiedział. - Ale jeśli będziesz chciała czekać na przybycie „Uskoku Penga”, to przyjdzie nam się podzielić. Możemy nawet nic nie dostać. Poczekał, aż argument do niej dotrze, i dodał: - Daję ci słowo, że wycofamy się przy pierwszych kłopotach. Lepiej: to ty pokierujesz wyprawą. Jak powiesz, tak będzie. Josala skrzywiła się i spojrzała najpierw na niego potem na pilota. - Cóż, doktor Stopa postanowił. Szykujmy łazika. Mały łazik „Znak II” archeologów przejechał przez zaśnieżoną, południowo- zachodnią grań i zaczął zjazd w dolinę lodowca. - Jesteś na kursie, jeszcze osiemset pięćdziesiąt metrów - odezwał się głos pilota „IX-26”, kierującego Stopę i Krenn do miejsca przeznaczenia. Urządzenia nawigacyjne łazika nie mogły się równać z oprzyrządowaniem statku. - Rozumiem - powiedział Stopa, który prowadził pojazd. - Przechodzę ze ślizgu na tryb poduszkowca. - Siedemset metrów. Sześćset. Pięć i pół setki... W kadłubie pojazdu i na jego deltoidalnych skrzydłach otworzyło się kilka małych osłon kryjących dysze główne i pomocnicze. Unosząc wysoko nos, mały pojazd szybko zwolnił i zaczął osiadać. Josala zerkała przez prawoburtowe okno. Przyglądała się uważnie podłożu. Stromy stok był pokryty gładkim śniegiem, jednak sam lodowice znaczyło pole popękanych bloków lodowych, czasem tak wielkich jak sam łazik. - Na wyświetlaczu wyglądało o wiele lepiej - powiedziała. - Łazik może pokonać nachylenie do czterdziestu stopni. Damy sobie radę. - Ale to będzie jak przebijanie się przez skały. - Lód nie jest tak twardy - przypomniał Stopa. - Przebijemy się. - Dwieście dwadzieścia - oznajmił w słuchawkach Stopy głos pilota. - Lekko na lewo. - Rozumiem - potwierdził Stopa. - Krenn, musimy przynajmniej spróbować... - Nagle spod poduszkowca buchnęła chmura bieli, ograniczając widoczność prawie do zera. - To nasz własny podmuch - rzucił Stopa, unosząc wolant. Łazik wyłonił się z obłoku, który został z tyłu i zaraz zaczął się rozpraszać. - Żaden problem. - Sto pięćdziesiąt. - Nie da się wylądować bez widoczności - powiedziała Josala. - Jeśli zahaczysz o któryś z tych złomów lodu, wywrócimy się, zanim podpory zdążą się wysunąć. - Dziewięćdziesiąt pięć. - Zawisnę na dziesięciu metrach, aż dysze oczyszczą teren z całego luźnego materiału - powiedział pewny siebie Stopa. - Jeśli dolne holo nie da jasnego obrazu, w ogóle nie będę próbował siadać. Dobrze? - Dobrze - odparła z westchnieniem Josala. - Sześćdziesiąt - powiedział pilot. - Zwolnij albo przelecisz miejsce. Tarcza Kłamstw 26 Stopa stuknął w hamulce powietrzne i cofnął nieco wolant. Łazik znów opadł, zbliżył się do powierzchni i wzbił chmurę bieli. Nie trwało jednak długo, aż pył się rozproszył i znów było widać horyzont. - Dwadzieścia pięć. Josala zerknęła do przodu. - W tym krajobrazie trudno oceniać odległości. Ten zwał lodu... Poklepał ją w ramią. - Jest większy i leży dalej, niż sądzisz. - Dziesięć. Osiem. Pięć. Powoli... - Powiedz, gdy będzie plus sześćdziesiąt. Chcę posadzić łazika dokładnie nad tym. - To już jest pod tobą. Plus sześć. Plus dziewięć. Plus czternaście... Stopa szarpnął wolant. Łazik opadł gwałtownie i zatrząsł się od uderzenia. Nos kołysał się na boki, w górę, w dół aż kolejny, mniejszy już wstrząs zakończył taniec. Pojazd stanął równo. - No - powiedział. Włączył natychmiast dolne skanery i popatrzył na ekran. Wprawdzie te najbliższe dyszom okryły się lodem, jednak przednie i tylne dawały czysty obraz. Przednia podpora utkwiła w małej szczelinie, jednak nie wyglądała na uszkodzoną. Kadłub nigdzie nie stykał się z lodem. - Nie było aż tak źle - uśmiechnął się Stopa, przestawiając systemy na czuwanie. - Załatwmy się tylko ze wszystkim - pogoniła Josala. Przepełzli kolejno ponad przedziałem silnika orbitalnego do niewielkiego pomieszczenia roboczego. Tam wspólnymi siłami ubrali stosowne do mrozu odzienie: jedyny skafander ratunkowy szperacza dla niej i ocieplany kombinezon archeologa dla niego. Stopa zabrał jeszcze rękawice ze skafandra pilota. Żadne jednak nie było przygotowane na oślepiający blask lodowca, który zaatakował ich oczy zaraz po otwarciu włazu. Na czystym niebie płonęło błękitnobiałe słońce, kąpiąc krajobraz w kryształowozimnym ogniu. Wizjer Josali szybko się dostosował, Stopa musiał jednak odwracać oczy, by cokolwiek widzieć. - Malownicze! - zakrzyknął. - Podziwianie widoków na koniec - zganiła go Josala. Wszystko zabrało więcej czasu, niż powinno. Wydrążone w środku wiertło nie chciało trzymać kierunku, co niepokoiło mocno Josalę, bo skrzywić mogła się przy tym i pokrywa luku. Rękawice utrudniały manewry na tyle, że złożenie pierwszych sekcji tuby rdzeniowej okazało się nie lada wyczynem. Sondowanie w poszukiwaniu zagrzebanego poniżej ciała przedłużało się za sprawą licznych, mylących ech co chwila pojawiających się na ekranie. Zanim skończyli składanie, zawieszenie wiertła zdążyło zamarznąć, co tylko skomplikowało sprawę. W końcu jednak wiertło wgryzło się w powierzchnię lodowca i ruszyło w głąb. - Siedem sekcji! - krzyknął Stopa poprzez jazgot. - Przy tym kącie wiercenia będziemy potrzebowali siedmiu sekcji. Josala machnęła ręką potwierdzająco i obróciła się, by wyciągnąć ze schowka następną sekcję. Ta uciekła jej spod dłoni, aż dziewczyna cofnęła rękę. Przycisnęła rękawicę do ściany pomieszczenia i uświadomiła sobie, że to nie ją opanowały

Michael P. Kube-McDowell27 drgawki, ale cały pokład wibruje pod jej stopami. Wiertło wyło, jakby wszystkie mocowania i pierścienie puściły, a smary zmieniły w piasek. - Wyłącz!! - krzyknęła, cofając się do Stopy, który wychylał się poza pokład i patrzył na zagłębiające się powoli w lodzie wiertło. - Wyłącz! - Spojrzał na nią zdumiony, aż sama musiała sięgnąć do sterowników. Wiertło zatrzymało się, ale wibracje ani hałas nie ustały. Wręcz przeciwnie, nasiliły się. Z przerażeniem w oczach oboje spojrzeli na górującą nad nimi grań, którą minęli dopiero kilka minut wcześniej. Obecnie przypominała skąpany w słońcu kłąb waty. W połowie wysokości pojawiła się ściana śniegu i lodu, która zbliżała się i rosła pod niebo. Nie mieli szansy wystartować. Lawina dosięgła ich w przeciągu kilku sekund, nie zdążyli pojąć nawet w pełni tego, co ujrzeli. Porwała łazik jak zabawkę, wciskając śnieg do każdej szczeliny, miotając unoszonym przez prąd pojazdem. Gdy wszystko wreszcie się uspokoiło, czoło lawiny sięgało niemal do środka doliny, pod lodem zaś czekały na archeologów z „Uskok Penga” dwa nowe ciała. - Przede wszystkim musimy ponownie odnaleźć to samo miejsce, a okolica pozbawiona jest niestety znaków szczególnych - powiedział Lando. Korzystając z pomocy blastera, odciął z narożnika stelaża mały trójkąt. - Gdzie były nasze drzwi? Tutaj? - Niżej - odparł Lobot. - O, właśnie. - Cieszę się, że jesteś czegoś pewien - stwierdził Lando. - Mnie już zupełnie skołowało. - Zrobił otwór w ścianie, wsunął kawałek metalu i poczekał, aż materia zarośnie wkoło niego. Potem spróbował poruszyć wtręt otwartą dłonią. - Powinno trzymać. Lobot podpłynął z krótkim kawałkiem sznura. - Możemy potrzebować więcej niż jednego znaku - powiedział, przewlekając sznur przez jeden z wielokątnych otworów i wiążąc końce razem. - Jeden węzeł oznacza pierwszy znak. Na następnym zrobimy dwa. - Dobra - powiedział Lando, odwracając się od ściany. - Jedno tylko przeoczyłem, gdy bawiliśmy się w odkrywców i wynalazców. Próbując się tu przedostać, wypaliłem ponad sześćdziesiąt procent paliwa do silniczków manewrowych. - U mnie zostało jeszcze dziewięćdziesiąt jeden procent - powiedział Lobot. - Niestety, nie mam jak się nim z tobą podzielić. - Może dojść do tego, że będziesz mnie dźwigał na plecach - mruknął Lando. - Threepio, a jak wy wyglądacie z masą odrzutową? Artoo zaćwierkał, Threepio przetłumaczył. - Artoo mówi, że ma wystarczający zapas, wolałby jednak wiedzieć, kiedy uda się zlokalizować jakieś źródło zasilania. - Przy odrobinie szczęścia trafimy na nie obok zaworu z tlenem - skrzywił się Lando. - No dobrze, przed nami próba przetrwania. Statek skoczył już dwa razy i musimy przyjąć, że za drugim razem zmylił dokładnie wszystkie ślady pogoni. Tak Tarcza Kłamstw 28 więc po pierwsze musimy zlokalizować i załatwić sterowniki hipernapędu i zatrzymać statek. - Ależ panie Lando, jeśli uszkodzimy hipernapęd, wszyscy zginiemy - zaprotestował Threepio. - Nie wiemy, jak długo wagabunda zostanie w nadprzestrzeni: tygodnie, miesiące czy lata. Galaktyka ma sto dwadzieścia tysięcy lat świetlnych. To daje nam niewielkie szanse. - Panie Lando, a czy nie byłoby stosowniejsze odszukać właścicieli tego statku i poprosić ich, by zawieźli nas z powrotem na Coruscant? - Obawiam się, Threepio, że teraz to nasz statek - mruknął Lando. - Jeśli chcemy przetrwać, musimy uznać, że tak właśnie jest. - Rozstawił palce, by wyliczyć priorytety. - Po pierwsze, musimy jakoś zatrzymać statek. Po drugie, sprawdzić dokąd nas rzuciło. Po trzecie, ustalić, gdzie najbliżej możemy znaleźć przyjaciół. Po czwarte, znaleźć sposób, żeby ich zawiadomić. Jeśli załatwimy się z tym wszystkim, zanim Lobotowi i mnie skończy się powietrze, a wam wyschną ogniwa, to potem będziemy się martwić, kto właściwie i po co zbudował wagabundę. - Możliwe, że bez odpowiedzi na te pytania nie uporamy się z wcześniejszym - zauważył Lobot. - Może - odparł Lando. - Ale moim zdaniem nie trzeba wcale znać schematu budowy maszyny, by ją zniszczyć. - Wskazał palcem na lewo, potem na prawo. Jak sądzicie, hipernapęd na dziobie czy na rufie? - Najlepszym miejscem jest zwykle środek masy - zauważył Lobot. - Znaczy do przodu. Lando skinął głową. - No to ruszajmy. Pułkownik Pakkpekatt sterczał nad stanowiskiem łączności i nadzorował wyjście krążownika „Sławny” z nadprzestrzeni. Zespół pościgowy rozciągnął się już na czterdzieści lat świetlnych, a „Sławny” był drugim z kolei koralikiem na nitce. - Daj mi je, jak tylko nadejdą - polecił siedzącemu przy stanowisku technikowi. - Tak, sir. Idzie sześć. Pilna dyrektywa ze Sztabu Floty z kopią dla kapitana Garcha. Niebieski list z WNR, z kopią dla kapitana Hammaxa. Przesyłka oznaczona jako pilna z Instytutu Obroańskiego. Meldunki z „Pioruna”. „Prana” i „Nagwy”. - Z trzech statków za nami - powiedział Pakkpekatt. - I dobrze. Przekaż wiadomości na moje stanowisko. Pułkownik przeszedł długimi, lekkimi krokami przez cały mostek, zasiadł w fotelu i włączył bezpieczny wyświetlacz. Ani twarz, ani gesty nie zdradzały żadnych emocji, gdy czytał jeden tekst za drugim. Gdy skończył, wyłączył stuknięciem ekran i syknął przeciągle. - Majorze Legorburu. Ixidro Legorburu, oficer wywiadu M’haelich, służył jako konsultant do spraw taktyki. Teraz pospieszył na wezwanie. - Tak, pułkowniku?

Michael P. Kube-McDowell29 - Właśnie otrzymaliśmy sygnał o ogłoszeniu alarmu pierwszego stopnia w skali całej floty - powiedział Pakkpekatt, włączając i przesuwając ekran, aby także i major mógł przeczytać wiadomość. - Moja prośba o dodatkowe jednostki została odrzucona. Otrzymałem rozkaz odesłania „Marudera”, „Prana” i „Nagwy” z maksymalną szybkością do innych zadań. - Ależ to prawie połowa naszych sił, sir - powiedział Legorburu, kręcąc głową. - Czego od nas oczekują? - Najwyraźniej, że uznamy własną, porażkę - stwierdził wprost Pakkpekatt. - Uprzedzono mnie też, że może dojść do odwołania również „Sławnego”. Mamy pozostać w jednogodzinnym alarmie, to znaczy nie wykonywać skoków większych niż pół roku świetlnego. - Przynajmniej możemy w ten sposób dalej prowadzić poszukiwania - powiedział Legorburu. - Musimy tylko wywołać „Wrzosowisko” naprzód, aby wypełnił lukę po „Maruderze”. Chyba skończył już z przeszukiwaniem szczątków. - „Wrzosowisko” skoczył już na Nichen z ciałami poległych i rannymi z „Kauriego” - wyjaśnił Pakkpekatt. - Wróci dopiero za co najmniej dobę. O ile w ogóle pozwolą mu wrócić. Legorburu spojrzał uważnie na ekran. - Nie pojmuję, pułkowniku. Skąd ta nagła zmiana priorytetów? Co tam się dzieje? To musi być coś wielkiego, skoro nie mogą dać nawet trzydziestoletniego okrętu i kilku patrolowców. - Tej informacji mi poskąpiono - powiedział Pakkpekatt i skrzywił się niesympatycznie. - Może wyłowię coś z cudzych transmisji - zaproponował Legorburu. - Mam spróbować? Pakkpekatt skinął głową. - Tak, proszę. Chciałbym wiedzieć, czemu muszę stawać na uszach, żeby po prostu robić swoje. Tarcza Kłamstw 30 R O Z D Z I A Ł 3 Lando Calrissian prowadził postępującą korytarzami wagabundy procesję, nie wypuszczając bojowego blastera z dłoni. Zaraz za nim jechał holujący z tyłu stelaż Artoo, na końcu zaś kroczył Lobot. Na barana niósł Threepio, zupełnie jak dziecko siedzące na ramionach ojca. - To wszystko moja wina - powiedział Lando, zerkając do tyłu. - Powinienem iść pierwszy i wziąć dla Threepia pas manewrowy albo i całą uprząż z zasilaniem. Te ogniwa pasują też do skafandrów. - Mamy je, znaczy mieliśmy, na „Ślicznotce” - powiedział Lobot. - Nie wszystko zmieściło się na stelażu. - Oddałbym prawie wszystko, co wzięliśmy, za parę zapasowych zestawów. Nigdy nie myślałem, że będę musiał fruwać tak długo w stanie nieważkości. - „Długo albo i zawsze”, pomyślał ponuro Lando. - Swoją drogą to ciekawy projekt - zauważył Lobot. - Quelli zrobili chyba wszystko, by jak najbardziej nam utrudnić poruszanie. Brak sztucznego ciążenia, brak momentu obrotowego, ściany są antymagnetyczne, bez szlaków ślizgowych, uchwytów ani przypięć. - I co w tym takiego ciekawego? - Quelli mieszkali na planetach - powiedział zdumiony pytaniem Lobot. - Jak oni sami poruszali się po statku? Lando chrząknął. - Może Quelli to wielkie dżdżownice grube jak ten korytarz? - Może - mruknął Lobot. - Ale nawet wielkie robale czują się lepiej w polu grawitacyjnym. Wciąż mam nadzieję, że gdzieś tu jest jakiś guzik, który wszystkim nam ułatwiłby życie. Korytarz ciągnął się bez końca i nowe jego odcinki wyłaniały się przed Landem niczym wciąż uciekający horyzont, kuszący niespełnionymi z założenia obietnicami. - Ile już? - Rejestrator Altoo podaje, że od wejścia na pokład minęły trzy godziny i osiem minut. Naprzód ruszyliśmy czterdzieści siedem minut temu - odparł Lobot.

Michael P. Kube-McDowell31 - A ja myślałem, że to już całe wieki - powiedział Lando. - Czy tylko ja ulegam podobnemu złudzeniu? Przecież statek powinien się chyba już skończyć. - Jakoś się nie skończył. - Wszystko tu pokręcone - rzucił Lando. - Pełzniemy z szybkością metra na sekundę minus kilka przystanków. Czterdzieści pięć minut daje dwa tysiące siedemset sekund. A statek ma tylko tysiąc pięćset metrów długości. Powinniśmy szwendać się już jakiś kilometr przed dziobem. - Ciągi, które widzieliśmy na burtach, owijały się wkoło kadłuba i to w dość złożony sposób - zauważył Lobot. - Jeśli jesteśmy w środku któregoś z nich, a podejrzewam, że tak właśnie jest, to znacznie wydłużyłoby drogę. - Chyba jednak nie, bo wciąż posuwamy się ku dziobowi. A może mi się zdaje? Gdyby korytarz zawrócił, to przecież byśmy zauważyli. - Na pewno? - spytał Lobot. - Mnie trudno jest złapać orientację bez punktów odniesienia. - Coś w tym jest. Jakkolwiek się staram, nie mogę wyobrazić sobie układu tego grata - sarknął Lando, obracając się by spojrzeć na resztę gromadki. - Artoo, możesz jeszcze raz pokazać mapę? Holoprojektor Artoo ożył i ukazał plan wagabundy sporządzony przez robota nałożony na rzuty przygotowane jeszcze przez techników Pakkpekatta. Przebyty szlak zaznaczony został jasnoczerwoną linią, która wiła się tam i z powrotem niczym sinusoidalny wykres fali niskiej częstotliwości Miejscami wysuwała się nawet poza obręb kadłuba. - Widzicie? Jesteśmy już za burtą. - Artoo, pewien jesteś, że twoje żyro działa normalnie? - spytał Lobot. Baryłkowaty robot wypiszczał jednoznaczne potwierdzenie. - No to jak to wyjaśnisz? Artoo wyartykułował odpowiedź. - Że statek jest teraz dłuższy? - przetłumaczył zdumiony Threepio. - Co za absurd. Przecież nawet ty nie możesz być aż taki głupi. Musiałeś się chyba popsuć. Lando westchnął i spojrzał na lico korytarza. Przestali już mówić o ścianach czy grodziach, te określenia nie pasowały. - Skoro nie ma innego wyjaśnienia... - rzucił zmęczonym głosem. - Widzieliśmy już kilka ich sztuczek. Widać taka technologia, że nic na tym statku nie jest niezmienne, nawet jego wymiary. Coś mi się wydaje, że Quelli nie grają czysto. - Sam nieraz oszukiwałeś w przeszłości - przypomniał Lobot. - Pewnie i tak - przyznał Lando. - Ale wtedy mogłem zwykle przyjrzeć się najpierw stolikowi i to się bardzo przydawało. Wyłącz mapę, Artoo, ale notuj nasze postępy. Jak tylko najlepiej potrafisz. Przyspieszymy trochę kroku. Dwa metry na sekundę, na mój znak... Minęła prawie godzina, nim Artoo dokonał pewnego odkrycia i zaraz głośno o nim oznajmił. - Co jest? - spytał Lando. Tarcza Kłamstw 32 - Artoo mówi, że przed nami pojawiło się coś nowego - wyjaśnił Threepio. - Może być sztucznego pochodzenia. Lando popłynął do przodu i rozejrzał się z nadzieją po korytarzu. - Gdzie? - Przed panem, powyżej i z lewej - powiedział android. - Widzę - mruknął Lando. - Ależ to małe. Poczekajcie no... - Co to jest? Lando? Lando nie odpowiedział, bo gdy reszta doń dołączyła, wszystko stało się jasne. Z lica korytarza wystawał mały kawałek metalu z krótkim sznurem przewleczonym przez otwór. - Cóż, wróciliśmy do punktu wyjścia - oznajmił Threepio, wykazując najmniej taktu. - Ale to niemożliwe - powiedział nieco zirytowany Lobot. - Normalnie niemożliwe, ale jak to inaczej wyjaśnisz? - spytał Lando, pokazując na metalowy znacznik. - Może się przemieścił? - zasugerował cyborg. - Niby jak? Myślisz, że na tym statku jest ktoś jeszcze? - Nie wiem. Może to kopia naszego znacznika, taka zmyłka. Czujniki Artoo pokazują niezmiennie, że wędrujemy ku dziobowi. - Zapewne czynimy to już drugi raz. Co to za zwariowany statek? Korytarze prowadzą tu donikąd i nic z tego nie wynika. - I tak zmarnowaliśmy dwie godziny - zaznaczył Lobot. - Niewątpliwie. Zmarnowaliśmy dwie godziny i... - Lando sprawdził odczyty kontrolek - około dziewięciu procent masy odrzutowej. Wy dwaj pewnie też. - To nader niepokojące. I co teraz poczniemy? - spytał Threepio. - Sięgniemy po fortele - powiedział Lando. - Ile nici węglowej mamy? Lobot wiedział to bez sprawdzania. - Dwie szpule, każda po pięć tysięcy metrów. Czemu pytasz? - Skoro łazimy tak w kółko, możemy donikąd nie trafić, a wyczerpiemy tylko wszystkie zapasy. Nie mamy dość materiału na uchwyty na całej długości korytarza, ale może starczy tego chociaż na kotwiczki wyjaśnił Lando. - A to nie pozwoli nam dać się ponownie ogłupić. - Owszem, wtedy sporządzimy mapę topograficzną zamiast tej projekcyjnej - przyznał Lobot. - Będziemy znali wzajemne położenie miejsc, przez które przeszliśmy, i to nawet wtedy gdy zwykła geometria zawiedzie. Lando przytaknął. - Niech lepiej zacznie się nam układać. Zaczynam się poważnie niepokoić. Według licznika obrotów na szpuli przeszli korytarzem 884 metry. Wbili cztery zaimprowizowane kotwiczki a w końcu dotarli do rozwidlenia. - Szalenie zabawne - powiedział Lando, zawisając w powietrzu przed oboma wejściami. - Ostatnim razem tego tu nie było. - O ile już tu trafiliśmy.

Michael P. Kube-McDowell33 - Nie zaczynaj ze mną - powiedział Lando, obracając się. - To nie był żart - odparł Lobot. - Możliwe całkiem, że te przejścia to kanały albo ciągi powiązane jakoś ze szczególnymi funkcjami statku, bez skojarzenia z naszymi osobami. - Jakie kanały? Suche jak pieprz. - Są jeszcze inne rodzaje płynów, są gazy i ładunki elektryczne, jest plazma energetyczna - wyliczył Lobot. - A ciągi zazwyczaj wymagają zaworów i przełączników. Możliwe, że coś takiego znajduje się właśnie przed nami. Gdzieś z tyłu znaleźlibyśmy może następny. Lando obrócił się powoli twarzą ku rozwidleniu. - Gdybym był gruby, gdybym był chudy, gdybym był stary, taki właśnie jary, wiedziałbym kudy wentylować dudy... - zanucił z cicha. - Co? - Przepraszam pana, ale to wyliczanka dziecięca z Basarais - powiedział Threepio. - Panie Lando, czy mogę coś zasugerować? - Sugeruj do woli. Threepio. Wolałbym nie wysłuchiwać potem uwag w stylu „Też o tym myślałem, ale jakoś do głowy mi nie przyszło, by powiedzieć”. - Dobrze, panie Lando. Sugeruję zatem, byśmy rozdzielili się na dwie grupy i zbadali jednocześnie oba przejścia. To byłaby najbardziej efektywna metoda. Jeśli każda grupa będzie składać się z człowieka i robota, wówczas powinniśmy zachować kontakt między sobą nawet wówczas, jeśli znajdziemy się w sporej odległości. - Całkiem niezły koncept, Threepio - powiedział Lando. - Mamy dwie szpule, możemy zatem oznaczyć oba przejścia. Lobot? - Jestem zdecydowanie przeciwko rozdzielaniu się - stwierdził Lobot. - Zawory, które otwierają się przypadkiem, mogą równie łatwo się zamknąć. Możliwe też, że postawiono nas przed tym wyborem w pewnym dokładnie określonym celu: aby nas rozproszyć. Lando zmarszczył brwi. - A jeśli się nie rozdzielimy, to które przejście wybrać? Lobot potrząsnął głową. - Wszystko jedno, Lando. Pierwsze z brzegu. Pierwszy z brzegu korytarz skończył się trzysta metrów dalej, skręciwszy pod kątem blisko dziewięćdziesięciu stopni w dół (czy ku wnętrzu statku). Gdy się cofnęli, drugie przejście zawiodło ich do kolejnego rozwidlenia, które było odwróceniem pierwszego, i dalej ku następnemu krótkiemu korytarzowi, który skręcał raptownie i też się kończył. - Tu w dole coś jest - powiedział Lando, zwlekając z zawróceniem. - Oba zaślepienia wiodą do tego samego miejsca. To może być hipernapęd. Lobot wiedział, że baron najchętniej od razu zweryfikowałby swoją teorię, wypalając dziurę w ścianie. - Chodź - powiedział wyciągając rękę i dotykając jego ramienia. - Mam tego dość. Tarcza Kłamstw 34 - Wiem - stwierdził Lobot. - Ale ty wiesz, że wyłączenie hipernapędu a uszkodzenie hipernapędu to dwie zupełnie różne rzeczy. Może znajdziemy lepsze wyjście. Lando spojrzał na wyświetlacze swoich kontrolek. - Dobra - powiedział. - Ale jeśli nie znajdziemy niczego do czasu, gdy te liczby zmaleją do prawie jednostek, to wracam tutaj. Nie zamierzam biernie czekać na koniec, Lobot. - Tego akurat się po tobie nie spodziewam. Na razie jednak wstrzymaj się, przyjacielu. Ramię przy ramieniu odpłynęli korytarzem. Skutkiem zrodzonej z desperacji pracowitości Lando i Lobot zdołali zamocować aż czterdzieści jeden wykrojonych ze stelaża i wyposażenia kotwiczek. Rozmieszczali je co dwieście metrów. Rozwinęli ponad osiem kilometrów nici, opasali nią trzy główne korytarze i więcej niż piętnaście odnóg. Podczas penetracji zidentyfikowali jedenaście zaworów, osiemnaście przełączników i trzy różne trasy wiodące z powrotem do miejsca, gdzie wniknęli na pokład. Przeznaczenie mechanizmów i sposób ich funkcjonowania pozostały nieodgadnione jednak sporządzona przez Artoo-Detoo holograficzna mapa przybrała wreszcie użyteczną postać. Przez cały ten czas wagabunda mknął przez nadprzestrzeń najwyraźniej nieświadom kręcących się wewnątrz pasażerów. A ich opuściły wcześniejsze lęki. Statek dalej wydawał się tajemniczy, niechętnie zdradzał swe sekrety, ale nie robił im więcej kawałów. Zagrożenie życia stało się nieokreślone, zupełnie jak w równaniu ze zmiennymi, których nie dawało się kontrolować. W chwili, gdy kolejne przejście zawiodło ich do miejsca już uprzednio obwieszonego nicią, na mocy milczącego porozumienia zatrzymali się tam chwilę, by odpocząć i nieco się zastanowić. Lando zrobił pętlę na lince i założył ją sobie na nadgarstek. - Ile trwa ten skok? - Trochę ponad trzydzieści siedem godzin - odparł Lobot. - Tym razem leci gdzieś daleko - westchnął Lando. - Pomyślmy, cztery razy trzy przecinek czternaście razy trzydzieści siedem do trzeciej podzielone przez trzy... To teraz możemy być gdziekolwiek w obszarze miliona sześciennych lat świetlnych przestrzeni. Będą musieli ściągać telepatę, żeby nas odszukać. - Powinniśmy się zdrzemnąć - zaproponował Lobot. - Czemu? - To pozwoli oszczędzić nieco zasobów. Poza tym zmęczona ludzka istota nie działa zbyt efektywnie. - Ale martwi niewiele zdziałamy - powiedział Lando. - Pięć godzin snu to może być akurat tych pięć godzin, których nam zabraknie, by się z tego wygrzebać. - Niemniej pięć nieprzespanych godzin może zaowocować błędem nie do naprawienia.

Michael P. Kube-McDowell35 - Od tego mamy roboty, by strzegły nas od błędów. One się nie męczą - powiedział Lando. - Poza tym, jestem głodny. Chętnie znalazłbym tu jakąś przytulną kafejkę. - Zaczynasz przejawiać nieracjonalne zgoła oczekiwania. Lando zachichotał niemrawo. - Sam wiem, kiedy mi odbija. A ty wyczuwasz te chwile, gdy zaczynasz się wymądrzać? - Panie Lando... - Co jest, Threepio? - Czy to możliwe, by ten statek wyszedł już z nadprzestrzeni bez naszej wiedzy? Może nie zauważyliśmy tego zajęci poszukiwaniami. Może nie zalecieliśmy aż tak daleko, jak pan sugeruje. - Nie - uciął Lando. - Nigdy nie słyszałem, żeby jakiś statek jęczał tak głośno przy przejściach. Nie moglibyśmy tego przeoczyć. W każdym razie ja. To mi zresztą daje do myślenia. Bo wiecie, ciekawe, jak długo ten statek krąży po kosmosie, wchodzi w nadprzestrzeń, wychodzi stamtąd i ile czasu minęło od ostatniego przeglądu połączonego z kontrolą zmęczeniową kadłuba. Miałem kiedyś przyjaciela w stoczni na Atzerri, który pokazał mi holo skanu jednego statku, który przyjęli. Zawsze powstaje masa mikropęknięć w strukturze hiperklatki, w wewnętrznych naciągach. Nawet kil „Dreadnaughta” temu ulega. Widzicie więc, choćbyśmy mieli tlenu, wody i żarcia z kawą do woli, to wolałbym nie zasiadywać się tu zbyt długo i nie słuchać wszystkich tych jęków nazbyt wiele razy. Bo niezależnie od tego, jak solidni byli ci Quelli, niedługi już dzień, gdy ta stara łajba rozsypie się w stertę złomu. Artoo pisnął zaniepokojony. - Ciekawe, gdzie teraz podziewa się „Sławny” - powiedział Threepio. - Ja wolę o tym nie myśleć - stwierdził Lando i roześmiał się. - Nie mam ochoty fundować sobie depresji. - Wyplątał dłoń z linki i poszybował swobodnie. - Jak chcecie, to sobie odpoczywajcie. Pokaż mi mapę, Artoo. Wciąż zostało jeszcze wiele do obadania. W siedemdziesiątej pierwszej godzinie uwięzienia znaleźli panel sterowania i stało się to czysto przypadkowo. Znajdował się bowiem w sekcji, którą dwakroć już oglądali i nigdy więcej by tam nie zajrzeli, gdyby nowe, dopiero oznaczane przejście tak dziwnie ich nie zaprowadziło. Panel miał zaokrąglone brzegi i wymiary dwa metry na ponad metr, wpasowano go zaś w „sufit” przejścia (to Lando zdecydował, że strona z linkami oznacza „prawą” i wedle niej ustala się wszystkie pozostałe). Pełen był gniazdek i symboli różnych miar. Same gniazda rozmieszczono symetrycznie w jednej trzeciej od centrum. Symbole okalały je na zewnątrz. - I jak pan myśli, co to jest, panie Lando? - Może jakiś test na inteligencję - odparł Lando, starając się zerknąć przez największy z otworów do środka - Ktoś wie jak się do tego zabrać? Tarcza Kłamstw 36 - Cóż, obiekt zdradza niejakie podobieństwo do mechanicznego pudła, które ambasador Nugek dał kiedyś Anakinowi Solo - powiedział Threepio. - Cóż to była za zabawa, jak cieszyły go te koła i bloki, którymi można było poruszać przez otwory... - Zamknij się, Threepio. - Tak jest, proszę pana. Lobot oglądał artefakt na własną rękę. - Dwadzieścia cztery otwory w dwóch rozmiarach. Osiemnaście symboli. Nie widzę ruchomych części. Metal wypolerowany, żadnej powłoki ochronnej. Nie ma też rys ani zadrapań, nawet wokół gniazd. - Mnie to przypomina zwykły zespół wyjść - powiedział Lando. - Taki jak zestaw diagnostyczny na „Sokole” czy szafka dostępu na „Ślicznotce”. Podłączasz się tutaj i możesz korzystać ze wszystkich systemów statku. - No, to byłoby to, czego szukaliśmy - mruknął Lobot. - Jaka jest szansa, że właśnie znaleźliśmy? - To jedyny mechanizm na przestrzeni dziewięciu kilometrów przebytych dotąd od wejścia. - A raczej jedyny, który udało nam się rozpoznać - poprawił Lobot. - Na tym statku obowiązuje najwyraźniej zasada, że wszystkie mechanizmy pozostają ukryte tak długo, jak długo nie ma potrzeby z nich korzystać. Zastanów się raczej, czemu ten panel jednak nam się objawił i czemu stało się to właśnie teraz. - Jak wiesz, to powiedz. - Ponieważ statek będzie niebawem potrzebował tego właśnie mechanizmu, do czegokolwiek on służy... - Co da nam szansę załapać się i zadbać nieco o własne interesy - powiedział Lando. - Nie dla nas zaplanowano ten pulpit, ale może uda nam się jednak z niego skorzystać. Energia zawsze płynie tak samo, a Artoo radzi sobie z portami termicznymi, plazmowymi i elektrycznymi. Dane też zawsze wyglądają tak samo. O ile tylko Artoo zdoła je odczytać, to Threepio powie nam, co znaczą. - Ale nie masz żadnych podstaw, by sądzić na pewno, że to właśnie panel sterowania - upierał się Lobot. - Już bardziej prawdopodobne, że jego działanie związane jest jakoś z układem przejść. - No to może mamy tu schowek? - warknął Lando. - Albo wentylator? Lub labirynt dla szczura czy uprawę grzybków? Może chcesz jeszcze powiedzieć, że w ogóle nie powinniśmy tego dotykać? Do jasnej, jak długo mamy czekać, nim coś wreszcie zrobimy? - Przez ostatnie trzy dni nie przespałeś więcej niż dwie godziny - zauważył Lobot. - Zaczynasz wykazywać nadmierną popędliwość... - To prawda - przyznał Lando. - Nie jadłem też od tak dawna, że nawet przyjaciela bym schrupał. Woda z podajnika smakuje, jakby z tuzin razy już przeze mnie przeszła. A ty co? Jesteś bardziej maszyną niż człowiekiem? Nic cię nie rusza? - Jestem człowiekiem tak jak ty - powiedział Lobot. - Wątpię, byś był bardziej głodny niż ja. Moja woda smakuje równie paskudnie. Ale na razie nie pojmuję jeszcze, co właściwie odkryliśmy...

Michael P. Kube-McDowell37 - I nie chcesz dowiedzieć się niczego więcej? Ja proponuje by roboty spróbowały się podłączyć. To wszystko. Żadnych blasterów. Żadnego majstrowania. - Posłuchaj, proszę - stwierdził z naciskiem Lobot. - Nie rozumiem, czemu nasz pobyt na statku spowodował schowanie wszystkich urządzeń temu podobnych ani czemu pozwolono nam krążyć tu do woli. I to mnie niepokoi. Podejrzewam, że pojawienie się tego artefaktu może oznaczać zakończenie jednego lub drugiego, albo i obu naraz... - I dlatego właśnie to my powinniśmy uczynić pierwszy ruch - powiedział Lando. - Artoo, Threepio, podejdźcie no tutaj. Chcę, byście spróbowali podłączyć się do systemów wagabundy. Lobot spojrzał na roboty. - Threepio, Artoo, proszę was, poczekajcie, aż będziemy wiedzieli coś więcej. Na razie jeszcze niczego aż tak bardzo nam nie brakuje. Przecież nie wiemy naprawdę, z czym mamy do czynienia. - Przepraszam, proszę pana, ale pan Luke oddał nas pod opiekę panu Lando - powiedział Threepio, pozwalając, by Artoo podholował go do panelu. - Jesteśmy zobowiązani wypełniać jego polecenia niezależnie od tego, jakie pan gotów byłby zgłaszać do nich zastrzeżenia. - Dziękuję, Threepio - mruknął Lando, taksując Lobota nieco triumfalnym spojrzeniem. - Miło wiedzieć, że znów gramy w jednej drużynie. Czy wynikało to z ostrzeżeń Lobota, czy z silnego pragnienia przetrwania, Artoo wziął się do wykonywania poleceń Landa tak ostrożnie, aż cyborg bliski był przyklaśnięcia. Najpierw robot przystanął w bezpiecznej odległości od panelu i obracając kopułką obejrzał go sobie dokładnie z użyciem różnych czujników - optycznego, termicznego, widm promieniowania, elektromagnetycznego. Threepio przekazywał głośno rezultaty obu stojącym po drugiej stronie mężczyznom. Lobot wiedział wszystko, zanim jeszcze android ubrał to w słowa, gdyż Artoo z własnej inicjatywy i niezauważalnie dla Landa otworzył dla użytku cyborga inny ze swoich kanałów łączności. Lobot przyjął ten gest wsparcia bez słowa, by nie zdradzić, iż astromech nieco się jednak zbuntował. Gdy wstępne oględziny nie wykazały niczego groźnego, Artoo podtoczył się bliżej i wysunął próbnik. Głowica czujnika była zbyt duża, aby pasować dokładnie do najmniejszego z otworów, ale robot przysunął ją jak najbliżej bez dotykania brzegów. - Pole: zero przecinek zero dziewięć gaussa - powiedział Threepio. - Natężenie przepływu: jeden przecinek sześć zero dwa. Współczynnik alfa: zero. Współczynnik beta: sto szesnaście. Ładunek polaryzacji: brak. Artoo, ani słowa z tego nie rozumiem. Może ktoś wyjaśni mi, co to znaczy? Robot pokręcił kopułką i wydał serię gwizdów, których Threepio nie przetłumaczył. - Próbuję się nie ruszać - powiedział natomiast, gdy Artoo przesunął czujnik do następnego gniazdka. - To nie moja wina, że nie zaprojektowano mnie do stanu Tarcza Kłamstw 38 nieważkości. Najwrażliwsze istoty żyją zawsze na powierzchni planet, tam jest ich miejsce. Odpowiedź Artoo nawet dla uszu Lobota brzmiała dość grubiańsko. - Nie obchodzi mnie, co sobie myślisz - powiedział Threepio. - Przecież jesteś tylko maszyną. Do szlachetniejszych celów mnie przewidziano. Winienem zajmować się dyplomacją, kiedy to wykuwa się czas pokoju pomiędzy zawziętymi wrogami, umawia małżeństwa dynastyczne... Och, jak mi brakuje tych dawnych, dobrych dni... Artoo burknął elektronicznie. - A proszę bardzo - rzucił lekceważąco Threepio. - Przekonasz się, ile mnie to obchodzi. Nie potrzebuję twojej pomocy. Mówiąc to, złocisty android puścił prawy wspornik astromecha i założył ręce na piersi. - Ale ja twojej pomocy i owszem, potrzebuję - powiedział Lando. - Przestań zatem sprzeczać się z braciszkiem i podawaj dane. - Czemu popełnia pan wciąż ten sam błąd, panic Lando? Ten mały, egoistyczny tyran nie jest wcale moim krewnym - sarknął Threepio. - Mogę ci pomóc. Lando - powiedział cicho Lobot, nie bawiąc się w dodatkowe wyjaśnienia. - Pole: zero przecinek osiem dwa gaussa. Natężenie przepływu: jeden przecinek siedem cztery. Współczynnik alfa... Lando spojrzał zdumiony na Lobota, co sprawiło cyborgowi nawet satysfakcję. Żaden z nich nie zauważył, że dryfujący Threepio sięga ręką ku jednemu z występów na panelu, by złapać się go i jakoś ustabilizować. Obaj jednak usłyszeli trzask wyładowania i ujrzeli, jak błękitny błysk zalewa korytarz. - Wielkie nieba! - wykrzyknął Threepio. Lobot szybko odwrócił głowę. Jeden z boków panelu spowijały białobłękitne węże wyładowań. Pulsowały pomiędzy występami i ogarniały rękę androida prawie do łokcia. Z każdą chwilą było ich coraz więcej. - Threepio, nie puszczaj... - zaczął Lobot. Ostrzeżenie przyszło za późno. Threepio zdążył już odruchowo cofnąć kończynę. Chwilę później z panelu strzeliła błyskawica. Uderzyła w rękę androida, przebiegła mu z boku głowy i stamtąd skoczyła w lico korytarza. Zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić, pognała dalej, rozlewając się niczym halo błękitnego ognia na całej powierzchni przejścia. Tam zniknęła, przy czym jej odnoga pobiegła zamocowaną z boku liną asekuracyjną, zmieniając ją w wirujący, czarny pył. Wyładowanie wstrząsnęło Threepiem i zostawiło go wirującego w powietrzu. Jego poczerniała prawa ręka dymiła z serwomotorów i przewodów, głowa zastygła pod dziwnym kątem. Drżała lekko, jakby sterownik wpadł w pętlę poleceń. Lobot wyrzucił z siebie wiązankę przekleństw, których, jak mu się wydało, nigdy się nie uczył, i ruszył ku uszkodzonemu androidowi. Lando zamarł na chwilę ogłuszony, ale zaraz uczynił to samo. Obu jednak wyprzedził Artoo, odciągając czym prędzej Threepia od panelu. Gdy minęli Landa, mały robot zawarczał coś niezbyt przyjaznego.

Michael P. Kube-McDowell39 - Przykro mi - powiedział Lando, podnosząc ręce w geście poddania. - To nie moja wina. Lobot, wytłumacz mu, że to nie moja wina. Posuwając się w głąb korytarza za Artoo i Threepiem, Lobot minął Landa bez słowa. Artoo nie pozwolił, by Lando chociaż dotknął Threepia. Z odległości paru metrów Calrissian musiał patrzeć, jak Lobot i astromech zawisają nad byłym pomocnikiem dyplomatów i próbują ustalić rozmiar zniszczeń. Ze wspomnianego dystansu wyglądały na poważne. Jednostki typu R6 lub R7 mogłyby przetrwać podobne wyładowanie bez trudu. Najnowsze roboty bojowe były opancerzone przeciwko strumieniom energii i zabezpieczone przed prądami indukcyjnymi. Nie mogło zagrozić im nawet niemal bezpośrednie trafienie z działa jonowego pierwszej klasy. Threepio powstał jednak do toczenia wojny na słowa. Miał minimalne zabezpieczenia, które ładunek obezwładnił. Gdyby przeszedł przez całe ciało androida, naruszając główne procesory, wówczas Threepio byłby martwy. Ale i tak Lando widział, że prawa ręka Threepia była sztywna i nie nadawała się do użytku, ze opalonymi serwomotorami i stopionymi złączami. Co gorsza, uszkodzeniu uległ także jego syntetyzer albo i procesor mowy. Gdy się odezwał, głos mu pływał niczym przekaz odbierany z odległego o milion kilometrów kieszonkowego komlinku. Dwa razy urwał w pół zdania, jakby zgubił gdzieś zupełnie powszednie słowa. Lando nigdy jeszcze nie słyszał, by zachowywał się on w ten sposób. Po kilku minutach Lobot zostawił Threepia z Artoo i dołączył do Landa. Ku jego zdumieniu nie wygłosił żadnych słów potępienia. Z profesjonalnym opanowaniem, niemal tak samo jak w każdym innym przypadku, zdał sprawę z sytuacji. - Ręka Threepia nie nadaje się do naprawy, a części zamiennych nie mamy - powiedział. - Artoo próbuje odblokować boczny popychacz i przywrócić głowie swobodę ruchów. - Pokazał skinieniem na stelaż, który Lando odholował z miejsca zdarzenia. - Potrzebuję narzędzia. - Już, chwilę - mruknął Lando. - Ale co tam się stało? Masz jakiś pomysł? - Narzędzia poproszę - powtórzył Lobot i przesunął się, żeby przepłynąć między Calrissianem a licem korytarza. Lando złapał go za przedramię. - Miałeś rację co do tych korytarzy. Szykują się do... - Coś przesunęło się w polu jego widzenia. Lando szybko przeniósł spojrzenie z Lobota na roboty, a potem dalej, na coraz jaśniejszą poświatę widoczną za zakrętem korytarza. - Wyładowanie! - krzyknął. - Odsunąć się od ścian. Artoo, za tobą! - Co? - Lobot wyciągnął szyję. Lando pociągnął cyborga ku środkowi przejścia dokładnie na chwilę, nim halo pojawiło się w bezpośredniej bliskości. Gnało ku nim. Otoczyło ich ledwie na chwilą i pomknęło dalej, podnosząc w locie włosy na karku Landa. - Obiegło cały statek? - Tak. Tarcza Kłamstw 40 - I jakby w ogóle nie straciło mocy - mruknął zdumiony Lobot. - Właśnie. I to próbowałem ci uświadomić. Miałeś rację. To są przewodniki, a dokładnie superprzewodzące akumulatory. Może nawet generatory kaskadowe, gazowe. - Do obsługi broni - powiedział powoli Lobot. - To musi być związane z uzbrojeniem. - Ten panel to rodzaj inicjatora. Threepio spowodował wyładowanie łukowe w chwili, gdy statek szykował się do otwarcia ognia. I wyładowanie nastąpiło przedwcześnie. Możliwe, że system uznał to za niesprawność, co powinno dać nam nieco czasu, aż się przeładuje. - Ale broń jest bezużyteczna w nadprzestrzeni. To wyjaśnia, czemu na razie dano nam spokój. - I tłumaczy, czemu panel pokazał się właśnie teraz - dodał Lando. - Bystry stateczek. Gdy wchodzę do podejrzanego miejsca, sprawdzenie broni zostawiam zawsze na koniec. - Kontrola integralności systemu. Pewnie szykuje się do... - Poczekaj. Słuchaj. Wszędzie wkoło rozległy się pojękiwania i trzaski oraz basowy, z wolna narastający pomruk. Lando puścił Lobota i zanurkował w kierunku stelaża, wyrywając z uchwytu kotwiczkę z czujnikiem zabezpieczoną dodatkowo jedwabną siatką i z pojedynczym przewodem prowadzącym zakończonym pętlą. - Nie mogę czekać - powiedział. - Artoo! Mapę! Z której strony jest najbliżej do zewnętrznego poszycia? Artoo zaskrzeczał coś w odpowiedzi. - Wskaż kierunek. Nie rozumiem! - To nie była odpowiedz - wyjaśnił Lobot. - Pyta mnie, czemu jeszcze nie przyniosłem narzędzi. - Zamknął oczy i światełka na jego interfejsie zamigotały gwałtownie. - Tutaj - powiedział. - Osiemnaście metrów. Ale nie wiem, co jest pomiędzy. - Powiem co, gdy wrócę - rzucił Lando. Wyciągnął blaster, wycelował we wskazanym kierunku, wypalił dziurę i zaraz w niej zniknął. Lando stanął na szeroko rozstawionych nogach, wpartych dzięki ciągowi silniczków manewrowych w zewnętrzne poszycie wagabundy. Skierował blaster prosto w dół, nacisnął spust i w dole pojawił się krąg próżni. Prąd powietrza wyssał błyskawicznie powstałą przy tej okazji chmurę szarego dymu. Kotwiczka unosiła się dotąd swobodnie obok, teraz jednak linka, której pętlę Lando założył na nadgarstek, napięła się poruszona wiatrem. Lando schował blaster do kieszeni i luzował linkę tak długo, aż kotwiczka wysunęła się przez otwór i tylko zaciśnięta pętla powstrzymywała ją przed ucieczką.

Michael P. Kube-McDowell41 Potem poczekał, aż kadłub zacznie zarastać. Gdy otwór zmalał poniżej średnicy kotwiczki. Lando pociągnął linkę i przycisnął kotwicę do poszycia. Sięgnął do zdalnych sterowników, uruchomił czujniki i uzbroił system mocujący. Gdy otwór zamknął się niemal całkowicie, raz jeszcze pociągnął za linkę. Rozległ się wyraźny trzask i kotwiczka wystrzeliła krzyżowe mocowania prosto w poszycie kadłuba. Dla wszelkiej pewności Lando owinął jeszcze linkę wkoło obudowy kontrolek. Miał nadzieję, że nawet jeśli statek zdołałby jakoś pozbyć się mocowań, to zaimprowizowana smycz zatrzyma urządzenie w miejscu. Dokonawszy dzieła, obrócił się, by obejrzeć wreszcie pomieszczenie, w którym przydarzyło mu się znaleźć. W odróżnieniu od korytarzy akumulatorów, gdzie lica poświęcały jednolitym, bladożółtawym blaskiem, tutaj jedynym źródłem światła były dwie bliźniacze lampy zamocowane po obu stronach hełmu Landa na wysokości uszu. Gdy omiótł otoczenie, promienie zginęły w wielkiej, otaczającej go ze wszystkich stron (prócz burty) pustce. Czuł się jak przyczepiony do ściany biegnącej poprzez próżnię. Dopiero gdy uniósł głowę i spojrzał tam, skąd przybył, blask oparł się na jakimś obiekcie. Jednak jego widok sprawił, że Calrissianowi dreszcz przebiegł po grzbiecie. Światło lamp ukazało bowiem mrowie twarzy obcych. Jakiś kolaż może galerię albo i pomnik ciągnący się w obie strony. Były tu tysiące różnych twarzy czy też wariacji na temat tego samego oblicza. Wszystkie wpatrywały się martwo w przestrzeń, ulokowane na heksagonalnych polach. Lando nie widział nigdy nikogo podobnego, jednak wyczuwał w ich wielkich, okrągłych i jakby poszukujących go oczach niebagatelną inteligencję. Lando potrafił czytać twarze obcych, był w tym poniekąd mistrzem. Dowiadywał się zwykle o nich więcej, niż oni sami mogli wiedzieć o sobie. Wyrzeźbione oblicza Quellich jawiły mu się zarazem jako silne i naznaczone rezygnacją, wiedzą i ciekawością równocześnie, a do tego napiętnowane bólem wynikłym z uprzytomnionej nietrwałości życia. Istoty pozujące nieznanemu artyście, który też był świadom swojej roli, musiały świetnie wiedzieć, iż zapewne wszystkim, co po nich kiedykolwiek przetrwa, będą właśnie te rzeźby. Dlatego nic nie zostało w dziele przemilczane. Pomiędzy obliczami ziała okrągła dziura, którą Lando wypalił wnikając do środka. Sama ściana już się zasklepiła, ale rzeźby nie wróciły do dawnego stanu - cztery w różnym stopniu uszkodzone, jedna bezpowrotnie unicestwiona. Lecąc ku temu miejscu i otwierając sobie ponownie przejście. Lando poczuł, jak ogarnia go silne poczucie winy. - Przepraszam - powiedział do ocalałych twarzy, zostawiając je za sobą. - To wasz grób, wasz pomnik. Staram się tylko, by i mnie tu nie pogrzebało. O ile życie kiedyś naprawdę wiele dla was znaczyło, to chyba będziecie życzyć mi szczęścia. Resztę grupy znalazł tam, gdzie zostawił. Wciąż zajmowali się Threepiem. Złocisty android jako jedyny zareagował na widok Landa. Spojrzał ku niemu i pozdrowił go radośnie. Tarcza Kłamstw 42 - Panie Lando! - zaskrzypiał. Jedno oko migotało. - Co pan robi na Yavinie Cztery? Czemu pan się tak przebrał? Wie pan, wygląda pan prawie jak android. - Rozejrzyj się, Threepio - odparł Lando. - Nie poznajesz tego miejsca? Robot poruszył głową. - Aha rozumiem. Wagabunda Quellich. Chyba zdarzył mi się drobny wypadek. - Obrócił się i stuknął Artoo zdrową ręką w kopułkę. - A to wszystko twoja wina, ty mały bezużyteczny sabotażysto. Twoje miejsce jest w przetworniku odpadków, razem z innymi... - Nie - uciął mu ostro Lando. - To była moja wina. Ja wydałem rozkaz. To był mój błąd. Przepraszam, Threepio. Obiecuję ci że gdy wrócimy do domu, zaraz oddam cię fachowcom. - To ja winien jestem przeprosiny, panie Hambone - powiedział Threepio. - Pewien jestem, że niezgrabiałość moja była zapewną koniczyną mojego spadku. - Nic nie mów, Threepio - upomniał go Lando. - Pilnuj diagnostyki. Poczekaj na rozpoznanie zniszczeń i przeniesienie funkcji. - Tako rzecze, pawie lambda. Głowa droida wróciła gwałtownie do neutralnej pozycji. Lobot pokiwał własną głową ze współczuciem. - Mieliśmy tu wyładowanie próbne - powiedział. - Znaczy chyba to właśnie. Jakieś cztery razy obiegło statek. Wprawdzie nieco potykało się na twojej nowej dziurze, ale poza tym nie traciło mocy przy kolejnych przejściach. Pewnie wciąż krąży, chyba że panel je wchłonął przy ostatniej okazji. Lando podziękował skinieniem za meldunek. - Te korytarze to prawie idealne magazyny energii - stwierdził. - Co wyjaśnia poniekąd, czemu ich broń jest tak potężna. Gdy otwierają ogień na całego, musi tu być wesolutko. - Podejrzewam, że chyba wszyscy mamy już dość atrakcji na dzisiaj. - I owszem, musimy stąd zwiewać. Ale najpierw trzeba coś jeszcze zrobić - powiedział Lando. - Artoo, udało mi się uczepić kotwiczkę na zewnętrznym poszyciu. Musisz połączyć się z nią i udostępnić łącze Lobotowi. Mały robot bez dźwięku odwrócił kopułkę od Landa. - Artoo, musimy ustalić, gdzie właściwie jesteśmy. Krok numer dwa w naszym planie, pamiętasz? Nie wiem, jak długo będziemy mogli liczyć na dane z kotwiczki. Nie wiemy też, jak długo pozostaniemy w rzeczywistej przestrzeni. Robot wciąż milczał. - Lobot? Cyborg odchrząknął. - Wiesz, Artoo powiedział mi właśnie coś bardzo nieuprzejmego na temat twoich talentów przywódczych. Prosił, bym ci przekazał, że on ogłasza strajk. Lando ledwie utrzymał nerwy na wodzy. - Artoo, jesteś jedynym w grupie, który może połączyć się z czujnikami kotwiczki. Bez uzyskanych stamtąd danych nie możemy planować ucieczki. Jeśli zaś

Michael P. Kube-McDowell43 wkrótce nie uciekniemy, to skończy nam się powietrze, a tobie wysiądą baterie. Czy widzisz jakiś dość istotny powód, by poświęcić dlań całą naszą czwórkę? Artoo pisnął z cicha. - Otrzymuje, dane - powiedział Lobot. - Artoo kazał powiedzieć, że robi to dla Threepia, nie dla ciebie. - Niechby nawet dla Krwawego Księcia z Thassalii, byle nie ustawał - powiedział Lando. - Ile potrwa wyliczenie namiaru nawigacyjnego? - Artoo przelicza właśnie dane z triangulacji - powiedział Lobot. - Niestety, z okolicznych gwiazd tylko jedna znajduje się w katalogu spektralnym Artoo szuka innych gwiazd odniesienia. - Co? To gdzie nas zaniosło? - Chwilę - rzucił Lobot. - Współrzędne zero-dziewięć-jeden, zero-sześć-sześć, zero-pięć-dwa. Możliwy błąd dwa procent. - Trzy zera? To niemożliwe. To musiałby być sektor pierwszy. - Zgadza się - odparł Lobot. - Jesteśmy obecnie sto sześć lat świetlnych poza granicami Nowej Republiki, w Światach Środka. Najbliższy zamieszkany system to Prakith. - Prakith - powtórzył Lando. - Foga Brill. - Słucham? - Według ostatnich meldunków w systemie Prakith rządził imperialny lord Foga Brill. - Rozumiem. Prakith leży osiem lat świetlnych od nas. - Czy są w pobliżu jakieś statki? Jakieś boje nadzoru, automatyczne sondy, próbniki czy inne takie? - Kotwiczka niczego nie wykryła. Niemniej kadłub wagabundy ogranicza znacznie pole obserwacji. - Cóż, z całą pewnością tutaj nie będziemy się wydzierać o pomoc - mruknął ponuro Lando. - Dobra, zmykajmy z tego akumulatora póki czas. Pójdziemy tam, gdzie właśnie zdarzyło mi się zajrzeć. Nie wiem wprawdzie, dokąd dalej nas to zaprowadzi, ale przy pierwszej wizycie nic mnie nie pożarło. Artoo wydał krótki tryl. - Co? - Mniejsza z tym - odparł Lobot. - Nie chcesz tego usłyszeć. Lando zaklął w myślach nad kulawością grafiku przeglądów, skutkiem czego niektóre roboty szwendają się potem nazbyt długo bez czyszczenia pamięci. „Twoja sprawa, Luke, ale według mnie oba zachowują się już nazbyt niezależnie, to prawie osobowości”. Zatrzymał te myśli dla siebie. - Gdy tylko przejdziemy - ciągnął głośno, - to wolałbym nie wypalać tam już więcej dziur w ścianach... Lobot kiwnął potakująco. - ...a to oznacza, że będziemy musieli ustalić, cóż takiego wymyślili Quelli w miejsce drzwi i jak się to otwierało - powiedział Lando i spojrzał wprost na Artoo. - Tak więc pierwsze, co zrobimy w nowym miejscu, to sześć godzin wypoczynku. Dla Tarcza Kłamstw 44 wszystkich. Już wcześniej powinienem był to zarządzić. Przepraszam, Artoo. Nie wiem, czy to by cokolwiek zmieniło. Jednak naprawdę nie chciałem, by Threepiowi stała się jakaś krzywda. Artoo obrócił ku niemu kopułkę. - Czirmip wiil - powiedział. - Namyśla się, czy dać ci drugą szansę - przetłumaczył Lobot. Lando przytaknął i wyciągnął blaster. - Powiedz mu, że dobremu graczowi tyle powinno wystarczyć.

Michael P. Kube-McDowell45 R O Z D Z I A Ł 4 Landa obudził ostatecznie wywołany odwodnieniem ból głowy oraz zaciskający się z głodu w węzeł żołądek. Z ostatnich chwil snu pozostała jeszcze wizja mrocznego miasta, przez które uciekał przed niewidzialnym zabójcą o miłym, kojącym głosie. Lando nie żałował wcale, że jawa przerwała pościg. Włączył lampy hełmu na słaby blask i poszukał spojrzeniem pozostałych. Okazało się, że na razie tylko on był przytomny. Lobot dryfował w pobliżu ściany kilka metrów niżej. Ręce uniósł do twarzy, nogi przygiął do piersi niczym bardzo małe dziecko. Artoo wraz z przytrzymywanym troskliwie Threepiem wirowali powoli w drugim końcu pomieszczenia niczym para postępujących w rytm niesłyszalnej muzyki tancerzy. Lando spojrzał na wyświetlacze na lewym przedramieniu. Sprawdził nastawiony przed zaśnięciem stoper i stwierdził, że planowana na sześć godzin drzemka rozrosła się do godzin szesnastu. Wraz z Lobotem przespali swoje pobudki, a roboty trwały dalej wyłączone, czekając na uruchamiające dotknięcie. Przez chwilę pożałował tych straconych bezpowrotnie godzin, ale powiedział sobie, że sen był już bezwzględnie konieczny. „Ciało upomina się o swoje”, pomyślał patrząc na niemowlęco spokojnego Lobota. Sen jednak to nie wszystko. Głód nasilił się, sączona zaś przez podajnik woda z przetwarzacza nieuchronnie nasuwała marzenia o szklanicy charde lub skoa z lodem. Najbardziej zaś ze wszystkiego nabrał ochoty na zdjęcie skafandra. Powietrze wewnątrz śmierdziało, wydawało się, że nawet jego własny oddech odbijający się od zapoconego wizjera cuchnie. Skóra swędziała w sposób przyprawiający z wolna o szaleństwo. Lando czuł się brudny, lepiący i marzył o gorącym prysznicu. Skafander stał się więzieniem nie pozwalającym na rozprostowanie coraz bardziej obolałych mięśni. Prowizoryczna rękawica na prawej dłoni przylgnęła ciasno do skóry, co sugerowało, że w pomieszczeniu panowało ciśnienie nieco wyższe niż wewnątrz skafandra. Lando zaczął grzebać przy zapięciach hełmu. Jego myśli płynęły luźno i niezbyt przytomnie. „Jeśli w tym powietrzu nie ma niczego trującego, chociaż może Tarcza Kłamstw 46 być chłodne, to przecież zdołałem kiedyś podczas testu wstrzymać oddech na całe sześć minut. Masa czasu, by wytrzeć twarz, i podrapać się...” - Ciekaw jestem, w jakiej agencji załatwiałeś te wakacje - przerwał mu nagle głos Lobota. - W folderach musiało to wyglądać nieco inaczej. Lando uśmiechnął się i odwrócił do cyborga. - Jęczysz, bo wyjadłem ci śniadanie, gdy spałeś. - To tylko jeden z wielu powodów, dla których nigdy więcej nie wybiorę się z tobą w podróż. - Przestań narzekać i pomóż mi obudzić dzieci - powiedział Lando. - Słyszałem, że właśnie na dzisiaj zaplanowano szczególnie atrakcyjne zwiedzanie. Za obopólną zgodą najpierw uruchomili Threepia, żeby Lando miał kilka spokojnych minut na jego zdiagnozowanie bez czujnego nadzoru Artoo. Starczyła krótka rozmowa, aby ustalić, że android odzyskał większość funkcji werbalnych, a tym samym i znaczną część przyrodzonej mu godności. Jedynym znakiem uszkodzeń było rozlegające się w tle zdań brzęczenie i niejaka chrypa syntetyzera, sugerująca, jakoby i maszyny chorowały na grypę. - Cieszę się, że twoje zdolności lingwistyczne wróciły do normy, Threepio - powiedział Lobot. - Chyba zacznę wyżej cenić produkty Bratan Engineering. Mój pierwszy interfejs był od Bratana i nie miałem z nim nigdy żadnych kłopotów. - Dziękuję, panie Lobot - odparł Threepio. - I mnie także znacznie ulżyło. Android protokolarny z wadliwym modułem mowy nadaje się tylko na złom. - Chyba żeby chciał prowadzić interesy w którymś ze znanych mu dziewięciu tysięcy pięćdziesięciu siedmiu języków migowych - dodał Lando. Robot spojrzał na swą zniszczoną rękę. - W obecnym stanie nic nadaję się nawet do tego. Jeśli mój syntetyzer zawiedzie na dobre, stanę się dla was jedynie ciężarem. Będziecie mogli wziąć moje ogniwa i zostawić truchło w jakimś kącie. Zrozumiem... - Spokojnie, nigdzie cię nie zostawimy - mruknął Lobot. - Nie chciałbym zostać jedyną osobą umożliwiającą komunikację z Artoo. - A to czemu? - spytał Lando. - Miałem wrażenie, że w korytarzu radziłeś sobie całkiem dobrze. Lobot pokręcił powoli głową. - Artoo myśli w binarnym i tak samo mówi. Tego nie rozumiem ni w ząb. Gdy do mnie się zwraca, używa basica, ale problem w tym, że zna go ledwie ledwie. Chyba tylko tyle, ile nauczył się przy podstawowym treningu. Ubogi i charakterystyczny to słownik. - A tak, on potrafi być bardzo nieuprzejmy - przyznał konspiracyjnie Threepio. - Wciąż słyszę od niego takie rzeczy... Nie wyobrażacie sobie. Nie śmiem powtórzyć nawet połowy jego komentarzy. Czasem mam wrażenie, że próbuje wprawić mnie w zakłopotanie. - Spojrzał mimo Landa na unoszącego się w przekrzywieniu Artoo. Światełko gotowości do uruchomienia jarzyło się jasno. - Ale nic mu się nie stało, prawda? - spytał z zaniepokojeniem. - Nie, po prostu on dzisiaj wstaje ostatni - wyjaśnił Lando. - Zaraz się tym zajmę.

Michael P. Kube-McDowell47 - Może lepiej ja - uprzedził go Lobot, powstrzymując dłoń Calrissiana. - Artoo mógł nie znieść tego wszystkiego tak dobrze, jak Threepio. - Ilu dyplomatów bierze udział w tej misji? - spytał od niechcenia Lando. - Nie, jeśli Artoo ma wciąż coś do mnie, to lepiej będzie załatwić sprawę od razu. To moja misja i nie zamierzam zmieniać czegokolwiek za sprawą nadwrażliwego robota. Bez obrazy, Threepio. - Wcale nie czuję się urażony, naprawdę - odparł Threepio. - Wiem, o co panu chodzi. Wszystkie kontrolki systemów Artoo zapłonęły w jednej chwili. Kopułka obróciła się w tę, nazad. Mały robot uniósł się, odsunął od Landa i pomknął ku Threepiowi. Po drodze wydał niespodziewanie długą serię dźwięków. - Co on mówi? - spytał Lando. Threepio nie przetłumaczył, tylko odpowiedział pobratymcowi w tym samym języku. Artoo wygłosił wówczas kolejną, jeszcze dłuższą kwestię. - No i? Rozległy się statyczne potrzaskiwania, jakby Threepio odchrząkiwał. - Panie Lando, Artoo mówi, że pała wielkim entuzjazmem do misji i zaufaniem do pana. - Threepio... - Lepiej uwierz mu na słowo, Lando - podpowiedział cicho Lobot. Lando spojrzał wymownie na Lobota i zmarszczył brwi. - Dziękuję. Czasem zdarza mi się słyszeć rzeczy, które w ogóle nie zostały powiedziane. - Sięgnął do kontrolek i uruchomił lampy hełmu na pełną moc. - Co tam na zewnątrz, Lobot? - Wszystkie odczyty kotwiczki w normie. Wagabunda prawie nie porusza się do przodu. - Udaje plączący się na kursie donikąd asteroid, co? To i dobrze. Artoo, możesz nam poświecić? Zobaczmy, co my tu mamy. Byli w pomieszczeniu długim na piętnaście metrów i na dziewięć szerokim. Wydawało się równie pozbawione otworów, jak wcześniej śluza. - Mam wrażenie, że już tu kiedyś byłem - powiedział Lando, przepatrując kąty. - I to nie wczoraj, gdy wypaliłem sobie przejście do burty. - Rozumiem - stwierdził Lobot. - Możliwe, że dla Quellich najdoskonalszą formą sztuki jest zamknięty szczelnie pokój-zagadka. Lando roześmiał się. - A ten statek to galeria ich największych sław. Chociaż chciałoby się jakiejś odmiany. - Niemniej ich założenia konstrukcyjne mogą nam sporo ułatwić. Calrissian aż się skrzywił. - Tak bardzo nam ułatwią, aż stracę drugą rękawicę? O tym marzysz? - Ich kryteria estetyczne określają wyraźnie, że widoczne w danej chwili winno być tylko to, co akurat potrzebne - wyjaśnił Lobot. - Ale skąd system wie, co naprawdę Tarcza Kłamstw 48 jest potrzebne? Jak Quelli przekazywali swoim tworom polecenia? Jedną odpowiedź znamy, czyli wiemy, że reagują na dotyk. Skrzywienie przeszło w zmarszczenie brwi. - Ostatnim razem, gdy spróbowałem, to statek chciał wyrzygać nas w kosmos. - Nie jestem wcale taki pewien, czy wagabunda naprawdę zamierza nas skrzywdzić. - A co by cię przekonało? Zejście kogoś z nas? - Rozważałem przebieg incydentu w śluzie i późniejszego wypadku z Threepiem. Możliwe, że źle zinterpretowaliśmy informację, którą Artoo wyczytał w śluzie. Uruchomiona przez ciebie dźwignia mogła być przełącznikiem awaryjnego zamknięcia. Jeśli tak, to zadziałała znakomicie. - Co? Nie, to nie ma sensu. - Możliwe nawet, że to my sami skłoniliśmy wagabundę do ucieczki - ciągnął Lobot. - Symbolika tego, co znalazł Artoo, jest dziwnie zbieżna z ludzkimi znakami. Kolory czerwony i żółty to barwy ostrzeżenia, wezwania do ostrożności. Strzałki zaś wszędzie służą za wskazówki. - Chcesz powiedzieć, że gdyby Threepio znał alfabet Quellich, przetłumaczyłby: „W razie potrzeby pociągnąć”? Lobot przytaknął. - A czy najbardziej widocznym znakiem pod kokpitem myśliwca nie jest strzałka nakierowana na awaryjny zwalniacz osłony kabiny? Co się stanie, jeśli ktoś zrozumiawszy sens strzałki nie będzie umiał przeczytać napisu „Awaryjne zwolnienie”? - No i właśnie, twoja teoria zakłada, że to my jesteśmy winni całemu zamieszaniu, bo nacisnęliśmy niewłaściwy guzik. A ja uważam, że przy następnej okazji ten statek znów spróbuje się nas pozbyć i wtedy nie dopuści nawet w pobliże jakichkolwiek sterowników. - Następny raz już był. Wypaliliśmy wówczas taką dziurę w głównym składniku systemu obronnego, że mechanizmy samonaprawcze nie były zdolne załatać jej w zwykłym czasie. - Rozumiem - mruknął Lando. - A potem statek musiał zorientować się, że nie jesteśmy z Quellich i nie zaliczamy się do przyjaciół. - Jeśli statek jest zdolny do operacji, które mu przypisujesz, i powziął decyzję, aby nas usunąć, mógł zrobić to już tyle razy. Chociażby wtedy, gdy byliśmy w systemie energetycznym - stwierdził Lobot. - Mógł wyrzucić nas podczas snu. Mógł otworzyć pod twoimi stopami dziurę w kadłubie w chwili, gdy mocowałeś kotwiczkę. Ale niczego takiego nie uczynił. - Hmm. Ale jaki system bezpieczeństwa zapomniałby o nas, skoro raz zdołaliśmy się włamać? Zupełnie jakbyśmy odłożyli broń i nie uchodzili już dłużej za podejrzanych. Raczej za takich, co mówią „Strasznie nam przykro, zapomnieliśmy kodu, musieliśmy wywalić drzwi”. A system odpowiada: „Nic nie szkodzi, czujcie się jak u siebie”...

Michael P. Kube-McDowell49 - Od samego początku zastanawiam się, z jakim właściwie rodzajem inteligencji mamy do czynienia. To najciekawsza kwestia, jaką musimy rozwikłać... - A mnie najbardziej interesuje, gdzie tu może być coś do żarcia. Artoo zaś marzy zapewne o kimś, kto go podładuje. Lobot przeczekał cierpliwie i pociągnął wątek. - Próbowałem wyobrazić sobie, jak by się statek zachował, gdybyś ty, albo ja, albo któryś z robotów był tu szefem. Jego rzeczywiste zachowanie nie pasuje do żadnego z moich modeli. - Przepraszam bardzo, ale czemu niby powinno? - spytał Threepio, który słuchał uważnie. - Ten statek nie został zbudowany ani dla ludzi, ani dla robotów. My nie możemy być jego władcami. Zachowanie jego systemów może zostać ocenione należycie jedynie w kontekście stosownej kultury. - Nie zgadzam się, Threepio. Warunki testu określają postać odpowiedzi - stwierdził Lobot. - Gdyby tak nie było, miliony żyjących w galaktyce gatunków miałyby ze sobą tak mało wspólnego, że żaden nie potrzebowałaby twoich usług. - W tym rzecz, Threepio - przyznał Lando. - Nieważne, gdzie się udam ani z kim będę miał do czynienia, jedno zawsze wygląda tak samo: każdy patrzy swego. Nazywam to oświeconym egoizmem, a to właśnie jest ta siła, dzięki której wszechświat nie zamiera w bezruchu. - Ten test ma wykazać umiejętność myślenia i zdolność przetrwania - powiedział Lobot. - Odpowiedzią powinna być zatem umiejętność rozpoznania i zażegnania niebezpieczeństwa. Statek test oblał. Tym samym skłonny jestem twierdzić, że ani nie jest on rozumny, ani nie znajduje się pod kontrolą istot rozumnych. Działa z wielkim wyczuciem, ale nie inteligentnie. - Rozumiem - stwierdził Threepio. - Panie Lando, czy mam kontynuować moje próby nawiązania kontaktu z właścicielami tego statku? - Na razie tak. Nie jestem jeszcze całkiem przekonany. Lobot, statek tej wielkości i złożoności, który przez ponad sto lat z powodzeniem unika przechwycenia... Ktoś musi tego pilnować. - Raczej coś niż ktoś. Coś wcale nie rozumnego. Sądzę, że właśnie złożoność systemu nas zwiodła tak bardzo, że zaczęliśmy skłaniać się ku myśleniu religijnemu. Tezie o boskości. - Tezie o boskości? Lobot skinął głową. - Gdy wspominaliśmy o zarządcach tego statku, przypuściliśmy z miejsca, że są to rozumne istoty, że nas obserwują i panują nad zdarzeniami dziejącymi się wkoło nas. Zwróciliśmy się nawet do nich z prośbą o uratowanie, z całym szacunkiem zapewniając o niegroźnych zamiarach i mając nadzieję na ich interwencję w naszej sprawie. Ale tak naprawdę nic nie wskazywało, aby statek nas zauważył. Tyle że reagował na nasze działania w tym czy tamtym miejscu. Sądzę obecnie, że wagabunda to po prostu bardzo złożony automat opierający swe działania na zakodowanych w podstawowej strukturze kluczowych sposobach reagowania. - A jaki klucz był odpowiedzialny za próbę wyrzucenia mnie w próżnię? Tarcza Kłamstw 50 - Użyłeś blastera i spowodowałeś powstanie otworu, który nie chciał się zabliźnić - wyjaśnił Lobot. - Mogłeś w ten sposób uruchomić tryb postępowania typowy dla pożaru. Ogień gasi się otwierając przedział na próżnię. Lando w zamyśleniu zważył argumenty Lobota. - Proponujesz zatem, byśmy zaczęli przyciskać guziki na chybił trafił? - Wiemy, że reaguje na dotyk. Jednak chyba pomyliliśmy się uważając, że zawsze reaguje negatywnie. Lando wciąż się wahał. - Na zewnątrz nadal spokojnie, Artoo? Mały robot pisnął w sposób, który łatwo dał się zrozumieć jako potwierdzenie. Lando spojrzał znów na Lobota, wzruszył ramionami i wskazał otwartą dłonią. - Ty pierwszy. Lobot skinął głową, rozpiął po kolei kołnierze na nadgarstkach, ściągnął rękawice i przypiął je do skafandra. Potem podleciał do najbliżej ściany, wyciągnął obie dłonie i przycisnął je lekko wewnętrzną stroną do powierzchni. Gdy nic się nie wydarzyło, przesunął się lekko w lewo, jakby próbował dopasować się do niewidzialnej formy. - Bogini najcudniejsza! - wykrzyknął nagle Threepio. - Artoo, widziałeś? Lobot wrócił pospiesznie na środek pomieszczenia, jednak transformacja nie ustała. Pojawiły się szerokie dyski, które zaczęły rosnąć w formę przysadzistych, w łuk ułożonych wzorzystych cylindrów. Ich krawędzie wyostrzyły się, pokazały się też kolory, chociaż stonowane. Zamigotało bladym błękitem i łagodną żółcią, a ich pasma nie przestrzegały granic brył geometrycznych, po których pełzały. Lando nie krył zachwytu. - Nigdy nie sądziłem, że masz jakiej uzdolnienia artystyczne, Lobot. Cyborg wrócił do ściany i dotknął przypominającego bęben wierzchu jednego z cylindrów. Pomieszczenie wypełniła muzyka spleciona z uwodzącego słuch duetu melodii przeplatających się, narastających i opadających niczym oddech morza. - Nie będziesz bawił się tu sam - powiedział Lando z uśmiechem, zdejmując prowizoryczną rękawicę i ruszając ku przeciwległej ścianie. Ściana odpowiedziała wielkim prostokątem wysuniętym na dwóch długich podporach. Jego powierzchnia była pokryta wzorami jeszcze bardziej misternymi niż przeciwległa rzeźba. Lando nie znał znaczenia symboli, dostrzegł jednak szramę pozostałą po użyciu blastera - okrągłe nadgryzienie na górnej krawędzi prostokąta, obejmujące chyba ponad dwieście tysięcy maleńkich, tworzących powierzchnię komórek. Nie zamartwiał się długo nad dziełem zniszczenia. Wraz z Lobotem zaczął krążyć po całym pomieszczeniu. Niczym uparte owady muskali ściany. Było coś wspaniałego w owym procesie, kiedy to pod ich dotykiem martwa dotąd komnata zapełniała się życiem. Najwspanialszym wszakże odkryciem, przynajmniej dla Landa, było przejście, które otwarło się w jednym z końców pomieszczenia. W drugim za sprawą Lobota odkryli bliźniaczy korytarz.