conan70

  • Dokumenty315
  • Odsłony11 474
  • Obserwuję4
  • Rozmiar dokumentów332.1 MB
  • Ilość pobrań8 798

Steward Sean - Yoda. Mroczne spotkanie

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

conan70
EBooki
Gwiezdne wojny

Steward Sean - Yoda. Mroczne spotkanie.pdf

conan70 EBooki Gwiezdne wojny 029. Steward Sean - Yoda. Mroczne spotkanie
Użytkownik conan70 wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 53 osób, 32 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 97 stron)

Sean Stewart1 Yoda – Mroczne Spotkanie 2 WOJNY KLONÓWWOJNY KLONÓWWOJNY KLONÓWWOJNY KLONÓW YODA MROCZNE SPOTKANIE SEAN STEWART Przekład ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ

Sean Stewart3 Tytuł oryginału YODA: DARK RANDEZVOUS Redaktor serii ZBIGNIEW FONIOK Redakcja stylistyczna MAGDALENA STACHOWICZ Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta JOLANTA KUCHARSKA RENATA KUK Ilustracja na okładce STEVEN D. ANDERSON Skład WYDAWNICTWO AMBER Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu http://www.amber.sm.pl http://www.wydawnictwoamber.pl Copyright © 2004 by Lucasfilm, Ltd. & TM. Ali rights reserved. Used under authorization. Published originally under the title Yoda: Dark Randervous by The Random House Publishing Group Yoda – Mroczne Spotkanie 4 Caitlin i Rosie, inteligentnym i odwaŜnym jak kaŜdy padawan, kochającej przygody Christinie - mojej towarzyszce i przewodnikowi po tej galaktyce oraz wszystkim pozostałym

Sean Stewart5 C H R O N O L O G I A W O J E N K L O N Ó W Po wojnie o Geonosis Republika pogrąŜyła się w nowym konflikcie. Po jednej stronic znalazła się Konfederacja NiezaleŜnych Systemów (zwana separatystami) pod wodzą charyzmatycznego hrabiego Dooku, cieszącego się poparciem wielu potęŜnych gildii i organizacji handlowych wraz z ich armiami robotów. Po drugiej stronie stanęli lojaliści Republiki wraz z nowo utworzoną armią klonów pod przywództwem Jedi. Wojna toczy się na tysiącach frontów, z wielkim poświęceniem i heroizmem po obu stronach. Miesiące po Ataku klonów 0 Bitwa o Geonosis 0 Oddział szturmowy Republiki 0 Pościg za hrabią Dooku 1 Projekt „Czarny Kosiarz” 1 Bitwa o Raxus Prime 1,5 Spisek na Aargau 2 Bitwa o Kamino 2 Durge kontra Boba Fett 2,5 Obrona Naboi 3 Wyprawa na Quilurę 6 Devaroniańska pułapka 6 Kryzys na Haruun Kal 6 Zabójstwo na Null 12 ZagroŜenie ze strony biorobotów 15 Bitwa o Jabiimę 16 Ucieczka z Rattataka 24 Ofiary z Drongara 29 Atak na Azurę 30 Podbój Praesitlyna 31 Cytadela na Xagobah 33 Polowanie na Dartha Sidiousa 36 Anakin przechodzi na Ciemną Stronę Yoda – Mroczne Spotkanie 6 R O Z D Z I A Ł 1 Nad Coruscant zachodziło słońce. Cienie płynęły niczym czarna woda, wypełniając najpierw alejki, a potem powoli wspinając się coraz wyŜej i wyŜej jak zalewający stolicę przypływ mroku. Zmierzch rozpościerał się nad dzielnicami handlowymi i centrami medycznymi, podpełzał niczym czarna plama na ściany rezydencji kanclerza. Słońce ześlizgiwało się powoli za horyzont. Wkrótce juŜ tylko dachy lśniły ostatnimi promykami złotego blasku, potem je takŜe ogarnęła ciemność, pochłaniając wraz z nimi wieŜe budynku senatu i Świątyni Jedi. Długi dzień Republiki dobiegł końca. Zmierzch na Coruscant. W pozbawionej księŜyca nocy miliony lat standardowych temu, być moŜe nawet przed pojawieniem się istot rozumnych, zachód słońca oznaczałby całkowitą ciemność, jeśli nie liczyć odległego światła gwiazd. Teraz juŜ nie. Nawet w czasie wojny galaktycznej Coruscant wciąŜ pozostawał rozjarzonym sercem największej cywilizacji w historii galaktyki. W miarę jak słońce skrywało się za horyzontem, wielkie miasto rozpalało się niezliczonymi światłami. Scigacze przemykały pomiędzy wysmukłymi wieŜami jak świetliki tańczące w labiryncie transpastali. Reklamy rozbłyskiwały ponad ulicami, wabiąc przechodniów jaskrawymi obrazami. W oknach apartamentów i sklepów zapalały się światła. I tak Ŝycie toczy się pomimo zapadającego zmierzchu, pomyślała senator Padmé Amidala, wyglądając przez okno. KaŜde Ŝycie płonie dzielnie jak świeca w mroku. Nie odrywała oczu od platformy lądowiska portu kosmicznego zlokalizowanej najbliŜej Świątyni Jedi. - To Ŝaden luksus - mruknęła. Jedna z dworek obejrzała się na nią z lekkim zaskoczeniem. - Słucham panią? - Nadzieja. To Ŝaden luksus. To nasz obowiązek - odparła Padmé. Dworka próbowała coś odpowiedzieć, ale Padmé przerwała jej w pół słowa. - Ktoś ląduje. Na platformie najbliŜej Świątyni osiadł statek, lekki jak ćma. Na ogonie i końcówkach skrzydeł migotały światełka. Padmé chwyciła makrolornetkę i wcisnęła

Sean Stewart7 tryb noktowizyjny, usiłując odczytać oznaczenia na pooranych w bitwach burtach statku. Czekała, aŜ z kabiny wysunie się zakapturzona postać. - Pani senator? Padmé powoli odłoŜyła lornetkę. - To nie on. Główny technik Boz Addle kochał wszystkie statki, którymi się opiekował. Szczególnie jednak lubił wysmukłe jednostki kurierskie. Dłonią okrytą rękawicą przesunął po metalowej burcie szybkiego statku kurierskiego klasy Hoersch-Kessel Seltaya „Pole Widzenia”, który właśnie wylądował. - Iskry elektryczne, dzioby od meteorytów, kilka smug ognia laserowego - mruknął. Jego dłoń zatrzymała się na paskudnym zadrapaniu, gdzie część ochronnego laminatu statku po prostu się wygotowała, ukazując pod spodem kłąb stopionych przewodów poprzetykanych odłamkami. - I jeśli się nie mylę, kilka razy dostałeś w tyłek torpedą protonową. Mistrz Jedi Jai Maruk wygramolił się z kabiny. Miał chudą, pooraną bliznami twarz. Na policzku widniało paskudne, nabrzmiałe oparzenie, widoczne spod płata zwęglonej skóry. W czasie pospiesznego powrotu do bazy rana zdąŜyła się juŜ częściowo zagoić; policzek zesztywniał i ściągnął się, wykrzywiając i zniekształcając kącik ust. Główny technik spojrzał na niego powaŜnie. - Mistrzu Maruk, obiecałeś, Ŝe zwrócisz mi mój statek bez jednego draśnięcia. - Skłamałem. - Jedi uśmiechnął się ponuro. Jak spod ziemi wyrósł dyŜurny lekarz. - Proszę mi pozwolić się zbadać. - Znieruchomiał, przyglądając się uwaŜniej kształtowi oparzenia na policzku mistrza Jedi. - Mistrzu Maruk, co to... - Nie ma teraz na to czasu. Muszę natychmiast porozmawiać z Radą Jedi. Z wszystkimi, którzy są dostępni. - AleŜ mistrzu Maruk... Jedi niecierpliwie machnął ręką. - Wybacz, doktorku, ale nie mam czasu. Muszę dostarczyć wiadomość, która nie cierpi zwłoki, a pozostawiono mnie w dość dobrym stanie, abym mógł to uczynić. - Uśmiechnął się znów, ale bez radości. Odchodząc, zatrzymał się na chwilę u wyjścia. - Techniku Boz - odezwał się nieco łagodniejszym tonem. - Tak, mistrzu? - Przykro mi z powodu statku. Medyk i technik stali obok siebie na platformie lądowiska i obserwowali oddalającego się Jedi. - Oparzenia od miecza świetlnego? - zapytał Boz. Medyk skinął głową. W oczach miał zdumienie. Technik splunął na pokład w zamyśleniu. - Tak mi się właśnie zdawało. Yoda – Mroczne Spotkanie 8 Wojny Klonów niczym potęŜna dłoń rozsiały Jedi pośród gwiazd, pozostawiając w Świątyni za kaŜdym razem tylko kilku starszych rycerzy. Yoda, oczywiście, jako mistrz zakonu i doradca militarny kanclerza, prawie zawsze przebywał na Coruscant. Dziś wraz z nim słuchały historii Jaia Maruka tylko dwie osoby: jego najbliŜsza przyjaciółka, mistrzyni Mena Xan, zwana przez uczniów śelazną Ręką - uczyła walki wręcz i specjalizowała się w blokach na stawy - oraz członek Rady Jedi mistrz Mace Windu, który był zbyt onieśmielający, aby dostawać przezwiska. - Prowadziliśmy rozpoznanie na Zewnętrznych RubieŜach - mówił Jai. - Zaczęło nam się zdawać, Ŝe coś dziwnego dzieje się w okolicy Szlaku Hydiańskiego. Ciągle pojawiały się jakieś małe transportery, coś jak ścieŜka mermynów, prowadząca do i z regionu Wayland. Nic aŜ takiego niezwykłego, Gildia Kupiecka zablokowała cały region... ale one wyskakiwały na dziwnych współrzędnych. Wektory z głębokiego kosmosu, nie Ŝadne lokalne... Miałem w związku z nimi dziwne przeczucia, więc przebrałem jeden z transporterów klonów w pirackie barwy i wysłałem na polowanie. Okazało się, Ŝe ten mały wahadłowiec handlowy ma łapy jak jakrab neimoidiański. W ciągu ułamka sekundy opluł nas ogniem plazmowym i skoczył w nadprzestrzeń. Mistrz Yoda uniósł brew. - W skórze nerfa ten smok krayt był. - Właśnie. - Mistrz Jai Maruk spojrzał na swoją prawą rękę. DrŜała, a paskudna, zwęglona smuga znaczyła dłoń. Długo i uwaŜnie wpatrywał się w rękę, aŜ drŜenie ustało. Młoda padawanka, rudowłosa, moŜe czternastoletnia dziewczyna weszła do pomieszczenia z dzbanem wody i szklankami na tacy. Skłoniła się i postawiła je na niskim stoliku. Mistrzyni Xan nalała wody do szklanki i podała ją Jaiowi. Ten spojrzał na szklistą, sączącą się bliznę na oparzonej dłoni i zmusił ją do uchwycenia naczynia. - A zatem Gildia Kupiecka dostarczała coś waŜnego na Szlak Hydiański - ciągnął Jai. - Dlaczego? Na pewno nie nowy sprzęt; nie ma tam Ŝadnych znacznych koncentracji wojsk. I po co ta maskarada? PrzecieŜ mogli dumnie nosić barwy swojej floty... odstraszyłoby to wszelkich piratów lub przypadkowych bandytów, jakich udawali moi biedni Ŝotnierze-klony. - Musi to być coś, o czym nie powinniśmy nic wiedzieć - zauwaŜyła Ilena. Mace Windu przyjrzał się oparzeniom od miecza świetlnego na policzku Maruka. - Coś albo ktoś - mruknął. Yoda postukał laseczką w deseń na podłodze sali Rady. - Jeden z tych kraytów poleciał za tobą? - Zostałeś schwytany - zauwaŜył Mace. Twarz Jaia drgnęła. - Wyśledziłem ich do punktu spotkania na Vjunie. Mistrz Yoda poruszył się niespokojnie i pokręcił głową. - Silna Ciemną Stroną Vjun jest - mruknął. - Opowieści znasz? Wszyscy spojrzeli na niego niepewnie. Kąciki ust Yody opadły.

Sean Stewart9 - Próbą cięŜką starość jest, pamiętać, w jakie młode uszy co i kiedy powiedziało się. Ale on wie. Padawanem był, kiedy mu o tym mówiłem. Wszyscy Jedi wytrzeszczyli oczy. - Kto wie? - spytała mistrzyni Xan. Yoda machnął laską, jakby odganiając pytanie. - Znaczenia to nie ma. Mistrzu Maruk, mów dalej. Jai pociągnął kolejny łyk wody. - Początkowo pozostawałem od strony słonecznej, dobrze ukryty przed moim kraytem, ale kiedy on przebywał po Ciemnej Stronie dłuŜej niŜ to konieczne do nabrania paliwa, musiałem zaryzykować zejście na powierzchnię. Wylądowałem po cichu wiele kilometrów od niego, dokładnie wytłumiłem ciepło i podczerwień, przysięgam, ale... - urwał. Jego ręka znów zaczęła drŜeć. - NiewaŜne. Dopadła mnie. - Ona? - zdziwiła się mistrzyni Xan. - Asajj Ventress. Rozległo się ciche westchnienie - to Padawanka, która przyniosła wodę. Yoda obejrzał się i zmarszczył twarz w posępne bruzdy. Tylko ci, którzy znali go bardzo dobrze, mogli wykryć w jego oczach iskierkę rozbawienia. - Małe łobuzy wielkie mają uszy! Obowiązki do wykonania masz, Scout, jeśli dobrze pamiętam. - Właściwie nie - odparła swobodnie. - Skończyliśmy kolację, a nie mam nic pilnego do zrobienia na jutro. Właściwie miałam zamiar troszkę potrenować, ale to moŜe... Pod zmasowanym atakiem spojrzeń mistrzów Jedi dziewczyna spąsowiała i zaczęła się jąkać. - Padawanko Scout - odezwał się spokojnie Mace Windu. - Jestem zaskoczony wieścią, Ŝe masz tyle wolnego czasu, biorąc pod uwagę zbliŜający się turniej uczniów. Wolałbym nie mieć wyrzutów sumienia, Ŝe się nudzisz. Czy mam ci znaleźć jakieś zajęcie? Dziewczyna westchnęła nerwowo. - Nie, mistrzu, nie trzeba. Jak powiedziałeś, powinnam... poćwiczyć. - Skłoniła się i wycofała z sali, zamykając drzwi, ale nie do końca; po chwili ukazało się jedno zielone oko. - Ale gdyby coś było naprawdę potrzebne, proszę się nie wahać i... - Scout! - Tak jest! - Drzwi zamknęły się z lekkim trzaskiem. Mace Windu pokręcił głową. - Moc jest w niej słaba... no, nie wiem... Mistrzyni Xan uniosła dłoń i Mace zamilkł. Palce Xan były naprawdę jak Ŝelazo, składające się z twardych mięśni, o stawach zgrubiałych od długoletnich walk wręcz. Wyciągnęła rękę w kierunku drzwi, łagodnie popychając je Mocą. Rozległo się stuknięcie i stłumiony jęk. Chwilę później ktoś szybko oddalił się korytarzem. Mace Windu niecierpliwie pokręcił głową. - Nie wiem, co Chankar w niej zobaczyła. - Nigdy się nie dowiemy - odparł Jai Maruk. Yoda – Mroczne Spotkanie 10 Wszyscy uczcili chwilą zadumy pamięć Chankar Kim, jeszcze jednej Jedi, która poległa w czasie bitwy o Geonosis. Początkowo odprawiano ceremonie i czuwania, upamiętniające tę potworną rzeź. Wojna jednak trwała, a Świątynia krwawiła coraz to nowymi, głębokimi ranami. Co tydzień, co dwa kolejne raporty przynosiły wieści o następnych zabitych towarzyszach w bitwie na Thustrze, rozbitych w przestrzeni nad Waylandem lub zamordowanych w czasie misji dyplomatycznej na Devaronie. - Szczerze mówiąc - ciągnął Mace - byłem zaskoczony, Ŝe w ogóle została padawanką. Końcówka laski Yody powoli krąŜyła nad podłogą sali, jakby mieszał nią w głębinach jeziora, które widział on jeden. - Do oddziałów rolniczych przydzielić ją naleŜy, sądzicie? - Chyba tak... tak rzeczywiście uwaŜam. - W głosie Mace’a Windu zadźwięczała nuta współczucia. - To nie dyshonor. Kiedy się patrzy, jak cięŜko pracuje, Ŝeby dorównać dzieciom o wiele młodszym od niej... moŜe lepiej będzie dla niej utrzymywać własny poziom. Yoda przechylił głowę i spojrzał na niego z zainteresowaniem. - Jej walkę widzę takŜe ja. Lecz jeśli zatrzymać jej się kaŜesz, „lepiej” powiesz, przestanie! - MoŜe nie - posępnie wtrącił Jai Maruk. - Dzieci nie zawsze wiedzą, co jest dla nich najlepsze. - Mistrzowie Jedi takŜe nie - oschle odparł Yoda. Poparzony Jedi nie ustępował. - Bądźmy uczciwi. Nie kaŜda para rycerz Jedi i padawan będzie taka, jak Obi- Wan i Anakin, ale prawda jest taka, Ŝe bierzemy udział w wojnie. Wysłać w bitwę Jedi z padawanem, który nie potrafi się sam obronić, naraŜa na niepotrzebne ryzyko dwa istnienia... istnienia, ktorych Republika nie ma na zmarnowanie. - Moc w Scout nie jest tak silna jak powinna - zgodziła się Ilena.- Ale przez lata ją szkoliłam. Ma dobrą technikę. Jest inteligentna i lojalna. Próbuje. - Nie ma prób - odparł mistrz Maruk, nieświadomie naśladując sposób mówienia Yody, z czego swego czasu słynął pośród młodzieńców ze Świątyni Jedi. - MoŜna tylko pracować. Pozostała trójka Jedi spojrzała na Yodę z poczuciem winy. Ten prychnął, a w kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki wesołości. - Hm... O studentach myślę. Z silnym Mocą partnerem stanąć do walki lepiej będzie, hm? MoŜe młody Skywalker, co? - Jest nieokrzesany - rzekła Ilena. - I zbyt impulsywny - dodał Mace. - Hm! - Yoda znów zakręcił laseczką. - Więc najmądrzejszy student najlepszy będzie, tak? Najrozsądniejszy? Najlepiej w posługiwaniu się Mocą wyszkolony? - Skinął głową. - Najlepszy Dooku będzie! Obrzucił wzrokiem pozostałych Jedi i kaŜdy z nich po kolei odwrócił oczy. - Nasz wielki uczeń. - Uszy Yody podniosły się i opadły. - Nasza wielka poraŜka. Wiekowy mistrz pokuśtykał do tacy i nalał sobie wody.

Sean Stewart11 - Dosyć. Reszty twojej opowieści chcemy wysłuchać, mistrzu Maruk. - Ventress mnie znalazła - rzekł Jai. - Walczyliśmy i przegrałem. - Oparzona dłoń znowu zadrŜała. - Zabrała mi miecz świetlny. Przygotowałem się na morderczy cios, ale zamiast tego wzięła mnie do niewoli. Zawiązała mi oczy i wcisnęła mnie do ścigacza. Jechaliśmy krótko, moŜe godzinę. Hrabia Dooku czekał na nas. - Aha! - Mace Windu pochylił się do przodu. - Więc Dooku jest na Vjunie! - Uciekłeś Dooku i Ventress i Ŝyjesz! - wykrzyknęła Ilena. Poparzona twarz Jaia Maruka wykrzywiła się w niewesołym uśmiechu. - Nie wyciągajcie błędnych wniosków. Jestem tutaj, poniewaŜ Dooku chciał, abym się tu znalazł. Ventress zabiłaby mnie na miejscu, dała mi to wyraźnie do zrozumienia, ale Dooku potrzebował posłańca. Kogoś, komu mógłby zaufać - rzekł Jedi głosem pełnym ironii. - Kogoś, kto przybędzie najpierw tutaj, a nie do senatu. Bardzo na to nalegał... miałem przekazać swoje wieści mistrzowi Yodzie i tylko tu, w Świątyni, z dala od innych uszu. - A cóŜ to za pilna wiadomość? - zapytał Mace Windu. - Mówi, Ŝe chce pokoju. Jai powiódł wzrokiem po pełnych niedowierzania twarzach Jedi i wzruszył ramionami. - Pokoju! - prychnęła mistrzyni Xan. - UŜywa broni biologicznej, która na Honogcie zabiła juŜ miliony, i mówi o pokoju! Republika pada jak spalone polana w ogień, a on chce pokoju! Mogę sobie doskonale wyobrazić, o jaki pokój mu chodzi. - Dooku przewidział, Ŝe moŜecie być eee... ostroŜni. - Jai Maruk sięgnął do kieszeni płaszcza. - Powiedział, Ŝe wysyła mnie z darem i z pytaniem do mistrza Yody. Darem miało być moje Ŝycie. A pytanie to... - Wyjął rękę z kieszeni. Na drŜącej dłoni leŜała muszelka; zwykła, mała muszelka, jaką kaŜde dziecko moŜe znaleźć na brzegu morza kaŜdego z setek światów. Jedi spojrzeli na nią speszeni, ale Yoda po raz pierwszy stracił zwykły spokój. Westchnął głośno i zmarszczył brwi. - Mistrzu? - Jai Maruk podniósł wzrok znad muszli, która leŜała na jego rozdygotanej dłoni. - Niosłem to przez pół galaktyki. Co to oznacza? Sześćdziesiąt trzy standardowe lata wcześniej, wieczór. Niebo nad rozłoŜystym kompleksom świątyni Jedi jest ciemnoniebieskie. Za murami ogrodu świątyni wieczorne niebo przegląda się w ozdobnym stawie. Najlepszy z uczniów Yody siedzi na kamieniu na skraju stawu i spogląda w wodę. W dłoni trzyma muszlę, kciukiem muskająca powoli gładką jak kość powierzchnię. Przed jego oczami po powierzchni wody tańczą waŜki, ledwie dotykając fal. Uwaga ucznia skupiona jest na nich i roztańczona jak one, ledwie muskając powierzchnię milczenia, prześlizgując się po nieskończonych głębinach Mocy. Zawsze lekko stąpał - Moc ugina się pod jego wagą, lecz utrzymuje go bez wysiłku. Lecz dziś, właśnie dziś, czuje się dziwnie cięŜki i smutny. Jakby po raz pierwszy zrozumiał, Ŝe łatwo byłoby zobaczyć, jak jego stopa pogrąŜa się w tej głębinie potęgi, zanurza w mrocznych otchłaniach i ginie. Yoda – Mroczne Spotkanie 12 Człap, człap, stuk. Człap, człap, stuk! Słychać zbliŜające się kroki, jeden, drugi, a potem uderzenia laski wbijanej w usłaną białym Ŝwirem ścieŜkę. Pojawia się mdłe światło, zbliŜające się od strony kwatery mistrza, jasna plama przesuwająca się poprzez splątane gałęzie i pnącza ogrodu. Obecność jest znajoma; uczeń wyczuwa Yodę, jego stareńki, lecz bystry i ciepły jak to światło umysł, na długo przed tym, nim zgarbiona, wiekowa postać wynurza się zza zakrętu. Wielki mistrz Jedi powoli kuśtyka w jego stronę. Uczeń uśmiecha się i skłania głowę. IleŜ to razy w ciągu nieskończonych godzin medytacji lub szkolenia z mieczem świetlnym Yoda powtarzał mu, Ŝe zewnętrzna postać czy sygnały ataku nie muszą być widoczne, lecz Ŝe trzeba wyczuwać kaŜdą komórką zamiar przybysza! A zatem ten lekki pokłon, tak swobodny, oznaczał w istocie wdzięczność i respekt na całe Ŝycie. I lęk. I poczucie winy. Wielki mistrz zakonu Jedi odstawia latarnię i niezgrabnie wspina się na kamień. Szukając punktu zaczepienia i pociągając nosem, siada na głazie obok swojego ucznia, niczym gnom ogrodowy. Uczeń uśmiecha się szerzej, lecz wie dobrze, Ŝe nie wolno mu zaofiarować pomocy. Yoda, wiercąc się i postękując, sadowi się wreszcie na kamieniu i układa wokół siebie fałdy znoszonej szaty Jedi. Jego pomarszczone stopy zwisają tuŜ nad powierzchnią wody. WaŜki kręcą się pod nimi, nie zwracając uwagi na nieco kosmate nogi. - Zamyślony jestę, co, Dooku? Uczeń nawet nie próbuje zaprzeczać. - Lęku przed misją nie czujesz, na pewno? - Nie, mistrzu. - Uczeń szybko się poprawia: - Nie przed misją w kaŜdym razie. - Ufać sobie powinieneś. Gotów jesteś. - Wiem. Yoda sprawia wraŜenie, jakby nagle zaczął potrzebować stojącej na ziemi latami. Usiłuje zahaczyć jej uchwyt rączką laski. Krzywiąc się, próbuje raz, potem drugi, lecz lampa nie daje się złapać. Yoda stęka gniewnie. Minimalnym drgnieniem woli uczeń unosi lampę Mocą i podsuwa nauczycielowi. - Dlaczego nie skorzystać z łatwiejszego sposobu, mistrzu? - pyta i zna odpowiedź, zanim jeszcze pytanie ucichło w powietrzu. - PoniewaŜ jest łatwiejszy - burczy Yoda. Młody człowiek nie po raz pierwszy słyszy od Yody to stwierdzenie. Ale nie odesłał latarni na ziemię, myśli zadowolony Dooku. Siedzą obok siebie w ogrodzie. Gdzieś daleko w stawie ryba mąci gładką powierzchnię wody i z pluskiem wpada z powrotem. Yoda po przyjacielsku szturcha ucznia laską. - Całkiem gotów do wyjazdu wczoraj byłeś! - I w zeszłym miesiącu, i w zeszłym roku, i jeszcze rok wcześniej. - Smutny uśmiech pojawia się na twarzy Dooku i zaraz znika. - Ale teraz, kiedy to naprawdę ma nastąpić... - rozgląda się wokół siebie. - Nie mogę sobie przypomnieć chwili, Ŝebym nie

Sean Stewart13 chciał stąd wyjechać... wyjść na zewnątrz, podróŜować wśród gwiazd, oglądać świat. A jednak kocham to miejsce. To mój dom. Ty jesteś moim domem. - I dalej nim będzie. - Yoda z aprobatą zagłębia wzrok w słodko pachnący gąszcz ogrodów. - Będziemy tu zawsze. Dom, tak... mówią na Alderaanie: „Dom jest tam, gdzie, kiedy stajesz w drzwiach, muszą cię wpuścić”. - Wciąga nosem wieczorne powietrze, śmiejąc się z cicha. - Hm... Miejsce tutaj dla ciebie zawsze jest. - Tak sądzę, taką mam nadzieję. - Uczeń spogląda na muszelkę, którą trzyma w dłoni. - Znalazłem ją na brzegu. Opuszczona przez kraba-pustelnika. Wiesz, one nie mają własnych domów. WciąŜ z nich wyrastają. Myślałem właśnie o tym, jak Jedi znaleźli mnie na Serenno. Sądzę, Ŝe u rodziców. Nie pamiętam ich teraz. Czy zastanawialiście się kiedykolwiek, jakie to dziwne? KaŜdy Jedi to dziecko, którego rodzice zdecydowali, Ŝe mogą bez niego Ŝyć. - Yoda podnosi głowę, ale milczy. - Zastanawiam się czasami, czy nie to właśnie nas napędza, to pierwsze porzucenie. Mamy wiele do udowodnienia. Ze splątanych winorośli wylatuje nagle rozmigotany świetlik i przelatuje nad powierzchnią stawu jak iskierka, która wypadła z ogniska. Uczeń obserwuje jego szalony taniec nad spokojną wodą, znaczony świetlistymi zygzakami. Yoda ma jedno pytanie, które lubi zadawać: „Kim jesteśmy, Dooku, jak sądzisz?” Za kaŜdym razem uczeń próbuje innej odpowiedzi. „Jesteśmy węzłem w Mocy” albo „Jesteśmy wysłannikami Losu”, albo: „KaŜde z nas jest komórką w ciele Historii”... ale dzisiaj, obserwując migotanie i taniec świetlika, uczeń poznaje nagle prawdziwą odpowiedź. „Ostatecznie moŜna nas określić tylko jednym słowem: samotni”. Spod powierzchni wody wyskakuje nagle srebrzyste ciało i rozlega się ciche kłapnięcie. Blask świetlika znika i nie pozostawia po sobie śladu, oprócz jednej słabej zmarszczki na wodzie, która powoli rozpływa się po gładkiej tafli. - Myślę, Ŝe juŜ wtedy przypominałem kraba-pustelnika - mówi uczeń. - Byłem za duŜy do domu moich rodziców. Przywieźliście mnie tutaj, ale juŜ od paru lat Świątynia zaczyna na mnie ciasno leŜeć. Sądzę... - młody człowiek urywa nagle, odwraca się. Światło padające na jego szatę z kapturem rzuca cień na jego twarz. - Obawiam się, Ŝe jeśli wyjdę na wielki świat, juŜ nigdy nie będę mógł wpasować się tu z powrotem. Yoda kiwa głową, mówiąc prawie do siebie: - Dumny jesteś. Nie bez powodu. - Wiem. - Niebezpieczeństwo teŜ jest. - To takŜe wiem. Uczeń pociera znów muszlę kraba-pustelnika i wrzucają do stawu. PrzeraŜone waŜki rozpierzchają się jak szalone, usiłując utrzymać się na powierzchni. - Większy niŜ Jedi, większy niŜ Moc być nie moŜesz - mówi Yoda. - Ale Moc jest większa niŜ Jedi, mistrzu. Moc to nie tylko ściany Świątyni i nauki, jest nią przepojone całe Ŝycie, duŜe i małe sprawy, subtelne i prymitywne, jasne i... - uczeń zakłopotany zawiesza głos. Yoda – Mroczne Spotkanie 14 - ...i ciemne - mówi Yoda. - O, tak. młody człowieku. śe nigdy nie poczułem dotyku ciemności myślisz pewnie? Wiesz, co ducha wielkiego jak u Yody w ciągu ośmiuset lat uczynić moŜe? - Co, mistrzu? - Wiele błędów! - Zanosząc się śmiechem, stary nauczyciel podnosi laskę, dziobiąc ucznia w Ŝebra. - Do łóŜka, myślicielu! - Dziab, dziab. - Twój mistrz, Thame Cerulian, twierdzi, Ŝe z wszystkich uczniów najlepszy jesteś. Wierzyć w siebie nie musisz. Ja, Yoda, wielki i potęŜny mistrz Jedi, za ciebie wierzyć będę! Czy to wystarczy? Uczeń próbuje się roześmiać, ale nie moŜe. - To zbyt wiele, mistrzu, boję się... - To dobrze! - prycha Yoda. - Ciemnej Strony bać się musisz. Spośród wielkich, największa ona jest. Lecz od Thame Coruliana większy nie jesteś. Rycerzem Jedi nie jesteś ani członkiem Rady. Wiele muszli ci jeszcze zostało, Dooku.... dopóki w tej się mieścisz - dodał, skrobiąc swego ucznia po karku. - Jutro wyjechać musisz, w ciemność pomiędzy gwiazdami. Lecz domem twoim zawsze to miejsce będzie. Jeśli zagubiony się poczujesz, do tego ogrodu wracaj. - Yoda unosi swoją latarnię, aŜ cienie niczym waŜki uciekają na boki. - Światełko ci zapalę, do domu Ŝebyś drogę znalazł. Sześćdziesiąt trzy lata później Jai Maruk został wysłany do lecznicy, a Ilena Xan wróciła do swojego pokoju, aby poczynić przygotowania do turnieju uczniów Jedi. W sali Rady pozostali jedynie Mace Windu i Yoda. - Do domu Dooku chce wrócić - rzekł Yoda. - Pułapka to być moŜe. - Prawdopodobnie jest - zgodził się Mace. Yoda westchnął, obracając w palcach muszelkę. - Pytanie, nazwał to. Jakie to znów pytanie! Zignorować je musimy, zgadzasz się ze mną? Nieoczekiwanie Mace pokręcił głową. - Dooku powinien juŜ nie Ŝyć. Powinienem był zabić go na Geonosis. Mogłem w ten sposób przerwać tę wojnę. WciąŜ jest w niej kluczową postacią. Czy moŜe w dobrej wierze próbować negocjacji? Niewielka szansa. Czy moŜe do nas powrócić ze swojej drogi? Na to szansa jest jeszcze mniejsza. Lecz postaw na szali tę szansę, choćby minimalną, wobec milionów istnień, i przekonasz się, Ŝe musimy się jej uczepić. Tak myślę, mistrzu. Yoda westchnął. - Trudne to będzie, nadzieję dla straconego ucznia odzyskać. - Trudne - zgodził się Mace Windu. - Nikt nie powiedział, Ŝe być mistrzem Jedi to łatwe... nawet dla ciebie. Yoda odchrząknął, rozejrzał się po Świątyni. - Phi, phi! Za mądry się nagle zrobiłeś. Przedtem lepiej było, kiedy mądry tylko Yoda był. Spojrzał przez ramią na Mace’a i zachichotał. Mące teŜ by się roześmiał, gdyby gdzieś na arenie Geonosis nie stracił w tym wprawy.

Sean Stewart15 Po drugiej stronie galaktyki najzdolniejszy uczeń zakonu wysunął stopę, aby dotknąć czubkiem buta miecza świetlnego. Hrabia Dooku skrzywił się lekko. Miecz świetlny wciąŜ znajdował się w dłoni właściciela. Dłoń była czarna jak sadza i pokryta szronem. Kończyła się makabrycznym kikutem tuŜ nad nadgarstkiem. Dooku wciąŜ siedział w swoim gabinecie, w miejscu zadumy, lecz odcięta dłoń jakoś nie nastrajała go do kontemplacji. Poza tym, choć mróz próŜni solidnie ją zmroził, teraz szybko odtaje. Jeśli nie będzie uwaŜał, poplami sobie podłogę. Niedobrze, choć prawdę mówiąc jeszcze jedna plama na podłodze Château Malreaux nie będzie specjalnie widoczna. Po drugiej stronic biurka Dooku Asajj Ventress bawiła się workiem z folii izolacyjnej. - Mistrzu, ze statku zostało niewiele. Moc była silna, a ja trafiłam w komorę reaktora za pierwszym strzałem. Potrzebowałam wielu godzin, Ŝeby to znaleźć - dodała, patrząc na zamarzniętą dłoń. - Przyszło mi do głowy, Ŝe skanowanie magnetyczne powinno wykazać miecz świetlny. Zabawne, kiedy pomyślę, Ŝe sięgał po broń, gdy statek eksplodował. To chyba instynkt. - On? - On, ona... - Asajj Ventress wzruszyła ramionami. - To. Kiedy umarł jej pierwszy mistrz, Asajj Ventress, wyrzutek Jedi i najbardziej przeraŜająca pomocnica Dooku, wytatuowała swoją bezwłosą czaszkę i pozostawiła za sobą dziewczęce lata. Jej głowę pokrywało dwanaście znaków - kaŜdy za jednego z dwunastu lordów wojennych, których zabiła, poprzysiągłszy im śmierć. Była jak sztylet, smukła i śmiercionośna. Nawet w galaktyce zamieszkanej przez nienawiść taka kombinacja szybkości i furii trafia się raz na pokolenie. Dooku wiedział o tym od pierwszego spotkania. Była jednocześnie róŜą i cierniem, świstem długiego noŜa wbijającego się w ciało, smakiem krwi na wargach. Asajj wzruszyła ramionami. - Nie znalazłam głowy, ale wśród szczątków wyłowiłam parę interesujących kawałków, jeśli chcesz popatrzeć... - Podniosła znacząco worek z folii. Dooku spojrzał na nią. - AleŜ się z ciebie zrobił drapieŜnik - Stałam się tym, czym mnie uczyniłeś - odparła. Na to nie miał łatwej odpowiedzi. Umiejętnym szarpnięciem poprzez Moc Dooku uniósł odciętą dłoń, wciąŜ zaciśniętą wokół broni, i przyciągnął ku sobie tak łatwo, jak wiele lat temu latarnię Yody. Zanim wybuch myśliwca tak nieestetycznie oderwał dłoń od reszty ciała, mogła mieć oliwkową skórę. Przy tym zwęgleniu trudno było określić jej kolor. Martwe ciało, niepołączone z Ŝadnym duchem, było jedynie materią, nie bardziej interesującą niŜ noga stołowa czy woskowa świeca, i tyleŜ samo miało w sobie osobowości właściciela. Dooku zawsze uwaŜał, Ŝe to zdumiewające, jak przejściowy jest związek pomiędzy ciałem człowieka a nim samym. Duch jest jak lalkarz, który zmusza do tańca członki człowieka; jeśli przetniesz nitki ducha, pozostaje tylko trochę mięsa i farby, kości i szmat. Yoda – Mroczne Spotkanie 16 Miecz świetlny Jedi - o, to coś całkiem innego. KaŜda broń była jedyna w swoim rodzaju, budowana i przerabiania przez właściciela tak, aby odzwierciedlała jego osobowość. Dooku przeciągnął palcem po mieczu zabitego Jedi. Siła eksplozji odarła go częściowo z obudowy i stopiła obwody tak, Ŝe nigdy juŜ nie zagra, lecz podstawowy wzorzec był rozpoznawalny. - Jang Li-Li - rzekł i ku swemu zdumieniu poczuł, Ŝe ogarnia go smutek. - Według moich obliczeń to szesnasty - stwierdziła Ventress. - Byłby siedemnasty, gdybyś pozwolił mi zabić tego szpiega, Maruka. Dooku obrócił się. Pozbawiona jego uwagi makabryczna dłoń i ściskana przez nią rękojeść upadły z mokrym plaśnięciem i brzękiem na podłogę. Hrabia podszedł do okna gabinetu. Kiedy był bardzo młody, Yoda opowiadał mu tragiczną historię Vjuna, więc przez wiele lat uwaŜał, Ŝe to doskonale miejsce na kryjówkę. Planeta emanowała Ciemną Stroną, co znacznie ułatwiało pojmowanie nauk Sithów. Z praktycznego punktu widzenia katastrofa Vjuna - plaga nagiego obłędu, która w ciągu jednego roku zniosła większość populacji planety - pozostawiła wiele pięknych posiadłości, pustych i gotowych do wzięcia. Stary krab lubi wygodną skorupę, a Château Malreaux w istocie był niezwykle wygodnym miejscem. Poprzedni właściciel postradał zmysły w sposób tyleŜ nagły, co spektakularny; gdyby nie plamy krwi, ktoś mógłby przypuszczać, Ŝe Château został zbudowany specjalnie dla Dooku. Za oknami panowała deszczowa pogoda; ten sam kwaśny deszcz, który omal nie przeŜarł dachu, zanim Dooku się zajął posiadłością. W oddali, bliŜej morza, kilka powykręcanych ciermiodrzew wznosiło ku Ŝałobnemu niebu kolczaste ramiona, lecz prawdziwym poszyciem planety Vjun były mchy - miękkie, lepkie, jadowicie zielone i pasywnie mięsoŜerne. Dwugodzinna drzemka na ich posłaniu pozostawiała zaczerwienioną, otartą i sączącą się skórę. Dooku obserwował deszcz spływający po oknach jak łzy. - Ostatnio, kiedy widziałem Jang, musiała być... nawet młodsza od ciebie. Ładna, młoda kobieta. Rada wysyłała ją w pierwszą misję dyplomatyczną... zdaje się, Ŝe na Sevarcos. Przyjechała spytać mnie o radę. Miała niezwykle oczy, bardzo szare i bardzo spokojne. Pamiętam, jak sobie pomyślałem, Ŝe świetnie sobie poradzi. Ventress podniosła krwawą dłoń i wrzuciła ją do worka. - Wielka jest moc Sithów, ale nie jesteś zbyt dobrym prorokiem. - Tak myślisz? - Dooku obrócił głowę, Ŝeby spojrzeć na morderczynię Jedi. - Jang słuŜyła, choć moŜe i złej sprawie, wiodła ją gwiazda jej zasad, choć niekompletnych. Patrząc na to w ten sposób, czyje Ŝycie jest lepsze? - Przynajmniej moŜe być dłuŜsze. - Ventress zawiązała foliową torbę i rzuciła w kąt pokoju. - Jeśli pytasz mnie o zdanie - dodała, obserwując lądowanie torby przy akompaniamencie mokrego mlaśnięcia - zwycięstwo wygląda nie tak. Oblizała wargi. - Tu masz rację - rzekł. Asajj nieświadomie przyjęła pozycję, którą Dooku określał jako echo postawy bojowej: wyprostowane ramiona, wysoko uniesiony agresywny podbródek, dłonie na wysokości pasa. Nadchodzi, pomyślał.

Sean Stewart17 Ventress odetchnęła głęboko. - Uczyń mnie swoją uczennicą. - To nie pora na... - zaczął Dooku, lecz Ventress przerwała mu w pół słowa. - Nie jestem tu dla Gildii Kupieckiej ani dla Republiki - rzekła. - Nie obchodzą mnie flagi i Ŝołnierze, strony i traktaty, roboty i klony. Nie jestem tu nawet dla zabijania, jeśli nie liczyć Jedi, a to nie jest biznes, tylko przyjemność. Kiedy pracuję dla siebie, robię to, co lubię. Kiedy wykonuję twoje polecenia, nie muszą one być właściwe, rozumne, a nawet mądre. Robię to, poniewaŜ Ŝądasz tego ode mnie. - Wiem - odparł Dooku. Ventress zrobiła kilka kroków w kierunku okna i stanęła przed nim, blokując Dooku pole widzenia. - Czy dobrze słuŜyłam? - Wspaniale - przyznał. - Wiec nagrodź mnie. Zrób ze mnie swoją uczennicę. Naucz mnie wiedzy Sithów! - Asajj, czy nie nauczyłem cię wielu innych sekretów? - Śmieci. Drobiazgi. Pomniejsze umiejętności. Nawet nie zbliŜam się do tego, co mógłbyś mi pokazać jako uczennicy związanej przysięgą krwi. Wiem, nie jestem głupia - rzekła gniewnie. Jakby i on o tym nie wiedział. Jakby musiała go o tym przekonywać, Ŝe była zabójczo dobra. - Wiele nauczyłam się na temat Sithów. Ich pochodzenia i wielkości. - A co wiesz o ich naturalnej historii? - spytał Dooku. Ventress zamrugała. - Co? - Sithowie jako gatunek. Jak na przykład... no, owady. Wąskie usta Asajj stały się jeszcze węŜsze. - Kpisz sobie ze mnie. - Rzadko bywałem powaŜniejszy - odparł hrabia, podchodząc do półki pełnej holokronów. Wybrał jeden i wsunął do kostki komunikacyjnej na biurku. - Popatrz na to: sierpowata modliszka z Dantooine. - W powietrzu nad biurkiem rozjarzył się obraz, przedstawiający lśniącego, czerwono-czarnego owada z haczykowatymi kończynami złoŜonymi w poboŜnej pozie. - Po kopulacji samica odrywa głowę partnera i składa jaja w jego ciele. Kiedy potomstwo się wykluje, wyjada sobie drogę na wolność i od razu rzuca się na siebie wzajemnie. - Nie znam się na takich porównaniach - niecierpliwie odparła Ventress. - Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, zrób to bez ogródek. - Z tym przyjmowaniem uczniów to trudna sprawa - rzekł Dooku. - Prawdziwy lord Sith musi znaleźć ucznia, który ma w sobie silną Moc. - Szesnastu zabitych Jedi to chyba jakiś dowód - odparła Ventress. - ChociaŜ powinno ich być siedemnastu - dodała. - Ale czy ja naprawdę chcę cię uczynić tak silną? - zapytał łagodnie hrabia. - Jest nam teraz ze sobą miło i sympatycznie, bo znasz swoje miejsce. Gdybym jednak miał uczynić cię, swoją uczennicą, gdybym miał ująć cię za rękę i poprowadzić w dół, w głąb czarnej wody, którą jest Ciemna Strona Mocy, wtedy albo utoniesz, albo staniesz Yoda – Mroczne Spotkanie 18 się o wiele, wiele silniejsza, a Ŝadna z tych moŜliwości mi nie odpowiada. Płoniesz teraz tak jasno, nie chciałbym musieć cię zgasić. - Dlaczego miałbyś to zrobić? Co masz przeciwko nauczeniu mnie czegoś więcej, abym jeszcze lepiej mogła ci słuŜyć? - Zdradziłabyś mnie. - Wzruszył ramionami, ucinając tym samym jej protesty. - Wejście w Ciemną Stronę Mocy to nieszczęśliwy przypadek. Jestem stary, poznałem juŜ granice własnej ambicji. Ty zaś jesteś młoda i silna, a te dwie cechy w historii Sithów prowadzą tylko w jedno miejsce. - Myślisz, Ŝe knułabym przeciwko tobie? - Z początku nie. Ale przyszedłby taki dzień, Ŝe przestałabyś się zgadzać z moimi decyzjami. Zaczęłabyś myśleć, o ileŜ piękniej wyglądałby świat bez pokrytej plamami wątrobowymi dłoni nad tobą. - JuŜ teraz nie zgadzam się z twoją decyzją - rzekła. - A co do Jedi... - ...który powinien być numerem siedemnastym. Wiem. - Dooku uśmiechnął się. - Nie mam twoich ambicji. Mogę czekać z zabiciem kogoś i wykorzystać go lepiej. A na razie moŜesz się ze mną nie zgadzać, ale nie moŜesz mnie nie posłuchać. - Z leciutkim uśmiechem uniósł jeden palec. Pobladła. - To prawda - rzekła. Dooku opuścił palec. Na hologramie małe modliszki roiły się juŜ w ciele ojca. Ślepo macały wokół siebie haczykowatymi czułkami, aŜ wreszcie jedna, większa od innych, przekonała się, Ŝe sierpy na jej tylnych łapach doskonale pasują do szyi rodzeństwa. Popędzana prymitywnym instynktem szarpnęła i oderwała bratu głowę. - W doskonałym świecie - rzekł Dooku - moŜna karmić ucznia tylko na tyle, aby rósł... na tyle, Ŝeby pragnął coraz więcej. Mistrz moŜe obiecać mu sławę i wspaniałość. To dobry haczyk - rzekł. - Uczeń moŜe spełniać wszelkie Ŝyczenia mistrza, być jego łącznikiem ze światem. A wtedy, jeśli plan mistrza zawiedzie, on moŜe przyjąć na siebie cios. - Dooku podniósł wzrok, spojrzał na nią ostro i uwaŜnie. - Czy to ci się podoba, Asajj? Czy naprawdę chcesz być moją uczennicą. Mógłbym zrobić z ciebie kobietę, przed którą drŜałaby cała galaktyka. Wszyscy Jedi by cię szukali, a ja siedziałbym bezpieczny i zdrowy na Coruscant, czekając na rozwój wydarzeń. Asajj oblizała wargi. - Niech tylko tu przyjdą - syknęła. - Ach, być tak młodym i pełnym nienawiści! - westchnął Dooku. - Byłabyś gwiazdą... wielką dla wszystkich, oprócz mnie. Ja musiałbym pilnować twojej pokory, wiesz o tym. Musiałbym się z ciebie natrząsać, kłuć cię i ranić, Ŝebyś pozostała na swoim miejscu. KaŜdy sekret, który uczeń poznaje, jest drogo opłacany... O tak, drogo... - Hrabia zamilkł i przymknął oczy, jakby chciał się odciąć od jakichś straszliwych wspomnień. Asajj spojrzała na niego zwęŜonymi oczami. - UwaŜasz, Ŝe nie jestem godna. - Nie słuchałaś mnie, prawda?

Sean Stewart19 - Nie mówisz nic sensownego - gniewnie odparła Ventress. - Czy to przez tego Jedi, Jaia Maruka? Powinnam była go zabić? Słuchałam twoich rozkazów, ale moŜe na tym polegał test. - ZmruŜyła oczy. - Powinnam była wykazać więcej inicjatywy. Na to czekałeś, tak? Nie potrzebujesz... pachołka. Tych masz aŜ nadto. Potrzebujesz czegoś więcej. Hrabia obserwował ją w zadumie. - Dziwne jest znać kaŜdą twoją myśl, zanim ją jeszcze pomyślisz. - Nawet Ciemna Strona nie moŜe ci dać takiej mocy - odparła Ventress spokojnie. Hrabia uśmiechnął się. - Mam potęŜniejszą moc niŜ Ciemna Strona, maleńka. Jestem stary. Wy, świeŜe furie, to moje dawne błędy. Modliszki w obrazie nad biurkiem roiły się i polowały. Wyłączył holokron i spojrzał na monitor. - O, nadlatuje ostatnia grupa naszych gości. Istoty lojalne i szczere, oddane sprawie Gildii Kupieckiej i dziesięcioprocentowemu zyskowi. Idź ich powitać, zawsze robisz duŜe wraŜenie na gościach. - Nie spoufalaj się - zimno odparła Asajj. Dooku obejrzał się na nią. - Bo co? Jej twarz nagle pobladła. Dooku uniósł jeden palec i tym razem dźgnął nim powietrze, jakby wpinał igłę w poduszkę. Ventress skuliła się i padła na kolana. - Proszę - wykrztusiła głosem bełkotliwym z bólu. - Nie. - Nieprzyjemne, co? Jak ostre kamienie w gardle i piersi? - Dooku wykonał jeszcze jeden taki gest i Ventress upadła na kamienną podłogę.. - Nie lubię twoich naczyń krwionośnych - warknął hrabia. - Tak się w środku naciągają jak balony, które zaraz mają pęknąć. - P-p-proszę... - Ale wspomnienia są gorsze niŜ cokolwiek innego - dodał ciszej. - Tłoczą się wokół jak muchy na mięsie. Wszystkie godne pogardy sprawy, kaŜde drobne odchylenie, kaŜdy złośliwy czyn. - Okrutne, dziwne milczenie przeciągało się. Ventress dyszała cięŜko na podłodze. Deszcz łomotał o szyby, a łagodny głos hrabiego stał się nagle mroczny i dziwnie odległy. - Wszystkie sprawy, które powinieneś był powstrzymać, ale nie zrobiłeś tego, i nic nigdy juŜ nie będzie jak dawniej. I to, co uczyniłeś - szepnął w końcu. - Na bezlitosne gwiazdy, to, co uczyniłeś... Komunikator na biurku Dooku zapiszczał i hrabia poderwał głowę, otrząsając się z transu. - Delegacja Troxan jest u wejścia. Ventress cięŜko dźwignęła się na nogi. Twarz miała posiniaczoną i zalaną łzami. Oboje udawali, Ŝe tego nie widzą. - Powiedz im, Ŝe zaraz zejdę - polecił hrabia Dooku. Yoda – Mroczne Spotkanie 20 Fizycznie wiek hrabiego nic był problemem. Przy swoich umiejętnościach w posługiwaniu się Mocą - a robił to nieporównanie subtelniej, aniŜeli chłopiec, który obserwował waŜki w ogrodach Jedi wiele lat temu - nosił swoje osiemdziesiąt trzy standardowe lata lepiej niŜ wielu ludzi o połowę młodszych. WciąŜ był w znakomitej formie fizycznej, miał wyostrzone zmysły, a jego organizm nie wiedział nawet co to katar. Tylko w takich sytuacjach, pochylony przed podobizną mistrza, uświadamiał sobie cięŜar swoich lat. Nawet poprzez hologram migocząca postać Dartha Sidiousa, w upiornym niebieskim kolorze, wydawała się odbierać mu fałszywą młodość, pozostawiając jedynie kruche kości i sterane, przykurczona napięciem stawy. - Masz u siebie posłańców z Troxana - rzekł mistrz. Skąd wiedział? Dooku nawet nie pytał. Zawsze wiedział. - RozwaŜają kapitulację - poinformował Dooku. - A mówili, Ŝe zaplanowali opór i Ŝe są gotowi do powstania, kiedy Ŝołnierze-klony się wycofają. - Nie! - warknęła mŜąca błękitem postać. - JuŜ i tak zanadto uszkodzili planetę, aby warto ją było ratować. Teraz nadaje się tylko do marnotrawienia wojsk i zapasów. Powiedzcie im, Ŝe muszą dalej walczyć. Obiecaj im posiłki. Powiedz, Ŝe wyprowadzasz nową flotę nowoczesnych robotów bojowych i w ciągu miesiąca przejmiesz system, jeśli tylko oni wytrwają. Wyjaśnij, Ŝe taka broń nie moŜe znaleźć się w rękach tych, którzy się poddają. - A jeśli minie miesiąc i nie będzie posiłków? - Pomoc przyjdzie najpóźniej w ciągu kolejnego miesiąca. Obiecaj im to i spraw, Ŝeby uwierzyli. Pokazałem ci, jak to się robi. - Rozumiem - rzekł hrabia Dooku. Jak łatwo przychodzi nam zdradzać innych, pomyślał. Zakapturzona postać przechyliła głowę. - CzyŜbyś miał atak wyrzutów sumienia, mój uczniu? - Nie, mistrzu - spojrzał w oczy odraŜającej zakapturzonej postaci - To ich własna zachłanność przywiodła ich do ciebie. W głębi serca zawsze wiedzieli, w co się wplątują. Château Malreaux pełen był oczu. Spektakularny system bezpieczeństwa zainstalowany przez siedemnastego (i ostatniego) wicehrabiego Malreaux w ostatnim stadium popadania w obłęd był jedną z przyczyn, dla których Dooku wybrał ten dom na swoją obecną siedzibę. Cała posiadłość była dosłownie wysadzana rejestratorami optycznymi, udającymi gwoździe tapicerskie, główki śrub w meblach kuchennych, tabletki przeciwbólowe w apteczkach i czarne oczka ptaków na gobelinach w Komnacie Płaczu. Najnowocześniejsze czujniki podczerwieni, w oryginale słuŜące jako protezy dla Sluissan o uszkodzonych językach, wkomponowane były w kremowo-szkarłatne herbowe dywany, pościel i nakrycia stołowe Malreaux. Wielkim nakładem kosztów zbudowano fałszywe ściany, wyposaŜając budynek w mnóstwo sekretnych przejść z judaszami. Mikrofony gnieździły się jak pająki w szufladach i bieliźniarkach, pod kaŜdym łóŜkiem, pod

Sean Stewart21 dachem kaŜdego z jedenastu kominków, a nawet na dnie bezcennej butelki wina Crème D’Infame w piwnicy. Siedemnasty (i ostatni) wicehrabia Malreaux, przekonany, Ŝe go trują, wymordował cały personel kuchenny i uciekł w labirynt tajnych tuneli, wychodząc jedynie nocą. Po raz ostatni widziany był w niewyraźnym obrazie z kamery ukrytej w fałszywej cebuli zwisającej w koszyku pod kuchennym okapem: trzydziestosekundowy zapis przedstawiający chudą jak szkielet postać wypełzającą z ukrytej kraty do kuchni, aby wypić dwa łyki wody z kranu i przeŜuć garść surowej mąki. Gdyby nie smród, nikt nigdy nie odnalazłby ciała siedemnastego (i ostatniego z rodu) lorda Malreaux. Ktoś ukryty w tajnym przejściu biegnącym ponad gabinetem mógłby obserwować cała rozmowę pomiędzy Dooku a Asajj Ventress przez niewielki otwór w suficie. Gdyby osoba ta była cierpliwa i doczekała, aŜ Asajj Ventress wyjdzie, ujrzałaby holograficzny obraz Dartha Sidiousa. A gdyby jeszcze odczekała dłuŜszą chwilę po tym, jak Dooku opuścił komnatę, mogłaby zobaczyć odchylającą się nieoczekiwanie ścianę regału, zza której wyłania się mała, szybka i zła istota - vjuński lisek o rudo-kremowym futrze i zręcznych, giętkich dłoniach zamiast łapek. Lisek chwilę powęszył i ostroŜnie skierował się ku środkowi pokoju, najpierw niepewnie, potem coraz śmielej, aŜ reszcie dotarł do miejsca, gdzie niedawno leŜała odcięta dłoń Jang Li-Li. Podłoga wyłoŜona była we wzór szachownicy Malreaux - rdzawo-szkarłatną i kremową, jak krew i zsiadłe mleko. Ręka, spadając z mokrym plaśnięciem na jedną z brudnokremowych płytek, pozostawili na niej plamę. Lisek węszył, a cienki róŜowy języczek zwisał mu z pyszczka. - Jeszcze nie, kochanie. - Zza tajnych drzwi wykuśtykała starsza, zadyszana kobieta. Miała na sobie resztki niegdyś pięknego stroju: róŜowa balowa suknia była czarna od brudu na lamowanych obrębach, na podartych pończochach ledwo się trzymały marne strzępy pantofelków ze złotej lamy. Wokół szyi kobieta nosiła futrzaną etolę z powiązanych lisich ogonów. - Czekaj no chwilkę. Mamusia tylko sobie popatrzy. - Zgięła potęŜną postać i stękając zbliŜyła twarz do podłogi. Nagle jęknęła. - O, mój skarbie - wyszeptała. Pochyliła się jeszcze mocniej, jeszcze uwaŜniej spojrzała na plamę, a jej oczka, małe i twarde jak kamyki, stały się nagle mokre i lśniące. - Och - jęknęła. Ukucnęła i zaczęła się kołysać w tył i w przód. - Och, och, och! Lisek spoglądał na nią spokojnie. Staruszka zerknęła na niego z wyrazem tak dzikiego tryumfu, Ŝe lisek się cofnął, obnaŜając ostre jak igły Ŝółte kły. - O, to naprawdę wielki dzień dla mamusi, mój słodziutki! Czekałam na niego tak strasznie długo! - szepnęła, wpatrując się w lisie oczy. - Widzisz, skarbeńku? Czujesz to? Dziecię wraca do domu! Wstała. Z emocji dygotały jej tłuste pośladki i grube ramiona. Yoda – Mroczne Spotkanie 22 - Czas się przygotować - wymamrotała. - Posprzątać pokój Dziecięcia. Pościelić mu łóŜeczko. Szybko pokuśtykała z powrotem do tajnego przejścia. Lisek czekał z nastawionymi uszami, dopóki nie przebrzmiały ostatnie odgłosy jej mamrotania. Dopiero wtedy pochylił łebek nad splamiona podłogą i długim, róŜowym języczkiem wylizał ją do czysta. Spotkanie hrabiego Dooku z delegacją troxańską poszło świetnie. Uczynił sobie z niego zimną i wyrachowaną grę, sprawdzając, ile wystarczy powiedzieć, Ŝeby goście zaczęli kłamać za niego. - W produkcji są juŜ nowe roboty bojowe - wyjaśnił. I to wystarczyło, tamci sami dokonali reszty. - Z pewnością wyślecie je do naszego kwadrantu - rzekł podpalatyn do spraw relacji narodowych. - PrzecieŜ jesteśmy kluczem do całego regionu - dodał jego asystent. - Oczywiście, rozumiecie nasze potrzeby - powiedział inny. - Jakie inne planety walczyły tak dzielnie dla sprawy? - spytał czwarty. KaŜde z tych poboŜnych Ŝyczeń podkreślane było przez Dooku uśmiechem i lekkim dotknięciem poprzez Moc, będącym jak pieczęć przyłoŜona do ciepłego wosku; to pogłębiało przekonanie członków delegacji. W istocie uŜycie Mocy było prawie niepotrzebne. Który człowiek - czy nawet Troxanin - mógłby uwierzyć, Ŝe kaŜdym słowem, kaŜdą wypowiedzią zdradza tysiące swoich towarzyszy i skazuje ich na śmierć, skoro moŜe się czuć jak bohater? I tyle, jeśli chodzi o potrzebę Czynienia Dobra, pomyślał Dooku. Kolejna iluzja do oślepienia stworzeń w mrocznym świecie, gdzie tylko Ciemna Strona jarzy się z gorzką jasnością. Czym jesteśmy, Dooku? Jesteśmy samotni. Samotni. Samotni. Obserwowanie Troxan kręcących sobie stryczek na własną szyję było mało interesującym sportem, zbyt łatwym, aby sprawiał przyjemność. Dooku chciał jak najszybciej dokończyć spotkanie i odesłać gości do rzeźni. - Coś jeszcze? - zapytał. Delegaci spojrzeli po sobie. - CóŜ, wystąpił jeszcze jeden interesujący incydent - rzekł podpalatyn, potęŜny Troxanin w średnim wieku, z bulwiastym nosem i fioletowymi skrzelami. - Jak pan moŜe wie, zostałem zaszczycony tytułem pierwszego legata dyplomatycznego i wysłany na drugą rundę rozmów z negocjatorami Republiki. Oczywiście, nic z tego nie wyszło... senat nawet przestał udawać, Ŝe debatuje, juŜ tylko grozi i krzyczy. - Niedbale powachlował skrzelami szyjnymi. - To właściwie nie zmienia sytuacji, jak to wspomniałem komisji senackiej wiele lat temu, zanim zaczęliśmy wyczuwać wrogość... - A ten interesujący incydent? - niecierpliwie przerwał mu Dooku. Zdenerwowany podpalatyn wciągnął policzki. - Właśnie do tego zmierzałem. Pod koniec sesji podeszła do mnie senator Amidala z Naboo, która poprosiła, Ŝeby coś panu przekazać. - Nerwowymi, pulchnymi dłońmi

Sean Stewart23 wyjął małe pudełko oznaczone pieczęcią Jedi. - Proszę, mi wierzyć, podjęliśmy wszelkie środki ostroŜności, zastosowaliśmy najnowocześniejsze metody skanowania... - Myśleliśmy, Ŝe to bomba - wyrwało się jego asystentowi. - Albo podsłuch - powiedział drugi. - Proszę mi wierzyć, dla nas pańskie bezpieczeństwo było najwaŜniejsze, oczywiście... Dooku wziął pudełko do ręki. Ze zdumieniem stwierdził, Ŝe dłonie mu drŜą. Dziwne. Był niemal tak samo zdumiony jak Ventress, kiedy kazał jej oszczędzać tamtego Jedi, Jaia Maruka. Odesłanie go było nagłym kaprysem, jak to później wyjaśniał Sidiousowi, haczykiem z przynętą, z róŜową, wijącą się dŜdŜownicą starego wspomnienia. Darth Sidious obrzucił go wtedy dziwnym spojrzeniem, które objęło go niczym płomień gorączki i osłabiło od wewnątrz. - WciąŜ jeszcze go kochasz? - zapytał mistrz. Dooku roześmiał się, Ŝeby ukryć zmieszanie. - To idiotyczny pomysł - zaprotestował. - Idiotyczny? - spytał mistrz tym swoim miękkim, przeraŜającym głosem. - Nie sądzę - dodał, a jego słowa lepiły się słodyczą jak zatruty miód. - Dobry uczeń zawsze kocha swojego nauczyciela. Rozmowa z Sidiousem zawsze stanowiła ryzyko. Czasem szła w niewłaściwym kierunku i Dooku nie był w stanie usatysfakcjonować mistrza. To było bardzo, bardzo przykre. Pokręcił głową. To tylko lęki słabeusza. Gdyby Yoda istotnie dał się złapać na jego przynętę, gdyby... cóŜ to byłby za dar dla Sidiousa, ten dziewięćsetletni starzec! Ten cherlawy, stary, połamany Jedi siedział w Republice jak korek; trzeba go wyciągnąć, a wtedy pyk! Ciemna Strona wyleje się strumieniem. Wtedy mistrz przekona się, jak lojalnym sługą jest Dooku. Chwycił pudełko. WciąŜ czuł pozostały na krawędziach dotyk Yody jak odległe echo. Jego umysł odnalazł Ŝywe wspomnienie ostatniego spotkania na Geonosis - z dobytymi mieczami, choć raz równi sobie. Jaki to słodki i gorzki zarazem moment - ujrzeć znowu Yodę i stać się jego godnym przeciwnikiem, a nawet lepszym... inaczej niŜ to sobie wyobraŜał. CóŜ, poszli kaŜdy w swoją stronę: Yoda miał nowych Jedi pod opieka - Kenobieg, a co gorsza, równieŜ młodego Skywalkera. O, tak, i czy nie wszyscy na niego właśnie zwracali uwagę? Nawet Darth Sidious z lekkim błyskiem w oku mówił, Ŝe chłopiec jest silny Mocą. - To tylko pionek w tej grze - tłumaczył mistrz, lecz Dooku wciąŜ czuł ukłucie zazdrości, kiedy Sidious wymawiał to imię. - Skywalker, tak... Moc jest w nim silna... Ten sam Anakin Skywalker, który, jak się dowiedział niedawno, zabił klona hrabiego Dooku na Serenno. Biedny, głupi klon. Jeszcze jeden odmieniec, jeszcze jeden Dooku opuszczony przez swoją rodzinę, pozostawiony na pastwę jakiegoś zarozumiałego rzeźnika Jedi w imieniu skorumpowanej Republiki. Dooku podejrzewał, Ŝe gdyby nie był tak stary i mądry, prawdopodobnie znienawidziłby Anakina Skywalkera. Przynajmniej trochę. Yoda – Mroczne Spotkanie 24 OstroŜnie podwaŜył zamkniecie pudełka. Dziwne, Ŝe ręce wciąŜ mu tak drŜą. Podpalatyn z Biura Obrony Patriotycznej zajrzał mu przez ramię. - Sprawdziliśmy to bardzo dokładnie - rzekł dyplomata, ze zdumieniem łopocząc skrzelami - Ale wszyscy nasi eksperci zgadzają się, Ŝe to zwykła woskowa świeca.

Sean Stewart25 R O Z D Z I A Ł 2 Na szczycie zniszczonego wieŜowca w dzielnicy Świątyni na Coruscant dwa roboty grały w dejarika. Przesuwały piony z oślepiającą szybkością i precyzją; ich palce opadały i podnosiły się jak igły maszyny szwalniczej przebijające się przez warstwy materii. Oba roboty były identycznie zbudowane, humanoidalne i wysokie, ale tu kończyło się ich podobieństwo, jak u bliźniaków rozdzielonych po urodzeniu - jeden mieszkający w pałacu, a drugi skazany na wygnanie, na Ŝycie resztkami w mrocznych alejkach i rynsztokach. Pierwszy robot miał starannie wymalowaną ozdobną liberię, kremową ze szkarłatnymi wypustkami, krwawo-kremowe barwy powtarzały się jeszcze na tarczy na piersi. Czerwień była dość jasna i miała brązowy odcień, jak lisie futro łub zaschła krew. Kremowy kolor był poŜółkły; wzornik kolorów w sklepie, gdzie robot po raz ostatni poprawiał powłokę, nazwał ten odcień „zwierzęcy ząb”. Robot-wyrzutek dawno juŜ starł swoją powłokę do nagiego metalu i nigdy nie został pomalowany na nowo. Jogo porysowane oblicze było szare i powgniatane, jakby od niezliczonych lat cięŜkiej słuŜby. Na chwilę przestał grać i rozejrzał się po deszczowym krajobrazie. Bardzo się pilnował, aby co noc starannie szorować rdzę, ale korozja i tak zaczynała juŜ zŜerać jego przeguby i czaiła się w zagłębieniach zadrapań. Twarz miała dziurki w miejscach, gdzie zaatakowała ją rdza, następnie bezlitośnie starta. Roboty siedziały na krawędzi dachu. Ten porysowany nie odrywał receptorów od gry, ale jego bogato pomalowany partner nieustannie podnosił wzrok, rozglądając się po kanionach między budynkami, śledząc ruchome chodniki i nieustanny szum strumieni pojazdów latających, a potem kierował wzrok dalej, w kierunku szerokiego wejścia j wysokiej wieŜy Świątyni Jedi. Oczywiście z tego niewielkiego tarasu trudno było zaobserwować cokolwiek. Na taką odległość i poprzez padający deszcz ktoś musiałby mieć oczy Horansi, aby zauwaŜyć niedbale odzianą postać, brnącą przez kałuŜe w kierunku drzwi frontowych. Za to by stwierdzić, Ŝe postacią tą jest wściekły Troxanin niosący dziwacznie wyglądającą tekę dyplomatyczną, potrzeba by było czegoś więcej niŜ tylko biologicznego widzenia: raczej przydałaby się legendarna lornetka snajperska Yoda – Mroczne Spotkanie 26 Tau/Zeiss - z siatką w postaci trawionej transpastali lub neuralnego implantu dostępną na Ŝądanie - charakteryzująca się doskonałą stabilnością nastaw przy zmianach ogniskowej od X1 do X100, której nie dorównała Ŝadna inna firma w ciągu ostatnich czterystu standardowych lat, odkąd zamknięto ostatnią linię produkcyjną T/Z. Kremowo-szkarłatny robot znieruchomiał z palcami nad szachownicą. Kilka kilometrów dalej, za falującą kurtyną deszczu, troxański dyplomata sprzeczał się z młodym Jedi stojącym na straŜy bram Świątyni. Ostatecznie pakiet zmienił właściciela. - Co robisz? - zapytał szary, poobijany partner czerwono-kremowego eleganta. Dyplomata z pluskiem pomaszerował przez kałuŜe do oczekującego pojazdu. Młodzieniec znikł w Świątyni. Palce robota w liberii zgięły się wokół holograficznego wojownika na okrągłej planszy gry. Przesunął pionek. - Czekam - rzekł. Ksenoetnologowie z Coruscant oceniali liczbę rozumnych gatunków we wszechświecie na jakieś dwadzieścia milionów, z moŜliwymi odchyłkami na plus lub minus, w zaleŜności od tego, co kryło się pod określeniem „rozumny” w danym okresie. Na przykład moŜna by się zastanawiać, czy Bivalva contemplativa, czyli tak zwane myślące małŜe z Periliksa, naprawdę są „myślące” w zwykłym znaczeniu, czy teŜ ich wielopokoleniowe semafory odzwierciedlają nie tyle konwersację, co strukturę ula. W sumie jednak dwadzieścia milionów to ogólnie przyjęta liczba. Obserwator i znawca tych dwudziestu milionów, mniej więcej w trzydzieści miesięcy po bitwie na Geonosis, patrząc na mistrzynię Jedi Maks Leem, która uniosła kraj szaty i pędziła korytarzem Świątyni Jedi, mógłby się nie zgodzić, Ŝe trójokie oblicza koźlogłowych Granów były szczególnie przystosowane do wyraŜania troski. Trzy krzaczaste brwi nad niespokojnymi ślepiami mistrzyni Leem były mocno zmarszczone. Miała długą, wąską nawet jak na Grankę szczękę i tendencję do zgrzytania zębami w chwilach niepokoju lub zdenerwowania - niemiła spuścizna z okresu, kiedy Granowie byli jeszcze przeŜuwaczami. Mistrzyni Leem nie miała na ogół nerwowego usposobienia. Była łagodna, matronowata, spokojna i kompetentna, lubiana przez młodszych akolitów i niezmiernie trudno było ją wyprowadzić z równowagi. Mace Windu lub Anakin Skywalker mogliby się źle czuć w tak niezmiennie defensywnej postawie, lecz nie ona. Granowie byli ludem zorientowanym na społeczność i Ŝycie w grupie, a Maks Leem chętnie poświęciła się słuŜbie pokojowi. I nie podobało jej się, Ŝe ostatnimi czasy powoli, lecz nieuchronnie, ku jej wielkiemu oburzeniu Jedi przemieniali się w Ŝołnierzy. UwaŜała, Ŝe wojna domowa w Republice to najgorsza rzecz, jaka moŜe się wydarzyć. A potem przyszła rzeź na Geonosis, która pochłonęła w ciągu jednego dnia cały kwiat pokolenia Jedi. Rozbłyski strumieni plazmy, smak piasku w ustach, wycie i wrzask robotów bojowych - wszystko to wydawało się teraz koszmarem, niewyraźną plamą cierpienia i rozpaczy. Straciła dwanaście towarzyszek, wszystkie bliŜsze jej niŜ siostry. To bardziej przybliŜyło jej wojnę niŜ jakiekolwiek wiadomości.

Sean Stewart27 W drodze powrotnej na Coruscant mistrz Yoda mówił o uzdrawianiu i leczeniu, lecz dla Maks Leem ostatnie miesiące były bardzo, bardzo cięŜkie. Łatwiej jej było poradzić sobie ze wspomnieniami z bitwy, niŜ pogodzić się ze straszliwą pustką panującą w Świątyni. Czterdzieści zajętych miejsc w jadalni przewidzianej na setkę. Zachodni blok kuchenny świecący pustką. Rytm Ŝycia Świątyni na zawsze zburzony brakiem czasu - koniec z ogrodnictwem, ręcznym szyciem szat, koniec z grami. Teraz tylko walka wręcz, szkolenie taktyczne małych oddziałów, ćwiczenia w infiltracji wojsk; posiłki przygotowywane pospiesznie ze składników kupionych w mieście, dwunasto- i czternastoletnie dzieci nagle zainteresowane transmisjami, biegające jako kurierzy albo wyszukujące plany dawnych bitew. Dzieci były największym zmartwieniem Leem. Świątynia pozbawiona była prawie dorosłych mieszkańców: wyglądała jak szkoła, z której uciekli nauczyciele. Nagle osieroceni podawani, akolici, dla których nie starczyło mistrzów, i wciąŜ za duŜo odpowiedzialności. Maks Leem obawiała się o nich. Wprawdzie Yoda i inni nauczyciele usiłowali wpoić im starodawne cnoty Jedi, lecz to pokolenie musiało pozostać napiętnowane wojną. Jakby byli pojeni zatrutym mlekiem, myślała mistrzyni. Po raz pierwszy od czasu Wojny Sithów całe pokolenie rycerzy Jedi wyrosło w Mocy otoczonej Ciemną Stroną. Uczyli się czuć sercami, które stary się zbyt stare i zbyt twarde. Nastąpiło to za wcześnie. Właśnie jedno z tych dzieci, łagodny, pełen wdzięku chłopiec imieniem Whie, którego sama wybrała sobie za padawana, wezwał ją do bram Świątyni. Maks po przyjściu zastała chłopca całkiem spokojnie - jak zwykle - przyjmującego nawałnicę wyrzutów, jakimi zasypywał go pompatyczny, władczy i wściekły dyplomata troxański, który nie mógł uwierzyć, Ŝe zwykły chłopiec broni mu wstępu do Świątyni. Ta istota o purpurowym obliczu, okolonym wibrującymi skrzelami, twierdziła, Ŝe ma przesyłkę, którą powinna natychmiast dostarczyć osobiście mistrzowi Yodzie. Maks natychmiast przyszła Whie z pomocą, wykorzystując Moc w sposób, który przychodził jej całkiem naturalnie, a mianowicie łagodząc nastrój Troxanina, dopóki jego skrzela nie ułoŜyły się spokojnie i nie przybrały róŜowego koloru. Obiecała mu przy tym, Ŝe osobiście dostarczy pakiet mistrzowi Yodzie. Whie mógł zresztą zrobić to samo. Moc była w nim bardzo silna, lecz padawanom nie pozwalano wykorzystywać ich zdolności przy kaŜdej okazji. Chłopiec był od początku bardzo utalentowany, lecz moŜe właśnie dlatego szczególnie starannie unikał wykorzystywania swoich zdolności. Whie podał mistrzyni pakiet. Była to dobrze zabezpieczona koperta dyplomatyczna, zwykle uŜywana na Światach Gildii Kupieckiej. Składała się z siatki plecionej z metaceramicznych i obliczeniowych monowłókien i stanowiła połączenie pojemnika i komputera, którego powierzchnią był wyświetlacz. Większość tej powierzchni pokrywały teraz litery - ten sam komunikat podany w języku troxańskim i basicu. Z ŁASKI TROXAR BIURO RZECZNIKA DYPLOMATYCZNEGO PILNA PRZESYŁKA ŚCIŚLE TAJNA KORESPONDENCJA DLA YODY Yoda – Mroczne Spotkanie 28 WIELKIEGO MISTRZA ZAKONU JEDI & ATTACHE WOJSKOWEGO WIELKIEGO KANCLERZA SENATU GALAKTYCZNEGO UWAGA! TYLKO DLA WYMIENIONYCH ODBIORCÓW Koperta dyplomatyczna jest włączona i aktywna. Bez pozytywnego wyniku identyfikacji zawartość zostanie zniszczona plazmą przy próbie otwarcia. Koperta falowała pod palcami Maks. Nie było to nieprzyjemne. Monowłókna obliczeniowe poruszały się i przesuwały pod jej dotknięciem, aŜ objęły przylgi palców. Przypominało to stanie na brzegu morza, kiedy to kolejne fale powoli wymywają piasek spod palców stóp. Na powierzchni pakietu ukazała się krótka topograficzna mapa jej odcisków palców. Inny fragment opakowania zmienił się w małą lustrzaną powierzchnię z ideogramem oka, co wyraźnie wskazywało jej zastosowanie. Mistrzyni Leem zamrugała na widok własnego odbicia, po czym mrugnęła drugi raz, kiedy pakiet rozbłysnął na chwilę światłem. *WZORZEC SKRZELI :NIE DOTYCZY IDENTYFIKACJA ODCISKÓW PALCÓW :NEGATYWNA SKAN SIATKÓWKI: :NEGATYWNY OBECNY POSIADACZ NIE MOśE ZOSTAĆ ZIDENTYFIKOWANY JAKO WSKAZANY ADRESAT I ODBIORCA PILNEJ PRZESYŁKI BIURA RZECZNIKA DYPLOMATYCZNEGO. UWAGA! ZAWARTOŚĆ ZOSTANIE ZNISZCZONA PLAZMĄ PRZY PRÓBIE OTWARCIA! Maks i jej padawan wymienili spojrzenia. - Lepiej tego nie upuść - rzekł chłopiec ze śmiertelnie powaŜną miną. Maks wzniosła oczy, co przydało wyrazu jej trójokiej twarzy Granki, i zawróciła do Świątyni w poszukiwaniu mistrza Yody. Znalazła go w Komnacie Tysiąca Fontann. Siedział na kamieniu z czarnego wapienia, który sterczał z niewielkiego jeziorka. Podchodząc do niego z tyłu, zdziwiła się, jaki wydaje się mały w tej pozycji, jaki niezgrabny i przygarbiony w tej swojej zniszczonej szacie. Niczym Ŝałosna ropucha bagienna, pomyślała. W dawnych czasach natychmiast stłumiłaby w sobie tę myśl, zszokowana własną impertynencją. Z wiekiem jednak nauczyła się traktować takie wybryki z pewnym dystansem i niejakim rozbawieniem. CóŜ za dziwną, niezwykłą i niepokorną istotą jest umysł! Nawet umysł Jedi. Istotnie, z tą wielką, okrągłą zieloną głową i kłapciastymi uszami Yoda wyglądał dokładnie jak smutna bagienna ropucha. A potem obrócił się i uśmiechnął do niej, a mistrzyni nawet poprzez grube pajęczyny zmęczenia i smutku wyczuła głębokie, niewyczerpane źródło radości, jakie w nim tryskało tysiącem fontann. Było tak jakby przelewała się przez niego świetlista, Ŝywa Moc. Krzaczaste brwi nad trojgiem ciepłych brązowych oczu mistrzyni Leem złagodniały, a zęby przestały zgrzytać. Podeszła na skraj jeziorka, łagodnie odsuwając z

Sean Stewart29 drogi pióropusze paproci. Otaczał ją dźwięk płynącej wody, przetaczającej się po kamyczkach, bulgoczącej wśród skał i skapującej do małych stawików; z drugiej strony komnaty dochodził głośny szum wodospadu. - Mistrzu, wiedziałam, Ŝe cię tu znajdę. - Zewnętrzne ogrody wolę, osobiście. - Wiem, ale nie są tak blisko sali Rady Jedi jak ten. Uśmiechnął się ze znuŜeniem. - Prawdę powiadasz. - Jego uszy, które na jej widok uniosły się lekko, teraz opadły znowu. - Spotkania i jeszcze raz spotkania. Smutne, powaŜne gadanie. Wojna, wojna, zawsze wojna. - Pomachał trójpalczastą dłonią, zataczając nią krąg po komnacie. - Wielkiej urody to miejsce jest. A jednak... stworzone przez nas zostało. Zmęczony jestem... tworzeniem. Gdzie czas na to, Ŝeby Ŝyć, Maks Leem? - Gdzieś z dala od Coruscant - odparła uczciwie. Stary mistrz skinął głową z wysiłkiem. - Większą masz rację, niŜ myślisz. Nieraz mi się wydaje, Ŝe Świątynię z dala od Coruscant przenieść naleŜy. Mistrzyni Leem otworzyła usta. śartowała tylko, ale Yoda wydawał się zupełnie powaŜny. - Tylko na planecie takiej jak Coruscant, gdzie wycięto lasy, zrównano góry, strumieniom nakazano inny bieg. Moc tak niejasna stać się mogła. Maks zamrugała trojgiem oczu naraz. - Gdzie przeniósłbyś Świątynię? Yoda wzruszył ramionami. - Gdzieś, gdzie jest mokro. Gdzieś, gdzie jest dziko. Nie ma tyle techniki. Nie ma tylu maszyn. - Wyprostował się i pociągnął nosem. - Dobrze! Zdecydowane zostało! Przeniesiemy Świątynię natychmiast. Ty się tym zajmiesz. Znajdź nam nowy dom i zgłoś się jutro. Zęby mistrzyni Leem znów zazgrzytały. - śartujesz, mistrzu! Nie moŜemy teraz zrobić czegoś podobnego, nie w środku wojny! Kogo mamy znaleźć, Ŝeby... - Urwała i troje rozszerzonych oczu zwęziło się nagle. - Dworujesz sobie ze mnie. Stary gnom zachichotał. Miała wielką ochotę rzucić trojańskim pakietem w tę roześmianą twarz, ale przypomniała sobie te wszystkie przeraŜające napisy i czym prędzej podała ją adresatowi. - Obiecałam, Ŝe ci to przekaŜę. - Yoda z niesmakiem zmarszczył nos. Podkasał kraj szaty i z pluskiem ześliznął się ze skały. W końcu był to wewnętrzny ogród w pobliŜu potęŜnej, sztucznej iglicy i woda sięgała mu tylko do pół łydki. Wyszedł na brzeg i wziął pakiet do ręki. Na czole pojawiły się zmarszczki, a uszy zwinęły się z zaskoczenia, kiedy Pilna Przesyłka pobierała jego odciski palców. IDENTYFIKACJA ODCISKÓW PALCÓW: POZYTYWNA Yoda – Mroczne Spotkanie 30 Na pakiecie znów pojawiła się lustrzana powierzchnia. Yoda pokazał jej język i zrobił głupią minę. SKAN SIATKÓWKI: NIEOKREŚLONY PROSZĘ PRZYSTAWIĆ TWARZ ODBIORCY LUB INNY RÓWNOWAśNY INTERFEJS KOMUNIKACJI BEZPOŚREDNIEJ DO ZWIERCIADLANEJ POWIERZCHNI. - Maszyny - burknął Yoda. SKAN SIATKÓWKI: POZYTYWNY OBECNY POSIADACZ ZOSTAŁ ZIDENTYFIKOWANY JAKO WSKAZANY ADRESAT PILNEJ PRZESYŁKI BIURA RZECZNIKA DYPLOMATYCZNEGO. SAMOZNISZCZENIE WYŁĄCZONE. Wokół krawędzi pakietu pojawiła się mikroperforacja i worek zwinął się w rulon, odsłaniając zwęgloną i zniszczoną rękojeść miecza świetlnego Jedi. Grube zielone palce Yody owinęły się wokół niej. Mistrz westchnął. - Mistrzu? - Jang Li-Li - rzekł. - Tylko tyle zostało z niej. W ogrodzie woda nadal kapała i szeptała swoje śpiewki. - O zmarłych myślałem. - Lista z kaŜdym dniem staje się dłuŜsza - z goryczą odparła mistrzyni Leem. Myślała teraz o ostatnim spotkaniu z Jang Li-Li. Niedługo przed jej wyjazdem obie miały dyŜur przy obiedzie i razem zeszły do ogrodów, Ŝeby zebrać jarzyny na wieczorny posiłek. Pamiętała, jak siedziała na odwróconym kubełku, a Jang robiła miny. pytając, czy uŜycie Mocy do łuskania antariańskiego groszku to przesada. W kącikach jej migdałowych oczu pojawiły się wtedy zmarszczki śmiechu. Twarz Yody, pociemniała w odbiciu, spoglądała na niego surowo z głębiny. - Niektórzy uwaŜają, Ŝe po śmierci moŜna całkowicie połączyć się z Mocą. - Z pewnością wszyscy tak sądzimy, mistrzu. - Ach... lecz moŜe jedynym w swoim rodzaju się zostaje. MoŜna zostać sobą. - Myślałeś o Jang Li-Li - rzekła Granka ze smutnym uśmiechem. - Chciałabym uwierzyć, Ŝe jest bezpieczna, wolna i śmieje się dalej, lecz nie mogę. KaŜdy pragnie czegoś po śmierci. Te dłonie i oczy zostały ulepione w swój kształt przez siły wszechświata, pozostawały w nim przez parę lat, po czym znów zginą. I to musi wystarczyć. Aby zupełnie wejść w Moc, trzeba się rozpłynąć, niczym miód zmieszany z gorącą stymkafą. Yoda wzruszył ramionami, patrząc na rękojeść miecza biednej Jang Li-Li. - MoŜe rację masz. Ale zastanawiam się... - Podniósł kamyczek tkwiący w szczelinie skałki, na której siedział. - Jeśli wrzucę ten kamyk do wody, co się stanie? - Zatonie. - A przedtem? - No cóŜ - odparła mistrzyni Leem, czując, Ŝe traci grunt pod nogami. - Kiedy uderzy w wodę, pojawią się kręgi i zaczną się rozprzestrzeniać. Uszy Yody uniosły się czujnie. - Tak! Kamyk uderza w wodę, fala niesie się aŜ...

Sean Stewart31 - AŜ do brzegu. - Właśnie. Lecz czy woda, do której wpada kamyk, jest tą samą wodą, która jako fala dotyka brzegu? - Nie... - Ale fala jest tą samą falą? - Sądzisz, Ŝe moŜemy się stać... falami w Mocy, zachowując nasz kształt? Yoda wzruszył ramionami. - Raz Qui-Gon mówił o tym. - Brak mi go - odparła smutno Maks Leem. Nigdy tak naprawdę nie lubiła Qui- Gona Jinna; był zanadto porywczy i zbyt łatwo buntował się przeciwko zakonowi, zawsze gotów był narzucać własną wolę dla dobra grupy. A jednak był człowiekiem szlachetnym i dzielnym, a dla niej dobrym, kiedy była młoda. Zwróciła uwagę na zniszczony miecz świetlny Jang. - Kto go przysłał, mistrzu? Maks nie była pewna, czy Yoda usłyszał jej pytanie. Przez długą chwilę milczał, gładząc rękojeść grubymi, pomarszczonymi palcami. - Masz teraz padawana, mistrzyni Leem? - spytał. Skinęła głową. - Drugiego? - Trzeciego. Pierwszym była Rees Alrix. Walczy teraz na czele klonów na Sullust. Drugim... drugim był Eremin Tam - dokończyła niechętnie. Eremin stał się wyznawcą Jeisela, jednego z najbardziej wygadanych i dysydenckich Jedi, którzy wierzyli, Ŝe Republika stracili autorytet moralny, a więc nie moŜe panować. Eremin zawsze stawiał opór autorytetom - jej równieŜ, kiedy była jego mistrzynią - lecz miał Ŝelazne zasady. Maks rozumiała jego decyzję usunięcia się z zakonu, lecz jej serce rozdzierało się na dwoje, kiedy widziała, jak jej własny padawan, którego uczyła przez trzynaście lat aŜ do statusu pełnego rycerza Jedi, świadomie opuszcza zakon. Jakby czytając w jej myślach, Yoda zapytał: - Czy w twoim sercu nowy padawan puste miejsce wypełnia? Maks spąsowiała i odwróciła wzrok. - Nie wstyd to jest, jak myślę. UwaŜasz, Ŝe związek między mistrzem a padawanem polega tylko na pomaganiu mu? Yoda przechylił głowę na bok i spojrzał na nią mądrymi oczami. - Och, tak pozwalamy im wierzyć, oczywiście. Lecz kiedy przyjdzie dzień, Ŝe nawet stary Yoda nie będzie miał czego się od swoich uczniów nauczyć... wtedy doprawdy, nauczycielem nie powinien być więcej... - Sięgnął w górę i delikatnie uścisnął jej dłoń, oplatając swoimi trzema palcami jej sześć. - Nie ma daru większego niŜ hojne serce. Do oczu mistrzyni Leem napłynęły łzy. Nie próbowała ich powstrzymać. - Przywiązanie nie przystoi Jedi, wiem, ale... Yoda raz jeszcze uścisnął jej dłoń i znów zajął się rękojeścią miecza. Na chwilę jego palec zatrzymał się na małym kawałeczku metalu, zaskakująco czystym i nowym, jakby uniknął eksplozji lub został dodany po niej. Yoda zmarszczył brwi. - Ten twój padawan... na wielką galaktykę gotów jest? - zapytał. Yoda – Mroczne Spotkanie 32 - Whie? I tak, i nie - odparła. - Jest młody. Wszyscy oni są tacy młodzi. Moc jest w nim silna. Nie tak silna, jak w młodym Skywalkerze, lecz niewiele mniej. Między nami mówiąc, lepiej to znosi niŜ Anakin. Taki spokój, taka powaga i duma... Doprawdy, niewiarygodne u kogoś tak młodego. - Doprawdy. Coś w głosie Yody przykuło jej uwagę. - UwaŜasz, Ŝe to niemoŜliwe? - Myślę, Ŝe bardzo się stara - odparł ostroŜnie stary mistrz. Zanim zdąŜyła zapytać, co to oznacza, rozległ się gong. - Och... moje lekcje! - wykrzyknęła Maks, otwartą dłonią uderzając się w rogi. - Powinnam teraz nauczać nawigacji nadprzestrzennej w WieŜy Trzeciej. Yoda wytrzeszczył oczy i lekko zamachał rekami. - Wiec własny hipernapęd włączyć musisz! - Patrzył ze śmiechem, jak wybiega z sali z podkasanymi połami szaty łopoczącymi wokół włochatych kostek, łomocząc cięŜkimi butami po podłodze. Kiedy był juŜ pewien, Ŝe jest sam, przycisnął przycisk włączający urządzenie, które kiedyś było mieczem Jang Li-Li. Tak, jak podejrzewał, zostało zmodyfikowane. Zamiast błękitnego ostrza Jang, z pomrukiem budzącego się do Ŝycia, pojawił się hologram - postać hrabiego Dooku wysokości dziesięciu centymetrów, stojąca jakby na rękojeści miecza. Wydawał się stary... o wiele starszy niŜ na Geonosis. I zatroskany. Siedział przy eleganckim biurku, za nim widać było chłostane deszczem okno, a za oknem - smutne szare niebo. Przed nim na biurku leŜała świeca, którą przysłał mu Yoda. - Powinniśmy porozmawiać - rzekł Dooku. Nie patrzył w holokamerę, jakby nawet przez cały miniony czas i nieskończone otchłanie przestrzeni obawiał się spojrzeć w oczy staremu mistrzowi. - Otacza mnie teraz chmura. Otacza nas wszystkich. Czułem jej narastanie w Republice lata temu. Wtedy uciekłem, próbując zabrać zakon ze sobą, ale nie chcieliście pójść. Wtedy myślałem, Ŝe to tchórzostwo. Albo korupcja. Teraz... - znuŜonym gestem potarł twarz. - Teraz nie wiem. MoŜe mieliście rację. MoŜe Świątynia była jedynie latarnią, która utrzymywała mrok w ryzach, a ja nie miałem racji, Ŝe wszedłem w mrok... a moŜe ciemność była we mnie przez cały czas. Po raz pierwszy podniósł wzrok. Jego oczy były spokojne, jeśli nie liczyć słabego blasku czystego przeraŜenia, jak nagły szloch w zamkniętym pokoju. - To jak choroba - szeptał. - Gorączka we krwi. Wojna jest wszędzie. Okrucieństwo. Zabijanie. Nieraz i w moim imieniu. Krew jak deszcz. Czuję ją wszędzie, krzyki umierających w Mocy tłuką się we mnie jak serce, które zaraz pęknie. - Zebrał się w sobie, wzruszył ramionami i ciągnął dalej: - Doszedłem do kresu. Nie wiem, co jest sprawiedliwe, a co nie. Jestem zmęczony, mistrzu, taki zmęczony. I jak kaŜdy stary człowiek, który czuje zbliŜający się koniec, chcę wrócić do domu. Niewielki holograficzny Dooku dotknął świecy przysłanej mu przez Yodę, przesuwając ją między pomarszczonymi palcami.

Sean Stewart33 - Chcę się z tobą spotkać. Nikt poza Świątynią nie moŜe o tym wiedzieć. Jestem stale obserwowany, a ciebie zdradza więcej osób, niŜ mógłbyś sądzić, mistrzu. Przybądź do mnie, Jai pokaŜe ci drogę. Porozmawiamy. Nie obiecuję niczego więcej. Nie sądzę, Ŝebyś był skorumpowany, mistrzu. Ale nawet ciebie okłamują. Jeśli moi sojusznicy dowiedzą się, Ŝe przybywasz, nic ich nie powstrzyma przed zabiciem ciebie. Jeśli domyśla się, po co przybywasz, nic ich nie powstrzyma przed zniszczeniem takŜe i mnie. Jego oczy nagle nabrały całkiem przytomnego wyrazu, przebiegłego i pragmatycznego. - Byłbym rozczarowany, gdybyś uznał moje zaproszenie za okazję taktyczną. Jeśli ujrzę bodaj najdrobniejszą oznakę pojawienia się nowych sił zbrojnych w okolicy Szlaku Hydiańskiego, opuszczę moje obecne miejsce pobytu i będę kontynuował wojnę tak długo, aŜ krąŜowniki bojowe z robotami na pokładzie wypalą ogniem plazmowym Coruscant do Ŝywej ziemi. Nie przyprowadzaj ze sobą nikogo oprócz Jedi. - Uśmiechnął się smutno jednym kącikiem ust. - Są sprawy, które naleŜy zachować w rodzinie... Hrabia Dooku z Serenno, dowódca potęŜnej armii, jedna z najbogatszych istot w całej galaktyce, legendarny szermierz, dawny uczeń, sławny zdrajca, syn marnotrawny, zamigotał przed oczami Yody i znikł. Yoda wyłączył miecz, włączył go ponownie i po raz kolejny odtworzył nagranie. Potem jeszcze trzy razy. Znów wspiął się na ulubiony kamień i pogrąŜył w zadumie. Gdzieś ponad nim, w jego prywatnej kwaterze, gromadziły się wiadomości z Republiki, rozkazy od dowódców wojsk, pytania zadawane przez innych Jedi, dotyczące aktualnych zadań i rozkazów, moŜe nawet wezwania z senatu lub Ŝądania spotkań z biura kanclerza. Zbyt dobrze poznał cięŜar wszystkich niespokojnych spojrzeń, jakie na nim spoczywały. Dzisiaj muszą poczekać. Dziś Yoda potrzebował mądrości Yody i nikogo innego. Odetchnął głęboko, usiłując oczyścić umysł w medytacji; pozwalał, aby myśli same krąŜyły wokół niego. Dłonie Dooku na świecy, szmer uczuć jak ukryty prąd, sprawiający, Ŝe końce jego palców drŜały. Jai Maruk składający swój zwięzły raport w sali Rady, z raną wypaloną mieczem świetlnym na chudym policzku. A wcześniej on i Dooku w jaskini na Geonosis. Syk i błyski mruczących cicho mieczy świetlnych, mrocznych i pięknych jak waŜki. Dooku jako dwudziestoletni chłopiec, nie ten stary człowiek, szepczący z emitera rękojeści miecza biednej Jang. Uszy Yody opadały powoli. W miarę jak zagłębiał się w Moc, czas roztapiał się pod Ŝarem jego umysłu niczym stary lód, swobodnie mieszając przeszłość i teraźniejszość. Ten dumny chłopak w ogrodzie sześćdziesiąt lat temu, który mówił: „KaŜdy Jedi to dziecko, którego rodzice zdecydowali, Ŝe mogą bez niego Ŝyć”. Mała Jang Li-Li, ośmiolatka skrapiająca orchidee w Komnacie Tysiąca Fontann. Jasny dzień, słońce wlewa się przez panele z transpastali. Li-Li puszcza kłęby mgły wodnej z aerozolu i śmieje się radośnie, kiedy kaŜda mała chmurka w promieniach Yoda – Mroczne Spotkanie 34 słonecznych rozszczepia się w gamę ulotnych barw: czerwień, fiolet i zieleń. Mistrzu, mistrzu. patrz, robię tęcze! Te kolory nigdy nie miały oznaczać barw sygnalizacji wojskowej ani świateł nawigacyjnych statków międzygwiezdnych, ani ostrzy mieczy świetlnych. Tylko tęcze robione z pary przez małą dziewczynkę. I Dooku przywieziony dopiero co z Serenno, chłopiec o powaŜnych oczach, dość dorosły, Ŝeby wiedzieć, Ŝe to matka go oddała. Dość dorosły, Ŝeby wiedzieć, Ŝe zawsze moŜna zostać zdradzonym. Woda bulgotała, sączyła się i szemrała wokół Yody, łącząc czas teraźniejszy i przeszłość w sposób płynny i ulotny; i nagle zjawił się obok niego Qui-Gon. Nie moŜna powiedzieć, Ŝe martwy Jedi nawiedził Yodę. BliŜsze prawdy byłoby stwierdzenie, Ŝe Qui-Gon zawsze tam był, w tym nieruchomym punkcie, wokół którego obraca się czas; Qui-Gon czekający, aŜ Yoda odnajdzie swoją ścieŜkę i przejdzie przez zamknięte drzwi do ogrodu w nieruchomym sercu wszelkich rzeczy. Yoda otworzył oczy. WraŜenie obecności Qui-Gona w Mocy było bardzo silne: jakby tu stał, posępny, energiczny, jak kawałek dobrej liny związany w mocny węzeł marynarski. Falą się stał, pomyślał Yoda, falą bez brzegu. Yoda postukał w rękojeść miecza Jang Li-Li. - Widziałeś? Widziałem. - Sprytne to jest. Jeśli spotkać się z nim wybiorę, wszystkie statki Republiki z dala od Szlaku Hydiańskiego trzymać muszę. Całkowicie szansę pokoju zanegować trzeba lub dać mu kolejne miesiące spokoju w norze. To szermierz - zgodził się Qui-Gon. Dźwignia, pozycja, przewaga... wszystko to jest dla niego tak naturalne jak oddychanie. - To mój dawny uczeń, i twój nauczyciel, Qui-Gonie. Czy prawdę on mówi? Myśli, Ŝe kłamie. Yoda nastawił uszu. - Co takiego? Myśli, Ŝe kłamie. Na okrągłą twarz Yody wypłynął nagle błogi uśmiech. - Tak - wymruczał. Chwilą później Yoda poczuł wibracje w Mocy jak falę przetaczającą się od dormitoriów uczniów znajdujących się na niŜszych piętrach, jak odgłos odległej burzy. Qui-Gon zadrŜał i znikł, jakby Moc była jeziorem, a on odbiciem na jej powierzchni, zmąconym przez zakłócenie, jakie nagle się pojawiło. Prawdziwe sny zdarzają się rzadko. Szczerze mówiąc, Whie starał się w ogóle ich nie mieć. Nie chodziło o koszmary, wcale nie. Tych miał wiele, prawie co noc, przynajmniej przez ostatni rok. PrzeŜywał pełne zamieszania i dziwne sytuacje, ale zawsze i we wszystkich ponosił klęskę. Zawsze było coś, co powinien był zrobić, lekcja, na której miał być, paczka, którą miał dostarczyć. Często ktoś go gonił. Nieraz był nagi. Wiele z tych snów kończyło się w jakimś wysokim miejscu, którego czepiał

Sean Stewart35 się kurczowo, ale potem i tak spadał, spadał... z iglicy Świątyni, z mostu, ze statku kosmicznego, z drzewa w ogrodach. Zawsze spadał, a w dole czekał na niego szemrzący tłum rozczarowanych, tych, których zawiódł. Prawdziwe sny były inne. W nich chłopiec jakby przenikał granice czasu. Często zasypiał w dormitorium, a potem z przeraŜeniem budził się w przyszłości, jakby wpadł przez zapadnię i wylądował we własnym ciele. Pewnego razu, kiedy zasnął, a miał wtedy osiem lat, obudził się w wieku lat jedenastu, budując swój pierwszy miecz świetlny. Pracował nad nim przez ponad godzinę, kiedy do warsztatu wszedł drugi chłopiec i powiedział: - Rhad Tarn nie Ŝyje. Próbował zapytać, kim jest Rhad Tarn, ale słyszał swój własny głos wypowiadający całkiem inne słowa. Dopiero wtedy zorientował się, Ŝe nie jest tym Whie, który buduje swój miecz świetlny, lecz kimś, kto siedzi w jego głowie jak duch. Nie było nic gorszego - naprawdę nic - niŜ uczucie, Ŝe jest się Ŝywcem pochowanym we własnym ciele. Czasem uczucie paniki było tak silne, Ŝe go budziło. Kiedy indziej mijały całe godziny, zanim podniósł się z łóŜka, płacząc i z trudem chwytając oddech, ale szczęśliwy, Ŝe zbudził go alarm lub dotyk przyjaznej dłoni. Tym razem prosto z prawdziwego snu wylądował w dziwnym, bogato umeblowanym pokoju. Stał na grubym, miękkim dywanie wyhaftowanym w splątane gałęzie cierniokrzewów i w płaty jadowitego mchu. a w mroku lśniły ślepia drapieŜnych ptaków. Dywan zbryzgany był krwią. Sądząc po palącym bólu w ramieniu i tępym ucisku pod Ŝebrami, krew naleŜała do niego. StaroŜytny chronometr, zwisający w metalowej obudowie, wyrzeźbionej w plecionkę gałęzi i cierni, tykał cicho w kącie pokoju. Uderzenia wydawały się powolne i niepewne jak bicie konającego serca. W pokoju widział jeszcze co najmniej dwie osoby. Jedną była łysa kobieta z czaszką pomalowaną w podłuŜne kształty, o wargach barwy świeŜej krwi. Czuł od niej Ciemną Stronę jak dym z płonącego drewna, które pali się w wilgotną noc. PrzeraŜała go. Drugą osobą była jeszcze jedna uczennica Jedi, rudowłosa dziewczyna imieniem Scout. Na jawie była od niego starsza o rok, pyskata i przemądrzała i nigdy dotąd nie zwracała na niego uwagi. We śnie krew ściekała jej po twarzy z rozcięcia na głowie. Patrzyła na niego. - Pocałuj ją - szepnęła kobieta. Czerwone łzy spływały spośród włosów dziewczyny. Ściekając z kącików jej ust, a potem niŜej, na podbródek, by wreszcie wsiąknąć w krawędź tuniki tuŜ powyŜej drobnych piersi. - Pocałuj ją, Whie. Śniący Whie cofnął się. Whie na jawie chciał ją pocałować. Był zawstydzony, przeraŜony i wściekły, ale chciał tego. Krew płynęła. Zegar tykał. Łysa kobieta uśmiechnęła się do niego. - Witaj w domu. - Whie! - Hm? Yoda – Mroczne Spotkanie 36 - Zbudź się, Whie, zbudź się. To ja, mistrzyni Leem. Jej łagodna twarz pochylała się nad nim w mroku dormitorium, wszystkimi trojgiem oczu wyraŜając troskę. - Wyczuliśmy zakłócenie w Mocy - wyjaśniła. Zamrugał, cięŜko chwytając powietrze; usiłował uczepić się teraźniejszości, która wydawała się w dalszym ciągu śliska jak kawałek mokrego mydła. Chłopcy dzielący z nim sypialnię stłoczyli się wokół jego łóŜka. - Znowu miałeś jeden z tych swoich snów? Pomyślał o dziewczynie, Scout, jeszcze jednej uczennicy Jedi. O struŜce krwi na jej szyi. O swoim poŜądaniu. Mistrzyni Leem połoŜyła mu na dłoni swoich sześć, palców. - Whie? - To nic - wykrztusił po chwili. - Zwykły koszmar i tyle. Chłopcy zgromadzeni wokół jego łóŜka zazczęli powoli się rozchodzić, nieco zawiedzeni i pełni niedowierzania. WciąŜ jeszcze byli na tyle młodzi, Ŝe mieli nadzieje, zobaczyć cud. UwaŜali, Ŝe mieć wizje to świetna zabawa. Nie mogli zrozumieć, jakie to straszne, widzieć chwilę majaczącą w przyszłości jak słup wyłaniający się nagle na zamglonej drodze, bez moŜliwości wyminięcia go. Kim mogła być ta łysa kobieta, którą widział w wizji? Czuć ją było Ciemną Stroną, a jednak nie walczył z nią. Czy jakieś dziwne zrządzenie losu uczyniło z nich sojuszników? I ta dziewczyna, Scout... dlaczego krew tak zabarwiła jej usta i dlaczego miałaby na niego patrzeć z taką uwagą? MoŜe Scout stanie stanie się sojuszniczką złej, łysej kobiety? MoŜe zacznie ulegać swoim pragnieniom, gniewowi, Ŝądzom? MoŜe będzie próbowała i jego zwabić, uwieść, przeciągnąć na Ciemną Stronę... - Whie? - zagadnęła mistrzyni Leem. Uścisnął jej dłoń krzepiąco, usiłując mówić normalnym głosem. - To tylko zły sen - powtórzył. Upierał się, Ŝe tak jest, grzecznie i z wdzięcznością, twierdząc, Ŝe nic mu nie będzie, absolutnie nic dopóki nie opuściła sypialni. Prawdziwe sny miały jeszcze jedną ciekawą cechę: przeładowały Whie jak przekleństwo przez całe Ŝycie, ale po raz pierwszy zbudził się w miejscu innym niŜ Świątynia Jedi i nigdy do tej pory nie zdarzyło mu się obudzić w ciele starszym aniŜeli obecne. Wiedział, Ŝe nadchodzi jego śmierć. Jest blisko.

Sean Stewart37 R O Z D Z I A Ł 3 Białe ściany sali treningowej w świątyni Jedi byty świeŜo wyczyszczone, biała podłoga wyszorowana, a nowe białe maty leŜały przygotowane do turnieju. Nerwowi uczniowie Jedi w lśniąco białych tunikach przygotowywali się do prób, kaŜdy zgodnie ze swoją osobowością. Uczennica Jedi. Tallisibeth Enwandung Esterhazy, zwana Scout, podzieliła ich w przybliŜeniu na cztery kategorie. Gaduły - ci zbierali się w grupkach, rozmawiając przyciszonymi głosami, aby oderwać się od narastającego napięcia. Rozgrzewacze, którzy rozciągali mięśnie, więzadła i ścięgna, strzelali stawami, podskakiwali, biegali lub kręcili się w miejscu, zaleŜnie od potrzeb własnego ciała. Byli teŜ medytujący, którzy usiłowali pogrąŜyć się w Mocy, co polegało - w opinii Tallisibeth - na zaniknięciu oczu i przybraniu afektowanej miny, pełnej sztucznej powagi i błogości. No i były Łaziki. Scout była Łazikiem. Pewnie powinna spróbować medytacji. Dobrze wiedziała, Ŝe zbytnie napięcie i skłonność do ekscytacji były jej największym problemem. Na ostatnim turnieju przed zniszczeniem Honoghr i Kryzysem Floty Rendili wyleciała juŜ w pierwszej rundzie, przegrywając z dwunastolatkiem, którego zawsze pokonywała w czasie sparringu. Klęska była tym bardziej poniŜająca, Ŝe chłopak miał akurat złamaną nogę i walczył w szynie. Wyminęła małą grupkę Gadułów. czując, Ŝe zalewa się bolesnym rumieńcem na samo wspomnienie. - Hej, Scout - zawołał jeden z nich, ale udała, Ŝe nie słyszy. Nie miała dzisiaj czasu na rozmowy. Dzisiaj pora tylko na interesy. Wszyscy, którzy mieli w głowach mózg bodaj tak duŜy jak sevarcosańska świnka, wiedzieli, Ŝe nie miała prawa przegrać. W istocie Moc w Tallisibeth Enwandung Esterhazy była słaba. Miała jej tyle tylko, Ŝeby wywrzeć wraŜenie na poszukiwaczach talentów Jedi, kiedy była jeszcze dzieckiem... choć od jednego z mistrzów słyszała i taką wersję, Ŝe jej rodzice byli potwornie biedni i błagali Jedi, aby zabrali ich córkę z tej rozpaczliwej nędzy. Prześladowała ją myśl, Ŝe jej rodzice, bracia i siostry - jeśli ich Yoda – Mroczne Spotkanie 38 miała - pozostali uwięzieni w slumsach Vorzyda V, podczas gdy jej jednej udało się uciec. Tylko ona dostała tę niewiarygodną szansę, aby do czegoś dojść. Gdyby poniosła klęskę, nie przeŜyłaby tego. Jednak nie czyniła postępów w poznaniu Mocy, mimo Ŝe dorastało jej ciało. ZauwaŜyła u siebie dar przewidywania. Kiedy walczyła, otwierając się na Moc, miała przebłyski, podczas których wiedziała, co przeciwnik zrobi za chwilę, zanim nawet wiedział to on sam. Jej zwyczaj analizowania sytuacji i odczytywania jej nieco szybciej niŜ inni stał się źródłem jej przydomku. Jednak nawet ta cecha zanikała, kiedy była zdenerwowana lub zmieszana; to samo zresztą działo się z wszystkimi tradycyjnymi zdolnościami Jedi w Mocy. Bywały dni, kiedy siłą umysłu mogła przenosić szklankę ze stołu do ręki... lecz częściej zdarzało się, Ŝe naczynie po drodze spadało i roztrzaskiwało się na podłodze. Albo pękało, jak zbyt mocno ściśnięte. Albo wylatywało świecą w górę i rozbijało się o sufit, zalewając ją kaskadą bladego mleka i odłamków. Nie trzeba być Mrlissi, Ŝeby wiedzieć, co na jej widok mówią do siebie przyciszonym głosem mistrzowie Jedi. Nie trzeba być bardzo inteligentnym - a Scout była inteligentna - Ŝeby zauwaŜyć, jak inni uczniowie na jej widok wznoszą oczy ku niebu, śmieją się lub - co gorsza - ukrywają jej błędy. Zanim skończyła trzynaście lat, właściwie straciła nadzieję, Ŝe stanie się Jedi. Kiedy mistrz Yoda wezwał ją na prywatną rozmowę w Komnacie Tysiąca Fontann, wlokła się tak, jakby miała na nogach permabetonowe buty. śołądek jej się buntował i zastanawiała się tylko, w jakim sektorze Oddziału Rolniczego ją zatrudnią. Ludzie mówili, Ŝe to uczciwa, honorowa praca. Taka hipokryzja doprowadzała ją do szału. Jakby nie dość było poniŜenia, Ŝe nie potrafiła dopiąć jedynej rzeczy, jakiej kiedykolwiek pragnęła, musieli pogarszać jeszcze sprawę udając, Ŝe motyka nie jest gorsza od miecza świetlnego, a błoto pól ziemniaczanych pod stopami równie ekscytujące jak pył setek planet. Zanim weszła do Sali, twarz miała mokrą od łez. a na ramieniu tuniki, w miejscu, gdzie wycierała cieknący nos, widniała wielka plama. Mistrz Yoda spojrzał na nią, zmarszczył z troską okrągłą twarz i zapytał, czemu płacze. - Tylko Jedi muszą się starać nie okazywać przywiązania - rzekła dumnie pomiędzy jednym siąknięciem a drugim. - Farmerzy mogą płakać ile chcą. Wtedy powiędnął jej, Ŝe Chankar Kim poprosiła, aby została jej nową padawanką. A Tallisibeth Enwandung Esterhazy, dla przyjaciół Scout, nagle doznała uczucia, które - jak się później miała przekonać - zawsze towarzyszyło spotkaniu z Yodą. Wydała się sobie tak głupia i szczęśliwa, aŜ dech zapierało w piersi. A trzy miesiące później Chankar Kim juŜ nie Ŝyła. Gdyby Ŝycie Scout od początku nie było walką, ta wieść by ją zabiła. I tylko silna wola sprawiła, Ŝe nie popędziła, gnana krwawą Ŝądzą zemsty i całkiem nietypową dla Jedi wściekłością, do walki z Gildią Kupiecką, z Losem, z samą sobą. „Zabiorę cię ze sobą na następną misję - obiecała mistrzyni Kim z uśmiechem. - Najpierw jednak nieco cię doszlifujemy. Pojedziesz następnym razem, obiecuję”. śałosny Ŝart, bowiem

Sean Stewart39 Chankar Kim wykrwawiła się na śmierć na odległej planecie i „następny raz” miał nigdy nie nastąpić. I tak Scout została sierotą, dorastającym uczniem bez nauczyciela. Jedynym sposobem, aby stać się Jedi, było przejście przez etap padawana. Padawan jeździł na misje, miał szansę udowodnienia, Ŝe coś sobą reprezentuje. A to z kolei mogła osiągnąć tylko w jeden sposób: zdobywając zaufanie drugiego Jedi. Zapisywała się jako pierwsza na kolejne kursy, ćwiczyła blokady stawów aŜ do bólu nadgarstków; nieprzespane noce sprawiały, Ŝe gwiazdy na mapach tańczyły jej przed piekącymi oczami. Uczyła się pilniej niŜ kiedykolwiek w Ŝyciu: astrokartografii, walki wręcz, matematyki hipernapędów, techniki instalacji urządzeń komunikacyjnych, technik miecza świetlnego. Była delikatnej budowy i jej dziewczęce ciało bardzo powoli nabierało mięśni, lecz ona trenowała dalej, aŜ strumienie potu spływały jej po grzbiecie. Musiała tak robić. Musiała, poniewaŜ nie mogła polegać na drobnym ułatwieniu, które mieli wszyscy inni - na Mocy. A jednak codziennie, kiedy w czasie nauki przychodziło do uŜywania Mocy, przeŜywała tortury. Dołączana do grupy ośmio-, dziewięciolatków, górowała nad nimi jak wielkolud. KaŜego dnia próbowała odegnać od siebie rozpacz, lecz jej kroki stawały się coraz cięŜsze, jakby juŜ brnęła przez błotniste pola ziemniaczane, które zdawały się jej przeznaczeniem. - Hej, Scout, odpręŜ się! - Czyjś głos wyrwał dziewczynę z zadumy, zwracając jej uwagę na to, gdzie się znajduje: w sali bojowej. W dzień turnieju. Wolała ją Lena Missa, mila Chagrianka w wieku Scout. - Jesteś taka napięta, Ŝe słyszę, jak skrzypisz przy kaŜdym kroku! Lenie łatwo było mówić. Ona takŜe straciła mistrza w zeszłym roku, lecz była sprytna i lubiana, a jej umiejętność władania Mocą - wystarczająca; mistrzowie Jedi ubiegali się o prawo wybrania jej na swą padawankę, gdy tylko zakończył się okres Ŝałoby. Scout zmusiła się do uśmiechu. - Jasne, spróbuję - odparła. Lena pochyliła się poufale, a jej rozwidlony język zatańczył między niebieskimi wargami. Miękkie dolne róŜki zwróciły się do przodu. - Scout, nie martw się. Jesteś naprawdę dobra w walce. OdpręŜ się i uŜyj... - zawahała się. - Zaufaj swoim umiejętnościom. Scout zmusiła się do uśmiechu. - Jesteś dla mnie miła, bo wiesz, Ŝe moŜesz skończyć ze mną na macie. - A jak myślisz? - zaśmiała się Lena. - WciąŜ mnie boli łokieć od tej blokady, którą załoŜyłaś mi w zeszłym tygodniu. Nie skrzywdzisz przecieŜ koleŜanki, co? W turnieju miało brać udział trzydziestu dwóch uczniów. Uczeń musiał mieć przynajmniej dziesięć lat; najwięcej było jedenasto- i dwunastolatków. Młodsze dzieci nie były całkiem gotowe, aby spotykać się ze starszymi w walce, potem zaś, które stały się juŜ padawanami, miały duŜo innych obowiązków. Lena początkowo nie zamierzała startować, ale potrzebowali jeszcze jednej osoby do pełnego składu. Uczniowie dostali do wyboru turniej kilkustopniowy lub eliminację na zasadzie „nagłej śmierci”, w którym pierwsza przegrana oznaczała natychmiastowe odejście. Yoda – Mroczne Spotkanie 40 Scout była zdecydowanie zwolenniczką takich eliminacji. W prawdziwym świecie, argumentowała swoją decyzję, Ŝaden nieprzyjaciel nie proponował zwycięstwa na podstawie trzech walk z pięciu. Prywatnie uwaŜała równieŜ, Ŝe tryb „wygraj albo do domu” zaakcentuje jej przewagę. Choć była doskonała w fizycznych elementach walki, Moc była w niej słabsza niŜ w kimkolwiek innym z uczniów. Aby zwycięŜyć, musiała przechytrzyć swoich przeciwników. Wybieg był doskonałą metodą za pierwszym razem, więc im mniej walk będzie musiała stoczyć, tym większa jej szansa na zwycięstwo. Mistrzyni śelazna Ręka poprawiła tunikę i ruszyła ku środkowi Sali, mijając po drodze grupki Gadułów i Rozgrzewaczy, którzy natychmiast milkli, kiedy się koło nich znalazła. Wyglądamy jak wołki zboŜowe wijące się w skrzyni mąki, pomyślała Scout. Mistrzyni stanęła pośrodku sali i ogłosiła, Ŝe pierwsze dwie rundy turnieju odbędą się tutaj, a kiedy wsunie juŜ tylko osiem osób, pozostałe walki zostaną przeniesione w mniej sztuczne otoczenie. Studenci spojrzeli po sobie z uniesionymi brwiami. - Chcieliście, Ŝeby było jak w naturze - przypomniała Ŝelazna Ręka - no to będziecie mieli. A teraz prosimy pierwsze pary. - Spojrzała do notesu. - Atresh Pikil i Gumbrak Hoxz. Atresh, drobna, czarnoskóra dwunastolatka, wystąpiła naprzód. To samo uczynił Gumbrak, trzynastoletni Kalamarianin, którego łososiowa cera pokryła się cętkami z podniecenia. Kalamarianin był silniejszy, ale w ciągu ostatniego roku bardzo urósł i ciągle miał tendencję do potykania się o własne błoniaste stopy. Gdyby Atresh wykorzystała swoją szybkość i umiejętnie usuwała się spoza jego zasięgu, dopóki chłopak się nie potknie, powinna sobie poradzić. Oczywiście Atresh nie była zbyt wyrachowaną wojowniczką. Podobnie jak większość uzdolnionych uczniów starała się raczej ufać własnym siłom, aniŜeli dokonywać tak szczegółowych obserwacji wstępnych, za które Scout otrzymała swój przydomek. Inne dzieci śmiały się z jej bezlitosnego wyrachowania, ale one mogły sobie na to pozwolić. Scout musiała cięŜko pracować. Przez kilka ostatnich tygodni spędziła wiele godzin na obserwowaniu walczących, nieraz otwarcie, a kiedy indziej z ukrycia. Miała plan, jak zająć się kaŜdym z nich, i choć nie była całkiem pewna siebie, przynajmniej czuła się przygotowana. - Flerp, Zrum - wywołała mistrzyni Xan. - Page, Gilp, Horororibb, Boofer. Scout zastanawiała się, czy pary dobierano za pomocą symulacji komputerowych, aby walka była wyrównana, czy za pomocą innych kryteriów, znanych jedynie mistrzom i przewidzianych, aby odkryć słabości wszystkich uczniów. - Chizzik, Enwandung Esterhazy. Serce Scout zamarło. Pax Chizzik był jedenastolatkiem, ogromnie bystrym i czarującym. Jako wojownik był silny Mocą, sprytny, dość krępy, niezbyt dobrze pracujący nogami, lecz o wyjątkowo sprawnych nadgarstkach. Był szybki i jak większość dzieci w tym wieku zdobywał punkty w kontratakach, odznaczał się równieŜ duŜą wyobraźnią w ataku, a przy tym taką kreatywnością i szybkością ręki, Ŝe mógł wyprowadzać skomplikowane i piękne kombinacje fint i sztychów. Miły, a przy tym uduchowiony, był naturalnym przywódcą, zrodzonym, aby odegrać rolę wspaniałego

Sean Stewart41 księcia w epickiej opowieści zeszłego wieku. Wszyscy go lubili. Scout lubiła go nawet tak bardzo, Ŝe uszczupliła nieco czas własnej nauki, aby pomóc mu wyćwiczyć dwanaście węzłów pośrednich, kiedy miał problemy ze wspinaniem się i pracą z linami. Miała kilka pomysłów, jak go pokonać w turnieju, ale niektóre z nich naprawdę nie były przyjemne, zwłaszcza dla dziecka, więc Scout miała nadzieję, Ŝe nie będzie musiała ich uŜyć. Zapewne dlatego znaleźli się w parze, pomyślała kwaśno. Podejrzliwie zerknęła na śelazną Rękę, lecz ta odpowiedziała jej niewinnym spojrzeniem i zajęła się na powrót swoją listą. Starcia były otwartą walką - wszystkie chwyty dozwolone - i miały trwać, aŜ osoba, któro uzna się za pokonaną, uderzy trzykrotnie dłonią w podłogę lub zarobi trzy oparzenia od ćwiczebnego miecza świetlnego, na tę okazję ustawionego na najniŜszą moc. Nawet jednak przy tym ustawieniu cięcie takim mieczem nie naleŜało do przyjemnych. Dotknięcie ostrza było ogromnie bolesne; ten gorący pocałunek sprawiał, Ŝe mięśnie kurczyły się, a nerwy drgały. Czerwona smuga, jaką zostawiał, wymagała wielu dni gojenia. Scout wiedziała o tym, poniewaŜ przez ostatnie trzy miesiące codziennie szła do odosobnionego kąta ogrodu i dotykała boku, ramienia lub nogi ostrzem miecza. Ból, jak ostrzegała śelazna Ręka, był ogromnie rozpraszający, więc Scout, wiedząc, Ŝe z pewnością oberwie, postanowiła nie dopuścić, aby trafienie spowodowało utratę koncentracji. Nic mogła sobie pozwolić na klęskę. Rozpoczęły się pierwsze starcia. Scout próbowała uwaŜać, obserwując wszelkie widoczne słabości, na wypadek, gdyby spotkała zwycięzcę w następnej rundzie, ale dławiący niepokój sprawiał, Ŝe nie umiała się skoncentrować. Po kilku próbach dołączyła więc do Medytujących, myśląc jedynie o własnym oddechu, milczeniu, głębokim spokoju krwi omywającej całe jej ciało jak ukryły przypływ. Czuła teŜ Moc, wypełniającą pokój jak cięŜki ładunek elektryczny. Moc dwukrotnie przeskoczyła od jednego walczącego do drugiego, pozostawiając zarówno zwycięzcę, jak i pokonanego oślepionych, zdumionych. jakby trafionych piorunem. Scout nawet nie próbowała się na nią otworzyć. Moc nie była sojusznikiem, któremu mogła ufać; nie teraz, kiedy tak wiele od tego zaleŜało. Miała suche usta i metaliczny posmak na języku. Weź się w garść, powtarzała sobie. No, Scout. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Wreszcie nadeszła pora. Dłonie miała mokre od potu, gdy z trudem szła na środek Sali, a nogi jak z galarety. Rękojeść miecza świetlnego zwisała z pętli w tunice, uderzając o ranę na udzie. Przebrnęła przez rytuały otwarcia, kłaniając się najpierw mistrzyni Xan i podając jej miecz świetlny do skontrolowania. Xan sprawdziła ustawienia Mocy i zwróciła go właścicielce. Teraz i Pax skłonił się nisko. Z teatralnym pokłonem podając swoją broń. Kiedy śelazna Ręka ją oglądała, spojrzał wesoło na Scout i leciutko mrugnął. Nie moŜna się było nie uśmiechnąć. „Cieszę się, Ŝe to ty”, wyszeptał samymi wargami. Przypięli na powrót miecze i odstąpili, stając naprzeciwko siebie. Skłonili się. Yoda – Mroczne Spotkanie 42 - Niech Moc będzie z tobą - rzekł Pax i Scout wiedziała, Ŝe powiedział to szczerze. Szmer rozmów w sali ucichł powoli. śelazna Ręka ujęła małą, czerwoną chusteczkę. Teraz, kiedy przeraŜające oczekiwanie dobiegło końca, Scout była spokojniejsza. Poczuła, jak jej koncentracja rozluźnia się i rozpływa, napełniając całą salę. Oddychała coraz wolniej, uświadamiając sobie obecność kaŜdej osoby oddzielnie, nawet tych, którzy znajdowali się za jej plecami. Czuła teŜ obecność mistrza Yody, świecącą jak lampa. Mistrzyni Xan wypuściła chusteczkę z palców. Czerwona szmatka spadła, trzepocząc tym wolniej, Ŝe dla Scout t Paxa czas zmienił swój bieg, aŜ wreszcie łagodnie jak płatek śniegu opadła na podłogę. Dwa miecze świetlne oŜyły z trzaskiem. Starły się, zawirowały, znów starły. Przez chwilę trwały nieruchomo, mrucząc i trzeszcząc w powietrzu. Pax zaśmiał się, a Scout stwierdziła, Ŝe odpowiada mu uśmiechem. Było jej trochę wstyd, Ŝe tak kombinowała. Trudno nie Ŝyczyć Paxowi jak najlepiej. Mogłabym pozwolić mu wygrać, pomyślała. AŜ zamrugała, zastanawiając się nad tym pomysłem. MoŜe oddać starcie. Jeśli sprawi, Ŝe będzie aŜ nadto widoczne, Ŝe „pozwoliła” mu wygrać, kaŜdy pomyśli sobie, Ŝe przecieŜ mogłaby go pobić, gdyby naprawdę chciała. To niezupełnie prawdziwa przegrana. Mogłabym pozwolić mu wygrać, pomyślała. Poczuła ogromną ulgę. Pax teraz wejdzie do kolejnej rundy, będzie się świetnie bawił, a Scout po raz pierwszy od sześciu tygodni przestanie się martwić o turniej i wspólnie z nim będą świętować jego zwycięstwo. Pax wykonał lekki pokłon brzęczącą, zieloną klingą miecza. - Gotowa, Scout? - zapytał i leciutko opuścił miecz, jakby zapraszając ją do starcia. Powinnam pozwolić mu wygrać. Cisza wypełniona jedynie pomrukiem mieczy nagle została zakłócona pełnym irytacji chrząknięciem mistrza Yody. Scout zamrugała, jakby budząc się ze snu. Na wszystkie czarne gwiazdy - syknęła. - Prawie mnie miałeś. Pax próbował uŜyć na niej Mocy. Potrząsnęła głową, aby całkowicie pozbyć się oszołomienia, Pax nie był manipulatorem, pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi. Ale nie moŜna się było pomylić; on potrafił skłonić ludzi, aby go lubili. Zawsze tak było. Scout roześmiała się i wykonała palcami mistyczny gest. - Nie szukasz zwycięstwa - rzekła. Pax spojrzał na nią ze sporym zaskoczeniem. - Tak, jestem gotowa - dodała. I zaatakowała. Weszła szybko ze skosu, sprawdzając jego pracę nóg. Klinczem unieruchomiła ich ostrza i wykorzystała swój wzrost i wagę, aby go odepchnąć. Cofnął się niepewnie, a ona spróbowała wykorzystać przewagę. Rozluźnił ciało, wykonał pad w tył, wysuwając ostrze z klinczu, i zgrabnie ciął na wysokości jej karku. Zaledwie zdołała odparować cios, ale to wytrąciło ją z równowagi i sprawiło, Ŝe poleciała do przodu. Przeskoczyła nad przeciwnikiem, przetoczyła się przez ramię i skoczyła na nogi, wysoką paradą zatrzymując jego ostrze w snopie iskier. O nie, to było zbyt blisko.

Sean Stewart43 Pax odstąpił do pozycji en garde, śmiejąc się od ucha do ucha. Widać, Ŝe dawno się tak dobrze nie bawił. Dla niego to tylko gra. Nikt nie wyśle Paxa Chizzika do oddziału rolniczego. Nie, nawet za dwadzieścia lat będą z zapartym tchem czytać o jego dzielnych wyczynach jako rycerza Jedi. Oczywiście zapisanych przez zakochane dziennikarki. Wystarczyło, Ŝeby zrobiło jej się niedobrze. Zaatakował. Zazwyczaj byli równi sobie, lecz dziś Pax wyraźnie czuł Moc. Jego atak był długi i płynny, seria fint i cięć oślepiająco szybka, jedno bez trudu przechodziło w drugie, a prawdziwe ataki przeplatały się z markowanymi. Scout sparowała pierwsze trzy ciosy z coraz większym trudem, odstąpiła do tyłu i poczuła, Ŝe zaczyna się gubić w wirujących skrętach światła, aŜ wreszcie wycofała się biegiem, wykorzystując swoją szybkość, aby uciec z labiryntu mruczącej zieleni, w który omal nie dała się złapać. Kolejna pauza. Stali teraz o pięć kroków od siebie. Scout oddychała cięŜko. Spojrzała w dół i stwierdziła, Ŝe ma nadpaloną tunikę w miejscu, gdzie ostrze przeciwnika podeszło zbyt blisko. Zapach zwęglonej tkaniny łaskotał ja. W gardle. Pax spojrzał na swój miecz i wytrzeszczył oczy. - Rozpoznałaś to, Scout? - Co? - Mrlissańska półzapora. Sama mnie tego nauczyłaś. Szukałem cię w Mocy, wiesz, tak jak nas tego uczą, i nagle wydawało mi się, Ŝe wykonuję wokół ciebie półzaporę, ale tylko światłem. Przez salę przebiegły szmery i rzadkie oklaski. To tyle, jeśli chodzi o próbę zwycięstwa wprost, pomyślała ponuro Scout. Czas na plan B. Pax spojrzał na nią zdumiony. - Nigdy w Ŝyciu czegoś takiego nie zrobiłem - rzekł zachwycony. Ruszył w jej stronę z nową ufnością, gotów po raz kolejny rozpłynąć się w spokojnej furii Mocy. Scout upuściła miecz na ziemię. Pax zatrzymał się, zaskoczony. Scout wysunęła obie ręce dłońmi do góry i skłoniła się. Pax wreszcie zrozumiał. Przypiął miecz do pasa i z szacunkiem oddał jej ukłon. Scout widziała, jak bardzo stara się nie stracić twarzy. - Dobra walka - rzekł. A potem, postępując krok bliŜej, dodał szeptem. - To chyba nie znaczy, Ŝe cię wyślą do oddziałów rolniczych, co? Scout próbowała uśmiechać się krzepiąco. Wyciągnęła dłoń do uścisku. - Nie martw się o mnie - rzekła łagodnie, gdy ich dłonie się splotły. - Wszystko będzie... W pół zdania, kiedy tylko poczuła, Ŝe go trzyma, przekręciła dłoń, blokując ją w nadgarstku. Pax zamrugał zaskoczony, po czym szybko padł na kolana pod rosnącym naciskiem. - O mamo - jęknął. - Tu mnie masz. Drugą ręką trzykrotnie uderzył w podłogę. Scout natychmiast zwolniła blokadę. Yoda – Mroczne Spotkanie 44 - Przepraszam - rzuciła. Hanna Ding, arkaniańska uczennica w wieku Scout, wyminęła ją i podeszła do Paxa. - To było chamskie - rzekła. W najlepszych czasach Hanna wykazywała się znacznie większą od przeciętnej dozą arkaniańskiego zarozumialstwa, a teraz spojrzenie jej mlecznobiałych oczu świadczyło o tym, Ŝe choć niewiele dobrego spodziewała się po Scout, to jednak miała o niej lepsze mniemanie. Mistrzyni śelazna Ręka zbliŜyła się do nich. - W porządku, Chizzik? - Moja duma jest lekko poszkodowana - przyznał smutno, potrząsając obolałą dłonią - ale poza tym nic mi nie jest. - Rozumiem, Ŝe zdyskwalifikujecie Enwandung Esterhazy - syknęła Hanna. - Z całym szacunkiem - wycedziła Scout, zmuszając się do spojrzenia mistrzyni Xan prosto w oczy - warunki starcia były dokładnie określone. - Walka ma trwać tak długo, aŜ jeden z walczących nie podda się lub nie otrzyma trzech ciosów - przypomniał Pax. - To nie wina Scout, Ŝe byłem głupi i zapomniałem o zasadach. Wystrychnęła mnie na dudka i to całkiem uczciwie. - Nie widzę podstaw, aby zmieniać wynik starcia - odparła Xan i wyszła znów na środek sali. Hanna Ding popatrzyła w ślad za nią. - Brawo, Scout. Udowodniłaś, Ŝe potrafisz, bić się z małymi chłopcami, jeśli tylko pozwolą ci kantować. - Spojrzała na nią mlecznymi oczami. - AleŜ musisz być z siebie dumna. Scout jakoś nie była zaskoczona, kiedy stwierdziła, Ŝe w drugiej rundzie ma walczyć właśnie z Hanną. To było całkiem w stylu Jedi - postawić je naprzeciwko siebie i sprawdzić, która lepiej sobie poradzi z zachowaniem zimnej krwi. Na dumnej, bladej twarzy Hanny odmalowało się zadowolenie, kiedy usłyszała imię Scout wymienione po swoim. - JuŜ się cieszę - syknęła. Jasne, wiem, pomyślała posępnie Scout. Realistycznie rzecz biorąc. Hanna była o wiele lepszą wojowniczką. Fizycznie Scout miała niewielką przewagę w szybkości i sile dzięki dodatkowym treningom. Technicznie były porównywalne - moŜe Hanna nieco lepsza we władaniu mieczem świetlnym, za to Scout zdecydowanie przewyŜszała ją w technikach walki wręcz, których nauczała mistrzyni śelazna Ręka. Jeśli jednak uwzględnić Moc, starcie nawet w przybliŜeniu przestawało być wyrównane. Hanna miała czternaście lat i potrafiła wykorzystać Moc znacznie lepiej niŜ Pax Chizzik - była opanowana i zręczna. Scout obserwowała jej rozgrzewkę po drugiej stronic Sali, skoki w powietrze na nieprawdopodobną wysokość i spadanie powoli, niczym płatek śniegu. - Powodzenia - mruknęła Lena, obserwując rozgrzewkę Hanny. Scout syknęła. - Jest dobra strona tego medalu. Wreszcie będę walczyć z kimś, komu naprawdę chcę dołoŜyć.

Sean Stewart45 Nadszedł czas starcia. Skłoniły się Xan, podały swoją broń do sprawdzenia, po czym złoŜyły pokłon sobie wzajemnie. Mistrzyni Xan oznajmiła: - Podobno kilku uczniów bardzo głośno domagało się, aby turniej odbywał się w naturalnych warunkach. - Czy Scout się zdawało, czy mistrzyni Xan patrzyła prosto na nią? - W rzeczywistości rzadko mamy optymalne warunki do walki. MoŜemy nagle znaleźć się w niewaŜkości albo zostać zaatakowani z zaskoczenia przez, roboty lub obcych, których fizjologia utrudnia lub uniemoŜliwia pewne techniki. Oczywiście wprowadzenie na przykład Goraksa do świątyni nie miałoby sensu, ale istnieje parę rzeczy, których moŜemy spróbować. Na przykład w rzeczywistej walce - teraz Scout mogłaby przysiąc, Ŝe oczy Xan spoczęły właśnie na niej - często bywa ciemno. I światła zgasły. O rany, pomyślała Scout. TeŜ mi problem. Nic muszę wcale ufać tylko oczom. Mogę zaufać Mocy. Było całkiem ciemno. Scout słyszała jedynie oddechy widzów oraz własne głośno bijące serce. Cichy szelest tkaniny podpowiedział jej, gdzie stoi mistrzyni Xan. Teraz zapewne unosi czerwoną chusteczkę... a Scout nic ma pojęcia, kiedy ją wypuści. O, nie. Próbowała uŜyć Mocy; usiłowała uwolnić świadomość i rozpostrzeć ją na ciemny pokój. Czuła obecność wyczekujących akolitów, mistrza Yody w kącie, mistrzyni Xan. Ale nie mogła dostrzec małego strzępka czerwonej szmatki. Jeśli chodzi o ścisłość, miała równieŜ niewielkie pojęcie, gdzie znajduje się Hanna. Wydawałoby się, Ŝe Arkanianka potrafi modyfikować Moc tak jak Ouarren wypluwa atrament do morza. No cóŜ, z tym nic nie da się zrobić. Nie moŜe włączyć miecza, dopóki chusteczka nie dotknie ziemi, a nie mogła stwierdzić, kiedy to nastąpi. Będzie musiała pozostawać czujna, gotowa odskoczyć w tył, gdy tylko Hanna wykona jakikolwiek ruch. Scout spoglądała w ciemność oczami wielkimi jak spodki; z napięciem nasłuchiwała kaŜdego skrzypnięcia, kaŜdego szeptu. Włoski na jej ramionach uniosły się lekko, jakby mogła słuchać skórą. I wtedy otrzymała dar od Mocy: nagle, wstrząsające poczucie, Ŝe Hanna zaatakuje i... Teraz! Moc powiedziała Scout, kiedy nadejdzie atak. Dzięki własnej cięŜkiej pracy wiedziała, jaki ten atak będzie. Scout od sześciu tygodni bardzo pilnie obserwowała Hannę. Wiedziała, Ŝe Arkanianka rozpocznie wysokim, wspomaganym Mocą skokiem, aby znaleźć się poza polem widzenia Scout i w nadziei, Ŝe spadnie na nią z góry niczym drapieŜny ptak. Ostrze przeciwniczki zaświeciło jak uderzenie zielonej błyskawicy i spadło wprost z góry, lecz ostrze Scout, niebieski, zimny promień, bezbłędnie wyszło mu na spotkanie. Ostrza starły się w spektakularnym snopie iskier, a siła parady sprawiła, Ŝe Hanna poleciała w tył, koziołkując w powietrzu. Arkanianka wykonała idealne salto w tył i wylądowała w pozycji bojowej, nie tracąc równowagi. Po sali przebiegła fala oklasków. Yoda – Mroczne Spotkanie 46 Zielone i niebieskie odblaski syczały i pulsowały w mlecznobiałych oczach Arkanianki. - Chodź tu, Esterhazy. MoŜe wypróbujesz na mnie jedną z tych swoich brudnych sztuczek? Nie zuŜyłaś ich chyba wszystkich na biednego Paxa, co? Scout zaśmiała się. - Nawet jednej dziesiątej. Jeśli Hanna miała jakąś słabość, była nią zbyt wielka miłość do miecza świetlnego. W jej lubiącej komfort naturze było coś takiego, Ŝe strumienie potu podczas walki wręcz budziły w niej wstręt. Naprawdę czuła się o wiele lepiej, stojąc dwa kroki od swojego przeciwnika, kiedy to ostrze walczyło za nią. - Wiesz, Hanna, zastanawiałam się zawsze nad jedną rzeczą. Jak ci się udawało... Scout w pół zdania rzuciła się ku niej jak strzała, w nadziei Ŝe ją zaskoczy. Hanna sparowała, Scout odskoczyła. Arkanianka tryumfalnie przechwyciła jej ostrze i odbiła w bok. Błękitny miecz Scout przeleciał obok, nie czyniąc szkody, ale o to chodziło; miało to słuŜyć jedynie odwróceniu uwagi i sprawić, Ŝe Hanna poczuje się lepsza i sprytniejsza, przynajmniej do momentu, kiedy Scout nie znajdzie się tuŜ obok, a jej spręŜysty kopniak nie zwali przeciwniczki z nóg. Obie cięŜko upadły na matę. Scout próbowała wykorzystać swoją przewagę, ale zanim znalazła się z powrotem na nogach, Arkanianka przygotowała się juŜ do nowego ataku. Hanna miała chaotyczny styl walki, wymierzała szybkie cięcia pod ciągle zmieniającym się kątem. Tylko talent Scout ją uratował, uprzedzając dyskretnie o kolejnych fintach i pozwalając parować jedynie prawdziwe ciosy. Pamiętaj, to ty jesteś bronią, powiedziała sobie Scout. Nie moŜesz liczyć wyłącznie na miecz świetlny. Bądź bronią. Cięcie, parada, ciecie, parada, cięcie - i tym razem, zamiast wykonać spodziewaną wysoką paradę. Scout zanurkowała nisko pod ostrzem przeciwniczki, aby podciąć Hannie kolana. Arkanianka odskoczyła, zrobiła salto, aŜ Scout znalazła się pomiędzy jej nogami, po czym wykonała obrót i znów wylądowała w pozycji bojowej. Teraz przykucnęła, z nurkowania przeszła w przewrót i skoczyła w górę. JuŜ obie dyszały cięŜko. Zielony i niebieski miecz świetlny syczały cicho. Hanna znów zaatakowała, lecz tym razem uŜyła równieŜ Mocy, pociągając za sobą prawe ramię Scout, aby jej parada przyszła zbyt późno i by dziewczyna musiała odskoczyć w tył, z dala od kręgu mat. Scout wstała, odzyskując równowagę, i wsunęła się pomiędzy zaskoczonych widzów, którzy pospiesznie schodzili jej z drogi. - Hej! - wykrzyknęła Hanna. - Nie moŜesz tam iść! - Odwróciła się do mistrzyni Xan. - Ona nie powinna tego robić, przecieŜ widzowie mogą przy okazji oberwać! Scout wsunęła się za plecy Leny Missy. - Czasem widzowie teŜ obrywają - rzekła, wzruszając ramionami. - Mistrzyni Xan! Scout wydawało się, Ŝe kąciki ust Jedi unoszą się w lekkim uśmieszku. - To jest prawdziwa sytuacja, mistrzyni Xan. - Scout lekko poklepała Lenę po ramieniu. - A to jest poligon.

Sean Stewart47 - MoŜe i tak - oschle odparła śelazna Ręka. - Ale myślę, Ŝe przy najmniej dzisiaj postaramy się uniknąć ofiar, Scout. Walczymy jedynie w kręgu centralnym. - Uniosła dłoń, zamykając tym samym usta Hannie. - To nie stanowi podstaw do dyskwalifikacji Enwandung Esterhazy. Właśnie tak postanowiłam, a ona moŜe rozpocząć walkę we właściwych granicach bez Ŝadnej kary. W ten sposób obie będziecie usatysfakcjonowane - dodała i bynajmniej nie było to pytanie. - Oczywiście - natychmiast odparła Scout z niskim ukłonem. - Oczywiście - wycedziła jej przeciwniczka. Hanna odstąpiła na bok, a Scout z całym opanowaniem, na jakie było ją stać, wróciła na środek kręgu mat. - Zaczynajcie. Koniec miecza Hanny opadł i Arkanianka skoczyła do przodu, tnąc w kierunku głowy Scout. A Scout schowała się za mistrzynią Xan. Ostrze miecza świetlnego Hanny znalazło się o szerokość dłoni od twarzy mistrzyni Xan, znieruchomiało i odskoczyło jak palce dziecka od gorącego pieca. - No proszę - syknęła Scout. - O mało nie zraniłaś niewinnego widza. Hanna otworzyła usta i wydała coś w rodzaju warknięcia. Rzuciła się za śelazną Rękę. Scout uciekła na druga, stronę. - Stop! - wykrzyknęła mistrzyni Xan. - To nie moja wina - odparła Scout. - Jesteś w samym środku pola walk, mistrzyni. Hanna bulgotała gniewnie. śelazna Ręka naprawdę z trudem walczyła o zachowanie powagi. - To prawda, Scout. - Podeszła do krawędzi kręgu, a Scout i Hanna podąŜyły za nią niczym dwa orbitujące księŜyce. - Ale czasem teren się zmienia. - Obawiałam się, Ŝe to powiesz - westchnęła Scout, odskakując w tył, aby uniknąć cięcia, kiedy mistrzyni Xan opuściła ring. Hanna ruszyła za nią. - Jeszcze jakieś inteligentne pomysły? - Właśnie nad tym pracuję. Wreszcie rozzłościła Arkaniankę w wystarczającym stopniu, aby ta przestała władać Mocą z taką subtelnością, jak to robiła na początku starcia. Jednocześnie zaczynało jej brakować sztuczek, które mogłaby zastosować wobec Hanny. Druga uczennica równieŜ zdawała sobie z tego sprawę. Zaatakowała znowu, tym razem bardziej metodycznie, krok za krokiem wypierając Scout poza krawędź ringu. Nie mogę na to pozwolić, pomyślała Scout. Nie wolno jej dać się zepchnąć wyłącznie do defensywy. Odskoczyła, odparowała cięcie i wygięła nadgarstek, aby zblokować ostrza, po czym pochyliła się, jakby chciała zaatakować, tak samo jak w walce z Paxem. Tym razem wyciągnęła lewą dłoń i dźgnęła dwoma palcami we wraŜliwy punkt pod lewym łokciem Hanny. To było doskonałe zagranie. Przedramię Arkanianki zdrętwiało na chwilę, jej pozbawione czucia palce rozwarły się, lecz w tej samej chwili Scout kopnęła ją w rękę Yoda – Mroczne Spotkanie 48 z całej siły, aŜ miecz świetlny Hanny poszybował w powietrzu. Scout z triumfalnym pomrukiem rzuciła się do przodu, zataczając krąg ostrzem... ...ale Hanna w jakiś nieprawdopodobny sposób zdołała przeskoczyć nad jej klingą. Scout przeleciała przez miejsce, gdzie powinna była znajdować się przeciwniczka, potknęła się, odzyskała równowagę i odwróciła w samą porę, gdy Hanna z zaciśniętymi ustami ściągała Mocą z powietrza swój miecz świetlny. Rękojeść wylądowała w dłoni Arkanianki z głuchym stukiem. Hanna bezlitośnie napierała na Scout. - To była twoja ostatnia szansa. Runęła na Scout jak burza; machała rękami z nieprawdopodobną szybkością, a długie, brzęczące ostrze spadało jak zielona rozwidlona błyskawica. Scout powoli i bezlitośnie traciła grunt pod nogami. Widziała nadchodzące ataki, wiedziała, które są prawdziwe, a które tylko zwodzą, lecz Hanna całą swoją wolą blokowała jej prawe ramię, wykorzystując Moc do spowolnienia ruchów przeciwniczki, aŜ Scout wydawało się, Ŝe walczy w wodzie lub błocie. Finta, cięcie, finta, sztych, sztych, a potem ostry, głęboki cios w nogę, który przeorał tkaninę szaty Scout i pozostawił na jej udzie czerwoną smugę. Ból rzucił nią o podłogę. Przetoczyła się na bok i wstała, parując atak Hanny, który prawie musnął jej twarz. Miecz syknął jak wściekły wąŜ, zalewając jej oczy zielonym światłem. Scout stęknęła i obróciła się znowu, usiłując wyprowadzić cios, lecz Hanna była juŜ po wewnętrznej stronie jej ostrza i ściągnęła je do parteru tak mocno, Ŝe palce Scout musiały na ułamek sekundy poluzować chwyt. Hanna uŜyła Mocy, aby chwycić jej miecz, tę smugę błękitnego ognia; wyrwała go z palców Scout, odrzucając daleko, na drugą stronę sali. No, zacznij walczyć naprawdę, modliła się Scout. Gdyby Hanna spróbowała starcia wręcz, istniałaby dla niej nadzieja. Cokolwiek, dźwignia na staw, blok ramieniem... cokolwiek. Arkanianka wstała. Scout uwolniła ramię i przetoczyła się na plecy, wyrzucając do przodu nogi, lecz Hanna była juŜ poza jej zasięgiem, zimna i opanowana, a jej zielony miecz brzęczał i śpiewał o centymetry od serca Scout. Arkanianka spojrzała w dół na Scout, z wysokości, która leŜącej wydawała się olbrzymia, nie do pokonania, jak odległość od pola na farmie do gwiazd. - Poddaj się - syknęła Hanna. Scout leŜała pod ostrzem, z trudem chwytając oddech. Noga paliła i pulsowała. Hanna niecierpliwie zerknęła na przeciwniczkę. - Poddaj się! - Nie. Arkanianka zamrugała. - Co? - Nie. - Scout odkaszlnęła i splunęła. - Mówię: nie. Nie poddam się. Hanna wytrzeszczyła oczy, szczerze zdumiona. - Ale... przecieŜ ja zwycięŜyłam. Teraz ty musisz się poddać.

Sean Stewart49 Scout pokręciła głową. - Nie sądzę. - Pomyślała, Ŝe mogłaby uŜyć Mocy i ściągnąć ku sobie miecz, kiedy uwaga Hanny skupiona była na czym innym, ale przez ból głowy trudno jej było się skoncentrować. I była zmęczona, tak strasznie zmęczona. - Nie jestem jeszcze gotowa się poddać. - Ale dlaczego? Scout wzruszyła ramionami. - Chyba jeszcze za mało boli. Hanna z niedowierzaniem pokręciła głową. - Jesteś szalona. Co ja mam teraz zrobić? Przeciąć cię, kiedy tak leŜysz? - Jej miecz świetlny brzęczał i szumiał, tryskając snopami iskier. Wtedy Sout nagle doszła do wniosku, Ŝe jest w stanie wygrać tę walkę. Uśmiechnęła się. - Walczymy, dopóki jedno z nas się nie podda lub nie zainkasuje trzech oparzeń. Dotknęłaś mnie raz. A to znaczy, Ŝe jeszcze dwa mi pozostały - powiedziała przez zaciśnięte zęby i chwyciła ostrze miecza Hanny nagą lewą dłonią. - Nie moŜesz tego zrobić! - wrzasnęła Hanna. - Chcesz się załoŜyć? - Ostrze pluło ogniem i paliło, ale Scout trzymała się go jak ostatniej deski ratunku. Szarpnęła w dół. Hanna, nie dowierzając własnym oczom, nie zdąŜyła dość szybko puścić rękojeści i pozwoliła się pociągnąć do przodu. Upadła na Scout, która jednak zdąŜyła się juŜ przetoczyć na bok i prawą ręką sięgnęła do kołnierza tuniki Arkanianki. Zaczęły się turlać po podłodze. W pewnej chwili Scout znalazła się na górze, z lewą dłonią wciąŜ trzymającą ostrze miecza Hanny, a prawą zaciśniętą wokół gardła przeciwniczki. Scout była najlepszą uczennicą śelaznej Ręki; jej chwyty na gardle odznaczały się wyjątkową precyzją, zawsze doskonale wypośrodkowane na trójkącie krtani. Nieodmiennie powodowały utratę przytomności w ciągu dziesięciu sekund. Scout naciskała, odliczają czas, przez jaki musiała jeszcze trzymać klingę miecza Hanny. Jeden, dwa. trzy... Mleczne oczy Arkanianki zasnuły się mgłą, lekką jak opar, który nasuwa się na srebrzysty staw. Cztery, pięć. - To nie... Sześć. -...uczciwe - szepnęła Hanna. Siedem. Poddała się. Scout krzyknęła dziko i odrzuciła od siebie miecz świetlny Hanny. Stoczyła się z bezwładnego ciała przeciwniczki, z trudem dźwignęła się na nogi i zaczęła potrząsać biedną, poparzoną dłonią, wyrzucając z siebie potok słów, które nigdy nie powinny były zabrzmieć pod sklepieniem Świątyni Jedi. Nogi drŜały pod nią tak silnie, Ŝe bała się upaść znowu. Zdołała jednak pokłonić się mistrzyni Xan. Yoda – Mroczne Spotkanie 50 śelazna Ręka spoglądała na nią. JuŜ się nie śmiała. - Wiesz, Esterhazy, gdyby to była prawdziwa walka... - Z całym szacunkiem, mistrzyni... - Scout urwała, Ŝeby złapać oddech i otrzeć pot z czoła. - Z całym szacunkiem, to była prawdziwa walka. To jest prawdziwe - powiedziała, obejmując gestem całą salę. - Miecz świetlny był prawdziwy, tylko ustawiony na najniŜszą moc. Za jej plecami Hanna poruszyła się i jęknęła. - Ona teŜ jest prawdziwa. - Scout spojrzała na Hannę. - To była prawdziwa walka. Po długiej chwili mistrzyni Xan skinęła głową. - Chyba jednak masz rację. W kilka sekund później rozległy się pierwsze oklaski. Aplauz trwał jeszcze, kiedy Scout wychodziła z sali, odtrącając pomocne dłonie. Sama dokuśtykała do skrzydła medycznego.