conan70

  • Dokumenty315
  • Odsłony11 963
  • Obserwuję4
  • Rozmiar dokumentów332.1 MB
  • Ilość pobrań9 030

Traviss Karen - Komandosi Republiki - Prawdziwe Barwy

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

conan70
EBooki
Gwiezdne wojny

Traviss Karen - Komandosi Republiki - Prawdziwe Barwy.pdf

conan70 EBooki Gwiezdne wojny 025. Traviss Karen - Prawdziwe Barwy
Użytkownik conan70 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 351 stron)

GWIEZDNE WOJNY Komandosi Republiki PRAWDZIWE BARWY KAREN TRAVISS Przekład Aleksandra Jagiełowlcz Tytuł oryginału Republic Commando: True Colors

Christianowi Staffordowi, TC 1219, Legion 501, który opuścił ten świat w wieku ośmiu lat, 6 marca 2005, a którego odwaga wciąż nas wszystkich inspiruje. Nu kyr 'adyc, shi taab 'echaaj 'la Nie odszedłeś całkiem, maszerujesz tylko gdzieś daleko...

BOHATEROWIE POWIEŚCI KOMANDOSI REPUBLIKI DRUŻYNA OMEGA: RC-1309 Niner RC-1136 Darman RC-8015 Fi RC-3222 Atin DRUŻYNA DELTA: RC-1138 Boss RC-1262 Scorch RC-1140 Fixer RC-1207 Sev Żołnierz klon - CT-5108/8843 Corr Komandor klon - CC-33 88/0021 Level Generał Bardan Jusik - Rycerz Jedi (mężczyzna) Sierżant Kal Skirata - najemnik mandaloriański (mężczyzna) Sierżant Walon Vau - najemnik mandaloriański (mężczyzna) Kapitan Jaller Obrim - Siły Bezpieczeństwa Coruscant (mężczyzna) Generał Etain Tur-Mukan - Jedi Knight (kobieta) Jinart - quilurański szpieg (Gurlanin) Generał Arligan Zey - mistrz Jedi (mężczyzna) Raw Bralor - mandaloriańska łowczyni nagród (kobieta) ŻOŁNIERZE ZERO ARC: N-7 Mereel N-10 Jaing N-11 Ordo N-12 A'den Kapitan żołnierzy ARC - A-26 Maze Żołnierz ARC - A-30 Sull Agent Besany Wennen - śledczy Skarbu Republiki (kobieta)

PROLOG Mygeeto, Zewnętrzne Rubieże, skarbiec Banku Handlowego Dressian Kiolsh, 470 dni po Bitwie o Geonosis Czas nam się kończy. Czas nam się kończy... Wszystkim. - Sierżancie. - Scorch spojrzał na blokady bezpieczeństwa włazu sejfu taksującym okiem eksperta od włamań do niedostępnych miejsc. Tak go przeszkoliłem, więc jest najlepszy. - Sierżancie, mamy już to, po co przyszliśmy. Dlaczego okradamy bank? - Ty nie okradasz banku. Ja to robię. Ty masz tylko otworzyć drzwi. - Chodzi o sprawiedliwość. Może uwolnienie separatystów od bogactwa powstrzyma ich od roztrwonienia wszystkiego na zbrojenia. - A ja jestem teraz cywilem. Wcale mi się tak zresztą nie wydaje. Delta to wciąż mój oddział. Nie posunę się tak daleko jak Kal Skirata i nie zacznę nazywać ich chłopcami, ale... Przecież to chłopcy. Scorch ma około dwunastu lat. Ma też dwadzieścia cztery lata, jeśli mierzyć wiek miejscem, gdzie znajduje się teraz na swojej drodze do śmierci. I jest to jedyna definicja, która mnie interesuje. Jemu czas kończy się szybciej niż mnie. Kaminoanie zaprojektowali żołnierzy klonów Republiki tak, aby się szybko starzeli, a kiedy pomyślę o nich jako o maleńkich dzieciach, które poznałem, serce mi pęka - tak, nawet mnie. Ojciec nie zdołał we mnie zabić resztek uczuć. Scorch umieszcza przerywacze obwodu na blokadach umieszczonych wokół framugi włazu, jeden po drugim, co pozwoli mu na spalenie systemów i wygenerowanie fałszywego sygnału, który przekona alarm, że nie dzieje się nic złego. Nieruchomieje na moment z przekrzywioną głową, odczytując dane na wyświetlaczu hełmu. - Co tam jest, sierżancie? Nie rabuję dla zysku. Nie jestem chciwy. Chcę tylko sprawiedliwości. Widzisz? Moja mandaloriańska zbroja jest czarna... A czerń to tradycyjny kolor sprawiedliwości. Kolory Beskar'gam niemal zawsze mają znaczenie. Każdy Mando, który mnie zobaczy, od razu będzie wiedział, jaka jest moja życiowa misja. - To część mojego spadku - wyjaśniam. - Ojciec i ja nie zgadzaliśmy się co do mojej

kariery. Sprawiedliwość dla mnie; sprawiedliwość dla żołnierzy klonów, zużywanych i wyrzucanych jak serwetki z flimsiplastu. - Tak? No to stawiasz drinki - odparł Boss, sierżant Delty. Gdybyśmy wiedzieli, że jesteś nadziany, wcześniej byśmy cię znaleźli. - Byłem nadziany. Zostałem bez jednej cynowej kredytki. Nigdy nie opowiadałem im o rodzinie i tytule. Myślę, że jedyną osobą, której o tym mówiłem, jest Kal. Oberwałem wtedy salwą jego retoryki o wojnie klasowej. Sev, snajper Delty, milczał, co mogło oznaczać dezaprobatę lub odwrotnie. Powoli wycelował swój DC-17 w kierunku pustego korytarza wiodącego z labiryntu sejfów i skarbców, które zawierały bogactwo i sekrety najpotężniejszych i najbogatszych w galaktyce, w tym również mojej rodziny. Fierfek, ależ tu cicho. Korytarze wyglądają jak wykute w lodzie, takie są gładkie i białe, a ja nie mogę pozbyć się wrażenia, że zostały wyryte w samej skorupie tej zamarzniętej planety. Od razu odniosłem wrażenie, że jest tu o dziesięć stopni zimniej. - Na trzy - zapowiedział Scorch. - Ale i tak wolę ładne, duże bum. Trzy, dwa... Jeden... - Poznaję, że się śmieje, nawet przez hełm. - Bum. Brzęk. Brzdęk. Blokady poddają się w milczeniu i otwierają po kolei: klak, klak, klak. Żadnych alarmów, żadnych zabezpieczeń przeciwwłamaniowych, które urwałyby nam głowy, żadnych strażników z miotaczami. Drzwi skarbca odsuwają się na bok, odsłaniając kolejne rzędy lśniących durastalowych skrzynek depozytowych, oświetlone anemicznym, zielonym światłem. Wewnątrz stoją dwa nieruchome roboty ochrony. Ich obwody uległy zniszczeniu wraz z wszystkimi blokadami i zamkami. Karabinki smętnie zwisają im u boku. - I co? - Pyta Fixer przez komunikator. Jest na powierzchni, kilometr stąd, pilnując ścigacza śnieżnego, którym uciekliśmy z Mygeeto. Ma podgląd w hełmie w postaci ikonek, ale już się niecierpliwi. - Co tam jest? - Przyszłość - odpowiadam. Mam nadzieję, że jego przyszłość także. Kiedy dotykam drzwiczek szafek depozytowych, otwierają się natychmiast. Ich zawartość błyszczy, szeleści albo... Dziwnie pachnie. Niezła kolekcja. Boss podchodzi i sięga po niewielki portret w złoconej ramie, który nie oglądał światła od... Cóż, kto to wie? Trzej żołnierze przyglądają mu się przez chwilę. - Co za marnowanie kredytów. - Scorch, który nigdy nie pożądał niczego poza porządnym posiłkiem i dłuższym snem, sprawdza roboty, dźgając je sondą przymocowaną do pasa.

- Macie czas do następnego patrolu, żeby pozbierać to, co wam potrzebne, sierżancie. Lepiej się pospieszcie. Jak mówiłem, wszyscy mamy już za mało czasu, niektórzy jeszcze mniej niż inni. Czas to jedyne, czego nie możesz kupić, przekupić ani ukraść, kiedy potrzebujesz go więcej. - Szybko, zaraz się wynosimy - ostrzegłem i ruszyłem korytarzem pełnym niewyobrażalnego, nieprzyzwoitego bogactwa: rzadkie metale szlachetne, kredyty nie do prześledzenia, bezcenne klejnoty, antyki, tajemnice przemysłowe, materiały do szantażu. Zwykłe kredyty to nie jedyny czynnik, który rządzi galaktyką. Sejf rodzinny Vau jest tutaj. - Powiedziałem, rozejść się, Delta. Boss się nie poruszył. - Sam nie uniesiesz tego wszystkiego. - Uniosę tyle, ile trzeba. - Mogę bez problemu unieść pięćdziesiąt kilo, może nie tak łatwo jak młodzi ludzie, tacy jak oni, ale mam motywację, a to odejmuje mi lat. - Rozejść się. Znikać. Ale już. To mój problem, nie wasz. Dużo tego. Chyba zajmie mi to więcej czasu, niż sądziłem. Czas. Nie możesz go kupić. Więc wydzieraj go, jak tylko możesz. Zacznę od wydarcia tego tutaj...

ROZDZIAŁ 1 Słuchaj, to wszystko, co wiem. Sepy mogą mieć tyle robotów, ile twierdzi wywiad - widzieliśmy to, kiedy przeprowadzaliśmy sabotaż w ich fabrykach. Rzeczywiście mają ich gdzieś mnóstwo, więc skoro tak, czemu nie opanować teraz całej Republiki i mieć to z głowy? A jeżeli tak ma być, to czemu Kanclerz nie posłucha generałów i nie zniszczy sepowskich celów, zamiast ciągnąć tę wojnę, rozciągając siły od Jądra po Rubieże? Dodaj te śmieci do wiadomości, jaką wysłał mu Lama Su - coś na temat wygasającego za parę lat kontraktu na klony. Wszystko to śmierdzi. A kiedy zaczyna śmierdzieć za bardzo, jesteśmy gotowi do ucieczki, ponieważ tu, na tej linii, to nasze shebse. Rozumiecie? - Sierżant Kal Skirata do Zero ARC, omawiając przyszłość w świetle nowych informacji, zebranych w czasie nieautoryzowanej infiltracji miasta Tipoca, 462 dni po Geonosis Okręt pomocniczy floty Republiki „Core Conveyor" w drodze na Mirial, na pokładzie 2. Powietrzna (2121 Batalion) i drużyna Omega, 470 dni po Geonosis - Miło, że do nas dołączyliście, Omega - rzekł sierżant Barlex, trzymając jedną rękę na poręczy w hangarze statku. - Czy mogę jako pierwszy powiedzieć, że wyglądacie na bandę kompletnych dupków? Darman czekał, aż Niner powie Barleksowi, gdzie może wsadzić sobie swoją opinię, ale ten nie podjął dyskusji i dalej spokojnie regulował nowy skrzydlaty pakiet odrzutowy. Była to zwykła brawura, która zawsze towarzyszyła uczuciu przerażenia i podniecenia przed misją. Trudno, standardowy pakiet odrzutowy podniebnych oddziałów nie dawał się dopasować do katarneńskiej zbroi komandosa Republiki, jednak pod względem dokładności zdecydowanie przewyższał paralotnie. Darman miał świeże i bolesne wspomnienia z niskiego skoku awaryjnego na Quilurze, kiedy to kompletnie minął się z celem, jeśli nie liczyć drzew. Dlatego pasowała mu ta para białych skrzydeł - nawet, jeśli był to najgorszy i najdroższy

gadżet w historii nabytków dla Wielkiej Armii Republiki. Fi uruchomił mechanizm skrzydeł i dwie łopaty z sykiem hydrauliki wysunęły się do pozycji poziomej, omal nie uderzając Barleksa w twarz. Fi uśmiechnął się i zamachał ramionami. - Chcesz zobaczyć moje wyobrażenie Geonosjanina? - Masz na myśli spadanie korkociągiem na ziemię w fontannie owadzich bebechów, kiedy puszczę ci serię? - Zadrwił Barlex. - Jesteś prawdziwym mistrzem. - Jestem prawdziwym sierżantem, szeregowy... - Nie mogli nam dać chociaż czarnych? - Zapytał Fi. - Nie chcę rzucać się w objęcia zagłady z niedopasowanymi akcesoriami. Ludzie zaczną plotkować. - Masz białe i muszą ci się podobać. - Barlex był starszym NCO Oddziału Parjai, wojsk powietrznych o reputacji zdobytej w misjach wysokiego ryzyka, zwanych przez kapitana Orda „asertywnymi wypadami". - Jak widać, nowość, jaką było wsparcie sił specjalnych, już się opatrzyła. - Barlex złożył skrzydła pakietu w pozycję zamkniętą i się skrzywił. - W każdym razie myślałem, że wasza banda to odrodzeni Mandalorianie, więc pakiety odrzutowe powinny być dla was jak wspomnienie domu. - Z ciasteczkami i kafem po powrocie? Barlex wciąż wyglądał jak śmiertelnie poważna bryła granitu. - Rozkazy są takie, aby zrzucić cały nadmiar sprzętu i inny bezużyteczny balast, to znaczy was, a potem znów zmniejszyć nasze szanse przeżycia i wyskoczyć na pogawędkę z sepami na Miriad. Fi splótł dłonie pod brodą i zrobił zbolałą, zatroskaną minę. - Chyba lepiej, abym cię trzymał z dala od sierżanta Kala, więc... - Tak, zrób to - odparł Barlex. - Dzięki nim straciłem dziesięciu braci. Żołnierze klony mogli zapewne odśpiewać Vode An, ale jak widać, dumna tradycja Mandalorian nie dotarła do wszystkich szeregów. Darman nie zamierzał tego mówić Skiracie, który był przerażony. Chciał, aby wszystkie klony Jango Fetta dostąpiły zbawienia duszy dla manda, a to dzięki świadomości jedynych nikłych korzeni, jakie posiadali. Wrogość Barleksa złamałaby mu serce. W przedziale zapadła cisza. Darman poruszył ramionami, zastanawiając się, jak Geonosjanie radzili sobie w nocy ze skrzydłami czy spali na plecach, czy może zwisali jak jastrzębionietoperze, albo jeszcze inaczej? Widział te owady jedynie w ruchu lub martwe, więc pozostawało to kolejnym pytaniem bez odpowiedzi tak jak wiele innych. Niner, zawsze

czujny na nastroje w oddziale, podszedł do każdego z nich po kolei i sprawdził prowizoryczną uprząż. Szarpnął mocno pasek, który owinął się między nogami Fi. Fi wrzasnął. Niner spojrzał na niego długo, przeciągle i milcząco, dokładnie jak Skirata. - Nie chcemy chyba, żeby coś nam spadło, co, synu? - Nie, sierżancie. Przynajmniej dopóki nie będziemy mogli tego wypróbować. Niner nie spuszczał z niego wzroku jeszcze przez chwilę. - Za dziesięć minut odprawa. - Wskazał właz ruchem głowy i sprawdził wnętrze hełmu. - Nie możemy kazać czekać generałowi Zeyowi. Barlex gapił się w milczeniu, jakby miał wielką ochotę coś im powiedzieć, ale wzruszył tylko ramionami i uwzględnił sugestię Ninera, że wszystko, co będzie się działo za chwilę, nie jest przeznaczone dla jego uszu. Darman zrobił to, co zawsze przed desantem - usiadł w kącie, aby sprawdzić kalibrację kombinezonu. Atin, sceptycznie marszcząc brwi, przyjrzał się zatrzaskom pakietu Fi. - Chyba uplótłbym lepszą uprząż niż ta - mruknął. - Nie sądzisz, że raz mógłbyś dla odmiany spróbować być wesoły i zadowolony, At’ika? - Zapytał Fi. Niner dołączył do przeglądania sprzętu. Zawsze wykonywano te czynności przed przemieszczaniem się, a nikt nigdy jeszcze nie oskarżył drużyny Omega o niechlujstwo. - Przecież to ma tylko zostać przymocowane do Fi tak długo, aż wyląduje przypomniał. Fi skinął głową. - To mogłoby być miłe. Atin ustawił zaszyfrowany holoodbiornik, który trzymał na półce w grodzi, i zamknął włazy przedziału. Darman nie mógł sobie wyobrazić żadnego klona, który by stanowił zagrożenie dla bezpieczeństwa. Zastanawiał się, czy ich nie obraził, wykluczając z odpraw SpecOp, jakby byli cywilami. Ale zdaje się, że oni traktowali to jak rutynę, nie byli zainteresowani i nie uskarżali się, ponieważ tak byli wyszkoleni od urodzenia: mieli swoją rolę, a komandosi Republiki swoją. Przynajmniej tak mu powiedzieli Kaminoanie. Nie była to jednak cała prawda. Żołnierz Corr, ostatni ocalały z całej kompanii, był teraz w siłach Brygady SO i znakomicie się bawił, szarżując po całej Galaktyce z Zero ARC. Stawał się powoli dublerem porucznika Mereela: obaj mieli to samo upodobanie do sprytnych pułapek. Lubili też pojawiać się na scenie towarzyskiej, jak to ładnie ujmował Skirata, w każdym mieście, przez które przejeżdżali. Corr świetnie sobie radzi, pomyślał Dar. Podejrzewam, że z innymi też by tak było,

gdyby dało się im szansę i szkolenie. Darman włożył hełm i wycofał się do własnego świata, odcinając wszystkie komlinki z wyjątkiem priorytetowego wymuszenia, które umożliwiało włamanie się łączności oddziału do jego obwodów. Gdyby pozwolił swojemu umysłowi dryfować, obraz na jego wyświetlaczu HUD zasnuwałby się mgłą i przeistaczał w nocny krajobraz Coruscant, a on sam mógł pogrążać się w drogocennych wspomnieniach tamtych krótkich i nielegalnych chwil z Etain. Czasem miał wrażenie, że ona stoi obok niego, a uczucie to było tak potężne, że często zerkał przez ramię, żeby to sprawdzić. Teraz już rozpoznawał to uczucie: nie była to jego wyobraźnia ani tęsknota, ale Jedi - jego Jedi - sięgająca ku niemu poprzez Moc. Ona jest generałem Tur-Mukan. Przekroczyłeś swoje kompetencje, żołnierzu. Czuł teraz jej dotyk, przelotne wrażenie, że ktoś znajduje się tuż obok. Nie umiał jej odpowiedzieć, miał jedynie nadzieję, że niezależnie od tego, jak działa Moc, pozwoli jej poznać, że on wie o jej tęsknocie. Ale dlaczego Moc przemawia tylko do nielicznych istot, skoro jest uniwersalna? Darman poczuł lekki żal. Moc była kolejnym aspektem życia, który okazał się dla niego zamknięty, ale przynajmniej dotyczyło to znacznej liczby osób. Nie przejmował się tym tak bardzo jak problemem, że nie miał czegoś, co mieli wszyscy: niewielkiego choćby wyboru. Pewnego dnia spytał Etain, co się stanie z klonami, kiedy wojna się skończy - kiedy zwyciężą, bo nie dopuszczał myśli o klęsce. Dokąd pójdą? Jak zostaną wynagrodzeni? Nie wiedziała. A fakt, że i on nie wiedział, powiększał tylko niepokój. Może Senat nie przemyślał tego wcześniej. Fi odwrócił się, żeby podnieść hełm, i z roztargnioną miną zaczął kalibrować wyświetlacz, wyraźnie nieszczęśliwy. To był Fi bez maski: nie wesołek i nie cwaniaczek, sam na sam ze swymi myślami. Hełm Darmana pozwalał mu obserwować brata, nie prowokując u niego reakcji. Fi zmienił się i stało się to w czasie operacji na Coruscant. Darman czuł, że Fi jest zajęty czymś, czego reszta z nich nie mogła dostrzec, jak halucynacja, o której nie mówisz nikomu, żeby nie pomyślał, że oszalałeś. A może boisz się, że nikt inny tego nie przyzna. Darman miał wrażenie, że wie, o co chodzi, więc nigdy nie mówił o Etain, a Atin nie wspominał o Laseemie. To nie było uczciwe w stosunku do Fi. Napęd „Core Conveyora" mruczał kojąco. Darman zapadł w lekką drzemkę; pozostawał czujny, ale jego myśli wędrowały swobodnie, poza kontrolą. Tak, Coruscant przyniosła problemy. Pozwoliła im wejrzeć w równoległy świat, gdzie ludzie prowadzili normalne życie. Darman był dość inteligentny, żeby zrozumieć, że jego życie nie jest normalne. Został wyhodowany do walki, nic więcej, ale jego wewnętrzne

przeczucia mówiły coś całkiem innego - że nie jest to ani właściwe, ani uczciwe. Z pewnością zgłosiłby się na ochotnika, wiedział o tym. Nie musieliby go zmuszać. Chodziło mu tylko o parę chwil z Etain. Nie wiedział, co jeszcze życie może mu ofiarować, ale wiedział, że jest wiele rzeczy, których nigdy nie zobaczy. Miał jedenaście standardowych lat, kończył dwunasty. Podręcznik mówił, że to oznacza dwadzieścia dwa lub dwadzieścia cztery lata. Za mało czasu, aby żyć. Sierżant Kal powiedział, że zostaliśmy ograbieni. Fierfek, mam nadzieję, że Etain nie może wyczuć, jak się złoszczę. - Chciałbym tak posiedzieć i odprężyć się jak ty, Dar - odezwał się Atin. Jak możesz być taki spokojny? Nie nauczyłeś się tego od Kala, to pewne. Jest tylko sierżant Kal, Etain i moi bracia. Ach, i Jusik. Generał Jusik jest jednym z nas. Nikogo tak naprawdę to nie obchodzi. - Mam czyste sumienie - odparł Darman. Po latach treningu w zamknięciu na Kamino stwierdził z pewnym zaskoczeniem, że wiele kultur postrzega go jako mordercę i kogoś niemoralnego. A może jestem zbyt zmęczony, żeby się martwić. Teraz leciał na Gaftikar, żeby dalej zabijać. Alfa ARC mogli zostać wysłani, aby szkolić lokalnych rebeliantów, ale to Omegę sprowadzano, aby obalić rząd. Nie pierwszy i prawdopodobnie nie ostatni. - Głowy do góry, ludkowie, jesteśmy na miejscu. - Niner uruchomił odbiornik. Z projektora wyskoczył błękitny holoobraz i oto wśród nich siedział nagle potężny, brodaty generał Jedi Arligan Zey, dowódca Sił Specjalnych. - Witajcie i miłego popołudnia, Omega - rzekł. U nich była głęboka noc. - Mam dla was trochę dobrych wieści. Fi znalazł się już z powrotem na bezpiecznym komunikatorze hełmu. Ikona audio HUD Darmana świeciła na czerwono, co oznaczało, że tylko on może go słyszeć. - Aha... To znaczy, że reszta jest zła - mruknął Fi. - To dobrze, sir - powiedział niewzruszony Niner. - Czy zlokalizowaliśmy ARC Alfa- Trzydzieści? Zey wydawał się nie słyszeć pytania. - Zero sierżant A'den's wysłał bezpieczne koordynaty strefy zrzutu, możecie wchodzić. Komunikator Fi znów zabrzmiał w uszach Darmana: - I tu się zaczyna ale... - Ale... - Ciągnął Zey - ...Żołnierza ARC Alfa-Trzydzieści należy teraz traktować jako zaginionego w akcji. Nie zgłosił się od dwóch miesięcy, co nie jest aż takie niezwykłe, jednak

lokalny ruch oporu powiedział sierżantowi A'denowi, że stracili z nim kontakt mniej więcej w tym samym czasie. A'den był jednym z Zero ARC Skiraty. Wysłano go kilka standardowych dni temu, aby ocenił sytuację, a skoro on nie mógł odnaleźć zaginionego żołnierza ARC, to znaczy, że ten naprawdę zginął, a nie zaginął. Darman zastanawiał się, co mogło się zdarzyć ARC. Nie było łatwo ich pokonać. Zero traktowali swoich braci Alfa jak zabijaków, ale byli to następcy Jango Fetta w czystej postaci, bez zmian genetycznych, z wyjątkiem szybkiego starzenia się, no i przeszkoleni osobiście przez niego: twardzi, pełni inwencji, niebezpieczni ludzie. Nawet jednak najlepsi mogą mieć pecha. Oznacza to, że szkolenie i motywacja członków ruchu oporu na Gaftikarze pozostały w rękach A'dena. Darman miał nadzieję, że nie będzie musiał kończyć po nim. Mógł myśleć jedynie o tym, jak długo tu będzie tkwił i kiedy znów zobaczy Etain. Przemycane listy i sygnały komunikatora nie wystarczały. Co oni nam mogą zrobić? I co z tego, jeśli ktoś się dowie? Darman nie wiedział, jak dalece Wielka Armia czy Rada Jedi mogą utrudnić życie jemu lub Etain. Zawsze istniała obawa, że nigdy więcej jej nie zobaczy. Nie był pewien, czy zdołałby to przeżyć. Wiedział, że ona jest dla niego jedyną namiastką prawdziwego życia. - Więc zaczynamy od nowa, generale? - Zapytał Niner. Biurko Zeya nie było widoczne na holoobrazie, ale generał siedział przy nim, a teraz obejrzał się przez ramię, jakby ktoś wszedł do pokoju. - Niezupełnie. Rebeliancka milicja jest kompetentna, ale i tak potrzebują pomocy w destabilizacji rządu Gaftikaru. Potrzebują też takich urządzeń jak DC, które im zrzucamy. - Zey zawahał się. - Nie z pełnymi specyfikacjami, naturalnie. - Widzę, że ufamy im bez zastrzeżeń, sir... - Jedna lub dwie nasze operacje zakończyły się porażką, sierżancie, muszę to przyznać. Nie ma sensu ich przezbrajać, aby mogli przy pierwszej okazji użyć zestawu przeciwko nam. To w zupełności wystarczy. - Jakieś nowe informacje na temat Gaftikaru? - Nie. Przykro mi. Sami musicie wypełnić luki. - Liczby? - A'den mówi, że jest tam około stu tysięcy przeszkolonych żołnierzy rebelianckich. Darman zamrugał, aby uruchomić bazę danych HUD, i sprawdził szacunkową liczebność ludności Gaftikaru. Pół miliarda. Stolica Eyat, ludność pięćset tysięcy. Był już przyzwyczajony do takich relacji.

- Cóż, przynajmniej Alfa-Trzydzieści nie próżnował, póki tam był, sir - zauważył Niner. - Rebelianci są doskonali w szkoleniu kaskadowym. Przeszkol dziesięciu, a każdy przyuczy kolejnych dziesięciu... I tak dalej. - Biorąc pod uwagę naszą ograniczoną liczebność, sir, czy myślał pan kiedyś, aby cały WAR potraktować w ten sposób? Wojna skończyłaby się o wiele szybciej. - Wiem, to jest pewna strategia... - Zey zawsze ostatnio miał w głosie nutę zakłopotania, a może zawstydzenia. Nikt nie musiał pytać, czy tak właśnie chciał rozegrać sprawę. Był to kolejny cel kanclerza, wyrażony rozkazem: „Opanować planetę i nie przyjmuję tłumaczeń". - Ale wy musicie jedynie odebrać władzę administracji Eyat, reszta pójdzie sama. Przygotujecie pole walki dla piechoty. Uruchomicie rebeliantów. Jednym słowem: róbcie, co możecie, chłopcy, bo ja nie mogę dać wam ani jednego człowieka więcej. Wspaniale... - Rozumiem - odparł Niner. Czasem Darman miał ochotę wtłoczyć sierżantowi tę pokorną akceptację z powrotem do gardła. - Omega się wyłącza. Nikt nie musiał przypominać Zeyowi, jak bardzo rozciągnięte są siły WAR, zwłaszcza Specjalne Operacje. Szkolili teraz zwykłych żołnierzy na komandosów; WAR miała mniej niż pięć tysięcy komandosów republikańskich. Określenie „to za mało" nie opisywało nawet w części problemu. Darman czekał, aż Niner wyłączy się z niedbałym salutem i zamknie łącze. Był to jedyny sposób, w jaki stary, dobry Niner kiedykolwiek okazał oddziałowi swoją frustrację. Może Republika lepiej by wyszła na tym, gdyby w ogóle miała same roboty. One przynajmniej nie przeżywają rozterek, co się z nimi stanie. I nie zakochują się. - Spojrzę na to od jasnej strony, przecież to moje zadanie odezwał się Fi. - Kiedy ostatni raz przenikaliśmy na terytorium wroga, nie mieliśmy w ogóle przyzwoitego wywiadu, a zawarliśmy mnóstwo ciekawych, nowych przyjaźni. Może teraz to ja będę miał szczęście. Darman zignorował tę aluzję do Etain. - Rebelianci z Gaftikaru nie są w twoim typie. To jaszczury. - Falleenowie też. - Ja mam na myśli jaszczurze jaszczury. Klocki na nogach. - Mają przecież także ludzką populację... - Optymista. Niner zmienił temat z niezwykłą jak na niego łagodnością.

- Dajcie spokój, zawsze penetrujemy teren bez pełnych danych. - Jakoś nie kazał się Fi zamknąć, jakby mu go było żal. Tak się kręci ten świat. Dobra, wkładać kubły na głowy, bo za dwadzieścia minut będziemy nad Eyat. Hangar towarowy „Core Conveyora" stanowił pustą przestrzeń ze śluzą powietrzną i rampą z jednego końca. Był to uzbrojony frachtowiec, jeden z wielu zarekwirowanych flocie kupieckiej „wycofany z obrotu" i żartobliwie nazwany TUFT∗ . Zbudowano go do przewożenia zapasów i pojazdów, ale czasem także ludzi, aby wyładować ich dyskretnie w razie potrzeby. Darman zastanawiał się, jaki ładunek przewoził statek w czasach pokoju. Podobnie jak niewielkie pojazdy blokujące, udawał neutralny cywilny statek do tajnych działań. TUFT-y mogły być wysyłane na te planety, gdzie przybycie Acclamatora mogłoby przyciągnąć uwagę niewłaściwych osób. Hangar był zastawiony ścigaczami i skrzyniami. Darman ostrożnie przeciskał się pomiędzy nimi, podążając za Atinem do drzwi hangaru, gdzie szef załadunku w żółto lamowanej zbroi pilota, ale bez hełmu, kierował skrzyniami na repulsorach zdążającymi w kierunku rampy i ustawiał je w równym szeregu. - DC - rzekł, nie podnosząc wzroku znad notatnika. - I trochę E-Webów oraz jedno duże działo. - Ile webów? - Zapytał Atin. - Pięćdziesiąt. - Tylko na tyle nas stać? - Dozbrajamy ich od ponad roku. To tylko uzupełnienie. - Szef załadunku, wyraźnie zadowolony, że ma prawidłowe konosamenty, czujnym okiem zerknął na żołnierzy. Sięgnął do poręczy, która ciągnęła się wzdłuż całej ściany, zaczepiając o nią swoją uprząż. Jeśli was to pocieszy, wyglądacie w tych czarnych zbrojach bardzo groźnie. Nawet z białymi skrzydłami. Wcale nie uważam, że jesteście bandą przereklamowanych Mando-fanów i dziwadeł... Fi skłonił mu się lekko. Niech wszystkie twoje przyszłe wyprawy z Galaktycznymi Marines kończą się desantem w odświeżaczu, ner vod. Atin nigdy jednak nie kończył sprawy na żarcie. - Masz jakiś problem, koleś? - Tylko się zastanawiam - odparł szef załadunku. ∗ TUFT - taken up from trade - wycofany z obrotu (przyp. tłum.).

- Nad czym się zastanawiasz? - Nad Mandos. Walczyliście kiedy z tymi ludźmi? Bo ja tak. Wciąż pojawiają się w siłach sepów. Zabijają nas. A wy zostaliście wychowani jako mili, grzeczni chłopcy Mando. Czy tak się właśnie czujecie? - Ujmijmy to tak - odparł Fi. - Nie uważam się za obywatela Republiki, żaden z nas nim nie jest, na wypadek gdybyś tego nie zauważył. Bo my nie istniejemy. Żadnych praw wyborczych, dokumentów tożsamości, w ogóle żadnych praw. Niner szturchnął Fi w plecy. - Jeden-Pięć, zamknij się. A ty schowaj głowę i nie kwestionuj naszej lojalności albo będę musiał ci przyłożyć. Bierzmy się do roboty. Wtedy po raz pierwszy Darman doznał wrażenia, że braterstwo pomiędzy klonami - wszystkimi klonami, niezależnie od oddziału - zanika. Druga Powietrzna widocznie miała problem z Mandalorianami. Może jedynymi, na których mogli się wyładować, byli komandosi Republiki - wychowani, przeszkoleni i edukowani głównie przez mandaloriańskich sierżantów, takich jak Skirata, Vau i Bralor. Darman uważał, że to zły omen dla misji. Tak, sierżant Kal byłby bardzo zdenerwowany, gdyby to zobaczył. „Core Conveyor" był już dość nisko, więc mogli widzieć krajobraz rozciągający się za jednym z iluminatorów. Darman po ikonie pola widzenia Ninera w HUD wywnioskował, że ten nie patrzy na strefę zrzutu, bo zajęty jest własnym notatnikiem zapisanym masą liczb. Atin za to odczytywał jakąś wiadomość, a Darman pomimo najlepszych chęci nie mógł nie zauważyć, że pochodziła ona od Laseemy, jego twi'leckiej dziewczyny, i że była... Pouczająca. Powiadają, że cicha woda brzegi rwie... Darman próbował się skoncentrować na Gaftikarze. Wydawał się przyjemnym miejscem, nawet nocą. Nie była to czerwona, zapylona pustynia jak Geonosis, ani zmarznięta głusza jak Fest. Z tej wysokości miasto Eyat było rozświetloną mozaiką terenów rekreacyjnych i ruchliwych, prostych dróg, obrzeżonych równo oddalonymi od siebie domami migoczącymi złotym światłem. Krajobraz przecinała rzeka, widoczna z góry jako czarna, błyszcząca wstęga. Wszystko to wyglądało na miejsce, gdzie ludzie żyją normalnie i spokojnie. Zupełnie nie jak nieprzyjacielskie terytorium. Darman wszedł na osobisty obwód Fi, bo chciał mu coś powiedzieć, ale natychmiast ogłuszył go huk muzyki glimmik. Właśnie tak Fi radził sobie z problemami: gruba ściana hałasu, aby odciąć się od rzeczywistości. Darman wycofał się z obwodu. Szef załadunku opuścił wizjer i położył dłoń na panelu sterowania.

- Dobra, pamiętajcie: spadacie normalnie jak w skoku na parażaglu przez kilka sekund, po czym uruchamiacie pakiety. Nie wyłączajcie ich. Otwieram za pięć, cztery... - Wolałbym wiedzieć, czy silnik zadziała, dopóki jeszcze mam pokład pod nogami - mruknął Fi. - ...Dwa ...I ...Naprzód. Drzwi ładowni rozsunęły się i wściekły podmuch powietrza sypnął pyłem w wizjer Darmana. Mapy pokazywały teraz gęsty las. Szef załadunku trzymał jedną rękę na dźwigni zwolnienia ładunku, a głowę miał odwróconą w kierunku holomapy wyświetlonej na panelu sterowania. Pokazywała ona otwartą przestrzeń kilka kilometrów przed nimi. Kiedy „Conveyor" przelatywał nad nią, okazało się, że to sucha, krótka trawa, którą doskonale było widać w filtrze noktowizyjnym Darmana. - Zestaw poszedł - oznajmił szef załadunku i zwolnił mocowania statyczne. Skrzynie zsunęły się z rampy jedna po drugiej i poleciały w kierunku ziemi na parażaglach, które wyglądały jak egzotyczne białe kwiaty rozkwitające nagle w mroku. Ostatni kontener skurczył się do rozmiarów kropki i uderzył w trawę w kłębie pyłu. Statek poderwał się lekko i rampa podniosła się, tworząc płaską platformę. - Tu wysiadacie, Omega. Uważajcie na siebie, dobrze? Darman, jak wszyscy komandosi, często wykonywał swobodne skoki. Nie mógł sobie nawet przypomnieć, ile ich było, ale i tak zawsze odczuwał lekki przypływ adrenaliny, kiedy obserwował, jak Atin powoli podchodzi do końca rampy i znika. Darman skoczył za nim, przyciskając do piersi zwisający na taśmie DC-17. Jeden, dwa, trzy, cztery kroki, potem pięć. Na „pięć" pod jego stopami nie było już nic. Spadał i wydawało mu się, że żołądek obija mu się o płuca, wyciskając z nich momentalnie oddech. Odliczył do trzech i uderzył w przycisk włączający pakiet odrzutowy. Skrzydła wyskoczyły z obudowy, silnik zaskoczył. Już nie spadał. Leciał, a delikatna wibracja silników przyprawiała go o swędzenie w skroniach. Zielono podświetlony obraz terenu Graftikaru rozpostarł się pod jego stopami, a kiedy obrócił głowę, mógł dostrzec słaby profil termiczny silników Atina. „Conveyor" znikł. Skrzynia miała większe przyspieszenie, niż sądził. - Popatrz, mamusiu - jęknął bezcielesny głos Fi na bezpiecznym kanale - nie mam rączek. - Nie masz mamusi - przypomniał mu Darman. - Może zaadoptuje mnie jakaś miła starsza pani? Jestem naprawdę słodki. Darman nie widział już teraz pozostałych, tylko ich ikony widokowe na swoim HUD.

Oddział rozdzielił się; każdy z ludzi podążał do punktu zbornego inną drogą, przypadając do ziemi jak najniżej i posuwając się zgodnie z rzeźbą terenu. Plan był taki, żeby spaść w biegu - dosłownie - kiedy tylko dotrą do lasu, który może ich osłonić. Darmanowi nie udało się wylądować tak czysto, jak zamierzał. Wykonał salto na końcu skrzydła i spadł w niskie, gęste krzaki. Niner musiał zobaczyć jego ikonę HUD. - Czy ty nigdy nie możesz wylądować na nogach, Dar? - Osik! - Darman był bardziej zakłopotany niż poobijany. Przynajmniej nie podpalił roślinności, silniki wyłączyły się przy uderzeniu. Stanął na nogi i się rozejrzał. - Nic mi nie jest. Nie był w stanie powiedzieć, gdzie są Fi i Atin, widząc ich tylko na ikonach HUD. Zauważył jednak, że poruszają się szybko, a ich transpondery zbliżają się do współrzędnych punktu zbornego błękitne kwadraty kierujące się ku żółtemu krzyżykowi nałożonemu na mapie strefy zrzutu. Zorientował się, że on sam powinien przelecieć jeszcze pięćdziesiąt metrów na silnikach, ze skrzydłami rozłożonymi niczym u owada. - Pusto - burknął Niner, jakby próbował się uwolnić od uprzęży. - Od tej chwili tylko komunikacja krótkiego zasięgu, Omega. A teraz gdzie... - Na Urun Pięć miejscowi wbiliby cię na czubek drzewa w charakterze dekoracji. Do obwodu komunikacyjnego Darmana przedostał się nagle nieznajomy głos. Po chwili dostrzegł w noktowizorze ciemny kształt - słaby kontur, który uformował się w człowieka, dopiero kiedy znalazł się tuż obok. Teraz widział, kto to jest: mężczyzna bardzo do niego podobny, tyle że - jak wszystkie Zera - był potężniejszy i cięższy. Kaminoanie robili różne rzeczy z genomem Fetta. Darman był ciekaw, ile eksperymentów musieli przeprowadzić, zanim otrzymali właściwą mieszankę. A'den, Zero ARC N-12, chwycił go za ramię i skinął ręką. Miał na sobie zwykłe ubranie robocze: żadnego hełmu, żadnego pancerza, ani nawet wyróżniającej się, podobnej do kiltu kama. Darman nie spodziewał się, że zobaczy go po cywilnemu. Przeciskał się przez poszycie, klnąc idiotyczne skrzydła, które nie chciały się schować, bo uszkodził mechanizm podczas upadku, kiedy równie niespodziewanie ujrzał drobne postacie o lustrzanych oczach, uzbrojone w rusznice DC-15. Rzeczywiście, to były jaszczurze jaszczury. Baza WAR, Teklet, Quilura, 470 dni po Geonosis, ostateczna data

wycofania ludzkich kolonistów Generał Etain Tur-Mukan nigdy w życiu nie czuła się mniej gotowa do wypełniania codziennych obowiązków. Ale musi się zmobilizować. Musi. Na zewnątrz sztabu jej armii - skromnego budynku, który niegdyś należał do trandoszańskiego handlarza niewolników, który dawno już wyjechał wraz z resztą okupacyjnych sił separatystycznych - zebrał się w posępnym milczeniu tłum farmerów. Etain zatrzymała się na chwilę przed drzwiami; zamierzała wyjść, aby przemówić im do rozsądku. „Musicie wyjechać. Taka była umowa, pamiętacie?" - Nie sądzę, aby to pani musiała się tym zajmować - odezwał się dowódca garnizonu, komandor Levet. Obrzeżony żółtym paskiem hełm trzymał pod pachą. Wysportowany, czarnowłosy, gładko ogolony dwudziestolatek był tak podobny do Darmana, że to aż bolało. - Ja z nimi porozmawiam. Był klonem tak jak Dar. Dokładnie tak jak Dar... I jak każdy inny klon w Wielkiej Armii Republiki, choć bez błysku poczucia humoru w oczach, który miał Dar. Ale oczy były takie same jak te, które przyprawiały Etain o ból samotności i tęsknotę, i stałe przypominanie, że Dar jest... Gdzie? W tej chwili nie miała pojęcia. Mogła wyczuć go w Mocy, jak zawsze, więc wiedziała, że nic mu nie jest. I to wszystko. Odnotowała w myśli, że musi później spytać Orda o jego lokalizację. Proszę pani - rzekł Levet nieco głośniej. - Czy wszystko w porządku? Powiedziałem, że ja to zrobię. Etain dokonała świadomego wysiłku, aby przestać widzieć Darmana w twarzy Leveta. - To jest odpowiedzialność stanowiska, komendancie. - Za plecami usłyszała cichy, jedwabisty szelest jak poruszenie jakiegoś zwierzęcia. - Ale dziękuję. - Musisz być ostrożna - odezwał się niski, łagodny głos. - Inaczej będziemy musieli odpowiadać przed twoim paskudnym małym sierżancikiem. Jinart otarła się o nogi Etain. Gurlańska zmiennokształtna przyjęła swoją właściwą postać smukłego, czarnego drapieżnika, ale równie łatwo mogła się przekształcić w dokładną kopię Leveta... Lub Etain. Paskudny mały sierżancik. Sierżant Kal Skirata - niski, wściekły, złośliwy - wypędził ją tutaj na kilka miesięcy. Cóż, na pewno mu podpadła. Teraz, kiedy była już w zaawansowanej ciąży, zaczęła rozumieć dlaczego. - Jestem ostrożna - odparła. - Obarczył mnie odpowiedzialnością za twoje bezpieczeństwo.

- Boisz się go, co? - Ty też, dziewczyno. Etain starannie udrapowała brunatną szatę, aby ukryć rosnącą wypukłość brzucha i narzuciła na wierzch długi, luźny płaszcz. Na Telket panowała zima, i bardzo dobrze, świetny pretekst do noszenia obszernych szat. Ale nawet bez płaszcza ciąża nie była zbyt widoczna - Etain po prostu ją czuła, bo była zmęczona i samotna. Nikt tutaj i tak nie wiedział, kim jest ojciec. A gdyby nawet... Nikogo by to nie obeszło. - Nie musisz osobiście nadzorować ewakuacji - powiedziała Jinart. - Im mniej ludzi cię ogląda, tym lepiej. Nie kuś losu. Etain udała, że nie słyszy. Drzwi rozsunęły się, wpuszczając do holu podmuch wiatru niosący śniegowy pył. Jinart skoczyła naprzód i niczym śnieżna pantera zakręciła się w tym wirze. - Szaleństwo - syknęła Gurlanka i ruszyła płynnymi skokami. - Masz dziecko i to o nie musisz się martwić. - Mój syn ma się dobrze - odparła Etain. - A ja nie jestem chora, tylko w ciąży. Była to winna swoim żołnierzom. Tak samo im, jak Darmanowi, RC-1136, którego ostatni list - prawdziwy list napisany na flimsi precyzyjnym, starannym pismem, mieszanka plotek o oddziale i tęsknoty za chwilami, które spędzili razem - zmechacił się już od ciągłego czytania i składania, bezpiecznie ukryty w jej tunice. Śnieg chrzęścił pod butami, gdy przedzierała się do ścieżki wydeptanej w zaspach. Dzień był słoneczny, rozmigotany... Wspaniały dzień na spacer, gdyby to było normalne życie, a ona była zwyczajną kobietą. Trudno mu o tym nie powiedzieć. Trudno nie wspomnieć o dziecku... O jego dziecku, kiedy pyta, jak się czuję. Ale Skirata jej zabronił. Prawie rozumiała dlaczego. Jinart posuwała się naprzód starannie wymierzonym skokami. Prawdopodobnie w ten sposób też polowała, pomyślała Etain, skacząc na drobne zwierzęta zakopane głęboko w śniegu. - Skirata będzie wściekły, jeśli poronisz. Może niekoniecznie. Był wystarczająco wściekły, kiedy się dowiedział, że jestem w ciąży. - Nie zaryzykuję zdenerwowania Kala. Wiesz, że to polityka. - Wiem, że on mówi to, co myśli. Jeśli go wkurzę, wyśle okręt i zmieni Quilurę w stertę stopionego żużla.

Tak, rzeczywiście jest do tego zdolny. Etain też w to wierzyła. Skirata wyrwałby dziurę w galaktyce, gdyby to poprawiło los żołnierzy klonów znajdujących się pod jego opieką. - Jeszcze niecałe trzy miesiące i będziecie mieć mnie z głowy. - Lokalnych czy standardowych galaktycznych? Etain wciąż czuła poranne mdłości. - A kogo to obchodzi? Czy to ważne? - Co by ci zrobili mistrzowie Jedi za prowadzanie się z żołnierzem? - Zapewne wyrzuciliby mnie z zakonu. - Boisz się takich trywialnych spraw. Pozwól im. - Jeśli mnie wyrzucą - szepnęła Etain - będę musiała zrzec się dowodzenia. A ja muszę zostać z żołnierzami. Nie mogę przesiedzieć wojny, kiedy oni walczą, Jinart. Nie rozumiesz tego? Gurlanka prychnęła, wypuszczając małe chmurki pary w lodowate powietrze. Umyślne sprowadzenie dziecka do tej galaktyki w czasie wojny, ukrywanie go, a potem przekazanie temu... Etain w milczeniu uniosła dłoń. - A więc rozmawiałaś z Kalem? Wiem, byłam szalona, samolubna i nieodpowiedzialna. Nie powinnam była wykorzystywać naiwności Dara. Śmiało. Nie powiesz mi nic nowego, czego Kal już nie powiedział, pomijając złośliwości Mando. - Jak on może wychowywać twoje dziecko? Ten najemnik? Ten morderca? - Wychował własne dzieci, wychował też Zerowych. - Nie chcę tego, wierz mi, pomyślała. - Jest dobrym ojcem. Doświadczonym ojcem. Etain za bardzo wyprzedziła Leveta, żeby mógł podsłuchać, ale odnosiła wrażenie, że i tak byłby głuchy na plotki. Teraz widziała już tłum farmerów stłoczonych przy bramach, posępnych, milczących, z pięściami wciśniętymi w kieszenie. Kiedy tylko ją ujrzeli, rozległ się mamroczący chór skarg. Wiedziała dlaczego. To my ich uzbroiliśmy, pomyślała. Ja i generał Zey... To my zmieniliśmy ich w armię ruchu oporu, wyszkoliliśmy, aby walczyli z sepami, zrobiliśmy z nich guerillę, kiedy nam się to spodobało, a teraz... A teraz już nam to się nie podoba. Wyrzućmy ich, i już. Dlatego właśnie musiała stanąć przed nimi. Wykorzystała ich, może bezwiednie, ale czy ich obejdą akademickie rozważania? - Komandorze Levet - powiedziała. - Otwórzcie ogień tylko wtedy, jeśli uznacie, że

wasi ludzie są w niebezpieczeństwie. - Mam nadzieję, że tego unikniemy, pani. - Oni mą ją DC-15, pamiętaj. Sami ich uzbroiliśmy. - Nie w pełnych specyfikacjach. Kordon żołnierzy klonów stał pomiędzy Etain a tłumem, biały i lśniący jak otaczający ich śnieg. Z oddali słyszała zgrzyt przekładni; to uzbrojone pojazdy AT-TE łomotały po obrzeżu tymczasowego obozowiska, aby nadzorować ewakuację ludzi. Żołnierze klony, każdy z nich obdarzony słodko znajomą twarzą Darmana, mieli swoje rozkazy - farmerzy musieli odejść. Zaskakująco dobrze radzili sobie z misjami humanitarnymi, przynajmniej jak na ludzi, którzy zostali stworzeni i wychowani wyłącznie do walki i nie mieli pojęcia, czym jest normalna rodzina. No cóż, pod tym względem niewiele się różnią ode mnie, doszła do wniosku. Kiedy wyszła do nich, rozstąpili się, nawet nie odwracając głów. Takie sztuczki można wykonywać w hełmach z trzystusześćdziesięciostopniowymi sensorami. Na czele tłumu rozpoznała jedną twarz. Znała je wszystkie, niestety, ale właśnie w oczy Hefrara Birhana najtrudniej było jej spojrzeć. - Jesteś z siebie dumna, dziewczyno? Birhan wlepiał w nią wzrok, wrogi i zdradzony. Dał jej schronienie, kiedy uciekała przed lokalną milicją. Była mu winna coś więcej niż wykopanie na siłę, wyrwanie go z jedynego domu, jaki znał. - Wolę sama wykonać brudną robotę, niż pozwolić, aby zrobił ją za mnie ktoś inny - odparła. - Ale wy możecie zacząć od nowa, a Gurlanie nie. - Och, ach. Nagle zasłaniasz się rządowymi cytatami, skoro już wykonaliśmy swoje zadanie i oczyścili dla ciebie planetę. Farmerzy mieli broń, jak zawsze. W większości były to stare strzelby do rozprawiania się z gdanami, które atakowały stada roślinożernych merlie, ale mieli też kilka republikańskich DeCe. Nosili je niedbale, niektórzy jedynie podtrzymywali ręką, inni wspierali na ramieniu lub przewiesili przez plecy, ale Etain czuła napięcie narastające pomiędzy nimi a szeregiem żołnierzy. Zastanawiała się, czy jej nienarodzone dziecko może wyczuwać w Mocy te uczucia. Miała nadzieję, że nie. Miało już dość wojny, która na nie czekała. - Wolę, abyście usłyszeli to ode mnie, zamiast od kogoś obcego. Nieprawda. Była tu po to, aby ukryć ciążę. Nie mogła pozbyć się myśli, że to paskudne zadanie jest karą za oszukanie Darmana.

- Musicie odejść, wiecie o tym. Dostaliście pomoc finansową, aby zacząć od nowa. Na Kebolarze czekają na was gotowe farmy. To lepsze miejsce niż Quilura. - Ale to nie jest dom - rzekł mężczyzna stojący tuż za Birhanem. - I nigdzie nie jedziemy. - Wszyscy wyjechali wiele tygodni temu. - Z wyjątkiem dwóch tysięcy, które nie wyjechały, czyli nas, dziewczyno. - Birhan skrzyżował ramiona: warkot AT-TE zamarł i wszystkie odgłosy dziczy niosły się w nieruchomym, zimnym powietrzu. Quilura była tak niezwykle spokojna w porównaniu z innymi miejscami, w których bywał. - I nie możesz nas ruszyć, skoro nie chcemy iść sami. Etain potrzebowała chwili, aby pojąć, że Birhan myślał raczej o przemocy niż o perswazji poprzez Moc. Wyczuła niektórych żołnierzach falę niepokoju. Ona i Levet mieli uprawnienie - ba, nawet rozkaz - aby w razie potrzeby użyć siły. Jinart prześliznęła się naprzód pomiędzy żołnierzami i przysiadła na zadzie. Kilku farmerów przyglądało jej się, jakby była jakimś egzotycznym zwierzątkiem domowym lub łownym. Cóż, pewnie nigdy nie widzieli Gurlanina, a przynajmniej nie wiedzieli, że go widzieli. Było ich tak niewielu. I mogli przyjąć każdą postać, jaka im się podobała. - Republika usunie was, farmerzy, ponieważ nas się boją - powiedziała Jinart. - W tej wojnie przestaliście się liczyć. Używamy potęgi, którą mamy. Więc odejdźcie, póki możecie. Birhan zamrugał, patrząc przez chwilę na Gurlankę. Jedynymi czworonożnymi gatunkami, jakie znali farmerzy, były ich zwierzęta i żadne z nich nie umiało mówić. - To duża planeta - dodała Jinart. - Jest mnóstwo miejsca dla wszystkich. - Dla was nie wystarczy. Zniszczyliście nasze zwierzęta. Głodujemy. Niszczycie nas, niszcząc nasz łańcuch pokarmowy, teraz nasza kolej... - Koniec z zabijaniem - warknęła Etain. Jinart wysunęła się poza linię żołnierzy i stanęła z przodu, po jej lewej stronie. Czuła jej gotowość do interwencji. Gurlanie nie mieli broni, ale natura uczyniła z nich skutecznych zabójców. Wszyscy widzieli dowody tej skuteczności. - To trudne czasy, Birhanie, i nikt nie liczy na szczęśliwe zakończenie. Będziecie znacznie bezpieczniejsi tam, gdzie się udajecie. Czy mnie rozumiesz? Utkwił w niej wzrok. Był szczupły, zmęczony, oczy miał łzawiące, powieki czerwone od starości i kąsającego zimna. Mógł być w wieku Kala Skiraty, ale tutejsze warunki uprawiania rolnictwa były bardzo ciężkie. Taka egzystencja zbierała swoje żniwo. - Nie strzelisz do nas - powiedział. - Jesteś Jedi. Jesteś pełna spokoju, litości i tych innych bzdur.

- Spróbuj pomyśleć o mnie jako o oficerze armii - zaproponowała. - Możesz uzyskać całkiem odmienny obraz. Ostatnia szansa. Miała niewiele możliwości przekonywania, a to była ostatnia z nich. Bramy kompleksu otwarły się z metalicznym chrzęstem i Levet poprowadził żołnierzy w stronę tłumu. Było zimno; i tak prędzej czy później zmęczą się i pójdą do domu. Przez chwilę wrażenie nienawiści i urazy było w Mocy tak silne, że Etain zaczęła się obawiać buntu Quiluran, ale na razie wydawało się, że to tylko pojedynek na groźne spojrzenia - nie do wygrania z żołnierzami, których oczu nie było widać. Istniał jeszcze drobny problem z przebiciem plastoidowej zbroi. Głos Leveta zagrzmiał przez wzmacniacz wmontowany w hełm. Etain mogłaby przysiąc, że najbliższe gałęzie zadrżały. - Wracajcie na swoje farmy i szykujcie się do wyjazdu. Wszyscy. Macie zgłosić się na pasie startowym za siedemdziesiąt dwie godziny. Nie utrudniajcie nam tego jeszcze bardziej. - Wam czy sobie? - Krzyknął ktoś z tłumu. - Czy ty byś zostawił wszystko, co masz, żeby zaczynać od nowa? - Chętnie zamieniłbym się z tobą na miejsca - rzekł Levet. Ale ja nie mam takiej możliwości. Etain nagle poczuła, że interesuje ją ten komandor klonów. To, co powiedział, było dość dziwne, ale wiedziała, że szczere i to ją niepokoiło. Przyzwyczajona była do postrzegania Darmana i innych żołnierzy jako kolegów o takich potrzebach i aspiracjach, których nikt inny się po nich nie spodziewał, ale nigdy nie słyszała, aby zwykły żołnierz wyrażał otwarcie tęsknotę za czymś innym niż WAR. Było to niespotykane... Woleliby być gdzieś indziej, wszystko jedno gdzie. Wszyscy: Dar, Etain, każdy z nich. Poczuła lekkie zażenowanie Leveta własną otwartością. Nikt tu jednak nie poznał - ani z gestów, ani z ruchu głowy - że nie myśli tego dosłownie. Nie potrafię już patrzeć na wszystko z perspektywy całej galaktyki, doszła do wniosku. Myślę tylko o tych niewolnikach i to cała troska, na jaką mnie w tej chwili stać. Chcę, żeby żyli. Wybacz, Birhan... Marny ze mnie Jedi, prawda? Etain zawarła sama z sobą tę umowę już dawno. Nie było to zgodne z nauką Jedi, ale też żaden Jedi nigdy nie musiał stawać na czele konwencjonalnej armii, codziennie podejmując brutalnie pragmatyczne decyzje bojowe. Żaden Jedi nie powinien być na to skazany, przynajmniej jej zdaniem, tymczasem ona siedziała w tym po uszy i chciała jedynie sprawić, aby otaczający ją żołnierze odczuli różnicę. - Dam wam trzy dodatkowe dni na dotarcie do miejsca lądowania wraz z rodzinami,

Birhanie. - Chciałaby wyglądać nieco bardziej władczo, ale była niska, szczupła, a w dodatku ciężarna. Postawa z rękami na biodrach wyglądałaby śmiesznie. Położyła więc niedbale dłoń na rękojeści miecza świetlnego i przywołała Moc, aby wywrzeć dodatkowy nacisk na umysły otaczające Birhana. Mówię poważnie, nie cofnę się, pomyślała. - Jeśli nie posłuchacie, rozkażę moim żołnierzom użyć wszelkich koniecznych środków przymusu. Stała przez chwilę, czekając, aż tłum się rozejdzie. Będą się kłócić, skarżyć, czekać do ostatniej chwili, ale ustąpią. Wiedzą, że choć jest ich dwa tysiące, nie są w stanie opierać się kilkudziesięciu doskonale uzbrojonym, doskonale wyszkolonym żołnierzom, a co dopiero całej kompanii. Tyle pozostało z garnizonu. Chcieli jak najszybciej skończyć zadanie i wrócić do batalionu, do 35. Pieszego. Była to jedna z cech żołnierzy, które Etain uważała za wzruszające - nie chcieli robić tego, co określali mianem „miękkiego" zadania, gdy ich bracia walczyli na froncie. Znała to uczucie aż za dobrze. Birhan i pozostali farmerzy zatrzymali się na chwilę o kilka metrów od szeregu żołnierzy, po czym odwrócili się i w milczeniu, urażeni, wycofali się w kierunku Imbraani. Jinart obserwowała ich, nieruchoma jak posągi z czarnego marmuru, ozdabiające budynek Shir Bank na Coruscant. Levet przekrzywił głowę. - Nie wiem, czy się rozejdą spokojnie, proszę pani. Może się zrobić nieprzyjemnie. - Łatwiej zaatakować roboty bojowe niż cywilów. Jeśli tak się stanie, rozbroimy ich i wyrzucimy ręcznie. - Rozbrajanie może być trudne. Jasne, łatwiej i szybciej byłoby zabić wszystkich. Etain nie pochwalała amoralnego pragmatyzmu, który ostatnio ogarniał ją coraz częściej. W pewnej chwili, ogniskując wzrok na nieskalanym kobiercu śniegu przed sobą, dojrzała w polu widzenia czarne kropki, które wzięła za złudzenie optyczne, coś jak unoszące się w cieczy komórki. Kropki jednak rosły. Biała płachta rozdarła się i nagle wyrzuciła z siebie ruchome kształty, które zmieniły się wreszcie w kilkanaście lśniących, czarnych istot podobnych do Jinart. Byli to Gurlanie, którzy w ten sposób udowodnili, że mogą być wszędzie i nie dać się wyśledzić. Etain zadrżała. Pobiegli za farmerami, nieświadomymi ich istnienia, dopóki któryś nie obrócił się i nie krzyknął z zaskoczenia. Wtedy już wszyscy się obejrzeli, wstrząśnięci, że ktoś mógł podkraść się do nich. Gurlanie natychmiast jakby roztopili się w śniegu, rozpłaszczając się w lśniące, czarne kałuże, które wyglądały przez chwilę jak dziury, zanim idealnie stopiły się z białym krajobrazem. Zniknęli z pola widzenia. Kilku farmerów chwyciło