conan70

  • Dokumenty315
  • Odsłony12 117
  • Obserwuję4
  • Rozmiar dokumentów332.1 MB
  • Ilość pobrań9 236

Williams Sean, Dix Shane - Spotkanie po latach

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

conan70
EBooki
Gwiezdne wojny

Williams Sean, Dix Shane - Spotkanie po latach.pdf

conan70 EBooki Gwiezdne wojny 126. Williams Sean, Dix Shane - Spotkanie po latach
Użytkownik conan70 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 143 stron)

Sean Williams, Shane Dix1 Spotkanie Po Latach 2 HERETYK MOCY III SPOTKANIE PO LATACH SEAN WILLIAMS, SHANE DIX Przekład ANDRZEJ SYRZYCKI

Sean Williams, Shane Dix3 Tytuł oryginału FORCE HERETIC III: REUNION Redaktor serii ZBIGNIEW FONIOK Redakcja stylistyczna MAGDALENA STACHOWICZ Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta BARBARA CYWIŃSKA JOLANTA KUCHARSKA Ilustracja na okładce JON FOSTER Skład WYDAWNICTWO AMBER Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu http://www.amber.sm.pl http://www.wydawnictwoamber.pl Copyright © 2003 by Lucasfilm, Ltd. & TM. Ali rights reserved. Used under authorization. Published originally under the title Force Heretic III: Reunion by Ballantine Books Spotkanie Po Latach 4 Dla Sama i Katelin

Sean Williams, Shane Dix5 Miej się na baczności, Mistrzu Jedi, Ŝebyś przez nieostroŜność i nieuwagę nie nasłał potwora na galaktykę... Bodo Baas, Mistrz Jedi Spotkanie Po Latach 6 P R O L O G śadna się nie poruszała, Ŝadna się nie odzywała. Obie patrzyły na siebie bez mrugnięcia. Tahiri wyczuwała, Ŝe otacza ją nieznana kraina. Sądząc po sile przyciągania, była ogromna, ale nie na tyle duŜa, Ŝeby dla obu znalazło się dość miejsca. Młoda Jedi chciałaby odwrócić głowę i omieść spojrzeniem okolicę, Ŝeby zrozumieć tę dziwaczną i niepokojącą sprzeczność, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Nie powinna odwracać głowy nawet na sekundę, bo w ciągu tej sekundy mogła utracić chwiejną równowagę energii. Istniało prawdopodobieństwo, Ŝe gdyby choćby tylko mrugnęła, rozpłynęłaby się w mrocznej nicości. Mogłaby nigdy nie wrócić... a nie zamierzała do tego dopuścić. Ten świat naleŜał do niej i zamierzała tak trwać, dopóki się nie upewni, Ŝe na zawsze zostanie jej własnością. To była tylko kwestia czasu. Musiała jedynie uzbroić się w cierpliwość; musiała być silna. JuŜ wkrótce, powiedziała sobie. JuŜ niedługo wszystko się skończy. Jeszcze chwila... Ale ta chwila wydawała się równie długa, jak głęboka otaczała ją ciemność. Ciągnęła się w przeszłość aŜ do eksplozji, która dała początek wszechświatowi, i w przyszłość do czasu, kiedy wieczność pozbawi ciepła wszystkie gwiazdy. Nie Ŝeby miało to jakiekolwiek znaczenie. Tahiri zamierzała wytrzymać tysiąc takich chwil, aby uzyskać pewność, Ŝe otaczający ją świat nie dostanie się we władanie Riiny. Tak. Właśnie o to chodziło. Riina. Tak brzmiało imię tej drugiej dziewczyny. To ona chciała unicestwić Tahiri, chciała pozbawić ją tego świata. Młoda Jedi wyczuwała zamiary obcej dziewczyny równie wyraźnie jak swoje. Nie poddam się, pomyślała stanowczo. Nazywam się Tahiri Yeila i jestem rycerzem Jedi! A ja nazywam się Riina i naleŜę do domeny Kwaad, odparła obca dziewczyna. Ja takŜe nie zamierzam się poddawać. Po tych słowach zwierciadlane odbicie Tahiri w końcu się poruszyło... jej ręka powędrowała do boku i odpięła od pasa rękojeść świetlnego miecza. Świetlny miecz, nie amphistaff, pomyślała Tahiri. Riina nie tylko chciała przywłaszczyć sobie wszystko, co naleŜało do Tahiri, ale zamierzała takŜe walczyć tym, co stanowiło jej własność. Rzucany przez energetyczną klingę blask ujawnił niektóre szczegóły otaczającego ją krajobrazu. Po jednej stronie ciągnął się spieczony skalisty grunt, a po drugiej ziała ciemność straszliwej przepaści... pustka, która przyciągała Tahiri coraz bliŜej na skraj

Sean Williams, Shane Dix7 urwiska. Sądząc po przeraŜonym spojrzeniu Riiny, ją takŜe wabiła ta sama pustka. Jeden nieostroŜny ruch i któraś mogła wpaść w objęcia wiekuistej nicości, pozostawiając rywalce pogrąŜony w ciemności świat, na którym obu tak bardzo zaleŜało. Na myśl o tym Tahiri poczuła, Ŝe ogarnia ją jeszcze większe zdecydowanie. Stanowczym ruchem przycisnęła guzik na obudowie świetlnego miecza. Energetyczna klinga wysunęła się z charakterystycznym skwierczeniem i pomrukiem; echo tego dźwięku poniosło się po całej okolicy. Rywalki zaczęły powoli zbliŜać się do siebie. W końcu dwie smugi światła energetycznych ostrzy zetknęły się i zlały w jedną. Tahiri i Riina stanęły twarzą w twarz naprzeciwko siebie. W tej samej chwili kaŜda uniosła klingę miecza i opuściła ją na głowę przeciwniczki. Ostrza zetknęły się w powietrzu ze złowieszczym sykiem, a w ciemności trysnęły fontanny iskier... Spotkanie Po Latach 8 I P R Z E N I K N I Ę C I E

Sean Williams, Shane Dix9 Han Solo zwalczył chęć otarcia z czoła kropli potu. Wiedział, Ŝe taki gest zostałby poczytany za oznakę słabości i mógłby zdradzić pozostałym, co trzyma. - I co ty na to, Solo? Han postanowił grać na zwłoką, drugi raz w ciągu zaledwie dwóch minut. - Chcę to dobrze zrozumieć - powiedział. - Nie wystarczyło wam, chłopcy, Ŝe mieliście dość posługiwania się liczbami całkowitymi i Ŝe nie byliście zadowoleni nawet z liczb rzeczywistych. Musieliście zacząć się bawić takŜe liczbami urojonymi i transrealnymi. Ruuriański łowca nagród, który znajdował się w stadium larwalnym, wyszczerzył zęby w pogardliwym uśmiechu. - Czy to ci w czymś przeszkadza? - zapytał. - Dlaczego miałoby przeszkadzać? - odpowiedział pytaniem Solo. - Więc zdecyduj się wreszcie! Han uniósł kącik ust w pełnym wyŜszości uśmieszku. Jego przeciwnicy zaczynali tracić cierpliwość, a to mogło się obrócić na jego korzyść. - Więc chcesz powiedzieć, Ŝe moŜemy wykorzystywać dowolne operacje arytmetyczne, jakie zechcemy? - powiedział. - MoŜemy dzielić, odejmować, mnoŜyć... - Wiem, o co ci chodzi - warknął rozgniewany Givin, niecierpliwie klekocząc szkieletową szczęką o górną „wargę". ZwaŜywszy na szczególne upodobanie istot tej rasy do matematyki, Han mógłby iść o zakład, Ŝe to właśnie Givin zarządził zmianę reguł gry. - Nie zdołasz nam zamydlić oczu, Solo. - A moŜe wielki Han Solo po prostu stracił ikrę - odezwał się czwarty gracz, Talien. Istota rasy Yarkora z wieloma złotymi kółkami zwisającymi z kaŜdego ogromnego nozdrza prychnęła pogardliwie. Han spuścił głowę i spojrzał na karty-płytki w dłoni. - A moŜe po prostu moja matematyka trochę zardzewiała - powiedział. Decydując się wygrać najdziwniejszą partię sabaka, w jakiej kiedykolwiek uczestniczył, połoŜył karty na blacie stołu. Liczące w sumie pierwiastek sześcienny z dwudziestu trzech punktów karty-płytki, które dostał w ostatnim rozdaniu, skierowały Spotkanie Po Latach 10 ku sufitowi swoje klepki, manierki i monety. Decyzja, Ŝeby odrzucić Idiotę i zdać się na los szczęścia, okazała się ze wszech miar słuszna. - Policzcie i płaczcie - powiedział, rozpierając się wygodnie na krześle. - Albo zajmijcie się czymś, czym zazwyczaj zajmują się goście w tych stronach. - Sześcienny sabak? - Ruurianin uniósł głowę i obrzucił Hana gniewnym spojrzeniem. Z jego czerwonych oczu strzeliły groźne błyski, wyraźnie widoczne mimo półmroku panującego w zadymionej sali. - To niemoŜliwe! - Wcale nie - warknął Givin. - Po prostu wyjątkowo mało prawdopodobne. - Solo, jeŜeli nas oszukujesz, przysięgam... - zaczął Yarkora. - Hej! - wykrzyknął Han, wstając i celując wskazującym palcem w ogromny nochal Taliena. - Kiedy tu wchodziłem, poddaliście mnie skanowaniu, więc zorientowalibyście się, gdybym miał ukryty skifter. Ogarnięty frustracją Givin zgrzytnął kościstymi płytkami wargowymi. - Skifter czy nie skifter, Solo, nadal twierdzę, Ŝe bezpieczniej jest wierzyć w ludzką naturę niŜ w legendarne szczęście, które rzekomo nigdy cię nie opuszcza - powiedział. - Daj spokój, Ren - obruszył się Solo. - Chcesz powiedzieć, Ŝe oszukiwałem w grze, o której istnieniu nie miałem pojęcia, aŜ do chwili gdy kilka dni temu tu nie wylądowałem? - Parsknął pogardliwie. - Oceniasz mnie na więcej kredytów, niŜ na to zasługuję. - To będą wszystkie kredyty, jakie dostaniesz - mruknął Ruurianin. Wyciągnął jedną z wielu kończyn, Ŝeby zgarnąć ze stołu Ŝetony kredytowe. Han chwycił dwie górne części ciała istoty w okolicy stawu biodrowego i obrócił je w przeciwne strony... nie na tyle silnie, Ŝeby coś złamać, ale dość stanowczo, aby Ruurianin jeszcze raz przemyślał swoją decyzję. - Tylko dotknij mojej wygranej - zaproponował - a przekonasz się, ile ikry straciłem. Kiedy dwaj pozostali gracze wstali od stołu, rozległ się głośny szurgot krzeseł przesuwanych po kamiennej posadzce. W sali dały się słyszeć okrzyki w kilkunastu językach. Właściciel Kolczastego Palucha nie tolerował uzbrojonych klientów, ale to jeszcze nie oznaczało, Ŝe walka nie mogła się zakończyć czyjąś śmiercią... a bywalcy onadaksańskiego baru uwaŜali, Ŝe im bardziej gwałtowna sprzeczka, tym lepsza zabawa. - Ty napuszony zbieraczu gnoju! - stęknął Ruurianin. Pragnąc się uwolnić z uścisku napastnika, zaczął wyginać w róŜne strony segmenty długiego ciała. Han starał się mu to uniemoŜliwić, chociaŜ musiał trzymać Ruurianina na odległość wyciągniętej ręki. Z kaŜdego segmentu ciała obcej istoty wyrastało kilka kończyn, które wyciągały się ku niemu we wrogich zamiarach. - Niby kto jest napuszony? - mruknął Solo, jeszcze mocniej zaciskając palce. Ruurianin był lekki, ale potrafił wyginać ciało w miejscach, o których Han mógł tylko marzyć, co utrudniało mu zadanie. W pewnej chwili istota wsunęła tylną część ciała pod stół. Han stracił równowagę i upadł. Natychmiast w delikatne miejsca jego nóg i klatki piersiowej wbiło się kilkanaście zakończonych ostrymi palcami kończyn. Do

Sean Williams, Shane Dix11 jego nosa zaczęły się zbliŜać ostre jak brzytwy, chociaŜ małe Ŝuchwy. Przyglądający się walce bywalcy baru wznosili okrzyki, Ŝeby zachęcić przeciwników do dalszej walki. Han z niepokojem uznał, Ŝe być moŜe rozpoczął coś, czego nie zdoła doprowadzić do pomyślnego końca. Nagle dwie szorstkie dłonie, kaŜda zakończona trzema palcami, chwyciły jego i Ruurianina, uniosły i rozdzieliły w powietrzu. - Dość tego! Han rozpoznał gardłowy głos Whiphida i od razu przestał się wyrywać z uścisku. Był zbyt mądry, Ŝeby walczyć z istotą tej rasy. Pazury i kły Whiphidów były równie wredne jak ich temperament. - To oszust! - zaskomlał Ruurianin, usiłując dosięgnąć Hana dolnymi Ŝuchwami. Whiphid potrząsnął nim tak energicznie, Ŝe Han mógłby przysiąc, iŜ usłyszał grzechot jego egzoszkieletu. - Ten bar to przyzwoity lokal - stwierdził spokojnie wykidajło. - Właśnie to starałem się im wytłumaczyć - odezwał się Solo, uśmiechając się do Whiphida niczym wcielenie uraŜonej niewinności. - Pokonałem ich, grając czysto i uczciwie. Whiphid rzucił obu bezceremonialnie na posadzką i oskarŜycielskim gestem wyciągnął jeden szpon w stronę Hana. - Szef chce z tobą pogadać - burknął. Radość, jaką Han powinien odczuwać ze zwycięstwa, ostudziło natychmiast ukłucie niepewności. - Ale najpierw zabiorę wygraną - powiedział i zerwał się na równe nogi. Zdecydowanie ruszył do stołu. - Masz na to pięć standardowych sekund - oznajmił groźnie wykidajło. Han potrzebował tylko dwóch. Skoczył do stołu, wyciągnął koszulę ze spodni i zgarnął stosy leŜących na stole Ŝetonów kredytowych. Ruurianin obrzucił go mściwym spojrzeniem i warknął cicho coś, co mogli usłyszeć tylko stojący najbliŜej niego bywalcy baru. - Wiesz, Talien, goście tacy jak ty psują opinię graczom w sabaka. - Rozmieszczając wygraną po kieszeniach, Solo nie mógł się oprzeć pokusie napawania się zwycięstwem. - Za moich czasów... - Oszczędź nam triumfalnej przemowy, Solo. - Talien nie starał się mu przeszkodzić w zgarnianiu wygranej, ale z jego oczu cały czas strzelały mściwe błyski. - Zachowaj je dla dzieciaków. MoŜe na nich wywrze wraŜenie przebrzmiała sława Hana Solo. - Ach, ty... - Han poczuł niewytłumaczalny gniew, ale zanim zdąŜył zareagować, wykidajło chwycił go za kołnierz kurtki i pociągnął do tyłu. - Dość tego, powiedziałem! Uniósł Hana w powietrze tak łatwo, jakby miał do czynienia z małym dzieckiem. Przebierając bezradnie rękami i nogami, Solo mógł tylko zdusić gniew w sobie i zignorować szydercze uwagi bywalców baru. Nie okazując klientowi ani krzty szacunku, Whiphid bezceremonialnie wyniósł go z zadymionego pomieszczenia. Spotkanie Po Latach 12 - Wy, istoty ludzkie, zawsze sprawiacie najwięcej kłopotów - mruknął, ale bez szczególnej urazy. Przeszedł na zaplecze Kolczastego Palucha i postawił Hana na posadzce. - Gdybym dostawał tylko kredyt za kaŜdym razem, ilekroć wyrzucam człowieka z baru, juŜ wiele lat temu zebrałbym dość, Ŝeby wrócić na Toolę. - Chcesz powiedzieć, Ŝe widujesz tu wielu obcych? - podchwycił Solo, wygładzając fałdy kurtki. Whiphid obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem. - Dlaczego pytasz? - burknął. - Szukasz kogoś? - Nie, po prostu jestem ciekaw - odparł Han i umilkł. Nie chciał zwracać na siebie większej uwagi niŜ do tej pory. Obca istota zaprowadziła go po schodach na piętro i wskazała drzwi do pustego pokoju, w którym stały tylko miękka zielona kanapa i dystrybutor czystej wody. Han doszedł do wniosku, Ŝe znalazł się w poczekalni przylegającej do gabinetu właściciela Kolczastego Palucha. Usiadł na kanapie, ale podskoczył ze zdumienia, kiedy z ukrytych głośników rozległ się nieznajomy głos. - Han Solo, hm? - Zniekształcenia głosu i akcentu nie pozwoliły odgadnąć płci ani rasy mówiącej osoby, ale rozmówca Hana sprawiał wraŜenie rozbawionego. - Znalazłeś się bardzo daleko od domu. - No cóŜ, znasz mnie - zaryzykował Solo. - Nigdy nie potrafiłem usiedzieć długo w jednym miejscu. Z ukrytych głośników wydobył się dziwny dźwięk, który mógł być śmiechem. - I nie przestałeś oddawać się hazardowi - stwierdziła ta sama istota bardziej rzeczowym tonem. - Miło widzieć, Ŝe pod tym względem nic się u ciebie nie zmieniło. Han zmarszczył brwi i zaczął się zastanawiać, skąd rozmówca moŜe tyle o nim wiedzieć. Rozpaczliwie usiłował przypomnieć sobie kogoś, kogo poznał w przeszłości, a kto mógłby zostać właścicielem baru na Onadaksie, jednej z najbardziej obskurnych planet Gromady Minos. Nie miał pojęcia, czy on - albo ona - nie Ŝywi do niego zadawnionej urazy. - Staram się szukać mocnych wraŜeń, gdzie mogę - oznajmił wymijająco, kolejny raz próbując grać na zwłoką. - Chciałbym ci zadać kilka pytań, jeśli wolno - odezwała się nieznajoma osoba. Han wzruszył ramionami. Zrezygnował z dalszych prób odgadnięcia toŜsamości rozmówcy, ale postanowił udawać obojętność. - Wal - powiedział. - Kto cię tu przysłał? - Nikt mnie nie przysyłał - skłamał Solo. - To dlaczego się tu znalazłeś? - Po prostu przelatywałem w pobliŜu. Czy w tych stronach to wykroczenie? - Dokąd lecisz? - Nelfrus w Sektorze Elrooda. - Wygląda na to, Ŝe obrałeś okręŜną drogę. - W dzisiejszych czasach nigdy dość ostroŜności - odparł Han. - Vongowie...

Sean Williams, Shane Dix13 - Są wszędzie - dokończył niewidoczny nieznajomy. - Tak, wiem, ale tu ich nie ma. - Właśnie dlatego pomyślałem, Ŝe polecę dłuŜszym szlakiem. Zapadła krótka cisza. - Sam tu jesteś? - zapytał w końcu rozmówca. - A co to za róŜnica? - obruszył się Solo. - MoŜe Ŝadna - przyznał nieznajomy. - „Sokół Millenium" spoczywa na Onadaksie od dwóch standardowych dni, czyli o dzień dłuŜej niŜ fregata Galaktycznego Sojuszu, która wylądowała tu wczoraj. Mam przypuszczać, Ŝe nie istnieje Ŝaden związek między przylotem tego okrętu a lądowaniem twojego frachtowca? - MoŜesz przypuszczać, co chcesz - odparł Han. - Ale ta fregata nie ma ze mną nic wspólnego. Mówiłeś, Ŝe jak się nazywa? - Nie mówiłem, ale nazywa się „Duma Selonii". Han udał, Ŝe się zastanawia, jakby starał się przypomnieć sobie, gdzie juŜ słyszał tę nazwę. - Brzmi znajomo - odezwał się w końcu. - Naprawdę uwaŜasz, Ŝe przyleciał nią ktoś, kto moŜe mnie szukać? - A moŜe na odwrót - odparł niewidoczny właściciel baru. - Przyleciałem tu, Ŝeby podziwiać piękno miejscowego krajobrazu - skłamał bezczelnie Solo. WłoŜył rękę do kieszeni i brzęknął Ŝetonami kredytowymi. - A takŜe skorzystać z kaŜdej nadarzającej się okazji. Jego tajemniczy rozmówca się roześmiał. Onadax był zaniedbaną i niegościnną planetą o zbyt małej gęstości, Ŝeby pod powierzchnią mogły się kryć rudy cennych metali, i kiepsko usytuowaną nawet w stosunku do pozostałych planet sektora. Był takŜe zbyt mały i zbyt stary, Ŝeby szczycić się jakimkolwiek krajobrazem. Miał tylko dwie zalety: słabe władze i niefrasobliwe podejście ich przedstawicieli do wszelkich dokumentów. MoŜliwe, Ŝe władze nie zwracały uwagi na to, kto ląduje, ale to jeszcze nie oznaczało, Ŝe tubylcy są głupcami. - Niech ci będzie - odezwał się w końcu Han, omiatając spojrzeniem gładkie ściany i sufit poczekalni. Ubolewał, Ŝe nie widzi na nich niczego, na czym mógłby skupić uwagę. - Przestańmy udawać. Masz rację. Rzeczywiście kogoś tu szukam. MoŜe mógłbyś mi w tym pomóc? - Dlaczego miałbym ci pomagać? - zainteresował się właściciel baru. - Bo cię o to uprzejmie proszą - odciął się Solo. - Czy ląduje tu ostatnio wielu Rynów? - Nie więcej niŜ zazwyczaj - odparła tajemnicza istota. - Chyba wiesz, Ŝe wystarczy podnieść byle jaki głaz w galaktyce, aby natknąć się na koczującą pod nim rodzinę Rynów. JeŜeli naprawdę ich szukasz, powinieneś staranniej dobierać sobie przyjaciół. - Nie interesuje mnie pierwszy lepszy Ryn - Ŝachnął się oburzony Solo, nie pierwszy raz zastanawiając się, jak najlepiej opisać poszukiwaną istotę. - Szukam tego, Spotkanie Po Latach 14 który miał się tu ze mną spotkać. Nie pojawił się, więc nic dziwnego, Ŝe o niego rozpytuję. - W barze? - zapytał rozmówca. - Na Onadaksie nie ma wielu innych miejsc, w których mógłbym go szukać - odparł z urazą Han. Niewidoczny właściciel Kolczastego Palucha zachichotał. - Szukasz go w niewłaściwym miejscu, Solo - powiedział. - Wygląda na to, Ŝe chcesz mnie spławić, kolego - stwierdził Han. - Przysięgam, Ŝe nie mam niczego do ukrycia. - W twoich ustach takie słowa nabierają zupełnie innego znaczenia. - Jestem gotów nawet zapłacić, jeŜeli naprawdę ci na tym zaleŜy - zaproponował Solo. - Jeśli rzeczywiście uwaŜasz, Ŝe mi na tym zaleŜy, z całą pewnością pojawiłeś się w niewłaściwym miejscu... i o niewłaściwej porze. Stojący w drzwiach Whiphid niespokojnie przestąpił z nogi na nogę. - Bardzo moŜliwe - przyznał Han. - Posłuchaj, szperam w pamięci, aby przypomnieć sobie, gdzie i kiedy się spotkaliśmy. Czy mógłbyś podsunąć mi jakieś imię, Ŝeby mi w tym pomóc? Nie usłyszał odpowiedzi. - Co masz do stracenia? - nalegał Han. - Wszystko wskazuje, Ŝe dobrze mnie znasz... - Urwał, kiedy zakończona szponami dłoń Whiphida wylądowała na jego karku i pociągnęła na korytarz. - Przynajmniej daj mi jakąś wskazówkę! Wyglądało na to, Ŝe audiencja dobiegła końca i wszelkie protesty Hana zostaną zignorowane. Wykidajło wywlókł go z poczekalni i zaciągnął z powrotem do baru. - Czy on zawsze jest taki przyjazny? - zapytał Han, zwracając się do Whiphida. - A moŜe to ona? - dodał, nie słysząc odpowiedzi na poprzednie pytanie. Wykidajło chwycił go za kołnierz kurtki i jeszcze raz uniósł w powietrze. Zaczął się przeciskać się przez tłum gości. Za jego plecami rozległy się wybuchy śmiechu i dopingujące okrzyki, ale kiedy Han wbił głowę w cuchnący brzuch jednego z bywalców baru i wytrącił z jego rąk kufel piwa, usłyszał kilka gniewnych przekleństw. Posypały się takŜe groźby, ale obca istota je zignorowała. - Miałem nadzieję, Ŝe odprowadzisz mnie na poprzednie miejsce - odezwał się Solo, wskazując stół do gry w sabaka. Whiphid zignorował takŜe jego słowa i postawił go - niezbyt delikatnie - przed drzwiami wyjściowymi. Niewątpliwie nakazywał mu w ten sposób, Ŝeby się wyniósł z lokalu. Han uśmiechnął się do niego, wyjął z kieszeni stukredytowy Ŝeton i wsunął w rękę whiphidzkiego wykidajły. - To za twoje kłopoty - powiedział. - A to za twoje - usłyszał w odpowiedzi. Poczuł silne pchnięcie i wyleciał na ulicę. Wstał i otrzepał ubranie z kurzu. - Co za speluna! - wykrzyknął w stronę zamkniętych drzwi. Czuł pulsujący ból w ramieniu, które pierwsze zetknęło się z twardą nawierzchnią, a kiedy odwrócił głowę,

Sean Williams, Shane Dix15 przekonał się, Ŝe szpony wykidajły rozdarły w kilku miejscach jego kurtkę. Ale i tak miał wielkie szczęście. Jego wizyta w barze mogła się zakończyć o wiele gorzej. Najbardziej się cieszył, Ŝe zabrał wygraną. Kiedy kuśtykał obskurną boczną uliczką, przy której mieścił się Kolczasty Paluch, usłyszał cichy pisk osobistego komunikatora. Wyciągnął go z kieszeni i włączył. Jeszcze zanim cokolwiek usłyszał, domyślił się, Ŝe to Leia. - JuŜ wyszedłeś? - zapytała. W jej cichym głosie brzmiał lekki niepokój. - W jednym kawałku - uspokoił ją Han. - Personel lokalu nie jest tak groźny, jak mogłyby sugerować jego zakłócające pola. - Dowiedziałeś się czegoś? - Niczego, co mogłoby się nam przydać - przyznał Solo. - Ale domyślam się, Ŝe za tym wszystkim kryje się coś więcej niŜ to, co widać na pierwszy rzut oka. - Zawsze tak jest... - zaczęła Leia, ale urwała, jakby się zawahała. - CzyŜbym słyszała odgłosy bijatyki? Han odwrócił się w stronę baru. Napływające stamtąd odgłosy bójki z kaŜdą sekundą się nasilały. - Ja takŜe nie wyszedłem z baru z własnej woli - powiedział i ruszył w dalszą drogę. - Więc wracaj do nas jak najszybciej - poprosiła księŜniczka. - Wszystko wskazuje, Ŝe to niebezpieczne miejsce. - Zaraz będę - obiecał Han. - Nie radzę ci zatrzymywać się po drodze - dodała Leia. - Nawet po to, Ŝeby rozproszyć czyjeś podejrzenia. Han uśmiechnął się do siebie. MoŜe kiedyś zmagałby się z pokusą, ale obecnie wybór między Ŝoną a wizytą w kolejnej parszywej spelunce stawał się z kaŜdym dniem coraz łatwiejszy. - Jasna sprawa - powiedział. Usłyszał cichy trzask i łączność w bezpiecznym kanale się urwała. Chwilę później obejrzał się i stwierdził, Ŝe bijatyka przeniosła się z baru na ulicę. Przestał się uśmiechać. Pospiesznie wmieszał się między bywalców innych barów, ale wciąŜ zgadywał, co mogło oznaczać przesłuchiwanie go w Kolczastym Paluchu. Nie martwił się, Ŝe właściciel lokalu tyle o nim wie. Nazwisko Solo było dobrze znane w całej galaktyce, a zwłaszcza w niezupełnie legalnych kręgach, w jakich się niegdyś obracał. Niepokoił go jednak brak jakiejkolwiek odpowiedzi na pytania o poszukiwanego Ryna. Inne osoby, które zagadywał o niego, takŜe niczego nie wiedziały, ale przynajmniej nie robiły z tego tajemnicy. Ich niewiedza była czymś innym niŜ zupełny brak odpowiedzi. Han potarł obolałe ramię i przyspieszył, Ŝeby jak najszybciej dotrzeć na pokład „Sokoła". Liczył na to, Ŝe Jaina, zasięgająca języka na drugim krańcu miasta, miała więcej szczęścia. Kiedy „Cień Jadę" raptownie wyskoczył z nadprzestrzeni, Luke Skywalker chwycił podłokietniki fotela drugiego pilota. Zmagając się z napręŜeniami, grodzie jachtu zatrzeszczały, a złoŜone w przedziale pasaŜerskim pojemniki z Ŝywnością z Spotkanie Po Latach 16 trzaskiem potoczyły się po płytach pokładu. Z głębi statku doleciały serie pisków i gwizdów zaniepokojonego R2-D2. Luke zaczekał, aŜ zakłócenie ustąpi, i odwrócił się do Ŝony siedzącej obok niego na fotelu pilota. - Co to było? - zapytał. Mara przestawiała właśnie dźwignie przełączników i obserwowała wskazania na monitorach, Ŝeby się upewnić, czy uszkodzeniu nie uległy jakieś systemy albo podzespoły. - Nic wielkiego - odparła. - Po prostu rozwarła się przed nami dziura wielkości gwiezdnego niszczyciela. KaŜdy skok przez nadprzestrzeń, jakiego dokonywali w ciągu ostatnich kilku tygodni, obfitował w niebezpieczeństwa. Nikt nie potrafił przewidzieć, jak i kiedy się zakończy. Wszystkich nadprzestrzennych anomalii nie zaznaczono nawet na przekazanych przez personel Chissańskiej Ekspansyjnej Floty Obronnej szczegółowych mapach, ale Luke wiedział, Ŝe drogi między fałdami i rafami, jakimi najeŜona była druga strona znanych przestworzy, nie potrafi znaleźć nikt oprócz Mary. Był absolutnie przekonany, Ŝe tylko ona zdoła doprowadzić ich do celu podróŜy. Omiótł spojrzeniem pulpity z kontrolnymi wskaźnikami. - Miejmy nadzieję, Ŝe „MęŜobójcy" nie stało się nic złego - powiedział. Jeszcze zanim skończył, na kontrolnych pulpitach zapaliły się światełka, a na ekranie monitora pojawił się świetlisty punkcik. Chwilę migotał, ale w końcu zapłonął jasnym blaskiem. - Oto i oni - stwierdziła Mara. Sekundę później z głośnika pokładowego komunikatora wydobył się znajomy głos pani komandor Arien Yage. - Co wy na to, Ŝeby nas uprzedzić następnym razem? - zapytała kobieta. Słysząc jej uwagę, Luke uśmiechnął się do siebie. - Bardzo nam przykro, Arien - powiedział. - Gdybyśmy o tym wiedzieli, na pewno byśmy cię uprzedzili. - Nie ma sprawy - odezwała się Yage. - Wyskoczyliśmy w jednym kawałku, a to najwaŜniejsze. Fregata została sprzęŜona z nawigacyjnym komputerem „Cienia Jadę" i wiernie powtarzała wszystkie manewry Mary, która starała się omijać rafy i mielizny Nieznanych Rejonów galaktyki. Kłopot w tym, Ŝe Mistrzyni Jedi nie miała sposobu porozumiewania się w nadprzestrzeni i nie mogła uprzedzać pani komandor o ewentualnych niespodziankach. - To zaczyna być irytujące - mruknęła Mara, kiedy sprawdziła wskazania sensorów. - Nie mam pojęcia, w którym miejscu popełniam błąd. Luke wyglądał na równie zdezorientowanego jak Ŝona. Trzykrotnie próbowali przeskoczyć ostatni parsek dzielący ich od miejsca, w którym znajdował się opustoszały system Klasse Ephemora, i trzykrotnie ich starania kończyły się niepowodzeniem. Jacen zorientował się jeszcze na Csilli, Ŝe to właśnie tam powinni znaleźć Ŝyjącą planetę o nazwie Zonama Sekot, i na razie wszystko wskazywało, Ŝe się

Sean Williams, Shane Dix17 nie pomylił. Luke miał jednak wraŜenie, Ŝe coś stara się ich powstrzymać. Mara zapewniła go, Ŝe tak nie jest. Nadprzestrzenne anomalie były zjawiskiem naturalnym i nie mogły niczego robić świadomie. Bardzo niezwykły był jednak fakt, Ŝe tyle anomalii zgromadziło się w niezbyt wielkim rejonie przestworzy. - MoŜe Zonama Sekot przybyła tu właśnie z powodu tych anomalii? - zasugerował Luke. - Mimo wszystko jest tu bezpiecznie. JeŜeli się tu dostała, moŜe być prawie pewna, Ŝe nikt inny nie będzie się starał dokonać tej samej sztuki. - No cóŜ, dostały się tu takŜe próbniki Chissów - przypomniała Mara. - A jeŜeli im się to udało, to i mnie się uda. Luke wysłał jej myślowe wsparcie. Zorientował się, Ŝe Ŝonie jest to bardzo potrzebne. Mara starała się okazywać zdecydowanie, ale chyba zaczynała z wolna tracić wiarę we własne siły. W porównaniu z astromechanicznym robotem była o wiele lepszą nawigatorką i chociaŜ trudno ocenić umiejętności i moŜliwości inteligentnego bytu o rozmiarach Zonamy Sekot, Mistrz Jedi był pewien, Ŝe pod tym względem Ŝona jej dorównuje, a moŜe nawet ją przewyŜsza. - To moŜe być ciemna materia - wtrąciła się Soron Hegerty. Niemłoda pani profesor religii porównawczych i specjalistka z dziedziny egzotycznych form Ŝycia przyszła z przedziału pasaŜerskiego i stała teraz za ich plecami, opierając się szczupłą ręką o przezroczystą owiewkę sterowni. Luke odwrócił się i spojrzał na nią. - Naprawdę tak uwaŜasz? - zapytał. - Myślę, Ŝe to całkiem moŜliwe - odparła Hegerty. Urwała na kilka sekund, starając się zawrzeć w kilku zdaniach to, czego dowiedziała się podczas wieloletnich badań problemu. - Ciemna materia oddziałuje z resztą wszechświata jedynie za pośrednictwem grawitacji. Podobnie jak zwyczajna materia, zbiera się w skupiska. Tworzy gromady i galaktyki takie jak ta, w której mieszkamy. Niektórzy naukowcy uwaŜają nawet, Ŝe naszą galaktykę otacza aureola takich ciemnych galaktyk... zupełnie niewidocznych, ale rzeczywistych. Przerwała, aby zaczerpnąć powietrza. - Wczoraj rozmawiała ze mną na ten temat Danni Quee - podjęła po chwili. - Zastanawia się, czy faktu istnienia zakłóceń nadprzestrzeni w Nieznanych Rejonach nie dałoby się wyjaśnić istnieniem takiej niewidocznej galaktyki. Kto wie, moŜe właśnie w tej chwili przez naszą galaktykę przenika skupisko ciemnej materii, a nasi naukowcy mogliby to wykryć jedynie metodą badania jego grawitacji. NaleŜy takŜe pamiętać, Ŝe takie skupiska nie są tworami o jednolitej gęstości materii. Mają warkocze pyłu i puste bąble... i, naturalnie, ciemne gwiazdy. To właśnie nierównomierny rozkład ciemnej materii moŜe odpowiadać za kłopoty, jakie mieliśmy, wlatując do tego rejonu z „rzeczywistego” wszechświata. Wszystko sprowadza się do kolizji z inną galaktyką, której nawet nie widzimy... a ta kolizja mogła się rozpocząć wiele miliardów lat temu. Hegerty uniosła głowę, i spojrzała przez dziobowy iluminator. Jej oczy rozbłysły, jakby podziwiała wymyślone przez siebie niewidzialne planety. Mara odgarnęła z twarzy kosmyk rudych włosów. Spotkanie Po Latach 18 - To bardzo ciekawe, pani doktor - zaczęła - ale czy istnieje sposób naniesienia na mapy tych skupisk ciemnej materii i zorientowania się, w jaki sposób nadprzestrzeń jest tu pofałdowana? Hegerty otrząsnęła się z zadumy i wzruszyła ramionami. - Teoretycznie to moŜliwe - przyznała. - Trzeba byłoby dysponować czymś w rodzaju ogromnego i bardzo czułego detektora grawitacji i metodą określania sposobu, w jaki ciemna materia oddziałuje na nadprzestrzeń. - Więc sądzi pani, Ŝe w tej chwili ciemna materia nam nie pomaga? Hegerty pokręciła głową. - Chciałam tylko, abyście wiedzieli, Ŝe macie do czynienia ze zjawiskiem, które ulega nieustannym zmianom - zaczęła. - JeŜeli Zonama Sekot potrafi wykrywać fluktuacje grawitacji, spowodowane przenikaniem ciemnej materii przez naszą galaktykę, mogła znaleźć bąbel, który był bliski zasklepienia. Gdyby przeniknęła do takiego bąbla i zaczekała, aŜ wokół niej zamkną się ściany z ciemnej materii, mogłaby się tam czuć bezpieczna. Nic nie zdołałoby przeniknąć do bąbla, przynajmniej do chwili kolejnego przemieszczenia ciemnej materii, co mogłoby spowodować powstanie szczeliny. Patrząc na wyraz twarzy Ŝony, Luke zorientował się, Ŝe Mara nie jest tym zachwycona. - JeŜeli ma pani rację, bąbel musi być na tyle duŜy, Ŝeby zmieścił się w nim cały gwiezdny system - powiedziała. - Nie wierzę, Ŝeby coś tak ogromnego nie miało Ŝadnej szczeliny. Musi istnieć sposób dostania się do środka... i opuszczenia bąbla. Gdybym była uciekającą Ŝywą planetą, w Ŝadnym wypadku nie dopuściłabym, Ŝeby cokolwiek mnie uwięziło. Musi istnieć jakiś sposób. Luke połoŜył łagodnie dłoń na ramieniu Ŝony. - Proponuję, kochanie, Ŝebyś najpierw odpoczęła - powiedział. - Nie znajdziesz tego bąbla, jeśli nadal będziesz taka sfrustrowana. Mara juŜ zamierzała się sprzeciwić, ale w końcu zrezygnowała. Rozsiadła się wygodniej w fotelu pilota. - Naturalnie, masz rację - przyznała. - Chyba za bardzo się spieszę. Chcę jak najszybciej rozwiązać nasz problem. Im wcześniej znajdziemy Zonamę Sekot, tym szybciej będziemy mogli wrócić do domu. Luke aŜ za dobrze ją rozumiał. Ben, ich syn, przebywał bardzo daleko, ukryty razem z innymi dziećmi Jedi w Otchłani, gdzie nie zagraŜało im Ŝadne niebezpieczeństwo ze strony Yuuzhan Vongów. Ostatnio przesłane hologramy oŜywiły jednak na nowo tęsknotę, która właściwie nigdy ich nie opuszczała. Podobnie jak kiedyś Luke, chłopczyk dorastał z daleka od rodziców. Rozwiązanie takie było konieczne, ale dalekie od ideału. Za zgodą Mary Luke zarządził odpoczynek. Głęboko w usianych punkcikami gwiazd przestworzach Nieznanych Rejonów galaktyki nastąpiła krótka przerwa w wyprawie.

Sean Williams, Shane Dix19 Jag Fel, siedząc przy łóŜku Tahiri, przyjrzał się jej badawczo chyba dziesiąty raz w ciągu dwóch godzin. Wycierał krople potu, raz po raz pojawiające się na jej czole. Nieprzytomna dziewczyna ściskała z całej siły okrywające ją prześcieradło i od czasu do czasu wydawała dziwaczne kwilące dźwięki. Jag Fel uwaŜał, Ŝe brzmi to jak tłumiony krzyk. Na wypadek, gdyby jej przyjaciółka miała się obudzić, Jaina chciała być pewna, Ŝe cały czas ktoś będzie czuwał u jej boku. W końcu nadeszła kolej Jaga. Młody pilot miał nadzieję, Ŝe to nie on będzie pełnił dyŜur, kiedy Tahiri otworzy w końcu oczy... bo gdyby górę nad jej osobowością wzięła Riina, musiałby zrobić wszystko, co konieczne, Ŝeby zapewnić bezpieczeństwo pozostałym uczestnikom wyprawy. Z zamyślenia wyrwał go pisk komunikatora. Pani kapitan Mayn z pokładu „Dumy Selonii" zainstalowała w sali Tahiri przenośny zestaw do utrzymywania łączności, Ŝeby kaŜda osoba czuwająca obok łóŜka nieprzytomnej dziewczyny była informowana o wszystkim, co dzieje się gdzie indziej. Jag włączył urządzenie, zanim kolejny pisk zdołał zakłócić spokój młodej Jedi, i usłyszał głos Jainy. - Wygląda na to, Ŝe dzieje się coś podejrzanego - poinformowała młoda Solo. - W Kolczastym Paluchu? - domyślił się Han, który przebywał w sterowni „Sokoła". Sprawiał wraŜenie lekko zdyszanego. - Tak przypuszczałem. Kimkolwiek był ten gość, z którym rozmawiałem, Ŝywił niecne zamiary. - Nie to miałam na myśli - odparta Jaina. - Chodziło mi o tego sześciennego sabaka. To wszystko było po prostu zbyt mało prawdopodobne. Jestem prawie pewna, Ŝe ktoś pozwolił ci wygrać. - A co, jeŜeli naprawdę, nie opuściło mnie legendarne szczęście rodziny Solo? - zapytał Han. - Nikt nie moŜe mieć aŜ tyle szczęścia, tato - sprzeciwiła się Jaina. - Pogódź się z rzeczywistością. Ktoś nie chciał, abyś węszył. Spreparowanie tamtego rozdania, Ŝeby wyglądało na to, Ŝe oszukujesz, było o wiele łatwiejsze niŜ próba wyrzucenia cię siłą z Kolczastego Palucha bez powodu. To jedyne moŜliwe wyjaśnienie. Jej ojciec, chociaŜ z oporami, musiał się zgodzić z rozumowaniem córki. - Chyba masz rację - przyznał ponuro. - CóŜ, nadal nie wiemy, kto za tym stoi - odezwała się Leia. Ton jej głosu sugerował, Ŝe to wyjaśnienie nie uśmierzyło jej niepokoju. - Musi mieć z tym coś wspólnego właściciel baru. Zamierzał nas albo ostrzec, albo odstraszyć, albo wyciągnąć z tego korzyść dla siebie. Tak czy owak, chyba powinniśmy tam wrócić. - A co u ciebie, Jaino? - wtrącił się Jag. - Dowiedziałaś się czegoś ciekawego? W odpowiedzi usłyszał zdegustowane prychnięcie. - Gdyby tylko starano się przede mną coś zataić, mogłabym uwaŜać się za szczęściarę - odparła młoda Solo. - Nigdzie nie natrafiłam na ślad Ryna, a w tej chwili szanse na znalezienie go zmalały chyba do zera. - Zwłaszcza teraz, kiedy wiedzą o naszej obecności - mruknął Han. - Jest jeszcze gorzej, tato - stwierdziła córka. - W okolicy wybuchły zamieszki. Rozruchy ogarniają coraz większą część miasta. - Dopiero w tej chwili Jag zwrócił Spotkanie Po Latach 20 uwagę na napływające z oddali odgłosy. Słyszał gniewne okrzyki i brzęk rozbijanej transpastali. - Nie mają tu policji ani organów słuŜby bezpieczeństwa, więc nic dziwnego, Ŝe sytuacja szybko wymyka się spod kontroli. - Jak daleko masz jeszcze do „Sokoła"? - zaniepokoiła się Leia. - Kilkanaście przecznic, ale moje połoŜenie z kaŜdą minutą staje się coraz powaŜniejsze - odparła Jaina. - Zaczekaj chwilę. Na jakąś minutę zapadła cisza. Podobnie jak pozostali, Jag uzbroił się w cierpliwość, ale do rozmowy przyłączyła się pani kapitan Mayn. - Nasza sytuacja takŜe staje się coraz mniej pewna - powiedziała. - StraŜnicy strzegący lądowiska ostrzegają nas, Ŝe w mieście wybuchły zamieszki. Wygląda na to, Ŝe w naszą stronę kieruje się jakiś tłum. To zgadzałoby się z odgłosami, jakie słyszał Jag. - Czy wiadomo, co mogło je spowodować? - zainteresowała się Leia. - Nikt nie wie niczego pewnego - odparła Mayn - ale z krąŜących pogłosek wynika, Ŝe gdzieś w mieście doszło do skandalicznego incydentu. Mieszkańcy twierdzą, Ŝe jakiś agent Galaktycznego Sojuszu wdarł się do tajnego kompleksu budynków i wykradł z niego prawdziwą fortunę. - Nie mamy na pokładzie Ŝadnych agentów, o których bym wiedziała - Ŝachnęła się księŜniczka. - JeŜeli nie liczyć nas - przypomniał Han. - Bardzo przepraszam za tę przerwę - odezwała się w końcu Jaina. - Wpadłam w okropny korek. Dotarcie do „Sokoła" jest w tej chwili niemoŜliwe, więc postaram się przedrzeć na pokład „Selonii". Z głośnika komunikatora wydobył się tupot jej szybkich kroków. - Spiesz się, ale uwaŜaj - doradziła Leia. Jag wyczuwał w jej głosie coraz większy niepokój. - MoŜliwe, Ŝe ktoś usiłuje podburzyć ten tłum przeciwko nam. - Ale kto? - Będziemy zastanawiali się nad tym później - wtrącił Han. - Wracaj jak najszybciej na pokład. Kiedy Jaina przerwała połączenie, młody pilot pomyślał, Ŝe to bardzo dobra rada. - Wygląda na to, Ŝe ktoś stara się zatrzeć ślady - zwrócił się do pozostałych osób. - Ja teŜ tak uwaŜam, Jagu - odezwał się Solo. - Zresztą gdyby Jainie nie zagraŜało niebezpieczeństwo, nie miałbym nic przeciwko temu. - Prawdopodobnie to dla nas najlepsze wyjście - dodała Leia. - Rozglądaliśmy się za Rynami, lecz Ŝadnego nie znaleźliśmy. Mieli mnóstwo okazji, Ŝeby spotkać się z nami, ale nie wykorzystali ani jednej. Zaczynam się obawiać, Ŝe tylko tracimy czas. Han mruknął coś, co mogło oznaczać zgodę. - Przygotuję okręt do startu, ale odlecę dopiero, kiedy Jaina znajdzie się na pokładzie - oznajmiła jak zawsze pragmatyczna Mayn. - JeŜeli właśnie taką podejmiecie decyzję. - Czy mam postawić w stan gotowości takŜe Eskadrę Bliźniaczych Słońc? - zapytał młody pilot.

Sean Williams, Shane Dix21 - To nie jest konieczne, Jagu - odparła księŜniczka. - Gdyby przyszło co do czego, poradzimy sobie z odpieraniem ataków obrońców Onadaksa na tyle długo, Ŝeby bezpiecznie stąd odlecieć. - Więc zaczekam. - Jag kiwnął sztywno głową. - Dzięki, Ŝe informujecie mnie na bieŜąco o wszystkim, co się dzieje. - Pozostanę w pogotowiu - zapewniła pani kapitan „Dumy Selonii". Na krótko rozległ się szum zakłóceń i połączenie zostało przerwane. Jag zwalczył chęć pospacerowania po szpitalnej sali. Nie znosił przebywania w ośrodku medycznym, zwłaszcza kiedy Jaina ryzykowała Ŝycie w mieście, ale nie mógł nic na to poradzić. Rozkazy były rozkazami, a szkolenie, jakiemu poddali go Chissowie, nie pozostawiało mu innego wyjścia. Mógł tylko czekać, aŜ Mayn albo ktoś inny połączy się z nim, Ŝeby przekazać najświeŜsze wiadomości. LeŜąca na łóŜku obok niego Tahiri znów się poruszyła i wydała jeszcze jeden pełen udręki skowyt. Pospiesz się, Jaino, pomyślał pilot, kolejny raz ocierając pot z czoła młodej dziewczyny. Pospiesz się i wróć do mnie... Jacen zmarszczył brwi i spróbował jeszcze raz. - Wzywam Ośrodek Łączności Kalamara - powiedział. - Tu „Wieśniak Jeden". Odezwijcie się, Kalamar! Powtarzam, tu „Wieśniak Jeden". Czekam na odpowiedź. Odpowiedziały mu jednak tylko trzaski i szum zakłóceń. Jacen westchnął i rozsiadł się wygodniej w fotelu. Zaczynało go ogarniać zmęczenie. Podczas odpoczynku Luke'a i Mary pilotował „Cień Jadę", ale kiedy wyczuł u wuja i ciotki znajomą tęsknotę, postanowił wysłać raport do nowej stolicy i zapytać, czy nie nadeszły jakieś wieści o jego kuzynie, małym Benie. Brak kontaktu z Kalamarem wzbudzał w nim niepokój, chociaŜ mogło istnieć logiczne wyjaśnienie. Łączność z Nieznanymi Rejonami galaktyki była daleka od ideału, bo wszystkie sygnały musiały przechodzić przez wąskie gardło usytuowanej na skraju Odległych RubieŜy bazy przekaźnikowej. Wprawdzie nigdy przedtem się nie korkowała, ale nie oznaczało to jeszcze, Ŝe to niemoŜliwe. Nie chcąc wyciągać pochopnych wniosków, Jacen postanowił najpierw sprawdzić słuszność innych hipotez. Wiedział, Ŝe systemy łączności „Cienia Jadę" działają bez zarzutu na niewielkie odległości, bo przeprowadził kilka rozmów z osobami podróŜującymi na pokładzie „MęŜobójcy". Kiedy zmienił kanał i wywołał operatora Chissańskiej Ekspansyjnej Floty Obronnej, w sterowni jachtu od razu rozległ się głośno i wyraźnie rzeczowy głos chissańskiego oficera łącznościowca, co dowodziło, Ŝe prawidłowo funkcjonują takŜe przekaźniki łączności podprzestrzennej. - Kalamar, mówi „Wieśniak Jeden" - powtórzył. - Sytuacja jest wyjątkowa. Proszą o natychmiastową odpowiedź. Kiedy po kilku następnych minutach nie nadeszła, doszedł do wniosku, Ŝe uszkodzeniu uległa jedna z przekaźnikowych baz pośredniczących w przesyłaniu sygnałów między Nieznanymi Rejonami a resztą galaktyki. Nie wyobraŜał sobie, Ŝeby mogło istnieć inne wyjaśnienie. Spotkanie Po Latach 22 - Jaka sytuacja wyjątkowa? Odwrócił się i zobaczył w drzwiach sylwetkę Danni. - Skończyło się nam błękitne mleko - skłamał. Nie chciał niepokoić nikogo, zanim nie będzie miał okazji porozmawiania z wujem. - Sama wiesz, jak nieznośna potrafi być ciocia Mara, ilekroć nie moŜe go wypić na śniadanie. Młoda badaczka weszła do sterowni i usiadła obok niego na fotelu drugiego pilota. - Nikt nie przeczy, Ŝe jesteś znakomitym rycerzem Jedi, Jacenie Solo, ale zarazem kiepskim kłamczuchem - powiedziała. Jacen się uśmiechnął. Mimo nowego zrozumienia Mocy, jakie uzyskał dzięki naukom Vergere, i mimo umiejętności rycerza Jedi, nabytych w ciągu wielu lat walki przeciwko Yuuzhan Vongom, Danni umiała go przejrzeć tak łatwo, jakby był małym dzieckiem. - Nie mogę nawiązać łączności z Kalamarem - oznajmił, powaŜniejąc. - Wygląda na to, Ŝe między nami a nimi doszło do przerwy w przesyłaniu sygnałów. - Jakiej przerwy? - Trudno stąd twierdzić coś na pewno - przyznał młody Solo. - Wiem tylko, Ŝe jeśli nie nawiąŜemy łączności z nową stolicą, nie poinformujemy ich, co tu znajdziemy. - JeŜeli cokolwiek znajdziemy - poprawiła go Danni. - Nie mamy Ŝadnej gwarancji, Ŝe nasze poszukiwania zakończą się sukcesem. - Widziałaś dane... - zaczął Jacen. - Widziałam i zgadzam się z tobą - przerwała badaczka. - Staram się tylko pobudzić twój umysł do dyskusji. - Lśniące w blasku światełek przyrządów, kręcone jasne włosy Danni okalały jej głowę niczym aureola, a zielone oczy przenikały Jacena na wylot. - Czuję twoje napięcie, Jacenie. Pomrukujesz jak przeciąŜone pole ochronne. A jeŜeli niczego nie znajdziemy albo odkryjemy coś innego, niŜ sobie wyobraŜasz? O tym ciągle myślisz, prawda? Właśnie to nie daje ci spokoju? Młody Solo kiwnął głową. Ta obawa nie opuszczała go ani na chwilę. Niczym natrętny rytm draŜniła go, sprawiała, Ŝe reagował w przesadny sposób. - Przypuszczam, Ŝe nie jesteśmy zupełnie odcięci od reszty galaktyki - odezwał się w końcu. - MoŜemy nawiązać łączność z Csillą. Chyba powinienem się połączyć z Chissami i przekonać, czy zdołają się skontaktować z Kalamarem. JeŜeli nie, moŜemy nadal próbować i w tym czasie kontynuować wyprawę. Danni uśmiechnęła się szerzej. - Czasami musimy tylko wypowiedzieć na głos myśli, które przyprawiają nas o niepokój, Ŝeby sobie lepiej uświadomić, w czym problem, a moŜe nawet znaleźć rozwiązanie - powiedziała. Wyciągnęła rękę, ale zanim opuściła ją na jego ramię, Ŝeby go uspokajająco poklepać, Jacen poczuł, Ŝe przetacza się przezeń coś dziwnego i potęŜnego. Sądząc w pierwszej chwili, Ŝe młoda badaczka moŜe mieć z tym coś wspólnego, odsunął się od niej, ale wraŜenie pozostało, a wyraz twarzy Danni dowodził, Ŝe i ją ogarnia podobny niepokój.

Sean Williams, Shane Dix23 - Czujesz to? - zapytał. Czymkolwiek było, z kaŜdą chwilą stawało się coraz potęŜniejsze... i dochodziło do nich za pośrednictwem Mocy. Danni kiwnęła głową i zakryła uszy dłońmi. - Co to jest? - zapytała. - Nie mam pojęcia - przyznał młody Solo. Miał wraŜenie, Ŝe jego głowa wibruje niczym dzwon. Spodziewając się, Ŝe zobaczy odpowiedź na kontrolnych pulpitach, odwrócił się w ich stronę. - Ale zamierzam się tego dowiedzieć. Saba drgnęła i obudziła się z drzemki z uczuciem, jakby ktoś usiłował rozłupać jej czaszkę. Zanim uświadomiła sobie, gdzie się znajduje, krzyknęła z przeraŜenia i zaczęła wymachiwać kończynami. Kiedy Mara oznajmiła, Ŝe ich wyprawa utknęła w martwym punkcie, udała się do jednego z pomieszczeń dla załogi „Cienia Jadę", usiadła pod ścianą i postanowiła odpocząć. Zamknęła oczy i pogrąŜyła się w transie Jedi, Ŝeby oddawać się medytacjom, ale widocznie się zdrzemnęła. Nie słyszała wycia alarmowych syren ani nie wyczuwała w powietrzu woni feromonów, które mogłyby świadczyć o panice. Wszystko wyglądało zupełnie normalnie... z wyjątkiem tego, Ŝe szczelina w jej czaszce z kaŜdą chwilą jakby się rozszerzała. Warknęła, usiadła prosto i zacisnęła ostre zęby, aŜ utworzyły zygzakowatą linię. Zwróciła ocienione krzaczastymi brwiami oczy na łóŜko. Rozpaczliwie starała się odgadnąć, co albo kto wywołało u niej tak silny niepokój. Znajdź źródło bólu, powiedziała sobie. Idź w jego stronę, aŜ znajdziesz przeciwnika. Zaczęła głęboko oddychać, Ŝeby odszukać wewnętrzny spokój, ośrodek równowagi własnej jaźni. PrzezwycięŜenie naturalnych instynktów istot jej rasy zajęło wiele lat, ale mimo to, kiedy kaŜda komórka jej ciała pragnęła rozdzierać na strzępy i szarpać zamiast kontemplować i powściągliwie reagować, stłumienie ich przychodziło jej z wielkim trudem. Była jednak silna i zdecydowana. Moc przybyła na jej wezwanie z dobrze znaną łatwością. Jej energia wypełniła ją i usunęła w cień dezorientację i zmęczenie, a wraz z Mocą pojawiło się zrozumienie. Saba uświadomiła sobie, Ŝe to, co odczuwała, napłynęło z samą Mocą, zupełnie jakby w pobliŜu zakłóceniu uległo coś ogromnego i potęŜnego. Trochę niespokojna z powodu przypływu tak intensywnych uczuć poczuła takŜe pierwsze przebłyski zrozumienia i podniecenia. To mogło oznaczać tylko jedno! Zerwała się na równe nogi i pobiegła do sterowni. Wyczuwała, Ŝe zgromadzone tam osoby podzielają jej podniecenie. Mistrz Skywalker, Mara, Jacen, Tekli, Danni... wszyscy czuli to samo, co ona. Ukrycie równie potęŜnego uczucia na pokładzie jachtu pełnego istot wraŜliwych na oddziaływanie Mocy było po prostu niemoŜliwe. Odporna na jej działanie była tylko smacznie śpiąca w jednej z kabin Soron Hegerty. Kiedy Saba przebiegała obok astromechanicznego robota, R2-D2 coś zaszczebiotał. Barabelka poklepała go po błyszczącej kopułce, ale nie przystanęła. Wyczuwała, Ŝe od dziobu „Cienia Jadę" promieniuje fala ludzkiej niepewności, i zaczęła oddychać przez usta, Ŝeby zachować skupienie i czystość myśli. Spotkanie Po Latach 24 - ...nie jestem pewna z tak duŜej odległości - mówiła Mara do pozostałych stojących w sterowni. - To moŜe być cokolwiek. PotęŜne psychiczne zakłócenia mogą się pojawiać z wielu róŜnych powodów. Mistrz Skywalker kiwnął głową. - Ma rację, Jacenie - powiedział. - Kiedy planetę Alderaan zniszczył strzał z superlasera Gwiazdy Śmierci, Obi-Wan wyczuł to z bardzo duŜej odległości. - Wiem, ale to coś znajduje się bardzo blisko - obstawał przy swoim młody Solo. Jego chrapliwy głos drŜał z podniecenia. - Czuję to. Co innego mogłoby to spowodować? Saba wyczuwała, Ŝe pozostali chcą mu wierzyć, ale obawiają się zaufać przeczuciu młodego Jedi. - Jacen ma rację - oznajmiła. Słowa basica z trudem przedostawały się przez jej zaciśnięte z emocji gardło. - Zonama Sekot woła do nas przez mroczną pustkę. Mistrz Skywalker odwrócił się do niej. - Ale dlaczego? - zapytał. - Czuje się... zaniepokojona, zagroŜona - wyjaśniła Barabelka. Ból malujący się na twarzach stojących przed nią osób uświadomił jej, Ŝe i one to teŜ wyczuwają. Nikt nie mógł się zmusić do zachowania obojętności. - Jest... przeraŜona - dodała Danni, obejmując się rękami. - PrzeraŜona, ale i rozgniewana. - No dobrze, przypuśćmy, Ŝe to naprawdę Zonama Sekot - odezwała się w końcu Mara. - Co teraz? Postaramy się z nią skontaktować? - To zaleŜy od tego, czy potrafisz odnaleźć źródło tego sygnału - odparł Luke. Jego Ŝona zmarszczyła brwi. - MoŜe i potrafię, ale nie jestem pewna, czy powinniśmy się tam pojawiać bez wyraźnego zaproszenia - powiedziała. - Coś, co wysyła ten sygnał, jest i tak bardzo zestresowane. Wpadnięcie tam znienacka mogłoby tylko sprawić, Ŝe potraktuje nas jak wrogów. - To całkiem prawdopodobne - odparł Mistrz Skywalker. - Sądzę jednak, Ŝe lepiej się tam pokazać i ujawnić swoje intencje, niŜ starać się je wyjaśniać z duŜej odległości. - Odwrócił się do Barabelki. - Jacenie, Sabo... jesteście wraŜliwi na oznaki Ŝycia. Co sądzicie o tej propozycji? Młody Solo wyglądał na zdezorientowanego. - Staram się odczytać ten umysł, ale to tak, jakbym usiłowała się zapoznać z zawartością całej biblioteki Chissów - odezwała się Saba, nerwowo chlastając końcem ogona kostkę prawej nogi. - Tylko czy pojawienie się tam nie pogorszy sytuacji? - zaniepokoiła się Danni. Mistrz Skywalker takŜe wyglądał na niezdecydowanego. - Jestem pewien tylko jednego: to nasza najlepsza szansa dotarcia do celu - powiedział. - JeŜeli z niej nie skorzystamy, moŜemy nie mieć następnej. Mara głęboko odetchnęła. - No dobrze, lećmy tam, póki jeszcze moŜemy - zaproponowała.

Sean Williams, Shane Dix25 Luke pstryknął włącznikiem mikrofonu pokładowego komunikatora i połączył się z panią komandor z „MęŜobójcy". - Arien, chciałbym, Ŝebyś przywróciła sprzęŜenie z naszym nawigacyjnym komputerem i przygotowała się do natychmiastowego odlotu - polecił. - Odebraliśmy wyraźny sygnał i jeśli przeczucie nas nie myli, juŜ niedługo znajdziemy się dokładnie tam, gdzie chcemy. Nie wiemy jednak, co nas tam czeka, więc bądź przygotowana na róŜne niespodzianki. - Jestem gotowa do skoku w kaŜdej chwili - odparła pani komandor. - Yage przerywa połączenie. Luke powiódł spojrzeniem po zdenerwowanych twarzach wszystkich obecnych w sterowni „Cienia Jadę". - MoŜe powinniśmy stopić umysły? - zasugerował. - Połączenie naszego skupienia moŜe ułatwić Marze odnalezienie źródła tego sygnału. Danni miała dość ograniczone doświadczenie z praktykowanym przez rycerzy Jedi łączeniem umysłów, ale kiwnęła głową równie zdecydowanie jak pozostali. Saba rozpoczęła znajome ćwiczenia od serii głębokich oddechów. Iskierki Ŝycia stojących przed nią osób płonęły niczym węgle w rozpalonym do białości piecu. Napływający sygnał miał takie natęŜenie, Ŝe wszystkich oszałamiał. Mimo to skupiła się i zaczęła ogniskować myśli. Pozostali powoli przyłączali do niej swoje umysły. W głowie Mary tańczyły współrzędne nadprzestrzennych szlaków, pulpity z przyrządami i inne szczegóły lotów w przestworzach. Saba dodała swoje postrzeganie odległego świata-umysłu do mieszaniny myśli i wraŜeń zgromadzonych wokół Mary osób. Danni zaproponowała najczystszą wiedzę z astronomii. Saba wyobraziła sobie, Ŝe czai się w czerwonawym półmroku na powierzchni Baraba Jeden i wytęŜając zmysły, poluje na miaŜdŜygnata shenbita. Wprawdzie Zonama Sekotto nie to samo co mięsoŜerny ogromny jaszczur, ale zasada polowania była taka sama. Starali się odnaleźć łup jak podczas polowania, a Saba była przecieŜ znakomitym myśliwym. Mara przyjęła wszystko, co proponowali jej pozostali Jedi, i w końcu określiła współrzędne kursu. Jednostka napędu nadświetlnego „Cienia Jadę" obudziła się do Ŝycia z głośnym rykiem. Kiedy otoczyła ich dziwaczna topologia nadprzestrzeni, Barabelka odniosła znajome wraŜenie, Ŝe smugi światła przemykają obok burt jachtu. Mistrzyni Jedi czuła się w swoim Ŝywiole. Wprawdzie prowadziła ich Moc, ale szlak był zawiły i najeŜony wieloma niebezpieczeństwami. „Cień Jade" starał się lecieć wyznaczonym kursem, a „MęŜobójca" podąŜał za nim jak na holu. Mimo to niemal natychmiast Mara natknęła się na tę samą barierą co poprzednio. Z przyprawiającym o mdłości szarpnięciem gwiezdny jacht wskoczył z powrotem do normalnych przestworzy, tylko odrobiną bliŜej Klasse Ephemory niŜ ostatnio. Mara się nie poddawała. Napływający od odległego umysłu sygnał nie stracił nic z siły. Saba skupiła na nim całą uwagę, Ŝeby się zorientować, czy z jego źródłem nie łączą ich przypadkiem niewidoczne ścieŜki. Powiedziała sobie, Ŝe nie rozdziela ich nic oprócz idealnej próŜni, a pokonanie jej powinno być równie łatwe jak przeskoczenie z pokoju do pokoju. Kiedy wyobraŜała sobie szczegóły tego skoku przez nadprzestrzeń, jej długi ogon zadrŜał. Spotkanie Po Latach 26 „Cień Jade" dokonał kolejnego skoku. Gdy Mara kierowała gwiezdny jacht ku otaczającym cel dziwnym przestworzom, wyczuła lekkie dygotanie kadłuba. Saba miała wraŜenie, Ŝe obok statku przelatują niepojęte cienie, dziwaczne n-wymiarowe membrany, bardzo niechętnie się rozwijające, by umoŜliwić przelot. Nie wiedziała, czym są ani skąd pochodzą, ale wyglądało, Ŝe Mara czyni postępy. Znajdowali się coraz bliŜej... musieli być blisko celu. Potem jednak jacht znów zadrŜał jak wysłuŜony frachtowiec i jeszcze raz wśliznął się do normalnych przestworzy. Mistrzyni Jedi zaczekała tylko tak długo, Ŝeby upewnić się, czy taki sam los spotka „MęŜobójcę". Okręt wyskoczył z nadprzestrzeni kilka sekund później niŜ „Cień Jade". Włączyła mikrofon pokładowego komunikatora. - Jak spisuje się fregata? - zapytała. - Bywała w gorszych opałach - zapewniła imperialna pani komandor. - Przypuszczam, Ŝe wytrzyma o wiele dłuŜej niŜ my, gdybyśmy musieli w końcu zrezygnować. Zadowolony z odpowiedzi Luke zgromadził wokół siebie myśli rycerzy Jedi i przystąpił do kolejnej próby. - Tym razem powinno się nam udać - zachęcił wszystkich. - Mara miała rację, kiedy mówiła, Ŝe musi istnieć jakiś sposób. Trzeba go tylko odnaleźć. Zdecydowani osiągnąć cel Jedi zacieśnili myślową więź i zaczęli się koncentrować. Kiedy nadprzestrzeń zwinęła się wokół nich, Saba poczuła, Ŝe roztapia się w przepływających przez nią i wokół niej zagmatwanych sensacjach. Przyciąganie Zonamy Sekot z kaŜdą sekundą stawało się coraz silniejsze. Barabelka miała wraŜenie, Ŝe zanurza się w wartkim nurcie potęŜnych emocji. Niezdolna do decydowania o kierunku lotu czuła się niczym niesione potęŜnym huraganem ziarnko piasku w piaskowej burzy. Na trwającą wieczność chwilę straciła poczucie rzeczywistości. Była pochłaniana, wciągana, unicestwiana. Jej uwagę zaprzątało tylko polowanie. Skupiała myśli na ofierze; na śledzeniu jej, znalezieniu, schwytaniu... Nagle wyczuta jakąś zmianę. Z początku nie bardzo wiedziała, co się dzieje, ale natęŜenie jej myśli wyraźnie osłabło. Wydawało się, Ŝe znalazła się w oku cyklonu. Wokół niej nadal wirowała energia, ale środek wyglądał jak oaza spokojnej równowagi. Jej myśli powróciły do normalnego stanu i zaczęły biec utartym torem. „Cień Jade" jeszcze raz wyskoczył z nadprzestrzeni, ale tym razem na ekranach pojawiło się mnóstwo informacji. Na jednym płonęło oślepiająco jaskrawe słońce, a drugi wypełniała tarcza gazowego giganta. Pośrodku trzeciego unosiła się niewielka błękitnozielona kula i to właśnie ku niej kierowały się jej wszystkie myśli. Zieleń oznaczała chlorofil, a błękit wodę. JeŜeli jakakolwiek planeta Ŝyła, musiała obfitować w jedno i drugie. Zonama Sekot! Kiedy obraz na ekranie się powiększył, Saba zobaczyła w chmurach Ŝółte i czerwone błyski. Domyśliła się, Ŝe atmosferę rozjaśniają strzały z systemów broni.

Sean Williams, Shane Dix27 PotęŜne siły rozrywały cienkie pancerze kadłubów gwiezdnych okrętów, a w idealnej próŜni ginęły tysiące Ŝywych istot. To jednak nie było wszystko. Saba zobaczyła coś, czego nigdy nie widziała. Z biegunów planety strzelały wystrzępione jaskrawe wstęgi, podobne do uwalnianych słonecznych koron. W górnych warstwach atmosfery tańczyły ulotne cienie, z których raz po raz tryskały w niebo błyski potęŜnych wyładowań. Przelatujące wokół równika oślepiające błyskawice nabierały prędkości i łączyły się w gładki krąg, a potem z donośnym trzaskiem strzelały w górę niczym bicze czystej energii. Pokładowe czujniki „Cienia Jade" rejestrowały przepływy pola magnetycznego towarzyszącego potęŜnym promieniom ściągającym o takim natęŜeniu, jakiego Saba nawet sobie nie wyobraŜała. Zonamę Sekot atakowali Yuuzhan Vongowie. Nad planetą było widać dwa średniej wielkości odpowiedniki krąŜowników i niezliczone mrowie koralowych skoczków. W powietrzu między nimi przelatywały takŜe inne jednostki. Śmigały i tańczyły wokół niczym iskry światła i były niepodobne do wszystkich, jakie Saba kiedykolwiek widziała. KaŜdy był inny, piękny i śmiercionośnie skuteczny. Zonama Sekot nie tylko się broniła, ale nawet odpierała atak napastników! Wszędzie wyczuwało się eksplozje gniewu... brzydkie w swojej zapalczywości, ale niszczycielskie w skuteczności, a wraz z gniewem powróciła zawierucha. Saba zaledwie miała czas pomyśleć, co się stanie, kiedy poszukiwany przez nich umysł w końcu ich zauwaŜy, kiedy grzmotnęła w nich ściana psychicznej energii i wszystkich pozbawiła przytomności. - Oszczędź mnie, Mistrzu! Oszczędź mnie! NajwyŜszy Lord Shimrra spojrzał Ŝ zimną pogardą w dół, na istotę wijącą się u jego stóp. Nic nie wskazywało, Ŝeby tortury i razy miały złamać wolę tej Zhańbionej. Nawet jeŜeli podobny do boga władca Yuuzhan Vongów uwaŜał to za niezwykłe, nie dał po sobie nic poznać. - Oszczędzić cię? - zapytał, powoli okrąŜając postać rozciągniętą na posadzce. - Dlaczego? śebyś mogła nadal bezcześcić moje komnaty fałszywymi twierdzeniami o swojej niewinności? - Nie fałszywymi, lordzie! - jęknęła Yuuzhanka. - Musisz mi uwierzyć! - Masz czelność mówić mi, co muszę zrobić? - warknął Shimira. Dręczona istota wzdrygnęła się Ŝałośnie. - Wybacz moją ignorancję! - wykrzyknęła. - Gdybym znała odpowiedzi na twoje pytania, na pewno bym ci ich udzieliła. - Znasz je - burknął NajwyŜszy Władca. - Jesteś tylko pionkiem w rękach nikczemnej sekty, która ośmiela się wyznawać doktryny głoszone przez Jeedai. - Mistrzu, przysięgam na... - Oszczędź mi przysiąg na swoich fałszywych bogów! - uciął Shimrra. - Nie zamierzam wysłuchiwać twoich parszywych kłamstw ani chwili dłuŜej. Wykonał rozkazujący gest i podwładni odciągnęli Zhańbioną na bok. Grzebalne jamy, do których wrzucano heretyków, Ŝeby wykonać na nich wyrok hańbiącej śmierci, funkcjonowały obecnie dniem i nocą. Stado zgłodniałych yargh'unów - ostrozębych Spotkanie Po Latach 28 gryzoni prawie metrowej długości - poŜerało ofiary niemal w mgnieniu oka. Zanim nieszczęśników skazano na męczeńską śmierć, łamano im kończyny. Osoby uznawane za winne herezji nie zasługiwały na łaskę ani honorowy koniec. - Zabić yargh'uny - polecił Shimrra straŜnikom, którzy podeszli, Ŝeby wykonać jego rozkaz. Podwładni znieruchomieli, zdezorientowani poleceniem NajwyŜszego Lorda. - Słucham, Mistrzu? - zapytał zaskoczony dowódca. - Zwierzęta zostały splugawione przez heretycką krew - wyjaśnił Shimrra. - Wyciągnijcie je z jamy i wrzućcie do ognia. - A co z nią, Mistrzu? - Dowódca straŜników wskazał kwilącą Zhańbioną. - Postąpicie z nią tak samo, jak ze wszystkimi innymi - rozkazał władca. - Połamiecie ręce i nogi i wrzucicie ją do pustej jamy. - Odwrócił się i zaczął powoli wchodzić po tronowych schodach na podwyŜszenie z pulsujących czerwonych polipów hau. - Zginie powoli jak zwierzę, z pragnienia i głodu. Jej ciało zostanie w jamie jako nauczka dla wszystkich, którzy ośmielą się nadal szerzyć tę herezję. Ktoś, kto się odwraca plecami do bogów, nie zasługuje na zaszczytną śmierć. Ignorując błagania skazanej Yuuzhanki, straŜnicy wykonali rozkaz władcy z ponurą determinacją. Kiedy nieszczęsna istota straciła nadzieję, jej okrzyki przerodziły się w łkania. Shimrra zaczekał, aŜ ucichnie ich echo, i dopiero wtedy zwrócił się do stojącej przed nim kapłanki. - Spisałaś się dobrze, Ngaaluh - powiedział. - Twoje śledztwo pozwoliło na ujawnienie jeszcze jednego wewnętrznego wroga. Szczupła Yuuzhanka nisko się skłoniła. - Jestem zaszczycona twoją pochwałą, o NajwyŜszy - powiedziała. - Osiągasz sukcesy tam, gdzie starania wielu innych kończą się niepowodzeniem. - Shimrra powiódł groźnym spojrzeniem po twarzach kapłanów, mistrzów przemian, intendentów i wojowników, których wezwał na świadków przesłuchania. - Musimy zachowywać czujność, Ŝeby korzenie herezji nie rozprzestrzeniły się jeszcze bardziej. Więcej nawet, powinniśmy przyspieszyć poszukiwania gniazd perfidii, aby jak najszybciej odnaleźć jej źródło. Wszyscy głośno przytaknęli. - Bądź pewien, o Wspaniały - odezwał się arcyprefekt Drathul, starszy intendent Yuuzhan'tara - Ŝe dołoŜymy wszelkich starań, by wytrzebić tę straszliwą zarazą. - Niech się dzieje twoja wola, a raczej wola bogów - zawtórował mu wojenny mistrz Nas Choka, przecinając powietrze ceremonialną tsaisi. - Nie spoczniemy, dopóki nie zmiaŜdŜymy pod podeszwami naszych butów ostatniego heretyka! - Nie oczekują od was niczego innego - oznajmił NajwyŜszy Władca. - Od tej pory wszystko, co nie będzie entuzjastycznym pragnieniem wykorzenienia herezji, uznam za kolaborację... a kolaborację będą karał w taki sam sposób jak zdradę. Czy to jasne? Echa decyzji NajwyŜszego Lorda potoczyły się po sali tronowej, a słuchacze uroczyście się skłonili.

Sean Williams, Shane Dix29 - MoŜesz kontynuować swoją pracą, Ngaaluh - podjął Shimrra, zwracając się do kapłanki. - Nie mogę osobiście uczestniczyć w kaŜdym przesłuchaniu i kaŜdej egzekucji, ale niestety to ja odpowiadam za przestrzeganie praw, które bogowie nam powierzyli. Cieszę się, Ŝe mam kogoś zaufanego. Nie ustawaj w staraniach i znajdź mi więcej heretyków, których mógłbym wrzucić do jamy yargh'unów. Kiedy się wypełni, rozkaŜę wykopać następną, a później jeszcze następną, dopóki zaraza tej nikczemnej herezji nie zostanie raz na zawsze wykorzeniona z galaktyki. Dopiero wtedy bogowie ponownie obdarzą nas łaskami. - Tak jest, o Wspaniały. - Ngaaluh skłoniła się jeszcze niŜej niŜ poprzednio. NajwyŜszy Lord poruszył się na tronie i obojętnie utkwił spojrzenie w przestrzeni nad głowami podwładnych. - Zostawcie mnie teraz w spokoju - rozkazał. - Muszę oddać się kontemplacji. Jeden po drugim członkowie jego dworu opuścili salę tronową. Jedna z ostatnich wyszła kapłanka Ngaaluh. Przed wyjściem odwróciła się i spojrzała na Shimrrę, Ŝeby ukryty villip mógł przekazać ostatni obraz siedzącego na tronie NajwyŜszego Władcy. Nomowi Anorowi, który odbierał obrazy głęboko pod powierzchnią Yuuzhan'tara dzięki chórowi villipów, Shimrra wydał się samotny, ale nie pokonany. Sądząc z tego, jak siedział dumnie wyprostowany na tronie i z jaką obojętnością odprawił podwładnych, wyglądał na potęŜnego i pewnego siebie. Władca galaktyki stawiał czoło wielu przeciwnościom losu i sądząc po dumnym spojrzeniu, był gotów przeciwstawić się wielu następnym. Nom Anor uświadomił to sobie w jednej chwili i od razu przestał się uśmiechać. Zacisnął w pięści pokryte naroślami dłonie i zaczął spacerować tam i z powrotem po niewielkiej komnacie audiencyjnej... szóstej, jaką zajmował w ciągu tyluŜ tygodni. Kiedy Ngaaluh wyszła z sali tronowej lorda Shimrry, przekazywane przez jej villipa sygnały się urwały. - Jeszcze jeden sukces - mruknął Kunra. Zniesławiony wojownik i doradca Noma Anora we wszystkim, co nie dotyczyło religii, stał przygarbiony obok drzwi. Na pierwszy rzut oka wyglądał na odpręŜonego. Nom Anor znał jednak go na tyle dobrze, Ŝeby nie dać się zwieść pozorom. Kunra zwracał uwagę na wszystko, co się działo po obu stronach drzwi komnaty. - Odkąd przyłączyła się do nas Ngaaluh, zdobyliśmy mnóstwo bezcennych informacji - podjął po chwili. - To dzięki niej nasze wpływy wciąŜ rosną. Były egzekutor pokiwał machinalnie głową. Zapewne Kunra uznał milczenie Noma Anora za wyzwanie, bo w jego głosie dał się słyszeć jeszcze większy entuzjazm. - Shimrra odkrył zdrajczynię w pobliŜu tronu i w dodatku nie zdołał wyciągnąć z niej ani słowa. Widziałeś wyraz jego twarzy? Na myśl o nas ogarnia go przeraŜenie. - Z trudem mogłem na to patrzeć - odezwał się Shoon-mi. Wyłonił się z ciemności za okazałym krzesłem Proroka z misą wody, której zaŜądał Nom Anor. Zhańbiony był ubrany w wypłowiały kapłański płaszcz i demonstrował brak blizn na twarzy z pewną dumą. Miał jednak ponurą minę i chyba z kaŜdym dniem wpadał w coraz większe przygnębienie. Spotkanie Po Latach 30 Nom Anor doskonale rozumiał rozterki duchowe i niepokój swojego doradcy do spraw religijnych. - Wszyscy zachowaliśmy resztki lojalności względem starego stylu Ŝycia, Shoon- mi - powiedział. - Czasami nawet światło prawdy nie moŜe usunąć w cień nawyków, jakie wpajano nam od urodzenia. - Nie to miałem na myśli, Mistrzu. - Shoon-mi sprawiał wraŜenie przybitego. - Chodziło mi o Ecklę z domeny Shoolb. Nom Anor wpatrywał się w niego obojętnie kilka sekund, zanim zrozumiał, o kim mowa. Tak nazywała się Zhańbiona, którą Shimrra właśnie skazał na haniebną śmierć. - Tak, naturalnie - odezwał się w końcu. - Jej poświęcenie było szlachetne i moŜesz być pewien, Ŝe nie przejdzie bez echa. - Wypowiedział te słowa automatycznie, bez wahania, ale postarał się, aby zabrzmiały szczerze. Nie mógł wywołać wraŜenia, Ŝe przestał się interesować losem Eckli z domeny Shoolb dokładnie w chwili, kiedy sobie uświadomił, iŜ nie musi się obawiać zdrady z jej strony. - Zostanie na zawsze męczennicą naszej sprawy. - Jedną z wielu - stwierdził z naciskiem Zhańbiony. W pierwszej chwili były egzekutor chciał usłuchać instynktu, który nakazywał mu skarcić zuchwałego doradcę za to, Ŝe ośmiela się zwracać mu uwagę, ale postanowił zdobyć się na spokojną odpowiedź: - Droga do wyzwolenia jest długa i trudna, Shoon-mi. Wszyscy o tym wiedzieli, kiedy się do nas przyłączali, i kiedy nadejdzie ich pora, wszyscy postąpią tak samo jak Eckla. - Bez wahania, mistrzu. - Shoon-mi starał się zachowywać poprawnie, ale w jego głosie przebijała nutka buntu. - Przypominam kaŜdemu nowicjuszowi, Ŝe często jedyną nagrodą za wierność jest ból. Tylko niewielu to odstrasza. - Dobrze chociaŜ, Ŝe istnieje coś oprócz bólu - przypomniał Nom Anor, podsuwając doradcy duchową karmę, której tamten tak bardzo łaknął. - Jeedai obiecują nam nowe Ŝycie, podczas gdy w starym nie czekało nas nic oprócz zniewolenia i śmierci. Warto zaryzykować ból dla wolności, nie uwaŜasz? - Tak, Mistrzu. Nie mając nic więcej do powiedzenia, Shoon-mi skłonił się i wyszedł z audiencyjnej komnaty. Nom Anor miał wprawdzie ochotę wysłuchać jego rady co do wyboru odpowiednich kandydatów spośród zgłaszających się nowicjuszy, ale pozwolił, Ŝeby Zhańbiony go opuścił. Gdyby choć w najmniejszym stopniu przejmował się losem Eckli z domeny Shoolb, takŜe mógłby potrzebować czasu na samotne rozmyślania. Gestem nakazał, Ŝeby Kunra zamknął drzwi. Był rozdraŜniony i zaniepokojony. JeŜeli wyprawa Ngaaluh na dwór Shimrry zakończyła się powodzeniem, dlaczego nie odczuwał satysfakcji? Dlaczego nie mógł się zachowywać jak Kunra? Dlaczego nie czuł radości na myśl, Ŝe NajwyŜszy Lord odczuwa boleśnie skutki podkopującej jego władzę herezji? Mimo ogarniającego go zmęczenia uniósł głowę i spojrzał na Kunrę. - Opowiedz mi o tych, których wyszkoliłeś w najbliŜszej okolicy - zaŜądał, kiedy nabrał pewności, Ŝe nikt inny go nie usłyszy. - Pochwal się postępami w swojej pracy.

Sean Williams, Shane Dix31 - Nie wtajemniczając w to Shoon-miego, wybrałem trzech najbardziej obiecujących kandydatów - zaczął zniesławiony wojownik, opuszczając stanowisko obok drzwi i podchodząc do Noma Anora. Uczynił to bez wahania, co dowodziło, Ŝe przyzwyczaił się juŜ do awansu ze słuŜącego na szefa poruczników Proroka. - KaŜdy odznacza się poŜądaną mieszanką fanatyzmu i głupoty, konieczną do wykonania tego zadania. Powinniśmy pozwolić im walczyć ze sobą, Ŝeby przekonać się, który zwycięŜy. - Masz na myśli prawdziwą walkę? - zdziwił się Nom Anor. Krwawe sporty stały w sprzeczności z herezją Jeedai, ale były egzekutor wiedział, Ŝe mroczna cząstka duszy Kunry moŜe mu podsunąć taki pomysł. Były wojownik pokręcił jednak głową. - Najlepsi kandydaci muszą patrzeć w oczy pachołków Shimrry bez mrugnięcia okiem, ale i bez uciekania się do przemocy - powiedział. - Zaczną kroczyć tą ścieŜką, kiedy jeden drugiego oskarŜy o fałsz i zdradę. Pierwszy, który zada cios, zostanie odrzucony. - A mówiąc o odrzuceniu, masz na myśli... - zaczął Nom Anor. - Fizyczną eliminację - dokończył rzeczowo Kunra. Zadowolony Nom Anor pokiwał głową. Kierowanie organizacją taką jak ta stawiało przed nim sprzeczne wymagania. Z jednej strony musiał wymyślić metody szerzenia herezji kanałami, które nigdy nie miały być niezawodne ani skuteczne. Zhańbieni zawsze plotkowali, nie przejmując się, czy przekazywane z ust do ust informacje mają coś wspólnego z prawdą. Mogli się czuć bezpieczni, bo najczęściej ich opowieści nie docierały do uszu zwierzchników. Z drugiej strony jednak, jeŜeli herezja miała być skuteczna, były egzekutor musiał się zatroszczyć o wierność przekazywania głoszonych „prawd wiary". Kłopot w tym, Ŝe obecnie, kiedy zwierzchnicy nadstawiali uszu, powinien takŜe przedsięwziąć konieczne środki ostroŜności, Ŝeby nie trafili na źródło informacji. Oba cele często się wykluczały i jeśli Nom Anor chciał je osiągnąć, musiał korzystać z pomocy doradców. Czasami zasięgał opinii obu, ale najczęściej tylko jednego albo drugiego. JeŜeli więc Shoon-mi odpowiadał za szerzenie przesłania, obowiązkiem Kunry było likwidowanie przecieków. Były wojownik miał niewielką grupę osobiście wybranych podwładnych, których Nom Anor uwaŜał za coś w rodzaju duchowej policji. Dbając dyskretnie o szczegóły i wzajemne kontakty, jej członkowie dokładali starań, Ŝeby tkanina herezji się nie rozdarła. Nom Anor miał ułatwione zadanie, bo za znikanie niektórych osób obwiniano przełoŜonych poszukujących źródeł herezji. Eliminowanie pojedynczych heretyków wzbudzało strach i niepokój, dzięki czemu rola Noma Anora stawała się z kaŜdym dniem coraz mniej istotna. W miarę jednak jak jego organizacja się rozrastała, a liczba osób głoszących herezję Jeedai rosła w wykładniczym tempie, zwiększało się teŜ zagroŜenie. Czasami Nom Anor budził się w środku nocy, zlany zimnym potem na myśl, Ŝe mimo podjętych środków ostroŜności Shimrra wpada na trop jego organizacji. Oczami wyobraźni widział czających się w ciemności siepaczy NajwyŜszego Władcy. Spotkanie Po Latach 32 - Dobra robota - powiedział machinalnie, chwaląc Kunrę jak tresowane zwierzą. Nie musiał zaskarbiać sobie jego lojalności, bo zasłuŜył na nią, darując Ŝycie byłemu wojownikowi. - Ale nie zanudzaj mnie teraz szczegółami. Po prostu się upewnij, Ŝe za trzy dni odpowiedni kandydat będzie gotów. Chciałbym przejść do następnego etapu działalności. Nie zamierzam się czaić w ciemności do końca Ŝycia. Kunra lekko się skłonił, podobnie jak Shoon-mi, nie na tyle nisko, Ŝeby dać dowód bezgranicznego oddania, ale w przypadku Kunry Nom Anor mógł tolerować pewną dozę buntowniczości. Zniesławiony wojownik potrzebował tego, Ŝeby skutecznie wykonywać pracę, podczas gdy Shoon-mi musiał być tylko posłuszny. - Zostaw mnie teraz. Chcę pomyśleć - burknął były egzekutor. Kunra wyszedł z komnaty i zamknął drzwi za sobą. Nom Anor pochylił się nad misą z wodą i wyciągnął ręce, Ŝeby obmyć twarz. Sprawy toczyły się po jego myśli. Herezja się szerzyła, a dzięki ciągłym zmianom miejsca pobytu nie dopuścił, Ŝeby Shimrra wpadł na jego trop. Nom Anor pomyślał jednak, Ŝe to nie wystarczy... ani obecnie, ani w przyszłości. Od początku uwaŜał herezję za środek do odzyskania władzy. KaŜdy krok powinien przybliŜać go do tego celu, bo w przeciwnym razie oznaczałby krok wstecz. Nie dawało mu jednak spokoju pytanie, nad kim właściwie miałby sprawować tę władzę. Czy wystarczy mu, Ŝe jest przywódcą niechlujnej bandy wyrzutków i Zhańbionych? Zamarł i zaczął się wpatrywać w odbicie swojej twarzy w tafli wody. ZauwaŜył, Ŝe jest wymizerowana i usmolona, a w oczach kryje się pełno wątpliwości. Był pewien, Ŝe to skutek Ŝycia w cuchnących podziemiach Yuuzhan'tara. Wyglądał... obco. Dając upust frustracji, gniewnie warknął i strącił misę z wodą na podłogę. Kunra się mylił. Shimrra wcale nie był przeraŜony. Ani razu nie okazał trwogi. Gniew, tak... ale nie trwogę. Herezja mu przeszkadzała, lecz nie stanowiła dla niego zagroŜenia. A Prorok? Władca ciemnicy moŜe i był władcą, ale cały czas Ŝył w mrocznych lochach. Nom Anor uświadomił sobie, Ŝe dawno minął czas, kiedy powinien zacząć sprawować prawdziwą władzę. Na myśl o tym od razu poczuł się trochę lepiej. W sterowni „Sokoła" trwała ostra wymiana poglądów. - Nie powinniśmy jeszcze odlatywać - upierał się Han. - Nie moŜemy, dopóki się nie upewnimy, Ŝe Jainie nic nie grozi. - Jest bezpieczna, Hanie - twierdziła Leia. - Wiesz o tym. Prawdopodobnie właśnie w tej chwili wchodzi na pokład „Selonii". - KsięŜniczka czuła się w niewielkim pomieszczeniu jak uwięziona i tylko z trudem się powstrzymywała, Ŝeby z niego nie wybiec. Stojący w wąskim przejściu C-3PO spoglądał to na nią, to znów na Hana i starał się nadąŜać za tokiem ich rozmowy. - Zostając tu, naraŜasz nas na niebezpieczeństwo. Dzięki sensorom zainstalowanym na kadłubie frachtowca słyszała gniewne okrzyki tłumu, który usiłował wedrzeć się na lądowisko. Na razie uniemoŜliwiali mu to funkcjonariusze słuŜby bezpieczeństwa, ale było widać, Ŝe nie wkładają serca w swoją pracę.

Sean Williams, Shane Dix33 - I co z tego? - odciął się Han. - To tylko cywile. Obronimy się przed nimi. - Nie pomoŜemy naszej sprawie, jeŜeli wpadniemy w tarapaty, Hanie - przypomniała Leia. - Przybyliśmy tu w pokojowych zamiarach. Nie chcemy wzbudzać nienawiści. Han potarł skronie, jakby nagle rozbolała go głowa. Na ekranach zainstalowanych w sterowni monitorów widział otaczający lądowisko „Sokoła" kordon straŜników, a za nimi tłum rozgniewanych tubylców. - A co z Rynem? - zapytał trochę spokojniej. Leia nie miała gotowej odpowiedzi na to pytanie. Nie zastanawiała się nad tym, bo całą uwagę poświęcała Jainie. Miała nadzieję, Ŝe ich córce nie stanie się Ŝadna krzywda. Na Onadax wysłał ich Goure, kiedy jeszcze przebywali na Bakurze. Twierdził, Ŝe spotka się tam z nimi inny Ryn. Na razie się nie spotkał. - Nie wiem - przyznała. - MoŜe Goure się pomylił, a moŜe między chwilą, kiedy otrzymał tę wiadomość, a naszym przylotem na Onadax zaszła jakaś zmiana. Nie zapominaj, Ŝe organizacja Rynów działa powoli. MoŜe... - Zaczekaj - przerwał jej Han i machnął ręką, Ŝeby ją uciszyć. - Słyszałaś to? Leia umilkła i nadstawiła uszu, ale niczego nie usłyszała. PołoŜyła dłoń na ramieniu męŜa i zaczęła lekko masować napięte mięśnie. Pomyślała, Ŝe jeŜeli Han pragnie znaleźć pretekst do zwłoki, powinien wymyślić coś lepszego. - Chyba najwyŜszy czas, Hanie, Ŝebyśmy znaleźli sobie bezpieczniejsze miejsce - odezwała się w końcu. - Pani kapitan Mayn potrafi zatroszczyć się o siebie, a Jaina zapewne juŜ wkrótce wejdzie na pokład jej fregaty. Wyczuwam, Ŝe jest coraz bliŜej. Han spojrzał na nią, westchnął i zrezygnował. - Niech ci będzie - powiedział i zaczął przestawiać dźwignie przełączników. - Ale dopóki nie otrzymamy wiadomości od Todry, zostaniemy na niskiej orbicie. JeŜeli ktoś z tego tłumu choćby tylko pomyśli, Ŝeby Jainie zrobić coś złego, chcę być na tyle blisko, Ŝeby... - Jaina da sobie radę - przerwała księŜniczka, powstrzymując triumfujący uśmiech. Kres ich rozmowie połoŜyło wściekłe walenie w spód kadłuba frachtowca. - Nie pomyliłem się, myśląc, Ŝe coś słyszę! - wykrzyknął Solo. Leia zajęła miejsce obok męŜa na fotelu drugiego pilota, a Han pstryknął dźwigniami kilku innych włączników. Uzbroił wysuwany samopowtarzalny blaster i zaczął obserwować statek dzięki kamerom rozmieszczonym pod róŜnymi kątami na powierzchni kadłuba. Jedna ukazywała chudą jak szczapa istotę, która waliła cięŜkim metalowym prętem w dolny właz frachtowca. Przybysz miał twarz przesłoniętą zaparowaną maską, ale nie wyglądał podejrzanie ani niebezpiecznie. Był ubrany w tandetny szczelny kombinezon, zbyt wiotki, Ŝeby mógł ukryć pod nim jakąś broń. - StraŜnicy chyba nie wysłaliby kogoś takiego, Ŝeby odwalił za nich brudną robotę - odezwała się księŜniczka. - Jak ci się wydaje? Han pokręcił głową z powątpiewaniem. - Poślij mu strzał ostrzegawczy - zaproponował. - To powinno go odstraszyć. Spotkanie Po Latach 34 - To chyba nie jest dobry pomysł, kochanie - sprzeciwiła się Leia. - MoŜe uznać to za oznakę agresji. - Powinien to uznać za oznakę agresji - odciął się Han. - A jeŜeli nadal będzie obtłukiwał spód „Sokoła", stanę się o wiele bardziej agresywny. - Wygląda na to, Ŝe stara się tylko zwrócić naszą uwagę, Hanie. - Tak, i popatrz, co przy okazji robi z lakierem. - Nie strzelę do niego, Hanie. - Leia rozsiadła się w fotelu i zaplotła ręce na piersi na znak protestu. Han popatrzył na nią i przewrócił oczami. Burknął z irytacją i ześliznął się z fotela pilota. Kiedy szedł korytarzem, mruczał coś o buncie na pokładzie. Leia kontynuowała rozpoczęte przez męŜa procedury przedstartowe, ale cały czas obserwowała kątem oka obraz z kamery skierowanej na rampę ładowniczą. Usłyszała szczęk i pomruk hydraulicznych siłowników i rampa odchyliła się na tyle, Ŝeby Han mógł odstraszyć natarczywego intruza groźnym okrzykiem. Leia zauwaŜyła, Ŝe rozmawiają z oŜywieniem. Nie umiała czytać z ruchu warg na tyle dobrze, Ŝeby odgadnąć, o czym mówią, ale kiedy obca istota uniosła na chwilę maskę, na twarzy Hana odmalowało się osłupienie. Leia nie dostrzegła twarzy natręta, więc kiedy Han opuścił rampę na płytę lądowiska i gestem zachęcił obcą istotę do wejścia na pokład, zareagowała bezgranicznym zdumieniem. Zanim nieznajomy usłuchał, odrzucił metalowy pręt, którym walił przedtem w klapę, dolnego włazu „Sokoła". Obserwując, jak istota wchodzi po rampie, księŜniczka uświadomiła sobie, Ŝe ogarnia ją niepokój. - Wzywam „Cień Jade"! „Cieniu Jade", zgłoś się, proszę! Głos pani kapitan Mayn w końcu wyrwał Luke'a z czegoś w rodzaju głębokiej, ciemnej jamy. Świat wokół niego dygotał, a jego uszy draŜnił głośny ryk. Poprzez mgiełkę intensywnego ataku myślowego wyczuwał w pobliŜu Sabę, Danni i Tekli. Wszystkie sprawiały wraŜenie nieprzytomnych. W przeciwieństwie do nich Jacen był nie tylko przytomny, ale i oŜywiony. Starał się nawiązać myślowy kontakt z pozostałymi. Trochę dalej, ale wciąŜ jeszcze na pokładzie „Cienia Jade", Luke wyczuwał takŜe smacznie śpiącą Soron Hegerty. Odwrócił głowę i zobaczył obok siebie Ŝonę, która zmagała się z dźwigniami urządzeń kontrolnych. - Chwilowo jesteśmy bardzo zajęci, pani kapitan - odezwała się Mistrzyni Jedi. Głos miała spokojny, ale Luke znał jej myśli i wiedział, Ŝe Ŝona takŜe odczuwa skutki niespodziewanego ataku myślowego. - Skontaktujemy się z tobą przy pierwszej okazji. Zanim z pokładu „MęŜobójcy" napłynęła odpowiedź, Mara wyłączyła komunikator, Ŝeby nikt więcej jej nie przeszkadzał. Zazwyczaj proste zadanie wylądowania na powierzchni planety wymagało widocznie o wiele więcej uwagi. - Gdzie... - zaczął Luke, ale zaschło mu nagle w gardle i nie dokończył pytania. Usiadł prosto, przełknął ślinę, chrząknął i spróbował jeszcze raz. - Gdzie jesteśmy? - Przygotowujemy się do lądowania - odparła Mara, nie odrywając oczu od urządzeń kontrolnych.

Sean Williams, Shane Dix35 Przez owiewkę sterowni Luke widział w dole porośniętą bujną roślinnością powierzchnię planety. Daleko na południe ciągnęły się jednak połacie jałowego gruntu. Zapewne były to pozostałości po poprzednim ataku Yuuzhan Vongów, o którym wspominała Vergere, a moŜe trwałe skutki zbyt wielu skoków planety przez nadprzestrzeń, dokonanych podczas przelotu przez Nieznane Rejony galaktyki. Z tej odległości trudno było stwierdzić to na pewno. Spojrzał na Ŝonę. Miała podkrąŜone oczy. - Dobrze się czujesz? - zapytał. - Chyba tak - odparła z roztargnieniem. - Co się stało? - Nie jestem pewna. Poczułam jakby cios Mocy, ale setki razy potęŜniejszy. Czymkolwiek to było, pozbawiło przytomności wszystkich Jedi na pokładzie tego jachtu... Do tej pory są w takim stanie. - A ty nie? - zdziwił się Luke. Mara wzruszyła ramionami. - Ja takŜe straciłam przytomność, lecz na krótko - wyjaśniła. - Kiedy ją odzyskałam, Jacen wydawał rozkazy przez komunikator. - Jacen? - Ocknął się najwcześniej. Przypuszczam, Ŝe to sprawka Zonamy Sekot... Ŝe to planeta zwaliła nas z nóg i potem obudziła Jacena pierwszego, ale zestaw współrzędnych korytarza podejścia przekazał mu na pewno ktoś z powierzchni. Kiedy przyszłam do siebie, twój siostrzeniec kończył wyjaśniać, Ŝe nie jest najbardziej odpowiednią osobą do pilotowania gwiezdnego jachtu. Przypuszczam, Ŝe jego wybór to teŜ sprawka planety. Powiedziałam im, Ŝe muszę się z tobą porozumieć, ale jakaś osoba oświadczyła, Ŝe to niemoŜliwe. Oglądałam zarejestrowane przez kamery „Cienia" obrazy i doszłam do przekonania, Ŝe sprzeczanie się z tubylcami nie ma sensu. - Co masz na myśli? - zainteresował się Mistrz Jedi. Mara spojrzała na niego, a w jej oczach kryło się coś więcej niŜ tylko wyczerpanie. Luke dostrzegł takŜe niepokój. - Sam zobacz - powiedziała. Pstryknęła włącznikiem i zaczęła odtwarzać nagrane obrazy. - To zostało zarejestrowane, zanim się obudziłam, ale juŜ po naszym wskoczeniu do systemu. Luke odwrócił się w stronę monitora, Ŝeby zobaczyć, co zarejestrowały kamery „Cienia Jade", kiedy członkowie jego załogi byli nieprzytomni. Hologramy przedstawiały okręty Yuuzhan Vongów, które zauwaŜyli po wskoczeniu do systemu. Oprócz nieprzyjacielskich jednostek było widać takŜe generowane przez Zonamę Sekot widowiskowe efekty pirotechniczne. Po odzyskaniu przytomności Luke był do tego stopnia oszołomiony, Ŝe zupełnie zapomniał o bitwie toczącej się w przestworzach, pamiętał jednak osłupienie, jakie go ogarnęło na widok yuuzhańskich okrętów wysoko na orbicie nad Ŝyjącą planetą. Przyglądał się z rosnącym zdumieniem, jak okręty wrogów wycofują się pod naporem systemów obronnych Zonamy Sekot. Bitwa wyglądała na zaciętą i chociaŜ flota Yuuzhan Vongów była nieliczna, z początku załogi ich okrętów radziły sobie Spotkanie Po Latach 36 całkiem nieźle... ale tylko z początku. Później atak nieprzyjaciół zaczął się załamywać, flota poszła w rozsypkę i w końcu Yuuzhanie rzucili się do ucieczki. Obrońcy planety polowali na ich okręty, aŜ zniszczyli wszystkie, jeden po drugim. Kiedy zarejestrowane nagranie dobiegło końca, Luke odwrócił się do Mary. Jego Ŝona przygotowywała się do lądowania. - Ocalały jakieś? - zapytał. Nie musiał dodawać, co ma na myśli. - O ile mogłam się zorientować, wszystkie zostały zniszczone - odparła Mistrzyni Jedi. - W przestworzach wciąŜ jeszcze panują zakłócenia. Znajdowaliśmy się na skraju pola bitwy, a mimo to oddziałują na nasze systemy łączności i sensory. - Dlaczego i nas nie spotkał podobny los jak ich? - zdziwił się Skywalker. Mara spojrzała na niego z ukosa, wzruszyła ramionami i włączyła repulsory. - Nie mam pojęcia - przyznała. - MoŜe planeta zapoznała się z naszymi myślami i doszła do wniosku, Ŝe nie zamierzamy wyrządzić jej krzywdy - odezwał się Luke do siebie, jakby tylko myślał na głos. - Obudziła najpierw Jacena prawdopodobnie z powodu jego wrodzonej zdolności do kontaktów z niezwykłymi umysłami. - Jest tylko jeden sposób, Ŝeby to wiedzieć na pewno - stwierdziła Mara. - Musimy porozmawiać z tubylcami. - Przypuszczam, Ŝe właśnie od tego powinniśmy zacząć - zgodził się z nią Luke. Spoglądając na główny ekran, widział gęsty las, powiększający się w oczach niczym nadmuchiwany balon. - MoŜe powiedzą nam, co właściwie robili tu Vongowie. - Wiemy, Ŝe wysyłali zwiadowców do Nieznanych Rejonów galaktyki - odparła Mara. - Zanim odlecieliśmy z Csilli, powiedzieli to nam Chissowie. To chyba jedna z yuuzhańskich ekspedycji zwiadowczych. - To moŜliwe, ale nie uwierzę, Ŝe natknęli się na Zonamę Sekot przez przypadek - oznajmił Luke. - Szukaliśmy jej, a sama wiesz, ile trudu kosztowało nas jej znalezienie. - Yuuzhan mogło być więcej i moŜe kręcili się w tych stronach dłuŜej niŜ my - zasugerowała rudowłosa kobieta. Mistrz Jedi kiwnął głową, chociaŜ Ŝona właściwie nie rozproszyła jego wątpliwości. - To juŜ drugi raz, o którym wiemy, Ŝe ją znaleźli - powiedział. - Wygląda, jakby i oni jej szukali... „Cień Jade" osiadł idealnie pośrodku duŜej trawiastej polany otoczonej gęstym i wysokim lasem. Mara wyłączyła repulsory i rozsiadła się w fotelu pilota. - Witajcie na powierzchni Zonamy Sekot - odezwał się stojący za ich plecami Jacen. Luke odwrócił się z fotelem i popatrzył na siostrzeńca. Młody Solo kierował spojrzenie na widok, jaki rozciągał się za masywnymi transpastalowymi iluminatorami gwiezdnego jachtu. Między gałęziami drzew widać było mnóstwo róŜnobarwnych form miejscowego Ŝycia. - Gdzie właściwie wylądowaliśmy? - zainteresował się Skywalker. - JeŜeli pytasz o nazwę tego miejsca, nie potrafię ci pomóc - odparł Jacen. - Osoba, z którą rozmawiałem, podała mi szczegółowe współrzędne tej polany, ale

Sean Williams, Shane Dix37 później zostawiła nas w spokoju. Wiem tylko, Ŝe osiedliśmy gdzieś na półkuli południowej. Mara wskazała ekran monitora z mapą, na której widniała ich dokładna pozycja. - JeŜeli Vergere powiedziała ci prawdę, sześćdziesiąt lat temu całą tę okolicę spustoszyli Yuuzhan Vongowie - przypomniała. - Zdarzyło się to, kiedy tu zawitali ostatnim razem. Młody Solo kiwnął głową. Luke doskonale rozumiał zdumienie Ŝony. JeŜeli nie liczyć dziwnej, ogołoconej z roślinności przestrzeni, którą widzieli z orbity, po tamtym ataku nie pozostał Ŝaden ślad zniszczeń. Wyglądało na to, Ŝe Zonama Sekot dawno zaleczyła swoje rany. - Czy powiedzieli coś więcej? - zapytał. - Cokolwiek? Jacen pokręcił głową. - Tylko kazali nam wylądować - powiedział. - Polecili takŜe, aby „MęŜobójca" został na orbicie, gdzie nie zagraŜa mu Ŝadne niebezpieczeństwo. - Przypuszczam, Ŝe Arien doświadczyła tego samego co my - stwierdził Luke. - Nic podobnego - oznajmiła Mara. - Nie przydarzyło się im nic szczególnego. Niektórzy członkowie załogi odczuli wprawdzie mdłości i ból głowy, jakie towarzyszą zazwyczaj lotowi w próŜni, ale nic więcej. Wygląda na to, Ŝe cios Mocy został wymierzony tylko w nas. - Dlatego Ŝe „Cień Jade" wskoczył pierwszy do systemu czy dlatego Ŝe jesteśmy Jedi? - zainteresował się Skywalker. Mara chciała powiedzieć, Ŝe wie równie niewiele co on, ale nagle coś przyciągnęło ich uwagę. Spomiędzy drzew wyłoniło się dwoje tubylców. Byli wysocy i szczupli, a od istot rasy ludzkiej odróŜniały ich tylko jasnobłękitna skóra i szeroko otwarte złocistoczarne oczy. MęŜczyzna miał włosy czarne, a kobieta śnieŜnobiałe zaczesane do tyłu. W ich wyglądzie rzucały się w oczy wydatne szczęki i malująca się na twarzach surowość. Oboje byli ubrani w podobne do tog, fałdziste płaszcze z zachodzących na siebie szerokich pasów zielonoszarej tkaniny, które spływały z ich ramion. Stanęli w bezpiecznej odległości od „Cienia Jade", złączyli przed sobą dłonie i zaczęli wpatrywać się w jacht, jakby czekali, aŜ pokład opuszczą Luke, Mara i Jacen. - No cóŜ - odezwał się Mistrz Skywalker, spoglądając na Ŝonę. - Oto i tubylcy. - Nie wyglądają na zbyt przyjaźnie nastawionych ani szczególnie zachwyconych naszym lądowaniem - stwierdziła Mara, wstając z fotela. Jacen odwrócił się, Ŝeby wyjść ze sterowni, ale Luke chwycił go za rękę. - Wolałbym, Ŝebyś zaczekał tu z Artoo i miał oko na pozostałych - powiedział. Siostrzeniec początkowo chciał się sprzeciwić, ale pękaty robot zachęcająco zaświergotał i młody Solo szybko zmienił zdanie. - Myślę, Ŝe tak będzie najlepiej - przyznał. - Tylko dajcie znać, gdybyście potrzebowali pomocy. - Nie martw się - obiecała Mara. Przechodząc obok, ścisnęła jego rękę. Skywalkerowie ominęli pozostałych - Tekli, Saba i Danni leŜały wciąŜ jeszcze nieprzytomne na podłodze pasaŜerskiego przedziału - i dotarli na rufę jachtu, gdzie Spotkanie Po Latach 38 znajdowała się śluza. Mara otworzyła klapę włazu i przepuściła męŜa. Mistrz Jedi zszedł po opuszczonej rampie. Kiedy stanął w sięgającej do kolan trawie, zaczerpnął głęboki haust oŜywczego powietrza Zonamy Sekot. Zamknął oczy i zaczął się napawać muskającym jego skórę chłodnym wiatrem. W końcu przylecieliśmy, pomyślał. Potrzeba czegoś więcej niŜ niezbyt przyjazne powitanie, Ŝebym przestał się cieszyć z osiągnięcia celu. Otworzył oczy, kiedy Mara stanęła obok niego. Na jej twarzy malowało się podobne zdumienie. Niebo miało ciemnobłękitną barwę, a kapryśny wiatr kołysał szerokimi źdźbłami trawy. Płynące po niebie niewielkie obłoki częściowo przesłaniały ogromną czerwonawą tarczę Mobusa, gigantycznej planety, wokół której krąŜyła Zonama Sekot. Gwiazda systemu znajdowała się mniej więcej w połowie drogi między wschodem a zachodem i jakieś dwadzieścia stopni w bok od tarczy gazowego giganta. Kolejny głęboki oddech pomógł im się pozbyć resztek wątpliwości. Nie mogli dłuŜej wątpić, Ŝe dotarli do celu podróŜy. W powietrzu unosiły się wonie dowodzące, Ŝe wokół nich tętni bujne Ŝycie. Czuli potęŜną siłę Mocy, tak intensywną, jakby miała się zaraz rozpętać psychiczna burza. Luke zastanawiał się, czy to umysł Zonamy Sekot. Czy tak samo czuła się Vergere przed wieloma laty, kiedy Ŝyjąca planeta uświadomiła sobie swoje istnienie? Nawet kiedy przebywał na Ithorze, nie wyczuwał, Ŝeby fauna i flora zespalały się tak spontanicznie we wspaniałą całość. Kiedy tubylcy ruszyli ku nim, ocknął się z zadumy. - Kim jesteście? - zapytała białowłosa kobieta. - Nazywam się Luke Skywalker - odparł Mistrz Jedi. - A to moja Ŝona Mara. Chcieliśmy wam podziękować, Ŝe nas zaprosiliście... - Wcale was nie zapraszaliśmy - uciął ostro męŜczyzna. Mara zmarszczyła brwi. - To nie wy podaliście nam współrzędne tego... - zaczęła. - Podaliśmy je wam, bo tak nam polecono - oznajmiła kobieta. - Wasz statek jest pierwszym od pięćdziesięciu kilku lat, jaki wylądował na powierzchni Zonamy - dodał męŜczyzna. - Sekot wyraziła taką wolę, więc musieliśmy wykonać jej polecenie. Z najwyŜszą niechęcią, pomyślał Mistrz Jedi. - Operujecie nazwami „Zonama" i „Sekot", jakby to były odrębne byty - powiedział. - Dlaczego? - Sekot jest umysłem - wyjaśnił męŜczyzna. - A Zonama to nazwa planety - dodała kobieta. - Więc jesteście Zonamanami - domyślił się Skywalker. - Jesteśmy Ferroanami - odezwała się osoba stojąca za ich plecami. Luke odwrócił się i zobaczył błękitnoskórą kobietę ubraną podobnie jak para tubylców, tyle tylko Ŝe jej płaszcz został uszyty z czarnego materiału. Zaskoczona Mara takŜe się odwróciła i instynktownie przyjęła pozycję obronną. Nieznajoma kobieta lekko się uśmiechnęła.

Sean Williams, Shane Dix39 - Wybaczcie, Ŝe was zaskoczyłam - powiedziała, wyciągając do nich ręce w powszechnie zrozumiałym pokojowym geście. - Nie zamierzam wyrządzić wam Ŝadnej krzywdy. Jestem panią Magister. Stoję między Zonama a Sekot. Mistrzyni Jedi trochę się odpręŜyła. Luke przyglądał się kobiecie w czarnym płaszczu z rezerwą, ale i fascynacją. Nie potrafiłby określić jej wieku. Jej jasnobłękitna skóra była pomarszczona, ale związane w koński ogon czarne, bujne włosy spływały po plecach i kończyły się poniŜej pasa. Promieniowała od niej niewiarygodna Ŝywotność, którą mogłaby się poszczycić o wiele młodsza osoba. Zadziwiający był takŜe ślad, jaki odciskała w Mocy. Luke odnosił wraŜenie, jakby oglądał go przez zalewany strugami deszczu iluminator. Nikt nie mógłby jednak zaprzeczyć, Ŝe ma do czynienia z osobą obdarzoną wielką władzą. Pozostali Ferroanie cofnęli się z szacunkiem i skłonili. - Rozumiem, Ŝe to z tobą musimy porozmawiać - odezwał się Luke. - Tak, jeŜeli naprawdę macie coś do powiedzenia - odparła pani Magister. - Powinniście skierować swoje słowa do mnie. Luke kiwnął głową i podszedł krok bliŜej. - Musimy porozmawiać o obcych istotach, z którymi niedawno stoczyliście zaciętą walkę - zaczął, wymownym ruchem głowy wskazując niebo. - Znamy ich jako Yuuzhan Vongów, ale wy w przeszłości nazywaliście ich chyba Przybyszami z Dali. Pani Magister przekrzywiła głowę, a na jej pomarszczonej twarzy odmalowała się fascynacja. - Skąd to wiecie? - zapytała. - Mój siostrzeniec dowiedział się o tym od rycerza Jedi... istoty płci Ŝeńskiej, która wylądowała kiedyś na powierzchni waszej planety - odparł Skywalker. Kobieta pokiwała głową. - Macie na myśli Vergere - powiedziała. - Bardzo miło ją wspominamy. Miło i z czułością. Na wzmiankę o Vergere Mara poczuła, Ŝe część jej niepewności ustępuje. - Naprawdę? - zapytała. - Świetnie znamy jej historię - ciągnęła pani Magister. - Odciągnęła od nas Przybyszów z Dali na pewien czas... na tyle, Ŝebyśmy mogli się przygotować na drugi atak. Jak widzieliście, potrafimy się teraz bronić. Luke skinął głową. - Byliśmy świadkami naprawdę zdumiewającego pokazu - przyznał. - Słowo „pokaz" sugeruje, Ŝe to było widowisko na waszą cześć -odezwał się Ferroanin, ton jego głosu dowodził jednak czegoś wręcz przeciwnego. - No, no, Rowel - skarciła go łagodnie pani Magister. - Zwracasz się do naszych gości. - Nie, proszę pani - odezwała się druga Ferroanka. - Nie są naszymi gośćmi, ale intruzami. Nie naleŜą do naszego świata. Powinniśmy natychmiast ich odprawić i jak najszybciej o nich zapomnieć. - Zamykanie oczu na rzeczywistość nie rozwiąŜe Ŝadnego problemu, Darak. - W głosie pani Magister nie dało się słyszeć goryczy ani wymówki. - Próbowaliśmy Spotkanie Po Latach 40 zapomnieć o otaczającym nas wszechświecie, ale nasze starania zakończyły się niepowodzeniem. W ciągu zaledwie doby natknęliśmy się na istoty dwóch ras, które nas szukały. Wmawialiśmy sobie, Ŝe nie istnieją, ale mimo to nie zdołaliśmy ich odstraszyć. - Proszę pani, oni są zwiastunami gwałtownych zmian - upierała się przy swoim Ferroanka. - Wiele dziesięcioleci Ŝyliśmy w pokoju, a teraz nasze nieba wypełniły się ogniami wojny. - To prawda - przyznał Luke. - I obawiam się, Ŝe wypełnią się jeszcze nieraz w przyszłości. - Więc jesteście zwiastunami niepomyślnych wieści - odezwał się Rowel, obrzucając Mistrza Jedi gniewnym spojrzeniem. - Tak zawsze bywa w przypadku rycerzy Jedi - stwierdziła Darak. - Zaczekaj. - Luke zwrócił się do Ŝony, Ŝeby uprzedzić jej sprzeciw. - Powiedziałaś „rycerzy"? CzyŜby odwiedzali was inni Jedi oprócz Vergere? - Tak, w ciągu okresu, jaki upłynął od jej wizyty, gościliśmy więcej niŜ jednego - stwierdziła pani Magister, spoglądając z wyrzutem na pozostałych Ferroan. - W przeszłości rycerze Jedi byli naszymi sprzymierzeńcami i przyjaciółmi. Dlaczego nie mieliby zostać nimi takŜe teraz? - Powinniśmy zachować ostroŜność - upierała się Darak. - Jesteśmy samotną planetą, jedną pośród wielu milionów. - Nikt nie moŜe się czuć bezpiecznie - stwierdził Mistrz Skywalker. - Nie zdołacie się ukryć przed tym, co nadciąga z przestworzy. Dzisiejsze wydarzenia są najlepszym dowodem tego, Ŝe mówię prawdę. To przykre, ale nie przylecieliśmy tutaj, Ŝeby was okłamywać. Władczyni spoglądała jakiś czas na stojących przed nią ludzi, jakby zamierzała ich przejrzeć na wylot. - Bardzo chciałabym porozmawiać z waszym siostrzeńcem, Ŝeby podzielić się z nim naszymi wspomnieniami o Vergere - odezwała się w końcu. - Odpraw ich! - syknęła Darak. - Nie słuchaj tego, co mówią! Pani Magister głośno się roześmiała. - Doprawdy, moi drodzy, posuwacie się za daleko - oznajmiła, poczym znów odwróciła się do obojga Skywalkerów. - Błagam, zechciejcie im wybaczyć, Ŝe nie okazują wam szacunku, ale mają prawo Ŝywić obawy. PrzeŜywaliśmy trudne chwile, zwłaszcza podczas Przelotów, kiedy trwały poszukiwania nowego domu. Ten okres był trudny dla wszystkich, bo cierpieliśmy straszliwie od śmierci, głodu i zarazy. - Na pomarszczonej twarzy pani Magister na krótko zagościł smutek. - Od wielu lat na powierzchni Zonamy nie mieliśmy Ŝadnych gości. śyliśmy w pokoju, a teraz powróciła do nas wojenna zawierucha. To chyba zrozumiałe, Ŝe się niepokoimy. Luke kiwnął głową. - My takŜe - przyznał. - Nie spodziewaliśmy się, Ŝe zastaniemy tu Przybyszów z Dali, i nasz niepokój graniczy z przeraŜeniem. To jedna z rzeczy, o których musimy porozmawiać... i to jak najszybciej.

Sean Williams, Shane Dix41 - Tak się stanie - postanowiła władczyni. Obrzuciła Darak i Rowela surowym spojrzeniem dowodzącym, Ŝe nie ścierpi sprzeciwu z ich strony. - Pozostali mogą takŜe się do was przyłączyć - dodała. - Właśnie teraz, kiedy rozmawiamy, zaczynają się budzić. - Więc będziecie musieli pójść z nami - odezwał się Ferroanin. - Dokąd? - zapytała Mara, mruŜąc oczy. - Do naszej osady - odparła Darak. - To tam znajduje się miejsce spotkań. - W porządku - zgodziła się Mistrzyni Jedi. - Powiedz nam, gdzie to jest. Polecimy tam naszym jachtem. - To wykluczone - odezwał się Rowel. - Wasz statek nie moŜe tam dotrzeć. - A jak zamierzasz powstrzymać nas przed... - Nie zamierzam. - Ferroanin wskazał „Cień Jade". - Zatroszczyła się juŜ o to sama Sekot. Kiedy Mara spojrzała na swój jacht, słowa protestu zamarły na jej ustach. Do wnętrza dostała się trawa, na której statek wylądował, a oprócz niej pędy winorośli, które niepostrzeŜenie wpełzły z otaczających go krzewów. Owinęły się wokół ładowniczych łap i wystawały ze wszystkich otworów wentylacyjnych i szczelin w spodzie kadłuba, co mogło dowodzić, Ŝe opanowały całe wnętrze. Mara zareagowała odruchowo. Podbiegła do jachtu, odpięła rękojeść świetlnego miecza i wysunęła energetyczną klingę. Słup jaskrawego światła, jaki pojawił się w kryształowo przejrzystym powietrzu, sprawiał wraŜenie gotowego do błyskawicznego i bezlitosnego odchwaszczania. Zanim jednak Mistrzyni Jedi wzięła zamach, Luke podszedł do Ŝony i chwycił ją za rękę. - Uspokój się, Maro - odezwał się łagodnie. Delikatnie skłonił ją, Ŝeby opuściła broń, i zbliŜył usta do rudych włosów zakrywających jej ucho. - JeŜeli Sekot potrafiła coś takiego zrobić jachtowi, z pewnością zrobi to i nam. Nie moŜesz się spodziewać, kochanie, Ŝe uda ci się wygrać walkę z całą planetą. Wysłał myśli do przebywającego na pokładzie jachtu Jacena, a kiedy upewnił się, Ŝe siostrzeńcowi nie stało się nic złego, posłał Ŝonie uspokajające myśli. Mara rozluźniła palce, przestała przyciskać kciukiem aktywujący guzik i świetlista klinga ukryła się w rękojeści. Mistrzyni Jedi nie wyglądała jednak na uspokojoną. Luke nie mógł mieć o to do niej Ŝalu. Sekot zaatakowała i uwięziła na powierzchni jej statek. Mistrz Jedi takŜe nie był tym zachwycony, ale potrafił się z tym pogodzić. - Pani Magister... - zaczął i urwał, bo uświadomił sobie, Ŝe Ferroanka zniknęła. Nie zauwaŜył, jak odchodziła, ale nigdzie jej nie widział. Mimo to wyczuwał ślad jej niezwykłej obecności w Mocy, jakby wciąŜ jeszcze w pobliŜu kryła sięjakaś jej cząstka. Dopiero po jakimś czasie, kiedy starał się ją schwytać albo za nią podąŜyć, zniknęła i ona. Wyglądało, jakby kobieta rozpłynęła się w powietrzu. - JeŜeli chcecie z nami iść, ruszamy w drogę - odezwał się Rowel. - Dziękuję. - Luke, wyrwany z zamyślenia, odpowiedział najuprzejmiej, jak umiał. JeŜeli Ferroanie starali się ich sprowokować, musieli się poczuć rozczarowani. - Skoro jednak nie moŜemy polecieć „Cieniem Jade", jak się tam dostaniemy? Spotkanie Po Latach 42 Tubylcy wskazali na wylot ścieŜki, która zaczynała się na skraju trawiastego lądowiska. - Naturalnie piechotą - oznajmiła Darak, uśmiechając się z przymusem. Jaina dotarła na lądowisko, na którym spoczywała „Duma Selonii", zaledwie kilka sekund przed czołem tłumu. Przemykanie uliczkami Onadaksa było uciąŜliwe i najeŜone wieloma niebezpieczeństwami. Młoda Jedi musiała kilka razy zawracać, Ŝeby ominąć miejsca poŜarów albo uniknąć bójki z tubylcami. Ktokolwiek podburzył mieszkańców miasta, był prawdziwym mistrzem w swoim fachu. Przed wejściem na lądowisko drogę zagrodziło jej dwóch straŜników. - Mamy rozkaz aresztować kaŜdego, kto będzie się usiłował dostać na pokład tego okrętu - odezwał się smagły Selonianin. - Kto wydał taki rozkaz? - zapytała Jaina, niemal czując na plecach oddechy ścigających ją ludzi. - Z jakiego powodu? - To nie twój interes - burknął straŜnik. - Proszę odejść na bok... Badanie jego myśli ujawniło, Ŝe „na bok" oznacza parę ogłuszających kajdanków i cios w głowę. Młoda Solo postanowiła przejąć kontrolę nad jego umysłem. - Nie musisz mnie aresztować - powiedziała, naginając go do swojej woli. - Nie dotyczą mnie rozkazy, jakie otrzymałeś. - Nie musimy jej aresztować - powtórzył Selonianin, zwracając się do drugiego straŜnika. - Jej to nie dotyczy. Jaina pozwoliła sobie na triumfujący uśmiech. - MoŜe powinnam teraz przejść - zasugerowała. - Jestem pewna, Ŝe macie co innego do roboty, niŜ stać tu i plotkować. - Bardzo proszę, moŜesz przejść - zgodził się śniadoskóry straŜnik. - Nie moŜemy tu stać cały dzień i plotkować. Wartownicy się rozstąpili i umoŜliwili jej wejście na lądowisko. Jaina wbiegła po rampie do śluzy i zaczęła wpisywać odpowiedni kod bezpieczeństwa. Zanim skończyła, klapa otworzyła się z sykiem. - Czekaliśmy na ciebie - odezwał się zastępca pani kapitan Mayn, Selwin Markota. Zamaszystym gestem zaprosił ją do środka. - Jesteśmy gotowi do startu. Tłum dotarł właśnie na skraj lądowiska, a wrzawa się nasiliła. - Doskonały pomysł - mruknęła do siebie młoda Solo. Poczuła ogarniające ją wyczerpanie. Markota odwrócił się i pobiegł korytarzem okrętu. Był zwalistym, łysiejącym męŜczyzną i znakomitym administratorem, na którym zawsze moŜna było polegać w trudnych chwilach. Bardzo się spieszył, co najlepiej dowodziło, Ŝe sytuacja zaczyna być powaŜna. Kiedy fregata wystartowała z Onadaksa, Jaina poczuła lekką zmianę siły ciąŜenia. Ruszyła za nim. - Co z moimi rodzicami? - zapytała. - Udało im się odlecieć? - KrąŜą w tej chwili po orbicie i czekają na wiadomość od ciebie - odezwał się zastępca. - Ktoś nas ściga?

Sean Williams, Shane Dix43 - Na razie nie - odparł Markota. - Przeczucie podpowiada mi, Ŝe to miało być tylko ostrzeŜenie. Ktoś chciał usunąć nas z drogi, ale niekoniecznie zabić. Jaina kiwnęła głową, jakby zgadzała się z jego diagnozą. - Zamieszki wyglądały na autentyczne - powiedziała. - Jestem pewien, Ŝe takie były - stwierdził zastępca. - Onadax, podobnie jak większość społeczności Ŝyjących na granicy prawa, przypomina prawdziwą beczkę prochu, gotową do eksplozji przy lada okazji. - Obejrzał się przez ramię, a w jego oczach zapłonęły gniewne błyski. - Niedawno słuchaliśmy najświeŜszych miejscowych wiadomości - podjął po chwili. - Ktoś informował słuchaczy o incydencie z udziałem agenta, którego podobno wysłaliśmy. Naoczni świadkowie opisali wygląd osoby opuszczającej rzekome miejsce incydentu godzinę czy dwie temu. Opis zgadza się z wyglądem Hana Solo. Jaina pamiętała, Ŝe ojciec opowiadał o zajściu w Kolczastym Paluchu. W Ŝadnym wypadku nie było ono na tyle powaŜne, Ŝeby stać się powodem do wybuchu zamieszek. Przypomniała sobie jednak, Ŝe zdolność Hana do niedopowiedzeń jest równie legendarna jak jego szczęście. Markota stanął przed drzwiami izby chorych, w której leŜała Tahiri. - Czekają juŜ tu na ciebie - powiedział. Kiedy Jaina weszła do pokoju, od razu zobaczyła Jaga Fela. Na jej widok młody pilot zerwał się z krzesła z wyrazem ogromnej ulgi. W ułamku sekundy podbiegł do niej, wyciągnął ręce i najpierw musnął jej włosy, a potem połoŜył wielkie dłonie na jej ramionach. Uścisnął je mocno, lecz z czułością. - Kiedy wystartowaliśmy, a ja nie usłyszałem... - zaczął i urwał, jakby ogarnęło go zakłopotanie. - Cieszą się, Ŝe nie stała ci się krzywda. Jaina uśmiechnęła się i pogładziła jego policzek grzbietem dłoni. - Ja teŜ się cieszę - przyznała. Młody pilot usunął się na bok, Ŝeby Jaina mogła wejść dalej. Spojrzała na bladą i nieprzytomną Tahiri, która leŜała na łóŜku dokładnie w tej samej pozycji, w jakiej spoczywała od czasu odlotu z Bakury. Pod okrywającym ją prześcieradłem biegły liczne przewody czujników śledzących parametry jej organizmu i rurki urządzeń zaspokajających wszystkie potrzeby ciała. Dziewczyna miała czerwone powieki, a wargi suche i spękane. Chwilę później do Ŝycia obudził się stojący w kącie komunikator. Jaina usłyszała głos ojca. - Przepraszam, Ŝe wam przeszkadzam - odezwał się Han. - Tato? - zapytała, nie kryjąc zdumienia. - Nie wiedziałam, Ŝe mamy łączność z tobą. Mama teŜ tam jest? - Jestem, Jaino - powiedziała Leia. - Cieszę się, Ŝe was słyszę - odparła córka. - My takŜe się cieszymy, kochanie - przyznał jej ojciec. Jaina usiadła na krawędzi łóŜka Tahiri i ujęła bezwładną dłoń dziewczyny. - Przykro mi, Ŝe sprawy nie potoczyły się zgodnie z planem - stwierdziła. - To zaleŜy - powiedziała Leia. Spotkanie Po Latach 44 - Od czego? Dowiedzieliście się czegoś o tym Rynie? Jej ojciec długo się wahał, zanim odpowiedział. - Niezupełnie - odezwał się w końcu. - Co chcesz przez to powiedzieć? - zaniepokoiła się Jaina. - No cóŜ, skontaktował się z nami ktoś, ale chyba nie ta osoba, której się spodziewaliśmy. Jaina westchnęła. Czuła się zbyt zmęczona, Ŝeby bawić się w zgadywanki. - Czy ktoś moŜe mi powiedzieć, o co chodzi? - zapytała z irytacją. - Kiedy odlatywaliśmy z Onadaksa, wzięliśmy na pokład pasaŜera - wyjaśnił Han. - Kogoś, kto twierdził, Ŝe stara się uniknąć zamieszek. Odkąd jest z nami, nie było zbyt wielu okazji do rozmowy, ale to chyba nie z nim mieliśmy się spotkać. - Rasa się zgadza - dodała Leia - ale ten osobnik nie bardzo wie, co się dzieje. - Kim właściwie jest? - zniecierpliwiła się córka. - Nazywa się Droma - rozległ się z głośnika komunikatora charakterystyczny głos Ryna. - Miło znów z tobą rozmawiać, Jaino. Młoda Solo otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. - Cieszę się, Ŝe... słyszę twój głos - bąknęła. - Powiedziałem ci, Ŝebyś zaczekał w świetlicy - odezwał się Han. - A co, naprawdę przypuszczasz, Ŝe odkryję twoje tajemnice i sprzedam je Vongom czy jak? - Ryn wypuścił powietrze przez chitynowy, podobny do fletu nos, którym chlubiły się istoty jego rasy. Melodyjny dźwięk rozległ się wyraźnie i czysto z głośnika komunikatora. - Nie zachowuj się, jakbyś cierpiał na paranoję. - To nie ma nic wspólnego z paranoją - Ŝachnął się Solo. - Chodzi o prywatność. Ich głosy stopniowo cichły, za to z głośnika wydobyło się pełne udręki westchnienie Leii. Jej córka odniosła wraŜenie, Ŝe obecność obu rozmówców na pokładzie „Sokoła" wystawia cierpliwość matki na powaŜną próbę. - Kiedy znajdziemy się na orbicie, przylecę do was, mamo - obiecała. - UwaŜam, Ŝe dla własnego dobra powinnaś zostać na pokładzie „Selonii" - odparła Leia. - Ale jeśli naprawdę zamierzasz przylecieć, chyba powinnam powiedzieć o tym ojcu. Jacen pomógł Danni wstać z pokładu pasaŜerskiego przedziału i zaczekał, aŜ młoda badaczka przetrze oczy. Jego wuj klęczał u boku Saby i Tekli i starał się je obudzić, delikatnie potrząsając raz jedną, raz drugą. - Dobrze, Ŝe oprzytomniałaś - odezwał się młody Solo. - Jak... - Danni wyglądała na zdezorientowaną. - Jak długo byłam nieprzytomna? - Kilka godzin - odparł Jacen. - Przylecieliśmy? - Tak, jesteśmy na miejscu. - Jacen szeroko się uśmiechnął. - Chodź, sama się przekonaj. Kiedy zobaczył, Ŝe młoda badaczka jest wciąŜ oszołomiona, pomógł jej przejść na rufę jachtu, gdzie znajdował się właz z zapraszająco opuszczoną rampą. Widok okolicy zaparł mu dech w piersi.

Sean Williams, Shane Dix45 W podmuchach łagodnego wiatru kołysały się szerokie źdźbła sięgającej kolan trawy, a w powietrzu unosiła się ledwo widoczna mgiełka, która mogła być pyłkiem z wielu kwitnących na polanie roślin. Głęboko oddychając, Jacen napawał się tysiącem egzotycznych woni, które oszałamiały go i upajały. Udało się, pomyślał, schodząc po rampie. OstroŜnie postawił stopę na trawiastym kobiercu. Naprawdę wylądowaliśmy na powierzchni Zonamy Sekot! Przeszedł kilkanaście kroków, ale przystanął, Ŝeby spojrzeć na wielobarwną tarczę Mobusa na niebie. Wyglądała jak obserwujące ich z góry, ogromne gniewne oko. Odwrócił się do Danni. - Niesamowite, co? - zapytał cicho. - Naprawdę nie wiem, co wywiera na mnie większe wraŜenie - odparła badaczka. - Widok czy fakt, Ŝe stoimy na powierzchni inteligentnej planety. - Nie musisz się tym przejmować - powiedział Jacen. - Na pewno tubylcy obleją cię kubłem zimnej wody. - Tubylcy? - Dopiero w tej chwili Danni zauwaŜyła stojące w oddali dwie szczupłe osoby pogrąŜone w oŜywionej rozmowie. - Dlaczego tak uwaŜasz? Nie są do nas przyjaźnie nastawieni? - Powiedzmy, Ŝe nieszczególnie ich cieszy nasz widok - odezwała się jakaś osoba. Jacen i Danni odwrócili się i zobaczyli, Ŝe w ich stronę idzie Mara. - Co właściwie się stało? - zaniepokoiła się badaczka. - Czy to oni pozbawili nas przytomności? Mistrzyni Jedi i Jacen wyjaśnili jej sytuację, najlepiej jak umieli. Opowiedzieli o bitwie w przestworzach i wyprawie zwiadowczej Yuuzhan Vongów, o lądowaniu „Cienia Jade" na powierzchni Zonamy Sekot, spotkaniu Skywalkerów z Ferroanami i panią Magister, a takŜe o uwięzieniu jachtu. Kiedy Danni to usłyszała, podeszła do statku i zaczęła badać zielone pnącza, które owinęły się wokół jego łap lądowniczych. Potwierdziła opinię Mary, Ŝe w najbliŜszym czasie jacht donikąd nie poleci. Wyrastające z pędów drŜące liście zdradzały niezwykłą Ŝywotność. Gdyby jakiś oderwać, z tego samego miejsca prawdopodobnie wyrosłyby trzy następne. - A co z „MęŜobójcą"? - zaniepokoiła się Danni. - Nic mu się nie stanie, jeŜeli pozostanie na orbicie - napłynął zza ich pleców głos Ferroanina. Jacen odwrócił się i zobaczył, Ŝe oboje tubylcy idą ku nim, brodząc w wysokiej trawie. Zorientował się, Ŝe Danni postanowiła skorzystać z rosnącego postrzegania Mocy. Skupiła się i zaczęła badać otaczającą ich przyrodę. Zamiast myśli wyczuła jednak to samo co on: nieustanny napór, podobny do tego, jaki odczuwa ciało zanurzone w głębinach oceanu, tyle Ŝe raczej umysłowy niŜ fizyczny. - Jak to zrobiliście? - zapytała. - Dzięki Mocy? - Sekot dysponuje wieloma systemami obrony - odpowiedział wymijająco Rowel. Jęk dobiegający z pokładu „Cienia Jade" oznajmił wszystkim pojawienie się Soron Hegerty, której towarzyszyli Luke i Tekli. Kilka kroków za nimi szła Saba. Po odzyskaniu przytomności Barabelka przeŜyła wstrząs, ale z kaŜdą chwilą na jej twarzy malowała się coraz większa groza. Zacisnęła palce na rękojeści świetlnego miecza u Spotkanie Po Latach 46 pasa i raz po raz omiatała spojrzeniem linię drzew na skraju polany. Nie zamierzała dopuścić, Ŝeby piękno i majestat otaczającej przyrody przytępiły jej instynkt łowiecki. - JuŜ czas - odezwała się Ferroanka. - Mamy przed sobą bardzo długą drogę. - Dlaczego? - zapytała Danni. - Dokąd mamy iść? - Wyjaśnimy to wam po drodze - oznajmił Luke. - Czy drzewa w waszym lesie są bezpieczne? - zaniepokoiła się Saba. - To nie są drzewa - wyjaśniła Darak. - Nazywają się bora i tworzą tampasi. Wyrządzą wam krzywdę tylko wtedy, jeŜeli i wy będziecie Ŝywili względem nich wrogie zamiary. Nie mówiąc ani słowa więcej, Ferroanie ruszyli w kierunku ściany tampasi. Ich długie kroki sugerowały, Ŝe albo ich goście się pospieszą, albo zostaną sami. Luke odwrócił się do Chadra-Fanki. - Tekli, czy mogłabyś zostać na pokładzie i mieć oko na „Cień Jade"? - zapytał. Drobna Jedi kiwnęła głową. - Naturalnie, Mistrzu Skywalkerze - powiedziała. - Będziemy mieli cały czas włączone komunikatory - zapewnił Luke. Tekli jeszcze raz skinęła głową i weszła po rampie na pokład jachtu. Luke odwrócił się do pozostałych. - Wszyscy gotowi? - zapytał. - Chyba nie mamy wielkiego wyboru - odezwał się Jacen, pokazując na oddalających się szybko Ferroan. - JeŜeli się nie pospieszymy, znikną w lesie. - Tego się właśnie obawiałam - mruknęła Mara, ruszając śladami tubylców. - Są naprawdę przyjaźnie nastawieni. Jaina słuchała z zapartym tchem historii Dromy. Han i Leia juŜ ją znali, ale mimo to i oni słuchali z niesłabnącym zainteresowaniem. Jaina odnosiła jednak wraŜenie, Ŝe matka miałaby ochotę przyłapać Ryna na jakiejkolwiek nieścisłości. Po ocaleniu siostry na Fondorze Droma i jego rodzina, jak było w ich zwyczaju, przenosili się z miejsca w miejsce. Wdzierający się w głąb galaktyki front Yuuzhan Vongów zmusił ich najpierw do podąŜania w kierunku Jądra, a potem w stronę obrzeŜy galaktyki, gdzie nie zagraŜało im juŜ tak duŜe niebezpieczeństwo. Po drodze byli świadkami wojny domowej, skrajnej ksenofobii, niechęci do rycerzy Jedi i innych oznak rozkładu społecznego. Mogli robić tylko to, co konieczne, Ŝeby nie zginąć. -A potem ktoś opowiedział nam o siatce Rynów - wyznał Droma. Kiedy chodził po świetlicy, jego ogon zwijał się i rozwijał, jakby istota podkreślała wagę niektórych wątków swojej historii. - Wiedzieliśmy o Wielkiej Rzece, ale nikt nie chciał w nas widzieć idealistów ani bojowników ruchu oporu. Wykazywaliśmy niezwykłe umiejętności, ale nadal traktowano nas jak podróŜników. Nie dziwię się, Ŝe w końcu jakiś przedstawiciel naszej rasy wpadł na oczywisty pomysł, Ŝe skoro tak wiele podróŜujemy, moglibyśmy to wykorzystać do gromadzenia i rozpowszechniania informacji. Wspaniałe galaktyczne przedsięwzięcie, w którym wreszcie mogliby wziąć udział Rynowie! Z początku wyglądało to zbyt pięknie, Ŝeby mogło być prawdziwe.

Sean Williams, Shane Dix47 - Dotychczas spotkaliśmy tylko dwóch przedstawicieli twojej organizacji - odezwała się Jaina. - Jeden pomógł nam na Galantosie wydostać się z pułapki Brygady Pokoju, a drugi, Goure, którego spotkaliśmy na Bakurze, przysłał nas tutaj. Powiedział, Ŝe... - ...ktoś będzie tu na was czekał - dokończył Droma, kiwając głową. - To do nich bardzo podobne. Jaina spojrzała pytająco na ojca, który tylko wzruszył ramionami. - Często to robi - wyjaśnił przepraszającym tonem. - To trochę potrwa, ale moŜna się do tego przyzwyczaić. Młoda Solo znów przeniosła spojrzenie na Dromę. - Czy moŜesz w jakiś sposób pomóc nam odnaleźć Ryna, z którym mieliśmy się spotkać na Onadaksie? - zapytała. Droma rozłoŜył bezradnie ręce. - Nie potrafię powiedzieć wiele więcej niŜ to, co juŜ wyjawiłem - oznajmił ze smutkiem. - Przyleciałem na Onadax na prośbę członków swojej rodziny. Chcieliśmy takŜe przyłączyć się do tej siatki, Ŝeby się odwdzięczyć ludziom, którzy pomogli nam na Duro, bez naraŜania na szwank toŜsamości naszej rasy. Nie przejmuję się opiniami ludzi o nas, bo nie zamierzam zostać bohaterem. Staram się tylko zapewnić bezpieczeństwo swojemu klanowi, rozumiecie? Doszedłem do wniosku, Ŝe będziemy tym bezpieczniejsi, im więcej osób zostanie naszymi przyjaciółmi. Gdyby na nasze głowy miał się zawalić jakiś sufit, bardzo chciałbym się znaleźć w jak najliczniejszym towarzystwie. - I jak zakończyły się twoje starania? - zainteresowała się Jaina. Droma pozwolił sobie na pomruk rozczarowania. - Wysłuchali mnie, ale oznajmili, Ŝe obecnie nie mają wolnych miejsc w swojej organizacji... a przynajmniej nie tam, gdzie przebywamy - odparł ponuro. - Powiedziałem, Ŝe jesteśmy gotowi przenieść się w miejsce, gdzie będziemy potrzebni, ale nie wyglądali na zainteresowanych moją propozycją. - Czy znasz... - zaczęła Leia. - ...toŜsamość szefa organizacji Rynów? - dokończył Droma. Powątpiewająco pokręcił głową porośniętą grzywą sztywnych włosów. - Jest równie nieśmiały jak wszystkie istoty naszej rasy. Domyślam się, Ŝe nie bez powodu. Słyszałem, Ŝe on i jego podwładni ostatnio pomogli i wam, i innym ludziom, a Yuuzhan Vongowie nie byliby zachwyceni, gdyby się o tym dowiedzieli. Jaina zmarszczyła brwi. - Więc nie moŜesz powiedzieć nam o nich niczego więcej? - zapytała. - Powiedziałbym, gdybym mógł, uwierz mi - odparł Droma. - Pomogliście mi odlecieć z Onadaksa. Doceniam to, tym bardziej Ŝe sytuacja w mieście zaczynała wyglądać naprawdę niewesoło. - Domyślam się, Ŝe nie masz pojęcia, o co tam chodziło? - zagadnęła Leia. Chyba w końcu uwierzyła w jego historię, chciała usłyszeć jak najwięcej szczegółów. - Wyglądało to, jakby ktoś bardzo starał się zatrzeć ślady i usunąć dowody. - Dowody czego? Spotkanie Po Latach 48 - Podejrzewam, Ŝe istnienia siatki Rynów. Droma wzruszył ramionami. - Przykro mi, ale to nie mój interes - stwierdził obojętnym tonem. - Przyłączyłem się do was tylko dlatego, Ŝe dysponujecie środkiem transportu. Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdybyście mogli podrzucić mnie do sektora Juveksa. Przypuszczam, Ŝe stamtąd uda mi się dołączyć do pozostałych członków rodziny. - Jasne, gdybyśmy lecieli w tamtą stronę - odparł Han. - Co to znaczy, gdybyśmy? - zaniepokoił się Droma. - Prawdę mówiąc, nie mamy pojęcia, dokąd się udajemy - wyjaśnił Solo. Ryn spojrzał na nich, jakby miał do czynienia z Gamorreanami. - A co z Esfandią? - zapytał. - Lecicie tam, prawda? A przecieŜ sektor Juveksa to po drodze. - Esfandią? - powtórzył Han, marszcząc czoło. - Esfandia jest jednym z dwóch ośrodków komunikacyjnych usytuowanych po przeciwnej stronie galaktyki - wyjaśniła Leia. - UmoŜliwia łączność z Odległymi RubieŜami. Kiedyś istniała tylko jedna taka stacja przekaźnikowa, na planecie o nazwie Generis, ale na początku wojny udało się uruchomić drugą, właśnie na Esfandii. - Dlaczego mielibyśmy tam lecieć? - zainteresowała się Jaina. - Naprawdę nie wiecie, co się stało? - Droma wyglądał na wstrząśniętego. - Nie - odparła młoda Solo. - Co takiego? - Udało mi się coś podsłuchać, gdy przeprowadzali ze mną wywiad - wyjaśnił Ryn, niespokojnie kręcąc się w fotelu. - Kiedy tam przebywałem, odebrali jakąś wiadomość. Wspominali, Ŝe szef Rynów nie zamierza was o tym informować, bo i tak dowiecie się o tym oficjalnymi kanałami. Nie odrywali od niego spojrzenia, z zapartym tchem czekając na dalsze wyjaśnienia. - Naprawdę nie wiecie, o czym mówię? Jaina podeszła do niego. - Nie wiemy - zapewniła. - A jeŜeli naprawdę tak dobrze się orientujesz, co ludzie zamierzają powiedzieć, zaraz wyjaśnię, co ci zrobię... - Jaino - odezwała się ostrzegawczo jej matka. Droma zachichotał i przeniósł spojrzenie na Hana. - Widzę, Ŝe odziedziczyła po tobie temperament - powiedział. - Nawet nie moŜesz sobie wyobrazić, do jakiego stopnia - przyznał Solo. Ryn spojrzał na jego córkę. - Generis została zniszczona przez Yuuzhan Vongów, którzy zaatakowali takŜe Esfandię - powiedział. - Kiedy? - Przypuszczam, Ŝe wczoraj. - A co to ma z nami wspólnego? - zapytał Han. - Wiem, jak wyglądają takie stacje. JeŜeli znajduje się na Odległych RubieŜach, prawdopodobnie jest zautomatyzowana. MoŜliwe Ŝe zostawiono tam szczątkową załogę, która zajmuje się

Sean Williams, Shane Dix49 naprawami i konserwacją jej urządzeń. JeŜeli Vongowie ją zaatakowali, placówka i tak jest stracona. Leia pokręciła głową. - Przed naszym odlotem Cal Omas wzmocnił jej systemy obronne - przypomniała. - MoŜe wciąŜ jeszcze się trzymają. - A jeŜeli nie? - zapytał Han. - Czy to naprawdę ma znaczenie, jeŜeli stracimy łączność z częścią Odległych RubieŜy? - Stacja nie obsługuje tylko części Odległych RubieŜy - wyjaśniła księŜniczka. - Generis i Esfandia są jedynymi ośrodkami przekaźnikowymi, które pośredniczą w przesyłaniu sygnałów między nami a Nieznanymi Rejonami galaktyki. To właśnie przez nie przechodzą wszystkie informacje, przesyłane przez Chissów i do Chissów. JeŜeli stacje ulegną zniszczeniu, ustanie wszelka łączność z całymi Nieznanymi Rejonami. Kiedy do wszystkich dotarło znaczenie jej słów, zapadła krótka cisza. Maszerowali w absolutnym milczeniu ponad dwie standardowe godziny. Ich ferroańscy przewodnicy, Darak i Rowel, szli przed Jacenem i pozostałymi. Tylko czasami odwracali głowę, Ŝeby sprawdzić, czy ich goście wytrzymują szybkie tempo marszu. Dla Jedi nie to stanowiło jednak główny problem. Mieli aŜ zbyt wiele do oglądania. Tampasi tętnił Ŝyciem, bo pień kaŜdego bora był miniaturowym ekosystemem. Utrzymywał przy Ŝyciu dziesiątki gatunków roślin i grzybów, które dawały schronienie i zapewniały poŜywienie jaskrawo ubarwionym owadom. Owady padały łupem jaszczurek i pajęczaków, a nimi z kolei Ŝywiły się ptaki i większe zwierzęta. Dokądkolwiek Jacen kierował wzrok, odnosił wraŜenie, Ŝe miniaturowe wszechświaty zamierają w tym ułamku sekundy, kiedy na nie patrzy. Podejrzewał, Ŝe kiedy odwracał głowę w inną stronę, oŜywają na nowo. Danni narzekała, Ŝe ich wyprawa nie ma sensu. Twierdziła, Ŝe nie powinni byli wylądować tak daleko od osady Ferroan, ale Darak wyjaśniła, Ŝe ich jacht nie moŜe się pojawić w powietrzu nad jakimkolwiek terenem zamieszkanym, bo mógłby zakłócić delikatną równowagę ekosystemów planety. Jacen dobrze to rozumiał, chociaŜ w tak krótkim czasie jego umysł nie potrafił ogarnąć tylu cudów przyrody. Nie mogąc zapanować nad ciekawością, którą pobudziła pewna uwaga wuja, przyspieszył i zrównał się z Ferroanką. Darak nie odwróciła jednak głowy, Ŝeby spojrzeć na niego, ani nawet nie zwolniła. - Mój wuj powiedział, Ŝe pamiętasz Vergere - odezwał się młody Solo. - Twój wuj się myli - odparła oschle kobieta, nie odrywając spojrzenia od wąskiej ścieŜki. - Byłam dzieckiem, kiedy na powierzchni Zonamy wylądowali Vergere i pozostali Jedi, a moja osada znajduje się po drugiej stronie planety. Pozostali Jedi... Jacen poczuł, Ŝe ta wiadomość oddziałuje na niego niczym fizyczna siła. - Więc na pewno pamiętają ją twoi ziomkowie - nie dawał za wygraną. - MoŜe i ty coś wiesz na jej temat, nawet jeŜeli jej nie widziałaś. Spotkanie Po Latach 50 - To prawda, słyszałam róŜne historie - przyznała Ferroanką. - Bajeczki dla grzecznych dzieci. Jacen nie dał się zbić z tropu lodowatym tonem jej głosu. - Nie jestem pewien, czy wiesz to, czy nie, ale jakieś pięćdziesiąt lat temu prawie wszyscy Jedi wyginęli - powiedział. - Ci, którzy przybyli tu, kiedy byłaś dziewczynką, zostali wyszkoleni starymi metodami. Gdybyśmy mogli się dowiedzieć o nich czegoś więcej... - Nie wszyscy byli wyszkoleni - przerwał Rowel. - Jeden był tylko uczniem. Silnym na swój sposób, ale nie do końca wykształconym. - Co im się przydarzyło, kiedy tu byli? - Jesteśmy przewodnikami, nie historykami - burknęła cierpko Darak. - Wiem, ale z pewnością... Przystanął, kiedy nad ich głowami pojawił się jakiś cień. Spojrzał w górę, na najwyŜsze gałęzie bora, w samą porę, Ŝeby zobaczyć, Ŝe przelatuje nad nimi coś wielkiego i ciemnego. Zniknęło jednak zbyt szybko, Ŝeby Jacen się zorientował, co właściwie zobaczył. Pozostali takŜe stanęli i zadarli głowy. Darak i Rowel szli jednak dalej, jakby nic ich to nie obeszło. - Co to było? - zapytał głośno młody Solo. - Kybo! - odkrzyknął Rowel. - Ich pola znajdują się niedaleko. - Czy są niebezpieczne? - zaniepokoiła się Mara. - AleŜ skąd! - obruszyła się Ferroanka. - To powietrzne statki. Kilka minut później wyłonili się z gęstego tampasi i stanęli na skraju polany o rozmiarach dwukrotnie większych niŜ ta, na której wylądował „Cień Jade". Na niewielkiej wysokości nad powierzchnią gruntu unosiło się sześć sterowców podobnych do ogromnych płaszczek. Miały podobne proporcje jak „Sokół Millenium", ale były przynajmniej trzykrotnie większe i rzucały na trawiastą łąkę mroczne cienie. Z kadłuba kaŜdego zwisało pięć cienkich lin, kotwiczących je do poskręcanych korzeni, które wyrastały spod powierzchni gruntu. Mimo to kybo kołysały się lekko w podmuchach łagodnego wiatru spływającego znad wierzchołków bora na trawiaste lądowisko. Pod kaŜdym sterowcem wisiała pojedyncza gondola w kształcie pocisku, a z jej rufy wystawały dwa Ŝółtawe śmigła. Nad wierzchołkami ogromnych bora Jacen zobaczył przelatujące trzy inne powietrzne statki, a jeszcze jeden lądował po przeciwnej stronie polany. Pomalowane w podłuŜne purpurowe i pomarańczowe pasy białe kadłuby wyraźnie odcinały się od bujnej zieleni tła tampasi. Na polanie uwijało się trzydziestu czy czterdziestu Ferroan. Niektórzy nosili plecione kosze, inni pracowali w gondolach, jeszcze inni zabezpieczali liny przed rozwiązaniem. Wszyscy wyglądali na ogromnie zapracowanych. - Dlaczego nie moglibyśmy polecieć do waszej wioski jednym z tych sterowców? - zapytała Danni. Stanęła, Ŝeby podziwiać niezwykły widok, a przewodnicy oddalili się co najmniej kilkanaście metrów. W końcu Darak przystanęła, by jej odpowiedzieć.