Timothy Zahn5
Dreadnaughty i rdzeń - widok z przodu
Sześć dreadnaughtów wokół centralnego rdzenia
Rozbitkowie z Nirauan 6
R O Z D Z I A Ł
1
Imperialny niszczyciel gwiezdny płynął bezszelestnie przez mrok kosmosu. Miał
wygaszone światła, a potężne silniki podświetlne niecierpliwie pluły ogniem.
Mężczyzna stojący na mostku dowodzenia wyczuwał przez podeszwy butów
cichy pomruk tych silników, ale jego uwagę zaprzątały stłumione szepty załogi w
pomieszczeniu poniżej. Wyczuwał w nich niepokój - podobny do tego, jaki ogarniał i
jego.
Przyczyny tego niepokoju były jednak całkiem odmienne. Dla niego była to
sprawa osobista, niezadowolenie profesjonalisty, zmuszonego do współpracy z istotami
omylnymi i kapryśnym wszechświatem, który nie zawsze spełniał pokładane w nim
oczekiwania i nie zachowywał się zgodnie z wcześniejszymi założeniami, czyli tak, jak
należało. Popełniono błąd, być może bardzo poważny błąd. I podobnie jak w przypadku
większości błędów, z pewnością pociągnie on za sobą nieprzyjemne konsekwencje.
Z prawoburtowego pomieszczenia dla załogi dobiegło go stłumione przekleństwo.
Skrzywił się z odrazą. Załogi niszczyciela nic nie obchodziło. Ich niepokój dotyczył
wyłącznie własnej wydajności i tego, czy pod koniec dnia zarobią poklepanie po
ramieniu, czy kopniaka w tylną część ciała.
A może tylko martwili się o to, czy silniki podświetlne nie eksplodują. Na tym
statku nigdy nic nie było wiadomo do końca.
Przeniósł wzrok w dół, odrywając oczy od potęgi kosmosu i spoglądając na dziób
niszczyciela, rozciągający się przed nim na ponad kilometr. Pamiętał jeszcze czasy,
kiedy sam widok tego okrętu przyprawiał o dreszcze najdzielniejszych wojowników i
najbezczelniejszych szmuglerów.
Te dni jednak minęły, miał nadzieję, że na zawsze. Imperium zostało
zrehabilitowane, choć wiele osób w Nowej Republice wciąż nie dawało temu wiary.
Pod silną ręką głównodowodzącego admirała Pellaeona Imperium podpisało traktat z
Nową Republiką i nie było już większym zagrożeniem aniżeli Bothanie, mieszkańcy
Wspólnego Sektora czy ktokolwiek inny.
Uśmiechnął się bezwiednie, wodząc wzrokiem wzdłuż smukłego dziobu okrętu.
Oczywiście, nawet w czasach dawnego Imperium ten akurat statek wzbudziłby więcej
Timothy Zahn7
zdumienia niż lęku. Dość trudno traktować poważnie jaskrawoczerwony gwiezdny
niszczyciel.
Usłyszał za plecami odgłos ciężkich kroków, zagłuszający niemal pomruk
silników.
- Dobra, Karrde - mruknął Booster Terrik, stając obok. - Łączność już naprawiona.
Możesz przesyłać, kiedy chcesz.
- Dzięki - odrzekł Talon Karrde, odwracając się w kierunku pomieszczeń załogi. Z
całego serca próbował nie obwiniać Boostera za stan, w jakim znajdował się sprzęt na
tym statku. Imperialny gwiezdny niszczyciel to ogromna masa różnych rzeczy do
konserwacji. A Booster nigdy nie miał dość ludzi, żeby zająć się tym porządnie. -
H’sishi! -zawołał. - Możesz zaczynać.
- Tak, kapitanie! - zawołała Togorianka znad pulpitu łączności. Jej futro jeżyło się
lekko, kiedy dotykała klawiszy pazurzastymi palcami. - Transmisja zakończona. Czy
mam teraz przesłać alert do reszty sieci?
- Tak - odparł Karrde. - Dziękuję.
H’sishi skinęła głową i wróciła do pracy.
Karrde wiedział, że to właściwie wszystko, co mógł w tej chwili zrobić. Znów
zwrócił wzrok ku gwiazdom, skrzyżował ramiona na piersi i usilnie starał się zachować
cierpliwość.
- Wszystko będzie dobrze - mruknął Booster zza jego pleców. -Za pół godziny
wyminiemy tę gwiazdę i będziemy mogli przejść w nadświetlną. W systemie Domgrin
będziemy najpóźniej za dwa standardowe dni.
- Jasne, jeżeli hipernapęd znowu nie nawali. - Karrde machnął ręką. -
Przepraszam. Jestem... no cóż, sam rozumiesz.
- Rozumiem - odparł Booster. - Ale możemy być spokojni, co? Mówimy o Luke’u
i Marze, a nie o jakichś świeżo wyklutych neimoidiańskich pisklakach. Cokolwiek się
tam dzieje, nie dadzą się zaskoczyć.
- Może i nie - odparł Karrde. - Choć nawet Jedi można zaskoczyć. - Pokręcił
głową. - Ale przecież nie o to chodzi, prawda? Chodzi o to, że zawaliłem sprawę. Nie
lubię, kiedy mi się to zdarza.
Booster wzruszył masywnymi ramionami.
- A kto z nas lubi? - zapytał znacząco. - Musisz przyjrzeć się faktom, Karrde, a
fakt numer jeden jest taki, że po prostu nie możesz znać wszystkich, którzy dla ciebie
pracują.
Karrde spojrzał na absurdalny czerwony kadłub, który rozciągał się przed nim.
Cóż, Booster miał rację. Wszystko po prostu wymknęło się spod kontroli.
Zaczął dość skromnie, oferując swoje usługi informatora przywódcom Nowej
Republiki i Imperium, tak aby każda ze stron miała przekonanie, że druga nie spiskuje
przeciwko niej. Przez kilka pierwszych lat wszystko szło jak z płatka.
Problemy zaczęły się wówczas, kiedy różne rządy planetarne i sektorowe w
obrębie Nowej Republiki uznały, że taka usługa ma wymierne zalety, i zapragnęły z
niej skorzystać. Po wojnie domowej, która omal nie rozpętała się po traktacie z
Rozbitkowie z Nirauan 8
Caamas, Karrde nie miał odwagi ani chęci odmawiać. Uzyskał więc zezwolenie od
swoich klientów z Coruscant i Bastionu na rozszerzenie działalności.
A to oznaczało nieuchronnie zwiększenie zatrudnienia. Teraz, kiedy patrzył
wstecz, rozumiał, że dojście do takiej sytuacji było jedynie kwestią czasu. Po prostu
wolał, aby to nie przytrafiło się Luke’owi i Marze.
- Może i nie-odparł. -Ale jeśli nawet nie jestem w stanie wszystkiego załatwić
osobiście, jestem za to odpowiedzialny.
- Właśnie - ze zrozumieniem powiedział Booster. - Ach, ta zraniona duma!
Karrde spojrzał zezem na starego przyjaciela.
- Słuchaj, Booster, czy ktoś już ci powiedział, że współczucie w twoim wykonaniu
może doprowadzić człowieka do szału?
- Ta... wspominano mi o tym raz czy dwa! - Booster się zaśmiał i poklepał
Karrde’a po plecach. - Chodź, przejdziemy się do Korytarza Transis i postawię ci
drinka.
- Pod warunkiem że automaty dzisiaj działają - mruknął Karrde, ruszając w
kierunku wyjścia.
- No cóż... - zgodził się Booster. - Naturalnie.
Mara Jade Skywalker, sącząc drinka, doszła do wniosku, że ta knajpa jest jednym
z najdziwniejszych miejsc, jakie zdarzyło jej się odwiedzić.
Częściowo należało to przypisać lokalnemu kolorytowi. Tu, na Zewnętrznych
Rubieżach, kultura i moda nie nadążały za Coruscant i resztą światów centralnych. To
mogło usprawiedliwiać pstrokate draperie na ścianach, oplatające stare rury i otulające
nowoczesne automaty do drinków, oraz dyskretne dekoracje składające się głównie z
polerowanych części robotów, pochodzących prawdopodobnie jeszcze sprzed Wojen
Klonów.
Nietłukące kubki, ciężki stół z kamiennym blatem, przy którym siedziała,
zaszpachlowane dziury po strzałach z miotaczy na ścianach i suficie mówiły same za
siebie. Kiedy klienci nurkowali pod stoły w środku strzelaniny, z pewnością życzyli
sobie, aby mebel oferował im choć tymczasową osłonę, i nie chcieli padać na podłogę
zasłaną odłamkami potłuczonych naczyń.
Koloryt lokalny nie usprawiedliwiał wszakże bardzo głośnej i bardzo fałszywej
muzyki.
Poczuła na ramieniu czyjś oddech. Zza jej pleców wysunął się krępy mężczyzna,
który właśnie przedarł się przez tłum.
- Przepraszam - wydyszał, okrążając stół, aby usadowić się wreszcie na stołku
naprzeciwko niej. - Biznes, biznes, biznes. Nie daje żyć ani przez chwilę.
- Ależ widzę - zgodziła się Mara.
Nie oszukał jej, co to, to nie. Nawet bez wrażliwości na Moc natychmiast
zauważyłaby nerwowość ukrytą pod pozorami hałaśliwości i buty. Jerf Huxley,
największy szmugler i postrach maluczkich na Zewnętrznych Rubieżach, kombinował
coś nieprzyjemnego.
Pytanie brzmiało: jak bardzo nieprzyjemnego?
Timothy Zahn9
- Fakt, to po prostu szaleństwo - ciągnął Huxley, hałaśliwie pociągając łyk z
kubka, który czekał tu na niego od chwili, kiedy jakaś tajemnicza sprawa wyciągnęła go
na zewnątrz. - Oczywiście, ty to znasz. A przynajmniej jesteś przyzwyczajona. - Łypnął
znad krawędzi kubka. - Co w tym takiego śmiesznego?
- Och, nic - odparła Mara, nawet nie próbując ukryć uśmiechu, który zwrócił
uwagę Jerfa. - Myślałam tylko o tym. jaki ufny z ciebie człowiek.
- Co masz na myśli? - zapytał, marszcząc brwi.
- Twojego drinka - odrzekła, wskazując na jego kubek. - Wychodzisz, zostawiasz
go na stole, a potem wracasz i wypijasz, nie zastanawiając się nawet, czy czegoś tam
nie dosypałam.
Huxley wydął wargi i Mara wychwyciła jego zdenerwowanie. Nie martwił się
drinkiem, bo rzecz jasna, zostawił ją pod obserwacją na cały czas swojej nieobecności.
I nie chciał, aby o tym wiedziała.
- Dobrze, niech będzie - odrzekł. - Koniec zabawy. Słucham. Dlaczego się tu
pojawiłaś?
Mara wiedziała, że z takim rozmówcą nie ma co owijać w bawełnę.
- Przysłał mnie Talon Karrde - wyjaśniła. - Chciał, abym ci podziękowała za
pomoc i zaangażowanie twojej organizacji przez ostatnie dziesięć lat oraz cię
poinformowała, że twoje usługi nie będą już więcej potrzebne.
Twarz Huxleya nawet nie drgnęła. Widocznie się tego spodziewał.
- Od kiedy? - zapytał.
- Od zaraz - odpowiedziała Mara. - Dzięki za drinka, muszę się zbierać
- Nie tak szybko - odparł Huxley, podnosząc dłoń.
Mara zamarła w pół gestu. W rękach trzech mężczyzn za plecami Huxleya, którzy
do tej pory siedzieli przy barze z nosami w drinkach, nagle pojawiły się miotacze.
Wycelowane w nią. Nic niezwykłego.
- Siadaj - rozkazał Huxley.
Mara ostrożnie opadła na stołek.
- Coś jeszcze?- zapytała łagodnie.
Huxley znów uniósł dłoń, tym razem wyżej. Hałaśliwa muzyka zamilkła, a wraz z
nią również wszystkie rozmowy na sali.
- Więc tak to wygląda? - zapytał. W nagłej ciszy nawet jego zniżony głos zdawał
się odbijać echem od podziurawionych ścian. - Karrde chce nas tak po prostu kopnąć w
tyłek?
- Na pewno czytałeś wiadomości - odparła spokojnie. Wokół wyczuwała tylko
stężoną wrogość tłumu. Widocznie Huxley zaprosił tu wszystkich swoich wspólników i
przyjaciół. - Karrde kończy z przemytem. Od trzech lat zajmuje się czym innym. Nie
potrzebuje już twoich usług.
- Jasne, on nie potrzebuje- odparł Huxley, pociągając nosem. -A co z naszymi
potrzebami?
- Skąd mam wiedzieć? - Mara wzruszyła ramionami. - A czego potrzebujecie?
- Może nie pamiętasz, jak jest na Zewnętrznych Rubieżach, Jade - rzekł Huxley,
pochylając się w jej kierunku ponad blatem. - Ale tutaj nie da się kombinować na trzy
Rozbitkowie z Nirauan 10
sposoby. Współpracujesz z jedną grupą albo nie współpracujesz wcale. Spaliliśmy za
sobą mosty wiele lat temu, kiedy zaczęliśmy pracować dla Karrde’a. Jeśli on odejdzie,
co mamy zrobić?
- Chyba będziecie musieli wejść w nowe układy- podsunęła Mara. - Słuchaj,
przecież wiedziałeś, że to się kiedyś stanie. Karrde nie robił tajemnicy ze swoich
zamiarów.
- Tak, jasne - mruknął Huxley ze wzgardą. - Ale kto by uwierzył, że mówi
uczciwie.
Wyprostował się.
- Chcesz wiedzieć, czego potrzebujemy? Świetnie. Potrzebujemy środków do
życia, żeby przetrwać, dopóki nie uda nam się wejść w układy z kimś innym.
O to chodziło. Zwykła, i prostacka, próba oskubania ich z pieniędzy. Ale czego
subtelniejszego można było się spodziewać po tej bandzie?
- Ile? - rzuciła.
- Pięćset tysięcy. - Zacisnął lekko usta. - W gotówce.
Mara zachowała nieruchomą twarz. Przybyła tutaj przygotowana na taką
ewentualność, ale ta kwota zdecydowanie przekraczała wszelkie granice rozsądku.
- A jak według ciebie mam zdobyć te skromne środki do życia? -rzuciła. - Nie
noszę przy sobie takich sum na drobne wydatki.
- Nie bądź taka cwana - warknął Huxley. - Wiesz równie dobrze jak ja, że Karrde
ma tu na Gonmore sektorowy skład celny. Tam znajdzie się tyle kredytów, ile nam
trzeba.
Wyciągnął z kieszeni ręczny miotacz.
- Skontaktuj się z nimi i każ im przynieść kasę - rzekł, celując w jej twarz poprzez
stół. - Pół miliona. I to już.
- Naprawdę? - Niedbale, trzymając ręce cały czas na widoku, odwróciła się i
spojrzała za siebie. Większość nie zainteresowanych szmuglem gości wyniosła się już
dyskretnie z knajpy albo skupiła po obu stronach, jak najdalej od potencjalnej linii
strzałów. Bardziej martwiła ją grupka ze dwudziestu ludzi i Obcych, którzy z
wycelowaną bronią rozstawili się w półkole za jej plecami.
Zauważyła ze złośliwym rozbawieniem, że wszyscy, choć w różnym stopniu,
okazywali zwiększoną czujność. Widocznie jej sława sięgała aż tutaj.
- Zorganizowałeś ciekawą imprezę, Huxley - zauważyła, zerkając znowu na
przywódcę przemytników. - Chyba jednak nie jesteście odpowiednio wyposażeni, żeby
walczyć z Jedi, co?
Huxley uśmiechnął się paskudnie. Nawet zaskakująco paskudnie, biorąc pod
uwagę okoliczności.
- Właściwie to jesteśmy - wycedził i podniósł głos. - Bats?
Nastąpiła chwila ciszy. Mara zagłębiła się w Moc, ale wyczuła jedynie narastające
oczekiwanie tłumu.
Nagle z drugiego końca sali, nieco z prawej strony, rozległ się zgrzyt maszyny.
Fragment podłogi w słabo oświetlonym kącie uniósł się do góry, ukazując otwartą
Timothy Zahn11
windę towarową, wznoszącą się akurat z magazynu w piwnicy. Wraz z windą z czeluści
wynurzał się metalicznie lśniący kształt o dziwnie archaicznym wyglądzie.
Mara zmarszczyła brwi, usiłując wzrokiem przebić półmrok. Była to wysmukła,
wysoka konstrukcja z wystającą po bokach parą ramion, nadającą tej mechanicznej
postaci mgliście ludzki wygląd. Sylwetka wydawała się znajoma, choć przez pierwsze
kilka sekund nie wiedziała, skąd. Winda wznosiła się dalej, ukazując wystające
mechanizmy, przypominające biodra na końcu długiego torsu oraz wyrastające z nich
trzy krzywe nogi.
Nagle Marze wróciła pamięć.
Maszyna była droideką sprzed Wojen Klonów - jednym z robotów-niszczycieli,
które kiedyś stanowiły dumę armii Federacji Handlowej.
Mara spojrzała na Huxleya i stwierdziła, że jego uśmiech znacznie się poszerzył.
Teraz już było mu widać wszystkie zęby.
- Właśnie, Jade. - Zachichotał. - Moja własna bojowa droideka, która wypruje
nadzienie nawet z Jedi. Pewnie nie spodziewałaś się jej zobaczyć, co?
- Raczej nie - zgodziła się Mara, wprawnym spojrzeniem oceniając droidekę.
Winda dotarła do górnego położenia i zatrzymała się ze zgrzytem. Robot pojawił się już
w pozycji bojowej. Droideki zwykle przemieszczały się zwinięte w kulę, co było
bardziej ekonomiczne i praktyczne. Ta natomiast nie miała już żadnej możliwości
manewru.
Czy to oznaczało, że działka droideki nie będą mogły śledzić celu? Mara
eksperymentalnie odchyliła się w tył na siedzeniu.
Przez chwilę nic się nie działo. Potem lewe ramię droideki drgnęło i podwójne
miotacze przesunęły się w ślad za jej ruchem.
A więc broń miała mechanizm śledzący, choć wydawało się, że jest raczej pod
czyjąś kontrolą, że nie steruje nią komputer centralny lub jakikolwiek układ
naprowadzający w samym robocie. W półmroku Mara nie mogła stwierdzić, czy
wbudowana tarcza ochronna działa, czy też nie, ale to nie miało większego znaczenia.
Robot był uzbrojony, osłonięty i celował prosto w nią.
Huxley miał rację. Nawet współcześni Jedi starali się unikać walki z tymi
maszynami.
- Ale oczywiście, powinnam była się domyślić - ciągnęła Mara - wszędzie tu
pełno części robotów, mogłam się spodziewać, że ktoś kiedyś stworzy z nich całkiem
przyzwoitą kopię droideki, żeby straszyć ludzi.
Huxley spojrzał na nią ponuro.
- Próbujesz być cwana. Zaraz zobaczysz, czy to kopia. - Powiódł wzrokiem po
grupie obserwatorów z prawej strony i jego oczy spoczęły na kimś w tłumie. - Ty...
Sinker!
Z grupki starszych mężczyzn wysunął się młody chłopak, najwyżej szesnastoletni.
- Tak, sir?
Huxley wskazał palcem na Marę.
- Zabierz jej miecz świetlny.
Chłopiec wytrzeszczył oczy.
Rozbitkowie z Nirauan 12
- Zabrać... co?
- Ogłuchłeś? - syknął Huxley. - Czego się boisz?
Sinker otworzył usta, spłoszony spojrzał na Marę, głośno przełknął ślinę i z
wahaniem zrobił krok naprzód. Mara czekała z nieruchomą twarzą. Czuła, jak z
każdym krokiem w dzieciaku narasta nerwowość. Zanim przystanął przy niej, drżał już
na całym ciele.
- Eee... przepraszam panią, ale...
- Weź go! - ryknął Huxley.
Jednym desperackim ruchem Sinker pochylił się, odpiął miecz świetlny od pasa
Mary i odskoczył w tył.
- Otóż to - sarkastycznie mruknął Huxley. - Nie było to takie trudne, prawda?
- Ani potrzebne - odparła Mara. - Myślisz, że to wystarczy, aby powstrzymać
Jedi? Zabrać mu miecz świetlny?
- Dobry początek - stwierdził Huxley.
Mara pokręciła głową.
- Tak? No to uważaj. - Spojrzała na Sinkera i sięgnęła ku niemu poprzez Moc.
Miecz świetlny w jego dłoni zapłonął nagle.
Okrzyk przerażenia chłopca rozpłynął się w syku jaskrawoniebieskiej klingi, która
zapłonęła nagle przed jego nosem. Ku zdziwieniu Mary, Sinker nie rzucił miecza i nie
uciekł z krzykiem; nadal niezgrabnie zaciskał palce na rękojeści.
- Sinker, co ty wyprawiasz?! - wrzasnął Huxley. - To nie zabawka.
- To nie ja - zaprotestował Sinker głosem o oktawę wyższym od normalnego.
- On ma rację - potwierdziła Mara, widząc, że Huxley nabiera tchu w płuca do
następnego wrzasku. - I to też nie on.
Wyciągnęła dłoń, sprawiając, że miecz zakołysał się na boki w dłoni Sinkera.
Chłopiec pozwolił sobą szarpać, kurczowo ściskając rękojeść z posępną miną śmiałka,
który znalazł się na grzbiecie wściekłego acklaya i nie ma pojęcia, jak stamtąd zejść.
Reszta tłumu zdawała się podzielać jego uczucia. Przez pierwsze kilka sekund
trwało zamieszanie, bo wszyscy chcieli jak najszybciej oddalić się z zasięgu broni,
podskakującej w dłoniach młodzika jak pijany bosman. Teraz wszyscy jakby zamarli,
choć paru mądrzejszych uznało, że najwyższy czas się wynieść; ci powoli kierowali się
w stronę drzwi. Pozostali czujnie obserwowali Sinkera, gotowi w razie potrzeby znów
odskoczyć.
- Wyłącz to, Jade - warknął Huxley. Już się nie uśmiechał. - Słyszysz? Wyłącz, ale
już!
- A co mi zrobisz, jeśli nie wyłączę? - zripostowała, nie przestając wymachiwać
mieczem świetlnym, a jednocześnie nie spuszczając oka z miotacza Huxieya.
Wiedziała, że widzowie nie zaczną strzelać, dopóki zagrożenie nie stanie się realne, za
to sam Huxley mógł zapomnieć, czego chciał na początku.
Warto było podjąć ryzyko. Wszystkie oczy w kantynie skierowane były na
Sinkera i jego niesforny miecz świetlny, nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na
droidekę stojącą na baczność po drugiej stronie sali.
Timothy Zahn13
Ani na droidekę, ani tym bardziej na ledwie widoczny jaskrawozielony punkt
świetlny, wycinający koło w podłodze windy wokół trzech krzywych nóg robota.
- Rozwalę cię na milion mokrych strzępów i tyle - warknął Huxley. - Teraz go
puść, bo...
Nie dokończył swojej groźby. Po drugiej stronie pomieszczenia rozległ się nagle
zgrzyt metalu poddanego wielkiemu naprężeniu, podłoga windy się zapadła, a droideka
z brzękiem runęła z powrotem do piwnicy.
Huxley okręcił się na pięcie, cedząc przez zęby przekleństwa.
Urwał w pół soczystego słowa. W miejscu, gdzie przed chwilą stała droideka, ze
świeżo wyciętej dziury w podłodze wyłoniła się postać ubrana na czarno. Przybysz
uniósł trzymany w dłoni srebrzysty cylinder i zasalutował nim lekko. Zielona klinga
wysunęła się z lekkim sykiem.
Huxley zareagował natychmiast i dokładnie tak, jak tego oczekiwała Mara.
- Brać go! - wrzasnął, dźgając palcem w kierunku nowo przybyłego.
Nie musiał powtarzać dwa razy. Z półkola strzelców za plecami Mary padły
pierwsze strzały z miotaczy
- A ty … - syknął Huxley, przekrzykując hałas. Zwrócił miotacz w kierunku
Mary, zaciskając palec na spuście.
Mara była już w akcji. Płynnym ruchem wstała z krzesła, chwyciła skraj
kamiennego blatu i poderwała go w górę. Sekundą później od kamiennej płyty odbił się
pierwszy strzał Huxleya, przelatując nieszkodliwie nad głową Mary i wybijając w
suficie kolejną dziurą. Mara uniosła stół nieco wyżej, a Huxley wytrzeszczył oczy, bo
nagle pojął, że kobieta zamierza zrzucić mu na kolana cały ten ciężar, przygważdżając
go do krzesła.
Mylił się. Zanim ostatnim rozpaczliwym wysiłkiem zsunął się z siedziska i dał
nurka na podłogę, uciekając przed opadającym blatem, Mara kopniakiem odrzuciła na
bok własne krzesło. Wykorzystując miejsce uchwytu na krawędzi blatu jako oś obrotu,
poderwała stopy i rzuciła się przed siebie.
Przy lżejszym stole taka sztuczka nie miała prawa się udać; Mara jak nie
wylądowałaby na siedzeniu przed własnym krzesłem, ze stołem na kolanach. Ten blat
był jednak dość masywny i miał dużą inercję, Mara zdołała więc prześliznąć się pod
krawędzią spadającego na nią kamiennego bloku, wylądować pod nim na podłodze i
uciec z rękami, zanim krawędź uderzyła w ziemię tuż za nią.
W ten sposób blat znalazł się dokładnie pomiędzy nią a co najmniej dwudziestką
miotaczy wycelowanych w jej plecy.
Huxley, wciąż kompletnie zdezorientowany, zdążył krzyknąć tylko raz, zanim
Mara rzuciła się do przodu, wytrąciła mu broń z ręki lewą dłonią, po czym chwyciła go
pełną garścią za koszulę na piersi i zaciągnęła pod osłonę stołu. Prawą dłonią sięgnęła
do lewego rękawa, wyjęła niewielki miotacz i wbiła Huxleyowi lufę pod podbródek.
- Znasz tekst - mruknęła. - Recytuj.
Huxley z przerażeniem w oczach nabrał tchu.
- Huxlingowie! Przerwać ogień! Przerwać ogień!
Po chwili wyraźnego niezdecydowania wszystkie miotacze ucichły.
Rozbitkowie z Nirauan 14
- Doskonale - mruknęła Mara. - A teraz drugi akt.
Huxley zacisnął usta.
- Rzucić broń! - warknął. Rozluźnił palce i jego własny miotacz upadł na podłogę.
- Słyszycie? Rzucić broń.
Niebawem rozległ się stłumiony łoskot rzucanej na podłogę broni. Mara
rozpostarła zmysły Mocy, ale nie wyczuła podstępu. Huxley oklapł całkowicie, a jego
gang wolał nie zastanawiać się nad słusznością jego rozkazów. Mara wstała, pomagając
Huxleyowi ręką i wbitą w podbródek lufą. Powiodła szybkim spojrzeniem po
urażonych i przestraszonych zarazem twarzach członków bandy, żeby przypomnieć im,
ile może kosztować pochopna brawura, po czym zwróciła się do mężczyzny w czerni,
który właśnie kierował się w jej stronę.
- Chcesz powiedzieć, że nie widziałeś tej droideki, zanim Huxley jej tu nie
przyholował?
- Och, tak, widziałem - odparł Luke Skywalker. Wyłączył miecz świetlny, ale na
wszelki wypadek trzymał go w ręku.
- I co?
Luke wzruszył ramionami.
- Ciekaw byłem, czy nadal działa. I jak.
- No cóż, nie zrobiliśmy prób terenowych - mruknęła Mara. - Droideka nie
wydawała się szczególnie ruchliwa, podejrzewam też, że jest sterowana ręcznie, a nie
automatycznie. Ale strzela prawdopodobnie całkiem dobrze.
- Strzelała - poprawił Luke. - Teraz wymaga drobnego remontu...
- Nie szkodzi - zapewniła go, wsuwając miotacz do kabury ukrytej w rękawie. -
Ludzie Huxleya będą mieli dość czasu.
Odepchnęła Huxleya od siebie, wypuszczając z garści jego koszulę. Zatoczył się z
lekka, ale zdołał zachować równowagę.
- A oto moja propozycja. Zanim stąd wyjdę, przeleję na twoje konto dwanaście
tysięcy kredytów. Nie dlatego, że Karrde jest ci cokolwiek winien, ale jako
podziękowanie za lata pracy dla organizacji.
- Karrde ma zdecydowanie za miękkie serce - dodał Luke.
- Faktycznie - zgodziła się Mara. - Ja taka niestety nie jestem. Bierz, co dają, ciesz
się i niech ci nigdy więcej nawet nie przyjdzie do głowy, żeby nam sprawiać kłopoty.
Jasne?
Huxley miał minę człowieka, którego nakarmiono sałatką z robota, ale skinął
głową.
- Jasne - bąknął.
- Doskonale. - Mara spojrzała na Sinkera. - Mogę prosić o mój miecz?
Chłopiec zebrał się na odwagę i podszedł. Miecz w jego dłoni wciąż pulsował
energią. Podał jej broń, odsuwając się na odległość ramienia. Wzięła ją ostrożnie,
wyłączyła i przywiesiła do pasa.
- Dziękuję - rzekła.
Timothy Zahn15
Drzwi po drugiej stronie sali otworzyły się nagle i wpadł przez nie młody
człowiek. Zdążył przebiec zaledwie dwa kroki, zanim dotarło do niego to, co zobaczył.
Zatrzymał się z wahaniem.
- Eee... szefie? - Spojrzał na Huxleya.
- Fisk, lepiej, żeby to było coś ważnego - ostrzegł go Huxley.
- No... - Fisk rozejrzał się niepewnie. - Przynoszę, tylko wiadomość dla kogoś
imieniem Mara od...
- Od Talona Karrde’a - wtrącił Luke. - Chciał, żeby Mara skontaktowała się z nim
na pokładzie „Błędnej Wyprawy”, i to możliwie jak najszybciej. - Spojrzał na chłopca
zmrużonymi oczami. - W systemie Domgrin, prawda?
Fisk lekko otworzył usta ze zdumienia.
- Eee... tak - wymamrotał. - Właśnie.
- A widzisz - powiedział Luke niedbale. - Aha, wiadomość przyszła zakodowana
jako Paspro-Pięć. Tym szyfrem, który zaczyna się od usk-herf-ent... sam zresztą wiesz,
co dalej.
Szczęka chłopaka opadała coraz niżej i niżej. Zamrugał i przytaknął jeszcze raz.
- Cóż, lepiej będzie, jeśli sobie teraz pójdziemy - zauważyła Mara. Zaczęła
okrążać stół, kiedy coś jej się przypomniało i przystanęła. -A tak przy okazji - dodała,
spoglądając na Huxleya. - Już nie „Jade”, tylko „Jade Skywalker”. To mój mąż, Luke
Skywalker. Mistrz Jedi. Jest w te klocki jeszcze lepszy niż ja.
- Aha - wymamrotał Huxley, zezując na Luke’a. - Zrozumiałem.
- Świetnie! - Mara się ucieszyła. - Trzymaj się, Huxley.
Oboje z Lukiem skierowali się w stronę wyjścia. Tłum jak za dotknięciem
magicznej różdżki rozstąpił się, czyniąc im szerokie przejście. Chwilę potem byli już na
zewnątrz. Owionęło ich chłodne, wieczorne powietrze.
- Imponujące - zauważyła Mara, gdy ruszyli ulicą wiodącą do portu, gdzie czekał
na nich „Miecz Jade”. - Odkąd to nauczyłeś się wyłuskiwać z ludzkich umysłów takie
szczegóły?
- To łatwe, jeśli wiesz, jak się do tego zabrać - zapewnił Luke z poważną miną.
- Akurat - mruknęła. - Niech zgadnę. Karrde przesłał ci tę samą wiadomość?
Luke skinął głową.
- Dostałem ją w przekazie ze statku, kiedy węszyłem po piwnicy.
- Tak właśnie myślałam - odparła. - A kiedy się nadarzyła okazja, nie mogłeś się
oprzeć pokusie odegrania roli Wszystkowiedzącego Jedi.
Luke wzruszył ramionami.
- Tym typom z marginesu nie zaszkodzi napędzić odrobiny zdrowego strachu
przed Jedi.
- Też tak sądzę - zgodziła się po chwili wahania.
- Masz inne zdanie? - Spojrzał na nią z ukosa.
- Nie wiem - odparta. - Coś mi w tym nie pasuje. Może dlatego, że to Palpatine
rządził strachem.
Rozbitkowie z Nirauan 16
- Wiem, co masz na myśli - zapewnił Luke. - Ale to nie jest całkiem to samo.
Raczej próbuję zaszczepić w nich strach przed sprawiedliwością. No i oczywiście z
normalnymi ludźmi nigdy bym czegoś takiego nie zrobił.
- Wiem, - Skinęła głową. - Mam nadzieję, że to utrzyma Huxleya w ryzach i
chyba właśnie to się liczy. - Niecierpliwie machnęła ręką. - Nieważne. Chyba znów
zaczyna mi ciążyć przeszłość... tak mi się przynajmniej wydaje. Co właściwie było w
tej wiadomości od Karrde’a?
- Głównie to, co powiedziałem. Mamy spotkać się z nim i Boosterem na
Domgrinie. Możliwie jak najszybciej - powiedział Luke.
- Więc Karrde wysłał to i na „Miecz”, i do ludzi Huxleya?
- Zdaje się, że tak, - Luke pokręcił głową. - Musiało go naprawdę przypilić, bo
nigdy dotąd tak nie dublował wiadomości.
- To samo sobie właśnie pomyślałam - mruknęła. - To do niego niepodobne.
Chyba że... - dodała w zadumie - ...że szykuje się jakaś awantura.
- A kiedy się nie szykuje? - Luke zaśmiał się sucho. - Chodź, przelejmy te kredyty
i wynośmy się stąd.
Timothy Zahn17
R O Z D Z I A Ł
2
Jaskrawoczerwony gwiezdny niszczyciel czekał na „Miecz Jade”, kiedy Luke
wyprowadził stateczek z nadprzestrzeni.
- Jest. - Skinął głową w kierunku wypukłej przedniej owiewki. -Co o tym myślisz?
- Widzę, w okolicy kilka statków wydobywczych i transportowych - mruknęła,
zaglądając w skanery dalekiego zasiągu. - Podejdźmy nieco bliżej, jeśli nie mają nas
podsłuchać.
- Ty dokujesz czy ja?
- Ja to zrobię. - postanowiła. Rzuciła okiem na monitory, przejęła dźwignią i
pchnęła do przodu. Luke oparł się wygodnie, przeciągnął lekko, żeby rozprostować
zastałe mięśnie, i obserwował żoną przy sterach.
Żona. Przez chwilą obracał w myśli to słowo, zachwycając się jego brzmieniem.
Nawet teraz, po prawie trzech latach małżeństwa cała ta historia wydawała mu się
niezwykła i zachwycająca.
Oczywiście, nie były to takie same trzy lata, jakie przeżywały normalne pary.
Nawet Han i Leia, którzy od początku związku musieli stawiać czoło jednemu
kryzysowi po drugim, mogli przynajmniej wspierać się wzajemnie. Za to obowiązki
Luke’a w akademii Jedi i wysiłki Mary, aby legalnie uwolnić się ze skomplikowanej
sieci organizacji Talona Karrde’a, sprawiły, że musieli pozostawać z dala od siebie
przez większość czasu, niewiele rzadziej, niż to było przed ślubem. Wspólnie spędzone
chwile były nieczęste i cenne. Tylko parę razy udało im się przeżyć wspólnie więcej
czasu - w okresie, który Han po cichu nazywał wzajemnym poskramianiem.
Był to zresztą jeden z powodów, dla których Luke postanowił, że będzie Marze
towarzyszył właśnie w tej wyprawie. Mara oczywiście wciąż będzie musiała spotykać
się z obecnymi i wcześniejszymi wspólnikami Karrde’a, ale miał nadzieję, że uda im
się ze sobą spędzać nieco więcej czasu.
Najpierw wszystko szło zgodnie z planem. Aż do tej pory.
- Zapewne zauważyłeś to, co ja - wtrąciła się w jego rozmyślania Mara. - Nawet
gdybyśmy wycisnęli z „Miecza” wszystko, co się da, i tak znajdziemy się co najmniej
tydzień drogi od Coruscant. Nie wiem, co to za nowy kryzys, ale z całą pewnością jest
zbyt odległy, aby komuś zaszkodzić.
Rozbitkowie z Nirauan 18
W dodatku od początku dałem Leii do zrozumienia, że nie chcemy, aby nam
przeszkadzano, jeśli nie będzie to normalna inwazja -przytaknął Luke. - A to zostawia
tylko jedną możliwość.
- No, może dwie - poprawiła go Mara. Mam naprawdę nadzieję, że Karrde nie jest
aż tak głupi, aby wlec nas tutaj z jakiegoś banalnego powodu.
- Leia i Karrde to dwie możliwości - rzekł Luke. - Jest jakaś trzecia?
Zerknęła na niego z ukosa.
- Spotykamy się z Karrde’em na pokładzie „Błędnej Wyprawy”, pamiętasz?
Luke skrzywił się lekko.
- A więc Booster.
- Właśnie - odparła Mara. - A Booster mógł okazać się aż tak głupi. Cóż, jeśli
rzeczywiście... czy możemy już teraz się umówić, że go nauczymy dobrych manier,
zanim opuścimy system?
- Załatwione.
Rzuciła mężowi złośliwy uśmieszek i pochyliła się nad sterami.
Luke odwrócił wzrok i uśmiechnął się do gwiazd. Choć tyle czasu spędzali
oddzielnie, mieli jedną wspólną cechę. Oboje byli Jedi. A to sprawiało, że łączyła ich
niezwykła więź umysłowa i emocjonalna, znacznie głębsza niż inne pary zdołałyby
sobie wypracować przez całe wspólne życic. Głębsza i silniejsza nawet od więzi, które
Luke poznał w swoich nieszczęśliwych związkach z Gaeriel Captison albo dawno
nieżyjącą Callistą.
Wciąż doskonale pamiętał chwilę, kiedy pojawiła się ta więź. Wdarła się w ich
życie w chwili, kiedy oboje walczyli z robotami bojowymi głęboko w podziemiach
fortecy, którą ich dawny przeciwnik, wielki admirał Thrawn, zbudował na planecie
Nirauan. Wtedy Luke sądził, że to nic więcej, jak tylko chwilowe zespolenie umysłów,
spowodowane sytuacją decydującą o życiu lub śmierci. Dopiero kiedy walka dobiegła
końca, a więź pozostała, zrozumiał, że stała się ona nieodłączną częścią ich życia.
Nawet wówczas nie do końca to rozumiał. Uważał, że w ciągu tych kilku godzin
więź połączyła ich tak głębokim zrozumieniem, jak to tylko możliwe. Jednak w ciągu
trzech lat, które upłynęły od tego czasu, zrozumiał, że był to jedynie wierzchołek góry
lodowej. Mara była istotą ludzką o wiele bardziej skomplikowaną, niż sądził. Bardziej
nawet niż on sam.
Oznaczało to, że nieważne, czy są Jedi i czy łączy ich więź Mocy, będą się musieli
o sobie nauczyć jeszcze niejednego. Mogło mu na to nie starczyć całego życia, ale
bardzo chciał odbyć tę podróż.
A jednak, gdzieś w głębi serca, Luke czuł lekkie ukłucie niepewności.
Małżeństwo z Marą wydawało mu się najwspanialszą rzeczą, jaka go spotkała... ale
gdzieś w tle, poza wspólnym szczęściem i powodzeniem, snuło się odległe echo
opowieści Yody o dawnym zakonie Jedi, zasłyszanych w czasie treningów na Dagobah.
Zwłaszcza zaś to, co mówił o nieangażowaniu się Jedi w miłosne związki.
W tamtym okresie niezbyt uważnie przysłuchiwał się naukom Yody. Imperium
kontrolowało całą znaną część galaktyki. Rebelianci czuli na karkach oddech Dartha
Vadera, a on sam koncentrował się wyłącznie na własnym przetrwaniu i życiu
Timothy Zahn19
przyjaciół. Kiedy Han i Leia się pobrali, umiejętność jego siostry władania Mocą nie
wydawała się mieć wielkiego znaczenia. Z pewnością Leia była silna Mocą, ale
brakowało jej wyszkolenia, aby mogła zostać Jedi.
Luke to co innego. Był już Jedi, kiedy poprosił Marę o rękę. To prawda, że w
tamtej chwili ich szanse przeżycia prezentowały się mizernie, ale to nie wpłynęło na
szczerość jego oświadczyn ani na żar uczuć, jakie do niej żywił. I choć zdarzały im się
scysje, Luke znalazł spokój zarówno w swojej decyzji, jak i w samym małżeństwie.
Czyżby Yoda mylił się co do wpływu, jaki związek uczuciowy może mieć na
Jedi? Byłaby to najprostsza odpowiedź, ale oznaczałaby, że cały zakon Jedi mylił się w
tej kwestii. A to już nie wydawało się prawdopodobne, chyba że ktoś, w jakiejś chwili
na przestrzeni wieków, stracił umiejętność jasnego widzenia w Mocy.
Czy to konkretne stwierdzenie umarło wraz z tymi, którzy je wprowadzili w
życie? Yoda wspomniał coś o przywróceniu równowagi w Mocy choć nie wdawał się w
szczegóły. Czy to mogło sprawić, że ta szczególna część kodeksu Jedi stała się
nieprzydatna? Nie znał odpowiedzi. Nie wierzył też, że kiedykolwiek ją pozna.
- No dobrze, mają nas. - Mara oparła się o zagłówek fotela. - Pomogli sobie wąską
wiązką. Zastanawiałam się, z jak daleka może nas namierzyć taki gwiezdny
niszczyciel?
Luke zmusił się, aby skupić uwagę na otoczeniu.
- W przypadku „Błędnej Wyprawy” zawsze musisz brać pod uwagę możliwość
awarii - przypomniał jej.
- Racja - zgodziła się. - Czasem myślę o tym statku jak o jednej wielkiej flarze
ostrzegawczej.
- Fakt, jest dość jaskrawy. - Luke pokręcił głową. - Nigdy, przenigdy nie
przyzwyczaję się do tego koloru.
- A mnie się nawet podoba - odparła Mara. - Wiesz, że Nowa Republika kupiła
farbę od Karrde’a?
Luke zamrugał zaskoczony.
- Żartujesz? Czy Bel Iblis wie o tym?
- Nie bądź niemądry. - Jego żona uśmiechnęła się kącikiem ust. - Znasz Bela
Iblisa. Przy swoich niezłomnych zasadach dostałby zawału, gdyby się dowiedział, że
Karrde cokolwiek na tym interesie zarobił. Nie, Karrde rozegrał to inaczej: przez co
najmniej trzech pośredników oraz jedną fałszywą korporację. Nie sądzę, żeby wiedział
o tym nawet Booster.
- Jestem pewien, że nie wie - powiedział Luke. - Corran powiedział mi kiedyś, że
jedną z największych życiowych radości Boostera jest opowiadanie, jak sobie świetnie
poradził bez pomocy i wtrącania się wielkiego Talona Karrde’a. Zastanawiam się, co
by powiedział, gdyby usłyszał, że farba na jego pancerzu pochodzi od Karrde’a.
- Za to ja wiem, co powiedziałby Karrde - westchnęła Mara. -Zarówno przed, jak i
po przybiciu moich zwłok do pancerza. Jedną z największych radości jego życia jest
obserwowanie, jak stary pirat pęcznieje z dumy, kompletnie nieświadom, ile razy
Karrde pakował mu się w życie z buciorami.
Luke pokręcił głową.
Rozbitkowie z Nirauan 20
- Dobrali się jak w korcu maku, co?
- Tego też im nie mów - ostrzegła Mara. Nagle rozległ się brzęczyk komunikatora.
- O, proszę, szyfr Paspro-Dziewięć...
Dotknęła kilku klawiszy. Rozległ się kolejny sygnał dźwiękowy i nagie ekran
komunikatora rozjarzył się, ukazując znajomą twarz Karrde’a. Twarz bez uśmiechu.
- Mara, Luke - powitał ich głosem równie ponurym jak mina -Dziękuję, że
przybyliście tak szybko. Przepraszam, że musiałem was odciągnąć od pracy. Zwłaszcza
ciebie. Luke... wiem, że długo się starałeś wygospodarować trochę czasu.
- Nie przejmuj się tym - odparła Mara za ich oboje. - Podróż i tak zrobiła się ciut
nudna. Co się dzieje?
- Dzieje się to, że straciliśmy wiadomość - odparł Karrde bez wstępów. - Cztery
dni temu mój sektorowy punkt przekaźnikowy na Comrze przejął transmisję, oznaczoną
jako pilną, a zaadresowaną do ciebie, Luke.
Luke zmarszczył brwi.
- Do mnie?
- Tak twierdzi szef stacji - wyjaśnił Karrde. - Ale to wszystko, co wiemy. Zanim
on lub ktokolwiek inny zdołał przekazać wiadomość dalej, zniknęła.
- Uważasz, że została skradziona? zapytał Luke.
Karrde zacisnął wargi.
- Wiem, że została skradziona - odparł. - Wiemy nawet, kto ją skradł... znamy
nazwisko złodzieja, bo kiedy wiadomość znikła ze stacji, po nim też nie zostało śladu.
Słyszałeś kiedyś o człowieku nazwiskiem Dean Jinzler?
- Raczej nie - odparł Luke, grzebiąc w pamięci. - Maro?
- Ja też nie - zaprzeczyła. - Kto to taki? Karrde pokręcił głową.
- Niestety, ja też nie wiem.
- Zaczekaj chwilkę - zdziwiła się Mara. - Przecież to jeden z twoich ludzi, a ty
chcesz powiedzieć, że nic nie wiesz na jego temat?
Kącik ust Karrde’a zadrżał lekko.
- Kiedy najmowałem ciebie, też nie wiedziałem o tobie wszystkiego.
- Jasne, ale ja byłam szczególnym przypadkiem - zripostowała Mara. - Myślałam,
że w innych przypadkach byłeś mądrzejszy. Wiesz przynajmniej, skąd pochodziła
wiadomość i kto ją wysłał?
- Wiemy i jedno, i drugie - rzekł Karrde jeszcze bardziej ponurym tonem. -
Planetą, z której pochodziła wiadomość, była Nirauan. - Przerwał na moment. - Wysłał
ją admirał Voss Parck.
Luke nieświadomie zmarszczył czoło; ogarnęło go dziwne uczucie. Nirauan to
prywatna baza Thrawna, pełna ludzi Imperium i wojowników pochodzących z tej samej
rasy co Thrawn: Chissów. Forteca, z której wraz z Marą uciekli trzy lata temu, omal nie
zostawiając tam swojej skóry.
Admirał Voss Parck zaś, dawny kapitan imperialny, którego Thrawn postawił na
czele bazy przed śmiercią... Spotkali się kiedyś w czasie pobytu na Nirauan, wkrótce
potem, jak admirał próbował zwerbować Marą.
Timothy Zahn21
- Widzę, że to nazwisko znacie oboje - zauważył Karrde. - Zawsze miałem
wrażenie, że nie znam wszystkich szczegółów waszej wizyty w tamtych rejonach.
Luke wyczuł nagłe zakłopotanie Mary.
- To była moja wina - wyjaśnił. - Nalegałem, aby większość szczegółów
dotyczących tej sprawy znali jedynie najwyżsi urzędnicy Nowej Republiki.
- Doskonale to rozumiem - spokojnie odparł Karrde. - Właściwie, dzięki nazwisku
Parcka, prawdopodobnie potrafię sam dojść do sedna sprawy. Był bliskim
współpracownikiem admirała Thrawna, prawda?
- Był kapitanem niszczyciela klasy Victory, który znalazł Thrawna na skraju
Nieznanych Rejonów, kiedy przed czterdziestu paru laty admirał powędrował na
wygnanie - wyjaśniła Mara. - Takie wrażenie zrobiła na Parcku zręczność taktyczna
Thrawna, że zaryzykował i przyprowadził go do Palpatine’a. A kiedy później Palpatine
znowu wypędził Thrawna w Nieznane Rejony, Parck był jednym z oficerów, których
zesłano wraz z nim.
- Wygnaniec - mruknął Karrde. Tak... Należy zatem przypuszczać, że niezależnie
od tego, na czym polegała prawdziwa misja Thrawna, Parck został, żeby ją
doprowadzić do końca.
- Właściwie tak - zgodził się I.uke. Tyle, jeśli chodzi o sprytną historyjkę, jaką
wymyślił Palpatine, żeby wyjaśnić zniknięcie Thrawna z Imperium. Ale Karrde zawsze
był dobry w czytaniu między wierszami. - Szkoda, że nie mogę podać więcej
szczegółów.
- Nie ma problemu - odparł Karrde z uśmiechem. - Podejrzewam. że Nowa
Republika musi mieć jakieś sekrety.
- Przed tobą i tak niewiele da się ukryć. - Mara się uśmiechnęła. - Co to za historia
z tym Deanem Jinzlerem?
Karrde wzruszył ramionami.
- Facet w średnim wieku, koło sześćdziesiątki. Dość inteligentny, choć chyba
nigdy nie dorobił się nazwiska w żadnym zawodzie ani systemie. Sporo podróżował w
czasie Wojen Klonów, choć szczegóły jego działalności nie są zbyt jasne. Do
organizacji dołączył rok temu, przedstawiając certyfikaty technika łączności, serwisu
robotów i technika hipernapędu.
- Imponujące referencje - zauważyła Mara. - Nie wydaje się kimś, kogo zatrudnia
się na stacji w Martwej Strefie Zewnętrznych Rubieży.
- No i tu sprawa zaczyna się robić interesująca - mruknął Karrde. - Kiedy
wyciągnąłem dokumentację, odkryłem, że jakieś osiem tygodni temu sam poprosił o
przeniesienie na to stanowisko.
Luke i Mara wymienili spojrzenia.
- A to już brzmi interesująco - zauważyła Mara. - Mówisz, że osiem tygodni?
- Tak - rzekł Karrde. - Nie wiem, czy to cokolwiek znaczy, ale właśnie wtedy moi
badacze skończyli zbierać materiały związane z Nirauan, Thrawncm i innymi tematami,
o które prosiłem.
Rozbitkowie z Nirauan 22
- Wygląda na to, że nasz czarujący Jinzler ma również uprawnienia do
kreatywnego podsłuchiwania - zauważyła Mara. - Mam nadzieją, że kazałeś już komuś
dowiedzieć się na jego temat, ile się da?
- Jasne - zapewnił Karrde. - Niestety, to zajmie trochę czasu. Jedno jest pewne:
admirał Parck wysłał wam prawdopodobnie wiadomość tak ważną, że Jinzler uznał ją
za wartą kradzieży. Problem polega na tym, co właściwie mamy teraz zrobić.
- Chyba nie mamy wielkiego wyboru - zauważył Luke. - Dopóki się nie dowiemy,
co było w wiadomości, nie możemy nawet próbować się domyślać, co chciał z nią
zrobić Jinzler. - Wzruszył ramionami. -Zdaje się, że przyjdzie nam wyruszyć na
Nirauan.
Mara niespokojnie poruszyła się w fotelu. Wyczuł w niej nagłe napięcie, choć
zachowała milczenie.
- Obawiałem się, że to powiesz - westchnął ciężko Karrde. - Jeśli dobrze
pamiętam relacje z waszej ostatniej wyprawy, zostaliście wygnani z tego systemu.
Zgadza się?
- Nie całkiem „wygnani” - poprawił Luke. - Z drugiej strony, przyznaję, że raczej
nie bylibyśmy specjalnie mile widziani, gdyby przyszło nam tam wrócić. Ale sytuacja
się zmieniła. Jeśli Parek miał dla nas jakąś wiadomość, to przypuszczam, że zaczeka, aż
zostanie dostarczona, a dopiero potem zacznie strzelać.
- Mało zabawne - mruknęła Mara.
- Przepraszam - rzekł Luke. - Jestem otwarty na inne sugestie.
- A nie możemy dać mu znać stąd? - zapytał Karrde. - Dzięki „Wyprawie” i
HoloNetowi będziemy w stanie przekazać sygnał nawet na taką odległość.
Luke pokręcił głową.
- Nie da rady. Przesłał sygnał przez twoją stację, a nie przez HoloNet. I
zaadresował ją do mnie, a nie do senatu czy kogokolwiek innego na Coruscant.
Widocznie ta sprawa nie powinna się przedostać do wiadomości publicznej.
- Trochę jakby na to za późno - mruknął Karrde.
- I tak nie możemy zaryzykować żadnego z normalnych kanałów
komunikacyjnych - dodał Luke. - A w tych okolicznościach chyba lepiej nie ufać
również twojej sieci. Jinzler mógł zostawić na miejscu przyjaciół, na wypadek gdyby
pojawiły się dalsze wiadomości.
- Myślę, że to ma sens - zdecydował Karrde niechętnie. - Maro, masz jakieś
pomysły?
- Tylko jeden: jeśli mamy jechać, to im prędzej, tym lepiej - odparła starannie
kontrolowanym głosem. - Dzięki za informacje.
W tej sytuacji to było jedyne, co mogłem zrobić - wyznał Karrde. -Przyszło mi też
do głowy, że gdybyście chcieli tam lecieć, moglibyście skorzystać z tego obcego statku,
który stamtąd przywieźliście. Posłałem po niego Shadę i „Szalonego Karrde’a”.
- Dobra myśl - zgodził się Luke. - Ale chyba nie mamy czasu na niego czekać.
- Zdecydowanie nie - przytaknęła Mara. - Ale i tak dzięki. A przy okazji... Ilu
osobom powiedziałeś o tym statku?
- Tylko Shadzie - zapewnił Karrde. - Nikomu innemu.
Timothy Zahn23
- Bardzo dobrze - pochwaliła go Mara. - Wolałabym utrzymać ten sekret jeszcze
przez chwilę, dopóki się da.
- Nie ma problemu - oświadczył Karrde. Czy jeżeli uda nam się wygrzebać jakąś
informację na temat Jinzlera, mam ją wam wysłać?
- Nie warto - rzekł Luke. - I tak chyba za kilka dni wrócimy na Coruscant.
- I nie przejmuj się sprawą Jinzlera - dodała Mara. - Skup się na odnalezieniu jego
samego. Ostatnio, kiedy jakaś informacja przeciekła nam przez palce, omal nie
skończyło się to wojną domową.
Karrde skrzywił się lekko.
- Właśnie, układ z Caamas - przypomniał sobie. - Nie martwcie się, znajdziemy
go.
- Doskonale odparł Luke. - Porozmawiamy o tym, kiedy wrócimy do cywilizacji.
- Racja - przytaknął Karrde. - Powodzenia.
- Pomyślnych łowów. - Luke się zaśmiał. Wyłączył komunikator i twarz Karrde’a
znikła.
- No cóż, narzekałaś, że ta podróż zaczyna robić się nudna - zauważył.
Mara nie odpowiedziała.
- Zdaje się, że nie jesteś zadowolona - zauważył Luke, włączając komputer
nawigacyjny.
- Mówisz o wyprawie na Nirauan? - zapytała głosem pełnym sarkazmu. - Nirauan,
gdzie sama jedna zniszczyłam cały pokład dokowy? Jestem pewna, że Parck nie marzy
o niczym innym, tylko o spotkaniu ze mną.
- Oj, daj spokój - łagodził Luke. - Jestem pewien, że do tej pory już mu przeszło.
Chyba najbardziej powinnaś się bać barona Fela. Prawdopodobnie to on był dowódcą
myśliwców, które zniszczyłaś.
Wzrok Mary ciskał błyskawice.
- Widzę, że aż kipisz dobrym humorem i radością - warknęła.
- Ktoś musi - odparł, patrząc na nią z miną niewiniątka.
Mara wytrzymała to spojrzenie przez chwilą. Wreszcie jej twarz złagodniała.
- Martwisz się tak samo jak ja, prawda? - zapytała cicho.
Luke westchnął.
- Widzę tylko jeden powód, dla którego Parck nagle zażyczył sobie z nami
rozmawiać - przyznał. - Prawdopodobnie ten sam, który teraz i tobie przyszedł na myśl.
Mara skinęła głową.
- Niezidentyfikowany nieprzyjaciel, o którym mi mówił, kierował się właśnie w
lewą stronę - odparła. - Ten, którym tak martwili się i on, i Fel.
- Chyba że kłamali - podsunął Luke. - Pamiętasz, próbowali cię namówić, abyś się
do nich przyłączyła.
Mara odwróciła głowę i spojrzała przez owiewkę.
- Nie - szepnęła. - Nie, oni wiedzieli, co mówią. Mogli się mylić, ale nie
świadomie.
- Przypuszczalnie masz rację - zgodził się Luke. - Żałuję, że nie zabraliśmy ze
sobą Artoo. Ostatnio, kiedy tam byliśmy, bardzo się przydał.
Rozbitkowie z Nirauan 24
- Nie będziemy lądować na planecie - stanowczo oznajmiła Mara. - Poza tym
wiem, że Jaina woli go mieć na pokładzie na tym etapie szkolenia.
Komputer za plecami Luke’a zapiszczał, meldując zakończenie zadania.
- Gotowe - rzekł, podając ustawienia kursu do układu sterowania.
- Wiesz, to nawet zabawne - zauważyła w zadumie. - Piętnaście minut temu sam
się o to prosiłeś, pamiętasz?
Luke skrzywił się tylko. Chyba dość jasno wytłumaczyłem Leii, pomyślał, że
może nam przeszkodzić tylko w przypadku inwazji.
- Moc jest silna w mojej rodzinie - wymamrotał.
- Tak słyszałam - odrzekła Mara. - Miejmy nadzieją, że to ty mówiłeś, a nie Moc.
Chodź, załatwmy to i miejmy z głowy.
Dwa dni później znaleźli się w systemie Nirauan.
- Wygląda dość spokojnie - zauważył Luke, kiedy zbliżyli się do pooranej śladami
bitwy planety. - Nie widzę żadnych patrol, myśliwców ani niczego podobnego.
Mara przez chwilą milczała. Luke czuł, jak bada przestrzeń poprzez Moc.
- Ja też nic nie wyczuwam - mruknęła. - Mam dziwne wrażenie, że Parck się nas
nie spodziewa.
Luke zmarszczył brwi.
- Myślałem, że nie chciałaś, aby na nas czekał.
- Nie chciałam, aby czekały na nas jego myśliwce - poprawiła go. -Ale całkowity
brak komitetu powitalnego sugeruje, że wiadomość, którą wysłał, nie przewidywała
żadnej odpowiedzi. Może być wkurzony, że ma gości.
- Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać - odparł Luke, ustawiając
komunikator na jedną z częstotliwości, których imperialni i Chissowie używali, kiedy
tu był po raz ostatni. - Zastukamy i zobaczymy, czy ktoś jest w domu.
Wcisnął klawisz.
- Mówi Luke Skywalker, mistrz Jedi z Nowej Republiki, do admirała Vossa
Parcka. Powtarzam: mówi Luke Skywalker, mistrz Jedi z Nowej Republiki, do admirała
Vossa Parcka. Proszę o odpowiedź.
Usiadł wygodniej w fotelu.
- Teraz chyba przyjdzie nam czekać, aż...
Nagle komunikator ożył, ukazując niebieską twarz i jarzące się, czerwone oczy
Chissa.
- Cześć, Skywalker - rzekł Obcy. Jego oczy zdawały się przepalać twarz Luke’a. -
O, Jade też tu jest, jak widzę - dodał, zwracając twarz ku Marze. - Ja jestem
Kres’ten’tarthi, dowódca falangi domu Mitth’raw’nuruodo Imperium Ręki. Z
pewnością to dla nas niespodzianka.
- Niby dlaczego? - zdziwił się Luke. - A może nie wiesz, że admirał Parck wysłał
mi wiadomość?
- Ależ wiem doskonale - odparł Kres’ten’tarthi. - Admirał będzie tutaj za chwilą.
Tymczasem może wylądujecie i przyłączycie się do nas. - Jego twarz znieruchomiała
Timothy Zahn25
na moment. - Nie obawiajcie się, dok został całkowicie wyremontowany po waszej
ostatniej wizycie.
- Dziękujemy za gościnność - odparta Mara, zanim Luke zdążył odpowiedzieć. -
Chyba jednak pozostaniemy tułaj.
Chiss skłonił głową.
- Wasza wola.
Ekran zgasł.
- Znasz go? - zapytał I.uke.
- Tak, chociaż chyba słyszałam tylko jego imię rdzenia, Stent - wyjaśniła. - Był
jednym z Chissów, którzy stali na straży, kiedy Parck i Fel rozmawiali ze mną. Chyba
bardzo się przejął, kiedy rzuciłeś mi się. na ratunek.
Luke pokręcił głową.
- Mamy przyjaciół na całej planecie, prawda?
- Mamy przyjaciół w całym regionie przestrzeni - poprawiła Mara. - Nie
zapominaj, że cała reszta ludzi Thrawna też gdzieś tu jest. Całe gwiezdne systemy pełne
są Chissów, którzy chyba niechętnie zdradzają swoją obecność Nowej Republice.
- Może mają dość własnych problemów i nie bardzo obchodzą ich nasze -
podsunął Luke.
- Może - odparła Mara. - Stent użył ciekawego określenia. Zauważyłeś?
- Imperium Ręki. - Luke skinął głową. - Pewnie odnosi się to do Ręki Thrawna.
- Prawdopodobnie - zgodziła się Mara. - Zastanawiałam się raczej nad słowem
„Imperium”. Ty i twoi przyjaciele rebelianci z pewnością mieliście dość problemów z
Imperium Palpatine’a. Myślisz, że Chissowie mają podobny problem z Thrawnem?
- Może i tak - w zadumie odparł Luke.
Wielki admirał Thrawn... a właściwie Mitth’raw’nuruodo, jeśli użyć jego
prawdziwego chissańskiego nazwiska, był przypuszczalnie największym geniuszem
militarnym, jakiego znała galaktyka, z pewnością zaś największym, jakiego Imperium
miało w swoich szeregach. Palpatine wysłał go wraz z siłami zadaniowymi w Nieznane
Rejony, zanim jeszcze powstał Sojusz Rebeliantów, oficjalnie za karę za postępowanie
wbrew polityce pałacowej, w istocie zaś w tajnej misji zbadania i podbicia nowych
systemów, przygotowując je do przyszłej ekspansji Imperium.
Podczas ostatniej wizyty na Nirauan Luke i Mara dowiedzieli się, jak doskonale
wypełnił to zadanie. W ciągu tych kilku krótkich lat otworzył przed Imperium ogromne
pole do ekspansji, obejmując nad nim kontrolę za pomocą sił militarnych i garstki
Chissów, takich jak Stent, którzy pozostali wobec niego lojalni. Początkowo poufny
charakter projektu został zachowany, a dowódcy Szczątków Imperium na Bastionie do
tej pory nie mieli o nim pojęcia.
Teraz, w trzy lata później, naczelny dowódca Pellaeon wraz z garstką zaufanych
doradców nawiązał dość ograniczone kontakty z Parekiem i nirauańskim odłamem
dawnego reżimu. Leia i niektórzy inni wysoko postawieni urzędnicy Nowej Republiki
wiedzieli o tych kontaktach, choć Luke podejrzewał, że ani jeden, ani drugi rząd nie
miał pojęcia o rzeczywistych rozmiarach nowego terytorium. Wiedzieli o tym tylko on i
Mara, ale na razie postanowili zachować wszystko dla siebie.
Rozbitkowie z Nirauan 26
Nazwanie tego regionu Imperium Ręki było jednak dla nich zupełną nowością.
- Nie wierzę, że Thrawn mógł stać się takim tyranem - ciągnął Luke, wracając
wspomnieniami do walki, jaką Nowa Republika toczyła z wielkim admirałem. - Nigdy
nie sprawił na mnie wrażenia osoby, która rządziłaby za pomocą terroru lub ucisku.
- Co nie znaczy, że nie mógł się tego nauczyć - zauważyła Mara. -Palpatine był
doskonałym nauczycielem. A jeśli nie sam Thrawn, to może władzę przejęli ci, którzy
po nim nastali.
- Niewykluczone - mruknął Luke. - Ale...
Urwał, bo ekran komunikatora znów się włączył, ukazując tym razem twarz
siwowłosego mężczyzny o bystrych, przebiegłych oczach.
- Witaj, Maro - rzekł. - O, i mistrz Skywalker. To niespodzianka, muszę przyznać.
Sądziłem, że już jesteście w drodze na Crustai.
- Na Crustai? - Luke zmarszczył brwi.
- W punkcie zbornym - wyjaśnił Parck, również marszcząc czoło w zadumie. -
Nie dostaliście mojej wiadomości?
- Niestety, zboczyła z drogi - odrzekła Mara. - Ktoś nazwiskiem Dean Jinzler
skradł ją, zanim ktokolwiek zdążył zobaczyć, co zawiera.
- Coś podobnego - mruknął Parck, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. -
Znacie go?
- Nigdy wcześniej o nim nie słyszeliśmy - odparła. - A zatem wiadomość warta
była kradzieży?
- Jeśli trafiła we właściwe ręce, to owszem - rzekł Parck, zaciskając na moment
usta. - To bardzo niedobrze.
- Doszliśmy mniej więcej do tego samego wniosku - zgodziła się z nim Mara. -
Możesz nam wyjaśnić, o co chodziło?
- Oczywiście - powiedział Parck, choć wciąż wydawał się myśleć o skradzionej
wiadomości. - Chociaż, jeśli Chissowie... Wreszcie się otrząsnął. - No cóż, stało się -
stwierdził raźno. Trzeba sobie radzić z rzeczywistością, czy nam się podoba, czy nie.
Powiedz, Skywalker, słyszałeś kiedyś o czymś, co się nazywa „Pozagalaktyczny Lot”?
- Chyba tak - odparł powoli Luke, myśląc gorączkowo. - Wpadłem na jakąś
wzmiankę, o tym w czasie, gdy szukałem informacji na temat Jorusa C’baotha, kiedy
jego klon pracował z... próbował porwać bliźniaki Leii - poprawił się szybko.
Wcześniejszych powiązań C’baotha z Thrawnem, a zwłaszcza jego związku ze śmiercią
Thrawna, nie należało raczej przypominać. - Czy nie był to jakiś wielki projekt sprzed
Wojen Klonów... ekspedycja do innej galaktyki?
- Właśnie - ucieszył sit; Parck. - Zasadniczo masz racje. Chodziło o sześć nowych
dreadnaughtów połączonych w sześciokąt wokół centralnego rdzenia. Personel składał
się z sześciu mistrzów Jedi i tuzina rycerzy Jedi, w tym samego C’baotha, plus
pięćdziesiąt tysięcy załogi i ich rodzin.
Luke zamrugał.
- Rodziny też?
- Podróż do innej galaktyki zajmuje czas - przypomniał mu Parck. -Zwłaszcza
przy niewielkich prędkościach, jakie mogą wyciągnąć dreadnaughty. Oprócz tego mieli
Timothy Zahn27
po drodze przejechać przez Nieznane Rejony i padła propozycja, aby założyć tam
kolonie.
- Aha. - Luke skinął głową. - Stąd ta konstrukcja.
- Właśnie - zgodził się Parck. - Gdyby kolonia faktycznie miała powstać, łatwo
byłoby odłączyć jednego dreadnaughta od konstrukcji, co dawałoby kolonistom
zarówno ochronę, jak i mobilność.
- Tak - mruknął Luke. - Ale poza tym wiem tylko tyle, że ekspedycja nigdy nie
powróciła. Udało im się dolecieć do innej galaktyki?
Mara poruszyła się w swoim fotelu.
- O ile wiem, nawet nie opuścili naszej - mruknęła półgłosem. -Thrawn
przechwycił misję na skraju terytorium Chissów i zniszczył statek.
- To prawda - rzekł Parck. - Reszta Chissów nie była tym zachwycona, mówiąc
oględnie. Thrawn natychmiast został wygnany, choć zdaje się, zdołał się w końcu jakoś
z tego wywinąć.
- Tak, pamiętam lekcję historii z czasów, kiedy tu byłam ostatnio. Chissowie są
fanatykami nieprzewidzianych ataków. Ale co ma z nami wspólnego tragedia sprzed
pięćdziesięciu lat?
- Tylko tyle - Parck zwrócił na nią oczy - że Chissowie znaleźli szczątki
„Pozagalaktycznego Lotu”. I chcą je nam zwrócić.
Przez dłuższą chwilę Mara t«po gapiła się w ekran. W jej głowie kłębiły się setki
różnych myśli i emocji.
- Nie - odezwała się wreszcie prawie nieświadomie. - To niemożliwe. To musi być
jakaś sztuczka.
- Parek wzruszył ramionami.
- Zgadzam się, że to brzmi dziwnie. Ale arystokra Formbi wydawał się szczery,
kiedy ze mną rozmawiał.
- Nie wierzę - upierała się Mara. - Powiedziałeś sam, że to Thrawn zniszczył
„Pozagalaktyczny Lot”. A kiedy Thrawn coś niszczy, robi to bardzo dokładnie.
- Wiem o tym chyba lepiej od ciebie - znacząco zauważył Parck. -Fakt pozostaje
faktem: Chissowie twierdzą, że znaleźli szczątki „Pozagalaktycznego Lotu”. Opis,
który podał Formbi, nie pozostawia żadnych wątpliwości co do konstrukcji, a nie znam
innego powodu, dla którego jakiś dreadnaught miałby się zapędzać tak daleko. - Uniósł
brew. - A jak do tego doszło... cóż, na to pytanie żadne z nas nie jest w stanie teraz
udzielić odpowiedzi. Musicie się jednak zastanowić, co zrobić z tym fantem.
- Co my mamy do tego? - zdziwił się Luke. - Wydaje mi się, że to sprawa dla
całego przywództwa Nowej Republiki, a nie dla dwójki Jedi.
- Może tak - zgodził się Parck. - A może nie. „Pozagalaktyczny i Lot” był
„dzieckiem” Jedi, a nie senatu Starej Republiki czy choćby Palpatine’a. Dlatego Formbi
poprosił, abym się z tobą skontaktował i zaproponował udział w formalnej ekspedycji
na miejsce, gdzie znaleziono szczątki.
- Poprosił o Luke’a? - zdziwiła się Mara.
- Właśnie o niego - potwierdził Parck, spoglądając na ekran po swojej prawej
stronie. - A tu macie całą wiadomość: „Do Luke’a Skywalkera. mistrza Jedi, w
Rozbitkowie z Nirauan 28
Akademii Jedi, Yavin Cztery, od Chaf’orm’bintrano, arystokry z Piątego Rodu
Panującego, Savrchi. Patrol Chissańskiej Floty Ekspansyjnej w głębi terytorium
chissańskiego natrafił na obiekt, który jak się wydaje, jest szczątkami misji badawczej
znanej jako „Pozagalaktyczny Lot”. W dowód szacunku i z głębokim żalem
spowodowanym udziałem Chissów w tym dziele zniszczenia, oferujemy panu
możliwość dołączenia do oficjalnej wyprawy badawczej na statek. Będę oczekiwał
pana na planecie Crustai - tu podał współrzędne - przez następne piętnaście dni, a
potem wspólnie wyruszymy na miejsce znaleziska. Zachęcam do udziału w ekspedycji,
abyśmy za pańskim pośrednictwem mogli omówić kwestię zwrotu szczątków”.
- I to przyszło od tego Chaf’orm’cośtama? - zdziwiła się Mara. -Znał adres i
wszystko inne?
- Chaf’orm’bintrano - podpowiedział Parck.- Nazywajcie go Formbi. Oczywiście,
to ja podałem mu współrzędne Akademii Jedi, ponieważ Chissowie nie wiedzą prawie
nic o Nowej Republice, a z pewnością nie mają pojęcia ojej światach.
- Ale znał nazwisko Luke’a?
- No nie, nie całkiem - odparł Parck. - Poprosił o nazwisko najsłynniejszego Jedi
w Nowej Republice. A to, oczywiście, mistrz Skywalker.
- Więc jesteście z Formbim na dobrej stopie? - naciskała Mara.
- Nie mogę powiedzieć, że na dobrej - powiedział ostrożnie. - Oficjalna polityka
Chissów wciąż utrzymuje, że Thrawn był renegatem, który przyniósł reszcie narodu
jedynie dyshonor.
- Powiedz to Stentowi - mruknął Luke.
Parek wzruszył ramionami.
- Nie mówię, że wszyscy Chissowie są tego samego zdania. Powiedziałem tylko,
że takie jest oficjalne stanowisko. Ale rozmawiałem z Formbim przy jakiejś okazji i
była to uprzejma rozmowa.
Spojrzał gdzieś poza ekran.
- Przepuściłem dane na temat systemu Crustai przez komputer. Jeśli w tym statku
jesteście w stanie wyciągnąć zero trzy prędkości światła, powinniście zdążyć na
miejsce, zanim upłynie te piętnaście dni.
- Dziękuję - rzekł Luke. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, przedyskutujemy to i
damy ci znać.
- Jak sobie życzycie - odparł Parck. - Mam nadzieję, że wkrótce się ze mną
skontaktujecie.
Kiedy Luke wyłączał komunikator, Parek wciąż siedział przed ekranem i wbijał
wzrok w rozmówców.
Mara cały czas patrzyła na planetę, czując w powietrzu niewypowiedziane pytanie
Luke’a.
- Co o tym myślisz? - zapytała po chwili.
- Intrygująca oferta - powiedział. - O ile wiem, cały projekt „Pozagalaktycznego
Lotu” był otoczony tajemnicą. Nawet w archiwach Coruscant nie mogłem wiele
znaleźć.
Timothy Zahn29
- O całej tej epoce jeszcze niewiele wiemy - zauważyła Mara. -Palpatine ze swoją
czystką i Wojny Klonów zrobiły swoje.
- Właśnie o to mi chodzi - rzekł Luke. - Jeśli przetrwała bodaj część
„Pozagalaktycznego Lotu”, istnieje szansa, że część zapisów ocalała wraz z nim. Może
tym razem uda nam się zajrzeć w przeszłość, jak tego zawsze pragnęliśmy.
- Pragnęliśmy? - odparowała Mara, patrząc mu w oczy. - Czy ty pragnąłeś?
- Niech ci będzie - odparł Luke, wyraźnie zaskoczony jej reakcją. -Przyznaję, że
chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o ówczesnych Jedi. A ty nie?
- Wtedy też doszedł do władzy Palpatine - przypomniała mu posępnie, wracając
wzrokiem do widoku w iluminatorze. - Osobiście wolałabym nie wiedzieć za dużo o
tamtych czasach.
- Rozumiem - łagodnie odparł Luke. - Ale z drugiej strony nie możemy
zignorować możliwości, jakie daje nam ta oferta.
- Jakich możliwości? - prychnęła. - Uspokojenia wyrzutów sumienia Chissów, że
tak długo pozwolili Thrawnowi bujać na wolności?
- Częściowo masz rację - zgodził się Luke. - Chissowie twierdzą, że są
honorowym narodem. Nawet Thrawn zapewniał, że nie zabija i nie niszczy więcej niż
to absolutnie konieczne. Ale mam wrażenie, że tu chodzi o coś całkiem innego niż akt
skruchy.
- Na przykład?
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Może Chissowie próbują nawiązać stosunki dyplomatyczne z Nową
Republiką, a znalezienie „Pozagalaktycznego Lotu” daje im taką możliwość?
- Doprawdy? - burknęła Mara. - W takim razie, mój drogi, biorą się do tego w
dość dziwny sposób. Ja też coś niecoś przepuściłam przez komputer i powiem ci tylko
tyle, że jeśli nawet wiadomość została wysłana z tego miejsca, z którego twierdzą, że ją
wysłano, mielibyśmy za mało czasu, aby uprzedzić Coruscant, bo zaraz musielibyśmy
pędzić na to spotkanie w Nieznanych Rejonach. A oni nie zdążyliby zorganizować
misji dyplomatycznej, a co dopiero wypuścić ją na czas w przestrzeń. Sam przyznaj,
Luke. Formbi nie chce u siebie Nowej Republiki, a przynajmniej nie na oficjalnym
poziomie.
- Nie mogę się z tym nie zgodzić - odparł Luke. - Ale jeśli Chissowie uważają
„Pozagalaktyczny Lot” za projekt Jedi, to ma sens, że zapraszają mnie, a nie kogoś z
senatu.
- Jeśli Parck mówi prawdę - mruknęła. - A co, jeżeli kłamie jak z nut?
- Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać - zauważył Luke. - Wątpię, aby
udało mu się ukryć tak wielką mistyfikację przed nami osobiście.
- Ale ja nie zamierzam lądować - zapewniła stanowczo. - Ostatnim razem, kiedy
siedziałam w jednym pokoju z Parckiem, próbował mnie zwerbować, a potem omal
mnie nie usmażył tym miotaczem ognia, jaki zwykle noszą przy sobie Chissowie.
Dzięki, ale z tej odległości słyszę go całkiem dobrze.
- No no, nie denerwuj się tak. - Luke się uśmiechnął. - Mnie też się nie spieszy
tam na dół. Pamiętaj tylko, że na razie mamy jedynie jego słowa.
Rozbitkowie z Nirauan 30
- Wiem - mruknęła, - Po prostu mi się to nie podoba.
Luke wzruszył ramionami.
- To jest gra - odparł. - Ale chyba warto zaryzykować.
Przechylił głowę na bok i Mara poczuła nacisk jego myśli.
- Chyba że masz jakieś mocniejsze podstawy - dodał.
- Chcesz powiedzieć, że czuję coś poprzez Moc? - Mara się skrzywiła. -
Chciałabym, aby tak było. Ale mam tylko moje własne, normalne podejrzenia.
- Nie, to nie tylko to - poprawił ją Luke w zadumie. - Wyczuwam coś innego, coś
więcej niż tylko ostrożność i podejrzenia. Czuję się tak jak wówczas, kiedy Yoda
powiedział mi, że będę musiał stanąć do konfrontacji z własnym ojcem, zanim
naprawdę stanę się Jedi.
- Ale ja już to wszystko przerabiałam - zaprotestowała Mara. -Uprzedziłeś mnie,
że to oznacza poświęcenie. Myślę, że dość się już poświęcałam. - Wskazała palcem na
widniejącą przed nimi planetę. - Właśnie tam.
- Wiem - odparł Luke i Mara poczuła na sobie ciepłą falę jego współczucia. Jej
poświęcenie było jednym z czynników, które scementowały ten związek. - Nie
myślałem jednak o tym, raczej... sam nie wiem. Powiedzmy, o potrzebie spojrzenia w
twarz własnej przeszłości.
Mara prychnęła.
- Nigdy nie byłam w przestrzeni Chissów. Jak może tam być cokolwiek
związanego z moją przeszłością?
- Nie wiem - przyznał Luke. - Powiedziałem tylko, co czuję, i tyle.
Mara westchnęła.
- Chcesz tam lecieć, prawda?
Luke wyciągnął rękę i ujął jej dłoń.
- Myślę, że nie mamy wyboru - rzekł. - Jeśli Parck miał rację, że zbliża się do nas
nieprzyjaciel, musimy zebrać wszystkich sprzymierzeńców, jakich mamy. A jeżeli
istnieje szansa, aby Chissowie przeszli na naszą stronę, musimy jej spróbować.
- Wiem - odparła Mara, a dreszcz przeszedł jej po plecach. - Chyba że Parck
kłamie również w tej sprawie. No cóż, jeśli mamy tam lecieć, to w drogę.
Lekko ścisnęła dłoń Luke’a, uwolniła palce i sięgnęła do wyłącznika
komunikatora.
- Skontaktujmy się z Parckiem, niech nam poda te współrzędne.
Timothy Zahn31
R O Z D Z I A Ł
3
„Miecz Jade” był w stanie wyciągnąć nawet więcej niż trzy dziesiąte prędkości
światła, dotarli więc do Crustai z zapasem jednego dnia. Tu, w przeciwieństwie do
znacznie mniej oficjalnego przyjęcia na Nirauan, czekał na nich komitet powitalny:
pięć obcych statków, wielkości gdzieś pomiędzy X-wingiem a kanonierką Skipray.
Otoczyły „Miecz Jade”, zaledwie Luke wyprowadził statek z nadprzestrzeni.
- Podajcie swoją tożsamość - zażądał oschły głos w całkiem przyzwoitym basicu.
- Mistrz Jedi Luke Skywalker i rycerz Jedi Mara Jade Skywalker -odparł Luke,
przyglądając się jednocześnie manewrom taktycznym Mary. Myśliwce zgrabnie
ustawiły się na flankach wokół „Miecza Jade”. Szyk ten można było zinterpretować
jako niewinną formację eskortującą, która jednak w razie potrzeby mogła doskonale
posłużyć do ataku. - Jesteśmy tutaj na żądanie arystokry Chaf’orm’bintrano z Piątego
Rodu Władców.
- Witamy, mistrzu Skywalker - odparł głos. - Będziemy was eskortować na statek
dyplomatyczny arystokry. Wylądujecie i wejdziecie na pokład.
- Dzięki - powiedział Luke.
Jeden z myśliwców wyłamał się z formacji i przeleciał na czoło grupy, kierując się
na lewo, w kierunku planety. Luke pojął sygnał i ruszył w ślad za nim.
- Jeśli nawet zapożyczyli sobie coś z naszej technologii, w ogóle tego nie widać -
mruknęła Mara, pochylając się nad skanem myśliwców który właśnie zrobiła. -
Większość broni wydaje się nieznanego typu, sklasyfikowano ją głównie jako
energetyczną i miotającą. Każdy ma kilka podczepionych pod spodem.
- Torpedy protonowe? - podsunął Luke, studiując schemat narysowany przez
czujniki.
- Wydają się na to nieco za duże, ale nie mam pewności - odparła. - Z pewnością
jednak nie chciałabym znaleźć się oko w oko z jedną taką zabawką, że nie wspomnę o
pięciu.
- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby tego uniknąć - zgodził się Luke. -
Dziwne, że do tej pory jeszcze niczego nie użyli, biorąc pod uwagę powiązania
Thrawna z Imperium.
- Słyszałeś Parcka - przypomniała mu Mara. - Niespecjalnie lubią tu Thrawna.
Rozbitkowie z Nirauan 32
- Tak, ale należałoby sądzić, że schowają dumę do kieszeni, kiedy gra się toczy o
użyteczne technologie - odparł Luke. - Zasady większości istot nie sięgają aż tak
daleko.
Mara wzruszyła ramionami.
- Może wreszcie natrafiliśmy na społeczeństwo, gdzie jest inaczej.
Statek dyplomatyczny, o którym wspomniał pilot, okazał się, podobnie jak
myśliwce, zupełną niespodzianką. Był większy, niż się Luke spodziewał; prawie o
połowę większy od koreliańskich korwet, które Nowa Republika rutynowo
wykorzystywała do takich zadań. Nie miał też gładkich i płynnych linii korwety; statek
Chissów wydawał się składać z samych płaszczyzn, kantów i ostro zarysowanych
narożników. Przypominał nieco kalmariański krążownik gwiezdny, wyrzeźbiony z
kamienia, zanim jeszcze rzeźbiarz zaczął wygładzać jego kontury.
- Interesujący projekt- zauważyła Mara. - Nieźle by się maskował w polu asteroid.
- Rzeczywiście, upodobniłby się do otoczenia. - Luke pokiwał głową. - Myślę, że
niełatwo go pomylić z czymkolwiek innym, zwłaszcza zaś wziąć za statek
dyplomatyczny.
- Może i tak - odrzekła Mara. - A może Chissowie po prostu lubią takie kanciaste
statki. Zaczynam się już zastanawiać, jak tu wyglądają doki.
Luke skrzywił się lekko. Kiedy podarował Marze „Miecz Jade”, podziękowała mu
gorąco i natychmiast w niewybrednych słowach wyjaśniła, co zrobi z każdym, kto
choćby zadrapie na nim farbę. Miało to oznaczać co najmniej kłopoty.
Na szczęście obyło się bez nich. Prawoburtowy dok, do którego ich eskortowano -
raczej miejsce do lądowania niż normalny hangar - miał gładkie ściany, bez żadnych
ostro ściętych narożników, utrudniających podejście. Miał też dość miejsca do
manewrowania, więc Mara bez trudu ustawiła dziób statku na właściwym miejscu i
trafiła w blokady za pierwszym razem.
- Jesteśmy - oznajmiła. - Co teraz?
- Mam wrażenie, że tamci przemieszczają się tunelem transferowym do włazu na
lewej burcie - rzekł Luke, wyciągając szyję, żeby wyjrzeć spoza owiewki. - Cóż,
chodźmy na spotkanie z gospodarzami.
Wyłączenie wszystkich systemów i pozostawienie statku w stanie gotowości
zajęło im kilka minut. Zawrócili do włazu. Ktoś już tam na nich czekał, dyskretnie
skrobiąc w powierzchnię metalu.
- No to idziemy - mruknął Luke i dotknął dźwigni zwalniającej właz.
Pokrywa się odsunęła, ukazując młodą Chissankę, ubraną w przedziwnie skrojony
kombinezon w kilku odcieniach żółci.
- Witamy na statku dyplomatycznym ,,Poseł Chaf” - rzekła. Jej basic był znacznie
lepszy niż pilota, z obcego akcentu pozostał jedynie ślad. - Jestem Chaf’ees’aklaio,
adiutantka arystokry Chaf’orm’bintrano. Będę zaszczycona, jeśli zechcecie nazywać
mnie moim imieniem rdzeniowym, Feesa.
- Bardzo chętnie - odrzekł Luke. - Jestem Luke Skywalker... możesz mówić mi
Luke. A to Mara Jade Skywalker... Mara. Moja żona i również Jedi.
Timothy Zahn33
- Luke, Mara - Feesa powtórzyła te imiona z niskim pokłonem. - Jesteśmy
zaszczyceni waszą obecnością. Proszę, pójdźcie za mną.
Odwróciła się i skierowała w stronę tunelu.
- Dobrze mówisz naszym językiem - zauważył Luke, podążając za nią. - Czy to
popularny język wśród waszego ludu?
- Raczej nie - odparła Feesa. - Został wprowadzony wiele lat temu przez
Przybyszów, ale tylko nieliczni zechcieli się go nauczyć.
- Przybysze? - zdziwiła się Mara. - Mówisz o ludziach z pokładu
„Pozagalaktycznego Lotu”?
- Nie, o Przybyszach - odparła Feesa. - Tych, którzy przybyli tu przed nimi.
- Przed „Pozagalaktycznym Lotem”? - zapytała Mara ze zmarszczonymi brwiami.
- Kto mógłby tu być wcześniej?
- Nie znam ich imion. - Feesa obejrzała się przez ramię. - Ale to nie miejsce na
takie rozmowy - dodała. - Nie możecie mnie o to więcej pytać.
- Przepraszamy - odparł Luke, przesyłając w myśli ostrzeżenie swojej żonie. W
odpowiedzi wyczuł lekką irytację, że posłuchał i przerwał to interesujące dochodzenie.
Wydobywanie informacji było specjalnością Mary.
Tunel kończył się szerokim włazem, za którym znajdowało się duże
pomieszczenie. Feesa weszła pierwsza i przystanęła z boku, czekając, aż pójdą w jej
ślady.
Luke był tuż za nią...
Jedynym ostrzeżeniem było drgnienie w Mocy - krótkie, niesprecyzowane
poczucie zagrożenia. To jednak wystarczyło. Zanurkował odruchowo. Usłyszał świst
dokładnie w miejscu, gdzie znajdowała się przed chwilą jego głowa.
Feesa jęknęła. Luke upadł na pokład i przetoczył się na plecy, odbijając się
piętami od podłoża. Siła odbicia sprawiła, że znalazł się poza zasięgiem zagrożenia.
Oderwał się od zimnego metalowego pokładu i po sekundzie znów był na nogach, w
pozycji bojowej i z zapalonym mieczem świetlnym w dłoni.
Najpierw sprawdził, co z Marą. Z ulgą stwierdził, że wciąż pozostawała w tunelu,
pod osłoną włazu, i trzymała w gotowości zapalony miecz świetlny. Ich oczy spotkały
się na chwilę, wymieniając zapewnienia, że oboje mają się dobrze. Kątem oka
zauważył, że Feesa leży na pokładzie - widocznie Mara użyła Mocy, aby zbić ją z nóg,
aby oddalić od zagrożenia. Ostrzegając w myślach Marę, aby się nie ruszała, Luke
rozejrzał się ostrożnie w poszukiwaniu źródła ataku.
Nietrudno było je znaleźć. Gruby, ciężki kabel podwieszony u wysokiego
sklepienia zwisał ze ściany, kołysząc się jak wahadło. Widocznie obluzował się w
chwili, kiedy Luke wchodził do sali. Jedi skrzywił się z ulgą zmieszaną z irytacją i
wyłączył miecz.
- Wszystko w porządku! - zawołał do Mary, obserwując kabel. Miała jeszcze pięć
sekund, żeby przejść bezpiecznie, później kabel znowu przetnie płaszczyznę włazu. -
Chodź już.
Rozbitkowie z Nirauan 34
Mara zareagowała w sobie tylko właściwy sposób. Odczekała cztery z pięciu
sekund, po czym nagle skoczyła, wykonała w powietrzu obrót o sto osiemdziesiąt
stopni, a kiedy kabel przeleciał nad nią, cięła mieczem.
Luke przypuszczał, że chciała odciąć koniec kabla, aby okazać swój gniew. Lecz
błękitne ostrze jedynie świsnęło w powietrzu, nie powodując żadnych widocznych
skutków.
Wylądowała na pokładzie, a kabel przeleciał za jej plecami, łomocząc w ścianę.
- Nic ci nie jest? - zapylała Luke’a. Wyłączyła miecz i przypięła do pasa.
- W porządku - odparł. - Przynajmniej trochę rozprostowałem kości.
Jego wzrok przykuł krótki ruch po prawej i Luke obrócił się szybko. Ujrzał
stojących pod wysokim łukiem dwóch chissańskich mężczyzn, znacznie starszych od
Feesy. Mieli na sobie ozdobne stroje, prawdopodobnie ceremonialne szaty państwowe.
Niższy z nich, o bardzo czarnych włosach obficie przetykanych siwizną, nosił długą,
powiewną szatę barwy stłumionej żółci z szarymi wykończeniami. Ubiór wyższego z
Chissów był krótszy, przypominał raczej długą tunikę niż uroczystą szatę; czarną
tkaninę ozdabiały na ramionach i rękawach niewielkie plamy ciemnej czerwieni.
- Witajcie, Jedi... - zaczął czarno ubrany Chiss.
Urwał nagle i zmrużył oczy. Echo jego ostatnich słów jeszcze brzmiało pod
sklepieniem.
- A to co? - zapytał, patrząc w górę.
- Był wypadek, szlachetny panie - pospieszyła z odpowiedzią Feesa, zrywając się
na nogi. - Kabel się zerwał i omal nie uderzył mistrza Skywalkera.
- Rozumiem - odparł Chiss już mniej groźnym tonem. - Proszę o wybaczenie,
mistrzu Skywalkerze. Czy nic się wam nie stało?
- Nie - zapewnił go Luke, kiedy oboje z Marą podeszli przywitać się z
gospodarzami. - Arystokra Chaf’orm’bintrano, jak sądzę?
Chiss pokręcił głową.
- Jestem generał Prard’ras’kleoni z Floty Obronnej Chissów - rzekł sztywno. -
Dowódca wojskowy tej ekspedycji.
Zwrócił się ku Chissowi w żółci.
- A to - rzekł z naciskiem - jest arystokra.
Luke spojrzał na drugiego Chissa. Wiek Obcych nigdy nie był łatwy do osądzenia,
ale coś w wyglądzie Chaf’orm’bintrana powiedziało mu, że arystokra jest znacznie
starszy od generała. Nie był pewien, czy chodzi o twarz, czy o postawę.
- Proszę mi wybaczyć, arystokro Chaf’orm’bintrano.
- Nie ma problemu - odparł tamten swobodnie. - Nikt nie oczekuje, że będzie pan
umiał odróżnić jednego Chissa od drugiego. Mam nadzieję, że mieliście dobrą podróż?
- Bardzo spokojną, dziękuję - odparł Luke. Akcent Chaf’orm’bintrana był nieco
bardziej wyczuwalny niż Feesy, ale jego swoboda w posługiwaniu się basikiem
świadczyła o dobrej znajomości języka.
- Jeśli nie liczyć ostatniego wydarzenia - wtrąciła Mara, wskazując ruchem głowy
kabel, który wciąż jeszcze kołysał się przy ścianie. - Doskonale mówi pan naszym
językiem, arystokro. Czy i jego nauczył się pan od Przybyszów?
Timothy Zahn35
- I od Przybyszów, i od innych - odparł Chiss. - Od przybycia waszych ludzi na
Nirauan znajomość ich języka nabrała znaczenia. Cały personel w tej misji potrafi się
nim posługiwać, a mnie poinstruowano abym przez wzgląd na was używał go jak
najczęściej.
- Dziękuję, arystokro Chaf’orm’bintrano - rzekł Luke, skłaniając głowę. - To
nieoczekiwana, lecz mile widziana uprzejmość.
- Proszę bardzo - odparł Chaf’orm’bintrano. - Życzyłbym sobie, abyście zwracali
się do mnie moim imieniem rdzeniowym, Formbi. Myślę, że to ułatwi nam rozmowę.
- W istocie - zgodził się Luke, czując ogromną ulgę z powodu decyzji Formbiego.
Nie był tak wprawny w wymowie obcych nazwisk jak Leia czy Han, a Threepia nie
było akurat pod ręką. - Jeszcze raz dziękuję.
- To jedynie rozsądnie pojmowana uprzejmość - ciągnął Fombi, jakby czuł się w
obowiązku usprawiedliwić swoją decyzję. - Pełne nazwiska są zarezerwowane na
szczególne okazje, dla nieznajomych i dla tych, którzy stoją społecznie niżej od nas.
Wszystkich przedstawicieli Nowej Republiki z pewnością możemy uznać za osoby
najwyższej rangi.
Luke spojrzał na Marę i pochwycił przelotny znak, że i ona zauważyła ten
szczegół. Wszystkich? Czy nie powinien był powiedzieć „was dwoje”?
- Z pewnością można tak na to spojrzeć - zgodził się.
- Doskonale - rzekł Formbi. - Możecie zatem zwracać się do generała
Prard’ras’kleoniego „generale Drask”.
Luke zerknął na generała i raczej wyczuł niż zauważył niechętny grymas, który
zresztą natychmiast znikł. Widocznie Drask nie tak chętnie naruszał ustalony porządek
społeczny jak Formbi.
Albo po prostu nie lubił ludzi.
- Zapraszam - dodał Formbi, wskazując arkadę, spod której wyszli z Draskiem. -
Pozwólcie, że pokażę wam ogólne pomieszczenia statku, zanim Feesa zabierze was do
kwatery.
Odwrócił się i poszedł przodem, kierując się w stronę arkady.
- Spore, jak na hol wejściowy - zauważyła Mara, kiedy minęli łuk i weszli do
korytarza. W przeciwieństwie do zewnętrznej powłoki statku, tu królowały łagodne
krzywizny. - Na naszych statkach nie możemy sobie raczej pozwolić na takie
marnowanie przestrzeni.
- Czyżbyście uważali formalną uprzejmość za marnotrawstwo? - burknął Drask. -
Czy to nie jest potrzebne, tak samo jak pozycje i klasy społeczne?
- Generale - odezwał się Formbi łagodnie, ale coś w jego głosie spowodowało, że
zagadnięty natychmiast zamilkł. - Nasi goście nie wszystko robią tak samo jak my.
Widać, że pewnych spraw nie rozumieją.
Spojrzał na Marę.
- To statek dyplomatyczny Piątego Rodu Panującego, często gościmy tu wysoko
postawionych urzędników. Każda pozycja społeczna i zawodowa wymaga
odpowiedniej przestrzeni, dekoracji i etykiety. Hol wejściowy może być automatycznie
zmodyfikowany i ozdobiony przed przybyciem gościa, stosownie do sytuacji. Wzruszył
Rozbitkowie z Nirauan 36
ramionami. - W tej chwili pomieszczenie jest przystosowane zaledwie do przyjęcia
brata lub siostry jednego z Dziewięciu Rodów. Na szczęście niewielu z nich podróżuje i
nieczęsto, a i wówczas własnymi statkami.
- Rozumiem - odparła Mara.
Formbi spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami, a Luke wyczuł u niego nagły
przypływ niepewności.
- Wy też oczekiwaliście takiego przyjęcia? - zapytał. - Admirał Parck twierdził, że
Jedi nie wymagają, ba, wręcz nie życzą sobie takich wyrazów uznania. Czyżby się
mylił?
- Nie, wcale nie - pospiesznie zapewnił go Luke. - Osoby publiczne, takie jak my,
nie wymagają żadnych oficjalnych rytuałów i ceremonii.
- Zwłaszcza na misji takiej jak ta - dodała Mara. - Jeśli kiedykolwiek zdarzy się,
że konieczny będzie ceremoniał, nie omieszkamy was o tym poinformować, jak
również wyjaśnić niezbędne procedury.
- Oczekujemy od was tego samego, jeśli sytuacja będzie odwrotna - dodał Luke. -
Na razie uważajcie nas jedynie za współtowarzyszy podróży, pragnących obejrzeć
szczątki statku Starej Republiki.
Formbi skinął głową, wyzbywając się niepewności.
- Tak też będzie - oznajmił. - Teraz, kiedy wszyscy już są...
Urwał, bo pomieszczenie wypełnił nagle wibrujący dźwięk.
- Zbliża się statek - rozległ się łagodny głos nad ich głowami. - Klasy Paskla,
konfiguracja nieznana.
Drask wymamrotał coś pod nosem.
- Przygotować się do walki - rzucił polecenie w kierunku sufitu i biegiem ruszył
przed siebie, znikając za zakrętem.
- Chodźcie - rzekł Formbi, gestem zapraszając ich, by podążyli za nim. - I tak
wybieraliśmy się do ogólnych pomieszczeń. Równie dobrze możemy zacząć od
centrum sterowania.
Poprowadził ich krętym korytarzem na niewielką galerii; wychodzącą na
pomieszczenie, które, według rozeznania Luke’a, znajdowało się w samym środku
statku. Pokój był mniej więcej tej samej wielkości, co hol wejściowy, lecz o wiele
niższy. Był też zatłoczony konsolami, ekranami, monitorami ściennymi i Chissami.
Większość Obcych ubrana była w taką samą czerń jak generał Drask, choć ich stroje
wydawały się bardziej dopasowane, mniej wytworne, za to zdecydowanie bardziej
funkcjonalne. Luke natychmiast zauważył Draska, stojącego na okrągłym podium
pośrodku pokoju, pogrążonego w rozmowie z innym Chissem, ubranym podobnie jak
on, lecz z zielonymi detalami w miejscu, gdzie mundur generała miał czerwone.
- To jest centrum dowodzenia - wyjaśnił Formbi tak spokojny, jakby oprowadzał
wycieczkę po wystawie malowanych skorupiaków. - Oficer z zielonymi naszywkami to
kapitan Brast’alshi’barku, dowódca tego statku; możecie się do niego zwracać jako do
kapitana Talshiba. A to - dodał, wskazując na największy z ekranów ściennych - to jest
prawdopodobnie lecący na nas statek.
Timothy Zahn37
Luke skoncentrował się na obrazie. Obcy statek wyglądał jak lekko spłaszczona
jasna kula, pokryta drobniutkim deseniem ciemnych punkcików, które mogły być
iluminatorami, otworami odpowietrzającymi albo nawet ozdobą. Nie widział na ekranie
żadnej skali, aby móc określić wielkość jednostki, ale jeśli przyjąć, że rojące się wokół
niej stateczki miały takie same gabaryty jak eskorta „Miecza Jade”, intruz był całkiem
przyzwoitych rozmiarów.
- Nie wygląda na statek wojenny - zauważyła Mara zza jego ramienia. - One
zwykle mają przynajmniej jeden wąski, ale mocno uzbrojony profil, którym obracają
się do nieprzyjaciela. Ten tutaj stanowi doskonały cel, niezależnie od tego, jaką stroną
się do ciebie odwróci.
- Zapominasz o „Gwieździe Śmierci” - zauważył Luke. - Ona miała właśnie mniej
więcej taki kształt.
- To była potworna konstrukcja - odparła jego żona. - Gdyby nie była taka wielka i
zła, nigdy by jej to nie uszło na sucho.
- I tak nie uszło - nie mógł się powstrzymać Luke.
- Nieważne. - Machnęła ręką. - Ten statek nie jest nawet w połowie tak duży jak
normalny dreadnaught.
Formbi spojrzał na Feesę.
- Feeso, poproś pana ambasadora, aby do nas dołączył - rzekł. - Może go to
zainteresuje.
- Tak jest -odparła Feesa, skłaniając głowę, i natychmiast pobiegła wykonać
rozkaz.
- Ambasador? - zapytała Mara.
- Tak - odparł Formbi. - Czy dobrze zrozumiałem, że znacie ten typ statków?
- Widzieliśmy jedynie stację bojową podobnego kształtu - wyjaśnił Luke.
- Została zniszczona wiele lat temu - dodała Mara. - O co chodzi z tym
ambasadorem?
Przerwał jej kolejny przenikliwy dźwięk, ale w innej kombinacji tonów niż
słyszany poprzednio.
- Zarządź alert - polecił Formbi. - Próbują się skontaktować.
Jeden z mniejszych ekranów na bocznej ścianie przygasł, ale zaraz ukazał twarze
dwóch Obcych. Mieli wielkie fioletowe oczy, spłaszczone uszy wyrastające wysoko z
czaszki i dodatkowe malutkie usta tuż nad linią podbródka. Odznaczali się dość ciemną
karnacją, ze złocistym odcieniem na podbródku i policzkach.
- Kto to jest? - zapytał Luke.
- Nigdy do tej pory nie widziałem takiej rasy - zdziwił się Formbi, pochylając się
nieco do przodu, jakby chciał się lepiej przyjrzeć.
- Myślałam, że jesteście tu gatunkiem dominującym - mruknęła Mara. - Nie znacie
wszystkich swoich sąsiadów?
- Posiadamy wiele gwiazd i systemów gwiezdnych, to prawda - odrzekł Formbi.
W jego głosie nie było ani pokory, ani arogancji; zwykłe stwierdzenie faktu. - Ale
Dziewięć Rodów od dawna niechętnie patrzy na wyprawy naszych obywateli na inne
terytoria. Flota Obronna zaś i cały personel urzędowy powinny pozostać w granicach
Rozbitkowie z Nirauan 38
naszego panowania. - Wzruszył ramionami. - Poza tym nawet w naszej przestrzeni
można znaleźć wiele małych populacji, które się uchowały po atakach piratów, albo
uchodźców z rejonu masowej zagłady spowodowanej przez innych agresorów. Plus
oczywiście samych piratów i agresorów. Nawet gdybyśmy bardzo chcieli, poznanie ich
wszystkich byłoby nierealnym przedsięwzięciem.
- Tam można trafić na takie zagrożenia, o jakich wolelibyście nie wiedzieć -
mruknęła Mara.
Formbi spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami.
- Słucham?
- Przypomniało mi się coś, co powiedział mi pewien Chiss - wyjaśniła. -
Wojownik imieniem Stent. To było na Nirauan.
- Aha - odrzekł Formbi dziwnym tonem. Może nie lubił, aby mu przypominano,
że Parck współpracował z wieloma chissańskimi renegatami. - W istocie mógł nawet
nie powiedzieć wszystkiego. Galaktyka poza terytorium Chissów nie jest bezpiecznym
miejscem.
Jeden z Obcych na ekranie otworzył dwoje ust i pomieszczenie wypełniło się
nagle serią melodyjnych dźwięków. Luke sięgnął w Moc, zastanawiając się, czy zdoła
odczytać sens słów, tak jak to kiedyś uczynił z Qoom Qae i Qoom Jha na Nirauan.
Sposób porozumiewania się tamtego gatunku zawierał jednak składnik Mocy. W
tym przypadku składnik ten był nieobecny, a wysiłki Luke’a spełzły na niczym.
- No no - odezwał się Formbi. - Więc są w tych okolicach przynajmniej dość
długo, aby nauczyć się minnisiat.
- A co to takiego, jakiś język handlowy? - zainteresowała się Mara.
- Właśnie. - Formbi skinął głową, spoglądając na nią z aprobatą. - Minnisiat jest
głównym językiem handlowym pośród większości ludów tego obszaru. Chissowie
znają go przynajmniej trochę, zwłaszcza ci, którzy mieszkają na przygranicznych
światach, takich jak Crustai.
- Co on mówi? - zapytał Luke.
Formbi wydął wargi.
- Witamy szlachetny i współczujący lud chissańskiego pochodzenia -
przetłumaczył powoli. - Jestem Bearsh, pierwszy namiestnik Osady Geroon.
Z podium odezwał się generał Drask. Wydawało się, że mówi tym samym
językiem, lecz jego głos był zdecydowanie mniej melodyjny niż zaśpiew Geroonianina.
- Jestem generał Prard’ras’kleoni z Chissańskiej Ekspansywnej Floty Obronnej -
przetłumaczył Formbi. - Czego szukacie na terytorium Chissów?
W uszach Luke’a pytanie Draska nie zabrzmiało szczególnie groźnie. Geroonianie
jednak odebrali to widocznie zupełnie inaczej. Głos Bearsha przybrał natychmiast
odcień paniki, co zresztą potwierdziło tłumaczenie Formbiego.
- Nie chcieliśmy nikogo obrazić, proszę, nie róbcie krzywdy naszemu statkowi.
Chcieliśmy jedynie uhonorować tych, którzy zginęli, uwalniając nasz naród.
Drask spojrzał w górę ze swojego podium, widocznie szukając spojrzeniem
Formbiego na balkonie obserwacyjnym.
- Arystokro! - zawołał. - Czy wiesz coś o wydarzeniach, o których on mówi?
Timothy Zahn39
- Nie mam pojęcia - odpowiedział Formbi.
Generał obejrzał się i znowu zaczął mówić.
- Myślałam, że nie macie zwyczaju pomagać ludziom spoza waszego terytorium -
zauważyła Mara.
- Bo tak jest - odrzekł Formbi. Geroon przemówił znowu i lśniące oczy Formbiego
zwęziły się lekko. - Coś takiego - rzekł. - To ciekawe. Słuchajcie: „Słyszeliśmy, że
zlokalizowaliście szczątki statku Republiki, znanego jako „Pozagalaktyczny Lot”.
Ludzie, którzy na nim podróżowali, poświęcili życie, aby uwolnić nas od okupantów”.
- Zaraz, zaraz - rzekł nagle Luke, zwracając się do Mary. - Mówiłaś, zdaje się, że
Thrawn zniszczy! „Pozagalaktyczny Lot”.
- Tak mi powiedział Parck - odparła Mara. - Może się mylił.
- A może to się stało, zanim Thrawn go dopadł? - podsunął Luke.
Drask przemówił znowu.
- Generał Drask pyta, kim byli ich okupanci - wyjaśnił Formbi z lekką zadumą. -
Ciekawe...
Urwał.
- Wiesz coś o tym? - zapytała Mara.
- Mam pewien pomysł - odparł Formbi. - Zobaczmy, co odpowie Geroonianin.
Bearsh zaczął mówić, odstępując w tył od holokamery i wymachując rękami.
- Co tam jest za nim? - zapytał Luke, usiłując dostrzec coś w tle za twarzami
Obcych, które teraz tylko częściowo wypełniały ekran. Z tyłu widać było coś w rodzaju
dużego pomieszczenia, może nawet większego niż hol wejściowy, w którym niedawno
znalazł się wraz z Marą. Ściany i sufit były błękitne w białe wzorki, a nad głowami
Obcych widać było jakieś otwarte konstrukcje.
W tym momencie spostrzegł dwie postaci, które pojawiły się na ekranie.
Trzymając się za ręce, zaczęły włazić na jedną z konstrukcji.
- Co to jest...?- zdziwił się Luke.
- To plac zabaw - odparła Mara szeptem. - Dziecięcy plac zabaw.
- Chyba masz rację - odrzekł jej mąż. Jeden z małych Geroonian dotarł na szczyt
konstrukcji, zerwał z głowy czerwoną opaskę i zaczął nią radośnie machać. - Jakaś
wersja Imperatora Szczytów.
- Włącznie z flagą i głośnym wyrażaniem zachwytu - zgodziła się Mara. -
Ciekawe, co, u licha, robi plac zabaw na statku?
- Vagaari - mruknął Formbi.
- Co powiedziałeś? - Luke zwrócił się ku niemu raptownie.
Formbi wskazał na ekran.
- Potwierdził tylko to, czego się spodziewałem - posępnie rzekł Chiss. -
Powiedział, że ich okupantami byli Vagaari.
- Rozumiem, że jednak widzieliście już wcześniej tę rasę? - zapytała Mara.
- Nie widzieliśmy, ale znamy ich aż za dobrze - odparł Formbi. - To wielka rasa
nomadów, zdobywców i handlarzy niewolników. Niegdyś swobodnie wędrowali po
tych obszarach, biorąc i niszcząc, co chcieli, zwłaszcza wśród pomniejszych ras i
światów.
Rozbitkowie z Nirauan 40
- Wciąż jeszcze tu bywają? - chciał wiedzieć Luke.
- Nie słyszano już od dawna ani o nich, ani o ich czynach - rzekł Formbi. -
Właściwie od czasu, kiedy zniszczono „Pozagalaktyczny Lot”.
Luke i Mara wymienili zdziwione spojrzenia.
- Brali udział w bitwie? - zapytał Luke.
- I po czyjej stronie? - dodała Mara. - „Pozagalaktycznego Lotu” czy Chissów?
- W tej bitwie nie było strony Chissów, Jedi Skywalkerze - odparował Formbi z
błyskiem w czerwonych oczach. - Byli tam tylko syndyk Mitth’raw’nuruodo i jego
bardzo mały oddziałek. Nie reprezentowali oni ani Floty Obronnej Chissów, ani
Dziewięciu Rodów Panujących, ani żadnej innej grupy ludu chissańskiego.
- Tak, rozumiemy to - pospiesznie zapewnił go Luke. - Mara po prostu
zastanawiała się, jak były rozłożone siły w bitwie.
Formbi pokręcił głową.
- Kiedy przybyłem, było już po walce, zniszczenie zostało dokonane. -
Odchrząknął głęboko. - Syndyk Mitth’raw’nuruodo nie był szczególnie rozmowny i nie
chciał mówić, co się naprawdę wydarzyło.
- Możliwe jest zatem, że Jedi na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu” naprawdę
pomogli Geroonianom w walce z Vagaarimi? - zapytał Luke.
Formbi wzruszył ramionami.
- Ty znasz Jedi - powiedział. - I to ty musisz mi powiedzieć, czy to możliwe.
Luke obejrzał się na ekran i na Geroonian. Co zrobiłby Jedi w obliczu
podwójnego zagrożenia: ze strony gangu piratów i sił Thrawna?
- Z pewnością próbowaliby pomóc - odpowiedział powoli. - Ile jednak udałoby im
się zdziałać, nie wiem.
- Geroonianie jednak najwyraźniej są przekonani, że zrobili coś ważnego -
zauważyła Mara. - Czy przypuszczasz, że „Pozagalaktyczny Lot” i Thrawn mogli
połączyć siły na tak długo, by zniszczyć Vagaarich, zanim Thrawn zwrócił się
przeciwko Jedi? Luke wzruszył ramionami.
- Sądzę, że to możliwe - rzekł. - Trudno uwierzyć, że zdołałby przechytrzyć
sześciu mistrzów Jedi i skłonić ich do walki z piratami, kiedy przez cały czas wiedział,
że ich zaatakuje.
- Chyba że i oni to wiedzieli, ale postanowili tak czy owak zaryzykować, żeby
ocalić Geroonian - podsunęła Mara. - Wy, mistrzowie Jedi, robicie się niebywale
szlachetni i skłonni do poświęceń w najdziwniejszych momentach.
- Dziękuję - oschle odpad Luke. - Pytanie jest następujące...
- Ach! - zawołał Formbi. - Już jest!
Luke obejrzał się i zobaczył zbliżającą się ku nim Feesę. Za nią podążał średniego
wzrostu człowiek o siwych włosach i krótko przyciętej brodzie. Twarz miał pooraną
zmarszczkami i spaloną przez zbyt wiele lat spędzonych pod bezlitosnymi słońcami.
- Witamy, ambasadorze - powitał go Formbi. - Chyba mamy nowych gości.
- Widzę - rzekł tamten, patrząc ponad głowami grupy na ekrany centrum
dowodzenia. Miał głęboki, aksamitny głos, świadczący o inteligencji i spokojnej
Timothy Zahn41
pewności siebie. Kiedy się zbliżył, Luke stwierdził, że jego oczy mają niespotykany
szary kolor. - Interesujące. Znamy ich?
- Nazywają się Geroonianie - rzekł Formbi, odwracając się, kiedy ktoś wezwał go
po imieniu. - Proszę mi wybaczyć, ale wołają mnie z dołu. Chodź, Feeso.
- Może by tak nas przedstawić? - wycedziła Mara, obserwując przybysza.
- Przepraszam - odezwał się Formbi, zatrzymując się wraz z Feesą na szczycie
krótkich schodów, łączących balkon z głównym pokładem centrum dowodzenia. -
Ambasadorze, czy mogę panu przedstawić mistrza Jedi Luke’a Skywalkera i rycerza
Jedi Marę Jade Skywalker?
W oczach mężczyzny pojawił się przelotny błysk, ale uśmiech nie stracił nic z
uprzejmości.
- Miło mi was poznać - rzekł. - Dużo o was słyszałem.
- A to - zwrócił się Formbi do Luke’a i Mary - jest osoba, którą Coruscant i Nowa
Republika przysłały tutaj jako swego przedstawiciela. Ambasador Dean Jinzler.
Rozbitkowie z Nirauan 42
R O Z D Z I A Ł
4
Formbi zbiegł po schodach, aby porozmawiać z oczekującym go generałem
Draskiem. Feesa podążała tuż za nim.
Pozostawili trójkę gości samym sobie.
Jinzler pierwszy przerwał milczenie.
- Rozmawialiście z Talonem Karrde’em, prawda? - rzekł.
- Dlaczego tak sądzisz? - rzucił Luke obojętnie.
- Po waszych twarzach - odparł Jinzler i uśmiechnął się blado. - Są zupełnie bez
wyrazu. Prawdopodobnie chcielibyście wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.
- No to może nam powiesz? - zaproponował Luke spokojnym głosem. Zamierzał
bodaj na chwilę zachwiać pewnością siebie rozmówcy.
Ale dla Mary trwało to o tę jedną chwilę za długo. Rzuciła szybkie spojrzenie na
centrum dowodzenia, zastanawiając się, co by się stało, gdyby w tej chwili wezwała na
górę Formbiego i od razu oskarżyła Jinzlera.
Formbi jednak prowadził na podium spokojną dyskusję z Draskiem i Talshibem.
Przerywanie im w tej chwili mogło nie być rozsądnym posunięciem.
- Na początek zapewniam was, że nie jestem tu z powodów finansowych -
odezwał się Jinzler. - Nie szukam też władzy ani wpływów, ani nie zamierzam nikogo
szantażować.
- Hm, to rzeczywiście eliminuje ciekawsze możliwości - kwaśno zauważyła Mara.
- Więc może wreszcie powiesz nam, po co tu jesteś?
- Mogę również obiecać, że nie będę sprawiał kłopotów - ciągnął Jinzler. - Nie
będę próbował wpływać na Chissów ani w żaden sposób mieszać się do negocjacji czy
innych planów dyplomatycznych.
- Już narobiłeś kłopotów... samą swoją obecnością - wyjaśniła Mara.
- I grasz na zwłokę - dodał Luke. - Czego chcesz?
Jinzler głęboko zaczerpnął tchu i powoli wypuścił powietrze z płuc.
- Muszę zobaczyć „Pozagalaktyczny Lot” - powiedział cicho, wędrując wzrokiem
ku ekranowi i wizerunkowi statku Geroonian. - Muszę...
Przymknął na chwilę oczy.
- Przepraszam, to bardzo osobista sprawa.
Timothy Zahn43
- Wzruszające - warknęła Mara. - Chociaż niezrozumiałe. Spróbujmy z innej
beczki. Dlaczego udajesz przedstawiciela Nowej Republiki?
Jinzler nerwowo przełknął ślinę.
- Dlatego, że jestem nikim - rzekł z odcieniem goryczy w głosie. - I dlatego, że
jedynym sposobem, aby dostać się na „Pozagalaktyczny Lot”, jest dotarcie tam na
pokładzie statku Chissów, na oficjalne zaproszenie chissańskiego rządu. Naprawdę
sądzisz, że wpuszczą mnie na pokład, jeśli poznają prawdą?
- Nie wiem - odparł Luke. - A może spróbujemy się przekonać?
Jinzler pokręcił głową.
- Nie mogę ryzykować - odparł. - Muszę zobaczyć ten statek, mistrzu Skywalker.
Muszę... - Jeszcze raz potrząsnął głową.
- Myślałeś, że ci to ujdzie na sucho? - zapytał Luke. - Że nie zauważymy, że nie
jesteś akredytowanym ambasadorem?
- Miałem nadzieję, że nie dostaniecie w porę wiadomości i nie zdążycie w czasie
podanym przez Formbiego... A gdybyście jednak zdążyli - niepewnie wzruszył
ramionami - miałem nadzieję, że zrozumiecie.
- Co mielibyśmy zrozumieć? - parsknęła Mara. - Nie powiedziałeś nam jeszcze
niczego konkretnego.
- Prawda! - Jinzler uśmiechnął się blado. - Wiem, że zachowuję się głupio. Ale
tylko to mi pozostało.
Mara spojrzała na Luke’a. W ustach miała nieprzyjemny smak. Wiedziała, że
dobry aktor jest w stanie odegrać taką scenę. Podobnie jak większość co lepszych
oszustów, jakich napotkała w życiu.
Ale same zdolności aktorskie i głębokie westchnienia nie mogły wystarczyć, aby
zmylić Jedi. Próbowała przeczyć samej sobie, ale nie mogła ignorować faktu, że jej
zmysły wyczuwały tę samą burzę emocji, która emanowała z twarzy i słów Jinzlera.
Ten człowiek nie kontrolował emocji, nie myślał rozsądnie, może nawet był
wariatem. Ale był również absolutnie szczery.
Ale czyż... Mara też kiedyś była szczera, służąc jako Ręka Imperatora. Robiła
wszystko, co jej kazano, zabijała skorumpowanych urzędników i Rebeliantów bez
różnicy, i wierzyła w to, co robi.
Nie, sama szczerość się nie liczyła. Właściwie, jeśli się dobrze zastanowić, w
ogóle nie miała znaczenia.
- Maro? - zagadnął ją Luke.
- Dość tego - powiedziała stanowczo. - Jeśli nam nie powie... i to natychmiast... po
co chce się dostać na pokład, proponuję, żeby go wystrzelić w przestrzeń.
Uniosła brwi i spojrzała na Jinzlera.
- To jak będzie?
Zmarszczki wokół jego oczu się pogłębiły; chyba się lekko przygarbił.
- Nie mogę - wyszeptał. - To takie...
Urwał i spojrzał ponad ramieniem Mary.
- Arystokro Formbi - powiedział, a z jego głosu znikły nagle niepewność i
cierpienie. - Jak wygląda sytuacja z naszymi gośćmi?
Rozbitkowie z Nirauan 44
Mara obejrzała się i zobaczyła Formbiego, który powoli wspinał się po schodach
na galerię. Wydawał się dziwnie spięty.
- Lecą z nami - poinformował.
- Jak to, wszyscy? - zdziwił się Luke.
- Zdaje się, że właśnie tak to wygląda - odrzekł Formbi poważnie. - Osada
Geroon... wszystko, co zostało z ich ludu, zmieściło się na tym jednym statku.
- Co się stało? - zapytał Jinzler.
Formbi wzruszył ramionami.
- Widocznie oswobodzenie z niewoli przez „Pozagalaktyczny Lot” przyszło zbyt
późno - rzekł. - Vagaari zadali ich światowi tyle ran, że życie nie mogło tam nadal
istnieć.
- Jak Caamasi - mruknął Luke. - Albo Noghri.
- Nie znam zbyt dobrze tych ras - powiedział Formbi. - W każdym razie, gdy
przyszła zaraza i głód, Geeroniame nie mieli innego wyjścia, jak tylko opuścić planetę.
Jeszcze teraz szukają nowego świta, gdzie mogliby znowu żyć w spokoju.
- To straszne - odezwał się Jinzler. - Czy można im jakoś pomóc?
- Być może - odparł Formbi. - Teraz na pokład wejdzie ich delegacja żeby
zapoznać się z naszymi mapami gwiezdnymi. Może znajdziemy jakiś niezamieszkany
świat poza terytorium Chissów, gdzie mogliby się osiedlić.
- Generałowi Draskowi chyba się to nie podoba - zauważył Jinzler.
- Wcale a wcale odparł Formbi ze smętnym uśmiechem. - Choć mówiąc szczerze,
nie jest również zadowolony z tego, że ma na pokładzie ludzi. Ostatecznie jednak
posłuchał mojej rady.
- A co z ich żądaniem odwiedzenia „Pozagalaktycznego Lotu”? - zapytał Luke.
- Pozwoliliśmy, aby ich statek towarzyszył nam do granicy gromady, gdzie
zlokalizowany jest wrak - odparł Formbi. - Wtedy odbędziemy jeszcze jedną rozmowę
z generałem Draskiem. Pewien jestem, że przynajmniej kilkuosobowej delegacji wolno
będzie się udać razem z nami.
- Czego oni właściwie tam szukają? - zapytał Jinzler.
Formbi westchnął.
- Chcą złożyć uszanowanie tym, którzy ich ocalili - wyjaśnił. - Ostatnie
pożegnanie.
Mara z trudem się powstrzymała, żeby nie odskoczyć w tył. Nagła eksplozja
emocji z umysłu Jinzlera była niczym strzał z broni ogłuszającej.
Spojrzała na niego ostro. Jego twarz jednak nie wyrażała nic, jeśli nie liczyć
pojedynczego mięśnia, który drgał mu na policzku. Ani śladu gwałtownej fali cierpienia
i bólu, jaką wywołały słowa Formbiego.
Złożyć uszanowanie... Ostatnie pożegnanie...
- W każdym razie wszyscy są już na miejscu i możemy wreszcie ruszać - ciągnął
Formbi. - Feesa zaprowadzi was do kwatery, mistrzu Skywalker.
- Dziękuję - odparł Luke i pytająco spojrzał na Marę.
Poczuła, jak w ustach wzbiera jej gorycz. Wybuch emocji Jinzlera poruszył w niej
strunę tak głęboką, że nawet sama o niej nie wiedziała.
Timothy Zahn45
A może jednak...? Może to jego obecność sprawiła, że upomniała się o nią jej
własna przeszłość, przeszłość Ręki Imperatora, choć tak niechętnie wspominała te
czasy?
Odetchnęła głęboko, wychwyciła wyczekiwanie Luke’a i ciche przerażenie
Jinzlera. Obaj wiedzieli, co za chwilę usłyszą z jej ust. I obaj się mylili.
- Ja również dziękuję, arystokro Formbi - rzekła. - Cieszymy się na myśl, że
spędzimy z tobą więcej czasu.
Z lekką satysfakcją wyczuła zaskoczenie obu swoich towarzyszy jej słowami.
- Ależ proszę bardzo - odparł Formbi w błogiej nieświadomości tego, co
rozgrywało się pod powierzchnią uprzejmej konwersacji. - Spotkajmy się za kilka
godzin. Feesa zabierze was z kwatery i odprowadzi na miejsce przyjęcia, a wtedy
przedstawię was pozostałym oficerom na statku i służbom dyplomatycznym.
- Dziękuję, arystokro - powtórzył Luke. - Cieszymy się na myśl o przyjęciu i
spotkaniach.
- Tak- dodała Mara, znacząco spoglądając na Jinzlera. - Jestem pewna, że
będziemy mieli okazję dłużej porozmawiać, ambasadorze. Podążając korytarzem za
Feesą, obiecała sobie, że dowie się wszystkiego o tym człowieku. A zwłaszcza tego, po
co właściwie się tu zjawił.
Kwatera, do której zaprowadziła ich Feesa, była niewielka, ale wygodna, z małym
salonikiem, normalną sypialnią i łazienką.
- Nieźle - mruknął Luke, rozglądając się wokół siebie. - O wiele tu przestronniej
niż na okrętowych kojach, w których przyszło mi nocować.
- Masz rację - szepnęła Mara, czekając, aż drzwi zasuną się za nią.
Wciąż myślała o Jinzlerze i jego pełnej emocji, niepokojącej relacji.
- Nawet nie spojrzałaś - zauważył Luke. Wszedł do sypialni i rzucił się na łóżko. -
Niech zgadnę. Jinzler?
- Odkąd to mistrz Jedi musi zgadywać? - oschle zapytała Mara. Aby odsunąć
dręczące ją pytania, rozejrzała się wokół. Pomieszczenie urządzone było skromnie, jak
należało oczekiwać od kwatery na statku, ale jednocześnie drobne eleganckie elementy
wskazywały na to, że ktoś włożył tu sporo troski i zainteresowania. Widocznie
Chissowie rzeczywiście poważnie traktowali swoją rolę gospodarzy.
- Nawet mistrzowie Jedi mogą czasem mieć problemy z poukładaniem na talerzu
makaronu prunchti - zauważył Luke równie oschle. -A ty w tej chwili właśnie tak
wyglądasz.
- Co za apetyczny obraz - zauważyła. - A kolacja... - zerknęła na zegar ścienny -
...dopiero za trzy godziny. Może gdzieś tu jest jakiś bar, gdzie dałoby się coś zjeść?
- Chcesz pogadać o tym, co zaszło? - zapytał Luke.
Wzruszyła ramionami.
- Ten człowiek nie wygląda mi na oszusta - mruknęła. - Zbyt mocno jest
zaangażowany emocjonalnie. Nie widzę go również w roli niczyjego agenta, chyba z
tego samego powodu.
- Chodziło mi o ciebie - odrzekł Luke. - O twoją reakcję.
Rozbitkowie z Nirauan 46
Mara skrzywiła się. Jednym z minusów posiadania za męża mistrza Jedi było to,
że człowiek nigdy nie czuł się zupełnie sam.
- Nie wiem - wyznała. - W słowach Formbiego, kiedy mówił o złożeniu
uszanowania, było coś, co mnie w jakiś sposób poruszyło.
- Wiesz może dlaczego?
- Nie bardzo. - Rozejrzała się po pokoju, czując lekki dreszcz. - Może chodzi o
to... o powrót na Nirauan... a teraz Chissowie...
- I Thrawn?
- Może i Thrawn - zgodziła się. - Choć nie wiem, dlaczego akurat tak mnie to
obeszło.
Luke nie odpowiedział, ale wyczuła z jego strony zachętę. Podeszła do łóżka i
położyła się obok męża. Objął ją ramieniem i przez chwilę po prostu leżeli przytuleni.
Ich umysły splatały się i obejmowały podobnie jak ciała.
- Może chodzi o Moc podsunął Luke. - Może jest coś, co powinnaś przemyśleć,
coś, co od siebie odsuwasz, wypierasz. Może nadszedł czas, żeby temu stawić czoło.
Mnie też to się zdarzyło raz czy dwa.
- Też tak myślę - westchnęła. - Wolałabym tylko, aby Moc wybrała sobie nieco
spokojniejszy moment. Nie chciałabym w coś się z tego powodu wplątywać.
Poczuła uśmiech Luke’a.
- Ja też bym wolał - rzekł. - Jeśli kiedykolwiek nauczysz się wszystko tak
planować, daj mi znać.
- Będziesz pierwszy - zapewniła, wyciągnęła dłoń i poklepała go po ręce
spoczywającej na jej ramieniu.
Chwycił ją i przytrzymał.
- Ale na razie - rzekł cicho, gładząc jej dłoń końcami palców - staraj się pamiętać,
że jestem przy tobie. Zawsze, kiedy mnie potrzebujesz.
Ścisnęła rękę męża.
- Wiem - szepnęła, czując, jak przepływa w nią jego siła i zaangażowanie,
zalewając ciemne przestrzenie, które otworzyły w niej emocje Jinzlera.
Jednym z plusów posiadania za męża mistrza Jedi było to, że człowiek nigdy nie
był zupełnie sam, pomyślała z zadowoleniem.
Leżeli tak jeszcze przez kilka minut. Wreszcie Mara z westchnieniem zmusiła się,
aby wrócić do teraźniejszości.
- W porządku - mruknęła. - A co myślisz o całej reszcie?
- No cóż, na pewno nie jest tak wesoło, jakbyśmy chcieli - odrzekł Luke. -
Zauważyłaś minę Formbiego, kiedy wrócił po rozmowie z generałem Draskiem i
kapitanem Talshibem?
Mara się zastanowiła. Akurat wtedy bardziej skupiała się na Jinzlerze, więc
pamiętała jedynie wyraz twarzy Formbiego.
- Wydawał się znużony - powiedziała.
- To było coś więcej - sprzeciwił się jej mąż. - Wydawało się, że właśnie stoczył
ciężką bitwę i nie był pewien, czy ją wygrał, czy przegrał.
Timothy Zahn47
- Może i tak - odparła, trochę na siebie zła. Zwykle lepiej wychwytywała takie
szczegóły. - Myślisz, że Drask i Talship nie są zadowoleni, że mają na pokładzie
chissańskiego statku tylu Obcych, i dają to Formbiemu do zrozumienia? - dodała.
- Z pewnością nie są zachwyceni - zgodził się Luke. - Choć wydawało mi się, że
arystokra jest wyższy rangą od generała.
- To jeszcze nigdy nie powstrzymało nikogo przed marudzeniem. - Uśmiechnęła
się. - A na pewno nieraz widziałam, jak wyższy rangą ustępował tylko po to, żeby
maruda się zamknął.
- Ja też - rzekł Luke. - Musimy mieć oko na wszystko i zobaczyć, jak Drask się
zachowuje w czasie drogi.
- Jasne - powiedziała Mara. - Jak sądzisz, czy Drask może być dość wkurzony,
żeby czegoś próbować?
- Na przykład?
- Bo ja wiem... coś takiego jak mały wypadek z kablem w holu wejściowym -
odrzekła. - Za dobrze wymierzony w czasie, aby można go przypisać tylko
przypadkowi.
Luke milczał przez kilka sekund. Mara wsłuchiwała się w ciszę, obserwując
kalejdoskop myśli i emocji w jego umyśle, kiedy badał różne możliwości.
- Nie mam pojęcia - rzekł wreszcie. Nawet gdyby mnie uderzył, to raczej nie
zdołałby zabić. Najwyżej wyłączyłby mnie z działań na jakiś czas, zanim się nie
wyleczę.
- A ja zostałabym przez ten czas sama - zwróciła mu uwagę Mara. - A poza tym
mogłoby to dać Draskowi podstawę, aby całkiem wyłączyć nas z misji.
- Bardzo trudno byłoby mu przekonać kogokolwiek - zauważył. - Widać, że
Formbi bardzo chce nas tu widzieć.
- To prawda, ale przynajmniej miałby dodatkowy argument - odparła.
Nagle podjęła decyzję.
- Zaraz wracam - oznajmiła. Sprawdziła, czy jej miecz świetlny tkwi pewnie przy
pasku i ruszyła w stronę drzwi.
- Dokąd idziesz?! - zawołał za nią, wspierając się na łokciu.
- Wracam do holu - powiedziała. - Przyjrzę się temu kablowi.
- Mam pójść z tobą? - zapytał, podnosząc się z łóżka.
- Lepiej nie. - Mara potrząsnęła głową. - Jeden węszący Jedi to zwykłe wścibstwo,
dwoje to oficjalne śledztwo. Nie ma sensu lać wody na młyn Draska.
- Też tak myślę. - Luke niechętnie usiadł z powrotem. - Gwizdnij, gdybyś
potrzebowała pomocy.
- Oczywiście - rzuciła z niewinnym spojrzeniem. - Jak zawsze.
Zdążyła wybiec z pokoju, zanim wymyślił wystarczająco jadowitą ripostę.
Korytarze wiodące do holu były spokojne i pustawe. Mara zobaczyła po drodze
najwyżej tuzin Chissów w czarnych mundurach, ale większość zupełnie ją zignorowała.
Jedna grupka wydawała się zainteresowana jej obcym wyglądem, ale nawet oni nie
Rozbitkowie z Nirauan 48
odezwali się, kiedy ich mijała. Albo ta rasa była z natury uprzejma, albo Formbi wydał
konkretne instrukcje, jak należy traktować gości.
Co ciekawe, bardzo łatwo przychodziło jej rozszyfrowanie emocjonalnych stanów
ducha Chissów. Na Nirauan, w czasie pierwszych spotkań z członkami tej rasy,
zaledwie wyczuwała ich obecność. Doświadczenie i praktyka zrobiły widocznie swoje.
Fakt, wtedy nie była jeszcze prawdziwym Jedi. Może to również stanowiło
różnicę.
Hol był pusty, kiedy tam dotarła. Nic zaskakującego. Nieco bardziej zaskakujący
był fakt, że kabel, który omal nie uderzył Luke’a, został już zamocowany.
Stała przez chwilę w przejściu, obserwując kabel, który tkwił w prowadnicy
pomiędzy sufitem a ścianą, dobre sześć metrów od pokładu. Nie był to skok
niemożliwy dla Jedi, lecz zwykły człowiek nie zdziałałby wiele. Musiałaby obejrzeć
dokładnie koniec, gdzie kabel został odcięty lub zerwany, to zajęłoby trochę czasu, a o
ile wiedziała, Jedi nie byli zdolni do zawisania w powietrzu.
Można było jednak spróbować czegoś innego. Formbi wspominał przecież, że hol
mógł być automatycznie modyfikowany i dekorowany w zależności od potrzeb...
Potrzebowała zaledwie minuty, żeby odnaleźć panel sterowania, wpuszczony w
ścianę tuż koło framugi i ukryty za płytą w tym samym neutralnym szarym kolorze co
reszta ścian. Na układ kontrolny składało się dwanaście przycisków, każdy opisany
znakiem w nieznanym jej alfabecie. Na próbę wcisnęła jeden i czekała.
Powoli, bezszelestnie pomieszczenie zaczęło zmieniać kształty. Kilkanaście
różnych fragmentów ściany wysunęło się do przodu; potem przekręciły się na drugą
stronę wymalowaną w skomplikowane wzory. Części sufitu opuszczały się w dół
niczym flagi, a tu i ówdzie wyrastały prostokątne lub okrągłe kolumny rozmaitej
wysokości, wyglądające jak stylizowane stalaktyty i stalagmity.
Sam pokład przeszedł najbardziej dramatyczne zmiany. Pojawiły się niewidoczne
do tej pory maleńkie światełka, tworząc skomplikowane wzory i barwne plamy. Układ
wzorów się zmieniał, co do złudzenia przypominało strumień wody płynący od włazu
do miejsca, gdzie stała Mara.
W chwilę później wszystko było gotowe. Mara miała teraz przed sobą całkowicie
odmienioną salę. Mimo wszystko była pod wrażeniem; zastanawiała się tylko, jaki
chissański dostojnik zasługuje na takie przyjęcie.
Spróbowała jeszcze dwóch przycisków. Za każdym razem hol wracał do
pierwotnego stanu, zanim przybrał kolejną formę.
Niestety, wszystkie te zabiegi nie spowodowały przemieszczenia się kabla, który
chciała zbadać. Przez cały czas akurat ten fragment sufitu, który ją naprawdę
interesował, pozostawał na swoim miejscu, a kabel wciąż znajdował się poza jej
zasięgiem.
Musiała coś z tym zrobić.
Wróciła do pierwszego przycisku. Obserwowała teraz pozycje zmieniających się
paneli ściennych i kolumn opuszczających się z sufitu, licząc w myślach sekundy.
Uznała, że to możliwe, choć ledwo ledwo. A Mara zawsze uważała, że jeśli coś jest
możliwe, należytego spróbować.
Timothy Zahn49
Przywróciła pomieszczeniu stan neutralny i przygotowała się do działania.
Powiedziała niedawno Luke’owi, że jeden węszący Jedi to tylko zwykłe wścibstwo.
Ciekawe, czy Formbi też tak będzie uważał, jeśli ją przyłapie.
Odetchnęła głęboko, wcisnęła przycisk i pobiegła.
Podbiegła do najniższego z paneli, zanim odchylił się na więcej niż kilka stopni,
skoczyła i chwyciła górną krawędź końcami palców. W pierwszej chwili zlękła się, że
może się załamać pod jej ciężarem, a ona sama haniebnie runie na pokład, ale na
szczęście nic takiego się nie stało. Mara nie pozwoliła panelowi zmienić zdania i
szybko podciągnęła się w górę, a potem odepchnęła, rzucając się całym ciałem w
kierunku panelu po prawej. Złapała go, znów się odepchnęła i skoczyła na kolejny.
Zanim ostatni z paneli zdążył się zamknąć, była już tam, gdzie chciała się znaleźć.
Odepchnęła się jeszcze raz, przeskoczyła półtorametrową otwartą przestrzeń, jaka
dzieliła ją od najbliższej kolumny i mocno do niej przylgnęła.
Przez chwilę tak wisiała, oddychając ciężko i czerpiąc siłę z Mocy, aby odnowić
energię zmęczonych mięśni. Powierzchnia kolumny była na tyle szorstka, że
zapewniała dobry uchwyt i podobnie jak panele ścienne, wydawała się doskonale
przystosowana do utrzymania jej ciężaru. Mara objęła kolanami dolną część kolumny i
zaczęła się wspinać.
Nie było to łatwe zadanie, ale sił dodawała jej świadomość, że jakiś Chiss może
wejść i zastać ją na tej kolumnie, zwisającą jak przerośnięty mynock. W połowic drogi
przeniosła się na drugą kolumnę, aż sięgnęła do jednego ze zwisających pionowo
fragmentów sufitu. Wykorzystując go jako oś obrotu, rozhuśtała się i skoczyła w
kierunku kolumny w samym rogu.
Dopiero teraz mogła wreszcie z bliska przyjrzeć się kablowi...
Zmrużyła oczy, żałując, że nie ma latarki. Hol był dobrze oświetlony, ale koniec,
którym kabel został zamocowany do złącza, znajdował się w cieniu kolumny, z której
zwisała Mara.
Jedi nigdy jednak nie jest całkiem bezradny. Obejrzała się przez ramię, sięgnęła
poprzez Moc do paska i odpięła miecz świetlny. Manewrując ostrożnie lewitującym
mieczem, skierowała go do rogu i obróciła tak, żeby ostrze znajdowało się w
bezpiecznej pozycji. Spojrzała na wyłącznik i uruchomiła miecz.
W cichym pomieszczeniu, blisko ściany, syk włączanego ostrza zabrzmiał
dziwnie głośno. Miecz nie dawał zbyt mocnego światła, ale wystarczyło.
Kabel nie został przecięty, jak początkowo podejrzewała. Wydawało jej się
jednak, że złącze było umocowane na wkręty, co praktycznie uniemożliwiało
przypadkowe obluzowanie pod wpływem drgań lub naprężeń.
Więc jak się mogło rozłączyć?
Przysunęła miecz tak blisko złącza, jak to było możliwe bez ryzyka uszkodzenia i
przyjrzała się lepiej. Z boku kabla, tuż ponad złączem, znajdowało się nieduże
wgłębienie. Podniosła wzrok na sufit i ujrzała nad tym wgłębieniem niewielki, okrągły
otwór.
Poprawiła uchwyt na kolumnie, uwolniła jedną rękę i ostrożnie wyciągnęła dłoń w
kierunku otworu. Wsunęła w niego palec. Nic. Przeciągnęła po obwodzie otworu w
Rozbitkowie z Nirauan 50
poszukiwaniu choćby łopatek wentylatora, które powinny znajdować się w tym miejscu
na każdym normalnym statku.
Jeżeli ten otwór powstał przy budowie statku. Skoro był pusty, można było
podejrzewać, że wykonano go dopiero później... i w jakimś celu.
Mara wciąż jeszcze rozważała różne możliwości, kiedy dziwne uczucie musnęło
jej umysł.
Natychmiast wyłączyła miecz świetlny, ucinając łagodny szum. W nagłej ciszy
usłyszała odgłos kroków zbliżających się w jej kierunku. Kolumna, na której wisiała,
była jedyną kryjówką w zasięgu. Problem polegał na tym, że Mara przylgnęła do
kolumny po niewłaściwej stronie, doskonale widoczna z dołu. Będzie musiała
przesunąć się do ściany, jeśli ma liczyć na ukrycie. Sądząc jednak z tempa zbliżania się
kroków, nie będzie na to czasu.
Wyciągnęła wolną rękę, chwyciła miecz świetlny i znów objęła kolumnę
obydwoma ramionami i kolanami. A potem, tak szybko jak mogła, zaczęła się
przemieszczać, żeby znaleźć się z drugiej strony.
Była w połowie drogi, kiedy nieproszeni goście weszli do holu. Znieruchomiała i
spojrzała ostrożnie w dół.
I poczuła, że jej serce zamienia się w kamień.
To nie byli chissańscy żołnierze, wysłani przez generała Draska, żeby ją znaleźć.
Nie był to nawet rutynowy patrol, sprawdzający wszystkie podejrzane sygnały.
Na dole, tuż przy wejściu, zobaczyła pięć postaci. Pośrodku stał młodzieńczo
wyglądający mężczyzna, ubrany w szary mundur imperialny, ozdobiony czerwonymi
obwódkami i czarnymi lamówkami na kołnierzu i mankietach.
Pozostali czterej byli imperialnymi szturmowcami.
Timothy Zahn1 Rozbitkowie z Nirauan 2 ROZBITKOWIE Z NIRAUAN TIMOTHY ZAHN Przekład ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ
Timothy Zahn3 Tytuł oryginału SURVIVOR’S QUEST Redaktor serii ZBIGNIEW FONIOK Redakcja stylistyczna MAGDALENA STACHOWICZ Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta KATARZYNA KUCHARCZYK RENATA KUK Ilustracja na okładce STEVEN D. ANDERSON Skład WYDAWNICTWO AMBER Wydawnictwo AMBER zaprasza do własnej księgarni internetowej http://www.wydawnoctwoamber.pl Copyright © & TM 2004 by Lucasfilm, Ltd Ali rights reserved. Used under authorization. Published originally under the title Survivor’s Quest by Ballantine Books Rozbitkowie z Nirauan 4 Dla Pięści Vadera, 501. jednostki bojowej
Timothy Zahn5 Dreadnaughty i rdzeń - widok z przodu Sześć dreadnaughtów wokół centralnego rdzenia Rozbitkowie z Nirauan 6 R O Z D Z I A Ł 1 Imperialny niszczyciel gwiezdny płynął bezszelestnie przez mrok kosmosu. Miał wygaszone światła, a potężne silniki podświetlne niecierpliwie pluły ogniem. Mężczyzna stojący na mostku dowodzenia wyczuwał przez podeszwy butów cichy pomruk tych silników, ale jego uwagę zaprzątały stłumione szepty załogi w pomieszczeniu poniżej. Wyczuwał w nich niepokój - podobny do tego, jaki ogarniał i jego. Przyczyny tego niepokoju były jednak całkiem odmienne. Dla niego była to sprawa osobista, niezadowolenie profesjonalisty, zmuszonego do współpracy z istotami omylnymi i kapryśnym wszechświatem, który nie zawsze spełniał pokładane w nim oczekiwania i nie zachowywał się zgodnie z wcześniejszymi założeniami, czyli tak, jak należało. Popełniono błąd, być może bardzo poważny błąd. I podobnie jak w przypadku większości błędów, z pewnością pociągnie on za sobą nieprzyjemne konsekwencje. Z prawoburtowego pomieszczenia dla załogi dobiegło go stłumione przekleństwo. Skrzywił się z odrazą. Załogi niszczyciela nic nie obchodziło. Ich niepokój dotyczył wyłącznie własnej wydajności i tego, czy pod koniec dnia zarobią poklepanie po ramieniu, czy kopniaka w tylną część ciała. A może tylko martwili się o to, czy silniki podświetlne nie eksplodują. Na tym statku nigdy nic nie było wiadomo do końca. Przeniósł wzrok w dół, odrywając oczy od potęgi kosmosu i spoglądając na dziób niszczyciela, rozciągający się przed nim na ponad kilometr. Pamiętał jeszcze czasy, kiedy sam widok tego okrętu przyprawiał o dreszcze najdzielniejszych wojowników i najbezczelniejszych szmuglerów. Te dni jednak minęły, miał nadzieję, że na zawsze. Imperium zostało zrehabilitowane, choć wiele osób w Nowej Republice wciąż nie dawało temu wiary. Pod silną ręką głównodowodzącego admirała Pellaeona Imperium podpisało traktat z Nową Republiką i nie było już większym zagrożeniem aniżeli Bothanie, mieszkańcy Wspólnego Sektora czy ktokolwiek inny. Uśmiechnął się bezwiednie, wodząc wzrokiem wzdłuż smukłego dziobu okrętu. Oczywiście, nawet w czasach dawnego Imperium ten akurat statek wzbudziłby więcej
Timothy Zahn7 zdumienia niż lęku. Dość trudno traktować poważnie jaskrawoczerwony gwiezdny niszczyciel. Usłyszał za plecami odgłos ciężkich kroków, zagłuszający niemal pomruk silników. - Dobra, Karrde - mruknął Booster Terrik, stając obok. - Łączność już naprawiona. Możesz przesyłać, kiedy chcesz. - Dzięki - odrzekł Talon Karrde, odwracając się w kierunku pomieszczeń załogi. Z całego serca próbował nie obwiniać Boostera za stan, w jakim znajdował się sprzęt na tym statku. Imperialny gwiezdny niszczyciel to ogromna masa różnych rzeczy do konserwacji. A Booster nigdy nie miał dość ludzi, żeby zająć się tym porządnie. - H’sishi! -zawołał. - Możesz zaczynać. - Tak, kapitanie! - zawołała Togorianka znad pulpitu łączności. Jej futro jeżyło się lekko, kiedy dotykała klawiszy pazurzastymi palcami. - Transmisja zakończona. Czy mam teraz przesłać alert do reszty sieci? - Tak - odparł Karrde. - Dziękuję. H’sishi skinęła głową i wróciła do pracy. Karrde wiedział, że to właściwie wszystko, co mógł w tej chwili zrobić. Znów zwrócił wzrok ku gwiazdom, skrzyżował ramiona na piersi i usilnie starał się zachować cierpliwość. - Wszystko będzie dobrze - mruknął Booster zza jego pleców. -Za pół godziny wyminiemy tę gwiazdę i będziemy mogli przejść w nadświetlną. W systemie Domgrin będziemy najpóźniej za dwa standardowe dni. - Jasne, jeżeli hipernapęd znowu nie nawali. - Karrde machnął ręką. - Przepraszam. Jestem... no cóż, sam rozumiesz. - Rozumiem - odparł Booster. - Ale możemy być spokojni, co? Mówimy o Luke’u i Marze, a nie o jakichś świeżo wyklutych neimoidiańskich pisklakach. Cokolwiek się tam dzieje, nie dadzą się zaskoczyć. - Może i nie - odparł Karrde. - Choć nawet Jedi można zaskoczyć. - Pokręcił głową. - Ale przecież nie o to chodzi, prawda? Chodzi o to, że zawaliłem sprawę. Nie lubię, kiedy mi się to zdarza. Booster wzruszył masywnymi ramionami. - A kto z nas lubi? - zapytał znacząco. - Musisz przyjrzeć się faktom, Karrde, a fakt numer jeden jest taki, że po prostu nie możesz znać wszystkich, którzy dla ciebie pracują. Karrde spojrzał na absurdalny czerwony kadłub, który rozciągał się przed nim. Cóż, Booster miał rację. Wszystko po prostu wymknęło się spod kontroli. Zaczął dość skromnie, oferując swoje usługi informatora przywódcom Nowej Republiki i Imperium, tak aby każda ze stron miała przekonanie, że druga nie spiskuje przeciwko niej. Przez kilka pierwszych lat wszystko szło jak z płatka. Problemy zaczęły się wówczas, kiedy różne rządy planetarne i sektorowe w obrębie Nowej Republiki uznały, że taka usługa ma wymierne zalety, i zapragnęły z niej skorzystać. Po wojnie domowej, która omal nie rozpętała się po traktacie z Rozbitkowie z Nirauan 8 Caamas, Karrde nie miał odwagi ani chęci odmawiać. Uzyskał więc zezwolenie od swoich klientów z Coruscant i Bastionu na rozszerzenie działalności. A to oznaczało nieuchronnie zwiększenie zatrudnienia. Teraz, kiedy patrzył wstecz, rozumiał, że dojście do takiej sytuacji było jedynie kwestią czasu. Po prostu wolał, aby to nie przytrafiło się Luke’owi i Marze. - Może i nie-odparł. -Ale jeśli nawet nie jestem w stanie wszystkiego załatwić osobiście, jestem za to odpowiedzialny. - Właśnie - ze zrozumieniem powiedział Booster. - Ach, ta zraniona duma! Karrde spojrzał zezem na starego przyjaciela. - Słuchaj, Booster, czy ktoś już ci powiedział, że współczucie w twoim wykonaniu może doprowadzić człowieka do szału? - Ta... wspominano mi o tym raz czy dwa! - Booster się zaśmiał i poklepał Karrde’a po plecach. - Chodź, przejdziemy się do Korytarza Transis i postawię ci drinka. - Pod warunkiem że automaty dzisiaj działają - mruknął Karrde, ruszając w kierunku wyjścia. - No cóż... - zgodził się Booster. - Naturalnie. Mara Jade Skywalker, sącząc drinka, doszła do wniosku, że ta knajpa jest jednym z najdziwniejszych miejsc, jakie zdarzyło jej się odwiedzić. Częściowo należało to przypisać lokalnemu kolorytowi. Tu, na Zewnętrznych Rubieżach, kultura i moda nie nadążały za Coruscant i resztą światów centralnych. To mogło usprawiedliwiać pstrokate draperie na ścianach, oplatające stare rury i otulające nowoczesne automaty do drinków, oraz dyskretne dekoracje składające się głównie z polerowanych części robotów, pochodzących prawdopodobnie jeszcze sprzed Wojen Klonów. Nietłukące kubki, ciężki stół z kamiennym blatem, przy którym siedziała, zaszpachlowane dziury po strzałach z miotaczy na ścianach i suficie mówiły same za siebie. Kiedy klienci nurkowali pod stoły w środku strzelaniny, z pewnością życzyli sobie, aby mebel oferował im choć tymczasową osłonę, i nie chcieli padać na podłogę zasłaną odłamkami potłuczonych naczyń. Koloryt lokalny nie usprawiedliwiał wszakże bardzo głośnej i bardzo fałszywej muzyki. Poczuła na ramieniu czyjś oddech. Zza jej pleców wysunął się krępy mężczyzna, który właśnie przedarł się przez tłum. - Przepraszam - wydyszał, okrążając stół, aby usadowić się wreszcie na stołku naprzeciwko niej. - Biznes, biznes, biznes. Nie daje żyć ani przez chwilę. - Ależ widzę - zgodziła się Mara. Nie oszukał jej, co to, to nie. Nawet bez wrażliwości na Moc natychmiast zauważyłaby nerwowość ukrytą pod pozorami hałaśliwości i buty. Jerf Huxley, największy szmugler i postrach maluczkich na Zewnętrznych Rubieżach, kombinował coś nieprzyjemnego. Pytanie brzmiało: jak bardzo nieprzyjemnego?
Timothy Zahn9 - Fakt, to po prostu szaleństwo - ciągnął Huxley, hałaśliwie pociągając łyk z kubka, który czekał tu na niego od chwili, kiedy jakaś tajemnicza sprawa wyciągnęła go na zewnątrz. - Oczywiście, ty to znasz. A przynajmniej jesteś przyzwyczajona. - Łypnął znad krawędzi kubka. - Co w tym takiego śmiesznego? - Och, nic - odparła Mara, nawet nie próbując ukryć uśmiechu, który zwrócił uwagę Jerfa. - Myślałam tylko o tym. jaki ufny z ciebie człowiek. - Co masz na myśli? - zapytał, marszcząc brwi. - Twojego drinka - odrzekła, wskazując na jego kubek. - Wychodzisz, zostawiasz go na stole, a potem wracasz i wypijasz, nie zastanawiając się nawet, czy czegoś tam nie dosypałam. Huxley wydął wargi i Mara wychwyciła jego zdenerwowanie. Nie martwił się drinkiem, bo rzecz jasna, zostawił ją pod obserwacją na cały czas swojej nieobecności. I nie chciał, aby o tym wiedziała. - Dobrze, niech będzie - odrzekł. - Koniec zabawy. Słucham. Dlaczego się tu pojawiłaś? Mara wiedziała, że z takim rozmówcą nie ma co owijać w bawełnę. - Przysłał mnie Talon Karrde - wyjaśniła. - Chciał, abym ci podziękowała za pomoc i zaangażowanie twojej organizacji przez ostatnie dziesięć lat oraz cię poinformowała, że twoje usługi nie będą już więcej potrzebne. Twarz Huxleya nawet nie drgnęła. Widocznie się tego spodziewał. - Od kiedy? - zapytał. - Od zaraz - odpowiedziała Mara. - Dzięki za drinka, muszę się zbierać - Nie tak szybko - odparł Huxley, podnosząc dłoń. Mara zamarła w pół gestu. W rękach trzech mężczyzn za plecami Huxleya, którzy do tej pory siedzieli przy barze z nosami w drinkach, nagle pojawiły się miotacze. Wycelowane w nią. Nic niezwykłego. - Siadaj - rozkazał Huxley. Mara ostrożnie opadła na stołek. - Coś jeszcze?- zapytała łagodnie. Huxley znów uniósł dłoń, tym razem wyżej. Hałaśliwa muzyka zamilkła, a wraz z nią również wszystkie rozmowy na sali. - Więc tak to wygląda? - zapytał. W nagłej ciszy nawet jego zniżony głos zdawał się odbijać echem od podziurawionych ścian. - Karrde chce nas tak po prostu kopnąć w tyłek? - Na pewno czytałeś wiadomości - odparła spokojnie. Wokół wyczuwała tylko stężoną wrogość tłumu. Widocznie Huxley zaprosił tu wszystkich swoich wspólników i przyjaciół. - Karrde kończy z przemytem. Od trzech lat zajmuje się czym innym. Nie potrzebuje już twoich usług. - Jasne, on nie potrzebuje- odparł Huxley, pociągając nosem. -A co z naszymi potrzebami? - Skąd mam wiedzieć? - Mara wzruszyła ramionami. - A czego potrzebujecie? - Może nie pamiętasz, jak jest na Zewnętrznych Rubieżach, Jade - rzekł Huxley, pochylając się w jej kierunku ponad blatem. - Ale tutaj nie da się kombinować na trzy Rozbitkowie z Nirauan 10 sposoby. Współpracujesz z jedną grupą albo nie współpracujesz wcale. Spaliliśmy za sobą mosty wiele lat temu, kiedy zaczęliśmy pracować dla Karrde’a. Jeśli on odejdzie, co mamy zrobić? - Chyba będziecie musieli wejść w nowe układy- podsunęła Mara. - Słuchaj, przecież wiedziałeś, że to się kiedyś stanie. Karrde nie robił tajemnicy ze swoich zamiarów. - Tak, jasne - mruknął Huxley ze wzgardą. - Ale kto by uwierzył, że mówi uczciwie. Wyprostował się. - Chcesz wiedzieć, czego potrzebujemy? Świetnie. Potrzebujemy środków do życia, żeby przetrwać, dopóki nie uda nam się wejść w układy z kimś innym. O to chodziło. Zwykła, i prostacka, próba oskubania ich z pieniędzy. Ale czego subtelniejszego można było się spodziewać po tej bandzie? - Ile? - rzuciła. - Pięćset tysięcy. - Zacisnął lekko usta. - W gotówce. Mara zachowała nieruchomą twarz. Przybyła tutaj przygotowana na taką ewentualność, ale ta kwota zdecydowanie przekraczała wszelkie granice rozsądku. - A jak według ciebie mam zdobyć te skromne środki do życia? -rzuciła. - Nie noszę przy sobie takich sum na drobne wydatki. - Nie bądź taka cwana - warknął Huxley. - Wiesz równie dobrze jak ja, że Karrde ma tu na Gonmore sektorowy skład celny. Tam znajdzie się tyle kredytów, ile nam trzeba. Wyciągnął z kieszeni ręczny miotacz. - Skontaktuj się z nimi i każ im przynieść kasę - rzekł, celując w jej twarz poprzez stół. - Pół miliona. I to już. - Naprawdę? - Niedbale, trzymając ręce cały czas na widoku, odwróciła się i spojrzała za siebie. Większość nie zainteresowanych szmuglem gości wyniosła się już dyskretnie z knajpy albo skupiła po obu stronach, jak najdalej od potencjalnej linii strzałów. Bardziej martwiła ją grupka ze dwudziestu ludzi i Obcych, którzy z wycelowaną bronią rozstawili się w półkole za jej plecami. Zauważyła ze złośliwym rozbawieniem, że wszyscy, choć w różnym stopniu, okazywali zwiększoną czujność. Widocznie jej sława sięgała aż tutaj. - Zorganizowałeś ciekawą imprezę, Huxley - zauważyła, zerkając znowu na przywódcę przemytników. - Chyba jednak nie jesteście odpowiednio wyposażeni, żeby walczyć z Jedi, co? Huxley uśmiechnął się paskudnie. Nawet zaskakująco paskudnie, biorąc pod uwagę okoliczności. - Właściwie to jesteśmy - wycedził i podniósł głos. - Bats? Nastąpiła chwila ciszy. Mara zagłębiła się w Moc, ale wyczuła jedynie narastające oczekiwanie tłumu. Nagle z drugiego końca sali, nieco z prawej strony, rozległ się zgrzyt maszyny. Fragment podłogi w słabo oświetlonym kącie uniósł się do góry, ukazując otwartą
Timothy Zahn11 windę towarową, wznoszącą się akurat z magazynu w piwnicy. Wraz z windą z czeluści wynurzał się metalicznie lśniący kształt o dziwnie archaicznym wyglądzie. Mara zmarszczyła brwi, usiłując wzrokiem przebić półmrok. Była to wysmukła, wysoka konstrukcja z wystającą po bokach parą ramion, nadającą tej mechanicznej postaci mgliście ludzki wygląd. Sylwetka wydawała się znajoma, choć przez pierwsze kilka sekund nie wiedziała, skąd. Winda wznosiła się dalej, ukazując wystające mechanizmy, przypominające biodra na końcu długiego torsu oraz wyrastające z nich trzy krzywe nogi. Nagle Marze wróciła pamięć. Maszyna była droideką sprzed Wojen Klonów - jednym z robotów-niszczycieli, które kiedyś stanowiły dumę armii Federacji Handlowej. Mara spojrzała na Huxleya i stwierdziła, że jego uśmiech znacznie się poszerzył. Teraz już było mu widać wszystkie zęby. - Właśnie, Jade. - Zachichotał. - Moja własna bojowa droideka, która wypruje nadzienie nawet z Jedi. Pewnie nie spodziewałaś się jej zobaczyć, co? - Raczej nie - zgodziła się Mara, wprawnym spojrzeniem oceniając droidekę. Winda dotarła do górnego położenia i zatrzymała się ze zgrzytem. Robot pojawił się już w pozycji bojowej. Droideki zwykle przemieszczały się zwinięte w kulę, co było bardziej ekonomiczne i praktyczne. Ta natomiast nie miała już żadnej możliwości manewru. Czy to oznaczało, że działka droideki nie będą mogły śledzić celu? Mara eksperymentalnie odchyliła się w tył na siedzeniu. Przez chwilę nic się nie działo. Potem lewe ramię droideki drgnęło i podwójne miotacze przesunęły się w ślad za jej ruchem. A więc broń miała mechanizm śledzący, choć wydawało się, że jest raczej pod czyjąś kontrolą, że nie steruje nią komputer centralny lub jakikolwiek układ naprowadzający w samym robocie. W półmroku Mara nie mogła stwierdzić, czy wbudowana tarcza ochronna działa, czy też nie, ale to nie miało większego znaczenia. Robot był uzbrojony, osłonięty i celował prosto w nią. Huxley miał rację. Nawet współcześni Jedi starali się unikać walki z tymi maszynami. - Ale oczywiście, powinnam była się domyślić - ciągnęła Mara - wszędzie tu pełno części robotów, mogłam się spodziewać, że ktoś kiedyś stworzy z nich całkiem przyzwoitą kopię droideki, żeby straszyć ludzi. Huxley spojrzał na nią ponuro. - Próbujesz być cwana. Zaraz zobaczysz, czy to kopia. - Powiódł wzrokiem po grupie obserwatorów z prawej strony i jego oczy spoczęły na kimś w tłumie. - Ty... Sinker! Z grupki starszych mężczyzn wysunął się młody chłopak, najwyżej szesnastoletni. - Tak, sir? Huxley wskazał palcem na Marę. - Zabierz jej miecz świetlny. Chłopiec wytrzeszczył oczy. Rozbitkowie z Nirauan 12 - Zabrać... co? - Ogłuchłeś? - syknął Huxley. - Czego się boisz? Sinker otworzył usta, spłoszony spojrzał na Marę, głośno przełknął ślinę i z wahaniem zrobił krok naprzód. Mara czekała z nieruchomą twarzą. Czuła, jak z każdym krokiem w dzieciaku narasta nerwowość. Zanim przystanął przy niej, drżał już na całym ciele. - Eee... przepraszam panią, ale... - Weź go! - ryknął Huxley. Jednym desperackim ruchem Sinker pochylił się, odpiął miecz świetlny od pasa Mary i odskoczył w tył. - Otóż to - sarkastycznie mruknął Huxley. - Nie było to takie trudne, prawda? - Ani potrzebne - odparła Mara. - Myślisz, że to wystarczy, aby powstrzymać Jedi? Zabrać mu miecz świetlny? - Dobry początek - stwierdził Huxley. Mara pokręciła głową. - Tak? No to uważaj. - Spojrzała na Sinkera i sięgnęła ku niemu poprzez Moc. Miecz świetlny w jego dłoni zapłonął nagle. Okrzyk przerażenia chłopca rozpłynął się w syku jaskrawoniebieskiej klingi, która zapłonęła nagle przed jego nosem. Ku zdziwieniu Mary, Sinker nie rzucił miecza i nie uciekł z krzykiem; nadal niezgrabnie zaciskał palce na rękojeści. - Sinker, co ty wyprawiasz?! - wrzasnął Huxley. - To nie zabawka. - To nie ja - zaprotestował Sinker głosem o oktawę wyższym od normalnego. - On ma rację - potwierdziła Mara, widząc, że Huxley nabiera tchu w płuca do następnego wrzasku. - I to też nie on. Wyciągnęła dłoń, sprawiając, że miecz zakołysał się na boki w dłoni Sinkera. Chłopiec pozwolił sobą szarpać, kurczowo ściskając rękojeść z posępną miną śmiałka, który znalazł się na grzbiecie wściekłego acklaya i nie ma pojęcia, jak stamtąd zejść. Reszta tłumu zdawała się podzielać jego uczucia. Przez pierwsze kilka sekund trwało zamieszanie, bo wszyscy chcieli jak najszybciej oddalić się z zasięgu broni, podskakującej w dłoniach młodzika jak pijany bosman. Teraz wszyscy jakby zamarli, choć paru mądrzejszych uznało, że najwyższy czas się wynieść; ci powoli kierowali się w stronę drzwi. Pozostali czujnie obserwowali Sinkera, gotowi w razie potrzeby znów odskoczyć. - Wyłącz to, Jade - warknął Huxley. Już się nie uśmiechał. - Słyszysz? Wyłącz, ale już! - A co mi zrobisz, jeśli nie wyłączę? - zripostowała, nie przestając wymachiwać mieczem świetlnym, a jednocześnie nie spuszczając oka z miotacza Huxieya. Wiedziała, że widzowie nie zaczną strzelać, dopóki zagrożenie nie stanie się realne, za to sam Huxley mógł zapomnieć, czego chciał na początku. Warto było podjąć ryzyko. Wszystkie oczy w kantynie skierowane były na Sinkera i jego niesforny miecz świetlny, nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na droidekę stojącą na baczność po drugiej stronie sali.
Timothy Zahn13 Ani na droidekę, ani tym bardziej na ledwie widoczny jaskrawozielony punkt świetlny, wycinający koło w podłodze windy wokół trzech krzywych nóg robota. - Rozwalę cię na milion mokrych strzępów i tyle - warknął Huxley. - Teraz go puść, bo... Nie dokończył swojej groźby. Po drugiej stronie pomieszczenia rozległ się nagle zgrzyt metalu poddanego wielkiemu naprężeniu, podłoga windy się zapadła, a droideka z brzękiem runęła z powrotem do piwnicy. Huxley okręcił się na pięcie, cedząc przez zęby przekleństwa. Urwał w pół soczystego słowa. W miejscu, gdzie przed chwilą stała droideka, ze świeżo wyciętej dziury w podłodze wyłoniła się postać ubrana na czarno. Przybysz uniósł trzymany w dłoni srebrzysty cylinder i zasalutował nim lekko. Zielona klinga wysunęła się z lekkim sykiem. Huxley zareagował natychmiast i dokładnie tak, jak tego oczekiwała Mara. - Brać go! - wrzasnął, dźgając palcem w kierunku nowo przybyłego. Nie musiał powtarzać dwa razy. Z półkola strzelców za plecami Mary padły pierwsze strzały z miotaczy - A ty … - syknął Huxley, przekrzykując hałas. Zwrócił miotacz w kierunku Mary, zaciskając palec na spuście. Mara była już w akcji. Płynnym ruchem wstała z krzesła, chwyciła skraj kamiennego blatu i poderwała go w górę. Sekundą później od kamiennej płyty odbił się pierwszy strzał Huxleya, przelatując nieszkodliwie nad głową Mary i wybijając w suficie kolejną dziurą. Mara uniosła stół nieco wyżej, a Huxley wytrzeszczył oczy, bo nagle pojął, że kobieta zamierza zrzucić mu na kolana cały ten ciężar, przygważdżając go do krzesła. Mylił się. Zanim ostatnim rozpaczliwym wysiłkiem zsunął się z siedziska i dał nurka na podłogę, uciekając przed opadającym blatem, Mara kopniakiem odrzuciła na bok własne krzesło. Wykorzystując miejsce uchwytu na krawędzi blatu jako oś obrotu, poderwała stopy i rzuciła się przed siebie. Przy lżejszym stole taka sztuczka nie miała prawa się udać; Mara jak nie wylądowałaby na siedzeniu przed własnym krzesłem, ze stołem na kolanach. Ten blat był jednak dość masywny i miał dużą inercję, Mara zdołała więc prześliznąć się pod krawędzią spadającego na nią kamiennego bloku, wylądować pod nim na podłodze i uciec z rękami, zanim krawędź uderzyła w ziemię tuż za nią. W ten sposób blat znalazł się dokładnie pomiędzy nią a co najmniej dwudziestką miotaczy wycelowanych w jej plecy. Huxley, wciąż kompletnie zdezorientowany, zdążył krzyknąć tylko raz, zanim Mara rzuciła się do przodu, wytrąciła mu broń z ręki lewą dłonią, po czym chwyciła go pełną garścią za koszulę na piersi i zaciągnęła pod osłonę stołu. Prawą dłonią sięgnęła do lewego rękawa, wyjęła niewielki miotacz i wbiła Huxleyowi lufę pod podbródek. - Znasz tekst - mruknęła. - Recytuj. Huxley z przerażeniem w oczach nabrał tchu. - Huxlingowie! Przerwać ogień! Przerwać ogień! Po chwili wyraźnego niezdecydowania wszystkie miotacze ucichły. Rozbitkowie z Nirauan 14 - Doskonale - mruknęła Mara. - A teraz drugi akt. Huxley zacisnął usta. - Rzucić broń! - warknął. Rozluźnił palce i jego własny miotacz upadł na podłogę. - Słyszycie? Rzucić broń. Niebawem rozległ się stłumiony łoskot rzucanej na podłogę broni. Mara rozpostarła zmysły Mocy, ale nie wyczuła podstępu. Huxley oklapł całkowicie, a jego gang wolał nie zastanawiać się nad słusznością jego rozkazów. Mara wstała, pomagając Huxleyowi ręką i wbitą w podbródek lufą. Powiodła szybkim spojrzeniem po urażonych i przestraszonych zarazem twarzach członków bandy, żeby przypomnieć im, ile może kosztować pochopna brawura, po czym zwróciła się do mężczyzny w czerni, który właśnie kierował się w jej stronę. - Chcesz powiedzieć, że nie widziałeś tej droideki, zanim Huxley jej tu nie przyholował? - Och, tak, widziałem - odparł Luke Skywalker. Wyłączył miecz świetlny, ale na wszelki wypadek trzymał go w ręku. - I co? Luke wzruszył ramionami. - Ciekaw byłem, czy nadal działa. I jak. - No cóż, nie zrobiliśmy prób terenowych - mruknęła Mara. - Droideka nie wydawała się szczególnie ruchliwa, podejrzewam też, że jest sterowana ręcznie, a nie automatycznie. Ale strzela prawdopodobnie całkiem dobrze. - Strzelała - poprawił Luke. - Teraz wymaga drobnego remontu... - Nie szkodzi - zapewniła go, wsuwając miotacz do kabury ukrytej w rękawie. - Ludzie Huxleya będą mieli dość czasu. Odepchnęła Huxleya od siebie, wypuszczając z garści jego koszulę. Zatoczył się z lekka, ale zdołał zachować równowagę. - A oto moja propozycja. Zanim stąd wyjdę, przeleję na twoje konto dwanaście tysięcy kredytów. Nie dlatego, że Karrde jest ci cokolwiek winien, ale jako podziękowanie za lata pracy dla organizacji. - Karrde ma zdecydowanie za miękkie serce - dodał Luke. - Faktycznie - zgodziła się Mara. - Ja taka niestety nie jestem. Bierz, co dają, ciesz się i niech ci nigdy więcej nawet nie przyjdzie do głowy, żeby nam sprawiać kłopoty. Jasne? Huxley miał minę człowieka, którego nakarmiono sałatką z robota, ale skinął głową. - Jasne - bąknął. - Doskonale. - Mara spojrzała na Sinkera. - Mogę prosić o mój miecz? Chłopiec zebrał się na odwagę i podszedł. Miecz w jego dłoni wciąż pulsował energią. Podał jej broń, odsuwając się na odległość ramienia. Wzięła ją ostrożnie, wyłączyła i przywiesiła do pasa. - Dziękuję - rzekła.
Timothy Zahn15 Drzwi po drugiej stronie sali otworzyły się nagle i wpadł przez nie młody człowiek. Zdążył przebiec zaledwie dwa kroki, zanim dotarło do niego to, co zobaczył. Zatrzymał się z wahaniem. - Eee... szefie? - Spojrzał na Huxleya. - Fisk, lepiej, żeby to było coś ważnego - ostrzegł go Huxley. - No... - Fisk rozejrzał się niepewnie. - Przynoszę, tylko wiadomość dla kogoś imieniem Mara od... - Od Talona Karrde’a - wtrącił Luke. - Chciał, żeby Mara skontaktowała się z nim na pokładzie „Błędnej Wyprawy”, i to możliwie jak najszybciej. - Spojrzał na chłopca zmrużonymi oczami. - W systemie Domgrin, prawda? Fisk lekko otworzył usta ze zdumienia. - Eee... tak - wymamrotał. - Właśnie. - A widzisz - powiedział Luke niedbale. - Aha, wiadomość przyszła zakodowana jako Paspro-Pięć. Tym szyfrem, który zaczyna się od usk-herf-ent... sam zresztą wiesz, co dalej. Szczęka chłopaka opadała coraz niżej i niżej. Zamrugał i przytaknął jeszcze raz. - Cóż, lepiej będzie, jeśli sobie teraz pójdziemy - zauważyła Mara. Zaczęła okrążać stół, kiedy coś jej się przypomniało i przystanęła. -A tak przy okazji - dodała, spoglądając na Huxleya. - Już nie „Jade”, tylko „Jade Skywalker”. To mój mąż, Luke Skywalker. Mistrz Jedi. Jest w te klocki jeszcze lepszy niż ja. - Aha - wymamrotał Huxley, zezując na Luke’a. - Zrozumiałem. - Świetnie! - Mara się ucieszyła. - Trzymaj się, Huxley. Oboje z Lukiem skierowali się w stronę wyjścia. Tłum jak za dotknięciem magicznej różdżki rozstąpił się, czyniąc im szerokie przejście. Chwilę potem byli już na zewnątrz. Owionęło ich chłodne, wieczorne powietrze. - Imponujące - zauważyła Mara, gdy ruszyli ulicą wiodącą do portu, gdzie czekał na nich „Miecz Jade”. - Odkąd to nauczyłeś się wyłuskiwać z ludzkich umysłów takie szczegóły? - To łatwe, jeśli wiesz, jak się do tego zabrać - zapewnił Luke z poważną miną. - Akurat - mruknęła. - Niech zgadnę. Karrde przesłał ci tę samą wiadomość? Luke skinął głową. - Dostałem ją w przekazie ze statku, kiedy węszyłem po piwnicy. - Tak właśnie myślałam - odparła. - A kiedy się nadarzyła okazja, nie mogłeś się oprzeć pokusie odegrania roli Wszystkowiedzącego Jedi. Luke wzruszył ramionami. - Tym typom z marginesu nie zaszkodzi napędzić odrobiny zdrowego strachu przed Jedi. - Też tak sądzę - zgodziła się po chwili wahania. - Masz inne zdanie? - Spojrzał na nią z ukosa. - Nie wiem - odparta. - Coś mi w tym nie pasuje. Może dlatego, że to Palpatine rządził strachem. Rozbitkowie z Nirauan 16 - Wiem, co masz na myśli - zapewnił Luke. - Ale to nie jest całkiem to samo. Raczej próbuję zaszczepić w nich strach przed sprawiedliwością. No i oczywiście z normalnymi ludźmi nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. - Wiem, - Skinęła głową. - Mam nadzieję, że to utrzyma Huxleya w ryzach i chyba właśnie to się liczy. - Niecierpliwie machnęła ręką. - Nieważne. Chyba znów zaczyna mi ciążyć przeszłość... tak mi się przynajmniej wydaje. Co właściwie było w tej wiadomości od Karrde’a? - Głównie to, co powiedziałem. Mamy spotkać się z nim i Boosterem na Domgrinie. Możliwie jak najszybciej - powiedział Luke. - Więc Karrde wysłał to i na „Miecz”, i do ludzi Huxleya? - Zdaje się, że tak, - Luke pokręcił głową. - Musiało go naprawdę przypilić, bo nigdy dotąd tak nie dublował wiadomości. - To samo sobie właśnie pomyślałam - mruknęła. - To do niego niepodobne. Chyba że... - dodała w zadumie - ...że szykuje się jakaś awantura. - A kiedy się nie szykuje? - Luke zaśmiał się sucho. - Chodź, przelejmy te kredyty i wynośmy się stąd.
Timothy Zahn17 R O Z D Z I A Ł 2 Jaskrawoczerwony gwiezdny niszczyciel czekał na „Miecz Jade”, kiedy Luke wyprowadził stateczek z nadprzestrzeni. - Jest. - Skinął głową w kierunku wypukłej przedniej owiewki. -Co o tym myślisz? - Widzę, w okolicy kilka statków wydobywczych i transportowych - mruknęła, zaglądając w skanery dalekiego zasiągu. - Podejdźmy nieco bliżej, jeśli nie mają nas podsłuchać. - Ty dokujesz czy ja? - Ja to zrobię. - postanowiła. Rzuciła okiem na monitory, przejęła dźwignią i pchnęła do przodu. Luke oparł się wygodnie, przeciągnął lekko, żeby rozprostować zastałe mięśnie, i obserwował żoną przy sterach. Żona. Przez chwilą obracał w myśli to słowo, zachwycając się jego brzmieniem. Nawet teraz, po prawie trzech latach małżeństwa cała ta historia wydawała mu się niezwykła i zachwycająca. Oczywiście, nie były to takie same trzy lata, jakie przeżywały normalne pary. Nawet Han i Leia, którzy od początku związku musieli stawiać czoło jednemu kryzysowi po drugim, mogli przynajmniej wspierać się wzajemnie. Za to obowiązki Luke’a w akademii Jedi i wysiłki Mary, aby legalnie uwolnić się ze skomplikowanej sieci organizacji Talona Karrde’a, sprawiły, że musieli pozostawać z dala od siebie przez większość czasu, niewiele rzadziej, niż to było przed ślubem. Wspólnie spędzone chwile były nieczęste i cenne. Tylko parę razy udało im się przeżyć wspólnie więcej czasu - w okresie, który Han po cichu nazywał wzajemnym poskramianiem. Był to zresztą jeden z powodów, dla których Luke postanowił, że będzie Marze towarzyszył właśnie w tej wyprawie. Mara oczywiście wciąż będzie musiała spotykać się z obecnymi i wcześniejszymi wspólnikami Karrde’a, ale miał nadzieję, że uda im się ze sobą spędzać nieco więcej czasu. Najpierw wszystko szło zgodnie z planem. Aż do tej pory. - Zapewne zauważyłeś to, co ja - wtrąciła się w jego rozmyślania Mara. - Nawet gdybyśmy wycisnęli z „Miecza” wszystko, co się da, i tak znajdziemy się co najmniej tydzień drogi od Coruscant. Nie wiem, co to za nowy kryzys, ale z całą pewnością jest zbyt odległy, aby komuś zaszkodzić. Rozbitkowie z Nirauan 18 W dodatku od początku dałem Leii do zrozumienia, że nie chcemy, aby nam przeszkadzano, jeśli nie będzie to normalna inwazja -przytaknął Luke. - A to zostawia tylko jedną możliwość. - No, może dwie - poprawiła go Mara. Mam naprawdę nadzieję, że Karrde nie jest aż tak głupi, aby wlec nas tutaj z jakiegoś banalnego powodu. - Leia i Karrde to dwie możliwości - rzekł Luke. - Jest jakaś trzecia? Zerknęła na niego z ukosa. - Spotykamy się z Karrde’em na pokładzie „Błędnej Wyprawy”, pamiętasz? Luke skrzywił się lekko. - A więc Booster. - Właśnie - odparła Mara. - A Booster mógł okazać się aż tak głupi. Cóż, jeśli rzeczywiście... czy możemy już teraz się umówić, że go nauczymy dobrych manier, zanim opuścimy system? - Załatwione. Rzuciła mężowi złośliwy uśmieszek i pochyliła się nad sterami. Luke odwrócił wzrok i uśmiechnął się do gwiazd. Choć tyle czasu spędzali oddzielnie, mieli jedną wspólną cechę. Oboje byli Jedi. A to sprawiało, że łączyła ich niezwykła więź umysłowa i emocjonalna, znacznie głębsza niż inne pary zdołałyby sobie wypracować przez całe wspólne życic. Głębsza i silniejsza nawet od więzi, które Luke poznał w swoich nieszczęśliwych związkach z Gaeriel Captison albo dawno nieżyjącą Callistą. Wciąż doskonale pamiętał chwilę, kiedy pojawiła się ta więź. Wdarła się w ich życie w chwili, kiedy oboje walczyli z robotami bojowymi głęboko w podziemiach fortecy, którą ich dawny przeciwnik, wielki admirał Thrawn, zbudował na planecie Nirauan. Wtedy Luke sądził, że to nic więcej, jak tylko chwilowe zespolenie umysłów, spowodowane sytuacją decydującą o życiu lub śmierci. Dopiero kiedy walka dobiegła końca, a więź pozostała, zrozumiał, że stała się ona nieodłączną częścią ich życia. Nawet wówczas nie do końca to rozumiał. Uważał, że w ciągu tych kilku godzin więź połączyła ich tak głębokim zrozumieniem, jak to tylko możliwe. Jednak w ciągu trzech lat, które upłynęły od tego czasu, zrozumiał, że był to jedynie wierzchołek góry lodowej. Mara była istotą ludzką o wiele bardziej skomplikowaną, niż sądził. Bardziej nawet niż on sam. Oznaczało to, że nieważne, czy są Jedi i czy łączy ich więź Mocy, będą się musieli o sobie nauczyć jeszcze niejednego. Mogło mu na to nie starczyć całego życia, ale bardzo chciał odbyć tę podróż. A jednak, gdzieś w głębi serca, Luke czuł lekkie ukłucie niepewności. Małżeństwo z Marą wydawało mu się najwspanialszą rzeczą, jaka go spotkała... ale gdzieś w tle, poza wspólnym szczęściem i powodzeniem, snuło się odległe echo opowieści Yody o dawnym zakonie Jedi, zasłyszanych w czasie treningów na Dagobah. Zwłaszcza zaś to, co mówił o nieangażowaniu się Jedi w miłosne związki. W tamtym okresie niezbyt uważnie przysłuchiwał się naukom Yody. Imperium kontrolowało całą znaną część galaktyki. Rebelianci czuli na karkach oddech Dartha Vadera, a on sam koncentrował się wyłącznie na własnym przetrwaniu i życiu
Timothy Zahn19 przyjaciół. Kiedy Han i Leia się pobrali, umiejętność jego siostry władania Mocą nie wydawała się mieć wielkiego znaczenia. Z pewnością Leia była silna Mocą, ale brakowało jej wyszkolenia, aby mogła zostać Jedi. Luke to co innego. Był już Jedi, kiedy poprosił Marę o rękę. To prawda, że w tamtej chwili ich szanse przeżycia prezentowały się mizernie, ale to nie wpłynęło na szczerość jego oświadczyn ani na żar uczuć, jakie do niej żywił. I choć zdarzały im się scysje, Luke znalazł spokój zarówno w swojej decyzji, jak i w samym małżeństwie. Czyżby Yoda mylił się co do wpływu, jaki związek uczuciowy może mieć na Jedi? Byłaby to najprostsza odpowiedź, ale oznaczałaby, że cały zakon Jedi mylił się w tej kwestii. A to już nie wydawało się prawdopodobne, chyba że ktoś, w jakiejś chwili na przestrzeni wieków, stracił umiejętność jasnego widzenia w Mocy. Czy to konkretne stwierdzenie umarło wraz z tymi, którzy je wprowadzili w życie? Yoda wspomniał coś o przywróceniu równowagi w Mocy choć nie wdawał się w szczegóły. Czy to mogło sprawić, że ta szczególna część kodeksu Jedi stała się nieprzydatna? Nie znał odpowiedzi. Nie wierzył też, że kiedykolwiek ją pozna. - No dobrze, mają nas. - Mara oparła się o zagłówek fotela. - Pomogli sobie wąską wiązką. Zastanawiałam się, z jak daleka może nas namierzyć taki gwiezdny niszczyciel? Luke zmusił się, aby skupić uwagę na otoczeniu. - W przypadku „Błędnej Wyprawy” zawsze musisz brać pod uwagę możliwość awarii - przypomniał jej. - Racja - zgodziła się. - Czasem myślę o tym statku jak o jednej wielkiej flarze ostrzegawczej. - Fakt, jest dość jaskrawy. - Luke pokręcił głową. - Nigdy, przenigdy nie przyzwyczaję się do tego koloru. - A mnie się nawet podoba - odparła Mara. - Wiesz, że Nowa Republika kupiła farbę od Karrde’a? Luke zamrugał zaskoczony. - Żartujesz? Czy Bel Iblis wie o tym? - Nie bądź niemądry. - Jego żona uśmiechnęła się kącikiem ust. - Znasz Bela Iblisa. Przy swoich niezłomnych zasadach dostałby zawału, gdyby się dowiedział, że Karrde cokolwiek na tym interesie zarobił. Nie, Karrde rozegrał to inaczej: przez co najmniej trzech pośredników oraz jedną fałszywą korporację. Nie sądzę, żeby wiedział o tym nawet Booster. - Jestem pewien, że nie wie - powiedział Luke. - Corran powiedział mi kiedyś, że jedną z największych życiowych radości Boostera jest opowiadanie, jak sobie świetnie poradził bez pomocy i wtrącania się wielkiego Talona Karrde’a. Zastanawiam się, co by powiedział, gdyby usłyszał, że farba na jego pancerzu pochodzi od Karrde’a. - Za to ja wiem, co powiedziałby Karrde - westchnęła Mara. -Zarówno przed, jak i po przybiciu moich zwłok do pancerza. Jedną z największych radości jego życia jest obserwowanie, jak stary pirat pęcznieje z dumy, kompletnie nieświadom, ile razy Karrde pakował mu się w życie z buciorami. Luke pokręcił głową. Rozbitkowie z Nirauan 20 - Dobrali się jak w korcu maku, co? - Tego też im nie mów - ostrzegła Mara. Nagle rozległ się brzęczyk komunikatora. - O, proszę, szyfr Paspro-Dziewięć... Dotknęła kilku klawiszy. Rozległ się kolejny sygnał dźwiękowy i nagie ekran komunikatora rozjarzył się, ukazując znajomą twarz Karrde’a. Twarz bez uśmiechu. - Mara, Luke - powitał ich głosem równie ponurym jak mina -Dziękuję, że przybyliście tak szybko. Przepraszam, że musiałem was odciągnąć od pracy. Zwłaszcza ciebie. Luke... wiem, że długo się starałeś wygospodarować trochę czasu. - Nie przejmuj się tym - odparła Mara za ich oboje. - Podróż i tak zrobiła się ciut nudna. Co się dzieje? - Dzieje się to, że straciliśmy wiadomość - odparł Karrde bez wstępów. - Cztery dni temu mój sektorowy punkt przekaźnikowy na Comrze przejął transmisję, oznaczoną jako pilną, a zaadresowaną do ciebie, Luke. Luke zmarszczył brwi. - Do mnie? - Tak twierdzi szef stacji - wyjaśnił Karrde. - Ale to wszystko, co wiemy. Zanim on lub ktokolwiek inny zdołał przekazać wiadomość dalej, zniknęła. - Uważasz, że została skradziona? zapytał Luke. Karrde zacisnął wargi. - Wiem, że została skradziona - odparł. - Wiemy nawet, kto ją skradł... znamy nazwisko złodzieja, bo kiedy wiadomość znikła ze stacji, po nim też nie zostało śladu. Słyszałeś kiedyś o człowieku nazwiskiem Dean Jinzler? - Raczej nie - odparł Luke, grzebiąc w pamięci. - Maro? - Ja też nie - zaprzeczyła. - Kto to taki? Karrde pokręcił głową. - Niestety, ja też nie wiem. - Zaczekaj chwilkę - zdziwiła się Mara. - Przecież to jeden z twoich ludzi, a ty chcesz powiedzieć, że nic nie wiesz na jego temat? Kącik ust Karrde’a zadrżał lekko. - Kiedy najmowałem ciebie, też nie wiedziałem o tobie wszystkiego. - Jasne, ale ja byłam szczególnym przypadkiem - zripostowała Mara. - Myślałam, że w innych przypadkach byłeś mądrzejszy. Wiesz przynajmniej, skąd pochodziła wiadomość i kto ją wysłał? - Wiemy i jedno, i drugie - rzekł Karrde jeszcze bardziej ponurym tonem. - Planetą, z której pochodziła wiadomość, była Nirauan. - Przerwał na moment. - Wysłał ją admirał Voss Parck. Luke nieświadomie zmarszczył czoło; ogarnęło go dziwne uczucie. Nirauan to prywatna baza Thrawna, pełna ludzi Imperium i wojowników pochodzących z tej samej rasy co Thrawn: Chissów. Forteca, z której wraz z Marą uciekli trzy lata temu, omal nie zostawiając tam swojej skóry. Admirał Voss Parck zaś, dawny kapitan imperialny, którego Thrawn postawił na czele bazy przed śmiercią... Spotkali się kiedyś w czasie pobytu na Nirauan, wkrótce potem, jak admirał próbował zwerbować Marą.
Timothy Zahn21 - Widzę, że to nazwisko znacie oboje - zauważył Karrde. - Zawsze miałem wrażenie, że nie znam wszystkich szczegółów waszej wizyty w tamtych rejonach. Luke wyczuł nagłe zakłopotanie Mary. - To była moja wina - wyjaśnił. - Nalegałem, aby większość szczegółów dotyczących tej sprawy znali jedynie najwyżsi urzędnicy Nowej Republiki. - Doskonale to rozumiem - spokojnie odparł Karrde. - Właściwie, dzięki nazwisku Parcka, prawdopodobnie potrafię sam dojść do sedna sprawy. Był bliskim współpracownikiem admirała Thrawna, prawda? - Był kapitanem niszczyciela klasy Victory, który znalazł Thrawna na skraju Nieznanych Rejonów, kiedy przed czterdziestu paru laty admirał powędrował na wygnanie - wyjaśniła Mara. - Takie wrażenie zrobiła na Parcku zręczność taktyczna Thrawna, że zaryzykował i przyprowadził go do Palpatine’a. A kiedy później Palpatine znowu wypędził Thrawna w Nieznane Rejony, Parck był jednym z oficerów, których zesłano wraz z nim. - Wygnaniec - mruknął Karrde. Tak... Należy zatem przypuszczać, że niezależnie od tego, na czym polegała prawdziwa misja Thrawna, Parck został, żeby ją doprowadzić do końca. - Właściwie tak - zgodził się I.uke. Tyle, jeśli chodzi o sprytną historyjkę, jaką wymyślił Palpatine, żeby wyjaśnić zniknięcie Thrawna z Imperium. Ale Karrde zawsze był dobry w czytaniu między wierszami. - Szkoda, że nie mogę podać więcej szczegółów. - Nie ma problemu - odparł Karrde z uśmiechem. - Podejrzewam. że Nowa Republika musi mieć jakieś sekrety. - Przed tobą i tak niewiele da się ukryć. - Mara się uśmiechnęła. - Co to za historia z tym Deanem Jinzlerem? Karrde wzruszył ramionami. - Facet w średnim wieku, koło sześćdziesiątki. Dość inteligentny, choć chyba nigdy nie dorobił się nazwiska w żadnym zawodzie ani systemie. Sporo podróżował w czasie Wojen Klonów, choć szczegóły jego działalności nie są zbyt jasne. Do organizacji dołączył rok temu, przedstawiając certyfikaty technika łączności, serwisu robotów i technika hipernapędu. - Imponujące referencje - zauważyła Mara. - Nie wydaje się kimś, kogo zatrudnia się na stacji w Martwej Strefie Zewnętrznych Rubieży. - No i tu sprawa zaczyna się robić interesująca - mruknął Karrde. - Kiedy wyciągnąłem dokumentację, odkryłem, że jakieś osiem tygodni temu sam poprosił o przeniesienie na to stanowisko. Luke i Mara wymienili spojrzenia. - A to już brzmi interesująco - zauważyła Mara. - Mówisz, że osiem tygodni? - Tak - rzekł Karrde. - Nie wiem, czy to cokolwiek znaczy, ale właśnie wtedy moi badacze skończyli zbierać materiały związane z Nirauan, Thrawncm i innymi tematami, o które prosiłem. Rozbitkowie z Nirauan 22 - Wygląda na to, że nasz czarujący Jinzler ma również uprawnienia do kreatywnego podsłuchiwania - zauważyła Mara. - Mam nadzieją, że kazałeś już komuś dowiedzieć się na jego temat, ile się da? - Jasne - zapewnił Karrde. - Niestety, to zajmie trochę czasu. Jedno jest pewne: admirał Parck wysłał wam prawdopodobnie wiadomość tak ważną, że Jinzler uznał ją za wartą kradzieży. Problem polega na tym, co właściwie mamy teraz zrobić. - Chyba nie mamy wielkiego wyboru - zauważył Luke. - Dopóki się nie dowiemy, co było w wiadomości, nie możemy nawet próbować się domyślać, co chciał z nią zrobić Jinzler. - Wzruszył ramionami. -Zdaje się, że przyjdzie nam wyruszyć na Nirauan. Mara niespokojnie poruszyła się w fotelu. Wyczuł w niej nagłe napięcie, choć zachowała milczenie. - Obawiałem się, że to powiesz - westchnął ciężko Karrde. - Jeśli dobrze pamiętam relacje z waszej ostatniej wyprawy, zostaliście wygnani z tego systemu. Zgadza się? - Nie całkiem „wygnani” - poprawił Luke. - Z drugiej strony, przyznaję, że raczej nie bylibyśmy specjalnie mile widziani, gdyby przyszło nam tam wrócić. Ale sytuacja się zmieniła. Jeśli Parek miał dla nas jakąś wiadomość, to przypuszczam, że zaczeka, aż zostanie dostarczona, a dopiero potem zacznie strzelać. - Mało zabawne - mruknęła Mara. - Przepraszam - rzekł Luke. - Jestem otwarty na inne sugestie. - A nie możemy dać mu znać stąd? - zapytał Karrde. - Dzięki „Wyprawie” i HoloNetowi będziemy w stanie przekazać sygnał nawet na taką odległość. Luke pokręcił głową. - Nie da rady. Przesłał sygnał przez twoją stację, a nie przez HoloNet. I zaadresował ją do mnie, a nie do senatu czy kogokolwiek innego na Coruscant. Widocznie ta sprawa nie powinna się przedostać do wiadomości publicznej. - Trochę jakby na to za późno - mruknął Karrde. - I tak nie możemy zaryzykować żadnego z normalnych kanałów komunikacyjnych - dodał Luke. - A w tych okolicznościach chyba lepiej nie ufać również twojej sieci. Jinzler mógł zostawić na miejscu przyjaciół, na wypadek gdyby pojawiły się dalsze wiadomości. - Myślę, że to ma sens - zdecydował Karrde niechętnie. - Maro, masz jakieś pomysły? - Tylko jeden: jeśli mamy jechać, to im prędzej, tym lepiej - odparła starannie kontrolowanym głosem. - Dzięki za informacje. W tej sytuacji to było jedyne, co mogłem zrobić - wyznał Karrde. -Przyszło mi też do głowy, że gdybyście chcieli tam lecieć, moglibyście skorzystać z tego obcego statku, który stamtąd przywieźliście. Posłałem po niego Shadę i „Szalonego Karrde’a”. - Dobra myśl - zgodził się Luke. - Ale chyba nie mamy czasu na niego czekać. - Zdecydowanie nie - przytaknęła Mara. - Ale i tak dzięki. A przy okazji... Ilu osobom powiedziałeś o tym statku? - Tylko Shadzie - zapewnił Karrde. - Nikomu innemu.
Timothy Zahn23 - Bardzo dobrze - pochwaliła go Mara. - Wolałabym utrzymać ten sekret jeszcze przez chwilę, dopóki się da. - Nie ma problemu - oświadczył Karrde. Czy jeżeli uda nam się wygrzebać jakąś informację na temat Jinzlera, mam ją wam wysłać? - Nie warto - rzekł Luke. - I tak chyba za kilka dni wrócimy na Coruscant. - I nie przejmuj się sprawą Jinzlera - dodała Mara. - Skup się na odnalezieniu jego samego. Ostatnio, kiedy jakaś informacja przeciekła nam przez palce, omal nie skończyło się to wojną domową. Karrde skrzywił się lekko. - Właśnie, układ z Caamas - przypomniał sobie. - Nie martwcie się, znajdziemy go. - Doskonale odparł Luke. - Porozmawiamy o tym, kiedy wrócimy do cywilizacji. - Racja - przytaknął Karrde. - Powodzenia. - Pomyślnych łowów. - Luke się zaśmiał. Wyłączył komunikator i twarz Karrde’a znikła. - No cóż, narzekałaś, że ta podróż zaczyna robić się nudna - zauważył. Mara nie odpowiedziała. - Zdaje się, że nie jesteś zadowolona - zauważył Luke, włączając komputer nawigacyjny. - Mówisz o wyprawie na Nirauan? - zapytała głosem pełnym sarkazmu. - Nirauan, gdzie sama jedna zniszczyłam cały pokład dokowy? Jestem pewna, że Parck nie marzy o niczym innym, tylko o spotkaniu ze mną. - Oj, daj spokój - łagodził Luke. - Jestem pewien, że do tej pory już mu przeszło. Chyba najbardziej powinnaś się bać barona Fela. Prawdopodobnie to on był dowódcą myśliwców, które zniszczyłaś. Wzrok Mary ciskał błyskawice. - Widzę, że aż kipisz dobrym humorem i radością - warknęła. - Ktoś musi - odparł, patrząc na nią z miną niewiniątka. Mara wytrzymała to spojrzenie przez chwilą. Wreszcie jej twarz złagodniała. - Martwisz się tak samo jak ja, prawda? - zapytała cicho. Luke westchnął. - Widzę tylko jeden powód, dla którego Parck nagle zażyczył sobie z nami rozmawiać - przyznał. - Prawdopodobnie ten sam, który teraz i tobie przyszedł na myśl. Mara skinęła głową. - Niezidentyfikowany nieprzyjaciel, o którym mi mówił, kierował się właśnie w lewą stronę - odparła. - Ten, którym tak martwili się i on, i Fel. - Chyba że kłamali - podsunął Luke. - Pamiętasz, próbowali cię namówić, abyś się do nich przyłączyła. Mara odwróciła głowę i spojrzała przez owiewkę. - Nie - szepnęła. - Nie, oni wiedzieli, co mówią. Mogli się mylić, ale nie świadomie. - Przypuszczalnie masz rację - zgodził się Luke. - Żałuję, że nie zabraliśmy ze sobą Artoo. Ostatnio, kiedy tam byliśmy, bardzo się przydał. Rozbitkowie z Nirauan 24 - Nie będziemy lądować na planecie - stanowczo oznajmiła Mara. - Poza tym wiem, że Jaina woli go mieć na pokładzie na tym etapie szkolenia. Komputer za plecami Luke’a zapiszczał, meldując zakończenie zadania. - Gotowe - rzekł, podając ustawienia kursu do układu sterowania. - Wiesz, to nawet zabawne - zauważyła w zadumie. - Piętnaście minut temu sam się o to prosiłeś, pamiętasz? Luke skrzywił się tylko. Chyba dość jasno wytłumaczyłem Leii, pomyślał, że może nam przeszkodzić tylko w przypadku inwazji. - Moc jest silna w mojej rodzinie - wymamrotał. - Tak słyszałam - odrzekła Mara. - Miejmy nadzieją, że to ty mówiłeś, a nie Moc. Chodź, załatwmy to i miejmy z głowy. Dwa dni później znaleźli się w systemie Nirauan. - Wygląda dość spokojnie - zauważył Luke, kiedy zbliżyli się do pooranej śladami bitwy planety. - Nie widzę żadnych patrol, myśliwców ani niczego podobnego. Mara przez chwilą milczała. Luke czuł, jak bada przestrzeń poprzez Moc. - Ja też nic nie wyczuwam - mruknęła. - Mam dziwne wrażenie, że Parck się nas nie spodziewa. Luke zmarszczył brwi. - Myślałem, że nie chciałaś, aby na nas czekał. - Nie chciałam, aby czekały na nas jego myśliwce - poprawiła go. -Ale całkowity brak komitetu powitalnego sugeruje, że wiadomość, którą wysłał, nie przewidywała żadnej odpowiedzi. Może być wkurzony, że ma gości. - Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać - odparł Luke, ustawiając komunikator na jedną z częstotliwości, których imperialni i Chissowie używali, kiedy tu był po raz ostatni. - Zastukamy i zobaczymy, czy ktoś jest w domu. Wcisnął klawisz. - Mówi Luke Skywalker, mistrz Jedi z Nowej Republiki, do admirała Vossa Parcka. Powtarzam: mówi Luke Skywalker, mistrz Jedi z Nowej Republiki, do admirała Vossa Parcka. Proszę o odpowiedź. Usiadł wygodniej w fotelu. - Teraz chyba przyjdzie nam czekać, aż... Nagle komunikator ożył, ukazując niebieską twarz i jarzące się, czerwone oczy Chissa. - Cześć, Skywalker - rzekł Obcy. Jego oczy zdawały się przepalać twarz Luke’a. - O, Jade też tu jest, jak widzę - dodał, zwracając twarz ku Marze. - Ja jestem Kres’ten’tarthi, dowódca falangi domu Mitth’raw’nuruodo Imperium Ręki. Z pewnością to dla nas niespodzianka. - Niby dlaczego? - zdziwił się Luke. - A może nie wiesz, że admirał Parck wysłał mi wiadomość? - Ależ wiem doskonale - odparł Kres’ten’tarthi. - Admirał będzie tutaj za chwilą. Tymczasem może wylądujecie i przyłączycie się do nas. - Jego twarz znieruchomiała
Timothy Zahn25 na moment. - Nie obawiajcie się, dok został całkowicie wyremontowany po waszej ostatniej wizycie. - Dziękujemy za gościnność - odparta Mara, zanim Luke zdążył odpowiedzieć. - Chyba jednak pozostaniemy tułaj. Chiss skłonił głową. - Wasza wola. Ekran zgasł. - Znasz go? - zapytał I.uke. - Tak, chociaż chyba słyszałam tylko jego imię rdzenia, Stent - wyjaśniła. - Był jednym z Chissów, którzy stali na straży, kiedy Parck i Fel rozmawiali ze mną. Chyba bardzo się przejął, kiedy rzuciłeś mi się. na ratunek. Luke pokręcił głową. - Mamy przyjaciół na całej planecie, prawda? - Mamy przyjaciół w całym regionie przestrzeni - poprawiła Mara. - Nie zapominaj, że cała reszta ludzi Thrawna też gdzieś tu jest. Całe gwiezdne systemy pełne są Chissów, którzy chyba niechętnie zdradzają swoją obecność Nowej Republice. - Może mają dość własnych problemów i nie bardzo obchodzą ich nasze - podsunął Luke. - Może - odparła Mara. - Stent użył ciekawego określenia. Zauważyłeś? - Imperium Ręki. - Luke skinął głową. - Pewnie odnosi się to do Ręki Thrawna. - Prawdopodobnie - zgodziła się Mara. - Zastanawiałam się raczej nad słowem „Imperium”. Ty i twoi przyjaciele rebelianci z pewnością mieliście dość problemów z Imperium Palpatine’a. Myślisz, że Chissowie mają podobny problem z Thrawnem? - Może i tak - w zadumie odparł Luke. Wielki admirał Thrawn... a właściwie Mitth’raw’nuruodo, jeśli użyć jego prawdziwego chissańskiego nazwiska, był przypuszczalnie największym geniuszem militarnym, jakiego znała galaktyka, z pewnością zaś największym, jakiego Imperium miało w swoich szeregach. Palpatine wysłał go wraz z siłami zadaniowymi w Nieznane Rejony, zanim jeszcze powstał Sojusz Rebeliantów, oficjalnie za karę za postępowanie wbrew polityce pałacowej, w istocie zaś w tajnej misji zbadania i podbicia nowych systemów, przygotowując je do przyszłej ekspansji Imperium. Podczas ostatniej wizyty na Nirauan Luke i Mara dowiedzieli się, jak doskonale wypełnił to zadanie. W ciągu tych kilku krótkich lat otworzył przed Imperium ogromne pole do ekspansji, obejmując nad nim kontrolę za pomocą sił militarnych i garstki Chissów, takich jak Stent, którzy pozostali wobec niego lojalni. Początkowo poufny charakter projektu został zachowany, a dowódcy Szczątków Imperium na Bastionie do tej pory nie mieli o nim pojęcia. Teraz, w trzy lata później, naczelny dowódca Pellaeon wraz z garstką zaufanych doradców nawiązał dość ograniczone kontakty z Parekiem i nirauańskim odłamem dawnego reżimu. Leia i niektórzy inni wysoko postawieni urzędnicy Nowej Republiki wiedzieli o tych kontaktach, choć Luke podejrzewał, że ani jeden, ani drugi rząd nie miał pojęcia o rzeczywistych rozmiarach nowego terytorium. Wiedzieli o tym tylko on i Mara, ale na razie postanowili zachować wszystko dla siebie. Rozbitkowie z Nirauan 26 Nazwanie tego regionu Imperium Ręki było jednak dla nich zupełną nowością. - Nie wierzę, że Thrawn mógł stać się takim tyranem - ciągnął Luke, wracając wspomnieniami do walki, jaką Nowa Republika toczyła z wielkim admirałem. - Nigdy nie sprawił na mnie wrażenia osoby, która rządziłaby za pomocą terroru lub ucisku. - Co nie znaczy, że nie mógł się tego nauczyć - zauważyła Mara. -Palpatine był doskonałym nauczycielem. A jeśli nie sam Thrawn, to może władzę przejęli ci, którzy po nim nastali. - Niewykluczone - mruknął Luke. - Ale... Urwał, bo ekran komunikatora znów się włączył, ukazując tym razem twarz siwowłosego mężczyzny o bystrych, przebiegłych oczach. - Witaj, Maro - rzekł. - O, i mistrz Skywalker. To niespodzianka, muszę przyznać. Sądziłem, że już jesteście w drodze na Crustai. - Na Crustai? - Luke zmarszczył brwi. - W punkcie zbornym - wyjaśnił Parck, również marszcząc czoło w zadumie. - Nie dostaliście mojej wiadomości? - Niestety, zboczyła z drogi - odrzekła Mara. - Ktoś nazwiskiem Dean Jinzler skradł ją, zanim ktokolwiek zdążył zobaczyć, co zawiera. - Coś podobnego - mruknął Parck, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. - Znacie go? - Nigdy wcześniej o nim nie słyszeliśmy - odparła. - A zatem wiadomość warta była kradzieży? - Jeśli trafiła we właściwe ręce, to owszem - rzekł Parck, zaciskając na moment usta. - To bardzo niedobrze. - Doszliśmy mniej więcej do tego samego wniosku - zgodziła się z nim Mara. - Możesz nam wyjaśnić, o co chodziło? - Oczywiście - powiedział Parck, choć wciąż wydawał się myśleć o skradzionej wiadomości. - Chociaż, jeśli Chissowie... Wreszcie się otrząsnął. - No cóż, stało się - stwierdził raźno. Trzeba sobie radzić z rzeczywistością, czy nam się podoba, czy nie. Powiedz, Skywalker, słyszałeś kiedyś o czymś, co się nazywa „Pozagalaktyczny Lot”? - Chyba tak - odparł powoli Luke, myśląc gorączkowo. - Wpadłem na jakąś wzmiankę, o tym w czasie, gdy szukałem informacji na temat Jorusa C’baotha, kiedy jego klon pracował z... próbował porwać bliźniaki Leii - poprawił się szybko. Wcześniejszych powiązań C’baotha z Thrawnem, a zwłaszcza jego związku ze śmiercią Thrawna, nie należało raczej przypominać. - Czy nie był to jakiś wielki projekt sprzed Wojen Klonów... ekspedycja do innej galaktyki? - Właśnie - ucieszył sit; Parck. - Zasadniczo masz racje. Chodziło o sześć nowych dreadnaughtów połączonych w sześciokąt wokół centralnego rdzenia. Personel składał się z sześciu mistrzów Jedi i tuzina rycerzy Jedi, w tym samego C’baotha, plus pięćdziesiąt tysięcy załogi i ich rodzin. Luke zamrugał. - Rodziny też? - Podróż do innej galaktyki zajmuje czas - przypomniał mu Parck. -Zwłaszcza przy niewielkich prędkościach, jakie mogą wyciągnąć dreadnaughty. Oprócz tego mieli
Timothy Zahn27 po drodze przejechać przez Nieznane Rejony i padła propozycja, aby założyć tam kolonie. - Aha. - Luke skinął głową. - Stąd ta konstrukcja. - Właśnie - zgodził się Parck. - Gdyby kolonia faktycznie miała powstać, łatwo byłoby odłączyć jednego dreadnaughta od konstrukcji, co dawałoby kolonistom zarówno ochronę, jak i mobilność. - Tak - mruknął Luke. - Ale poza tym wiem tylko tyle, że ekspedycja nigdy nie powróciła. Udało im się dolecieć do innej galaktyki? Mara poruszyła się w swoim fotelu. - O ile wiem, nawet nie opuścili naszej - mruknęła półgłosem. -Thrawn przechwycił misję na skraju terytorium Chissów i zniszczył statek. - To prawda - rzekł Parck. - Reszta Chissów nie była tym zachwycona, mówiąc oględnie. Thrawn natychmiast został wygnany, choć zdaje się, zdołał się w końcu jakoś z tego wywinąć. - Tak, pamiętam lekcję historii z czasów, kiedy tu byłam ostatnio. Chissowie są fanatykami nieprzewidzianych ataków. Ale co ma z nami wspólnego tragedia sprzed pięćdziesięciu lat? - Tylko tyle - Parck zwrócił na nią oczy - że Chissowie znaleźli szczątki „Pozagalaktycznego Lotu”. I chcą je nam zwrócić. Przez dłuższą chwilę Mara t«po gapiła się w ekran. W jej głowie kłębiły się setki różnych myśli i emocji. - Nie - odezwała się wreszcie prawie nieświadomie. - To niemożliwe. To musi być jakaś sztuczka. - Parek wzruszył ramionami. - Zgadzam się, że to brzmi dziwnie. Ale arystokra Formbi wydawał się szczery, kiedy ze mną rozmawiał. - Nie wierzę - upierała się Mara. - Powiedziałeś sam, że to Thrawn zniszczył „Pozagalaktyczny Lot”. A kiedy Thrawn coś niszczy, robi to bardzo dokładnie. - Wiem o tym chyba lepiej od ciebie - znacząco zauważył Parck. -Fakt pozostaje faktem: Chissowie twierdzą, że znaleźli szczątki „Pozagalaktycznego Lotu”. Opis, który podał Formbi, nie pozostawia żadnych wątpliwości co do konstrukcji, a nie znam innego powodu, dla którego jakiś dreadnaught miałby się zapędzać tak daleko. - Uniósł brew. - A jak do tego doszło... cóż, na to pytanie żadne z nas nie jest w stanie teraz udzielić odpowiedzi. Musicie się jednak zastanowić, co zrobić z tym fantem. - Co my mamy do tego? - zdziwił się Luke. - Wydaje mi się, że to sprawa dla całego przywództwa Nowej Republiki, a nie dla dwójki Jedi. - Może tak - zgodził się Parck. - A może nie. „Pozagalaktyczny i Lot” był „dzieckiem” Jedi, a nie senatu Starej Republiki czy choćby Palpatine’a. Dlatego Formbi poprosił, abym się z tobą skontaktował i zaproponował udział w formalnej ekspedycji na miejsce, gdzie znaleziono szczątki. - Poprosił o Luke’a? - zdziwiła się Mara. - Właśnie o niego - potwierdził Parck, spoglądając na ekran po swojej prawej stronie. - A tu macie całą wiadomość: „Do Luke’a Skywalkera. mistrza Jedi, w Rozbitkowie z Nirauan 28 Akademii Jedi, Yavin Cztery, od Chaf’orm’bintrano, arystokry z Piątego Rodu Panującego, Savrchi. Patrol Chissańskiej Floty Ekspansyjnej w głębi terytorium chissańskiego natrafił na obiekt, który jak się wydaje, jest szczątkami misji badawczej znanej jako „Pozagalaktyczny Lot”. W dowód szacunku i z głębokim żalem spowodowanym udziałem Chissów w tym dziele zniszczenia, oferujemy panu możliwość dołączenia do oficjalnej wyprawy badawczej na statek. Będę oczekiwał pana na planecie Crustai - tu podał współrzędne - przez następne piętnaście dni, a potem wspólnie wyruszymy na miejsce znaleziska. Zachęcam do udziału w ekspedycji, abyśmy za pańskim pośrednictwem mogli omówić kwestię zwrotu szczątków”. - I to przyszło od tego Chaf’orm’cośtama? - zdziwiła się Mara. -Znał adres i wszystko inne? - Chaf’orm’bintrano - podpowiedział Parck.- Nazywajcie go Formbi. Oczywiście, to ja podałem mu współrzędne Akademii Jedi, ponieważ Chissowie nie wiedzą prawie nic o Nowej Republice, a z pewnością nie mają pojęcia ojej światach. - Ale znał nazwisko Luke’a? - No nie, nie całkiem - odparł Parck. - Poprosił o nazwisko najsłynniejszego Jedi w Nowej Republice. A to, oczywiście, mistrz Skywalker. - Więc jesteście z Formbim na dobrej stopie? - naciskała Mara. - Nie mogę powiedzieć, że na dobrej - powiedział ostrożnie. - Oficjalna polityka Chissów wciąż utrzymuje, że Thrawn był renegatem, który przyniósł reszcie narodu jedynie dyshonor. - Powiedz to Stentowi - mruknął Luke. Parek wzruszył ramionami. - Nie mówię, że wszyscy Chissowie są tego samego zdania. Powiedziałem tylko, że takie jest oficjalne stanowisko. Ale rozmawiałem z Formbim przy jakiejś okazji i była to uprzejma rozmowa. Spojrzał gdzieś poza ekran. - Przepuściłem dane na temat systemu Crustai przez komputer. Jeśli w tym statku jesteście w stanie wyciągnąć zero trzy prędkości światła, powinniście zdążyć na miejsce, zanim upłynie te piętnaście dni. - Dziękuję - rzekł Luke. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, przedyskutujemy to i damy ci znać. - Jak sobie życzycie - odparł Parck. - Mam nadzieję, że wkrótce się ze mną skontaktujecie. Kiedy Luke wyłączał komunikator, Parek wciąż siedział przed ekranem i wbijał wzrok w rozmówców. Mara cały czas patrzyła na planetę, czując w powietrzu niewypowiedziane pytanie Luke’a. - Co o tym myślisz? - zapytała po chwili. - Intrygująca oferta - powiedział. - O ile wiem, cały projekt „Pozagalaktycznego Lotu” był otoczony tajemnicą. Nawet w archiwach Coruscant nie mogłem wiele znaleźć.
Timothy Zahn29 - O całej tej epoce jeszcze niewiele wiemy - zauważyła Mara. -Palpatine ze swoją czystką i Wojny Klonów zrobiły swoje. - Właśnie o to mi chodzi - rzekł Luke. - Jeśli przetrwała bodaj część „Pozagalaktycznego Lotu”, istnieje szansa, że część zapisów ocalała wraz z nim. Może tym razem uda nam się zajrzeć w przeszłość, jak tego zawsze pragnęliśmy. - Pragnęliśmy? - odparowała Mara, patrząc mu w oczy. - Czy ty pragnąłeś? - Niech ci będzie - odparł Luke, wyraźnie zaskoczony jej reakcją. -Przyznaję, że chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o ówczesnych Jedi. A ty nie? - Wtedy też doszedł do władzy Palpatine - przypomniała mu posępnie, wracając wzrokiem do widoku w iluminatorze. - Osobiście wolałabym nie wiedzieć za dużo o tamtych czasach. - Rozumiem - łagodnie odparł Luke. - Ale z drugiej strony nie możemy zignorować możliwości, jakie daje nam ta oferta. - Jakich możliwości? - prychnęła. - Uspokojenia wyrzutów sumienia Chissów, że tak długo pozwolili Thrawnowi bujać na wolności? - Częściowo masz rację - zgodził się Luke. - Chissowie twierdzą, że są honorowym narodem. Nawet Thrawn zapewniał, że nie zabija i nie niszczy więcej niż to absolutnie konieczne. Ale mam wrażenie, że tu chodzi o coś całkiem innego niż akt skruchy. - Na przykład? Wzruszył ramionami. - Nie wiem. Może Chissowie próbują nawiązać stosunki dyplomatyczne z Nową Republiką, a znalezienie „Pozagalaktycznego Lotu” daje im taką możliwość? - Doprawdy? - burknęła Mara. - W takim razie, mój drogi, biorą się do tego w dość dziwny sposób. Ja też coś niecoś przepuściłam przez komputer i powiem ci tylko tyle, że jeśli nawet wiadomość została wysłana z tego miejsca, z którego twierdzą, że ją wysłano, mielibyśmy za mało czasu, aby uprzedzić Coruscant, bo zaraz musielibyśmy pędzić na to spotkanie w Nieznanych Rejonach. A oni nie zdążyliby zorganizować misji dyplomatycznej, a co dopiero wypuścić ją na czas w przestrzeń. Sam przyznaj, Luke. Formbi nie chce u siebie Nowej Republiki, a przynajmniej nie na oficjalnym poziomie. - Nie mogę się z tym nie zgodzić - odparł Luke. - Ale jeśli Chissowie uważają „Pozagalaktyczny Lot” za projekt Jedi, to ma sens, że zapraszają mnie, a nie kogoś z senatu. - Jeśli Parck mówi prawdę - mruknęła. - A co, jeżeli kłamie jak z nut? - Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać - zauważył Luke. - Wątpię, aby udało mu się ukryć tak wielką mistyfikację przed nami osobiście. - Ale ja nie zamierzam lądować - zapewniła stanowczo. - Ostatnim razem, kiedy siedziałam w jednym pokoju z Parckiem, próbował mnie zwerbować, a potem omal mnie nie usmażył tym miotaczem ognia, jaki zwykle noszą przy sobie Chissowie. Dzięki, ale z tej odległości słyszę go całkiem dobrze. - No no, nie denerwuj się tak. - Luke się uśmiechnął. - Mnie też się nie spieszy tam na dół. Pamiętaj tylko, że na razie mamy jedynie jego słowa. Rozbitkowie z Nirauan 30 - Wiem - mruknęła, - Po prostu mi się to nie podoba. Luke wzruszył ramionami. - To jest gra - odparł. - Ale chyba warto zaryzykować. Przechylił głowę na bok i Mara poczuła nacisk jego myśli. - Chyba że masz jakieś mocniejsze podstawy - dodał. - Chcesz powiedzieć, że czuję coś poprzez Moc? - Mara się skrzywiła. - Chciałabym, aby tak było. Ale mam tylko moje własne, normalne podejrzenia. - Nie, to nie tylko to - poprawił ją Luke w zadumie. - Wyczuwam coś innego, coś więcej niż tylko ostrożność i podejrzenia. Czuję się tak jak wówczas, kiedy Yoda powiedział mi, że będę musiał stanąć do konfrontacji z własnym ojcem, zanim naprawdę stanę się Jedi. - Ale ja już to wszystko przerabiałam - zaprotestowała Mara. -Uprzedziłeś mnie, że to oznacza poświęcenie. Myślę, że dość się już poświęcałam. - Wskazała palcem na widniejącą przed nimi planetę. - Właśnie tam. - Wiem - odparł Luke i Mara poczuła na sobie ciepłą falę jego współczucia. Jej poświęcenie było jednym z czynników, które scementowały ten związek. - Nie myślałem jednak o tym, raczej... sam nie wiem. Powiedzmy, o potrzebie spojrzenia w twarz własnej przeszłości. Mara prychnęła. - Nigdy nie byłam w przestrzeni Chissów. Jak może tam być cokolwiek związanego z moją przeszłością? - Nie wiem - przyznał Luke. - Powiedziałem tylko, co czuję, i tyle. Mara westchnęła. - Chcesz tam lecieć, prawda? Luke wyciągnął rękę i ujął jej dłoń. - Myślę, że nie mamy wyboru - rzekł. - Jeśli Parck miał rację, że zbliża się do nas nieprzyjaciel, musimy zebrać wszystkich sprzymierzeńców, jakich mamy. A jeżeli istnieje szansa, aby Chissowie przeszli na naszą stronę, musimy jej spróbować. - Wiem - odparła Mara, a dreszcz przeszedł jej po plecach. - Chyba że Parck kłamie również w tej sprawie. No cóż, jeśli mamy tam lecieć, to w drogę. Lekko ścisnęła dłoń Luke’a, uwolniła palce i sięgnęła do wyłącznika komunikatora. - Skontaktujmy się z Parckiem, niech nam poda te współrzędne.
Timothy Zahn31 R O Z D Z I A Ł 3 „Miecz Jade” był w stanie wyciągnąć nawet więcej niż trzy dziesiąte prędkości światła, dotarli więc do Crustai z zapasem jednego dnia. Tu, w przeciwieństwie do znacznie mniej oficjalnego przyjęcia na Nirauan, czekał na nich komitet powitalny: pięć obcych statków, wielkości gdzieś pomiędzy X-wingiem a kanonierką Skipray. Otoczyły „Miecz Jade”, zaledwie Luke wyprowadził statek z nadprzestrzeni. - Podajcie swoją tożsamość - zażądał oschły głos w całkiem przyzwoitym basicu. - Mistrz Jedi Luke Skywalker i rycerz Jedi Mara Jade Skywalker -odparł Luke, przyglądając się jednocześnie manewrom taktycznym Mary. Myśliwce zgrabnie ustawiły się na flankach wokół „Miecza Jade”. Szyk ten można było zinterpretować jako niewinną formację eskortującą, która jednak w razie potrzeby mogła doskonale posłużyć do ataku. - Jesteśmy tutaj na żądanie arystokry Chaf’orm’bintrano z Piątego Rodu Władców. - Witamy, mistrzu Skywalker - odparł głos. - Będziemy was eskortować na statek dyplomatyczny arystokry. Wylądujecie i wejdziecie na pokład. - Dzięki - powiedział Luke. Jeden z myśliwców wyłamał się z formacji i przeleciał na czoło grupy, kierując się na lewo, w kierunku planety. Luke pojął sygnał i ruszył w ślad za nim. - Jeśli nawet zapożyczyli sobie coś z naszej technologii, w ogóle tego nie widać - mruknęła Mara, pochylając się nad skanem myśliwców który właśnie zrobiła. - Większość broni wydaje się nieznanego typu, sklasyfikowano ją głównie jako energetyczną i miotającą. Każdy ma kilka podczepionych pod spodem. - Torpedy protonowe? - podsunął Luke, studiując schemat narysowany przez czujniki. - Wydają się na to nieco za duże, ale nie mam pewności - odparła. - Z pewnością jednak nie chciałabym znaleźć się oko w oko z jedną taką zabawką, że nie wspomnę o pięciu. - Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby tego uniknąć - zgodził się Luke. - Dziwne, że do tej pory jeszcze niczego nie użyli, biorąc pod uwagę powiązania Thrawna z Imperium. - Słyszałeś Parcka - przypomniała mu Mara. - Niespecjalnie lubią tu Thrawna. Rozbitkowie z Nirauan 32 - Tak, ale należałoby sądzić, że schowają dumę do kieszeni, kiedy gra się toczy o użyteczne technologie - odparł Luke. - Zasady większości istot nie sięgają aż tak daleko. Mara wzruszyła ramionami. - Może wreszcie natrafiliśmy na społeczeństwo, gdzie jest inaczej. Statek dyplomatyczny, o którym wspomniał pilot, okazał się, podobnie jak myśliwce, zupełną niespodzianką. Był większy, niż się Luke spodziewał; prawie o połowę większy od koreliańskich korwet, które Nowa Republika rutynowo wykorzystywała do takich zadań. Nie miał też gładkich i płynnych linii korwety; statek Chissów wydawał się składać z samych płaszczyzn, kantów i ostro zarysowanych narożników. Przypominał nieco kalmariański krążownik gwiezdny, wyrzeźbiony z kamienia, zanim jeszcze rzeźbiarz zaczął wygładzać jego kontury. - Interesujący projekt- zauważyła Mara. - Nieźle by się maskował w polu asteroid. - Rzeczywiście, upodobniłby się do otoczenia. - Luke pokiwał głową. - Myślę, że niełatwo go pomylić z czymkolwiek innym, zwłaszcza zaś wziąć za statek dyplomatyczny. - Może i tak - odrzekła Mara. - A może Chissowie po prostu lubią takie kanciaste statki. Zaczynam się już zastanawiać, jak tu wyglądają doki. Luke skrzywił się lekko. Kiedy podarował Marze „Miecz Jade”, podziękowała mu gorąco i natychmiast w niewybrednych słowach wyjaśniła, co zrobi z każdym, kto choćby zadrapie na nim farbę. Miało to oznaczać co najmniej kłopoty. Na szczęście obyło się bez nich. Prawoburtowy dok, do którego ich eskortowano - raczej miejsce do lądowania niż normalny hangar - miał gładkie ściany, bez żadnych ostro ściętych narożników, utrudniających podejście. Miał też dość miejsca do manewrowania, więc Mara bez trudu ustawiła dziób statku na właściwym miejscu i trafiła w blokady za pierwszym razem. - Jesteśmy - oznajmiła. - Co teraz? - Mam wrażenie, że tamci przemieszczają się tunelem transferowym do włazu na lewej burcie - rzekł Luke, wyciągając szyję, żeby wyjrzeć spoza owiewki. - Cóż, chodźmy na spotkanie z gospodarzami. Wyłączenie wszystkich systemów i pozostawienie statku w stanie gotowości zajęło im kilka minut. Zawrócili do włazu. Ktoś już tam na nich czekał, dyskretnie skrobiąc w powierzchnię metalu. - No to idziemy - mruknął Luke i dotknął dźwigni zwalniającej właz. Pokrywa się odsunęła, ukazując młodą Chissankę, ubraną w przedziwnie skrojony kombinezon w kilku odcieniach żółci. - Witamy na statku dyplomatycznym ,,Poseł Chaf” - rzekła. Jej basic był znacznie lepszy niż pilota, z obcego akcentu pozostał jedynie ślad. - Jestem Chaf’ees’aklaio, adiutantka arystokry Chaf’orm’bintrano. Będę zaszczycona, jeśli zechcecie nazywać mnie moim imieniem rdzeniowym, Feesa. - Bardzo chętnie - odrzekł Luke. - Jestem Luke Skywalker... możesz mówić mi Luke. A to Mara Jade Skywalker... Mara. Moja żona i również Jedi.
Timothy Zahn33 - Luke, Mara - Feesa powtórzyła te imiona z niskim pokłonem. - Jesteśmy zaszczyceni waszą obecnością. Proszę, pójdźcie za mną. Odwróciła się i skierowała w stronę tunelu. - Dobrze mówisz naszym językiem - zauważył Luke, podążając za nią. - Czy to popularny język wśród waszego ludu? - Raczej nie - odparła Feesa. - Został wprowadzony wiele lat temu przez Przybyszów, ale tylko nieliczni zechcieli się go nauczyć. - Przybysze? - zdziwiła się Mara. - Mówisz o ludziach z pokładu „Pozagalaktycznego Lotu”? - Nie, o Przybyszach - odparła Feesa. - Tych, którzy przybyli tu przed nimi. - Przed „Pozagalaktycznym Lotem”? - zapytała Mara ze zmarszczonymi brwiami. - Kto mógłby tu być wcześniej? - Nie znam ich imion. - Feesa obejrzała się przez ramię. - Ale to nie miejsce na takie rozmowy - dodała. - Nie możecie mnie o to więcej pytać. - Przepraszamy - odparł Luke, przesyłając w myśli ostrzeżenie swojej żonie. W odpowiedzi wyczuł lekką irytację, że posłuchał i przerwał to interesujące dochodzenie. Wydobywanie informacji było specjalnością Mary. Tunel kończył się szerokim włazem, za którym znajdowało się duże pomieszczenie. Feesa weszła pierwsza i przystanęła z boku, czekając, aż pójdą w jej ślady. Luke był tuż za nią... Jedynym ostrzeżeniem było drgnienie w Mocy - krótkie, niesprecyzowane poczucie zagrożenia. To jednak wystarczyło. Zanurkował odruchowo. Usłyszał świst dokładnie w miejscu, gdzie znajdowała się przed chwilą jego głowa. Feesa jęknęła. Luke upadł na pokład i przetoczył się na plecy, odbijając się piętami od podłoża. Siła odbicia sprawiła, że znalazł się poza zasięgiem zagrożenia. Oderwał się od zimnego metalowego pokładu i po sekundzie znów był na nogach, w pozycji bojowej i z zapalonym mieczem świetlnym w dłoni. Najpierw sprawdził, co z Marą. Z ulgą stwierdził, że wciąż pozostawała w tunelu, pod osłoną włazu, i trzymała w gotowości zapalony miecz świetlny. Ich oczy spotkały się na chwilę, wymieniając zapewnienia, że oboje mają się dobrze. Kątem oka zauważył, że Feesa leży na pokładzie - widocznie Mara użyła Mocy, aby zbić ją z nóg, aby oddalić od zagrożenia. Ostrzegając w myślach Marę, aby się nie ruszała, Luke rozejrzał się ostrożnie w poszukiwaniu źródła ataku. Nietrudno było je znaleźć. Gruby, ciężki kabel podwieszony u wysokiego sklepienia zwisał ze ściany, kołysząc się jak wahadło. Widocznie obluzował się w chwili, kiedy Luke wchodził do sali. Jedi skrzywił się z ulgą zmieszaną z irytacją i wyłączył miecz. - Wszystko w porządku! - zawołał do Mary, obserwując kabel. Miała jeszcze pięć sekund, żeby przejść bezpiecznie, później kabel znowu przetnie płaszczyznę włazu. - Chodź już. Rozbitkowie z Nirauan 34 Mara zareagowała w sobie tylko właściwy sposób. Odczekała cztery z pięciu sekund, po czym nagle skoczyła, wykonała w powietrzu obrót o sto osiemdziesiąt stopni, a kiedy kabel przeleciał nad nią, cięła mieczem. Luke przypuszczał, że chciała odciąć koniec kabla, aby okazać swój gniew. Lecz błękitne ostrze jedynie świsnęło w powietrzu, nie powodując żadnych widocznych skutków. Wylądowała na pokładzie, a kabel przeleciał za jej plecami, łomocząc w ścianę. - Nic ci nie jest? - zapylała Luke’a. Wyłączyła miecz i przypięła do pasa. - W porządku - odparł. - Przynajmniej trochę rozprostowałem kości. Jego wzrok przykuł krótki ruch po prawej i Luke obrócił się szybko. Ujrzał stojących pod wysokim łukiem dwóch chissańskich mężczyzn, znacznie starszych od Feesy. Mieli na sobie ozdobne stroje, prawdopodobnie ceremonialne szaty państwowe. Niższy z nich, o bardzo czarnych włosach obficie przetykanych siwizną, nosił długą, powiewną szatę barwy stłumionej żółci z szarymi wykończeniami. Ubiór wyższego z Chissów był krótszy, przypominał raczej długą tunikę niż uroczystą szatę; czarną tkaninę ozdabiały na ramionach i rękawach niewielkie plamy ciemnej czerwieni. - Witajcie, Jedi... - zaczął czarno ubrany Chiss. Urwał nagle i zmrużył oczy. Echo jego ostatnich słów jeszcze brzmiało pod sklepieniem. - A to co? - zapytał, patrząc w górę. - Był wypadek, szlachetny panie - pospieszyła z odpowiedzią Feesa, zrywając się na nogi. - Kabel się zerwał i omal nie uderzył mistrza Skywalkera. - Rozumiem - odparł Chiss już mniej groźnym tonem. - Proszę o wybaczenie, mistrzu Skywalkerze. Czy nic się wam nie stało? - Nie - zapewnił go Luke, kiedy oboje z Marą podeszli przywitać się z gospodarzami. - Arystokra Chaf’orm’bintrano, jak sądzę? Chiss pokręcił głową. - Jestem generał Prard’ras’kleoni z Floty Obronnej Chissów - rzekł sztywno. - Dowódca wojskowy tej ekspedycji. Zwrócił się ku Chissowi w żółci. - A to - rzekł z naciskiem - jest arystokra. Luke spojrzał na drugiego Chissa. Wiek Obcych nigdy nie był łatwy do osądzenia, ale coś w wyglądzie Chaf’orm’bintrana powiedziało mu, że arystokra jest znacznie starszy od generała. Nie był pewien, czy chodzi o twarz, czy o postawę. - Proszę mi wybaczyć, arystokro Chaf’orm’bintrano. - Nie ma problemu - odparł tamten swobodnie. - Nikt nie oczekuje, że będzie pan umiał odróżnić jednego Chissa od drugiego. Mam nadzieję, że mieliście dobrą podróż? - Bardzo spokojną, dziękuję - odparł Luke. Akcent Chaf’orm’bintrana był nieco bardziej wyczuwalny niż Feesy, ale jego swoboda w posługiwaniu się basikiem świadczyła o dobrej znajomości języka. - Jeśli nie liczyć ostatniego wydarzenia - wtrąciła Mara, wskazując ruchem głowy kabel, który wciąż jeszcze kołysał się przy ścianie. - Doskonale mówi pan naszym językiem, arystokro. Czy i jego nauczył się pan od Przybyszów?
Timothy Zahn35 - I od Przybyszów, i od innych - odparł Chiss. - Od przybycia waszych ludzi na Nirauan znajomość ich języka nabrała znaczenia. Cały personel w tej misji potrafi się nim posługiwać, a mnie poinstruowano abym przez wzgląd na was używał go jak najczęściej. - Dziękuję, arystokro Chaf’orm’bintrano - rzekł Luke, skłaniając głowę. - To nieoczekiwana, lecz mile widziana uprzejmość. - Proszę bardzo - odparł Chaf’orm’bintrano. - Życzyłbym sobie, abyście zwracali się do mnie moim imieniem rdzeniowym, Formbi. Myślę, że to ułatwi nam rozmowę. - W istocie - zgodził się Luke, czując ogromną ulgę z powodu decyzji Formbiego. Nie był tak wprawny w wymowie obcych nazwisk jak Leia czy Han, a Threepia nie było akurat pod ręką. - Jeszcze raz dziękuję. - To jedynie rozsądnie pojmowana uprzejmość - ciągnął Fombi, jakby czuł się w obowiązku usprawiedliwić swoją decyzję. - Pełne nazwiska są zarezerwowane na szczególne okazje, dla nieznajomych i dla tych, którzy stoją społecznie niżej od nas. Wszystkich przedstawicieli Nowej Republiki z pewnością możemy uznać za osoby najwyższej rangi. Luke spojrzał na Marę i pochwycił przelotny znak, że i ona zauważyła ten szczegół. Wszystkich? Czy nie powinien był powiedzieć „was dwoje”? - Z pewnością można tak na to spojrzeć - zgodził się. - Doskonale - rzekł Formbi. - Możecie zatem zwracać się do generała Prard’ras’kleoniego „generale Drask”. Luke zerknął na generała i raczej wyczuł niż zauważył niechętny grymas, który zresztą natychmiast znikł. Widocznie Drask nie tak chętnie naruszał ustalony porządek społeczny jak Formbi. Albo po prostu nie lubił ludzi. - Zapraszam - dodał Formbi, wskazując arkadę, spod której wyszli z Draskiem. - Pozwólcie, że pokażę wam ogólne pomieszczenia statku, zanim Feesa zabierze was do kwatery. Odwrócił się i poszedł przodem, kierując się w stronę arkady. - Spore, jak na hol wejściowy - zauważyła Mara, kiedy minęli łuk i weszli do korytarza. W przeciwieństwie do zewnętrznej powłoki statku, tu królowały łagodne krzywizny. - Na naszych statkach nie możemy sobie raczej pozwolić na takie marnowanie przestrzeni. - Czyżbyście uważali formalną uprzejmość za marnotrawstwo? - burknął Drask. - Czy to nie jest potrzebne, tak samo jak pozycje i klasy społeczne? - Generale - odezwał się Formbi łagodnie, ale coś w jego głosie spowodowało, że zagadnięty natychmiast zamilkł. - Nasi goście nie wszystko robią tak samo jak my. Widać, że pewnych spraw nie rozumieją. Spojrzał na Marę. - To statek dyplomatyczny Piątego Rodu Panującego, często gościmy tu wysoko postawionych urzędników. Każda pozycja społeczna i zawodowa wymaga odpowiedniej przestrzeni, dekoracji i etykiety. Hol wejściowy może być automatycznie zmodyfikowany i ozdobiony przed przybyciem gościa, stosownie do sytuacji. Wzruszył Rozbitkowie z Nirauan 36 ramionami. - W tej chwili pomieszczenie jest przystosowane zaledwie do przyjęcia brata lub siostry jednego z Dziewięciu Rodów. Na szczęście niewielu z nich podróżuje i nieczęsto, a i wówczas własnymi statkami. - Rozumiem - odparła Mara. Formbi spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami, a Luke wyczuł u niego nagły przypływ niepewności. - Wy też oczekiwaliście takiego przyjęcia? - zapytał. - Admirał Parck twierdził, że Jedi nie wymagają, ba, wręcz nie życzą sobie takich wyrazów uznania. Czyżby się mylił? - Nie, wcale nie - pospiesznie zapewnił go Luke. - Osoby publiczne, takie jak my, nie wymagają żadnych oficjalnych rytuałów i ceremonii. - Zwłaszcza na misji takiej jak ta - dodała Mara. - Jeśli kiedykolwiek zdarzy się, że konieczny będzie ceremoniał, nie omieszkamy was o tym poinformować, jak również wyjaśnić niezbędne procedury. - Oczekujemy od was tego samego, jeśli sytuacja będzie odwrotna - dodał Luke. - Na razie uważajcie nas jedynie za współtowarzyszy podróży, pragnących obejrzeć szczątki statku Starej Republiki. Formbi skinął głową, wyzbywając się niepewności. - Tak też będzie - oznajmił. - Teraz, kiedy wszyscy już są... Urwał, bo pomieszczenie wypełnił nagle wibrujący dźwięk. - Zbliża się statek - rozległ się łagodny głos nad ich głowami. - Klasy Paskla, konfiguracja nieznana. Drask wymamrotał coś pod nosem. - Przygotować się do walki - rzucił polecenie w kierunku sufitu i biegiem ruszył przed siebie, znikając za zakrętem. - Chodźcie - rzekł Formbi, gestem zapraszając ich, by podążyli za nim. - I tak wybieraliśmy się do ogólnych pomieszczeń. Równie dobrze możemy zacząć od centrum sterowania. Poprowadził ich krętym korytarzem na niewielką galerii; wychodzącą na pomieszczenie, które, według rozeznania Luke’a, znajdowało się w samym środku statku. Pokój był mniej więcej tej samej wielkości, co hol wejściowy, lecz o wiele niższy. Był też zatłoczony konsolami, ekranami, monitorami ściennymi i Chissami. Większość Obcych ubrana była w taką samą czerń jak generał Drask, choć ich stroje wydawały się bardziej dopasowane, mniej wytworne, za to zdecydowanie bardziej funkcjonalne. Luke natychmiast zauważył Draska, stojącego na okrągłym podium pośrodku pokoju, pogrążonego w rozmowie z innym Chissem, ubranym podobnie jak on, lecz z zielonymi detalami w miejscu, gdzie mundur generała miał czerwone. - To jest centrum dowodzenia - wyjaśnił Formbi tak spokojny, jakby oprowadzał wycieczkę po wystawie malowanych skorupiaków. - Oficer z zielonymi naszywkami to kapitan Brast’alshi’barku, dowódca tego statku; możecie się do niego zwracać jako do kapitana Talshiba. A to - dodał, wskazując na największy z ekranów ściennych - to jest prawdopodobnie lecący na nas statek.
Timothy Zahn37 Luke skoncentrował się na obrazie. Obcy statek wyglądał jak lekko spłaszczona jasna kula, pokryta drobniutkim deseniem ciemnych punkcików, które mogły być iluminatorami, otworami odpowietrzającymi albo nawet ozdobą. Nie widział na ekranie żadnej skali, aby móc określić wielkość jednostki, ale jeśli przyjąć, że rojące się wokół niej stateczki miały takie same gabaryty jak eskorta „Miecza Jade”, intruz był całkiem przyzwoitych rozmiarów. - Nie wygląda na statek wojenny - zauważyła Mara zza jego ramienia. - One zwykle mają przynajmniej jeden wąski, ale mocno uzbrojony profil, którym obracają się do nieprzyjaciela. Ten tutaj stanowi doskonały cel, niezależnie od tego, jaką stroną się do ciebie odwróci. - Zapominasz o „Gwieździe Śmierci” - zauważył Luke. - Ona miała właśnie mniej więcej taki kształt. - To była potworna konstrukcja - odparła jego żona. - Gdyby nie była taka wielka i zła, nigdy by jej to nie uszło na sucho. - I tak nie uszło - nie mógł się powstrzymać Luke. - Nieważne. - Machnęła ręką. - Ten statek nie jest nawet w połowie tak duży jak normalny dreadnaught. Formbi spojrzał na Feesę. - Feeso, poproś pana ambasadora, aby do nas dołączył - rzekł. - Może go to zainteresuje. - Tak jest -odparła Feesa, skłaniając głowę, i natychmiast pobiegła wykonać rozkaz. - Ambasador? - zapytała Mara. - Tak - odparł Formbi. - Czy dobrze zrozumiałem, że znacie ten typ statków? - Widzieliśmy jedynie stację bojową podobnego kształtu - wyjaśnił Luke. - Została zniszczona wiele lat temu - dodała Mara. - O co chodzi z tym ambasadorem? Przerwał jej kolejny przenikliwy dźwięk, ale w innej kombinacji tonów niż słyszany poprzednio. - Zarządź alert - polecił Formbi. - Próbują się skontaktować. Jeden z mniejszych ekranów na bocznej ścianie przygasł, ale zaraz ukazał twarze dwóch Obcych. Mieli wielkie fioletowe oczy, spłaszczone uszy wyrastające wysoko z czaszki i dodatkowe malutkie usta tuż nad linią podbródka. Odznaczali się dość ciemną karnacją, ze złocistym odcieniem na podbródku i policzkach. - Kto to jest? - zapytał Luke. - Nigdy do tej pory nie widziałem takiej rasy - zdziwił się Formbi, pochylając się nieco do przodu, jakby chciał się lepiej przyjrzeć. - Myślałam, że jesteście tu gatunkiem dominującym - mruknęła Mara. - Nie znacie wszystkich swoich sąsiadów? - Posiadamy wiele gwiazd i systemów gwiezdnych, to prawda - odrzekł Formbi. W jego głosie nie było ani pokory, ani arogancji; zwykłe stwierdzenie faktu. - Ale Dziewięć Rodów od dawna niechętnie patrzy na wyprawy naszych obywateli na inne terytoria. Flota Obronna zaś i cały personel urzędowy powinny pozostać w granicach Rozbitkowie z Nirauan 38 naszego panowania. - Wzruszył ramionami. - Poza tym nawet w naszej przestrzeni można znaleźć wiele małych populacji, które się uchowały po atakach piratów, albo uchodźców z rejonu masowej zagłady spowodowanej przez innych agresorów. Plus oczywiście samych piratów i agresorów. Nawet gdybyśmy bardzo chcieli, poznanie ich wszystkich byłoby nierealnym przedsięwzięciem. - Tam można trafić na takie zagrożenia, o jakich wolelibyście nie wiedzieć - mruknęła Mara. Formbi spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami. - Słucham? - Przypomniało mi się coś, co powiedział mi pewien Chiss - wyjaśniła. - Wojownik imieniem Stent. To było na Nirauan. - Aha - odrzekł Formbi dziwnym tonem. Może nie lubił, aby mu przypominano, że Parck współpracował z wieloma chissańskimi renegatami. - W istocie mógł nawet nie powiedzieć wszystkiego. Galaktyka poza terytorium Chissów nie jest bezpiecznym miejscem. Jeden z Obcych na ekranie otworzył dwoje ust i pomieszczenie wypełniło się nagle serią melodyjnych dźwięków. Luke sięgnął w Moc, zastanawiając się, czy zdoła odczytać sens słów, tak jak to kiedyś uczynił z Qoom Qae i Qoom Jha na Nirauan. Sposób porozumiewania się tamtego gatunku zawierał jednak składnik Mocy. W tym przypadku składnik ten był nieobecny, a wysiłki Luke’a spełzły na niczym. - No no - odezwał się Formbi. - Więc są w tych okolicach przynajmniej dość długo, aby nauczyć się minnisiat. - A co to takiego, jakiś język handlowy? - zainteresowała się Mara. - Właśnie. - Formbi skinął głową, spoglądając na nią z aprobatą. - Minnisiat jest głównym językiem handlowym pośród większości ludów tego obszaru. Chissowie znają go przynajmniej trochę, zwłaszcza ci, którzy mieszkają na przygranicznych światach, takich jak Crustai. - Co on mówi? - zapytał Luke. Formbi wydął wargi. - Witamy szlachetny i współczujący lud chissańskiego pochodzenia - przetłumaczył powoli. - Jestem Bearsh, pierwszy namiestnik Osady Geroon. Z podium odezwał się generał Drask. Wydawało się, że mówi tym samym językiem, lecz jego głos był zdecydowanie mniej melodyjny niż zaśpiew Geroonianina. - Jestem generał Prard’ras’kleoni z Chissańskiej Ekspansywnej Floty Obronnej - przetłumaczył Formbi. - Czego szukacie na terytorium Chissów? W uszach Luke’a pytanie Draska nie zabrzmiało szczególnie groźnie. Geroonianie jednak odebrali to widocznie zupełnie inaczej. Głos Bearsha przybrał natychmiast odcień paniki, co zresztą potwierdziło tłumaczenie Formbiego. - Nie chcieliśmy nikogo obrazić, proszę, nie róbcie krzywdy naszemu statkowi. Chcieliśmy jedynie uhonorować tych, którzy zginęli, uwalniając nasz naród. Drask spojrzał w górę ze swojego podium, widocznie szukając spojrzeniem Formbiego na balkonie obserwacyjnym. - Arystokro! - zawołał. - Czy wiesz coś o wydarzeniach, o których on mówi?
Timothy Zahn39 - Nie mam pojęcia - odpowiedział Formbi. Generał obejrzał się i znowu zaczął mówić. - Myślałam, że nie macie zwyczaju pomagać ludziom spoza waszego terytorium - zauważyła Mara. - Bo tak jest - odrzekł Formbi. Geroon przemówił znowu i lśniące oczy Formbiego zwęziły się lekko. - Coś takiego - rzekł. - To ciekawe. Słuchajcie: „Słyszeliśmy, że zlokalizowaliście szczątki statku Republiki, znanego jako „Pozagalaktyczny Lot”. Ludzie, którzy na nim podróżowali, poświęcili życie, aby uwolnić nas od okupantów”. - Zaraz, zaraz - rzekł nagle Luke, zwracając się do Mary. - Mówiłaś, zdaje się, że Thrawn zniszczy! „Pozagalaktyczny Lot”. - Tak mi powiedział Parck - odparła Mara. - Może się mylił. - A może to się stało, zanim Thrawn go dopadł? - podsunął Luke. Drask przemówił znowu. - Generał Drask pyta, kim byli ich okupanci - wyjaśnił Formbi z lekką zadumą. - Ciekawe... Urwał. - Wiesz coś o tym? - zapytała Mara. - Mam pewien pomysł - odparł Formbi. - Zobaczmy, co odpowie Geroonianin. Bearsh zaczął mówić, odstępując w tył od holokamery i wymachując rękami. - Co tam jest za nim? - zapytał Luke, usiłując dostrzec coś w tle za twarzami Obcych, które teraz tylko częściowo wypełniały ekran. Z tyłu widać było coś w rodzaju dużego pomieszczenia, może nawet większego niż hol wejściowy, w którym niedawno znalazł się wraz z Marą. Ściany i sufit były błękitne w białe wzorki, a nad głowami Obcych widać było jakieś otwarte konstrukcje. W tym momencie spostrzegł dwie postaci, które pojawiły się na ekranie. Trzymając się za ręce, zaczęły włazić na jedną z konstrukcji. - Co to jest...?- zdziwił się Luke. - To plac zabaw - odparła Mara szeptem. - Dziecięcy plac zabaw. - Chyba masz rację - odrzekł jej mąż. Jeden z małych Geroonian dotarł na szczyt konstrukcji, zerwał z głowy czerwoną opaskę i zaczął nią radośnie machać. - Jakaś wersja Imperatora Szczytów. - Włącznie z flagą i głośnym wyrażaniem zachwytu - zgodziła się Mara. - Ciekawe, co, u licha, robi plac zabaw na statku? - Vagaari - mruknął Formbi. - Co powiedziałeś? - Luke zwrócił się ku niemu raptownie. Formbi wskazał na ekran. - Potwierdził tylko to, czego się spodziewałem - posępnie rzekł Chiss. - Powiedział, że ich okupantami byli Vagaari. - Rozumiem, że jednak widzieliście już wcześniej tę rasę? - zapytała Mara. - Nie widzieliśmy, ale znamy ich aż za dobrze - odparł Formbi. - To wielka rasa nomadów, zdobywców i handlarzy niewolników. Niegdyś swobodnie wędrowali po tych obszarach, biorąc i niszcząc, co chcieli, zwłaszcza wśród pomniejszych ras i światów. Rozbitkowie z Nirauan 40 - Wciąż jeszcze tu bywają? - chciał wiedzieć Luke. - Nie słyszano już od dawna ani o nich, ani o ich czynach - rzekł Formbi. - Właściwie od czasu, kiedy zniszczono „Pozagalaktyczny Lot”. Luke i Mara wymienili zdziwione spojrzenia. - Brali udział w bitwie? - zapytał Luke. - I po czyjej stronie? - dodała Mara. - „Pozagalaktycznego Lotu” czy Chissów? - W tej bitwie nie było strony Chissów, Jedi Skywalkerze - odparował Formbi z błyskiem w czerwonych oczach. - Byli tam tylko syndyk Mitth’raw’nuruodo i jego bardzo mały oddziałek. Nie reprezentowali oni ani Floty Obronnej Chissów, ani Dziewięciu Rodów Panujących, ani żadnej innej grupy ludu chissańskiego. - Tak, rozumiemy to - pospiesznie zapewnił go Luke. - Mara po prostu zastanawiała się, jak były rozłożone siły w bitwie. Formbi pokręcił głową. - Kiedy przybyłem, było już po walce, zniszczenie zostało dokonane. - Odchrząknął głęboko. - Syndyk Mitth’raw’nuruodo nie był szczególnie rozmowny i nie chciał mówić, co się naprawdę wydarzyło. - Możliwe jest zatem, że Jedi na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu” naprawdę pomogli Geroonianom w walce z Vagaarimi? - zapytał Luke. Formbi wzruszył ramionami. - Ty znasz Jedi - powiedział. - I to ty musisz mi powiedzieć, czy to możliwe. Luke obejrzał się na ekran i na Geroonian. Co zrobiłby Jedi w obliczu podwójnego zagrożenia: ze strony gangu piratów i sił Thrawna? - Z pewnością próbowaliby pomóc - odpowiedział powoli. - Ile jednak udałoby im się zdziałać, nie wiem. - Geroonianie jednak najwyraźniej są przekonani, że zrobili coś ważnego - zauważyła Mara. - Czy przypuszczasz, że „Pozagalaktyczny Lot” i Thrawn mogli połączyć siły na tak długo, by zniszczyć Vagaarich, zanim Thrawn zwrócił się przeciwko Jedi? Luke wzruszył ramionami. - Sądzę, że to możliwe - rzekł. - Trudno uwierzyć, że zdołałby przechytrzyć sześciu mistrzów Jedi i skłonić ich do walki z piratami, kiedy przez cały czas wiedział, że ich zaatakuje. - Chyba że i oni to wiedzieli, ale postanowili tak czy owak zaryzykować, żeby ocalić Geroonian - podsunęła Mara. - Wy, mistrzowie Jedi, robicie się niebywale szlachetni i skłonni do poświęceń w najdziwniejszych momentach. - Dziękuję - oschle odpad Luke. - Pytanie jest następujące... - Ach! - zawołał Formbi. - Już jest! Luke obejrzał się i zobaczył zbliżającą się ku nim Feesę. Za nią podążał średniego wzrostu człowiek o siwych włosach i krótko przyciętej brodzie. Twarz miał pooraną zmarszczkami i spaloną przez zbyt wiele lat spędzonych pod bezlitosnymi słońcami. - Witamy, ambasadorze - powitał go Formbi. - Chyba mamy nowych gości. - Widzę - rzekł tamten, patrząc ponad głowami grupy na ekrany centrum dowodzenia. Miał głęboki, aksamitny głos, świadczący o inteligencji i spokojnej
Timothy Zahn41 pewności siebie. Kiedy się zbliżył, Luke stwierdził, że jego oczy mają niespotykany szary kolor. - Interesujące. Znamy ich? - Nazywają się Geroonianie - rzekł Formbi, odwracając się, kiedy ktoś wezwał go po imieniu. - Proszę mi wybaczyć, ale wołają mnie z dołu. Chodź, Feeso. - Może by tak nas przedstawić? - wycedziła Mara, obserwując przybysza. - Przepraszam - odezwał się Formbi, zatrzymując się wraz z Feesą na szczycie krótkich schodów, łączących balkon z głównym pokładem centrum dowodzenia. - Ambasadorze, czy mogę panu przedstawić mistrza Jedi Luke’a Skywalkera i rycerza Jedi Marę Jade Skywalker? W oczach mężczyzny pojawił się przelotny błysk, ale uśmiech nie stracił nic z uprzejmości. - Miło mi was poznać - rzekł. - Dużo o was słyszałem. - A to - zwrócił się Formbi do Luke’a i Mary - jest osoba, którą Coruscant i Nowa Republika przysłały tutaj jako swego przedstawiciela. Ambasador Dean Jinzler. Rozbitkowie z Nirauan 42 R O Z D Z I A Ł 4 Formbi zbiegł po schodach, aby porozmawiać z oczekującym go generałem Draskiem. Feesa podążała tuż za nim. Pozostawili trójkę gości samym sobie. Jinzler pierwszy przerwał milczenie. - Rozmawialiście z Talonem Karrde’em, prawda? - rzekł. - Dlaczego tak sądzisz? - rzucił Luke obojętnie. - Po waszych twarzach - odparł Jinzler i uśmiechnął się blado. - Są zupełnie bez wyrazu. Prawdopodobnie chcielibyście wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. - No to może nam powiesz? - zaproponował Luke spokojnym głosem. Zamierzał bodaj na chwilę zachwiać pewnością siebie rozmówcy. Ale dla Mary trwało to o tę jedną chwilę za długo. Rzuciła szybkie spojrzenie na centrum dowodzenia, zastanawiając się, co by się stało, gdyby w tej chwili wezwała na górę Formbiego i od razu oskarżyła Jinzlera. Formbi jednak prowadził na podium spokojną dyskusję z Draskiem i Talshibem. Przerywanie im w tej chwili mogło nie być rozsądnym posunięciem. - Na początek zapewniam was, że nie jestem tu z powodów finansowych - odezwał się Jinzler. - Nie szukam też władzy ani wpływów, ani nie zamierzam nikogo szantażować. - Hm, to rzeczywiście eliminuje ciekawsze możliwości - kwaśno zauważyła Mara. - Więc może wreszcie powiesz nam, po co tu jesteś? - Mogę również obiecać, że nie będę sprawiał kłopotów - ciągnął Jinzler. - Nie będę próbował wpływać na Chissów ani w żaden sposób mieszać się do negocjacji czy innych planów dyplomatycznych. - Już narobiłeś kłopotów... samą swoją obecnością - wyjaśniła Mara. - I grasz na zwłokę - dodał Luke. - Czego chcesz? Jinzler głęboko zaczerpnął tchu i powoli wypuścił powietrze z płuc. - Muszę zobaczyć „Pozagalaktyczny Lot” - powiedział cicho, wędrując wzrokiem ku ekranowi i wizerunkowi statku Geroonian. - Muszę... Przymknął na chwilę oczy. - Przepraszam, to bardzo osobista sprawa.
Timothy Zahn43 - Wzruszające - warknęła Mara. - Chociaż niezrozumiałe. Spróbujmy z innej beczki. Dlaczego udajesz przedstawiciela Nowej Republiki? Jinzler nerwowo przełknął ślinę. - Dlatego, że jestem nikim - rzekł z odcieniem goryczy w głosie. - I dlatego, że jedynym sposobem, aby dostać się na „Pozagalaktyczny Lot”, jest dotarcie tam na pokładzie statku Chissów, na oficjalne zaproszenie chissańskiego rządu. Naprawdę sądzisz, że wpuszczą mnie na pokład, jeśli poznają prawdą? - Nie wiem - odparł Luke. - A może spróbujemy się przekonać? Jinzler pokręcił głową. - Nie mogę ryzykować - odparł. - Muszę zobaczyć ten statek, mistrzu Skywalker. Muszę... - Jeszcze raz potrząsnął głową. - Myślałeś, że ci to ujdzie na sucho? - zapytał Luke. - Że nie zauważymy, że nie jesteś akredytowanym ambasadorem? - Miałem nadzieję, że nie dostaniecie w porę wiadomości i nie zdążycie w czasie podanym przez Formbiego... A gdybyście jednak zdążyli - niepewnie wzruszył ramionami - miałem nadzieję, że zrozumiecie. - Co mielibyśmy zrozumieć? - parsknęła Mara. - Nie powiedziałeś nam jeszcze niczego konkretnego. - Prawda! - Jinzler uśmiechnął się blado. - Wiem, że zachowuję się głupio. Ale tylko to mi pozostało. Mara spojrzała na Luke’a. W ustach miała nieprzyjemny smak. Wiedziała, że dobry aktor jest w stanie odegrać taką scenę. Podobnie jak większość co lepszych oszustów, jakich napotkała w życiu. Ale same zdolności aktorskie i głębokie westchnienia nie mogły wystarczyć, aby zmylić Jedi. Próbowała przeczyć samej sobie, ale nie mogła ignorować faktu, że jej zmysły wyczuwały tę samą burzę emocji, która emanowała z twarzy i słów Jinzlera. Ten człowiek nie kontrolował emocji, nie myślał rozsądnie, może nawet był wariatem. Ale był również absolutnie szczery. Ale czyż... Mara też kiedyś była szczera, służąc jako Ręka Imperatora. Robiła wszystko, co jej kazano, zabijała skorumpowanych urzędników i Rebeliantów bez różnicy, i wierzyła w to, co robi. Nie, sama szczerość się nie liczyła. Właściwie, jeśli się dobrze zastanowić, w ogóle nie miała znaczenia. - Maro? - zagadnął ją Luke. - Dość tego - powiedziała stanowczo. - Jeśli nam nie powie... i to natychmiast... po co chce się dostać na pokład, proponuję, żeby go wystrzelić w przestrzeń. Uniosła brwi i spojrzała na Jinzlera. - To jak będzie? Zmarszczki wokół jego oczu się pogłębiły; chyba się lekko przygarbił. - Nie mogę - wyszeptał. - To takie... Urwał i spojrzał ponad ramieniem Mary. - Arystokro Formbi - powiedział, a z jego głosu znikły nagle niepewność i cierpienie. - Jak wygląda sytuacja z naszymi gośćmi? Rozbitkowie z Nirauan 44 Mara obejrzała się i zobaczyła Formbiego, który powoli wspinał się po schodach na galerię. Wydawał się dziwnie spięty. - Lecą z nami - poinformował. - Jak to, wszyscy? - zdziwił się Luke. - Zdaje się, że właśnie tak to wygląda - odrzekł Formbi poważnie. - Osada Geroon... wszystko, co zostało z ich ludu, zmieściło się na tym jednym statku. - Co się stało? - zapytał Jinzler. Formbi wzruszył ramionami. - Widocznie oswobodzenie z niewoli przez „Pozagalaktyczny Lot” przyszło zbyt późno - rzekł. - Vagaari zadali ich światowi tyle ran, że życie nie mogło tam nadal istnieć. - Jak Caamasi - mruknął Luke. - Albo Noghri. - Nie znam zbyt dobrze tych ras - powiedział Formbi. - W każdym razie, gdy przyszła zaraza i głód, Geeroniame nie mieli innego wyjścia, jak tylko opuścić planetę. Jeszcze teraz szukają nowego świta, gdzie mogliby znowu żyć w spokoju. - To straszne - odezwał się Jinzler. - Czy można im jakoś pomóc? - Być może - odparł Formbi. - Teraz na pokład wejdzie ich delegacja żeby zapoznać się z naszymi mapami gwiezdnymi. Może znajdziemy jakiś niezamieszkany świat poza terytorium Chissów, gdzie mogliby się osiedlić. - Generałowi Draskowi chyba się to nie podoba - zauważył Jinzler. - Wcale a wcale odparł Formbi ze smętnym uśmiechem. - Choć mówiąc szczerze, nie jest również zadowolony z tego, że ma na pokładzie ludzi. Ostatecznie jednak posłuchał mojej rady. - A co z ich żądaniem odwiedzenia „Pozagalaktycznego Lotu”? - zapytał Luke. - Pozwoliliśmy, aby ich statek towarzyszył nam do granicy gromady, gdzie zlokalizowany jest wrak - odparł Formbi. - Wtedy odbędziemy jeszcze jedną rozmowę z generałem Draskiem. Pewien jestem, że przynajmniej kilkuosobowej delegacji wolno będzie się udać razem z nami. - Czego oni właściwie tam szukają? - zapytał Jinzler. Formbi westchnął. - Chcą złożyć uszanowanie tym, którzy ich ocalili - wyjaśnił. - Ostatnie pożegnanie. Mara z trudem się powstrzymała, żeby nie odskoczyć w tył. Nagła eksplozja emocji z umysłu Jinzlera była niczym strzał z broni ogłuszającej. Spojrzała na niego ostro. Jego twarz jednak nie wyrażała nic, jeśli nie liczyć pojedynczego mięśnia, który drgał mu na policzku. Ani śladu gwałtownej fali cierpienia i bólu, jaką wywołały słowa Formbiego. Złożyć uszanowanie... Ostatnie pożegnanie... - W każdym razie wszyscy są już na miejscu i możemy wreszcie ruszać - ciągnął Formbi. - Feesa zaprowadzi was do kwatery, mistrzu Skywalker. - Dziękuję - odparł Luke i pytająco spojrzał na Marę. Poczuła, jak w ustach wzbiera jej gorycz. Wybuch emocji Jinzlera poruszył w niej strunę tak głęboką, że nawet sama o niej nie wiedziała.
Timothy Zahn45 A może jednak...? Może to jego obecność sprawiła, że upomniała się o nią jej własna przeszłość, przeszłość Ręki Imperatora, choć tak niechętnie wspominała te czasy? Odetchnęła głęboko, wychwyciła wyczekiwanie Luke’a i ciche przerażenie Jinzlera. Obaj wiedzieli, co za chwilę usłyszą z jej ust. I obaj się mylili. - Ja również dziękuję, arystokro Formbi - rzekła. - Cieszymy się na myśl, że spędzimy z tobą więcej czasu. Z lekką satysfakcją wyczuła zaskoczenie obu swoich towarzyszy jej słowami. - Ależ proszę bardzo - odparł Formbi w błogiej nieświadomości tego, co rozgrywało się pod powierzchnią uprzejmej konwersacji. - Spotkajmy się za kilka godzin. Feesa zabierze was z kwatery i odprowadzi na miejsce przyjęcia, a wtedy przedstawię was pozostałym oficerom na statku i służbom dyplomatycznym. - Dziękuję, arystokro - powtórzył Luke. - Cieszymy się na myśl o przyjęciu i spotkaniach. - Tak- dodała Mara, znacząco spoglądając na Jinzlera. - Jestem pewna, że będziemy mieli okazję dłużej porozmawiać, ambasadorze. Podążając korytarzem za Feesą, obiecała sobie, że dowie się wszystkiego o tym człowieku. A zwłaszcza tego, po co właściwie się tu zjawił. Kwatera, do której zaprowadziła ich Feesa, była niewielka, ale wygodna, z małym salonikiem, normalną sypialnią i łazienką. - Nieźle - mruknął Luke, rozglądając się wokół siebie. - O wiele tu przestronniej niż na okrętowych kojach, w których przyszło mi nocować. - Masz rację - szepnęła Mara, czekając, aż drzwi zasuną się za nią. Wciąż myślała o Jinzlerze i jego pełnej emocji, niepokojącej relacji. - Nawet nie spojrzałaś - zauważył Luke. Wszedł do sypialni i rzucił się na łóżko. - Niech zgadnę. Jinzler? - Odkąd to mistrz Jedi musi zgadywać? - oschle zapytała Mara. Aby odsunąć dręczące ją pytania, rozejrzała się wokół. Pomieszczenie urządzone było skromnie, jak należało oczekiwać od kwatery na statku, ale jednocześnie drobne eleganckie elementy wskazywały na to, że ktoś włożył tu sporo troski i zainteresowania. Widocznie Chissowie rzeczywiście poważnie traktowali swoją rolę gospodarzy. - Nawet mistrzowie Jedi mogą czasem mieć problemy z poukładaniem na talerzu makaronu prunchti - zauważył Luke równie oschle. -A ty w tej chwili właśnie tak wyglądasz. - Co za apetyczny obraz - zauważyła. - A kolacja... - zerknęła na zegar ścienny - ...dopiero za trzy godziny. Może gdzieś tu jest jakiś bar, gdzie dałoby się coś zjeść? - Chcesz pogadać o tym, co zaszło? - zapytał Luke. Wzruszyła ramionami. - Ten człowiek nie wygląda mi na oszusta - mruknęła. - Zbyt mocno jest zaangażowany emocjonalnie. Nie widzę go również w roli niczyjego agenta, chyba z tego samego powodu. - Chodziło mi o ciebie - odrzekł Luke. - O twoją reakcję. Rozbitkowie z Nirauan 46 Mara skrzywiła się. Jednym z minusów posiadania za męża mistrza Jedi było to, że człowiek nigdy nie czuł się zupełnie sam. - Nie wiem - wyznała. - W słowach Formbiego, kiedy mówił o złożeniu uszanowania, było coś, co mnie w jakiś sposób poruszyło. - Wiesz może dlaczego? - Nie bardzo. - Rozejrzała się po pokoju, czując lekki dreszcz. - Może chodzi o to... o powrót na Nirauan... a teraz Chissowie... - I Thrawn? - Może i Thrawn - zgodziła się. - Choć nie wiem, dlaczego akurat tak mnie to obeszło. Luke nie odpowiedział, ale wyczuła z jego strony zachętę. Podeszła do łóżka i położyła się obok męża. Objął ją ramieniem i przez chwilę po prostu leżeli przytuleni. Ich umysły splatały się i obejmowały podobnie jak ciała. - Może chodzi o Moc podsunął Luke. - Może jest coś, co powinnaś przemyśleć, coś, co od siebie odsuwasz, wypierasz. Może nadszedł czas, żeby temu stawić czoło. Mnie też to się zdarzyło raz czy dwa. - Też tak myślę - westchnęła. - Wolałabym tylko, aby Moc wybrała sobie nieco spokojniejszy moment. Nie chciałabym w coś się z tego powodu wplątywać. Poczuła uśmiech Luke’a. - Ja też bym wolał - rzekł. - Jeśli kiedykolwiek nauczysz się wszystko tak planować, daj mi znać. - Będziesz pierwszy - zapewniła, wyciągnęła dłoń i poklepała go po ręce spoczywającej na jej ramieniu. Chwycił ją i przytrzymał. - Ale na razie - rzekł cicho, gładząc jej dłoń końcami palców - staraj się pamiętać, że jestem przy tobie. Zawsze, kiedy mnie potrzebujesz. Ścisnęła rękę męża. - Wiem - szepnęła, czując, jak przepływa w nią jego siła i zaangażowanie, zalewając ciemne przestrzenie, które otworzyły w niej emocje Jinzlera. Jednym z plusów posiadania za męża mistrza Jedi było to, że człowiek nigdy nie był zupełnie sam, pomyślała z zadowoleniem. Leżeli tak jeszcze przez kilka minut. Wreszcie Mara z westchnieniem zmusiła się, aby wrócić do teraźniejszości. - W porządku - mruknęła. - A co myślisz o całej reszcie? - No cóż, na pewno nie jest tak wesoło, jakbyśmy chcieli - odrzekł Luke. - Zauważyłaś minę Formbiego, kiedy wrócił po rozmowie z generałem Draskiem i kapitanem Talshibem? Mara się zastanowiła. Akurat wtedy bardziej skupiała się na Jinzlerze, więc pamiętała jedynie wyraz twarzy Formbiego. - Wydawał się znużony - powiedziała. - To było coś więcej - sprzeciwił się jej mąż. - Wydawało się, że właśnie stoczył ciężką bitwę i nie był pewien, czy ją wygrał, czy przegrał.
Timothy Zahn47 - Może i tak - odparła, trochę na siebie zła. Zwykle lepiej wychwytywała takie szczegóły. - Myślisz, że Drask i Talship nie są zadowoleni, że mają na pokładzie chissańskiego statku tylu Obcych, i dają to Formbiemu do zrozumienia? - dodała. - Z pewnością nie są zachwyceni - zgodził się Luke. - Choć wydawało mi się, że arystokra jest wyższy rangą od generała. - To jeszcze nigdy nie powstrzymało nikogo przed marudzeniem. - Uśmiechnęła się. - A na pewno nieraz widziałam, jak wyższy rangą ustępował tylko po to, żeby maruda się zamknął. - Ja też - rzekł Luke. - Musimy mieć oko na wszystko i zobaczyć, jak Drask się zachowuje w czasie drogi. - Jasne - powiedziała Mara. - Jak sądzisz, czy Drask może być dość wkurzony, żeby czegoś próbować? - Na przykład? - Bo ja wiem... coś takiego jak mały wypadek z kablem w holu wejściowym - odrzekła. - Za dobrze wymierzony w czasie, aby można go przypisać tylko przypadkowi. Luke milczał przez kilka sekund. Mara wsłuchiwała się w ciszę, obserwując kalejdoskop myśli i emocji w jego umyśle, kiedy badał różne możliwości. - Nie mam pojęcia - rzekł wreszcie. Nawet gdyby mnie uderzył, to raczej nie zdołałby zabić. Najwyżej wyłączyłby mnie z działań na jakiś czas, zanim się nie wyleczę. - A ja zostałabym przez ten czas sama - zwróciła mu uwagę Mara. - A poza tym mogłoby to dać Draskowi podstawę, aby całkiem wyłączyć nas z misji. - Bardzo trudno byłoby mu przekonać kogokolwiek - zauważył. - Widać, że Formbi bardzo chce nas tu widzieć. - To prawda, ale przynajmniej miałby dodatkowy argument - odparła. Nagle podjęła decyzję. - Zaraz wracam - oznajmiła. Sprawdziła, czy jej miecz świetlny tkwi pewnie przy pasku i ruszyła w stronę drzwi. - Dokąd idziesz?! - zawołał za nią, wspierając się na łokciu. - Wracam do holu - powiedziała. - Przyjrzę się temu kablowi. - Mam pójść z tobą? - zapytał, podnosząc się z łóżka. - Lepiej nie. - Mara potrząsnęła głową. - Jeden węszący Jedi to zwykłe wścibstwo, dwoje to oficjalne śledztwo. Nie ma sensu lać wody na młyn Draska. - Też tak myślę. - Luke niechętnie usiadł z powrotem. - Gwizdnij, gdybyś potrzebowała pomocy. - Oczywiście - rzuciła z niewinnym spojrzeniem. - Jak zawsze. Zdążyła wybiec z pokoju, zanim wymyślił wystarczająco jadowitą ripostę. Korytarze wiodące do holu były spokojne i pustawe. Mara zobaczyła po drodze najwyżej tuzin Chissów w czarnych mundurach, ale większość zupełnie ją zignorowała. Jedna grupka wydawała się zainteresowana jej obcym wyglądem, ale nawet oni nie Rozbitkowie z Nirauan 48 odezwali się, kiedy ich mijała. Albo ta rasa była z natury uprzejma, albo Formbi wydał konkretne instrukcje, jak należy traktować gości. Co ciekawe, bardzo łatwo przychodziło jej rozszyfrowanie emocjonalnych stanów ducha Chissów. Na Nirauan, w czasie pierwszych spotkań z członkami tej rasy, zaledwie wyczuwała ich obecność. Doświadczenie i praktyka zrobiły widocznie swoje. Fakt, wtedy nie była jeszcze prawdziwym Jedi. Może to również stanowiło różnicę. Hol był pusty, kiedy tam dotarła. Nic zaskakującego. Nieco bardziej zaskakujący był fakt, że kabel, który omal nie uderzył Luke’a, został już zamocowany. Stała przez chwilę w przejściu, obserwując kabel, który tkwił w prowadnicy pomiędzy sufitem a ścianą, dobre sześć metrów od pokładu. Nie był to skok niemożliwy dla Jedi, lecz zwykły człowiek nie zdziałałby wiele. Musiałaby obejrzeć dokładnie koniec, gdzie kabel został odcięty lub zerwany, to zajęłoby trochę czasu, a o ile wiedziała, Jedi nie byli zdolni do zawisania w powietrzu. Można było jednak spróbować czegoś innego. Formbi wspominał przecież, że hol mógł być automatycznie modyfikowany i dekorowany w zależności od potrzeb... Potrzebowała zaledwie minuty, żeby odnaleźć panel sterowania, wpuszczony w ścianę tuż koło framugi i ukryty za płytą w tym samym neutralnym szarym kolorze co reszta ścian. Na układ kontrolny składało się dwanaście przycisków, każdy opisany znakiem w nieznanym jej alfabecie. Na próbę wcisnęła jeden i czekała. Powoli, bezszelestnie pomieszczenie zaczęło zmieniać kształty. Kilkanaście różnych fragmentów ściany wysunęło się do przodu; potem przekręciły się na drugą stronę wymalowaną w skomplikowane wzory. Części sufitu opuszczały się w dół niczym flagi, a tu i ówdzie wyrastały prostokątne lub okrągłe kolumny rozmaitej wysokości, wyglądające jak stylizowane stalaktyty i stalagmity. Sam pokład przeszedł najbardziej dramatyczne zmiany. Pojawiły się niewidoczne do tej pory maleńkie światełka, tworząc skomplikowane wzory i barwne plamy. Układ wzorów się zmieniał, co do złudzenia przypominało strumień wody płynący od włazu do miejsca, gdzie stała Mara. W chwilę później wszystko było gotowe. Mara miała teraz przed sobą całkowicie odmienioną salę. Mimo wszystko była pod wrażeniem; zastanawiała się tylko, jaki chissański dostojnik zasługuje na takie przyjęcie. Spróbowała jeszcze dwóch przycisków. Za każdym razem hol wracał do pierwotnego stanu, zanim przybrał kolejną formę. Niestety, wszystkie te zabiegi nie spowodowały przemieszczenia się kabla, który chciała zbadać. Przez cały czas akurat ten fragment sufitu, który ją naprawdę interesował, pozostawał na swoim miejscu, a kabel wciąż znajdował się poza jej zasięgiem. Musiała coś z tym zrobić. Wróciła do pierwszego przycisku. Obserwowała teraz pozycje zmieniających się paneli ściennych i kolumn opuszczających się z sufitu, licząc w myślach sekundy. Uznała, że to możliwe, choć ledwo ledwo. A Mara zawsze uważała, że jeśli coś jest możliwe, należytego spróbować.
Timothy Zahn49 Przywróciła pomieszczeniu stan neutralny i przygotowała się do działania. Powiedziała niedawno Luke’owi, że jeden węszący Jedi to tylko zwykłe wścibstwo. Ciekawe, czy Formbi też tak będzie uważał, jeśli ją przyłapie. Odetchnęła głęboko, wcisnęła przycisk i pobiegła. Podbiegła do najniższego z paneli, zanim odchylił się na więcej niż kilka stopni, skoczyła i chwyciła górną krawędź końcami palców. W pierwszej chwili zlękła się, że może się załamać pod jej ciężarem, a ona sama haniebnie runie na pokład, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Mara nie pozwoliła panelowi zmienić zdania i szybko podciągnęła się w górę, a potem odepchnęła, rzucając się całym ciałem w kierunku panelu po prawej. Złapała go, znów się odepchnęła i skoczyła na kolejny. Zanim ostatni z paneli zdążył się zamknąć, była już tam, gdzie chciała się znaleźć. Odepchnęła się jeszcze raz, przeskoczyła półtorametrową otwartą przestrzeń, jaka dzieliła ją od najbliższej kolumny i mocno do niej przylgnęła. Przez chwilę tak wisiała, oddychając ciężko i czerpiąc siłę z Mocy, aby odnowić energię zmęczonych mięśni. Powierzchnia kolumny była na tyle szorstka, że zapewniała dobry uchwyt i podobnie jak panele ścienne, wydawała się doskonale przystosowana do utrzymania jej ciężaru. Mara objęła kolanami dolną część kolumny i zaczęła się wspinać. Nie było to łatwe zadanie, ale sił dodawała jej świadomość, że jakiś Chiss może wejść i zastać ją na tej kolumnie, zwisającą jak przerośnięty mynock. W połowic drogi przeniosła się na drugą kolumnę, aż sięgnęła do jednego ze zwisających pionowo fragmentów sufitu. Wykorzystując go jako oś obrotu, rozhuśtała się i skoczyła w kierunku kolumny w samym rogu. Dopiero teraz mogła wreszcie z bliska przyjrzeć się kablowi... Zmrużyła oczy, żałując, że nie ma latarki. Hol był dobrze oświetlony, ale koniec, którym kabel został zamocowany do złącza, znajdował się w cieniu kolumny, z której zwisała Mara. Jedi nigdy jednak nie jest całkiem bezradny. Obejrzała się przez ramię, sięgnęła poprzez Moc do paska i odpięła miecz świetlny. Manewrując ostrożnie lewitującym mieczem, skierowała go do rogu i obróciła tak, żeby ostrze znajdowało się w bezpiecznej pozycji. Spojrzała na wyłącznik i uruchomiła miecz. W cichym pomieszczeniu, blisko ściany, syk włączanego ostrza zabrzmiał dziwnie głośno. Miecz nie dawał zbyt mocnego światła, ale wystarczyło. Kabel nie został przecięty, jak początkowo podejrzewała. Wydawało jej się jednak, że złącze było umocowane na wkręty, co praktycznie uniemożliwiało przypadkowe obluzowanie pod wpływem drgań lub naprężeń. Więc jak się mogło rozłączyć? Przysunęła miecz tak blisko złącza, jak to było możliwe bez ryzyka uszkodzenia i przyjrzała się lepiej. Z boku kabla, tuż ponad złączem, znajdowało się nieduże wgłębienie. Podniosła wzrok na sufit i ujrzała nad tym wgłębieniem niewielki, okrągły otwór. Poprawiła uchwyt na kolumnie, uwolniła jedną rękę i ostrożnie wyciągnęła dłoń w kierunku otworu. Wsunęła w niego palec. Nic. Przeciągnęła po obwodzie otworu w Rozbitkowie z Nirauan 50 poszukiwaniu choćby łopatek wentylatora, które powinny znajdować się w tym miejscu na każdym normalnym statku. Jeżeli ten otwór powstał przy budowie statku. Skoro był pusty, można było podejrzewać, że wykonano go dopiero później... i w jakimś celu. Mara wciąż jeszcze rozważała różne możliwości, kiedy dziwne uczucie musnęło jej umysł. Natychmiast wyłączyła miecz świetlny, ucinając łagodny szum. W nagłej ciszy usłyszała odgłos kroków zbliżających się w jej kierunku. Kolumna, na której wisiała, była jedyną kryjówką w zasięgu. Problem polegał na tym, że Mara przylgnęła do kolumny po niewłaściwej stronie, doskonale widoczna z dołu. Będzie musiała przesunąć się do ściany, jeśli ma liczyć na ukrycie. Sądząc jednak z tempa zbliżania się kroków, nie będzie na to czasu. Wyciągnęła wolną rękę, chwyciła miecz świetlny i znów objęła kolumnę obydwoma ramionami i kolanami. A potem, tak szybko jak mogła, zaczęła się przemieszczać, żeby znaleźć się z drugiej strony. Była w połowie drogi, kiedy nieproszeni goście weszli do holu. Znieruchomiała i spojrzała ostrożnie w dół. I poczuła, że jej serce zamienia się w kamień. To nie byli chissańscy żołnierze, wysłani przez generała Draska, żeby ją znaleźć. Nie był to nawet rutynowy patrol, sprawdzający wszystkie podejrzane sygnały. Na dole, tuż przy wejściu, zobaczyła pięć postaci. Pośrodku stał młodzieńczo wyglądający mężczyzna, ubrany w szary mundur imperialny, ozdobiony czerwonymi obwódkami i czarnymi lamówkami na kołnierzu i mankietach. Pozostali czterej byli imperialnymi szturmowcami.