conan70

  • Dokumenty315
  • Odsłony11 474
  • Obserwuję4
  • Rozmiar dokumentów332.1 MB
  • Ilość pobrań8 798

Zahn Timothy - Widmo przeszłości

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

conan70
EBooki
Gwiezdne wojny

Zahn Timothy - Widmo przeszłości.pdf

conan70 EBooki Gwiezdne wojny 101. Zahn Timothy - Widmo przeszłości
Użytkownik conan70 wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 113 osób, 38 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 332 stron)

5 R O Z D Z I A £  Powoli i bezg³oœnie „Chimaera”, niszczyciel klasy Imperial, przesuwa³ siê przez pustkê i ciemnoœæ przestrzeni o wiele lat œwietl- nych od najbli¿szego systemu planetarnego. Jedynie jego œwiat³a pok³adowe rozjaœnia³y mroki obszaru stanowi¹cego granicê miê- dzy Zewnêtrznymi Odleg³ymi Rubie¿ami a Niepoznan¹ Przestrze- ni¹. Inaczej mówi¹c, niszczyciel znajdowa³ siê na samym skraju terenów Imperium. Albo raczej na samym skraju resztek terenów, które niegdyœ tworzy³y Imperium. G³ównodowodz¹cy Si³ Zbrojnych Imperium, admira³ Pellaeon, sta³ przy jednym z bocznych okien na mostku niszczyciela i przy- gl¹da³ siê tej pustce, czuj¹c przygniataj¹cy go ciê¿ar zbyt wielu lat, bitew i pora¿ek. Pe³ni¹cy s³u¿bê na mostku te¿ musieli byæ przy- gnêbieni albo pod wra¿eniem miejsca, w którym okrêt siê znajdo- wa³, poniewa¿ zachowywali siê znacznie ciszej ni¿ zwykle. A prze- bywali naprawdê daleko od czegokolwiek. Za³ogê wybrano z najlepszego personelu, jakim dysponowa³a imperialna flota, która jeszcze siê nie podda³a. A teoria g³osi³a, ¿e Imperium nie podda siê nigdy. Dalsze rozmyœlania przerwa³y admira³owi ciche kroki i g³os kapitana Ardiffa: – Jesteœmy gotowi, sir. Przez moment Pellaeon mia³ nieodparte wra¿enie, ¿e czas cof- n¹³ siê o dziesiêæ lat. Wtedy na tym samym mostku wielki admira³ Thrawn i on obserwowali ostateczny test prototypu urz¹dzenia za-

6 pewniaj¹cego niewidzialnoœæ, które to urz¹dzenie znaleziono w pry- watnym magazynie Imperatora pod gór¹ Tantiss. Doskonale pa- miêta³ swoje podniecenie i poirytowanie wywo³ane zachowania- mi szalonego klona Mistrza Jedi Joruusa C’baotha. By³o to wówczas, gdy praktycznie Thrawn w pojedynkê dowodzi³ Impe- rium. Szkoda, ¿e nie do koñca… Có¿, magazyn Imperatora ju¿ nie istnia³, podobnie jak wiêk- szoœæ góry – zniszczy³o je szaleñstwo Joruusa i ekspedycja Nowej Republiki. A wielki admira³ Thrawn zakoñczy³ ¿ycie. Co wiêcej: umiera³o Imperium. Pellaeon z wyraŸnym wysi³kiem otrz¹sn¹³ siê z ponurych wspo- mnieñ: by³ oficerem Imperium, a to zobowi¹zywa³o. – Dziêkujê, kapitanie – powiedzia³ spokojnie. – Proszê zaczy- naæ wed³ug w³asnego uznania. – Tak, sir! – Ardiff da³ znak kontrolerowi myœliwców i pole- ci³: – Rozpocz¹æ atak! Oficer pochyli³ siê nad umieszczon¹ przy lewej burcie konso- let¹ i wyda³ odpowiednie rozkazy, a Pellaeon ponownie wpatrzy³ siê w mrok za oknem. Osiem myœliwców SoroSuub typu Preybird wypad³o zza nisz- czyciela, przemknê³o w ciasnej formacji ko³o nadbudówki, ostrze- la³o œródokrêcie i rozprysnê³o siê na wszystkie strony w unikach. Dopóki nie minê³y ca³ej d³ugoœci kad³uba, prowadzi³y ostrza³ z ró¿- nych kierunków, po czym zgrabnym manewrem oderwa³y siê i prze- grupowa³y. – Sir? – spyta³ Ardiff. – Niech przelec¹ jeszcze raz – zdecydowa³ Pellaeon. – Im wiê- cej danych otrzyma Predictor, tym skuteczniejszy powinien siê okazaæ. Jakie straty? – Jeden zestaw sensorów obs³uguj¹cy piêæ baterii turbolase- rów, sir. – Doskonale. By³y to naturalnie zniszczenia teoretyczne, czyli takie, jakie wywo³a³by atak, gdyby myœliwce prowadzi³y ostrza³ z broni po- k³adowej, a nie ze specjalnie zamontowanych laserów celowni- czych. Pellaeon zawsze lubi³ æwiczenia pozoruj¹ce walkê, w któ- rych móg³ siê przekonaæ, ile naprawdê jest wart nowy sprzêt bez ryzyka zwi¹zanego z prawdziw¹ walk¹. Tylko przez te wszystkie lata zniknê³a gdzieœ radoœæ, któr¹ odczuwa³ w takich chwilach jako m³ody oficer.

7 – Ster, dwadzieœcia stopni na praw¹ burtꠖ poleci³. – Przy na- stêpnym przelocie prawoburtowe turbolasery postawi¹ zaporê ogniow¹. Wykonaæ! Myœliwce nadlecia³y ponownie, utrzymuj¹c zwarty szyk umo¿- liwiaj¹cy czêœciowe zachodzenie na siebie tarcz dziobowych, co znacznie zwiêksza³o ich wspóln¹ wytrzyma³oœæ. Przez kilkanaœcie sekund myœliwce i lasery celownicze zamontowane na wie¿ach ba- terii turbolaserowych ostrzeliwa³y siê nawzajem, po czym myœliwce rozprysnê³y siê niczym palce energicznie otwartej d³oni i w gwa³- townych unikach przemknê³y nad i pod niszczycielem, nikn¹c w oddali. – Jakie uszkodzenia? – zainteresowa³ siê Pellaeon. – Trzy prawoburtowe baterie turbolaserów, dwa dzia³a jono- we i emiter promienia œci¹gaj¹cego zniszczone, sir – zameldowa³ oficer dy¿urny. – Przeciwnik? – Jeden myœliwiec straci³ tarcze, dwa maj¹ uszkodzone uzbro- jenie, sir. – Czyli w³aœciwie wysz³y bez szwanku – skonstatowa³ Ar- diff. – Naturalnie to jedynie teoria i w dodatku o nieuczciwych za- ³o¿eniach: w praktyce tak ma³e jednostki nie mog³yby dyspono- waæ równie potê¿nym uzbrojeniem czy generatorami pól, w jakie teoretycznie je wyposa¿yliœmy. – Uczciwoœæ i wojna wzajemnie siê wykluczaj¹ – oznajmi³ kwaœno Pellaeon. – Jeœli chce pan uczciwej rozgrywki, kapitanie, radzê zaj¹æ siê zawodami sportowymi! – Przepraszam, sir. Pellaeon westchn¹³ – najlepsze za³ogi imperialnej floty, ech… – Kapitanie, proszê przygotowaæ znikacz – poleci³, krzywi¹c siê w duchu: okreœlenie by³o upiorne, ale nikt, jak dot¹d, nie wy- myœli³ lepszego. – Uruchomienie na mój rozkaz. – Tak, sir! Myœliwce ponownie sformowa³y szyk zwarty i nag³y blask, jaki siê za nimi pojawi³, œwiadczy³, i¿ w³¹czy³y dopalacze. Pellaeon obserwowa³ je spokojnie, a gdy pojedynczy punkt przekszta³ca³ siê w osiem, poleci³: – Prze³¹czyæ sterowanie ogniem na Predictora i przygotowaæ generator niewidzialnoœci. – Predictor w sieci, generator gotów, sir – potwierdzi³ Ar- diff.

8 Pellaeon skin¹³ g³ow¹, nie spuszczaj¹c wzroku z nadlatuj¹cych myœliwców: Preybirdy prawie osi¹gnê³y odleg³oœæ, z której po- przednio rozpoczê³y atak… – W³¹czyæ znikacz! Œwiat³a na mostku mrugnê³y, a na zewn¹trz gwiazdy, myœliw- ce i w ogóle wszystko zniknê³o – pozosta³a jedynie totalna ciem- noœæ. – Generator niewidzialnoœci w³¹czony, pole znikaj¹ce stabil- ne, sir – zameldowa³ Ardiff. – Ster lewo na burt, kurs trzydzieœci na osiem, prêdkoœæ pierw- sza – poleci³ admira³. – Turbolasery ognia! – Jest, turbolasery ognia! – potwierdzi³ oficer ogniowy. Pellaeon podszed³ do okna i spojrza³ w dó³, na klinowaty ka- d³ub niszczyciela – z obu burt widaæ by³o s³abe migotanie lase- rów celowniczych. Efektów ostrza³u naturalnie nie da³o siê zo- baczyæ, gdy¿ pole otaczaj¹ce okrêt, które z zewn¹trz zapewnia³o mu niewidzialnoœæ, a od wewn¹trz niwelowa³o wszelkie odczyty zarówno sensorów, jak i wzroku, dawa³o efekt równy oœlepieniu. Dzia³a strzela³y w zasadzie na oœlep, a raczej nie tyle na oœlep, ile wed³ug wskazañ Predictora. Jeœli test dowiedzie, ¿e jego kon- struktorzy mieli racjê, to Imperium zyska jeszcze szansê w tej wojnie. Turbolasery, a w³aœciwie udaj¹ce je urz¹dzenia, zamilk³y po znacznie d³u¿szym czasie, ni¿ siê spodziewa³, wiêc na wszelki wy- padek spyta³ kapitana: – Próba skoñczona? – Tak, sir. Piêæset strza³ów, tak jak zaprogramowaliœmy – po- twierdzi³ Ardiff. – Wy³¹czyæ generator niewidzialnoœci. Zobaczymy, co nam siê uda³o osi¹gn¹æ. Œwiate³ka mrugnê³y i na zewn¹trz znów by³o widaæ gwiazdy. I przez chwilê nic wiêcej. A po tej chwili siedem przesuwaj¹cych siê powoli poœwiat przes³oniêtych ciemnymi kszta³tami. – Meldunek od dowódcy eskadry, sir – odezwa³ siê oficer ³¹cz- noœciowy. – Cel numer trzy zosta³ trafiony i ma wy³¹czone silniki, reszta dozna³a jedynie drobnych uszkodzeñ. Oczekuj¹ dalszych rozkazów. Pellaeon tylko siê skrzywi³ – jedno trafienie przy oœmiu ce- lach i piêciuset strza³ach z ciê¿kiej artylerii. To za³atwia³o sprawê. Definitywnie i negatywnie. Cud techniki zwany Komputerowym

9 Systemem Przewiduj¹cym opracowanym specjalnie do wykorzy- stania w warunkach bojowych przy u¿yciu generatora niewidzial- noœci, a w skrócie zwany Predictorem, w³aœnie dowiód³ swej bez- u¿ytecznoœci. Fakt, spisa³ siê lepiej, ni¿ gdyby dzia³a strzela³y zupe³nie na oœlep, ale nie wystarczaj¹co dobrze, by mia³o to jakie- kolwiek znaczenie praktyczne. – Proszê poinformowaæ dowódcê eskadry o zakoñczeniu æwi- czeñ – poleci³ Pellaeon. – I uruchomiæ napêd celu numer trzy. Niech wszystkie maszyny wracaj¹ na „Chimaerê”, a za dwie godziny ocze- kujê pe³nych raportów od pilotów. – Rozkaz, sir! – Panie admirale, jestem pewien, ¿e mo¿na usprawniæ Pre- dictora – odezwa³ siê cicho Ardiff. – To przecie¿ pierwszy test w wa- runkach polowych. Na pewno mo¿na go poprawiæ… – Jak?! Ratuje nas wy³¹cznie urz¹dzenie nieomylne albo po- trafi¹ce czytaæ w myœlach przeciwnika. Inaczej, jak widaæ, jego skutecznoœæ jest zerowa. – Zezwoli³ pan na zaledwie dwa przeloty przed uruchomie- niem. To za ma³o, ¿eby skutecznie przewidzieæ manewry tak ma- ³ych i zwrotnych celów jak myœliwce, sir. – Mi³a teoria, która w pewnych œciœle okreœlonych warun- kach mog³aby siê okazaæ skuteczna – parskn¹³ Pellaeon. – Tylko ¿e walka rzadko bywa sytuacj¹ o œciœle okreœlonych warunkach, a zazwyczaj wrêcz przeciwnie. Tutaj mieliœmy do czynienia z jed- nym typem myœliwców i pilotowanymi tylko przez ludzi, co znacznie u³atwia rozpoznanie charakterystyki pilota¿u. Nowa Rebelia ma na wyposa¿eniu wiele typów myœliwców, a piloci re- krutuj¹ siê z setek ras inteligentnych. Daje to nieobliczaln¹ iloœæ kombinacji, szkó³ pilota¿u, przyzwyczajeñ i stylów walki, z któ- rymi mo¿emy siê spotkaæ. Od pocz¹tku nie wierzy³em, ¿e kom- puter zdo³a³by sobie poradziæ z podobnym problemem, ale mu- sieliœmy spróbowaæ. – Zatem wróciliœmy do punktu wyjœcia – oceni³ Ardiff. – Trze- ba wymyœliæ coœ innego. Musz¹ istnieæ jakieœ praktyczne zastoso- wania dla urz¹dzenia zapewniaj¹cego niewidzialnoœæ! – Wiadomo, ¿e s¹: wielki admira³ Thrawn sam znalaz³ trzy. Tylko ¿e w ca³ym Imperium nie pozosta³ nikt, kto móg³by siê z nim równaæ znajomoœci¹ strategii czy taktyki – westchn¹³ ciê¿ko Pel- laeon. – Nie, kapitanie, to koniec. Walka siê skoñczy³a, a my prze- graliœmy.

10 Przez d³ug¹ chwilê na mostku panowa³a cisza, zak³ócona je- dynie przez odg³osy pracy dy¿urnej wachty. Milczenie przerwa³ wreszcie Ardiff. – Przepraszam, panie admirale, ale g³ównodowodz¹cy Si³ Zbrojnych Imperium nie powinien mówiæ takich rzeczy. – A niby dlaczego? Przecie¿ to oczywiste dla wszystkich. – Z pewnoœci¹ nie, sir. Nadal zajmujemy osiem sektorów, czyli ponad tysi¹c zamieszkanych uk³adów planetarnych – przypomnia³ Ardiff. – Mamy prawie dwieœcie niszczycieli, g³ównie klasy Im- perial. W dalszym ci¹gu stanowimy si³ê, z któr¹ nale¿y siê liczyæ. – Doprawdy? – Oczywiœcie! Jak¿e inaczej moglibyœmy dot¹d skutecznie bro- niæ siê przed si³ami Nowej Republiki? – Bo od d³u¿szego czasu maj¹ wa¿niejsze zmartwienia ni¿ po- wa¿ny atak na nasze sektory, a ostatnio ca³¹ ich uwagê poch³aniaj¹ tarcia i konflikty wewnêtrzne. – Co dzia³a na nasz¹ korzyœæ, sir. Daje nam czas na reorgani- zacjê i dozbrojenie. – W co? – Pellaeon nawet nie próbowa³ ukryæ niesmaku. – Nie zauwa¿y³ pan, na czym zmuszeni s¹ lataæ nasi piloci myœliwscy? To niech pan siê przyjrzy: to Preybirdy SoroSuub! – A co z³ego jest w Preybirdach? – zdziwi³ siê Ardiff. – To ca³- kiem dobre myœliwce œredniego zasiêgu, sir. – Problem nie w tym, jakie maj¹ osi¹gi, tylko jakiej s¹ pro- dukcji. Nie buduje ich Imperium, s¹ „za³atwiane” nie wiadomo sk¹d, pewnie od piratów czy innego najemnego œmiecia. A powód jest prosty: pozosta³a nam jedna stocznia, która nie mo¿e nad¹¿yæ z budow¹ jednostek liniowych, tote¿ o drobnicy takiej jak myœliw- ce nawet nie ma co mówiæ. Proszê mi wiêc powiedzieæ, jak pan sobie wyobra¿a to dozbrojenie. – Mimo wszystko wojna siê jeszcze nie skoñczy³a, sir – po- wiedzia³ Ardiff z uporem. Pellaeon wiedzia³, ¿e siê skoñczy³a i by³ pewien, i¿ Ardiff tak¿e to wie. Tysi¹c systemów z Imperium obejmuj¹cego niegdyœ milion. Dwieœcie niszczycieli z floty licz¹cej dwadzieœcia piêæ tysiêcy takich okrêtów. Ale najdobitniej przekonywa³y, ¿e to ko- niec, setki uk³adów planetarnych, które dotychczas starannie kul- tywowa³y przynajmniej teoretyczn¹ neutralnoœæ, a ostatnio ma- sowo zaczê³y wystêpowaæ z petycjami o przyjêcie w poczet cz³onków Nowej Republiki. Nie mogli siê oszukiwaæ: wszyscy

11 znali ostateczny wynik tego starcia i wiedzieli, ¿e d³ugo ju¿ ono nie potrwa. Ktoœ taki jak wielki admira³ Thrawn móg³by mo¿e jeszcze zmieniæ wynik konfliktu i obróciæ klêskê w zwyciêstwo, ale Thrawn by³ martwy, a nikt podobny do niego siê nie pojawi³. – Proszê wzi¹æ kurs na system Bastion i przes³aæ wiadomoœæ do wszystkich moffów, ¿eby zjawili siê niezw³ocznie w pa³acu mof- fa Disry. Ruszamy, gdy tylko myœliwce znajd¹ siê na pok³adzie – poleci³, zdecydowany ju¿, co musi zrobiæ. – Tak jest, sir! Mogê znaæ powód spotkania? Moffowie na pew- no bêd¹ o to pytaæ. – Proszê im powiedzieæ, ¿e chodzi o wys³anie emisariusza do Nowej Republiki – powiedzia³ cicho Pellaeon, spogl¹daj¹c na gwiazdy, które jakoœ przeciek³y Imperium miêdzy palcami. – Uda siê on tam, by przedyskutowaæ warunki naszej kapitulacji.

12 R O Z D Z I A £ DŸwiêk alarmu popiskuj¹cego na konsoli „Soko³a Millenium” wyrwa³ Hana Solo z drzemki. – ObudŸ siê, Chewie – ziewn¹³ Han, przeci¹gaj¹c siê, i tr¹ci³ drzemi¹cego obok kud³acza. – Prawie jesteœmy na miejscu. Chewbacca wymamrota³ krótkie pytanie i przetar³ oczy. – Nic siê nie sta³o, tylko dolecieliœmy – oznajmi³ Han. Uj¹³ dŸwigniê hipernapêdu i obserwowa³ odliczaj¹cy ostatnie sekundy zegar. – O w³aœnie! Gdy na zegarze pojawi³o siê zero, przesun¹³ dŸwigniê i smugi na zewn¹trz zmieni³y siê w gwiazdy, a przed dziobem frachtowca zobaczyli b³êkitno-czerwony dysk planety. Chewbacca warkn¹³ pytaj¹co. – Ko³o Iphiginu zawsze jest t³oczno – wyjaœni³ Han, przygl¹- daj¹c siê dobrej setce b³yszcz¹cych punktów, z których ka¿dy ozna- cza³ napêd podœwietlny jakiejœ jednostki: wszystkie krêci³y siê wokó³ planety niby rój zwariowanych œwietlików. – To g³ówny punkt transferowy dla ca³ego sektora i co najmniej dwóch s¹sied- nich. Pewnie dlatego Purchawa tu ustali³ miejsce spotkania: raczej nie strzela siê na oœlep, gdy woko³o krêc¹ siê w³asne statki. Chewbacca warkn¹³ zwiêŸle i z irytacj¹. – A, to przepraszam uprzejmie. Nie wiedzia³em, ¿e jesteœ jego gor¹cym zwolennikiem. Niech bêdzie prezydent Gavrisom. Dalsz¹ wymianê z³oœliwoœci przerwa³ brzêczyk modu³u ³¹cz- noœci. Chewie trzasn¹³ d³oni¹ w prze³¹cznik i rykn¹³ potwierdza- j¹co.

13 – Witaj, Chewie – us³yszeli g³os Luke’a Skywalkera. – Jeste- œcie niesamowicie wrêcz punktualni. Tym razem nic siê w „Soko- le” nie zepsu³o? – Nie licz¹c prze³¹cznika ³¹cznoœci – warkn¹³ Han. – Chewie w³aœnie go wcisn¹³ w tablicê. Gdzie jesteœ? – Po ciemnej stronie, zaraz mnie zobaczycie. Co siê sta³o Che- wiemu? – Ma³a ró¿nica zdañ w ocenie polityków – wyjaœni³ niechêt- nie Han. – Aha, znowu nazwa³eœ Gavrisoma Purchaw¹? – Tylko teraz ty nie zaczynaj! – zirytowa³ siê Han. Chewbacca, ju¿ spokojniej, rykn¹³ pytaj¹co. – Koniecznie musisz wiedzieæ? Sam chcia³eœ! Przede wszyst- kim jest taki wa¿ny, ¿e a¿ siê niedobrze robi, a poza tym, zamiast dzia³aæ, wy³¹cznie gada. – Calibopowie w³aœnie w tym s¹ najlepsi – przypomnia³ Luke. – A po drugie, ostatnio s³owa sta³y siê broni¹ groŸniejsz¹ od miotaczy. – Wiem – skrzywi³ siê Han. – Leia stale mi to powtarza: „Ju¿ nie jesteœmy Rebeli¹, gdzie kilka osób kierowa³o ca³ym ruchem. Teraz staliœmy siê negocjatorami i arbitrami, i mamy pomagaæ rz¹- dom planetarnym czy w³adzom sektorów, ¿eby by³y wobec siebie mi³e i uprzejme”. Ostatnie zdanie wyg³osi³ tonem wcale udatnie naœladuj¹cym ¿onê. – Naprawdê tak to ujê³a? – zaciekawi³ siê Luke. – Mo¿e trochê uproœci³em, trudno zapamiêtaæ wszystkie ozdobniki – Han spojrza³ na ekran. – Ten myœliwiec typu X to ty? – Ja – potwierdzi³ Luke. – Bo co? Uwa¿asz, ¿e zapomnia³em, jak siê nim lata? – Nie, tylko ostatnio rozbija³eœ siê jakimœ promem nale¿¹cym do akademii. Zdaje siê Lambd¹. – Bo przewa¿nie mia³em pasa¿erów, i to w wiêkszych ilo- œciach. Tym razem uda³o mi siê unikn¹æ towarzystwa, wiêc kiedy odebra³em twoj¹ wiadomoœæ, zapakowaliœmy siê z Artoo do my- œliwca i jesteœmy. O co chodzi? – A o co zawsze chodzi w tych okolicach? – spyta³ Han. – Isho- ri i Diamalanie znowu siê k³óc¹. Tylko tym razem powa¿niej. – Niech zgadnꠖ w g³osie Luke’a s³ychaæ by³o rezygnacjê. – Handel i podzia³ surowców?

14 – Prawie. Chodzi o ochronê przewozów: Diamalanie nie chc¹ polegaæ na wewn¹trzsystemowych patrolowcach, dostarcza- j¹c towary do ishoriañskich portów, a Ishori odmawiaj¹ zgody na to, by uzbrojone jednostki diamalañskie wlatywa³y do ich syste- mów. – Typowe – oceni³ Luke. – Gavrisom ma ju¿ konkretny po- mys³, jak to rozwi¹zaæ? – Jeœli ma, to siê nie pochwali³. Skontaktowa³ siê ze mn¹ na Wayland i kaza³ zjawiæ siê tu piorunem. Mam coœ zrobiæ, ¿eby znowu byli dla siebie mili, jak s¹dzê. – Gavrisom poprosi³ ciê o arbitra¿? – upewni³ siê Luke. – No… niedok³adnie. Wydaje mu siê, ¿e jest z nami Leia. – Aha. – Chwileczkê, stary, jestem przecie¿ oficjalnym przedstawi- cielem Stowarzyszenia Niezale¿nych PrzewoŸników – przypomnia³ nieco ura¿ony Han. – I robi³em ju¿ takie rzeczy, gdybyœ przypad- kiem zapomnia³. A Leia od dawna nie mia³a prawdziwych waka- cji. Jej i dzieciakom przyda siê wypoczynek. Oficjalnie jest na urlo- pie i nie pozwolê, ¿eby jakaœ g³upia, dyplomatyczna duperela przerwa³a jej ten urlop. Zas³u¿y³a na chwilê spokoju. – Nie da siê ukryæ, zw³aszcza ¿e ostatnio wakacje, i to kilka razy z rzêdu, raczej nie bywa³y ani d³ugie, ani relaksuj¹ce – przy- zna³ Luke. – Chocia¿, prawdê mówi¹c, nie s¹dzi³em, by ktokol- wiek uzna³ Wayland za oœrodek wypoczynkowy. – Zdziwi³byœ siê, widz¹c teraz tê planetê. Odk¹d osiedlili siê na niej Noghri, zrobi³o siê tam znacznie spokojniej. Nie przypomi- na ju¿ miejsca, w którym przedzieraliœmy siê na górê Tantiss. – W to akurat mogê uwierzyæ. A wracaj¹c do rzeczy, w czym mogê pomóc? – Wszystko sobie przemyœla³em – Han nieco powesela³. – Wiesz, jacy s¹ Diamalanie, kiedy myœl¹: logiczni, ch³odni i opano- wani, tak jak Jedi, wiêc dobrze by by³o, gdybyœ ty porozmawia³ z ich delegacj¹. Ishori zachowuj¹ siê dok³adnie odwrotnie: ka¿da dyskusja z nimi koñczy siê obustronnym wrzaskiem. – Co nic nie znaczy – wtr¹ci³ Luke. – To kwestia hormonów okreœlana, zdaje siê, mianem „walczyæ albo myœleæ”. – Wiem – burkn¹³ nieco zdegustowany Han. Luke móg³ sobie byæ Mistrzem Jedi, ale nie mia³ nawet dziesi¹tej czêœci jego do- œwiadczeñ z innymi rasami zamieszkuj¹cymi galaktykê. – Chodzi o to, ¿e mog¹ sobie wrzeszczeæ, ile chc¹, a Chewiego i tak nic nie

15 wzruszy, wiêc on z nimi pogada. Potem spotkamy siê we trzech, wymyœlimy coœ i po k³opocie. – Przyznajê, ¿e to raczej nowatorskie podejœcie – odezwa³ siê po chwili Luke. – Osobiœcie wola³bym, ¿eby tu by³a Leia. Ma dar doradzania. – Ale jej nie ma – zauwa¿y³ zgryŸliwie Han. – A jeœli nie opa- nujemy sytuacji, Gavrisom i Rada bêd¹ mieli doœæ zajêæ do koñca ¿ycia, tyle siê ostatnio namno¿y³o lokalnych problemików. – Fakt, tego akurat Nowej Republice nie brakuje. Mo¿e to nor- malne w okresie przejœciowym, czyli podczas adaptacji po upadku Imperium. – Albo resztki Imperium zaczê³y energiczniej dolewaæ oliwy do ognia – doda³ Han bez œladów weso³oœci. – Koniec gadania, za- bieramy siê do roboty. Im szybciej zaczniemy, tym wczeœniej bê- dziemy mogli wróciæ do domu. Wyl¹dowali na podwójnym stanowisku, specjalnie przygoto- wanym przez kontrolê lotów. Wyznaczono je w pó³nocnym kom- pleksie portu kosmicznego le¿¹cego na obrze¿ach stolicy planety. Zanim Luke, który nieco straci³ wprawê, wyl¹dowa³, Han i Chew- bacca wyszli ju¿ z „Soko³a” i rozmawiali z trójk¹ siwych Diama- lan. I jeszcze nim wy³¹czy³ napêd, wyczu³, ¿e s¹ k³opoty. – Artoo, zostañ tutaj i uwa¿aj, ¿eby nikt nie majstrowa³ przy myœliwcu – poleci³ Luke, otwieraj¹c kabinê i zdejmuj¹c he³m. Artoo pisn¹³ potwierdzaj¹co. Luke zostawi³ he³m i rêkawice, wyskoczy³ lekko z kabiny i podszed³ do grupy skupionej obok „So- ko³a Millenium”. Diamalanie obserwowali uwa¿nie, a miny mieli przy tym niezbyt przyjazne. – Witam – odezwa³ siê, schylaj¹c lekko g³owê. – Jestem Luke Skywalker. – Witamy ciê, Mistrzu Skywalkerze – odpowiedzia³ stoj¹cy najbli¿ej Hana pozbawionym jakichkolwiek emocji g³osem. – Ale nie witamy ciê na tej konferencji. Luke zamruga³ zaskoczony, spojrza³ na Hana i widz¹c jego œci¹gniête rysy, przeniós³ wzrok na oblicze Diamalanina, które wygl¹da³o niczym wyt³oczona ze skóry maska. – Nie rozumiem – przyzna³. – W takim razie wyra¿ê siê jaœniej – Diamalanin zastrzyg³ lewym uchem. – Nie chcemy, ¿ebyœ bra³ udzia³ w negocjacjach. Nie zamierzamy dyskutowaæ z tob¹ ani przy tobie ¿adnych istot-

16 nych spraw. Prawdê mówi¹c, wolelibyœmy, ¿ebyœ opuœci³ nasz system. – Zaraz, momencik! – Han mia³ doœæ. – To mój przyjaciel i ja go tu zaprosi³em. Przelecia³ kawa³ drogi, chc¹c wam pomóc. – Nie ¿yczymy sobie jego pomocy. – Mo¿e. Ale ja sobie ¿yczꠖ warkn¹³ Han. – I nikt nie bêdzie st¹d odlatywa³, jasne? Zapad³a ciê¿ka cisza. Luke obserwowa³ Diamalanina, zasta- nawiaj¹c siê, czy odlot nie by³by najlepszym rozwi¹zaniem. Je¿eli naprawdê go tu nie chcieli… Ten sam rozmówca ponownie zastrzyg³ uchem i oznajmi³: – Dobrze, Mistrz Jedi mo¿e zostaæ, ale wy³¹cznie jako twój doradca. Nie bêdzie uczestniczy³ w zebraniach negocjacyjnych albo my nie podejmiemy negocjacji w jego obecnoœci. Han skrzywi³ siê, ale odpar³: – Skoro siê upieracie, niech tak bêdzie. Poka¿cie nam kwate- ry i mo¿emy zaczynaæ. Jeden z obcych wrêczy³ Chewiemu datakartê z planem. – Macie apartament w hotelu na terenie portu kosmicznego – wyjaœni³. – Tu jest plan. Ishori przygotowali ju¿ sale spotkañ. Za- czniemy, kiedy bêdziecie gotowi. Jak na komendê ca³a trójka odwróci³a siê i odesz³a, albo raczej odmaszerowa³a, ku najbli¿szemu wyjœciu. – Ciekawe – powiedzia³ cicho Luke, patrz¹c w œlad za nimi. – Ktoœ wie, o co im chodzi? – W pewnym sensie – mrukn¹³ Han. – A w jakim sensie? – spyta³ Luke. Han spojrza³ na niego dziwnie i zaproponowa³: – Mo¿e dajmy temu spokój. Po prostu ciê nie lubi¹ i ju¿. Spogl¹daj¹c za odchodz¹cymi, Luke nie odezwa³ siê, ale bez w¹tpienia nie zamierza³ tak tego zostawiæ. Móg³ naturalnie natych- miast u¿yæ Mocy i wyci¹gn¹æ z umys³u obcego potrzebne wiado- moœci. Nie wiedz¹c, o co chodzi, nie by³ w stanie nic zrobiæ, wiêc powinien wykorzystaæ Moc. Ale… Spojrza³ na Hana, który przygl¹da³ mu siê uwa¿nie, jakby za- stanawiaj¹c siê, co te¿ on, Luke, zrobi. To przewa¿y³o: Han prosi³, ¿eby chwilowo zostawiæ temat. Wiêc zostawi. Chwilowo. – Dobrze – powiedzia³ spokojnie. – Chyba potrzebujemy no- wego planu.

172 – Widmo... – Ju¿ mamy – oœwiadczy³ Han z wyraŸn¹ ulg¹. – Chewie i ja w³¹czymy siê do rozmów, a z tob¹ naradzimy siê, gdy bêdziemy wiedzieli, o co im chodzi. Jeœli nie masz nic przeciwko bezczyn- nemu czekaniu, nim skoñczymy. – Pewnie, ¿e nie mam. Zgodzili siê, ¿ebym zosta³ twoim do- radc¹, wiêc bêdê doradza³ – Luke odwróci³ siê od wejœcia, w któ- rym zniknêli Diamalanie, i stwierdzi³, ¿e Han nadal przygl¹da mu siê badawczo. – Nie podoba ci siê to wszystko? – spyta³ domyœlnie Solo. – Miewa³em ju¿ bardziej udane dni w ¿yciu, jeœli o to ci cho- dzi – przyzna³ Luke, wzruszaj¹c ramionami. – G³upio jest propo- nowaæ komuœ pomoc i us³yszeæ tak stanowcz¹ odmowê, ale nie stanowi to powodu do g³êbokiej rozpaczy. No i nikomu nie wyrz¹- dza krzywdy. – Fakt. Czasami nawet pomaga – zgodzi³ siê Han. Uwaga wyda³a siê Luke’owi doœæ dziwna, zanim jednak zd¹- ¿y³ w jakikolwiek sposób zareagowaæ, Han podszed³ do Chewiego i spyta³: – Zorientowa³eœ siê, gdzie mamy iœæ? Wookie warkn¹³ potakuj¹co, pokazuj¹c coœ na ekranie planu. – Aha. No to prowadŸ – poleci³ Han i doda³ z pó³uœmie- chem. – Wookie jest niezast¹piony w t³oku, zw³aszcza jeœli idzie przodem. – Wiesz, ¿e wszystko, co powiedzieli, mo¿e byæ k³amstwem? – spyta³ cicho Luke. – Mog¹ próbowaæ nas rozdzieliæ, by u³atwiæ sobie atak. – Wiem, ale nie s¹dzê, ¿eby mieli taki zamiar. – Wola³bym przyjrzeæ siê temu spotkaniu – nie ustêpowa³ Luke. – Bez trudu mogê iœæ za wami przez nikogo nie zauwa¿ony. W ten sposób by³bym pod rêk¹, gdybyœcie mnie potrzebowali. Wyczujê twoj¹ obecnoœæ nawet w najwiêkszym t³umie i ze sporej odleg³oœci. – Ale tylko obecnoœæ, zgoda? – To chyba jasne. Nie próbowa³bym czytaæ w twoich myœlach bez wyraŸnej zgody. Przecie¿ wiesz. – Ano – mrukn¹³ Han. – Pewnie. Okaza³o siê, ¿e Luke nie musia³ ani u¿ywaæ Mocy, ani ruszaæ siê z apartamentu, ¿eby œledziæ przebieg negocjacji – gospodarze dowiedzieli siê o restrykcjach wymyœlonych przez Diamalan i, nim

18 rozpoczê³y siê rozmowy, zorganizowali jednostronn¹ ³¹cznoœæ wi- zyjn¹ pozwalaj¹c¹ mu obserwowaæ naradê bez wychodzenia z po- koju. Dwie godziny zajê³o mu uzyskanie pewnoœci, ¿e rozmowy do niczego nie doprowadz¹. Han zmarnowa³ o jedn¹ godzinê wiêcej albo te¿ dopiero po trzech gotów by³ przyznaæ to g³oœno i rozmo- wy przerwano. – Powariowali! – oznajmi³ po powrocie, rzucaj¹c na niski sto- lik plik datakart z informacjami i notatkami. – Wszyscy co do jed- nego! Pog³upieli do reszty! – Nie powiedzia³bym, ¿e powariowali. ¯e siê zaparli, owszem, ale nie pog³upieli – sprzeciwi³ siê Luke. – Dziêki. To siê nazywa prawdziwa pomoc! Chewbacca warkn¹³ ostrzegawczo. – Nie bój siê, nie tracê samokontroli – upewni³ go Han. – Je- stem idealnie wrêcz spokojny. Luke starannie ukry³ uœmiech – Han bardziej ni¿ kiedykolwiek przypomina³ teraz owego pewnego siebie przemytnika, którego pierwszy raz spotka³ w knajpie w Mos Eisley, gdy wraz z Benem Kenobim szukali transportu z Tatooine. Podobnie jak wtedy, rado- œnie w³adowa³ siê w nieznane i wyl¹dowa³ po szyjê w k³opotach. To mi³e, ¿e genera³, ojciec dzieciom i m¹¿ szanowanej osobistoœci Nowej Republiki, nie straci³ cech, które og³upia³y Imperium, a je- go przyjació³ niekiedy doprowadza³y do granic ob³êdu. Po szyjê w k³opotach Han funkcjonowa³ najskuteczniej – dowodzi³a tego praktyka. I mo¿e z wieloletniego przyzwyczajenia w takich w³a- œnie sytuacjach czu³ siê najlepiej. – Dobra – westchn¹³ obiekt jego rozmyœlañ, opadaj¹c na fo- tel. – Przemyœlmy to: musi byæ jakieœ wyjœcie z sytuacji. – A gdyby ktoœ trzeci wzi¹³ udzia³ w negocjacjach? – zapro- ponowa³ Luke. – Mo¿e Nowa Republika by³aby w stanie ochra- niaæ diamalañskie frachtowce w systemach ishoriañskich? Chewbacca mia³ na ten temat nieco inne zdanie. – Wiem, ¿e brakuje nam okrêtów – zgodzi³ siê Luke, gdy Wookie skoñczy³. – Ale Rada jakoœ powinna znaleŸæ kilka patro- lowców. – To nie wystarczy – potrz¹sn¹³ g³ow¹ Han. – Diamalanie maj¹ du¿o statków, a ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo roz- ci¹gniête s¹ nasze si³y. Mamy za ma³o okrêtów, a za du¿o prze- strzeni do pilnowania.

19 – To i tak tañsze rozwi¹zanie ni¿ rozdzielenie obu ras, gdy ju¿ zaczn¹ do siebie strzela栖 zauwa¿y³ Luke. – Zw³aszcza ¿e bêd¹ to robiæ nie pierwszy raz. – Fakt – przyzna³ Han. – Problem w tym, ¿e w¹tpiê, by Dia- malanie przyjêli tê propozycjê, nawet gdybyœmy mieli nadmiar okrêtów. Myœlê, ¿e nikomu nie zaufaj¹ w kwestii ochrony swoich statków. – Nawet Nowej Republice? – zdziwi³ siê Luke. Han spojrza³ nañ dziwnie i szybko odwróci³ wzrok. – Nawet. Luke zmarszczy³ brwi – przez moment wychwyci³ ten sam ro- dzaj problemów, co na l¹dowisku. – Rozumiem – mrukn¹³. – Aha – Han wyraŸnie siê ucieszy³. – S¹ jakieœ inne pomys³y? Luke spojrza³ na Chewbaccê, szukaj¹c dyplomatycznego spo- sobu przedstawienia swojej sugestii, ale nie znalaz³ pomocy. – Wiesz, jeszcze nie jest za póŸno na œci¹gniêcie Leii– zapro- ponowa³ z westchnieniem. – Mo¿emy poprosiæ Noghri, ¿eby j¹ tu przywieŸli. – Nie – odpar³ krótko Han. Chewbacca warkn¹³, zgadzaj¹c siê z Lukiem. – Powiedzia³em, ¿e nie! Sami potrafimy to za³atwi栖 Han spojrza³ na Wookiego œrednio uprzejmie. Wbudowana w stolik konsoleta ³¹cznoœci rozæwierka³a siê na- gle, a poniewa¿ Han i Chewie nadal byli zajêci wymian¹ wymow- nych spojrzeñ, Luke, u¿ywaj¹c Mocy, w³¹czy³ urz¹dzenie. – Skywalker – przedstawi³ siê, gdy sygna³ ucich³. Na p³ycie holoprojekcyjnej umieszczonej na œrodku sto³u po- jawi³ siê obraz m³odego Iphiginianina z zaplecionym w warkoczyki w¹sem i emblematem kontroli lotów na ko³nierzu. – Przepraszam, ¿e przeszkadzam w naradzie – odezwa³ siê za- skakuj¹co melodyjnym g³osem – ale otrzymaliœmy informacjê od kontroli transportu Nowej Republiki, ¿e leci tu sarkañski frachto- wiec w stanie Czerwonego Alarmu Celnego. Luke spojrza³ na Hana – Czerwony Alarm Celny oznacza³, i¿ na pok³adzie statku znajduje siê naprawdê niebezpieczny ³adunek. – Czy kontrola transportu zidentyfikowa³a kapitana lub za³o- gê? – spyta³. – Nie. Obiecano transmisjê z dalszymi informacjami, lecz jak dot¹d nie nadesz³a. Poniewa¿ frachtowiec zbli¿a siê ju¿ do Iphi-

20 gin, wys³aliœmy na jego spotkanie wiêkszoœæ patrolowców celnych z zadaniem przechwycenia go. Jako przedstawiciele Nowej Repu- bliki mo¿e chcielibyœcie obserwowaæ tê akcjê, dlatego was infor- mujê. Luke zarejestrowa³ nag³¹ zmianê w uczuciach Hana – gdy na niego spojrza³, tamten wpatrywa³ siê zamyœlony w œcianê. – Doceniamy zaproszenie – powiedzia³ na wszelki wypadek. – Ale chwilowo… – Sk¹d nadlatuje ten Sarkanianin? – przerwa³ mu Han. – Z sektora Besh – zamiast rozmówcy pojawi³a siê holomapa okolic planety z czerwonym pulsuj¹cym punktem po³o¿onym o kil- ka stopni od linii ³¹cz¹cej Iphigin ze s³oñcem oraz prawie dwu- dziestoma okr¹¿aj¹cymi go powoli zielonymi punktami. – Jak wi- dzicie, wys³aliœmy si³y wystarczaj¹ce do zlikwidowania ka¿dej próby oporu. – Fakt – mrukn¹³ Han. – I jesteœcie pewni, ¿e to statek sarkañ- ski? – Sprawdziliœmy informacje z jego transpondera. To corelliañ- ski Action-Keynne Mark XII zarejestrowany w Sarkanie. Luke gwizdn¹³ bezg³oœnie – mia³ kiedyœ okazjê zwiedziæ jed- nostkê tego typu i zapamiêta³ j¹ jako niezwykle luksusow¹, a przy tym potê¿nie uzbrojon¹. W tych okolicach pojawia³y siê rzadko, poniewa¿ zaprojektowano i wykorzystywano je do przewozu nie- zwykle cennych ³adunków, i to bez eskorty. Si³¹ ognia dorównywa³y niemal s³abszym okrêtom liniowym, nic dziwnego zatem, ¿e Ishori wys³ali tyle jednostek, by go przechwyciæ. Jeœli kapitan nie zechce wspó³pracowaæ, mo¿e siê to przekszta³ciæ w regularn¹ bitwê. – Wygl¹da faktycznie na sarkañski frachtowiec – oœwiadczy³ Han dziwnie beztroskim tonem. – Przechwytujcie, a my siê przyj- rzymy. – Dziêkujê, kapitanie Solo. Uprzedziliœmy dowódcê, ¿e do nie- go do³¹czycie. ¯egnam. Hologram znikn¹³. – Z tym, ¿e nie na pewno – mrukn¹³ Han, przegl¹daj¹c data- karty. – Chewie, sprawdŸ, czy zdo³asz st¹d uzyskaæ pe³en obraz ruchu wokó³ planety i wykaz wszystkich jednostek znajduj¹cych siê aktualnie w przestrzeni. – Co siê dzieje? – spyta³ zaskoczony Luke. Teraz wyczuwa³ u Hana jedynie podniecenie, wszystkie dotychczasowe frustracje zniknê³y. – Wiesz, kim jest ten przemytnik?

21 – To nie przemytnik – Han znalaz³ kartê, której szuka³, i wsun¹³ j¹ do czytnika. – I co, Chewie?… Masz? Piêknie. Prze³¹cz na stó³. Nad sto³em pojawi³ siê znacznie dok³adniejszy schemat syste- mu, w którym roi³o siê od rozmaitych symboli. Han przyjrza³ mu siê i zerkn¹³ na czytnik. – Œlicznie – oceni³. – Chewie, móg³byœ mi pomóc? – Co tam masz? – zainteresowa³ siê Luke. – Pozycje stacji bojowych typu Golan I. Zobaczmy… Przez dobr¹ minutê obaj z Chewbacc¹ porównywali holoma- pê z ekranem, porozumiewaj¹c siê mrukniêciami i pó³s³ówkami. Luke przygl¹da³ siê jej równie¿, niewiele rozumiej¹c. – Jasne! – odezwa³ siê w koñcu Han. – Nadlec¹ st¹d, wiêc wy- starczy poczekaæ gdzieœ w tym rejonie… IdŸ i przygotuj „Soko³a” do startu, zaraz tam bêdê. Chewbacca chrz¹kn¹³ potwierdzaj¹co i prawie pobieg³ do drzwi. – Móg³bym siê dowiedzieæ, o co chodzi? – spyta³ uprzejmie Luke. – Pewnie – Han zebra³ pozosta³e datakarty. – Nadlatuj¹ piraci. – Piraci?! Tutaj?! – Miejsce równie dobre, jak ka¿de inne. – Nie s¹dzi³em, ¿e piraci operuj¹ tak blisko J¹dra Galaktyki – przyzna³ Luke. – Ten frachtowiec to kant? – Nie do koñca. To mo¿e byæ autentyczny Sarkanianin, który nic nie wie o alarmie. Sposób jest stary i skuteczny: alarmuje siê w³adze o niebezpieczeñstwie zbli¿aj¹cym siê od strony dziennej pó³kuli, a gdy patrolowce s¹ nim zajête, atakuje siê cel le¿¹cy na lub przy nocnej pó³kuli. Zanim obrona zd¹¿y oblecieæ planetê, po napastnikach nie ma œladu – Han wsta³. – Jedyny problem stano- wi¹ stacje bojowe i obrona planetarna, dlatego trzeba tak wybraæ moment, ¿eby ich nie by³o w pobli¿u. No i znaleŸæ wiarygodny powód alarmu. ChodŸ, czas na nas. – Nie powinniœmy najpierw zawiadomiæ w³adz? – spyta³ Luke, wstaj¹c. – A po co? Ty, ja i Chewie wystarczymy w zupe³noœci. – Co?! Na ca³¹ bandê piratów? – Dlaczego nie? W tych rejonach mog¹ operowaæ tylko ma³e bandy, ze dwa-trzy statki. Inaczej zbytnio rzucaliby siê w oczy – Han skrzywi³ siê lekko. – Na dobr¹ sprawê sam bym sobie z nimi poradzi³.

22 – Serdeczne dziêki… Ja tam wola³bym nie musieæ sam sobie z nimi radziæ. – Spokojnie, nie chcia³em ciê urazi栖 Han uniós³ przeprasza- j¹co d³onie. – Nie urazi³eœ, ale nadal uwa¿am, ¿e powinniœmy zawiado- miæ w³adze. – Nie mo¿emy – Han spowa¿nia³. – Piraci maj¹ tu co najmniej jednego obserwatora i jeœli zobaczy on cokolwiek odbiegaj¹cego od przewidywañ, to zrezygnuj¹ z ataku. My wyjdziemy na durni, a Diamalanie bêd¹ mieli jeszcze gorsz¹ opiniê o Nowej Republi- ce. Je¿eli to nast¹pi, Wysoka Rada za¿¹da g³owy. – Zaczynam têskniæ za Rebeli¹ – westchn¹³ Luke – wtedy przy- najmniej polityka i walka nie k³óci³y siê ze sob¹. – Nie musisz mi tego mówiæ. Idziesz czy nie, czas siê nam zaczyna koñczyæ? – Oczywiœcie, ¿e idꠖ Luke siêgn¹³ po komling. – Artoo? R2-D2 by³ niezadowolony i wcale tego nie ukrywa³ – swoje uwagi wyœwietla³ na ekranie komputera pok³adowego i z przekazu jasno wynika³o, ¿e ca³a sytuacja bardzo, ale to bardzo mu siê nie podoba. – Uspokój siê, Artoo. Prze¿yliœmy ca³¹ wojnê z najpotê¿niej- szym przeciwnikiem, jakiego zna³a galaktyka, wiêc nie próbuj mi wmówiæ, ¿e boisz siê paru starych, zdezelowanych jednostek pi- rackich – uœmiechn¹³ siê Luke. Artoo pisn¹³ ura¿ony. – Tak ju¿ lepiej. Uwa¿aj na to, co siê wokó³ dzieje, a nic nam siê nie stanie. Droid æwierkn¹³, najwyraŸniej nadal nie przekonany, ale prze- sta³ protestowaæ. Luke rozejrza³ siê, próbuj¹c sam dojœæ do ³adu z trapi¹cymi go w¹tpliwoœciami. Wokó³ myœliwca panowa³a cisza i spokój, tote¿ móg³ siê oddaæ rozmyœlaniom. Od kilku tygodni czu³ narastaj¹ce wokó³ dziwne emocje, jak choæby osobliwe zachowa- nia Hana czy niechêæ Diamalan do jego obecnoœci. Wszystko to wywo³ywa³o niejasne, narastaj¹ce zdenerwowanie, którego nawet dwie rozmowy z Lei¹ nie zdo³a³y uspokoiæ. Wydedukowali jedy- nie, ¿e najprawdopodobniej jest to podœwiadoma reakcja na jakieœ zjawisko zachodz¹ce w Mocy, z którym wi¹za³a siê jedna z dwóch mo¿liwoœci: albo Luke powinien zrobiæ coœ konkretnego, albo zro- bienia w³aœnie tego unikaæ jak ognia. Zgodnie z jej rad¹ spêdza³

23 ostatnio wiele czasu na medytacjach, próbuj¹c lepiej zrozumieæ Moc, ale jak dot¹d bez rezultatu. – Luke? Gdzie jesteœ? – pytanie Hana wyrwa³o go z zamyœle- nia. – Nad tob¹ i trochê z lewej. Na razie nie zauwa¿y³em nicze- go, co przypomina³oby pirata. A ty? – Jeszcze nie, ale nie bój: przylec¹. Wiesz o tym. – Wiem – przyzna³ Luke, rozgl¹daj¹c siê uwa¿nie wœród chma- ry rozmaitej wielkoœci frachtowców. Po chwili nie musia³ siê ju¿ rozgl¹daæ. Tylko ¿e to nie by³y dwa-trzy statki – z nadprzestrzeni wysz³o osiem jednostek w zwartej formacji, bez ¿adnych identyfikacji oznaczeñ na burtach, ale za to naje¿onych turbolaserami. Artoo pisn¹³ przeraŸliwie. – Spokojnie! Przestañ siê irytowaæ i daj mi odczyt sensorów – poleci³ Luke. Droid bipn¹³ niepewnie i na ekranie wyœwietli³y siê ciekawe rzeczy. Wynika³o z nich, ¿e dwie jednostki to nieco zu¿yte i nie- konwencjonalnie po³atane corelliañskie kanonierki, piêæ to myœliw- ce szturmowe typu Corsair, a ostatni to stary, ale nadal robi¹cy wra- ¿enie kr¹¿ownik liniowy klasy Kaloth z przymocowanym do dziobu dzia³em jonowym KDY a-4. Te¿ starym i równie¿ robi¹cym wra- ¿enie. Ca³a grupa zmieni³a szyk na otwart¹ pó³strefê i skierowa³a siê ku parze du¿ych frachtowców znajduj¹cych siê przed nimi o kil- ka kilometrów poni¿ej. Statki nosi³y oznaczenia Nowej Republiki. – Han? – spyta³ na wszelki wypadek. – Widzê ich. Co chcesz zrobiæ? Mo¿liwoœci mia³ du¿o. U¿ywaj¹c Mocy, móg³ uszkodziæ nad- latuj¹ce jednostki tak, by nie by³y w stanie walczyæ. Móg³ je tak¿e zniszczyæ czy unieruchomiæ. Albo mniej widowiskowo, ale rów- nie skuteczne zmieniæ za³ogi w bezwolnych obserwatorów lub sk³o- niæ je do poddania siê. Dla Mistrza Jedi sprzymierzonego z Moc¹ nie istnia³y granice mo¿liwoœci. ¯adne. I nagle Luke stê¿a³, nie mog¹c ani siê poruszyæ, ani odetchn¹æ – przed sob¹, wyraŸnie widoczne na tle czerni kosmosu, dostrzeg³ postacie Imperatora i Exar Kuna – dwóch najgroŸniejszych adep- tów Ciemnej Strony, z jakimi kiedykolwiek musia³ siê zmierzyæ. Obaj stali i przygl¹dali mu siê. I œmieli siê.

24 – Luke? G³os Hana przepêdzi³ widma, ale lodowaty strach pozosta³. Coœ, czego za nic nie powinien by³ robiæ… – Luke? ¯yjesz?! – ¯yjꠖ wychrypia³, stwierdzaj¹c nagle, ¿e ma dziwnie za- schniête gard³o. – Ja… lepiej przejmij dowództwo, Han. – Co ci siê sta³o? Mo¿esz lataæ? – Nic… Mogê. – Jasne. – Z tonu Hana wywnioskowa³, ¿e tamten nie da³ siê oszukaæ. – Lepiej zostañ i dojdŸ do siebie. Poradzimy sobie z Che- wiem. – Lecê z wami, tylko powiedz mi, co chcesz, ¿ebym zrobi³. – Skoro siê upierasz, to daj mi os³onê. Na pocz¹tek trzeba ska- sowaæ dzia³o jonowe. Luke odetchn¹³ g³êboko, próbuj¹c siê uspokoi栖 dwa statki przeciw oœmiu: zupe³nie jak za dawnych lat, kiedy Rebelia wal- czy³a z Imperium. By³ wtedy m³ody i niedoœwiadczony, zw³asz- cza w u¿ywaniu Mocy, lecz wspomnienia tamtych dni zachowa³y siê w jego pamiêci czysto i wyraŸnie. Czyœciej, ni¿ przypuszcza³, prawdê mówi¹c… – Dobra – powiedzia³ g³oœno. – Zaczynaj, Han. Jestem tu¿ za tob¹! W pierwszej chwili piraci, skoncentrowani na podwójnym ³u- pie, po prostu zignorowali stary frachtowiec serii YT-1300 i lec¹cy obok niego myœliwiec typu X. Atak by³ ostatni¹ rzecz¹, jakiej siê spodziewali, a zw³aszcza atak z zewn¹trz – spoza prawie zamkniê- tej sfery, w któr¹ wziêli oba frachtowce ze znakami Nowej Republi- ki. „Sokó³ Millenium” przemkn¹³ miêdzy par¹ myœliwców, które zaczê³ystrzelaæ,gdydawnoju¿znalaz³siêpozaichzasiêgiem.W miê- dzyczasie Luke spokojnie zaj¹³ idealn¹ pozycjê za myœliwcami i, nie zwracaj¹c niczyjej uwagi, umieœci³ w silniku ka¿dego po torpe- dzie protonowej. Dopiero podwójny wybuch spowodowa³, i¿ zaczê- ³y siê ku niemu zwracaæ wie¿yczki artyleryjskie kr¹¿ownika. Artoo gwizdn¹³ alarmuj¹co i Luke po³o¿y³ maszynê w ostry skrêt i spiralê równoczeœnie – obok przemknê³y dwa z trzech po- zosta³ych Corsairów. Wyrównuj¹c, dostrzeg³ solidn¹ eksplozjê na dziobie kr¹¿ownika. – Han, ¿yjesz? – ¯yjê. Dzia³a jonowego ju¿ nie ma, ale zd¹¿yli trafiæ jeden frachtowiec. Nie wiem, na ile powa¿nie jest uszkodzony. Co z tob¹?

25 – Na razie w porz¹dku – odpar³ Luke i równoczeœnie wyczu³ nieustaj¹ce zagro¿enie, wiêc czym prêdzej zmieni³ gwa³townie kurs. Ogieñ laserowy przemkn¹³ za X-wingiem, który koñcz¹c pêtlê znalaz³ siê z kolei za jednym z Corsairów. Luke co prawda dawno nie bra³ udzia³u w prawdziwej walce myœliwskiej, ale musia³ przyznaæ, ¿e sz³o mu lepiej, ni¿ siê spodziewa³. Pewne u³atwienie stanowi³ fakt, ¿e Corsairy by³y co prawda lepiej opancerzone, ale za to mniej zwrot- ne od imperialnych myœliwców TIE. Chocia¿ nie zawsze – ten, które- go w³aœnie ostrzela³, wymkn¹³ mu siê spod ognia niespodziewan¹, rozpaczliw¹ œwiec¹ na praw¹ burtê i bezczelnie spróbowa³ wejœæ mu na ogon. Luke powtórzy³ niekonwencjonalny manewr i przez chwilê obie maszyny goni³y siê po krêgu, próbuj¹c siê wzajemnie trafiæ. Luke zrobi³ to pierwszy i Corsair zamieni³ siê w kulê ognia. W s³uchawkach rozleg³o siê zaniepokojone warczenie. – Jestem ca³y, Chewie – zapewni³ go Luke. – Ten by³ dobry… Co z wami? – Na razie cali i zdrowi – odpar³ Han. – Oo... teraz chyba siê wœciekn¹! Luke uœmiechn¹³ siê lekko i rozejrza³ siꠖ ostatnie dwa my- œliwce gna³y prosto ku niemu, ale by³y za daleko, by mog³y jeszcze coœ zrobiæ. W pobli¿u kr¹¿ownik liniowy strzela³ z ca³ej posiadanej broni do zwijaj¹cego siê w dzikich unikach „Soko³a”, który lecia³ wzd³u¿ jego burty, eliminuj¹c punktowymi trafieniami kolejne wie- ¿yczki i stanowiska artyleryjskie. Wygl¹da³ niczym wa¿ka atakuj¹- ca s³onia, tylko ¿e ta wa¿ka by³a przeciwpancerna. W oddali obie corelliañskie kanonierki wymienia³y salwy z frachtowcami, które okaza³y siê lepiej uzbrojone, ni¿ na to wygl¹da³y. Poza tym w okoli- cy robi³o siê coraz bardziej pusto, jako ¿e ka¿dy, kto tylko móg³, odlatywa³ byle szybciej i byle dalej. Luke przyjrza³ siê podejrzliwie kr¹¿ownikowi – wraz z decy- zj¹ nieu¿ywania Mocy wiêkszoœæ podenerwowania i otumanienia, jakie ostatnio odczuwa³, zdawa³a siê zanikaæ, a raczej zamilk³a. W ciszy, która zapanowa³a w jego umyœle, wyczu³ coœ dziwnego, co znajdowa³o siê na pok³adzie tego kr¹¿ownika liniowego. Coœ dziwnego, czego nie czu³ przez wiele lat… Artoo æwierkn¹³ ostrzegawczo, przywo³uj¹c go do rzeczywi- stoœci – Corsairy by³y ju¿ niedaleko. Skrzyd³owy trzyma³ siê z le- wej, ale na tyle blisko, by da³o siê poznaæ dobrego pilota. – S³yszê, Artoo. Plan jest nastêpuj¹cy: na mój sygna³ dasz pe- ³en ci¹g na prawy górny silnik i obie lewoburtowe dysze hamuj¹-

26 ce. Po czterech sekundach wy³¹czysz dysze i dasz pó³ mocy na wszystkie silniki. Jasne? Z ty³u rozleg³o siê potwierdzaj¹ce gwizdniêcie. Luke ustawi³ prze³¹cznik broni na wyrzutnie torped i, lekko wykorzystuj¹c Moc, dotkn¹³ umys³ów obu pilotów. Nie po to, by cokolwiek z nimi zro- biæ, lecz by móc obserwowaæ ich myœli. I czeka³. – Teraz, Artoo! Gwizd znikn¹³ w nag³ym ryku silnika i u³amek sekundy póŸ- niej myœliwiec krêci³ siê jak oszala³y w manewrze nie do przewi- dzenia i nie do powtórzenia bez przygotowania. Luke zamkn¹³ oczy i u¿ywaj¹c Mocy wyczeka³ odpowiedniego momentu do strza³u. I znów przeci¹¿enie wcisnê³o go w fotel, gdy maszyna wypry- snê³a nagle z ganderskiego korkoci¹gu, wyrównuj¹c niechêtnie lot. Piloci obu Corsairów byli tak zajêci przewidywaniem, w któr¹ stro- nê poleci, koñcz¹c ten rzadki manewr, ¿e nie dostrzegli nadlatuj¹- cych torped. – Luke? – s³uchawki rozbrzmia³y g³osem Hana. – Wygl¹da, ¿e maj¹ doœæ. Nadal usi³uj¹c dojœæ do ³adu z wewnêtrznym uchem wykazu- j¹cym niespotykan¹ samodzielnoœæ, Luke po³o¿y³ maszynê w cia- sny skrêt – rzeczywiœcie, kr¹¿ownik i obie kanonierki wycofywa³y siê, bior¹c kurs na przestrzeñ pozauk³adow¹. Jedna znaczy³a drogê skrystalizowanym powietrzem i jakimiœ œmieciami – musia³a so- lidnie oberwaæ. – Jakie uszkodzenia, Artoo? – spyta³ Luke, przestawiaj¹c po- krêt³o na oficjaln¹ czêstotliwoœæ Nowej Republiki. – Niezidenty- fikowane frachtowce, tu myœliwiec typu X si³ Nowej Republiki, numer AA-589. Jaka jest wasza sytuacja? – Znacznie lepsza ni¿ przed dwiema minutami. Dziêki za po- moc. Czy ty albo twój przyjaciel nie potrzebujecie asysty? Artoo wyœwietli³ na ekranie krótk¹ listê drobnych usterek. – Ja dziêkujꠖ odpar³ Luke. – Han? – Te¿ nie. Jeœli chcecie, odeskortujemy was do l¹dowiska – zaproponowa³ Han. – Ca³a przyjemnoœæ po naszej stronie. Jeszcze raz dziêkujemy. Wszystkie cztery jednostki zawróci³y ku planecie, a Luke prze- ³¹czy³ ³¹cznoœæ na prywatn¹ czêstotliwoœæ. – Zupe³nie jak za dawnych czasów, co Han? – Ano. Zauwa¿y³eœ jakieœ oznaczenia czy napisy na której- kolwiek jednostce?

27 – Na Corsairach nie by³o absolutnie nic, a do pozosta³ych mia- ³em za daleko. Dlaczego pytasz? Myœlisz, ¿e to nie piraci? – Piraci owszem, bez dwóch zdañ. Problem w tym, ¿e piraci z zasady maluj¹ statki, a¿ oczy bol¹ patrzeæ: jak nie p³omienie, to zêbate pyski albo inne pazury. Ponoæ na ofiarach wywiera to nie- z³y efekt psychologiczny i niektóre poddaj¹ siê bez walki. Zama- lowuj¹ te arcydzie³a, jedynie jeœli nie pracuj¹ na w³asny rachunek, tylko s¹ przez kogoœ wynajêci. Luke w zamyœleniu rozejrza³ siê po kilkudziesiêciu frachtow- cach powoli wracaj¹cych na orbity i kursy l¹dowania. Prawie set- ka ró¿nych ³adunków ze stu rozmaitych planet, a piraci wybrali sobie za cel akurat dwa frachtowce Nowej Republiki. – Corsairy – stwierdzi³, pojmuj¹c nagle, z kim mieli do czy- nienia. – Wynajêci przez Imperium. – Ciekawe, z której bandy – doda³ Han. – Albo sk¹d Imperium wziê³o fundusze na ich op³acenie – dokoñczy³ powoli Luke, u¿ywaj¹c Mocy do przypomnienia so- bie ze szczegó³ami tego dziwnego odczucia mêcz¹cego go pod- czas bitwy. – Pamiêtam, ile nas kosztowa³o wynajmowanie kor- sarzy w czasach Rebelii. Na pewno nie potanieli, a ju¿ wtedy byli drodzy. – Dobrzy z pewnoœci¹ nie s¹ tani. Ci akurat niczym siê spe- cjalnie nie wyró¿niali. – Nie jestem pewien… – mrukn¹³ Luke, wyostrzaj¹c wspo- mnienia… i nagle wszystko znalaz³o siê na swoim miejscu. – Mogê siê myliæ, Han, ale s¹dzê, ¿e na tym kr¹¿owniku liniowym znajdo- wa³a siê spora grupa klonów. Przez d³ug¹ chwilê w s³uchawkach panowa³a cisza. – Jesteœ pewien? – Mia³em to samo wra¿enie, co wtedy, gdy walczyliœmy ze sklonowanymi szturmowcami Thrawna na pok³adzie „Katany”. – Piêknie! – parskn¹³ Han. – Co jakiœ czas zastanawia³em siê w ci¹gu ostatnich dziesiêciu lat, gdzie Imperium ukrywa klony. W koñcu przekona³em sam siebie, ¿e wszystkie zu¿y³o. – Te¿ tak s¹dzi³em. Mo¿e znaleŸli now¹ liniê klonuj¹c¹. – A to by³oby wrêcz wspaniale! Czekaj, zajmijmy siê proble- mami po kolei: skoñczymy tu, a potem napuœcimy na nich wy- wiad – zaproponowa³ Han. – Coœ mi siê wydaje, ¿e wywiad nie ma specjalnych osi¹gniêæ, jeœli chodzi o piratów.

28 – Bo nie ma – przyzna³ Han. – Moje kontakty wœród Nieza- le¿nych PrzewoŸników równie¿. – W takim razie potrzebujemy kogoœ z lepszymi kontaktami. Jak na przyk³ad Talon Karrde. – Mam dziwne wra¿enie, ¿e coœ ci siê w tym pomyœle nie po- doba – zauwa¿y³ Han po chwili ciszy. – Nie… – Luke zacz¹³ ¿a³owaæ, ¿e w ogóle siê odezwa³. – Tyl- ko… nie, nic. – Pozwól, ¿e zgadnê. Mara? – Mówi³em, ¿e nic. Dajmy temu spokój. – Jasne. Jak tylko tu skoñczymy, wracaj na Yavina i zapomnij o wszystkim. Chewie i ja znajdziemy Karrde’a. Zgoda? – Zgoda. Dziêkujê. – ¯aden problem. Problem to Diamalanie. Zobaczymy, czy nie zmieniliœmy ich zdania w sprawie ochrony zapewnianej przez si³y Nowej Republiki. – Zobaczymy – Luke zawaha³ siê. – S³uchaj, co im siê w³a- œciwie we mnie nie podoba? Naprawdê chcia³bym wiedzieæ. Tym razem cisza by³a krótsza. – Ujmuj¹c rzecz najproœciej, oni ci po prostu nie ufaj¹ – poin- formowa³ go Han. – Dlaczego? – Bo jesteœ zbyt potê¿ny. Przynajmniej wed³ug nich. Twier- dz¹, ¿e Jedi maj¹cy tak¹ w³adzê nad Moc¹ jak ty, zawsze koñczy po Ciemnej Stronie. Luke poczu³ dziwne mrowienie w ¿o³¹dku. – Myœlisz, ¿e maj¹ racjê? – spyta³. – Przecie¿ ja siê na tym nie znam! – zaprotestowa³ Han. – Przyznajê, ¿e widzia³em, jak robisz ró¿ne cuda i nieraz mnie to martwi³o, ale skoro mówisz, ¿e wszystko masz pod kontrol¹, nie ma sprawy. Fakt, ¿e przed chwil¹ nie popisywa³eœ siê swoimi mo¿- liwoœciami. – Fakt, nie popisywa³em siꠖ przyzna³ Luke niechêtnie, po- niewa¿ musia³ tak¿e przyznaæ, i¿ Han mia³ racjê: w przesz³oœci wie- lokrotnie robi³ ró¿ne dziwne i widowiskowe rzeczy. Co prawda jedynie wtedy, gdy by³o to konieczne – by urato- waæ czyjeœ ¿ycie albo osi¹gn¹æ jakiœ godny cel. Umiejêtnoœæ w³a- dania Moc¹ wielokrotnie uratowa³a mu ¿ycie, podobnie jak Hano- wi i innym, a u¿ywa³ jej tylko je¿eli nie mia³ innego wyjœcia. A mimo to…

29 A mimo to Obi Wan Kenobi, potê¿ny Mistrz Jedi, pozwoli³ siê zabiæ Vaderowi zamiast zniszczyæ jednym gestem ca³¹ Gwiazdê Œmierci. A Yoda, znaj¹cy i rozumiej¹cy Moc lepiej ni¿ ktokolwiek inny spoœród ¿yj¹cych, móg³ bez niczyjej pomocy pokonaæ Impe- ratora. Tego ostatniego Luke by³ pewien na podstawie w³asnej wie- dzy i doœwiadczeñ. A przecie¿ zamieszka³ na bagnie i pozostawi³ to zadanie jemu i Rebelii. I jeszcze Calista. Kobieta, któr¹ kocha³… i która od niego ucie- k³a, gdy¿ jego mo¿liwoœci w jakiœ sposób j¹ przera¿a³y… – Nie przejmuj siê tym, Luke – rozleg³ siê g³os Hana, przery- waj¹c mu nie najweselsze rozmyœlania. – Wiesz, jak dziwaczna i po- krêcona potrafi byæ logika obcych. – Wiem – przyzna³ Luke, zdaj¹c sobie równoczeœnie sprawê, ¿e kwestia jest zbyt powa¿na, ¿eby j¹ zlekcewa¿yæ. Kry³o siê tu coœ, co wymaga³o dok³adnego przemyœlenia, me- dytacji i przedyskutowania z najbli¿szymi. Wstrz¹sn¹³ siê odrucho- wo na wspomnienie wczeœniejszej wizji Imperatora i Exar Kuna – zdecydowanie musia³ siê tym szybko zaj¹æ. Ale jak s³usznie zauwa¿y³ Han, problemami nale¿a³o zajmo- waæ siê pojedynczo i po kolei, tote¿ poprawi³ nieco pozycjê i sku- pi³ siê na bezpiecznym eskortowaniu frachtowców na Iphigin.