Gra wstępna
Dobra, lecimy.
Witam. W kolejnym odcinku Przemyśleń Niekrytego Kry
tyka obejrzymy... Chwila, co ja tu mam na dziś zapisane
w kalendarzu do zrobienia? Napisać książkę? Matko, pa
miętam, że na jakiś tekst się zgodziłem, ale to chyba miał
być scenariusz filmu dla dorosłych, wiecie, coś w stylu:
FADE IN
Fragment muzyczki w klimatach Isaaca Hayesa, dom jedno
rodzinny, hydraulik puka do drzwi.
- Dzień dobry, przyjechałem przetkać.
- Dobrze się składa, akurat mam coś do przetkania.
Muzyczka głośniej, zaczynamy od bidżeja z użyciem techniki
dwóch...
Cholera, telefon dzwoni, chwila.
- Maciek, to ja.
Asia, mój wydawca. To ona jest odpowiedzialna za wro
bienie mnie w książkę. Jeśli się skompromituję, to właśnie jej
wysypię śmieci z całego tygodnia na wycieraczkę. Jestem do
rosły i dojrzały emocjonalnie, potrafię mścić się z klasą.
- No cześć, co tam słychać? - zagajam, że niby nie wiem, po
co dzwoni, a dzwoni po to, żeby mnie zapytać, jak tam książka.
- Jak tam książka?
Madafakin Nostradamus.
- Dobrze, właśnie piszę o kuriozach edukacji młodzieży
w wieku licealnym.
- Maciek, mam bieżący podgląd tego, co piszesz.
O w dupę. Najwyraźniej nie wszedłem w układ z Zieloną
Sową, tylko z diabłem, jak Keanu Reeves i Al Pacino w wia-
domym filmie. Tylko czekam, aż moja dziewczyna się po-
chlasta i pójdzie do kościoła. Już nie wiem, co gorsze
z dwojga. Chlastanie chyba.
- Nie możesz na pierwszej stronie pisać o bidżejach. Twoi
czytelnicy muszą coś wynieść z tej książki. Coś pożytecz
nego. Gdybyś nie miał nic ciekawego do powiedzenia, to nie
zaproponowałabym ci wydania książki i miliona dolarów
w gotówce.
No dobra, ten milion sam sobie dopisałem. Nie oceniajcie
mnie. Nie ocenia się książki po okładce, a już na pewno nie
po pierwszej stronie. I po drugiej. Swoją drogą, wie, co to jest
bidżej. Przygotowała się.
- No dobra, ale o czym mam pisać?
- O czym chcesz.
- Chcę pisać scenariusze filmów dla dorosłych. Dialogi
proste jak główny rekwizyt na planie, mało bajdurzenia
i tego cholernego zamulania nery w stylu kina europej
skiego. Wiesz, w co drugim filmie ciężka patologia i dramaty
rodzinne.
- Takie jest życie.
- Skoro takie jest życie, to w ramach oderwania od ta
kiego życia mamy oglądać filmy o takim życiu? Do pudełek
DVD z tymi filmami powinni dodawać pistolet i kulę. Albo
cały magazynek, bo dla kogoś zabraknie, jak we Mgle,
i będzie klops.
- Widzisz, masz dobre podejście. Napisz coś swojego, iro
nicznego, z dystansem. W twoim stylu. Ktoś musi dać mło
dym kopa.
No tak, napisałem już szesnaście tysięcy książek i napie-
przam swoim stylem, kiedy tylko najdzie mnie na to ochota.
- O, sarkazm, bardzo dobrze. Teraz wybierz kilka tema
tów, które interesują twoich widzów, siadaj i pisz.
Już zapomniałem, że Asia monitoruje także moją narrację.
Bosko.
- Ale ta książka będzie o niczym!
- Będzie o czymś. O pewnym sposobie myślenia. To właś
nie za to ludzie cię lubią, więc bądź sobą. Pisz, co myślisz.
- Myślę o finale tego filmu z hydraulikiem. Wiesz, majo
nez na twa...
- Maciek!
- No dobra, postaram się, chociaż myślałem, że ludzie po
lubili moje filmy, bo dawałem w tagach „cycki" i „hot teen
webcam".
- Polubili cię, bo gdzieś między tymi „cyckami" i „hot teen
webcam" jest coś więcej. Potrafisz mówić językiem młodzieży.
Oni nie chcą czytać poradników profesorów i pedagogów.
Wydawcy wiedzą, jak w delikatny i prawie niezauważalny
sposób powiedzieć ci, że jesteś jednocześnie wystarczająco
mądry i wystarczająco głupi, żeby coś napisać. Cholera,
teraz już wiem, jak do tego doszło, że się zgodziłem. Po próż
ności mnie połechtali, cwaniaki wycwaniakowane.
- Oprócz tego jesteś też bardzo błyskotliwy i megaprzystojny,
masz miliard fanów i niedługo dostaniesz swój pomnik i ulicę.
No dobra, tego nie powiedziała, ale skoro to moja
książka, to mogę zaklinać rzeczywistość, ile tylko zechcę.
Podkreślam, miliard fanów. Dziewięć zer.
- Spróbujesz chociaż? Zresztą, nie masz już wyjścia, bo
podpisaliśmy umowę. Pamiętasz?
- Pamiętam tequilę.
- Siadaj i pisz. Postaraj się tylko nie nadużywać wulga
ryzmów, bo jesteś na wstępie, a już wyrobiłeś normę.
- Mam swoją teorię na temat używania wulgaryzmów.
Dość zajebistą wręcz.
- No to masz już pierwszy temat.
Dobra jest.
- Asiu, a masz może jakiś poradnik, jak napisać książkę,
albo jakiś przyspieszony kurs dla początkujących? Wiesz,
coś, co magicznie sprawi, że taki dekiel jak ja zapełni puste
strony w Wordzie i się nie zbłaźni?
- Czy każdym swoim filmem nie narażasz się na wyśmianie?
Masz, jak każdy artysta, ludzi, którzy nie są twoimi kibicami -
czasem dlatego, bo nie trafia do nich to, co robisz, a czasem dla
tego, że w ogóle odważyłeś się to robić. Nie wyglądasz na kogoś,
kto się boi negatywnego przyjęcia. Pisz dla tych, którzy cię po
dziwiają i chcą słuchać. Przecież nie muszę ci tego tłumaczyć.
Mówiłem, że jest dobra? Oni w tych wydawnictwach może
jednak nie dostają kasy za pierdzenie w stołek. Mój pry
watny Charlie Runkle, ale jaja. Betewu, zauważyłem, że ar
tystą nazywa się każdego, kto jest życiowo nieprzystosowany
do wykonywania uczciwej, systematycznej i ciężkiej pracy.
To taki eufemizm od „nierób, któremu się pofarciło".
- Podejdź do tego tekstu tak, jak do filmów: rób swoje i nie
oglądaj się za siebie. To będzie hit jesieni, zobaczysz.
Mhm, ktoś tu chyba zapomniał dodać „s" w odpowiednim
miejscu.
- Nie potrzebujesz poradników. Zaufaj swojej intuicji.
- Dobra, zaufam. Idę pisać.
- Powodzenia!
Dobra, poradzę sobie. Przecież niektórzy robią to na co
dzień. Żyją z tego. Stephen King pisze trzytomową powieść
na kiblu, jak ma większe rozwolnienie i laptopa pod ręką. To
nie może być aż takie skomplikowane.
google.pl „jak napisać książkę"
Pyk. Ta intuicja to jednak pożyteczna rzecz. Dwa kliknię
cia i mam kilka tysięcy pomysłów na sekundę. Teraz to jest
dobrze. Kiedy ja miałem małego siusiaka... (Ha! W jednej
chwili przekazałem dwie treści: „Kiedy ja byłem mały"
i „Teraz mam dużego siusiaka" - i co, słaba zagrywka języ
kowa? Mickiewicz może się bujać z tym swoim niezrozumia
łym trzynastozgłoskowcem, cholerny dziewiętnastowieczny
hip-hopowiec, dziś OSTR by go zjadł na freestyle'u). Przeglą
dam kolejne wyniki wyszukiwarki i jestem załamany, bo te
wszystkie mądrości są równie ogólnikowe, co nieprzydatne.
Wiecie, coś w stylu książeczek z aforyzmem na każdy dzień.
Codziennie rano popatrz w lustro
i powiedz sobie coś miłego.
Bomba. Mogę jeszcze zaśpiewać jakąś piosenkę z Pięknej
i bestii i upiec ciasto ze świeżego rabarbaru. Kiedy wstaję
rano i wiem, że czeka mnie dzień, który
określiłbym jednym ze słów, jakich
mam nie nadużywać, to wolę się nie
oszukiwać.
zeskanuj kod
Dziś po raz kolejny będziesz się bał iść do szefa o podwyżkę,
którą ci obiecuje od trzech miesięcy. Zamiast tego dostaniesz
od niego ope-er za spóźnienie (a spóźniłeś się, bo jakiś debil
wjechał ci w tyłek i bynajmniej nie chodzi o intymne zbliżenie
w stylu Tajemnicy Brokeback MountainJ, a potem będzie
już tylko gorzej. Jeśli przetrwasz ten dzień, to będzie cud,
a przypominam, że jest dopiero wtorek. Taki żarcik, jest po
niedziałek. Aha, zdejmij to lustro, bo wyglądasz, jakbyś przed
chwilą nie wstał z łóżka, tylko z grobu.
Albo wersja „kilka lat wcześniej", bardzo bliska mojemu
sercu:
Jesteś w pierwszej klasie liceum. To jeden z najniższych
szczebli na drabinie ewolucji. Nawet ameba jest wyżej (może
dlatego, że podobnie jak Terminator T-1000, nie ma stałego
kształtu, tak strzelam). Za chwilę jedziesz do miejsca, w któ
rym każdy walczy o przetrwanie towarzyskie za pomocą ta
kich środków, jak na przykład fajne (czytaj: drogie) buty albo
telefon z kamerą HD, ale to nie największy problem. Czeka
cię kartkówka z chemii, odpytka z fizyki (bo zwykle na od-
pytkę idą ci, którzy mają już armię pał) i rozdanie klasówek
z matmy. Przypominam, że przedmioty ścisłe to coś, czego
twój mózg nie ogarnia. Jesteś na to po prostu za głupi. Jeszcze
dziś poczujesz się jak dwunastoletnia dziewczynka, która ze
skakanką w dłoni jedzie na wojnę do Iraku i będzie walczyć
na pierwszym froncie z uzbrojonymi po zęby zawodowymi
mordercami. Potem będzie już tylko gorzej. Aha, zdejmij lu
stro, bo na tym etapie życia wyglądasz jak ostatni kretyn,
a cery Justina Biebera też raczej nie masz.
Chcecie dalej czytać o życiowych radach za 19,99? Da
rujmy sobie. Chociaż... Chyba mam już „pomysła", jak to
mówi jeden z największych praktykujących filozofów, Ferdek
Kiepski, na wstęp do dalszych felietonów. Ha!
Kawa zrobiona. Papieros zapalony. Wprawdzie nie piję
kawy, a papierosy przestałem regularnie jarać, kiedy prze
stało mnie regularnie jarać przypodobywanie się kolegom
z klasy, ale to taka moja wizja pisarza. Nieogolony, z posza
rzałymi od wyżej wspomnianych atrakcji zębami, chodzący
w jednej koszuli przez tydzień, żywiący się tym, co akurat jest
w lodówce (a zwykłe jest to opróżniona do połowy butelka
whisky). Siedzi i tłucze w te literki.
No to tłuczmy dalej.
W imię zasad,
zły hultaju,
czyli o słowach
dwa słowa
Pan Różowy: To była jakaś, kurczę
blade, wsypa, czy co? Motyla noga! Po
marańczowy oberwał?
Pan Biały: W brzuch.
Pan Różowy: Niech to dunder świśnie!
Gdzie jest Brązowy?
Pan Biały: Nie żyje.
Pan Różowy: Jak zginął?
Pan Biały: A jak, nie chcę się wyrażać, myślisz? Gliny go
rozwaliły.
Pan Różowy: Jest źle. Jest tak źle, że nie wiem, jak to ująć
bez przeklinania. Jest źle?
Pan Biały: W przeciwieństwie do „dobrze"?
Pan Różowy: Rany, wszystko się zaczyna kochać ze sobą.
Wszystko się poszło kochać. Ktoś nas wprowadził w maliny
w wielkim stylu, chłopie.
Pan Biały: Naprawdę myślisz, że ktoś nas wsypał?
Pan Różowy: Chłopie, ty w to w ogóle wątpisz, kurka
blaszka? Ja nie myślę, że nas wsypano, ja wiem, że nas wsy
pano! To znaczy, serio, tak poważnie, skąd się wzięli ci
wszyscy niegrzeczni gliniarze, co? W jednej chwili ich nie
ma, a w następnej chwili są? Nie słyszałem żadnych brzyd
kich syren. Odpalono alarm, okej. Jeśli odpali się alarm.
zeskanuj kod
masz średnio cztery minuty, zanim będziesz mógł odczuć
jego niemiłe skutki. W jednej chwili zjawiło się tam siedem
nastu zdenerwowanych niebieskich. Wszyscy uzbrojeni po
zęby, wszyscy wiedzą, po co, motyla noga, przyszli i sobie
tak po prostu tam stali! Pamiętasz tę drugą falę w radiowo
zach? Oni odpowiedzieli na alarm, ale tamte pierwsze ko
biety dobrych obyczajów już tam były, czekały na nas. Nie
pomyślałeś, kurczę, o tym? Rany Olek!
Mniej więcej tak wyglądałby jeden z dialogów Wściekłych
psów mojego osobistego Jezusa, Quentina Tarantino, gdyby
wulgaryzmy zastąpić „cywilizowanymi" słowami. Brzmi
nieźle. Zresztą, gdyby wyrzucić wszystkie kombinacje słowa
fuck z tego kultowego filmu, scenariusz byłby krótszy
o 272 wyrazy. Lekkie przegięcie? Pewnie tak. Da się uniknąć
wulgaryzmów, aby przekazać tę samą treść? Być może. Czy
Wściekłe psy byłyby wtedy tym samym filmem? Nie ma
prącia we wsi.
Aby zrozumieć wszystkie komunikacyjne funkcje wulga
ryzmów, należałoby przeczytać kilka cegieł poświęconych
właśnie temu zagadnieniu. Jako absolwent filologii angiel
skiej mogę jedynie powiedzieć, że temat jest obszerny i cie
kawszy niż 90 procent rzeczy, które robi się na tych studiach
(fajnie, że kiedyś słowo knight czytało się inaczej, później
jeszcze inaczej, a później jeszcze inaczej - wow, emocje się
gają zenitu, dajcie mi ten pistolet, jeśli ktoś go dostał do tego
cholernego DVD z europejskim dramatem o ojcu, który za
kochał się w sześcioletniej córce sąsiada gwałciciela). Tak
czy siak, pointa jest taka, że wulgaryzmy są integralną czę
ścią sztuki, nieważne czy wysokiej, czy niskiej, i jakiekolwiek
próby odłączenia jej od szeroko rozumianej komunikacji są
z góry skazane na porażkę, a po drodze narażają się na
śmieszność. Poświęciłem temu jedną z audycji w Radiu Zet
(kolejna epicka zagrywka - niby tutaj nawijam o fluganiu na
lewo i prawo, a podprogowo chwalę się, że ktoś gdzieś tam
popełnił kiedyś faila i dał mi czas na antenie jednej z naj
większych stacji w Polsce - i co, słabo jest? Paszport Polityki
jest mój, goddammit!). Otóż jakiś czas temu Kościół opubli
kował listę wyrażeń zakazanych (kto ich użyje, będzie obra
cany nad szatańskim grillem z szaszłykowym szpikulcem
w odbycie - nie ironizuję, tak słyszałem) oraz listę wyrażeń
zastępczych (kto ich będzie używał, dostanie harfę i kilo
gram najlepszego weedu, jaki Bóg stworzył - nie ironizuję,
to przecież też roślina, bluźniercy). I tak, zamiast „kurde!"
(cytuję, to się nie liczy jako grzech! Tere fere!), należy mówić
„motyla noga". „Ja nie mogę!" to nowe „Jezus Maria!" - cho
ciaż tu akurat wszystko zależy od intencji...
Chwila, chwila, wszystko zależy od intencji? To znaczy, że
jeśli jeden z moich równie dziecinnych i skretyniałych kole
gów, jak ja, wyśle mi dla zwały jakiś obleśny fisting w wyko
naniu gościa przebranego za Boba Budowniczego, a moją
reakcją będzie „Jezus Maria!", to jest to zastosowanie nie
właściwe? Rozumiem, że określenia „Jezus Maria!" można
użyć, kiedy na spalonej grzance, albo zalanej ścianie, zoba
czę podobiznę Dżizesa? Oczywiście przesadzani, aby wydo
być absurd i nie mam zamiaru urazić nikogo, kogo spotkało
błogosławieństwo Przypalonej Grzanki - nic z tych rzeczy.
I'm a lover, not a fighter, jak to mawia Hank Moody. Przycho
dzę w pokoju.
Przykłady kreatywnego i pożytecznego z punktu widzenia
sztuki zastosowania słów brzydkich można mnożyć jak cho
roby weneryczne na drodze wylotowej z Łodzi do Poznania,
ale myślę, że każdy się z tym spotkał (z wulgaryzmami, nie
chorobami - o te zapytajcie tatę, gdy w pobliżu nie będzie
mamy) i czai, o co bangla. Dla mnie, jako twórcy czegoś po
między kloaczną satyrą, infantylnym kabaretem i interneto
wym stand-upem najniższych lotów, przekleństwa mają swój
cel i nie są rzucane ot tak. Nie chcę wynosić każdej „kurwy"
i „chuja" do majestatu narzędzia tworzenia sztuki, bo moje
nabijanie się (delikatne i czułe!) z tej całej grzanki zacznie
śmierdzieć hipokryzją. Chodzi o to, że wszyscy twórcy, których
szanuję i podziwiam (czytaj: wszyscy twórcy, z których zrzy-
nam, ile wlezie, bo są znacznie lepsi ode mnie, i im zazdrosz
czę, ale się nie przyznam - tylko cicho!), na przykład genialni
Eddie Izzard, George Carlin czy Jeff Dunham, opanowali za
stosowanie przekleństw do perfekcji. To nadaje ich występom
dynamiki, rytmiki i dodatkowej siły stricte humorystycznej,
podnosząc koniec końców jakość skeczu. Z drugiej strony,
David Shore, twórca najbłyskotliwiej napisanego serialu,
jakie dane mi było oglądać, stworzył postać, która przez
osiem bitych sezonów nie wyrzuciła z siebie chyba ani jed
nego „faka". Dr House to mistrz riposty,
sarkazmu i wielopoziomowych wrzut -
facet porusza się w rozmowie jak Leo
Messi po boisku i nie musi w tym celu
zeskanuj kod
ubarwiać swojej komunikacji wulgaryzmami. Dla tej postaci
to pewnie pójście na łatwiznę, zejście na niższy poziom,
banał. Z mojego punktu widzenia to najwyższy stopień ewo
lucji zawodowego ironisty - czysty pocisk, pozbawiony zbęd
nych ozdobników, gdzie każde słowo, jego znaczenie,
miejsce i forma są idealnie zgrane. Oczywiście, aby w pełni
docenić walory majstersztyków językowych scenarzystów
Dr House'a, należy doskonale znać język angielski, bo odda
nie tej złożoności jest możliwe tylko w języku natywnym. Kto
go nie zna, ten dupa.
Proszę bardzo, mamy wniosek numer jeden - warto uczyć
się języków obcych. Nie po to, żeby dostać dobrą pracę (bo
do tego trzeba mieć rodziców z pomocnymi znajomymi -
przez „pomocnych" mam na myśli tych z długiem wdzięcz
ności), tylko po to, żeby nawrzucać komuś z klasą. Jestem
urodzonym nauczycielem - mam rację, czy może mam
rację?
Jeśli już o tym mowa - przez pewien, nie za długi, nie za
krótki (jak to mówią mi dziewczyny, żebym się nie poczuł ura
żony) czas byłem nauczycielem angielskiego i wychowawcą-
-opiekunem kolonijnym. Za przekleństwa nie rozstawiałem
Zakaz reuploadu - własność: chomik Adam001d!
Zakaz reuploadu - własność: chomik Adam001d!
W Y D A W N I C T W O Z I E L O N A S O W A
Wydawca Joanna Salak Redaktor prowadzący Monika Koch Ilustracje Virus Group Projekt graficzny okładki i wnętrza oraz DTP Bernard Ptaszyński © Copyright by Maciej Frączyk © Copyright by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.. Warszawa 2012 ISBN 978-83-265-0467-9 Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. Al. Jerozolimskie 96 00-807 Warszawa tel. 22 576 25 50 fax 22 576 25 51 wydawnictwo@zielonasowa.pl www.zielonasowa.pl
Gra wstępna Dobra, lecimy. Witam. W kolejnym odcinku Przemyśleń Niekrytego Kry tyka obejrzymy... Chwila, co ja tu mam na dziś zapisane w kalendarzu do zrobienia? Napisać książkę? Matko, pa miętam, że na jakiś tekst się zgodziłem, ale to chyba miał być scenariusz filmu dla dorosłych, wiecie, coś w stylu:
FADE IN Fragment muzyczki w klimatach Isaaca Hayesa, dom jedno rodzinny, hydraulik puka do drzwi. - Dzień dobry, przyjechałem przetkać. - Dobrze się składa, akurat mam coś do przetkania. Muzyczka głośniej, zaczynamy od bidżeja z użyciem techniki dwóch... Cholera, telefon dzwoni, chwila. - Maciek, to ja. Asia, mój wydawca. To ona jest odpowiedzialna za wro bienie mnie w książkę. Jeśli się skompromituję, to właśnie jej wysypię śmieci z całego tygodnia na wycieraczkę. Jestem do rosły i dojrzały emocjonalnie, potrafię mścić się z klasą. - No cześć, co tam słychać? - zagajam, że niby nie wiem, po co dzwoni, a dzwoni po to, żeby mnie zapytać, jak tam książka. - Jak tam książka? Madafakin Nostradamus. - Dobrze, właśnie piszę o kuriozach edukacji młodzieży w wieku licealnym. - Maciek, mam bieżący podgląd tego, co piszesz. O w dupę. Najwyraźniej nie wszedłem w układ z Zieloną Sową, tylko z diabłem, jak Keanu Reeves i Al Pacino w wia-
domym filmie. Tylko czekam, aż moja dziewczyna się po- chlasta i pójdzie do kościoła. Już nie wiem, co gorsze z dwojga. Chlastanie chyba. - Nie możesz na pierwszej stronie pisać o bidżejach. Twoi czytelnicy muszą coś wynieść z tej książki. Coś pożytecz nego. Gdybyś nie miał nic ciekawego do powiedzenia, to nie zaproponowałabym ci wydania książki i miliona dolarów w gotówce. No dobra, ten milion sam sobie dopisałem. Nie oceniajcie mnie. Nie ocenia się książki po okładce, a już na pewno nie po pierwszej stronie. I po drugiej. Swoją drogą, wie, co to jest bidżej. Przygotowała się. - No dobra, ale o czym mam pisać? - O czym chcesz. - Chcę pisać scenariusze filmów dla dorosłych. Dialogi proste jak główny rekwizyt na planie, mało bajdurzenia i tego cholernego zamulania nery w stylu kina europej skiego. Wiesz, w co drugim filmie ciężka patologia i dramaty rodzinne. - Takie jest życie. - Skoro takie jest życie, to w ramach oderwania od ta kiego życia mamy oglądać filmy o takim życiu? Do pudełek DVD z tymi filmami powinni dodawać pistolet i kulę. Albo
cały magazynek, bo dla kogoś zabraknie, jak we Mgle, i będzie klops. - Widzisz, masz dobre podejście. Napisz coś swojego, iro nicznego, z dystansem. W twoim stylu. Ktoś musi dać mło dym kopa. No tak, napisałem już szesnaście tysięcy książek i napie- przam swoim stylem, kiedy tylko najdzie mnie na to ochota. - O, sarkazm, bardzo dobrze. Teraz wybierz kilka tema tów, które interesują twoich widzów, siadaj i pisz. Już zapomniałem, że Asia monitoruje także moją narrację. Bosko. - Ale ta książka będzie o niczym! - Będzie o czymś. O pewnym sposobie myślenia. To właś nie za to ludzie cię lubią, więc bądź sobą. Pisz, co myślisz. - Myślę o finale tego filmu z hydraulikiem. Wiesz, majo nez na twa... - Maciek! - No dobra, postaram się, chociaż myślałem, że ludzie po lubili moje filmy, bo dawałem w tagach „cycki" i „hot teen webcam". - Polubili cię, bo gdzieś między tymi „cyckami" i „hot teen webcam" jest coś więcej. Potrafisz mówić językiem młodzieży. Oni nie chcą czytać poradników profesorów i pedagogów.
Wydawcy wiedzą, jak w delikatny i prawie niezauważalny sposób powiedzieć ci, że jesteś jednocześnie wystarczająco mądry i wystarczająco głupi, żeby coś napisać. Cholera, teraz już wiem, jak do tego doszło, że się zgodziłem. Po próż ności mnie połechtali, cwaniaki wycwaniakowane. - Oprócz tego jesteś też bardzo błyskotliwy i megaprzystojny, masz miliard fanów i niedługo dostaniesz swój pomnik i ulicę. No dobra, tego nie powiedziała, ale skoro to moja książka, to mogę zaklinać rzeczywistość, ile tylko zechcę. Podkreślam, miliard fanów. Dziewięć zer. - Spróbujesz chociaż? Zresztą, nie masz już wyjścia, bo podpisaliśmy umowę. Pamiętasz? - Pamiętam tequilę. - Siadaj i pisz. Postaraj się tylko nie nadużywać wulga ryzmów, bo jesteś na wstępie, a już wyrobiłeś normę. - Mam swoją teorię na temat używania wulgaryzmów. Dość zajebistą wręcz. - No to masz już pierwszy temat. Dobra jest. - Asiu, a masz może jakiś poradnik, jak napisać książkę, albo jakiś przyspieszony kurs dla początkujących? Wiesz, coś, co magicznie sprawi, że taki dekiel jak ja zapełni puste strony w Wordzie i się nie zbłaźni?
- Czy każdym swoim filmem nie narażasz się na wyśmianie? Masz, jak każdy artysta, ludzi, którzy nie są twoimi kibicami - czasem dlatego, bo nie trafia do nich to, co robisz, a czasem dla tego, że w ogóle odważyłeś się to robić. Nie wyglądasz na kogoś, kto się boi negatywnego przyjęcia. Pisz dla tych, którzy cię po dziwiają i chcą słuchać. Przecież nie muszę ci tego tłumaczyć. Mówiłem, że jest dobra? Oni w tych wydawnictwach może jednak nie dostają kasy za pierdzenie w stołek. Mój pry watny Charlie Runkle, ale jaja. Betewu, zauważyłem, że ar tystą nazywa się każdego, kto jest życiowo nieprzystosowany do wykonywania uczciwej, systematycznej i ciężkiej pracy. To taki eufemizm od „nierób, któremu się pofarciło". - Podejdź do tego tekstu tak, jak do filmów: rób swoje i nie oglądaj się za siebie. To będzie hit jesieni, zobaczysz. Mhm, ktoś tu chyba zapomniał dodać „s" w odpowiednim miejscu. - Nie potrzebujesz poradników. Zaufaj swojej intuicji. - Dobra, zaufam. Idę pisać. - Powodzenia! Dobra, poradzę sobie. Przecież niektórzy robią to na co dzień. Żyją z tego. Stephen King pisze trzytomową powieść na kiblu, jak ma większe rozwolnienie i laptopa pod ręką. To nie może być aż takie skomplikowane.
google.pl „jak napisać książkę" Pyk. Ta intuicja to jednak pożyteczna rzecz. Dwa kliknię cia i mam kilka tysięcy pomysłów na sekundę. Teraz to jest dobrze. Kiedy ja miałem małego siusiaka... (Ha! W jednej chwili przekazałem dwie treści: „Kiedy ja byłem mały" i „Teraz mam dużego siusiaka" - i co, słaba zagrywka języ kowa? Mickiewicz może się bujać z tym swoim niezrozumia łym trzynastozgłoskowcem, cholerny dziewiętnastowieczny hip-hopowiec, dziś OSTR by go zjadł na freestyle'u). Przeglą dam kolejne wyniki wyszukiwarki i jestem załamany, bo te wszystkie mądrości są równie ogólnikowe, co nieprzydatne. Wiecie, coś w stylu książeczek z aforyzmem na każdy dzień. Codziennie rano popatrz w lustro i powiedz sobie coś miłego. Bomba. Mogę jeszcze zaśpiewać jakąś piosenkę z Pięknej i bestii i upiec ciasto ze świeżego rabarbaru. Kiedy wstaję rano i wiem, że czeka mnie dzień, który określiłbym jednym ze słów, jakich mam nie nadużywać, to wolę się nie oszukiwać. zeskanuj kod
Dziś po raz kolejny będziesz się bał iść do szefa o podwyżkę, którą ci obiecuje od trzech miesięcy. Zamiast tego dostaniesz od niego ope-er za spóźnienie (a spóźniłeś się, bo jakiś debil wjechał ci w tyłek i bynajmniej nie chodzi o intymne zbliżenie w stylu Tajemnicy Brokeback MountainJ, a potem będzie już tylko gorzej. Jeśli przetrwasz ten dzień, to będzie cud, a przypominam, że jest dopiero wtorek. Taki żarcik, jest po niedziałek. Aha, zdejmij to lustro, bo wyglądasz, jakbyś przed chwilą nie wstał z łóżka, tylko z grobu. Albo wersja „kilka lat wcześniej", bardzo bliska mojemu sercu: Jesteś w pierwszej klasie liceum. To jeden z najniższych szczebli na drabinie ewolucji. Nawet ameba jest wyżej (może dlatego, że podobnie jak Terminator T-1000, nie ma stałego kształtu, tak strzelam). Za chwilę jedziesz do miejsca, w któ rym każdy walczy o przetrwanie towarzyskie za pomocą ta kich środków, jak na przykład fajne (czytaj: drogie) buty albo telefon z kamerą HD, ale to nie największy problem. Czeka cię kartkówka z chemii, odpytka z fizyki (bo zwykle na od- pytkę idą ci, którzy mają już armię pał) i rozdanie klasówek z matmy. Przypominam, że przedmioty ścisłe to coś, czego
twój mózg nie ogarnia. Jesteś na to po prostu za głupi. Jeszcze dziś poczujesz się jak dwunastoletnia dziewczynka, która ze skakanką w dłoni jedzie na wojnę do Iraku i będzie walczyć na pierwszym froncie z uzbrojonymi po zęby zawodowymi mordercami. Potem będzie już tylko gorzej. Aha, zdejmij lu stro, bo na tym etapie życia wyglądasz jak ostatni kretyn, a cery Justina Biebera też raczej nie masz.
Chcecie dalej czytać o życiowych radach za 19,99? Da rujmy sobie. Chociaż... Chyba mam już „pomysła", jak to mówi jeden z największych praktykujących filozofów, Ferdek Kiepski, na wstęp do dalszych felietonów. Ha! Kawa zrobiona. Papieros zapalony. Wprawdzie nie piję kawy, a papierosy przestałem regularnie jarać, kiedy prze stało mnie regularnie jarać przypodobywanie się kolegom z klasy, ale to taka moja wizja pisarza. Nieogolony, z posza rzałymi od wyżej wspomnianych atrakcji zębami, chodzący w jednej koszuli przez tydzień, żywiący się tym, co akurat jest w lodówce (a zwykłe jest to opróżniona do połowy butelka whisky). Siedzi i tłucze w te literki. No to tłuczmy dalej.
W imię zasad, zły hultaju, czyli o słowach dwa słowa
Pan Różowy: To była jakaś, kurczę blade, wsypa, czy co? Motyla noga! Po marańczowy oberwał? Pan Biały: W brzuch. Pan Różowy: Niech to dunder świśnie! Gdzie jest Brązowy? Pan Biały: Nie żyje. Pan Różowy: Jak zginął? Pan Biały: A jak, nie chcę się wyrażać, myślisz? Gliny go rozwaliły. Pan Różowy: Jest źle. Jest tak źle, że nie wiem, jak to ująć bez przeklinania. Jest źle? Pan Biały: W przeciwieństwie do „dobrze"? Pan Różowy: Rany, wszystko się zaczyna kochać ze sobą. Wszystko się poszło kochać. Ktoś nas wprowadził w maliny w wielkim stylu, chłopie. Pan Biały: Naprawdę myślisz, że ktoś nas wsypał? Pan Różowy: Chłopie, ty w to w ogóle wątpisz, kurka blaszka? Ja nie myślę, że nas wsypano, ja wiem, że nas wsy pano! To znaczy, serio, tak poważnie, skąd się wzięli ci wszyscy niegrzeczni gliniarze, co? W jednej chwili ich nie ma, a w następnej chwili są? Nie słyszałem żadnych brzyd kich syren. Odpalono alarm, okej. Jeśli odpali się alarm. zeskanuj kod
masz średnio cztery minuty, zanim będziesz mógł odczuć jego niemiłe skutki. W jednej chwili zjawiło się tam siedem nastu zdenerwowanych niebieskich. Wszyscy uzbrojeni po zęby, wszyscy wiedzą, po co, motyla noga, przyszli i sobie tak po prostu tam stali! Pamiętasz tę drugą falę w radiowo zach? Oni odpowiedzieli na alarm, ale tamte pierwsze ko biety dobrych obyczajów już tam były, czekały na nas. Nie pomyślałeś, kurczę, o tym? Rany Olek!
Mniej więcej tak wyglądałby jeden z dialogów Wściekłych psów mojego osobistego Jezusa, Quentina Tarantino, gdyby wulgaryzmy zastąpić „cywilizowanymi" słowami. Brzmi nieźle. Zresztą, gdyby wyrzucić wszystkie kombinacje słowa fuck z tego kultowego filmu, scenariusz byłby krótszy o 272 wyrazy. Lekkie przegięcie? Pewnie tak. Da się uniknąć wulgaryzmów, aby przekazać tę samą treść? Być może. Czy Wściekłe psy byłyby wtedy tym samym filmem? Nie ma prącia we wsi. Aby zrozumieć wszystkie komunikacyjne funkcje wulga ryzmów, należałoby przeczytać kilka cegieł poświęconych właśnie temu zagadnieniu. Jako absolwent filologii angiel skiej mogę jedynie powiedzieć, że temat jest obszerny i cie kawszy niż 90 procent rzeczy, które robi się na tych studiach (fajnie, że kiedyś słowo knight czytało się inaczej, później jeszcze inaczej, a później jeszcze inaczej - wow, emocje się gają zenitu, dajcie mi ten pistolet, jeśli ktoś go dostał do tego cholernego DVD z europejskim dramatem o ojcu, który za kochał się w sześcioletniej córce sąsiada gwałciciela). Tak czy siak, pointa jest taka, że wulgaryzmy są integralną czę ścią sztuki, nieważne czy wysokiej, czy niskiej, i jakiekolwiek próby odłączenia jej od szeroko rozumianej komunikacji są
z góry skazane na porażkę, a po drodze narażają się na śmieszność. Poświęciłem temu jedną z audycji w Radiu Zet (kolejna epicka zagrywka - niby tutaj nawijam o fluganiu na lewo i prawo, a podprogowo chwalę się, że ktoś gdzieś tam popełnił kiedyś faila i dał mi czas na antenie jednej z naj większych stacji w Polsce - i co, słabo jest? Paszport Polityki jest mój, goddammit!). Otóż jakiś czas temu Kościół opubli kował listę wyrażeń zakazanych (kto ich użyje, będzie obra cany nad szatańskim grillem z szaszłykowym szpikulcem w odbycie - nie ironizuję, tak słyszałem) oraz listę wyrażeń zastępczych (kto ich będzie używał, dostanie harfę i kilo gram najlepszego weedu, jaki Bóg stworzył - nie ironizuję, to przecież też roślina, bluźniercy). I tak, zamiast „kurde!" (cytuję, to się nie liczy jako grzech! Tere fere!), należy mówić „motyla noga". „Ja nie mogę!" to nowe „Jezus Maria!" - cho ciaż tu akurat wszystko zależy od intencji... Chwila, chwila, wszystko zależy od intencji? To znaczy, że jeśli jeden z moich równie dziecinnych i skretyniałych kole gów, jak ja, wyśle mi dla zwały jakiś obleśny fisting w wyko naniu gościa przebranego za Boba Budowniczego, a moją reakcją będzie „Jezus Maria!", to jest to zastosowanie nie właściwe? Rozumiem, że określenia „Jezus Maria!" można
użyć, kiedy na spalonej grzance, albo zalanej ścianie, zoba czę podobiznę Dżizesa? Oczywiście przesadzani, aby wydo być absurd i nie mam zamiaru urazić nikogo, kogo spotkało błogosławieństwo Przypalonej Grzanki - nic z tych rzeczy. I'm a lover, not a fighter, jak to mawia Hank Moody. Przycho dzę w pokoju. Przykłady kreatywnego i pożytecznego z punktu widzenia sztuki zastosowania słów brzydkich można mnożyć jak cho roby weneryczne na drodze wylotowej z Łodzi do Poznania,
ale myślę, że każdy się z tym spotkał (z wulgaryzmami, nie chorobami - o te zapytajcie tatę, gdy w pobliżu nie będzie mamy) i czai, o co bangla. Dla mnie, jako twórcy czegoś po między kloaczną satyrą, infantylnym kabaretem i interneto wym stand-upem najniższych lotów, przekleństwa mają swój cel i nie są rzucane ot tak. Nie chcę wynosić każdej „kurwy" i „chuja" do majestatu narzędzia tworzenia sztuki, bo moje nabijanie się (delikatne i czułe!) z tej całej grzanki zacznie śmierdzieć hipokryzją. Chodzi o to, że wszyscy twórcy, których szanuję i podziwiam (czytaj: wszyscy twórcy, z których zrzy- nam, ile wlezie, bo są znacznie lepsi ode mnie, i im zazdrosz czę, ale się nie przyznam - tylko cicho!), na przykład genialni Eddie Izzard, George Carlin czy Jeff Dunham, opanowali za stosowanie przekleństw do perfekcji. To nadaje ich występom dynamiki, rytmiki i dodatkowej siły stricte humorystycznej, podnosząc koniec końców jakość skeczu. Z drugiej strony, David Shore, twórca najbłyskotliwiej napisanego serialu, jakie dane mi było oglądać, stworzył postać, która przez osiem bitych sezonów nie wyrzuciła z siebie chyba ani jed nego „faka". Dr House to mistrz riposty, sarkazmu i wielopoziomowych wrzut - facet porusza się w rozmowie jak Leo Messi po boisku i nie musi w tym celu zeskanuj kod
ubarwiać swojej komunikacji wulgaryzmami. Dla tej postaci to pewnie pójście na łatwiznę, zejście na niższy poziom, banał. Z mojego punktu widzenia to najwyższy stopień ewo lucji zawodowego ironisty - czysty pocisk, pozbawiony zbęd nych ozdobników, gdzie każde słowo, jego znaczenie, miejsce i forma są idealnie zgrane. Oczywiście, aby w pełni docenić walory majstersztyków językowych scenarzystów Dr House'a, należy doskonale znać język angielski, bo odda nie tej złożoności jest możliwe tylko w języku natywnym. Kto go nie zna, ten dupa. Proszę bardzo, mamy wniosek numer jeden - warto uczyć się języków obcych. Nie po to, żeby dostać dobrą pracę (bo do tego trzeba mieć rodziców z pomocnymi znajomymi - przez „pomocnych" mam na myśli tych z długiem wdzięcz ności), tylko po to, żeby nawrzucać komuś z klasą. Jestem urodzonym nauczycielem - mam rację, czy może mam rację? Jeśli już o tym mowa - przez pewien, nie za długi, nie za krótki (jak to mówią mi dziewczyny, żebym się nie poczuł ura żony) czas byłem nauczycielem angielskiego i wychowawcą- -opiekunem kolonijnym. Za przekleństwa nie rozstawiałem