cycek77

  • Dokumenty460
  • Odsłony196 401
  • Obserwuję233
  • Rozmiar dokumentów746.0 MB
  • Ilość pobrań95 056

Joanne Rock- Jedna noc nie wystarczy

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Joanne Rock- Jedna noc nie wystarczy.pdf

cycek77 EBooki
Użytkownik cycek77 wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 299 stron)

Joanne Rock Jedna noc nie wystarczy Tłumaczenie: Krystyna Rabińska

ROZDZIAŁ PIERWSZY Romantyczne zauroczenie Brianne Hanson szefem, Gabe’em McNeillem, prysło, gdy poprowadził inną kobietę do ślubu. I nie powróciło, kiedy się z nią rozwiódł. Niemniej od czasu do czasu jakaś iskra owej fascynacji dawała jeszcze o sobie znać. Właśnie tak zdarzyło się dzisiaj. Brianne miała do Gabe’a kilka pytań, postanowiła więc zajrzeć do starej szopy, w której urządził sobie warsztat stolarski. Rok temu Gabe namówił ją, aby zajęła się urządzaniem ogrodów w jego hotelu Birdsong na Martynice i dał jej wolną rękę oraz całkiem spory budżet. Akceptował jej wizję, stosunki między nimi układały się więc dobrze. Łączyły ich interesy, nic więcej. Czyżby? Brianne stanęła w progu. Chwilę podziwiała wysportowaną sylwetkę i rzeźbione mięśnie ramion Gabe’a, kiedy w goglach ochronnych ręcznym strugiem wygładzał element starych łukowatych drzwi do holu jednego z bungalowów. W tle szumiał odpylacz filtrujący powietrze. – Cześć, Brianne. – Gabe powitał ją z uśmiechem, odłożył hebel i wyłączył odpylacz. – Co cię do mnie sprowadza? Przesunął gogle na włosy, odsłaniając błękitne oczy. Tylko się na niego nie gap, upomniała się w duchu. Nie zapominaj, że to twój szef. Wystarczy, że jest twoim przyjacielem. Komplikacje sercowe nie są ci potrzebne, natomiast pensja jak najbardziej.

Brianne zamierzała sprowadzić z Nowego Jorku babkę, której zawdzięczała wszystko, a która mieszkała sama na Brooklynie i coraz bardziej potrzebowała opieki. – Cześć. Pomyślałam, że może dojrzałeś do przerwy na lunch i mógłbyś pokazać mi plany bungalowu numer dwa. Gabe odpiął pas z narzędziami i zawiesił go na kołku obok stołu. – Chodzi ci o Bungalow Motyli? – zapytał i puścił do niej oko. Wiedział, że Brianne nie aprobuje nazw bungalowów, jakie nowa agencja PR ponadawała wszystkim apartamentom i willom. Uważała, że bardziej pasują do parku rozrywki nastawionego na turystów. – Tak. Może być nawet buduar. Jak zwał, tak zwał. – Chodźmy. Ale najpierw wstąpimy do mnie po rysunki – rzekł i skręcił w stronę głównego budynku z dziesięcioma apartamentami z widokiem na Atlantyk. – Właśnie chciałem porozmawiać z tobą o pewnej zmianie planów. Część prac zlecę firmie zewnętrznej. Otworzył drzwi z siatki przeciw owadom i przepuścił Brianne przodem. Jego jedenastomiesięczny synek, Jason, siedział w wysokim krześle, a opiekunka, pani Camille, krzątała się w małej kuchni. Gabe mieszkał w osobnej wilii na obrzeżach kompleksu hotelowego, tutaj urządził sobie tylko biuro i pokój zabaw dla Jasona. – Firmie zewnętrznej? – zdziwiła się Brianne. Chyba źle zrozumiałam, pomyślała. – Od dwóch lat sam się wszystkim zajmujesz, w końcu to twój hotel, i jesteś najlepszym specjalistą na wyspie. – Wejdź dalej, proszę – powiedział, położył jej dłoń na plecach między łopatkami i delikatnie popchnął. – Jeśli chce pani pójść

na lunch – zwrócił się do opiekunki – ja zajmę się Jasonem. – Dziękuję, ale proszę uważać, bo nasz aniołek jest dziś w psotnym nastroju. – Dam sobie radę – zapewnił ją Gabe. Brianne spojrzała na ciemnowłosego chłopczyka wyciągającego rączki do ojca. Gabe nachylił się nad nim i pocałował w czoło. Brianne serce się ścisnęło na ten widok. Jak matka mogła go porzucić! Męża czy dziecko, przekornie odezwał się wewnętrzny głos. Theresa Bauder spędziła z nimi zaledwie sześć miesięcy. Była piękną i utalentowaną piosenkarką, która po trzech latach niezbyt udanych prób zaistnienia na rynku muzycznym porzuciła marzenia o karierze i przyjechała na Martynikę. Brianne zazdrościła jej wszystkiego, od urody i elegancji do czystego słodkiego brzmienia głosu, kiedy wieczorami przy dźwiękach gitary akustycznej występowała na plaży. Kiedy Theresa była w ciąży, zadzwonił do niej były menedżer z Nashville z wiadomością, że czołowy piosenkarz country chce nie tylko wykonać jeden z jej utworów, ale również nakręcić film o jej życiu. Chciałby, aby przyjechała do Los Angeles zagrać samą siebie. Theresa rzuciła dom i męża i wyjechała. Wieść gminna głosiła, że Gabe pojechał za nią do Kalifornii tylko po to, aby czekać na narodziny dziecka, gdyż Theresa jasno dała mu do zrozumienia, że nie zamierza poświęcić kariery dla macierzyństwa. Z miesięcznym Jasonem wrócił na wyspę. Brianne również pocałowała malca. W ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy zaprzyjaźniła się z chłopcem. Tymczasem Gabe przerzucił pocztę. – List do ciebie – rzekł i wręczył Brianne kopertę. Brianne

rozpoznała pismo babci. Miała nadzieję, że Rose ma się dobrze. – Przepraszam, że mówię ci o tym w ostatniej chwili, ale wyjeżdżam do Nowego Jorku – ciągnął Gabe. Otworzył lodówkę, wyjął dwie butelki wody. – To dlatego zdecydowałem się zlecić prace firmie zewnętrznej. Zabieram z sobą Jasona. Nie wiem, kiedy wrócimy. – Wyjeżdżasz? Brianne ścisnęła w dłoniach zimną butelkę, aby nie okazać rozczarowania. Oprócz tego, że Gabe ją pociągał, po prostu go lubiła. Uważała za najlepszego przyjaciela. Dał jej stałą pracę przy projektowaniu zieleni w swoim kompleksie hotelowym. Mogła rozwinąć skrzydła i zyskała stabilizację finansową. – Tak. Spędzę trochę czasu z dziadkiem w Nowym Jorku. – Gabe pogrzebał w szufladzie, wyjął jakąś kartkę, potem podszedł do okrągłego stołu we wnęce jadalnej. – Siadaj – zaprosił. – Z dziadkiem? Czyli z Malcolmem McNeillem, tak? Z internetu dowiedziała się, że Gabe pochodzi z rodziny bogatych hotelarzy. Jego matka była kochanką Liama McNeilla, któremu urodziła troje dzieci. Kiedy Gabe miał jedenaście lat, ojciec ich porzucił. Trzech synów z prawowitego małżeństwa Liama mieszkało na Manhattanie. – Owszem. – Gabe przysunął krzesełko Jasona bliżej stołu. – Dobrze mi tu, ale uważam, że powinienem zadbać o przyszłość Jasona. Ostatecznie też ma prawa do majątku McNeillów. Wiadomość, że zostanie na wyspie sama, zasmuciła Brianne. Lubiła pracować z Gabe’em. Lubiła pracować dla niego. Bez Gabe’a i Jasona zrobi się wokół niej pusto. – Wyjeżdżasz na stałe? – zapytała. Starała się nadać głosowi

naturalne brzmienie. – Nie. – Gabe usiadł przy stole. – Tylko dopóki nie zdołam przekonać dziadka, że warunki, jakie określił w testamencie, są z epoki prehistorycznej. – Nie rozumiem. Jakie to warunki? – Zastrzegł, że aby otrzymać spadek, każdy ze spadkobierców musi pozostawać w związku małżeńskim przez przynajmniej rok. – Gabe położył na stole kartkę, którą wyjął z szuflady. Brianne zobaczyła, że jest to rysunek bungalowu, o który pytała, lecz teraz jej myśli zaprzątało zupełnie co innego. – Nie wiem, czy to pierwsze objawy demencji starczej, czy po prostu dziwactwo. Na moim przykładzie wyraźnie przecież widać, że małżeństwo nie jest najlepszym pomysłem na życie. Twarz mu spochmurniała jak zawsze, kiedy wspominał o byłej żonie. – Czyli ty nie możesz dziedziczyć po nim, bo twoje małżeństwo trwało za krótko, tak? – Uhm. – Gabe wypił duży łyk wody z butelki. – Nigdy nie ożenię się powtórnie, ale czy to ma znaczyć, że Jason nie powinien dziedziczyć tego, co mu się należy? To nie fair wobec niewinnego dziecka. Dlatego odwiedzę rodzinę w Nowym Jorku i przekonam dziadka, aby wprowadził poprawkę gwarantującą Jasonowi prawo do spadku. Wyciągnął rękę i zmierzwił chłopcu włosy. Brianne z rozczuleniem spojrzała na nich obu. Wiedziała, że Gabe, mężczyzna niezwykle pociągający, nie zamierza angażować się w nowy związek. Jeszcze nie. Cóż jej pozostaje? Tylko przyjaźń. – Spędzimy trochę czasu na Manhattanie. Co najmniej kilka miesięcy. Mam tu gdzieś szkice… – Przerzucając kartki,

ponownie trafił na list z Nowego Jorku. – Nie przeczytasz? – zapytał. – Twoja babcia rzadko teraz pisze. – Masz rację – odparła. – Trudno jej utrzymać pióro w ręku, bo artretyzm niestety robi postępy. – Czyli musiała mieć ważny powód, skoro napisała – stwierdził Gabe. Brianne otworzyła kopertę, wyjęła list i przebiegła go wzrokiem. Ostatni akapit ją zelektryzował. „Miałam wczoraj na ulicy niemiłą przygodę z młodym chuliganem. Nic mi nie jest, ale teraz wyjście do sklepu to będzie mała wyprawa. Jeśli twoja propozycja załatwienia zakupów z dostawą do domu jest nadal aktualna, chętnie z niej skorzystam. Na ten tydzień mam dość zapasów, więc się nie martw”. – O Boże! – wyrwało się Brianne. Rose, najważniejsza osoba na świecie, jest sama, została napadnięta, a ona sadzi kwiatki, mieszka na rajskiej wyspie i marzy o mężczyźnie, który jest poza jej zasięgiem. – Co się stało? – zaniepokoił się Gabe. – Muszę jechać do domu – oświadczyła Brianne, wstając. – Teraz. Zaraz. – Zaczekaj! – zawołał Gabe. Gdyby jej nie przytrzymał, potknęłaby się i upadła. Zbladła, miała łzy w oczach. – Muszę do niej jechać. Ktoś na nią napadł i ją pobił. – Twoją babcię? Brianne podała mu list. – Przeczytaj. – Podczas gdy Gabe czytał, Brianne wyjęła komórkę z kieszeni bojówek. – Oszczędzałam, aby ją tu

sprowadzić. Byłyśmy umówione na rozmowę wideo w ten weekend i miałam zamiar jej o tym powiedzieć. Powinnam dzwonić codziennie. Spróbuję teraz… W słuchawce odezwał się nagrany głos Rose, potem sygnał poczty głosowej. Brianne rozłączyła się, po chwili spróbowała ponownie połączyć się z Nowym Jorkiem, ale znowu bez skutku. – Poprosimy kogoś, żeby tam pojechał – powiedział Gabe. – Najlepiej pielęgniarkę środowiskową. Brianne nagrała wiadomość z prośbą o jak najszybszy kontakt i oparła się ciężko o stół. Gabe żałował, że tak mało wie o niej i jej rodzinie. Dzieciństwo miała ciężkie, a kiedy skończyła dwanaście lat, babka za wszystkie oszczędności wysłała ją na Martynikę z przyjaciółką, która przechodziła na emeryturę i wracała na wyspę. Ta obca kobieta dopilnowała, aby Brianne skończyła szkołę i pomogła jej zapisać się na naukę u miejscowego ogrodnika. Gabe podziwiał umiejętności Brianne i jej zaangażowanie w pracę, ale zaabsorbowany własnymi sprawami, nie zwracał uwagi na subtelne sygnały, że między nimi iskrzy. Teraz jednak, gdy chcąc pocieszyć Brianne, objął ją i oparł podbródek o jej głowę, poczuł zapach jej włosów, kwiatowy jak ogród, który codzienne pielęgnowała, a pod roboczym ubraniem kobiece kształty. Przeszedł go dreszcz podniecenia. – Nie ma z nią nikogo bliskiego – odparła, kręcąc głową. – Wendy, moja macocha, która z nią mieszkała, poznała kogoś i miesiąc temu się wyprowadziła. Tak się o nią martwiłam… – Poszukam telefonu agencji i załatwię opiekunkę – oznajmił Gabe. Miał nadzieję, że Camille zaraz wróci i będzie mógł poświęcić

całą uwagę Brianne. Brianne w najgorszych chwilach była dla niego oparciem, w życie Jasona wnosiła słońce i radość. Dzięki niej nie czuł aż tak silnych wyrzutów sumienia, że nie potrafi zapewnić małemu matki. Theresa nigdy nie miała czasu dla synka mimo jego licznych propozycji zawiezienia Jasona do Nowego Jorku, aby mogła go zobaczyć. Zaplanowała spotkanie dopiero w walentynki, podczas sesji zdjęciowej dla magazynu muzycznego. Jak gdyby dziecko było rekwizytem! – Nie. – Brianne wysunęła się z jego objęć. – To moja sprawa, nie twoja. Ale dziękuję za propozycję. – Znowu wyjęła telefon i wystukała numer. – Chociaż rzeczywiście to dobry pomysł, aby kogoś tam wysłać… – Może nie będziesz musiała lecieć do Nowego Jorku, kiedy się dowiesz, że sytuacja jest pod kontrolą? – Wiedział, że ma złe wspomnienia z domu i nie chciał widzieć jej nieszczęśliwej. – Pielęgniarka środowiskowa będzie ją odwiedzała, a ty spokojnie przygotujesz przeprowadzkę. – Wsiadam w najbliższy samolot – odparła, przesuwając palcem po ekranie smartfonu. – Mam nadzieję, że rozumiesz sytuację i dasz mi urlop. – Oczywiście. – Nie chciał, aby się martwiła o posadę. Nie wyobrażał sobie hotelu i ogrodów bez niej. – Praca będzie na ciebie czekała. – Dzięki. Spakuję się i pojadę na lotnisko. Może uda mi się załatwić bilet jeszcze na dziś. – To nie najlepszy pomysł – stwierdził. Chciał jej jakoś pomóc. Nigdy o nic nie prosiła. Ciężko pracowała, aby hotel wypiękniał. Po rozstaniu z Theresą była dla niego pocieszeniem.

– Muszę lecieć – upierała się. Jeszcze nigdy nie słyszał, aby mówiła z taką pasją. – Ktoś zrobił jej krzywdę. Ma osiemdziesiąt lat. Wszystko jej zawdzięczam. Nie puści jej samej. Nie w takim stanie. – I tak miałem zamiar lecieć do Nowego Jorku – zauważył. – Polecimy razem. Dziś wieczorem. Naszym prywatnym samolotem. – Nie możesz tego zrobić – zaprotestowała. – Masz syna, myśl o nim. – Z czułością spojrzała na chłopca. - Nie możesz zakłócać jego rytmu dobowego. Gabe kątem oka dostrzegł za oknem wracającą Camille. – Dziadek już od kilku miesięcy usiłuje namówić mnie i braci do spędzenia z nim czasu – wyjaśnił. Wziął Jasona na ręce i pocałował. – Mogę przyspieszyć wyjazd. Cam, mój brat przyrodni, dał mi telefon do miejscowego pilota, który w godzinę załatwi formalności. Jeśli chcesz dziś lecieć do Nowego Jorku, zaraz się z nim skontaktuję. Kiedy Camille weszła do pokoju, Gabe oddał jej Jasona i poprosił o spakowanie ubranek na dwa tygodnie. Planował dłuższy pobyt w Nowym Jorku, ale wszystkie potrzebne rzeczy kupi na miejscu. – Nie wiem, jak ci się odwdzięczę – rzekła Brianne. – Nie musisz. – Wyszli na zewnątrz. – Powiedziałem, że lecę do Nowego Jorku, więc byłoby bez sensu podróżować oddzielnie. To ja jestem twoim dłużnikiem. Nigdy nie zaprotestowałem, kiedy pracowałaś w nadgodzinach. Birdsong zawdzięcza tobie więcej niż komukolwiek innemu. Twoja kolej przyjąć coś ode mnie. Brianne namyślała się chwilę, w końcu gestem poddania się uniosła ręce.

– Przez wzgląd na babcię Rose podziękuję ci i pójdę się spakować. – Świetnie. – Gabe w myśli układał już listę spraw do załatwienia. Telefon do pilota, potem do opiekunki, która poleci z nimi. – Dam ci znać, jak otrzymam potwierdzenie, o której startujemy. W Nowym Jorku będzie czekał samochód. Odwiozę cię na miejsce. – Dzięki. Brianne odeszła, a Gabe odprowadził ją wzrokiem. Pragnął zrobić dla niej znacznie więcej, zaproponować wsparcie finansowe, gdyby musiała płacić za opiekę medyczną albo pokryć koszty przeprowadzki, lecz na razie nie wspomniał o tym. Brianne jest dumna i wrażliwa. Łatwo ją urazić. Podczas lotu będzie mnóstwo czasu na rozmowę. W pracy tworzą zgrany tandem, dlaczego nie mogliby przenieść dobrych relacji na życie prywatne? Szczególnie że oboje mają za sobą ciężkie przejścia. Pomysł wydał mu się bardzo kuszący.

ROZDZIAŁ DRUGI Brianne chodziła tam i z powrotem przed swoim małym domkiem obok ogromnego drzewa figowego, pochylonego przez wiatry. Walizka, do której naprędce wrzuciła trochę rzeczy, stała na drewnianym ganku. Zmierzchało się. Aby się uspokoić przed przyjazdem Gabe’a, Brianne wzięła głęboki oddech, potem nachyliła się i odgarnęła spadłe liście z kutej żelaznej tablicy, ostatniego prezentu od przyjaciółki babci, Carol. Na tablicy widniało chińskie przysłowie: Gdy korzeń tkwi głęboko, nie ma powodu lękać się wiatru. Brianne rozumiała to przesłanie – ma polegać na korzeniach, które Carol pomogła jej zapuścić na Martynice, i wartościach, jakie babcia zdążyła jej wpoić, zanim jej świat rozpadł się na kawałki. Matka Brianne była narkomanką. Opuściła rodzinę, kiedy jej diler przeniósł się do Miami, zostawiając ośmioletnią córkę z ojcem mającym alergię na pracę, ale nie na kobiety. W niedługim czasie zamieszkała z nimi dziewczyna ojca z dziećmi z poprzednich związków i kolejnym, już ich wspólnym. Gdyby nie darmowe posiłki w szkole, Brianne umarłaby z głodu, gdyż nikt nie dbał o jej jedzenie, nie wspominając o butach czy ubraniu. Ale kiedy skończyła jedenaście lat i weszła w okres dojrzewania, nagle zauważono, że w domu rośnie kobieta… Rozległ się chrzęst żwiru pod kołami samochodu i Brianne odpędziła od siebie wspomnienia. Dwie godziny temu Gabe

przysłał jej esemesa z wiadomością, że wylatują o dziewiętnastej i uprzedził, że przyjedzie po nią kwadrans przedtem. Brianne wzięła walizkę i okrążyła dom. Gabe otwierał bagażnik SUV-a. – Jakieś nowe wiadomości? – zapytał, kiedy ją zobaczył. – Nie. Rose nie odbiera telefonu, nie odpowiada na esemesy. Brianne coraz bardziej się denerwowała. – Prosiłaś kogoś, aby pojechał tam sprawdzić, co się dzieje? – W agencji powiedzieli, że dziś już nie zdążą zorganizować wizyty domowej, bo jest za późno. Radzili zwrócić się do policji, jeśli niepokoję się o jej bezpieczeństwo. – Dzwoniłaś na policję? Ich spojrzenia spotkały się. Brianne zdała sobie nagle sprawę z bliskości Gabe’a i ciarki przebiegły jej po skórze. Kiwnęła głową, starając się nie myśleć o tym, jak Gabe cudownie pachnie i jak elegancko wygląda w granatowych dopasowanych spodniach i marynarce, białej koszuli bez krawata i mokasynach. Podróżując z szefem, sama również starła się ubrać elegancko. Włożyła najlepsze dżinsy i luźną bluzkę w pomarańczowe i żółte kwiaty, w której czuła się dobrze. – Tak. Chciałam się dowiedzieć, czy babcia zgłosiła napad. Nie zgłosiła. Kiedy poprosiłam, aby pojechali do niej, obiecali wysłać patrol, ale dopiero jutro rano. – My będziemy szybciej – zapewnił ją Gabe. – To twój cały bagaż? – zapytał, wziął od niej walizkę i umieścił w bagażniku. – Tak. Brianne zajrzała do wnętrza samochodu. Na tylnym siedzeniu obok fotelika Jasona zobaczyła córkę Camille, Nadine.

Wymieniły pozdrowienia. Gabe otworzył dla niej drzwi z przodu. – W Nowym Jorku powinnaś zatrzymać się u mnie – powiedział. – Mój brat przyrodni, Ian, wyjechał z żoną na miesiąc i pozwolił mi korzystać z pięciopokojowego apartamentu w hotelu w centrum. Gdybyś czegoś potrzebowała, konsjerż… – Nie, nie, dziękuję – Brianne nie pozwoliła mu dokończyć. Duma jej nie pozwalała nadużywać jego uprzejmości. – Już i tak wiele dla mnie zrobiłeś. Odwróciła się i poklepała Jasona po pulchnej nóżce. – Gaa! – odpowiedział chłopczyk. Jakie słodkie dziecko, pomyślała. Ma włosy i oczy ojca. Jak Theresa mogła zrzec się praw rodzicielskich? Gabe zajął miejsce za kierownicą i ruszyli. – Wiesz, że odkąd przyjechałam tu czternaście lat temu, nie leciałam samolotem? – odezwała się Brianne. Starała się zatrzeć złe wrażenie po tym, jak odmówiła skorzystania z zaproszenia Gabe’a do zamieszkania razem z nim w apartamencie brata. Obawiała się, że ich wzajemne relacje stałyby się zbyt bliskie. – Boisz się latać? – zapytał. Teraz boję się siedzieć zbyt blisko ciebie, odpowiedziała w myślach. Jego uprzejmość i troska zbyt szybko rozbrajały jej wszystkie mechanizmy obronne. – Raczej nie. – Niewiele pamiętała z tamtej podróży. Prawie całą drogę przepłakała. – Przeżywałam ogromny stres, bo czułam się wyrwana ze swojego świata. Ale powinnam już dawno temu pojechać do domu. – Cieszę się, że lecisz ze mną – oświadczył.

Była to uwaga zdawkowa, jak podczas zwykłej rozmowy towarzyskiej, lecz od chwili, gdy ją objął, aczkolwiek jedynie w celu pocieszenia po otrzymaniu złej wiadomości, Brianne silnie reagowała na każde słowo i gest Gabe’a. – Miło, że tak mówisz, ale nie wyobrażam sobie, aby było ci łatwo w kilka godzin zamknąć wszystkie sprawy w hotelu. – Odwróciła się do Nadine. – Też musiałaś być zaskoczona tym nagłym wyjazdem. – Codziennie pytałam mamę, kiedy pan McNeill będzie gotowy do wyjazdu. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę Nowy Jork. – Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. – Już dwa tygodnie temu zaczęłam się pakować. – Widzisz? – Gabe skręcił w kierunku lotniska. – Wyjazd i tak by nastąpił, ty tylko dałaś nam hasło do drogi. Inaczej jeszcze z tydzień bym się grzebał z tą drewnianą framugą. Brianne z ochotą uchwyciła się nowego tematu. – Pięknie ją odrestaurowałeś. – Och, to taka odskocznia. Hobby, któremu poświęcam zbyt wiele uwagi. – Twarz mu spoważniała, gdy to mówił. – Teraz, kiedy zostałem ojcem, powinienem mniej czasu poświęcać na przyjemności i skupić się na pracy oraz zabezpieczeniu przyszłości Jasona. Dojechali na miejsce. Nadine zajęła się Jasonem, Gabe zaczął wyjmować bagaże. Brianne poszła mu pomóc. – Masz rzadki talent – rzekła. Jeszcze nie widziała, aby ktoś konserwował stare meble i elementy drewniane z taką pieczołowitością. – To wymierający zawód. Sztuka. – Wymierający nie bez powodu – odparł Gabe. Ruszyli za portierem z wózkiem bagażowym w stronę białej cessny z opuszczonymi schodkami. – Niewielu ludzi docenia

autentyczne detale, skoro w supermarkecie można kupić gipsowe dekoracje za ułamek ich ceny. Podczas gdy witał się z pilotem, Brianne zastanawiała się nad tym, co usłyszała. Nie podejrzewała, że tak łatwo zrezygnuje z rzemiosła, które latami doskonalił. Może nie zna go aż tak dobrze, jak jej się wydawało? Może i jej zawód to dla niego tylko hobby? Odsunęła od siebie te pytania. Najważniejsza jest Rose i o nią się teraz martwiła. Usiadła w fotelu, zapięła pas i starała się skupić na instrukcjach stewardesy. Do dyspozycji mieli bar, Wi- Fi, telewizję i zimny bufet. Gabe podziękował dziewczynie, później zaprowadził Nadine i Jasona do kabiny z tyłu samolotu, a kiedy wrócił, zajął miejsce obok Brianne. Pilot zniknął w kokpicie, niedługo potem wystartowali. Brianne wróciła do przerwanej rozmowy. – Nie mogę uwierzyć, że tak lekceważąco wyrażasz się o swoim rzemiośle. Co z projektowaniem i pielęgnacją ogrodów? To też wymierający zawód? – Oczywiście że nie – żachnął się. – Przecież można kupić pierwsze lepsze drzewko w markecie ogrodniczym i wetknąć je w ziemię. Komu potrzebne piękno i wyrafinowana stylistyka, skoro można sporo zaoszczędzić? Samolot osiągnął wysokość przelotową. Ciemność za oknem gęstniała, światło w kabinie przygasło. Gabe zapalił lampkę do czytania nad wolnym fotelem naprzeciwko nich. Dopiero wówczas Brianne zobaczyła, że przygląda się jej z uwagą. – Sądzisz, że mnie chodzi tylko o pieniądze? – zapytał. – Tak to zabrzmiało. Jak gdyby twoje umiejętności manualne

były mniej ważne od zarabiania pieniędzy u boku takiego tytana biznesu jak Malcolm McNeill. Już gdy to mówiła, zaczęły ją ogarniać wątpliwości, czy rzeczywiście dobrze zrozumiała Gabe’a. – Mam syna, o którym muszę myśleć. Jego przyszłość jest ważniejsza od każdej posady, pasji czy hobby – oświadczył z naciskiem. – Rozumiem. – Nie kłamała. – I doceniam, szczególnie wobec beztroski, z jaką niektórzy podchodzą do swoich obowiązków rodzicielskich. – Wzięła głęboki oddech. – A gdybyś nauczył go, że sukces można odnieść również robiąc to, co sprawia przyjemność? Spojrzenie, jakie Gabe jej rzucił, przyprawiło ją o zimny dreszcz. – Pytasz, czy chcę nauczyć Jasona, że można uciec od obowiązków dla przyjemności, która kusi innością i blichtrem? – Zamilkł i wygładził rękaw marynarki. – Jego matka odwróciła się od rodziny, bo dostała szansę, aby zostać sławną. Ja na pewno nie dokonam równie egoistycznego wyboru!

ROZDZIAŁ TRZECI Gabe był zły na siebie, że pozwolił, aby emocje wzięły w nim górę, ale uwaga Brianne otworzyła ranę, którą z determinacją ignorował. Nie dopuści, aby trauma związana z rozwodem z Theresą rujnowała jego relacje z ludźmi. Na pewno nie z Brianne, a przede wszystkim nie z synem. A może zamiast się spierać, skorzystać z okazji i porozmawiać o tym, jak mogą sobie wzajemnie pomóc? W jego głowie już rodził się plan, ale wiedział, że musi postępować ostrożnie. Nagle poczuł lekkie muśnięcie palców Brianne na rękawie. Odwrócił się i zobaczył, że zmieniła pozycję, zdjęła buty, nogi podciągnęła pod siebie, nakryła się szalem. Rozpuszczone włosy ciemnymi jedwabistymi falami opadały jej na ramiona. W świetle lampki widział piegi u nasady jej nosa. – Przepraszam – powiedziała. – Nie powinnam się wtrącać ani mówić ci, czego masz uczyć twojego synka. Denerwuję się Rose i nie panuję nad sobą. Gabe odłożył telefon na bok. Sprawdzał wiadomości i właśnie zobaczył esemesa od osobistej asystentki Theresy. Chciała ustalić termin walentynkowej sesji zdjęciowej w studio w Nashville. Gabe’owi zależało na tym, aby Jason spędzał czas z matką, lecz nie w taki sposób. Martwił się, że podobne sporadyczne kontakty będą miały niedobry wpływ na małego. Chłopiec potrzebuje stabilizacji. – Za nic nie musisz przepraszać – odparł. Oparł głowę o zagłówek, wbił wzrok w sufit.

– Nie możesz wiedzieć, jak bardzo niepokoi mnie przyszłość Jasona. – Zawahał się, czy mówić dalej. Doszedł jednak do wniosku, że jeśli chce, aby jego plan się powiódł, musi wprowadzić Brianne w szczegóły. – Nie wyobrażasz sobie, jak wiele czasu spędziłem, usiłując przekonać jego matkę, aby spróbowała pogodzić karierę z rodziną. Mówienie o tym wciąż bolało. – Czyli chcesz pokazać mu więcej możliwości, bo Theresa widziała przed sobą tylko jedną drogę, kosztem rodziny, tak? – Nie chcę, żeby mój syn kiedykolwiek stanął przed podobnym wyborem: kariera albo miłość, rodzina, przyjaciele. Proponował Theresie wiele możliwości, lecz ona żadnej nie brała po uwagę. Dla niej kariera sceniczna i życie rodzinne się wykluczały. Chciała być „wolna”, chciała móc wyjeżdżać, kiedy chce, i nie musieć wracać do dziecka oraz obowiązków matki. Zapewniał ją, że zawsze się do niej dostosuje, obojętnie, jak daleko wyjedzie. Ona jednak zrezygnowała z małżeństwa z chwilą, kiedy na horyzoncie pojawiła się ciekawsza alternatywa. Z tym jeszcze jakoś się pogodził. Natomiast nie potrafił pogodzić się z faktem, że zrezygnowała z macierzyństwa jeszcze przed urodzeniem dziecka. Spędziła z Jasonem tydzień, potem błagała, aby zabrał go na Martynikę, bo musi się skoncentrować. Brianne ciaśniej owinęła się szalem. – Rozumiem, ale mam nadzieję, że pewnego dnia i ty znajdziesz czas na robienie tego, co sprawia ci przyjemność. – Na razie wystarczy mi Jason. Nic nie jest dla mnie ważniejsze od zapewnienia mu stabilizacji, rodziny, domu. Musi zrekompensować mu brak matki. – Opowiedz mi o McNeillach mieszkających w Nowym Jorku –

poprosiła. – Stanowią liczną rodzinę, prawda? – Oprócz dziadka Malcolma mam trzech braci przyrodnich, Camerona, Quinna i Iana. Wszyscy trzej ożenili się w zeszłym roku. – Z powodu testamentu? – zapytała. Gabe zauważył, że kciukiem obraca pierścionek na serdecznym palcu. Topaz to pojawiał się, to znikał. Czyżby się denerwowała? W pracy Brianne nie nosiła biżuterii. Wspólna podróż stała się dla Gabe’a okazją do poznania jej z innej, łagodniejszej i bardziej kobiecej strony. A może specjalnie starał się nie dostrzegać w Brianne tych cech, bojąc się za bardzo zbliżyć do niej? Brianne miała w sobie coś fascynującego. I bardzo, bardzo seksownego. Zmobilizował się i skupił na jej pytaniu. – Nie jestem tak blisko związany z tą gałęzią rodziny, aby się orientować w ich motywach, lecz wydaje się dziwnym zbiegiem okoliczności, że wszyscy trzej znaleźli prawdziwą miłość w kilka miesięcy od poznania warunków testamentu. Chociaż – zawahał się – i Damon, i Jager są do szaleństwa zakochani w swoich żonach, więc kto wie? Brianne przygryzła wargi. Zastanawiała się nad tym, co usłyszała. Gabe przyglądał się jej ustom, białym zębom naciskającym na pełną dolną wargę, i czuł ogarniające go podniecenie. – A twój ojciec? – zapytała niepewnie. – Mój ojciec biologiczny zniknął z pola widzenia – odparł. – Kilka lat temu Malcolm oddał mu stery i firma zaczęła gorzej prosperować. Malcolm postawił na najmłodszą generację i stąd taki nietypowy testament. Rok małżeństwa albo figa z makiem.

Liam nigdy nie przywiązywał wagi do rodziny. – Czyli Jason zostanie przedstawiony pradziadkowi, trzem stryjom i ich żonom. – Brianne wyliczała na palcach. – Zgadza się? A może są jeszcze jacyś dalsi krewni? Gabe zobaczył, że topaz w pierścionku Brianne zniknął, i pod wpływem impulsu sam go obrócił. Jego palce gładziły dłoń Brianne ułamek sekundy dłużej, niż było to konieczne. Pragnął dotykać nie tylko dłoni Brianne. I pragnął to czynić częściej. Z każdą godziną lotu zmysłowe napięcie między nimi, zamiast słabnąć, rosło. – Żona Camerona, Maresa, ma córkę z poprzedniego związku. I pewnie słyszałaś, że Damonowi i Caroline urodził się syn Lucas. – Gabe spojrzał na Brianne, czekając na potwierdzenie. – Damon mieszkał w Dolinie Krzemowej, ale kilka tygodni temu zjawił się z wizytą na Martynice. Kiedy w zeszłym roku Caroline została uprowadzona, nie wiedziała, że jest w ciąży. Damon dowiedział się, że ma syna, dopiero gdy ją uwolniono. Cierpiała na amnezję… Aha, Delia, żona Jagera spodziewa się pierwszego dziecka. Ma się urodzić latem. – Czyli Jason będzie miał towarzystwo do zabawy – Brianne stwierdziła z uśmiechem. Podniosła rękę i przekręciła nawiew nad głową. Do Gabe’a przypłynął delikatny zapach jej perfum. – Nic dziwnego, że chcesz zacieśnić relacje z rodziną. Rozumiała go. Dla niej rodzina jest ważna, a teraz się dowiedziała, że dla niego również. – Tak, chcę wzmocnić więzi. Ale zaczynam mieć wątpliwości, czy przyjąłem właściwą strategię wobec Malcolma. – Wiedząc, że zbliża się moment, kiedy odsłoni karty, wziął ze stolika karafkę i zapytał: – Jeszcze wody?

– Poproszę. – Podała mu szklankę. – Jak to? Przecież miałeś zamiar przekonać go, aby zrezygnował z wymogu o małżeństwie. Kiedy podawał jej szklankę, ich dłonie znowu otarły się o siebie. Gabe nie mógł zaprzeczyć, że jeśli jego plan się powiedzie, częstsze dotykanie Brianne będzie dodatkową nagrodą. Fascynowała go z kilku powodów, od praktycznego nastawienia do życia do świetnego kontaktu z Jasonem. Wyznawała te same wartości co on. I była piękna, zmysłowa, pociągająca. Napij się łyk czegoś zimnego, pomyślał i dolał wody również do swojej szklanki. – Dotarło do mnie, że teraz, kiedy wszyscy moi bracia są żonaci, tylko ja jeden nie spełniam warunku Malcolma. Gabe wiedział jednak, że istnieje jeszcze jedna gałąź rodziny, co Malcolm ujawnił zaledwie kilka tygodni temu. Starszy brat Liama, Donovan, wiele lat temu wyparł się ojca, zrezygnował z udziałów w firmie rodzinnej, przeniósł się do Wyoming i założył własne przedsiębiorstwo. Na pewno ma dzieci, które powiększą grono spadkobierców Malcolma. Chyba że za przykładem ojca wyrzekną się spadku. – Sądziłam, że głównym powodem twojego wyjazdu do Nowego Jorku jest przekonanie dziadka, aby zrobił dla ciebie wyjątek – rzekła Brianne. Wzięła od Gabe’a szklankę, kaszmirowy szal zsunął się jej z ramienia. – Nie. Moim głównym celem jest dowiedzieć się więcej o firmie i zacieśnić więzy z rodziną. Dla Jasona. – Nie możesz pozwolić, aby Jason został wykluczony ze spadku. To nie fair, że nie może dziedziczyć, bo Theresa od was

odeszła. – Brianne poruszyła szklanką, kostki lodu zadzwoniły o ścianki. – Nikt nie mógł tego przewidzieć. Gabe uśmiechnął się mimowolnie. – Dziękuję, że stajesz w jego obronie. – Jest twoim synem. Należą mu się przywileje związane z nazwiskiem. – Absolutna zgoda. Ale istnieje lepszy sposób zabezpieczenia jego praw. Sposób, który nie skłóci mnie z dziadkiem. Zamilkł, odstawił na stolik karafkę i szklankę. Pilot zaraz zacznie podchodzić do lądowania, a chciał uzyskać odpowiedź Brianne, zanim dotrą na miejsce. – Jaki? – Brianne zapytała z ciekawością i również odstawiła szklankę. – Mógłbym zrobić to co moi bracia – odparł. Nie spuszczał oczu z Brianne. – Mógłbym się ożenić. Na twarzy Brianne odmalowało się zdumienie. – Mówisz serio?! – zawołała i pokręciła głową z niedowierzaniem. – Przecież się zarzekałeś, że już nigdy się nie ożenisz. To było zanim się dowiedział, że Theresa może wystąpić o zmianę warunków opieki nad Jasonem. Na rozprawie rozwodowej przekazała ojcu całą opiekę nad chłopcem, ale co będzie, jeśli nagle stwierdzi, że pokazywanie się z dzieckiem to dobry chwyt reklamowy? Będzie chciała nowej umowy? Gabe’owi zależało na tym, aby Jason miał kontakt z matką, ale nie kosztem stabilnego domu. Jako mężczyzna żonaty miałby lepszą pozycję negocjacyjną niż jako samotny ojciec. Nie zamierzał jednak dzielić się z Brianne całym tym skomplikowanym rozumowaniem. – To małżeństwo byłoby całkiem inne – odrzekł. – To byłby

układ biznesowy zawarty w określonym celu. Początkowo rzeczywiście chciał tylko tego, lecz z chwilą, gdy wypowiedział te słowa, jego praktyczny umysł podsunął mu inne potrzeby, jakie ślub by zaspokoił. Mógłby pójść do łóżka z Brianne. – Małżeństwo z rozsądku? – zduszonym szeptem zapytała Brianne. Warkot silników prawie zagłuszył jej głos. Widząc, w jakim jest szoku, Gabe zrozumiał, że osiągnął skutek odwrotny od zamierzonego. Zaczął więc wyjaśniać swoją strategię, zupełnie jak wtedy, kiedy omawiał z nią plan kolejnego pawilonu w kompleksie hotelowym po to, aby mogła zaprojektować otaczającą zieleń. – Umowa prawna na dwanaście miesięcy i jeden dzień. Tylko tyle, ile jest konieczne, aby Jason mógł dziedziczyć udziały w firmie. Gabe przyglądał się Brianne zaskoczony, że jeszcze nie skojarzyła, do czego zmierza. Jak gdyby nie docierało do niej, jaką rolę ma odegrać w jego grze. Wiedział jednak, że pociąga ją tak samo jak ona jego, i że stara się to tłumić. Wiedział również, że musi się przebić przez pancerz ochronny, pobudzić zmysłową więź, która sprawi, że następne miesiące będą dla obojga pasmem szczęścia. Ujął dłonie Brianne. – Brianne – zaczął i zajrzał jej głęboko w oczy – chcę, żebyś za mnie wyszła. Oniemiała z wrażenia. Propozycja Gabe’a wydała jej się tak absurdalna, że przez jedno mgnienie pomyślała, że śni, bo we śnie kobiecie wolno snuć fantazje na temat seksownego bogatego szefa, czuć rozkoszne łaskotanie w dole brzucha, na