cycek77

  • Dokumenty460
  • Odsłony190 579
  • Obserwuję230
  • Rozmiar dokumentów746.0 MB
  • Ilość pobrań92 800

Kat Cantrell - Romans zbyt gorący

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :680.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Kat Cantrell - Romans zbyt gorący.pdf

cycek77 EBooki
Użytkownik cycek77 wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 1,278 osób, 1054 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 141 stron)

Kat Cantrell Romans zbyt gorący Tłumaczenie: Krystyna Nowakowska

ROZDZIAŁ PIERWSZY Bezduszna korporacja, skonstatował Val po wejściu do gabinetu prezesa firmy LeBlanc Jewelers, mającej siedzibę w chicagowskim „diamentowym dystrykcie”. Od jego ostatnich odwiedzin nic się tutaj nie zmieniło, zresztą tego miejsca unikał dotychczas jak ognia. Z człowiekiem, który na niego czekał za biurkiem, łączyło go nazwisko, ale nic poza tym. Niestety jednak nie miał wyboru, przez pół roku będzie zmuszony zajmować ten fotel. − I co, bierzesz na siebie moje obowiązki? – spytał Xavier, mierząc go wzrokiem. − A mamy na ten dyktat radę? – odparował Val, siadając naprzeciwko brata. – Im szybciej się skończy ten koszmar, tym dla mnie i dla ciebie lepiej − dodał. To, że korporacja LeBlanc i jej firmowa sieć sklepów jubilerskich miała w nazwie jego nazwisko, Vala nie napawało dumą, lecz jedynie drażniło. Jego ojciec zmarł przed dwoma miesiącami, ale smażył się teraz w piekle z innego powodu. Zasłużona kara w życiu pozagrobowym ich ojca spotkała przede wszystkim za to, że w swojej ostatniej woli zmusił on Vala i jego brata bliźniaka, Xaviera, do zamiany rolami. Firma LeBlanc wydobywała diamenty, by po ich oszlifowaniu sprzedawać w swoich sklepach pierścionki i inną biżuterię z brylantami facetom, którzy dla wybranek swego serca gotowi są wybulić tysiące dolarów. Kupują więc te kretyńskie gadżety lekką ręką, choć później, gdy czasem podpisują umowę

rozwodową, widzą, jak straszliwie za nie przepłacili. − Tak, dla mnie to będzie koszmar – poprawił go Xavier. − Przestań się wygłupiać – obruszył się Val, przeczesując palcami swoje ciemne, dość długie włosy. – Ty nie masz powodu do narzekań, ciebie czeka sama przyjemność. Za to ja będę musiał pomnożyć zyski firmy, w której nie postawiłem nogi. Gdyby to było łatwe, sam byś tego dokonał i na koniec roku twój LeBlanc osiągnąłby bez mojego udziału ponad miliard dolarów obrotu. Brat, oczywiście, zachował swój kamienny wyraz twarzy, będącej niemal lustrzanym odbiciem oblicza Vala. Arogancki i zimny Xavier nigdy nie okazywał emocji, więc nic dziwnego, że był ukochanym synem ich tatusia. − Nie będziesz miał lekko, Val, wcale tego nie mówię. Ale ja wylądowałem z twoją dobroczynną fundacją LBC na głowie, z tą twoją cholerną LeBlanc Charity. W oczach Xaviera założona przez ich matkę LBC, której Val od lat oddawał serce i duszę, w porównaniu z korporacją noszącą to samo nazwisko w nazwie była instytucją pozbawioną istotnego znaczenia. − Nie zapominaj, Xavier, że LBC to wspaniała organizacja, w której w imię szlachetnych celów pracują z poświęceniem fantastyczni ludzie. Musisz docenić, że dzięki tej pracy możesz się stać lepszym człowiekiem. Tak, brat dostał szansę, podczas gdy on został przez ojca diabolicznie skazany na porażkę. Edward LeBlanc zza grobu chciał mu pokazać, który z bliźniaków był jego faworytem. To jego spotkała okrutna niegodziwość. Ale Val postanowił podjąć próbę wypełnienia woli ojca, bo zależało mu na spadku, który w przyszłości pragnął przekazać

swojej LBC. Ten warunkowy zapis w wysokości pół miliarda zasiliłby głodnych, których nie brakowało na ulicach Chicago. Potrzebującym trzeba pomagać i on dla tego celu był gotów zrobić wszystko, nawet przez pół roku prezesować tej bezdusznej korporacji. − No to czeka cię egzamin – powiedział Xavier, jakby czytając w jego myślach. – Jeżeli zdołasz w sześć miesięcy zwiększyć obroty firmy do miliarda, po prostu zrealizujesz mój biznesplan. Klocki są ułożone, ty tylko będziesz musiał umiejętnie pociągać za sznurki. To nic trudnego, natomiast mnie czeka zbieranie funduszy na cele charytatywne – dodał z niesmakiem. Tak, jego brat nie miał pojęcia, jak ważna jest działalność w szczytnym celu. Nie rozumiał, jakie ta praca ma znaczenie. − Przy twoich koneksjach, Xavier, to będzie bułka z masłem. Bez trudu możesz w pół roku zgromadzić dziesięć milionów. Ale jak nie spełnisz warunku ojca, funkcjonowanie LBC będzie zagrożone, a ludzie potrzebują jej pomocy. − Skoro twoja fundacja jest w tak opłakanym stanie, szkoda, że tata nie zadysponował, żebym po prostu wam przekazał tę kwotę w darze. Ale nie, on musiał zastrzec w testamencie, że ja te pieniądze osobiście zbiorę od darczyńców. Jakby mnie chciał wystawić na jakąś idiotyczną próbę charakteru. Że warunki ojca wobec nich obu są idiotyczne, zgadzali się, ale z tego niewiele wynikało. Co gorsza, Val nie zdążył wyprowadzić Xaviera z błędu, że LBC chyli się do upadku, bo rozległo się stukanie do drzwi i do gabinetu wetknęła głowę asystentka. − Panie LeBlanc, przyszła ta pani umówiona o pierwszej na spotkanie – powiedziała, zwracając się do Vala. − Cieszę się, proszę ją wpuścić.

− Już przyjmujesz interesantów? – Xavier potrząsnął głową z rozbawieniem. – Może chcesz pożyczyć ode mnie marynarkę? Obejdę się bez twojego kaftanu bezpieczeństwa, pomyślał Val. − Dzięki – odparł uprzejmie. − Ale pozwól, że zasiądę za twoim, czy też raczej moim biurkiem. Xavier, który wstał, by ustąpić mu miejsca, zbladł na widok wchodzącej kobiety. Super, Val zaśmiał się w duchu, o to mi właśnie chodziło. Sabrina Corbin weszła do gabinetu prezesa pewnym krokiem, a jej lodowaty uśmiech zmroził w nim powietrze szybciej niż arktyczny front. Rany boskie, to jednak był błąd taktyczny, Valowi przemknęło przez głowę. Uświadomił sobie, że była flama jego brata jest jeszcze piękniejsza i znacznie zimniejsza, niż ją zapamiętał z tamtego przypadkowego spotkania w restauracji. Tak czy inaczej, Xaviera trzeba stąd natychmiast spławić. − Nie muszę was sobie przedstawiać, prawda? – Val zwrócił się do niego, siadając za biurkiem, po czym spotkał się wzrokiem z Sabriną. Choć widział ją tylko raz, desperacko jej potrzebował. Ta kobieta była bowiem znakomitym coachem i zamierzał ją zatrudnić. A to, że Sabrina była wcześniej związana z jego bratem, jedynie dodawało całej sprawie pikanterii. Ciekawe, dlaczego zerwali, pomyślał Val, postanawiając zarazem, że za wszelką cenę spróbuje ją poderwać. Zdobędzie ją choćby po to, by swojemu bratu bliźniakowi zagrać na nosie. Tym bardziej że Sabrina naprawdę była warta grzechu… − Właśnie zbierałem się do wyjścia, ale miło cię widzieć, Sabrina – powiedział Xavier, siląc się na obojętność, po czym

skierował się do drzwi. Gdy zostali we dwoje, zmierzyła Vala tak lodowatym wzrokiem, że odruchowo dotknął oparcia fotela, by sprawdzić, czy nie pokryło się szronem. − Będziemy się do siebie po zwracać po imieniu czy na pan, pani? – spytała, siadając na krześle i zakładając zgrabnie długą nogę na nogę. Ołówkowa spódnica leżała na niej jak druga skóra, nawet jej buty na szpilkach wyglądały jak wyjęte przed chwilą z zamrażarki. Jak ten pancerz roztopić? Uwodzić ją romantycznie i bez pośpiechu, czy też rozgrzać ją w szybkim porywie namiętności? Albo użyć wszelkich sposobów, najlepiej podczas długiego weekendu… − Po imieniu, rzecz jasna – odparł z lekkim uśmiechem. – Przecież nie poprzestaniemy na znajomości służbowej. − Skoro pan tak sądzi, poprzestańmy na formach oficjalnych, panie LeBlanc – powiedziała, unosząc brwi. Uśmiechnął się szeroko, dając jej do zrozumienia, że czeka go interesujące wyzwanie. Bo koniec końców wezwał ją także po to, by odegrać się na Xavierze. − Dziękuję, że pani przyszła. Zostanie pani moim coachem? − Pod warunkiem, że zaakceptuje pan moje oczekiwania finansowe. − Jak wspomniałem w mejlu, zgodnie z ostatnią wolą ojca będę przez pół roku zarządzać tą firmą. Chociaż interesy korporacyjne to nie moja broszka, otrzymam spadek po ojcu, jeżeli przed końcem czwartego kwartału nasze obroty wzrosną z 921 milionów do miliarda dolarów. Taki wymóg ojciec postawił w testamencie, a pani rola będzie kluczowa dla osiągnięcia tego celu.

− Czyli w ciągu pół roku trzeba zwiększyć obroty firmy o osiem procent – chłodno podsumowała Sabrina. − Policzyła to pani w pamięci? – spytał z podziwem. − Przecież to najprostszy rachunek pod słońcem – odparła lekko zdziwiona. Może faktycznie nie był trudny, tyle że on dał się ponieść fantazjom niemającym wiele wspólnego z matematyką. Oczami wyobraźni widział, jak siedząca na tym biurku Sabrina przyjmuje jego pieszczoty. Wyglądałaby zjawiskowo, jej długie włosy w kolorze cynamonu byłyby rozpuszczone i rozrzucone na blacie, a ten jej jęk rozkoszy… − Zgadzam się na pani honorarium − oświadczył. − Cieszę się, że będziemy współpracować. Ona nie tylko się zna na coachingu, ale jest piekielnie seksowna. W jej towarzystwie nie będzie mu łatwo zapanować nad rękami. Ale przecież nie będzie się powstrzymywać, skoro przecież postanowił ją zdobyć. − Honorarium to jedno, ale muszę też z panem ustalić inne sprawy – skwitowała z miną mówiącą „chwila, moment”, która jego przyprawiła o dreszcz podniety. – Jestem wymagająca, od klientów oczekuję stuprocentowej uwagi i zaangażowania. − Mogę to pani zagwarantować – zapewnił ją z przekonaniem. − Jestem zdeterminowany odnieść sukces. Ale na myśl o zadaniu czekającym go w tej korporacji zaschło mu w ustach. „Dasz sobie radę”, pocieszała go matka. „Wierzę w ciebie”, dodawała mu otuchy. „Dowiedziesz, że jesteś zdolny podjąć zwycięsko to wyzwanie”. Czy rzeczywiście musiał tego dowieść? Przecież się sprawdził, na rzecz potrzebujących umiał wyciskać pieniądze nawet z kamienia. A ta firma i jej interesy śmiertelnie go

nudziły, ojciec zaś nigdy nie pogodził się z tym faktem. Miał do niego żal, że idąc w ślady matki, Val zamiast pomnażać kapitał konsorcjum LeBlanc, woli się poświęcać dobroczynności. − Silna motywacja jest w biznesie niezbędna. Jeśli jej panu nie brakuje, ma pan szanse na sukces, i dlatego spróbuję panu pomóc. Muszę przyznać, że ja nigdy nie daję za wygraną, a tutaj, nie ukrywam, odgrywa też rolę moja ambicja osobista. − Ze względu na mojego brata? Chce się pani na nim odegrać? − Xavier nie ma tu nic do rzeczy. Pracę coacha zawsze traktuję bardzo poważnie. Polegam w niej wyłącznie na własnych kwalifikacjach i moja niezależność mi odpowiada. Aha, ona nade wszystko ceni sobie samodzielność, pomyślał. I pewnie w życiu prywatnym świetnie może się obyć bez faceta. − Czyli on dostał od pani kosza? − Proszę sobie podarować wycieczki osobiste. − Ale pani mnie do nich skłania, a ja lubię czytać między wierszami. Przez moment mierzyli się wzrokiem, po czym Sabrina powiedziała: − Rozumiem, że zanim zaczniemy współpracę, chce pan wyjaśnić tamtą sprawę. Tak, to ja zakończyłam tę znajomość. Nasza relacja nie trwała długo i nie była poważna. A jednak Xavier zdążył go przedstawić Sabrinie. Kiedy to było? W lecie czy późną wiosną? Natknął się na nich przez przypadek, w restauracji, do której wpadł z Mirandą. Czyli jeszcze się z nią spotykał, ale już się między nimi sypało, bo Miranda wykręciła mu parę niezbyt fajnych numerów. − A w pani odczuciu związek z facetem powinien być poważny? – spytał z uwodzicielskim uśmiechem.

− Jeżeli próbuje mnie pan podrywać, proszę dać sobie spokój. Czy ona nie przegląda się w lustrze? Nie wie, że jest olśniewająco piękna, a jej perfekcyjnie dobrane ciuchy wprost proszą się o to, by mężczyzna je z niej ściągał? − Okej – westchnął – dzisiaj spróbuję się oprzeć pani powabowi. − Uważa mnie pan za powabną? − A jak pani sądzi? – odparł, wybuchając śmiechem. – Ale w porządku, skupię się na naszej współpracy. − Niech pan zacznie od włożenia stroju odpowiedniego dla prezesa poważnej firmy. Romea może pan sobie odgrywać w czasie wolnym, przy mnie proszę się koncentrować na celu, który stanowi spadek. Sabrina Corbin miała w sobie coś z bulteriera, ale w przypadku coacha ta cecha wydała się mu całkiem pożądana. A jeśli kiedyś wylądują w łóżku, to odrobina drapieżności też ubarwiłaby… − Będę pilnym uczniem, przyrzekam. − Brawo, bo mnie zależy na pana sukcesie. Więc na początek proszę się należycie ubrać i przyciąć sobie włosy – powiedziała bezceremonialnie, mierząc go wzrokiem. – Odpowiedni wygląd to… − Nie podobam się pani? – wszedł jej w słowo, zerkając na podwinięte do łokcia rękawy koszuli. − W takim ubraniu można taszczyć do magazynu kartony makaronu. − Co jeszcze mam zrobić na początek? – spytał retorycznie, rozpierając się w fotelu brata. − Może wpadłaby pani dzisiaj do mnie na kolację, żeby mi udzielić innych porad?

ROZDZIAŁ DRUGI Z nią zdecydowanie jest coś nie w porządku, skoro niemal jej się wyrwało słowo „zgoda”. Ale zdołała na szczęście utrzymać język za zębami. − Panie LeBlanc, będziemy razem pracować, więc może się zdarzyć, że z konieczności przyjdzie nam coś razem zjeść. Ale to nie będzie randka, tylko konieczność praktyczna. Rzuciła tę uwagę z kamiennym wyrazem twarzy. Ćwiczyła go od lat, bo klienci, których wspierała, nie traktowaliby poważnie jej rad. Z żelazną konsekwencją musiała ucinać wszelkie formy flirtu, a Valentino LeBlanc właśnie poddawał ją w tym zakresie testowi. Rozparty za biurkiem, wprost pożerał ją wzrokiem. Jego ciemnoniebieskie oczy miały znacznie cieplejszy wyraz niż oczy Xaviera. Vala widziała tylko raz, przelotnie, parę miesięcy temu, i wtedy nie zwróciła na to uwagi. Kiedy dzisiaj szła do jego gabinetu, sądziła, że czeka na nią sobowtór jej byłego, tyle że mniej od niego udany. Okazało się, że się myliła. Valentino LeBlanc, musiała to niechętnie przyznać, od pierwszej chwili pobudzał jej zmysły. Czy wydawał się jej seksowny dlatego, że zajmował fotel szefa korporacji? Nie od dzisiaj pociągali ją faceci na wysokich stanowiskach, od których biła władczość. Xavier spełniał to oczekiwanie z nawiązką, w jego obecności wszyscy czuli respekt. Przystojny, stanowczy, pewien siebie,

słabszych bez zmrużenia oka pożerał na śniadanie. Dla kobiety gustującej w facetach chłodnych, opanowanych emocjonalnie, był ideałem. Ale mimo to, choć doceniała go jako partnera do towarzystwa, z którym można prowadzić ciekawe rozmowy i pozwolić sobie na seks bez zobowiązań, szybko tę znajomość zerwała. Zresztą nawet nie sypiali z sobą i rozstanie z nim nie było dla niej trudne. W gruncie rzeczy odczuła wtedy ulgę. A dzisiaj, gdy tylko jej były partner wyszedł z gabinetu, kompletnie o nim zapomniała. Tymczasem Valentino LeBlanc był daleki od jej ideału faceta. Ona w relacjach z mężczyznami nie lubiła tracić głowy, a on emanował zmysłowością. Poza tym miał za długie włosy, zbyt pełne usta i jakąś głębię w spojrzeniu, która nigdy nie wydawała się jej atrakcyjna, bo jej zdaniem świadczyła o niepotrzebnej wrażliwości. Ale z drugiej strony było w nim coś, co zapowiadało, że nie tylko jest zdolny do czułości, ale też twardo stoi na ziemi. Gdy teraz te jego długie kosmyki opadły mu na czoło, wręcz ją kusiło, by je odgarnąć. − Powtarzam, powinien pan się ostrzyc – powiedziała, przywoławszy się do porządku. − Jedzenie jest czymś więcej niż koniecznością praktyczną, a gotowanie bywa sztuką. Częstowanie posiłkiem sprawia mi ogromną radość, więc proszę dać się namówić na moją kolację. O nie, nie ma o tym mowy! On z pewnością jest wytrawnym kucharzem i chciałby ją uwieść smakowitym zapachem sosu do spaghetti. Posadziłby ją na blacie i szybko zapomnieliby o jedzeniu. Nie, nie nabierze się na ten numer. Nie ma najmniejszego

zamiaru, choć perspektywa tego pysznego sosu może ją trochę kusiła. Ale następna odsłona w tym scenariuszu, ani trochę, naprawdę. Mimo że od dawna nie miała faceta, pomyślała z westchnieniem. Jednak seks na blacie chyba nie był w jej stylu jako zbyt zachłanny i zbyt spontaniczny. A ona przecież nie ma ochoty przekonać się o tym na własnej skórze… − Panie LeBlanc, przypominam, że nie jestem tutaj po to, żeby z panem jadać, tylko po to, żeby pana wesprzeć w sprawach zawodowych. Ona nie szukała faceta, wiedząc, że i tak prędzej czy później go porzuci. Facetom nie można ufać, zawsze pogrywają, a ona nie zamierza być zwodzona. Lubi randkować, ale bez zobowiązań. Raz na zawsze dostała nauczkę od własnego ojca, który notorycznie zdradzał jej matkę. Nie mogła pojąć, jak matka mogła tolerować jego niewierność. Wciąż miała do niej o to żal, a ze swym ojcem praktycznie zerwała stosunki. Jej relacja z Johnem utwierdziła ją później w przekonaniu, że mężczyznom nie można wierzyć… − Karmienie ludzi to moja pasja – powiedział. – Zajmowałem się tym w naszej fundacji, natomiast tutaj wylądowałem z musu i czuję się skazany na półroczne wygnanie. Zgodziłem się na nie tylko ze względu na spadek, bo wiem, ile dobrego można zdziałać, gdy taką okrągłą sumkę spożytkuje się na rzecz potrzebujących. − Więc weźmy się do roboty – odparła, kierując się do drzwi. – Proponuję zacząć od wspólnej przechadzki po biurze, która pozwoli panu poznać podwładnych. Chciała jak najszybciej wyjść z tego gabinetu, bo w nim ustawicznie rozpraszały ją myśli niezwiązane z pracą.

− Umiem trafić do księgowości i to mi na dzisiaj wystarczy. Zamiast zwiedzać naszą siedzibę i wczytywać się w sprawozdania, wolałbym dowiedzieć się czegoś więcej o pani. Okej, ona autoprezentację ma w małym palcu, może ją klepać przez sen. − Jako niezależna konsultantka pracująca w dziedzinie coachingu na potrzeby kadry kierowniczej w biznesie mam pięcioletnie doświadczenie. Wcześniej byłam zatrudniona na stałe w charakterze szkoleniowca w firmie doradczej obsługującej między innymi korporacje informatyczne i farmaceutyczne. Wieczorami lubię szydełkować, a w weekendy często towarzyszę mojemu wujowi, który jest pasjonatem starych samochodów, na hobbistycznych imprezach takich jak pokazy i wyścigi automobilowe. − Tak, tego się dowiedziałem z pani strony internetowej. Ale ciekaw jestem, czy szydełkowaniem zajmuje się pani, bo przyszła moda na rękodzieła? Najwyraźniej się domyślił, że o tym hobby wspomniała na swojej stronie, by nie wyglądać na skończoną pracoholiczkę. Jednym słowem szybko ją rozgryzł. − Szydełkuję dla przyjemności – obruszyła się gwałtownie, choć ostatni kłębek włóczki kupiła przed paroma laty. − Jakoś mi trudno w to uwierzyć. Robótkami ręcznymi zajmowały się nasze babcie, żeby ukoić nerwy. A pani przecież lubi ambitne wyzwania i związaną z nimi podnietę. − Wyczuwam, że pan nie jest dzisiaj w nastroju umożliwiającym owocną współpracę z coachem. Wobec tego nie będę pana męczyć i proponuję, żebyśmy zaczęli od jutra – powiedziała, wstając, po czym ruszyła do drzwi. On jednak zagrodził jej drogę, stając w progu. Kiedy nagle

poczuła jego męski zapach, przemknęło jej przez głowę, że chciałby go dotknąć. Co się z nią dzieje, do diabła? Seksowny z niego facet, to nie ulega wątpliwości. Ale takich spotyka się na pęczki. Czemu więc on tak ją kręci? Czemu ona nie umie go zmrozić? Przecież świetnie potrafi trzymać facetów na dystans… − Proszę, niech pani nie wychodzi. Chciałbym… − Zostanę – przerwała mu oschle – pod warunkiem, że odniesie się pan serio do moich sugestii. − Ależ ja traktuję panią śmiertelnie serio. Zabrzmiało to dwuznacznie, albo też dopatrzyła się w tym stwierdzeniu uwodzicielskich tonów. A nie powinna, taki facet jak on flirtuje odruchowo i bezmyślnie. Każda kobieta to dla niego potencjalna zdobycz, więc trzeba ignorować te podchody. − Cieszę się. Od czego, jeśli nie od obchodu firmy, chce pan zacząć? – spytała, patrząc, jak jego wzrok zatrzymuje się na jej ustach. − A zwykle od czego pani zaczyna pracę z klientem? – odbił piłeczkę. Uff, w jego spojrzeniu chyba nie było podtekstów. Skończ z rojeniami, przywołała się do porządku, nie myśl o pocałunku. − Proszę powiedzieć, jakie ma pan słabe strony – odparła wymijająco, dyskretnie przełknąwszy ślinę. − A ja je mam? – zapytał z udawanym oburzenie. − Jak każdy, nikt nie jest wyjątkiem. Gdyby pan ich nie miał, ja byłabym niepotrzebna. Na pewno jest pan świadom, że ma pan jakieś cechy, nad którymi powinniśmy popracować, żeby nie stanowiły przeszkody w biznesie. Co przede wszystkim chciałby pan w sobie zmienić? − Chciałbym umieć panią namówić do przyjęcia zaproszenia

na kolację. A wracając do zarządzania firmą, bo o to zapewne pani chodziło, to potrzebuję wskazówek dotyczących relacji z pracownikami. Rzecz w tym, że w organizacji dobroczynnej decyzje podejmuje się zespołowo i jestem przyzwyczajony do takiego trybu. Czy w biznesie obowiązują podobne zasady? − Sprawa jest prosta, Val – odparła, bezwiednie zwracając się do niego po imieniu, tak bowiem nazywała go w myślach. – W korporacji decyduje szef i kropka. Jego podwładni nie mają nic do powiedzenia. Na tym polega urok bycia prezesem. − Urok, mówisz? – mruknął Val, też przechodząc na „ty”. – Dla mnie to brzmi jak zapowiedź nieuchronnej klęski. Jego sprzeciw był tak stanowczy, że Sabrina zastanawiała się przez moment, jak dobrać słowa, by mu wyjaśnić, że w świecie biznesu szef rządzi twardą ręką i podwładni muszą wykonywać jego polecenia bez szemrania. Ale skoro Val ma tu prezesować jedynie czasowo, może nie warto stawiać tej kwestii na ostrzu noża. Tym bardziej, że wszyscy przywykli do apodyktyczności Xaviera, który po ponownym przejęciu sterów łatwo przywróci w firmie nadwątloną dyscyplinę. − Jestem pewna, że z czasem dostrzeżesz zalety tego systemu – dodała po namyśle. – Wrócimy do tej kwestii. − To znaczy? − Wspólnie uporamy się z tym problemem. Posłuchaj, Val, nigdy nie zawiodłam moich klientów, więc spróbuj mi zaufać. Przygotuję plan współpracy na najbliższe tygodnie i jutro go przedyskutujemy. − Wygląda więc na to, że unikasz odpowiedzi na moje pytanie, odkładając tę sprawę na jutro. Dlaczego? − Wytykasz mi brak kompetencji? Uważasz, że powinnam mieć w zanadrzu spis szablonowych rozwiązań i natychmiast go

ci wręczyć? Nie, takiego wytrychu nie ma. Doradzając klientom, muszę uwzględniać indywidualne potrzeby każdego z nich. Jeśli chodzi o ciebie i twój stosunek do kultury korporacyjnej, nie zrobię tego w pięć minut. − Rozumiem i zdaję sobie sprawę, że uchylając się dzisiaj przed poznaniem moich współpracowników, utrudniam ci pracę – przyznał ze skruchą. – Przepraszam, że sprawiam ci kłopot. − Nie przepraszaj, nigdy i pod żadnym pozorem. Wyrzuć to pojęcie ze swojego słownika. Jego niepewny uśmiech kompletnie ją rozbroił. Nie przypuszczała, że nabierze sympatii do Vala LeBlanc. I co ma z tym fantem zrobić? − Masz dla mnie dużo wyrozumiałości – podziękował. − Powtarzam, nie przepraszaj i nie dziękuj, bo twoi podwładni pożrą cię żywcem. Na moment przymknęła oczy, czując ogarniający ją lęk. Cały ten projekt jest skazany na fiasko, pomyślała. Przy takim podejściu szefa ta firma nie osiągnie w pół roku miliardowego obrotu. To wykluczone. Tutaj potrzeba Xaviera, a nie wrażliwca, który powinien sączyć winko w jakiejś włoskiej trattorii. Ale przywołała się do porządku. Koniec końców on ci płaci, więc weź się w garść, powiedziała sobie. Jesteś tutaj potrzebna bardziej, niż sądziłaś. Bez ciebie Val jest jak dziecko we mgle, a tobie też przecież zależy na sukcesie. Jeśli ci się powiedzie, klienci będą walić do ciebie drzwiami i oknami. I zapomnij o wysyłanych przez niego erotycznych wibracjach. Skup się na biznesie, bo inaczej oboje poniesiecie porażkę. Jedziecie na tym samym wózku, od powodzenia tej korporacji zależy twoja kariera. Tyle tylko że on rzucał jej powłóczyste spojrzenia, a jej nie

wolno było dopuścić do tego, by ją rozbierał wzrokiem. Gdy już go miała usadzić, bezradnie potrząsnął głową. − Nie wierzysz, że mi się uda, prawda? – powiedział z autentycznym niepokojem, wcale nie po to, by się z nią przekomarzać. − Ależ wierzę – odparła. – Jestem absolutnie przekonana, że dasz sobie radę i wierzę, że będę w stanie ci pomóc. Problem w tym… − Zawiesiła głos. Trzeba mu dodać otuchy, myślała gorączkowo. Ale jak? Najważniejsze, żeby faktycznie uwierzył w siebie. Lodowaty dystans, który próbowała wobec niego wprowadzić, najwyraźniej temu nie służy. Wobec niego należy jednak się zdobyć na odrobinę ciepła. − Problem w tym – powtórzyła – że ja jeszcze nie przeanalizowałam twoich mocnych stron. Tak. Bingo. O to chodzi. Jeśli zamiast omawiać jego słabości, skoncentrują się na zaletach, on nabierze poczucia pewności, a jej będzie łatwiej go poprowadzić na tej trudnej drodze. − Nieprawda! – Rozpromienił się w rozbrajającym uśmiechu. – Chwaliłem się na przykład, że umiem gotować. − Wyjaśnij mi wobec tego, jak byś tę umiejętność przekuł na sukces w pracy? – spytała, zrobiwszy wszystko co w jej mocy, by ukryć w głosie nutę ironii. − Nie sądzisz, że to ty powinnaś mi tutaj udzielić podpowiedzi? − Niestety ja zajmuję się coachingiem i nie mogę za ciebie wyciągać wniosków- odparła, tym razem próbując opanować lekki ton zniecierpliwienia. − Moja rola polega na tym, żeby pomóc ci samodzielnie rozwiązywać problemy – wyjaśniła.

− Nie bardzo rozumiem… − Dla jasności posłużę się analogią sportową: trener przygotowuje zapaśnika, ale nie występuje zamiast niego w zawodach. Czy to jest zrozumiałe? Moja rola kończy się na przygotowaniu cię do zmagań. − Rany boskie, chcesz ze mnie zrobić zapaśnika? – zapytał, choć najwyraźniej nie było mu do śmiechu. − Posłuchaj, Val, grasz o wysoką stawkę i byłoby lepiej, żebyś przestał dowcipkować. Czeka cię długa walka, a nie masz doświadczenia w biznesie. Zarządzanie firmą to dyscyplina, w której menedżerowie ćwiczą się latami, żeby… − Żeby nauczyć się bezduszności? − Nie, tu nie chodzi o bezduszność, spójrz na to inaczej. Menedżerowie latami nabierają wprawy w realizowaniu celów korporacji, a ty zostałeś nagle rzucony na głęboką wodę. − Więc jednak nie mam szans powodzenia? − Nikt tak nie mówi. Ale rzecz w tym, że musisz odnaleźć się w świecie biznesu, zaaklimatyzować do nowych warunków. − A w czym, według ciebie, jestem otrzaskany? Ten ping pong do niczego nie prowadzi, pomyślała z rezygnacją. Takiego zawodnika jeszcze nie miała. Klienci zwracali się do niej o wsparcie w sprawach technicznych i wiedzieli, czego chcą. Najczęściej po prostu zależało im na awansie, na tym, by w wyścigu o jeszcze wyższe stanowisko pokonać rywali. Tymczasem Val kwestionował reguły gry. − Działałeś w fundacji, w środowisku wspólnie i solidarnie realizującym szczytne cele – podsumowała, wiedząc, że Val przyszedł z organizacji dobroczynnej powołanej nie dla zysku, lecz wspomagającej potrzebujących. – Konsorcjum LeBlanc

funkcjonuje na zupełnie innych zasadach, więc jeśli chcesz odnieść sukces, musisz być otwarty na moje sugestie. Ale to, czy wykorzystasz szansę, zależy wyłącznie od ciebie. Gdy uniósł brwi, ugryzła się w język. Czyżby słowo „szansa” Val wiązał z jej osobą, pomyślała lekko zaczerwieniona. − Będę posłuszny jak… − Nie o to chodzi – weszła mu w słowo. − Musisz mieć przekonanie, że moje sugestie mają sens. Ja bym zaczęła od… − Dobrze – tym razem on nie pozwolił jej dokończyć. – Czy twoim zdaniem powinienem zwołać zebranie zarządu? − Brawo, Val. To znakomity pomysł, nawet lepszy niż moja propozycja, żebyś członków zarządu odwiedził w ich gabinetach. − Okej, pani Corbin – powiedział z błyskiem w oku. – Poproszę asystentkę, żeby poprosiła ich o… − Stawienie się za pięć minut w salce konferencyjnej. − Może za kwadrans? − Niech będzie. Jeśli pozwolisz, będę na tym zebraniu, a potem przekażę ci moje uwagi o tym, jak sobie radzisz. − No jasne, bez ciebie… − Spojrzał na nią z nadzieją w oczach. − Do zobaczenia za dziesięć minut – odparła na odchodnym. – Bądźmy tam przed nimi. Gdy Val wchodził do pokoju konferencyjnego, by zająć fotel prezesa zarządu, Sabrina już siedziała pod oknem i patrzyła na niego w skupieniu. Po chwili zaczęli tam ściągać wezwani, ośmioro kobiet i mężczyzn z zarządu. − Dziękuję państwu za przyjście – przywitał ich nowy szef tonem, z którego ona jako jego coach mogła być dumna. – Jak

wiecie, będę przez pół roku piastował stanowisko prezesa i w ciągu tych sześciu miesięcy nas wszystkich czeka ambitne wyzwanie, jakim jest wypracowanie przez firmę miliarda dolarów obrotu. Mam nadzieję, że wszyscy dołożymy starań, żeby osiągnąć sukces. Jeśli ktoś z was nie czuje się na siłach do podjęcia niezbędnego wysiłku, proponuję mu rezygnację z piastowanego stanowiska. Gdy Valentino LeBlanc kątem oka zerknął na Sabrinę, jej tętno przyspieszyło. Była bowiem świadkiem jego metamorfozy: tak stanowczego wystąpienia nie oczekiwała od niego w najśmielszych wyobrażeniach. Nigdy by się nie spodziewała, że ten wrażliwiec z taką łatwością wejdzie w buty prezesa korporacji, z miejsca narzucając wszystkim swój autorytet i władzę. On z powodzeniem mógłby dostać na imię Kameleon, bo wbrew jej obawom zdał egzamin celująco. W kontaktach z nim trzeba się mieć na baczności, nie dać się zwieść pozorom…

ROZDZIAŁ TRZECI Nazajutrz Val przyszedł do firmy o szóstej rano. Chciał być na miejscu, zanim pojawią się jego podwładni, by zgodnie ze wskazówką Sabriny zapewnić sobie czas na aklimatyzację. Tak, Sabrina miała rację, aklimatyzacja to kluczowa sprawa, pomyślał, rozglądając się w holu i zerkając przez otwarte drzwi do pustych jeszcze pokoi biurowych. Ale to tylko punkt wyjścia, zaledwie pierwszy krok, powiedział sobie, kierując się do gabinetu prezesa, jego gabinetu. Co do swego wczorajszego chrztu bojowego w sali zarządu miał mieszane uczucia. Satysfakcję z tego, że przeszedł pierwszą próbę ognia, mąciło jednak zażenowanie, bo na tym zebraniu przyszło mu odegrać rolę dyktatora. Nie przypuszczał, że tak łatwo przyjdzie mu naśladować Xaviera, nieodrodnego syna ojca. Czy Edwardowi LeBlanc chodziło właśnie o to, by jego drugi syn robił z siebie bezdusznego satrapę? Bo jeśli tak, to ojciec zasłużył na męki piekielne. No więc okazał się konformistą, który wobec ośmiorga członków zarządu oraz samej Sabriny stanął na wysokości zadania. Odegrał rolę bezwzględnego szefa, który gotów jest iść po trupach. Ale ten pokaz zrobił po to, żeby dostać spadek. Wprawdzie zamierzał go spożytkować w szczytnym celu, przekazując całość fundacji LBC, to jednak udział w tej grze budził jego głęboki sprzeciw. I na tym się nie skończy, przez pół roku przyjdzie mu nie

opuszczać gardy. Czy na tym to ma polegać? Czy od tego zależą zyski tej firmy? Spojrzał na doniczkę, którą przyniósł z domu. Jego batat wypuścił piękne liście i już wkrótce pewnie zakwitnie. Gdy znalazł tę bulwę pod drewnianą paletą w magazynie, miała wypuszczone kiełki, więc postanowił ją zasadzić. A teraz tę roślinę postawił na oknie w swoim gabinecie, aby mu przypominała, że jego nadrzędnym celem jest dobro LBC i jej podopiecznych. Czy z fundacji przyszły do niego nowe wiadomości, pomyślał, włączając laptopa. Ale nie zdążył sprawdzić poczty, bo otworzyły się drzwi i w progu stanął jego brat bliźniak. − Kto by pomyślał, że ty od świtu pracujesz – powiedział zaskoczony Xavier. − Przykra niespodzianka? Ale czemu ty jeszcze nie jesteś w pracy? Masz na głowie zarządzanie całym bankiem żywności. − Spieszyłem się wczoraj i zapomniałem coś zabrać – odparł Xavier, pocierając policzek. On się nie ogolił, zauważył zdumiony Val. Czy chce się przepoczwarzyć w luzaka? Chce mnie naśladować? I może jeszcze zapuści włosy? − Jeśli to coś dotyczy firmy, bądź spokojny, ja się tym zajmę – odparował Val. − Pamiętam o obowiązkach. − Pełnisz je czasowo. Poza tym ojciec nie zastrzegł w testamencie, że mam tu nie zaglądać. − Zaglądaj sobie do woli, jak będziesz miał na to czas. Ale jakoś w to wątpię, zważywszy na natłok roboty w fundacji. I wybij sobie z głowy, że będziesz się wtrącał w sprawy firmy. Pamiętaj, kto tutaj rządzi. Gdyby to słyszała Sabrina, pomyślał, na pewno by go

pochwaliła. To był strzał w dziesiątkę, że ją zatrudnił. − Okej – odciął się Xavier. – Pozwól jednak, że ci poradzę, od czego powinieneś zacząć – dorzucił, kierując się do regału, z którego wyjął gruby segregator i położył go Valowi na biurku. – Tu jest dokumentacja dotycząca kontraktów, które negocjujemy, ty negocjujesz – poprawił się – z rządem Botswany w sprawie naszych udziałów w eksploatacji złóż diamentów. − Skupujemy udziały w przemyśle wydobywczym? − Ty je skupujesz, mój drogi – Xavier rzucił z sarkazmem. − Chwileczkę – powiedział Val, robiąc wszystko, co było w jego mocy, by nie potrzeć sobie skroni. – Możesz mi zdradzić, kto w firmie jest na bieżąco w sprawie umów w Afryce? − Ja. W tych negocjacjach trzeba doświadczenia i wyczucia, więc prowadziłem je osobiście. − Masz dla mnie konkretne wskazówki? − Unikaj wpadek i rozgryź miejscowe układy polityczne. − Dzięki, twoje podpowiedzi są bezcenne. Xavier kiwnął głową. Z jednej strony nie chciał dzielić się z bratem szczegółową wiedzą, ale jeszcze bardziej zależało mu na tym, żeby Val zadbał o interes firmy. − A ty masz dla mnie jakieś rady odnośnie fundacji? − Owszem. Nie traktuj ludzi z góry, tak jak ich traktujesz w tej korporacji. Wprawdzie pracowników LBC uprzedził, że jego brat ma inny niż on styl zarządzania, ale obawiał się, czy wytrzymają z nim przez pół roku. Więc prosił ich o wyrozumiałość i przyrzekł, że po jego powrocie wszystko się zmieni. Wierzył w nich, wiedział, że są pełni poświęcenia, miał nadzieję, że przez parę miesięcy będą w stanie znieść despotycznego szefa. Gra była warta świeczki, bo jeśli on odniesie sukces

w korporacji i zgarnie spadek, fundacja dostanie zastrzyk finansowy i będzie mogła w pełni rozwinąć skrzydła. − Pamiętaj, że większość osób w LBC pracuje ochotniczo – dodał. − I co z tego? Uważasz, że odbiorę im ochotę do pracy? − Gdzieżby znowu, to wykluczone – mruknął sarkastycznie Val. – Ale nie zapominaj, że prowadzenie organizacji dobroczynnej wymaga elastyczności, bo są lepsze i gorsze miesiące. Choć staramy się zapewnić sobie stałe wpływy finansowe, budżet fundacji zależy od darczyńców i nie da się go ściśle zaplanować. Bywają przykre niespodzianki, przed czym muszę cię przestrzec. − Okej, wezmę to pod uwagę. A ty nie narób tutaj bałaganu, bo nie chcę potem po tobie sprzątać. − Myślisz, że nie zależy mi na spadku? Wiem, że jak schrzanię sprawę, przejdzie mi koło nosa pół miliarda zielonych. Przecież nie chcę, żeby ta sumka zamiast mnie przypadła tobie. − Ten drobiazg zabieram na otarcie łez – powiedział Xavier, sięgając na półkę po wieczne pióro. – To prezent od córki rosyjskiego ambasadora i dla mnie ma wartość sentymentalną. − Wiesz dobrze, że mam słabość do luksusowych gadżetów – warknął Val, zerkając na zegarek. – Lada moment spodziewam się Sabriny, więc chyba czas na ciebie, jeżeli nie chcesz się na nią natknąć. − Myślisz, że jak ją poderwiesz, będę płakał? − To mi nie przyszło do głowy, ale dobrze, że mówisz. − Lepiej uważaj, człowieku. Ona jest zimna jak lód. Więcej czułości niż ona zapewni ci prezydent Botswany. − Dobra, biorę to sobie do serca. Ale skoro ona jest taka