czwartek4

  • Dokumenty230
  • Odsłony56 733
  • Obserwuję47
  • Rozmiar dokumentów227.1 MB
  • Ilość pobrań39 059

Interludium Odda - Dean Koontz

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Interludium Odda - Dean Koontz.pdf

czwartek4 EBooki Koontz Dean - Cykl Odd Thomas 06 - Odd
Użytkownik czwartek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 141 stron)

O książce W HAR​MO​NY COR​NER SĄ DRZWI, KTÓ​RYCH NIE WOL​NO OTWO​RZYĆ Za​jazd przy au​to​stra​dzie bie​gną​cej wzdłuż ka​li​for​nij​skie​go wy​brze​ża ofe​ru​je wszyst​ko, cze​- go po​trze​bu​je zmę​czo​ny po​dróż​ny – smacz​ną ko​la​cję, do​brą ob​słu​gę, wy​god​ne lo​kum na noc​leg. A licz​ni człon​ko​wie ro​dzi​ny, do któ​rej za​jazd na​le​ży, dba​ją o sie​lan​ko​wą at​mos​fe​rę. Tak wi​dzi Har​mo​ny Cor​ner więk​szość przy​jezd​nych. Ale nie Odd Tho​mas. Oka​le​czo​na twarz me​cha​ni​ka na sta​cji ben​zy​no​wej, kel​ner​ka z ob​cię​tym pal​cem, prze​ra​żo​- na dziew​czyn​ka i coś, cze​go nie spo​sób na​zwać… Ta​jem​ni​czy Byt – „kon​tro​ler, mo​car​ny wład​ca i de​spo​tycz​ny ma​rio​net​karz” – przed pię​cio​ma la​ty za​mie​nił Har​mo​ny Cor​ner w swo​je ma​łe im​pe​rium. Odd Tho​mas mu​si sto​czyć z nim wal​kę.

DEAN KOONTZ Je​den z naj​po​pu​lar​niej​szych współ​cze​snych au​to​rów ame​ry​kań​skich, le​gi​ty​mu​ją​cy się im​- po​nu​ją​cą licz​bą 450 mi​lio​nów sprze​da​nych eg​zem​pla​rzy ksią​żek. Ka​rie​rę li​te​rac​ką roz​po​- czął w wie​ku 20 lat, star​tu​jąc w kon​kur​sie na opo​wia​da​nie zor​ga​ni​zo​wa​nym przez „Atlan​tic Mon​th​ly”. Po ukoń​cze​niu stu​diów pra​co​wał ja​ko na​uczy​ciel, jed​no​cze​śnie spo​ro pu​bli​ko​- wał, głów​nie scien​ce fic​tion i hor​ro​ry. Na​le​ży do pi​sa​rzy nie​zwy​kle płod​nych: je​go do​ro​bek to kil​ka​dzie​siąt po​wie​ści oraz licz​ne opo​wia​da​nia wy​da​ne pod wła​snym na​zwi​skiem i pa​ro​- ma pseu​do​ni​ma​mi. Do naj​po​pu​lar​niej​szych po​wie​ści Ko​ont​za na​le​żą: Opie​ku​no​wie, In​- ten​syw​ność, Prze​po​wied​nia, Odd Tho​mas, Do​bry za​bój​ca, Pręd​kość, Mąż, Re​cen​zja, Bez tchu, Co wie noc, Dom śmier​ci, Apo​ka​lip​sa Od​da. Wie​le z nich zo​sta​ło prze​nie​sio​- nych na ekran te​le​wi​zyj​ny lub ki​no​wy. www.de​an​ko​ontz.com

Te​go au​to​ra TRZY​NA​STU APO​STO​ŁÓW APO​KA​LIP​SA PRZE​PO​WIED​NIA PRĘD​KOŚĆ IN​WA​ZJA IN​TEN​SYW​NOŚĆ NIE​ZNA​JO​MI MĄŻ OCA​LO​NA NIE​ZNISZ​CZAL​NY DO​BRY ZA​BÓJ​CA PÓŁ​NOC OSZU​KAĆ STRACH OCZY CIEM​NO​ŚCI ANIOŁ STRÓŻ TWO​JE SER​CE NA​LE​ŻY DO MNIE MA​SKA MROCZ​NE PO​PO​ŁU​DNIE ZŁE MIEJ​SCE SMO​CZE ŁZY RE​CEN​ZJA OPIE​KU​NO​WIE BEZ TCHU DOM ŚMIER​CI CO WIE NOC W MRO​KU NO​CY KĄ​TEM OKA W ŚWIE​TLE KSIĘ​ŻY​CA KLUCZ DO PÓŁ​NO​CY Odd Tho​mas ODD THO​MAS DAR WI​DZE​NIA BRA​CI​SZEK ODD KIL​KA GO​DZIN PRZED ŚWI​TEM

APO​KA​LIP​SA OD​DA IN​TER​LU​DIUM OD​DA

Ty​tuł ory​gi​na​łu: ODD IN​TER​LU​DE Co​py​ri​ght © De​an Ko​ontz 2012 All ri​ghts re​se​rved Pu​bli​shed by ar​ran​ge​ment with Pra​va i Pre​vo​di and Len​nart Sa​ne Agen​cy AB Po​lish edi​tion co​py​ri​ght © Wy​daw​nic​two Al​ba​tros An​drzej Ku​ry​ło​wicz s.c. 2015 Po​lish trans​la​tion co​py​ri​ght © Elż​bie​ta Pio​trow​ska 2015 Re​dak​cja: Be​ata Ko​ło​dziej​ska Zdję​cia na okład​ce: John​sey/Shut​ter​stock, Da​vid M. Schra​der/Shut​ter​stock Pro​jekt gra​ficz​ny okład​ki: Wy​daw​nic​two Al​ba​tros An​drzej Ku​ry​ło​wicz s.c. ISBN 978-83-7985-159-1 Wy​daw​ca WY​DAW​NIC​TWO AL​BA​TROS AN​DRZEJ KU​RY​ŁO​WICZ S.C. Hlon​da 2a/25, 02-972 War​sza​wa www.wy​daw​nic​two​al​ba​tros.com Ni​niej​szy pro​dukt jest ob​ję​ty ochro​ną pra​wa au​tor​skie​go. Uzy​ska​ny do​stęp upo​waż​nia wy​łącz​nie do pry​wat​ne​go użyt​ku oso​- bę, któ​ra wy​ku​pi​ła pra​wo do​stę​pu. Wy​daw​ca in​for​mu​je, że pu​blicz​ne udo​stęp​nia​nie oso​bom trze​cim, nie​okre​ślo​nym ad​re​sa​- tom lub w ja​ki​kol​wiek in​ny spo​sób upo​wszech​nia​nie, ko​pio​wa​nie oraz prze​twa​rza​nie w tech​ni​kach cy​fro​wych lub po​dob​nych – jest nie​le​gal​ne i pod​le​ga wła​ści​wym sank​cjom. Przy​go​to​wa​nie wy​da​nia elek​tro​nicz​ne​go: Mi​chał Na​ko​necz​ny, 88em

Spis treści CZĘŚĆ PIERW​SZA. Na po​łu​dnie od Mo​on​li​ght Bay 1 2 3 4 5 6 7 CZĘŚĆ DRU​GA. Dwie nar​ra​cje 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 CZĘŚĆ TRZE​CIA. Osa​czo​ny 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 Przy​pi​sy

CZĘŚĆ PIERWSZA Na po​łu​dnie od Mo​on​li​ght Bay Och! Oni są zbyt pięk​ni, że​by żyć, o wie​le za pięk​ni. Char​les Dic​kens, Ni​cho​las Nic​kle​by

1 Mó​wi się, że każ​da dro​ga pro​wa​dzi do do​mu, je​że​li tyl​ko pra​gniesz do nie​go do​trzeć. Tę​sk​nię za do​mem, za mia​stem Pi​co Mun​do i pu​sty​nią, na któ​rej ono roz​kwi​ta, nie​ste​ty wy​bie​ram wciąż dro​gi, któ​re wio​dą mnie od jed​ne​go pie​kła do ko​lej​ne​go. Sie​dząc w mer​ce​de​sie na przed​nim fo​te​lu pa​sa​że​ra, ob​ser​wu​ję przez bocz​ną szy​bę gwiaz​dy, spra​wia​ją wra​że​nie nie​ru​cho​mych, lecz w rze​czy​wi​sto​ści są w cią​głym ru​chu i nie​ustan​nie się od​da​la​ją. Wy​da​ją się wiecz​ne, ale są tyl​ko słoń​ca​mi i pew​ne​go dnia się wy​pa​lą. Stor​my Lle​wel​lyn by​ła jesz​cze dziec​kiem, kie​dy stra​ci​ła mat​kę, Cas​sio​pię. Ja stra​ci​- łem Stor​my, gdy ona i ja mie​li​śmy po dwa​dzie​ścia lat. Jed​na z kon​ste​la​cji nie​ba pół​noc​- ne​go na​zy​wa się Ka​sjo​pe​ja. Żad​nej gru​py od​le​głych słońc nie na​zwa​no od imie​nia Stor​- my. W no​cy wy​so​ko na nie​bie wi​dzę imien​nicz​kę Cas​sio​pei, ale Stor​my wi​du​ję tyl​ko w swo​jej pa​mię​ci, gdzie po​zo​sta​je tak ży​wa, jak żad​na z ży​ją​cych osób, któ​re po​zna​ję. Gwiaz​dom i wszyst​kie​mu we wszech​świe​cie dał po​czą​tek Wiel​ki Wy​buch, któ​ry na​- stą​pił, kie​dy za​czął się też czas. Ja​kieś miej​sce ist​nia​ło przed po​wsta​niem wszech​świa​ta i bę​dzie na​dal ist​nia​ło, mi​mo że sam wszech​świat się za​pad​nie. W tym ta​jem​ni​czym miej​scu, po​za cza​sem, cze​ka na mnie Stor​my. Je​dy​nie z upły​wem cza​su czas zo​sta​nie po​ko​na​ny i je​dy​ną dro​gą z po​wro​tem do mo​jej dziew​czy​ny jest dro​ga na​przód. Tym​cza​sem z po​wo​du ostat​nich wy​da​rzeń zno​wu zo​sta​łem ob​wo​ła​ny bo​ha​te​rem i po raz ko​lej​ny wca​le się nim nie czu​ję. An​na​ma​ria wbi​ja mi do gło​wy, że nie​wie​le go​dzin te​mu oca​li​łem ileś miast, ra​tu​jąc ży​cie se​tek ty​się​cy lu​dzi za​gro​żo​nych ter​ro​ry​stycz​nym ata​kiem nu​kle​ar​nym. Cho​ciaż jest to naj​praw​do​po​dob​niej fak​tem, mam po​czu​cie, że w prze​bie​gu tych wy​da​rzeń stra​- ci​łem cząst​kę swo​jej du​szy. By uda​rem​nić spi​sek, mu​sia​łem za​bić czte​rech męż​czyzn i jed​ną mło​dą ko​bie​tę. Gdy​bym dał im ja​ką​kol​wiek szan​sę, oni za​bi​li​by mnie, jed​nak​że to, iż dzia​ła​łem w sa​- mo​obro​nie, nie po​wo​du​je, że te za​bój​stwa mniej cią​żą mi na su​mie​niu. Nie uro​dzi​łem się, że​by za​bi​jać. Jak wszy​scy uro​dzi​łem się, by czer​pać ra​dość z ży​- cia. Nie​ste​ty, ten zde​ge​ne​ro​wa​ny świat ła​mie więk​szość z nas, bez​li​to​śnie roz​gnia​ta​jąc wszyst​ko sta​lo​wy​mi gą​sie​ni​ca​mi. Opu​ściw​szy Ma​gic Be​ach w oba​wie przed po​ści​giem, pro​wa​dzi​łem mer​ce​de​sa, któ​- re​go uży​czył mi mój przy​ja​ciel Hutch Hut​chi​son. Po prze​je​cha​niu kil​ku​na​stu ki​lo​me​- trów, kie​dy przy​gnio​tły mnie wspo​mnie​nia scen prze​mo​cy, za​trzy​ma​łem się na po​bo​- czu i za​mie​ni​łem miej​sca​mi z An​na​ma​rią. Sie​dząc za kie​row​ni​cą, An​na​ma​ria usi​łu​je mnie po​cie​szyć. – Ży​cie jest cięż​kie, mło​dy czło​wie​ku – mó​wi – ale nie za​wsze tak by​ło. Znam ją od nie​speł​na dwu​dzie​stu czte​rech go​dzin i im dłu​żej z nią prze​by​wam, tym bar​dziej mnie za​dzi​wia. Ma chy​ba osiem​na​ście lat, jest więc o czte​ry la​ta młod​sza ode

mnie, lecz wy​da​je się du​żo star​sza. To, co mó​wi, czę​sto brzmi za​gad​ko​wo, cho​ciaż mam wra​że​nie, że mo​gło​by stać się dla mnie ja​sne, gdy​bym był mą​drzej​szy, niż je​stem. Zwy​czaj​na dziew​czy​na, co nie zna​czy nie​atrak​cyj​na, drob​na, z nie​ska​zi​tel​ną ce​rą i wiel​ki​mi czar​ny​mi ocza​mi, jest w cią​ży, na oko w siód​mym mie​sią​cu. Każ​da in​na w jej wie​ku i w jej sy​tu​acji, zu​peł​nie sa​ma na świe​cie, po​win​na być ze​stre​so​wa​na, ale An​na​- ma​ria jest spo​koj​na i pew​na sie​bie, jak​by wie​rzy​ła, że wie​dzie cu​dow​ne ży​cie – i czę​sto na to wy​glą​da. Nie łą​czy nas ro​man​tycz​ne uczu​cie. Z mo​jej stro​ny to nie​moż​li​we po związ​ku ze Stor​my. Łą​czy nas jed​nak, cho​ciaż o tym nie mó​wi​my, coś w ro​dza​ju mi​ło​ści, pla​to​nicz​- nej, lecz głę​bo​kiej, co jest dziw​ne, zwa​żyw​szy, że zna​my się tak krót​ko. Nie mam sio​- stry, ale być mo​że tak wła​śnie bym się czuł, gdy​bym był bra​tem An​na​ma​rii. Z Ma​gic Be​ach do San​ta Bar​ba​ra, do​kąd zmie​rza​my, je​dzie się czte​ry go​dzi​ny pro​sto jak strze​lił wzdłuż wy​brze​ża. Po nie​ca​łych dwóch go​dzi​nach jaz​dy, oko​ło trzech ki​lo​me​- trów za ma​low​ni​czym mia​stecz​kiem Mo​on​li​ght Bay i Fort Wy​vern – ba​zą woj​sko​wą za​- mknię​tą po za​koń​cze​niu zim​nej woj​ny – An​na​ma​ria za​ska​ku​je mnie py​ta​niem. – Czy czu​jesz ja​kieś przy​cią​ga​nie, dzi​wa​ku? Na​zy​wam się Odd Tho​mas, co wy​ja​śnia​łem w po​przed​nich to​mach te​go pa​mięt​ni​ka i bez wąt​pie​nia bę​dę wy​ja​śniał w ko​lej​nych, ale w trak​cie tej eska​pa​dy, kie​dy zba​czam z głów​ne​go szla​ku mo​jej ży​cio​wej po​dró​ży, te​go nie zro​bię. Przed An​na​ma​rią tyl​ko Stor​my mó​wi​ła do mnie „dzi​wa​ku”. Je​stem i czu​ję się zwy​czaj​nym ku​cha​rzem od szyb​kich dań, choć nie pra​cu​ję w re​- stau​ra​cji od cza​su, gdy osiem​na​ście mie​się​cy te​mu wy​je​cha​łem z Pi​co Mun​do. Tę​sk​nię do skwier​czą​cej pa​tel​ni i fry​tow​ni​cy. To za​ję​cie, któ​re po​chła​nia cię ca​łe​go. Jak prak​ty​- ko​wa​nie zen. – Czy czu​jesz to przy​cią​ga​nie? – py​ta po​now​nie An​na​ma​ria. – To jak si​ły gra​wi​ta​cyj​- ne Księ​ży​ca po​wo​du​ją​ce ruch fal w oce​anie. Zwi​nię​ty na tyl​nym sie​dze​niu gol​den re​trie​ver Ra​pha​el za​wył, jak​by w od​po​wie​dzi na py​ta​nie An​na​ma​rii. Nasz dru​gi pies, bia​ły owcza​rek nie​miec​ki Boo, nie wy​da​je oczy​- wi​ście żad​nych dźwię​ków. Roz​par​ty na fo​te​lu, z gło​wą spo​czy​wa​ją​cą na zim​nej szy​bie drzwi od stro​ny pa​sa​że​- ra, na wpół za​hip​no​ty​zo​wa​ny ukła​da​mi gwiazd, nie czu​łem nic nie​zwy​kłe​go, pó​ki z ust An​na​ma​rii nie pa​dło to py​ta​nie. Lecz po nim wy​czu​wam nie​omyl​nie, że coś tej no​cy wzy​wa mnie nie do San​ta Bar​ba​ra, tyl​ko gdzie in​dziej. Je​stem ob​da​rzo​ny szó​stym zmy​słem, co się prze​ja​wia na kil​ka spo​so​bów. Po pierw​- sze, wi​dzę du​chy błą​ka​ją​cych się zmar​łych, któ​rzy nie chcą przejść na Dru​gą Stro​nę. Czę​sto ocze​ku​ją ode mnie, że wy​mie​rzę spra​wie​dli​wość ich mor​der​com lub po​mo​gę im wskrze​sić w so​bie od​wa​gę, że​by przejść z te​go świa​ta na tam​ten. Mam też od cza​su do cza​su pro​ro​cze sny. A od opusz​cze​nia Pi​co Mun​do po gwał​tow​nej śmier​ci Stor​my wy​da​- je mi się, że jak ma​gnes przy​cią​ga​ją mnie nie​bez​piecz​ne miej​sca, jak​by ja​kaś Moc ży​- czy​ła so​bie, bym do nich tra​fiał. Mo​je ży​cie ma ta​jem​ni​czy cel, któ​re​go nie ro​zu​miem, i dzień po dniu, kon​fron​ta​cja po kon​fron​ta​cji do​pie​ro w dro​dze do​wia​du​ję się, do​kąd mam się udać. Na za​cho​dzie wi​dzę te​raz czar​ne i zło​wróżb​ne mo​rze, lo​do​wa​ty księ​życ rzu​ca na nie znie​kształ​co​ne od​bi​cie, któ​re roz​pły​wa się w wo​dzie, two​rząc dłu​gie sre​brzy​ste pa​smo. W świe​tle re​flek​to​rów prze​ry​wa​na bia​ła li​nia na as​fal​cie bie​gnie na po​łu​dnie.

– Czy czu​jesz przy​cią​ga​nie? – py​ta zno​wu An​na​ma​ria. Wzgó​rza są ciem​ne, ale przed na​mi na pra​wo wa​bią po​dróż​nych cie​płe świa​tła bu​- dyn​ków, któ​re nie wy​glą​da​ją na mia​stecz​ko. – Tam – mó​wię. – Tam​te świa​tła. Wy​po​wia​da​jąc te sło​wa, wiem już, że w tym miej​scu czai się śmierć. Lecz nie mo​że​- my za​wró​cić. W ta​kich przy​pad​kach mu​szę dzia​łać. Po​za tym ko​bie​ta obok mnie sta​ła się jak​by mo​im za​pa​so​wym su​mie​niem, de​li​kat​nie przy​po​mi​na​jąc w mo​men​tach mo​- jej sła​bo​ści, jak mam po​stą​pić. Sto me​trów za za​chę​ca​ją​cą ta​bli​cą Ja​dło Pa​li​wo Kwa​te​ra ma​ja​czy zjazd z au​to​stra​dy. An​na​ma​ria po​ko​nu​je skręt z du​żą pręd​ko​ścią, ale pew​nie i umie​jęt​nie. Za​trzy​mu​je​my się przed zna​kiem STOP. – Też to czu​jesz, czy tak? – py​tam. – Nie mam ta​kie​go da​ru jak ty, dzi​wa​ku. Nie wy​czu​wam ta​kich rze​czy. Ale wiem. – Co wiesz? – Wiem, co mam wie​dzieć. – Czy​li co? – Czy​li to, co po​trze​bu​ję wie​dzieć. – A co to jest to coś, co po​trze​bu​jesz wie​dzieć? Uśmie​cha się. – Wiem, co jest waż​ne, jak to wszyst​ko funk​cjo​nu​je i dla​cze​go. Jej uśmiech su​ge​ru​je, że lu​bi mnie draż​nić enig​ma​tycz​ny​mi wy​po​wie​dzia​mi, ale nie ma zło​śli​wo​ści w tym prze​ko​ma​rza​niu się ze mną. Po​za tym nie wie​rzę, że jest dwu​li​co​wa. Je​stem prze​ko​na​ny, że za​wsze mó​wi praw​- dę. I nie mó​wi ja​kimś ko​dem, jak by mo​gło się wy​da​wać. Mó​wi głę​bo​kie praw​dy, ale być mo​że w po​etyc​kim sty​lu: nie wprost, tyl​ko ope​ru​jąc pa​ra​dok​sem, sym​bo​la​mi, me​- ta​fo​ra​mi. Spo​tka​łem ją na mo​lo w Ma​gic Be​ach. Nic wła​ści​wie nie wiem o jej prze​szło​ści. Nie znam na​wet jej na​zwi​ska, bo jak twier​dzi, nie ma ta​ko​we​go. Kie​dy po raz pierw​szy zo​- ba​czy​łem An​na​ma​rię, wy​czu​łem, że ukry​wa nie​zwy​kłe se​kre​ty i że po​trze​bu​je przy​ja​- cie​la. Przy​ję​ła ofer​tę przy​jaź​ni z mo​jej stro​ny i od​wza​jem​ni​ła się tym sa​mym. Jed​nak kon​se​kwent​nie strze​że swo​ich se​kre​tów. Znak STOP stoi na skrzy​żo​wa​niu z dwu​pa​smo​wą dro​gą, rów​no​le​głą do sta​no​wej au​- to​stra​dy. An​na​ma​ria skrę​ca w le​wo i pod​jeż​dża pod otwar​tą mi​mo ci​chych go​dzin przed świ​tem sta​cję pa​liw, re​kla​mu​ją​cą się ta​nią ben​zy​ną i me​cha​ni​kiem na za​wo​ła​nie. Za​miast zwy​cza​jo​wych rzę​dów dwu​stron​nych dys​try​bu​to​rów, ja​kie sta​cje ofe​ru​ją kie​row​com ti​rów, ta ma tyl​ko czte​ry sta​no​wi​ska przy dwóch wy​sep​kach. W tym mo​- men​cie żad​ne nie jest za​ję​te. Bia​ło otyn​ko​wa​ny bu​dy​nek z lat trzy​dzie​stych, z pła​skim da​chem, ozdo​bio​ny ele​- men​ta​mi w sty​lu art déco, z fry​zem wi​docz​nym spod gzym​su w świe​tle lamp. Fryz w ko​lo​rach żół​tym, sza​rym i ciem​no​nie​bie​skim przed​sta​wia sty​li​zo​wa​ne sa​mo​cho​dy i ro​syj​skie char​ty w bie​gu. Obiekt jest uro​czy, ma​łe ar​chi​tek​to​nicz​ne cac​ko z okre​su, kie​dy na​wet skrom​ne bu​- dyn​ki by​ły czę​sto nie​ba​nal​nie pro​jek​to​wa​ne i zdo​bio​ne. Jest w nie​na​gan​nym sta​nie, a cie​płe świa​tło w szyb​kach fran​cu​skich okien bez wąt​pie​nia za​chę​ca prze​cięt​ne​go po​- dróż​ne​go, ale mnie nic z tych rze​czy nie oma​mi.

In​tu​icja cza​sa​mi pod​szep​tu​je mi to i owo, lecz rzad​ko od​zy​wa się gło​śno. Tym ra​zem alar​mu​je mnie od​po​wied​ni​kiem krzy​ku, ostrze​ga​jąc, że cho​ciaż to miej​sce cie​szy oko, to pod ze​wnętrz​ną po​wło​ką kry​je się coś prze​ra​ża​ją​ce​go. Na tyl​nym sie​dze​niu zno​wu za​wył Ra​pha​el. – Nie po​do​ba mi się to miej​sce – mó​wię. Nie ro​bi to wra​że​nia na An​na​ma​rii. – Gdy​by ci się po​do​ba​ło, mło​dy czło​wie​ku, nie zna​leź​li​by​śmy się tu​taj, nie by​ło​by po​- wo​du. Przy bu​dyn​ku sta​cji stoi po​jazd po​mo​cy dro​go​wej. Jed​ne z dwoj​ga drzwi ga​ra​żo​- wych są pod​nie​sio​ne i mi​mo noc​nej go​dzi​ny ja​kiś me​cha​nik re​pe​ru​je ja​gu​ara. Ob​ser​- wu​je go, po​pi​ja​jąc ka​wę z pa​pie​ro​we​go kub​ka, ele​ganc​ko ubra​ny męż​czy​zna z bu​rzą srebr​nych wło​sów – praw​do​po​dob​nie wła​ści​ciel ja​gu​ara ścią​gnię​te​go tu z po​bo​cza au​to​- stra​dy. Ża​den z męż​czyzn nie za​szczy​ca nas spoj​rze​niem, gdy wol​no su​nie​my obok. Da​lej, z bo​ku sta​cji, par​ku​ją trzy wiel​kie ti​ry róż​nych ma​rek – Mack, Ca​sca​dia i Pe​ter​- bilt. Te sta​ran​nie wy​po​le​ro​wa​ne ol​brzy​my na​le​żą praw​do​po​dob​nie do pry​wat​nych przed​się​bior​ców, po​nie​waż ma​ją wzo​ry na la​kie​rze, licz​ne do​dat​ko​we chro​mo​wa​ne ele​men​ty, po​dwój​ne nad​ko​la i in​ne eks​tra​de​ta​le. Za ti​ra​mi wy​ła​nia się dłu​gi ni​ski bu​dy​nek re​stau​ra​cji, w po​dob​nym sty​lu co sta​cja pa​liw. Knajp​ka re​kla​mu​je się umiesz​czo​nym na da​chu czer​wo​no-nie​bie​skim neo​nem: Har​mo​ny Cor​ner/24 go​dzi​ny na do​bę. Sto​ją przed nią dwa pick-upy i dwa SUV-y, a kie​dy An​na​ma​ria par​ku​je obok, re​flek​to​ry mer​ce​de​sa oświe​tla​ją na​pis in​for​mu​ją​cy, że o wy​- na​jem dom​ków na​le​ży py​tać we​wnątrz. Trze​ci i ostat​ni ele​ment te​go biz​ne​su to dzie​sięć dom​ków na ty​łach re​stau​ra​cji. Usta​- wio​ne są w pół​ko​le pod osło​ną do​rod​nych no​wo​ze​landz​kich drze​wek świą​tecz​nych i wdzięcz​nych aka​cji – na to wszyst​ko pa​da ła​god​ne, nie​co ma​gicz​ne świa​tło lamp. Ca​ły obiekt wy​glą​da na kom​pleks mo​te​lo​wy z wcze​sne​go okre​su tu​ry​sty​ki sa​mo​cho​do​wej, gdzie Hum​ph​rey Bo​gart być mo​że ukrył się z Lau​ren Ba​call, co skoń​czy​ło się strze​la​ni​- ną z Edwar​dem G. Ro​bin​so​nem. – Bę​dą mie​li wol​ne dwa dom​ki – prze​po​wia​da An​na​ma​ria, wy​łą​cza​jąc sil​nik. Otwie​- ram drzwi. – Nie – po​wstrzy​mu​je mnie. – Zo​stań w au​cie. Nie je​ste​śmy da​le​ko od Ma​gic Be​ach, a być mo​że wy​sta​wio​no za to​bą list goń​czy. Uda​rem​niw​szy, nie​wie​le go​dzin te​mu, do​star​cze​nie gru​pom ter​ro​ry​stycz​nym czte​- rech bomb ter​mo​ją​dro​wych, za​dzwo​ni​łem od ra​zu do biu​ra FBI w San​ta Cruz z in​for​- ma​cją, że de​to​na​to​ry do tych czte​rech bomb znaj​dą w Ma​gic Be​ach w po​jem​ni​ku Ar​mii Zba​wie​nia z uży​wa​ną odzie​żą. Oni wie​dzą, że nie je​stem jed​nym ze spi​skow​ców, ale tak czy owak, chcą ze mną roz​ma​wiać. Dla FBI to ni​czym bal ma​tu​ral​ny i nie wy​obra​ża​ją so​bie, że mógł​bym wy​mknąć się z za​ba​wy z kimś in​nym niż z ni​mi. – Nie zna​ją mo​je​go na​zwi​ska – za​pew​niam An​na​ma​rię. – I nie ma​ją mo​je​go zdję​cia. – Mo​gą mieć por​tret pa​mię​cio​wy. Za​nim się tu​taj lu​dziom po​ka​żesz, war​to się do​- wie​dzieć, ile miej​sca po​świę​co​no te​mu w wia​do​mo​ściach. Wyj​mu​ję port​fel z tyl​nej kie​sze​ni spodni. – Mam tro​chę pie​nię​dzy. – Też mam. – An​na​ma​ria od​py​cha mo​ją rę​kę z port​fe​lem. – Wy​star​czy mi. Wci​skam się w fo​tel w ciem​nym sa​mo​cho​dzie, a An​na​ma​ria ru​sza do re​stau​ra​cji.

Ma spor​to​we bu​ty, sza​re spodnie i wor​ko​wa​ty swe​ter, któ​ry nie ma​sku​je jed​nak jej cią​ży. Rę​ka​wy są za dłu​gie, się​ga​ją nie​mal po czub​ki pal​ców. Wy​glą​da jak bez​dom​ne dziec​ko. Lu​dzie re​agu​ją na nią życz​li​wie, w każ​dym na​tych​miast wzbu​dza za​ufa​nie. Ma​ło praw​do​po​dob​ne, że​by ktoś ją od​pra​wił tyl​ko dla​te​go, że nie ma kar​ty kre​dy​to​wej ani do​wo​du toż​sa​mo​ści. W Ma​gic Be​ach zaj​mo​wa​ła apar​ta​ment nad ga​ra​żem, nie pła​cąc za wy​na​jem. Mó​wi, że cho​ciaż ni​g​dy o nic nie pro​si, lu​dzie sa​mi z sie​bie ofe​ru​ją jej, cze​go po​trze​bu​je. Prze​- ko​ny​wa​łem się nie​raz, że to praw​da. Twier​dzi, że są też ta​cy, któ​rzy chcą ją za​bić, ale spra​wia wra​że​nie, że się ich nie boi, kim​kol​wiek oni są. Mu​szę jesz​cze zo​ba​czyć ja​kiś do​wód na to, że ona w ogó​le cze​go​kol​- wiek się boi. Za​py​ta​ła mnie wcze​śniej, czy umarł​bym dla niej. Bez wa​ha​nia od​po​wie​dzia​łem, że tak – z peł​nym prze​ko​na​niem. Nie ro​zu​miem ani swo​ich re​ak​cji na nią, ani źró​dła jej si​ły. Jest kimś in​nym, niż się wy​da​je. Wma​wia mi, że już wiem, kim jest, i że wy​star​czy, że​bym za​ak​cep​to​wał tę wie​- dzę, któ​rą po​sia​dłem. Dziw​ne. A mo​że i nie. Już daw​no te​mu do​tar​ło do mnie, że mój szó​sty zmysł nie jest ewe​ne​men​tem i że świat to miej​sce prze​peł​nio​ne nie​zli​czo​ny​mi oso​bli​wo​ścia​mi. Więk​szość lu​dzi po​zo​sta​je śle​pa na praw​dzi​wą na​tu​rę eg​zy​sten​cji, po​nie​waż bo​ją się wie​dzieć, że świat jest pe​łen ta​jem​nic i zna​czeń. Nie​po​rów​na​nie ła​twiej jest żyć w świe​cie zna​nym tyl​ko z wierzch​- niej war​stwy, nic nie​zna​czą​cej i ni​cze​go od nas nie​wy​ma​ga​ją​cej. Po​nie​waż ja ko​cham nasz cud​ny świat, je​stem z na​tu​ry opty​mi​stycz​ny i po​god​ny. Mój przy​ja​ciel i men​tor Oz​zie Bo​one mó​wi, że po​go​da du​cha to jed​na z mo​ich lep​szych cech. Lecz przy​po​mi​na mi cza​sa​mi o pły​wa​ją​cym na po​wierzch​ni gów​nie, jak​by chciał mnie ostrzec, że nad​miar po​go​dy du​cha mo​że pro​wa​dzić do bez​tro​ski. Nie​ste​ty, w mo​je naj​gor​sze dni, któ​re zda​rza​ją się rzad​ko, lecz ten jest jed​nym z ta​- kich, po​tra​fię po​czuć się aż tak zdo​ło​wa​ny, że wy​da​je mi się, iż je​stem na dnie i tam po​- zo​sta​nę. Na​wet mi się nie chce szu​kać dro​gi w gó​rę. Po​dej​rze​wam, że pod​da​wa​nie się smut​ko​wi to grzech, ale mój obec​ny smu​tek nie ozna​cza czar​nej de​pre​sji, przy​po​mi​na ra​czej dłu​gi po​nu​ry zmierzch. Wra​ca An​na​ma​ria, sia​da za kie​row​ni​cą i wrę​cza mi je​den z dwóch klu​czy. – To sym​pa​tycz​ne miej​sce, lśnią​ce czy​sto​ścią i pach​ną​ce do​brym je​dze​niem. Na​zy​wa się Har​mo​ny Cor​ner, po​nie​waż ca​ły obiekt sta​no​wi wła​sność jed​nej ro​dzi​ny, o na​zwi​- sku Har​mo​ny, i przez nią jest ob​słu​gi​wa​ny, a to licz​ny klan, są​dząc z te​go, co po​wie​dzia​- ła mi Hol​ly Har​mo​ny. Jest je​dy​ną kel​ner​ką na tej zmia​nie. An​na​ma​ria włą​cza sil​nik mer​ce​de​sa i je​dzie w stro​nę mo​te​lo​wych dom​ków, co rusz po​pa​tru​jąc na mnie. Par​ku​je mię​dzy dwo​ma dom​ka​mi, wy​łą​cza sil​nik i świa​tła. – Me​lan​cho​lia by​wa ku​szą​ca, kie​dy to​wa​rzy​szy jej roz​czu​la​nie się nad so​bą – mó​wi. – Nie roz​czu​lam się nad so​bą – za​pew​niam. – Więc jak byś to na​zwał? Ubo​le​wa​niem nad wła​snym lo​sem? Po​sta​na​wiam nie od​po​wia​dać.

– Li​tość dla sa​me​go sie​bie? Współ​czu​cie wo​bec sa​me​go sie​bie? Skła​dasz so​bie sa​me​- mu kon​do​len​cje? – Nie są​dzi​łem, że w two​jej na​tu​rze le​ży na​igra​wa​nie się z fa​ce​tów. – Oj, mło​dy czło​wie​ku, ja się z cie​bie nie na​igra​wam. – Więc jak byś to na​zwa​ła? – To tyl​ko życz​li​wa iro​nia. Świa​tło lamp ogro​do​wych prze​są​cza​ją​ce się przez po​ru​sza​ne ła​god​nym wie​trzy​kiem li​ście drzew prze​bi​ja zło​tym bla​skiem przez przed​nią szy​bę i mi​ga na twa​rzy An​na​ma​- rii, z pew​no​ścią na mo​jej rów​nież, jak​by fil​mo​wa​no nas, gdy je​ste​śmy ata​ko​wa​ni przez ja​kiś skrzy​dla​ty rój. – Za​bi​łem dziś w no​cy pię​cio​ro lu​dzi – przy​po​mi​nam jej. – Czy by​ło​by le​piej, gdy​by ci się nie uda​ło po​ko​nać zła, ni​ko​go nie za​bi​ja​jąc? Nic nie mó​wię. Ona py​ta da​lej. – Do​szło​by do ma​so​we​go mor​der​stwa… chy​ba nie są​dzisz, że oni pod​da​li​by się bez wal​ki na two​ją sta​now​czą proś​bę? – Oczy​wi​ście, że nie. – Czy by​li​by skłon​ni dys​ku​to​wać z to​bą nad tym, czy zbrod​nie, ja​kich chcą do​ko​nać, ma​ją mo​ral​ne uza​sad​nie​nie? – Iro​nię ro​zu​miem, ale nie od​bie​ram jej ja​ko życz​li​wej. An​na​ma​ria nie ma li​to​ści. – Być mo​że ze​chcie​li​by wy​stą​pić z to​bą w pro​gra​mie sę​dzi Ju​dy i po​zwo​lić jej, by zde​cy​do​wa​ła, czy mie​li mo​ral​ne pra​wo zrzu​cić bom​by nu​kle​ar​ne na czte​ry mia​sta, czy nie. – Nie. Za bar​dzo by się ba​li sę​dzi Ju​dy. Ja też się jej bo​ję. – Zro​bi​łeś do​kład​nie to, co mo​głeś i po​wi​nie​neś zro​bić, mło​dy czło​wie​ku. – No do​brze. Ale dla​cze​go mu​szę tra​fić z Ma​gic Be​ach do Har​mo​ny Cor​ner jesz​cze tej sa​mej no​cy? Za du​żo śmier​ci. Nie​za​leż​nie od te​go, jak bar​dzo źli by​li tam​ci lu​dzie i jak bar​dzo zły mo​że być ktoś tu​taj… Nie je​stem ma​szy​ną do za​bi​ja​nia. Wy​cią​ga do mnie rę​kę, chwy​tam ją. Cho​ciaż nie po​tra​fię wy​tłu​ma​czyć dla​cze​go, sam ten do​tyk pod​no​si mnie na du​chu. – Być mo​że tu​taj nie doj​dzie do żad​ne​go za​bi​ja​nia – mó​wi An​na​ma​ria. – A jed​nak wszyst​ko przy​spie​sza. – Co? – Mo​je ży​cie, te za​gro​że​nia, to sza​leń​stwo… wszyst​ko wa​li się na mnie jak la​wi​na. Bły​ski cie​płe​go świa​tła mi​ga​ją nie tyl​ko na twa​rzy An​na​ma​rii, ale tak​że w jej oczach, gdy ści​ska mo​ją rę​kę. – Cze​go ty chcesz, Od​die? Na co masz na​dzie​ję? Na​dzie​ję na tro​chę od​de​chu, na mi​łe spę​dza​nie wol​ne​go cza​su? Na​dzie​ję na spo​koj​ne ży​cie bez przy​gód, ży​cie pro​ste​go ku​- cha​rza al​bo sprze​daw​cy bu​tów? – Do​brze wiesz, że nie o to cho​dzi. – Więc po​wiedz, o co. Chcia​ła​bym usły​szeć to z two​ich ust. Za​my​kam oczy i wi​dzę w wy​obraź​ni kar​tę, któ​ra sześć lat te​mu wy​pa​dła z ma​szy​ny prze​po​wia​da​ją​cej przy​szłość, kie​dy to ze Stor​my u mo​je​go bo​ku ku​pi​łem za ćwierć do​- la​ra tę bez​cen​ną prze​po​wied​nię.

– Dro​ga pa​ni, do​brze pa​ni wie, co mó​wi​ła ta kar​ta: „Wa​szym prze​zna​cze​niem jest być ra​zem na za​wsze”. – A po​tem ona zmar​ła. Ale ty za​cho​wa​łeś kar​tę. Upar​cie wie​rzy​łeś w pro​roc​two. Czy na​dal w nie wie​rzysz? – Tak – od​po​wia​dam bez wa​ha​nia. – Mu​szę wie​rzyć. Tyl​ko to mi po​zo​sta​ło. – No do​brze, Od​die, więc je​że​li ta na​dzie​ja cię na​pę​dza, czy nie jest tak, że w rze​czy​- wi​sto​ści pra​gniesz te​go przy​spie​sze​nia, któ​re cię rze​ko​mo prze​ra​ża? Czy nie spiesz​no ci do speł​nie​nia się tej prze​po​wied​ni? Być mo​że ta la​wi​na spły​wa​ją​ca na cie​bie to nic in​ne​- go jak Stor​my? Otwie​ram oczy i zno​wu na​po​ty​kam jej spoj​rze​nie. Re​flek​sy świa​tła wy​glą​da​ją​ce jak mi​go​czą​ce skrzy​deł​ka na jej twa​rzy i w jej czar​nych oczach są być mo​że mi​go​ta​niem zło​tych pło​mie​ni. Przy​po​mi​na mi się, że ogień nie tyl​ko po​że​ra, lecz przez ogień na​stę​- pu​je rów​nież oczysz​cze​nie. A więc i od​ku​pie​nie win. An​na​ma​ria prze​krzy​wia gło​wę, uśmie​cha się. – Czy ma​my zna​leźć ja​kiś za​mek z od​po​wied​nią kom​na​tą, w któ​rej bę​dziesz mógł się speł​nić, od​gry​wa​jąc swo​ją wer​sję słyn​ne​go mo​no​lo​gu Ham​le​ta? Czy też wra​ca​my do rze​czy​wi​sto​ści? Mi​mo wszyst​ko re​agu​ję uśmie​chem. – Naj​le​piej wró​cić do rze​czy​wi​sto​ści, dro​ga pa​ni. Nasz ba​gaż to kosz z je​dze​niem i gol​den re​trie​ver, po​da​ro​wa​ny nam w Ma​gic Be​ach przez na​szą przy​ja​ciół​kę Blos​som Ro​se​da​le. Gdy już Ra​pha​el zna​lazł skra​wek tra​wy i się wy​si​kał, su​nę za nim i An​na​ma​rią do dom​ku nu​mer 6, któ​ry wy​bra​ła dla sie​bie, i tam zo​sta​wiam kosz z je​dze​niem. Za​opa​trze​nie do​star​czo​ne, wy​co​fu​ję się, ale na gan​ku od​wra​cam się na głos An​na​- ma​rii. – Co​kol​wiek bę​dzie się tu dzia​ło, za​ufaj swo​je​mu ser​cu. Jest tak wia​ry​god​ne, jak kom​pas. Bia​ły owcza​rek nie​miec​ki Boo jest ze mną od kil​ku mie​się​cy. Te​raz to​wa​rzy​szy mi do dom​ku nu​mer 7. Po​nie​waż jest du​chem, nie mu​si się wy​si​kać i prze​cho​dzi przez drzwi, nie cze​ka​jąc, aż je otwo​rzę. Lo​kum jest czy​ste i przy​tul​ne. Po​kój wy​po​czyn​ko​wy, sy​pial​nia i ła​zien​ka. Do​my​- ślam się, że w cią​gu ostat​nich lat prze​pro​wa​dzo​no tu re​mont, pod​wyż​sza​jąc stan​dard. W obu​do​wie do​strze​gam na​wet ma​łą lo​dów​kę peł​nią​cą funk​cję mi​ni​bar​ku. Wyj​mu​- ję pusz​kę pi​wa i od​ry​wam za​wlecz​kę. Czu​ję się zmę​czo​ny, ale nie sen​ny. Świt za dwie go​dzi​ny, czy​li je​stem od dwu​dzie​stu dwóch go​dzin na no​gach, tym​cza​sem od na​tło​ku my​śli wi​ru​je mi w gło​wie. Włą​czyw​szy te​le​wi​zor, za​sia​dam z pi​lo​tem w fo​te​lu, a Boo ba​da każ​dy kąt dom​ku, rów​nie cie​kaw​ski po śmier​ci, jak za ży​cia. Te​le​wi​zja sa​te​li​tar​na ofe​ru​je du​ży wy​bór pro​- gra​mów, ale pra​wie wszyst​kie są prze​sta​rza​łe i pry​mi​tyw​ne. Ska​cząc po ka​na​łach in​for​ma​cyj​nych, orien​tu​ję się, że uda​rem​nie​nie ter​ro​ry​stycz​- ne​go ata​ku nu​kle​ar​ne​go nie sta​ło się fak​tem me​dial​nym. Po​dej​rze​wam, że ni​g​dy się nie sta​nie. Rząd uzna, że opi​nia pu​blicz​na wo​li po​zo​stać nie​świa​do​ma za​gro​żeń ka​ta​kli​zma​- mi, a kla​sa po​li​tycz​na wo​li trzy​mać lu​dzi w nie​świa​do​mo​ści niż wzbu​dzać po​dej​rze​nia o ko​rup​cję czy nie​kom​pe​ten​cję na szczy​tach wła​dzy.

Na ka​na​le Na​tio​nal Geo​gra​phic le​ci film do​ku​men​tal​ny o dzi​kich ko​tach, nar​ra​tor in​- for​mu​je, że pan​te​ra to lam​part, ty​le że czar​ny, ale z do​strze​gal​ny​mi czar​ny​mi cęt​ka​mi. Pan​te​ra ze zło​ty​mi ocza​mi pa​trzy pro​sto w ka​me​rę, od​sła​nia​jąc kły, i mó​wi ni​skim, gru​- bym gło​sem: „Śpij”. Uświa​da​miam so​bie, że za​nu​rzam się głę​biej niż w pół​sen, w mrocz​ny stan świa​do​- mo​ści, kie​dy sny i rze​czy​wi​stość mie​sza​ją się z so​bą. Za​nim roz​le​ję pi​wo, wy​pusz​cza​jąc z rę​ki pusz​kę, od​sta​wiam ją pra​wie pu​stą na sto​lik przy fo​te​lu. Na ekra​nie pan​te​ra za​ci​ska kły na an​ty​lo​pie, po​wa​la ją na zie​mię i roz​szar​pu​je jej gar​dło. Wstrzą​sa​ją​ca sce​na okru​cień​stwa nie roz​bu​dza mnie, tyl​ko przy​tła​cza i nę​ka. Trium​fu​ją​cy kot pod​no​si łeb, ły​pie na mnie okiem, krew i śli​na ka​pią mu z py​ska, mó​- wi: „Śpij… śpij”. Nie tyl​ko sły​szę sło​wa, ale też je czu​ję, pul​su​ją​ce fa​le dźwię​ko​we z gło​śni​ków te​le​wi​- zo​ra prze​pły​wa​ją prze​ze mnie, od​bie​ram je jak ma​saż dźwię​ko​wy, roz​luź​nia​ją​cy na​pię​- te mię​śnie i wy​ci​sza​ją​cy sys​tem ner​wo​wy. Kil​ka hien nie spusz​cza z oczu pan​te​ry, któ​ra wcią​ga te​raz an​ty​lo​pę na drze​wo, że​by urzą​dzić so​bie ucztę na wy​so​kich ga​łę​ziach, gdzie jej nie do​się​gną ani te po​dob​ne wil​- kom dra​pież​ni​ki, ani lwy – one rów​nież nie po​tra​fią się wspi​nać. Jed​na z hien, z dzi​ki​mi ocza​mi, od​ra​ża​ją​ca, od​sła​nia przed ka​me​rą nie​re​gu​lar​ne zę​- by i szep​cze: „Śpij”. Resz​ta sta​da po​wta​rza „Śpij”, a fa​le dźwię​ko​we re​zo​nu​ją we mnie, wy​wo​łu​jąc su​per​przy​jem​ny nar​ko​tycz​ny efekt, po​dob​nie jak głos pan​te​ry na drze​wie, gdy tym​cza​sem łeb an​ty​lo​py wi​si na strzę​pie szyi, a oczy są za​sty​głe w naj​do​sko​nal​- szym ze snów. Za​my​kam po​wie​ki, a pan​te​ra z pół​ja​wy nie zni​ka. To​wa​rzy​szy mi we śnie, sły​szę mięk​kie, ale cięż​kie stąp​nię​cia jej łap, czu​ję zwin​ną syl​wet​kę wę​dru​ją​cą w mo​im mó​- zgu. Przez mo​ment od​czu​wam nie​po​kój, ale in​truz za​czy​na mru​czeć i to mnie uspo​ka​- ja. Te​raz wiel​ki kot wspi​na się na ko​lej​ne drze​wo i cho​ciaż nie je​stem mar​twy, tasz​czy mnie z so​bą, a ja nie mam si​ły sta​wiać opo​ru. Nie bo​ję się, bo be​stia mó​wi mi, że​bym się nie lę​kał, i jak po​przed​nio to nie tyl​ko sens jej słów, lecz rów​nież wy​twa​rza​ne przez nie fa​le dźwię​ko​we uspo​ka​ja​ją mój wzbu​rzo​ny umysł. Wspi​na się na drze​wo no​cy, czar​ne ga​łę​zie się​ga​ją wy​so​ko w bez​gwiezd​ne nie​bo i nic nie wi​dać, tyl​ko świe​cą​ce jak la​tar​nie oczy pan​te​ry, któ​re są co​raz więk​sze i ja​śniej​- sze i błysz​czą jak oczy so​wy. Ni​skim, gru​bym gło​sem pan​te​ra mó​wi: „Dla​cze​go nie mo​- gę cię od​czy​tać?”. Być mo​że to nie pan​te​ra ani so​wa, po​nie​waż czu​ję na​gle do​tyk – zda​je się, że pal​ców – jak gdy​bym stał się książ​ką o nie​zli​czo​nych stro​nach, któ​re są ko​lej​no od​wra​ca​ne, lecz oka​zu​ją się nie​za​dru​ko​wa​ne, a pal​ce prze​su​wa​ją się po pa​pie​rze, szu​- ka​jąc wy​pu​kłych zna​ków, jak​by czy​ta​ły bio​gra​fię w al​fa​be​cie Bra​il​le’a. Na​strój się zmie​nia, wy​czu​wam fru​stra​cję rze​ko​me​go czy​tel​ni​ka, w ciem​no​ści oczy pan​te​ry ro​bią się zie​lo​ne, a źre​ni​ce owal​ne. Je​że​li śnię, to jest to coś wię​cej niż po pro​stu sen. Zwy​kły sen nie mo​że mieć sce​na​riu​sza pi​sa​ne​go przez śnią​ce​go, tym​cza​sem gdy ja za​ży​czy​łem so​bie świa​tła, oka​zu​je się, że je​stem w mo​cy je przy​wo​łać. Ciem​ność za​czy​- na stop​nio​wo ustę​po​wać, za​ry​so​wu​ją się po​wy​gi​na​ne ga​łę​zie drze​wa i z mro​ku wy​ła​nia się syl​wet​ka owe​go czy​tel​ni​ka. Zo​sta​ję wy​rwa​ny ze snu, jak​by wy​rzu​ci​ła mnie z nie​go ta ta​jem​ni​cza po​stać z kosz​- ma​ru sen​ne​go. Zry​wam się na rów​ne no​gi, ką​tem oka do​strze​gam ja​kiś ruch po mo​jej

pra​wej rę​ce, lecz gdy zwra​cam się w tam​tą stro​nę, ni​ko​go nie wi​dzę. Za ple​ca​mi sły​szę po​brzęk, jak​by pa​ra wpraw​nych rąk wy​ko​na​ła na har​fie ar​peg​gio na ba​so​wych stru​nach. Kie​dy się od​wra​cam, nie znaj​du​ję kon​kret​ne​go źró​dła dźwię​- ków, lecz one się po​wta​rza​ją, choć nie z miej​sca, skąd do​cho​dzi​ły, tyl​ko z sy​pial​ni. Idę ich tro​pem, prze​mie​rzam sy​pial​nię, sta​ję przed lek​ko uchy​lo​ny​mi drzwia​mi ła​- zien​ki. Za ni​mi jest ciem​ność. Z po​wo​du skraj​ne​go zmę​cze​nia i roz​chwia​nia emo​cjo​nal​ne​go za​po​mnia​łem o za​bra​- niu z so​bą pi​sto​le​tu. Zo​stał w mer​ce​de​sie, wsu​nię​ty pod przed​ni fo​tel pa​sa​że​ra. Ten pi​sto​let był wcze​śniej wła​sno​ścią pa​sto​ro​wej z Ma​gic Be​ach. Wie​leb​ny za​strze​lił żo​nę, za​nim zdą​ży​ła użyć bro​ni. W ich od​mia​nie chrze​ści​jań​stwa wier​ni są wi​docz​nie zbyt nie​cier​pli​wi, by cze​kać, aż dzię​ki mo​dli​twie roz​wią​żą swo​je pro​ble​my. Pcham uchy​lo​ne drzwi ła​zien​ki i za​pa​lam świa​tło. Po​brzę​ki​wa​nie jest gło​śniej​sze, lecz do​cho​dzi z ty​łu. Od​wró​ciw​szy się, stwier​dzam, że wró​cił Boo, lecz nie on jest głów​nym obiek​tem mo​- je​go za​in​te​re​so​wa​nia. Mo​ją uwa​gę zwra​ca to, co po​ra​zi​ło rów​nież psa: szyb​ko po​ru​sza​- ją​ce się, trans​pa​rent​ne coś, za​uwa​żal​ne je​dy​nie dzię​ki te​mu, że znie​kształ​ca ob​raz przed​mio​tów, gdy prze​my​ka przez sy​pial​nię, po​kój wy​po​czyn​ko​wy, a wresz​cie wy​da​je się, że wska​ku​je do ekra​nu te​le​wi​zo​ra, nie roz​bi​ja​jąc go. I zni​ka. Bez​kształt​na zja​wa tyl​ko mi​gnę​ła i mógł​bym po​dej​rze​wać, że by​ła wy​two​rem mo​jej wy​obraź​ni, gdy​by nie to, że na ekra​nie te​le​wi​zo​ra, na tle ob​ra​zów z ży​cia dzi​kich zwie​- rząt, bo film się jesz​cze nie skoń​czył, po​ja​wia​ją się kon​cen​trycz​ne krę​gi jak na wo​dzie po wrzu​ce​niu ka​mie​nia. Mru​gam kil​ka​krot​nie i za​sta​na​wiam się, czy to re​al​ne, czy też mam ja​kiś pro​blem z wi​dze​niem. Zja​wi​sko stop​nio​wo tra​ci na in​ten​syw​no​ści i wkrót​ce ob​raz na ekra​nie jest wy​raź​ny i sta​bil​ny. To nie był duch. Kie​dy się na​ty​kam na ocią​ga​ją​cą się z odej​ściem z te​go świa​ta zmar​- łą oso​bę, wi​dzę ją ta​ką, ja​ka by​ła za ży​cia, nie po​ru​sza się szyb​ko i na​dą​żam za nią wzro​- kiem. Du​chy nie mó​wią i nie pro​du​ku​ją żad​nych dźwię​ków. Nie dzwo​nią łań​cu​cha​mi. Nie sły​chać od​gło​sów ich kro​ków. Nic nie wa​żą, więc scho​dy nie trzesz​czą, gdy idą. I z pew​- no​ścią nie wy​ko​nu​ją ar​peg​gio na ba​so​wych stru​nach har​fy. Pa​trzę na Boo. Boo pa​trzy na mnie. Nie ma​cha ogo​nem.

2 Te​raz już na pew​no nie śpię. Sen o drze​wie i pan​te​rze trwał nie​ca​łe pięć mi​nut. Na​dal czu​ję skut​ki dłu​go​trwa​łej de​pry​wa​cji snu, jed​nak je​stem tak czuj​ny, jak żoł​nierz w oko​pie strze​lec​kim, świa​dom, że wróg mo​że za​ata​ko​wać w każ​dym mo​men​cie. Zo​sta​wiam za​pa​lo​ne świa​tła, by nie wra​cać do ciem​ne​go dom​ku, wy​cho​dzę na ze​- wnątrz, za​my​kam drzwi na klucz, wy​cią​gam pi​sto​let spod fo​te​la w mer​ce​de​sie. Pod spor​to​wą blu​zą mam na so​bie ko​szul​kę i wsu​wam po​mię​dzy nie pi​sto​let, za​ty​- ka​jąc go za pa​sek z ty​łu. Nie jest to ide​al​ny spo​sób no​sze​nia bro​ni, lecz nie mam ka​bu​- ry. Jed​nak w prze​szło​ści, gdy ucie​ka​łem się do tej me​to​dy, ni​g​dy nie od​strze​li​łem so​bie nie​chcą​cy ani ka​wał​ka po​ślad​ka. Cho​ciaż nie lu​bię bro​ni i zwy​kle jej nie no​szę przy so​bie i cho​ciaż za​bi​cie na​wet naj​- gor​sze​go czło​wie​ka w obro​nie wła​snej lub w obro​nie oso​by nie​win​nej wzbu​dza we mnie od​ra​zę, nie je​stem aż tak fa​na​tycz​nym prze​ciw​ni​kiem bro​ni pal​nej, by dać się za​- bić – al​bo pa​trzeć obo​jęt​nie na mor​der​stwo – nie od​da​jąc strza​łu. Boo ma​te​ria​li​zu​je się u mo​je​go bo​ku. Jest je​dy​nym psim du​chem, ja​kie​go zda​rzy​ło mi się wi​dzieć. Cał​ko​wi​cie nie​win​ny, z pew​no​ścią nie lę​ka się te​go, co mógł​by zo​ba​czyć po Dru​giej Stro​nie. Mi​mo że nie ma cia​ła i nie mo​że ugryźć zło​czyń​cy, je​stem prze​ko​na​ny, że po​zo​sta​je na tym świe​cie, po​- nie​waż przyj​dzie ta​ki mo​ment, kie​dy sta​nie się dla mnie ni​czym Las​sie dla Tim​my’ego i ura​tu​je mnie przed uto​pie​niem się w nie​użyt​ko​wa​nej stud​ni lub po​dob​nym nie​szczę​- ściem. To smut​ne, że dzi​siaj więk​szość dzie​ci nie zna opo​wie​ści o Las​sie. Me​dial​na psia gwiaz​da zna​na im obec​nie to Mar​ley, po któ​rym trud​no się spo​dzie​wać, że bę​dzie wy​- cią​gał dzie​ci ze stud​ni lub z pło​ną​cej sto​do​ły, on ra​czej wy​rzy​ga się na dziec​ko i nie​chcą​- cy za​pró​szy w sto​do​le ogień. Po​nu​ry na​strój nę​ka​ją​cy mnie od wy​da​rzeń w Ma​gic Be​ach wy​da​je się po​głę​biać. Lecz o dzi​wo, nic nie mo​gło sku​tecz​niej za​dzia​łać, by przy​wró​cić mi zdro​wy roz​są​dek i re​al​ne spoj​rze​nie na rze​czy​wi​stość, niż przy​pra​wia​ją​ca o gę​sią skór​kę przy​go​da z czymś ewi​dent​nie nad​przy​ro​dzo​nym. Zer​kam na oświe​tlo​ne ga​łę​zie drzew. De​li​kat​ny noc​ny po​wiew spra​wia, że li​ście drżą, jak​by prze​wi​dy​wa​ły na​dej​ście cze​goś złe​go. Wo​kół mnie two​rzą się na zie​mi ro​ze​- dr​ga​ne wzo​ry świa​tła i cie​nia, wy​wo​łu​ją​ce ilu​zję, że grunt pod no​ga​mi nie jest sta​bil​ny. W usta​wio​nych w pół​ko​le dom​kach nie wi​dać świe​cą​cych się lamp w żad​nym z okien, z wy​jąt​kiem tych u mnie i An​na​ma​rii, a prze​cież par​ku​je tu pięć sa​mo​cho​dów. Je​że​li go​ście kom​plek​su mo​te​lo​we​go w Har​mo​ny Cor​ner już śpią, być mo​że ta​jem​ni​czy czy​tel​nik prze​rzu​ca kart​ki ich pa​mię​ci i szu​ka… Szu​ka cze​go? Chce się tyl​ko cze​goś o nich do​wie​dzieć?

Ten czy​tel​nik – kim​kol​wiek lub czym​kol​wiek jest – nie tyl​ko chce mnie po​znać, chce cze​goś wię​cej. Po​dob​nie jak an​ty​lo​pa w fil​mie, któ​ra za​pew​ni pan​te​rze pięć dni ob​żar​- stwa, je​stem zwie​rzy​ną. Być mo​że nie zo​sta​nę zje​dzo​ny, lecz w ja​kiś in​ny spo​sób wy​ko​- rzy​sta​ny. Pa​trzę na Boo. Boo pa​trzy na mnie. Po​tem prze​no​si wzrok na oświe​tlo​ne okno An​na​ma​rii. Gdy pu​kam de​li​kat​nie do drzwi dom​ku nu​mer 6, sa​me się uchy​la​ją, jak​by nie zo​sta​- ły za​mknię​te od we​wnątrz. Wcho​dzę, za​sta​ję An​na​ma​rię sie​dzą​cą na krze​śle przy sto​li​- ku. Wy​ję​ła jed​no jabł​ko z ko​sza, ob​ra​ła i po​kro​iła na cząst​ki. Dzie​li się nim te​raz z Ra​- pha​elem. Gol​den re​trie​ver wa​ru​je przy jej krze​śle, chru​pie ka​wa​łek jabł​ka i się ob​li​zu​je. Ły​pie okiem na Boo i za​dzie​ra ogon, szczę​śli​wy, że nie ma po​trze​by dzie​lić się swo​ją por​cją z psim du​chem. Wszyst​kie psy do​strze​ga​ją błą​ka​ją​ce się na tym świe​cie du​chy i w prze​ci​wień​stwie do więk​szo​ści lu​dzi nie ży​ją złu​dze​nia​mi co do praw​dzi​wej na​tu​ry świa​ta. – Czy zda​rzy​ło się coś nad​zwy​czaj​ne​go? – py​tam An​na​ma​rię. – A czy nie zda​rza się wciąż coś nad​zwy​czaj​ne​go? – Czy nie po​ja​wił się u cie​bie… hm, ja​kiś gość? – Tyl​ko ty. Po​czę​stu​jesz się jabł​kiem, Od​die? – Dzię​ku​ję, nie. Gro​zi ci tu nie​bez​pie​czeń​stwo. – Spo​śród wie​lu lu​dzi, któ​rzy chcą mnie za​bić, ża​den nie jest w Har​mo​ny Cor​ner. – Jak mo​żesz być te​go pew​na? Wzru​sza ra​mio​na​mi. – Nikt tu​taj nie wie, kim je​stem. – Na​wet ja nie wiem, kim je​steś. – Więc sam wi​dzisz. – An​na​ma​ria po​da​je ko​lej​ną cząst​kę jabł​ka Ra​pha​elo​wi. – Nie bę​dzie mnie w dom​ku obok przez ja​kiś czas. – W po​rząd​ku. – Mó​wię na wy​pa​dek, gdy​byś przy​zy​wa​ła mnie krzy​kiem. Wy​glą​da na roz​ba​wio​ną. – Dla​cze​go mia​ła​bym krzy​czeć? Nie zda​rza mi się. – Ni​g​dy w ży​ciu nie krzy​cza​łaś? – Krzy​czy oso​ba za​sko​czo​na lub prze​stra​szo​na. – Mó​wi​łaś, że chcą cię za​bić. – Ale się ich nie bo​ję. Rób, co masz ro​bić. Mnie się nic nie sta​nie. – Mo​że po​win​naś pójść ze mną? – A do​kąd idziesz? – Tu i tam. – Tu wła​śnie je​stem, a tam już by​łam. Pa​trzę na Ra​pha​ela, Ra​pha​el pa​trzy na Boo, Boo pa​trzy na mnie. – Py​ta​łaś, dro​ga pa​ni, czy je​stem go​tów umrzeć dla cie​bie, i po​wie​dzia​łem, że tak. – To prze​mi​ło z two​jej stro​ny. Jed​nak nie mu​sisz umie​rać dla mnie tej no​cy. Nie spiesz się z umie​ra​niem. Są​dzi​łem nie​gdyś, że Pi​co Mun​do ma po​nad​prze​cięt​ną licz​bę eks​cen​try​ków. Po​tem tro​chę po​dró​żo​wa​łem i mia​łem oka​zję się prze​ko​nać, że eks​cen​trycz​ność jest nie​od​-

łącz​ną ce​chą ro​dza​ju ludz​kie​go. – Za​śnię​cie mo​że być nie​bez​piecz​ne. – Więc nie bę​dę spa​ła. – Mo​że po​wi​nie​nem przy​nieść z re​stau​ra​cji ku​bek czar​nej ka​wy? – Po co? – Że​byś nie za​snę​ła. – Są​dzę, że ty za​sy​piasz, kie​dy od​czu​wasz po​trze​bę snu. Ja na​to​miast, mło​dy czło​wie​- ku, za​sy​piam, kie​dy mam na to ocho​tę. – I jak to się spraw​dza? – Zna​ko​mi​cie. – Czy nie chcesz wie​dzieć, dla​cze​go nie​bez​piecz​nie jest tu​taj za​snąć? – Bo spad​nę z łóż​ka? Wie​rzę, Od​die, że two​je ostrze​że​nie nie ma pod​tek​stu fry​wol​ne​- go. Tak czy owak, nie za​snę. A te​raz idź i rób, co masz ro​bić. – Wy​bie​ram się po​wę​szyć wo​kół. – To so​bie węsz i węsz. A te​raz sio! – Wy​ga​nia mnie ge​stem rę​ki. Wy​co​fu​ję się z jej dom​ku, za​my​ka​jąc za so​bą drzwi. Boo bie​gnie już w stro​nę re​stau​ra​cji. Idę za nim. Po chwi​li zni​ka jak roz​pły​wa​ją​ca się mgła. Nie wiem, gdzie się uda​je, kie​dy gi​nie mi z oczu. Czy duch psa mo​że wę​dro​wać na Dru​gą Stro​nę i wra​cać, gdy tyl​ko chce? Nie stu​dio​wa​łem teo​lo​gii. Jak na ostat​ni dzień stycz​nia na wy​brze​żu ka​li​for​nij​skim noc jest ła​god​na. I ci​cha. W po​wie​trzu uno​si się przy​jem​ny za​pach mo​rza. Mi​mo to to​wa​rzy​szy mi po​czu​cie zbli​- ża​ją​cej się gro​zy. Nie zdzi​wił​bym się, gdy​by na​gle zie​mia roz​stą​pi​ła się pod mo​imi sto​- pa​mi i mnie po​chło​nę​ła. Wiel​kie ćmy wa​riu​ją wo​kół neo​nu na da​chu re​stau​ra​cji. Ich na​tu​ral​nym ubar​wie​- niem mu​si być biel, gdyż ro​bią się al​bo ja​skra​wo​nie​bie​skie, al​bo czer​wo​ne za​leż​nie od te​go, przy któ​rym neo​nie wi​ru​ją. Nie​to​pe​rze, ciem​ne, nie​zmie​nia​ją​ce bar​wy, krą​żą tam nie​zmor​do​wa​nie, kar​miąc się ja​skra​wym skrzy​dla​tym ro​jem. Nie we wszyst​kim do​pa​tru​ję się zło​wróżb​nych sy​gna​łów i zna​ków. Jed​nak na wi​dok nie​to​pe​rzy prze​szedł mnie zim​ny dreszcz i po​sta​no​wi​łem nie wcho​dzić do re​stau​ra​cji, jak wcze​śniej za​mie​rza​łem. Mi​jam trzy wiel​kie ti​ry sto​ją​ce przy sta​cji i stwier​dzam, że ja​gu​ar już od​je​chał. Drzwi ga​ra​żo​we są na​dal pod​nie​sio​ne, me​cha​nik za​mia​ta pod​ło​gę. Za​trzy​mu​ję się. – Dzień do​bry pa​nu – mó​wię gło​sem tak ra​do​snym, jak​by cu​dow​ny ró​żo​wy świt za​- lał już nie​bo i pta​sie chó​ry in​to​no​wa​ły pie​śni na cześć ży​cia. Kie​dy pod​no​si gło​wę, od​ry​wa​jąc się od za​mia​ta​nia, mam przed ocza​mi sce​nę z Upio​- ra w ope​rze. Szka​rad​na bli​zna bie​gnie od le​we​go ucha przez gór​ną i dol​ną war​gę aż do pra​we​go pod​bród​ka. Ja​ka​kol​wiek by​ła przy​czy​na oka​le​cze​nia, moż​na uznać, że ra​czej nie zszy​wał jej le​karz, lecz węd​karz, uży​wa​jąc do te​go ha​czy​ka i sta​lo​wej lin​ki. Spra​wia wra​że​nie, że nie przej​mu​je się swo​im wy​glą​dem. – Cześć, sy​nu – mó​wi i za​szczy​ca mnie gry​ma​sem, któ​ry wy​stra​szył​by na​wet Dra​ku​- lę. – Wal​ly i Wan​da jesz​cze nie po​my​śle​li o pój​ściu spać, a ty już wsta​łeś. – Wal​ly i Wan​da? – Och, par​don. To na​sze opo​sy. Nie​któ​rzy ga​da​ją, że tych dwo​je to brzyd​kie, wiel​kie czer​wo​no​okie szczu​ry. Ale tor​bacz to nie szczur. Mo​że brzyd​ki, a mo​że ład​ny. Nie to

ład​ne, co ład​ne, ale co się ko​mu po​do​ba. Co my​ślisz o opo​sach? – Są, ja​kie są. – Dbam, że​by Wal​ly i Wan​da mie​li każ​dziut​kiej no​cy reszt​ki je​dze​nia z re​stau​ra​cji. Ty​ją. Ale ma​ją cięż​kie ży​cie, bo to i pu​my, i ry​sie, i zgra​je ko​jo​tów gu​stu​ją w mię​sie opo​- sów. Nie my​ślisz, że ży​cie opo​sów jest trud​ne? – Cóż, pro​szę pa​na, przy​naj​mniej Wal​ly ma Wan​dę, a Wan​da Wal​ly’ego. Na​gle w nie​bie​skich oczach me​cha​ni​ka błysz​czą łzy i drżą mu oka​le​czo​ne war​gi, jak​- by się roz​kle​ił na myśl o mi​ło​ści opo​sów. Jest męż​czy​zną oko​ło czter​dziest​ki, cho​ciaż wło​sy ma moc​no szpa​ko​wa​te. Po​mi​mo upior​nej twa​rzy wy​twa​rza wo​kół sie​bie au​rę do​bro​dusz​no​ści, co su​ge​ru​je, że dla dzie​ci jest rów​nie do​bry, jak dla zwie​rząt. – Utra​fi​łeś w sed​no. Wal​ly ma Wan​dę, a Don​ny ma De​ni​se, co po​zwa​la to wszyst​ko zno​sić. Na przed​niej kie​sze​ni je​go ko​szu​li wid​nie​je na​szyw​ka z imie​niem DON​NY. Mru​ga po​wie​ka​mi, ma​sku​jąc łzy. – Co mo​gę dla cie​bie zro​bić, sy​nu? – Nie śpię od wie​lu go​dzin i jesz​cze ja​kiś czas nie po​wi​nie​nem za​snąć. My​ślę, że wszę​dzie tam, gdzie za​trzy​mu​ją się kie​row​cy cię​ża​ró​wek, moż​na ku​pić ta​blet​ki ko​fe​- ino​we. – Mam No​Doz w opa​ko​wa​niach po żel​kach. A w au​to​ma​cie są wy​so​ko​ok​ta​no​we na​- po​je, jak Red Bull czy Mo​un​ta​in Dew, a na​wet no​wy ener​ge​ty​zu​ją​cy drink o na​zwie Kick-Ass. – Na​praw​dę ma ta​ką na​zwę? – Nie trzy​ma​ją dziś żad​nych stan​dar​dów, ni​g​dzie, w ni​czym. Gdy​by uzna​li, że le​piej się bę​dzie sprze​da​wał pod na​zwą Smacz​ne Gów​no, nie za​wa​ha​li​by się. Prze​pra​szam za wul​ga​ryzm. – Nie ma pro​ble​mu, pro​szę pa​na. We​zmę opa​ko​wa​nie No​Doz. Pro​wa​dzi mnie przez ga​raż do po​miesz​czeń biu​ro​wych i cią​gnie te​mat. – Nasz sied​mio​la​tek do​wie​dział się o sek​sie z ja​kiejś so​bot​niej przed​po​łu​dnio​wej kre​- sków​ki. Któ​re​goś dnia, ni stąd, ni zo​wąd, Ric​ky mó​wi, że nie chce być ani he​te​ro, ani ho​- mo, bo to wszyst​ko jest obrzy​dli​we. Odłą​czy​li​śmy an​te​nę sa​te​li​tar​ną. Nie ma w dzi​siej​- szych cza​sach żad​nych stan​dar​dów. Te​raz Ric​ky oglą​da wszyst​kie sta​re kre​sków​ki Di​- sneya i War​ner Bro​thers na DVD. Nie ma po​wo​du się oba​wiać, że Kró​lik Bugs bę​dzie upra​wiał seks z Ka​czo​rem Duf​fym. Oprócz No​Doz ku​pu​ję jesz​cze dwa ba​to​ny. – Czy au​to​mat przyj​mu​je bank​no​ty do​la​ro​we, czy mu​szę mieć bi​lon? – Wcią​ga bank​no​ty – od​po​wia​da Don​ny. – Mło​do wy​glą​dasz, nie​zbyt dłu​go jeź​dzisz cię​ża​rów​ka​mi. – Nie je​stem za​wo​do​wym kie​row​cą, pro​szę pa​na. Je​stem bez​ro​bot​nym ku​cha​rzem. Don​ny wy​cho​dzi za mną na ze​wnątrz, gdzie z au​to​ma​tu ku​pu​ję mo​un​ta​in dew. – Mo​ja De​ni​se – mó​wi – przy​rzą​dza tu w re​stau​ra​cji szyb​kie da​nia. Wy ma​cie swój wła​sny ję​zyk. – O kim pan mó​wi? – O was, ku​cha​rzach od szyb​kich dań. – Gdy się uśmie​cha, brze​gi je​go bli​zny od​su​- wa​ją się od sie​bie i twarz wy​glą​da jak pęk​nię​ty na dwie czę​ści upusz​czo​ny z rę​ki ta​lerz.

– Dwie kro​wy, ma​ją za​ry​czeć, do​stać koł​dry i po​że​nić się ze świ​nia​mi. – Knaj​pia​ny żar​gon. Kel​ner​ka za​ma​wia dwa ham​bur​ge​ry z ce​bu​lą, se​rem i be​ko​- nem. – To mnie roz​śmie​sza – mó​wi i rze​czy​wi​ście wy​glą​da na roz​ba​wio​ne​go. – Gdzie by​łeś ku​cha​rzem, oczy​wi​ście wte​dy, kie​dy mia​łeś pra​cę, hę? – Po praw​dzie, pro​szę pa​na, prze​ska​ki​wa​łem z miej​sca na miej​sce. – To przy​jem​ność po​zna​wać no​we miej​sca. Od daw​na nie by​łem w żad​nym no​wym miej​scu. Wy​brał​bym się gdzieś z De​ni​se. Tyl​ko we dwo​je. – Zno​wu ma łzy w oczach. Jest chy​ba naj​bar​dziej sen​ty​men​tal​nym me​cha​ni​kiem na ca​łym Za​chod​nim Wy​brze​żu. – Tyl​ko we dwo​je – po​wta​rza i tym ra​zem w je​go gło​sie, peł​nym czu​ło​ści, gdy mó​wi o żo​nie, sły​szę nu​tę de​spe​ra​cji. – Do​my​ślam się, że ma​jąc dzie​ci, trud​no się wy​rwać w świat tyl​ko we dwo​je. – Ni​g​dy się nie wy​rwie​my. Nie ma do​kąd, nie ma jak. Być mo​że wy​obraź​nia spra​wia, że wy​czy​tu​ję w je​go oczach wię​cej, niż w nich jest, lecz po​dej​rze​wam, że te ostat​nie na​pły​wa​ją​ce łzy są rów​nie gorz​kie, co sło​ne. Pa​trzy, jak po​ły​kam dwie ta​blet​ki No​Doz i po​pi​jam je mo​un​ta​in dew. – Czę​sto ata​ku​jesz swój or​ga​nizm w ta​ki spo​sób? – Nie tak czę​sto. – Za du​żo te​go w sie​bie wrzu​casz, sy​nu, do​ro​bisz się z pew​no​ścią krwa​wią​ce​go wrzo​- du. Ko​fe​ina w nad​mia​rze prze​że​ra bło​nę ślu​zo​wą żo​łąd​ka. Od​chy​lam do ty​łu gło​wę i kil​ko​ma hau​sta​mi wy​pi​jam do dna zbyt słod​ki na​pój. Kie​dy wy​rzu​cam do po​jem​ni​ka na śmie​ci pu​stą pusz​kę, z ust Don​ny’ego pa​da py​ta​- nie: – A jak ty masz na imię, sy​nu? Głos ma ten sam, ale zmie​nił ton. Nie jest życz​li​wy. Kie​dy na​po​ty​kam je​go spoj​rze​- nie, wi​dzę te sa​me nie​bie​skie oczy, lecz na​bie​ra​ją sta​lo​wej twar​do​ści, ja​kiej w nich przed​tem nie by​ło. Czy​li no​we otwar​cie. Cza​sa​mi nie​praw​do​po​dob​na hi​sto​ria wy​da​je się zbyt nie​praw​do​po​dob​na jak na kłam​stwo i usy​pia po​dej​rze​nia. Li​czę na to. – Pot​ter. Har​ry Pot​ter – od​po​wia​dam. Spoj​rze​nie ma tak ostre jak igła na po​li​gra​fie. – To nie​moż​li​we. Rów​nie do​brze mógł​byś po​wie​dzieć: Bond, Ja​mes Bond. – No cóż, pro​szę pa​na, ta​kie mam imię i na​zwi​sko. Lu​bi​łem je, pó​ki nie uka​za​ły się książ​ki i fil​my. Gdy po raz ty​sięcz​ny ktoś mnie za​py​tał, czy na​praw​dę je​stem czar​no​- księż​ni​kiem, za​pra​gną​łem na​zy​wać się jak​kol​wiek, by​le nie Har​ry Pot​ter. Po​wiedz​my, jak wróg Su​per​ma​na, Lex Lu​thor, czy coś ta​kie​go. Kie​dy Don​ny był przy​ja​ciel​ski i uda​wał rów​ne​go go​ścia, wy​da​wa​ło mi się przez krót​- ką chwi​lę, że at​mos​fe​ra w Har​mo​ny Cor​ner jest tak sie​lan​ko​wa, jak w le​sie Ku​bu​sia Pu​- chat​ka. Lecz sło​ny za​pach mo​rza ustę​pu​je wo​ni gni​ją​cych wo​do​ro​stów, oświe​tle​nie przy dys​try​bu​to​rach bi​je po oczach ni​czym lam​py w po​ko​ju prze​słu​chań, a kie​dy pa​- trzę w nie​bo, nie mo​gę zna​leźć Ka​sjo​pei ani żad​ne​go in​ne​go zna​ne​go mi gwiaz​do​zbio​- ru, jak​by Zie​mia od​wró​ci​ła się ty​łem do wszyst​kie​go, co zna​ne i pod​no​szą​ce na du​chu. – Więc je​że​li nie je​steś czar​no​księż​ni​kiem, Har​ry, czym ty się na​praw​dę trud​nisz? Zmie​nia się nie tyl​ko ton je​go gło​su, lecz tak​że dyk​cja. I wy​da​je mi się, że ma ja​kiś pro​blem z pa​mię​cią krót​ko​trwa​łą.

Być mo​że za​uwa​ża mo​je zdzi​wie​nie swo​im py​ta​niem i do​my​śla się, ja​ki jest po​wód. – Do​brze pa​mię​tam, co mó​wi​łeś, ale po​dej​rze​wam, że to mniej niż po​ło​wa praw​dy. – Wy​bacz, lecz je​stem zwy​czaj​nym ku​cha​rzem i to ca​ła praw​da. Nie je​stem fa​ce​tem o wie​lu ta​len​tach. Nie roz​wia​łem je​go po​dej​rzeń, pa​trzy na mnie spod przy​mru​żo​nych po​wiek. I spraw​dza mnie. – Ja​ja wy​cią​gnij i roz​bij. Na​ser​co​wa ta​blicz​ka. Wy​ja​śniam zna​cze​nie, jak to ro​bi​łem wcze​śniej: – Wy​cią​gnij ja​ja, czy​li za​miast dwóch ser​wuj trzy. Roz​bij ja​ja, czy​li zrób ja​jecz​ni​cę. Na​ser​co​wa ta​blicz​ka to tost z po​dwój​ną por​cją ma​sła. Z ocza​mi jak szpar​ki Don​ny mógł​by ucho​dzić za Clin​ta Eastwo​oda, gdy​by był dwa​- dzie​ścia cen​ty​me​trów wyż​szy, wa​żył pięt​na​ście ki​lo​gra​mów mniej, był przy​stoj​ny, nie miał ły​sych za​ko​li i szpet​nej bli​zny. Z je​go ust pa​da krót​kie stwier​dze​nie, brzmią​ce jak groź​ba. – Tu, w Har​mo​ny Cor​ner, nie po​trze​bu​je​my jesz​cze jed​ne​go ku​cha​rza od szyb​kich dań. – Nie sta​ram się o pra​cę, pro​szę pa​na. – Więc co tu​taj ro​bisz, Har​ry Pot​te​rze? – Szu​kam sen​su w swo​im ży​ciu. – Mo​że two​je ży​cie nie ma żad​ne​go sen​su. – Je​stem pe​wien, że ma. – Ży​cie w ogó​le nie ma sen​su. Ni​czy​je. – Mo​że tak jest w pa​na przy​pad​ku. W mo​im przy​pad​ku jest ina​czej. Za​ska​ku​je mnie prze​raź​li​wie gło​śnym od​chrząk​nię​ciem, za​sta​na​wiam się, czy nie ma ja​kichś nie​kon​wen​cjo​nal​nych na​wy​ków pie​lę​gna​cyj​nych, a w na​stęp​stwie pa​skud​- nej kęp​ki wło​sów za​ty​ka​ją​cej krtań. Kie​dy splu​wa, obrzy​dli​wa kul​ka plwo​ci​ny roz​bry​- zgu​je się na chod​ni​ku pa​rę cen​ty​me​trów od mo​je​go pra​we​go bu​ta, któ​ry bez wąt​pie​nia był ce​lem. – Ży​cie nie ma sen​su z wy​jąt​kiem two​je​go, czy tak, Har​ry? Je​steś lep​szy od więk​szo​- ści z nas, hę? Nie​wy​tłu​ma​czal​ny gniew wy​krzy​wia mu twarz. Ła​god​ny, sen​ty​men​tal​ny Don​ny prze​obra​ził się w Hu​na, po​tom​ka At​ty​li, i wy​da​je się na​gle zdol​ny do bez​ro​zum​ne​go ak​- tu prze​mo​cy. – Nie je​stem lep​szy, pro​szę pa​na. Praw​do​po​dob​nie gor​szy niż wie​lu lu​dzi. Zresz​tą nie​waż​ne, czy lep​szy, czy gor​szy. Je​stem in​ny. Ni​czym mor​świn, któ​ry wy​glą​da jak ry​- ba i pły​wa jak ry​ba, ale nie jest ry​bą, tyl​ko ssa​kiem i nie ja​da się go z do​dat​kiem fry​tek. A być mo​że ni​czym pie​sek pre​rio​wy, któ​ry w ogó​le nie jest pie​skiem, choć tak się o nim mó​wi. Wy​glą​da ra​czej jak pulch​na wie​wiór​ka, lecz nie jest wie​wiór​ką, bo ży​je w tu​ne​- lach pod zie​mią, a nie na drze​wach, i za​pa​da w zi​mo​wy sen, choć nie jest niedź​wie​- dziem. Pie​sek pre​rio​wy nie po​wie​dział​by, że jest lep​szy od zwy​kłych psów czy lep​szy od wie​wió​rek al​bo od niedź​wie​dzi, jest po pro​stu in​ny, jak in​ny jest mor​świn, ale nie jest też mor​świ​nem. Le​piej pój​dę już do swo​je​go dom​ku i ura​czę się ba​to​na​mi, i prze​my​ślę te​mat mor​świ​nów i pie​sków pre​rio​wych, że​by wy​ra​zić tę ana​lo​gię bar​dziej pre​cy​zyj​nie. Je​że​li uda​ję ko​goś o pta​sim móżdż​ku czy świ​ra, po​tra​fię cza​sa​mi prze​ko​nać groź​ne​- go fa​ce​ta, że nie sta​no​wię dla nie​go za​gro​że​nia i nie je​stem wart te​go, by tra​cił czas

i ener​gię na ro​bie​nie mi krzyw​dy. Kie​dy in​dziej ta​ka gier​ka tyl​ko jesz​cze bar​dziej roz​- wście​cza zbi​ra. Od​cho​dząc, li​czę na pięć​dzie​siąt pro​cent szans, że nie zo​sta​nę wbi​ty w zie​mię ude​rze​niem po​tęż​ne​go klu​cza na​sa​do​we​go.