dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony753 730
  • Obserwuję431
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań361 988

Beishir Norma - Duchy przeszłości

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Beishir Norma - Duchy przeszłości.pdf

dareks_
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 360 stron)

Beishir Norma Duchy przeszłości Spencer Randall był legendą swych czasów. Człowiek "znikąd", hazardzista, który grał na pieniądze i na... miłość. Bogaty, tajemniczy; pod koniec drugiej wojny światowej dorobił się fortuny na Wall Street i zbudował imperium równie niedostępne, jak jego przeszłość. Kim był naprawdę? Tylko kobiety jego życia mogłyby odpowiedzieć na to pytania. Kobiety, które zdradzał, kobiety, które niszczył. Kobiety, które kochał.

1 Nowy Jork, grudzień 1974 Nie żyła. I to on ją zabił. Oczywistość tego faktu uderzyła go jak kula wystrzelona prosto w serce. Strugi ulewy chłostały mu twarz i przyklejały do ciała pokrwawione ubranie. Był zbyt otępiały, by zwracać uwagę na deszcz i zimny wiatr szalejący pośród wieżowców Manhattanu. Przypominał sobie mgliście, że wcześniej miał na sobie płaszcz, lecz nie wiedział, co się z nim stało. Nic go to zresztą nie obchodziło. Nie dbał o nikogo i o nic. Nie teraz, już nie. W jednej chwili zniszczył wszystkich i wszystko, na czym mu kiedykolwiek zależało. Tak... lepiej było o niczym nie myśleć. Bezwiednie przesunął dłonią po zmierzwionych siwych włosach. Ogorzała twarz, która nawet w czasach, kiedy był młody, nosiła zbyt silne piętno goryczy, by można ją uznać za przystojną, teraz pozbawiona była wszelkiego wyrazu. Nawet bólu. Nie było bólu. Nie było gniewu. Nie było nadziei. Podniósłszy wzrok zorientował się, że stoi przed katedrą Świętego Patryka. Teren ogrodzony był jeszcze żółtą taśmą rozpiętą przez policję, ale tłum zgromadzony wcześniej przy wejściu zniknął. Było już po wszystkim. Gapie, którzy zbiegli się, żeby zobaczyć, co się stało, co zrobił, stracili zainteresowanie i rozeszli się do swoich spraw. Opuścili kościół i wrócili do normalnego życia. Jego życie już nigdy nie będzie normalne. 2

NORMA BEISHIR Uzmysłowił sobie nagle, gdzieś w zakamarkach mózgu, że krąży tak bez celu od dłuższego czasu, choć nie miał pojęcia, jak długo to mogło trwać. Wiedział tylko, że jest późno, bardzo późno. Panowała ciemność. Wydawało mu się, że może już być północ... albo nawet czwarta nad ranem. Po opuszczeniu katedry całkowicie zatracił poczucie czasu. Czas... nie miał już teraz żadnego znaczenia. Nic nie miało znaczenia. Z uniesioną głową wpatrywał się we fronton katedry, a przed oczyma stawały mu jak żywe wydarzenia, które wcześniej toczyły się w środku. Po obrazach przyszła fala nowego cierpienia, nieznośnego bólu przeszywającego całe ciało. - Nie! - Zabrzmiało to jak ryk śmiertelnie rannego zwierzęcia -Nie! Ulice były opustoszałe. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby usłyszeć jego wołanie rozpaczy, być świadkiem jego męki. Nie było nikogo, kto mógłby być świadkiem jego winy. W szpitalnej sali panowała cisza przerywana jedynie miarowym posykiwaniem respiratora i regularnym sygnałem pracy serca płynącym z monitora. Kobieta leżąca na łóżku była blada i nieruchoma. Jedyną oznaką życia był jej płytki oddech wymuszony działaniem aparatu. Przy łóżku stali mężczyzna i kobieta. Nie odzywali się ani słowem, nawet na siebie nie patrzyli. Stali w milczeniu; mężczyzna opiekuńczym gestem obejmował ramiona kobiety. Patrzyli, jak pielęgniarka dogląda pacjentki i sprawdza działanie aparatury. Kiedy stanął w drzwiach, podnieśli wzrok zaskoczeni. Miał ślady krwi na ubraniu, ociekał wodą. Był jednym z najbogatszych ludzi na świecie, ale w tej chwili wyglądał jak włóczęga. - Co ty tu robisz? - odezwała się wreszcie kobieta, nawet nie próbując ukryć pogardy. - Myślałaś, że nie odważę się tu przyjść? - Zrobił krok do przodu. - Musiałem się dowiedzieć, czy ona... no, wiesz... - Bezradnie rozłożył ręce. 3

DUCHY PRZESZŁOŚCI - Umarła? - Kobieta obrzuciła go wściekłym spojrzeniem. - Nie, nie umarła Jeszcze nie. Ale lekarze nie dają nadziei. Nie powinno cię to dziwić. W końcu zawsze w życiu szedłeś na całość, czyż nie? - No, dalej! Nie powstrzymuj się - powiedział zrezygnowany. - Zasłużyłem na to. - To twoja wina! - Myślisz, że tego nie wiem? - wybuchnął gwałtownie. -Myślisz, że możesz nienawidzić mnie bardziej, niż sam siebie nienawidzę? Na pewno nie. Stojący z boku mężczyzna odchrząknął. - To chyba nie jest dobry pomysł... - Nie obchodzi mnie twoje zdanie! - warknął zbliżając się do łóżka. Ze zmarszczonymi brwiami patrzył na walczącą o życie nieprzytomną kobietę. Chciało mu się płakać, lecz wiedział, że nie ma do tego prawa. Tak, to była jego wina. Prżez niego jej życie wisiało teraz na włosku. To on pociągnął za spust. Kiedy tak stał wpatrzony w nią, pragnąc, by podjęła walkę, by wróciła do świata żywych, powróciły duchy przeszłości i otoczyły go ze wszystkich stron. Duchy przeszłości, przed którą nigdy nie był w stanie uciec, choćby nie wiadomo jak się starał. Choćby nie wiadomo co zrobił. A może właśnie dlatego, że to zrobił?... Prawda cię oswobodzi. Zastanawiał się, gdzie to słyszał, patrząc wciąż na nią i modląc się w duchu, jak jeszcze nigdy 6 nic się nie modlił. Prawda zawsze była dla niej bardzo ważna. Tak ważna, że w końcu stanęła pomiędzy nimi. Była jakaś ironia w tym, iż zakochał się w kobiecie tak różnej od siebie niemal pod każdym względem. A teraz, pomyślał, przenosząc wzrok na tę drugą kobietę, prawda znów staje między nami. Uświadomiwszy to sobie podjął decyzję, przed czym zawsze się wzbraniał w przeszłości. - Musimy porozmawiać - oznajmił. - A co tu teraz można powiedzieć? - spytała chłodno, unikając jego wzroku. - Więcej, niż ci się wydaje - odparł spokojnie. - Myślę, że masz prawo wiedzieć, dlaczego tak się stało...

1937 -1946 Frankie

2 Chicago, marzec 1937 Łapać złodzieja! Chłopiec nie mógł mieć więcej niż jakieś dwanaście lub trzynaście lat, był wysoki jak na swój wiek i niechlujnie odziany. Został przyłapany na gorącym uczynku przez właściciela sklepu, kiedy napychał sobie poły kurtki świeżymi owocami. Widząc, że wpadł, szybko wybiegł na zewnątrz. Masywny, czerwony na twarzy mężczyzna ruszył za nim w pościg. Podczas ucieczki jedna z pomarańczy wypadła spod kurtki. Rozwścieczony właściciel sklepu nie zauważył jej, nadepnął na owoc, stracił równowagę i runął na chodnik. - Zatrzymać go! - wrzasnął, niezdarnie podnosząc się na nogi. - Łapać złodziejaszka! Chłopiec mknął przed siebie, lawirując zręcznie w tłumie przechodniów, którzy wybrali się w ten piątkowy ranek na zakupy. Biegnąc otulał się kurtką przed ostrym marcowym wiatrem. Rozpaczliwie próbując ujść pogoni wpadł na drobną kobietę z dwiema ciężkimi torbami, lecz nie zatrzymał się ani na chwilę, kiedy krzyknęła, a zawartość obu toreb rozsypała się po chodniku. - Łapać złodzieja! Sklepikarz na nowo podjął pościg, tym razem w asyście umundurowanego policjanta; przenikliwy gwizd wzniósł się ponad gwar podnieconych głosów. Chłopiec nie zwolnił. Wpadł w ciemną, wąską uliczkę między dwoma rozsypującymi się domami z cegły i stwierdził nagle, że znajduje się 6

NORMA BEISHIR w ślepym zaułku. Słyszał za sobą zbliżające się kroki obu mężczyzn, dźwięk gwizdka i głosy podniesione ze złości. Rozglądając się nerwowo zauważył tylko jedną szansę ucieczki. Wskoczył na pokrywę śmietnika stojącego pod wysokim płotem na końcu uliczki, wspiął się na górę, jedną ręką wciąż przytrzymując ukryte pod kurtką skarby, i bez trudu zsunął się po drugiej stronie przegrody. Zza płotu dobiegły go głośne przekleństwa ścigających. Uśmiechając się do siebie chłopiec wyciągnął zza pazuchy jabłko i wbił w nie zęby. Jestem w domu, pomyślał z zadowoleniem i ruszył przed siebie. - Mamo, wstąpiłem po drodze do sklepu - wyjaśnił, kiedy matka nieufnie przyglądała się produktom wyłożonym na zniszczonym kuchennym stole. Musiał szybko coś wymyślić. Zaskoczyła go, nim zdążył ukryć swój łup. Kathleen Granelli, szczupła śniada kobieta, wyglądająca na więcej niż swoje trzydzieści dwa lata, spojrzała na syna podejrzliwie. - Pan Jarvis aż tyle ci płaci za roznoszenie gazet? -zdziwiła się. Wzruszył ramionami, unikając jej wzroku. Włożył bochenek chleba do pojemnika na pieczywo. - Mamo, nie zarabiam znowu tak dużo - odezwał się cicho. - Wydałem na te rzeczy wszystko, co dostałem w tym tygodniu. Przyglądała mu się przez chwilę, nie do końca przekonana. - Na to wszystko? - Musimy coś jeść, mamo - skwitował krótko. - Staram się jak mogę, Frankie. - Wiem, mamo - powiedział nie patrząc na nią. Obawiał się, że mogła wyczuć napięcie w jego głosie. - Mam tylko nadzieję, że kiedyś zarobię tyle, że już nie będziesz musiała... robić tego, co robisz. - Sposób zarabiania pieniędzy przez matkę był dla chłopca sprawą bolesną. Podeszła do syna z westchnieniem. - Wiem, jak się czujesz, Frankie. Ja się czuję tak samo. 16

DUCHY PRZESZŁOŚCI - Stanęła za synem i położyła mu ręce na ramionach. - Ale czasy są ciężkie. Skoro twój ojciec jest w więzieniu, mus*-my sobie radzić najlepiej jak umiemy. Nie mam wykształcenia. Bez żadnych umiejętności nie dostanę przyzwoitej pracy. To jedyne wyjście. Frankie zmarszczył czoło. - Do czasu, mamo - rzekł łamiącym się głosem, który zdradził jego uczucia. Tylko do czasu. Frankie Granelli leżał bezsennie w ciemności w swojej małej sypialni. Nie mógł zasnąć, nie mógł się uwolnić od dźwięków dochodzących z sąsiedniego pokoju - z sypialni matki. Była tam teraz z jednym ze swoich klientów. Klienci! Frankie wiedział, co się tam dzieje, wiedział, jak matka zarabia na życie. Choć nigdy na ten temat nie rozmawiali, choć żadne z nich nigdy nie nazwało rzeczy po imieniu, oboje znali prawdę. Matka Frankiego była kurwą. Frankie wiedział wszystko o kurwach. Wiedziałby, nawet gdyby jego matka nie była jedną z nich. Nauczył się wszystkiego o tych sprawach na bocznych uliczkach Chicago w tym czasie, gdy większość chłopców w jego wieku poznawała zasady baseballu i budowała domki na drzewach. Wiedział, że są kobiety, gotowe za pieniądze sprzedawać seks każdemu mężczyźnie i że są mężczyźni, którzy zgadzają się za to płacić. Frankie zapoznał się z wieloma ciemnymi stronami życia w wieku, w którym większość chłopców nie byłaby w stanie tego zrozumieć. Frankie Granelli był zmuszony szybko dojrzewać. Parę lat wcześniej ojciec poszedł siedzieć i chłopiec, ni dziesięciolatek, został głową rodziny. Te parę lat wydawalo mu się całym życiem. Były latami walki i upadków się, jak przetrwać najgorsze przeciwności losu. Byly borykania się z rzeczywistością, z którą nadal nie potrafil się pogodzić. Niech cię diabli, tato, myślał z gorycza, niech cię piekło pochłonie za to, co nam zrobiłeś! Jako mały chłopiec Frankie uwielbiał ojca. W jego 8

NORMA BEISHIR oczach Joey Granelli był łagodnym olbrzymem, który woził go „na barana" po mieszkaniu, bawił się z nim i przekazywał mu mądrości, o jakich nie uczono w szkole. - Co minutę rodzi się jakiś frajer - mawiał często Joey -i dwóch gotowych go wykiwać. Sztuką jest dopaść tego drugiego, zanim on dopadnie ciebie. Frankie miał osiem lat, kiedy odkrył, że jego ojciec jest przemytnikiem alkoholu i zarabia na życie łamiąc prawo. Wówczas Joey po raz pierwszy trafił do więzienia. Było to jego pierwsze wykroczenie, więc sędzia skazał go na dwa miesiące za kratkami lub spłatę stu dolarów grzywny. Joey Granelli, kryminalna płotka, nie posiadał stu dolarów, nie sądził też, że musi troszczyć się ó rodzinę, więc poszedł odsiedzieć dwa miesiące. To był początek. Jeszcze wtedy, mimo uwięzienia ojca, Frankie nie domyślał się prawdy. Dopóki nie zaczęły się plotki. Dopóki nie pobił się w szkole z chłopakiem, który drażnił się z nim mówiąc, że jego ojciec jest kryminalistą i zadaje się z innymi kryminalistami. Wrócił do domu z podbitym okiem, krwawiącym nosem i poszarpanym ubraniem. Nie od razu chciał wyjawić powód bójki, ale ojciec nalegał i Frankie w końcu ustąpił. Tego wieczoru Joey wyjawił mu prawdę. Odgłosy dochodzące z pokoju matki przerwały Franki emu rozmyślania. Zwierzęce odgłosy. Frankie wiedział wszystko o prostytutkach i wszystko o seksie jako takim, ale sam stosunek płciowy pozostał dla niego w pewnym sensie tajemnicą. Parę razy widział parzące się psy. Czy mężczyzna współżyjący z kobietą mógł się od nich wiele różnić? Ujrzał w myślach mężczyznę, który przed godziną przyszedł do ich domu - zwalistego, paskudnego faceta, zjawiającego się co tydzień tego samego dnia, o tej samej porze, żeby spędzić dwie godziny w sypialni z jego matką. Frankie wyobraził go sobie skaczącego na matkę jak pies na grzejącą się sukę i poczuł mdłości. Jednakże to, co wzbudzało w nim poczucie winy i wstydu, równocześnie w pewien sposób go fascynowało. Frankie leżał w ciemności przysłuchując się wydawa- 18

DUCHY PRZESZŁOŚCI nym przez nich odgłosom i snując wizje. Wreszcie wstał z łóżka powodowany jakąś nieznaną, nieodpartą siłą, cicho opuścił swój pokój i znalazł się pod drzwiami matki na końcu krótkiego korytarza. Powoli uchylił drzwi, na tyle tylko, by móc zajrzeć do środka. Światło było zapalone. Matka leżała rozciągnięta na łóżku Sprawiała wrażenie zupełnie rozebranej, choć z miejsca, gdzie stał, nie mógł widzieć jej całej. Mężczyzna również był nagi. Pochylał się nad nią; bez ubrania wyglądał jeszcze gorzej. Tłuste, nalane cielsko było porośnięte włosami. Wygląda jak goryl, pomyślał Frankie z obrzydzeniem. Wielki, paskudny goryl. Ma więcej włosów na ciele niż na glowie. Ujeżdżał ją gwałtownie; jej ciało drgało konwulsyjnie za każdym razem, gdy się w nią wbijał, równocześnie zaciskając wielkie dłonie na jej piersiach. Jęczała, Frankie był pewien, że ten człowiek sprawia jej ból, ale me próbowała się bronić. Nawet nie starała się go odepchnąć. Czy to w porządku, żeby mężczyzna robił z kobietą, co mu się żywnie podoba, tylko dlatego, że jej zapłacił? Frankie zastanawiał się nad tym patrząc na nich, jakby był wrośnięty w ziemię. Chciał odejść, lecz znów ta sama niewytłumaczalna siła powstrzymywała go. Skończywszy mężczyzna uklęknął koło jej głowy, złapał ją za włosy i przyciągnął jej twarz do swego krocza. - Ssij - zażądał schrypniętym głosem. Nie protestowała. Wzięła w usta podobny do parówki organ i zaczęła ssać hałaśliwie. Czując w gardle narastające dławienie, Frankie bezszelestnie zamknął drzwi, po omacku przeszedł do łazienki, zamknął się w środku i opadł na podłogę przed muszlą klozetową. Zwymiotował. Kiedy jego rówieśnicy po lekcjach grali w piłkę lub po prostu spędzali razem czas na podwórku, młody Frankie Granelli miał głowę zaprzątniętą innymi, ważniejszymi sprawami. Raz w tygodniu, nigdy w ten sam dzień, zeby sklepikarze nie mogli się zorientować w jego poczynaniach 10

NORMA BEISHIR i zastawić pułapki, robił rundę po okolicznych sklepach i straganach kradnąc wszystko, co tylko wpadło mu w ręce. Matce zawsze mówił, że kupuje te rzeczy za zarobione pieniądze. Była przekonana, że roznosi gazety. Gdyby znała prawdę, nigdy by się na to nie zgodziła. To, że ona się sprzedaje za dolara, jest w porządku, ale kradzież to już według niej grzech, myślał Frankie z niechęcią. Nigdy jej tego jednak nie powiedział wiedząc, że to i tak by nic nie dało. Frankie był samotnikiem - nie z wyboru, lecz z konieczności. Nawiązywanie przyjaźni oznaczało wizyty w domach przyjaciół i stosowne rewizyty. Frankie nie mógł nikogo zaprosić do swojego domu, bo wówczas mogłaby wyjść na jaw prawda, którą tak pieczołowicie starał się ukryć. Koledzy mogliby odkryć, że jego matka jest kurwą. Jedynymi osobami, które dawały Frankiemu namiastkę przyjaźni, byli starzy kumple jego ojca Był bukmacher Vinnie, dorastający wraz z Joeyem tu, w południowej części miasta. Byli też Alphonse i Lonny zarabiający na życie szulerką, mistrzowie we wszystkich możliwych sposobach oszukiwania. Była wreszcie Billy, śpiewająca w jednej z ukrytych spelunek, według własnych słów dawna kochanka jednego z przybocznych Ala Gapone, choć nigdy nie zdradziła, o którego z nich konkretnie chodziło. Znali jego ojca i wiedzieli wszystko o matce. Byli jedynymi ludźmi, do których mógł się zwrócić w potrzebie. Tylko im mógł zaufać. Alphonse nauczył Frankiego grać w pokera, Lonny pokazał mu, jak rzucać kośćmi. - Można na tym zarobić pieniądze? - spytał ich pewnego dnia Frankie. - Mam na myśli dużo pieniędzy. Alphonse tylko się roześmiał w odpowiedzi. - Pieniądze nie trzymają się kieszeni gracza, Frankie -wyznał chłopcu. - Dziś są u ciebie, jutro przenoszą się do jakiegoś innego faceta. - A jeśli jesteś w tym naprawdę dobry? - nie ustępował Frankie. -Jeśli jesteś najlepszy? - Nie ma czegoś takiego jak najlepszy gracz, dzieciaku 20

DUCHY PRZESZŁOŚCI stwierdził Alphonse zapalając jedno ze swych tanich, grubych śmierdzących cygar. - Są jedynie dobrzy gracze i zli gracze. Źli gracze to po prostu głupcy. Grają dla samej gry. Stawiają wszystko i na wszystko. - A dobry gracz? - spytał chłopiec ze szczerym zainteresowaniem. Lonny uśmiechnął się pod nosem nalewając sobie drinka - Być dobrym graczem to znaczy wiedzieć, kiedy ryzykować - rzekł pociągając spory łyk czystej whisky pochodzącej z przemytu. Frankie rozpromienił się w uśmiechu; niebieskie oczy rozbłysły tak, jak to się zdarza dzieciom tylko w dzień - I tylko o to chodzi? - spytał z widocznym niedowierzaniem. Ba - Alphonse ryknął śmiechem. - To wcale nie jest takie proste, jakby się mogło wydawać, dzieciaku. Najważniejsze jest wyczucie... a z tym trzeba się urodzić. Albo się je ma, albo się nie ma. Nie można się tego nauczyć. - Więc nauczcie mnie tego, czego można nauczyć - powiedział szybko Frankie. Tak też zrobili. - A teraz patrz uważnie, Frankie. - Alphonse siedział przy koślawym kuchennym stole w swoim pokoju, którego okna wychodziły na wyjątkowo obskurne sąsiedztwo. W lewej ręce trzymał talię kart; czubek środkowego palca prawe ręki dotykał górnej krawędzi kart, podtrzymywaych w miejscu przez palec wskazujący lewej dłoni. - Jak zobaczysz, że ktoś trzyma karty w ten sposób, to wiedz, ze to wygląda dziwnie, ale nie jest przypadkowe -prawym kciukiem wzdłuż dolnej krawędzi talu. - Naciskając równo, poruszasz wszystkie karty poza tą na wierzchu, przesuwając resztę prawą ręką. - Zademonstrował, co ma na myśli, zręcznie przenosząc karty, poza tą jedną, w cztery palce lewej dłoni. Frankie ze zdumieniem stwierdził, ze Alphonse ani przez chwilę nie traci kontroli nad położeniem wierzchniej karty. 12

NORMA BEISHIR - Pokaż mi jeszcze raz, Al - poprosił. Alphonse powtarzał sztuczkę tak długo, aż Frankie był pewien, że sam potrafi ją wykonać. Ujął talię w pokazany sposób, co okazało się jednak dość trudne i nieporęczne, i pierwsza próba manipulowania zakończyła się niepowodzeniem - karty rozsypały się bezładnie po stoliku. - Niech to diabli! - Cierpliwości, Frankie - uspokajał Lonny, pomagając mu zbierać karty. - Jeśli chcesz zostać karciarzem, musisz być cierpliwy. I nie rób takiej napalonej miny! - Podał karty Alphonsowi. Alphonse przetasował talię niedbale i oddał Frankiemu. - Spróbuj jeszcze raz - polecił. Chłopiec zawahał się przez moment sięgając po karty. Przez następnych parę godzin ćwiczył wytrwale, dopóki nie był w stanie wykonać sztuczki gładko i bezbłędnie. - Teraz cię nauczę, jak trzymać górną i dolną kartę -oznajmił Alphonse. Chwycił talię tak jak poprzednio, lecz tym razem naciskał nie tylko kciukiem, ale i dwoma innymi palcami - serdecznym i wskazującym, kierując nacisk na dolną kartę. Przejął talię prawą ręką i wierzchnia karta opadła płynnie na dolną, spoczywającą w lewej dłoni. Alphonse spojrzał na Frankiego pytająco. - Zauważyłeś coś szczególnego? - spytał. - Nie - wyznał Frankie marszcząc czoło. - Zrobię to jeszcze raz. Tym razem patrz uważnie, zgoda? - Powtórzył manewr. -1 jak, zauważyłeś coś? Frankie zastanawiał się przez chwilę, nim odpowiedział: - Karty... wydawały taki klapiący odgłos. Alphonse przytaknął z uśmiechem. - Zgadza się. To klapanie zawsze zdradza tę sztuczkę. - Tyle że nie zawsze je słychać - wtrącił Lonny przysuwając sobie krzesło. - Czasami gra bywa dość hałaśliwa... no i niektórzy gracze potrafią to robić bezszelestnie. Frankie przez chwilę siedział w milczeniu, potem sięgnął po talię. - Chcę się tego porządnie nauczyć - oznajmił z mocą. - Nie nauczysz się tego w jeden dzień - ostrzegł Lonny. 22

DUCHY PRZESZŁOŚCI Frankie wzruszył ramionami. - Mam czas - powiedział. - Poza tym nie mam niczego, ale czasu mam mnóstwo. Pomijając wszystko inne, miał wymówkę, żeby nie wracać do domu. Usłyszał matkę już od wejścia. Zamknął za sobą drzwi i spojrzał na stary zegar na ścianie. Z jakiegoś powodu przyciągnęła jego wzrok krótsza wskazówka - była złamana od niepamiętnych czasów. Wpatrywał się w nią, próbując nie słuchać dźwięków dobiegających z sypialni. Było wpół do pierwszej w nocy. Wtorek. Dzień, kiedy on przychodził. Czy nadal tam był? Czy to z jego powodu matka jęczała? Był brutalny, nie raz ją zranił. Frankie widział siniaki i rany. Widywał matkę płaczącą po tym, jak ten bydlak ją zbił. Wzdychając ciężko oderwał wzrok od tarczy zegara i skierował się w stronę sypialni. Otworzył drzwi; z początku tylko je lekko uchylił, na tyle, by móc zajrzeć do pogrążonego w ciemności wnętrza. Ledwie ją widział, leżącą na łóżku, okrywającą swoją nagość skotłowaną pościelą. Była sama, więc Frankie wszedł do środka i zapalił lampkę na nocnym stoliku. Zaparło mu dech na widok jej rozciętej, zapuchniętej wargi i podbitego prawego oka. Tym razem ten drań naprawdę przyłożył się do roboty. - Mamo - odezwał się cicho. - Dobrze się czujesz? - Miał świadomość, że pytanie brzmi głupio; było jasne, że nie może się czuć dobrze, ale nie wiedział, co innego mógłby powiedzieć. Otworzyła lewe oko. - Frankie... powinieneś być w łóżku... - szepnęła. - A ty powinnaś być w szpitalu, mamo. - Nie mów głupstw, dziecko. - Ledwo ją było słychać. -Wiesz, że nie możemy sobie pozwolić na żaden szpital. - On tu znowu był, prawda? To on ci to zrobił? - Nieważne. - Ważne, mamo. - Ujął jej dłoń; poczuł, że drży. - Jego miejsce jest w więzieniu. Powinnaś wezwać policję... Z trudem potrząsnęła głową. 14

NORMA BEISHIR - Nie mogę tego zrobić, Frankie. Zadawaliby pytania. Dowiedzieliby się, czym się zajmuję... - Więc co masz zamiar zrobić? - nie ustępował Frankie. - Pozwolisz, żeby ten bydlak nadał cię katował? Zamknęła oczy; grymas bólu ściągnął jej twarz. - Już o tym mówiliśmy - powiedziała z rezygnacją. -Potrzebujemy pieniędzy. - Nie aż tak, mamo. - O tak, Frankie. Aż tak. Pokręcił głową. - Musi być jakiś inny sposób, mamo, jakaś inna praca -upierał się. - Musi być. - O tym też już rozmawialiśmy. - Oddychała z wyraźnym trudem. - Ty wiesz i ja wiem, że nie ma innego sposobu. Mamy tylko to jedno wyjście... oboje. Powstrzymywał łzy cisnące mu się do oczu. - Musi być inne wyjście - powtórzył prawie niesłyszalnym szeptem. - Nie sądzisz, że gdyby było, dawno bym je znalazła? -spytała z westchnieniem. Jej twarz wyrażała bezgraniczny smutek. - Frankie, tak już jest Czasy są ciężkie. Nie ma twojego ojca, żeby się nami zaopiekował, więc musimy sobie radzić sami, najlepiej jak umiemy. Ci faceci płacą za to, że mogą ze mną spędzić godzinę lub dwie. Te pieniądze nas karmią i ubierają. - A co z ojcem? - Frankie nie potrafił zrozumieć. - To nie ma nic wspólnego z twoim ojcem - zapewniła. -To, co robię z tymi mężczyznami, nie ma nic wspólnego z miłością ani nawet z przyjemnością. To tylko sposób na przetrwanie. - Więc nie lubisz tego, co robisz? - Co tu można lubić? - Westchnęła ciężko. - Czasami wolałabym nie żyć, ale wtedy patrzę na ciebie i wiem, że jestem ci potrzebna. I że potrzebne są pieniądze. A więc to on był wszystkiemu winien. Przez niego matka pozwalała tym facetom robić ze sobą te okropne rzeczy. Przez niego co noc musiała znosić ból 24

DUCHY PRZESZŁOŚCI i upokorzenie. Robiła to dla niego. Robiła to, bo go kochała, bo starała się o niego troszczyć w jedyny sposób, w jaki umiała. Bo go kochała. Myślał o tym leżąc w ciemności na swoim łóżku, ze wzrokiem utkwionym w wielką rysę na suficie, oświetloną wpadającym przez okno blaskiem neonu z budynku po drugiej stronie ulicy. To całe zło, które musiała znosić, działo się przez niego. Gdyby go nie miała i nie kochała., może nie musiałaby tego robić. Może wówczas wiodłaby normalne życie. Jej słowa dudniły mu w mózgu jak echo: „Czasami wolałabym nie żyć... wolałabym nie żyć... wolałabym nie żyć..." Nie mógł odpędzić myśli, że chyba byłoby jej lepiej, gdyby nie żyła Od tamtego wieczora Frankie czuł się w pewien sposób odpowiedzialny za cierpienia matki, co czyniło ich wspólne życie jeszcze trudniejszym do zniesienia Złapał się na tym, że za wszelką cenę stara się nie wracać do domu wiedząc, że zastanie tam jednego z jej klientów. Spędzał coraz więcej czasu z Alphonsem i Lonnym ucząc się wszystkiego, co gotowi byli mu przekazać... i wielu innych rzeczy. - Mógłbym się do was wprowadzić? - spytał któregoś wieczoru przy grze w kości. Lonny był zaskoczony. - Czemu miałbyś to robić? Frankie wzruszył ramionami. - A czemu nie? - spytał z udawaną nonszalancją, nie chcąc, by się domyślili, jak bardzo mu zależy na opuszczeniu domu... i dlaczego. - A co na to twoja matka? - zainteresował się Lonny. - Lepiej jej będzie beze mnie - powiedział Frankie nie podnosząc oczu znad kości, które bezwiednie przerzucał z jednej dłoni do drugiej. - Nie jest w stanie mnie utrzymywać. Lonny przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. - Tak powiedziała? - spytał w końcu. 16

NORMA BEISHIR Frankie potrząsnął głową, wciąż patrząc na trzymane w rękach kości. - Nie, nie powiedzała. Ale ja to wiem. - Myślisz, że pozwoli ci tak po prostu spakować się i odejść? - zdziwił się Lonny. - Jakby nigdy nic. - Myślę, że nie będzie miała nic przeciwko temu. - A ja myślę, że tylko ci się tak zdaje, dzieciaku - rzekł Lonny. - Łatwiej jej się będzie utrzymać beze mnie - upierał się Frankie. Wreszcie spojrzał na swoich rozmówców. -Mogę za siebie płacić. Mówię uczciwie. - Czym? - zaciekawił się Lonny. - A to już pewnie nie będzie takie uczciwe - wtrącił się Alphonse. - Umiem kombinować - zapewnił Frankie. - Jesteś pewien, że dasz sobie radę? - spytał wolno Lonny. - Jasne. W końcu miałem dwóch najlepszych nauczycieli w całym mieście. Alphonse nalał sobie szklaneczkę whisky i zwrócił się do Lonny'ego: - Mam wrażenie, że właśnie nas próbuje naciągnąć. Lonny spojrzał na Alphonsa, a potem z powrotem na Frankiego. - Skoro możesz płacić nam, to czemu nie możesz dawać pieniędzy matce? Twarz Frankiego przybrała poważny wyraz. - Nigdy by mi na to nie pozwoliła - odparł cicho. -Nie chce, żebym robił takie rzeczy. Nie chce, żebym skończył tak jak tata. Nawet jej nie mówiłem, czego mnie uczycie. - To by nie był dobry pomysł - przyznał Alphonse pociągając spory łyk. - Byłaby wściekła - dodał Frankie. - Wyobrażam sobie - dorzucił Lonny, spoglądając kątem oka na swego kompana. - Więc jak będzie? - wrócił do sedna sprawy Frankie. -Mogę się do was przeprowadzić? 26

DUCHY PRZESZŁOŚCI - Cóż... - zaczął niepewnym tonem Lonny. - Chyba będziesz mógł. Jeśli twoja mama się zgodzi. - Zgodzi się - rzekł szybko Frankie. Wiedział, że nie będzie protestować. Nie będzie miała okazji... ponieważ nie zamierzał jej o tym mówić. Miał zamiar uciec z domu. Frankie obawiał się pójść do domu. Ten facet miał tam znowu być, a Frankie nienawidził być w pobliżu, kiedy on tam był. Frankie nienawidził go bardziej niż innych, ponieważ ten facet był gorszy od pozostałych. Ten facet ją bił i zmuszał ją do robienia tych okropnych rzeczy, jakich w pojęciu Frankiego żadna kobieta nie robiłaby z własnej woli. Rzeczy, na myśl o których Frankie dostawał mdłości. Przy odrobinie szczęścia już go nie zastanę, myślał Frankie sięgając pod koszulę i wyciągając klucz zawieszony u szyi na sznurku. Zatrzymał się przed drzwiami wejściowymi, przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Nic nie jestem wart, pomyślał ze smutkiem. Wsunął klucz do zamka i wolno przekręcił. Z początku nic nie słyszał. Wszedł do mieszkania i zamknął za sobą drzwi. Nic. Żadnych odgłosów. Odetchnął. Poczucie ulgi okazało się jednak krótkotrwałe. Ciszę przeszył nagle pełen bólu krzyk matki. Frankie aż podskoczył, następnie zamarł w bezruchu, z trudem przełykając ślinę. Ten potwór nadal był u niej. Frankie ukrył się w swoim pokoju zamykając za sobą drzwi, lecz to nie pomogło. Nie odcięło go od straszliwych odgłosów dochodzących zza ściany, z sypialni matki - jęków, krzyków i wulgarnego języka, którym on się posługiwał. Zawsze wyrażał się wulgarnie. Frankie rzucił się na łóżko i przykrył głowę poduszką, lecz i to nie pomagało. Nic nie pomagało. Mógł nie słyszeć dźwięków, ale nie mógł nie wiedzieć, co się tam dzieje. Co robiła matka i dlaczego to robiła. Dlaczego cały czas to robiła! Robiła to dla niego. 18

NORMA BEISHIR Frankie otworzył oczy i przez chwilę leżał nieruchomo, nie do końca pewny, gdzie się znajduje. Nie wiedział, kiedy zapadł w sen i jak długo spał. Dopiero po chwili oprzytomniał. Usiadł na łóżku, wciąż całkowicie ubrany, i przez moment nasłuchiwał. Panowała cisza. Ten człowiek musiał już wyjść. Nareszcie, pomyślał zsuwając się z łóżka. Przeszedł przez niewielki zagracony pokój zatrzymując się przed drzwiami dla zaczerpnięcia kilku głębokich oddechów. Lepiej pójdę zobaczyć, co z mamą, postanowił. Sprawdzę, czy jej za mocno nie pobił. Wszedł do sypialni matki. Leżała na plecach na skotłowanym łóżku, z dolną połową ciała zakrytą prześcieradłem. Kiedy się zbliżył, spostrzegł, że została pobita jeszcze bardziej niż zwykle. Twarz miała opuchniętą i siną. Musiała mieć krwotok z nosa; zaschnięta krew była także na brodzie i szyi. Ramiona i piersi nosiły ślady zadrapań i stłuczeń. Frankie niepewnie wyciągnął rękę i położył dłoń na jej klatce piersiowej. Ledwie oddychała. Bez wątpienia potrzebowała lekarza, ale Frankie wiedział, że to nie wchodzi w rachubę. Nie mógł wezwać lekarza, nie mógł pozwolić, żeby ją zabrano der szpitala. Gdyby kogoś wezwał, padłyby pytania. Pytania, na które nie mógł odpowiedzieć. Jedyne, co mógł dla niej zrobić, to opatrzyć rany i mieć nadzieję. Ale czy tym razem to wystarczy? Patrząc na matkę jeszcze raz boleśnie uświadomił sobie, kim jest... i dlaczego jest właśnie tym. Była kurwą. I była nią dla niego. Znosiła bicie i upodlenie ze względu na niego. Wszystko to działo się z jego powodu. Matka była jedyną osobą na świecie, którą kochał. I jedyną osobą na świecie, która jego kochała... Do czego doprowadziła ją ta miłość? Zapłaciła za nią swoją dumą, godnością, nieomal życiem. I to wszystko przez niego, tylko przez niego. Nagle wiedział już, co ma zrobić. Musiał ją uwolnić. Musiał ocalić ją przed samą sobą, przed bólem, jaki przez niego cierpiała. Opuścił pokój 19

DUCHY PRZESZŁOŚCI i przeszedł do kuchni. Przetrząsał zawartość szuflady z przyborami kuchennymi, dopóki nie znalazł tego, czego szukał - wielkiego szpikulca do lodu, starego i trochę zardzewiałego. Trzymał narzędzie w rękach przyglądając mu się długo, myśląc o tym, co ma zamiar zrobić i zastanawiając się, czy starczy mu odwagi. Łza wypłynęła mu z kącika oka i potoczyła się po policzku. Czy był w stanie to zrobić? Musiał to zrobić. Dla niej. Dla siebie. Starannie wyczyścił szpikulec. Musiał być czysty. Nie potrafił wyjaśnić dlaczego, ale musiał go wyczyścić. Matka miała bzika na punkcie takich rzeczy. Nigdy nie używała przyborów kuchennych, żadnych przyborów, jeśli nie były nieskazitelnie pzyste. Kiedy uznał, że narzędzie jest już wystarczająco czyste, zabrał je ze sobą do sypialni. Matka nadal była nieprzytomna. Patrzył na nią przez chwilę, po czym nachylił się i po raz ostatni pocałował ją na dobranoc. - Kocham cię, mamo - szepnął. Potem, używając całej siły, wbił szpikulec w pierś matki.

3 Chicago, listopad 1937 Teraz był sam. Naprawdę sam. Frankie siedział z kolanami podciągniętymi pod brodę na łóżku w swoim pokoju. Zrobił to. Zabił ją, a teraz nie wiedział, co robić dalej. Kiedy dotarło do niego, co zrobił, odrętwienie ustąpiło miejsca strachowi i głębokiemu poczuciu utraty; na powrót stał się dzieckiem. Zagubionym, wylęknionym dzieckiem, które nagle zdało sobie sprawę z tego, że jest całkiem samo na świecie. Zaczął płakać. Łzy napływały mu do oczu, mimo iż z całych sił próbował je powstrzymać. Rozpaczliwie usiłował panować nad sobą. Nie udało mu się. Dolna warga zaczęła mu drżeć i łzy popłynęły strumieniem. Płakał i płakał, aż w końcu płacz zmienił się w suche spazmatyczne łkania Aż brakło mu łez. W końcu wrócił do sypialni matki i przez długi czas patrzył na jej nieruchome, pozbawione życia ciało. Wkrótce miało się tu zaroić od ludzi. Musiał wezwać policję. Mamo, nikt w twoim życiu nigdy nie traktował cię z godnością, myślał wyszarpując szpikulec do lodu z jej piersi i upuszczając go na podłogę. To chyba jedyna rzecz, jaką mogłem dla ciebie zrobić. Zaciągnął prześcieradło na jej obnażone piersi i poszedł szukać policjanta. - Mówi, że widział, jak ten facet wychodził - rzekł inspektor Joe Sullivan, wysoki, postawny mężczyzna po pięćdziesiątce do detektywa z wydziału zabójstw, wezwa- 30

DUCHY PRZESZŁOŚCI nego, by zbadać przypadek zbrodni popełnionej na kobiecie o nazwisku Granelli. - Wygląda na to, że jest w szoku, ale... - Co właściwie powiedział? - Sierżant Tim Delancey, niższy od umundurowanego oficera o dobre sześć cali i co najmniej o dziesięć lat młodszy, zapisywał coś w małym notesie. - Mówi, że wrócił do domu późno. Swoją drogą, która porządna matka pozwoliłaby chłopakowi w jego wieku włóczyć się po nocach. - Sullivan zerknął na Frankiego siedzącego nieruchomo na kanapie i patrzącego bez słowa, jak ludzie koronera zabierają ciało jego matki. - Mówi, że znalazł ją w łóżku martwą. Wyciągnął z niej ten szpikulec... W końcu nie mógł przecież wiedzieć... Powiedział mi, że ten mężczyzna dopiero co wyszedł, a z tego, co mówi ten mały, często tu bywał. - Nie dziwię się, że dzieciak szwendał się po ulicach -zauważył Delancey. - Trudno nazwać tę dziewczynę dobrą matką. To dziwka, Joe. Była notowana... puszczała się, odkąd zamknęli Joeya Granellego. Usłyszawszy słowa detektywa Frankie poderwał się z kanapy i natarł na niego. - Niech pan tak nie mówi o mojej mamie! - krzyknął rozwścieczony, waląc Delanceya zaciśniętymi pięściami. >-Była dobrą matką! Sullivan chwycił go za ramiona i odciągnął od detektywa. Chłopiec wił się w uścisku; policjant stwierdził, że jest zadziwiająco silny jak na swój wiek. - Uspokój się, dziecko! - zawołał. - Już dobrze. On wcale tak nie myślał! - Właśnie że tak! - nie poddawał się Frankie. - Nazwał moją mamę dziwką! Sullivan objął chłopca mocno, próbując go unieruchomić. Musiał użyć całej siły do utrzymania go w miejscu. - To nieważne, dziecko... Nieważne, co myślą inni! Frankie w końcu przestał się miotać. - Mama była dobra! - chlipnął. - Nie robiłaby tego, gdyby nie ja. Ona to robiła dla mnie! Umarła przeze mnie! 22

NORMA BEISHIR - O czym ty mówisz, dziecko? - spytał Delancey. - Co masz na myśli mówiąc, że umarła przez ciebie? - Nie twój zakichany interes! - odpowiedział mu krzykiem Frankie. - Uspokój się, dziecko! - skarcił go Sullivan. - On tylko próbuje dowiedzieć się jak najwięcej, żebyśmy mogli znaleźć tego, kto to zrobił, i dopilnować, żeby poniósł karę. - Karę? - Frankie spojrzał na policjanta Sullivan pokiwał głową. - Oczywiście, że osoba, która zabi... zrobiła to twojej matce, zostanie ukarana - oznajmił. - Jeżeli zostanie złapana. Chyba tego chcesz, co, Frankie? Chłopiec przytaknął. - Więc musisz nam powiedzieć wszystko, co wiesz na ten temat. Frankie zmarszczył czoło. - Ale ja nic nie wiem. - Powiedziałeś, że człowiek, który zabił twoją matkę, właśnie wychodził, kiedy wróciłeś do domu - rzekł Sullivan. - Musisz znać niektórych... ludzi przychodzących do twojej matki. - Chodzi panu o tych facetów? - spytał cicho Frankie. - Właśnie - skinął głową Sullivan. - Niektórych znałem. Tych, co przychodzili często. - Na przykład? - Na przykład on... Przychodził w każdy wtorek i czasami także w czwartki - zaczął Frankie, siadając z powrotem na zniszczonej kanapie. - Był wredny... ciągle bił moją matkę i zmuszał ją do robienia takich rzeczy... - Jakich rzeczy? Frankie potrząsnął głową. - Złych rzeczy. Takich, jakich sama nigdy by nie robiła - To znaczy jakich? Frankie znów potrząsnął głową. - Nie mogę. Nie mogę powiedzieć. - W porządku, dziecko - okazał zrozumienie Sullivan. -Co jeszcze możesz mi o nim powiedzieć? Wiesz, jak się nazywał? 32

DUCHY PRZESZŁOŚCI - Tak. - Frankie zamilkł na chwilę. - Leonard. - A na nazwisko? - Wydaje mi się, że Richards albo Roberts, jakoś tak -powiedział udając, iż nie jest pewny. - Nie, na pewno Rogers. Zgadza się, Leonard Rogers. - Możesz mi opisać, jak on wygląda, Frankie? - Pewnie. Jest wielki i wstrętny. Ma mnóstwo włosów na całym ciele. Chociaż na głowie to nie za wiele. I ma wąsy. Wielkie wąsy. - Jakiego koloru ma oczy? - Z tak bliska to go nie widziałem - odparł rzeczowo chłopiec. Sullivan wymienił spojrzenie z Delanceyem. - Co o tym sądzisz? Detektyw zmarszczył brwi. - Sądzę, że będziemy potrzebowali dokładniejszego rysopisu... Chyba że ten dzieciak zna adres. W co wątpię. Frankie spojrzał policjantowi w oczy. Twarz chłopca pozostała bez wyrazu, kiedy myślał o człowieku, który wyrządził te wszystkie krzywdy jego matce. Może Rogers jednak zapłaci za to, co zrobił, pomyślał. Frankie został wzięty pod dozór sądowy i umieszczony w rodzinie zastępczej... od której zbiegł zaraz pierwszej nocy. Po dwóch tygodniach zastępczy rodzice zrezygnowali z niego i został odesłany do ośrodka wychowawczego dla młodocianych. Tam poddano go testom psychologicznym i ocenie. Ustalono, że jest nie tylko dobrze rozwinięty, ale inteligencją nawet przewyższa swoich równieśników. Niestety, miał poważne braki w edukacji, a co jeszcze gorsze w oczach personelu ośrodka, był przy tym niezdyscyplinowany i według ich własnych słów „nie wykazywał chęci poprawy". Nocami leżał na polowym łóżku w wielkiej sali pełnej takich samych łóżek, na których spali inni chłopcy, i myślał ciągle o tym samym - jak uciec. Nigdy się z tym przed nikim nie zdradził, ale nawet przez chwilę nie miał zamiaru tam pozostać. Powtarzali mu, że jest bystry, ale nikt z nich nie miał pojęcia, jaki 24

NORMA BEISHIR bystry jest naprawdę. Jestem za bystry dla nich, myślał Frankie. Za bystry, żeby tkwić w tej cholernej dziurze. O nie, z pewnością nie zamierzał tam zostać. Jeszcze przed śmiercią matki zdecydował, co będzie robił. Miał zamiar mieszkać z Alphonsem i Lonnym. Miał zamiar radzić sobie sam w jedyny sposób, w jaki potrafił - jako oszust. Na razie. Frankie na długo wcześniej postanowił, że zdobędzie wykształcenie, prawdziwe wykształcenie. Przyrzekł sobie, że nie skończy tak, jak jego rodzice. Frankie na całe życie miał zapamiętać dzień swojej ucieczki. Reszta chłopców udała się na śniadanie. Frankiemu pozwolono zostać w sali, ponieważ byl chory. Udało mu się odegrać wiarygodne przedstawienie dzięki wypiciu przyrządzonej własnoręcznie mikstury. Zgodnie z oczekiwaniami dostał mdłości - „receptę" znalazł na wewnętrznej stronie drzwiczek apteczki w mieszkaniu, do którego wprowadzili się z matką. Było to antidotum przeciw zatruciu. Leżał na swoim łóżku, czekając, aż pojawi się personel zmieniający pościel. Obserwując ukradkiem czekał, starając się nie zwracać na siebie uwagi, kiedy wszyscy oddalą się od głębokiego wózka na kółkach, do którego wrzucano brudną bieliznę, by ją potem odstawić do czekającej na dole furgonetki. Gdy już był pewien, że wszyscy są zbyt zajęci, by dostrzec jego poczynania, wśliznął się do wózka i zagrzebał na samym spodzie pod stertą prześcieradeł. Pięknie, pomyślał natrafiając dłonią na coś mokrego. Danny znowu zlał się do łóżka. Chyba tu padnę. Jeśli się nie uduszę, to ten smród mnie dobije. Na szczęście wózek został zabrany na dół i załadowany do furgonetki szybciej, niż się spodziewał. Z trudem opanował chęć kichnięcia, kiedy mocowano wózek na platformie samochodu i zamykano drzwi. Nie teraz, powtarzał sobie; nie teraz, kiedy jestem tak blisko. Dopiero gdy furgonetka ruszyła i był pewien, że ujechali spory kawałek drogi, wygrzebał się z kryjówki. Urywam się na pierwszym postoju, postanowił. 25