dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony705 384
  • Obserwuję401
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań345 462

Brodeur Adrienne - Obóz dla prawdziwych mężczyzn

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Brodeur Adrienne - Obóz dla prawdziwych mężczyzn.pdf

dareks_
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 31 osób, 26 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 235 stron)

Brodeur Adrienne Obóz dla prawdziwych mężczyzn Martha i Lucy to typowe nowojorskie kobiety: piękne, pewne siebie, każda w swoim stylu. Jedyną bolączką, której nie potrafią przezwyciężyć, jest... brak prawdziwych mężczyzn. Ich znajomi faceci są zniewieściali, zarozumiali, niezaradni. Nadzieję daje im tylko Cooper, przyjaciel Lucy ze studiów, przystojny, wykształcony, męski pod każdym względem... farmer. Dziewczyny wpadają na szatański pomysł: zorganizują dla mieszczuchów obóz dla prawdziwych mężczyzn na farmie Coopera.

ROZDZIAŁ 1 „Czego chce kobieta?" — oto ważkie pytanie, na które mimo trzydziestu lat zgłębiania kobiecej duszy wciąż nie potrafię od- powiedzieć. Zygmunt Freud Lucy Stone jak zwykle czeka na Marthę. Pracowała dziś do późna i prosto z laboratorium przyjechała taksówką do La Luny, winiarni w Chelsea, w której teraz siedzi, zastanawiając się, dlaczego tak się spieszyła. Martha nigdy nie przychodzi na czas. Tego wieczoru Lucy jest przynajmniej na to przygotowana - za- brała najnowszy numer „Biology Today", otwarty teraz na artykule o zwyczajach godowych jaskółek. Pismo leży na barze z nierdzewnej stali, a Lucy trzyma w ręku pióro, gotowa w każdej chwili zrobić notatkę na marginesie. Tylko czytanie jej nie idzie, po prostu stara się wyglądać na zajętą, by uniknąć niechcianej rozmowy. Starannie zaczesała do tyłu jasne włosy i spięła je dużą klamrą, na nosie ma okulary w grubej czarnej oprawie, jak ktoś, kto chce, żeby go poważnie traktowano. Jednak mimo swoich trzydziestu trzech lat, stanowiska wykładowcy na Uniwersytecie Columbia i perspektywy wspaniałej kariery, Lucy nie udaje się wyglądać na doświadczoną biolożkę. Wszelkie podejmowane przez nią próby odnoszą sku- 2

tek przeciwny do zamierzonego - wydaje się młodziutka i jeszcze bardziej przystępna, jak dziewczynka w butach na wysokich obcasach i wyjściowej sukience matki, która dopiero wtedy sprawia wrażenie naprawdę małej. Już piętnaście po dziewiątej, a umówiły się na spotkanie kwadrans wcześniej. Oznacza to, że Martha ma jeszcze pięć minut, zanim obie oficjalnie uznają ją za spóźnioną. Spokojnie. Zaraz przyjdzie, zapewnia się w myślach Lucy i zastanawia się, jak to jest być pewną siebie kobietą, która sama chodzi po fajnych knajpach - po prostu poczytać albo na lampkę wina - i nie przejmuje się, co wszyscy wokół myślą. - Martha ma dziś wielki dzień, co? - pyta Eva, pulchna barmanka z La Luny, i nalewa Lucy kieliszek czerwonego wina. - Wierzyć się nie chce, że jej tak wychodzi prawie bez przygotowania. - Wszystko jedno, ile wypiją, Eva bierze od Lucy i Marthy tylko za jeden kieliszek. Mówi, że dzięki nim interes lepiej się kręci, ale w rzeczywistości ma ochotę na Marthę, a przy tym cały czas dostaje od nich niezłe napiwki. Eva - bardziej prowokacyjna niż ładna - ma na sobie jak zwykle spódnicę-biodrówkę, odsłaniającą spory kawałek młodego brzuszka i tatuaż — lekko rozchylone usta - tuż poniżej pępka. Lucy potakuje. Też nie mogę w to uwierzyć, myśli, ale jeśli komuś się uda, to właśnie Marcie. Lucy wpatruje się w rozstawione na barze miseczki rzodkiewek. Przychodzi jej na myśl Scarlett O'Hara, której zbiera się na mdłości na widok zrujnowanej Tary. Zastanawia się, kto właściwie lubi rzodkiewki. Wystarczy jednak rzut oka na bar i Lucy dostrzega, że wszyscy. Ludzie skupili się wokół miseczek, zanurzają rzodkiewki w soli morskiej i wkładają do ust. Na ten widok zalewa ją fala tęsknoty za domem, za 3

Cape Cod, gdzie w barach pogryza się zwykle orzeszki ziemne i mieszankę Cheksa. Tu, w La Lunie, jedzenie jest wyrafinowane, pełne smaków, których poznanie wymaga pewnej dozy dobrych chęci. Eva wyjaśniała jej, że jedzenie ma „sprostać konkurencji" wina. En gardę, myśli Lucy i macza rzodkiewkę w soli, po czym wkłada ją do ust i rozgryza. Oczy trochę łzawią od ostrego smaku. Lucy upija łyk wina i sięga po kolejną rzodkiewkę. Potem po następną. - Hej - zagaduje z tyłu przystojny trzydziestopięciola-tek o piaskowych włosach. Lucy obraca się na stołku i wpatruje w niego zza okularów. - Hmm... Ciekawe - stwierdza mężczyzna, zaglądając jej przez ramię i odczytując tytuł artykułu. - „Zwyczaje godowe jaskółek" - zanosi się cichym chichotem. - A wyglądałaś mi na taką grzeczną dziewczynkę. Lucy uśmiecha się z zażenowaniem. - Dają jakieś fajne fotki ptaszków? - pyta, śmiejąc się z własnego dowcipu. Lucy nie odpowiada. - Może niewiele wiem o jaskółkach - ciągnie - ale niektórzy uważają mnie za speca od zalotów. - Robi krok do tyłu, tak kładąc ręce na biodrach, by rozchyliła się marynarka. Te ruchy przypominają Lucy zachowanie samczyka jarząbka cieciornika, ptaka, który powiększa się optycznie, wydymając klatkę piersiową i szeroko rozkładając skrzydła. Nakazuje sobie w myślach wykorzystać ten przykład w części swojej pracy naukowej poświęconej męskiej dominacji. Przyglądając się przystojniakowi, Lucy zastanawia się, czy strategia, którą właśnie zastosował, zazwyczaj działa, i odczuwa ulgę, że odkąd dwa lata temu zakochała się w Adamie, nie musi już tracić czasu na takie końskie zaloty. Po chwili blondyn zaczyna czuć się nieswojo, opuszcza 9

ręce, a jego barki lekko opadają do przodu. Wzrusza ramionami i odchodzi. Milczenie jest dla Lucy całkiem nową taktyką, której nauczyła ją Martha. Dawna Lucy - sama, bez chłopaka -śmiałaby się grzecznie z jego żartów, nawet jeśli w ogóle by się jej nie spodobał, tylko po to, żeby spędzić resztę wieczoru, próbując go zbyć. Jeśliby się nie powiodło, może zgodziłaby się na randkę, choćby dlatego, żeby mu wyjaśnić, dlaczego nie chce się z nim umawiać. Niewykluczone też, że potem nastąpiłoby kolejne spotkanie, zapewne na kawie, gwarantujące pewność, że wszystko się pomyślnie rozwiązało. Kiedyś, kilka lat wcześniej, gdy Lucy próbowała się pozbyć jakiegoś natrętnego adoratora, Martha, która nigdy nie była zwolenniczką uległej i przychylnej postawy przyjaciółki, zaproponowała, żeby lepiej obciągnęła facetowi druta, jeśli koniecznie chce potraktować go ulgowo. W efekcie Lucy zaczęła stosować obecną, bardziej bezpośrednią metodę w kontaktach z mężczyznami. Teraz znów próbuje udawać, że czyta, ale w barze jest głośno, wokół tłoczą się zarośnięci artyści - cudowni dwudziestoparolatkowie, których prawdziwy talent polega na utrzymywaniu niedbałego wyglądu: niemytych włosów, schodzonych butów i wystających ze spodni koszul. Lucy bardzo chce, żeby Martha już przyszła. Trzeba uczciwie przyznać, że Martha rzeczywiście ciężko pracuje nad swoim problemem z organizacją czasu. Jedno z jej dwóch noworocznych postanowień zakłada nawet, że przestanie się spóźniać. Drugim - na które zresztą wpadła Lucy - jest przynajmniej jedna randka w miesiącu. - Łatwo ci mówić. Przecież ty masz chłopaka - Martha zbeształa przyjaciółkę, ale w gruncie rzeczy wiedziała, że pomysł jest niezły, i ostatecznie się zgodziła. 5

Lucy zaś postanowiła dokończyć pracę podoktorancką, zatytułowaną „Dobór partnera: czego człowiek może nauczyć się od zwierząt", oraz dopilnować, żeby Martha chodziła na swoje comiesięczne randki. Na zaaranżowanie styczniowego spotkania przyjaciółce pozostało zaledwie dziesięć dni, a sfinalizowanie badań i napisanie rozprawy w ciągu roku będzie dla Lucy nie lada wyczynem. Pamiętając o założonym terminie, Lucy podkreśla pierwsze zdanie artykułu: „Samice jaskółki zawsze wybierają samce z najdłuższymi piórami w ogonach". Martha zjawia się spóźniona dokładnie dwadzieścia minut. Na jej włosach topnieje śnieg. Okalające twarz loki skręciły się w zbite, ciemne sprężynki. Zarumieniona i rozpromieniona, entuzjastycznie ściska Lucy na przywitanie. - Przepraszam, znów się spóźniłam - mówi z szerokim uśmiechem. To standardowe pozdrowienie Marthy, które w jej ustach brzmi równie naturalnie jak: „Cześć, co u ciebie?" albo „Tak się cieszę, że cię widzę" w wykonaniu innych. Nawet jej automatyczna sekretarka wita formułką: „Cześć, tu Martha. Przepraszam za spóźnienie. Już jadę". Lucy odpuszcza sobie karcące spojrzenie, jakim w innej sytuacji na pewno by ją obrzuciła, i poklepuje sąsiedni stołek. - Siadaj i wszystko mi opowiedz. Martha McKenna jest aktorką i uwielbia skupiać na sobie uwagę. - Cierpliwości - mówi, zsuwając płaszcz w stylu Gypsy Rose Lee najpierw z prawego ramienia, potem z lewego, by w końcu spłynął w dół pleców. Zjawia się w pełnym rynsztunku nowojorskich samotnych kobiet po trzydziestce - wszystko od znanych projektantów (opłacane wykorzystanymi do granic możliwości kartami kredytowy 11

mi), a do tego bardzo, bardzo czerwona pomadka. Należy do kobiet, których uroda polega na niedoskonałościach -wszechobecnych i tworzących cudowną, spójną całość: nos i broda są zbyt spiczaste, kąciki oczu opadają, a gdy się śmieje, oczy zmieniają się w szparki, co więcej, ma fantastyczny kosmyk siwych włosów skręcony w osobny srebrny zawijas na tle burzy ciemnobrązowych loków. Kiedy nie czuje się staro (często mówi o sobie, że „dobiega czterdziestki", choć właśnie skończyła trzydzieści siedem lat), zdaje sobie sprawę, że to pasemko jest w niej najseksowniejsze. Podchodzi Eva z butelką ulubionego chardonnay Marthy. - Hej, kotku - zagaduje, patrząc Marcie w oczy i uwodzicielsko trzepocząc rzęsami. - Dziś ja stawiam. - Cześć, kochanie - wita ją Martha. - Niestety, wciąż jestem hetero. - Przejdzie ci - odpowiada Eva i napełnia Marcie kieliszek. -1 co, jak ci poszło? - pyta, mając na myśli wieczór inauguracyjny nowego przedsięwzięcia Marthy - Pierwszej randki. Martha wpadła na ten pomysł już trzy miesiące temu, po randce w ciemno z Simonem Hodgesem, człowiekiem, który utrzymywał, że droga do serca kobiety wiedzie przez jej uszy. Jeszcze zanim kelner podał im coś do picia, Simon rozpoczął długą i nieraz już przećwiczoną opowieść o swoim życiu: o zabawnych wydarzeniach z dzieciństwa, trzeźwych studiach na Uniwersytecie Harvarda, nieudanym pierwszym małżeństwie i obecnych sukcesach w dziedzinie historii politycznej. Podczas jego wywodu Martha wciąż się zastanawiała, na ile whisky można sobie pozwolić w przyzwoitym towarzystwie. 7

Minęła cała wieczność, po czym wreszcie znaleźli się na chodniku przed restauracją i pod koniec randki. Martha rozejrzała się za wolną taksówką, zachwycona myślą, że wystarczy tylko odjechać, by się od niego wyswobodzić. Simon odchrząknął. - Wyznam szczerze, że to był magiczny wieczór. Co ty powiesz? - Martha odwróciła się, a jej spojrzenie napotkało parę skierowanych w dół, ciemnych i włochatych nozdrzy. Szybko się odsunęła, by uniknąć pocałunku w usta. Nie otwierając oczu, Simon oświadczył: -Jeśli choć w połowie czujesz to co ja - że tyle nas łączy - daj mi jakiś znak. Jakikolwiek. Martha rozważyła swoje możliwości sygnalizacyjne. Mogłaby przyłożyć palec wskazujący do skroni i kciukiem pociągnąć za wyimaginowany spust albo rozpaczliwie zamachać rękami, jak tonący. Zamiast tego wsiadła do taksówki. -Jak to możliwe, że facet w wieku Simona nie ma pojęcia, jak postępować z kobietą na pierwszej randce? -Następnego ranka Martha spytała przyjaciółkę, gdy popijały parującą café au lait w zagraconym salonie Lucy. Książki i czasopisma poświęcone zwyczajom godowym różnych gatunków zwierząt wylewały się z półek, tworząc schludne sterty na podłodze. - Przez cały wieczór nie powiedziałam nawet trzech zdań, co zresztą Simon wziął jakimś cudem za wyraz zachwytu. To chyba najgorsza pierwsza randka w moim życiu. - Martha zapaliła papierosa. - A jaka była twoja? - Zabiłaś mi klina - zastanowiła się Lucy, wydobywając z pamięci wspomnienia fatalnych spotkań. Takich jak Marthy z Simonem Hodgesem było wiele, a jej rola ogra- 13

niczała się wtedy do udawania zainteresowania i bycia pod wrażeniem. Chociaż czasami zdarzało się zupełnie odwrotnie. Na takich randkach to ona miała imponować, a facet siedział sobie wygodnie rozparty i oceniał, jak wypada. - Serio, wczorajszy wieczór to największa porażka ze wszystkich moich randek. Nudziarz, a do tego zarozumialec - zabójcza mieszanka. - Fatalnie, mówisz? Owszem. Ale czy aż tak? Na pewno nie. - Przez wszystkie lata ich znajomości Lucy nasłuchała się już zbyt wiele o randkach Marthy, żeby znów się nabrać. -Trafiali ci się już lepsi zawodnicy. Jak ten koleś, co śpiewał ci operę przy crème brûlée. Albo ten bostoński arystokrata, z którym się kiedyś umówiłaś, pamiętasz? Lothrop? Martha natychmiast podchwyciła, naśladując udawany bramiński akcent Lothropa: - Zakładam, że sprawdziłaś mnie w Google i już wiesz, z kim masz do czynienia. - Właśnie, o tego mi chodzi. - Chyba masz rację. Lothrop przebija Simona - przyznała Martha. - Ale nie zapominajmy, że nie tylko mi przytrafiały się katastrofalne randki, panno Szczęśliwie Zakochana. - Co racja, to racja - przytaknęła Lucy, bo przypomniał jej się facet, który na pierwszej randce wspomniał o żonie dopiero przy drinku po kolacji, i to tak od niechcenia, że niemal tego nie wychwyciła. - Przez pięć lat naszej znajomości spotykałyśmy się z maminsynkami, narcyzami, szowinistami, facetami z obsesją na punkcie byłej dziewczyny albo jej nowego chłopaka, z takimi, co lecą na kasę, z babiarzami, zboczeńcami, zniewieściałymi... - Basta! - Martha zgasiła papierosa. - Sęk w tym, że dzisiejsi faceci już nie wiedzą, na czym polega bycie prawdziwym facetem. - Podeszła do okna i spojrzała na poro- 9

śniętą bluszczem ścianę po przeciwnej stronie zaaranżowanego w podwórzu ogrodu, za którą mieściło się jej mieszkanie. — Zapomnieli, jak uwodzić kobietę - powiedziała, nawijając kosmyk włosów na palec. - Czy w przyrodzie coś takiego jest w ogóle możliwe? No, wiesz, czy samce ptaków kiedykolwiek zapominają wyśpiewywać swoje trele, żeby przywabić samiczki? Lucy całkiem poważnie potraktowała to pytanie. - W trakcie badań nigdy się z tym nie spotkałam. - Simon nie jest złym facetem, tylko fatalnie wypadł na randce - ciągnęła Martha, odwracając się do Lucy. -Wiesz co, myślę, że naprawdę mogłabym im pomóc. - Pomóc? - Lucy zmarszczyła brwi w udawanym zastanowieniu. - Tak, zobaczmy, co my tu mamy: nakarmić głodujące dzieci, ocalić wieloryby, a może i poratować nieudolnych facetów? - Ja nie żartuję. Pewnie można by ich nauczyć. - Czego? Jak być lepszymi facetami? Masz na myśli kursy randkowania? - Raczej coś w stylu prywatnych lekcji — odparła Martha. - Wychodzimy na randkę, a potem mówię gościowi, co zrobił nie tak. Albo co było dobrze. - Zamknęła oczy i zastanowiła się, co powiedziałaby po wczorajszym spotkaniu: „Zadawaj więcej pytań, Simonie. Nie wysilaj się tak, żeby zaimponować. Mniej mów. Rozluźnij się". Oczyma wyobraźni widzi Simona, który rozpływa się w uśmiechu i potakująco kiwa głową. - A na dodatek - dorzuciła, otwierając oczy — założę się, że to może być dochodowy interes. Po tej rozmowie zrodził się pomysł na Pierwszą randkę. Lucy opuściła zajęcia z jogi i przez cały dzień rozmawiały 15

z Marthą tylko na ten temat. Jaki byłby cel Pierwszej randki? Pomóc facetom wywierać korzystniejsze wrażenie na randkach. W jaki sposób to osiągnąć? Klienci będą zabierać Marthę na kolację, jakby zapraszali ją na prawdziwą pierwszą randkę, ona natomiast krytycznie oceni ich umiejętność uwodzenia i poradzi, jak ją udoskonalić. Ile by to kosztowało? Określoną, stałą sumę plus cena posiłku. Dlaczego faceci mieliby na to pójść? Bo jest szansa na efekty! Przez następne dwa miesiące Martha z zapałem zdobywała rozeznanie w sytuacji. Informacje z niepotwierdzonych źródeł - od kobiet - rzecz jasna w pełni poświadczały zapotrzebowanie na Pierwszą randkę, ale czy mężczyźni zdawali sobie sprawę, że potrzebują pomocy? Czyby za nią zapłacili? Heteroseksualni przyjaciele Marthy w zasadzie nie chcieli z nią o tym rozmawiać. Gdy podpytywała swojego młodszego brata, Jessego, ten zasugerował jej powrót na psychoterapię. Z kolei emanującego zazwyczaj stoickim spokojem chłopaka Lucy, Adama, zdenerwowała sama tylko próba wyjaśnienia jej, dlaczego uważa cały pomysł za obraźliwy. Wszystko to bynajmniej nie zniechęciło Marthy ani też nie odwiodło jej od powziętego zamiaru. Lucy zaś była przekonana, że jeśli mężczyźni uznają, iż - obojętnie jak seksistowska - Pierwsza randka zwiększy ich notowania u kobiet, to zaczną walić drzwiami i oknami. Przytoczyła przykład ostatnich badań, które wykazały, że samce wyj-ca podejmowały intensywne starania, by opanować nowe zachowania godowe dające im jako reproduktorom znaczącą przewagę nad innymi osobnikami. - Nie widzę powodu, dlaczego u ludzi miałoby być inaczej - podsumowała Lucy. Martha dokonała szybkiego przeskoku od małpy do 11

człowieka. Opracowała biznesplan, określiła misję przed- sięwzięcia i zaprojektowała stronę internetową. Okazało się, że gotówki wymagało jedynie zamieszczenie kilku strategicznych ogłoszeń w piśmie „New York" oraz w „Time Out New York", a także na lokalnych stronach internetowych służących zawieraniu znajomości. Anons brzmiał następująco: MĘŻCZYŹNI - PIERWSZE WRAŻENIE ROBI SIĘ TYLKO RAZ. UDOSKONALCIE Z „PIERWSZĄ RANDKĄ" SWOJĄ SZTUKĘ UWODZENIA. W La Lunie Lucy i Eva umierają z ciekawości, by usłyszeć, jak poszła inauguracyjna Pierwsza randka Marthy. Ta jednak nie byłaby aktorką, gdyby nie pragnęła jeszcze bardziej rozgrzać publiczności. - Czy to nie okropne, że w barach nie można już palić? -pyta. - No, dalej, kobieto. Mam tu pełną knajpę spragnionych klientów - odpowiada Eva. - Kto był pierwszym królikiem doświadczalnym? - No, mów - wtóruje niecierpliwie Lucy. - Okay, okay! - ulega Martha, mimo wszystko nieco się jeszcze ociągając. - Dziewczyny, odkryłam swoje powołanie! Lucy wznosi toast, do którego przyłącza się Eva. - Za Pierwszą randkę! - wykrzykuje i wszystkie trzy stukają się kieliszkami, naprawdę albo symbolicznie. - Tak jest - mówi Martha. - Dość dorywczych fuch. Koniec z kelnerstwem. Mam już umówione spotkania na ponad tydzień, a nawet nie otworzyłam jeszcze wszystkich e-maili. Nie tylko dotarłam do zbiorowej podświadomości mężczyzn, więcej - są faktycznie gotowi przyznać, że potrzebują pomocy. 17

- I za nią zapłacić - dodaje Lucy. - Na litość boską, oni po prostu chcą seksu! - podsumowuje Eva. - To żadna nowina, że są gotowi dać się za to poniżyć. Martha ucisza Evę, lecz jej uwagę odwraca na moment piaskowowłosy przystojniak, który uśmiecha się z przeciwnej strony baru. - Całkiem milutki, nie uważasz? - Możesz mi wierzyć, nic ciekawego - odpowiada Lucy. -A teraz prosimy o szczegóły! - Okay — podejmuje Martha. - Fakty są takie: Jake Stevens, fotoreporter, około czterdziestki, niski, ładne oczy - tylko patrzą na coś obok mnie. Znaczy brak kontaktu wzrokowego. Raz nawet się odwróciłam, żeby zobaczyć, czy na ścianie nie ma jakiegoś karalucha albo rozbieranego kalendarza. Co mogło go tak zaabsorbować? Ale niczego nie zauważyłam. Więc zabieram się do rzeczy i pytam, na czym, według niego, polegają jego problemy na randkach. Bez ogródek oświadcza: „Chyba po prostu nie spotkałem jeszcze właściwej kobiety". - Jasne, Jake, na pewno o to chodzi - parska Eva. - Zaraz nasuwa mi się myśl: „O Boże, wszyscy będą tak gadać". - Martha robi przerwę. - A potem przypomina mi się, ile razy sama to mówiłam. Lucy pociąga łyk wina. - To upokarzająca praca, Martho. Szlachetna i upokarzająca. - Potem widzę, że trzęsą mu się ręce, naprawdę, i myślę sobie: Hmmm, czy to przypadkiem nie problem dla fotoreportera? - Może po prostu denerwuje się na randce—podsuwa Lucy. Eva wstrząsa martini. 18

- Za to kiedy robi zdjęcia, a wokół szaleje wojna, to nigdy. - Cóż, muszę przyznać, że też się denerwowałam - mówi Martha. - Ale potraktowałam to jak tremę i wczułam się w rolę. Pamiętacie tę pielęgniarkę, którą grałam w Ali My Children? - Jasne - odpowiada Lucy. - Byłaś niezła. -Byłam świetna - poprawia Martha, najwyraźniej cały czas działając w przypływie adrenaliny. - Przy Jake'u znów stałam się wrażliwą i nadzwyczaj kompetentną siostrą Joanne. I podziałało. Powiedziałam mu: „Umówmy się tak: przez pierwsze dziesięć minut ja zadaję pytania, a potem udajemy, że to prawdziwa randka". Później zapytałam go o wszystko, co ustaliłyśmy — o obawy związane z randkami, jaką kobietę chciałby spotkać itp., itd. - A powiedziałaś, jakie są zasady? — pyta Lucy. - Żadnego całowania, żadnych więcej spotkań, a kiedy zacznie się randka żadnych pytań w stylu „jak mi idzie?" Omawiamy wszystko na końcu, gdy zdaję mu sprawozdanie z tego, co zauważyłam. - Świetnie - chwali Lucy. - A jak tam drugi etap? - Dopiero wtedy wszystko się pogmatwało. Wyszliśmy z baru i Jake zabrał mnie do Yak-Yaka. - Co to jest? - Tybetańska restauracja w East Village. Cztery stoliki. Zero krzeseł. Na podłodze poduszki. Chwała Bogu, nie włożyłam wąskiej spódnicy. W życiu bym nie usiadła. W każdym razie Jake tak cicho mówi - Martha też ścisza głos -że muszę się przechylać przez stolik, żeby go usłyszeć. Mówię: „Słucham?", a on mi na to, że jest buddystą i przed kolacją chciałby parę minut pomedytować. Zanim się spostrzegłam, już odpłynął, mamrocząc to swoje „om". - Jezu — wzdycha Eva. 14

- I co ty na to? - pyta Lucy. - A co miałam robić? - odpowiada Martha. - W każdym razie, może przez buddyzm, a może przez Yak-Yaka, Jake nagle się zmienia. Siedzi na tej poduszce, ze skrzyżowanymi nogami, i ręce przestają mu drżeć, staje się pogodniejszy. Tak odjechał, że na dobrą sprawę zaczęłam czuć, że mu przeszkadzam w jego randce. Martha zwraca się do Evy: - Zgadnij, jakie mieli wina. Zanim Evie udaje się cokolwiek powiedzieć, Marcie już się wyrywa: - Żadnego. Ani piwa. W ogóle nic. Wyobrażasz to sobie? - Zabieg na otwartym sercu bez znieczulenia - podsumowuje Eva. - Jake radzi spróbować herbaty z masłem z mleka jaka. Mówi, że pyszna. - Po co się w ogóle wysilać, żeby pomagać facetom? -pyta Eva, napełniając kieliszek Marthy. - Chłopy to chłopy i nawet tobie nie uda się ich zmienić. - Tylko mi znowu nie zaczynaj — odpowiada Martha. — Robisz się stereotypowa: piękna lesba ziejąca nienawiścią do facetów. Eva bezgłośnie powtarza Lucy słowo „piękna" i upaja się komplementem. Potem pochyla się nad barem, opierając się na łokciach, tak że ramiona ściskają jej piersi, i zwraca się do obu dziewczyn: - Zróbcie coś dla mnie. Pomyślcie o najfajniejszym facecie, jakiego znacie, wyobraźcie sobie, jaki jest świetny i bystry, przypomnijcie sobie najlepszą rzecz, jaką kiedyś dla was zrobił, najśmieszniejszy kawał, który opowiedział. Oczyma wyobraźni Martha widzi brata, Jessego, a Lucy myśli o swoim chłopaku, Adamie. Obie się uśmiechają. 15

- A teraz porównajcie tych facetów z najfajniejszymi babkami, które spotkałyście. Lucy i Martha dosłownie słyszą, jak zatrzaskuje się pułapka Evy. - Widzicie? Nawet najlepszy facet, jakiego znacie, nie umywa się do kobiet - mówi Eva. - Mam rację? Lucy obraca się na stołku, by spojrzeć na Marthę. - I jak tam herbata z masłem z mleka jaka? Martha marszczy nos. - Tłusta i obrzydliwa, można się było spodziewać. Jeden łyk wystarczył. I w ogóle, kto przy zdrowych zmysłach zabiera dziewczynę na pierwszą randkę do wegetariańskiej knajpy, w której nie dają się napić, jeśli wcześniej się z nią nie dogadał? Lucy wzdycha. - Ktoś ze skłonnością do biernej agresji? - Raczej z buddyjską agresją - odpowiada Martha. -Ale wiecie co? Piękno Pierwszej randki polega na tym, że na jutrzejszym spotkaniu Jake z moją pomocą dozna olśnienia i zacznie wszystko od nowa. Dobra, dość już o mnie. Teraz wasza kolej! - Wskazuje na czasopismo Lucy. - Jakie zwierzęce pornole masz dziś na tapecie? Lucy rzuca okiem na „Biology Today". -Jak zwykle wszystkie te idiotyzmy, które wyczyniają samce, żeby zdobyć samice. - O, mój ulubiony temat, mów dalej. Lucy uśmiecha się. - Tym razem piszą o gatunku jaskółki, której samce zapuszczają niesamowicie długie ogony, żeby zrobić wrażenie na samiczkach. Są czasem takie ciężkie, że nie mogą przez nie latać. - Wielkie mi poświęcenie - mówi Martha, spoglądając 21

na mężczyznę, który nie pomaga swojej dziewczynie zdjąć płaszcza. - Nic z tych rzeczy - odpowiada Lucy. - Niektóre samce rzeczywiście nie mogą latać, nie wspominając już o pomocy przy budowie gniazda. - Zaraz, zaraz, chłopak robi z siebie inwalidę, żeby zdobyć dziewczynę? - upewnia się Martha i myśli: Jakie to urocze. - Coś jak kobiety, które noszą szpilki - szydzi Eva, jed- nocześnie obsługując innych klientów i podążając za tokiem rozmowy. - W przyrodzie wszystko jest odwrotnie - mówi Lucy. -To samiec musi za wszelką cenę zadowolić samicę. - Ale co jej z tego, jeśli facet nie potrafi zbudować gniazda? - pyta Martha. - Weźmy George'a Clooneya. Miałabyś coś przeciwko, jeśli nie umiałby załatać dachu? - Dotarło. - W końcu wszystko zależy od tego, do czego samica potrzebuje samca. W przypadku gatunków, u których samce pomagają przy gnieździe, samice wybierają na podstawie ich umiejętności w tym kierunku, a samice innych gatunków, które tego nie potrzebują - Lucy wskazuje na artykuł - stosują kryteria estetyczne. Jednak i tu, i tu to samce zawsze uwodzą. Robią, co w ich mocy - trykają się głowami, rozkładają ogony albo wyczyniają powietrzne akrobacje - żeby tylko zwrócić na siebie uwagę partnerki. - To dlaczego samce ludzi są takie beznadziejne w zalotach? - pyta Martha. Lucy wzrusza ramionami. - Nie mam pojęcia. - Ale Adam cię podrywał, prawda? Dobre pytanie, mówi w duchu Lucy. Czy Adam ją uwodził? Nie całkiem. To ona pierwsza go zauważyła i poślę- 17

czała trochę w bibliotece nad podręcznikiem ekonomii. Potem się przesiadła, żeby być nieco bliżej. Gdy się uważnie przyjrzała jego melancholijnym, brązowym oczom, zdecydowała się go zagadnąć. - Na dobrą sprawę nie jestem tego taka pewna - przyznaje. - Dobra, kto kogo pierwszy zaprosił na kolację? Lucy się waha. - Chyba wyszło spontanicznie, poszliśmy coś przegryźć po pracy. - A kto kogo pierwszy pocałował? - pyta Eva. - Nie wmówisz mi, że nie pamiętasz! Zapadła cisza. - No cóż, Adam mnie wprawdzie pocałował, ale chyba powiedziałam mu coś na zachętę. - Coś w stylu „Dalej, pocałuj mnie wreszcie"? — zgaduje Eva. Martha piorunuje ją wzrokiem, ale Eva ani myśli się wycofywać. Jej spojrzenie wyraża triumf: Widzicie, mówiłam, że nawet najlepsi faceci mają wady! - Właściwie Eva ma rację — przyznaje Lucy. - Wszystko jedno - mówi Martha, mając wrażenie, że trafiła w czuły punkt. - Najważniejsze, że teraz ze sobą jesteście. Kochacie się i tylko to się liczy. - Chyba tak — zgadza się Lucy, lecz jej głos nie brzmi już tak pewnie. - Ale wróćmy do ciebie. Zdaje się, że w ciągu najbliższych dziesięciu dni ktoś powinien się umówić na prawdziwą randkę, w przeciwnym razie czekają go konsekwencje złamania noworocznego postanowienia. - A jakie właściwie były te konsekwencje? - pyta Martha. - Przez cały rok, raz w miesiącu, kolacja w wybranej przeze mnie restauracji, która może cię słono kosztować -wylicza Lucy. — A poza tym obiecałaś, że spróbujesz. 23

ROZDZIAŁ 2 To wspaniale, że istnieją dwie picie, prawda? James Thurber Ceną, jaką płaci Martha za złamanie noworocznego postanowienia, czyli brak styczniowej randki, jest kolacja dla dwóch osób w drogim barze sushi w West Village, gdzie Lucy zamawia wszystkie przysmaki, które przychodzą jej na myśl - jeżowca z przepiór-czym jajem, tłustego tuńczyka, rybę kampachi, olbrzymiego małża — zakładając, że niewielka presja finansowa zmobilizuje przyjaciółkę do spotkania się z kimś w lutym. Lucy kładzie trochę imbiru na ostatnim lśniącym kawałku ryby, zanurza go w sosie sojowym i wsuwa do ust. Po chwili sięga po kartę dań. - Masz jeszcze na coś ochotę? - Wiem, do czego zmierzasz, i to nie ma sensu - mówi Martha. - Zapominasz, że pieniądze nie są już dla mnie problemem. W zeszłym tygodniu miałam cztery Pierwsze randki, więc jedz, ile wlezie. Lucy wzdycha z rezygnacją i zamawia dzbanek zielonej herbaty. - I jak, udały się? Znów jakiś fanatyk religijny? Martha przecząco potrząsa głową. 19

- Specyficzne towarzystwo, wszyscy dziwnie niemęscy. Wiesz, co mam na myśli. Przystojni, nienagannie ubrani, bardzo dowcipni, ale zero zmysłowości. A mimo to raczej hetero. - Typ, z którym nie chciałoby się utknąć na bezludnej wyspie, co? Martha przytakuje ruchem głowy i na chwilę milknie. - Pytanie do ciebie jako biologa: jeśli ci zniewieściali heterycy nie wiedzą, jak uwodzić kobiety, to czy nie grozi im wyginięcie? - Czas pokaże - odpowiada Lucy, myśląc o Adamie, subtelnym intelektualiście, którego zapewne z wielkim trudem można by uznać za wzór męskości. - Dlaczego w dzisiejszych czasach tylu facetów nie ma bladego pojęcia, jak powinien się zachowywać prawdziwy mężczyzna? Jak to możliwe, że te cechy zanikły z pokolenia na pokolenie? - Martha szuka w pamięci, czy kiedykolwiek chodziła z chłopakiem, który umiał coś zrobić w domu. - Nasi ojcowie wiedzieli, jak naprawiać różne rzeczy, a dla facetów mniej więcej w naszym wieku to czarna magia. Co robisz, kiedy masz w domu awarię? - Z drobiazgami jakoś radzę sobie sama - odpowiada Lucy. - A bardziej skomplikowane rzeczy czekają na przyjazd Coopera. Kiedy mnie ostatnio odwiedził, naprawił lampę, odkurzacz i zrobił półki na buty w szafie w sypialni. - Ach, Cooper. - Martha przypomina sobie najlepszego przyjaciela Lucy ze studiów. - Jak myślisz, dlaczego on jest inny? Skąd wie, jak to wszystko zrobić? - Na pewno dlatego, że dorastał na farmie mlecznej. Tuckingtonowie nie wzywali przecież dozorcy, kiedy coś im nawaliło - wyjaśnia Lucy. - Cooper tyle umie i jest taki zaradny, że wystarczyłby mu scyzoryk, a mógłby 25

przeżyć w lesie wiele tygodni. A przy tym potrafi traktować kobietę z taką kulturą jak mężczyźni z pokolenia naszych ojców. Przytrzymuje drzwi, nosi torby czy inne rzeczy i nigdy nie masz wrażenia, że coś jest nie tak. Czujesz, że to naturalne. - O ile pamiętam, jest też wysoki, przystojny i silny -z uśmiechem dodaje Martha. - Przypomnij mi, dlaczego właściwie nie byliście razem? Lucy wspomina, jak bardzo Cooper się jej podobał na pierwszym roku, kiedy zajmował się studentami ich akademika. - Wiesz, jak to jest. Na początku któreś z nas zawsze kogoś miało, a potem już za dobrze się znaliśmy, żeby ze sobą chodzić. - Co masz właściwie na myśli? - Boże, facet pije colę na śniadanie i zaczyna czytać książki od ostatniej strony. I w czym problem? - myśli Martha. Lucy popija herbatę. - Rzecz jasna, zawarliśmy z Cooperem Układ - ciągnie, myśląc o obietnicy, że mają siebie w rezerwie, jeśli żadne z nich nikogo nie poślubi, gdy Lucy przekroczy trzydziestkę. Cztery lata temu (na dwudziestych dziewiątych urodzinach Lucy) przesunęli tę granicę na trzydzieści pięć lat. Ostatni rezerwowy facet Marthy ożenił się już kilka lat temu. - Może zabrzmię jak snobka, ale dlaczego chłopak po Uniwersytecie Columbia ląduje na farmie? Jeszcze w college'u Lucy pytała o to Coopera dziesiątki razy. - Gdyby tu był, na pewno zaraz chciałby wiedzieć, dlaczego uważasz, że zajęcia z literatury czy filozofii mają 21

większe znaczenie dla ciebie niż dla niego - odpowiada i wyobraża sobie Coopera, który skoro świt doi krowy z Poza dobrem i złem Nietzschego w tylnej kieszeni spodni. - Chyba coś w tym jest. Dyplom psychologa na wiele mi się w karierze aktorskiej nie przydał - zgadza się Martha, perfekcyjnie pokrywając usta warstwą krwistoczerwonej szminki. - Masz po kolacji jakieś plany? - Artykuł o monogamicznej naturze myszy kalifornijskiej, a potem idę do łóżka - odpowiada Lucy. - Więc mówisz, że nie wszystkie myszy to świnie? Ja tu szukam faceta, a tak naprawdę to trzeba mi myszy! -Martha potrząsa głową. - A może wpadniesz na kielicha do poduszki? Za pół godziny przychodzi Jesse. Pomoże mi zawiesić półkę. - Zawiesić półkę? - powtarza Lucy. Ton jej głosu mówi sam za siebie: Twój brat? Stolarka? Chyba żartujesz? - Ostrożnie, Luce. To moja pula genowa. - Po prostu nie miałam pojęcia, że w ogóle potrafi coś zrobić. - No cóż, opowiem ci jutro, jeśli nie przyjdziesz popatrzeć. - Ale, ale... - przypomina Lucy, gdy Martha szykuje się do wyjścia - ...nie zapominajmy, po co nam była ta kolacyjka. - Żeby mnie ukarać za nieumówienie się na randkę? - Nie ukarać, Martho. Przecież jestem po twojej stronie. Możemy przynajmniej pogadać, dlaczego ostatnio tak się izolujesz? Martha wzrusza ramionami. - Byłam zajęta - tłumaczy, opadając z powrotem na krzesło i owijając się szczelnie swetrem. - Sama nie wiem, Luce, to dla mnie za trudne. Poza tym miałam w styczniu randki. W każdym razie coś w tym rodzaju. 27

- Pierwsze randki się nie liczą. Martha znów wzrusza ramionami. - Z kim się ostatnio umówiłaś na prawdziwą randkę? - Z Simonem Hodgesem. - Z tym historykiem, który zanudził cię na śmierć? To było parę miesięcy temu. - Co ja na to poradzę? Simon był kroplą, która przepełniła kielich. Nawet nie wiem dlaczego. Nie zrobił nic strasznego, ale po tym spotkaniu coś we mnie pękło. - Co się stało? - Straciłam nadzieję? - Martha zmusza się do niezbyt przekonującego śmiechu. - Oj, Martho. Wiem, że ci ciężko - argumentuje Lucy -ale może zacznij udawać, że każda twoja randka to historia, którą mi potem opowiesz. Te fatalne będą śmieszne, a w końcu trafi się jakaś świetna. Kiedy spotkałam Adama, już prawie odpuściłam, pamiętasz? Martha sili się na uśmiech, który natychmiast znika z jej twarzy. - Chciałabym, żeby moja matka tak myślała. - Co znowu zrobiła? - Właściwie nic. Chociaż nie, zmieniła podejście. -Martha nalewa sobie herbaty. - Całe życie wmawiała mi, że żaden facet nie jest dla mnie wystarczająco dobry - ten ma zbyt płaskie czoło, tamten za mało zarabia, inny za dużo pije i tak dalej - i nagle spanikowała. Kiedyś przeżywała, że zwiążę się z kimś nieodpowiednim. A teraz się martwi, że to mnie już nikt nie zechce. - Paranoja. - Wczoraj zadzwoniła, żeby mi oznajmić, że nie powinnam tak całkiem tracić nadziei co do wyjścia za mąż. Powiedziała, że przecież są jeszcze wdowcy. 23

- No nie! - Przysięgam, Lucy, gdybym jutro przywiozła neandertalczyka, zaczęłaby mi opowiadać, jaki czarujący może być prymityw. Lucy wyobraża sobie Betsy, matkę Marthy, w akcji. Jako gospodyni domowa z krwi i kości traktuje macierzyństwo z obojętną uprzejmością stewardesy. Odnosi się do córki jak do pasażera pierwszej klasy, zapewnia jej wszelkie wygody, pilnuje, by była dobrze nakarmiona, i zawsze podtrzymuje miłą, powierzchowną rozmowę. - Zaproponowała mi nawet, żebym się umówiła ze Stanleyem. - Synalkiem sąsiadów, co to myśli, że pisze Wielką Powieść Amerykańską, i mimo czterdziestki na karku nadal mieszka z rodzicami? - pyta Lucy. - Z tym Stanleyem? - Z tym. Lucy zdejmuje okulary i pociera grzbiet nosa. - Nie zrozum mnie źle, ale twoja matka ma jeden plus -sprawia, że moja wydaje mi się trochę lepsza. - Czuję dokładnie to samo w stosunku do twojej -śmieje się Martha. - Virginia po prostu mnie przeraża. - Moja mama jest straszna - zgadza się Lucy. - Ale przynajmniej według niej nadal żaden facet nie jest dla mnie dość dobry. Łącznie z Adamem, rzecz jasna - wzdycha. - Mam już powyżej uszu wysłuchiwania, jak miesza go z błotem. Jakby chciała, żebym w niego zwątpiła. - Pewnie tak jest. W ten sposób jeszcze bardziej się od niej uzależniasz, prawda? - Właśnie. Ale im bardziej staram się ją ignorować, tym bardziej czuję, że to, co mówi, zaczyna mi chodzić po głowie. A potem, kiedy Adam mnie wkurzy, cisną mi się na usta jej słowa. 29