dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony748 346
  • Obserwuję429
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań360 084

Brown Derren - Sztuczki umysłu - poznaj mechanizmy ludzkich zachowań

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Brown Derren - Sztuczki umysłu - poznaj mechanizmy ludzkich zachowań.pdf

dareks_ EBooki Umysł, Neuronauka
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 335 stron)

137

7 Spis treści Wstęp ........................................................................................................................ 9 CZĘŚĆ I. ROZCZAROWANIE.................................................................................. 13 Prawda i kłamstwa............................................................................................... 25 CZĘŚĆ II. MAGIA .................................................................................................... 31 Sztuczka z monetą.................................................................... • •..................... 33 Karciany trik.....................................................................................•.................. 39 Grunt to percepcja .................................................................................•............ 43 Sugestia w służbie magii...................................................................................... 52 Wahadełko........................................................................................................ 58 Odczytywanie mowy ciała ................................................................................61 CZĘŚĆ III. PAMIĘĆ.................................................................................................. 67 Punkt wyjścia ........................................................................................................ 72 System powiązań.................................................................................................. 76 Wykorzystywanie systemu powiązań .............................................................. 85 System miejsc ........................................................................................................ 87 Pałace pamięci...................................................................................................92 System skojarzeniowy.......................................................................................... 99 Zapamiętywanie długich liczb......................................................................... 106 Zapamiętywanie kart ..................................................................................... 107 Zapamiętywanie nazw własnych..................................................................... 112 Znaczenie powtórnych przeglądów................................................................. 116 CZĘŚĆ IV. HIPNOZA I SUGESTIA......................................................................... 119 Trochę historii .................................................................................................... 125 Czym jest hipnoza .............................................................................................. 132 Pozornie nadzwyczajne zjawiska hipnotyczne............................................... 142 Bezbolesne operacje......................................................................................... 143 Halucynacje................................................................................................... 145 Jak hipnotyzować .................................................................................. • ......... 153 Zagrożenia...................................................................................................... 153 Język................................................................................................................ 159 Struktura........................................................................................................ 163 Próba sugestii posthipnotycznej .................................................................... 171

S P I S T R E Ś C I Programowanie neurolingwistyczne ............................................................... 174 Coś w tych oczach jest (czasami).................................................................... 179 Metody osobistych przemian............................................................................ 188 Ukierunkowana więź ..................................................................................... 188 Zabawa obrazami............................................................................................ 192 Leczenie fobii.................................................................................................. 196 Pewność siebie i projekcja własnego obrazu ................................................... 204 Dezorientacja i samoobrona ........................................................................... 216 CZĘŚĆ V.NIEŚWIADOMA KOMUNIKACJA................................................ 221 Jak się nauczyć czytać ludzi .............................................................................. 226 Wykrywanie kłamstw oraz ich oznak.............................................................. 229 Ustalanie punktu odniesienia........................................................................ 232 Kluczowe obszary nieświadomej komunikacji................................................. 233 Sprawdź swoją przenikliwość ......................................................................... 245 Oznaki prawdomówności ............................................................................... 246 CZĘŚĆ VI. ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI. . . 251 Pułapki myślenia ............................................................................................... 253 Nauka i relatywizm............................................................................................ 262 Troska o naukę............................................................................................... 268 Wiara w zjawiska nadprzyrodzone i pseudonaukę....................................... 272 Efekt potwierdzania: szukanie tego, co i tak wiemy ........................................ 274 Nadzwyczajne zbiegi okoliczności i parapsychologiczne telefony................... 278 Anegdoty i fakty ............................................................................................. 283 Myślenie zabobonne ...................................................................................... 290 Medycyna alternatywna ..................................................................................... 293 Efekt placebo.................................................................................................. 308 Urok wyobraźni.............................................................................................. 312 Media, psychotronicy i szarlatani..................................................................... 315 Zimny odczyt ................................................................................................. 321 Przykłady oszustw opierających się na zimnym odczycie.............................. 343 „Uczciwi" psychotronicy ............................................................................... 346 Końcowe przemyślenia...................................................................................... 355 Korespondencja ................................................................................................. 360 Podziękowania.................................................................................................... 367 Lektura uzupełniająca i cytowane teksty......................................................... 369

Wstęp Ostatniej wiosny przyszło mi na myśl, że mógłbym odwiedzić Rybki Jej Królewskiej Mości* w ich podwodnym mieszkaniu, które mieści się nieopodal lekko rozczarowującego Oka Londynu**, parę kroków od siedziby naszego producenta filmowego. Właśnie w owym czasie zainstalowałem sobie w domu akwarium i przyglądałem się wypełniającym je morskim potworom. Obdarzone licznymi mackami wijące się istoty, które czują się w swoim żywiole, atakując łodzie podwodne albo samego Jamesa Masona***, były tym, o co mi chodziło, a myśl o odwiedzeniu miejsca, gdzie gigantyczna ośmiornica patrzyłaby na mnie przez taflę hartowanego szkła, przyprawiała mnie o nieopisaną ekscytację. Jak się okazało, Strefa Dwunasta Akwarium była denerwująco uboga w okazy bezkręgowców, a najbardziej rzucała się w oczy ogromna amerykańska dama, która stała przyklejona do szyby po przeciwległej stronie zbiornika z rekinami. Wędrując pośród niewiele różniących się od siebie istot, z wielką starannością studiowałem małe tabliczki umieszczone przy każdym * Akwarium Londyńskie mieści się w podziemiach County Hall. Jego ekspozycja jest podzielona na czternaście stref, gdzie w ponad 50 akwariach żyje około 400 różnych gatunków (przyp. tłum.). ** London Eye, zwane również Millenium Wheel, to koło obserwacyjne wysokości 135 m stojące na południowym brzegu Tamizy, jedna z budowli wzniesionych z okazji nowego tysiąclecia (przyp. tłum.). James Mason — angielski aktor (1909-1984), odtwórca roli Kapitana Nemo w filmie 20000 mil podmorskiej żeglugi z 1954 r. (przyp. tłum.).

W S T Ę P akwarium, które informowały mnie oraz innych zwiedzających o nazwach, upodobaniach kulinarnych i gustach muzycznych wszystkiego tego, co pływało w środku. Mniej więcej w połowie tego podziemnego labiryntu moją uwagę przykuła nagle pewna osobliwość. Zdałem sobie sprawę, że pod opisami rozmaitych pływających stworów znajduje się coś, co wyglądało mi na tę samą informację przełożoną na alfabet Braille'a. Przez chwilę wydawało mi się to całkowicie naturalne, ale potem zacząłem się zastanawiać, ilu niewidomych średnio w ciągu roku odwiedza Akwarium Londyńskie. Nie chciałbym, aby zabrzmiało to bezdusznie, ale odnoszę wrażenie, że ich liczba jest znikoma. Od tamtej pory zaczęło mnie nurtować kilka kwestii, o których wyjaśnienie chętnie poprosiłbym kogoś niewidomego. Po pierwsze: skąd wiadomo, gdzie umieszczone są znaki w alfabecie Braille'a? W takich miejscach jak windy powinno to być stosunkowo proste, ale jak to jest w zupełnie obcym otoczeniu? Weimy choćby taką toaletę w pociągu. Jak tam można znaleźć braille'owska instrukcję obsługi skomplikowanego dozownika mydła albo nietypowej spłuczki klozetowej? Pociągałoby to za sobą konieczność podjęcia nieprzyjemnych czy wręcz niehigienicznych poszukiwań, podczas gdy pociąg kołysze się na zwrotnicach, wjeżdżając na dworzec Didcot Parkway. Rzecz jasna, po drugie intryguje mnie to, po co ślepym zwiedzającym braille'owskie napisy w Akwarium Londyńskim. Poza kilkoma przelotnymi muśnięciami przepływającej płaszczki w „basenie dotykowym" Akwarium Londyńskie zdaje się być miejscem niezbyt stosownym dla osób o poważnie ograniczonej zdolności widzenia. Przyszło mi na myśl, że jedynym wrażeniem, jakie mogliby dzięki znakom Braille'a wynieść z tej wizyty niewidomi goście, mógłby w najlepszym wypadku być wykaz gatunków. Wykaz gatunków. Kiedy opuszczałem akwarium, wprawiony w osłupienie faktem, że wyjście prowadzi przez bar McDonald's, i wciąż rozczarowany ubóstwem ekspozycji kałamarnic, zaczepił mnie jakiś młody facet, który chciał zadać mi kilka pytań dotyczących tego, czym się zaj- l O muję. Gawędziliśmy przez chwilę, a wtedy on spytał, czy istnieje książka, z której mógłby dowiedzieć się czegoś więcej o rozmaitych umiejętnościach, które stosuję, aby rozbawić i pobudzić seksualnie moich widzów. Wielu z was o to pyta, czasem bardzo uprzejmie, co

W S T Ę P 8 dobrze świadczy o waszym wychowaniu, zbyt często jednak w dość niedelikatny sposób, świdrując mnie przenikliwym wzrokiem, który sprawia, że mam ochotę skrzywdzić wasze dzieci. Czy jakaś książka mogłaby nieco rozjaśnić tę fascynującą i lukratywną dziedzinę, na której opiera się istota mojej często nagradzanej i satysfakcjonującej pracy? Odpowiedź na to pytanie trzymacie w dłoniach, ewentualnie niektórzy w stopach. Starałem się zaprezentować wszystkie obszary zainteresowań odnoszące się do moich występów, zgromadzić je razem niczym krnąbrne dzieci, po czym podać w higienicznej i skromnej formie książkowej, która nie przeszkadzałaby czytelnikowi w jeździe na rolkach ani w grze w tenisa. Na przestrzeni lat poznałem wiele osób, z którymi nieuchronnie obcuję, kiedy opuszczam swe mieszkanie i wychodzę na ulicę, aby kupić chleb czy mleko jak zwykli śmiertelnicy. Słuchając uważnie tego, co mówicie, mogę stwierdzić, że niektórzy z was to błyskotliwi i dowcipni ludzie, jakich miło mi oglądać w swoim sąsiedztwie, podczas gdy inni sprawiają wrażenie, jakby potrzebowali fachowej opieki. Wielu z was podchodzi do tego, co robię, z dozą inteligentnego sceptycyzmu i humorem, inni zaś wolą czytać „Daily Mail", hodują co najmniej trzy koty, a to, co robi Trisha*, traktują jak poważne dziennikarstwo. Oczywiście do tej drugiej grupy zwykle zaliczają się ci nieustannie oburzeni ludzie, którzy wypisują skargi do gazet i gospodarzy programów telewizyjnych — a to szaleństwo zawsze wprawiało mnie w nieme osłupienie. I to nie tylko szaleństwo samo w sobie, ale również fakt, że tacy ludzie są często zachęcani do udziału bądź głosowania Trisha Goddard — czarnoskóra angielska prezenterka telewizyjna prowadząca poranny talk-show na kanale Channel 5 (przyp. tłum.).

W S T Ę P w telewizyjnych dyskusjach i traktowani jak autentyczny przejaw demokracji. Ich dowodzące nieznajomości tematu zdecydowane opinie — szczególnie te o podłożu religijnym, które z pewnych względów są traktowane wyjątkowo — stanowią oczywiście zwykły zlepek uprzedzeń i nie są bardziej stosowne od moich, waszych bądź czyichkolwiek poglądów na kwestie, o których nie mamy pojęcia — oraz tak samo bezwartościowe jak moje zdanie na temat hokeja, Noela Edmondsa czy tajników seksu analnego. Toteż biorąc pod uwagę przekrój ludzi, którzy mogą oglądać moje występy, starałem się dostosować tę książkę do inteligentnego czytelnika o amatorskim zainteresowaniu sprawami umysłu. Niektóre z tych spraw są moją pasją, do innych podchodzę z dystansem i po prostu prezentuję swe myśli w takiej postaci, w jakiej pojawiają się w mojej niepospolitej brodatej głowie. W książce tej poruszam różnorodne tematy, a niektóre z nich są utrzymane w tonie bardziej akademickim niż inne. Porzuciłem koncepcję napisania przewodnika rzucającego anemiczne światło na ekscytujące sztuczki umysłu, który wprawdzie lekko by się czytało i szybko pisało, ale taka lektura byłaby myląca. Zamiast tego wprowadziłem pewien poziom sceptycyzmu, tam gdzie uznałem to za istotne. A postąpiłem tak kierowany pragnieniem, aby uczynić zawartość tej książki tak wartościową i skromną, jak to tylko możliwe (oczywiście „nieskromność" oznacza patrzenie na innych z góry). Mam nadzieję, że znajdziecie inspirację, aby zagłębić się bardziej przynajmniej w jedną z dziedzin, w które ta książka was wprowadzi, a jeśli nie, to niech posłuży jako ładna i niedroga zabawka do kąpieli dla jakiegoś niegrzecznego dziecka. Będę zachwycony, jeśli moja książka dostarczy wam informacji, które zastosujecie w praktyce bądź potraktujecie jako punkt wyjścia dla dalszych odkryć. Taki jest mój cel. Bynajmniej nie zamierzam dawać wam do ręki wykazu gatunków.

Rozczarowanie Biblia to nie dzieło historyczne. Pogodzenie się z tym faktem nie było dla mnie łatwe, ponieważ wierzę w Boga, Jezusa i Szatana (a kysz!). A jeden z aspektów wiary w te rzeczy oraz cotygodniowych spotkań z ludźmi o podobnych przekonaniach jest taki, że człowiek nigdy nie ośmiela się studiować faktów i podawać w wątpliwość własnej wiary. Tymczasem ja zawsze sobie wyobrażałem, że wystawianie mojej wiary na próbę czyni ją mocniejszą. Dla wielu z was trudne będzie pogodzenie mojego wizerunku, jaki najprawdopodobniej znacie z ekranów o wysokiej rozdzielczości zdobiących wasze salony albo przyczepy kempingowe — na przykład „atrakcyjnie tajemniczy" („Wariacki Przegląd Literacki") albo „na pewno nie dla filistrów" („Manchesterski Wyjec Wieczorny") — z obrazem odstręczającego nastolatka, jakim byłem. Wygadującego okropieństwa zarozumialca, który nie wyobrażał sobie bardziej szczytnego celu niż propagowanie świętoszkowatego stylu życia wśród niesłychanie liberalnych przyjaciół. Jestem pewien, że nie wyrządzam niedźwiedziej przysługi nikomu z tych wierzących, którzy nie są świętoszkami. Jeśli macie ochotę zdrowo się porzygać, wyobraźcie sobie całą naszą gromadę, którą jakiś samozwańczy pastor zachęca do zamanifestowania zielonoświątkowego daru „przemawiania językami", z zastrzeżeniem że gdybyśmy zaniechali paplania, uznając je za głupie, z pewnością byłaby to

R O Z C Z A R O W A N I E sprawka Diabła. Nieco łagodniejsze torsje mógłby wywołać obraz mego nastoletniego wcielenia, które oznajmia niebędącemu chrześcijaninem koledze, że będzie się za niego modlić, nie bacząc, jak bardzo protekcjonalnie brzmi taka propozycja. Zachłystywałem się własnym zgorszeniem i rosłem w dumę, bez ogródek wygłaszając zasadnicze poglądy. Był to przykry efekt indoktrynacji, jakiej poddawano mnie w dzieciństwie, zaprawionej przez kolejne lata obiegowej wiary. Pod koniec lat osiemdziesiątych rozwijający się fenomen ruchu New Age stał się zmorą mojego dosyć zacietrzewionego pastora i wielu jemu podobnych. Byliśmy przestrzegani, że Szatan we własnej osobie nakłania do zainteresowania prochami i parapsychologią oraz że to za sprawą czarnej magii mnożą się w Croydon alternatywne księgarnie. Byłem o tym święcie przekonany i wierzyłem, że takie rzeczy jak karty tarota stanowią bardzo poważne zagrożenie. Ci, którzy uważają to za zabawne, powinni wiedzieć, że wiele nowoczesnych kościołów z całkowitym przekonaniem uważa demony za prawdziwe, chociaż niewidzialne istoty, które zamieszkują takie grzeszne miejsca jak studenckie sypialnie i sklepy muzyczne. Praca tego człowieka, którego — jak pamiętacie — nazwałem pastorem, polegała po części na przekonywaniu zwyczajnych, niewinnych ludzi, że coś takiego istnieje, aby wystraszeni trzymali się jeszcze bardziej kurczowo religii. Religii, w której cichy głos cudowności został zagłuszony przez chęć pogoni za sensacją. Jednakże na początku lat dziewięćdziesiątych doszło do drobnego incydentu, który miał się okazać moim własnym objawie-niem na drodze do Damaszku. Mieszkałem wtedy w Wills Hall, należącym do Uniwersytetu Bristolskiego domu akademickim złożonym głównie z czworokątów (których, jak to zwykle z czworokątami bywa, nie wolno nam było przecinać w poprzek — trawa porastająca kwadratowy obszar jest zawsze święta). Otaczały go stare zabudowania będące pozostałością Kolegium Oksfordzkiego. Jak głosi fama, te oraz inne budynki wzniósł w latach dwudziestych niejaki pan Wills, potentat tytoniowy, chcąc w ten sposób stworzyć namiastkę Oksfordu swemu synowi, który nie dostał się na tę uczelnię i musiał studiować w Bristolu. (Może któryś z tych studentów uskarżających się na przesadną rodzicielską troskę zauważy, jakie to szczęście, że ojciec nie zbudował uniwersytetu specjalnie dla niego). Gdy pewnego popołudnia opuściłem Carseview, jak ze studencką fantazją nazywałem swój pokój, aby udać

się na śniadanie, zobaczyłem afisz zdobiący główne wejście do mego budynku (jeśli Departament Kultury myśli już o tablicy pamiątkowej, to był to blok A). Wielkie czarne oko na żółtym tle zapraszało na seans hipnozy oraz wykład, który miał się odbyć tego wieczoru w klubie studenckim. Nigdy w czymś takim nie brałem udziału i wydało mi się to ciekawsze niż conocny rytuał picia herbaty owocowej i dyskusje o wyższości słowa kafkowski nad mniej popularnym kafczański, po których wracałem do pokoju, by oddawać się rozkoszom jazdy na ręcznym. Po oficjalnym pokazie, przeprowadzonym przez hipnotyzera na- zwiskiem Martin Taylor, odbyła się w domu studenckim dodatkowa sesja, podczas której hipnotyzował bardziej podatnych z nas w zamian za poczęstunek w postaci kornwalijskich pierogów i nocleg. Nie miał w sobie nic z Rasputina. Był to pełen werwy blondyn, który bez ogródek opowiadał, jak to wszystko działa. Kiedy tamtej nocy wracałem do akademika z moim przyjacielem, Nickiem Gilliamem--Smithem, oświadczyłem, że mam zamiar zostać hipnotyzerem. — Ja też — odparł. — Ale ja naprawdę chcę — upierałem się. Wyszukałem wszystkie możliwe książki poświęcone temu tematowi i zacząłem się uczyć. Wśród studentów nie brakowało mi na co dzień królików doświadczalnych, na których mogłem przeprowadzać próby. Byli oni jednak mało wrażliwi. Za to pewien facet o powierzchowności zawodnika rugby, który dotychczas wpędzał mnie w straszne kompleksy, okazał się idealnym obiektem do testowania moich nowych umiejętności. Poczucie kontroli nad tego typu ludźmi było niesamowicie pociągające. Zacząłem urządzać małe pokazy na uczelni albo tak hipnotyzować kolegów w barze, że upijali się zwykłą wodą. Od kilku lat nie chodziłem już regularnie do kościoła, ale wciąż byłem wierzący. Wprawiało mnie w zdumienie, kiedy słyszałem od moich chrześcijańskich kolegów, że hipnotyzując ludzi, przywołuję szatańskie moce. Podczas jednego z pokazów siedzący w ostatnim rzędzie członkowie Związku Chrześcijan głośno przemawiali w niezrozumiałych językach, aby, jak przypuszczam, odegnać zło, które dokonywało się na scenie. Innym razem, pewnej niedzieli w okolicach Bożego Narodzenia, kiedy wszedłem do dużego studenckiego kościoła, z tylnej ławki dobiegły mnie słowa: „Czego on tutaj szuka?". Miłe. * Mark Wilson, Complete Course in Magic (przyp. tłum.).

Byłem zdezorientowany. Skoro Bóg nas stworzył, to prawdopodobnie ludzki umysł jest szczytowym osiągnięciem tego dzieła (ustępującym tylko takim tworom jak portal Amazon.com i Philip Seymour Hoffman). I oczywiście wiedziałem, że mam większe niż tamci ludzie pojęcie o tym, jak działa hipnoza. Mimo to nie można osądzać całej religii po przykrym zachowaniu kilku osobników, toteż machnąłem ręką na ich reakcje. Sam nie byłem do końca pewny, co począć z moją umiejętnością hipnotyzowania. Nająłem się do zabawiania towarzystwa na wieczorze kawalerskim, wiedziałem jednak, że wchodzenie na scenę po występie lesbijskich striptizerek, aby zamieniać dorosłych mężczyzn w baletnice, to nie przyszłość dla mnie. Toteż pewnego popołudnia, włócząc się bez celu po księgarniach, natknąłem się na Kompletny kurs magii Marka Wilsona*. Była to ekscytująca książka o imponującym wyglądzie, a czarny cylinder i białe rękawiczki przedstawione na lśniącej okładce sprawiały wrażenie, jakby obiecywały nauczyć mnie wszystkiego, co powinienem wiedzieć, aby zostać fachowym iluzjo- nistą. Bynajmniej nie liczyłem, że będzie mi dane osiągnąć biegłość, wyłącznie na podstawie wpatrywania się w oprawę tomu, który mieścił w sobie zbiór zadrukowanych kartek. Podjąłem zadanie studiowania zawartych w nim sekretów i zacząłem poznawać tajemne sztuczki, jakich uczyło to dzieło. |||Narastająca z wolna obsesja na punkcie magii, od zainteresowania, poprzez hobby, aż po przyczynę rozwodu, niesie ze sobą nieuniknioną fascynację oszukańczym charakterem świata zjawisk paranormalnych. Tradycja magików demaskatorów jest niemal tak samo stara jak obnażane przez nich sekrety i przypuszczalnie zawsze i nieuchronnie będzie towarzyszyć bardziej sensacyjnej i popularnej działalności parapsychologów i spirytualistów. Dema-skatorzy są rozgoryczeni i znudzeni faktem, że ludzie rozpaczliwie szukają łatwych odpowiedzi i rzadko chcą słyszeć, że owe odpowiedzi to kłamstwa, a oni sami są wykorzystywani i manipulowani. I to właśnie, w połączeniu z moim zamiłowaniem do sugestii i technik hipnozy, sprawiło, że zaczęły mnie nurtować pewne pytania. Jak to możliwe, że mogliśmy uwierzyć w takie rzeczy jak zdolności paranormalne? Jak mogliśmy dać się przekonać do rzekomej skuteczności rozmaitych praktyk New Age, które swego czasu stały się niezwykle modne wśród przedstawicieli białej klasy średniej? Z pewnością były one na tyle przejrzyste, że obawy przed „działaniem

demonów" sprowadzono do rangi absurdalnego lęku. W moim odczuciu świat zjawisk paranormalnych jest fascynującą, a zarazem przygnębiającą, głoszącą osobliwą pochwałę życia mieszaniną złudzeń, namiastek i sugestii, szarlatanerii i oszustw. Na pewno jednak nie ma potrzeby wspominać tu o demonach. Istnienie owego świata omamów odkryłem dzięki swemu zami- łowaniu do iluzji i to zachwyt oraz ciekawość sprawiają, że chcę zobaczyć, jak to działa. Niektórzy ludzie mogą rozczulić się na samą wzmiankę o magicznych zdolnościach i sferach duchowych, przyjmując takie koncepcje i nie wymagając dowodów innych niż ich własne przeświadczenia. Inni (tacy jak ja, w dzieciństwie zawsze rozbierający zabawki) pragną wiedzieć, z czego takie koncepcje są złożone. Wśród znanych mi osób, które wierzą w zjawiska paranormalne, uderzyło mnie to, że mają one wyraźnie wybiórczy system wierzeń. Ktoś wierzy tak mocno w X, że ignoruje wszystkie dowody, które tego nie potwierdzają, a zauważa i nagłaśnia każdą przesłankę, jaka do X pasuje. Na przykład moja serdeczna przyjaciółka, pracująca jako uzdrowicielka-parapsycholog, opowiadała mi, jak na przyjęciu wyleczyła pewnego faceta, który podczas wybuchu bojlera doznał bardzo poważnych oparzeń ramienia. Jej relacja robiła imponujące wrażenie — położyła na nim dłonie i po chwili ból oraz pęcherze ustąpiły jak ręką odjął. Ponieważ mieliśmy wspólnych znajomych, zapytałem kogoś, kto również był na tym przyjęciu, czyjej opowieść jest prawdziwa. Moje pytanie rozbawiło go. Owszem, trzymała na nim dłonie, ale dopiero po tym, jak jego ręka została na ponad godzinę obłożona śniegiem i lodem. Moja zaprzyjaźniona psycho-terapeutka nie miała zamiaru wprowadzić mnie w błąd. Ona po prostu odcedziła zimne okłady jako nieistotne. Epizod ten był dla niej, w rzeczy samej, potwierdzeniem jej zdolności i umacniał jej wiarę. Im częściej stykałem się z takimi przypadkami, tym większego nabierałem przeświadczenia, że ja sam, jako chrześcijanin, wpadam dokładnie w taką samą pułapkę. Czyżbym pozwalał sobie na tego samego rodzaju wybiórczą wiarę? Pamiętając modlitwy, które zostały wysłuchane, i zapominając o tych, które Bóg raczył pominąć? Albo tłumacząc sobie, że tamte również zostały wysłuchane, tylko w mniej wyrazisty sposób? Czym różniła się moja wiara od równie silnych przekonań wspomnianej uzdrowicielki, pominąwszy fakt, że jej

poglądy nie należały do dominującego nurtu, przez co łatwiej było mi się z nich natrząsać? Czyż obydwoje nie mieliśmy na sumieniu tego samego pokrzepiającego nonsensu? Bez wątpienia zachowywałem się jak hipokryta. Jest to pytanie, które wciąż zadaję inteligentnym chrześcijanom, gdyż bardzo chętnie usłyszałbym dobrze sformułowaną odpowiedź. Można być szczerym wyznawcą czegokolwiek — możliwości ludzkiej psychiki, chrześcijaństwa albo jak (nie bez ironii) zasugerował Bertrand Russell, tego, że wokół Ziemi orbituje imbryk do parzenia herbaty. Mógłbym uwierzyć w każdą z tych rzeczy z pełnym przeko- naniem, ale owo przekonanie nie sprawi, że będzie ona prawdziwa. Tak naprawdę byłoby zniewagą dla prawdy absolutnej, którą tak umiłowałem, gdybym oznajmił, że coś jest prawdziwe, ponieważ w to wierzę. Gdybyśmy wierzyli w proces kosmologiczny, w którym mamy szczęście funkcjonować i wyrażać poglądy narażające nas na publiczne ośmieszenie, z pewnością chcielibyśmy czerpać ową wiarę z czegoś więcej niż nasze niewiarygodne przekonania. Potrzebowalibyśmy jakichś dowodów wykraczających poza to, co uznaliśmy za słuszne. Teraz wszyscy możemy przyznać, że czasem pojmujemy coś niewłaściwie i jesteśmy pewni rzeczy, co do których, jak się później okazuje, byliśmy w błędzie. Nasz wewnętrzny poziom osobistego przeświadczenia w jakiejś kwestii nie ma żadnych odniesień do tego, na ile owa kwestia jest prawdziwa w świecie zewnętrznym. W pewnych sprawach takie rozróżnienie jest niezwykle ważne. Jeśli na przykład uznajemy wartość jakiegoś obrazu czy dzieła muzycznego, nawet kiedy się zakochujemy, wszystko to stanowi wyraz naszego subiektywnego podejścia. Aby jednak orzec, że cały wszechświat działa w taki a nie inny sposób, nie mówiąc już o wypowiadaniu wojny tym, którzy myślą inaczej, więc powinni zgodzić się z nami albo umrzeć, potrzebny jest wyższy poziom argumentacji niż: „Toprawda, ponieważ naprawdę czuję, że tak jest". Aby więc uniknąć samooskarżenia o hipokryzję, pomyślałem, że powinienem przyjrzeć się dowodom z zewnątrz. Raczej nietrudno o to w

przypadku chrześcijaństwa, chociaż wierni zwykle nie są do tego zachęcani przez współwyznawców oraz pastorów. Osoby wierzące nie tylko są nakłaniane, aby nie podważały swojej wiary, ale również, jak tramie zauważył Richard Dawkins, każde racjonalne dociekanie ma obowiązek „pokornie usunąć się w cień", kiedy do głosu dochodzi religia. Niebezpiecznie jest zadawać pytania z pozycji kogoś zaangażowanego, a niegrzecznie — z dystansu. Wolno nam pytać ludzi o ich poglądy polityczne bądź etyczne, których mogą bronić, albo przynajmniej zachować własne poglądy w jakiejś innej znaczącej materii, uciekając się do dowodów. Ale jakoś kiedy dochodzi do rozległego zagadnienia Boga i jego zachowania w stosunku do nas, każda racjonalna dyskusja powinna ustać w momencie, gdy słyszymy słowa: „Ja wierzę". Jak widać na współczesnych przykładach aktów przemocy na tle religijnym, do jakich dochodzi na Wschodzie i Zachodzie, religia może być śmiercionośną obsesją zakorzenioną w etyce, przy całkowitej niewiedzy o dawnych wiekach, kiedy powstawały jej natchnione pisma. Osoby religijne o umiarkowanych poglądach mogą oczywiście wyrażać niesmak wobec przemocy i udawać, że w ich świętych pismach nie ma jawnego nawoływania do groteskowych i brutalnych zachowań, wybierając tylko „miłe" kawałki. Wciąż jednak ponoszą winę za to, że kwestia wiary pozostaje zamknięta dla racjonalnej dyskusji, a nic z tym nie robiąc, stają się częścią machiny, która prowadzi do wszystkich okropieństw wywoływanych przez fundamentalizm. Dla mnie i moich niegdysiejszych towarzyszy chrześcijan wszystko opierało się na kwestii, czy Chrystus faktycznie ożył po tym, jak był martwy. Gdyby rzeczywiście zmartwychwstał, jak głosi Biblia, wszystko to byłoby prawdą, niezależnie od tego, co ktoś sądzi o chrześcijanach i ich postępowaniu. Gdyby nie zmartwychwstał, wszystko to okazałoby się nonsensem, a całe chrześcijaństwo ułudą. Wszystko skupia się wokół tego jednego pytania, a obowiązkiem przedstawienia dowodów należałoby oczywiście obarczyć chrześcijan, którzy tak twierdzą. Nie chodzi o to, aby cała reszta prezentowała dowody przeciwko. Na korzyść chrześcijan przemawia fakt, że zdają się oni stawiać czoło temu problemowi. Wśród obrońców wiary funkcjonuje popularny argument, którym szermują, odrzucając wszystkie możliwości inne niż zmartwychwstanie Jezusa. Gdyby Jezus (którego można bez obaw uznać za postać historyczną, chociaż o wiele bardziej przeciętną, niż przedstawia go Biblia) nie ukazał się ponownie po śmierci, to wystarczyłoby, aby

R O Z C Z A R O W A N I E Rzymianie zaprezentowali ciało, aby położyć kres nowej religii. Nie przetrwałaby dłużej niż tydzień. A gdyby ciało zostało wykradzione przez apostołów albo gdyby apostołowie wiedzieli, że Jezus R O Z C Z A R O W A N I E naprawdę nie powrócił do życia, nie mieliby powodu narażać się na prześladowania i oddawać życia w imię głoszenia nowej wiary. Istnieje wiele argumentów tego rodzaju. Wszystkie one jed- nak opierają się na założeniu, że opisane w Nowym Testamencie historie potraktujemy jako relacje z prawdziwych wydarzeń. Aby jednak przyjąć, że Biblia jest dziełem historycznym, należałoby zignorować całe mnóstwo bezstronnych badań, które dowodzą, że w rzeczywistości tak nie jest — innymi słowy, postanowić, że czyjeś osobiste przeświadczenie znaczy więcej niż oczywisty dowód. Nie możemy przywiązywać znaczenia do osobistych przeświadczeń, oceniając, w jakim stopniu dana historia opiera się na faktach. Przy rozpatrywaniu takich rzeczy powinny nas obchodzić tylko dowody, A dowody wskazują bardzo wyraźnie, że opowieści zawarte w No- wym Testamencie zostały spisane kilka setek lat po śmierci Jezusa, Historie te przez znaczną część pierwszego tysiąclecia były reda- gowane i poprawiane dla celów politycznych i społecznych. Jezus był jednym z wielu mistrzów działających w okresie gwałtownych przemian i niepokojów, i o ile można oddzielić jego własne słowa od tych, które później mu przypisano, nauczał czegoś, co sta- nowiło połączenie bardzo pożądanej wówczas wizji (Królestwo Boże) z indywidualnym stoicyzmem. Po tym, jak zmarł, oraz po tym, jak Królestwo Boże nie nadeszło, jego uczniowie tworzyli społeczności, które były prześladowane lub ośmieszane. Potrzebowali wtedy historii i legend, które zapewniłyby im inspirację i wiarygodność. Stworzyli je więc, a zgodnie z tradycją słowa i czyny, które odpowiadały ówczesnym potrzebom, zostały wplecione w wy- powiedzi i życiorysy historycznych postaci, a potem rozgłaszane jako fakty. Wspomnienia o tych dostarczających inspiracji postaciach były niebywale przekształcane, naciągane i naginane, aby ich „żywoty"

pasowały do tego, co miały reprezentować. Chociaż autorstwo Ewangelii przypisuje się jednostkom, w znacznej mierze są one dziełem całych środowisk. Opowiedziane w nich imponujące i sugestywne historie ulegały licznym zmianom i przeróbkom na przestrzeni wielu pokoleń. Żywię amatorskie zainteresowanie poświęconymi tej kwestii badaniami, któremu towarzyszy osobiste pragnienie ugruntowania mej niewiary, tak samo jak spodziewałem się ugruntować swą wiarę, kiedy jeszcze ją miałem. Kiedy zdałem sobie sprawę, że relacje o życiu Jezusa można włożyć między baśnie, musiałem pogodzić się z tym, że opierając się na takich źródłach, nie sposób dowieść prawdziwości zmartwychwstania. Tozaś niechybnie doprowadziło do konkluzji, że nic nie oddziela mojej „prawdziwej wiary" od „prawdziwej wiary" kogoś innego. Nic nie rozgranicza mego własnego nonsensu od cudzego nonsensu. Po prostu wierzyłem, bo robiłem tak od zawsze i stało się to dla mnie bardzo ważną psychologiczną podporą, o ile mogę użyć takiego określenia. Odważnemu albo inteligentnemu chrześcijaninowi, który jest zainteresowany podważaniem ślepej wiary, można by z powodzeniem polecić książkę Richarda Dawkinsa Bóg urojony*. Wspomniałem o Dawkinsie mojemu chrześcijańskiemu przyjacielowi, który stwierdził: „Och, on zawsze tak przynudza o religii". Ani przez chwilę nie pomyślał, jakie mogą być argumenty Dawkinsa albo czy można by je podważyć, co moim zdaniem jest kompromitacją. Dla mnie, po tylu latach wałkowania dziecinnych „dowodów" na istnienie Boga, jest to dzieło niezwykle cenne, gdyż ukazuje je we właściwej perspektywie. Niestety odnoszę wrażenie, że wielu chrześcijan będzie raczej odwodzić innych od czytania Dawkinsa, niż zdobędzie się na odwagę, aby samemu sięgnąć po tę lekturę, co przypuszczalnie mogłoby nawet wzmocnić ich wiarę. Jeśli jeszcze w przypływie oburzenia nie cisnęliście tej książki w ogień, zastanawiacie się teraz zapewne, czemu takie rzeczy mają znaczenie. Każdy z nas wynajduje sobie jakiś nonsens, w który wierzy, ale to część naszej natury. Poza tym kupiliście tę książkę w innym celu. Takie gadanie o religii nie sprawi, że pociągające seksualnie osoby zaczną ulegać waszej rozszalałej i wezbranej woli, ani też nie pomoże zweryfikować waszej * Richard Dawkins, Bóg urojony, tium. Piotr J. Szwajcer, Wydawnictwo CiS, Warszawa 2007 (przyp. tłum.).

R O Z C Z A R O W A N I E 24 wiedzy na temat fizyki. W rze P R A W D A I K Ł A M S T W A czy samej, jesteśmy fascynująco różnorodni. Gdybyśmy wszyscy myśleli tak samo, nie musiałoby istnieć aż tyle kanałów telewizyjnych. Zważmy jednak: czyż nie jest lepiej podejmować decyzje, mając dobre rozeznanie, niż robić to w stanie dezorientacji? Czy świadomie przyjęlibyście kłamstwa serwowane wam jako prawda? Czy „wezbrany" oznacza to samo co „w stanie erekcji"? Prawdaikłamstwa Ponieważ mam wielką nadzieję, że przyczynię się do waszego rozwoju, odsłaniając przed wami niektóre umiejętności i zagadnienia, które osobiście uważam za fascynujące, najpierw musimy rozważyć pewną kłopotliwą kwestię. Na ile będę wobec was uczciwy, odsłaniając przed wami tajniki moich technik? Pewne kręgi prasy brukowej oraz mej własnej rodziny są przekonane, że pośród bogactwa niewątpliwej szczerości, obiektywizmu, nieprzekupności, rzetelności i prawości, które jak dotąd charakteryzują moją pracę, może się sporadycznie trafić jakiś fałsz, który ma za zadanie zbić z tropu uważnego badacza. No cóż, jak powiedziała kiedyś moja prababcia, rzetelność i prawość, moja dupa, moja sprawa. Moje występy, które co tydzień wślizgują się do waszych salonów albo przesączają się z eteru na twarde dyski waszych komputerów, na początku każdego, jak to w branży nazywamy, odcinka są wprost określane przez nikogo innego, jak przeze mnie, mianem połączenia „magii, sugestii, psychologii, wyprowadzania w pole i umiejętności scenicznych". Sztuczki, popisy, triki i gagi, które w nich prezentuję, czasem opierają się na zasadach magii, czasem na psychologii. Na przykład program Seance, jeśli byliście na tyle uprzejmi, aby go obejrzeć czy nawet wziąć udział w jego „interaktywnej" części, wierząc, że rozgrywa się na żywo, zdaje się zawierać pewne formy natchnionych działań, lecz oczywiście

R O Z C Z A R O W A N I E 26 stanowi serię trików przemieszanych z technikami sugestii, które mają doprowadzić do pożądanego rezultatu. Jeżeli zdarzyło się wam prawidłowo przeliterować imię zmarłego za pomocą domowej tabliczki Ouija, to był to rezultat triku (pomyśleliście o właściwym imieniu), po którym nastąpiła sugestia (nieświadomie przemieszczaliście szklankę po planszy, wskazując odpowiednie litery). Jest to taki sam proces, jakiemu podlegają uczestnicy pokazów. Z drugiej strony The Heist, najnowszy z programów emitowanych w telewizji, kiedy pisałem tę książkę, był wyjątkowy, gdyż nie zawierał żadnych sztuczek i nie polegał na ogłupianiu widza. Podczas trwających dwa tygodnie zdjęć pojawiło się kilka trików zastosowanych po to, aby przekonać uczestników, że właśnie zdobywają nowe, zdumiewające umiejętności. Nie zostały one jednak włączone do programu, gdyż zdawały się podważać jawność całego procesu. Gdyby finałowe napady z bronią w ręku* się nie udały — chociaż nie miałem cienia wątpliwości co do ich powodzenia — ukrywałem w zanadrzu bardzo niejasny plan B i plan C, aby zyskać pewność, że całe przedsięwzięcie jakoś się uda. Nie musiałem jednak ich wykorzystywać. (Powiedzmy, że po kątach kryły się tancerki, które czekały na mój znak). Istnieją pewne zasady, których musimy się trzymać, aby zachować spójność w tworzeniu programu telewizyjnego. Odnoszę wrażenie, że zasady te są oczywiste. Powstały w drodze ewolucji, kiedy próbowałem różnych podejść, aby osiągnąć taki efekt, na jakim mi zależało. Inne wzięły się z tego, że stawałem się coraz bardziej znany, co niesie ze sobą nową hierarchię wartości. Na przykład w mojej pracy nigdy nie korzystałem z pomocy asystentów. * W grudniu 2005 r. brytyjski Channel 4 wyemitował program The Heist (ang. napad), w którym Derren Brown pod pozorem seminarium motywacyjnego i kręcenia filmu dokumentalnego przekonał za pomocą technik sugestii kilkoro statecznych i odpowiedzialnych biznesmenów do zbrojnego napadu na konwojenta odbierającego pieniądze z banku i zrabowania 100000 funtów. Chociaż cała sytuacja była zaaranżowana (o czym uczestnicy nie wiedzieli) i odbywała się na terenie zabezpieczonym przez policję, program Browna wzbudził wiele kontrowersji. Iluzjonistę oraz stację telewizyjną krytykowano za „marnowanie cennego czasu funkcjonariuszy policji" oraz „gloryfikowanie przestępczości" (przyp. tłum.).

R O Z C Z A R O W A N I E 26 Korzystanie z pomocy asystenta jest równoznaczne z koniecznością zaangażowania aktora wcielającego się w rolę osoby, która bierze udział w pokazie i której umysł jest rzekomo przenikany. Osoba taka odgrywa współpracę i udaje zdumienie. Telewizyjnym i scenicznym magikom taki wybieg nie jest obcy, ale dla mnie takie rozwiązanie jest odrażające z artystycznego punktu widzenia i po prostu niepotrzebne. Zresztą trudno mi sobie wyobrazić, ile należałoby po występie zapłacić takim ludziom za milczenie. Po drugie, nie chciałbym, aby jakikolwiek uczestnik widział mój występ podczas realizacji zdjęć, a potem obejrzał zupełnie inną, przemontowaną wersję tego, co poznał od kuchni. Byłoby to śmie- chu warte posunięcie, zważywszy na fakt, że zawsze pojawią się jacyś dziennikarze gotowi wysłuchać spostrzeżeń takiego pokrzywdzonego osobnika. Cieszy mnie to, co robię, i cenię ludzi, którzy czerpią radość z udziału w moich występach, zatem ich ogólne przeżycia są dla mnie najważniejsze. Tego rodzaju pokazy, do jakich z całym swym zarozumialstwem was przymuszam, mają korzenie w sztuce zwanej mentalizmem, która z kolei opiera się na magii i czarach. Wielu mentalistów (jak ja, chociaż nigdy nie podobało mi się to określenie) zaczynało jako magicy, zanim dokonało się ich niemal komiczne przeistoczenie. O ile większość magików jest łatwo rozpoznawalna i daje się przyporządkować do ograniczonej liczby kategorii, to men-taliści są mniej liczni, rzadziej o nich słychać i mogą radykalnie się różnić między sobą. Tego, co umieją, trudniej się nauczyć, a nadrzędne znaczenie ma osobowość. Wielu z nich przekracza coś, co dla mnie stanowi etyczną granicę, i zostaje tarocistami albo psychoterapeutami. Niektórzy potrafią zagadać na śmierć. Nie- którzy działają w kościołach, zarówno w tych spirytualistycznych, jak i należących do głównych nurtów chrześcijańskich. Niektórzy nadal występują na scenie, lecz regularnie deklarują prawdziwe zdolności parapsychologiczne, a inni ich demaskują i kompromitują. Jeszcze inni organizują weekendowe seminaria o tematyce motywacyjno-biznesowej i sprzedają swoje uzdolnienia jako stuprocentowo adekwatne kompetencje psychologiczne. Rzeczywiste umiejętności, jakie znajdują tu zastosowanie, mogą się sprowadzać do czystej iluzji albo opierać się P R A W D A I K Ł A M S T W A

R O Z C Z A R O W A N I E 26 na umiejętności mówienia ludziom tego, co chcą usłyszeć. Mentaliści bywają raczej nieszkodliwi, zabawni, użyteczni albo niewybaczalnie wyrachowani. Kierować mogą nimi chęć zysku, własne ego albo płynący ze szczerego serca altruizm. Przygotowując swoje pokazy, starałem się działać z jak największą szczerością, jednocześnie zachowując niezbędny klimat dramatyzmu i tajemniczości. O ile na samym początku kariery byłem trochę śmielszy w swoich wymaganiach, o tyle kiedy zacząłem odnosić sukcesy, wyzbyłem się pragnienia, aby udawać kogoś, kim nie jestem. Teraz więc wyraźnie określam swe telewizyjne oraz sceniczne występy jako mieszaninę psychologii i kuglarstwa, koncentrując się na tym, aby dostarczały możliwie najwięcej rozrywki i starając się uniknąć oskarżeń o brak autentyzmu. Oczywiście rezultat koniecznie powinien być niejasny, ale mam nadzieję, że w tym tkwi co najmniej połowa zabawy. Kwestia uczciwości jest nieodłącznie związana z problemem formy moich magicznych przedstawień. Jeśli wykonawca nie jest kompletnym oszustem, który zapewnia o swej absolutnej uczciwości, to każda widownia zaakceptuje fakt, że na jej oczach rozgrywa się jakiś hokus-pokus. Należy się starać, aby osoba wyprowadzona w pole odebrała to jako doznanie przyjemne i urzekające, w przeciwnym razie magik ponosi sceniczną klęskę. Wchodzi w osobliwą relację z publicznością, w zasadzie przekazując następujący komunikat: „Będę udawał, że jest to całkowicie prawdziwe, ale wiecie, że ja wiem, że wy wiecie, że ja wiem, że tak naprawdę to wszystko jest grą". Do pewnego stopnia widzowie mogą brać udział w tej grze, jeśli tylko otrzymają w zamian dobrą rozrywkę. Dla magika udział w niej oznacza pogodzenie się z sytuacją, w której musi się popisywać. W ogromną większość pokazów iluzji wplecione jest przesłanie: „Potrafię zrobić coś, czego wy nie umiecie". O ile można je odnieść do wielu występów innego rodzaju, na przykład muzycznych czy tanecznych, w przypadku magii jest ono nie na miejscu, a skądinąd wiemy, że magia pociąga za sobą oszustwo. (Jak również rzadko skrywa swą przebiegłość pod niezaprzeczalnym pięknem dramaturgii. Zbyt często jest brzydka i pozbawiona teatralnego posmaku). Prawdopodobnie z tych właśnie

P R A W D A I K Ł A M S T W A 29 przyczyn nie jesteśmy aż tak bardzo skłonni odczuwać respekt wobec umiejętności, jakie prezentują iluzjoniści. W moim odczuciu magia bardziej niż inne formy rozrywki scenicznej wymaga od wykonawcy szczerej autonegacji i zazwyczaj jest to zjawisko nieosiągalne w tej dziedzinie. O ilu magikach można szczerze powiedzieć, że są szczególnie sympatyczni? Albo który nie stał się irytujący, chociaż obiecująco się zapowiadał? Czy naprawdę nie podejrzewacie, że któryś z nich zaczął zażywać twarde prochy? (Możecie oczywiście wziąć pod uwagę również autora tej książki). Iluzjonista świadom faktu, że całe jego rzemiosło opiera się na oszustwie, może rekompensować sobie tę kłopotliwą prawdę, tworząc dosyć próżną i zarozumiałą osobowość sceniczną i po- zasceniczną. Robiąc to, nadużywa gotowości swoich widzów do udziału w grze, która polega na ich ogłupianiu. Jeśli będzie przy tym nieznośny, szybko wystawi się na pośmiewisko. Publiczność będzie się starała możliwie jak najskuteczniej zdeprecjonować tę sztucznie wykreowaną znakomitość. Przypomnijcie sobie swoje reakcje na numer Blaine'a ze szklaną skrzynią*, który z pewnością był o wiele zabawniejszy i ciekawszy niż numer bez skrzyni, lecz chyba trochę chybiony w swym napuszonym charakterze. Porównaj go z czystą doskonałością programu Derren Brown gra na żywo w rosyjską ruletkę**, który przyćmił wiszące więzienie Amerykanina i podbił serca brytyjskiej widowni. Co się tyczy kwestii zarozumialstwa, myślę, że szczerość to podstawa. W skutecznym połączeniu techniki i oddziaływania na widownie, które decyduje o powodzeniu triku, jest coś zachwycającego, jest głęboka satysfakcja i radość, przypuszczalnie niczym nieróżniąca się od tego, co przeżywa kompozytor czy malarz, kiedy kończy dzieło. A przecież ten zachwyt jest czymś, z czym magikowi nie wolno się zdradzić przed publicznością, którą geniusz do znużenia określa jako „zwykłych śmiertelników", spoglądając z oszałamiająco uduchowionych wyżyn. Przede W 2003 r. amerykański iluzjonista David Blane spędził 44 dni bez jedzenia w przezroczystej skrzyni zawieszonej na wysokości 9 m nieopodal mostu Tower Bridge nad Tamizą w Londynie (przyp. tłum.). Program wyemitowany 5 października 2003 r. przez Channel 4 (przyp. tłum.).**

R O Z C Z A R O W A N I E wszystkim jest tak dlatego, że ktoś mógłby przejrzeć sekret, który z kolei mógłby zniweczyć osiągnięty skutecznie efekt zadziwienia. Stąd też magik, który pomimo swej postury jest w głębi duszy dzieckiem, ukrywa ten raczej wzruszający aspekt, stwarzając pozory pod-niosłości i samoubóstwienia. W rezultacie powstaje kłamstwo, a jest ono tak marne, że wszyscy oprócz najbardziej łatwowiernych widzów w końcu je przejrzą. Zawsze podobała mi się idea wyrażania tego podniecenia i za- chwytu w trakcie stosowania mrocznych, diabelskich i tajemnych reguł, czy byłoby to uczciwe, czy nie. Jest to podstawowa siła napędzająca mój warsztat. Dlatego książka ta stanowi szczerą próbę wprowadzenia w moją ukochaną dziedzinę. Z uwagi na objętość i funkcjonalność oraz chęć zachowania pewnych rzeczy w tajemnicy nie mogę wyjaśnić w niej wszystkiego. Toteż w zamian za to że nie jestem do końca otwarty, obiecuję być całkowicie uczciwy Wszyst- kie anegdoty są prawdziwe, a techniki autentycznie stoso Wybornej lektury. wane.

33 Sztuczkazmonetą Przygotuj sobie monetę. Połóż ją na stole, około dziesięciu centymetrów od krawędzi, przy której siedzisz. Teraz prawą ręką, jeśli jesteś praworęczny, weź monetę, ale nie próbuj jej podnosić wprost z powierzchni stołu. Przesuń ją tylko ku sobie opuszkami palców i pozwól, aby spoczęła na twoim kciuku, gdy znajdzie się już na obrzeżu stołu. Kiedy będziesz ją trzymać, zaciśnij pięść, zamykając w niej monetę, i unieś rękę. Udało się? Powtórz taką operację kilka razy i postaraj się utrwalić sobie wyczucie wszystkich ruchów. Bądź rozluźniony i zachowuj się naturalnie. Dobra. Przy kolejnej próbie, kiedy moneta dotrze na brzeg stołu, udaj, że ją chwytasz, wykonując dokładnie tę samą serię ruchów, lecz pozwól, aby upadła ci na kolana. W rzeczywistości twój kciuk nie zetknie się z monetą, a posuwisty ruch palców po prostu zrzuci ją z blatu. Potem, tak jak wcześniej, zaciśnij pięść, jak gdybyś trzymał coś w środku, i podnieś rękę. Dmuchnij w zamkniętą dłoń i rozprostuj palce. Wyobraź sobie, że naprzeciwko ciebie siedzi ogłupiony widz. Jest zachwycony — monetą wyparowała bez śladu. Uwierzył, że posiadasz nadzwyczajne zdolności. Możesz odpocząć. Teraz postaraj się powtórzyć sztuczkę kilka razy, aż moment, w którym upuszczasz monetę, będzie wyglądał równie swobodnie i naturalnie jak ten, w którym naprawdę ją chwytasz. Podczas kolejnych prób na przemian chwytaj monetę i tylko udawaj, że to robisz, aż te dwie sekwencje staną się

M A G I A identyczne. Jeśli możesz ćwiczyć, siedząc przed lustrem, będziesz miał dodatkową satysfakcję. Zwłaszcza jeśli jesteś tak „figlarnie piękny" jak ja. W tej podstawowej kuglarskiej sztuczce z monetą niewiele jest magii. Teraz nadajmy tej nieskrępowanie powtarzanej sekwencji więcej efektowności. Robiąc to, możemy odkryć wiele rzeczy, które sprawiają, że magia jest magiczna. Po pierwsze, po co kłaść monetę na stole, żeby po chwili zabrać ją z powrotem? Przecież chyba tylko poważnie opóźniony umysłowo osobnik mógłby zaprezentować taki absurd. Takie dziwaczne zachowanie raczej odziera z magii decydujący moment. Gdybyś wyciągnął monetę z kieszeni, położył na stole przed sobą, po czym natychmiast zabrał, aby zademonstrować, że znikła, cały szereg czynności stałby się w jakiś i sposób nadzwyczajny i wymuszony, a jego nienaturalność suge- | rowałaby widzowi, że został zastosowany jakiś trik. Porównajmy to z sytuacją, w której moneta już leży na blacie. Jeśli po prostu zabierasz monetę, która się tam znajduje, od razu wygląda to znacznie lepiej. Mógłbyś więc na przykład chwilę wcześniej grzebać za czymś w kieszeni, wyciągając z niej monetę albo dwie dla ułatwienia poszukiwań. Położyłbyś je od niechcenia na stole, zapomniane i nieważne, umieszczając jedną z nich w pozycji odpowiedniej do przeprowadzenia pokazu. Teraz musisz ją podnieść, aby cokolwiek z nią zrobić, więc okoliczności pokazu wydają się 0wiele bardziej naturalne. No dobra. Teraz pora na rozwiązanie kolejnego problemu. Na stole leży moneta. Sięgasz po nią w sposób widoczny, zamykasz w zaciśniętej pięści, a potem otwierasz dłoń, aby zademonstrować, że monety tam nie ma. Ponieważ łańcuch czynności jest krótki 1łatwy do odtworzenia, istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że jakiś bystry obserwator (a wielu magików nie docenia, jak bardzo przenikliwi potrafią być ludzie) może przejrzeć twoją sztuczkę. Jeśli moneta znikła z twojej dłoni, to być może nigdy jej tam nie było, zatem nie mogłeś jej zabrać. Musiała podziać się gdzie indziej. Aha! W jakiś sposób ześliznęła się ze stołu. A jeżeli widz nachyli się nad stołem, aby

35 S Z T U C Z K A Z M O N E T Ą sprawdzić, czy nie ukrywasz monety na kolanach, jesteś ugotowany i chyba tylko siłą możesz powstrzymać go przed zdarciem mrocznej zasłony spowijającej twoją sztukę. Musisz więc zakłócić łańcuch wydarzeń, aby wścibski obserwator nie miał łatwego zadania, odtwarzając ich kolejność. Tym razem zamiast zaciskać dłoń, w której mieści się wyimaginowana moneta, po rzekomym zabraniu jej ze stołu zamarkuj ruch; jakbyś przekładał ją do drugiej ręki (czyli do lewej, chociaż możesz wszystko robić na odwrót, jeśli jesteś leworęczny), którą potem zaciśniesz w pięść. Wykonaj ten ruch kilkakrotnie, rzeczywiście przekładając monetę, aby wyczuć, jak odbywa się to normalnie. Później powtórz dokładnie to samo bez monety. Jestem pewien, że kiedy przećwiczysz to kilka razy, uwaga „bez monety" stanie się niepotrzebna, a nawet drażniąca. Udając, że przekładasz monetę, której nie masz, do drugiej ręki, znacznie utrudniasz obserwatorowi odtworzenie przebiegu wydarzeń. Dmuchnij w lewą dłoń i pokaż, że moneta wyparowała. Jeśli widz pomyśli, że moneta tak naprawdę nigdy nie znalazła się w twojej lewej ręce (może dokonać takiego spostrzeżenia, kiedy tylko zostanie ocucony solami trzeźwiącymi), jedyne wytłumaczenie będzie takie, że musiałeś zatrzymać ją w prawej. Po chwili przekona się jednak, że twoja prawa dłoń również jest pusta. Będzie zbyt zaabsorbowany rozwiązywaniem tej zagadki, aby zastanawiać się, czy w ogóle zabrałeś monetę ze stołu. Dobrze. Ale wciąż jeszcze nie znakomicie. A jak wspaniale byłoby, gdyby widz nabrał przeświadczenia, że widział monetę w twojej prawej ręce, zanim przełożyłeś ją do lewej? Wtedy naprawdę nie znalazłby żadnego wytłumaczenia. Tym razem więc, zanim przełożysz „monetę" do prawej ręki, upozoruj taki ruch, jakbyś przez moment ją pokazywał, trzymając między opuszkami kciuka i dwóch pierwszych palców. Gdyby ktoś dobrze przypatrzył się twojej dłoni, mógłby dostrzec, że nic w niej nie masz. Kiedy jednak wykonasz szybki i niedbały gest — zatoczysz ręką w powietrzu łuk, mówiąc: „Patrzcie", po czym płynnie ją opuścisz w stronę lewej dłoni — to jeśli będziesz rozluźniony i zrobisz to w odpo