dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony753 730
  • Obserwuję431
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań361 988

Caskie Kathryn - Zasady narzeczeństwa

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Caskie Kathryn - Zasady narzeczeństwa.pdf

dareks_ EBooki
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 295 stron)

Kathryn Caskie Zasady narzeczeństwa scandalous PDF processed with CutePDF evaluation edition www.CutePDF.com

Zasada Pierwsza Ci, którzy jednoczą szeregi dla wspólnego celu, zwyciężą. Londyn, kwiecień 1814 Eliza Merriweather patrzyła, jak jej siostra energicznie krąży po pokoju. Zaczęła się już obawiać o los tureckiego dywanu. - Jeśli zamierzasz zrobić dziurę w podłodze, to ci się nie uda. Powinnaś przyspieszyć kroku. - Eliza uśmiechnęła się znad filiżanki parującej herbaty, po czym z błogim wyra­ zem twarzy wygodnie rozsiadła się w fotelu. Grace przystanęła i westchnęła zrezygnowana. - Zaczekam tak długo, jak to konieczne, Elizo. Ale ty dasz mi w końcu swoje słowo. Eliza odstawiła na stół kremowo-niebieską filiżankę i splotła ręce na piersi. - Powiedziałam już, że będę się poprawnie zachowywa­ ła. Czego jeszcze oczekujesz? - Abyś nie robiła z siebie widowiska wszędzie tam, gdzie się pokażesz. Inaczej nigdy nie znajdę męża i cały sezon pój­ dzie na marne! Eliza wybuchnęła śmiechem. - Och, znowu to samo. Uspokój się, Grace, bo za chwi­ lę dostaniesz wypieków na swojej ślicznej twarzyczce. scandalous

Grace jęknęła przerażona, podbiegła do lustra i nerwo­ wo zaczęła dotykać policzków, szukając najmniejszych choćby śladów rumieńców. - Kochanie, wiesz przecież, że pragnę twego szczęścia jeszcze bardziej niż własnego. Nie jestem jednak pewna, jak długo zdołam znosić całą tę sztuczność i przepych. Na dźwięk tych słów Grace odwróciła głowę. -Jeśli nie zamierzasz pamiętać o odpowiednich manie­ rach z uwagi na moje dobro, zrób to chociaż przez wzgląd na nasze ciotki - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Czy nie możesz postępować tak, jak one tego pragną, przynajmniej przez jeden sezon? Zawdzięczasz im bardzo dużo... a może jeszcze więcej. - Nikt by nie potrafił żywić większej niż ja wdzięczno­ ści za ich hojność. Na Boga, one przyjęły nas przecież pod swój dach. Nie zapomniałam o tym. - Zrobiły o wiele więcej, Elizo - powiedziała Grace, sia­ dając obok. - Posłały naszą siostrę do szkoły dla panien pani Belbury. Nawet gdyby nasi rodzice żyli, nigdy nie mogliby pozwolić sobie na taki wydatek. - Zdaję sobie z tego sprawę, ale... - Poza tym ciotki zgodziły się sponsorować nas obie przez cały sezon. Mogłabyś przynajmniej uśmiechnąć się od czasu do czasu na tych kilku balach. Eliza odgarnęła z twarzy kosmyk ciemnych włosów. - Owszem, być może zdołałabym przeżyć taką uroczy­ stość. Ale po co? Nie mam zamiaru wychodzić za mąż. Naj­ mniejszego zamiaru. - Ależ, Elizo... - Nie, nie, podjęłam już decyzję. Kiedy ten przeklęty se­ zon wreszcie dobiegnie końca, wyjeżdżam do Włoch. Nic nie przeszkodzi mi w studiowaniu malarstwa. Pytam zatem, po cóż ciotka Letitia i ciotka Viola miałyby wyrzucać pie­ niądze na moje stroje i biżuterię? Grace znowu ciężko westchnęła. scandalous

- Nie rozumiem, dlaczego jesteś aż tak krytycznie nasta­ wiona do instytucji małżeństwa. Ja sama nie potrafię wy­ obrazić sobie większej nobilitacji dla kobiety. - Nie mam nic przeciw małżeńskiemu szczęściu. O ile coś takiego w ogóle istnieje. Przez całe swoje życie Eliza nie znalazła na to dowodów. A już na pewno nie w swym rodzinnym domu. Wstała i podeszła do okna. Tutaj, na drewnianych szta­ lugach, czekał jej powrotu niedokończony obraz. Eliza z największą ostrożnością uniosła go na wysokość twarzy. Wdychając z rozkoszą zapach farb olejnych, przekrzywi­ ła płótno delikatnie ku oknu, pozwalając w ten sposób, by blask popołudniowego słońca oświetlił malowany pejzaż. -Jestem artystką, Grace. - Eliza odwróciła się, nadal trzymając obraz w dłoniach. - Ale w przeciwieństwie do na­ szej matki nie pozwolę zmarnować tego daru od Boga tyl­ ko dla zaspokojenia wymagań mojego męża. Sztuka zbyt wiele dla mnie znaczy. Grace machnęła ręką. - Ależ, Elizo! Nie wszyscy mężczyźni są tacy jak nasz oj­ ciec. Wielu mężów zachęca swe żony, by poświęcały trochę czasu własnym przyjemnościom. - Owszem. Małżeństwo jednak wiąże się z posiadaniem dzieci. - Eliza uśmiechnęła się krzywo. - A wtedy koniec z przyjemnościami. Poza tym trzeba jeszcze chodzić na ba­ le i przyjęcia. No i oczywiście zajmować się domem, nad­ zorować służbę. - Przestań! - Grace klasnęła w dłonie. - Naturalnie, że zamężna kobieta ma wiele obowiązków. Ale to jeszcze nie powód, by odczuwać odrazę do małżeństwa. - Tylko że ja wcale nie żywię odrazy do małżeństwa - od­ parła Eliza, ponownie mocując płótno na sztalugach. - Po prostu nie uważam, aby było dla mnie czymś odpowiednim. Poza tym nie widzę nic złego w tym, że podąża się za gło­ sem serca, a nie za dyktatem społeczeństwa. - Eliza przeszła scandalous

przez pokój i usiadła obok Grace. - I nie każdy radzi sobie tak dobrze z domowymi obowiązkami jak ty, moja droga - dodała, po czym serdecznie uściskała siostrę. Grace odepchnęła ją lekko, z całych sił powstrzymując śmiech. Eliza wstała i zbliżyła się do kominka. - Na Boga, ależ tu zimno. Co powiesz na to, byśmy po­ prosiły panią Penny o jeszcze trochę herbaty? - Nie poddam się tak łatwo - odparła Grace. - Złożysz mi obietnicę. Dobrze wiesz, ile znaczy dla mnie ten sezon. Nie możesz mi go zepsuć. Przysięgnij, że tego nie zrobisz. - W porządku - powiedziała Eliza, kładąc dłoń na sercu. - Obiecuję, że postąpię tak, jak chcą nasze ciotki. Ale jak tyl­ ko sezon się skończy, zajmę się realizacją własnych planów. Czy to ci wystarczy? - Musi mi wystarczyć. Eliza roześmiała się, po czym pociągnęła Grace za sobą. Siostry wzięły się pod ręce i podążyły w kierunku ciepłej, przytulnej kuchni. Tymczasem w bibliotece Viola Featherton odkładała właśnie na miejsce książkę w szarej obwolucie. Schyliła się, by sięgnąć dolnej półki. Poczuła przy tym w bolących ple­ cach wszystkie siedemdziesiąt cztery lata swojego życia. - Sezon musi rozpocząć się w odpowiedni sposób - po­ wiedziała, prostując się i odwracając twarz ku swej bliź­ niaczce. - Co będzie, jeśli nie znajdziemy tej książki, sio­ stro? - Przestań narzekać. W końcu ją znajdziemy. Po prostu szukaj dalej - ofuknęła ją Letitia. - Mówię ci, że jest gdzieś tutaj. Viola miała poważne wątpliwości. Już tyle książek zo­ stało zdjętych z półek, piętrzyły się teraz na stole i na pod­ łodze. Starsza dama oparła się na ebonitowej lasce i z gry­ masem na twarzy spojrzała na Letitię, która przeglądała scandalous

zbiory biblioteczne znajdujące się na wysokości oczu. Po­ dział pracy nie wydawał się sprawiedliwy. Letitia ani razu nie schyliła się po żaden tom, podczas gdy Viola spędziła ostatnią godzinę na klęczkach. Wiedziała jednak, że nie po­ winna mieć pretensji do siostry. W końcu Letitia jest o pra­ wie trzy minuty starsza i nie może schylać się tak często jak Viola. Edgar, służący o siwych włosach, przeglądał najwyższe półki, stojąc na przenośnej bibliotecznej drabinie. Spojrzał nerwowo w dół, po czym zacisnął powieki. Letitia skierowała wzrok ku górze i wzięła się pod boki. - Edgarze, otwórz oczy. Jeśli nadal będziesz się tak za­ chowywał, to z pewnością nie znajdziemy tego, czego szu­ kamy. Edgar otworzył najpierw jedno, potem drugie oko i po­ spiesznie powrócił do przeglądania górnych półek. - Bardzo przepraszam, proszę pani. Nie widzę tu tej książki. Czy mogę już zejść na dół? - Czy wolno mi zasugerować sprawdzenie półek za szy­ bą? - spytała Viola, uśmiechając się słodko i wskazując la­ ską na stojący kilka metrów dalej sekretarzyk. Służący zacisnął usta i zaczął schodzić na dół. Ale zanim znalazł się na ziemi, zniecierpliwiona Letitia chwyciła dra­ binę i próbowała przesunąć ją ku kolejnym półkom. Edgar gwałtownie rozpostarł ręce na boki, starając się złapać równowagę. Zamachał nimi bezładnie, po czym z ło­ skotem runął na dywan. Dwa stosy książek zachwiały się i spadły wprost na niego. - Edgar! - Viola podreptała w stronę służącego. - Jesteś ranny? Edgar nic nie powiedział. Potrząsnął tylko głową. - Powinnaś bardziej uważać, Letitio - parsknęła Viola, zdejmując z piersi Edgara jakiś opasły tom w karmazyno- wej okładce. - Mogłaś zrobić mu krzywdę. Letitia zdawała się jednak nie zważać na słowa siostry. scandalous

Zainteresowała ją książka. Wsunęła na nos okulary o grubych szkłach i obróciła wolumin w dłoniach. Jej oczy rozbłysły. - Edgarowi chyba się udało, Violu! Letitia odsunęła stos książek i położyła znalezisko na bi­ bliotecznym stole. Wskazującym palcem przerzuciła dwie pierwsze strony, po czym spojrzała na siostrę. - Tak, on znalazł książkę taty o narzeczeńskich zasadach! Kiedy Edgar wygrzebał się spod zwałowiska książek i rozpoczął żmudne ustawianie woluminów z powrotem na półkach, Viola oparła się na lasce i podeszła do siostry. Drżącą dłonią sięgnęła po leżące na biurku okulary, po czym wsunęła je na nos. Zmrużyła powieki i przechyliła głowę, tak by jej słabe oczy mogły wreszcie rozczytać in­ skrypcję na tytułowej stronie. - Na Boga, siostro! Rzeczywiście masz rację! - Podniosła wzrok na Letitię i uśmiechnęła się ciepło. - Powinnyśmy chyba zacząć wszystko już dziś wieczór, jak myślisz? - Oczywiście. Im szybciej, tym lepiej - odparła Letitia i odwróciła się na pięcie. - Edgarze, przekaż dziewczętom, by za chwilę oczekiwały nas w salonie. Natychmiast! Eliza i Grace siedziały w pokoju bawialnym, gdy stukot laski w przedpokoju obwieścił im rychłe nadejście ciotek. Już po chwili Letitia i Viola dumnie stanęły za stołem. Zupełnie jakby miały coś bardzo ważnego do zakomunikowania. Ciotka Viola odchrząknęła i zaczęła przemówienie. - Wiele lat temu ja i Letitia miałyśmy rozpocząć pierw­ szy w życiu sezon. Wtedy właśnie zmarła nasza matka. So­ lidaryzując się z pogrążonym w rozpaczy ojcem, nawet po upływie okresu żałoby nie brałyśmy udziału w zabawach. Nie miałyśmy wielbicieli. Nie otrzymywałyśmy też żad­ nych małżeńskich ofert - dodała, ciężko wzdychając. Nagle zamknęła oczy, a jej broda opadła na piersi. Na okrągłej twarzy ciotki Letitii odmalował się niepo­ kój. Wzięła siostrę pod rękę i podprowadziła ją ku kanapie. scandalous

Kiedy upewniła się już, że Viola bezpiecznie siedzi na miejscu, odwróciła się do Elizy i Grace. - Na czym to ona skończyła? - zapytała. - Nie miałyście propozycji... propozycji małżeńskich - podpowiedziała Eliza i rzuciła szybkie spojrzenie Violi. Nic jednak nie wskazywało na to, by ciotka miała za .chwilę się obudzić. Jej niespodziewane drzemki zdarzały się bardzo często i choć nagłość, z jaką przychodziły, zawsze dziwiła Elizę, to dziewczyna wiedziała, że nie musi się ni­ mi martwić. Viola za chwilę obudzi się, wypoczęta i rados­ na niczym skowronek. - Masz rację - odparła ciotka Letitia. - Kiedy kilka lat później zmarł również nasz ojciec, wróciłyśmy do towarzy­ stwa. Przekroczyłyśmy już jednak wiek stosowny do mał­ żeństwa i zaklasyfikowano nas jako stare panny. - Letitia ujęła dłoń śpiącej siostry i delikatnie ją ścisnęła. - Nawet sobie nie wyobrażacie, jakie to okropne. Stara panna do ni­ kogo nie przynależy. Nikt jej nie kocha i nie podziwia... - Ależ, ciociu - przerwała jej Eliza. - Możesz sama doko­ nywać życiowych wyborów. Jesteś całkowicie niezależna. Nikt nie mówi ci, co masz robić, a czego nie... -I nikt nie dzieli ze mną łoża. Nie mam dzieci, które przychodziłyby do mnie z wizytą. Nie mam wnuków, któ­ re mogłabym rozpieszczać. Czy nie rozumiesz, Elizo? Ży­ cie starej panny jest bardzo samotne. - W oczach ciotki Le- titii zabłysnęły łzy. Żałość w jej głosie do głębi poruszyła Elizę. W moim wy­ padku na pewno będzie inaczej, powtarzała sobie w duchu dziewczyna. Przecież ona miała swoją ukochaną sztukę. Dłoń ciotki Violi drgnęła, a na usta Letitii powrócił uśmiech. - Dobrze, dobrze. Moja siostra do nas wraca - powie­ działa, kładąc dłoń Violi na jej kościstym kolanie. Spojrza­ ła na Elizę, a potem na Grace. - Mówię to wszystko, by ustrzec was przed losem takim jak nasz - dodała i ruchem scandalous

głowy skinęła na Edgara. Na ten znak służący przeszedł przez pokój i położył przed starszą z ciotek grubą czer­ woną księgę. Eliza patrzyła na zakurzone tomisko. Zastanawiała się, ja­ kie mógł mieć znaczenie. Wstała, podeszła do stołu i prze­ sunęła palcem po wypłowiałych literach składających się na tytuł. - Zasady prowadzenia bitew*- przeczytała na głos. Rzu­ ciła ciotkom pytające spojrzenie, oczekując dalszych wyja­ śnień. One jednak uśmiechały się tajemniczo. Eliza otworzyła książkę i powiodła wzrokiem po tekście. Był naszpikowany militarnym słownictwem i opisem tak­ tyk bojowych. To wprawiło dziewczynę w jeszcze większe zakłopotanie. Co ciotki zamierzały zrobić z podręcznikiem wojennych strategii? Eliza podniosła głowę. - Ja nic z tego nie rozumiem. Ciotka Viola drgnęła, odchrząknęła i uśmiechnęła się sze­ roko. Powoli wstała, po czym podreptała w stronę stołu, zamknęła książkę i krzywym palcem wskazała na wypłowia­ łą okładkę. - Przeczytaj jeszcze raz tytuł, moja droga. Zasady narze- czeństwa. Widzisz, jest to instruktaż, jak znaleźć kandydata na męża. Ciotka Letitia klasnęła w dłonie. - Dzięki temu podręcznikowi sprawimy, że ty i Grace będziecie zaręczone jeszcze przed końcem sezonu. My same nigdy nie miałyśmy takiej szansy. Eliza zamarła, starając się dokładnie zrozumieć sens słów, które przed chwilą usłyszała. Ale one nie miały żad­ nego sensu. Żadnego! Jej ciotki najwyraźniej pomyliły tekst z dziedziny :: Tytuł oryginału Rules of engagement można tłumaczyć dwojako; engagement (ang.) - to „zaręczyny", ale także „bitwa" (przyp. tłum.). scandalous

wojskowych strategii z podręcznikiem dla potencjalnych narzeczonych. - Ciociu, ta książka to... W tej samej chwili Grace chwyciła jej dłoń i pociągnęła siostrę z powrotem na kanapę. - Pamiętaj, co mi obiecałaś, Elizo. - Ależ, Grace, ty nic nie rozumiesz. Ta książka... - Nie muszę niczego rozumieć. Czy ty nie widzisz, ile to wszystko dla nich znaczy? - spytała szeptem młodsza siostra. Eliza spojrzała na ciotkę Violę. Starsza pani czule trzyma­ ła w dłoniach zakurzony wolumin. Dziewczyna przeniosła wzrok na ciotkę Letitię. Jej oczy rozświetlała nadzieja. Eliza zacisnęła powieki. Och, na miłość boską! Nie mo­ że tego zrobić. Nie może powiedzieć ciotkom prawdy. Wte­ dy na pewno złamałaby ich serca. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się sztucznie. - Tak, ta książka jest dokładnie tym, czego potrzebuje­ my. Jak to dobrze, że o niej pamiętałyście. Grace odetchnęła z ulgą. Ciotka Letitia podeszła bliżej i czule ucałowała Elizę w policzek. - Wiedziałyśmy, że obydwie będziecie zadowolone. Po­ winnyśmy natychmiast zaczynać. Edgar, przynieś sherry. Przecież to prawdziwe święto! Eliza i Grace podeszły do stołu, a Edgar podał napitek. Ciotka Viola ponownie otworzyła książkę. Z jej ust do­ był się pełen podniecenia chichot. Wsunęła na nos okulary i skupiła się na wytłuszczonym napisie na górze pierwszej strony - niewątpliwie tylko tyle mogły dostrzec jej stare, zmęczone oczy. - Zasada Pierwsza - przeczytała. - Ci, którzy jednoczą szeregi dla wspólnego celu, zwyciężą. - A zatem udało nam się osiągnąć pierwszy cel - ogłosiła ciotka Letitia. - Od tej chwili mamy wspólne zadanie: spra­ wić, abyście obie zaręczyły się jeszcze przed końcem sezonu. scandalous

- Tak jest! - potwierdziła z zapałem Grace, patrząc w stronę Elizy. - Oczywiście - mruknęła Eliza, spoglądając z przeraże­ niem na czerwone tomisko. Na jakież to szaleństwo właśnie przystała? Zasada Druga Podejmij działania, zanim przeciwnik rozszyfruje twą strategię. Eliza ze stłumionym szlochem wypadła z sali balowej i zaczęła wyciągać z włosów zniszczone białe pióra, które stały się przyczyną jej kompromitacji. Ale nawet teraz, sto­ jąc w salonie pełnym zaszokowanych przedstawicieli lon­ dyńskiej socjety, nie była w stanie uwierzyć w to, co przed chwilą zrobiła. - Doprawdy, Elizo, to już szczyt wszystkiego. - Grace przecisnęła się przez tłum i stanęła tuż za plecami siostry. - Kichnęłaś na nią. Oplułaś twarz królowej Charlotty. I to co najmniej trzy razy! - Grace, proszę cię! Czy moje własne upokorzenie nie jest wystarczającą karą? Eliza ruszyła przed siebie, szybko dotarła do głównych schodów i zaczęła po nich zbiegać na dół. Już za kilka chwil znajdzie się bezpieczna w powozie ciotek i oddali się od tego przeklętego pałacu tak bardzo, jak tylko będzie to możliwe. scandalous

Nagle poczuła, że siostra łapie ją za nadgarstek i usiłuje zatrzymać. - Okryłaś hańbą nas wszystkie - syknęła Grace. - Nigdy nie zdołamy jej zmazać. Przenigdy! - Nie wydaje mi się, by należało obciążać mnie całą wi­ ną za to, co się stało - odparła Eliza. Podniosła wzrok i spo­ strzegła, że kilku przedstawicieli londyńskiej śmietanki to­ warzyskiej nadal uważnie się im przygląda. Dziewczyna zrobiła obojętną minę. Nie obchodziło jej ani trochę, co ci wszyscy ludzie myślą sobie na jej temat. Choć sezon dopiero się rozpoczął, oni już zdążyli ją okreś­ lić jako... no właśnie, jak to było? Och, tak. Niewychowa- na pannica. Po dzisiejszym incydencie w sali balowej te podłe słowa obiegną towarzyski świat Londynu jeszcze przed zapadnięciem nocy. I choć Eliza czuła się okropnie, to musiała jednak przyznać, że nawet taki koszmar ideal­ nie pasował do jej planów. Grace również zorientowała się, iż obie są bacznie obser­ wowane, i przyciągnęła siostrę do siebie. Eliza westchnęła. - Chyba nie uważasz, iż nakichaiam na nią celowo? Grace w milczeniu patrzyła na siostrę, oczekując dal­ szych wyjaśnień. - Przecież to nie ja upierałam się, by założyć te okropne pióra. - Eliza trzymała nieszczęsną ozdobę w wyciągniętej dłoni, tak jakby była pełna robactwa. - Sama wiesz najle­ piej, jak reaguję na pierze. Oczy łzawią mi tak bardzo, że prawie nic nie widzę. Całkowicie ignorując słowa Elizy, Grace zamaszyście rozpostarła swój wachlarz. - Bóg jeden wie, co królowa pomyślała sobie o nas. No i zgromadzeni goście. Wiesz, plotki szybko się rozchodzą. Jestem pewna, że teraz zostaną przed nami zamknięte drzwi wszystkich szanujących się londyńskich domów. - Och, uspokój się, Grace. Wydaje mi się, że królowa scandalous

zapomniała już o całym incydencie. - Eliza podniosła pióra na wysokość oczu i uważnie obróciła je w palcach. - Poza tym, skoro wszystkie debiutantki zobowiązane są nosić ten absurdalny przystrój w trakcie prezentacji, to wątpię, bym jako pierwsza, jak to byłaś łaskawa określić, opluła królową. - Obawiam się, Lizzy, że bardzo się mylisz - usłyszała za plecami płaczliwy głos. Eliza odwróciła się i spostrzegła lady Letitię i lady Violę w identycznych sukniach z lawendowej satyny ozdobio­ nych białą koronką. Ciotka Letitia nerwowo ściskała w dłoni chusteczkę. - Wiem z dobrze poinformowanych źródeł, że jesteś jak najbardziej pierwsza. - Naprawdę? Pierwsza? - Eliza przeniosła spojrzenie z jednej ciotki na drugą. Choć jej prezentacja była wyjątko­ wo upokarzającym przeżyciem, to przecież zwykłe kichnię­ cie nie powinno być aż tak surowo traktowane. - W takim razie zmuszona jestem podjąć się bardzo ważnej misji i po­ starać się, by podobna tragedia nie spotkała już nigdy żad­ nej debiutantki. Natychmiast poproszę królową, by zaka­ zała noszenia piór na dworze. - Na Boga! - jęknęła Viola, desperacko szukając pomo­ cy u Letitii. - Nie możemy jej na to pozwolić, siostro. - Teraz Eliza nie zrobi nic podobnego - zapewniła ją ciotka Letitia. - Prawda, moja droga? Jak na jeden dzień spowodowałaś już i tak sporo zamieszania, chyba się ze mną zgodzisz? - spytała, kładąc dłoń na ramieniu Elizy i spoglądając na prowadzące ku wyjściu schody. - Królowa już opuściła bal, chodźmy zatem do powozu, moje kocha­ ne. Szybko! Wszystkie cztery czekały w zatłoczonym i gwarnym hal­ lu, aż powóz zajedzie pod drzwi. Ciotka Viola wzięła Eli­ zę za rękę i czule ją uścisnęła. - Nie przejmuj się, Elizo, już po wszystkim - powiedzia­ ła cicho. - Zostałaś przedstawiona. A jak zapewne wiesz, scandalous

moja droga, prezentacja taka jest pierwszym krokiem do znalezienia dobrej małżeńskiej partii. Eliza znieruchomiała na chwilę. - Czy tego typu rzeczy mają jakiekolwiek znaczenie? - mruknęła. Na te słowa ciotka Letitia odwróciła się gwałtownie. - Czy ja dobrze słyszałam? Eliza wysunęła rękę z dłoni ciotki Violi i spojrzała Leti- tii prosto w oczy. - Proszę, nie zrozum mnie źle, ciociu. Doceniam wasze wysiłki, ale ja nie jestem zainteresowana zamążpójściem. Przecież dobrze o tym wiecie. Ciotka Letitia machnęła ręką, tak jakby chciała odegnać natrętną muchę. - To niedorzeczność, moje dziecko. Szczególnie teraz, kiedy rozpoczął się sezon i czeka cię najwspanialszy okres w życiu. - Oczywiście zakładając, że zdoła jakoś zmazać z siebie hańbę - wtrąciła Grace. Eliza nie zareagowała na komentarz siostry. Zamiast te­ go pokiwała głową, bez większego jednak przekonania. - Z pewnością masz rację. Ale skoro nie posiadam zbyt wielu cech wymaganych od kandydatki na żonę, to poważ­ nie obawiam się, czy otrzymam jakiekolwiek propozycje małżeńskie. - Och, daj spokój - żachnęła się ciotka Letitia. - Jesteś piękna i inteligentna. Młodzieńcy będą się ustawiali do cie­ bie w kolejce. Sama zobaczysz, Lizzy - dodała, rzucając Vio- li znaczące spojrzenie. - Mamy przecież plan, czyż nie? Oczy ciotki Violi rozbłysły z podniecenia. - Oczywiście, siostro. Plan? Och, nie, one mają na myśli tę książkę z wojenny­ mi zasadami, prawda? Na samą myśl Eliza poczuła na ple­ cach dreszcz przerażenia. I swędzenie w nosie. Za chwilę... O Boże. Tylko nie to! I nie tutaj. A... apsik! scandalous

Ciotka Letitia popatrzyła na Elizę i zmrużyła oczy. - Och, na miłość boską! Daj mi te przeklęte pióra - wy­ krzyknęła, jednocześnie wciskając Elizie chusteczkę w dłoń. - Spójrz na siebie, Lizzy. Twój nos jest mokry jak u psiaka. Chwilę później w hallu pojawił się stangret i dal znać, że powóz jest gotowy do drogi. Ciotka Letitia pojaśniała na twarzy, po czym zamaszy­ ście ruszyła ku wyjściu, pociągając za sobą dwie młode sio­ strzenice. Eliza również jak najszybciej pragnęła opuścić dom, któ­ ry stal się świadkiem jej hańby. Nagle jednak spostrzegła, że zapodziała gdzieś chusteczkę ciotki Letitii. Obróciła się i zauważyła koronkową zgubę leżącą na podłodze. Cofnę­ ła się o krok, starając się ją odzyskać. - Elizo, pospiesz się! - zawołała stojąca w progu Grace. -Już idę. - Eliza wyprostowała się, obróciła na pięcie i w tej samej chwili z całym impetem zderzyła się z jakąś niebieską ścianą. Ból przeszył jej twarz. Och, co teraz? Dziewczyna otworzyła załzawione oczy i zrozumiała już, na czym rozpłaszczył się jej nos. Był to czyjś metalowy guzik. Próbowała zorientować się, na kogo wpadła, ale osoba ta stała zbyt blisko. Eliza odsunęła się i lekko zachwiała. Jakieś silne dłonie spoczęły na jej ramionach, pomagając w odzyskaniu równowagi. Eliza podniosła głowę. Guzik przyszyty był do kamizel­ ki ze złotego jedwabiu, kamizelka zaś stanowiła własność jakiegoś bardzo wysokiego mężczyzny. Wzrok dziewczyny wędrował coraz wyżej i w końcu spoczął na twarzy gentle­ mana. Eliza aż się zakrztusiła. Patrzyła na nią para jasnych, migoczących niczym sre­ bro, oczu. Tak bardzo zachwyciła się tym niesamowitym blaskiem, że dopiero po chwili dostrzegła w nich delikatne odbicie własnej twarzy. Niech to diabli! Zupełnie jakby pa­ trzyła w dwa małe zwierciadełka. scandalous

Grube fale ciemnych włosów związanych z tyłu w nie­ modną kitkę podkreślały rysy twarzy mężczyzny. Wzrok dziewczyny przesunął się w dół, na brodę i niżej, gdzie widać było delikatnie opaloną skórę. Jego ciało było pięknie zbudowane i zdradzało lata fizycz­ nej aktywności. Nieznajomy był bardzo wysoki. Przewyższał o głowę wszystkich znajdujących się w hallu mężczyzn. Eliza zasta­ nawiała się, jak to możliwe, że nie zauważyła go wcześniej. Cofnęła się o krok. Podobnie jak ona sama, mężczyzna nie pasował do pałacowego wnętrza, choć naturalnie wyglą­ dał elegancko. Nosił świetnie skrojony strój znakomitej ja­ kości. Jednak w jakiś sposób to pięknie umięśnione ciało zdawało się czuć dość niekomfortowo w swoim luksuso­ wym opakowaniu. Eliza nie miała przed sobą wyrafinowanego eleganta. W tym człowieku były surowość i męskość, które nieomyl­ nie wyczuwała. - Bardzo przepraszam, panienko. Czy wszystko w po­ rządku? Jego niski głos, płynący jakby z dalekich, zalanych księ­ życowym światłem wrzosowisk, przeniknął Elizę na wskroś, sprawiając, że nie potrafiła wykrztusić z siebie ani słowa. Nieznajomy zdjął ręce z ramion Elizy i opuścił je w dół. W przelocie jednak zdążył jeszcze delikatnie musnąć dło­ nie dziewczyny. Eliza poczuła przyjemny dreszcz, który od palców pro­ mieniował na całe jej ciało. - Elizo? - Czyjaś dłoń dotknęła jej łokcia, wyrywając dziewczynę z zamyślenia. Odwróciła się i spostrzegła stojącą obok Grace. W po­ wietrzu unosił się ciężki zapach lawendy i Eliza zdała sobie sprawę, że ciotki także zawróciły spod drzwi i znajdują się gdzieś bardzo blisko. scandalous

-Straciłyśmy cię z oczu w tłumie przy wyjściu. Czy wszystko w porządku? - spytała ciotka Letitia. Ciotka Viola kościstym łokciem szturchnęła w bok sio­ strę, zwracając jej uwagę na przystojnego gentlemana. - Och, do diabła! - zachichotała ciotka Letitia. - Nie po­ myślałam o tym. Eliza oblała się rumieńcem, ale pomimo całego zakłopo­ tania zdołała w końcu wydobyć z siebie glos. - Nic mi nie jest - zapewniła. Mężczyzna uśmiechnął się. - Miło mi to słyszeć. Eliza poczuła, że jej serce bije jak oszalałe. -Ja... Niech to wszyscy diabli. Uspokój się, Elizo. Niespodzie­ wanie jej dłoń zupełnie samowolnie powędrowała do góry i Eliza chusteczką ciotki Letitii zaczęła polerować guzik u kamizelki mężczyzny. Powiedz coś. - Bardzo przepraszam. Mam nadzieję, że nie zniszczyłam pańskiego guzika. Och, jakież to dowcipne. Nieznajomy wyciągnął dłoń i powstrzymał rękę dziewczyny. - To tylko drobne zadrapanie metalu, proszę pani - za­ żartował. Eliza poczuła nieznaną jej dotychczas nerwowość. Opu­ ściła dłoń i przez mokre rzęsy spojrzała na mężczyznę, po­ syłając mu nieśmiały uśmiech. - Proszę wybaczyć mojej siostrzenicy, miły panie. Ciot­ ka Letitia nachyliła się ku nieznajomemu, nadając swemu głosowi poufały ton. - Widzi pan, ona dopiero co została przedstawiona królowej, i obawiam się, iż nadal jest lekko poruszona całym wydarzeniem. Mężczyzna skłonił się głęboko. - Tak, zdaje się, że przypominam sobie jej dość szczegól­ ne entree. Panna Eliza Merriweather, jak mniemam. Policzki Lizzy płonęły. Nie wiedziała, co ze sobą począć, scandalous

więc tylko głęboko się ukłoniła. Niech to, zachowuje się jak... cóż, jak jedna z tych rozchichotanych, głupich panienek, od któ­ rych tego wieczora w pałacu aż się roi! Co też się z nią dzieje? - Proszę wybaczyć mi tę impertynencję - powiedział męż­ czyzna. - Panie pozwolą, że się przedstawię. Jestem Magnus MacKinnon - dodał, po czym skrzywił się i westchnął głę­ boko. - A raczej... lord Somerton - zakończył i ukłonił się. - Oczywiście, że tak. A dokładniej to jest pan piątym hra­ bią Somerton - wtrąciła ciotka Viola. Ciotka Letitia podeszła bliżej. - Moja siostra chciała przez to powiedzieć, że zostaliśmy sobie już przedstawieni na musicalu w zeszłym tygodniu, lordzie Somerton. Hrabia uśmiechnął się. - Jestem zaszczycony faktem, że mnie panie zapamiętały. Ciotka Letitia zaczęła się energicznie wachlować. -Jak mogłybyśmy pana zapomnieć, milordzie. - Letitia rozejrzała się dookoła i korzystając z okazji, że w pobliżu nie było żadnych dam, szybko przedstawiła Elizę i Grace. Eliza powstrzymywała grymas niechęci. Utytułowany arystokrata. Miała tylko nadzieję, że hrabia jest już z kimś zaręczony, inaczej trudno będzie powstrzymać Letitię i Violę przed zabawianiem się w swatki. Ledwie Eliza zdążyła to pomyśleć, a Grace ze słodkim uśmiechem postąpiła o krok do przodu. - Czy pańska żona też jest dzisiejszego wieczoru obecna na dworze, milordzie? Hrabia uniósł brwi, zdziwiony tym niezbyt subtelnym pytaniem Grace. - Nie jestem żonaty. - A zatem przybył tu pan ze swoją narzeczoną? - wtrą­ ciła Eliza, zanim zdążyła się zastanowić, co mówi. Na ustach lorda Somertona pojawił się delikatny uśmiech. - Nie jestem zaręczony, jeśli tego właśnie chciała się pa­ ni dowiedzieć, panno Merriweather. scandalous

Eliza zaczerwieniła się i zawstydzona spuściła wzrok. Nie tracąc czasu, Grace ujęła w dłoń suknię i wepchnę­ ła się między siostrę a hrabiego. - Niestety pański stan cywilny niewiele chyba obchodzi Eli­ zę. Widzi pan, ona nie jest zainteresowana małżeństwem - do­ dała poufnym tonem. - Ale ja... Słysząc tak cyniczne słowa siostry, Eliza aż się zakrztu- siła. Skierowała wzrok ku drzwiom wyjściowym pałacu i gdyby ciotka Letitia w porę nie chwyciła jej za ramię, to dziewczyna z pewnością wymknęłaby się do powozu. - Debiutantka niezainteresowana małżeństwem? - Spoj­ rzenie błyszczących oczu lorda Somerton ponownie spo­ częło na Elizie. - Widzi pan, moja siostra ma inne plany na życie - wtrą­ ciła Grace, nie starając się nawet ukryć sarkazmu. - Chce zostać wielką artystką. - Proszę nie brać tego na serio, lordzie Somerton. Malar­ stwo Elizy to jedynie niepoważna rozrywka - dodała szyb­ ko ciotka Letitia. - To coś więcej niż rozrywka. - Ciotka Viola zmarszczy­ ła swe cienkie brwi, słysząc stwierdzenie siostry. - Nasza Eliza jest bardzo utalentowaną portrecistką. - Artystka niezainteresowana małżeństwem - hrabia po­ woli pokiwał głową. - Jestem bardzo zasmucony tą wiado­ mością, panno Merriweather. - Zasmucony? - spytała Eliza. - Oczywiście. Bo widzi pani, mam silne postanowienie znaleźć żonę w trakcie tego sezonu - powiedział hrabia, a w jego oczach pojawił się błysk rozbawienia. - Czyżby? - Świetnie się bawimy, prawda? -I muszę przyznać, że od chwili, w której panią ujrza­ łem, moje serce bije tylko dla pani - odparł i uśmiechnął się szeroko, po czym ujął dłoń Elizy i położył ją na swym sze­ rokim torsie. Eliza poczuła lekkie zażenowanie. scandalous

- Naprawdę? - O, tak - hrabia odwrócił się do ciotek, jakby oczekując ich reakcji na to małe przedstawienie. Ciotka Letitia i ciotka Viola stały obok, uśmiechając się znacząco. Och, na Boga, pomyślała Eliza. On posuwa się trochę za daleko w tej grze. Swatki zaś znajdowały się w pełnym po­ gotowiu. Musi coś zrobić, powiedzieć coś, co skierowałoby rozmowę na inne tory. - Lordzie Somerton - odezwała się więc tak słodko, jak tylko umiała. - My z pewnością nie spotkaliśmy się wcześ­ niej, choć pański tytuł nie jest mi nieznajomy. Hrabia puścił dłoń dziewczyny, a jego oczy pociemniały. Prawdopodobnie nikt poza Elizą nie zauważył tej subtelnej zmiany. - Przede mną tytuł ten nosił mój brat - odparł hrabia. Je­ go głos był równie ciepły jak przed chwilą. - Często bywał w Londynie. Może to o nim pani słyszała. Eliza, niezrażona zdawkową odpowiedzią, zmusiła się do łagodnego uśmiechu, którym miała nadzieję udobruchać hrabiego. - Przykro mi, milordzie. Ja... nie jestem pewna. Pozna­ łam już tyle osób podczas mojego krótkiego pobytu w Lon­ dynie. - Rozumiem - odparł lord Somerton. Nagle poruszenie na zewnątrz i dochodzące z dworu krzyki przerwały ich niezręczną rozmowę. - Lordzie Somerton - zaćwierkała ciotka Letitia. - Bar­ dzo nam było miło ponownie spotkać pana. - Starsza pani wyciągnęła rękę w stronę hrabiego, on zaś grzecznie ujął ją w swoją dłoń. - Cała przyjemność po mojej stronie - odparł, po czym nisko się ukłonił. Ciotka Letitia oblała się rumieńcem, a z jej umalowanych na czerwono ust wydobył się krótki chichot. scandalous

Ciotka Viola, ponaglona spojrzeniem przez siostrę, rów­ nież wyciągnęła dłoń do lorda Somerton. - Mam nadzieję, że wkrótce ujrzymy pana ponownie - pisnęła. - Powiedziałbym, że to prawie pewne - odparł hrabia. Ski­ nął głową w kierunku Grace, a potem, odwracając się do po­ zostałych kobiet, wziął Elizę za rękę. Skłonił się nisko, wy­ prostował i mrugnął znacząco do dziewczyny. Tak, puścił do niej oczko! I to na dworze. Eliza zmarszczyła brwi, hrabia jednak uśmiechnął się tyl­ ko i zwrócił do ciotek: - Do widzenia paniom - powiedział tak grzecznie i bez­ namiętnie, jakby zupełnie nic się nie stało. Oczywiście z punktu widzenia Letitii, Grace i Violi nic szczególnego się nie wydarzyło. - Do widzenia, lordzie Somerton - zaszczebiotały rado­ śnie ciotki, po czym wszystkie ruszyły w stronę powozu. Kiedy już znalazły się w środku, Eliza nachyliła się lek­ ko ku okienku i w skupieniu patrzyła, jak lord Somerton wsiada do swojego powozu i znika jej z oczu. Ale gdy wreszcie oparła się wygodnie na siedzeniu, uświadomiła so­ bie własny błąd. Ciotki przez cały czas uważnie ją obser­ wowały. Były najwyraźniej bardzo zadowolone, a na ich twarzach malowały się tajemnicze uśmiechy. - Nie jestem zainteresowana lordem Somerton - powie­ działa Eliza. - Mów sobie, co chcesz, Elizo - odparła ciotka Letitia. A potem obie staruszki zakryły usta dłońmi i zaczęły chi­ chotać. Eliza westchnęła zrezygnowana. Och, do diabła z tym. Wszystko stawało się zbyt oczywiste. Matrymonialna kam­ pania ciotek ruszyła pełną parą, a lord Somerton, niech Bóg ma go w swej opiece, został wytypowany jako pierwszy cel. scandalous

Zasada Trzecia Użyj lokalnych przewodników, by zyskać przewagę w terenie. Przed lustrami oprawionymi w złote ramy migotały dzie­ siątki woskowych świec, nadając sali balowej w Greymont niesamowity, magiczny blask. I choć od rozpoczęcia sezonu wystawiono już kilka mu­ sicali i wydano kilka przyjęć, to ten wieczór był wyjątko­ wy. Miał bowiem odbyć się pierwszy wielki bal, koronna uroczystość, na którą przybywały liczące się w towarzy­ stwie osobistości, włączając hrabiego Somerton. Nazwisko to, ku zmartwieniu właściciela, znajdowało się na ustach wszystkich debiutantek. - Mówię ci, Somerton, robisz dziś ogromne wrażenie na młodych damach obecnych na tej sali - odezwał się wuj hra­ biego, William Pender, ruchem łysej głowy wskazując ko­ lorowy tłum. Magnus westchnął zrezygnowany, po czym popatrzył na chichoczące panny. - Niech to diabli, za chwilę wpadnę w ich szpony. Tyl­ ko tego potrzeba mi teraz do szczęścia. Jego wuj odchrząknął. - Tak, właśnie tego dokładnie ci trzeba... i dlatego też na­ legałem na twój przyjazd do Londynu. Musisz znaleźć so­ bie bogatą narzeczoną przed końcem sezonu, a miasto, jak scandalous

sam widzisz, pełne jest kandydatek. - Pender podrapał się po czubku czerwonego nosa i wskazał na grupę stojących niedaleko dziewcząt. - Spójrz na przykład tam. Magnus niechętnie odwrócił głowę. Osiem młodych ko­ biet, otoczonych przez stado czujnych matron, natychmiast odwzajemniło jego zainteresowanie. Pender nachylił się bliżej. - One aż się ślinią na twój widok. Idę o zakład, że odda­ łyby wszystko za możliwość poślubienia hrabiego. Nie mu­ sisz nic robić. Po prostu wybierz jedną z nich, a twoje kło­ poty finansowe rozwiążą się w mgnieniu oka. Magnus już miał wydąć pogardliwie wargi, ale jakoś zdo­ łał się zmusić do krzywego uśmiechu. - Te panny są doprawdy bardzo zabawne, ale potrzeba znalezienia bogatej dziedziczki przestała już być... tak nagła. Pender zdążył jedynie zamoczyć usta w winie, jednak na dźwięk tych słów gwałtownie odstawił kieliszek na bok. - Co też ty mówisz? Sądziłem, że los Somertonów został już złożony pod licytacyjny młotek. - Masz rację, wujku. Nie zostałem jednak bez środków do życia. Kilka miesięcy temu zrobiłem użytek z funduszy pozostawionych do mej dyspozycji. Zakupiłem większo­ ściowe udziały w pewnym przedsięwzięciu morskim. Całą sprawę zaaranżował Lambeth. Ma okrętownictwo we krwi. Jego ojciec posiadał kiedyś piękny statek. Wiedziałeś o tym? Na twarzy wuja odmalowało się rozczarowanie. - Powinienem był się domyślić - powiedział w końcu. Je­ go głos drżał. - Stracisz resztki pieniędzy, tak jak twój brat. Magnus zmarszczył brwi. - Nie mówię o hazardzie - odezwał się po głębszym na­ myśle. - Dokonałem inwestycji. - To to samo, co hazard - odparł starszy pan. - A ja my­ ślałem, że jesteś rozsądniejszy. Ale nie. Zdaje się, że zosta­ łeś ulepiony z tej samej gliny, co twój ojciec i brat. Magnus odwrócił głowę, starając się ukryć narastające scandalous

rozdrażnienie. Pender jednak chwycił hrabiego za ramię i zmusił, by ten ponownie spojrzał mu w oczy. - Tak, wiedziałem, że ojciec Lambetha miał kiedyś kilka statków. Jakiś czas temu wszyscy w Londynie o tym wie­ dzieli. Powszechnie znany był też fakt, że stary Lambeth zatopił jeden z okrętów, by wyłudzić ubezpieczenie. Teraz zaś ty do nich dołączyłeś. Grasz w jednej drużynie z oszu­ stami, chłopcze. - Lambeth to porządny człowiek, wuju. Powierzałem mu już niejednokrotnie ważne sprawy i nigdy mnie nie zawiódł - odparł Magnus, cały czas starając się opanować gniew. Pender zdegustowany potrząsnął głową. - Czy ty nie rozumiesz? Od ciebie zależy moja egzysten­ cja. I nie tylko moja. Posłuchaj, chłopcze, nie możesz za­ przepaścić fortuny Somertonów. Jesteś odpowiedzialny za rodzinę. Tym razem musisz to pojąć, a jedynym sposobem na zapewnienie nam środków do życia jest twoje rychle małżeństwo. - To chyba ty nic nie rozumiesz, wuju. Tu nie chodzi ani o pieniądze, ani o tę kupę kamieni, którą MacKinnonowie na­ zywają swoją rodową siedzibą. Chodzi o ziemię i o trzysta osób, dla których jest ona źródłem utrzymania - powiedział Magnus. - To właśnie z powodu tych ludzi jestem w Londy­ nie. I z uwagi na nich nie możemy stracić Somerton. Pender wziął powolny, głęboki oddech. - Twój ojciec i brat popełnili wielki błąd, wyprzedając po kawałku ziemię, gdy tylko musieli napełnić puste kieszenie. - Zgadzam się, ich postępowanie było głupie i bardzo egoistyczne. Ale stało się, ja zaś muszę teraz ratować to, co inni tak lekkomyślnie narazili na zniszczenie. - Nie zazdroszczę ci, chłopcze, i to ani trochę. - Pen­ der zacisnął usta i przez chwilę milczał. W końcu ponow­ nie spojrzał na Magnusa. - Jeśli jednak zamierzasz korzy­ stać z pomocy tak podejrzanych osób jak Lambeth, to przynajmniej bądź uważny i czujny - dodał i wskazał na scandalous

wypełnioną debiutantkami salę balową. - Postaw wresz­ cie na którąś z nich. Magnus poczuł gorąco na policzkach. Do diabła, to jest jego życie. I jego kłopoty. Poradzi sobie z nimi na swój włas­ ny sposób. - Bądź pewien, wuju, że nie zawaham się ożenić dla posa­ gu, by ratować Somerton - powiedział w końcu Magnus. - Ale postąpię tak jedynie w razie najwyższej konieczności. Pender zmarszczył brwi. - Udzieliłem ci tylko dobrej rady, chłopcze. I mam na­ dzieję, że weźmiesz ją pod uwagę. Albo i nie. Magnus pokiwał głową. Małżeństwo z rozsąd­ ku - to rzeczywiście była dobra rada. I z pewnością niosą­ ca ze sobą mniejsze ryzyko niż inne sposoby zdobycia pie­ niędzy. Niestety wszystko, co miał, zdążył już postawić na Obietnicę, teraz zaś pozostawało tylko czekać na rezultaty niepewnej okrętowej inwestycji. Chcąc zakończyć rozmowę, Magnus odwrócił się i za­ czął przyglądać korowodowi tancerzy. Każdy z nich miał nienaganne maniery i odznaczał się elegancją w ubiorze i za­ chowaniu. Jakże obcy wydali mu się ci ludzie. Nie wiedziałby nawet, jak zacząć szukać żony w tak wy­ kwintnym towarzystwie. I to bogatej żony. W końcu był Szkotem, a nie wymuskanym londyńczykiem. Naturalnie wychował się w Anglii i posiadł tajniki savoir-vivre'u, ale kli­ mat dzikich wrzosowisk zbyt mocno tkwił w jego duszy i sercu. Taniec akurat się skończył, a Magnus dostrzegł z daleka młodą kobietę, która właśnie wymieniała uprzejmości z ja­ kimś gentlemanem. Patrzył, jak dziewczyna wyciągnęła z kieszeni karmazy- nowy bilecik i wsunęła go w dłoń swego towarzysza. Męż­ czyzna przeczytał bilecik, po czym popatrzył na kobietę z otwartymi ze zdziwienia ustami, ona zaś odwróciła się i szybko opuściła parkiet. scandalous