Jayne Castle
(JAYNE ANN KRENTZ)
Promień srebra.
Tytuł oryginału Silver Master
Kolejna książka dla tych, którzy kochają futrzaki
TL
R
Kilka słów od Jayne
Witajcie po raz kolejny w moim drugim świecie – na Harmonii.
Dwieście lat temu w przestrzeni kosmicznej otaczającej Ziemię
rozpostarta się olbrzymia Kurtyna, dzięki której po raz pierwszy w historii
stały się możliwe podróże międzyplanetarne na dużą skalę. Tysiące przyszłych
kolonizatorów, z właściwym ludziom entuzjazmem, bez wahania spakowało
walizki i skierowało się ku niezbadanym światom, by zbudować nowe domy i
społeczności. Jednym z takich światów była Harmonia.
Kolonizatorzy przywieźli ze sobą wszystko, co zapewniało im wygodne
życie na Ziemi: zaawansowane technologie, sztukę i literaturę o liczącej setki
lat tradycji i ostatnie nowinki mody. Dzięki istnieniu Kurtyny bujnie rozwijał
się handel, a osadnicy mogli bez przeszkód utrzymywać kontakt z rodzinami
pozostawionymi na starej planecie. Nie napotykali też żadnych trudności w
używaniu komputerów oraz innych elektronicznych urządzeń. Przez jakiś czas
życie na Harmonii kwitło.
Jednak pewnego dnia Kurtyna zamknęła się nieoczekiwanie, znikając w
równie tajemniczy sposób, w jaki się pojawiła. Kolonizatorzy, pozbawieni
kontaktu z Ziemią, nie mogli już sprowadzać z niej urządzeń i artykułów ko-
niecznych do utrzymania wysoko rozwiniętej technicznie cywilizacji i
dotychczasowego stylu życia. W sposób gwałtowny i niespodziewany zostali
zmuszeni do prowadzenia o wiele bardziej prymitywnej egzystencji. Nie
docierały do nich najnowsze ziemskie wynalazki, co jednak okazało się
błahostką wobec największego problemu, przed jakim stanęli. Samo
utrzymanie się przy życiu stało się nie lada wyzwaniem.
TL
R
Kolonizatorzy, którzy pozostali na Harmonii, sprostali temu zadaniu i
dokonali tego, co ludziom od tysięcy pokoleń udaje się najlepiej: wygrali
walkę o przetrwanie. Nie była ona łatwa, ale zaowocowała tym, że dwieście
lat po zniknięciu Kurtyny potomkowie pierwszej generacji osadników zdołali
uniknąć zagłady i wynieść nową cywilizację na poziom zbliżony do tego, jaki
panował na Ziemi w początkach XXI wieku.
Mimo to życie na Harmonii wygląda trochę inaczej, zwłaszcza po
zmroku. Mieszkają tu bowiem niebezpieczni łowcy duchów, w różnych
miejscach planety spotyka się budzące grozę ruiny po dawno wymarłej
cywilizacji, żyje tutaj również najbardziej niezwykłe domowe zwierzątko.
Ponadto populacja zamieszkująca Harmonię wykazuje bardzo wiele zdolności
parapsychicznych wszelkiego typu i wciąż pojawiają się nowe.
Jednak gdy w grę wchodzi miłość, pewne rzeczy pozostają niezmienne...
Jeśli od czasu do czasu lubicie zanurzyć się w świecie zaskakującego
romansu wzmocnionego zastrzykiem paranormalności, to Harmonia jest dla
Was idealnym miejscem.
Z serdecznymi pozdrowieniami
Jayne
TL
R
1
Prolog
Harmonia
Dwieście lat po zamknięciu się Kurtyny...
Nigdy nie lubiła podziemnych parkingów, zwłaszcza po zapadnięciu
zmroku. W tych ciemnych i ponurych miejscach stukanie jej wysokich
obcasów o beton, odbijające się echem od murów, wprawiało ją w niepokój,
podobnie jak rozlegające się od czasu do czasu odgłosy kroków innych osób.
Jednak tego wieczoru nie było tam żywego ducha i panowała
złowieszcza cisza. Gdy tylko rozsunęły się drzwi windy, ruszyła bezzwłocznie
do miejsca, w którym zaparkowała samochód. Ściskając mocno torebkę,
starała się unikać mrocznych przejść pomiędzy stojącymi jeszcze tu i ówdzie
samochodami.
W ostatnim czasie nie odnotowano żadnych nieprzyjemnych
incydentów, przypomniała sobie dla pokrzepienia. Kilka miesięcy temu doszło
wprawdzie do serii włamań do samochodów, w związku z czym zarząd
budynku musiał na jakiś czas wzmocnić ochronę, jednak strażnicy szybko
schwytali złodziejaszków. Niestety, kilka tygodni później na fali cięcia
wydatków zwolniono nowo zatrudnionych ochroniarzy.
Tego wieczoru na parkingu rozlegał się tylko odgłos jej kroków.
Przyspieszyła, wytężając wszystkie zmysły,zarówno normalne, jak i
parapsychiczne. Widziała już swój samochód. Trzymała w dłoni kluczyki.
Wyczuła jego obecność, gdy mijała cień rzucany przez kolumnę
podtrzymującą strop. Zastygł w oczekiwaniu, zaledwie trzy kroki od niej.
Otoczyły ją wzburzone strumienie jego niezdrowej energii parapsychicznej,
wyczuła wzbierającą falę gniewu, który trzymał w ryzach ostatkiem woli.
TL
R
2
Wpadła w panikę. Skoczyła w stronę samochodu. Jeszcze tylko dwa
kroki. Jeśli uda jej się dostać do środka i zamknąć drzwi...
Rzucił się szybko do przodu jak wielki drapieżnik polujący na ofiarę.
Nie spojrzała na niego, bo i tak wiedziała, kim jest. Ciężkie buty mężczyzny
zadudniły o beton.
Skoczyła w stronę samochodu, ale wiedziała, że nie uda jej się uciec.
Był tuż za nią.
Wyciągnął rękę i chwycił ją za gardło, osadzając w miejscu. Przyciągnął
ją do siebie, aż oparła się plecami o jego mocne ciało. Usiłowała krzyknąć, ale
wzmocnił chwyt tak bardzo, że niemal się dusiła. Walczyła z całych sił,
kopiąc na oślep. Natrafiła obcasem na jego goleń. Kopnęła jeszcze raz,
oszalała ze strachu.
– Ty suko.
Zachwiał się trochę, ale nie stracił równowagi. Potrząsnął nią tak
energicznie, że zawirowało jej w głowie. A potem przygwoździł ją mocno,
twarzą do dołu, do maski samochodu.
Zdarł z niej żakiet, pod którym miała kamizelkę bez rękawów.
– Ty głupia suko – powiedział ze złością schrypniętym głosem. –
Naprawdę myślałaś, że można mi bezkarnie odmawiać? Nikt mi nie odmawia.
Nikt.
Uświadomiła sobie, że walka pobudza go seksualnie. Poczuła skurcz
żołądka. Próbowała krzyczeć, ale głos zamierał jej w gardle.
Kątem oka zauważyła, że podniósł rękę. Dostrzegła, że trzyma nieduży
przedmiot. Zanim się domyśliła, co to jest, wbijał już strzykawkę w jej nagie
ramię. Poczuła ostry, kłujący ból.
TL
R
3
Przeniknęła ją kolejna fala lodowatego strachu, ale nie była już w stanie
się bronić, nie mogła ruszyć nawet palcem. Przygwożdżona silną ręką do
maski samochodu czuła, jak narkotyk rozchodzi się po jej ciele. Nie trwało to
długo. Po kilku sekundach zapadła w niesamowity stan letargu, który odebrał
jej całą fizyczną energię. Pod wpływem narkotyku jej ciało stało się
bezwładne, jakby zupełnie pozbawione kości.
Jednak nie straciła całkowicie przytomności. Była oszołomiona, ale na
wpół świadoma, uwięziona niczym w pułapce koszmarnego snu. Wiedziała,
co się z nią dzieje, ale nie była w stanie nic zrobić.
Podniósł ją z ziemi, przerzucił przez ramię i zaniósł do dużego czarnego
samochodu zaparkowanego nieopodal. Usłyszała odgłos otwierania
bagażnika. Chwilę potem znalazła się w środku. Gdy klapa opadła, leżała
nieruchomo jak głaz w najciemniejszym miejscu, jakie tylko mogła sobie
wyobrazić.
Pomyślała, że nie może już jej spotkać nic gorszego i bardziej
przerażającego. Była w błędzie.
TL
R
4
Rozdział 1
Lunch się nie udał. W restauracji doszło do niefortunnej sceny, której
towarzyszyły spojrzenia pełne dezaprobaty i niegrzeczne uwagi ze strony
innych gości. Poproszono ją, by niezwłocznie zapłaciła rachunek i opuściła
lokal. Jej prośba o spakowanie resztek sałatki na wynos spotkała się z
lodowatą odmową.
Gdy Celinda otworzyła drzwi prowadzące do agencji Obietnice, była
głodna i zła. Głównie na siebie, ponieważ cała sytuacja zawstydziła ją do tego
stopnia, że poczuła się w obowiązku, by zostawić napiwek.
Laura Gresley siedziała już na swoim stanowisku, przy biurku w
recepcji. Jej zwykły urzędowy uśmiech – uprzejmy, profesjonalny i
nienaganny – wydawał się nieco wyblakły. Najwyraźniej się do niego
zmuszała.
– Och, jak to dobrze, że już wróciłaś, Celindo – powiedziała z widoczną
ulgą. – Jacyś ludzie na ciebie czekają.
– Jacyś ludzie? – Zazwyczaj klienci przychodzili w pojedynkę, a nie
grupami. – Następne spotkanie mam dopiero o drugiej trzydzieści.
– Te dwie osoby nie były umówione – wyjaśniła Laura złowieszczym
tonem.
– Przecież wiesz, że nie mam czasu, aby przyjmować ludzi, którzy nie
byli umówieni. W moim grafiku nie wciśniesz szpilki.
Trwał sezon ślubny, najpopularniejsza pora roku na zawieranie
małżeństw kontraktowych. A to oznaczało, że Obietnice, podobnie jak inne
agencje zajmujące się kojarzeniem par, miały huk pracy. Duża liczba ślubów
owocowała tym, że przybywało klientów. Mechanizm ten działał jak proste
TL
R
5
prawo fizyki: pod wpływem innych ślubów rodziny naciskały na krewnych w
pewnym wieku, którzy byli jeszcze samotni. Wiele z tych osób zwracało się w
desperacji o pomoc do agencji.
Kimkolwiek byli czekający na nią ludzie, zdołali wprawić Laurę w stan
poruszenia. A to dawało do myślenia. Swoją niewzruszoną pozycję
recepcjonistki w Obietnicach zawdzięczała właśnie temu, że wyprowadzenie
jej z równowagi okazywało się wręcz niemożliwe. Miała pięćdziesiąt kilka lat,
była opanowana i skuteczna w działaniu. Podobnie jak wszyscy pracownicy
agencji, z wyjątkiem Celindy, nosiła na palcu lewej ręki złotą obrączkę, znak,
że zawarła małżeństwo kontraktowe.
Laura doskonale radziła sobie z najbardziej znanymi osobistościami z
Cadence, od bogatych prezesów firm poprzez polityków do celebrytów
występujących w mediach. Celinda pomyślała, że jeśli czekający na nią ludzie
wzbudzili niepokój recepcjonistki, to należy się spodziewać poważnego
problemu.
Spojrzała w kierunku niewielkiej poczekalni dla klientów. Nikogo tam
nie było. To jej, rzecz jasna, nie zaskoczyło. Bardzo rzadko się zdarzało, aby
ktoś czekał w tym niedużym, ekskluzywnie urządzonym pomieszczeniu, po-
nieważ Obietnice dokładały wszelkich starań, by zapewnić klientom
dyskrecję. Dla najbardziej elitarnej agencji matrymonialnej w mieście było to
sprawą pierwszorzędnej wagi.
Obietnice pozyskiwały klientów tylko dzięki osobistej rekomendacji.
Nie stosowano reklamy. Przy wejściu do biura i na wizytówkach, które miała
Celinda oraz inni konsultanci firmy, nie było żadnego elementu wskazującego
na charakter działalności prowadzonej za eleganckimi drzwiami.
Laura podążyła oczyma za wzrokiem Celindy.
TL
R
6
– Wprowadziłam ich do gabinetu.
– Dlaczego ja mam ich przyjmować? Dlaczego nie zleciłaś tego innemu
konsultantowi?
– Ponieważ chcieli rozmawiać właśnie z tobą.
Celinda westchnęła.
– Mam złe przeczucia. Zdaje się, że ty też, prawda?
– Twoja intuicja jest zdumiewająca – odparła ironicznie Laura. – Nie
powiedzieli mi, dlaczego chcą z tobą rozmawiać, ale kobieta ma identyfikator,
który wskazuje, że pracuje dla Wydziału Policji w Cadence. To detektyw
Alice Martinez.
– Coś takiego. – Celinda wpatrywała się w nią ze zdumieniem. – Więc
pewnie nie jest to potencjalna klientka. Mało prawdopodobne, aby było ją stać
na nasze usługi z policyjnej pensji.
– Jestem skłonna się z tobą zgodzić. Mężczyzna, który z nią przyszedł,
przedstawił się jako Davis Oakes. Bez dalszych szczegółów.
– Dziwne. – Nie znała osoby o tym nazwisku. Nie znała też detektywów
z policji, jeśli chodzi o ścisłość. – I to bardzo.
– Poprosiłabym panią Takahashi, żeby z nimi porozmawiała, ale jest na
imprezie dobroczynnej. Wróci dopiero koło trzeciej.
Patricia Takahashi była właścicielką Obietnic. Sam fakt, że Laura
żałowała, że nie może się z nią skontaktować, mówił więcej o jej niepokoju
wywołanym dziwną wizytą niż setki słów.
Celinda poprawiła na ramieniu dużą czarną torbę.
– No dobrze. Pójdę się dowiedzieć, czego chcą. Minęła biurko
recepcjonistki, kierując się w stronę
krótkiego korytarza, z którego wchodziło się do gabinetów.
TL
R
7
Laura zerknęła na zbyt dużą torbę.
– Gdzie jest Araminta?
– Ucięła sobie drzemkę. Zjadła duży lunch. Niestety, nie swój.
– Ojej. – Laura uśmiechnęła się po części z rozbawieniem, a po części ze
współczuciem. – Kolejna scena w restauracji?
– Niestety. Tłumaczyłam jej, że nie wolno się dobierać do cudzego
jedzenia, nawet jeśli wygląda lepiej niż to, które ma na swoim talerzu.
– Spotkały was przykrości?
– O tak. Kobieta, której Araminta zjadła lunch, nazwała ją szczurem.
Oczywiście, ujęłam się honorem. Wmieszał się kelner. Okazało się, że nie
wolno wprowadzać zwierząt do restauracji z wyjątkiem tych, które są
towarzyszami ludzi.
– Słyszałam o tym. – Laura skrzywiła nieznacznie usta. – To, zdaje się,
jeden z tych nudnych przepisów dotyczących zdrowia publicznego.
– Tłumaczyłam, że Araminta jest moją towarzyszką, ale sprawy się
skomplikowały.
– Jak bardzo?
– Gdy kobieta nazwała ją szczurem, podniosła się wrzawa i zamieszanie,
a Araminta skorzystała z okazji, by uszczknąć parę kęsów z innych talerzy. Z
kuchni wynurzył się jakiś osiłek, który wymachiwał pustym workiem na
śmieci i wielkim garnkiem. Mówił, że złapie Aramintę do garnka, wrzuci ją
do worka i przekaże do centrum kontroli nad zwierzętami.
– O rety. – Laura przewróciła oczami. – Istny cyrk.
– Nie muszę dodawać, że nie pójdziemy do tej restauracji w najbliższej
przyszłości.
Ruszyła korytarzem do swojego gabinetu i otworzyła drzwi.
TL
R
8
Fale silnej, ale subtelnej parapsychicznej energii przeniknęły przez jej
solidną obronę, zaskakując ją i uruchamiając wszystkie zmysły. Jej ciało
przeniknął pulsujący strumień podniecenia i oczekiwania. Energia nie
przypominała niczego, z czym się dotąd zetknęła. Była ciemna, fascynująca,
lecz utrzymywana pod kontrolą.
Włoski zjeżyły jej się na karku. Dostała gęsiej skórki na ramionach pod
elegancko skrojonym żakietem. Przeniknęło ją dziwne, nieznane wrażenie.
Poczuła się tak, jakby miała skoczyć z pokładu wysokiej łodzi do bezdennej
głębiny.
Trzymaj się. To tylko energia jednego z gości, który musi odznaczać się
wyjątkowo silnymi zdolnościami parapsychicznymi. Nie, nie jednego z gości,
tylko konkretnie mężczyzny. Nie ulegało wątpliwości, że była to męska
energia.
Zdolność do rezonansu parapsychicznego pod wpływem bursztynu
zaczęła się pojawiać wśród kolonizatorów na Harmonii krótko po tym, jak
przeszli przez Kurtynę, aby rozpocząć życie w nowym świecie. Wtedy też
zaczęli używać bursztynu do kierowania paranormalnymi falami energii
emitowanymi w sposób naturalny przez mózg. W nowym środowisku istniało
coś, co zaczęło stymulować te uśpione ludzkie zdolności.
Początkowo talent ten wydawał się tylko intrygującą ciekawostką.
Jednak gdy tajemnicza kurtyna energii, która umożliwiła międzygwiezdne
podróże, niespodziewanie zniknęła, zamykając osadników w pułapce,
zdolność generowania energii parapsychicznej za pomocą bursztynu stała się
nagle rzeczą niezbędną do przetrwania.
Każdy mieszkaniec Harmonii posiadał rozwiniętą w jakimś stopniu
energię paranormalną. Większość ludzi potrafiła wygenerować niski lub
TL
R
9
średni jej poziom, co pozwalało na uruchomienie za pomocą bursztynu
opiekacza do tostów bądź silnika samochodu. Ale spotykało się jednostki – do
których należała również ona sama – umiejące wygenerować niezwykle
wysoki poziom parapsychicznej energii.
Bycie silnym pararezonatorem – jak nazywano osoby o mocnych
zdolnościach parapsychicznych – prawie zawsze miało jednak dobre i złe
strony. Jej wyjątkowy talent polegał na umiejętności odczytywania rytmu fal i
wzorów paranormalnej energii emitowanej przez innych ludzi. Wzór fal
parapsychicznych był dla niej taką samą cechą wyróżniającą człowieka jak
jego twarz.
Zdolność pararezonacyjna Celindy była niezwykle rzadko spotykana.
Nigdy dotychczas nie zetknęła się z człowiekiem, który potrafiłby to samo.
Nawet jeśli żyły inne osoby, które umiały odczytywać wzór fal parapsy-
chicznych innych ludzi tak precyzyjnie jak ona, to z pewnością nie rozgłaszały
tej umiejętności. Ona również trzymała ten fakt w sekrecie. Wprawdzie
zdolności paranormalne były powszechnym zjawiskiem wśród mieszkańców
Harmonii, ale potężne i niezwykłe talenty zdarzały się sporadycznie i
większość ludzi czuła się niezręcznie w towarzystwie osób obdarzonych
takimi umiejętnościami.
Wiedziała, że jej szczególne zdolności parapsychiczne wprawiłyby w
niepokój niemal każdego, kto by się o nich dowiedział. Nie potrafiła, rzecz
jasna, czytać w myślach. Tego nikt nie umiał. Ale talent, jaki posiadała,
pozwalał jej na niezwykle dokładny ogląd jednego z najbardziej strzeżonych
królestw prywatności każdego człowieka – jego osobowości. Nie ulegało
kwestii, że odczytanie wzoru fal parapsychicznych danej osoby mówiło wiele
o jej jednostkowych atutach, ale także – i to było z pewnością bardziej
TL
R
10
niepokojące – o jej słabościach. A tymczasem nieodłączną ludzką cechą było
przecież ukrywanie własnych wad, nawet przed krewnymi czy kochankami.
Jedynie członkowie jej rodziny i najbliżsi, najbardziej zaufani
przyjaciele wiedzieli, jakim talentem dysponuje. Ale nawet oni nie znali jej
najgłębiej skrywanego, najmroczniejszego sekretu. Kiedy w wieku osiemnastu
lat przypadkowo odkryła, jakie dokładnie ma zdolności parapsychiczne,
wiedziała intuicyjnie, że nie wolno jej nikomu powierzyć tej tajemnicy.
Z jej talentem wiązała się jeszcze jedna poważna niedogodność. Została
zmuszona do uruchomienia psychicznych tarcz, aby ochronić się przed
nieuniknionym przypływem fal parapsychicznej energii, który odczuwała za
każdym razem, gdy znajdowała się w pobliżu innych ludzi. Bez tej
umiejętności z pewnością popadłaby w szaleństwo.
Na szczęście nauczyła się kontrolować swój talent. Dzięki niemu miała
w tej chwili niezachwianą pewność, że czekający na nią mężczyzna jest nie
tylko bardzo potężnym pararezonatorem, ale również najbardziej
intrygującym i pociągającym mężczyzną, jakiego w życiu spotkała,
mężczyzną, który uruchomił wszystkie jej zmysły.
Tylko dlaczego ta chodząca doskonałość pojawiła się w jej biurze w
towarzystwie detektyw z policji?
Przybierając poprawny, profesjonalny uśmiech, otworzyła drzwi do
końca i weszła do pokoju.
Oboje na jej widok podnieśli się z krzeseł. Kobieta przybrała postawę
znamionującą władzę. Celinda wyczuła, że mężczyzna ma inne pobudki.
Chciał jedynie okazać, że są mu znane zasady dobrego wychowania.
TL
R
11
– Pani Celinda Ingram? – Kobieta pokazała służbową legitymację w
skórzanym portfelu. – Detektyw Martinez. Wydział Policji w Cadence. A to
jest Davis Oakes z firmy Agencja Ochrony Oakes.
Agencja Ochrony. To nie wróżyło nic dobrego.
Celinda ostrożnie postawiła torbę na podłodze za biurkiem i studiowała
legitymację kobiety, aby zyskać na czasie. Podniosła głowę i skinęła z
ostrożną uprzejmością.
– Witam, pani detektyw. – Skierowała spojrzenie na Oakesa. – I pana,
panie Oakes.
– Dzień dobry, panno Ingram.
Jego niski głos połaskotał jej zmysły niczym nocna kąpiel w falach
ciepłego oceanu, pełnego mrocznej siły i niezgłębionej tajemnicy.
Zanim podała mu rękę, wzmocniła swoje siły obronne. Miała
przeczucie, że dotyk pobudzi wszystkie jej zmysły.
I tak się stało. Kontakt skóry ze skórą wywołał efekt silnego rezonansu.
Po krzyżu przebiegły jej drobne dreszcze podniecenia. Wyścig hormonów,
jasna sprawa, dokładnie tak, jak przeczuwała.
Uwolniła dłoń tak szybko, jak się dało. Nie mogła sobie pozwolić na
rozkojarzenie. Zebrała siły, by skoncentrować uwagę na Alice Martinez, która
ponownie usiadła.
Detektyw była atrakcyjną kobietą po trzydziestce, z ciemnymi włosami i
oczami. Jej garsonka o surowym kroju przypominała mundur. Żakiet był
nieco wybrzuszony po lewej stronie, co nie pozostawiało wątpliwości, że
znajduje się tam kabura z pistoletem.
TL
R
12
Alice Martinez nie miała w widocznym miejscu bursztynu, ale Celinda
wyczuwała wyraźny wzór fal parapsychicznych, co wskazywało, że
policjantka musiała dysponować całkiem silnymi zdolnościami.
W myślach Celinda robiła przegląd powodów, jakie mogły sprowadzić
do niej policyjną detektyw i mężczyznę, który pracował w agencji ochrony.
Lista była krótka. Poczuła, że przenika ją zimny dreszcz. Widmo strachu,
który towarzyszył jej nieustannie w ciągu ostatnich czterech miesięcy, nagle
ścisnęło jej serce swoimi lodowatymi palcami.
– Czy coś się stało komuś z mojej rodziny? – wyszeptała, a serce waliło
jej jak oszalałe.
– Nie. – Alice Martinez przesłała jej nieoczekiwanie szybki uśmiech. –
Ta sprawa nie dotyczy nikogo z pani krewnych.
– Wielkie dzięki. – Poczucie ulgi było tak obezwładniające, że musiała
się lekko oprzeć o biurko. – Przez chwilę obawiałam się... – Nie dokończyła
zdania.
Oczy Davisa zwęziły się bardzo nieznacznie w kącikach. Wiedziała, że
zapisał sobie w pamięci ten moment paniki.
– Detektyw Martinez i ja współpracujemy przy śledztwie – wyjaśnił
cicho.
Odpowiedziała uprzejmym uśmiechem, dokonując w myślach szybkiej
oceny. Od wielu lat wiedziała, jakie cechy powinien mieć jej wymarzony
mężczyzna. Była w końcu profesjonalną swatką. Zdawała sobie sprawę, czego
szukać w drugiej połowie. Jej lista była długa i szczegółowa: dobroć,
inteligencja, lojalność, silne poczucie odpowiedzialności, zdolność
podejmowania zobowiązań i dotrzymywania ich, umiejętność okazywania
TL
R
13
miłości, właściwy stosunek do pieniędzy, dzieci, obowiązków rodzinnych i
tak dalej, i tak dalej.
Aż do tej chwili nigdy nie wyobrażała sobie, jak powinien wyglądać jej
doskonały mężczyzna. Teraz okazało się, że miał on włosy ciemne jak nocne
niebo i oczy o niezwykłym srebrzystoszarym odcieniu. Jego twarz o ostrych
rysach, niczym wyrzeźbiona w kamieniu, wydawała się niebezpiecznie
interesująca. Był średniego wzrostu, ale pod marynarką ciemnego garnituru
rysowała się smukła, umięśniona sylwetka o szerokich ramionach.
Uderzyło ją, że nie zajął z powrotem swojego miejsca, lecz stał cicho i w
skupieniu, a cała jego postawa wskazywała na rozwiniętą samokontrolę.
– Jak już powiedziała detektyw Martinez, pracuję dla Agencji Ochrony
Oakes.
Podał jej wizytówkę.
Przeczytała tekst wydrukowany piękną czcionką.
– Z wizytówki wynika, że nie tyle pracuje pan dla Agencji Ochrony
Oakes, ile jest pan jej szefem i prezesem zarządu.
Uniósł nieco jeden kącik ust.
– Tak, to też. Oakes to prywatna firma konsultingowa. Zajmujemy się
głównie ochroną korporacyjną.
– Rozumiem. – Wydawało jej się to bardzo zawikłane, ale starała się
wyglądać inteligentnie. – Ochrona korporacyjna. Czy to droższa odmiana
prywatnego detektywa?
– O wiele droższa odmiana – przyznał beznamiętnie. –Podobnie jak
konsultacja matrymonialna jest nazbyt kosztowną odmianą instytucji, którą
większość ludzi nazywa swataniem
TL
R
14
W porządku, zrozumiała ten lodowaty sarkazm. Uśmiechnęła się
chłodno.
– Nazbyt kosztowną, to prawda. Ale w Obietnicach zajmujemy się tylko
małżeństwami kontraktowymi. Traktujemy to bardzo poważnie, a stawka jest
wysoka, zatem nasze honoraria również muszą być na odpowiednim po-
ziomie.
Prawa dotyczące zawierania małżeństw zostały nieco złagodzone w
ciągu ostatnich dwustu lat, ale nadal były niezwykle surowe. Wiele się
mówiło o liberalizacji, ale wszyscy wiedzieli, że w najbliższym czasie nie
można było na to liczyć.
Surowe zasady dotyczące zawierania małżeństw miały sens dwieście lat
temu, kiedy kolonizatorzy zostali uwięzieni na Harmonii. Walka o
przetrwanie była wtedy podstawową i najważniejszą sprawą. Filozofowie,
socjologowie i przywódcy polityczni, którzy nadali kształt nowej konstytucji,
wiedzieli, że kluczem do podtrzymania słabego płomienia cywilizacji jest
trwałość rodziny. Aby pozostały one nietknięte, bez względu na cenę, jaką
trzeba będzie zapłacić, przypieczętowali świętość małżeństwa w wymiarze
zarówno prawnym, jak i tradycyjnym.
Prawo było jednakowe dla wszystkich. Społeczny nacisk, aby zawierać
umowy małżeńskie ze swoimi partnerami, był wywierany w równym stopniu
na gejów i na osoby heteroseksualne.
Instytucja małżeństwa kontraktowego stanowiła formę umowy, która
poza kilkoma wyjątkowymi sytuacjami wygasała dopiero w chwili śmierci.
Zerwanie takiego związku było koszmarem od strony zarówno prawnej, jak i
finansowej, toteż niewiele osób mogło sobie pozwolić na ten krok.
TL
R
15
Ale założyciele cywilizacji pomyśleli również o stworzeniu
alternatywnego rozwiązania dla tych, którzy nie byli gotowi zawrzeć związku
trwającego po grób. Małżeństwo z rozsądku, bo tak nazywała się ta forma,
było uznaną przez prawo umową, którą trzeba było odnawiać w regularnych
odstępach czasu. Każde z małżonków mogło ją rozwiązać w dowolnym
momencie, dopóki na świecie nie pojawiło się dziecko. W takim przypadku ta
swobodna umowa automatycznie zamieniała się w małżeństwo kontraktowe.
Rodzice często zachęcali dzieci do małżeństwa z rozsądku, zanim
zdecydują się na zawarcie małżeństwa kontraktowego. W rzeczywistości
małżeństwa z rozsądku okazywały się często krótkotrwałymi romansami.
Jednak ta forma umowy cieszyła się pewnym szacunkiem społecznym i stała
w klasyfikacji o kilka stopni wyżej niż to, co nazywano często życiem na
kocią łapę.
Istniały agencje matrymonialne, które zajmowały się kojarzeniem osób
zainteresowanych małżeństwem z rozsądku, jednak Obietnice nie prowadziły
takiej działalności.
– Czy zwracacie koszty, jeśli para okaże się niedobrana? – zapytał Davis
z uprzejmą powagą.
Wyczuła w tym osobistą nutę. Z jakiegoś powodu chciał ją
sprowokować.
Pochyliła się nad biurkiem, usiadła i splotła dłonie na blacie. Obdarzyła
go promiennym zawodowym uśmiechem.
– A czy pan otrzymuje honorarium bez względu na to, czy rozwiąże pan
sprawę, czy nie? – oddała cios.
Uniósł nieco ciemne brwi, doceniając jej zagranie.
TL
R
16
Alice wydawała się rozbawiona. Celinda, zadowolona, a nawet trochę
podniecona tak udaną ripostą, zwróciła się do niej.
– Czego pani ode mnie oczekuje, pani detektyw?
– Pan Oakes prowadzi śledztwo na zlecenie swojego klienta – wyjaśniła
Alice zawodowym tonem. – Dziś rano, w trakcie czynności śledczych, natknął
się na zwłoki. A to, jak wiadomo, leży w gestii wydziału policji.
Celinda z trudem przełknęła. Delikatne poczucie triumfu, którego przed
chwilą doświadczyła, ulotniło się w jednej sekundzie. Davis znalazł zwłoki i z
tego powodu pojawił się w jej biurze razem z policjantką. To diametralnie
zmieniało sytuację.
– Rozumiem. – Ogarnęła ją nowa fala paniki. –I przyszliście tutaj,
sądząc, że znałam ofiarę?
– Dobre pytanie – stwierdziła Alice. – Nazywał się Alvis Shaw. Był
narkomanem od wielu lat, a od niedawna drobnym złodziejaszkiem. Coś to
pani mówi?
– Wielkie nieba, nie – odparła Celinda zaszokowana. –Zapewniam
panią, że nie znam nikogo, kto pasowałby do tego opisu. Co was sprowadza
do mojego biura?
Ze srebrzystych oczu Davisa nie dawało się niczego odczytać, jakby
przykrywały je lustrzane okulary.
– Znalazłem ciało Shawa w zaułku za małym, podrzędny sklepikiem z
antykami, który specjalizuje się w sprzedaży tanich podróbek z epoki
kolonialnej. Nazywa się Targ Znalezisk ze Starego Świata.
Celinda rozplotła dłonie zdumiona.
– Byłam w tym sklepie wczoraj po południu.
TL
R
17
– Wiem – powiedział Davis. – Właściciel pokazał nam rachunek za
przedmiot, który pani u niego nabyła.
– Nie rozumiem – zdziwiła się. – Co to ma wspólnego ze śmiercią pana
Shawa? Ten przedmiot nie był cenny. Właściciel nawet nie pamiętał, skąd go
ma. Powiedział, że prawdopodobnie nabył go razem z innymi rzeczami
podczas licytacji majątku ziemskiego. Wziął za to tylko pięć dolarów.
– Możliwe że śmierć Shawa ma związek z przedmiotem, który pani
kupiła – wyjaśnił Davis.
– Co takiego? To niemożliwe. – Celinda z przerażeniem zerwała się z
krzesła, chwyciła torbę i postawiła ją ostrożnie na biurku. Zaczęła przetrząsać
zawartość. –Pokażę wam to. To po prostu kawałek starego czerwonego
plastiku. Pewnie gałka do drzwi albo uchwyt jakiegoś urządzenia z epoki
kolonialnej. Nawet ładny, ale nie mam pojęcia, co w nim może być cennego.
Kupiłam to jako zabawkę dla Araminty. Bardzo się ożywiła na widok tego
przedmiotu.
– Kim jest Araminta? – zapytała Alice.
Z wnętrza torby wyjrzała puszysta kulka pokryta szarą, sfatygowaną
sierścią i wpatrywała się w nich parą jasnoniebieskich oczu. Nieduże
stworzenie trzymało się brzegu torby dwoma łapkami i przyglądało z wielkim
zainteresowaniem Davisowi i Alice.
– To jest Araminta – przedstawiła ją Celinda.
– Futrzak – powiedziała Alice tonem osoby, która godzi się z tym, co
nieuniknione. – Powinnam była się tego spodziewać. Ostatnio nie dopisuje mi
szczęście.
– A co się stało? – zapytała z naciskiem Celinda urażona. – Ma pani
alergię na futrzaki?
TL
R
18
– Jeszcze nie – odparła Alice z przeciągłym westchnieniem. – Ale czuję,
że będę mieć.
– Dlaczego? – Celinda chwyciła Aramintę, wyjęła ją z torby i posadziła
na biurku. – Co ma pani przeciwko słodkiemu, niewinnemu kłębkowi futerka?
Araminta ruszyła do szklanego słoja, w którym znajdowały się cukierki
w papierkach. Zdawała się płynąć, ponieważ jej sześć łapek było ukrytych pod
puszystym szarym futerkiem. Podskoczyła na brzeg słoja i złapała cukierek.
Alice obserwowała, jak odwija papier ostrymi ząbkami.
– Ostatnio mam wrażenie, że w każdą sprawę, którą prowadzę,
zamieszany jest jakiś futrzak. A z tego co słyszałam, te małe paskudy nie są
wcale takie słodkie i niewinne. Podobno jak pokażą zęby, to już po tobie.
– Tylko gdy zostaną sprowokowane – zapewniła ją Celinda.
Araminta mrugnęła niebieskimi ślepkami na Alice, po czym
entuzjastycznie zabrała się do chrupania cukierka.
– Nie rozumiem, jak może jeszcze być głodna – powiedziała Celinda. –
Dopiero zjadła lunch, a nawet dwa. Do niedawna miała umiarkowany apetyt,
ale ostatnio zjada takie ilości jak zawodnik sumo.
Araminta szybko uporała się z cukierkiem i potoczyła się po biurku.
Przystanęła na jego skraju i wychyliła się do przodu, balansując ryzykownie
na tylnych łapach. Patrząc na Davisa, wydała z siebie dźwięk przypominający
chichot.
– Czy ma pan przy sobie jakieś przekąski? – zapytała Celinda
zakłopotana. – Chyba czuje jedzenie.
– Mam jakieś krakersy z lunchu, które wrzuciłem w biegu do kieszeni –
odparł Davis.
TL
R
19
Sięgnął do kieszeni i wyjął małą paczkę krakersów. Odwinął papier i
podał ciastka Aramincie. Ta zaś odebrała smakołyk jedną łapką i zaczęła
przeżuwać, wkładając w to dużo energii.
Celinda pokręciła głową.
– Myślicie pewnie, że nie jadła od wielu dni, ale przed chwilą
zdmuchnęła z talerza, to znaczy zjadła dwie kanapki, kilka oliwek i paczkę
frytek. I to był tylko deser, bo przedtem pochłonęła większą część mojej
sałatki.
– Wróćmy do tego przedmiotu, który kupiła pani wczoraj w tamtym
sklepiku – przerwał jej Davis, patrząc na jej torbę.
– A tak. – Celinda sięgnęła do torby i wyjęła mały zabytkowy
przedmiot. Podniosła go w górę, aby Davis i Alice mogli go lepiej zobaczyć. –
To po prostu kawałek starego plastiku, fragment jakiegoś gadżetu z epoki
kolonialnej. Nie wygląda na cenny relikt po dawnej cywilizacji. Nie jest nawet
wykonany z zielonego kwarcu.
Wszyscy na Harmonii doskonale wiedzieli, że relikty będące wytworami
tajemniczej cywilizacji, która jako pierwsza skolonizowała to miejsce, były
wykonane – oprócz jednego znaczącego wyjątku, czyli substancji nazywanej
kamieniem snów – z niemal niezniszczalnego, jaskrawozielonego kwarcu,
który jarzył się w ciemnościach.
Kiedy przybyli tu ludzie, po obcych pozostały już jedynie niepokojące
zjawiskową aurą ruiny co najmniej czterech dużych miast oraz nieznana liczba
mniejszych osad rozrzuconych po całej planecie. Na swoich odkrywców
czekało jeszcze wiele zakątków na Harmonii, które z pewnością kryły
niezliczone ślady archeologiczne po jej dawnych mieszkańcach.
TL
R
20
Oprócz otoczonych murami miast oraz leżących poza ich obrębem ruin
przedstawiciele nieznanej cywilizacji skonstruowali również labirynt
podziemnych tuneli, z których większość była wciąż niezbadana i nieujęta na
żadnych mapach. Owe katakumby także zostały zbudowane z zielonego
kwarcu.
Celinda rzuciła mały kawałek plastiku w powietrze i złapała go jedną
ręką.
– To nie może być wiele warte.
Ukradkiem obserwowała twarze Davisa i Alice, starając się
wywnioskować, czy którekolwiek z nich uświadamia sobie, że kłamie w żywe
oczy.
Prawdę powiedziawszy, była całkowicie pewna, że czerwony przedmiot
nie pochodzi ani ze Starej Ziemi, ani z epoki kolonialnej. Doskonale
wiedziała, że jest on reliktem obcej cywilizacji, ponieważ żaden przedmiot ze
Starego Świata czy z czasów kolonizacji nie wydzielał słabego strumienia
paranormalnej energii. Ten kawałek plastiku z pewnością był rzadkim i
dlatego niezwykle cennym znaleziskiem. Miała zamiar udać się niezwłocznie
do ekskluzywnych sklepów z antykami, aby uzyskać za niego dobrą cenę. Nie
chciała go oddawać policji, chyba że nie będzie innego wyjścia.
Dziwny przedmiot miał ponad siedem centymetrów długości i około
trzech szerokości. Nieco uformowany, łatwo mieścił się w dłoni. Chociaż
wyczuwała płynącą z niego energię, nie miała pojęcia, jaką funkcję mu
przypisano.
Alice zmarszczyła brwi i delikatnie przechyliła głowę.
TL
R
Jayne Castle (JAYNE ANN KRENTZ) Promień srebra. Tytuł oryginału Silver Master
Kolejna książka dla tych, którzy kochają futrzaki TL R
Kilka słów od Jayne Witajcie po raz kolejny w moim drugim świecie – na Harmonii. Dwieście lat temu w przestrzeni kosmicznej otaczającej Ziemię rozpostarta się olbrzymia Kurtyna, dzięki której po raz pierwszy w historii stały się możliwe podróże międzyplanetarne na dużą skalę. Tysiące przyszłych kolonizatorów, z właściwym ludziom entuzjazmem, bez wahania spakowało walizki i skierowało się ku niezbadanym światom, by zbudować nowe domy i społeczności. Jednym z takich światów była Harmonia. Kolonizatorzy przywieźli ze sobą wszystko, co zapewniało im wygodne życie na Ziemi: zaawansowane technologie, sztukę i literaturę o liczącej setki lat tradycji i ostatnie nowinki mody. Dzięki istnieniu Kurtyny bujnie rozwijał się handel, a osadnicy mogli bez przeszkód utrzymywać kontakt z rodzinami pozostawionymi na starej planecie. Nie napotykali też żadnych trudności w używaniu komputerów oraz innych elektronicznych urządzeń. Przez jakiś czas życie na Harmonii kwitło. Jednak pewnego dnia Kurtyna zamknęła się nieoczekiwanie, znikając w równie tajemniczy sposób, w jaki się pojawiła. Kolonizatorzy, pozbawieni kontaktu z Ziemią, nie mogli już sprowadzać z niej urządzeń i artykułów ko- niecznych do utrzymania wysoko rozwiniętej technicznie cywilizacji i dotychczasowego stylu życia. W sposób gwałtowny i niespodziewany zostali zmuszeni do prowadzenia o wiele bardziej prymitywnej egzystencji. Nie docierały do nich najnowsze ziemskie wynalazki, co jednak okazało się błahostką wobec największego problemu, przed jakim stanęli. Samo utrzymanie się przy życiu stało się nie lada wyzwaniem. TL R
Kolonizatorzy, którzy pozostali na Harmonii, sprostali temu zadaniu i dokonali tego, co ludziom od tysięcy pokoleń udaje się najlepiej: wygrali walkę o przetrwanie. Nie była ona łatwa, ale zaowocowała tym, że dwieście lat po zniknięciu Kurtyny potomkowie pierwszej generacji osadników zdołali uniknąć zagłady i wynieść nową cywilizację na poziom zbliżony do tego, jaki panował na Ziemi w początkach XXI wieku. Mimo to życie na Harmonii wygląda trochę inaczej, zwłaszcza po zmroku. Mieszkają tu bowiem niebezpieczni łowcy duchów, w różnych miejscach planety spotyka się budzące grozę ruiny po dawno wymarłej cywilizacji, żyje tutaj również najbardziej niezwykłe domowe zwierzątko. Ponadto populacja zamieszkująca Harmonię wykazuje bardzo wiele zdolności parapsychicznych wszelkiego typu i wciąż pojawiają się nowe. Jednak gdy w grę wchodzi miłość, pewne rzeczy pozostają niezmienne... Jeśli od czasu do czasu lubicie zanurzyć się w świecie zaskakującego romansu wzmocnionego zastrzykiem paranormalności, to Harmonia jest dla Was idealnym miejscem. Z serdecznymi pozdrowieniami Jayne TL R
1 Prolog Harmonia Dwieście lat po zamknięciu się Kurtyny... Nigdy nie lubiła podziemnych parkingów, zwłaszcza po zapadnięciu zmroku. W tych ciemnych i ponurych miejscach stukanie jej wysokich obcasów o beton, odbijające się echem od murów, wprawiało ją w niepokój, podobnie jak rozlegające się od czasu do czasu odgłosy kroków innych osób. Jednak tego wieczoru nie było tam żywego ducha i panowała złowieszcza cisza. Gdy tylko rozsunęły się drzwi windy, ruszyła bezzwłocznie do miejsca, w którym zaparkowała samochód. Ściskając mocno torebkę, starała się unikać mrocznych przejść pomiędzy stojącymi jeszcze tu i ówdzie samochodami. W ostatnim czasie nie odnotowano żadnych nieprzyjemnych incydentów, przypomniała sobie dla pokrzepienia. Kilka miesięcy temu doszło wprawdzie do serii włamań do samochodów, w związku z czym zarząd budynku musiał na jakiś czas wzmocnić ochronę, jednak strażnicy szybko schwytali złodziejaszków. Niestety, kilka tygodni później na fali cięcia wydatków zwolniono nowo zatrudnionych ochroniarzy. Tego wieczoru na parkingu rozlegał się tylko odgłos jej kroków. Przyspieszyła, wytężając wszystkie zmysły,zarówno normalne, jak i parapsychiczne. Widziała już swój samochód. Trzymała w dłoni kluczyki. Wyczuła jego obecność, gdy mijała cień rzucany przez kolumnę podtrzymującą strop. Zastygł w oczekiwaniu, zaledwie trzy kroki od niej. Otoczyły ją wzburzone strumienie jego niezdrowej energii parapsychicznej, wyczuła wzbierającą falę gniewu, który trzymał w ryzach ostatkiem woli. TL R
2 Wpadła w panikę. Skoczyła w stronę samochodu. Jeszcze tylko dwa kroki. Jeśli uda jej się dostać do środka i zamknąć drzwi... Rzucił się szybko do przodu jak wielki drapieżnik polujący na ofiarę. Nie spojrzała na niego, bo i tak wiedziała, kim jest. Ciężkie buty mężczyzny zadudniły o beton. Skoczyła w stronę samochodu, ale wiedziała, że nie uda jej się uciec. Był tuż za nią. Wyciągnął rękę i chwycił ją za gardło, osadzając w miejscu. Przyciągnął ją do siebie, aż oparła się plecami o jego mocne ciało. Usiłowała krzyknąć, ale wzmocnił chwyt tak bardzo, że niemal się dusiła. Walczyła z całych sił, kopiąc na oślep. Natrafiła obcasem na jego goleń. Kopnęła jeszcze raz, oszalała ze strachu. – Ty suko. Zachwiał się trochę, ale nie stracił równowagi. Potrząsnął nią tak energicznie, że zawirowało jej w głowie. A potem przygwoździł ją mocno, twarzą do dołu, do maski samochodu. Zdarł z niej żakiet, pod którym miała kamizelkę bez rękawów. – Ty głupia suko – powiedział ze złością schrypniętym głosem. – Naprawdę myślałaś, że można mi bezkarnie odmawiać? Nikt mi nie odmawia. Nikt. Uświadomiła sobie, że walka pobudza go seksualnie. Poczuła skurcz żołądka. Próbowała krzyczeć, ale głos zamierał jej w gardle. Kątem oka zauważyła, że podniósł rękę. Dostrzegła, że trzyma nieduży przedmiot. Zanim się domyśliła, co to jest, wbijał już strzykawkę w jej nagie ramię. Poczuła ostry, kłujący ból. TL R
3 Przeniknęła ją kolejna fala lodowatego strachu, ale nie była już w stanie się bronić, nie mogła ruszyć nawet palcem. Przygwożdżona silną ręką do maski samochodu czuła, jak narkotyk rozchodzi się po jej ciele. Nie trwało to długo. Po kilku sekundach zapadła w niesamowity stan letargu, który odebrał jej całą fizyczną energię. Pod wpływem narkotyku jej ciało stało się bezwładne, jakby zupełnie pozbawione kości. Jednak nie straciła całkowicie przytomności. Była oszołomiona, ale na wpół świadoma, uwięziona niczym w pułapce koszmarnego snu. Wiedziała, co się z nią dzieje, ale nie była w stanie nic zrobić. Podniósł ją z ziemi, przerzucił przez ramię i zaniósł do dużego czarnego samochodu zaparkowanego nieopodal. Usłyszała odgłos otwierania bagażnika. Chwilę potem znalazła się w środku. Gdy klapa opadła, leżała nieruchomo jak głaz w najciemniejszym miejscu, jakie tylko mogła sobie wyobrazić. Pomyślała, że nie może już jej spotkać nic gorszego i bardziej przerażającego. Była w błędzie. TL R
4 Rozdział 1 Lunch się nie udał. W restauracji doszło do niefortunnej sceny, której towarzyszyły spojrzenia pełne dezaprobaty i niegrzeczne uwagi ze strony innych gości. Poproszono ją, by niezwłocznie zapłaciła rachunek i opuściła lokal. Jej prośba o spakowanie resztek sałatki na wynos spotkała się z lodowatą odmową. Gdy Celinda otworzyła drzwi prowadzące do agencji Obietnice, była głodna i zła. Głównie na siebie, ponieważ cała sytuacja zawstydziła ją do tego stopnia, że poczuła się w obowiązku, by zostawić napiwek. Laura Gresley siedziała już na swoim stanowisku, przy biurku w recepcji. Jej zwykły urzędowy uśmiech – uprzejmy, profesjonalny i nienaganny – wydawał się nieco wyblakły. Najwyraźniej się do niego zmuszała. – Och, jak to dobrze, że już wróciłaś, Celindo – powiedziała z widoczną ulgą. – Jacyś ludzie na ciebie czekają. – Jacyś ludzie? – Zazwyczaj klienci przychodzili w pojedynkę, a nie grupami. – Następne spotkanie mam dopiero o drugiej trzydzieści. – Te dwie osoby nie były umówione – wyjaśniła Laura złowieszczym tonem. – Przecież wiesz, że nie mam czasu, aby przyjmować ludzi, którzy nie byli umówieni. W moim grafiku nie wciśniesz szpilki. Trwał sezon ślubny, najpopularniejsza pora roku na zawieranie małżeństw kontraktowych. A to oznaczało, że Obietnice, podobnie jak inne agencje zajmujące się kojarzeniem par, miały huk pracy. Duża liczba ślubów owocowała tym, że przybywało klientów. Mechanizm ten działał jak proste TL R
5 prawo fizyki: pod wpływem innych ślubów rodziny naciskały na krewnych w pewnym wieku, którzy byli jeszcze samotni. Wiele z tych osób zwracało się w desperacji o pomoc do agencji. Kimkolwiek byli czekający na nią ludzie, zdołali wprawić Laurę w stan poruszenia. A to dawało do myślenia. Swoją niewzruszoną pozycję recepcjonistki w Obietnicach zawdzięczała właśnie temu, że wyprowadzenie jej z równowagi okazywało się wręcz niemożliwe. Miała pięćdziesiąt kilka lat, była opanowana i skuteczna w działaniu. Podobnie jak wszyscy pracownicy agencji, z wyjątkiem Celindy, nosiła na palcu lewej ręki złotą obrączkę, znak, że zawarła małżeństwo kontraktowe. Laura doskonale radziła sobie z najbardziej znanymi osobistościami z Cadence, od bogatych prezesów firm poprzez polityków do celebrytów występujących w mediach. Celinda pomyślała, że jeśli czekający na nią ludzie wzbudzili niepokój recepcjonistki, to należy się spodziewać poważnego problemu. Spojrzała w kierunku niewielkiej poczekalni dla klientów. Nikogo tam nie było. To jej, rzecz jasna, nie zaskoczyło. Bardzo rzadko się zdarzało, aby ktoś czekał w tym niedużym, ekskluzywnie urządzonym pomieszczeniu, po- nieważ Obietnice dokładały wszelkich starań, by zapewnić klientom dyskrecję. Dla najbardziej elitarnej agencji matrymonialnej w mieście było to sprawą pierwszorzędnej wagi. Obietnice pozyskiwały klientów tylko dzięki osobistej rekomendacji. Nie stosowano reklamy. Przy wejściu do biura i na wizytówkach, które miała Celinda oraz inni konsultanci firmy, nie było żadnego elementu wskazującego na charakter działalności prowadzonej za eleganckimi drzwiami. Laura podążyła oczyma za wzrokiem Celindy. TL R
6 – Wprowadziłam ich do gabinetu. – Dlaczego ja mam ich przyjmować? Dlaczego nie zleciłaś tego innemu konsultantowi? – Ponieważ chcieli rozmawiać właśnie z tobą. Celinda westchnęła. – Mam złe przeczucia. Zdaje się, że ty też, prawda? – Twoja intuicja jest zdumiewająca – odparła ironicznie Laura. – Nie powiedzieli mi, dlaczego chcą z tobą rozmawiać, ale kobieta ma identyfikator, który wskazuje, że pracuje dla Wydziału Policji w Cadence. To detektyw Alice Martinez. – Coś takiego. – Celinda wpatrywała się w nią ze zdumieniem. – Więc pewnie nie jest to potencjalna klientka. Mało prawdopodobne, aby było ją stać na nasze usługi z policyjnej pensji. – Jestem skłonna się z tobą zgodzić. Mężczyzna, który z nią przyszedł, przedstawił się jako Davis Oakes. Bez dalszych szczegółów. – Dziwne. – Nie znała osoby o tym nazwisku. Nie znała też detektywów z policji, jeśli chodzi o ścisłość. – I to bardzo. – Poprosiłabym panią Takahashi, żeby z nimi porozmawiała, ale jest na imprezie dobroczynnej. Wróci dopiero koło trzeciej. Patricia Takahashi była właścicielką Obietnic. Sam fakt, że Laura żałowała, że nie może się z nią skontaktować, mówił więcej o jej niepokoju wywołanym dziwną wizytą niż setki słów. Celinda poprawiła na ramieniu dużą czarną torbę. – No dobrze. Pójdę się dowiedzieć, czego chcą. Minęła biurko recepcjonistki, kierując się w stronę krótkiego korytarza, z którego wchodziło się do gabinetów. TL R
7 Laura zerknęła na zbyt dużą torbę. – Gdzie jest Araminta? – Ucięła sobie drzemkę. Zjadła duży lunch. Niestety, nie swój. – Ojej. – Laura uśmiechnęła się po części z rozbawieniem, a po części ze współczuciem. – Kolejna scena w restauracji? – Niestety. Tłumaczyłam jej, że nie wolno się dobierać do cudzego jedzenia, nawet jeśli wygląda lepiej niż to, które ma na swoim talerzu. – Spotkały was przykrości? – O tak. Kobieta, której Araminta zjadła lunch, nazwała ją szczurem. Oczywiście, ujęłam się honorem. Wmieszał się kelner. Okazało się, że nie wolno wprowadzać zwierząt do restauracji z wyjątkiem tych, które są towarzyszami ludzi. – Słyszałam o tym. – Laura skrzywiła nieznacznie usta. – To, zdaje się, jeden z tych nudnych przepisów dotyczących zdrowia publicznego. – Tłumaczyłam, że Araminta jest moją towarzyszką, ale sprawy się skomplikowały. – Jak bardzo? – Gdy kobieta nazwała ją szczurem, podniosła się wrzawa i zamieszanie, a Araminta skorzystała z okazji, by uszczknąć parę kęsów z innych talerzy. Z kuchni wynurzył się jakiś osiłek, który wymachiwał pustym workiem na śmieci i wielkim garnkiem. Mówił, że złapie Aramintę do garnka, wrzuci ją do worka i przekaże do centrum kontroli nad zwierzętami. – O rety. – Laura przewróciła oczami. – Istny cyrk. – Nie muszę dodawać, że nie pójdziemy do tej restauracji w najbliższej przyszłości. Ruszyła korytarzem do swojego gabinetu i otworzyła drzwi. TL R
8 Fale silnej, ale subtelnej parapsychicznej energii przeniknęły przez jej solidną obronę, zaskakując ją i uruchamiając wszystkie zmysły. Jej ciało przeniknął pulsujący strumień podniecenia i oczekiwania. Energia nie przypominała niczego, z czym się dotąd zetknęła. Była ciemna, fascynująca, lecz utrzymywana pod kontrolą. Włoski zjeżyły jej się na karku. Dostała gęsiej skórki na ramionach pod elegancko skrojonym żakietem. Przeniknęło ją dziwne, nieznane wrażenie. Poczuła się tak, jakby miała skoczyć z pokładu wysokiej łodzi do bezdennej głębiny. Trzymaj się. To tylko energia jednego z gości, który musi odznaczać się wyjątkowo silnymi zdolnościami parapsychicznymi. Nie, nie jednego z gości, tylko konkretnie mężczyzny. Nie ulegało wątpliwości, że była to męska energia. Zdolność do rezonansu parapsychicznego pod wpływem bursztynu zaczęła się pojawiać wśród kolonizatorów na Harmonii krótko po tym, jak przeszli przez Kurtynę, aby rozpocząć życie w nowym świecie. Wtedy też zaczęli używać bursztynu do kierowania paranormalnymi falami energii emitowanymi w sposób naturalny przez mózg. W nowym środowisku istniało coś, co zaczęło stymulować te uśpione ludzkie zdolności. Początkowo talent ten wydawał się tylko intrygującą ciekawostką. Jednak gdy tajemnicza kurtyna energii, która umożliwiła międzygwiezdne podróże, niespodziewanie zniknęła, zamykając osadników w pułapce, zdolność generowania energii parapsychicznej za pomocą bursztynu stała się nagle rzeczą niezbędną do przetrwania. Każdy mieszkaniec Harmonii posiadał rozwiniętą w jakimś stopniu energię paranormalną. Większość ludzi potrafiła wygenerować niski lub TL R
9 średni jej poziom, co pozwalało na uruchomienie za pomocą bursztynu opiekacza do tostów bądź silnika samochodu. Ale spotykało się jednostki – do których należała również ona sama – umiejące wygenerować niezwykle wysoki poziom parapsychicznej energii. Bycie silnym pararezonatorem – jak nazywano osoby o mocnych zdolnościach parapsychicznych – prawie zawsze miało jednak dobre i złe strony. Jej wyjątkowy talent polegał na umiejętności odczytywania rytmu fal i wzorów paranormalnej energii emitowanej przez innych ludzi. Wzór fal parapsychicznych był dla niej taką samą cechą wyróżniającą człowieka jak jego twarz. Zdolność pararezonacyjna Celindy była niezwykle rzadko spotykana. Nigdy dotychczas nie zetknęła się z człowiekiem, który potrafiłby to samo. Nawet jeśli żyły inne osoby, które umiały odczytywać wzór fal parapsy- chicznych innych ludzi tak precyzyjnie jak ona, to z pewnością nie rozgłaszały tej umiejętności. Ona również trzymała ten fakt w sekrecie. Wprawdzie zdolności paranormalne były powszechnym zjawiskiem wśród mieszkańców Harmonii, ale potężne i niezwykłe talenty zdarzały się sporadycznie i większość ludzi czuła się niezręcznie w towarzystwie osób obdarzonych takimi umiejętnościami. Wiedziała, że jej szczególne zdolności parapsychiczne wprawiłyby w niepokój niemal każdego, kto by się o nich dowiedział. Nie potrafiła, rzecz jasna, czytać w myślach. Tego nikt nie umiał. Ale talent, jaki posiadała, pozwalał jej na niezwykle dokładny ogląd jednego z najbardziej strzeżonych królestw prywatności każdego człowieka – jego osobowości. Nie ulegało kwestii, że odczytanie wzoru fal parapsychicznych danej osoby mówiło wiele o jej jednostkowych atutach, ale także – i to było z pewnością bardziej TL R
10 niepokojące – o jej słabościach. A tymczasem nieodłączną ludzką cechą było przecież ukrywanie własnych wad, nawet przed krewnymi czy kochankami. Jedynie członkowie jej rodziny i najbliżsi, najbardziej zaufani przyjaciele wiedzieli, jakim talentem dysponuje. Ale nawet oni nie znali jej najgłębiej skrywanego, najmroczniejszego sekretu. Kiedy w wieku osiemnastu lat przypadkowo odkryła, jakie dokładnie ma zdolności parapsychiczne, wiedziała intuicyjnie, że nie wolno jej nikomu powierzyć tej tajemnicy. Z jej talentem wiązała się jeszcze jedna poważna niedogodność. Została zmuszona do uruchomienia psychicznych tarcz, aby ochronić się przed nieuniknionym przypływem fal parapsychicznej energii, który odczuwała za każdym razem, gdy znajdowała się w pobliżu innych ludzi. Bez tej umiejętności z pewnością popadłaby w szaleństwo. Na szczęście nauczyła się kontrolować swój talent. Dzięki niemu miała w tej chwili niezachwianą pewność, że czekający na nią mężczyzna jest nie tylko bardzo potężnym pararezonatorem, ale również najbardziej intrygującym i pociągającym mężczyzną, jakiego w życiu spotkała, mężczyzną, który uruchomił wszystkie jej zmysły. Tylko dlaczego ta chodząca doskonałość pojawiła się w jej biurze w towarzystwie detektyw z policji? Przybierając poprawny, profesjonalny uśmiech, otworzyła drzwi do końca i weszła do pokoju. Oboje na jej widok podnieśli się z krzeseł. Kobieta przybrała postawę znamionującą władzę. Celinda wyczuła, że mężczyzna ma inne pobudki. Chciał jedynie okazać, że są mu znane zasady dobrego wychowania. TL R
11 – Pani Celinda Ingram? – Kobieta pokazała służbową legitymację w skórzanym portfelu. – Detektyw Martinez. Wydział Policji w Cadence. A to jest Davis Oakes z firmy Agencja Ochrony Oakes. Agencja Ochrony. To nie wróżyło nic dobrego. Celinda ostrożnie postawiła torbę na podłodze za biurkiem i studiowała legitymację kobiety, aby zyskać na czasie. Podniosła głowę i skinęła z ostrożną uprzejmością. – Witam, pani detektyw. – Skierowała spojrzenie na Oakesa. – I pana, panie Oakes. – Dzień dobry, panno Ingram. Jego niski głos połaskotał jej zmysły niczym nocna kąpiel w falach ciepłego oceanu, pełnego mrocznej siły i niezgłębionej tajemnicy. Zanim podała mu rękę, wzmocniła swoje siły obronne. Miała przeczucie, że dotyk pobudzi wszystkie jej zmysły. I tak się stało. Kontakt skóry ze skórą wywołał efekt silnego rezonansu. Po krzyżu przebiegły jej drobne dreszcze podniecenia. Wyścig hormonów, jasna sprawa, dokładnie tak, jak przeczuwała. Uwolniła dłoń tak szybko, jak się dało. Nie mogła sobie pozwolić na rozkojarzenie. Zebrała siły, by skoncentrować uwagę na Alice Martinez, która ponownie usiadła. Detektyw była atrakcyjną kobietą po trzydziestce, z ciemnymi włosami i oczami. Jej garsonka o surowym kroju przypominała mundur. Żakiet był nieco wybrzuszony po lewej stronie, co nie pozostawiało wątpliwości, że znajduje się tam kabura z pistoletem. TL R
12 Alice Martinez nie miała w widocznym miejscu bursztynu, ale Celinda wyczuwała wyraźny wzór fal parapsychicznych, co wskazywało, że policjantka musiała dysponować całkiem silnymi zdolnościami. W myślach Celinda robiła przegląd powodów, jakie mogły sprowadzić do niej policyjną detektyw i mężczyznę, który pracował w agencji ochrony. Lista była krótka. Poczuła, że przenika ją zimny dreszcz. Widmo strachu, który towarzyszył jej nieustannie w ciągu ostatnich czterech miesięcy, nagle ścisnęło jej serce swoimi lodowatymi palcami. – Czy coś się stało komuś z mojej rodziny? – wyszeptała, a serce waliło jej jak oszalałe. – Nie. – Alice Martinez przesłała jej nieoczekiwanie szybki uśmiech. – Ta sprawa nie dotyczy nikogo z pani krewnych. – Wielkie dzięki. – Poczucie ulgi było tak obezwładniające, że musiała się lekko oprzeć o biurko. – Przez chwilę obawiałam się... – Nie dokończyła zdania. Oczy Davisa zwęziły się bardzo nieznacznie w kącikach. Wiedziała, że zapisał sobie w pamięci ten moment paniki. – Detektyw Martinez i ja współpracujemy przy śledztwie – wyjaśnił cicho. Odpowiedziała uprzejmym uśmiechem, dokonując w myślach szybkiej oceny. Od wielu lat wiedziała, jakie cechy powinien mieć jej wymarzony mężczyzna. Była w końcu profesjonalną swatką. Zdawała sobie sprawę, czego szukać w drugiej połowie. Jej lista była długa i szczegółowa: dobroć, inteligencja, lojalność, silne poczucie odpowiedzialności, zdolność podejmowania zobowiązań i dotrzymywania ich, umiejętność okazywania TL R
13 miłości, właściwy stosunek do pieniędzy, dzieci, obowiązków rodzinnych i tak dalej, i tak dalej. Aż do tej chwili nigdy nie wyobrażała sobie, jak powinien wyglądać jej doskonały mężczyzna. Teraz okazało się, że miał on włosy ciemne jak nocne niebo i oczy o niezwykłym srebrzystoszarym odcieniu. Jego twarz o ostrych rysach, niczym wyrzeźbiona w kamieniu, wydawała się niebezpiecznie interesująca. Był średniego wzrostu, ale pod marynarką ciemnego garnituru rysowała się smukła, umięśniona sylwetka o szerokich ramionach. Uderzyło ją, że nie zajął z powrotem swojego miejsca, lecz stał cicho i w skupieniu, a cała jego postawa wskazywała na rozwiniętą samokontrolę. – Jak już powiedziała detektyw Martinez, pracuję dla Agencji Ochrony Oakes. Podał jej wizytówkę. Przeczytała tekst wydrukowany piękną czcionką. – Z wizytówki wynika, że nie tyle pracuje pan dla Agencji Ochrony Oakes, ile jest pan jej szefem i prezesem zarządu. Uniósł nieco jeden kącik ust. – Tak, to też. Oakes to prywatna firma konsultingowa. Zajmujemy się głównie ochroną korporacyjną. – Rozumiem. – Wydawało jej się to bardzo zawikłane, ale starała się wyglądać inteligentnie. – Ochrona korporacyjna. Czy to droższa odmiana prywatnego detektywa? – O wiele droższa odmiana – przyznał beznamiętnie. –Podobnie jak konsultacja matrymonialna jest nazbyt kosztowną odmianą instytucji, którą większość ludzi nazywa swataniem TL R
14 W porządku, zrozumiała ten lodowaty sarkazm. Uśmiechnęła się chłodno. – Nazbyt kosztowną, to prawda. Ale w Obietnicach zajmujemy się tylko małżeństwami kontraktowymi. Traktujemy to bardzo poważnie, a stawka jest wysoka, zatem nasze honoraria również muszą być na odpowiednim po- ziomie. Prawa dotyczące zawierania małżeństw zostały nieco złagodzone w ciągu ostatnich dwustu lat, ale nadal były niezwykle surowe. Wiele się mówiło o liberalizacji, ale wszyscy wiedzieli, że w najbliższym czasie nie można było na to liczyć. Surowe zasady dotyczące zawierania małżeństw miały sens dwieście lat temu, kiedy kolonizatorzy zostali uwięzieni na Harmonii. Walka o przetrwanie była wtedy podstawową i najważniejszą sprawą. Filozofowie, socjologowie i przywódcy polityczni, którzy nadali kształt nowej konstytucji, wiedzieli, że kluczem do podtrzymania słabego płomienia cywilizacji jest trwałość rodziny. Aby pozostały one nietknięte, bez względu na cenę, jaką trzeba będzie zapłacić, przypieczętowali świętość małżeństwa w wymiarze zarówno prawnym, jak i tradycyjnym. Prawo było jednakowe dla wszystkich. Społeczny nacisk, aby zawierać umowy małżeńskie ze swoimi partnerami, był wywierany w równym stopniu na gejów i na osoby heteroseksualne. Instytucja małżeństwa kontraktowego stanowiła formę umowy, która poza kilkoma wyjątkowymi sytuacjami wygasała dopiero w chwili śmierci. Zerwanie takiego związku było koszmarem od strony zarówno prawnej, jak i finansowej, toteż niewiele osób mogło sobie pozwolić na ten krok. TL R
15 Ale założyciele cywilizacji pomyśleli również o stworzeniu alternatywnego rozwiązania dla tych, którzy nie byli gotowi zawrzeć związku trwającego po grób. Małżeństwo z rozsądku, bo tak nazywała się ta forma, było uznaną przez prawo umową, którą trzeba było odnawiać w regularnych odstępach czasu. Każde z małżonków mogło ją rozwiązać w dowolnym momencie, dopóki na świecie nie pojawiło się dziecko. W takim przypadku ta swobodna umowa automatycznie zamieniała się w małżeństwo kontraktowe. Rodzice często zachęcali dzieci do małżeństwa z rozsądku, zanim zdecydują się na zawarcie małżeństwa kontraktowego. W rzeczywistości małżeństwa z rozsądku okazywały się często krótkotrwałymi romansami. Jednak ta forma umowy cieszyła się pewnym szacunkiem społecznym i stała w klasyfikacji o kilka stopni wyżej niż to, co nazywano często życiem na kocią łapę. Istniały agencje matrymonialne, które zajmowały się kojarzeniem osób zainteresowanych małżeństwem z rozsądku, jednak Obietnice nie prowadziły takiej działalności. – Czy zwracacie koszty, jeśli para okaże się niedobrana? – zapytał Davis z uprzejmą powagą. Wyczuła w tym osobistą nutę. Z jakiegoś powodu chciał ją sprowokować. Pochyliła się nad biurkiem, usiadła i splotła dłonie na blacie. Obdarzyła go promiennym zawodowym uśmiechem. – A czy pan otrzymuje honorarium bez względu na to, czy rozwiąże pan sprawę, czy nie? – oddała cios. Uniósł nieco ciemne brwi, doceniając jej zagranie. TL R
16 Alice wydawała się rozbawiona. Celinda, zadowolona, a nawet trochę podniecona tak udaną ripostą, zwróciła się do niej. – Czego pani ode mnie oczekuje, pani detektyw? – Pan Oakes prowadzi śledztwo na zlecenie swojego klienta – wyjaśniła Alice zawodowym tonem. – Dziś rano, w trakcie czynności śledczych, natknął się na zwłoki. A to, jak wiadomo, leży w gestii wydziału policji. Celinda z trudem przełknęła. Delikatne poczucie triumfu, którego przed chwilą doświadczyła, ulotniło się w jednej sekundzie. Davis znalazł zwłoki i z tego powodu pojawił się w jej biurze razem z policjantką. To diametralnie zmieniało sytuację. – Rozumiem. – Ogarnęła ją nowa fala paniki. –I przyszliście tutaj, sądząc, że znałam ofiarę? – Dobre pytanie – stwierdziła Alice. – Nazywał się Alvis Shaw. Był narkomanem od wielu lat, a od niedawna drobnym złodziejaszkiem. Coś to pani mówi? – Wielkie nieba, nie – odparła Celinda zaszokowana. –Zapewniam panią, że nie znam nikogo, kto pasowałby do tego opisu. Co was sprowadza do mojego biura? Ze srebrzystych oczu Davisa nie dawało się niczego odczytać, jakby przykrywały je lustrzane okulary. – Znalazłem ciało Shawa w zaułku za małym, podrzędny sklepikiem z antykami, który specjalizuje się w sprzedaży tanich podróbek z epoki kolonialnej. Nazywa się Targ Znalezisk ze Starego Świata. Celinda rozplotła dłonie zdumiona. – Byłam w tym sklepie wczoraj po południu. TL R
17 – Wiem – powiedział Davis. – Właściciel pokazał nam rachunek za przedmiot, który pani u niego nabyła. – Nie rozumiem – zdziwiła się. – Co to ma wspólnego ze śmiercią pana Shawa? Ten przedmiot nie był cenny. Właściciel nawet nie pamiętał, skąd go ma. Powiedział, że prawdopodobnie nabył go razem z innymi rzeczami podczas licytacji majątku ziemskiego. Wziął za to tylko pięć dolarów. – Możliwe że śmierć Shawa ma związek z przedmiotem, który pani kupiła – wyjaśnił Davis. – Co takiego? To niemożliwe. – Celinda z przerażeniem zerwała się z krzesła, chwyciła torbę i postawiła ją ostrożnie na biurku. Zaczęła przetrząsać zawartość. –Pokażę wam to. To po prostu kawałek starego czerwonego plastiku. Pewnie gałka do drzwi albo uchwyt jakiegoś urządzenia z epoki kolonialnej. Nawet ładny, ale nie mam pojęcia, co w nim może być cennego. Kupiłam to jako zabawkę dla Araminty. Bardzo się ożywiła na widok tego przedmiotu. – Kim jest Araminta? – zapytała Alice. Z wnętrza torby wyjrzała puszysta kulka pokryta szarą, sfatygowaną sierścią i wpatrywała się w nich parą jasnoniebieskich oczu. Nieduże stworzenie trzymało się brzegu torby dwoma łapkami i przyglądało z wielkim zainteresowaniem Davisowi i Alice. – To jest Araminta – przedstawiła ją Celinda. – Futrzak – powiedziała Alice tonem osoby, która godzi się z tym, co nieuniknione. – Powinnam była się tego spodziewać. Ostatnio nie dopisuje mi szczęście. – A co się stało? – zapytała z naciskiem Celinda urażona. – Ma pani alergię na futrzaki? TL R
18 – Jeszcze nie – odparła Alice z przeciągłym westchnieniem. – Ale czuję, że będę mieć. – Dlaczego? – Celinda chwyciła Aramintę, wyjęła ją z torby i posadziła na biurku. – Co ma pani przeciwko słodkiemu, niewinnemu kłębkowi futerka? Araminta ruszyła do szklanego słoja, w którym znajdowały się cukierki w papierkach. Zdawała się płynąć, ponieważ jej sześć łapek było ukrytych pod puszystym szarym futerkiem. Podskoczyła na brzeg słoja i złapała cukierek. Alice obserwowała, jak odwija papier ostrymi ząbkami. – Ostatnio mam wrażenie, że w każdą sprawę, którą prowadzę, zamieszany jest jakiś futrzak. A z tego co słyszałam, te małe paskudy nie są wcale takie słodkie i niewinne. Podobno jak pokażą zęby, to już po tobie. – Tylko gdy zostaną sprowokowane – zapewniła ją Celinda. Araminta mrugnęła niebieskimi ślepkami na Alice, po czym entuzjastycznie zabrała się do chrupania cukierka. – Nie rozumiem, jak może jeszcze być głodna – powiedziała Celinda. – Dopiero zjadła lunch, a nawet dwa. Do niedawna miała umiarkowany apetyt, ale ostatnio zjada takie ilości jak zawodnik sumo. Araminta szybko uporała się z cukierkiem i potoczyła się po biurku. Przystanęła na jego skraju i wychyliła się do przodu, balansując ryzykownie na tylnych łapach. Patrząc na Davisa, wydała z siebie dźwięk przypominający chichot. – Czy ma pan przy sobie jakieś przekąski? – zapytała Celinda zakłopotana. – Chyba czuje jedzenie. – Mam jakieś krakersy z lunchu, które wrzuciłem w biegu do kieszeni – odparł Davis. TL R
19 Sięgnął do kieszeni i wyjął małą paczkę krakersów. Odwinął papier i podał ciastka Aramincie. Ta zaś odebrała smakołyk jedną łapką i zaczęła przeżuwać, wkładając w to dużo energii. Celinda pokręciła głową. – Myślicie pewnie, że nie jadła od wielu dni, ale przed chwilą zdmuchnęła z talerza, to znaczy zjadła dwie kanapki, kilka oliwek i paczkę frytek. I to był tylko deser, bo przedtem pochłonęła większą część mojej sałatki. – Wróćmy do tego przedmiotu, który kupiła pani wczoraj w tamtym sklepiku – przerwał jej Davis, patrząc na jej torbę. – A tak. – Celinda sięgnęła do torby i wyjęła mały zabytkowy przedmiot. Podniosła go w górę, aby Davis i Alice mogli go lepiej zobaczyć. – To po prostu kawałek starego plastiku, fragment jakiegoś gadżetu z epoki kolonialnej. Nie wygląda na cenny relikt po dawnej cywilizacji. Nie jest nawet wykonany z zielonego kwarcu. Wszyscy na Harmonii doskonale wiedzieli, że relikty będące wytworami tajemniczej cywilizacji, która jako pierwsza skolonizowała to miejsce, były wykonane – oprócz jednego znaczącego wyjątku, czyli substancji nazywanej kamieniem snów – z niemal niezniszczalnego, jaskrawozielonego kwarcu, który jarzył się w ciemnościach. Kiedy przybyli tu ludzie, po obcych pozostały już jedynie niepokojące zjawiskową aurą ruiny co najmniej czterech dużych miast oraz nieznana liczba mniejszych osad rozrzuconych po całej planecie. Na swoich odkrywców czekało jeszcze wiele zakątków na Harmonii, które z pewnością kryły niezliczone ślady archeologiczne po jej dawnych mieszkańcach. TL R
20 Oprócz otoczonych murami miast oraz leżących poza ich obrębem ruin przedstawiciele nieznanej cywilizacji skonstruowali również labirynt podziemnych tuneli, z których większość była wciąż niezbadana i nieujęta na żadnych mapach. Owe katakumby także zostały zbudowane z zielonego kwarcu. Celinda rzuciła mały kawałek plastiku w powietrze i złapała go jedną ręką. – To nie może być wiele warte. Ukradkiem obserwowała twarze Davisa i Alice, starając się wywnioskować, czy którekolwiek z nich uświadamia sobie, że kłamie w żywe oczy. Prawdę powiedziawszy, była całkowicie pewna, że czerwony przedmiot nie pochodzi ani ze Starej Ziemi, ani z epoki kolonialnej. Doskonale wiedziała, że jest on reliktem obcej cywilizacji, ponieważ żaden przedmiot ze Starego Świata czy z czasów kolonizacji nie wydzielał słabego strumienia paranormalnej energii. Ten kawałek plastiku z pewnością był rzadkim i dlatego niezwykle cennym znaleziskiem. Miała zamiar udać się niezwłocznie do ekskluzywnych sklepów z antykami, aby uzyskać za niego dobrą cenę. Nie chciała go oddawać policji, chyba że nie będzie innego wyjścia. Dziwny przedmiot miał ponad siedem centymetrów długości i około trzech szerokości. Nieco uformowany, łatwo mieścił się w dłoni. Chociaż wyczuwała płynącą z niego energię, nie miała pojęcia, jaką funkcję mu przypisano. Alice zmarszczyła brwi i delikatnie przechyliła głowę. TL R