Emily Giffin
Coś
niebieskiego
Tytuł oryginalny: Something Blue
Przekład: Anna Gralak
Wydawnictwo
Otwarte
PROLOG
Urodziłam się piękna. Wkroczyłam w życie z dziesięcioma
punktami w skali Apgar, unikając zdeformowanej główki i blizn
wskazujących na ciężki poród, które pozostają po przeciskaniu
się przez kanał rodny. Przyszłam na świat z kształtnym
noskiem, pełnymi ustami i wyraźnie zarysowanymi brwiami.
Moją główkę pokrywała odpowiednia ilość meszku, zwiastując
burzę pięknych włosów.
I rzeczywiście, moje włosy stały się gęste i jedwabiście
gładkie, przybierając barwę ziarenek kawy. Każdego ranka
siedziałam posłusznie, a mama nawijała mi je na grube gorące
wałki albo zaplatała w misterne warkocze. Kiedy poszłam do
przedszkola, inne dziewczynki - zazwyczaj w szpetnych
fryzurkach na pazia - zabiegały o to, aby ułożyć się obok mnie
podczas leżakowania, i wyciągały rączki, żeby dotykać mojego
kucyka. Chętnie dzieliły się ze mną plasteliną albo ustępowały
miejsca w kolejce do zjeżdżalni. Robiły wszystko, by się ze mną
zaprzyjaźnić. Właśnie wtedy odkryłam, że na świecie istnieje
pewna hierarchia, w której istotną rolę odgrywa wygląd.
Innymi słowy, już w wieku trzech lat zrozumiałam, że uroda
oznacza korzyści i władzę.
Utwierdziłam się w tym przekonaniu, kiedy urosłam i nadal
cieszyłam się opinią najładniejszej dziewczyny wśród coraz
liczniejszych rywalek. W szkole podstawowej i w liceum byłam
w samej czołówce. Jednak w odróżnieniu od bohaterów moich
ulubionych filmów Johna Hughesa, popularność i uroda nie
zepsuły mi charakteru. Sprawowałam rządy jak łaskawa
dyktatorka, pilnując, aby inne popularne dziewczyny nie
nadużywały władzy. Nie wchodziłam w żadne układy i
pozostawałam wierna mojej bystrej najlepszej przyjaciółce
Rachel. Byłam wystarczająco popularna, aby tworzyć własne
zasady.
Rzecz jasna, miałam też chwile wahania. Pamiętam jeden taki
przypadek, który miał miejsce w szóstej klasie, kiedy
bawiłyśmy się z Rachel w psychiatrę, jedną z naszych
ulubionych zabaw. Zwykle grałam rolę pacjentki i mówiłam coś
w stylu:
- Pani doktor, strasznie boję się pająków. Przez całe lato nie
wychodzę z domu.
- No cóż - odpowiadała Rachel, poprawiając okulary, po czym
zapisywała coś w notesie. - Zalecam pani obejrzenie Pajęczyny
Charlotty. Albo niech się pani przeprowadzi na Syberię, tam
nie ma pająków. I proszę to zażyć - wręczała mi dwie kolorowe
witaminki i zachęcająco kiwała głową.
Zazwyczaj odbywało się to właśnie w ten sposób. Jednak
pewnego popołudnia Rachel zaproponowała, abym zamiast
udawać pacjentkę, po prostu była sobą i przedstawiła swój
prawdziwy problem. Pomyślałam zatem o tym, że co wieczór
mój brat Jeremy skupia na sobie uwagę domowników przy
kolacji, sypiąc jak z rękawa oryginalnymi i zabawnymi
dowcipami oraz ciekawostkami ze świata zwierząt. Wyznałam,
że najwyraźniej moi rodzice faworyzują Jeremy'ego, a
przynajmniej słuchają go z większym zainteresowaniem niż
mnie.
Rachel odchrząknęła, pomyślała przez chwilę, a potem
podzieliła się ze mną teorią zgodnie z którą małych chłopców
nagradza się za bystry umysł i dowcip, a małe dziewczynki za
urodę. Nazwała to „niebezpieczną pułapką” i powiedziała, że
takie zachowania mogą ukształtować „pustą kobietę”.
- Gdzie to usłyszałaś? - zapytałam, zastanawiając się, co
dokładnie ma na myśli, mówiąc „pusta”.
- Nigdzie. Po prostu tak uważam - powiedziała Rachel,
udowadniając, że nie grozi jej wpadnięcie w pułapkę
zastawioną na małe ładne dziewczynki. Rzeczywiście, jej teoria
idealnie do nas pasowała. Ja byłam piękna i zbierałam
przeciętne stopnie, a Rachel doskonale radziła sobie w szkole,
lecz jej wygląd nie zwalał z nóg. Nagle poczułam przypływ
zazdrości i zapragnęłam, aby mój umysł również był pełen
wspaniałych pomysłów i wyszukanych słów.
Jednak szybko spojrzałam na niesforne fale mysich włosów
Rachel i doszłam do wniosku, że los mi sprzyja. Nie potrafiłam
znaleźć na mapie takich państw jak Pakistan czy Peru ani
zamienić ułamka na procenty, lecz moja uroda była przepustką
do świata jaguarów, wielkich rezydencji i kolacji z trzema
widelcami ułożonymi po lewej stronie porcelanowego talerza.
Musiałam tylko dobrze wyjść za mąż - tak jak moja matka. Nie
należała do geniuszy i ukończyła zaledwie trzy semestry
college'u, ale ładna buzia, filigranowa figura i doskonały gust
urzekły mojego bystrego ojca dentystę i zapewniły jej
przyjemne życie. Uważałam, że stanowi ono doskonały wzór
dla mojej przyszłości.
Wiodłam zatem bezstresowy żywot nastolatki i z
„przeciętnym” wynikiem rozpoczęłam naukę na Uniwersytecie
Indiana. Dostałam się do najlepszej korporacji studentek,
chodziłam na randki z najbardziej wystrzałowymi facetami, a
moje zdjęcia ukazywały się w uniwersyteckim kalendarzu
„Dziewczyna marzeń” przez cztery lata z rzędu. Ukończyłam
uniwersytet ze średnią 2,9 i wzorem Rachel, która nadal była
moją najlepszą przyjaciółką wyjechałam do Nowego Jorku,
gdzie ona studiowała prawo. Podczas gdy Rachel ślęczała w
bibliotece i pracowała dla dużej kancelarii, ja nadal
poszukiwałam luksusu i dobrej zabawy. Szybko zauważyłam, że
piękne rzeczy lśnią na Manhattanie jeszcze większym blaskiem.
Odkryłam najlepsze kluby, najwykwintniejsze restauracje i
najbardziej odpowiednich mężczyzn. W dodatku wciąż miałam
najładniejszą fryzurę w okolicy.
Jako dwudziestokilkulatki Rachel i ja nadal kroczyłyśmy
innymi ścieżkami i często słyszałam z jej ust krytyczne pytanie:
„Nie martwisz się o swoją karmę?” (Nawiasem mówiąc, po raz
pierwszy wspomniała o karmie na początku liceum, kiedy
ściągałam na sprawdzianie z matematyki. Pamiętam, że
próbowałam wtedy odgadnąć znaczenie tego słowa, szukając
wskazówek w tekście piosenki Karma Chameleon grupy
Culture Club, co oczywiście w niczym mi nie pomogło). Później
zrozumiałam wskazówkę: ciężka praca, uczciwość i rzetelność
ostatecznie zawsze popłacają, a poleganie wyłącznie na
wyglądzie jest pewnego rodzaju oszustwem. I podobnie jak
podczas zabawy w psychiatrę, zaniepokoiłam się, że Rachel
może mieć rację.
Powiedziałam sobie jednak, że wcale nie muszę tyrać jak wół
w jadłodajni dla ubogich, żeby zapewnić sobie dobrą karmę.
Może i nie osiągnęłam sukcesu tradycyjnymi metodami, ale
zasłużyłam sobie na wspaniałą pracę w branży PR, fantastyczną
grupę przyjaciół i wyjątkowego narzeczonego, Deksa Thalera.
Zasługiwałam na apartament z tarasem w Central Park West i
na okazały diament na palcu lewej dłoni.
Było to w czasach, kiedy myślałam, że wszystko rozumiem. Po
prostu nie mogłam pojąć, dlaczego inni ludzie - zwłaszcza
Rachel - uparcie komplikują sprawy, które w rzeczywistości są
bardzo proste. Może i żyła zgodnie z zasadami, lecz stała się
samotną trzydziestolatką biorącą nadgodziny w
znienawidzonej kancelarii. Tymczasem ja czułam się równie
szczęśliwa jak w czasach dzieciństwa. Pamiętam, jak
próbowałam ją pouczyć, radząc, aby ubarwiła swoje ponure,
uporządkowane życie odrobiną zabawy. Mówiłam coś w stylu:
- Przede wszystkim powinnaś oddać te nijakie buty dla
biednych i kupić nową parę blahników. Wtedy na pewno
poczujesz się lepiej.
Teraz wiem, jak płytko brzmiały te słowa. Widzę, że
skupiałam się wyłącznie na wyglądzie. Jednak wtedy naprawdę
nie przypuszczałam, że mogę kogokolwiek ranić. Nawet samą
siebie. Szczerze mówiąc, w ogóle niewiele myślałam. Owszem,
byłam piękna i miałam szczęście w miłości, lecz wierzyłam, że
jestem porządnym człowiekiem, który zasłużył sobie na ten
sprzyjający los. Nie widziałam powodu, dla którego reszta
mojego życia nie miałaby być równie wspaniała jak pierwsze
trzy dekady.
Wtedy stało się coś, co postawiło pod znakiem zapytania całą
moją dotychczasową wiedzę o świecie: Rachel, moja
przeciętna, dobroduszna druhna o kędzierzawych włosach
barwy pszenicznych zarodków, wkroczyła do gry i ukradła mi
narzeczonego.
ROZDZIAŁ 1
Ale kocioł.
To jedno z ulubionych powiedzonek mojego młodszego brata
Jeremy'ego z czasów dzieciństwa. Używał go, kiedy zaczynały
się przepychanki na przystanku autobusowym albo na
korytarzu naszego liceum. Wypowiadał je wysokim i
podekscytowanym głosem, po czym z niecierpliwością
oblizywał usta: „Trzask! Prask! Ale kocioł, koleś!”. Potem z
zapałem uderzał pięścią w otwartą dłoń niezwykle zadowolony
z siebie. Ale to wszystko działo się wiele lat temu. Teraz Jeremy
jest dentystą i pracuje z moim ojcem. Jestem pewna, że nie
widział takiego kotła ani nie uczestniczył w nim od co najmniej
dziesięciu lat.
Równie długo nie pamiętałam o tym powiedzonku - aż do
tamtej pamiętnej podróży taksówką. Właśnie wyszłam z
mieszkania Rachel i opowiadałam kierowcy o moim
przerażającym odkryciu.
- No, no - powiedział z ciężkim akcentem mieszkańca Queens.
- Twoja przyjaciółka zafundowała ci niezły kocioł, co?
- Właśnie - zawołałam, użalając się nad moim losem. - Otóż to.
Lojalna, solidna Rachel, moja najlepsza przyjaciółka od
dwudziestu pięciu lat, ta, która zawsze przedkładała moje
dobro ponad własne, a przynajmniej miała je na uwadze -
trzask! prask! - zafundowała mi niezły kocioł. Niemile mnie
zaskoczyła. Najdotkliwszy ból sprawił mi towarzyszący jej
zdradzie element zaskoczenia. To, że niczego się nie
domyślałam. Było to równie niespodziewane jak ujrzenie psa
przewodnika, który z premedytacją prowadzi swojego ślepego,
ufnego pana pod koła ciężarówki.
Prawdę mówiąc, sytuacja nie była tak prosta jak w wersji,
którą przedstawiłam kierowcy taksówki. Nie chciałam jednak,
żeby stracił z oczu najważniejszą sprawę: krzywdę, jaką
wyrządziła mi Rachel. Ja również popełniłam kilka błędów, ale
nigdy nie zdradziłam naszej przyjaźni.
To wszystko wydarzyło się tydzień przed planowaną datą
mojego wesela. Wpadłam do Rachel, żeby przekazać jej wieść o
odwołaniu ślubu. Tę trudną decyzję podjął mój narzeczony
Dex, lecz ja szybko się zgodziłam, ponieważ miałam romans z
Marcusem, jednym z jego przyjaciół. Pewnej szczególnie
namiętnej nocy zaszłam w ciążę. Miałam ogromne problemy z
ogarnięciem tej sytuacji i wiedziałam, że najtrudniejszym
zadaniem będzie wyznanie wszystkiego Rachel, która na
początku lata była trochę zainteresowana Marcusem. Poszli na
kilka randek, lecz ich romans dobiegł końca, kiedy w tajemnicy
przed Rachel zaczęłam spotykać się z Marcusem. Przez cały
czas czułam się podle dlatego, że zdradzałam Deksa, lecz
jeszcze bardziej dlatego, że okłamywałam Rachel. Mimo to
zamierzałam wyznać mojej najlepszej przyjaciółce całą prawdę.
Byłam pewna, że zrozumie. Jak zawsze.
Zatem ze stoickim spokojem przyjechałam pod jej mieszkanie
w Upper East Side.
- Co się stało? - zapytała, otwierając drzwi.
Poczułam przypływ ulgi, myśląc o tym, jak znajomo i kojąco
brzmią te słowa. Rachel była najlepszą przyjaciółką o bardzo
matczynym sposobie bycia (pod tym względem przewyższała
nawet moją matkę). Pomyślałam o tych wszystkich chwilach w
ciągu wielu długich lat, kiedy zadawała mi to pytanie: na
przykład wtedy gdy zostawiłam opuszczony szyberdach w
samochodzie taty i rozpętała się burza albo w dniu, w którym
dostałam okres, mając na sobie białe dżinsy Guess. W takich
sytuacjach zawsze była przy mnie ze swoim: „Co się stało?”,
poprzedzającym: „Wszystko będzie dobrze”, wypowiadanym z
przekonaniem, dzięki któremu byłam pewna, że ma rację.
Rachel potrafiła wszystko naprawić. Kiedy inni byli bezradni,
ona jedna umiała poprawić mi humor. Byłam przekonana, że
nawet jeśli poczuje się rozczarowana na wieść o decyzji
Marcusa, który wolał mnie zamiast niej, stanie na wysokości
zadania i dojdzie do wniosku, że wybrałam właściwą drogę, że
nic nie dzieje się bez przyczyny, że nie jestem podła, że
powinnam iść za głosem serca, że doskonale mnie rozumie i że
ostatecznie zrozumie mnie również Dexter.
Wzięłam głęboki oddech i lekkim krokiem weszłam do jej
wysprzątanego mieszkania. Rachel trajkotała o ślubie, o tym,
że jest do mojej dyspozycji, gotowa pomóc przy ostatnich
przygotowaniach.
- Nie będzie żadnego ślubu - oznajmiłam bez zbędnych
wstępów.
- Co takiego? - zapytała. Jej usta natychmiast przybrały barwę
pobladłej twarzy. Patrzyłam, jak się odwraca i siada na łóżku.
Po chwili zapytała, kto zerwał zaręczyny.
Przypomniały mi się czasy liceum. Po rozstaniu, które
wówczas zawsze było publicznym wydarzeniem, faceci i
dziewczyny zawsze pytali: „Kto zerwał?”. Wszyscy chcieli
wiedzieć, kto rzucił, a kto został rzucony, aby obwinić kogo
trzeba i skierować współczucie we właściwą stronę.
Powiedziałam coś, czego nigdy nie mówiłam w liceum,
ponieważ wtedy zawsze to ja kogoś rzucałam.
- To była wspólna decyzja... Cóż, praktycznie rzecz biorąc,
podjął ją Dexter. Dziś rano oznajmił mi, że nie może tego
zrobić. Powiedział, że chyba mnie nie kocha. - Przewróciłam
oczami. Wtedy nie przypuszczałam, że coś takiego w ogóle jest
możliwe. Sądziłam, że Dex wycofuje się, ponieważ czuje moją
rosnącą obojętność. Obcość, która pojawia się wtedy, gdy
zaczynasz interesować się kimś innym.
- Żartujesz. To istne szaleństwo. Jak się czujesz?
Przyjrzałam się moim różowym inkrustowanym sandałkom
od Prady i dopasowanemu do nich lakierowi na paznokciach,
po czym głęboko westchnęłam. Potem, tłumiąc poczucie winy,
wyznałam, że mam romans z Marcusem. Owszem, Rachel
przeżyła małą letnią fascynację Marcusem, ale nigdy ze sobą
nie spali, a od ich ostatniego pocałunku upłynęły całe tygodnie.
Ta nowina nie mogła jej aż tak bardzo przygnębić.
- Spałaś z nim? - zapytała Rachel donośnym, dziwnym
głosem. Jej policzki oblały się rumieńcem (niedwuznaczna
oznaka złości), lecz ja brnęłam dalej i odsłaniając przed nią
wszystkie szczegóły, opowiedziałam o tym, jak zaczął się nasz
romans i jak próbowaliśmy się powstrzymać, lecz nie mogliśmy
przezwyciężyć szalonej fascynacji, jaka nas do siebie
przyciągała. Potem wzięłam głęboki oddech i powiedziałam, że
jestem z Marcusem w ciąży i planujemy się pobrać.
Przygotowałam się na widok łez, lecz Rachel zachowała spokój.
Zadała kilka pytań, na które udzieliłam szczerych odpowiedzi.
Potem podziękowałam jej za to, że mnie nie znienawidziła, i
poczułam ogromną ulgę, że pomimo zamieszania, jakie
zapanowało w moim życiu, nadal mam podporę w postaci
najlepszej przyjaciółki.
- Nie... Nie nienawidzę cię - powiedziała Rachel, odgarniając
za ucho kosmyk włosów.
- Mam nadzieję, że Dex przyjmie to równie dobrze jak ty.
Przynajmniej tę część dotyczącą Marcusa. Pewnie przez jakiś
czas będzie na niego wściekły. Ale Dex to racjonalista. Nikt nie
chciał go zranić. Po prostu stało się.
I wtedy, dokładnie w chwili kiedy zamierzałam zapytać ją o to,
czy będzie moją pierwszą druhną na ślubie z Marcusem, cały
mój świat legł w gruzach. Wiedziałam, że nic nie będzie już
takie jak dawniej i że nie spełnią się moje plany. Właśnie wtedy
dostrzegłam zegarek Deksa na nocnym stoliku mojej najlepszej
przyjaciółki. Charakterystyczny stylowy rolex.
- Dlaczego zegarek Deksa leży na twoim nocnym stoliku? -
zapytałam, modląc się w duchu, aby udzieliła mi logicznego i
dobrego wyjaśnienia.
Ona jednak tylko wzruszyła ramionami i powiedziała, że nie
wie. Potem oznajmiła, że to jej zegarek. Że kupiła sobie
identyczny. Nie było to zbyt wiarygodne wytłumaczenie,
ponieważ szukałam tego zegarka całymi miesiącami, a potem
dokupiłam nowy pasek z krokodylej skóry, aby nadać mu
oryginalny wygląd. Zresztą nawet gdyby to był typowy nowiutki
rolex, Rachel zdradziła się swoim zachowaniem. Tłumaczyła się
drżącym głosem, a jej twarz wydawała się jeszcze bledsza niż
zazwyczaj. Rachel ma liczne umiejętności, lecz kłamanie nie
jest jej mocną stroną. Zatem wiedziałam. Wiedziałam, że
najlepsza przyjaciółka, jaką kiedykolwiek miałam, dopuściła się
niewyobrażalnej zdrady.
Resztę pamiętam jak przez mgłę. Prawie słyszałam efekty
dźwiękowe z The Błonic Woman, jednego z moich ulubionych
seriali. Naszych ulubionych seriali - każdy odcinek oglądałam z
Rachel. Wstałam, podniosłam zegarek z jej nocnego stolika,
obróciłam go i głośno przeczytałam inskrypcję: „W dowód
miłości, Darcy”. Te słowa z trudem przeszły mi przez gardło, bo
przypomniałam sobie dzień, w którym oddałam zegarek do
grawera. Zadzwoniłam do Rachel z komórki i zapytałam, jaka
powinna być treść tej dedykacji. „W dowód miłości” było jej
pomysłem.
Wpatrywałam się w nią wyczekująco, lecz ona milczała.
Gapiła się tylko tymi dużymi brązowymi oczami, nad którymi
marszczyły się jak zwykle niewyskubane brwi.
- Co to jest, kurwa? - zapytałam spokojnie. Po chwili
wykrzyczałam to pytanie, bo zdałam sobie sprawę, że Dex
prawdopodobnie ukrywa się gdzieś w jej mieszkaniu. Wpadłam
do łazienki i szarpnęłam zasłonę od prysznica. Nic. Wybiegłam
na zewnątrz, żeby przeszukać szafę.
- Darcy, nie - powiedziała Rachel, zasłaniając drzwi plecami.
- Z drogi! - krzyknęłam. - Wiem, że on tam jest! No więc
Rachel odsunęła się na bok, a ja otworzyłam drzwi. I
rzeczywiście, w środku siedział Dex, kucając w rogu, odziany w
pasiaste granatowe bokserki. Kolejny prezent ode mnie.
- Ty kłamco! - wrzasnęłam do niego, czując, jak przyspiesza
mi tętno. Przywykłam do dramatów. Żyłam dramatami. Ale nie
takimi. Nie takimi, nad którymi nie miałam żadnej kontroli.
Dex wstał i spokojnie się ubrał. Włożył nogi w nogawki
dżinsów i wyzywająco zapiął rozporek. Na jego twarzy nie było
widać ani śladu poczucia winy. Zachowywał się tak, jakbym
właśnie oskarżyła go o kradzież sztućców albo zjedzenie moich
ulubionych lodów wiśniowych.
- Okłamałeś mnie! - wrzasnęłam ponownie, tym razem
głośniej.
- Chyba żartujesz - wyszeptał. - Pieprz się, Darcy.
Przez wszystkie wspólnie spędzone lata nigdy nie powiedział
do mnie czegoś podobnego. Tych słów w ostateczności
używałam ja. Nie on. Spróbowałam jeszcze raz:
- Mówiłeś, że nie chodzi o inną kobietę! A pieprzysz moją
najlepszą przyjaciółkę! - krzyknęłam, nie mając pewności, na
kogo rzucić się najpierw. Ta podwójna zdrada zupełnie mnie
przytłoczyła.
Chciałam, żeby powiedział: „Owszem, to rzeczywiście wygląda
nieciekawie, ale nie doszło do żadnego cudzołóstwa”. On
jednak niczemu nie zaprzeczył. Zamiast tego powiedział:
- Przyganiał kocioł garnkowi, co, Darcy? Ty i Marcus, tak?
Spodziewacie się dziecka? Chyba należą się gratulacje.
Na coś takiego nie miałam żadnej odpowiedzi, więc po prostu
ponownie skupiłam się na nim i zakomunikowałam:
- Od początku o wszystkim wiedziałam.
Było to wierutne kłamstwo. Nawet za milion lat nie
potrafiłabym przewidzieć tej chwili. Wstrząs był nie do
zniesienia. Ale tak to jest, kiedy robi się kocioł. Porażka boli
bardziej niż cios poniżej pasa. Zrobili ze mnie idiotkę, lecz nie
zamierzałam puścić im tego płazem.
- Nienawidzę was. Już zawsze będę was nienawidzić -
powiedziałam, zdając sobie sprawę, że moje słowa brzmią
żałośnie i szczeniacko, jak wtedy gdy w wieku pięciu lat
oznajmiłam ojcu, że bardziej kocham diabła niż jego. Chciałam
szokować i przerażać, ale on, słysząc tak pomysłową obelgę,
tylko parsknął śmiechem. Dex również wydawał się nieco
rozbawiony moim oświadczeniem, co rozwścieczyło mnie
niemal do łez. Pomyślałam, że muszę opuścić mieszkanie
Rachel, zanim zacznę beczeć. W drodze do drzwi usłyszałam
głos Deksa:
- Aha, Darcy? Odwróciłam się.
- Czego? - syknęłam, modląc się, aby powiedział, że to był
tylko żart, jedno wielkie nieporozumienie. Może oboje
wybuchną śmiechem i zdziwią się, że mogłam coś takiego
pomyśleć. Może nawet się uściśniemy.
On jednak zapytał tylko:
- Czy mogłabyś mi oddać zegarek? Przełknęłam ślinę i
cisnęłam w niego zegarkiem, celując w twarz. Mój pocisk nie
doleciał do celu i uderzył w ścianę, a potem potoczył się po
drewnianej podłodze, nie trafiając nawet w bose stopy Dextera.
Podniosłam wzrok i spojrzałam na Rachel.
- A jeśli chodzi o ciebie - powiedziałam - nie chcę cię więcej
widzieć. Jesteś dla mnie martwa.
ROZDZIAŁ 2
Jakimś cudem udało mi się zejść na dół (gdzie pokrótce
przekazałam portierowi Rachel okropne nowiny), wsiąść do
taksówki (gdzie ponownie podzieliłam się swoimi rewelacjami)
i dojechać do mieszkania Marcusa. Wpadłam do jego
niechlujnego lokum i zastałam go w pokoju siedzącego po
turecku. Brzdąkał na gitarze melodię, która odrobinę
przypominała refren Fire and Rain.
Spojrzał na mnie lekko speszony i jednocześnie poirytowany.
- Co się znowu stało? - zapytał.
Poczułam do niego żal za to „znowu”, które sugerowało, że
nieustannie przeżywam jakiś kryzys. Przecież nie miałam
żadnego wpływu na to, co mnie właśnie spotkało.
Opowiedziałam mu całą historię, nie pomijając żadnego
szczegółu. Oczekiwałam, że mój nowy wielbiciel wyrazi
oburzenie. A przynajmniej będzie wstrząśnięty. Jednak bez
względu na to, jak bardzo starałam się wywołać u niego
poruszenie, które sama odczuwałam, odpowiadał mi dwoma
argumentami: „Jak możesz się tak wściekać, skoro my
zrobiliśmy im dokładnie to samo?”, i: „Chyba pragniemy, aby
nasi przyjaciele byli równie szczęśliwi jak my?”.
Powiedziałam, że nasza wina nie ma tu nic do rzeczy, i: O
NIE, Z PEWNOŚCIĄ NIE CHCEMY, ŻEBY BYLI SZCZĘŚLIWI!
Marcus dalej brzdąkał na gitarze i uśmiechał się pod nosem.
- Co cię tak bawi? - zapytałam zrezygnowana. - W tej sytuacji
nie ma nic zabawnego!
- Może nie będę się tarzał ze śmiechu, ale jest w tym pewna
ironia.
- To nie jest ani odrobinę zabawne, Marcus! I przestań
brzdąkać na tym cholerstwie! Marcus po raz ostatni musnął
struny kciukiem i schował gitarę do pokrowca. Potem, nadal
siedząc po turecku, chwycił trampki za czubki i powtórzył:
- Po prostu nie rozumiem, jak możesz być taka oburzona.
Przecież zrobiliśmy dokładnie to samo...
- To wcale nie to samo! - Opadłam na chłodną podłogę. -
Zrozum, może i zdradziłam Deksa. Ale Rachel nie wyrządziłam
żadnej krzywdy.
- No cóż - powiedział. - Przez jakiś czas chodziłem z nią na
randki. Gdyby nie ty, mogłoby z tego coś być.
- Zaliczyliście kilka kiepskich randek, a ja byłam zaręczona z
Deksem. Jak można się bzykać z narzeczonym przyjaciółki?
- Darcy - splótł ręce na piersi i posłał mi znaczące spojrzenie.
- Co?
- Właśnie patrzysz na kogoś, kto zrobił dokładnie to samo.
Pamiętasz? Miałem być jednym z drużbów Deksa. Coś ci
tomowi?
Prychnęłam. Racja, Marcus i Dex kumplowali się od czasów
college'u. Ale nie można było porównywać tych dwóch sytuacji.
- To nie to samo. Przyjaźń między dziewczynami jest czymś
świętym. Znam Rachel od dzieciństwa. Była moją najlepszą
przyjaciółką, podczas gdy ty plasowałeś się na ostatnim miejscu
na liście drużbów. Prawdopodobnie Dex wcale by cię nie
wybrał, gdyby nie to, że potrzebował piątego faceta do pary z
moimi pięcioma druhnami.
- Jeju. Jestem wzruszony. Zignorowałam jego sarkazm i
powiedziałam:
- Zresztą w przeciwieństwie do Rachel, nigdy nie robiłeś z
siebie świętoszka.
- I tu masz rację. Nie jestem świętoszkiem.
- Po prostu nie robi się takich rzeczy z narzeczonym najlepszej
przyjaciółki. Ani z byłym narzeczonym. Kropka. Nigdy. Nawet
po upływie tryliona lat nie można tego zrobić. A już na pewno
nie wskakuje się z nim do łóżka dzień po zerwaniu zaręczyn. -
Po tych słowach zarzuciłam go kolejnymi pytaniami: Czy jego
zdaniem była to jednorazowa przygoda? Czy to początek
związku? Czy naprawdę mogli się w sobie zakochać? Czy
przetrwają próbę czasu?
W odpowiedzi Marcus tylko wzruszał ramionami i mówił coś
w stylu: „Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi”.
Na co ja krzyczałam: Zgadnij! To niech cię zacznie obchodzić!
Pociesz mnie!
W końcu się ugiął, zaczął poklepywać mnie po ramieniu i
udzielać zadowalających odpowiedzi na moje podchwytliwe
pytania. Uznał, że historia Rachel i Deksa to prawdopodobnie
jednorazowa przygoda. Że Dex poszedł do Rachel, ponieważ
był przygnębiony. Że bycie z Rachel najbardziej mu się
kojarzyło z byciem ze mną. A Rachel chciała jedynie pocieszyć
załamanego człowieka.
- Dobra. Co w takim razie powinnam teraz zrobić? -
zapytałam.
- Nic nie możesz zrobić - oznajmił Marcus, sięgając po
pudełko z pizzą leżące obok gitary. - Jest zimna, ale częstuj się,
jeśli chcesz.
- Jakbym w ogóle była w stanie coś przełknąć - westchnęłam z
przejęciem i położyłam się na podłodze z rozpostartymi
ramionami. - Moim zdaniem, są dwie możliwości: morderstwo
i/lub samobójstwo... Wcale nie byłoby trudno ich zabić, wiesz?
Chciałam, żeby wydał z siebie zduszony okrzyk przerażenia,
lecz ku mojemu nieustającemu rozczarowaniu te słowa wcale
nim nie wstrząsnęły. Po prostu wyciągnął z pudełka kawałek
pizzy, złożył go na pół i wepchnął do ust. Żuł przez chwilę, po
czym z pełnymi ustami zauważył, że byłabym jedyną i
najbardziej oczywistą podejrzaną.
- Skończyłabyś w więzieniu dla kobiet w północnej części
Nowego Jorku. W pasiakach. Już widzę, jak siorbiesz kleik, a
twój więzienny strój łopocze na wietrze na spacerniaku.
Po zastanowieniu się doszłam do wniosku, że zdecydowanie
wolę śmierć niż pasiaki. A to ponownie skierowało moją uwagę
w stronę samobójstwa.
- W porządku. Morderstwo odpada. W takim razie po prostu
popełnię samobójstwo. Byłoby im bardzo przykro, gdybym to
zrobiła, prawda? - zapytałam bardziej po to, żeby go
zszokować, niż dlatego że naprawdę rozważałam taki
scenariusz.
Chciałam usłyszeć od Marcusa, że nie mógłby beze mnie żyć.
On jednak nie połknął przynęty i nie dał się wkręcić w grę o
samobójstwie tak jak Rachel, która na początku liceum
obiecała, że przejrzy całą kolekcję płyt mojej matki i dopilnuje,
aby na moim pogrzebie popłynęło On the Taming Away Pink
Floydów.
- Byłoby im bardzo przykro, gdybym się zabiła - powiedziałam
do Marcusa. - Myślisz, że przyszliby na pogrzeb? Przeprosiliby
moich rodziców?
- Tak, pewnie tak. Ale ludzie szybko dochodzą do siebie.
Czasami nawet zapominają o zmarłym już podczas pogrzebu,
jeśli jest dobre jedzenie.
- Ale co z ich poczuciem winy? - zastanawiałam się. - Jak
mogliby z tym żyć? Zapewnił mnie, że z poczuciem winy w
początkowym stadium poradzi sobie każdy dobry terapeuta. Po
kilku sesjach spędzonych na skórzanej kozetce osoba, którą
kiedyś gnębiły niezliczone rozterki, zrozumie, że jedynie
człowiek o bardzo chorej duszy jest w stanie targnąć się na
własne życie i że jeden akt zdrady - nawet poważny - nie
wystarczy, aby zdrowa osoba rzuciła się pod koła pociągu.
Wiedziałam, że Marcus ma rację. Pamiętałam, jak w drugiej
klasie liceum jeden z kolegów, Ben Murray, strzelił sobie w
głowę z rewolweru ojca, podczas gdy piętro niżej jego rodzice
oglądali telewizję. Krążyło na ten temat wiele opowieści, ale i
tak wszyscy wiedzieliśmy, że tragiczne wydarzenie miało coś
wspólnego z kłótnią jaka wybuchła między nim a jego
dziewczyną Amber Lucetti, która rzuciła go dla jakiegoś kolesia
z college'u poznanego podczas wizyty u siostry w Illinois. Nikt
nie mógł zapomnieć chwili, w której szkolny psycholog wywołał
Amber z lekcji, aby przekazać jej tę okropną wiadomość. Nie
potrafiliśmy też zapomnieć głośnego płaczu Amber, który
odbijał się echem na korytarzach. Wszyscy przypuszczaliśmy,
że zupełnie się załamie i skończy w jakimś szpitalu
psychiatrycznym.
Jednak już po kilku dniach Amber wróciła do szkoły i
wygłosiła referat o niedawnym krachu na giełdzie. Sama chwilę
wcześniej omawiałam przyczyny, dla których należy wybierać
kosmetyki do makijażu w supermarketach, zamiast decydować
się na droższe wersje, ponieważ ostatecznie i jedne, i drugie
składają się z tych samych olejków i pudrów. Zdumiało mnie,
że Amber zdołała wygłosić tak trudny referat prawie bez
zerkania do notatek, podczas gdy jej były chłopak spoczywał w
trumnie pod zamarzniętą ziemią. A ta błyskotliwa przemowa i
tak była niczym w porównaniu z przedstawieniem, jakie
urządziła na wiosennej dyskotece, niespełna trzy miesiące po
pogrzebie Bena, kiedy obściskiwała się z Alanem Hysackiem.
Zatem jeśli miałam zamiar zniszczyć życie Rachel i Deksa,
samobójstwo również nie było najlepszym rozwiązaniem. W
takim wypadku pozostawało mi tylko jedno: kontynuacja
mojego wspaniałego życia. Czyż nie mówi się, że szczęście to
najlepsza zemsta? Wyjdę za Marcusa, urodzę jego dziecko, a
potem odjedziemy w kierunku zachodzącego słońca i już nigdy
nie obejrzymy się za siebie.
- Hej, chętnie zjem ten kawałek pizzy - powiedziałam do
Marcusa. - W końcu teraz jem za dwoje.
Wieczorem zadzwoniłam do rodziców i przekazałam im
najnowsze wieści. Odebrał tata, więc poprosiłam, żeby zawołał
mamę do drugiego aparatu.
- Mamo, tato, ślub został odwołany, przykro mi -
powiedziałam stoickim tonem, który był chyba zbyt spokojny,
ponieważ natychmiast założyli, że to ja ponoszę winę za
rozstanie. Stary dobry Dex nigdy nie odwołałby ślubu tydzień
przed terminem. Mama zaczęła pochlipywać i jęczeć o tym, jak
bardzo lubiła Dextera, a ojciec próbował ją przekrzyczeć,
mówiąc: „No, Darcy, nie podejmuj pochopnych decyzji”. Wtedy
zrzuciłam na nich bombę w postaci historii z szafą i na drugim
końcu linii zapadła nietypowa cisza. Byli tak cicho, że przez
sekundę myślałam, że zostaliśmy rozłączeni. W końcu tata
powiedział, że musiała zajść jakaś pomyłka, ponieważ Rachel
nigdy nie zrobiłaby czegoś podobnego. Odparłam, że sama
również bym w to nie uwierzyła. Ale widziałam na własne oczy:
Dex w bokserkach w szafie Rachel. Nie muszę dodawać, że
przemilczałam sprawę Marcusa i dziecka. Potrzebowałam
pełnego wsparcia emocjonalnego i finansowego rodziców.
Pragnęłam, aby całą winę zrzucili na Rachel, dziewczynę z
sąsiedztwa, która w równym stopniu wykiwała mnie jak ich.
Doskonałą godną zaufania, poczciwą lojalną solidną i
przewidywalną Rachel.
- Co my teraz zrobimy, Hugh? - zapytała mama głosikiem
małej dziewczynki.
- Zostaw to mnie - powiedział. - Wszystko będzie dobrze. O
nic się nie martw, Darcy. Mamy listę gości. Zadzwonimy do
rodziny. Skontaktujemy się z hotelem i fotografem. Ze
wszystkimi. Ty nigdzie się nie ruszaj. Chcesz, żebyśmy
przylecieli do ciebie w czwartek czy wolisz bilet na lot do
domu? Powiedz tylko słowo, kochanie.
Tatę całkowicie ogarnął nastrój jak podczas walki z kryzysem,
kiedy zbliżało się tornado, burza śnieżna, albo za każdym
razem gdy nasz pozbawiony pazurów i na wpół ślepy kot
uciekał tylnymi drzwiami i pędził na ulicę, a ja z mamą
wpadałyśmy w panikę, choć w głębi duszy delektowałyśmy się
dramatem.
- Nie wiem, tatusiu. Nie jestem w stanie trzeźwo myśleć. Tata
westchnął, a potem zapytał:
- Chcesz, żebym zadzwonił do Deksa? Przemówił mu do
rozsądku?
- Nie, tatusiu. To nic nie da. Już po wszystkim. Proszę, nie
dzwoń do niego. Mam swoją dumę.
- Co za drań - wtrąciła się mama. - A Rachel! Po prostu nie
mogę uwierzyć, że ta mała łajza zrobiła coś takiego!
- Dee, wcale nie pomagasz naszej córce - przerwał tata.
- Cóż, wiem - powiedziała mama. - Ale zwyczajnie nie mogę
uwierzyć, że Rachel postąpiła w taki sposób. I jak to w ogóle
możliwe, że Dex chce z nią być?
- Właśnie! - przytaknęłam. - Przecież to niemożliwe, żeby byli
razem. Chyba nie mogłaby mu się naprawdę podobać?
- Nie. To niemożliwe - przyznała mama.
- Jestem pewien, że jest jej przykro - stwierdził tata. - To, co
zrobiła, było bardzo niewłaściwe.
- „Niewłaściwe” to nie jest najlepsze określenie - oznajmiła
mama.
- Podstępne? Samolubne? - spróbował jeszcze raz tata. -
Pewnie pragnęła go przez cały czas, kiedy był z tobą. - Mama
zgodziła się z jego oceną.
- Wiem - powiedziałam, czując nagły przypływ żalu, że
pozwoliłam Deksowi odejść. Wszyscy uważali go za
wspaniałego mężczyznę. Zerknęłam na Marcusa, aby się
upewnić, że dokonałam właściwego wyboru, ale on akurat gapił
się na PlayStation.
- Czy Rachel zadzwoniła, żeby to wyjaśnić i cię przeprosić? -
ciągnął tata.
- Jeszcze nie.
- Zadzwoni - zapewniła mnie mama. - A tymczasem bądź
silna, kochanie. Wszystko się ułoży. Jesteś piękną dziewczyną.
Znajdziesz kogoś innego. Kogoś lepszego. Powiedz jej, Hugh.
- Jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie - potwierdził. -
Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
ROZDZIAŁ 3
Jak na ironię, to właśnie Rachel poznała mnie z Deksem.
Oboje byli wtedy na pierwszym roku studiów prawniczych na
Uniwersytecie Nowego Jorku, a ponieważ Rachel uparcie
twierdziła, że poszła na studia po to, aby się uczyć, a nie
chodzić na randki, przekazała swojego przyjaciela Deksa,
najfajniejszego chłopaka w całym kampusie, w moje ręce.
Doskonale pamiętam tamtą chwilę. Byłyśmy z Rachel w
jednym z barów w Village i czekałyśmy na przyjazd Dextera.
Kiedy się pojawił, od razu wiedziałam, że jest kimś
wyjątkowym. Wyglądał jak mężczyzna z reklamy Ralpha
Laurena, który mrużąc oczy, płynie jachtem i wpatruje się w
słońce albo z namysłem pochyla się nad szachami, podczas gdy
w tle słychać trzask ognia. Byłam pewna, że nie okaże się
niechlujem, nie upija się do nieprzytomności i nigdy nie
przeklina w obecności matki oraz używa drogich płynów po
goleniu, a przy specjalnych okazjach nawet brzytwy. Po prostu
wiedziałam, że lubi chodzić do opery, potrafi rozwiązać Każdą
krzyżówkę z „Timesa”, a po kolacji zamawia wykwintne porto.
Przysięgam, że wystarczyło jedno spojrzenie, abym zyskała tę
pewność. Zrozumiałam, żeli mój ideał: elegancki mieszkaniec
Wschodniego Wybrzeża, którego potrzebowałam do stworzenia
nowojorskiej wersji życia mojej matki.
Tamtego wieczoru ucięliśmy sobie z Deksem miłą pogawędkę,
ale zanim w końcu zatelefonował i zaprosił mnie na randkę,
minęło kilka tygodni. To tylko zaostrzyło mój apetyt. Gdy
zadzwonił, od razu rzuciłam kolesia, z którym się wtedy
spotykałam, ponieważ byłam absolutnie pewna, że niedługo
zacznie się wielki romans. I rzeczywiście. Dex i ja szybko
zostaliśmy parą i było idealnie. On był idealny. Tak idealny, że
czułam się odrobinę niegodna bycia jego dziewczyną.
Wiedziałam, że wyglądam fantastycznie, lecz czasami
martwiłam się, że nie jestem wystarczająco bystra lub
interesująca dla kogoś takiego jak Dex i że kiedy w końcu
odkryje całą prawdę, nie będzie chciał się ze mną więcej
widywać.
Rachel wcale mi nie pomagała, ponieważ jak zwykle miałam
wrażenie, że w jej obecności moje wady stają się jeszcze
bardziej wyraziste, podkreślając ignorancję i obojętność wobec
spraw, które tak bardzo poruszały ją i Deksa: wydarzeń w
krajach Trzeciego Świata, gospodarki czy poglądów
poszczególnych członków Kongresu. Na miłość boską oni
słuchali radia publicznego! Nic dodać, nic ująć. Już na sam
dźwięk głosu spikerów tej stacji ogarnia mnie nieodparta
senność. Że nie wspomnę o odruchach, które budzi we mnie
treść tych audycji. Zatem po kilku miesiącach wyczerpującego
udawania zainteresowania sprawami, które zupełnie mnie nie
obchodziły, postanowiłam pokazać prawdziwe oblicze.
Pewnego wieczoru, kiedy Dex w skupieniu oglądał film
dokumentalny o jakimś politycznym wydarzeniu w Chile,
chwyciłam pilota i przełączyłam na powtórkę Gidget na kanale
Nickelodeon.
- Hej! Oglądałem to! - zawołał Dex.
- Ci biedni ludzie strasznie mnie męczą - powiedziałam,
wsuwając pilota między nogi. Dex roześmiał się z czułością.
- Wiem, Darce. Oni potrafią być tacy denerwujący.
Nagle zdałam sobie sprawę, że bez względu na swój poważny
stosunek do wielu spraw Dex najwyraźniej wcale nie miał mi za
złe nieco płytkiego światopoglądu. Nie przeszkadzał mu
również mój nieposkromiony entuzjazm w dążeniu do luksusu
i dobrej zabawy. Myślę, że nawet podziwiał moją szczerość i
uczciwe stawianie sprawy. Może nie byłam najbardziej
uduchowioną dziewczyną na świecie, ale nie mógł mi zarzucić
pozerstwa.
Podsumowując, między Deksem i mną były pewne różnice,
lecz to dzięki mnie był szczęśliwy. I przeważnie byłam dobrą i
lojalną dziewczyną. Nie licząc Marcusa, tylko dwa razy moje
zainteresowanie przedstawicielem płci przeciwnej przerodziło
się w coś więcej. Uważam, że jak na siedem lat to wynik godny
podziwu.
Pierwsze małe potknięcie zdarzyło się kilka lat temu za
sprawą Jacka - dwudziestodwulatka o rześkiej twarzy, którego
poznałam pewnego wieczoru w Lemon Bar, gdzie wybrałam się
na drinka z Rachel i Claire, moją najlepszą przyjaciółką z pracy,
byłą współlokatorką i dziewczyną mającą najznakomitsze
koneksje na całym Wschodnim Wybrzeżu. Rachel i Claire
różniły się równie mocno jak Laura Ingalls i Paris Hilton, lecz
obydwie były moimi przyjaciółkami i nie miały facetów, więc
często razem wychodziłyśmy. W każdym razie kiedy
gawędziłyśmy, stojąc przy barze, Jack i jego kumple
przeprowadzili niezdarny podryw. Jack był najbardziej
towarzyski z nich wszystkich, pełen chłopięcej energii i czaru.
Opowiadał historie o piłce wodnej z niezbyt odległych czasów w
Princeton. Właśnie skończyłam dwadzieścia siedem lat i
czułam się odrobinę stara i zmęczona, więc pochlebiało mi
wyraźne zainteresowanie, jakim obdarzył mnie chłopięcy Jack.
Podjęłam grę, a pozostali koledzy (mniej urocze wersje Jacka)
zabiegali o względy Claire i Rachel.
Sączyliśmy koktajle i flirtowaliśmy, a po jakimś czasie Jack i
jego drużyna zapragnęli poszukać jakiegoś ciekawszego miejsca
(potwierdzając moją teorię, że częstotliwość zmieniania barów
jest odwrotnie proporcjonalna do wieku). Zatem
wpakowaliśmy się do taksówek, żeby znaleźć jakąś imprezę w
Soho. Jednak - co również wydaje się charakterystyczne dla
młodego wieku - okazało się, że chłopcy mają zły adres i zły
numer telefonu do przyjaciela innego przyjaciela, który
organizował imprezę. Rozegrała się obowiązkowa scena,
podczas której jeden zwalał winę na drugiego: „Stary, nie mogę
uwierzyć, że zgubiłeś to gówno!”, i tak dalej. Ostatecznie,
trzęsąc się z zimna, wylądowaliśmy na Prince Street gotowi
zakończyć wieczór. Na początku ulotniły się Rachel i Claire,
odjeżdżając wspólnie taksówką w stronę Upper East Side.
Potem poszli sobie koledzy Jacka, którzy postanowili dalej
szukać imprezy w Soho. W końcu na chodniku zostaliśmy tylko
ja i Jack. Byłam wstawiona, a Jack wydawał się taki
zauroczony, że poczęstowałam go kilkoma niezobowiązującymi
pocałunkami. Nic wielkiego. Naprawdę. Przynajmniej dla
mnie.
Oczywiście mały gorliwy Jack wydzwaniał do mnie
następnego dnia i zostawił mi na komórce mnóstwo
wiadomości. W końcu oddzwoniłam i wyznałam, że jestem w
poważnym związku, i poprosiłam, żeby więcej nie telefonował.
Powiedziałam, że jest mi przykro.
- Rozumiem - odezwał się tonem zdruzgotanego człowieka. -
Twój chłopak to prawdziwy szczęściarz... Jeśli kiedyś z nim
zerwiesz, zadzwoń do mnie.
Podyktował mi numery do pracy, do domu i na komórkę, a ja
odruchowo zapisałam je na odwrocie menu z jakiejś chińskiej
restauracji, które wieczorem wyrzuciłam do śmieci.
- Dobra. Super. Dzięki, Jack. I jeszcze raz przepraszam.
Odkładając słuchawkę, poczułam lekkie wyrzuty sumienia i
zaczęłam się zastanawiać, dlaczego w ogóle pocałowałam
Jacka. Nie było szczególnych powodów. Pomimo że byłam
wstawiona, nie miałam żadnych złudzeń co do prawdziwej
natury flirtu z Jackiem. Jedyną kwestią która odgrywała
jakąkolwiek rolę, było pytanie: Czy w tej chwili mam ochotę
pocałować tego chłopaka?, a ponieważ odpowiedź była
twierdząca, po prostu to zrobiłam. Nie wiem, może byłam
znudzona. Może po prostu tęskniłam za dawnymi czasami,
kiedy Dex wydawał się szaleć na moim punkcie. Przez chwilę
martwiłam się, że ta historia z Jackiem świadczy o jakimś
problemie w naszym związku, ale potem doszłam do wniosku,
że pocałunek to tylko pocałunek. Nic wielkiego. Nawet nie
zadałam sobie trudu, żeby powiedzieć o nim Rachel. Było już
po wszystkim i nie miałam ochoty słuchać jej moralizatorskich
wykładów, które wygłaszała, kiedy zdradzałam swoich
chłopaków w liceum i college'u.
Po historii z Jackiem długo mogłam uchodzić za wzór wiernej
dziewczyny. Trwało to prawie rok. Jednak później poznałam
Laira na przyjęciu inauguracyjnym zorganizowanym przez
naszą firmę PR dla nowej linii modnej odzieży sportowej o
nazwie Emmeline. Lair był zabójczo przystojnym modelem z
Republiki Południowej Afryki, o karmelowej skórze i oczach
niemal równie błękitnych jak jego dres.
Kiedy uśmiechnął się do mnie po raz drugi, ruszyłam w jego
stronę.
- Muszę znać prawdę - powiedziałam, przekrzykując muzykę.
- Jest naturalny?
- Co?
- Kolor twoich oczu. Nosisz błękitne szkła kontaktowe?
- Przysięgam, że nie. Jest naturalny. - Wybuchnął
dźwięcznym południowoafrykańskim śmiechem.
- Czy właśnie powiedziałeś „przysięgam”? Kiwnął głową i
uśmiechnął się.
- Jakie to urocze. - Przyjrzałam się brzegom jego rogówek, aby
się upewnić, czy mówi prawdę. I rzeczywiście, nic nie zdradzało
obecności szkieł. Roześmiał się, odsłaniając piękne białe zęby.
Następnie wyciągnął dłoń.
- Jestem Lair.
- Leah? - zapytałam, dotykając jego silnej ciepłej dłoni.
- Lair - powtórzył, ale znowu zabrzmiało to jak „Leah”.
- Wiesz, tak jak „liar”*
, tylko po przestawieniu dwóch
środkowych liter.
- Ach, Lair. Cóż za oryginalne imię. - Wyobraziłam nas sobie
przytulonych w jakiejś małej kryjówce. - Jestem Darcy.
- Miło cię poznać, Darcy. - Rozejrzał się wokół, oceniając
przyjęcie, które planowałam od wielu miesięcy. - Wspaniała
impreza.
- Dzięki - powiedziałam z dumą. Następnie rzuciłam kilka
zdań w żargonie PR, mówiąc coś o tym, jak wielkim
wyzwaniem jest nadanie klientowi wyjątkowego charakteru na
tak konkurencyjnym rynku.
Pokiwał głową w rytm muzyki.
- Chociaż... - roześmiałam się, odgarniając długie ciemne
włosy uwodzicielskim gestem - z drugiej strony, to wspaniała
zabawa. Można poznać cudownych ludzi, takich jak ty.
Rozmawialiśmy, a od czasu do czasu przerywali nam moi
współpracownicy lub inni goście. Modelka o imieniu Kimmy,
odziana w różowe polarowe spodnie dresowe z granatowym
numerem sześćdziesiąt dziewięć na pośladkach i w
dopasowany stanik do joggingu, nieustannie zaczepiała Laira i
pstrykała mu zdjęcia aparatem cyfrowym.
* Liar (ang) kłamca (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki)
- Uśmiech, kochanie - mówiła, a ja robiłam, co mogłam, żeby
wcisnąć się w kadr. Jednak mimo zabiegów Kimmy Lair ani na
chwilę nie oderwał oczu ode mnie i nasz flirt przeobraził się w
poważniejszą rozmowę. Opowiadał mi o swoim domu w RPA.
Przyznałam, że jedyną rzeczą jaką wiem o jego ojczyźnie, jest
to, że przed zwolnieniem Nelsona Mandeli z więzienia panował
tam apartheid. Kiedy Lair przybliżył mi politykę RPA, problem
przestępczości w jego rodzinnym Johannesburgu i
niesamowite piękno Parku Narodowego Krugera,
zrozumiałam, że ma do zaoferowania coś więcej niż tylko
śliczną twarz. Powiedział mi, że pracuje jako model tylko po to,
aby zapłacić za szkołę, a przy tym wspomniał nawet o
„konfekcji”.
Po przyjęciu wskoczyliśmy razem do taksówki. Moje zamiary
były w zasadzie niewinne: pragnęłam jedynie pocałunków na
ulicy, powtórki z Jacka. Jednak wtedy Lair szepnął mi do ucha:
„Darcy, czy mógłbym cię zaprosić do mojego pokoju w hotelu?”
I zwyczajnie nie mogłam się powstrzymać. Pojechałam zatem
do hotelu The Palace, przekonana, że czeka mnie jedynie
trochę intensywnego obmacywania.
I w sumie tak właśnie było. Potem, około trzeciej nad ranem,
wstałam, ubrałam się i powiedziałam, że naprawdę muszę iść
do domu. Praktycznie rzecz biorąc, mogłam zostać, ponieważ
Dex był akurat w delegacji, lecz w pewnym sensie zasypianie u
boku innego faceta dowodzi prawdziwości zdrady. A do
tamtego momentu moja zdrada nie wydawała się jeszcze
niczym poważnym. Choć prawdę mówiąc, myślę, że bardzo
łatwo można stwierdzić, czy rzeczywiście doszło do zdrady:
wystarczy się zastanowić, czy jeśli twój partner zobaczy
nagranie z tego zajścia, uzna je za zdradę. Inny test to
odpowiedź na pytanie, czy po obejrzeniu nagrania z twoim
partnerem w identycznej sytuacji uznałabyś, że cię zdradził.
Tak czy siak, byłam winna. Nie przekroczyłam jednak
ostatecznej granicy wyznaczonej przez seks i ten fakt napawał
mnie dumą.
Tamtej nocy zostawiłam zrozpaczonego Laira w hotelowym
pokoju, a po kilku tygodniach intensywnej wymiany e-maili
Emily Giffin Coś niebieskiego Tytuł oryginalny: Something Blue Przekład: Anna Gralak Wydawnictwo Otwarte
PROLOG Urodziłam się piękna. Wkroczyłam w życie z dziesięcioma punktami w skali Apgar, unikając zdeformowanej główki i blizn wskazujących na ciężki poród, które pozostają po przeciskaniu się przez kanał rodny. Przyszłam na świat z kształtnym noskiem, pełnymi ustami i wyraźnie zarysowanymi brwiami. Moją główkę pokrywała odpowiednia ilość meszku, zwiastując burzę pięknych włosów. I rzeczywiście, moje włosy stały się gęste i jedwabiście gładkie, przybierając barwę ziarenek kawy. Każdego ranka siedziałam posłusznie, a mama nawijała mi je na grube gorące wałki albo zaplatała w misterne warkocze. Kiedy poszłam do przedszkola, inne dziewczynki - zazwyczaj w szpetnych fryzurkach na pazia - zabiegały o to, aby ułożyć się obok mnie podczas leżakowania, i wyciągały rączki, żeby dotykać mojego kucyka. Chętnie dzieliły się ze mną plasteliną albo ustępowały miejsca w kolejce do zjeżdżalni. Robiły wszystko, by się ze mną zaprzyjaźnić. Właśnie wtedy odkryłam, że na świecie istnieje pewna hierarchia, w której istotną rolę odgrywa wygląd. Innymi słowy, już w wieku trzech lat zrozumiałam, że uroda oznacza korzyści i władzę. Utwierdziłam się w tym przekonaniu, kiedy urosłam i nadal cieszyłam się opinią najładniejszej dziewczyny wśród coraz liczniejszych rywalek. W szkole podstawowej i w liceum byłam w samej czołówce. Jednak w odróżnieniu od bohaterów moich ulubionych filmów Johna Hughesa, popularność i uroda nie zepsuły mi charakteru. Sprawowałam rządy jak łaskawa dyktatorka, pilnując, aby inne popularne dziewczyny nie nadużywały władzy. Nie wchodziłam w żadne układy i pozostawałam wierna mojej bystrej najlepszej przyjaciółce Rachel. Byłam wystarczająco popularna, aby tworzyć własne zasady. Rzecz jasna, miałam też chwile wahania. Pamiętam jeden taki
przypadek, który miał miejsce w szóstej klasie, kiedy bawiłyśmy się z Rachel w psychiatrę, jedną z naszych ulubionych zabaw. Zwykle grałam rolę pacjentki i mówiłam coś w stylu: - Pani doktor, strasznie boję się pająków. Przez całe lato nie wychodzę z domu. - No cóż - odpowiadała Rachel, poprawiając okulary, po czym zapisywała coś w notesie. - Zalecam pani obejrzenie Pajęczyny Charlotty. Albo niech się pani przeprowadzi na Syberię, tam nie ma pająków. I proszę to zażyć - wręczała mi dwie kolorowe witaminki i zachęcająco kiwała głową. Zazwyczaj odbywało się to właśnie w ten sposób. Jednak pewnego popołudnia Rachel zaproponowała, abym zamiast udawać pacjentkę, po prostu była sobą i przedstawiła swój prawdziwy problem. Pomyślałam zatem o tym, że co wieczór mój brat Jeremy skupia na sobie uwagę domowników przy kolacji, sypiąc jak z rękawa oryginalnymi i zabawnymi dowcipami oraz ciekawostkami ze świata zwierząt. Wyznałam, że najwyraźniej moi rodzice faworyzują Jeremy'ego, a przynajmniej słuchają go z większym zainteresowaniem niż mnie. Rachel odchrząknęła, pomyślała przez chwilę, a potem podzieliła się ze mną teorią zgodnie z którą małych chłopców nagradza się za bystry umysł i dowcip, a małe dziewczynki za urodę. Nazwała to „niebezpieczną pułapką” i powiedziała, że takie zachowania mogą ukształtować „pustą kobietę”. - Gdzie to usłyszałaś? - zapytałam, zastanawiając się, co dokładnie ma na myśli, mówiąc „pusta”. - Nigdzie. Po prostu tak uważam - powiedziała Rachel, udowadniając, że nie grozi jej wpadnięcie w pułapkę zastawioną na małe ładne dziewczynki. Rzeczywiście, jej teoria idealnie do nas pasowała. Ja byłam piękna i zbierałam przeciętne stopnie, a Rachel doskonale radziła sobie w szkole, lecz jej wygląd nie zwalał z nóg. Nagle poczułam przypływ zazdrości i zapragnęłam, aby mój umysł również był pełen wspaniałych pomysłów i wyszukanych słów. Jednak szybko spojrzałam na niesforne fale mysich włosów
Rachel i doszłam do wniosku, że los mi sprzyja. Nie potrafiłam znaleźć na mapie takich państw jak Pakistan czy Peru ani zamienić ułamka na procenty, lecz moja uroda była przepustką do świata jaguarów, wielkich rezydencji i kolacji z trzema widelcami ułożonymi po lewej stronie porcelanowego talerza. Musiałam tylko dobrze wyjść za mąż - tak jak moja matka. Nie należała do geniuszy i ukończyła zaledwie trzy semestry college'u, ale ładna buzia, filigranowa figura i doskonały gust urzekły mojego bystrego ojca dentystę i zapewniły jej przyjemne życie. Uważałam, że stanowi ono doskonały wzór dla mojej przyszłości. Wiodłam zatem bezstresowy żywot nastolatki i z „przeciętnym” wynikiem rozpoczęłam naukę na Uniwersytecie Indiana. Dostałam się do najlepszej korporacji studentek, chodziłam na randki z najbardziej wystrzałowymi facetami, a moje zdjęcia ukazywały się w uniwersyteckim kalendarzu „Dziewczyna marzeń” przez cztery lata z rzędu. Ukończyłam uniwersytet ze średnią 2,9 i wzorem Rachel, która nadal była moją najlepszą przyjaciółką wyjechałam do Nowego Jorku, gdzie ona studiowała prawo. Podczas gdy Rachel ślęczała w bibliotece i pracowała dla dużej kancelarii, ja nadal poszukiwałam luksusu i dobrej zabawy. Szybko zauważyłam, że piękne rzeczy lśnią na Manhattanie jeszcze większym blaskiem. Odkryłam najlepsze kluby, najwykwintniejsze restauracje i najbardziej odpowiednich mężczyzn. W dodatku wciąż miałam najładniejszą fryzurę w okolicy. Jako dwudziestokilkulatki Rachel i ja nadal kroczyłyśmy innymi ścieżkami i często słyszałam z jej ust krytyczne pytanie: „Nie martwisz się o swoją karmę?” (Nawiasem mówiąc, po raz pierwszy wspomniała o karmie na początku liceum, kiedy ściągałam na sprawdzianie z matematyki. Pamiętam, że próbowałam wtedy odgadnąć znaczenie tego słowa, szukając wskazówek w tekście piosenki Karma Chameleon grupy Culture Club, co oczywiście w niczym mi nie pomogło). Później zrozumiałam wskazówkę: ciężka praca, uczciwość i rzetelność ostatecznie zawsze popłacają, a poleganie wyłącznie na wyglądzie jest pewnego rodzaju oszustwem. I podobnie jak
podczas zabawy w psychiatrę, zaniepokoiłam się, że Rachel może mieć rację. Powiedziałam sobie jednak, że wcale nie muszę tyrać jak wół w jadłodajni dla ubogich, żeby zapewnić sobie dobrą karmę. Może i nie osiągnęłam sukcesu tradycyjnymi metodami, ale zasłużyłam sobie na wspaniałą pracę w branży PR, fantastyczną grupę przyjaciół i wyjątkowego narzeczonego, Deksa Thalera. Zasługiwałam na apartament z tarasem w Central Park West i na okazały diament na palcu lewej dłoni. Było to w czasach, kiedy myślałam, że wszystko rozumiem. Po prostu nie mogłam pojąć, dlaczego inni ludzie - zwłaszcza Rachel - uparcie komplikują sprawy, które w rzeczywistości są bardzo proste. Może i żyła zgodnie z zasadami, lecz stała się samotną trzydziestolatką biorącą nadgodziny w znienawidzonej kancelarii. Tymczasem ja czułam się równie szczęśliwa jak w czasach dzieciństwa. Pamiętam, jak próbowałam ją pouczyć, radząc, aby ubarwiła swoje ponure, uporządkowane życie odrobiną zabawy. Mówiłam coś w stylu: - Przede wszystkim powinnaś oddać te nijakie buty dla biednych i kupić nową parę blahników. Wtedy na pewno poczujesz się lepiej. Teraz wiem, jak płytko brzmiały te słowa. Widzę, że skupiałam się wyłącznie na wyglądzie. Jednak wtedy naprawdę nie przypuszczałam, że mogę kogokolwiek ranić. Nawet samą siebie. Szczerze mówiąc, w ogóle niewiele myślałam. Owszem, byłam piękna i miałam szczęście w miłości, lecz wierzyłam, że jestem porządnym człowiekiem, który zasłużył sobie na ten sprzyjający los. Nie widziałam powodu, dla którego reszta mojego życia nie miałaby być równie wspaniała jak pierwsze trzy dekady. Wtedy stało się coś, co postawiło pod znakiem zapytania całą moją dotychczasową wiedzę o świecie: Rachel, moja przeciętna, dobroduszna druhna o kędzierzawych włosach barwy pszenicznych zarodków, wkroczyła do gry i ukradła mi narzeczonego.
ROZDZIAŁ 1 Ale kocioł. To jedno z ulubionych powiedzonek mojego młodszego brata Jeremy'ego z czasów dzieciństwa. Używał go, kiedy zaczynały się przepychanki na przystanku autobusowym albo na korytarzu naszego liceum. Wypowiadał je wysokim i podekscytowanym głosem, po czym z niecierpliwością oblizywał usta: „Trzask! Prask! Ale kocioł, koleś!”. Potem z zapałem uderzał pięścią w otwartą dłoń niezwykle zadowolony z siebie. Ale to wszystko działo się wiele lat temu. Teraz Jeremy jest dentystą i pracuje z moim ojcem. Jestem pewna, że nie widział takiego kotła ani nie uczestniczył w nim od co najmniej dziesięciu lat. Równie długo nie pamiętałam o tym powiedzonku - aż do tamtej pamiętnej podróży taksówką. Właśnie wyszłam z mieszkania Rachel i opowiadałam kierowcy o moim przerażającym odkryciu. - No, no - powiedział z ciężkim akcentem mieszkańca Queens. - Twoja przyjaciółka zafundowała ci niezły kocioł, co? - Właśnie - zawołałam, użalając się nad moim losem. - Otóż to. Lojalna, solidna Rachel, moja najlepsza przyjaciółka od dwudziestu pięciu lat, ta, która zawsze przedkładała moje dobro ponad własne, a przynajmniej miała je na uwadze - trzask! prask! - zafundowała mi niezły kocioł. Niemile mnie zaskoczyła. Najdotkliwszy ból sprawił mi towarzyszący jej zdradzie element zaskoczenia. To, że niczego się nie domyślałam. Było to równie niespodziewane jak ujrzenie psa przewodnika, który z premedytacją prowadzi swojego ślepego, ufnego pana pod koła ciężarówki. Prawdę mówiąc, sytuacja nie była tak prosta jak w wersji, którą przedstawiłam kierowcy taksówki. Nie chciałam jednak, żeby stracił z oczu najważniejszą sprawę: krzywdę, jaką wyrządziła mi Rachel. Ja również popełniłam kilka błędów, ale nigdy nie zdradziłam naszej przyjaźni. To wszystko wydarzyło się tydzień przed planowaną datą
mojego wesela. Wpadłam do Rachel, żeby przekazać jej wieść o odwołaniu ślubu. Tę trudną decyzję podjął mój narzeczony Dex, lecz ja szybko się zgodziłam, ponieważ miałam romans z Marcusem, jednym z jego przyjaciół. Pewnej szczególnie namiętnej nocy zaszłam w ciążę. Miałam ogromne problemy z ogarnięciem tej sytuacji i wiedziałam, że najtrudniejszym zadaniem będzie wyznanie wszystkiego Rachel, która na początku lata była trochę zainteresowana Marcusem. Poszli na kilka randek, lecz ich romans dobiegł końca, kiedy w tajemnicy przed Rachel zaczęłam spotykać się z Marcusem. Przez cały czas czułam się podle dlatego, że zdradzałam Deksa, lecz jeszcze bardziej dlatego, że okłamywałam Rachel. Mimo to zamierzałam wyznać mojej najlepszej przyjaciółce całą prawdę. Byłam pewna, że zrozumie. Jak zawsze. Zatem ze stoickim spokojem przyjechałam pod jej mieszkanie w Upper East Side. - Co się stało? - zapytała, otwierając drzwi. Poczułam przypływ ulgi, myśląc o tym, jak znajomo i kojąco brzmią te słowa. Rachel była najlepszą przyjaciółką o bardzo matczynym sposobie bycia (pod tym względem przewyższała nawet moją matkę). Pomyślałam o tych wszystkich chwilach w ciągu wielu długich lat, kiedy zadawała mi to pytanie: na przykład wtedy gdy zostawiłam opuszczony szyberdach w samochodzie taty i rozpętała się burza albo w dniu, w którym dostałam okres, mając na sobie białe dżinsy Guess. W takich sytuacjach zawsze była przy mnie ze swoim: „Co się stało?”, poprzedzającym: „Wszystko będzie dobrze”, wypowiadanym z przekonaniem, dzięki któremu byłam pewna, że ma rację. Rachel potrafiła wszystko naprawić. Kiedy inni byli bezradni, ona jedna umiała poprawić mi humor. Byłam przekonana, że nawet jeśli poczuje się rozczarowana na wieść o decyzji Marcusa, który wolał mnie zamiast niej, stanie na wysokości zadania i dojdzie do wniosku, że wybrałam właściwą drogę, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że nie jestem podła, że powinnam iść za głosem serca, że doskonale mnie rozumie i że ostatecznie zrozumie mnie również Dexter. Wzięłam głęboki oddech i lekkim krokiem weszłam do jej
wysprzątanego mieszkania. Rachel trajkotała o ślubie, o tym, że jest do mojej dyspozycji, gotowa pomóc przy ostatnich przygotowaniach. - Nie będzie żadnego ślubu - oznajmiłam bez zbędnych wstępów. - Co takiego? - zapytała. Jej usta natychmiast przybrały barwę pobladłej twarzy. Patrzyłam, jak się odwraca i siada na łóżku. Po chwili zapytała, kto zerwał zaręczyny. Przypomniały mi się czasy liceum. Po rozstaniu, które wówczas zawsze było publicznym wydarzeniem, faceci i dziewczyny zawsze pytali: „Kto zerwał?”. Wszyscy chcieli wiedzieć, kto rzucił, a kto został rzucony, aby obwinić kogo trzeba i skierować współczucie we właściwą stronę. Powiedziałam coś, czego nigdy nie mówiłam w liceum, ponieważ wtedy zawsze to ja kogoś rzucałam. - To była wspólna decyzja... Cóż, praktycznie rzecz biorąc, podjął ją Dexter. Dziś rano oznajmił mi, że nie może tego zrobić. Powiedział, że chyba mnie nie kocha. - Przewróciłam oczami. Wtedy nie przypuszczałam, że coś takiego w ogóle jest możliwe. Sądziłam, że Dex wycofuje się, ponieważ czuje moją rosnącą obojętność. Obcość, która pojawia się wtedy, gdy zaczynasz interesować się kimś innym. - Żartujesz. To istne szaleństwo. Jak się czujesz? Przyjrzałam się moim różowym inkrustowanym sandałkom od Prady i dopasowanemu do nich lakierowi na paznokciach, po czym głęboko westchnęłam. Potem, tłumiąc poczucie winy, wyznałam, że mam romans z Marcusem. Owszem, Rachel przeżyła małą letnią fascynację Marcusem, ale nigdy ze sobą nie spali, a od ich ostatniego pocałunku upłynęły całe tygodnie. Ta nowina nie mogła jej aż tak bardzo przygnębić. - Spałaś z nim? - zapytała Rachel donośnym, dziwnym głosem. Jej policzki oblały się rumieńcem (niedwuznaczna oznaka złości), lecz ja brnęłam dalej i odsłaniając przed nią wszystkie szczegóły, opowiedziałam o tym, jak zaczął się nasz romans i jak próbowaliśmy się powstrzymać, lecz nie mogliśmy przezwyciężyć szalonej fascynacji, jaka nas do siebie przyciągała. Potem wzięłam głęboki oddech i powiedziałam, że
jestem z Marcusem w ciąży i planujemy się pobrać. Przygotowałam się na widok łez, lecz Rachel zachowała spokój. Zadała kilka pytań, na które udzieliłam szczerych odpowiedzi. Potem podziękowałam jej za to, że mnie nie znienawidziła, i poczułam ogromną ulgę, że pomimo zamieszania, jakie zapanowało w moim życiu, nadal mam podporę w postaci najlepszej przyjaciółki. - Nie... Nie nienawidzę cię - powiedziała Rachel, odgarniając za ucho kosmyk włosów. - Mam nadzieję, że Dex przyjmie to równie dobrze jak ty. Przynajmniej tę część dotyczącą Marcusa. Pewnie przez jakiś czas będzie na niego wściekły. Ale Dex to racjonalista. Nikt nie chciał go zranić. Po prostu stało się. I wtedy, dokładnie w chwili kiedy zamierzałam zapytać ją o to, czy będzie moją pierwszą druhną na ślubie z Marcusem, cały mój świat legł w gruzach. Wiedziałam, że nic nie będzie już takie jak dawniej i że nie spełnią się moje plany. Właśnie wtedy dostrzegłam zegarek Deksa na nocnym stoliku mojej najlepszej przyjaciółki. Charakterystyczny stylowy rolex. - Dlaczego zegarek Deksa leży na twoim nocnym stoliku? - zapytałam, modląc się w duchu, aby udzieliła mi logicznego i dobrego wyjaśnienia. Ona jednak tylko wzruszyła ramionami i powiedziała, że nie wie. Potem oznajmiła, że to jej zegarek. Że kupiła sobie identyczny. Nie było to zbyt wiarygodne wytłumaczenie, ponieważ szukałam tego zegarka całymi miesiącami, a potem dokupiłam nowy pasek z krokodylej skóry, aby nadać mu oryginalny wygląd. Zresztą nawet gdyby to był typowy nowiutki rolex, Rachel zdradziła się swoim zachowaniem. Tłumaczyła się drżącym głosem, a jej twarz wydawała się jeszcze bledsza niż zazwyczaj. Rachel ma liczne umiejętności, lecz kłamanie nie jest jej mocną stroną. Zatem wiedziałam. Wiedziałam, że najlepsza przyjaciółka, jaką kiedykolwiek miałam, dopuściła się niewyobrażalnej zdrady. Resztę pamiętam jak przez mgłę. Prawie słyszałam efekty dźwiękowe z The Błonic Woman, jednego z moich ulubionych seriali. Naszych ulubionych seriali - każdy odcinek oglądałam z
Rachel. Wstałam, podniosłam zegarek z jej nocnego stolika, obróciłam go i głośno przeczytałam inskrypcję: „W dowód miłości, Darcy”. Te słowa z trudem przeszły mi przez gardło, bo przypomniałam sobie dzień, w którym oddałam zegarek do grawera. Zadzwoniłam do Rachel z komórki i zapytałam, jaka powinna być treść tej dedykacji. „W dowód miłości” było jej pomysłem. Wpatrywałam się w nią wyczekująco, lecz ona milczała. Gapiła się tylko tymi dużymi brązowymi oczami, nad którymi marszczyły się jak zwykle niewyskubane brwi. - Co to jest, kurwa? - zapytałam spokojnie. Po chwili wykrzyczałam to pytanie, bo zdałam sobie sprawę, że Dex prawdopodobnie ukrywa się gdzieś w jej mieszkaniu. Wpadłam do łazienki i szarpnęłam zasłonę od prysznica. Nic. Wybiegłam na zewnątrz, żeby przeszukać szafę. - Darcy, nie - powiedziała Rachel, zasłaniając drzwi plecami. - Z drogi! - krzyknęłam. - Wiem, że on tam jest! No więc Rachel odsunęła się na bok, a ja otworzyłam drzwi. I rzeczywiście, w środku siedział Dex, kucając w rogu, odziany w pasiaste granatowe bokserki. Kolejny prezent ode mnie. - Ty kłamco! - wrzasnęłam do niego, czując, jak przyspiesza mi tętno. Przywykłam do dramatów. Żyłam dramatami. Ale nie takimi. Nie takimi, nad którymi nie miałam żadnej kontroli. Dex wstał i spokojnie się ubrał. Włożył nogi w nogawki dżinsów i wyzywająco zapiął rozporek. Na jego twarzy nie było widać ani śladu poczucia winy. Zachowywał się tak, jakbym właśnie oskarżyła go o kradzież sztućców albo zjedzenie moich ulubionych lodów wiśniowych. - Okłamałeś mnie! - wrzasnęłam ponownie, tym razem głośniej. - Chyba żartujesz - wyszeptał. - Pieprz się, Darcy. Przez wszystkie wspólnie spędzone lata nigdy nie powiedział do mnie czegoś podobnego. Tych słów w ostateczności używałam ja. Nie on. Spróbowałam jeszcze raz: - Mówiłeś, że nie chodzi o inną kobietę! A pieprzysz moją najlepszą przyjaciółkę! - krzyknęłam, nie mając pewności, na kogo rzucić się najpierw. Ta podwójna zdrada zupełnie mnie
przytłoczyła. Chciałam, żeby powiedział: „Owszem, to rzeczywiście wygląda nieciekawie, ale nie doszło do żadnego cudzołóstwa”. On jednak niczemu nie zaprzeczył. Zamiast tego powiedział: - Przyganiał kocioł garnkowi, co, Darcy? Ty i Marcus, tak? Spodziewacie się dziecka? Chyba należą się gratulacje. Na coś takiego nie miałam żadnej odpowiedzi, więc po prostu ponownie skupiłam się na nim i zakomunikowałam: - Od początku o wszystkim wiedziałam. Było to wierutne kłamstwo. Nawet za milion lat nie potrafiłabym przewidzieć tej chwili. Wstrząs był nie do zniesienia. Ale tak to jest, kiedy robi się kocioł. Porażka boli bardziej niż cios poniżej pasa. Zrobili ze mnie idiotkę, lecz nie zamierzałam puścić im tego płazem. - Nienawidzę was. Już zawsze będę was nienawidzić - powiedziałam, zdając sobie sprawę, że moje słowa brzmią żałośnie i szczeniacko, jak wtedy gdy w wieku pięciu lat oznajmiłam ojcu, że bardziej kocham diabła niż jego. Chciałam szokować i przerażać, ale on, słysząc tak pomysłową obelgę, tylko parsknął śmiechem. Dex również wydawał się nieco rozbawiony moim oświadczeniem, co rozwścieczyło mnie niemal do łez. Pomyślałam, że muszę opuścić mieszkanie Rachel, zanim zacznę beczeć. W drodze do drzwi usłyszałam głos Deksa: - Aha, Darcy? Odwróciłam się. - Czego? - syknęłam, modląc się, aby powiedział, że to był tylko żart, jedno wielkie nieporozumienie. Może oboje wybuchną śmiechem i zdziwią się, że mogłam coś takiego pomyśleć. Może nawet się uściśniemy. On jednak zapytał tylko: - Czy mogłabyś mi oddać zegarek? Przełknęłam ślinę i cisnęłam w niego zegarkiem, celując w twarz. Mój pocisk nie doleciał do celu i uderzył w ścianę, a potem potoczył się po drewnianej podłodze, nie trafiając nawet w bose stopy Dextera. Podniosłam wzrok i spojrzałam na Rachel. - A jeśli chodzi o ciebie - powiedziałam - nie chcę cię więcej widzieć. Jesteś dla mnie martwa.
ROZDZIAŁ 2 Jakimś cudem udało mi się zejść na dół (gdzie pokrótce przekazałam portierowi Rachel okropne nowiny), wsiąść do taksówki (gdzie ponownie podzieliłam się swoimi rewelacjami) i dojechać do mieszkania Marcusa. Wpadłam do jego niechlujnego lokum i zastałam go w pokoju siedzącego po turecku. Brzdąkał na gitarze melodię, która odrobinę przypominała refren Fire and Rain. Spojrzał na mnie lekko speszony i jednocześnie poirytowany. - Co się znowu stało? - zapytał. Poczułam do niego żal za to „znowu”, które sugerowało, że nieustannie przeżywam jakiś kryzys. Przecież nie miałam żadnego wpływu na to, co mnie właśnie spotkało. Opowiedziałam mu całą historię, nie pomijając żadnego szczegółu. Oczekiwałam, że mój nowy wielbiciel wyrazi oburzenie. A przynajmniej będzie wstrząśnięty. Jednak bez względu na to, jak bardzo starałam się wywołać u niego poruszenie, które sama odczuwałam, odpowiadał mi dwoma argumentami: „Jak możesz się tak wściekać, skoro my zrobiliśmy im dokładnie to samo?”, i: „Chyba pragniemy, aby nasi przyjaciele byli równie szczęśliwi jak my?”. Powiedziałam, że nasza wina nie ma tu nic do rzeczy, i: O NIE, Z PEWNOŚCIĄ NIE CHCEMY, ŻEBY BYLI SZCZĘŚLIWI! Marcus dalej brzdąkał na gitarze i uśmiechał się pod nosem. - Co cię tak bawi? - zapytałam zrezygnowana. - W tej sytuacji nie ma nic zabawnego! - Może nie będę się tarzał ze śmiechu, ale jest w tym pewna ironia. - To nie jest ani odrobinę zabawne, Marcus! I przestań brzdąkać na tym cholerstwie! Marcus po raz ostatni musnął struny kciukiem i schował gitarę do pokrowca. Potem, nadal siedząc po turecku, chwycił trampki za czubki i powtórzył: - Po prostu nie rozumiem, jak możesz być taka oburzona. Przecież zrobiliśmy dokładnie to samo... - To wcale nie to samo! - Opadłam na chłodną podłogę. -
Zrozum, może i zdradziłam Deksa. Ale Rachel nie wyrządziłam żadnej krzywdy. - No cóż - powiedział. - Przez jakiś czas chodziłem z nią na randki. Gdyby nie ty, mogłoby z tego coś być. - Zaliczyliście kilka kiepskich randek, a ja byłam zaręczona z Deksem. Jak można się bzykać z narzeczonym przyjaciółki? - Darcy - splótł ręce na piersi i posłał mi znaczące spojrzenie. - Co? - Właśnie patrzysz na kogoś, kto zrobił dokładnie to samo. Pamiętasz? Miałem być jednym z drużbów Deksa. Coś ci tomowi? Prychnęłam. Racja, Marcus i Dex kumplowali się od czasów college'u. Ale nie można było porównywać tych dwóch sytuacji. - To nie to samo. Przyjaźń między dziewczynami jest czymś świętym. Znam Rachel od dzieciństwa. Była moją najlepszą przyjaciółką, podczas gdy ty plasowałeś się na ostatnim miejscu na liście drużbów. Prawdopodobnie Dex wcale by cię nie wybrał, gdyby nie to, że potrzebował piątego faceta do pary z moimi pięcioma druhnami. - Jeju. Jestem wzruszony. Zignorowałam jego sarkazm i powiedziałam: - Zresztą w przeciwieństwie do Rachel, nigdy nie robiłeś z siebie świętoszka. - I tu masz rację. Nie jestem świętoszkiem. - Po prostu nie robi się takich rzeczy z narzeczonym najlepszej przyjaciółki. Ani z byłym narzeczonym. Kropka. Nigdy. Nawet po upływie tryliona lat nie można tego zrobić. A już na pewno nie wskakuje się z nim do łóżka dzień po zerwaniu zaręczyn. - Po tych słowach zarzuciłam go kolejnymi pytaniami: Czy jego zdaniem była to jednorazowa przygoda? Czy to początek związku? Czy naprawdę mogli się w sobie zakochać? Czy przetrwają próbę czasu? W odpowiedzi Marcus tylko wzruszał ramionami i mówił coś w stylu: „Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi”. Na co ja krzyczałam: Zgadnij! To niech cię zacznie obchodzić! Pociesz mnie! W końcu się ugiął, zaczął poklepywać mnie po ramieniu i
udzielać zadowalających odpowiedzi na moje podchwytliwe pytania. Uznał, że historia Rachel i Deksa to prawdopodobnie jednorazowa przygoda. Że Dex poszedł do Rachel, ponieważ był przygnębiony. Że bycie z Rachel najbardziej mu się kojarzyło z byciem ze mną. A Rachel chciała jedynie pocieszyć załamanego człowieka. - Dobra. Co w takim razie powinnam teraz zrobić? - zapytałam. - Nic nie możesz zrobić - oznajmił Marcus, sięgając po pudełko z pizzą leżące obok gitary. - Jest zimna, ale częstuj się, jeśli chcesz. - Jakbym w ogóle była w stanie coś przełknąć - westchnęłam z przejęciem i położyłam się na podłodze z rozpostartymi ramionami. - Moim zdaniem, są dwie możliwości: morderstwo i/lub samobójstwo... Wcale nie byłoby trudno ich zabić, wiesz? Chciałam, żeby wydał z siebie zduszony okrzyk przerażenia, lecz ku mojemu nieustającemu rozczarowaniu te słowa wcale nim nie wstrząsnęły. Po prostu wyciągnął z pudełka kawałek pizzy, złożył go na pół i wepchnął do ust. Żuł przez chwilę, po czym z pełnymi ustami zauważył, że byłabym jedyną i najbardziej oczywistą podejrzaną. - Skończyłabyś w więzieniu dla kobiet w północnej części Nowego Jorku. W pasiakach. Już widzę, jak siorbiesz kleik, a twój więzienny strój łopocze na wietrze na spacerniaku. Po zastanowieniu się doszłam do wniosku, że zdecydowanie wolę śmierć niż pasiaki. A to ponownie skierowało moją uwagę w stronę samobójstwa. - W porządku. Morderstwo odpada. W takim razie po prostu popełnię samobójstwo. Byłoby im bardzo przykro, gdybym to zrobiła, prawda? - zapytałam bardziej po to, żeby go zszokować, niż dlatego że naprawdę rozważałam taki scenariusz. Chciałam usłyszeć od Marcusa, że nie mógłby beze mnie żyć. On jednak nie połknął przynęty i nie dał się wkręcić w grę o samobójstwie tak jak Rachel, która na początku liceum obiecała, że przejrzy całą kolekcję płyt mojej matki i dopilnuje, aby na moim pogrzebie popłynęło On the Taming Away Pink
Floydów. - Byłoby im bardzo przykro, gdybym się zabiła - powiedziałam do Marcusa. - Myślisz, że przyszliby na pogrzeb? Przeprosiliby moich rodziców? - Tak, pewnie tak. Ale ludzie szybko dochodzą do siebie. Czasami nawet zapominają o zmarłym już podczas pogrzebu, jeśli jest dobre jedzenie. - Ale co z ich poczuciem winy? - zastanawiałam się. - Jak mogliby z tym żyć? Zapewnił mnie, że z poczuciem winy w początkowym stadium poradzi sobie każdy dobry terapeuta. Po kilku sesjach spędzonych na skórzanej kozetce osoba, którą kiedyś gnębiły niezliczone rozterki, zrozumie, że jedynie człowiek o bardzo chorej duszy jest w stanie targnąć się na własne życie i że jeden akt zdrady - nawet poważny - nie wystarczy, aby zdrowa osoba rzuciła się pod koła pociągu. Wiedziałam, że Marcus ma rację. Pamiętałam, jak w drugiej klasie liceum jeden z kolegów, Ben Murray, strzelił sobie w głowę z rewolweru ojca, podczas gdy piętro niżej jego rodzice oglądali telewizję. Krążyło na ten temat wiele opowieści, ale i tak wszyscy wiedzieliśmy, że tragiczne wydarzenie miało coś wspólnego z kłótnią jaka wybuchła między nim a jego dziewczyną Amber Lucetti, która rzuciła go dla jakiegoś kolesia z college'u poznanego podczas wizyty u siostry w Illinois. Nikt nie mógł zapomnieć chwili, w której szkolny psycholog wywołał Amber z lekcji, aby przekazać jej tę okropną wiadomość. Nie potrafiliśmy też zapomnieć głośnego płaczu Amber, który odbijał się echem na korytarzach. Wszyscy przypuszczaliśmy, że zupełnie się załamie i skończy w jakimś szpitalu psychiatrycznym. Jednak już po kilku dniach Amber wróciła do szkoły i wygłosiła referat o niedawnym krachu na giełdzie. Sama chwilę wcześniej omawiałam przyczyny, dla których należy wybierać kosmetyki do makijażu w supermarketach, zamiast decydować się na droższe wersje, ponieważ ostatecznie i jedne, i drugie składają się z tych samych olejków i pudrów. Zdumiało mnie, że Amber zdołała wygłosić tak trudny referat prawie bez zerkania do notatek, podczas gdy jej były chłopak spoczywał w
trumnie pod zamarzniętą ziemią. A ta błyskotliwa przemowa i tak była niczym w porównaniu z przedstawieniem, jakie urządziła na wiosennej dyskotece, niespełna trzy miesiące po pogrzebie Bena, kiedy obściskiwała się z Alanem Hysackiem. Zatem jeśli miałam zamiar zniszczyć życie Rachel i Deksa, samobójstwo również nie było najlepszym rozwiązaniem. W takim wypadku pozostawało mi tylko jedno: kontynuacja mojego wspaniałego życia. Czyż nie mówi się, że szczęście to najlepsza zemsta? Wyjdę za Marcusa, urodzę jego dziecko, a potem odjedziemy w kierunku zachodzącego słońca i już nigdy nie obejrzymy się za siebie. - Hej, chętnie zjem ten kawałek pizzy - powiedziałam do Marcusa. - W końcu teraz jem za dwoje. Wieczorem zadzwoniłam do rodziców i przekazałam im najnowsze wieści. Odebrał tata, więc poprosiłam, żeby zawołał mamę do drugiego aparatu. - Mamo, tato, ślub został odwołany, przykro mi - powiedziałam stoickim tonem, który był chyba zbyt spokojny, ponieważ natychmiast założyli, że to ja ponoszę winę za rozstanie. Stary dobry Dex nigdy nie odwołałby ślubu tydzień przed terminem. Mama zaczęła pochlipywać i jęczeć o tym, jak bardzo lubiła Dextera, a ojciec próbował ją przekrzyczeć, mówiąc: „No, Darcy, nie podejmuj pochopnych decyzji”. Wtedy zrzuciłam na nich bombę w postaci historii z szafą i na drugim końcu linii zapadła nietypowa cisza. Byli tak cicho, że przez sekundę myślałam, że zostaliśmy rozłączeni. W końcu tata powiedział, że musiała zajść jakaś pomyłka, ponieważ Rachel nigdy nie zrobiłaby czegoś podobnego. Odparłam, że sama również bym w to nie uwierzyła. Ale widziałam na własne oczy: Dex w bokserkach w szafie Rachel. Nie muszę dodawać, że przemilczałam sprawę Marcusa i dziecka. Potrzebowałam pełnego wsparcia emocjonalnego i finansowego rodziców. Pragnęłam, aby całą winę zrzucili na Rachel, dziewczynę z sąsiedztwa, która w równym stopniu wykiwała mnie jak ich. Doskonałą godną zaufania, poczciwą lojalną solidną i przewidywalną Rachel. - Co my teraz zrobimy, Hugh? - zapytała mama głosikiem
małej dziewczynki. - Zostaw to mnie - powiedział. - Wszystko będzie dobrze. O nic się nie martw, Darcy. Mamy listę gości. Zadzwonimy do rodziny. Skontaktujemy się z hotelem i fotografem. Ze wszystkimi. Ty nigdzie się nie ruszaj. Chcesz, żebyśmy przylecieli do ciebie w czwartek czy wolisz bilet na lot do domu? Powiedz tylko słowo, kochanie. Tatę całkowicie ogarnął nastrój jak podczas walki z kryzysem, kiedy zbliżało się tornado, burza śnieżna, albo za każdym razem gdy nasz pozbawiony pazurów i na wpół ślepy kot uciekał tylnymi drzwiami i pędził na ulicę, a ja z mamą wpadałyśmy w panikę, choć w głębi duszy delektowałyśmy się dramatem. - Nie wiem, tatusiu. Nie jestem w stanie trzeźwo myśleć. Tata westchnął, a potem zapytał: - Chcesz, żebym zadzwonił do Deksa? Przemówił mu do rozsądku? - Nie, tatusiu. To nic nie da. Już po wszystkim. Proszę, nie dzwoń do niego. Mam swoją dumę. - Co za drań - wtrąciła się mama. - A Rachel! Po prostu nie mogę uwierzyć, że ta mała łajza zrobiła coś takiego! - Dee, wcale nie pomagasz naszej córce - przerwał tata. - Cóż, wiem - powiedziała mama. - Ale zwyczajnie nie mogę uwierzyć, że Rachel postąpiła w taki sposób. I jak to w ogóle możliwe, że Dex chce z nią być? - Właśnie! - przytaknęłam. - Przecież to niemożliwe, żeby byli razem. Chyba nie mogłaby mu się naprawdę podobać? - Nie. To niemożliwe - przyznała mama. - Jestem pewien, że jest jej przykro - stwierdził tata. - To, co zrobiła, było bardzo niewłaściwe. - „Niewłaściwe” to nie jest najlepsze określenie - oznajmiła mama. - Podstępne? Samolubne? - spróbował jeszcze raz tata. - Pewnie pragnęła go przez cały czas, kiedy był z tobą. - Mama zgodziła się z jego oceną. - Wiem - powiedziałam, czując nagły przypływ żalu, że pozwoliłam Deksowi odejść. Wszyscy uważali go za
wspaniałego mężczyznę. Zerknęłam na Marcusa, aby się upewnić, że dokonałam właściwego wyboru, ale on akurat gapił się na PlayStation. - Czy Rachel zadzwoniła, żeby to wyjaśnić i cię przeprosić? - ciągnął tata. - Jeszcze nie. - Zadzwoni - zapewniła mnie mama. - A tymczasem bądź silna, kochanie. Wszystko się ułoży. Jesteś piękną dziewczyną. Znajdziesz kogoś innego. Kogoś lepszego. Powiedz jej, Hugh. - Jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie - potwierdził. - Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
ROZDZIAŁ 3 Jak na ironię, to właśnie Rachel poznała mnie z Deksem. Oboje byli wtedy na pierwszym roku studiów prawniczych na Uniwersytecie Nowego Jorku, a ponieważ Rachel uparcie twierdziła, że poszła na studia po to, aby się uczyć, a nie chodzić na randki, przekazała swojego przyjaciela Deksa, najfajniejszego chłopaka w całym kampusie, w moje ręce. Doskonale pamiętam tamtą chwilę. Byłyśmy z Rachel w jednym z barów w Village i czekałyśmy na przyjazd Dextera. Kiedy się pojawił, od razu wiedziałam, że jest kimś wyjątkowym. Wyglądał jak mężczyzna z reklamy Ralpha Laurena, który mrużąc oczy, płynie jachtem i wpatruje się w słońce albo z namysłem pochyla się nad szachami, podczas gdy w tle słychać trzask ognia. Byłam pewna, że nie okaże się niechlujem, nie upija się do nieprzytomności i nigdy nie przeklina w obecności matki oraz używa drogich płynów po goleniu, a przy specjalnych okazjach nawet brzytwy. Po prostu wiedziałam, że lubi chodzić do opery, potrafi rozwiązać Każdą krzyżówkę z „Timesa”, a po kolacji zamawia wykwintne porto. Przysięgam, że wystarczyło jedno spojrzenie, abym zyskała tę pewność. Zrozumiałam, żeli mój ideał: elegancki mieszkaniec Wschodniego Wybrzeża, którego potrzebowałam do stworzenia nowojorskiej wersji życia mojej matki. Tamtego wieczoru ucięliśmy sobie z Deksem miłą pogawędkę, ale zanim w końcu zatelefonował i zaprosił mnie na randkę, minęło kilka tygodni. To tylko zaostrzyło mój apetyt. Gdy zadzwonił, od razu rzuciłam kolesia, z którym się wtedy spotykałam, ponieważ byłam absolutnie pewna, że niedługo zacznie się wielki romans. I rzeczywiście. Dex i ja szybko zostaliśmy parą i było idealnie. On był idealny. Tak idealny, że czułam się odrobinę niegodna bycia jego dziewczyną. Wiedziałam, że wyglądam fantastycznie, lecz czasami martwiłam się, że nie jestem wystarczająco bystra lub interesująca dla kogoś takiego jak Dex i że kiedy w końcu odkryje całą prawdę, nie będzie chciał się ze mną więcej
widywać. Rachel wcale mi nie pomagała, ponieważ jak zwykle miałam wrażenie, że w jej obecności moje wady stają się jeszcze bardziej wyraziste, podkreślając ignorancję i obojętność wobec spraw, które tak bardzo poruszały ją i Deksa: wydarzeń w krajach Trzeciego Świata, gospodarki czy poglądów poszczególnych członków Kongresu. Na miłość boską oni słuchali radia publicznego! Nic dodać, nic ująć. Już na sam dźwięk głosu spikerów tej stacji ogarnia mnie nieodparta senność. Że nie wspomnę o odruchach, które budzi we mnie treść tych audycji. Zatem po kilku miesiącach wyczerpującego udawania zainteresowania sprawami, które zupełnie mnie nie obchodziły, postanowiłam pokazać prawdziwe oblicze. Pewnego wieczoru, kiedy Dex w skupieniu oglądał film dokumentalny o jakimś politycznym wydarzeniu w Chile, chwyciłam pilota i przełączyłam na powtórkę Gidget na kanale Nickelodeon. - Hej! Oglądałem to! - zawołał Dex. - Ci biedni ludzie strasznie mnie męczą - powiedziałam, wsuwając pilota między nogi. Dex roześmiał się z czułością. - Wiem, Darce. Oni potrafią być tacy denerwujący. Nagle zdałam sobie sprawę, że bez względu na swój poważny stosunek do wielu spraw Dex najwyraźniej wcale nie miał mi za złe nieco płytkiego światopoglądu. Nie przeszkadzał mu również mój nieposkromiony entuzjazm w dążeniu do luksusu i dobrej zabawy. Myślę, że nawet podziwiał moją szczerość i uczciwe stawianie sprawy. Może nie byłam najbardziej uduchowioną dziewczyną na świecie, ale nie mógł mi zarzucić pozerstwa. Podsumowując, między Deksem i mną były pewne różnice, lecz to dzięki mnie był szczęśliwy. I przeważnie byłam dobrą i lojalną dziewczyną. Nie licząc Marcusa, tylko dwa razy moje zainteresowanie przedstawicielem płci przeciwnej przerodziło się w coś więcej. Uważam, że jak na siedem lat to wynik godny podziwu. Pierwsze małe potknięcie zdarzyło się kilka lat temu za sprawą Jacka - dwudziestodwulatka o rześkiej twarzy, którego
poznałam pewnego wieczoru w Lemon Bar, gdzie wybrałam się na drinka z Rachel i Claire, moją najlepszą przyjaciółką z pracy, byłą współlokatorką i dziewczyną mającą najznakomitsze koneksje na całym Wschodnim Wybrzeżu. Rachel i Claire różniły się równie mocno jak Laura Ingalls i Paris Hilton, lecz obydwie były moimi przyjaciółkami i nie miały facetów, więc często razem wychodziłyśmy. W każdym razie kiedy gawędziłyśmy, stojąc przy barze, Jack i jego kumple przeprowadzili niezdarny podryw. Jack był najbardziej towarzyski z nich wszystkich, pełen chłopięcej energii i czaru. Opowiadał historie o piłce wodnej z niezbyt odległych czasów w Princeton. Właśnie skończyłam dwadzieścia siedem lat i czułam się odrobinę stara i zmęczona, więc pochlebiało mi wyraźne zainteresowanie, jakim obdarzył mnie chłopięcy Jack. Podjęłam grę, a pozostali koledzy (mniej urocze wersje Jacka) zabiegali o względy Claire i Rachel. Sączyliśmy koktajle i flirtowaliśmy, a po jakimś czasie Jack i jego drużyna zapragnęli poszukać jakiegoś ciekawszego miejsca (potwierdzając moją teorię, że częstotliwość zmieniania barów jest odwrotnie proporcjonalna do wieku). Zatem wpakowaliśmy się do taksówek, żeby znaleźć jakąś imprezę w Soho. Jednak - co również wydaje się charakterystyczne dla młodego wieku - okazało się, że chłopcy mają zły adres i zły numer telefonu do przyjaciela innego przyjaciela, który organizował imprezę. Rozegrała się obowiązkowa scena, podczas której jeden zwalał winę na drugiego: „Stary, nie mogę uwierzyć, że zgubiłeś to gówno!”, i tak dalej. Ostatecznie, trzęsąc się z zimna, wylądowaliśmy na Prince Street gotowi zakończyć wieczór. Na początku ulotniły się Rachel i Claire, odjeżdżając wspólnie taksówką w stronę Upper East Side. Potem poszli sobie koledzy Jacka, którzy postanowili dalej szukać imprezy w Soho. W końcu na chodniku zostaliśmy tylko ja i Jack. Byłam wstawiona, a Jack wydawał się taki zauroczony, że poczęstowałam go kilkoma niezobowiązującymi pocałunkami. Nic wielkiego. Naprawdę. Przynajmniej dla mnie. Oczywiście mały gorliwy Jack wydzwaniał do mnie
następnego dnia i zostawił mi na komórce mnóstwo wiadomości. W końcu oddzwoniłam i wyznałam, że jestem w poważnym związku, i poprosiłam, żeby więcej nie telefonował. Powiedziałam, że jest mi przykro. - Rozumiem - odezwał się tonem zdruzgotanego człowieka. - Twój chłopak to prawdziwy szczęściarz... Jeśli kiedyś z nim zerwiesz, zadzwoń do mnie. Podyktował mi numery do pracy, do domu i na komórkę, a ja odruchowo zapisałam je na odwrocie menu z jakiejś chińskiej restauracji, które wieczorem wyrzuciłam do śmieci. - Dobra. Super. Dzięki, Jack. I jeszcze raz przepraszam. Odkładając słuchawkę, poczułam lekkie wyrzuty sumienia i zaczęłam się zastanawiać, dlaczego w ogóle pocałowałam Jacka. Nie było szczególnych powodów. Pomimo że byłam wstawiona, nie miałam żadnych złudzeń co do prawdziwej natury flirtu z Jackiem. Jedyną kwestią która odgrywała jakąkolwiek rolę, było pytanie: Czy w tej chwili mam ochotę pocałować tego chłopaka?, a ponieważ odpowiedź była twierdząca, po prostu to zrobiłam. Nie wiem, może byłam znudzona. Może po prostu tęskniłam za dawnymi czasami, kiedy Dex wydawał się szaleć na moim punkcie. Przez chwilę martwiłam się, że ta historia z Jackiem świadczy o jakimś problemie w naszym związku, ale potem doszłam do wniosku, że pocałunek to tylko pocałunek. Nic wielkiego. Nawet nie zadałam sobie trudu, żeby powiedzieć o nim Rachel. Było już po wszystkim i nie miałam ochoty słuchać jej moralizatorskich wykładów, które wygłaszała, kiedy zdradzałam swoich chłopaków w liceum i college'u. Po historii z Jackiem długo mogłam uchodzić za wzór wiernej dziewczyny. Trwało to prawie rok. Jednak później poznałam Laira na przyjęciu inauguracyjnym zorganizowanym przez naszą firmę PR dla nowej linii modnej odzieży sportowej o nazwie Emmeline. Lair był zabójczo przystojnym modelem z Republiki Południowej Afryki, o karmelowej skórze i oczach niemal równie błękitnych jak jego dres. Kiedy uśmiechnął się do mnie po raz drugi, ruszyłam w jego stronę.
- Muszę znać prawdę - powiedziałam, przekrzykując muzykę. - Jest naturalny? - Co? - Kolor twoich oczu. Nosisz błękitne szkła kontaktowe? - Przysięgam, że nie. Jest naturalny. - Wybuchnął dźwięcznym południowoafrykańskim śmiechem. - Czy właśnie powiedziałeś „przysięgam”? Kiwnął głową i uśmiechnął się. - Jakie to urocze. - Przyjrzałam się brzegom jego rogówek, aby się upewnić, czy mówi prawdę. I rzeczywiście, nic nie zdradzało obecności szkieł. Roześmiał się, odsłaniając piękne białe zęby. Następnie wyciągnął dłoń. - Jestem Lair. - Leah? - zapytałam, dotykając jego silnej ciepłej dłoni. - Lair - powtórzył, ale znowu zabrzmiało to jak „Leah”. - Wiesz, tak jak „liar”* , tylko po przestawieniu dwóch środkowych liter. - Ach, Lair. Cóż za oryginalne imię. - Wyobraziłam nas sobie przytulonych w jakiejś małej kryjówce. - Jestem Darcy. - Miło cię poznać, Darcy. - Rozejrzał się wokół, oceniając przyjęcie, które planowałam od wielu miesięcy. - Wspaniała impreza. - Dzięki - powiedziałam z dumą. Następnie rzuciłam kilka zdań w żargonie PR, mówiąc coś o tym, jak wielkim wyzwaniem jest nadanie klientowi wyjątkowego charakteru na tak konkurencyjnym rynku. Pokiwał głową w rytm muzyki. - Chociaż... - roześmiałam się, odgarniając długie ciemne włosy uwodzicielskim gestem - z drugiej strony, to wspaniała zabawa. Można poznać cudownych ludzi, takich jak ty. Rozmawialiśmy, a od czasu do czasu przerywali nam moi współpracownicy lub inni goście. Modelka o imieniu Kimmy, odziana w różowe polarowe spodnie dresowe z granatowym numerem sześćdziesiąt dziewięć na pośladkach i w dopasowany stanik do joggingu, nieustannie zaczepiała Laira i pstrykała mu zdjęcia aparatem cyfrowym. * Liar (ang) kłamca (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki)
- Uśmiech, kochanie - mówiła, a ja robiłam, co mogłam, żeby wcisnąć się w kadr. Jednak mimo zabiegów Kimmy Lair ani na chwilę nie oderwał oczu ode mnie i nasz flirt przeobraził się w poważniejszą rozmowę. Opowiadał mi o swoim domu w RPA. Przyznałam, że jedyną rzeczą jaką wiem o jego ojczyźnie, jest to, że przed zwolnieniem Nelsona Mandeli z więzienia panował tam apartheid. Kiedy Lair przybliżył mi politykę RPA, problem przestępczości w jego rodzinnym Johannesburgu i niesamowite piękno Parku Narodowego Krugera, zrozumiałam, że ma do zaoferowania coś więcej niż tylko śliczną twarz. Powiedział mi, że pracuje jako model tylko po to, aby zapłacić za szkołę, a przy tym wspomniał nawet o „konfekcji”. Po przyjęciu wskoczyliśmy razem do taksówki. Moje zamiary były w zasadzie niewinne: pragnęłam jedynie pocałunków na ulicy, powtórki z Jacka. Jednak wtedy Lair szepnął mi do ucha: „Darcy, czy mógłbym cię zaprosić do mojego pokoju w hotelu?” I zwyczajnie nie mogłam się powstrzymać. Pojechałam zatem do hotelu The Palace, przekonana, że czeka mnie jedynie trochę intensywnego obmacywania. I w sumie tak właśnie było. Potem, około trzeciej nad ranem, wstałam, ubrałam się i powiedziałam, że naprawdę muszę iść do domu. Praktycznie rzecz biorąc, mogłam zostać, ponieważ Dex był akurat w delegacji, lecz w pewnym sensie zasypianie u boku innego faceta dowodzi prawdziwości zdrady. A do tamtego momentu moja zdrada nie wydawała się jeszcze niczym poważnym. Choć prawdę mówiąc, myślę, że bardzo łatwo można stwierdzić, czy rzeczywiście doszło do zdrady: wystarczy się zastanowić, czy jeśli twój partner zobaczy nagranie z tego zajścia, uzna je za zdradę. Inny test to odpowiedź na pytanie, czy po obejrzeniu nagrania z twoim partnerem w identycznej sytuacji uznałabyś, że cię zdradził. Tak czy siak, byłam winna. Nie przekroczyłam jednak ostatecznej granicy wyznaczonej przez seks i ten fakt napawał mnie dumą. Tamtej nocy zostawiłam zrozpaczonego Laira w hotelowym pokoju, a po kilku tygodniach intensywnej wymiany e-maili