dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony747 953
  • Obserwuję429
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań359 946

Coscarelli Kate - Prawowita następczyni

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Coscarelli Kate - Prawowita następczyni.pdf

dareks_ EBooki
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 354 stron)

Coscarelli Kate Prawowita następczyni Treść testamentu zmarłego miliardera, Jacka Gallaghera, wywołuje szok u spadkobierców. Córka, Lacey, mądra kobieta interesu, od lat pracująca w rodzinnej firmie, zostaje wydziedziczona, cały zaś majątek przypada jej lekkomyślnemu bratu. Wkrótce jednak brat zostaje zamordowany, niebawem ginie także jego żona. Podejrzenia padają na Lacey, ponieważ jej właśnie ich śmierć przynosi oczywistą korzyść. Lacey pragnie oczyścić się z zarzutów - z pomocą dawnego przyjaciela zaczyna tropić sprawców, którzy moga kryć się w najbliższym otoczeniu...

W mrokach nocy Pieścił jej kolana dotknięciem lekkim jak piórko. Poczuła znajomy, delikatny dreszcz pożądania. Jego palce zataczały małe kółeczka na jej udach, biodrach i brzuchu. Gdy uniósł sukienkę, jej ciało poddało się delikatnym, łagodnym pieszczotom. Cichy jęk wyrwał jej się z ust, gdy ujął w dłoń pierś i kciukiem przycisnął sutek. Wciąż w półśnie poczuła, że jej ciało ogarnia fala namiętności, i rozkładając nogi obróciła się z boku na plecy. Zapragnęła nagle, by dłoń zsunęła się aż do pierścienia żaru, lecz jego ruchy były powolne. Wodził łagodnie ręką od łuku szyi do podbródka, dokoła rozwartych ust, przez zaokrąglenie policzka, wokół przymkniętych powiek. Opuszki palców nie przerywały wolnej wędrówki po jej skórze, ślizgały się po delikatnych ramionach i zsuwały ku rękom. Nagle podskoczyła zupełnie rozbudzona, z szeroko otwartymi oczami. Senność i pożądanie zniknęły. Poczuła, jak sznur owija jej nadgarstki. — Nie —wyszeptała — dzisiaj nie... proszę, nie chcę!

1 Lacey zawahała się przez chwilę przed lustrem w foyer rezydencji Gallagher ów i szybko przeczesała palcami kręcone kasztanowe włosy przyprószone siwizną. Powinna znaleźć trochę czasu na fryzjera i manikiur, lecz była zbyt zajęta, by martwić się jeszcze i o to. Zacisnęła usta, by wyrównać nałożoną pośpiesznie szminkę. Chciała pójść do biura, czekało ją mnóstwo pracy, ale nie znosiła opuszczać ojca. Zaczęła się wahać. Już miała zmienić zdanie i jednak zostać w domu, gdy w lustrze pojawiło się odbicie wysokiej sylwetki jej przystojnego młodszego brata Scotta. — Idź, Lacey, idź — ponaglił uśmiechając się. — Czym się znowu zamartwiasz? — Łatwo ci mówić. A jeżeli się obudzi i mnie zawoła? Nie będzie wiedział, co się dzieje, i... — Posłuchaj, obiecałem, że zostanę w domu. Przysięgam, że nie pójdę grać w tenisa, i jeśli tata mnie zawoła, będę w pogotowiu, potrzymam go za rękę i zmienię kompres na czole. Muszę wreszcie oderwać się od moich zajęć, tobie też się to przyda. Więc idź. Staraj się, jak przystało na córkę Gallaghera, i miłej zabawy. — Uśmiechając się nieco ironicznie wziął ją za ramię, skierował do drzwi frontowych i lekko popchnął. — Jeśli odzyska przytomność, powiedz mu, że dziś sobota.

Inaczej będzie się martwił, że nie jest w pracy — powiedziała otwierając drzwi. — Idź już! Poradzę sobie na tym domowym polu bitwy. Nowa pielęgniarka z Centrum Onkologicznego dała tacie środek przeciw- bólowy i na pewno przez jakiś czas będzie spokojny. Jesteś bardziej potrzebna w biurze. Nie mam pojęcia, co za papierzyska podpisywałem przez ostatnie dwa tygodnie, i lepiej będzie, jeśli je sprawdzisz i upewnisz się, czy nie narobiłem głupstw. W porządku? — Obiecaj, że zadzwonisz, gdyby tacie się pogorszyło. — Masz moje słowo. A teraz przestań się trząść i idź! Jesteś dobrą córką i doskonałą pielęgniarką, ale go nie uratujesz, dziecino. Stary pryk umrze lada dzień, szybciej, niż się spodziewamy. Musisz pogodzić się z tą myślą. — Zajmij się nim, Scott. Wrócę koło piątej. Lacey pospieszyła do drzwi i zbiegła po schodach. — Dzień dobry, Salvadorze — przywitała szofera czekającego obok limuzyny. — Jedziemy do biura. Brett Marchbanks, wiceprezes do spraw sprzedaży, uszczęśliwiony przybyciem Lacey jako pierwszy pojawił się w jej gabinecie i ciężko opadł na krzesło przed biurkiem szefa. Wysoki, nieco otyły i łysiejący mężczyzna o twarzy cherubina był doskonałym pracownikiem, a poza tym mężem Penny, najlepszej przyjaciółki Lacey. — Co się dzieje, Brett? — zapytała, przeglądając listę osób, które rankiem zdążyły już zadzwonić do biura. — Usiłowałem wydusić coś z twojego zbzikowanego brata, ale on bez przerwy chował się po kątach, wyraźnie nie chcąc podjąć decyzji. Nie mogłabyś przychodzić przynajmniej raz w tygodniu? — Dobrze, że w ogóle przyszłam. Scott nienawidzi firmy, Brett. Zawsze jej nie znosił. Wiesz dobrze, że przyjechał do domu tylko po to, by pomóc w czasie choroby. Jeżeli... Kiedy... tata umrze, Scott więcej się tu nie pojawi. — Ma nie po kolei w głowie? Przecież w Gallagher's Best świetnie się pracuje. Lacey uśmiechnęła się. — Na tym właśnie polega problem. Scott nie znosi żadnej pracy — wzięła rozkład dnia i wstała. — Czekają na ciebie. Chodźmy — rzekł Brett i otworzył drzwi.

Ruszyli do windy i pojechali na piętro, na którym znajdowały się sale konferencyjne. Lacey z uwagą przeglądała dokumenty. Gdy weszli do dużej sali, uśmiechem i uściskiem dłoni powitała kilku siedzących bliżej drzwi pracowników i nie tracąc czasu rozpoczęła zebranie. — Dziękuję wszystkim za przybycie. Sam, wybacz, że ściągnęliśmy cię aż z Ohio, ale chcemy pomóc ci rozwiązać tamtejsze problemy. Od tego zaczniemy. Sam Jacoby wstał i zwięźle opowiedział o trudnościach w rozmowach z członkami Teamsters' Union. Zakończył słowami: — I dlatego od tygodnia nie możemy umieścić naszych produktów na półkach supermarketów Dayton. — Czy mamy się opłacać Haydenowi? — Dokładnie. Domaga się opłat za każdy karton towaru. To rozbój w biały dzień. — Powiedział to wprost? — zapytał Brett. — Innymi słowami, ale wiadomo było, o co mu chodzi. — Cóż, nie możemy go zablokować, za wiele by to kosztowało. Albo spróbujemy go zdemaskować, albo będziemy musieli się poddać — stwierdziła Lacey. — Co proponujesz? — Jeśli policja założy podsłuch i sprowadzę Micka do mnie na rozmowę, łatwo go dopadną. Ale wtedy nie będziemy już nigdy bezpieczni na ulicach Dayton. Mick to prawdziwy skurwysyn. Jeżeli zapłacimy, szybko rozejdzie się, że łatwo nas zmiękczyć, i każdy będzie próbował. Lacey rozejrzała się po sali. — Macie jakieś pomysły? Odpowiedziała jej cisza. — Dobrze, wobec tego zrobimy tak — Lacey podjęła decyzję: — Bill, zadzwonisz do prezesa Teamsters' Union. Powiesz, że nie możemy dogadać się z jego przedstawicielem w Dayton i chcemy porozmawiać z nim osobiście. Zapytaj, czy nie przyjechałby do nas na krótkie wakacje. Niech zabierze ze sobą rodzinę. Umieść go w apartamencie hotelu Ritz-Carlton w Laguna-Niguel, wszystko opłać. Powiedz, że przyślemy po niego samolot. Co o tym myślisz? Bill Harris, dyrektor działu personalnego, kiwnął głową. — Warto spróbować. Ale co z Samem? Tamten facet z Dayton wścieknie się, jak się dowie, że celujemy wyżej.

— To prawda — odrzekła Lacey kiwając głową. — Sam, otwieramy filię w Vancouver. Śliczne miasto, przestępczość niewielka. Bierzesz? Sam uśmiechnął się. — Jasne. Margo się wzruszy, jej rodzina pochodzi z Seattle. — Dobrze. Na twoje miejsce pójdzie Arnie Simpson. Dziesięć lat temu ojciec zwerbował go z Teamsters. Ciągle ma tam przyjaciół. A ty trzymaj się od nich z dala, póki stamtąd nie wyjedziesz — zdecydowała Lacey. — Kto jeszcze ma jakiś problem? — Radio NBC drastycznie podniesie w przyszłym roku opłaty za Zbrodnię i karę — powiedziała Margaret Ferguson, szefowa reklamy. — To dobre przedstawienie. Na którym jest miejscu w rankingu Neilsena? — W zasadzie na czwartym, ale przez kilka wieczorów było na pierwszym. Cieszy się dużą popularnością. — Może warto zapłacić więcej, zwłaszcza że w przyszłym roku chcemy wylansować w całym kraju dwa nowe produkty. Cynthia Slayton to wielka atrakcja przedstawienia. Czy przygotowano już nowy kontrakt? — spytała Lacey. — Wszystko załatwione. Zastanawia się jeszcze, czy wystąpi w kilku naszych reklamach, upiera się przy swoim wynagrodzeniu. — Doskonale! Jak to załatwiliście? — Kupiła stadninę koni w Irlandii, poza tym odnowienie stupokojowej rezydencji kosztuje fortunę. Potrzebuje tych pieniędzy. — Możecie się zgodzić, a umowę przygotujcie bardzo starannie — rzekła Lacey. — I przekażcie agencji, że reklamy mają być doskonałe. Muszą uwydatniać i nasz, i jej wizerunek. A teraz, co z zespołem, który miał wykupić Kettlecup? W zeszłym tygodniu wysłałam służbę do kilku supermarketów i okazało się, że ich zupy w puszkach stoją na wszystkich wystawach. Jak to się dzieje? — Sprzedają dużo więcej zup niż my — odrzekł Brett. — Dlaczego? — spytała Lacey. — Są lepsze. Nawet Penny je kupuje. Lacey uśmiechnęła się. — Toż to herezja. Dlaczego nie kupimy tej cholernej spółki? Nie jest przecież taka duża. — Chodzi o Pete'a Cunninghama. Nie chce jej sprzedać — odparł Brett.

Lacey zastanawiała się przez chwilę. — Porozmawiam z nim. Może uda mi się go przekonać. To mój stary znajomy. Próby przejmowania czegoś na siłę są kłopotliwe i słono kosztują. Po spotkaniu Brett poszedł z Lacey do jej gabinetu. — Skąd znasz Pete'a Cunninghama? — To mój pierwszy chłopak. Studiował w Harvardzie, a ja na Uniwersytecie Kalifornijskim. Nie widziałam go od tej pory. — Wiesz, że jego żona zginęła parę łat temu w wypadku samolotowym? — Mama mi mówiła. Byłam wtedy w Teksasie. — Pete to biznesmen z prawdziwego zdarzenia. Prowadzi Kettlecup dopiero od trzech lat, a firma może już konkurować z najlepszymi. Widziałaś w telewizji jego reklamy? Są cholernie sprytne. Oni sprzedają mnóstwo tych swoich zup. Przed drzwiami jej gabinetu Brett zapytał: — Masz chwilę czasu, żeby rzucić okiem na wykresy sprzedaży? — Załatw to ze Scottem, dobrze? — Daj mi odetchnąć, Lacey. Tracę za dużo czasu na niańczenie twojego brata. Niech siedzi w domu. — Nie zapominaj, że tata jest szczęśliwy, kiedy on pracuje. — No cóż, twój ojciec jest chory. Nie odpowiada za siebie — odparł Brett wychodząc. Lacey podeszła do biurka i zadzwoniła do Pete'a Cunninghama. — Proszę, proszę. Nie jest to dla mnie niespodzianka. Wiedziałem, że nie dacie za wygraną, kiedy odesłałem z niczym delegację. Jak się masz, Lacey? Co porabia twój tata? Słyszałem, że z nim nie najlepiej. — Tata jest rzeczywiście w kiepskim stanie. A ty? Dalej jesteś niewolnikiem otwartego morza? — Nie tak jak w czasach, kiedy urządzaliśmy sobie regaty, ale w moich żyłach wciąż płynie sporo słonej wody. Wynająłem łódź w San Diego, żeby oglądać finały pucharu Ameryki. Było wspaniale. Rozmawiali przez chwilę, po czym Lacey zapytała, czy Pete przyjmie jeszcze raz przedstawicieli jej firmy. Obiecała, że hojnie mu to wynagrodzi. — Tracisz czas, Lacey, ale właściwie czemu nie mielibyśmy zjeść razem kolacji? Wypijemy dobre wino i spędzimy uroczy, nostalgiczny wieczór.

— Brzmi zachęcająco. Ale wiesz, że będę próbowała cię przekonać. — Potrafię oprzeć się presji. Kiedy masz czas? — Zadzwonię do ciebie, dobrze? Trudno mi wyrwać się z domu wieczorem, ojciec jest taki chory. — Nie ma problemu. Czekam niecierpliwie. A na razie ściągnij forpoczty — powiedział z ironią, lecz przyjaźnie. Kończyli rozmowę, gdy Jean Atwill, sekretarka Jacka Galla-ghera, włączyła się, by oznajmić, że Scott jest na drugiej linii. Lacey skończyła rozmowę i przełączyła telefon. — Cześć, braciszku, jak się czuje tata? — Przykro mi, Lacey... Boże, jak mi przykro — jego głos był ledwie słyszalny. — Co się stało? Mów! — Odszedł... Tata odszedł. Lacey zamknęła oczy i zadrżała. Przez sześć miesięcy czuwała dniem i nocą, prawie nie wychodząc, a umarł w dniu, kiedy wyrwała się z domu. — Dzięki Bogu byłeś przy nim. W słuchawce zapanowała posępna cisza. — Byłeś przy nim, prawda? — zapytała. — Właśnie poszedłem na basen trochę ponurkować. No i... pielęgniarka znalazła go i zawołała mnie. — Do cholery, Scott! Umarł sam, tak? Nie było odpowiedzi. Przepełniona gniewem i rozczarowaniem wy buchnęła: — Przez sześć miesięcy nie spuszczałam z niego oka, stałam przy nim we dnie i w nocy, bo wiedziałam, że nie chce być sam. Tylko kilka razy prosiłam, byś mnie zastąpił, a i to zlekceważyłeś. Czy kiedykolwiek w życiu myślałeś o kimś poza sobą? Rzucając słuchawką pożałowała ostrych słów. Nie powinna była potępiać Scotta. Przecież on też stracił ojca. Lacey włączyła interkom. — Jean, niech Salvador podjedzie do wejścia. Mój ojciec umarł, muszę jechać do domu. Zebrała papiery z biurka i włożyła je do górnej szuflady. Zadzwoniła do Carla Robinsona, szefa biura prasowego. — Carl, mój ojciec umarł dziś po południu. Poinformujesz

prasę? Roześlij zawiadomienie z biografią i zdjęciami. Gdybyś mnie potrzebował, dzwoń do domu. Wychodząc przeprosiła Jean Atwill. — Przykro mi, że tak oschle ci o tym powiedziałam, ale sama byłam zdenerwowana, że stało się to podczas mojej nieobecności. Jean spojrzała na nią chłodno. — Nie przejmowałabym się tym na twoim miejscu. Miał przy sobie syna, prawda? Lacey zmieszała się, widząc dziwny uśmiech triumfu na twarzy Jean. Dobry Boże, pomyślała, ta kobieta przez prawie czterdzieści lat była sekretarką ojca. Dlaczego w takiej chwili wygląda na zadowoloną? Przecież ten biedak właśnie umarł. — Tak, Scott był... w domu. Chciałabym, żebyś zawiadomiła cały personel. Zadzwonię do ciebie, gdy tylko ustalimy termin pogrzebu. Oczy Lacey wciąż były suche, gdy siadała z tyłu limuzyny. Potem ogarnął ją smutek. Straciła najważniejszego w swoim życiu człowieka. Płakała przez całą drogę do domu.

2 Ceremonia powoli dobiegała końca. Za kilka minut trumna Jacka Josepha Gallaghera miała być zniesiona do rodzinnego mauzoleum, gdzie pozostanie na wieki. Lacey stała obok Scotta. Oczy miała opuchnięte od płaczu. Spośród żałobników wystąpiło sześciu ochotników, wszyscy panowie po sześćdziesiątce, oraz karawaniarze z biura pogrzebowego. Ujęli uchwyty ciężkiej trumny z brązu i z trudem podnieśli ją z postumentu. Uginając się pod ciężarem zeszli po schodach do wąskich drzwi. Nagle jeden z mężczyzn puścił uchwyt. Trumna przechyliła się na prawą stronę i uderzyła w marmurowe odrzwia. Na lśniącym polerowanym brązie powstała głęboka rysa. Zgromadzonym wyrwał się cichy okrzyk przerażenia. Mężczyźni spojrzeli po sobie zakłopotani i ruszyli w dół. Z trudem skrywając uśmiech, Scott wyszeptał kątem ust: — Jeżeli ten stary kutwa na to patrzy, musi być wściekły. Wyobraź sobie, wielki człowiek musi spędzić całą wieczność w odrapanej trumnie. Biedny tata, pomyślała Lacey. Nie zniósłby tego, co się stało. Dla Jacka Gallaghera wszystko musiało być doskonałe. Lacey i Scott wsiedli do limuzyny, by jako pierwsi powrócić do posiadłości Gallagherów na półwyspie Palos Verdes. Czekając na

Erin i JJ, dzieci Lacey, oraz Sashę, żonę Scotta, cicho rozmawiali. — Tata odszedł, ale nie widziałam, żebyś uronił choć jedną łzę — powiedziała Lacey. — Nie zdziwiłbym się, gdyby ten bogobojny i prawomyślny oszust zawarł pakt z diabłem, żeby dręczyć nas do końca życia. — To dość bezduszne, nawet jak na ciebie, braciszku. — Tak myślisz? No cóż, tak długo trzymał nas na smyczy, że nie jestem pewien, czy umiemy samodzielnie chodzić, prowadzić normalne, niezależne życie. — No właśnie, co zamierzasz teraz robić w życiu? — Potem, jak już wrócimy z Sashą z nart w Aspen? Cóż, będę musiał o tym pomyśleć. — Zgodnie z wolą ojca testament ma być odczytany w dniu pogrzebu, czyli dzisiaj. Zostaniesz bogatym człowiekiem i będziesz mógł robić, co tylko zechcesz. Jeżeli o mnie chodzi, przede wszystkim cieszę się, że wrócę do pracy. Zrobisz coś dla mnie? — Na przykład? — zapytał, obserwując żałobników powracających do samochodów. — Kiedy po południu ludzie będą składać nam kondolencje, nie dowcipkuj. Spróbuj wyglądać na zasmuconego. — Nie będzie to łatwe, ale dla ciebie spróbuję — zrobił zeza i wygiął usta w podkówkę. Widząc groteskowy grymas, Lacey z dezaprobatą potrząsnęła głową. — Czy ty kiedykolwiek dorośniesz? — A niby dlaczego? Dzisiaj przyjdzie święty Mikołaj, chociaż jest dopiero marzec. Przygnębiona Lacey znów pokręciła głową. — Czasem jesteś tak samo nieczuły jak tata. — Daj spokój. Przez całe życie patrząc w lustro modliłem się, by nie wyglądać, nie mówić, a przede wszystkim nie myśleć i nie działać tak jak on — powiedział z westchnieniem. — Był wielkim człowiekiem — zaczęła, lecz podniósł rękę dając znak, że nie chce więcej tego słuchać. — Proszę, na pogrzebie wysłuchałem dość pochwał. Jedziemy do domu i zaczynamy przedstawienie.

3 Brett przytrzymał przed Mary Gallagher otwarte drzwi swego nowego białego lincolna. Jego żona usiadła z przodu i odwróciła się twarzą do Mary. — Widziałaś sukienkę Ivany Trump? Mój Boże, zakrywała ledwie pół siedzenia! Mary roześmiała się, słuchając złośliwości energicznej rudowłosej przyjaciółki. — To taki styl, Penny. Nie krytykuj. Nawet ty pokazałaś kolana. A przy okazji, świetnie wyglądasz w tym kostiumie. Czy to Chanel? — Nie, tylko tak wygląda. Brett zarabia nieźle, ale nie aż tak dobrze — wyznała Penny, nim mąż wsiadł do samochodu. Gdy wszyscy usadowili się i wóz ruszył, Mary spytała: — Brett, jak sądzisz, dlaczego pan Brennan chciał, byśmy byli obecni przy odczytaniu testamentu? — Sądzę, że Jack Gallagher wspomniał nas wszystkich, ale o ile go znam, jest to tylko wzmianka. Mary potrząsnęła głową i wyjrzała przez okno. — No cóż, dla mnie zawsze był hojny. Dzięki niemu mogłam pozostać w domu i rzeźbić, kiedy nie miałam nawrotów wilka. — Ostatnio czułaś się dobrze, prawda? — spytała Penny.

— Czuję się doskonale, odkąd dzięki Jackowi i Lacey mogę pozwolić sobie na fizjoterapię. Jack uparł się, że będzie finansował moje leczenie. — Należało ci się po tym, co zrobił ci jego syn. — To przeszłość, Penny. — Scott jest rozpieszczony i zepsuty. Zawsze taki był i nigdy się nie zmieni. Na szczęście będę pracował u Lacey, nie u niego — oświadczył Brett. — A jak układało ci się z nim w biurze przez ostatnie miesiące? — spytała Mary. — Zawsze to samo — skrzywiła się Penny. — Przy każdej okazji musisz kierować rozmowę na jego temat. Mary uśmiechnęła się. — Posłuchaj, nie ukrywam, że wciąż uważam Scotta za mojego męża, nawet jeżeli zdążył już po raz trzeci się ożenić. W końcu jestem katoliczką i nie uznaję rozwodów. — Wracając do twojego pytania: nie radził sobie zbyt dobrze — wtrącił Brett. — Brett jest zbyt uprzejmy — oświadczyła Penny. — Scott spisywał się okropnie. Wiesz, że jest leniwy i ma kurzą pamięć. — Według ciebie wszystko, co robił Scott, jest okropne, Penny. Brett, czy naprawdę było tak źle, jak mówi twoja żona? — Był obecny tylko ciałem. W nic się nie angażował. Przyprowadziłem mu do biura kilku ważnych kontrahentów. Zachował się bardzo uprzejmie. Nie miał zielonego pojęcia, o co chodzi, ale mam wrażenie, że wcale się tym nie przejął — Brett przerwał i dodał po chwili: — Jednak miesiąc temu, kiedy stało się jasne, że Jack nie pożyje długo, Scott zaczął zadawać pytania. — Jakie pytania? — zainteresowała się Penny. — Podstawowe. A w końcu powinien już coś wiedzieć o finansach firmy. — Pewnie usiłował zorientować się w wysokości spadku — zauważyła Penny. Brett skręcił w drogę wiodącą do bramy posiadłości Gallagherów. Byli ostatni w długim rzędzie samochodów wolno sunących w kierunku bramy wjazdowej. — Wygląda na to, że wszyscy spieszą złożyć wyrazy szacunku — zauważyła Mary. — O, jedzie limuzyna gubernatora!

— Politycy nigdy nie stoją w kolejce. Spójrzcie, jak przeciska się do przodu! — wykrzyknęła Penny. — Gdybym musiał zaliczyć tyle pogrzebów i ślubów co oni, też bym się pchał — zauważył Brett. Strażnicy przy bramie wreszcie ich przepuścili. Brett nie ruszył za innymi na oznakowany parking, lecz za kortami tenisowymi skręcił w prawo, pojechał wzdłuż ogrodzenia na zaplecze gospodarcze i zaparkował za ciężarówkami. Chwilę później przez kuchnię wprowadził obie kobiety do domu. — Bliscy przyjaciele mają przywileje, tak samo jak politycy. Lacey i Scott stali przed wejściem, witając przybywających gości. Brett skierował się ku nim minąwszy hol. Lacey mrugnęła do niego i ruchem głowy wskazała bibliotekę, w której podawano drinki. Brett podążył we wskazanym kierunku, lecz Mary została. — Dołączę do was później. Chcę złożyć kondolencje. Penny wzruszyła ramionami. — Lacey i tak wie, co czujemy, ale rób, jak uważasz — powiedziała i poszła za Brettem. Mary stanęła na końcu długiej kolejki gości. Nigdy nie traciła okazji, by porozmawiać z mężczyzną, który kiedyś był jej mężem.

4 Gdy większość gości pożegnała się, Lacey zaczęła szukać Scotta. Spostrzegła Sashę, wysoką, jasnowłosą Rosjankę, jego trzecią zonę, i weszła do oszklonego solarium, by z nią porozmawiać. — Sasha, kochanie, wiesz może, gdzie podziewa się twój mąż? — Przed godziną widziałam, jak szedł z Tomem Brennanem w stronę kortów tenisowych, ale ulotnili się jak kamfora. Mgła opada i prawie nic nie widać. Sasha podawała się za córkę rosyjskiego dyplomaty, na tyle wpływowego, że mógł zatrzymać córkę przy sobie w Londynie. Twierdziła, że chodziła tam do najlepszych szkół, czemu zawdzięcza pozbawioną akcentu rosyjskiego wymowę angielską. Sasha niechętnie przyznała, że była kiedyś komunistką; przywykła do wygód, jakie oferuje wielki świat, i miała niezwykle wyszukany gust. — Muszę pójść na chwilę na górę, więc zajrzę do twojego pokoju. Może Scott uciął sobie drzemkę — powiedziała Lacey. Była bardzo zmęczona. Gdy szła kręconymi schodami, czuła się tak, jakby nogi miała z ołowiu. Zajrzała do dużego pokoju, który Scott i Sasha zajmowali przez ostatnie pół roku. Był pusty. Udała się do własnej, mniejszej sypialni i weszła do wykładanej białym marmurem łazienki. Zauważyła, że jej pończochy są za luźne w kostkach. Powinnam kupować

mniejszy rozmiar, pomyślała, bardzo schudłam w ciągu ostatnich miesięcy. Przeczesała szczotką krótkie włosy i stwierdziła, że musi je ufarbować; zdecydowała, że zamówi fryzjera na następny dzień. Postanowiła też, że wyreguluje brwi i zrobi sobie manikiur. Teraz, kiedy zostanie szefową firmy, powinna bardziej o siebie zadbać. Niechlujny wygląd jest oznaką wewnętrznego niezorganizowania. To powiedzonko ojca, które chętnie powtarzał. Gdy malowała usta różową szminką, ktoś zapukał do drzwi. Po chwili pojawiła się w nich głowa Mary Ryan-Gallagher. — Wejdź, Mary. Jak miło cię widzieć! Uścisnęły się; Mary opadła na wybijany atłasem fotel. — Dobrze się czujesz, Lacey? — spytała. — O wiele lepiej niż wyglądam. Znasz jakiegoś dobrego chirurga plastycznego? Chyba potrzebny mi lifting — Lacey wykrzywiła się do lustra. — Jesteś wyczerpana, to wszystko. Jeśli tylko możesz, trzymaj się z dala od szpitala i lekarzy. Wakacje dobrze by ci zrobiły. — Nie mogę sobie na to pozwolić. Muszę wrócić do biura. Nazbierało się mnóstwo spraw, które odkładałam przez ostatnie miesiące. — Usiadła na łóżku i przyjrzała się przyjaciółce. — Ty za to wyglądasz wspaniale. Rozmawiałaś ze Scottem? — Nie, chociaż próbowałam. Kiedy do niego podchodziłam, wymykał się i gdzieś znikał. Mam nadzieję, że nie jest zły, iż Jack wymienił mnie w testamencie. — No cóż, nie powinien być tym zaskoczony. Tata zawsze uznawał cię za córkę, jeśli nie prawną, to przynajmniej duchową. Otrzymywałaś czeki regularnie? — Jak w zegarku. Wyobraź sobie, że może w najbliższym czasie uda mi się uniezależnić od zasiłku Gallagherów. Widziałaś ten obraz na zamówienie, małą dziewczynkę? Otóż kiedy go skończyłam, dwie inne panie zadzwoniły z prośbą, bym malowała ich córki. Czy to nie wspaniałe? — Jesteś artystką, nie powinnaś robić portretów na zamówienie. Dlaczego się do tego bierzesz? — Nie mogę w nieskończoność być zależna od twojej rodziny, Lacey. Muszę zarabiać na siebie — odparła Mary. — Przestań! Kiedyś wielkich artystów wspierali mecenasi. Nie

uważali tego za jałmużnę, my też nie. Poza tym należysz do rodziny. To Scott rozwiódł się z tobą, nie my. — Mam nadzieję, że nie przeszkadza mu nasza przyjaźń. — A jeżeli nawet, kogo to obchodzi? — Biedny Scott. Jeszcze się nie odnalazł — zaczęła Mary, lecz Lacey nie pozwoliła jej dokończyć. — Na litość boską, Mary. Scott ma prawie czterdzieści lat. Jeżeli wkrótce się nie odnajdzie, będziemy musiały zgłosić go na policję jako zaginionego. Roześmiały się obie. — Czy mogę skorzystać z twojej łazienki? — Proszę. Pójdę teraz na dół. Lacey zeszła po schodach i natknęła się na Steve'a Hainesa, swego byłego męża i ojca dzieci. Co on tu u licha robi? — Steve! Kiedy przyjechałeś? — Przed chwilą. Przykro mi, że nie byłem na pogrzebie, ale samolot się spóźnił. Dobrze się czujesz? — W porządku. To miło, że przyjechałeś. Erin i JJ bardzo się ucieszą. Wysoki, muskularny mężczyzna ujął jej dłonie i położył sobie na piersi, spoglądając na nią z czułością. — A ty? Cieszysz się, że mnie widzisz? Lacey cofnęła się. Nie mogła znieść spojrzenia jego ciemnobrązowych oczu. Zbyt wiele miała bolesnych wspomnień. — Oczywiście, że się cieszę, Steve. Powinieneś częściej odwiedzać dzieci — powiedziała oficjalnie — tęsknią za tobą. Dostrzegła przechodzącego obok mąjordomusa. — Gordon, mógłbyś poszukać dzieci i powiedzieć im, że przyjechał ojciec? Chyba są w basenie. Odwracając się do Steve'a, zapytała: — Jak sprawy na ranczo? — Ciężkie czasy, Lacey, ciężkie czasy. Wciąż mam nadzieję, że będzie lepiej, ale nic się nie zmienia. Ludzie nie jedzą już tyle wołowiny, co kiedyś. Nie dziwię im się, zważywszy na wszystkie te historie o nasyconych kwasach i o zabójczym cholesterolu. Sam odcinam tłuszcz od steków, ale nie mów o tym nikomu. — Służy ci to. Wyglądasz naprawdę świetnie.

Gdy szli do biblioteki, Steve objął ją ramieniem. Choć był to zupełnie naturalny, czuły gest, poufałość nie sprawiła Lacey przyjemności. Byli rozwiedzeni już od ponad czterech lat, od sześciu żyli w separacji. Nie lubiła, gdy zachowywał się tak, jakby wciąż coś ich łączyło. — Zeszczuplałaś i wyglądasz na wyczerpaną. Na pewno dobrze się czujesz? — Wszyscy przechodziliśmy piekło — odparła wyswobadzając się z jego objęć. — Tata strasznie cierpiał. Kurczowo trzymał się życia, odmawiał przyjmowania środków przeciwbólowych. Chciał być do końca świadomy. — Wyobrażam sobie. To był najtwardszy skurwysyn, jakiego w zycm spotkałem. Jestem pewien, że nie bał się niczego na świecie. — Bał się śmierci, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał. — Zawsze tak jest z twardzielami. Jeżeli byli w błędzie jeśli niebo i piekło jednak istnieją, to w dniu Sądu Ostatecznego moga miec spore kłopoty. Najwidoczniej miał dość tego tematu, bo chwycił ją za rękę i powiedział: — Muszę strzelić sobie drinka. A ty? Poprowadził Lacey do baru, wrzucił lód do dwóch szklanek i nalał whisky. — Wypij to. Pomoże ci przetrzymać resztę dnia. Lacey wyjęła mu szklankę z ręki i spytała: — Co masz na myśli? — Odczytanie testamentu, cóż innego? — Skąd o tym wiesz? — Tom Brennan zadzwonił do mnie wczoraj i powiedział że Jack życzył sobie, by wszyscy obdarowani byli obecni przy pierwszym czytaniu testamentu. Wygląda na to, że jestem jednym z nich Czy to jakiś kawał? Najpierw ten stary łobuz robi wszystko by rozbić nasze-małżeństwo i ściągnąć cię z powrotem do Los Angeles a potem wymienia mnie w testamencie. Steve był zaskoczony, Lacey tym bardziej. Jack zachowywał się weufnie od samego początku, gdy tylko przyprowadziła Steve'a do domu Była wtedy na pierwszym roku college'u. Jego niechęć pogłębiła się, kiedy przyłapał młodego człowieka czytającego raporty

finansowe w jego gabinecie. Steve tłumaczył się niezręcznie, że szukał strony z gazety. To wydarzenie i reakcja ojca przygnębiły Lacey. Była zakochana i miała nadzieję, że zaakceptuje on zamiary i ambicje Steve'a. Jack jednak nawymyślał mu i zarzucił, że leci na pieniądze. Lacey czuła się poniżona. Wyszła za Steve'a mimo sprzeciwu ojca. Choć po ślubie próbował znaleźć dla siebie miejsce w Gallagher's Best, nie mógł się dopasować. Przez kilka lat usiłował zyskać przychylność teścia, lecz w końcu doszedł do wniosku, że nie zdobędzie jego szacunku inaczej, niż odchodząc i osiągając sukces na własną rękę. Młodzi zapożyczyli się pod zastaw udziałów Lacey i kupili ranczo w Teksasie. Była to decyzja najgorsza z możliwych. Jack wpadł we wściekłość, gdy córka i wnuki zniknęły z jego orbity. Odegrał się przy najbliższej okazji, gdy zachorowała jego żona Maude. Lacey wróciła z dziećmi do domu, by czuwać nad matką w czasie choroby. Jack Gallagher przeżywał trudny okres. Toczył boje ze Scottem, który pokłócił się z rodziną i wyjechał do Nowego Jorku zapowiadając, że nigdy nie wróci. Postanowił więc mianować córkę swą następczynią w Gallagher's Best, firmie, którą za- czynając od małej jadłodajni sam rozbudował do ogromnej korporacji. Choć Lacey zawsze fascynował świat biznesu, rosła w przekonaniu, że Scott, jako jedyny syn, przejmie rolę Jacka. Gdy ojciec zaproponował jej wymarzone stanowisko, chętnie się zgodziła. Ku jego radości i zaskoczeniu nie starała się ściągnąć męża. Nigdy nie rozmawiała o nim z rodzicami i w końcu wniosła pozew o rozwód, kończąc małżeństwo, które dało jej dwójkę wspaniałych dzieci i przyniosło parę lat wewnętrznego rozdarcia i niedostatku. Przy wsparciu nie zadającego żadnych pytań ojca udało jej się uzyskać wyłączną opiekę nad dziećmi. Bolesne wspomnienia ogarnęły ich oboje, gdy stali sącząc drinki i rozmawiając, a wieczorna mgła stopniowo zasnuwała ogród widoczny przez wysokie palladiańskie okna. — Czy warto było, Lacey? Czy to wszystko, o czym marzyłaś? Może jednak nie? Wiedziała, czego oczekuje. Chciał, by choć trochę żałowała

tego, że opuściła go, by osiągnąć status, o jakim on również marzył. Stał obok wysoki, przystojny i seksowny. Każdej normalnej kobiecie pochlebiałoby jego zainteresowanie, ale nie mogła kłamać, nawet po to, by ocalić jego męską dumę. Prawda zawsze była jej drogowskazem. — Chodzi o firmę? Idzie lepiej, niż się spodziewałam — mruknęła. Steve roześmiał się. — Musiałem zadać to pytanie. Jednak jesteś dokładnie taka jak ojciec. Wolałbym, żebyś była bardziej podobna do Scotta. Właśnie pojawił się w drzwiach i przywołał gestem siostrę. Przywitał się serdecznie ze Steve'em i wyszli do holu gadając jak starzy kumple. Większość miejsc w bibliotece Jacka była już zajęta. Erina, która niedawno skończyła szesnaście lat, siedziała na kanapie obok trzynastoletniego brata JJ. Towarzyszyła im Silvana, która doglądała gospodarstwa rodziny Gallagherów od ponad trzydziestu lat. Za nimi stał Gordon, majordomus. Ponad tuzin składanych krzeseł stał w rzędach przed ogromnym mahoniowym biurkiem. Większość miejsc zajmowali krewni, przeważnie bardzo wiekowi. Najwidoczniej Jack nie zostawił ani grosza ich dzieciom ani wnukom. Lacey była zaskoczona dojrzawszy Bretta i Penny Marchbanks siedzących obok Mary w ostatnim rzędzie. Podeszła do nich, by porozmawiać. — Czy Tom zaprosił tu was wszystkich? — zapytała. Brett wstał. — Dziś rano dzwonili z jego biura. Dobrze mi się pracowało z twoim ojcem, ale naprawdę nie oczekiwałem, że wspomni mnie w testamencie. — To i tak najmniejsza rzecz, jaką mógł dla ciebie zrobić. Harowałeś dla niego przez ostatnich piętnaście lat. — Penny uśmiechnęła się i mrugnęła do Lacey. — Myślisz, że staniemy się bogaci? — Kto wie? Sama też nie jestem niczego pewna. Tata utrzymywał treść testamentu w głębokiej tajemnicy. Ale jeśli ktokolwiek zasługuje na nagrodę, to właśnie ty, Brett. Sprzedaż w ostatnich miesiącach była fantastyczna. — Kocham moją pracę, Lacey, i nie mogę doczekać się chwili, kiedy będę pracować u ciebie.

Lacey usiadła na krześle między bratem a byłym mężem, uśmiechnęła się do dzieci i zaczęła przyglądać grupie prawników, którzy zajęli miejsca za biurkiem. Tom Brennan siedział na dużym, obitym skórą krześle Jacka i trzymał w ręku papiery. Nie tracąc czasu rozpoczął. — Proszę o cierpliwość — rzekł, gdy głowni spadkobiercy usiedli — Dokument jest długi i najpierw przeczytam go w całości, a potem będą państwo mogli zadawać pytania. Wszyscy obecni zostali wymienieni w testamencie. Gdy zaczął czytać, jego głęboki głos rozniósł się po sali zastawionej półkami pełnymi bezcennych książek, białych kruków. Brennan przebrnął przez hojne zapisy na cele dobroczynne oraz na rzecz dalszych krewnych, z których każdy otrzymał symboliczny tysiąc dolarów. Silvana otrzymała spory fundusz, wystarczający, by mogła powrócić na rodzinną Sycylię jako dość zamożna kobieta. Reszcie służby przyznane zostały skromniejsze sumy, me pozwalające na rezygnację z pracy. Gdy zakończył odczytywanie tej części testamentu, przystąpił do najważniejszej: — Memu ukochanemu synowi Scottowi, dzięki któremu mogę opuścić ten świat w spokoju, gdyż spełnił moje najgłębsze pragnienie, zapisuję dom i ogród, jak również pakiet kontrolny akcji Gallagher s Best oraz wszystkie należące do firmy budynki, fabryki i posiadłości, pod warunkiem że przejmie kierownictwo i sam poprowadzi firmę. Jeżeli jednak okaże się do tego niezdolny lub uchyli się od odpowiedzialności, cały jego udział przechodzi na moją córkę Lacey. By bardziej zachęcić Scotta, postanawiam, że jesh nie spełni moich życzeń, cały spadek ograniczony zostanie do tysiąca dolarów w gotówce. Przekazuję Stephenowi Hainesowi sumę dziesięciu milionów dolarów Pieniądze te zostaną wypłacone, jeśli powtórnie poślubi moją córkę Lacey. Zawsze byłem głęboko przekonany, ze więzy rodzinne są silniejsze, gdy pieniądze znajdują się w rękach męża, który sprawuje nad wszystkim kontrolę. Posiadając spadek Stephen nie będzie już czuł się uzależniony od rodziny żony. Gdy mój syn Scott zostanie prezesem Gallagher's Best, pomoc mojej córki nie będzie już potrzebna. Firma może działać sprawnie tylko pod zwartym kierownictwem, tak więc dla dobra mteresow

Lacey nie powinna pełnić żadnej stałej funkcji. Mam głęboką nadzieję, że powróci do roli żony Stephena i matki moich wnuków. W pełni doceniam jej poświęcenie, jestem jednak pewien, że wie, jak zależało mi na przekazaniu Gallagher's Best mojemu jedynemu synowi. Jeśli Lacey nie poślubi Stephena, dziesięć milionów dolarów zostanie zdeponowane w banku Ocean Pacific, który zapewni jej wysoką miesięczną pensję. W każdym przypadku otrzyma tytuł własności rancza w Jackson Hole w stanie Wyoming oraz domu i ziemi w Maui. Każdemu z moich ukochanych wnuków pozostawiam fundusz pięciu milionów dolarów przeznaczony na ich opiekę zdrowotną, utrzymanie i edukację. Bank Ocean Pacific będzie zarządzał pieniędzmi, nie naruszając kapitału aż do ukończenia przez nich trzydziestu pięciu lat, kiedy to przejmą kontrolę nad tym funduszem. Nadzór nad wykonaniem testamentu powierzam Jean Atwill, mojej wiernej przyjaciółce i długoletniej powiernicy, która dopilnuje, by wszystkie warunki zostały spełnione. Wyznaczam jej za to pensję w wysokości dwustu pięćdziesięciu tysięcy dolarów rocznie plus zwrot wydatków, jakie uzna za konieczne. Jeżeli mój syn mimo wszystko odmówi lub okaże się niezdolny do zarządzania firmą, a cały jego spadek przypadnie córce, jest moim życzeniem, by została ona jedyną wykonawczynią testamentu. W takim przypadku Jean Atwill zrzeknie się tej funkcji i zostanie jej jednorazowo wypłacona suma pięciu milionów dolarów. Jack zapisał także Brettowi Marchbanksowi i Mary Ryan-Gallagher po pięćset tysięcy dolarów, dodając następujące wyjaśnienie: „Choć pieniądze nie mogą wynagrodzić wieloletniego oddania, przekazuję pokaźną sumę memu dobremu przyjacielowi i oddanemu pracownikowi. Gdyby nie wysiłki Bretta przez ostatnich piętnaście lat, Gallagher's Best nigdy nie osiągnęłoby obecnych rozmiarów. Zasługuje na więcej, ale nie chcę, by przestał pracować. Gdy Mary Ryan poślubiła mojego syna, byłem najszczęśliwszym ojcem na świecie. Ponieważ wierzę święcie w trwałość małżeństwa, wciąż uważam ją za prawowitą synową. Ten spadek nie naprawi strasznego błędu mego syna, jakim było odstępstwo

od Kościoła i zdrada małżeńska, lecz chcę, by wiedziała, że wciąż ją kocham. Choć nigdy nie wierzyłem w życie pozagrobowe, teraz stojąc twarzą w twarz z wiecznością żywię głęboką nadzieję, że kiedyś wszyscy się spotkamy. A na razie mówię: do zobaczenia. Życzę wam zdrowia i powodzenia." Adwokat odchrząknął i odłożył papiery na biurko. — Ponadto jest tu opis procedury oraz zasady dziedziczenia, lecz dokumenty te mają znaczenie przede wszystkim dla egzekutora. Zebrani patrzyli na Jean Atwill, drobną siwowłosą kobietę, która weszła na salę, gdy wszyscy już siedzieli. Oczy miała zaczerwienione od płaczu, lecz była nienagannie ubrana w czarny wełniany kostium od Valentina oraz pantofle Chanel. Jedyną ozdobą był sznur dużych pereł i złoty, wysadzany diamentami rollex na ręku. Gdy wymieniono jej nazwisko, podniosła głowę i spojrzała prosto przed siebie, wyzywająco wysuwając podbródek. Tom Brennan chciał dodać kilka słów komentarza. — Wiem, że postanowienia testamentu są szokujące dla niektórych z was, lecz pragnę powiedzieć, że jest on owocem głębokich przemyśleń zmarłego i wielu dyskusji. Bez względu na to, czy zgadzacie się z decyzją Jacka, zapewniam, że pragnął dobra każdego z was. W pokoju zapadła długa, ciężka cisza. Lacey nie mogła zmusić się, by spojrzeć na brata, tak bardzo wściekła była z powodu zdrady ojca i wiecznego interweniowania w ich życie. Krewni i służba powstali i zaczęli opuszczać pokój. Scott podniósł się i niespokojnie spojrzał na siostrę. Unikając jego wzroku mruknęła: — Testamenty można obalać. Tom Brennan usłyszał jej słowa i odparł: — Nie ten. Jack zamieścił kodycyl stanowiący, że każdy, kto próbowałby obalić część lub całość testamentu, zostanie automatycznie wydziedziczony. Przykro mi, Lacey. Powinnaś wiedzieć, że nie jest łatwo pokonać Jacka Gallaghera. Scott wciąż wpatrywał się w siostrę, jedyną osobę, która przez całe życie kochała go i wspierała. Gdy podniosła oczy, ścisnęło mu

się serce. Spojrzenie Lacey wyrażało bezmierne rozczarowanie. Zrozumiał, że nigdy już nie będą sobie tak bliscy jak dotąd. Jackowi Gallagherowi za życia nigdy nie udałoby się wbić między dzieci tak głębokiego klina. Scott spuścił wzrok, odwrócił się na pięcie i szybko wyszedł z pokoju. Sasha pobiegła za nim. Stuk wysokich obcasów o marmurową posadzkę wdarł się w ponurą ciszę, która zaległa dom. Steve próbował wziąć Lacey za rękę. Wzdrygnęła się. — Nie dotykaj mnie! Podnosząc ręce obronnym gestem, odparł: — Nie wyładowuj złości na mnie. To ojciec cię wykołował. — Musisz się z tego bardzo cieszyć. Dostaniesz dziesięć milionów, jak się znów ze mną ożenisz, prawda? — zapytała lodowato. — Słowo daję, że nie! To i tak zależy tylko od ciebie. Ojciec doskonale wiedział, że nigdy do mnie nie wrócisz, nawet za taką cenę. Ból i cierpienie nie przemieniły sukinsyna w świętego. Patrzyła na niego w milczeniu. Steve wstał. Przez jego słowa przebijała gotująca się w nim wściekłość. — Przemyśl to, Lacey. Może to jednak nie jest taki zły pomysł. Odwrócił się, podszedł do Erin i JJ i uścisnął ich. — Jeżeli będzie wam trudno, zawsze możecie przyjechać do mnie na ranczo. Pamiętajcie o tym — powiedział opuszczając pokój. Lacey wstała i podeszła do Toma Brennana. — To znaczy, że nie mogę nawet brać udziału w posiedzeniach rady? — Obawiam się, że tak, w każdym razie za życia Scotta. Warunki testamentu są jasne. Albo będzie kierował firmą, albo zostanie wydziedziczony. A wiesz doskonale, że facet taki jak on nie zamierza składać ślubów ubóstwa. A nawet jeśli, obawiam się, że żona mu nie pozwoli. — Nie zna się na interesach ani nie zależy mu na firmie. Doprowadzi ją do upadku. — Próbowałem przekonać o tym Jacka, ale mnie nie słuchał. Upierał się, że Scott dorośnie do sytuacji. Znał życie, ale jeśli chodziło o syna, tracił ostrość widzenia. Wykluczył cię, bo wiedział, że jeśli będziesz w pobliżu, sama ze wszystkim sobie poradzisz, a Scott