dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony748 346
  • Obserwuję429
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań360 084

Cyrian Amberlake - Płonące ćmy

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :351.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Cyrian Amberlake - Płonące ćmy.pdf

dareks_
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 46 stron)

1 ROZDZIAŁ l Po krótkim namyśle Josephine stwierdziła, że facet nie jest w jej typie. Wracała z Edynburga, a on siedział naprzeciw i przez cały czas bezczelnie się w nią wpatrywał. Miał około dwudziestu lat. Szczerze mówiąc, nie widziała powodu, aby zaprosić go do domu i zacząć z nim grę. Francis czekał w poczekalni. — Dobry wieczór pani — powiedział, biorąc bagaż. — Czy miała pani przyjemną podróż? — Niestety, nie. Było, jak zwykle, strasznie nudno. Francis, to jest Russell. — Dobry wieczór panu. Czy mam zabrać także pański bagaż? — Nie — powiedział Russell, trzymając mocno teczkę. — Dziękuję. Załadował neseser na wózek. Francis i Josephine wymienili rozbawione spojrzenia. Elegancki samochód, czekający na nich przed wejściem, zrobił na Russellu wrażenie. Przyjemny szum silnika i wygodna jazda sprawiły, że pogrążył się w marzeniach. Gdy dojechali na miejsce, Josephine widziała w jego oczach zachwyt i pytanie: „Skąd ona ma pieniądze na tak wystawne życie?" Francis załadował bagaż do windy. — Czy będzie pani potrzebowała samochód wieczorem? — Nie. Dziękuję. — W takim razie życzę miłego weekendu — powiedział, uśmiechając się znacząco. — Tobie także, Francis. Drzwi windy zamknęły się bezszmerowo. Josephine włożyła plastykową kartę w otwór i zaczęli płynąć w górę. Dopiero teraz Russell nieco się rozluźnił i objął Josephine, próbując ją pocałować. Nie opierała się, ale za moment spojrzała na niego lodowato. Zabrał rękę i poluzował krawat, mrucząc pod nosem z niezadowoleniem. Gdy weszli do mieszkania, zaczął się rozglądać z zainteresowaniem, zwracając uwagę na każdy szczegół. Przymglone światło, pstrokate malowidła na ścianach, gdzieniegdzie drogie meble. Poczęstowała go kawą. Wyszedł na balkon i stał tam przez chwilę, a wieczorny wiatr rozwiewał mu włosy. Patrzył na pobliskie budynki. Josephine położyła mu rękę na ramieniu i podała drinka, jakby chciała go przeprosić za wcześniejsze chłodne zachowanie. Po chwili wróciła do pokoju i zaczęła się powoli rozbierać. Zsunęła spódniczkę, ukazując podwiązki i majteczki, i podeszła do oszklonych drzwi balkonowych. Stał tam, oszołomiony pięknem oraz bogactwem miasta. Oceniła, że wygląda podobnie jak Peter Fonda, z lekkimi bruzdami wokół ust, w okularach ze starannie dobranymi

2 oprawkami. Należał do tego rodzaju mężczyzn, którzy podporządkowują sobie wszystkich i wszystko. Nie znała dotąd nikogo takiego. Wyszła na balkon i uśmiechnęła się do niego. — Można stąd zobaczyć wszystkie banki w mieście — odezwał się nagle. Krawat powiewał mu na wietrze. Dotknęła jego policzka i pocałowała go mocno w usta. Poczuła, że jest już trochę podniecony i rozpalony. Lubiła to. Zdjęła mu okulary i schowała w kieszonce eleganckiego garnituru. Miał szaroniebieskie oczy jak wiosenne chmury. Patrzył na nią namiętnie. Pocałowała go znowu. —Rękawiczki? — spytał, patrząc na jej ręce. Nosiła czarne, satynowe rękawiczki, szyte na miarę. Dotknęła jego rozpalonego policzka, po czym powoli przesunęła rękę na kark, rozłożyła pałce i bardzo mocno go ścisnęła. Wstrzymał oddech, oczy wyszły mu na wierzch. Próbował zachowywać się spokojnie w tej dziwnej sytuacji, ale po chwili poczuł, że robi mu się słabo. Pożądanie rosło w nim, mimo bólu, jakiego przed chwilą doznał. Rozluźniła uścisk, a on objął ją mocno w talii i pocałował za uchem. Poczuła zapach wody po goleniu. Nagle wywinęła mu się z objęć. Zareagował na to gwałtownie — chciał ją przytrzymać, ale ona, rzuciwszy zalotne spojrzenie, odwróciła się i weszła do pokoju. Poszedł za nią. Stała przy barku i robiła coś do picia. Wlała kawę do chłodnej szklanki, dodała trochę lodu i długo mieszała, po czym wlała do niej złocisty rum. W lodówce znalazła karton soku jabłkowego i otworzyła go, przez cały czas obserwując Russella, który stał na środku pokoju. Posłała mu miły uśmiech. Wymieszała całość z sokiem i spróbowała. Odstawiła szklankę i zaczęła powoli zdejmować prawą rękawiczkę, kolejno z każdego palca. Russell stał i patrzył jak skamieniały. — Usiądź — powiedziała. Podszedł do krzesła, rozluźnił marynarkę i usiadł. Josephine zanurzyła palec w napoju, a następnie polizała go delikatnie i ponętnie, dotykając zaledwie końcem języka. Potem wsunęła palec do ust i zaczęła go ssać, jakby delektując się jego smakiem. Przez cały czas patrzyła wymownie Russellowi w oczy. Odwróciła się do barku i wzięła karton z sokiem. Zaczęła go pić powoli. Czuła się wspaniale. — Jak się nazywa ten napój, który pijemy? — Po prostu... drink. Uśmiechnął się, gdy tymczasem Josephine wyciągnęła się na łóżku. — Co robiłaś w Edynburgu? — zapytał z zainteresowaniem. — Byłam miła dla nudziarzy. — Chyba niezbyt miła, wnioskując z zachowania w podróży. — Jeżeli jesteś zbyt miły, ludzie ci nie płacą. Zauważyła, że zmarszczył brwi i zdała sobie sprawę, że pomyślał o niej jak o panience lekkich obyczajów, dziwce z wyższych sfer. Śmieszył ją. Zastanawiała się, czy naprawdę tak myśli. Była święcie przekonana, że nie będzie na tyle wulgarny, aby zaproponować jej pieniądze. To raczej nie w jego stylu. Sprawiał wrażenie przyzwoicie wychowanego chłopca z dobrego domu, który nigdy jeszcze nie był w takiej sytuacji. Kiedyś wiele uwagi poświęcała czytaniu z twarzy przeżyć i cierpień spotykanych mężczyzn i kobiet. Młody Russell był interesującym obiektem. Cechowała go równowaga i konwencjonalny styl, ale w środku był nieśmiały i niewinny. Pomyślała, że będzie się mogła pobawić nim jak zabawką. Z pewnością należał do tych mężczyzn, którzy stawiają znak równości między pieniędzmi a seksem. Na pieniądzach być może się znał, ale na seksie raczej nie bardzo. Nie wiedział, że pieniądze są może ważne i przydatne, ale cholernie nudne. Dla niego zaś pieniądze oznaczały siłę, a siła — seks. Josephine była pewna, że wielu spraw nie

3 potrafiłby pojąć. Czuł się niepewnie. Próbował znaleźć jakieś taktowne i delikatne wyjście z tej sytuacji, ale nie bardzo wiedział jakie. — Nalać ci dżinu? — spytała. — Chętnie. — Podał jej szklankę. Podniosła się z wdziękiem i pocałowała go w ciepłe, wilgotne usta. Zmieszała dżin z tonikiem. Wbrew temu, co mógłby o niej teraz sądzić, nie była kobietą okrutną. Życie przyzwyczaiło ją do przyjemności i szukała ich. — To mieszkanie musiało cię kosztować fortunę? To pytanie ją rozzłościło; było prostackie. Nie miał za grosz wyobraźni. Kusiło ją, aby dać mu nauczkę i potem śmiać się z tego razem z Jackie. Podeszła do niego, niosąc drinka. — Dlaczego się nie rozgościsz? — spytała. — W porządku. Dziękuję. Rozsiadł się wygodniej. Podała mu dżin, a on przybliżył się, próbując znów ją pocałować, ale wymknęła mu się zwinnie. Usiadł więc ponownie na krześle, wypił kilka łyków dżinu i zamyślił się. Podeszła do niego i dotknęła jego ręki, po czym położyła ją sobie na piersiach. Jego palce zaczęły poruszać się wokół. Stopniowo ruchy stawały się coraz bardziej stanowcze. Pocałowała go. Jego usta miały teraz smak jałowca i goryczy. Poczuła, że go pragnie. — Wypij to szybko. — Wezmę ze sobą — powiedział. Zaprotestowała, potrząsając głową. Dopił więc do końca, powoli, jak gdyby chciał przedłużyć moment oczekiwania na to, co zaraz nastąpi. Josephine jednym ruchem ściągnęła bluzkę. Russell, skończywszy drinka, odstawił szklankę, starając się patrzeć na kobietę bez zainteresowania. — Rozbierz się — usłyszał. Uśmiechnął się, ale wypadło to głupio. Zdjął zegarek, ozdobną spinkę do krawata i wszystko to schował do kieszeni. Zaczął rozwiązywać krawat, rozpiąwszy przedtem górne guziki koszuli. Krawat również schował do kieszeni. Odebrała od niego marynarkę, przewieszając ją ostrożnie przez poręcz krzesła. Zachęcony jej jednoznacznym zachowaniem, zaczął zdejmować koszulę. Pod spodem miał szarą, trykotową koszulkę, którą także szybko ściągnął. Oczom Josephine ukazała się biała i szczupła pierś. Rozluźnił sznurowadła i zdjął buty, ściągnął skarpetki i włożył je do butów. Rozpiął pasek od spodni i zaczął powoli je zdejmować. — Wszystko to tylko jakaś twoja tajemnicza gra, tak? Josephine nie odpowiedziała. Stała teraz przed nim w samych majteczkach, podwiązkach i pończochach. Miała rewelacyjną figurę, którą podkreślała jeszcze bielizną z pierwszorzędnego jedwabiu. Wyglądała w niej ponętnie i podniecająco. Russell spoglądał na jej piękne, długie nogi, kształtne biodra i kępkę ciemnych włosów wystającą spod majteczek. Wpatrywał się w sterczące piersi... Zdjął spodnie. Pod nimi miał slipy w czerwono-złote paski, nie bardzo pasujące do konwencjonalnego stroju. Spojrzał na Josephine i zdjął je, ukazując gęste, ciemne włosy łonowe i sterczący obrzezany penis. Josephine podeszła wolno i wzięła go do ręki. Czuła, jak rośnie w dłoni i jest coraz bardziej gorący. Uklękła i pocałowała go. Czuła, jak Russell drży i coraz ciężej oddycha. Wstała, patrząc mu w oczy i nadal trzymając w dłoni jego członek. On także patrzył — w tej chwili zapomniał o pieniądzach i interesach. Ona była górą, a on czul się jak bezradne zwierzątko. Pocałował ją czule. — Czy mogę skorzystać z twojej łazienki? — zapytał. — Chcesz wziąć prysznic?

4 — Nie... Uśmiechnęła się ironicznie i zaprowadziła go do łazienki. Oparła się o brzeg umywalki, gdy on otworzył klapę sedesu i spojrzał na nią skrępowany. — Nie mogę tego robić, gdy ktoś na mnie patrzy. W tym momencie zdał sobie sprawę, że zachowuje się jak smarkacz. Josephine stanęła za nim i pogłaskała go po pośladkach. Jego mięśnie poruszały się rytmicznie. — Odpręż się — powiedziała cicho. Russell znowu zachowywał się biernie i posłusznie. Wyszeptał coś bez związku. Josephine wyszła z łazienki i dopiła w pokoju swojego drinka. Przeczesała palcami włosy i włożyła rękę między uda. Wyszedł zakłopotany i poniżony. Z jego oczu wyczytała, że wybacza jej wulgarne zachowanie i czeka na dalszy ciąg. Podeszła do niego i pogłaskała go czule po policzku. Zauważyła, że wilgotnieją mu oczy. — Mamy jeszcze dużo czasu. Pocałowała go czując, że jego ciało płonie. Pociągnęła go za sobą na łóżko. — Chodź! Położył się na przyjemnie chłodnym prześcieradle. W tym momencie zadzwonił stojący przy łóżku telefon. Dzwonił przez dłuższą chwilę. 4— Nie chcę, aby nam ktoś przeszkadzał. — Odłożyła słuchawkę na bok. Podniosła leżący na podłodze rzemień z klamrą. Chwyciła Russella za ręce i zręcznym ruchem przy wiązała go za przeguby do łóżka. Był oszołomiony, próbował się wyrywać. — Janie... nigdy... — Spokojnie! Przymocowała do łóżka także jego nogi. Leżał teraz rozpostarty, a z czoła spływał mu pot. Bał się, ale był jednocześnie mocno podniecony. — Josephine, słuchaj... ja... Uderzyła go mocno w nogę. Zacisnął zęby z bólu, ale poddał się całkowicie. Zsunęła się z łóżka i powoli przysunęła twarz do jego krocza. Wzięła penis w usta, pocierając go lekko wargami i czubkiem języka. Słyszała, jak mężczyzna pojękuje z rozkoszy i podniecenia. Usiadła nagle i spojrzała mu w twarz. Lubiła mężczyzn, którzy łatwo się poddają; pokornych i gorliwych. Russell uniósł głowę, ale jego ruchy były niepewne i niezdarne. Znowu zaczęła pieścić jego członek czując, jak rośnie. Ręką w rękawiczce gładziła jądra, które także rosły i pęczniały. Członek zagłębiał się coraz bardziej w jej ustach; nagle ruchy stały się szybsze. Wciągnęła go mocno i poczuła, że na jego końcu pojawiła się kropelka. Był u szczytu podniecenia; drżał przez cały czas. — Josephine, czy możemy... — Chciał coś powiedzieć, ale nie dała mu dokończyć. Ściągnęła pończochy i położyła się obok na łóżku. — Jeżeli to ci nie odpowiada, to powiedz. Milczał. Potraktowała to jako zgodę na dalsze kontynuowanie tej gry. Włożyła mu na szyję sztywny, skórzany kołnierz. Zapięła go za pomocą srebrnego kółka, popychając głowę Russella na łóżko. Zabolało go to i wykrzywił twarz w grymasie. W nagrodę pocałowała go. Wokół swojej szyi także umocowała kołnierz, ale cieńszy i węższy, wysadzany diamentami w srebrnych obwódkach. Podniecenie Russella gasło powoli; ze strachu, napięcia i niepewności. Josephine to nie przeszkadzało. Znowu stała się miła, pieściła go i całowała, dopóki penis nie urósł. Russell szybko się podniecał. Zdjęła drugą rękawiczkę i zaczęła odpinać bluzkę. Oczom Russella ukazały się jędrne piersi, a pomiędzy nimi tatuaż — figura złożona z malutkich kostek domina. Wiedziała, że on nie rozumie, jak wielkie znaczenie ma dla niej ten tatuaż. On zaś przeczuwał, że nie powinien teraz o nic pytać. Zapyta, gdy ona mu na to pozwoli.

5 Przyjrzała mu się, gdy tak leżał obezwładniony. Pochyliła się i dotknęła piersiami jego twarzy. — Całuj — rozkazała, napierając mocniej. Zaczął całować miejsce, gdzie widniał tatuaż. Zlizywał kropelki potu, które pojawiły się między piersiami. Teraz była z niego zadowolona. Pocałowała go w brodawki, potem w brzuch i podbrzusze. Całowała jego ramiona, szyję i uszy. Potem znowu przeszła niżej, aż do jąder. Jednak tym razem drażniła tylko podbrzusze i uda. Przebiegała po nich językiem, na co on odpowiadał drżeniem i pojękiwaniem. W pewnym momencie usiadła na nim i zaczęła uderzać jego uda cieniutkim rzemykiem, który wyciągnęła spod łóżka. Uderzała coraz mocniej, aż zaczął syczeć z bólu. Nie przestawała jednak bić. Zacisnął wargi i zaczął się szarpać, lecz nie na wiele to się zdało. Ona panowała nad nim; był zdany na jej zachcianki. Przesunęła się, balansując biodrami. Nie był odporny na ból. Pomyślała, żeby go rozwiązać, ale w końcu stwierdziła, że zrobi to później. — Może moje zabawy ci się nie podobają — szepnęła mu do ucha. — Na razie musisz je znosić. Próbował protestować, ale nie pozwoliła na to. — Ostrzegam cię, bo konsekwencje mogą być bolesne. Zacisnął usta i zamknął oczy. Bał się, ale pożądanie było silniejsze. — Sześć uderzeń i ani jednego jęku. — Pogratulowała mu z podziwem. Pocałowała go. — Chyba nieprędko zrezygnuję z moich zachcianek. Jesteś niezły. Spojrzała mu w twarz. Cały czas patrzył na nią z obawą. Była zadowolona ze swej przewagi. Czuła, jak chęć dalszej zabawy rośnie w niej, a i on poddaje się temu uczuciu. Dotknęła go delikatnie pejczem. Naprężył się i drgnął, kiedy uderzyła. — Raz. Uderzyła znowu. — Dwa. Trzy. W oczach Russella pojawiły się łzy. Sięgnęła znowu po rzemień. Uderzyła w lewe udo, potem w prawe i znowu. Nie wydał żadnego dźwięku, tylko łzy spływały mu po policzkach. Był napięty do granic możliwości. Pocałowała go w usta. Nagle uniósł głowę i zaczął ją całować tak żarliwie, że aż odsunęła się. Nogi były naznaczone płonącymi śladami, a jednak podniecenie znowu w nim wzbierało. Jego członek był naprężony i gotowy. Wzięła go do ust; był gorący i drgał. — Zaczynamy znowu — powiedziała. Podniosła pejcz. Uderzyła ponownie kilka razy. Na ciele Russella pojawiły się nowe ślady, także na twarzy. Usta były gorące i rozchylone. Uniosła biodra i jego oczom ukazało się w całej okazałości wilgotne krocze. Przykucnęła nad nim i naparła kroczem na jego pierś. Po chwili przesunęła się nad twarz. Całował jej gorącą i wilgotną cipkę. Nagle, nie wiadomo dlaczego, odsunęła się. — Josephine, boli mnie ramię. Proszę, rozwiąż mnie. Uwolniła go. Wstała i patrzyła, jak powoli rozprostowywał ręce i nogi. Uśmiechała się ironicznie. — Nie jesteś zbyt twardy — powiedziała. — Mięczak z ciebie. Nie tego się spodziewałam. Pamiętaj, jeśli będziesz nieposłuszny, inaczej pogadamy. Spojrzał na nią zdziwiony i zirytowany. — Przestań, Jo. — Aha, jeszcze jedno. Mam nadzieję, że odwdzięczysz mi się za dzisiejszą lekcję i zaprosisz mnie na kolację. Uśmiechnął się. — Możemy iść zaraz.

6 Jednak Josephine w tym momencie miała ochotę na co innego. Dotknęła jego członek, pogłaskała i szybko doprowadziła do wzwodu. Gdy był gotowy, weszła na niego. Czuła żar bi jacy od środka i rozsadzający jej ciało. Russell był także silnie podniecony. Poruszała się wolno i ostrożnie, jakby bojąc się, że może nagle z niej wyjść. Kręciła biodrami wiedząc, że doprowadza to Russella do utraty zmysłów. Poruszała się wolno, potem nagle szybciej; w górę, w dół, w prawo i w lewo. Przymknęła oczy i wyobraziła już sobie moment szczytowania. To jeszcze bardziej ją podnieciło. Otworzyła oczy i głaskała go po twarzy. — Wytrzymaj jeszcze trochę — poprosiła. Nie mógł. Nagle rozległ się głośny i natarczywy dzwonek do drzwi. Spojrzeli na siebie przestraszeni i zdezorientowani. Przez moment nie wiedzieli, co zrobić. Josephine wstała; była wściekła. — Co to? — zapytał. Nie odpowiedziała. Czuła, że ten dzwonek nie wróży nic dobrego. Nie spodziewała się nikogo o tej porze, portier dostał polecenie, żeby nie wpuszczać nikogo bez jej zgody. Podeszła do drzwi i otworzyła je. Za nimi stał bardzo młody mężczyzna. Miał jasne włosy i był ubrany w uniform chłopca hotelowego. Wszedł do środka, zupełnie ignorując fakt, że na łóżku leżał nagi Russell. Josephine chciała już coś powiedzieć, ale chłopak zdecydowanie stanął naprzeciw niej. W ręku trzymał jakąś paczkę. Russell, z początku zdezorientowany, nagle wpadł we wściekłość. — Co, do diabła?! — Kim jesteś? — przerwała Josephine. — Jak się tu dostałeś? Kto cię wpuścił? Chłopiec nie odpowiadał, tylko patrzył na nią uparcie. Wręczył jej małą paczkę, zawiniętą w czarny, błyszczący papier i przewiązaną kolorową wstążką. — Co to jest? — spytała, biorąc ją niepewnie. On jednak nie odpowiedział. Josephine otworzyła pudełko i ze środka wyjęła kostkę domina. Nic więcej tam nie było. Kostka była zupełnie gładka z obu stron — mydło. Odwróciła się, chcąc coś powiedzieć, ale chłopaka już nie było. ROZDZIAŁ 2 Josephine wyszła do przedpokoju, ale drzwi za chłopakiem już się zamknęły. — Cholera — zaklęła. Sięgnęła po słuchawkę domofonu. Po drugiej stronie przez dłuższy czas nikt nie odpowiadał. — Josephine! — zawołał Russell z sypialni. Nie odpowiedziała. Nerwowo odgarnęła spadające włosy. Już miała odłożyć słuchawkę, gdy usłyszała głos: — Recepcja. Słucham. — Zatrzymać windę! —krzyknęła do słuchawki. — Słucham?! — Zatrzymać tę pieprzoną windę! Jest w niej mężczyzna! — Kto w niej jest? Josephine opanowała się i powiedziała spokojniej: — Tu mówi Josephine Morrow z apartamentu. W windzie jest mężczyzna, który przed chwilą wtargnął do mojego mieszkania. — Chwileczkę. — Recepcjonistka powiedziała coś do kogoś, po czym znowu wróciła do rozmowy, nie wykazując zainteresowania. — Przykro mi, ale nie możemy zatrzymać windy, pani Morrow. Już zjechała do garażu. Zawiadomiłam strażnika. Zaraz tam pójdzie. „Cholerna ochrona" — pomyślała Josephine.

7 — Czy on coś pani zrobił, pani Morrow? Mam zawiadomić policję? — Recepcjonistka stała się raptem nadgorliwa. — Nie, to sprawa osobista. Ale proszę nie pozwolić mu opuścić budynku! —krzyknęła, zdenerwowana opieszałością recepcjonistki, i odwiesiła słuchawkę. Po chwili znowu ktoś zadzwonił do drzwi. Josephine zaklęła siarczyście i wróciła do sypialni. Alarm rozległ się ponownie, lecz Josephine udawała, że ją to nie obchodzi. Natomiast Russella to dzwonienie doprowadzało do szału. — Josephine, do diabła, pozwól mi odejść! — krzyczał. — Jeszcze nie teraz — powiedziała, otwierając szafę z ubraniami i Wyciągając z niej kuse kimono, prezent od przedstawiciela firmy handlowej z Tokio. Włożyła je, przewiązując w talii szeroką szarfą. Russell był wciąż zdenerwowany. — Powiedz mi, proszę, o co tu chodzi, do cholery! — Nie wiem — powiedziała niewinnie, siadając na łóżku i zakładając pantofle. — Poczekaj tu na mnie. Muszę coś załatwić. —Wzięła domino ze stolika i włożyła do torby. — Niedługo wrócę. Wychodząc z pokoju, wyłączyła dzwonek. Przechodząc obok lustra, rzuciła okiem na siebie. Nie była zbyt zadowolona z wyglądu, ale też niczego lepszego się nie spodziewała — nie była w formie. Wyszła z apartamentu. Wsiadła do windy i nacisnęła guzik do garażu. Piętro niżej winda zatrzymała się i wsiadło do niej dwóch starszych mężczyzn. Przyglądali się jej obaj, wodząc wzrokiem po jej nogach, biodrach i biuście. Nie wytrzymała i nacisnęła „stop". — Przepraszam — powiedziała i przesiadła się do drugiej windy. Zjechała na dół i wysiadła w garażu. Zaczęła biegać między samochodami. Pod ziemny garaż był systemem ponumerowanych miejsc. Cienkie ścianki i kolumny dzieliły go na mnóstwo identycznych zatoczek; w każdej stał samochód osobowy lub miniciężarówka. Po kilku minutach zaczęła ją boleć głowa i postanowiła wrócić do windy. Francis dawno już odjechał limuzyną, ale był tu zaparkowany jej sportowy, czerwony MR-2. Stanęła między peugeotem i fordem sierrą, który miał otwarte drzwi i zapalone światła. W środku jednak nie było nikogo. Josephine pobiegła w stronę wyjścia. Nie myślała o tym, jak wygląda. Kimono rozwiązało się, ukazując jędrne piersi. Nagle usłyszała odgłos zapalanego silnika. Zaklęła i podbiegła w tym kierunku. Z daleka zobaczyła światła. Nie mogła złapać oddechu. Zauważyła, że brama wjazdowa jest otwarta, a duży, czarny samochód wyjeżdża z garażu. Strażnik przy wyjściu był odwrócony tyłem i rozmawiał przez telefon. — Zatrzymaj ten samochód! —krzyknęła do niego. Jej głos rozniósł się echem po garażu. Strażnik odwrócił się, nie wiedząc, o co chodzi i skąd dobiega głos. Stał zdziwiony ze słuchawką w ręku, wypatrując osoby, która krzyczy w ciemnościach. Czarny samochód wyjechał już na ulicę. Josephine rzuciła się biegiem w stronę swojego, po drodze wyciągając kluczyki z torby. — Szybciej, szybciej —powtarzała szeptem. Trzęsły jej się ręce. Szybko wsiadła do środka, rzuciła torbę na tylne siedzenie i włożyła kluczyki do stacyjki. Próbowała wrzucić wsteczny bieg. Silnik zapalił, ale zaraz zgasł. Strażnik ciągle stał ze słuchawką w ręku. W końcu udało jej się zapalić i ruszyć. — Czemu nie zatrzymałeś tego samochodu? — Nie... nie zdążyłem — wykrztusił oszołomiony. — Ale mogę wezwać policję, jeśli to coś poważnego.

8 — Daj spokój — powiedziała. — Nie potrzebuję policji. To... to sprawa osobista. Wracaj do pracy i zapomnij o tym. O nic więcej nie pytał. Pomyślał wprawdzie, że kobieta jest dosyć dziwnie ubrana, ale uznał, że to już jej sprawa. — Czy pamiętasz chociaż numer? — spytała. — Co? — Spojrzał na telefon. — Numer samochodu! Rejestrację! Zaprzeczył. — Pieprzony strażnik! — Była wściekła. Wyjechała z garażu na szarzejącą ulicę. Zbliżał się wieczór. Na ulicach panował duży ruch. Musiała czekać, zanim wjechała na odpowiedni pas. Przebierała nerwowo palcami, a taksówki i motocykle przejeżdżały i znikały za wzgórzem. W pewnym momencie ujrzała ten sam czarny samochód lub bardzo do niego podobny. Mocniej związała pasek kimona. Otworzyła torebkę, wyjęła domino i jeszcze raz dokładnie obejrzała, po czym odłożyła je, bo nadszedł moment, aby wjechać na pas. Zwolniła hamulec. Straciła czarny samochód z oczu. Wszędzie było tyle pojazdów, że poruszały się one jakby w zwolnionym tempie. Josephine jechała za ogromną ciężarówką. Znowu ujrzała ten samochód. Miała przynajmniej nadzieję, że to ten. Wyjrzała przez okienko, aby przyjrzeć się kierowcy, ale teraz nie widziała już nic poza tyłem ogromnej ciężarówki. Domyśliła się, że był to rolls- royce lub daimler. Zatrzymała się na światłach i zauważyła, że kierowca ciężarówki, stojącej obok, przygląda się jej z zainteresowaniem. Kimono znowu się rozchyliło. „Najchętniej wsadziłabym palce w te żabie o-czka" — pomyślała. Puste domino. Mydło. Co ono oznacza? Josephine znała grę w domino. Znała prawie wszystkich uczestników tej niezwykłej gry. Otrzymanie kostki domina było znakiem zapowiadającym nieco wyuzdane zabawy seksualne. Zapowiada to chwile rozkoszy i uniesień. Jednak nigdy wcześniej nie spotkała się z tym, żeby ktoś wysłał komuś puste domino. Nikt też wcześniej nie dostarczył jej domina w ten sposób, przychodząc do domu i zakłócając prywatność, tym razem oznaczała ta wiadomość? Dla kogo pracował ten chłopak? Zaczyna grę z mężczyzną, czy z kobietą? Wiele było miejsc, w których spotykała się z przyjaciółmi. Zabawiali się tam, grali i urządzali maskarady. Niektóre z tych miejsc były wręcz obskurne — w starych domach na przedmieściach. Były też miejsca przyjemne: jachty, prywatne posiadłości, eleganckie hotele, kluby dla bogatych przemysłowców. Nie wpuszczano tam nikogo, kto nie miał charakterystycznego tatuażu na piersi. Josephine zwiedziła kilkanaście takich miejsc w Anglii, Ameryce i we Włoszech. Czas jakby się tam zatrzymywał, zawieszony przez panujące prawa posłuszeństwa i pożądania, nieubłagany i niepowtarzalny. Ona znalazła tam swój raj. Zasmakowała tam żelaza i grubej skóry, spróbowała smaku krwi, a zarazem przyjemności, słodyczy i uniesień. Nieraz była upokarzana i poniżana. Wiedziała, że silniejsi korzystali ze słabości innych, prowadząc swe gry. Wszystko to pozostawało w ścisłej tajemnicy. Nikt do tej pory nie został skompromitowany z powodu przynależności do tej organizacji i nikt nikogo nie skompromitował. Otrzymała już wiele kostek domina i zawsze korzystała z okazji, aby się zabawić. Jednak nigdy nie dostała pustej kostki. Pamiętała, jak w pięknym ogrodzie otaczającym stary, rzymski kościół, pewien ksiądz wręczył jej złote pudełko z czekoladkami. W jednej z nich było właśnie domino z dwiema kropkami. Josephine przyjęła prezent i przychodziła do tego ogrodu przez cztery dni, o tej samej godzinie, ubrana tylko w cieniutką sukienkę. Służący księdza przywiązywał ją za ręce do drzewa i chłostał przez minutę, podczas gdy ksiądz stał w pobliskich krzakach i obserwował. Płakała. Po zakończeniu gry pielęgniarka opatrywała jej kark, plecy i pośladki. Z kolei, innym razem, w pokoju hotelowym młody Izraelczyk kazał jej zmienić sukienkę, którą miała na sobie, na uniform hostessy „E1-A1". Przełożył ją potem przez kolano i uderzał w pośladki ostrą szczotką do włosów. Zapamiętała jego niesamowicie fioletowy penis.

9 Pożądała go, pragnęła, aby wszedł w nią, ale on w ostatnim momencie zrezygnował. Domino leżało wówczas na stoliku przy łóżku. Były to dwie dwójki. Podwójna trójka była wtedy, gdy robiły z Maureen striptiz w kabinie łodzi wycieczkowej, gdzieś na wybrzeżu Dorset. Pląsały potem od jednej burty do drugiej. Bawiły się wibratorami, chłostały, aby sprawić tym przyjemność towarzyszącym im młodym Amerykanom. Josephine pamiętała odbijające się w granatowym morzu gwiazdy i rozpalone ciała mężczyzn. Żadna z nich nie wiedziała wówczas, co nastąpi potem — ból czy rozkosz? Przyjęcie pod pokładem przeistoczyło się w rodzaj orgii. Maureen wylewała na siebie cherry i wyglądała jak nimfa z Olimpu. Było bardzo zabawnie. Tydzień później dała podwójną czwórkę młodej Murzynce imieniem Judy. Razem przeżyły wspaniałą noc, jednak ich znajomość zakończyła się nieprzyjemnym zgrzytem, o którym nie warto wspominać. Podwójną piątkę dostała od doktora Hazela Sheparda pewnego piątkowego wieczoru po uroczystej kolacji, gdy wszyscy goście już wyszli. Następnego dnia zamiast śniadania, naćpała się. Była rozluźniona i podniecona; zaczęła się masturbować. Trwało to ponad godzinę. W tym czasie doktor przyłączył się do jej pieszczot, a kiedy już osiągnęła orgazm i trochę odpoczęła, zaczął ją uczyć wielu nowych rzeczy. Pokazywał pieszczoty, o których wcześniej nie miała pojęcia, próbował na niej różnorodne techniki bólu i rozkoszy. Przy nim nauczyła się prawdziwego seksu. Zmęczona tymi podniecającymi przeżyciami spała przez cały następny dzień. Podwójną szóstkę dała pewnemu poecie. Był niski i gruby (szczerze mówiąc — obleśny), ale miał fantastyczny, zmysłowy głos. Zamykała oczy, a on jej czytał poezję erotyczną na werandzie neapolitańskiego domku wypoczynkowego. Później biła go, lecz niezbyt mocno, cienką trzcinką. Jego płacz przypominał głosy ptaków morskich, rozlegające się w zatoczce. Później całował namiętnie jej krocze, sprawiając prawdziwą rozkosz. Po krótkim odpoczynku powtórzyli wszystko jeszcze raz. Czystego domina nigdy wcześniej nie widziała. Do dzisiaj. Z zamyślenia wyrwało ją trąbienie. Dwóch młodych motocyklistów przejechało obok niej uśmiechając się. Jedną ręką ponownie poprawiła niesforne kimono, które jak na złość, ciągle się rozluźniało. Zbliżała się do tajemniczego samochodu. Jednak jeszcze nie widziała, kto siedzi za kierownicą. Zauważyła, że kieruje się w stronę stacji Old Street. Próbowała zmienić pas, aby go dogonić, ale o mały włos nie zderzyła się z autobusem i w tym momencie straciła go z oczu. Przez chwilę jechała id siebie, ściskając w ręku domino. Złość dawno minęła, a jej myśli powróciły do Russella, który tak łatwo jej się poddał. Być może nieładnie z nim postąpiła, ale postanowiła załatwić to później. Złapała się na tym, że myśli nim jak o mężczyźnie, a nie jak o partnerze do gry. Czuła też, że myśl o nim podnieca ją, ale otrząsnęła się; Russell musiał poczekać. Kierowana nagłym impulsem skręciła do City Road, jadąc na zachód. Tam, w dużym, eleganckim domu, położonym wśród wiśniowych drzew, mieszkał człowiek, który mógł znać odpowiedź na jej pytanie. Minęła pięknie zdobioną bramę, wjechała na teren posesji i zaparkowała samochód. Zastanawiała się, czy zastanie doktora w domu. Wysiadła, zostawiając w środku torbę, ale zabierając domino. Kimono znowu się rozchyliło, obnażając piersi. Tutaj nie miało to jednak żadnego znaczenia. Zadzwoniła. Po chwili zauważyła zapalające się światło. Zobaczyła jakiś cień i drzwi otworzyły się. To była Annabella Taylor — gospodyni. — O, pani Morrow! — powiedziała kobieta mile zaskoczona. — Miło panią widzieć.

10 Jej bystre oczy z zainteresowaniem obejrzały osobliwy strój Josephine. Widziała ją już przedtem parę razy w różnych okolicznościach, ale nigdy nie mogła powstrzymać swojego lustrującego spojrzenia. Josephine pocałowała ją w mocno wypudrowany policzek. — Przyjechała pani, aby spotkać się z doktorem? — zapytała Annabella. — Niestety, nie ma go, ale proszę wejść. Otworzyła drzwi szerzej i Josephine weszła do zimnego holu. Sufit był zdobiony czarnymi belkami. Czarna była też podłoga, ściany zaś — dla kontrastu — białe. W powietrzu unosił się zapach chińskich ziół, co stwarzało niepowtarzalny nastrój. Na ścianie wisiało stylowe lustro, a obok na półeczce stał telefon. Niestety, całość psuły wiszące wszędzie tandetne kolorowe obrazki. W rogu znajdował się wieszak. — Czy mam wziąć pani rzeczy? — spytała niepewnie Annabell. Josephine uśmiechnęła się. Zdjęła rękawiczki i położyła je na półeczce pod lustrem. Później, Zawstydzona nieco swoim skąpym strojem, po raz kolejny mocniej zawiązała kimono. — Bardzo się śpieszyłam, dlatego tak wyglądam. Przepraszam. — Widzę, proszę pani. Ale nie szkodzi — powiedziała gospodyni, patrząc na jej niedbały strój. — Mogę wziąć pozostałe rzeczy? Josephine spojrzała na swoje podarte pończochy i kuse kimono, spod którego wystawały majtki, i po raz pierwszy zdała sobie sprawę z tego, jak wygląda. — Dziękuję, ale nie mogę zostać. Mam do załatwienia kilka spraw. Wyraz twarzy Annabell nie zmienił się. Nie zdziwiłby jej nawet striptiz na środku ulicy. — Szkoda, proszę pani. — To miło, Annabell. Cieszę się, że cię znowu zobaczyłam. Odwróciła się z wdziękiem, dając starszej kobiecie możliwość dokładnego obejrzenia jej z przodu i z tyłu. Przejrzała się w lustrze. Ocena nie wypadła najlepiej. Chyba trochę przytyła. I włosy miała niezbyt równo obcięte. Poprawiła fryzurę ręką. W drugiej ciągle trzymała domino. — Czy nie da się pani namówić na lunch, panno Morrow? — Niestety, naprawdę nie mogę. Przyjechałam tylko, aby zapytać doktora Sheparda, czy nie wie czegoś na temat tego... — Pokazała domino. — A co to jest? — zapytała Annabell, podchodząc bliżej i patrząc na jej dłoń. — Domino. — A kto je pani dał, jeśli mogę zapytać? Czy to jest właśnie ten pilny interes? — Obróciła kostkę w palcach, oglądając z każdej strony. — Nic na nim nie ma! — Właśnie! Nigdy przedtem nie dostałam takiego. Nie wiem, skąd pochodzi i czego mogę się po tym spodziewać. Czy widziałaś to już kiedyś, Annabell? — Słyszałam — powiedziała tamta tajemniczo — ale na pewno nigdy nie widziałam. — Co to znaczy? Annabell zaczerwieniła się, lecz nie odpowiedziała. Wprowadziła Josephine w głąb mieszkania. — Podać pani drinka? — Nie, dziękuję. Przyjechałam samochodem. — To może herbatę? Josephine uśmiechnęła się. — Naprawdę dziękuję. Annabell spoważniała. Stalą teraz blisko Josephine. Delikatnie położyła rękę na jej ramieniu i zaczęła przesuwać ją wolno po plecach, pośladkach aż do krocza. — Czy coś jeszcze mogę dla pani zrobić? — spytała. Josephine zamknęła oczy. Dotyk ręki był przyjemny i zmysłowy.

11 — To miłe. Annabell błądziła teraz ręką między nogami Josephine. Nagle odezwała się ostro: — No, malutka, ostatnio coś za często dokądś gonisz. Może mi opowiesz o tym dokładniej? — Malutka? Obrażasz mnie! — No, nie jesteś przecież stara — powiedziała Annabell tym samym ostrym tonem, nie przestając jej pieścić ani przez moment. — Właściwie nie — rozchmurzyła się Josephine. Annabell czekała na jakiś sygnał, który pozwoliłby jej na coś więcej. Ale Josephine przytuliła się tylko i stały chwilę złączone, uśmiechając się do siebie. — Czy mogę skorzystać z toalety? — Proszę bardzo. Weszła po schodach. Rozejrzała się po białych ścianach łazienki, spojrzała na ogromną wannę i różowe, wykrochmalone firanki. Czuła chłód marmurowej posadzki. Na oknie stały perfumy, dezodoranty i pisma z kolorowymi zdjęciami. „Wszystko w tym domu jest takie normalne" — pomyślała. Przypomniało jej to czasy, gdy przychodziła tu często z wizytami i nie znała jeszcze gry w domino. Pamiętała strach i zdenerwowanie, gdy po raz pierwszy rozebrała się w obcym mieszkaniu. Leżała wtedy w wannie pełnej piany masturbując się, podczas gdy obserwowały ją dwie kobiety. Jak bardzo była wtedy naiwna! Odwróciła się. W drzwiach stała Annabell. Przyszła tak cicho, że Josephine jej wcześniej nie zauważyła. Poderwała się przestraszona. — Czy nie mogę być chociaż przez chwilę sama? Nawet w toalecie? — zapytała zła. — Przyszłam powiedzieć, że dzwoni doktor Shepard. — Dlaczego nie powiedziałaś od razu? Wybiegła, popychając Annabell stojącą we drzwiach. Zbiegła do holu i podniosła odłożoną słuchawkę. — Halo! Czy to ty, Josephine? — Usłyszała niski głos doktora. — Co ty tam robisz? — Nic. — O co chodzi z tą przesyłką? — Miałam nadzieję, że właśnie ty mi to wyjaśnisz. — Myślę, że najlepiej będzie, jak opowiesz mi wszystko od początku. — Słuchaj. Wróciłam dzisiaj rano z Edynburga z pewnym facetem. — Ach, tak... — No i trochę się zabawialiśmy. — Mogę sobie wyobrazić. — Mam mówić dalej, czy nie? — Zdenerwowała się. — Oczywiście. No i co dalej z tym twoim dzielnym chłopczykiem? — Gdy się zabawialiśmy, do mojego mieszkania wszedł jakiś chłopak. Musiał mieć identyfikator do windy, bo nikt go nie wpuszczał. Nie wiem, skąd znał kod. — Chłopak? — Bardzo młody. Wyglądał jak boy hotelowy. Dał mi paczkę zawiniętą w czarny, błyszczący papier i przewiązaną wstążeczką, po czym odszedł bez słowa. — W paczce było domino? — Właśnie. — Puste? Mydło? — Tak. Hazel, powiedz; mi, co to może znaczyć?

12 — To znaczy, że jesteś niesamowitą szczęściarą! — Zostałaś wybrana! Dreszcz przebiegł jej po ciele z wrażenia. O mało nie wypuściła słuchawki. — Wybrana? Do czego? — Tylko oni to wiedzą. — Jacy oni? Kto? — Ten, kto ci to przysłał. Josephine zrozumiała, że doktor i jego gospodyni wiedzą dużo więcej. — Naprawdę, szczęściara z ciebie — powiedział znowu Shepard. Przytrzymując słuchawkę ramieniem, znów poprawiła rozchylone kimono. — Czy to jest zupełnie nowa gra? — Tak, to jest zupełnie nowa gra, Josephine — powiedział jak echo. Odłożyła słuchawkę. — Do widzenia, Annabell — powiedziała i wyszła z domu. Była ciekawa, czy Russell jesz-na nią czeka. Postanowiła jednak, że zanim się z nim spotka, musi z kimś porozmawiać. ROZDZIAŁ 3 Zachodzące słońce oświetlało jej drogę. Po paru minutach jazdy znalazła się przed dużym, starym domem w Holland-Park. Prowadziły do niego wąskie ścieżki wśród krzewów i kwiatów. Wysoki żywopłot strzegł prywatności mieszkańców, zasłaniając wysokie okna. Stary człowiek w ciemnoszarym kapeluszu, podpierając się laską, schodził po schodkach wejściowych. Pomagała mu młoda pielęgniarka, wyglądająca na Indiankę. Starzec spojrzał w stronę Josephine właśnie wtedy, gdy wysiadała z samochodu. Uśmiechnął się, kiedy zobaczył, jak jest ubrana. Po raz kolejny zawiązała mocniej kimono. Nad frontowymi drzwiami wisiała kamienna tabliczka z napisem: „Klinika Lamoureux". Weszła do środka. Pielęgniarka siedząca w recepcji spojrzała na nią z zainteresowaniem i rozpoznawszy ją, uśmiechnęła się. — Czy ona jest wolna? — spytała Josephine. Siostra spojrzała na zegar wiszący nad drzwiami i otworzyła książkę wizyt. Przebiegła palcem z góry na dół. — Powinna być — powiedziała z tym samym, przymilnym uśmiechem. — Pan Monnenheim nie zabiera dużo czasu. Pierwsze piętro, pokój dwadzieścia cztery. Ale proszę nie przeszkadzać, jeśli... — Oczywiście — przerwała jej Josephine. Przechodząc obok, klepnęła pielęgniarkę po ramieniu. Weszła do windy i nacisnęła guzik pierwszego piętra. Korytarz był wyłożony szarą, wełnianą wykładziną, wszystkie drzwi zamknięte i ponumerowane, jedynie te do pokoju dwadzieścia cztery były lekko uchylone. Przez chwilę nasłuchiwała, ale w środku panowała kompletna cisza. Zapukała. — Proszę — usłyszała miły kobiecy głos. Otworzyła drzwi szerzej i weszła. Pokój przypominał gabinet lekarski, bardzo elegancki i komfortowy; ściany pomalowane były na biało, podłogę tworzyły szerokie, polakierowane deski. Oprócz wieszaka stojącego w rogu, na którym wisiały jakieś dziwne przyrządy, głównym i dominującym meblem w tym pomieszczeniu było ogromne łoże. Miało ono metalową ramę, na której wisiały ponumerowane uchwyty, skórzane pasy i części garderoby. Jedyną osobą, którą tu zastała, była wysoka pielęgniarka w białym uniformie, trzymająca w ręku duże, czerwone prześcieradło. — Josephine! — zawołała uradowana na jej widok. — Witaj, moja droga! Kobiety przywarły do siebie w serdecznym uścisku. Josephine pogładziła przyjaciółkę po włosach i przylgnęła do niej jeszcze mocniej. Całowały się długo i namiętnie. Kocie oczy

13 Jackie harmonizowały z gęstymi czarnymi włosami, a jej skóra była gładka i świeża. Nie miała makijażu, za to pachniała intensywnie perfumami. Miała zdrowe, rumiane policzki i przepiękne, białe zęby. Josephine pocałowała ją znowu w poszukiwaniu przyjemności, po czym głębiej wsadziła język w usta przyjaciółki. Jackie podjęła wyzwanie i zaczęła gorliwie ssać jej język. Poczuła pod palcami małe, jędrne piersi. Jackie objęła Josephine i przyciągnęła ją do siebie mocniej. Prawą rękę wcisnęła między uda Josephine, unosząc kimono. Pieściła ją, delikatnie wcisnąwszy palce w krocze. — Lubię ten twój zwyczaj — zamruczała Jackie. — Ten? —Podoba mi się, że nie nosisz często majtek. — To prawda — powiedziała podniecona Josephine, czując oddech Jackie na swojej twarzy i dotyk jej języka, pieszczącego ją za uchem. — To chyba dosyć ryzykowne chodzić bez majtek. Jestem ciekawa, co by było, gdybyś miała wypadek i znalazła się w szpitalu. Co oni by pomyśleli? — Mam w torbie kartkę z informacją, aby w razie czego przywieziono mnie tutaj. Tu chyba nikogo by to nie zaskoczyło. Patrzyły na siebie z czułością i pożądaniem. Kimono znowu się rozchyliło. Jackie wykorzysta to i zaczęła głaskać jej piersi. Josephine 'ła coraz bardziej podniecona. Jednak naraz przypomniało jej się, po co właściwie przyjechała w to miejsce. — Czy jesteś zajęta dziś po południu? — zapytała. — Właściwie nie. Mam jedną dziewczynę, ale mogę się jej pozbyć. — A jadłaś już lunch? — Można tak powiedzieć. — Jackie uśmiechnęła się. — Co jadłaś? — Coś bardzo pikantnego. — Niegrzeczna dziewczynka — zrugała ją Josephine. — Czy mama nie ostrzegała cię, że lunch należy jeść zawsze bardzo pożywny? — O tak, mówiła. — Zaśmiała się Jackie. — Któregoś dnia chyba przełożę cię przez kolano — zagroziła żartobliwie Josephine — jeśli nie będziesz bardziej ostrożna. — Przecież jestem ostrożna. Josephine spoważniała. —Jest coś, co chcę ci pokazać—powiedziała. — A tak w ogóle, to może pojechałabyś do mnie? — W porządku — zgodziła się Jackie. Josephine pomogła jej przygotować łóżko dla pacjenta. — Zdejmij to kimono, a ja postaram się o jakieś rzeczy dla ciebie. Przecież tak nie pojedziesz. Rozejrzała się po pokoju. — Możemy ubrać cię w jakiś uniform pielęgniarki. — Jeden z tych niebieskich? — Nie, te są dla przełożonych. — Chyba niezła byłaby ze mnie przełożona? — Znajdziemy jednak coś innego. Wzięły rzeczy do prania, znajdujące się w koszu, i poszły w kierunku windy. Weszły do ciepłego i suchego pomieszczenia, w którym zastały młodą pielęgniarkę, próbującą zdjąć coś z półki. Josephine zauważyła od razu, że ma wspaniałe nogi. — Cześć, Sharles! Poznajcie się. To jest Josephine. Sharles spojrzała w dół na nowo przybyłą. Miała piękne, duże, brązowe oczy i ciemną skórę jak u południowców. Zeszła z krzesła, mrucząc coś niewyraźnie. — Słuchaj, Sharles — powiedziała Jackie. — Potrzebujemy dla niej uniform pielęgniarki.

14 Sharles spojrzała pytająco. — Czy to jakaś nowa pacjentka? — Nie. — Poklepała ją. — Nie pytaj już o -nic. Bądź przyjaciółką. Ona też jest i to najlepszą. — Możesz za nią poręczyć? — Oczywiście. Sharles podsunęła jakiś blankiet, ale jeszcze się wahała. — Przysięgam, Sharles, że wszystko będzie w porządku — zapewniła ponownie Jackie. Sharles uległa. Spojrzała na Jackie, potem niepewnie na Josephine i przeszła między wieszakami i koszami do drugiego pokoju. Po jej wyjściu Josephine zwróciła się do Jackie: —Powiedz jej, że mam rozmiar taki sam jak ty. Zbliżające się kroki zaanonsowały powrót Sharles, która niosła rzeczy. Obecność Josephine trochę ją peszyła. Starała się nie patrzeć jej w oczy. — Proszę, oto twoje rzeczy. — Po głosie można było wyczuć, że jest zdenerwowana. Josephine wzięła od niej ubranie i zaczęła je zakładać. — Potrzebujemy także bieliznę — powiedziała Jackie. W sąsiednim pokoju zadzwonił telefon. Sharles pobiegła, aby go odebrać, a Jackie poszła za nią. Po chwili wróciła, niosąc resztę stroju. Oprócz spódniczki miała także bieliznę i fartuch oraz czepek, rękawiczki i specjalne buty. — A gdzie Sharles? — spytała Josephine. — Już nie przyjdzie. Musiała wrócić do pracy. — Jackie pomogła jej się ubrać, przeczesała także włosy. — Czy coś nie tak? Jackłe odłożyła szczotkę. — Siostra Carlson kazała jej natychmiast wrócić do zajęć. To wszystko. Josephine przejrzała się w lustrze wiszącym na drzwiach. Uśmiechnęła się i dała Jackie buziaka, po czym wyszły i wsiadły do samochodu. — Co takiego chcesz mi pokazać? — zapytała Jackie. Josephine pokazała jej domino. Jackie uśmiechnęła się, odłożyła je i pocałowała przyjaciółkę w policzek. — Ty szczęściaro! Wyjechały z terenu kliniki przez boczną bramę i skierowały się na główną szosę. — Kto ci to dał? — zapytała. Jej głos zdradzał ciekawość i chyba zazdrość. — Przyniósł to jakiś chłopak — odpowiedziała Josephine, próbując skupić się na prowadzeniu. — Zupełnie niespodziewanie. Był bardzo młody, prawie dzieciak. Dał mi to, zawinięte jak prezent, a potem wyszedł bez słowa. Odjechał dużym, czarnym daimlerem. Niestety, nie wiem dokąd. To wszystko, co mogę powiedzieć. — I nic nie mówił? — Ani słowa. Zauważyła, że przechodnie przyglądają im się, gdy wolno jechały przez centrum, w dół Noting Hill. Rzeczywiście, dziwnie wyglądały. Dwie pielęgniarki w eleganckim, sportowym MR-2. — A ty wiesz, kto to mógł przysłać? — spytała Josephine. — Nie mam pojęcia! — No powiedz. Proszę. —Josephine nie była pewna, czy jej przyjaciółka mówi prawdę. Jackie jednak znowu zaprzeczyła. Ale coś chyba wiedziała. — To najwięksi mistrzowie — powiedziała — przysyłają puste domino. To znaczy... — Przerwała na moment. — Totalne posłuszeństwo. — Co? Gdzie? Kiedy? — Kompletne posłuszeństwo. Nagle Jackie odwróciła się i wskazując jakiś sklep, powiedziała: — Zatrzymaj się tutaj.

15 — Po co? — Powinnyśmy przecież to uczcić. Zjechały na pobocze. Jackie pocałowała ją w policzek i wysiadła. — Teraz sobie zaszalejemy. Zaraz wracam! Tymczasem Josephine wyjęła z torby kosmetyki i zrobiła sobie delikatny makijaż. Zauważyła, że przygląda się jej facet pilnujący parkingu. Dziwił go pewnie jej strój, zupełnie nie pasujący do luksusowego i drogiego samochodu. Posłała mu jeden ze swoich zalotnych uśmiechów. Jackie wróciła ze sklepu, niosąc ogromną butelkę szampana. Samochód ruszył i już wkrótce dotarły do domu. W windzie nie mogły się oprzeć, aby się nie przytulić. Lubiły to robić. Josephine czuła na sobie miły oddech przyjaciółki. Przebiegł ją przyjemny dreszcz. Zastanawiała się, jak długo jeszcze będzie im ze sobą tak dobrze. Gdy weszły, usłyszały z głębi apartamentu: — Josephine, czy to ty? Jackie przestraszyła się. — To on! Ten obcy! Josephine uśmiechnęła się. Cichutko przeszły do kuchni. — Nie — powiedziała. — To Russell. Spotkałam go dzisiaj rano w samolocie. Zapomniałam ci powiedzieć, że tu jest. W ogóle o nim zapomniałam. — Jak się nazywa? — Harris. Jackie poprawiła swój strój. — Jak wyglądam? — Super niewinnie! — roześmiała się, czując, że coś się szykuje. Jackie otworzyła drzwi sypialni, Josephine zaś przeszła za nią wzdłuż ściany, aby Russell jej nie zauważył. Czekała, co będzie dalej. — Dzień dobry, panie Harris — powiedziała Jackie, wchodząc do sypialni. — Jak się pan dzisiaj czuje? Russell poderwał się. — Kim pani jest? Jak się pani tu dostała? Proszę mnie zostawić. — Spokojnie, panie Harris! Proszę się nie denerwować. Po chwili ciszy znowu odezwała się Jackie: — Hm, ma pan chyba za szybki puls, panie Harris. Ma pan jakieś kłopoty z ciśnieniem? Czy narzeka pan na bóle w kończynach? Zdziwienie i ciekawość wzięły w nim górę. — Tak. Czasami... — W takim razie obejrzymy nogi. Proszę tu położyć jedną, a tu drugą. Świetnie. Czy może pan je teraz zgiąć w kolanach? Dobrze, panie Harris, naprawdę dobrze. Czy może pan zgiąć obydwie naraz, przyciskając do klatki piersiowej? Wspaniale, grzeczny chłopiec. A teraz unosimy jedną do góry. Dobra robota! Cóż za wspaniały widok! Josephine uśmiechnęła się do siebie, gdy usłyszała nieśmiało protestującego Russella: — Wcale nie jest pani pielęgniarką! Co to ma znaczyć? — Jestem, panie Harris — odpowiedziała Jackie niczym nie zrażona. — A kim mogę być, nie pielęgniarką? Proszę teraz tak trzymać się. O, teraz dobrze. Mały wycisk i wszystko wróci do normy. Znowu cisza. Dość wymowna. Potem Josephine usłyszała znajomy trzask skórzanego paska. Krótki, protestujący krzyk Russella i zapewnienie Jackie, że wszystko będzie dobrze, jeśli tylko zachowa spokój. Potem już tylko cisza, przerywana szeptami i pomrukiwaniami, i znowu głos Jackie: — Panie Harris, teraz wygląda pan o wiele lepiej. Ale, och! A co to jest?! Co my tu widzimy? Russell mruczał, dyszał i sapał. — Co pan powiedział? Nie dosłyszałam.

16 — Erekcja — powiedział głośniej. Podniecenie w jego głosie oznaczało, że Jackie nieźle go przetestowała. Znowu cisza i tylko ciche mruczenie Russella. Odgłosy dochodzące z sypialni podnieciły Josephine, Poczuła, że ma lekko wilgotne krocze. Położyła na nim rękę. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie Russella, czekającego na nią, ubranego w czarne, skórzane spodenki, krótką skórzaną kamizelkę i długie buty. Pragnęła go ogromnie; chciała go dosiąść jak dzikiego ogiera. Usłyszała głos Jackie: „O... wspaniale! Właśnie tak..." i przeszła do living-roomu. Włączyła boczne światło, które oświetliło podłogę. Pozbierała rozrzucone gazety, ułożyła je na stoliku i nalała sobie soku owocowego. Nie wiadomo dlaczego, przesunęła stojący na środku pokoju stolik pod ścianę. „Tak lepiej" — oceniła. Jackie podniosła się z łóżka. Uśmiechając się słodko, trzymała Russella na czarnym pasku przywiązanym do skórzanego kołnierzyka. Russell patrzył na nią z przerażeniem — twarz i klatkę piersiową miał czerwone. Jackie była chyba z niego zadowolona. Josephine weszła do sypialni. Spojrzeli na nią oboje. Jackie udała zdziwienie i zakłopotanie. — Och, witaj, siostro! Właśnie pomagałam panu Harrisowi wrócić do zdrowia. — Widzę, siostro. Ale co to jest? — Josephine wskazała na uniesionego penisa Russella. — Też go o to pytałam, siostro. Powiedział, że to erekcja. — Czy to twoja sprawka, siostro? - Jackie udała zawstydzenie. — Obawiam się, że tak. Josephine zmieniła ton. —Nie przypominam sobie, żeby podniecanie pacjentów należało do naszych obowiązków, siostro. — Przepraszam bardzo. — To poważne, zawodowe wykroczenie i muszę cię ukarać, siostro! Proszę przynieść krzesło. Jackie nie wiedziała, co zrobić z paskiem, który trzymała w ręku. — Pana Harrisa zostaw mnie — powiedziała Josephine. Jackie podała jej pasek. Spojrzała jej w oczy porozumiewawczo i wyszła z sypialni. Josephine popatrzyła obojętnie na Russella i —jak prawdziwa pielęgniarka — rzuciła okiem na stan jego ciała. — Odwróć się — powiedziała. — Zobaczymy twoje rany. Russell otworzył usta, aby coś powiedzieć. — Nic nie mów — uprzedziła go. Odwrócił się. Josephine obejrzała go dokładnie. Był naznaczony pręgami. — Rozmasuj się trochę sam — poradziła. — To jest dobre na krążenie. Posłuchał. Próbował to zrobić, aby w ten sposób złagodzić jednocześnie i ból, i strach. Wróciła Jackie, niosąc taboret z drzewa oliwkowego, który Josephine przywiozła z Malty — proste, lekkie kuchenne krzesło bez oparcia. — Postaw je tam. — Wskazała wolne miejsce na środku pokoju. Russell przez cały czas masował ciało. Nie pewnym wzrokiem obserwował poczynania kobiet. Josephine cały czas trzymała go na uwięzi, tak że przypominał zwierzę. Czekał na to, co będzie dalej. Josephine spojrzała na Jackie i dała jej znak. — No, teraz, siostro. Przez kolano. Jackie ułożyła się na krześle jak uczennica, czekająca na lanie, zrzuciwszy z siebie przedtem ubranie. Russell patrzył ze zdziwieniem. Erekcja wzmagała się. Josephine dotknęła go, podczas gdy Jackie leżała na krześle. —Panie Harris — powiedziała. — Proszę się odwrócić.

17 Zaczęła pieścić Jackie językiem. Czuła jej wilgoć i ciepło. Robiła to długo i namiętnie. Potem pieściła ją palcami. Przesunęła rękę na pośladek i naznaczyła go długim zadrapaniem, po czym pocałowała w tym miejscu. Potem naznaczyła drugi pośladek. Jackie zaczęła poruszać się rytmicznie, nacierając kroczem na Josephine, w tę i z powrotem, raz wolniej, raz szybciej. Kobiety były coraz bardziej podniecone. Josephine podniosła się i zaczęła gładzić całe ciało Jackie. Drapała je, zostawiając wszędzie ślady swoich paznokci. Nagle przestała, spojrzała na Russella, który ciągle był odwrócony do nich plecami, i mrugnęła znacząco do Jackie. — Co zrobimy z panem Harrisem, siostro? — Może niech sam się zabawi. — Och, nie! Zajmiemy się nim, siostro. Josephine podeszła do Russella i uderzyła go w sterczącego penisa. Odskoczył nagle i krzyknął. — Pozwólmy mu patrzeć — powiedziała. — A ty idź teraz po kajdanki! Josephine spojrzała na Russella. Jakże zmienił się w tak krótkim czasie. Wtedy w samolocie był dumny i pewny siebie. Teraz wyglądał jak niewolnik, w grubym kołnierzu jak obroża. Przestraszony i jednocześnie pałający pożądaniem. Weszła Jackie, a oni patrzyli na jej nagie i piękne ciało. Josephine przywykła już dawno do takich sytuacji, ale Russell widział coś takiego po raz pierwszy. Podobało mu się. Jednak trochę zmienił minę, gdy ujrzał w jej ręku kajdanki. Jackie stanęła naprzeciw niego i objęła go w pasie. Przyciągnęła go do siebie i nagle podcięła mu nogi. Upadł z krzykiem, a ona szybko zakuła go w kajdanki, do których przymocowała skórzane paski. Następnie ich końce umocowała na ciężkim żyrandolu. Stał teraz wyprostowany, z rękami w górze, bez możliwości uwolnienia się. Jackie wzięła gruby pejcz i przymierzyła się. Nęciła ją jego piękna, gładka skóra. Stała z rozkraczonymi nogami i patrzyła. Jego ciało zdawało się lśnić w ostatnich promieniach słońca. Miał otwarte usta i próbował histerycznie łapać powietrze, dusząc się i szlochając przez łzy. Josephine stanęła obok nich. Dalszy ciąg już jej nie interesował. Upiła ogromny łyk szampana z kieliszka stojącego przy barku, odchylając głowę do tyłu. Słyszała jego płacz i krzyki, w których strach i ból walczyły z pożądaniem. Krzyczał, ale jednocześnie był podniecony jak nigdy wcześniej. Ból i namiętność. Kiedy padło ostatnie lekkie uderzenie, nastąpił wytrysk. Podniecenie zaczęło ustępować. — No i jak było? — spytała Jackie. — Wspaniały sposób picia szampana. — Josephine była zadowolona. Jackie odwiązała Russella. Opadł na podłogę. Leżał teraz z zamkniętymi oczami i odpoczywał. Oczy Jackie i Josephine spotkały się. — Chodźmy! Zostawiły go i obejmując się przeszły do drugiego pokoju. ROZDZIAŁ 4 Wrzesień tego roku był chłodny i wilgotny, a Londyn pełen amerykańskich i japońskich turystów w dżinsach i kurtkach narciarskich. Chodząc po barach i restauracjach, Josephine spotykała wielu ciekawych ludzi, z którymi rozmawiała, obserwując jednocześnie, co dzieje się na ulicy. W domu nudziła się; trochę czytała i oglądała telewizję, czekając na ponowne pojawienie się chłopaka w stroju boya hotelowego. Bawiła się leżącym na biurku dominem, przekładając je między palcami. Od czasu do czasu miewała klientów, z którymi się zabawiała. Wyjmowała wtedy domino, aby mogli je zobaczyć, gdyż miała nadzieję, że ktoś zareaguje na ten znak. Ale oni pytali tylko, co to jest. — Mój talizman — odpowiadała z uśmiechem. Nikt nic nie wiedział. Śmiali się z tego dziwactwa i na tym koniec.

18 Pewnego dnia postanowiła, że musi działać. Poleciła Francisowi, aby zawiózł ją do domu w Wimbledon. Przywitał ją tam stary, siwy portier, który zapytał o personalia. W odpowiedzi odpięła żakiet, bluzkę i pokazała tatuaż. Zrozumiał. Weszła do środka. Po przejściu przez hol znalazła się w salonie o marmurowych ścianach i posadzkach, gdzie wszędzie wisiały malowidła symbolistów. W następnym pomieszczeniu spotkała pewnego Szweda-pilota, którego kiedyś poznała. W drzwiach do następnego pokoju stały dwie bardzo młode dziewczyny, ubrane jedynie w długie, skórzane buty i w wąskie kołnierze na szyi. Jedna miała ciemne włosy upięte w kok na czubku głowy i duży pieprzyk na prawej piersi. Obie nie miały tatuaży. Ktoś je zawołał, wyszły bez słowa, a po chwili wróciły, niosąc dwa drinki. Zachowywały się jak automaty. „Pewnie naćpane" — pomyślała. Przez jakiś czas była w towarzystwie Szweda, lecz znudził ją wkrótce. Wyjęła z torby domino i pokazała mu je. Nic nie powiedział, ale usta mu drgnęły. Potrząsnął jedynie głową i odszedł z młodą Mulatką. Josephine także opuściła pokój i poszła do barku. Młody gitarzysta brzdąkał jakąś melodię Noela Cowarda. Spojrzał na nią znudzony i zapytał, czy nie ma ochoty na trochę koki. Chciał też wcisnąć jej kostkę domino. Podziękowała i pokazała mu swoją — pustą. Coś zamruczał niewyraźnie. Podczas weekendu pojechała do Szkocji. Droga wiła się między górami, a echo niosło krzyki ptaków. Gdy zaczęło się ściemniać, zwolniła i wjechała na wąską dróżkę, prowadzącą do samotnego zamku stojącego na klifie. Z jednej strony morze, z drugiej skały — wspaniały widok. Podziwiając budowlę, zaparkowała samochód w pomieszczeniu, które kiedyś było stajnią. Stały tam już jaguar, rover Toma Olava i audi należące do znajomego producenta telewizyjnego. Razem około tuzina samochodów. Próbowała się czegoś dowiedzieć, ale nikt nie wiedział, kto mógł jej przesłać domino. Nikt nie chciał złamać zarządzenia mistrza i wyjawić tajemnicy. Nikt także nie próbował zacząć z nią gry, wiedząc, że ma to domino. Pozwolili jej usiąść w rogu i patrzeć na widowisko. Dora zabrała się za swoją pierwszą „ofiarę". Potem były już tylko odgłosy uderzeń i krzyki, trzask skóry i żelaza, sceny jak z życia dżungli. To ją podniecało. Zaczęła się masturbować, lecz tak, aby nikt nie zauważył. W środku nocy przyszli do jej pokoju zamaskowani mężczyźni. Wyciągnęli nagą z łóżka, zakuli w łańcuch i zaciągnęli do okropnie zimnego i wilgotnego lochu, gdzie zabawiali się z nią ostro i brutalnie. Próbowała im wyjaśnić, bronić się. Była przekonana, że się pomylili. Kiedy było po wszystkim, zostawili ją leżącą na zimnej, kamiennej podłodze i drżącą ze strachu. Rano służąca przyniosła jej ubranie. Dała także maść na pokaleczone ciało oraz mocną herbatę. Wracała szczęśliwa, że koszmar się skończył. Trochę błądziła po polnych drogach, ale w końcu dotarła do szosy. Padało. Przed czwartą zrobiło się ciemno i musiała włączyć długie światła. Co jakiś czas zmieniała stację w radiu. Większość programów, to mieszanina złych wiadomości z całego świata i raportów z wypadków drogowych, tylko od czasu do czasu nadają jakiś stary przebój. Bolała ją głowa i bardzo chciało jej się spać. Zatrzymała się na kawę w „Country Kitchen". Usiadła przy stoliku w rogu. Przy sąsiednim siedziało trzech potężnych mężczyzn, zapewne kierowców ciężarówek, którzy szeptali, patrząc w jej kierunku. Nie miała ochoty na pogawędkę. Czuła się okropnie. Szybko zjadła, wypiła i pojechała do domu. Jackie czekała już na nią. Pomogła jej rozebrać się, umyć i zrobiła drinka. Potem masowała obolałe ciało Josephine, próbując chociaż trochę złagodzić cierpienie. Zaczęły się pieścić. Pod wpływem dotyku przebiegały je dreszcze przyjemności. Długo ssała język Josephine, czując ciepło bijące z jej ust. Pieściła ją za uchem, gładziła włosy i twarz, całowała policzki i oczy.

19 Josephine podniecała się coraz bardziej. Czuła, jak wilgotnieje pod wpływem dotyku przyjaciółki. Jackie przysunęła się bliżej, prosząc o więcej pieszczot. Poruszała biodrami w dół i w górę, pomrukiwała cicho i napierała swoim ciałem. Josephine włożyła palce w jej wnętrze. Jackie ciężko dyszała, mierzwiąc włosy Josephine, głaszcząc ją po szyi i piersiach. — Och, ubóstwiam to. Czuję się wspaniale! Sięgnęła po rękę Josephine, naciskając na jej palce. Josephine także na to czekała. Dotknęła łechtaczki i muskała ją teraz delikatnie palcami. Jackie przymknęła oczy, gotowa do pocałunku; jej falujące włosy opadały na ramiona. Oddychała głęboko, pomrukując z przyjemności. Zaczęła się osuwać. — Nie dam rady cię unieść — powiedziała Josephine. Przeszły do sypialni. Na podłodze leżał puszysty, biały dywan. Zasłony z naturalnego lnu pięknie harmonizowały z wnętrzem. Ogromne, niskie łóżko stało na niewielkim podwyższeniu. Okrywała je stylowa, jedwabna narzuta. Wchodząc Jackie włączyła światła górne i boczne. Przejrzała się w lustrze wiszącym obok drzwi. — Nie — rzekła Josephine i zgasiła światło. Wzięła Jackie za rękę i pociągnęła za sobą. Ta naparła na nią całym ciałem, stojąc na jednej nodze, a drugą przyciągając do siebie Josephine. Pocałowała ją; pachniała miętą. Josephine znowu włożyła w nią palce. Uwielbiała jej wilgoć i podniecenie. Zachęciła ją do położenia się na łóżku z szeroko rozwartymi nogami. — Teraz ty się dotykaj — powiedziała. Rola nauczycielki i opiekunki odpowiadała jej. Jackie wsadziła sobie delikatnie dwa palce i dotknęła łechtaczki. Josephine rozłożyła się wygodniej. Oddychała coraz ciężej. Zawsze, gdy była podniecona, każda rzecz, nawet przypadkowy dotyk, muśnięcie były dla niej przesycone erotyzmem i doprowadzały niemal do szaleństwa. Mężczyzna w windzie, kobieta w metrze w wyzywającej pozie - wszystko i wszyscy wydawali się być drogą do rozkoszy, szyfrem przyjemności. Dzisiaj jednak, mimo wzrastającego podniecenia i bliskości Jackie, nie czuła się najlepiej. Była zaniedbana, zmęczona ł zniechęcona. Tak było już właściwie od jakiegoś czasu. Uniosła kolana i podniosła się na łóżku. Włosy miała w nieładzie i mokre od potu. Przeciągnęła się rozleniwiona. Zdjęła duże, okrągłe kolczyki i odłożyła je na szafkę obok innych drobiazgów. Patrzyła przed siebie tępo, trochę nieprzytomnie. Właściwie od momentu powrotu ze Szkocji nie przeżyła orgazmu. Dużo czasu spędziła z Jackie, ale jeszcze nie mogła dojść do siebie. Trochę jej było przykro z tego powodu w stosunku do przyjaciółki. Chciała jej to wynagrodzić. Zbliżyła usta do jej wnętrza. Lubiła ten zapach. Uniosła głowę i spojrzała na przyjaciółkę, której włosy częściowo zakrywały twarz i zwisały z łóżka. Oczy Jackie błyszczały kusząco, jednak Josephine nie mogła się jakoś przełamać. Odsunęła się. — Przepraszam — powiedziała. — Och, kochanie. Nie ma sprawy. — Mogę coś dla ciebie zrobić? Wiem, że jestem nieznośna. — Pocałuj mnie jeszcze raz w to miejsce, gdzie najbardziej lubię. Josephine ponownie schyliła się w stronę jej krocza. Było cudowne. Gorące i wilgotne. Miękkie w dotyku. Znów zaczęła pieścić łechtaczkę, oddając się marzeniom. Oczami wyobraźni ujrzała liniowiec pasażerski z pasażerami na pokładzie. Wszyscy byli w strojach sportowych. Poruszali się jak w transie, a wśród nich stała naga dziewczyna. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Powietrze było ciężkie i zadymione. W tym momencie zadzwonił domofon. — Kurczę! — zaklęła Jackie. Josephine uniosła głowę, po czym podniosła się z ociąganiem i podeszła do domofonu. Pomyślała, że to może być on.

20 — Halo? —Halo — odpowiedział młody, męski głos. —Josephine? Jackie podeszła do niej i położyła jej głowę na ramieniu. — To on? Tak? — zapytała. — Kto mówi? — zapytała Josephine. — Russell. Kobiety spojrzały na siebie. — Czego chcesz? — zapytała Josephine. — Mam coś dla ciebie. — Chwileczkę. Poczekaj. — Josephine spojrzała na Jackie. — Powiedz mu, żeby sobie poszedł — powiedziała Jackie. — Ale on ma coś dla mnie... — Chcesz tego? Josephine zawahała się. Wiedziała, kogo chce ujrzeć i nie był to bynajmniej Russell. — Dobrze, nie zaproszę go tutaj. Wstała. Założyła bluzkę, zawiązała spódnice w talii i spojrzała w lustro, poprawiając włosy. Zauważyła, że Jackie ją obserwuje. Wyszła do holu i poszła do windy. Po chwili była na dole. Chciała zostawić go samego, aby go podręczyć, ale stwierdziła, że to nie ma sensu. Drzwi windy otworzyły się i ujrzała Russella. — Cześć, Josephine — powiedział i podszedł, aby ją pocałować. Nadstawiła policzek; poczuła znajomy zapach wody po goleniu. Poczuła też, że chyba trochę wypił. Był ubrany w niebieską, marynarską bluzę z plakietką klubu golfowego na kieszonce i miał ze sobą papierową torbę, z której coś wystawało. — Próbowałem skontaktować się z tobą. — Wiem. — Mam coś dla ciebie. — Mówiłeś już o tym. — Poczuła, że ma go dość. Pogładził ją po ramieniu. Pozwoliła mu na to. Stwierdziła, że bez sensu byłoby spławić go teraz. Już wcześniej przypuszczała, że tu przyjdzie, ale nie spodziewała się, że tak szybko. Spojrzała na torbę. W środku była cienka trzcinka z delikatnego drewna, błyszcząca i gładka. Chciała powiedzieć, że tego już za wiele, ale musiała przyznać, że trzcinka była taka, jakie lubiła najbardziej. Zaciekawiło ją, skąd Russell ją ma. Nie należał do facetów, którzy znali sklepy z takimi rzeczami. Znaczyło to, że to już nie ten sam Russell, którego poznała. Trzcinka miała z jednej strony przywiązaną czarną wstążeczkę. Chciała ją wyjąć, ale Russell nie pozwolił na to, łapiąc ją za rękę. Spojrzała na niego pytająco. Nic nie odpowiedział, jedynie wciąż uśmiechał się zagadkowo. Pomyślała, że na pewno wypił sobie dla kurażu — czuła, że był teraz podniecony, egzaltowany i trochę agresywny. Nie odczuwała na jego widok dosłownie nic. Była pewna, że przyszedł się z nią zabawić i z ulgą pomyślała, jak to dobrze, że jest Jackie, która potrafi go uziemić. — Może lepiej wejdziesz — powiedziała w końcu. — Czy ty nie rozumiesz... — Jego głos był obrzydliwy. — Czego chcesz, Russell? — Robisz ze mnie głupca — wybełkotał. Wskazał na trzcinkę. — To dla ciebie. Przyszedłem, aby ci to dać i mam nadzieję, że przyjmiesz. Nic nie rozumiał. Ale to była jej wina, że się tu znalazł. Gdy weszli do mieszkania, Russell od razu zauważył rozrzucone na podłodze rzeczy Jackie. — Twoja przyjaciółka tu jest? To świetnie! Mam wspaniały pomysł na niezłą zabawę. — Russell!

21 — Daj spokój, Josephine! Mam dość twoich rozkazów — warknął. — No to co robimy? — Daj mi odpocząć! Wejdź, napij się czegoś i uspokój. Uśmiechnął się triumfująco i poszedł do sypialni. Jackie siedziała w szlafroku na łóżku. — Och, jak miło! —powiedział na jej widok. — Dzień dobry, panie Harris. Przyszedł pan na herbatę? — Była jeszcze spokojna. — Przyszedłem, aby wam udzielić lekcji. Wam obydwu. Pokazać, jak powinny wyglądać dobre, perwersyjne gierki. — Och, cudownie! — wykrzyknęła Jackie. — Widzę, że wam się spodobało. To dobrze. Zobaczymy, co powiecie potem. Spojrzały na siebie. — Nie możesz tu zostać — powiedziała Josephine. — Cicho! — syknął. Wyglądał teraz nieprzyjemnie. Zaczął rozpinać bluzę. Zdjął okulary, złożył je i schował do kieszeni na piersi, po czym rozejrzał się po pokoju. Josephine nie wiadomo czemu pomyślała, że ma ogromny bałagan w kuchni. Wyobraziła sobie Russella, jak sprząta, ubrany w krótki fartuszek i czepek. Russell wskazał trzcinką: — Weź stąd te poduszki. Jackie posłusznie wykonała polecenie. —Ty, Josephine, weź tamte. Schowaj te swoje wdzięki — powiedział, wskazując na krocze Jackie, widniejące pod kusym szlafroczkiem. Jackie zakryła się szybko. — A co z piersiami? — zapytała niewinnie. — Cisza! — wrzasnął. — Teraz rozbierać się! Obydwie! Były oszołomione jego dziwnym zachowaniem. Jackie zdjęła szlafrok i położyła na łóżku. Jej piersi sterczały ponętnie, ale on nie zwracał na nie uwagi. Josephine zdjęła bluzkę. Russell obserwował J4, gdy się rozbierała. Patrzył raz na nią, raz na Jackie. Josephine zdjęła pantofle, odwiązała spódnicę i położyła na krześle. — No i co? Nie było to trudne! Zauważyłem, że obydwie nie lubicie majtek. Wiem, co robiłyście ze sobą. Czuję, że nieźle się bawiłyście. — Na samą tę myśl spodnie wybrzuszyły mu się do przodu. — Najlepiej, jak od razu zacznę zabawę. Chodźcie tu. No, już! Josephine niepewnie podeszła do niego. Rozkazał, aby położyła się twarzą w dół. Od razu zaczął ją bić. Potem kazał, aby Jackie położyła się obok. Zrobiła to; ciała obu kobiet dotknęły się. Josephine myślała tylko o tym, aby nie rozszerzać nóg — tam bolałoby najbardziej. Była na niego wściekła, a jednocześnie bała się, bo wiedziała, do czego może być zdolny szalony mężczyzna. — Odwróć się! — usłyszała. To było skierowane do Jackie, która szybko wykonała polecenie. Drżała ze strachu na myśl, że będzie ją bił trzcinką po twarzy. — Bardziej w prawo! Jackie posłuchała. Josephine rada była, że uwaga Russella nie skupiła się teraz na niej. Sytuacja, w której się znalazły, była dla niej zupełnie paradoksalna. Josephine odwróciła głowę i zauważyła, że Jackie spogląda na nią. Przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie na poddaszu pewnego domu w Estwych. Zostały związane nagie, twarzą w twarz, piersią w pierś. Dostały wtedy po sto uderzeń. Była ciekawa, czy inne kobiety by to przetrzymały. Teraz jednak Russell miał nad nimi przewagę. Nie miały siły mu się przeciwstawić. Jackie zamknęła oczy. Josephine czuła ją obok siebie, słyszała, jak ciężko i głośno oddycha. Uderzył raz. Przerwał i czekał. Nagle, nie wiadomo dlaczego, wybuchnął: — Cholera! — wrzeszczał. — Wy przeklęte suki! Niech was cholera! Niech was cholera! Josephine wzięła głęboki oddech i poruszyła się.

22 — Nie podnoś się! — usłyszała. Zignorowała go. Z wysiłkiem odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. Jego członek, wyjęty ze spodni, powoli opadał. W oczach miał poczucie winy, a twarz pokryta była łzami. W tej chwili Jackie także się odwróciła. Przytuliły się do siebie. Russell stał, nie mówiąc ani słowa. Przegrał. Josephine wyjęła mu trzcinkę z ręki i odłożyła. Próbował jeszcze protestować. — Daj mi to! — krzyknął. Wstała szybko i uderzyła go w twarz. Odskoczył — tego się nie spodziewał. Potarł twarz ręką. Josephine usiadła na łóżku i trzymając trzcinkę w ręku, wyginała jej końce . Jackie spojrzała na Russella. Wyglądał teraz prawie tak, jak ta wygięta laseczka. — Mam go stąd zabrać? — zapytała. — Jasne — odpowiedziała Josephine. Wiedziała, że będzie musiała na niego uważać. Nie wiadomo dlaczego, ogarnęło ją poczucie winy za to wszystko, co się tu wydarzyło. Jackie podeszła i poklepała go po ramieniu. — Proszą za mną, panie Harris — powiedziała uśmiechnięta i rozluźniona. — Zabiorę pana teraz w bardzo przyjemne miejsce. Spojrzał na nią zdziwiony, lecz pokorny. Potem na Josephine. Oczy miał zaczerwienione od płaczu. Josephine zastanowiła się, kiedy ostatni raz ten „twardy" mężczyzna płakał i jak zachowałby się w pokoju na poddaszu w Estwych. Jackie założyła pielęgniarski uniform — wybierała się do pracy na noc. Wyszli. Jackie nie pojawiała się przez kilka dni, ale Josephine tym razem nie tęskniła za nią. Była pewna, że zadzwoni i wszystko dokładnie opowie. W tym czasie padało. Niebo było szare i ponure, a deszcz stukał o dach. Wszystko było zimne i wilgotne. Pewnej środy Josephine miała spotkanie ze szwajcarskim potentatem farmaceutycznym. Siedzieli w biurze, a Amerykanka z wyraźnym południowym akcentem wprowadzała ich w temat profesjonalnych badań farmaceutycznych z wykorzystaniem laserów, pokazując mnóstwo tablic i wykresów. Josephine siedziała z tyłu, patrząc przed siebie i słuchając jednym uchem, gdy nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich młody mężczyzna. Był wysoki, ciekawie ubrany, miał jasne, kręcone włosy. — Proszę nie wchodzić — powiedziała kobieta prowadząca naradę. Nie zwrócił na nią uwagi. Przebiegł wzrokiem po wszystkich twarzach i zatrzymał się na Josephine. — Jesteś potrzebna — powiedział. W drzwiach pojawiła się sekretarka, która próbowała ratować sytuację. — Strasznie mi przykro, pani Morrow — powiedziała zawstydzona. — Nie dałam rady go zatrzymać. Josephine wzięła torebkę i wstała z krzesła. Ignorując sekretarkę, gości ze Szwajcarii ł resztę towarzystwa, wyszła z pokoju. Wszyscy patrzyli skonsternowani. — Pani Morrow, dokąd? — Wielkie nieba! Tak nie można! — Josephine, zostań! Ale ona już wyszła, zostawiając za sobą osłupiałe grono zebranych w pokoju ludzi. Weszła z mężczyzną do windy i drzwi zamknęły się. Josephine spojrzała na niego. Stał spokojnie z rękami w kieszeniach. — Czy masz mi coś do powiedzenia? — zapytała. Nie odpowiedział. W ogóle nie zareagował, zabiło jej mocniej. Winda zatrzymała się. >pak wyszedł i skierował się na parking. Josephine poszła za nim. Czuła, że ma przyspieszony oddech. Podeszli do czarnego daimlera. Otworzył drzwi i zaprosił gestem, by wsiadła. Spojrzała na niego i przyjęła zaproszenie.

23 W środku siedziała bardzo elegancko ubrana kobieta w ciemnych okularach. Miała wydatne, mocno umalowane usta. Siedziała wygodnie z rękoma złożonymi na kolanach. Na palcu prawej ręki widniał platynowy pierścionek z ogromnym rubinem. Na szyi miała jasną, jedwabną apaszkę. Pasowała do tego samochodu z siedzeniami z czarnej skóry. Z radia dochodziła muzyka. Kobieta spojrzała na Josephine, gdy ta usiadła obok niej. Chłopak zamknął drzwi i zajął miejsce dla kierowcy. — Jedziemy — powiedziała kobieta. ROZDZIAŁ 5 — Przestań — powiedziała kobieta. Josephine podniosła głowę zdziwiona. „Dlaczego? Czy coś było nie tak?" — pomyślała. Skuliła się i czekała. Po dłuższej chwili kobieta podała chłopakowi skórzany bieży k, który wyglądał jak smycz, a on przyczepił go do czarnego kołnierza Josephine. Drugi koniec zawiązał na jej stopach. — Przynieś krzesło — powiedziała kobieta do chłopca. Josephine czekała w niepewności. Smycz uciskała ją. Kiedy chłopiec wrócił z krzesłem, kobieta zdjęła żakiet, zsunęła spódnicę i usiadła na krześle. Jednym ruchem zerwała chustkę z szyi. Pod białą bluzką rysowały się duże, jędrne piersi. Josephine chciała je zobaczyć w całej okazałości. Czuła podniecający zapach jej perfum. — Daj mija tutaj. — Kobieta zdjęła pierścień z rubinem. Chłopak podprowadził Josephine do krzesła, a nieznajoma pociągnęła ją za smycz, tak że upadła na kolana i już po chwili leżała przełożona przez jej uda. Czuła się poniżona i zniewolona. „Ta kobieta, to zwierzę w najgorszym tego słowa znaczeniu" — myślała. Ale to nie był koniec. Bili ją po pośladkach, a potem zmuszali do robienia im przyjemności. Odsuwali i dręczyli. Doprowadzali jej nerwy do granic wytrzymałości. Błagała, prosiła i płakała. Potem nagle wszystko ustało. Kobieta włożyła swój pierścień na palec i popatrzyła na nią zimnymi, szarymi oczyma. — Chcesz coś powiedzieć? — Niewolnik... — Głos uwiązł jej w gardle. — Niewolnik... powinien iść z panią. — Ze mną? Och, nie! — powiedziała rozbawiona. Rozpięła bluzkę, pod którą miała czarny, skórzany kołnierz. — Jestem przekonana, że on woli, jak my to ze sobą robimy, Josephine. Poprowadziła ją na łóżko i razem z chłopcem ubrali ją. Założyli jej kołnierz, ale tym razem nie doczepili smyczy. Nawet nie związali rąk. Czuła się jak lalka, nieruchoma i bezwładna. Była im zupełnie poddana — właśnie po to ją tu przyprowadzili, aby złamać. Założyli jej na oczy przepaskę, wyszli do windy i zjechali w dół do garażu. Kiedy weszli do samochodu, rozpoznała daimlera. Silnik zapalił i Josephine przywarła do siedzenia. — Dokąd mnie zabieracie? — spytała. — Na małą przejażdżkę — powiedziała kobieta. — Czy on tam będzie? — Zobaczymy... — Czy mogłaby mi pani powiedzieć coś o nim? — Jeśli nie będziesz cicho, to znów zostaniesz wychłostana. Pośladki i plecy bolały ją, mięśnie miała napięte. Jej myśli ogarniał strach, a jednocześnie czuła upokorzenie, że wzięła tę nieznajomą kobietę za swoją panią. Teraz była pewna, że to nie ona ma być jej mistrzem. Ciekawiło ją, jak mistrz traktuje swoich niewolników. Miała nadzieję, że luksusowo. Apartamenty, pieniądze na codzienne wydatki, telefony w środku

24 nocy: „przygotuj się", czekanie na niego, wsłuchiwanie się w kroki na korytarzu. Potem ciężar jego ciała na sobie, pieszczoty, ręce obejmujące piersi, przyjemność, nagość... Ale teraz już wiedziała, że on nie będzie jej dawał przyjemności. To ona, jako niewolnik, będzie musiała dawać mu wszystko. To ją właśnie czekało. Jeśli ktoś odszukał ją, znał adres biura i mieszkania, gdzie bezkarnie wchodził, kiedy chciał, to znaczyło to, że wie o niej wszystko. Hazel powiedział, że zostanie nagrodzona. To jej chciano, nikogo innego. Jechali tak długo, że przysnęła. Ocknęła się, gdy byli już na lotnisku. Za drzewami stał samolot. Ktoś zdjął jej opaskę. Samochód zatrzymał się przy wieży. — Papiery! — powiedziała nieznajoma. Chłopak wyjął ze schowka teczkę z dokumentami, podał jej, a ona z kolei przekazała ją Josephine. — Pospiesz się! — rzuciła. Oszołomiona i na wpół śpiąca Josephine wzięła papiery. Zajrzała, aby zobaczyć, co to jest. — One nie są dla ciebie. Dasz je kontrolerowi — usłyszała. Wysiadła z samochodu. Była zmęczona i obolała. Ostry wiatr orzeźwił ją. Samochód odjechał. Otworzyła drzwi i weszła do wieży. Przy pulpicie kontroli lotów siedziała kobieta w szarym uniformie. — Przepraszam, czy pani jest kontrolerem? — Nie. — Czy mogłaby pani coś mu przekazać? — zapytała i podała teczkę. — To zależy... W tym momencie do pokoju wszedł mężczyzna. Był dobrze zbudowany, długie włosy spadały mu na ramiona. Ubrany był w brązową, skórzaną marynarkę i wełniane spodnie. Spojrzał na Josephine, zatrzymując wzrok na czarnym kołnierzu. Kobieta podała mu papiery. Wziął je i zaczął z ciekawością przeglądać. — Chodź! — powiedział. Poszła za nim do niedużego samolotu, wewnątrz którego śmierdziało dymem tytoniowym i paliwem. Do środka wszedł pilot i zapalił silniki. Gdy samolot ruszył, zaczął coś mówić przez radio w obcym języku. Josephine wyjrzała przez okno i spojrzawszy niżej, zobaczyła, że koła samolotu oderwały się od ziemi i schowały w jego wnętrzu. Lecieli. — Szampana? — zagadnął pilot. — Obecność pięknej kobiety w mojej kabinie jest dostatecznym powodem, aby to uczcić. — Dokąd mnie pan zabiera? — Lecimy do szkoły. — Czy to daleko? — Dosyć. Musiała zadowolić się taką odpowiedzią. Wskazał jej, gdzie stoi szampan i kieliszki, które okazały się plastikowe. Po włączeniu automatycznego pilota otworzył butelkę. Josephine spojrzała w dół i ujrzała morze i wyspy. — Napij się! — usłyszała. Wypiła szybko, czując, jak rozjaśnia jej się w głowie i ból powoli ustępuje. — Zdejmij bluzkę! — powiedział. Zdjęła bluzkę i włożyła ją do kieszeni na drzwiach kabiny, z której wcześniej wyciągnęła kieliszki i butelkę. — I stanik — dodał. Pokazała mu swoje piersi. Musiał zauważyć tatuaż. Rozsiadła się wygodniej, oczekując, że przystąpi do działania, ale nie dotknął jej. Przypomniała sobie historię, którą jej kiedyś opowiedziała Jackie. Pewien doktor rozebrał ją, a potem nawet nie tknął. Czyżby ten miał postąpić tak samo? Spojrzała na jego ręce. Były delikatne jak ^u chirurga. Może to on był mistrzem?

25 Szampan nieco ją rozluźnił. Miała przecież piękne piersi i mężczyźni lubili na nie patrzeć, pieścić je i ssać. — Czy to nie podniecające — zapytał pilot — pić szampana w samolocie, nago, z nieznanym mężczyzną? Twoje brodawki powinny sterczeć. Popieść się. Rozluźniła się zupełnie. To wystarczyło. Była wilgotna i zaczęła nerwowo drżeć. Pilot zostawił przyrządy i włożył rękę między kołnierz a jej szyję, po czym pociągnął ją za kołnierz w dół, między swoje uda, drugą ręką uderzając po plecach. Była pewna, że zauważył ślady bicia. Rozpięła mu spodnie i wyjęła członek. Był delikatny i biały, lekko tylko zaróżowiony na końcu. Ujęła go w palce i zaczęła pieścić, aż zaczął wzrastać i twardnieć. Dotykała go znowu, bawiąc się jednocześnie jądrami. Był suchy. Manipulowała nim ustami i palcami, dopóki lepka ciecz nie trysnęła z małego otworu. Spojrzała na mężczyznę — uśmiechał się spokojnie. Zaczęła go ssać wolno i dokładnie, jakby w jakimś wewnętrznym rytmie, a potem nagle zaczęła to robić szybciej, w dół i do góry. Pieszcząc wsadziła go głęboko do ust. Mężczyzna poruszał udami, ocierając się ojej piersi. Był u szczytu. Wytrysk nastąpił zupełnie nagle. Nic nie powiedział, a obojętny wyraz twarzy nie zdradzał jego uczuć. Zapiął zamek u spodni i spojrzał na nią łagodnie. Zatrzeszczało radio. Ktoś mówił po francusku i pilot odpowiedział w tym samym języku, spokojnym i stanowczym głosem. Josephine wypiła ostatni łyk szampana. Zrobiło jej się zimno. — Czy mogę się ubrać? — Oczywiście. Musimy cię przecież przygotować, abyś pięknie wyglądała podczas pierwszego dnia w szkole. Założyła stanik, zauważając, że jej piersi sterczą nie zaspokojone. Włożyła bluzkę. Kiedy samolot wylądował, podbiegło do niego trzech młodych mężczyzn w kombinezonach. Biegli równo jak żołnierze. Gdy jeden z nich otwierał drzwi, zauważyła, że ma na sobie czarny kołnierz. Drugi zabrał od pilota papiery i zaczął coś w nich sprawdzać. Pomogli jej zejść na ziemię. Czy to było to miejsce, do którego miała dotrzeć? Powietrze było chłodne, czyste i świeże. Na skałach ponad łąką leżał śnieg. Pośpiesznie schodzili z pola, idąc po obu stronach Josephine, jak policyjna eskorta. Spieszyli się, aby zdążyć przed zmrokiem. Młodzi ludzie podprowadzili ją do domu, po czym jeden z nich otworzył drzwi i lekko popchnął ją do środka. Znalazła się w małej celi. Był tam drewniany stół, łóżko przykryte owczymi skórami i matą bawełnianą, a także krzesła i metalowy piec w rogu. Podłoga i ściany były z kamienia, drzwi i wysokie okno — metalowe. Jeden z niewolników stał w otwartych drzwiach, zasłaniając sobą wejście. Drugi przyprowadził do celi kobietę w czarnej sukni, która zaczęła coś mówić w nie znanym Josephine języku. Niewolnicy wnieśli do celi wannę i postawili na środku. Kobieta powiedziała coś do niej. — Nie rozumiem — zapłakała Josephine. Jeden z mężczyzn zaczął ją rozbierać; jego oddech był nieświeży. Drugi niewolnik przyniósł dwa wiadra wody i wlał je do wanny. Kiedy Josephine była już rozebrana, kobieta wskazała na wannę, by do niej weszła, po czym zaczęła ją obmywać zimną wodą. Po umyciu owinęła ją w cieniutkie prześcieradło, zdjęła krótkie łańcuchy ze ściany i przyczepiła do kołnierza i do łóżka. W celi było zimno. Josephine płakała trzęsąc się — była głodna i załamana. Cały szampan, który piła w samolocie, wyparował.