Spis treści
W p r o w a d z e n i e .......................................................................................................................................7
Późna nowoczesność jest niespójna: chce chronić godność pojedynczego
człowieka, zarazem jednak usiłuje zatrzeć pojedynczość człowieka jako
osoby i jako podmiotu. Ta sprzeczność jest podstawowym tematem
książki. Aby ocalić godność osobową, trzeba będzie ocalić podmiot
odpowiedzialny za swoje czyny i niezależny duchowo.
W yspa rodzaju ludzkiego........................................................................................................ 1 5
Zagwarantowanie jedności ludzkiego gatunku, czyli jednakowego dla
wszystkich statusu człowieczeństwa, stanowi podstawowy warunek
ocalenia godności. Obserwujemy dziś nowe próby dehumanizacji,
o czym świadczy pojawienie się pojęcia ludzkiej nie-osoby, opisującego
nową kategorię podludzi. Rolę dyskryminującego kryterium, po kryte
riach „rasy” lub „klasy”, odgrywa dzisiaj ideologizowane zdrowie.
C z ł o w ie k m a w ł a ś c iw o ś c i , c z y l i l e k c je x x w i e k u ....................................... 3 3
Czas wyciągnąć wnioski z totalitaryzmów ostatniego stulecia: w odnie
sieniu do człowieka nie wszystko jest możliwe. Przeciwstawiając się
próbom traktowania człowieka jak niezapisanej tablicy, trzeba przy
jąć, że człowiek jest bytem, o którym da się coś powiedzieć. Nie jest
nieokreślony ani nie daje się kształtować zgodnie z własną wolą.
S z y d e r s t w o i b u n t ..........................................................................................................................4 1
Jednakże późna nowoczesność wciąż trwa w przekonaniu, że wszystko
jest możliwe bezkarnie. Ożywia ją resentyment związany z jej własną
niemocą. Próbuje kontynuować dzieło przerabiania człowieka, zamiast
terroru stosując broń ośmieszania.
E sej o człowieku późnej nowoczesności
Ślady zranionego zw ierzęcia.......................................................................................... 5 3
Literatura dysydencka z Europy Środkowowschodniej otwiera drogę an
tropologii, która stanowi może nadzieję dla nadchodzącego stulecia.
„Ślady” są poranionymi resztkami ludzkiej rzeczywistości, którą dwa
ostatnie stulecia usiłowały wymazać.
N ie w y s t a r c z a l n o ś ć l u d z k ie g o ś w i a t a .................................................................... 6 5
Podstawowym określeniem człowieczeństwa jest konieczność życia
w świecie kulturowym, niezależnie od jego niedoskonałości. Czło
wiek jest zwierzęciem, które dostrzega swoją niesamowystarczalność
i nieporadnie odpowiada na tę tragiczną oczywistość, wznosząc kon
strukcje kulturowe. Współczesna jednostka sądzi, że może żyć bez
świata, ponieważ uważa się za samowystarczalną.
C z y t r z e b a r a t o w a ć o s o b o w y p o d m i o t ? .............................................................7 9
„Świat” europejski charakteryzuje się pojmowaniem człowieka jako poje
dynczej i autonomicznej osoby. Aktualne rozwijanie się matriarchatu
stanowi nie tyle postmodernistyczny wynalazek służący rozwojowi wol
ności, ile powrót do epok przedeuropejskich - podobnie jak w przy
padku obalania własności prywatnej. Aby zniszczyć opresyjne ojcostwo,
niszczy się wolny podmiot, bo autorytet państwa, którym zastępuje się
autorytet ojcowski, nie jest w stanie wykształcić autonomii.
N o w o c z e s n y p o d m i o t , c z y l i p r a w d y n i e d o k o ń c z o n e ............................9 3
Późna nowoczesność, aby zapobiec powrotowi opresyjnych przekonań,
tworzy jednostkę pustą i plastyczną. Paradoksalnie, współczesna jed
nostka przypomina w końcu tę, która z braku świadomości ulegała
systemom totalitarnym. Tylko odtworzenie podmiotu obdarzonego
niezależnym umysłem i osobistą odpowiedzialnością pozwoli zapo
biec przyszłym tyraniom.
F ig u r a ś w i a d k a ..............................................................................................................................1 1 7
Wolny podmiot będzie w stanie zerwać z moralnością intencji, która
zdominowała wiek XX. Będzie angażować się w swoje czyny i sta
nie się świadkiem etyki, której broni. Społeczeństwo spektaklu jest
teatrem, w którym jednostka mówi, nie angażując się i bezwiednie
oszukując. Podmiot będący świadkiem czyni z siebie stawkę w grze
na scenie, którą jest prawdziwe życie. Etyka ma sens tylko za taką
cenę.
Spis treści
W spólne wartości jako ję z y k ..........................................................1 3 5
Współczesne jednostki, wyzute - lub wyzwolone - z przekonań i z na
dziei, łączą się teraz w kolektywy, których spoiwem jest tożsamość
oparta na pewnych sposobach bycia. Prawdy myślowe, ustrukturo-
wane wokół wizji przyszłości, zanikają na rzecz prawd bytowych, które
pozwalają równorzędnym jednostkom skupić się wokół wspólnych
korzeni. Aby ustanowić więź i wyznaczyć przyszłość, społeczeństwo
potrzebuje architektury wspólnych wartości skonkretyzowanych
w prawie.
Religia ekonomii i paradoksy materializmu................................. 1 4 9
Monopol pieniądza stanowi logiczną, choć godną ubolewania konsekwen
cję ośmieszenia wartości duchowych. Oburzenie, jakie budzi religia
ekonomiczna, świadczy o istotowym poczuciu niesamowystarczalności
u jednostki uznanej za samowystarczalną. Posiadaniu rozumianemu
jako używanie rzeczy w przestrzeni przeciwstawia się żarliwe odda
nie rozumiane jako wyznaczanie celów w czasie. To pierwsze jest prze
znaczeniem jednostki, to drugie - powołaniem osoby.
C iało i dusza w prawach człowieka...............................................1 6 5
Późna nowoczesność odrzuca konflikty o terytorium, wiarę lub kulturę,
widząc w nich wyraz fanatyzmu, i za jedyny godziwy cel uważa obro
nę życia. Jednak człowiek nie sprowadza się do życia biologicznego.
Istnieje w świecie kulturowym, którego musi bronić.
Uniwersalność jako obietnica.........................................................1 7 1
Przykład wojny w Kosowie pokazuje, że szacunek dla człowieka umniej
szonego również może prowadzić do fanatyzmu. Etyka praw czło
wieka przybrała postać radykalną, pozbawiając człowieka jego świa
ta. Zrozumienie substancjalnej skończoności pozwoliłoby nam, prze
ciwnie, dążyć do uniwersalności przeżywanej zawsze jako obietnica.
Musimy zniszczyć idole Dobra. I w tym celu zastąpić figurę mściciela
figurą sprawiedliwego.
WSZECHOBECNOŚĆ ZŁA ....................................................................... 1 8 7
Aby opuścić XX wiek, musimy porzucić personifikacje Zła i myślenie
w kategoriach kozła ofiarnego, które wynikło z odrzucenia idei grze
chu pierworodnego, przekazanego nam w spadku przez przodków.
Osoba nigdy nie jest całkowicie tożsama ze złem, które popełniła. Jej
E sej o człowieku późnej nowoczesności
niezbywalna godność świadczy o pełnej przynależności do ludzkiego
gatunku. W taki sposób myśl dysydencka z Europy Środkowej usiłu
je obalić nie tyle komunizm, ile manicheizm, co stanowi jedyną szan
sę na odrodzenie się wspólnego świata.
P r y w a t n o ś ć i w i e c z n o ś ć o s o b o w a ..........................................................................2 0 3
Zapomnieniu osoby jako pojedynczego jestestwa odpowiada dziś rene
sans panteizmu. Osobowy podmiot nie poszukuje nieśmiertelności,
która rozpuszcza go w żywiołach, lecz wieczności, w której będzie
żył jako pojedyncze jestestwo. Śmierć Boga nie wyzwala podmiotu,
lecz go obala.
K o n k l u z j a ..........................................................................................................................................2 1 1
Wprowadzenie
Wyobraźmy sobie spadkobiercę, który dowiaduje się od nota
riusza, że odziedziczył kufer pełen węży.
Taka jest nasza sytuacja w chwili, gdy odwracamy stronicę stu
lecia. Wiek XX, od swych narodzin żywiący się kultem przyszło
ści, zamknął się wstydem za przeszłość i pogardą dla przyszłości.
Ponieważ nasze oczekiwania okazały się zwodnicze, każdą ideę,
która coś obiecuje, postrzegamy jako potencjalny zawód. Jeżeli
nadzieja jest studnią w ogrodzie, można odnieść wrażenie, że ta
studnia została zatruta.
Odrzucenie nadziei przejawia się w dwóch postawach umysło
wych. Po pierwsze, w postawie buntu wobec rzeczywistości, która
wydaje się nieuchronna po upadku totalitarnych utopii: skoro wiek
XX nie zdołał stworzyć doskonałego społeczeństwa, skoro ludzkie
społeczeństwo po kres czasów musi pozostać niedoskonałe, to żad
na nadzieja nie ma sensu: utopia albo nic! Po drugie, w woli nieru
chomego trwania w sytuacji swobodnego dobrobytu, jaka przypa
dła nam w udziale, i unikania formułowania oczekiwań, które tak
czy owak okazałyby się czcze i niebezpieczne.
Dzisiejsza nadzieja polega więc na obywaniu się bez nadziei.
Czy jest to możliwe? Czy człowiek może przeobrazić się tak, że nie
będzie już odczuwał potrzeby sensu? Czyżby egzystencja znajdowa
ła dziś szczęście w nieistnieniu sensu? Te pytania padają ostatnio
często i domniemuje się pozytywną na nie odpowiedź. Nic dziwne
go, że w czasie i przestrzeni staramy się poszukiwać społeczeństw,
które, wcześniej lub gdzie indziej, żyły bez osobliwości zwanej na-
8 E sej o człowieku późnej nowoczesności
dzieją. Tak można wytłumaczyć fascynację, jaką wśród naszych
współczesnych budzi stoicyzm albo myśl Wschodu. Można wręcz
powiedzieć, że stoicyzm i część myśli wschodniej, czyli dwie różne
filozoficzne ekspresje ideału samowystarczalności, są instrumenta-
lizowane - specjalnie interpretowane w taki sposób, aby mogły słu
żyć założonemu celowi: wykazaniu, że społeczeństwo może żyć bez
nadziei. Rozpacz (désespoir) zostaje przechrzczona na „zaniechanie
nadziei” („inespoir”), aby sytuacja wyglądała bardziej optymistycz
nie i wydawała się bardziej zgodna z naszą wolą.
Dążyć tylko do tego, co „odpowiednie”, co „zgodne z naturą”
- oto punkt wspólny stoika i filozofa chińskiego (przynajmniej
według pobieżnej wiedzy, jaką mamy na jego temat na Zachodzie)
- oto punkt, do którego zmierza czas późnej nowoczesności. Zanik
projektów zbiorowych powinien ukazać się nie jako szkodliwa ułom
ność, ale jako zapowiedź nowej ery tworzonej przez nowego czło
wieka. Dlatego wmawia się nam (a idea ta snuje się zarówno po
literaturze i różnych sekciarskich teoriach, jak po filozofii), że chiń
ski mędrzec potrafił obywać się bez podmiotowości, bez bytu i bez
prawdy, bez sensu, bez logiki i bez jakiejkolwiek teleologii. Post
modernistyczny podmiot zostaje więc uspokojony i umocniony
w przekonaniu, że słusznie postąpił, odprawiając prawdę, uniwer
salizm i projektowanie przyszłości. Jego własna nicość znajduje
lub zdaje się znajdować echo w nicości tysiącletniej myśli chiń
skiej, okazując się tym samym nie brakiem bycia, lecz jego inną
formą. Można zatem obyć się bez sensu i bez przyszłości, żyć
w znieruchomieniu chwili obecnej.
Pomijając teorie, zastanówmy się, co na temat możliwości spo
łeczeństwa żyjącego bez nadziei mówią nam historia i geografia.
Ostatecznie większość dawnych ludzkich społeczeństw żyła bez spe
cjalnej nadziei na poprawę świata, a tym bardziej na odmianę egzy
stencji. Po prostu żyły, zadowalając się odtwarzaniem gestów i my
śli przodków. Horyzont ich przyszłości wyznaczały dwa lub trzy
pokolenia. Jeszcze dzisiaj większość niezachodnich społeczeństw
żyłaby w taki sposób, gdyby europejska idea postępu nie wciągnęła
ich w zbiorowe oczekiwanie lepszego życia lub „rozwoju”.
Wprowadzenie 9
Czy po nagromadzeniu tylu zawiedzionych oczekiwań zwra
camy się dzisiaj ku dawnym czasom, w których ludzie poprzesta
wali na teraźniejszości, nie czekając lepszego jutra? Gdyby to było
prawdą, odczulibyśmy jakąś ulgę, znaczyłoby to bowiem, że nasza
wspólna egzystencja może znaleźć schronienie w czasie, nie po
trzebując koniecznie nadziei na lepsze życie, którego nie potrafi
my już zdefiniować.
Nie wydaje się jednak, aby taki wybieg mógł nas naprawdę
pocieszyć. Albowiem dawne społeczeństwa przedeuropejskie i po
zaeuropejskie wyznaczały pewien sens zbiorowy, chociaż ten sens
nie wpisywał się w konkretną czasowość historyczną. Oczywiście,
nie czekały na koniec świata ani na powrót Chrystusa, jak chrze
ścijanie pierwszych wieków, ani na świetlane jutro, jak masy w wie
ku XX. Ale ich codzienny trud i monotonne odtwarzanie się po
koleń miały dla nich sens dzięki mitom, religiom i mądrości. Przy
braku projektów dotyczących zbiorowej przyszłości społeczeństwa
te miały nadzieję przynajmniej na to, że wspólnota spełni się w p o -
r zą dk u rzeczy, zgodnie z wyznawaną przez nie ideą świata
i człowieka w świecie. Może się wydawać, że ich religie, ich mą
drość i ich moralność zastygły w nieruchomej nieśmiertelności,
przynajmniej w porównaniu z wizjami nowoczesnymi, ale każde
wydarzenie i każde działanie znajdowały sens w łonie świata kul
tury, w którym swoje miejsce miał również czas.
To prawda, że koniec oczekiwań mesjanistycznych i ideolo
gicznych sprowadza nas do codzienności, w której chodzi tylko
o to, by dobrze żyć, przyjmując, że dobre życie zakłada komfort
materialny i wszelkiego rodzaju zabezpieczenia. Ale jeżeli pragnie
my odtąd żyć bez projektów przyszłości, powinniśmy odnaleźć
wymiar duchowy, dzięki któremu egzystencja nabiera sensu i wy
kracza poza siebie nawet w codzienności. Natomiast społeczeń
stwo samego tylko dobrobytu, bez nadziei ni oczekiwań, zamyka
nas w materialności i czyni z nas smutnych bohaterów pustki.
Dzisiejszy brak nadziei świadczy o tym, że nie możemy żyć ani
w świecie, który przekazały nam w spadku ubiegłe stulecia, ani
w wymarzonym świecie utopii: w pierwszym dlatego, że go zane-
10 E sej o człowieku późnej nowoczesności
gowaliśmy, w drugim - ponieważ ostatecznie okazał się niemożli
wy do zrealizowania. W ten sposób rozpada się wspólny świat
społeczeństwa, które jednoczy już tylko pogarda dla siebie: bunt
przeciwko przeszłości, religijnej lub totalitarnej; bunt przeciwko
powracającej rzeczywistości, której zaborcza obecność ukazuje
czczość utopii. Wylano morze atramentu, aby obnażyć niegodzi-
wości różnych epok. Można powiedzieć, że podoba nam się tylko
to, co piętnuje czasy dawne i wczorajsze.
I Na gruncie tych kolejnych negacji wyłania się powoli nowa
kultura, nowa sztuka życia i myślenia:
- Linearny i progresywny ruch czasu ustępuje miejsca rojeniom
o czasie cyklicznym. Wrota czasu, obietnica postępu i nieskończo
nego doskonalenia się świata, są stopniowo wypierane przez koło
czasu, wieczny powrót tego samego.
- Projekty społeczne zamierają wraz z ideą przyszłości, która
stała się zwykłym czasem przyszłym, a jednostka czepia się ulotnej
chwili, nie chcąc lub nie mogąc wyznaczyć celów, którym mogła
by się poświęcić.
- Praca jako działanie prometejskie ustępuje miejsca apologii
czasu wolnego, a nawet bezczynności, która nie jest kontempla
cją, lecz dobrowolnym i pełnym rezygnacji zanikiem działania.
-Wspólny, ojcowsko-macierzyński projekt rodzinny jest wy
pierany przez organizację rodzicielstwa plemiennego, pozbawio
nego hierarchii i ważnych, trwałych więzi.
- Prymat człowieka w przyrodzie ustępuje miejsca jednakowe
mu wartościowaniu wszystkich istot żywych, a nawet nieożywio
nej ziemi jako przestrzeni i miejsca.
Tę kulturę można nazwać pó ź ną n o w o c z e s n o ś c i ą , po
dobnie jak mówimy o późn ej s t a r o ż y t n o ś c i . Nawet jeżeli
nie sposób naprawdę porównać dwóch okresów, z których jeden
jest współczesny, a drugi odległy, taka nazwa narzuca się z więcej
niż jednego powodu. Zawsze trudno scharakteryzować czas teraź
niejszy. Słownik ponowoczesności ma konotację ideologiczną, ozna
cza bowiem odrzucenie starego świata, a zachodzące zmiany uważa
za już dokonane i oczywiste. Idea późnej nowoczesności znaczy zaś
Wprowadzenie 11
tylko tyle, że znajdujemy się u kresu pewnej epoki, nie przesądza
jąc, czy możliwy będzie powrót lub odrodzenie. Jest późno: zna
czy to tylko, że jesteśmy starzy, bo istotnie jesteśmy już starzy. Ale
nie wiąże się z tym idea dekadencji, chyba że ulegniemy fobii schył
ku, tak żywej w wieku XIX i na początku wieku XX. Żadna kul
tura nie może żywić się nostalgią, bo prowadzi to jedynie do agre
sywnych i mściwych wybryków, jak w przypadku wyczerpanego
a sztucznie pobudzanego zwierzęcia. Z tego względu pojęcie póź
nej starożytności, które od pewnego czasu zastępuje pojęcie schył
kowego cesarstwa1 , przynosi cenną możliwość zrozumienia tego,
czym jest czas późny lub stary, bez wiązania z tym ostatnim przy
miotnikiem wartości negatywnej. Albowiem czas późny nie ozna
cza - lub oznacza nie tylko - ubytku sił, rezygnacji i znużenia, ale
również początek zastępowania jednej kultury inną. Czas późny
nie sprowadza się do starczego zmęczenia - jest czasem głębokich
zmian. Ponieważ kultury, w przeciwieństwie do ludzi, nie umiera
ją, w każdym razie nigdy nie umierają naprawdę: w podeszłym
wieku rodzą coś nowego, obalając dawny świat. Te narodziny mogą
oznaczać nadejście nowej ery, ale sytuacja jest zawsze niepewna
i odpowiedzi można oczywiście udzielić tylko w odniesieniu do
przeszłości.
Późna starożytność, to znaczy epoka rzymska trwająca od III do
IV wieku, wykazuje wszystkie symptomy upadku instytucji rozu
mianego tak, jak pojmował to Platon, który twierdził, że każda in
stytucja umiera w końcu od nadmiaru własnej zasady: w tym przy
padku od nadmiaru centralizacji, od dławiącego fiskalizmu, od prze
rostu pewnej racjonalności, która przez własną sztywność rodziła
niesprawiedliwość. Objawem starości epoki jest pozbawiona zna
czenia sztuka, pretensjonalny i banalny zarazem styl literacki, ale
też kryzys demograficzny. Przede wszystkim jednak epoka ta wy
raźnie zapowiada kulturę chrześcijańską, która zrodzi inne cywili
zacje - bizantyńską, zachodnią. W czasach późnej starożytności1
1 Por. Henri-Irénée Marrou, Décadence romaine ou antiquité tardive, Seuil,
Paris 1977.
12 E sej o człowieku późnej nowoczesności
wschodzące chrześcijaństwo wypiera ducha, który panował w po-
republikańskim i już cesarskim Rzymie, czyli ducha stoicyzmu i rozmy
tego panteizmu, wiążącego się z poszukiwaniem szczęścia w chwili
obecnej. Nowa wiara w transcendentnego i jedynego Boga wiąże
się z ideą zbawienia, które nie oznacza już tylko zdrowia ciała,
lecz przywołuje życie wieczne; z nową wizją czasu historycznego,
powiązanego odtąd z teologią; z uznaniem wyjątkowej wielkości
człowieka.
Pod tym względem późna nowoczesność przypomina późną
starożytność - jako starość pewnego świata - jednak z odwróce
niem kierunku zmian. To, co rodziło się w schyłkowym cesarstwie,
czyli tradycja chrześcijańska, jest dzisiaj wypierane i zastępowane
kulturą dającą się porównać z tą, która była wypierana ówcze
śnie, to jest przez rodzaj stoicyzmu, powstałego niegdyś na ru
inach społeczeństwa demokratycznego i republikańskiego oraz
ideału obywatelskiego.
Tak więc w późnej nowoczesności zaczyna zanikać właśnie to,
co rodziło się w późnej starożytności: europejski humanizm, któ
rego koniec już ogłoszono - dzieląc może w ten sposób skórę na
niedźwiedziu? Pozwalam sobie mieć taką nadzieję.
Dlaczego jednak mielibyśmy odrzucać nowego ducha, który
wyłania się z klęski starego? Dlaczego nie mielibyśmy dokonać
nowych, a nawet radykalnie nowych wyborów kulturowych? Ano
dlatego, że musielibyśmy w tym celu pogrzebać to, co nade wszyst
ko pragniemy zachować. W obecnej ewolucji, która czasami wyda
je się nieuchronna, uderza bowiem niezwykle znaczący szczegół.
Społeczeństwo późnej nowoczesności, choć zbuntowane i błąka
jące się po pustyni, pozostaje przywiązane do pewnego wspólne
go przekonania, które od początku przenika jego historię i może
jako jedyne zakorzeniło się w jego nawykach myślowych, miano
wicie wierzy w godność pojedynczego ludzkiego jestestwa. Wie
rzy w nią wbrew temu, a może właśnie dlatego, że ostatnie stule
cie często zachęcało do przekreślenia wartości pojedynczego czło
wieka jako „ceny, którą trzeba zapłacić” za urzeczywistnienie
przyszłości, operując straszliwym pojęciem „kosztów ludzkich” .
Wprowadzenie 13
Bunt przeciwko perwersjom europejskiej kultury podjęto w imię
podstawowych wartości tej kultury.
Godność pojedynczego jestestwa znajduje oparcie w idei czło
wieka jako podmiotu i odpowiedzialnej osoby. Godność pojedyn
czego jestestwa, kluczowa wartość kultury europejskiej od jej zara
nia (jeszcze niewyraźna u Greków, a skonceptualizowana przez chrze
ścijaństwo), znajduje uzasadnienie w antropologii, która z istoty
ludzkiej czyni osobę, obdarzając ją świętą, nienaruszalną warto
ścią. Kultura europejska jest historią epifanii osoby, która w czasach
nowożytnych rozwinęła się w autonomiczny podmiot, zdolny do
własnego projektu i do niezależności duchowej. Jednak pojawiają
ce się w naszych społeczeństwach nowe sposoby bycia i myślenia
kwestionują właśnie taką figurę antropologiczną: osoba wyparo
wuje w mętnym panteizmie, podmiot tonie w nowych formach pod
porządkowania. W tym sensie późna nowoczesność, wbrew temu
co mówi, nie usiłuje zastąpić światów totalitarnych, które dopiero
co odrzuciła; przeciwnie, stanowi ich dalszy ciąg, kontynuując dzieło
usuwania podmiotu, które podjęto w czasach totalitarnych.
Inaczej mówiąc, chcemy uciec od naszych demonów i odbu
dować prawa człowieka, którymi pogardzał wiek XX. Ale ucieka
jąc od nich, usuwamy sam podmiot, który uzasadnia istnienie tych
praw. Celem niniejszej książki jest opisanie tej sprzeczności i jej
przyczyn. Późna nowoczesność odrzuca terrorystyczny język tota-
litaryzmów, ale wcale nie odrzuca podstaw ideologicznych, na któ
rych on się opiera.
Istota europejskiej przyszłości zależy od tego, czy w tej kwestii
zdobędziemy się na spójność. Czepiamy się wiary w godność oso
bistą tak, jak tonący chwyta się swojej przewróconej łódki, ponie
waż wszystkie inne punkty zaczepienia już znikły lub powoli zni
kają z naszego pejzażu. Ale czy postulat godności osobistej może
przetrwać i być respektowany bez świata kulturowego, który go
uzasadnia i ugruntowuje? Ten postulat, będący zwornikiem idei
praw człowieka, nie jest oderwanym wierzeniem, wyspą, pojęciem,
które mogłoby samotnie krążyć w atmosferze i żywić się nicością.
Uprawomocnienie go wymaga zbudowania sensu. Sprzeczność
14 E sej o człowieku późnej nowoczesności
polega dzisiaj na tym, że podważa się właśnie tę kulturę, na której
opiera się nasza ostatnia wiara. Jest oczywiste, że wkrótce będzie
my musieli ten dylemat rozwiązać w taki lub inny sposób, bo o ile
zawsze można myśleć sprzecznościami, o tyle nie sposób nimi żyć
bez zdrady samego siebie.
Godność człowieka rozumianego jako byt wyjątkowy i nieza-
stępowalny jest postulatem wiary, a nie faktem ustalonym przez
naukę. Cała historia dowodzi kruchości tego postulatu. Aby osła
bła jego obrona, wystarczy, że zawali się część olbrzymiej budow
li, której jest osią. Godność osobista zakłada istnienie osoby, za
kłada podmiot obdarzony świadomością i odpowiedzialnością,
będący świadkiem własnych poczynań; zakłada moralną jedność
gatunku ludzkiego i wyjątkowość człowieczeństwa w porównaniu
z życiem zwierzęcym. Jej idea opiera się na całym odziedziczo
nym świecie kulturowym i właśnie przez naruszenie tego dziedzic
twa nazizm i komunizm mogły obrócić ją w proch.
Dzisiaj nie udaje nam się jednak żyć z otwartymi oczami. Za
miast odbudowywać mury, wsporniki i fundamenty postulatu god
ności osobistej, przywołujemy prawa człowieka jak oderwane za
klęcie. Dyskurs praw człowieka sam stał się już pewnym „i zm e m”,
przybierając formę ideologii, które chce zwalczać, ale zamiast tego
podejmuje ich dzieło, niszcząc dziedzictwo zapewniające schro
nienie dla kruchego postulatu godności. Jest to niekonsekwencja,
spoza której wyzierają już oznaki przyszłej dehumanizacji - na przy
kład w pojęciu n i e - o s o b y l udzki ej , którego broni się z całą
akademicką powagą należną teoriom zdolnym uwieść tłumy. Aby
odsunąć od siebie totalitaryzmy, nie wystarczy je odwołać, trzeba
je zastąpić. Pytanie o nadzieję przestaje być wówczas przedmio
tem akademickiego sporu. Jeżeli mamy nadal bronić wartości, jaką
jest godność osobista, staje się ono pytaniem o odpowiedzialność:
kim powinniśmy się stać, aby zapewnić poszanowanie tego postu
latu? Kim jest osobowy podmiot, któremu przysługuje godność,
i jaki świat społeczny może zagwarantować jego istnienie?
W yspa r o d z a ju lu d z k ie g o
Totalitaryzm, niezależnie od barw, jakie może przybierać, po
jawia się wtedy, gdy zaczynamy wierzyć, że „wszystko jest możli
we” . Można by długo rozwodzić się nad tym, jak trudne do przy
jęcia było takie twierdzenie, na przykład opowiadając o oporach,
na jakie natrafiła we Francji recepcja myśli Hannah Arendt. Od
rzucić zasadę „wszystko jest możliwe”, uznać ją za kamień węgiel
ny wszelkich błędów stulecia znaczyło utożsamić terror z utopią,
zbrodnie polegające na unicestwianiu człowieka umieścić w tej
samej tradycji co ideały przeobrażenia człowieka. W czasie gdy
rojenia ideologiczne były jeszcze żywe, takie zrównanie było rze
czą nie do pomyślenia.
Kilkadziesiąt lat uporczywej refleksji sprawiło jednak, że w koń
cu można już powiedzieć wprost: zasada „wszystko jest możliwe”
oznacza narodziny XX wieku. To małe zdanko, które miało oka
zać się tak straszliwe, znaczy dwie rzeczy. „Wszystko jest możliwe”
może odnosić się do określenia, kto jest człowiekiem. Można
wówczas arbitralnie zakreślać granicę między ludźmi a „podludź-
mi”, uznając jakąś kategorię ludzi za nieludzką, czego dokonał na
zizm. „Wszystko jest możliwe” może też odnosić się do określenia
tego, czym jest człowiek. Można wtedy arbitralnie zadekretować,
że ludzie mogą lub powinni żyć bez autorytetu, bez osobistych
sekretów, bez rodziny lub bez bogów - o co pokusił się komu
nizm. Który zresztą w końcu połączył oba sensy zasady „wszystko
jest możliwe”, odmawiając człowieczeństwa tym, którzy nie czy
nią żadnego wysiłku, aby stać się innymi, niż są.
16 E sej o człowieku późnej nowoczesności
Jednak, jak zobaczymy, kapitalne znaczenie zasady „wszystko
jest możliwe” dla ugruntowania zjawisk, których dzisiaj chcemy
za wszelką cenę uniknąć, wciąż nie jest uznawane w dostatecznym
stopniu. Tu i ówdzie próbuje się wprowadzać tę zasadę innymi
drogami, otwierając szczeliny prowadzące do przyszłych tyranii,
a tym samym rujnując świat, który chce się jakoby odbudować. Te
same społeczeństwa, które chcą zapobiegać przyszłym zbrodniom
przeciwko ludzkości, żywią w swoim łonie nowe prądy antyhu-
manistyczne, życzliwie przyglądając się ich rozwojowi. Rozbawio
na wyrozumiałość towarzyszy poczynaniom zdeklarowanych wro
gów gatunku ludzkiego (jak Ruch na rzecz Dobrowolnego Wygi
nięcia Ludzkości), a także poglądom aktywnych zwolenników
podziału na istoty bardziej i mniej ludzkie, na osoby i nie-osoby.
Kiedy chodzi o określenie, kim jest człowiek, można odnieść wra
żenie, że dzisiaj, jak wiek temu, wszystko jest możliwe.
Nieredukowalna godność istoty ludzkiej, która stanowi nasz
podstawowy pewnik, jest z założenia powszechna, odnosząc się
do całego gatunku. Zakłada ogromny, wspólny i pierwotny świat
- świat ludzkiego gatunku. „Ludzie” są tu traktowani jako jedyna
w swoim rodzaju grupa, w obrębie której wszystkie jednostki mają
taką samą substancjalną wartość i która odróżnia się od innych
grup - gatunków zwierzęcych, świata mineralnego.
Ponieważ g o d n o ś ć jest pewnym wyróżnieniem, filozofia
praw człowieka opiera się na antropocentryzmie: pojedynczy czło
wiek nie może być godny, jeżeli Człowiek jako taki nie jest królem
przyrody. Mówienie o ludzkiej godności znaczy, że człowieka nie
można traktować jak rzeczy, to zaś zakłada istotną, radykalną se
parację między światem ludzkim a resztą przyrody, zarazem zaś
istotną więź między wszystkimi ludźmi.
Źródłowa dla kultury europejskiej opowieść biblijna ukazuje
wspólnego przodka całej ludzkości - Adama. Niezależnie od tego,
co na temat pochodzenia ludzkości z jednego korzenia mówiono
w historii nauki, idea ludzkiej jedności stanowi naszą fundamental
ną tradycję. Święty Paweł głosił identyczność statusu wszystkich ludzi,
niezależnie od kryterium płci, przynależności społecznej lub etnicz
Wyspa rodzaju ludzkiego 17
nej. Idea praw zakorzeni się potem w tej niezmiennej pewności,
ugruntowując ją w rozumie. Ale niezależnie od tego, czy postulat
jedności znajduje oparcie w religii czy w rozumie, zawsze stanowi
on ideę pierwotną, na której może wznieść się pewne uniwersum
relacji. Bez niego nieuchronnie pojawiają się podział i nienawiść.
Historyczne próby i pokusy dehumanizacji są przede wszyst
kim efektem odrzucenia tej jedności, podania jej w wątpliwość,
a także niepokojących sporów na temat granic gatunku ludzkie
go. Właśnie grając na nieokreśloności statusu (czy Indianie mają
duszę?), europejscy chrześcijanie zdziesiątkowali populacje Ame
ryki. Las Casas, występując w ich obronie, nie rozprawia o ludz
kiej godności - która w świecie chrześcijańskim była sprawą bez
sporną - ale ujmuje rzecz od drugiej strony, twierdząc, że Indianie
również są ludźmi, a tym samym mają godność. Na tym polegał
główny punkt sławnego sporu w Yalladolid1 . Dehumanizacja za
czyna się wtedy, gdy odmawiamy komuś statusu człowieka, gdy
niektórych ludzi wyrzucamy poza granice gatunku. Za „niegod
nych” można uznać tych, których uznano najpierw za „podludzi”
i odrzucono jako radykalnie innych.
W drugiej połowie XIX wieku odkrycia biologii całkowicie
przeobrażają wcześniejsze przekonania dotyczące jedności i wy
jątkowości gatunku ludzkiego. Opowieść biblijna wykopała prze
paść między zwierzęciem a człowiekiem. Teoria ewolucji zbliża
człowieka do małpy tak bardzo, że granica staje się płynna. Tak
płynna, że byle co może ją obalić. „Co się tyczy problemu wielko
ści absolutnej, zostało ustalone, że różnica między największym
a najmniejszym mózgiem ludzkim, pod warunkiem że oba są zdro
we, jest większa niż różnica między najmniejszym mózgiem ludz
kim a największym mózgiem szympansa lub orangutana” - pisze1
1 W XVI wieku w Valladolid (ówczesnej stolicy Hiszpanii) wywiązał się pu
bliczny spór między filozofem Sepulvedą i dominikaninem Las Casasem dotyczą
cy pytania: czy Indianie z Nowego Świata mają duszę? Hiszpańscy kolonizatorzy
usprawiedliwiali nieludzkie traktowanie Indian, wysuwając twierdzenie, że nie
należą oni do gatunku ludzkiego. Zwycięzcą w tym sporze stanie się Las Casas,
zwany odtąd „obrońcą Indian” (przyp. autorki do polskiego wydania).
18 E sej o człowieku późnej nowoczesności
Darwin2 i łatwo sobie wyobrazić, co takie stwierdzenie może zna
czyć w epoce, w której wierzy się, że inteligencja jest proporcjo
nalna do wielkości mózgu. Od tej pory, w miarę jak zanikają wie
rzenia religijne, które zakorzeniają człowieka w Bogu, zaciera się.
wyjątkowość człowieczeństwa, oczywistość właściwej człowieko
wi wielkości, a zatem też imperatyw szacunku należnego każdej
ludzkiej jednostce z racji samej przynależności do gatunku. Impe
ratyw szacunku obowiązuje już tylko w stosunku do tych, którzy
zostali dopuszczeni - mocą jakiej arbitralnej decyzji? - do czło
wieczeństwa. Granica szacunku, subiektywna, więc zmienna, bę
dzie od tej pory zależeć od kryteriów historycznych, ideologicz
nych, naukowych. Nie przebiega już w sposób konieczny między
człowiekiem a zwierzęciem, ale może przechodzić między różny
mi grupami ludzkimi, sprawiając, że niektóre z nich będą trakto
wane jako grupy podludzi lub wręcz zwierząt.
Eugenizm i rasizm stały się możliwe w pierwszym rzędzie właś
nie dlatego, że granica ta została rozmyta, bo nie tyle przeczyły
one ludzkiej godności, ile dzieliły gatunek, którego granice stały
się nieostre, na ludzi godnych tego miana i pozostałych. Na prze
łomie wieków w świecie zachodnim doszło do tego, że nieuleczal
nie chorych, umysłowych debili, jednostki aspołeczne definiowa
no jako podgatunek; w niektórych stanach Ameryki rozwinęły się
programy przymusowej sterylizacji, popierane przez wielu naukow
ców z krajów europejskich; w 1904 roku powstało w Niemczech
Niemieckie Towarzystwo Higieny Rasowej; jako preludium do
o s t a t e c z n e g o r o z w i ą z a n i a stosowano przymusową ste
rylizację „jednostek aspołecznych”, „bękartów”, Czarnych z Nad
renii, a kalekie lub opóźnione w rozwoju dzieci i psychicznie cho
rych uśmiercano za pomocą gazu3. Jeszcze w latach siedemdzie
siątych „osoby niższe”, wedle wyrażenia Nilsa von Hofstena, to
2 Charles Darwin, La descendance de l’homme, Complexe, Bruxelles 1981,
t. I, s. 221 (wyd. poi. O pochodzeniu człowieka).
3 Zob. Jacques Roger, L eugénisme, 1850 -19 50, w: U Ordre des caractères,
Vrin, Paris 1989.
Wyspa rodzaju ludzkiego 19
znaczy jednostki ułomne fizycznie lub społecznie, były poddawa
ne przymusowej sterylizacji w Szwecji.
Czy to postęp nauki nieuchronnie prowadzi do rozerwania
wyjątkowej jedności człowieczeństwa, sprawiając, że w tym rozdar
ciu wyłaniają się wszystkie okropieństwa, jakie można sobie wy
obrazić, a raczej jakich wyobrazić sobie nawet nie można? Nie, al
bowiem wyjątkowość gatunku ludzkiego zasadza się na innych pod
stawach niż cechy biologiczne. Granica między tym, co ludzkie,
a tym, co zwierzęce, została wytyczona przez źródłowy mit o cha
rakterze raczej ontologicznym niż antropologicznym: człowiek jest
tym szczególnym zwierzęciem-przyjacielem Boga, stworzonym przez
Boga na Jego obraz i podobieństwo. Niezwykłe odkrycia dziewięt
nastowiecznej biologii nie mogłyby stać się podporą totalitaryzmów,
gdyby wciąż obowiązywały pierwotne założenia ontologiczne. Tak
jednak nie było. Jeżeli postęp nauki wystarczył do naruszenia prze
konania o wyjątkowości rodzaju ludzkiego, stało się tak dlatego, że
samej nauce powierzono poszukiwanie kryteriów i definicji, prze
kazy religijne uznając za nieprawomocne. To scjentyzm, a nie na
uka, rozbija jedność ludzkości, rozkwita on zaś wskutek terroru ra
cjonalności pozbawionej konkurencji.
Wiele ludów prymitywnych określa siebie mianem „Ludzi”,
wyrażając w ten sposób ideę naturalnej różnicy między nimi
a wszystkimi innymi. Jedność i wyjątkowość rodzaju ludzkiego są
wytworem kultury, ideą cywilizowaną, wyrafinowaną, więc kru
chą. Wiek XX opowiada o rozpadzie idei ludzkości i o związanej
z tym dezintegracji istotnego wspólnego świata, który wznosili
śmy przez tyle wieków. Ta dezintegracja stała się podstawą i wa
runkiem możliwości powstania systemów totalitarnych.
Idea ludzkiej jedności opiera się na przekonaniu o istnieniu gra
nicy między człowiekiem a zwierzęciem. Zastąpienie g r a n i c y
przez p o g ra n ic z e, niewyraźną i neutralną przestrzeń, w której
rozróżnienia są sporne, sprawiło, że ostatecznie możliwe stało się
przeprowadzanie selekcji między ludźmi. Potworne konsekwen
cje tego zatarcia granicy każą nam uznać ją za świętą, za nienaru
szalną: w odpowiedzi na pytanie „kto jest człowiekiem?” nie
wszystko jest możliwe.
20 E sej o człowieku późnej nowoczesności
Tymczasem późna nowoczesność, przeciwnie, usiłuje odtwo
rzyć p o g r a n ic z a . Próby rozbijania idei jedności człowieczeń
stwa są dziś podejmowane na nowo, spotykając się z powszechną
obojętnością.
W świetle prac naukowych z ostatnich dziesięcioleci różnica mię
dzy człowiekiem pierwotnym a rozwiniętą małpą stała się nieuchwyt
na. Zdolności i umiejętności małp burzą nasze przesądy dotyczące
wyjątkowości i przewagi naszego własnego gatunku: małpa chodzi
na dwóch nogach, rozpoznaje się w lustrze, uczy się języka głucho
niemych, używa narzędzi, opłakuje swoich zmarłych i wzrusza się na
widok nieszczęścia niektórych swoich pobratymców. Te odkrycia
interesowałyby tylko naukę, gdyby nauka, jak w XIX wieku, nie
uchodziła dziś za jedyną instancję powołaną do rozumienia miejsca
człowieka we wszechświecie. Zachodnie opinie, powodowane sza
leńczym strachem przed ponownym pojawieniem się mitycznych i re
ligijnych wyróżników człowieczeństwa, po raz kolejny ulegają fascy
nacji nauką i owymi przestrzeniami pośrednimi; dlatego do dobrego
tonu należy żarliwe ośmieszanie twierdzenia o istnieniu radykalnej
różnicy między człowiekiem a resztą przyrody, ponieważ twierdze
nie to ma wydźwięk religijny. Jednak scjentyzm dzisiejszy, w odróż
nieniu od dziewiętnastowiecznego, stał się zarazem obłudny i łatwy
do odparcia. Obłudny, albowiem w XIX wieku opierał się on na wie
rze naiwnej, lecz zrozumiałej, bo pozbawionej jeszcze doświadcze
nia, że po usunięciu mentalności religijnej nauka będzie mogła wszyst
ko wyjaśnić i sama z siebie zapewnić szczęście ludzkości. Miniony
wiek wystarczająco pozwolił nam zrozumieć, że było to złudzenie,
toteż współczesny scjentyzm opiera się już tylko na niechęci do
religii i gra na resentymencie zwracającym się przeciwko wierze.
Jest łatwy do podważenia, bo w XIX wieku nikt jeszcze nie wie
dział, do jakich ludzkich katastrof doprowadzi owo „moralne za
łamanie, które dotknęło w swym ogromie serce Europy”4, ale
4 Hannah Arendt, Le cas Eichmann et les Allemands, w: Ontologie et politique,
Tierce, 1989, s. 170 (polski przekład: Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalno
ści zła, przeł. Adam Szostkiewicz, Znak, Kraków 1998).
Wyspa rodzaju ludzkiego 21
dzisiaj nie możemy się już zasłaniać taką niewiedzą. Współczesny
scjentyzm, chcący mieć monopol na określanie, a raczej przekre
ślanie, granic człowieczeństwa, naraża się na zarzut potencjalnej
zbrodniczości.
W tej sytuacji znów pojawiają się twierdzenia, których treść
rychło stanie się niebezpieczna, jeżeli rozumienie człowieka po
wierzać będziemy tylko nauce. Współczesne obserwacje naukowe
przypominają porównania Darwinowskie: „Szympans może na
uczyć się 800 do 900 słów, podczas gdy niektórzy Kreole rozu
mieją ich tylko 600”5, albo: „Niektóre zwierzęta mogą okazywać
sobie solidarność, która pozwala je uznać za etycznie doskonalsze
od niektórych d z i k u s ó w ”6. Jeżeli akceptowalne są tylko kryte
ria biologiczne, to opisując człowieka w terminach biologicznych,
mówimy o nim wszystko i różnice się zacierają. Zwierzętom win
ni jesteśmy życzliwość i współczucie, ponieważ są istotami żywy
mi zdolnymi do cierpienia. Takie samo współczucie winniśmy
okazywać człowiekowi słabemu, choremu, cierpiącemu, którego
życie jest ciężarem dla niego i dla społeczeństwa. Dlatego wysuwa
się motywy humanitarne, aby usprawiedliwić eutanazję. Zabijać
należałoby właśnie ze współczucia. W ten sposób powraca idea,
która pojawiła się pod koniec ubiegłego stulecia, idea „życia, któ
re nie jest warte tego, by je przeżyć”.
Jeżeli poza tym, jak chciałyby niektóre nurty ekologiczne, cała
przyroda ma tytuł do takiej samej godności jak człowiek, to zani
ka sama idea godności. Takie jej rozciągnięcie równa się jej rozmy
ciu: jeżeli wszystko jest godne, to nic nie jest godne, bo godność
oznacza pewne wyróżnienie. Kiedy odrzucamy to wyróżnienie,
wszelka hierarchia szacunku staje się zależna od panujących ideo
logii i od lęków opartych na samej tylko opinii. Niektórzy będą
zatem mniej godni od innych.
5André Langaney, Les impossibles dans les origines du langage, w: „Pour la
science”, nr 211, 1995, s. 10.
6Yvon Quiniou, Danuin et la morale, „Le Magazine littéraire”, marzec 1999,
s. 50.
22 E sej o człowieku późnej nowoczesności
Imperatywy Kaniowskie, które miałyby stanowić oparcie dla
etyki szacunku wyzwolonej z podstaw religijnych, nie wystarczą
do zapobieżenia pokusom nowych hierarchizacji, dzielących ludzi
na godnych i niegodnych. Na gruncie tej etyki człowiek jest uwa
żany za istotę żywą, obdarzoną autonomią moralną. W porówna
niu z religijnym wymogiem szacunku zmienił się nie sam ten wy
móg, lecz kryteria pozwalające określić grupę, w stosunku do któ
rej on obowiązuje - czyli człowieka. Zawarta w Biblii opowieść
mityczno-religijna pozwalała przyznać godność absolutnie każde
mu człowiekowi, zapobiegając tym samym próbom wprowadze
nia rozróżnień między poszczególnymi grupami, w każdym razie
czyniąc takie próby czymś ostatecznie niemoralnym: człowiek ma
godność niezależnie od wszystkiego po prostu dlatego, że jest czło
wiekiem, ponieważ, zgodnie z opowieścią o początku, Bóg go so
bie wybrał. Wraz z Kaniowską sekularyzacją podstaw ten boski
wybór zostaje zastąpiony pewną jakością człowieczeństwa, która
określa przewagę człowieka nad zwierzęciem, czyli autonomią mo
ralną. Rodzi się zatem pokusa, aby stwierdzić, że to nie człowiek
jest godny, ale człowiek jako istota autonomiczna i dopóty, dopó
ki jest istotą autonomiczną7.
Aby wyróżnić człowieka, nie wystarczy podać jedną cechę. Kie
dy nasi współcześni, pod patronatem Kanta, za determinującą ce
chę człowieczeństwa uznają autonomię, mylą się, sądząc, że w ten
sposób ocalają godność. W takim razie bowiem istoty ludzkie po
zbawione autonomii, noworodki, ludzie umierający lub ułomni,
mogą utracić status ludzi. Możliwe, żej^kojsęwna ontojogiajnoże
ocalić godność grup, które w różnych epokach wskazywano jako
podgrupy, raz zaliczając do nich osobniki z ułomną świadomo
ścią, innym razem nielubiane narody. Bez teorii dotyczącej bytu
człowieka panowanie pozoru zostawi otwarte pole dla dyskrymi
nacji. Opisując człowieka jako osobę, całość nieredukowalną do
wszystkich swoich cech i określeń, kultura europejska chce go
7 Zob. na ten temat Anne Fagot-Largeault i Geneviève Delaisi de Parseval,
Qu'est-ce qu'un embryon?, „Revue de métaphysique et de morale”, nr 3, 1987.
Wyspa rodzaju ludzkiego 23
ocalić przed groźbą historycznych i okolicznościowych punktów
widzenia, które mogą odebrać mu jego wartość. Przy takim rozu
mieniu człowiek zachowuje godność nawet wtedy, gdy wszystko
utracił: atrybuty społeczne, zdolności intelektualne, a nawet zdol
ność kochania. Już stary Edyp, ślepy, pozbawiony swojego króle
stwa i honoru, mówił: „Dopiero kiedy nie jestem już niczym, staję
się naprawdę człowiekiem”8. Ogołocony z tego, co było mu przy
dane, pozostaje istotą wszystkiego spragnioną i odzianą w swą
godność jak w czasach pełnej chwały. Takim też jawi się nam czło
wiek wydziedziczony, żyjący w niezliczonych obozach koncentra
cyjnych XX wieku. I właśnie fakt, że tak go postrzegamy, pomimo
wszystkich wysiłków podejmowanych w celu wyzucia go z jego ludz
kich atrybutów, świadczy wystarczająco wymownie o ontologicz-
nym charakterze jego godności.
A jednak pokusa rozróżniania ludzi wedle kryterium zdolno
ści lub innych określeń powraca dziś wraz z nowym eugenizmem.
W świetle niektórych nurtów myślowych pewne grupy są pod-
ludźmi albo ludźmi nie są, ponieważ nie posiadają jakichś zdolno
ści albo zdolności te zostały w nich zniszczone. Jeżeli zatem osobą
nazwiemy istotę ludzką, której przysługuje pełna godność, nie
którzy ludzie przestaną być osobami, staną się nie-osobami.
Na przykład: „Używanie słowa os ob a może niestety wprowa
dzać w błąd, ponieważ słowo to jest często stosowane tak, jakby
znaczyło to samo co istot a ludzka. Jednak nie są to terminy
równoznaczne: os ob a mogłaby nie należeć do naszego gatun
ku. Można również znaleźć osobniki nałeżace do naszego gatun
ku, a nie będące osobami”, pisze Peter Sinaer9, który określenie
„osoba” zastrzega dla człowieka racjonalnego i samoświado-
mego. Albo też: „Nie wszystkie istoty ludzkie są osobami. Nie
wszystkie istoty ludzkie są świadome siebie, racjonalne, zdolne do
odbierania nagan i pochwał. Na przykład zarodki, noworodki, lu
dzie głęboko upośledzeni umysłowo, osobniki pogrążone w śpiącz-
8Sofokles, Edyp w Kolonie.
9Peter Singer, Questions d'éthique pratique, Bayard, Paris 1997, s. 93.
24 E sej o człowieku późnej nowoczesności
ce bez nadziei na odzyskanie świadomości są istotami ludzkimi,
ale nie są osobami” 10. Istota pozbawiona autonomii moralnej, jak
noworodek, miałaby już tylko wartość zależną od przywiązania,
jakie dla niej żywimy: to jej otoczenie decydowałoby o stopniu
należnego jej szacunku, obowiązkiem byłaby tylko życzliwość, jaką
winni jesteśmy wszystkim istotom zdolnym do odczuwania cier
pienia, zarówno ludziom, jak zwierzętom*11.
Łatwo sobie wyobrazić możliwe konsekwencje tego rodzaju
twierdzeń, uprawomocniających różne nadużycia. Między euge-
nizmem z początku wieku a dzisiejszą manipulacją genetyczną ist
nieje wyraźne podobieństwo, niezależnie od różnych celów: „Taki
sposób myślenia daje się porównać z tym, który w pierwszej po
łowie stulecia kładł nacisk na zdrowie publiczne (teraz zdrowie
jednostki), na degenerację ludzkości (teraz choroby genetyczne)
i na eugeniczną sterylizację (teraz terapię genową, w rzeczywisto
ści tropienie skłonności genetycznych)”, pisze André Bichot12.
Prowadzi to do selekcjonowania ludzi godnych tego, by żyć,
zwanych osobami. Kto będzie dokonywać selekcji? W imię jakich
kryteriów? Następne stulecie może zadrżeć w posadach.
Człowiek nie jest w y t w o r e m , który można określić przez
wskazanie jego cech i który można wyczerpująco opisać, niczego
nie pomijając. I jako jednostka, i jako gatunek w wymiarze histo
rycznym wykracza on poza możliwe egzegezy. Opis jego cech nie
wyczerpuje wiedzy o nim. Jeżeli będziemy go badać przez lupę,'
cząstka po cząstce, albo obierać cierpliwie jak cebulę, aby poznać
jego tajemnicę, znajdziemy tylko mięso. Ponieważ kategorycznie
nie zgadzamy się na traktowanie go jak kawałka mięsa, nie może
my sprowadzać jego własności do tych, o których mówi nauka.
Wykraczając poza biologię i paleontologię, człowiek jest buntem
przeciwko kondycji zwierzęcej i transcendencją w stosunku do
10 H. Tristam Engelhardt, The Foundations of Bioethics, Oxford University
Press, New York 1986, s. 107.
11Ibidem, s. 218-219.
12André Bichot, UEugénisme, Hatier, Paris 1995, s. 76.
Wyspa rodzaju ludzkiego 25
przyrody. Myśląc wszechświat, który go nie myśli, jest historią
pełną znaczeń, a właśnie to wymyka się nauce. Jego historia pro
wadzi do pytania: dlaczego istnieje coś raczej niż nic? Jest stwo
rzeniem, które usiłuje nadać sens światu. Nie dostarcza odpowie
dzi. Ale znaczące są już przygody związane z tym pytaniem. Czło
wiek jest tym przemijającym stworzeniem, które nadaje światu imię.
Bełkotliwie formułując jakiś sens, powołuje do życia wszechświat,
który bez niego pogrążyłby się w drętwocie nieświadomości.
Nie wiemy, czym jest byt człowieka. Znamy go tylko poprzez
mit, obcujemy z jego szumem i z nieuchwytną atmosferą. Musimy
zatem wsłuchiwać się w ten mit uważnie, mieć go wciąż przed ocza
mi, jeżeli chcemy ocalić to stworzenie, którego istoty nie znamy.
Jedność rodzaju ludzkiego opiera się na wspólnej kondycji.
Ludzie różnią się od innych gatunków nie pod względem biolo
gicznym, lecz ze względu na szczególne spojrzenie, jakim patrzą
na świat, aby zadawać mu pytania. Człowiekiem czyni zdziwienie
i pytanie, czyli tragiczne rozumienie skończoności. Człowieka
odróżnia szczególny sposób zamieszkiwania ziemi, widoczny we
wszystkich czasach i miejscach. Opowieści Homera sprzed niemal
trzech tysięcy lat mówią o emocjach i niepokojach przypominają
ce te, które i dziś odczuwamy, podobnie jak opowieści powstałe
na innych kontynentach. Plemiona nie znające pisma żyją wedle
zasad mądrości przypominających nasze własne zasady. Dlatego
przyklaskujemy walce Las Casasa, który w XVI wieku bronił czło
wieczeństwa Indian. Ich stosunek do życia czyni z nich jestestwa,
byty rzucone w świat i zadające sobie pytania bez odpowiedzi. Pod
tym względem wszyscy ludzie są sobie współcześni mimo upływu
czasu i bliscy sobie mimo odległości w przestrzeni - łączy ich świa
domość wewnętrznej kruchości.
Kiedy kultura, zmęczona sprzecznościami albo zbuntowana
przeciwko określeniom, zaczyna myśleć, że o człowieku nic nie
można powiedzieć, walkowerem poddaje wspólny ludzki świat.
Taka negacja naszej konstytutywnej kondycji została dokonana
przez totalitaryzmy i dokonuje się w postmodernistycznym nihili
zmie. Jeżeli człowieka nie wyróżnia już jego kondycja, dołącza on
o człowieku późnej nowoczesność
Spis treści W p r o w a d z e n i e .......................................................................................................................................7 Późna nowoczesność jest niespójna: chce chronić godność pojedynczego człowieka, zarazem jednak usiłuje zatrzeć pojedynczość człowieka jako osoby i jako podmiotu. Ta sprzeczność jest podstawowym tematem książki. Aby ocalić godność osobową, trzeba będzie ocalić podmiot odpowiedzialny za swoje czyny i niezależny duchowo. W yspa rodzaju ludzkiego........................................................................................................ 1 5 Zagwarantowanie jedności ludzkiego gatunku, czyli jednakowego dla wszystkich statusu człowieczeństwa, stanowi podstawowy warunek ocalenia godności. Obserwujemy dziś nowe próby dehumanizacji, o czym świadczy pojawienie się pojęcia ludzkiej nie-osoby, opisującego nową kategorię podludzi. Rolę dyskryminującego kryterium, po kryte riach „rasy” lub „klasy”, odgrywa dzisiaj ideologizowane zdrowie. C z ł o w ie k m a w ł a ś c iw o ś c i , c z y l i l e k c je x x w i e k u ....................................... 3 3 Czas wyciągnąć wnioski z totalitaryzmów ostatniego stulecia: w odnie sieniu do człowieka nie wszystko jest możliwe. Przeciwstawiając się próbom traktowania człowieka jak niezapisanej tablicy, trzeba przy jąć, że człowiek jest bytem, o którym da się coś powiedzieć. Nie jest nieokreślony ani nie daje się kształtować zgodnie z własną wolą. S z y d e r s t w o i b u n t ..........................................................................................................................4 1 Jednakże późna nowoczesność wciąż trwa w przekonaniu, że wszystko jest możliwe bezkarnie. Ożywia ją resentyment związany z jej własną niemocą. Próbuje kontynuować dzieło przerabiania człowieka, zamiast terroru stosując broń ośmieszania.
E sej o człowieku późnej nowoczesności Ślady zranionego zw ierzęcia.......................................................................................... 5 3 Literatura dysydencka z Europy Środkowowschodniej otwiera drogę an tropologii, która stanowi może nadzieję dla nadchodzącego stulecia. „Ślady” są poranionymi resztkami ludzkiej rzeczywistości, którą dwa ostatnie stulecia usiłowały wymazać. N ie w y s t a r c z a l n o ś ć l u d z k ie g o ś w i a t a .................................................................... 6 5 Podstawowym określeniem człowieczeństwa jest konieczność życia w świecie kulturowym, niezależnie od jego niedoskonałości. Czło wiek jest zwierzęciem, które dostrzega swoją niesamowystarczalność i nieporadnie odpowiada na tę tragiczną oczywistość, wznosząc kon strukcje kulturowe. Współczesna jednostka sądzi, że może żyć bez świata, ponieważ uważa się za samowystarczalną. C z y t r z e b a r a t o w a ć o s o b o w y p o d m i o t ? .............................................................7 9 „Świat” europejski charakteryzuje się pojmowaniem człowieka jako poje dynczej i autonomicznej osoby. Aktualne rozwijanie się matriarchatu stanowi nie tyle postmodernistyczny wynalazek służący rozwojowi wol ności, ile powrót do epok przedeuropejskich - podobnie jak w przy padku obalania własności prywatnej. Aby zniszczyć opresyjne ojcostwo, niszczy się wolny podmiot, bo autorytet państwa, którym zastępuje się autorytet ojcowski, nie jest w stanie wykształcić autonomii. N o w o c z e s n y p o d m i o t , c z y l i p r a w d y n i e d o k o ń c z o n e ............................9 3 Późna nowoczesność, aby zapobiec powrotowi opresyjnych przekonań, tworzy jednostkę pustą i plastyczną. Paradoksalnie, współczesna jed nostka przypomina w końcu tę, która z braku świadomości ulegała systemom totalitarnym. Tylko odtworzenie podmiotu obdarzonego niezależnym umysłem i osobistą odpowiedzialnością pozwoli zapo biec przyszłym tyraniom. F ig u r a ś w i a d k a ..............................................................................................................................1 1 7 Wolny podmiot będzie w stanie zerwać z moralnością intencji, która zdominowała wiek XX. Będzie angażować się w swoje czyny i sta nie się świadkiem etyki, której broni. Społeczeństwo spektaklu jest teatrem, w którym jednostka mówi, nie angażując się i bezwiednie oszukując. Podmiot będący świadkiem czyni z siebie stawkę w grze na scenie, którą jest prawdziwe życie. Etyka ma sens tylko za taką cenę.
Spis treści W spólne wartości jako ję z y k ..........................................................1 3 5 Współczesne jednostki, wyzute - lub wyzwolone - z przekonań i z na dziei, łączą się teraz w kolektywy, których spoiwem jest tożsamość oparta na pewnych sposobach bycia. Prawdy myślowe, ustrukturo- wane wokół wizji przyszłości, zanikają na rzecz prawd bytowych, które pozwalają równorzędnym jednostkom skupić się wokół wspólnych korzeni. Aby ustanowić więź i wyznaczyć przyszłość, społeczeństwo potrzebuje architektury wspólnych wartości skonkretyzowanych w prawie. Religia ekonomii i paradoksy materializmu................................. 1 4 9 Monopol pieniądza stanowi logiczną, choć godną ubolewania konsekwen cję ośmieszenia wartości duchowych. Oburzenie, jakie budzi religia ekonomiczna, świadczy o istotowym poczuciu niesamowystarczalności u jednostki uznanej za samowystarczalną. Posiadaniu rozumianemu jako używanie rzeczy w przestrzeni przeciwstawia się żarliwe odda nie rozumiane jako wyznaczanie celów w czasie. To pierwsze jest prze znaczeniem jednostki, to drugie - powołaniem osoby. C iało i dusza w prawach człowieka...............................................1 6 5 Późna nowoczesność odrzuca konflikty o terytorium, wiarę lub kulturę, widząc w nich wyraz fanatyzmu, i za jedyny godziwy cel uważa obro nę życia. Jednak człowiek nie sprowadza się do życia biologicznego. Istnieje w świecie kulturowym, którego musi bronić. Uniwersalność jako obietnica.........................................................1 7 1 Przykład wojny w Kosowie pokazuje, że szacunek dla człowieka umniej szonego również może prowadzić do fanatyzmu. Etyka praw czło wieka przybrała postać radykalną, pozbawiając człowieka jego świa ta. Zrozumienie substancjalnej skończoności pozwoliłoby nam, prze ciwnie, dążyć do uniwersalności przeżywanej zawsze jako obietnica. Musimy zniszczyć idole Dobra. I w tym celu zastąpić figurę mściciela figurą sprawiedliwego. WSZECHOBECNOŚĆ ZŁA ....................................................................... 1 8 7 Aby opuścić XX wiek, musimy porzucić personifikacje Zła i myślenie w kategoriach kozła ofiarnego, które wynikło z odrzucenia idei grze chu pierworodnego, przekazanego nam w spadku przez przodków. Osoba nigdy nie jest całkowicie tożsama ze złem, które popełniła. Jej
E sej o człowieku późnej nowoczesności niezbywalna godność świadczy o pełnej przynależności do ludzkiego gatunku. W taki sposób myśl dysydencka z Europy Środkowej usiłu je obalić nie tyle komunizm, ile manicheizm, co stanowi jedyną szan sę na odrodzenie się wspólnego świata. P r y w a t n o ś ć i w i e c z n o ś ć o s o b o w a ..........................................................................2 0 3 Zapomnieniu osoby jako pojedynczego jestestwa odpowiada dziś rene sans panteizmu. Osobowy podmiot nie poszukuje nieśmiertelności, która rozpuszcza go w żywiołach, lecz wieczności, w której będzie żył jako pojedyncze jestestwo. Śmierć Boga nie wyzwala podmiotu, lecz go obala. K o n k l u z j a ..........................................................................................................................................2 1 1
Wprowadzenie Wyobraźmy sobie spadkobiercę, który dowiaduje się od nota riusza, że odziedziczył kufer pełen węży. Taka jest nasza sytuacja w chwili, gdy odwracamy stronicę stu lecia. Wiek XX, od swych narodzin żywiący się kultem przyszło ści, zamknął się wstydem za przeszłość i pogardą dla przyszłości. Ponieważ nasze oczekiwania okazały się zwodnicze, każdą ideę, która coś obiecuje, postrzegamy jako potencjalny zawód. Jeżeli nadzieja jest studnią w ogrodzie, można odnieść wrażenie, że ta studnia została zatruta. Odrzucenie nadziei przejawia się w dwóch postawach umysło wych. Po pierwsze, w postawie buntu wobec rzeczywistości, która wydaje się nieuchronna po upadku totalitarnych utopii: skoro wiek XX nie zdołał stworzyć doskonałego społeczeństwa, skoro ludzkie społeczeństwo po kres czasów musi pozostać niedoskonałe, to żad na nadzieja nie ma sensu: utopia albo nic! Po drugie, w woli nieru chomego trwania w sytuacji swobodnego dobrobytu, jaka przypa dła nam w udziale, i unikania formułowania oczekiwań, które tak czy owak okazałyby się czcze i niebezpieczne. Dzisiejsza nadzieja polega więc na obywaniu się bez nadziei. Czy jest to możliwe? Czy człowiek może przeobrazić się tak, że nie będzie już odczuwał potrzeby sensu? Czyżby egzystencja znajdowa ła dziś szczęście w nieistnieniu sensu? Te pytania padają ostatnio często i domniemuje się pozytywną na nie odpowiedź. Nic dziwne go, że w czasie i przestrzeni staramy się poszukiwać społeczeństw, które, wcześniej lub gdzie indziej, żyły bez osobliwości zwanej na-
8 E sej o człowieku późnej nowoczesności dzieją. Tak można wytłumaczyć fascynację, jaką wśród naszych współczesnych budzi stoicyzm albo myśl Wschodu. Można wręcz powiedzieć, że stoicyzm i część myśli wschodniej, czyli dwie różne filozoficzne ekspresje ideału samowystarczalności, są instrumenta- lizowane - specjalnie interpretowane w taki sposób, aby mogły słu żyć założonemu celowi: wykazaniu, że społeczeństwo może żyć bez nadziei. Rozpacz (désespoir) zostaje przechrzczona na „zaniechanie nadziei” („inespoir”), aby sytuacja wyglądała bardziej optymistycz nie i wydawała się bardziej zgodna z naszą wolą. Dążyć tylko do tego, co „odpowiednie”, co „zgodne z naturą” - oto punkt wspólny stoika i filozofa chińskiego (przynajmniej według pobieżnej wiedzy, jaką mamy na jego temat na Zachodzie) - oto punkt, do którego zmierza czas późnej nowoczesności. Zanik projektów zbiorowych powinien ukazać się nie jako szkodliwa ułom ność, ale jako zapowiedź nowej ery tworzonej przez nowego czło wieka. Dlatego wmawia się nam (a idea ta snuje się zarówno po literaturze i różnych sekciarskich teoriach, jak po filozofii), że chiń ski mędrzec potrafił obywać się bez podmiotowości, bez bytu i bez prawdy, bez sensu, bez logiki i bez jakiejkolwiek teleologii. Post modernistyczny podmiot zostaje więc uspokojony i umocniony w przekonaniu, że słusznie postąpił, odprawiając prawdę, uniwer salizm i projektowanie przyszłości. Jego własna nicość znajduje lub zdaje się znajdować echo w nicości tysiącletniej myśli chiń skiej, okazując się tym samym nie brakiem bycia, lecz jego inną formą. Można zatem obyć się bez sensu i bez przyszłości, żyć w znieruchomieniu chwili obecnej. Pomijając teorie, zastanówmy się, co na temat możliwości spo łeczeństwa żyjącego bez nadziei mówią nam historia i geografia. Ostatecznie większość dawnych ludzkich społeczeństw żyła bez spe cjalnej nadziei na poprawę świata, a tym bardziej na odmianę egzy stencji. Po prostu żyły, zadowalając się odtwarzaniem gestów i my śli przodków. Horyzont ich przyszłości wyznaczały dwa lub trzy pokolenia. Jeszcze dzisiaj większość niezachodnich społeczeństw żyłaby w taki sposób, gdyby europejska idea postępu nie wciągnęła ich w zbiorowe oczekiwanie lepszego życia lub „rozwoju”.
Wprowadzenie 9 Czy po nagromadzeniu tylu zawiedzionych oczekiwań zwra camy się dzisiaj ku dawnym czasom, w których ludzie poprzesta wali na teraźniejszości, nie czekając lepszego jutra? Gdyby to było prawdą, odczulibyśmy jakąś ulgę, znaczyłoby to bowiem, że nasza wspólna egzystencja może znaleźć schronienie w czasie, nie po trzebując koniecznie nadziei na lepsze życie, którego nie potrafi my już zdefiniować. Nie wydaje się jednak, aby taki wybieg mógł nas naprawdę pocieszyć. Albowiem dawne społeczeństwa przedeuropejskie i po zaeuropejskie wyznaczały pewien sens zbiorowy, chociaż ten sens nie wpisywał się w konkretną czasowość historyczną. Oczywiście, nie czekały na koniec świata ani na powrót Chrystusa, jak chrze ścijanie pierwszych wieków, ani na świetlane jutro, jak masy w wie ku XX. Ale ich codzienny trud i monotonne odtwarzanie się po koleń miały dla nich sens dzięki mitom, religiom i mądrości. Przy braku projektów dotyczących zbiorowej przyszłości społeczeństwa te miały nadzieję przynajmniej na to, że wspólnota spełni się w p o - r zą dk u rzeczy, zgodnie z wyznawaną przez nie ideą świata i człowieka w świecie. Może się wydawać, że ich religie, ich mą drość i ich moralność zastygły w nieruchomej nieśmiertelności, przynajmniej w porównaniu z wizjami nowoczesnymi, ale każde wydarzenie i każde działanie znajdowały sens w łonie świata kul tury, w którym swoje miejsce miał również czas. To prawda, że koniec oczekiwań mesjanistycznych i ideolo gicznych sprowadza nas do codzienności, w której chodzi tylko o to, by dobrze żyć, przyjmując, że dobre życie zakłada komfort materialny i wszelkiego rodzaju zabezpieczenia. Ale jeżeli pragnie my odtąd żyć bez projektów przyszłości, powinniśmy odnaleźć wymiar duchowy, dzięki któremu egzystencja nabiera sensu i wy kracza poza siebie nawet w codzienności. Natomiast społeczeń stwo samego tylko dobrobytu, bez nadziei ni oczekiwań, zamyka nas w materialności i czyni z nas smutnych bohaterów pustki. Dzisiejszy brak nadziei świadczy o tym, że nie możemy żyć ani w świecie, który przekazały nam w spadku ubiegłe stulecia, ani w wymarzonym świecie utopii: w pierwszym dlatego, że go zane-
10 E sej o człowieku późnej nowoczesności gowaliśmy, w drugim - ponieważ ostatecznie okazał się niemożli wy do zrealizowania. W ten sposób rozpada się wspólny świat społeczeństwa, które jednoczy już tylko pogarda dla siebie: bunt przeciwko przeszłości, religijnej lub totalitarnej; bunt przeciwko powracającej rzeczywistości, której zaborcza obecność ukazuje czczość utopii. Wylano morze atramentu, aby obnażyć niegodzi- wości różnych epok. Można powiedzieć, że podoba nam się tylko to, co piętnuje czasy dawne i wczorajsze. I Na gruncie tych kolejnych negacji wyłania się powoli nowa kultura, nowa sztuka życia i myślenia: - Linearny i progresywny ruch czasu ustępuje miejsca rojeniom o czasie cyklicznym. Wrota czasu, obietnica postępu i nieskończo nego doskonalenia się świata, są stopniowo wypierane przez koło czasu, wieczny powrót tego samego. - Projekty społeczne zamierają wraz z ideą przyszłości, która stała się zwykłym czasem przyszłym, a jednostka czepia się ulotnej chwili, nie chcąc lub nie mogąc wyznaczyć celów, którym mogła by się poświęcić. - Praca jako działanie prometejskie ustępuje miejsca apologii czasu wolnego, a nawet bezczynności, która nie jest kontempla cją, lecz dobrowolnym i pełnym rezygnacji zanikiem działania. -Wspólny, ojcowsko-macierzyński projekt rodzinny jest wy pierany przez organizację rodzicielstwa plemiennego, pozbawio nego hierarchii i ważnych, trwałych więzi. - Prymat człowieka w przyrodzie ustępuje miejsca jednakowe mu wartościowaniu wszystkich istot żywych, a nawet nieożywio nej ziemi jako przestrzeni i miejsca. Tę kulturę można nazwać pó ź ną n o w o c z e s n o ś c i ą , po dobnie jak mówimy o późn ej s t a r o ż y t n o ś c i . Nawet jeżeli nie sposób naprawdę porównać dwóch okresów, z których jeden jest współczesny, a drugi odległy, taka nazwa narzuca się z więcej niż jednego powodu. Zawsze trudno scharakteryzować czas teraź niejszy. Słownik ponowoczesności ma konotację ideologiczną, ozna cza bowiem odrzucenie starego świata, a zachodzące zmiany uważa za już dokonane i oczywiste. Idea późnej nowoczesności znaczy zaś
Wprowadzenie 11 tylko tyle, że znajdujemy się u kresu pewnej epoki, nie przesądza jąc, czy możliwy będzie powrót lub odrodzenie. Jest późno: zna czy to tylko, że jesteśmy starzy, bo istotnie jesteśmy już starzy. Ale nie wiąże się z tym idea dekadencji, chyba że ulegniemy fobii schył ku, tak żywej w wieku XIX i na początku wieku XX. Żadna kul tura nie może żywić się nostalgią, bo prowadzi to jedynie do agre sywnych i mściwych wybryków, jak w przypadku wyczerpanego a sztucznie pobudzanego zwierzęcia. Z tego względu pojęcie póź nej starożytności, które od pewnego czasu zastępuje pojęcie schył kowego cesarstwa1 , przynosi cenną możliwość zrozumienia tego, czym jest czas późny lub stary, bez wiązania z tym ostatnim przy miotnikiem wartości negatywnej. Albowiem czas późny nie ozna cza - lub oznacza nie tylko - ubytku sił, rezygnacji i znużenia, ale również początek zastępowania jednej kultury inną. Czas późny nie sprowadza się do starczego zmęczenia - jest czasem głębokich zmian. Ponieważ kultury, w przeciwieństwie do ludzi, nie umiera ją, w każdym razie nigdy nie umierają naprawdę: w podeszłym wieku rodzą coś nowego, obalając dawny świat. Te narodziny mogą oznaczać nadejście nowej ery, ale sytuacja jest zawsze niepewna i odpowiedzi można oczywiście udzielić tylko w odniesieniu do przeszłości. Późna starożytność, to znaczy epoka rzymska trwająca od III do IV wieku, wykazuje wszystkie symptomy upadku instytucji rozu mianego tak, jak pojmował to Platon, który twierdził, że każda in stytucja umiera w końcu od nadmiaru własnej zasady: w tym przy padku od nadmiaru centralizacji, od dławiącego fiskalizmu, od prze rostu pewnej racjonalności, która przez własną sztywność rodziła niesprawiedliwość. Objawem starości epoki jest pozbawiona zna czenia sztuka, pretensjonalny i banalny zarazem styl literacki, ale też kryzys demograficzny. Przede wszystkim jednak epoka ta wy raźnie zapowiada kulturę chrześcijańską, która zrodzi inne cywili zacje - bizantyńską, zachodnią. W czasach późnej starożytności1 1 Por. Henri-Irénée Marrou, Décadence romaine ou antiquité tardive, Seuil, Paris 1977.
12 E sej o człowieku późnej nowoczesności wschodzące chrześcijaństwo wypiera ducha, który panował w po- republikańskim i już cesarskim Rzymie, czyli ducha stoicyzmu i rozmy tego panteizmu, wiążącego się z poszukiwaniem szczęścia w chwili obecnej. Nowa wiara w transcendentnego i jedynego Boga wiąże się z ideą zbawienia, które nie oznacza już tylko zdrowia ciała, lecz przywołuje życie wieczne; z nową wizją czasu historycznego, powiązanego odtąd z teologią; z uznaniem wyjątkowej wielkości człowieka. Pod tym względem późna nowoczesność przypomina późną starożytność - jako starość pewnego świata - jednak z odwróce niem kierunku zmian. To, co rodziło się w schyłkowym cesarstwie, czyli tradycja chrześcijańska, jest dzisiaj wypierane i zastępowane kulturą dającą się porównać z tą, która była wypierana ówcze śnie, to jest przez rodzaj stoicyzmu, powstałego niegdyś na ru inach społeczeństwa demokratycznego i republikańskiego oraz ideału obywatelskiego. Tak więc w późnej nowoczesności zaczyna zanikać właśnie to, co rodziło się w późnej starożytności: europejski humanizm, któ rego koniec już ogłoszono - dzieląc może w ten sposób skórę na niedźwiedziu? Pozwalam sobie mieć taką nadzieję. Dlaczego jednak mielibyśmy odrzucać nowego ducha, który wyłania się z klęski starego? Dlaczego nie mielibyśmy dokonać nowych, a nawet radykalnie nowych wyborów kulturowych? Ano dlatego, że musielibyśmy w tym celu pogrzebać to, co nade wszyst ko pragniemy zachować. W obecnej ewolucji, która czasami wyda je się nieuchronna, uderza bowiem niezwykle znaczący szczegół. Społeczeństwo późnej nowoczesności, choć zbuntowane i błąka jące się po pustyni, pozostaje przywiązane do pewnego wspólne go przekonania, które od początku przenika jego historię i może jako jedyne zakorzeniło się w jego nawykach myślowych, miano wicie wierzy w godność pojedynczego ludzkiego jestestwa. Wie rzy w nią wbrew temu, a może właśnie dlatego, że ostatnie stule cie często zachęcało do przekreślenia wartości pojedynczego czło wieka jako „ceny, którą trzeba zapłacić” za urzeczywistnienie przyszłości, operując straszliwym pojęciem „kosztów ludzkich” .
Wprowadzenie 13 Bunt przeciwko perwersjom europejskiej kultury podjęto w imię podstawowych wartości tej kultury. Godność pojedynczego jestestwa znajduje oparcie w idei czło wieka jako podmiotu i odpowiedzialnej osoby. Godność pojedyn czego jestestwa, kluczowa wartość kultury europejskiej od jej zara nia (jeszcze niewyraźna u Greków, a skonceptualizowana przez chrze ścijaństwo), znajduje uzasadnienie w antropologii, która z istoty ludzkiej czyni osobę, obdarzając ją świętą, nienaruszalną warto ścią. Kultura europejska jest historią epifanii osoby, która w czasach nowożytnych rozwinęła się w autonomiczny podmiot, zdolny do własnego projektu i do niezależności duchowej. Jednak pojawiają ce się w naszych społeczeństwach nowe sposoby bycia i myślenia kwestionują właśnie taką figurę antropologiczną: osoba wyparo wuje w mętnym panteizmie, podmiot tonie w nowych formach pod porządkowania. W tym sensie późna nowoczesność, wbrew temu co mówi, nie usiłuje zastąpić światów totalitarnych, które dopiero co odrzuciła; przeciwnie, stanowi ich dalszy ciąg, kontynuując dzieło usuwania podmiotu, które podjęto w czasach totalitarnych. Inaczej mówiąc, chcemy uciec od naszych demonów i odbu dować prawa człowieka, którymi pogardzał wiek XX. Ale ucieka jąc od nich, usuwamy sam podmiot, który uzasadnia istnienie tych praw. Celem niniejszej książki jest opisanie tej sprzeczności i jej przyczyn. Późna nowoczesność odrzuca terrorystyczny język tota- litaryzmów, ale wcale nie odrzuca podstaw ideologicznych, na któ rych on się opiera. Istota europejskiej przyszłości zależy od tego, czy w tej kwestii zdobędziemy się na spójność. Czepiamy się wiary w godność oso bistą tak, jak tonący chwyta się swojej przewróconej łódki, ponie waż wszystkie inne punkty zaczepienia już znikły lub powoli zni kają z naszego pejzażu. Ale czy postulat godności osobistej może przetrwać i być respektowany bez świata kulturowego, który go uzasadnia i ugruntowuje? Ten postulat, będący zwornikiem idei praw człowieka, nie jest oderwanym wierzeniem, wyspą, pojęciem, które mogłoby samotnie krążyć w atmosferze i żywić się nicością. Uprawomocnienie go wymaga zbudowania sensu. Sprzeczność
14 E sej o człowieku późnej nowoczesności polega dzisiaj na tym, że podważa się właśnie tę kulturę, na której opiera się nasza ostatnia wiara. Jest oczywiste, że wkrótce będzie my musieli ten dylemat rozwiązać w taki lub inny sposób, bo o ile zawsze można myśleć sprzecznościami, o tyle nie sposób nimi żyć bez zdrady samego siebie. Godność człowieka rozumianego jako byt wyjątkowy i nieza- stępowalny jest postulatem wiary, a nie faktem ustalonym przez naukę. Cała historia dowodzi kruchości tego postulatu. Aby osła bła jego obrona, wystarczy, że zawali się część olbrzymiej budow li, której jest osią. Godność osobista zakłada istnienie osoby, za kłada podmiot obdarzony świadomością i odpowiedzialnością, będący świadkiem własnych poczynań; zakłada moralną jedność gatunku ludzkiego i wyjątkowość człowieczeństwa w porównaniu z życiem zwierzęcym. Jej idea opiera się na całym odziedziczo nym świecie kulturowym i właśnie przez naruszenie tego dziedzic twa nazizm i komunizm mogły obrócić ją w proch. Dzisiaj nie udaje nam się jednak żyć z otwartymi oczami. Za miast odbudowywać mury, wsporniki i fundamenty postulatu god ności osobistej, przywołujemy prawa człowieka jak oderwane za klęcie. Dyskurs praw człowieka sam stał się już pewnym „i zm e m”, przybierając formę ideologii, które chce zwalczać, ale zamiast tego podejmuje ich dzieło, niszcząc dziedzictwo zapewniające schro nienie dla kruchego postulatu godności. Jest to niekonsekwencja, spoza której wyzierają już oznaki przyszłej dehumanizacji - na przy kład w pojęciu n i e - o s o b y l udzki ej , którego broni się z całą akademicką powagą należną teoriom zdolnym uwieść tłumy. Aby odsunąć od siebie totalitaryzmy, nie wystarczy je odwołać, trzeba je zastąpić. Pytanie o nadzieję przestaje być wówczas przedmio tem akademickiego sporu. Jeżeli mamy nadal bronić wartości, jaką jest godność osobista, staje się ono pytaniem o odpowiedzialność: kim powinniśmy się stać, aby zapewnić poszanowanie tego postu latu? Kim jest osobowy podmiot, któremu przysługuje godność, i jaki świat społeczny może zagwarantować jego istnienie?
W yspa r o d z a ju lu d z k ie g o Totalitaryzm, niezależnie od barw, jakie może przybierać, po jawia się wtedy, gdy zaczynamy wierzyć, że „wszystko jest możli we” . Można by długo rozwodzić się nad tym, jak trudne do przy jęcia było takie twierdzenie, na przykład opowiadając o oporach, na jakie natrafiła we Francji recepcja myśli Hannah Arendt. Od rzucić zasadę „wszystko jest możliwe”, uznać ją za kamień węgiel ny wszelkich błędów stulecia znaczyło utożsamić terror z utopią, zbrodnie polegające na unicestwianiu człowieka umieścić w tej samej tradycji co ideały przeobrażenia człowieka. W czasie gdy rojenia ideologiczne były jeszcze żywe, takie zrównanie było rze czą nie do pomyślenia. Kilkadziesiąt lat uporczywej refleksji sprawiło jednak, że w koń cu można już powiedzieć wprost: zasada „wszystko jest możliwe” oznacza narodziny XX wieku. To małe zdanko, które miało oka zać się tak straszliwe, znaczy dwie rzeczy. „Wszystko jest możliwe” może odnosić się do określenia, kto jest człowiekiem. Można wówczas arbitralnie zakreślać granicę między ludźmi a „podludź- mi”, uznając jakąś kategorię ludzi za nieludzką, czego dokonał na zizm. „Wszystko jest możliwe” może też odnosić się do określenia tego, czym jest człowiek. Można wtedy arbitralnie zadekretować, że ludzie mogą lub powinni żyć bez autorytetu, bez osobistych sekretów, bez rodziny lub bez bogów - o co pokusił się komu nizm. Który zresztą w końcu połączył oba sensy zasady „wszystko jest możliwe”, odmawiając człowieczeństwa tym, którzy nie czy nią żadnego wysiłku, aby stać się innymi, niż są.
16 E sej o człowieku późnej nowoczesności Jednak, jak zobaczymy, kapitalne znaczenie zasady „wszystko jest możliwe” dla ugruntowania zjawisk, których dzisiaj chcemy za wszelką cenę uniknąć, wciąż nie jest uznawane w dostatecznym stopniu. Tu i ówdzie próbuje się wprowadzać tę zasadę innymi drogami, otwierając szczeliny prowadzące do przyszłych tyranii, a tym samym rujnując świat, który chce się jakoby odbudować. Te same społeczeństwa, które chcą zapobiegać przyszłym zbrodniom przeciwko ludzkości, żywią w swoim łonie nowe prądy antyhu- manistyczne, życzliwie przyglądając się ich rozwojowi. Rozbawio na wyrozumiałość towarzyszy poczynaniom zdeklarowanych wro gów gatunku ludzkiego (jak Ruch na rzecz Dobrowolnego Wygi nięcia Ludzkości), a także poglądom aktywnych zwolenników podziału na istoty bardziej i mniej ludzkie, na osoby i nie-osoby. Kiedy chodzi o określenie, kim jest człowiek, można odnieść wra żenie, że dzisiaj, jak wiek temu, wszystko jest możliwe. Nieredukowalna godność istoty ludzkiej, która stanowi nasz podstawowy pewnik, jest z założenia powszechna, odnosząc się do całego gatunku. Zakłada ogromny, wspólny i pierwotny świat - świat ludzkiego gatunku. „Ludzie” są tu traktowani jako jedyna w swoim rodzaju grupa, w obrębie której wszystkie jednostki mają taką samą substancjalną wartość i która odróżnia się od innych grup - gatunków zwierzęcych, świata mineralnego. Ponieważ g o d n o ś ć jest pewnym wyróżnieniem, filozofia praw człowieka opiera się na antropocentryzmie: pojedynczy czło wiek nie może być godny, jeżeli Człowiek jako taki nie jest królem przyrody. Mówienie o ludzkiej godności znaczy, że człowieka nie można traktować jak rzeczy, to zaś zakłada istotną, radykalną se parację między światem ludzkim a resztą przyrody, zarazem zaś istotną więź między wszystkimi ludźmi. Źródłowa dla kultury europejskiej opowieść biblijna ukazuje wspólnego przodka całej ludzkości - Adama. Niezależnie od tego, co na temat pochodzenia ludzkości z jednego korzenia mówiono w historii nauki, idea ludzkiej jedności stanowi naszą fundamental ną tradycję. Święty Paweł głosił identyczność statusu wszystkich ludzi, niezależnie od kryterium płci, przynależności społecznej lub etnicz
Wyspa rodzaju ludzkiego 17 nej. Idea praw zakorzeni się potem w tej niezmiennej pewności, ugruntowując ją w rozumie. Ale niezależnie od tego, czy postulat jedności znajduje oparcie w religii czy w rozumie, zawsze stanowi on ideę pierwotną, na której może wznieść się pewne uniwersum relacji. Bez niego nieuchronnie pojawiają się podział i nienawiść. Historyczne próby i pokusy dehumanizacji są przede wszyst kim efektem odrzucenia tej jedności, podania jej w wątpliwość, a także niepokojących sporów na temat granic gatunku ludzkie go. Właśnie grając na nieokreśloności statusu (czy Indianie mają duszę?), europejscy chrześcijanie zdziesiątkowali populacje Ame ryki. Las Casas, występując w ich obronie, nie rozprawia o ludz kiej godności - która w świecie chrześcijańskim była sprawą bez sporną - ale ujmuje rzecz od drugiej strony, twierdząc, że Indianie również są ludźmi, a tym samym mają godność. Na tym polegał główny punkt sławnego sporu w Yalladolid1 . Dehumanizacja za czyna się wtedy, gdy odmawiamy komuś statusu człowieka, gdy niektórych ludzi wyrzucamy poza granice gatunku. Za „niegod nych” można uznać tych, których uznano najpierw za „podludzi” i odrzucono jako radykalnie innych. W drugiej połowie XIX wieku odkrycia biologii całkowicie przeobrażają wcześniejsze przekonania dotyczące jedności i wy jątkowości gatunku ludzkiego. Opowieść biblijna wykopała prze paść między zwierzęciem a człowiekiem. Teoria ewolucji zbliża człowieka do małpy tak bardzo, że granica staje się płynna. Tak płynna, że byle co może ją obalić. „Co się tyczy problemu wielko ści absolutnej, zostało ustalone, że różnica między największym a najmniejszym mózgiem ludzkim, pod warunkiem że oba są zdro we, jest większa niż różnica między najmniejszym mózgiem ludz kim a największym mózgiem szympansa lub orangutana” - pisze1 1 W XVI wieku w Valladolid (ówczesnej stolicy Hiszpanii) wywiązał się pu bliczny spór między filozofem Sepulvedą i dominikaninem Las Casasem dotyczą cy pytania: czy Indianie z Nowego Świata mają duszę? Hiszpańscy kolonizatorzy usprawiedliwiali nieludzkie traktowanie Indian, wysuwając twierdzenie, że nie należą oni do gatunku ludzkiego. Zwycięzcą w tym sporze stanie się Las Casas, zwany odtąd „obrońcą Indian” (przyp. autorki do polskiego wydania).
18 E sej o człowieku późnej nowoczesności Darwin2 i łatwo sobie wyobrazić, co takie stwierdzenie może zna czyć w epoce, w której wierzy się, że inteligencja jest proporcjo nalna do wielkości mózgu. Od tej pory, w miarę jak zanikają wie rzenia religijne, które zakorzeniają człowieka w Bogu, zaciera się. wyjątkowość człowieczeństwa, oczywistość właściwej człowieko wi wielkości, a zatem też imperatyw szacunku należnego każdej ludzkiej jednostce z racji samej przynależności do gatunku. Impe ratyw szacunku obowiązuje już tylko w stosunku do tych, którzy zostali dopuszczeni - mocą jakiej arbitralnej decyzji? - do czło wieczeństwa. Granica szacunku, subiektywna, więc zmienna, bę dzie od tej pory zależeć od kryteriów historycznych, ideologicz nych, naukowych. Nie przebiega już w sposób konieczny między człowiekiem a zwierzęciem, ale może przechodzić między różny mi grupami ludzkimi, sprawiając, że niektóre z nich będą trakto wane jako grupy podludzi lub wręcz zwierząt. Eugenizm i rasizm stały się możliwe w pierwszym rzędzie właś nie dlatego, że granica ta została rozmyta, bo nie tyle przeczyły one ludzkiej godności, ile dzieliły gatunek, którego granice stały się nieostre, na ludzi godnych tego miana i pozostałych. Na prze łomie wieków w świecie zachodnim doszło do tego, że nieuleczal nie chorych, umysłowych debili, jednostki aspołeczne definiowa no jako podgatunek; w niektórych stanach Ameryki rozwinęły się programy przymusowej sterylizacji, popierane przez wielu naukow ców z krajów europejskich; w 1904 roku powstało w Niemczech Niemieckie Towarzystwo Higieny Rasowej; jako preludium do o s t a t e c z n e g o r o z w i ą z a n i a stosowano przymusową ste rylizację „jednostek aspołecznych”, „bękartów”, Czarnych z Nad renii, a kalekie lub opóźnione w rozwoju dzieci i psychicznie cho rych uśmiercano za pomocą gazu3. Jeszcze w latach siedemdzie siątych „osoby niższe”, wedle wyrażenia Nilsa von Hofstena, to 2 Charles Darwin, La descendance de l’homme, Complexe, Bruxelles 1981, t. I, s. 221 (wyd. poi. O pochodzeniu człowieka). 3 Zob. Jacques Roger, L eugénisme, 1850 -19 50, w: U Ordre des caractères, Vrin, Paris 1989.
Wyspa rodzaju ludzkiego 19 znaczy jednostki ułomne fizycznie lub społecznie, były poddawa ne przymusowej sterylizacji w Szwecji. Czy to postęp nauki nieuchronnie prowadzi do rozerwania wyjątkowej jedności człowieczeństwa, sprawiając, że w tym rozdar ciu wyłaniają się wszystkie okropieństwa, jakie można sobie wy obrazić, a raczej jakich wyobrazić sobie nawet nie można? Nie, al bowiem wyjątkowość gatunku ludzkiego zasadza się na innych pod stawach niż cechy biologiczne. Granica między tym, co ludzkie, a tym, co zwierzęce, została wytyczona przez źródłowy mit o cha rakterze raczej ontologicznym niż antropologicznym: człowiek jest tym szczególnym zwierzęciem-przyjacielem Boga, stworzonym przez Boga na Jego obraz i podobieństwo. Niezwykłe odkrycia dziewięt nastowiecznej biologii nie mogłyby stać się podporą totalitaryzmów, gdyby wciąż obowiązywały pierwotne założenia ontologiczne. Tak jednak nie było. Jeżeli postęp nauki wystarczył do naruszenia prze konania o wyjątkowości rodzaju ludzkiego, stało się tak dlatego, że samej nauce powierzono poszukiwanie kryteriów i definicji, prze kazy religijne uznając za nieprawomocne. To scjentyzm, a nie na uka, rozbija jedność ludzkości, rozkwita on zaś wskutek terroru ra cjonalności pozbawionej konkurencji. Wiele ludów prymitywnych określa siebie mianem „Ludzi”, wyrażając w ten sposób ideę naturalnej różnicy między nimi a wszystkimi innymi. Jedność i wyjątkowość rodzaju ludzkiego są wytworem kultury, ideą cywilizowaną, wyrafinowaną, więc kru chą. Wiek XX opowiada o rozpadzie idei ludzkości i o związanej z tym dezintegracji istotnego wspólnego świata, który wznosili śmy przez tyle wieków. Ta dezintegracja stała się podstawą i wa runkiem możliwości powstania systemów totalitarnych. Idea ludzkiej jedności opiera się na przekonaniu o istnieniu gra nicy między człowiekiem a zwierzęciem. Zastąpienie g r a n i c y przez p o g ra n ic z e, niewyraźną i neutralną przestrzeń, w której rozróżnienia są sporne, sprawiło, że ostatecznie możliwe stało się przeprowadzanie selekcji między ludźmi. Potworne konsekwen cje tego zatarcia granicy każą nam uznać ją za świętą, za nienaru szalną: w odpowiedzi na pytanie „kto jest człowiekiem?” nie wszystko jest możliwe.
20 E sej o człowieku późnej nowoczesności Tymczasem późna nowoczesność, przeciwnie, usiłuje odtwo rzyć p o g r a n ic z a . Próby rozbijania idei jedności człowieczeń stwa są dziś podejmowane na nowo, spotykając się z powszechną obojętnością. W świetle prac naukowych z ostatnich dziesięcioleci różnica mię dzy człowiekiem pierwotnym a rozwiniętą małpą stała się nieuchwyt na. Zdolności i umiejętności małp burzą nasze przesądy dotyczące wyjątkowości i przewagi naszego własnego gatunku: małpa chodzi na dwóch nogach, rozpoznaje się w lustrze, uczy się języka głucho niemych, używa narzędzi, opłakuje swoich zmarłych i wzrusza się na widok nieszczęścia niektórych swoich pobratymców. Te odkrycia interesowałyby tylko naukę, gdyby nauka, jak w XIX wieku, nie uchodziła dziś za jedyną instancję powołaną do rozumienia miejsca człowieka we wszechświecie. Zachodnie opinie, powodowane sza leńczym strachem przed ponownym pojawieniem się mitycznych i re ligijnych wyróżników człowieczeństwa, po raz kolejny ulegają fascy nacji nauką i owymi przestrzeniami pośrednimi; dlatego do dobrego tonu należy żarliwe ośmieszanie twierdzenia o istnieniu radykalnej różnicy między człowiekiem a resztą przyrody, ponieważ twierdze nie to ma wydźwięk religijny. Jednak scjentyzm dzisiejszy, w odróż nieniu od dziewiętnastowiecznego, stał się zarazem obłudny i łatwy do odparcia. Obłudny, albowiem w XIX wieku opierał się on na wie rze naiwnej, lecz zrozumiałej, bo pozbawionej jeszcze doświadcze nia, że po usunięciu mentalności religijnej nauka będzie mogła wszyst ko wyjaśnić i sama z siebie zapewnić szczęście ludzkości. Miniony wiek wystarczająco pozwolił nam zrozumieć, że było to złudzenie, toteż współczesny scjentyzm opiera się już tylko na niechęci do religii i gra na resentymencie zwracającym się przeciwko wierze. Jest łatwy do podważenia, bo w XIX wieku nikt jeszcze nie wie dział, do jakich ludzkich katastrof doprowadzi owo „moralne za łamanie, które dotknęło w swym ogromie serce Europy”4, ale 4 Hannah Arendt, Le cas Eichmann et les Allemands, w: Ontologie et politique, Tierce, 1989, s. 170 (polski przekład: Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalno ści zła, przeł. Adam Szostkiewicz, Znak, Kraków 1998).
Wyspa rodzaju ludzkiego 21 dzisiaj nie możemy się już zasłaniać taką niewiedzą. Współczesny scjentyzm, chcący mieć monopol na określanie, a raczej przekre ślanie, granic człowieczeństwa, naraża się na zarzut potencjalnej zbrodniczości. W tej sytuacji znów pojawiają się twierdzenia, których treść rychło stanie się niebezpieczna, jeżeli rozumienie człowieka po wierzać będziemy tylko nauce. Współczesne obserwacje naukowe przypominają porównania Darwinowskie: „Szympans może na uczyć się 800 do 900 słów, podczas gdy niektórzy Kreole rozu mieją ich tylko 600”5, albo: „Niektóre zwierzęta mogą okazywać sobie solidarność, która pozwala je uznać za etycznie doskonalsze od niektórych d z i k u s ó w ”6. Jeżeli akceptowalne są tylko kryte ria biologiczne, to opisując człowieka w terminach biologicznych, mówimy o nim wszystko i różnice się zacierają. Zwierzętom win ni jesteśmy życzliwość i współczucie, ponieważ są istotami żywy mi zdolnymi do cierpienia. Takie samo współczucie winniśmy okazywać człowiekowi słabemu, choremu, cierpiącemu, którego życie jest ciężarem dla niego i dla społeczeństwa. Dlatego wysuwa się motywy humanitarne, aby usprawiedliwić eutanazję. Zabijać należałoby właśnie ze współczucia. W ten sposób powraca idea, która pojawiła się pod koniec ubiegłego stulecia, idea „życia, któ re nie jest warte tego, by je przeżyć”. Jeżeli poza tym, jak chciałyby niektóre nurty ekologiczne, cała przyroda ma tytuł do takiej samej godności jak człowiek, to zani ka sama idea godności. Takie jej rozciągnięcie równa się jej rozmy ciu: jeżeli wszystko jest godne, to nic nie jest godne, bo godność oznacza pewne wyróżnienie. Kiedy odrzucamy to wyróżnienie, wszelka hierarchia szacunku staje się zależna od panujących ideo logii i od lęków opartych na samej tylko opinii. Niektórzy będą zatem mniej godni od innych. 5André Langaney, Les impossibles dans les origines du langage, w: „Pour la science”, nr 211, 1995, s. 10. 6Yvon Quiniou, Danuin et la morale, „Le Magazine littéraire”, marzec 1999, s. 50.
22 E sej o człowieku późnej nowoczesności Imperatywy Kaniowskie, które miałyby stanowić oparcie dla etyki szacunku wyzwolonej z podstaw religijnych, nie wystarczą do zapobieżenia pokusom nowych hierarchizacji, dzielących ludzi na godnych i niegodnych. Na gruncie tej etyki człowiek jest uwa żany za istotę żywą, obdarzoną autonomią moralną. W porówna niu z religijnym wymogiem szacunku zmienił się nie sam ten wy móg, lecz kryteria pozwalające określić grupę, w stosunku do któ rej on obowiązuje - czyli człowieka. Zawarta w Biblii opowieść mityczno-religijna pozwalała przyznać godność absolutnie każde mu człowiekowi, zapobiegając tym samym próbom wprowadze nia rozróżnień między poszczególnymi grupami, w każdym razie czyniąc takie próby czymś ostatecznie niemoralnym: człowiek ma godność niezależnie od wszystkiego po prostu dlatego, że jest czło wiekiem, ponieważ, zgodnie z opowieścią o początku, Bóg go so bie wybrał. Wraz z Kaniowską sekularyzacją podstaw ten boski wybór zostaje zastąpiony pewną jakością człowieczeństwa, która określa przewagę człowieka nad zwierzęciem, czyli autonomią mo ralną. Rodzi się zatem pokusa, aby stwierdzić, że to nie człowiek jest godny, ale człowiek jako istota autonomiczna i dopóty, dopó ki jest istotą autonomiczną7. Aby wyróżnić człowieka, nie wystarczy podać jedną cechę. Kie dy nasi współcześni, pod patronatem Kanta, za determinującą ce chę człowieczeństwa uznają autonomię, mylą się, sądząc, że w ten sposób ocalają godność. W takim razie bowiem istoty ludzkie po zbawione autonomii, noworodki, ludzie umierający lub ułomni, mogą utracić status ludzi. Możliwe, żej^kojsęwna ontojogiajnoże ocalić godność grup, które w różnych epokach wskazywano jako podgrupy, raz zaliczając do nich osobniki z ułomną świadomo ścią, innym razem nielubiane narody. Bez teorii dotyczącej bytu człowieka panowanie pozoru zostawi otwarte pole dla dyskrymi nacji. Opisując człowieka jako osobę, całość nieredukowalną do wszystkich swoich cech i określeń, kultura europejska chce go 7 Zob. na ten temat Anne Fagot-Largeault i Geneviève Delaisi de Parseval, Qu'est-ce qu'un embryon?, „Revue de métaphysique et de morale”, nr 3, 1987.
Wyspa rodzaju ludzkiego 23 ocalić przed groźbą historycznych i okolicznościowych punktów widzenia, które mogą odebrać mu jego wartość. Przy takim rozu mieniu człowiek zachowuje godność nawet wtedy, gdy wszystko utracił: atrybuty społeczne, zdolności intelektualne, a nawet zdol ność kochania. Już stary Edyp, ślepy, pozbawiony swojego króle stwa i honoru, mówił: „Dopiero kiedy nie jestem już niczym, staję się naprawdę człowiekiem”8. Ogołocony z tego, co było mu przy dane, pozostaje istotą wszystkiego spragnioną i odzianą w swą godność jak w czasach pełnej chwały. Takim też jawi się nam czło wiek wydziedziczony, żyjący w niezliczonych obozach koncentra cyjnych XX wieku. I właśnie fakt, że tak go postrzegamy, pomimo wszystkich wysiłków podejmowanych w celu wyzucia go z jego ludz kich atrybutów, świadczy wystarczająco wymownie o ontologicz- nym charakterze jego godności. A jednak pokusa rozróżniania ludzi wedle kryterium zdolno ści lub innych określeń powraca dziś wraz z nowym eugenizmem. W świetle niektórych nurtów myślowych pewne grupy są pod- ludźmi albo ludźmi nie są, ponieważ nie posiadają jakichś zdolno ści albo zdolności te zostały w nich zniszczone. Jeżeli zatem osobą nazwiemy istotę ludzką, której przysługuje pełna godność, nie którzy ludzie przestaną być osobami, staną się nie-osobami. Na przykład: „Używanie słowa os ob a może niestety wprowa dzać w błąd, ponieważ słowo to jest często stosowane tak, jakby znaczyło to samo co istot a ludzka. Jednak nie są to terminy równoznaczne: os ob a mogłaby nie należeć do naszego gatun ku. Można również znaleźć osobniki nałeżace do naszego gatun ku, a nie będące osobami”, pisze Peter Sinaer9, który określenie „osoba” zastrzega dla człowieka racjonalnego i samoświado- mego. Albo też: „Nie wszystkie istoty ludzkie są osobami. Nie wszystkie istoty ludzkie są świadome siebie, racjonalne, zdolne do odbierania nagan i pochwał. Na przykład zarodki, noworodki, lu dzie głęboko upośledzeni umysłowo, osobniki pogrążone w śpiącz- 8Sofokles, Edyp w Kolonie. 9Peter Singer, Questions d'éthique pratique, Bayard, Paris 1997, s. 93.
24 E sej o człowieku późnej nowoczesności ce bez nadziei na odzyskanie świadomości są istotami ludzkimi, ale nie są osobami” 10. Istota pozbawiona autonomii moralnej, jak noworodek, miałaby już tylko wartość zależną od przywiązania, jakie dla niej żywimy: to jej otoczenie decydowałoby o stopniu należnego jej szacunku, obowiązkiem byłaby tylko życzliwość, jaką winni jesteśmy wszystkim istotom zdolnym do odczuwania cier pienia, zarówno ludziom, jak zwierzętom*11. Łatwo sobie wyobrazić możliwe konsekwencje tego rodzaju twierdzeń, uprawomocniających różne nadużycia. Między euge- nizmem z początku wieku a dzisiejszą manipulacją genetyczną ist nieje wyraźne podobieństwo, niezależnie od różnych celów: „Taki sposób myślenia daje się porównać z tym, który w pierwszej po łowie stulecia kładł nacisk na zdrowie publiczne (teraz zdrowie jednostki), na degenerację ludzkości (teraz choroby genetyczne) i na eugeniczną sterylizację (teraz terapię genową, w rzeczywisto ści tropienie skłonności genetycznych)”, pisze André Bichot12. Prowadzi to do selekcjonowania ludzi godnych tego, by żyć, zwanych osobami. Kto będzie dokonywać selekcji? W imię jakich kryteriów? Następne stulecie może zadrżeć w posadach. Człowiek nie jest w y t w o r e m , który można określić przez wskazanie jego cech i który można wyczerpująco opisać, niczego nie pomijając. I jako jednostka, i jako gatunek w wymiarze histo rycznym wykracza on poza możliwe egzegezy. Opis jego cech nie wyczerpuje wiedzy o nim. Jeżeli będziemy go badać przez lupę,' cząstka po cząstce, albo obierać cierpliwie jak cebulę, aby poznać jego tajemnicę, znajdziemy tylko mięso. Ponieważ kategorycznie nie zgadzamy się na traktowanie go jak kawałka mięsa, nie może my sprowadzać jego własności do tych, o których mówi nauka. Wykraczając poza biologię i paleontologię, człowiek jest buntem przeciwko kondycji zwierzęcej i transcendencją w stosunku do 10 H. Tristam Engelhardt, The Foundations of Bioethics, Oxford University Press, New York 1986, s. 107. 11Ibidem, s. 218-219. 12André Bichot, UEugénisme, Hatier, Paris 1995, s. 76.
Wyspa rodzaju ludzkiego 25 przyrody. Myśląc wszechświat, który go nie myśli, jest historią pełną znaczeń, a właśnie to wymyka się nauce. Jego historia pro wadzi do pytania: dlaczego istnieje coś raczej niż nic? Jest stwo rzeniem, które usiłuje nadać sens światu. Nie dostarcza odpowie dzi. Ale znaczące są już przygody związane z tym pytaniem. Czło wiek jest tym przemijającym stworzeniem, które nadaje światu imię. Bełkotliwie formułując jakiś sens, powołuje do życia wszechświat, który bez niego pogrążyłby się w drętwocie nieświadomości. Nie wiemy, czym jest byt człowieka. Znamy go tylko poprzez mit, obcujemy z jego szumem i z nieuchwytną atmosferą. Musimy zatem wsłuchiwać się w ten mit uważnie, mieć go wciąż przed ocza mi, jeżeli chcemy ocalić to stworzenie, którego istoty nie znamy. Jedność rodzaju ludzkiego opiera się na wspólnej kondycji. Ludzie różnią się od innych gatunków nie pod względem biolo gicznym, lecz ze względu na szczególne spojrzenie, jakim patrzą na świat, aby zadawać mu pytania. Człowiekiem czyni zdziwienie i pytanie, czyli tragiczne rozumienie skończoności. Człowieka odróżnia szczególny sposób zamieszkiwania ziemi, widoczny we wszystkich czasach i miejscach. Opowieści Homera sprzed niemal trzech tysięcy lat mówią o emocjach i niepokojach przypominają ce te, które i dziś odczuwamy, podobnie jak opowieści powstałe na innych kontynentach. Plemiona nie znające pisma żyją wedle zasad mądrości przypominających nasze własne zasady. Dlatego przyklaskujemy walce Las Casasa, który w XVI wieku bronił czło wieczeństwa Indian. Ich stosunek do życia czyni z nich jestestwa, byty rzucone w świat i zadające sobie pytania bez odpowiedzi. Pod tym względem wszyscy ludzie są sobie współcześni mimo upływu czasu i bliscy sobie mimo odległości w przestrzeni - łączy ich świa domość wewnętrznej kruchości. Kiedy kultura, zmęczona sprzecznościami albo zbuntowana przeciwko określeniom, zaczyna myśleć, że o człowieku nic nie można powiedzieć, walkowerem poddaje wspólny ludzki świat. Taka negacja naszej konstytutywnej kondycji została dokonana przez totalitaryzmy i dokonuje się w postmodernistycznym nihili zmie. Jeżeli człowieka nie wyróżnia już jego kondycja, dołącza on