dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony706 708
  • Obserwuję404
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań345 719

Elizabeth Hawksley - Brzydula

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :931.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Elizabeth Hawksley - Brzydula.pdf

dareks_
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 133 osób, 40 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 92 stron)

1 Elizabeth Hawksley Brzydula 1 Wszystko zaczęło się w grudniu 1813 roku. Tego dnia uświadomiłam sobie, Ŝe Balquidder pragnie mojej śmierci. To brzmi jak początek jednej z moich „powieści gotyckich”, czyli romansów grozy (trzytomowe wydanie, Robinson 8 Robinson, Paternoster Row, cena trzy gwinee), niemniej jest prawdą. Faktycznie, we Władczyni Sokolego Gniazda, powieści, którą wtedy pisałam, podstępne knowania podłego mnicha, Era Bartolomea, zmuszają moją bohaterkę, Angelinę, do ucieczki z domu. Zgodnie z konwencją tego typu romansów, znajduje ona schronienie w zrujnowanym zamku, stojącym na szczycie pokrytych śniegiem Alp. Nigdy nie byłam w Szwajcarii, nie wiem, czy zamki są tam budowane nad przepaściami, ale jest to powieść gotycka i moi czytelnicy tego właśnie oczekują. Odbiegłam od tematu. MoŜe niezbyt daleko, poniewaŜ równieŜ i ja, tak jak Angelina, musiałam ratować się ucieczką. Nie lubię teŜ wzmianek o Balquidderze. Nawet teraz trudno jest mi o nim pisać. Nie udało mu się mnie zniszczyć, ale za to doprowadził do zguby innych osób. A oto historia mojego młodocianego szaleństwa — a raczej głupoty — która zaczęła się, kiedy miałam szesnaście lat, a zakończyła tej przeraŜającej nocy, na zamarzniętej Tamizie podczas zimowego festynu. Był luty, rok 1814, a ja miałam juŜ dwadzieścia pięć lat. Zacznę jednak od początku. Ja, Emilia Daniels, urodziłam się 15 stycznia 1789 roku. Moja matka była o wiele młodsza od ojca, a ja byłam ich jedynym dzieckiem. Matka była idealną przedstawicielką swojej epoki — miała romantyczną naturę. Zalewała się łzami, czytając Cierpienia młodego Wertera, i odznaczała się skłonnością do marzeń. Biedna mama. Bardzo mi jej brakuje. Pisałam dla niej krótkie opowiadania, a ona obsypywała mnie pocałunkami, chwaląc moje zdolności. śadna z nas nie zaznała nadmiaru uczucia ze strony ojca. Tolley, pokojówka matki, nie lubiła ojca. Czułam to, chociaŜ nigdy nie wyraŜała swojej niechęci wprost. „Matka panienki mogła wyjść za mąŜ za markiza”, lubiła powtarzać. „Trzykrotnie ją o to błagał, na kolanach”. To wprawiało mnie zawsze w zdumienie. Czy w taki sposób powinni oświadczać się męŜczyźni? Nie mogłam sobie wyobrazić ojca w takiej sytuacji. Wydawało mi się, Ŝe nie mógłby zgiąć kolan, bo bardzo by przy tym trzeszczały. Było oczywiste, Ŝe w oczach Tolley zwykły pan Daniels, chociaŜ posiadał odpowiedni majątek, stał nieporównanie niŜej od anonimowego markiza. Mama była wyznawczynią idei Jeana Jacques”a Rousseau, więc wzrastałam zgodnie z własną naturą. Moje fantazjowanie znajdowało poklask, a moje uczucia były niezgruntowane. Teraz dopiero widzę, jakie to było nierozsądne. Bóg jeden wie, ile przez to wycierpiałam. Były okresy, kiedy potępiałam matkę za sposób, w jaki mnie wychowywała, a jednocześnie starałam się znaleźć argumenty na jej. obronę. Nigdy nie potrafiłam rozstrzygnąć tej kwestii, a moja miłość do niej zawsze jest stłumiona pytaniem „dlaczego mi pozwoliłaś” lub

2 teŜ „ale to ty powinnaś była wiedzieć”. Lecz wracajmy do mojej historii. Mój ojciec naleŜał jeszcze do epoki Oświecenia, był opanowany, rozsądny i, według mnie, okropnie staroświecki. Rzadko go widywałam. Kiedy się spotykaliśmy, głaskał mnie po głowie beznamiętnym gestem, pytał: „No i jak, Emilio, czy jesteś grzeczną dziewczynką?” i odsyłał do dziecinnego pokoju, zanim zdąŜyłam wyjąkać odpowiedź. Rozpaczliwie pragnęłam miłości, chciałam go kochać, ale kiedy jeden jedyny raz zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam, skrzywił się z niesmakiem. „Trochę umiaru, Emilio”, powiedział. To było jedno z największych upokorzeń, jakich doznałam w Ŝyciu, i juŜ na zawsze zrezygnowałam z podobnych prób. Teraz rozumiem, Ŝe był on samotnym człowiekiem, który zachowywał się z chłodną rezerwą, aby nie okazywać swoich prawdziwych uczuć. Kiedy uwaŜał, Ŝe ma rację, potrafił być nieugięty Był jednocześnie sprawiedliwy i otoczony ogólnym szacunkiem. Nie potrafił jednak przejawiać serdeczności, przynajmniej w stosunku do Ŝony i córki, chociaŜ widywałam, jak Ŝartował z pracownikami w majątku. To sprawiało mi ból. Małe dziewczynki potrzebują miłości ojców, a ja zawsze czułam się niezręcznie w towarzystwie swojego. Nigdy nie odniosłam wraŜenia, aby fakt mojego istnienia sprawiał mu jakiekolwiek zadowolenie. Musiał zdawać sobie sprawę, Ŝe wychowywanie mnie na dziecko natury nie było zbyt dobrym przygotowaniem do Ŝycia, poniewaŜ postanowił; Ŝe sam wybierze mi guwernantkę. Zapewne myślał, Ŝe surowość panny Chase będzie stanowić przeciwwagę płochości matki. Ja, oczywiście, nienawidziłam panny Chase i unikałam jej, jak mogłam, a mama udzielała mi swojego wsparcia. — Emilio, kochanie — mówiła — chyba nie chcesz siedzieć przy lekcjach w tak piękny dzień. Pojedźmy na spacer. Ze śmiechem biegłam do swojej guwernantki. — Panno Chase, boli mnie głowa. Mama zabiera mnie na świeŜe powietrze. Panna Chase nie miała w takim wypadku nic do powiedzenia. Kiedy powóz ruszał, pokazywałam język w nadziei, Ŝe guwernantka stoi w oknie szkolnego pokoju. Czy wyrosłabym z tego w swoim czasie? Pewnie tak. Ale kiedy miałam dziewięć lat, moja mama rozchorowała się, jak zwykle w zimie, a lekarze robili co mogli, puszczając jej krew i stosując przeróŜne mikstury. CóŜ mogę powiedzieć? Dzieciom nie udziela się informacji. Wiedziałam, Ŝe coś przede mną ukrywają. Zaczęłam mieć koszmarne sny, a panna Chase karciła mnie, Ŝe w nocy budzę ją głośnymi krzykami. Nie miałam nikogo, komu mogłabym się zwierzyć ze swoich obaw. Zakradałam się pod drzwi pokoju matki — nie wolno mi było wchodzić do środka — i siadywałam tam, tak blisko, jak tylko było to moŜliwe. Dowiedziałam się wtedy, Ŝe czas moŜe się zatrzymać i stać się niemoŜliwą do zniesienia teraźniejszością, z którą musi się Ŝyć, dzień po dniu. Którejś nocy wślizgnęłam się do pokoju. Tolley spała na krześle. Mama jęczała i rzucała się na łóŜku. — Mamo? Jej twarz była pokryta kroplami potu. Nie pachniała juŜ tak, jak moja mama. Przeraziłam się nagle. — Mamo! zawołałam z płaczem. Co się z nią stało? Dlaczego mnie nie poznaje? — Panno Emilio — usłyszałam głos zbudzonej nagle Tolley — nie powinna panienka tu przychodzić. Pokojówka wstała z krzesła, aby przetrzeć twarz mamy chusteczką o lawendowym zapachu i dać jej wody. Potem Tolley obróciła się do mnie, twarz miała bardzo smutną. — Chodź, dziecko, pocałuj mamę. No, dobrze. Teraz juŜ wracaj do łóŜka. Niechętnie ucałowałam wilgotny, lepki policzek mamy. — Ona wyzdrowieje, prawda? — pytałam błagalnie, ale Tolley nie odpowiadała. JuŜ nigdy więcej nie zobaczyłam matki. Umarła wczesnym rankiem. Rok później mój ojciec ponownie się oŜenił. Znienawidziłam macochę od pierwszego wejrzenia, pewnie było to nieuniknione. Była energiczną praktyczną kobietą która nie bawiła się w Ŝadne bzdury, a ja widziałam w niej osobę, która przywłaszczyła sobie prawa mojej matki. — Panie Daniels — słyszałam, jak mówiła do mojego ojca. — Emilię trzeba wziąć w karby, bo inaczej nic dobrego z niej nie wyrośnie. Nie potrafi zrobić prostego ściegu, cały czas siedzi z nosem w ksiąŜce i zachowuje się okropnie. — Rób to, co uwaŜasz za słuszne, moja droga — odpowiedział jej ojciec. — Ona nie jest ładnym dzieckiem, jest zbyt chuda i ma za duŜy nos, ale otrzyma majątek swojej matki, a ja chciałbym, Ŝeby dobrze wyszła za mąŜ. Moja pierwsza Ŝona — dodał po chwili — miała bardzo dziwne poglądy na wychowywanie dziewcząt. — Godzina szycia dziennie. Będę równieŜ kontrolować jej lektury — zdecydowała macocha.

3 Idąc za pierwszym impulsem, wpadłam do pokoju. — Nie!— krzyczałam, bijąc macochę pięściami. — Nienawidzę cię... nienawidzę. Nie mogłam powiedzieć nic więcej, poniewaŜ wybuchnęłam rozpaczliwym płaczem. Ojciec szybko otarł mi łzy — JuŜ dosyć, Emilio. Takie zachowanie nie przystoi dziewczynce. Przeproś swoją mamę i idź do dziecinnego pokoju. — Ona nie jest moją mamą! — krzyknęłam. Nigdy nie nazwałabym mamą tej osoby o nalanej twarzy. Wyrwałam się ojcu i wybiegłam z pokoju. Nawet teraz to wspomnienie sprawia mi przykrość, ale nie z powodu mojego zachowania. Zdałam sobie wtedy sprawę, Ŝe ojciec nie Ŝywił Ŝadnych cieplejszych uczuć do matki, Ŝe widział jedynie jej lekkomyślność. Jej Ŝywe, wesołe usposobienie nie było cechą, której mogłoby mu brakować. Ja strasznie tęskniłam za mamą a nikt, łącznie z moim ojcem, nie wydawał się przygnębiony jej utratą. Nikt równieŜ nie rozumiał mojej rozpaczy. Przez długie miesiące płacz utulał mnie do snu. Po raz pierwszy w Ŝyciu czułam się osamotniona. Nie miałam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Tolley odeszła, chociaŜ pisała do mnie kilka razy w roku, niech Bóg jej to wynagrodzi. Do dziś utrzymujemy ze sobą kontakt. Nowa pani Daniels była intruzem. Postanowiłam walczyć z nią wszelkimi moŜliwymi środkami, ale niewiele mogłam zrobić. Po dwóch latach miałam juŜ dwóch przyrodnich braci i przestałam być ośrodkiem zainteresowania. Śmierć matki spowodowała, Ŝe trudno było mi znosić rzeczywistość. Nadal niezbyt dobrze sobie z tym radzę. Zawsze mi się wydawało, Ŝe jeśli zanadto wychylę głowę, znajdzie się ktoś, kto mi ją odstrzeli. Nie stałam się więc łatwą do prowadzenia, posłuszną dziewczynką jaką miała nadzieję zobaczyć we mnie macocha. Wycofałam się do świata swoich marzeń. Często się zastanawiałam, czy fantazjowanie nie jest ucieczką wielu samotnych dzieci. Jeśli o mnie chodzi, świat wyobraźni pełen rycerzy, dziewic, czarodziejów i złych wiedźm pozwalał mi zapomnieć o mojej niedoli. śal mi teraz tej małej Emilii, która miała serce tak otwarte na uczucie miłości. Trochę zrozumienia ze strony ojca lub macochy pozwoliłoby mi pogodzić się z Ŝałobą i Ŝyć w realnym świecie, zamiast w kraju fantazji. Oni jednak uwaŜali za swój obowiązek tłumienie wszelkich objawów „niestosownych” uczuć. Nauczyłam się nienawidzić ojca i macochę. Ta nienawiść mnie zŜerała. Czułam, jak spopiela mi serce. Gdybym wtedy mogła wyrazić swoje uczucia, gdyby ktoś mnie chciał zrozumieć... ale nie mogłam na to liczyć. Odgrywałam się więc na moich przyrodnich braciach, szczypiąc ich mocno, kiedy nikt nie widział. Ich okrzyki bólu były balsamem dla mojego zbolałego serca Potem czułam się winna i nienawidziłam ich za to, Ŝe wywołują we mnie takie uczucie. I tak to się działo. Wydaje mi się czasem, kiedy budzę się w środku nocy, Ŝe to właśnie ta nienawiść ściągnęła na mnie pomstę w postaci Balquiddera. Kiedy byłam nasto1atk zaczytywałam się powieściami pani Radcliffe, Mnichetn pana Lewisa, Zamkiem Otranto pana Walpole’a i wieloma innymi. Tam znajdowałam to wszystko, za czym tęskniłam. W wieku czternastu lat sama zaczęłam pisać powieści gotyckie. Mogłam wreszcie organizować świat wedle własnych Ŝyczeń. Moje bohaterki zwykle miały niebieskie oczy; moje własne oczy były szare z Ŝółtymi plamkami — jeden z moich przyrodnich braci powiedział, Ŝe są koloru mgły. Miałam długie, proste, jasnokasztanowate włosy, które musiałam zaplatać na noc, aby następnego dnia układały się w fale. Byłam nieduŜa, do szesnastu lat płaska jak deska, a nawet później nie byłam zbyt dobrze pod tym względem wyposaŜona przez naturę. Miałam zbyt szerokie usta i za duŜy nos. Jest więc rzeczą oczywistą, Ŝe moje bohaterki miały usteczka jak pączek róŜy, klasyczne nosy i figury, których nie powstydziłaby się sama Wenus. Dlaczego tak duŜo o tym piszę? Chcę dać wam jakieś wyobraŜenie swojej osoby w tamtych czasach, a jednocześnie zwlekam z rozpoczęciem właściwej opowieści. PoniewaŜ prawda jest taka, Ŝe boję się powracać myślą do pana Balquiddera. Nawet teraz, kiedy go sobie przypomnę, dłonie mam spocone ze strachu. Był potęŜnym męŜczyzną. Był naprawdę ogromny i groźny. Właśnie dzięki niemu nauczyłam się tak dobrze odmalowywać złoczyńców. Jestem w tym prawdziwą mistrzynią. Złowieszczy Era Bartolomeo ściga moją bohaterkę, Angelinę Mountfalcon, na przestrzeni dwóch i pół tomu. Ma Ŝółtą cerę, czarne oczy i długie, szponiaste palce. Pan Balquidder był bardzo gruby i miał jasnoniebieskie oczy. Mój wydawca uwaŜa, Ŝe postać Era Bartolomea robi wielkie wraŜenie na czytelnikach, otrzymywał w tej sprawie listy od wielu utytułowanych dam. Wracajmy jednak do mojej opowieści. Uwieńczeniem szaleństw mojej młodości była ucieczka ze Stephenem Kirkwallem. Miałam wtedy szesnaście lat, a on był młodym adwokatem z Edynburga, a przynajmniej tak o sobie mówił na pieszej wędrówce wakacyjnej. Poznałam go w Ainderby Hall, u swojego ojca chrzestnego, pana Beresforda, którego posiadłość oddalona była tylko o dziesięć mil od naszej siedziby, Tranters Court. Mój ojciec chrzestny zachęcił pana

4 Kirkwalla do łowienia ryb w rzece, która przepływała przez jego majątek. Gościłam wtedy u Beresfordów. Pani Beresford wiedziała, jak draŜni mnie obecność macochy i chociaŜ nigdy jej głośno nie krytykowała, zapraszała mnie często na kilkutygodniowy pobyt. Myślę, Ŝe sama pragnęła mieć córkę. Potrafiła umiejętnie poskramiać moje szaleństwa, a robiła to tak delikatnie, Ŝe czułam się u nich zupełnie swobodnie. W Ainderby Hall spędziłam najszczęśliwsze dni mojego dzieciństwa. Przez górną część parku przepływała malownicza rzeka. MoŜna było na nią patrzeć ze sztucznie utworzonego pagórka, na którym odtworzono ruiny małej budowli z wieŜyczkami. Lubiłam tam siedzieć i oddawać się marzeniom. Słyszałam, Ŝe jakiś młody człowiek uzyskał pozwolenie na łowienie ryb w tym odcinku rzeki, i opanowała mnie ciekawość. I tak się wszystko zaczęło. Kiedy go zobaczyłam, uderzył mnie przede wszystkim jego niedbały strój. Miał długie włosy, spadające swobodnie na zawiązaną na szyi chustkę, którą nosił zamiast krawata. Wydał mi się bardzo przystojny. Zostawił wędkę w wodzie, obłoŜoną kamieniami, Ŝeby się nie przewróciła, a sam leŜał na plecach z zamkniętymi oczami. Dla Ŝartu rzuciłam do wody mały kamyk, który wpadł obok spławika. Stephen poderwał się i zaczął wyciągać wędkę. Zachichotałam. Obrócił się szybko, rzucił wędkę i podszedł do mnie. — To ty, mały łobuziaku. — Leniuchu — powiedziałam. — Nie wierzę, Ŝe naprawdę masz zamiar łowić ryby. Stephen roześmiał się. Mierzył mnie uwaŜnym wzrokiem, a ja czułam, Ŝe się rumienię. Miałam szesnaście lat, niecałe metr sześćdziesiąt wzrostu i na tyle juŜ się zaokrągliłam, Ŝe moŜna mnie było nazwać szczupłą, a nie chudą. — Jesteś sama? — spytał, szukając wzrokiem guwernantki. — Mieszkam w Ainderby Hall. Pan Beresford jest moim ojcem chrzestnym. Stephen usiadł obok mnie, oparłszy łokcie na kolanach. — Kirkwall — powiedział. — A ty jesteś... Nie wydawał się zakłopotany naszym niekonwencjonalnym spotkaniem, a ja, oczywiście, gardziłam wszelkimi konwenansami. Dlaczego nie mielibyśmy odezwać się do siebie, zanim nas sobie przedstawiono? Niecierpliwiły mnie takie staroświeckie formalności. Sama potrafiłam się zaprezentować. — Panna Daniels. Spędziliśmy wspólnie cały ranek, a kiedy się rozstawaliśmy, dał mi do zrozumienia, Ŝe następnego dnia przyszedłby równieŜ łowić ryby, gdybym ja teŜ tu była. W jego oczach wyczytałam „przyjdź, proszę” oraz Ŝe miły jest mu mój widok. Od śmierci mamy był pierwszą osobą która traktowała mnie jak kogoś waŜnego. Nie wątpiłam w jego podziw ani szczerość. Nie mówiłam nikomu o naszych spotkaniach. Wkrótce się zakochałam. Dokładnie pamiętam tę chwilę. Siedzieliśmy na trawie. Stephen plótł wianek ze stokrotek, a ja rzucałam kamyki do wody. Rozmawialiśmy o jakichś głupstwach. Czułam się szczęśliwa, tego ranka świat miał szczególny urok. Obrócił się i włoŜył mi wianek na głowę. Nasze oczy się spotkały. Cały wszechświat zamarł. Zalała mnie fala gorąca, zabrakło mi tchu. Stephen uśmiechał się łagodnie. Odwróciłam głowę i nadal wrzucałam kamyki do rzeki. Nie do końca wiedziałam, co się wydarzyło, ale byłam pewna, Ŝe wszystko uległo zmianie. Spotykaliśmy się nadal, kiedy wróciłam do domu, do Tranters Court. Pan Beresford, nie podejrzewając zdrady, polecił Stephena mojemu ojcu, który z kolei zaprosił go do łowienia ryb w naszej posiadłości. Tutaj Stephen przestał nawet udawać, Ŝe łowi. Spacerowaliśmy, nad rzek pod osłoną drzew, i rozmawialiśmy, trzymając się za ręce. Zwierzyłam mu się ze wszystkich swoich trosk. — Nie będziesz przynajmniej musiała borykać się z brakiem pieniędzy — powiedział Stephen. Wiedziałam juŜ, Ŝe z trudem zdobywa pieniądze, aby móc rozwinąć skrzydła w wybranym przez siebie zawodzie. Z niekłamaną pasją roztaczał przede mną projekty czynienia ludziom dobra. — Dostanę po matce osiem tysięcy funtów — powiedziałam — ale wolałabym być biedna. Kiedy Stephen po raz pierwszy mnie pocałował, myślałam, Ŝe umrę z zachwytu. Do dziś pamiętam ten rozkoszny dreszcz. A kiedy spytał: „Czy poślubisz mnie, Emmy?”, nie zastanawiałam się ani chwili. — Tak! Tak! — zawołałam, zarzucając mu ręce na szyję. — Taka jesteś kochana! Ale, jak wiesz, nie jesteś pełnoletnia. Będziemy musieli uciec. Czy wystarczająco mnie kochasz, aby się na to zdecydować?” — Jak moŜesz O to pytać? Nie przyszło mi nawet do głowy, Ŝe męŜczyzna, który miał jakiekolwiek poczucie honoru, powinien był najpierw zwrócić się o pozwolenie do mojego ojca. Ja nie cierpiałam zwracać się z czymkolwiek do ojca,

5 wydawało mi się więc naturalne, Ŝe mój przyszły mąŜ teŜ wolałby tego uniknąć. A zresztą, po co nam było pozwolenie? Stephen mnie kochał. Wkrótce odniesie sukces w swoim zawodzie. Będę panią samej siebie, będę Ŝyła z ukochanym męŜczyzną i ucieknę od domowej tyranii. Jak bohaterki moich opowiadań. Zapomniałam jednak o jednej rzeczy. W prawdziwej powieści gotyckiej bohater musi udowodnić swoją wartość na przestrzeni trzech tomów — nie bałamuci niedoświadczonej dziewczyny w przeciągu miesiąca. Niestety, rozsądek nie miał z tym nic wspólnego. Rozkoszowałam się tą sytuacją. Bałam się, Ŝe Stephen moŜe opuścić mnie pod koniec wakacji i zostawić ze złamanym sercem. Muszę przyznać, Ŝe to wszystko miało dla mnie pewien urok. Nie chcę być niesprawiedliwa. Myślę, Ŝe Stephen szczerze mnie polubił. Miał swoje słabości, ale nie był złym człowiekiem. Problem polegał na tym, Ŝe nie potrafił rozdzielić dwóch rzeczy: luźnej obietnicy pracy, otrzymanej od przypadkowo napotkanego człowieka, od oszałamiającego sukcesu, w jaki potrafiła to przekształcić jego wyobraźnia. On sam tak silnie w to wierzył, Ŝe mógł kaŜdego przekonać. Dopiero po wielu latach nauczyłam się odsiewać te czarowne urojenia od faktów, na których się opierały. Dowodem mojej ogromnej niechęci do macochy moŜe być fakt, Ŝe moją pierwszą myślą, kiedy Stephen zaproponował ucieczkę, było: „To będzie dla niej nauczka”. Stephen wiedział, Ŝe otrzymam majątek matki, osiem tysięcy funtów. Był zrozpaczony z powodu swojej obecnej sytuacji finansowej i obiecał, Ŝe zwróci mi pieniądze, kiedy jego sytuacja ulegnie poprawie. śadne z nas nie wątpiło, Ŝe nastąpi to szybko. Wyruszyliśmy do Edynburga wynajętym jednokonnym powozikiem, kiedy cała rodzina była w kościele. Przygotowania do ucieczki były szalenie ekscytujące. Chciałam być sam na sam ze Stephenem, cieszyłam się, Ŝe będę mogła doświadczyć intymnych przeŜyć, o czym marzyłam, a jednocześnie bałam się, Ŝe zostanę przyłapana. Wzięłam tylko jedną małą walizkę i biŜuterię mojej matki. Moje przyszłe Ŝycie miało być, oczywiście, nieustającym pasmem szczęścia. Nie miałam pojęcia, za jaką cenę wynajmuje się powozy, i nigdy nie zastanawiałam się nad tym, skąd się bierze pieniądze. Podczas ucieczki na północ Stephen zachowywał się nienagannie. Jego powściągliwość wzmagała tylko mój zapał. Starałam się wykorzystać kaŜdą okazję, aby go całować i obsypywać pieszczotami, ale on tylko uśmiechał się i delikatnie mnie odsuwał. — Jesteś namiętną dziewczyną — powiedział, obdarzając mnie lekkim pocałunkiem — ale musisz jeszcze zaczekać. Zgodnie z wszelkimi wymogami etykiety, umieścił mnie u pewnej szacownej wdowy na czas, kiedy szukał dla nas mieszkania i czynił przygotowania do ślubu. — Myślałam, Ŝe masz dom — powiedziałam. Byłam zdziwiona, poniewaŜ mówił mi o nowoczesnym domu w nowej dzielnicy miasta. — Ten dom naleŜy do przyjaciela — odparł, marszcząc brwi. — Zresztą i tak nie byłby dla nas odpowiedni. Och, pomyślałam tylko. Mówił, jakby to był jego dom, ale pewnie źle go zrozumiałam. — Znalazłem dla nas mieszkanie na Cant”s Close. Jest mniejsze niŜ to, w jakim chciałbym z tobą zamieszkać, Emmy, ale kiedy tylko stanę na nogi, moŜemy się przeprowadzić. To nie potrwa długo. Będzie ci się tam podobać, w pokojach jest dębowa boazeria. — Na pewno je polubię. Zaczęłam w to powątpiewać juŜ w chwili, kiedy zobaczyłam ulicę. Cant”s Close był wąskim, ciemnym, brudnym zaułkiem pomiędzy High Street a Cowgate, którego środkiem płynął cuchnący rynsztok. Domy były pochylone ze starości. W powietrzu unosił się zapach moczu, piwa i zepsutego mięsa. Z otwartych okien zwisało na drągach przybrudzone sadzą pranie. Nie śmiałam spojrzeć na Stephena. Czy to tutaj miał być nasz dom? W połowie zaułka znajdował się większy dom, z wejściem ozdobionym kolumnami, na których stały duŜe kamienne urny. Nad drzwiami wyryty był herb. Szerokie, kręcone schody prowadziły na pierwsze piętro, gdzie mieliśmy mieszkać. Tak jak mówił Stephen, pokoje były wyłoŜone dębową boazerią i niegdyś musiały być bardzo ładne. Pamiętam jeszcze skurcz Ŝołądka, jaki odczuwałam, kiedy byliśmy oprowadzani przez właścicielkę, ale nic nie mówiłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć, i nie chciałam zbyt wiele myśleć. To tylko tymczasowe mieszkanie, przypominałam sobie. Wkrótce się stąd wyprowadzimy. Wzięliśmy ślub w kaplicy katedry St. Giles 13 września 1805 roku. Moja noc poślubna była koszmarem. Kiedy nadszedł ten moment, byłam spięta i przeraŜona, uleciała cała moja poprzednia skwapliwość. Stephen wydał mi się nagle obcym męŜczyzną. — Rozsuń nogi, Emmy — powiedział rozkazującym tonem. — Czy nie moŜemy jeszcze trochę zaczekać? — szepnęłam, szukając u niego otuchy.

6 — Daj spokój. PrzecieŜ chcesz być kobietą. Oddychał cięŜko i coraz silniej mnie trzymał. To wszystko trwało tak długo. Nie zwracał uwagi na to, Ŝe płakałam z bólu i strachu, a kiedy juŜ było po wszystkim, osunął się na mnie i zasnął. Następnego ranka zbudziłam się z uczuciem smutku i rozczarowania tak silnym, jakiego nigdy przedtem nie doznałam. Stephen przeprosił mnie. Mówił, Ŝe poniosła go namiętność. Wybaczyłam mu. Ale chociaŜ bardzo się starałam wmówić sobie, Ŝe wszystko jest w porządku, wiele się zmieniło. Rano napisałam do ojca, aby go zawiadomić, jak bardzo jestem szczęśliwa. Ojciec nie pozwolił nam skorzystać nawet z odsetek, jakie przynosił mój majątek. Napisał mi, Ŝe moje pieniądze są w zarządzie powierniczym i tam pozostaną, dopóki nie skończę dwudziestu pięciu lat. Sytuacja byłaby inna, gdybym wyszła za mąŜ za jego zgodą. PoniewaŜ tego nie zrobiłam, on nie ma zamiaru udostępnić moich pieniędzy mojemu męŜowi nawet na dzień wcześniej, niŜ będzie musiał to zrobić. Reszta listu była przepojona wrogą dezaprobatą i lodowatym dystansem. Odczuwałam fizyczne cierpienie, czytając te słowa. Ten list zapisał się w moim umyśle jak koszmar senny. — Dwadzieścia pięć! — zawołał Stephen, kiedy odczytałam mu tę część listu, która dotyczyła mojego majątku. — Nic mi o tym nie mówiłaś. Zaczął chodzić po pokoju, zaciskając na przemian dłonie. Wyraźnie zbladł.. — Nic o tym nie wiedziałam — usprawiedliwiałam się. — Ale czy to ma jakieś znaczenie, Stephen? PrzecieŜ masz obiecaną pracę. Damy sobie radę, prawda? Zobaczysz, jaką będę dobrą gospodynią. - — To się nie spodoba Balquidderowi. Nie mogę juŜ uniknąć tematu Archibalda Balquiddera. Trudno mi oddzielić to, co wiem teraz, od tego, co wiedziałam wtedy. Ale od samego początku nie lubiłam go i wzbudzał we mnie strach. Był najlepszym przyjacielem mojego męŜa. Stephen miał w stosunku do niego zobowiązania, których nie rozumiałam, jednak z tego, co mówił., wynikało, Ŝe były one powaŜne. Pierwsza rzecz, jaka się rzucała w oczy, to to, Ŝe pan Balquidder był bardzo gruby. Miał okrągłą, świecącą twarz, a wśród fałdów tłuszczu błyszczały niebieskie, świńskie oczka. Miał teŜ bardzo małe usta, czego osobiście nie lubię u męŜczyzn, i rozsiewał zapach pomady róŜanej. Właściwie moŜna powiedzieć, Ŝe śmierdział tą pomadą. Wydawało mi się czasem, Ŝe chce w ten sposób zabić swój okropny zapach. Ubierał się bardzo niechlujnie. Ubranie miał zwykle poplamione tłuszczem i resztkami jedzenia. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę jego maniery przy stole. Wchodził do naszego mieszkania z miną właściciela i stawał tyłem do kominka, podnosząc do góry marynarkę, aby ogrzać siedzenie. — Dobry BoŜe, człowieku, nie mogłeś sobie znaleźć dziewuchy trochę bardziej przy kości, zamiast tego chudzielca? — zapytał Stephena, kiedy po raz pierwszy mnie zobaczył. Niby miało to zostać powiedziane na osobności, ale przeznaczone było równieŜ dla moich uszu. Sposób, w jaki się śmiał, dał mi do myślenia. Zaczęłam się zastanawiać, czy Stephen nie mówił mu o moich niezadowalających postępach łóŜkowych. UwaŜałam, Ŝe jest odraŜający. To jeszcze nie wszystko. Serce podchodziło mi do gardła, kiedy znajdowaliśmy się w jednym pokoju. Bałam się go, chociaŜ nie chciałam się do tego przyznać. Jak mogłam czuć strach przed człowiekiem, który był najbliŜszym przyjacielem mojego męŜa? Starałam się widzieć w nim po prostu ekscentryka, ale to mnie nie uspokajało. Myślę, Ŝe od razu wyczułam w nim człowieka, który jest gotów usunąć kaŜdego, kto stanie mu na drodze. Wyraźnie nie lubił kobiet, a ja nie mogłam zrozumieć dlaczego. W jego obecności wydarzały się przedziwne rzeczy. Kiedyś, przez przypadek, wylał mi na rękę wrzącą herbatę. Innym razem stanął mi na stopę tak mocno, Ŝe przez tydzień nie mogłam chodzić. Nigdy mnie nie przeprosił. — Jestem mu winien pięć tysięcy funtów, Emmy — wyznał mi Stephen pewnego wieczoru, w kilka dni po otrzymaniu przeze mnie listu od ojca. Pięć tysięcy funtów! To była olbrzymia suma pieniędzy. Co on z nimi zrobił? — Oczywiście, wszystko mu oddam. Pracujemy teraz z Jamiem Kinrossem nad tym nowym projektem. Ale w tej chwili sprawy nie wyglądają dobrze. Jaki projekt? Nie miałam pojęcia.. — Pan Balquidder poŜyczył ci pięć tysięcy funtów? Byłam młoda i niedoświadczona, ale nawet ja wiedziałam, Ŝe na taką sumę musiał Ŝądać jakiegoś zabezpieczenia. Ponownie odczułam skurcz Ŝołądka. — Czy poŜyczyłeś te pieniądze pod zastaw mojego majątku? Stephen odwrócił wzrok.

7 — Stephen; kocham cię. Wszystko, co posiadam, naleŜy równieŜ do ciebie, ale... • — To tylko poŜyczka, Emily. PrzecieŜ bym ciebie nie ograbił. — Oczywiście, Ŝe nie — powiedziałam, chociaŜ cięŜko mi było na sercu. Stephen zdąŜył juŜ zastawić kilka sztuk mojej biŜuterii. Jak damy sobie radę? Pani MacLaren, właścicielka domu, juŜ kilkakrotnie upominała się o pieniądze. — Czy ty w ogóle masz jakieś pieniądze? — spytałam. — Nie martw się, Emmy — odparł Stephen. — Widzę po twojej minie, Ŝe ta Stara Pokraka — Stephen lubił dawać” ludziom przezwiska — dręczyła cię o komorne. Niech sobie poczeka. — Nie wyrzuci nas? — Nonsens. Nie zaprzątaj tym sobie swojej ślicznej główki. Miałam pięć szylingów w portmonetce. Stephen dał mi trzy funty, kiedy zastawił pierwszą sztukę mojej biŜuterii, ale to były jedyne pieniądze, jakie od niego dostałam. A od tamtej pory zastawił kolejnych kilka sztuk. Pani MacLaren miała nam dawać wieczorny posiłek, ale jej tłuste gulasze były zupełnie niejadalne. Zwykle ograniczałam się do gorącego placka, który kupowałam na ulicy, lub chleba z serem. Stephen przewaŜnie jadał z przyjaciółmi na mieście. Chciałabym teraz opisać lokal, w którym mieszkałam przez osiem lat mojego małŜeństwa. Dopóki nie uciekłam. Mieliśmy dwa pokoje i maleńki schowek pod schodami. W pierwszym pokoju była boazeria, piękny dębowy kominek, ładna sztukateria na suficie i duŜe okno, które wychodziło na Dickon”s Close. Meble pamiętały lepsze czasy, ale były jeszcze w dobrym stanie. Nasza sypialnia była równieŜ wyłoŜona dębową boazerią, a łóŜko wsparte na czterech pięknie rzeźbionych kolumienkach i osłonięte z lekka wystrzępionymi zasłonami. W jakiś sposób podobał mi się ten spłowiały przepych. Myślałam wtedy o bohaterkach pani Radcliffe. To miejsce byłoby dla nich odpowiednie. Posunęłam się nawet do tego, Ŝe zaczęłam opukiwać boazerię, mając nadzieję znaleźć ukryte schody czy teŜ jakąś skrytkę. Naturalnie, niczego nie znalazłam. Obowiązkiem Jeanie, słuŜącej właścicielki, było sprzątanie naszego mieszkania, ale nie bardzo się do tego przykładała. Codziennie rano zostawiała na podeście pusty kubełek, a ja wylewałam do niego nieczystości. Potem Jeanie zabierała kubełek, aby wylać go do rynsztoka. Kiedy zalegaliśmy z czynszem, natychmiast odbijało się na to obsłudze. Nasze pojemniki na węgiel były puste albo znajdowaliśmy tam małe, wilgotne kawałki, które dawały więcej dymu niŜ ciepła. Duma powstrzymywała mnie od powiadomienia rodziny o mojej sytuacji. Perswadowałam sobie, Ŝe wszystko zmieni się na lepsze, kiedy Stephen dostanie odpowiednią pracę. Nie chciałam się przyznać, Ŝe popełniłam okropny błąd. Zachorowałam. Piersi bolały mnie od kaszlu, wysuszona skóra pękała mi z zimna i krwawiła. Nie wiem, co Stephen robił całymi dniami. Wychodził rano, Ŝegnając mnie wesoło. — Cześć, Emmy. UwaŜaj na siebie i trzymaj się ciepło. Nie daj się tej Starej Pokrace.. Po chwili słyszałam, jak zbiegał ze schodów, zaczepiając po drodze Jeanie. Nazywała ją czarnoskórą panienką. Ale Jeanie traktowała jego słowa jak komplement, czego się mogłam domyślać, słysząc jej odpowiedzi. Stephen był zaangaŜowany w jakiś niezbyt czysty interes, a ja wiedziałam juŜ, Ŝe nie naleŜy się o nic dopytywać. Od czasu do czasu dawał mi gwineę i robiłam, co mogłam, aby starczyło nam na przeŜycie. To biedne popychadło, Jeanie, okazało się moim zbawieniem.. Pewnego ranka zastała mnie pogrąŜoną we łzach. Tak bardzo bolała mnie popękana skóra. Podeszła do mnie i poklepała po plecach swoją spracowaną ręką. — Nie ma co płakać. MoŜe przynieść pani trochę brandy? — Och, Jeanie — wyjęczałam. — Czy w Edynburgu zawsze jest tak zimno? Chyba juŜ nigdy nie będzie mi ciepło. — Pani MacLaren uwaŜa, Ŝe powinni jej państwo coś zapłacić. — Przypomnę o tym męŜowi — powiedziałam z cięŜkim westchnieniem. — MęŜczyźni! — parsknęła Jeanie. — Gdybym ja miała wasze moŜliwości, lepiej bym sobie radziła. — Tak? A co byś zrobiła, Jeanie? Byłam zdumiona, poniewaŜ nie przychodziło mi do głowy, Ŝe mogłaby Ŝywić jakieś ambicje. — Umiałabym czytać i pisać, a wtedy mogłabym dostać lepszą pracę. Zerwałam się z krzesła, zapomniawszy o bólu. — Nauczę cię czytać i pisać. Potrzebowałam jakiegoś zajęcia. Jedyną rzeczą jaką robiłam, było cerowanie i przyszywanie guzików, a w dodatku nie umiałam i nie lubiłam cerować. Natomiast z powodzeniem mogłam uczyć czytania i pisania.

8 Naturalnie, źle się do tego zabrałam. Byłam zbyt ambitna, chciałam wprowadzić swoją uczennicę w uroki poezji, ale rycerze i piękne damy nudzili ją. Lubiła za to mroŜące krew w Ŝyłach opowieści o morderstwach — im bardziej okrutne, tym lepiej. Zobaczyłam, Ŝe jeśli mam ją nauczyć czytać, to przede wszystkim muszę brać pod uwagę jej zainteresowania i cierpliwie posuwać się krok po kroku. Kiedy Jeanie nauczyła się alfabetu, przyniosła zniszczony egzemplarz „Newgate Calendar”, z którego odczytywałyśmy historie potwornych zbrodni i opowiadania o ostatnich chwilach osób skazanych na śmierć. Jeanie łapczywie pochłaniała te opowieści. — To wspaniałe! — wołała. Lepiej czytała, niŜ pisała, ale po pewnym czasie potrafiła przynajmniej zrobić listę zakupów. Za to teraz mój pojemnik na węgiel był zawsze pełny. Jeanie nauczyła mnie równieŜ, jak naleŜy sprzątać. Pod jej kierunkiem zrobiłam teŜ politurę do mebli z oleju lnianego, terpentyny, octu i alkoholu. Zabrałam się do czyszczenia dębowej boazerii i naszego orzechowego łoŜa. Zajęło mi to długie tygodnie, ale wreszcie miałam zajęcie, nie było mi zimno, a moje samopoczucie poprawiło się. Pierwszy raz w Ŝyciu zetknęłam się z cięŜką pracą. Pani Chase byłaby ze mnie dumna. Pewnego dnia, w lutym 1807 roku, kiedy skończyłam juŜ osiemnaście lat, poznałam drukarza, pana Iryine”a, który mieszkał na St. Peter”s Pend, niedaleko Cowgate. Wyszłam po zakupy. Ulica była oblodzona, niosłam cięŜki koszyk, poślizgnęłam się i straciłam równowagę. Zatrzymałam się, aby złapać oddech, i zaczęłam przyglądać się dziwnemu, staremu domostwu. Była to naprawdę wiekowa budowla, z fasadą wyłoŜoną drewnem. KaŜde kolejne piętro wystawało poza obręb niŜszego. Niewielkie okienka składały się z małych szybek, łączonych ołowiem. Zewnętrzne schody prowadziły do bogato zdobionych drzwi, nad którymi widniał napis: FABER QUISQUE SUAE FORTUNAE. Dowiedziałam się później, Ŝe ten łaciński napis oznaczał „KaŜdy jest kowalem własnego losu”. Jak bardzo ten zwrot odnosi się do mnie, pomyślałam. Usłyszałam odgłos upadku i okrzyk bólu. Jakiś starszy męŜczyzna upadł, uderzając głową o słupek do przywiązywania koni. Szybko podbiegłam do niego. Wydawał się oszołomiony i miał juŜ wielkiego guza na głowie. Poranił sobie równieŜ ręce na oblodzonym chodniku. — Dojdę do swoich drzwi — powiedział, kiedy pomogłam mu się podnieść. — Ale pan krwawi. Odprowadzę pana do domu — zaprotestowałam, podnosząc jego skórzaną torbę. — To ksiąŜki! — zawołałam, uradowana. — Tak, jestem drukarzem. To ksiąŜki religijne, chyba nie zainteresują panienki. — Kocham ksiąŜki! — wykrzyknęłam, nie mogąc powstrzymać łez. — Kiedy wyszłam za mąŜ, musiałam zostawić wszystkie swoje ksiąŜki. — Pani jest męŜatką? Taka młoda panienka? — Jestem panią Stephenową Kirkwall. Jestem męŜatką od osiemnastu miesięcy. Przeszliśmy przez ulicę i pan Iryine zaczął wchodzić na schody domu, który tak podziwiałam. — Pan tu mieszka! — wykrzyknęłam. — Oglądałam ten dom i usiłowałam zrozumieć napis. — To była własność pana Symsona, drukarza. Teraz jest tu inaczej. Wskazał mi napis nad sklepem na parterze „Sprzedawca ryb” i na pierwszym piętrze „StrzyŜenie i golenie”. — Ja mieszkam na ostatnim piętrze — powiedział. — Tam mam swoje maszyny drukarskie. Niech pani do nas zajdzie, pani Kirkwall, Ŝona na pewno będzie chciała pani podziękować. Iryine”owie byli prostymi ludźmi, prowadzącymi spokojne, pracowite Ŝycie i bardzo sobie oddanymi. Ich meble były stare, ale widać było, Ŝe dobrze się wśród nich czują. Były równieŜ pięknie wypoliturowane — teraz się na tym znałam — a dywan i zasłony były misternie pocerowane. Kiedy siedziałam u nich, pijąc herbatę z cieniutkiej porcelanowej filiŜanki, poczułam nagle taką tęsknotę za domem, Ŝe nie mogłam powstrzymać łez. Przestałam udawać. Moje małŜeństwo było katastrofą. Jak mogłam być tak nieostroŜna! Zrobiłam rzecz nie do naprawienia. — Och, moje biedactwo! — powiedziała pani Iryine z matczyną troską w głosie. — Przepraszam — wyjąkałam. Gorączkowo szukałam chusteczki. Pani Iryine podała mi swoją, odstawiła na bok filiŜankę i pozwoliła mi się swobodnie wypłakać. Zwierzyłam im się ze wszystkiego — mówiłam o niechęci, jaką odczuwała do mnie macocha, o chłodnym traktowaniu mnie przez ojca i o męŜu, któremu niezbyt dobrze się układa. Nie mogłam się zdobyć na to, aby powiedzieć im, jak bardzo rozczarowało mnie małŜeństwo, o mojej samotności i strachu przed tym, co będzie dalej.

9 — Nie chcę narzekać — powiedziałam, prostując się na krześle i wycierając oczy. — Wiem, Ŝe muszę ponosić konsekwencje swojej lekkomyślności. Ale wizyta u państwa przypomniała mi dom. To wyznanie nie do końca było prawdziwe. Nie tęskniłam za chłodnym tradycjonalizmem Tranters Court, ale za miłą atmosferą Ainderby Hall i za Beresfordami. Jestem istotą bez serca, pomyślałam, Ŝe od czasu zamąŜpójścia nie napisałam ani razu do pani Beresford. Z jedynego nieprzyjemnego listu, jaki dostałam od ojca, dowiedziałam się, Ŝe zarówno ona, jak i mój chrzestny ojciec byli zgnębieni faktem, Ŝe to za ich przyczyną w moim Ŝyciu pojawił się Stephen. A ja snułam niemądre mrzonki, Ŝe napiszę do nich, kiedy Stephen zdobędzie pozycję w świecie. Wtedy przekonają się, Ŝe dokonałam słusznego wyboru. Dom Iryine”ów stał się dla mnie bezpiecznym azylem, dzięki nim potrafiłam zachować psychiczną równowagę. Pan Iryine dał pierwszą próbę mojego pisarstwa do druku. Napisałam dla szkółki niedzielnej opowiadanie o beztroskiej Marjorie, która podarła modlitewnik matki, aby zakręcić papiloty, i omal nie poszła za to do piekła. Naturalnie, poniewaŜ to była opowieść z morałem, Marjorie musiała odczuć skruchę, pozwoliłam jej jednak mieć trochę przyjemności z niewłaściwego zachowania. Pani Iryine uznała, Ŝe jest to wartościowa literatura, i przekonała męŜa, aby opublikował moją historyjkę wraz z odpowiednimi ilustracjami. Dostałam trzy gwinee, a ksiąŜeczka dobrze się sprzedawała. Ja zawsze trzymałam stronę Marjorie i często się zastanawiałam, czy moi młodzi czytelnicy nie mieli o niej takiego samego zdania. Pochwaliłam się swoim sukcesem Stephenowi i było to nierozsądne posunięcie. Natychmiast poŜyczył ode mnie owe cenne trzy gwinee. — Chciałam zapłacić pani MacLaren — perswadowałam mu. — Zalegamy z czynszem za sześć tygodni. — Emmy, zwrócę ci te pieniądze. — Stephen był zniecierpliwiony. — Nie ma o co robić zamieszania. Kiedy Balquidder dowiedział się o moim sukcesie literackim, dostał ataku śmiechu. Niech skonam, oŜeniłeś się z intelektualistką! Zapędź ją do roboty. Nie Ŝałuj bata. MoŜesz Ŝyć z jej pisaniny. — Trzy gwinee nie wystarczą na długo — powiedział smętnie Stephen. Uśmiechnął się jednak, zadowolony z aprobaty Balquiddera. — Ona moŜe pisać w tym schowku — powiedział Balquidder. — MoŜesz ją tam zamykać na klucz, jeśli zajdzie taka potrzeba. LeŜał w naszym jedynym fotelu, rozrzucił szeroko nogi, a brzuch wylewał mu się ze spodni. Co chwila opuszczał rękę, aby się podrapać. Na stoliku obok fotela stało ciasto, które poŜerał, odgryzając duŜe kawały. Kiedy się śmiał, z ust wylatywały mu okruszki. Byłam obecna przy tej rozmowie, ale nauczyłam się juŜ, Ŝe nie naleŜy się odzywać. Siedziałam więc w milczeniu i nienawidziłam go z głębi serca. Balquidder nie lubił, kiedy kobiety wtrącały się do rozmowy, a ja dobrze pamiętałam, Ŝe Stephen jest mu winien owe nieszczęsne pięć tysięcy funtów. Zwykle nie wychodził przed zapadnięciem nocy. Szłam więc wcześnie spać, poniewaŜ rano czekało mnie sprzątanie. PrzewaŜnie zastawałam przelewający się nocnik i resztki jedzenia na dywanie. Nasz drogocenny węgiel był spalony do ostatniego kawałka. O wykorzystaniu schowka myślałam juŜ od kilku tygodni. Było tam pełno rupieci, których pani MacLaren nie chciała wyrzucić ani usunąć. Kiedy nie było jej W domu, wyniosłyśmy razem z Jeanie wszystko na strych. Wybieliłam ściany, kupiłam uŜywane biurko i dywan i załoŜyłam zamek w drzwiach. Nie chciałam, aby ktokolwiek tam zaglądał, poniewaŜ postanowiłam zająć się gotyckim romansem, który zaczęłam pisać jeszcze w domu, i zobaczyć, czy uda się go sprzedać. Po chwili wahania pokazałam go pani Iryine. — Moja droga pani Kirkwall — powiedziała, kiedy przyszłam z następną wizytą. — Ta pani ksiąŜka! Dawno się tak nie uśmiałam. — Śmiała się pani! To miało być śmiertelnie powaŜnie — zaprotestowałam. Jednak sama teŜ nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Kiedy to pisałam, byłam jeszcze dzieckiem. Teraz doskonale zdawałam sobie sprawę z moich absurdalnych pomysłów. — Jednak coś w tym jest — mówiła, głaszcząc mnie po ręce. — UwaŜam, Ŝe powinna pani jeszcze raz to napisać. Takie rzeczy bardzo dobrze się teraz sprzedają. Pan Iryine nie zajmuje się tego typu literaturą, ale wiem, Ŝe zna w Londynie wydawcę, do którego mógłby panią skierować. Wybrałam sobie pseudonim. Przestawiłam litery swojego panieńskiego nazwiska, Emilia Daniels, i wyszedł z tego Daniel Miller. Jego pierwsza ksiąŜka, wydana przez Robinson 8 Robinson, Paternoster Row, Londyn, pod tytułem Zamek Apollinari cieszyła się umiarkowanym powodzeniem. Sprzedałam swoje prawa autorskie za pięćdziesiąt gwinei. Te pieniądze całkowicie odmieniły moje Ŝycie. Po raz pierwszy poczułam, Ŝe do pewnego stopnia panuję nad swoją przyszłością. To honorarium okazało się później niesłychanie przydatne. Kiedy

10 ukazało się drugie wydanie mojej ksiąŜki, pan Robinson okazał się dŜentelmenem i przysłał mi kolejne dwadzieścia pięć gwinei. Za następną ksiąŜkę, Fatum rodu Ansbach, dostałam sto gwinei. Te pieniądze oraz honoraria za opowiadania dla szkółki niedzielnej pozwalały mi utrzymywać nasz dom na skromnej, ale Przyzwoitej stopie. Nie powiedziałam męŜowi o Danielu Millerze. Jeśli dziwił go fakt, Ŝe dajemy sobie radę, to nic na ten temat nie mówił. Zresztą on traktował pieniądze w myśl powiedzenia „łatwo przyszło, łatwo poszło”. Prawdopodobnie w ogóle się nad tym nie zastanawiał. Pewnego wieczoru, na początku 1808 roku, usłyszałam rozmowę mojego męŜa i Balquiddera. Miała ona mieć daleko idące konsekwencje. Przyszli razem. Wiedziałam od razu, Ŝe będą siedzieć całą noc. Byłam zaziębiona i połoŜyłam się do łóŜka. Zostawili drzwi szeroko otwarte i nie zniŜyli nawet głosu. — To wszystko przez ten cholerny projekt ustawy na rzecz zniesienia niewolnictwa — mówił Balquidder. — Co ten parlament sobie wyobraŜa? Kupcy zbankrutują, upadnie handel. Jeśli my przestaniemy handlować niewolnikami, będą to robić Hiszpanie i Portugalczycy. No i, oczywiście, Amerykanie. Słyszałam, jak splunął do kominka. — Zainwestowałeś w to pieniądze? — Naturalnie. Mam dwa statki do przewozu niewolników i, do diabła, potrzebuję pieniędzy. Mam przecieŜ plantację w Dcmerara. Chcę się przestawić na uprawę trzciny cukrowej, a to wymaga duŜych inwestycji. Poza tym potrzebuję czarnuchów do pracy. Nie ma sensu zajmować się ich hodowlą. śeńskie czarnuchy nie są wystarczająco płodne i trzeba zbyt długo czekać, aby był jakiś poŜytek z ich bachorów. Przynajmniej dwanaście lat, a i tak połowa z nich będzie Ŝeńskimi czarnuchami. Mówię ci, Stephen, robi się niedobrze. — Nie moŜna tego jakoś obejść? — Tak — powiedział Balquidder z ustami pełnymi jedzenia. Wszystko przewidziałem. Teraz rejestruję moje statki w Lizbonie i będę musiał prowadzić handel za pośrednictwem Brazylii, ale to jest cholerne zawracanie głowy. Mogę kupować niewolników w Brazylii, ale trzeba ich przewieźć do Demerara, a oni umierają w czasie podróŜy albo dostają szkorbutu i do niczego się nie nadają. Do zeszłego roku brałem ich prosto z Afryki Zachodniej. Mogłem wybrać tych, którzy zdrowi dojadą na miejsce, a słabszych sprzedać od razu. — Czy rejestrowanie statków do przewozu niewolników w Lizbonie nie jest sprzeczne z prawem? — Są sposoby, aby obejść prawo — roześmiał się Balquidder. Usiadłam na łóŜku, zapominając o swoim zaziębieniu. Balquidder był wmieszany w handel niewolnikami? UwaŜnie śledziłam projekt ustawy przeciwko niewolnictwu i często dyskutowałam na ten temat z państwem Iryine. Pan Iryine był zagorzałym stronnikiem Stowarzyszenia na rzecz Zniesienia Niewolnictwa. Podejrzewam, Ŝe moje uczucia dla Afrykanów, którzy wpadli w ręce handlarzy niewolników, były raczej romantycznej niŜ humanitarnej natury, ale wszystko się we mnie burzyło na samą myśl o niewolnictwie. Kiedy byłam dzieckiem, mama zabrała mnie w odwiedziny do swojej przyjaciółki, która przyjechała do wód leczniczych w Harrogate. Usługiwał jej czarny chłopiec. Byłam nim zafascynowana. Miał około ośmiu lat, mniej więcej tyle co ja, a jego skóra miała kolor wypolerowanej śliwki. Miał duŜe, brązowe oczy i najbielszy uśmiech, jaki w Ŝyciu widziałam. Jego pani często go pieściła. Nosił zdobione złotem szkarłatne spodnie i taką samą kurtkę oraz złotą czapeczkę. Dopiero po pewnym czasie zauwaŜyłam złotą obroŜę, na której było wyryte jego imię, „Caesar”. A PoniŜej: „ Własność pani Wells z Camworthy Park, hrabstwo Somerset”. Byłam Potwornie zaszokowana On widział wyraz mojej twarzy. Przez parę sekund patrzyliśmy na siebie, a potem jednocześnie odwróciliśmy wzrok. Nie spojrzał na mnie do końca naszych odwiedzin. - Tak, kochanie — tłumaczyła mi później matka. — To na pewno jest bardzo smutne, ale nie zapominaj, Ŝe on został zabrany z okropnego pogańskiego kraju i jest teraz w pięknym domu pomiędzy chrześcijanami Rozmowa mojego męŜa z Balquiddere przypomniała mi Caesara i mój Ówczesny ból i gniew. Ale oni zmienili temat. — Potrzebuję tych pieniędzy, Stephen. Napisz do starego Danielsa i wyperswaduj mu, aby przekazał Emilii jej pieniądze. JuŜ przeszło dwa lata jesteście małŜeństwem, to chyba dosyć. Nie cierpiałam, kiedy mówił o mnie per Emilia. Nie miał prawa mówić mi po imieniu. Ale on traktował wszystkich w ten sam sposób Początkowo myślałam, Ŝe to jakiś rodzaj demokratycznego radykalizmu, dopóki się nie zorientowałam Ŝe był to wyraz pogardy. Nikt, nawet Stephen, który uwaŜał go za swojego przyjaciela, nie zwracał się do niego per Archie czy teŜ Archibald Nie chciałam, aby moje pieniądze zostały przeznaczone na statki do przewozu niewolników, ale jak mogłam

11 temu przeciwdziałać? Kilka razy zaczynałam pisać list do ojca, lecz nie mogłam zmusić się do tego, aby choć w części odsłonić przed nim nasze bardziej niŜ skromne bytowanie. Nie chciałam, by macocha triumfowała Postanowiłam napisać do mojego ojca chrzestnego i kochanej pani Beresford. Oni zawsze byli dla mnie dobrzy. Opiszę panu Beresford zaangaŜowanie Balquiddera w handel niewolnikami, a on poradzi ojcu, aby nie oddawał moich pieniędzy. Prawdopodobnie mój ojciec i tak by tego nie zrobił, ale nie mogłam ryzykować. Gdybym wtedy wiedziała, do czego to doprowadzi, jakie nieszczęście sprowadzę na Beresfordów — chociaŜ nie ze swojej winy — czy napisałabym ten list? Teraz nie ma się juŜ nad czym zastanawiać. Co się stało, to się nie odstanie. Miałam dobre intencje. Balquidder nie będzie kupował statków do przewozu niewolników za moje pieniądze. Napisałam list, a przyjaciel pana Iryine”a podjął się ofrankowania go i wysłania. Zakończyłam list prośbą o przebaczenie: „Teraz rozumiem, jak bardzo byłam bezmyślna i jak mało ceniłam sobie Waszą dobroć. Wiem, Ŝe moje postępowanie musiało Wam przysporzyć wiele smutku i szczerze tego Ŝałuję. Kamień spadłby mi z serca, gdybyście napisali do mnie choćby jedną linijkę, Ŝe mi wybaczacie”. Pan Iryine zgodził się, aby jego adres posłuŜył mi jako poste restante. Nie chciałam, aby Stephen dowiedział się o tej korespondencji. Wiedziałam, Ŝe Balquidder nękał Stephena w sprawie moich pieniędzy jeszcze wiele razy. — Zrób jej dziecko — usłyszałam kiedyś. — PosłuŜ się swoim fiutem. Stary Daniels nie odmówi pieniędzy dla wnuka. Ale ja nie urodziłam dziecka. Miałam dwa poronienia, po czym Stephen stracił mną zainteresowanie. Opłakałam moje utracone dzieci. Zawiodłam nawet w tej dziedzinie, która jest najwaŜniejszym obowiązkiem kobiety. Wstawiłam łóŜko do mojego małego gabinetu i zwykle tam spałam. Nie wywołało to Ŝadnej dyskusji, więc odczułam ulgę. Nadal uwaŜałam całą tę sprawę za dość obrzydliwą, ale poddawałam się, poniewaŜ to naleŜało do obowiązków Ŝony. Jednocześnie czułam się oszukana, chociaŜ sama nie wiedziałam dlaczego. Nie wyobraŜałam sobie, jak Angelina, czy teŜ inna moja bohaterka, poradziłaby sobie z prozą małŜeńskiego poŜycia. Ale im to nie groziło. Zostawiałam je przy ołtarzu, kiedy słońce rzucało złociste promienie przez kolorowe szyby kościoła, i pisałam FINIS. Niebawem zrozumiałam, Ŝe Balquidder miał zamiar napisać FINIS pod moim własnym Ŝyciem. 2 Czytając ponownie pierwszy rozdział mojej opowieści, zdałam sobie sprawę, Ŝe przedstawiłam swoje Ŝycie w tak czarnych barwach, Ŝe wygląda ono na katastrofę. W pewnym sensie tym było. Zamieniłam wygodny dom i ustaloną w świecie pozycję na nieudane małŜeństwo i mieszkanie na brudnej, śmierdzącej ulicy. Stephen nie stronił od hazardu i ostatnia sztuka biŜuterii mojej matki znalazła się w lombardzie. Miałam bardzo niewiele pieniędzy i lękałam się o przyszłość. Dwa pierwsze lata mojego małŜeństwa były rzeczywiście bardzo trudne. Nie miałam o niczym pojęcia. Uczyłam się jednak. Mogę teraz stwierdzić, Ŝe kiedy minęły te dwa trudne lata, przestałam być nieszczęśliwa. Nauczyłam się Ŝyć tak jak ubodzy, oszczędzać i obywać bez wielu rzeczy. Potrafiłam nakłonić pochlebstwami panią MacLaren, aby zaczekała jeszcze jeden tydzień na zapłatę czynszu. Umiałam juŜ rozpalać ogień za pomocą kilku wilgotnych patyków i niewielu kawałków węgla, a takŜe targować się przy ulicznych straganach. Znałam teŜ kilka przekleństw co w tym sąsiedztwie było nieuniknione. To nowe słownictwo przewaŜnie pozostawało nie wykorzystane, chociaŜ okazywało się pomocne, kiedy zaczepiali mnie pijacy na Cant”s Close. Dowiedziałam się teŜ, Ŝe niektóre kobiety uczestniczyły w sobotnie wieczory w pląsach, które nazywały „giga” — o czym nigdy przedtem nie słyszałam. Rozmawiały o tym z tak zmysłowym oŜywieniem, Ŝe często się rumieniłam. Nie wiedziałam, co tracę, ale nie wydało mi się to zbyt zabawne. ChociaŜ Stephen przynosił mi czasem kilka gwinei, to ja utrzymywałam dom, co dawało mi uczucie szacunku dla samej siebie i powaŜanie ze strony męŜa. Nauczyłam Jeanie czytać, dzięki czemu dostała pracę w sklepie ze świecami. Fakt, Ŝe się do tego przyczyniłam, sprawił mi wielką przyjemność. Potem uczyłam czytać nową słuŜącą, Eppie. Przyjaźń z państwem Iryine dostarczała mi wiele radości. Dzięki panu Iryine miałam pieniądze na bieŜące

12 potrzeby, nie mówiąc juŜ O tym, Ŝe zaprotegował mnie u pana Robinsona, wydawcy romansów Daniela Millera. Pan Iryine spełniał równieŜ funkcję mojego bankiera, poniewaŜ zarabiane przeze mnie pieniądze naleŜały według prawa do mojego męŜa. Pan Iryine, który w wielu przypadkach miał bardzo konserwatywne poglądy, był równieŜ przewidującym Szkotem, który nie mógł się pogodzić z tym, aby mój mąŜ trwonił pieniądze, cięŜko przeze mnie zarobione, na swoje szaleńcze pomysły. Nie wiem, jak to rozstrzygnął W swoim sumieniu, ale wszystkie czeki wystawione na pannę. Daniels (w interesach z panem Robinsonem uŜywałam panieńskiego nazwiska) były realizowane bez Ŝadnych zbędnych pytań. Kochana pani Beresford odpisała mi — był to niezwykle miły list. Zabrałam go ze sobą, kiedy uciekłam z Edynburga, i mam go do dziś. Musiała się domyślić, Ŝe było mi cięŜko, ale taktownie nie poruszała tego tematu. Dostarczyła mi za to duŜo wiadomości z rodzinnych stron. Muszę opowiedzieć wam o Beresfordach, poniewaŜ odgrywają oni waŜną rolę w mojej historii. Otrzymałam od nich coś bardzo cennego, czego brakowało mi we własnym domu — poczucie bezpieczeństwa oraz własnej wartości. Pani Beresford czytała moje opowiadania. Krytykowała błędy gramatyczne i składnię, ale równieŜ mnie chwaliła. — Twój opis lawiny był niezwykle obrazowy — mówiła. — Okropnie się denerwowałam, czy powóz się nie wywróci. — A po chwili dodawała: — Moja droga, jeśli piszesz o Donnie Elwirze: „Przechodząc obok starej bramy na sztywnych nogach”, to wygląda na to, Ŝe brama miała sztywne nogi! Czy mogłabyś to zmienić? Jej krytyka nigdy mnie nie upokarzała, w przeciwieństwie do uwag, które czynił mi ojciec lub macocha. Miałam wielką ochotę wyjawić pani Beresford prawdę o Stephenie — jaka szkoda, Ŝe tego nie zrobiłam. Ale ciągle jeszcze snułam niemądre marzenia o tym, jak jej będę przedstawiać swojego męŜa i jak ona będzie nim oczarowana. Sama siebie oszukiwałam, zarówno w tej, jak równieŜ w wielu innych sprawach. Beresfordowie mieli dwóch synów, George”a i Noela. UwaŜałam ich za dorosłych, poniewaŜ byli ode mnie dwanaście lat starsi. Pozwolono mi, jako ulubionej chrzestnej córce, zwracać się do nich po imieniu, chociaŜ było to niezgodne z etykietą. Obaj mieli niebieskie oczy i jasne włosy, ale George był bardziej przystojny. Był bardzo pewny siebie, co jest zwykle cechą pierworodnego syna. Uwielbiałam go, kiedy byłam dzieckiem. Do dziś pamiętam uczucie wściekłości, połączonej z zazdrości kiedy zaręczył się z Aline Doulaincourt. Podczas rewolucji rodzice Aline uciekli z Francji, ale wrócili tam po podpisaniu traktatu w Amiens, w nadziei odzyskania swojej posiadłości. Uznałam ich natychmiast za popleczników Bonapartego i z pogardy dla takiego kupieckiego podejścia do sprawy wydałam niesprawiedliwą opinię — Ŝe Aline nie jest warta George”a, zapominając, Ŝe to nie ona podjęła tę decyzję Aline była brunetką miała ciemne oczy i mimo to, Ŝe w Anglii jej rodzina nie miała pieniędzy, wyglądała zawsze elegancko. Noel i George byli w niej nieprzytomnie zakochani. Wiedziałam, Ŝe ona woli Noela. Raz zobaczyłam, jak się całowali w odległym zakątku ogrodu. Pamiętam, jaki szok przeŜyłam, widząc kobietę i męŜczyznę w objęciach. Jego jasna głowa pochylona była nad jej ciemną, jedną rękę miał zanurzoną w jej włosach. Z trudem przełknęłam ślinę i wycofałam się po cichu. Jeśli ona musi mieć jednego z nich, myślałam, to dobrze, Ŝe zdecydowała się na Noela. Po cichu zarezerwowałam George”a dla siebie. Jednak Aline, podobnie jak jej rodzice, dobrze umiała dbać o swoje interesy. Nie było pewne, czy odzyskają majątek, a George był dziedzicem pokaźnej posiadłości. Postanowiła zostać w Anglii i wyjść za niego za mąŜ. George i Noel uwaŜali, ze jej kaprysy są czarujące. Wydymała usteczka, potrząsała główką roniła łzy — chociaŜ bardzo przy tym uwaŜała, aby nie mieć zaczerwienionych oczu — albo wpadała w dziecinną złość, aby tylko postawić na swoim. Nietrudno było ją przejrzeć. — Proszę mi wybaczyć, madame Beresford — mówiła. — Jestem si mechante. Doskonale mówiła po angielsku, ale wiedziała, Ŝe osiąga większy efekt, przeplatając go francuskim. Widzę, Ŝe znowu popadam w zjadliwy ton. Oczywiście, byłam o nią zazdrosna. Uwielbiałam George”a z całym entuzjazmem zakochanej jedenastolatki i wiedziałam, Ŝe Alme mnie nie cierpi. Usłyszałam kiedyś, jak nazwała mnie „workiem kości”, co dopełniło miary goryczy. Noel był zdruzgotany, kiedy Aline poślubiła George”a. Zaczął chodzić na długie, samotne spacery, ale czasem pozwalał, abym mu towarzyszyła. Nie rozmawialiśmy wiele, a ja me przerywałam jego milczenia. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, Ŝe dorośli teŜ mogą być nieszczęśliwi. — Jesteś kochaną dziewczynką, Emilio. Przykro mi, Ŝe nie jestem ciekawym towarzystwem — powiedział kiedyś, całując mnie w policzek. Nawet po ślubie Aline nie przestała bałamucić Noela, dając mu do zrozumienia, Ŝe jeszcze nie wszystko stracone. Byłam na tyle niemądra, Ŝe postanowiłam powiedzieć, co o tym myślę. — Dlaczego pozwalasz się tak traktować? — spytałam.

13 Zapanowała długa cisza. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. — Przepraszam cię — szepnęłam. — Aline traktuje mnie tak, jak to zwykle robiła — odezwał się wreszcie Noel cichym głosem. — A jak ja na to reaguję, to juŜ jest moja sprawa. — Ona jest bardzo ładna — wyjąkałam. — Ale nie jest dobra. Powinna go wreszcie zostawić w spokoju, pomyślałam. — Jesteś jeszcze bardzo młoda, kochanie —powiedział Noel, głaszcząc mnie po policzku. — A Ŝycie nie zawsze jest łatwe. Uśmiechnął się do mnie. Miałam ochotę się rozpłakać. Dwa lata później Noel oŜenił się z Margaret Gilbert. Jest gruba i głupia, pomyślałam. Poza tym była w porządku. Pochodziła z dobrej rodziny i posiadała pokaźny posag (w przeciwieństwie do Aline, która nie miała Ŝadnego). Była uprzejma, dobrze wychowana i nie miała własnego zdania. George i Noel byli bohaterami mojego dzieciństwa i uwaŜałam, Ŝe Ŝaden z nich nie moŜe być szczęśliwy z Ŝoną, którą sobie wybrał. Sądzę, Ŝe chociaŜ byłam szalenie krótkowzroczna, kiedy chodziło o moje własne Ŝycie, w tym wypadku miałam rację. Nie mogłam uwierzyć w miłość Noela do Margaret. Nie moŜna było powiedzieć, aby to małŜeństwo zostało zbyt pochopnie zawarte, poniewaŜ znali się od dawna, ale był w tym jakiś zamysł. UwaŜałam, Ŝe Noel zrobił to, aby uciec od niemoŜliwej sytuacji w domu. Kobieta, którą kochał, wyszła za mąŜ za jego brata, jednak nadal nie chciała zostawić go w spokoju. MałŜeństwo było dobrym wyjściem z tej sytuacji. Noel miał swój własny, niewielki majątek. Jego Ŝona miała pieniądze. Postąpił więc rozsądnie. Umieścił ją w swoim majątku w Huntiiigtonshjre, wiedząc, Ŝe potrafi nim dobrze zarządzać, zapewnił sobie potomka i zaciągnął się do wojska. Trudno go było za to winić. Nie mógł znieść Ŝycia z taką miernotą umysłową. Ostatni raz widziałam Noela na chrzcie jego syna Richarda w kaplicy w Ainderby Hall, na krótko przed moją ucieczką z domu. Postarzał się. Miał ściągniętą, pobruŜdŜoną twarz. Był dla mnie serdeczny, jak zwykle. Przekomarzał się ze mną, pytając, czy piszę trzytomową powieść, aby współzawodniczyć z romansami pani Radcliffe. Rzeczywiście tak byk,. Ta ksiąŜka to był późniejszy Zamek Apollinari, który zapoczątkował moją finansową niezaleŜność, dzięki czemu mogłam, po ośmiu latach, uciec od swojego męŜa. — śałuję, Ŝe wyjeŜdŜasz za granicę — powiedziałam. Siedziałam przytulona do niego na kanapie. Bardzo lubiłam takie chwile, poniewaŜ przy nim czułam się bezpieczna. — Muszę jechać — uśmiechnął się Noel. — Jestem młodszym synem. Nie mogę Ŝyć z pieniędzy mojej Ŝony. Ani z nią pomyślałam w nagłym odruchu buntu. Kiedy odszedł, podniosłam z podłogi guzik, który odpadł mu od marynarki. Zachowałam go do dziś. Czytając list pani Beresford, mogłam się łatwo zorientować, Ŝe nie wszystko dobrze im się układało. Aline była bardzo rozrzutna i domyślałam się, Ŝe pani Beresford uwaŜa ją za pustą i bezwzględną istotę, chociaŜ w liście nie wyraziła Ŝadnej bezpośredniej krytyki. George i Aline byli bezdzietni. śycie Noela równieŜ nie było szczęśliwe, na co niewątpliwie nie zasługiwał. W jednym z pierwszych listów do mnie pani Beresford donosiła, Ŝe Margaret zmarła na skutek komplikacji po urodzeniu martwego dziecka. „Noel jest teraz w Ainderby i doprowadza do porządku sprawy Margaret. Biedny chłopak, tak źle wygląda. Nasz mały, kochany Richard juŜ bardzo dobrze chodzi, a największą radość sprawia mu wdrapywanie się na kolana ojca i podskakiwanie tam do woli. Noel jest zbyt zmęczony, aby się nim cieszyć, ale przypuszczam, Ŝe bardziej zbliŜy się do syna, kiedy Richard będzie starszy”. Ta wiadomość bardzo mnie zmartwiła. Noel zawsze bawił się ze mną, kiedy byłam mała. Pamiętam, jak nosił mnie po sadzie na barana. Był ode mnie starszy o dwanaście lat, a kiedy byłam malutka, teŜ na pewno wchodziłam mu na kolana. Musi się dziać coś bardzo niedobrego, jeśli on nie zwraca uwagi na swojego małego synka. Napisałam do niego, aby wyrazić współczucie z powodu jego Ŝałoby, chociaŜ Margaret niezbyt mnie interesowała. Ale czy temu egocentrycznemu dziecku, jakim wtedy byłam, w ogóle na kimś zaleŜało? Nie miałam Ŝadnych wiadomości od Noela. „On nie chce zostać w domu”, pisała pani Beresford. „Wraca do swojego pułku i wkrótce popłynie do Portugalii, aby dołączyć do armii lorda Wellingtona” Dopiero po dwóch latach dostałam od Noela krótki list wraz z małą paczuszką. Dziękuję Ci za twój miły list z kondolencjami kochana Emilio. Był mi wielkq pociechą Wiem, Ŝe moja matka bardzo sobie ceni Twoje listy. Posyłam Ci mały prezent — pamiętam, jak bardzo lubisz niespodzianki. Q sobie nie mam wiele do powiedzenia. Piszę w namiocie, rozstawionym na pełnej kurzu równinie, gdzie rośnie tylko kilka karłowatych dębów korkowych. W namiocie jest pełno much, a mój ordynans zajmuje się zdejmowaniem skóry z zajqca, którego mamy mieć na kolację, i odpędzaniem much. Beznadziejne zajęcie!

14 W paczuszce były dwa piękne hiszpańskie grzebienie, takie, jakie damy w tamtych krajach wpinają we włosy — hebanowe, ozdobione macicą perłową. Nigdy nie wspomniałam Stephenowi o tej wymianie listów, mogłam więc schować grzebienie. W Ŝadnym wypadku nie chciałabym, aby znalazły się w lombardzie. W 1811 roku umarła moja droga pani Beresford, a w krótkim czasie po niej mój chrzestny ojciec. George zawiadomił mnie o tym listownie. Natychmiast do niego. napisałam, ale w odpowiedzi dostałam tylko kilka słów od Aline. Bardzo mi brakowało Beresfordów, chociaŜ nasze kontakty były teraz ograniczone. Chciałam napisać do Noela, ale nie wiedziałam, gdzie go szukać. Czułam się tak, jakby moje poprzednie Ŝycie rozpłynęło się we mgle. 15 stycznia 1814 roku miałam skończyć dwadzieścia pięć lat i Stephen stałby się prawnym dysponentem moich pieniędzy. To miała być spora suma. Powiększała się o 400 funtów rocznie od czasu śmierci mojej matki przed szesnastoma laty, oprócz tego były jeszcze odsetki łączne. ChociaŜ arytmetyka nie była moją mocną stroną, zrozumiałam, Ŝe początkowa suma 8000 funtów podwoiła się. Po tym pierwszym, niemiłym liście nie miałam juŜ Ŝadnej wiadomości od ojca, ale byłam pewna, Ŝe zostanę przez niego sprawiedliwie potraktowana i Ŝe zrobi wszystko, abym otrzymała odpowiedni udział w swoich pieniądzach. Mogłabym liczyć na tradycyjną trzecią część, czyli pięć lub sześć tysięcy funtów. Nie mogłam się jednak pogodzić z myśl Ŝe Balquidder teŜ dostanie moje pieniądze. Jeśli mój mąŜ nie płacił odsetek od swojego długu przez te wszystkie lata, czego zresztą byłam pewna, moŜe się okazać, Ŝe większość mojego majątku przejdzie w posiadanie Balquiddera. Dopiero pewnego zimowego wieczoru w 1813 roku zorientowałam się, Ŝe Balquidder miał zakusy na kwotę znacznie większą niŜ 5000 funtów. Grudzień był mroźny, zapowiadała się cięŜka zima. Nawet w ciągu dnia temperatura spadała poniŜej zera, z dachów zwisały sople lodu. Często słyszałam, jak nowa słuŜąca, Eppie, rozbijała lód, Ŝeby móc napompować wody. Stephen i Balquidder siedzieli w naszym saloniku i pili. Stephen był juŜ pijany, mówił bardzo niewyraźnie. Balquidder nie oszczędzał naszego węgla, co chwila dorzucał do kominka. — Wkrótce będziesz bogaty — mówił Balquidder, nie zniŜając głosu, chociaŜ wiedział, Ŝe go usłyszę. - Co? — Bogaty. Czy nie zbliŜają się dwudzieste piąte urodziny Emilii? — Piętnastego stycznia. — To niedługo. Czy kontaktowałeś się ze starym Danielsem? — Tak. Chce, Ŝeby ona dostała jedną trzecią. Słusznie. Powinna coś mieć. To przecieŜ są jej pieniądze, nie Danielsa. Spadek po matce. Balquidder roześmiał się głośno. Słyszałam, jak krzesło pod nim trzeszczało. — Ona moŜe spaść ze schodów — zasugerował. — I skręcić kark. To się zdarza. Roześmiał się ponownie. Słyszałam, jak wstał i podszedł cięŜkim krokiem do kredensu, aby sobie dolać wina. — Nie macie dzieci. Jeśli te pieniądze pochodzą od jej matki, to stary Daniels ich nie dostanie. Ty otrzymasz wszystko. Tam musiało się juŜ uzbierać powyŜej szesnastu tysięcy. Stephen najpierw dostał czkawki, a potem roześmiał się pijackim śmiechem. Niewątpliwie potraktował. to jak dowcip. Balquidder ponownie zarechotał i zmienił temat rozmowy. Ja się nie śmiałam. Do naszego mieszkania na pierwszym piętrze prowadziły zewnętrzne, kamienne schody. Stopnie były wytarte, spadziste, a teraz w dodatku oblodzone, Drewniane poręcze były niestabilne, a w niektórych miejscach zmurszałe. Jedno popchnięcie i mogłam znaleźć się na ulicznym bruku ze skręconym karkiem. Gdyby to się zdarzyło w nocy, ktoś czekający na dole mógłby łatwo dokończyć dzieła. To nie były Ŝarty. Balquidder pragnął mojej śmierci. Dokładnie mówiąc, chciał, Ŝebym skończyła dwadzieścia pięć lat i dopiero wtedy zeszła z tego świata. Wtedy Stephen dostałby wszystkie pieniądze — wraz z moją trzecią częścią — i niewątpliwie Balquidder szybko by się do nich dobrał. Jeśli moje przewidywania były słuszne, zostało mi pięć tygodni Ŝycia. Przypomniałam sobie nagle jeszcze jedno wydarzenie. Było to wiosną, mieliśmy otwarte okno i świeŜo upierzony wróbelek usiadł na parapecie. Ćwierkał cicho i machał skrzydełkami, jakby chciał przywołać rodziców. Najwidoczniej po raz pierwszy wyfrunął z gniazda. Miałam nadzieję, Ŝe nic złego go nie spotka. Balquidder wszedł do pokoju i zauwaŜył wróbelka. Podszedł do okna, złapał ptaszka i zgniótł go w dłoni. Wydałam okrzyk przeraŜenia. WłoŜył jeszcze trzepocącego się ptaszka do kieszeni spodni i roześmiał się głośno. Przez całe popołudnie nie mogłam oderwać wzroku od tej drgającej kieszeni.

15 Kiedy stałam ze Stephenem na górze zewnętrznych schodów, odprowadzając Balquiddera do wyjścia, zobaczyłam, jak rzucił wróbelka na bruk. Natychmiast porwał go kot. To wspomnienie wstrząsnęło mną. Nie miałam juŜ najmniejszych wątpliwości, Ŝe Balquidder jest niebezpiecznym człowiekiem. Strach był zbyt słabym słowem na określenie mojego stanu ducha. Byłam tak przeraŜona, Ŝe zabrakło mi tchu w piersiach. Mam pięć tygodni Ŝycia, myślałam, tylko pięć tygodni. Zaschło mi w gardle tak, Ŝe nie mogłam przełknąć śliny. Co mogę zrobić? Gdzie uciec? Nie byłam miłe widziana w Tranters Court. Ojciec nie przebaczył mi i z pewnością nie uwierzyłby w moją opowieść. Nie mogłam go za to winić. Gdybym tam pojechała, to sądzę, Ŝe poczucie obowiązku nakazałoby mu natychmiastowe odesłanie mnie do męŜa. Nie mogłam jechać do Beresfordów. Pan i pani Beresford nie Ŝyli, Noel był w Hiszpanii, a nie byłabym pewnie mile widziana w domu George”a i Aline. Pozostał tylko Londyn. Byłam tam tylko raz w Ŝyciu, kiedy wraz z matką gościłyśmy w londyńskim domu Beresfordów, w Adelphi. Ale w Londynie był mój wydawca... oraz Tolley. Kiedy byłam małą dziewczynką, zawsze czytałam jej swoje opowiadania o psotnych duszkach, smokach i pięknych księŜniczkach. Tolley nie mogła się nadziwić mojej pomysłowości, a ja uwaŜałam ją za swoją przyjaciółkę. To ona pozwoliła mi poŜegnać się z mamą. Po śmierci mojej matki ojciec nadal wypłacał jej pobory i Tolley zamieszkała ze swoją siostrą w Somers Town. Ona nigdy by mnie nie zdradziła. Muszę przyznać, Ŝe czułam się jak Angelina, uciekająca przed podłym Fra Bartolomeem. Pierś Angeliny falowała w chwilach niepokoju, Ŝałowałam, Ŝe jestem pod tym względem tak ubogo przez naturę wyposaŜona. Doszłam do wniosku, Ŝe łatwiej jest Znosić nieszczęścia, kiedy jest się pięknym. Angelina kierowała się do zrujnowanego zamku, ja miałam bardziej prozaiczną perspektywę. Zamierzałam zamieszkać z Tolley, dopóki nie znajdę odpowiedniego mieszkania, i utrzymywać się z pisania. - śebym tylko zdołała dotrzeć do Londynu. Najszybszym i najpewniejszym środkiem komunikacji był dyliŜans pocztowy. Kosztował dwa razy tyle co zwykły dyliŜans pasaŜerski, ale był o wiele szybszy. Wiózł tylko cztery osoby i nie brał juŜ nikogo po drodze. Miałam jeszcze dwadzieścia funtów z mojej poprzedniej ksiąŜki oraz nowy manuskrypt, Władczynię Sokolego Gniazda, który miał stanowić wsparcie na przyszłość. Rano, jak to zwykle bywa, doszłam do wniosku, Ŝe wyolbrzymiam zagroŜenie. Balquidder był wyjątkowo niesympatycznym osobnikiem, ale to nie musiało oznaczać, Ŝe planuje morderstwo. śyjemy przecieŜ w 1813 roku, a nie w średniowieczu. Muszę przestać myśleć, Ŝe przebywam na stronicach jednej z moich gotyckich powieści. Stephen wstał późno i dopiero koło południa zaczął się zbierać do wyjścia. Siedziałam w moim gabineciku, kiedy stanął w uchylonych drzwiach. — Wychodzę, Emmy. Nie wiem, kiedy wrócę. Mam dziś spotkanie z Jamiem Kinrossem. Skinęłam tylko głową. — Jeszcze coś. Dziś jest wszystko bardzo oblodzone. UwaŜaj, nie poślizgnij się na schodach. Zamknął drzwi i po chwili wyszedł z domu. Palce tak mi zesztywniały, Ŝe nie mogłam utrzymać pióra. Serce tłukło mi się w piersi ze strachu. Przez te wszystkie lata Stephen nigdy nie ostrzegał mnie przed Ŝadnym zagroŜeniem, a było ich wiele podczas cięŜkich zim. Dlaczego robił to teraz? CzyŜby podejrzewał niebezpieczeństwo? Po raz drugi w Ŝyciu zaczęłam planować ucieczkę z domu. Gdy tylko Stephen wyszedł, włoŜyłam płaszcz, wzięłam torebkę i szybko zeszłam na ulicę. Dowiedziałam się, Ŝe dyliŜans pocztowy odjeŜdŜa z Edynburga co wieczór, sprzed zajazdu na Grassmarket. Udało mi się dostać miejsce w środku dyliŜansu na ten sam wieczór. Potem poszłam na zakupy. Kupiłam chleb, ser, jabłka, małą butelkę brandy na wszelki wypadek i skórzany pojemnik na wodę. Dziwnie się czułam, wyciągając starą walizkę ze świńskiej skóry, tę samą z którą uciekałam przed laty z domu. JakŜe byłam wtedy naiwna! Pamiętam, Ŝe wówczas wzięłam ze sobą najładniejszą nocną koszulę, ale zapomniałam o solidnym obuwiu. Tym razem zapakowałam ciepłe rzeczy, mój cenny manuskrypt, pióra i dodatkowe kopie dwóch wydanych juŜ ksiąŜek — zajmowały duŜo miejsca, ale nie mogłam ich zostawić — listy pani Beresford, krótki liścik od Noela i grzebienie. Nie miałam juŜ biŜuterii mojej matki. Wzięłam wszystko, co mogło mi być przydatne, oraz to, co mogłoby zdradzić cel mojej podróŜy. Bardzo mi było trudno napisać cokolwiek do Stephena. o wiele łatwiej było Angelinie wylewać swoje uczucia na papier, zanim uciekła przed Fra Bartolomeem, niŜ mnie pisać do własnego męŜa. Co mogłam mu powiedzieć? Próby wyraŜenia mojej bojaźni na papierze wyglądały Ŝałośnie, upokarzające było równieŜ Opisywanie ośmiu nieszczęśliwych lat człowiekowi, który juŜ od dawna o mnie nie dbał. W końcu napisałam

16 tylko, Ŝe odchodzę, Ŝe w nowym miejscu będę bezpieczna i Ŝe czynsz jest zapłacony do końca grudnia. Próbowałam zmusić moje pióro do dopisku „przebacz mi”, ale nie chciało mnie posłuchać. Spakowałam się Pospiesznie i ukryłam walizkę w moim małym gabineciku. Popołudnie spędziłam u Iryine”ów. Nie mogłam wyjechać nie podziękowawszy im za ich dobroć Nie chcąc ich zanadto okłamywać, powiedziałam, Ŝe wracam do ojca, poniewaŜ interesy mojego męŜa stały się zbyt zagmatwane. Mówiłam równieŜ, Ŝe pragnę pogodzić się z rodziną. Poinformowałam ich takŜe, Ŝe odjeŜdŜam pojutrze dyliŜansem do Yorku, a stamtąd wynajmę sobie powóz. Zmartwili się moim wyjazdem, ale Ŝyczyli mi powodzenia. Pani Iryine podarowała mi swoją starą mufkę. — W tych dyliŜansach jest okropny przeciąg, moja droga. Proszę wziąć tę mufkę, ja jej nigdy nie uŜywam. Ucałowałam ją, jeszcze raz podziękowałam im za wszystko i wyszłam. Stephenowi nie przyjdzie do głowy, aby ich o mnie pytać, pomyślałam. A gdyby nawet to zrobił, otrzyma mylną informację. A ja juŜ wtedy będę w Londynie, u Tolley. Bałam się, Ŝe Stephen moŜe przyjść wcześniej, chociaŜ wszystko wskazywało na to, Ŝe prawdopodobnie wróci dopiero nad ranem. Nie pomyśli nawet o tym, aby sprawdzać, czy jestem w domu. DyliŜans pocztowy odjeŜdŜał o szóstej i nie czekał na nikogo. Nie wiedziałam, Ŝe wyjeŜdŜam z Edynburga przed najgorszą zimą jaką ktokolwiek pamiętał. Było zimno. W świetle gazowych latarni widziałam zamarznięte kałuŜe. Mgła, pomieszana z Ŝółtawym dymem, wisiała nisko nad ziemią. Ulice były opustoszałe. Na podwórzu zajazdu panował gwar. Cztery konie były juŜ zaprzęŜone, bagaŜe upychano na dachu dyliŜansu. Ja postanowiłam zatrzymać walizkę przy sobie. Szybko ładowano pocztę. Stangret tupał nogami dla rozgrzewki, jego oddech natychmiast zamieniał się w parę. Konwojent sprawdzał bilety. Jego strzelba leŜała na tylnym siedzeniu. — Niech pani wejdzie do środka — powiedział, kiedy pokazałam mu bilet. — Jest okropnie zimno, a my zaraz ruszamy. Reszta pasaŜerów siedziała juŜ w dyliŜansie. Był tam korpulentny męŜczyzna, który chyba jechał w interesach. Miał czarną skórzaną torbę i okutany był w długi, ciepły płaszcz. Siedział plecami do stangreta. Naprzeciwko niego siedziała nieco spłoszona para — przedstawili się jako pan i pani Stott. Ona była chuda i blada, a jej mąŜ podenerwowany. Rozmawiali przyciszonym głosem. Korpulenty jegomość wskazał mi miejsce obok siebie i podzielił się ze mną nakryciem na nogi. Wymyśliłam sobie pseudonim nie na darmo byłam pisarką romansów. Stałam się panią Miller, jadącą na spotkanie z męŜem, który właśnie wrócił z półwyspu. Wiedziałam, Ŝe kobiety nie podróŜują same, a ja nie miałam ze sobą nawet słuŜącej, więc musiałam znaleźć jakieś wyjaśnienie. Niepotrzebnie się o to martwiłam. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. MęŜatki, szczególnie te z duŜymi nosami, są właściwie niewidoczne. DyliŜans wyjechał z podwórza zajazdu ikonie ruszyły kłusem. Widziałam przez okno światła zamku, a po chwili zarys Góry Artura na tle wieczornego nieba. Zapowiadała się zimna noc i byłam bardzo zadowolona, Ŝe mam futrzaną mufkę pani Iryine. Czy Ŝałowałam tej powtórnej, pospiesznej ucieczki? Czy w świetle poranka nie wydała mi się niedorzeczna? Muszę stwierdzić, Ŝe nie. Byłam przekonana, Ŝe Balquidder chciał wyrządzić mi krzywdę, chociaŜ miałam pewność, Ŝe Stephen nie brałby w tym udziału. Odczułam ogromną ulgę, jakby pękła otaczająca mnie Ŝelazna obręcz. Większość bohaterek moich powieści była, ma się rozumieć, wtrącana do lochów. Oczywiście, ratował je dzielny bohater. Opisywałam uczucia, jakich doznawały na widok męskiej postaci, trzymającej migotliwą świecę w jednej ręce, a skrwawioną szablę w drugiej, nie zastanawiając się nad tym, co czuły, dowiadując się, Ŝe zostały uwolnione. Nie doceniałam poczucia wolności. To tak, jak ze zbyt ciasnymi bucikami. Kiedy ma się je na nogach, jakoś się to znosi. Ale kiedy się je wreszcie zdejmie, juŜ się ich ponownie nie załoŜy. Jechaliśmy całą noc i następny dzień z szybkością dziesięciu mil na godzinę, równym kłusem, zatrzymując się tylko po to, aby zmienić konie. Ta operacja nie trwała dłuŜej niŜ dwie minuty, ale zawsze dawano nam moŜliwość odejścia na stronę. Były teŜ dwa dłuŜsze postoje, kiedy moŜna było napić się kawy i coś zjeść. Następnego dnia dotarliśmy do Yorku. To było dziwne uczucie, zatrzymać się na chwilę w tak dobrze znanym mieście i zaraz stamtąd odjechać. Za Yorkiem minęliśmy skręt do Ainderby Hall, a ja czułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Myślałam o Noelu i o tym, jak Ŝałośnie wyglądał, kiedy go widziałam po raz ostatni. WyobraŜałam go sobie siedzącego pod dębem korkowym na pełnej kurzu hiszpańskiej równinie i łzy napłynęły mi do oczu. DyliŜans pocztowy pojechał dalej, a ja otarłam łzy. Było przenikliwie zimno. DyliŜans był nieszczelny i mimo

17 futrzanego okrycia, którego uŜyczył mi korpulentny dŜentelmen, miałam zlodowaciałe stopy. Pani Stott jęczała, co irytowało jej męŜa. Odsunął się od niej i zaczął wyglądać przez okno. Nie było tam wiele do zobaczenia. Pogoda pogorszyła się, napływała mgła ze wschodu. Kilka razy dyliŜans musiał stawać, Ŝeby pocztylion mógł znaleźć drogę, ledwo widoczną w świetle dwóch lamp olejowych. Była dziewiąta wieczór, kiedy dotarliśmy do Grantham. Podczas całodziennej podróŜy w dyliŜansie pękło koło, musieliśmy więc zatrzymać się na noc. Miałam dzielić sypialnię z nerwową panią Stott. Byłam tak zmarznięta, Ŝe potknęłam się przy wysiadaniu, a panią Stott trzeba było wnieść do zajazdu. Ledwie zdołałam przełknąć potrawkę z jagnięcia, a pani Stott siedziała, jęcząc z cicha. SłuŜąca wskazała nam drogę do pokoju. Zapewniła nas, Ŝe ogrzała łóŜka, „prasując” je specjalnym naczyniem z gorącymi węglami, i dała kaŜdej z nas ogrzaną cegłę, owiniętą w grubą flanelę. Pomogłyśmy pani Stott wejść na schody. Pan Stott gdzieś zniknął. — Moja kochana pani Miller — powiedziała pani Stott. — Jestem tak zmarznięta, Ŝe ledwie mówię. Nie mam pojęcia, jak będę mogła zasnąć. Miałam wciąŜ lodowate nogi. Ubłagałam słuŜącą, aby przyniosła miskę gorącej wody. WłoŜyłyśmy do miski nasze zbielałe, pozbawione czucia stopy, masując je tak długo, dopóki się nie zaróŜowiły. Ubrania powiesiłyśmy przy kominku. Pani Stott poprosiła o drugi kubełek węgla. — Nie mogę, proszę pani. Pani Stott dała słuŜącej szylinga. A ja drugiego. — Zobaczę, co się da zrobić — powiedziała z uśmiechem dziewczyna, chowając pieniądze do kieszeni. Po dziesięciu minutach przyniosła cztery kawałki węgla i kilka małych drewienek. — I za to zapłaciłyśmy dwa szylingi — sarkała pani Stott po wyjściu słuŜącej. — To nam wystarczy na godzinę lub trochę dłuŜej — powiedziałam, starając się nie myśleć o wydatkach. Nie mogłam zasnąć, zbolała po niewygodnej podróŜy, a kiedy wreszcie zapadłam w sen, słuŜąca zaraz mnie zbudziła, a przynajmniej tak mi się wydawało. Powiedziała, Ŝe dyliŜans odjeŜdŜa za czterdzieści minut i Ŝe zaczął padać śnieg. Wyjrzałam przez okno; podwórko zajazdu było juŜ białe. Nie padało zbyt obficie, ale niebo było ołowiane. Daj BoŜe, Ŝeby nam się nic złego w drodze nie przytrafiło. Było jeszcze ciemno, kiedy zeszłam na dół, ale jakby trochę cieplej. Zastałam naszych towarzyszy podróŜy w saloniku. Obaj byli w złych humorach. Pogryzły ich pchły. Zmusiłam się do zjedzenia jajek na szynce. Dostaliśmy teŜ świeŜo upieczony chleb. Odłamałam kawał bochenka i schowałam do kieszeni, na później. Wzięłam teŜ trochę sera. Zobaczyłam, Ŝe pani Stott robi to samo, i uśmiechnęłyśmy się do siebie konspiracyjnie. Podano gorącą kawę, która bardzo mnie rozgrzała. Powiedziano nam, Ŝe dotrzemy do Londynu wieczorem, chociaŜ przy tej pogodzie było to wątpliwe. Musiałabym wtedy zanocować w zajeździe. Z drugiej strony, nie chciałam znaleźć się w Londynie zbyt późno. Według planu mieliśmy tam być wczesnym popołudniem. Byłoby dość czasu, aby odnaleźć Tolley, zanim zrobi się ciemno. Nie miałam przecieŜ moŜliwości zawiadomienia jej o swoim przyjeździe, więc nie mogła mnie oczekiwać. Będę mieć kłopot, pomyślałam i po raz pierwszy poczułam obawę. Wszystko zaleŜało teraz od Tolley. MoŜe powinnam była najpierw napisać do niej i poczekać na odpowiedź, ale na to było juŜ za późno. Kiedy wyjechaliśmy z miasteczka, konie ruszyły kłusem. Droga obsadzona była Ŝywopłotem z głogu i dzięki śnieŜnej pokrywie lepiej widoczna. Pomyślałam o Angelinie w Alpach. Wymyśliłam nowy, wspaniały epizod — moja bohaterka, otulona futrem z norek, wraz ze swoim ukochanym jedzie saniami przy świetle księŜyca. Pędzą przez las, chrzęści śnieg, a zwieszające się z drzew sople lśnią jak diamenty. Jednak nie mogłam oprzeć się myśli, Ŝe nos Angeliny byłby zaczerwieniony z zimna, a jej ukochany pociągałby nosem jak mój korpulentny towarzysz podróŜy. To był kolejny, długi dzień naszej podróŜy. Byliśmy powaŜnie opóźnieni. Pojawiła się znowu mgła i było juŜ po ósmej, kiedy dotarliśmy do londyńskiego zajazdu „Bull and Mouth”. Był to duŜy, hałaśliwy zajazd, którego obsługa wykazywała, jakby z urzędu, całkowity brak zainteresowania samotnie podróŜującą kobietą. Wzięłam swoją walizkę i poszłam na postój doroŜek. Pierwszy doroŜkarz nie zrobił na mnie dobrego wraŜenia. Wybrałam drugiego, który miał łagodny wyraz twarzy i dość silnego konia. Po tylu latach spędzonych w Edynburgu umiałam się targować, ustaliłam więc z nim rozsądną cenę szylinga i sześciu pensów i podałam adres. Było juŜ późno. Tolley juŜ pewnie poszła spać, jak większość ludzi po zapadnięciu zmroku. W Tranters Court i Ainderby Hall było inaczej. Właścicieli stać było na to, aby paliły się świece, a w kominkach płonął ogień. W

18 Edynburgu, kiedy Stephena nie było w domu, ja teŜ wcześnie chodziłam spać, aby oszczędzić na świecach. Tolley teŜ zapewne tak postępowała. Tolley mieszkała w Somers Town, na Ossulston Street. DuŜo tam teraz budowano i drogi były w bardzo złym stanie. Na północ od Woburn Place był jeden wielki plac budowy. Nie było tu juŜ lamp gazowych. Koń szedł ostroŜnie, potykając się czasem. W końcu wjechaliśmy znowu na teren zabudowany i znaleźliśmy się na Euston Square. Domy stały tylko po dwóch stronach placu, na szczęście oświetlonego Wreszcie doroŜka zatrzymała się. Wysiadłam przed nieoświetlonym domem, ale niczego innego się nie spodziewałam Zdziwił mnie jednak fakt, Ŝe okno na parterze było zabite deskami. — Chyba pani przyjaciółka wyjechała —powiedział doroŜkarz. Na pewno uwaŜał, Ŝe stukam zbyt słabo, poniewaŜ sam podszedł do drzwi i zaczął łomotać kołatką. Ktoś w domu obok otworzył okno na piętrze, wychylił głowę i obrzucił mnie stekiem wyzwisk. Na Cant”s Close słyszałam gorsze przekleństwa. — Szukam panny Tolley — powiedziałam. — Wyjechała. Nie wiem dokąd — powiedział, zatrzaskując okno. Stałam przez chwilę jak sparaliŜowana. To niemoŜliwe, pomyślałam. PrzecieŜ dostałam od niej list kilka miesięcy wcześniej. — Przepraszam panią — usłyszałam głos doroŜkarza. — Dokąd teraz jedziemy? Nie ma co stać na takim zimnie. Co miałam robić? Spytać go o jakiś przyzwoity pensjonat? Wracać do „Bull nad Mouth”? — Proszę pani, ja chcę juŜ jechać do domu. A pani chyba nie chce tu zostać? - Nie. Wstrząsnęłam się z zimna i wsiadłam z powrotem do doroŜki. Zawróciliśmy do Londynu. Następny szyling i sześć pensów, pomyślałam. I około pięciu szylingów za przyzwoity nocleg. Przypomniałam sobie, Ŝe Beresfordowie mieli dom w Londynie, w Adelphi, na John Street. Wiedziałam, Ŝe o tej porze roku, będzie zamknięty, ale na pewno ktoś się nim opiekuje. Beresfordowie nie mieli zwyczaju zmieniania słuŜących. MoŜe tam będzie ktoś, kto mnie jeszcze pamięta, a przynajmniej zna moje panieńskie nazwisko? Ten dom był teraz moją jedyną nadzieją. Zastukałam w sufit. DoroŜka zatrzymała się; otworzyłam okno. — Do Adelphi, proszę. John Street. Nie pamiętam numeru, ale myślę, Ŝe poznam dom. Pamiętałam kołatkę w kształcie delfina, która ogromnie mi się podobała. Wiedziałam teŜ, Ŝe dom znajdował się blisko rzeki. Byłam w nim tylko raz, jeszcze jako dziecko, ale mieszkałyśmy tam z mamą kilka dni, a ja mam dobrą pamięć do miejsc. Adelphi to był nowoczesny kwartał ulic w niezbyt eleganckiej dzielnicy, tuŜ za Strandem, przy Tamizie i NabrzeŜu Adelphi. Nie wiem, dlaczego mój ojciec chrzestny wybrał tę lokalizację, zamiast kupić dom na modnym West Endzie, mogę tylko przypuszczać, Ŝe niezbyt lubił miasto i chciał chociaŜ móc patrzeć na rzekę. Jechaliśmy bardzo długo. Znad rzeki podniosła się mgła i padał coraz gęściejszy śnieg. DrŜałam z zimna, strachu i wyczerpania. Byłam sama w obcym mieście i nie chciałam nawet myśleć o tym, co zrobię, jeśli na John Street nikogo nie będzie. Czułam, Ŝe jestem u kresu sił, nie mogłam nawet zebrać myśli. Koń szedł powoli. W gęstej, unoszącej się znad Tamizy mgle majaczyły maszty statków. Na szczęście pamięć mi dopisała. Poleciłam doroŜkarzowi, aby jechał w stronę rzeki, i zobaczyłam dom z kołatką w kształcie delfina. Dzięki Bogu, dom był zamieszkany. W suterenie migotała świeca. — Zaczekacie na mnie, prawda? — spytałam doroŜkarza. Skinął głową. To było głupie pytanie. PrzecieŜ musiał czekać na zapłatę i niewątpliwie oczekiwał duŜego napiwku. Wysiadając z doroŜki, potknęłam się tak niefortunnie, Ŝe upadłam. Pobrudziłam płaszcz” i rękawiczki. — Jestem panną... Daniels wyjąkałam. — Panną Emilią Daniels z Tranters Court. Chrzestną córką pana Beresforda. Chyba mnie pamiętasz? Wydawało mi się, Ŝe ją poznaję. Była kiedyś podkuchenną w Ainderby Hall. — Panna Daniels? Patrzyła na mój znoszony, brudny płaszcz i nie otwierała szerzej drzwi. — Na litość boską, wpuść mnie! — zawołałam, ledwie hamując łzy. — Czy pan Beresford jest w domu? — spytałam, wiedząc, Ŝe George nie odmówiłby mi schronienia. — Pan George Beresford umarł sześć miesięcy temu. — Umarł? Starałam się zrozumieć sens tej informacji. George nie Ŝyje? Jak to moŜliwe? Zaczęły mną wstrząsać dreszcze.

19 — Zrzucił go koń. Jego Ŝona jest w Yorkshire. Tutaj jest tylko pułkownik, a on nie przyjmuje gości. — Pułkownik — powtórzyłam zdumiona. — Jaki pułkownik? — Pułkownik Beresford. Nie będzie zadowolony, jeśli o tej porze zakłócę mu spokój — powiedziała i zaczęła zamykać drzwi. Pchnęłam je i wdarłam się do środka. Kręciło mi się w głowie. DoroŜkarz wszedł na schodki z moją walizką w ręku. — Trzy szylingi, proszę pani. Zastukałam do drzwi. Usłyszałam kroki. Dźwięk odsuwanej zasuwy. Pokojówka w białym czepeczku obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem. — Słucham panią? Stała za uchylonymi drzwiami. Widziałam, jak patrzy na doroŜkę. — Tak, zaraz. Chciałam otworzyć portmonetkę, ale miałam zmarznięte palce i nie mogłam sobie z tym poradzić. Upuściłam ją, a monety rozsypały się po podłodze. Zaczęłam płakać. Za moimi plecami ktoś otworzył drzwi i usłyszałam powolne kroki. — Dobry BoŜe, Emilio! — rozległ się jakiś głos. Obróciłam się. Zobaczyłam wysoką szczupłą postać, opierającą się na lasce. Włosy męŜczyzny były przetykane siwizną twarz pobruŜdŜona. Czy to mógł być Noel? Trudno mi było go poznać. Chciałam coś powiedzieć, ale poczułam tylko, jak krew odpływa mi z twarzy. Upadłam. U jego stóp. Spałam do późnego popołudnia. Nie pamiętałam, jak znalazłam się w łóŜku, nie wiedziałam, kto opłacił doroŜkarza. Kiedy się obudziłam, zobaczyłam, Ŝe jestem w ładnym pokoju, obitym chińską tapetą w kwiaty. Stały tam śliczne bambusowe krzesełka. Ogień płonął na kominku. Po raz pierwszy od wielu dni, a nawet tygodni, było mi ciepło. A od lat nie mieszkałam w takim pokoju. Chciałam ponownie zasnąć, nie mając odwagi stawić czoła rzeczywistości. Śmierć George”a dotknęła mnie boleśnie, ale moje myśli zaprzątał Noel. Nie mogłam uwierzyć, Ŝe ten złotowłosy, niebieskooki bohater mojej młodości jest teraz schorowanym, przybitym troskami człowiekiem. Czy Noel będzie chciał odesłać mnie do męŜa? Jakich argumentów mam. uŜyć, Ŝeby tego nie zrobił? Czy on mi uwierzy? Nadal trudno mi było zebrać myśli. Po tych wszystkich przejściach nie mogłam się skoncentrować, chociaŜ w obecnej sytuacji było to konieczne. Rozległo się lekkie stukanie do drzwi i weszła młoda, hoŜa pokojówka. — Pani Good pyta, czy panienka nie chciałaby czegoś zjeść. Która godzina? — spytałam. — JuŜ po czwartej, panienko. Spała pani czternaście godzin. -- Dobry BoŜe. Powiedz pani Good, Ŝe chętnie napiję się kawy i zjem tosta. Pokojówka dygnęła i wyszła. JuŜ sobie przypomniałam, kim była pani Good. Kiedy widziałam ją ostatni raz, była zwykłą Trypheną Good, podkuchenną. Teraz jest pewnie kucharką, a moŜe nawet zarządza całym domem, mając nowy tytuł „pani”. Muszę postępować z nią ostroŜnie. Jestem pewna, Ŝe gdyby mogła, to poprzedniego wieczoru nie wpuściłaby mnie do domu. Tacę przyniosła mi pani Good we własnej osobie. ZdąŜyłam juŜ umyć twarz, uczesać się i włoŜyć szlafrok. Od razu poczułam się lepiej. — Przykro mi, Ŝe sprawiłam tyle kłopotu — powiedziałam. Tryphena pociągnęła tylko nosem i niepotrzebnie dołoŜyła węgli do kominka. — Kolację podajemy o siódmej, panienko — obwieściła. — Pułkownik jest w salonie. Jeśli panienka czegoś będzie potrzebować, to proszę zadzwonić na Hannah. — Dziękuję — powiedziałam potulnie. Najwyraźniej pani Good postanowiła ignorować fakt, Ŝe jestem męŜatką. Trypbena ponownie pociągnęła nosem i wyszła z pokoju. Noel niewątpliwie poinformował ją, Ŝe jestem jego gościem, ale gospodyni nie kryła niezadowolenia. Nie mogłam mieć o to pretensji. Prawdopodobnie odczuła mój lekcewaŜący stosunek do niej, kiedy była zwykłą Tryphen podkuchenną. Przypuszczam, Ŝe zasłuŜyłam sobie na jej dezaprobatę. Kawa i tost przywróciły mnie do Ŝycia. Przyniesiono mi równieŜ miskę owoców, jabłek, gruszek i pomarańczy. Zjadłam pomarańczę, co bardzo mnie odświeŜyło. Czułam, Ŝe rozjaśnia mi się w głowie. Przede wszystkim musiałam zastanowić się nad tym, ile mogę powiedzieć Noelowi. Postanowiłam zdać się na intuicję. Gdyby upierał się przy tym, aby odesłać mnie do Stephena, nie będę protestować. Dowiem się, gdzie

20 podziewa się Tolley. Zaniosę swój manuskrypt do pana Robinsona, z który zdąŜyłam juŜ nawiązać pewien rodzaj korespondencyjnej przyjaźni. Dobrze zarabiał na Danielu Millerze. MoŜe pomógłby mi znaleźć jakieś odpowiednie mieszkanie, gdybym nie odnalazła Tolley. Dla niego byłam tylko panną Daniels, więc nie będzie mnie potępiał za ucieczkę od męŜa. Wyjrzałam przez okno. Było juŜ ciemno i mglisto — typowo londyńska ciemnobrunatna mgła. Padał śnieg. W tych warunkach podróŜ byłaby bardzo trudna. Nie powinnam więc obawiać się pościgu, a co waŜniejsze, poczta równieŜ nie będzie sprawnie funkcjonować. Gdyby Noel chciał napisać do mojego ojca lub Stephena, list mógłby wcale nie dojść. Zaczęłam się zastanawiać, co mam na siebie włoŜyć. Miałam ze sobą tylko dwie sukienki. Hannah zabrała jedną do prania, a druga, z brązowej wełny, została przez nią świeŜo wyprasowana. Nie wyglądałam w niej dobrze, więc włoŜyłam biały kołnierzyk i białe mankieciki, aby trochę ją rozjaśnić. Nadal miałam podkrąŜone oczy, ale to był wynik długich lat Ŝycia w niepewności, a nie chwilowego zmęczenia. Nie miałam Ŝadnej biŜuterii poza obrączką. JuŜ dawno Stephen zaniósł wszystko do lombardu. Byłam jednak wypoczęta, schludnie ubrana i znajdowałam się w bezpiecznym miejscu. Zeszłam do salonu z nowo nabytą pewnością siebie. Noel wstał na mój widok, opierając się cięŜko na mahoniowej lasce ze srebrną rączką. Przykuśtykał do mnie i pocałował mnie w policzek. Miał chłodne wargi. Kiedy byłam dzieckiem, zawsze rzucałam mu się na szyję. Teraz nie ośmieliłam się tego zrobić. Byłam dorosła i musiałam stosować się do obowiązujących zasad. Zaproponował mi coś do picia. Usiedliśmy po obu stronach kominka, on z kieliszkiem sherry, ja ze szklanką lemoniady. Przeprosiłam go za mój nagły przyjazd. ZłoŜyłam wyrazy ubolewania z powodu śmierci jego brata. Jeśli nawet Noel zauwaŜył, Ŝe głos mi drŜy, nie dał tego po sobie poznać. W milczeniu patrzył w ogień. Rzucałam mu ukradkowe spojrzenia i chciało mi się płakać. Pamiętałam go sprzed dwunastu, czternastu lat, zanim pojawiła się Aline i rozpoczęły kłopoty. Wtedy Noel był bardzo wesoły, często się śmiał, chętnie grał na pianinie i zabawiał rodziców piosenkami z lat ich młodości. Gdzie się to wszystko podziało? Noel miał teraz trzydzieści siedem lat, ale wyglądało dziesięć lat starzej. Był pochylony, przedwcześnie postarzały i sprawiał wraŜenie nieszczęśliwego. MoŜe przesadzam, pomyślałam. Noel zawsze posądzał mnie o przesadę. „Jesteś w euforii albo w rozpaczy”, Ŝartował ze mnie. Teraz wydawało mi się, Ŝe podczas gdy ja nauczyłam się powściągliwości, Noel poznał cierpienie. Serce mi krwawiło na jego widok. Kiedy miałam trzynaście lat, zawsze potrafiłam go pocieszyć. Byłam jedyną osobą, z którą rozmawiał po śmierci swojego starego spaniela. Naturalnie, nigdy nie rozmawialiśmy o Aline. To była prywatna sprawa Noela. Spojrzał na mnie w momencie, kiedy intensywnie mu się przypatrywałam. Zaczerwieniłam się i odwróciłam głowę. — A więc, Emilio? W jakie kłopoty wpakowałaś się tym razem? — spytał, uśmiechając się z widocznym wysiłkiem. — To długie opowiadanie i nie jestem pewna, czy potrafię dobrze wszystko odtworzyć. — Na ile cię znam, to na pewno będzie „opowiadanie” — zauwaŜył ze śmiechem. — Nie przejechałam stu mil w lodowatym zimnie po to, aby opowiadać ci wymyślone historie — powiedziałam. — MoŜe nie wymyślone, ale upiększone. Przykro mi, Emilio. Mam dość własnych zmartwień. Wysłucham cię, moŜesz teŜ tu zostać, dopóki nie dojdziesz do siebie, chociaŜ sytuacja jest dość niezręczna, kiedy jedyną przyzwoitką jest pani Good. Ale prawie naleŜysz do naszej rodziny, poza tym jesteś męŜatką więc musimy się z tym pogodzić. Za jakiś tydzień będziesz jednak musiała wrócić do męŜa, nawet gdybym sam musiał cię tam zawieźć. Czy dość jasno się wyraŜam? — Wystarczająco jasno —powiedziałam, z trudem przełykając ślinę. — A więc? Wiedziałam juŜ, Ŝe czekają mnie kłopoty. 3 Było oczywiste, Ŝe nie mogłam powiedzieć Noelowi całej prawdy — Ŝe Archibald Balquidder chętnie pozbawiłby mnie Ŝycia. Mógłby jednak uwierzyć w to, Ŝe Stephen przetrwonił wszystkie moje pieniądze i Ŝe zrobi to samo z moim spadkiem, kiedy tylko skończę dwadzieścia pięć lat i znajdzie się on pod jego kontrolą.

21 Gdybym przedstawiła swoją ucieczkę jako wynik kłótni małŜeńskiej i niepokoju o zabezpieczenie finansowe na przyszłość, wysłuchałby mnie. Mógłby mi nawet słuŜyć pomocą. — Nie wiem nawet, jak zacząć. Jest to bolesna i upokarzająca historia. Nie musisz mi przypominać, Ŝe mam skłonność do fantazjowania. Sama dobrze o tym wiem. — Przykro mi. Nie chciałem być dla ciebie niemiły, Emilio, po prostu zaskoczył mnie twój nagły przyjazd. Twój mąŜ musi odchodzić od zmysłów ze zmartwienia. Nie skomentowałam tego stwierdzenia. — Dobrze wiesz, jaka byłam, Noel. śyłam w świecie, który sama tworzyłam. Wydawało mi się, Ŝe Stephen jest taki sam jak bohaterowie tych wszystkich ksiąŜek, które czytywałam, i byłam szczęśliwa, Ŝe jego wybór padł właśnie na mnie. Przerwałam, poniewaŜ trudno mi się było przyznać do tego, Ŝe moje małŜeństwo okazało się katastrofą, jednak zmusiłam się do dalszych wyznań. — Wiem, Ŝe nie jestem piękna, ale uwierzyłam, Ŝe on mnie naprawdę kocha. Oczywiście, chodziło mu tylko o pieniądze. Przerwałam znowu i spojrzałam na Noela. Nie zauwaŜyłam na jego twarzy wyrazu „a me mówiłem”. Uspokojona, ciągnęłam dalej. — Jeśli uwaŜasz, Ŝe ja byłam specjalistką od fantastycznych historii, to wiedz, Ŝe są niczym w porównaniu z tym, co Stephen potrafił wymyślić na temat swoich perspektyw, bogatej rodziny, pięknego domu... Z trudnością udało mi się przełknąć ślinę. — Mieszkamy w dwóch pokojach na Cant”s Close, w brudnym zaułku na Starym Mieście, gdzie rynsztokiem płyną nieczystości. Stephen nie ma Ŝadnych widoków na przyszłość. Jedyne, co posiada, to zdolność do fantazjowania. Utrzymuje się jakoś na powierzchni, prowadząc róŜne wątpliwe interesy. Nie chciałam zbyt wiele o nich wiedzieć. — Moja droga Emilio, tak mi przykro. Zawsze podejrzewałem, Ŝe on jest łajdakiem. Noel wsunął sobie poduszkę pod plecy i wygodniej ułoŜył chorą nogę. — Nauczyłam się wielu rzeczy, Noel. Umiem sprzątać, reperować ubrania i odnawiać meble. Utrzymuję się teŜ z pisania. Pan Iryine, wydawca z Edynburga, płaci mi trzy gwinee za kaŜdą umoralniającą historyjkę dla szkółki niedzielnej. ZauwaŜyłam, Ŝe NoeI uniósł brwi. — Co za ironia losu! Wymyślam historyjki o niegrzecznych dzieciach, które dopuszczają się tak potwornych zbrodni jak zabawa w klasy w niedzielę, a ja zbawiam je od piekielnego ognia za pomocą mojej, tak bardzo wyszydzanej, wyobraźni. — Nie bądź tak rozgoryczona, Emilio — powiedział Noel, patrząc mi w oczy. — UwaŜam, Ŝe bardzo dzielnie dawałaś sobie radę. Wykazałaś się teŜ duŜą pomysłowością! — Staram się nie być rozgoryczona. Wiem, Ŝe moja ucieczka z domu była bezmyślnym, egoistycznym czynem, ale nie chciałam nikomu zrobić krzywdy. Chyba juŜ za to wystarczająco zapłaciłam? Przez ostatnie sześć lat, od czasu, kiedy poznałam pana Iryine”a, praktycznie utrzymywałam nas oboje. — A teraz? — Za kilka tygodni kończę dwadzieścia pięć lat. Ojciec w ogóle do mnie nie pisze. Nie wiem, czy będę miała jakieś własne zabezpieczenie finansowe, na czym mi niesłychanie zaleŜy. Wystarczy mi choćby skromny dochód. Jestem juŜ tak zmęczona, Noel. Zmęczona naprawianiem wszystkiego i wiązaniem końca z końcem. Nie mogę przestać pisać. Nie mogę zachorować ani odpocząć choćby na chwilę. Muszę pisać, Ŝeby płacić rachunki. Przyjechałam do Londynu, poniewaŜ chcę się. spotkać z prawnikami ojca i postarać się uzyskać trochę informacji, prosić o jakąś ugodę. Nie chodzi mi o to, Ŝe muszę utrzymywać Stephena, ale jestem przeraŜona faktem, Ŝe to Ŝycie z dnia na dzień nigdy się nie skończy, Ŝe zawsze będzie tak samo jak przez ostatnich osiem lat i... Nie mogłam mówić dalej. Nie potrafiłam powstrzymać się od płaczu. Zapanowała cisza. Słyszałam tylko trzask drewna na kominku i syreny barek na rzece. Wyjęłam chusteczkę, starając się stłumić łkanie. Nie zdawałam sobie w pełni sprawy ze swoich uczuć, dopóki tego nie wypowiedziałam. Dopiero teraz zrozumiałam, Ŝe nawet bez Balquiddera moje Ŝycie było tak ponure, jak wyrok doŜywotniego więzienia. Bez względu na to, co powie Noel, nie wrócę do Stephena. — Ta ucieczka sprawiła twojemu ojcu duŜo cierpienia. Cierpienia? Trudno mi było w to uwierzyć.

22 — Ale minęło juŜ osiem lat. Czy teraz nie mógłby mi przebaczyć? — Czy go o to pytałaś? Nie miał od ciebie Ŝadnych wiadomości. — Wstydziłam się. Nie chciałam, aby się dowiedział, jak jest mi cięŜko. — Moja matka odczytywała fragmenty twoich listów. Zabawne ciekawostki o twoim Ŝyciu w Edynburgu. To były kłamstwa, Emilio. Noel mówił łagodnym tonem, ale zabolało mnie to, Ŝe tyle straciłam w jego oczach. — Nawet dziecko nie dałoby się na to nabrać. Jak twój ojciec musiał się czuć, kiedy prosiłaś o przebaczenie moją matkę, a nie jego? Pani Beresford mnie kochała, pomyślałam. Na tym polegała cała róŜnica. — Posłuchaj — ciągnął Noeł. — Ja teŜ wiem, jaką szkodę moŜe wyrządzić kłamstwo. Po śmierci George”a dowiedziałem się, Ŝe hipoteka majątku jest bardzo obciąŜona. W jakiś przedziwny sposób w cztery lata po śmierci ojca, George doprowadził Ainderby do takiego upadku. Został namówiony, Bóg jeden wie jaką metodą, do kupna plantacji w Demerara, która, oczywiście, pochłania masę pieniędzy. Ktoś poddał mu pomysł na szybkie wzbogacenie się, a on nigdy mi o tym nie wspomniał, chociaŜ dobrze wiedział, Ŝe po nim dziedziczę. W Demerara! Natychmiast pomyślałam o Balquidderze. On teŜ miał plantację w Demerara. — Dlaczego George chciał się szybko wzbogacić? Amderby to dobry majątek. Wiem, Ŝe przynosił zysk czterech tysięcy funtów rocznie. Noel skrzywił się z bólu i ponownie zmienił pozycję swojej chorej nogi. — Chciał spełniać zachcianki swojej Ŝony — powiedział, usiłując się uśmiechnąć. — Aline jest tego warta. Więc nadal jest księŜniczką z bajki, pomyślałam. Nie odezwałam się. — Zawsze byłaś do niej uprzedzona, Emilio. — Byłam zazdrosna. Ona była piękna, a ja nie. Nie mogłam wyznać, Ŝe uwaŜałam ją za egoistkę i intrygantkę. — Zmieniłaś się — powiedział Noel po chwili. — W końcu minęło juŜ osiem lat. Byłaś małą, zadufaną w sobie dziewczynką. I do tego bardzo arogancką! — dodał, patrząc na mnie uwaŜnie. — Poprawiłaś się — stwierdził z uśmiechem. — Jesteś nadal zbyt chuda i masz podkrąŜone oczy, ale powiększyła ci się twarz... — Masz na myśli mój nos — przerwałam mu. — Zawsze miałaś kompleksy związane z nosem — roześmiał się Noel. — Mnie się on podoba. Nie byłam przyzwyczajona do komplementów i nie wiedziałam, jak na nie reagować. Zarumieniłam się z zaŜenowania. W ostatniej chwili powstrzymałam chęć podniesienia dłoni i zakrycia tego nieszczęsnego nosa. Rozległ się dźwięk gongu i Noel sięgnął po swoją laskę. Patrzył z lekkim rozbawieniem na moje zaczerwienione policzki. — Chodźmy coś zjeść — powiedział tylko. — Na pewno jesteś juŜ głodna. Przy stole nie mówiliśmy więcej o moim powrocie do Edynburga ani o kłopotach Noela. On nie potrafiłby rozmawiać przy słuŜbie tak, jakby jej nie było. Spytałam go więc o jego syna, Richarda. — Jest na górze. Zobaczysz się z nim rano. — Jest tutaj! — Tak, ale klimat Londynu mu nie słuŜy. Jest chory i nie opuszcza domu. — Biedny chłopiec. Był niemowlęciem, kiedy go widziałam ostatni raz. Pamiętam tylko, jak płakał podczas chrztu. — Czy lubi się uczyć? — spytałam. — Wydaje mi się, Ŝe większość delikatnych dzieci interesuje się nauką. — Nie. Nie cierpi czytać. Jest teŜ opóźniony w nauce. — Gdzie był podczas twojego pobytu w Hiszpanii? — W Ainderby, z George”em i Aline. Ona ma nadzieję, Ŝe niedługo uda się jej wrócić do Francji. Jej rodzice odzyskali część swojego majątku, więc ma tam dom. Od śmierci mojej Ŝony to właśnie Aline opiekowała się Richardem. Kiedy Noel wymawiał imię Aline, głos mu łagodniał. Przed laty, kiedy zakochałam się w Stephenie, nie potrafiłam powiedzieć „pan Kirkwall” bez tej szczególnej, wiele mówiącej intonacji. Od tego czasu nauczyłam się rozpoznawać tę modulację głosu. Jeanie z Canl”s Close wymawiała imię Lachiego, chłopca od rzeźnika, takim samym tonem. Noel nigdy by mi się do tego nie przyznał, ale nadal był zakochany w Aline. Nie miałam co do tego Ŝadnych wątpliwości. Biedny chłopiec, pomyślałam o Richardzie. Aline zupełnie nie nadawała się na matkę. — Chciałabym zobaczyć się z twoim synem — powiedziałam. — MoŜe mogłabym pomóc mu w nauce czytania, dopóki tutaj jestem. Przynajmniej po trosze odwdzięczyłabym się za gościnność, jakiej mi udzieliłeś.

23 — Jak chcesz — powiedział Noel, wzruszając ramionami. — Muszę cię ostrzec, Ŝe on jest cofnięty w rozwoju. Chyba zorientował się, Ŝe taka wypowiedź nie brzmi dobrze w ustach ojca, poniewaŜ uzupełnił ją po chwili. — Niestety, uwaŜam go za trudne dziecko. Próbowałem, ale... Kiedy znalazłam się wieczorem w swojej sypialni, miałam duŜo materiału do rozmyślań. Było oczywiste, Ŝe dom, do którego przyjechałam, nie był domem szczęśliwym. Noel nie potrafił porozumieć się ze swoim jedynym dzieckiem. Był w Ŝałobie po śmierci brata, jego majątek miał obciąŜoną hipotekę, musiał utrzymywać swoją rozrzutną bratową którą kochał i której nigdy nie będzie mógł poślubić. Kościół na to nie pozwalał. Będzie musiał sprzedać plantację w Demerara albo zacząć czerpać z niej zyski. Miałam nadzieję, Ŝe dojdzie do sprzedaŜy. Nie chciałam, aby Noel zbijał pieniądze na ludzkim nieszczęściu. Widziałam, Ŝe chora noga sprawia mu ból. Czy moŜna by coś na to poradzić? Czy to była rana, którą odniósł na wojnie? Nic na ten temat nie mówił, ja teŜ nie pytałam. Gdybym była w lepszych stosunkach z Trypheną Good, mogłabym spytać ją, ale w obecnej sytuacji niczego bym się od niej nie dowiedziała. Kiedy rozmyślałam o kłopotach Noela, spojrzałam na moje własne troski z innej perspektywy. Noel miał rację: nie napisałam prawdy w liście do ojca, ale teŜ nigdy nie przyszło mi do głowy, Ŝe mogłabym sprawić mu ból. To wydawało się tak mało prawdopodobne. MoŜe powinnam do niego napisać, wiedziałam jednak, Ŝe nie będę mogła się na to zdobyć. List, który otrzymałam od niego po swoim ślubie, wyraŜał tak bezwzględne potępienie moich czynów, Ŝe nawet teraz nie mogłam o nim myśleć spokojnie. Nie chciałam ryzykować, Ŝe otrzymam drugi list pisany w tym samym duchu. Potem zaczęłam myśleć o Stephenie. Gdyby nie Balquidder, moglibyśmy prawdopodobnie osiągnąć porozumienie. Po otrzymaniu przeze mnie naleŜnej mi części spadku moglibyśmy zawrzeć dyskretny układ o separacji. Wiele małŜeństw tak robiło. Mój spadek dałby Stephenowi niezły dochód, a ja Przeprowadziłabym się do jakiegoś kurortu — naturalnie, w celu podreperowania zdrowia. Nie mogłam jednak zbagatelizować Balquiddera. Nie wiedziałam teŜ, czy powinnam o nim wspominać. Noel okazał się bardziej wyrozumiały, niŜ się spodziewałam. Czy równie dobrze zniósłby informację o kłopotach związanych z Balquidderem? Nigdy by w to nie uwierzył. Nie wspomniałam mu równieŜ o moim londyńskim wy- dawcy, co nie znaczy, Ŝe wstydziłam się swoich gotyckich romansów. Po prostu wolałam nie mówić Noelowi, Ŝe mogę zarobić na swoje -utrzymanie, szczególnie Ŝe wszystkie zarobione przeze -mnie pieniądze naleŜały, według prawa, do mojego męŜa. Gdyby. Noel wezwał Stephena, aby mnie stąd zabrał, to mogłabym znowu uciec, nie lękając się, Ŝe Stephen przejmie pieniądze naleŜne mi od wydawcy. Najbardziej obawiałam się tego, Ŝe zamiast Stephena do Londynu przyjedzie Balquidder. Na tę myśl ogarniała mnie panika. Byłam pewna, Ŝe Stephen powie Balquidderowi o mojej ucieczce, a on mógłby przekonać Stephena, Ŝe sam mnie odnajdzie i przywiezie do Edynburga. W Londynie byłoby mu łatwo pozbyć się mnie. Mógłby teŜ wynająć prywatny powóz i zaaranŜować „wypadek” gdzieś pomiędzy Londynem a Edynburgiem — miałby do dyspozycji całe czterysta mil drogi. Zapadłam w niespokojny sen. Poranek był szary i chłodny. O dziewiątej pokojówka przy- niosła mi gorącą czekoladę, pyszną bułkę, masło i owoce. Rozpaliła teŜ ogień w kominku. Co za luksus. Usiadłam na łóŜku i wzięłam od niej tacę. — Jak masz na imię? — Hannah, panno Emilio. Pani mnie nie pamięta, ale ja wychowałam się w Ainderby. Mój tatuś jest tam drugim ogrodnikiem. Zawsze za nim biegałam po ogrodzie, kiedy byłam mała. Przypomniałam sobie jasnooką małą dziewczynkę w brązowym fartuszku. Zazdrościłam jej, Ŝe mogła pomagać swojemu ojcu. Uśmiechnęłam się do niej, a ona odwzajemniła mój uśmiech. Pamiętam, Ŝe ją lubiłam. — Oczywiście, Ŝe cię pamiętam. Zrywałaś truskawki, kiedy wydawało ci się, Ŝe nikt tego nie widzi. Ja teŜ to robiłam. Ten występek nas łączy. — Ale pani nigdy na mnie nie naskarŜyła, panienko. — Ani ty na mnie. Hannah, czy ktoś mógłby zanieść mój list na Paternoster Row? Chciałam jak najszybciej zobaczyć się z panem Robinsonem, a do Hannah mogłam mieć zaufanie. — Abel, panienko. Pucybut. — Później go wezwę. Jaki dzień dzisiaj mamy? — Piątek, panno Emilio. Wigilia BoŜego Narodzenia. — Dobry BoŜe, zupełnie o tym zapomniałam. Będę musiała kupić prezent dla Richarda, pomyślałam. — Nie świętujemy tutaj, nie ma nawet dekoracji — powiedziała ze smutkiem Hannah, szykując się do wyjścia.

24 — Tak jest od czasu, jak umarł pan George, a pułkownik jest chory. Wszyscy bardzo martwimy się o pułkownika. — Ja teŜ — powiedziałam. — Ledwie go poznałam, tak się zmienił. Poza tym jest bardzo smutny. Po wyjściu Hannah. dokończyłam śniadanie. W rogu pokoju stało biureczko, wyposaŜone w papier listowy, gęsie pióra i atrament. Usiadłam przy nim i napisałam panu Robinsonowi, Ŝe jestem w Londynie, Ŝe mam ze sobą manuskrypt nowej ksiąŜki, Władczyni Sokolego Gniazda, który chętnie mu dostarczę. Czy mógłby się ze mną spotkać przed południem? Szukanie prezentu dla Richarda byłoby dobrą wymówką, gdyby Noel chciał zainteresować się, dokąd idę. Abel przyprowadzi mi doroŜkę i najpierw udam się na poszukiwania Tolley, a potem pojadę na Paternoster Row. Pan Robinson moŜe mieć jakąś odpowiednią ksiąŜkę dla ośmioletniego chłopca. MoŜe dziecinną wersję PodróŜy Guliwera? Jeśli będzie mu trudno czytać samemu, ja mogę mu poczytać. Kiedy zeszłam na dół, aby dać Ablowi mój list, dowiedziałam się, Ŝe Noel spędził bardzo niespokojną noc. — Pan Bagnigge jest przy nim — powiedział Abel, biorąc ode mnie list., — Pułkownik nikogo innego nie dopuszcza do siebie, kiedy jest chory; Wyglądał na zaniepokojonego, jego chuda buzia nosiła wyraz zatroskania. Abel, jak przypuszczałam, miał około czternastu lat, poniewaŜ był troszkę ode mnie niŜszy, miał jeszcze gładkie policzki i łamiący się głos. Wydawał się zadowolony z okazji wyjścia do miasta. — Chcę, Ŝebyś zaczekał na odpowiedź — powiedziałam i obiecałam mu szylinga za fatygę. Poszłam do salonu, gdzie inna pokojówka, Mary, właśnie kończyła sprzątać. Na mój widok schowała ścierkę od kurzu za plecami. Widać było, Ŝe przyszłam nie w porę. — Nie przeszkadzaj sobie — powiedziałam. — Czy panicz Richard juŜ wstał? — On tu nigdy nie przychodzi, panienko — powiedziała Mary, patrząc na mnie niechętnym wzrokiem. Zaczęłam się zastanawiać, czy juŜ ją poinstruowała Tryphena Good, czy jest tylko niezadowolona, Ŝe przeszkodziłam jej w pracy. — On siedzi w swoim pokoju z parnią Caryer — dodała. — Czy to jego guwernantka? — 0, nie, panienko. Panicz Richard nie ma guwernantki. Panna Caryer opiekuje się nim. On ma nie całkiem dobrze w głowie. PogrąŜona w myślach, poszłam na górę. Nie całkiem dobrze w głowie? Noel mówił, Ŝe on jest cofnięty w rozwoju. Biedny chłopiec, jeśli to prawda. PoniewaŜ Noel nie miał nic przeciwko moim odwiedzinom u Richarda, postanowiłam pójść do niego teraz. Pokoje Richarda znajdowały się na trzecim piętrze. Frontowy, z widokiem na ulicę, słuŜył mu jako pokój dzienny, a za nim była sypialnia. Zastukałam do drzwi i weszłam, nie czekając na odpowiedź. Stwierdziłam od razu, Ŝe nikt się nie zatroszczył o wystrój tego pokoju. Ściany pokryte były ponurą, brązowo- Ŝółtą tapetą przy oknie stał duŜy dębowy stół i kilka krzeseł, a na podłodze leŜał wytarty dywan. Prawie pusta półka na ksiąŜki zajmowała jeden róg pokoju, a przed kominkiem stała stara, brzydka osłona. W stojącym przy kominku fotelu siedziała krępa kobieta z nieporządnie uczesanymi siwymi włosami i spała, chrapiąc głośno. Przy fotelu stała butelka, na moje oko ginu, i zamknięty koszyk robótek. Z hałasem zamknęłam drzwi, a ona natychmiast się zbudziła. — Jestem panią Kirkwall — powiedziałam stanowczym tonem. — Przyszłam w odwiedziny do panicza Richarda. Przez ostatnich osiem lat nauczyłam się, Ŝe najwaŜniejsza jest pewność siebie. Panna Caryer zakryła usta dłoni aby powstrzymać czkawkę, i zasłoniła szalem butelkę ginu. — Pułkownik nic mi o tym nie mówił. Uniosłam brwi, jak to robiła moja macocha, kiedy byłam dla niej niegrzeczna. — Rozmawialiśmy o tym wczoraj wieczór — powiedziałam i usiadłam przy stole. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Z sypialni wychyliła się mała twarzyczka. Biedne dziecko, wygląda dokładnie jak jego matka, pomyślałam. Jego twarz była bez wyrazu; miał piwne, zgaszone oczy. Był chudy, blady i za mały na swój wiek. Podszedł do mnie wolnym krokiem, podał mi rękę i czekał. — Zostanę teraz z paniczem Richardem — powiedziałam. — Zadzwonię, jeśli zajdzie taka potrzeba. Opiekunka Richarda patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem. Wreszcie skinęła głową, zebrała swoje rzeczy i wyszła.

25 Rozmowa z Richardem nie była łatwym zadaniem. Nic nie mogło go zainteresować, a sam miał niewiele do powiedzenia. Wydawało się, Ŝe został pozbawiony wszelkiej energii. Po dziesięciu minutach, kiedy zastanawiałam się, jaki temat mogłabym jeszcze poruszyć, przypadkowa wzmianka o jego ojcu całkowicie zmieniła sytuację. — Przykro mi, Ŝe twój ojciec miał niespokojną noc. — To z powodu rany — powiedział Richard. — Odniósł ranę w zeszłorocznej bitwie pod Vittorią. Jego oczy nagle nabrały blasku. OŜywił się niespodzianie. - Opowiedz mi o tym. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o ranie Noela, ale Richard przystąpił do opisu bitwy. — To było dwudziestego pierwszego czerwca. Dziwne, bo właśnie tego samego dnia umarł wujek George. Mieliśmy ogromne straty, pięć tysięcy ludzi, chociaŜ Francuzi stracili osiem tysięcy. — Och, BoŜe! — powiedziałam, bo Richard wyraźnie oczekiwał jakiegoś komentarza. Richard, z błyszczącymi oczami, mówił szybko dalej. Wyrzucał z siebie nazwy jak Tres Puentes, Zadorra, La Puebla, nazwiska dowódców róŜnych dywizji i opisywał ich działania. Nic z tego nie rozumiałam, ale dwie sprawy były dla mnie oczywiste: pierwsza, Ŝe Richard uwielbia ojca, a druga, Ŝe jeśli Richard był cofnięty w rozwoju, to ja byłam chińską cesarzową. Opisywał mi dokładnie bitwę pod Vittorią. W pewnym momencie pobiegł do sypialni i przyniósł pudło ołowianych Ŝołnierzyków, których rozstawił na stole, aby mi dokładnie pokazać, gdzie upadł jego ojciec, kiedy został ranny. — Mój ojciec był w trzeciej dywizji pod wodzą sir Thomasa Pictona — powiedział z durną Richard. — Został ranny w ataku na Tres Puentes. Dosięgnął go szrapnel. — Co to jest szrapnel? A moŜe kto? Richard zastanawiał się przez chwilę. — To jest duŜo kawałków — powiedział wreszcie. — On mógł tam stracić nogę! Nie chciał lekarza. Nie pozwalał się nikomu dotknąć, poza Jemem Bagnigge. — Czy Jem Bagnigge jest jego ordynansem? — Tak. To on opowiedział mi o bitwie. — Więc te kawałki w nodze nadal ojcu dokuczają? Richard skinął głową. — Od czasu do czasu jakiś kawałek wychodzi i to jest bardzo bolesne. Posmutniał nagle. Zobaczyłam, Ŝe ma łzy w oczach. — Ale musisz pamiętać, Ŝe za kaŜdym razem twój tata ma w nodze o jeden odłamek mniej. — Nie chcę, Ŝeby mój tato umarł — szepnął Richard drŜącymi wargami. Biedne dziecko, pomyślałam. W jego Ŝyciu było juŜ zbyt wiele katastrof. Jego matka nie Ŝyje, stryj nie Ŝyje, a ojciec jest chory. Gdyby Noel umarł, kto by się nim zaopiekował? — Nie sądzę, Ŝeby twój oj ciec miał umrzeć — powiedziałam. — Jestem pewna, Ŝe niebezpieczeństwo juŜ minęło. Teraz jest za zimno, aby mógł gimnastykować nogę i ma teŜ duŜo innych zmartwień. Kiedy przyjdzie wiosna, na pewno poczuje się lepiej. Nasza rozmowa została przerwana przez pannę Caryer i Abla, który wręczył mi list. Dałam mu szylinga. Abel Ŝartobliwie zasalutował Richardowi, który uśmiechnął się nieśmiało i spojrzał z niepokojem na pannę Caryer. Boi się jej, pomyślałam z gniewem. Dlaczego? Jak ona go traktuje, kiedy zostają sami? — Mam nadzieję, Ŝe będziemy się często widywali, Richardzie — powiedziałam, całując go na poŜegnanie. Twarz Richarda przybrała znowu apatyczny wyraz. Wiedziałam, Ŝe mi nie uwierzył. Uśmiechnęłam się do niego i wyszłam z pokoju. Usłyszałam przez drzwi, jak panna Caryer łaje go za to, Ŝe bawił się Ŝołnierzykami na stole. Poszłam do swojego pokoju, aby przeczytać list od pana Robinsona. Pisał, Ŝe chętnie się ze mną zobaczy o kaŜdej godzinie, jaka mi odpowiada. Dziś kończą pracę o czwartej po południu, z powodu Wigilii. Teraz było dopiero wpół do jedenastej. WłoŜyłam ciepłe buty, pelerynę, wzięłam mufkę pani Tryine i wyjęłam z walizki paczkę z moim cennym manuskryptem. Kiedy schodziłam na dół, uprzytomniłam sobie, Ŝe powinnam była prosić Abla, aby mi potajemnie sprowadził doroŜkę, ale on juŜ gdzieś zniknął. W holu była za to Tryphena Good. Na mój widok uniosła ze zdziwieniem brwi. — Pani wychodzi, panienko? Widziałam, Ŝe ma ochotę mnie zatrzymać. — Tak — powiedziałam. — Chcę kupić prezent dla panicza Richarda. Abel moŜe odprowadzić mnie na postój