dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony748 937
  • Obserwuję429
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań360 408

Grzech pierworodny tom2

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :700.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Grzech pierworodny tom2.pdf

dareks_ EBooki Romantyczne, Erotyczne
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 102 stron)

/ część 2: Przełożyła Lucyna Chomicz-Dąbrowska

Tytuł oryginalny serii: Arvesynd Tytuł oryginału: Hemmeligheten Tłumaczenie z oryginału: Lucyna Chomicz-Dąbrowska Ilustracja na okładce: Harald Nygard Projekt okładki: Media Express Sp. z o.o. Korekta: Maciej Korbasiński Skład: Elipsa Sp. z o.o. Copyright © 2006 Anne-Lise Boge Published by arrangement with N. W. Damm & S0n AS, Norway Copyright © for this edition by Elipsa Sp. z o.o. Ali rights reseired ISBN 83-60446-03-2 ISBN 978-83-60446-03-4 Elipsa Sp. z o.o. 01-673 Warszawa, ul. Podleśna 4 tel./fax +48 (22) 833 38 22 Printed in EU Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczyć, że ani ludzie, ani cala hi­ storia opisana w serii nie mają żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mo­ jej wyobraźni. Dziękuję wszystkim, którzy we mnie wierzyli, wspierali mnie i pomagali w czasie pracy nad „Grzechem pierworodnym" - przede wszystkim mojej rodzinie. Bez was marzenie nigdy nie stałoby się rzeczywistością. Anne-Lise Boge ROZDZIAŁ 1 Tego roku dwudziesty dzień lipca przypadał w czwartek, na sobotę więc po tej dacie zaplanowano redyk, gromadny wy- pęd bydła i owiec na górskie pastwiska. Przez wiele dni pa­ kowano żywność, odzież i wyposażenie niezbędne podczas dwóch długich miesięcy w górach i mocowano to wszystko na saniach, które koń miał wciągnąć na górę przez rozległe, ale na szczęście niezbyt grząskie torfowiska. Ładunek było najłatwiej przetransportować na płozach, przynajmniej ze Stornes. W większości innych dworów objuczano konie, ale wtedy często trzeba było obrócić dwa razy, by zabrać ze so­ bą wszystko. Tego lata zaszczytne zajęcie gospodarowania na hali znów przypadło Ane. Zwykle w położonych na odludziu pa­ sterskich szałasach przebywały po dwie kobiety, które zaj­ mowały się obrządkiem bydła i przetworem mleka na sery. Ponieważ jednak właściciele dużych dworów sąsiadujących ze Stornes wybudowali górskie szałasy blisko siebie na roz­ ległej hali, wystarczyła jedna służąca w każdym szałasie. W razie potrzeby we cztery zawsze się wzajemnie wspierały. Zresztą każdej towarzyszył pastuszek. Zajęcie to przypada- • ło zwykle wyrostkom ze dworów. W Stornes nie było chłop­ ca w takim wieku, dlatego do pomocy brano któregoś z sy­ nów komorników. Pasterz codziennie wyprowadza! krowy

i owce na pastwiska i wracał przed porą wieczornego doje­ nia. W górach grasowały niedźwiedzie i inne drapieżniki, które poczyniłyby niepowetowane straty wśród stada, gdy­ by nie pilnowano zwierząt przez cały czas. Z tego samego powodu trzeba je było na noc zaganiać pod dach, krowy do obory, a owce do owczarni. W zamkniętych pomieszcze­ niach nie groził im atak drapieżników. Zdarzało się wszak­ że przy ładnej pogodzie, że owce wdrapywały się wysoko na skalne rumowiska pod szczytem Stortind i tam pozwalano im zostać na noc, następnego zaś dnia najczęściej wracały ze stadem. W dni poprzedzające redyk Ane miała pełne ręce robo­ ty i pracowała bez chwili wytchnienia. Gospodarowanie let­ nią porą na górskim pastwisku większość służących trakto­ wała jako wielkie wyróżnienie. Wysoko w górach młode kobiety mogły odpocząć od codziennego nadzoru i mono­ tonnych zajęć, które wykonywały we dworze. Razem było im zwykle bardzo wesoło i przyjemnie. Poza tym, co wszy­ scy wiedzieli, w niedziele zachodzili tam młodzi mężczyźni, były więc żarty, śmiech i ukradkowe pocałunki. Takie od­ wiedziny stanowiły często początek bliższych związków, które kończyły się małżeństwem. Ustalono, że Sivert będzie powoził saniami z ładunkiem i weźmie do pomocy Olava. Zamierzali obrócić w ciągu jed­ nego dnia i być z powrotem we dworze przed wieczorem, je­ śli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Jednak na kilka dni przed ustaloną datą dotarła do Stornes wiadomość, że umarł wuj Beret i jego pogrzeb odbędzie się właśnie w so­ botę. Oznaczało to, że Sivert z Beret muszą jechać na po­ grzeb do odległej wsi i wrócą dopiero w niedzielę, ponieważ przyjdzie im tam przenocować. - Kto to widział umierać w najgorętszym okresie prac polowych, na dodatek w porze redyku - mruczał pod nosem Sivert, pilnując się wszak, by nie usłyszała tego Beret. Mali dobrze wiedziała, że nie ma nic złego na myśli, po prostu nagła zmiana planów wyprowadziła go z równowagi. Zawsze się denerwował, gdy coś układało się inaczej, niż wcześniej ustalono. Ostatecznie zdecydowano, że załado­ wane sprzęty i żywność zawiezie w góry Johan razem z Ola- vem. A ponieważ sianokosy udało im się zakończyć, między innymi dzięki pomocy uwijającego się za dwóch Jo, Johan postanowił przenocować na hali. Długa zima poczyniła w dachach górskiej obory i w szałasie spore szkody. Johan uznał, że skoro już będzie na miejscu, ze spokojem wszyst­ ko naprawi. Wyszło więc na to, że we dworze zostać miała tylko Ma­ li, babcia i Jo, który na tę lipcową sobotę i niedzielę znów przybył do Stornes, aby Ingeborg mogła pojechać do domu. - Przecież poradzę sobie z przygotowaniem strawy dla trzech osób - oświadczyła Mali, gdy Beret zastanawiała się głośno, czy wszystko będzie dopilnowane pomimo jej nie­ obecności. Mali nie wspomniała nikomu, że panicznie obawia się zostać we dworze w towarzystwie Jo. Próbowała uciszyć niepokój, tłumacząc sobie, że jest przecież babcia. Odwiedzi ją po kolacji, a potem wcześnie położy się spać. - Oczywiście, jedź spokojnie, Beret - uspokajała synową staruszka. - Co tu by miało pójść nie tak, jak powinno? Podczas obiadu Mali starała się nie patrzeć na Jo. Po ich spotkaniu w pralni trzymała się od niego z daleka. Ale wy­ dawała się bezradna, czując wciąż na sobie jego spojrzenia. Jakkolwiek przemawiała sobie do rozsądku, nie potrafiła zapanować nad uczuciami, jakie wobec niego żywiła. Pomogła babci położyć się do łóżka około godziny dzie­ siątej i poszła na górę do sypialni na poddaszu. Gdzie był Jo, nie miała pojęcia. Ostatni raz widziała go na kolacji, podczas której jedli kaszę. Niewykluczone, że wybrał się do • któregoś z pobliskich dworów. W tym krótkim czasie, gdy pracował w Stornes, swą pogodą ducha i otwartością zjed­ nał sobie wielu przyjaciół.

Mali otworzyła okno i poczuła powiew cieplej letniej no­ cy. Lekka bryza niosła słony zapach morza i wodorostów. Pomyślała, że nie uda jej się zasnąć, nawet jeśli się położy. Poza tym był to pierwszy wieczór od ślubu, gdy Johana nie było w domu i nie on decydował o tym, kiedy żona powin­ na pójść spać. Po cichu zeszła po schodach i przez stary sad, pośród ja­ błoni, przemknęła w kierunku szopy, w której przechowy­ wano łodzie i sprzęt do połowu ryb. Usiadła na miękkiej trawie, poluzowała ciasno spleciony warkocz i potrząsnęła głową, pozwalając włosom opaść swobodnie. Potem oparła się o ścianę szopy i przymknęła oczy, wsłuchując się w plusk fal przypływu. Zauważyła Jo nagle, gdy był już całkiem blisko. Na od­ głos mokrych stóp na ciepłej skale wzdrygnęła się przestra­ szona. Jo najwyraźniej wcześniej przyszedł na cypel i wy­ kąpał się, bo był w samych spodniach, koszulę trzymał w jednej ręce, a butów chyba w ogóle nie wziął ze sobą. Wil­ gotne czarne włosy kręciły mu się na karku jeszcze mocniej niż zazwyczaj. Mali czuła, że serce wali jej młotem. Przez moment przeszła ją myśl, czy nie uciec do domu, ale on był zbyt blisko. - Siedzisz tu sama? - zapytał, podchodząc do niej. - Mo­ gę ci przez chwilę potowarzyszyć? Skinęła tylko głową. Widok jego opalonego torsu wpra­ wił ją w zakłopotanie, ale chyba tego nie zauważył, bo nie uczynił żadnego gestu wskazującego na to, że chce się ubrać. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, wsłuchując się w śpiew samotnego kosa. - Nie jesteś szczęśliwa, prawda, Mali? - zapytał znienac­ ka. - Wiem, że uważasz, że to nie moja sprawa, i pewnie masz rację, ale... Ale tak bardzo bym chciał widzieć cię szczęśliwą. Mali nie odpowiedziała. Wtedy dotknął jej włosów, po­ gładził je ciepłą dłonią, a potem nabrał całą garść zmierz­ wionych złotych loków i ukrył w nich swą twarz. Drgnęła i mocniej oparła się o ścianę szopy. - Nie chcesz, żebym cię dotykał? - zapytał cicho. - Wo­ lisz, bym sobie poszedł? Powinna przytaknąć, tymczasem bez słowa podniosła rękę, by go odsunąć. Kiedy jednak ich dłonie się zetknęły, palce w przedziwny sposób same splotły się ze sobą. Mali wstrzymała oddech, a przez jej ciało przeszła fala namięt­ ności, jakiej doświadczyła tylko raz, podczas pamiętnego spotkania w pralni. Nie pamiętała później, czy to on poca­ łował ją pierwszy, czy też ona zbliżyła wargi do jego ust. W górze niebo lśniło odcieniami miedzi i złota, ona zaś po­ woli osunęła się na miękką trawę i poddała się pragnie­ niom. Wiedziała, że to szaleństwo, ale nie była w stanie nad tym zapanować. Zresztą nawet nie chciała. Sprawy posunę­ ły się za daleko. Jo delikatnie wsunął ciepłą dłoń pod jej bluzkę i dotknął piersi. Rozpiął wszystkie guziczki i rozchylił materiał. Mali jęknęła, gdy lekka bryza owiała jej nagą skó­ rę, a Jo ujął wargami sterczącą twardą brodawkę. O Boże, pomyślała oszołomiona. To tak może być? Kiedy później o tym myślała, nie potrafiła sobie samej wyjaśnić, jak mogło do tego dojść. Jo uosabiał mężczyznę, o którym zawsze marzyła. Instynktownie, nie znając go przecież wcale, czuła, że to on powinien być jej przeznaczo­ ny. Nie kryło się za tym żadne sensowne wytłumaczenie, ale porzuciła wtedy wszelki rozsądek. Duszą i ciałem odczuwa­ ła, że to, co się dzieje, jest nieuniknione i właściwe. Wszyst­ ko inne wydawało jej się nieistotne. Odpowiedziała mu całą swoją tęsknotą i namiętnością, którą skrywało jej ciało i której Johan nie zdołał skutecznie zniszczyć, jak sądziła. Płonęła niczym ogień pod jego deli­ katnymi dłońmi, pod palcami, które wiedziały, jak jej doty­ kać. Przylgnęła do niego, zagłuszając w sobie głos rozsąd­ ku. Liczyło się tylko tu i teraz, owo cudowne misterium,

które się dokonywało. Wydawało jej się, że jest świadkiem jakiegoś cudu, uczestnikiem świętego rytuału. Otworzyła się przed nim jak pozbawiona przez wiele lat wody pustyn­ na roślina, która wreszcie doświadczyła życiodajnego desz­ czu, pozwalającego jej ożyć i rozkwitnąć pełnym kwieciem. Krzyknęła, gdy w nią wszedł, ale nie z bólu, lecz z gwałtow­ nej, niewstrzymywanej żądzy i radości. Zamknął pocałun­ kiem jej usta i wprowadził w krainę rozkoszy, o której ist­ nieniu nie miała pojęcia. Nigdy nie przypuszczała, że tak może wyglądać miłosne zbliżenie, i zdawało jej się, że otwo­ rzyło się przed nią niebo. Leżała z twarzą wtuloną w jego nagą pierś, a z oczu pły- nęły jej łzy. Jo uniósł się na łokciach i spojrzał na nią. - Płaczesz, Mali, najdroższa moja? - wyszeptał. - Czy sprawiłem ci ból? Zarzuciła mu ramiona na szyję i zaśmiała się cichutko, uszczęśliwiona. - Doznałam od ciebie wyłącznie rozkoszy - odparła ła­ godnie. - Zgrzeszyłam i być może zostanę za to ukarana, ale warto było. Bo ja właściwie nigdy naprawdę nie kochałam, Jo. Zostałam wzięta silą i myślałam już, że na zawsze znisz­ czono we mnie zdolność odczuwania. Nie wiedziałam, że może być tak pięknie. Nieważne, co się stanie, jestem ci wdzięczna za to, co mogłam z tobą przeżyć. Leżeli przytuleni, przez długą chwilę nie wypowiadając żadnego słowa. - Chcę, żebyś wiedziała, że nie należę do mężczyzn, któ­ rzy jeżdżą od dworu do dworu i uwodzą cudze żony - ode­ zwał się nagle Jo. - Gdyby tak było, już dawno rozeszłyby się na ten temat plotki i nie pozwolono by nam rozbijać obozo­ wiska w okolicy. Poza tym nie leży to w mojej naturze. Przez chwilę milczał, jakby coś dusił w sobie. Mali z czu­ łością gładziła wargami jego tors, jakby nie mogła się nim nasycić. Wiedziała już, że ta chwila nie potrwa długo, i dla­ tego pragnęła ją przeżyć jak najpełniej. - Miałem kogoś - wyszeptał znienacka. - To była wspa­ niała kobieta. Ale ona umarła i razem z nią coś we mnie umarło. Po jej śmierci nie miałem żadnej innej... Dopiero ty... Mali nie odpowiedziała, ale nie przestawała gładzić jego klatki piersiowej. Nagle pod lewą brodawką odkryła coś, co w półmroku wydało jej się jakimś paprochem, ale gdy chciała go strzepnąć, przekonała się, że to znamię. - To moje dodatkowe serce - wyjaśnił, uśmiechając się łekko. Mali przyjrzała się uważnie plamce i zobaczyła, że fak­ tycznie ma kształt serca. - To znamię przynależne mojemu rodowi, choć nigdy nie wiadomo, kto zostanie nim obdarzo­ ny. Czasami nie pojawia się przez dwa pokolenia, by potem znów dać o sobie znać. Mój ojciec miał takie znamię, ja też mam. Odgarnął włosy Mali i ujął w dłonie jej twarz. - Spotka­ nie z tobą było takie niezwykłe. Już wtedy w Gjelstad wyda­ wało mi się, jakbym cię znał od zawsze. Jakbym to ciebie szukał przez wszystkie moje dni - dodał cicho. Uniosła lekko głowę i musnęła ustami jego wargi. - Ja czułam to samo - wyszeptała. - I chociaż wkrótce minie rok od mojego zamążpójścia, wydaje mi się, że jesteś moim pierwszym mężczyzną, bo żadnemu nie oddałam się wcześniej dobrowolnie. I zawsze pozostaniesz dla mnie tym jedynym. To, co łączy mnie z Johanem... nie ma żadnego znaczenia. Niczego nie żałuję, choć może powinnam. Ale wspomnienia tej nocy będą towarzyszyć mi przez resztę mo­ ich dni. Wydaje mi się, że na nią zasłużyłam. Każdy czło­ wiek powinien przeżyć taką miłość, przynajmniej raz w ży­ ciu. Nawet ja. - Tak bardzo jesteś nieszczęśliwa? - zapytał powoli. Wybuchła płaczem. Przytuliła się do niego z całych sił i szlochała wtulona twarzą w jego szyję. Głaskał ją pieszczotli­ wie, póki się nie uspokoiła, a jej ciało znów nie zapłonęło.

Jęknęła z rozkoszy i nieopisanej tęsknoty. Nigdy dotąd nie czuła się tak intensywnie blisko życia jak wówczas, gdy po raz drugi przyjęła go do swego pulsującego namiętnością łona. - Wyjedź ze mną! - poprosił gorąco. - Jesteś moją kobietą, Mali. Nie mogę ci zapewnić takiego dobrobytu jak ten, w któ­ rym żyjesz dzięki małżeństwu z dziedzicem, ale na pewno uda mi się kupić jakąś niewielką zagrodę i tam moglibyśmy za­ mieszkać. Dalibyśmy sobie radę, bo ja się pracy nie boję. Mali nie odezwała się. Leżała pod jego ciężarem w bło­ gim nasyceniu, ich palce splotły się ze sobą. Całą sobą prag­ nęła się zgodzić na tę propozycję, ale powstrzymywała ją niewidzialna bariera. Wiedziała, że zostanie tu, w Stornes, w obawie przed skandalem, który by wybuchł po jej wyjeź­ dzie z Jo. Gdyby tylko dotyczył jej osoby, pewnie by się nie zastanawiała. Ale nie wolno jej zrujnować życia rodzicom i rodzeństwu. Nie zniosłaby, żeby musieli płacić za jej uczy­ nek. Nawet za cenę miłości. - Chcę, ale nie mogę, Jo - powiedziała, siadając. - Odpo­ wiedzialność za to spadłaby na moich najbliższych, a z tym nie potrafiłabym żyć. - Pogładziła Jo po twarzy i spojrzała mu w oczy. - Dałeś mi ciepło i miłość na całe życie. Wyda­ je mi się, że teraz przetrwam wszystko, ponieważ pokazałeś mi, jak nieskończenie piękne może być uczucie między ko­ bietą a mężczyzną. Pozostaniesz w moim sercu, nawet kie­ dy wyjedziesz ze Stornes. Bo ja tu zostanę - dodała cicho. Siedzieli przytuleni, oparci o ścianę szopy, w objęciach cichej, letniej nocy. Mali wiedziała, że odtąd zawsze zapach morza i woń polnych kwiatów będzie jej przypominać właś­ nie tę noc. W myślach przyrzekła sobie, że wspomnienie tych chwil chronić ją będzie w trudach życia, do którego zo­ stała sprzedana. - Nie wolno ci nikomu zdradzić, co się między nami zdarzyło! - rzekła gwałtownie, kiedy wstali. - Mam nadzie­ ję, że mnie nie zapomnisz, ale nikomu o mnie nie mów! Przyrzekasz? Przygarnął ją gorąco, a jego twarz była mokra od łez. - Jak zdołam chodzić tu w obejściu, patrzeć na ciebie, nie mogąc cię nawet dotknąć? - wyszeptał udręczony. - Przecież jeszcze na razie nie wyjeżdżam. - Tej nocy jesteśmy we dworze sami. Drugi raz się to nie powtórzy - rzekła Mali. - Pamiętaj, by nie uczynić niczego, co pozwoliłoby Johanowi na jakiekolwiek domysły. Ja też nie wiem, jak zdołam to znieść... Przerwała. Na samą myśl, że Johan miałby jej dotykać po tym, co przeżyła z Jo, zrobiło jej się słabo. - Jeśli mnie kochasz, Jo, nigdy nie pozwolisz, by ktokol­ wiek się domyślił - powtórzyła z mocą. - To cena, jaką mu­ simy zapłacić za te cudowne chwile. Nikt nie może nabrać podejrzeń, nikt nie może odkryć... Kiedy Mali po cichutku przemykała się po schodach do sypialni na górze, usłyszała, że woła ją babcia. Przerażona próbowała otrzepać się z trawy i gałązek, nerwowo popra­ wiła włosy. -Źle się czujesz, babciu? - wyszeptała, uchyliwszy drzwi do izby staruszki. Babcia popatrzyła na nią, mrużąc oczy, gdy tak stała w drzwiach z rozpaloną twarzą i włosami w nieładzie. Poczuła ukłucie w piersiach, bo jeszcze nigdy nie wi­ działa Mali w takim stanie. Domyśliła się, co się zdarzyło, a jej gardło ścisnął lodowaty strach. - Nie, nic mi nie jest - odparła staruszka i położyła się z powrotem. - Słyszałam tylko, że wróciłaś i... Na moment ich spojrzenia spotkały się i Mali zrozumia­ ła z lękiem, że babcia wie o wszystkim. - Straciłam poczucie czasu - wyszeptała dziewczyna. - To był taki piękny wieczór. Zupełnie straciłam poczucie czasu - powtórzyła zdyszana i zamknęła drzwi.

ROZDZIAŁ 2 Mali nigdy nie przeżyła równie trudnych dni jak te, które nastąpiły po owej niezwykłej nocy. Dziewczyna usychała z tęsknoty, by choć dotknąć Jo, a równocześnie drżała ze strachu, że ktoś mógłby przejrzeć jej uczucia bądź zdema­ skować Jo. Wciąż czuła na sobie jego spojrzenie, ale rzadko miała odwagę mu odpowiedzieć i bała się nawet zerknąć w jego stronę, zwłaszcza w obecności innych. Czasami na moment spotykali się bez świadków w pral­ ni, w oborze albo za węgłem domu, a wtedy żadne z nich nie było w stanie zapanować nad gwałtownymi uczuciami, któ­ re przepełniały ich oboje. W tych krótkich oszałamiają­ cych chwilach wtulali się w siebie desperacko spragnieni bliskości. - Ja tego nie wytrzymam - wyszeptał Jo któregoś wie­ czoru, gdy spotkał Mali wychodzącą z piwnicy, gdzie prze­ chowywano ziemniaki. Zapewne widział, jak szła w tę stronę z pustym wiadrem, i przybiegł za nią. Pośpiesznie wciągnął ją za sobą z powro­ tem do piwnicy i zamknął drzwi. Serce Mali biło jak szalo­ ne z miłości, ale i ze strachu przed wścibskimi spojrzenia­ mi, które, jak sądziła, śledziły każdy jej krok. Kiedy jednak . Jo przytulił ją gwałtownie, zapomniała na krótką chwilę o wszystkim. Ich usta odnalazły się w ciemnościach piwni­ cy, przesiąkniętej stęchłą wonią starych ziemniaków i na

pól zgniłej rzepy. Niecierpliwe dłonie pieściły jej ciało, przyprawiając ją o zawrót głowy. Czuła, jak nogi ugięły się pod nią. - Nie, Jo - wyszeptała bezbarwnie, usiłując go odsu­ nąć. - Ktoś tu może wejść. Jo, kochany... Kiedy jednak poczuła między udami jego delikatne pal­ ce, całkowicie mu się poddała. Wziął ją na ręce, a ona uda­ mi objęła jego biodra i odchyliwszy głowę, jęczała z rozko­ szy. Nigdy by nie pomyślała, że w ciemnej piwnicy, oparta plecami o chłodny mur, znajdzie się tak blisko nieba. - Tak nie powinno być - odezwał się cicho Jo, kiedy Ma­ li drżącymi rękoma poprawiała ubranie. - Czemu musimy się ukrywać? Nie takiej miłości pragniemy oboje. Kiedy pa­ trzę na ciebie, dotykam twej dłoni, czuję twój zapach, chcę być blisko ciebie. A przecież mi nie wolno. Nie wytrzymam tego dłużej! Mali pogładziła go pośpiesznie po policzku. Choć była tak intensywnie blisko niego, przez cały czas nasłuchiwała czujnie, czy nie słychać jakichś głosów lub kroków. Jeśli ktoś zobaczy nas razem w piwnicy, będziemy stra­ ceni, myślała przerażona. Nie pomogą żadne wyjaśnienia. - Kocham cię, Jo! - wyszeptała zdyszana - Ale to, co się tu zdarzyło, nie może się więcej powtórzyć. W tym dworze ściany mają oczy i uszy. Przyrzekłeś mi... Wyszli z piwnicy osobno. Gdy Mali z wiadrem pełnym ziemniaków znalazła się za węgłem, usłyszała, że Jo zamy­ ka za sobą drzwi. Pośpiesznie wygładziła włosy i weszła do kuchni. - A co ty, na miłość boską, robiłaś w piwnicy - roześmia­ ła się na jej widok Ingeborg. - We włosach masz pełno pia­ chu i brudną spódnicę z tyłu! Mali poczerwieniała, ale w duchu dziękowała Bogu, że poza Ingeborg akurat nikogo innego nie było w izbie. - Zostało już tak mało ziemniaków, że trzeba wejść na stertę w schowku, żeby sięgnąć - odpowiedziała, wytrzepując grudki ziemi z włosów. - Kiedy już nabrałam pełne wiadro, potknęłam się i upadłam. Pewnie dlatego mam brudną spódnicę. Tam jest tak ciemno - dodała zdyszana i postawi­ ła wiadro pod zlewem. - No, ale przynajmniej starczy teraz ziemniaków na jutrzejszy obiad - dodała, nie patrząc w stronę Ingeborg. - Pójdę na górę i się trochę ogarnę, a ty możesz tymczasem nastawić kaszę na kolację. Kiedy dotarła do sypialni na górze, opadła roztrzęsiona na krzesło. To było szaleństwo, pomyślała. Nie sądziła na­ wet, że można się kochać przy piwnicznej ścianie, i na to wspomnienie przeszył ją słodki dreszcz. Równocześnie z ciężkim jak ołów serce uświadomiła sobie, że tabor Jo mo­ że nadjechać lada dzień. Był ostatni tydzień lipca, żniwa prawie zakończone. Pozostały wprawdzie jeszcze sianokosy na górskich łąkach, ale z tym dworscy parobkowie już sobie sami poradzą. Jo zrobił to, co do niego należało, pomyślała Mali i ścisnął ją strach, co by się stało, gdyby we dworze się dowiedzieli, co jeszcze uczynił. Czym prędzej się więc prze­ brała i wróciła do swych zajęć. Tego wieczoru Johan dopadł ją, kiedy wkładała nocną koszulę. Wzdrygnęła się i próbowała się odsunąć. Po nocy spędzonej z Jo przy szopie na brzegu Johan jej jeszcze nie dotykał. Minęło co prawda raptem parę dni, ale dla niej za­ częło się jakby nowe życie. - Co to, młoda żonka nie ma ochoty? - zapytał Johan pogardliwie i ścisnął ją mocniej za ramiona. Poczuła od niego bimber. Zdziwiła się, bo od dłuższego czasu nie pił. Ciekawe, co skłoniło go tym razem do sięgnię­ cia po butelkę. - Nie... nie czuję się zbyt dobrze - wymamrotała i od­ wróciła głowę, gdy mąż usiłował ją pocałować. Wszystko w niej gwałtownie protestowało. Nie mogła znieść nawet myśli, że Johan miałby ją teraz posiąść. Je­ stem kobietą Jo, myślała zrozpaczona, ale zaraz przypo­ mniała sobie, że Jo wnet wyjedzie, a jej pozostanie nadal

dzielić stół i loże z Johanem. I tak upływać będzie rok za ro­ kiem... - Nie dziś, Johan - ponowiła prośbę. Być może łatwiej byłoby jej ścierpieć bliskość męża, gdy­ by upłynęło trochę więcej czasu, gdyby Jo nie było już w Stornes. Johan nie próbował nawet niczego tłumaczyć, popchnął Mali na łóżko i wziął ją na swój sposób ostro, z jakąś gwał­ towną desperacją, bez jednej pieszczoty ani dobrego słowa. Następnego dnia przybył do dworu tabor Jo. Mali po­ czuła, jak krew odpływa jej z twarzy, gdy zobaczyła cygań­ skie wozy skręcające na podwórze. A więc to koniec, pomy­ ślała. Może to i lepiej? Mali nie zniosłaby więcej takich nocy jak miniona, mając świadomość, że gdzieś blisko śpi Jo. Przygnieciona ciałem męża, czuła się tak, jakby zdradziła Jo i najlepszą cząstkę samej siebie, choć obiektywnie to Johanowi nie do­ chowała wierności. Tabor cygański nie został nawet do następnego dnia. Jo otrzymał należną zapłatę od Siverta. Wszyscy się z nim po­ żegnali i ściskając dłoń, dziękowali za pomoc. Sivert zapew­ niał, że nigdy nie zapomną tego, co zrobił dla dworu Stor­ nes. Nawet Johan podał Jo rękę i wyraził podziękowanie. Na ułamek sekundy spojrzenia Jo i Mali spotkały się nad głową Johana. Gdyby wiedział, za co dziękuje Cyganowi, pomyślała Mali, czując, jak strach ściska ją w piersi. A Jo obszedł wszystkich i każdemu podał rękę na pożeg­ nanie, dziękując za miłe dni i dobre traktowanie. - Żyj dobrze, Mali - powiedział i ująwszy jej dłoń w obie ręce, wcisnął jej jakiś chłodny, twardy przedmiot. - Dziękuję i wzajemnie - odpowiedziała Mali zduszo­ nym głosem i zacisnęła dłoń. - Ty także żyj dobrze. No i Jo odjechał. Mali wymknęła się z domu i znalazła spokojny kąt na strychu pralni. Dopiero tam, zamknąwszy za sobą dokład­ nie drzwi, sprawdziła, co trzyma w dłoni. Oszołomiona pa­ trzyła na pięknie cyzelowaną srebrną obrączkę. Powoli wsunęła ją na środkowy palec lewej ręki, bo na palec ser­ deczny była za luźna, i łzy napłynęły jej do oczu. Musnęła ustami lśniącą obrączkę, którą Jo zapewne sam zrobił, i wzruszona przyrzekła sobie, że na zawsze zachowa wspo­ mnienia o mężczyźnie swojego życia, a obrączkę od niego będzie nosić po kres swych dni. Musi tylko wymyślić, co od­ powiedzieć, gdy ktoś o nią zapyta. Ostatecznie może powie­ dzieć, że to pamiątka od mamy, nikt przecież nie będzie te­ go sprawdzał. Lato minęło i nadeszła jesień. Szpaki zbierały się do odlotu, a zbocza gór ustroiły się w jesienne barwy. Mali przechwy­ tywała raz po raz badawcze spojrzenia babci, która jednak o nic nie pytała. Noce i dni po wyjeździe Jo zlały się Mali w jedno. Wymykała się tak często, jak tylko mogła, do ci­ chej sypialni na poddaszu, ale najchętniej siadała wieczora­ mi przy drewnianej szopie na łodzie. Z zamkniętymi ocza­ mi wsłuchiwała się w odgłosy falującego morza. W sercu czuła dziwną mieszankę głębokiego smutku i bezmiernej tęsknoty za Jo, za miłością, z której zrezygnowała, i cichym szczęściem, które dzięki niemu poznała. Myślała o nim w każdej godzinie dnia, a nocą przychodził do niej we snach. - Jesteś jakaś inna - stwierdził któregoś wieczoru Jo­ han, kiedy układali się do snu. - Inna? - zdziwiła się Mali, czując, jak strach ściska ją w piersi. - Co masz na myśli? Jak to inna? - No, nie wiem dokładnie - odparł Johan niepewnie. - • Wydajesz się trochę... Czy czasem się coś nie szykuje, hm? - dodał z równą niepewnością i popatrzył na żonę. W pierwszej chwili nie zrozumiała, o co mu chodzi, ale

wnet oblała się rumieńcem. Johan sądził, że ona spodziewa się dziecka! Już miała stanowczo zaprzeczyć, gdy nagle do­ znała olśnienia. Przecież już dawno minął termin jej comie­ sięcznej przypadłości! Zaraz... kiedy ostatnio krwawiła? Gorączkowo cofnęła się myślami i przypomniała sobie, że prała płócienne opaski tego dnia, gdy Jo przybył do dworu - siódmego lipca. Potem już nie miała miesiączki. Od ponad dwóch miesięcy! Johan położył dłoń na ramieniu Mali i powoli obrócił ją do siebie. Uważnie przyjrzał się żonie, która spuściła wzrok i poczerwieniała. - Spodziewasz się dziecka, Mali, prawda? - wyszeptał chrapliwie. - Dobry Boże, jesteś brzemienna? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Przytulił ją mocno do siebie i zaszlochal. Oparta niewy­ godnie o jego pierś, policzkiem wyczuwała gwałtowne bicie serca. Dobry Boże, co ja uczyniłam, pomyślała przerażona, bo nawet przez chwilę nie miała wątpliwości, że mąż ma rację: wreszcie zaszła w ciążę. Równie pewna była tego, kto jest ojcem tego dziecka. Co prawda spala z Johanem kilkakrot­ nie w tym okresie, ale intuicja podpowiadała jej, że maleń­ kie życie, które w niej rośnie, począł Jo. W jej oszołomionej głowie szalały emocje, bezgraniczna radość z powodu dziec­ ka, które nosiła w swym łonie, i blady strach, że ktoś odgad­ nie prawdę. Chociaż... czy to możliwe? Mali pomyślała o babci i poczuła ucisk w żołądku. Tak, staruszka domyśli się wszystkiego, choć na pewno nikomu nie zdradzi. Nie potrafiłaby tego zrobić Johanowi! Zresztą jak powiedzieć, że dziedzic, który jest w drodze, nie ma w sobie nawet kropli krwi rodu Stornesów? Tym bardziej, że nie można tego wiedzieć na pewno, rozmyślała Mali. Prze­ cież mimo wszystko utrzymujemy z Johanem kontakty mał­ żeńskie już od ponad roku. Nie, babcia raczej będzie mil­ czeć, bez względu na to, co o tym sądzi i czego się domyśla. - Och, Mali, Mali - wyszeptał Johan i delikatnie ją odsu­ nął. - Pomyśl, że będziemy... że ty wreszcie... Jego oczy zalśniły od łez, a głos zdradzał wielkie wzru­ szenie. Obejmował ją ostrożnie, jakby była z porcelany. Ni­ gdy jeszcze nie widziała go tak szczęśliwego, a zarazem tak uroczystego. Dla Mali stało się jasne, że odtąd musi odgry­ wać swoją rolę najlepiej, jak potrafi, by Johan nigdy nie na­ brał podejrzeń, że żona nosi pod sercem nie jego dziecko. Tyle jestem winna swojemu mężowi, myślała. Nie wolno mi zniszczyć radości, jaką odczuwa! Domyślała się, że i jemu nie zawsze było lekko. Nie jest w stanie go pokochać, ale może kiedy urodzi im się dziecko, połączy ich miłość do maleństwa? Bo Mali ani przez chwi­ lę nie wątpiła, że zarówno Johan, jak i teściowie będą ubó­ stwiać dziecko, które się narodzi. Tyle mogę poświęcić, myślała oszołomiona nową sytu­ acją. Pozwolę im kochać swoje dziecko. W końcu to ono zo­ stanie kiedyś dziedzicem Stornes, mimo że tak naprawdę nie będzie miało do tego żadnych praw. A jeśli kiedyś wyjdzie na jaw, że to dziecko Jo? Na myśl o tym przeszedł ją dreszcz. Dobry Boże, spraw, by dziecko było podobne do mnie, modliła się desperacko. Niech niko­ mu nie przyjdzie do głowy, by podać w wątpliwość ojcostwo Johana. - Dlaczego nic nie powiedziałaś? - zapytał Johan po­ nownie i troskliwie pomógł jej się ułożyć w łóżku. - Nie byłam... Chciałam mieć całkowitą pewność - wy­ szeptała Mali. - Wiedziałam przecież, że ty... Uważałam, że nie powinnam ci robić przedwczesnych nadziei - dodała i zamknęła oczy. Kłamstwo jej doskwierało. Nie sądziła, że będzie sobie coś z tego robić, ale teraz czuła się po prostu okropnie. Johan nie zasłużył na to, myślała ze smutkiem. Tylko że

teraz już na to za późno. Czasu nie da się cofnąć. Jedyne, co mogę zrobić, to postarać się być dla niego lepszą żoną. Po­ zwolę mu na radość i dumę z potomka. Johan delikatnie odgarnął pozlepiane potem kosmyki z jej czoła. Nie wiedziała, że jego dłonie potrafią dotykać z taką czułością. - Chyba nie czujesz się chora? - zapytał z lękiem. - Chyba wszystko... wszystko jest normalnie? - dodał z lek­ kim zakłopotaniem i poczerwieniał. - Wszystko jest normalnie - odparła Mali cicho. - Mo­ żesz być spokojny. Ujęła go za rękę i przyłożyła do swego policzka, a potem musnęła wargami spracowaną dłoń. Nigdy wcześniej tego nie robiła, nigdy dobrowolnie nie okazała mu pieszczoty. Gdy Johan pochylił się i ją pocałował, nie odwróciła głowy. Nie mogła go całkiem odsunąć, dręczyło ją zbyt duże po­ czucie winy. Poza tym miała nadzieję, że teraz, by nie za­ szkodzić dziecku, Johan pozostawi ją przez dłuższy czas w spokoju. Lepiej okazać mu więcej dobrej woli, pomyślała z biją­ cym sercem. Znów uderzyła ją myśl, że w życiu wszystko ma swoją cenę. Kiedy po równym oddechu poznała, że Johan zasnął, wy­ sunęła się po cichu z łóżka i podeszła do okna. W wieczor­ nym mroku zamajaczyły w oddali kontury drewnianej szopy. Co ja zrobiłam? - pomyślała ze strachem, którego powa­ gę dopiero teraz tak naprawdę sobie uświadomiła. To dziwne, ale nie wpadło jej do głowy, że chwile przeży­ te z Jo mogą mieć konsekwencje. W jego obecności właści­ wie w ogóle nie była w stanie jasno myśleć. Zresztą po wyjeździe wcale nie było lepiej, pomyślała z ironią. Miesięczne krwawienia pojawiały się u niej regularnie, powinna więc już dawno zrozumieć, że zaszła w ciążę. I na­ gle przepełniła ją wielka radość, że spodziewa się dziecka mężczyzny, którego kocha ponad wszystko na świecie. Choć postąpiła niegodziwie wobec prawowitego małżonka, który spal obok, wszystko w niej śpiewało z radości. -Noszę pod sercem twoje dziecko, Jo - wyszeptała w nocny mrok. On nigdy nie spotka tego dziecka, ale ona będzie je ko­ chała za dwoje. Odtąd już na zawsze będzie przy niej cząst­ ka Jo, mimo że Mali będzie zmuszona posłużyć się kłam­ stwem i dzielić się dzieckiem z tymi, którzy uważać je będą za potomka rodu, krew ze swej krwi. Ale dam radę, pomyślała. Wreszcie życie nabrało sensu, teraz poradzę sobie ze wszystkim. W tym osobliwym nastroju ułożyła się wreszcie do snu. Długo tak leżała wpatrzona w ciosane belki powały, roz­ świetlone księżycowym blaskiem. W końcu zasnęła z dłoń­ mi ułożonymi na ciepłym płaskim brzuchu.

ROZDZIAŁ 3 Kiedy po obiedzie Johan wziął Mali za rękę i chrząknął, by zwrócić na siebie uwagę, w izbie powoli ucichły rozmowy. Wszyscy skierowali spojrzenia na niego i tę, która stała obok ze spuszczonym wzrokiem. Wielu zapewne zachodziło w głowę, co się święci, bo Jo­ han już od rana promieniał niczym słońce. Chodził z dum­ nie uniesioną głową i, co nieczęsto mu się zdarzało, rozda­ wał mile słowa, które wprawiały wszystkich w zdumienie. Johan bowiem nie należał do tych, którzy odzywają się bez powodu. - Zręczna z ciebie dziewczyna, Ane - rzekł, kiedy służą­ ca nalewała mu kawę przy śniadaniu. - Zresztą Ingeborg także uwija się jak fryga. Ane osłupiała i omal nie upuściła mu na kolana dzban­ ka z kawą. Spłonęła rumieńcem z radości i niedowierzania, bo we dworze rzadko słyszało się pochwały. Co się dzieje z tym dziedzicem? Na ogól ciskał się po dworze jak wściekły byk, przynajmniej odkąd się ożenił. Tego dnia był jednak całkiem odmieniony. Może nie jest jednak taki zły, skoro potrafi się uśmie­ chać i przyjaźnie odnosić do ludzi, pomyślała Ane. Szkoda, że tak rzadko. Beret także spojrzała na Johana badawczo, a u nasady jej nosa pojawiła się głęboka zmarszczka.

- Co jest? - zapytała podniesionym głosem. - Zjadłeś coś, co ci zaszkodziło? Ale Johan tylko się uśmiechnął i wstał od śniadania, a kiedy zniknął w drzwiach, na twarzach wszystkich zago­ ściła ciekawość. Nikt nie wiedział też, gdzie jest Mali. Przy obiedzie Johan posilał się z apetytem i pilnował, by półmiski wracały wciąż do Mali, która jednak nie wykazy­ wała równej chęci do jedzenia. Grzebała sztućcami w tale­ rzu i tylko raz po raz brała do ust jakiś kęs. - Powinnaś jeść, chyba rozumiesz - zwrócił się do niej przyjaźnie Johan i poklepał po dłoni. Mali zaczerwieniła się po cebulki włosów, a pozostali stołownicy popatrzyli zaintrygowani. Nie słyszeli, by Jo­ han kiedykolwiek zamienił z żoną choć słowo przy posił­ kach, odkąd ta pojawiła się we dworze. Tymczasem teraz zdobył się nawet na czuły gest wobec niej, a kiedy oboje wstali od stołu, chwycił Mali za rękę i odchrząknął zna­ cząco. - No cóż, chciałem tylko oznajmić, że czekają nas tu we dworze wielkie wydarzenia - oświadczył i dumny rozej­ rzał się wokół. - Mali spodziewa się dziecka! Dziedzic Stornes jest w drodze. Przyjdzie na świat w okolicach kwietnia. Prawda? - zwrócił się do żony i objął ją ramie­ niem, a ona tylko skinęła głową, nie podnosząc wzroku. Na krótką chwilę w izbie zaległa kompletna cisza, a twa­ rze zebranych wyrażały prawdziwe zaskoczenie, ale zaraz potem wybuchła radość i gratulacjom nie było końca. Na­ wet Beret podeszła do małżonków i ściskając dłoń syna, po­ patrzyła nań ze łzami w oczach i rzekła: - Ależ z was odmieńcy! Żeby nic wcześniej nie powie­ dzieć, gdy my tu wszyscy czekamy i czekamy... Rzuciła Mali wymowne spojrzenie. - Dobrze już, dobrze - odparł Johan zakłopotany. - Chcieliśmy po prostu być pewni, prawda? Teraz już wiado­ mo, że dziedzic urodzi się w kwietniu. Nawet nie przyszło mu do głowy, że może urodzić się dziewczynka. Beret stała przed Mali trochę zakłopotana, ale przemog­ ła się i ją objęła. Mali z wrażenia omal nie zemdlała. Nigdy nie przypuszczała, że teściowa ją kiedyś przytuli. Zawsty­ dziła się, wiedząc, że radość Beret opiera się na fałszywych przesłankach, i jeszcze bardziej poczerwieniała. Nie czuła się dobrze, okłamując ludzi, z którymi mieszkała pod jed­ nym dachem. - Teraz, moja droga, musisz na siebie uważać - orzekła Beret. - Odtąd nie będziesz wykonywać żadnych ciężkich prac. Nie pozwolę, by coś złego się stało naszemu przyszłe­ mu dziedzicowi teraz, gdy wreszcie jest w drodze. Kiedy Mali podniosła wzrok, napotkała spojrzenie Si- verta, które nabrało jakiegoś nowego blasku. Zabolało ją i zasmuciło, że robi głupca z tak dobrego człowieka. Babcia także wstała i przytuliła ją mocno, a kiedy już wypuściła z objęć, miała łzy w oczach. - Co za radość! - rzekła cicho. - Wszyscy tu, we dworze, cieszymy się, ale chyba Johan najbardziej. Zasłużył na po­ tomka, chłopaczyna. W izbie huczało od głośnych rozmów. Mali ujęła dłoń staruszki i przytuliła mocno do swego policzka. Nikt nie zwracał uwagi na te dwie kobiety, które dzieliła duża różni­ ca wieku. - Tak, zasłużył na potomka - odparła cicho Mali i doda­ ła: - To jest i będzie jego dziecko. Wiesz o tym, babciu, prawda? Staruszka nie od razu odpowiedziała, ale pogłaskała Mali po policzku i nachyliwszy się, szepnęła jej do ucha: - Tak, wiem. Nigdy nie pozwól na to, by miał choć cień wątpliwości, dziecino! Mali oblała się rumieńcem, ale babcia zdążyła się od­ wrócić i pokuśtykała w stronę drzwi. Pogłoska o tym, że w Stornes wreszcie spodziewają się

potomka, rozeszła się błyskawicznie. Do dworu zaczęli się zjeżdżać goście: jedni, by życzyć młodym rodzicom szczę­ ścia, inni spragnieni sensacji. Takie wrażenie miała przynaj­ mniej Mali, gdy wypytywali ją o szczegóły i udzielali do­ brych rad. Ona sama obyłaby się bez tego całego rozgardiaszu, ale Johan sprawiał wrażenie, jakby nie mógł się tym wszyst­ kim nasycić. Z rozpromienioną twarzą krążył wśród gości dumny jak paw, często obejmował Mali ramieniem w obec­ ności innych, jakby chciał ją osłonić. Pozwalała mu na to, starała się jak należy odgrywać swą rolę, choć przychodziło jej to z trudem. Dla Mali był to przedziwny czas oczekiwania. Przerażo­ na i zrozpaczona wyrzucała sobie, że oszukuje dobrych lu­ dzi, zwłaszcza Siverta, choć i Johan, jej zdaniem, na to nie zasługiwał. Głównie jednak męczyła ją własna nieuczci­ wość. Nie powinna korzystać z tego, co jej się nie należy. Wychowała się w przekonaniu, że co innego być biednym, a co innego nieuczciwym. Często myślała o tym, że nie powinna nadużywać dobrej woli właścicieli Stornes. Wszyscy, łącznie z Beret, chodzili koło niej, pilnowali, by nie dźwigała, aby się odpowiednio odżywiała i nie zrywała o świcie. Troszczyli się, by miała jak najwięcej spokoju. Mali nie przypuszczała nawet, że czas oczekiwania na przyjście na świat dziedzica Stornes wpro­ wadzi tyle zmian w codziennym życiu we dworze. Wolałaby, aby nie robiono wokół jej ciąży tyle zamieszania, by nie pil­ nowano jej na każdym kroku, mimo że czyniono to w dobrej wierze. Choć rozumiała ich intencje, cała ta dobra wola i troska była trudna do zniesienia. Cichą radość, którą od­ czuwała w głębi serca, każdego dnia mąciła świadomość, że wszystkich oszukała, i to w taki perfidny sposób. Zdarzało się, że Mali nie spała po nocach, rozważając, czy nie powiedzieć prawdy. Zastanawiała się, czy tak nie bę­ dzie lepiej, zarówno dla niej samej, jej nienarodzonego dziecka, jak i właścicieli Stornes. Ale w takich momentach wpadała w panikę. Uświadamiała sobie, jaki smutek, gorycz i nienawiść wywoła taka nowina, i wiedziała, że nie jest w stanie tego udźwignąć. Zresztą konsekwencje poniosłaby nie tylko ona, ale i jej rodzina, wreszcie nienarodzone dziec­ ko. A o nim musiała teraz myśleć przede wszystkim. Gdyby wyznała prawdę, zostałaby wyrzucona wraz z dzieckiem na pastwę losu. I choć na pewno w Buvika przygarnięto by ją pomimo hańby, jaką na siebie ściągnęła, niełatwo byłoby jej zapewnić dziecku godne życie. Do końca swych dni musia­ łaby cierpieć upokorzenie za to, że oddała się Cyganowi, bę­ dąc żoną dziedzica Stornes. W oczach łudzi nie ma gorsze­ go grzechu, nigdy więc by jej to nie zostało zapomniane. W takie noce przywoływała wciąż Jo, zresztą i za dnia nie opuszczały jej myśli o ukochanym. Jednak w nocnej ci­ szy mogła się całkiem poddać tęsknocie, smutkowi i gory­ czy. Zaraz po wyjeździe Jo Mali usiłowała wymazać go ze swej pamięci, bo każde wspomnienie wywoływało w niej dotkliwy ból. Kiedy jednak zrozumiała, że te cudne chwile przeżyte razem przyniosły owoc i że to Jo jest ojcem dziec­ ka, które Mali nosi pod sercem, wspomnienia, tęsknota i miłość wybuchły w niej z nową silą i nie potrafiła prawie myśleć o niczym innym. Widziała Jo koło siebie, zarówno we śnie, jak i na jawie; wspominała jego cudowne oczy ze złotymi plamkami, jego głos i gorące, delikatne dłonie. Wszystko wróciło do niej z taką siłą, że czasami pod wpły­ wem owych wspomnień czuła w podbrzuszu lepką wilgoć. Wciąż na nowo pytała samą siebie, czy nie powinna wy­ jechać wraz z Jo, choć przecież już wówczas, gdy ją o to pro­ sił, wiedziała, że to niemożliwe. Tyle że wtedy nie miała jeszcze pojęcia o dziecku. Czasami odzywał się w niej żal i udręka. Przecież Jo powinien pomyśleć o tym, że ich zbli­ żenia mogą mieć poważne konsekwencje. Nie powinien jej zostawić samej we dworze. Ale potem przypominała sobie, że przecież sama dokonała wyboru, bo Jo do samego końca błagał, by z nim wyjechała. A to, że nie dawał znaku życia,

oznaczało, że dotrzymuje słowa, jakie na nim wymusiła. Czasami marzyła o tym, by wrócił, mimo że mu zakazała. By przybył przystojny i silny i zabrał ją ze sobą. Zdjął z niej wszelkie troski, położył kres kłamstwom i upokorzeniom. Przytulił ją do siebie i powiedział, że należą do siebie. Bu­ dziła się z takich snów nieprzytomnie szczęśliwa, póki nie uświadomiła sobie, że to tylko senne marzenia, i wtedy znów ogarniało ją rozgoryczenie. Nawet jeśli Jo nic nie wie o dziecku, myślała, powinien się domyślić, że po tym, co ra­ zem przeżyli, życie z Johanem, każda spędzona z nim noc, będzie dla niej piekłem. Przecież jej serce na zawsze należy do Jo! Jak może więc ją skazywać na taką udrękę i upoko­ rzenie, skoro zapewniał o swoim wielkim uczuciu? A może tylko jej się wydawało, że mówił o miłości? Może znalazł so­ bie już kogoś innego? Podczas ciemnych nocy zazdrość, przemieszana z tęsk­ notą i rozpaczą, powodowała ból w każdym skrawku ciała Mali. Jej myśli plątały się w kompletnym chaosie. Najczę­ ściej wtedy nakrywała się kołdrą i płakała. Budziła się co rano zmęczona, z zaczerwienionymi oczami. Johan otulał ją dokładnie futrzaną narzutą i patrzył na nią zatroskany. - Czy ci czasem coś nie dolega? - pytał pełen obaw. Mali tylko kręciła głową i odpowiadała, że źle spala, co zresztą było zgodne z prawdą. Jakie były prawdziwe powo­ dy bezsenności, nie wspominała. - Poleż sobie jeszcze trochę - mówił Johan. - Zejdziesz, jak się lepiej poczujesz. Nie ma pośpiechu. Dobry Boże, myślała Mali zrozpaczona. Dlaczego nagle stał się taki miły i dobry? Byłoby jej łatwiej, gdyby Johan pozostał draniem i brutalem, który upokarzał ją od poślub­ nej nocy. Starała się, jak tylko mogła, odwzajemnić troskę, jaką otaczał ją od chwili, gdy dowiedział się o jej ciąży, by w ten sposób uciszyć wyrzuty sumienia. On zaś przyjmował każdy jej uśmiech z blaskiem w oczach, wzruszony i szczęś­ liwy. Nie znając prawdy, przynajmniej nie cierpi, myślała Ma­ li zmęczona. Przeciwnie, rozsadza go duma i radość, jak jeszcze nigdy dotąd. No i było jeszcze coś. Johan przestał ją zmuszać do zbli­ żeń, co go z pewnością wiele kosztowało. Raz po raz pieścił jej pierś lub przytulał ją mocno i całował intensywnie, ale dalej się nie posuwał. Bał się histerycznie, że przez niego Mali mogłaby stracić dziecko. Mali zaś chętnie utwierdzała go w tym przekonaniu, mi­ mo że dobrze wiedziała, iż małżeńskie igraszki nie mogą zaszkodzić dziecku. Tyle przynajmniej dowiedziała się z opowieści innych młodych mężatek, które dzieliły się do­ świadczeniami z okresu ciąży. W większości ich mężowie nie trzymali się na uboczu i dopiero w ostatnim miesiącu powstrzymywali się od współżycia. A niektóre kobiety przy­ znawały z rezygnacją, że mężowie prawie do dnia porodu korzystali ze swych praw. Dla Mali zaś było wybawieniem, że Johan w ogóle jej nie dotykał. Leżała przykryta po samą brodę w sypialni na cichym poddaszu i nasłuchiwała odgłosów jesiennego sztormu ude­ rzającego z wielką silą w budynki dworu. Nie pozwolono jej pomagać przy myciu owiec, a tym bardziej nie wolno jej by­ ło się schylać przy strzyżeniu. Uczestniczyła jednak w ubo­ ju, ale musiała przyrzec, że nie będzie dźwigać nic ciężkie­ go. Wzięła też tak jak zwykle udział w odlewaniu świec, chociaż Beret pilnowała, by co jakiś czas odpoczywała. Mia­ ła więc mniej pracy niż zazwyczaj i czas często jej się dłu­ żył. Postanowiła zająć się tkaniem. Wybrała się do babki Jo­ hana mieszkającej w oddzielnej części budynku, do której •przenosili się zawsze gospodarze po przekazaniu dworu w ręce swoich następców. Siedząc przy krosnach, zastanawiała się, czy nie powinna

porozmawiać z babcią i poradzić się, jak postąpić, ale nie mogła się na to zdobyć. Któregoś popołudnia, kiedy razem piły kawę, babcia spojrzała na nią nagle i zapytała cicho: - Jak się czujesz, moje dziecko? Mali natychmiast się zorientowała, że babcia nie pyta o ciążę, lecz po prostu ciekawi ją, jak się jej żyje z kłam­ stwem, którego się dopuściła. Mali drżącą ręką odstawiła fi­ liżankę i odważyła się spojrzeć w patrzące z powagą szare oczy staruszki. -Wiesz, babciu, o wszystkim - powiedziała, szarpiąc nerwowo paznokieć. - Wiedziałaś to przez cały czas, praw­ da? Ale przecież nie można mieć absolutnej pewności! Sy­ piam w jednym łożu z Johanem od ponad roku i oczywiście wielokrotnie próbował... Oblała się rumieńcem i spuściła wzrok. Babcia przez chwilę się nie odzywała, ale wreszcie zapytała: - Masz wątpliwości? Mali pokręciła głową w milczeniu, a do oczu napłynęły jej łzy. - Nie, chyba nie. Nigdy jednak nie sądziłam, babciu, że tak się stanie. Spotkałam Jo w Gjelstad na krótko przed tym, gdy zostało postanowione, że poślubię Johana. Wtedy nic się między nami nie wydarzyło, ale czułam coś... - Ode­ tchnęła głęboko i szlochając, spojrzała staruszce w oczy. - Uwierz mi, że nie kłamię, mówiąc, że nie chciałam, by tak się stało. Ale kiedy Jo się tu pojawił i pozostał we dworze przez jakiś czas, to... - zamilkła i zasłoniła dłonią oczy. - Nie zrobiłam tego, by się zemścić na Johanie, babciu. To święta prawda. Ale to było coś... coś, nad czym nie potrafi­ łam zapanować. - Tak, widziałam - odparła staruszka, a jej spojrzenie wyrażało bezgraniczny smutek. - Zdziwiło mnie tylko, że nikt inny tego nie zauważył. Ale za to możemy tylko dzię­ kować Bogu. Ja nie wyjawię nikomu tego, co wiem. Żywa dusza nie dowie się ode mnie prawdy. Bo co by z tego wy­ szło? Nigdy nie widziałam jeszcze Johana tak szczęśliwego i dumnego. Nie mogłabym go tego pozbawić! Choć pragnę­ łabym całym sercem, aby to było jego dziecko - dodała ci­ cho. - Jemu też nie dane było przeżyć zbyt wiele szczęścia w tym życiu. Przez chwilę zaległa między nimi cisza. - Pamiętasz, jak ci kiedyś powiedziałam, że Johan nie potrafił zapanować nad uczuciami do ciebie? Dlatego mu­ siał cię zdobyć za wszelką cenę, mimo że przekonywałam go, iż z tego będzie tylko nieszczęście? Ale to było silniejsze od niego. Pamiętasz moje słowa? - powtórzyła. Mali w milczeniu pokiwała głową. - Wtedy chyba nie rozumiałaś, co to znaczy. Ale teraz już wiesz, jak to jest, gdy uczucia pozbawią normalnego człowieka rozumu i zdrowego rozsądku. Kiedy się nie kon­ troluje swoich uczuć, można kogoś mimowolnie zranić. Jo­ han uciekł się do podstępu, by zdobyć kobietę, której pożą­ dał nade wszystko. I skrzywdził ciebie. Uczynił to dlatego, że nie potrafił oprzeć się uczuciom, tak jak ty. Babcia poklepała drżącą rękę Mali, która skubała serwe­ tę na stole. - Proszę cię, Mali, zapamiętaj, że nie jesteś wcale lepsza od Johana. Już nie... Mali siedziała w milczeniu, a po policzkach płynęły jej łzy. Nie zgadzała się ze staruszką. Przecież oddała się z mi­ łości komuś, kto ją równie mocno kochał. Do Johana nigdy nic nie czuła i nie sądziła, by go choć trochę obchodziła. Chciał ją tylko posiąść na własność. Jak można więc robić takie porównania? Miłość, której uległa, była miłością za­ kazaną, ponieważ oddała się Jo, będąc prawowitą żoną Johana. Zgrzeszyła świadomie, ale nic nie mogło jej po- •wstrzymać. Może więc rzeczywiście, uwzględniając to wszyst­ ko, nie jest wiele lepsza od swego męża? - Być może w tym, co mówisz, tkwi odrobina racji - od-

rzekła cicho. - Obiecuję, że będę o tym pamiętać. Wiesz, że nie mogę pokochać Johana, nigdy nie potrafiłam obudzić w sobie gorącego uczucia do niego. Teraz zaś mam pew­ ność, że moją największą i jedyną miłością jest Jo. To on jest mi przeznaczony tu na ziemi, babciu. Ale jego już nigdy więcej nie zobaczę, a on nie wie o dziecku - dodała. - Tylko ty i ja znamy prawdę. Przez chwilę siedziały w milczeniu zasłuchane we włas­ ne myśli. W końcu Mali wyprostowała się i ujęła dłoń sta­ ruszki. - Od teraz postaram się być lepszą żoną dla Johana - dodała i wytarła mokrą twarz chusteczką, którą podała jej babcia. - Uczynię wszystko, co w mojej mocy, by nasze wza­ jemne stosunki jakoś się ułożyły. Dziecko, które się urodzi, będzie wyłącznie jego dzieckiem. Przynajmniej tyle jestem Johanowi winna, skoro to dziecko ma odziedziczyć kiedyś Stornes. Stary stojący zegar wybił siedem razy. Za oknami było ciemno jak w nocy, deszcz siekł o szyby. - A może lepiej, żebym wyznała całą prawdę, babciu? - zapytała nieoczekiwanie Mali. - Myślałam o tym... -Nie, ta prawda zraniłaby boleśnie wielu niewinnych i obudziła nienawiść trudną do stłumienia w przyszłości - odparła cicho babcia. - Przez chwilę bałam się, że uciek­ niesz z tym Cyganem. Cieszę się, że tego nie zrobiłaś, ale wiem, że nie będzie ci lekko, dziecko. Nigdy nie jest dobrze, gdy życie i przyszłość buduje się na kłamstwie i zdradzie. A ty będziesz musiała zataić przed dzieckiem, kim ono jest naprawdę. Przyjdzie ci dźwigać ciężkie brzemię w całkowi­ tej samotności. Ale to pewnie kara... - Czasami mi się wydaje, że nie dam rady - wyszeptała Mali udręczona. - Tęsknię za Jo i boję się, że ktoś odkryje prawdę. Poza tym dręczą mnie wyrzuty sumienia, że oszu­ kuję dobrych ludzi. Nie chciałam tego, babciu. Uwierz mi! Staruszka kiwała się na fotelu zapatrzona gdzieś w dal. - Wierzę, że nie zrobiłaś tego celowo, Mali, bo nie jesteś złym człowiekiem. Po prostu ty także nie potrafiłaś zapano­ wać nad uczuciami. Będziesz więc musiała wziąć swój krzyż i nieść go przez życie najlepiej, jak potrafisz, dziecino. I nie ma co o tym więcej mówić. To cena za miłość, której posma­ kowałaś tylko odrobinę. Nie możesz być z tym, którego ko­ chasz. Może to dla ciebie najcięższa kara... Mali wstała, powoli prostując kręgosłup, który jej trochę dokuczał ostatnimi czasy. - Tak, dla mnie to największa kara - powiedziała i mija­ jąc staruszkę, pogłaskała ją po policzku. - Moje życie bez niego nie jest pełne. - Wszystko ma swoją cenę, dziecino - powiedziała po­ woli babcia. Mali przyjęła jej słowa w milczeniu, bo aż nazbyt dobrze poznała ich sens. Po cichu zamknęła za sobą drzwi i ode­ szła.

ROZDZIAŁ 4 Wielkimi krokami zbliżało się Boże Narodzenie. Za dnia Mali często siedziała przy wełnie i grępli. Tego roku udało się pozyskać wyjątkowo dużo wełny, więc za­ pewne jeszcze długo po świętach będzie z nią dużo roboty, bo choć i w tym roku kobiety zbierały się, by wspólnie czy­ ścić i wyczesywać włókna, wciąż jeszcze pozostało wiele worków niezgręplowanej wełny. Kiedy nadeszła pora wy­ pieków, Mali z zapałem zabrała się do tej pracy. Brzuch miała dość duży i Beret już nie raz zastanawiała się głośno, czy czasem nie urodzą się bliźniaki. Mali wiedziała, że te­ ściowa jest w błędzie, i nawet powiedziała jej, że zadowolą się jednym dzieckiem. - W takim razie będzie to silny chłopak - mówiła Beret, przyglądając się synowej dokładnie. - Jak na czwarty mie­ siąc masz spory brzuch, wyczuwasz już ruchy dziecka? Mali pokiwała głową. Oczywiście, że dziecko poruszało się już w jej brzuchu, chociaż nikomu o tym nie powiedzia­ ła. Zresztą po raz pierwszy poczuła ruchy niedawno. Które­ goś wieczoru leżała, nie mogąc zasnąć, i nagle odniosła wra­ żenie, że w jej ciele nagle zatrzepotał skrzydłami jakiś • przerażony ptaszek. Z początku nie zorientowała się, co to, ale po kolejnym takim wrażeniu zrozumiała, że poruszyło się w niej dziecko. Delikatnie ułożyła dłonie na brzuchu,

czujna i rozbudzona. Raz za razem wyczuwała te dziwne miękkie ruchy w podbrzuszu. Leżała w nabożnym skupie­ niu, wzruszona pierwszym spotkaniem z maleństwem. Roz­ sadzało ją uczucie szczęścia zabarwione smutkiem i tęskno­ tą za tym, z którym powinna dzielić tę chwilę, za Jo. Gdyby tu był, chwyciłaby jego dłoń i położyła na swoim brzuchu, aby i on poczuł istotę, której dał życie. Ale Jo nie było przy niej, a obok spał twardo Johan. Nie wpadło jej do głowy, by budzić męża, by i on mógł uczestniczyć w tym niezwykłym przeżyciu. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia rozsuwane loże w sypialni na poddaszu zostało zsunięte na pojedyncze łóż­ ko, by zrobić miejsce na nowe, które ustawiono wzdłuż dru­ giej ściany. Obowiązywał taki zwyczaj, że kiedy kobieta by­ ła w zaawansowanej ciąży, małżonkowie przenosili się do oddzielnych łóżek. Mali z utęsknieniem czekała na ten dzień, ale nie miała odwagi o nim przypominać. Tak więc właściwie temat ten podjęła Beret. - Najwyższy czas, żeby Mali przeniosła się do swojego łóżka - powiedziała któregoś dnia. - Taka się zrobiła wielka, że w waszym małżeńskim łożu jest jej pewnie za ciasno. Chyba jeszcze nigdy Mali nie czuła większej wdzięczno­ ści wobec teściowej, zwłaszcza że gdy Beret coś postanowi­ ła, to nie trzeba było długo czekać na efekty. Już po tygo­ dniu do sypialni zostało wniesione świeżo wyszorowane, pachnące czystością łóżko ze świeżą pościelą i dużym fu­ trzanym nakryciem, którym można było się dodatkowo do- grzać, jeśli pod samą kołdrą było zbyt chłodno. Nie tylko z powodu ciasnoty małżonkowie przenosili się do oddzielnych łóżek. Dziecko po urodzeniu spało zazwy­ czaj z matką. Było to wygodne przy karmieniu piersią, a po­ za tym niemowlę potrzebowało matczynego ciepła, by nie marznąć na zimnym poddaszu. Maleństwo często spało z matką, póki ta nie rodziła ko­ lejnego dziecka. W niektórych małżeństwach trwało to tyl­ ko rok, w innych dziecko czasem dopiero w wieku dwóch lat dostawało swoje łóżeczko. Mali nie miała pojęcia, jak długo jej dziecko będzie z nią spało, nie wierzyła jednak, że młodsze rodzeństwo odbierze miejsce pierworodnemu. Ma­ li była prawie pewna, że Johan z jakichś powodów nie mo­ że mieć dzieci. Ale o tym nie zamierzała nikomu mówić. Po­ godziła się z tym, że będzie miała tylko jedno dziecko. We dworze była też kołyska, która miała być używana za dnia na dole w izbie, tak by zawsze ktoś miał niemowlę na oku. Beret już ją wyszykowała, choć Mali uważała, że to za wcześnie. Wolała nie kusić losu. Zdarzało się przecież, że nawet bardziej zaawansowane ciąże kończyły się tragicznie. W okolicy, z której pochodziła Mali, nie było w zwyczaju ro­ bić tak wielkich przygotowań z wyprzedzeniem, by, jak mó­ wiła jej matka, nie zapeszyć. Dopiero tuż przed rozwiąza­ niem szykowano wyprawkę. Mali nie miała pojęcia, czy Beret zna te przesądy, ale nawet jeśli, to najwyraźniej nie zamierzała się nimi kiero­ wać. Nazbyt była przejęta faktem, że oto wreszcie nastąpi przedłużenie rodu. Rozkwitła i promieniała tak, jakby to ona miała powić dziecię. Wprawdzie nadal nie potrafiła ukryć, że wolałaby, aby za to wielkie wydarzenie odpowie­ dzialna była kobieta wyższego urodzenia, ale Mali nie bra­ ła sobie tego już tak bardzo do serca. Nie był to jej pomysł, aby poślubić dziedzica Stornes. Od samego początku wie­ działa, że jej ubogie pochodzenie sprawiać będzie jedynie kłopoty. Osoby pokroju Beret Stornes do tych spraw przy­ wiązują duże znaczenie. Wymarzyła sobie zapewne, że ko­ bieta, która da synowi potomka, będzie mu równa urodze­ niem. Tymczasem Johan uparł się, by poślubić Mali, i Beret musiała się w końcu z tym pogodzić, choć, co zrozumiale, starała się za wszelką cenę nie dopuścić do tego mezalian­ su. Na decyzji Mali zaważyła obietnica pokrycia długów jej

rodziny i wykupienia gospodarstwa. Zgodziła się więc na to małżeństwo, a właściwie sprzedała się ze względu na naj­ bliższych. Wszyscy zauważyli, że Beret bardzo zmieniła swój stosu­ nek do synowej, gdy ta zaszła w ciążę. Mali nie miała co włożyć na siebie, bo nie mieściła się w żadne swoje odświętne ubrania. Johan zatroszczył się o tkaninę na nową luźną suknię odcinaną pod biustem. - Niepotrzebnie - protestowała Mali, gdy Johan wrócił z piękną wełnianą tkaniną w kolorze niebieskim. - Przecież mogę sobie przerobić spódnicę i na to włożyć odświętną bluzkę. - Powinnaś mieć elegancką suknię. Stać mnie na to, by moja ciężarna żona włożyła coś nowego, wiesz - odpowie­ dział Johan zakłopotany, nie odrywając od niej oczu, i dodał nieporadnie: - Chcę, by wszyscy zobaczyli, że wciąż jesteś najpiękniejszą kobietą, mimo błogosławionego stanu. Mali poczerwieniała wzruszona. Nie wiedziała, jak re­ agować na komplementy męża. - Bardzo ci dziękuję - odparła cicho i uścisnęła mu po­ śpiesznie dłoń. - Tkanina jest niezwykle piękna. Poprzednie święta Bożego Narodzenia Mali wspominała z niechęcią. Były to pierwsze święta spędzane poza domem, usychała więc z tęsknoty za najbliższymi. Z trudem udało jej się przetrwać wieczór wigilijny. Stoły były suto zastawio­ ne, przepiękna choinka ze światełkami stanowiła widok sam w sobie, a zapachy przypominały te z rodzinnego do­ mu, jednak atmosfera była bardzo napięta. Tym razem święta upłynęły w milszym nastroju. Mali przeforsowała swoją wolę i również w tym roku kilka dni przed wigilią pojechała do domu, do Buvika. Johanowi nie bardzo się to podobało, a Beret uznała, że Mali zwariowała. - W środku zimy wybierać się w twoim stanie saniami w tak daleką drogę! - pomstowała. Ale Mali postawiła na swoim. I chociaż towarzyszył jej Johan, spędziła bardzo przyjemny dzień w rodzinnym domu. Cieszyła się jak dziec­ ko, że może im zawieźć wielki kosz z jedzeniem i obdarować wszystkich prezentami. Mama promieniała i głaskała jej okrągły brzuch, uśmiechając się z dumą, a Mali przyszło na myśl, że pod tym względem przypomina Beret. Mama nie rozumiała, że życie córki w Stornes nie jest usłane różami, ale Mali nie zamierzała jej tego uświada­ miać. No a potem nadeszła wigilia w Stornes. Kiedy Mali po­ jawiła się w izbie w swojej nowej odświętnej sukni, zauwa­ żyła w oczach Johana błysk podziwu. - Proszę, proszę - odezwała się Beret, patrząc na syno­ wą. - W takiej pięknej sukni można się pokazać w święta! Mali zrozumiała, że w ustach teściowej to największy komplement, uśmiechnęła się więc leciutko. Przeglądała się na górze w lustrze i dobrze widziała, że w nowym stroju wygląda bardzo korzystnie. Należała do tych kobiet, które w błogosławionym stanie pięknieją. Włosy miała lśniące, a cerę gładką jak jedwab. Poza tym zauważyła w swoich oczach osobliwe skupienie. Gdy tak zerkała na swe odbicie, poczuła, jak zalewa ją fala tęsknoty za Jo. To on powinien być teraz na dole i czekać na nią. Poczu­ ła, jak ściska ją w gardle, a do oczu napłynęły łzy. Otrząsnę­ ła się jednak pośpiesznie, uniosła dumnie głowę i zeszła po schodach w dół. - Dziedzic Stornes będzie miał piękną mamę - oświad­ czył Sivert i uśmiechnął się ciepło. - A do tego, co najważ­ niejsze, pracowitą i dobrą. Będziesz wspaniałą matką, Mali. Jestem tego pewien. Mali wydawało się, że nie zasługuje na tyle ciepłych 'słów, choć sprawiły jej wiele przyjemności. Zwłaszcza ceni­ ła sobie to, co powiedział Sivert, którego darzyła głębokim szacunkiem i miłością.

Już na wstępie nastrój wieczoru był więc bardzo miły, i wigilia upłynęła w zgodzie i spokoju. Sivert odczytał frag­ ment Ewangelii o narodzeniu Chrystusa, potem zasiedli do wieczerzy, a w końcu obdarowali się prezentami. Był taki zwyczaj, że każdy musiał dostać paczkę. Mali przygotowy­ wała prezenty przez całą jesień. Uszyła odświętną koszulę dla Johana, utkała bieżnik dla Beret i Siverta i piękną ma­ katę dla babci z wyhaftowanym tekstem modlitwy Ojcze nasz. Od Johana dostała gruby srebrny łańcuszek z otwiera­ nym medalionem, w środku którego można było umieścić fotografię. Położyła go sobie na kolanach zakłopotana. Wo­ lałaby nie dostawać od męża żadnych kosztownych podar­ ków, bo na nie nie zasłużyła. Ponieważ jednak Johan o tym nie wiedział, podziękowała mu najpiękniejszym uśmiechem i na moment dotknęła jego dłoni. - Pozwól, że ci pomogę - odezwał się Johan pełen zapa­ łu i wziął do ręki naszyjnik. - Dostałaś go po to, żeby nosić, a nie odkładać na bok. Mali siedziała sztywno, jakby bała się poruszyć, podczas gdy mąż zawieszał ozdobę na jej szyi. Ciepłą dłonią musnął niby przypadkiem jej kark, aż Mali przeszedł dreszcz. Żeby tylko nie pil za dużo tego wieczoru, pomyślała, zdjęta nagłym lękiem. Bała się, że Johana najdzie ochota na amory po powrocie do sypialni, ale zaraz odrzuciła od sie­ bie tę obawę. Skoro do tej pory trzymał się z boku, to tym bardziej nie tknie jej w wieczór wigilijny. Jej ciąża była już bardzo widoczna, a Johan panicznie bał się o swojego po­ tomka. Kiedy wreszcie zmęczona i z bólem w krzyżu ułożyła się w łóżku, sen nie chciał na nią spłynąć. Wpatrywała się w księżycowy blask migający na belkach powały, a myśli jej ulatywały do Jo. Gdzie i z kim spędził ten wigilijny wie­ czór? Kto go obdarował prezentami? Czy on także przygo­ tował podarki? Znów poczuła ukłucie zazdrości i niepew- ność. Czy Jo myślał o niej tego wieczoru, czy też o niej za­ pomniał? Obracała na palcu obrączkę od niego, a jej serce przepełniała tęsknota i miłość. Dobry Boże, myślała, czując napływające do oczu łzy. Czy nigdy nie odzyskam spokoju? Powoli podniosła dłoń do ust i delikatnie pocałowała srebrną obrączkę. - Kocham cię, Jo - wyszeptała w nocny mrok. - Nie za­ pominaj o mnie! Tradycyjnie już mieszkańcy położonych po sąsiedzku czte­ rech dużych dworów spotykali się w drugi dzień świąt. Te­ go roku przyjęcie urządzali mieszkańcy Granvold. Ostatnio stałym tematem rozmów był oczekiwany w Stornes poto­ mek. Mali siedziała nieswojo wśród gości, czując na sobie ciekawskie spojrzenia. Za to Johan był w swoim żywiole, a jego matka wydawała się dużo bardziej rozmowna niż kie­ dykolwiek. Mali męczyło to, że znalazła się w centrum zaintereso­ wania i że wszyscy o niej rozmawiają, nie czuła się jednak odtrącona. W ciągu tego z górą roku od jej przeprowadzki do Stornes poznała wielu ludzi, których sobie ceniła, choć z nikim się bliżej nie zaprzyjaźniła, w obawie, by nie wyszło na jaw, jak źle układają się stosunki między nią a Johanem. Podobnie jak w Stornes, również w Granvold i Oppstad były młode gospodynie. Obie urodziły dzieci zaraz po ślu­ bie, nie szybciej jednak, niż nakazuje przyzwoitość, a w Gran- vold przyszło na świat już nawet drugie maleństwo. Jedynie spadkobierca dworu Innstad nie znalazł sobie jeszcze żony, ale krążyły pogłoski, że i on jest już zaręczony. Bengt Innstad był wyjątkowo przystojnym mężczyzną. Mali wydawał się aż nazbyt urodziwy z tymi szafirowymi oczami okolonymi długimi ciemnymi rzęsami. Pomimo tak pięknych rysów Bengt nie był bynajmniej zniewieściały. Mali uśmiechnęła się pod nosem, że ktoś mógłby choćby

przez chwilę nabrać takiego podejrzenia. Nie... trudno so­ bie wyobrazić bardziej męskiego młodzieńca niż barczysty Bengt Innstad! Dochodziły słuchy, że straszny z niego podrywacz. Trud­ no się dziwić, że dziewczęta zakochiwały się i marzyły, by dzielić z nim życie. W końcu dziedzic Innstad miał nie lada pozycję. Ale on żadnej, przynajmniej do tej pory, nie trakto­ wał poważnie. Mali domyślała się, że wybranka Bengta nie jest byle kim. Dziewczyna pochodziła z wielkiego dworu w sąsiedniej wsi. - No tak, w następne święta Bożego Narodzenia przybę­ dzie w naszym gronie jeszcze jedna młoda gospodyni - po­ wiedziała Ragna Granvold. Trzy młode żony siedziały razem na uboczu i popijały kawę. - Jego przyszła małżonka ma na imię Eline - ciągnęła Ragna, obrzucając pośpiesznym spojrzeniem Bengta. - Ale coś mi się zdaje, że on nie jest zbyt zachwycony zaaranżo­ wanym związkiem. Nie śpieszy mu się chyba do małżeń­ skich okowów. - Wątpię, czy porzuci dotychczasowy tryb życia - wtrą­ ciła Lisbeth Oppstad, energicznie unosząc brodę. - Słysza­ łam, że on wcale tej Eline nie chce, ale uległ woli ojca. Tryg- ve Innstad nie należy do tych, z którymi można się spierać, jeśli sobie coś postanowią. Bengtowi przyjdzie się więc oże­ nić z Eline, czy tego chce, czy nie. Ta dziewczyna ma wnieść znaczny posag, który zapewne przesądził o małżeństwie. Nie będę już jedyną we wsi, o której zamążpójściu zade­ cydował handel - pomyślała Mali. Współczuła serdecznie tej Eline, choć jej wcale nie znała. Jeśli to prawda, że Bengt jej nie kocha, to czeka ją smutne życie. Rodzina Stornesów zaprosiła wszystkich na przyjęcie w okresie między Nowym Rokiem a świętem Trzech Króli. Tradycyjnie przy takich uroczystościach otwierano podwoje świątecznej izby. Na wiele dni wcześniej zaczynano w niej palić, aby wygonić z wnętrza i z mebli chłód. W okresie świątecznym na niczym nie skąpiono, zwłaszcza gdy tak jak w Stornes, nie trzeba było wiązać końca z końcem. Mieszkańcy Gjelstad przybyli w dwoje sań, Oddleiv i Ruth w jednych, a ich trzej synowie w drugich. Z pewno­ ścią zmieściliby się w jednych, ale chyba chcieli się pokazać. Mali źle się czuła w dni poprzedzające przyjęcie. Od śmierci Kristine nie spotkała nikogo z Gjelstad i nie miała pojęcia, czy zdobędzie się na to, by podać rękę tamtejszemu gospodarzowi. Śmierć Kristine wywołała naturalnie wielkie porusze­ nie, ale plotki szybko ucichły. Biedna służąca, na tyle głu­ pia, że dała się zwabić jakiemuś mężczyźnie na siano, nie była wielką sensacją. Ludzie szeptali, że to wstyd i hańba, mając oczywiście na myśli nieszczęsną dziewczynę. Na do­ miar złego nikt nie wątpił, że usiłowała pozbyć się dziecka, co ostatecznie zniszczyło jej reputację. I tak oprócz żałoby po stracie córki jej szarzy i szpetni rodzice znosić musieli niemą pogardę ze strony miejscowych hipokrytów, którzy szeptali z oburzeniem, że rozpustę wynosi się z domu. Na skromny pogrzeb przybyli tłumnie ciekawscy, którzy bez skrupułów wlepiali wzrok w siedzących w kościelnej ławce zapłakanych biedaków, mając się za kogoś lepszego. Mali pomyślała z goryczą, że niejeden wpadłby w osłupienie, gdyby się dowiedział, kto siłą zaciągnął Kristine na siano i ją tam brutalnie zgwałcił! Kristine nigdy się źle nie prowa­ dziła, stała się ofiarą pozbawionej skrupułów bestii! Czasa­ mi odzywały się w Mali wyrzuty sumienia, że nie powiedzia­ ła tego, co wie. Zapewne była jedyną osobą, która znała całą prawdę. Kto by jej jednak uwierzył? Kristine nie żyła, nie można więc było już niczego udowodnić. Mali uznała więc, że lepiej będzie milczeć, zresztą miała swoją własną tajem­ nicę, której musiała strzec... Powoli przyjęcie rozkręciło się na dobre. Stoły uginały

się pod ciężarem tłustego jadła, a goście raczyli się mocny­ mi trunkami. Beret udawała, że nie widzi, iż Sivert i Johan bez przerwy wznoszą toasty z gospodarzem z Gjelstad, cho­ ciaż dyskretnie starała się spowolnić tempo. Synowie Gjel- stada także zdrowo pociągali. Mali zauważyła, że jedynie najmłodszy nie przyłączył się do tej kompanii. Przyjrzała mu się ukradkiem. Havard Gjelstad nie był podobny do swojego ojca ani z wyglądu, ani z charakteru. Wysoki, silny młodzieniec, mniej więcej w tym samym wie­ ku co ona, miał jasne włosy. Niesforna grzywka wciąż opa­ dała mu na czoło, a uśmiech miał w sobie chłopięcy wdzięk. Kiedy się śmiał, w jego ciemnoniebieskich oczach pojawiał się blask. Spośród trzech synów Gjelstada Mali najbardziej lubiła właśnie Havarda. Wydawał się taki otwarty i bezpośredni i traktował wszystkich z szacun­ kiem, także służące. Tej cechy z pewnością nie odziedziczył po swoim ojcu, pomyślała Mali, posyłając właścicielowi Gjelstad pełne po­ gardy spojrzenie. Już dawno powinien przestać pić, ale ostrożne napomknienia żony, by trochę przystopował, kwi­ tował lekceważącymi komentarzami. - Baby nie powinny się wtrącać do nie swoich spraw - wybełkotał pijackim głosem i nalał sobie znowu kieliszek do pełna. - Baby są od tego, by pilnować domu i zadowalać męża w łóżku. To cala ich robota. Poza tym mają milczeć i być posłuszne. Prawda, Johan? - uśmiechnął się i błęd­ nym wzrokiem spojrzał na męża Mali. Johan nie odpowiedział. Czerwony jak burak unikał spojrzenia Mali. Beret zaś zręcznie skierowała rozmowę na inne tory, ale jej zaciśnięte w wąską kreskę usta wyrażały dezaprobatę. Mali zauważyła, że Havard patrzy na ojca z potępieniem. On tak by nigdy nie powiedział, pomyślała Mali, nie wie­ dząc nawet, skąd czerpie tę pewność. Mali udała się do spiżarni, żeby dołożyć ciasta na półmi­ sek, gdy nagle w przejściu pojawił się właściciel Gjelstad, który musiał wyjść za potrzebą. -Tak, tak, Mali - wybełkotał, wlepiając w nią prze­ krwione oczy. - Ty to wiedziałaś, jak się urządzić! Taka nędzarka jest teraz młodą gospodynią w Stornes. No cóż, wystarczy ładna buzia, by zawrócić w głowie skądinąd mądremu chłopu! Ledwie trzymał się na nogach, podpierał się ściany, by nie upaść. Nagle złapał Mali i przyciągnął ją mocno do sie­ bie, usiłując pocałować. Owionął ją odór wódki. Skąd wzię­ ła siły, nie miała pojęcia, ale odepchnęła go mocno, tak że stracił równowagę i upadł ciężko na podłogę. - Ty łajdaku! - warknęła cicho. - Być biednym to nic w porównaniu z tym, kim ty jesteś, gnido w ludzkiej posta­ ci, bez krzty przyzwoitości! Wiedz, że rozmawiałam z Kri- stine w zeszłe święta. To ty ją zabiłeś, kanalio! Wziąłeś ją gwałtem i spłodziłeś jej dziecko. Nie myśl, że tego nie wiem! Gjelstad z trudem się podniósł i dysząc ciężko, stanął przed Mali. Z jego oczu ziała nienawiść. - Kiedyś zamknę ci gębę - odezwał się cicho. - Bo zda­ je się, że i ty nie jesteś taka święta, jaką udajesz, zarozumia­ ła kobyło! Mali ominęła go i weszła do izby, zatrzaskując za sobą drzwi prosto w twarz pijakowi, który ruszył za nią. Dyszała ciężko, a ręce jej się trzęsły. Ten mężczyzna nie pierwszy raz ją nagabywał. Był groźnym wrogiem. Z radością zniszczył­ by ją, gdyby tylko mógł. Przeraziło ją to, co powiedział. Czyżby coś wiedział? Muszę mieć się na baczności, pomyślała Mali. Zwłaszcza w obecności tego typa!

ROZDZIAŁ 5 Mali przytyła bardziej, niż przypuszczała, i pod koniec cią­ ży czuła się jak cielna krowa z nabrzmiałymi wymionami, które miały napełnić się mlekiem. Johan spoglądał na nią ze zdumieniem, ale też z nieskrywanym zachwytem. -Jesteś taka śliczna - powiedział któregoś wieczoru, kiedy przed pójściem spać stała i rozczesywała włosy. - Jeszcze nigdy nie widziałem równie pięknej kobiety na krótko przed porodem. Mali spłonęła rumieńcem, speszona niekłamanym uwielbieniem męża. Im bliżej rozwiązania, tym bardziej na­ silał się jej strach. A jeśli dziecko wyglądem różnić się bę­ dzie tak bardzo, że wszyscy nabiorą podejrzeń? Nie wie­ działa nic o rodzinie Jo. Słyszała tylko, że Cyganie są ludem wędrownym. Przybyli z dalekiego Południa, ale po drodze dołączali do nich najróżniejsi wędrowcy: ludzie, którzy żyli wcześniej w niewoli i nędzy i postanowili szukać szczęścia i wolności razem z barwnym taborem. A jeśli pochodzenie Jo zaważy na urodzie dziecka? Jeśli wszyscy się domyślą, że coś z dziedzicem Stornes jest nie tak, jak powinno... Mali czepiała się nadziei, że dziecko będzie podobne do ' niej. Jeśli zaś odziedziczy ów szczególny kolor oczu Jo, Ma­ li powie, że takie same oczy miała także jej prababka. Nikt tego nie sprawdzi, bo prababcia nie żyła już od wielu lat.

Mali nie spala po nocach i modliła się do Boga, w którego przestała wierzyć. Modliła się, by dziecko swoim wyglądem nie wzbudziło podejrzeń. Prosiła o to nie przez wzgląd na siebie, lecz na maleństwo. Wieczorami często siedziała z robótką w ręku; szyła kaf­ taniki i pieluszki dla dziecka, dziergała maleńkie sweterki, spodenki i czapeczki. Nawet Beret wyrażała się z podziwem o jej pracowitości. Sama także szyła i robiła na drutach ubranka, by potomkowi rodu Stornesów niczego nie brako­ wało, gdy już przyjdzie na świat. Skurcze zaczęły się pewnego popołudnia pod koniec kwiet­ nia. Właśnie wstali od podwieczorku, kiedy Mali poczuła ostry ból w okolicach krzyża. Wstrzymała oddech i ścisnęła blat stołu. Johan stał nieporadny i tylko na nią patrzy! z lę­ kiem. To Beret przystąpiła pośpiesznie do działania i pomogła Mali usiąść na krześle. - Zaprzęgaj konia i jedź czym prędzej po akuszerkę - nakazała sucho Gudmundowi, który wrócił już do pracy we dworze po tym jak, letnią porą złamał nogę. - A ty, Olav, po­ jedziesz po Johannę z Viken. Johanna z Viken wzywana była zawsze, gdy w jakimś dworze miało urodzić się dziecko. Nie była fachową aku­ szerką, ale znała się na zielarstwie i znała wiele sposobów, jak ulżyć i pomóc położnicy, gdy niespodziewanie pojawia­ ły się komplikacje i poród się przeciągał. Poza tym akuszer­ ka potrzebowała kogoś do pomocy, a do tego Johanna nada­ wała się jak nikt. Mali siedziała na krześle i obserwowała zamieszanie wo­ kół własnej osoby. Widząc zalęknione spojrzenie Johana, chwyciła go za rękę i uścisnęła, by go uspokoić. Jego nieśmia­ ły uśmiech obudził w niej paniczny strach i wyrzuty sumienia. Gdyby on wiedział, pomyślała. Na twarzy Beret wystąpiły czerwone plamy zdradzające emocje. Teściowa wysłała Ane, by napaliła solidnie w du­ żym czarnym piecu, i wnet na palenisku gotowała się już woda w saganie. Mali siedziała z boku w milczeniu, jakby to wszystko jej nie dotyczyło. Skuliła się, gdy przez jej ciało przeszedł no­ wy skurcz. - Najlepiej będzie, jeśli wejdziesz na górę i położysz się do łóżka - zarządziła Beret. - Zaprowadzę cię. - A co ja mam robić? - Johan popatrzył bezradnie na matkę. - Przede wszystkim nie wchodź do sypialni na podda­ szu, póki nie będzie po wszystkim. Tymi sprawami zajmie­ my się my, kobiety. A ty weź się za coś, chłopcze, by czas ci się nie dłużył, bo to może trochę potrwać. Z tym nigdy nie wiadomo - dodała i chwyciła Mali pod rękę. Mali przyjęła jej pomoc i pozwoliła ułożyć się w łóżku. Te­ ściowa przyniosła czyste ręczniki i płócienne prześcieradło do zawinięcia niemowlęcia, po czym przysunęła miednicę bliżej łóżka. Mali czuła się dziwnie, jakby otumaniona, a je­ dyną jasną myślą była ta, że oto nadszedł czas rozwiązania. Nagle chwycił ją strach i do oczu napłynęły łzy. Ręką otarła pot z czoła. - Chciałabym, żeby przyszła do mnie babcia - poprosiła cicho. - A po co ma tu przychodzić? - zdziwiła się Beret. - Już ja sobie z tym wszystkim najlepiej poradzę. Zostanę tu przy tobie, póki nie przyjedzie akuszerka i Johanna. - Ale ja chcę porozmawiać z babcią - upierała się Mali. - To przecież będzie jej pierwszy prawnuk. Chcę porozma­ wiać z nią na osobności - dodała cicho. Beret zacisnęła gniewnie usta, ale, choć niechętnie, po­ szła po staruszkę. Mali nawet nie zauważyła, kiedy drzwi się uchyliły i bab­ cia znalazła się przy niej. Usiadła na krześle przy łóżku i chwyciła lodowatą dłoń Mali.