i owce na pastwiska i wracał przed porą wieczornego doje
nia. W górach grasowały niedźwiedzie i inne drapieżniki,
które poczyniłyby niepowetowane straty wśród stada, gdy
by nie pilnowano zwierząt przez cały czas. Z tego samego
powodu trzeba je było na noc zaganiać pod dach, krowy do
obory, a owce do owczarni. W zamkniętych pomieszcze
niach nie groził im atak drapieżników. Zdarzało się wszak
że przy ładnej pogodzie, że owce wdrapywały się wysoko na
skalne rumowiska pod szczytem Stortind i tam pozwalano
im zostać na noc, następnego zaś dnia najczęściej wracały
ze stadem.
W dni poprzedzające redyk Ane miała pełne ręce robo
ty i pracowała bez chwili wytchnienia. Gospodarowanie let
nią porą na górskim pastwisku większość służących trakto
wała jako wielkie wyróżnienie. Wysoko w górach młode
kobiety mogły odpocząć od codziennego nadzoru i mono
tonnych zajęć, które wykonywały we dworze. Razem było
im zwykle bardzo wesoło i przyjemnie. Poza tym, co wszy
scy wiedzieli, w niedziele zachodzili tam młodzi mężczyźni,
były więc żarty, śmiech i ukradkowe pocałunki. Takie od
wiedziny stanowiły często początek bliższych związków,
które kończyły się małżeństwem.
Ustalono, że Sivert będzie powoził saniami z ładunkiem
i weźmie do pomocy Olava. Zamierzali obrócić w ciągu jed
nego dnia i być z powrotem we dworze przed wieczorem, je
śli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Jednak na kilka dni
przed ustaloną datą dotarła do Stornes wiadomość, że
umarł wuj Beret i jego pogrzeb odbędzie się właśnie w so
botę. Oznaczało to, że Sivert z Beret muszą jechać na po
grzeb do odległej wsi i wrócą dopiero w niedzielę, ponieważ
przyjdzie im tam przenocować.
- Kto to widział umierać w najgorętszym okresie prac
polowych, na dodatek w porze redyku - mruczał pod nosem
Sivert, pilnując się wszak, by nie usłyszała tego Beret.
Mali dobrze wiedziała, że nie ma nic złego na myśli, po
prostu nagła zmiana planów wyprowadziła go z równowagi.
Zawsze się denerwował, gdy coś układało się inaczej, niż
wcześniej ustalono. Ostatecznie zdecydowano, że załado
wane sprzęty i żywność zawiezie w góry Johan razem z Ola-
vem. A ponieważ sianokosy udało im się zakończyć, między
innymi dzięki pomocy uwijającego się za dwóch Jo, Johan
postanowił przenocować na hali. Długa zima poczyniła
w dachach górskiej obory i w szałasie spore szkody. Johan
uznał, że skoro już będzie na miejscu, ze spokojem wszyst
ko naprawi.
Wyszło więc na to, że we dworze zostać miała tylko Ma
li, babcia i Jo, który na tę lipcową sobotę i niedzielę znów
przybył do Stornes, aby Ingeborg mogła pojechać do domu.
- Przecież poradzę sobie z przygotowaniem strawy dla
trzech osób - oświadczyła Mali, gdy Beret zastanawiała się
głośno, czy wszystko będzie dopilnowane pomimo jej nie
obecności.
Mali nie wspomniała nikomu, że panicznie obawia się
zostać we dworze w towarzystwie Jo. Próbowała uciszyć
niepokój, tłumacząc sobie, że jest przecież babcia. Odwiedzi
ją po kolacji, a potem wcześnie położy się spać.
- Oczywiście, jedź spokojnie, Beret - uspokajała synową
staruszka. - Co tu by miało pójść nie tak, jak powinno?
Podczas obiadu Mali starała się nie patrzeć na Jo. Po ich
spotkaniu w pralni trzymała się od niego z daleka. Ale wy
dawała się bezradna, czując wciąż na sobie jego spojrzenia.
Jakkolwiek przemawiała sobie do rozsądku, nie potrafiła
zapanować nad uczuciami, jakie wobec niego żywiła.
Pomogła babci położyć się do łóżka około godziny dzie
siątej i poszła na górę do sypialni na poddaszu. Gdzie był
Jo, nie miała pojęcia. Ostatni raz widziała go na kolacji,
podczas której jedli kaszę. Niewykluczone, że wybrał się do
• któregoś z pobliskich dworów. W tym krótkim czasie, gdy
pracował w Stornes, swą pogodą ducha i otwartością zjed
nał sobie wielu przyjaciół.
Mali otworzyła okno i poczuła powiew cieplej letniej no
cy. Lekka bryza niosła słony zapach morza i wodorostów.
Pomyślała, że nie uda jej się zasnąć, nawet jeśli się położy.
Poza tym był to pierwszy wieczór od ślubu, gdy Johana nie
było w domu i nie on decydował o tym, kiedy żona powin
na pójść spać.
Po cichu zeszła po schodach i przez stary sad, pośród ja
błoni, przemknęła w kierunku szopy, w której przechowy
wano łodzie i sprzęt do połowu ryb. Usiadła na miękkiej
trawie, poluzowała ciasno spleciony warkocz i potrząsnęła
głową, pozwalając włosom opaść swobodnie. Potem oparła
się o ścianę szopy i przymknęła oczy, wsłuchując się
w plusk fal przypływu.
Zauważyła Jo nagle, gdy był już całkiem blisko. Na od
głos mokrych stóp na ciepłej skale wzdrygnęła się przestra
szona. Jo najwyraźniej wcześniej przyszedł na cypel i wy
kąpał się, bo był w samych spodniach, koszulę trzymał
w jednej ręce, a butów chyba w ogóle nie wziął ze sobą. Wil
gotne czarne włosy kręciły mu się na karku jeszcze mocniej
niż zazwyczaj. Mali czuła, że serce wali jej młotem. Przez
moment przeszła ją myśl, czy nie uciec do domu, ale on był
zbyt blisko.
- Siedzisz tu sama? - zapytał, podchodząc do niej. - Mo
gę ci przez chwilę potowarzyszyć?
Skinęła tylko głową. Widok jego opalonego torsu wpra
wił ją w zakłopotanie, ale chyba tego nie zauważył, bo nie
uczynił żadnego gestu wskazującego na to, że chce się
ubrać. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, wsłuchując się
w śpiew samotnego kosa.
- Nie jesteś szczęśliwa, prawda, Mali? - zapytał znienac
ka. - Wiem, że uważasz, że to nie moja sprawa, i pewnie
masz rację, ale... Ale tak bardzo bym chciał widzieć cię
szczęśliwą.
Mali nie odpowiedziała. Wtedy dotknął jej włosów, po
gładził je ciepłą dłonią, a potem nabrał całą garść zmierz
wionych złotych loków i ukrył w nich swą twarz. Drgnęła
i mocniej oparła się o ścianę szopy.
- Nie chcesz, żebym cię dotykał? - zapytał cicho. - Wo
lisz, bym sobie poszedł?
Powinna przytaknąć, tymczasem bez słowa podniosła
rękę, by go odsunąć. Kiedy jednak ich dłonie się zetknęły,
palce w przedziwny sposób same splotły się ze sobą. Mali
wstrzymała oddech, a przez jej ciało przeszła fala namięt
ności, jakiej doświadczyła tylko raz, podczas pamiętnego
spotkania w pralni. Nie pamiętała później, czy to on poca
łował ją pierwszy, czy też ona zbliżyła wargi do jego ust.
W górze niebo lśniło odcieniami miedzi i złota, ona zaś po
woli osunęła się na miękką trawę i poddała się pragnie
niom.
Wiedziała, że to szaleństwo, ale nie była w stanie nad
tym zapanować. Zresztą nawet nie chciała. Sprawy posunę
ły się za daleko. Jo delikatnie wsunął ciepłą dłoń pod jej
bluzkę i dotknął piersi. Rozpiął wszystkie guziczki i rozchylił
materiał. Mali jęknęła, gdy lekka bryza owiała jej nagą skó
rę, a Jo ujął wargami sterczącą twardą brodawkę.
O Boże, pomyślała oszołomiona. To tak może być?
Kiedy później o tym myślała, nie potrafiła sobie samej
wyjaśnić, jak mogło do tego dojść. Jo uosabiał mężczyznę,
o którym zawsze marzyła. Instynktownie, nie znając go
przecież wcale, czuła, że to on powinien być jej przeznaczo
ny. Nie kryło się za tym żadne sensowne wytłumaczenie, ale
porzuciła wtedy wszelki rozsądek. Duszą i ciałem odczuwa
ła, że to, co się dzieje, jest nieuniknione i właściwe. Wszyst
ko inne wydawało jej się nieistotne.
Odpowiedziała mu całą swoją tęsknotą i namiętnością,
którą skrywało jej ciało i której Johan nie zdołał skutecznie
zniszczyć, jak sądziła. Płonęła niczym ogień pod jego deli
katnymi dłońmi, pod palcami, które wiedziały, jak jej doty
kać. Przylgnęła do niego, zagłuszając w sobie głos rozsąd
ku. Liczyło się tylko tu i teraz, owo cudowne misterium,
które się dokonywało. Wydawało jej się, że jest świadkiem
jakiegoś cudu, uczestnikiem świętego rytuału. Otworzyła
się przed nim jak pozbawiona przez wiele lat wody pustyn
na roślina, która wreszcie doświadczyła życiodajnego desz
czu, pozwalającego jej ożyć i rozkwitnąć pełnym kwieciem.
Krzyknęła, gdy w nią wszedł, ale nie z bólu, lecz z gwałtow
nej, niewstrzymywanej żądzy i radości. Zamknął pocałun
kiem jej usta i wprowadził w krainę rozkoszy, o której ist
nieniu nie miała pojęcia. Nigdy nie przypuszczała, że tak
może wyglądać miłosne zbliżenie, i zdawało jej się, że otwo
rzyło się przed nią niebo.
Leżała z twarzą wtuloną w jego nagą pierś, a z oczu pły-
nęły jej łzy. Jo uniósł się na łokciach i spojrzał na nią.
- Płaczesz, Mali, najdroższa moja? - wyszeptał. - Czy
sprawiłem ci ból?
Zarzuciła mu ramiona na szyję i zaśmiała się cichutko,
uszczęśliwiona.
- Doznałam od ciebie wyłącznie rozkoszy - odparła ła
godnie. - Zgrzeszyłam i być może zostanę za to ukarana, ale
warto było. Bo ja właściwie nigdy naprawdę nie kochałam,
Jo. Zostałam wzięta silą i myślałam już, że na zawsze znisz
czono we mnie zdolność odczuwania. Nie wiedziałam, że
może być tak pięknie. Nieważne, co się stanie, jestem ci
wdzięczna za to, co mogłam z tobą przeżyć.
Leżeli przytuleni, przez długą chwilę nie wypowiadając
żadnego słowa.
- Chcę, żebyś wiedziała, że nie należę do mężczyzn, któ
rzy jeżdżą od dworu do dworu i uwodzą cudze żony - ode
zwał się nagle Jo. - Gdyby tak było, już dawno rozeszłyby się
na ten temat plotki i nie pozwolono by nam rozbijać obozo
wiska w okolicy. Poza tym nie leży to w mojej naturze.
Przez chwilę milczał, jakby coś dusił w sobie. Mali z czu
łością gładziła wargami jego tors, jakby nie mogła się nim
nasycić. Wiedziała już, że ta chwila nie potrwa długo, i dla
tego pragnęła ją przeżyć jak najpełniej.
- Miałem kogoś - wyszeptał znienacka. - To była wspa
niała kobieta. Ale ona umarła i razem z nią coś we mnie
umarło. Po jej śmierci nie miałem żadnej innej... Dopiero
ty...
Mali nie odpowiedziała, ale nie przestawała gładzić jego
klatki piersiowej. Nagle pod lewą brodawką odkryła coś, co
w półmroku wydało jej się jakimś paprochem, ale gdy
chciała go strzepnąć, przekonała się, że to znamię.
- To moje dodatkowe serce - wyjaśnił, uśmiechając się
łekko.
Mali przyjrzała się uważnie plamce i zobaczyła, że fak
tycznie ma kształt serca. - To znamię przynależne mojemu
rodowi, choć nigdy nie wiadomo, kto zostanie nim obdarzo
ny. Czasami nie pojawia się przez dwa pokolenia, by potem
znów dać o sobie znać. Mój ojciec miał takie znamię, ja też
mam.
Odgarnął włosy Mali i ujął w dłonie jej twarz. - Spotka
nie z tobą było takie niezwykłe. Już wtedy w Gjelstad wyda
wało mi się, jakbym cię znał od zawsze. Jakbym to ciebie
szukał przez wszystkie moje dni - dodał cicho.
Uniosła lekko głowę i musnęła ustami jego wargi.
- Ja czułam to samo - wyszeptała. - I chociaż wkrótce
minie rok od mojego zamążpójścia, wydaje mi się, że jesteś
moim pierwszym mężczyzną, bo żadnemu nie oddałam się
wcześniej dobrowolnie. I zawsze pozostaniesz dla mnie tym
jedynym. To, co łączy mnie z Johanem... nie ma żadnego
znaczenia. Niczego nie żałuję, choć może powinnam. Ale
wspomnienia tej nocy będą towarzyszyć mi przez resztę mo
ich dni. Wydaje mi się, że na nią zasłużyłam. Każdy czło
wiek powinien przeżyć taką miłość, przynajmniej raz w ży
ciu. Nawet ja.
- Tak bardzo jesteś nieszczęśliwa? - zapytał powoli.
Wybuchła płaczem. Przytuliła się do niego z całych sił
i szlochała wtulona twarzą w jego szyję. Głaskał ją pieszczotli
wie, póki się nie uspokoiła, a jej ciało znów nie zapłonęło.
Jęknęła z rozkoszy i nieopisanej tęsknoty. Nigdy dotąd nie
czuła się tak intensywnie blisko życia jak wówczas, gdy po raz
drugi przyjęła go do swego pulsującego namiętnością łona.
- Wyjedź ze mną! - poprosił gorąco. - Jesteś moją kobietą,
Mali. Nie mogę ci zapewnić takiego dobrobytu jak ten, w któ
rym żyjesz dzięki małżeństwu z dziedzicem, ale na pewno uda
mi się kupić jakąś niewielką zagrodę i tam moglibyśmy za
mieszkać. Dalibyśmy sobie radę, bo ja się pracy nie boję.
Mali nie odezwała się. Leżała pod jego ciężarem w bło
gim nasyceniu, ich palce splotły się ze sobą. Całą sobą prag
nęła się zgodzić na tę propozycję, ale powstrzymywała ją
niewidzialna bariera. Wiedziała, że zostanie tu, w Stornes,
w obawie przed skandalem, który by wybuchł po jej wyjeź
dzie z Jo. Gdyby tylko dotyczył jej osoby, pewnie by się nie
zastanawiała. Ale nie wolno jej zrujnować życia rodzicom
i rodzeństwu. Nie zniosłaby, żeby musieli płacić za jej uczy
nek. Nawet za cenę miłości.
- Chcę, ale nie mogę, Jo - powiedziała, siadając. - Odpo
wiedzialność za to spadłaby na moich najbliższych, a z tym
nie potrafiłabym żyć. - Pogładziła Jo po twarzy i spojrzała
mu w oczy. - Dałeś mi ciepło i miłość na całe życie. Wyda
je mi się, że teraz przetrwam wszystko, ponieważ pokazałeś
mi, jak nieskończenie piękne może być uczucie między ko
bietą a mężczyzną. Pozostaniesz w moim sercu, nawet kie
dy wyjedziesz ze Stornes. Bo ja tu zostanę - dodała cicho.
Siedzieli przytuleni, oparci o ścianę szopy, w objęciach
cichej, letniej nocy. Mali wiedziała, że odtąd zawsze zapach
morza i woń polnych kwiatów będzie jej przypominać właś
nie tę noc. W myślach przyrzekła sobie, że wspomnienie
tych chwil chronić ją będzie w trudach życia, do którego zo
stała sprzedana.
- Nie wolno ci nikomu zdradzić, co się między nami
zdarzyło! - rzekła gwałtownie, kiedy wstali. - Mam nadzie
ję, że mnie nie zapomnisz, ale nikomu o mnie nie mów!
Przyrzekasz?
Przygarnął ją gorąco, a jego twarz była mokra od łez.
- Jak zdołam chodzić tu w obejściu, patrzeć na ciebie,
nie mogąc cię nawet dotknąć? - wyszeptał udręczony. -
Przecież jeszcze na razie nie wyjeżdżam.
- Tej nocy jesteśmy we dworze sami. Drugi raz się to nie
powtórzy - rzekła Mali. - Pamiętaj, by nie uczynić niczego,
co pozwoliłoby Johanowi na jakiekolwiek domysły. Ja też
nie wiem, jak zdołam to znieść...
Przerwała. Na samą myśl, że Johan miałby jej dotykać
po tym, co przeżyła z Jo, zrobiło jej się słabo.
- Jeśli mnie kochasz, Jo, nigdy nie pozwolisz, by ktokol
wiek się domyślił - powtórzyła z mocą. - To cena, jaką mu
simy zapłacić za te cudowne chwile. Nikt nie może nabrać
podejrzeń, nikt nie może odkryć...
Kiedy Mali po cichutku przemykała się po schodach do
sypialni na górze, usłyszała, że woła ją babcia. Przerażona
próbowała otrzepać się z trawy i gałązek, nerwowo popra
wiła włosy.
-Źle się czujesz, babciu? - wyszeptała, uchyliwszy
drzwi do izby staruszki.
Babcia popatrzyła na nią, mrużąc oczy, gdy tak stała
w drzwiach z rozpaloną twarzą i włosami w nieładzie.
Poczuła ukłucie w piersiach, bo jeszcze nigdy nie wi
działa Mali w takim stanie. Domyśliła się, co się zdarzyło,
a jej gardło ścisnął lodowaty strach.
- Nie, nic mi nie jest - odparła staruszka i położyła się
z powrotem. - Słyszałam tylko, że wróciłaś i...
Na moment ich spojrzenia spotkały się i Mali zrozumia
ła z lękiem, że babcia wie o wszystkim.
- Straciłam poczucie czasu - wyszeptała dziewczyna. -
To był taki piękny wieczór. Zupełnie straciłam poczucie
czasu - powtórzyła zdyszana i zamknęła drzwi.
ROZDZIAŁ 2
Mali nigdy nie przeżyła równie trudnych dni jak te, które
nastąpiły po owej niezwykłej nocy. Dziewczyna usychała
z tęsknoty, by choć dotknąć Jo, a równocześnie drżała ze
strachu, że ktoś mógłby przejrzeć jej uczucia bądź zdema
skować Jo. Wciąż czuła na sobie jego spojrzenie, ale rzadko
miała odwagę mu odpowiedzieć i bała się nawet zerknąć
w jego stronę, zwłaszcza w obecności innych.
Czasami na moment spotykali się bez świadków w pral
ni, w oborze albo za węgłem domu, a wtedy żadne z nich nie
było w stanie zapanować nad gwałtownymi uczuciami, któ
re przepełniały ich oboje. W tych krótkich oszałamiają
cych chwilach wtulali się w siebie desperacko spragnieni
bliskości.
- Ja tego nie wytrzymam - wyszeptał Jo któregoś wie
czoru, gdy spotkał Mali wychodzącą z piwnicy, gdzie prze
chowywano ziemniaki.
Zapewne widział, jak szła w tę stronę z pustym wiadrem,
i przybiegł za nią. Pośpiesznie wciągnął ją za sobą z powro
tem do piwnicy i zamknął drzwi. Serce Mali biło jak szalo
ne z miłości, ale i ze strachu przed wścibskimi spojrzenia
mi, które, jak sądziła, śledziły każdy jej krok. Kiedy jednak
. Jo przytulił ją gwałtownie, zapomniała na krótką chwilę
o wszystkim. Ich usta odnalazły się w ciemnościach piwni
cy, przesiąkniętej stęchłą wonią starych ziemniaków i na
pól zgniłej rzepy. Niecierpliwe dłonie pieściły jej ciało,
przyprawiając ją o zawrót głowy. Czuła, jak nogi ugięły się
pod nią.
- Nie, Jo - wyszeptała bezbarwnie, usiłując go odsu
nąć. - Ktoś tu może wejść. Jo, kochany...
Kiedy jednak poczuła między udami jego delikatne pal
ce, całkowicie mu się poddała. Wziął ją na ręce, a ona uda
mi objęła jego biodra i odchyliwszy głowę, jęczała z rozko
szy. Nigdy by nie pomyślała, że w ciemnej piwnicy, oparta
plecami o chłodny mur, znajdzie się tak blisko nieba.
- Tak nie powinno być - odezwał się cicho Jo, kiedy Ma
li drżącymi rękoma poprawiała ubranie. - Czemu musimy
się ukrywać? Nie takiej miłości pragniemy oboje. Kiedy pa
trzę na ciebie, dotykam twej dłoni, czuję twój zapach, chcę
być blisko ciebie. A przecież mi nie wolno. Nie wytrzymam
tego dłużej!
Mali pogładziła go pośpiesznie po policzku. Choć była
tak intensywnie blisko niego, przez cały czas nasłuchiwała
czujnie, czy nie słychać jakichś głosów lub kroków.
Jeśli ktoś zobaczy nas razem w piwnicy, będziemy stra
ceni, myślała przerażona. Nie pomogą żadne wyjaśnienia.
- Kocham cię, Jo! - wyszeptała zdyszana - Ale to, co się
tu zdarzyło, nie może się więcej powtórzyć. W tym dworze
ściany mają oczy i uszy. Przyrzekłeś mi...
Wyszli z piwnicy osobno. Gdy Mali z wiadrem pełnym
ziemniaków znalazła się za węgłem, usłyszała, że Jo zamy
ka za sobą drzwi. Pośpiesznie wygładziła włosy i weszła do
kuchni.
- A co ty, na miłość boską, robiłaś w piwnicy - roześmia
ła się na jej widok Ingeborg. - We włosach masz pełno pia
chu i brudną spódnicę z tyłu!
Mali poczerwieniała, ale w duchu dziękowała Bogu, że
poza Ingeborg akurat nikogo innego nie było w izbie.
- Zostało już tak mało ziemniaków, że trzeba wejść na
stertę w schowku, żeby sięgnąć - odpowiedziała, wytrzepując
grudki ziemi z włosów. - Kiedy już nabrałam pełne wiadro,
potknęłam się i upadłam. Pewnie dlatego mam brudną
spódnicę. Tam jest tak ciemno - dodała zdyszana i postawi
ła wiadro pod zlewem. - No, ale przynajmniej starczy teraz
ziemniaków na jutrzejszy obiad - dodała, nie patrząc
w stronę Ingeborg. - Pójdę na górę i się trochę ogarnę, a ty
możesz tymczasem nastawić kaszę na kolację.
Kiedy dotarła do sypialni na górze, opadła roztrzęsiona
na krzesło. To było szaleństwo, pomyślała. Nie sądziła na
wet, że można się kochać przy piwnicznej ścianie, i na to
wspomnienie przeszył ją słodki dreszcz. Równocześnie
z ciężkim jak ołów serce uświadomiła sobie, że tabor Jo mo
że nadjechać lada dzień. Był ostatni tydzień lipca, żniwa
prawie zakończone. Pozostały wprawdzie jeszcze sianokosy
na górskich łąkach, ale z tym dworscy parobkowie już sobie
sami poradzą. Jo zrobił to, co do niego należało, pomyślała
Mali i ścisnął ją strach, co by się stało, gdyby we dworze się
dowiedzieli, co jeszcze uczynił. Czym prędzej się więc prze
brała i wróciła do swych zajęć.
Tego wieczoru Johan dopadł ją, kiedy wkładała nocną
koszulę. Wzdrygnęła się i próbowała się odsunąć. Po nocy
spędzonej z Jo przy szopie na brzegu Johan jej jeszcze nie
dotykał. Minęło co prawda raptem parę dni, ale dla niej za
częło się jakby nowe życie.
- Co to, młoda żonka nie ma ochoty? - zapytał Johan
pogardliwie i ścisnął ją mocniej za ramiona.
Poczuła od niego bimber. Zdziwiła się, bo od dłuższego
czasu nie pił. Ciekawe, co skłoniło go tym razem do sięgnię
cia po butelkę.
- Nie... nie czuję się zbyt dobrze - wymamrotała i od
wróciła głowę, gdy mąż usiłował ją pocałować.
Wszystko w niej gwałtownie protestowało. Nie mogła
znieść nawet myśli, że Johan miałby ją teraz posiąść. Je
stem kobietą Jo, myślała zrozpaczona, ale zaraz przypo
mniała sobie, że Jo wnet wyjedzie, a jej pozostanie nadal
dzielić stół i loże z Johanem. I tak upływać będzie rok za ro
kiem...
- Nie dziś, Johan - ponowiła prośbę.
Być może łatwiej byłoby jej ścierpieć bliskość męża, gdy
by upłynęło trochę więcej czasu, gdyby Jo nie było już
w Stornes.
Johan nie próbował nawet niczego tłumaczyć, popchnął
Mali na łóżko i wziął ją na swój sposób ostro, z jakąś gwał
towną desperacją, bez jednej pieszczoty ani dobrego słowa.
Następnego dnia przybył do dworu tabor Jo. Mali po
czuła, jak krew odpływa jej z twarzy, gdy zobaczyła cygań
skie wozy skręcające na podwórze. A więc to koniec, pomy
ślała. Może to i lepiej?
Mali nie zniosłaby więcej takich nocy jak miniona,
mając świadomość, że gdzieś blisko śpi Jo. Przygnieciona
ciałem męża, czuła się tak, jakby zdradziła Jo i najlepszą
cząstkę samej siebie, choć obiektywnie to Johanowi nie do
chowała wierności.
Tabor cygański nie został nawet do następnego dnia. Jo
otrzymał należną zapłatę od Siverta. Wszyscy się z nim po
żegnali i ściskając dłoń, dziękowali za pomoc. Sivert zapew
niał, że nigdy nie zapomną tego, co zrobił dla dworu Stor
nes. Nawet Johan podał Jo rękę i wyraził podziękowanie.
Na ułamek sekundy spojrzenia Jo i Mali spotkały się nad
głową Johana.
Gdyby wiedział, za co dziękuje Cyganowi, pomyślała
Mali, czując, jak strach ściska ją w piersi.
A Jo obszedł wszystkich i każdemu podał rękę na pożeg
nanie, dziękując za miłe dni i dobre traktowanie.
- Żyj dobrze, Mali - powiedział i ująwszy jej dłoń w obie
ręce, wcisnął jej jakiś chłodny, twardy przedmiot.
- Dziękuję i wzajemnie - odpowiedziała Mali zduszo
nym głosem i zacisnęła dłoń. - Ty także żyj dobrze.
No i Jo odjechał.
Mali wymknęła się z domu i znalazła spokojny kąt na
strychu pralni. Dopiero tam, zamknąwszy za sobą dokład
nie drzwi, sprawdziła, co trzyma w dłoni. Oszołomiona pa
trzyła na pięknie cyzelowaną srebrną obrączkę. Powoli
wsunęła ją na środkowy palec lewej ręki, bo na palec ser
deczny była za luźna, i łzy napłynęły jej do oczu. Musnęła
ustami lśniącą obrączkę, którą Jo zapewne sam zrobił,
i wzruszona przyrzekła sobie, że na zawsze zachowa wspo
mnienia o mężczyźnie swojego życia, a obrączkę od niego
będzie nosić po kres swych dni. Musi tylko wymyślić, co od
powiedzieć, gdy ktoś o nią zapyta. Ostatecznie może powie
dzieć, że to pamiątka od mamy, nikt przecież nie będzie te
go sprawdzał.
Lato minęło i nadeszła jesień. Szpaki zbierały się do odlotu,
a zbocza gór ustroiły się w jesienne barwy. Mali przechwy
tywała raz po raz badawcze spojrzenia babci, która jednak
o nic nie pytała. Noce i dni po wyjeździe Jo zlały się Mali
w jedno. Wymykała się tak często, jak tylko mogła, do ci
chej sypialni na poddaszu, ale najchętniej siadała wieczora
mi przy drewnianej szopie na łodzie. Z zamkniętymi ocza
mi wsłuchiwała się w odgłosy falującego morza. W sercu
czuła dziwną mieszankę głębokiego smutku i bezmiernej
tęsknoty za Jo, za miłością, z której zrezygnowała, i cichym
szczęściem, które dzięki niemu poznała. Myślała o nim
w każdej godzinie dnia, a nocą przychodził do niej we
snach.
- Jesteś jakaś inna - stwierdził któregoś wieczoru Jo
han, kiedy układali się do snu.
- Inna? - zdziwiła się Mali, czując, jak strach ściska ją
w piersi. - Co masz na myśli? Jak to inna?
- No, nie wiem dokładnie - odparł Johan niepewnie. -
• Wydajesz się trochę... Czy czasem się coś nie szykuje, hm? -
dodał z równą niepewnością i popatrzył na żonę.
W pierwszej chwili nie zrozumiała, o co mu chodzi, ale
wnet oblała się rumieńcem. Johan sądził, że ona spodziewa
się dziecka! Już miała stanowczo zaprzeczyć, gdy nagle do
znała olśnienia. Przecież już dawno minął termin jej comie
sięcznej przypadłości! Zaraz... kiedy ostatnio krwawiła?
Gorączkowo cofnęła się myślami i przypomniała sobie, że
prała płócienne opaski tego dnia, gdy Jo przybył do dworu -
siódmego lipca. Potem już nie miała miesiączki. Od ponad
dwóch miesięcy!
Johan położył dłoń na ramieniu Mali i powoli obrócił ją
do siebie. Uważnie przyjrzał się żonie, która spuściła wzrok
i poczerwieniała.
- Spodziewasz się dziecka, Mali, prawda? - wyszeptał
chrapliwie. - Dobry Boże, jesteś brzemienna? Dlaczego nic
mi nie powiedziałaś?
Przytulił ją mocno do siebie i zaszlochal. Oparta niewy
godnie o jego pierś, policzkiem wyczuwała gwałtowne bicie
serca.
Dobry Boże, co ja uczyniłam, pomyślała przerażona, bo
nawet przez chwilę nie miała wątpliwości, że mąż ma rację:
wreszcie zaszła w ciążę. Równie pewna była tego, kto jest
ojcem tego dziecka. Co prawda spala z Johanem kilkakrot
nie w tym okresie, ale intuicja podpowiadała jej, że maleń
kie życie, które w niej rośnie, począł Jo. W jej oszołomionej
głowie szalały emocje, bezgraniczna radość z powodu dziec
ka, które nosiła w swym łonie, i blady strach, że ktoś odgad
nie prawdę.
Chociaż... czy to możliwe?
Mali pomyślała o babci i poczuła ucisk w żołądku. Tak,
staruszka domyśli się wszystkiego, choć na pewno nikomu
nie zdradzi. Nie potrafiłaby tego zrobić Johanowi! Zresztą
jak powiedzieć, że dziedzic, który jest w drodze, nie ma
w sobie nawet kropli krwi rodu Stornesów? Tym bardziej, że
nie można tego wiedzieć na pewno, rozmyślała Mali. Prze
cież mimo wszystko utrzymujemy z Johanem kontakty mał
żeńskie już od ponad roku. Nie, babcia raczej będzie mil
czeć, bez względu na to, co o tym sądzi i czego się domyśla.
- Och, Mali, Mali - wyszeptał Johan i delikatnie ją odsu
nął. - Pomyśl, że będziemy... że ty wreszcie...
Jego oczy zalśniły od łez, a głos zdradzał wielkie wzru
szenie. Obejmował ją ostrożnie, jakby była z porcelany. Ni
gdy jeszcze nie widziała go tak szczęśliwego, a zarazem tak
uroczystego. Dla Mali stało się jasne, że odtąd musi odgry
wać swoją rolę najlepiej, jak potrafi, by Johan nigdy nie na
brał podejrzeń, że żona nosi pod sercem nie jego dziecko.
Tyle jestem winna swojemu mężowi, myślała. Nie wolno
mi zniszczyć radości, jaką odczuwa!
Domyślała się, że i jemu nie zawsze było lekko. Nie jest
w stanie go pokochać, ale może kiedy urodzi im się dziecko,
połączy ich miłość do maleństwa? Bo Mali ani przez chwi
lę nie wątpiła, że zarówno Johan, jak i teściowie będą ubó
stwiać dziecko, które się narodzi.
Tyle mogę poświęcić, myślała oszołomiona nową sytu
acją. Pozwolę im kochać swoje dziecko. W końcu to ono zo
stanie kiedyś dziedzicem Stornes, mimo że tak naprawdę
nie będzie miało do tego żadnych praw.
A jeśli kiedyś wyjdzie na jaw, że to dziecko Jo? Na myśl
o tym przeszedł ją dreszcz. Dobry Boże, spraw, by dziecko
było podobne do mnie, modliła się desperacko. Niech niko
mu nie przyjdzie do głowy, by podać w wątpliwość ojcostwo
Johana.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś? - zapytał Johan po
nownie i troskliwie pomógł jej się ułożyć w łóżku.
- Nie byłam... Chciałam mieć całkowitą pewność - wy
szeptała Mali. - Wiedziałam przecież, że ty... Uważałam, że
nie powinnam ci robić przedwczesnych nadziei - dodała
i zamknęła oczy.
Kłamstwo jej doskwierało. Nie sądziła, że będzie sobie
coś z tego robić, ale teraz czuła się po prostu okropnie.
Johan nie zasłużył na to, myślała ze smutkiem. Tylko że
teraz już na to za późno. Czasu nie da się cofnąć. Jedyne, co
mogę zrobić, to postarać się być dla niego lepszą żoną. Po
zwolę mu na radość i dumę z potomka.
Johan delikatnie odgarnął pozlepiane potem kosmyki
z jej czoła. Nie wiedziała, że jego dłonie potrafią dotykać
z taką czułością.
- Chyba nie czujesz się chora? - zapytał z lękiem. -
Chyba wszystko... wszystko jest normalnie? - dodał z lek
kim zakłopotaniem i poczerwieniał.
- Wszystko jest normalnie - odparła Mali cicho. - Mo
żesz być spokojny.
Ujęła go za rękę i przyłożyła do swego policzka, a potem
musnęła wargami spracowaną dłoń. Nigdy wcześniej tego
nie robiła, nigdy dobrowolnie nie okazała mu pieszczoty.
Gdy Johan pochylił się i ją pocałował, nie odwróciła głowy.
Nie mogła go całkiem odsunąć, dręczyło ją zbyt duże po
czucie winy. Poza tym miała nadzieję, że teraz, by nie za
szkodzić dziecku, Johan pozostawi ją przez dłuższy czas
w spokoju.
Lepiej okazać mu więcej dobrej woli, pomyślała z biją
cym sercem.
Znów uderzyła ją myśl, że w życiu wszystko ma swoją
cenę.
Kiedy po równym oddechu poznała, że Johan zasnął, wy
sunęła się po cichu z łóżka i podeszła do okna. W wieczor
nym mroku zamajaczyły w oddali kontury drewnianej szopy.
Co ja zrobiłam? - pomyślała ze strachem, którego powa
gę dopiero teraz tak naprawdę sobie uświadomiła.
To dziwne, ale nie wpadło jej do głowy, że chwile przeży
te z Jo mogą mieć konsekwencje. W jego obecności właści
wie w ogóle nie była w stanie jasno myśleć.
Zresztą po wyjeździe wcale nie było lepiej, pomyślała
z ironią.
Miesięczne krwawienia pojawiały się u niej regularnie,
powinna więc już dawno zrozumieć, że zaszła w ciążę. I na
gle przepełniła ją wielka radość, że spodziewa się dziecka
mężczyzny, którego kocha ponad wszystko na świecie. Choć
postąpiła niegodziwie wobec prawowitego małżonka, który
spal obok, wszystko w niej śpiewało z radości.
-Noszę pod sercem twoje dziecko, Jo - wyszeptała
w nocny mrok.
On nigdy nie spotka tego dziecka, ale ona będzie je ko
chała za dwoje. Odtąd już na zawsze będzie przy niej cząst
ka Jo, mimo że Mali będzie zmuszona posłużyć się kłam
stwem i dzielić się dzieckiem z tymi, którzy uważać je będą
za potomka rodu, krew ze swej krwi.
Ale dam radę, pomyślała. Wreszcie życie nabrało sensu,
teraz poradzę sobie ze wszystkim.
W tym osobliwym nastroju ułożyła się wreszcie do snu.
Długo tak leżała wpatrzona w ciosane belki powały, roz
świetlone księżycowym blaskiem. W końcu zasnęła z dłoń
mi ułożonymi na ciepłym płaskim brzuchu.
ROZDZIAŁ 3
Kiedy po obiedzie Johan wziął Mali za rękę i chrząknął, by
zwrócić na siebie uwagę, w izbie powoli ucichły rozmowy.
Wszyscy skierowali spojrzenia na niego i tę, która stała
obok ze spuszczonym wzrokiem.
Wielu zapewne zachodziło w głowę, co się święci, bo Jo
han już od rana promieniał niczym słońce. Chodził z dum
nie uniesioną głową i, co nieczęsto mu się zdarzało, rozda
wał mile słowa, które wprawiały wszystkich w zdumienie.
Johan bowiem nie należał do tych, którzy odzywają się bez
powodu.
- Zręczna z ciebie dziewczyna, Ane - rzekł, kiedy służą
ca nalewała mu kawę przy śniadaniu. - Zresztą Ingeborg
także uwija się jak fryga.
Ane osłupiała i omal nie upuściła mu na kolana dzban
ka z kawą. Spłonęła rumieńcem z radości i niedowierzania,
bo we dworze rzadko słyszało się pochwały. Co się dzieje
z tym dziedzicem? Na ogól ciskał się po dworze jak wściekły
byk, przynajmniej odkąd się ożenił. Tego dnia był jednak
całkiem odmieniony.
Może nie jest jednak taki zły, skoro potrafi się uśmie
chać i przyjaźnie odnosić do ludzi, pomyślała Ane. Szkoda,
że tak rzadko.
Beret także spojrzała na Johana badawczo, a u nasady
jej nosa pojawiła się głęboka zmarszczka.
- Co jest? - zapytała podniesionym głosem. - Zjadłeś
coś, co ci zaszkodziło?
Ale Johan tylko się uśmiechnął i wstał od śniadania,
a kiedy zniknął w drzwiach, na twarzach wszystkich zago
ściła ciekawość. Nikt nie wiedział też, gdzie jest Mali.
Przy obiedzie Johan posilał się z apetytem i pilnował, by
półmiski wracały wciąż do Mali, która jednak nie wykazy
wała równej chęci do jedzenia. Grzebała sztućcami w tale
rzu i tylko raz po raz brała do ust jakiś kęs.
- Powinnaś jeść, chyba rozumiesz - zwrócił się do niej
przyjaźnie Johan i poklepał po dłoni.
Mali zaczerwieniła się po cebulki włosów, a pozostali
stołownicy popatrzyli zaintrygowani. Nie słyszeli, by Jo
han kiedykolwiek zamienił z żoną choć słowo przy posił
kach, odkąd ta pojawiła się we dworze. Tymczasem teraz
zdobył się nawet na czuły gest wobec niej, a kiedy oboje
wstali od stołu, chwycił Mali za rękę i odchrząknął zna
cząco.
- No cóż, chciałem tylko oznajmić, że czekają nas tu
we dworze wielkie wydarzenia - oświadczył i dumny rozej
rzał się wokół. - Mali spodziewa się dziecka! Dziedzic
Stornes jest w drodze. Przyjdzie na świat w okolicach
kwietnia. Prawda? - zwrócił się do żony i objął ją ramie
niem, a ona tylko skinęła głową, nie podnosząc wzroku.
Na krótką chwilę w izbie zaległa kompletna cisza, a twa
rze zebranych wyrażały prawdziwe zaskoczenie, ale zaraz
potem wybuchła radość i gratulacjom nie było końca. Na
wet Beret podeszła do małżonków i ściskając dłoń syna, po
patrzyła nań ze łzami w oczach i rzekła:
- Ależ z was odmieńcy! Żeby nic wcześniej nie powie
dzieć, gdy my tu wszyscy czekamy i czekamy...
Rzuciła Mali wymowne spojrzenie.
- Dobrze już, dobrze - odparł Johan zakłopotany. -
Chcieliśmy po prostu być pewni, prawda? Teraz już wiado
mo, że dziedzic urodzi się w kwietniu.
Nawet nie przyszło mu do głowy, że może urodzić się
dziewczynka.
Beret stała przed Mali trochę zakłopotana, ale przemog
ła się i ją objęła. Mali z wrażenia omal nie zemdlała. Nigdy
nie przypuszczała, że teściowa ją kiedyś przytuli. Zawsty
dziła się, wiedząc, że radość Beret opiera się na fałszywych
przesłankach, i jeszcze bardziej poczerwieniała. Nie czuła
się dobrze, okłamując ludzi, z którymi mieszkała pod jed
nym dachem.
- Teraz, moja droga, musisz na siebie uważać - orzekła
Beret. - Odtąd nie będziesz wykonywać żadnych ciężkich
prac. Nie pozwolę, by coś złego się stało naszemu przyszłe
mu dziedzicowi teraz, gdy wreszcie jest w drodze.
Kiedy Mali podniosła wzrok, napotkała spojrzenie Si-
verta, które nabrało jakiegoś nowego blasku. Zabolało ją
i zasmuciło, że robi głupca z tak dobrego człowieka. Babcia
także wstała i przytuliła ją mocno, a kiedy już wypuściła
z objęć, miała łzy w oczach.
- Co za radość! - rzekła cicho. - Wszyscy tu, we dworze,
cieszymy się, ale chyba Johan najbardziej. Zasłużył na po
tomka, chłopaczyna.
W izbie huczało od głośnych rozmów. Mali ujęła dłoń
staruszki i przytuliła mocno do swego policzka. Nikt nie
zwracał uwagi na te dwie kobiety, które dzieliła duża różni
ca wieku.
- Tak, zasłużył na potomka - odparła cicho Mali i doda
ła: - To jest i będzie jego dziecko. Wiesz o tym, babciu,
prawda?
Staruszka nie od razu odpowiedziała, ale pogłaskała
Mali po policzku i nachyliwszy się, szepnęła jej do ucha:
- Tak, wiem. Nigdy nie pozwól na to, by miał choć cień
wątpliwości, dziecino!
Mali oblała się rumieńcem, ale babcia zdążyła się od
wrócić i pokuśtykała w stronę drzwi.
Pogłoska o tym, że w Stornes wreszcie spodziewają się
potomka, rozeszła się błyskawicznie. Do dworu zaczęli się
zjeżdżać goście: jedni, by życzyć młodym rodzicom szczę
ścia, inni spragnieni sensacji. Takie wrażenie miała przynaj
mniej Mali, gdy wypytywali ją o szczegóły i udzielali do
brych rad. Ona sama obyłaby się bez tego całego rozgardiaszu,
ale Johan sprawiał wrażenie, jakby nie mógł się tym wszyst
kim nasycić. Z rozpromienioną twarzą krążył wśród gości
dumny jak paw, często obejmował Mali ramieniem w obec
ności innych, jakby chciał ją osłonić. Pozwalała mu na to,
starała się jak należy odgrywać swą rolę, choć przychodziło
jej to z trudem.
Dla Mali był to przedziwny czas oczekiwania. Przerażo
na i zrozpaczona wyrzucała sobie, że oszukuje dobrych lu
dzi, zwłaszcza Siverta, choć i Johan, jej zdaniem, na to nie
zasługiwał. Głównie jednak męczyła ją własna nieuczci
wość. Nie powinna korzystać z tego, co jej się nie należy.
Wychowała się w przekonaniu, że co innego być biednym,
a co innego nieuczciwym.
Często myślała o tym, że nie powinna nadużywać dobrej
woli właścicieli Stornes. Wszyscy, łącznie z Beret, chodzili
koło niej, pilnowali, by nie dźwigała, aby się odpowiednio
odżywiała i nie zrywała o świcie. Troszczyli się, by miała jak
najwięcej spokoju. Mali nie przypuszczała nawet, że czas
oczekiwania na przyjście na świat dziedzica Stornes wpro
wadzi tyle zmian w codziennym życiu we dworze. Wolałaby,
aby nie robiono wokół jej ciąży tyle zamieszania, by nie pil
nowano jej na każdym kroku, mimo że czyniono to w dobrej
wierze. Choć rozumiała ich intencje, cała ta dobra wola
i troska była trudna do zniesienia. Cichą radość, którą od
czuwała w głębi serca, każdego dnia mąciła świadomość, że
wszystkich oszukała, i to w taki perfidny sposób.
Zdarzało się, że Mali nie spała po nocach, rozważając,
czy nie powiedzieć prawdy. Zastanawiała się, czy tak nie bę
dzie lepiej, zarówno dla niej samej, jej nienarodzonego
dziecka, jak i właścicieli Stornes. Ale w takich momentach
wpadała w panikę. Uświadamiała sobie, jaki smutek, gorycz
i nienawiść wywoła taka nowina, i wiedziała, że nie jest
w stanie tego udźwignąć. Zresztą konsekwencje poniosłaby
nie tylko ona, ale i jej rodzina, wreszcie nienarodzone dziec
ko. A o nim musiała teraz myśleć przede wszystkim. Gdyby
wyznała prawdę, zostałaby wyrzucona wraz z dzieckiem na
pastwę losu. I choć na pewno w Buvika przygarnięto by ją
pomimo hańby, jaką na siebie ściągnęła, niełatwo byłoby jej
zapewnić dziecku godne życie. Do końca swych dni musia
łaby cierpieć upokorzenie za to, że oddała się Cyganowi, bę
dąc żoną dziedzica Stornes. W oczach łudzi nie ma gorsze
go grzechu, nigdy więc by jej to nie zostało zapomniane.
W takie noce przywoływała wciąż Jo, zresztą i za dnia
nie opuszczały jej myśli o ukochanym. Jednak w nocnej ci
szy mogła się całkiem poddać tęsknocie, smutkowi i gory
czy. Zaraz po wyjeździe Jo Mali usiłowała wymazać go ze
swej pamięci, bo każde wspomnienie wywoływało w niej
dotkliwy ból. Kiedy jednak zrozumiała, że te cudne chwile
przeżyte razem przyniosły owoc i że to Jo jest ojcem dziec
ka, które Mali nosi pod sercem, wspomnienia, tęsknota
i miłość wybuchły w niej z nową silą i nie potrafiła prawie
myśleć o niczym innym. Widziała Jo koło siebie, zarówno
we śnie, jak i na jawie; wspominała jego cudowne oczy ze
złotymi plamkami, jego głos i gorące, delikatne dłonie.
Wszystko wróciło do niej z taką siłą, że czasami pod wpły
wem owych wspomnień czuła w podbrzuszu lepką wilgoć.
Wciąż na nowo pytała samą siebie, czy nie powinna wy
jechać wraz z Jo, choć przecież już wówczas, gdy ją o to pro
sił, wiedziała, że to niemożliwe. Tyle że wtedy nie miała
jeszcze pojęcia o dziecku. Czasami odzywał się w niej żal
i udręka. Przecież Jo powinien pomyśleć o tym, że ich zbli
żenia mogą mieć poważne konsekwencje. Nie powinien jej
zostawić samej we dworze. Ale potem przypominała sobie,
że przecież sama dokonała wyboru, bo Jo do samego końca
błagał, by z nim wyjechała. A to, że nie dawał znaku życia,
oznaczało, że dotrzymuje słowa, jakie na nim wymusiła.
Czasami marzyła o tym, by wrócił, mimo że mu zakazała.
By przybył przystojny i silny i zabrał ją ze sobą. Zdjął z niej
wszelkie troski, położył kres kłamstwom i upokorzeniom.
Przytulił ją do siebie i powiedział, że należą do siebie. Bu
dziła się z takich snów nieprzytomnie szczęśliwa, póki nie
uświadomiła sobie, że to tylko senne marzenia, i wtedy
znów ogarniało ją rozgoryczenie. Nawet jeśli Jo nic nie wie
o dziecku, myślała, powinien się domyślić, że po tym, co ra
zem przeżyli, życie z Johanem, każda spędzona z nim noc,
będzie dla niej piekłem. Przecież jej serce na zawsze należy
do Jo! Jak może więc ją skazywać na taką udrękę i upoko
rzenie, skoro zapewniał o swoim wielkim uczuciu? A może
tylko jej się wydawało, że mówił o miłości? Może znalazł so
bie już kogoś innego?
Podczas ciemnych nocy zazdrość, przemieszana z tęsk
notą i rozpaczą, powodowała ból w każdym skrawku ciała
Mali. Jej myśli plątały się w kompletnym chaosie. Najczę
ściej wtedy nakrywała się kołdrą i płakała.
Budziła się co rano zmęczona, z zaczerwienionymi oczami.
Johan otulał ją dokładnie futrzaną narzutą i patrzył na nią
zatroskany.
- Czy ci czasem coś nie dolega? - pytał pełen obaw.
Mali tylko kręciła głową i odpowiadała, że źle spala, co
zresztą było zgodne z prawdą. Jakie były prawdziwe powo
dy bezsenności, nie wspominała.
- Poleż sobie jeszcze trochę - mówił Johan. - Zejdziesz,
jak się lepiej poczujesz. Nie ma pośpiechu.
Dobry Boże, myślała Mali zrozpaczona. Dlaczego nagle
stał się taki miły i dobry? Byłoby jej łatwiej, gdyby Johan
pozostał draniem i brutalem, który upokarzał ją od poślub
nej nocy. Starała się, jak tylko mogła, odwzajemnić troskę,
jaką otaczał ją od chwili, gdy dowiedział się o jej ciąży, by
w ten sposób uciszyć wyrzuty sumienia. On zaś przyjmował
każdy jej uśmiech z blaskiem w oczach, wzruszony i szczęś
liwy.
Nie znając prawdy, przynajmniej nie cierpi, myślała Ma
li zmęczona. Przeciwnie, rozsadza go duma i radość, jak
jeszcze nigdy dotąd.
No i było jeszcze coś. Johan przestał ją zmuszać do zbli
żeń, co go z pewnością wiele kosztowało. Raz po raz pieścił
jej pierś lub przytulał ją mocno i całował intensywnie, ale
dalej się nie posuwał. Bał się histerycznie, że przez niego
Mali mogłaby stracić dziecko.
Mali zaś chętnie utwierdzała go w tym przekonaniu, mi
mo że dobrze wiedziała, iż małżeńskie igraszki nie mogą
zaszkodzić dziecku. Tyle przynajmniej dowiedziała się
z opowieści innych młodych mężatek, które dzieliły się do
świadczeniami z okresu ciąży. W większości ich mężowie
nie trzymali się na uboczu i dopiero w ostatnim miesiącu
powstrzymywali się od współżycia. A niektóre kobiety przy
znawały z rezygnacją, że mężowie prawie do dnia porodu
korzystali ze swych praw. Dla Mali zaś było wybawieniem,
że Johan w ogóle jej nie dotykał.
Leżała przykryta po samą brodę w sypialni na cichym
poddaszu i nasłuchiwała odgłosów jesiennego sztormu ude
rzającego z wielką silą w budynki dworu. Nie pozwolono jej
pomagać przy myciu owiec, a tym bardziej nie wolno jej by
ło się schylać przy strzyżeniu. Uczestniczyła jednak w ubo
ju, ale musiała przyrzec, że nie będzie dźwigać nic ciężkie
go. Wzięła też tak jak zwykle udział w odlewaniu świec,
chociaż Beret pilnowała, by co jakiś czas odpoczywała. Mia
ła więc mniej pracy niż zazwyczaj i czas często jej się dłu
żył. Postanowiła zająć się tkaniem. Wybrała się do babki Jo
hana mieszkającej w oddzielnej części budynku, do której
•przenosili się zawsze gospodarze po przekazaniu dworu
w ręce swoich następców.
Siedząc przy krosnach, zastanawiała się, czy nie powinna
porozmawiać z babcią i poradzić się, jak postąpić, ale nie
mogła się na to zdobyć.
Któregoś popołudnia, kiedy razem piły kawę, babcia
spojrzała na nią nagle i zapytała cicho:
- Jak się czujesz, moje dziecko?
Mali natychmiast się zorientowała, że babcia nie pyta
o ciążę, lecz po prostu ciekawi ją, jak się jej żyje z kłam
stwem, którego się dopuściła. Mali drżącą ręką odstawiła fi
liżankę i odważyła się spojrzeć w patrzące z powagą szare
oczy staruszki.
-Wiesz, babciu, o wszystkim - powiedziała, szarpiąc
nerwowo paznokieć. - Wiedziałaś to przez cały czas, praw
da? Ale przecież nie można mieć absolutnej pewności! Sy
piam w jednym łożu z Johanem od ponad roku i oczywiście
wielokrotnie próbował...
Oblała się rumieńcem i spuściła wzrok. Babcia przez
chwilę się nie odzywała, ale wreszcie zapytała:
- Masz wątpliwości?
Mali pokręciła głową w milczeniu, a do oczu napłynęły
jej łzy.
- Nie, chyba nie. Nigdy jednak nie sądziłam, babciu, że
tak się stanie. Spotkałam Jo w Gjelstad na krótko przed
tym, gdy zostało postanowione, że poślubię Johana. Wtedy
nic się między nami nie wydarzyło, ale czułam coś... - Ode
tchnęła głęboko i szlochając, spojrzała staruszce w oczy. -
Uwierz mi, że nie kłamię, mówiąc, że nie chciałam, by tak
się stało. Ale kiedy Jo się tu pojawił i pozostał we dworze
przez jakiś czas, to... - zamilkła i zasłoniła dłonią oczy. -
Nie zrobiłam tego, by się zemścić na Johanie, babciu. To
święta prawda. Ale to było coś... coś, nad czym nie potrafi
łam zapanować.
- Tak, widziałam - odparła staruszka, a jej spojrzenie
wyrażało bezgraniczny smutek. - Zdziwiło mnie tylko, że
nikt inny tego nie zauważył. Ale za to możemy tylko dzię
kować Bogu. Ja nie wyjawię nikomu tego, co wiem. Żywa
dusza nie dowie się ode mnie prawdy. Bo co by z tego wy
szło? Nigdy nie widziałam jeszcze Johana tak szczęśliwego
i dumnego. Nie mogłabym go tego pozbawić! Choć pragnę
łabym całym sercem, aby to było jego dziecko - dodała ci
cho. - Jemu też nie dane było przeżyć zbyt wiele szczęścia
w tym życiu.
Przez chwilę zaległa między nimi cisza.
- Pamiętasz, jak ci kiedyś powiedziałam, że Johan nie
potrafił zapanować nad uczuciami do ciebie? Dlatego mu
siał cię zdobyć za wszelką cenę, mimo że przekonywałam
go, iż z tego będzie tylko nieszczęście? Ale to było silniejsze
od niego. Pamiętasz moje słowa? - powtórzyła.
Mali w milczeniu pokiwała głową.
- Wtedy chyba nie rozumiałaś, co to znaczy. Ale teraz
już wiesz, jak to jest, gdy uczucia pozbawią normalnego
człowieka rozumu i zdrowego rozsądku. Kiedy się nie kon
troluje swoich uczuć, można kogoś mimowolnie zranić. Jo
han uciekł się do podstępu, by zdobyć kobietę, której pożą
dał nade wszystko. I skrzywdził ciebie. Uczynił to dlatego,
że nie potrafił oprzeć się uczuciom, tak jak ty.
Babcia poklepała drżącą rękę Mali, która skubała serwe
tę na stole.
- Proszę cię, Mali, zapamiętaj, że nie jesteś wcale lepsza
od Johana. Już nie...
Mali siedziała w milczeniu, a po policzkach płynęły jej
łzy. Nie zgadzała się ze staruszką. Przecież oddała się z mi
łości komuś, kto ją równie mocno kochał. Do Johana nigdy
nic nie czuła i nie sądziła, by go choć trochę obchodziła.
Chciał ją tylko posiąść na własność. Jak można więc robić
takie porównania? Miłość, której uległa, była miłością za
kazaną, ponieważ oddała się Jo, będąc prawowitą żoną
Johana. Zgrzeszyła świadomie, ale nic nie mogło jej po-
•wstrzymać. Może więc rzeczywiście, uwzględniając to wszyst
ko, nie jest wiele lepsza od swego męża?
- Być może w tym, co mówisz, tkwi odrobina racji - od-
rzekła cicho. - Obiecuję, że będę o tym pamiętać. Wiesz, że
nie mogę pokochać Johana, nigdy nie potrafiłam obudzić
w sobie gorącego uczucia do niego. Teraz zaś mam pew
ność, że moją największą i jedyną miłością jest Jo. To on
jest mi przeznaczony tu na ziemi, babciu. Ale jego już nigdy
więcej nie zobaczę, a on nie wie o dziecku - dodała. - Tylko
ty i ja znamy prawdę.
Przez chwilę siedziały w milczeniu zasłuchane we włas
ne myśli. W końcu Mali wyprostowała się i ujęła dłoń sta
ruszki.
- Od teraz postaram się być lepszą żoną dla Johana -
dodała i wytarła mokrą twarz chusteczką, którą podała jej
babcia. - Uczynię wszystko, co w mojej mocy, by nasze wza
jemne stosunki jakoś się ułożyły. Dziecko, które się urodzi,
będzie wyłącznie jego dzieckiem. Przynajmniej tyle jestem
Johanowi winna, skoro to dziecko ma odziedziczyć kiedyś
Stornes.
Stary stojący zegar wybił siedem razy. Za oknami było
ciemno jak w nocy, deszcz siekł o szyby.
- A może lepiej, żebym wyznała całą prawdę, babciu? -
zapytała nieoczekiwanie Mali. - Myślałam o tym...
-Nie, ta prawda zraniłaby boleśnie wielu niewinnych
i obudziła nienawiść trudną do stłumienia w przyszłości -
odparła cicho babcia. - Przez chwilę bałam się, że uciek
niesz z tym Cyganem. Cieszę się, że tego nie zrobiłaś, ale
wiem, że nie będzie ci lekko, dziecko. Nigdy nie jest dobrze,
gdy życie i przyszłość buduje się na kłamstwie i zdradzie.
A ty będziesz musiała zataić przed dzieckiem, kim ono jest
naprawdę. Przyjdzie ci dźwigać ciężkie brzemię w całkowi
tej samotności. Ale to pewnie kara...
- Czasami mi się wydaje, że nie dam rady - wyszeptała
Mali udręczona. - Tęsknię za Jo i boję się, że ktoś odkryje
prawdę. Poza tym dręczą mnie wyrzuty sumienia, że oszu
kuję dobrych ludzi. Nie chciałam tego, babciu. Uwierz mi!
Staruszka kiwała się na fotelu zapatrzona gdzieś w dal.
- Wierzę, że nie zrobiłaś tego celowo, Mali, bo nie jesteś
złym człowiekiem. Po prostu ty także nie potrafiłaś zapano
wać nad uczuciami. Będziesz więc musiała wziąć swój krzyż
i nieść go przez życie najlepiej, jak potrafisz, dziecino. I nie
ma co o tym więcej mówić. To cena za miłość, której posma
kowałaś tylko odrobinę. Nie możesz być z tym, którego ko
chasz. Może to dla ciebie najcięższa kara...
Mali wstała, powoli prostując kręgosłup, który jej trochę
dokuczał ostatnimi czasy.
- Tak, dla mnie to największa kara - powiedziała i mija
jąc staruszkę, pogłaskała ją po policzku. - Moje życie bez
niego nie jest pełne.
- Wszystko ma swoją cenę, dziecino - powiedziała po
woli babcia.
Mali przyjęła jej słowa w milczeniu, bo aż nazbyt dobrze
poznała ich sens. Po cichu zamknęła za sobą drzwi i ode
szła.
ROZDZIAŁ 4
Wielkimi krokami zbliżało się Boże Narodzenie.
Za dnia Mali często siedziała przy wełnie i grępli. Tego
roku udało się pozyskać wyjątkowo dużo wełny, więc za
pewne jeszcze długo po świętach będzie z nią dużo roboty,
bo choć i w tym roku kobiety zbierały się, by wspólnie czy
ścić i wyczesywać włókna, wciąż jeszcze pozostało wiele
worków niezgręplowanej wełny. Kiedy nadeszła pora wy
pieków, Mali z zapałem zabrała się do tej pracy. Brzuch
miała dość duży i Beret już nie raz zastanawiała się głośno,
czy czasem nie urodzą się bliźniaki. Mali wiedziała, że te
ściowa jest w błędzie, i nawet powiedziała jej, że zadowolą
się jednym dzieckiem.
- W takim razie będzie to silny chłopak - mówiła Beret,
przyglądając się synowej dokładnie. - Jak na czwarty mie
siąc masz spory brzuch, wyczuwasz już ruchy dziecka?
Mali pokiwała głową. Oczywiście, że dziecko poruszało
się już w jej brzuchu, chociaż nikomu o tym nie powiedzia
ła. Zresztą po raz pierwszy poczuła ruchy niedawno. Które
goś wieczoru leżała, nie mogąc zasnąć, i nagle odniosła wra
żenie, że w jej ciele nagle zatrzepotał skrzydłami jakiś
• przerażony ptaszek. Z początku nie zorientowała się, co to,
ale po kolejnym takim wrażeniu zrozumiała, że poruszyło
się w niej dziecko. Delikatnie ułożyła dłonie na brzuchu,
czujna i rozbudzona. Raz za razem wyczuwała te dziwne
miękkie ruchy w podbrzuszu. Leżała w nabożnym skupie
niu, wzruszona pierwszym spotkaniem z maleństwem. Roz
sadzało ją uczucie szczęścia zabarwione smutkiem i tęskno
tą za tym, z którym powinna dzielić tę chwilę, za Jo. Gdyby
tu był, chwyciłaby jego dłoń i położyła na swoim brzuchu,
aby i on poczuł istotę, której dał życie. Ale Jo nie było przy
niej, a obok spał twardo Johan. Nie wpadło jej do głowy, by
budzić męża, by i on mógł uczestniczyć w tym niezwykłym
przeżyciu.
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia rozsuwane loże
w sypialni na poddaszu zostało zsunięte na pojedyncze łóż
ko, by zrobić miejsce na nowe, które ustawiono wzdłuż dru
giej ściany. Obowiązywał taki zwyczaj, że kiedy kobieta by
ła w zaawansowanej ciąży, małżonkowie przenosili się do
oddzielnych łóżek. Mali z utęsknieniem czekała na ten
dzień, ale nie miała odwagi o nim przypominać. Tak więc
właściwie temat ten podjęła Beret.
- Najwyższy czas, żeby Mali przeniosła się do swojego
łóżka - powiedziała któregoś dnia. - Taka się zrobiła wielka,
że w waszym małżeńskim łożu jest jej pewnie za ciasno.
Chyba jeszcze nigdy Mali nie czuła większej wdzięczno
ści wobec teściowej, zwłaszcza że gdy Beret coś postanowi
ła, to nie trzeba było długo czekać na efekty. Już po tygo
dniu do sypialni zostało wniesione świeżo wyszorowane,
pachnące czystością łóżko ze świeżą pościelą i dużym fu
trzanym nakryciem, którym można było się dodatkowo do-
grzać, jeśli pod samą kołdrą było zbyt chłodno.
Nie tylko z powodu ciasnoty małżonkowie przenosili się
do oddzielnych łóżek. Dziecko po urodzeniu spało zazwy
czaj z matką. Było to wygodne przy karmieniu piersią, a po
za tym niemowlę potrzebowało matczynego ciepła, by nie
marznąć na zimnym poddaszu.
Maleństwo często spało z matką, póki ta nie rodziła ko
lejnego dziecka. W niektórych małżeństwach trwało to tyl
ko rok, w innych dziecko czasem dopiero w wieku dwóch
lat dostawało swoje łóżeczko. Mali nie miała pojęcia, jak
długo jej dziecko będzie z nią spało, nie wierzyła jednak, że
młodsze rodzeństwo odbierze miejsce pierworodnemu. Ma
li była prawie pewna, że Johan z jakichś powodów nie mo
że mieć dzieci. Ale o tym nie zamierzała nikomu mówić. Po
godziła się z tym, że będzie miała tylko jedno dziecko.
We dworze była też kołyska, która miała być używana za
dnia na dole w izbie, tak by zawsze ktoś miał niemowlę na
oku. Beret już ją wyszykowała, choć Mali uważała, że to za
wcześnie. Wolała nie kusić losu. Zdarzało się przecież, że
nawet bardziej zaawansowane ciąże kończyły się tragicznie.
W okolicy, z której pochodziła Mali, nie było w zwyczaju ro
bić tak wielkich przygotowań z wyprzedzeniem, by, jak mó
wiła jej matka, nie zapeszyć. Dopiero tuż przed rozwiąza
niem szykowano wyprawkę.
Mali nie miała pojęcia, czy Beret zna te przesądy, ale
nawet jeśli, to najwyraźniej nie zamierzała się nimi kiero
wać. Nazbyt była przejęta faktem, że oto wreszcie nastąpi
przedłużenie rodu. Rozkwitła i promieniała tak, jakby to
ona miała powić dziecię. Wprawdzie nadal nie potrafiła
ukryć, że wolałaby, aby za to wielkie wydarzenie odpowie
dzialna była kobieta wyższego urodzenia, ale Mali nie bra
ła sobie tego już tak bardzo do serca. Nie był to jej pomysł,
aby poślubić dziedzica Stornes. Od samego początku wie
działa, że jej ubogie pochodzenie sprawiać będzie jedynie
kłopoty. Osoby pokroju Beret Stornes do tych spraw przy
wiązują duże znaczenie. Wymarzyła sobie zapewne, że ko
bieta, która da synowi potomka, będzie mu równa urodze
niem. Tymczasem Johan uparł się, by poślubić Mali, i Beret
musiała się w końcu z tym pogodzić, choć, co zrozumiale,
starała się za wszelką cenę nie dopuścić do tego mezalian
su. Na decyzji Mali zaważyła obietnica pokrycia długów jej
rodziny i wykupienia gospodarstwa. Zgodziła się więc na to
małżeństwo, a właściwie sprzedała się ze względu na naj
bliższych.
Wszyscy zauważyli, że Beret bardzo zmieniła swój stosu
nek do synowej, gdy ta zaszła w ciążę.
Mali nie miała co włożyć na siebie, bo nie mieściła się
w żadne swoje odświętne ubrania. Johan zatroszczył się
o tkaninę na nową luźną suknię odcinaną pod biustem.
- Niepotrzebnie - protestowała Mali, gdy Johan wrócił
z piękną wełnianą tkaniną w kolorze niebieskim. - Przecież
mogę sobie przerobić spódnicę i na to włożyć odświętną
bluzkę.
- Powinnaś mieć elegancką suknię. Stać mnie na to, by
moja ciężarna żona włożyła coś nowego, wiesz - odpowie
dział Johan zakłopotany, nie odrywając od niej oczu, i dodał
nieporadnie: - Chcę, by wszyscy zobaczyli, że wciąż jesteś
najpiękniejszą kobietą, mimo błogosławionego stanu.
Mali poczerwieniała wzruszona. Nie wiedziała, jak re
agować na komplementy męża.
- Bardzo ci dziękuję - odparła cicho i uścisnęła mu po
śpiesznie dłoń. - Tkanina jest niezwykle piękna.
Poprzednie święta Bożego Narodzenia Mali wspominała
z niechęcią. Były to pierwsze święta spędzane poza domem,
usychała więc z tęsknoty za najbliższymi. Z trudem udało
jej się przetrwać wieczór wigilijny. Stoły były suto zastawio
ne, przepiękna choinka ze światełkami stanowiła widok
sam w sobie, a zapachy przypominały te z rodzinnego do
mu, jednak atmosfera była bardzo napięta.
Tym razem święta upłynęły w milszym nastroju. Mali
przeforsowała swoją wolę i również w tym roku kilka dni
przed wigilią pojechała do domu, do Buvika. Johanowi nie
bardzo się to podobało, a Beret uznała, że Mali zwariowała.
- W środku zimy wybierać się w twoim stanie saniami
w tak daleką drogę! - pomstowała. Ale Mali postawiła na
swoim. I chociaż towarzyszył jej Johan, spędziła bardzo
przyjemny dzień w rodzinnym domu. Cieszyła się jak dziec
ko, że może im zawieźć wielki kosz z jedzeniem i obdarować
wszystkich prezentami. Mama promieniała i głaskała jej
okrągły brzuch, uśmiechając się z dumą, a Mali przyszło na
myśl, że pod tym względem przypomina Beret.
Mama nie rozumiała, że życie córki w Stornes nie jest
usłane różami, ale Mali nie zamierzała jej tego uświada
miać.
No a potem nadeszła wigilia w Stornes. Kiedy Mali po
jawiła się w izbie w swojej nowej odświętnej sukni, zauwa
żyła w oczach Johana błysk podziwu.
- Proszę, proszę - odezwała się Beret, patrząc na syno
wą. - W takiej pięknej sukni można się pokazać w święta!
Mali zrozumiała, że w ustach teściowej to największy
komplement, uśmiechnęła się więc leciutko. Przeglądała
się na górze w lustrze i dobrze widziała, że w nowym stroju
wygląda bardzo korzystnie. Należała do tych kobiet, które
w błogosławionym stanie pięknieją. Włosy miała lśniące,
a cerę gładką jak jedwab. Poza tym zauważyła w swoich
oczach osobliwe skupienie. Gdy tak zerkała na swe odbicie,
poczuła, jak zalewa ją fala tęsknoty za Jo.
To on powinien być teraz na dole i czekać na nią. Poczu
ła, jak ściska ją w gardle, a do oczu napłynęły łzy. Otrząsnę
ła się jednak pośpiesznie, uniosła dumnie głowę i zeszła po
schodach w dół.
- Dziedzic Stornes będzie miał piękną mamę - oświad
czył Sivert i uśmiechnął się ciepło. - A do tego, co najważ
niejsze, pracowitą i dobrą. Będziesz wspaniałą matką, Mali.
Jestem tego pewien.
Mali wydawało się, że nie zasługuje na tyle ciepłych
'słów, choć sprawiły jej wiele przyjemności. Zwłaszcza ceni
ła sobie to, co powiedział Sivert, którego darzyła głębokim
szacunkiem i miłością.
Już na wstępie nastrój wieczoru był więc bardzo miły,
i wigilia upłynęła w zgodzie i spokoju. Sivert odczytał frag
ment Ewangelii o narodzeniu Chrystusa, potem zasiedli do
wieczerzy, a w końcu obdarowali się prezentami. Był taki
zwyczaj, że każdy musiał dostać paczkę. Mali przygotowy
wała prezenty przez całą jesień. Uszyła odświętną koszulę
dla Johana, utkała bieżnik dla Beret i Siverta i piękną ma
katę dla babci z wyhaftowanym tekstem modlitwy Ojcze
nasz.
Od Johana dostała gruby srebrny łańcuszek z otwiera
nym medalionem, w środku którego można było umieścić
fotografię. Położyła go sobie na kolanach zakłopotana. Wo
lałaby nie dostawać od męża żadnych kosztownych podar
ków, bo na nie nie zasłużyła. Ponieważ jednak Johan o tym
nie wiedział, podziękowała mu najpiękniejszym uśmiechem
i na moment dotknęła jego dłoni.
- Pozwól, że ci pomogę - odezwał się Johan pełen zapa
łu i wziął do ręki naszyjnik. - Dostałaś go po to, żeby nosić,
a nie odkładać na bok.
Mali siedziała sztywno, jakby bała się poruszyć, podczas
gdy mąż zawieszał ozdobę na jej szyi. Ciepłą dłonią musnął
niby przypadkiem jej kark, aż Mali przeszedł dreszcz.
Żeby tylko nie pil za dużo tego wieczoru, pomyślała,
zdjęta nagłym lękiem. Bała się, że Johana najdzie ochota na
amory po powrocie do sypialni, ale zaraz odrzuciła od sie
bie tę obawę. Skoro do tej pory trzymał się z boku, to tym
bardziej nie tknie jej w wieczór wigilijny. Jej ciąża była już
bardzo widoczna, a Johan panicznie bał się o swojego po
tomka.
Kiedy wreszcie zmęczona i z bólem w krzyżu ułożyła się
w łóżku, sen nie chciał na nią spłynąć. Wpatrywała się
w księżycowy blask migający na belkach powały, a myśli jej
ulatywały do Jo. Gdzie i z kim spędził ten wigilijny wie
czór? Kto go obdarował prezentami? Czy on także przygo
tował podarki? Znów poczuła ukłucie zazdrości i niepew-
ność. Czy Jo myślał o niej tego wieczoru, czy też o niej za
pomniał? Obracała na palcu obrączkę od niego, a jej serce
przepełniała tęsknota i miłość.
Dobry Boże, myślała, czując napływające do oczu łzy.
Czy nigdy nie odzyskam spokoju? Powoli podniosła dłoń do
ust i delikatnie pocałowała srebrną obrączkę.
- Kocham cię, Jo - wyszeptała w nocny mrok. - Nie za
pominaj o mnie!
Tradycyjnie już mieszkańcy położonych po sąsiedzku czte
rech dużych dworów spotykali się w drugi dzień świąt. Te
go roku przyjęcie urządzali mieszkańcy Granvold. Ostatnio
stałym tematem rozmów był oczekiwany w Stornes poto
mek. Mali siedziała nieswojo wśród gości, czując na sobie
ciekawskie spojrzenia. Za to Johan był w swoim żywiole,
a jego matka wydawała się dużo bardziej rozmowna niż kie
dykolwiek.
Mali męczyło to, że znalazła się w centrum zaintereso
wania i że wszyscy o niej rozmawiają, nie czuła się jednak
odtrącona. W ciągu tego z górą roku od jej przeprowadzki
do Stornes poznała wielu ludzi, których sobie ceniła, choć
z nikim się bliżej nie zaprzyjaźniła, w obawie, by nie wyszło
na jaw, jak źle układają się stosunki między nią a Johanem.
Podobnie jak w Stornes, również w Granvold i Oppstad
były młode gospodynie. Obie urodziły dzieci zaraz po ślu
bie, nie szybciej jednak, niż nakazuje przyzwoitość, a w Gran-
vold przyszło na świat już nawet drugie maleństwo. Jedynie
spadkobierca dworu Innstad nie znalazł sobie jeszcze żony,
ale krążyły pogłoski, że i on jest już zaręczony.
Bengt Innstad był wyjątkowo przystojnym mężczyzną.
Mali wydawał się aż nazbyt urodziwy z tymi szafirowymi
oczami okolonymi długimi ciemnymi rzęsami. Pomimo tak
pięknych rysów Bengt nie był bynajmniej zniewieściały.
Mali uśmiechnęła się pod nosem, że ktoś mógłby choćby
przez chwilę nabrać takiego podejrzenia. Nie... trudno so
bie wyobrazić bardziej męskiego młodzieńca niż barczysty
Bengt Innstad!
Dochodziły słuchy, że straszny z niego podrywacz. Trud
no się dziwić, że dziewczęta zakochiwały się i marzyły, by
dzielić z nim życie. W końcu dziedzic Innstad miał nie lada
pozycję. Ale on żadnej, przynajmniej do tej pory, nie trakto
wał poważnie. Mali domyślała się, że wybranka Bengta nie
jest byle kim. Dziewczyna pochodziła z wielkiego dworu
w sąsiedniej wsi.
- No tak, w następne święta Bożego Narodzenia przybę
dzie w naszym gronie jeszcze jedna młoda gospodyni - po
wiedziała Ragna Granvold.
Trzy młode żony siedziały razem na uboczu i popijały kawę.
- Jego przyszła małżonka ma na imię Eline - ciągnęła
Ragna, obrzucając pośpiesznym spojrzeniem Bengta. - Ale
coś mi się zdaje, że on nie jest zbyt zachwycony zaaranżo
wanym związkiem. Nie śpieszy mu się chyba do małżeń
skich okowów.
- Wątpię, czy porzuci dotychczasowy tryb życia - wtrą
ciła Lisbeth Oppstad, energicznie unosząc brodę. - Słysza
łam, że on wcale tej Eline nie chce, ale uległ woli ojca. Tryg-
ve Innstad nie należy do tych, z którymi można się spierać,
jeśli sobie coś postanowią. Bengtowi przyjdzie się więc oże
nić z Eline, czy tego chce, czy nie. Ta dziewczyna ma wnieść
znaczny posag, który zapewne przesądził o małżeństwie.
Nie będę już jedyną we wsi, o której zamążpójściu zade
cydował handel - pomyślała Mali. Współczuła serdecznie
tej Eline, choć jej wcale nie znała. Jeśli to prawda, że Bengt
jej nie kocha, to czeka ją smutne życie.
Rodzina Stornesów zaprosiła wszystkich na przyjęcie
w okresie między Nowym Rokiem a świętem Trzech Króli.
Tradycyjnie przy takich uroczystościach otwierano podwoje
świątecznej izby. Na wiele dni wcześniej zaczynano w niej
palić, aby wygonić z wnętrza i z mebli chłód. W okresie
świątecznym na niczym nie skąpiono, zwłaszcza gdy tak jak
w Stornes, nie trzeba było wiązać końca z końcem.
Mieszkańcy Gjelstad przybyli w dwoje sań, Oddleiv
i Ruth w jednych, a ich trzej synowie w drugich. Z pewno
ścią zmieściliby się w jednych, ale chyba chcieli się pokazać.
Mali źle się czuła w dni poprzedzające przyjęcie. Od
śmierci Kristine nie spotkała nikogo z Gjelstad i nie miała
pojęcia, czy zdobędzie się na to, by podać rękę tamtejszemu
gospodarzowi.
Śmierć Kristine wywołała naturalnie wielkie porusze
nie, ale plotki szybko ucichły. Biedna służąca, na tyle głu
pia, że dała się zwabić jakiemuś mężczyźnie na siano, nie
była wielką sensacją. Ludzie szeptali, że to wstyd i hańba,
mając oczywiście na myśli nieszczęsną dziewczynę. Na do
miar złego nikt nie wątpił, że usiłowała pozbyć się dziecka,
co ostatecznie zniszczyło jej reputację. I tak oprócz żałoby
po stracie córki jej szarzy i szpetni rodzice znosić musieli
niemą pogardę ze strony miejscowych hipokrytów, którzy
szeptali z oburzeniem, że rozpustę wynosi się z domu. Na
skromny pogrzeb przybyli tłumnie ciekawscy, którzy bez
skrupułów wlepiali wzrok w siedzących w kościelnej ławce
zapłakanych biedaków, mając się za kogoś lepszego. Mali
pomyślała z goryczą, że niejeden wpadłby w osłupienie,
gdyby się dowiedział, kto siłą zaciągnął Kristine na siano
i ją tam brutalnie zgwałcił! Kristine nigdy się źle nie prowa
dziła, stała się ofiarą pozbawionej skrupułów bestii! Czasa
mi odzywały się w Mali wyrzuty sumienia, że nie powiedzia
ła tego, co wie. Zapewne była jedyną osobą, która znała całą
prawdę. Kto by jej jednak uwierzył? Kristine nie żyła, nie
można więc było już niczego udowodnić. Mali uznała więc,
że lepiej będzie milczeć, zresztą miała swoją własną tajem
nicę, której musiała strzec...
Powoli przyjęcie rozkręciło się na dobre. Stoły uginały
się pod ciężarem tłustego jadła, a goście raczyli się mocny
mi trunkami. Beret udawała, że nie widzi, iż Sivert i Johan
bez przerwy wznoszą toasty z gospodarzem z Gjelstad, cho
ciaż dyskretnie starała się spowolnić tempo. Synowie Gjel-
stada także zdrowo pociągali. Mali zauważyła, że jedynie
najmłodszy nie przyłączył się do tej kompanii.
Przyjrzała mu się ukradkiem. Havard Gjelstad nie był
podobny do swojego ojca ani z wyglądu, ani z charakteru.
Wysoki, silny młodzieniec, mniej więcej w tym samym wie
ku co ona, miał jasne włosy. Niesforna grzywka wciąż opa
dała mu na czoło, a uśmiech miał w sobie chłopięcy
wdzięk. Kiedy się śmiał, w jego ciemnoniebieskich oczach
pojawiał się blask. Spośród trzech synów Gjelstada Mali
najbardziej lubiła właśnie Havarda. Wydawał się taki
otwarty i bezpośredni i traktował wszystkich z szacun
kiem, także służące.
Tej cechy z pewnością nie odziedziczył po swoim ojcu,
pomyślała Mali, posyłając właścicielowi Gjelstad pełne po
gardy spojrzenie. Już dawno powinien przestać pić, ale
ostrożne napomknienia żony, by trochę przystopował, kwi
tował lekceważącymi komentarzami.
- Baby nie powinny się wtrącać do nie swoich spraw -
wybełkotał pijackim głosem i nalał sobie znowu kieliszek
do pełna. - Baby są od tego, by pilnować domu i zadowalać
męża w łóżku. To cala ich robota. Poza tym mają milczeć
i być posłuszne. Prawda, Johan? - uśmiechnął się i błęd
nym wzrokiem spojrzał na męża Mali.
Johan nie odpowiedział. Czerwony jak burak unikał
spojrzenia Mali. Beret zaś zręcznie skierowała rozmowę na
inne tory, ale jej zaciśnięte w wąską kreskę usta wyrażały
dezaprobatę. Mali zauważyła, że Havard patrzy na ojca
z potępieniem.
On tak by nigdy nie powiedział, pomyślała Mali, nie wie
dząc nawet, skąd czerpie tę pewność.
Mali udała się do spiżarni, żeby dołożyć ciasta na półmi
sek, gdy nagle w przejściu pojawił się właściciel Gjelstad,
który musiał wyjść za potrzebą.
-Tak, tak, Mali - wybełkotał, wlepiając w nią prze
krwione oczy. - Ty to wiedziałaś, jak się urządzić! Taka
nędzarka jest teraz młodą gospodynią w Stornes. No cóż,
wystarczy ładna buzia, by zawrócić w głowie skądinąd
mądremu chłopu!
Ledwie trzymał się na nogach, podpierał się ściany, by
nie upaść. Nagle złapał Mali i przyciągnął ją mocno do sie
bie, usiłując pocałować. Owionął ją odór wódki. Skąd wzię
ła siły, nie miała pojęcia, ale odepchnęła go mocno, tak że
stracił równowagę i upadł ciężko na podłogę.
- Ty łajdaku! - warknęła cicho. - Być biednym to nic
w porównaniu z tym, kim ty jesteś, gnido w ludzkiej posta
ci, bez krzty przyzwoitości! Wiedz, że rozmawiałam z Kri-
stine w zeszłe święta. To ty ją zabiłeś, kanalio! Wziąłeś ją
gwałtem i spłodziłeś jej dziecko. Nie myśl, że tego nie wiem!
Gjelstad z trudem się podniósł i dysząc ciężko, stanął
przed Mali. Z jego oczu ziała nienawiść.
- Kiedyś zamknę ci gębę - odezwał się cicho. - Bo zda
je się, że i ty nie jesteś taka święta, jaką udajesz, zarozumia
ła kobyło!
Mali ominęła go i weszła do izby, zatrzaskując za sobą
drzwi prosto w twarz pijakowi, który ruszył za nią. Dyszała
ciężko, a ręce jej się trzęsły. Ten mężczyzna nie pierwszy raz
ją nagabywał. Był groźnym wrogiem. Z radością zniszczył
by ją, gdyby tylko mógł. Przeraziło ją to, co powiedział.
Czyżby coś wiedział?
Muszę mieć się na baczności, pomyślała Mali. Zwłaszcza
w obecności tego typa!
ROZDZIAŁ 5
Mali przytyła bardziej, niż przypuszczała, i pod koniec cią
ży czuła się jak cielna krowa z nabrzmiałymi wymionami,
które miały napełnić się mlekiem. Johan spoglądał na nią
ze zdumieniem, ale też z nieskrywanym zachwytem.
-Jesteś taka śliczna - powiedział któregoś wieczoru,
kiedy przed pójściem spać stała i rozczesywała włosy. -
Jeszcze nigdy nie widziałem równie pięknej kobiety na
krótko przed porodem.
Mali spłonęła rumieńcem, speszona niekłamanym
uwielbieniem męża. Im bliżej rozwiązania, tym bardziej na
silał się jej strach. A jeśli dziecko wyglądem różnić się bę
dzie tak bardzo, że wszyscy nabiorą podejrzeń? Nie wie
działa nic o rodzinie Jo. Słyszała tylko, że Cyganie są ludem
wędrownym. Przybyli z dalekiego Południa, ale po drodze
dołączali do nich najróżniejsi wędrowcy: ludzie, którzy żyli
wcześniej w niewoli i nędzy i postanowili szukać szczęścia
i wolności razem z barwnym taborem. A jeśli pochodzenie
Jo zaważy na urodzie dziecka? Jeśli wszyscy się domyślą, że
coś z dziedzicem Stornes jest nie tak, jak powinno...
Mali czepiała się nadziei, że dziecko będzie podobne do
' niej. Jeśli zaś odziedziczy ów szczególny kolor oczu Jo, Ma
li powie, że takie same oczy miała także jej prababka. Nikt
tego nie sprawdzi, bo prababcia nie żyła już od wielu lat.
Mali nie spala po nocach i modliła się do Boga, w którego
przestała wierzyć. Modliła się, by dziecko swoim wyglądem
nie wzbudziło podejrzeń. Prosiła o to nie przez wzgląd na
siebie, lecz na maleństwo.
Wieczorami często siedziała z robótką w ręku; szyła kaf
taniki i pieluszki dla dziecka, dziergała maleńkie sweterki,
spodenki i czapeczki. Nawet Beret wyrażała się z podziwem
o jej pracowitości. Sama także szyła i robiła na drutach
ubranka, by potomkowi rodu Stornesów niczego nie brako
wało, gdy już przyjdzie na świat.
Skurcze zaczęły się pewnego popołudnia pod koniec kwiet
nia. Właśnie wstali od podwieczorku, kiedy Mali poczuła
ostry ból w okolicach krzyża. Wstrzymała oddech i ścisnęła
blat stołu. Johan stał nieporadny i tylko na nią patrzy! z lę
kiem. To Beret przystąpiła pośpiesznie do działania
i pomogła Mali usiąść na krześle.
- Zaprzęgaj konia i jedź czym prędzej po akuszerkę -
nakazała sucho Gudmundowi, który wrócił już do pracy we
dworze po tym jak, letnią porą złamał nogę. - A ty, Olav, po
jedziesz po Johannę z Viken.
Johanna z Viken wzywana była zawsze, gdy w jakimś
dworze miało urodzić się dziecko. Nie była fachową aku
szerką, ale znała się na zielarstwie i znała wiele sposobów,
jak ulżyć i pomóc położnicy, gdy niespodziewanie pojawia
ły się komplikacje i poród się przeciągał. Poza tym akuszer
ka potrzebowała kogoś do pomocy, a do tego Johanna nada
wała się jak nikt.
Mali siedziała na krześle i obserwowała zamieszanie wo
kół własnej osoby. Widząc zalęknione spojrzenie Johana,
chwyciła go za rękę i uścisnęła, by go uspokoić. Jego nieśmia
ły uśmiech obudził w niej paniczny strach i wyrzuty sumienia.
Gdyby on wiedział, pomyślała.
Na twarzy Beret wystąpiły czerwone plamy zdradzające
emocje. Teściowa wysłała Ane, by napaliła solidnie w du
żym czarnym piecu, i wnet na palenisku gotowała się już
woda w saganie.
Mali siedziała z boku w milczeniu, jakby to wszystko jej
nie dotyczyło. Skuliła się, gdy przez jej ciało przeszedł no
wy skurcz.
- Najlepiej będzie, jeśli wejdziesz na górę i położysz się
do łóżka - zarządziła Beret. - Zaprowadzę cię.
- A co ja mam robić? - Johan popatrzył bezradnie na
matkę.
- Przede wszystkim nie wchodź do sypialni na podda
szu, póki nie będzie po wszystkim. Tymi sprawami zajmie
my się my, kobiety. A ty weź się za coś, chłopcze, by czas ci
się nie dłużył, bo to może trochę potrwać. Z tym nigdy nie
wiadomo - dodała i chwyciła Mali pod rękę.
Mali przyjęła jej pomoc i pozwoliła ułożyć się w łóżku. Te
ściowa przyniosła czyste ręczniki i płócienne prześcieradło
do zawinięcia niemowlęcia, po czym przysunęła miednicę
bliżej łóżka. Mali czuła się dziwnie, jakby otumaniona, a je
dyną jasną myślą była ta, że oto nadszedł czas rozwiązania.
Nagle chwycił ją strach i do oczu napłynęły łzy. Ręką
otarła pot z czoła.
- Chciałabym, żeby przyszła do mnie babcia - poprosiła
cicho.
- A po co ma tu przychodzić? - zdziwiła się Beret. - Już
ja sobie z tym wszystkim najlepiej poradzę. Zostanę tu przy
tobie, póki nie przyjedzie akuszerka i Johanna.
- Ale ja chcę porozmawiać z babcią - upierała się Mali. -
To przecież będzie jej pierwszy prawnuk. Chcę porozma
wiać z nią na osobności - dodała cicho.
Beret zacisnęła gniewnie usta, ale, choć niechętnie, po
szła po staruszkę.
Mali nawet nie zauważyła, kiedy drzwi się uchyliły i bab
cia znalazła się przy niej. Usiadła na krześle przy łóżku
i chwyciła lodowatą dłoń Mali.
/ część 2: Przełożyła Lucyna Chomicz-Dąbrowska
Tytuł oryginalny serii: Arvesynd Tytuł oryginału: Hemmeligheten Tłumaczenie z oryginału: Lucyna Chomicz-Dąbrowska Ilustracja na okładce: Harald Nygard Projekt okładki: Media Express Sp. z o.o. Korekta: Maciej Korbasiński Skład: Elipsa Sp. z o.o. Copyright © 2006 Anne-Lise Boge Published by arrangement with N. W. Damm & S0n AS, Norway Copyright © for this edition by Elipsa Sp. z o.o. Ali rights reseired ISBN 83-60446-03-2 ISBN 978-83-60446-03-4 Elipsa Sp. z o.o. 01-673 Warszawa, ul. Podleśna 4 tel./fax +48 (22) 833 38 22 Printed in EU Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczyć, że ani ludzie, ani cala hi storia opisana w serii nie mają żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mo jej wyobraźni. Dziękuję wszystkim, którzy we mnie wierzyli, wspierali mnie i pomagali w czasie pracy nad „Grzechem pierworodnym" - przede wszystkim mojej rodzinie. Bez was marzenie nigdy nie stałoby się rzeczywistością. Anne-Lise Boge ROZDZIAŁ 1 Tego roku dwudziesty dzień lipca przypadał w czwartek, na sobotę więc po tej dacie zaplanowano redyk, gromadny wy- pęd bydła i owiec na górskie pastwiska. Przez wiele dni pa kowano żywność, odzież i wyposażenie niezbędne podczas dwóch długich miesięcy w górach i mocowano to wszystko na saniach, które koń miał wciągnąć na górę przez rozległe, ale na szczęście niezbyt grząskie torfowiska. Ładunek było najłatwiej przetransportować na płozach, przynajmniej ze Stornes. W większości innych dworów objuczano konie, ale wtedy często trzeba było obrócić dwa razy, by zabrać ze so bą wszystko. Tego lata zaszczytne zajęcie gospodarowania na hali znów przypadło Ane. Zwykle w położonych na odludziu pa sterskich szałasach przebywały po dwie kobiety, które zaj mowały się obrządkiem bydła i przetworem mleka na sery. Ponieważ jednak właściciele dużych dworów sąsiadujących ze Stornes wybudowali górskie szałasy blisko siebie na roz ległej hali, wystarczyła jedna służąca w każdym szałasie. W razie potrzeby we cztery zawsze się wzajemnie wspierały. Zresztą każdej towarzyszył pastuszek. Zajęcie to przypada- • ło zwykle wyrostkom ze dworów. W Stornes nie było chłop ca w takim wieku, dlatego do pomocy brano któregoś z sy nów komorników. Pasterz codziennie wyprowadza! krowy
i owce na pastwiska i wracał przed porą wieczornego doje nia. W górach grasowały niedźwiedzie i inne drapieżniki, które poczyniłyby niepowetowane straty wśród stada, gdy by nie pilnowano zwierząt przez cały czas. Z tego samego powodu trzeba je było na noc zaganiać pod dach, krowy do obory, a owce do owczarni. W zamkniętych pomieszcze niach nie groził im atak drapieżników. Zdarzało się wszak że przy ładnej pogodzie, że owce wdrapywały się wysoko na skalne rumowiska pod szczytem Stortind i tam pozwalano im zostać na noc, następnego zaś dnia najczęściej wracały ze stadem. W dni poprzedzające redyk Ane miała pełne ręce robo ty i pracowała bez chwili wytchnienia. Gospodarowanie let nią porą na górskim pastwisku większość służących trakto wała jako wielkie wyróżnienie. Wysoko w górach młode kobiety mogły odpocząć od codziennego nadzoru i mono tonnych zajęć, które wykonywały we dworze. Razem było im zwykle bardzo wesoło i przyjemnie. Poza tym, co wszy scy wiedzieli, w niedziele zachodzili tam młodzi mężczyźni, były więc żarty, śmiech i ukradkowe pocałunki. Takie od wiedziny stanowiły często początek bliższych związków, które kończyły się małżeństwem. Ustalono, że Sivert będzie powoził saniami z ładunkiem i weźmie do pomocy Olava. Zamierzali obrócić w ciągu jed nego dnia i być z powrotem we dworze przed wieczorem, je śli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Jednak na kilka dni przed ustaloną datą dotarła do Stornes wiadomość, że umarł wuj Beret i jego pogrzeb odbędzie się właśnie w so botę. Oznaczało to, że Sivert z Beret muszą jechać na po grzeb do odległej wsi i wrócą dopiero w niedzielę, ponieważ przyjdzie im tam przenocować. - Kto to widział umierać w najgorętszym okresie prac polowych, na dodatek w porze redyku - mruczał pod nosem Sivert, pilnując się wszak, by nie usłyszała tego Beret. Mali dobrze wiedziała, że nie ma nic złego na myśli, po prostu nagła zmiana planów wyprowadziła go z równowagi. Zawsze się denerwował, gdy coś układało się inaczej, niż wcześniej ustalono. Ostatecznie zdecydowano, że załado wane sprzęty i żywność zawiezie w góry Johan razem z Ola- vem. A ponieważ sianokosy udało im się zakończyć, między innymi dzięki pomocy uwijającego się za dwóch Jo, Johan postanowił przenocować na hali. Długa zima poczyniła w dachach górskiej obory i w szałasie spore szkody. Johan uznał, że skoro już będzie na miejscu, ze spokojem wszyst ko naprawi. Wyszło więc na to, że we dworze zostać miała tylko Ma li, babcia i Jo, który na tę lipcową sobotę i niedzielę znów przybył do Stornes, aby Ingeborg mogła pojechać do domu. - Przecież poradzę sobie z przygotowaniem strawy dla trzech osób - oświadczyła Mali, gdy Beret zastanawiała się głośno, czy wszystko będzie dopilnowane pomimo jej nie obecności. Mali nie wspomniała nikomu, że panicznie obawia się zostać we dworze w towarzystwie Jo. Próbowała uciszyć niepokój, tłumacząc sobie, że jest przecież babcia. Odwiedzi ją po kolacji, a potem wcześnie położy się spać. - Oczywiście, jedź spokojnie, Beret - uspokajała synową staruszka. - Co tu by miało pójść nie tak, jak powinno? Podczas obiadu Mali starała się nie patrzeć na Jo. Po ich spotkaniu w pralni trzymała się od niego z daleka. Ale wy dawała się bezradna, czując wciąż na sobie jego spojrzenia. Jakkolwiek przemawiała sobie do rozsądku, nie potrafiła zapanować nad uczuciami, jakie wobec niego żywiła. Pomogła babci położyć się do łóżka około godziny dzie siątej i poszła na górę do sypialni na poddaszu. Gdzie był Jo, nie miała pojęcia. Ostatni raz widziała go na kolacji, podczas której jedli kaszę. Niewykluczone, że wybrał się do • któregoś z pobliskich dworów. W tym krótkim czasie, gdy pracował w Stornes, swą pogodą ducha i otwartością zjed nał sobie wielu przyjaciół.
Mali otworzyła okno i poczuła powiew cieplej letniej no cy. Lekka bryza niosła słony zapach morza i wodorostów. Pomyślała, że nie uda jej się zasnąć, nawet jeśli się położy. Poza tym był to pierwszy wieczór od ślubu, gdy Johana nie było w domu i nie on decydował o tym, kiedy żona powin na pójść spać. Po cichu zeszła po schodach i przez stary sad, pośród ja błoni, przemknęła w kierunku szopy, w której przechowy wano łodzie i sprzęt do połowu ryb. Usiadła na miękkiej trawie, poluzowała ciasno spleciony warkocz i potrząsnęła głową, pozwalając włosom opaść swobodnie. Potem oparła się o ścianę szopy i przymknęła oczy, wsłuchując się w plusk fal przypływu. Zauważyła Jo nagle, gdy był już całkiem blisko. Na od głos mokrych stóp na ciepłej skale wzdrygnęła się przestra szona. Jo najwyraźniej wcześniej przyszedł na cypel i wy kąpał się, bo był w samych spodniach, koszulę trzymał w jednej ręce, a butów chyba w ogóle nie wziął ze sobą. Wil gotne czarne włosy kręciły mu się na karku jeszcze mocniej niż zazwyczaj. Mali czuła, że serce wali jej młotem. Przez moment przeszła ją myśl, czy nie uciec do domu, ale on był zbyt blisko. - Siedzisz tu sama? - zapytał, podchodząc do niej. - Mo gę ci przez chwilę potowarzyszyć? Skinęła tylko głową. Widok jego opalonego torsu wpra wił ją w zakłopotanie, ale chyba tego nie zauważył, bo nie uczynił żadnego gestu wskazującego na to, że chce się ubrać. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, wsłuchując się w śpiew samotnego kosa. - Nie jesteś szczęśliwa, prawda, Mali? - zapytał znienac ka. - Wiem, że uważasz, że to nie moja sprawa, i pewnie masz rację, ale... Ale tak bardzo bym chciał widzieć cię szczęśliwą. Mali nie odpowiedziała. Wtedy dotknął jej włosów, po gładził je ciepłą dłonią, a potem nabrał całą garść zmierz wionych złotych loków i ukrył w nich swą twarz. Drgnęła i mocniej oparła się o ścianę szopy. - Nie chcesz, żebym cię dotykał? - zapytał cicho. - Wo lisz, bym sobie poszedł? Powinna przytaknąć, tymczasem bez słowa podniosła rękę, by go odsunąć. Kiedy jednak ich dłonie się zetknęły, palce w przedziwny sposób same splotły się ze sobą. Mali wstrzymała oddech, a przez jej ciało przeszła fala namięt ności, jakiej doświadczyła tylko raz, podczas pamiętnego spotkania w pralni. Nie pamiętała później, czy to on poca łował ją pierwszy, czy też ona zbliżyła wargi do jego ust. W górze niebo lśniło odcieniami miedzi i złota, ona zaś po woli osunęła się na miękką trawę i poddała się pragnie niom. Wiedziała, że to szaleństwo, ale nie była w stanie nad tym zapanować. Zresztą nawet nie chciała. Sprawy posunę ły się za daleko. Jo delikatnie wsunął ciepłą dłoń pod jej bluzkę i dotknął piersi. Rozpiął wszystkie guziczki i rozchylił materiał. Mali jęknęła, gdy lekka bryza owiała jej nagą skó rę, a Jo ujął wargami sterczącą twardą brodawkę. O Boże, pomyślała oszołomiona. To tak może być? Kiedy później o tym myślała, nie potrafiła sobie samej wyjaśnić, jak mogło do tego dojść. Jo uosabiał mężczyznę, o którym zawsze marzyła. Instynktownie, nie znając go przecież wcale, czuła, że to on powinien być jej przeznaczo ny. Nie kryło się za tym żadne sensowne wytłumaczenie, ale porzuciła wtedy wszelki rozsądek. Duszą i ciałem odczuwa ła, że to, co się dzieje, jest nieuniknione i właściwe. Wszyst ko inne wydawało jej się nieistotne. Odpowiedziała mu całą swoją tęsknotą i namiętnością, którą skrywało jej ciało i której Johan nie zdołał skutecznie zniszczyć, jak sądziła. Płonęła niczym ogień pod jego deli katnymi dłońmi, pod palcami, które wiedziały, jak jej doty kać. Przylgnęła do niego, zagłuszając w sobie głos rozsąd ku. Liczyło się tylko tu i teraz, owo cudowne misterium,
które się dokonywało. Wydawało jej się, że jest świadkiem jakiegoś cudu, uczestnikiem świętego rytuału. Otworzyła się przed nim jak pozbawiona przez wiele lat wody pustyn na roślina, która wreszcie doświadczyła życiodajnego desz czu, pozwalającego jej ożyć i rozkwitnąć pełnym kwieciem. Krzyknęła, gdy w nią wszedł, ale nie z bólu, lecz z gwałtow nej, niewstrzymywanej żądzy i radości. Zamknął pocałun kiem jej usta i wprowadził w krainę rozkoszy, o której ist nieniu nie miała pojęcia. Nigdy nie przypuszczała, że tak może wyglądać miłosne zbliżenie, i zdawało jej się, że otwo rzyło się przed nią niebo. Leżała z twarzą wtuloną w jego nagą pierś, a z oczu pły- nęły jej łzy. Jo uniósł się na łokciach i spojrzał na nią. - Płaczesz, Mali, najdroższa moja? - wyszeptał. - Czy sprawiłem ci ból? Zarzuciła mu ramiona na szyję i zaśmiała się cichutko, uszczęśliwiona. - Doznałam od ciebie wyłącznie rozkoszy - odparła ła godnie. - Zgrzeszyłam i być może zostanę za to ukarana, ale warto było. Bo ja właściwie nigdy naprawdę nie kochałam, Jo. Zostałam wzięta silą i myślałam już, że na zawsze znisz czono we mnie zdolność odczuwania. Nie wiedziałam, że może być tak pięknie. Nieważne, co się stanie, jestem ci wdzięczna za to, co mogłam z tobą przeżyć. Leżeli przytuleni, przez długą chwilę nie wypowiadając żadnego słowa. - Chcę, żebyś wiedziała, że nie należę do mężczyzn, któ rzy jeżdżą od dworu do dworu i uwodzą cudze żony - ode zwał się nagle Jo. - Gdyby tak było, już dawno rozeszłyby się na ten temat plotki i nie pozwolono by nam rozbijać obozo wiska w okolicy. Poza tym nie leży to w mojej naturze. Przez chwilę milczał, jakby coś dusił w sobie. Mali z czu łością gładziła wargami jego tors, jakby nie mogła się nim nasycić. Wiedziała już, że ta chwila nie potrwa długo, i dla tego pragnęła ją przeżyć jak najpełniej. - Miałem kogoś - wyszeptał znienacka. - To była wspa niała kobieta. Ale ona umarła i razem z nią coś we mnie umarło. Po jej śmierci nie miałem żadnej innej... Dopiero ty... Mali nie odpowiedziała, ale nie przestawała gładzić jego klatki piersiowej. Nagle pod lewą brodawką odkryła coś, co w półmroku wydało jej się jakimś paprochem, ale gdy chciała go strzepnąć, przekonała się, że to znamię. - To moje dodatkowe serce - wyjaśnił, uśmiechając się łekko. Mali przyjrzała się uważnie plamce i zobaczyła, że fak tycznie ma kształt serca. - To znamię przynależne mojemu rodowi, choć nigdy nie wiadomo, kto zostanie nim obdarzo ny. Czasami nie pojawia się przez dwa pokolenia, by potem znów dać o sobie znać. Mój ojciec miał takie znamię, ja też mam. Odgarnął włosy Mali i ujął w dłonie jej twarz. - Spotka nie z tobą było takie niezwykłe. Już wtedy w Gjelstad wyda wało mi się, jakbym cię znał od zawsze. Jakbym to ciebie szukał przez wszystkie moje dni - dodał cicho. Uniosła lekko głowę i musnęła ustami jego wargi. - Ja czułam to samo - wyszeptała. - I chociaż wkrótce minie rok od mojego zamążpójścia, wydaje mi się, że jesteś moim pierwszym mężczyzną, bo żadnemu nie oddałam się wcześniej dobrowolnie. I zawsze pozostaniesz dla mnie tym jedynym. To, co łączy mnie z Johanem... nie ma żadnego znaczenia. Niczego nie żałuję, choć może powinnam. Ale wspomnienia tej nocy będą towarzyszyć mi przez resztę mo ich dni. Wydaje mi się, że na nią zasłużyłam. Każdy czło wiek powinien przeżyć taką miłość, przynajmniej raz w ży ciu. Nawet ja. - Tak bardzo jesteś nieszczęśliwa? - zapytał powoli. Wybuchła płaczem. Przytuliła się do niego z całych sił i szlochała wtulona twarzą w jego szyję. Głaskał ją pieszczotli wie, póki się nie uspokoiła, a jej ciało znów nie zapłonęło.
Jęknęła z rozkoszy i nieopisanej tęsknoty. Nigdy dotąd nie czuła się tak intensywnie blisko życia jak wówczas, gdy po raz drugi przyjęła go do swego pulsującego namiętnością łona. - Wyjedź ze mną! - poprosił gorąco. - Jesteś moją kobietą, Mali. Nie mogę ci zapewnić takiego dobrobytu jak ten, w któ rym żyjesz dzięki małżeństwu z dziedzicem, ale na pewno uda mi się kupić jakąś niewielką zagrodę i tam moglibyśmy za mieszkać. Dalibyśmy sobie radę, bo ja się pracy nie boję. Mali nie odezwała się. Leżała pod jego ciężarem w bło gim nasyceniu, ich palce splotły się ze sobą. Całą sobą prag nęła się zgodzić na tę propozycję, ale powstrzymywała ją niewidzialna bariera. Wiedziała, że zostanie tu, w Stornes, w obawie przed skandalem, który by wybuchł po jej wyjeź dzie z Jo. Gdyby tylko dotyczył jej osoby, pewnie by się nie zastanawiała. Ale nie wolno jej zrujnować życia rodzicom i rodzeństwu. Nie zniosłaby, żeby musieli płacić za jej uczy nek. Nawet za cenę miłości. - Chcę, ale nie mogę, Jo - powiedziała, siadając. - Odpo wiedzialność za to spadłaby na moich najbliższych, a z tym nie potrafiłabym żyć. - Pogładziła Jo po twarzy i spojrzała mu w oczy. - Dałeś mi ciepło i miłość na całe życie. Wyda je mi się, że teraz przetrwam wszystko, ponieważ pokazałeś mi, jak nieskończenie piękne może być uczucie między ko bietą a mężczyzną. Pozostaniesz w moim sercu, nawet kie dy wyjedziesz ze Stornes. Bo ja tu zostanę - dodała cicho. Siedzieli przytuleni, oparci o ścianę szopy, w objęciach cichej, letniej nocy. Mali wiedziała, że odtąd zawsze zapach morza i woń polnych kwiatów będzie jej przypominać właś nie tę noc. W myślach przyrzekła sobie, że wspomnienie tych chwil chronić ją będzie w trudach życia, do którego zo stała sprzedana. - Nie wolno ci nikomu zdradzić, co się między nami zdarzyło! - rzekła gwałtownie, kiedy wstali. - Mam nadzie ję, że mnie nie zapomnisz, ale nikomu o mnie nie mów! Przyrzekasz? Przygarnął ją gorąco, a jego twarz była mokra od łez. - Jak zdołam chodzić tu w obejściu, patrzeć na ciebie, nie mogąc cię nawet dotknąć? - wyszeptał udręczony. - Przecież jeszcze na razie nie wyjeżdżam. - Tej nocy jesteśmy we dworze sami. Drugi raz się to nie powtórzy - rzekła Mali. - Pamiętaj, by nie uczynić niczego, co pozwoliłoby Johanowi na jakiekolwiek domysły. Ja też nie wiem, jak zdołam to znieść... Przerwała. Na samą myśl, że Johan miałby jej dotykać po tym, co przeżyła z Jo, zrobiło jej się słabo. - Jeśli mnie kochasz, Jo, nigdy nie pozwolisz, by ktokol wiek się domyślił - powtórzyła z mocą. - To cena, jaką mu simy zapłacić za te cudowne chwile. Nikt nie może nabrać podejrzeń, nikt nie może odkryć... Kiedy Mali po cichutku przemykała się po schodach do sypialni na górze, usłyszała, że woła ją babcia. Przerażona próbowała otrzepać się z trawy i gałązek, nerwowo popra wiła włosy. -Źle się czujesz, babciu? - wyszeptała, uchyliwszy drzwi do izby staruszki. Babcia popatrzyła na nią, mrużąc oczy, gdy tak stała w drzwiach z rozpaloną twarzą i włosami w nieładzie. Poczuła ukłucie w piersiach, bo jeszcze nigdy nie wi działa Mali w takim stanie. Domyśliła się, co się zdarzyło, a jej gardło ścisnął lodowaty strach. - Nie, nic mi nie jest - odparła staruszka i położyła się z powrotem. - Słyszałam tylko, że wróciłaś i... Na moment ich spojrzenia spotkały się i Mali zrozumia ła z lękiem, że babcia wie o wszystkim. - Straciłam poczucie czasu - wyszeptała dziewczyna. - To był taki piękny wieczór. Zupełnie straciłam poczucie czasu - powtórzyła zdyszana i zamknęła drzwi.
ROZDZIAŁ 2 Mali nigdy nie przeżyła równie trudnych dni jak te, które nastąpiły po owej niezwykłej nocy. Dziewczyna usychała z tęsknoty, by choć dotknąć Jo, a równocześnie drżała ze strachu, że ktoś mógłby przejrzeć jej uczucia bądź zdema skować Jo. Wciąż czuła na sobie jego spojrzenie, ale rzadko miała odwagę mu odpowiedzieć i bała się nawet zerknąć w jego stronę, zwłaszcza w obecności innych. Czasami na moment spotykali się bez świadków w pral ni, w oborze albo za węgłem domu, a wtedy żadne z nich nie było w stanie zapanować nad gwałtownymi uczuciami, któ re przepełniały ich oboje. W tych krótkich oszałamiają cych chwilach wtulali się w siebie desperacko spragnieni bliskości. - Ja tego nie wytrzymam - wyszeptał Jo któregoś wie czoru, gdy spotkał Mali wychodzącą z piwnicy, gdzie prze chowywano ziemniaki. Zapewne widział, jak szła w tę stronę z pustym wiadrem, i przybiegł za nią. Pośpiesznie wciągnął ją za sobą z powro tem do piwnicy i zamknął drzwi. Serce Mali biło jak szalo ne z miłości, ale i ze strachu przed wścibskimi spojrzenia mi, które, jak sądziła, śledziły każdy jej krok. Kiedy jednak . Jo przytulił ją gwałtownie, zapomniała na krótką chwilę o wszystkim. Ich usta odnalazły się w ciemnościach piwni cy, przesiąkniętej stęchłą wonią starych ziemniaków i na
pól zgniłej rzepy. Niecierpliwe dłonie pieściły jej ciało, przyprawiając ją o zawrót głowy. Czuła, jak nogi ugięły się pod nią. - Nie, Jo - wyszeptała bezbarwnie, usiłując go odsu nąć. - Ktoś tu może wejść. Jo, kochany... Kiedy jednak poczuła między udami jego delikatne pal ce, całkowicie mu się poddała. Wziął ją na ręce, a ona uda mi objęła jego biodra i odchyliwszy głowę, jęczała z rozko szy. Nigdy by nie pomyślała, że w ciemnej piwnicy, oparta plecami o chłodny mur, znajdzie się tak blisko nieba. - Tak nie powinno być - odezwał się cicho Jo, kiedy Ma li drżącymi rękoma poprawiała ubranie. - Czemu musimy się ukrywać? Nie takiej miłości pragniemy oboje. Kiedy pa trzę na ciebie, dotykam twej dłoni, czuję twój zapach, chcę być blisko ciebie. A przecież mi nie wolno. Nie wytrzymam tego dłużej! Mali pogładziła go pośpiesznie po policzku. Choć była tak intensywnie blisko niego, przez cały czas nasłuchiwała czujnie, czy nie słychać jakichś głosów lub kroków. Jeśli ktoś zobaczy nas razem w piwnicy, będziemy stra ceni, myślała przerażona. Nie pomogą żadne wyjaśnienia. - Kocham cię, Jo! - wyszeptała zdyszana - Ale to, co się tu zdarzyło, nie może się więcej powtórzyć. W tym dworze ściany mają oczy i uszy. Przyrzekłeś mi... Wyszli z piwnicy osobno. Gdy Mali z wiadrem pełnym ziemniaków znalazła się za węgłem, usłyszała, że Jo zamy ka za sobą drzwi. Pośpiesznie wygładziła włosy i weszła do kuchni. - A co ty, na miłość boską, robiłaś w piwnicy - roześmia ła się na jej widok Ingeborg. - We włosach masz pełno pia chu i brudną spódnicę z tyłu! Mali poczerwieniała, ale w duchu dziękowała Bogu, że poza Ingeborg akurat nikogo innego nie było w izbie. - Zostało już tak mało ziemniaków, że trzeba wejść na stertę w schowku, żeby sięgnąć - odpowiedziała, wytrzepując grudki ziemi z włosów. - Kiedy już nabrałam pełne wiadro, potknęłam się i upadłam. Pewnie dlatego mam brudną spódnicę. Tam jest tak ciemno - dodała zdyszana i postawi ła wiadro pod zlewem. - No, ale przynajmniej starczy teraz ziemniaków na jutrzejszy obiad - dodała, nie patrząc w stronę Ingeborg. - Pójdę na górę i się trochę ogarnę, a ty możesz tymczasem nastawić kaszę na kolację. Kiedy dotarła do sypialni na górze, opadła roztrzęsiona na krzesło. To było szaleństwo, pomyślała. Nie sądziła na wet, że można się kochać przy piwnicznej ścianie, i na to wspomnienie przeszył ją słodki dreszcz. Równocześnie z ciężkim jak ołów serce uświadomiła sobie, że tabor Jo mo że nadjechać lada dzień. Był ostatni tydzień lipca, żniwa prawie zakończone. Pozostały wprawdzie jeszcze sianokosy na górskich łąkach, ale z tym dworscy parobkowie już sobie sami poradzą. Jo zrobił to, co do niego należało, pomyślała Mali i ścisnął ją strach, co by się stało, gdyby we dworze się dowiedzieli, co jeszcze uczynił. Czym prędzej się więc prze brała i wróciła do swych zajęć. Tego wieczoru Johan dopadł ją, kiedy wkładała nocną koszulę. Wzdrygnęła się i próbowała się odsunąć. Po nocy spędzonej z Jo przy szopie na brzegu Johan jej jeszcze nie dotykał. Minęło co prawda raptem parę dni, ale dla niej za częło się jakby nowe życie. - Co to, młoda żonka nie ma ochoty? - zapytał Johan pogardliwie i ścisnął ją mocniej za ramiona. Poczuła od niego bimber. Zdziwiła się, bo od dłuższego czasu nie pił. Ciekawe, co skłoniło go tym razem do sięgnię cia po butelkę. - Nie... nie czuję się zbyt dobrze - wymamrotała i od wróciła głowę, gdy mąż usiłował ją pocałować. Wszystko w niej gwałtownie protestowało. Nie mogła znieść nawet myśli, że Johan miałby ją teraz posiąść. Je stem kobietą Jo, myślała zrozpaczona, ale zaraz przypo mniała sobie, że Jo wnet wyjedzie, a jej pozostanie nadal
dzielić stół i loże z Johanem. I tak upływać będzie rok za ro kiem... - Nie dziś, Johan - ponowiła prośbę. Być może łatwiej byłoby jej ścierpieć bliskość męża, gdy by upłynęło trochę więcej czasu, gdyby Jo nie było już w Stornes. Johan nie próbował nawet niczego tłumaczyć, popchnął Mali na łóżko i wziął ją na swój sposób ostro, z jakąś gwał towną desperacją, bez jednej pieszczoty ani dobrego słowa. Następnego dnia przybył do dworu tabor Jo. Mali po czuła, jak krew odpływa jej z twarzy, gdy zobaczyła cygań skie wozy skręcające na podwórze. A więc to koniec, pomy ślała. Może to i lepiej? Mali nie zniosłaby więcej takich nocy jak miniona, mając świadomość, że gdzieś blisko śpi Jo. Przygnieciona ciałem męża, czuła się tak, jakby zdradziła Jo i najlepszą cząstkę samej siebie, choć obiektywnie to Johanowi nie do chowała wierności. Tabor cygański nie został nawet do następnego dnia. Jo otrzymał należną zapłatę od Siverta. Wszyscy się z nim po żegnali i ściskając dłoń, dziękowali za pomoc. Sivert zapew niał, że nigdy nie zapomną tego, co zrobił dla dworu Stor nes. Nawet Johan podał Jo rękę i wyraził podziękowanie. Na ułamek sekundy spojrzenia Jo i Mali spotkały się nad głową Johana. Gdyby wiedział, za co dziękuje Cyganowi, pomyślała Mali, czując, jak strach ściska ją w piersi. A Jo obszedł wszystkich i każdemu podał rękę na pożeg nanie, dziękując za miłe dni i dobre traktowanie. - Żyj dobrze, Mali - powiedział i ująwszy jej dłoń w obie ręce, wcisnął jej jakiś chłodny, twardy przedmiot. - Dziękuję i wzajemnie - odpowiedziała Mali zduszo nym głosem i zacisnęła dłoń. - Ty także żyj dobrze. No i Jo odjechał. Mali wymknęła się z domu i znalazła spokojny kąt na strychu pralni. Dopiero tam, zamknąwszy za sobą dokład nie drzwi, sprawdziła, co trzyma w dłoni. Oszołomiona pa trzyła na pięknie cyzelowaną srebrną obrączkę. Powoli wsunęła ją na środkowy palec lewej ręki, bo na palec ser deczny była za luźna, i łzy napłynęły jej do oczu. Musnęła ustami lśniącą obrączkę, którą Jo zapewne sam zrobił, i wzruszona przyrzekła sobie, że na zawsze zachowa wspo mnienia o mężczyźnie swojego życia, a obrączkę od niego będzie nosić po kres swych dni. Musi tylko wymyślić, co od powiedzieć, gdy ktoś o nią zapyta. Ostatecznie może powie dzieć, że to pamiątka od mamy, nikt przecież nie będzie te go sprawdzał. Lato minęło i nadeszła jesień. Szpaki zbierały się do odlotu, a zbocza gór ustroiły się w jesienne barwy. Mali przechwy tywała raz po raz badawcze spojrzenia babci, która jednak o nic nie pytała. Noce i dni po wyjeździe Jo zlały się Mali w jedno. Wymykała się tak często, jak tylko mogła, do ci chej sypialni na poddaszu, ale najchętniej siadała wieczora mi przy drewnianej szopie na łodzie. Z zamkniętymi ocza mi wsłuchiwała się w odgłosy falującego morza. W sercu czuła dziwną mieszankę głębokiego smutku i bezmiernej tęsknoty za Jo, za miłością, z której zrezygnowała, i cichym szczęściem, które dzięki niemu poznała. Myślała o nim w każdej godzinie dnia, a nocą przychodził do niej we snach. - Jesteś jakaś inna - stwierdził któregoś wieczoru Jo han, kiedy układali się do snu. - Inna? - zdziwiła się Mali, czując, jak strach ściska ją w piersi. - Co masz na myśli? Jak to inna? - No, nie wiem dokładnie - odparł Johan niepewnie. - • Wydajesz się trochę... Czy czasem się coś nie szykuje, hm? - dodał z równą niepewnością i popatrzył na żonę. W pierwszej chwili nie zrozumiała, o co mu chodzi, ale
wnet oblała się rumieńcem. Johan sądził, że ona spodziewa się dziecka! Już miała stanowczo zaprzeczyć, gdy nagle do znała olśnienia. Przecież już dawno minął termin jej comie sięcznej przypadłości! Zaraz... kiedy ostatnio krwawiła? Gorączkowo cofnęła się myślami i przypomniała sobie, że prała płócienne opaski tego dnia, gdy Jo przybył do dworu - siódmego lipca. Potem już nie miała miesiączki. Od ponad dwóch miesięcy! Johan położył dłoń na ramieniu Mali i powoli obrócił ją do siebie. Uważnie przyjrzał się żonie, która spuściła wzrok i poczerwieniała. - Spodziewasz się dziecka, Mali, prawda? - wyszeptał chrapliwie. - Dobry Boże, jesteś brzemienna? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Przytulił ją mocno do siebie i zaszlochal. Oparta niewy godnie o jego pierś, policzkiem wyczuwała gwałtowne bicie serca. Dobry Boże, co ja uczyniłam, pomyślała przerażona, bo nawet przez chwilę nie miała wątpliwości, że mąż ma rację: wreszcie zaszła w ciążę. Równie pewna była tego, kto jest ojcem tego dziecka. Co prawda spala z Johanem kilkakrot nie w tym okresie, ale intuicja podpowiadała jej, że maleń kie życie, które w niej rośnie, począł Jo. W jej oszołomionej głowie szalały emocje, bezgraniczna radość z powodu dziec ka, które nosiła w swym łonie, i blady strach, że ktoś odgad nie prawdę. Chociaż... czy to możliwe? Mali pomyślała o babci i poczuła ucisk w żołądku. Tak, staruszka domyśli się wszystkiego, choć na pewno nikomu nie zdradzi. Nie potrafiłaby tego zrobić Johanowi! Zresztą jak powiedzieć, że dziedzic, który jest w drodze, nie ma w sobie nawet kropli krwi rodu Stornesów? Tym bardziej, że nie można tego wiedzieć na pewno, rozmyślała Mali. Prze cież mimo wszystko utrzymujemy z Johanem kontakty mał żeńskie już od ponad roku. Nie, babcia raczej będzie mil czeć, bez względu na to, co o tym sądzi i czego się domyśla. - Och, Mali, Mali - wyszeptał Johan i delikatnie ją odsu nął. - Pomyśl, że będziemy... że ty wreszcie... Jego oczy zalśniły od łez, a głos zdradzał wielkie wzru szenie. Obejmował ją ostrożnie, jakby była z porcelany. Ni gdy jeszcze nie widziała go tak szczęśliwego, a zarazem tak uroczystego. Dla Mali stało się jasne, że odtąd musi odgry wać swoją rolę najlepiej, jak potrafi, by Johan nigdy nie na brał podejrzeń, że żona nosi pod sercem nie jego dziecko. Tyle jestem winna swojemu mężowi, myślała. Nie wolno mi zniszczyć radości, jaką odczuwa! Domyślała się, że i jemu nie zawsze było lekko. Nie jest w stanie go pokochać, ale może kiedy urodzi im się dziecko, połączy ich miłość do maleństwa? Bo Mali ani przez chwi lę nie wątpiła, że zarówno Johan, jak i teściowie będą ubó stwiać dziecko, które się narodzi. Tyle mogę poświęcić, myślała oszołomiona nową sytu acją. Pozwolę im kochać swoje dziecko. W końcu to ono zo stanie kiedyś dziedzicem Stornes, mimo że tak naprawdę nie będzie miało do tego żadnych praw. A jeśli kiedyś wyjdzie na jaw, że to dziecko Jo? Na myśl o tym przeszedł ją dreszcz. Dobry Boże, spraw, by dziecko było podobne do mnie, modliła się desperacko. Niech niko mu nie przyjdzie do głowy, by podać w wątpliwość ojcostwo Johana. - Dlaczego nic nie powiedziałaś? - zapytał Johan po nownie i troskliwie pomógł jej się ułożyć w łóżku. - Nie byłam... Chciałam mieć całkowitą pewność - wy szeptała Mali. - Wiedziałam przecież, że ty... Uważałam, że nie powinnam ci robić przedwczesnych nadziei - dodała i zamknęła oczy. Kłamstwo jej doskwierało. Nie sądziła, że będzie sobie coś z tego robić, ale teraz czuła się po prostu okropnie. Johan nie zasłużył na to, myślała ze smutkiem. Tylko że
teraz już na to za późno. Czasu nie da się cofnąć. Jedyne, co mogę zrobić, to postarać się być dla niego lepszą żoną. Po zwolę mu na radość i dumę z potomka. Johan delikatnie odgarnął pozlepiane potem kosmyki z jej czoła. Nie wiedziała, że jego dłonie potrafią dotykać z taką czułością. - Chyba nie czujesz się chora? - zapytał z lękiem. - Chyba wszystko... wszystko jest normalnie? - dodał z lek kim zakłopotaniem i poczerwieniał. - Wszystko jest normalnie - odparła Mali cicho. - Mo żesz być spokojny. Ujęła go za rękę i przyłożyła do swego policzka, a potem musnęła wargami spracowaną dłoń. Nigdy wcześniej tego nie robiła, nigdy dobrowolnie nie okazała mu pieszczoty. Gdy Johan pochylił się i ją pocałował, nie odwróciła głowy. Nie mogła go całkiem odsunąć, dręczyło ją zbyt duże po czucie winy. Poza tym miała nadzieję, że teraz, by nie za szkodzić dziecku, Johan pozostawi ją przez dłuższy czas w spokoju. Lepiej okazać mu więcej dobrej woli, pomyślała z biją cym sercem. Znów uderzyła ją myśl, że w życiu wszystko ma swoją cenę. Kiedy po równym oddechu poznała, że Johan zasnął, wy sunęła się po cichu z łóżka i podeszła do okna. W wieczor nym mroku zamajaczyły w oddali kontury drewnianej szopy. Co ja zrobiłam? - pomyślała ze strachem, którego powa gę dopiero teraz tak naprawdę sobie uświadomiła. To dziwne, ale nie wpadło jej do głowy, że chwile przeży te z Jo mogą mieć konsekwencje. W jego obecności właści wie w ogóle nie była w stanie jasno myśleć. Zresztą po wyjeździe wcale nie było lepiej, pomyślała z ironią. Miesięczne krwawienia pojawiały się u niej regularnie, powinna więc już dawno zrozumieć, że zaszła w ciążę. I na gle przepełniła ją wielka radość, że spodziewa się dziecka mężczyzny, którego kocha ponad wszystko na świecie. Choć postąpiła niegodziwie wobec prawowitego małżonka, który spal obok, wszystko w niej śpiewało z radości. -Noszę pod sercem twoje dziecko, Jo - wyszeptała w nocny mrok. On nigdy nie spotka tego dziecka, ale ona będzie je ko chała za dwoje. Odtąd już na zawsze będzie przy niej cząst ka Jo, mimo że Mali będzie zmuszona posłużyć się kłam stwem i dzielić się dzieckiem z tymi, którzy uważać je będą za potomka rodu, krew ze swej krwi. Ale dam radę, pomyślała. Wreszcie życie nabrało sensu, teraz poradzę sobie ze wszystkim. W tym osobliwym nastroju ułożyła się wreszcie do snu. Długo tak leżała wpatrzona w ciosane belki powały, roz świetlone księżycowym blaskiem. W końcu zasnęła z dłoń mi ułożonymi na ciepłym płaskim brzuchu.
ROZDZIAŁ 3 Kiedy po obiedzie Johan wziął Mali za rękę i chrząknął, by zwrócić na siebie uwagę, w izbie powoli ucichły rozmowy. Wszyscy skierowali spojrzenia na niego i tę, która stała obok ze spuszczonym wzrokiem. Wielu zapewne zachodziło w głowę, co się święci, bo Jo han już od rana promieniał niczym słońce. Chodził z dum nie uniesioną głową i, co nieczęsto mu się zdarzało, rozda wał mile słowa, które wprawiały wszystkich w zdumienie. Johan bowiem nie należał do tych, którzy odzywają się bez powodu. - Zręczna z ciebie dziewczyna, Ane - rzekł, kiedy służą ca nalewała mu kawę przy śniadaniu. - Zresztą Ingeborg także uwija się jak fryga. Ane osłupiała i omal nie upuściła mu na kolana dzban ka z kawą. Spłonęła rumieńcem z radości i niedowierzania, bo we dworze rzadko słyszało się pochwały. Co się dzieje z tym dziedzicem? Na ogól ciskał się po dworze jak wściekły byk, przynajmniej odkąd się ożenił. Tego dnia był jednak całkiem odmieniony. Może nie jest jednak taki zły, skoro potrafi się uśmie chać i przyjaźnie odnosić do ludzi, pomyślała Ane. Szkoda, że tak rzadko. Beret także spojrzała na Johana badawczo, a u nasady jej nosa pojawiła się głęboka zmarszczka.
- Co jest? - zapytała podniesionym głosem. - Zjadłeś coś, co ci zaszkodziło? Ale Johan tylko się uśmiechnął i wstał od śniadania, a kiedy zniknął w drzwiach, na twarzach wszystkich zago ściła ciekawość. Nikt nie wiedział też, gdzie jest Mali. Przy obiedzie Johan posilał się z apetytem i pilnował, by półmiski wracały wciąż do Mali, która jednak nie wykazy wała równej chęci do jedzenia. Grzebała sztućcami w tale rzu i tylko raz po raz brała do ust jakiś kęs. - Powinnaś jeść, chyba rozumiesz - zwrócił się do niej przyjaźnie Johan i poklepał po dłoni. Mali zaczerwieniła się po cebulki włosów, a pozostali stołownicy popatrzyli zaintrygowani. Nie słyszeli, by Jo han kiedykolwiek zamienił z żoną choć słowo przy posił kach, odkąd ta pojawiła się we dworze. Tymczasem teraz zdobył się nawet na czuły gest wobec niej, a kiedy oboje wstali od stołu, chwycił Mali za rękę i odchrząknął zna cząco. - No cóż, chciałem tylko oznajmić, że czekają nas tu we dworze wielkie wydarzenia - oświadczył i dumny rozej rzał się wokół. - Mali spodziewa się dziecka! Dziedzic Stornes jest w drodze. Przyjdzie na świat w okolicach kwietnia. Prawda? - zwrócił się do żony i objął ją ramie niem, a ona tylko skinęła głową, nie podnosząc wzroku. Na krótką chwilę w izbie zaległa kompletna cisza, a twa rze zebranych wyrażały prawdziwe zaskoczenie, ale zaraz potem wybuchła radość i gratulacjom nie było końca. Na wet Beret podeszła do małżonków i ściskając dłoń syna, po patrzyła nań ze łzami w oczach i rzekła: - Ależ z was odmieńcy! Żeby nic wcześniej nie powie dzieć, gdy my tu wszyscy czekamy i czekamy... Rzuciła Mali wymowne spojrzenie. - Dobrze już, dobrze - odparł Johan zakłopotany. - Chcieliśmy po prostu być pewni, prawda? Teraz już wiado mo, że dziedzic urodzi się w kwietniu. Nawet nie przyszło mu do głowy, że może urodzić się dziewczynka. Beret stała przed Mali trochę zakłopotana, ale przemog ła się i ją objęła. Mali z wrażenia omal nie zemdlała. Nigdy nie przypuszczała, że teściowa ją kiedyś przytuli. Zawsty dziła się, wiedząc, że radość Beret opiera się na fałszywych przesłankach, i jeszcze bardziej poczerwieniała. Nie czuła się dobrze, okłamując ludzi, z którymi mieszkała pod jed nym dachem. - Teraz, moja droga, musisz na siebie uważać - orzekła Beret. - Odtąd nie będziesz wykonywać żadnych ciężkich prac. Nie pozwolę, by coś złego się stało naszemu przyszłe mu dziedzicowi teraz, gdy wreszcie jest w drodze. Kiedy Mali podniosła wzrok, napotkała spojrzenie Si- verta, które nabrało jakiegoś nowego blasku. Zabolało ją i zasmuciło, że robi głupca z tak dobrego człowieka. Babcia także wstała i przytuliła ją mocno, a kiedy już wypuściła z objęć, miała łzy w oczach. - Co za radość! - rzekła cicho. - Wszyscy tu, we dworze, cieszymy się, ale chyba Johan najbardziej. Zasłużył na po tomka, chłopaczyna. W izbie huczało od głośnych rozmów. Mali ujęła dłoń staruszki i przytuliła mocno do swego policzka. Nikt nie zwracał uwagi na te dwie kobiety, które dzieliła duża różni ca wieku. - Tak, zasłużył na potomka - odparła cicho Mali i doda ła: - To jest i będzie jego dziecko. Wiesz o tym, babciu, prawda? Staruszka nie od razu odpowiedziała, ale pogłaskała Mali po policzku i nachyliwszy się, szepnęła jej do ucha: - Tak, wiem. Nigdy nie pozwól na to, by miał choć cień wątpliwości, dziecino! Mali oblała się rumieńcem, ale babcia zdążyła się od wrócić i pokuśtykała w stronę drzwi. Pogłoska o tym, że w Stornes wreszcie spodziewają się
potomka, rozeszła się błyskawicznie. Do dworu zaczęli się zjeżdżać goście: jedni, by życzyć młodym rodzicom szczę ścia, inni spragnieni sensacji. Takie wrażenie miała przynaj mniej Mali, gdy wypytywali ją o szczegóły i udzielali do brych rad. Ona sama obyłaby się bez tego całego rozgardiaszu, ale Johan sprawiał wrażenie, jakby nie mógł się tym wszyst kim nasycić. Z rozpromienioną twarzą krążył wśród gości dumny jak paw, często obejmował Mali ramieniem w obec ności innych, jakby chciał ją osłonić. Pozwalała mu na to, starała się jak należy odgrywać swą rolę, choć przychodziło jej to z trudem. Dla Mali był to przedziwny czas oczekiwania. Przerażo na i zrozpaczona wyrzucała sobie, że oszukuje dobrych lu dzi, zwłaszcza Siverta, choć i Johan, jej zdaniem, na to nie zasługiwał. Głównie jednak męczyła ją własna nieuczci wość. Nie powinna korzystać z tego, co jej się nie należy. Wychowała się w przekonaniu, że co innego być biednym, a co innego nieuczciwym. Często myślała o tym, że nie powinna nadużywać dobrej woli właścicieli Stornes. Wszyscy, łącznie z Beret, chodzili koło niej, pilnowali, by nie dźwigała, aby się odpowiednio odżywiała i nie zrywała o świcie. Troszczyli się, by miała jak najwięcej spokoju. Mali nie przypuszczała nawet, że czas oczekiwania na przyjście na świat dziedzica Stornes wpro wadzi tyle zmian w codziennym życiu we dworze. Wolałaby, aby nie robiono wokół jej ciąży tyle zamieszania, by nie pil nowano jej na każdym kroku, mimo że czyniono to w dobrej wierze. Choć rozumiała ich intencje, cała ta dobra wola i troska była trudna do zniesienia. Cichą radość, którą od czuwała w głębi serca, każdego dnia mąciła świadomość, że wszystkich oszukała, i to w taki perfidny sposób. Zdarzało się, że Mali nie spała po nocach, rozważając, czy nie powiedzieć prawdy. Zastanawiała się, czy tak nie bę dzie lepiej, zarówno dla niej samej, jej nienarodzonego dziecka, jak i właścicieli Stornes. Ale w takich momentach wpadała w panikę. Uświadamiała sobie, jaki smutek, gorycz i nienawiść wywoła taka nowina, i wiedziała, że nie jest w stanie tego udźwignąć. Zresztą konsekwencje poniosłaby nie tylko ona, ale i jej rodzina, wreszcie nienarodzone dziec ko. A o nim musiała teraz myśleć przede wszystkim. Gdyby wyznała prawdę, zostałaby wyrzucona wraz z dzieckiem na pastwę losu. I choć na pewno w Buvika przygarnięto by ją pomimo hańby, jaką na siebie ściągnęła, niełatwo byłoby jej zapewnić dziecku godne życie. Do końca swych dni musia łaby cierpieć upokorzenie za to, że oddała się Cyganowi, bę dąc żoną dziedzica Stornes. W oczach łudzi nie ma gorsze go grzechu, nigdy więc by jej to nie zostało zapomniane. W takie noce przywoływała wciąż Jo, zresztą i za dnia nie opuszczały jej myśli o ukochanym. Jednak w nocnej ci szy mogła się całkiem poddać tęsknocie, smutkowi i gory czy. Zaraz po wyjeździe Jo Mali usiłowała wymazać go ze swej pamięci, bo każde wspomnienie wywoływało w niej dotkliwy ból. Kiedy jednak zrozumiała, że te cudne chwile przeżyte razem przyniosły owoc i że to Jo jest ojcem dziec ka, które Mali nosi pod sercem, wspomnienia, tęsknota i miłość wybuchły w niej z nową silą i nie potrafiła prawie myśleć o niczym innym. Widziała Jo koło siebie, zarówno we śnie, jak i na jawie; wspominała jego cudowne oczy ze złotymi plamkami, jego głos i gorące, delikatne dłonie. Wszystko wróciło do niej z taką siłą, że czasami pod wpły wem owych wspomnień czuła w podbrzuszu lepką wilgoć. Wciąż na nowo pytała samą siebie, czy nie powinna wy jechać wraz z Jo, choć przecież już wówczas, gdy ją o to pro sił, wiedziała, że to niemożliwe. Tyle że wtedy nie miała jeszcze pojęcia o dziecku. Czasami odzywał się w niej żal i udręka. Przecież Jo powinien pomyśleć o tym, że ich zbli żenia mogą mieć poważne konsekwencje. Nie powinien jej zostawić samej we dworze. Ale potem przypominała sobie, że przecież sama dokonała wyboru, bo Jo do samego końca błagał, by z nim wyjechała. A to, że nie dawał znaku życia,
oznaczało, że dotrzymuje słowa, jakie na nim wymusiła. Czasami marzyła o tym, by wrócił, mimo że mu zakazała. By przybył przystojny i silny i zabrał ją ze sobą. Zdjął z niej wszelkie troski, położył kres kłamstwom i upokorzeniom. Przytulił ją do siebie i powiedział, że należą do siebie. Bu dziła się z takich snów nieprzytomnie szczęśliwa, póki nie uświadomiła sobie, że to tylko senne marzenia, i wtedy znów ogarniało ją rozgoryczenie. Nawet jeśli Jo nic nie wie o dziecku, myślała, powinien się domyślić, że po tym, co ra zem przeżyli, życie z Johanem, każda spędzona z nim noc, będzie dla niej piekłem. Przecież jej serce na zawsze należy do Jo! Jak może więc ją skazywać na taką udrękę i upoko rzenie, skoro zapewniał o swoim wielkim uczuciu? A może tylko jej się wydawało, że mówił o miłości? Może znalazł so bie już kogoś innego? Podczas ciemnych nocy zazdrość, przemieszana z tęsk notą i rozpaczą, powodowała ból w każdym skrawku ciała Mali. Jej myśli plątały się w kompletnym chaosie. Najczę ściej wtedy nakrywała się kołdrą i płakała. Budziła się co rano zmęczona, z zaczerwienionymi oczami. Johan otulał ją dokładnie futrzaną narzutą i patrzył na nią zatroskany. - Czy ci czasem coś nie dolega? - pytał pełen obaw. Mali tylko kręciła głową i odpowiadała, że źle spala, co zresztą było zgodne z prawdą. Jakie były prawdziwe powo dy bezsenności, nie wspominała. - Poleż sobie jeszcze trochę - mówił Johan. - Zejdziesz, jak się lepiej poczujesz. Nie ma pośpiechu. Dobry Boże, myślała Mali zrozpaczona. Dlaczego nagle stał się taki miły i dobry? Byłoby jej łatwiej, gdyby Johan pozostał draniem i brutalem, który upokarzał ją od poślub nej nocy. Starała się, jak tylko mogła, odwzajemnić troskę, jaką otaczał ją od chwili, gdy dowiedział się o jej ciąży, by w ten sposób uciszyć wyrzuty sumienia. On zaś przyjmował każdy jej uśmiech z blaskiem w oczach, wzruszony i szczęś liwy. Nie znając prawdy, przynajmniej nie cierpi, myślała Ma li zmęczona. Przeciwnie, rozsadza go duma i radość, jak jeszcze nigdy dotąd. No i było jeszcze coś. Johan przestał ją zmuszać do zbli żeń, co go z pewnością wiele kosztowało. Raz po raz pieścił jej pierś lub przytulał ją mocno i całował intensywnie, ale dalej się nie posuwał. Bał się histerycznie, że przez niego Mali mogłaby stracić dziecko. Mali zaś chętnie utwierdzała go w tym przekonaniu, mi mo że dobrze wiedziała, iż małżeńskie igraszki nie mogą zaszkodzić dziecku. Tyle przynajmniej dowiedziała się z opowieści innych młodych mężatek, które dzieliły się do świadczeniami z okresu ciąży. W większości ich mężowie nie trzymali się na uboczu i dopiero w ostatnim miesiącu powstrzymywali się od współżycia. A niektóre kobiety przy znawały z rezygnacją, że mężowie prawie do dnia porodu korzystali ze swych praw. Dla Mali zaś było wybawieniem, że Johan w ogóle jej nie dotykał. Leżała przykryta po samą brodę w sypialni na cichym poddaszu i nasłuchiwała odgłosów jesiennego sztormu ude rzającego z wielką silą w budynki dworu. Nie pozwolono jej pomagać przy myciu owiec, a tym bardziej nie wolno jej by ło się schylać przy strzyżeniu. Uczestniczyła jednak w ubo ju, ale musiała przyrzec, że nie będzie dźwigać nic ciężkie go. Wzięła też tak jak zwykle udział w odlewaniu świec, chociaż Beret pilnowała, by co jakiś czas odpoczywała. Mia ła więc mniej pracy niż zazwyczaj i czas często jej się dłu żył. Postanowiła zająć się tkaniem. Wybrała się do babki Jo hana mieszkającej w oddzielnej części budynku, do której •przenosili się zawsze gospodarze po przekazaniu dworu w ręce swoich następców. Siedząc przy krosnach, zastanawiała się, czy nie powinna
porozmawiać z babcią i poradzić się, jak postąpić, ale nie mogła się na to zdobyć. Któregoś popołudnia, kiedy razem piły kawę, babcia spojrzała na nią nagle i zapytała cicho: - Jak się czujesz, moje dziecko? Mali natychmiast się zorientowała, że babcia nie pyta o ciążę, lecz po prostu ciekawi ją, jak się jej żyje z kłam stwem, którego się dopuściła. Mali drżącą ręką odstawiła fi liżankę i odważyła się spojrzeć w patrzące z powagą szare oczy staruszki. -Wiesz, babciu, o wszystkim - powiedziała, szarpiąc nerwowo paznokieć. - Wiedziałaś to przez cały czas, praw da? Ale przecież nie można mieć absolutnej pewności! Sy piam w jednym łożu z Johanem od ponad roku i oczywiście wielokrotnie próbował... Oblała się rumieńcem i spuściła wzrok. Babcia przez chwilę się nie odzywała, ale wreszcie zapytała: - Masz wątpliwości? Mali pokręciła głową w milczeniu, a do oczu napłynęły jej łzy. - Nie, chyba nie. Nigdy jednak nie sądziłam, babciu, że tak się stanie. Spotkałam Jo w Gjelstad na krótko przed tym, gdy zostało postanowione, że poślubię Johana. Wtedy nic się między nami nie wydarzyło, ale czułam coś... - Ode tchnęła głęboko i szlochając, spojrzała staruszce w oczy. - Uwierz mi, że nie kłamię, mówiąc, że nie chciałam, by tak się stało. Ale kiedy Jo się tu pojawił i pozostał we dworze przez jakiś czas, to... - zamilkła i zasłoniła dłonią oczy. - Nie zrobiłam tego, by się zemścić na Johanie, babciu. To święta prawda. Ale to było coś... coś, nad czym nie potrafi łam zapanować. - Tak, widziałam - odparła staruszka, a jej spojrzenie wyrażało bezgraniczny smutek. - Zdziwiło mnie tylko, że nikt inny tego nie zauważył. Ale za to możemy tylko dzię kować Bogu. Ja nie wyjawię nikomu tego, co wiem. Żywa dusza nie dowie się ode mnie prawdy. Bo co by z tego wy szło? Nigdy nie widziałam jeszcze Johana tak szczęśliwego i dumnego. Nie mogłabym go tego pozbawić! Choć pragnę łabym całym sercem, aby to było jego dziecko - dodała ci cho. - Jemu też nie dane było przeżyć zbyt wiele szczęścia w tym życiu. Przez chwilę zaległa między nimi cisza. - Pamiętasz, jak ci kiedyś powiedziałam, że Johan nie potrafił zapanować nad uczuciami do ciebie? Dlatego mu siał cię zdobyć za wszelką cenę, mimo że przekonywałam go, iż z tego będzie tylko nieszczęście? Ale to było silniejsze od niego. Pamiętasz moje słowa? - powtórzyła. Mali w milczeniu pokiwała głową. - Wtedy chyba nie rozumiałaś, co to znaczy. Ale teraz już wiesz, jak to jest, gdy uczucia pozbawią normalnego człowieka rozumu i zdrowego rozsądku. Kiedy się nie kon troluje swoich uczuć, można kogoś mimowolnie zranić. Jo han uciekł się do podstępu, by zdobyć kobietę, której pożą dał nade wszystko. I skrzywdził ciebie. Uczynił to dlatego, że nie potrafił oprzeć się uczuciom, tak jak ty. Babcia poklepała drżącą rękę Mali, która skubała serwe tę na stole. - Proszę cię, Mali, zapamiętaj, że nie jesteś wcale lepsza od Johana. Już nie... Mali siedziała w milczeniu, a po policzkach płynęły jej łzy. Nie zgadzała się ze staruszką. Przecież oddała się z mi łości komuś, kto ją równie mocno kochał. Do Johana nigdy nic nie czuła i nie sądziła, by go choć trochę obchodziła. Chciał ją tylko posiąść na własność. Jak można więc robić takie porównania? Miłość, której uległa, była miłością za kazaną, ponieważ oddała się Jo, będąc prawowitą żoną Johana. Zgrzeszyła świadomie, ale nic nie mogło jej po- •wstrzymać. Może więc rzeczywiście, uwzględniając to wszyst ko, nie jest wiele lepsza od swego męża? - Być może w tym, co mówisz, tkwi odrobina racji - od-
rzekła cicho. - Obiecuję, że będę o tym pamiętać. Wiesz, że nie mogę pokochać Johana, nigdy nie potrafiłam obudzić w sobie gorącego uczucia do niego. Teraz zaś mam pew ność, że moją największą i jedyną miłością jest Jo. To on jest mi przeznaczony tu na ziemi, babciu. Ale jego już nigdy więcej nie zobaczę, a on nie wie o dziecku - dodała. - Tylko ty i ja znamy prawdę. Przez chwilę siedziały w milczeniu zasłuchane we włas ne myśli. W końcu Mali wyprostowała się i ujęła dłoń sta ruszki. - Od teraz postaram się być lepszą żoną dla Johana - dodała i wytarła mokrą twarz chusteczką, którą podała jej babcia. - Uczynię wszystko, co w mojej mocy, by nasze wza jemne stosunki jakoś się ułożyły. Dziecko, które się urodzi, będzie wyłącznie jego dzieckiem. Przynajmniej tyle jestem Johanowi winna, skoro to dziecko ma odziedziczyć kiedyś Stornes. Stary stojący zegar wybił siedem razy. Za oknami było ciemno jak w nocy, deszcz siekł o szyby. - A może lepiej, żebym wyznała całą prawdę, babciu? - zapytała nieoczekiwanie Mali. - Myślałam o tym... -Nie, ta prawda zraniłaby boleśnie wielu niewinnych i obudziła nienawiść trudną do stłumienia w przyszłości - odparła cicho babcia. - Przez chwilę bałam się, że uciek niesz z tym Cyganem. Cieszę się, że tego nie zrobiłaś, ale wiem, że nie będzie ci lekko, dziecko. Nigdy nie jest dobrze, gdy życie i przyszłość buduje się na kłamstwie i zdradzie. A ty będziesz musiała zataić przed dzieckiem, kim ono jest naprawdę. Przyjdzie ci dźwigać ciężkie brzemię w całkowi tej samotności. Ale to pewnie kara... - Czasami mi się wydaje, że nie dam rady - wyszeptała Mali udręczona. - Tęsknię za Jo i boję się, że ktoś odkryje prawdę. Poza tym dręczą mnie wyrzuty sumienia, że oszu kuję dobrych ludzi. Nie chciałam tego, babciu. Uwierz mi! Staruszka kiwała się na fotelu zapatrzona gdzieś w dal. - Wierzę, że nie zrobiłaś tego celowo, Mali, bo nie jesteś złym człowiekiem. Po prostu ty także nie potrafiłaś zapano wać nad uczuciami. Będziesz więc musiała wziąć swój krzyż i nieść go przez życie najlepiej, jak potrafisz, dziecino. I nie ma co o tym więcej mówić. To cena za miłość, której posma kowałaś tylko odrobinę. Nie możesz być z tym, którego ko chasz. Może to dla ciebie najcięższa kara... Mali wstała, powoli prostując kręgosłup, który jej trochę dokuczał ostatnimi czasy. - Tak, dla mnie to największa kara - powiedziała i mija jąc staruszkę, pogłaskała ją po policzku. - Moje życie bez niego nie jest pełne. - Wszystko ma swoją cenę, dziecino - powiedziała po woli babcia. Mali przyjęła jej słowa w milczeniu, bo aż nazbyt dobrze poznała ich sens. Po cichu zamknęła za sobą drzwi i ode szła.
ROZDZIAŁ 4 Wielkimi krokami zbliżało się Boże Narodzenie. Za dnia Mali często siedziała przy wełnie i grępli. Tego roku udało się pozyskać wyjątkowo dużo wełny, więc za pewne jeszcze długo po świętach będzie z nią dużo roboty, bo choć i w tym roku kobiety zbierały się, by wspólnie czy ścić i wyczesywać włókna, wciąż jeszcze pozostało wiele worków niezgręplowanej wełny. Kiedy nadeszła pora wy pieków, Mali z zapałem zabrała się do tej pracy. Brzuch miała dość duży i Beret już nie raz zastanawiała się głośno, czy czasem nie urodzą się bliźniaki. Mali wiedziała, że te ściowa jest w błędzie, i nawet powiedziała jej, że zadowolą się jednym dzieckiem. - W takim razie będzie to silny chłopak - mówiła Beret, przyglądając się synowej dokładnie. - Jak na czwarty mie siąc masz spory brzuch, wyczuwasz już ruchy dziecka? Mali pokiwała głową. Oczywiście, że dziecko poruszało się już w jej brzuchu, chociaż nikomu o tym nie powiedzia ła. Zresztą po raz pierwszy poczuła ruchy niedawno. Które goś wieczoru leżała, nie mogąc zasnąć, i nagle odniosła wra żenie, że w jej ciele nagle zatrzepotał skrzydłami jakiś • przerażony ptaszek. Z początku nie zorientowała się, co to, ale po kolejnym takim wrażeniu zrozumiała, że poruszyło się w niej dziecko. Delikatnie ułożyła dłonie na brzuchu,
czujna i rozbudzona. Raz za razem wyczuwała te dziwne miękkie ruchy w podbrzuszu. Leżała w nabożnym skupie niu, wzruszona pierwszym spotkaniem z maleństwem. Roz sadzało ją uczucie szczęścia zabarwione smutkiem i tęskno tą za tym, z którym powinna dzielić tę chwilę, za Jo. Gdyby tu był, chwyciłaby jego dłoń i położyła na swoim brzuchu, aby i on poczuł istotę, której dał życie. Ale Jo nie było przy niej, a obok spał twardo Johan. Nie wpadło jej do głowy, by budzić męża, by i on mógł uczestniczyć w tym niezwykłym przeżyciu. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia rozsuwane loże w sypialni na poddaszu zostało zsunięte na pojedyncze łóż ko, by zrobić miejsce na nowe, które ustawiono wzdłuż dru giej ściany. Obowiązywał taki zwyczaj, że kiedy kobieta by ła w zaawansowanej ciąży, małżonkowie przenosili się do oddzielnych łóżek. Mali z utęsknieniem czekała na ten dzień, ale nie miała odwagi o nim przypominać. Tak więc właściwie temat ten podjęła Beret. - Najwyższy czas, żeby Mali przeniosła się do swojego łóżka - powiedziała któregoś dnia. - Taka się zrobiła wielka, że w waszym małżeńskim łożu jest jej pewnie za ciasno. Chyba jeszcze nigdy Mali nie czuła większej wdzięczno ści wobec teściowej, zwłaszcza że gdy Beret coś postanowi ła, to nie trzeba było długo czekać na efekty. Już po tygo dniu do sypialni zostało wniesione świeżo wyszorowane, pachnące czystością łóżko ze świeżą pościelą i dużym fu trzanym nakryciem, którym można było się dodatkowo do- grzać, jeśli pod samą kołdrą było zbyt chłodno. Nie tylko z powodu ciasnoty małżonkowie przenosili się do oddzielnych łóżek. Dziecko po urodzeniu spało zazwy czaj z matką. Było to wygodne przy karmieniu piersią, a po za tym niemowlę potrzebowało matczynego ciepła, by nie marznąć na zimnym poddaszu. Maleństwo często spało z matką, póki ta nie rodziła ko lejnego dziecka. W niektórych małżeństwach trwało to tyl ko rok, w innych dziecko czasem dopiero w wieku dwóch lat dostawało swoje łóżeczko. Mali nie miała pojęcia, jak długo jej dziecko będzie z nią spało, nie wierzyła jednak, że młodsze rodzeństwo odbierze miejsce pierworodnemu. Ma li była prawie pewna, że Johan z jakichś powodów nie mo że mieć dzieci. Ale o tym nie zamierzała nikomu mówić. Po godziła się z tym, że będzie miała tylko jedno dziecko. We dworze była też kołyska, która miała być używana za dnia na dole w izbie, tak by zawsze ktoś miał niemowlę na oku. Beret już ją wyszykowała, choć Mali uważała, że to za wcześnie. Wolała nie kusić losu. Zdarzało się przecież, że nawet bardziej zaawansowane ciąże kończyły się tragicznie. W okolicy, z której pochodziła Mali, nie było w zwyczaju ro bić tak wielkich przygotowań z wyprzedzeniem, by, jak mó wiła jej matka, nie zapeszyć. Dopiero tuż przed rozwiąza niem szykowano wyprawkę. Mali nie miała pojęcia, czy Beret zna te przesądy, ale nawet jeśli, to najwyraźniej nie zamierzała się nimi kiero wać. Nazbyt była przejęta faktem, że oto wreszcie nastąpi przedłużenie rodu. Rozkwitła i promieniała tak, jakby to ona miała powić dziecię. Wprawdzie nadal nie potrafiła ukryć, że wolałaby, aby za to wielkie wydarzenie odpowie dzialna była kobieta wyższego urodzenia, ale Mali nie bra ła sobie tego już tak bardzo do serca. Nie był to jej pomysł, aby poślubić dziedzica Stornes. Od samego początku wie działa, że jej ubogie pochodzenie sprawiać będzie jedynie kłopoty. Osoby pokroju Beret Stornes do tych spraw przy wiązują duże znaczenie. Wymarzyła sobie zapewne, że ko bieta, która da synowi potomka, będzie mu równa urodze niem. Tymczasem Johan uparł się, by poślubić Mali, i Beret musiała się w końcu z tym pogodzić, choć, co zrozumiale, starała się za wszelką cenę nie dopuścić do tego mezalian su. Na decyzji Mali zaważyła obietnica pokrycia długów jej
rodziny i wykupienia gospodarstwa. Zgodziła się więc na to małżeństwo, a właściwie sprzedała się ze względu na naj bliższych. Wszyscy zauważyli, że Beret bardzo zmieniła swój stosu nek do synowej, gdy ta zaszła w ciążę. Mali nie miała co włożyć na siebie, bo nie mieściła się w żadne swoje odświętne ubrania. Johan zatroszczył się o tkaninę na nową luźną suknię odcinaną pod biustem. - Niepotrzebnie - protestowała Mali, gdy Johan wrócił z piękną wełnianą tkaniną w kolorze niebieskim. - Przecież mogę sobie przerobić spódnicę i na to włożyć odświętną bluzkę. - Powinnaś mieć elegancką suknię. Stać mnie na to, by moja ciężarna żona włożyła coś nowego, wiesz - odpowie dział Johan zakłopotany, nie odrywając od niej oczu, i dodał nieporadnie: - Chcę, by wszyscy zobaczyli, że wciąż jesteś najpiękniejszą kobietą, mimo błogosławionego stanu. Mali poczerwieniała wzruszona. Nie wiedziała, jak re agować na komplementy męża. - Bardzo ci dziękuję - odparła cicho i uścisnęła mu po śpiesznie dłoń. - Tkanina jest niezwykle piękna. Poprzednie święta Bożego Narodzenia Mali wspominała z niechęcią. Były to pierwsze święta spędzane poza domem, usychała więc z tęsknoty za najbliższymi. Z trudem udało jej się przetrwać wieczór wigilijny. Stoły były suto zastawio ne, przepiękna choinka ze światełkami stanowiła widok sam w sobie, a zapachy przypominały te z rodzinnego do mu, jednak atmosfera była bardzo napięta. Tym razem święta upłynęły w milszym nastroju. Mali przeforsowała swoją wolę i również w tym roku kilka dni przed wigilią pojechała do domu, do Buvika. Johanowi nie bardzo się to podobało, a Beret uznała, że Mali zwariowała. - W środku zimy wybierać się w twoim stanie saniami w tak daleką drogę! - pomstowała. Ale Mali postawiła na swoim. I chociaż towarzyszył jej Johan, spędziła bardzo przyjemny dzień w rodzinnym domu. Cieszyła się jak dziec ko, że może im zawieźć wielki kosz z jedzeniem i obdarować wszystkich prezentami. Mama promieniała i głaskała jej okrągły brzuch, uśmiechając się z dumą, a Mali przyszło na myśl, że pod tym względem przypomina Beret. Mama nie rozumiała, że życie córki w Stornes nie jest usłane różami, ale Mali nie zamierzała jej tego uświada miać. No a potem nadeszła wigilia w Stornes. Kiedy Mali po jawiła się w izbie w swojej nowej odświętnej sukni, zauwa żyła w oczach Johana błysk podziwu. - Proszę, proszę - odezwała się Beret, patrząc na syno wą. - W takiej pięknej sukni można się pokazać w święta! Mali zrozumiała, że w ustach teściowej to największy komplement, uśmiechnęła się więc leciutko. Przeglądała się na górze w lustrze i dobrze widziała, że w nowym stroju wygląda bardzo korzystnie. Należała do tych kobiet, które w błogosławionym stanie pięknieją. Włosy miała lśniące, a cerę gładką jak jedwab. Poza tym zauważyła w swoich oczach osobliwe skupienie. Gdy tak zerkała na swe odbicie, poczuła, jak zalewa ją fala tęsknoty za Jo. To on powinien być teraz na dole i czekać na nią. Poczu ła, jak ściska ją w gardle, a do oczu napłynęły łzy. Otrząsnę ła się jednak pośpiesznie, uniosła dumnie głowę i zeszła po schodach w dół. - Dziedzic Stornes będzie miał piękną mamę - oświad czył Sivert i uśmiechnął się ciepło. - A do tego, co najważ niejsze, pracowitą i dobrą. Będziesz wspaniałą matką, Mali. Jestem tego pewien. Mali wydawało się, że nie zasługuje na tyle ciepłych 'słów, choć sprawiły jej wiele przyjemności. Zwłaszcza ceni ła sobie to, co powiedział Sivert, którego darzyła głębokim szacunkiem i miłością.
Już na wstępie nastrój wieczoru był więc bardzo miły, i wigilia upłynęła w zgodzie i spokoju. Sivert odczytał frag ment Ewangelii o narodzeniu Chrystusa, potem zasiedli do wieczerzy, a w końcu obdarowali się prezentami. Był taki zwyczaj, że każdy musiał dostać paczkę. Mali przygotowy wała prezenty przez całą jesień. Uszyła odświętną koszulę dla Johana, utkała bieżnik dla Beret i Siverta i piękną ma katę dla babci z wyhaftowanym tekstem modlitwy Ojcze nasz. Od Johana dostała gruby srebrny łańcuszek z otwiera nym medalionem, w środku którego można było umieścić fotografię. Położyła go sobie na kolanach zakłopotana. Wo lałaby nie dostawać od męża żadnych kosztownych podar ków, bo na nie nie zasłużyła. Ponieważ jednak Johan o tym nie wiedział, podziękowała mu najpiękniejszym uśmiechem i na moment dotknęła jego dłoni. - Pozwól, że ci pomogę - odezwał się Johan pełen zapa łu i wziął do ręki naszyjnik. - Dostałaś go po to, żeby nosić, a nie odkładać na bok. Mali siedziała sztywno, jakby bała się poruszyć, podczas gdy mąż zawieszał ozdobę na jej szyi. Ciepłą dłonią musnął niby przypadkiem jej kark, aż Mali przeszedł dreszcz. Żeby tylko nie pil za dużo tego wieczoru, pomyślała, zdjęta nagłym lękiem. Bała się, że Johana najdzie ochota na amory po powrocie do sypialni, ale zaraz odrzuciła od sie bie tę obawę. Skoro do tej pory trzymał się z boku, to tym bardziej nie tknie jej w wieczór wigilijny. Jej ciąża była już bardzo widoczna, a Johan panicznie bał się o swojego po tomka. Kiedy wreszcie zmęczona i z bólem w krzyżu ułożyła się w łóżku, sen nie chciał na nią spłynąć. Wpatrywała się w księżycowy blask migający na belkach powały, a myśli jej ulatywały do Jo. Gdzie i z kim spędził ten wigilijny wie czór? Kto go obdarował prezentami? Czy on także przygo tował podarki? Znów poczuła ukłucie zazdrości i niepew- ność. Czy Jo myślał o niej tego wieczoru, czy też o niej za pomniał? Obracała na palcu obrączkę od niego, a jej serce przepełniała tęsknota i miłość. Dobry Boże, myślała, czując napływające do oczu łzy. Czy nigdy nie odzyskam spokoju? Powoli podniosła dłoń do ust i delikatnie pocałowała srebrną obrączkę. - Kocham cię, Jo - wyszeptała w nocny mrok. - Nie za pominaj o mnie! Tradycyjnie już mieszkańcy położonych po sąsiedzku czte rech dużych dworów spotykali się w drugi dzień świąt. Te go roku przyjęcie urządzali mieszkańcy Granvold. Ostatnio stałym tematem rozmów był oczekiwany w Stornes poto mek. Mali siedziała nieswojo wśród gości, czując na sobie ciekawskie spojrzenia. Za to Johan był w swoim żywiole, a jego matka wydawała się dużo bardziej rozmowna niż kie dykolwiek. Mali męczyło to, że znalazła się w centrum zaintereso wania i że wszyscy o niej rozmawiają, nie czuła się jednak odtrącona. W ciągu tego z górą roku od jej przeprowadzki do Stornes poznała wielu ludzi, których sobie ceniła, choć z nikim się bliżej nie zaprzyjaźniła, w obawie, by nie wyszło na jaw, jak źle układają się stosunki między nią a Johanem. Podobnie jak w Stornes, również w Granvold i Oppstad były młode gospodynie. Obie urodziły dzieci zaraz po ślu bie, nie szybciej jednak, niż nakazuje przyzwoitość, a w Gran- vold przyszło na świat już nawet drugie maleństwo. Jedynie spadkobierca dworu Innstad nie znalazł sobie jeszcze żony, ale krążyły pogłoski, że i on jest już zaręczony. Bengt Innstad był wyjątkowo przystojnym mężczyzną. Mali wydawał się aż nazbyt urodziwy z tymi szafirowymi oczami okolonymi długimi ciemnymi rzęsami. Pomimo tak pięknych rysów Bengt nie był bynajmniej zniewieściały. Mali uśmiechnęła się pod nosem, że ktoś mógłby choćby
przez chwilę nabrać takiego podejrzenia. Nie... trudno so bie wyobrazić bardziej męskiego młodzieńca niż barczysty Bengt Innstad! Dochodziły słuchy, że straszny z niego podrywacz. Trud no się dziwić, że dziewczęta zakochiwały się i marzyły, by dzielić z nim życie. W końcu dziedzic Innstad miał nie lada pozycję. Ale on żadnej, przynajmniej do tej pory, nie trakto wał poważnie. Mali domyślała się, że wybranka Bengta nie jest byle kim. Dziewczyna pochodziła z wielkiego dworu w sąsiedniej wsi. - No tak, w następne święta Bożego Narodzenia przybę dzie w naszym gronie jeszcze jedna młoda gospodyni - po wiedziała Ragna Granvold. Trzy młode żony siedziały razem na uboczu i popijały kawę. - Jego przyszła małżonka ma na imię Eline - ciągnęła Ragna, obrzucając pośpiesznym spojrzeniem Bengta. - Ale coś mi się zdaje, że on nie jest zbyt zachwycony zaaranżo wanym związkiem. Nie śpieszy mu się chyba do małżeń skich okowów. - Wątpię, czy porzuci dotychczasowy tryb życia - wtrą ciła Lisbeth Oppstad, energicznie unosząc brodę. - Słysza łam, że on wcale tej Eline nie chce, ale uległ woli ojca. Tryg- ve Innstad nie należy do tych, z którymi można się spierać, jeśli sobie coś postanowią. Bengtowi przyjdzie się więc oże nić z Eline, czy tego chce, czy nie. Ta dziewczyna ma wnieść znaczny posag, który zapewne przesądził o małżeństwie. Nie będę już jedyną we wsi, o której zamążpójściu zade cydował handel - pomyślała Mali. Współczuła serdecznie tej Eline, choć jej wcale nie znała. Jeśli to prawda, że Bengt jej nie kocha, to czeka ją smutne życie. Rodzina Stornesów zaprosiła wszystkich na przyjęcie w okresie między Nowym Rokiem a świętem Trzech Króli. Tradycyjnie przy takich uroczystościach otwierano podwoje świątecznej izby. Na wiele dni wcześniej zaczynano w niej palić, aby wygonić z wnętrza i z mebli chłód. W okresie świątecznym na niczym nie skąpiono, zwłaszcza gdy tak jak w Stornes, nie trzeba było wiązać końca z końcem. Mieszkańcy Gjelstad przybyli w dwoje sań, Oddleiv i Ruth w jednych, a ich trzej synowie w drugich. Z pewno ścią zmieściliby się w jednych, ale chyba chcieli się pokazać. Mali źle się czuła w dni poprzedzające przyjęcie. Od śmierci Kristine nie spotkała nikogo z Gjelstad i nie miała pojęcia, czy zdobędzie się na to, by podać rękę tamtejszemu gospodarzowi. Śmierć Kristine wywołała naturalnie wielkie porusze nie, ale plotki szybko ucichły. Biedna służąca, na tyle głu pia, że dała się zwabić jakiemuś mężczyźnie na siano, nie była wielką sensacją. Ludzie szeptali, że to wstyd i hańba, mając oczywiście na myśli nieszczęsną dziewczynę. Na do miar złego nikt nie wątpił, że usiłowała pozbyć się dziecka, co ostatecznie zniszczyło jej reputację. I tak oprócz żałoby po stracie córki jej szarzy i szpetni rodzice znosić musieli niemą pogardę ze strony miejscowych hipokrytów, którzy szeptali z oburzeniem, że rozpustę wynosi się z domu. Na skromny pogrzeb przybyli tłumnie ciekawscy, którzy bez skrupułów wlepiali wzrok w siedzących w kościelnej ławce zapłakanych biedaków, mając się za kogoś lepszego. Mali pomyślała z goryczą, że niejeden wpadłby w osłupienie, gdyby się dowiedział, kto siłą zaciągnął Kristine na siano i ją tam brutalnie zgwałcił! Kristine nigdy się źle nie prowa dziła, stała się ofiarą pozbawionej skrupułów bestii! Czasa mi odzywały się w Mali wyrzuty sumienia, że nie powiedzia ła tego, co wie. Zapewne była jedyną osobą, która znała całą prawdę. Kto by jej jednak uwierzył? Kristine nie żyła, nie można więc było już niczego udowodnić. Mali uznała więc, że lepiej będzie milczeć, zresztą miała swoją własną tajem nicę, której musiała strzec... Powoli przyjęcie rozkręciło się na dobre. Stoły uginały
się pod ciężarem tłustego jadła, a goście raczyli się mocny mi trunkami. Beret udawała, że nie widzi, iż Sivert i Johan bez przerwy wznoszą toasty z gospodarzem z Gjelstad, cho ciaż dyskretnie starała się spowolnić tempo. Synowie Gjel- stada także zdrowo pociągali. Mali zauważyła, że jedynie najmłodszy nie przyłączył się do tej kompanii. Przyjrzała mu się ukradkiem. Havard Gjelstad nie był podobny do swojego ojca ani z wyglądu, ani z charakteru. Wysoki, silny młodzieniec, mniej więcej w tym samym wie ku co ona, miał jasne włosy. Niesforna grzywka wciąż opa dała mu na czoło, a uśmiech miał w sobie chłopięcy wdzięk. Kiedy się śmiał, w jego ciemnoniebieskich oczach pojawiał się blask. Spośród trzech synów Gjelstada Mali najbardziej lubiła właśnie Havarda. Wydawał się taki otwarty i bezpośredni i traktował wszystkich z szacun kiem, także służące. Tej cechy z pewnością nie odziedziczył po swoim ojcu, pomyślała Mali, posyłając właścicielowi Gjelstad pełne po gardy spojrzenie. Już dawno powinien przestać pić, ale ostrożne napomknienia żony, by trochę przystopował, kwi tował lekceważącymi komentarzami. - Baby nie powinny się wtrącać do nie swoich spraw - wybełkotał pijackim głosem i nalał sobie znowu kieliszek do pełna. - Baby są od tego, by pilnować domu i zadowalać męża w łóżku. To cala ich robota. Poza tym mają milczeć i być posłuszne. Prawda, Johan? - uśmiechnął się i błęd nym wzrokiem spojrzał na męża Mali. Johan nie odpowiedział. Czerwony jak burak unikał spojrzenia Mali. Beret zaś zręcznie skierowała rozmowę na inne tory, ale jej zaciśnięte w wąską kreskę usta wyrażały dezaprobatę. Mali zauważyła, że Havard patrzy na ojca z potępieniem. On tak by nigdy nie powiedział, pomyślała Mali, nie wie dząc nawet, skąd czerpie tę pewność. Mali udała się do spiżarni, żeby dołożyć ciasta na półmi sek, gdy nagle w przejściu pojawił się właściciel Gjelstad, który musiał wyjść za potrzebą. -Tak, tak, Mali - wybełkotał, wlepiając w nią prze krwione oczy. - Ty to wiedziałaś, jak się urządzić! Taka nędzarka jest teraz młodą gospodynią w Stornes. No cóż, wystarczy ładna buzia, by zawrócić w głowie skądinąd mądremu chłopu! Ledwie trzymał się na nogach, podpierał się ściany, by nie upaść. Nagle złapał Mali i przyciągnął ją mocno do sie bie, usiłując pocałować. Owionął ją odór wódki. Skąd wzię ła siły, nie miała pojęcia, ale odepchnęła go mocno, tak że stracił równowagę i upadł ciężko na podłogę. - Ty łajdaku! - warknęła cicho. - Być biednym to nic w porównaniu z tym, kim ty jesteś, gnido w ludzkiej posta ci, bez krzty przyzwoitości! Wiedz, że rozmawiałam z Kri- stine w zeszłe święta. To ty ją zabiłeś, kanalio! Wziąłeś ją gwałtem i spłodziłeś jej dziecko. Nie myśl, że tego nie wiem! Gjelstad z trudem się podniósł i dysząc ciężko, stanął przed Mali. Z jego oczu ziała nienawiść. - Kiedyś zamknę ci gębę - odezwał się cicho. - Bo zda je się, że i ty nie jesteś taka święta, jaką udajesz, zarozumia ła kobyło! Mali ominęła go i weszła do izby, zatrzaskując za sobą drzwi prosto w twarz pijakowi, który ruszył za nią. Dyszała ciężko, a ręce jej się trzęsły. Ten mężczyzna nie pierwszy raz ją nagabywał. Był groźnym wrogiem. Z radością zniszczył by ją, gdyby tylko mógł. Przeraziło ją to, co powiedział. Czyżby coś wiedział? Muszę mieć się na baczności, pomyślała Mali. Zwłaszcza w obecności tego typa!
ROZDZIAŁ 5 Mali przytyła bardziej, niż przypuszczała, i pod koniec cią ży czuła się jak cielna krowa z nabrzmiałymi wymionami, które miały napełnić się mlekiem. Johan spoglądał na nią ze zdumieniem, ale też z nieskrywanym zachwytem. -Jesteś taka śliczna - powiedział któregoś wieczoru, kiedy przed pójściem spać stała i rozczesywała włosy. - Jeszcze nigdy nie widziałem równie pięknej kobiety na krótko przed porodem. Mali spłonęła rumieńcem, speszona niekłamanym uwielbieniem męża. Im bliżej rozwiązania, tym bardziej na silał się jej strach. A jeśli dziecko wyglądem różnić się bę dzie tak bardzo, że wszyscy nabiorą podejrzeń? Nie wie działa nic o rodzinie Jo. Słyszała tylko, że Cyganie są ludem wędrownym. Przybyli z dalekiego Południa, ale po drodze dołączali do nich najróżniejsi wędrowcy: ludzie, którzy żyli wcześniej w niewoli i nędzy i postanowili szukać szczęścia i wolności razem z barwnym taborem. A jeśli pochodzenie Jo zaważy na urodzie dziecka? Jeśli wszyscy się domyślą, że coś z dziedzicem Stornes jest nie tak, jak powinno... Mali czepiała się nadziei, że dziecko będzie podobne do ' niej. Jeśli zaś odziedziczy ów szczególny kolor oczu Jo, Ma li powie, że takie same oczy miała także jej prababka. Nikt tego nie sprawdzi, bo prababcia nie żyła już od wielu lat.
Mali nie spala po nocach i modliła się do Boga, w którego przestała wierzyć. Modliła się, by dziecko swoim wyglądem nie wzbudziło podejrzeń. Prosiła o to nie przez wzgląd na siebie, lecz na maleństwo. Wieczorami często siedziała z robótką w ręku; szyła kaf taniki i pieluszki dla dziecka, dziergała maleńkie sweterki, spodenki i czapeczki. Nawet Beret wyrażała się z podziwem o jej pracowitości. Sama także szyła i robiła na drutach ubranka, by potomkowi rodu Stornesów niczego nie brako wało, gdy już przyjdzie na świat. Skurcze zaczęły się pewnego popołudnia pod koniec kwiet nia. Właśnie wstali od podwieczorku, kiedy Mali poczuła ostry ból w okolicach krzyża. Wstrzymała oddech i ścisnęła blat stołu. Johan stał nieporadny i tylko na nią patrzy! z lę kiem. To Beret przystąpiła pośpiesznie do działania i pomogła Mali usiąść na krześle. - Zaprzęgaj konia i jedź czym prędzej po akuszerkę - nakazała sucho Gudmundowi, który wrócił już do pracy we dworze po tym jak, letnią porą złamał nogę. - A ty, Olav, po jedziesz po Johannę z Viken. Johanna z Viken wzywana była zawsze, gdy w jakimś dworze miało urodzić się dziecko. Nie była fachową aku szerką, ale znała się na zielarstwie i znała wiele sposobów, jak ulżyć i pomóc położnicy, gdy niespodziewanie pojawia ły się komplikacje i poród się przeciągał. Poza tym akuszer ka potrzebowała kogoś do pomocy, a do tego Johanna nada wała się jak nikt. Mali siedziała na krześle i obserwowała zamieszanie wo kół własnej osoby. Widząc zalęknione spojrzenie Johana, chwyciła go za rękę i uścisnęła, by go uspokoić. Jego nieśmia ły uśmiech obudził w niej paniczny strach i wyrzuty sumienia. Gdyby on wiedział, pomyślała. Na twarzy Beret wystąpiły czerwone plamy zdradzające emocje. Teściowa wysłała Ane, by napaliła solidnie w du żym czarnym piecu, i wnet na palenisku gotowała się już woda w saganie. Mali siedziała z boku w milczeniu, jakby to wszystko jej nie dotyczyło. Skuliła się, gdy przez jej ciało przeszedł no wy skurcz. - Najlepiej będzie, jeśli wejdziesz na górę i położysz się do łóżka - zarządziła Beret. - Zaprowadzę cię. - A co ja mam robić? - Johan popatrzył bezradnie na matkę. - Przede wszystkim nie wchodź do sypialni na podda szu, póki nie będzie po wszystkim. Tymi sprawami zajmie my się my, kobiety. A ty weź się za coś, chłopcze, by czas ci się nie dłużył, bo to może trochę potrwać. Z tym nigdy nie wiadomo - dodała i chwyciła Mali pod rękę. Mali przyjęła jej pomoc i pozwoliła ułożyć się w łóżku. Te ściowa przyniosła czyste ręczniki i płócienne prześcieradło do zawinięcia niemowlęcia, po czym przysunęła miednicę bliżej łóżka. Mali czuła się dziwnie, jakby otumaniona, a je dyną jasną myślą była ta, że oto nadszedł czas rozwiązania. Nagle chwycił ją strach i do oczu napłynęły łzy. Ręką otarła pot z czoła. - Chciałabym, żeby przyszła do mnie babcia - poprosiła cicho. - A po co ma tu przychodzić? - zdziwiła się Beret. - Już ja sobie z tym wszystkim najlepiej poradzę. Zostanę tu przy tobie, póki nie przyjedzie akuszerka i Johanna. - Ale ja chcę porozmawiać z babcią - upierała się Mali. - To przecież będzie jej pierwszy prawnuk. Chcę porozma wiać z nią na osobności - dodała cicho. Beret zacisnęła gniewnie usta, ale, choć niechętnie, po szła po staruszkę. Mali nawet nie zauważyła, kiedy drzwi się uchyliły i bab cia znalazła się przy niej. Usiadła na krześle przy łóżku i chwyciła lodowatą dłoń Mali.