dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony706 435
  • Obserwuję401
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań345 635

Howard Robert E. - Solomon Kane. Okrutne przygody

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :10.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Howard Robert E. - Solomon Kane. Okrutne przygody.pdf

dareks_ EBooki Literatura Obca
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 134 osób, 93 z nich pobrało dokument.

"Twórczość Howarda jest tak energetyczna, że zdaje się wprost iskrzyć" - Stephen King.

Wraz z postacią Conana Cimmeryjczyka Robert E. Howard stworzył coś więcej niż tylko największego bohatera akcji XX wieku. Zapoczątkował również gatunek, który stał się znany jako „magia i miecz”. Ale to nie Conan był archetypem awanturnika, jaki wyłonił się z bujnej wyobraźni Howarda.

„Był (…) dziwną mieszanką Purytanina i Kawalera z odrobiną starożytnego filozofa oraz więcej niż odrobiną poganina. (…) Łaknienie jego duszy pchało go ciągle naprzód; przemożny pęd, by naprawić całe zło, chronić wszelkie słabsze istoty. (…) Nieobliczalny i ruchliwy jak wiatr, miał wzgląd tylko na jedną zasadę – pozostać wiernym swym ideałom sprawiedliwości i prawości. Taki był Solomon Kane”.

W tym bogato ilustrowanym tomie znalazły się wszystkie opowieści i wiersze składające się na pasjonującą sagę o surowym i zabójczym Purytaninie Solomonie Kane. Razem tworzą rozbudowaną epopeję przygód i opowieści niezwykłych , która rozciąga się od terenów szesnastowiecznej Anglii, po odległe afrykańskie dżungle, gdzie nie stanęła stopa białego człowieka. Oto wstrząsające historie o mściwych duchach, złaknionych krwi demonach i mrocznej magii, pozostającej we władaniu tchnących złem mężczyzn i kobiet. Im wszystkim przeciwstawi się posępny mściciel uzbrojony w fanatyczną wiarę oraz nieujarzmione serce wojownika.

Niniejsze wydanie zawiera także fragmenty opowieści opracowane wyłącznie na potrzeby tej edycji, biografię Howarda autorstwa badacza Rusty'egoBurke'a oraz szkic „In Memoriam” H.P. Lovecrafta – poruszający hołd złożony przyjacielowi i równemu sobie pisarskiemu geniuszowi.

Robert Ervin Howard (1906-1936) całe życie spędził w Teksasie. Jako słabowity mól książkowy, gnębiony przez rówieśników, rozpoczął ostry trening i wstąpił do klubu bokserskiego. Pod silnym wpływem matki wybrał karierę pisarską, pierwsze opowiadanie zamieścił w „Adventure Magazine” już jako piętnastolatek. Dochody z pisarstwa nie starczały z początku na utrzymanie, stąd też dorabiał jako zbieracz bawełny, znakowacz bydła, sprzedawca w sklepie, pomoc biurowa czy pisząc „wieści z pól naftowych”. Od 1925 roku współpracował z czasopismem „Weird Tales”, publikując teksty uważane do dziś za najważniejsze w jego dorobku. Tworzył opowieści wszelkiego rodzaju: horrory, opowiadania sportowe i historyczne czy westerny, ale największą sławę przyniosła mu literatura fantasy. Uważany jest za jednego z autorów, którzy zmienili jej oblicze. Wykreował wielu barwnych bohaterów: purytanina Solomona Kane’a, Pikta Brana Mak Morna i Kulla z Atlantydy, jednak poczesną sławę zapewnił mu Conan z Cimmerii, który stał się archetypem dla wszystkich twórców spod znaku magii i miecza oraz fantasy bohaterskiej.

Karierę Howarda ucięła nagle samobójcza śmierć na wieść o tym, że dla jego chorej, leżącej w szpitalu matki nie ma już żadnej nadziei. Matka zmarła następnego dnia rano – pochowani zostali razem

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 460 stron)

Pamięci ojca Josepha A. Kelly’ego Nulla dies sine linea Gary Gianni

W HOŁDZIE ROBERTOWI E. HOWARDOWI U szczytu możliwości Howard stał się Thomasem Wolfe’em literatury fantasy. Stephen King Howard był prawdziwym gawędziarzem – jednym z pierwszych i z całą pewnością jednym z najlepszych, jakich można spotkać na gruncie fantasy bohaterskiej. Jeśli nigdy wcześniej nie czytałeś jego utworów, to prawdopodobnie za chwilę spotka cię prawdziwa niespodzianka. Charles de Lint, wielokrotnie nagradzany autor m.in. powieści Forests of the Heart i The Onion Girl Utwory te mają w sobie żywotność niemożliwą do podrobienia (…). Żaden z nich nie jest nudny – każdy ma to wyjątkowe „coś” – a większość, oczywiście, to dopalacze. Gahan Wilson, recenzent i autor zbioru I Paint What I See Wyraziste brzmienie narracji Roberta E. Howarda nadal, po tylu dekadach, oddziałuje na czytelników w równej mierze, jeśli chodzi o dźwięczącą stal, grzmiący tętent końskich kopyt czy bryzgającą krew. Wykreowany przez niego Conan to prawdziwie wielka postać poszukiwacza przygód, daleka od stereotypów. Jego niesamowita muskulatura i budowa, gorący temperament oraz lubieżny śmiech stały się standardami, z którymi muszą mierzyć się wszyscy współcześni bohaterowie. Eric Nylund, autor powieści Halo. Upadek Reach i Signal to Noise Howard szczerze wierzył w podstawowe prawdy, na których zasadzają się jego opowieści. To tak, jakby mówił: „Tak właśnie wyglądało normalne życie w tych minionych, dzikich czasach”. David Drake, autor zbioru opowiadań Grimmer Than Hell, redaktor antologii Dogs of War Cudowny gawędziarz Robert Howard stworzył po prostu giganta [Conana], w którego cieniu muszą znaleźć się wszystkie inne opowieści o bohaterach. John Jakes, autor bestsellera z listy „New York Timesa” – trylogii „Północ i Południe”

Większość literatury fantasy minionych trzydziestu pięciu lat ma dwa główne źródła: J.R.R. Tolkiena oraz Roberta E. Howarda. Sam Tolkien, który niewielkim szacunkiem darzył współczesnych sobie fantastów, lubił opowieści o Conanie. W materii nieustannych, toczących się w szalonym tempie przygód oraz soczystych, wręcz kwiecistych scenerii nikt nawet nie zbliżył się do Howarda. Jeśli pragniecie szaleńczo dobrej zabawy, to jest miejsce, gdzie należy zacząć. Harry Turtledove, autor powieści Guns of the South Za sprawą żywej, gwałtownej, przykuwającej uwagę i pędzącej szaleńczo akcji utwory Roberta E. Howarda (…) bezwzględnie zwyciężają na gruncie fantastyki bohaterskiej. L. Sprague de Camp, autor powieści Jankes w Rzymie [Za opowieściami Howarda] czają się mroczna poezja i ponadczasowa prawda zrodzona z marzeń. To właśnie dlatego te historie przetrwały. Pozostają one stosownym dziedzictwem poety i marzyciela, jakim był Robert E. Howard. Robert Bloch, autor powieści Psychoza Co do absolutnego, żywego strachu… Jakiż inny pisarz może równać się w swych dokonaniach z Robertem E. Howardem? H.P. Lovecraft Uwielbiam te książki. Howard ma styl szorstki, tętniący życiem – to pisarstwo, które mieczem wycina sobie drogę wprost do serca, zaludnione naprawdę ponadczasowymi bohaterami. Z wielkim zapałem polecam je każdemu miłośnikowi fantasy. David Gemmell, autor powieści Legenda i White Wolf Howard (…) wniósł tyle fermentu, nowych, stałych odtąd elementów do fantasy, że zmienił kierunek jej rozwoju w Ameryce. Jego odejście od literatury szlachetnej i statycznego ukazywania rzeczywistości ma tę samą wagę co zmiany, jakie do nurtu amerykańskiej powieści detektywistycznej wnieśli Hammett, Chandler czy inni autorzy z kręgu czasopisma „Black Mask”. Michael Moorcock, uhonorowany wieloma nagrodami autor sagi o Elryku

Wigor, szybkość, żywotność – to elementy, w których sztukę Roberta E. Howarda trudno prześcignąć. No i zawsze pozostaje jeszcze to wściekle galopujące tempo narracji. Poul Anderson, uhonorowany wieloma nagrodami autor powieści Genesis i World Without Stars Robert E. Howard był najlepszym pulpowym pisarzem [fantasy] (…). Malował najbardziej zamaszystymi pociągnięciami, jakie można sobie wyobrazić. Masa mieniącej się czerni niosącej zagrożenie, lodowato błękitna energia tryskająca od głównego bohatera, a pomiędzy nimi pasmo szkarłatu stworzone przez walkę, furię i krew – i tak powstawał obraz, a raczej opowieść, wyjąwszy miejsca, gdzie jakiś obrazowy szczegół ma naprawdę sposobność ożyć albo gdzie pojawia się jakiś bystry, skłaniający do namysłu ozdobnik. Fritz Leiber, autor zbioru opowiadań Farewell to Lankhmar

Od tłumacza i redaktora wydania polskiego Solomon Kane to już piąty tom serii dzieł Roberta E. Howarda ukazujący się w niniejszej edycji, której celem jest możliwie jak najwierniejsze przedstawienie polskiemu czytelnikowi charakterystycznego stylu amerykańskiego autora. Wcześniejsze pozycje to trzy tomy cyklu opowieści o Conanie z Cimmerii oraz jeden z historiami o Kullu, banicie z Atlantydy. Podobnie jak we wszystkich wcześniejszych tomach, również tutaj zachowane zostały zasady redakcji oparte na wydaniu oryginalnym. Kierowaliśmy się pragnieniem, aby ukazać twórczość Howarda w takiej postaci, jaką stworzył sam autor. Postaci surowej, ale niepozbawionej uroku. A przede wszystkim wolnej od późniejszych szlifów i naleciałości. Miłośnicy twórczości Roberta E. Howarda po raz pierwszy mają okazję poznać Solomona Kane’a – bohatera, który poprzedził Kulla i Conana – w takiej wersji, która jest najbliższa woli autora. Język, jakim opisane zostały jego przygody, jest bardzo ekspresyjny, usiłuje bowiem nie tylko oddać charakter i ducha czasów, które przedstawia, ale także rozbudzić wyobraźnię czytelnika, by umiała odnaleźć się w epoce, do jakiej trafiła. Jest też bardziej szorstki i gwałtowny niż w późniejszych utworach. Można byłoby nawet pomyśleć, że jest taki sam jak świat przez niego przedstawiony: barbarzyński. Miejsca, gdzie można byłoby się dopatrywać oczywistych błędów, zostały oznaczone [sic!]. Stosowanie kursywy i dużych liter – nawet niekonsekwentne – jest zgodne z wolą autora, który chciał zwrócić uwagę albo położyć nacisk na określone słowo lub zwrot. Do tej kategorii należą również charakterystyczne dla jego stylu zwroty, konstrukcje i powtórzenia, a także zamiłowanie do niektórych określeń – jako element minionego świata odtwarzanego przez wyobraźnię autora. Świata sprzed znanej nam cywilizacji.

Przedmowa Muszę wyznać coś. Dopóki nie poproszono mnie o zilustrowanie opowieści o Solomonie Kanie, nie przeczytałem ani jednej z nich. Mówię o tym z pewną niechęcią, jako że powszechnie się przyjmuje, iż artyści pragną ilustrować książki, które wywarły na nich trwały wpływ. Mam zatem obawy, że zagorzali zwolennicy mogą zaniepokoić się moimi zdolnościami do tego, aby oddać tekstom Howarda sprawiedliwość. Nie znałem dotąd Kane’a, zgoda, ale duch, którego on ucieleśnia – bohatera romantycznego – och! Teraz znalazłem się na literackiej terra firma. Robin Hood, Long John Silver, kapitan Nemo, Tarzan, o Conanie nie wspominając – to postaci, na których wyrosłem. Znam je dobrze i wraz z milionami innych czytelników emocjonowałem się ich wyczynami. Solomon Kane stanowi niewątpliwie część tej tradycji. Pewien jestem, że Howard by się ze mną zgodził. Udziałem Kane’a stały się te same elementy, które zdołały tchnąć życie w wielkich literackich bohaterów: akcja, poezja, dramat, bogactwo szczegółów i najważniejsze – niesamowita przygoda. A któż zdołałby połączyć je lepiej od Roberta E. Howarda? Kiedy skończyłem lekturę opowieści o Solomonie Kanie, przypomniało mi się, jak to bywało, gdy po przeczytaniu o jakiejś zagadkowej postaci sam chciałem się nią stać. Zatem jeśli wciąż istnieją tacy, którzy nie czytali tych cudownych historii – zazdroszczę wam, czeka was wielka gratka. Co do reszty z was, odświeżających sobie postać posępnego Howardowego bohatera – to będzie dobre dla waszej duszy. Solomon Kane by to docenił. Gary Gianni

Ku pamięci Roberta Ervina Howarda 11 czerwca (1936) nagła i niespodziewana śmierć Roberta Ervina Howarda, autora wspaniałych historii o niezrównanej żywotności, przyniosła gatunkowi opowieści niesamowitych największą stratę od odejścia przed czterema laty Henry’ego S. Whiteheada. Pan Howard urodził się w Peaster w stanie Teksas 22 stycznia 1906 roku i był w na tyle zaawansowanym wieku, aby oglądać ostatnią fazę pionierskich migracji na Południowym Zachodzie – osadnictwo na wielkich równinach i w dolnej części doliny Rio Grande, a także widowiskowe narodziny przemysłu naftowego wraz z jego hałaśliwymi, błyskawicznie rosnącymi miastami. Ojciec, który go przeżył, był jednym z pionierskich medyków tego obszaru. Rodzina mieszkała na południu, wschodzie i zachodzie Teksasu oraz w zachodniej Oklahomie; przez ostatnie kilka lat w Cross Plains, blisko Brownwood w stanie Teksas. Przesiąknięty atmosferą pogranicza, pan Howard szybko stał się entuzjastą męskich tradycji homeryckich. Jego wiedza o regionalnej historii i zwyczajach była głęboka, a opisy i reminiscencje zawarte w listach prywatnych obrazowały elokwencję i moc, z jaką wychwalałby je w literaturze, gdyby żył dłużej. Rodzina pana Howarda wywodzi się ze znamienitych rodów plantatorskich o szkocko-irlandzkim rodowodzie; większość przodków osiedliła się w Georgii i Karolinie Północnej w osiemnastym wieku. Zaczynając pisać w wieku lat piętnastu, pan Howard zamieścił drukiem swe pierwsze opowiadanie trzy lata później, kiedy był studentem Howard Payne College w Brownwood. Tekst ten, Spear and Fang, opublikowany został w czasopiśmie „Weird Tales” z lipca 1925 roku. Szersza sława nadeszła wraz z pojawieniem się w tym samym magazynie, w kwietniu 1926 roku, noweli Wolfshead. W sierpniu 1928 roku zaczął drukować opowieści traktujące o Solomonie Kanie – angielskim purytaninie skorym do pojedynkowania się i błędnie skierowanego zadośćuczynienia – którego przygody wiodły w dziwne części świata, włączając w to nawiedzane przez zjawy ruiny nieznanych, prastarych miast w afrykańskiej dżungli. W tych opowieściach pan Howard dotykał tego, co okazało się jednym z jego najważniejszych osiągnięć –

opisu ogromnych megalitycznych miast ze starszego świata. Wokół ich mrocznych wież i gmatwaniny tkwiących pod nimi podziemi zalega aura przedludzkiego strachu oraz nekromancji, której żaden inny pisarz nie umiałby skopiować. Opowieści te znaczą także postęp w umiejętnościach i swadzie, z jaką pan Howard opisywał krwawe starcia, które stały się tak charakterystyczne dla jego utworów. Solomona Kane’a, podobnie jak kilku innych bohaterów tego autora, zrodziła wyobraźnia czasów chłopięctwa, na długo zanim włączony został on do jakiejś historii. Będąc gorliwym badaczem starożytności Celtów oraz innych okresów odległej historii, w 1929 roku, opowiadaniem Królestwo cieni w sierpniowym „Weird Tales”, pan Howard rozpoczął ów szereg opowieści o świecie prehistorycznym, z których wkrótce stał się tak sławny. Wczesne wprawki opisywały bardzo odległe epoki w dziejach człowieka, kiedy Atlantyda, Lemuria oraz Mu znajdowały się ponad falami i kiedy cienie przedludzkich, gadzich ludzi wciąż jeszcze padały na ten pierwotny obraz. Ich centralną postacią był król Kull z Valusii. W „Weird Tales” z grudnia 1932 roku pojawił się Feniks na mieczu – pierwsza z owych opowieści o królu Conanie Cimmeryjczyku, które wprowadziły nas do późniejszego świata prehistorycznego; świata sprzed bodajże piętnastu tysięcy lat, tuż przed pierwszymi, nikłymi przebłyskami historii udokumentowanej. Starannie wypracowany obszar, a także ścisła wewnętrzna spójność, z jaką pan Howard rozwijał świat Conana w tekstach późniejszych, są dobrze znane wszystkim czytelnikom fantasy. Jako pomoc sporządził sobie szczegółowy, zrodzony z bezgranicznej pomysłowości i płodnej wyobraźni quasi-historyczny szkic, drukowany obecnie w magazynie „The Phantagraph” jako serial pod tytułem Epoka hyboryjska. Tymczasem pan Howard spisał już wcześniej wiele opowieści o dawnych Piktach i Celtach, w tym godne uwagi serie obracające się wokół wodza Brana Mak Morna. Niewielu czytelników kiedykolwiek zapomni odrażającą, nieodpartą moc Robaków Ziemi – owego makabrycznego arcydzieła z „Weird Tales” z listopada 1932 roku. Inne wielkie teksty fantasy znalazły się poza tymi powiązanymi ze sobą cyklami, włączając w to pamiętny serial Skull-Face, a także kilka wyróżniających się opowieści ulokowanych współcześnie, takich jak niedawny Black Canaan z jego autentycznym lokalnym tłem i porywającym, przemożnym obrazem grozy, jaka skrada się przez ociężałe mchem, przepełnione zjawami, owładnięte przez węże bagna dalekiego amerykańskiego Południa. Poza obszarem literatury fantasy pan Howard był zaskakująco płodny i wszechstronny. Silne zainteresowanie sportem – kwestia związana może z jego

umiłowaniem pierwotnych konfliktów i siły – doprowadziło do stworzenia postaci walczącego za pieniądze boksera, „marynarza Steve’a Costigana”, którego przygody w odległych i niezwykłych stronach świata zachwycały czytelników wielu czasopism. Nowele o wojennych zmaganiach w Oriencie ukazały najwyższą maestrię w zakresie romantycznego awanturnictwa, podczas gdy wzrastająca liczba opowieści o życiu na Zachodzie, takich jak seria o Breckenridge’u Elkinsie, uwidaczniała rosnące umiejętności oraz skłonności do odzwierciedlania kontekstów, z którymi był obeznany bezpośrednio. Poezja pana Howarda – niesamowita, wojownicza i awanturnicza – była nie mniej znakomita niż jego proza. Zawierała prawdziwego ducha ballad i eposów. Naznaczona była tętniącym rytmem oraz potężną wyobraźnią wyjątkowo charakterystycznego typu. Wiele jej, w postaci domniemanych cytatów ze starożytnych pism, posłużyło jako nagłówki rozdziałów jego powieści. Godne ubolewania jest, iż nigdy drukiem nie ukazał się jej zbiór. Można mieć nadzieję, że taka publikacja opracowana zostanie i wydana pośmiertnie. Charakter i dorobek pana Howarda okazały się całkowicie wyjątkowe. Był on nade wszystko miłośnikiem prostszego, starszego świata z czasów barbarzyństwa i pionierów, kiedy subtelność i fortel ustępowały miejsca odwadze i sile oraz kiedy twarde, nieustraszone rasy walczyły, przelewały krew i nie prosiły się o łaskę wrogiej im Natury. Tę filozofię odzwierciedlają wszystkie jego utwory i z niej czerpią żywotność, jaką znaleźć można u niewielu jemu współczesnych. Nikt nie potrafił pisać o przemocy i rozlewie krwi bardziej przekonująco, a jego passusy bitewne ujawniają instynktowne uzdolnienia w zakresie taktyki wojskowej, które w czasach wojny przywiodłyby go do wysokich dystynkcji. Dar, który posiadał, był większy nawet od tego, jakiego mogliby oczekiwać czytelnicy opublikowanych prac, i gdyby żył, pomógłby mu on wycisnąć piętno na literaturze poważnej cząstką epiki o ludowych korzeniach rodem z jego ukochanego Południowego Zachodu. Trudno dokładnie opisać, co sprawiało, że utwory pana Howarda wyróżniały się tak wyraźnie, lecz ich prawdziwy sekret tkwi w tym, że on sam jest obecny w każdym z nich, obojętnie, czy są one ostentacyjnie komercyjne czy też nie. Był większy niż założenia finansowe planu, którego realizacji się podejmował, gdyż nawet kiedy z pozoru czynił ustępstwa wobec wiedzionych przez mamonę wydawców i nastawionych na sprzedaż recenzentów, posiadał wewnętrzną moc i szczerość, które przebijały się na powierzchnię i odciskały piętno jego osobowości na wszystkim, co napisał. Rzadko, o ile kiedykolwiek, wprowadzał drętwe, sztampowe postaci czy

sytuacje i niczego z nimi nie robił. Zanim skończył, zawsze nabierały one posmaku żywotności i prawdziwości. Wbrew powszechnej polityce wydawniczej zawsze zaczerpnął coś ze swego doświadczenia i wiedzy o życiu, zamiast korzystać z wyjałowionego zielnika wysuszonych pulpowych gotowców. Świetny nie tylko w opisach walk i rzezi, był niemal jedynym zdolnym wykreować prawdziwe odczucie upiornego strachu i pełnego lęku napięcia. Żaden autor, nawet na najskromniejszym poletku, nie może się doskonalić, jeśli nie potraktuje swej pracy bardzo poważnie. A pan Howard tak właśnie czynił, nawet kiedy świadomie uważał, że robi inaczej. To, iż ten prawdziwy artysta musiał opuścić świat, podczas gdy setki obłudnych twórców najemnych nadal wytwarzają wtórne zjawy, wampiry i statki kosmiczne oraz okultystyczne kryminały, jest doprawdy żałosnym przykładem kosmicznej ironii. Pan Howard, zaznajomiony z wieloma etapami życia na Południowym Zachodzie, mieszkał z rodzicami w na wpół wiejskim otoczeniu miasteczka Cross Plains w Teksasie. Pisarstwo stanowiło jego jedyny zawód. Gusta czytelnicze miał rozległe, włączając w to pogłębione badania historyczne na obszarach tak odmiennych, jak amerykański Południowy Zachód, prehistoryczna Wielka Brytania i Irlandia oraz prehistoryczny świat Afryki i Orientu. W literaturze od subtelności wolał wigor i z pełną bezwzględnością odrzucał modernizm. Jednym z jego idoli był Jack London w późnym okresie swojej twórczości. Był politycznym liberałem i zaciekłym wrogiem niesprawiedliwości społecznej w każdej postaci. Główną rozrywkę stanowiły dla niego sport i podróże. Te ostatnie owocowały zawsze czarującymi opisowymi listami przepełnionymi refleksją historyczną. Humor nie był jego specjalnością, choć z jednej strony miał ostre poczucie ironii, a z drugiej posiadał obfite zasoby serdeczności, ciepła i uczuciowości. Mając licznych przyjaciół, pan Howard nie należał do jakiejś literackiej koterii i brzydził się wszelkim kultem „artystowskiej” sztuczności. Jego podziw wybiegał raczej w stronę siły ciała i charakteru niż zdolności naukowych. Z kolegami autorami na polu fantasy korespondował interesująco i obficie, lecz nigdy nie spotkał się z żadnym z nich osobiście – poza jednym, utalentowanym E. Hoffmannem Price’em, którego rozmaite osiągnięcia wywarły na nim głębokie wrażenie. Pan Howard miał blisko sześć stóp wzrostu1 i masywną budowę urodzonego wojownika. Jego skóra, poza celtyckimi niebieskimi oczami, była bardzo ciemna, a waga w latach późniejszych wynosiła około stu dziewięćdziesięciu pięciu funtów2. Zawsze był zwolennikiem intensywnego życia w pełni, więcej niż przypadkiem przywodził na myśl swego najsłynniejszego bohatera – nieustraszonego wojownika,

awanturnika i grabieżcę tronów Conana Cimmeryjczyka. Jego utrata w wieku lat trzydziestu to tragedia pierwszej wielkości oraz cios, po którym literatura fantasy nieprędko się podniesie. Biblioteka pana Howarda przekazana została do Howard Payne College3, gdzie stanowić będzie trzon zbioru książek, rękopisów oraz listów Robert E. Howard Memorial Collection. H.P. Lovecraft 1 Prawdopodobnie dokładnie 5 stóp i 11 cali, a więc 180 cm [przyp. tłum.]. 2 Nieco ponad 88 kilogramów [przyp. tłum.]. 3 W Brownwood w Teksasie. Robert E. Howard był jego absolwentem [przyp. tłum.].

Czaszki wśród gwiazd

Czaszki wśród gwiazd Opowiadał o mordercach kroczących po ziemi, Kaina przekleństwem zbrudzonych, Ze szkarłatnym obłokiem przed oczyma I myślach ogniem palonych, Gdyż krew pozostała w ich duszach Wieczystą plamą znaczonych. Hood I Istnieją dwie drogi do Torkertown. Jedna, krótsza i prostsza, wiedzie przez leżące odłogiem wyżynne torfowiska, a druga, która jest znacznie dłuższa, wije się pomiędzy i poza pagórkami oraz grzęzawiskami, skrajem niskich wzgórz na wschód. To żmudny i niebezpieczny szlak, więc Solomon Kane zatrzymał się ze zdziwieniem, kiedy pozbawiony tchu młodzieniec z wioski, którą dopiero co opuścił, dogonił go i zaklinał na miłość boską, aby obrał drogę przez bagna. – Droga przez bagna! – Kane przyjrzał się chłopakowi. Był wysokim, chudym mężczyzną, był [sic!] Solomon Kane. Jego chmurna, beznamiętna twarz i głębokie, zamyślone spojrzenie stawały się jeszcze bardziej ponure od nijakiego purytańskiego stroju, którym porażał. – Tak, panie, ta jest daleko bezpieczniejsza – odparł młodzian na jego okrzyk zaskoczenia.

– Zatem droga przez torfowiska musi być nawiedzana przez samego Szatana, gdyż twoi współmieszkańcy ostrzegali mnie przed udaniem się tą drugą. – To z powodu grzęzawisk, panie, których mógłbyś nie dostrzec w ciemności. Lepiej byłoby, gdybyś powrócił do wioski i kontynuował swą podróż o poranku, panie. – Obierając drogę przez bagna? – Tak, panie. Kane wzruszył ramionami i pokręcił głową. – Księżyc wstaje prawie tak szybko, jak gaśnie zmierzch. Przy jego świetle przez torfowiska dotrę do Torkertown w kilka godzin. – Lepiej nie, panie. Nikt nigdy nie chadza tą drogą. Pośród torfowisk nie ma żadnych domostw, podczas gdy na bagnie stoi dom starego Ezry, który mieszka tam całkiem sam, odkąd jego oszalały kuzyn Gideon zabłąkał się i zginął w bagnie. Nigdy go nie odnaleziono, a Ezra, choć skąpiec, nie odmówi ci noclegu, gdybyś zdecydował się zatrzymać aż do rana. Skoro musisz iść, pójdź lepiej drogą przez bagno.

Kane zmierzył chłopaka przeszywającym spojrzeniem. Młokos wiercił się i przebierał nogami. – Skoro owa droga przez torfowisko jest dla wędrowców tak uciążliwa – odezwał się purytanin – dlaczego wieśniacy, zamiast prawić mętne dyrdymały, nie opowiedzieli mi całej tej historii? – Ludzie nie lubią o tym gadać, panie. Mieliśmy nadzieję, iż po tym, jak ci poradzą, obierzesz drogę przez bagno, i patrzyliśmy, lecz gdyśmy ujrzeli, że nie skręciłeś na rozstaju, posłano mnie, abym pobiegł za tobą i błagał o to, byś ponownie rozważył swą decyzję. – Na diabelskie imię! – wykrzyknął Kane ostro; niezwyczajne przekleństwo ukazywało jego irytację. – Droga przez bagno i droga przez torfowisko… Cóż mi zagraża i dlaczego miałbym zboczyć o całe mile ze swej trasy i ryzykować w błotach i grzęzawiskach? – Panie – rzekł chłopak, ściszając głos i przysuwając się bliżej – my są zwykłe wieśniaki, co nie lubią gadać o takich sprawach w obawie, że spadnie na nas zły los. Droga przez torfowisko jest wyklęta i nieprzemierzana przez nikogo z okolicy przez rok już albo i więcej. To śmierć tak chadzać po tych torfowiskach nocą, jako że napotkała ją już gdzieś ze dwudziestka nieszczęśników. Jakaś plugawa groza nawiedza tę drogę i domaga się ludzi na ofiarę. – I co? Co ów stwór przypomina? – Nikt nie wie. Nikt z tych, którzy go widzieli, nie przeżył, ale do uszu ostatnich podróżnych dotarł z oddali na trzęsawiskach straszliwy śmiech, a ludzie słyszeli okropne wrzaski jego ofiar. Panie, w imię Boże, powróć do wioski, tam przebądź noc i jutro obierz drogę do Torkertown przez bagno.

W głębi posępnych oczu Kane’a zamigotał jasny błysk, niczym wiedźmi stos jaśniejący w głębi szarego, zimnego lodu. Krew popłynęła mu szybciej. Przygoda! Urok ryzykowania życia i bitwy! Dreszcz zapierającego dech dramatu o niepewnym zakończeniu! Nie żeby Kane uznawał swe odczucia za takie. Szczerze stwierdził jednak, że wyraża na głos swe prawdziwe uczucia, kiedy rzekł: – Sprawy te są czynami jakiejś złej mocy. Panowie ciemności obłożyli tę krainę klątwą. Do walki z Szatanem i jego potęgą potrzeba człowieka silnego. Dlatego idę, ja, którym przeciwstawiał mu się już wiele razy. – Panie – zaczął chłopak i wtem zamknął usta, widząc daremność sporu. Dodał tylko: – Ciała ofiar bywają poranione i poszarpane, panie. I stał tak na skrzyżowaniu, wzdychając z żalem na widok wysokiej, smukłej postaci posuwającej się miarowo drogą, która wiodła w stronę torfowisk. Słońce właśnie chyliło się ku zachodowi, gdy Kane przebył grzbiet niskiego wzgórza, które przechodziło w wyżynne trzęsawiska. Ogromna krwistoczerwona tarcza zanurzyła się za posępny horyzont torfowisk, zdając się dotykać bujnych traw ogniem, tak że przez chwilę obserwatorowi mogło się wydać, iż spogląda na morze

krwi. Potem od wschodu nasunęły się mroczne cienie, zachodni blask zbladł, a Solomon Kane wędrował śmiało w gęstniejący mrok. Droga zacierała się od nieużywania, była wszak jasno wytyczona. Kane szedł prędko, lecz czujnie, z ostrzem i pistoletem w dłoni. Gwiazdy migotały, a nocne wiatry szeptały wśród traw niby zawodzące widma. Zaczął wschodzić księżyc – cienki, wychudzony, niczym czaszka między gwiazdami. Wtem Kane się zatrzymał. Skądś przed nim dobiegło dziwne, niesamowite echo… Albo coś jak echo. I znów, tym razem głośniejsze. Kane ponownie ruszył przed siebie. Czyżby zmysły go zawodziły? Nie! W oddali dźwięczał szmer przerażającego śmiechu. I znów, bliżej tym razem. Żadna ludzka istota nigdy tak się nie śmiała. Nie było w tym wesołości, tylko nienawiść, groza i niszczący duszę terror. Kane się zatrzymał. Nie obawiał się, ale przez sekundę niemal utracił odwagę. Wtem, przebiwszy się przez ten budzący grozę śmiech, dobiegł go odgłos wrzasku, który był niewątpliwie ludzki. Kane ruszył przed siebie, wyciągając nogi. Przeklinał złudne światła i mrugające cienie, które przesłaniały torfowisko przy wschodzie księżyca i uniemożliwiały dokładne widzenie. Śmiech rozlegał się nadal, coraz głośniejszy, podobnie jak wrzaski. Potem rozbrzmiał słabo gorączkowy tupot ludzkich stóp. Kane rzucił się biegiem. Tam, na trzęsawiskach, coś polowało, chcąc zabić jakiegoś człowieka, ale cóż to była za groza, tylko Bóg wie. Odgłos biegnących stóp urwał się raptownie, a wrzaski stały się nieznośne, zmieszane z innymi, nierozpoznawalnymi i odrażającymi dźwiękami. Najwyraźniej człowiek ów został dogoniony i Kane ze ścierpniętą skórą wyobraził sobie jakiegoś upiornego demona ciemności, który przysiadł na plecach swojej ofiary… przysiadł i szarpał ją. Wtem wśród przepastnej ciszy trzęsawisk dobiegł go wyraźny zgiełk krótkiej i straszliwej walki i odgłosy kroków rozbrzmiały ponownie, lecz człapiące, nierówne. Wrzaski trwały nadal, ale wraz ze zdyszanym charkotem. Na czole i ciele Kane’a pojawił się zimny pot. Horror piętrzył się tu na horrorze w sposób niedopuszczalny. Boże, choć przez chwilę jasne światło! Sądząc po łatwości, z jaką odgłosy dochodziły do niego, straszliwy dramat rozgrywał się w bardzo niewielkiej odległości. Ale to piekielne półświatło przesłoniło wszystko ruchomymi cieniami, tak że torfowiska poczęły jawić się niczym mgła rozmytych majaków, a karłowate drzewa i krzaki wydawały się olbrzymami. Kane krzyknął, usiłując zwiększyć swą prędkość. Nierozpoznane wrzaski przeszły

w odrażający, przenikliwy kwik. Ponownie rozległy się odgłosy zmagań, a potem z mroku wysokiej trawy wyszedł, zataczając się, jakiś stwór – stwór, który niegdyś był człowiekiem – stwór przerażający, pokryty posoką, który upadł u stóp Kane’a. Wijąc się i pełznąc, wzniósł swe straszne oblicze do wschodzącego księżyca, zabełkotał, lamentując, i ponownie padł, i skonał w swej krwi. Księżyc już się pojawił i światło stało się lepsze. Kane schylił się nad ciałem, które zaległo sztywno, niewymownie okaleczone, i wzdrygnął się. Była to rzecz rzadka u niego, który widział uczynki hiszpańskiej inkwizycji oraz łowców czarownic. Jakiś wędrowiec, domyślił się. Wtem niczym lodową dłoń na grzbiecie poczuł, że nie jest sam. Podniósł oczy, jego zimny wzrok przeszył mroki, z których wytoczył się nieboszczyk. Nie dostrzegł niczego, ale wiedział, czuł, że jakieś inne oczy odwzajemniają jego spojrzenie, straszne oczy nie z tej ziemi. Wyprostował się i wyciągnął pistolet, czekając. Blask księżyca niczym jezioro zblakłej krwi rozlał się po torfowisku oraz drzewach i trawach już we właściwych im rozmiarach. Mrok stopniał i Kane ujrzał! Najpierw pomyślał, że to tylko cień z mgły, smuga oparu z torfowiska, która kołysze się przed nim w wysokiej trawie. Przypatrzył się. Jeszcze większe złudzenie – pomyślał. Wówczas tamten stwór zaczął nabierać kształtu, mętnego i niewyraźnego. Dwoje ohydnych ślepi płonęło, wpatrzonych w niego. Ślepi, w których tkwiła cała groza będąca dziedzictwem człowieka od strasznego zarania wieków. Ślepi przeraźliwych i obłąkanych, o szaleństwie wykraczającym poza wszelkie szaleństwa ziemskie. Postać owego stwora była mglista i niewyraźna. Stanowiła druzgoczącą umysł trawestację postaci ludzkiej, pozostawała jednak odrażająco niepodobna. Trawa oraz krzaki z tyłu prześwitywały przez nią wyraźnie.