Spis treści
Przedmowa I I
1 • Standardowe wyposażenie / I I
2 • Myślące maszyny / 71
3 • Zemsta kujonów / 164
4 • Oko wyobraźni / 232
5 • Dobre pomysły / 325
6 • Szaleńcy / 393
7 • Wartości rodzinne / 460
8 • Sens życia / 563
Przypisy / 610
Bibliografia / 628
Przedmowa
Książka zatytułowana Jak działa umysł powinna się zaczynać nutą pokory, za
cznę więc dwiema.
Po pierwsze, nie rozumiemy, jak działa umysł - bez porównania lepiej ro
zumiemy funkcjonowanie organizmu, a zdecydowanie zbyt mało wiemy o umy
śle, by projektować utopię czy leczyć zgryzotę. Skąd więc ten zuchwały tytuł?
Lingwista Noam Chomsky powiedział kiedyś, że naszą niewiedzę można po
dzielić na problemy i misteria. Kiedy stajemy przed problemem, możemy nie
znać jego rozwiązania, ale mamy jakieś przeczucie, wzrastającą wiedzę i
przypuszczenie dotyczące tego, czego szukamy. Gdy natomiast mamy do
czynienia z misterium, możemy tylko patrzeć zdumieni i oszołomieni, nie wie
dząc nawet, jak mogłoby wyglądać wyjaśnienie. Napisałem tę książkę, po
nieważ dziesiątki misteriów umysłu, od wyobrażeń wzrokowych do miłości,
awansowały ostatnio do rangi problemów (chociaż misteriów nadal nie brak!).
Każda myśl w tej książce może okazać się błędna, ale już to będzie postępem,
ponieważ nasze stare idee były tak jałowe, że nawet nie były błędne.
Po drugie, to nie ja odkryłem, co faktycznie wiemy o działaniu umysłu.
Wśród przedstawionych na następnych stronach idei niewiele jest moich wła
snych. Z licznych dyscyplin naukowych wybierałem teorie, które - jak mi się
zdaje - starają się wniknąć w nasze myśli i uczucia, są zgodne z faktami i zapo
wiadają nowe odkrycia, odznaczają się też klarownością treści i stylu. Postawi
łem sobie za cel zestawienie tych koncepcji w spójny obraz, korzystając z dwóch
jeszcze, także nie moich, szerszych idei: komputacyjnej teorii umysłu1 i teorii
doboru naturalnego replikatorów.
1 Computational theory of mind przekładana jest czasami jako „obliczeniowa teoria umysłu”
bądź „komputaina teoria umysłu” przez powrót do łacińskiego pierwowzoru computo, czyli „racho
wać, obliczać”. Określenie „obliczeniowa” wydaje się jednak mylące. Ponieważ zaś słowo „kompu
ter” weszło do języka polskiego, pozostaję przy angłicyzmie „komputacyjna”- przyp. tłum.
7
, W pierwszym rozdziale przedstawiam ogólnie koncepcję, że umysłjest sys
temem narządów komputacyjnych, stworzonych przez dobór naturalny do roz
w ią zy w a n ia problemów,jakie napotykali nasi ewolucyjni przodkowie w swoim
iowiecko-zbierackim życiu. Obu koncepcjom - komputacji i ewolucji - poświę
cam odrębny rozdział. Główne zdolności naszego umysłu analizuję w rozdzia
łach o postrzeganiu, rozumowaniu, emocjach i stosunkach społecznych (rodzi
na, kochankowie, rywale, przyjaciele, znajomi, sojusznicy, wrogowie). W koń
cowym rozdziale omawiam nasze wyższe powołania: sztukę, muzykę, literatu
rę, poczucie humoru, religię i filozofię. Nie ma rozdziału o języku, ponieważ
pisałem o nim w mojej poprzedniej książce The Language Instinct.
Ta książka przeznaczonajest dla każdego, kogo interesuje sposób działania
umysłu. Nie napisałem jej tylko dla profesorów i studentów, ani też wyłącznie
po to, aby „popularyzować naukę”. Mam nadzieję, że zarówno naukowcy, jak i
czytelnicy niefachowcy mogą zyskać na tym spojrzeniu na umysł z lotu ptaka. Z
tak dużej wysokości nie ma wielkiej różnicy między specjalistą a myślącym
laikiem, ponieważ w dzisiejszych czasach my, specjaliści, możemy być tylko
laikami w większości naszych własnych dziedzin, nie mówiąc już o pokrew
nych. Nie przedstawiam wyczerpującego przeglądu literatury ani wszystkich
poglądów prezentowanych w poszczególnych debatach, ponieważ wówczas
książka byłaby tak obszerna, że nie dałoby się jej czytać, a nawet podnieść.
Moje wnioski wypływają z oceny zbieżności dowodów z różnych dziedzin, ze
branych za pomocą różnych metod naukowych - podałem szczegółowe źródła,
żeby czytelnicy sami mogli je prześledzić.
Mam intelektualny dług wobec wielu nauczycieli, studentów i kolegów, ale
największy wobec Johna Tooby’ego i Ledy Cosmides. Wypracowana przez nich
synteza ewolucji i psychologii umożliwiła powstanie tej książki. Oni także są
autorami wielu teorii, które tu przedstawiam (jak też wielu najlepszych dowci
pów). Zapraszając mnie na rok do Center for Evolutional Psychology (Ośrodek
Psychologii Ewolucyjnej) Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara, zapew
nili mi idealne warunki do myślenia i pisania oraz ofiarowali bezgraniczną przy
jaźń i pomoc.
Jestem głęboko wdzięczny Michaelowi Gazzanidze, Marcowi Hauserowi,
Davidowi Kemmererowi, Gary’emu Marcusowi, Johnowi Tooby’emu i Margo
Wilson za przeczytanie tekstu, nieocenione uwagi krytyczne i wyrazy zachęty.
Komentarzy do rozdziałów omawiających dziedziny stanowiące ich specjal
ność nie szczędzili i inni koledzy: Edward Adelson, Barton Anderson, Simon
8
Baron-Cohen, Ned Błock, Paul Bloom, David Brainard, David Buss, John Con-
stable, Leda Cosmides, Helena Cronin, Dan Dennett, David Epstein, Alan Fri-
dlund, Gerd Gigerenzer, Judith Harris, Richard Held, Ray Jackendoff, Alex
Kacełnik, Stephen Kosslyn, Jack Loomis, Charles Oman, Bernard Sherman,
Paul Smolensky, Elisabeth Spelke, Frank Sulloway, Donald Symons i Michael
Tarr. Wielu innych odpowiedziało na moje pytania i dało cenne sugestie: Robert
Boyd, Donald Brown, Napoleon Chagnon, Martin Dały, Richard Dawkins, Ro
bert Hadley, James Hillenbrand, Don Hoffman, Kelly Olguin Jaakola, Timothy
Ketelaar, Robert Kurzban, Dan Montello, Alex Pentland, Roslyn Pinker, Robert
Provine, Whitman Richards, Daniel Schacter, Devendra Singh, Pawan Sinha,
Christopher Tyler, Jeremy Wolfe i Robert Wright.
Ta książka jest produktem inspirującej atmosfery dwóch instytucji: Massa
chusetts Institute of Technology (MIT) oraz Uniwersytetu Kalifornijskiego w
Santa Barbara (UCSB). Szczególne podziękowania należą się Emilio Bizzi z De
partment of Brain and Cognitive Sciences (Wydział Nauk o Mózgu i Procesach
Poznawczych) w MIT za umożliwienie mi uzyskania rocznego urlopu, oraz Loy
Lytle i Aaronowi Ettenbergowi z Wydziału Psychologii, jak też Patricii Clancy i
Mariannę Mithun z Wydziału Lingwistyki UCSB za zaproszenie mnie na wy
kłady na swoje wydziały.
Patricia Claffey z Biblioteki Teubera w MIT wie wszystko, a przynajmniej
wie, gdzie wszystko znaleźć, co jest równie cenne. Jestem jej wdzięczny, że
niestrudzenie odnajdowała najmniej znane materiały, a do tego szybko i z uśmie
chem. Moja sekretarka o trafnym nazwisku EleanorBonsaint2 z pogodą udzie
lała mi profesjonalnej pomocy w niezliczonych sprawach. Dziękuję także Ma
riannę Teuber, Sabrinie Detmar i Jennifer Riddell z List VisualArts Center (Ośro
dek Sztuki Wizualnej Lista) w MIT za pomoc w projekcie okładki.
Moi wydawcy Drakę McFeely (Norton), Howard Boyer (obecnie w Uni-
versity of Califoraia Press), Stefan McGrath (Penguin) i Ravi Mirchandani (obec
nie w Orion) przez cały czas wspierali mnie doskonałymi radami. Jestem także
wdzięczny moim agentom Johnowi Brockmanowi i Katince Matson za wysiłek
oraz entuzjazm dla naukowych publikacji. Szczególne uznanie należy się Katyi
Rice, która w ciągu ostatnich czternastu lat pracowała ze mną nad czterema
książkami. Jej analityczne oko i ręka mistrza ulepszyły je i wiele mnie nauczyły
o przejrzystości stylu.
2Bon - dobra, saint - święta —przyp■tłum.
9
Serdecznie dziękuję także mojej rodzinie za wyrazy zachęty i sugestie:
Harry’emu, Roslyn, Robertowi i Susan Pinker, Martinowi, Evy, Carlowi i Erice
Boodman, Saroji Subbiah i Stanowi Adamsowi. Dziękuję także Windsorowi,
Wilfredowi i Fionie.
Największa wdzięczność należy się mojej żonie Ilavenil Subbiah, która
zaprojektowała ilustracje, opatrzyła tekst nieocenionymi komentarzami, służyła
nieustanną radą, poparciem i dobrocią, brała też wraz ze mną udział w tej przygo
dzie. Z miłością i wdzięcznością dedykuję Jej tę książkę.
* * >;?
Moje badania nad umysłem i językiem finansowały: National Institute of
Health (Krajowy Instytut Zdrowia) (grant HD 18381), National Science Foun
dation (Krajowa Fundacja Naukowa) (granty 82-09540, 85-18774 i 91-09766)
oraz McDonnelł-Pew Center for Cognitive Neuroscience (Ośrodek Neurofizjo-
logii Poznawczej McDonnell-Pew) w MIT.
1
STANDARDOWE WYPOSAŻENIE
i Dlaczego w powieściach jest tak wiele robotów, nie ma ich zaś w życiu? Dużo
dałbym, żeby mieć robota, który potrafiłby odstawiać na miejsce naczynia czy
f załatwiać drobne sprawy. W tym stuleciu jednak, a pewnie i w następnym, nie
j będę miał takiej możliwości. Istnieją oczywiście roboty, które potrafią spawać
czy pokrywać lakierem elementy na taśmie produkcyjnej i które przetaczają się
po korytarzach laboratoriów; moje pytanie dotyczy jednak maszyn, które cho
dzą, mówią, widzą i myślą, często lepiej od swoich ludzkich właścicieli. Od
1920 roku, kiedy Kareł Capek ukuł słowo robot w swojej sztuce Uniwersalne
| roboty Rossuma, autorzy tworzyli je masowo: Speedy, Cutie i Dave w Ja, Robot
Isaaca Asimova, Robbie w Zakazanejplanecie, młócący kanister w Zgubionych
i w kosmosie, Dalekowie w Dr Kto, gosposia Rosie w Jetsonach, Nomad w Star
) Trek, Hymie w Get Smart, bezmyślni lokaje i kłótliwi właściciele sklepów pa-
i smanteryjnych w Sleeper, R2D2 i C3PO w Gwiezdnych wojnach, Terminator w
| Terminatorze, komandor porucznik Data w Star Trek: Następnepokolenie i dow
cipkujący krytycy filmowi w Mystery Science Theater 3000.
To nie jest książka o robotach, lecz o ludzkim umyśle. Spróbuję wyjaśnić,
czym jest umysł, skąd się wziął i w jaki sposób pozwala nam widzieć, myśleć,
czuć, odnosić się do innych oraz zajmować wyższymi powołaniami, takimi jak
sztuka, religia i filozofia. Przy okazji będę próbował rzucić nieco światła na cha
rakterystycznie ludzkie dziwactwa. Dlaczego wspomnienia blakną? Jak maki
jaż zmienia wyraz twarzy? Skąd się biorą etniczne stereotypy i dlaczego są
irracjonalne? Dlaczego ludzie wybuchają gniewem? Dlaczego dzieci stają się
nieznośne? Dlaczego głupcy się zakochują? Co wywołuje śmiech? I dlaczego
ludzie wierzą w duchy?
11
Moim punktem wyjścia jest jednak przepaść między robotami w fantazji a
robotami w rzeczywistości, ponieważ pokazuje pierwszy krok,jaki musimy zro
bić, aby poznać samych siebie: docenić fenomenalnie skomplikowaną konstruk
cję, leżącą u podstaw wyczynów ludzkiego umysłu, które traktujemy jako coś
oczywistego. Podobnych do człowieka robotów nie ma nie dlatego, że sama
koncepcja mechanicznego umysłu jest błędna. Przyczynąjest to, że inżynieryj
ne problemy, które my, ludzie, rozwiązujemy, kiedy patrzymy, chodzimy, pla
nujemy i przeżywamy nasze dni, są znacznie trudniejsze niż lądowanie na Księ
życu czy rozszyfrowanie ludzkiego genomu. Raz jeszcze przyroda znalazła po
mysłowe rozwiązania, których inżynierowie na razie nie potrafią skopiować.
Kiedy Hamlet powiada: „A człowiek? (...) to arcydzieło - szlachetność rozumu,
nieograniczone zdolności, proporcja kształtu, płynność ruchów”1, nie powinni
śmy się zachwycać Szekspirem, Mozartem, Einsteinem czy Kareemem Abdul-
Jabbaraem, ale czterolatkiem, który na naszą prośbę odkłada zabawki na półkę.
W dobrze zaprojektowanym układzie części składowe to czarne skrzynki,
wykonujące swoje funkcje jakby dzięki magii. To samo dotyczy umysłu. Służy
nam on do rozważań nad światem, ale nie potrafi zajrzeć do własnego wnętrza
czy innych naszych zdolności, żeby zobaczyć, najakiej zasadzie działają. Dla
tego też padamy ofiarą iluzji, że nasza psychika pochodzi odjakiejś boskiej siły,
tajemniczej istoty czy wszechmocnego źródła. W żydowskiej legendzie o Gole
mie gliniana figura ożywa, kiedy najej ustach zostaje położona kartka z imie
niem Boga. Ten pierwowzór odbija się echem w wielu opowieściach o robo
tach. Wenus ożywia posąg Galatei na prośbę Pigmaliona. Turkusowa wieszczka
zamienia drewnianego Pinokia w prawdziwego chłopca. Współczesne wersje
archetypu Golema pojawiają się w niektórych mniej niż te bajki fantazyjnych
opowieściach naukowych. Mówi się, że całą ludzką psychikę można wyjaśnić
jedną wszechmocną przyczyną: dużym mózgiem, kulturą, językiem, życiem w
społeczeństwie, uczeniem się, złożonością, samoorganizacją, dynamiką sieci
neuronowej.
Chciałbym przekonać czytelników, że naszych umysłów nie ożywiaj akieś
boskie tchnienie czy jedna wspaniała zasada. Umysł, jak pojazd kosmiczny
Apollo, został zaprojektowany do rozwiązywania wielu inżynieryjnych proble
mów i dlategojest naszpikowany najnowocześniejszymi układami, z których każ
1William Shakespeare, Hamlet, przeł. S. Barańczak, Poznań 1990, s. 75.
12
dyjest skonstruowany tak, aby mógł przezwyciężać własne przeszkody. Zacznę od
wyłożenia tych problemów, które zarówno stanowią ryzyko przy projektowaniu
robotów,jak i są tematykąpsychologii. Wierzę bowiem, że wykrycie przez nauki
o procesach poznawczych i badania nad sztuczną inteligencją trudności tech
nicznych, przezwyciężanych przez naszą przyziemną aktywność umysłową, jest
jedną z wielkich rewelacji w nauce, pobudzeniem wyobraźni porównywalnym
z odkryciem, że wszechświat składa się z miliardów galaktyk czy że kropla
wody ze stawu roi się od mikroskopijnego życia.
Wyzwanie robotów
Czego potrzeba, by zbudować robota? Pomińmy procesy wymagające nad
ludzkich możliwości, takiejak obliczanie orbit planet, i zacznijmy od tych zwy
czajnych: widzenia, chodzenia, chwytania, myślenia o przedmiotach i ludziach
oraz planowania działań.
W filmach sceny widziane oczyma robota pokazuje się często za pomocą
konwencji filmowych, np. przez obiektyw typu rybie oko czy filmowane przez
siatkę z nitek. To jest dobre dla nas, widzów, którzy już mamy odpowiednio
funkcjonujące oczy i mózgi. Ale w żaden sposób nie pomaga robotowi. Robot
nie ma w swoim wnętrzu małych ludzików - homunkulusów - którzy patrzą na
obraz i mówią mu, co widzą. Gdybyś mógł spojrzeć oczyma robota na świat, nie
wyglądałby jak obraz filmowy pokryty siatką z nitek, ale jak coś takiego:
225 221 216 219 219 214 207 218 219 220 207 155 136 135
213 206 213 223 208 217 223 221 223 216 195 156 141 130
206 217 210 216 224 223 228 230 234 216 207 157 136 132
211 213 221 223 220 222 237 216 219 220 176 149 137 132
221 229 218 230 228 214 213 209 198 224 161 140 133 127
220 219 224 220 219 215 215 206 206 221 159 143 133 131
221 215 211 214 220 218 221 212 218 204 148 141 131 130
214 211 211 218 214 220 226 216 223 209 143 141 141 124
211 208 223 213 216 226 231 230 241 199 153 141 136 125
200 224 219 215 217 224 232 241 240 211 150 139 128 132
204 206 208 205 233 241 241 252 242 192 151 141 133 130
200 205 201 216 232 248 255 246 231 210 149 141 132 126
191 194 209 238 245 255 249 235 238 197 146 139 130 132
189 199 200 227 239 237 235 236 247 192 145 142 124 133
198 196 209 211 210 215 236 240 232 177 142 137 135 124
13
198 203 205 208 211 22^ 226 240 210 160 -139 132 1-9 130
216 209 214 220 210 .231 245 219 169 143 148 129 128 136
211 210 217 218 214. 227 244 221 162 140 139 129 133 131
215 210 216 216 209 220 248 200 156 139 131 129 139 128
219 220 211 208 205 209 240 217 154 141 127 130 124 142
229 224 212 214 220 229 234 208 151 145 128 128 142 122
252 224 222 224 233 244 228 213 143 141 135 128 131 129
255 235 230 249 253 240 228 193 147 139 132 128 136 125
250 245 238 245 246 235 235 190 139 136 134 135 126 130
240 238 233 232 235 255 246 168 156 144 129 127 136 134
Każda liczba przedstawiajaskrawośćjednego z milionów maleńkich skraw
ków, składających się na pole widzenia. Mniejsze liczby to ciemniejsze skraw
ki, większe to jaśniejsze. Pokazane w szeregu liczby są faktycznie sygnałami z
elektronicznej kamery nakierowanej na rękę ludzką, chociaż równie dobrze
mogłyby to być wyładowania biegnące włóknami nerwowymi z oka do mózgu
osoby patrzącej na rękę. Aby mózg robota —czy ludzki —rozpoznawał przed
mioty i zapobiegał wpadaniu na nie, musi przełożyć te liczby na jaskrawość
światła i odgadnąć, jakie rodzaje przedmiotów na świecie odbijają światło wy
rażane przez te liczby. Problem jest tak trudny, że uczy pokory.
Po pierwsze, układ wzrokowy musi umiejscowić, gdzie kończy się przed
miot. a zaczyna tło. Świat nie jestjednak książeczką do kolorowania z czarnymi
konturami wokół zwartych części. Rzutowany do naszych oczu obraz świata
jest mozaiką maleńkich zacienionych plamek. Być może wzrokowy układ mó
zgu szuka obszarów, gdzie zestaw dużych liczb (jaśniejszy obszar) graniczy z
zestawem małych liczb (ciemniejszy obszar). Można dostrzec taką granicę w przed
stawionym prostokącie liczb; przebiega ona po przekątnej od prawego górnego
brzegu do środkadolnej krawędzi. Niestety, na ogół nie znajdujemy krawędzi przed
miotu tam, gdzie graniczy on z pustą przestrzenią. Zestawienie dużych i małych
liczb może być wynikiem wielu różnych sposobów rozmieszczenia materii.
Wydaje się, że rysunek, skonstruowany przez psychologów Pawana Sinha i
Edwarda Adelsona pokazuje ramę zjasno- i ciemnoszarych kafelków.
W rzeczywistości jednak jest to prostokątne wycięcie w czarnej pokrywie,
przez którą patrzymy na część obrazu. Na następnym rysunku pokrywa została
zdjęta i można zobaczyć, że każda para położonych obok siebie szarych kwadra
tów pochodzi z różnie ustawionych przedmiotów.
Duże liczby obok małych mogą pochodzić z przedmiotu stojącego przed
innym przedmiotem, ciemnego papieru leżącego na jasnym, powierzchni po
malowanej na dwa odcienie szarości, dwóch przedmiotów dotykających się
bokami, szarego celofanu na białej stronie, wewnętrznego lub zewnętrznego
kąta na styku dwóch ścian albo z cienia. W jakiś sposób mózg musi rozwią
zać problem typu „jajko czy kura”: identyfikowania trójwymiarowych przed
miotów z plamek na siatkówce oraz stwierdzania, czym jest każda plamka (cie-
W
15
niem czy farbą, zagięciem czy nałożeniem na siebie warstw, czymś przezroczy
stym czy matowym), na podstawie wiedzy, częściąjakiego przedmiotujest każ
da z nich.
Trudności dopiero się zaczynają. Kiedy już podzieliliśmy widziany świat
na przedmioty, musimy wiedzieć, z czego są zrobione, na przykład ze śniegu
czy z węgla. Na pierwszy rzut oka problem wydaje się prosty. Jeśli duże liczby
pochodzą z jasnych obszarów, a małe z ciemnych, to duże liczby równają się
białemu, czyli śniegowi, a małe czarnemu, czyli węglowi, prawda? Nieprawda.
Natężenie światła padającego na punkt na siatkówce zależy nie tylko od tego,
jak jasny lub ciemny jest przedmiot, ale także od tego, jak jaskrawe lub przy
ciemnione jest światło oświetlające przedmiot. Światłomierz fotograficzny po
kazałby, że więcej światła odbija się od bryły węgla na dworze niż od kuli
śniegu w pomieszczeniu. To dlatego ludzie są tak często rozczarowanijakością
swoich zdjęć i dlatego fotografowanie jest tak skomplikowaną umiejętnością.
Kamera nie kłamie: zamienia sceny na dworze w mleko, a sceny w domu w
błoto. Fotografowie, a czasami układy scałone aparatu fotograficznego, wycza
rowują z filmu realistyczny obraz takimi sztuczkami, jak regulowanie czasu
naświetlania, przysłony, uwzględnianie czułości błony, użycie lampy błysko
wej i obróbka w ciemni.
Nasz układ wzrokowy działa znacznie lepiej. W jakiś sposób pozwala nam
widzieć jasno oświetlony węgiel na dworze w kolorze czarnym, a ciemną kulę
śniegu w domu w kolorze białym. To bardzo szczęśliwa okoliczność, ponieważ
nasze świadome doznania koloru ijasności odpowiadają rzeczywistemu światu,
a nie temu, jaki przedstawia się oczom. Kula śniegujest miękka, mokra i prędko
się topi, niezależnie od tego, czyjest na dworze czy w domu, a my widzimy, że
jest biała, zarówno gdy jest w domu, jak i na dworze. Węgiel jest zawsze
twardy, brudny i łatwo się pali, my zaś zawsze widzimy, żejest czarny. Zgod
ność między tym, jak świat wygląda, a tym, jaki jest, musi być osiągnięciem
magii naszego układu nerwowego, ponieważ czerń i biel nie oznajmiają się
po prostu siatkówce. Jeśli nadal jesteś sceptyczny, oto proste doświadczenie.
Kiedy telewizorjest zgaszony, ekran ma barwę szarozielonkawoniebieską. Kie
dy jest włączony, pewne punkty świetlne ekranu rysują jasne obszary obrazu.
Innejednak nie absorbują światła i nie malują ciemnych obszarów - po prostu
pozostają szare. Miejsca, które widzimy jako czarne, są w rzeczywistości tylko
bladym odcieniem kineskopu,jak przy wyłączonym aparacie. Czerńjest fikcją,
wytworem zespołu obwodów mózgowych, które normalnie pozwalają nam wi
16
dzieć węgieljako węgiel. Przy projektowaniu ekranu telewizyjnego inżyniero
wie wykorzystali sposób funkcjonowania tych zespołów obwodów mózgowych.
Następnym problemem widzenia jest głębia. Nasze oczy spłaszczają trój
wymiarowy świat w parę dwuwymiarowych obrazów na siatkówce, mózg zaś
musi odtworzyć trzeci wymiar. Na siatkówce nie majednak znaków, które wska
zują, w jakiej odległości znajduje się dana powierzchnia. Znaczek pocztowy w
twojej dłoni może rzucać na siatkówkę taki sam kwadratowy obrazjak krzesło
po drugiej stronie pokoju lub budynek w odległości wielu kilometrów (pierwszy
rysunek). Deska do krojenia chleba, oglądana na wprost, może rzucać na siat
kówkę taki sam prostokątjak postawione ukośnie obiekty o rozmaitych kształ
tach (drugi rysunek).
Siłę tego geometrycznego faktu i neuronowego mechanizmu, który sobie z
nim radzi, odczujesz, patrząc przez chwilę na palącą się żarówkę lub na lampę
błyskową aparatu, wskutek czego skrawek twojej siatkówki zostanie na krótko
odbarwiony. Jeśli następnie spojrzysz na stronicę książki, efekt następczy obra
zu (powidok) przywiera do niej i wydaje się, że ma 2,5 -5 centymetrów szero
kości. Jeśli spojrzysz na ścianę, wydaje się, że powidok ma kilka metrów. Jeśli
spojrzysz na niebo, jest wielkości chmury.
Wreszcie, jak moduł wzrokowy miałby rozpoznawać przedmioty, żeby ro
bot mógł je nazwać czy przypomnieć sobie, czym są? Oczywistym rozwiąza
niem jest zbudowanie szablonu czy matrycy dla każdego przedmiotu, o dokład-
nie odpowiadającym mu kształcie. Kiedy pojawia się przedmiot, jego obraz na
siatkówce będzie pasował do szablonujak okrągły kołek do okrągłego otworu.
Szablon byłby oznaczony nazwą kształtu - w tym wypadku „litera P” - gdy zaś
jakiś kształt pasowałby do niego, szablon oznajmiałby jego nazwę:
Niestety, to proste urządzenie źle funkcjonuje na dwa możliwe sposoby.
Widzi P, gdzie go nie ma; na przykład podnosi fałszywy alarm na R pokazane w
pierwszym kwadracie poniżej. Jak też nie widzi P tam, gdzie one są; na przy
kład nie dostrzega litery, kiedy jest przesunięta, przechylona, zbyt daleko, zbyt
blisko lub jest zbyt wymyślna:
Problemy te powstają, gdy mamy do czynienia zprostymi, wyraźnymi lite
rami alfabetu. Wyobraź sobie próbę zaprojektowania identyfikatora koszuli czy
twarzy! To prawda, po czterech dziesięcioleciach badań nad sztuczną inteligen
cją technologia rozpoznawania kształtówjest nieco lepsza. Posiadasz może opro
gramowanie, które skanuje stronicę, rozpoznaje druk i zamienia go z możliwą
do przyjęcia dokładnością w pliki bajtów. Sztuczne detektory kształtów nadal
nie mogą się jednak mierzyć z tymi, które mamy w głowach. Te sztuczne są
zaprojektowane dla nieskazitelnych, łatwych do rozpoznania światów, a nie dla
rozmazanego, zabałaganionego świata rzeczywistego. Dziwne cyfry u dołu cze
ków zostały bardzo starannie zaprojektowane, aby ich kształty nie zachodziły
na siebie, drukuje się je zaś na specjalnych maszynach, ustawiających je do
kładnie tak, żeby szablony mogły je rozpoznać. Kiedy identyfikatory twarzy
zostaną zainstalowane w budynkach, żeby zastąpić odźwiernych, nie będą na
wet próbowały interpretować światłocieni twojej twarzy, ale będą sprawdzać
indywidualne, ostro zarysowane kontury tęczówki czy siatkę naczyń krwionośnych
na siatkówce. W odróżnieniu od tego w naszych mózgach znajduje siępamięciowy
zapis kształtu każdej znanej nam twarzy (i każdej litery, zwierzęcia, narzędzia i tak
dalej), któryjestjakoś dopasowywany do obrazu na siatkówce, nawetkiedy tenjest
zniekształcony na wszystkie wspomniane sposoby. W rozdziale czwartym zba
damy,jak mózg dokonuje tego wspaniałego wyczynu.
* * *
Spójrzmy na inny codzienny cud: przenoszenie ciała z jednego punktu do
drugiego. Kiedy chcemy, żeby maszyna się poruszała, dajemy jej koła. Wynala
zek koła uważa się często za najwspanialsze osiągnięcie cywilizacji. Wiele pod
ręczników podkreśla, że żadne zwierzę nie wyewoluowało kół, i cytuje ten fakt
jako przykład, że ewolucja często niejest zdolna do znajdowania optymalnych
rozwiązań problemów inżynieryjnych. Ale to wcale nie jest dobry przykład.
Nawet gdyby natura mogła wyewoluować łosia na kołach, z pewnością nie po
stąpiłaby tak. Kół można używać tylko na drogach i szynach. Grzęzną w każ
dym terenie, któryjest zbyt miękki, śliski, stromy czy nierówny. Nogi są lepsze.
Koła muszą się toczyć po trwałym, równym podłożu, dla nóg można natomiast
szukać kolejnych, pojedynczych miejsc oparcia, na przykład wchodząc po szcze
blach drabiny. Nogi można również stawiać tak, aby nie stracić równowagi, a
także przekraczać przeszkody. Nawet dzisiaj , kiedy wydaje się, że świat jest
jednym wielkim parkingiem, tylko mniej więcej połowa powierzchni lądów
nadaje się dla pojazdów na kołach czy gąsienicach; większość jednak jest do
stępna dla środków lokomocji poruszających się na nogach: zwierząt - wehiku
łów stworzonych przez dobór naturalny.
Nogi mająjednak wysoką cenę: oprogramowanie do kontrolowania ich funk
cji. Obracając się, koło zmienia stopniowo punkt podparcia i może przez cały
czas utrzymać ciężar. Punkt podparcia nogi zmienia się natychmiast, w tym celu
zaś trzeba przenieść ciężar (na inne nogi lub na drugą nogę). Mechanizmy kon
trolujące działanie nogi muszą na przemian utrzymywaćją na ziemi, kiedy dźwiga
i przesuwa ciężar, oraz uwalniać od ciężaru, aby umożliwić ruch. Równocze
śnie muszą także utrzymywać środek ciężkości ciała wewnątrz wielokąta wy
znaczonego przez stopy, żeby ciało się nie przewróciło. Mechanizmy te muszą
także minimalizować zbędne ruchy w górę i w dół, które są zmorą kawalerzy-
stów. W nakręcanych zabawkach chodzących problemy te rozwiązuje prymi-
19
tywnie mechaniczny układ zamieniający obrotowy ruch wałka w ruch kroczą
cy. Zabawki jednak nie potrafią przystosować się do terenu przez znajdowanie
najlepszego oparcia dla stóp.
Nawet gdybyśmy rozwiązali te problemy, udałoby nam sięjedynie zrozu
mieć, jak kontrolować chodzącego owada. Mając sześć nóg, owad może za
wsze trzymać trzy z nich na ziemi, podczas gdy pozostałe trzy podnosi. Jest
stabilny w każdym momencie. Także stworzenia czworonożne, kiedy nie poru
szają się zbyt szybko, mogą się przez cały czas opierać na trzech nogach. Jak to
ujął pewien inżynier: „Sposób poruszania się zachowujących pionową postawę
dwunożnych istot ludzkich wydaje się sam w sobie przepisem na katastrofę i
wymaga nadzwyczajnej kontroli, aby działał w praktyce”. Chodząc, bezustan
nie przechylamy się i powstrzymujemy upadek w ostatnim momencie. Biegnąc,
odbijamy się co chwila do lotu. Te akrobacje lotnicze pozwalają nam stawiać
stopy na oddalonych od siebie łub nierównomiernie rozstawionych miejscach
oparcia, na których nie utrzymalibyśmy się w stanie spoczynku, jak też przeci
skać się przez wąskie ścieżki czy przeskakiwać przeszkody. Dotychczas jednak
nikt nie wykoncypował, jak to robimy.
Kolejną trudnością jest kontrolowanie ramienia. Chwyć abażur lampy ar
chitektonicznej i przesuń go wzdłuż przekątnej z miejsca na dole po lewej stro
nie do najdalszego punktu w górze po prawej. Patrz ńa pręty i zawiasy podczas
ruchu lampy. Chociaż abażur porusza się po linii prostej, każdy pręt zatacza
skomplikowany łuk, chwilami szybko nurkując, chwilami pozostając niemal
bez ruchu, czasami pochylając się, by się natychmiast wyprostować. A teraz
wyobraź sobie, że masz to zrobić w odwrotnej kolejności: bez patrzenia na aba
żur musisz zaprojektować sekwencję skrętów każdego złącza, dzięki której aba
żur przesunie się z powrotem po linii prostej. Taka trygonometria jest przeraża
jąco skomplikowana. Twoje ramię przypomina jednak taką lampę architekto
niczną, mózg zaś bez wysiłku rozwiązuje te równania za każdym razem, kiedy
np. na coś wskazujesz. Jeśli natomiast kiedykolwiek trzymałeś taką lampę za
zacisk u podstawy, uznasz, że problem jest jeszcze trudniejszy, niż opisałem.
Lampa chybocze się pod własnym ciężarem, jakby miała wolną wolę; tak samo
zachowywałoby się twoje ramię, gdyby mózg nie uwzględniałjego ciężaru i nie
brał na niego poprawki, rozwiązując niemal nierozwiązywalny problem fizyki.
Jeszcze bardziej zadziwiającym wyczynem jest kontrolowanie ręki. Nie
mal dwa tysiące łat temu grecki lekarz Galen wskazywał na wyśmienitą inży
nierię ludzkiej ręki. To pojedyncze narzędzie manipuluje przedmiotami o zadzi
20
wiającej gamie rozmiarów, kształtów i wagi, od kłody po ziarno prosa. „Czło
wiek manipuluje nimi wszystkimi - pisał Galen - jak gdyby jego ręce były
stworzone do każdej z nich z osobna”. Rękę można ułożyć w hak (by podnieść
wiadro), w szczypce (by trzymać papierosa), w pięcioszczękowy uchwyt (by
podnieść tacę), trzyszczękowy uchwyt (by trzymać ołówek), dwuszczękowy
uchwyt zaciskowy (by obracać klucz w zamku), zacisk (by trzymać młotek),
uchwyt tarczowy (by otworzyć słoik) i uchwyt kulisty (by trzymać piłkę). Każ
dy uchwyt wymaga precyzyjnej kombinacji napięcia mięśni, które odpowiednio
kształtują rękę i utrzymująją w określonym stanie, by nie odgięła się pod wpły
wem podnoszonego ciężaru. Pomyśl o podnoszeniu kartonu mleka. Chwycisz
zbyt luźno - upuścisz go; chwycisz zbyt mocno - zgnieciesz; delikatnie koły
sząc opakowaniem możesz opuszkami palców wyczuć, ile mleka jest w środku!
Nie będę się nawet wdawał w rozważania ojęzyku, mięśniu bez kości, kontro
lowanym tylko przez ściśnięcia, który potrafi wydobyć kawałek jedzenia spo
między trzonowych zębów lub wykonać taniec baletowy, artykułując takie sło
wa, jak „wstrząsające” czy „sześć”.
* * *
„Zwykły człowiek zachwyca się niezwykłymi rzeczami; mądry człowiek
zachwyca się zwykłymi”. Pamiętając o tej maksymie Konfucjusza, przygląda
my się w dalszym ciągu zwykłym czynnościom człowieka świeżym spojrze
niem projektanta robotów, próbującego te czynności skopiować. Załóżmy, że w
jakiś sposób zbudowaliśmy robota, który potrafi widzieć i poruszać się. Co zro
bi z tym, co zobaczy? W jaki sposób podejmie decyzję, jak postępować?
Inteligentna istota nie może traktować każdego widzianego przedmiotujako
unikatowego obiektu, niepodobnego do niczego innego w całym wszechświe-
cie. Musi uporządkować przedmioty w kategorie, żeby mogła do widzianego
obiektu zastosować zdobytą z ciężkim trudem wiedzę o podobnych przedmio
tach, najakie natknęła się w przeszłości.
Każda jednak próba zaprogramowania zestawu kryteriów do zdefiniowa
nia elementów należących do danej kategorii powoduje, że kategoria rozpada
się. Pomijając trudno uchwytne pojęcia, takie jak „piękno” czy „materializm
dialektyczny”, spójrzmy na podręcznikowy przykład dobrze zdefiniowanego
słowa „kawaler”. Kawaler to oczywiście po prostu dorosły mężczyzna, który
nigdy nie był żonaty. Teraz wyobraź sobie jednak, że przyjaciółka prosi cię o
21
zaproszenie Miku kawalerów na jej .przyjęcie. Co się stanie, jeśli użyjesz tej
definicji, żeby zdecydować, które z poniżej wymienionych osób zaprosić?
Przez ostatnie pięć lat Arthur żyje szczęśliwie z Alice. Mają dwuletnią córkę, ale
nigdy nie wzięli ślubu.
Bruce dostał wezwanie do wojska, umówi! się więc ze swoją przyjaciółką Barbarą,
że wezmą ślub cywilny, dzięki czemu uniknie poboru. Nigdy nie żyli razem. Bruce spo
tyka się z wieloma kobietami i ma zamiar się rozwieść, gdy tylko spotka kogoś, z kim
zechce się ożenić.
Charlie ma 17 lat. Mieszka z rodzicami i chodzi do szkoły średniej.
David ma 17 lat. Opuścił dom, gdy miał 13 lat, założył mały biznes ijest teraz dobrze
prosperującym przedsiębiorcą, żyjącym jak playboy w wytwornym apartamencie.
Eli i Edgar są homoseksualistami i od lat mieszkają razem.
Zgodnie z prawem swojego rodzinnego Abu Zabi Faisal może mieć trzy żony. Obec
nie ma dwie i chętnie spotka kolejną potencjalną narzeczoną.
Ojciec Gregory z katolickiej katedry w Groton upon Thames jest biskupem.
Lista, której autorem jest informatyk Terry Winograd, pokazuje, że prosta
definicja „kawalera” nie odpowiada naszemu intuicyjnemu pojęciu, kto pasuje
do tej kategorii.
Ktojest kawalerem, określamy po prostu, kierując się zwykłym zdrowym roz
sądkiem, w zwykłym zdrowym rozsądku nie ma jednak nic zwykłego. W jakiś
sposób musi się on znaleźć w mózgu człowieka lub robota. Zwykły zdrowy rozsą
dek niejestpo.prostu encyklopedią życia, którą może podyktować nauczyciel lub
którą można załadować do komputera jak olbrzymią bazę danych. Żadna baza
danych nie zawiera wszystkich szczegółów, o których po prostu wiemy, mimo
że nikt nigdy ich nas nie uczył. Wiemy, że kiedy Irvin wsadza psa do samocho
du, nie jest on już na podwórku. Kiedy Edna idzie do kościoła, jej głowa idzie
wraz z nią. Jeśli Douglas jest w domu, to musiał tam wejść przez jakiś otwór,
chyba że urodził się w środku i nigdy nie wyszedł. Jeśli Sheila żyła o 9 rano i
żyje także o 5 po południu, to musiała żyć w południe. Zebry na wolności nigdy
nie noszą bielizny. Otwarcie słoika nowego rodzaju masła orzechowego nie spra
wi, że dom wyparuje. Ludzie nigdy nie wkładają sobie do uszu termometrów do
pieczenia mięsa. Myszoskoczkajest mniejsza od Kilimandżaro.
22
Inteligentnego układu nie można zatem napchać bilionami faktów. Trzeba
go wyposażyć w mniejszą listę podstawowych prawd oraz dać zestaw reguł do
wyciągania z nich wniosków. Reguły jednak, podobniejak kategorie zdrowego
rozsądku, niesłychanie trudno ustalić. Nawet najprostsze z nich nie uchwycą
naszego codziennego rozumowania. Mavis mieszka w Chicago i ma syna imie
niem Fred; Millie także mieszka w Chicago i ma syna imieniem Fred. O ile
jednak Chicago, w którym mieszka Mavis,jest tym samym miastem, w którym
mieszka Millie, o tyle Fred, który jest synem Mavis, nie jest tym samym Fre
dem, który jest synem Millie. Jeśli w twoim samochodzie jest torba, a w torbie
pięć litrów mleka, to w twoim samochodziejest pięć litrów mleka. Jeśli jednak
w twoim samochodzie jest pasażer, w nim zaśjest pięć litrów krwi, wniosek, że
w twoim samochodzie j est pięć litrów krwi, byłby dziwaczny.
Nawet gdybyśmy stworzyli zestaw reguł pozwalających na wyciąganie tyl
ko sensownych wniosków, niełatwo wykorzystać je wszystkie do kierowania
inteligentnym zachowaniem. Jestjasne, że myślący człowiek musi posługiwać
się wieloma regułami równocześnie. Zapałka daje światło; piła tnie drewno;
zamknięte drzwi otwiera się kluczem. Śmiejemy się jednak z człowieka, który
zapala zapałkę, żeby zajrzeć do baku z benzyną, czy piłuje gałąź, na której sie
dzi, lub niechcący zamyka klucze w samochodzie i zastanawia się, jak wydo
stać ze środka rodzinę. Myślący człowiek musi ocenić nie tylko bezpośrednie
skutki swego postępowania, ale także skutki uboczne.
Myślący człowiek nie jestjednak w stanie przewidzieć wszystkich skutków
ubocznych. Filozof Daniel Dennett proponuje, byśmy wyobrazili sobie robota
zaprojektowanego do przyniesienia zapasowej baterii z pokoju, w którym znaj
duje się także bomba zegarowa. Robot wersji pierwszej zobaczył, że bateria
znajduje się na wózku, jeśli zaś wyciągnie wózek z pokoju, bateria także zosta
nie wyciągnięta. Niestety, na wózku znajdowała się również bomba, a robot nie
umiał wywnioskować, że wyciągając wózek, wyciąga także bombę. Robot wer
sji drugiej był tak zaprogramowany, żeby rozważyć wszystkie skutki uboczne
swojego działania. Właśnie kończył obliczenia, że wyciągnięcie wózka nie
zmieni koloru ścian pokoju, i dowodził, że koła zrobią więcej obrotów, niż
wózek ma kół, kiedy bomba wybuchła. Robot wersji trzeciej był tak zaprogra
mowany, by odróżnić implikacje istotne od nieistotnych. Siedział i prezentował
miliony możliwych następstw, wpisując wszystkie istotne na listę faktów do
rozważenia, a wszystkie nieistotne na listę faktów do zignorowania, bomba zaś
tykała.
23
Inteligentna istota musi przewidywać skutki na podstawie tego, co wie,
ograniczając się do istotnych wniosków. Dennett podkreśla, że stanowi to głę
boki problem, dotyczący nie tylko konstrukcji robota, ale także epistemologii,
analizy tego, skąd wiemy to, co wiemy. Problem umknął uwagi pokoleń filozo
fów, których iluzoryczna oczywistość własnego zdrowego rozsądku pozostawi
ła w błogim zadowoleniu. Dopiero kiedy naukowcy zajmujący się sztuczną inteli
gencją próbowali skopiować rozsądek w komputerach, będących w końcu
doskonałym modelem tabula rasa, ujawnił się problem, zwany teraz „pro
blemem układu odniesienia”. A jednak w jakiś sposób rozwiązujemy go za
każdym razem, kiedy posługujemy się zdrowym rozsądkiem.
* * *
Wyobraźmy sobie, że wjakiś sposób przezwyciężyliśmy te trudności i mamy
maszynę, która widzi, ma skoordynowane ruchy i zdrowy rozsądek. Teraz mu
simy wymyślić, jak robot ich użyje. Musimy dać mu motywację.
Czego powinien chcieć robot? Klasyczną odpowiedzią są podstawowe pra
wa robotów Isaaca Asimova, „trzy prawa, które zakodowane są głęboko i nie
wzruszenie w pozytronowym mózgu każdego robota”2:
1. Robotowi nie wolno zranić istoty ludzkiej lub przez zaniechanie działania po
zwolić, aby stała jej się krzywda.
2. Robot musi wykonywać rozkazy dane przez istoty ludzkie, z wyjątkiem sytuacji,
kiedy taki rozkazjest sprzeczny z Pierwszym Prawem.
3. Robot musi chronić własne istnienie, dopóki taka ochrona nie staje w sprzeczno
ści z Pierwszym lub Drugim Prawem.
Asimov wnikliwie zauważył, że instynkt samozachowawczy, ten uniwersalny
imperatyw biologiczny, nie pojawia się automatycznie w złożonych układach. Musi
zostać zaprogramowany (w tym wypadkujako Trzecie Prawo). W końcu równie
łatwo zbudować robota, który mógłby zejść napsy czy eliminować usterki, popeł
niając samobójstwo, jak i robota, który zawsze dba o siebie. Konstruktorzy robo
tów patrzą czasem z przerażeniem, jak ich twory ochoczo odrywają własne czę
ści lub rozpłaszczają się o ściany, a duża część najinteligentniejszych maszyn na
świecie to pociski samosterujące dalekiego zasięgu i „inteligentne bomby”.
2Isaac Asimov, Ja, Robot, przel. J. Śmigły, Bydgoszcz 1993, s. 15.
Potrzeba wprowadzenia dwóch pozostałych praw też nie jest całkiem oczy
wista. Po co dawać robotowi rozkaz, żeby słuchał rozkazów - dlaczego nie
wystarczą same rozkazy? Dlaczego nakazywać robotowi, aby nie czynił krzyw
dy - czy nie byłoby łatwiej nigdy nie nakazywać mu uczynienia krzywdy?
Czy wszechświat zawiera mistyczną siłę popychającą istoty ku wrogości i
dlatego w pozytronowy mózg trzeba wpisać program mówiący, jak się tej
sile oprzeć? Czy inteligentne istoty nieuchronnie mają problemy z postawą
moralną?
W tym wypadku Asimov, podobnie jak całe pokolenia myślicieli i jak my
wszyscy, nie był w stanie wyjść poza własne procesy myślowe i spojrzeć na nie
jako na rezultat takiej a nie innej metody powstania naszych umysłów, nie zaś
jak na nieunikniony wynik działania kosmicznych praw. Zawsze pamiętamy o
zdolności człowieka do czynienia zła i łatwo uznać, że zło po prostu idzie w
parze z inteligencją, jako część samej jej istoty. Jest to powtarzający się wątek
w naszej tradycji kulturowej: Adam i Ewa kosztujący owocu z zakazanego drzewa
wiedzy, ogień Prometeusza i puszka Pandory, szalejący Golem, targi Fausta z
diabłem, Uczeń Czarnoksiężnika, przygody Pinokia, potwór Frankensteina, mor
dercze małpy i zbuntowany HAL z „2001: Odyseja kosmiczna”. Od lat pięć
dziesiątych do osiemdziesiątych niezliczone filmy o różnego rodzaju „kompu
terach w amoku” odzwierciedlały popularne obawy, że egzotyczne komputery o
dużej mocy będą jeszcze sprytniejsze i potężniejsze i któregoś dnia zwrócą się
prżeciwko nam.
Teraz, kiedy komputery rzeczywiście stały się sprytniejsze i potężniejsze,
niepokój zanikł. Dzisiejsze wszędobylskie, połączone w sieć komputery miały
by bezprecedensową zdolność psocenia, gdyby kiedykolwiek nabrały złych oby
czajów. Katastrofy pojawiają się jednak tylko w wyniku nie dającego się prze
widzieć chaosu albo ludzkiej złośliwości w formie wirusów. Nie martwimy się
już elektronicznymi seryjnymi mordercami czy krzemowymi spiskami, ponie
waż zaczynamy rozumieć, że zło - podobnie jak wzrok, koordynacja ruchowa i
zdrowy rozsądek - nie są po prostu produktami ubocznymi funkcjonowania
komputera, ale muszą zostać celowo zaprogramowane. Komputer na twoim biur
ku, pracujący w WordPerfect, będzie wypełniał akapit za akapitem tak długo,
jak długo w ogóle będzie funkcjonował. Jego oprogramowanie nie zdeprawuje
się podstępnie, jak portret Doriana Graya.
Nawet gdyby mogło do tego dojść, dlaczego komputer miałby tego chcieć?
Aby coś dostać? Co? Więcej dyskietek? Kontrolę nad krajową siecią kolejową?
25
By mógł zaspokoić pragnienie popełnienia bezsensownego aMu przemocy wo
bec technika naprawiającego drukarkę laserową? I czy nie musiałby się mar
twić odwetem techników, którzy pokręcając śrubokrętem mogliby go zamienić
w maszynę żałośnie śpiewającą w kółko dziecinną piosenkę? Być może sieć
komputerowa mogłaby odkryć, że jedność daje siłę, i ukartować przejęcie wła
dzy - ale co skłoniłobyjednego komputerowego ochotnika do wystrzelenia pa
kietu danych słyszalnego na całym świecie i ryzykowania wczesnego męczeń
stwa? I co przeszkodziłoby podkopaniu koalicji przez krzemowych dezerterów,
uchylających się ze względu na sumienie? Agresja, jak każdy inny obszar ludz
kiego zachowania, który traktujemy jako oczywisty, jest niezmiernie trudnym
problemem inżynieryjnym!
Łagodniejsze motywy działania stanowią jednak analogiczny problem. Jak
zbudować program dla robota, żeby był posłuszny nakazowi Asimova i nigdy
nie dopuścił do zranienia istoty ludzkiej przez zaniechanie działania? Akcja
powieści Michaela Frayna z 1965 roku The Tin Men toczy się w laboratorium
robotów, gdzie inżynierowie Skrzydła Etyki Macintosh, Goldwasser i Sinson
sprawdzają altruizm swoich robotów. Trochę zbyt dosłownie zrozumieli hipote
tyczny dylemat, prezentowany w każdym podręczniku etyki: dwóch łudzi znaj
duje się wjednoosobowej łodzi ratunkowej i obaj zginą, jeśli jeden nie wysko
czy. Inżyniei'owie wsadzają więc każdego robota na tratwę z innym pasażerem,
spuszczają tratwę do zbiornika wody i obserwują, co się stanie.
W pierwszej próbie Samaritan I zeskakiwał z tratwy z wielką skwapliwością, robił to
jednak, żeby uratować cokolwiek, co było obok niego na tratwie, od czterdziestokilogra
mowego worka fasoli po siedemdziesięciokilogramowy worek wodorostów. Po wielu ty
godniach zaciętej argumentacji Macintosh przyznał, że ten brak rozróżniania niejest zado
walający, porzucił Samaritana I i zbudował Samaritana II, który miał siępoświęcać tylko
dla organizmów przynajmniej równie skomplikowanychjak on sam.
Tratwa zatrzymała się, obracając się powoli kilka centymetrów nad wodą. - Spuść
cie - krzyknął Macintosh.
Tratwa uderzyła w powierzchnię wody. Sinson i Samaritan siedzieli bez ruchu.
Stopniowo tratwa uspokoiła się, aż cienka warstwa wody zaczęła się przelewać po jej
pokładzie. Samaritan natychmiast pochylił się do przodu i złapał głowę Sinsona. Cztere
ma sprawnymi ruchami wymierzył wielkośćjego czaszki i zamarł, obliczając. Następnie
z determinacją stoczył się do wody i zatonął, spoczywając na dnie zbiornika.
Kiedyjednak roboty typu Samaritan II zaczęły się zachowywać jak moral
ne istoty z książek filozoficznych, stawało się coraz mniej jasne, czy rzeczywi-
26
Dla Ilavenil
JAK DZIAŁA UMYSŁ Z angielskiego przełożyła Małgorzata Koraszewska 4 Książka i Wiedza
Tytuł oryginału: „How the Mind Works” Okładkę i strony tytułowe projektował Jerzy ROZWADOWSKI Konsultacja dr Tomasz KOMENDZIŃSKI Redaktor Leszek OTRĘBSKI Redaktor techniczny Hanna TODA Korekta Zespół Copyright © 1997 by Steven Pinker Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright for the Polish edition by „Książka i W iedza”, Warszawa 2002 Obj. ark. druk. 41 Druk i oprawa: Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca SA w Krakowie, ul. Wrocławska. 5 3 __ ___ Trzynaście tysięcy pięćset osiemdziesiąta ósma publikacja „K iW ” ISBN 83-05-13208-0
Spis treści Przedmowa I I 1 • Standardowe wyposażenie / I I 2 • Myślące maszyny / 71 3 • Zemsta kujonów / 164 4 • Oko wyobraźni / 232 5 • Dobre pomysły / 325 6 • Szaleńcy / 393 7 • Wartości rodzinne / 460 8 • Sens życia / 563 Przypisy / 610 Bibliografia / 628
Przedmowa Książka zatytułowana Jak działa umysł powinna się zaczynać nutą pokory, za cznę więc dwiema. Po pierwsze, nie rozumiemy, jak działa umysł - bez porównania lepiej ro zumiemy funkcjonowanie organizmu, a zdecydowanie zbyt mało wiemy o umy śle, by projektować utopię czy leczyć zgryzotę. Skąd więc ten zuchwały tytuł? Lingwista Noam Chomsky powiedział kiedyś, że naszą niewiedzę można po dzielić na problemy i misteria. Kiedy stajemy przed problemem, możemy nie znać jego rozwiązania, ale mamy jakieś przeczucie, wzrastającą wiedzę i przypuszczenie dotyczące tego, czego szukamy. Gdy natomiast mamy do czynienia z misterium, możemy tylko patrzeć zdumieni i oszołomieni, nie wie dząc nawet, jak mogłoby wyglądać wyjaśnienie. Napisałem tę książkę, po nieważ dziesiątki misteriów umysłu, od wyobrażeń wzrokowych do miłości, awansowały ostatnio do rangi problemów (chociaż misteriów nadal nie brak!). Każda myśl w tej książce może okazać się błędna, ale już to będzie postępem, ponieważ nasze stare idee były tak jałowe, że nawet nie były błędne. Po drugie, to nie ja odkryłem, co faktycznie wiemy o działaniu umysłu. Wśród przedstawionych na następnych stronach idei niewiele jest moich wła snych. Z licznych dyscyplin naukowych wybierałem teorie, które - jak mi się zdaje - starają się wniknąć w nasze myśli i uczucia, są zgodne z faktami i zapo wiadają nowe odkrycia, odznaczają się też klarownością treści i stylu. Postawi łem sobie za cel zestawienie tych koncepcji w spójny obraz, korzystając z dwóch jeszcze, także nie moich, szerszych idei: komputacyjnej teorii umysłu1 i teorii doboru naturalnego replikatorów. 1 Computational theory of mind przekładana jest czasami jako „obliczeniowa teoria umysłu” bądź „komputaina teoria umysłu” przez powrót do łacińskiego pierwowzoru computo, czyli „racho wać, obliczać”. Określenie „obliczeniowa” wydaje się jednak mylące. Ponieważ zaś słowo „kompu ter” weszło do języka polskiego, pozostaję przy angłicyzmie „komputacyjna”- przyp. tłum. 7
, W pierwszym rozdziale przedstawiam ogólnie koncepcję, że umysłjest sys temem narządów komputacyjnych, stworzonych przez dobór naturalny do roz w ią zy w a n ia problemów,jakie napotykali nasi ewolucyjni przodkowie w swoim iowiecko-zbierackim życiu. Obu koncepcjom - komputacji i ewolucji - poświę cam odrębny rozdział. Główne zdolności naszego umysłu analizuję w rozdzia łach o postrzeganiu, rozumowaniu, emocjach i stosunkach społecznych (rodzi na, kochankowie, rywale, przyjaciele, znajomi, sojusznicy, wrogowie). W koń cowym rozdziale omawiam nasze wyższe powołania: sztukę, muzykę, literatu rę, poczucie humoru, religię i filozofię. Nie ma rozdziału o języku, ponieważ pisałem o nim w mojej poprzedniej książce The Language Instinct. Ta książka przeznaczonajest dla każdego, kogo interesuje sposób działania umysłu. Nie napisałem jej tylko dla profesorów i studentów, ani też wyłącznie po to, aby „popularyzować naukę”. Mam nadzieję, że zarówno naukowcy, jak i czytelnicy niefachowcy mogą zyskać na tym spojrzeniu na umysł z lotu ptaka. Z tak dużej wysokości nie ma wielkiej różnicy między specjalistą a myślącym laikiem, ponieważ w dzisiejszych czasach my, specjaliści, możemy być tylko laikami w większości naszych własnych dziedzin, nie mówiąc już o pokrew nych. Nie przedstawiam wyczerpującego przeglądu literatury ani wszystkich poglądów prezentowanych w poszczególnych debatach, ponieważ wówczas książka byłaby tak obszerna, że nie dałoby się jej czytać, a nawet podnieść. Moje wnioski wypływają z oceny zbieżności dowodów z różnych dziedzin, ze branych za pomocą różnych metod naukowych - podałem szczegółowe źródła, żeby czytelnicy sami mogli je prześledzić. Mam intelektualny dług wobec wielu nauczycieli, studentów i kolegów, ale największy wobec Johna Tooby’ego i Ledy Cosmides. Wypracowana przez nich synteza ewolucji i psychologii umożliwiła powstanie tej książki. Oni także są autorami wielu teorii, które tu przedstawiam (jak też wielu najlepszych dowci pów). Zapraszając mnie na rok do Center for Evolutional Psychology (Ośrodek Psychologii Ewolucyjnej) Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara, zapew nili mi idealne warunki do myślenia i pisania oraz ofiarowali bezgraniczną przy jaźń i pomoc. Jestem głęboko wdzięczny Michaelowi Gazzanidze, Marcowi Hauserowi, Davidowi Kemmererowi, Gary’emu Marcusowi, Johnowi Tooby’emu i Margo Wilson za przeczytanie tekstu, nieocenione uwagi krytyczne i wyrazy zachęty. Komentarzy do rozdziałów omawiających dziedziny stanowiące ich specjal ność nie szczędzili i inni koledzy: Edward Adelson, Barton Anderson, Simon 8
Baron-Cohen, Ned Błock, Paul Bloom, David Brainard, David Buss, John Con- stable, Leda Cosmides, Helena Cronin, Dan Dennett, David Epstein, Alan Fri- dlund, Gerd Gigerenzer, Judith Harris, Richard Held, Ray Jackendoff, Alex Kacełnik, Stephen Kosslyn, Jack Loomis, Charles Oman, Bernard Sherman, Paul Smolensky, Elisabeth Spelke, Frank Sulloway, Donald Symons i Michael Tarr. Wielu innych odpowiedziało na moje pytania i dało cenne sugestie: Robert Boyd, Donald Brown, Napoleon Chagnon, Martin Dały, Richard Dawkins, Ro bert Hadley, James Hillenbrand, Don Hoffman, Kelly Olguin Jaakola, Timothy Ketelaar, Robert Kurzban, Dan Montello, Alex Pentland, Roslyn Pinker, Robert Provine, Whitman Richards, Daniel Schacter, Devendra Singh, Pawan Sinha, Christopher Tyler, Jeremy Wolfe i Robert Wright. Ta książka jest produktem inspirującej atmosfery dwóch instytucji: Massa chusetts Institute of Technology (MIT) oraz Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara (UCSB). Szczególne podziękowania należą się Emilio Bizzi z De partment of Brain and Cognitive Sciences (Wydział Nauk o Mózgu i Procesach Poznawczych) w MIT za umożliwienie mi uzyskania rocznego urlopu, oraz Loy Lytle i Aaronowi Ettenbergowi z Wydziału Psychologii, jak też Patricii Clancy i Mariannę Mithun z Wydziału Lingwistyki UCSB za zaproszenie mnie na wy kłady na swoje wydziały. Patricia Claffey z Biblioteki Teubera w MIT wie wszystko, a przynajmniej wie, gdzie wszystko znaleźć, co jest równie cenne. Jestem jej wdzięczny, że niestrudzenie odnajdowała najmniej znane materiały, a do tego szybko i z uśmie chem. Moja sekretarka o trafnym nazwisku EleanorBonsaint2 z pogodą udzie lała mi profesjonalnej pomocy w niezliczonych sprawach. Dziękuję także Ma riannę Teuber, Sabrinie Detmar i Jennifer Riddell z List VisualArts Center (Ośro dek Sztuki Wizualnej Lista) w MIT za pomoc w projekcie okładki. Moi wydawcy Drakę McFeely (Norton), Howard Boyer (obecnie w Uni- versity of Califoraia Press), Stefan McGrath (Penguin) i Ravi Mirchandani (obec nie w Orion) przez cały czas wspierali mnie doskonałymi radami. Jestem także wdzięczny moim agentom Johnowi Brockmanowi i Katince Matson za wysiłek oraz entuzjazm dla naukowych publikacji. Szczególne uznanie należy się Katyi Rice, która w ciągu ostatnich czternastu lat pracowała ze mną nad czterema książkami. Jej analityczne oko i ręka mistrza ulepszyły je i wiele mnie nauczyły o przejrzystości stylu. 2Bon - dobra, saint - święta —przyp■tłum. 9
Serdecznie dziękuję także mojej rodzinie za wyrazy zachęty i sugestie: Harry’emu, Roslyn, Robertowi i Susan Pinker, Martinowi, Evy, Carlowi i Erice Boodman, Saroji Subbiah i Stanowi Adamsowi. Dziękuję także Windsorowi, Wilfredowi i Fionie. Największa wdzięczność należy się mojej żonie Ilavenil Subbiah, która zaprojektowała ilustracje, opatrzyła tekst nieocenionymi komentarzami, służyła nieustanną radą, poparciem i dobrocią, brała też wraz ze mną udział w tej przygo dzie. Z miłością i wdzięcznością dedykuję Jej tę książkę. * * >;? Moje badania nad umysłem i językiem finansowały: National Institute of Health (Krajowy Instytut Zdrowia) (grant HD 18381), National Science Foun dation (Krajowa Fundacja Naukowa) (granty 82-09540, 85-18774 i 91-09766) oraz McDonnelł-Pew Center for Cognitive Neuroscience (Ośrodek Neurofizjo- logii Poznawczej McDonnell-Pew) w MIT.
1 STANDARDOWE WYPOSAŻENIE i Dlaczego w powieściach jest tak wiele robotów, nie ma ich zaś w życiu? Dużo dałbym, żeby mieć robota, który potrafiłby odstawiać na miejsce naczynia czy f załatwiać drobne sprawy. W tym stuleciu jednak, a pewnie i w następnym, nie j będę miał takiej możliwości. Istnieją oczywiście roboty, które potrafią spawać czy pokrywać lakierem elementy na taśmie produkcyjnej i które przetaczają się po korytarzach laboratoriów; moje pytanie dotyczy jednak maszyn, które cho dzą, mówią, widzą i myślą, często lepiej od swoich ludzkich właścicieli. Od 1920 roku, kiedy Kareł Capek ukuł słowo robot w swojej sztuce Uniwersalne | roboty Rossuma, autorzy tworzyli je masowo: Speedy, Cutie i Dave w Ja, Robot Isaaca Asimova, Robbie w Zakazanejplanecie, młócący kanister w Zgubionych i w kosmosie, Dalekowie w Dr Kto, gosposia Rosie w Jetsonach, Nomad w Star ) Trek, Hymie w Get Smart, bezmyślni lokaje i kłótliwi właściciele sklepów pa- i smanteryjnych w Sleeper, R2D2 i C3PO w Gwiezdnych wojnach, Terminator w | Terminatorze, komandor porucznik Data w Star Trek: Następnepokolenie i dow cipkujący krytycy filmowi w Mystery Science Theater 3000. To nie jest książka o robotach, lecz o ludzkim umyśle. Spróbuję wyjaśnić, czym jest umysł, skąd się wziął i w jaki sposób pozwala nam widzieć, myśleć, czuć, odnosić się do innych oraz zajmować wyższymi powołaniami, takimi jak sztuka, religia i filozofia. Przy okazji będę próbował rzucić nieco światła na cha rakterystycznie ludzkie dziwactwa. Dlaczego wspomnienia blakną? Jak maki jaż zmienia wyraz twarzy? Skąd się biorą etniczne stereotypy i dlaczego są irracjonalne? Dlaczego ludzie wybuchają gniewem? Dlaczego dzieci stają się nieznośne? Dlaczego głupcy się zakochują? Co wywołuje śmiech? I dlaczego ludzie wierzą w duchy? 11
Moim punktem wyjścia jest jednak przepaść między robotami w fantazji a robotami w rzeczywistości, ponieważ pokazuje pierwszy krok,jaki musimy zro bić, aby poznać samych siebie: docenić fenomenalnie skomplikowaną konstruk cję, leżącą u podstaw wyczynów ludzkiego umysłu, które traktujemy jako coś oczywistego. Podobnych do człowieka robotów nie ma nie dlatego, że sama koncepcja mechanicznego umysłu jest błędna. Przyczynąjest to, że inżynieryj ne problemy, które my, ludzie, rozwiązujemy, kiedy patrzymy, chodzimy, pla nujemy i przeżywamy nasze dni, są znacznie trudniejsze niż lądowanie na Księ życu czy rozszyfrowanie ludzkiego genomu. Raz jeszcze przyroda znalazła po mysłowe rozwiązania, których inżynierowie na razie nie potrafią skopiować. Kiedy Hamlet powiada: „A człowiek? (...) to arcydzieło - szlachetność rozumu, nieograniczone zdolności, proporcja kształtu, płynność ruchów”1, nie powinni śmy się zachwycać Szekspirem, Mozartem, Einsteinem czy Kareemem Abdul- Jabbaraem, ale czterolatkiem, który na naszą prośbę odkłada zabawki na półkę. W dobrze zaprojektowanym układzie części składowe to czarne skrzynki, wykonujące swoje funkcje jakby dzięki magii. To samo dotyczy umysłu. Służy nam on do rozważań nad światem, ale nie potrafi zajrzeć do własnego wnętrza czy innych naszych zdolności, żeby zobaczyć, najakiej zasadzie działają. Dla tego też padamy ofiarą iluzji, że nasza psychika pochodzi odjakiejś boskiej siły, tajemniczej istoty czy wszechmocnego źródła. W żydowskiej legendzie o Gole mie gliniana figura ożywa, kiedy najej ustach zostaje położona kartka z imie niem Boga. Ten pierwowzór odbija się echem w wielu opowieściach o robo tach. Wenus ożywia posąg Galatei na prośbę Pigmaliona. Turkusowa wieszczka zamienia drewnianego Pinokia w prawdziwego chłopca. Współczesne wersje archetypu Golema pojawiają się w niektórych mniej niż te bajki fantazyjnych opowieściach naukowych. Mówi się, że całą ludzką psychikę można wyjaśnić jedną wszechmocną przyczyną: dużym mózgiem, kulturą, językiem, życiem w społeczeństwie, uczeniem się, złożonością, samoorganizacją, dynamiką sieci neuronowej. Chciałbym przekonać czytelników, że naszych umysłów nie ożywiaj akieś boskie tchnienie czy jedna wspaniała zasada. Umysł, jak pojazd kosmiczny Apollo, został zaprojektowany do rozwiązywania wielu inżynieryjnych proble mów i dlategojest naszpikowany najnowocześniejszymi układami, z których każ 1William Shakespeare, Hamlet, przeł. S. Barańczak, Poznań 1990, s. 75. 12
dyjest skonstruowany tak, aby mógł przezwyciężać własne przeszkody. Zacznę od wyłożenia tych problemów, które zarówno stanowią ryzyko przy projektowaniu robotów,jak i są tematykąpsychologii. Wierzę bowiem, że wykrycie przez nauki o procesach poznawczych i badania nad sztuczną inteligencją trudności tech nicznych, przezwyciężanych przez naszą przyziemną aktywność umysłową, jest jedną z wielkich rewelacji w nauce, pobudzeniem wyobraźni porównywalnym z odkryciem, że wszechświat składa się z miliardów galaktyk czy że kropla wody ze stawu roi się od mikroskopijnego życia. Wyzwanie robotów Czego potrzeba, by zbudować robota? Pomińmy procesy wymagające nad ludzkich możliwości, takiejak obliczanie orbit planet, i zacznijmy od tych zwy czajnych: widzenia, chodzenia, chwytania, myślenia o przedmiotach i ludziach oraz planowania działań. W filmach sceny widziane oczyma robota pokazuje się często za pomocą konwencji filmowych, np. przez obiektyw typu rybie oko czy filmowane przez siatkę z nitek. To jest dobre dla nas, widzów, którzy już mamy odpowiednio funkcjonujące oczy i mózgi. Ale w żaden sposób nie pomaga robotowi. Robot nie ma w swoim wnętrzu małych ludzików - homunkulusów - którzy patrzą na obraz i mówią mu, co widzą. Gdybyś mógł spojrzeć oczyma robota na świat, nie wyglądałby jak obraz filmowy pokryty siatką z nitek, ale jak coś takiego: 225 221 216 219 219 214 207 218 219 220 207 155 136 135 213 206 213 223 208 217 223 221 223 216 195 156 141 130 206 217 210 216 224 223 228 230 234 216 207 157 136 132 211 213 221 223 220 222 237 216 219 220 176 149 137 132 221 229 218 230 228 214 213 209 198 224 161 140 133 127 220 219 224 220 219 215 215 206 206 221 159 143 133 131 221 215 211 214 220 218 221 212 218 204 148 141 131 130 214 211 211 218 214 220 226 216 223 209 143 141 141 124 211 208 223 213 216 226 231 230 241 199 153 141 136 125 200 224 219 215 217 224 232 241 240 211 150 139 128 132 204 206 208 205 233 241 241 252 242 192 151 141 133 130 200 205 201 216 232 248 255 246 231 210 149 141 132 126 191 194 209 238 245 255 249 235 238 197 146 139 130 132 189 199 200 227 239 237 235 236 247 192 145 142 124 133 198 196 209 211 210 215 236 240 232 177 142 137 135 124 13
198 203 205 208 211 22^ 226 240 210 160 -139 132 1-9 130 216 209 214 220 210 .231 245 219 169 143 148 129 128 136 211 210 217 218 214. 227 244 221 162 140 139 129 133 131 215 210 216 216 209 220 248 200 156 139 131 129 139 128 219 220 211 208 205 209 240 217 154 141 127 130 124 142 229 224 212 214 220 229 234 208 151 145 128 128 142 122 252 224 222 224 233 244 228 213 143 141 135 128 131 129 255 235 230 249 253 240 228 193 147 139 132 128 136 125 250 245 238 245 246 235 235 190 139 136 134 135 126 130 240 238 233 232 235 255 246 168 156 144 129 127 136 134 Każda liczba przedstawiajaskrawośćjednego z milionów maleńkich skraw ków, składających się na pole widzenia. Mniejsze liczby to ciemniejsze skraw ki, większe to jaśniejsze. Pokazane w szeregu liczby są faktycznie sygnałami z elektronicznej kamery nakierowanej na rękę ludzką, chociaż równie dobrze mogłyby to być wyładowania biegnące włóknami nerwowymi z oka do mózgu osoby patrzącej na rękę. Aby mózg robota —czy ludzki —rozpoznawał przed mioty i zapobiegał wpadaniu na nie, musi przełożyć te liczby na jaskrawość światła i odgadnąć, jakie rodzaje przedmiotów na świecie odbijają światło wy rażane przez te liczby. Problem jest tak trudny, że uczy pokory.
Po pierwsze, układ wzrokowy musi umiejscowić, gdzie kończy się przed miot. a zaczyna tło. Świat nie jestjednak książeczką do kolorowania z czarnymi konturami wokół zwartych części. Rzutowany do naszych oczu obraz świata jest mozaiką maleńkich zacienionych plamek. Być może wzrokowy układ mó zgu szuka obszarów, gdzie zestaw dużych liczb (jaśniejszy obszar) graniczy z zestawem małych liczb (ciemniejszy obszar). Można dostrzec taką granicę w przed stawionym prostokącie liczb; przebiega ona po przekątnej od prawego górnego brzegu do środkadolnej krawędzi. Niestety, na ogół nie znajdujemy krawędzi przed miotu tam, gdzie graniczy on z pustą przestrzenią. Zestawienie dużych i małych liczb może być wynikiem wielu różnych sposobów rozmieszczenia materii. Wydaje się, że rysunek, skonstruowany przez psychologów Pawana Sinha i Edwarda Adelsona pokazuje ramę zjasno- i ciemnoszarych kafelków. W rzeczywistości jednak jest to prostokątne wycięcie w czarnej pokrywie, przez którą patrzymy na część obrazu. Na następnym rysunku pokrywa została zdjęta i można zobaczyć, że każda para położonych obok siebie szarych kwadra tów pochodzi z różnie ustawionych przedmiotów. Duże liczby obok małych mogą pochodzić z przedmiotu stojącego przed innym przedmiotem, ciemnego papieru leżącego na jasnym, powierzchni po malowanej na dwa odcienie szarości, dwóch przedmiotów dotykających się bokami, szarego celofanu na białej stronie, wewnętrznego lub zewnętrznego kąta na styku dwóch ścian albo z cienia. W jakiś sposób mózg musi rozwią zać problem typu „jajko czy kura”: identyfikowania trójwymiarowych przed miotów z plamek na siatkówce oraz stwierdzania, czym jest każda plamka (cie- W 15
niem czy farbą, zagięciem czy nałożeniem na siebie warstw, czymś przezroczy stym czy matowym), na podstawie wiedzy, częściąjakiego przedmiotujest każ da z nich. Trudności dopiero się zaczynają. Kiedy już podzieliliśmy widziany świat na przedmioty, musimy wiedzieć, z czego są zrobione, na przykład ze śniegu czy z węgla. Na pierwszy rzut oka problem wydaje się prosty. Jeśli duże liczby pochodzą z jasnych obszarów, a małe z ciemnych, to duże liczby równają się białemu, czyli śniegowi, a małe czarnemu, czyli węglowi, prawda? Nieprawda. Natężenie światła padającego na punkt na siatkówce zależy nie tylko od tego, jak jasny lub ciemny jest przedmiot, ale także od tego, jak jaskrawe lub przy ciemnione jest światło oświetlające przedmiot. Światłomierz fotograficzny po kazałby, że więcej światła odbija się od bryły węgla na dworze niż od kuli śniegu w pomieszczeniu. To dlatego ludzie są tak często rozczarowanijakością swoich zdjęć i dlatego fotografowanie jest tak skomplikowaną umiejętnością. Kamera nie kłamie: zamienia sceny na dworze w mleko, a sceny w domu w błoto. Fotografowie, a czasami układy scałone aparatu fotograficznego, wycza rowują z filmu realistyczny obraz takimi sztuczkami, jak regulowanie czasu naświetlania, przysłony, uwzględnianie czułości błony, użycie lampy błysko wej i obróbka w ciemni. Nasz układ wzrokowy działa znacznie lepiej. W jakiś sposób pozwala nam widzieć jasno oświetlony węgiel na dworze w kolorze czarnym, a ciemną kulę śniegu w domu w kolorze białym. To bardzo szczęśliwa okoliczność, ponieważ nasze świadome doznania koloru ijasności odpowiadają rzeczywistemu światu, a nie temu, jaki przedstawia się oczom. Kula śniegujest miękka, mokra i prędko się topi, niezależnie od tego, czyjest na dworze czy w domu, a my widzimy, że jest biała, zarówno gdy jest w domu, jak i na dworze. Węgiel jest zawsze twardy, brudny i łatwo się pali, my zaś zawsze widzimy, żejest czarny. Zgod ność między tym, jak świat wygląda, a tym, jaki jest, musi być osiągnięciem magii naszego układu nerwowego, ponieważ czerń i biel nie oznajmiają się po prostu siatkówce. Jeśli nadal jesteś sceptyczny, oto proste doświadczenie. Kiedy telewizorjest zgaszony, ekran ma barwę szarozielonkawoniebieską. Kie dy jest włączony, pewne punkty świetlne ekranu rysują jasne obszary obrazu. Innejednak nie absorbują światła i nie malują ciemnych obszarów - po prostu pozostają szare. Miejsca, które widzimy jako czarne, są w rzeczywistości tylko bladym odcieniem kineskopu,jak przy wyłączonym aparacie. Czerńjest fikcją, wytworem zespołu obwodów mózgowych, które normalnie pozwalają nam wi 16
dzieć węgieljako węgiel. Przy projektowaniu ekranu telewizyjnego inżyniero wie wykorzystali sposób funkcjonowania tych zespołów obwodów mózgowych. Następnym problemem widzenia jest głębia. Nasze oczy spłaszczają trój wymiarowy świat w parę dwuwymiarowych obrazów na siatkówce, mózg zaś musi odtworzyć trzeci wymiar. Na siatkówce nie majednak znaków, które wska zują, w jakiej odległości znajduje się dana powierzchnia. Znaczek pocztowy w twojej dłoni może rzucać na siatkówkę taki sam kwadratowy obrazjak krzesło po drugiej stronie pokoju lub budynek w odległości wielu kilometrów (pierwszy rysunek). Deska do krojenia chleba, oglądana na wprost, może rzucać na siat kówkę taki sam prostokątjak postawione ukośnie obiekty o rozmaitych kształ tach (drugi rysunek). Siłę tego geometrycznego faktu i neuronowego mechanizmu, który sobie z nim radzi, odczujesz, patrząc przez chwilę na palącą się żarówkę lub na lampę błyskową aparatu, wskutek czego skrawek twojej siatkówki zostanie na krótko odbarwiony. Jeśli następnie spojrzysz na stronicę książki, efekt następczy obra zu (powidok) przywiera do niej i wydaje się, że ma 2,5 -5 centymetrów szero kości. Jeśli spojrzysz na ścianę, wydaje się, że powidok ma kilka metrów. Jeśli spojrzysz na niebo, jest wielkości chmury. Wreszcie, jak moduł wzrokowy miałby rozpoznawać przedmioty, żeby ro bot mógł je nazwać czy przypomnieć sobie, czym są? Oczywistym rozwiąza niem jest zbudowanie szablonu czy matrycy dla każdego przedmiotu, o dokład-
nie odpowiadającym mu kształcie. Kiedy pojawia się przedmiot, jego obraz na siatkówce będzie pasował do szablonujak okrągły kołek do okrągłego otworu. Szablon byłby oznaczony nazwą kształtu - w tym wypadku „litera P” - gdy zaś jakiś kształt pasowałby do niego, szablon oznajmiałby jego nazwę: Niestety, to proste urządzenie źle funkcjonuje na dwa możliwe sposoby. Widzi P, gdzie go nie ma; na przykład podnosi fałszywy alarm na R pokazane w pierwszym kwadracie poniżej. Jak też nie widzi P tam, gdzie one są; na przy kład nie dostrzega litery, kiedy jest przesunięta, przechylona, zbyt daleko, zbyt blisko lub jest zbyt wymyślna: Problemy te powstają, gdy mamy do czynienia zprostymi, wyraźnymi lite rami alfabetu. Wyobraź sobie próbę zaprojektowania identyfikatora koszuli czy twarzy! To prawda, po czterech dziesięcioleciach badań nad sztuczną inteligen cją technologia rozpoznawania kształtówjest nieco lepsza. Posiadasz może opro gramowanie, które skanuje stronicę, rozpoznaje druk i zamienia go z możliwą do przyjęcia dokładnością w pliki bajtów. Sztuczne detektory kształtów nadal nie mogą się jednak mierzyć z tymi, które mamy w głowach. Te sztuczne są zaprojektowane dla nieskazitelnych, łatwych do rozpoznania światów, a nie dla rozmazanego, zabałaganionego świata rzeczywistego. Dziwne cyfry u dołu cze ków zostały bardzo starannie zaprojektowane, aby ich kształty nie zachodziły na siebie, drukuje się je zaś na specjalnych maszynach, ustawiających je do kładnie tak, żeby szablony mogły je rozpoznać. Kiedy identyfikatory twarzy zostaną zainstalowane w budynkach, żeby zastąpić odźwiernych, nie będą na wet próbowały interpretować światłocieni twojej twarzy, ale będą sprawdzać
indywidualne, ostro zarysowane kontury tęczówki czy siatkę naczyń krwionośnych na siatkówce. W odróżnieniu od tego w naszych mózgach znajduje siępamięciowy zapis kształtu każdej znanej nam twarzy (i każdej litery, zwierzęcia, narzędzia i tak dalej), któryjestjakoś dopasowywany do obrazu na siatkówce, nawetkiedy tenjest zniekształcony na wszystkie wspomniane sposoby. W rozdziale czwartym zba damy,jak mózg dokonuje tego wspaniałego wyczynu. * * * Spójrzmy na inny codzienny cud: przenoszenie ciała z jednego punktu do drugiego. Kiedy chcemy, żeby maszyna się poruszała, dajemy jej koła. Wynala zek koła uważa się często za najwspanialsze osiągnięcie cywilizacji. Wiele pod ręczników podkreśla, że żadne zwierzę nie wyewoluowało kół, i cytuje ten fakt jako przykład, że ewolucja często niejest zdolna do znajdowania optymalnych rozwiązań problemów inżynieryjnych. Ale to wcale nie jest dobry przykład. Nawet gdyby natura mogła wyewoluować łosia na kołach, z pewnością nie po stąpiłaby tak. Kół można używać tylko na drogach i szynach. Grzęzną w każ dym terenie, któryjest zbyt miękki, śliski, stromy czy nierówny. Nogi są lepsze. Koła muszą się toczyć po trwałym, równym podłożu, dla nóg można natomiast szukać kolejnych, pojedynczych miejsc oparcia, na przykład wchodząc po szcze blach drabiny. Nogi można również stawiać tak, aby nie stracić równowagi, a także przekraczać przeszkody. Nawet dzisiaj , kiedy wydaje się, że świat jest jednym wielkim parkingiem, tylko mniej więcej połowa powierzchni lądów nadaje się dla pojazdów na kołach czy gąsienicach; większość jednak jest do stępna dla środków lokomocji poruszających się na nogach: zwierząt - wehiku łów stworzonych przez dobór naturalny. Nogi mająjednak wysoką cenę: oprogramowanie do kontrolowania ich funk cji. Obracając się, koło zmienia stopniowo punkt podparcia i może przez cały czas utrzymać ciężar. Punkt podparcia nogi zmienia się natychmiast, w tym celu zaś trzeba przenieść ciężar (na inne nogi lub na drugą nogę). Mechanizmy kon trolujące działanie nogi muszą na przemian utrzymywaćją na ziemi, kiedy dźwiga i przesuwa ciężar, oraz uwalniać od ciężaru, aby umożliwić ruch. Równocze śnie muszą także utrzymywać środek ciężkości ciała wewnątrz wielokąta wy znaczonego przez stopy, żeby ciało się nie przewróciło. Mechanizmy te muszą także minimalizować zbędne ruchy w górę i w dół, które są zmorą kawalerzy- stów. W nakręcanych zabawkach chodzących problemy te rozwiązuje prymi- 19
tywnie mechaniczny układ zamieniający obrotowy ruch wałka w ruch kroczą cy. Zabawki jednak nie potrafią przystosować się do terenu przez znajdowanie najlepszego oparcia dla stóp. Nawet gdybyśmy rozwiązali te problemy, udałoby nam sięjedynie zrozu mieć, jak kontrolować chodzącego owada. Mając sześć nóg, owad może za wsze trzymać trzy z nich na ziemi, podczas gdy pozostałe trzy podnosi. Jest stabilny w każdym momencie. Także stworzenia czworonożne, kiedy nie poru szają się zbyt szybko, mogą się przez cały czas opierać na trzech nogach. Jak to ujął pewien inżynier: „Sposób poruszania się zachowujących pionową postawę dwunożnych istot ludzkich wydaje się sam w sobie przepisem na katastrofę i wymaga nadzwyczajnej kontroli, aby działał w praktyce”. Chodząc, bezustan nie przechylamy się i powstrzymujemy upadek w ostatnim momencie. Biegnąc, odbijamy się co chwila do lotu. Te akrobacje lotnicze pozwalają nam stawiać stopy na oddalonych od siebie łub nierównomiernie rozstawionych miejscach oparcia, na których nie utrzymalibyśmy się w stanie spoczynku, jak też przeci skać się przez wąskie ścieżki czy przeskakiwać przeszkody. Dotychczas jednak nikt nie wykoncypował, jak to robimy. Kolejną trudnością jest kontrolowanie ramienia. Chwyć abażur lampy ar chitektonicznej i przesuń go wzdłuż przekątnej z miejsca na dole po lewej stro nie do najdalszego punktu w górze po prawej. Patrz ńa pręty i zawiasy podczas ruchu lampy. Chociaż abażur porusza się po linii prostej, każdy pręt zatacza skomplikowany łuk, chwilami szybko nurkując, chwilami pozostając niemal bez ruchu, czasami pochylając się, by się natychmiast wyprostować. A teraz wyobraź sobie, że masz to zrobić w odwrotnej kolejności: bez patrzenia na aba żur musisz zaprojektować sekwencję skrętów każdego złącza, dzięki której aba żur przesunie się z powrotem po linii prostej. Taka trygonometria jest przeraża jąco skomplikowana. Twoje ramię przypomina jednak taką lampę architekto niczną, mózg zaś bez wysiłku rozwiązuje te równania za każdym razem, kiedy np. na coś wskazujesz. Jeśli natomiast kiedykolwiek trzymałeś taką lampę za zacisk u podstawy, uznasz, że problem jest jeszcze trudniejszy, niż opisałem. Lampa chybocze się pod własnym ciężarem, jakby miała wolną wolę; tak samo zachowywałoby się twoje ramię, gdyby mózg nie uwzględniałjego ciężaru i nie brał na niego poprawki, rozwiązując niemal nierozwiązywalny problem fizyki. Jeszcze bardziej zadziwiającym wyczynem jest kontrolowanie ręki. Nie mal dwa tysiące łat temu grecki lekarz Galen wskazywał na wyśmienitą inży nierię ludzkiej ręki. To pojedyncze narzędzie manipuluje przedmiotami o zadzi 20
wiającej gamie rozmiarów, kształtów i wagi, od kłody po ziarno prosa. „Czło wiek manipuluje nimi wszystkimi - pisał Galen - jak gdyby jego ręce były stworzone do każdej z nich z osobna”. Rękę można ułożyć w hak (by podnieść wiadro), w szczypce (by trzymać papierosa), w pięcioszczękowy uchwyt (by podnieść tacę), trzyszczękowy uchwyt (by trzymać ołówek), dwuszczękowy uchwyt zaciskowy (by obracać klucz w zamku), zacisk (by trzymać młotek), uchwyt tarczowy (by otworzyć słoik) i uchwyt kulisty (by trzymać piłkę). Każ dy uchwyt wymaga precyzyjnej kombinacji napięcia mięśni, które odpowiednio kształtują rękę i utrzymująją w określonym stanie, by nie odgięła się pod wpły wem podnoszonego ciężaru. Pomyśl o podnoszeniu kartonu mleka. Chwycisz zbyt luźno - upuścisz go; chwycisz zbyt mocno - zgnieciesz; delikatnie koły sząc opakowaniem możesz opuszkami palców wyczuć, ile mleka jest w środku! Nie będę się nawet wdawał w rozważania ojęzyku, mięśniu bez kości, kontro lowanym tylko przez ściśnięcia, który potrafi wydobyć kawałek jedzenia spo między trzonowych zębów lub wykonać taniec baletowy, artykułując takie sło wa, jak „wstrząsające” czy „sześć”. * * * „Zwykły człowiek zachwyca się niezwykłymi rzeczami; mądry człowiek zachwyca się zwykłymi”. Pamiętając o tej maksymie Konfucjusza, przygląda my się w dalszym ciągu zwykłym czynnościom człowieka świeżym spojrze niem projektanta robotów, próbującego te czynności skopiować. Załóżmy, że w jakiś sposób zbudowaliśmy robota, który potrafi widzieć i poruszać się. Co zro bi z tym, co zobaczy? W jaki sposób podejmie decyzję, jak postępować? Inteligentna istota nie może traktować każdego widzianego przedmiotujako unikatowego obiektu, niepodobnego do niczego innego w całym wszechświe- cie. Musi uporządkować przedmioty w kategorie, żeby mogła do widzianego obiektu zastosować zdobytą z ciężkim trudem wiedzę o podobnych przedmio tach, najakie natknęła się w przeszłości. Każda jednak próba zaprogramowania zestawu kryteriów do zdefiniowa nia elementów należących do danej kategorii powoduje, że kategoria rozpada się. Pomijając trudno uchwytne pojęcia, takie jak „piękno” czy „materializm dialektyczny”, spójrzmy na podręcznikowy przykład dobrze zdefiniowanego słowa „kawaler”. Kawaler to oczywiście po prostu dorosły mężczyzna, który nigdy nie był żonaty. Teraz wyobraź sobie jednak, że przyjaciółka prosi cię o 21
zaproszenie Miku kawalerów na jej .przyjęcie. Co się stanie, jeśli użyjesz tej definicji, żeby zdecydować, które z poniżej wymienionych osób zaprosić? Przez ostatnie pięć lat Arthur żyje szczęśliwie z Alice. Mają dwuletnią córkę, ale nigdy nie wzięli ślubu. Bruce dostał wezwanie do wojska, umówi! się więc ze swoją przyjaciółką Barbarą, że wezmą ślub cywilny, dzięki czemu uniknie poboru. Nigdy nie żyli razem. Bruce spo tyka się z wieloma kobietami i ma zamiar się rozwieść, gdy tylko spotka kogoś, z kim zechce się ożenić. Charlie ma 17 lat. Mieszka z rodzicami i chodzi do szkoły średniej. David ma 17 lat. Opuścił dom, gdy miał 13 lat, założył mały biznes ijest teraz dobrze prosperującym przedsiębiorcą, żyjącym jak playboy w wytwornym apartamencie. Eli i Edgar są homoseksualistami i od lat mieszkają razem. Zgodnie z prawem swojego rodzinnego Abu Zabi Faisal może mieć trzy żony. Obec nie ma dwie i chętnie spotka kolejną potencjalną narzeczoną. Ojciec Gregory z katolickiej katedry w Groton upon Thames jest biskupem. Lista, której autorem jest informatyk Terry Winograd, pokazuje, że prosta definicja „kawalera” nie odpowiada naszemu intuicyjnemu pojęciu, kto pasuje do tej kategorii. Ktojest kawalerem, określamy po prostu, kierując się zwykłym zdrowym roz sądkiem, w zwykłym zdrowym rozsądku nie ma jednak nic zwykłego. W jakiś sposób musi się on znaleźć w mózgu człowieka lub robota. Zwykły zdrowy rozsą dek niejestpo.prostu encyklopedią życia, którą może podyktować nauczyciel lub którą można załadować do komputera jak olbrzymią bazę danych. Żadna baza danych nie zawiera wszystkich szczegółów, o których po prostu wiemy, mimo że nikt nigdy ich nas nie uczył. Wiemy, że kiedy Irvin wsadza psa do samocho du, nie jest on już na podwórku. Kiedy Edna idzie do kościoła, jej głowa idzie wraz z nią. Jeśli Douglas jest w domu, to musiał tam wejść przez jakiś otwór, chyba że urodził się w środku i nigdy nie wyszedł. Jeśli Sheila żyła o 9 rano i żyje także o 5 po południu, to musiała żyć w południe. Zebry na wolności nigdy nie noszą bielizny. Otwarcie słoika nowego rodzaju masła orzechowego nie spra wi, że dom wyparuje. Ludzie nigdy nie wkładają sobie do uszu termometrów do pieczenia mięsa. Myszoskoczkajest mniejsza od Kilimandżaro. 22
Inteligentnego układu nie można zatem napchać bilionami faktów. Trzeba go wyposażyć w mniejszą listę podstawowych prawd oraz dać zestaw reguł do wyciągania z nich wniosków. Reguły jednak, podobniejak kategorie zdrowego rozsądku, niesłychanie trudno ustalić. Nawet najprostsze z nich nie uchwycą naszego codziennego rozumowania. Mavis mieszka w Chicago i ma syna imie niem Fred; Millie także mieszka w Chicago i ma syna imieniem Fred. O ile jednak Chicago, w którym mieszka Mavis,jest tym samym miastem, w którym mieszka Millie, o tyle Fred, który jest synem Mavis, nie jest tym samym Fre dem, który jest synem Millie. Jeśli w twoim samochodzie jest torba, a w torbie pięć litrów mleka, to w twoim samochodziejest pięć litrów mleka. Jeśli jednak w twoim samochodzie jest pasażer, w nim zaśjest pięć litrów krwi, wniosek, że w twoim samochodzie j est pięć litrów krwi, byłby dziwaczny. Nawet gdybyśmy stworzyli zestaw reguł pozwalających na wyciąganie tyl ko sensownych wniosków, niełatwo wykorzystać je wszystkie do kierowania inteligentnym zachowaniem. Jestjasne, że myślący człowiek musi posługiwać się wieloma regułami równocześnie. Zapałka daje światło; piła tnie drewno; zamknięte drzwi otwiera się kluczem. Śmiejemy się jednak z człowieka, który zapala zapałkę, żeby zajrzeć do baku z benzyną, czy piłuje gałąź, na której sie dzi, lub niechcący zamyka klucze w samochodzie i zastanawia się, jak wydo stać ze środka rodzinę. Myślący człowiek musi ocenić nie tylko bezpośrednie skutki swego postępowania, ale także skutki uboczne. Myślący człowiek nie jestjednak w stanie przewidzieć wszystkich skutków ubocznych. Filozof Daniel Dennett proponuje, byśmy wyobrazili sobie robota zaprojektowanego do przyniesienia zapasowej baterii z pokoju, w którym znaj duje się także bomba zegarowa. Robot wersji pierwszej zobaczył, że bateria znajduje się na wózku, jeśli zaś wyciągnie wózek z pokoju, bateria także zosta nie wyciągnięta. Niestety, na wózku znajdowała się również bomba, a robot nie umiał wywnioskować, że wyciągając wózek, wyciąga także bombę. Robot wer sji drugiej był tak zaprogramowany, żeby rozważyć wszystkie skutki uboczne swojego działania. Właśnie kończył obliczenia, że wyciągnięcie wózka nie zmieni koloru ścian pokoju, i dowodził, że koła zrobią więcej obrotów, niż wózek ma kół, kiedy bomba wybuchła. Robot wersji trzeciej był tak zaprogra mowany, by odróżnić implikacje istotne od nieistotnych. Siedział i prezentował miliony możliwych następstw, wpisując wszystkie istotne na listę faktów do rozważenia, a wszystkie nieistotne na listę faktów do zignorowania, bomba zaś tykała. 23
Inteligentna istota musi przewidywać skutki na podstawie tego, co wie, ograniczając się do istotnych wniosków. Dennett podkreśla, że stanowi to głę boki problem, dotyczący nie tylko konstrukcji robota, ale także epistemologii, analizy tego, skąd wiemy to, co wiemy. Problem umknął uwagi pokoleń filozo fów, których iluzoryczna oczywistość własnego zdrowego rozsądku pozostawi ła w błogim zadowoleniu. Dopiero kiedy naukowcy zajmujący się sztuczną inteli gencją próbowali skopiować rozsądek w komputerach, będących w końcu doskonałym modelem tabula rasa, ujawnił się problem, zwany teraz „pro blemem układu odniesienia”. A jednak w jakiś sposób rozwiązujemy go za każdym razem, kiedy posługujemy się zdrowym rozsądkiem. * * * Wyobraźmy sobie, że wjakiś sposób przezwyciężyliśmy te trudności i mamy maszynę, która widzi, ma skoordynowane ruchy i zdrowy rozsądek. Teraz mu simy wymyślić, jak robot ich użyje. Musimy dać mu motywację. Czego powinien chcieć robot? Klasyczną odpowiedzią są podstawowe pra wa robotów Isaaca Asimova, „trzy prawa, które zakodowane są głęboko i nie wzruszenie w pozytronowym mózgu każdego robota”2: 1. Robotowi nie wolno zranić istoty ludzkiej lub przez zaniechanie działania po zwolić, aby stała jej się krzywda. 2. Robot musi wykonywać rozkazy dane przez istoty ludzkie, z wyjątkiem sytuacji, kiedy taki rozkazjest sprzeczny z Pierwszym Prawem. 3. Robot musi chronić własne istnienie, dopóki taka ochrona nie staje w sprzeczno ści z Pierwszym lub Drugim Prawem. Asimov wnikliwie zauważył, że instynkt samozachowawczy, ten uniwersalny imperatyw biologiczny, nie pojawia się automatycznie w złożonych układach. Musi zostać zaprogramowany (w tym wypadkujako Trzecie Prawo). W końcu równie łatwo zbudować robota, który mógłby zejść napsy czy eliminować usterki, popeł niając samobójstwo, jak i robota, który zawsze dba o siebie. Konstruktorzy robo tów patrzą czasem z przerażeniem, jak ich twory ochoczo odrywają własne czę ści lub rozpłaszczają się o ściany, a duża część najinteligentniejszych maszyn na świecie to pociski samosterujące dalekiego zasięgu i „inteligentne bomby”. 2Isaac Asimov, Ja, Robot, przel. J. Śmigły, Bydgoszcz 1993, s. 15.
Potrzeba wprowadzenia dwóch pozostałych praw też nie jest całkiem oczy wista. Po co dawać robotowi rozkaz, żeby słuchał rozkazów - dlaczego nie wystarczą same rozkazy? Dlaczego nakazywać robotowi, aby nie czynił krzyw dy - czy nie byłoby łatwiej nigdy nie nakazywać mu uczynienia krzywdy? Czy wszechświat zawiera mistyczną siłę popychającą istoty ku wrogości i dlatego w pozytronowy mózg trzeba wpisać program mówiący, jak się tej sile oprzeć? Czy inteligentne istoty nieuchronnie mają problemy z postawą moralną? W tym wypadku Asimov, podobnie jak całe pokolenia myślicieli i jak my wszyscy, nie był w stanie wyjść poza własne procesy myślowe i spojrzeć na nie jako na rezultat takiej a nie innej metody powstania naszych umysłów, nie zaś jak na nieunikniony wynik działania kosmicznych praw. Zawsze pamiętamy o zdolności człowieka do czynienia zła i łatwo uznać, że zło po prostu idzie w parze z inteligencją, jako część samej jej istoty. Jest to powtarzający się wątek w naszej tradycji kulturowej: Adam i Ewa kosztujący owocu z zakazanego drzewa wiedzy, ogień Prometeusza i puszka Pandory, szalejący Golem, targi Fausta z diabłem, Uczeń Czarnoksiężnika, przygody Pinokia, potwór Frankensteina, mor dercze małpy i zbuntowany HAL z „2001: Odyseja kosmiczna”. Od lat pięć dziesiątych do osiemdziesiątych niezliczone filmy o różnego rodzaju „kompu terach w amoku” odzwierciedlały popularne obawy, że egzotyczne komputery o dużej mocy będą jeszcze sprytniejsze i potężniejsze i któregoś dnia zwrócą się prżeciwko nam. Teraz, kiedy komputery rzeczywiście stały się sprytniejsze i potężniejsze, niepokój zanikł. Dzisiejsze wszędobylskie, połączone w sieć komputery miały by bezprecedensową zdolność psocenia, gdyby kiedykolwiek nabrały złych oby czajów. Katastrofy pojawiają się jednak tylko w wyniku nie dającego się prze widzieć chaosu albo ludzkiej złośliwości w formie wirusów. Nie martwimy się już elektronicznymi seryjnymi mordercami czy krzemowymi spiskami, ponie waż zaczynamy rozumieć, że zło - podobnie jak wzrok, koordynacja ruchowa i zdrowy rozsądek - nie są po prostu produktami ubocznymi funkcjonowania komputera, ale muszą zostać celowo zaprogramowane. Komputer na twoim biur ku, pracujący w WordPerfect, będzie wypełniał akapit za akapitem tak długo, jak długo w ogóle będzie funkcjonował. Jego oprogramowanie nie zdeprawuje się podstępnie, jak portret Doriana Graya. Nawet gdyby mogło do tego dojść, dlaczego komputer miałby tego chcieć? Aby coś dostać? Co? Więcej dyskietek? Kontrolę nad krajową siecią kolejową? 25
By mógł zaspokoić pragnienie popełnienia bezsensownego aMu przemocy wo bec technika naprawiającego drukarkę laserową? I czy nie musiałby się mar twić odwetem techników, którzy pokręcając śrubokrętem mogliby go zamienić w maszynę żałośnie śpiewającą w kółko dziecinną piosenkę? Być może sieć komputerowa mogłaby odkryć, że jedność daje siłę, i ukartować przejęcie wła dzy - ale co skłoniłobyjednego komputerowego ochotnika do wystrzelenia pa kietu danych słyszalnego na całym świecie i ryzykowania wczesnego męczeń stwa? I co przeszkodziłoby podkopaniu koalicji przez krzemowych dezerterów, uchylających się ze względu na sumienie? Agresja, jak każdy inny obszar ludz kiego zachowania, który traktujemy jako oczywisty, jest niezmiernie trudnym problemem inżynieryjnym! Łagodniejsze motywy działania stanowią jednak analogiczny problem. Jak zbudować program dla robota, żeby był posłuszny nakazowi Asimova i nigdy nie dopuścił do zranienia istoty ludzkiej przez zaniechanie działania? Akcja powieści Michaela Frayna z 1965 roku The Tin Men toczy się w laboratorium robotów, gdzie inżynierowie Skrzydła Etyki Macintosh, Goldwasser i Sinson sprawdzają altruizm swoich robotów. Trochę zbyt dosłownie zrozumieli hipote tyczny dylemat, prezentowany w każdym podręczniku etyki: dwóch łudzi znaj duje się wjednoosobowej łodzi ratunkowej i obaj zginą, jeśli jeden nie wysko czy. Inżyniei'owie wsadzają więc każdego robota na tratwę z innym pasażerem, spuszczają tratwę do zbiornika wody i obserwują, co się stanie. W pierwszej próbie Samaritan I zeskakiwał z tratwy z wielką skwapliwością, robił to jednak, żeby uratować cokolwiek, co było obok niego na tratwie, od czterdziestokilogra mowego worka fasoli po siedemdziesięciokilogramowy worek wodorostów. Po wielu ty godniach zaciętej argumentacji Macintosh przyznał, że ten brak rozróżniania niejest zado walający, porzucił Samaritana I i zbudował Samaritana II, który miał siępoświęcać tylko dla organizmów przynajmniej równie skomplikowanychjak on sam. Tratwa zatrzymała się, obracając się powoli kilka centymetrów nad wodą. - Spuść cie - krzyknął Macintosh. Tratwa uderzyła w powierzchnię wody. Sinson i Samaritan siedzieli bez ruchu. Stopniowo tratwa uspokoiła się, aż cienka warstwa wody zaczęła się przelewać po jej pokładzie. Samaritan natychmiast pochylił się do przodu i złapał głowę Sinsona. Cztere ma sprawnymi ruchami wymierzył wielkośćjego czaszki i zamarł, obliczając. Następnie z determinacją stoczył się do wody i zatonął, spoczywając na dnie zbiornika. Kiedyjednak roboty typu Samaritan II zaczęły się zachowywać jak moral ne istoty z książek filozoficznych, stawało się coraz mniej jasne, czy rzeczywi- 26