James Rebecca
Piękna ZŁAlicja
"Nie poszłam na pogrzeb Alicji.
Byłam wtedy w ciąży, oszalała i wściekła z rozpaczy. Ale to nie po Alicji rozpaczałam. Nie, wtedy już
nienawidziłam Alicji i cieszyłam się, że umarła. To Alicja zniszczyła mi życie, odebrała najlepsze, co
kiedykolwiek miałam, i roztrzaskała na milion kawałków. Nie płakałam po Alicji, ale przez nią.
Ale teraz, cztery lata później i o całe wieki szczęśliwsza, kiedy wreszcie usadowiłam się w wygodnym
poukładanym życiu z moją córką Sarą (moją słodką, poważną małą Sarą), czasem żałuję, że jednak
nie poszłam na pogrzeb Alicji…"
Tak zaczyna się opowieść dwudziestotrzyletniej Katherine…
Świat Katherine runął tej nocy, kiedy zamordowano jej młodszą siostrę. Miała wtedy siedemnaście
lat. Miotana wyrzutami sumienia przenosi się do innego miasta. Usiłuje uciec od dręczących ją
wspomnień, od rozpaczy rodziców, od nagonki mediów. Chce zatrzeć siebie. Być sama.
Niewidzialna. Ale oto w jej życie wdziera się Alicja. Jest piękna i śmiertelnie niebezpieczna. Chce
zawładnąć duszą, sercem i umysłem Katherine. Tak jak zawładnęła Robbiem, który zrobi dla niej
wszystko. Oboje poddają się jej, choć wiedzą, jak przerażająco Alicja jest zła. Nie wiedzą tylko,
dlaczego. Dlaczego Alicja ze zła uczyniła sens życia i dlaczego wybrała Katherine na swoją ofiarę…
Nie poszłam na pogrzeb Alicji.
Byłam wtedy w ciąży, wściekła i oszalała z rozpaczy. Ale to nie po Alicji rozpaczałam. Nie, wtedy już
nienawidziłam Alicji i cieszyłam się, że umarła. To Alicja zniszczyła mi życie, odebrała najlepsze, co
kiedykolwiek miałam, i roztrzaskała na milion kawałków, których nie dało się posklejać. Nie
płakałam po Alicji, ale przez nią.
Ale teraz, cztery lata później i o całe wieki szczęśliwsza, kiedy wreszcie usadowiłam się w
wygodnym, poukładanym życiu z moją córką Sarą (moją słodką, poważną małą Sarą), czasem żałuję,
że jednak nie poszłam na pogrzeb Alicji.
Tyle że czasem widuję Alicję - w supermarkecie, przy furtce przedszkola Sary, w barze, do którego
nieraz chodzimy z Sarą coś tanio zjeść. Kątem oka dostrzegam jej lśniące złote włosy, ciało modelki,
wystrzałowe ciuchy i staję jak wryta, i gapię się z łomoczącym sercem. Ale już po chwili
przypominam
sobie, że ona nie żyje, że jej nie ma, że to nie może być ona. Mimo to zmuszam się, żeby podejść bliżej
i upewnić się, że nie prześladuje mnie jej duch. Z bliska te kobiety czasem są podobne, choć nigdy,
nigdy nie tak piękne jak Alicja. Częściej jednak, gdy im się dokładniej przyjrzę, wcale jej nie
przypominają.
Odwracam się i wracam do tego, co robiłam przed chwilą, ale moja twarz i wargi są zimne, a przypływ
adrenaliny wywołuje nieprzyjemne mrowienie w czubkach palców. I zawsze mam już rozwalony
dzień.
Powinnam była pójść na ten pogrzeb. Nie musia-łąbym płakać, udawać rozpaczy. Mogłabym
roześmiać się gorzko i splunąć na grób. Kogo by to obeszło? Ale gdybym widziała, jak opuszczają
trumnę, jak przysy-pują grób, miałabym większą pewność, że naprawdę nie żyje i została pogrzebana.
Wiedziałabym - w głębi duszy - że Alicja odeszła na zawsze.
1
Przyjdziesz? - Alicja Parrie patrzy w dół i się uśmiecha.
Jest pora lunchu. Siedzę sama pod drzewem, pochłonięta książką.
- Słucham? - Osłaniam dłonią oczy przed słońcem i spoglądam w górę. - Gdzie mam przyjść?
Alicja podaje mi kartkę.
Biorę i czytam. To wydrukowane w jaskrawych kolorach zaproszenie na jej osiemnastkę. Przyjdźcie
wszyscy!! Przyprowadźcie przyjaciół!! Darmowy szampan! Darmowe jedzenie! Tylko ktoś tak po-
pularny i pewny siebie jak Alicja mógłby rozdawać takie zaproszenia. Każdy normalny człowiek czuł-
by się, jakby błagał o gości. Dlaczego ja? - myślę. Znam Alicję. Wszyscy znają Alicję. Ale nigdy
przedtem z nią nie rozmawiałam. Jest jedną z tych dziewczyn. Pięknych, popularnych, których nie
sposób nie zauważyć.
Składam zaproszenie na pół i kiwam głową.
4
- Postaram się. Chyba zapowiada się niezła zabawa - kłamię.
Alicja przygląda mi się przez kilka sekund. Potem wzdycha i siada przy mnie tak blisko, że jej kolano
ciężko opiera się o moje.
- Nie przyjdziesz. - Uśmiecha się szeroko.
Czuję, jak na moich policzkach pojawiają się rumieńce. Całe moje życie wydaje mi się czasem jedynie
jakąś fasadą, murem tajemnic, ale i tak nie potrafię kłamać. Spuszczam wzrok.
- Pewnie nie.
- Ale ja chcę, żebyś przyszła, Katherine - mówi. -Naprawdę bardzo mi zależy.
Jestem zaskoczona, że Alicja w ogóle wie, jak się nazywam. Jeszcze bardziej zaskakujące, a wręcz
dziwne, że chce, żebym przyszła na jej imprezę. W Drummond High właściwie nikt mnie nie zna i nie
mam żadnych bliskich przyjaciół. Przychodzę i odchodzę po cichu, sama. Ja się tu tylko uczę. Staram
się nie zwracać na siebie uwagi. Nauka idzie mi dość dobrze, choć nie mam jakichś wyjątkowych
osiągnięć. Nie uprawiam sportu, nie należę do żadnego klubu. I choć wiem, że nie mogę robić tak
zawsze - żyć całe życie jak cień - na razie to mi odpowiada. Tak, ukrywam się. Jestem tchórzem. Ale
teraz muszę być niewidzialna, być kimś, kto nie wzbudza zainteresowania. W ten sposób nigdy się nie
dowiedzą, kim naprawdę jestem ani co się stało.
Zamykam książkę i zaczynam pakować lunch do torby.
5
- Czekaj! - Alicja kładzie dłoń na moim kolanie. Patrzę na nią najzimniej jak potrafię. Cofa rękę. - Mó-
wię poważnie. Naprawdę chcę, żebyś przyszła. I uważam, że to, co powiedziałaś Danowi w zeszłym
tygodniu, było fantastyczne. Strasznie chciałabym umieć mówić takie rzeczy, ale nigdy mi nie
wychodzi. Nie jestem taka szybka. Nigdy bym nie pomyślała o tym, jak się musiała czuć ta kobieta. A
przynajmniej dopóki nie usłyszałam, jak wygarnęłaś Danowi. Serio, byłaś wspaniała! I miałaś
absolutną rację. Naprawdę mu pokazałaś, jakim jest idiotą.
Od razu wiem, o czym mówi Alicja. To był ten jeden, jedyny raz, gdy się odsłoniłam, na chwilę się za-
pomniałam. Teraz już rzadko stawiam się ludziom. Tak naprawdę to coś, czego bardzo próbuję
unikać. Ale zachowanie Dana Johnsona i jego kumpli dwa tygodnie temu wzbudziło we mnie takie
obrzydzenie, że nie potrafiłam się powstrzymać. Na zajęcia przyszła pewna kobieta. Mówiła o
planowaniu kariery i o tym, jak dostać się na studia. Fakt, pogadanka była nudna. Słyszeliśmy już to
wszystko milion razy, a kobieta okropnie się denerwowała. Zacinała się, mówiła niepewnie i w kółko
o tym samym. Robiło się coraz głośniej, a ona coraz bardziej się pogrążała. Dan Johnson i jego
wstrętni kolesie wykorzystali sytuację. Tak okrutnie i złośliwie jej przeszkadzali, aż wreszcie
wybiegła z klasy, upokorzona i ze łzami w oczach. Jak już było po wszystkim, stanęłam za Danem na
korytarzu i klepnęłam go w ramię.
Odwrócił się, zadowolony z siebie. Najwyraźniej spodziewał się, że ktoś go pochwali.
13
„Przyszło ci w ogóle do głowy - zaczęłam zaskakująco mocnym głosem, podsycanym gniewem - co
zrobiłeś tej kobiecie? To jej życie, Daniel. Jej kariera. Jej zawodowa reputacja. Te twoje żałosne
odzywki strasznie ją poniżyły. Żal mi cię, Daniel. Musisz być strasznie smutnym i małym
człowieczkiem, skoro odczuwasz potrzebę, żeby się tak znęcać nad kimś, kogo nawet nie znasz".
- Byłaś niesamowita - ciągnie Alicja. - I szczerze mówiąc, totalnie mnie zaskoczyłaś. To znaczy chyba
wszyscy byli zaskoczeni. Nikt tak nie mówi do Dana. -Kręci głową. - Nikt.
Cóż, ja tak mówię, myślę sobie. Przynajmniej ta prawdziwa ja.
- To było wspaniałe. Takie odważne.
I właśnie to słowo wszystko zmienia: odważne. Tak bardzo chcę być odważna. Tak bardzo chcę znisz-
czyć w sobie tego tchórza, zmiażdżyć go, zmieść z powierzchni ziemi, że już nie potrafię się jej
oprzeć.
Wstaję i zarzucam torbę na ramię.
- Dobra - mówię ku własnemu zaskoczeniu. -Dobra. Przyjdę.
2
Alicja nalega, żebyśmy razem przygotowały się do imprezy. Odbiera mnie tuż po lunchu swoim
zdezelowanym starym volkswagenem i zawozi do siebie. Mieszka sama, opowiada mi,
przyspieszając, lawirując uliczkami o wiele szybciej, niż przepisy pozwalają kierowcy z zielonym
listkiem. Ma jednopokojowe mieszkanie w centrum miasta. Jestem zaskoczona. Nawet zdumiona.
Myślałam, że ktoś taki jak Alicja mieszka pewnie w wygodnym domu na przedmieściach, z
kochającymi rodzicami. Wyobrażałam sobie, że jest rozpieszczana, hołubiona (tak jak ja kiedyś), że
rodzice się nią opiekują. To, że mieszka sama, nagle sprawia, że wydaje mi się ciekawsza i bardziej
skomplikowana, niż przypuszczałam. Tojasne, że Alicja i ja mamy ze sobą więcej wspólnego, niż
myślałam.
Chcę jej zadać milion pytań. Gdzie są jej rodzice? Jak stać ją na mieszkanie? Czy kiedykolwiek się
boi? Czy jest samotna? Ale milczę. Mam własne tajemnice
8
i nauczyłam się, że zadawanie pytań naraża mnie tylko na ryzyko, że sama będę wypytywana.
Bezpieczniej nie być zbyt ciekawym życia innych, nie pytać.
Jej mieszkanie mieści się w kwadratowym, zupełnie zwyczajnym budynku z cegły. Klatka schodowa
jest ciemna i niefajna, ale gdy wreszcie jesteśmy na miejscu -bez tchu po wbiegnięciu na czwarte
piętro - otwiera przede mną drzwi do pokoju pełnego kolorów i ciepła.
Ściany są rdzawopomarańczowe i ozdobione wielkimi, jaskrawymi abstrakcyjnymi płótnami. Na
dwóch ogromnych miękkich tapczanach przykrytych bordową narzutą leżą barwne poduszki z
etnicznymi wzorami. Każdą poziomą płaszczyznę zajmują niezapalone świece.
- Voilà! Oto moje skromne mieszkanko. - Alicja wciąga mnie do środka i z oczekiwaniem obserwuje
moją twarz, gdy rozglądam się po pokoju. - I co ty na to? Wszystko zrobiłam sama. Powinnaś to
widzieć, kiedy się tu wprowadzałam. Szaro, buro i ponuro. Ale to niesamowite, co można zrobić z
pomieszczeniem dzięki odrobinie kolorów. Wystarczy tylko trochę kreatywności i jasnych farb.
- Wygląda odlotowo - mówię i nic nie mogę poradzić na to, że czuję ukłucie zazdrości. Mieszkanie
Alicji jest takie odjazdowe, takie młode w porównaniu z tym nowoczesnym, minimalistycznym
apartamentem, w którym mieszkam.
- Naprawdę? Naprawdę ci się podoba?
- Tak. - Śmieję się. - Naprawdę.
- Strasznie się cieszę. Chcę, żeby ci się podobało tak samo jak mnie, bo liczę na to, że obie spędzimy tu
9
mnóstwo czasu. Już widzę, jak siedzimy właśnie tutaj, w tym pokoju, gadamy, gadamy i gadamy,
dzieląc się naszymi sekretami, aż do późnej nocy.
Słyszałam, że czarujący, charyzmatyczni ludzie potrafią sprawić, że czujesz się, jakbyś był
najważniejszy na świecie, i teraz dokładnie wiem, co to znaczy. Nie jestem do końca pewna, co robi
Alicja ani jak to robi -ktoś inny na jej miejscu wydawałby się zbyt entuzjastyczny, wręcz natrętny - ale
kiedy Alicja poświęca mi uwagę, czuję się piękna i wspaniała. I ogarnia mnie ciepło, bo wiem na
pewno, że całkowicie mnie rozumie.
Przez krótką, szaloną chwilę wyobrażam sobie, że zdradzam jej mój sekret. Widzę wyraźnie całą tę
scenę. Jesteśmy z Alicją w tym pokoju; obie lekko wstawione, rozchichotane i szczęśliwe, a
równocześnie trochę skrępowane tym uczuciem, które masz, gdy właśnie zdobywasz nową
przyjaciółkę. Wyjątkową przyjaciółkę. Kładę rękę na jej kolanie, żeby była cicho i się uspokoiła, żeby
wiedziała, że zaraz powiem coś ważnego. A potem jej mówię. Mówię szybko, bez żadnych przerw,
nie patrząc jej w oczy. A gdy kończę, jest pełna ciepła, wspaniałomyślna i wyrozumiała, tak jak na to
liczyłam. Obejmuje mnie. Wszystko jest dobrze, a mnie jest lżej, bo powiedziałam. Jestem wolna.
Ale to tylko marzenie. Szalona fantazja. Nie mówię jej nic.
Jestem ubrana tak jak zwykle. W dżinsy, długie buty i koszulę. Przyniosłam ze sobą kosmetyki, żeby
się umalować, zanim pojedziemy na imprezę. Ale
17
Alicja nalega, żebym włożyła sukienkę. Jej szafa wręcz pęka od sukienek. We wszelkich możliwych
kolorach, długościach i stylach. Musi ich być co najmniej ze sto, a niektóre wciąż mają metki.
Zastanawiam się, skąd bierze pieniądze, jak ją stać na tyle ubrań. I po raz kolejny czuję pokusę, żeby
zapytać.
- Mam słabość do ciuchów. - Uśmiecha się szeroko.
- Naprawdę? - żartuję. - Nigdy bym na to nie wpadła.
Alicja sięga do szafy i zaczyna wyjmować sukienki. Rzuca je na łóżko.
- Masz. Wybierz którąś. Większości w ogóle nie nosiłam. - Podnosi niebieską. - Podoba ci się?
Ładna, ale już wypatrzyłam tę, którą naprawdę chciałabym włożyć. Czerwona, w orientalne wzory,
owijana wokół ciała, z wiązanym paskiem i zrobiona z jakiegoś rozciągliwego materiału. Wygląda jak
coś, co moja matka mogłaby nosić w latach siedemdziesiątych, a poza tym świetnie pasuje do moich
długich butów.
Alicja mnie obserwuje. Śmieje się i bierze czerwoną sukienkę.
- Ta?
Kiwam głową.
- Niesamowita, co? - Przykłada ją do siebie i spogląda w lustro. - I droga. To Pakbelle i Kanon. Masz
dobry gust.
- Jest piękna. Czemu jej nie włożysz? Wciąż ma metkę. Nigdy jej nie miałaś na sobie. Pewnie
trzymasz na jakąś specjalną okazję.
18
- Nie. Ubiorę się w coś innego. W coś szczególnego. - Alicja podaje mi sukienkę. - Przymierz.
Sukienka świetnie na mnie leży i, tak jak podejrzewałam, doskonale komponuje się z butami. Czer-
wień podkreśla moją ciemną karnację i ciemne włosy. Szczęśliwa uśmiecham się do odbicia Alicji w
lustrze. Teraz czuję się podekscytowana i cieszę się, że zgodziłam się przyjść.
Alicja idzie do kuchni i wyjmuje z lodówki butelkę. To szampan. Różowy.
- Mniam, mniam - mówi, całując butelkę. - Moja jedyna prawdziwa miłość. I hej! Od wczoraj wolno
mi już pić.
Otwiera butelkę, celując korkiem w sufit. Nie pyta, czy mam ochotę, nalewa nam obu po kieliszku.
Swój bierze do łazienki i idzie wziąć prysznic, i się przebrać. Gdy jestem sama, unoszę kieliszek do ust
i pociągam maleńki łyk. Nie piłam alkoholu od tamtej nocy, gdy została zniszczona moja rodzina. Ani
kropli. Ale od tamtego czasu nie bawiłam się też z przyjaciółką, więc znów unoszę kieliszek i
pozwalam sobie delektować się bąbelkami na ustach, na języku. Kolejny wolno spływa mi po gardle i
wyobrażam sobie, że natychmiast czuję wpływ alkoholu, że pędzi przez moje żyły, wywołuje
mrowienie w ustach, głowa staje się lekka. Szampan jest słodki i pije się go jak sok. Zmuszam się, by
nie przełykać za szybko.
Rozkoszuję się każdym łykiem i tym, jak moje ciało - w miarę jak piję - coraz bardziej się rozluźnia.
Gdy opróżniłam kieliszek, jestem szczęśliwsza,
12
lżejsza, bardziej beztroska - zwykła siedemnastolatka - zapadam się w kolorową sofę Alicji i
chichoczę bez żadnego powodu. I wciąż po prostu tam siedzę, uśmiechając się, cudownie bezwładna,
gdy Alicja wraca do pokoju.
- O rany! Alicja! Wyglądasz... - Wzruszam ramionami, nie mogąc znaleźć właściwego słowa. -
Wyglądasz oszałamiająco!
Unosi ramiona i obraca się na czubkach palców.
- No cóż, dziękuję, panno Katherine - mówi. Alicja jest piękna. Niesamowicie piękna. Wysoka,
z pełnymi piersiami i długimi, zgrabnymi nogami. Jej twarz to absolutny ideał. Oczy są głęboko,
cudownie błękitne, a skóra złocista i świetlista.
Nie żebym była brzydka, ale przy Alicji czuję się kompletnie nijaka.
Gdy czekamy na taksówkę, Alicja bierze nasze puste kieliszki do kuchni i znów napełnia je
szampanem. Kiedy wstaję po kieliszek, kręci mi się trochę w głowie. Nie jest to nieprzyjemne. Tak
naprawdę czuję się rozluźniona, swobodna i zrelaksowana. I właśnie to uczucie, to lekkomyślne
szczęście, wrażenie, że świat jest miły i przyjemny, nagle wydaje mi się znajome. I uświadamiam
sobie, jak bardzo to uczucie mnie przeraża. To sztuczka alkoholu, jego wpływ na umysł. Przekonuje
cię, że możesz opuścić gardę, zaufać, że świat się tobą zaopiekuje. Ale wiem, że to poczucie
bezpieczeństwa jest tylko niebezpieczną iluzją. Alkohol cię ośmiela i podejmujesz ryzyko, co
normalnie by się nie zdarzyło, alkohol sprawia, że dokonujesz głu-
20
pich wyborów. A ja wiem lepiej niż ktokolwiek inny, jak niszczące mogą być konsekwencje jednego
złego wyboru."Żyję z nimi każdego dnia.
Przyjmuję kieliszek, ale tylko udaję, że pociągam łyk - szampan ledwie mi zwilża usta - a kiedy
przyjeżdża taksówka, wylewam resztę do zlewu.
Alicja wynajęła sałę balową na ostatnim piętrze hotelu Lion. Sala jest ogromna i wspaniała, z niesa-
mowitymi, wielkimi drewnianymi oknami i przepięknym widokiem na miasto. Białe baloniki, białe
obrusy, zespół muzyczny. Obsługa poleruje kieliszki do szampana, a na stołach stoją półmiski z
drogimi przekąskami. A że to prywatna impreza, nikt nie pyta o dowód, kiedy Alicja bierze dla nas
obu po kieliszku szampana.
- Fantastyczne! - Patrzę z zaciekawieniem na Alicję. - Twoi rodzice zrobili to wszystko dla ciebie?
- Nie. - Prycha z lekceważeniem. - Nie wiedzieliby nawet, jak zorganizować grilla, a co dopiero coś
takiego.
- Mieszkają w Sydney? - pytam.
- Kto taki? - Marszczy brwi.
- Twoi rodzice.
- Nie. Dzięki Bogu, nie. Mieszkają na północy. Zastanawiam się, jak Alicję stać na mieszkanie
w Sydney. Jak płaci czynsz? Zakładałam, że utrzymują ją rodzice, ale teraz wydaje się to mało
prawdopodobne.
- Tak czy inaczej - mówię - jesteś niesamowita, że urządzasz taką wielką imprezę dla swoich przyja-
ciół. Wątpię, czy ja byłabym taka wspaniałomyślna.
14
Wolałabym wydać te pieniądze na siebie. Na podróż dookoła świata albo coś w tym stylu.
- Wspaniałomyślna? Tak sądzisz? - Alicja wzrusza ramionami. - Chyba nie. Uwielbiam imprezy.
Zwłaszcza kiedy kręcą się wokół mnie. Nic lepszego nie przyszło mi do głowy. A poza tym nie
interesują mnie wyjazdy za granicę.
- Nie?
- Nie znam tam nikogo, nikt nie zna mnie. Jaki to by miało sens?
- Och. - Śmieję się. Zastanawiam się, czy żartuje. - W podróżach jest kilka fajnych rzeczy. Można
popływać w Morzu Śródziemnym, zobaczyć wieżę Eiffla, mur chiński, Statuę Wolności... I nikogo nie
znać. Pomyśl tylko, jakie to musi być wyzwalające. - Zauważam, że Alicja przygląda mi się
sceptycznie. - Naprawdę cię to nie interesuje?
- Nie. Podoba mi się tutaj. Lubię swoich przyjaciół. Kocham swoje życie. Dlaczego miałabym stąd
wyjeżdżać?
- Bo... - Chcę jej opowiedzieć, jak strasznie jestem ciekawa świata, jak mnie fascynują inne języki i
sposoby życia, historia ludzkości. Ale przerywa nam wejście pierwszych gości.
- Alicja, Alicja! - krzyczą. I nagle jest otoczona ludźmi. Niektórych poznaję ze szkoły, starszych nigdy
dotąd nie widziałam. Jedni są ubrani elegancko: długie suknie, garnitury i krawaty. Inni swobodnie -
dżinsy i T-shirty. Ale wszyscy mają jedną wspólną cechę. Wszyscy chcą kawałek Alicji, pobyć z nią
chwilę, być
15
w centrum jej uwagi, sprawić, by się roześmiała. Wszyscy bez wyjątku chcą, żeby ich lubiła.
A Alicja jakby ogarniała wszystkich. Sprawia, że każdy gość czuje się dobrze i jest zadowolony. Ale z
jakiegoś powodu to ze mną spędza największą część wieczoru. Trzyma mnie pod ramię, ciągnie od
jednej grupki do drugiej i angażuje w każdą rozmowę. Tańczymy razem i plotkujemy o tym, w co
różni ludzie są ubrani, z kim flirtują i kto się komu podoba. Bawię się wspaniale. Najlepiej od lat. I
kiedy tam jestem, ani razu nie myślę o swojej siostrze ani zdruzgotanych rodzicach. Tańczę, śmieję się
i flirtuję. Na chwilę zapominam o tej nocy, kiedy zdałam sobie sprawę ze straszliwej prawdy o sobie.
Całkowicie zapominam o nocy, gdy na dnie duszy odkryłam tego żenującego, ohydnego tchórza.
3
Po imprezie u Alicji ludzie w szkole są dla mnie wyraźnie milsi. Uczniowie, których nawet nie
rozpoznaję, uśmiechają się do mnie i kiwają mi głową na korytarzu, a parę osób mówi nawet „Cześć,
Katherine!", zaskakując mnie tym, że znają moje imię. Alicja odnajduje mnie na przerwie na lunch,
siada przy mnie i zabawia historyjkami o innych uczniach, plotkami
0 ludziach, których ledwie znam. Dobrze się bawię
i jestem bardziej niż szczęśliwa, że Alicja jest ze mną, że już nie jestem sama.
Nie zastanawiam się, dlaczego chce spędzać czas właśnie ze mną. Bądź co bądź, kiedyś byłam popu-
larna i jestem przyzwyczajona do bycia lubianą. Alicja mówi, że chce być moją przyjaciółką, wydaje
się, że dobrze jej w moim towarzystwie, uważnie słucha wszystkiego, co mam do powiedzenia. A
więc jestem wdzięczna, zadowolona. Pochlebia mi to. I po raz pierwszy od śmierci Rachel czuję coś,
co przypomina szczęście. W czwartek po imprezie zapraszam Alicję
24
do siebie na sobotę wieczór. Mieszkam z ciotką Vivien, siostrą mojego ojca. Lubię mieszkać u Vivien.
Tociepła, wyrozumiała kobieta i Bogu dzięki nie muszę być już w Melbourne, mogę skończyć liceum
gdzieś, gdzie nikt nie słyszał o Rachel ani o siostrach Boydell. Dużo czasu spędzam sama, bo Vivien
bardzo często wyjeżdża służbowo, a jeśli ma wolne weekendy, wyjeżdża z przyjaciółmi. Ciągle mnie
namawia, żebym zapraszała do siebie ludzi, i najwyraźniej uważa, że to dziwne, że się z nikim nie
kumpluję. Ale przyzwyczaiłam się być sama ze sobą i lubię móc decydować, co ja chcę jeść, co
oglądać i jakiej muzyki słuchać.
- Zrobię kolację - proponuję.
- Świetnie - mówi Alicja. - Mam nadzieję, że dobrze gotujesz.
- O tak. To jeden z moich wielu sekretnych talentów.
- Sekrety, co? - Alicja milczy przez chwilę. - Masz ich sporo, prawda?
Śmieję się, jakby sam ten pomysł był absurdalny.
Całą sobotę chodzę po bazarach i kupuję jedzenie. Przed śmiercią Rachel dużo gotowałam, wtedy gdy
wciąż byliśmy rodziną, więc wiem, co robię i co będzie mi potrzebne. Kupuję wszystkie składniki -
udka kurczaka, kardamon, jogurt, kminek, tartą kolendrę, ryż basmati - by zrobić moje ulubione curry.
Wszystko przygotuję wcześniej, zanim przyjedzie Alicja, a gdy już się pojawi, curry będzie się
gotować na wolnym ogniu, nabierać smaku, a my będziemy rozmawiać.
Bardzo się przyzwyczaiłam, że wszystko w moim życiu jest strzeżone i prywatne, bardzo nie chciałam
18
dopuszczać nikogo bliżej, jestem więc zaskoczona, gdy uświadamiam sobie, jak bardzo czekam na
Alicję. Nie wiem, kiedy ani jak to się stało, że zaczęło mi zależeć na przyjaźni i bliskości, ale nagle
myśl o tym, że będę się z kimś dobrze bawić i poznam kogoś nowego, wydaje się wręcz nie do
odparcia. I choć wciąż się boję ujawnić zbyt wiele, wciąż zdaję sobie sprawę, że przyjaźń może być
ryzykowna, nie potrafię stłumić w sobie tego uczucia ekscytacji i oczekiwania.
Wracam do domu, przygotowuję curry, potem biorę prysznic i się przebieram. Mam jeszcze godzinę
do przyjazdu Alicji, więc dzwonię do rodziców. Mama, tata i ja opuściliśmy Melbourne jakiś rok
temu. Zbyt wielu ludzi nas tam znało, zbyt wielu ludzi wiedziało, co się stało z Rachel. Nie mogliśmy
znieść tych pełnych litości spojrzeń, ciekawskiego gapienia się i głośnych szeptów wszędzie, gdzie się
pojawialiśmy. Przeprowadziłam się do Vivien, żebym mogła skończyć liceum Drummon-da, jedną z
największych szkół średnich w Nowej Południowej Walii, na tyle dużą, żebym mogła zachować
wszystko dla siebie, pozostać anonimowa. Rodzice kupili dom parę godzin jazdy na północ, w
Newcastle, niedaleko plaży. Chcieli oczywiście, żebym przeprowadziła się z nimi, i tłumaczyli, że
jestem za młoda, żeby opuszczać dom. Ale ich smutek zaczął mnie przytłaczać, sama ich obecność
mnie dusiła, więc przekonałam mamę i tatę, że Drummond to dla mnie idealna szkoła i że od tego
zależy moje szczęście. W końcu odpuścili.
- Rezydencja państwa Boydellów. - Telefon odbiera matka.
19
Kiedy się wyprowadziłam, zmieniłam nazwisko i teraz używam panieńskiego nazwiska babci:
Patterson. Zaskakująco łatwo odrzuciłam swoje nazwisko. Tak łatwo, przynajmniej na papierze, było
stać się nowym człowiekiem. Tęsknię za poprzednim nazwiskiem. Ale ono jest związane z dawną
mną, z tą szczęśliwą, beztroską, towarzyską mną. Katherine pasuje do tej nowej, spokojniejszej wersji.
Katie Boydell już nie ma. Rachel i Katie Boydell, niesławne siostry Boydell, obie już nie istnieją.
- Mamo.
- Kochanie, właśnie miałam do ciebie dzwonić. Rozmawialiśmy z tatą o twoim samochodzie.
- Tak?
- Tak. Nie spieraj się, kochanie, proszę. Ale postanowiliśmy, że kupimy ci nowy. Teraz są o wiele
bezpieczniejsze, z poduszkami powietrznymi i takimi tam. Mamy pieniądze, i to po prostu śmieszne,
żebyś dalej jeździła tą swoją starą bombą zegarową.
- Ma dopiero osiem lat, mamo. - Jeżdżę jej starym volvem, które i tak jest dość nowym i konserwatyw-
nym samochodem jak dla kogoś w moim wieku.
A ona dalej, jakbym w ogóle nic nie mówiła:
- No i znaleźliśmy takiego ślicznego peugeota. Mały, ale bardzo wygodny. Wspaniały samochód,
naprawdę. Ale najważniejsze, że wyjątkowo dobrze wypadł we wszystkich testach bezpieczeństwa.
Będzie dla ciebie idealny do jazdy po mieście.
Nie ma sensu się spierać. Nie chcę jej denerwować ani robić zamieszania. Po śmierci Rachel rodzice
27
dostali obsesji na punkcie bezpieczeństwa i robią wszystko co w ludzkiej mocy, żebym tylko
pozostała przy życiu. Nie mam wyboru. Muszę akceptować ich podarunki i troskę.
- Cudownie, mamo. Dziękuję.
- Jak w szkole? Poprawiłaś stopnie?
- Tak - kłamię. - Idzie mi o wiele lepiej.
- Czytałam o wydziale medycyny na Uniwersytecie w Newcastle. Jest całkiem dobry. Mają reputację
porównywalną z Sydney. To chyba naprawdę najlepsze miejsce, by studiować dzisiaj medycynę. I
wykłada tam wielu wybitnych lekarzy. Powinnaś to wziąć pod uwagę, kochanie. Dla mnie.
Mieszkałabyś z nami. Wiesz, jaki tata byłby z tego zadowolony. Mogłabyś skupić się na studiach. Nie
musiałabyś się martwić o czynsz, rachunki czy jedzenie. Moglibyśmy zatroszczyć się o ciebie,
wszystko ci ułatwić.
- No nie wiem, mamo. Nie wiem. Tak naprawdę lubię angielski, historię... Przedmioty ścisłe są... My-
ślałam, żeby studiować sztukę czy coś takiego. Poza tym podoba mi się życie w Sydney, mamo.
- Och, oczywiście. Mieszkanie Vivien jest wspaniałe i wiem, że byłaby bardzo szczęśliwa, gdybyś z
nią została. A studia artystyczne mogłyby być świetnym początkiem twojej edukacji. Ale tylko
początkiem, kochanie. Potem musisz wrócić na właściwe tory. Kiedyś. Jak będziesz gotowa.
„Wrócić na właściwe tory. Jak będziesz gotowa". Tylko na tyle mama potrafi się zbliżyć do
wspomnienia o tym, co się stało z Rachel. Do wyznania, co straci-
21
liśmy i jak żyliśmy, zanim umarła. Byłam w dziesiątej klasie i świetnie sobie radziłam - ja, jedna z
najlepszych. Miałam nadzieję, że w dwunastej klasie okażę się na tyle dobra, żeby dostać się na
medycynę. Chciałam zostać ginekologiem położnikiem, wszystko miałam już zaplanowane. Ale
kiedy umarła Rachel, moje plany się rozpadły. Wszystko się kompletnie wykoleiło. Nawet tory
zostały spode mnie wyrwane, wyszarpnięte z ziemi, unicestwione.
I w tym strasznym okresie odkryłam, że przedmioty ścisłe i matematyka, te konkrety, które tak
strasznie kochałam, są całkowicie bezużyteczne, żeby zrozumieć smutek i poradzić sobie z poczuciem
winy.
A teraz wątpię, czy kiedykolwiek będę gotowa, by wrócić na właściwe tory. Teraz jestem na innych
torach. Powoli, powolutku nabieram impetu i nie sądzę, żebym mogła czy chciała z nich wyskoczyć.
- Zastanowię się nad tym.
- Dobrze. Wyślę ci trochę tych broszurek. - Śmieje się, ale słyszę lekkie drżenie w głosie. Znak, że od
tej rozmowy chce się jej płakać. - Trochę ich nazbierałam.
Dotykam mikrofonu słuchawki, jakbym robiąc to, mogła ją trochę pocieszyć. Ale jej nie da się
pocieszyć. Przeżywa swoje życie wyłącznie w odcieniach bólu.
- Nie wątpię - mówię najcieplej jak potrafię.
- Och. - Głos matki znów brzmi pewnie, rzeczowo. Wszystkie emocje pod kontrolą. - Ale ja ci tak
gadam, a pewnie chciałabyś porozmawiać z tatą. Nie ma go, kochanie, ale powiem mu, żeby później
do ciebie zadzwonił.
29
- W porządku. Chociaż umówiłam się na kolację z przyjaciółką, to może zadzwonię jutro.
- Och, tak się cieszę, że dobrze się bawisz. - Znów słyszę łamiący się głos, potem krótkie kaszlnięcie.
Mama próbuje znów zapanować nad sobą. - Życzę ci wspaniałego wieczoru. Powiem tacie, żeby
zadzwonił jutro. Tylko ty nie dzwoń. Teraz nasza kolej płacić za telefon.
Gdy odkładam słuchawkę, czuję się pusta. Wyparowało całe podniecenie przed czekającym mnie wie-
czorem. Żałuję, że zadzwoniłam. Nie uszczęśliwiło mnie to, a mama na pewno poczuła się od tego
jeszcze gorzej. Teraz zawsze z nią tak jest. Ciągle mówi, ciągle planuje, ciągle ma mnóstwo pomysłów
i praktycznych rozwiązań. Tak jakby nie mogła znieść ciszy albo pozwolić sobie na chwilę milczenia.
W ten sposób nie pozostawia sobie żadnej przestrzeni, żeby pamiętać, żadnego miejsca, by myśleć o
tym, co straciła. Nie pozwala też nikomu, z kim rozmawia, wtrącić słowa, mówić o czymś, czego
wolałaby nie słyszeć, wspomnieć o Rachel.
Nowoczesny sposób radzenia sobie z żałobą - niby ten właściwy - polega na tym, żeby o tym mówić,
pozwolić sobie płakać, krzyczeć i wyć. Mój psychoterapeuta powiedział, że rodzina musi rozmawiać.
I próbowałam. Przez cały ten długi, długi rok po śmierci Rachel próbowałam rozmawiać o tym, co się
stało, „wyrażać" swój smutek, „werbalizować" naszą stratę, „przeżywać" rozpacz. Ale tata nie chciał
mnie słuchać, a mama mnie zbywała, zmieniała temat. A jeśli brnęłam dalej, zaczynała płakać i
wybiegała z pokoju.
23
Poddałam się. Czułam się tak, jakbym ją zadręczała, i coraz bardziej robiło mi się niedobrze na myśl,
jaka jestem żałosna. Mówiąc o tym, szukałam rozgrzeszenia, zapewnienia, że mama i tata nie winią
mnie za to, co się stało. Ale szybko zdałam sobie sprawę, że proszę o niemożliwe. Oczywiście, ze
mnie winili. Za moje tchórzostwo, za ucieczkę, za to, że przeżyłam. Oczywiście, jeśli jedna z ich córek
musiała umrzeć, to powinnam to być ja.
I już nie wierzę, że istnieje właściwy sposób poradzenia sobie z utratą kogoś bliskiego. Jest tylko ten
cholerny ból, który trzeba nosić ze sobą - ciągłe i straszliwe brzemię - i mówienie o tym wcale nie
sprawia, że ono znika albo staje się lżejsze. Rachel umarła w najstraszliwszy możliwy sposób. Słowa
są bezużyteczne wobec tej okrutnej prawdy. Rachel nie żyje. Odeszła na zawsze i już nigdy nie
zobaczymy jej pięknej twarzy, nigdy nie usłyszymy jej muzyki. Nie żyje.
Po co mielibyśmy tarzać się w tej rzeczywistości, przechodzić to wciąż i wciąż od nowa, szturchać,
dźgać i badać, póki nasze oczy nie zaczną krwawić, a serca nie zmiażdży przerażenie i smutek nie do
ogarnięcia? Nie rozumiem tego. To nie może w niczym pomóc. Nic nie może pomóc. Jeśli mama chce
zachowywać stoicki spokój, udawać, że nic jej nie jest, ukrywać swoją rozpacz za przezroczystą
woalką rzeczowej skuteczności i pragmatycznych rozmów, to dla mnie w porządku. Wydaje się, że to
równie dobry sposób ciągnięcia okaleczonego życia, jak każdy inny.
Dotykam palcem małej okrągłej blizny nad kolanem - jedyny fizyczny dowód tej nocy, gdy zabito
31
Rachel, jaki noszę. Jedyne fizyczne obrażenie, jakiego doznałam. Tego dnia w Melbourne zginęła
niewłaściwa dziewczyna. I choć naprawdę nie potrafię pragnąć, żebym to ja umarła zamiast Rachel -
daleko mi do takiej odwagi, żeby być męczennicą - w pełni zdaję sobie sprawę, że umarła ta lepsza z
sióstr.
James Rebecca Piękna ZŁAlicja "Nie poszłam na pogrzeb Alicji. Byłam wtedy w ciąży, oszalała i wściekła z rozpaczy. Ale to nie po Alicji rozpaczałam. Nie, wtedy już nienawidziłam Alicji i cieszyłam się, że umarła. To Alicja zniszczyła mi życie, odebrała najlepsze, co kiedykolwiek miałam, i roztrzaskała na milion kawałków. Nie płakałam po Alicji, ale przez nią. Ale teraz, cztery lata później i o całe wieki szczęśliwsza, kiedy wreszcie usadowiłam się w wygodnym poukładanym życiu z moją córką Sarą (moją słodką, poważną małą Sarą), czasem żałuję, że jednak nie poszłam na pogrzeb Alicji…" Tak zaczyna się opowieść dwudziestotrzyletniej Katherine… Świat Katherine runął tej nocy, kiedy zamordowano jej młodszą siostrę. Miała wtedy siedemnaście lat. Miotana wyrzutami sumienia przenosi się do innego miasta. Usiłuje uciec od dręczących ją wspomnień, od rozpaczy rodziców, od nagonki mediów. Chce zatrzeć siebie. Być sama. Niewidzialna. Ale oto w jej życie wdziera się Alicja. Jest piękna i śmiertelnie niebezpieczna. Chce zawładnąć duszą, sercem i umysłem Katherine. Tak jak zawładnęła Robbiem, który zrobi dla niej wszystko. Oboje poddają się jej, choć wiedzą, jak przerażająco Alicja jest zła. Nie wiedzą tylko, dlaczego. Dlaczego Alicja ze zła uczyniła sens życia i dlaczego wybrała Katherine na swoją ofiarę…
Nie poszłam na pogrzeb Alicji. Byłam wtedy w ciąży, wściekła i oszalała z rozpaczy. Ale to nie po Alicji rozpaczałam. Nie, wtedy już nienawidziłam Alicji i cieszyłam się, że umarła. To Alicja zniszczyła mi życie, odebrała najlepsze, co kiedykolwiek miałam, i roztrzaskała na milion kawałków, których nie dało się posklejać. Nie płakałam po Alicji, ale przez nią. Ale teraz, cztery lata później i o całe wieki szczęśliwsza, kiedy wreszcie usadowiłam się w wygodnym, poukładanym życiu z moją córką Sarą (moją słodką, poważną małą Sarą), czasem żałuję, że jednak nie poszłam na pogrzeb Alicji. Tyle że czasem widuję Alicję - w supermarkecie, przy furtce przedszkola Sary, w barze, do którego nieraz chodzimy z Sarą coś tanio zjeść. Kątem oka dostrzegam jej lśniące złote włosy, ciało modelki, wystrzałowe ciuchy i staję jak wryta, i gapię się z łomoczącym sercem. Ale już po chwili przypominam
sobie, że ona nie żyje, że jej nie ma, że to nie może być ona. Mimo to zmuszam się, żeby podejść bliżej i upewnić się, że nie prześladuje mnie jej duch. Z bliska te kobiety czasem są podobne, choć nigdy, nigdy nie tak piękne jak Alicja. Częściej jednak, gdy im się dokładniej przyjrzę, wcale jej nie przypominają. Odwracam się i wracam do tego, co robiłam przed chwilą, ale moja twarz i wargi są zimne, a przypływ adrenaliny wywołuje nieprzyjemne mrowienie w czubkach palców. I zawsze mam już rozwalony dzień. Powinnam była pójść na ten pogrzeb. Nie musia-łąbym płakać, udawać rozpaczy. Mogłabym roześmiać się gorzko i splunąć na grób. Kogo by to obeszło? Ale gdybym widziała, jak opuszczają trumnę, jak przysy-pują grób, miałabym większą pewność, że naprawdę nie żyje i została pogrzebana. Wiedziałabym - w głębi duszy - że Alicja odeszła na zawsze.
1 Przyjdziesz? - Alicja Parrie patrzy w dół i się uśmiecha. Jest pora lunchu. Siedzę sama pod drzewem, pochłonięta książką. - Słucham? - Osłaniam dłonią oczy przed słońcem i spoglądam w górę. - Gdzie mam przyjść? Alicja podaje mi kartkę. Biorę i czytam. To wydrukowane w jaskrawych kolorach zaproszenie na jej osiemnastkę. Przyjdźcie wszyscy!! Przyprowadźcie przyjaciół!! Darmowy szampan! Darmowe jedzenie! Tylko ktoś tak po- pularny i pewny siebie jak Alicja mógłby rozdawać takie zaproszenia. Każdy normalny człowiek czuł- by się, jakby błagał o gości. Dlaczego ja? - myślę. Znam Alicję. Wszyscy znają Alicję. Ale nigdy przedtem z nią nie rozmawiałam. Jest jedną z tych dziewczyn. Pięknych, popularnych, których nie sposób nie zauważyć. Składam zaproszenie na pół i kiwam głową. 4
- Postaram się. Chyba zapowiada się niezła zabawa - kłamię. Alicja przygląda mi się przez kilka sekund. Potem wzdycha i siada przy mnie tak blisko, że jej kolano ciężko opiera się o moje. - Nie przyjdziesz. - Uśmiecha się szeroko. Czuję, jak na moich policzkach pojawiają się rumieńce. Całe moje życie wydaje mi się czasem jedynie jakąś fasadą, murem tajemnic, ale i tak nie potrafię kłamać. Spuszczam wzrok. - Pewnie nie. - Ale ja chcę, żebyś przyszła, Katherine - mówi. -Naprawdę bardzo mi zależy. Jestem zaskoczona, że Alicja w ogóle wie, jak się nazywam. Jeszcze bardziej zaskakujące, a wręcz dziwne, że chce, żebym przyszła na jej imprezę. W Drummond High właściwie nikt mnie nie zna i nie mam żadnych bliskich przyjaciół. Przychodzę i odchodzę po cichu, sama. Ja się tu tylko uczę. Staram się nie zwracać na siebie uwagi. Nauka idzie mi dość dobrze, choć nie mam jakichś wyjątkowych osiągnięć. Nie uprawiam sportu, nie należę do żadnego klubu. I choć wiem, że nie mogę robić tak zawsze - żyć całe życie jak cień - na razie to mi odpowiada. Tak, ukrywam się. Jestem tchórzem. Ale teraz muszę być niewidzialna, być kimś, kto nie wzbudza zainteresowania. W ten sposób nigdy się nie dowiedzą, kim naprawdę jestem ani co się stało. Zamykam książkę i zaczynam pakować lunch do torby. 5
- Czekaj! - Alicja kładzie dłoń na moim kolanie. Patrzę na nią najzimniej jak potrafię. Cofa rękę. - Mó- wię poważnie. Naprawdę chcę, żebyś przyszła. I uważam, że to, co powiedziałaś Danowi w zeszłym tygodniu, było fantastyczne. Strasznie chciałabym umieć mówić takie rzeczy, ale nigdy mi nie wychodzi. Nie jestem taka szybka. Nigdy bym nie pomyślała o tym, jak się musiała czuć ta kobieta. A przynajmniej dopóki nie usłyszałam, jak wygarnęłaś Danowi. Serio, byłaś wspaniała! I miałaś absolutną rację. Naprawdę mu pokazałaś, jakim jest idiotą. Od razu wiem, o czym mówi Alicja. To był ten jeden, jedyny raz, gdy się odsłoniłam, na chwilę się za- pomniałam. Teraz już rzadko stawiam się ludziom. Tak naprawdę to coś, czego bardzo próbuję unikać. Ale zachowanie Dana Johnsona i jego kumpli dwa tygodnie temu wzbudziło we mnie takie obrzydzenie, że nie potrafiłam się powstrzymać. Na zajęcia przyszła pewna kobieta. Mówiła o planowaniu kariery i o tym, jak dostać się na studia. Fakt, pogadanka była nudna. Słyszeliśmy już to wszystko milion razy, a kobieta okropnie się denerwowała. Zacinała się, mówiła niepewnie i w kółko o tym samym. Robiło się coraz głośniej, a ona coraz bardziej się pogrążała. Dan Johnson i jego wstrętni kolesie wykorzystali sytuację. Tak okrutnie i złośliwie jej przeszkadzali, aż wreszcie wybiegła z klasy, upokorzona i ze łzami w oczach. Jak już było po wszystkim, stanęłam za Danem na korytarzu i klepnęłam go w ramię. Odwrócił się, zadowolony z siebie. Najwyraźniej spodziewał się, że ktoś go pochwali. 13
„Przyszło ci w ogóle do głowy - zaczęłam zaskakująco mocnym głosem, podsycanym gniewem - co zrobiłeś tej kobiecie? To jej życie, Daniel. Jej kariera. Jej zawodowa reputacja. Te twoje żałosne odzywki strasznie ją poniżyły. Żal mi cię, Daniel. Musisz być strasznie smutnym i małym człowieczkiem, skoro odczuwasz potrzebę, żeby się tak znęcać nad kimś, kogo nawet nie znasz". - Byłaś niesamowita - ciągnie Alicja. - I szczerze mówiąc, totalnie mnie zaskoczyłaś. To znaczy chyba wszyscy byli zaskoczeni. Nikt tak nie mówi do Dana. -Kręci głową. - Nikt. Cóż, ja tak mówię, myślę sobie. Przynajmniej ta prawdziwa ja. - To było wspaniałe. Takie odważne. I właśnie to słowo wszystko zmienia: odważne. Tak bardzo chcę być odważna. Tak bardzo chcę znisz- czyć w sobie tego tchórza, zmiażdżyć go, zmieść z powierzchni ziemi, że już nie potrafię się jej oprzeć. Wstaję i zarzucam torbę na ramię. - Dobra - mówię ku własnemu zaskoczeniu. -Dobra. Przyjdę.
2 Alicja nalega, żebyśmy razem przygotowały się do imprezy. Odbiera mnie tuż po lunchu swoim zdezelowanym starym volkswagenem i zawozi do siebie. Mieszka sama, opowiada mi, przyspieszając, lawirując uliczkami o wiele szybciej, niż przepisy pozwalają kierowcy z zielonym listkiem. Ma jednopokojowe mieszkanie w centrum miasta. Jestem zaskoczona. Nawet zdumiona. Myślałam, że ktoś taki jak Alicja mieszka pewnie w wygodnym domu na przedmieściach, z kochającymi rodzicami. Wyobrażałam sobie, że jest rozpieszczana, hołubiona (tak jak ja kiedyś), że rodzice się nią opiekują. To, że mieszka sama, nagle sprawia, że wydaje mi się ciekawsza i bardziej skomplikowana, niż przypuszczałam. Tojasne, że Alicja i ja mamy ze sobą więcej wspólnego, niż myślałam. Chcę jej zadać milion pytań. Gdzie są jej rodzice? Jak stać ją na mieszkanie? Czy kiedykolwiek się boi? Czy jest samotna? Ale milczę. Mam własne tajemnice 8
i nauczyłam się, że zadawanie pytań naraża mnie tylko na ryzyko, że sama będę wypytywana. Bezpieczniej nie być zbyt ciekawym życia innych, nie pytać. Jej mieszkanie mieści się w kwadratowym, zupełnie zwyczajnym budynku z cegły. Klatka schodowa jest ciemna i niefajna, ale gdy wreszcie jesteśmy na miejscu -bez tchu po wbiegnięciu na czwarte piętro - otwiera przede mną drzwi do pokoju pełnego kolorów i ciepła. Ściany są rdzawopomarańczowe i ozdobione wielkimi, jaskrawymi abstrakcyjnymi płótnami. Na dwóch ogromnych miękkich tapczanach przykrytych bordową narzutą leżą barwne poduszki z etnicznymi wzorami. Każdą poziomą płaszczyznę zajmują niezapalone świece. - Voilà! Oto moje skromne mieszkanko. - Alicja wciąga mnie do środka i z oczekiwaniem obserwuje moją twarz, gdy rozglądam się po pokoju. - I co ty na to? Wszystko zrobiłam sama. Powinnaś to widzieć, kiedy się tu wprowadzałam. Szaro, buro i ponuro. Ale to niesamowite, co można zrobić z pomieszczeniem dzięki odrobinie kolorów. Wystarczy tylko trochę kreatywności i jasnych farb. - Wygląda odlotowo - mówię i nic nie mogę poradzić na to, że czuję ukłucie zazdrości. Mieszkanie Alicji jest takie odjazdowe, takie młode w porównaniu z tym nowoczesnym, minimalistycznym apartamentem, w którym mieszkam. - Naprawdę? Naprawdę ci się podoba? - Tak. - Śmieję się. - Naprawdę. - Strasznie się cieszę. Chcę, żeby ci się podobało tak samo jak mnie, bo liczę na to, że obie spędzimy tu 9
mnóstwo czasu. Już widzę, jak siedzimy właśnie tutaj, w tym pokoju, gadamy, gadamy i gadamy, dzieląc się naszymi sekretami, aż do późnej nocy. Słyszałam, że czarujący, charyzmatyczni ludzie potrafią sprawić, że czujesz się, jakbyś był najważniejszy na świecie, i teraz dokładnie wiem, co to znaczy. Nie jestem do końca pewna, co robi Alicja ani jak to robi -ktoś inny na jej miejscu wydawałby się zbyt entuzjastyczny, wręcz natrętny - ale kiedy Alicja poświęca mi uwagę, czuję się piękna i wspaniała. I ogarnia mnie ciepło, bo wiem na pewno, że całkowicie mnie rozumie. Przez krótką, szaloną chwilę wyobrażam sobie, że zdradzam jej mój sekret. Widzę wyraźnie całą tę scenę. Jesteśmy z Alicją w tym pokoju; obie lekko wstawione, rozchichotane i szczęśliwe, a równocześnie trochę skrępowane tym uczuciem, które masz, gdy właśnie zdobywasz nową przyjaciółkę. Wyjątkową przyjaciółkę. Kładę rękę na jej kolanie, żeby była cicho i się uspokoiła, żeby wiedziała, że zaraz powiem coś ważnego. A potem jej mówię. Mówię szybko, bez żadnych przerw, nie patrząc jej w oczy. A gdy kończę, jest pełna ciepła, wspaniałomyślna i wyrozumiała, tak jak na to liczyłam. Obejmuje mnie. Wszystko jest dobrze, a mnie jest lżej, bo powiedziałam. Jestem wolna. Ale to tylko marzenie. Szalona fantazja. Nie mówię jej nic. Jestem ubrana tak jak zwykle. W dżinsy, długie buty i koszulę. Przyniosłam ze sobą kosmetyki, żeby się umalować, zanim pojedziemy na imprezę. Ale 17
Alicja nalega, żebym włożyła sukienkę. Jej szafa wręcz pęka od sukienek. We wszelkich możliwych kolorach, długościach i stylach. Musi ich być co najmniej ze sto, a niektóre wciąż mają metki. Zastanawiam się, skąd bierze pieniądze, jak ją stać na tyle ubrań. I po raz kolejny czuję pokusę, żeby zapytać. - Mam słabość do ciuchów. - Uśmiecha się szeroko. - Naprawdę? - żartuję. - Nigdy bym na to nie wpadła. Alicja sięga do szafy i zaczyna wyjmować sukienki. Rzuca je na łóżko. - Masz. Wybierz którąś. Większości w ogóle nie nosiłam. - Podnosi niebieską. - Podoba ci się? Ładna, ale już wypatrzyłam tę, którą naprawdę chciałabym włożyć. Czerwona, w orientalne wzory, owijana wokół ciała, z wiązanym paskiem i zrobiona z jakiegoś rozciągliwego materiału. Wygląda jak coś, co moja matka mogłaby nosić w latach siedemdziesiątych, a poza tym świetnie pasuje do moich długich butów. Alicja mnie obserwuje. Śmieje się i bierze czerwoną sukienkę. - Ta? Kiwam głową. - Niesamowita, co? - Przykłada ją do siebie i spogląda w lustro. - I droga. To Pakbelle i Kanon. Masz dobry gust. - Jest piękna. Czemu jej nie włożysz? Wciąż ma metkę. Nigdy jej nie miałaś na sobie. Pewnie trzymasz na jakąś specjalną okazję. 18
- Nie. Ubiorę się w coś innego. W coś szczególnego. - Alicja podaje mi sukienkę. - Przymierz. Sukienka świetnie na mnie leży i, tak jak podejrzewałam, doskonale komponuje się z butami. Czer- wień podkreśla moją ciemną karnację i ciemne włosy. Szczęśliwa uśmiecham się do odbicia Alicji w lustrze. Teraz czuję się podekscytowana i cieszę się, że zgodziłam się przyjść. Alicja idzie do kuchni i wyjmuje z lodówki butelkę. To szampan. Różowy. - Mniam, mniam - mówi, całując butelkę. - Moja jedyna prawdziwa miłość. I hej! Od wczoraj wolno mi już pić. Otwiera butelkę, celując korkiem w sufit. Nie pyta, czy mam ochotę, nalewa nam obu po kieliszku. Swój bierze do łazienki i idzie wziąć prysznic, i się przebrać. Gdy jestem sama, unoszę kieliszek do ust i pociągam maleńki łyk. Nie piłam alkoholu od tamtej nocy, gdy została zniszczona moja rodzina. Ani kropli. Ale od tamtego czasu nie bawiłam się też z przyjaciółką, więc znów unoszę kieliszek i pozwalam sobie delektować się bąbelkami na ustach, na języku. Kolejny wolno spływa mi po gardle i wyobrażam sobie, że natychmiast czuję wpływ alkoholu, że pędzi przez moje żyły, wywołuje mrowienie w ustach, głowa staje się lekka. Szampan jest słodki i pije się go jak sok. Zmuszam się, by nie przełykać za szybko. Rozkoszuję się każdym łykiem i tym, jak moje ciało - w miarę jak piję - coraz bardziej się rozluźnia. Gdy opróżniłam kieliszek, jestem szczęśliwsza, 12
lżejsza, bardziej beztroska - zwykła siedemnastolatka - zapadam się w kolorową sofę Alicji i chichoczę bez żadnego powodu. I wciąż po prostu tam siedzę, uśmiechając się, cudownie bezwładna, gdy Alicja wraca do pokoju. - O rany! Alicja! Wyglądasz... - Wzruszam ramionami, nie mogąc znaleźć właściwego słowa. - Wyglądasz oszałamiająco! Unosi ramiona i obraca się na czubkach palców. - No cóż, dziękuję, panno Katherine - mówi. Alicja jest piękna. Niesamowicie piękna. Wysoka, z pełnymi piersiami i długimi, zgrabnymi nogami. Jej twarz to absolutny ideał. Oczy są głęboko, cudownie błękitne, a skóra złocista i świetlista. Nie żebym była brzydka, ale przy Alicji czuję się kompletnie nijaka. Gdy czekamy na taksówkę, Alicja bierze nasze puste kieliszki do kuchni i znów napełnia je szampanem. Kiedy wstaję po kieliszek, kręci mi się trochę w głowie. Nie jest to nieprzyjemne. Tak naprawdę czuję się rozluźniona, swobodna i zrelaksowana. I właśnie to uczucie, to lekkomyślne szczęście, wrażenie, że świat jest miły i przyjemny, nagle wydaje mi się znajome. I uświadamiam sobie, jak bardzo to uczucie mnie przeraża. To sztuczka alkoholu, jego wpływ na umysł. Przekonuje cię, że możesz opuścić gardę, zaufać, że świat się tobą zaopiekuje. Ale wiem, że to poczucie bezpieczeństwa jest tylko niebezpieczną iluzją. Alkohol cię ośmiela i podejmujesz ryzyko, co normalnie by się nie zdarzyło, alkohol sprawia, że dokonujesz głu- 20
pich wyborów. A ja wiem lepiej niż ktokolwiek inny, jak niszczące mogą być konsekwencje jednego złego wyboru."Żyję z nimi każdego dnia. Przyjmuję kieliszek, ale tylko udaję, że pociągam łyk - szampan ledwie mi zwilża usta - a kiedy przyjeżdża taksówka, wylewam resztę do zlewu. Alicja wynajęła sałę balową na ostatnim piętrze hotelu Lion. Sala jest ogromna i wspaniała, z niesa- mowitymi, wielkimi drewnianymi oknami i przepięknym widokiem na miasto. Białe baloniki, białe obrusy, zespół muzyczny. Obsługa poleruje kieliszki do szampana, a na stołach stoją półmiski z drogimi przekąskami. A że to prywatna impreza, nikt nie pyta o dowód, kiedy Alicja bierze dla nas obu po kieliszku szampana. - Fantastyczne! - Patrzę z zaciekawieniem na Alicję. - Twoi rodzice zrobili to wszystko dla ciebie? - Nie. - Prycha z lekceważeniem. - Nie wiedzieliby nawet, jak zorganizować grilla, a co dopiero coś takiego. - Mieszkają w Sydney? - pytam. - Kto taki? - Marszczy brwi. - Twoi rodzice. - Nie. Dzięki Bogu, nie. Mieszkają na północy. Zastanawiam się, jak Alicję stać na mieszkanie w Sydney. Jak płaci czynsz? Zakładałam, że utrzymują ją rodzice, ale teraz wydaje się to mało prawdopodobne. - Tak czy inaczej - mówię - jesteś niesamowita, że urządzasz taką wielką imprezę dla swoich przyja- ciół. Wątpię, czy ja byłabym taka wspaniałomyślna. 14
Wolałabym wydać te pieniądze na siebie. Na podróż dookoła świata albo coś w tym stylu. - Wspaniałomyślna? Tak sądzisz? - Alicja wzrusza ramionami. - Chyba nie. Uwielbiam imprezy. Zwłaszcza kiedy kręcą się wokół mnie. Nic lepszego nie przyszło mi do głowy. A poza tym nie interesują mnie wyjazdy za granicę. - Nie? - Nie znam tam nikogo, nikt nie zna mnie. Jaki to by miało sens? - Och. - Śmieję się. Zastanawiam się, czy żartuje. - W podróżach jest kilka fajnych rzeczy. Można popływać w Morzu Śródziemnym, zobaczyć wieżę Eiffla, mur chiński, Statuę Wolności... I nikogo nie znać. Pomyśl tylko, jakie to musi być wyzwalające. - Zauważam, że Alicja przygląda mi się sceptycznie. - Naprawdę cię to nie interesuje? - Nie. Podoba mi się tutaj. Lubię swoich przyjaciół. Kocham swoje życie. Dlaczego miałabym stąd wyjeżdżać? - Bo... - Chcę jej opowiedzieć, jak strasznie jestem ciekawa świata, jak mnie fascynują inne języki i sposoby życia, historia ludzkości. Ale przerywa nam wejście pierwszych gości. - Alicja, Alicja! - krzyczą. I nagle jest otoczona ludźmi. Niektórych poznaję ze szkoły, starszych nigdy dotąd nie widziałam. Jedni są ubrani elegancko: długie suknie, garnitury i krawaty. Inni swobodnie - dżinsy i T-shirty. Ale wszyscy mają jedną wspólną cechę. Wszyscy chcą kawałek Alicji, pobyć z nią chwilę, być 15
w centrum jej uwagi, sprawić, by się roześmiała. Wszyscy bez wyjątku chcą, żeby ich lubiła. A Alicja jakby ogarniała wszystkich. Sprawia, że każdy gość czuje się dobrze i jest zadowolony. Ale z jakiegoś powodu to ze mną spędza największą część wieczoru. Trzyma mnie pod ramię, ciągnie od jednej grupki do drugiej i angażuje w każdą rozmowę. Tańczymy razem i plotkujemy o tym, w co różni ludzie są ubrani, z kim flirtują i kto się komu podoba. Bawię się wspaniale. Najlepiej od lat. I kiedy tam jestem, ani razu nie myślę o swojej siostrze ani zdruzgotanych rodzicach. Tańczę, śmieję się i flirtuję. Na chwilę zapominam o tej nocy, kiedy zdałam sobie sprawę ze straszliwej prawdy o sobie. Całkowicie zapominam o nocy, gdy na dnie duszy odkryłam tego żenującego, ohydnego tchórza.
3 Po imprezie u Alicji ludzie w szkole są dla mnie wyraźnie milsi. Uczniowie, których nawet nie rozpoznaję, uśmiechają się do mnie i kiwają mi głową na korytarzu, a parę osób mówi nawet „Cześć, Katherine!", zaskakując mnie tym, że znają moje imię. Alicja odnajduje mnie na przerwie na lunch, siada przy mnie i zabawia historyjkami o innych uczniach, plotkami 0 ludziach, których ledwie znam. Dobrze się bawię i jestem bardziej niż szczęśliwa, że Alicja jest ze mną, że już nie jestem sama. Nie zastanawiam się, dlaczego chce spędzać czas właśnie ze mną. Bądź co bądź, kiedyś byłam popu- larna i jestem przyzwyczajona do bycia lubianą. Alicja mówi, że chce być moją przyjaciółką, wydaje się, że dobrze jej w moim towarzystwie, uważnie słucha wszystkiego, co mam do powiedzenia. A więc jestem wdzięczna, zadowolona. Pochlebia mi to. I po raz pierwszy od śmierci Rachel czuję coś, co przypomina szczęście. W czwartek po imprezie zapraszam Alicję 24
do siebie na sobotę wieczór. Mieszkam z ciotką Vivien, siostrą mojego ojca. Lubię mieszkać u Vivien. Tociepła, wyrozumiała kobieta i Bogu dzięki nie muszę być już w Melbourne, mogę skończyć liceum gdzieś, gdzie nikt nie słyszał o Rachel ani o siostrach Boydell. Dużo czasu spędzam sama, bo Vivien bardzo często wyjeżdża służbowo, a jeśli ma wolne weekendy, wyjeżdża z przyjaciółmi. Ciągle mnie namawia, żebym zapraszała do siebie ludzi, i najwyraźniej uważa, że to dziwne, że się z nikim nie kumpluję. Ale przyzwyczaiłam się być sama ze sobą i lubię móc decydować, co ja chcę jeść, co oglądać i jakiej muzyki słuchać. - Zrobię kolację - proponuję. - Świetnie - mówi Alicja. - Mam nadzieję, że dobrze gotujesz. - O tak. To jeden z moich wielu sekretnych talentów. - Sekrety, co? - Alicja milczy przez chwilę. - Masz ich sporo, prawda? Śmieję się, jakby sam ten pomysł był absurdalny. Całą sobotę chodzę po bazarach i kupuję jedzenie. Przed śmiercią Rachel dużo gotowałam, wtedy gdy wciąż byliśmy rodziną, więc wiem, co robię i co będzie mi potrzebne. Kupuję wszystkie składniki - udka kurczaka, kardamon, jogurt, kminek, tartą kolendrę, ryż basmati - by zrobić moje ulubione curry. Wszystko przygotuję wcześniej, zanim przyjedzie Alicja, a gdy już się pojawi, curry będzie się gotować na wolnym ogniu, nabierać smaku, a my będziemy rozmawiać. Bardzo się przyzwyczaiłam, że wszystko w moim życiu jest strzeżone i prywatne, bardzo nie chciałam 18
dopuszczać nikogo bliżej, jestem więc zaskoczona, gdy uświadamiam sobie, jak bardzo czekam na Alicję. Nie wiem, kiedy ani jak to się stało, że zaczęło mi zależeć na przyjaźni i bliskości, ale nagle myśl o tym, że będę się z kimś dobrze bawić i poznam kogoś nowego, wydaje się wręcz nie do odparcia. I choć wciąż się boję ujawnić zbyt wiele, wciąż zdaję sobie sprawę, że przyjaźń może być ryzykowna, nie potrafię stłumić w sobie tego uczucia ekscytacji i oczekiwania. Wracam do domu, przygotowuję curry, potem biorę prysznic i się przebieram. Mam jeszcze godzinę do przyjazdu Alicji, więc dzwonię do rodziców. Mama, tata i ja opuściliśmy Melbourne jakiś rok temu. Zbyt wielu ludzi nas tam znało, zbyt wielu ludzi wiedziało, co się stało z Rachel. Nie mogliśmy znieść tych pełnych litości spojrzeń, ciekawskiego gapienia się i głośnych szeptów wszędzie, gdzie się pojawialiśmy. Przeprowadziłam się do Vivien, żebym mogła skończyć liceum Drummon-da, jedną z największych szkół średnich w Nowej Południowej Walii, na tyle dużą, żebym mogła zachować wszystko dla siebie, pozostać anonimowa. Rodzice kupili dom parę godzin jazdy na północ, w Newcastle, niedaleko plaży. Chcieli oczywiście, żebym przeprowadziła się z nimi, i tłumaczyli, że jestem za młoda, żeby opuszczać dom. Ale ich smutek zaczął mnie przytłaczać, sama ich obecność mnie dusiła, więc przekonałam mamę i tatę, że Drummond to dla mnie idealna szkoła i że od tego zależy moje szczęście. W końcu odpuścili. - Rezydencja państwa Boydellów. - Telefon odbiera matka. 19
Kiedy się wyprowadziłam, zmieniłam nazwisko i teraz używam panieńskiego nazwiska babci: Patterson. Zaskakująco łatwo odrzuciłam swoje nazwisko. Tak łatwo, przynajmniej na papierze, było stać się nowym człowiekiem. Tęsknię za poprzednim nazwiskiem. Ale ono jest związane z dawną mną, z tą szczęśliwą, beztroską, towarzyską mną. Katherine pasuje do tej nowej, spokojniejszej wersji. Katie Boydell już nie ma. Rachel i Katie Boydell, niesławne siostry Boydell, obie już nie istnieją. - Mamo. - Kochanie, właśnie miałam do ciebie dzwonić. Rozmawialiśmy z tatą o twoim samochodzie. - Tak? - Tak. Nie spieraj się, kochanie, proszę. Ale postanowiliśmy, że kupimy ci nowy. Teraz są o wiele bezpieczniejsze, z poduszkami powietrznymi i takimi tam. Mamy pieniądze, i to po prostu śmieszne, żebyś dalej jeździła tą swoją starą bombą zegarową. - Ma dopiero osiem lat, mamo. - Jeżdżę jej starym volvem, które i tak jest dość nowym i konserwatyw- nym samochodem jak dla kogoś w moim wieku. A ona dalej, jakbym w ogóle nic nie mówiła: - No i znaleźliśmy takiego ślicznego peugeota. Mały, ale bardzo wygodny. Wspaniały samochód, naprawdę. Ale najważniejsze, że wyjątkowo dobrze wypadł we wszystkich testach bezpieczeństwa. Będzie dla ciebie idealny do jazdy po mieście. Nie ma sensu się spierać. Nie chcę jej denerwować ani robić zamieszania. Po śmierci Rachel rodzice 27
dostali obsesji na punkcie bezpieczeństwa i robią wszystko co w ludzkiej mocy, żebym tylko pozostała przy życiu. Nie mam wyboru. Muszę akceptować ich podarunki i troskę. - Cudownie, mamo. Dziękuję. - Jak w szkole? Poprawiłaś stopnie? - Tak - kłamię. - Idzie mi o wiele lepiej. - Czytałam o wydziale medycyny na Uniwersytecie w Newcastle. Jest całkiem dobry. Mają reputację porównywalną z Sydney. To chyba naprawdę najlepsze miejsce, by studiować dzisiaj medycynę. I wykłada tam wielu wybitnych lekarzy. Powinnaś to wziąć pod uwagę, kochanie. Dla mnie. Mieszkałabyś z nami. Wiesz, jaki tata byłby z tego zadowolony. Mogłabyś skupić się na studiach. Nie musiałabyś się martwić o czynsz, rachunki czy jedzenie. Moglibyśmy zatroszczyć się o ciebie, wszystko ci ułatwić. - No nie wiem, mamo. Nie wiem. Tak naprawdę lubię angielski, historię... Przedmioty ścisłe są... My- ślałam, żeby studiować sztukę czy coś takiego. Poza tym podoba mi się życie w Sydney, mamo. - Och, oczywiście. Mieszkanie Vivien jest wspaniałe i wiem, że byłaby bardzo szczęśliwa, gdybyś z nią została. A studia artystyczne mogłyby być świetnym początkiem twojej edukacji. Ale tylko początkiem, kochanie. Potem musisz wrócić na właściwe tory. Kiedyś. Jak będziesz gotowa. „Wrócić na właściwe tory. Jak będziesz gotowa". Tylko na tyle mama potrafi się zbliżyć do wspomnienia o tym, co się stało z Rachel. Do wyznania, co straci- 21
liśmy i jak żyliśmy, zanim umarła. Byłam w dziesiątej klasie i świetnie sobie radziłam - ja, jedna z najlepszych. Miałam nadzieję, że w dwunastej klasie okażę się na tyle dobra, żeby dostać się na medycynę. Chciałam zostać ginekologiem położnikiem, wszystko miałam już zaplanowane. Ale kiedy umarła Rachel, moje plany się rozpadły. Wszystko się kompletnie wykoleiło. Nawet tory zostały spode mnie wyrwane, wyszarpnięte z ziemi, unicestwione. I w tym strasznym okresie odkryłam, że przedmioty ścisłe i matematyka, te konkrety, które tak strasznie kochałam, są całkowicie bezużyteczne, żeby zrozumieć smutek i poradzić sobie z poczuciem winy. A teraz wątpię, czy kiedykolwiek będę gotowa, by wrócić na właściwe tory. Teraz jestem na innych torach. Powoli, powolutku nabieram impetu i nie sądzę, żebym mogła czy chciała z nich wyskoczyć. - Zastanowię się nad tym. - Dobrze. Wyślę ci trochę tych broszurek. - Śmieje się, ale słyszę lekkie drżenie w głosie. Znak, że od tej rozmowy chce się jej płakać. - Trochę ich nazbierałam. Dotykam mikrofonu słuchawki, jakbym robiąc to, mogła ją trochę pocieszyć. Ale jej nie da się pocieszyć. Przeżywa swoje życie wyłącznie w odcieniach bólu. - Nie wątpię - mówię najcieplej jak potrafię. - Och. - Głos matki znów brzmi pewnie, rzeczowo. Wszystkie emocje pod kontrolą. - Ale ja ci tak gadam, a pewnie chciałabyś porozmawiać z tatą. Nie ma go, kochanie, ale powiem mu, żeby później do ciebie zadzwonił. 29
- W porządku. Chociaż umówiłam się na kolację z przyjaciółką, to może zadzwonię jutro. - Och, tak się cieszę, że dobrze się bawisz. - Znów słyszę łamiący się głos, potem krótkie kaszlnięcie. Mama próbuje znów zapanować nad sobą. - Życzę ci wspaniałego wieczoru. Powiem tacie, żeby zadzwonił jutro. Tylko ty nie dzwoń. Teraz nasza kolej płacić za telefon. Gdy odkładam słuchawkę, czuję się pusta. Wyparowało całe podniecenie przed czekającym mnie wie- czorem. Żałuję, że zadzwoniłam. Nie uszczęśliwiło mnie to, a mama na pewno poczuła się od tego jeszcze gorzej. Teraz zawsze z nią tak jest. Ciągle mówi, ciągle planuje, ciągle ma mnóstwo pomysłów i praktycznych rozwiązań. Tak jakby nie mogła znieść ciszy albo pozwolić sobie na chwilę milczenia. W ten sposób nie pozostawia sobie żadnej przestrzeni, żeby pamiętać, żadnego miejsca, by myśleć o tym, co straciła. Nie pozwala też nikomu, z kim rozmawia, wtrącić słowa, mówić o czymś, czego wolałaby nie słyszeć, wspomnieć o Rachel. Nowoczesny sposób radzenia sobie z żałobą - niby ten właściwy - polega na tym, żeby o tym mówić, pozwolić sobie płakać, krzyczeć i wyć. Mój psychoterapeuta powiedział, że rodzina musi rozmawiać. I próbowałam. Przez cały ten długi, długi rok po śmierci Rachel próbowałam rozmawiać o tym, co się stało, „wyrażać" swój smutek, „werbalizować" naszą stratę, „przeżywać" rozpacz. Ale tata nie chciał mnie słuchać, a mama mnie zbywała, zmieniała temat. A jeśli brnęłam dalej, zaczynała płakać i wybiegała z pokoju. 23
Poddałam się. Czułam się tak, jakbym ją zadręczała, i coraz bardziej robiło mi się niedobrze na myśl, jaka jestem żałosna. Mówiąc o tym, szukałam rozgrzeszenia, zapewnienia, że mama i tata nie winią mnie za to, co się stało. Ale szybko zdałam sobie sprawę, że proszę o niemożliwe. Oczywiście, ze mnie winili. Za moje tchórzostwo, za ucieczkę, za to, że przeżyłam. Oczywiście, jeśli jedna z ich córek musiała umrzeć, to powinnam to być ja. I już nie wierzę, że istnieje właściwy sposób poradzenia sobie z utratą kogoś bliskiego. Jest tylko ten cholerny ból, który trzeba nosić ze sobą - ciągłe i straszliwe brzemię - i mówienie o tym wcale nie sprawia, że ono znika albo staje się lżejsze. Rachel umarła w najstraszliwszy możliwy sposób. Słowa są bezużyteczne wobec tej okrutnej prawdy. Rachel nie żyje. Odeszła na zawsze i już nigdy nie zobaczymy jej pięknej twarzy, nigdy nie usłyszymy jej muzyki. Nie żyje. Po co mielibyśmy tarzać się w tej rzeczywistości, przechodzić to wciąż i wciąż od nowa, szturchać, dźgać i badać, póki nasze oczy nie zaczną krwawić, a serca nie zmiażdży przerażenie i smutek nie do ogarnięcia? Nie rozumiem tego. To nie może w niczym pomóc. Nic nie może pomóc. Jeśli mama chce zachowywać stoicki spokój, udawać, że nic jej nie jest, ukrywać swoją rozpacz za przezroczystą woalką rzeczowej skuteczności i pragmatycznych rozmów, to dla mnie w porządku. Wydaje się, że to równie dobry sposób ciągnięcia okaleczonego życia, jak każdy inny. Dotykam palcem małej okrągłej blizny nad kolanem - jedyny fizyczny dowód tej nocy, gdy zabito 31
Rachel, jaki noszę. Jedyne fizyczne obrażenie, jakiego doznałam. Tego dnia w Melbourne zginęła niewłaściwa dziewczyna. I choć naprawdę nie potrafię pragnąć, żebym to ja umarła zamiast Rachel - daleko mi do takiej odwagi, żeby być męczennicą - w pełni zdaję sobie sprawę, że umarła ta lepsza z sióstr.