Jezdzcy dinozaurow 2 - Victor Milan
Informacje o dokumencie
Rozmiar : | 4.9 MB |
Rozszerzenie: |
//= config('frontend_version') ?>
Rozmiar : | 4.9 MB |
Rozszerzenie: |
Raj jest rozległym, różnorodnym, często okrutnym światem. Mieszkają na nim ludzie, lecz dominują dinozaury, dzikie potwory oraz udomowione, wykorzystywane do pracy, a także w walce. Zakuci w zbroje rycerze wyruszają w bój, dosiadając tych stworzeń, by stawić czoło szkolonym do walki triceratopsom, noszącym na grzbietach załogi złożone z nisko urodzonych.
Jednym z takich rycerzy jest Karyl Bogomirsky wybrany, by poprowadzić do boju tych, którzy szukają ucieczki od ścieżki wojny i szaleństwa. Fakt, że Cesarstwo ogłosiło krucjatę przeciwko ich pokojowo nastawionego krajowi i wyjęło spod prawa tych, którzy pragną życia wolnego od przemocy, nie pomaga mu nawet w najmniejszym stopniu.
Sytuacja pogarsza się dodatkowo, gdy legendarne Szare Anioły starożytna broń bogów, którzy stworzyli Raj powracają na scenę po stuleciach nieobecności. Wszyscy uważali, że są tylko bajką służącą straszeniu niegrzecznych dzieci, ale okazało się, że istnieją naprawdę.
Pamięci Emmy Lou Who Milan, naszego ukochanego psa. Była dla nas wszystkich towarzyszem i obrońcą. Jej życie zakończyło się dwa dni po imprezie z okazji wydania poprzedniej książki. Zawsze będzie nam Ciebie brak, stara przyjaciółko. Ta książka jest poświęcona Twojej pamięci na więcej niż jeden sposób.
Los Angeles Grises, Szare Anioły, Los Siete, Siedmiu - nadprzyrodzeni słudzy Stwórców: Michał, Gabriel, Rafał, Uriel, Remiel, Zerachiel i Raguel. Ich zadaniem jest podtrzymywanie świętej Równowagi ustanowionej przez Stwórców na Raju. Posiadają potężne moce i władają mistyczną bronią, a kiedy zstępują na świat, często przybierają straszliwą postać. Nie są wyrozumiali i traktują wszystkie inne istoty jak psy. Opisanie Raju dla doskonalenia umysłów młodzieży Pałac Świetlików - kanały położone głęboko pod gmachem URIEL: Jeszcze chwilkę, zanim odejdziesz, przyjacielu. RAGUEL: Chyba nie zamierzasz znowu mnie nakłaniać do zmiany zdania? URIEL: Nie zamierzam. Będę przestrzegał zasad przymierza, dopóki nie nadejdzie mój czas. Zastanawiam się tylko, w jaki sposób planujesz wrócić do Providence. RAGUEL: Zwrócę to ciało pyłowi i ożywię to, które zostało tam. Czeka na mnie uśpione w miłym, bezpiecznym miejscu, otoczone najsilniejszymi osłonami. W tak krótkim, według zewnętrznoświatowych standardów, okresie zapewne nawet nie rozłożyło się w dostrzegalnym stopniu. URIEL: Ale czy w ogóle nie obawiasz się tego, że pewnego dnia może dojść do błędu kopiowania, który - wybacz mi te słowa -doprowadzi do twojej Prawdziwej Śmierci? RAGUEL: Ta perspektywa nie niepokoi mnie zbytnio. URIEL: Nie sądź, że to się nie może zdarzyć, bo nigdy dotąd się nie zdarzyło.
RAGUEL: Ten los nie spotka żadnego z nas. Nie w taki sposób. URIEL: Mnie ta myśl przeszywa dreszczem sięgającym do głębi. A co z Afrodytą? Czy jej ingerencja mogłaby spowodować coś takiego? RAGUEL: Nie odważyłaby się. To ściągnęłoby na nią taki sam los. URIEL: Odważyła się już na bardzo wiele. Kroczy najwęższą z możliwych ścieżek ze swymi interwencjami na rzecz gliniaków. RAGUEL: Niemniej w równym stopniu jak nas wiąże ją straszliwa groźba, zmuszająca do posłuszeństwa nas wszystkich. Zresztą jej słowa świadczą o tym, że poważnie traktuje swą rolę zapewnienia przetrwania Raju i wszystkich zamieszkujących go istot. W tym również nas. URIEL: I w tym właśnie tkwi problem. RAGUEL: Niepokoi mnie tylko jedno. Możliwość zniszczenia mojego awatara z Providence. URIEL: To byłaby wielka strata. RAGUEL: Nie wątpię, że płakałbyś gorzkimi łzami, gdyby nasza frakcja przegrała i musiała ustąpić twojej. Czy nie nazbyt się do tego palisz? URIEL: Nie do tego stopnia, by oszukiwać. Teraz twoja kolej. Twoja i twoich oszalałych Czyścicieli. RAGUEL: Gdybym miał przegrać, ustąpię miejsca tobie i twym Fundamentalistom. Ale nie przegram.
Chillador, wrzaskun, szybkołaz wielki - Gallimimus bullatus. Duży, dwunożny, roślinożerny dinozaur o bezzębnym dziobie. Sześć metrów długości, metr dziewięćdziesiąt wysokości w biodrach, czterysta czterdzieści kilogramów wagi. Sprowadzony do Nuevaropy jako wierzchowiec i hodowany z myślą o uzyskaniu różnobarwnego upierzenia. Wyróżnia się efektowną kryzą piór wokół szyi, zwykle w jasnych kolorach. Często używany w walce przez lekką jazdę, a niekiedy również przez rycerzy i szlachetnie urodzonych zbyt ubogich, by mogli sobie pozwolić na bojowe hadrozaury. Bardzo wojowniczy, potrafi zadawać śmiercionośne ciosy dziobem oraz długimi pazurami na tylnych nogach. Księga prawdziwych nazw Gdzieś w centralnej Francii: Niewidoczna łowczyni przycupnęła w gęstych chaszczach, wytężając szkarłatne oczy. W brzuchu burczało jej z głodu tak donośnie, że bała się, iż może to zdradzić miejsce, gdzie się ukrywa. Wszystkie instynkty nakłaniały ją, by rzuciła się do ataku, skoczyła na bezogoniaste dwunogi i przegryzła je wpół, przewróciła kopniakiem drewnianą skorupę na kołach, zatopiła zęby tuż za kryzą w ciele jednego z przywiązanych do niej rogopysków, a potem rozszarpała jego brzuch potężnymi szponami tylnych nóg. Ale nie zrobi tego. Nie może tego zrobić. Jej matka, jej utracona matka, za którą wciąż tęskniła z dojmującym bólem, dobrze ją wyszkoliła. Nie wolno jej zabijać dwunogów, choćby nawet były najsmaczniejsze, a ją dręczył najstraszliwszy głód. Mogła to robić tylko
na rozkaz matki, a ona nie była obecna. Albo wtedy, gdy pierwsze ją zaatakują. Samica allozaura była bystra, posiadała szczególną inteligencję, wysoką jak na jej gatunek. To jednak nie wystarczało, by zdołała przekonać samą siebie, że gdyby matka tu była, pozwoliłaby jej pożreć dwunogi dla zaspokojenia głodu. Jej myśli były proste jak strzała i bezpośrednie niczym uderzenie miecza. Poza tym nauczyła się już na własnej skórze, że jeśli dwunogi ją zauważą, zapewne zjawią się w tym miejscu z włóczniami, łukami i pochodniami, zbyt liczne, by nawet ona mogła zabić wszystkie. Były pomysłowe i nieustępliwe, jeszcze gorsze od horrorów. Podobnie jak te małe, krwiożercze raptory, mogły zagrozić nawet dorosłej matadorze, jeśli tylko zaatakowały wystarczająco liczną grupą. Dlatego oddychający płytko potwór nie opuścił kryjówki i pozwolił małej kupieckiej karawanie bezpiecznie opuścić gaj młodych drzewek, przez który wiła się wąska dróżka. Po zniknięciu kupców matadora wynurzyła się z chaszczy i wyszła na drogę. Spoglądając tęsknie w ślad za oddalającymi się wozami, zauważyła drobną sylwetkę na szczycie jednego z zaokrąglonych lesistych wzgórz dominujących nad krajobrazem. To był dwunóg o dziwnie zaostrzonej głowie. Wiedziała, że jej matka potrafi przywdziewać różne głowy. Jej matka była wielką czarodziejką. Choć łowczyni wiedziała, że to nie jej matka, nauczyła się już rozpoznawać tego osobliwego dwunoga o spiczastej głowie. Jak zawsze gdy go widziała, jej nozdrza wypełniał cień woni dawno utraconej matki. Wypełniała ją radosna pewność, że zbliża się do niej z każdym dniem. Wiatr zmienił nagle kierunek, przynosząc ze sobą świeżą woń nosorogów. Sądząc po aromacie paproci i jagód, to były dzikie stworzenia, a nie oswojone, zaprzężone do wozów i karmione nagromadzoną paszą oraz ziarnem. Gdzieś w pobliżu pasło się małe stadko. Była grzeczną dziewczynką. Nie zjadła dwunogów. Ale wkrótce zaspokoi głód. Pozwoliła sobie na cichy, radosny okrzyk: Shiraa. Odwróciła się. Choć ważyła półtorej tony i miała jedenaście metrów długości, posuwała się przez chaszcze jak ryba płynąca pomiędzy wodorostami, robiąc bardzo niewiele hałasu. * - Dłużej już tego nie zniosę.
La princesa imperial Melodia Estrella Delgao Llobregat wypuściła wodze z rąk na samym środku leśnego traktu upstrzonego plamami słonecznego blasku, złapała się obiema rękami za włosy, a jej twarz wykrzywił grymas cierpienia. Owe włosy były teraz czarne jak najmroczniejszy loch. Pilar wybrała się do miasteczka i kupiła farbę, by zamaskować charakterystyczny odcień ciemnego wina, jakim cechowały się włosy jej pani. Własne, tak czarne, że gdy światło padało na nie pod odpowiednim kątem, wydawały się granatowe, zostawiła bez zmian. Była nieważna. Gdyby ktoś pragnął ją zidentyfikować, to jedynie dlatego że była towarzyszką zbiegłej księżniczki. Poza tym taki kolor włosów nie był zbytnią rzadkością w południowej części Cesarstwa Nuevaropy. Problemem były tylko oczy z ich olśniewająco szmaragdową barwą. Jednakże nawet spryt Gitany nie podpowiadał jej żadnych sposobów rozwiązania tego problemu. Zmuszając swe wierzchowce do maksymalnego wysiłku, dwie młode kobiety szybko przekroczyły granicę dzielącą Spanię od Francii. Następnie, unikając Wielkiego Traktu Cesarskiego, ruszyły w stronę hrabstwa Providence tak szybko, jak tylko mogły. Liczyły na to, że mieszkający tam wyznawcy doktryny hrabiego Jaumego, kochanka Melodii, udzielą im schronienia. To była słaba nadzieja, ale jedyna, jaką miały. Gdy już minął przypły w uniesienia wywoł any ucieczką, Melodię ogarnęło otępiające znużenie. Ból spowodowany zgwałceniem przez Falka minął już wcześniej. O niczym nie myślała i nic nie czuła. Mechanicznie wykonywała polecenia Pilar. Czuła się tak, jakby jej zmysły, ciało, a nawet umysł opatulono puchem. Ale teraz w jednej chwili nieczułość minęła. Nagle przygniótł ją ciężar, jakby spadło na nią kowadło, pozbawiając ją sił i zdolności oddychania. Nadeszły łzy. - Tęsknię za Montse - mówiła głosem ostrym jak okruchy potłuczonego garnka. - Tęsknię za tatą. Tęsknię za przyjaciółkami. Za spaniem w łóżku. Mam już tego dosyć. Pilar zatrzymała białego inochodżca i odwróciła się. - Księżniczko - rzekła łagodnie. - Musimy jechać dalej. Nie chciałybyśmy, żeby zauważyli nas na otwartej przestrzeni. Obie były ubrane jak hidalgas, w luźne jedwabne bluzki oraz płótno. Miały też buty z cholewami, pasy oraz podróżne kapelusze o szerokich rondach. Mistrzyni intryg Abigail Theleme zasugerowała, że powinny wyglądać jak młode kobiety o znaczącej pozycji, ponieważ ze wszystkich
złych opcji ta zapewne najskuteczniej ochroni ścigane dziewczyny przed zdemaskowaniem. Do desperackiej ucieczki na wygnanie zmusiły Melodię fałszywe oskarżenia o zdradę, które doprowadziły do jej uwięzienia i zgwałcenia. Przede wszystkim miały dobre wierzchowce, co u nisko urodzonych kobiet wzbudzałoby podejrzenia. Co prawda jeśli będą sprawiały wrażenie bogatych, mogą im zagrozić obrabowanie albo porwanie dla okupu, ale wygląd szlachcianek powinien im zapewnić choć odrobinę szacunku, zrodzonego zarówno z przyzwyczajenia, jak i zestawienia możliwej nagrody oraz kary. Nisko urodzonym kobietom podróżującym razem groziłoby straszliwe niebezpieczeństwo zgwałcenia, porwania w niewolę albo nawet zamordowania - i to nie tylko ze strony bandytów często spotykanych na bocznych szlakach Imperio. Miały trochę broni dostarczonej przez wspólniczki Pilar — po krótkim mieczu dla każdej oraz krótki luk i kołczan strzał dla Melodii. Służka była młodą kobietą, zdeterminowaną i pełną wigoru, natomiast księżniczka nauczyła się biegle władać bronią. W tej chwili oręż był jednak dla niej jak mokre źdźbła trawy, obwisłe i bezużyteczne. - To takie trudne - łkała. - Jaki w tym sens? Nie mamy szans. Nie naprawdę. Wszyscy zwrócili się przeciwko mnie. Dopadną nas jak szczury. Albo bandyci złapią nas i połkną jak latający dragon. Jestem zmęczona i brudna. Nogi i tyłek nie przestają mnie boleć. - Ruszaj się, księżniczko - odezwała się Pilar, łapiąc za zwisające luźno wodze wierzchowca swej pani. - Przynajmniej zjedźmy ze szlaku. Proszę. Melodia odtrąciła jej dłoń. - Nie mogę już dłużej tego znieść! Nie rozumiesz? Czy w ogóle mnie nie słuchasz? Pilar zacisnęła usta i wzięła głęboki oddech. -Jak sobie życzysz. W takim razie ty wysłuchaj mnie, i to uważnie. Musisz natychmiast dorosnąć, Melodio. Nie jesteś już Jej Wysokością. Nie jesteś księżniczką. Jesteś zbiegłą przestępczynią, re-negatką. Za twoją głowę wyznaczono nagrodę. Jesteś też młodą kobietą wędrującą traktem przez krainę pełną bandytów i tylko Fae wiedzą, kto może cię śledzić. W każdej chwili może nam zagrozić śmiertelne niebezpieczeństwo. Melodia przestała pociągać nosem, opuściła ręce, wyprostowała się i zamrugała. Głos jej służki, zawsze dotąd miły i pełen szacunku, nagle stał się ostry jak smagnięcie bicza. - Wiem, że jesteś inteligentna. Znacznie bardziej, niż w tej chwili to
okazujesz. Masz też więcej siły, niż kiedykolwiek będziesz potrzebowała. Znam cię lepiej niż ktokolwiek, nawet twoja siostra. Ale musisz nauczyć się rozsądku, i to szybko jak Stare Piekło, a także zrobić z tej całej inteligencji i siły woli jakiś sensowny użytek, bo inaczej obie razem nie wystarczą, by doprowadzić nas bezpiecznie do Providence. Jeśli chcesz żyć i odzyskać dobre imię, wrócić do siostry i ojca, pogodzić się z hrabią Jaumem, który cię kocha, a na koniec zemścić się na tym podłym padalcu Falku, musisz natychmiast wziąć się w garść. Coś wreszcie przebiło się przez nieprzebyte do tej pory grząskie warstwy żalu nad samą sobą otaczające księżniczkę. Błyskawica oburzenia przeszyła jej mózg, powodując ucisk w gardle i żołądku. -Jak śmiesz? Jak śmiesz tak do mnie mówić? - Nadal ci służę - odparła Pilar. -I jestem twoją przyjaciółką. Meravellosa spróbowała odwrócić łeb, by pocieszyć swą panią pocałunkiem w policzek. Nie osiągnąwszy powodzenia, zwiesiła głowę i znowu zaczęła się paść bujną zieloną trawą porastającą pobocze drogi o nawierzchni z tufu, porowatego materiału wulkanicznego pochodzenia. Nagle klacz postawiła uszy i zarżała cicho. Wierzchowiec Pilar oraz ich nerwowy juczny marchador zaczęły parskać i przesuwać się na boki. - Cholera! - warknęła służka. Zza zakrętu drogi dobiegło rżenie konia pozdrawiającego innych przedstawicieli swego gatunku. - Szybko, w chaszcze... Jeźdźcy zobaczyli je jednak, nim zdążyła zrobić cokolwiek więcej niż ponownie złapać za wodze Meravellosy. Było ich siedmiu. Sześciu zbrojnych na koniach, dowodzonych przez młodego, wspaniale wyglądającego rycerza dosiadającego szybkołaza wielkiego z ekstrawagancką niebiesko-żółtą kryzą. Wszyscy mężczyźni narzucili na lekkie bluzy kurty z dinozaurowej skóry i nosili wyściełane filcem buty z długimi cholewami, chroniące gołe nogi przed otarciem. Wszyscy mieli też długie włócznie oraz żółte tarcze ozdobione czerwoną głową nosoroga. Rycerz miał na głowie morion z puchatym żółtym pióropuszem kołyszącym się nad jego grzebieniem. Jego jeźdźcy musieli się zadowolić spiczastymi łebkami, a ich buty nie były tak zdobnie wykończone. Melodia i Pilar natknęły się na typowy baranowski patrol polujący na bandytów. Serce księżniczki zatrzepotało, jakby było małym lataczem rozpaczliwie próbującym uciec z jej ciała przez gardło. „Złapali nas!” - pomyślała. Przeżywana przed chwilą rozpacz wydała się jej teraz zwykłą dziecinną histerią. „Teraz będę miała powód do płaczu”.
- Panie - przywitał je uprzejmie młody rycerz. Jego kozia bródka, wąsy oraz wysuwające się spod hełmu i opadające do ramion włosy miały żółty odcień, tylko odrobinę mniej jaskrawy niż farba, którą pomalowano jego tarczę. Był szczupły i przystojny, a zarost na twarzy nie ukrywał faktu, że jest co najwyżej odrobinę starszy od Melodii. Wsunął włócznię w uchwyt u siodła, zdjął hełm i pokłonił się nisko. - Mor Tristan z L'Eau Noire, do usług. Służę baronowi Francisowi z La Licorne Rouge. Z kim mam zaszczyt rozmawiać? Rycerze otoczyli dwie kobiety ze wszystkich stron. Pilar podprowadziła swojego wierzchowca do Meravellosy. Na szczęście oba zwierzęta lubiły się nawzajem i nie kładły uszu ani nie próbowały gryźć czy kopać. Służka potrząsnęła gęstymi włosami i usiadła prościej w siodle. -Jestem Lucila, la baronesa de la Castilla Verde. Jadę odwiedzić kuzyna, montadora Cedrica, który służy hrabiemu Modeste owi z Tempete de Feu. Tak się składało, że było to następne hrabstwo leżące po drodze do Providence. - A kim jest ta ślicznotka? - zapytał mor Tristan, spoglądając z uznaniem na Melodię. - To moja służąca Marta - wyjaśniła Pilar. Mówiła po franciańsku bezbłędnie, ale z silnym spaniolskim akcentem, jak robiłaby to każda szanująca się szlachcianka ze Spanii nawet gdyby potrafiła mówić bez akcentu. Wszystkie Wieże Nuevaropy, Mayor y Menor, były równe wobec prawa Cesarstwa, powiadano jednak, że Spaniolczycy są równiejsi od innych, i pewnych form należało przestrzegać. - Płakała - zauważył Tristan. Choć Melodia była zaskoczona i przerażona, a do tego znowu ogarnęło ją oburzenie - „Jestem służącą, tak?” - poczuła nagły niepokój. Młodzieniec był wyjątkowo spostrzegawczy jak na rycerza. To mogło się okazać niezwykle niedogodne. A nawet zgubne. - Bezczelna dziewka odważyła się mi pyskować - odparła Pilar. - Potrafisz w to uwierzyć? Pozwoliłam jej poczuć ostrość mojego języka, a ona zareagowała w ten sposób. Cóż za słabość! Ale nisko urodzeni już tacy są. W ich kręgosłupach brak stali. Tristan przechylił głowę na bok. - Z czasem pozbawiliśmy ich tej stali biciem - skwitował. -Hej - odezwał się jeden z jego ludzi, pochylając się w stronę Melodii. - Czy one nie przypominają uciekinierek, których kazano nam szukać? Oburzenie księżniczki ustąpiło raptem miejsca wrażeniu, że jej serce zmieniło się nagle z latacza trzepoczącego skrzydłami w jej gardle w ołów i
spadło w głębiny brzucha. - Może i tak, Donalu. - Tristan pogrzebał w jukach i wyjął dokument wydrukowany na skórze skakuna dla zapewnienia trwałości. - Księżniczka Melodia z Torre Delgao, ni mniej, ni więcej. Córka cesarza. Najwyraźniej była bardzo niegrzeczna. I jej dziewka służebna. Przyjrzał się obu kobietom. - Ale z tych kopiowanych z drugiej ręki bohomazów niewiele wynika. Co więcej, zbiegła księżniczka ma rude włosy. Tak tu wyraźnie napisano. Natomiast we włosach baronessy i jej kocmołucha nie dostrzegam ani jednej rudej nitki. - Kocmołucha? - pisnęła Melodia. - Ty brudny... Pilar zdzieliła ją na odlew w twarz. Uderzenie było zaskakująco silne jak na dziewczynę, która nie miała okazji odbyć intensywnych ćwiczeń fizycznych, jakim oddawały się kobiety z wyższych klas. Być może jednak Melodia nie powinna się czuć zaskoczona, biorąc pod uwagę fakt, że służąca całe życie spędziła na praniu i dźwiganiu ciężarów. Nie tyle jednak siła ciosu zrzuciła ją z siodła, ile nagły ból w nosie i policzku oraz szok wywołany tym, że coś takiego w ogóle mogło się zdarzyć. Księżniczka spadła na drobny, chrzęszczący żwir między jej koniem a dinozaurem Tristana. Zaniepokojony szybkołaz zagulgotał, podskakując jak wystraszony ptak. Rycerz z wysiłkiem zapanował nad swym wierzchowcem. Oba konie się spłoszyły. Melodia spadła na tyłek - porządnie już obolały mimo grubej wyściółki mięśniowej - i ból przeszył ją aż do kręgosłupa, dodatkowo wzmacniając oburzenie. - Co ty wyprawiasz, do licha?! - krzyknęła na służkę. A przynajmniej zaczęła krzyczeć. Gdy tylko otworzyła usta, Pilar smagnęła ją z całej siły szpicrutą w czubek głowy. To cholernie zabolało, nawet przez kapelusz i włosy. Księżniczka uniosła ręce w ochronnym geście. -Jak śmiesz mi pyskować?! - wrzasnęła Pilar. Pomimo bólu i oburzenia te słowa zabrzmiały dla Melodii niepokojąco znajomo. - Oduczę cię impertynencji. Dziewczyna pochyliła się w siodle i zaczęła starannie okładać księżniczkę po uniesionych rękach, a potem po plecach i ramionach, aż wreszcie Melodia osunęła się na tuf, łkając bezradnie. - Dobrze ci tak - oznajmiła z satysfakcją Pilar. Spoglądając przez wodospad łez, księżniczka zauważyła, że jej służka wyprostowała się w siodle, pozwalając, by szpicruta, którą nigdy nie
smagała swego wierzchowca, zwisła swobodnie na rzemieniu. - Tę nauczkę zapamięta na pewien czas. Nie sądzisz, mor Tristanie? - zapytała, wygładzając włosy i białą bluzkę. Tristan ponownie pokłonił się nisko. - Ja z pewnością ją zapamiętam, mademoiselle - zapewnił. Melodia usłyszała w jego głosie wyraźną ironię. - Będziemy zaszczyceni, jeśli pozwolicie się odprowadzić do granic hrabstwa. - Przestań pociągać nosem - rozkazała władczym tonem Pilar, Melodia dopiero po chwili uświadomiła sobie, że dziewczyna mówi do niej. Właściwie tylko dzięki procesowi eliminacji, bo w końcu nikt poza nią tego nie robił. - Wstawaj i wsiadaj na konia albo dam ci prawdziwy powód do płaczu, a na najbliższej farmie sprzedam tę klacz, która jest stanowczo za dobra dla takich jak ty, i kupię ci kościstą szkapę, bardziej odpowiednią dla twojej pozycji. Ramiona i plecy Melodii płonęły od bólu, do którego nie była przyzwyczajona. Jej duma ucierpiała niemal równie mocno. Jednakże bezlitosny ton Pilar sugerował, że dziewczyna mówi poważnie. Księżniczka wstała, czując się starsza niż la Madrota, niewiarygodnie wiekowa matriarchini Wieży Delgao, zwana Królową Tyrano-zaurów. Następnie odepchnęła Meravellosę, która próbowała ją pocieszyć trącaniem nosem, i wspięła się na siodło z gracją tak dużą, jakby ładowała na koński grzbiet worek mąki o podobnym ciężarze. Niezwykła kawalkada ruszyła w dalszą drogę. „Baronessa” jechała obok przystojnego rycerza, plotkując z radosną złośliwością o postaciach będących - jak uświadomiła sobie po chwili Melodia i tylko słabo zamaskowanymi osobistościami z Corte Imperial. Księżniczka nigdy nie widziała na cesarskim dworze twarzy młodego Tristana i zdawała sobie sprawę, że nie ma on szans odgadnąć, że obie kobiety nie są pieczeniarkami jakiegoś skąpego magnata z La Meseta. Wkład młodego mor Tristana w rozmowę ograniczał się do uprzejmego zgadzania się ze wszystkimi słowami, które ostatnio padły z ust Pilar, w rzadkich chwilach gdy ta przestawała mówić. Gdy ból Melodii oraz jej emocje osłabły nieco, księżniczka przekonała się, że jej zmysły zyskały nadnaturalną wrażliwość. Odbierała szelest szerokich liści nad ich głowami, zapachy lasu oraz spoconych zwierząt, nieustanne skrzekliwe debaty między zębatymi ptakami a pokrytymi futrem lataczami, delikatny dotyk wiatru na twarzy, która piekła ją teraz tak, jakby włożono na nią rozgrzaną do czerwoności żelazną maskę. Mężczyźni jadący za Melodią również rozmawiali ściszonymi głosami.
- Widziałeś cycki tej baronessy? Może sobie być piekielną jędzą, ale z radością wsadziłbym między nie twarz. - Zapłaciłbym, żeby zobaczyć, jak próbujesz to robić, Corneille. Osobiście wolałbym się pieprzyć z czerwonopiórym horrorem. Na dłuższą metę to bezpieczniejsze. - A co z jej dziewką? - zapytał Corneille, który był stanowczo zbyt napalony, by nie sprowadzać na siebie kłopotów. - Jest prawie tak samo ładna. „Prawie?” - pomyślała Melodia. Cały czas pochylała ramiona i spuszczała wzrok, ale gorąco zapragnęła, by na następnym postoju mrówki żołnierze solennie pogryzły genitalia Corneille’a. - Gdybyś spróbował ją tknąć, byłbyś prawie takim samym głupcem - ostrzegł go drugi mężczyzna. - Nie chcę dotykać niczego, co należy do tej pajęczycy. Nawet jej cienia.
Los Compańeros de Nuestra Seńora del Spe/o, Kompanioni Naszej Pani od Lustra - militarny zakon składający się z dinozaurowych rycerzy, którzy przysięgli służyć Stwórczyni Belli. Założył go jego kapitan generalny, hrabia Jaume dels Flors, po to by służył pięknu i sprawiedliwości, także pomagał uciśnionym. Kościelna reguła pozwala zakonowi na tylko dwudziestu czterech pozostających w czynnej służbie członków. Wybiera się ich spośród najbardziej bohaterskich, najszlachetniejszych, najpiękniejszych i najbardziej artystycznie uzdolnionych mężczyzn z Nuevaropy i z innych części świata. Nie wszyscy muszą być szlachetnie urodzeni. Zachęca się, by tworzyli ze sobą trwałe związki miłosne, by dodatkowo umocnić łączącą ich więź. Są najsławniejszymi wojownikami Nuevaropy, a dowodzi nimi największy z jej żyjących poetów oraz filozofów. Opisanie Raju dla doskonalenia umysłów młodzieży - ...i gdy rozgorzała bitwa na Polu Niebieskich Kwiatów... - tenor pękatego mężczyzny wręcz kipiał oburzeniem - ...trzymali się z tyłu i nie
zrobili nic, absolutnie nic, podczas gdy naszego ukochanego brata, sieur Percila, okrutnie zabito, a bohaterscy lordowie Yannic i Longeau odnieśli rany, których ślady teraz widzicie! Choć Roba posadzono pod strażą z tyłu sali bankietowej willi, wyraźnie widział Yannica, który zajmował miejsce z przodu, pod podwyższeniem, gdzie zasiadała Rada. Wąską głowę szlachcica spowijały bandaże. Tylko oczy, usta i nozdrza pozostawały odsłonięte. Rob pomyślał, że to, co znajdowało się pod spodem, z pewnością musi wyglądać lepiej niż gęba, którą Yannic przedtem prezentował światu. Odnosił też wrażenie, że fakt, iż jedynym miejskim lordem, któremu pozwolono zasiadać za stołem na podwyższeniu, był Longeau, będący również członkiem Rady, wiele mówi o tym, kto w tej chwili ma największe wpływy w Providence. -Jeśli zaś chodzi o naszych braci z prowincji, barona Ismaela z Fond- Etang porwano i odwieziono do Creve Coeur, by zażądać za niego okupu. Baron Travise został poważnie ranny i ledwie zdołał umknąć z pola bitwy. Giermek i słudzy zabrali go do jego posiadłości, by tam wracał do zdrowia. Sam mówiący nie odniósł żadnych obrażeń. Jego pulchne ciało spowijały zielono-złote szaty. - Melchor, ty tłusty, zdradziecki skurwysynu - mruknął Rob do Karyla, który siedział obok niego na ławie wbudowanej w tylną ścianę sali. - Miałem go za najrozsądniejszego z całej tej zgrai, a okazało się, że od początku kopał pod nami dołki. Wojewoda odpowiedział mu leciutkim wzruszeniem ramion. - Z pewnością masz rację. Irland łypnął na niego ze złością. - Czy nie nazbyt lekko traktujesz ten proces? Tu chodzi o nasze życie. - Gra się dopiero zaczęła - sprzeciwił się Karyl. - Providencjanie lubią dramaty. To przedstawienie będzie się ciągnęło długo. Zaczekajmy na zakończenie, dobra? - Pod warunkiem że nie uwzględni się w nim czarnego kaptura i topora oraz szyi młodego Roba Korrigana. Karyl wsparł głowę o ścianę i przymknął oczy. Rob skrzywił się jeszcze bardziej. Pomogło mu to w takim samym stopniu jak każda mina demonstrowana śpiącemu. Wojewoda jak zwykle miał na sobie strój żebrzącego mnicha. Laskę z czarnego drewna tulił do siebie jedną ręką jak dziecko pluszową zabawkę. Gdy tylko strażnicy miejscy przyszli ich aresztować na zlanym deszczem Trakcie Zachodnim, Karyl nagle zaczął okropnie utykać. Strażnicy nie
wiedzieli, czy wojewoda został ranny w bitwie na Polu Niebieskich Kwiatów, czy też odezwały się u niego stare obrażenia, nie sprzeciwiali się jednak, gdy poprosił jednego z łuczników, by przyniósł mu z farmy laskę. Nikomu też nie chciało się przyjrzeć jej dokładniej. -A co z naszym bratem Cugetem, który zapomniał o swej niechęci wobec przemocy i stanął na drodze tym, którzy chcieli splugawić nasz Ogród? - zapytała siostra Violette głosem dźwięcznym jak pełen złej woli dzwon. Melchor potrząsnął głową tak mocno, że aż jego ozdobione bokobrodami policzki zakołysały się ociężale. - Nie żyje, siostro Violette. Poległ, a ci tchórze porzucili jego ciało na polu bitwy. Wyciągnął rękę niczym włócznię i wskazał teatralnym gestem na Karyla oraz Roba. Zwróciły się ku nim twarze zaczerwienione z gniewu, zmarszczone w zamyśleniu albo wyrażające jedynie niezrozumienie. Rob wstał i ukłonił się nisko. Violette pokiwała głową. Jej długie srebrne włosy związane w piękny kok zakołysały się w rytm tego ruchu. W oczach, których kolor odpowiadał jej imieniu, rozbłysły pasja i triumf. - Pozwólcie, że przedstawię w skrócie zarzuty, jakie wam postawiono - oznajmiła Robowi i Karylowi. - Straszliwe ataki sił hrabiego Guillaume'a z Creve Coeur zmusiły nas, wbrew naszym zasadom, do wynajęcia was, byście nas bronili. Ale gdy przyszła pora, by stawić czoło na polu bitwy najeźdźcom ze Złamanego Serca, nie chcieliście podjąć walki. Z powodu waszego tchórzostwa, że nazwę to po imieniu, naszą szlachtę i lud spotkała katastrofa. - To kłamstwo! - zawołał ktoś w tłumie. To był stary farmer Pierre. Błoto nadal pokrywało mu twarz i lepiło się do zranionej ongiś przez raptora nogi. Spowijająca mu głowę szmata była tak brudna, że ledwie można było na niej zobaczyć plamy krwi. Stał po lewej stronie sali, otoczony przez grupkę innych wieśniaków. Twarz Violette przerodziła się w maskę niemal obłąkanej furii. Najwyraźniej jednak nikt poza Robem na nią nie patrzył. - Kapitan próbował powstrzymać głupi atak - ciągnął Pierre. -Rozkazał nam pozostać na wyznaczonych pozycjach. Ale my go nie posłuchaliśmy. To znaczy ja go nie posłuchałem. I drogo za to zapłaciłem. Mój najstarszy syn poległ w tej bitwie. Raptory rozszarpują teraz jego ciało, a latacze wydziobują oczy z głowy, którą głaskałem, kiedy był małym chłopcem. To wina lordów. Karyl i jego prawa ręka próbowali ich powstrzymać. Gdyby Melchor mógł spalić starego wieśniaka wzrokiem, z pewnością by
to uczynił. Pozwolił jednak, by to Violette mu odpowiedziała. - Komu powinniśmy uwierzyć? Człowiekowi szlachetnie urodzonemu czy jakiemuś prostemu wieśniakowi, który przyniósł ze sobą swój brud do naszej sali? - Odkąd to nasz Ogród stawia pochodzenie wyżej niż czyny? -zapytał Bogardus. - Czyż zawsze nie zaliczałaś się do tych, którzy najsilniej upierali się przy tym, że każdemu kiełkowi powinno się pozwolić wyrosnąć tak wysoko, jak tylko zdoła, bez względu na jego rodowód, siostro Violette? Rysy jej twarzy zacisnęły się nagle niczym szczypce wielkoraka. - Melchor to wykształcony człowiek. - Z pewnością. Ale czy to czyni go nieomylnym? - Widzieliście, co się stało! - zawołał Pierre do miejskich rzemieślników, którzy również brali udział w bitwie. Mieli czas odwiedzić domy przed przyjściem tutaj, dzięki czemu byli czystsi i lepiej ubrani. Stali zbici w grupę po drugiej stronie sali. Wszyscy popatrzyli na cieślę Reyna. Ten skrzywił się po chwili i skinął głową. - To prawda. Kapitan Karyl kazał nam ustawić się w mocnym szyku obronnym i czekać. Lordowie wyjechali naprzód i rozkazali nam ruszyć do szarży. Wzruszył potężnymi ramionami. - Posłuchaliśmy ich. Pewnie zdradziło nas przyzwyczajenie. Wszyscy straciliśmy dzięki lordom krewnych albo przyjaciół. Dzięki? Z pewnością nie mamy im za co dziękować. - Zapłacisz mi za to! - wysyczał Yannic przez spowijające mu głowę bandaże. - Każę obciąć ci uszy. - Nie jestem twoim poddanym, Yannicu. Miejskie powietrze czyni wolnym. Co się stało z Ogrodem i egalite? Zebrani odpowiedzieli mu głośnymi krzykami. Zabrzmiało to, jakby stado nękaczy skrzeczało do Widocznego Księżyca. Po chwili przez rwetes przebił się tenor Longeau. - Wszystko to sprawy drugorzędne. Nikt nie przeczy, że cudzoziemscy najemnicy zostali z tyłu, zamiast dołączyć do nas na polu bitwy. Jak to nazwać, jeśli nie tchórzostwem? Czy chcesz zwać to pięknem, najstarszy bracie? Rob spojrzał na Karyla. Jego przyjaciel wspierał głowę o malowidło będące jedyną pamiątką po jego zabitym protegowanym. Oczy miał zamknięte, a zasłonięte brodą usta lekko rozchylone, jakby spał sobie smacznie.