dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony748 346
  • Obserwuję429
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań360 084

Kosmos.Einsteina.-.Michio.Kaku

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Kosmos.Einsteina.-.Michio.Kaku.pdf

dareks_ EBooki Fizyka, Kosmologia, Astronomia
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 145 stron)

PRZEDMOWA Nowe spojrzenie na dorobek Alberta Einsteina Geniusz. Roztargniony profesor. Ojciec teorii względności. Albert Einstein – o jakby nieobecnym spojrzeniu, z rozwianym na wietrze włosem, bez skarpetek, w zbyt obszernej bluzie i z pykającą fajką – taka legendarna postać została trwale zapisana w naszej pamięci. Jak pisze jego biograf Denis Brian: „Na równi z Elvisem Presleyem i Marilyn Monroe stał się on ikoną popkultury spoglądającą zagadkowo z pocztówek, okładek czasopism, T-shirtów i gigantycznych plakatów. Agencja z Beverly Hills wykorzystuje jego wizerunek w telewizyjnych reklamach. On sam odnosiłby się do tego z najwyższą niechęcią”. Einstein zajmuje miejsce wśród największych uczonych wszech czasów. Jego wkład do nauki stawia go na równi z Isaakiem Newtonem. Nie budzi zaskoczenia fakt, że magazyn „Time” ogłosił go Człowiekiem Stulecia. Wielu historyków umieszcza go na liście stu najbardziej wpływowych ludzi ostatniego milenium. Ze względu na jego miejsce w historii istnieje kilka powodów, aby podjąć nową próbę ponownego przeanalizowania jego życia. Po pierwsze, jego teorie są tak dogłębne i wnikliwe, że wnioski, które wysnuwał dziesiątki lat temu, wciąż dominują w nagłówkach, a zatem zrozumienie podstaw tych koncepcji jest rzeczą niezwykle istotną. Dzięki zastosowaniu przyrządów i metod nowej generacji, które były nie do pomyślenia w latach dwudziestych (na przykład satelity, lasery, superkomputery, nanotechnologia), zostały podjęte badania przestrzeni kosmicznej oraz wnętrza atomu. Okazało się wówczas, że przewidywania Einsteina przyczyniły się do uhonorowania Nagrodą Nobla także innych uczonych. Nawet okruchy informacji ze stołu Einsteina stwarzają nauce nowe możliwości. Na przykład w 1993 roku Nagroda Nobla przypadła dwóm fizykom, którzy, analizując ruch podwójnego układu gwiazd neutronowych, potwierdzili pośrednio istnienie fal grawitacyjnych, co Einstein postulował w roku 1916. Podobnie w 2001 roku Nagrodę Nobla otrzymało trzech fizyków, którzy potwierdzili istnienie kondensatu Bosego–Einsteina, nowego stanu materii mającej temperaturę bliską zera absolutnego – Einstein przewidział to w 1924 roku. Inne przewidywania są w trakcie weryfikacji. Czarne dziury uważane niegdyś

za dziwaczny aspekt teorii Einsteina zostały obecnie zidentyfikowane za pomocą Kosmicznego Teleskopu Hubble’a i zespołu radioteleskopów VLA (Very Large Array Radio Telescope). Istnienie pierścieni Einsteina i soczewek Einsteina zostało nie tylko potwierdzone, lecz zjawiska te znalazły zastosowanie jako główne narzędzie astronomów do badania niewidocznych obiektów w odległej przestrzeni. Nawet „błędy” Einsteina traktuje się obecnie jako istotny wkład do naszej wiedzy o wszechświecie. W 2001 roku astronomowie odkryli przekonujący dowód, że „stała kosmologiczna”, uważana za największą pomyłkę Einsteina, wyraża w istocie najpotężniejszą koncentrację energii we wszechświecie i będzie decydowała o jego ostatecznym losie. W sferze eksperymentalnej dorobek Einsteina przeżywa więc renesans, w miarę jak przybywa dowodów weryfikujących jego wizje. Po drugie, fizycy poddają ponownej ocenie jego dorobek, a w szczególności jego proces myślowy. Podczas gdy ostatnie biografie drobiazgowo analizują jego prywatne życie w poszukiwaniu klucza do źródeł jego teorii, fizycy w coraz większym stopniu uświadamiają sobie, że Einstein oparł swoje teorie nie tyle na arkanach matematyki (zostawmy na razie w spokoju jego życie uczuciowe), ile na prostych i eleganckich obrazach fizycznych. Często powtarzał, że jeśli podstawą jakiejś nowej teorii nie jest obraz tak prosty, że mogłoby go zrozumieć dziecko, to jest ona prawdopodobnie bezwartościowa. Dlatego w niniejszej książce właśnie obrazy, produkty naukowej wyobraźni Einsteina, są formalną zasadą porządkującą opis jego sposobu myślenia i jego największych osiągnięć. Podstawą pierwszej części jest obraz, który po raz pierwszy nasunął się Einsteinowi, gdy miał on 16 lat. Zadał sobie wówczas pytanie: jak wyglądałby promień światła, gdyby można było obok niego pędzić. Obraz ten z kolei był prawdopodobnie zainspirowany czytaną przez niego dziecinną książeczką. Dzięki wizualizacji tego, co by się zdarzyło podczas ścigania się z promieniem światła, Einstein ujawnił kluczową sprzeczność pomiędzy dwiema wielkimi teoriami owych czasów – teorią sił Newtona i Maxwellowską teorią pól i światła. W trakcie rozwiązywania tego paradoksu odkrył on, że jedną z tych dwu wielkich teorii – jak się okazało, teorię Newtona – należy odrzucić. W pewnym sensie, w obrazie tym zawarta jest cała szczególna teoria względności (teoria, która w końcu odsłoni tajemnice gwiazd i energii jądrowej). W drugiej części zobaczymy inny obraz. Einstein wyobrażał sobie planety jako kulki toczące się po zakrzywionej powierzchni, w której centrum znajduje się Słońce. Miała to być ilustracja koncepcji, zakładającej, że grawitacja jest wynikiem ugięcia przestrzeni i czasu. Dzięki zastąpieniu sił newtonowskich krzywizną gładkiej powierzchni Einstein zaprezentował zupełnie nowy, rewolucyjny obraz grawitacji. Według tego nowego schematu „siły” Newtona były iluzją wywołaną zakrzywieniem samej przestrzeni. Konsekwencje tego prostego obrazu umożliwiły nam odkrycie

czarnych dziur, stworzenie teorii Wielkiego Wybuchu i poznanie ostatecznego losu samego wszechświata. Część trzecia nie przedstawia żadnego obrazu – stanowi raczej opis niepowodzenia w stworzeniu wizji, która doprowadziłaby do opracowania „zunifikowanej teorii pola”, teorii, która stanowiłaby szczytowe osiągnięcie Einsteina, będące ukoronowaniem dwóch tysięcy lat badań nad prawami materii i energii. Intuicja zaczęła zawodzić Einsteina, w jego czasach bowiem prawie nic nie wiedziano o siłach rządzących jądrem i cząstkami subatomowymi. Niedokończona teoria pola i jego trzydziestoletnie poszukiwania „teorii wszystkiego” w żadnym razie nie były błędem, choć taka ocena pojawiła się dopiero ostatnio. Dla jego współczesnych były tylko pogonią za złudzeniem. Fizyk i biograf Einsteina Abraham Pais biadał nad tym, pisząc: „W ciągu pozostałych 30 lat swego życia był on aktywnym badaczem, ale jego sława nie ucierpiałaby, a może by nawet wzrosła, gdyby zamiast tego poświęcił się wędkowaniu”. Innymi słowy, jego spuścizna mogłaby być nawet większa, gdyby porzucił on fizykę w 1925 roku, a nie w 1955. Jednakże w ostatnim dziesięcioleciu wraz z pojawieniem się teorii zwanej teorią superstrun czy „M-teorii” fizycy zrehabilitowali późne prace Einsteina i jego osiągnięcia wobec faktu, że poszukiwanie zunifikowanej teorii pola zostało uznane za centralny problem fizyki. Uzyskanie teorii wszystkiego stało się ostatecznym celem wyścigu, w którym bierze udział cała generacja młodych, ambitnych naukowców. Unifikacja, uznawana niegdyś za pole, na którym zostały pogrzebane kariery wielu starzejących się naukowców, jest obecnie głównym przedmiotem badań fizyki teoretycznej. W tej książce mam zamiar przedstawić nowy, uaktualniony pogląd na pionierskie prace Einsteina, a może nawet bardziej wnikliwie sportretować jego trwały dorobek, przedstawiając go w formie prostych obrazów fizycznych. Teorie Einsteina stały się paliwem całej generacji nowych, rewolucyjnych eksperymentów przeprowadzanych w kosmosie oraz w zaawansowanych laboratoriach fizycznych, a także napędem intensywnych badań prowadzących do spełnienia jego najbardziej hołubionego marzenia, jakim była teoria wszystkiego. Na tym właśnie polega sukces jego życia i jego pracy – osiągnięcie, które, jak sądzę, jemu samemu najbardziej przypadłoby do gustu.

PODZIĘKOWANIA Chciałbym podziękować za gościnność pracownikom Biblioteki Uniwersytetu Princeton, gdzie prowadziłem część badań, przygotowując się do napisania niniejszej książki. Biblioteka ta posiada kopie wszystkich manuskryptów Einsteina oraz oryginalne materiały. Chciałbym także podziękować profesorom V.P. Nairowi i Danielowi Greenbergerowi z City College w Nowym Jorku za przeczytanie mojego manuskryptu i podzielenie się pomocnymi i krytycznymi komentarzami. Wreszcie, bardzo pożyteczne okazały się dyskusje z Fredem Jerome’em, który otrzymał z FBI obszerne dossier Einsteina. Wdzięczny jestem także Edwinowi Barberowi za jego wsparcie i zachętę, a także Jesse Cohen za dokonanie bezcennych edytorskich uwag i zmian, które w znacznym stopniu wzmocniły siłę i wyrazistość przekazu. Czuję się także bardzo zobowiązany Stuartowi Krichevskiemu, który przez te wszystkie lata troszczył się o sprzedaż wielu moich naukowych książek.

CZĘŚĆ I OBRAZ PIERWSZY W zawody z promieniem światła

ROZDZIAŁ 1 Fizyka przed Einsteinem Pewnego razu do Alberta Einsteina, największego naukowego geniusza od czasów Isaaca Newtona, zwrócił się dziennikarz z prośbą o wyjaśnienie, jaki jest jego wzór na sukces. Wielki uczony pomyślał chwilę, po czym odpowiedział: – Jeśli sukces oznaczymy przez A, to powinienem przyjąć, że wzór będzie następujący: A = X + Y + Z, gdzie X oznacza pracę, a Y zabawę. – A co oznacza Z? – zapytał dziennikarz. – Trzymanie języka za zębami – padła odpowiedź. Cechami, dzięki którym Einstein cieszył się względami fizyków, królów i królowych oraz ogromnych rzesz, były jego humanitaryzm, wielkoduszność i poczucie humoru, zarówno wtedy, kiedy był orędownikiem sprawy światowego pokoju, jak i wówczas, gdy badał tajemnice wszechświata. Nawet dzieci zbiegały się, aby zobaczyć starszego pana, słynnego fizyka, gdy szedł ulicami Princeton, a on odwzajemniał ich zainteresowanie i zabawiał je, poruszając uszami. Einstein lubił gawędzić z pięcioletnim chłopcem, który miał zwyczaj towarzyszyć wielkiemu uczonemu w jego drodze do Instytutu Badań Zaawansowanych. Któregoś dnia, gdy tak szli sobie razem, Einstein nagle wybuchnął śmiechem. Kiedy matka chłopca spytała syna, o czym rozmawiali, malec odparł: „Spytałem Einsteina czy był dzisiaj w łazience”. Matka była zaszokowana, lecz Einstein powiedział na to: „Cieszę się, że mam kogoś, kto zadaje mi pytanie, na które znam odpowiedź”. Jak to powiedział kiedyś fizyk Jeremy Bernstein: „Każdy, kto miał bezpośredni kontakt z Einsteinem, wychodził przepełniony poczuciem szlachetności tego człowieka. Słowo, które tutaj wciąż się nasuwa, to jego humanitaryzm – prosta, przemiła właściwość jego charakteru”. Einstein, który był równie uprzejmy wobec żebraków, dzieci, jak i członków rodziny królewskiej, był także wspaniałomyślny wobec swoich poprzedników w prześwietnym panteonie nauki. Chociaż naukowcy, jak wszystkie kreatywne jednostki, mogli być chorobliwie zazdrośni wobec swoich rywali i zaangażowani w małostkowe spory, Einstein robił wszystko, aby prześledzić pochodzenie wprowadzanych przez siebie idei, sięgając wstecz aż do gigantów fizyki, takich jak Isaac Newton i James Clerk

Maxwell, których portrety umieszczał w widocznym miejscu na swoim biurku i na ścianach. Faktem jest, że prace Newtona w dziedzinie mechaniki i grawitacji oraz Maxwella na temat światła stanowiły dwa filary nauki u progu XX wieku. Warto zauważyć, że prawie cała wiedza w dziedzinie fizyki była zawarta w dziełach tych dwóch fizyków. Nie pamiętamy zazwyczaj, że przed Newtonem ruch obiektów na Ziemi i w przestworzach prawie zupełnie nie był wyjaśniony, a na dodatek panowało powszechne przekonanie, że o naszych losach przesądzają nieżyczliwe nam duchy i demony. Magia, czary i zabobony były żywo dyskutowane nawet w najbardziej światłych centrach nauczania w Europie. Nauka, jak ją teraz rozumiemy, nie istniała. Szczególnie greccy filozofowie i chrześcijańscy teologowie pisali, że obiekty poruszają się dzięki pragnieniom i emocjom zbliżonym do ludzkich. Według zwolenników Arystotelesa będące w ruchu obiekty w końcu zwalniały, ponieważ czuły się „zmęczone”. Pisali oni, że obiekty spadają, gdyż tęsknią za zjednoczeniem się z ziemią. Człowiek, który wprowadzał porządek do tego chaotycznego świata duchów, był w pewnym sensie przeciwieństwem Einsteina pod względem osobowości i temperamentu. O ile Einstein zawsze hojnie szafował swoim czasem i zawsze miał dla prasy jakieś błyskotliwe powiedzonko, o tyle Newton był człowiekiem chorobliwie, w stopniu bliskim paranoi, zamkniętym. Niezwykle podejrzliwy w stosunku do innych, toczył długie i przykre waśnie z innymi naukowcami o prawo pierwszeństwa. Jego małomówność była wręcz legendarna. Kiedy był członkiem brytyjskiego parlamentu w latach 1689–1690, jedyny odnotowany przypadek jego wystąpienia przed czcigodnym zgromadzeniem miał miejsce wówczas, kiedy poczuł przeciąg i poprosił woźnego o zamknięcie okna. Według jego biografa Richarda S. Westfalla „Newton był cierpiącym człowiekiem o wyjątkowo neurotycznej osobowości, stale balansującym na granicy załamania, przynajmniej gdy osiągnął wiek średni”. Jednak w sferze nauki Newton i Einstein byli prawdziwymi mistrzami i posiadali wiele wspólnych cech. Obaj mogli niczym w manii spędzać tygodnie i miesiące w stanie intensywnej koncentracji aż do fizycznego wyczerpania i omdlenia. Obaj też mieli zdolność do przedstawiania tajemnic wszechświata w postaci prostych obrazów. Newton w 1666 roku, kiedy miał 23 lata, dzięki wprowadzeniu nowej mechaniki opartej na siłach przepędził duchy, które nawiedzały arystotelesowski świat. Newton zaproponował trzy zasady dynamiki, według których obiekty poruszały się, ponieważ były popychane lub ciągnięte przez siły, które można było dokładnie zmierzyć i wyrazić w prostych równaniach. Zamiast spekulacji na temat pragnień poruszających się obiektów, Newton zaproponował rozwiązanie, które pozwalało na wyliczenie trajektorii wszystkiego, od spadających liści aż do wznoszących się rakiet, kul

armatnich i chmur, poprzez sumowanie działających na nie sił. Nie było to zagadnienie czysto akademickie, ponieważ przyczyniło się do rozwoju idei, będących podłożem rewolucji przemysłowej, w trakcie której moc parowych maszyn napędzających olbrzymie lokomotywy i statki stworzyła nowe imperia. Mosty, tamy i gigantyczne drapacze chmur można było teraz budować z większą pewnością, ponieważ nacisk na każdą cegłę czy belkę był już możliwy do obliczenia. Sukces newtonowskiej teorii sił był tak wielki, że całkiem słusznie jej twórca został za swego życia uznany za znakomitość, co skłoniło Alexandra Pope’a do wyrażenia uznania w następujących słowach: Nature and Nature’s laws lay hid in night, God said, Let Newton be! And all was light1. Newton zastosował teorię sił w odniesieniu do samego wszechświata, proponując nową teorię grawitacji. Lubił on opowiadać pewną historię z czasów, kiedy powrócił do swojej posiadłości w Woolsthorpe w Lincolnshire po zamknięciu Uniwersytetu w Cambridge, wymuszonym epidemią dżumy. Pewnego dnia, kiedy zobaczył w swoim ogrodzie jabłko spadające z drzewa, zadał sobie pytanie, które miało dalekosiężne skutki: jeżeli spada jabłko, to czy spada także Księżyc? Czy siła grawitacji działająca na jabłko na Ziemi jest tą samą siłą, która kieruje ruchami ciał niebieskich? Była to herezja, ponieważ uważano wówczas, że planety są położone na stałych sferach, które stosują się do doskonałych niebiańskich praw, w przeciwieństwie do praw grzechu i odkupienia, którymi rządzi się nikczemna ludzkość. W przebłysku natchnienia Newton pojął, że jest w stanie połączyć obie fizyki – niebieską i ziemską – w jednym obrazie. Siła, która przyciąga jabłko do Ziemi, musi być tą samą siłą, która sięga do Księżyca i wyznacza jego szlak. Niespodziewanie odkrył, że ma nową wizję grawitacji. Wyobraził sobie siebie siedzącego na szczycie góry i rzucającego kamieniem. Wyrzucając kamień coraz szybciej, mógł stwierdzić, że kamień leci coraz dalej. Następnie dokonał on kroku o wielkim znaczeniu: zadał sobie pytanie, co się wydarzy wówczas, kiedy kamień zostanie wyrzucony z taką szybkością, że już nie wróci na Ziemię. Doszedł do wniosku, że kamień, spadając nieustannie pod wpływem grawitacji, nie dotknie Ziemi, lecz będzie ją okrążał, aby w końcu powrócić do swego właściciela i uderzyć go w tył głowy. W swojej nowej wizji zastąpił kamień Księżycem, który nieustannie spada, ale nigdy nie uderza w grunt, ponieważ podobnie jak kamień wykonuje pełny obrót dookoła Ziemi po kolistej orbicie. Księżyc nie spoczywa na niebieskiej sferze, jak naucza Kościół, ale podlega działaniu siły grawitacji i jest w stanie ciągłego swobodnego spadku, podobnie jak kamień czy jabłko. Było to pierwsze wyjaśnienie ruchu w Układzie Słonecznym.

Dwie dekady później jasna kometa, która pojawiła się na nocnym niebie, przeraziła i zadziwiła Londyn. Newton precyzyjnie prześledził ruch komety za pomocą zwierciadlanego teleskopu (jeden z jego wynalazków) i odkrył, że jej ruch – przy założeniu, że jest to swobodny spadek pod wpływem grawitacji – dokładnie opisują równania. Wraz z astronomem amatorem Edmundem Halleyem mógł precyzyjnie przewidzieć, kiedy kometa (znana później pod nazwą komety Halleya) pojawi się ponownie, co stanowiło światową premierę prognozowania ruchu komet. Prawa grawitacji, które zastosował Newton do wyliczenia ruchu komety Halleya oraz Księżyca, są tymi samymi prawami, które dzisiaj z zapierającą dech w piersiach precyzją stosuje NASA do sterowania sondami kosmicznymi lecącymi poza Neptuna i Urana. Według Newtona siły te działają natychmiastowo. Na przykład był przekonany, że jeśli Słońce nagle by znikło, Ziemia zostałaby natychmiast wytrącona ze swojej orbity i zamarzłaby gdzieś w kosmicznej głębi. Każdy mieszkaniec wszechświata dowiedziałby się, że Słońce zniknęło w tym właśnie momencie. Tak więc możliwe by było takie zsynchronizowanie wszystkich zegarów, aby wskazywały jednakowy czas w całym wszechświecie. Jedna sekunda na Ziemi trwałaby tyle samo na Marsie i na Jowiszu. Podobnie jak czas, absolutna jest także przestrzeń. Metrowa miarka na Ziemi miałaby taką samą długość na Marsie i na Jowiszu. Sekundy i metry byłyby zawsze takie same bez względu na to, gdzie w kosmosie byśmy się znajdowali. Newton oparł więc swoje koncepcje na zdroworozsądkowym pojęciu absolutnej przestrzeni i absolutnego czasu. Dla niego przestrzeń i czas były układami odniesienia, w stosunku do których oceniamy ruch wszelkich obiektów. Jeśli na przykład podróżujemy pociągiem, to jesteśmy przekonani, że porusza się pociąg, a Ziemia stoi w miejscu. Jednakże, obserwując drzewa przesuwające się za oknami, możemy spekulować, że może tak naprawdę to pociąg jest w spoczynku, a drzewa są wprawiane w ruch. Ponieważ wszystkie obiekty w pociągu wydają się nieruchome, możemy zadać pytanie: co w rzeczywistości się porusza, pociąg czy drzewa? Według Newtona absolutne układy odniesienia mogły determinować odpowiedź. Prawa Newtona pozostawały fundamentami fizyki przez dwa stulecia. Dopiero kiedy pod koniec XIX wieku dzięki takim wynalazkom, jak telegraf i żarówka, nastąpił przewrót w wielkich miastach Europy, badania nad elektrycznością przyczyniły się do pojawienia się w nauce zupełnie nowej koncepcji. Aby wyjaśnić tajemnicze siły elektryczności i magnetyzmu, James Clerk Maxwell, szkocki fizyk pracujący na Uniwersytecie w Cambridge, w latach sześćdziesiątych XIX wieku stworzył teorię światła opartą nie na newtonowskich siłach, lecz na nowej koncepcji określanej nazwą pola. Einstein napisał, że koncepcja pól „jest najbardziej wnikliwą i najbardziej owocną koncepcją w dziedzinie fizyki od czasów Newtona”. Pola te można unaocznić, rozsypując żelazne opiłki na arkuszu papieru. Po umieszczeniu pod nim magnesu opiłki

ułożą się we wzór przypominający pajęczynę, której nitki będą przebiegały od północnego do południowego bieguna. Zatem każdy magnes jest otoczony polem magnetycznym, czyli niewidzialnym układem linii sił penetrujących całą przestrzeń. Elektryczność również wytwarza pola. Na targach naukowych dzieci zaśmiewają się, kiedy ich włosy stają dęba po dotknięciu źródła elektryczności statycznej. Włosy układają się wzdłuż niewidzialnych linii pola elektrycznego wytwarzanego przez źródło. Pola są jednak zupełnie odmienne od sił wprowadzonych przez Newtona. Siły, jak powiedział Newton, działają natychmiastowo poprzez przestrzeń, tak że zakłócenie wywołane w jednej części wszechświata miałoby być odczuwane natychmiast w całym wszechświecie. Błyskotliwe obserwacje Maxwella wykazały, że efekty elektryczne i magnetyczne nie przenoszą się natychmiast, tak jak siły Newtona. Przemieszczają się w określonym czasie i z określoną prędkością. Autor biografii Maxwella Martin Goldman napisał: „Wydaje się, że idea czasu w odniesieniu do aktywności magnetycznej […] spadła na Maxwella jak piorun z jasnego nieba”. Maxwell wykazał na przykład, że potrzeba trochę czasu, aby po potrząśnięciu magnesem poruszyły się opiłki rozsypane w jego pobliżu. Wyobraźmy sobie pajęczynę drgającą na wietrze. Zakłócenie, takie jak wiatr, działające na jedną część pajęczyny powoduje powstanie zmarszczek, które rozprzestrzeniają się po całej pajęczynie. Zarówno w obrębie pól, jak i pajęczyn, inaczej niż w przypadku sił, wibracje rozchodzą się z określoną prędkością. Maxwell zabrał się więc do obliczenia prędkości tych magnetycznych i elektrycznych efektów. Kiedy, opierając się na tej koncepcji, rozwikłał tajemnicę światła, dokonał jednego z przełomowych odkryć XIX wieku. Maxwell wiedział z wcześniejszych prac Michaela Faradaya i innych uczonych, że poruszające się pole magnetyczne może wytwarzać pole elektryczne i vice versa. Generatory i silniki, które przyczyniły się do elektryfikacji naszego świata, są bezpośrednią konsekwencją tej dialektyki. (Ta zasada została wykorzystana w urządzeniach dostarczających prąd do naszych domów. Na przykład woda spiętrzona przez tamę, spadając, wprawia w ruch koło, które z kolei powoduje wirowanie magnesu. Poruszające się pole magnetyczne napędza w przewodach elektrony, które wędrują przewodami wysokiego napięcia aż do gniazdek w naszych domach. Podobnie w odkurzaczu prąd płynący z gniazdek wytwarza pole magnetyczne, zmuszające łopatki silnika do wirowania). Geniusz Maxwella polegał na połączeniu obu tych efektów. Jeśli zmienność pola magnetycznego może wytwarzać pole elektryczne i vice versa, to być może oba pola działają cyklicznie w taki sposób, że pole elektryczne i pole magnetyczne bez przerwy zasilają się nawzajem i nawzajem w siebie przechodzą. Maxwell szybko się zorientował, że ten cykliczny wzór tworzyłby ruchomy ciąg elektrycznych

i magnetycznych pól drgających w zgodnym rytmie i przechodzących w siebie nawzajem w formie niekończącej się fali. Następnie uczony przystąpił do obliczenia prędkości tej fali. Ku swemu zdumieniu odkrył, że była to prędkość światła. Sformułował wówczas być może najbardziej przełomowe stwierdzenie XIX wieku – ogłosił, że to właśnie jest światło. Maxwell, zwracając się wówczas do swoich kolegów, wypowiedział prorocze słowa: „Trudno odrzucić nasuwający się wniosek, że światło składa się z poprzecznych fal tego samego medium, które jest przyczyną zjawiska elektryczności i magnetyzmu”. Naukowcy po tysiącleciach zgłębiania natury światła w końcu zrozumieli jego najgłębsze tajemnice. W odróżnieniu od sił Newtona, pola elektryczne i magnetyczne przemieszczały się z określoną prędkością, z prędkością światła. Praca Maxwella została skodyfikowana w postaci ośmiu trudnych równań różniczkowych (znanych jako równania Maxwella), których każdy inżynier elektryk i każdy fizyk w ciągu ostatnich 150 lat musiał się nauczyć na pamięć. (Dzisiaj można kupić T-shirty z wypisanymi na nich wszystkimi ośmioma równaniami. Poprzedza je zdanie: „Na początku Bóg rzekł…” a całość kończą słowa: „… i stała się światłość”). Pod koniec XIX stulecia eksperymentalne sukcesy Newtona i Maxwella były tak wielkie, że niektórzy fizycy z przekonaniem mówili, że ci wybitni uczeni udzielili odpowiedzi na wszystkie podstawowe pytania dotyczące wszechświata. Kiedy Max Planck (twórca teorii kwantowej) poprosił o radę w kwestii wyboru zawodu fizyka, zasugerowano mu zmianę zainteresowań, ze względu na to, że fizyka jest w zasadzie skończona. Powiedziano mu, że niczego istotnie nowego nie ma w niej już do odkrycia. Podobne myśli znalazły odbicie w wypowiedzi wielkiego dziewiętnastowiecznego fizyka lorda Kelvina, który ogłosił, że fizyka jest w zasadzie kompletna, z wyjątkiem kilku małych „chmurek” na horyzoncie, które nie zostały wyjaśnione. Ale niedostatki newtonowskiej wizji świata stawały się z roku na rok coraz wyraźniejsze. Odkrycia, takie jak wyizolowanie przez Marię Curie radu i wykazanie istnienia radioaktywności w przyrodzie, zachwiały światem nauki i pobudziły wyobraźnię szerokich rzesz. Nawet kilka uncji radu – rzadkiej, święcącej substancji – mogło w pewnym stopniu oświetlić ciemny pokój. Uczona udowodniła także, że pozornie nieograniczone ilości energii mogą pochodzić z nieznanego źródła, gdzieś z głębi atomu. Rzuciła tym samym wyzwanie prawu zachowania energii, które stanowi, że energia nie może się tworzyć ani ginąć. Te małe „chmurki” jednakże miały w XX wieku wydać na świat wielkie rewolucyjne teorie – teorię względności i teorię kwantową. Ale czymś, co budziło największe zakłopotanie, był fakt, że zawiodły wszelkie próby połączenia mechaniki Newtona z teorią Maxwella. Teoria Maxwella potwierdziła, że światło jest falą, ale pozostawiła otwarte pytanie: co właściwie faluje? Naukowcy wiedzieli, że światło może podróżować w próżni (pokonuje miliony lat świetlnych

od odległych gwiazd poprzez próżnię przestrzeni kosmicznej), ale ponieważ próżnia z samej definicji jest „nicością”, powstaje paradoks, że to nicość faluje! Fizyka newtonowska próbowała rozwiązać tę kwestię, postulując, że światło składa się z fal stanowiących drgania niewidzialnego eteru, stacjonarnego gazu wypełniającego wszechświat. Eter miał być absolutnym układem odniesienia, wobec którego można było mierzyć wszelkie prędkości. Sceptyk mógł mówić, że ponieważ Ziemia porusza się wokół Słońca, a Słońce porusza się wokół Galaktyki, to nie da się powiedzieć, co się naprawdę porusza. Fizyka newtonowska odpowiadała na to, twierdząc, że Układ Słoneczny porusza się względem nieruchomego eteru, możliwe jest zatem określenie, co się w istocie rzeczy porusza. Jednakże ów eter zaczął nabierać coraz bardziej magicznych i dziwacznych właściwości. Na przykład fizycy wiedzieli, że fale rozchodzą się szybciej w gęściejszym środowisku. Zatem fale dźwiękowe przenoszą się szybciej w wodzie niż w powietrzu. Ale skoro światło podróżowało z fantastyczną prędkością (300 000 km na sekundę), oznaczało to, że eter przenoszący światło musiałby być niewiarygodnie gęsty. Ale jak to miało być możliwe, jeśli eter wydawał się lżejszy od powietrza? Z czasem eter stawał się prawie mistyczną substancją – był absolutnie nieruchomy, niewidzialny, pozbawiony lepkości, a jednocześnie mocniejszy od stali i niewykrywalny za pomocą żadnego instrumentu. Około 1900 roku nieścisłości newtonowskiej mechaniki stawały się coraz trudniejsze do wytłumaczenia. Świat był już przygotowany na rewolucję, ale kto miałby być jej przywódcą? Chociaż fizycy byli świadomi obecności luk w teorii eteru, próbowali je łatać, bojaźliwie dochowując wierności koncepcji Newtona. Einstein, który nie miał nic do stracenia, sprecyzował istotę problemu, polegającego na tym, że siły Newtona i pola Maxwella są niekompatybilne. Jeden z dwóch filarów nauki musi runąć. Kiedy jeden z tych filarów w końcu runął, wywołał przewrót w ponaddwustuletnim gmachu fizyki, co przyczyniło się do zrewolucjonizowania sposobu widzenia wszechświata i samej rzeczywistości. Fizyka newtonowska została obalona przez Einsteina za pomocą obrazu zrozumiałego nawet dla dziecka. 1 Natura i prawa natury leżały ukryte w mroku, Bóg rzekł, niech będzie Newton! I wszystko stało się jasne (przyp. tłum.).

ROZDZIAŁ 2 Wczesne lata Człowiek, który miał na zawsze zmienić nasze wyobrażenia o wszechświecie, urodził się 14 marca 1879 roku w małym miasteczku Ulm w Niemczech. Hermann i Pauline (Koch) Einsteinowie byli zrozpaczeni, gdy zobaczyli zniekształconą głowę swego syna. Modlili się, aby nie był on upośledzony umysłowo. Rodzice Einsteina, należący do średniej klasy zeświecczonych Żydów, toczyli codzienną walkę o byt powiększającej się rodziny. Pauline była córką stosunkowo bogatego człowieka. Jej ojciec, Julius Derzbacher (później zmienił ich nazwisko na Koch) dorobił się majątku, porzucając zawód piekarza i angażując się w handel zbożem. Pauline była miłośniczką sztuki; dbała o to, aby jej dzieci pobierały lekcje muzyki. To ona zaszczepiła w młodym Albercie na całe życie zamiłowanie do skrzypiec. Hermann Einstein, w przeciwieństwie do swego teścia, nie zrobił błyskotliwej kariery. Początkowo zajmował się handlem pierzynami. Jego brat Jakob przekonał go, aby przerzucił się na nową dziedzinę – przemysł elektrochemiczny. Wynalazki Faradaya, Maxwella i Thomasa Edisona, które opierały się na wykorzystaniu mocy prądu elektrycznego, poczęły właśnie rozjaśniać miasta na całym świecie i Hermann był przekonany, że budowa prądnic i instalacji oświetleniowych ma wielką przyszłość. Biznes okazał się jednak niepewny, przyczynił się do kolejnych finansowych kryzysów i bankructw, które w czasie dzieciństwa Alberta zmusiły Einsteinów do kilkakrotnej zmiany miejsca zamieszkania. Rok po urodzinach przyszłego uczonego ich miejscem zamieszkania było Monachium. Einstein jako dziecko był opóźniony w nauce mówienia do tego stopnia, że rodzice obawiali się, iż jest niedorozwinięty. Jednak kiedy w końcu zaczął mówić, wypowiadał całe zdania. Wciąż jednak, nawet jako dziewięciolatek, nie mówił zbyt dobrze. Jego jedynym rodzeństwem była siostra Maja, o dwa lata młodsza od Alberta. (W pierwszej chwili mały Albert był zadziwiony pojawieniem się w domu czegoś nowego. Jednym z pierwszych wypowiedzianych przez niego zdań było pytanie: „Ale gdzie są koła?”. Bycie młodszą siostrą Alberta nie było zabawne, ponieważ miał on brzydki zwyczaj rzucania w głowę Mai różnymi przedmiotami. Skarżyła się później: „Trzeba mieć solidną czaszkę, aby być siostrą myśliciela”).

Wbrew rozpowszechnionym opiniom, Einstein był w szkole dobrym uczniem, ale tylko w dziedzinach, które go interesowały, mianowicie w matematyce i przedmiotach ścisłych. W niemieckim systemie szkolnictwa uczniowie mieli pamięciowo opanowywać materiał, a następnie udzielać krótkich odpowiedzi. W przeciwnym razie mogli oni być ukarani bolesnymi uderzeniami. Młody Albert jednakże mówił powoli, z wahaniem, ostrożnie dobierając słowa. Na pewno nie był on idealnym uczniem. Z trudem znosił dławiący i autorytarny system, który niszczył wszelką kreatywność i wyobraźnię, zastępując je otępiającymi ćwiczeniami. Gdy jego ojciec spytał dyrektora, jaki zawód powinien wybrać młody Albert, ten odparł: „Wszystko jedno, on nigdy w niczym nie osiągnie sukcesu”. Sposób bycia Einsteina ukształtował się dość wcześnie. Był marzycielem, często pogrążał się w marzeniach lub lekturze. Koledzy z klasy często kpili z niego, przezywając go Biedermeier, co w wolnym tłumaczeniu może znaczyć „palant”. Jeden z przyjaciół wspomni później: „Koledzy uważali Alberta za dziwaka, bo nie interesował się sportem. Nauczyciele sądzili, że jest tępakiem, ze względu ma jego niezdolność do uczenia się na pamięć i z powodu dziwnego zachowania”. W wieku dziesięciu lat Albert wstąpił do Gimnazjum Luitpolda w Monachium, gdzie najpotworniejszym doświadczeniem była dla niego nauka klasycznej greki. Siedział na swoim miejscu i uśmiechał się beznamiętnie, aby ukryć znudzenie. Gdy był w siódmej klasie, nauczyciel greki Herr Joseph Degenhart powiedział mu wprost, że byłoby lepiej, gdyby go tu nie było. Kiedy Einstein przekonywał, że przecież nie robi nic złego, nauczyciel odpowiedział szorstko: „Tak, to prawda. Ale siedzisz tutaj w ostatnim rzędzie i uśmiechasz się, a to narusza zasadę, która mówi, że klasa czuje respekt przed nauczycielem”. Jeszcze dziesięć lat później Einstein z goryczą wspominał ślady, które na jego psychice odcisnęły autorytarne metody nauczania: „Jest to w gruncie rzeczy prawdziwy cud, że nowoczesne metody szkolenia jeszcze nie całkiem zdławiły świętą ciekawość wiedzy; dla tej delikatnej małej roślinki, oprócz stymulacji, oznacza to przede wszystkim potrzebę wolności”. Zainteresowanie Einsteina nauką zrodziło się wcześnie, gdy zetknął się z magnetyzmem, który nazwał swoim pierwszym cudem. Otrzymał on od swego ojca kompas i zafascynował go fakt, że niewidzialne siły mogą powodować ruch jakiegoś obiektu. Wspominał ze wzruszeniem: „Wrażenie cudu natury przeżyłem jako 4- czy 5- letnie dziecko, kiedy mój ojciec pokazał mi igłę kompasu […] wciąż pamiętam […] że to doświadczenie zrobiło na mnie ogromne, trwałe wrażenie. Coś głęboko ukrytego musiało istnieć poza rzeczami”. Kiedy miał około jedenastu lat, jego życie przybrało nieoczekiwany obrót – stał się głęboko religijny. Przybył daleki krewny, aby zapoznać Alberta z żydowską wiarą, a ten przyjął ją z zaskakującym entuzjazmem, niemal z fanatyzmem. Odmawiał jedzenia

wieprzowiny, a nawet skomponował kilka pieśni na chwałę Boga, które śpiewał w drodze do szkoły. Jednakże ten okres intensywnego religijnego zapału nie trwał długo. Im głębiej wchodził w religijną tradycję i doktrynę, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że świat nauki pozostaje w kolizji ze światem religii, a liczne cuda opisywane w tekstach religijnych pogwałcają prawa nauki. Wyraził to w następujących słowach: „Dzięki czytaniu popularnych książek wkrótce doszedłem do przekonania, że wiele rzeczy w biblijnych historiach nie może być prawdą”. Tak jak raptownie religię przyjął, tak samo raptownie ją odrzucił. Ta religijna faza wywarła jednakże przemożny wpływ na jego późniejsze poglądy. Ów zwrot stanowił pierwsze odrzucenie przez niego bezmyślnego autorytetu, co stało się znakiem firmowym całego jego życia. Einstein miał już nigdy więcej nie przyjmować bezkrytycznie opinii autorytetów jako ostatniej instancji. Chociaż doszedł do wniosku, że nie da się pogodzić religijnych treści odnajdywanych w Biblii z nauką, uznał, że pewna część wszechświata pozostaje poza zasięgiem nauki i że należy całkowicie zaakceptować ograniczenia nauki i ludzkiej myśli. Jego wczesne zainteresowanie kompasami, nauką i religią mogłoby jednak ulec zatarciu, gdyby młody Einstein nie spotkał mentora, który jego idee ożywił. W 1889 roku ubogi polski student medycyny Max Talmud studiował w Monachium i co tydzień jadał obiady w domu Einsteina. To właśnie Talmud był tym, który wprowadził Einsteina w świat dziwów nauki, tak odległych od bezmyślnego wkuwania na pamięć, jakiego wymagano w jego szkole. Lata później Talmud ciepło wspominał ten czas: „W ciągu tych wszystkich lat nigdy nie widziałem go czytającego jakąś lekką literaturę. Nigdy też nie widziałem go w towarzystwie kolegów z klasy czy innych chłopców w jego wieku. Jego jedyną rozrywką była muzyka – grywał już sonaty Mozarta i Beethovena przy akompaniamencie swojej matki”. Talmud dał Einsteinowi książkę do geometrii, którą ten pożerał dniami i nocami. Einstein nazwał ją swoim drugim cudem. Później napisze: „W wieku 12 lat po raz drugi doświadczyłem wrażenia cudu zupełnie innego rodzaju, cudu odnalezionego w niewielkiej książce do prostej geometrii euklidesowej”. Nazywał ją świętą księgą geometrii i traktował jak nową Biblię. Tutaj dopiero Einstein nawiązał kontakt z królestwem czystej myśli. Mimo że nie miał drogich laboratoriów czy instrumentów, mógł badać uniwersalne prawdy, docierając do granic zakreślanych tylko możliwościami ludzkiego rozumu. Jak zaobserwowała jego siostra Maja, matematyka stała się dla Alberta niewyczerpanym źródłem przyjemności, szczególnie wówczas, gdy w grę wchodziły intrygujące zagadki i tajemnice. Chwalił się siostrze, że odkrył niezależny dowód na twierdzenie Pitagorasa o trójkątach prostokątnych. Einstein nie poprzestał na tej jednej książce matematycznej i wkrótce nauczył się analizy matematycznej, czym wprawił w zdumienie swego tutora. Talmud przyznał:

„W krótkim czasie loty jego matematycznego geniuszu stały się tak wysokie, że nie mogłem za nim nadążyć […] Później przedmiotem naszych rozmów często bywała filozofia. Poradziłem mu czytanie Kanta”. Dokonane przez Talmuda wprowadzenie młodego Alberta w świat Immanuela Kanta i jego Krytyki czystego rozumu zaowocowało zainteresowaniem filozofią, trwającym całe życie Einsteina. Zaczął on rozważać odwieczne kwestie, z jakimi borykali się wszyscy filozofowie, takie jak pochodzenie etyki, istnienie Boga i istota wojen. Kant reprezentował poglądy wyjątkowo nieortodoksyjne, do tego stopnia, że wyrażał wątpliwości co do istnienia Boga. Naśmiewał się z pompatycznego świata klasycznej filozofii, gdzie „zazwyczaj gości masa pustosłowia” (albo, jak powiedział pewnego razu rzymski mówca Cicero: „Nie ma takiego absurdu, jakiego nie powiedział kiedyś filozof”). Kant napisał także, że sposobem na zakończenie wojen jest powołanie rządu światowego, a pogląd ten podzielał Einstein przez resztę swojego życia. W pewnym momencie Einstein był tak zafascynowany przemyśleniami Kanta, że nawet rozważał możliwość zostania filozofem. Ojciec Einsteina, który marzył o bardziej praktycznym zawodzie dla syna, odwiódł go od tego zamiaru jako „filozoficznego nonsensu”. Na szczęście, dzięki temu, że jego ojciec prowadził zakład elektrochemiczny, wokół fabryki poniewierały się liczne dynama, silniki i gadżety, które budziły ciekawość Einsteina i stymulowały jego zainteresowanie nauką. (Hermann Einstein wraz z bratem Jakobem dążyli do otrzymania kontraktu na ambitny projekt, jakim była elektryfikacja centrum Monachium. Hermann marzył, aby znaleźć się na pierwszej linii frontu tego historycznego przedsięwzięcia. Zdobycie tego projektu oznaczałoby finansową stabilizację, jak również znaczne powiększenie jego fabryki urządzeń elektrycznych). Z całą pewnością fakt, że Albert był otoczony olbrzymimi urządzeniami elektrycznymi, obudził w nim intuicyjne rozumienie elektryczności i magnetyzmu. W szczególności wyostrzyło to najprawdopodobniej jego wyjątkową zdolność do tworzenia graficznych, obrazów fizycznych, które z zadziwiającą trafnością odzwierciedlały prawa natury. Podczas gdy inni naukowcy często pogrążali się bez reszty w matematycznych zawiłościach, Einstein widział prawa fizyki w formie wyraźnych i prostych wyobrażeń. Być może, że ta przenikliwość zrodziła się właśnie w owym szczęśliwym okresie, kiedy mógł on po prostu obserwować przedmioty otaczające fabrykę jego ojca i zastanawiać się nad prawami elektryczności i magnetyzmu. Ta właśnie cecha, zdolność do widzenia wszystkiego w formie obrazów fizycznych, miała stanowić znamienny rys Einsteina jako fizyka. W wieku 15 lat Einstein był zmuszony do przerwania edukacji na skutek powtarzających się finansowych problemów rodziny. Hermann, hojny aż do przesady, zawsze pomagał ludziom w kłopotach finansowych; nie był człowiekiem twardym jak większość biznesmenów, którzy odnieśli sukces. (Albert miał w przyszłości odziedziczyć po nim tę samą cechę wspaniałomyślności). Nie udało się zdobyć

kontraktu na oświetlenie Monachium, więc jego firma zbankrutowała. Zamożna rodzina Pauline, mieszkająca teraz w Genewie we Włoszech, zaoferowała Hermannowi pomoc w założeniu nowej firmy. Był jednak pewien warunek. Krewni żony nalegali, aby przeniósł się wraz z rodziną do Włoch (po części dlatego, aby utrzymywać go w ryzach ze względu na jego niepohamowaną rozrzutność). Rodzina przeniosła się do Mediolanu, położonego blisko Pawii, w której mieściła się nowa fabryka. Hermann, nie chcąc przerywać edukacji syna, pozostawił go u dalekiej rodziny w Monachium. Pozostawiony samemu sobie, Albert popadł w przygnębienie, które zwiększały poczucie uwięzienia w znienawidzonej szkole i perspektywa poboru do będącej postrachem pruskiej armii. Jego nauczyciele nie lubili go, a on to uczucie odwzajemniał. Właściwie niewiele brakowało, a zostałby ze szkoły wydalony. Powodowany nagłym impulsem Einstein zdecydował się na powrót do rodziny. Postarał się, aby lekarz rodzinny wypisał mu zwolnienie z zajęć szkolnych, które zawierało stwierdzenie, że grozi mu załamanie nerwowe, o ile nie połączy się z rodziną. Następnie podjął samotną podróż do Włoch, aby w końcu nieoczekiwanie pojawić się na progu rodzicielskiego domu. Hermann i Pauline znaleźli się w kłopocie. Nie wiedzieli, co robić z synem, który zdezerterował, porzucił gimnazjum, nie posiadał żadnych umiejętności, żadnego zawodu i żadnych perspektyw. Doszło do długiego sporu z ojcem, który chciał, aby podjął on naukę praktycznego zawodu, takiego jak inżynieria elektryczna, Albert jednak chciał zostać filozofem. Ostatecznie jednak osiągnęli kompromis i Albert zgodził się podjąć studia na znanej uczelni – politechnice w Zurychu, mimo że był o dwa lata młodszy od większości studentów przystępujących do egzaminu wstępnego. Korzystną okolicznością był fakt, że politechnika nie wymagała od kandydatów dyplomu ze szkoły średniej, a jedynie zdania trudnego egzaminu wstępnego. Niestety, Einstein go oblał – nie powiodło mu się we francuskim, chemii i biologii. Jednak tak wspaniale poradził sobie z matematyką i fizyką, że dyrektor Albin Herzog był pod wrażeniem. Obiecał przyjąć Alberta w przyszłym roku i zwolnił go z obowiązku ponownego zdawania tego strasznego egzaminu. Heinrich Weber, dziekan wydziału fizyki, wyraził nawet zgodę na to, by Einstein w czasie swojego pobytu w Zurychu, uczestniczył w jego wykładach z fizyki jako wolny słuchacz. Herzog zasugerował, aby Einstein spędził rok przejściowy, uczęszczając do średniej szkoły w Aarau, leżącym na zachód od Zurychu, w odległości 30 minut jazdy samochodem. Albert zamieszkał tam w domu dyrektora szkoły Josta Wintelera, dzięki czemu więzy przyjaźni połączyły na całe życie rodziny Einsteinów i Wintelerów. (I rzeczywiście, Maja poślubiła Paula, syna Wintelera, a przyjaciel Einsteina, Michele Besso, ożenił się ze starszą córką Wintelera, Anną). Einstein cieszył się swobodną atmosferą szkoły i panującym w niej liberalizmem. Tutaj miał względną swobodę i wolność od opresyjnych i autorytarnych reguł

niemieckiego systemu oświaty. Podobała mu się wspaniałomyślność Szwajcarów, którzy wysoko cenili tolerancję i duchową niezależność. Einstein wspomni kiedyś ciepło: „Kocham Szwajcarów, ponieważ, ogólnie rzecz biorąc, są oni bardziej ludzcy niż inne narody, pośród których żyłem”. Mając w pamięci wszystkie przykre wspomnienia z lat spędzonych w niemieckich szkołach, zdecydował się on także na zrzeczenie się obywatelstwa niemieckiego – krok zaskakujący jak na nastolatka. Przez pięć lat pozostawał bezpaństwowcem (zanim w końcu został obywatelem szwajcarskim). Albert, który doskonale się czuł w tej swobodnej atmosferze, zaczął się zmieniać. Wstydliwy, nerwowy, wycofany samotnik, stał się człowiekiem otwartym, towarzyskim, kimś, z kim łatwo się rozmawia i kto zawiera trwałe przyjaźnie. Szczególnie Maja zaczęła dostrzegać zmiany w starszym bracie, kiedy rozwinął się w dojrzałego i niezależnego myśliciela. Można wyznaczyć kilka faz rozwoju osobowości Einsteina, począwszy od pierwszej, kiedy był molem książkowym i introwertykiem. We Włoszech, a zwłaszcza w Szwajcarii wkroczył w drugą fazę: cechowały go zuchwałość, zadziorność i artystyczna pewność siebie oraz nieustanna skłonność do żartów. Ludzie zaśmiewali się, słysząc jego gry słowne. Nic nie sprawiało mu większej przyjemności niż opowiadanie niemądrych dowcipów, którymi doprowadzał swoich przyjaciół dosłownie do łez. Ktoś go nazwał zuchwałym Szwabem. Jeden z kolegów, Hans Byland, tak opisał osobowość Einsteina: „Ktokolwiek zbliżył się do niego, pozostawał zniewolony jego wyjątkową osobowością. Szyderczy wyraz jego mięsistych ust z wysuniętą dolną wargą nie zachęcał byle filistra do wdawania się z nim w utarczki. Nieograniczony konwencjonalnymi restrykcjami ścierał się z duchem świata jako roześmiany filozof, a jego inteligentny sarkazm bezlitośnie chłostał wszelką pustotę i sztuczność”. Wszystko wskazuje na to, że ten „roześmiany filozof” cieszył się rosnącą popularnością wśród dziewcząt. Był dowcipnym flirciarzem, ale dziewczęta dostrzegały w nim także człowieka wrażliwego, godnego zaufania i współczującego. Jedna z przyjaciółek radziła się go w sprawach miłosnych dotyczących jej chłopaka. Inna poprosiła go o wpis do pamiętnika, gdzie zamieścił niezbyt mądrą rymowankę. Jego gra na skrzypcach także przysparzała mu przyjaciół i czyniła go pożądanym gościem na wieczornych przyjęciach. Listy z tego okresu pokazują, że był on dość popularny wśród kobiet, które potrzebowały strunowego akompaniamentu do pianina. „Wiele młodszych i starszych pań było oczarowanych nie tylko jego grą na skrzypcach, lecz także jego wyglądem, który bardziej przywodził na myśl wirtuoza o temperamencie południowca niż chłodnego studenta nauk ścisłych” – pisał jego biograf Albert Folsig. Jedna z dziewcząt wzbudziła jego szczególne zainteresowanie. Mając zaledwie 16 lat, Einstein zakochał się bez pamięci w jednej z córek Josta Wintelera, Marie, która była od niego o dwa lata starsza. (Faktem jest, że wszystkie ważne w jego życiu

kobiety były od niego starsze; skłonność tę odziedziczyli obaj jego synowie). Miła, wrażliwa i utalentowana Marie chciała zostać nauczycielem, tak jak jej ojciec. Albert i Marie odbywali razem długie spacery, często obserwując ptaki, co było ulubionym hobby rodziny Wintelerów. Albert akompaniował jej także na skrzypcach, gdy grała na fortepianie. Albert wyznał jej swoją głęboką miłość: „Kochanie Moje Najdroższe […] Zmuszony jestem teraz, Mój Aniele, nauczyć się pełnego znaczenia słów nostalgia i tęsknota. Ale miłość daje więcej szczęścia, aniżeli tęsknota przysparza bólu. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak niezbędnym dla mojego szczęścia stał się mój Mały Promyczek”. Marie odwzajemniała uczucia Alberta i nawet napisała do matki Einsteina, która odpowiedziała jej z aprobatą. Wintelerowie i Einsteinowie w pewnym sensie nawet spodziewali się, że usłyszą zapowiedź wesela dwóch zakochanych gołąbków. Jednakże Marie czuła się trochę niekompetentna, kiedy rozmawiała ze swoim ukochanym o nauce, i uważała, że może to stanowić problem w relacjach z narzeczonym o tak ukierunkowanych zainteresowaniach. Uznała, że musiałaby konkurować o względy Einsteina z jego pierwszą, prawdziwą miłością, jaką była fizyka. Einsteina pochłaniało nie tylko uczucie do Marie, lecz także fascynacja sekretami światła i elektryczności. W lecie 1895 roku napisał on samodzielnie esej o świetle i eterze zatytułowany Badanie stanu eteru w polu magnetycznym, który wysłał do swego ulubionego wuja Caesara Kocha, mieszkającego w Belgii. Zaledwie pięciostronicowa praca była jego pierwszą naukową publikacją. Argumentował w niej, że tajemnicze siły zwane magnetyzmem, które zauroczyły go w dzieciństwie, mogą być uważane za pewien rodzaj zaburzenia eteru. Parę lat wcześniej Talmud zapoznał Einsteina z dziełem Aarona Bernsteina Popular: Books on Natural Science. Einstein napisze później: „[Była to] praca, którą czytałem z zapartym tchem”. Książka ta mogła mieć na niego decydujący wpływ, ponieważ autor zawarł w niej rozważania dotyczące tajemnic elektryczności. Bernstein proponował czytelnikowi, by odbył wyimaginowaną podróż do wnętrza telegraficznego drutu i stanął do wyścigów z sygnałem elektrycznym, które odbywały się z fantastyczną prędkością. Marzenie 16-letniego Einsteina zaowocowało wizją, która mogła później zmienić bieg historii ludzkości. Zapewne pamiętając fantazyjną jazdę, którą odbył w wyobraźni, zainspirowany książką Bernsteina, Einstein wyobraził sobie siebie biegnącego obok promienia światła i zadał sobie doniosłe pytanie: „Jak mógłby wyglądać ten promień światła?”. Podobnie jak wizja Newtona, w której rzucony kamień zaczął okrążać Ziemię niczym Księżyc, tworzone przez Einsteina obrazy wiązki światła dały daleko idące i zaskakujące rezultaty. W newtonowskim świecie możemy dogonić każdy obiekt, jeśli poruszamy się z wystarczającą prędkością. Na przykład jadący szybko samochód może jechać równolegle z pociągiem. Jeżeli rzucimy okiem do wnętrza wagonu, zobaczymy

pasażerów czytających gazety i pijących kawę, zupełnie jakby siedzieli w swoich salonach. Pomimo że właśnie poruszają się z wielką prędkością, wyglądają oni, jakby stali w miejscu, o ile nasz samochód jedzie obok z taką samą prędkością. Podobnie wyobraźmy sobie policyjny samochód doganiający kierowcę jadącego z nadmierną prędkością. Kiedy policyjne auto przyspiesza i jedzie obok ściganego samochodu, funkcjonariusz policji może tam zajrzeć i gestem nakazać kierowcy zjechanie na pobocze. Policjantowi może się wydawać, że kierowca w samochodzie pozostaje w spoczynku, chociaż obaj, i policjant, i automobilista, mogą właśnie gnać z prędkością stu mil na godzinę. Fizycy wiedzieli, że światło składa się z fal, Einstein rozumował więc, że gdyby mógł biec równolegle obok promienia świetlnego, to promień ten powinien pozostawać w idealnym spoczynku. Oznacza to, że promień światła widziany przez biegacza wyglądałby jak zamrożona fala, pojedyncza klatka z filmu o fali. Nie podlegałaby ona oscylacjom w czasie. Jednakże młody Einstein nie widział w tym żadnego sensu. Nikt nigdy i nigdzie nie widział zamrożonej fali, w literaturze naukowej nie było opisu takiej fali. Światło według Einsteina było czymś specjalnym. Nie można dogonić promienia świetlnego. Zamrożone światło nie istnieje. Tak więc jedna z największych naukowych obserwacji stulecia, która doprowadziła do zasady względności, nie była efektem zrozumienia problemu, lecz została dokonana przypadkowo. Jak później napisał: „Zasada taka wynikła z paradoksu, z którym zderzyłem się już w wieku 16 lat – jeślibym podążał wraz z wiązką światła z prędkością c (prędkość światła w próżni), to powinienem móc zaobserwować taką wiązkę światła […] w spoczynku. Jednakże, jak się wydaje, czy to na podstawie doświadczeń, czy równań Maxwella, nic takiego nie istnieje”. To właśnie zdolność do dostrzegania kluczowych zasad kryjących się za zjawiskami oraz umiejętność koncentracji na istotnym obrazie sprawiły, że Einstein był o krok od wywołania naukowej rewolucji. W odróżnieniu od pomniejszych naukowców, którzy często zatracali się w matematyce, Einstein myślał w kategoriach prostych fizycznych obrazów – pędzących pociągów, spadających wind, rakiet i zegarów w ruchu. Obrazy te bezbłędnie prowadziły go poprzez największe idee XX wieku. Według niego: „Wszystkie fizyczne teorie, poza swoim matematycznym wyrazem, powinny być możliwe do opisania w tak prosty sposób, żeby mogło je zrozumieć nawet dziecko”. Jesienią 1895 roku Einstein został w końcu przyjęty na politechnikę i rozpoczął nową fazę swego życia. W pierwszej chwili sądził, że pozna najnowsze osiągnięcia fizyki, które były szeroko dyskutowane na całym kontynencie. Wiedział, że w świecie fizyki powiały rewolucyjne wiatry. Wyniki nowych eksperymentów wydawały się sprzeczne z prawami Newtona i z klasyczną fizyką. Na politechnice Einstein chciał się uczyć nowych teorii dotyczących światła,

szczególnie równań Maxwella, o których później napisał, że były najbardziej fascynującym przedmiotem w czasie, kiedy był studentem. Kiedy Einstein w końcu nauczył się równań Maxwella, mógł wreszcie odpowiedzieć na stale dręczące go pytanie. Tak jak podejrzewał, odkrył teraz, że nie ma takich rozwiązań równań Maxwella, w których światło zostaje zamrożone w czasie. Ale odkrył coś jeszcze. Ku swemu zaskoczeniu zauważył, że według teorii Maxwella promień światła zawsze ma tę samą prędkość, niezależną od naszej prędkości. Na tym polegało ostateczne rozwiązanie zagadki: nie możemy dogonić promienia świetlnego, ponieważ zawsze będzie się on od nas oddalał z tą samą prędkością. To z kolei wywracało do góry nogami jego wizję świata, opartą na zdrowym rozsądku. Rozwiązanie paradoksów wynikających z tej kluczowej obserwacji, że światło zawsze podróżuje z tą samą prędkością, miało mu zająć jeszcze kilka lat. Te rewolucyjne czasy wymagały nowych, rewolucyjnych teorii i nowych, odważnych liderów. Niestety, Einstein nie znalazł takich liderów na politechnice. Jego nauczyciele woleli zajmować się klasyczną fizyką, co skłaniało Einsteina do opuszczania wykładów i spędzania większości czasu w laboratorium lub na samodzielnej nauce nowych teorii. Profesorowie uważali, że jego powtarzające się nieobecności na wykładach wynikają z chronicznego lenistwa. Po raz kolejny nauczyciele Einsteina nie potrafili go docenić. Pośród uczących na politechnice był profesor fizyki Heinrich Weber, ten sam, który zauroczony Einsteinem wyraził zgodę na jego uczestnictwo w wykładach w charakterze wolnego słuchacza, mimo że oblał egzamin wstępny. Obiecał on nawet Einsteinowi, że po uzyskaniu dyplomu da mu pracę w charakterze swojego asystenta. Z czasem jednak niecierpliwość Einsteina i ignorowanie przez niego autorytetów zaczęły Webera drażnić. Ostatecznie profesor wycofał swoje poparcie, mówiąc: „Jesteś zdolnym chłopcem, Einstein, bardzo zdolnym. Ale masz jedną wielką wadę: nie dajesz sobie niczego powiedzieć”. Jean Pernet prowadzący zajęcia z fizyki także nie lubił Einsteina. Poczuł się dotknięty, kiedy Einstein bez oglądania wyrzucił do kosza przepis laboratoryjny na prowadzone przez niego zajęcia. Jednak asystent Perneta bronił Einsteina, podkreślając, że jego rozwiązania, choć nieortodoksyjne, są zawsze prawidłowe. Niemniej Pernet powiedział Einsteinowi wprost: „Jest pan pełen entuzjazmu, ale beznadziejny w fizyce. Dla własnego dobra powinien pan przerzucić się na coś innego, może medycynę, literaturę albo prawo”. Pewnego razu Einstein, podarłszy instrukcje laboratoryjne, przypadkowo spowodował wybuch, który tak poważnie uszkodził jego prawą rękę, że do zamknięcia rany konieczne było założenie szwów. Jego relacje z Pernetem tak się pogorszyły, że otrzymał od niego „1”, najniższy możliwy stopień. Profesor matematyki Hermann Minkowski nazwał nawet Einsteina leniwym psem. Lekceważenie okazywane Einsteinowi przez profesorów kontrastowało z faktem, że

przyjaciele, których poznał w Zurychu, trwali przy nim lojalnie przez całe życie. Na jego roku w klasie fizycznej było tylko pięciu studentów i z nimi wszystkimi nawiązał znajomość. Jednym z nich był Marcel Grossman, student matematyki, który robił dokładne i skrupulatne notatki ze wszystkich wykładów. Były one naprawdę tak dobre, że Einstein wielokrotnie je pożyczał, zamiast samemu iść na wykład; często uzyskiwał na egzaminach lepsze oceny niż sam Grossman. (Nawet dzisiaj notatki Grossmana są przechowywane na uniwersytecie). Grossman wyznał matce Einsteina, że pewnego dnia „coś bardzo wielkiego” zajdzie w życiu jej syna. Spośród studentów z grupy osobą, która zwróciła szczególną uwagę Einsteina, była Mileva Marić, pochodząca z Serbii. Do rzadkości należało pojawienie się studenta fizyki z Bałkanów, a jeszcze rzadziej zdarzało się, by była to kobieta. Mileva była budzącą szacunek osobą, która sama zdecydowała się na wyjazd do Szwajcarii, ponieważ był to jedyny w niemieckiej strefie językowej kraj przyjmujący kobiety na studia. Była dopiero piątą kobietą, która otrzymała zgodę na studiowanie fizyki na politechnice. Einstein spotkał właściwą osobę, kobietę, która mogła mówić językiem jego pierwszej miłości. Nie mógł się jej oprzeć i szybko zerwał znajomość z Marie Winteler. Wymarzył sobie, że on i Mileva zostaną profesorami fizyki i razem będą dokonywać wielkich odkryć. Wkrótce namiętnie się w sobie zakochali. Kiedy rozstali się na okres wakacji, wymieniali ze sobą długie listy miłosne, pełne czułych zdrobnień, takich jak „Johnny” i „Dollie”. Einstein pisywał dla niej poematy i wyznawał jej swoją miłość: „Mogę iść, gdziekolwiek chcę, ale ja nigdzie nie mogę znaleźć sobie miejsca i tęsknię za twoimi dwiema małymi rączkami i gorącymi ustami pełnymi czułości i pocałunków”. Einstein i Mileva wymienili ponad 430 listów, które zostały przechowane przez jednego z ich synów. (Zakrawa na ironię, że chociaż oni sami żyli na granicy ubóstwa, ledwie unikając komornika, niektóre z tych listów osiągnęły ostatnio na aukcji cenę 400 000 dolarów). Przyjaciele Einsteina nie mogli zrozumieć, co on takiego widział w Milevie. Podczas gdy Einstein reprezentował błyskotliwe poczucie humoru, Mileva, o cztery lata starsza, była dużo bardziej ponura. Była humorzasta, skryta i podejrzliwa w stosunku do innych. Na dodatek wskutek wrodzonej wady (miała jedną nogę krótszą) wyraźnie utykała, co jeszcze powiększało jej izolację. Przyjaciele za jej plecami szeptem wymieniali uwagi na temat dziwnego zachowania jej siostry Zorki, która robiła dziwne rzeczy, aż w końcu została oddana do zakładu jako schizofreniczka. Ale co najważniejsze, wątpliwości budził jej status społeczny. Podczas gdy Szwajcarzy spoglądali czasem z góry na Żydów, Żydzi z kolei spoglądali niekiedy z góry na przybyszy z południowej Europy, a zwłaszcza z Bałkanów. Mileva natomiast nie miała złudzeń co do Einsteina. Jego inteligencja była legendarna, jak również jego lekceważące podejście do wszystkich autorytetów. Wiedziała, że Einstein zrzekł się obywatelstwa niemieckiego i miał niepopularne poglądy na sprawy wojny i pokoju. Napisała o nim:

„Mój ukochany ma bardzo cięty język, a ponadto jest Żydem”. Rosnące zaangażowanie Einsteina w związek z Milevą wywołało pogłębiający się rozłam w jego relacjach z rodzicami. Jego matka, która z aprobatą patrzyła na Marie, szczerze nie lubiła Milevy, gdyż uważała ją za osobę, która nie sięga Albertowi do pięt i która niszczy jego reputację. Była dla niej po prostu zbyt stara, zbyt chora, niekobieca, zbyt ponura i zbyt serbska. „Ta Miss Marić przysparza mi największych zmartwień mojego życia – zwierzała się przyjaciółce. – Gdyby to było w mojej mocy, uczyniłabym wszystko, aby zniknęła z naszego horyzontu. Naprawdę jej nie lubię. Ale straciłam jakikolwiek wpływ na Alberta”. Ostrzegała go także: „Kiedy ty osiągniesz trzydziestkę, ona będzie już starą wiedźmą”. Ale Einstein był zdecydowany spotykać się z Milevą, nawet jeśli miałoby to oznaczać głęboki konflikt w stosunkach z najbliższą rodziną. Matka Einsteina, odwiedzając go pewnego razu, spytała: „Co z nią będzie?”. Kiedy Einstein odpowiedział: „Zostanie moją żoną”, rzuciła się nagle na łóżko, wybuchając niepohamowanym płaczem. Później oskarżała go, że rujnuje swoją przyszłość dla kobiety, „której wejście do dobrej rodziny nie może być zaakceptowane”. W końcu, wobec gwałtownego sprzeciwu rodziców, Einstein musiał odsunąć na bok myśli o ślubie z Milevą aż do czasu, gdy skończy uczelnię i otrzyma dobrze płatną posadę. W 1900 roku, kiedy Einstein w końcu uzyskał dyplom w dziedzinie fizyki i matematyki, szczęście się od niego odwróciło. Można było się spodziewać, że dostanie stanowisko asystenta. Byłoby to normą, zwłaszcza że zdał wszystkie egzaminy i dobrze sobie radził na uczelni. Ale ponieważ profesor Weber wycofał swoją ofertę pracy, Einstein był jedynym ze swojej grupy, któremu odmówiono asystentury, co stanowiło z rozmysłem wymierzony policzek. Niegdyś tak pewny siebie, znalazł się on nagle w niepewnej sytuacji, zwłaszcza że finansowe wsparcie ze strony dobrze sytuowanej ciotki z Genewy skończyło się wraz z ukończeniem przez niego uczelni. Nieświadomy głębokiej antypatii, jaką żywił wobec niego Weber, Einstein popełnił głupi błąd, podając jego nazwisko jako osoby opiniującej; nie zdawał sobie sprawy z tego, że będzie on w dalszym ciągu sabotował jego przyszłość. Powoli zaczął sobie uświadamiać, że błąd ten prawdopodobnie zniweczył jego karierę, zanim jeszcze zdążyła się zacząć. Z goryczą napisał później: „Już dawno znalazłbym [pracę], gdyby Weber nie prowadził wobec mnie nieuczciwej gry. Mimo wszystko podjąłem wszelkie możliwe kroki i nie straciłem nic ze swojego poczucia humoru […] Bóg stworzył osła, ale dał mu grubą skórę”. W tym czasie Einstein wystąpił także o przyznanie mu obywatelstwa szwajcarskiego, ale było to niemożliwe bez przedstawienia dowodu zatrudnienia. Zaczynał widzieć świat w coraz czarniejszych barwach. Nawiedzała go myśl o tym, czy nie powinien jak żebrak zacząć grać na skrzypcach na ulicy. Jego ojciec, zdając sobie sprawę z dramatycznej sytuacji syna, napisał list

do profesora Wilhelma Ostwalda z Lipska, błagając go o zatrudnienie syna na stanowisku asystenta. (Ostwald nigdy nie odpowiedział na ten list. Paradoksalnie jednak dziesięć lat później Ostwald był pierwszą osobą, która zgłosiła nominację Einsteina do Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki). Einstein zauważył wówczas, jak niesprawiedliwy stał się nagle świat: „Jedynie na skutek istnienia żołądka każdy jest skazany na udział w tej gonitwie”. Dalej zamieścił smutne słowa: „Jestem tylko ciężarem dla moich krewnych […] Z całą pewnością byłoby lepiej, gdybym w ogóle nie żył”. Na domiar złego właśnie w tym samym czasie jego ojciec ponownie zbankrutował. Doszło nawet do tego, że ojciec przetracił cały majątek żony i był po uszy zadłużony u jej rodziny. Einstein, pozbawiony jakiejkolwiek materialnej pomocy, nie miał innego wyboru, jak tylko znaleźć choćby najlichsze stanowisko korepetytora. Z desperacją zaczął przeszukiwać gazety w poszukiwaniu jakiejś pracy. W pewnym momencie niemal porzucił nadzieję na to, że zostanie fizykiem, i poważnie rozważał możliwość pracy w towarzystwie ubezpieczeniowym. W 1901 roku znalazł zajęcie jako nauczyciel matematyki w Szkole Technicznej w Winterthur. Jakoś udało mu się pomiędzy absorbującymi obowiązkami nauczycielskimi znaleźć dość czasu na napisanie swojej pierwszej pracy, która została opublikowana pod tytułem Deductions from the Phenomena of Capillarity (Wnioski ze zjawisk włoskowatości). Praca ta, którą Einstein przygotował całkowicie samodzielnie, nie była niczym przełomowym. W następnym roku objął tymczasowo stanowisko wychowawcy w szkole z internatem w Schaffhausen. Jak zwykle nie mógł dojść do porozumienia z despotycznym dyrektorem szkoły Jakobem Nueschem, aż w końcu został zwolniony. (Dyrektor był tak wzburzony, że nawet oskarżył Einsteina o podżeganie do rewolucji). Einstein zaczął już myśleć, że spędzi resztę życia, wiodąc nędzną egzystencję korepetytora miernych uczniów i przeszukując ogłoszenia w gazetach. Jego przyjaciel Friedrich Adler będzie później wspominał, że w tym czasie Albert był bliski zagłodzenia. Poniósł całkowitą porażkę życiową. Na dodatek nie chciał się zwrócić o pomoc do rodziny. Do tego doszły inne przeciwności losu. Po pierwsze, Mileva po raz drugi oblała końcowy egzamin na politechnice. Oznaczało to, że jej kariera jako fizyka była zasadniczo skończona. Nikt nigdy nie przyjąłby jej na studia dyplomowe po tak żałosnym zakończeniu dotychczasowej nauki. Boleśnie dotknięta i zniechęcona straciła zainteresowanie fizyką. Nic nie zostało z ich romantycznych marzeń o wspólnym badaniu wszechświata. Oprócz tego w listopadzie 1901 roku, po powrocie Milevy do domu, Einstein otrzymał od niej list, w którym go zawiadamiała, że jest w ciąży. Einstein mimo braku perspektyw był wzruszony tym, że zostanie ojcem. Rozłąka z Milevą była torturą, ale intensywnie korespondowali, prawie codziennie wysyłając