Lorrimer Claire
Zimowa nawałnica
Podczas burzy śnieżnej do drzwi alpejskiej rezydencji baronostwa Leyeresse
stuka młody Anglik. Piękna baronowa Ines poddaje się jego urokowi. Ale nad
rodziną wisi rzucona przed wiekami klątwa. Nawałnica uczuć, równie
bezlitosna i okrutna jak pogoda, wiąże wszystkich w tragicznym splocie
wydarzeń.
Rozdział 1
Zapowiedzią wydarzeń, które miały wkrótce zmienić cale życie Alex, było zachowanie doga Tristana.
Pies wzdrygnął się, uniósł potężny łeb i zawarczał głucho. To zaalarmowało jego towarzyszkę Izoldę,
która postawiła uszy i zaszczekała. W tym samym momencie Alex usłyszała stukanie żeliwnej kołatki
u drzwi frontowych.
Spojrzała na zegarek. Było wpół do Szóstej. Stary kamerdyner Gilbert nie odbył jeszcze
cowieczornego rytuału zaciągania zasłon. Jednak przez wysokie i wąskie okna złożone z wielu
rombowych szybek nie było już nic widać. Ciemność zapadła dziś szybko za sprawą śnieżycy
szalejącej w górach, gdzie wznosiło się opactwo St. Christophe - ogromne, szare, przytłaczające,
wyciosane z tych samych skał, co okalające je turnie.
Tristan i Izolda stały przyczajone. Ich cętkowane grzbiety zjeżyły się w pełnym napięcia oczekiwaniu.
Alex uciszyła psy słysząc człapanie Gilberta, który szedł po kamiennej posadzce do wielkich drzwi.
Baron i baronowa Leyeresse przebywali w Paryżu, a ich córeczka Eloise w szwajcarskiej szkole. Nie
licząc służby i dwóch psów, Alex była w opactwie sama. A tutaj nikt nigdy nie składał nie
zapowiedzianych wizyt. Ze względu na swoje położenie opactwo nie było miejscem, gdzie ludzie
wpadaliby po drodze.
Tristan i Izolda stały teraz bok w bok powarkując gniewnie. Do saloniku dochodziły odgłosy
rozmowy. Alex słyszała poza
niskim i łagodnym głosem Gilberta trudniejszy do określenia głos należący do innego mężczyzny.
Baronowa była bardzo wymagająca wobec służby. Żądała przestrzegania starych zwyczajów, chociaż
czasy się zmieniły. Gdyby tu była, nie pozwoliłaby Alex pójść i zobaczyć, co się dzieje. Kazałaby jej
zaczekać, aż kamerdyner przyjdzie zapowiedzieć gościa. Pracujący w opactwie byli w większości
ludźmi itarazymi i na tyle dobrze opłacanymi, że bez szemrania prmtnogali staromodnych
formalności.
Na mysl o baronowej Alex uśmiechnęła się złośliwie. Cieszyła sie, ze korzystając z jej nieobecności
może złamać jeden i zakazów. Trzymając na wszelki wypadek psy za obroże, otworzyła drzwi
saloniku i weszła do hallu.
-Qu'est que c'est, Gilbert? - Alex po sześciu miesiącach w opactwie mówiła z prawie bezbłędnym
francuskim akcentem.
Przy drzwiach stał chłopak niewiele od niej starszy. Śnieg pokrywający jego ramiona i
ciemnobrązowe włosy szybko topniał, tworząc kałużę na kamiennej podłodze. Był w narciarskim
kombinezonie, ale bez kurtki, nic więc dziwnego, że dygotał jak w febrze.
Mężczyzna zaczął wyjaśniać kulawą francuszczyzną powody swojej obecności, lecz Alex przerwała
mu, zwracając się do kamerdynera:
- Dużą brandy dla pana, szybko, Gilbercie. I proszę posłać Julesa po jakieś ciepłe ubranie do pokoju
barona.
Zwróciła się do chłopaka po angielsku:
- W gabinecie płonie ogień w wielkim kominku, chodźmy tam. Ogrzeje się pan i opowie, co się stało.
Młody człowiek wpatrywał się w Alex, nie mogąc wydobyć słowa. Była ubrana w długą wełnianą
suknię w kolorze niezapominajek, harmonizującym z jej oczami, zdawało się, zbyt dużymi w
stosunku do jej bladej drobnej twarzy, otoczonej chmurą lśniących blond włosów. Dziewczyna z
wielkimi dogami u boków wydała mu się zupełnie nierealna - niczym anielska zjawa, zmieniająca
nagle koszmar ostatnich godzin w cudowny sen.
Ogień był w istocie imponujący. Wielkie sosnowe polana płonęły na potężnym żeliwnym ruszcie.
Przemarznięty mężczyzna spiesznie zbliżył się ku błogosławionemu ciepłu. ., -Proszę stanąć na tym -
poleciła Alex z uśmiechem, wręczając mu plik gazet. Teraz uśmiech zatarł pierwsze nieziemskie
wrażenie i nagle wydała mu się tylko zwyczajną, ładną angielską dziewczyną.
Stał plecami do ognia, a woda z jego narciarskich butów, ubrania i włosów wsiąkała w gazety
przykrywające purpurowy bucharski dywan.
- Proszę opowiedzieć, co się stało - odezwała się Alex. - Zabłądził pan?
Młody człowiek wziął głęboki oddech. Odtajał na tyle, że mógł mówić nie szczękając zębami.
- W pewnym sensie. Ale stało się coś gorszego. Zjeżdżałem na nartach do Valory z moim
przyjacielem Knutem Olsenem, Norwegiem. Śnieżyca dopadła nas, kiedy pokonaliśmy jedną trzecią
zjazdu. Knut sądził, że zna skrót. Byliśmy na tyle głupi, że zjechaliśmy z trasy do sosnowego lasu i
wtedy... - Głos mu się nagle załamał - wtedy Knut, który jechał pierwszy, wpadł na drzewo. Złamał
nartę i chyba także nogę. To było straszne. Nie jestem zbyt dobrym narciarzem i nie wierzyłem, że
sam zdołam zjechać na dół. Knut stracił przytomność. Nie pozostało mi nic innego, jak siedzieć przy
nim. Kiedy się ocknął, kazał mi zdjąć narty i schodzić pieszo. Powiedział, że idąc w dół wcześniej czy
później dotrę do doliny, a wtedy sprowadzę pomoc.
Chłopak nagle uprzytomnił sobie, że nie ma czasu do stracenia.
- Muszę natychmiast zatelefonować! Czy tu jest pogotowie górskie? Trzeba sprowadzić pomoc.
Zostawiłem mu swoją kurtkę, ale przecież zamarznie, jeśli zostanie tam dłużej. Poza tym musi go
strasznie boleć noga.
Alex usłyszała w jego głosie nutę histerii, ale na szczęście w tej właśnie chwili Gilbert wniósł brandy
oraz stary pulower i marynarkę barona.
- Proszę to wypić - powiedziała szorstko, podając mu pęka-
ty kieliszek. - A potem założyć to ubranie. Zadzwonię w pana imieniu do pogotowia górskiego. Mój
francuski jest chyba lepszy niż pański - dodała i z zadowoleniem zauważyła, że jego pobladła i napięta
twarz rozluźnia się w przelotnym uśmiechu. - Lecz zanim zadzwonię, czy mógłby mi pan powiedzieć,
gdzie mniej więcej znajduje się pański przyjaciel. Znalezienie go w ciemności podczas takiej burzy
śnieżnej może być trudne.
Alex starała się mówić powoli, aby ukryć narastający niepokój. Pobliska góra cieszyła się złą sławą.
W dobrą pogodę nie różniła się od innych terenów narciarskich. Stok był niezbyt trudny, a trasy
dobrze oznakowane. W złą pogodę wszystko się zmieniało. Zdradliwe śnieżyce nadciągały chyłkiem i
uderzały niespodziewanie znad postrzępionych szczytów, pędząc ku dolinie i szukając ofiar wśród
niedoświadczonych lub lekkomyślnych narciarzy i turystów. Szanse odnalezienia Norwega w taką
pogodę rysowały się ponuro.
- Nie jestem w stanie opisać tego miejsca - powiedział młody człowiek. - Ale z pewnością potrafię je
odnaleźć. To pewnie zabrzmi głupio, lecz mając w pamięci starą opowieść o Hanse-lu i Gretel, idąc w
dół robiłem nacięcia na sosnach. Z latarką powinienem odnaleźć drogę.
Alex skinęła głową i poszła zadzwonić. Przeszło jej przez myśł, że druty mogą być zerwane. Przy
takiej pogodzie dość często się to zdarzało. Na szczęście w ciągu kilku minut uzyskała połączenie z
Górskim Pogotowiem Ratunkowym.
Kiedy wróciła do swojego gościa, ten wyglądał już dużo lepiej. Alkohol rozgrzał go i przywrócił
naturalną barwę twarzy. Włosy schły szybko w cieple kominka i Alex zauważyła z rozbawieniem, że
nad czołem i na karku chłopaka pojawiły się loczki, dzięki którym wyglądał o wiele młodziej.
- Wszystko w porządku - zapewniła go. - Ci ludzie zjawią się za kwadrans. Przyjadą skuterem
śnieżnym, zabiorą pana i dalej pójdziecie pieszo. Może tymczasem chciałby pan coś zjeść? Trzeba
odzyskać siły.
- Nie sądzę, żebym był w stanie coś przełknąć - odpowiedział. - Ale dziękuję za wszystko. Jest pani
cudowna.
- Nie przedstawiliśmy się sobie - przypomniała Alex, chcąc odwrócić jego myśli od rannego
przyjaciela. Nazywam się Alex, Aleksandra Amery. Jestem tu kimś pomiędzy niańką i guwernantką.
Pochodzę z Surrey.
Młody człowiek wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Alex.
- Bardzo mi przyjemnie, ale to zbyt mało powiedziane, Alex. Byłem na skraju rozpaczy, kiedy
pomiędzy drzewami ujrzałem światła tego domu. W pierwszej chwili wydało mi się, że to złudzenie.
Potem zobaczyłem zamek, to znaczy opactwo, i podziękowałem Bogu, choć prawdę mówiąc nie
jestem zbyt religijny - uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Ach tak! Nazywam się Rory Howes. Jestem
z Hertfordshire. Studiuję wraz z Knutem na wydziale sztuk pięknych. Tę podróż planowaliśmy od lat.
Zamierzaliśmy przewędrować całą Europę do Włoch i tam spędzić trzy miesiące na zwiedzaniu
galerii, muzeów, antycznych ruin, wszystkiego, co się da. Knut, który jest wspaniałym narciarzem,
zaproponował, abyśmy pobyli tydzień w Alpach. Nie jeździłem dotąd zbyt wiele na nartach, ale uzna-
łem to za świetny pomysł. Zatrzymaliśmy się w schronisku młodzieżowym dwa dni temu.
Urwał nagle, po czym dodał szybko: - Wciąż słyszę jego krzyk i trzask kości... to było okropne,
naprawdę okropne. Alex odruchowo położyła mu rękę na ramieniu.
- Nie myśl o tym - szepnęła.
Rozejrzał się, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, gdzie się znajduje.
- Co za fantastyczny dom - stwierdził. - Jest bardzo rozległy, prawda?
- Niegdyś był to klasztor - wyjaśniła Alex. - Niektóre sale są rzeczywiście ogromne, za duże, by w
nich mieszkać. Kiedy nie ma właścicieli, spędzam większość czasu tutaj. To gabinet barona. Lubię ten
ośmiokątny kształt. Kiedyś tu mieściła się prywatna kaplica opata. Można stąd przejść do głównego
salonu, który zajmuje baronowa.
- Kim są właściciele? - spytał Rory z zaciekawieniem.
- Baron i baronowa Leyeresse. On jest francuskim szlachcicem o pradawnym rodowodzie. Myślę, że
mógłby wywieść swoją linię genealogiczną od Agincourt. To bardzo ciekawa historia. Ich rodzina
straciła posiadłości w czasie rewolucji francuskiej, a opactwo zostało spalone. Leyeresse'owie
przenieśli się wtedy do Anglii. Nie mieli pieniędzy. Wspierali ich zaprzyjaźnieni arystokraci. Potem
ojciec barona poślubił córkę bogaczy ze Stanów Zjednoczonych, powrócił z nią do Francji i wykupił
znaczną część posiadłości, które niegdyś należały do rodziny. Mnisi opuścili to opactwo w czasie
pierwszej wojny światowej. Przerobiono je wtedy na koszary. Ojciec barona wykupując ziemię, nabył
również zrujnowane opactwo i wydał fortunę na jego restaurację. Obecny baron, który ma teraz
sześćdziesiąt lat, urodził się tu i wychował. On również ożenił się dla pieniędzy. Jego żona pochodzi z
Ameryki Południowej. Jest od niego o dwadzieścia pięć lat młodsza, bardzo zamożna, bardzo piękna i
bardzo kosmopolityczna. Spora część jej pieniędzy poszła na modernizację opactwa, toteż teraz są tu
wszelkie możliwe wygody. Ale baronowa większość czasu spędza w Paryżu.
- A jak ty trafiłaś do tego fantastycznego miejsca? - spytał zafascynowany Rory.
- Baronowa potrzebowała nauczycielki angielskiego dla swej córki, jedynaczki. Dotrzymuję
towarzystwa Eloise podczas wakacji i ferii. W czasie roku szkolnego, kiedy jej nie ma, doglądam
Tristana i Izoldy - poklepała olbrzymie psy po głowach, one zaś załomotały ogonami o podłogę.
Gruby dywan stłumił odgłos uderzeń. - Baronowa je uwielbia. Czasem myślę, że lubi je bardziej niż
własne dziecko, choć nie powiem, żebym miała jej to za złe. Eloise to zepsuta, nad wiek rozwinięta,
egoistyczna dwunastolatka. Na szczęście nie widuję jej zbyt często.
Opowiadanie Alex przerwało przybycie sześcioosobowej ekipy ratowniczej. Zatrzymali się tylko na
chwilę, aby zabrać ze sobą Rory'ego, po czym ruszyli w noc. Po kilku minutach pochłonęła ich
ciemność i Alex szybko zamknęła ciężkie drzwi przed śnieżną zadymką.
Ogromny dom robił teraz wrażenie dziwnie wyludnionego. Wróciła do saloniku, w którym spędzała
całe wieczory, ale również i on wydał się jej pusty.
Tristan, jakby wyczuwając jej nastrój, podszedł do dziewczyny. Kiedy Alex przysiadła na piętach
przed kominkiem, pies położył się obok i złożył swój ciężki łeb na jej kolanach. Tristan bardzo się do
niej przywiązał, dużo bardziej niż łagodna Izolda, która traktowała przyjaźnie każdego, kto raczył na
nią zwrócić uwagę. Tristan ruszał zawsze za Alex, kiedy ta wychodziła z pokoju, dotrzymywał jej
towarzystwa na nartach i układał swoje wielkie cielsko w nogach jej łóżka, jakby obejmował nocną
straż.
Alex westchnęła. Baronowa była obsesyjnie zazdrosna o swoje psy, jak zresztą o wszystko. Co
prawda mówiła, że cieszy się, iż Tristan już za nią nie tęskni, ale w jej głosie brzmiała uraza. Uważała,
że Tristan powinien tylko za nią chodzić krok w krok, lecz potężny dog wypełniał tę powinność coraz
mniej gorliwie.
Jak dotąd Alex przymykała oczy na egoizm swojej chlebodawczyni. Przed laty Inez Leyeresse była w
szwajcarskiej szkole razem z matką Alex i dziewczyny przysięgły sobie przyjaźń do końca życia.
Kiedy matka Alex poślubiła małomiasteczkowego radcę prawnego, a Inez francuskiego barona, ich
kontakty szybko ustały, choć regularnie wysyłały sobie listy na Boże Narodzenie. Matka Alex nie
wiedziała, jaką kobietą stała się Inez, kiedy pisała do dawnej przyjaciółki list z pytaniem o możliwość
umieszczenia Alex w opactwie. Sądziła, że Alex powita urocza, piękna i pełna życia kobieta, która,
tak jak dawniej w szkole, opromienia życie wszystkich wokół.
Alex nie chciała w listach do domu rozwiewać złudzeń matki. Zresztą pogrążona we własnym
nieszczęściu, nie zwracała właściwie uwagi, co się dzieje wokół niej. Starała się tylko przetrwać,
czyniła wysiłki, by żyć z dnia na dzień, choć po śmierci narzeczonego nie widziała przed sobą
żadnego celu.
Starała się nie myśleć o Davidzie, zamieniła swój umysł w automat skoncentrowany całkowicie na
drobnych obowiąz-
kach wyznaczonych przez baronową: układaniu kwiatów, odpowiadaniu na korespondencję,
spacerach z psami i wyjazdach do Valory po zakupy. Wieczorami czytała, uczyła się francuskiego,
pisała listy do domu. Żyła nadjał, lecz tylko dlatego, że zraniłoby to zbyt wiele osób, gdyby odeszła za
Davidem.
Teraz nieoczekiwanie obecność młodego Anglika, patrzącego na nią głęboko osadzonymi
ciemnobrązowymi oczami, tak podobnymi do oczu Davida, ożywiła wszystkie wspomnienia, których
starannie unikała. David - mężczyzna, którego miała poślubić, którego żoną już by była, gdyby nie
przeraźliwy pech, wypadek samochodowy. Alex też była w tym samochodzie, ale zginął tylko David.
Trzon kierownicy przebił mu pierś, zabijając na miejscu.
Kiedy przez następne dwa tygodnie Alex leżała po wstrząsie mózgu w szpitalu w Birmingham,
prawda była jej oszczędzona. Później rodzice w końcu powiedzieli jej o śmierci Davida. Wtedy
zapragnęła umrzeć. Była jednak zbyt młoda i zdrowa. Jej dusza została zraniona, ale ciało
nieubłaganie odzyskiwało siły.
- Musisz zapomnieć, zacząć nowe życie, kochanie - powtarzała jej matka.
Ale jak to zrobić, kiedy jedyny mężczyzna, którego kochała, nigdy już nie weźmie jej w ramiona, nie
będzie się z nią kochać, tańczyć, spacerować i śmiać się. Znali się z Davidem trzy lata, a kochankami
zostali rok przed wypadkiem. Bliskość, w jakiej żyli, uczyniła śmierć jeszcze trudniejszą do
zaakceptowania, jednak Alex nie żałowała, że przez krótki ostatni rok jego życia dała Davidowi
wszystko, co można dać w miłości. Marzyła o tym, by mieć z nim dziecko, cząstkę ukochanego, do
której mogłaby przylgnąć. Czasami śniła, że jest w ciąży albo trzyma w ramionach dziecko Davida.
Upłynął już rok od jego śmierci i jakoś udawało się jej egzystować dalej. Zbudowała wokół siebie
kokon, w którym nie było miejsca na emocje, nadzieje i pragnienia. W tej próżni, całkowicie
nieobecna, chodziła, mówiła, podziwiała fantastyczne piękno opactwa i gór. Tylko pies Tristan zdołał
przeniknąć
do tego świata, w którym nauczyła się żyć. Wielkie przywiązanie doga wywoływało w niej reakcje,
przed którymi się nieświadomie broniła, toteż czasami odpychała go, kiedy wsuwał wielki łeb pod jej
ramię.
Alex czuła intuicyjnie, że potrzebuje czasu, okresu spokoju i samotności, który uleczy jej zranione
serce. Rodzice chcieli, żeby znalazła sobie pracę wśród ludzi młodych, pełnych radości życia i
aktywnych. Wierzyli, że pomogłoby to jej zapomnieć o Davidzie. Jednak Alex słusznie
przewidywała, że nie potrafi wieść takiego życia, nie dzieląc go z Davidem. Opactwo, tak różne od
wszystkiego, co znali oboje, odizolowane, tak dalekie, że prawie nierealne, działało kojąco i
pozwalało Alex uporządkować życie po tragedii.
Nagłe i dramatyczne pojawienie się młodego Anglika podziałało na jej system nerwowy niczym
wstrząs elektryczny. Po raz pierwszy od tamtego wypadku odczuła swoją samotność jako coś bardziej
obcego niż swojskiego. Pragnęła szybkiego powrotu ekipy ratunkowej z Rorym Howesem i jego
przyjacielem, by ich gościć w opactwie.
Godzinę później psy zaczęły znowu warczeć, a potem wściekle ujadać, ale wkrótce okazało się, że nie
ma to związku z rannym narciarzem i jego towarzyszem. Kiedy Alex uciszyła psy i otworzyła drzwi
do hallu, ujrzała Inez Leyeresse i jej męża, którzy wrócili niespodziewanie z Paryża.
- O, jeszcze nie poszłaś spać, Aleksandro? - zawołała baronowa. - Spóźniliśmy się przez tę śnieżycę,
tu comprende?
Alex jak zwykle po dłuższej nieobecności swojej chlebodawczyni była pod wrażeniem jej
oszałamiającej urody. Chociaż Inez Lyeresse miała już pod czterdziestkę, zachowała smukłą figurę i
nieskazitelną skórę nastolatki. Otulona białym gronostajowym futrem, długim do pół łydki, w białych
giemzowych kozaczkach i z rudymi włosami kunsztownie wysoko ufryzowanymi, baronowa
wyglądała jak rosyjska księżna. Z bladą cerą i ognistymi włosami zupełnie nie przypominała Kreolki.
Tylko czarne oczy o migdałowym wykroju zdradzały jej południowe pochodzenie.
Nic dziwnego, że baron tak za nią szaleje - pomyślała Alex, przenosząc wzrok na siwego,
przysadzistego mężczyznę, krzątającego się wokół rozlicznych waliz żony, które Gilbert i lokaj
przynosili z samochodu. Pomimo raczej plebejskiej sylwdtki barona jego twarz miała wyraźne cechy
arystokratyczne: duży orli nos, wydatny podbródek i przenikliwe zielone oczy pod gęstymi srebrnymi
brwiami. Oficerskie wąsy wieńczyły wąskie usta.
Baron uśmiechnął się ciepło do Alex. Wiedziała, że ją lubi, ale podejrzewała, że nie ze względu na jej
osobiste zalety, lecz ponieważ odpowiadała baronowej. Utrzymanie kobiecego personelu sprawiało
Inez duże trudności. Szybko zrażała się do przedstawicielek własnej płci, szczególnie jeśli były
młode, ładne i z silną osobowością. Jej sekretarki rzadko utrzymywały się na posadzie dłużej niż parę
miesięcy. Te, które zostawały dłużej, kierowały się zwykle snobistycznymi względami lub tym, że
Inez, choć kapryśna i wymagająca, płaciła tak dobrze, że warto było się jej podporządkować.
Żyjąc w zbudowanej wokół siebie próżni, Alex spełniała cierpliwie wszelkie polecenia Inez i
puszczała mimo uszu jej aroganckie uwagi. Ani nie wiedziała, ani nawet nie obchodziło jej to, że Inez
ma ją za głupią niedorajdę. O prawdziwej naturze Alex baronowa nie miała bladego pojęcia, a jej
współczucie dla dziewczyny było zdawkowe.
Wkrótce z tego wyjdzie - napisała do pani Amery, tak jakby śmierć Davida była czymś w rodzaju
grypy.
Tego wieczoru jednak Alex ujrzała swoją chlebodawczynię w nowym świetle. Dostrzegła nie tylko
niezwykłą urodę Inez, lecz także cień okrucieństwa w jej delikatnie wykrojonych ustach.
Inez wkroczyła władczo do saloniku, rzucając futro na fotel obity fiołkową satyną. Futro ześliznęło się
na podłogę i Izolda natychmiast wykorzystała je jako posłanie. Inez nawet tego nie zauważyła.
- Powiedz Gilbertowi, żeby podał drinki tutaj - powiedziała do Alex, wyciągając w kierunku
trzaskających polan dło-
nie zwieńczone szkarłatem paznokci. - Obawiam się, że przesadą byłoby oczekiwać od was napalenia
w kominku w salonie - westchnęła z irytacją. - No tak, pewnie powinnam była zadzwonić, ale dopiero
w ostatniej, chwili zdecydowaliśmy się wrócić na weekend. Jutro przyjedzie z wizytą kilkanaście
osób, Alex. Sami przyjaciele rodziny. Uprzedź służbę. Rozmówię się jutro z szefem kuchni na temat
menu. Ty możesz ułożyć kwiaty w sypialniach. Pojedź do Valory i kup, co potrzeba. W czasie mojej
nieobecności oczywiście nic się nie działo? Tutaj nigdy nic się nie dzieje! Mon Dieu, po co ja tu
wróciłam?
-Ale tym razem jednak coś się stało - oznajmiła Alex, a niezwykłe w jej głosie podekscytowanie
zwróciło uwagę Inez. - Zdarzył się wypadek narciarski. Dwóch młodych ludzi zgubiło się w śnieżycy,
a jeden z nich, Norweg, złamał nogę. Drugi, Anglik, dotarł do opactwa w poszukiwaniu pomocy.
Niedawno poszedł z ekipą ratowniczą szukać swojego przyjaciela. Kiedy psy się rozszczekały,
myślałam, że to oni wracają.
Inez Leyeresse uniosła wąskie czarne brwi i wzruszyła ramionami. Nowiny Alex rozczarowały ją.
- Ci głupi cudzoziemcy - westchnęła, jak gdyby sama była rodowitą Francuzką. - Sami sobie na to
zasłużyli. Czyż nie tak, Bernardzie? - zwróciła się do wchodzącego do saloniku męża, za którym sunął
Gilbert niosący tacę z drinkami.
Kiedy opowiedziała mu historię usłyszaną od Alex, baron rzekł pojednawczo:
- W tych górach burza potrafi zaskoczyć człowieka, kochanie, jeśli ktoś nie jest do tego
przyzwyczajony...
- Bzdura! - przerwała mu gwałtownie Inez. - Trzeba być zawsze przygotowanym na zawieję o tej
porze roku. Ludziom brak zdrowego rozsądku!
Ziewnęła i schyliła się, żeby pogłaskać Tristana. Temat zaginionych narciarzy już ją znudził. .
- A jak się ma mój piękny Tristan? - spytała psa, zmieniając głos na miękki i przymilny, taki, jakim
kobieta mówi do kochanka i jakim na pewno nigdy nie przemawiała do podsta-
rzałego barona. - Mam nadzieję, że dobrze się opiekowałaś moim cudem, Alex?
W tym momencie Tristan zawarczał, a zawtórowała mu Izolda. Z hallu dochodziły podniesione głosy.
Alex poczuła przyśpieszone bicie serca. Zastanawiała się, czy młody Anglik i ratownicy odnaleźli
Norwega.
Inez obserwowała Alex z uśmiechem rozbawienia. Nigdy przedtem nie widziała takiego ożywienia na
twarzy dziewczyny.
- i co, nie pójdziesz sprawdzić, kto to? - spytała drwiąco. -Widzę, że jesteś strasznie poruszona.
Biegnij, nie będę cię zatrzymywać. Ten twój młody Anglik musi być bardziej atrakcyjny, niż
pozwoliłaś mi się domyślić!
Po raz pierwszy od swojego przybycia do opactwa Alex poczuła prawdziwą niechęć do Inez
Leyeresse. Baronowa zachowywała się tak, jakby chodziło o jakąś błahą rozrywkę, jakby życie tych
młodych ludzi było bez znaczenia.
Alex odwróciła się prędko od tej pięknej, uśmiechniętej twarzy i wybiegła z saloniku.
Rozdział 2
Rory uniósł powieki i natychmiast je opuścił. Ktoś w jego pokoju rozsunął story. Przez okno wlały się
potoki słońca. Piekły go oczy, głowę miał ciężką, w skroniach mu pulsowało.
Jakaś kobieta podeszła do jego łóżka. Patrząc pod słońce widział tylko jej sylwetkę. Poczuł silny i
przyjemny zapach perfum.
- Bonjour, monsieur! Witamy w St. Christophe!
Rory zastanawiał się, czy nadal śni. Stojąca przed nim kobieta była wysoka i smukła. Miała na sobie
czarne szarawary i czarną tunikę. Wielki złoty krzyż na zabytkowym łańcuchu wisiał pomiędzy jej
wspaniałymi piersiami. Przepiękne złoto-rude włosy okalały nieskazitelną twarz. Kiedy poruszyła się,
by położyć chłodną dłoń na jego czole, tchnął od niej ciężki, odurzający zapach perfum. Uśmiechnęła
się.
- Jestem baronowa Leyeresse - oznajmiła. - Gości pan w moim domu, w opactwie St. Christophe.
Przywieźli tu pana nieprzytomnego. Zdarzył się wypadek w górach. Pamięta pan?
Rory usiadł raptownie, w pełni rozbudzony wspomnieniem grozy zeszłego wieczora.
- Knut! - zawołał. - Mój przyjaciel? Co z nim? Czy jest tutaj? Wszystko z nim w porządku?
Inez położyła dłoń na jego nagiej piersi i delikatnie pchnęła go na miękkie poduszki.
- Pana przyjaciela odwieziono zeszłej nocy do szpitala - powiedziała uspokajająco. - Aleksandra,
poznał ją pan wczorajszego wieczora, dzwoni tam właśnie, żeby się o niego zapytać.
Proszę się niczym nie przejmować, mon ami. Niech pan spokojnie leży i odpoczywa. Gilbert zaraz
przyniesie śniadanie.
Rory poczuł odprężenie. Przed oczami stanęły mu wydarzenia poprzedniego wieczora. Wróciło
uczucie kompletnego wyczerpania. Ulga na wieść, że Knut jest bezpieczny, sprawiła, że znów poczuł
się słaby.
- Nie wiem, jak pani dziękować, madame - powiedział z przejęciem.
Pomyślał, że może to niewłaściwa forma zwracania się do francuskiej baronowej, ale ona rozwiała
jego wątpliwości.
- Cała przyjemność po mojej stronie, monsieur.
- Nie wiem, co bym począł, gdybym nie dotarł wczoraj do opactwa. Byłem na granicy rozpaczy, kiedy
dostrzegłem światła. Gdy znaleźliśmy Knuta, jeden z ratowników powiedział, że zamarzłby na
śmierć, gdyby leżał tam jeszcze godzinę. To było okropne... koszmar.
Inez Leyeresse patrzyła na młodego Anglika ze wzrastającym zainteresowaniem. Był nie tylko
zabójczo przystojny, ale miał też klasę, do czego zawsze czuła wielką słabość. Nikt nigdy nie ośmielał
się wypomnieć jej pochodzenia, ale ojciec baronowej wywodził się z chłopów i wspiął się po drabinie
społecznej tylko dzięki swemu sprytowi i zdolności robienia pieniędzy. Kiedy miał dwadzieścia dwa
lata, był już tak bogaty, że mógł wżenić się w dużo wyższą klasę społeczną. Gdy przyszła na świat
Inez, jej ojciec był już milionerem. Wychowywano ją w przeświadczeniu, że musi dobrze wyjść za
mąż, aby zaspokoić ambicje ojca. Na szczęście dziewczyna była piękna, a ponieważ uczyli ją najlepsi
nauczyciele, zaś angielskie guwernantki wprowadziły ją we wszelkie towarzyskie niuanse, podobała
się utytułowanym panom, których ojciec spraszał do domu.
Małżeństwo z miłości nie wchodziło w rachubę. Inez wiedziała o tym i akceptowała przypisaną sobie
rolę. Odrzuciła wielu młodszych i przystojniejszych mężczyzn, zanim w końcu przyjęła barona
Leyeresse'a, arystokratę w średnim wieku z bardzo starego, szlacheckiego rodu. Ubóstwo barona nie
miało
znaczenia. Ojciec Inez wniósł ogromny posag i obiecał dopilnować, by nigdy niczego jej nie zabrakło.
Zbyt wcześnie wpojono Inez snobistyczne kryteria oceny ludzi, by umiała dostrzegać ich prawdziwe
wartości. Przyjaźniła się tylko z osobami o takiej samej jak ona lub wyższej pozycji. Nigdy niższej,
chyba że jakieś ukryte motywy kazały jej przyjąć rolę patronne. Wielokrotnie zdarzało się jej w kimś
zadurzyć, ale zaspokajała swe namiętności tylko wtedy, gdy była pewna, że jej reputacja na tym nie
ucierpi. Wszyscy kochankowie byli utytułowani, a romanse miały dla niej właściwie drugorzędne
znaczenie i były prowadzone z zachowaniem największej dyskrecji. Nie ośmieliła się ryzykować, bo
jak wielu starszych mężów młodych żon baron był obsesyjnie zazdrosny i zakochany tak samo, jak w
czasach kiedy się o nią starał. Nie darzyła męża uczuciem, ale skrycie się go bała. Z pozoru łatwy we
współżyciu, łagodny i pobłażliwy, był w istocie mężczyzną gwałtownym i namiętnym.
Pomimo wszystko małżeństwo było udane, każde z małżonków dostawało to, czego chciało. Dopiero
teraz, kiedy kilkanaście lat przeszło jak z bicza trząsł i Inez wkraczała w wiek średni, nachodziło ją
czasem uczucie rozczarowania, niespełnienia. Straciła młodość w pogoni za pozycją i
przyjemnościami. Wciąż była piękna, lecz kosztowało ją to coraz więcej pracy. Pod oczami i w
kącikach ust pojawiły się pierwsze drobne zmarszczki. Jej skóra traciła jędrność, a cera nie była już
taka świeża. Właśnie tydzień temu pierwszy raz w życiu musiała podfarbować swe wspaniałe rude
włosy, żeby ukryć pojawiające się siwe pasma - nieliczne, ale jednak... Była ostatnio poirytowana,
znudzona i sfrustrowana zarazem.
Z próżnej ciekawości zaczęła się przyglądać śpiącemu mężczyźnie. To, co ujrzała, zelektryzowało ją.
Z ciemnymi kręconymi włosami i smagłą skórą przypominał jej „Dawida" Michała Anioła. Miał
mocną szyję i wyraźnie zarysowaną, choć jeszcze chłopięcą, szczękę. Jego ramiona i barki, nagie pod
koronkową kołdrą, emanowały młodością i zdrowiem. Zdała sobie sprawę, że pragnie go dotknąć, że
pragnie, by otworzył oczy. Chciała
ujrzeć błysk uznania i podziwu, który zawsze na jej widok pojawiał się w oczach mężczyzn.
Rozmyślnie rozsunęła story, żeby go obudzić. I nie rozczarowała się. Odnalazła w jego oczach
zachwyt, którego się spodziewała.
- Bardzo się cieszę, że pan do nas trafił - mówiła upajając się wrażeniem, jakie zrobiła na gościu. - Nie
po raz pierwszy zresztą ratujemy ludzkie życie. W dawnych czasach, kiedy był tu klasztor, mnisi
trzymali stały zapas jedzenia dla zbłąkanych wędrowców.
- To wspaniały dom - powiedział z przejęciem Rory. - Choć widziałem tylko fragment, wydał mi się
budowlą ze snu. Czy mógłbym go dokładniej obejrzeć, zanim wyjadę? Chciałbym też podziękować
Alex, była wczoraj dla mnie bardzo miła.
Inez poczuła przypływ irytacji. Żałowała teraz, że to nie ona przyjęła ekipę ratunkową zeszłej nocy.
Wtedy wymówiła się zmęczeniem podróżą i powierzyła ich pieczy Alex. Norweg musiał jak
najszybciej znaleźć się w szpitalu. Nie było mowy, aby został w opactwie. Natomiast Rory'emu nie
dolegało nic poza krańcowym wyczerpaniem, więc Alex uznała, że nieudzielenie mu gościny byłoby
bezdusznością.
Dziewczyna z pomocą Gilberta zaprowadziła półprzytomnego Rory'ego do jednego z pokoi
gościnnych - dawnych cel mnichów. Inez zainteresowała się przybyłym dopiero rankiem.
- Z radością oprowadzę pana po moim domu - powiedziała z ciepłym uśmiechem, który znacznie ją
odmłodził. - Ale najpierw musi pan coś zjeść i odpocząć. Kiedy poczuje się pan lepiej, wszystko
zaplanujemy. Musi pan też opowiedzieć mi o sobie.
Rory odwzajemnił jej uśmiech.
- Bardzo pani miła. Z pewnością sprawiłem sporo| kłopotów. Drzwi otworzyły się i weszła Alex z tacą
śniadaniową. Przez alabastrowe czoło Inez przebiegła przelotna zmarszczka. Nie uszło to uwagi
Rory'ego.
- Nie powinnaś wyręczać służby - zganiła dziewczynę ostrym głosem, który wzbudził w chłopcu
niejasny niepokój.
Jednocześnie zaintrygował go rumieniec, który oblał twarz Alex.
- i tak się tu wybierałam, żeby przekazać wieści o przyjacielu Rory'ego, więc wzięłam tacę od Gilberta
- powiedziała przepraszająco do baronowej. Postawiła śniadanie na stoliku obok łóżka i uśmiechnęła
się do Rory'ego.
- Cieszę się, że masz się lepiej. Twój przyjaciel także. Telefonowałam do szpitala. Nastawili mu nogę.
Kiedy dzwoniłam, smacznie spał. Odmroził sobie palce, ale to nic poważnego.
- Bogu dzięki! - zawołał Rory żarliwie. - Knut, tak jak ja, jest artystą. Gdyby stracił palce i nie mógł
malować...
- Artystą? - przerwała mu Inez. - Jest pan malarzem? To takie interesujące... - ujęła dłoń chłopca i
obejrzała uważnie. -Tak, rzeczywiście, ma pan dłonie artysty! - zawołała z podziwem.
Tym razem Alex poczuła irytację. Jej zdaniem ręce Rory'ego nie różniły się niczym od rąk innych
ludzi. Były zadbane, lecz nie było w nich nic, co świadczyłoby o tym, że jest malarzem. Podejrzewała,
że Inez chce pochlebić gościowi. Nie wiedziała dlaczego, ale nie podobało jej się to. Rory z pewnością
jest atrakcyjny, pomyślała nalewając kawę z grawerowanego dzbanka i podając mu delikatną filiżankę
z sewrskiej porcelany, ale o wiele za młody dla tak dojrzałej kobiety jak Inez...
Rory ujrzał teraz Alex na nowo. Wczoraj była uczynnym aniołem w błękicie, toteż zachował w
umyśle jej obraz jako młodej Madonny. Teraz miała na sobie sprane dżinsy, chłopięcą koszulę w kratę
i czerwoną kamizelkę. Długie blond włosy związała w koński ogon i wydawała się Rory'emu zwykłą
angielską dziewczyną - tylko piękniejszą niż inne. Jej opalona twarz i wielkie niebieskie oczy
kontrastowały z egzotyczną i olśniewającą urodą baronowej.
Uśmiechnął się do Alex i powiedział:
- Dziękuję za wszystko, co dla mnie wczoraj zrobiłaś. To była koszmarna noc. Bałem się, że nigdy nie
odnajdę Knuta.
- Dość gadulstwa! - rozkazała Inez, uśmiechem łagodząc
ostrość tonu. - Teraz musi pan zjeść, przyjacielu, i odzyskać siły. Potem, jeśli pan zechce, proszę zejść
na dół. Z przyjemnością oprowadzę pana po opactwie. Artystę mój dom powinien szczególnie
zainteresować.
Wstała i dotknęła ramienia Alex.
- Jestem pewna, że czeka cię dużo pracy przed przybyciem gości - powiedziała chłodno. - Zostawmy
teraz naszego gościa, żeby zjadł śniadanie.
Jej wyniosły ton rozśmieszył Rory'ego. Napotkawszy wzrok Alex, mrugnął do niej
porozumiewawczo. Alex poczuła, że zupełnie jak dziecko nie może opanować śmiechu. Wyszła więc
pośpiesznie z pokoju. Inez zrobiła to dużo wolniej.
Rory opróżnił filiżankę kawy i zabrał się łapczywie do ciepłych chrupiących rogalików. Jego oko
artysty oceniło subtelną grawiurę na srebrnej tacy, delikatną porcelanę, srebrne sztućce. Doszedł do
wniosku, że baronostwo Leyeresse muszą być bardzo zamożni.
Jedząc błądził wzrokiem po pokoju. Białe koronkowe draperie kontrastowały z ciemnozielonym
dywanem. Na pokrytych białym jedwabiem ścianach wisiały kunsztowne japońskie ryciny. Całość
tchnęła przepychem. Trudno było sobie wyobrazić, iż ten pokój służył kiedyś za celę zakonną. Także
widoczny przez okno szczyt w śniegowej czapie w niczym nie przypominał zdradliwej góry, na której
stokach walczył wczoraj o życie swoje i Knuta.
Słoneczne światło raziło go. Oczy miał wciąż podrażnione po wczorajszym przenikliwym wietrze i
wytężaniu wzroku w ciemności. Wówczas był na skraju załamania. Jedynie myśl o bezradności Knuta
nie pozwoliła mu ustawać w mozolnej wędrówce przez gąszcz ośnieżonych sosen, aż dotarł do tego
sanktuarium - opactwa St. Christophe! Nawet nazwa była romantyczna i nierealna - równie
romantyczna, jak pani domu, Inez Leyeresse. Jakże wspaniale byłoby ją malować! Połączenie jasnej
karnacji, rudych włosów i niezwykłych agatowych oczu wprawiłoby w zachwyt każdego mężczyznę,
a co dopiero artystę.
Potem jego myśli zwróciły się ku tej Angielce, Alex, na swój sposób również bardzo atrakcyjnej. Był
w jej twarzy fascynujący cień smutku. Alex była angielska w każdym calu -ten typ dziewczyny znał z
uniwersytetu: inteligentna, sympatyczna, obcowanie z nią sprawiało radość.
Rory zjadł ze smakiem ostatniego rogalika i nalał sobie następną filiżankę kawy. Czuł się o niebo
lepiej. Wręcz rozpierała go radość życia. Zmitygował się na myśl o biednym Kmicie, który leżał w
szpitalu ze złamaną nogą. Jak tylko będzie mógł, odwiedzi go. Muszą zmienić plan podróży. Wyjazd
do Włoch może poczekać. No i z pewnością będzie krucho z pieniędzmi.
Każdy z nich przeznaczył na tę wyprawę pięćset funtów. Planowali noclegi w schroniskach
młodzieżowych i podróż autostopem. Teraz musieli opłacić rachunek w szpitalu. Powinien
zawiadomić rodziców Knuta. Nie byli zamożni w odróżnieniu od jego rodziców. Ojciec Rory'ego był
dyrektorem dużej spółki, a wysoką pensję uzupełniały jeszcze procenty z odziedziczonego kapitału.
Sam Rory miał stać się prawdziwie bogaty w swe dwudzieste piąte urodziny, kiedy uzyska dostęp do
depozytu pozostawionego mu przez dziadków. Na razie jednak, zdaniem ojca, powinien obywać się
bez pieniędzy. Rory z największym trudem odłożył z nędznego kieszonkowego dość pieniędzy na tę
wyprawę. Ale rozumiał i szanował intencje swego ojca, który uważał, że syn powinien poznać, co to
znaczy być w potrzebie, i umieć o siebie zadbać.
Rory odrzucił kołdrę i podszedł do okna. Z tego miejsca zobaczył wysoką wieżę kościelną w
narożniku opactwa - kamienną budowlę pokrytą iskrzącym się w słońcu śniegiem. W tle widniał gęsty
las sosnowy, przez który przedzierał się ostatniej nocy. Tego ranka nad drzewami krążyły wrony.
Nocą gałęzie wyciągały swe upiorne ramiona, by go zatrzymać lub chwycić. Teraz w tym samym
lesie, odcinającym się mocnym kontrastem od bezchmurnego nieba, trudno było dostrzec coś przera-
żającego.
Wtem z dołu doleciał go ciężki łoskot drewnianych wrót frontowych. Potem pojawiła się Alex w
towarzystwie dwóch
dogów. Na nogach miała wysokie buty pozostawiające głębokie, ciemne ślady w świeżym śniegu.
Słońce połyskiwało na śniegu jak biały ogień.
Alex ruszyła biegiem, a psy skakały wokół niej szczekając szaleńczo. Dziewczyna przystanęła,
zaczęła lepić piguły ze śniegu i rzucać nimi w psy. Nagle poślizgnęła się i ze śmiechem upadła w
głęboki śnieg. Tristan lizał ją po twarzy. Zasłoniła się rękami przed zapamiętałymi karesami
zwierzaka i Rory raz jeszcze usłyszał jej śmiech - dźwięczny, dziecinny, beztroski.
Rory nie wiedział, że Alex śmiała się tak po raz pierwszy od roku. Słysząc śmiejącą się Alex on
również czuł się szczęśliwy i zadowolony z życia. Był młody i zdrowy, a świat wokół wydawał się
obiecywać same radosne niespodzianki.
Rory wiedziony impulsem zapragnął przyłączyć się do Alex i obrócił się gwałtownie. Jednak nogi
odmówiły mu posłuszeństwa, zatoczył się i padł na łóżko. Był kompletnie zesztywniały, a jego
mięśnie i stawy obolałe ze zmęczenia. Przypomniał sobie nocną walkę z gęstym, wilgotnym śniegiem
- przyczynę tej niezwykłej słabości. Wstał ostrożnie i przeszedł do przyległej łazienki.
Była równie luksusowa, jak sypialnia. Podłogę pokrywała zielona wykładzina, a okno zasłaniały białe
firanki. Wanna była z białego marmuru, krany ze srebra. Sterta zielonych i białych ręczników z
monogramami leżała równo ułożona na jednej z półek. Na toaletce z ratanu stały płyny do kąpieli,
mydła, wody kolońskie i inne kosmetyki przeznaczone dla gości baronowej.
Rory napuścił wody, położył się w wannie i spokojnie kontemplował niezwykłe miejsce, w którym tak
nieoczekiwanie się znalazł. Było ono równie egzotyczne, jak pani tego domu. Zastanawiał się nad
wiekiem baronowej. Zadawał sobie też pytanie, jaki jest baron, którego jeszcze nie poznał. Najwyra-
źniej przynajmniej jedno z nich miało wyśmienity gust. Nowoczesność była doskonale
wkomponowana w zabytkowe wnętrze opactwa. Jeśli to, co widział, było reprezentatywne dla całości,
to niezła fortuna musiała pójść na odnowienie klasztoru.
Wkrótce przekonał się, że jego pokój, wielki hall wejściowy i ośmioboczny salonik były wręcz
skromnie urządzone w porównaniu z salonem, do którego zaprowadziła go jedna ze służących, gdy
Inez Leyeresse wysłała mu przez pokojówkę zaproszenie na przedpołudniową kawę.
Pani domu przyjęła go w jednym z najpiękniejszych pokoi, jakie widział w życiu. Dowiedział się
potem, że pierwotnie była to sala biesiadna, w której średniowieczni mnisi przyjmowali co bardziej
dostojnych gości. Teraz wpatrywał się we wspaniale Sklepiony sufit, z którego zwisały trzy wielkie
kryształowe kandelabry. Spróbował wyobrazić sobie efekt powstający po zapaleniu światła, które
odbijało się i załamywało w setkach przejrzystych kryształów.
Sześć wysokich okien wychodziło na taras. Wlewające się przez nie słońce napełniało salę jasnością i
kolorem. Ciężkie białe adamaszkowe zasłony wyszywane srebrem i złotem okalały okna. Na ścianach
wyłożonych takim samym adamaszkiem wisiały weneckie lustra oraz bezcenne obrazy olejne. Pod
nimi stały regały z szufladami o ręcznie malowanych licach i złotych uchwytach.
- Podoba się panu mój pokój? - spytała Inez rozbawiona niekrytym oszołomieniem i podziwem
malującym się w oczach młodzieńca.
Teraz Rory zwrócił wzrok na panią domu. Na krześle z wysokim oparciem wyglądała jak królowa na
tronie. Zamiast czarnego kompletu, w którym ją widział poprzednio, miała teraz na sobie błyszczącą
żółtą suknię. Jersey przylegał do każdej wypukłości jej ciała. Żółte giemzowe sandały zastąpiły buty
na futerku. Rude włosy baronowa wysoko upięła hiszpańskim grzebieniem.
Ostateczny efekt był oszałamiający - dama i jej entourage doskonale się uzupełniały.
- W życiu nie byłem w równie niezwykłym wnętrzu - odpowiedział, a jego oczy artysty chciwie
chłonęły wrażenia. W dalekim rogu salonu stał hebanowy fortepian koncertowy, umieszczony z dala
od światła słonecznego, które mogłoby zniszczyć
klawisze z kości słoniowej. Wielka waza z idealnie zakomponowanymi białymi i żółtymi
chryzantemami łagodziła surowość czarnego wieka. Trzy sofy i liczne fotele pokrywała żółta satyna o
ton ciemniejsza od sukni Inez Leyeresse. Białe chodniki z niedźwiedziej skóry leżały tu i ówdzie na
lśniącym parkiecie. Z podobną wystudiowaną niedbałością porozrzucano na sofach i fotelach
różnokolorowe jedwabne poduszki z frędzlami. Ostateczny efekt był wynikiem połączenia
nienagannej elegancji, ciepła i barw.
W tej chwili uwagę Rory'ego przykuł nie pasujący do otoczenia klęcznik na pół ukryty w alkowie.
Wisiał nad nim drewniany krucyfiks ze srebrną figurą Chrystusa. Był to niewątpliwie jeden z
bezcennych reliktów po starym opactwie.
Inez Leyeresse uniosła się z uśmiechem z fotela i podeszła do młodego mężczyzny.
- Zauważyłam, że docenia pan piękno, które starałam się tu stworzyć - powiedziała łagodnie. - Widać,
że jest pan artystą. A teraz proszę usiąść i opowiedzieć mi o sobie. Wkrótce zaczną się schodzić
goście. Chciałabym dowiedzieć się o panu jak najwięcej, zanim nam przerwą.
Kiedy Rory usadowił się obok pani domu na jednej z sof, wszedł Gilbert z tacą, na której stał puchar
bitej śmietany oraz srebrne dzbanki z kawą, mlekiem i czekoladą.
- Proszę się częstować, musi pan odzyskać siły - zachęcała Inez. - Woli pan kawę czy czekoladę?
Patrzyła z niedbałym rozbawieniem, jak Rory pociąga dwa tęgie łyki czekolady hojnie ozdobionej bitą
śmietaną. Poczuła też zazdrość, gdyż ona w swoim wieku nie mogła już pozwolić sobie na tak tuczące
smakołyki. Wypiła tylko małą filiżankę kawy, wypytując Rory'ego o dom rodzinny w Anglii, powody
wizyty we Francji i plany zwiedzenia Italii.
- Myślę, że odstąpię od całego pomysłu - Rory zakończył ze smutkiem. - Wydaje mi się nie fair jechać
do Rzymu, Florencji i Wenecji bez Knuta. Od dawna planowaliśmy wspólną podróż. Nie mógłbym
teraz pojechać bez niego. Chyba się spakuję i wrócę do domu. Może uda nam się w przyszłym roku.
Inez Leyeresse słuchała z rosnącym zainteresowaniem. Młody człowiek podobał jej się coraz bardziej.
Zachwycał ją szczery uśmiech chłopięcych wrażliwych ust i wesołe błyski w oczach. Przy nim znowu
czuła się stuprocentową kobietą. Toteż starała się przyciągnąć jego uwagę. Nauczyła się tej sztuki
wcześnie i używała jej często wobec mężczyzn, od których mogła coś uzyskać. Lecz tym razem
roztaczała swój kobiecy urok bez żadnego wyrachowania. Nie pragnęła niczego więcej, jak tylko
uczynić tego młodego Anglika swoim wielbicielem.
- Oczywiście pozostanie pan w opactwie jako mój gość -stwierdziła zdecydowanie. - Nie mogę
pozwolić, by pan wrócił do domu, podczas gdy pański przyjaciel leży samotnie w szpitalu. Pańskie
wizyty na pewno przyspieszą jego rekonwalescencję.
Rory zaczął protestować, twierdząc, że byłoby to nadużyciem gościnności, ale baronowa uspokoiła
go, mówiąc ze śmiechem:
- Drogi chłopcze, cóż znaczy jeden gość mniej czy więcej w tym miejscu? Mamy tak wiele pokoi, że
nawet kiedy wydaję bal, nie wszystkie są zajęte. Bezczynna służba popada w lenistwo, a my z mężem
tak często wyjeżdżamy do Paryża, że prawie zapomniała, na czym polegają jej obowiązki. Oczywiście
że zostanie pan tutaj. I pański przyjaciel też, kiedy tylko będzie można zabrać go ze szpitala.
Czuła, że skrupuły Rory'ego topnieją, więc pośpiesznie dodała:
- A jednocześnie wyświadczy mi pan przysługę. Proszę mi pozwolić wyjaśnić. Obiecałam matce
małej Aleksandry, że postaram się znaleźć jej jakichś młodych mężczyzn do towarzystwa. Przeżyła
niedawno tragedię, straciła narzeczonego w wypadku samochodowym. Jako stara przyjaciółka
rodziny zaproponowałam, żeby mieszkała ze mną, aby mogła dojść do siebie. Obawiam się jednak, że
nadmiar samotności nie zrobi jej dobrze. Pan mógłby mi pomóc i spróbować ją trochę rozruszać.
Rory skinął głową. Wiadomość o tragedii w życiu Alex właściwie nie zaskoczyła go. Pamiętał ten cień
smutku na jej twarzy. Pomyślał ciepło o Inez Leyeresse. Była co prawda władcza, ale w głębi ducha
bardzo zacna.
- Oczywiście, zrobię, co tylko będę mógł! - odpowiedział. -Alex wydała mi się bardzo miłą
dziewczyną. Z przyjemnością pomogę.
Inez dotknęła lekko dłoni Rory'ego i nie cofała jej, udając nieświadomą tego kontaktu.
- A więc ustalone, zostanie pan - oznajmiła. Uśmiechnęła się do niego, ponownie zaskakując go
młodzieńczym urokiem, jakiego dodał jej ten uśmiech. - Myślę, że jest pan tres sympathique! - dodała,
rozmyślnie przechodząc na francuski. - Chyba wszyscy prawdziwi artyści rozumieją dobrze kobiety,
prawda?
Rory zaśmiał się.
- Nie sądzę, by jakikolwiek mężczyzna miał prawo twierdzić, że panią rozumie, madamel - zawołał. -
Jest pani zupełnie inna niż wszystkie kobiety, które dotąd poznałem. Wyjątkowa!
Inez sprawiała wrażenie zadowolonej z tego komplementu.
- Nie tylko sympathique, ale i pochlebca! - stwierdziła zalotnie. - Ale zbyt oficjalny. Nie życzę sobie,
żeby zwracał się pan do mnie madame. Od teraz będziesz do mnie mówił Inez, a ja do ciebie Rory.
Wymawiała jego imię z francuskim „r", co wydało się Ro-ry'emu urocze.
- Imię Inez jest równie niezwykłe jak jego właścicielka -powiedział.
Był oczarowany jej kobiecością i urokiem. Jednocześnie ogarniała go coraz większa ochota
uwiecznienia jej na płótnie, co mogło się okazać niełatwym zadaniem, potrafił bowiem dostrzec
zmienność nastrojów gospodyni. Stanowiła dziwną mieszankę arystokratycznych manier i
prymitywnej zmysłowości, co kłóciło się z zimną arogancją, którą dziś rano okazała Alex.
Machinalnie sięgnął do kieszeni w poszukiwaniu ołówka. Znalazł go i zaczął szkicować na serwetce
profil baronowej,
Lorrimer Claire Zimowa nawałnica Podczas burzy śnieżnej do drzwi alpejskiej rezydencji baronostwa Leyeresse stuka młody Anglik. Piękna baronowa Ines poddaje się jego urokowi. Ale nad rodziną wisi rzucona przed wiekami klątwa. Nawałnica uczuć, równie bezlitosna i okrutna jak pogoda, wiąże wszystkich w tragicznym splocie wydarzeń.
Rozdział 1 Zapowiedzią wydarzeń, które miały wkrótce zmienić cale życie Alex, było zachowanie doga Tristana. Pies wzdrygnął się, uniósł potężny łeb i zawarczał głucho. To zaalarmowało jego towarzyszkę Izoldę, która postawiła uszy i zaszczekała. W tym samym momencie Alex usłyszała stukanie żeliwnej kołatki u drzwi frontowych. Spojrzała na zegarek. Było wpół do Szóstej. Stary kamerdyner Gilbert nie odbył jeszcze cowieczornego rytuału zaciągania zasłon. Jednak przez wysokie i wąskie okna złożone z wielu rombowych szybek nie było już nic widać. Ciemność zapadła dziś szybko za sprawą śnieżycy szalejącej w górach, gdzie wznosiło się opactwo St. Christophe - ogromne, szare, przytłaczające, wyciosane z tych samych skał, co okalające je turnie. Tristan i Izolda stały przyczajone. Ich cętkowane grzbiety zjeżyły się w pełnym napięcia oczekiwaniu. Alex uciszyła psy słysząc człapanie Gilberta, który szedł po kamiennej posadzce do wielkich drzwi. Baron i baronowa Leyeresse przebywali w Paryżu, a ich córeczka Eloise w szwajcarskiej szkole. Nie licząc służby i dwóch psów, Alex była w opactwie sama. A tutaj nikt nigdy nie składał nie zapowiedzianych wizyt. Ze względu na swoje położenie opactwo nie było miejscem, gdzie ludzie wpadaliby po drodze. Tristan i Izolda stały teraz bok w bok powarkując gniewnie. Do saloniku dochodziły odgłosy rozmowy. Alex słyszała poza
niskim i łagodnym głosem Gilberta trudniejszy do określenia głos należący do innego mężczyzny. Baronowa była bardzo wymagająca wobec służby. Żądała przestrzegania starych zwyczajów, chociaż czasy się zmieniły. Gdyby tu była, nie pozwoliłaby Alex pójść i zobaczyć, co się dzieje. Kazałaby jej zaczekać, aż kamerdyner przyjdzie zapowiedzieć gościa. Pracujący w opactwie byli w większości ludźmi itarazymi i na tyle dobrze opłacanymi, że bez szemrania prmtnogali staromodnych formalności. Na mysl o baronowej Alex uśmiechnęła się złośliwie. Cieszyła sie, ze korzystając z jej nieobecności może złamać jeden i zakazów. Trzymając na wszelki wypadek psy za obroże, otworzyła drzwi saloniku i weszła do hallu. -Qu'est que c'est, Gilbert? - Alex po sześciu miesiącach w opactwie mówiła z prawie bezbłędnym francuskim akcentem. Przy drzwiach stał chłopak niewiele od niej starszy. Śnieg pokrywający jego ramiona i ciemnobrązowe włosy szybko topniał, tworząc kałużę na kamiennej podłodze. Był w narciarskim kombinezonie, ale bez kurtki, nic więc dziwnego, że dygotał jak w febrze. Mężczyzna zaczął wyjaśniać kulawą francuszczyzną powody swojej obecności, lecz Alex przerwała mu, zwracając się do kamerdynera: - Dużą brandy dla pana, szybko, Gilbercie. I proszę posłać Julesa po jakieś ciepłe ubranie do pokoju barona. Zwróciła się do chłopaka po angielsku: - W gabinecie płonie ogień w wielkim kominku, chodźmy tam. Ogrzeje się pan i opowie, co się stało. Młody człowiek wpatrywał się w Alex, nie mogąc wydobyć słowa. Była ubrana w długą wełnianą suknię w kolorze niezapominajek, harmonizującym z jej oczami, zdawało się, zbyt dużymi w stosunku do jej bladej drobnej twarzy, otoczonej chmurą lśniących blond włosów. Dziewczyna z wielkimi dogami u boków wydała mu się zupełnie nierealna - niczym anielska zjawa, zmieniająca nagle koszmar ostatnich godzin w cudowny sen.
Ogień był w istocie imponujący. Wielkie sosnowe polana płonęły na potężnym żeliwnym ruszcie. Przemarznięty mężczyzna spiesznie zbliżył się ku błogosławionemu ciepłu. ., -Proszę stanąć na tym - poleciła Alex z uśmiechem, wręczając mu plik gazet. Teraz uśmiech zatarł pierwsze nieziemskie wrażenie i nagle wydała mu się tylko zwyczajną, ładną angielską dziewczyną. Stał plecami do ognia, a woda z jego narciarskich butów, ubrania i włosów wsiąkała w gazety przykrywające purpurowy bucharski dywan. - Proszę opowiedzieć, co się stało - odezwała się Alex. - Zabłądził pan? Młody człowiek wziął głęboki oddech. Odtajał na tyle, że mógł mówić nie szczękając zębami. - W pewnym sensie. Ale stało się coś gorszego. Zjeżdżałem na nartach do Valory z moim przyjacielem Knutem Olsenem, Norwegiem. Śnieżyca dopadła nas, kiedy pokonaliśmy jedną trzecią zjazdu. Knut sądził, że zna skrót. Byliśmy na tyle głupi, że zjechaliśmy z trasy do sosnowego lasu i wtedy... - Głos mu się nagle załamał - wtedy Knut, który jechał pierwszy, wpadł na drzewo. Złamał nartę i chyba także nogę. To było straszne. Nie jestem zbyt dobrym narciarzem i nie wierzyłem, że sam zdołam zjechać na dół. Knut stracił przytomność. Nie pozostało mi nic innego, jak siedzieć przy nim. Kiedy się ocknął, kazał mi zdjąć narty i schodzić pieszo. Powiedział, że idąc w dół wcześniej czy później dotrę do doliny, a wtedy sprowadzę pomoc. Chłopak nagle uprzytomnił sobie, że nie ma czasu do stracenia. - Muszę natychmiast zatelefonować! Czy tu jest pogotowie górskie? Trzeba sprowadzić pomoc. Zostawiłem mu swoją kurtkę, ale przecież zamarznie, jeśli zostanie tam dłużej. Poza tym musi go strasznie boleć noga. Alex usłyszała w jego głosie nutę histerii, ale na szczęście w tej właśnie chwili Gilbert wniósł brandy oraz stary pulower i marynarkę barona. - Proszę to wypić - powiedziała szorstko, podając mu pęka-
ty kieliszek. - A potem założyć to ubranie. Zadzwonię w pana imieniu do pogotowia górskiego. Mój francuski jest chyba lepszy niż pański - dodała i z zadowoleniem zauważyła, że jego pobladła i napięta twarz rozluźnia się w przelotnym uśmiechu. - Lecz zanim zadzwonię, czy mógłby mi pan powiedzieć, gdzie mniej więcej znajduje się pański przyjaciel. Znalezienie go w ciemności podczas takiej burzy śnieżnej może być trudne. Alex starała się mówić powoli, aby ukryć narastający niepokój. Pobliska góra cieszyła się złą sławą. W dobrą pogodę nie różniła się od innych terenów narciarskich. Stok był niezbyt trudny, a trasy dobrze oznakowane. W złą pogodę wszystko się zmieniało. Zdradliwe śnieżyce nadciągały chyłkiem i uderzały niespodziewanie znad postrzępionych szczytów, pędząc ku dolinie i szukając ofiar wśród niedoświadczonych lub lekkomyślnych narciarzy i turystów. Szanse odnalezienia Norwega w taką pogodę rysowały się ponuro. - Nie jestem w stanie opisać tego miejsca - powiedział młody człowiek. - Ale z pewnością potrafię je odnaleźć. To pewnie zabrzmi głupio, lecz mając w pamięci starą opowieść o Hanse-lu i Gretel, idąc w dół robiłem nacięcia na sosnach. Z latarką powinienem odnaleźć drogę. Alex skinęła głową i poszła zadzwonić. Przeszło jej przez myśł, że druty mogą być zerwane. Przy takiej pogodzie dość często się to zdarzało. Na szczęście w ciągu kilku minut uzyskała połączenie z Górskim Pogotowiem Ratunkowym. Kiedy wróciła do swojego gościa, ten wyglądał już dużo lepiej. Alkohol rozgrzał go i przywrócił naturalną barwę twarzy. Włosy schły szybko w cieple kominka i Alex zauważyła z rozbawieniem, że nad czołem i na karku chłopaka pojawiły się loczki, dzięki którym wyglądał o wiele młodziej. - Wszystko w porządku - zapewniła go. - Ci ludzie zjawią się za kwadrans. Przyjadą skuterem śnieżnym, zabiorą pana i dalej pójdziecie pieszo. Może tymczasem chciałby pan coś zjeść? Trzeba odzyskać siły. - Nie sądzę, żebym był w stanie coś przełknąć - odpowiedział. - Ale dziękuję za wszystko. Jest pani cudowna.
- Nie przedstawiliśmy się sobie - przypomniała Alex, chcąc odwrócić jego myśli od rannego przyjaciela. Nazywam się Alex, Aleksandra Amery. Jestem tu kimś pomiędzy niańką i guwernantką. Pochodzę z Surrey. Młody człowiek wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Alex. - Bardzo mi przyjemnie, ale to zbyt mało powiedziane, Alex. Byłem na skraju rozpaczy, kiedy pomiędzy drzewami ujrzałem światła tego domu. W pierwszej chwili wydało mi się, że to złudzenie. Potem zobaczyłem zamek, to znaczy opactwo, i podziękowałem Bogu, choć prawdę mówiąc nie jestem zbyt religijny - uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Ach tak! Nazywam się Rory Howes. Jestem z Hertfordshire. Studiuję wraz z Knutem na wydziale sztuk pięknych. Tę podróż planowaliśmy od lat. Zamierzaliśmy przewędrować całą Europę do Włoch i tam spędzić trzy miesiące na zwiedzaniu galerii, muzeów, antycznych ruin, wszystkiego, co się da. Knut, który jest wspaniałym narciarzem, zaproponował, abyśmy pobyli tydzień w Alpach. Nie jeździłem dotąd zbyt wiele na nartach, ale uzna- łem to za świetny pomysł. Zatrzymaliśmy się w schronisku młodzieżowym dwa dni temu. Urwał nagle, po czym dodał szybko: - Wciąż słyszę jego krzyk i trzask kości... to było okropne, naprawdę okropne. Alex odruchowo położyła mu rękę na ramieniu. - Nie myśl o tym - szepnęła. Rozejrzał się, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, gdzie się znajduje. - Co za fantastyczny dom - stwierdził. - Jest bardzo rozległy, prawda? - Niegdyś był to klasztor - wyjaśniła Alex. - Niektóre sale są rzeczywiście ogromne, za duże, by w nich mieszkać. Kiedy nie ma właścicieli, spędzam większość czasu tutaj. To gabinet barona. Lubię ten ośmiokątny kształt. Kiedyś tu mieściła się prywatna kaplica opata. Można stąd przejść do głównego salonu, który zajmuje baronowa. - Kim są właściciele? - spytał Rory z zaciekawieniem.
- Baron i baronowa Leyeresse. On jest francuskim szlachcicem o pradawnym rodowodzie. Myślę, że mógłby wywieść swoją linię genealogiczną od Agincourt. To bardzo ciekawa historia. Ich rodzina straciła posiadłości w czasie rewolucji francuskiej, a opactwo zostało spalone. Leyeresse'owie przenieśli się wtedy do Anglii. Nie mieli pieniędzy. Wspierali ich zaprzyjaźnieni arystokraci. Potem ojciec barona poślubił córkę bogaczy ze Stanów Zjednoczonych, powrócił z nią do Francji i wykupił znaczną część posiadłości, które niegdyś należały do rodziny. Mnisi opuścili to opactwo w czasie pierwszej wojny światowej. Przerobiono je wtedy na koszary. Ojciec barona wykupując ziemię, nabył również zrujnowane opactwo i wydał fortunę na jego restaurację. Obecny baron, który ma teraz sześćdziesiąt lat, urodził się tu i wychował. On również ożenił się dla pieniędzy. Jego żona pochodzi z Ameryki Południowej. Jest od niego o dwadzieścia pięć lat młodsza, bardzo zamożna, bardzo piękna i bardzo kosmopolityczna. Spora część jej pieniędzy poszła na modernizację opactwa, toteż teraz są tu wszelkie możliwe wygody. Ale baronowa większość czasu spędza w Paryżu. - A jak ty trafiłaś do tego fantastycznego miejsca? - spytał zafascynowany Rory. - Baronowa potrzebowała nauczycielki angielskiego dla swej córki, jedynaczki. Dotrzymuję towarzystwa Eloise podczas wakacji i ferii. W czasie roku szkolnego, kiedy jej nie ma, doglądam Tristana i Izoldy - poklepała olbrzymie psy po głowach, one zaś załomotały ogonami o podłogę. Gruby dywan stłumił odgłos uderzeń. - Baronowa je uwielbia. Czasem myślę, że lubi je bardziej niż własne dziecko, choć nie powiem, żebym miała jej to za złe. Eloise to zepsuta, nad wiek rozwinięta, egoistyczna dwunastolatka. Na szczęście nie widuję jej zbyt często. Opowiadanie Alex przerwało przybycie sześcioosobowej ekipy ratowniczej. Zatrzymali się tylko na chwilę, aby zabrać ze sobą Rory'ego, po czym ruszyli w noc. Po kilku minutach pochłonęła ich ciemność i Alex szybko zamknęła ciężkie drzwi przed śnieżną zadymką.
Ogromny dom robił teraz wrażenie dziwnie wyludnionego. Wróciła do saloniku, w którym spędzała całe wieczory, ale również i on wydał się jej pusty. Tristan, jakby wyczuwając jej nastrój, podszedł do dziewczyny. Kiedy Alex przysiadła na piętach przed kominkiem, pies położył się obok i złożył swój ciężki łeb na jej kolanach. Tristan bardzo się do niej przywiązał, dużo bardziej niż łagodna Izolda, która traktowała przyjaźnie każdego, kto raczył na nią zwrócić uwagę. Tristan ruszał zawsze za Alex, kiedy ta wychodziła z pokoju, dotrzymywał jej towarzystwa na nartach i układał swoje wielkie cielsko w nogach jej łóżka, jakby obejmował nocną straż. Alex westchnęła. Baronowa była obsesyjnie zazdrosna o swoje psy, jak zresztą o wszystko. Co prawda mówiła, że cieszy się, iż Tristan już za nią nie tęskni, ale w jej głosie brzmiała uraza. Uważała, że Tristan powinien tylko za nią chodzić krok w krok, lecz potężny dog wypełniał tę powinność coraz mniej gorliwie. Jak dotąd Alex przymykała oczy na egoizm swojej chlebodawczyni. Przed laty Inez Leyeresse była w szwajcarskiej szkole razem z matką Alex i dziewczyny przysięgły sobie przyjaźń do końca życia. Kiedy matka Alex poślubiła małomiasteczkowego radcę prawnego, a Inez francuskiego barona, ich kontakty szybko ustały, choć regularnie wysyłały sobie listy na Boże Narodzenie. Matka Alex nie wiedziała, jaką kobietą stała się Inez, kiedy pisała do dawnej przyjaciółki list z pytaniem o możliwość umieszczenia Alex w opactwie. Sądziła, że Alex powita urocza, piękna i pełna życia kobieta, która, tak jak dawniej w szkole, opromienia życie wszystkich wokół. Alex nie chciała w listach do domu rozwiewać złudzeń matki. Zresztą pogrążona we własnym nieszczęściu, nie zwracała właściwie uwagi, co się dzieje wokół niej. Starała się tylko przetrwać, czyniła wysiłki, by żyć z dnia na dzień, choć po śmierci narzeczonego nie widziała przed sobą żadnego celu. Starała się nie myśleć o Davidzie, zamieniła swój umysł w automat skoncentrowany całkowicie na drobnych obowiąz-
kach wyznaczonych przez baronową: układaniu kwiatów, odpowiadaniu na korespondencję, spacerach z psami i wyjazdach do Valory po zakupy. Wieczorami czytała, uczyła się francuskiego, pisała listy do domu. Żyła nadjał, lecz tylko dlatego, że zraniłoby to zbyt wiele osób, gdyby odeszła za Davidem. Teraz nieoczekiwanie obecność młodego Anglika, patrzącego na nią głęboko osadzonymi ciemnobrązowymi oczami, tak podobnymi do oczu Davida, ożywiła wszystkie wspomnienia, których starannie unikała. David - mężczyzna, którego miała poślubić, którego żoną już by była, gdyby nie przeraźliwy pech, wypadek samochodowy. Alex też była w tym samochodzie, ale zginął tylko David. Trzon kierownicy przebił mu pierś, zabijając na miejscu. Kiedy przez następne dwa tygodnie Alex leżała po wstrząsie mózgu w szpitalu w Birmingham, prawda była jej oszczędzona. Później rodzice w końcu powiedzieli jej o śmierci Davida. Wtedy zapragnęła umrzeć. Była jednak zbyt młoda i zdrowa. Jej dusza została zraniona, ale ciało nieubłaganie odzyskiwało siły. - Musisz zapomnieć, zacząć nowe życie, kochanie - powtarzała jej matka. Ale jak to zrobić, kiedy jedyny mężczyzna, którego kochała, nigdy już nie weźmie jej w ramiona, nie będzie się z nią kochać, tańczyć, spacerować i śmiać się. Znali się z Davidem trzy lata, a kochankami zostali rok przed wypadkiem. Bliskość, w jakiej żyli, uczyniła śmierć jeszcze trudniejszą do zaakceptowania, jednak Alex nie żałowała, że przez krótki ostatni rok jego życia dała Davidowi wszystko, co można dać w miłości. Marzyła o tym, by mieć z nim dziecko, cząstkę ukochanego, do której mogłaby przylgnąć. Czasami śniła, że jest w ciąży albo trzyma w ramionach dziecko Davida. Upłynął już rok od jego śmierci i jakoś udawało się jej egzystować dalej. Zbudowała wokół siebie kokon, w którym nie było miejsca na emocje, nadzieje i pragnienia. W tej próżni, całkowicie nieobecna, chodziła, mówiła, podziwiała fantastyczne piękno opactwa i gór. Tylko pies Tristan zdołał przeniknąć
do tego świata, w którym nauczyła się żyć. Wielkie przywiązanie doga wywoływało w niej reakcje, przed którymi się nieświadomie broniła, toteż czasami odpychała go, kiedy wsuwał wielki łeb pod jej ramię. Alex czuła intuicyjnie, że potrzebuje czasu, okresu spokoju i samotności, który uleczy jej zranione serce. Rodzice chcieli, żeby znalazła sobie pracę wśród ludzi młodych, pełnych radości życia i aktywnych. Wierzyli, że pomogłoby to jej zapomnieć o Davidzie. Jednak Alex słusznie przewidywała, że nie potrafi wieść takiego życia, nie dzieląc go z Davidem. Opactwo, tak różne od wszystkiego, co znali oboje, odizolowane, tak dalekie, że prawie nierealne, działało kojąco i pozwalało Alex uporządkować życie po tragedii. Nagłe i dramatyczne pojawienie się młodego Anglika podziałało na jej system nerwowy niczym wstrząs elektryczny. Po raz pierwszy od tamtego wypadku odczuła swoją samotność jako coś bardziej obcego niż swojskiego. Pragnęła szybkiego powrotu ekipy ratunkowej z Rorym Howesem i jego przyjacielem, by ich gościć w opactwie. Godzinę później psy zaczęły znowu warczeć, a potem wściekle ujadać, ale wkrótce okazało się, że nie ma to związku z rannym narciarzem i jego towarzyszem. Kiedy Alex uciszyła psy i otworzyła drzwi do hallu, ujrzała Inez Leyeresse i jej męża, którzy wrócili niespodziewanie z Paryża. - O, jeszcze nie poszłaś spać, Aleksandro? - zawołała baronowa. - Spóźniliśmy się przez tę śnieżycę, tu comprende? Alex jak zwykle po dłuższej nieobecności swojej chlebodawczyni była pod wrażeniem jej oszałamiającej urody. Chociaż Inez Lyeresse miała już pod czterdziestkę, zachowała smukłą figurę i nieskazitelną skórę nastolatki. Otulona białym gronostajowym futrem, długim do pół łydki, w białych giemzowych kozaczkach i z rudymi włosami kunsztownie wysoko ufryzowanymi, baronowa wyglądała jak rosyjska księżna. Z bladą cerą i ognistymi włosami zupełnie nie przypominała Kreolki. Tylko czarne oczy o migdałowym wykroju zdradzały jej południowe pochodzenie.
Nic dziwnego, że baron tak za nią szaleje - pomyślała Alex, przenosząc wzrok na siwego, przysadzistego mężczyznę, krzątającego się wokół rozlicznych waliz żony, które Gilbert i lokaj przynosili z samochodu. Pomimo raczej plebejskiej sylwdtki barona jego twarz miała wyraźne cechy arystokratyczne: duży orli nos, wydatny podbródek i przenikliwe zielone oczy pod gęstymi srebrnymi brwiami. Oficerskie wąsy wieńczyły wąskie usta. Baron uśmiechnął się ciepło do Alex. Wiedziała, że ją lubi, ale podejrzewała, że nie ze względu na jej osobiste zalety, lecz ponieważ odpowiadała baronowej. Utrzymanie kobiecego personelu sprawiało Inez duże trudności. Szybko zrażała się do przedstawicielek własnej płci, szczególnie jeśli były młode, ładne i z silną osobowością. Jej sekretarki rzadko utrzymywały się na posadzie dłużej niż parę miesięcy. Te, które zostawały dłużej, kierowały się zwykle snobistycznymi względami lub tym, że Inez, choć kapryśna i wymagająca, płaciła tak dobrze, że warto było się jej podporządkować. Żyjąc w zbudowanej wokół siebie próżni, Alex spełniała cierpliwie wszelkie polecenia Inez i puszczała mimo uszu jej aroganckie uwagi. Ani nie wiedziała, ani nawet nie obchodziło jej to, że Inez ma ją za głupią niedorajdę. O prawdziwej naturze Alex baronowa nie miała bladego pojęcia, a jej współczucie dla dziewczyny było zdawkowe. Wkrótce z tego wyjdzie - napisała do pani Amery, tak jakby śmierć Davida była czymś w rodzaju grypy. Tego wieczoru jednak Alex ujrzała swoją chlebodawczynię w nowym świetle. Dostrzegła nie tylko niezwykłą urodę Inez, lecz także cień okrucieństwa w jej delikatnie wykrojonych ustach. Inez wkroczyła władczo do saloniku, rzucając futro na fotel obity fiołkową satyną. Futro ześliznęło się na podłogę i Izolda natychmiast wykorzystała je jako posłanie. Inez nawet tego nie zauważyła. - Powiedz Gilbertowi, żeby podał drinki tutaj - powiedziała do Alex, wyciągając w kierunku trzaskających polan dło-
nie zwieńczone szkarłatem paznokci. - Obawiam się, że przesadą byłoby oczekiwać od was napalenia w kominku w salonie - westchnęła z irytacją. - No tak, pewnie powinnam była zadzwonić, ale dopiero w ostatniej, chwili zdecydowaliśmy się wrócić na weekend. Jutro przyjedzie z wizytą kilkanaście osób, Alex. Sami przyjaciele rodziny. Uprzedź służbę. Rozmówię się jutro z szefem kuchni na temat menu. Ty możesz ułożyć kwiaty w sypialniach. Pojedź do Valory i kup, co potrzeba. W czasie mojej nieobecności oczywiście nic się nie działo? Tutaj nigdy nic się nie dzieje! Mon Dieu, po co ja tu wróciłam? -Ale tym razem jednak coś się stało - oznajmiła Alex, a niezwykłe w jej głosie podekscytowanie zwróciło uwagę Inez. - Zdarzył się wypadek narciarski. Dwóch młodych ludzi zgubiło się w śnieżycy, a jeden z nich, Norweg, złamał nogę. Drugi, Anglik, dotarł do opactwa w poszukiwaniu pomocy. Niedawno poszedł z ekipą ratowniczą szukać swojego przyjaciela. Kiedy psy się rozszczekały, myślałam, że to oni wracają. Inez Leyeresse uniosła wąskie czarne brwi i wzruszyła ramionami. Nowiny Alex rozczarowały ją. - Ci głupi cudzoziemcy - westchnęła, jak gdyby sama była rodowitą Francuzką. - Sami sobie na to zasłużyli. Czyż nie tak, Bernardzie? - zwróciła się do wchodzącego do saloniku męża, za którym sunął Gilbert niosący tacę z drinkami. Kiedy opowiedziała mu historię usłyszaną od Alex, baron rzekł pojednawczo: - W tych górach burza potrafi zaskoczyć człowieka, kochanie, jeśli ktoś nie jest do tego przyzwyczajony... - Bzdura! - przerwała mu gwałtownie Inez. - Trzeba być zawsze przygotowanym na zawieję o tej porze roku. Ludziom brak zdrowego rozsądku! Ziewnęła i schyliła się, żeby pogłaskać Tristana. Temat zaginionych narciarzy już ją znudził. . - A jak się ma mój piękny Tristan? - spytała psa, zmieniając głos na miękki i przymilny, taki, jakim kobieta mówi do kochanka i jakim na pewno nigdy nie przemawiała do podsta-
rzałego barona. - Mam nadzieję, że dobrze się opiekowałaś moim cudem, Alex? W tym momencie Tristan zawarczał, a zawtórowała mu Izolda. Z hallu dochodziły podniesione głosy. Alex poczuła przyśpieszone bicie serca. Zastanawiała się, czy młody Anglik i ratownicy odnaleźli Norwega. Inez obserwowała Alex z uśmiechem rozbawienia. Nigdy przedtem nie widziała takiego ożywienia na twarzy dziewczyny. - i co, nie pójdziesz sprawdzić, kto to? - spytała drwiąco. -Widzę, że jesteś strasznie poruszona. Biegnij, nie będę cię zatrzymywać. Ten twój młody Anglik musi być bardziej atrakcyjny, niż pozwoliłaś mi się domyślić! Po raz pierwszy od swojego przybycia do opactwa Alex poczuła prawdziwą niechęć do Inez Leyeresse. Baronowa zachowywała się tak, jakby chodziło o jakąś błahą rozrywkę, jakby życie tych młodych ludzi było bez znaczenia. Alex odwróciła się prędko od tej pięknej, uśmiechniętej twarzy i wybiegła z saloniku.
Rozdział 2 Rory uniósł powieki i natychmiast je opuścił. Ktoś w jego pokoju rozsunął story. Przez okno wlały się potoki słońca. Piekły go oczy, głowę miał ciężką, w skroniach mu pulsowało. Jakaś kobieta podeszła do jego łóżka. Patrząc pod słońce widział tylko jej sylwetkę. Poczuł silny i przyjemny zapach perfum. - Bonjour, monsieur! Witamy w St. Christophe! Rory zastanawiał się, czy nadal śni. Stojąca przed nim kobieta była wysoka i smukła. Miała na sobie czarne szarawary i czarną tunikę. Wielki złoty krzyż na zabytkowym łańcuchu wisiał pomiędzy jej wspaniałymi piersiami. Przepiękne złoto-rude włosy okalały nieskazitelną twarz. Kiedy poruszyła się, by położyć chłodną dłoń na jego czole, tchnął od niej ciężki, odurzający zapach perfum. Uśmiechnęła się. - Jestem baronowa Leyeresse - oznajmiła. - Gości pan w moim domu, w opactwie St. Christophe. Przywieźli tu pana nieprzytomnego. Zdarzył się wypadek w górach. Pamięta pan? Rory usiadł raptownie, w pełni rozbudzony wspomnieniem grozy zeszłego wieczora. - Knut! - zawołał. - Mój przyjaciel? Co z nim? Czy jest tutaj? Wszystko z nim w porządku? Inez położyła dłoń na jego nagiej piersi i delikatnie pchnęła go na miękkie poduszki. - Pana przyjaciela odwieziono zeszłej nocy do szpitala - powiedziała uspokajająco. - Aleksandra, poznał ją pan wczorajszego wieczora, dzwoni tam właśnie, żeby się o niego zapytać.
Proszę się niczym nie przejmować, mon ami. Niech pan spokojnie leży i odpoczywa. Gilbert zaraz przyniesie śniadanie. Rory poczuł odprężenie. Przed oczami stanęły mu wydarzenia poprzedniego wieczora. Wróciło uczucie kompletnego wyczerpania. Ulga na wieść, że Knut jest bezpieczny, sprawiła, że znów poczuł się słaby. - Nie wiem, jak pani dziękować, madame - powiedział z przejęciem. Pomyślał, że może to niewłaściwa forma zwracania się do francuskiej baronowej, ale ona rozwiała jego wątpliwości. - Cała przyjemność po mojej stronie, monsieur. - Nie wiem, co bym począł, gdybym nie dotarł wczoraj do opactwa. Byłem na granicy rozpaczy, kiedy dostrzegłem światła. Gdy znaleźliśmy Knuta, jeden z ratowników powiedział, że zamarzłby na śmierć, gdyby leżał tam jeszcze godzinę. To było okropne... koszmar. Inez Leyeresse patrzyła na młodego Anglika ze wzrastającym zainteresowaniem. Był nie tylko zabójczo przystojny, ale miał też klasę, do czego zawsze czuła wielką słabość. Nikt nigdy nie ośmielał się wypomnieć jej pochodzenia, ale ojciec baronowej wywodził się z chłopów i wspiął się po drabinie społecznej tylko dzięki swemu sprytowi i zdolności robienia pieniędzy. Kiedy miał dwadzieścia dwa lata, był już tak bogaty, że mógł wżenić się w dużo wyższą klasę społeczną. Gdy przyszła na świat Inez, jej ojciec był już milionerem. Wychowywano ją w przeświadczeniu, że musi dobrze wyjść za mąż, aby zaspokoić ambicje ojca. Na szczęście dziewczyna była piękna, a ponieważ uczyli ją najlepsi nauczyciele, zaś angielskie guwernantki wprowadziły ją we wszelkie towarzyskie niuanse, podobała się utytułowanym panom, których ojciec spraszał do domu. Małżeństwo z miłości nie wchodziło w rachubę. Inez wiedziała o tym i akceptowała przypisaną sobie rolę. Odrzuciła wielu młodszych i przystojniejszych mężczyzn, zanim w końcu przyjęła barona Leyeresse'a, arystokratę w średnim wieku z bardzo starego, szlacheckiego rodu. Ubóstwo barona nie miało
znaczenia. Ojciec Inez wniósł ogromny posag i obiecał dopilnować, by nigdy niczego jej nie zabrakło. Zbyt wcześnie wpojono Inez snobistyczne kryteria oceny ludzi, by umiała dostrzegać ich prawdziwe wartości. Przyjaźniła się tylko z osobami o takiej samej jak ona lub wyższej pozycji. Nigdy niższej, chyba że jakieś ukryte motywy kazały jej przyjąć rolę patronne. Wielokrotnie zdarzało się jej w kimś zadurzyć, ale zaspokajała swe namiętności tylko wtedy, gdy była pewna, że jej reputacja na tym nie ucierpi. Wszyscy kochankowie byli utytułowani, a romanse miały dla niej właściwie drugorzędne znaczenie i były prowadzone z zachowaniem największej dyskrecji. Nie ośmieliła się ryzykować, bo jak wielu starszych mężów młodych żon baron był obsesyjnie zazdrosny i zakochany tak samo, jak w czasach kiedy się o nią starał. Nie darzyła męża uczuciem, ale skrycie się go bała. Z pozoru łatwy we współżyciu, łagodny i pobłażliwy, był w istocie mężczyzną gwałtownym i namiętnym. Pomimo wszystko małżeństwo było udane, każde z małżonków dostawało to, czego chciało. Dopiero teraz, kiedy kilkanaście lat przeszło jak z bicza trząsł i Inez wkraczała w wiek średni, nachodziło ją czasem uczucie rozczarowania, niespełnienia. Straciła młodość w pogoni za pozycją i przyjemnościami. Wciąż była piękna, lecz kosztowało ją to coraz więcej pracy. Pod oczami i w kącikach ust pojawiły się pierwsze drobne zmarszczki. Jej skóra traciła jędrność, a cera nie była już taka świeża. Właśnie tydzień temu pierwszy raz w życiu musiała podfarbować swe wspaniałe rude włosy, żeby ukryć pojawiające się siwe pasma - nieliczne, ale jednak... Była ostatnio poirytowana, znudzona i sfrustrowana zarazem. Z próżnej ciekawości zaczęła się przyglądać śpiącemu mężczyźnie. To, co ujrzała, zelektryzowało ją. Z ciemnymi kręconymi włosami i smagłą skórą przypominał jej „Dawida" Michała Anioła. Miał mocną szyję i wyraźnie zarysowaną, choć jeszcze chłopięcą, szczękę. Jego ramiona i barki, nagie pod koronkową kołdrą, emanowały młodością i zdrowiem. Zdała sobie sprawę, że pragnie go dotknąć, że pragnie, by otworzył oczy. Chciała
ujrzeć błysk uznania i podziwu, który zawsze na jej widok pojawiał się w oczach mężczyzn. Rozmyślnie rozsunęła story, żeby go obudzić. I nie rozczarowała się. Odnalazła w jego oczach zachwyt, którego się spodziewała. - Bardzo się cieszę, że pan do nas trafił - mówiła upajając się wrażeniem, jakie zrobiła na gościu. - Nie po raz pierwszy zresztą ratujemy ludzkie życie. W dawnych czasach, kiedy był tu klasztor, mnisi trzymali stały zapas jedzenia dla zbłąkanych wędrowców. - To wspaniały dom - powiedział z przejęciem Rory. - Choć widziałem tylko fragment, wydał mi się budowlą ze snu. Czy mógłbym go dokładniej obejrzeć, zanim wyjadę? Chciałbym też podziękować Alex, była wczoraj dla mnie bardzo miła. Inez poczuła przypływ irytacji. Żałowała teraz, że to nie ona przyjęła ekipę ratunkową zeszłej nocy. Wtedy wymówiła się zmęczeniem podróżą i powierzyła ich pieczy Alex. Norweg musiał jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Nie było mowy, aby został w opactwie. Natomiast Rory'emu nie dolegało nic poza krańcowym wyczerpaniem, więc Alex uznała, że nieudzielenie mu gościny byłoby bezdusznością. Dziewczyna z pomocą Gilberta zaprowadziła półprzytomnego Rory'ego do jednego z pokoi gościnnych - dawnych cel mnichów. Inez zainteresowała się przybyłym dopiero rankiem. - Z radością oprowadzę pana po moim domu - powiedziała z ciepłym uśmiechem, który znacznie ją odmłodził. - Ale najpierw musi pan coś zjeść i odpocząć. Kiedy poczuje się pan lepiej, wszystko zaplanujemy. Musi pan też opowiedzieć mi o sobie. Rory odwzajemnił jej uśmiech. - Bardzo pani miła. Z pewnością sprawiłem sporo| kłopotów. Drzwi otworzyły się i weszła Alex z tacą śniadaniową. Przez alabastrowe czoło Inez przebiegła przelotna zmarszczka. Nie uszło to uwagi Rory'ego. - Nie powinnaś wyręczać służby - zganiła dziewczynę ostrym głosem, który wzbudził w chłopcu niejasny niepokój.
Jednocześnie zaintrygował go rumieniec, który oblał twarz Alex. - i tak się tu wybierałam, żeby przekazać wieści o przyjacielu Rory'ego, więc wzięłam tacę od Gilberta - powiedziała przepraszająco do baronowej. Postawiła śniadanie na stoliku obok łóżka i uśmiechnęła się do Rory'ego. - Cieszę się, że masz się lepiej. Twój przyjaciel także. Telefonowałam do szpitala. Nastawili mu nogę. Kiedy dzwoniłam, smacznie spał. Odmroził sobie palce, ale to nic poważnego. - Bogu dzięki! - zawołał Rory żarliwie. - Knut, tak jak ja, jest artystą. Gdyby stracił palce i nie mógł malować... - Artystą? - przerwała mu Inez. - Jest pan malarzem? To takie interesujące... - ujęła dłoń chłopca i obejrzała uważnie. -Tak, rzeczywiście, ma pan dłonie artysty! - zawołała z podziwem. Tym razem Alex poczuła irytację. Jej zdaniem ręce Rory'ego nie różniły się niczym od rąk innych ludzi. Były zadbane, lecz nie było w nich nic, co świadczyłoby o tym, że jest malarzem. Podejrzewała, że Inez chce pochlebić gościowi. Nie wiedziała dlaczego, ale nie podobało jej się to. Rory z pewnością jest atrakcyjny, pomyślała nalewając kawę z grawerowanego dzbanka i podając mu delikatną filiżankę z sewrskiej porcelany, ale o wiele za młody dla tak dojrzałej kobiety jak Inez... Rory ujrzał teraz Alex na nowo. Wczoraj była uczynnym aniołem w błękicie, toteż zachował w umyśle jej obraz jako młodej Madonny. Teraz miała na sobie sprane dżinsy, chłopięcą koszulę w kratę i czerwoną kamizelkę. Długie blond włosy związała w koński ogon i wydawała się Rory'emu zwykłą angielską dziewczyną - tylko piękniejszą niż inne. Jej opalona twarz i wielkie niebieskie oczy kontrastowały z egzotyczną i olśniewającą urodą baronowej. Uśmiechnął się do Alex i powiedział: - Dziękuję za wszystko, co dla mnie wczoraj zrobiłaś. To była koszmarna noc. Bałem się, że nigdy nie odnajdę Knuta. - Dość gadulstwa! - rozkazała Inez, uśmiechem łagodząc
ostrość tonu. - Teraz musi pan zjeść, przyjacielu, i odzyskać siły. Potem, jeśli pan zechce, proszę zejść na dół. Z przyjemnością oprowadzę pana po opactwie. Artystę mój dom powinien szczególnie zainteresować. Wstała i dotknęła ramienia Alex. - Jestem pewna, że czeka cię dużo pracy przed przybyciem gości - powiedziała chłodno. - Zostawmy teraz naszego gościa, żeby zjadł śniadanie. Jej wyniosły ton rozśmieszył Rory'ego. Napotkawszy wzrok Alex, mrugnął do niej porozumiewawczo. Alex poczuła, że zupełnie jak dziecko nie może opanować śmiechu. Wyszła więc pośpiesznie z pokoju. Inez zrobiła to dużo wolniej. Rory opróżnił filiżankę kawy i zabrał się łapczywie do ciepłych chrupiących rogalików. Jego oko artysty oceniło subtelną grawiurę na srebrnej tacy, delikatną porcelanę, srebrne sztućce. Doszedł do wniosku, że baronostwo Leyeresse muszą być bardzo zamożni. Jedząc błądził wzrokiem po pokoju. Białe koronkowe draperie kontrastowały z ciemnozielonym dywanem. Na pokrytych białym jedwabiem ścianach wisiały kunsztowne japońskie ryciny. Całość tchnęła przepychem. Trudno było sobie wyobrazić, iż ten pokój służył kiedyś za celę zakonną. Także widoczny przez okno szczyt w śniegowej czapie w niczym nie przypominał zdradliwej góry, na której stokach walczył wczoraj o życie swoje i Knuta. Słoneczne światło raziło go. Oczy miał wciąż podrażnione po wczorajszym przenikliwym wietrze i wytężaniu wzroku w ciemności. Wówczas był na skraju załamania. Jedynie myśl o bezradności Knuta nie pozwoliła mu ustawać w mozolnej wędrówce przez gąszcz ośnieżonych sosen, aż dotarł do tego sanktuarium - opactwa St. Christophe! Nawet nazwa była romantyczna i nierealna - równie romantyczna, jak pani domu, Inez Leyeresse. Jakże wspaniale byłoby ją malować! Połączenie jasnej karnacji, rudych włosów i niezwykłych agatowych oczu wprawiłoby w zachwyt każdego mężczyznę, a co dopiero artystę.
Potem jego myśli zwróciły się ku tej Angielce, Alex, na swój sposób również bardzo atrakcyjnej. Był w jej twarzy fascynujący cień smutku. Alex była angielska w każdym calu -ten typ dziewczyny znał z uniwersytetu: inteligentna, sympatyczna, obcowanie z nią sprawiało radość. Rory zjadł ze smakiem ostatniego rogalika i nalał sobie następną filiżankę kawy. Czuł się o niebo lepiej. Wręcz rozpierała go radość życia. Zmitygował się na myśl o biednym Kmicie, który leżał w szpitalu ze złamaną nogą. Jak tylko będzie mógł, odwiedzi go. Muszą zmienić plan podróży. Wyjazd do Włoch może poczekać. No i z pewnością będzie krucho z pieniędzmi. Każdy z nich przeznaczył na tę wyprawę pięćset funtów. Planowali noclegi w schroniskach młodzieżowych i podróż autostopem. Teraz musieli opłacić rachunek w szpitalu. Powinien zawiadomić rodziców Knuta. Nie byli zamożni w odróżnieniu od jego rodziców. Ojciec Rory'ego był dyrektorem dużej spółki, a wysoką pensję uzupełniały jeszcze procenty z odziedziczonego kapitału. Sam Rory miał stać się prawdziwie bogaty w swe dwudzieste piąte urodziny, kiedy uzyska dostęp do depozytu pozostawionego mu przez dziadków. Na razie jednak, zdaniem ojca, powinien obywać się bez pieniędzy. Rory z największym trudem odłożył z nędznego kieszonkowego dość pieniędzy na tę wyprawę. Ale rozumiał i szanował intencje swego ojca, który uważał, że syn powinien poznać, co to znaczy być w potrzebie, i umieć o siebie zadbać. Rory odrzucił kołdrę i podszedł do okna. Z tego miejsca zobaczył wysoką wieżę kościelną w narożniku opactwa - kamienną budowlę pokrytą iskrzącym się w słońcu śniegiem. W tle widniał gęsty las sosnowy, przez który przedzierał się ostatniej nocy. Tego ranka nad drzewami krążyły wrony. Nocą gałęzie wyciągały swe upiorne ramiona, by go zatrzymać lub chwycić. Teraz w tym samym lesie, odcinającym się mocnym kontrastem od bezchmurnego nieba, trudno było dostrzec coś przera- żającego. Wtem z dołu doleciał go ciężki łoskot drewnianych wrót frontowych. Potem pojawiła się Alex w towarzystwie dwóch
dogów. Na nogach miała wysokie buty pozostawiające głębokie, ciemne ślady w świeżym śniegu. Słońce połyskiwało na śniegu jak biały ogień. Alex ruszyła biegiem, a psy skakały wokół niej szczekając szaleńczo. Dziewczyna przystanęła, zaczęła lepić piguły ze śniegu i rzucać nimi w psy. Nagle poślizgnęła się i ze śmiechem upadła w głęboki śnieg. Tristan lizał ją po twarzy. Zasłoniła się rękami przed zapamiętałymi karesami zwierzaka i Rory raz jeszcze usłyszał jej śmiech - dźwięczny, dziecinny, beztroski. Rory nie wiedział, że Alex śmiała się tak po raz pierwszy od roku. Słysząc śmiejącą się Alex on również czuł się szczęśliwy i zadowolony z życia. Był młody i zdrowy, a świat wokół wydawał się obiecywać same radosne niespodzianki. Rory wiedziony impulsem zapragnął przyłączyć się do Alex i obrócił się gwałtownie. Jednak nogi odmówiły mu posłuszeństwa, zatoczył się i padł na łóżko. Był kompletnie zesztywniały, a jego mięśnie i stawy obolałe ze zmęczenia. Przypomniał sobie nocną walkę z gęstym, wilgotnym śniegiem - przyczynę tej niezwykłej słabości. Wstał ostrożnie i przeszedł do przyległej łazienki. Była równie luksusowa, jak sypialnia. Podłogę pokrywała zielona wykładzina, a okno zasłaniały białe firanki. Wanna była z białego marmuru, krany ze srebra. Sterta zielonych i białych ręczników z monogramami leżała równo ułożona na jednej z półek. Na toaletce z ratanu stały płyny do kąpieli, mydła, wody kolońskie i inne kosmetyki przeznaczone dla gości baronowej. Rory napuścił wody, położył się w wannie i spokojnie kontemplował niezwykłe miejsce, w którym tak nieoczekiwanie się znalazł. Było ono równie egzotyczne, jak pani tego domu. Zastanawiał się nad wiekiem baronowej. Zadawał sobie też pytanie, jaki jest baron, którego jeszcze nie poznał. Najwyra- źniej przynajmniej jedno z nich miało wyśmienity gust. Nowoczesność była doskonale wkomponowana w zabytkowe wnętrze opactwa. Jeśli to, co widział, było reprezentatywne dla całości, to niezła fortuna musiała pójść na odnowienie klasztoru.
Wkrótce przekonał się, że jego pokój, wielki hall wejściowy i ośmioboczny salonik były wręcz skromnie urządzone w porównaniu z salonem, do którego zaprowadziła go jedna ze służących, gdy Inez Leyeresse wysłała mu przez pokojówkę zaproszenie na przedpołudniową kawę. Pani domu przyjęła go w jednym z najpiękniejszych pokoi, jakie widział w życiu. Dowiedział się potem, że pierwotnie była to sala biesiadna, w której średniowieczni mnisi przyjmowali co bardziej dostojnych gości. Teraz wpatrywał się we wspaniale Sklepiony sufit, z którego zwisały trzy wielkie kryształowe kandelabry. Spróbował wyobrazić sobie efekt powstający po zapaleniu światła, które odbijało się i załamywało w setkach przejrzystych kryształów. Sześć wysokich okien wychodziło na taras. Wlewające się przez nie słońce napełniało salę jasnością i kolorem. Ciężkie białe adamaszkowe zasłony wyszywane srebrem i złotem okalały okna. Na ścianach wyłożonych takim samym adamaszkiem wisiały weneckie lustra oraz bezcenne obrazy olejne. Pod nimi stały regały z szufladami o ręcznie malowanych licach i złotych uchwytach. - Podoba się panu mój pokój? - spytała Inez rozbawiona niekrytym oszołomieniem i podziwem malującym się w oczach młodzieńca. Teraz Rory zwrócił wzrok na panią domu. Na krześle z wysokim oparciem wyglądała jak królowa na tronie. Zamiast czarnego kompletu, w którym ją widział poprzednio, miała teraz na sobie błyszczącą żółtą suknię. Jersey przylegał do każdej wypukłości jej ciała. Żółte giemzowe sandały zastąpiły buty na futerku. Rude włosy baronowa wysoko upięła hiszpańskim grzebieniem. Ostateczny efekt był oszałamiający - dama i jej entourage doskonale się uzupełniały. - W życiu nie byłem w równie niezwykłym wnętrzu - odpowiedział, a jego oczy artysty chciwie chłonęły wrażenia. W dalekim rogu salonu stał hebanowy fortepian koncertowy, umieszczony z dala od światła słonecznego, które mogłoby zniszczyć
klawisze z kości słoniowej. Wielka waza z idealnie zakomponowanymi białymi i żółtymi chryzantemami łagodziła surowość czarnego wieka. Trzy sofy i liczne fotele pokrywała żółta satyna o ton ciemniejsza od sukni Inez Leyeresse. Białe chodniki z niedźwiedziej skóry leżały tu i ówdzie na lśniącym parkiecie. Z podobną wystudiowaną niedbałością porozrzucano na sofach i fotelach różnokolorowe jedwabne poduszki z frędzlami. Ostateczny efekt był wynikiem połączenia nienagannej elegancji, ciepła i barw. W tej chwili uwagę Rory'ego przykuł nie pasujący do otoczenia klęcznik na pół ukryty w alkowie. Wisiał nad nim drewniany krucyfiks ze srebrną figurą Chrystusa. Był to niewątpliwie jeden z bezcennych reliktów po starym opactwie. Inez Leyeresse uniosła się z uśmiechem z fotela i podeszła do młodego mężczyzny. - Zauważyłam, że docenia pan piękno, które starałam się tu stworzyć - powiedziała łagodnie. - Widać, że jest pan artystą. A teraz proszę usiąść i opowiedzieć mi o sobie. Wkrótce zaczną się schodzić goście. Chciałabym dowiedzieć się o panu jak najwięcej, zanim nam przerwą. Kiedy Rory usadowił się obok pani domu na jednej z sof, wszedł Gilbert z tacą, na której stał puchar bitej śmietany oraz srebrne dzbanki z kawą, mlekiem i czekoladą. - Proszę się częstować, musi pan odzyskać siły - zachęcała Inez. - Woli pan kawę czy czekoladę? Patrzyła z niedbałym rozbawieniem, jak Rory pociąga dwa tęgie łyki czekolady hojnie ozdobionej bitą śmietaną. Poczuła też zazdrość, gdyż ona w swoim wieku nie mogła już pozwolić sobie na tak tuczące smakołyki. Wypiła tylko małą filiżankę kawy, wypytując Rory'ego o dom rodzinny w Anglii, powody wizyty we Francji i plany zwiedzenia Italii. - Myślę, że odstąpię od całego pomysłu - Rory zakończył ze smutkiem. - Wydaje mi się nie fair jechać do Rzymu, Florencji i Wenecji bez Knuta. Od dawna planowaliśmy wspólną podróż. Nie mógłbym teraz pojechać bez niego. Chyba się spakuję i wrócę do domu. Może uda nam się w przyszłym roku.
Inez Leyeresse słuchała z rosnącym zainteresowaniem. Młody człowiek podobał jej się coraz bardziej. Zachwycał ją szczery uśmiech chłopięcych wrażliwych ust i wesołe błyski w oczach. Przy nim znowu czuła się stuprocentową kobietą. Toteż starała się przyciągnąć jego uwagę. Nauczyła się tej sztuki wcześnie i używała jej często wobec mężczyzn, od których mogła coś uzyskać. Lecz tym razem roztaczała swój kobiecy urok bez żadnego wyrachowania. Nie pragnęła niczego więcej, jak tylko uczynić tego młodego Anglika swoim wielbicielem. - Oczywiście pozostanie pan w opactwie jako mój gość -stwierdziła zdecydowanie. - Nie mogę pozwolić, by pan wrócił do domu, podczas gdy pański przyjaciel leży samotnie w szpitalu. Pańskie wizyty na pewno przyspieszą jego rekonwalescencję. Rory zaczął protestować, twierdząc, że byłoby to nadużyciem gościnności, ale baronowa uspokoiła go, mówiąc ze śmiechem: - Drogi chłopcze, cóż znaczy jeden gość mniej czy więcej w tym miejscu? Mamy tak wiele pokoi, że nawet kiedy wydaję bal, nie wszystkie są zajęte. Bezczynna służba popada w lenistwo, a my z mężem tak często wyjeżdżamy do Paryża, że prawie zapomniała, na czym polegają jej obowiązki. Oczywiście że zostanie pan tutaj. I pański przyjaciel też, kiedy tylko będzie można zabrać go ze szpitala. Czuła, że skrupuły Rory'ego topnieją, więc pośpiesznie dodała: - A jednocześnie wyświadczy mi pan przysługę. Proszę mi pozwolić wyjaśnić. Obiecałam matce małej Aleksandry, że postaram się znaleźć jej jakichś młodych mężczyzn do towarzystwa. Przeżyła niedawno tragedię, straciła narzeczonego w wypadku samochodowym. Jako stara przyjaciółka rodziny zaproponowałam, żeby mieszkała ze mną, aby mogła dojść do siebie. Obawiam się jednak, że nadmiar samotności nie zrobi jej dobrze. Pan mógłby mi pomóc i spróbować ją trochę rozruszać.
Rory skinął głową. Wiadomość o tragedii w życiu Alex właściwie nie zaskoczyła go. Pamiętał ten cień smutku na jej twarzy. Pomyślał ciepło o Inez Leyeresse. Była co prawda władcza, ale w głębi ducha bardzo zacna. - Oczywiście, zrobię, co tylko będę mógł! - odpowiedział. -Alex wydała mi się bardzo miłą dziewczyną. Z przyjemnością pomogę. Inez dotknęła lekko dłoni Rory'ego i nie cofała jej, udając nieświadomą tego kontaktu. - A więc ustalone, zostanie pan - oznajmiła. Uśmiechnęła się do niego, ponownie zaskakując go młodzieńczym urokiem, jakiego dodał jej ten uśmiech. - Myślę, że jest pan tres sympathique! - dodała, rozmyślnie przechodząc na francuski. - Chyba wszyscy prawdziwi artyści rozumieją dobrze kobiety, prawda? Rory zaśmiał się. - Nie sądzę, by jakikolwiek mężczyzna miał prawo twierdzić, że panią rozumie, madamel - zawołał. - Jest pani zupełnie inna niż wszystkie kobiety, które dotąd poznałem. Wyjątkowa! Inez sprawiała wrażenie zadowolonej z tego komplementu. - Nie tylko sympathique, ale i pochlebca! - stwierdziła zalotnie. - Ale zbyt oficjalny. Nie życzę sobie, żeby zwracał się pan do mnie madame. Od teraz będziesz do mnie mówił Inez, a ja do ciebie Rory. Wymawiała jego imię z francuskim „r", co wydało się Ro-ry'emu urocze. - Imię Inez jest równie niezwykłe jak jego właścicielka -powiedział. Był oczarowany jej kobiecością i urokiem. Jednocześnie ogarniała go coraz większa ochota uwiecznienia jej na płótnie, co mogło się okazać niełatwym zadaniem, potrafił bowiem dostrzec zmienność nastrojów gospodyni. Stanowiła dziwną mieszankę arystokratycznych manier i prymitywnej zmysłowości, co kłóciło się z zimną arogancją, którą dziś rano okazała Alex. Machinalnie sięgnął do kieszeni w poszukiwaniu ołówka. Znalazł go i zaczął szkicować na serwetce profil baronowej,