dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony706 435
  • Obserwuję402
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań345 635

Neumann Sonia - Maja.bloog.pl

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :843.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Neumann Sonia - Maja.bloog.pl.pdf

dareks_ EBooki
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 29 osób, 22 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 174 stron)

Styczeń „Jak pech, to pech!" 6 stycznia, poniedziałek Ja, Majka, jestem kompletnie załamana! Ale nie dlatego, że dzisiaj jest kolejny poniedziałek w moim życiu. I również nie dlatego, że nie mam się w co ubrać. I jeszcze jestem załamana NIE Z POWODU TAK WIELU POWODÓW, z powodu których mogłabym się naprawdę załamać. Jestem załamana, bo moje życie legło w gruzach! Jestem skończona! Pochłonie mnie piekło! Już nigdy nie zaznam szczęścia! Dzisiaj pan W. wykona na mnie wyrok... Nie, egzekucję ! Już widzę tę jego pomarszczoną twarz, z której nigdy nie schodzi sarkastyczny uśmieszek: - Naprawdę? Nie ma pani pracy domowej? Cóż za niespodzianka! Przeszła pani moje najśmielsze oczekiwania! Już nigdy nie zaliczę jego przedmiotu! Nigdy! Nigdy... To już koniec... 6 stycznia, poniedziałek wieczorem Życie jest piękne! Pan W. jest chory ! Nie, żebym się cieszyła z cudzego nieszczęścia, ale w tym wypadku to PRAWDZIWE szczęście w nieszczęściu! Chodzi o to, że ja, Majka, jestem komputerowym analfabetą i nigdy niezapisuję tego, co piszę na komputerze (swoją drogą mam wrażenie, że komputer jest ode mnie o wiele mądrzejszy i sam powinien wiedzieć, co ma robić). Nie robię również kopii zapasowych, ponieważ z niewiadomych przyczyn wychodzę z nieuzasadnionego założenia, że komputerowe nieszczęścia przytrafiają się wszystkim, tylko nie mnie. Nic bardziej mylnego! Wczoraj wydarzyło się coś, co zrujnowało moje życie. Gdy kończyłam pisać pracę zadaną jeszcze w grudniu przez pana W., nagle wyłączyli prąd i pracy (czyt. superważnej pracy na następny dzień) już nie było! Ale najważniejsze, że pana W też dzisiaj nie było. Pan W. jest postrachem całej uczelni i bardzo mnie nie lubi. Nie lubi też pozostałych dziewczyn w naszej grupie, ponieważ uważa, że (i tu cytat, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie podpisałby się pod tak niesprawiedliwą ironią): „Kobiety są podgatunkiem w stosunku do mężczyzn. Mają inną budowę mózgu i mniejszą sprawność intelektualną. Są stworzone do zajmowania się gospodarstwem domowym i

płodzeniem (ohydne słowo) potomków męskich. Od czasu do czasu, z powodu zbyt dużej ilości chromosomu igrek (może iks), rodzą się dzieci płci żeńskiej, nazywane dalej kurami domowymi, celem podtrzymania gatunku". - Kobiety zajmują mężczyznom miejsca na uniwersytetach, ponieważ pragną znaleźć tam wykształconego małżonka, który po ukończeniu edukacji zapewni im wysoki standard życia - kieruje swoją wypowiedź do studentek (co najmniej raz w tygodniu) pan W., po czym z niekłamaną satysfakcją rozgląda się po sali, sprawdzając, czy wszyscy słuchali go z równą uwagą. Jeśli ktoś w tym czasie nie chłonął tych proroczych słów, bankowo oblewał następne koło. Wiem, bo sama już jedno oblałam. Gdy skończę studia, zajmę się prawami kobiet w tym kraju. Czasami wyobrażam sobie taką scenę: stoję pod Białym Domem z innymi agitatorkami (fajne słowo) i trzymam w ręku wielki transparent. Dziennikarze ustawią się w wianuszku wokół mnie, kierują w moją stronę telewizyjne i radiowe mikrofony... zapada cisza zapowiadająca orędzie nowego proroka: Ja, Maja, patrzę na wyczekujące twarze dziennikarzy, wznoszę do góry natchniony wzrok, który za chwilę kieruję na napis na moim transparencie: „100 lat więzienia dla pana W. za szerzenie ciemnoty wśród wspólnoty uniwersyteckiej !" Gorzkie wspomnienie poniżenia sprawia, że moja twarz się zmienia; oczy zioną nienawiścią, a na usta cisną się niecenzuralne wyrazy. Szaleńcza nienawiść do pana W. sprawia, iż po chwili słyszę swój własny, trochę drżący głos: - Precz z szowinistami! Kobieta też człowiek! Równe prawa dla WSZYSTKICH KOBIET: ciężarnych, kobiet z niepełnym wykształceniem, rozwódek, panien z dzieckiem, kobiet po czterdziestce itp. Być może zaangażuję się w politykę i opracuję program ochrony kobiet przekwitających. To całkiem niezły pomysł, zważywszy na fakt, że siostra mojej mamy właśnie przechodzi menopauzę i nikt nie może się z nią dogadać. Wszyscy uważają, że jest nie do zniesienia, a to wszystko spowodowane jest po prostu zachwianą gospodarką hormonalną.!Bardzo jej współczuję, ponieważ mąż nie wytrzymał jej humorów i znalazł sobie inną narzeczoną, -taką, która na pewno nie ma menopauzy, bo jest ode mnie starsza zaledwie o rok. Myślę, że wujek chciał się w ten sposób zabezpieczyć. Według moich obliczeń jego nowa narzeczona wejdzie w okres przekwitania dopiero za ponad dwadzieścia lat. Wtedy wujek Zbyszek już będzie obcował z innymi kobietami - niebiańskimi i anielsko pięknymi, bo lekarz powiedział mu, że jeśli dalej będzie tyle palił, to daje mu pięć lat życia. Jego eksmałżonka daje mu jeszcze mniej, twierdząc, że wcześniej niż fajki wykończy go ta małolata:

- Droga Aniu - powiedziała ciocia-w zaufaniu do mamy, żółknąc od kolejnego papierosa - nie przejmuj się stanem zdrowia Zbyszka. On jest, jakby ci to powiedzieć.... niezbyt sprawny w łóżku. To znaczy, nie ma kondycji. Kiedy ta małolata (tfu!) zapędzi go do sypialni, hmm, jakby to powiedzieć delikatnie, ON DUCHA WYZIONIE! I dobrze mu tak! Po tych słowach w ustach biedaczki pojawiła się piana, oczy zaszły żółcią, a głos zmienił się w nieprzyjemny syk: - Na stare lata zachciało się capowi jakiejś młodej szlory! Rozumiem, Że ciocia ma uzasadnione pretensje, ponieważ „młoda szlora" jest młodsza od niej o dwadzieścia pięć lat, waży ze trzydzieści kilo mniej, ma piękne jędrne piersi i pośladki jak Cindy Crowford przed urodzeniem dziecka (i - niestety - również po). Co prawda ciocia ukończyła dwa kierunki studiów, napisała pracę doktorską, urodziła wujkowi dwóch rudych synów (ale to wina wujka, bo to on jest rudy, a u nas w rodzinie są sami blondyni) i zna trzy języki. Jak się niedawno okazało, wujek przedłożył wszystkie walory cioci na 45 kilo i długie kruczoczarne włosy do pasa. A to wszystko przez menopauzę cioci. Dlatego uważam, że prawa kobiet w tym trudnym dla nich okresie powinny być szczególnie chronione! Choć z drugiej strony prawa ich rodzin też powinny znajdować się pod szczególną ochroną. Pamiętam, jak podczas jakiegoś „rodzinnego spędu" ciocia zrobiła wujkowi awanturę, bo podczas jedzenia wypadł mu z buzi kawałek kurczaka. W sumie nic się nie stało, jednak ciocią to naprawdę wstrząsnęło! Wygarnęła mu w piętnaście minut wszystkie wpadki z ich dwudziestoletniego pożycia małżeńskiego, po czym wstała i wyszła, twierdząc, że przez całe małżeństwo wystarczająco się już napatrzyła na wypadające z buzi wujka pokarmy, w tym również kurczaki, i nie ma zamiaru patrzeć na to ani sekundę dłużej. Na wujka zresztą też. Wujek okazał stoicki spokój: dokończył rodzinny obiad, to znaczy - zjadł tylko swoją porcję - podziękował za czarujący wieczór, pożegnał się i wyszedł. Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że złożył do sądu pozew rozwodowy. Ciocia wydawała się tym szczerze zdziwiona: - Aniu, czy możesz mi wytłumaczyć, o co temu bałwanowi chodzi!? Tak zupełnie bez uprzedzenia, po tylu latach!? Chyba chce mnie postraszyć, jak myślisz? - dopytywała się. Ale wujek Zbyszek nie chciał cioci straszyć - on chciał się jej pozbyć, a dokładniej mówiąc, wymienić na nowszy model. Sama nie wiem, co z tymi prawami kobiet w okresie przekwitania. Muszę jeszcze przemyśleć tę kwestię. Jedno jest pewne, pan W. się myli. Kobiety są równie inteligentne, jak mężczyźni. Dowodem na to jest Maria Curie-Skłodowska i Jennifer Lopez, która wpadła na pomysł

ubezpieczenia swoich pośladków. Żaden facet by na to nie wpadł, więc niech się w końcu od nas odczepią! No!!! 7 stycznia, wtorek Dlaczego wygląd zewnętrzny jest taki ważny? Dlaczego już małe dziewczynki wiedzą, że lepiej być piękną i bogatą niż brzydką i mądrą. To takie niesprawiedliwe. Dzisiaj Zuza Gerent dostała z ćwiczeń piątkę, mimo że kompletnie nic nie wiedziała o rozwoju neurofizjologicznym dzieci. Co tu dużo gadać, Zuza jest piękna i profesor Z. aż zajadów dostał, kiedy obok niego stała w tych obcisłych różowych spodniach i fioletowej bluzeczce (nota bene z przeceny, bo oglądałam taką samą, tylko akurat nie miałam kasy, a jak już miałam pieniądze następnego dnia, to nie było mojego rozmiaru). - Pani Zuzanno, widzę, że bardzo się pani stara - mówił zarumieniony profesor Z. do Zuzanny G., która coraz bardziej nerwowo bawiła się puklem włosów okalających i jej łabędzią szyję. - Istotnie, ma pani drobne braki merytoryczne, jednak z tak ogromnym... hmm, potencjałem, ma pani szansę zostać cudownym, to znaczy, chciałem powiedzieć, kompetentnym psychologiem. Zapewniam panią, że będzie pani miała dużo klientów, to znaczy, pacjentów... na kozetce... w gabinecie. Pięć. Pięć. Taka to ma szczęście ! Co prawda ja nie uważam się za brzydulę. Właściwie to mam całkiem duże powodzenie u facetów. Choć niekoniecznie u tych, którzy mnie interesują. Mój problem polega na tym, że jestem bardzo wysoka i chuda. Tak, niestety. Jestem chuda jak szkapa. I co gorsza... płaska! Z powodzeniem mogłabym się nazywać Tereska. Na przykład Aga, moja najlepsza przyjaciółka, ma piękny biust! Mężczyźni za nią szaleją. Te dwie piękne krągłości są jej niekwestionowanym atutem. I powodem mojej skrytej zazdrości. Ja muszę wabić facetów na „coś innego" (co to może być: inteligencja? poczucie humoru? piękne zęby?), bo gdy inne dziewczyny stały w kolejce po duży biust, ja się zagapiłam i dostałam duże stopy. Szkoda, ale jakoś sobie radzę, bo mam zgrabne, choć trochę za chude nogi. Są naprawdę długie. To też jest powodem zmartwień, bo nigdy nie mogę dostać odpowiednio długich spodni. Dlatego po każdym praniu muszę wszystkie pary wyciągać w ręku lub żelazkiem. Czasami mama zwraca mi uwagę, że w niektórych dżinsach wyglądam jak Bolek i Lolek, chociaż nigdy nie wiem, o którego jej dokładnie chodzi. Cóż, nawet długie nogi mogą przysparzać problemów! Jednak

przyznam, że może być coś jeszcze gorszego niż nieproporcjonalnie długie nogi i płaska klatka piersiowa. Mianowicie, chodzi o... KRĘCONE WŁOSY! To dopiero problem, przy którym inne wydają się mało istotne! Nie mam takich ohydnych kręciołków (Boże uchroń!!!), ale mam włosy tak zwane „bardzo podatne". Oznacza to, że od czubka głowy do uszu robią mi się wstrętne paciorki, a reszta włosów jest falowana. W konsekwencji nie mogę nosić - tak modnej ostatnimi czasy grzywki, a im mam dłuższe włosy, tym bardziej mi się kręcą. Totalny obciach. Dlatego kupuję sobie różne odżywki prostujące te fale (nieskuteczne, pic na wodę!). Babcia chciała mnie kiedyś pocieszyć i powiedziała, że mam taką fryzurę, jaką nosiła jej ulubiona aktorka! Gdy wybuchłam przeraźliwym płaczem, babcia wytłumaczyła zdziwionej mamie, ze na pewno płaczę ze szczęścia, bo ta aktorka wytyczała nowe trendy w modzie w latach trzydziestych, na co ja zaczęłam płakać jeszcze głośniej, bo ja przecież żyję w XXI wieku - czasach Skype'a, gagu gadu, gdzie modę dyktuje MTV, a nie jakaś stara baba z niemych filmów! Mama to zrozumiała, babcia nie. Muszę jutro pójść na zakupy. To mi zawsze poprawia humor. Żeby tylko były jakieś fajne długie spodnie (marzenie ściętej głowy, że będą dobre). 8 stycznia, środa Ja się chyba nie nadaję na studia! Wiem, że to dopiero pierwszy semestr akademicki w moim życiu i muszę się przystosować do tych wszystkich nowych rzeczy, takich jak: koła, ćwiczenia, wykłady itd., ale to wcale nie jest takie łatwe, jak myślałam (szczerze mówiąc, myślałam, że życie studenta to hulanki i swawole, a zupełnie zapomniałam o części edukacyjnej)! Wykładowcy są tacy dziwni - zachowują się tak, jakby im wcale nie zależało na tym, żebyśmy zdali egzaminy albo w ogóle się uczyli. ,"Nie umiesz, twoja sprawa!" I bujaj się człowieku sam ! Sam o wszystkim pamiętaj, sam znajdź sobie odpowiednie książki, sam je wykuj, sam zapomnij, wszystko trzeba robić samemu. Głupio tak! Fajne jest to, że nie mówią do mnie Maja, tylko "pani Maju" - to jest bardzo przyjemne, bo czuję się taka bardzo odpowiedzialna (żeby nie powiedzieć dorosła), nic jak jakiś dzieciak z liceum, którego matka przychodzi na wywiadówki i słucha, że był na wagarach, świeci oczami przed wychowawczynią, po czym robi karczemną awanturę w domu. Wywiadówek tu nie ma, Jest za to legitymacja studencka, która otwiera drogę do klubów! I trzy razy można mieć nieobecność na zajęciach bez podawania konkretnego powodu. Super! To znaczy, że zamiast iść na ćwiczenia, mogę z czystym sumieniem pójść na przykład na koncert rockowy albo na

solarium. Poza tym fajne jest również to, że wszyscy są ode mnie starsi. To bardzo pozytywnie wpływa na moją dojrzałość emocjonalną, ponieważ przystosowując się do środowiska ludzi starszych, zaczynam poważniej myśleć o życiu i o różnych jego aspektach, takich jak plany zawodowe, poszerzanie horyzontów, imprezy studenckie (to też jest bardzo pouczające doświadczenie, ponieważ nie każdy wie, że student mając w kieszeni jedyne dziesięć złotych, potrafi się nieźle wstawić i jeszcze fundnąć piwo znajomym, a jak mu wy- starczy kasy, to jeszcze kupi chipsy na zagrychę). Tak, życie studenta jest pasmem bardzo pożytecznych doświadczeń, przeplatanych (w dużych odstępach czasowych) zdobywaniem cennej wiedzy, która w rezultacie prowadzi do nadania upragnionego tytułu naukowego, jakim jest MGR. Zauważyłam jednak, że nie każdy, kto idzie na studia, nadaje się do tego, aby przez pięć lat kształtować swój intelekt pod okiem często chimerycznych , a jeszcze częściej niezwykle wymagających profesorów. Ja jestem tego najlepszym przykładem. Dzisiaj nic nie zrozumiałam z wykładu o podłożu obsesyjno-kompulsywnych zaburzeń osobowości. Pani doktor (ale habilitowana, więc mądrzejsza niż zwykły doktor, czego nie omieszkała podkreślić już na pierwszym wykładzie) omawiała z nami portrety psychologiczne pacjentów z takimi właśnie zaburzeniami. Dla mnie to zwykli pomyleńcy, to po pierwsze, a po drugie może myślałabym inaczej, gdybym rozumiała te wszystkie dziwne słowa, których ona namiętnie używa. To straszne! Jak mam zostać psychologiem (czyi lekarzem duszy), skoro nie będę w stanie zrozumieć, czego moi pacjenci w ogóle ode mnie chcą. Jak można pomóc komuś, kogo uważasz za kompletnego wariata! A jak jeszcze chcesz się czegoś o nim dowiedzieć z książek napisanych przez ludzi, którzy uwierzyli, że ci wariaci nie są zwykłymi psycholami, tylko ludźmi chorymi, którym trzeba pomóc, to i tak nie rozumiesz tego, co czytasz, bo połowa jest po łacinie, której się już od wieków nie używa! RATUNKU! Wykład o psycholach i wszędobylska niestrawna łacina to nie jedyne powody mojego braku wiary w słuszność wybranego przeze mnie kierunku studiów. Pan W. jest dla mnie toksyczny i źle wpływa na moją samoocenę. Dziś na wykładzie zapytał mnie, co, jeśli w ogóle cokolwiek, zrozumiałam ze Wstępu do psychoanalizy Freuda. - No więc... - zaczęłam nieśmiało - Freudowi wszystko kojarzy się z seksem - dokończyłam, odzyskując wiarę w to, że potrafię z siebie coś wykrztusić. - Rozumiem, że pani wszystko kojarzy się z seksem, nawet książki stanowiące fundament wiedzy o psychoanalizie - odparł dość spokojnie pan W. - Ja jednak chciałbym usłyszeć, jaka

jest pani impresja po przeczytaniu dzieła jednego z pionierów badań nad ludzką podświadomością - nie dawał za wygraną. Impresja? Jakaś masakra! Co on gada? Nie, ja to się zupełnie nie nadaję na te studia . Zapadła kłopotliwa cisza, podczas której ja usilnie starałam się skleić jakieś w miarę sensowne zdanie (a po głowie zamiast cytatów Freuda chodziła mi piosenka Feela „Pokaż na co cię stać..."), które podsumowałoby te zakręcone teorie o przejęzyczeniach, snach erotycznych, w których wszystko, co okrągłe, stanowiło symbol wejścia do pochwy, a wszystkie długie przedmioty Wielki Ojciec Psychoanalizy porównywał do penisa. Tymczasem pan W. zapewne wyobrażał sobie burzę mózgu w mojej głowie, która jego zdaniem i tak nie rokowała nadziei na sformułowanie treściwych wniosków , zdawał się szeptać: .... ale nie jeden raz, słuchaj, słuchaj ajaj " " - Długo jeszcze każe nam pani czekać na swoje złote myśli, czy poddaje się pani? - wysyczał z satysfakcją. Tak. Pan W. to wyjątkowy żartowniś. Szkoda tylko, że mi wcale nie jest do śmiechu. - Poddaję się - odchrząknęłam bezradnie. - Nie dziwi mnie to. Dziwi mnie natomiast pani obecność na tym wydziale. Jeśli wszystko kojarzy się pani Z seksem - dopalał W. - powinna pani poszukać innych dziedzin życia, gdzie mogłaby pani w bardziej produktywny sposób dać upust swoim zainteresowaniom. Dwa. Dwa. Po prostu dwa. Przeczytałam cały Wstęp do psychoanalizy i jeśli mi ktoś będzie próbował wmówić, że nie ocieka on seksem, to ja jestem Naomi Campbel! Nie nadaję się na te studia i tyle! Wybrałam psychologię, ponieważ z matmy na „dzień dobry" dostawałam dwie dwóje (jedną za „dzień", drugą za „dobry"), a ze wszystkich kierunków, gdzie nie ma matmy, ten wydał mi się najciekawszy. Zresztą ja zawsze chciałam ulepszać świat, a na medycynie trzeba kroić trupy na pierwszym roku (co nie godzi się z moimi przekonaniami, zresztą żaby też bym nie pokroiła!), więc odpadła w przed-) biegach. Poza tym z chemii też jestem cienka jak Polsilver. Natomiast psychologia wydawała mi się naprawdę super. Dawno temu stwierdziłam, że połowa ludzi w Polsce to wariaci, a druga połowa jest jeszcze niezdiagnozowana. Ktoś musi ich leczyć! No nic. Nie poddam się tak łatwo! Jeśli nie może być już gorzej (a chyba nie może ), to musi być tylko lepiej. Czasami trzeba spaść na dno, żeby mieć się od czego odbić. Za tydzień kolejne zajęcia z panem W. Przeczytam Freuda jeszcze raz, a potem sama zgłoszę się do Killera (bo na takie miano zasługuje od dziś pan W... ponieważ zabija moje poczucie własnej wartości, przez co mogę potem mieć poważne problemy w relacjach z facetami.

Czytałam kiedyś o tym w „Twoim Stylu", a tam nie kłamią. Co prawda artykuł dotyczył ojców, a nie wykładowców, ale pan W. jest tak stary, że mógłby być nie tylko moim ojcem, ale również dziadkiem, więc liczę to podwójnie), i powiem mu to, co będzie chciał usłyszeć. A teraz pójdę z Agą na zakupy! 8 stycznia, środa wieczorem Zakupy bardzo poprawiły mi humor. Wycieczka po dwóch domach towarowych zaowocowała znalezieniem (prawie dobrych na długość! ! !) spodni - trzeba je tylko po praniu trochę wyciągnąć. Aga mówi, że wyglądam w tych spodniach bardzo sexy , a to duże osiągnięcie wyglądać ponętnie, jeśli twój nos jest bardziej widoczny niż twoje piersi. Kupiłam sobie też nowy lakier do paznokci, pod kolor mojej nowej (no, nie takiej znowu „nowej", bo już ma tydzień) sukienki albo spódnicy, którą dostałam od mamy (nigdy nie wiem, czy to spódnica ma górę, czy sukienka, dlatego zawsze w sklepie pokazuję palcem i tonem niezno-szącym sprzeciwu mówię: „tę poproszę" - profesor Miodek mówi, że lepiej używać zaimka „tę" niż „tą"). Mama twierdzi, że mam tak zgrabne nogi, że w ogóle nie powinnam chodzić w spodniach i regularnie zaopatruje mnie w spódnice (lub sukienki, nie dam głowy), które potem lądują na dnie szafy. Ale jak jej pokażę nowy lakier w kolorze „nowej" sukienka to na pewno się ucieszy i pomyśli, że zmądrzałam. Opowiadałam Adze o dzisiejszej wpadce z panem W. (czyt. Killerem). Aga podsumowała: - Nie przejmuj się tym podstarzałym dziwakiem. Próbuje ci po prostu pokazać, kto tu rządzi i tyle. Na pewno temat seksu go zdenerwował, ponieważ już dawno go nie dotyczy. No, jakby nie patrzeć, to, co powiedziała, miało jakiś głębszy sens. Powoli zaczynałam sobie wmawiać, że to była prawdziwa przyczyna jego sarkazmu. Killer jest już tak stary, że nawet Viagra mu nie pomoże. Trudno się dziwić, że się zdenerwował. Aga jest taka mądra. Przyjaźnimy się od liceum. Była dwie klasy wyżej, ale jest ode mnie starsza o trzy lata, ponieważ moja historia jest dość skomplikowana. Otóż, gdy w wieku siedmiu miesięcy powiedziałam słowo „mama", Ania stwierdziła, że urodziła genialne dziecko. Żyła w tej świadomości jeszcze parę lat i dlatego posłała mnie do szkoły o rok wcześniej. Potem szybko się zorientowała, że geniuszem wcale nie jestem i mam bardzo duże problemy z pisaniem i czytaniem (jestem dyslektykiem). Silna wola mojej dzielnej mamy i jej duży wkład w moją wczesnosz-kolną edukację sprawiły, że zdałam do drugiej klasy. Potem było już coraz lepiej. Tylko matma zawsze była dla mnie największą (i niezgłębioną po dziś dzień) tajemnicą. Na- prawdę, nigdy nie będę w stanie zrozumieć tego fenomenu, że można obliczyć

prawdopodobieństwo tego, że mój następny facet będzie blondynem, a nie brunetem (chociaż osobiście wolę brunetów)! Dlatego, gdy na liście przyjętych do liceum ktoś w sekretariacie przez przypadek wpisał mnie do klasy matematyczno-fizycznej, zamiast humanistycznej, mama zemdlała przed tablicą ogłoszeń i dyrektor miał okazję poznać ją dużo wcześniej niż innych rodziców. Zresztą nie wiem, czy jego kontakty z innymi mamami były równie bliskie, ponieważ tego feralnego dnia pan dyrektor, we własnej osobie, przykładał nos do ust mojej mamy, żeby sprawdzić, czy nie jest pijana. Potem z uwagą obserwował jej klatkę piersiową, żeby się upewnić, czy oddycha. Oddychała. Jej blada twarz szybko pokryła się rumieńcem, gdy odzyskała przytomność i ujrzała nad sobą oblicze samego pana dyrektora. Oczywiście pomyłkę z listą przyjętych do poszczególnych klas szybko poprawili, ale najważniejsze było to, że od tamtej chwili wiedziałam, iż żadna matematyca mnie nie obleje, bo matkę miałam piękną, a pan dyrektor był na tyle młody, że to od razu to docenił. Szkoda, że ze studiami nie jest tak łatwo. A może to wina tego, że zaczęłam naukę o rok za wcześnie? Może moja podświadomość wysyła mi sygnały, że miałam o rok krótsze dzieciństwo niż inne dzieci i dlatego muszę się buntować i odrzucać dalszą edukację, by powrócić do utraconego dzieciństwa? Podświadomie odrzucam naukę, chcę odzyskać rok bujania się na trzepaku i grania w klasy. Wyobrażam sobie często siebie na środku uczelnianej auli skaczącą po narysowanych kredą kwadratach. Nagle podchodzi do mnie Killer i mówi: - Raz, dwa, trzy! Kryjesz ty! - wykrzykuje, klepiąc mnie po ramieniu, i ucieka w poszukiwaniu dobrej kryjówki. Ja szybko doganiam schorowanego starca, łapię go za rękę i szarpiąc za marynarkę, krzyczę mu bezlitośnie do ucha: - Ty stary pryku, myślałeś, że cię nie dogonię? - triumfuję. - W bieganiu jesteś cienki jak Mandaryna w śpiewaniu, każdy by cię dogonił, nawet inwalida na wózku. Ty skończona łamago! Killer zaczyna płakać i błaga: - Proszę, zacznij się ze mną bawić, pani Maju, już nie będę z pani kpił na zajęciach - biadoli. - Gdy byłem mały, dzieci nigdy nie chciały się ze mną bawić! - Wiem! - odpowiadam błyskotliwie. - I wcale im się nie dziwię, ponieważ wszystko kojarzy się panu z seksem! Jest pan obrzydliwy. Nie będę się z panem bawić, nikt nie będzie! Ha, ha, ha! Ha, ha, ha...

Mój przeraźliwy śmiech kończy tę dramatyczną scenę, a zrezygnowany Killer bierze skakankę i zaczyna bawić się sam. No tak. Aga ma rację, mówiąc, że nie powinnam się przejmować drobnymi niepowodzeniami. Mam piękne nowe spodnie, które jutro włożę do szkoły. Boshe! Kiedy w końcu oduczę się mówić ..szkoła"? Ja przecież jestem studentką (jeszcze...) i chodzę na UCZELNIĘ, nie do szkoły! 8 stycznia, środa w nocy Aga uświadomiła mi dzisiaj, że za miesiąc Walentynki, a ja nie mam z kim ich spędzić. Fakt! Ale jak tu poderwać przystojnego faceta w miesiąc?! Aga mówi, że jeśli jestem w nagłej potrzebie, to powinnam zacząć od Internetu, bo to najszybciej. Poza tym - do wyboru, do koloru! Aga to ma dobrze. Ma fajnego faceta, którego wszystkie koleżanki jej zazdroszczą. Agi chłopak, Michał (a właściwie Miki, bo Michał to takie zwyczajne imię, a on jest nadzwyczajny; myślę, że rodzice nazwali go tak banalnie, ponieważ nie spodziewali się, że w przyszłości będzie „kimś"), jest gitarzystą w zespole rockowym. Jeszcze nie są tak bardzo znani, ale zagrali już sporo koncertów i mają wkrótce podpisać kontrakt z Majersem. Aga wyjaśniła ma że Majers to jedna z czterech największych i najbardziej liczących się na świecie firm fonograficznych: - Wiesz, nie opłaca im się związać z jakąś małą wytwórnią, bo potem to nie ma przełożenia na promocję. Z małymi firmami nikt się nie liczy w telewizji i w ogóle, rozumiesz? Nie za bardzo rozumiałam, ale to nie miało znaczenia. Ważne, że Miki był zadowolony. Nie chciałam wyjść na ignorantkę, więc powiedziałam: - To dobrze, że podpisują kontrakt w dużej firmie. Jak zaczną od dużych, to sami będą duzi... wielcy, znaczy się -nie wiem, co dokładnie chciałam powiedzieć. Aga chyba też nie wiedziała, o co mi chodzi, bo spojrzała się na mnie dziwnie i dodała: - Wiesz, kontrakt to podstawa, ale tak naprawdę wszystko zależy od promocji. Jak zagrają cię duże stacje, to masz przebój. Jak nie, to kicha. - Rozumiem - odparłam bardzo serio. I ugryzłam się w język, bo znowu chciałam powiedzieć jakaś głupotę. Tak bardzo nie lubię, kiedy ktoś rozmawia ze mną na tematy, o których nie mam zielonego pojęcia. Uwielbiam rozmowy z Agą, ale nie lubię, kiedy tłumaczy mi zasady funkcjonowania branży muzycznej w Polsce (bo Aga ciągle porównuje Polski rynek muzyczny do zagranicznego, żeby uświadomić mi niezliczone wady tego pierwszego).

Aga jest bardzo zaangażowana w karierę muzyczną Mikiego i często jeździ z nim na koncerty, żeby, jak to mówi, dmuchać na zimne (czyt. jest zwyczajnie zazdrosna). Na razie Miki nie jest jeszcze popularny, ale za moment może być, a wtedy Aga będzie musiała go jeszcze bardziej pilnować. - Ty sobie, Majka, nie potrafisz nawet wyobrazić, do czego zdolne są dziewuchy na koncertach. To skandal! Jeszcze cycki im nie urosły, a one zachowują się jak maszynki do uprawiania seksu! Gdy tylko widzą kapelę na scenie, dostają prawdziwej cieczki - żali się zawsze przy winku. Co prawda z tymi cyckami to przesadziła, ja już od dawna jestem dorosłą kobietą, a cycki mam małe jak czternastka. Uważam, że piersi nie są wyznacznikiem wieku, bo jeśli by (Boże uchroń!) były, to mnie ze studiów cofnęliby do podstawówki! Ale Adze łatwo mówić, sama ma duże piękne piersi. Natomiast jeśli chodzi o fanki, to ma rację. Musi jej być naprawdę ciężko. Pamiętam, jak kiedyś z Izą poszłam na koncert U2. Rety! Co tam się działo! Dziewczyny mdlały, płakały, piszczały! Myślałam, że nas stratują, tak się pchały do przodu! Potem obsługa techniczna znalazła na scenie 51 par stringów, tonę miłosnych listów ze zdjęciami autorek oraz tysiące karteczek z propozycją szybkiego numerku". Niektóre nawet proponowały Bono pieniądze za seks, a jeszcze inne chciały mieć z nim dzieci, bo akurat w tym dniu miały owulację! Czysty obłęd! i jak tu nie pójść na psychologię, skoro wokół ciebie sami dewiaci! Trzeba się jakoś bronić! Miki co prawda ma małe szanse zostać tak sławny, jak Bono, ale i tak podziwiam Agę za żelazne nerwy. Nie wiem, czy ja bym tak potrafiła. Z tym Internetem to całkiem niezły pomysł. Musze się jutro do tego zabrać! 9 stycznia, czwartek Przystąpiłam do działań związanych z poszukiwaniem chłopaka na „Walę-tynki". Zgodnie ze wskazówkami Agi i zaczęłam czatować. Ilu chętnych! Masakra! Po godzinnej selekcji (czyt. wyeliminowaniu zboczeńców, nawiedzonych narcyzów, producentów filmów porno i pedofilów) nawiązałam wirtualną znajomość z pięcioma potencjalnymi kandydatami na mężczyznę roku. Umówiłam się z każdym z nich na inny dzień i na wszelki wypadek w innym miejscu. Zajmie mi to pięć dni. Jeśli żaden mi się nie spodoba, będę miała czas zastanowić się, co dalej. Zawsze zostają mi jeszcze imprezy domowe, kluby oraz znajomi znajomych. Szkoda, że nie jestem zaproszona na żaden ślub. Każdy, kto oglądał Cztery wesela i pogrzeb, dobrze wie, że największe

prawdopodobieństwo poznania przyszłego partnera życiowego jest na ślubie znajomych. Ja co prawda nie szukam męża, ponieważ wcale nie zamierzam wychodzić za mąż, ale potrzebuję jakiegoś faceta na Walentynki. Nie ma nic gorszego niż widok zakochanych par, gdy ty czternastego lutego idziesz do koleżanki oglądać filmy na wideo. Dziś o osiemnastej przypada kolej na Roberta: Robert jest wysokim szatynem, ma 24 lata i studiuje prawo. Gra w kosza (czyt. mogę wreszcie włożyć buty na obcasie i nie będę widziała jego zaczynającej się na czubku głowy łysiny), pływa, zna trzy języki, a u dziewczyn ceni sobie niezależność (czyt. będę musiała sama za siebie płacić), urodę i intelekt. Robercie, dzisiaj zobaczymy, co ty masz do zaoferowania. Już się nie mogę doczekać! 9 stycznia, czwartek, 18.15 Oczywiście spóźniłam się piętnaście minut, żeby nie myślał, że jak surfuję na łączach w poszukiwaniu miłosnych uniesień, to jestem zdesperowana. Weszłam do umówionej knajpy i zaczęłam się nerwowo rozglądać po zajętych stolikach. Wcale nie szalałam z garderobą, nie stałam przed lustrem godzinami. Miałam bardzo mało czasu na przygotowanie się do randki, bo mama jak na złość wyciągnęła mnie na zakupy. Nie mogłam jej odmówić, bo zadałaby mi proste pytanie: „Dlaczego?", a ja nie mogłabym jej odpowiedzieć: „Dlatego, że bardzo się spieszę, bo umówiłam się na randkę z facetem, którego kompletnie nie znam, nic o nim nie wiem oprócz tego, że jest wysoki, a tak w ogóle to poznałam go przez Internet. Ale nie przejmuj się, mamo, na pewno jest tym, za kogo się podaje! Spij spokojnie, będę późno!". Przy stolikach siedziało kilka osób, ale nie było żadnego samotnego faceta. A już na pewno nie wysokiego szatyna. No nic, poczekam. Usiadłam na najbliższym wolnym krześle. Kelnerka z kpiącą miną zapytała, czy na kogoś czekam, czy już złożę zamówienie. Zamówiłam. Muszę sobie zająć czas. Zaczęłam się zastanawiać, czy to dobry pomysł, żebym zapaliła papierosa. W zasadzie nie palę, bo to jest passe (no chyba, że po zajęciach z Killerem), ale zawsze mam przy sobie paczkę, tak na wszelki wypadek. Poczekam jeszcze z tym papierosem, bo zaraz ta złośliwa kelnerka przyniesie mi colę z dużą ilością cytryny, więc zajmę się męczeniem biednego owocu cytrusowego słomką. Po dziesięciu minutach zapaliłam pierwszego papierosa. Robert nie przychodził. Zaczęłam się zastanawiać, co też się mogło stać. A może przyszedł, zobaczył mnie, nie spodobałam mu się i wyszedł, żeby nie marnować czasu!

To bardzo niesprawiedliwe, bo równie dobrze on mógłby mi się nie spodobać i to ja powinnam go zostawić, a nie on mnie. Druga wersja jest taka, że wcale nie jest wysoki, ma 57 lat, jest łysy, gruby i wstydzi się pokazać. Albo ma 24 lata, jest mały, łysy i gruby i też się wstydzi pokazać. Trzecia możliwość to taka, że on, podobnie jak ja, umówił się z paroma dziewczynami naraz (on jest tylko facetem, więc umówił się ze wszystkimi tego samego dnia, bo nie przewidział, że spotkanie może się przedłużyć; ja się zabezpieczyłam i każdy facet ma swój wyznaczony dzień i knajpę) i nie zdążył na spotkanie ze mną albo pomyliły mu się godziny, miejsca, dziewczyny itp. Paląc drugiego papierosa, byłam już przy dwunastej wersji wydarzeń. Dopiłam colę, obrzuciłam obojętnym spojrzeniem kelnerkę, która wręczając mi rachunek, syknęła: - Co, książę nie przyszedł? ! Na co ja odpaliłam: - W takiej podrzędnej knajpie trudno chyba o księcia... albo porządny napiwek! Zabrałam swoje pięćdziesiąt groszy reszty (ha!) i wyszłam. Czasami uda mi się powiedzieć coś fajnego. Szkoda, że nie zawsze. Najlepsze teksty wpadają mi do głowy, gdy słyszę już trzask zamykających się za mną drzwi. 9 stycznia, czwartek, późny wieczór Zadziwiająco dobrze zniosłam dzisiejszą porażkę. Może gdybym włożyła w to więcej wysiłku, to byłabym wściekła. A tak: łatwo przyszło, łatwo poszło! E, tam! Jutro mam spotkanie z Dawidem. Dawid... ładne imię. Zobaczymy... 10 stycznia, piątek rano Dzisiaj w szkole, to znaczy, na uczelni, opowiedziałam Kasi o mojej wczorajszej solowej randce. Kasia potwierdziła wiarygodność dwunastu wersji wydarzeń i dodała autorytatywnie: - Umawianie się z facetami przez Internet zawsze wiąże się z ryzykiem. Nie zapytałam jej, skąd czerpie takie informacje, ale zakładam, że wie, co mówi, bo jest bardzo inteligentna. Zaczęłam się natomiast zastanawiać, czy spotkanie z drugim potencjalnym kandydatem na mężczyznę roku ma sens. Wczorajszy dzień zasiał we mnie wątpliwości, czy nie powinnam znaleźć innego sposobu na znalezienie mojego Walentego. Z drugiej strony, zostało mi jeszcze trochę czasu, a kto wie, może do pięciu razy sztuka?

Podczas okienka poszłam do stołówki, aby zbadać rynek mężczyzn na uczelni. W końcu, gdzie znaleźć porządnego chłopaka, jak nie w skupisku młodych intelektualistów? To tu właśnie znajduje się te siedem procent ludzi wykształconych, o których piszą we „Wprost". Po krótkich oględzinach stwierdziłam ze smutkiem, że rynek interesujących mężczyzn przysiadł, podobnie jak inne dziedziny gospodarki w tym kraju, i mamy prawdziwy kryzys. Wolne kobiety, łączcie się! Nie traćmy nadziei! Ale co tu zrobić? Chyba nie jest ze mną aż tak źle. Może te studia nie były takim złym pomysłem. Killer oddał prace. Ja dostałam 3+ ! Właściwie powinnam dostać 7, bo napisałam dwie prace (pierwszą pochłonęła sieć). Zauważyłam u Killera pewną analogię; jeśli ma na sobie garnitur, jest całkiem normalny, jakby łagodniejszy... Gdy ubiera sweter, jest złym czarnoksiężnikiem z Krainy Oz, czarownicą z Jasia i Małgosi, Hannibalem Lecterem z Milczenia owiec i Księciuniem z Gumisiów w jednej osobie. Dzisiaj był prawie normalny - miał garnitur... 10 stycznia, piątek 18.05 Z Dawidem też umówiłam się na 18.00, żeby mi się nie pomyliły godziny. Tym razem spóźniłam się jedynie pięć minut, ponieważ doszłam do wniosku, że jeśli on też nie przyjdzie, zaoszczędzę dziesięć minut. Nie bardzo mam czas na te randki, bo ostatnio każą nam dużo czytać, ale czego się nie robi dla spokoju sumienia? I duszy... Dawid ma 20 lat, nie studiuje, tylko pracuje u ojca w firmie (laluś). Ma własny samochód i jest bardzo wysoki (nie sprecyzował dokładnie, co rozumie przez pojęcie „wysoki", ale już się nie dopytywałam, po prostu włożyłam buty na średnim obcasie). Ja mam 178 cm wzrostu, w tych butach mam jakieś 182, więc jeśli on jest naprawdę wysoki, to nie będziemy wyglądać, jakbym odprowadzała syna do szkoły. Z opisu wynika, że jest blondynem z długimi włosami. Mniam! Nauczona przykrym doświadczeniem, dzisiaj również nie podjęłam szczególnych starań przed randką. Dobrze, że z każdym facetem umówiłam się w innym pubie! Dopiero by się ta kelnerka uśmiała, gdybym dziś powtórzyła wczorajszą klęskę! Zanim zdążyłam wejść do ustalonej knajpy, przy drzwiach rzucił się na mnie jakiś facet i zapytał: - Czy pani nazywa się Maja? - Tak - odpowiedziałam bezradnie. - A kim PAN jest? Bałam się usłyszeć, że TEN FACET to Dawid, bo po pierwsze, miał ponad czterdzieści lat, po drugie, w ogóle nie był w moim typie, a po trzecie mama na pewno nie pozwoliłaby mi się z nim umawiać. - Dobry wieczór pani powiedział już spokojniej mężczyzna. - Jestem ojcem Dawida. I podał mi rękę,

-Dobry wieczór... - wyjąkałam zaskoczona. - Czy Dawidowi coś się stało? - spytałam, nie znajdując innej logicznej przyczyny poznawania rodziny faceta, z którym jeszcze nie zdążyłam się umówić na randkę. - Nie, dlaczego miałoby mu się coś stać? - odpowiedział pytaniem na pytanie ojciec mojej potencjalnej Walentynki. I tu mnie miał. Rzeczywiście, nie potrafiłam znaleźć żadnej odpowiedzi na to proste, a zarazem niezwykle kłopotliwe zagadnienie. Ojciec Dawida i ja staliśmy przez chwilę naprzeciw siebie. On bacznie mnie obserwował, ja natomiast wsłuchiwałam się w przelatującą w mojej skołowanej głowie piosenkę z lekko zmienionym tekstem: „I co ja robię tu, uu, CO TATA TUTAJ ROBI, uu..." Dziwną ciszę przerwał on: - Proszę, niech pani wejdzie. Dawid czeka w środku. „Dawid czeka w środku"... to znaczy, że Dawid czeka w środku. Oczywiście! - Do widzenia... - usłyszałam swój głos. I weszłam. Dawid faktycznie czekał w środku. Od razu go zauważyłam, ponieważ w ręku trzymał 25 róż, a na stoliku postawił kartkę z zielonym napisem: „Jestem Dawid. Czekam na Maję". Każdy, kto wszedł, wiedział, że to Dawid i że czeka na Maję. O zgrozo! Poczułam się przez chwilę jak w domu wariatów. Teraz mam okazję się przekonać, czy wybrałam właściwe studia... Dawid siedział spokojnie przy stoliku i sączył jakiś sok. Po kolorze wywnioskowałam, że pomarańczowy. Hmm, odżywia się zdrowo, a ma takie problemy z własną emo-cjonalnością. BO JAK INACZEJ OKREŚLIĆ FACETA, KTÓRY OBCEJ BABIE KUPUJE 25 RÓŻ I STAWIANA STOLE ZIELONĄ WIZYTÓWKĘ?! Boshe! Ja to mam pecha! Zaczęłam się zastanawiać, co zrobić. Moja przewaga nad nim polega na tym, że ja nie chodzę z transparentem obwieszczającym wszem i wobec: Jestem Maja, dlatego ja wiem, kim on jest. ale on nic wie, kim ja jestem. Poza tym nic z tego będzie. On jest przypadkiem klinicznym. U niego w rodzinie to genetyczne, jak zdążyłam się już zorientować. Z drugiej jednak strony, faktycznie jest blondynem z długimi włosami, wysokim (bo mu się nogi nie miesza czą pod stolikiem, znam to z autopsji), jest super ubrany i przede wszystkim wcale nie wygląda na wariata! Z buzi, bo reszta na to wskazuje. No sama nie wiem. Mimo tej całej otoczki szaleństwa, 25 róż i ojca pomyleńca jestem bardzo ciekawa, o co chodzi. Może to są aktorzy? Może wznowili program „Mamy cię!"? A może po prostu podejdę do sprawy profesjonalnie, jak przyszły psycholog, i go najzwyczajniej w świecie ZDIAGNOZUJĘ (ojca zdiagnozowałam, jemu już nie można pomóc; ale Dawid jest

jeszcze młody, trzeba go ratować!). Tak, muszę przestać myśleć tylko o sobie. Muszę chłopakowi pomóc! - Cześć, Dawid, jestem Maja! - przywitałam się po męsku, podając rękę. - Maju, jaka jesteś śliczna, witaj, ale niespodzianka To dla ciebie! - powiedział, wręczając mi 25 róż. Nigdy nie uważałam się za brzydką, ale do ideału dużo mi brakuje. Biedny chłopak, pewnie ojciec zamyka go na całe dnie w szafie i ten nieszczęśnik nie miał okazji widzieć zbyt wielu kobiet w swoim życiu. Ja na pewno jestem jedną z nielicznych. ; - Chodziłeś do szkoły z internatem? - zaczęłam wywiad środowiskowy. - Nie, dlaczego pytasz? Chodziłem do liceum na Kopernika - odpowiedział, pokazując mi sznur piękny równych zębów. Wow! , Pudło. No nic, trzeba konkretnie, bo nie mam czasu sentymenty. - Słuchaj, Dawid, mam taki sposób poznawania ludzi że zanim powiem coś o sobie, muszę zadać parę pytań Zgadzasz się? - postawiłam ultimatum. - Jasne! Pytaj, o co chcesz! - chętnie przystał na to drugi potencjalny kandydat na mężczyznę roku. - Z czym kojarzy ci się twój ojciec? - Z musztardą. - Podaj pięć przymiotników określających twoją matkę. - Fioletowa, pachnąca, podłużna, rumiankowa, owalna. Aha! Chce mnie zmylić! Ale ja się tak szybko nie poddaję. Zdiagnozuję cię, zobaczysz! Teraz leci bomba, trzymaj się, Dawid: - Kiedy była bitwa pod Waterloo? - W tysiąc pięćset dwunastym. - Kto zabił Kennedy'ego? - Bolszewicy. - Lubisz Leppera? - Jest interesujący. Moja diagnoza brzmi : Czubek. - Maju, jesteś czarująca - skomentował Dawid. Czubek, ale sympatyczny.

- Dlaczego twój ojciec czekał na mnie przed wejściem? - zapytałam już z czystej ciekawości, bo dalsze pytania zwiadowcze wydały się zbędne. - Moi rodzice są trochę dziwni - odpowiedział spokojnie. - Naprawdę? - udałam zaskoczenie. - Niestety. Ostatnia dziewczyna, z którą się spotykałem, była... nieco zwariowana. Nie lubili jej. Dlatego tata chciał się upewnić, czy tym razem nie narobię sobie kłopotów. - kontynuował. O... to brzmi wiarygodnie. Maja, nie daj się oszukać. To przecież czubek! Rozmawialiśmy dwie godziny. Okazało się, że Dawid jest na swój sposób (na sposób faceta z zieloną wizytówką) czarujący. Wypiłam trzy cole z cytryną, za które moja niedoszła Walentynka uparła się zapłacić. Na zakończenie wieczoru Dawid przypomniał mi, żebym nie zapomniała 25 róż i chciał się umówić na następny dzień. To było oczywiście niemożliwe. Jutro jestem umówiona z Krzyśkiem. Aż się boję, co tym razem mnie spotka! Grzecznie się pożegnałam, Dawid pomógł mi włożyć płaszcz (jest bardzo kulturalny jak na czubka) i odprowadził mnie do kwiatu polsko-włoskiej myśli motoryzacyjnej (czyt. mojego czerwonego fiata cinquecento), zwanego dalej pierdopędem. Bez komentarza. 11 stycznia, sobota Dziwne, ale ten Dawid chodzi mi po głowie. Pewnie myślę o nim w kategoriach przypadku wczesnej schizofrenii, którą u niego zauważyłam. Muszę z kimś o tym pogadać. Dzwonię do Agi. Spotkałyśmy się jak zawsze w centrum handlowym. - Mówię ci, to kompletny czubek - relacjonowałam przyjaciółce wczorajszą randkę pod znakiem kontrolowanego obłędu. - Majka, mówisz tak, jakbyś kiedykolwiek w życiu miała do czynienia z jakimś normalnym facetem - uspokoiła mnie Aga. - Ten przynajmniej jest zdiagnozowany. Wiesz, czego się po nim spodziewać. Najgorsi są tacy, którzy udają normalnych. Po jakimś czasie przyzwyczajasz się do ich dziwactw, a potem wydaje ci się, że te dziwactwa są normą. Masakra! - No tak, ale jeśli na pierwszy rzut oka widać po kimś szaleństwo, to jak go przedstawisz mamie? - nie chciałam zgodzić się z Agą. - A taki, który się chociaż kryje z chorobą psychiczną, nieźle wypada podczas rodzinnych prezentacji.

- OK, ale co dla ciebie jest ważniejsze: to, że dobrze będą mówić o twoim facecie inni, czy to, co ty sama o nim myślisz? Tu mnie miała. Lubię rozmawiać z Agą, ona jest bardziej doświadczona i zawsze mi powie coś, co daje później do myślenia. - Poza tym - ciągnęła - kobiety nigdy nie zrozumieją mężczyzn, bo są inaczej skonstruowane. Żadna kobieta nie sika na stojąco, żaden mężczyzna nie kupuje kremu likwi- dującego cellulitis. Inna fizjonomia - inna psychika: jeśli inaczej wyglądamy, inaczej myślimy, mówimy, sikamy itp. Tak. Aga jest bardzo mądra. Wypiłyśmy jeszcze pyszną moccacino, podczas gdy Aga opowiadała mi o dwóch nowych piosenkach Mikiego (właściwie to całego zespołu, bo Miki mimo swojego geniuszu nie gra sam na wszystkich instrumentach, a już na pewno nie śpiewa). Ustaliłam z Agą plan na dzisiejszą randkę i odwiozłam ją do domu. Pod blokiem gadałyśmy jeszcze prawie tak samo długo, jak w kawiarni. Sąsiad Agi (którego często spotykamy na spacerze z wiecznie trzę- sącym się chihuahua) mówi, że postawi nam tam kiedyś drewniane ławeczki, bo zachowujemy się jak przekupy, tylko nie mamy gdzie plotkować. W samochodzie jest tak głośno, że ledwo własne myśli można usłyszeć (akumulator woła o pomstę do nieba, silnik błaga o remont, tłumik odpadł z własnej woli), więc wychodzimy na zewnątrz. Pierdopęda wolę zbyt często nie wyłączać, bo ma już 18 lat (tak, tak! Jako pierwszy zszedł z taśmy produkcyjnej tego modelu! Unikat!) i nigdy nie mam pewności, czy to nie jest jego „ostatni raz". Zawsze mu bardzo dziękuję, że w ogóle zechciał odpalić i wolę nie ryzykować wyłączania silnika, jeśli jeszcze gdzieś jadę. 11 stycznia, sobota 17,00 Dzisiaj postanowiłam dla odmiany wystroić się na randkę. W końcu będzie tam jeszcze Aga z Mikim, nie chcę, żeby pomyśleli, że na randki chodzę ubrana jak do szkoły, to znaczy: na uczelnię. Krzysiek ma 22 lata, studiuje fotografię na ASP. Lubi szybkie samochody (choć sam nie ma żadnego), ładne dziewczyny (bardzo oryginalnie, pewnie jeszcze fajnie by było, gdyby miały duży biust!) i robi fajne zdjęcia. Chciałby poznać dziewczynę „normalną" (aha, złe doświadczenia z kobietami, niedobrze...), pełną wdzięku (czaruś) i aktywną (chce jej robić rogi, ale tak, żeby się nie zorientowała z nadmiaru zajęć). Ponieważ zbieram coraz większy bagaż nietypowych doświadczeń w sprawach damsko- męskich, postanowiłam się tym razem zabezpieczyć i opracowałam plan z cyklu „akcja liść

dębu", czyli jak wyłowić „normalnego" faceta z sieci: Aga i Miki będą siedzieć w tej samej knajpie przy innym stoliku, zupełnie incognito. W razie kłopotów Miki przysiadzie się i będzie udawał zazdrosnego chłopaka. Za każdym razem, gdy będę wychodziła do łazienki, Aga pójdzie za mną. Tam wymienimy się uwagami na temat trzeciego kandydata na mężczyznę roku. Jeszcze tylko delikatne muśnięcie policzków różem, buty... i gotowe. - Majusia, a co ty tak ostatnio często wychodzisz? I to zawsze przed osiemnastą? - zdążyła zaczepić mnie mama. - Mamo! Umówiłam się z Agą - odparłam, całując ją pospiesznie w policzek. Prawie nie kłamałam. - Znowu? Przecież się już dziś widziałyście! Maju, powinnaś znaleźć sobie chłopaka - zdążyła jeszcze krzyknąć. Gdyby wiedziała, w jaki sposób próbuję go znaleźć, kazałaby mi zostać w domu. Jestem wstrętną kłamczucha. 11 stycznia, sobota 18.00 Tym razem przyszłam punktualnie, bo regulacja spóźnień nie ma chyba w moim przypadku żadnego znaczenia. Co ma być, to będzie. . W pubie prawie pusto. Przynajmniej nie widzę nikogo, kto przypominałby Krzyśka. Wiem mniej więcej, jak wygląda, bo on jako jedyny przysłał mi zdjęcie. Jest wysoki (tylko takich wybierałam, co znacznie ograniczało mi pole manewru), śniady, ma kruczoczarne włosy postawione na żel, i jest bardzo ładnie zbudowany (na zdjęciu był w samych slipkach, a w ręce trzymał deskę surfingową). Zamówiłam kawę i spojrzałam na zegarek: 18.07. Spóźnia się. Trudno. Jeśli nie przyjdzie, poczekam na Agę i Mikiego, przynajmniej nie wyjdę (znowu) na taką, która nie może się doczekać swojego księcia. - Cześć! usłyszałam nad uchem, - Cześć! - odpowiedziałam, podnosząc wzrok. Boshe! Jaki cudny! Taki sam, jak na zdjęciu, tylko żywy! - Jestem Krzysiek - powiedział laureat konkursu na mężczyznę roku. - Wiem... - chrząknęłam zakłopotana.

Dzięki Bogu coś mnie tknęło, żeby dziś wyglądać jak człowiek (czyt. spędziłam przed lustrem 30 minut, cztery razy zmieniałam bluzkę i w końcu, za namową mamy, zde- cydowałam się włożyć spódnicę). - Co pijesz? - zapytał najpiękniejszy facet w Polsce. - Nie wiem... to znaczy wiem. Kawę. Ze śmietanką. Ze śmietanką i z cukrem. - chciałam być dokładna. - Dwie łyżeczki? - Tak. Teraz po tej kawie to na bank nie zasnę. Trudno. - To ja poproszę to samo - złożył zamówienie kelnerce, która już stała z kartką. - No więc, co taka piękna dziewczyna - i tu Krzysiek spojrzał na moje odsłonięte nogi - robi na czacie? - Nie rozumiem - bąknęłam speszona. - Wiesz, to nie jest moje pierwsze spotkanie z dziewczyną poznaną przez Internet - kontynuował pewnym siebie tonem - I zawsze byłem rozczarowany. Dziewczyny robią z siebie przeważnie gwiazdy w stylu Pameli Anderson... Qrcze! To on w tym Internecie szuka Pameli Anderson?! Producent filmów porno! Aga, ratunku! - ...a potem, jak się człowiek z nimi spotka, to widzi taką grubą brzydule. Ale dzisiaj mi się naprawdę poszczęściło. Jesteś, Maju, piękna. Ratunku! Zboczeniec! - A w jakim konkretnie celu, jeśli można spytać, szukasz tej... Pameli Anderson? - zapytałam, patrząc nerwowo na drzwi wejściowe. Człowiek nigdy nie może liczyć na przyjaciół, kiedy jest w biedzie. Gdzie oni są?! - No więc, skoro pytasz... przejdę do rzeczy... Masakra, którędy uciekać? Tylko spokojnie! Przecież jest paru gości, obsługa... Jak będę krzyczeć, to ktoś mi pewno pomoże. - ...otóż mam taki problem. Spotykałem się z pewną dziewczyną, na której mi bardzo zależało... - Wiem. Ona zachorowała i chcesz zabrać moją nerkę żeby ją uratować! - krzyknęłam przerażona - Nie, no coś ty! Ona żyje! Uf. Zboczeniec, ale nie morderca. - Wracając do rzeczy - Krzysiek poprawił sobie okulary przeciwsłoneczne, które zsunęły mu się z czoła na (zawsze zastanawiali mnie ludzie, którzy wieczorem, nawet zimą, noszą okulary słoneczne na czole) - ta dziewczyna znalazła sobie innego kolesia...

Chyba nawet wiem dlaczego, ale mu nie powiem, jakiś palant! Od kiedy studiuję psychologię, spotykam samych palantów! To musi być przeznaczenie. Mam ich ratować. - ...a ja bardzo bym chciał, żeby do mnie wróciła, bo ją bardzo kocham i nie mogę bez niej żyć! - No dobrze - odparłam. - Ale co ja i Pamela Anderson mamy z tym wspólnego? Może Pamela Anderson i ja mamy coś Wspólnego z niewierną dziewczyną Krzyśka, ale Pam i ja na sto procent nie mamy ZE SOBĄ nic wspólnego. A już na pewno nie numer stanika. - A co do tego ma Pamela Anderson? - zdziwił się Krzysiek - Jakbym wiedziała, to nie zadałabym takiego pytania! - robiłam się coraz bardziej opryskliwa. - To ty wspominałeś coś o Pameli Anderson. Nienawidzę tej aktorki. Za sam biust powinna dostać dożywocie bez możliwości zwolnienia za dobre sprawowanie! - Ja coś wspominałem o Pameli Anderson?... Jeszcze raz powtórzy przy mnie to imię, to zamorduję. Jako niedoszły psycholog będę w więzieniu analizować portrety psychologiczne kryminalistek. Za dziesięć lat mnie wypuszczą, a ja wydam książkę i będę sławna. Za morder- stwo takiego palanta, jak Krzysiek, nie daliby mi więcej niż dziesięć lat. Przysłużyłabym się tylko społeczeństwu. W obliczu takich okoliczności łagodzących wyszłabym wcześniej. - ...a, nie! Ja mówiłem tylko, że dziewczyny w Internecie kłamią, a ty mówiłaś o sobie tak skromnie, że spodziewałem się zobaczyć paszkwira, a tu całkiem niezła buzia... i nogi! To na pewno miał być komplement. A że mu nie wyszedł... - No dobra, i co dalej z tą twoją dziewczyną? - ziewnęłam znudzona. - A właśnie!... Na czym to ja skończyłem? - Na Pam... Na tym, że ją kochasz - przypomniałam uprzejmie. - A, no tak! I teraz wymyśliłem... Kłamie. On nie myśli. ...wymyśliłem taki plan... O, jeszcze jest strategiem! Zupełnie jak Napoleon! Tylko trochę wyższy! - muszę wzbudzić w niej zazdrość, dlatego chcę zna-leźć dziewczynę, która będzie udawała moją laskę. Wtedy tamta będzie zazdrosna, zrozumie, co straciła, i poprosi mnie o przebaczenie! Tak to wymyśliłem! pochwalił się były mężczyzna roku (w konkursach piękności biorą pod uwagę takie kategorie, jak intelekt, poczucie humoru i empatię). - Słuchaj, jeśli chcesz znać moje zdanie - zaczęłam -to twój plan się nie powiedzie Dziewczyna do ciebie nie wróci. Inteligentna była? - Tak.

- No widzisz! Mówię, że nie wróci. Dlatego dopij sobie spokojnie kawę, ja już swoją skończyłam. Jest późno, muszę iść. Tu zostawiam kasę. Powodzenia! Pa! | Wychodząc, spojrzałam na zegarek. Była 18.46. Aga lubi się spóźniać, ale bez przesady. Może coś im się stało? Zaczynam się robić coraz bardziej podobna do mojej matki. Ona też zawsze wyobraża sobie najgorsze, gdy chwilę spóźniam się do domu. A może lepiej zadzwonię, w końcu po to mam ten cholerny telefon, za który płacę kosmiczne rachunki. - Halo? - Aga, to ty? No gdzie jesteś?! - Maja? Jak to gdzie! W domu! Przecież umówiłyśmy się na dziewiętnastą! Mam jeszcze piętnaście minut Nie martw się, zdążę! No tak, cała Aga. - Na osiemnastą! Umówiłyśmy się na osiemnastą! Zresztą nieważne. Już po randce! - Nie gadaj! Czyli znowu kicha? Słuchaj, zadzwonię do ciebie, jak już będziesz w domu, to mi wszystko opowiesz. 12 stycznia, niedziela Powinnam ziać ogniem. Powinnam znienawidzić mężczyzn, zostać feministką, uciec na bezludną wyspę. Powinnam, ale wcale nie czuję się najgorzej. Cała ta historia z Internetem po prostu mnie bawi. Nie osiągam zamierzonego celu, nawet się do niego nie zbliżam, ale przynajmniej jest o czym rozmawiać z Agą. Wczoraj myślałam, że mam już dość randek na cały rok, ale dzisiaj rano mi przeszło i zamierzam iść na spotkanie z Kubą. Jak znam życie, będzie żonaty. Zadzwoniłam do Agi o siedemnastej, żeby jej przypomnieć o naszym planie "akcja liść dębu", bo bałam się, że znów pomyli godziny. Tym razem muszę mieć jakieś wsparcie, bo boję się, że jeśli znowu trafię na jakiegoś pomyleńca, to puszczą mi nerwy i rzucę się na niego z pa- znokciami. Nie chcę iść do więzienia w tak młodym wieku. W ogóle nie chcę iść do więzienia! 12 stycznia, niedziela, 18.00 Jak co dzień o osiemnastej stałam w pubie, rozglądając się za kolejnym kandydatem na mężczyznę roku. Tym razem z numerem cztery. Już ponad połowa za mną, w tym jeden nieobecny.

Kuba, lat 21, bardzo skromny. Tylko tyle o nim wiem. Zresztą to, co oni o sobie piszą, jest tak naprawdę mało istotne. Ważne jest pierwsze wrażenie. O, to chyba mój kolejny pacjent! Całkiem, całkiem... - Cześć, jestem Maja. - Cześć - odparł zaskoczony chłopak, który siedząc samotnie przy stoliku, sączył grzecznie herbatkę z cytryną. Jakiś nieśmiały. Patrzy na mnie, jakby cała ta sytuacja go zdziwiła. Zapytałam, czy mogę się przysiąść, bo sam mi tego nie zaproponował. - W sumie nie mam nic przeciwko. Szczerze mówiąc, chciałem posiedzieć sam - mówił dalej Kuba - ale tak będzie zdecydowanie przyjemniej. No tak. Na pewno myślał, że się sporo spóźnię i będzie miał trochę czasu na przygotowanie sobie w głowie tematów do rozmowy. - Wiesz, skoro już przyszłam - powiedziałam - to może usiądę, bo głupio tak stać. Jak chcesz, to przez pierwsze dziesięć minut pomilczymy, zdążysz się zastanowić, o czym będziemy rozmawiać. Kuba roześmiał się szczerze: - Widzę, że nie dajesz za wygraną! Zgoda, milczymy przez pierwsze dziesięć minut, a potem powiesz mi coś o sobie - ustalił. Mając chwilę czasu dla siebie, wysłałam do Agi SMS-a: „ZNOWU O MNIE ZAPOMNIAŁAŚ. TYM RAZEM TRAFIŁ MI SIE NIESMIALEK". Otrzymałam odpowiedź: „LEPSZY TAKI NIZ BUFON. ZARAZ JESTEŚMY". - Możemy zaczynać? - upewnił się Kuba, gdy odłożyłam komórkę. - Tak. Jesteś żonaty? - zapomniałam, że to on ma zadawać pytania. - Nie. A ty? - odbił Kuba. - Ja nie mam ani żony, ani męża - pochwaliłam się, - Kto zadaje pytania pierwszy? - Ja. Co tutaj robisz? No nie! Głupie pytanie, głupia odpowiedź: - Szukam faceta na Walentynki - palnęłam bez zastanowienia. - Rozumiem. I pomyślałaś właśnie o mnie? To miłe. Nie powiem mu przecież, że pomyślałam jeszcze o Robercie, Dawidzie, Krzyśku i Arku (Arek jest na jutro). - Tak, nikt inny nie wchodził w grę - skłamałam! - Wygląda na to, że miałem szczęście. Tylu jest tu fajnych facetów, a ty wybrałaś właśnie mnie! Jestem Jacek.

Cooo? Jaki Jacek? Boshe! Co robić! Co robić! - Maja, źle się czujesz? - zatroszczył się NIE KUBA, widząc moją skrzywioną minę. - Coś się stało? - Nie wiem... Głupia sprawa... Chyba się pomyliłam - wybąkałam. Poczułam, jak krew napływa mi do mózgu, zakręca koło uszu, robi rundkę na czole, po czym wraca kanalikami żylnymi do stóp. Jak wybrnąć z tej sytuacji? Nie powiem mu przecież, że umówiłam się na randkę w ciemno, bo to żaden powód do dumy! Ale jak wytłumaczyć moje nachalne zachowanie? Co on sobie o mnie pomyślał! Masakra! - Och, to cudownie, że się pomyliłaś. Inaczej wcale byśmy się nie poznali - ucieszył się NIE- KUBA (!!!). - Wiesz, ja już muszę iść. Naprawdę! Bardzo cię przepraszam... I uciekłam. W drzwiach wpadłam na Agę i Mikiego. Musiałam dziwnie wyglądać, bo Aga złapała mnie za rękaw i szybko pociągnęła za sobą do samochodu. Gdy już siedzieliśmy bezpiecznie w aucie, wydała Mikiemu instrukcje: - Michał, Majka ci opisze, jak wygląda ten facet, a ty wejdziesz do środka i mu wlejesz. Nie można pozwolić na to, żeby zboczeńcy umawiali się przez Internet z porządnymi dziewczynami i je straszyli. Ładny mi „nieśmiałek"! Od razu wiedziałam, że coś z nim będzie nie tak! Maja, jak on wyglądał? - Bardzo przystojny, krótkie, modnie przycięte włosy, małe uszy, zgrabny nos, zielone oczy w ciemnej oprawie gęstych rzęs, regularne brwi. Bardzo dobrze zbudowany, jakieś 190 cm wzrostu. Ma piękny uśmiech i czarujące spojrzenie - wyrecytowałam. - No właśnie, znajdź takiego faceta i mu wlej. Chwileczkę... - zawahała się Aga. - Majka, co się tam wydarzyło? Wyglądasz, jakbyś trafiła na transwestytę, fetysza i zoofila w jednej osobie! - Pomyliłam facetów! - wrzasnęłam. - Jak to pomyliłaś facetów? To ilu ich tam było? - dopytywała Aga. - Nie wiem, ilu ich tam w sumie było. Łącznie z kelnerami pewnie z tuzin. Nie wiem. Ja szukałam Kuby, a znalazłam... nie pamiętam, kogo znalazłam - łkałam z nerwów. - Siedział tak... pomyślałam, że to on... a on to nie on, tylko inny. Inny on. Przysiadłam się na siłę, Buuuu... myślałam, że jest taki nieśmiały, a on myślał, że ja taka bezpośrednia... no wiesz... Boshe! Jak to musiało wyglądać?! Co on sobie pomyślał? Na pewno pomyślał, że głupia jakaś... Napalona! Buuuu... no więc... jak pomyślał że ja napalona, to uciekłam. A co miałam zrobić? Buuuu...