dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony748 937
  • Obserwuję429
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań360 408

Śniadanko Natalka - Kolekcja namiętności albo przygody młodej Ukrainki

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :917.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Śniadanko Natalka - Kolekcja namiętności albo przygody młodej Ukrainki.pdf

dareks_
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 117 stron)

Natalka Śniadanko Kolekcja namiętności, albo przygody młodej ukrainki PrzełoŜyły Katarzyna Kotyńska i Renata Rusnak (O^pZ wydawnictwo- zarne Wołowiec 2004 Tytuł oryginału ukraińskiego Kolekcija prystrastej Projekt okładki i stron tytułowych kamil targosz Projekt typograficzny i skład robert oleś Copyright © by NATALKA ŚNIADANKO, 2001 Copyright © for the Polish edition by WYDAWNICTWO CZARNE, 2004 Copyright © for the Polish translation by KATARZYNA KOTYŃSKAand RENATA RUSNAK, ?04 Str. 5-59, 162-234, 254-291 przełoŜyła RENATA RUSNAK Stt. ??-i?i, 235-253 przełoŜyła KATARZYNA KOTYŃSKA Redakcja filip Modrzejewski Korekta anna kowalska isbn 83-87391-87-5 Namiętności dziecięce Kiedy moŜna zacząć, na co nie zwracać uwagi albo jak zakochać się w Georgeu Michaelu? Chłopiec o imieniu Tola był najwyŜszy, najgrubszy i najbardziej kędzierzawy w całej klasie. Wstydził się bardzo tego, Ŝe szkolny fartuch rozłaził mu się na okrągłym brzuchu, guziki marynarki nie dopinały się, a mama zmuszała go, by pod spodnie zamiast skarpet zakładał w lecie długie podkolanówki, w zimie zaś ciepłe wełniane kalesony, które robiła mu babcia. Świetnie go rozumiałam, bo mnie teŜ mama zmuszała do wciągania pod szkolny mundurek długich majciochów z grubej wełny, z nieznanych mi powodów nazywanych „reformami", które czasem wystawały spod krótkiej spódniczki. A moŜe tak mi się tylko zdawało? Sama bowiem świadomość — Ŝe masz na sobie coś tak obrzydliwego — wystarczała, by zatruć Ŝycie kaŜdemu. Nie wiem, co ze swoimi kalesonami robił Tola, ale ja, mniej więcej od szóstej klasy, kaŜdego rana zdejmowałam majtki na klatce schodowej, wpychałam je do skrzynki pocztowej i wyciągałam stamtąd po szkole. AŜ raz mama wcześniej wróciła z pracy i znalazła moje „reformy" obok magazynu Nauka i Ŝycie. Tola był bardzo wstydliwym chłopcem i czerwienił się za kaŜdym razem, kiedy nauczycielka matematyki 5 wzywała go do tablicy. Na przerwach, kiedy inni chłopcy wybiegali na dwór grać w piłkę, albo skakać przez siebie, czyli „bawić się w kozła", Tola znajdował kącik, w którym nikt go nie mógł zobaczyć, wyciągał z jakiejś sekretnej kieszeni marynarki cieniutką ksiąŜeczkę w ciemnozielonym kolorze, i czytał przez całą przerwę, starając się nie rzucać w oczy, bo coś takiego raczej nie spotkałoby się z aprobatą kolegów. Tola szedł przewaŜnie na ostatnie piętro szkoły, bo tam, w zakamarku obok pracowni fizycznej, zawsze było cicho i pusto; nauczycielka fizyki uwaŜała, Ŝe przerwy są nie po to, by uczniowie mogli się wyszaleć i wykrzyczeć, lecz po to, by nauczyciele mogli wypocząć i przygotować się do następnej lekcji. Pilnowała zatem srodze, by nikt się pod jej gabinetem nie bawił w „kozła", nie grał w gumę czy choćby w fanty. Ten, kto zakłóciłby spokój tego miejsca, naraŜał się na wielkie nieprzyjemności, a poniewaŜ kilkorgu uczniom juŜ się za to dostało, wszyscy unikali okolic gabinetu jak ognia. W pierwszej klasie jednak ani ja, ani Tola nie mogliśmy o tym wiedzieć: nie uczyliśmy się jeszcze fizyki; nie przechodziliśmy nawet z sali do sali, jak starsi uczniowie, a odsiadywaliśmy wszystkie lekcje ciągle w tej samej klasie „nauczania początkowego", umieszczonej w przeciwległym skrzydle. Na wyprawy do tego skrzydła z całej naszej klasy

chodziliśmy tylko ja i Tola. Oboje z ciemnozieloną cieniutką ksiąŜeczką; potem okazało się nawet, Ŝe była to ta sama, a ściślej taka sama ksiąŜeczka, Kozeta — fragment powieści Wiktora Hugo; poznałam ją z daleka dzięki typowej radzieckiej okładce i standardowej oprawie, jaka 6 dotąd przewaŜa w księgozbiorach naszych rodziców jeszcze z czasów, kiedy ksiąŜki oddawało się na makulaturę. Nie wiem, dlaczego oboje z Tolą do potajemnego czytania na przerwach wybraliśmy właśnie ten tytuł. Teraz myślę, Ŝe mało w tym było dziecięcej romantyczności, gdyŜ ksiąŜka Hugo była najmniejsza, najlŜejsza i — oczywiście! — najzręczniej ją było nosić pod szkolnym mundurkiem. Wtedy jednak ów zbieg okoliczności wydawał mi się tajemniczy, zagadkowy i pełen sekretnej treści. Tola pierwszy w klasie nauczył się czytać i zawsze dostawał piątki z pisania. Nie był kujonem i wyraźnie preferował przedmioty humanistyczne, ale i tak koledzy nabijali się z niego, jak to zwykle bywa w wypadku wzorowych „przyszłych olimpijczyków". Nawet nie brali go ze sobą, gdy szli na mecze starszych klas. Kiedy skończyliśmy pierwszą klasę, mama Toli porozmawiała z dyrektorem, i Tola od razu przeszedł do trzeciej, Ŝeby nie wyróŜniać się za bardzo wśród o wiele niŜszych i drobniejszych rówieśników. Program przeskoczonej klasy Tola nadrobił w ciągu wakacji. Jego rodzice pracowali razem z moimi i od czasu do czasu przychodzili do nas w gości; raz pojechaliśmy nawet na wczasy. Jak to wtedy było w modzie, do pensjonatu niedaleko Odessy, własnymi samochodami. Całą drogę Tola usiłował zainteresować mnie a to grą w szachy, a to w warcaby, a to rozmową o ksiąŜkach. Dopadły nas jednak takie nudności, Ŝe ojcowie musieli zatrzymywać się co pół godziny, Ŝeby mamy mogły po kolei wyprowadzać nas na świeŜe powietrze, gdzie zostawialiśmy zawartość naszych Ŝołądków. Potem znowu wsiadaliśmy do auta, profilaktycznie ściskając w rękach woreczki 7 foliowe, na wypadek, gdyby nie udało się odpowiednio wcześnie zatrzymać. Zapewne z powodu tych niedogodności nie udało nam się znaleźć wspólnych, interesujących dla obojga tematów, i w ciągu całego wyjazdu przyjaźń nasza nie zdołała się umocnić. Tola, co prawda, starał się zaproponować mi badmintona, ale ciągle miałam w pamięci szczegóły wspólnej podróŜy i to, jak Tola o mało nie zapaskudził mi spodenek, zanim ledwie zdąŜył wyskoczyć z auta z przepełnionym woreczkiem w rękach, i odmówiłam. Poza tym potwornie nie podobały mi się majtki w Ŝółte groszki, które mama zakładała Toli zamiast kąpielówek, i Toli okrągły brzuch, zwisający znad majtek w Ŝółte groszki. A do tego zawsze — ledwie przestępowaliśmy próg jadalni — Tola stawiany był mi za wzór: — Patrz — zaczynała i kończyła kaŜdy kolejny posiłek moja mama — Tola juŜ dawno zjadł, a ty ciągle dumasz nad talerzem. Z pewnością dorównanie Toli, który w trzydziestostopniowym upale z wyrazem najwyŜszej błogości pochłaniał dwie porcje makaronu na zimno, popijając ciepłym kompotem z suszonych gruszek, szedł na plaŜę i dopychał wszystko czterema kromkami chleba z masłem, które dawali na śniadanie do herbaty, było niemoŜliwe. Krótko mówiąc, Tola nie wzbudzał we mnie najmniejszej sympatii, mimo iŜ w pensjonacie w ogóle nie było dzieci w naszym wieku. Nawet kiedy robiło się juŜ totalnie nudno, nie poddawałam się, i zamiast iść do Toli, zaczynałam czytać czasopismo Nauka i Ŝycie, które rodzice w ostatniej chwili wzięli na drogę — mama celowo nie zabrała nic innego do czy- 8 tania, Ŝebym „nie psuła sobie oczu". Okulistka zaleciła mi przerwę w czytaniu, Ŝebym nie musiała nosić okularów. Wyjątkowo często czytałam więc artykuł poświęcony najnowszym

odkryciom w dziedzinie krystalografii chemicznej, być moŜe dlatego, Ŝe od niego zaczynał się numer. W końcu, kiedy rodzice po raz kolejny próbowali wmusić we mnie kotleta, nie wytrzymałam i wyrecytowałam: „Centralne miejsce w dziedzinie badań nad ewolucją minerałów róŜnorodnych górskich formacji geologicznych powinna zająć geokrystalochemia, jako nowy kierunek rozwoju tradycyjnej krystalochemii; jej równieŜ naleŜy przypisać duŜą rolę w rozwiązaniu zagadnienia syntezy płynów o określonych właściwościach z uwzględnieniem energii form krystalicznych, oraz w badaniu izomorfizmu i polimorfizmu przy wykorzystaniu metody rentgenostrukturalnej, elektrograficznej i neutronograficznej, zarówno właściwości chemicznych, jak i całego zespołu właściwości fizycznych. A wy się tu głupotami zajmujecie". Potem zwycięsko wypuściłam z siebie powietrze, wypiłam kompot i zostawiłam zupełnie oszołomionych rodziców, by dalej przyglądali się, jak Tola kończy swoją porcję kotletów z kaszą. Koniec tego monologu doleciał równieŜ do uszu Toli, który skończył jeść obiad i właśnie przechodził z mamą obok naszego stolika. Po tym zdarzeniu rodzice schowali gdzieś Naukę i Ŝycie, a Tola więcej nie zapraszał mnie na badmintona. DuŜo później przyszło mi poŜałować swojej szczenięcej zarozumiałości, kiedy w ósmej klasie dotarło do mnie, Ŝe pierwszy raz w Ŝyciu się zakochałam. 9 Michael Jackson, poezja i Łaskawy Maj Tak naprawdę, maj tamtego roku dla Ŝeńskiej części naszej klasy okazał się absolutnie niełaskawy. Zapanował bowiem specyficzny rodzaj epidemii. KoleŜanki z klasy podzieliły się na trzy grupy: pierwsze do nieprzytomności kochały się w Michaelu Jacksonie, drugie w George'u Michaelu, trzecie, a było ich najmniej, za obiekt sympatii wybrały sobie solistę szalenie wtedy modnej kapeli Łaskawy Maj. I nie wiadomo, które z nich miały najbardziej przechlapane. Symptomy tej choroby, niezaleŜnie od wyboru obiektu, zawsze były takie same. Absolutnie wszystkie — nawet największe kujonice — nagle skracały szkolne mundurki, przestawały nosić obowiązkowe wstąŜki we włosach (na co dzień niebieskie, a w święta śnieŜnobiałe), podbierały mamom buty na obcasie i ignorując niedogodności związane z niedopasowaną numeracją, starały się je nosić najpierw po lekcjach, a potem równieŜ w szkole. Kolejny etap choroby charakteryzował się jaskrawo malowanymi w najnieprawdopodobniejsze odcienie róŜu paznokciami, grubo pomalowanymi, potem doklejanymi rzęsami, cieniutko wyskubanymi brwiami, a czasami któraś odwaŜyła się nawet na jasnoróŜową szminkę. Tak było w szkole. Po szkole makijaŜ znacznie przybierał na intensywności, siłą rzeczy narzucając skojarzenie z bohaterami powieści Jamesa Coopera, spódnice krótły nadzwyczaj i spod niektórych kurtek mogło być ich w ogóle nie widać. Do tego dochodziły perfumy mam w o wiele za duŜych ilościach i wypalane w bramie pierwsze papierosy. 10 Ostatnie, najbardziej zaawansowane stadium niosło ze sobą ściany szczelnie oklejone plakatami z zaczyty-wanego przez kaŜdego przedstawiciela odpowiedniego wieku magazynu Rówieśnik, indywidualne kolekcje zdjęć z innych wydań i jeszcze radykalniejsze zmiany w wyglądzie zewnętrznym. To ostatnie uzaleŜnione było od rodzaju choroby. Te z moich koleŜanek, które starannie kolekcjonowały wizerunki Michaela Jacksona, przewaŜnie farbowały włosy na czarno i robiły mocną hennę. Te, które zbierały zdjęcia George'a Michaela, mniej uwagi poświęcały fryzurze, dbały za to o posiadanie jak największej ilości czarnych golfów, dŜinsów oraz marynarek i nosiły gładko zaczesane włosy oraz po kilka kolczyków w uszach. Zwolenniczki twórczości Łaskawego Maja nie przejmowały się wyglądem zewnętrznym ani trochę, naśladując w tym swoich idoli, a takŜe z powodu gorszej — niŜ w wypadku dziewcząt

zakochanych w „zachodnich pop--idolach" — sytuacji materialnej swoich rodzin. Charakterystyczne dla nich symptomy zewnętrzne były najmniej zauwaŜalne; ktoś mniej spostrzegawczy mógłby wziąć je za całkiem normalne nastolatki. Mnie równieŜ nie udało się uniknąć owej epidemii uczuć; jej objawy wystąpiły u mnie najpóźniej w klasie i w dodatku wcale nie tak, jakbym sobie Ŝyczyła. Zaczęłam się juŜ martwić, czy aby prawidłowo przechodzę proces dojrzewania płciowego — jeśli w ogóle przechodzę. Dlatego kaŜdego rana zaraz po przebudzeniu biegłam do łazienki, gdzie powiesiłam starannie wycięte z Rówieśnika plakaty Michaela Jacksona i George'a Michaela oraz ii niewielkie czarno-białe zdjęcie grupy Łaskawy Maj. Tu, przyglądając się kolejno kaŜdemu z męŜczyzn, starałam się dociec, na widok którego z nich moje serce zaczyna bić szybciej. Wstydząc się swego opóźnionego rozwoju, próbowałam w sztuczny sposób stymulować proces zakochiwania się i w ciągu dnia intensywnie myśleć po kolei o kaŜdym z potencjalnych kandydatów na wybrańca mego serca. Jakiś czas pocieszałam się, Ŝe najpierw trzeba przywyknąć do wyglądu obiektów swojej sympatii, potem starałam się chodzić do łazienki dwukrotnie: przed śniadaniem i po śniadaniu, podejrzewając, Ŝe być moŜe miłość na czczo rozwija się wolniej, niŜ gdy człowiek jest syty. Po tygodniu wyznaczyłam regularne wizyty — co pół godziny, doprowadziło to jednak tylko do tego, Ŝe mama zapytała, czy mam problemy z Ŝołądkiem, i zmusiła mnie do połknięcia jakichś dwu tabletek. A moje serce i tak biło szybciej przy śniadaniu, niŜ kiedy zatrzymywałam wzrok na którymś z obiektów Ŝarliwej miłości wszystkich moich szkolnych koleŜanek. Sytuacja stała się krytyczna, gdy któregoś dnia w szkolnej stołówce przypadkiem spojrzałam naTolę i poczułam, Ŝe moje serce kołacze, jakbym przebiegła kilka metrów do właśnie ruszającego tramwaju. Nie uwierzyłam własnym oczom i baczniej przyjrzałam się dawnemu koledze z klasy, który akurat pochłaniał trzecią porcję parówek z ziemniakami. Ale im poŜądliwiej wpychał sobie do ust kiszoną kapustę, która zwisała mu na podbródek, tym bardziej chciało mi się na niego patrzeć. W czasie kiedy dorastaliśmy, Tola zdecydowanie wyrósł, nie zmienił się jed- 12 nak niemal wcale. Ciągle był najwyŜszy w klasie, okrągłe brzuszysko nadal wyłaziło mu ze spodni szkolnego mundurka, na kaŜdej przerwie biegł do stołówki i nigdy nie grał w piłkę. Teraz juŜ, nie kryjąc się, nosił ze sobą wszędzie, nawet do stołówki, powieść Kwintyn Durward Waltera Scotta; na czytanie przeznaczał kaŜdą wolną chwilę, nawet czekając, aŜ dyŜurni przyniosą tacę z parującymi talerzami ziemniaków z parówkami. Nie przeszkadzało mu, Ŝe jego sąsiedzi zza stołu wykorzystywali ten czas na energiczne szturchanie się łokciami, starając się, by ostatni z brzegu spadł, a kiedy im się udawało, głośno rechotali. Nikt nie odwaŜył się zaczepić Toli, zapewne z uwagi na jego potęŜną budowę, bo gdyby wysilił się choć minimalnie, zepchnąłby ich z ławki wszystkich naraz. W tym samym czasie ja równieŜ czytałam Kwintyna, co prawda po kryjomu i w domu, bo po pierwsze, lekarz znowu zabronił mi duŜo czytać, a po drugie, ksiąŜka była zbyt cięŜka, Ŝeby ją targać do szkoły z podręcznikami. I ten, jak mi się wtedy wydawało, tajemniczy zbieg okoliczności zmusił moje serce, by zabiło mocniej. Wpadłam w pułapkę. Znalazłam się w sytuacji bez godnego wyjścia. O ile dotąd wstydziłam się swego opóźnienia względem koleŜanek, które co rano z troską pytały: „No i jak? Który ci się podoba?" (wyniki moich prób zakochania się w którymś z idoli śledziła w napięciu cała Ŝeńska część naszej 8a), chowając oczy, zmuszona byłam odpowiadać: „śaden". Ryzykowałam utratę resztek autorytetu i mogłam zostać uznana za niedorozwiniętą. Teraz jednak wszystko stało się znacznie gorsze. Obierając Tolę za obiekt swojej miłości, podpisałam na siebie wyrok

13 śmierci. PrzecieŜ Ŝadna z koleŜanek nie byłaby w stanie tego zrozumieć. Tak raŜąco niskiego poczucia estetyki i dobrego gustu, takiego niezrozumienia istoty męskiej urody — tego braku zachwytu nad grą silnych mięśni, nad obleczonym w obcisłe kąpielówki symbolem męskości, połączonego z subtelną erotyką drŜącego tembru głosu, nad wspaniałą fryzurą i licznymi kolczykami w uszach. Tym samym ostatecznie przypieczętowałam swoje zacofanie we wszystkim, co dotyczyło kobiecej solidarności, bo „tak robią wszystkie". A mnie nie wyszło. Figura mego wybrańca wyglądała tak, jakby mniej więcej trzydzieści lat przepracował jako dyrektor wielkiego przedsiębiorstwa, i było jasne, Ŝe Ŝaden jego mięsień nigdy nawet nie słyszał słowa ekspander, nie mówiąc juŜ o jakichś tam hantlach czy sztangach. Stało się najgorsze: wyszło na jaw, Ŝe to nie opóźnienie w rozwoju, lecz stan patologiczny. Wprawdzie mogłam sobie z wielkim trudem wyobrazić, jak zwierzam się najbliŜszej przyjaciółce z tego, Ŝe nie mogę zakochać się w Michaelu Jacksonie, ale na to, by opowiedzieć jej, nawet w największej tajemnicy, Ŝe kocham się w Toli, nie odwaŜyłabym się nigdy. Po pierwsze, natychmiast wiedziałaby o tym cała szkoła, bo która przyjaciółka taką sensację utrzyma w tajemnicy. Po drugie i najgorsze, mógłby się o tym dowiedzieć Tola. A tego to juŜ bym nie przeŜyła. Jedynym rozsądnym wyjściem z sytuacji było samobójstwo. Przed podjęciem tak powaŜnego kroku, postanowiłam jednak przelać swe cierpienie na papier. Mój pierwszy utwór zatytułowany był Tobie... 14 Moje serce tonie w smutku Deszcz o szyby bije Powiem ci to po cichutku Rozpacz serce ryje KsięŜyc świeci najjaśniejszy Noc jest tak okrutna Ty mi jesteś najpiękniejszy A ja taka smutna Mimo wątpliwości dotyczących słowa „najpiękniejszy", nie pasującego do wyglądu Toli, wiersz spodobał mi się bardzo, i zdecydowałam, Ŝe zaczekam z samobójstwem, by zostawić ludzkości swoje nieśmiertelne utwory. Następny wiersz napisałam tejŜe samej nocy i zatytułowałam Ciebie... Ciebie nie zapomnę Kochać zawsze będę Na wieki przeklęta Ta moja tęsknota Ty o niczym nie wiesz I w radości Ŝyjesz śe me serce krwawi Lecz kto mnie wybawi? To był niewątpliwie postęp w rozwoju mojej osobowości twórczej. „Kochać zawsze będę na wieki przeklęta" — to juŜ było coś; tak wzmocnionym obrazem poetyckim 15 moŜna było oddać sprzeczne uczucia, które towarzyszyły mojej pierwszej miłości. Krótko, mocno i okrutnie, prawie jak u Stefanyka. Rano obudziłam się z uczuciem, Ŝe nie jest tak źle. Nie poszczęściło mi się w miłości, za to moŜe przejdę do historii jako poetka, i jeszcze przed śniadaniem napisałam wiersz Tobą... Z,& tobą świata nie widzę Bo tym światem się brzydzę DłuŜej nie mogę tak Ŝyć Bez ciebie ja Kto zgadnie jak się Ŝycie ułoŜy MoŜe do grobu nas złoŜy Nierozłączni będziemy, serce, Z tobą ja Pobrzmiewała w tym nuta liryzmu z pieśni ludowych, i nawet jeśli nie było to zbyt oryginalne, to przynajmniej wystarczająco szczere; kto wie, czy nie wystąpiła tu pewna stylizacja. Byłam z siebie bardzo zadowolona. Wszystkie trzy wiersze przepisałam do specjalnego zeszytu i zatytułowałam Ty. W ciągu kilku następnych dni zapełniłam wierszami wszystkie strony cienkiego brulionu w kratkę, potem jeszcze jednego, aŜ zrozumiałam, Ŝe trzeba załoŜyć porządny zeszyt. Moja twórczość tego okresu charakteryzowała się stylistyczną jednością, widoczną juŜ w tytułach.

Po cyklu Ty napisałam zbiór pięciu sonetów Ja, następnie poemat My, aŜ w końcu w ciągu trzech bezsennych 16 nocy spod mojego pióra wyszła ilość wierszy, którą godziło się zebrać w tomik. Zatytułowałam go O nas, i na tym wyczerpał się zapas zaimków osobowych oraz ich form. Pełne ich zastosowanie w moim pierwszym tomiku powinno wywołać zainteresowanie jeśli nie krytyków, to przynajmniej językoznawców. Są tacy, którzy badają „Rolę partykuł wykrzyknikowych w późnych utworach Panka Kulisza", dlaczego więc nie miałby się znaleźć ktoś, kto napisałby doktorat „O zaimkach osobowych i ich fleksji we wczesnej twórczości Ołesi Podwieczor-kówny". Literatura w zeszycie i literatura w Ŝyciu. Tajemnice męskiego serca Mijały dni, moje uczucie rosło i skromne nocne wierszowanie juŜ mnie nie zadawalało. Wyznaniami mojej duszy zapisałam niejeden zeszyt, ale co to zmieniało? Pragnęłam podzielić się z kimś myślami, a jeszcze bardziej chciałam podzielić się nimi z Tolą i usłyszeć, czy mogę liczyć na wzajemność. Jedyna przewaga mojej choroby nad dolegliwościami koleŜanek polegała na tym, Ŝe ile by te nie cierpiały, nie miały nadziei na wzajemność. Z drugiej strony, zachowanie Toli od czasu, kiedy jego osoba znalazła się w centrum moich myśli i uczuć, nie zmieniło się ani odrobinę. Albo tak samo starannie ukrywał swoje uczucia, albo teŜ nic do mnie uczuł. U Pocieszałam się, Ŝe los nie moŜe być aŜ tak okrutny, by prawdą okazało się to drugie, ale ta myśl nie dawała mi spokoju, i z kaŜdym dniem coraz bardziej chciałam poznać prawdę. Rozmyślałam długo, jak to osiągnąć, i w końcu znalazłam sposób. W ciągu jednej z bezsennych nocy przetłumaczyłam na ukraiński List Tatiany do Oniegina i postanowiłam, Ŝe podrzucę to posłanie do kurtki Toli. List zaczynał się: „Kocham Pana, czego jeszcze Panu trzeba", a kończył: „Kończę, cięŜko czytać". Dalej, w króciutkim P.S., zaproponowałam Toli, by odpowiedź włoŜył do kieszeni swojej kurtki, kurtkę powiesił w szatni na drugim wieszaku z prawej strony w trzecim rzędzie i o nic więcej nie pytał. List podpisałam „Miss X", a do Toli zwracałam się „Mister Y". Kilka dni minęło jak w malignie, codziennie kilka razy biegłam do szatni, spodziewając się, Ŝe znajdę kurtkę Toli w umówionym miejscu, ale minął tydzień, potem drugi, a Tola rozbierał się tam, gdzie wcześniej, a jego kieszenie były puste. Obawiałam się, Ŝe Tola pomylił instrukcje: włoŜył odpowiedź do kieszeni i powiesił kurtkę na starym miejscu, musiałam więc się upewnić. Tak minęły dwa tygodnie, a ja codziennie intensywnie przeszukiwałam swoją „skrzynkę pocztową" i dyŜurni zaczęli na mnie dziwnie patrzeć, bo pewnie mieli własną teorię na temat mojego grzebania po kieszeniach. Po dwóch tygodniach nie wytrzymałam i napisałam do Toli kolejny list, w którym zrezygnowałam z wiązanej formy wyraŜania uczuć i oddałam wszystko swo- 18 imi słowami, starając się wypowiadać jak najprościej i jak najprzystępniej. Próbowałam osiągnąć maksymalną szczerość, nie tracąc poczucia własnej godności, i wywrzeć na Toli jak najlepsze wraŜenie. Efektem były konstrukcje w rodzaju: „Nie pomyśl o mnie źle, ale sądzę, Ŝe w okolicznościach sprzyjających zaistnieniu odpowiedniego kontekstu sytuacyjnego zabarwienie emocjonalne naszej nietypowej konwersacji mogłoby zyskać pozytywny impuls. W związku z moim pragnieniem zachowania anonimowości proponuję zacząć od werbalno-wirtualnej znajomości z perspektywą przejścia do kontaktu bezpośredniego". Ponownie zaproponowałam Toli, czyli Mi-sterowi Y, by powiesił kurtkę z odpowiedzią w kieszeni na drugim wieszaku z prawej strony w trzecim rzędzie w szatni i o nic więcej nie pytał.

Nawet nie spróbował, i przez następne trzy miesiące przychodził do szkoły w ogóle bez kurtki, mimo iŜ była zima. Mogło to znaczyć, Ŝe albo Tola błędnie zrozumiał moje listy i pomyślał, Ŝe ktoś sobie z niego Ŝartuje, albo teŜ postanowił zaŜartować sobie ze mnie; wtedy potwierdziłyby się moje najgorsze przeczucia. W pierwszym wypadku stchórzyłby Tola, w drugim — ja poniosłabym klęskę. Następnej nocy napisałam ostatni cykl wierszy, poświęcony mojej miłości do Toli, pt. Tyś niegodny, uroczyście spaliłam kartkę papieru z imieniem Toli i przysięgłam nigdy więcej nie zakochiwać się bez wzajemności oraz do końca swych dni mścić się na męskim rodzie za splamioną pierwszą miłość. Wiersz poświęcony temu rytuałowi nosił tytuł Klątwa. Namiętności po ukraińsku. Lazaret Babcia i Ŝyciowa mądrość. Mama i doświadczenie Ŝyciowe. Kurs przetrwania dla nastolatków. Seks przedmałŜeński: „za" i „przeciw" Wszystko zaczęło się od Dee Snidera i dupli. Nawet gdyby Dee Snider nie zrobił nic więcej poza napisaniem Kursu przetrwania dla nastolatków, którego fragmenty publikowane były w magazynie Rówieśnik pod koniec lat osiemdziesitcych, miałby pełne prawo do tego, by wpisać się w historię naszego podwórka jako znacząca i epokowa osobistość. Ale Dee Snider był oprócz tego muzykiem, fajowym długowłosym rockerem, odlotowym gościem z odlotowymi piórami, walił czadowe solówki na swoim firmowym wiośle, nosił wytartą skórę i dawał prawdziwego drive'a na kaŜdym koncercie. Nie zaliczał się do gwiazd, których słuchali wszyscy i którymi się zachwycali, takich jak Jim Morrison, Santana, Led Zeppelin, nie mówiąc o Halloween. Dee Snider grał kawałki dla tego, kto kuma prawdziwe hard rockowe klimaty, potrafi docenić decybele i nie szuka łatwej drogi w Ŝyciu. Dee Snider grał dla hipów słuchających rocka, dlatego na pełnych prawach wpisał się równieŜ w rockową historię. Choć dla naszej opowieści nie ma to aŜ takiego znaczenia. Gdy w kilku kolejnych numerach Rówieśnika ukazał się Kurs przetrwania dla nastolatków, kiedy numery te zo- 20 stały zaczytane na śmierć i skutecznie schowane przed rodzicami, potem przemyślane, omówione i jeszcze raz przeczytane, na naszym podwórku wreszcie zaczęła się rewolucja seksualna. Obecne pokolenie uczniów zapewne bardzo się zdziwi naszą niegdysiejszą ospałością. Dziś — przynajmniej jeśli wierzyć pismom młodzieŜowym, skierowanym do raczej cnotliwych i przyzwoitych czytelników — dziewczyna, która do trzynastego roku Ŝycia ciągle jeszcze nie zdołała pozbyć się cnoty, moŜe uwaŜać się za fizjologicznie niepeł-nowartościową. Nie wspomnę juŜ o męskiej części, która co prawda wspomnianej prasy nie czyta, ale swoją pełno-wartościowością zaczyna przejmować się niewiele później. W naszych czasach wszystko to dopiero wchodziło w modę, wnosząc pewien element niepokoju w stabilność prowincjonalnego Ŝycia. Rodzice wychowywali nas w przekonaniu, Ŝe noc poślubna powinna być naprawdę pierwszą, przynajmniej dla narzeczonej, Ŝe doświadczenie seksualne powinno zdobywać się wyłącznie po zawarciu małŜeństwa, a dziewczyna, która uległa namowom chłopaka i spróbowała zakazanego owocu, najzwyczajniej w świecie moŜe uznać się za zbezczeszczoną i automatycznie pomniejszyć swoje szanse na szczęśliwe zamąŜpójście przynajmniej o 50 %. A przecieŜ rozwiązła cywilizacja zachodnia na aseksu-alne poradzieckie tereny wdzierała się niepowstrzymanie, i coraz częstsze publikacje typu Kurs przetrwania łamały nasze tradycyjne wyobraŜenia, choć naprawdę nie wszystkim udawało się przejść od teorii do praktyki. JuŜ same tytuły poszczególnych rozdziałów ksiąŜki Dee Snidera 21

wzbudzały we mnie przeogromną chęć schowania pisma w najciemniejszy kąt, byleby tylko, broń BoŜe, nie znaleźli jej rodzice. Wyobraźcie sobie, jak wyglądałaby nasza rozmowa, gdyby dowiedzieli się, Ŝe interesują mnie artykuły: Rodzice i rodzina — nie mogę z nimi wytrzymać, a zastrzelić szkoda, Co znaczy przedwcześnie zmęczyć się Ŝyciem?, Czy aborcja jest niebezpieczna?, Wpływ kolegów i piwa na reakcję pęcherza moczowego. Oprócz tego niektóre z rad zachodniego rockera były nieco sprzeczne. Z jednej strony apelował: „Nie wychodźcie z domu bez prezerwatywy!", nie wyjaśniając bynajmniej, co trzeba mówić rodzicom, jeśli niespodzianie znajdą prezerwatywę w twoim piórniku, pod poduszką albo w kieszeni świeŜo wypranych spodni. Z drugiej, nie do końca było zrozumiałe, po co trzeba się tak z tymi prezerwatywami męczyć, skoro według statystyki tegoŜ Dee Snidera: „KaŜdego roku trzy tysiące nastolatków zapada na syfilis, chroniczną i bardzo zaraźliwą chorobę weneryczną, która nie leczona, moŜe doprowadzić do śmierci. CzyŜ matka- natura nie jest mądra?". Spróbujcie wyjaśnić, w czym tu przejawia się mądrość matki-natury i jak po takim „błogosławieństwie" w ogóle odwaŜyć się wyjść z domu? Poza tym autor zmuszał czasem czytelnika, by poczuł się kompletnym debilem: „Jeśli podejrzewasz, Ŝe moŜesz być w ciąŜy, przede wszystkim zrób sobie test ciąŜowy". Prawda, wszystko to brzmi logicznie. Nie wiadomo tylko, skąd w postradzieckim państwie pod koniec lat osiemdziesiątych, wziąć taki test, nie mówiąc juŜ o tym, jak go uŜyć. Czytamy natomiast: „Jeśli test dał wynik nega- 22 tywny, to znaczy, Ŝe niepotrzebnie się martwiłaś. Ale jeśli wynik testu jest pozytywny, to musisz podjąć waŜną Ŝyciową decyzję". Tym, którzy jeszcze nie załapali, autor wyjaśnia dalej: „MoŜesz dokonać wyboru: albo zdecydujesz się na aborcję (i tu ostatnie uściślenie dla zupełnie nieuwaŜnych), czyli operacyjnie przerwiesz ciąŜę, albo urodzisz dziecko". Dla tych, którzy wybrali aborcję, Dee Snider podaje listę organizacji, do których moŜna się zwrócić o pomoc: ogólnoamerykańska sieć klinik kontroli urodzeń, Birth Right, Narodowa Federacja na rzecz Aborcji. Do wszystkich tych organizacji moŜna zwracać się „telefonicznie, dzwoniąc pod numery, które uzyskacie w informacji telefonicznej". Próbowaliście? Nie mniej proste i dostępne wyjście z sytuacji proponowane jest dla tego, kto zdecydował się urodzić dziecko i oddać je do adopcji: „Adopcją zajmują się róŜne organizacje, takie jak Zjednoczone SłuŜby Społeczne, Katolicka Dobroczynność, Zjednoczona Federacja śydowskich Filantropów. Adresy tych organizacji znajdziesz w informacji telefonicznej". Niechby i sam Dee Snider spróbował wybrać 913 i zapytać o telefon Zjednoczonej Federacji śydowskich Filantropów. Tak więc, nie dbając o to, Ŝe gin z tonikiem, którym dobrze jest dodać sobie odwagi przed „pierwszym razem", jest absolutnie niedostępny, ani o to, Ŝe uprawianie seksu na tylnym siedzeniu samochodu ojca to nieprawdopodobieństwo (nawet gdyby ojciec ci go poŜyczył, sama realizacja, na przykad w zaporoŜcu, wymagałaby wieloletniego doświadczenia; nowicjusz w Ŝaden sposób nie byłby 23 w stanie podołać temu zadaniu), ani o banalny deficyt prezerwatyw oraz ich wątpliwą jakość (dostępne były wyłącznie wyroby rodzimej produkcji), zdecydowaliśmy się mimo wszystko skorzystać z rad Dee Snidera. Miejsce, które wybraliśmy na ten cel, nazywało się du-pla i było maleńkim pomieszczeniem na strychu jednego z budynków na naszym podwórku. Kiedy byliśmy dziećmi, kryliśmy się tam jedno przed drugim, bawiąc się w wojnę i podchody. Wtedy był to pusty, zaniedbany pokoik nad windą, z wiecznie nie domykającymi się drzwiami. Kiedy podrośliśmy i trzech „odlotowych gości" z naszego podwórka nie bez wpływu tegoŜ Dee Snidera zdecydowało się załoŜyć własną rockową kapelę i zacząć odlotowo grać, wpadliśmy na pomysł, by na próby wykorzystać duplę.

ADM, do którego chłopcy zwrócili się z prośbą o zezwolenie, natychmiast wyszedł naprzeciw potrzebom młodzieŜy i zgodził się na prowadzenie prób w pomieszczeniu nad windą. Dupla została sprzątnięta, ze śmietnika chłopcy przynieśli kilka krzeseł, które jeszcze nadawały się do uŜytku, wtargali na górę perkusję i przeprowadzili pierwszą próbę. Następnego dnia pracownicy ADM-u zmuszeni zostali do zmiany stanowiska i wyjścia naprzeciw potrzebom oburzonych mieszkańców kilku sąsiednich budynków. ŚwieŜo załoŜonej grupie o szerokich perspektywach w dziedzinie mało rozwiniętego w owym czasie trash metalu zabroniono przeprowadzania prób, co przeniosło uwagę dorastającego pokolenia z troski o własny rozwój kulturalny na inne aspekty Ŝycia, w szczególności seksualny. M Duplę postanowiliśmy wykorzystać w innym celu. Najpierw z tegoŜ samego śmietnika przyciągnęliśmy inne nie do końca zniszczone meble, i jako tako udało się nam stworzyć atmosferę intymności. Przyćmione światło, wąski tapczanik ze sterczącymi gdzieniegdzie kawałkami wypełniacza i spręŜynami, magnetofon, kasety, butelki z alkoholem, zapas prezerwatyw. Za brudną zasłoną — szeroka deska, która bardzo przypominała drzwi, ustawiona na kilku chwiejnych nóŜkach i nakryta poplamionym prześcieradłem. Chłopcy długo nie odwaŜyli się zaproponować swoim partnerkom tak prowizorycznych warunków, aŜ wreszcie znalazła się para ochotników pragnących doświadczyć intymności za zamkniętymi drzwiami. Nikogo z nas — wtedy juŜ uczniów 11 klasy — podobny luksus jeszcze nie spotkał. Nasze nieustające dyskusje pozostawały czysto teoretyczne, przekonania rodziców nie stawały się mniej konserwatywne, a strach przed zrobieniem czegoś niedozwolonego trwał z powodu niedostępności skutecznych środków antykoncepcyjnych oraz wciąŜ jeszcze popularnych ślubów z konieczności. Wszystko to czyniło nasze pokolenie ostatnim, które z takim szacunkiem odnosiło się do dziewictwa. Z czasem temat „przedślubne stosunki płciowe: za i przeciw" zaczął zajmować w naszych rozmowach coraz więcej miejsca, aŜ w końcu stał się głównym. Wielu z nas dopiero od Dee Snidera dowiedziało się, Ŝe przedślubne stosunki płciowe w wielu krajach uwaŜane są za normalne, w niektórych nawet za konieczne, a jednak nie wszyscy uznali, Ŝe tak właśnie powinno być. 25 Podzieliliśmy się na dwie antagonistyczne grupy, z których jedna była „za", a druga „przeciw". Natychmiast i bez wahania dołączyłam do tej drugiej, co nie pozostało bez wpływu na opisane dalej zdarzenia. Co lepsze: filolog czy informatyk? Miss X i Mister Y. Tajna korespondencja. Wykształcenie — rzecz u męŜczyzny nie najwaŜniejsza Historia mojego związku z Witią, jak to bywa z młodzieńczą miłością, zaczęła się bardzo romantycznie. Któregoś wiosennego wieczoru, kiedy to mój ojciec był przekonany, Ŝe siedzę w domu i przygotowuję się do matury, a ja byłam pewna, Ŝe ojciec poszedł na urodziny i do domu wróci późno, spotkaliśmy się niespodzianie na ulicy, tyle Ŝe ojciec zupełnie nie przejawiał oznak charakterystycznych dla pourodzinowego stanu upojenia czy choćby lekkiego rozluźnienia, ja z kolei byłam w towarzystwie chłopca w znoszonej skórze, z długimi piórami i napisem Metalika na czarnej koszulce. Co więcej ojciec przejawiał wyraźne zdenerwowanie, bo pilne obowiązki przeszkodziły mu w pójściu na przyjęcie, za co obrazili się na niego nie tylko przyjaciele, ale i moja mama, która właśnie na tę okoliczność wcześniej wyszła z pracy i nawet zdąŜyła pójść do fryzjera. A ja nie tak zwyczajnie szłam sobie z osobą płci przeciwnej, a osoba ta nie tylko, zdaniem mojego ojca, wyglądała podejrzanie, ale nad to mieliśmy odwagę trzymać się za ręce. I to — w trakcie pierwszego 26

spotkania, w niespełna siedemnastym roku Ŝycia, ledwie przed końcem zdobywania wykształcenia średniego, i wciąŜ przed rozpoczęciem wyŜszego. Łatwo się zorientować, Ŝe sytuacja była nie najprzyjemniejsza, szczególnie jeśli uwzględni się wybuchowy charakter mojego ojca, jego marzenia o zięciu inŜynierze i głębokie przekonanie o tym, Ŝe pierwszy osobnik płci męskiej, który przestąpi próg naszego czteropokojowego mieszkania, wcześniej czy później zostanie jego zięciem. A przecieŜ świętym obowiązkiem rodziców jest odciąganie tego momentu przynajmniej do ukończenia szkoły średniej. Gdzieś w przededniu końca szkoły rodzice zdecydowali, Ŝe zadbają o moją przyszłość zawodową. Dyskusje na temat „kim mam zostać" toczyły się w naszej rodzinie juŜ wcześniej, ale ich intensywność i natęŜenie wzrastały stopniowo, im bliŜej było do matury. Nasze zdania, jak w kaŜdej porządnej rodzinie, były podzielone. Rodzice uwaŜali, Ŝe największe perspektywy otwiera przede mną zawód informatyka, i starali się przekonać mnie do pójścia na politechnikę. Zgadzałam się z nimi w kwestii perspektyw, wątpiłam jednak, czy człowiek, który ma powaŜne problemy z obsługiwaniem kuchenki gazowej, Ŝelazka, a czasem nawet lodówki, moŜe zostać dobrym informatykiem. Nie mówiąc juŜ o troi z informatyki, którą potem nauczycielka poprawiła jednak na piątkę, Ŝeby nie psuć bardzo dobrego świadectwa. Tyle tylko, Ŝe na głośne wyraŜenie choćby części wątpliwości czy Ŝyczeń odwaŜyłam się duŜo później. Znałam swoich rodziców i świetnie zdawałam sobie sprawę, Ŝe przekonanie ich nie będzie łatwe. 27 „Jeśli chcesz osiągnąć w Ŝyciu sukces, przestań czytać nikomu niepotrzebną literaturę piękną. Trzeba Ŝyć w prawdziwym, a nie zmyślonym świecie. Lepiej idź i pomóŜ mamie w kuchni"— radził ojciec, zastając mnie nad ksiąŜką. Rozumiejąc, Ŝe wojskowe zasady — punkt i (dowódca ma zawsze rację) i punkt 2 (jeśli przypadkiem dowódca nie ma racji, to patrz punkt punkt 1) — obowiązują równieŜ w wypadku rodziców, rzadko się z nimi sprzeczałam, uciekając się do aktywniejszych metod samoobrony, jak na przykład demonstrowanie rodzicom własnoręcznie ułoŜonego spisu lektur nadobowiązkowych takiej długości, Ŝe gdyby moja nauczycielka ukraińskiego przypadkiem się o nim dowiedziała, byłaby przyjemnie zaskoczona. Moim dawnym skrytym marzeniem były studia na filologii. Dawnym, bo pojawiło się juŜ wtedy, gdy rozmów na temat mojej zawodowej przyszłości jeszcze nie prowadzono, jak zresztą Ŝadnych innych rozmów. Wszystkie funkcje w domu były ściśle rozdzielone: rolą rodziców było decydować i uwaŜać za potrzebne, moją — wykonywać to, co oni zdecydowali lub uwaŜali za potrzebne. A wszystkim, z czym się zgadzałam lub nie, mogłam podzielić się z pluszowym misiem Panasem, który w tych błogosławionych czasach odgrywał rolę mojego domowego psychoanalityka. Moje marzenie, oczywiście, nie mogło nie być skrytym, bo przecieŜ jasne jest, Ŝe dzieci rodziców-inŜynierów powinny zdobywać porządne zawody, a nie myśleć o niebieskich migdałach. „Filolog to nie zawód. Tracić pięć lat na uczenie się ojczystego języka moŜe co najwyŜej kompletny idiota" — 28 twierdził mój ojciec, a ojciec, jak wiemy z dwóch podstawowych zasad wojskowych, zawsze ma rację. W tym bardzo długim okresie, kiedy moje marzenie istniało tylko w myślach, nie wiedziałam, jaką filologię wybrać. Miałam szczęście być jedną z ostatnich ofiar radziecko-kubańskiej przyjaźni i — w imię tejŜe przyjaźni — uczyć się w szkole języka hiszpańskiego. Bez oglądania się na nasz system oświaty, dzięki bliskiej znajomości z córką iberystki, a takŜe dzięki dzieciństwu tejŜe spędzonemu w Argentynie, udało mi się opanować język na tyle, by zrozumieć, Ŝe mi się podoba i Ŝe w ogóle podoba mi się sam proces nauki języków obcych.

Niestety, z uwagi na odległą perspektywę, wybór nauczania hiszpańskiego w mieście Lwowie na swój główny zawód, w dodatku w okresie intensywnego rozpadu wszystkiego, co radzieckie, z miłością do Fidela włącznie, raczej nie był rozsądny. Mogłam teŜ wybrać slawistykę, ale ów kierunek, podobnie jak filologia ukraińska, w tamtych stanowczo nie-wyjazdowych czasach, był — według moich rodziców — wciąŜ nie dość prestiŜowy. O rusycystyce wtedy juŜ oczywiście mowy być nie mogło. Co do tego, Ŝe rodzice nawet słyszeć o którymś z tych wariantów nie będą chcieli, nie miałam najmniejszych wątpliwości. I właśnie wtedy, kiedy juŜ miałam otrzymać upragnione świadectwo maturalne, a wkrótce potem odbyć decydującą rozmowę z rodzicami — miałam wyjawić im swoje sekretne marzenie, co było równoznaczne ze zniszczeniem rodzicielskich marzeń o córce--informatyku — i spróbować urzeczywistnić własne plany, nastąpiło nieprzewidziane spotkanie mojego ojca i mnie 29 w towarzystwie chłopaka z Metalika na koszulce, długimi piórami oraz Ŝyczliwym uśmiechem na twarzy. Myślę, Ŝe uśmiech ten nie byłby tak Ŝyczliwy, albo przynajmniej nie tak śmiały, gdyby mój towarzysz wiedział, jak ojciec marzy o zięciu z wyŜszym wykształceniem, jak waŜkim problemem w naszej rodzinie stał się ostatnio wybór mojego przyszłego zawodu czy teŜ o tym, jak surowo wychowywane są dziewczęta z porządnych rodzin. Na nieszczęście jednak (a moŜe i na szczęście) mój towarzysz, jak podejrzewam, nie do końca rozumiał, co znaczy „studiować na wydziale", nie mówiąc juŜ o wszystkim innym. I to właśnie pomogło mu zachować spokój ducha, czego w Ŝaden sposób nie moŜna było powiedzieć o mnie. „Dobry nauczyciel kaŜdy nowy temat zaczyna od tabliczki mnoŜenia" — często powtarzała nasza matema-tyczka, starając się konsekwentnie tego przestrzegać. Pewnie dlatego nigdy nie udawało jej się zrealizować nowego tematu... Historia mojego związku z Witią nie zaczęła się jednak od tabliczki mnoŜenia. Zaczęła się od listów. Trauma duchowa, jaką przeŜyłam podczas próby oświadczenia się Toli, nie przeszkodziła przeprowadzeniu podobnego eksperymentu jeszcze raz. Jedna z moich koleŜanek z klasy, której uczucia do Michaela Jacksona właśnie zaczynały słabnąć, zapytała, czy nie chciałabym „wymyślić jakiejś jaj carskiej zadymy". Nie namyślając się długo, zaproponowałam, Ŝeby napisać do kogoś anonimowy list i z ukrycia podglądać, jak zareaguje. 30 Pomysł spodobał się koleŜance, i tym razem ofiarą padł mój sąsiad Witia — tenŜe chłopiec z długimi piórami, w skórze i z Metalika na koszulce. Niedaleko szkoły znalazłyśmy tajną skrytkę, starannie ją opisałyśmy, roz-rysowałyśmy nawet plan w skali 1:10, Ŝeby nowy Mister Y niczego nie pomylił, i przesłałyśmy pierwszy list przez sześcioletnią dziewczynkę z sąsiedztwa, która w skrytości kochała się w chłopcu z długimi włosami, w obwieszonej Ŝelastwem kurtce. Zanim przyszła odpowiedź, siedziałyśmy na moim balkonie — skąd dobrze było widać okna delikwenta — licząc na to, Ŝe po przeczytaniu listu nasz wybraniec wyjrzy na ulicę, wyjdzie na balkon, pójdzie się przejść, szukając natchnienia do napisania odpowiedzi, czy jeszcze w jakikolwiek inny sposób się zdradzi. Nie kaŜdego dnia przecieŜ dostaje się takie listy. Sąsiad jednak okazał się chłopcem zdecydowanym i nawet nie próbował tracić czasu na szukanie szczegółowo opisanej przez nas skrytki — na starannie rozrysowanym planie, od razu przez tę samą zakochaną dziewczynkę z sąsiedztwa, przesłał nabazgraną na kawałku gazety odpowiedź. Trudno byłoby odpowiedzieć lakoniczniej: „Pszepraszam ale sie szpiesze na trenink. Jak coś odemnie chcesz to weś sie normalnie spotkaj. Nie chcesz to nie a na gupoty nie mam czasa. Czekam jótro wpółdousmej pot blokiem".

Doczytując, zobaczyłyśmy naszego wybrańca, jak wyprowadza z klatki swoją wspaniałą kolarkę. Początkowo taka bezczelność mnie oburzyła, i chciałam odesłać list z powrotem, z poprawionymi na czerwono błędami. KoleŜanka jednak przeprowadziła ze mną długą ?i rozmowę wychowawczą, podczas której uświadomiła mi, jak naleŜy postępować z męŜczyznami; Ŝe wykształcenie to naprawdę nie najwaŜniejsza rzecz w stosunkach z płcią przeciwną; i Ŝe zanim wyrobisz sobie zdanie na czyjś temat, warto choć jeden raz się z nim spotkać; Ŝe same szukałyśmy przygód, więc wycofywanie się teraz jest po prostu nielogiczne; Ŝe przy bliŜszym poznaniu kaŜdy człowiek moŜe okazać się nie takim znowu strasznym debilem, na jakiego wygląda, i Ŝe efekt negatywny to teŜ efekt, itp. W tej rozmowie najbardziej zdumiało mnie głębokie przeświadczenie mojej koleŜanki, Ŝe kobieta, która chce się spodobać męŜczyźnie, powinna zachowywać się jak najprawdziwsza idiotka. „Im głupsza, tym lepiej. W mądrych faceci się nie zakochują" — oświadczyła kategorycznie, a mnie zdziwiła taka Ŝyciowa postawa. Długo się sprzeczałyśmy, starałam się koleŜankę przekonać, Ŝe robienie z siebie głupszej, niŜ się jest naprawdę, to poniŜanie się, lecz ona przekreślała wszystkie moje złoŜone i logiczne argumenty bezlitosnym: „NajwaŜniejsze, by połknął haczyk". MoŜe właśnie pragnienie, by dowieść mojej koleŜance, Ŝe się myli, pchnęło mnie wtedy do pójścia na umówione spotkanie, moŜe teŜ ostatecznym argumentem stały się wspaniałe pióra i wysportowana sylwetka adresata naszego listu, któremu nadzwyczaj pasowały obcisłe kolarki i elastyczna koszulka. Dałam się w końcu namówić, i tak trafiłam na spotkanie, z którego tato przyprowadził mnie do domu za rękę i surowo uprzedził: „Jeszcze raz coś takiego zobaczę, a spuszczę ci lanie". ? Mama przeprowadziła ze mną długą i otwartą rozmowę, z której dowiedziałam się, Ŝe mam zaledwie 17 lat, a juŜ pozwalam się trzymać chłopakowi za rękę. I Ŝe jest to wyjątkowo niestosowne, zwłaszcza podczas pierwszej randki, a szczególnie jeśli jest to w ogóle pierwsze w Ŝyciu spotkanie, o ile mamie wiadomo. Jest to wyjątkowo nieodpowiednie nawet podczas drugiego spotkania, podobnie jak w ogóle w moim wieku nieodpowiednie jest nawiązywanie jakichkolwiek kontaktów z męŜczyznami. Nawet sobie nie wyobraŜam, czym się to z reguły kończy. Jak się ma 17 lat, to się nigdy takich rzeczy sobie nie wyobraŜa, a potem, kiedy wreszcie zaczynasz sobie wyobraŜać, jest juŜ za późno. A ja nie mam pojęcia, Ŝe wszystkie kontakty rozwijają się według tego samego scenariusza — męŜczyzna stara się krok po kroku zdobyć kobietę, ale ona powinna się temu opierać. Jeśli ja juŜ teraz daję się trzymać za rękę, to on sobie myśli, Ŝe i całą resztę dostanie równie szybko. Najpierw będzie mnie trzymał za rękę, potem spróbuje objąć, następnie zaprosi na lody, wkrótce do kina, tam zacznie całować, i w końcu pojawią się dzieci, i Ŝycie moŜna uznać za skończone. Po prostu nie uświadamiam sobie, z kim mam do czynienia. Chłopak nie skończył szkoły średniej, nie mówiąc juŜ o studiach czy dobrej pracy. Uczy się w wieczorówce, nosi długie włosy, słucha rocka. Jego rodzice się rozwiedli, choć nadal mieszkają razem, babcia jest śydówką z pochodzenia, powierzchnia ich mieszkania jest dwukrotnie mniejsza niŜ u nas, matka pracuje na poczcie i Ŝycia tam mieć nie będę. Zapewne myślę, Ŝe interesuje go moja inteligencja, ale wszyscy męŜczyźni chcą 33 tylko jednego, za co potem musi płacić kobieta. Powinnam dobrze to przemyśleć i zdecydować raz na zawsze, czego chcę bardziej — wyŜszego wykształcenia czy ślubu. Przypomniałam sobie Dee Snidera i to, Ŝe „kaŜdego roku przybywa 2 miliony chorych na gonoreę, 500000 chorych na herpis genitalium, 80000 chorych na syfilis, a połowa tych

przypadków dotyczy osób w wieku od 15 do 24 lat", i ucieszyłam się, Ŝe moja mama nie uŜywa takich argumentów, Ŝeby mnie przekonać. Czyli nie myśli o mnie aŜ tak całkiem źle. Obiecałam rodzicom przemyśleć to wszystko, zastrzegając jednak, Ŝe nie pójdę na informatykę, tylko na filologię. Co do tego na jaką, to moŜemy się jeszcze dogadać. Rodzice najpierw się oburzyli, mama próbowała wyjaśnić mi, jak niewdzięczna jest praca nauczycielki i o ile wygodniej jest być inŜynierem. Twierdziła, Ŝe nie wyobraŜam sobie, jak cięŜko prowadzi się lekcje w wypełnionej leniwymi i obojętnymi uczniami klasie, nigdy nie widziałam stert zeszytów, nad którymi się ślęczy całymi wieczorami, nie wiem, czym są nadweręŜone struny głosowe, zszargane nerwy, problemy ze znalezieniem pracy i skazanie na kobiece, zazwyczaj rozhisteryzowane, towarzystwo. I zupełnie nie wyobraŜam sobie, jak przyjemna jest spokojna praca w biurze, polegająca głównie na parzeniu herbaty, robieniu swetrów i skarpetek na drutach, wymienianiu się przepisami kulinarnymi i plotkowaniu. Poza tym dostaje się niezłą pensję, płatne delegacje, skierowania na wczasy pracownicze, nie mówiąc o tym, 34 Ŝe zawsze moŜesz się spóźniać, spędzić dzień pracy na poszukiwaniu deficytowych artykułów spoŜywczych, artykułów pierwszej, drugiej czy dziesiątej potrzeby, moŜesz zniknąć z pracy zaraz po przerwie obiadowej i bez ograniczeń korzystać ze słuŜbowego telefonu, i naprawdę moŜesz za nic nie odpowiadać. Zrozumiem to wszystko, kiedy będę mieć własne dzieci. Kobieta potrzebuje spokojnej pracy, w której moŜe odpocząć od domowych problemów i zrelaksować się. A praca nauczycielki to cięŜki chleb. Tata sądził, Ŝe filologii w ogóle nie moŜna zaliczyć do powaŜnych zawodów, i spodziewał się, Ŝe jego córkę będzie stać na więcej. Pojąwszy jednak, Ŝe juŜ mi się tego nie da wybić z głowy, rodzice doszli do wniosku, Ŝe niepowaŜny zawód i tak jest lepszy od niepowaŜnego ślubu, i się zgodzili. Tak oto moje skryte marzenie nie tylko zostało ujawnione, ale i mogło się urzeczywistnić. Filologia hiszpańska do tego czasu przestała istnieć, więc problem wyboru sam się rozwiązał. „Studiuj, co chcesz. Będzie dobrze, jeśli choć sprzątaczką będziesz po tej swojej filologii". Tata się poddał, lecz musiałam obiecać, Ŝe więcej mnie z tym długowłosym nie zobaczy. Tak więc zmuszeni byliśmy zejść do podziemia i przestrzegać surowych zasad konspiracji. śaden z moich domowników nie mógł dowiedzieć się o naszych posia-dówkach w dupli, nie mówiąc juŜ o tematach, które tam omawialiśmy. 35 Głównym zagroŜeniem była czujność mojej babci. Jak juŜ mówiłam, dupla znajdowała się na poddaszu sąsiedniego bloku. Co oznaczało, Ŝe wejście do właściwej klatki znajdowało się akurat na wprost naszych okien, a ulubioną rozrywką wszystkich babć, jak wiadomo, jest siedzenie przy ciepłym kaloryferze i patrzenie w okno. Dlatego teŜ dotarcie do dupli wiązało się z serią skomplikowanych zabiegów, których celem było odciągnięcie uwagi mojej babci. Operacja ta składała się z trzech etapów: Etap i: Któryś z naszych chłopaków dzwoni do drzwi mojego mieszkania i się ulatnia. Etap 2: Kolejny śledzi z ulicy okno, i daje znak, kiedy babcia znika. W tym czasie ja stoję w miejscu, skąd mogę widzieć znak, lecz pozostaję niewidoczna dla babci. Etap y. Szybko znikam w drzwiach klatki. Babcia, nikogo nie widząc za drzwiami, zezłoszczona wraca z powrotem do okna. Po spotkaniu cała procedura się powtarza. System konspiracji był szczegółowo przemyślany i działał bez zarzutu. Poza tym dzięki niemu babcia zawsze miała o czym pogadać z sąsiadkami.

„Bacz — dziwiła się na to, Ŝe niezwykłe dzwonki do drzwi zdarzają się tylko jej i nikt więcej w bloku czegoś podobnego nie zauwaŜył. — Co by to się znaczyło? 36 Musi, Ŝe chcieliby coś zaiwanić. I to tak szpiekują. Kiedyś buchną mnie w czerep i wwijdą — zastanawiała się głośno, a potem dodawała: — Nu, i niech się stanie, moŜe na koniec umru. A to tyle młodych umierają, a ja stara Ŝyju i Ŝyju. Ano, Ŝal tylko tego, co by zaiwanili". Wtedy, Ŝeby uspokoić babcię, poprosiłam kolegów Wi-tii, Ŝeby dzwonili od razu do kilku mieszkań. „Baczył świat tych batiarów—natychmiast powiadomiła nas babcia. —JuŜ się i do piętra dobrali. Ja ot i z Pawłowną bałakała, to ona kaŜe, Ŝe i do niej dziś toŜe zwonili". Wyraźnie lŜej się jej na sercu zrobiło. Mimo to trochę obawiałam się babci, zawsze skłonnej do trzeźwego myślenia. Niewykluczone, Ŝe kiedyś jednak skojarzy moją nieobecność z tajemniczymi batiarami, albo Ŝe wróci do okna szybciej, niŜ powinna, albo tylko uda, Ŝe odeszła, i będzie podglądać, albo przypadkiem zobaczy uciekającego spod drzwi kolegę Witii, albo któraś z sąsiadek przypadkiem zobaczy mnie w sąsiedniej klatce... Wyjątkowo obawiałam się, kiedy babcia, przepełniona troską o przyszłość wnuczki, próbowała się dowiedzieć, czy aby naprawdę historia mojej pierwszej miłości skończyła się zgodnie z Ŝyczeniem rodziców. „Nu bo, znajesz — zaczynała niby do siebie. — Ono i nie takie znów waŜne, czy jest u niego dyplom, czy nie ma. Najgłówniejsze, Ŝeby mąŜ był choroszy. A on choro-szy, czemny i robotny, zawsze pakunki nieść poniesie, jak ja ze sklepu idu. I dobry dzień zawsze skaŜe, spyta się, jak zdrowie. Ja lubię go. Fajny taki chłopaka. Ano, tylko co. Wam za wcześnie Ŝenić się. Ty pierwsze w uniwersytet masz wstąpić, poslie — skończyć. On jesz- 37 cze do armii. Wy jak i po cichu na wstrieci chodzicie, to ja nie przeciwiam się, chaj by tilko tato o tym nie poczuł, i wy Ŝeby durnie nie narobiliście. A to, znajesz, Ŝeby jak kota w worku nie trzymała, a on i tak wyjdzie". Co teŜ się stało, i mniejsza o to, Ŝe babcia najwyraźniej pomieszała kota z szydłem. Szekspir, Romeo, Latopis halicko-wołyński i skrzynki pod balkonem na parterze. Babcia, mama i pięciokrotne karmienie. Czy warto dotrzymywać słowa, jeśli i tak nikt ci nie wierzył Nie tracąc czasu, ojciec zaczął dowiadywać się o wszystko, co było potrzebne, by dostać się na uniwersytet. I okazało się, Ŝe w ciągu ostatnich dwóch lat filologia ukraińska zaczęła się cieszyć lepszą sławą. Intensywny proces ukraini-zacji wschodniej części kraju wymagał ogromnej ilości nauczycieli języka i literatury ukraińskiej. Uniwersytet Lwowski był jedną z niewielu placówek przygotowujących wykwalifikowanych specjalistów, a tych, co chcieli krzewić znajomość języka ojczystego w niezmierzonych stepach zrusyfikowanej ojczyzny, było wielu. Na wieść, Ŝe poprzeczka egzaminów wstępnych jest wyŜsza niŜ w Akademii Medycznej, tato z jakiegoś powodu ucieszył się i rozpoczął intensywne poszukiwania korepetytorów. Od tej pory wszyscy domownicy prześcigali się w docieraniu do mojej niedojrzałej świadomości z informacją, Ŝe najzwyczajniej muszę ukończyć szkołę 38 średnią z co najmniej srebrną tarczą. śe tarcza to moja jedyna szansa, skoro juŜ raz wybrałam sobie tak prestiŜowy zawód. śe gdybym szła na Politechnikę, wszystko byłoby znacznie prostsze, bo tam konkursu świadectw właściwie nie ma. Szczególnie na informatyce, co nie dziwi, bo informatyków jest teraz więcej niŜ komputerów. Moje Ŝycie od razu uległo wzmoŜeniu. W szkole przerabialiśmy jednocześnie program 10 i 11 klasy, bo — zgodnie z kolejną decyzją rządu — okres obowiązkowej nauki przedłuŜył się

o rok. Niestety, tylko dla tych, którzy szkołę zaczęli od szóstego roku Ŝycia. Wszyscy pozostali, do których i mój rocznik naleŜał, powinni byli ten sam materiał opanować w ciągu 10 lat, choć zgodnie z dokumentami uczyli się w klasie 11, przechodząc do niej prosto z 9. Nie wiadomo, po co było to wszystko, ale moje Ŝycie powaŜnie się skomplikowało. Trzy razy w tygodniu ćwiczyłam u prywatnego korepetytora pisanie ze słuchu obszernych tekstów na podstawie lektur: Zycie i szkoła, Zycie i słowo, Zycie i nasza przyszłość, Ukraińska literatura i nasza współczesność. Teksty przewaŜnie zaczynały się od zdań w rodzaju: „W ciemniejącym świetle, wciąŜ jeszcze dostatecznie ciepłym, choć juŜ nieubłaganie jesiennym, znikomym, rozmytym, rozbitym na pojedyncze pasma cienkie jak pajęcze nici i splecione ze sobą niewidzialnymi struŜkami promyków słońca, krajobraz nabywał cech jakiejś pozaziemskiej niepewności, przyczajonego niepokoju i równocześnie niemal nieuchwytnej harmonii i porządku. ZbliŜała się jesień". Albo: „Zima wciąŜ jeszcze nie wypuszczała widnokręgu z silnych pazurów swojej niedoskonałej bieli, niemal przejrzystej, 39 gwarnej jak bystry potok, kruchej w migotaniu światła, które odbijało się we wciąŜ jeszcze pokrytej mocnymi taflami lodu rzece, w tajemniczych manuskryptach szyb, które niosły do światła swoją zapisaną kruchym pismem wieść, i w samych promieniach słońca wabiących swą nieuchwytnością, niemal pozaziemską niepewnością, przyczajonym niepokojem i jednocześnie niemal harmonijną niepojętością". Co wspólnego miało to z naszym Ŝyciem albo współczesnością, nie udało mi się ustalić, ale nie odwaŜyłam się zapytać. Zresztą na podobne pytania do tej pory otrzymywałam jedną odpowiedź: „Jesteś jeszcze za mała. Podrośniesz, to sama zrozumiesz". Samodzielnie opanowałam technikę stenografii, Ŝeby dokładniej notować teksty i nowe zasady ukraińskiej pisowni. Dwa razy w tygodniu przyszły wykładowca dawał mi (i jeszcze dwu innym abiturientkom) lekcje z historii zakazanej literatury ukraińskiej, dyktował poezję dysydentów, którą dobrze było znać na pamięć. Nie wszystkie wiersze podobały mi się i na wyjątkowo nudnych zajęciach często zasypiałam ze zmęczenia. śeby tego uniknąć, nosiłam ze sobą tomik Propała hramota, który czytałam w tramwaju i przed snem. Kiedyś zastał mnie przy tym zajęciu ojciec, który właśnie zdecydował, Ŝe zainteresuje się przebiegiem mojej edukacji. Jeśli uwięzisz ptaka w niewoli, Jeśli ptakowi obetniesz skrzydła, Jeśli mu napchasz jabłek do tyłka... 40 Przeczytał na głos tato, powiedział: „Hm...", i przewrócił stronę. Trąba słonia wali konia o kraty wybiegu... „Hm..." — powiedział jeszcze raz i jego twarz spo-chmurniała. Jechaliśmy taksówką, rzygałem Aleje zalane były w trupa... Tego wieczoru rodzice przeprowadzili ze mną jeszcze jedną długą i otwartą rozmowę, z której dowiedziałam się, Ŝe w moim wieku nieładnie jest czytać nieprzyzwoitą literaturę, tak samo jak nieładnie jest czytać podobną literaturę w jakimkolwiek innym wieku. śe czytając takie rzeczy, przyzwoity człowiek się kompromituje, a tych, którzy podobne rzeczy piszą i drukują, naleŜy karać. śe uŜywanie niektórych słów człowieka kulturalnego ogromnie razi, nawet w komunikacji miejskiej czy w kolejce w sklepie, a w ksiąŜce, w dodatku poetyckiej, to juŜ w ogóle niesłychany skandal. śe wykładowca uniwersytetu, który daje swoim przyszłym studentkom do czytania coś takiego, postępuje niegodnie i zasługuje na potępienie. W Ŝaden sposób nie udało mi się przekonać rodziców, Ŝe zgadzam się z nimi najzupełniej; Ŝe tomik kupiłam przypadkiem w księgarni Poezja na Placu Mickiewicza; Ŝe został on przygotowany przez pracowników naukowych Uniwersytetu Kijowskiego, a mój korepetytor sam takiej poezji z całą pewnością nie czytał. 4i

Następnego dnia tata pojechał do mojego przyszłego wykładowcy, beze mnie, i od tej pory juŜ nie przygotowywałam się do pisania ze słuchu ani do egzaminu ustnego z języka i literatury. Z nadciągającymi egzaminami atmosfera zaczęła przypominać tę, jaka panuje w domu nieuleczalnie chorego, któremu pomóc juŜ nie podobna, moŜna za to jego ostatnie chwile uprzyjemnić. Wszystkie sprawy zostały zatem uznane za drugorzędne, rozwiązywanie problemów odłoŜono i cała uwaga wszystkich skupiła się na nadchodzącym wydarzeniu. Rodzina starała się podtrzymać mnie na duchu. Babcia regularnie, co kwadrans, uchylała drzwi do pokoju, za którymi próbowałam się skoncentrować: — Bardzo ciebie przepraszam, Ŝe tak turbuję. Ja tylko chciała zapytać się, czy ty nie chcesz pieroŜków. Ja świeŜe zrobiła. — Babciu, dopiero co jedliśmy obiad. — Nu, to ja przepraszam. Ja prosto chciała zapytać. Ty prawilno robisz, Ŝe wuczysz się. Wucz, wucz. A to co będzie, jak nie zdasz? Tato wyjdzie z siebie i mama zezłości się. My wsie za ciebie tak turbujemy się. Tato, tak, on to aŜ poobiecał, Ŝe z domu wyŜenie, jak nie zdasz. Nu, wucz się, wucz. Ja nie będę tobie na przeszkodzie stawać. Nauka, ona tobie nada się w Ŝyciu. Babcia zamykała drzwi, nie na dłuŜej jednak niŜ piętnaście minut. Mama nie mniej starannie pilnowała moich minimum pięciu posiłków dziennie i zupełnie ignorowała wszelkie próby uniknięcia wysokokalorycznej doli. Tato starał się nawiązać znajomości, które pomogłyby w dostaniu się na studia. Nikt nawet nie podejrzewał, 42 Ŝe niewdzięczna pociecha — zamiast dzień i noc myśleć o osobliwościach końcówek rzeczowników drugiej deklinacji w dopełniaczu liczby pojedynczej — myśli o tym tylko w dzień, nocą zaś prowadzi drugie Ŝycie, starannie ukrywając je przed otoczeniem. Późną nocą, kiedy juŜ wszyscy w mieszkaniu twardo spali, pisałam listy. Bardzo nie chciałam oszukiwać rodziców i sumienie gryzło mnie tym mocniej, im bardziej oni starali się zrobić wszystko, co moŜliwe i niemoŜliwe, dla zapewnienia mi przyszłej kariery, a mimo to nie miałam najmniejszej ochoty skazywać się na Ŝywot mniszki. Okazało się, Ŝe Witia — jak przewidywała moja koleŜanka — rzeczywiście nie jest aŜ tak ograniczony, jak się moŜna było spodziewać po jego pierwszym liście. Poznał mnie ze swoimi rockerami, którzy poprosili, bym pisała dla nich teksty (na co z ochotą przystałam), niemal codziennie dawał mi kwiatki, był dobrze zbudowany, miał ładną twarz, zachwycał się kaŜdym moim słowem i obiecał kochać aŜ do końca Ŝycia. Po długim wahaniu odwaŜyłam się pójść na kompromis z własnym sumieniem i zrobić wszystko, by rodzice „więcej mnie z tym długowłosym nie widzieli", tak jak obiecałam. Czy chodziło im teŜ o to, Ŝe ja równieŜ nie powinnam go widywać, tego nie powiedzieli. „A wszystko, czego pisarz nie powiedział wprost, daje nam podstawy do przeprowadzenia najrozmaitszych domysłów" — wyjaśniał mój były korepetytor i przyszły wykładowca literatury ukraińskiej. 43 Próbując osłabić wyrzuty sumienia, zmusiłam ukochanego do złoŜenia obietnicy, Ŝe: a) po skończeniu wieczorówki na pewno pójdzie na jakieś studia; b) zetnie włosy; c) przerzuci się z rocka na muzykę akustyczną i zacznie grać na gitarze klasycznej; d) nie będzie naciskał, byśmy poŜycie intymne zaczęli przed nocą poślubną; e) przeczyta dzieła największych klasyków literatury ukraińskiej. Po tym, jak rockowa grupa Lazaret, w której Wi-tia grał na perkusji, napisała do mnie zbiorową petycję, z prośbą o zrezygnowanie z punktów b i c, zgodziłam się, choć nie bez

wahania. W dowód wdzięczności Lazaret zadedykował mi swoją pierwszą płytę Sąd martwych nad Ŝywymi. Rodzice skrupulatnie kontrolowali, czy dotrzymuję słowa. Musiałam szczegółowo tłumaczyć się z kaŜdego, nawet dziesięciominutowego spóźnienia, tata zainstalował drugi aparat telefoniczny, Ŝeby móc podsłuchiwać rozmowy, które wydawały mu się podejrzane, mama, sprzątając w pokoju, regularnie przeglądała moje notatki. Zwolniona zostałam całkowicie z wszystkich obowiązków domowych, nawet po chleb mnie nie posyłali, gdy jedno z takich wyjść przeciągnęło się o ponad trzy godziny. KaŜdą wolną chwilę musiałam poświęcać na przygotowania do egzaminów. Dozwolona była jedna półgodzinna przerwa na obiad i jeszcze jedna na kolację. Reszta czasu — za biurkiem. Sam Lenin nie osiągnął takiego 44 stopnia natęŜenia procesu uczenia się podczas studiów na zesłaniu. Nie przeszkadzało to jednak zakochanemu rockerowi przychodzić kaŜdej nocy pod balkon z dwoma pustymi skrzynkami po butelkach na mleko. OstroŜnie rzucał kamyczkiem w okno, wdrapywał się na ustawione jedna na drugiej skrzynki i cierpliwie czekał. — Przyznaj, czujesz się jak Romeo? — pytałam. — Kto? — dziwił się wciąŜ jeszcze nie ucywilizowany rocker i wyciągał szyję po powitalny pocałunek. — Trzeba ci będzie listę z literatury światowej sporządzić. śeby się moŜna było z tobą jakoś komunikować. — Jeszcze jedną? — wzdychał Witia. JuŜ drugi miesiąc zmagał się z kobylastym Czy woły ryczą, kiedy w Ŝłobach pełno, usiłując zarazem zaznać przyjemności czytania Słonecznej maszyny i przeniknąć głębię trylogii o Borysławiu Iwana Franki, a wszystko to wymagało od niego większego wysiłku niŜ czterogodzinna próba czy dwugodzinny trening. — Powiedz — pytał — a jak światową literaturę teŜ juŜ przeczytam, to się ze mną oŜenisz? No jasne, Ŝe jak juŜ pójdziesz do tego swojego uniwersytetu. śartowałam sobie z jego naiwności i wyjaśniałam, Ŝe jesteśmy jeszcze za młodzi, Ŝeby zakładać rodzinę, Ŝe za mało się znamy, Ŝe trzeba mówić po pierwsze — „wyjdziesz za mnie za mąŜ", po drugie — „na uniwersytet", a po trzecie — przeczytanie całej literatury światowej jest zwyczajnie niemoŜliwe, zwłaszcza przed ślubem. Witia zgodził się ze wszystkim, obiecał czekać i czytać, ile będzie trzeba, nie zadawać więcej głupich pytań, 45 juŜ jutro wziąć z biblioteki Szekspira, i w ogóle zwrócić uwagę na swoją moralną postawę. Pod koniec kaŜdego spotkania wymienialiśmy się listami. Nasze posiadówki w dupli miały w sobie coś z rytuału. ZauwaŜyła to nawet mama Witii, która od czasu do czasu przynosiła nam „gorące pieroŜki", herbatę, kanapki albo inne pyszne rzeczy. Po pokonaniu wszystkich przeszkód, związanych z ukradkowym przemykaniem do maleńkiego pomieszczenia pod dachem sąsiedniego bloku, mościliśmy się z Witią na stareńkim obdartym tapczanie i puszczaliśmy kasetę Scorpionsów. Była to jedyna kapela, która podobała się nam obojgu; ich muzyka dotyczyła tylko nas i naszych potajemnych spotkań. Gdyby o takim muzycznym akompaniamencie dowiedzieli się rockerscy koledzy Witii, byliby straszliwie oburzeni, i Witia trochę się wstydził tak niegodnego prawdziwego rockera gustu muzycznego. MoŜe z tego powodu muzyka Scorpionsów, tak mocno oddziałująca na nas, na nasz nastrój, sprawiała, Ŝe zapominaliśmy o czasie, o obowiązkach, o ostroŜności, o egzaminach wstępnych, o zakazach rodziców i nawet o samym Dee Sniderze. Kiedy od ciągłego słuchania i muzykę, i teksty znaliśmy juŜ na pamięć, zaproponowałam, byśmy trochę urozmaicili tę rozrywkę i słuchając muzyki, czytali na głos poezję. Witia zgodził się, bo musiał — podobnie

jak godził się na większość moich pomysłów. W ten sposób przy kasecie Scorpionsów — jedynym podkładzie muzycznym, jaki mieliśmy — przeczytaliśmy najpierw Krwawe gody Garcii Lorki, potem tomik Jesienina, 46 a w końcu Asadowa. JednakŜe nawet seria wiodąca ku mniej wymagającym utworom poetyckim nie przyniosła spodziewanych rezultatów, i Witia ani nie został fanem Asadowa, ani nie docenił Jesienina, a o Lorce to juŜ nie wspomnę. Podczas kaŜdej przerwy w czytaniu brał ode mnie ksiąŜkę i liczył, ile stron zostało do końca. MęŜnie i w milczeniu znosił wszystko, a kiedy kończyłam kolejny seans poetycki, głośniej nastawiał muzykę. Kiedy czytanie się nam nudziło, całowaliśmy się. W tym momencie kaseta przewaŜnie leciała juŜ drugi raz. W ciągu pierwszego półtoragodzinnego słuchania gromadziliśmy w sobie tyle groŜącego wybuchem napięcia seksualnego — które w skutek nieugiętości naszych cnotliwych poglądów znajdowało ujście jedynie w pocałunkach — Ŝe całowaliśmy się do nieprzytomności, a ściślej: do krwi na wargach, do sińców na plecach i piersiach, sińców, które nieostroŜne i chciwe palce Witii zostawiały na moim ciele, do zamroczenia, niemal do utraty świadomości, do silnego skurczu w dole brzucha, do przypominającego kaca wypalenia, jakim kończyły się prawie wszystkie spotkania, kiedy pobudzenie najpierw narastało, a potem jak cięŜka kula opuszczało się na dno Ŝołądka, nie znajdując ujścia i czyniąc nasze noce niespokojnymi oraz bezsennymi. Prawdopodobnie tylko owa groŜąca wybuchem namiętność, niezdolna do zaspokojenia pocałunkami, trzymała nas w ciągłym napięciu, bardzo wraŜliwych na zapachy, dźwięki i kolory (rano, kiedy wychodziłam z domu, wydawało mi się, Ŝe nawet powietrze wokół mnie gęstnieje pod 47 wpływem napięcia, robi się szare i drŜy jak napręŜony na wietrze sznur do bielizny), a jednocześnie roztargnionych i nie dbających o nic, co drugorzędne, codzienne, o naukę, rodziców, obowiązki. śyliśmy tylko tym zamkniętym w naszym wnętrzu napięciem, które przyciągało nas do siebie jak magnesy i sprawiało, Ŝe — po kilkugodzinnym siedzeniu w dupli w dzień — musieliśmy spędzać całe noce na moim balkonie, licząc gwiazdy, całując się i mocno trzymając za ręce do muzyki Scorpionsów, która wciąŜ pulsowała w naszych gorących głowach niekończącym się strumieniem dźwięków. Tym napięciem przepełnione były równieŜ nasze listy, którymi wymienialiśmy się po kaŜdym nocnym spotkaniu i które przypominały narkotyczne widzenia, złoŜone z poezji Lorki, muzyki Scorpionsów, rad Dee Snidera i opisów potraw, którymi byliśmy karmieni na śniadanie, obiad i kolację. Baliśmy się stracić ten wewnętrzny związek, owo pole magnetyczne, które stale gromadziło energię i chowało ją w sobie, groŜąc wybuchem, dlatego tak waŜne było, byśmy znali najdrobniejsze szczegóły z chwil nie spędzonych razem, bo kaŜdy pominięty szczegół mógł doprowadzić do niespodziewanego wybuchu. Niestety, kryjąc się z Witią przed rodzicami, straciłam niemal wszystkie jego listy, i nie mogę zacytować najciekawszych dzienników z owego schizofrenicznego czasu, w których z dokładnością co do minuty rozpisany był mój rok z Witią i Scorpionsami w tle. Jako literatura, teksty te raczej nie zasługują na oddzielne omówienie, ale zainteresowałyby z pewnością specjalistę z zakresu psychologii nastolatków. 48 Gdybym była reŜyserem, obsadziłabym nas z Witią w roli Romea i Julii, a nawet zgodziła się na pozbawiony cienia dobrego smaku podkład ze Skorpionsów. Seks wśród nastolatków — teoria i praktyka. Pierwsze dyskusje o dziewictwie Stało się to wtedy, kiedy popularny magazyn Rówieśnik nieoczekiwanie przestał publikować Kurs przetrwania dla nastolatków; do mojej matury i egzaminów wstępnych zostało niewiele

czasu, a nasze posiadówki w dupli zmieniły się w swego rodzaju klub dyskusyjny. Głównym tematem, oprócz oczywiście perspektyw rozwoju muzyki w kierunku hard rocka, był poruszony przez Dee Snidera problem seksu przed ślubem. Dyskusje odbywały się przewaŜnie w tym samym składzie: basista Lazaretu, Genek, gitarzysta Alosza, dziewczyna Aloszy, Wala, perkusista Witia i ja. Szczerze mówiąc, problemy omawiane przez Dee Snidera (choroby weneryczne, nieplanowana ciąŜa, narkotyki) niezbyt nas interesowały. Palącą kwestią, którą natychmiast naleŜało rozwiązać, było to, czy przed ślubem wolno uprawiać seks, czy moŜemy to robić, a jeśli tak, to dlaczego poglądy Dee Snidera i naszych rodziców na tę kwestię tak bardzo się róŜnią. Jak to zwykle bywa, gdy spotykają się Ukraińcy, tacy przez wielkie U (częściowa rosyjskojęzyczność niczego tu nie zmieniała), podzieliliśmy się na trzy frakcje, stojące na 49 zasadniczo odmiennych pozycjach. Alosza i jego dziewczyna, Wala, uwaŜali, Ŝe seks przed ślubem nie tylko ma rację bytu, ale jest wręcz niezbędny dla stworzenia prawdziwie silnych więzi rodzinnych, i całkowicie zgadzali się z Dee Sniderem, uznając poglądy naszych rodziców za zbyt konserwatywne i przestarzałe. Ja i solidarny ze mną Witia (choć nie wyglądał na zbyt przekonanego) uwaŜaliśmy, Ŝe nie powinniśmy bezmyślnie naśladować obyczajów i tradycji zachodnich, skoro tam nie Ŝyjemy. Nawet jeśli niektóre nasze tradycje wydają się zbyt konserwatywne i przestarzałe, trzeba je respektować i stosować się do nich, choćby przez szacunek do rodziców. Basista Genek nie zajmował wówczas zdecydowanego stanowiska. Nie miał dziewczyny, więc nie bardzo spieszył się do formułowania go, choć moŜliwe, Ŝe nie chciał nikogo urazić, opowiadając się po czyjejś stronie. W ten sposób osiągnęliśmy remis 1:1. Trwało to do chwili, gdy Alosza i Wala zdecydowali się na przejście od teorii do praktyki i zakończenie platonicznej fazy swojego związku. Miało się to, oczywiście, odbyć w dupli — rzecz jasna wieczorem — i nie mogło się obejść bez przyjacielskiej pomocy wszystkich wtajemniczonych. PrzecieŜ mimo deklarowanej swobody seksualnej ani Alosza, ani Wala nie mieli doświadczenia i martwili się o swój „pierwszy raz". Przygotowania były powaŜne i rozpoczęły się na tydzień przed tym waŜnym wydarzeniem. Alosza, Genek i Witia starannie wysprzątali duplę, przynieśli z domu czyste prześcieradło i pościelili prowi- 50 zoryczne łóŜko, zmienili oświetlenie na bardziej intymne, przynieśli alkohol i papierosy, wstawili zamek, który zamykał drzwi od środka. (Leniwy Genek powątpiewał nawet w konieczność aŜ tak pracochłonnej operacji, ale wyjaśniono mu, Ŝe przy otwartych drzwiach będzie równie głupio, jak i przy zamkniętych z zewnątrz, i Ŝe Dee Snider na ich miejscu teŜ wstawiłby zamek). Po długich dyskusjach chłopcy doszli nawet do tego, Ŝe przyciągnęli skądś kilka kaset z muzyką popularną w stylu Metalliki (kasetę Scorpionsów chowaliśmy z Witią starannie, nikomu nie przyznając się do jej istnienia), bo Wala gwałtownie odmówiła uprawiania seksu po raz pierwszy w rytmie trash rocka. Wieczorem, kiedy wszystko miało się wydarzyć, Genek i Witia umówili się, Ŝe staną na czatach pod klatką schodową. Mieli pilnować wejścia do dupli na wypadek nieprzewidzianych okoliczności. Ja kategorycznie odmówiłam udziału w tym przedsięwzięciu, negatywnie oceniając sens całej akcji, i poświęciłam wieczór na wkuwanie do sprawdzianu z hiszpańskiego. Korepetytorka, która przygotowywała mnie do egzaminów, była córką Ukraińców, ale urodziła się we Francji, a potem przez piętnaście lat mieszkała w Paragwaju. Nazywała się

Estella Dawidowna, studenci drŜeli ze strachu przed jej srogością, a na romanistyce uwaŜana była za największą specjalistkę od hiszpańskiego i francuskiego. Estella Dawidowna swego czasu ukończyła Uniwersytet Lwowski, kiepsko władając ukraińskim. A ściślej ukraińskim w piśmie. Rozumiała i mówiła dobrze, ale wykłady zapisywała, najpierw tłumacząc na francuski, a potem — 5i przygotowując się do egzaminu — przepisywała notatki ponownie po ukraińsku. Wtedy to wyrobiła sobie przekonanie, Ŝe nie moŜna nauczyć się obcego języka bez porównywania i zestawiania go z innym, pokrewnym. W ten sposób sama nauczyła się polskiego i rosyjskiego, bo doskonaląc ukraiński, potrzebowała porównań, a ograniczenie się tylko do polskiego czy rosyjskiego wydawało się jej niegodnym docenta uniwersytetu. Jednakowo wysokie wymagania stawiała teŜ wszystkim swoim studentom i abiturientom, których (za spore, jak na tamte czasy, pieniądze) przygotowywała do egzaminów. Kiedy pierwszy raz zjawiłam się w jej maleńkim i zawalonym ksiąŜkami mieszkaniu, które dzieliła ze starą kotką syberyjską i milczącą papugą w starannie utrzymanej klatce, Estella Dawidowna z góry uprzedziła mnie, Ŝe gramatyki hiszpańskiej będziemy się uczyć z podręcznika do francuskiego. Jej zdaniem ten podręcznik lepiej wykładał zasady gramatyki, która we wszystkich językach romańskich jest podobna. Tego wieczora, kiedy w dupli odbywało się epokowe wydarzenie, starannie wypisywałam na arkuszu rozłoŜonym na podłodze (bo nie mieścił się na biurku) przykłady odmian czasownikowych, podzielonych na indicativo, subjuntivo, infinitivo, formas simples, formas compuestas i gerundio, presenta, futuro, imperativo, condisional, prete-rito perfecto, preterito indefinido, preterito anterior, imper-fecto, plusąuamperfecto, condicional perfecto, futuro perfecto, gerundio perfecto, infinitivo perfecto i zwykły participio posado. 5^ Za przykład słuŜyła mi dziesięciokrotnie mniejsza kartka z podręcznika do francuskiego, gdzie wszystkie te potworności pokazano na odmianach czasowników francuskich. Moim zadaniem było przerobienie tego samego na przykładzie trzech koniugacji czasowników hiszpańskich, przy uŜyciu analogicznych form czasowych i końcówek — i jednoczesne nauczenie się wszystkiego na pamięć. Kiedy proces ten zbliŜał się juŜ ku końcowi, a mój stan ku rozpaczy, usłyszałam na balkonie znajomy dźwięk, który oznaczał, Ŝe Witia chce ze mną pogadać. Ze zdziwieniem popatrzyłam na zegarek — nie było nawet pierwszej, a o tej godzinie nigdy się nie spotykaliśmy w obawie, Ŝe rodzice wciąŜ nie śpią. OstroŜnie wyjrzałam za drzwi, a przekonawszy się, Ŝe cała moja rodzina jest juŜ w swoich pokojach, zaryzykowałam. Wyszłam na balkon, złapałam łyk świeŜego nocnego powietrza i poczułam, jak radośnie ulatują mi z głowy starannie wkute u hubę, hubiste, hubo, hubiera habido, hu-biese sido i habriamos estado. Poczułam się tak, jakby mi ogromne kawałki zaschniętego błota odpadały od cięŜkich butów. Trochę Ŝałowałam daremnego trudu, ale mi ulŜyło. Zrozumiałam, Ŝe jutro sprawdzianu nie napiszę, i odetchnęłam. — Hej, nie wnerwiaj się, przyszłem, bo musiałem. Wiesz, Aloszka i Wala dziś tego, no, wiesz, w dupli. Formalnie mamy problem. My z Genkiem nie damy rady, Dee Snider nic nie pisze, moŜe choć ty jarzysz, co robić? — Ciii! — powiedziałam. — Rodzice się obudzą, wiesz która godzina? 53 — No, juzem ci mówił, spoko, formalnie mają ludzie problem, to im, tego, trzeba pomóc. Wiesz, Aloszka kupił gumkę i jest za duŜa, i złazi, poszłem do apteki, a tam baba mówi, Ŝe, no, mniejszych nie ma. Nie wiesz, czy oni to robią na miarę, czy tego, Aloszka, wiesz, no, ma problem z rozmiarem. No bo wiesz, bo on teraz spękał.

Szczerze mówiąc, rozmiary prezerwatyw, które w tym czasie widywałam w naszych aptekach, robiły na mnie wraŜenie. Nawet trochę ogarniał mnie strach na myśl o tym, jak to wszystko mogłoby się we mnie zmieścić, bo o tym, co poczuję, starałam się w ogóle nie myśleć. JednakŜe przyznanie się przed Witią do własnej niewiedzy nie wchodziło w grę, dlatego odpowiedziałam tonem, który miał świadczyć o mojej absolutnej wyŜszości: „Na takie problemy natyka się kaŜdy, kto uwaŜa się za doroś-lejszego, niŜ jest w rzeczywistości. Niestety, w Ŝaden sposób nie mogę ci pomóc. Moje zdanie na ten temat znasz od dawna". Witia westchnął i poszedł pocieszać przyjaciela Aloszkę. Więcej na temat przedślubnego seksu nie dyskutowaliśmy. Zwycięstwo było po naszej stronie: 1:0. Sprawdzian napisałam na cztery i bardzo się ucieszyłam. 54 Sąd martwych nad Ŝywymi. Balkon za kratami. Obwinianie niewinnych Skończyły się wreszcie egzaminy maturalne, potem równieŜ wstępne — egzaminy, od których zaleŜał mój dalszy los. Wraz z innymi szczęściarzami, którzy dostali się na jeden z najbardziej prestiŜowych kierunków, miałam pojechać na wieś na praktyki — zbierać chmiel. Chciałam poznać przyszłych kolegów z roku (jak się później okazało, stosunek płci wynosił 97:3 — na korzyść koleŜanek) oraz sprawdzić się w roli kołchoźnicy. W przeddzień mojego wyjazdu Lazaret otrzymał propozycję nagrania płyty. To było nasze wspólne wielkie zwycięstwo, na które szykowaliśmy się podczas długich wyczerpujących prób. Wtedy juŜ na tyle naturalnie dołączyłam do grupy, Ŝe sama nie zauwaŜyłam kiedy, i nawet nie pytałam, co ja tam właściwie robię. Nasza współpraca zaczęła się od propozycji basisty Genka bym napisała — do pierwszego albumu Lazaretu — prawdziwy rockerski tekst. „śeby był taki z dna serca, jak u Jesienina, ale i taki zajebisty, jak u Sex Pistols". Początkowo wątpiłam, czy mi się uda, ale potem Genek przyniósł swoją własną próbę tekstu pt. Sąd martwych nad Ŝywymi, który zaczynał się od słów: Z twoich Ŝył sączy się cichy strach Chciwie spij metal za nas obu Ciało w konwulsjach strasznie drga Nasze sny toną w czerni mroku 55 Wyobraziłam sobie koncert Lazaretu na wielkim stadionie, gdzie przez przypadek trafili moi rodzice, moi nauczyciele, albo znajomi, i zgodziłam się przerobić tekst. Moja wersja bardzo spodobała się Lazaretowi, choć nadal nie byłam pewna, czy chcę, by ktoś z moich znajomych usłyszał: Wieszczem śmierci jesteś w królestwie Ŝywych Iskrą Ŝycia jesteś w królestwie martwych Z głębin duszy twojej spłynęły wiersze By w bólu twej śmierci granice zetrzeć Muzykę do tych słów chłopcy napisali w nowym stylu speed metal — we Lwowie wtedy nikt nawet trash metalu nie grał, co wydawało się perspektywiczne. Szczerze mówiąc, nie łapałam, czym się oba kierunki róŜnią. Długo i szczerze próbowałam przeniknąć ducha tej muzyki i nie mniej starannie ukrywałam przed Lazaretem, Ŝe mimo wszystko mi się nie udaje. Często zamykałam się w pokoju i puszczałam na walkmanie którąś z kaset polecanych przez przyjaciół z Lazaretu. JednakŜe po drugim kawałku zaczynała mnie niemoŜliwie boleć głowa, potem uszy, a raz nawet poszła mi krew z nosa, choć starałam się słuchać jak najciszej. Po nieudanej akcji z duplą, próby Lazaretu przeniesiono do domu wokalisty i gitarzysty, Aloszy. Jego mama, dawna skrzypaczka, bardzo sprzyjała muzycznemu rozwojowi syna i zaproponowała, by próby odbywały się na piętrze w ich domu. Sąsiedzi musieli się z tym pogodzić, bo budynek był własnością prywatną, a mama wszystko znosiła męŜnie, 56

i nawet nie wychodziła z domu. Zazdrościłam jej cierpliwości, bo sama byłam tylko na kilku próbach, a ściślej — na ich końcówkach, i nie wyobraŜałam sobie, jak mogłabym ścierpieć coś takiego przez trzy, cztery godziny. Kiedyś nie wytrzymałam i nieśmiało zaproponowałam Witii, Aloszy i Genkowi, by spróbowali sił w milszym dla ucha hard rocku. Choćby coś takiego jak Metallica czy Iron Maiden. Wyśmiali mnie jednak, wyjaśniając, Ŝe kiedyś mój gust się wyrobi, zrozumiem jazdę z prawdziwym czadem i przestanę słuchać tego, co wszyscy. Na tym skończyły się dyskusje ideologiczne, a mojej niedojrzałej świadomości pozostało tylko „wyrabiać się" i dorastać do elitarnej „jazdy z prawdziwym czadem". Tymczasem kariera Lazaretu rozwijała się błyskawicznie. Chłopcy nie zdąŜyli nawet nagrać pierwszej płyty ani zrobić próby w budynku xlv lo, nieopodal domu Aloszy, a juŜ dostali propozycję udziału w rockowisku na torze kolarskim w centrum miasta, potem — koncertu przed Operą, na scenie Konserwatorium Lwowskiego... Po miesiącu program trasy był juŜ mocno napięty. Do moich obowiązków naleŜało przygotowywanie odjechanych strojów, tworzenie image'u, czyli fryzur i makijaŜu, pisanie tekstu dla Aloszy, który na scenie zapowiadał grupę, i podsumowywanie kaŜdego koncertu. Aby nagrać płytę, Lazaret musiał spełnić dwa warunki: 1. materiał powinien być gotowy w tydzień; 2. nie mogło w nim być ani jednego tekstu po rosyjsku. Na przełoŜenie tekstów miałam jedną noc. Umierając we śnie, Prorok, Tygrys na pustyni — te udało mi się zrobić bez większych problemów. Kłopoty zaczęły 57 się od Piłem twą krew jak wodę, ale nawet z tym sobie poradziłam. Kończąc Wbijasz swój miecz zatruty, uroczyście przysięgłam, Ŝe nigdy więcej nie napiszę podobnego tekstu. Nawet we wraŜym rosyjskim, nawet dla jaj. Witia przyszedł pod balkon, kiedy zostały mi jeszcze dwa przekłady: Zabij mnie, nie męcz i Patrz, moje rany gniją. Początkowo Witia czekał końca mego dzieła pod balkonem, ale na dworze lało okropnie, więc zapytał, czy nie mógłby wejść do środka. Jest wpół do piątej, rodzice śpią jak zabici, dosłownie na chwileczkę. Witia przeczytał juŜ gotowe przekłady i bardzo zadowolony drzemał w krześle, czekając na resztę. Kiedy zostało mi juŜ tylko przełoŜenie wersu: „To zemsta święta jak woda", tak, by nie zmienić rytmu całości, nagle otwarły się drzwi mojego pokoju. To mama w drodze do łazienki postanowiła sprawdzić, dlaczego świeci się o takiej porze. Witia niezdarnie spróbował schować się pod stół. W mojej głowie zaświtało: „O, zemsto, tyś jak woda święta!". Epilog Mama zachowała się bardzo w porządku: opowiedziała o wszystkim tacie dopiero po moim wyjeździe. Tak więc ominęło mnie „spuszczanie lania", za to kiedy wróciłam z praktyk, balkon mojego pokoju zdobiły wielkie kraty, które tylko tata miał siłę otworzyć. I tak moja współpraca z Lazaretem dobiegła końca, przestałam spotykać się z Wi- 58 tią, odmówiłam pisania tekstów do drugiej płyty Wojna Proroków, a sama odkryłam jazz. W ten oto sposób straciłam jedyną szansę osiągnięcia elitarnej samoświadomości muzycznej wielbicieli „prawdziwej jazdy". Lazaret nagrał parę zupełnie niezłych płyt, pojechał w kilka tras i rozpadł się. Gitarzysta i wokalista Alosza niebawem się oŜenił, bo jego dziewczyna zaszła w ciąŜę. Witia zaczął pracować w firmie handlowej i nie miał czasu na muzykę. Wkrótce teŜ się oŜenił. Basista Genek próbował grać w kilku innych grupach, ale w końcu porzucił muzykę i wyjechał z rodzicami za granicę.

Niedawno przeglądałam stare papiery w biurku i znalazłam jeden z listów Witii, w którym pisał: „Poszłem dziś o 13:10 do dupli. Aloszka wpadł na twoją ksiąszkę Lorka i się na mnie popaczył jak na gupka, to rzem mu powiedział Ŝe to twoje do szkoły. Powiedział Ŝe morzemy czadzić tak samo jak Dee Snaider. Nazwiemy się lazaret. Dla jaj, Ŝe cała ekipa jest chora. No bo jest. Chora na muzykę. A ja jeszcze jestem chory na ciebie. I co ty na to? Spadam. 13:33". Namiętności matematyczne O tym, Ŝe przypadkowe znajomości nie zawsze kończą się źle, ale rzadko kończą się dobrze Mniej więcej w środku zimy facet wpadł na mnie przy wyjściu z Biblioteki Naukowej im. M. Drahoma-nowa, gdzie na dzień przed rozpoczęciem maratonu sesji zimowej kończyłam pracę semestralną o twórczości dramatycznej Iwana Franki, jednocześnie przygotowując się do egzaminów z politologii, informatyki i literatury światowej, marzyłam o rozpoczęciu sezonu grzewczego, czekałam wieczora, by prosto z biblioteki pójść na koncert i w ogóle byłam dość podminowana. Gdyby facet natknął się na zmęczoną samotnością pannę w jego wieku, jakich wiele spotkać moŜna w tejŜe bibliotece, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale wybrał pewną siebie, długonogą studentkę pierwszego roku, przekonaną, Ŝe w jednej chwili moŜe zauroczyć kaŜdego męŜczyznę. Najlepiej, rzecz jasna, zagraniczniaka w średnim wieku, samotnego, przystojnego i zamoŜnego. MoŜe być, oczywiście, i rodak, teŜ samotny, przystojny i zamoŜny, ale raczej młodszy niŜ w średnim wieku. MoŜliwe są takŜe inne warianty, ale nietrudno zrozumieć, Ŝe taka dziewczyna zwyczajnie nie zwróciłaby uwagi na łysiejącego wykładowcę politechniki, który wpada na nią przy wyjściu z biblioteki. ?? Wybór kobiety, która nie zareagowała z wdzięcznością na jego krok, był błędem strategicznym, jeszcze większą poraŜką było zaś to, Ŝe nie umył przedtem zębów i nie wyprał skarpetek. W takich właśnie detalach kryje się, niestety, przyczyna konfliktu, a ściślej, wewnętrznego antagonizmu, powtarzającego się z pokolenia na pokolenie i sprawiającego, Ŝe niektóre pewne siebie panienki nie staną się przychylne „perspektywicznym" męŜczyznom, a niektórzy „perspektywiczni" męŜczyźni nie wykaŜą się większą przenikliwością i doświadczeniem Ŝyciowym przy wyborze obiektu swej sympatii. Dlatego muszę opisać tego męŜczyznę, jakbym miała go za ostatniego łosia, choć w rzeczywistości szanuję go i uwaŜam za dość interesującego. Ale mowa będzie nie o moim pierwszym wraŜeniu, które było negatywne i spowodowane uprzedzeniami. Inaczej nie byłoby tej historii, tylko całkiem inna historia. Albo w ogóle nie byłoby Ŝadnej historii. Jeśli przejść się korytarzami Politechniki Lwowskiej, to w ciągu maksimum piętnastu minut moŜna spotkać minimum pięciu męŜczyzn tego rodzaju. Szare spodnie w kancik, od nie istniejącego garnituru, niebieska koszula z wytartymi mankietami, obcisły szary sweter z angory, czarne półbuty z lwowskiej fabryki obuwia Progres, na ramieniu stara teczka z czarnego skaju, łysina, róŜowy grzebień, wytwornie sterczący z tylnej kieszeni, i kilka przednich złotych zębów. Pierwsze, co wpada w oczy, a dokładniej — w nozdrza — przy spotkaniu z doktorem nauk matematycznych, fizycznych czy kwantowo-teoretycznych, to charakterystyczny 61 zapach z ust, świadczący o nieregularnym korzystaniu z usług dentysty, nie mniej charakterystyczna woń skarpetek stęsknionych za kolejnym praniem i zmęczonej intensywnym uŜywaniem koszuli. Kolejna rzecz, na którą mimo wszystko nie da się nie zwrócić uwagi, to przesadna staranność ukraińszczyzny oraz charakterystyczne zapominanie, Ŝe język ten zna jednak literę „g", oraz uparte uŜywanie rosyjskiej składni. Ale to tylko cechy zewnętrzne, zasadniczo męŜczyźni ci są dość mili, uprzejmi i oczytani, i przewaŜnie

sprawiają dobre wraŜenie. Co prawda, raczej na mamach i babciach swoich młodych studentek niŜ na długonogich z pierwszego roku. — Przepraszam bardzo, czy nie zna pani, gdzie tu jest ulica Semena Petlury? — Nie — ucinam i spieszę się, by jak najszybciej dotrzeć do kawiarni, wymarzonego gorącego napoju, ciepłego pomieszczenia, gdzie moŜna palić, gdzie nie ma ksiąŜek, studentów oraz sesji zimowej. — A jak pani myśli — nie ustępuje mój rozmówca — czy we Lwowie moŜe istnieć taka ulica? — Wcale nie myślę. — Przepraszam, Ŝe tak się narzucam, ale zwróciłem na panią uwagę juŜ w bibliotece. Ma pani dość oryginalne podejście do wyboru ksiąŜek: wiersze Horacego, dramaty Franki, podręcznik ekonomii politycznej i Podstawy języka BASIC. Czy moŜna spytać, czym to jest spowodowane? — Nieplanowaną ciąŜą — odburkuję i przyspieszam kroku. Czy ten kretyn nigdy nie miał sesji? Zresztą, co go to obchodzi? 62 — Ciekawe, a ja myślałem, Ŝe chodzi o sesję. Gdy świeci słońce, zawsze zaczyna mi się wydawać, Ŝe jeszcze wczoraj byłem studentem. Z niedowierzaniem spoglądam znacząco na jego łysinę. Dostrzega to i uśmiecha się nerwowo. Potem takŜe przyspiesza kroku i bynajmniej nie ma zamiaru się poŜegnać. — Mam na imię śenią. Jestem... doktorem nauk matematycznych, pracuję w Katedrze Matematyki Stosowanej Politechniki Lwowskiej. A pani? Zrobił tak długą pauzę między „jestem" a „doktorem", Ŝe odniosłam wraŜenie, jakby zamierzał powiedzieć co najmniej „profesor" czy choćby „doktor habilitowany". — Pojutrze zaczyna mi się sesja, więc mam masę pracy, a pan mi zabiera czas. MoŜe lepiej zrozumie, jeśli się to powie uprzejmie? — Strasznie proszę o wybaczenie. Ale moŜna będzie panią zobaczyć po sesji? — Na razie kaŜdy moŜe. Stukajcie, a będzie wam otworzone. — A dokąd stukać? PrzecieŜ nawet nie mam pani telefonu. — Jest taka piosenka, Dziura starego Ciula. Z refrenem: „Stukajcie, a będzie wam otworzone". Do widzenia. I weszłam do najbliŜszej kawiarni, głośno trzaskając drzwiami. A jednak uprzejmie się nie udało. „Nikt oprócz Boga nie zna człowieczego losu i przeznaczenia. Nikt z nas, grzesznych, nie wie, co czynimy i po co" — jak mawiał jeden z moich znajomych. Niebawem miałam przekonać się, jak bardzo się nie mylił. 63 Zawsze interesowało mnie, dlaczego na wydziale filologicznym do obowiązkowych przedmiotów naleŜą podstawy programowania w języku BASIC. Był to kurs ściśle teoretyczny i nawet tych z nas, którzy najlepiej opanowali głębiny wiedzy, dotyczącej podziału algorytmów na typy i przekazywania informacji za pomocą systemu zero-- jedynkowego, nigdy nie dopuszczono do prawdziwych komputerów, których było wówczas aŜ pięć na cały uniwersytet, nie mówiąc juŜ o jakichś tam Windowsach dla Ŝółtodziobów czy choćby ChiWriterze. Z pewnością nie wszyscy z nas umieli włączać komputer, ale egzamin z podstaw programowania nie mógł ominąć nikogo. Dla ukrainistyki miał być nim test pisemny, zapowiedziany na 3 stycznia. Chyba nie trzeba wyjaśniać, Ŝe ostatnia przedegzaminacyjna sobota nie wystarczyła mi na opanowanie podstaw programowania, jak równieŜ Ŝe 3 stycznia to nie najlepsza data na

egzamin. Przez całą noc sylwestrową słusznie przeczuwałam, Ŝe pierwszy egzamin podczas pierwszej sesji po prostu zawalę. Pierwszą osobą, którą ujrzałam wśród członków komisji egzaminacyjnej, był mój niedawny znajomy. Zdrętwiałam na wspomnienie Dziury starego Ciula, ale na mój widok śenią miło się uśmiechnął. Przez następne dwie godziny usiłowałam starannie unikać jego wzroku, a równocześnie choć trochę zrozumieć, czego Ŝąda ode mnie kartka z egzaminacyjnymi zadaniami. Wreszcie, starając się maksymalnie trzymać oryginału, kaligraficznym pismem skopiowałam całą treść zadań i oddałam swoje „rozwiązania" komisji egzaminacyjnej. 64 Jak powiedział mi potem śenią, nawet przy przepisywaniu udało mi się popełnić cztery błędy. Dobrze, Ŝe swego czasu zdołałam przekonać rodziców, by porzucili pomysł zrobienia ze mnie programistki. JakieŜ było moje zdziwienie, gdy odebrawszy indeks znalazłam w nim obok związku wyrazowego „podstawy programowania" liczebnik główny „pięć". — No i jak, zdałaś resztę egzaminów? — spytał głos w słuchawce. — Sesja się skończyła, prawda? — Prawda — zgodziłam się niepewnie, nie wiedząc co dalej: pytać, skąd wziął mój telefon, dziękować za ratunek, przepraszać za „starego Ciula" czy udawać, Ŝe na to właśnie czekałam. — To co, moŜna teraz będzie się z tobą spotkać na kawie, nie zabierając twego drogocennego czasu? — Pewnie tak. — WciąŜ nie miałam planu działania. — To moŜe jutro o szóstej, na Drahomanowa, co? — Aha. — To do zobaczenia. O windowsach dla niegrzecznych i inne szczegóły historyczne — Chcesz, opowiem ci trochę o sobie — zaczął śenią nasze następne spotkanie, nie dając mi ani szansy przeproszenia za przedostatnie, ani podziękowania za ostatnie, ani spytania, co u niego słychać. — JuŜ ci mówiłem, Ŝe pracuję na polibudzie w Katedrze Matematyki Stosowanej — 65 ciągnął, zanim zdąŜyłam odpowiedzieć. Zapewne podczas seminariów z wiecznie nieprzygotowanymi studentami nabiera się nawyku odpowiadania na własne pytania. — A w ogóle to był czysty przypadek, Ŝe poproszono mnie do uniwersyteckiej komisji egzaminacyjnej. Zachorował kolega, który pracuje w waszej katedrze. Miałaś szczęście. No więc matematykiem zostałem zupełnie przypadkowo i do dziś się za niego nie uwaŜam. Rodzice chcieli. A ja całe Ŝycie marzyłem, by zostać historykiem. Do dziś zbieram materiały historyczne o lwowskiej architekturze. Jeśli kiedyś zechcesz, mogę ci urządzić ekskursję, nie ma problemu. Często oprowadzam po mieście cudzoziemców. Doyou speak English? — Niespecjalnie. — A szkoda, bo moglibyśmy czasem przechodzić na angielski. Brakuje mi moŜliwości konwersacji. No a ty czym się zajmujesz? — Odpoczywaniem po sesji. — A tak w ogóle? — Filologią. — Ukraińską? — Aha. — No jasne, teraz wszyscy się na ukraińską rzucili. Ze trzy lata temu pewnie byś poszła na rosyjską. Rodzice by inaczej nie pozwolili. — Nie wiem, trzy lata temu jeszcze chodziłam do szkoły. — A w domu jak rozmawiacie? TeŜ po ukraińsku?