dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony699 367
  • Obserwuję399
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań344 096

Ojciec nieświęty

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Ojciec nieświęty.pdf

dareks_ EBooki
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 68 osób, 30 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 127 stron)

Spis treści 01. Wstęp - koniec złudzeń 02. Janusowe oblicze pontyfikatu Jana Pawła II 03. Pedofilia za zasłoną władzy 04. Jan Paweł II i katolicki naród polski 05. Toksyczny i przereklamowany 06. Nie można rządzić Kościołem samymi zdrowaśkami 07. Bez papieża bylibyśmy nowocześniejsi 08. „Nowy feminizm”, czyli stary dogmatyzm 09. Jan Paweł II grzeszył przeciwko życiu 10. Ewangelizacja Ameryki Łacińskiej 11. Pontyfikat straconych szans. Od personalizmu do dogmatycznego tomizmu 12. Papież ludowo – obrzędowo - dekoracyjny 13. Toksyczny ojciec lesbijek i gejów 14. Jan Paweł II – ślepa uliczka antykomunizmu 15. Jan Paweł II oddzielał ludzi od Boga 16.Autorytarne dzieci Jana Pawła II 17.Słowo o autorze i jego rozmówcach Piotr Szumlewicz NIEŚWIĘTY OJCIEC ŚWIĘTY Wydawnictwo Czarna Owca Sp. z o.o. rok 2012

01.Wstęp - koniec złudzeń - Piotr Szumlewicz Czy to możliwe, aby w dużym demokratycznym kraju należącym do Unii Europejskiej największym autorytetem, cieszącym się powszechnym szacunkiem, była osoba, która tuszowała skandale pedofilskie, chroniła oszustów, współpracowała z krwawymi reżimami, kwestionowała prawa mniejszości i wspierała dyskryminację kobiet? Odpowiedź na to pytanie jest twierdząca. Tak. Jest to możliwe. Mowa tutaj o Polsce, a tym autorytetem jest zmarły ponad sześć lat temu papież Jan Paweł II. Papież: despota czy autorytet? Już ponad sto pięćdziesiąt lat temu jeden z ojców założycieli myśli liberalnej, John Stuart Mill, pisał o prawie do krytyki jako jednym z głównych wyznaczników wolnego społeczeństwa: „Weźmy człowieka, którego sąd istotnie zasługuje na zaufanie, i zapytajmy, dlaczego mu ufamy? Dlatego, że nie odrzucał krytyki swojej opinii i postępowania”[1]. Mill proponuje więc proste kryterium rozstrzygające o tym, kogo można uznać za autorytet. Autorytetem jest nie ten, kto za takowy uchodzi, ale ten, kto potrafi swoimi czynami i argumentami obronić poglądy, które głosi, kto jest otwarty na dyskusję i chętny do prezentowania swoich przekonań. Niniejsza książka przyjmuje krytyczną perspektywę Milla w refleksji nad życiem i dziełem Jana Pawła II. W powszechnym odczuciu polski papież był autorytetem. Niestety, z analizy jego poglądów i działań wynika, że nie zasługiwał na to miano, a urzeczywistnienie głoszonych przez niego poglądów a urzeczywistnienie głoszonych przez niego poglądów groziłoby wprowadzeniem w Polsce zasad państwa wyznaniowego. Ponadto unikał on dyskusji ze swoimi oponentami, nie starał się przekonać do swoich racji tych, którzy wątpili, a jego pontyfikat był okresem czystek i zabijania wewnętrznej debaty w obrębie Kościoła. W świetle przedstawionych w tej książce faktów Jan Paweł II był zamknięty na krytyczne argumenty i dogmatyczny, a wiele niewygodnych zjawisk związanych z jego pontyfikatem Kościół katolicki ukrywa do dziś. Po śmierci papieża nie została w Polsce podjęta rzeczowa dyskusja na temat jego pontyfikatu. Wciąż zdecydowana większość polityków i dziennikarzy ma do papieża podejście wyznawcze. Entuzjaści Jana Pawła II unikają uczciwego rozliczenia jego pontyfikatu, dbając, aby niewygodne fakty nie przedostały się do opinii publicznej. W kategoriach Milla oznacza to, że Jan Paweł II nawet pośmiertnie zajmuje pozycję despoty. Autorytetem dla Milla była osoba, która w otwartej debacie i w ogniu krytyki potrafiła obronić swoje dokonania. Despota unika debaty i zamyka usta oponentom. Papież już nie żyje, ale wciąż nie ma rzeczowej dyskusji na temat jego osiągnięć. Niniejsza książka stanowi próbę przełamania tego impasu i dokonania krytycznej analizy pontyfikatu Jana Pawła II. Narodziny kultu Aby utrwalić wizerunek Jana Pawła II jako niekwestionowanego autorytetu, większość polskich mediów stosowała różne, niekiedy ekwilibrystyczne triki chroniące papieża przed krytyką. Warto zwrócić uwagę, że wiele lat przed śmiercią tytułowano go mianem „Ojca Świętego” lub „Jego Świątobliwości”, stawiając go tym samym ponad porządkiem demokratycznej debaty. Jego życie, poglądy, działania polityczne, a nawet śmierć, nie były w tym ujęciu częścią porządku ludzkiego, lecz przyjmowały charakter religijnej misji. Jak słusznie wskazywał Karol Janowski w jednym z nielicznych tekstów krytycznych wobec kultu papieża: „Krytyczna refleksja nad fenomenem papieża Polaka, rzeczowa analiza jego pontyfikatu była (i nadal jest) tłumiona bądź przemilczana i wręcz niedopuszczalna, wątpliwości potępiane, a krytyka (w tym satyra) ścigane prawnie. Ponadto zyskuje na mocy tendencja do lokowania jego myśli, gestów, wyrażeń w obszarze chronionym, z którego «nieuprawnione» czerpanie jest traktowane z którego

«nieuprawnione» czerpanie jest traktowane jako czyn nieetyczny, wzbudzający obrzydzenie bądź uwłaczający i profanujący jego pamięć”[2]. Jego wpływ na społeczeństwo badano nie w kategoriach socjologicznych, lecz moralno-religijnych, i stąd oparta na wątłych przesłankach teza o powstaniu „pokolenia JPII”. Ewolucja postaw Polaków, jak też tym bardziej ich działań, nigdy nie wskazywała na istnienie czegokolwiek w tym rodzaju, a mimo to poważni naukowcy debatowali o „pokoleniu JPII”, którego głównym wyznacznikiem miała być pamięć o niedawno zmarłym papieżu. Jan Paweł II od początku pontyfikatu był przedmiotem kultu, podsycanego przez media i przedstawicieli wszystkich znaczących partii politycznych. Jak trafnie pisze Janowski: „Jego postać adorowano, czemu ani on sam, ani Kościół w Polsce się nie sprzeciwiał (pomniki, nazwy ulic, placów i gór, patron szkół, przyznawanie honorowego obywatelstwa przez miasta, specjalne adresy z wyrazami uwielbienia, tytuły honoris causa oraz instytucje – w znacznej mierze finansowane z budżetu państwa – kultywujące jego wielkość, świętość i dokonania). Jeszcze za życia Jan Paweł II był kreowany na istotę o nadludzkich – Paweł II był kreowany na istotę o nadludzkich – nieogarniętych ludzkim rozumem – cechach”[3]. W tym kontekście warto zwrócić uwagę, że Jan Paweł II nie tylko należał do najbardziej charyzmatycznych i medialnych papieży ostatnich dekad, ale też był przywódcą niezwykle zarozumiałym, który z wyraźną satysfakcją i bez żadnych oporów pielęgnował różne formy czci własnej osoby. Polskie media bynajmniej go w tym bałwochwalczym kulcie nie ograniczały; przeciwnie – wręcz do niego zachęcały. Już za życia Jana Pawła II słyszeliśmy, że papież był zarówno wielkim duchownym, jak też osiągnął doskonałość na wielu innych obszarach aktywności. Mogliśmy się zatem dowiedzieć, że był wybitnym poetą, genialnym mężem stanu, największym bojownikiem o pokój, wspaniałym pedagogiem, najmądrzejszym filozofem czy niezwykle spostrzegawczym psychologiem. Za życia obdarzono papieża tyloma superlatywami, że trudno znaleźć taki obszar działania, w którym nie byłby uznany za niepodważalny autorytet. Kilka lat temu polscy czytelnicy mogli się nawet dowiedzieć, że Jan Paweł II był największym światowym ekspertem od społeczeństwa informacyjnego. Taką tezę postawiła w swojej książce Oblicza ubóstwa w społeczeństwie w swojej książce Oblicza ubóstwa w społeczeństwie informacyjnym[4] profesor ekonomii Agnieszka Szewczyk. Nauki papieża stanowią dla niej przewodnik do zbadania problematyki, na której Jan Paweł II z pewnością się nie znał i którą nigdy się nie zajmował. Pod tym względem autorka idzie dalej niż wielu badaczy bloku wschodniego z początku lat pięćdziesiątych, którzy co prawda obowiązkowo cytowali wypowiedzi Stalina na każdy możliwy temat, ale często w swoich publikacjach przemycali treści niemające nic wspólnego z „mądrościami” radzieckiego przywódcy. Niestety, Szewczyk nie tylko na co trzeciej stronie obdarowuje nas obszernym cytatem z dzieł papieża, ale, co gorsza, jej własne przemyślenia i oceny wpisują się w poetykę papieskich rozważań. Na dodatek przeocza ona olbrzymią literaturę na wybrany przez siebie temat, ograniczając się jedynie do tradycji katolickiej, wyznaczonej właśnie przez postać polskiego papieża i jego poprzedników. Stąd też w obszernej bibliografii można się natknąć na dwadzieścia osiem dzieł Jana Pawła II i mnóstwo tekstów pisanych przez zwolenników katolickiej ortodoksji. Najbardziej rzeczowymi i najczęściej przywoływanymi raportami na temat społeczeństwa informacyjnego są dla autorki nie społeczeństwa informacyjnego są dla autorki nie ekspertyzy OECD czy Eurostatu, ale sprawozdania papieskich instytutów badawczych. Zamiast znanych analityków społeczeństwa informacyjnego w roli autorytetów pojawiają się… papieże: oprócz Jana Pawła II także Paweł VI i Pius XII.

Ten przykład jest niezwykle reprezentatywny dla podejścia do Jana Pawła II w Polsce. Od lat pojawiają się zdumiewające tezy na temat osiągnięć papieża, a im jest ich więcej, tym większa jest obawa przed ich zakwestionowaniem. Kilka lat temu, gdy wbrew żywionym w Polsce oczekiwaniom papież nie został uhonorowany Pokojową Nagrodą Nobla, mogliśmy usłyszeć nieoczekiwane słowa pocieszenia: nie powinniśmy być rozczarowani, ponieważ wielkość papieża przewyższa wszelkie ziemskie tytuły i nagrody. Nie jest on bowiem zwykłym śmiertelnikiem, który, jak „my wszyscy”, ma codzienne bolączki i problemy. Papież „nie pochodzi z ludzkiego świata”, co jednak nie przeszkadza mu być wielkim poetą, mężem stanu, bojownikiem o pokój, wychowawcą, etykiem, filozofem czy socjologiem. Niewątpliwie jest on najlepszy we wszelkich dziedzinach, więc gdyby tylko zechciał, otrzymałby trofeum w każdej specjalności. Jednak jako otrzymałby trofeum w każdej specjalności. Jednak jako istota nadprzyrodzona nie oczekuje żadnych laurów, gdyż obce są mu ambicje zwykłych śmiertelników. Z tej perspektywy przyznanie Nobla papieżowi jedynie by go uraziło, cóż bowiem znaczą nagrody za działania na rzecz ziemskiego pokoju dla istoty tak wielkiej jak Karol Wojtyła? Te z pozoru zabawne wydarzenia medialne dotyczyły jednak również spraw ważnych. Oto ktoś ośmielał się zwrócić uwagę, że polski papież chronił pedofilów. Jak reagowały media i politycy głównego nurtu? Większość lekceważyła sprawę, a nieliczni, którzy ją zauważali, prezentowali te doniesienia jako niewiarygodne sensacje. Niewygodne fakty dotyczące papieża były przedstawiane jako mity, a mity dotyczące jego rzekomej doskonałości we wszystkich możliwych dziedzinach – jako fakty. Zarazem głosy krytyczne częstokroć były infantylizowane. Czy naprawdę Jan Paweł II miał dyskryminacyjne poglądy na temat kobiet? Niemożliwe, skoro ojciec święty miłował wszystkie kobiety. Ostatecznie bezkrytyczna aprobata poglądów papieża blokowała i wciąż blokuje poważną debatę nad wieloma problemami, utrzymując dyskryminacyjny status quo w odniesieniu do sytuacji kobiet, mniejszości ,mniejszości seksualnych czy ateistów. Podobną strategię politycy i publicyści stosują względem papieskich kompetencji filozoficznych. Na początku istnieli jeszcze wątpiący. Papież wielkim filozofem? Patriota, Polak, mąż stanu – zgoda, ale filozof? Filozof – odpowiadano. Choć nie taki zwyczajny – to mędrzec nad mędrcami. Dopiero gdy zdamy sobie sprawę, że Karol Wojtyła osiągnął pozycję nadprzyrodzonego autorytetu, stanie się dla nas zrozumiała bezkrytyczna aprobata nauk papieskich i ich filozoficznej treści. Jeżeli jednak przyjrzymy się im bliżej, okażą się one zbiorem banalnych i mało nowatorskich refleksji, które w żadnym wypadku nie mogą konkurować z dorobkiem teoretycznym XX-wiecznej humanistyki. Są to obiegowe formuły, pojawiające się w większości wystąpień przedstawicieli kleru. Trudno jest ich bronić czy krytykować je z perspektywy filozoficznej, bo nic konkretnego nie zawierają; można ewentualnie zastanawiać się nad ich sensem ideologicznym lub religijnym. Tymczasem prawie wszyscy polscy politycy i publicyści uznają wystąpienia Wojtyły za mowy poruszające najbardziej fundamentalne problemy filozoficzne współczesności. W tej maskaradzie największym winowajcą nie był sam papież, który, jak każdy przywódca, walczył o wpływy i władzę, lecz jednomyślne polskie elity. Sam papież pod koniec życia stał się maskotką mediów, które nim manipulowały, wykorzystywały go do nakręcania spirali oglądalności i czerpały radość ze zbliżeń kamery na postać umierającego, starego człowieka. Odsłaniały najbardziej intymne wymiary jego życia, pokazywały jego słabość, po czym zachęcały do dalszej konsumpcji papieża jako narodowego bóstwa, przedmiotu komercyjnej czci. Papieskie życie rozgrywało się wedle scenariusza, który niemiecki pisarz Patrick Süskind nakreślił w swojej książce Pachnidło. Jej główny bohater to twórca perfum poszukujący idealnego zapachu. Gdy wreszcie udało mu się osiągnąć wymarzony cel, wylał na siebie pachnącą substancję, a dziki tłum w szaleństwie rzucił się nań i go pożarł.

Polskie media uległy podobnej fascynacji. Własną rzeczywistość, pełną kłamstw, cynizmu i okrucieństwa, starały się wzbogacić, sycąc się obrazami cierpiącego starca, którego choremu ciału przypisywały nadprzyrodzone atrybuty. Rzeczywisty papież w tej szalonej maskaradzie odgrywał drugorzędną rolę. Pod koniec życia nikt go już w Polsce nie słuchał; był on jedynie przedmiotem autorytarnego kultu ze strony bezkrytycznych mediów. Widząc ten smutny cyrk, chciałoby się zawołać, że król jest nagi, bo przecież papież nie miał żadnego z atrybutów, które mu przypisywano. Nie był mężem stanu, lecz przywódcą, który, jak inni władcy, zabiegał o realizację interesów swojego kraju; nie był wielkim etykiem, ale doktrynerskim obrońcą katolickiej ortodoksji; nie był wielkim filozofem, lecz jedynie przeciętnym komentatorem świętego Tomasza; nie był wielkim poetą ani sportowcem. Tryumfujący autorytaryzm. Niełatwo o krytykę autorytaryzmu w kraju, w którym zgodnie z panującym dyskursem autorytet stanowi skuteczne remedium na wszelkie problemy. Papież miał wyleczyć ludzi z ich wad i wytyczyć prostą, a zarazem pożądaną moralnie ścieżkę postępowania. W jej centrum sytuowała się religia katolicka z hierarchią kościelną oraz przeświadczeniem o istnieniu „Pana” i posłusznych mu „wiernych”. Przedłużeniem i dopełnieniem hierarchicznej religii był model rodziny patriarchalnej, w ramach której władza mężczyzny jest naturalna i konieczna. Zachowany jest tu ten sam typ relacji, co między klerem i jego podwładnymi: oparte na irracjonalnych przesądach arbitralne panowanie. Model ów dominuje również na polu ekonomicznym, gdzie pod eufemistycznymi wezwaniami do pojednania kryje się usankcjonowanie niesprawiedliwych stosunków społecznych. Autorytaryzm panuje zresztą nie tylko w kościele, domu i na rynku; przenika również do edukacji, kultury i polityki, określając mechanizmy reprodukcji społeczeństwa. Autorytarny dyskurs każdorazowo odwołuje się do pojmowania świata opartego na różnicy między przywódcami a ich wyznawcami. Podział ten ma wyczerpywać całość relacji społecznych, ponieważ ci, którzy sytuowaliby się poza nim, mogliby zagrozić jego stabilności. W każdym społeczeństwie istnieją jednak grupy opierające się istniejącemu status quo. Nie tylko nie akceptują one panujących autorytetów, ale też w ogóle kwestionują relacje podporządkowania i dominacji. Przekraczają ramy języka autorytarnego i tym samym zagrażają jego wyłączności, stając się przedmiotem brutalnych ataków ze strony elit panujących. Schemat krytyki jest tutaj bardzo prosty i zarazem nośny społecznie. Obrońcy istniejącego ładu każdorazowo piętnują jego oponentów jako „innych”, którzy są dla „nas” zagrożeniem. Opozycja my–oni konstytuuje relację między autorytetami a ich przeciwnikami. Ludzie określani mianem autorytetów są tymi aktorami życia publicznego, którzy zyskują dominującą rolę w społeczeństwie właśnie dzięki zdefiniowaniu i napiętnowaniu „obcego”. Główną strategią autorytarnej władzy jest dehumanizacja wroga i tym samym jego odpodmiotowienie. Jak pisał Roland Barthes: „Jedną bowiem z najbardziej typowych cech każdej drobnomieszczańskiej mitologii jest niemożliwość wyobrażenia sobie Innego. Odmienność jest pojęciem najbardziej nieprzystającym do «zdrowego rozsądku»”[5]. „Inni” w Polsce to ludzie, którzy nie przyjmują nacjonalistyczno-katolickiego mitu z Janem Pawłem II jako jego głównym rzecznikiem; to ateiści, socjaliści czy antyklerykałowie. Nie ma dla nich miejsca w debacie publicznej, bo oni nie mieszczą się w „naszej” dominującej, narodowo-katolickiej tożsamości. Jan Paweł II znajduje się w centrum „naszej” tożsamości i dlatego trudno się dziwić, że polskie media tożsamości i dlatego trudno się dziwić, że polskie media i politycy unikają rozmowy o jego rzeczywistej roli. Ukrywają niewygodne fakty i odmawiają odpowiedzi na trudne pytania, gdy te z rzadka się pojawiają. Reporterzy telewizyjni, mimo iż często korzystają z zagranicznych serwisów informacyjnych, solidarnie omijają pojawiające się tam komentarze dotyczące posądzeń Wojtyły o ukrywanie pedofilii czy jego podejścia do gejów albo kobiet. Dwa pisma, które ośmielają się krytykować Jana

Pawła II – „NIE” oraz „Fakty i Mity” – są lekceważone przez inne polskie media. Kiedy zaś ich oceny przebijają się do głównego nurtu, opatruje się je etykietką „zwierzęcego antyklerykalizmu” i „osobistej wrogości do Pana Boga”. Krótko mówiąc, krytyka papieża jest każdorazowo kwestionowana jako nieprawomocna. Z tej perspektywy znamienny okazał się proces wytoczony Jerzemu Urbanowi za znieważenie polskiego papieża. Naczelny „NIE” został skazany prawomocnym wyrokiem, a proces był o tyle precedensowy, że w swoim tekście Urban nie atakował samego papieża, tylko raczej kpił z kultu, który go otaczał. Można więc powiedzieć, że Urban został skazany za atak na polski autorytaryzm i bałwochwalstwo. Warto przypomnieć, że o ile werdykt w tej sprawie spotkał się z krytyką organizacji broniących praw człowieka (na przykład Reporterów bez Granic), o tyle polskie media w zdecydowanej większości nie uznały tej sprawy za przejaw kryzysu demokracji w Polsce. Autorytet papieża okazał się większą wartością niż wolność słowa. Od tamtego czasu niewiele się zmieniło. Za każdym razem, kiedy papież staje się przedmiotem krytyki, pojawia się straszak prokuratury. Tak było tuż po śmierci papieża, gdy portal www.lewica.pl umieścił krytyczną analizę dokonań Jana Pawła II. Tekst był przedrukiem z brytyjskiego dziennika „Guardian”, a mimo to młodzieżówka Prawa i Sprawiedliwości zagroziła redakcji portalu sądem. Podobna sytuacja miała miejsce tuż przed beatyfikacją papieża, gdy grupa młodych ludzi umieściła w serwisie www.youtube.com filmik wykpiwający Jana Pawła II. Prokuratura nie zawsze reaguje na tego typu doniesienia, jednak ich nagłaśnianie sprawia, że część potencjalnych krytyków papieża boi się publicznie głosić swoje poglądy. Pod tym względem Polska zdaje się cofać przed epokę oświecenia, kiedy to rozpowszechnione były różne formy satyry na ówczesne władze świeckie i kościelne. Dzisiaj pamflety na władze kościelne są moralnie potępiane, a czasem stają się podstawą do postępowania prokuratorskiego. Kultowi papieża, zarówno za jego życia, jak i po śmierci, towarzyszy brak satyry czy kabaretu. W świecie polskiego kabaretu wciąż żywa jest „komuna”, a papież ze swoimi zasługami w jej obalaniu pozostaje świętością, nienaruszaną przez czołowych komików kraju. Środowiska artystyczne najwyraźniej zahibernowały się w 1989 roku i jeżeli w ogóle odnoszą się do polityki, to po to, by walczyć z minionym ustrojem, zamiast podjąć próbę zrozumienia tego, co się stało w ciągu ostatnich lat. Zakaz krytyki Kult papieża odzwierciedla autorytaryzm, który przenika zdecydowaną większość środowisk medialnych i politycznych, jak też dużą część społeczeństwa. Te postawy były rozpowszechnione już w minionym ustroju, ale w III RP wyraźnie się umocniły. Obecnie autorytaryzm jest przekazywany w mediach, szkolnictwie, kulturze masowej, w Kościele oraz w parlamencie. Jest obecny w podejściu Polaków do innych nacji, wyznacza strukturę aspiracji i przenika stosunki rodzinne. Niestety, przenika on również do stosunki rodzinne. Niestety, przenika on również do świadomości nowych pokoleń Polaków i Polek. Mówi o tym psycholog Janusz Czapiński, podsumowując swoje badania na temat najbardziej rozpowszechnionych postaw społecznych we współczesnej Polsce. Z jego badań wynika, że zaskakująco wielu młodych ludzi uważa dzisiaj, iż „społeczeństwo powinno być hierarchiczne. (…) Takie wyobrażenia ładu społecznego Europa miała jakieś sto lat temu. Jedni są panami, a drudzy mają słuchać. I, co ciekawe, wśród tych, którzy «mają słuchać», ten pogląd jest silniejszy niż wśród szefów, którzy «rozkazują»”[6]. Ów autorytaryzm jest widoczny na wielu obszarach życia społecznego, w tym, co szczególnie ważne, w systemie edukacji. W polskich podręcznikach papież pokazywany jest wyłącznie w pozytywnym świetle, uczniów nie zachęca się do dyskusji nad jego poglądami czy rolą, jaką odegrał w świecie. Kwintesencją dominującego w polskiej edukacji podejścia do polskiego papieża było polecenie na jednym z ostatnich egzaminów gimnazjalnych: „Uzasadnij, że Karol Wojtyła po wyborze na papieża pozostał patriotą”. Gdyby nie fakt, że taka formuła

naprawdę pojawiła się na państwowym egzaminie, można by podejrzewać jej państwowym egzaminie, można by podejrzewać jej autorów o ukrytą kpinę z papieża. Tymczasem młodzi ludzie byli rozliczani z tego typu zadań, a media, nawet te liberalne, nie widziały w nich nic złego. Niniejsza książka nie jest wobec tego jedynie krytyką Jana Pawła II, ale także – być może nawet w większym stopniu – oskarżeniem polskich elit, które przez wiele lat pielęgnowały papieskie mity i ukrywały fakty stawiające Jana Pawła II w niekorzystnym świetle. Jeżeli w demokratycznym kraju jedną z podstawowych funkcji mediów jest podejrzliwość wobec władzy i ujawnianie jej nadużyć, to polskie środki masowego przekazu nie odgrywają tej roli w stosunku do władzy kościelnej. Dla polskiego establishmentu bezkrytyczny kult papieża stał się oczywistością. Słowa papieża podlegają egzegezie, a nie krytyce. Zgoda ponad podziałami w autorytarnej czci dla polskiego papieża okazała się skuteczniejszym instrumentem zamykania ust krytykom niż otwarta cenzura. Po wielu latach powtarzania, że Jan Paweł II był wielkim politykiem, mężem stanu, przywódcą duchowym, myślicielem, nawet część krytycznych wobec Kościoła dziennikarzy zrezygnowała z rzeczowej analizy pontyfikatu polskiego papieża. Pod tym względem jednym z negatywnych bohaterów niniejszej książki jest też polska lewica. W większości krajów zachodnich, także tych, gdzie rola Kościoła katolickiego jest znacząca, partie lewicowe i lewicowi publicyści ostro krytykowali pontyfikat Jana Pawła II. Tymczasem w Polsce ów pontyfikat nigdy nie stał się przedmiotem debaty. Kiedy Joanna Senyszyn pozwoliła sobie na łagodną krytykę papieża, władze SLD natychmiast odcięły się od jej wypowiedzi. Inny bohater niniejszej książki, Janusz Palikot, rozstał się z Platformą Obywatelską między innymi ze względu na swoje poglądy dotyczące Kościoła. Nawet partie na lewo od SLD, takie jak Polska Partia Socjalistyczna czy Polska Partia Pracy, unikały krytycznych ocen Wojtyły, chociaż jego poglądy radykalnie odbiegały od lewicowych ideałów. Innymi słowy, krytyka papieża w polskich warunkach oznacza banicję z debaty głównego nurtu. Papież „Frondy” i Radia Maryja Jan Paweł II był zwolennikiem całkowitego zakazu aborcji i rozwodów, przeciwnikiem wszelkich form legalizacji związków homoseksualnych, a nawet uznania aktów homoseksualnych za dopuszczalne, bezwzględnym przeciwnikiem używania środków bezwzględnym przeciwnikiem używania środków antykoncepcyjnych. Współczesną kulturę zachodnią określał mianem „cywilizacji śmierci”. Komunizmu nienawidził tak bardzo, że w walce przeciwko niemu nawiązał bliskie kontakty z krwawymi dyktatorami Ameryki Łacińskiej. W gruncie rzeczy Jan Paweł II był ojcem duchowym tradycjonalistycznej polskiej prawicy, rzecznikiem „Frondy”, PiS-u i innych formacji na prawo od niego. Jego poglądy były bliskie ekstremalnemu skrzydłu polskiej prawicy w rodzaju Tomasza Terlikowskiego czy Marka Jurka. Jan Paweł II nigdy też nie skrytykował Radia Maryja, za to nieraz wręcz je pochwalił. Już w 1995 roku, trzy lata po powstaniu rozgłośni księdza Tadeusza Rydzyka, polski papież powiedział w Rzymie: „Ja Panu Bogu codziennie dziękuję, że jest w Polsce takie radio, co się nazywa Radio Maryja”. Potem jeszcze kilkakrotnie wypowiadał się na temat imperium medialnego ojca Rydzyka i nigdy nie odniósł się do niego niechętnie. Pod tym względem groteskowe są starania różnych mediów, aby ukryć sympatię Ojca Świętego dla jednego z czołowych polskich ksenofobów. Zamiast zastanawiać się, dlaczego papież nigdy nawet łagodnie nie zganił najsłynniejszego z redemptorystów, czołowi dziennikarze dowodzą, że Jan Paweł II nie akceptował Rydzyka, ponieważ rzadko go… chwalił. Oczywiście nie oznacza to, że Jan Paweł II podzielał wszystkie poglądy dyrektora Radia Maryja. Nie ulega wątpliwości, że papież nie był antysemitą, jednak w bardzo wielu sprawach, chociażby w kwestii praw kobiet, gejów i lesbijek, obydwaj duchowni mieli zbliżone przekonania. Liberałowie w odwrocie

Bohaterowie niniejszej książki nie tylko dowodzą, że polski papież miał skrajnie konserwatywne poglądy, ale też pokazują, z jak wielką krzywdą i cierpieniem wiązało się urzeczywistnianie jego poglądów w niektórych regionach świata. Mimo to w demokratycznym społeczeństwie trudno zakazywać głoszenia tego typu przekonań (chociaż tuszowanie skandali pedofilskich, które miało miejsce w Watykanie Jana Pawła II, w porządku demokratycznym na szczęście nie jest akceptowane). Można i należy więc krytykować Terlikowskiego czy Jurka, ale ich poglądy są przynajmniej spójne i konsekwentne. Trudno się dziwić, że te środowiska do dziś konsekwentnie nawiązują do papieskiego dziedzictwa, a papież jest dla nich niezmiennym punktem odniesienia. Znacznie trudniej zrozumieć publicystów „Gazety Wyborczej” czy dziennikarzy TVN24, którzy chwalą się swoim liberalizmem i etosem bezstronnego dziennikarstwa, a tymczasem wobec Jana Pawła II przyjmują postawę bezrefleksyjnego uwielbienia. Chociaż od śmierci papieża minęło już kilka lat, wciąż mamy do czynienia nie tylko z powszechnym uznaniem dla jego tradycjonalistycznych przekonań, ale też z masowym oportunizmem i hipokryzją. Kilka miesięcy temu w Warszawie miała miejsce dyskusja nad książką Tomasza Piątka Antypapież, w której brał udział znany liberalny publicysta „Gazety Wyborczej”, Piotr Pacewicz. W swoich tekstach publicystycznych wielokrotnie potępiał on mizoginię, homofobię czy pedofilię, a nawet ostro krytykował episkopat i politykę Kościoła. Jednak w dyskusji o Janie Pawle II cały jego krytycyzm, liberalizm i wrażliwość nagle wyparowały. Książkę Piątka uznał za kiepski pamflet, a stawiane Wojtyle zarzuty patriarchatu, homofobii czy ukrywania pedofilii – za „powierzchowne” i „łatwe”. Warto zwrócić uwagę, że większość liberalnych sympatyków papieża nie kwestionuje treści formułowanych wobec niego zarzutów. Raczej dyskretnie je pomija, dając do zrozumienia, że są one nieistotne w obliczu niekwestionowanych zasług Jana Pawła II dla Polski i świata. Dotyczy to również afer korupcyjnych. Jak pokazuje w swoim wywiadzie Agnieszka Zakrzewicz, polski papież był uwikłany w skandale finansowe, przy których afera Rywina wraz z aferą hazardową to drobiazgi niegodne wzmianki. Wiele wskazuje na to, że papież bronił osób obciążonych zarzutami prokuratorskimi, a ludzie z jego otoczenia byli zamieszani we współpracę z mafią i pranie brudnych pieniędzy. Tymczasem w Polsce nikt o tych kwestiach nie wie, nikt się nimi nie interesuje, nikt nie uważa, że mogłyby one w jakikolwiek sposób zakwestionować świętość papieża. Od lat jednym ze sztandarowych haseł Prawa i Sprawiedliwości jest walka z korupcją i wysokie standardy etyczne wśród urzędników publicznych. Tymczasem dzieje Watykanu Jana Pawła II to między innymi historia oszustw, matactw i niejasności. Finanse Państwa Watykańskiego w okresie pontyfikatu polskiego papieża były niejawne i niekontrolowane przez żadną zewnętrzną instancję. Dzisiaj już wiadomo, że wiele milionów euro przeszło przez konta watykańskie w sprzeczności z przepisami prawa międzynarodowego lub na ich granicy. Czy w związku z tym Zbigniew Ziobro albo Jarosław Kaczyński sformułowali kiedykolwiek krytyczne uwagi pod adresem Watykanu? Czy dawali wyborcom do zrozumienia, że jeśli chodzi o sposób użytkowania pieniędzy publicznych, nie będą się wzorować na Ojcu Świętym? Nic takiego nigdy nie miało miejsca. Gdy w grę wchodzi papież, nagle walka z korupcją, przestrzeganie prawa, przejrzystość przepisów, rzetelność urzędników publicznych schodzi na dalszy plan. Wszyscy stajemy się dziećmi naszego dobrego Ojca, na którym powinniśmy się wzorować. W podejściu polskich elit do Jana Pawła II ma więc miejsce swoisty skok w wiarę. Tam, gdzie zaczyna się krytyka papieża, kończy się krytyczne myślenie. Figura skoku w to, co irracjonalne, formuła wiary jako czegoś, co kwestionuje i przekracza wszelkie racjonalne argumenty, jest żywo obecna w historii filozofii chrześcijańskiej od Tertuliana do Kierkegaarda. Co jednak może być inspirujące na obszarze religii czy filozofii, na obszarze polityki i debaty publicznej jest zgubne. Porzucenie rozumu,

wiedzy i argumentów grozi triumfem samowoli i autorytaryzmu. Tam, gdzie zawieszamy argumenty, do głosu dochodzi mniej lub bardziej skrywana przemoc i rządy silniejszych. Nawet jeżeli Jan Paweł II i jego wyznawcy głosiliby prawdziwe i słuszne poglądy, należałoby je poddawać otwartej, demokratycznej debacie. Polskie kompleksy i papież celebryta Skąd ta bezrefleksyjna i zdumiewająca na pierwszy rzut adoracja Jana Pawła II? Myślę, że można znaleźć co najmniej dwie odpowiedzi na to pytanie. Otóż ostatecznie Polacy w papieżu odnajdują kogoś do nich podobnego. Oszukiwał? Zdarza się nawet największym. Bronił pedofilów? Kto jest bez grzechu. A poza tym wielcy ludzie przecież nie mogą skrzywdzić dzieci. Pewnie te zarzuty wymyślili jacyś źli osobnicy. Był homofobem? W sumie geje i lesbijki może faktycznie nie powinni demonstrować na ulicach. Nie lubił kobiet? Gdzie tam, pobłogosławił kobietę i mężczyznę, a w rodzinie przecież jakiś porządek musi być. Współpracował z dyktatorami? Najwyraźniej w tych krajach byli oni potrzebni. Rządził instytucją autorytarną i antydemokratyczną? Po co demokracja, jeżeli przywódcą jest tak wielki człowiek. Jan Paweł II od ponad sześciu lat nie żyje, ale negatywne skutki jego pontyfikatu wciąż są obecne. Polskie państwo i społeczeństwo funkcjonuje dzisiaj pod wieloma względami podobnie do Watykanu Jana Pawła II. Z jednej strony wiele oszustw, afer, nieprawidłowości, krzywdy, z drugiej – spektakularnie produkowana i podtrzymywana duma z wątpliwych zasług. Czołowi polscy politycy wciąż przedstawiają naszą historię jako pasmo bohaterskich zrywów, odwagi, patriotyzmu, troski o dobro narodu. Omijają oczywiste zbrodnie, wyzysk, niesprawiedliwość i autorytaryzm, który często gościł w naszym kraju. Historyczne „zasługi” Kościoła katolickiego są jeszcze straszniejsze. Setki lat prześladowań przedstawicieli innych wyznań i kobiet, wsparcie dla różnych form rasizmu i despotyzmu, konsekwentne zwalczanie demokracji i praw człowieka, sprzeciw wobec rozwoju nauki i medycyny, konkordaty zawierane z krajami dyktatorskimi i faszystowskimi. Mimo to kolejni papieże uparcie podkreślają ciągłość Kościoła i jego historyczne osiągnięcia. Jeżeli ktoś ośmieli się zwrócić uwagę na tysiące zbrodni w historii Kościoła katolickiego, natychmiast jest spychany w niszę „zwierzęcych antyklerykałów”. Odsłanianie faktów jest piętnowane jako „walka z Kościołem”. Kiedy trzy lata temu Joanna Senyszyn przypomniała, że Jan Paweł II tuszował i tolerował pedofilię wśród duchownych oraz wspierał reżim chilijskiego dyktatora Augusta Pinocheta, „Super Express” napisał: „Senyszyn bezcześci pamięć papieża”. Ujawnianie niewygodnych faktów oznacza obrazę autorytetu! W ten sposób rzetelne dziennikarstwo jest przedstawiane jako sponiewieranie narodowej świętości. Nikt nie pyta o fakty i nie docieka prawdy na temat pontyfikatu Jana Pawła II. Nie ma sensu sprawdzać, czy zarzuty wobec polskiego papieża są trafne. Każda jego krytyka jest szkodliwa. Autorytet polskiego papieża nie tylko więc podtrzymuje i umacnia autorytaryzm rozpowszechniony w polskim społeczeństwie, ale też ucisza i pacyfikuje głosy protestu wobec Kościoła. Drugi powód owej bezkrytycznej adoracji Jana Pawła II bierze się stąd, że był on jednym z nielicznych Polaków, którzy osiągnęli międzynarodowy sukces. Polski papież stanowi więc szczególnie rzadkie dobro i dlatego jest niezwykle pieczołowicie chronionym remedium na kompleksy Polaków. Mamy naszego papieża, papieża Polaka, więc jesteśmy wielkim narodem. Przegraliśmy większość powstań, nie odnosimy znaczących sukcesów na arenie międzynarodowej, niczym szczególnym się nie wyróżniamy, zatem potrzeba nam kogoś niepowtarzalnego, kogo nikt nam nie odbierze. Jan Paweł II jako osoba znana na całym świecie idealnie wychodził naprzeciw narodowej potrzebie Polaków, aby móc szczycić się kimś sławnym, bohaterem wyróżniającym nas na tle innych społeczeństw. Sam wybór Wojtyły na papieża był niezwykle zaskakujący i między innymi dzięki temu wywołał w Polsce olbrzymią falę entuzjazmu. Już wtedy papież zajął miejsce żywego pomnika, charyzmatycznego symbolu naszej narodowej tożsamości, idealnego remedium na nasze

narodowe kompleksy. Potrzeba autorytetu była tak wielka, że takie „drobiazgi” jak ukrywanie pedofilów i oszustów finansowych, współpraca z prawicowymi dyktatorami czy skrajnie konserwatywne poglądy na temat życia seksualnego nie miały znaczenia. Ciekawe, że tej autorytarnej magii ulegli nawet dygnitarze Polski Ludowej. W swoim wywiadzie Jerzy Urban obrazowo opowiada o tym, jak Wojciech Jaruzelski, notabene ateista, z niezwykłą atencją, by nie powiedzieć czcią, zwracał się do Jana Pawła II. Papież jest więc w Polsce celebrowany jako jedna z nielicznych postaci, które osiągnęły światowy sukces. Słusznie mówi Urban o papieżu: „To jest ten Polak, który zrobił największą karierę światową. Polska nie ma w swojej historii osób, które zrobiły karierę światową, i w związku z tym wszyscy ci, którzy na jakimś polu coś osiągnęli, są bożyszczami narodowymi”. Uwielbienie dla papieża jest więc produktem niedowartościowanej kultury, kultury, która celebrowaniem wielkich jednostek stara się ukryć swoje kompleksy. Polska historia, oparta na przegranych powstaniach i długoletnich zaborach, jest w związku z tym głodna sukcesów, jasnych punktów, uznanych przez cały świat. Polskie elity ujrzały w Janie Pawle II szansę na odnalezienie pozytywnego bohatera, polityka, którego kariera nie zakończyła się klęską. Inna sprawa, że w krajach zachodnich papieża rzadko krytykowano, gdyż był wygodnym sojusznikiem w czasach zimnej wojny. Po 1989 roku w wielu państwach Zachodu zaczęto bardziej podejrzliwie rozliczać pontyfikat polskiego papieża. Wyszło na jaw, że Jan Paweł II był w większym stopniu krytykowany przez dziennikarzy i polityków zachodnich demokracji niż przez elity Polski Ludowej. Bezkrytycznie nastawieni do papieża polscy publicyści, artyści czy politycy nie chcieli dopuścić do tego, aby została naruszona „narodowa świętość”. Dlatego po 1989 roku pojawiła się nowa, nieformalna cenzura, która dotyczyła Jana Pawła II. Papież pozostał lekiem na narodowe kompleksy Polaków. O ile stosunek do Adama Małysza czy Roberta Kubicy ewoluował w zależności od ich sukcesów sportowych, o tyle Jan Paweł II wciąż zajmuje niekwestionowane miejsce w panteonie wielkich Polaków. Dlatego do dziś wszelkie próby podjęcia dyskusji nad jego zasługami spotykają się z wrogą, a niekiedy wręcz agresywną reakcją. Papież jako rzecznik Kościoła Papież nie jest wyłącznie ikoną kultury masowej z oryginalną domieszką polskiej zaściankowości i nacjonalistycznego autorytaryzmu. Pełni on do dziś istotne funkcje polityczne. Co więcej, całe medialne przedstawienie wokół Jana Pawła II stanowi jedynie zasłonę dymną dla ofensywy konserwatywno zasłonę prawicy, której Jan Paweł II przewodniczył. Od początku transformacji ustrojowej Kościół katolicki z papieżem na czele odgrywał w Polsce niezwykle istotną rolę. W nowej rzeczywistości kościelni hierarchowie doskonale odnaleźli się w roli moralnych mentorów, roszcząc sobie prawo do wyłączności w rozwiązywaniu duchowych rozterek obywateli. Wykorzystali przemiany ustrojowe do zawarcia niepisanego paktu z elitami władzy. Kler potępia protesty przeciw panującemu ładowi społecznemu, w zamian zyskując wymierne korzyści w postaci wpływu na edukację czy media publiczne, jak też czerpiąc niemałe profity materialne. W tej ideologicznej ofensywie papież odgrywał i wciąż odgrywa szczególną rolę, ponieważ prezentowany jest jako ten, który sytuuje się poza wszelkimi interesami i partykularnymi antagonizmami. Przedstawia się go jako wyrocznię w kwestii najważniejszych dylematów politycznych i moralnych. W ten sposób rzecznicy nauk papieskich przemycają ideologię katolickiej prawicy, ubierając ją w szaty bezstronności i obiektywności. Opanowywanie przez Kościół katolicki sfery publicznej i przejmowanie kontroli nad kolejnymi instytucjami państwa staje się czymś naturalnym i apolitycznym. Kiedy Kościół jest atakowany za nadużycia przy zawłaszczaniu kolejnych nieruchomości albo za klerykalizację przestrzeni publicznej, natychmiast przywołuje się postać Ojca Świętego, zaznaczając, że on z pewnością by sobie takiej krytyki nie życzył. Jak można, pytają retorycznie hierarchowie kościelni, w ojczyźnie papieża krytykować Kościół? Chociaż papież już nie żyje, powinniśmy

przecież utrwalać pamięć o nim poprzez troskę, aby Polska pozostała katolicka, a Kościół nadal w niej odgrywał dominującą rolę. Obdarzając papieża niekwestionowanym autorytetem, polskie media i elity intelektualne przypisują klerowi szczególną pozycję w życiu społecznym. Kościół ma wyznaczać ramy dla debaty publicznej, dysponując prawem do poddawania ekskomunice wszelkich przekonań sprzecznych z katolicką ortodoksją. W ten sposób aktywność obywatelska zostaje radykalnie zubożona, a pluralizm i demokracja wyparte przez autorytarne dogmaty. W ciągu ostatnich lat w Polsce wielokrotnie ograniczana była wolność słowa, gdyż dzieła sztuki czy artykuły krytyczne wobec kleru nie mieszczą się w przekazie nauk papieskich. Niewygodne prawdy W niniejszej książce niewiele się mówi o pozytywnych aspektach pontyfikatu Jana Pawła II. Warto natomiast pamiętać, że takowe były, ale – co ciekawe – nie stały się przedmiotem zainteresowania większości jego wyznawców. Entuzjaści papieża odrzucają część jego poglądów, które z perspektywy humanistycznej można byłoby uznać za słuszne. Mam na myśli przede wszystkim dwie kwestie. Przede wszystkim Jan Paweł II był konsekwentnym i zdecydowanym przeciwnikiem kary śmierci. Wielokrotnie wypowiadał się w tej sprawie i nie pozostawiał tutaj żadnej wątpliwości. Mimo to w polskiej debacie publicznej wciąż dominuje populistyczne poparcie dla tego niehumanitarnego rozwiązania. Przykładowo po zamachu w Norwegii w lipcu 2011 roku zdecydowana większość polskich komentatorów, wraz z ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim, domagała się dla sprawcy kary śmierci. Również czołowi politycy deklaratywnie katolickiego Prawa i Sprawiedliwości często, wbrew poglądom swojego mentora, wprost opowiadali się za poglądom swojego mentora, wprost opowiadali się za przywróceniem kary śmierci. Tam, gdzie pojawia się możliwość krwawej egzekucji, okazuje się, że autorytet papieża ma jednak ograniczony zasięg. Druga kwestia dotyczy pacyfistycznych przekonań papieża, szczególnie jaskrawo wyrażanych pod koniec pontyfikatu. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nikomu nie przeszkadzała przychylność, z jaką Karol Wojtyła odnosił się do przywódców krwawych dyktatur wojskowych. Do dzisiaj zresztą nawet liberalna prasa milczy na temat współpracy polskiego papieża z Pinochetem i innymi zbrodniarzami z Ameryki Łacińskiej. Po upadku bloku wschodniego Jan Paweł II zaczął jednak z niepokojem patrzeć na ekspansję Stanów Zjednoczonych na świecie. Trudno powiedzieć, jakie były przyczyny zmiany poglądów polskiego duchownego. Nie ulega jednak wątpliwości, że papież był krytyczny wobec amerykańskich interwencji w Iraku i Afganistanie. Mimo to polskie elity prawie w całości poparły udział naszego kraju w działaniach wojennych. Okazało się więc, że wojenny zapał jest silniejszy niż kult papieża. Również w sprawie więzień CIA w Polsce przedstawiciele wszystkich opcji politycznych solidarnie milczą. Biorąc pod uwagę wypowiedzi papieża z ostatnich lat jego życia, można przypuszczać, że raczej nie byłby on zachwycony, iż jego rodacy i wyznawcy deklarują wsparcie dla amerykańskich metod „walki z terrorem”. Nauczanie papieża jest zatem traktowane selektywnie. Entuzjaści polskiego papieża często zniekształcają jego rzeczywistą działalność i fałszywie przypisują mu liczne zasługi. Wielu liberalnych publicystów trafnie wskazuje, że Jan Paweł II opowiadał się za wejściem Polski do Unii Europejskiej. Zapominają jednak, że pojmował on Unię jako zbiór autonomicznych narodów, centralną rolę w jednoczącej się Europie przypisując religii katolickiej. Innymi słowy, Jan Paweł II był przeciwnikiem pogłębionej integracji europejskiej, a ponadto odrzucał takie kluczowe dla większości krajów UE wartości jak pluralizm, tolerancja, prawa kobiet czy mniejszości seksualnych. Papieski model integracji europejskiej był bliski pojmowaniu Europy przez polityków PiS, czyli ugrupowania należącego do najbardziej eurosceptycznej frakcji w Parlamencie Europejskim. W Polsce powszechna jest również opinia, że Jan Paweł II był papieżem dialogu

i ekumenizmu. Tymczasem z wywiadów przeprowadzonych w niniejszej książce wyłania się inny obraz jego pontyfikatu. Polski papież podjął wiele wrogich działań wobec Kościołów protestanckich, nie był zdolny do nawiązania jakichkolwiek rozmów z ateistami, a wobec Żydów czy muzułmanów wykonał kilka spektakularnych gestów, które jednak niewiele miały wspólnego z partnerstwem i uznaniem autonomii innych wyznań. Podobnie wyglądało podejście Watykanu Jana Pawła II do kobiet. Jak pokazuje Katarzyna Nadana, podczas pontyfikatu papieża Polaka rozwinął się wewnątrzkościelny ruch kobiecy, ale sam Jan Paweł II nie przyczynił się w żaden sposób do upodmiotowienia kobiet. Co gorsza, przyjął bardzo restrykcyjne stanowisko w odniesieniu do aborcji, rozwodów czy rodziny. Trudno więc uznać, że postawa papieża wobec kobiet była w jakimkolwiek sensie otwarta czy nowoczesna. Nie mają też powodów do wdzięczności papieżowi mniejszości seksualne. W sprawach światopoglądowych polski papież obrał na ogół bardzo restrykcyjny kurs. Co gorsza, nie tylko głosił bardzo konserwatywne poglądy, ale też zmienił wizerunek Kościoła, pozbywając się ze swojego otoczenia osób postępowych obyczajowo i o sympatiach lewicowych. Pod tym względem nie był to papież wszystkich katolików, lecz jedynie tych o wyraźnych poglądach prawicowych. Trudno takiego przywódcę uznać za otwartego czy ekumenicznego. Jego wrogość wobec protestantyzmu odsłania Tomasz Piątek, a Stanisław Obirek dowodzi, że nawet względem znacznej części katolików Karol Wojtyła nie był wyrozumiały. Nie jest też prawdą, że Jan Paweł II reprezentował katolicyzm otwarty, w przeciwieństwie do katolicyzmu zamkniętego, reprezentowanego przez księdza Rydzyka. Jak argumentuje Tomasz Żukowski, papież sprytnie balansował między różnymi odłamami polskiego katolicyzmu, ale najbliższy był mu ortodoksyjny nurt religii katolickiej. Z wywiadów zamieszczonych w książce wynika również, że wbrew dominującym opiniom polski papież nie rozumiał demokracji, pluralizmu czy dialogu. Miał opracowany niezmienny zbiór zasad, które chciał propagować na całym świecie. Był do tego stopnia dogmatyczny, że urzeczywistnienie swoich przekonań stawiał ponad wartością ludzkiego życia. Słusznie mówi Marek Balicki: „Jeżeli gromi się ludzi stosujących prezerwatywy, w pewnym sensie występuje się przeciwko zdrowiu i życiu, zwłaszcza w rejonach epidemii AIDS, bo obrona tego poglądu prowadzi tam do zwiększenia cierpienia i śmierci. A niestety w Afryce Jan Paweł II tego poglądu bronił. To jest coś niezrozumiałego i niewybaczalnego z humanitarnego punktu widzenia”. Podobnie okrutne było stanowisko papieża w odniesieniu do zgwałconych kobiet na terenie byłej Jugosławii: wyraził on sprzeciw wobec chęci dokonania przez nie aborcji. Tego typu postawy pokazują, że papież jako polityk i filozof był radykalnym antyhumanistą, który abstrakcyjne idee stawiał wyżej niż ludzkie życie. W ten sposób nawiązywał on do historii Kościoła, w której przez wiele lat krytykowano prawa człowieka jako sprzeczne z doktryną Kościoła. Jan Paweł II swoją postawą dowiódł, że nic na tym obszarze się nie zmieniło. Kościół nadal jest w stanie złożyć życie, zdrowie i szczęście realnych ludzi na ołtarzu swoich dogmatów. Czas najwyższy, aby polskie społeczeństwo i jego elity zerwały chorą, toksyczną więź z papieżem i zobaczyły w nim człowieka, który tak jak każdy z nas może się mylić, popełniać błędy i który podlega racjonalnej krytyce w obrębie demokratycznego społeczeństwa. Jak pisał niegdyś Immanuel Kant: „Oświeceniem nazywamy wyjście człowieka z niepełnoletności, w którą popadł z własnej winy. Niepełnoletność to niezdolność człowieka do posługiwania się swym własnym rozumem, bez obcego kierownictwa. Zawinioną jest ta niepełnoletność wtedy, kiedy przyczyną jej jest nie brak rozumu, lecz decyzji i odwagi posługiwania się nim bez obcego kierownictwa”[7]. To wezwanie Kanta do zdobycia się na odwagę dojrzałości myślenia jest w naszym kraju wciąż aktualne, szczególnie w kontekście podejścia Polaków do Jana Pawła II. Przestańmy zachowywać się jak małe dzieci i bezrefleksyjnie iść za człowiekiem, który nie potrafił merytorycznie uargumentować swoich tez, a czego tym bardziej nie umieją zrobić jego autorytarni

klakierzy. Piękny sen się kończy. Czas sobie uświadomić, że wspaniały, święty, mądry, dobry „nasz Ojciec” wcale nie był wielki, że w niejednej sprawie się mylił, że uczynił dużo złego i tysiące ludzi przez niego cierpiało. *** *** *** Na niniejszą książkę składa się piętnaście wywiadów z różnymi postaciami polskiego życia publicznego. Są z różnymi postaciami polskiego życia publicznego. Są wśród nich dziennikarze, politycy i naukowcy, przedstawiciele różnych wyznań i różnych opcji politycznych. Każdy z bohaterów tej książki mówi o innym aspekcie pontyfikatu Jana Pawła II. Jest więc wywiad o podejściu papieża do kobiet, gejów i lesbijek, protestantów, otwartych katolików. Są wywiady o pedofilii, praniu brudnych pieniędzy, współpracy Watykanu z krwawymi dyktatorami. Pod wieloma względami osoby, z którymi robiłem wywiady, bardzo się między sobą różnią. Inną wizję świata ma zdeklarowany protestant Tomasz Piątek, a inną przeciwny wszelkim religiom Jerzy Urban, inaczej ocenia polskiego papieża krytyczny chrześcijanin Stanisław Obirek, a inaczej europosłanka Joanna Senyszyn. Coś jednak łączy wszystkich bohaterów tej książki. Mianowicie każdy z nich jest otwarty na dyskusję o Janie Pawle II, nie przyjmuje za oczywistość jego autorytetu, niechętnie podchodzi do wszelkich form czci i kultu. Tym, co jednoczy uczestników tego projektu, jest otwartość umysłu i gotowość do podjęcia dyskusji na najtrudniejsze nawet tematy. W ustroju demokratycznym świętością powinno być ludzkie życie i zdrowie, w szerszym modelu demokracji – troska o to, aby wszyscy ludzie mieli zapewnione godne warunki egzystencji. Niewątpliwie groźny dla każdej demokracji jest natomiast kult jednostki, nawet jeżeli zdecydowana większość społeczeństwa podziela jej poglądy i wizję świata. Niniejsza książka, będąc krytyką pontyfikatu Jana Pawła II, stanowi zarazem próbę podjęcia debaty nad osobą, która przez wielu Polaków była i jest uznawana za największego człowieka w historii Polski. W każdym z wywiadów pojawiają się rzeczowe, dobrze ugruntowane faktograficznie argumenty. Jeżeli jednak rzeczywiście Karol Wojtyła był tak wielkim człowiekiem, jak na co dzień słyszymy, to chyba odparcie zarzutów pod jego adresem nie powinno być dla wyznawców problemem. Zachęcam więc do dialogu. *** *** *** Dziękuję wszystkim bohaterom tej książki, że zgodzili się na rozmowę. Publiczna krytyka „narodowej świętości” jest niewątpliwie aktem odwagi i jestem wdzięczny tym, którzy przyłączyli się do tego przedsięwzięcia. Liczę, że ich rzeczowe, merytoryczne głosy przyczynią się do ożywienia dyskusji nie tylko nad pontyfikatem polskiego papieża, ale też nad kondycją polskiej przestrzeni publicznej. Dziękuję również Agnieszce Mrozik, której uwagi z pewnością sprawiły, że książka stała się lepsza, i wreszcie wydawnictwu Czarna Owca, a szczególnie jego prezesowi, Pawłowi Książkiewiczowi, za decyzję o publikacji. 02. Janusowe oblicze pontyfikatu Jana Pawła II Wywiad ze Stanisławem Obirkiem W 2005 roku za krytykę pontyfikatu papieża został Pan ukarany zakazem kontaktów z mediami. Co Pan wtedy powiedział? Jak Pan wspomina tę historię? Precedens miał miejsce parę lat wcześniej, bodajże w 2002 roku. To była ostatnia wizyta Karola Wojtyły w Polsce. Tuż przed nią w „Przekroju” ukazał się wywiad, w którym powiedziałem, że Jan Paweł II jest takim, używając figury biblijnej, „złotym cielcem polskiego Kościoła”, to znaczy, że uwaga koncentruje się na nim, a nie na tym, co mówi. Wtedy dostałem pierwszy zakaz wypowiadania się w mediach. Chciałem potem rozwinąć tę wypowiedź, ale zakon stanowczo zakazał mi obecności w mediach na pół roku. Uznano, że

swoimi deklaracjami publicznymi mogę tylko pogorszyć sytuację. Po pół roku wróciłem do wypowiadania się na tematy Kościoła, ale musiałem unikać kontrowersji, co w polskich warunkach oznaczało milczenie na temat Jana Pawła II. Natomiast po śmierci papieża w wywiadzie dla dziennika „Le Soir” dokonałem bardzo, wydaje mi się, wyważonej oceny pontyfikatu, mówiąc, że Jan Paweł II przypominał trochę wiejskiego proboszcza. Ta moja wypowiedź została odebrana jako wielki skandal, że ośmieliłem się powiedzieć coś obrazoburczego, i to podczas żałoby narodowej. Zresztą cała sprawa miała dość komiczny kontekst, gdyż jeden z eurodeputowanych rozsyłał tłumaczenie mojego wywiadu do biskupów i polskich mediów. Władze zakonne odebrały moją wypowiedź jako recydywę i nie tylko ponownie otrzymałem zakaz kontaktu z mediami, ale również pozbawiono mnie prawa nauczania. Zostałem odsunięty od studentów, żeby ich nie gorszyć. W skrócie tak to wyglądało. Krytykował Pan celibat w Kościele katolickim. Jakie było stanowisko polskiego papieża w tej sprawie? Rzadko wypowiadałem się krytycznie o samym celibacie. Raczej odnosiłem się do badań statystycznych, które wskazywały, że celibat utrudnia funkcjonowanie Kościoła. Duża część księży po prostu go nie praktykuje, jest związana z kobietami czy z mężczyznami. Celibat w praktyce nie jest przestrzegany i Kościół o tym wie. Jego obowiązywanie stanowi wyraz hipokryzji, utrzymywanej zupełnie niepotrzebnie i wywołującej dużo cierpienia u kobiet i mężczyzn. W tej sytuacji wydawało mi się, że najwyższy czas porzucić tę praktykę dyscyplinarną. Debata na ten temat toczy się w Kościele już pół wieku i wierzyłem, że Sobór Watykański II zniesie czy ograniczy celibat, bo nie było żadnych racji na rzecz jego utrzymywania. Krytykowało go wielu socjologów religii i teologów katolickich, a kiedy studiowałem teologię, nigdy nie mówiono o racjach dogmatycznych na rzecz utrzymania celibatu, bo ich po prostu nie ma. Wojtyła był jednak nieprzejednanym zwolennikiem utrzymania dyscypliny celibatu i nie przyjmował do wiadomości oczywistych danych statystycznych z całego świata. Odwoływał się do doktryny ascetyczno-moralizatorskiej, która mówi, że każdy ksiądz ma naśladować bezżenność Jezusa Chrystusa. Tymczasem przecież w Listach świętego Pawła jest powiedziane, że biskup to mąż jednej żony, nienadużywający wina. Ten argument nigdy nie był przypominany, a nawiązują do niego Kościoły protestanckie, głosząc, że kapłan powinien być żonaty. Jeżeli bowiem duchowny ma rozumieć problemy rodzinne, to powinien sam ich doświadczać. W moim przekonaniu polski papież był po prostu zwolennikiem bardzo silnego podporządkowania sobie kleru i biskupów. O wiele łatwiej się rządzi samotnymi mężczyznami, którzy nie mają rodzin, nie są związani odpowiedzialnością wobec innych ludzi, są przywiązani do kontekstu stricte kościelnego, i stąd ten upór rządzącego niż faktycznie zatroskanego o dobro Kościoła duszpasterza. Tak postrzegałem tę kwestię i tak o niej mówiłem. W tym sensie może to rzeczywiście wyglądało na krytykę, ale tak naprawdę wydaje mi się, że broniłem stanowiska racjonalnego, pragmatycznego, i myślę, że po pontyfikacie Benedykta XVI, kontynuującego linię Jana Pawła II, Kościół zmieni swoje podejście do celibatu. Tym bardziej że jego obowiązywanie sprawia, że jest coraz mniej księży. Jeżeli Kościół chce dalej funkcjonować w miarę sprawnie, to musi tę dyscyplinę porzucić. A jakie poglądy Jan Paweł II miał w odniesieniu do kapłaństwa kobiet? W tej sprawie, podobnie jak w wielu innych, papież przyjmował bardzo konserwatywne poglądy, opierając je na tak zwanej wierności tradycji. To bardzo wygodny argument, który selektywnie odwołuje się do przeszłości. Tymczasem niedawno kwestię kapłaństwa kobiet podjęły nie tylko chrześcijaństwo, ale i inne wyznania. Pierwsze próby regulacji na tym obszarze miały miejsce w Kościołach protestanckich, gdzie stopniowo zaczęto wprowadzać kapłaństwo kobiet. W judaizmie pierwsze rabinki reformowane pojawiły

się w okresie międzywojennym. Ten postulat zaczął być ostatnio stawiany też w islamie, gdzie kobiety coraz mocniej się aktywizują. Kościół katolicki i prawosławie to jedyne duże Kościoły, które odwołując się do świętej tradycji, nie popuszczają na tym obszarze, mimo że nie ma przeszkód w samej doktrynie, bo człowiek jest najważniejszy, a zróżnicowanie seksualne nie decyduje w obdarzaniu takimi czy innymi godnościami. Wojtyła jednak odnosił się do tradycji i upierał się, że kobiety nigdy nie były kapłankami i tak powinno pozostać. Wskazywał on, że Chrystus do swego grona dobrał tylko mężczyzn, co jest dyskusyjne, bo najistotniejszą rolę w otoczeniu Jezusa odgrywały kobiety. Opierając się na przekazach ewangelicznych, zauważmy, że to kobiety mówią o zmartwychwstaniu, kobiety są najbliżej Jezusa i nie ma powodów, żeby pomijać tę ważną funkcję, jaką wypełniały one w tamtych czasach, a tym bardziej zakazywać im jej wypełniania obecnie. W tej kwestii Jan Paweł II odwoływał się do osobliwej teologii, którą w dużym stopniu zawdzięczał swoim którą w dużym stopniu zawdzięczał swoim doradczyniom, w tym utwierdzającej go w przekonaniu, że Kościół nie powinien się zmieniać. Na pewno nie miał żadnego kontaktu z zakonnicami amerykańskimi, które od dawna propagują ideę kapłaństwa kobiet. Polski papież był całkowicie niewrażliwy na dążenia kobiet i ich kapłaństwo stanowiło dla niego temat tabu, którego w ogóle nie podejmował. Funkcję kobiet w jego nauczaniu wyznaczał patriarchalny paradygmat, zgodnie z którym mają one odgrywać rolę pomocniczą i usługową wobec mężczyzn, a w żadnym stopniu partnerską. A jak wyglądały poglądy papieża na temat aborcji? Czy papież wniósł coś nowego w tej kwestii? Czy reprezentował linię Kościoła katolickiego i kontynuował dzieło poprzedników? Jan Paweł II częściowo przejął retorykę Kościołów protestanckich. Myślę, że Wojtyła, który odwiedził Amerykę kilka razy, był pod wrażeniem wielkich Kościołów amerykańskich i ich sukcesów medialnych. W Stanach Zjednoczonych Kościoły budowały poparcie poprzez wielkie widowiska paraliturgiczne, w których radykalna retoryka pro life z użyciem języka nienawiści była wyraźnie obecna. Sądzę, że ona dostarczyła mu amunicji i zachęciła do pielgrzymek po całym świecie i organizowania podobnych przedstawień. Ponadto papież przyjaznym uchem wsłuchiwał się w najbardziej konserwatywne głosy katolickie na ten temat, w tym wspominanej już Półtawskiej. Korzenie takiego polaryzującego, fundamentalistycznego myślenia są zawarte w encyklice Humanae vitae, opublikowanej już w 1968 roku. Powstała ona tuż po soborze, z którym wiązało się wiele oczekiwań ze strony katolików, liczących, że coś się zmieni, że Kościół wsłucha się w głosy i nadzieje świata, ale wtedy, niestety, Paweł VI zaprzepaścił tę szansę. Pamiętam, jak wyglądała recepcja tego dokumentu. Jedyny pozytywny oddźwięk nastąpił ze strony polskiego episkopatu, a Wojtyła był jednym z głównych propagatorów tej encykliki. Wszystkie komentarze z tak zwanego Pierwszego Świata, czyli całej Europy Zachodniej i USA, odniosły się do niej z ogromnym, niemiłym zaskoczeniem. O tym wielokrotnie mówili nie tylko antyklerykałowie, ale też biskupi, jak na przykład belgijski kardynał Gotfried Danneels, który wielokrotnie powtarzał, że Humanae vitae opróżniła kościoły, bo ludzie poczuli się oszukani. Chodziło mu głównie o wrogie podejście do środków antykoncepcyjnych, ale stosunek do aborcji i retoryka świętości życia nienarodzonego były częścią konserwatywnej całości. W tej kwestii źródłem postawy papieża była, z jednej strony, jego bliskość z fundamentalistycznymi odłamami chrześcijaństwa protestanckiego w USA, a z drugiej – utwierdzanie konserwatywnego stanowiska Kościoła po Soborze Watykańskim II. Papież Jan Paweł II odmawiał audiencji drugim żonom towarzyszącym przywódcom państw lub szefów rządów, jeżeli po rozwodzie zawarli oni powtórnie związek małżeński. Skąd taki rygoryzm? Zawsze zaskakiwała mnie wysoka ocena Jana Pawła II formułowana przez wielu ludzi, zwłaszcza Żydów, nie tylko polskich, ale też w Izraelu, którzy nazywali go „naszym

papieżem”. Trudno mi było ją łączyć z jego twardym stosunkiem do wiernych w ramach własnej instytucji. Chodziło nie tylko o rozwodników, ale też, co jest mi szczególnie bliskie, o byłych księży. W czasach Soboru Watykańskiego II stosunkowo łatwo było przejść do stanu świeckiego. Wojtyła jednak tę drogę wydłużył i utrudnił, nie słuchał argumentów socjologicznych ani teologicznych, wciąż utrzymując, że jeżeli zrobi się mały wyłom, to cała zapora runie. Papież uważał, że przyzwolenie na rozwody czy zniesienie celibatu spowoduje zawalenie się doktryny, więc lepiej utrzymywać status quo. Z tej perspektywy rozwód czy odejście od kapłaństwa były postrzegane jako zło i zagrożenie dla jedności doktryny katolickiej. Myślę, że nauki Jana Pawła II opierały się na dość osobliwym wyobrażeniu wierności tradycji. Nie widziałbym w tym jakiegoś pogłębionego zamysłu, tylko kolejny wyraz polskiego zamordyzmu opartego na przekonaniu, rozpowszechnionym też w PRL-u, że gdy lud weźmie się za twarz, to będzie on słuchał, i nie ma sensu wdawać się w subtelności ani dyskusje. Czy Jan Paweł II wpłynął na Pana wystąpienie z Kościoła? Wielokrotnie krytykował go Pan za to, że był to papież restauracji. I tak, i nie. Kiedy wstępowałem do zakonu, bliskie mi były treści, które znajdowałem w wydawnictwie PAX, Znak i jezuickim wydawnictwie WAM – o historii zakonu jezuitów czy o eksperymentowaniu katolicyzmu z kulturą na całym świecie. W latach siedemdziesiątych miałem wrażenie, że polski katolicyzm jest trochę przyczajony, zniewolony, ale że jednak tkwi w nim znaczny potencjał. Wydawało mi się, że jezuici mogą podjąć się czegoś takiego, i dlatego tak długo należałem do tego zakonu. W latach osiemdziesiątych wiele czasu spędziłem za granicą, co utrwaliło moje złudzenie wobec Kościoła, ale też te lata pokazały mi, jak bardzo Wojtyła nie przystaje do nadziei, które dzieliłem z jezuitami latynoamerykańskimi czy Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych. Odkryłem wtedy, że polski papież jest uosobieniem bardzo małej grupy teologów myślących w kategoriach restauracji, nostalgii za minioną christianitas. Wtedy konserwatyści wraz z Wojtyłą byli stosunkowo marginalnym ruchem, mniej więcej takim jak dzisiaj lefebryści. Postrzegano ich jako dziwactwo, odejście od tego, co byśmy nazwali mainstreamowym chrześcijaństwem. Swojego odejścia z Kościoła nie wiązałbym jednak bezpośrednio z Wojtyłą, tylko raczej z mentalnością, którą on reprezentował. Myślę, że gdyby wtedy Ratzinger został wybrany na papieża, moja ewolucja wyglądałaby podobnie, to znaczy stopniowo odchodziłbym od Kościoła. Jeżeli jednak papieżem zostałby Danneels albo Martini, czyli ktoś z liberalnego skrzydła katolicyzmu, to może moje życie potoczyłoby się inaczej. Wojtyła uosabia dla mnie pewien rodzaj fundamentalizmu religijnego, który jest odrzucający i tak naprawdę sprzeczny z istotą chrześcijaństwa. W tym sensie przyczynił się on do mojego odejścia od Kościoła. W Polsce Jan Paweł II uchodzi za papieża dialogu. Czy jego przekaz był Pana zdaniem ekumeniczny? Myślę, że to sprawa przereklamowana. Ekumenizm Wojtyły sprowadzał się do odpustowych gestów. Papież brał udział w wielu ekumenicznych rocznicach i konferencjach, po których mówiono sobie coś miłego, a potem wracał do Watykanu i umacniał zamknięty model katolicyzmu. Doceniam wejście do synagogi i uznanie państwa Izrael, ale jestem bardzo czuły na te, jak by to Küng powiedział, zaniedbania, niewykorzystane szanse polskiego papieża. Dlatego tak ostro oceniam Wojtyłę, szczególnie czytając teksty braci i sióstr, którzy odeszli z Kościoła i poszli własną ścieżką. Ponadto w swoim podejściu do prawosławia i w myśleniu o Rosji Jan Paweł II miał zapędy imperialne. Również jego myślenie o Polsce jako kraju par excellence katolickim, a więc bez uwzględniania wielokulturowej, wielowyznaniowej tradycji, było dla mnie potwierdzeniem, że w jego pojmowaniu Kościoła nie ma miejsca na ewangelików, prawosławnych, Żydów czy muzułmanów. Aby być ekumenistą, nie wystarczy w rocznicę śmierci Marcina Lutra

powiedzieć, że wielkim był, bo przywrócił Europie Pismo Święte. Watykan Jana Pawła II oddzielało od innych wyznań chociażby upieranie się przy celibacie albo przy wyjątkowej roli Matki Boskiej w teologii. Takie podejście automatycznie oddalało nas od tych, którzy odrzucili celibat jako sprzeczny z chrześcijaństwem i mariologię jako przysłaniającą zbawczą rolę Jezusa. Mógłbym tutaj wymieniać cały szereg spraw, dowodzących, że nie sposób być ekumenistą, a jednocześnie konserwatywnym, dogmatycznym teologiem katolickim. Jak można wyobrażać sobie ekumenizm jako powrót do jedności z Rzymem? To jest karykatura, nadużycie semantyczne i dlatego nie widzę możliwości pogodzenia tych dwóch stanowisk. Gdyby Jan Paweł II był otwarty i ekumeniczny, przyznałby, że my, katolicy, w toku naszej historii popełniliśmy wiele błędów, i wyciągnąłby z nich wnioski, a nie tylko okazjonalnie, w świetle fleszy, bił się w piersi. Inni kardynałowie, jak Sodano i Ratzinger, półgębkiem robili to samo, a potem wracali do punktu wyjścia i przykręcali śrubę. Za pontyfikatu Jana Pawła II mieliśmy więc do czynienia jedynie z medialnym ekumenizmem i zarazem programowym zamknięciem Kościoła na poważny dialog. Prawdziwy ekumenizm oznaczałby rezygnację Kościoła katolickiego z dominacji instytucjonalnej i z wiodącej roli papiestwa. Bez tego nie będzie ekumenizmu. XVI-wieczne kościoły odeszły od papiestwa, bo zobaczyły oczyma swoich założycieli nadużycia, jakie miały miejsce w katolicyzmie tamtego czasu. Kościoły, które pojawiły się po Soborze Watykańskim I, odeszły od Kościoła, gdyż nie uznały dogmatu nieomylności papieskiej. Słynny XI-wieczny rozdział Wschodu i Zachodu był spowodowany w dużej mierze chęcią dominacji Rzymu. Jeżeli tych rzeczy nie podda się systematycznej dekonstrukcji, nie będzie można rozmawiać o ekumenizmie. Dlatego ci wszyscy, którzy robią z Wojtyły ekumenistę, po prostu nie wiedzą, o czym mówią. A jak się Pan zapatruje na kwestię centralizacji władzy w Kościele? Wielu krytyków zarzucało Janowi Pawłowi II negatywne zmiany w strukturze Kościoła. Czego tyczyły się te zarzuty i na czym polegała centralizacja? Wydaje mi się, że centralizacja była głównym grzechem Wojtyły. Sobór Watykański II, będący jednym z najważniejszych przeżyć mojego pokolenia, był szansą na demokratyzację w obrębie Kościoła. Odejście od centralizmu rzymskiego oznaczałoby powrót do wielobarwności Kościoła pierwszych wieków, gdzie rozwój każdej tradycji opierał się na rodzimych kulturach, jak w Afryce Północnej czy krajach azjatyckich, które przyjmowały impuls z katolicyzmu, ale potem go rozwijały po swojemu, bez łaciny czy rzymskiego prawa. Decentralizacja oznacza zgodę na to, że ludzie lokalnych Kościołów wiedzą lepiej niż wysoki urzędnik watykański, kto będzie dobrym biskupem. Pojawiły się więc nadzieje, że biskupi będą wybierani przez lokalne wspólnoty i darzeni ich autorytetem. Natomiast Wojtyła zrobił coś, co nie dość, że jest sprzeczne z trendem soborowym, to jeszcze oznacza powrót do bardzo niedobrych, XVI-wiecznych, absolutystycznych czasów, kiedy Rzym poprzez Sobór Trydencki scentralizował władzę, wprowadził wszędzie nuncjuszy, czyli papieskich zauszników, którzy decydowali o nominacjach biskupich. Takie podejście w połowie XX wieku wydawało się już absolutnym anachronizmem. Jan Paweł II nie tylko utrzymał tę praktykę, lecz także ją umocnił, a nominacje oparł na konkretnych wyborach doktrynalnych. Również w Polsce nominacje za czasów Wojtyły były nominacjami watykańskimi. Do dziś polski episkopat to kurialiści i karierowicze absolutnie niezorientowani w realiach Polski. Dobrym przykładem jest tutaj arcybiskup Józef Michalik, który opowiada historie nieprzystające do tego, co się dzieje we współczesnym świecie. Krótko mówiąc, największym grzechem Wojtyły jako papieża było dążenie do stworzenia Kościoła jako scentralizowanej struktury władzy, bez oparcia się na tym, czym żyje lud boży na całym świecie. W naszym kraju ta hierarchiczna władza była mniej dotkliwie odczuwana, bo niewiele się różniła od rządów partii w Polsce Ludowej. Ale już w Stanach Zjednoczonych

i wielu państwach zachodnich takie podejście było postrzegane jako anomalia. Moim zdaniem to są absolutnie szkodliwe praktyki, które oznaczają odejście od ducha i litery Soboru Watykańskiego II. Tymczasem takie pomysły jak wybieralność czy kadencyjność w obrębie Kościoła były i są szeroko dyskutowane, podobnie jak celibat. Niektórzy księża wskazują, że w Indiach czy Brazylii jest wystarczająco dużo duchownych, żeby równoważyć siłę Kościołów europejskich, w których następuje ciągły odpływ wiernych. Mimo to władza należy do duchownych z Europy, a o ich sile wciąż decydują polityka i nominacje kolejnych papieży. A myśli Pan, że to się może zmienić w najbliższych dziesięcioleciach? Jako historyk mogę powiedzieć, że Kościół nigdy sam nie podejmował zmian. Zmiany były zawsze wymuszane. Myślę, że procesy niezależne od woli dzisiejszych decydentów sprawią, że za dwadzieścia – trzydzieści lat katolicyzm będzie inny niż obecnie i że nie będziemy dyskutować o celibacie czy kapłaństwie kobiet, bo te sprawy zostaną rozwiązane. Już dzisiaj wiele środowisk katolickich nie przejmuje się tym, co myśli papież, tylko po swojemu rozwiązuje lokalne problemy, nie czekając na błogosławieństwo Watykanu. Te ruchy są marginalizowane i lekceważone w Polsce, ale sądzę, że układ sił się zmienia. Papieże przez cały XIX wiek gromili wszystkich modernistów czy nowinkarzy, a na Soborze Watykańskim II nagle się okazało, że te nowości były wolą Boga. Zresztą Wojtyła też używał argumentu, że oświecenie jest wolą Boga. Myślę, że ze zniesieniem celibatu czy wprowadzeniem kapłaństwa kobiet będzie podobnie. Kościół nie będzie miał innego wyjścia, jak tylko usankcjonować zmiany, które zachodzą obecnie wbrew jego woli. A jak pontyfikat Jana Pawła II jest oceniany w środowiskach katolickich na świecie? Niedawno czytałem książkę Hansa Künga, która jest podsumowaniem pięciu lat Benedykta XVI i całego pontyfikatu Jana Pawła II. Nosi ona dramatyczny tytuł: Ist die Kirche noch zu retten? (Czy Kościół jeszcze można uratować?). Bilans Künga, stanowiący reprezentatywny głos teologii otwartej, jest druzgocący dla Wojtyły. Zdaniem autora polski papież nie podjął żadnych istotnych problemów, a wiele szans, jakie się rysowały w latach siedemdziesiątych, zaprzepaścił. Wśród moich znajomych jest sporo teologów amerykańskich, którzy nie zrobili tego kroku co ja i nie odeszli od Kościoła, lecz myślą bardzo podobnie jak ja i Küng. Widzą, że Kościół idzie w złym kierunku, ale liczą, że może zmieni się to w najbliższym czasie. Nie znam ludzi z kręgów Opus Dei ani fundamentalistów katolickich, sądzę jednak, że i te środowiska powoli zaczynają krytycznie myśleć o papieżu. Choć muszę podkreślić, że to właśnie polski papież umożliwił wręcz niewiarygodną karierę tego stowarzyszenia, które w dużym stopniu jest odpowiedzialne za obecny kurs Watykanu. Nawet oni próbowali przeciwstawić się nominacjom biskupim, chociażby przy okazji sprawy Wielgusa. Na świecie niezadowolenie z pontyfikatu polskiego papieża jest coraz bardziej powszechne, przy czym w większym stopniu niż w Polsce wypływa ono z analizy teologicznej i doktrynalnej jego osiągnięć. I ten bilans jest negatywny. A jak ocenia Pan wpływ Jana Pawła II na polski Kościół? Czy coś w nim zmienił? Jaką rolę w Kościele odgrywa dzisiaj pamięć o Janie Pawle II? Trudno mi o tym mówić, bo nie mam dystansu czasowego. Myślę jednak, że do Jana Pawła II pasuje łacińskie powiedzenie: Corruptio optimi pessima est, czyli „Wielkie dokonania mogą się obrócić w swoje przeciwieństwo”. Myślę, że z czymś takim mamy do czynienia w przypadku pontyfikatu polskiego papieża. Dlaczego Polacy tak bardzo kochają Wojtyłę? Ponieważ uosabia on absolutny sukces pobratymca, Polaka, któremu się udało. Ale ten sukces ma janusowe oblicze. Z jednej strony Jan Paweł II odniósł wielki sukces, ale z drugiej – sparaliżował myślenie, niezależność osądów. Głównym wyznacznikiem obecnej kondycji Kościoła i zarazem jednym z powodów mojego rozwodu z Kościołem było zniewolenie umysłu. Kościół Jana Pawła II złożył w ofierze wolność myślenia, decydowania

o sobie. Nawet tak kochany przez wielu ksiądz Józef Tischner formułował sądy, że nie może być demokracji bez Kościoła, nie może być pomyślności kraju bez kościelnego błogosławieństwa. Tego typu nadużycia są już dziś zupełnie archaiczne. To myślenie wzięte z czasów przedoświeceniowych. Powrót myślenia archaicznego jest jednym z tych elementów dziedzictwa Karola Wojtyły, z którymi będziemy musieli poważnie się zmierzyć. Nawiasem mówiąc, z podobnym problemem zmaga się dzisiejsza Rosja. Podobnie wyglądała sytuacja w polskiej literaturze pięknej, ale bez większego bólu i z ulgą rozeszliśmy się z para- dygmatem romantycznym. Moim zdaniem tak samo trzeba będzie pożegnać paradygmat romantyczno średniowieczny w myśleniu o religii, ten ciężar, z którego bardzo trudno się wyzwolić, a który uosabiał Jan Paweł II. Niektóre jednostki wyzwoliły się z tego wpływu, ale pech chciał, że przeważnie byli to księża, którzy wystąpili z Kościoła. Kiedyś w jednym z wywiadów Adam Szostkiewicz spytał mnie, jaka jest przyszłość przed Kościołem, na co odpowiedziałem, że szansę stwarzają byli księża, podobnie jak rewizjoniści w komunizmie. Leszek Kołakowski tak skutecznie demaskował złudzenia komunizmu, bo przez wiele lat tkwił w nim po uszy. Myśmy tkwili po uszy w katolicyzmie i teraz widzimy jego nadużycia. Jeżeli ktoś tkwi wewnątrz Kościoła, to trudno mu skrytykować papieża, który był świętą krową, złotym cielcem katolicyzmu. Trzeba dużej odwagi, aby go skrytykować. A jaki nurt polskiego Kościoła reprezentował Jan Paweł II? Bliższy „Tygodnikowi Powszechnemu” czy Radiu Maryja? Myślę, że to odrobinę fikcyjna opozycja. Radio Maryja funkcjonuje jako zbiorcze hasło na karierę finansowo-polityczną w Kościele, a „Tygodnik Powszechny” po odejściu Turowicza cierpi na permanentny kryzys tożsamości. Adam Boniecki jest księdzem, co przeczy idei „Tygodnika” jako pisma ludzi świeckich. Jest on obciążony wiernością instytucji, co ogranicza możliwość krytycznej refleksji na łamach pisma. Ponadto ludzie, którzy obecnie tworzą „Tygodnik Powszechny”, są teologicznymi analfabetami, a sposób, w jaki się wypowiadają na temat Kościoła, świadczy o tym, że są bardziej dziedzicami ruchów oazowych niż „Tygodnika” Turowicza, Stommy i Pszona. Jeżeli im się nie podoba, że Katarzyna Wiśniewska pisze zupełnie niewinny tekst krytyczny o percepcji jakichś obchodów czy nabożeństw beatyfikacyjnych, i robią z tego problem, to znaczy, że są gdzieś na obrzeżach katolicyzmu i zajmują się folklorem religijnym. W tej chwili „Tygodnik” nie jest więc dla mnie pismem poważnym. Zresztą w ogóle mam wrażenie, że nie ma dla mnie miejsca w polskim katolicyzmie. Chciałbym się mylić i może nowy redaktor naczelny, Piotr Mucharski, nawiąże do korzeni tego pisma. Jan Paweł II starał się być dobrym wujkiem dla wszystkich i unikał kontrowersyjnych decyzji. Chciał być dla wszystkich dobry, a zarazem, niby niechętnie, święcił dziesiątki własnych pomników i nie dopuszczał do siebie głosów krytyki. Jeżeli był tak niechętny niemalże bałwochwalczym formom kultu za życia, jak twierdzi prymas Józef Kowalczyk, to mógł powiedzieć, że mu się to nie podoba. Gdyby mu się nie podobało Radio Maryja, też mógł o tym powiedzieć. Wystarczyło jedno słowo, aby odrzucić medium, które językiem nienawiści profanowało tak wspaniałe treści, jakie czytamy w Ewangelii, ale nie zrobił tego. Papież prowadził więc politykę niezrażania sobie własnych fanów i bycia dobrym wujkiem dla wszystkich. Jan Paweł II beatyfikował i kanonizował bardzo wielu duchownych, w tym sporo osób kontrowersyjnych. Jak Pan ocenia jego politykę beatyfikacyjną? Polityka beatyfikacyjna jest dobrą ilustracją tego, co robił polski papież. Myślę, że dążył do zaludnienia nieba wszystkimi możliwymi istotami i był to jedyny w jego pontyfikacie przejaw uniwersalnego katolicyzmu. Żeby było jasne, nie ironizuję, naprawdę tak uważam! Jeżeli gdzieś się pojawili kandydaci na świętych, to on przyspieszał ścieżki beatyfikacyjne. Myślę, że poza tym nie było w tym wielkiego zamysłu. Jan Paweł II działał zgodnie z zasadą „im więcej, tym lepiej”. Nakręcał masowy katolicyzm, trochę przypominający hinduskie podejście do religii: im więcej bogów, tym lepiej. Nie pamiętam

jednak, by polski papież beatyfikował jakiegoś wielkiego intelektualistę, myśliciela, który za życia był kontrowersyjny, jak na przykład Mikołaja z Kuzy albo Mistrza Eckharta. Nie chciał też wyświęcić misjonarzy, którzy proponowali nowe formy obecności katolicyzmu w Indiach czy w Chinach, jak Matteo Ricci, albo twórców ciekawych teorii, jak Teilhard de Chardin. Beatyfikacje należą do folkloru religijnego i nie przywiązywałbym do nich wielkiej wagi, ale zabrakło mi promocji wielkiego dziedzictwa intelektualnego, które ukrywa się w katolicyzmie. Natomiast myślę, że znamiennym rysem polityki beatyfikacyjnej Jana Pawła II było błogosławieństwo Piusa IX i Jana XXIII, a więc, z jednej strony, papieża antymodernistycznego, w moim przekonaniu postaci jednoznacznie negatywnej, a z drugiej strony – ikony Kościoła otwartego na świat. Mieliśmy więc do czynienia raczej ze sprawną polityką PR-owską niż jakimkolwiek metodycznym zamysłem. Jan Paweł II nie krył swojego poparcia dla Opus Dei. Kanonizował też jego założyciela, Josemarię Escrivá de Balaguer. Jak Pan ocenia tę sympatię papieża dla Opus Dei? Czym było Opus Dei i skąd zaniepokojenie wielu komentatorów bliskimi związkami polskiego papieża z tą organizacją? Opus Dei było ucieleśnieniem autorytarnego katolicyzmu, który reprezentował Jan Paweł II. Większość nominacji w Ameryce Łacińskiej czy w Europie Zachodniej za pontyfikatu polskiego papieża to byli ludzie wskazywani przez tę organizację. Opus Dei poznałem jako jezuita w Rzymie. Wtedy, w latach osiemdziesiątych, dowiedziałem się, czym ona jest, i odkryłem, że księża związani z teologią wyzwolenia i innymi postępowymi nurtami Kościoła zostali odsunięci od papieskiego dworu. Ich miejsce zajęli teologowie z Opus Dei, a w Rzymie powstał ich uniwersytet, Santa Croce, Uniwersytet Świętego Krzyża, który miał równoważyć wpływy jezuickiego uniwersytetu – Gregoriany. Podobna sytuacja miała miejsce w Ameryce Południowej, gdzie jezuici, razem z dominikanami i franciszkanami, byli propagatorami teologii wyzwolenia i otwartego Kościoła, ale zostali odsunięci i zastąpieni ludźmi z Opus Dei. Opus Dei to forma intelektualnego, oświeconego absolutyzmu, która stoi w całkowitej sprzeczności z Soborem Watykańskim II. Podczas gdy sobór odwoływał się do jedności sumienia i autonomii osoby ludzkiej, funkcjonariusze Opus Dei z góry narzucili wiernym, co mają robić, i przywrócili to wszystko, co Kościół otwarty odrzucił. Ratunkiem dla Kościoła jest, według nich, powrót do zawoalowanego intelektualnego autorytaryzmu. Warto tutaj pamiętać, że Opus Dei powstało w najciemniejszej nocy frankizmu. I nawet jeżeli niektórzy mówią, że przyczyniło się do łagodnego przejścia ku demokracji, to w Hiszpanii wciąż są widoczne różne formy kultu Franco wraz z dominującą rolą katolicyzmu reprezentowanego właśnie przez Opus Dei. Katolicyzm tej organizacji jest atrakcyjny dla wielu polskich polityków czy ludzi mediów, ale wyraża on najbardziej autorytarny i niedemokratyczny nurt Kościoła katolickiego. 03.Pedofilia za zasłoną władzy wywiad z Adamem Ciochem Napisał Pan wiele krytycznych artykułów na temat doktryny i działań Jana Pawła II. Jaki aspekt pontyfikatu polskiego papieża jest dla Pana szczególnie ważny? Jan Paweł II bywa często oceniany przez pryzmat swojej charyzmy w kontaktach z tłumami i mediami, spontaniczności. Były to jego atuty, które pozostają poza wszelką dyskusją. Same w sobie świadczą jednak niemal wyłącznie o jego niebagatelnych talentach towarzyskich i aktorskich. Dla mnie o wiele ważniejsze dla oceny jego działalności pozostają innego rodzaju kwestie. Interesuje mnie mianowicie pytanie o to, jakiej właściwie sprawie

służyły nieprzeciętne medialne talenty Karola Wojtyły. Kim był jako rzymski papież i monarcha absolutny Watykanu? Jaka była natura jego władzy i jak traktował swoich poddanych, czyli zwykłych katolików? A jak by Pan ocenił naturę władzy, którą sprawował Jan Paweł II? Kiedy ktoś mnie pyta, czy cenię Jana Pawła II, to najpierw nasuwa mi się prosta odpowiedź: nie cenię, bo zwykle nie darzę sympatią dyktatorów – z powodu rodzaju władzy, jaką sprawują, i układu sił, w jaki pozwolili się uwikłać. Wiem, że określenie Wojtyły mianem dyktatora brzmi szokująco dla polskiego ucha, ale nie jest przecież żadną tajemnicą, że Kościół katolicki jest skrajnie autorytarną religijną instytucją, której wierni są pozbawieni wszelkiej podmiotowości, a cała władza należy do biskupów, z biskupem Rzymu, czyli papieżem, na czele. Jego władza ma zresztą charakter absolutny także wobec samych biskupów. Nazwanie tego systemu dyktaturą, a jego przywódcy dyktatorem, uważam za w pełni usprawiedliwione, tym bardziej że papież jest w Kościele katolickim także źródłem prawa i faktycznym źródłem wierzeń. Jako przywódca Watykanu jest też monarchą absolutnym, ustrój zaś tego państwa ma charakter totalitarny, ponieważ nie ma tam trójpodziału władz, a wszystko i wszyscy są poddani jednej ideologii. Takie rzeczy budzą mój sprzeciw. Nie osłabia go bynajmniej powoływanie się papiestwa na Ewangelię i rzekomą wolę Chrystusa. Moim zdaniem mamy tu do czynienia z nieuprawnioną i niczym nieusprawiedliwioną uzurpacją władzy. Papiestwo bardzo wybiórczo, wręcz sekciarsko, korzysta z Biblii i tradycji chrześcijańskiej. Nie jestem w tej ocenie zresztą szczególnie oryginalny; sprzeciw wobec uroszczeń papiestwa, także w łonie Kościoła katolickiego, ma swoją długą historię i bogatą teraźniejszość. Zatem jakim władcą absolutnym był Karol Wojtyła? Całe jego rządy były obliczone na utrzymanie tej autorytarnej władzy oraz zduszenie wszelkich przejawów krytycznej refleksji. Był zatem władcą nie tylko mającym prawo do bezwzględnych interwencji, ale także z niego korzystającym. Bardzo charakterystyczny pozostaje dla mnie fakt, że Karol Wojtyła nigdy nie chciał rozmawiać z jakąkolwiek opozycją w Kościele. Nigdy nie zgodził się na spotkanie z krytycznymi teologami ani reformatorskimi ruchami w Kościele. Oceniam to jako przejaw dyktatorskiej pychy i niesłychanej wręcz wyniosłości, jak na kogoś, kto pozwalał nazywać siebie „następcą Chrystusa”, „pasterzem Kościoła”, a nawet, o ironio, „sługą sług bożych”. Tego rodzaju osoba nie budzi mojej sympatii, raczej niechęć. Wiele mówi się o otwartości papieża na świat, na inaczej myślących. Jak ocenić taką „otwartość”, której brakuje dla swoich, czyli wielu często wybitnych katolików, a która pojawia się wtedy, gdy błyskają flesze aparatów fotograficznych, gdy trwa wizyta w synagodze, meczecie albo cerkwi. Wiadomo było, że spotka się to z poklaskiem świata, który w obecnych czasach ceni tego rodzaju gesty. Są to gesty, które niewiele kosztują, a wiele przynoszą w wymiarze PR. To jest sprytna polityka, a nie otwartość. Otwartości za czasów Jana Pawła II nie było w rozdartym Kościele, czyli tam, gdzie była konieczna i gdzie mogła okazać się trudna i kosztowna. Tej otwartości nie było także dla najsłabszych, czyli dla dzieci, które na masową skalę padały ofiarą przestępstw seksualnych kleru. Zachowanie Wojtyły, podobnie jak jego poprzedników, obliczone było na chronienie wizerunku Kościoła oraz karier duchownych. Dobro wiernych, w tym dzieci, było trzeciorzędne. To pokazuje prawdziwą naturę władzy kościelnej, która skupia się niemal wyłącznie na korzyściach i zyskach hierarchicznej organizacji. Dla mnie afera pedofilska jest istotowo związana ze sposobem sprawowania władzy w Kościele, z autorytaryzmem i patriarchalną mentalnością. Karol Wojtyła był częścią tego wszystkiego, zgodził się wziąć w tym udział, wszak bycie księdzem, biskupem, papieżem nie jest przymusowe. On jednak wybrał taką drogę życia, bo widocznie dobrze się w tym odnajdywał. Zrobił efektowną karierę w samym sercu bezwzględnej religijnej dyktatury. Zatrzymajmy się przy spektakularnej aferze związanej z pedofilią. Jeszcze w latach sześćdziesiątych Watykan

ogłosił słynną instrukcję Crimen sollicitationis, w której pojawiły się kwestie związane z pedofilią. Czego dotyczyły kontrowersje wokół tego dokumentu? Instrukcja opublikowana za czasów Jana XXIII dotyczyła sposobu reagowania na zarzuty o molestowanie seksualne przez duchownych. Największe emocje budził fakt absolutnego nakazu milczenia, jaki obowiązywał wszystkie strony kościelnych śledztw dotyczących tych kwestii, i to pod groźbą ekskomuniki. Innymi słowy, dobry wizerunek Kościoła był uznany za najwyższą wartość, wyższą nawet niż dochodzenie sprawiedliwości lub prawo kraju, na którego terenie toczyły się te sprawy. Dodajmy jeszcze, że instrukcję wprowadzono w życie za czasów „dobrego papieża Jana”, w okresie odnowy soborowej. Czyli dobroć – dobrocią, odnowa – odnową, a interes hierarchii Kościoła był jak zwykle ponad wszystko. Jakie było podejście Jana Pawła II do Crimen sollicitationis? Czy polski papież odnosił się do tego dokumentu? Nic mi o tym nie wiadomo. Nie było zresztą konieczności, aby wypowiadał się na ten temat. Instrukcja została zastąpiona nowymi przepisami u progu XXI wieku, kiedy afera pedofilska eksplodowała już w wielu krajach świata i wstrząsnęła ważnymi dla Watykanu Kościołami lokalnymi, takimi jak francuski, amerykański czy irlandzki. Czy kwestie związane z pedofilią pojawiały się w nauczaniu polskiego papieża? Pojawiły się wtedy, kiedy już nie mogły się nie pojawić. Mianowicie wówczas, gdy światowe media pełne były doniesień o masowej seksualnej eksploatacji nieletnich przez kler rzymskokatolicki. Wtedy Jan Paweł II wyrażał umiarkowane wyrazy ubolewania. Nie było jednak żadnej publicznej i poważnej refleksji na temat przyczyn takiego stanu rzeczy. Wszystko sprowadzono do kwestii słabości poszczególnych księży, tak zwanego indywidualnego grzechu. Czy można oszacować, jaki zasięg miała pedofilia w obrębie Kościoła katolickiego za czasów pontyfikatu Jana Pawła II? Możemy mówić rzeczywiście o szacunkach w skali globalnej, pewne szczegółowe dane są znane tylko lokalnie, w krajach, gdzie tak zwaną aferę pedofilską dogłębnie przeorały media, a czasem także rządy i wymiar sprawiedliwości. Zatem te szczegółowe dane z kilku krajów można przenosić z dużą dozą prawdopodobieństwa na skalę ogólnoświatową, bo trudno znaleźć powody, dla których liczba nadużyć seksualnych na przykład w USA miałaby być znacznie wyższa (lub niższa) niż w Polsce, w której nie mamy pełnych danych, nie licząc tego, co sami oszacowaliśmy jako tygodnik na podstawie naszych śledztw dziennikarskich oraz monitoringu innych mediów. Jak to więc wygląda w krajach, w których dokonano pełnych oszacowań? Najpełniejsze dane pochodzą chyba z USA, gdzie media bezwzględnie rozliczyły Kościół i zmusiły go do przeprowadzenia śledztw wewnątrzdiecezjalnych, a ich wyniki upubliczniły. Dane są wstrząsające. Okazuje się, że są diecezje, w których odsetek duchownych zaangażowanych w nielegalne relacje seksualne z nieletnimi oscyluje wokół 10 procent! Średnio za oceanem ten odsetek wynosi w przeciętnej diecezji od 6 do 9 procent. Nie znam innego związku wyznaniowego ani jakiejkolwiek innej instytucji, której personel miałby taki odsetek przestępców seksualnych. Wszystkim zainteresowanym tą tematyką polecam dorobek Richarda Sipe’a, teologa i psychoterapeuty katolickiego z USA, który jest prawdopodobnie najlepiej zorientowaną na świecie osobą w kwestiach przestrzegania, a raczej nieprzestrzegania przez kler celibatu oraz rozmiarów i przyczyn przestępczości seksualnej duchownych. Sipe bada te kwestie od półwiecza i mimo że jest człowiekiem Kościoła katolickiego, zachowuje niezwykły obiektywizm i trzeźwość w ocenach oraz poszukiwaniu przyczyn tego ponurego zjawiska. I jeszcze jedna charakterystyczna cyfra: w niewielkim, kilkumilionowym Kościele atolickim w Holandii w czerwcu 2011 roku doliczono się 1975 ofiar przestępstw seksualnych kleru. Zachowując odpowiednie proporcje liczbowe, trzeba by przyjąć, że w Polsce takich osób żyje zapewne nie mniej niż dziesięć tysięcy. Jest to spory tłum, tłum dotąd na ogół milczący i pozostający w ukryciu.

Jedną z najgłośniejszych spraw o molestowanie w obrębie Kościoła był przypadek meksykańskiego duchownego Marciala Maciela Degollado. O co chodziło w tej aferze i jaką rolę odegrał w niej Jan Paweł II? Historia Maciela Degollado jest tak niesamowita, że jedyne, z czym mogę ją porównać, to dzieje rodziny Borgiów w renesansowym Rzymie: to godna sensacyjnego serialu mieszanina autorytarnej władzy, żądzy wielkich pieniędzy i wybujałej seksualności. Rozkwit kariery tego meksykańskiego religijnego hochsztaplera miał miejsce za czasów i pod parasolem Jana Pawła II i jego ludzi. Maciel był katolickim duchownym, twórcą ultrakonserwatywnej organizacji Legion Chrystusa i człowiekiem o niesłychanym wręcz talencie do pozyskiwania pieniędzy, wielkich pieniędzy, między innymi od zamożnych kobiet. Jego kariera i upadek wiele mówią o tym, czym jest Kościół katolicki, a to dlatego, że choć atmosfera skandalu (defraudacje, łapówki, nadużycia władzy, gwałty na podopiecznych, kochanki, nieślubne dzieci) ciągnęła się za nim od pięćdziesięciu lat, mimo to stale powiększał on swoje wpływy i władzę. Także to, że za donosami na Maciela stali liczni księża, a nawet biskup, nie przeszkodziło temu człowiekowi odbierać publicznych hołdów z ust Jana Pawła II, który nazywał go „wzorem dla młodzieży”. Swoje wpływy Maciel zawdzięczał między innymi księdzu Stanisławowi Dziwiszowi i kardynałowi Angelo Sodano, a to zapewniało mu praktyczną bezkarność aż do śmierci Wojtyły. Legion Chrystusa, korporacja religijna o wielomiliardowym majątku, był notabene fundatorem przyjęcia z okazji biskupiego ingresu Dziwisza. Dopiero Benedykt XVI zdecydował się zakończyć ten żenujący spektakl i pozbawił Maciela religijnych funkcji, zresztą na krótko przed jego śmiercią. Szczegółowe, szokujące w swej wymowie śledztwo na temat kariery tego do cna zdemoralizowanego „wzoru dla młodzieży” przeprowadziło poważne amerykańskie czasopismo „National Catholic Reporter”. Raport z owego śledztwa ma liczne polskie wątki, przemilczane przez większość krajowych mediów. Nie dziwię się, nawiasem mówiąc, że mamy taką kiepską demokrację w Polsce, skoro media są tutaj tak tchórzliwe lub zwasalizowane. Historia Maciela daje wyobrażenie o stosunkach panujących na dworze papieża Wojtyły oraz o tym, jak słabo znał się na ludziach. No, chyba że wiedział, z jakim typem ma do czynienia, i akceptował to. I jeszcze jedno: Wojtyła uwielbiał autorytarne, ultrakonserwatywne, skrajnie prawicowe organizacje, takie jak Legion Chrystusa, Komunia i Wyzwolenie czy Opus Dei, dobrze się także czuł w towarzystwie ich wodzów. To chyba również daje do myślenia. W 2002 roku w Polsce głośna była sprawa arcybiskupa Juliusza Paetza. Jakie było podejście do tej sprawy Jana Pawła II? Wydaje się, że do Wojtyły nie docierały pierwsze doniesienia na temat poznańskiego skandalu z molestowaniem kleryków. Według jednych zadbał o to przyjaciel Paetza z czasów rzymskich, obecny prymas Polski, arcybiskup Józef Kowalczyk, wówczas nuncjusz apostolski. Włoska prasa o to samo oskarżała natomiast papieskiego sekretarza – Dziwisza. Dopiero po publikacji „Faktów i Mitów” z sierpnia 2001 roku pojawiła się w Poznaniu watykańska komisja do zbadania doniesień o molestowaniu, kilka miesięcy później o sprawie napisała „Rzeczpospolita” i Paetz, którego nigdy wprost nie nazwano winnym, przeszedł na wcześniejszą emeryturę. Mieszka w kościelnej rezydencji i dotąd cieszy się szacunkiem wielu swoich kolegów biskupów. Długo po wybuchu skandalu brał udział w spotkaniach episkopatu i wielkich imprezach kościelnych. Dodajmy, że kwestia molestowania była wyciszana przez innych biskupów poznańskich, a ksiądz profesor Tomasz Węcławski, jeden z najwybitniejszych polskich teologów, który wspierał molestowanych kleryków i interweniował w ich obronie, został zaszczuty i porzucił Kościół. Presja była tak silna, że ten odważny przecież człowiek musiał nawet zmienić nazwisko. Czy istnieją udokumentowane przypadki, w których Jan Paweł II wiedział o przestępstwach pedofilii z udziałem swoich podwładnych, ale ukrywał ich z udziałem swoich podwładnych, ale ukrywał ich istnienie?

O niczym takim wprost nie wiadomo, choć są liczne wątpliwości co do rozmiarów jego rzekomo totalnej niewiedzy na ten temat, na przykład w sprawie księdza Maciela. Niemniej jednak papież sam stał za systemem, który takie ukrywanie aprobował, a nawet nakazywał. Jako długoletni biskup krakowski musiał znać i zapewne stosował instrukcję Crimen sollicitationis i nie zniósł jej zaraz po objęciu urzędu papieskiego, tylko dopiero w środku afery, w ogniu powszechnej krytyki. A zatem wcześniej uważał tę instrukcję za właściwą. Jako doświadczony zarządca Kościoła znał także rozmiary łamania celibatu przez księży oraz cierpień, jakie on powoduje. Przecież biskupi o występkach księży wiedzą znacznie więcej niż media i opinia publiczna, bo informowani są o sprawach, które z różnych powodów nie przeciekły do prasy. Charakterystyczne jest to, że jednemu z głównych winowajców ukrywania pedofilii za oceanem, skompromitowanemu bostońskiemu kardynałowi Bernardowi Law, Jan Paweł II zaoferował bezpieczną przystań w Rzymie oraz członkostwo w licznych kongregacjach. Ze zrozumiałych przyczyn Jan Paweł II szczególną wagę przywiązywał do Polski. Czy podczas pielgrzymek do rodzinnego kraju poruszał temat pedofilii i molestowania seksualnego? O ile wiem, to nie, zapewne dlatego, że Polska, zresztą zupełnie niesłusznie, uchodzi za kraj niedotknięty plagą księżych przestępstw seksualnych. Tygodnik, w którym pracuję, w połowie 2011 roku opublikował raport na temat tego typu przestępstw. Wiadomo, że one są, zdarzają się często, a księża są traktowani pobłażliwie przez przełożonych, a czasem także przez wymiar sprawiedliwości. W wielu przypadkach Kościół przenosił księży pedofilów do innych parafii. Czy ten proceder za czasów pontyfikatu Jana Pawła II miał charakter systemowy i wiedziały o nim najwyższe władze kościelne, czy też były to przypadki, o których papież mógł nie wiedzieć? Oczywiście, że wiedział. To była, a bardzo często nadal jest, normalna kościelna praktyka: sprawców nadal jest, normalna kościelna praktyka: sprawców skandali, gdy afera jest już zbyt głośna, przenosi się do innej parafii. A później do kolejnej. Podam jeden przykład, który obrazuje tę praktykę, bardzo dokładnie opisany przez „Fakty i Mity”, a mianowicie przypadek księdza Wincentego Pawłowicza z diecezji łowickiej, przestępcy seksualnego skazanego prawomocnym wyrokiem na karę więzienia bez zawieszenia i wytrwale przenoszonego przez lata z diecezji do diecezji. Obecnie Pawłowicz jest proboszczem w jednej z rzymskokatolickich parafii w Odessie na Ukrainie. Nadal ma niczym niezakłócony dostęp do dzieci, wiadomo, że podróżuje po Europie w towarzystwie nastolatków, bywa zapraszany w Polsce na wykłady, na przykład w tym roku zorganizowano z nim spotkanie w kieleckim seminarium duchownym. Historia Pawłowicza jest niesamowitym świadectwem cynizmu i bezduszności Kościoła. Nie mogę pojąć, dlaczego ogólnopolskie media, poza „Faktami i Mitami”, ignorują tego typu przypadki. Opisujemy wędrówki Pawłowicza od dziewięciu lat i nie widać końca tej historii. Czy polski papież podjął jakieś działania, aby zapobiegać przestępstwom pedofilii popełnianym przez księży? Wnikliwe badanie przypadków pedofilii zlecono Kongregacji Nauki Wiary, czyli kardynałowi Ratzingerowi. Ale trudno to nazwać zapobieganiem, raczej nową formą zarządzania ekscesami seksualnymi kleru w Kościele. Aby przeciwdziałać tego rodzaju występkom, Wojtyła musiałby przeorać całą strukturę władzy, czyli de facto rozwiązać Kościół rzymskokatolicki w jego dotychczasowej formie. Wszak istotą katolicyzmu nie jest jakaś określona doktryna, lecz sposób pojmowania władzy w Kościele. Albo inaczej – istotą jest doktryna o absolutnej władzy papiestwa. A tego Wojtyła nie chciał i nie mógł zmienić, bo celem jego misji było utrzymanie tej struktury w obecnej postaci. Po to go powołano i temu zadaniu pozostał wierny. Zresztą z wielką szkodą dla milionów katolików.

Kiedy rozpoczęły się procesy o odszkodowania dla ofiar księży pedofilów? Jak do tych spraw podchodził Jan Paweł II? Czy Watykan Jana Pawła II współpracował z sądami? Eksplozja pozwów nastąpiła na przełomie XX i XXI wieku. Sprzyjało jej masowe ujawnianie przestępstw seksualnych katolickiego kleru w USA i panująca tam mentalność oraz praktyka sądowa pozwalająca na gigantyczne odszkodowania. Czy Jan Paweł II podczas swojego pontyfikatu przeprosił ofiary pedofilii? Jakie było jego podejście do osób walczących o odszkodowania? Nie przypominam sobie przeprosin z jego strony skierowanych do ofiar przestępstw seksualnych kleru. Z całą pewnością natomiast ofiary gwałtów na nieletnich przepraszał Benedykt XVI. O ile wiem, Jan Paweł II nie zajmował stanowiska w sprawie odszkodowań. A jak Pan ocenia podejście do pedofilii i innych przestępstw na tle seksualnym w ostatnich latach? Czy Benedykt XVI zmienił coś na tym obszarze? Za czasów Benedykta XVI kryzys się nasilił, więc musiały zostać podjęte nowe działania. Jednym z nich było wspomniane już przeze mnie odsunięcie Maciela, które dokonało się po tym, jak pozbawiono władzy osoby rządzące Watykanem za czasów zniedołężniałego Jana Pawła II. Był to krok spóźniony o kilkadziesiąt lat, ale trzeba go zapisać Ratzingerowi jako zasługę. Jednak poczynania niemieckiego papieża w tej materii są co najmniej dwuznaczne. Jednym z nich jest skandaliczna w swej wymowie próba zrzucenia odpowiedzialności za aferę pedofilską na osoby homoseksualne. Chodzi o wydany w grudniu 2005 roku zakaz przyjmowania do seminariów duchownych mężczyzn o skłonnościach homoseksualnych. Nawet jeśli ten dokument przygotowywano za czasów Wojtyły, to opublikowany został za zgodą Benedykta XVI. Jest to niczym nieusprawiedliwione skierowanie uwagi opinii publicznej na środowiska homoseksualne jako rzekomo odpowiedzialne za aferę z przestępstwami seksualnymi w Kościele. Ta teza jest nie tylko fałszywa, ale i odrażająca, bo to kolejny homofobiczny atak Watykanu na środowisko, które doznało już tylu krzywd od Kościoła. Dlaczego Pana zdaniem Kościół katolicki ma tak duży problem z pedofilią? Kościół rzymskokatolicki ma przede wszystkim problem z władzą, a właściwie z niepohamowanym pędem do władzy absolutnej, który cechuje biskupów Rzymu. To ta bluźniercza z punktu widzenia teologii biblijnej miłość do władzy stworzyła ów Kościół w średniowieczu i oddzieliła go od innych Kościołów chrześcijańskich. Wydaje mi się, że w przypadku Kościoła katolickiego w sposób niemal idealny zrealizowało się stare powiedzenie, że władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie. Księża poddawani są autorytarnemu treningowi i całe życie żyją pod hierarchiczną presją, która wypacza ich osobowości. Kształtuje się w nich poczucie wyższości wobec osób świeckich, a najsłabsze w całej katolickiej strukturze są właśnie dzieci, bo to one są na samym dole. Nie sądzę, żeby osoby uformowane do autorytaryzmu były w stanie zbudować normalne relacje przyjaźni, również normalne relacje z partnerami seksualnymi. Sądzę, że te postawy władzy i dominacji przenoszone są także na relacje seksualne i czasem ich wyrazem są właśnie związki z małoletnimi. Dzieci są słabe i ufne, łatwo je zdominować. Widocznie tego totalnego zdominowania kogoś słabego i bezbronnego potrzebują niektórzy mężczyźni o wypaczonych potrzebują niektórzy mężczyźni o wypaczonych w seminariach osobowościach. Oni mogą być tylko panami (wobec wiernych) lub poddanymi (wobec biskupów), nie potrafią być po prostu czyimiś partnerami. Poza tym nie bez znaczenia jest tu oczywiście celibat. W jakim sensie? Nie w takim, w jakim rozumie się to najczęściej, to znaczy, że księża nie mogą się żenić, więc swoje potrzeby seksualne kierują na dzieci. Nie jestem psychologiem, ale takie stawianie sprawy wydaje mi się fałszywe. Problem jest raczej innego rodzaju. Przede wszystkim wymóg celibatu i totalnego posłuszeństwa wobec hierarchii sprawia, że do seminariów duchownych trafia specyficzna kategoria osób. Są to często osoby