dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony706 906
  • Obserwuję404
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań346 348

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 17- Przerwany lot

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :598.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 17- Przerwany lot.pdf

dareks_ EBooki
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 62 osób, 57 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 135 stron)

BENTE PEDERSEN PRZERWANY LOT

1 Ida zdążyła skończyć osiemnaście lat i na dobre zaczęła dziewiętnasty, kiedy nadeszła jej kolej przeprawy na drugi brzeg fiordu - do kościoła. Z tą samą broszką na piersi, którą przypięły do sukni Raija i Maja, kiedy wychodziły za mąż. Pastor rozpoznał rodzinną pamiątkę. Zastanowił się, ile razy przyjdzie mu ją jeszcze oglądać. Nurtowało go, dlaczego te kobiety noszą ją z taką dumą. Jaka historia wiąże się z tą lapońską ozdobą? Jednak nie spytał. Ida, córka Reijo Kesaniemi, dostała swego Ailo Mikkelsena. W przyrodzie zapanowała wiosna. Przynajmniej do pewnego stopnia. Słońce zaczęło przygrzewać, jednak śnieg nadal mocno się trzymał. Przy każdym oddechu z ust wydobywała się mroźna para. Powietrze było zimne i rześkie. Ida pocieszała się, że to nic nie szkodzi - jej serce jest wystarczająco gorące. Co prawda wymarzyła sobie ślub w lecie. By we wspomnieniach tego dnia pojawiał się cień rzucany przez liście drzew. By natura w pełni rozkwitła. Ida gotowa była nawet jeszcze poczekać. Wyznała Ailo, że chciałaby go poślubić według Japońskiego obyczaju, on jednak odparł, że oba obrządki zbytnio się od siebie nie różnią. Dodał, że wolałby ją zabrać ze sobą do swej wspólnoty już jako żonę i że najlepiej byłoby wyruszyć, zanim stopnieją śniegi. Ida wiedziała, że Ailo stracił ostatnio w swej osadzie poważanie, gdyż wziął na siebie ojcostwo nie narodzonego dziecka. Dziecka Knuta, które nie przyszło na świat, ponieważ matka, będąc w ciąży, popełniła samobójstwo. Szacunek i autorytet miały dla Ailo ogromne znaczenie, chociaż tego nie okazywał, i pragnął je odzyskać. Rozwiały się zatem romantyczne marzenia Idy o srebrnych klejnotach ślubnych, które Ailo odziedziczył po Mikkalu. Omal się nie popłakała ze wzruszenia, kiedy wyobraziła sobie, jak cudownie by w nich wyglądała. Myślała, że będzie pierwszą od wielu lat panną młodą - pierwszą po babce Ailo - która włoży klejnoty w komplecie. W całości. Wszystkie. Ofiarowane jej, jak każe obyczaj, przez kochającego mężczyznę. Matka Ailo nigdy nie przyjęła tej ozdoby. Nie chciała, ponieważ brakowało broszki. Dużej broszki do noszenia na piersi, broszki, którą Mikkal podarował Raiji. Złamał wszelkie tradycje, ale uczynił to z miłości. Teraz miłość na powrót miała połączyć wszystkie części rodzinnej pamiątki przekazywanej w spadku. Wszystko, co tragiczne, odeszło w przeszłość. Stało się historią, piękną i jednocześnie smutną, którą będzie można opowiadać przyszłym pokoleniom.

Do Idy, córki Raiji, i Ailo, syna Mikkala, należało połączenie klejnotów ślubnych. Lecz Ailo nalegał, by się pobrali wcześniej, zanim dziewczyna mogła choćby zobaczyć pozostałe części odziedziczonej pamiątki. Wzięli ślub w tutejszym kościele po drugiej stronie fiordu. W ten sposób uroczystość została pozbawiona całej tej otoczki odmienności i niezwykłości, o której marzyła Ida. Nawet tato uważał, że tak będzie najlepiej. Wysyłając swą córkę z domu, Reijo chciał być pewien, że Ida znajdzie się w dobrych rękach. Że oddaje ją jako mężatkę. Mężczyźni zawsze trzymają ze sobą. Takie myśli kłębiły się w głowie Idy, świeżo upieczonej mężatki, w drodze przez fiord z kościoła do domu. Płynęli tylko we czworo. Para młoda, Reijo i Knut. Anjo została w domu. Spodziewała się dziecka i chociaż do rozwiązania zostało jeszcze kilka miesięcy, wcześnie zrobiła się ociężała i poruszała się z trudem. Zmuszała się do wykonywania domowych zajęć, ale bardzo dokuczał jej ból w krzyżu i biodrach. Knut nie pozwolił jej, by ryzykowała zdrowie, decydując się na przeprawę przez fiord w otwartej łodzi. Pogoda szybko się zmieniała, a poza tym na wodzie było potwornie zimno. Nie pomagało nawet ciepłe okrycie. Ida przekonała się o tym na własnej skórze. Na piękną suknię ślubną naciągnęła swą najcieplejszą kurtkę robioną na drutach. Na to narzuciła ocieplany płaszcz i jeszcze gruby wełniany koc. Lecz mimo to porządnie marzła. Wątpliwa to przyjemność, siedzieć tyle czasu bez ruchu - Karnes od Skibotn dzielił jednak kawałek drogi. Wzięli niewielką łódź sześciowiosłową z trzema przedziałami. Świetną do manewrowania podczas tak krótkiej wyprawy jak ta. Łatwą do wciągnięcia na ląd, nawet w kilka osób. Ma to swoje dobre strony, ponieważ nie zawsze można liczyć na większą grupę osób do pomocy. W 1748 roku okolica nadal była rzadko zaludniona. Tego popołudnia znajdowali się sami w tej części morza, w każdym razie po swojej stronie fiordu. Jako jedyni wybrali się ze Skibotn do kościoła. Data ślubu została wyznaczona już dawno i musieli wypłynąć. Inni mieszkańcy wioski również powinni pokazać swe twarze w kościele, lecz ranek był trochę wietrzny, a wiatry bywają nieobliczalne. Lepiej w jakąś inną nie- dzielę wybrać się na nabożeństwo, by udowodnić pastorowi, że nie jest się bezbożnikiem. Reijo, Knut i nowożeńcy zbliżali się do domu. Góry, wznoszące się ponad cyplem, stanowiły ciemniejszy cień na tle nieba. Dzień był szary - teraz, po południu, wydawał się jeszcze bardziej ponury. Ida odetchnęła z ulgą. Już blisko do domu. Zaraz zacznie się wesele. Co prawda izba nie jest duża, ale dla przyjaciół zawsze znajdzie się miejsce. Będą śpiewać, tańczyć, jeść i pić.

Wszyscy, którzy zechcą przyjść, zostaną ugoszczeni. Reijo na niczym nie oszczędzał, kiedy ostatnie pisklę szykowało się do opuszczenia gniazda. - Nieźle dmucha - zauważył Knut, przekrzykując wiatr. Żagle wzdęły się. Trzeba było nie lada siły, żeby nad nimi zapanować. W tym względzie Reijo liczył na Knuta - wiedział, co robi. Sam zadbał o to, by odpowiednio dociążyć łódź, postarał się o balast. Własnymi rękami wybierał okrągłe kamienie: żaden z nich nie ważył mniej niż dwadzieścia funtów. Było w czym wybierać w pobliżu wiaty. To dobrze. W przeciwnym razie Reijo sporo by się musiał natrudzić, żeby w krótkim czasie znaleźć wystarczająco dużo kamieni o odpowiednim kształcie i ciężarze. Obchodzenie się z nimi w sytuacji, gdy trzeba odciążyć łódź, to nie lada sztuka. Ich kształt jest również niezmiernie ważny. Kiedy toniesz, kamienie powinny stoczyć się z pokładu, a nie ciągnąć łódź na dno. Reijo zdawał sobie sprawę, że jest już bardzo późno. W Karnes trochę za długo zwlekali z odbiciem od brzegu. Ślub jednak zawsze jest okazją, by popatrzeć na młodą parę i służyć jej jakąś dobrą radą. Zbyt szybko się ściemniło. Nie tak prędko znajdą się pod osłoną gór. Wiało nie tylko mocno, ale też ze złej strony. Reijo wiedział, że Knut zdaje sobie z tego sprawę. Podejrzewał, że Ailo również. Ida powinna to zauważyć, ale co innego zaprząta pewnie jej myśli. Kochane dziecko! Było tak zimno, że musieli zaryzykować i płynąć prosto do brzegu mimo szalejących przy tej pogodzie bardzo niebezpiecznych wiatrów. Podmuchy takich wiatrów potocznie nazywano uderzeniem kozła - wiatr jak gdyby rozpędzał się z góry, a potem uderzał nagle i niespodziewanie jak kozioł. Mamy dość balastu, pocieszał się w duchu Reijo. Solidne zamocowanie żagli, nie można się skarżyć. Łódź pewnie trzyma się na wodzie. Tak, kilka podmuchów powinna znieść. W następnej sekundzie nie zdążył nawet pomyśleć. - Cholerny szkwał! - rzucił doprowadzony do ostateczności Knut, mocując się z olinowaniem. Złapał ich silny wir powietrza i tańczył wokół żagla. Okolica była znana z takich wiatrów. Potrafiły one spienić morze niczym miskę wody. Ida zdała sobie sprawę, że znaleźli się w niewesołym położeniu. Reijo rzucił się w stronę Knuta. Ailo nie zdążył do nich dotrzeć. Wstał i jako pierwszy znalazł się za burtą, kiedy Reijo z Knutem przegrali walkę z huraganem. Napór na płótno stał się zbyt silny i nagły wir powietrza okręcił je dookoła.

Łódź przechyliła się. - Zrzuć ubranie, Ida! - dał się słyszeć czyjś głos. Jak przez sen. Wszystko działo się niczym we śnie. Idę zarzuciło na burtę. Cudem uniknęła toczących się z łoskotem kamieni. W nagłym zetknięciu z lodowatą wodą doznała szoku i omal nie straciła przytomności. Znalazła się pod łodzią. Utknęła w plątaninie lin i drewna. W wodzie wszystkie odgłosy brzmiały całkiem inaczej. Głucho, nierzeczywiście, jakby z oddali. Ida zaczęła gorączkowo szukać wiązania płaszcza. Nie mogła rozluźnić supła przy szyi. Taśmy zostały ściągnięte zbyt mocno. Płaszcz pływał wokół niej. Oby tylko się o coś nie zaczepił! Był utkany z wełny z dodatkiem błyszczącej nitki - wydawał się taki ciężki... Trzeba jakoś wydostać się na powierzchnię, pomyślała Ida. Nie wolno pozwolić wciągnąć się na dno. Czyżby palcami dotknęła żagla? Udało jej się wysunąć głowę z wody. Zdołała zaczerpnąć powietrza. Prawie nie czuła swego ciała. A uważała się za zahartowaną i odporną, kiedy tarzała się po śniegu po wyjściu z sauny! Czyżby jej życie miało okazać się tak krótkie? Dobry Boże, to chyba jeszcze nie koniec? Ida nie wiedziała, gdzie jest. Wokół panowała nieprzenikniona ciemność. Wszędzie tyle... Walczyła z ogarniającą ją paniką. Starała się zachować jasny umysł, chociaż nie było to wcale proste. Szczękała zębami i drżała na całym ciele. Czuła, że coraz bardziej się zanurza. Gorzej - że coś ją ciągnie na dno. Że to nie tylko jej własny ciężar. Czyjaś wola, silniejsza od niej. Upiór morski? Boże, nie wolno tak myśleć! Jest powietrze, ale nie ma wiatru... Zaczęła rozumieć. Żadnych innych dźwięków, tylko plusk i szmer fal uderzających o drewno. Głębokie westchnienia wiatru ocierającego się o burtę. Musiała wpaść pod przewróconą łódź. Odniosła wrażenie, że ubywa jej powietrza... Dobry Boże, czyżby miała już umrzeć? Ida za żadną cenę nie zamierzała się poddać. Jest taka młoda. Przed nią całe życie. Nie

chce się z nim pożegnać w tej przepastnej czarnej głębi. Nie zamierza ulec żywiołowi, który szumi wokół jej uszu, który jakby odkrawał ją po kawałku, tak że nie czuła własnego ciała. Dopiero co poślubiła Ailo! Los nie może okazać się na tyle okrutny, żeby pozbawiać ją życia w takim momencie! Łapała ustami powietrze. Nie zdawała sobie sprawy, że płacze. Kurczowo uczepiła się czegoś, pewnie masztu. Nie miała wystarczająco dużo czucia w palcach, by poszukać żagla. Nie umiałaby zresztą odróżnić dotykiem materiału od drewna. Traciła siły. W krótkich przebłyskach zaczęło do niej docierać, że to śmierć. Nie może wiecznie tu tkwić. Zamarznie. Łódź coraz bardziej będzie się zanurzać. Przestrzeń, w której jeszcze jest trochę powietrza, wkrótce zniknie. Żaglówka całkiem zatonie. Wtedy i ona zginie. Dobry Boże, a co z Ailo? Z tatą? Z Knutem? Czy będzie potrafiła żyć bez Ailo? Czy nie lepiej zostać tu, z tym potwornym bólem w płucach? Tylko mocno się trzymać i oddychać, dopóki zimno nie pozbawi zmysłów i przeprowadzi przez granicę. Być może Ailo już tam jest... Nie! Nie jestem tchórzem, pomyślała. Uwolniła jedną rękę. Nie była w stanie wyprostować palców, pozostały zgięte jak przed chwilą, kiedy zaciskały się na drewnianym maszcie. Kilka razy wypuściła powietrze, nie nabierając świeżego. Całkiem opróżniła płuca. Następnie zrobiła głęboki wdech. Wypełniła płuca do granic, czując, jakby miało rozsadzić jej piersi. Panicznie się bała, ale nie było innego wyboru. Nie wiedziała, czy jeśli się zanurzy, ciężki płaszcz nie pociągnie jej głębiej. Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać. Zamknęła oczy, kiedy zaczęła opadać na dno. Orientowała się mniej więcej, dokąd zmierza. Jak głęboko powinna się zanurzyć, by następnie popłynąć ku powierzchni. Jednak nie zdołała porządnie odbić się od dna. Stopy były zgrabiałe, bezsilne, a spódnica i płaszcz krępowały ruchy. Wypływając, uderzyła głową o burtę łodzi. Zachłysnęła się wodą. Zanurzyła się na powrót, nie panując nad własnym ciałem. Przełykała i przełykała słoną

wodę, odnosząc wrażenie, jakby trochę dostało się również do płuc. Złudzenie. Ale w piersiach potwornie bolało. W płucach brakowało już powietrza. Czuła, jakby jej głowa miała się rozpaść na tysiące kawałków. W uszach szumiało. Zacisnęła zęby, żeby nie oddychać. Postanowiła walczyć do ostatka. Już nie myślała. Nad niczym się nie zastanawiała. Nic sobie nie wyobrażała. Przestała. Pozostała w niej tylko nikła iskra życia. Ida wiedziała, że nie wolno się poddawać. Wiedziała, że woda jest jej wrogiem. Wiedziała, że morze zechce ją pochłonąć i że trzeba mu się przeciwstawić. Nagle wokół zapanowały tylko chłód i ciemność. Knut wdrapał się na łódź. Na szczęście w porę zauważył, na co się zanosi - jego umysł pozostał równie chłodny jak morska woda. Kiedy zobaczył, że żaglówka się przewraca, wskoczył do morza. Następnie wszedł na nią z powrotem. Wbił nóż w kil, żeby się nie ześliznąć. W ciemności nie mógł dostrzec pozostałych. Chwilę trwało, zanim zauważył Reijo. Odpływał od łodzi. Knut zawołał więc, żeby się nie oddalał, że on jest na wraku. Reijo wiedział. Knut zrozumiał to dopiero wtedy, kiedy zobaczył Ailo. Ailo nie potrafił pływać, ale nie próbował nawet wydostać się z wody. Jak oszalały, głosem ochrypłym z rozpaczy, wołał imię Idy. Chłopak już parę razy się zanurzał, ale w jakiś niezrozumiały sposób wydostawał się na powierzchnię. Kiedy Reijo dotarł do niego, Ailo odepchnął jego wyciągniętą dłoń. Walczyli. Bili się. Knut pomyślał, że poszaleli. Potrzebowali przecież sił. Nie powinni ich marnować. Knut zacisnął zęby, widząc, jak Reijo uderzył Ailo. Wiedział, że to jedyne wyjście. Zdawał sobie sprawę, że niełatwo będzie Reijo podpłynąć z Ailo do wywróconej łodzi. Na szczęście młody Lapończyk nie zaliczał się do szczególnie postawnych. Sam Knut mógł jedynie biernie obserwować całe zdarzenie, Reijo nie pozwoliłby mu ponownie skoczyć do wody. W domu czekała Anjo. Anjo, która spodziewała się dziecka. Zdawało się, jakby upłynęły całe dziesiątki lat, zanim Reijo wrócił. Knut położył się na kilu. Starał się dobrze zaprzeć palcami stóp, z całej siły napiął mięśnie nóg, kiedy pochylił się nad wodą, żeby wyciągnąć nieprzytomnego Ailo. Złapał go za kurtkę. Miał spuchnięte palce, ale zacisnął je, na ile zdołał. Poczuł, jakby w ręce znowu

napłynęło ciepło, paliło i rwało w palcach i pod paznokciami. Z czoła spływał mu zimny pot. A może to tylko słona morska woda pryskała mu w twarz? Knut nie zastanawiał się nad tym. Ciągnął ze wszystkich sił. Omal nie upuścił Ailo, ale się nie poddawał. Wreszcie udało mu się wydostać szwagra na kil łodzi. Przerzucił nieprzytomnego przez dno wywróconej żaglówki. Rozłożył mu ręce i nogi, tak że tamten przypominał teraz ogromnego pająka. Sam mocno wcisnął pięty w deski. Zdołał pochwycić nóż tkwiący w kilu. Wyciągnął go i wbił bliżej, by mieć się czego przytrzymać. Morze biło o burtę. Wiatr przenikał przez ubranie. Jak długo uda im się wytrzymać? Łódź zakołysała się. Reijo usiłował się na nią wspiąć, ale musiał co chwila odpoczywać. Ida, przemknęło Knutowi przez myśl. Czyżby stracili Idę? Nagle żaglówka odzyskała równowagę. Knut zobaczył, jak Reijo z powrotem zsuwa się do wody. Chciał go powstrzymać, lecz nie wydał nawet jednego dźwięku. Zdołał jedynie otworzyć usta - wyglądał jak ryba łapiąca powietrze. Tuż przy burcie coś się poruszyło. Czy to maszt się urwał? Przytrzymując się łodzi, Reijo wyciągał coś z wody. Człowieka? Idę?! Knut przełykał ślinę i przecierał oczy. Nie wolno mu puścić Ailo. Znowu mógł tylko biernie się przyglądać, jak Reijo samotnie zmaga się w lodowatej wodzie. Dobry Boże, jest przecież ledwie żywy! Ile siły właściwie drzemie w tym chłopie? Reijo oparł ciało Idy o łódź. Dziewczyna przytrzymywała się rękoma. A więc żyje. Knut poczuł ciepło na policzkach. Uświadomił sobie, że płacze. Mocniej zacisnął palce na nożu. Reijo starał się przekrzyczeć szum morza: - Trzymaj ją, Knut! Pomóż! Pomóż ją wyciągnąć! Nie miał pojęcia, jak tego dokonał: jedną dłonią z całej siły ściskał trzonek noża, ciałem podtrzymywał Ailo, wolną ręką złapał płaszcz Idy. Reijo pchał, a Knut ciągnął siostrę ku sobie. Wreszcie opadła wyczerpana na Ailo,

przywarła do niego całym ciężarem, wbiła palce w ramię męża. Knut nie przesuwał jej, leżąc w ten sposób, dłużej utrzymają ciepło. Już miał wyciągnąć rękę do Reijo, lecz zobaczył, że tamten wcale nie zamierza wychodzić z wody. Oszalał, czy co? Chce się utopić? Już szykował się, by skoczyć na ratunek, lecz Reijo powstrzymał go gestem ręki. Resztką sił zaczął przesuwać się wzdłuż burty. Uczepił się jej mocno i przekładając dłonie, okrążał łódź. Knut w jednej chwili zrozumiał, co Reijo zamierza zrobić. Zobaczył, że dotarł do miejsca zamocowania want. Krawędź burty znajdowała się jednak pod wodą. Knut nie był pewien, czy sam by się na to zdobył, a był przecież dużo młodszy. Reijo wyjął nóż z pochwy. Ścisnął go mocno w dłoni i zanurkował. Minęło sporo czasu, zanim, parskając wynurzył się z powrotem. Dopiero teraz mógł się wspiąć na wrak. Knut ujrzał, jak maszt wypływa na powierzchnię. Reijo zdołał przeciąć wanty. Dobrze wiedział, jakie to ważne: po obluzowaniu masztu łódź utrzymywała się na wodzie bardziej stabilnie. Dało się to wyraźnie odczuć - żaglówka nie zachowywała się już na falach jak wierzgający dziki koń. Reijo usiadł z tyłu. Drżąc, przysunął się bliżej Knuta. Muszą starać się utrzymać ciepło. Szczękał zębami, nie był w stanie mówić. Wywróconą łódź znosiło w stronę lądu, jednak o tej porze nie mogli się spodziewać, że napotkają tam coś innego niż skały. - Nie widać nas z brzegu - wykrztusił w końcu Reijo. Knut zdawał sobie z tego sprawę. Ciemność wydawała się jak czarna ściana. Z powodu gęstych chmur była jeszcze bardziej nieprzenikniona. - W domu czekają na nas - odezwał się zmartwiony. Dostrzegał przebłyski migotliwego światła z cypla. Anjo została, żeby przygotować ciepły posiłek. Wkrótce zacznie się schodzić młodzież. Wieczorem miały się odbyć tańce i poczęstunek. - Czekają na nas - powtórzył. Reijo przytaknął. Zauważył, że znosi ich w bok od osady. W tych ciemnościach trudno ich będzie odnaleźć. W dodatku wiatr i morze tłumiły głosy. Knut ścisnął w dłoni trzonek noża. Było mu zimno, ale nie aż tak bardzo jak Reijo. Dał z siebie o wiele mniej niż ojciec. Ida leży tak cicho... Przez mgnienie ujrzał przed sobą twarz Anjo.

Jednym szarpnięciem wyrwał nóż z dna łodzi. Światełko na cyplu jeszcze nie zniknęło mu z oczu. - Popłynę tam - rzucił stanowczo. - Nie ma mowy! - zaprotestował Reijo. Chwycił syna za ramiona, chcąc go powstrzymać. Knut potrząsnął głową. - Możemy zamarznąć tu na śmierć - tłumaczył. - Albo rozbijemy się o skały, co na jedno wychodzi. Jeżeli nadciągnie kolejny szkwał, zniesie nas jeszcze dalej. Nie wiadomo, kiedy zaczną nas szukać. Poza tym martwię się o Idę. - To za daleko - odparł Reijo zmęczony. - Nie dasz rady. - Dopłynę - rzekł Knut i zsunął się do lodowatej wody. Nie tracił z oczu światełka na cyplu.

2 Anjo zaczęła się martwić. Nigdy wcześniej nie zwróciła uwagi na to, jak szybko zapada zmierzch. Przecież już wiosna, a mimo to zrobiło się ciemno, jakby ci ktoś nagle zarzucił worek na głowę. Ale Reijo ma takie doświadczenie w żeglowaniu, więcej życia spędził chyba na morzu niż w domu. Knut także znał się na łodziach. Ailo wcześniej pływał trochę z nimi, choć tego nie lubił. Ida pewnie potrafiła wiosłować, zanim jeszcze nauczyła się chodzić. Nie ma powodu do obaw. A jednak Anjo się bała. Ogarnął ją niepokój. Nie potrafiła go w żaden sposób opanować. Próbowała obliczyć, ile czasu mogło zająć przeprawienie się przez fiord. Wiatr wiał wystarczająco mocno, Knut i Reijo nie musieli zatem wiosłować. Ale przecież mogli wypłynąć z opóźnieniem. Powinna była wybrać się z nimi. Nie, to niedorzeczna myśl. Za nic w świecie nie chciałaby stracić dziecka, które nosi pod sercem. Ale przez mgnienie oka wydawało jej się, że byłoby lepiej wiedzieć, dlaczego para młoda jeszcze nie wróciła, niż miotać się w niepewności. Zaczęła rozumieć żony rybaków - nie miała pojęcia, jakim cudem to wytrzymują. Lęku nie można tak po prostu od siebie odsunąć. Musiała pilnować garnków, lecz mimo to wiele razy wybiegała na podwórze. Stała przed domem, drżąc z zimna, i wyobrażała sobie, jak muszą marznąć tam na łodzi. Usiłowała cokolwiek wypatrzeć, ale widziała jedynie ciemną, zamazaną plamę, a za nią jeszcze większą ciemność. Drugi brzeg fiordu. Nie sposób było stwierdzić, gdzie się zaczyna lub kończy ląd. Wszystko tonęło w mroku. Anjo nie potrafiła nawet rozróżnić linii horyzontu, rozdzielającej niebo i morze. Naprawdę jednak zaczęła się bać, kiedy pojawili się pierwsi goście: przyjaciółki Idy, Henriettę i Sofia, razem z Sedolfem i Emilem. - Jeszcze nie wrócili? - zdumiał się Sedolf, ciągle nieprzyzwoicie przystojny. Anjo dostrzegła w nim pewne podobieństwo do Simona. Poczuła ukłucie w sercu. Podobał jej się Simon. Sposób, w jaki Sedolf zapytał, podpowiedział Anjo, że istnieją powody do lęku. Ze nie dała się ponieść wyobraźni. Że nie martwi się bez przyczyny i nie popada w histerię. Potrząsnęła głową. Ręce nadal trzymała w fartuchu i wycierała wilgotne dłonie. Tyle czasu stała nad gorącymi garnkami. Spociła się. Spociła się też ze strachu.

Emil i Sedolf wymienili spojrzenia. Niepokój przeszył ich na wskroś. Podeszli do okna. Musieli wyjrzeć. Anjo wiedziała, że zobaczyli tylko ciemność. Dokładnie tak samo jak ona. - Czy nie jest już strasznie późno? - zdziwiła się Henriettę. W tej samej chwili otrzymała kuksańca w bok od swej bardziej rozważnej koleżanki. Jedno spojrzenie wystarczyło, by zamilkła. Ugryzła się w dolną wargę. Usiadła, równie bezradna jak Sofia. Anjo odgadła, że wszyscy pomyśleli o tym samym. Zastanawiała się, czy ktoś się odważy odezwać. - Jaką wzięli łódź? - spytał Emil. Anjo uważała, że jest coś dobrego w tym chłopcu. Mężczyźnie, należałoby raczej powiedzieć, niemal rówieśniku Knuta. Smalił cholewki do Idy, jednak dał za wygraną, kiedy się okazało, że jej wybrankiem jest jednak Ailo. Musi mieć wielkie serce, skoro nie żywi niechęci do człowieka, który zabrał mu dziewczynę. - Tę małą - odparła Anjo. Nie znała się zbytnio na łodziach. - Sześciowiosłową? Glos Emila zabrzmiał ostro. - Łatwo ją podprowadzić do brzegu - zauważył Sedolf. - Wiesz, byli lekko ubrani. A rano morze wydawało się spokojne. - Czy tutaj też wiało? - pytał dalej Emil. - Przeszła prawdziwa trąba powietrzna - odpowiedziała Anjo. Obserwowała pogodę, kiedy było jeszcze dość jasno. - Trwało to jakiś czas, zanim ucichła... - dodała, bo pomyślała o tym samym co chłopak. - Czy na brzegu została jakaś łódź? Anjo skinęła głową. Powinna poprosić Emila i Sedolfa, by zostali, ale tego nie chciała. Powinna ich ostrzec, że to zbyt ryzykowne, ale nie zdobyła się, by powiedzieć coś, co mogłoby ich powstrzymać. Sedolf i Emil wyszli bez słowa. Nawet dziewczęta nie próbowały prośbą lub groźbą odwieść ich od po - ' wziętego zamiaru. Wszyscy się bali. Kiedy za chłopcami zamknęły się drzwi, w izbie zapanowała cisza. - Piekielna pogoda na taką wyprawę - rzucił Emil ze złością. Zsunął czapkę nisko na czoło. Nie tylko jej cień sprawił, że twarz mu pociemniała. Sedolf uśmiechnął się, choć sytuacja nie nastrajała do żartów. Wiatr zaświszczał im w uszach. Na morzu wiało jeszcze silniej, obaj o tym wiedzieli. Obaj urodzili się i wyrośli nad fiordem - znali go wystarczająco dobrze. - Też byś wyruszył, mój drogi Emilu, gdybyś brał ślub z Idą. Wyruszyłbyś nawet, gdyby

szalał zimny wicher z północnego zachodu. - Nie ma sensu rozwijać żagli - uznał Emil, unikając rozmowy na temat Idy. Ten najstarszy syn i dziedzic już od dłuższego czasu interesował się córką Reijo. Nie pamiętał nawet, od jak dawna zaczęła mu się podobać jej uśmiechnięta, szczera twarz. I ona cała. Jednak zaniechał starań o względy dziewczyny, kiedy wybrała innego. Głęboko ukrył swe uczucia. Wyjęli wiosła. Zepchnęli na wodę niewielką łódź, którą Reijo zwykle wybierał się na krótkie przejażdżki po fiordzie. Nic nie było widać. Ani słychać. - Szkoda, że nie wziąłem od Anjo lampy - zauważył poniewczasie Sedolf. Wiosłowali spokojnie. Trzymali się dość blisko brzegu w obawie przed zbyt silnymi porywami wiatru. Unikali miejsc, gdzie występowały silne prądy powietrzne. - Reijo! - wołał Emil. - Reijo, jesteś tam? - Jeśli poszli na dno, to raczej na środku fiordu - głośno myślał Sedolf. Po raz pierwszy nazwał to słowami. Było zbyt ciemno, by Emil mógł zobaczyć jego twarz. Jednak w głosie Sedolfa brzmiał smutek. To do niego całkiem niepodobne. - Reijo! - krzyknął znowu Emil. Sedolf odłożył na chwilę wiosła. Pozwolił, by prąd zniósł nieco łódź, by zboczyli z kursu, prowadzącego na cypel. Wyraźnie widzieli światło domu. Było jak gwiazda, według której mogli się kierować. - Cholernie zimno - zauważył Sedolf. - Jak długo można wytrzymać w tak lodowatej wodzie? - Może płyną na wraku. Sedolf westchnął cicho. Usiłował wyobrazić sobie Idę siedzącą okrakiem na wywróconej łodzi. Na samą myśl poczuł mrowienie w dole pleców; pewnie poka- załaby trochę ciała... Odsunął od siebie tę wizję. Nie mógł się nią podzielić z Emilem. - Widzisz coś? - spytał. Emil wychylał się przez dziób, próbując przeniknąć wzrokiem ciemność dalej niż na kilka łokci. Usłyszeć coś więcej, niż fale uderzające ze złością o burtę. - Niewiele - odpowiedział Emil. Sedolf uczynił kilka ruchów wiosłami. Był silniejszy, chociaż Emil też nie należał do słabeuszy. Morze stawiało opór. Tego wieczoru nie chciało stanąć po ich stronie. Nowy zamach. Wiatr chłostał chłopców po policzkach. Nie będzie łatwo posuwać się naprzód. - Nic tu nie wskóramy - odezwał się Emil. - Nie mogli aż tak bardzo zboczyć z kursu. Reijo jest zbyt wytrawnym żeglarzem. Sedolf wzruszył ramionami. Nie miał nic przeciwko temu, żeby wiatr zniósł łódź nieco

bliżej lądu. Wystarczyło tylko trochę pomagać wiosłami, by nie rozbili się o czarną, śliską skałę. Emil w równych odstępach czasu wołał imię Reijo. Odpowiadała mu cisza. W każdym razie z ciemności nie dochodził żaden dźwięk, który mógł przypominać ludzki głos. Nagle jedno z wioseł stało się bardzo ciężkie. Upiór morski! przemknęło przez głowę Sedolfowi, przez ułamek sekundy. Ożyły opowieści o duchach z dzieciństwa. Coś jednak naprawdę ciągnęło wiosło w dół. Sedolf chciał je wyrwać, ale to coś w wodzie mu na to nie pozwoliło. Chłopak przełknął ślinę, usłyszał skrobanie o burtę. Jakiś jęk. Człowiek! Emil wstał. Sedolf również miał taki zamiar, ale mu się nie udało. Zauważył, że łódź przechyliła się w lewo, więc odruchowo cofnął się w przeciwną stronę. Emil wychylił się przez burtę i już po chwili wyciągnął kogoś z wody. Tamten dyszał, wypluwał wodę. Szczękał zębami z zimna i dygotał na całym ciele. Teraz również Sedolf go rozpoznał. To przecież Knut! Emil zdjął kurtkę i otulił nią przemoczonego. Na szczęście dla Anjo żyje, przebiegło mu przez myśl. - Wiosłuj, Sedolf! - zarządził. - Musimy jak najszybciej wysadzić go na ląd! - Ale pozostali... - wyszeptał ochryple Knut. Głos odmówił mu posłuszeństwa. - Zapomnijcie o mnie! Dam sobie radę. Zabierzcie pozostałych. Ratujcie ich! Emil objął Knuta. Podtrzymywał go, a jednocześnie ogrzewał. - I tak nie starczy w łodzi miejsca dla tylu osób. Najpierw odwieziemy ciebie. Czy z Reijo i młodymi wszystko w porządku? - Płyną na wywróconej łodzi. - Knut z trudem łapał powietrze i kasłał. Przy mówieniu bolało go gardło. - Nie wiem, co z Idą. Długo przebywała w wodzie. Ailo pływał... Był chyba w szoku. Nie chciał, byśmy go ratowali. Za wszelką cenę chciał odnaleźć Idę. Jeżeli łódź się utrzyma, Reijo powinien dać sobie radę. Sedolf wiosłował z całych sił, szumiało mu w uszach. Dobiegały go tylko urywki słów Knuta. Słyszał przeważnie własny oddech, pulsowanie w skroniach i wiatr. - Gdzie oni są? - dopytywał się Emil. Nie powinni znajdować się zbyt daleko, skoro Knutowi udało się dopłynąć prawie do brzegu. - W głębi fiordu - odparł Knut. - Znosi ich na skały... - Daleko stąd? - Chyba tak. Bardzo długo płynąłem - wykrztusił. - Wysadźcie mnie tylko na brzeg i od.

razu ruszajcie. Sam dojdę do domu. Ani Emil, ani Sedolf nie mieli sumienia wyrzucić skrajnie wyczerpanego Knuta na skały i zostawić własnemu losowi. Lecz w jego słowach było wiele racji. Poza tym znowu wzmagał się wiatr. Ledwie zauważalnie, jedynie wyczuwało się to w powietrzu. Tak nieznacznie, że dało się to poznać chyba niezwykle wrażliwym węchem. A jeżeli wrak zniesie na skały i wtedy zerwie się sztorm... Dno łodzi otarło się o kamienie przy brzegu. Emil wyskoczył pierwszy. Porządnie zmarzły mu nogi, zanim wyszedł na suchy grunt. Jeszcze nie czas na morskie kąpiele, chociaż już prawie kwiecień. Chłopak wyciągnął łódź, starając się nie myśleć o tym, że Knut przepłynął taki kawał w tej lodowatej wodzie. Bóg jeden wie, jak długo to trwało. Rozsądek podpowiada, że chyba niezbyt długo. Nikt by tego nie wytrzymał. Skonałby z zimna i wyczerpania. Emil pomógł Knutowi wysiąść z łodzi. Ten zatoczył się jak pijany. - Poradzisz sobie? - spytał Emil, wpatrując się we wzgórze przed domem. Nie wydawało się strome. Może nieco śliskie na ścieżce. Dla Knuta mogło okazać się nie do przebycia. - Podczołgam się - szepnął Knut. Podał Emilowi kurtkę. - Dziękuję za pożyczkę - dodał. - Płyńcie po nich! Płyńcie po Idę! Emil patrzył za nim. Zobaczył, jak stawia pierwsze kroki. - Ruszamy? - usłyszał głos Sedolfa, zanim Knut zdołał dotrzeć do wzniesienia. Emil poderwał się. Zepchnął łódź na fale i po chwili sam do niej wskoczył. Zmarzł tak bardzo, że nie mógł zapiąć kurtki. Skierowali się w głąb fiordu. Rozbitkowie kołysali się na falach. Ailo doszedł do siebie wkrótce po tym, jak Knut wyskoczył za burtę. Nie mógł się jednak ruszyć - leżał rozpłaszczony na wraku z rozpostartymi rękami, przygnieciony ciężarem Idy. Reijo ubezpieczał oboje z tyłu. Ailo miał przynajmniej świadomość, że Ida żyje. Jej usta znajdowały się nad jego karkiem. Wyraźnie czuł na nagiej skórze oddech dziewczyny. Słaby i zwolniony. Reijo osiągnął stan, w którym przestał marznąć. Przeraził się. W ciemności dostrzegał światła domu. To nie w tamtą stronę dryfowali. Niechybnie rozbiją się o stromą skałę. Wiatry bywają tu nieobliczalne. Gdyby był sam, może dałby sobie radę. Tuż przed skałami zaryzykowałby i skoczył w morze. Ale Ida leżała nieprzytomna. Ailo nie potrafił pływać. Reijo zaczął oswajać się z myślą, że niebawem zginie, wpatrzony w światła własnego domu. Mrugającą gwiazdę - ostatni punkt

zaczepienia w życiu. - Szkoda, że niebo nie jest gwiaździste - syknął Emil przez zaciśnięte zęby. - Wtedy nie byłoby sztormu - odrzekł Sedolf z przekąsem. Emil wpatrywał się w ciemność. Nic nie widział. Panicznie się bał, że coś przeoczy. Ze przepłyną obok, nie zauważywszy rozbitków. Wołał ich po imieniu. Wszystkich po kolei. Serce mu się krajało za każdym razem, kiedy wykrzykiwał w mroku imię Idy. Należała do innego. Zdawał sobie z tego sprawę. Bardziej niż kiedykolwiek należała do innego, jednak z radością oddałby za nią życie. Nadal zajmowała w jego sercu ważne miejsce. Nigdy już nie spotka nikogo takiego jak ona. Wyszła za mąż, lecz on będzie ją kochał, dopóki będzie żył. - Reijo! - krzyczał. - Reijo! Ida! Ailo! Morze rzucało nimi z fali na falę. Sedolf wiosłował z całych sił. W pewnym momencie usłyszał trzask pękającego materiału. Matka nie będzie zadowolona, łatając jego najlepszą koszulę. Do diabła z najlepszą koszulą! Tu chodzi o ludzkie życie! Być może nie postąpili najrozsądniej, wyruszając tak jak stali, w odświętnych ubraniach, ale gdzieś tam w mroku troje ludzi dryfowało na wraku łodzi, a w wodzie czekała ich pewna śmierć. - Myślisz, że mogli już dotrzeć do brzegu? Emil się bał. Nie wiedzieli, jak długą drogę przebył Knut. Nie wiedzieli, do czego był zdolny. Uchodził co prawda za silnego, ale morze zwykle bywało silniejsze. Nie powiedzieli tego na głos, ale zarówno Emil, jak i Sedolf odnosili wrażenie, że prawdopodobnie uratowali Knutowi życie. Nie byłby chyba w stanie dopłynąć do lądu. - Spójrz na ten cień... - Emil wskazał przed siebie. Sedolf odwrócił głowę, nie przestając wiosłować. Bolały go ramiona i plecy, dłonie jakby zesztywniały na wiosłach. Nie widział żadnego cienia. Wszystko zdawało się jednakowo czarne, ale oślepiał go pot spływający z czoła. Mimo wiatru zimnego niczym w grudniu Sedolf spocił się jak mysz. - Skręć trochę na prawo - zarządził Emil. Jego głos drżał. - Teraz dobrze? - Tak. Z dziobu długo nie dochodził żaden dźwięk. Nagle Sedolf usłyszał rozdzierający krzyk Emila: - Nie poddawaj się! Reijo! Jesteśmy tu! Z lewej burty! Tym razem usłyszeli w odpowiedzi nie tylko plusk wody, wycie wiatru i huk spienionych fal. To naprawdę głos. Głos człowieka dochodzący z ciemności. - Ahoj! Pospieszcie się! Co z Knutem?

- Uratowany. Emil krzyczał, złożywszy przy ustach dłonie w trąbkę. Jego głos brzmiał obco, ale za to docierał do rozbitków. - Trzymajcie się! Głosy w mroku wydały się Reijo jakby z innego świata. Jak z baśni. Dopiero po chwili zorientował się, że to ratunek. Odpowiedział na wołanie, lecz niezupełnie był pewien, że naprawdę je słyszał. W tym samym momencie zerwał się wiatr. Reijo nie mógł uwierzyć własnym oczom, kiedy łódź zbliżyła się na tyle blisko, że ją rozpoznał. Dwie pobladłe twarze mogły należeć do kogokolwiek. Wiedział, że je zna, lecz nie potrafił połączyć ich z imionami. Całkiem niedaleko widział też wznoszącą się groźnie skałę. Nadal nie mogli się czuć bezpiecznie. - Wszystko w porządku? - krzyczał Emil. - Wszyscy troje żyjemy - odpowiedział Reijo. Sam słyszał, jak ochryple zabrzmiał jego głos. - Rzucimy wam linę. Dasz radę ją złapać? I zamocować? Reijo przytaknął. Nie był jednak pewien, czy zobaczy linę, a tym bardziej czy uda mu się ją schwycić. Dłonie w rękawicach miał tak spuchnięte i zdrętwiałe, że chwilami wątpił, iż jeszcze tam są. Emil rzucił Reijo linę. Trzy pierwsze próby się nie powiodły. Morze ciskało wrakiem niczym łupiną orzecha. Niewielka łódź również nie trzymała się na tyle stabilnie, żeby Emil mógł odpowiednio wycelować. Nie było łatwo ani dobrze rzucić, ani też złapać liny. Za czwartym razem Reijo z trudem pochwycił jej koniec czubkami palców. Musiał potężnie się wychylić, musiał puścić nóż, którego się trzymał. Z całej siły zaparł się kolanami i w tej chwili zdał sobie sprawę, że nadal ma ciało. Ledwie zdołał tak rozłożyć własny ciężar, żeby opaść na łódź. - Postaraj się ją jakoś zamocować - zawołał Emil. - Morze jest piekielnie zimne. Dobrze by było, gdyby udało się wam przedostać do nas bez wchodzenia do wody. Zamocować linę... Reijo rozumiał znaczenie tych słów. Rozpoznał głos. Należał do odtrąconego zalotnika Idy. Sprytny pomysł, choć wydawało się, że chłopak bardziej jest przypisany ziemi niż morzu. I dość ryzykowny. Przy tak silnym zmiennym wietrze łatwo mogą się od siebie oddalić - niezależnie od starań wiosłującego. Ratując jedną osobę przy użyciu liny, mogą w najgorszym

wypadku stracić dwie. Jednak powinni wykorzystać tę szansę. Związać ze sobą obie łodzie. Pozwolić, by mniejsza znalazła się możliwie jak najbliżej. Na ile blisko, o tym zadecydują wiatry i morze. Trzeba trzymać nóż w pogotowiu, na wypadek gdyby wrak zaczął tonąć. Ale na wywróconej łodzi nie było niczego, do czego można by przymocować linę. Emil wiedział o tym. Choć był tylko synem chłopa, wiedział, jak zbudowana jest żaglówka. Zdawał sobie sprawę, czego żąda od Reijo. Reijo wyciągnął z kilu swój nóż i schował go do pochwy. Bał się. - Zdołasz wstać, Ailo? - spytał. - Spróbuję na chwilę unieść Idę. Mocno przywarł udami do dna wraku. Czuł, że zrobią mu się od tego sińce. Oby tylko przeżył, by móc je podziwiać! Zacisnął ręce wokół talii Idy. Podniósł ją tak, że usiadła, ciężko opierając się o niego. Poczuł ulgę, kiedy zauważył, że dziewczyna oddycha. Wcześniej nie miał odwagi spytać o to Ailo. Panicznie się bał odpowiedzi. Wtedy pozostałoby mu niewiele powodów, by walczyć. Ailo zebrał siły. Całe ciało miał obolałe, udało mu się jednak usiąść. - Odwróć się - rzekł Reijo. - Postaraj się ją utrzymać. Ja muszę wejść do wody. Ailo nie pytał, po co. Usłuchał ślepo. Ze wszystkich stron otaczało ich spienione morze. Wyobrażał sobie, że grzbiety fal to chciwe palce nieboszczyka, które usiłują go wciągnąć do siebie w głębinę. Jego i Idę. Jako syn płaskowyżu nigdy nie ufał morzu. Ostatnie wydarzenia nie pomogą mu bynajmniej zmienić zdania. Strach ściskał jego żołądek w supeł. Z największą ostrożnością Ailo przełożył nogę nad kilem. Wydawało mu się, że nigdy przedtem nie zdobył się na większą odwagę. Rękoma wczepił się z całej siły w deski łodzi. Wbił paznokcie w drewno. Następnie odwrócił się. Czuł, że jedna ręka traci oparcie. Serce mu na chwilę zamarło. Nadpływająca spieniona fala jakby śmiała się do niego, gotowa go połknąć. W panice przywarł całym ciałem do kila. Odzyskał równowagę. Chciwie łapał ustami powietrze. Z trudem zdobył się na to, by podnieść głowę. Ujrzał bezwładne ciało Idy oparte o ojca, który wydawał się silny jak skala. Nieustraszony. Ailo nigdy nie podejrzewał, że człowiek może być tak opanowany, jak Reijo w tej chwili. Ostrożnie przesunął się do przodu. W stronę Reijo i Idy. Swojej żony. - Dasz radę wyjąć nóż? - spytał Reijo. Ailo sporo się namęczył, zanim udało mu się wydobyć nóż z pochwy. Serce biło mu znacznie spokojniej, kiedy dla bezpieczeństwa wbił ostrze w dno łodzi. Miał się teraz czego trzymać. Reijo powoli opuścił Idę w jego stronę, a Ailo

przyciągnął ją mocno do siebie. Kolanami przywarł do łodzi. Jedną ręką ściskał kurczowo trzonek noża, drugą trzymał Idę. Jeżeli przyjdzie im tu zginąć, to przynajmniej zginą razem. Reijo upewnił się, że młodzi są w miarę bezpieczni. Musiał po prostu zaufać Ailo. Złożyć życie Idy w jego ręce. Przekonał się, że Ailo kocha ją co najmniej równie mocno jak on sam - przecież to ją najpierw chciał ratować. Z liną owiniętą wokół dłoni Reijo ponownie wskoczył do morza. Nie zdążył wyschnąć ani też jeszcze się nie ogrzał po poprzedniej kąpieli. Fale przez cały czas obficie wszystkich zlewały, nie pozwalając ani na chwilę o sobie zapomnieć. Jednak mimo to zetknięcie z lodowatą wodą okazało się prawdziwym szokiem. Reijo nie zdołał utrzymać się na powierzchni. Nie przewidział tego. Zmarnował sporo sił, walcząc i przebijając się przez fale, które bawiły się nim jak piłką. Wreszcie dotarł do wraku i odnalazł burtę. Przypomniał sobie, że siedział pośrodku łodzi, zwrócony twarzą ku dziobowi. Musiał ściągnąć pod wodą jedną ze sfilcowanych rękawic, żeby po omacku odszukać właściwe miejsce. Nie było to wcale proste. Pomógł sobie zębami, ale przynajmniej obyło się bez rozcinania rękawicy nożem. Odnalazł dłonią jakiś otwór. Musiał trzymać się z całych sił, żeby fale nie rzucały nim o burtę, starać się opanować drżenie rąk, chociaż szczękał zębami, aż dzwoniło w uszach. Musiał odwinąć z ręki koniec liny, a następnie kilka razy przeciągnąć ją przez otwór. Potem wykonał mocne węzły. Kiedy uporał się z tym zadaniem, czuł się bardziej martwy niż żywy. Nałykał się wody. Kręciło mu się w głowie. Zmarzł tak bardzo, że myślał, iż to już koniec. Wydawało mu się, że chłód to ogień, i to bardziej niszczący niż pożar. Zacisnął ręce wokół liny, starał się jej za wszelką cenę utrzymać. - Lina przywiązana! - oznajmił. Nie był pewien, czy go usłyszeli, ale brakło mu sił, żeby zawołać jeszcze raz. Tylko mocno się trzymał. Całą wieczność później poczuł uderzenie drugiej łodzi. Porządne uderzenie w ramię i biodro, lecz nie pamiętał, kiedy ostatnio cokolwiek było mu równie obojętne. Jakiś człowiek wychylił się przez burtę, chwycił go pod ręce i wciągnął do środka. Reijo chciał pomóc, podpierając się stopami, ale nie był w stanie. Leżąc na dnie łodzi, usłyszał czyjś głos: - Możesz już puścić linę, Reijo. Potrzebował jednak pomocy, by uwolnić od niej palce. Emil i Sedolf zajęli się pozostałymi rozbitkami. Przezornie zabrali dwie liny. Teraz znajdowali się tak blisko, że Ailo bez trudu złapał

koniec drugiej z nich. Pośpiesznie przewiązał Idę w pasie. Nie dopuszczał do siebie strachu, kiedy podtrzymywał dziewczynę, by nie wpadła do wody. Trafiła prosto w objęcia Emila. Został sam na wraku. Skała już od dawna znajdowała się niebezpiecznie blisko. Teraz jej czarny zarys przesłaniał całe pole widzenia. Emil zaczął w pośpiechu rozwiązywać węzeł, ale Ailo nie pozwolił mu skończyć. Błyskawicznie wyrwał nóż z dna łodzi, boleśnie skaleczył się przy tym w nogę. Nie oglądając się na nic, odważył się na skok. Wpadając do wody, złapał linę łączącą obie łodzie. W jednej chwili fale okazały się o wiele bardziej zaciekłe, niż wydawało się to z góry. Sedolf krzyknął coś, czego Ailo nie dosłyszał, jedynie się domyślał. Strach brzmiący w głosie Sedolfa zagłuszył słowa. Ailo zdecydowanym ruchem przeciął linę. Zdążył pochwycić jeden z jej końców. W tej samej sekundzie Sedolf wykonał desperacki zamach wiosłami. Ledwie udało mu się uniknąć ogromnej fali. Woda zakotłowała się, kiedy wrak rozbił się o skały. Trzask i huk. Za chwilę plusk. I fale. Potem widać było już tylko fale. Ailo uczepił się kurczowo liny i przez jakiś czas pozwolił się ciągnąć za łodzią. Dopiero kiedy minęło niebezpieczeństwo, że jakiś silniejszy podmuch wiatru rzuci ich na skały, Emil z Sedolfem wciągnęli chłopaka na pokład. - Byłeś bardzo odważny - rzekł z uznaniem Emil. - Uratowałeś życie nam wszystkim. - Ida - szepnął Ailo. - Zabierzcie Idę na ląd!

3 Nagłe pukanie do drzwi przywodziło na myśl scenę z koszmarnego snu. Kilka ciężkich uderzeń, które nagle się urwały. Cisza. I znowu głuchy łomot. Anjo przypomniała sobie przerażające opowieści o topielcach, powracających do domu właśnie w taki sposób. O upio- rach, które chciały zagarnąć cząstkę świata żywych. Należało użyć przeciw nim przedmiotu ze stali. Zamknąć im drogę. Anjo porwała nóż, mężnie przeszła przez izbę i nacisnęła klamkę. Nie udało jej się jednak otworzyć drzwi. Coś za nimi leżało. Pełna najgorszych przeczuć zaparła się mocno i popchnęła. Przecisnęła się przez szparę. - Knut! Upadła na kolana obok męża. Z domu wyjrzały Sofia i Henriettę. Pobladły. Knut uśmiechnął się słabo. Zaraz potem zamknął oczy. Zemdlał z wyczerpania. Anjo rozejrzała się wokół. W ciemności nic nie było widać. Nie doszły jej też żadne dźwięki. Co się stało z Reijo i młodymi, pozostało zagadką. - Nie wolno ci dźwigać! - rozległ się stanowczy głos Henriettę. - Sofia i ja wciągniemy go do środka. Sofia nie była pewna, czy im się uda, ale jakoś sobie poradziły. Na szczęście Knut nie czuł, co z nim wyprawiały. Przebywał w innym świecie. Dziewczęta zaciągnęły go do izby, rzuciły na łóżko niczym worek. Potem wycofały się zawstydzone. Przycupnęły z boku, gotowe na każde skinienie gospodyni. Anjo zaczęła zdejmować z Knuta przemoczone ubranie. Bardzo przydatny okazał się nóż, który, właściwie nie zdając sobie z tego sprawy, trzymała w ręku. Musiała rozciąć rękawice i spodnie męża. Buty udało jej się ściągnąć w całości. Porządne wysokie buty ze skóry. Drogo kosztowały. Nie każdego było na takie stać. Dobrze, że nie trzeba ich ciąć. Jednak słona woda bardzo je zniszczyła. Dlaczego ich nie zdjął? Musiały mu nieźle ciążyć. Knut był siny z zimna. Blady. Na całym ciele, a zwłaszcza na udach, miał sińce. Innych obrażeń nie było widać, chłopak przede wszystkim sprawiał wrażenie wyczerpanego i wychłodzonego. Anjo owinęła go w wełniane koce i skóry i starannie okryła, jak okrywa się dzieci. Wychodząc, zostawiła drzwi otwarte na oścież, by z kuchni, gdzie napaliła w piecu do czerwoności, docierało ciepło. Sofia zdjęła jedzenie z płyty. - Dziś wieczorem nie będzie przyjęcia weselnego - westchnęła.

Anjo tylko skinęła głową. Bóg jeden wie, co dziś wieczorem tu będzie. Mimo że jej mąż wrócił do domu, nie potrafiła się cieszyć. Wszystko się jeszcze mogło zdarzyć. Zostało tam jeszcze troje. I chłopcy, którzy wypłynęli ich szukać. Oczekiwanie dłużyło się. Trudno było patrzeć sobie w oczy. Trudno znaleźć temat do rozmowy, ponieważ myśli krążyły cały czas wokół jednego. Dziewczęta trwały w niepewności. Nie mogły nic zrobić. Przeczuwały, że stało się coś złego, ale nie wiedziały co. Henriettę siedziała z dłońmi tak mocno splecionymi, że aż pobielały jej kostki. Nie wiadomo, czy się modliła, czy po prostu takie siedzenie ją uspokajało. Anjo zaciskała dłonie w bezsilności, złości i bólu. Nauczyła się w ten sposób znosić cierpienie. A miał to być najszczęśliwszy dzień w życiu Idy. Niepokój doprowadzał kobiety do szaleństwa. Wiele gości pukało do drzwi, ale wracali do domów, przekonawszy się, że orszak weselny jeszcze nie dotarł. Wielu ofiarowało się wyruszyć na poszukiwania. Anjo jednak uważała za swój obowiązek im tego zabronić. Bała się, że i oni mogą zaginąć. - Poczekajcie - prosiła. - Poczekajcie jeszcze trochę. Wyniosła z domu wszystkie lampy, z wyjątkiem jednej, której potrzebowała w kuchni. Ręce jej drżały, kiedy je zapalała. Drogocennego oleju tak szybko ubywało. - Zabierzcie lampy nad brzeg. Niech widzą, dokąd żeglować czy wiosłować. Poczekajmy jeszcze trochę. Emil i Sedolf już popłynęli na ratunek. To rozsądni chłopcy. Jeżeli im się nie uda... Zdołała zatrzymać gości. Miała rację. Było zbyt ciemno. Pogoda zmieniała się szybko. Wiały zbyt porywiste wiatry. Mogły zaskoczyć nawet najbardziej wytrawnego żeglarza. Jeżeli Emilowi i Sedolfowi się nie uda, trzeba będzie poczekać do rana, aż się rozwidni. Bez światła poszukiwania byłyby bezcelowe. W dole na skałach przy wiacie należącej do Reijo pojawił się perlisty łańcuch chybotliwych światełek. Lamp trzymanych przez ręce, które najchętniej chwyciłyby za wiosła, które wolałyby działać, coś robić... Ludzie wstrzymali oddech. Tu w osadzie nad fiordem wszyscy się znali. Nie

rozmawiali. W każdym razie wymienili niewiele słów. Na ogół zachowywali się w ten sposób, kiedy było na coś za późno, zwykle na pogrzebach. To prawda, że nie lubili, gdy ubywało ko- goś we wspólnocie. Zazwyczaj, tak na co dzień, trzymali się na dystans. Ale kiedy zniknęła jakaś twarz, tęsknili za nią. To dotyczyło mieszkańców wszystkich niedużych, szarych domów i darniowych chat położonych tu w górach. Stanowili oni część jednego wielkiego obrazu. Czegoś brakowało, kiedy ktoś znikał. Obawiali się najgorszego. Zaczynali tracić nadzieję. Wczesna noc była wyjątkowo ciemna, gęsta warstwa chmur całkiem zasłaniała księżyc i gwiazdy. Wiało tak mocno, że nie słyszeli plusku fal o skały u swoich stóp. Nieustające i nagłe porywy sprawiały, że musieli chwytać się stojących obok, żeby nie wpaść do wody. Sztorm, mówiono, morze wygląda jak zupa mieszana w garnku, żeby się nie przypaliła. Dno morskie z pewnością dziś się nie przypali. Nikt nie miał co do tego wątpliwości. Nie mogli słyszeć podpływającej łodzi. Zobaczyli ją dopiero, gdy wyłoniła się z ciemności i znalazła w niewielkim kręgu światła, rzucanego przez lampy. Mężczyźni bez wahania skoczyli do lodowatej wody, żeby wyciągnąć rozbitków na ląd. - Czy wszyscy żyją? - pytano. Sedolf skinął głową. Ludzie dziękowali Bogu. Z przerażeniem spostrzegli, że chłopak jest całkiem przemoczony i przemarznięty. Wiosłując, nie czuł zimna, ogromny wysiłek pozwolił utrzymać ciepło. Teraz pot lał się z niego strumieniem, przez co Sedolf marzł jeszcze bardziej. Reijo nie stracił przytomności, chociaż był tak wychłodzony i wyczerpany, że czuł, jakby już się znalazł jedną nogą na tamtym świecie. Nie chciał przyjąć pomocy i usiłował sam wyjść na brzeg. Jednak musiał schować swą dumę. - Już dosyć zrobiłeś, Reijo - rzekł Sedolf i objął go ramieniem. Zataczając się, razem ruszyli wzdłuż śliskiej ścieżki. - Wygląda na to, że najbardziej ucierpiała para młoda - powiedział ktoś. Z jadowitym uśmiechem zwrócił się do Emila: - Być może ktoś tam na górze uważa, że powinna wybrać ciebie, chłopcze. Emila ogarnęła złość. Jego wzrok zapłonął. - Zamknij się! Zamiast gadać bzdury, pomóż Ailo, bo zamarznie na śmierć. Sam natomiast podźwignął Idę z dna łodzi. Niósł ją ostrożnie do jej domu na cyplu. Nigdy nie zapomni tej przerażająco bladej twarzy otoczonej rudymi jak ogień włosami. Ten widok przywiódł mu na myśl kontrast między chłodem a ciepłem. Trząsł się z zimna, a serce płonęło mu w piersi.

Była taka ładna. Niepodobna do innych. Wydawała się jak kwiat. Tak samo krucha. Nie znal nazw kwiatów. Nie tego w życiu się uczył. Lecz dla niego Ida była najpiękniejszym wśród innych. Bał się, że się złamie równie łatwo, jak roślina ulegająca kapryśnej naturze. Nigdy już nie będzie jego Idą. Ale musi żyć. Wszystko straci sens, jeżeli jej zabraknie. Anjo, Henriettę i Sofia miały pełne ręce roboty. Jednak wszystkie trzy wzięły się do pracy z radością. Wolały móc robić coś same i uczestniczyć w tym, co się dzieje, niż składać ręce w modlitwie, nie mając pewności, czy to cokolwiek pomoże. Reijo potrzebował ciepła, by z powrotem dojść do siebie. Był bardzo zmęczony i ledwie się trzymał na nogach, ale nie chciał się położyć. Bronił się, żeby nie zasnąć. Zdawał sobie sprawę, że we śnie cały koszmar będzie może musiał przeżyć na nowo. Nie mógłby zresztą zasnąć, nie wiedząc, co z Idą. Co prawda wyszła za mąż, ale nadal jest jego dzieckiem. Uświadomił sobie, że ojcem pozostaje się przez całe życie. Ojcostwo nie kończy się z dniem, kiedy dziecko założy własną rodzinę i przechodzi pod opiekę współmałżonka. Rodzice zawsze będą się czuli za nie odpowiedzialni. Od tego się nie ucieknie. Reijo siedział na swoim krześle przy kuchennym stole, z filiżanką weselnej kawy w dłoniach - tak przyjemne było jej ciepło, że ledwie śmiał ją wypić. - Gdybyśmy wcześniej wyruszyli, nic złego by się nie stało - zastanawiał się na głos. Emil i Sedolf przebrali się. Założyli na siebie jakieś rzeczy Reijo i Ailo. Reijo za żadne skarby nie chciał od razu wypuścić chłopców do domu. A już na pewno nie w przemoczonych ubraniach. - Nikt się was nie spodziewa tak szybko - rzekł z przekonaniem. Przyszli przecież na wesele. Co prawda plotki o wypadku na morzu pewnie już się rozniosły, jednak wiadomo też było, że wszyscy zostali uratowani. - Ocaliliście nam życie - dodał Reijo. - Nie możemy was teraz tak po prostu wyrzucić za drzwi. Staliście się dla nas jak rodzina. Emil uśmiechnął się smutno. Reijo nie mógł wiedzieć, jak zabolały go te słowa. Wypowiedział je w najlepszej wierze, lecz sprawił mu przykrość. Emil chciał należeć do rodziny. Zostać jej prawowitym członkiem, a nie tylko być tak traktowanym. Również Sedolf miał dziwny wyraz twarzy. Emil zrozumiał, że przyjaciel odgadł jego myśli. To go trochę zaskoczyło. Nie spodziewał się, że Sedolf potrafi okazać zrozumienie. Zwykle myślał tylko o sobie. Starał się brać z życia to, co najlepsze. Ale może nie znamy do- brze swoich przyjaciół, zanim nie znajdziemy się w potrzebie. Tego wieczoru Sedolf pokazał, co potrafi. Bez niego przy wiosłach nic by się nie udało. Być może stali się bohaterami. Emil właściwie nie wiedział. Nie czuł się jak bohater. Jednak był pewien, że bez pomocy Sedolfa

wszyscy - on również - utonęliby w fiordzie. Ailo odzyskiwał siły. Spośród rozbitków chyba on najmniej ucierpiał. Nie tracąc czasu na zmianę ubrania, podszedł do łóżka Idy. Leżała owinięta w wełniane koce i skóry, spod których widoczna była tylko jej blada twarz, pociągła i drobna. Ciemne rzęsy podobne do frędzli przy chuście spoczywały na policzkach. Na czoło opadały mokre i splątane włosy. Niewielkie usta były blade. Ailo ujął w dłonie policzki dziewczyny. Poczuł bijący od nich chłód. Wydawało mu się, że ona bardziej go oziębia niż on ją ogrzewa. - Mój aniele - szepnął tuż przy chłodnej skroni. - Ida, mój aniele. Będziesz żyła, mój skarbie! Nie miał władzy nad życiem i śmiercią. Był tylko małym człowieczkiem, który nie dysponował takimi siłami, jeżeli nawet istniały. Lecz tak bardzo pragnął, by Ida żyła, że ktoś gdzieś musiał sprawić, by tak się stało. Nikomu nie wolno mu teraz jej zabierać. Przecież ich wspólne życie dopiero się zaczęło. Ostrożnie ucałował blade wargi. Pamiętał, że potrafiły zapłonąć ogniem, tak że mogły niemal parzyć. Teraz wydawały się martwe. Zauważył, że Ida zaczęła jakby szybciej oddychać. - Śpi - rzekł Reijo. Coś w jego głosie sprawiło, że Ailo wyprostował się. - To tylko zwyczajny, najzwyklejszy sen - uspokoił go Reijo. Ailo zerknął na Idę. Serce biło mu w piersi jak oszalałe. Przestraszył się. Nie nazywając tego wprost nawet w myślach, bał się. Te niezwykłe siły zniszczyły Maję. Niezależnie od tego, jakie towarzyszyły im zdolności, Ailo nie pragnął, by Ida została nimi obdarzona. Ale Reijo zapewnił go, że to nie ów zimny, nienaturalny sen. - Długo przebywała w wodzie, dlatego jest tak wychłodzona. Straciła przytomność. - A Knut? - spytał Ailo. - Zemdlał z wyczerpania. Kto jak kto, ale Reijo zdążył chyba się przekonać, że ani Knut, ani Ida, choć też dzieci Raiji, nie odziedziczyli tych samych zdolności co Maja. Widywał ten stan wystarczająco często, by umieć go rozpoznać. Sen Idy i Knuta nie przypominał niczym letargu. Tym razem po prostu spali. Dzięki Bogu! Ailo drżał na całym ciele. Ponownie musiał dotknąć Idy. Przekonać się, że tu jest, że żyje. Dopiero wtedy znalazł czas, by włożyć na siebie suchą koszulę Reijo. Nie zdziwił się, że Emil i Sedolf jeszcze zostali. Henriettę i Sofia poszły do domu. Zrobiły to niechętnie. Jednak Anjo zapewniła je, że już sobie sama poradzi. Ailo nie pragnął bliższej znajomości z Emilem. W ciągu tych miesięcy, kiedy jako gość