dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony704 770
  • Obserwuję400
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań345 305

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 32-Białe noce

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :612.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Pedersen Bente-Raija ze śnieżnej krainy 32-Białe noce.pdf

dareks_ EBooki
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 56 osób, 41 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 129 stron)

BENTE PEDERSEN BIAŁE NOCE

1 - Zawsze jesteś taka samotna - powiedział. Te słowa śpiewały, były takie ciepłe. Współczucie w jego oczach nie pozostawiało miejsca na fałsz. Lina potrafiła to wychwycić. Spotkała się z taką ilością współczucia, która zdołałaby wypełnić beczkę na śledzie. Najczęściej miało ono gorzki, nieprzyjemny posmak. Wspięła się na skały. Właściwie nie miała na to czasu. Nigdy nie miała czasu. Wiosna jednak kusiła, poruszała wszystkie zmysły i Lina wyjątkowo posłuchała tego głosu w sobie. Olai bawił się z innymi dziećmi. Bardzo trudno było zapędzić chłopca do łóżka o tej porze roku, kiedy nawet wieczorem świeciło słońce. Wszystko skąpane było w świetle i szaleństwie, dlaczegóż więc i ona nie mogła pozwolić sobie na odrobinę beztroski? Nie włóczyła się przecież od drzwi do drzwi, szukając towarzystwa ludzi w jej wieku, nie wałęsała się z rybakami, przybywającymi nie wiadomo skąd ze świata. Chodziła za to w góry. Chyba nie mogło być w tym nic aż tak złego, chyba nie stawała się przez to gorszym człowiekiem? - Przedtem też byłaś sama - ciągnął, sadowiąc się obok. Miał z tego miejsca widok na stały ląd, na błękitny pas morza pomiędzy wyspą a lądem. Stamtąd właśnie przyszedł zaledwie przed kilkoma dniami. - Ale teraz masz samotność również w oczach - mówił dalej. Lina milczała, lecz on nie potraktował tego jako niechęci z jej strony. Na razie jego słowa nie domagały się odpowiedzi. Jego słowa nie nawykły do chodzenia stadami. - A czy to źle, kiedy ktoś ma samotność w oczach? - spytała Lina bez śmiechu w głosie. Żadne z nich nie było w nastroju do żartów. - Kiedy człowiek jest tak młody jak ty - odparł - i ma w oczach samotność, to jego oczy robią się stare. Tak być nie może. Powinnaś kogoś do siebie dopuścić. Z kim on mógł rozmawiać? No cóż, to zresztą wszystko jedno. Jej historia pozostawała taka sama, bez względu na to, kto ją opowiadał. A jeśli ktoś chciał się dowiedzieć czegoś nowego, no to się dowiadywał. Nikt nie musiał nikogo szczególnie wypytywać, by poznać historię Liny. To była taka historia, którą się po prostu opowiada. Bez względu na to, czy ktoś pyta, czy nie. - Nie mam kogo - odparła. Bardzo zwięźle. W jej przekonaniu tak wyglądała prawda. - Rosjanin strasznie dużo tu nabudował. Nie patrzył w stronę, gdzie rosyjscy rybacy postawili swoje szopy. Były to zresztą bardziej domy niż szopy. A więc on wiedział. Cóż, czego innego mogła się spodziewać? Że ludzie będą milczeć? Dla jej dobrać. Być może nawet tak się działo w wypadku naprawdę obcych przybyszów. Ale

on przecież nie był obcy. Przybywał tu każdego lata, odkąd Lina sięgała pamięcią. Przeprawiał się przez cieśninę, niosąc w węzełku na plecach długie, jasne wieczory. Lina w dzieciństwie wierzyła, że to właśnie on przynosi lato. Tak mówili dorośli, a ona nigdy nie dostrzegła błysku w ich oczach. Nigdy nie widziała, że kąciki ich ust odrobinę unoszą się w górę, kiedy mówili: „Lato przynosi Niillas. Niesie je w swojej sakwie i wypuszcza, gdy już wszystkie renifery bezpiecznie przeprawią się na drugą stronę...” Lina przychodziła w to miejsce również jako dziewczynka. Patrzyła na cieśninę z szacunkiem przemieszanym ze strachem, który tkwił w jej piersi niczym ciężka gruda. Śmiertelnie się bała, że tyle reniferów zniknie w morzu i Niillas nie wypuści lata. Widziała, jak morze pochłania więcej zwierząt, niż potrafiła zliczyć. Truchła zapełniłyby wszystkie stojaki do suszenia ryb, gdyby je tam powiesić. Tak właśnie sobie to wyobrażała. Stała i wykręcała palce, wierząc, że Niillas potrafi zatrzymać dla nich lato. - Nie byłoby jak chodzić, gdyby wszyscy, którzy tu przybywają, ot, tak by tutaj zostawali. Ciekawe, czy odchodząc stąd na dobre, zabierają ze sobą torf? Lina nie bardzo rozumiała, o co mu chodzi. Często mówił rzeczy, które potrafiła pojąć dopiero wiele lat później. Jego słowa pozostawały w niej, zawieszone gdzieś w jakimś miejscu, i musiały skruszeć, tak jak suszona ryba. Akurat tego dnia, kiedy zaczynała je rozumieć, Niillasa mogło wcale przy tym nie być. Lina sama dobrze wiedziała, która z ryb już się nadaje do jedzenia. - Pewnie już ci o tym opowiedzieli - odezwała się, rozcierając plamę na spódnicy, która zamiast zniknąć, robiła się coraz większa. - On nie wróci. Na pewno nie wróci ze względu na mnie. Mimo wszystko nic dla niego nie znaczę. Jego żona od niego uciekła. O tym nikt tu na wyspie nie wie. Nikomu tego nie mówiłam. Popatrzyła Niillasowi w oczy. Upewniła się, że on zatrzyma tę wiadomość dla siebie. Że jej tajemnica jest przy nim bezpieczna. Wiedziała przecież, że Niillas nosi w sobie więcej ludzkich tajemnic aniżeli jakikolwiek inny znany jej człowiek. Był osobą, której ludzie się zwierzali. - Ona wróciła - podjęła dziewczyna. - A wówczas Lina w Norwegii przestała się już całkiem liczyć. Oleg więcej już jej nie potrzebował. Wszyscy wiedzą, że on mnie rzucił. Ale nikomu nie przyznałam się, dlaczego tak się stało. - Nic byś nie straciła, mówiąc o tym - stwierdził Niillas. Lina wzruszyła ramionami. Niillas miał oczy jak wiosenne niebo, pełne rozmaitych odcieni, równie zmienne. Przede wszystkim jednak były jaśniejąco niebieskie. Wszystkie rodzaje oczu uważała za piękne, byle tylko nie przypominały ciemnych oczu Olega...

- On jest ojcem mojego dziecka - powiedziała. - To znaczy dzieci... Młodsza umarła. Może to i lepiej, skoro i tak zostałam sama... - Nie jesteś teraz za surowa? Lina kiwnęła głową. - A czy nie tak właśnie trzeba? - spytała. - Nie wiem - odparł. - Często się nad tym zastanawiałem, Lino, lecz nie znalazłem odpowiedzi, którą mógłbym nazwać właściwą, jedyną właściwą... - Przyprowadziłeś w tym roku ze sobą żonę, Niillasie? - spytała Lina. Myśl o synku wciąż sprawiała ból. Bolała też świadomość, że Oleg już nie przyjedzie. Takie rozgoryczenie mogło być niebezpieczne jak bagno. Niillas roześmiał się. Ten śmiech przynosił ze sobą letni wiatr, a wokół jego oczu tkał delikatną pajęczynę. - Niillas, nie żeniąc się, wyświadcza kobietom przysługę - odparł. - Tacy jak ja nie powinni brać sobie żony. Jestem wolnym ptakiem. Takim, który musi mieć dla siebie równiny i wody, czuć wiatr pod skrzydłami. Muszę swobodnie uderzać skrzydłami w powietrzu, a moja jurta wcale nie staje się bardziej pusta przez to, że nie mam kobiety, która mogłaby ją wypełnić. Ten, kto źle się czuje we własnym towarzystwie, być może musi otaczać się ludźmi, by nie słyszeć skargi własnych myśli. A ja, będąc sam, czuję, że jestem w dobrym towarzystwie... Niillas uśmiechnął się lekko. Śmiał się z siebie. - Nie, i w tym roku nie przywiozłem żony. Zapominam, o co ludzie pytają. W moim wieku odpowiedzi bywają długie. Zwłaszcza jeśli osoba, która pyta, nie potrafi słuchać tak cierpliwie jak ty. Zapominam, że ludzie nie chcą długich odpowiedzi. - Ja chcę - zapewniła Lina. Wcześniej nikt nigdy jej nie mówił, że potrafi słuchać. Ludzie co najwyżej przyznawali, że potrafi zadbać o dom, poza tym jednak niewiele rzeczy potrafiła, a przynajmniej o tym nie wiedziała. Niekiedy zdarzało się, że ludzie śmiali się z tego, co mówiła, i nie był to wcale przyjemny śmiech. Śmiali się tak, że jej sprawiało to ból. Lina przypuszczała, że Niillas nie potrafi się tak śmiać. On nie miał w sobie takiego śmiechu, ale też i nie był jak inni. On chyba rzeczywiście był wolnym ptakiem. - Dużo masz reniferów? - spytała, bo naprawdę chciała to wiedzieć. Niillas nie posiadał nic innego, a przynajmniej ona nic o tym nie wiedziała. Wszyscy ludzie osądzali innych po tym, co tamci mają. Oleg zadbał o nią, na swój sposób. Ani jej, ani dziecku niczego nie brakowało. Nie zaliczała się wcale do najuboższych na wyspie, a mimo to nikt tak naprawdę się z nią nie liczył. Najwidoczniej do tego, co posiadała, przykładało się inną miarę. - Wystarczająco - odparł Niillas. - Trudno je policzyć. Mam duże stado. Znam te

renifery, wycinam im swój znak na uszach. Naznaczyłem każde zwierzę, o którym mówię, że jest moje. Nie ma ich aż tyle, żebym nie mógł sobie z nimi poradzić, ale też i nie tak mało, żebym się rozleniwił. Mam ich akurat tyle, ile trzeba. Lina nie potrafiła go zrozumieć. Siedział w skórzanej kurcie, znoszonej tak, że aż pociemniałej na brąz, wytartej do połysku na łokciach. Nosił skórzane spodnie o jeszcze ciemniejszym odcieniu. Taśmy od kumagów tak spłowiały, że już nikt nie odgadłby, jaka była ich pierwotna barwa. Miał brunatne, naznaczone bruzdami dłonie, czarne obwódki pod paznokciami, a włosy czesał mu wiatr. I był przy tym tak bezwstydnie zadowolony, że Lina miała ochotę go spytać, jakąż to kryje w sobie tajemnicę, dającą mu tyle spokoju, takie poczucie bezpieczeństwa i tę jego wielkość. Nie spytała jednak. Takie słowa w chatach rybaków nazwano by po prostu głupimi. Niillas może i różnił się od nich, lecz mimo wszystko nie spytała. - Nie powinnaś chodzić sama - powtórzył Niillas. - W zeszłym roku byłaś taka szczęśliwa. - Nie musisz się o mnie martwić! - odparła, cicho się śmiejąc. Nie co dzień się zdarzało, że ktoś się o nią troszczył, niepokoił się o nią. Nieco ją to krępowało. Poza tym zapewne ludzie uważali, że wiedziała przecież, na co się decyduje. I pewnie poszeptywali między sobą, że musi teraz spać w tym łóżku, które sobie pościeliła. W jego oczach coś błysnęło niczym w stojącej wodzie, kiedy słońce przedziera się przez chmury i pozwala, by kilka promyków zboczyło gdzieś na manowce. Nawet jej matka nie miała tak łagodnej twarzy jak Niillas. Powszedni dzień żon rybaków wypełniony był znojem, który sprawiał, że rysy twarzy napinały się surowością. - Niillas martwi się dokładnie o to, o co chce - uśmiechnął się. - A ciebie znam, odkąd byłaś małą dziewczynką, Lino. Na ogół czekałaś tu na górze, kiedy przybywaliśmy z reniferami, pamiętasz? Przypominam sobie te twoje białe włosy pomiędzy czarną skałą a niebem. Musiałem cię widywać, nim jeszcze zacząłem czuć się tutaj jak u siebie. Należałaś do tego miejsca, w pewnym sensie przynosiłaś mi szczęście. Jesteś moim amuletem, który zapewni dobre lato, Lino. Nic więc dziwnego, że się martwię, kiedy ta, która przynosi mi szczęście, ma w oczach noc. Wszędzie teraz jest tak jasno, Lino. Powinnaś wpuścić słońce również do swoich oczu. Ta Lina, którą była, zanim spotkała Olega, rozpłakałaby się na takie słowa. Dzisiejsza Lina natomiast nauczyła się zaciskać zęby. Pewnie, że coś wezbrało w jej sercu, lecz nie na tyle, by w oczach pojawiła się wilgoć. A nad ustami umiała tak zapanować, żeby Niillas nie

usłyszał, jak bardzo jest wzruszona. - Pewnie na wszystko znajdzie się rada - rzekła wreszcie. Takie powiedzenia wyrażały reguły, według których się żyło, odkąd potrafiła sięgnąć pamięcią. Ludzie nie zasiadali po to, żeby się nad sobą użalać. Nie mogli. Musieli starać się, jak tylko potrafili najlepiej. I rzeczywiście na ogół znajdowała się rada, gniewne supły w końcu zwykle puszczały. Nic nie okazywało się aż tak złe, jak się z początku wydawało. - Rosjanie zostaną pewnie na czas wiosennych i letnich połowów. Kiwnęła głową. Nie miała zbytniej ochoty o nich rozmawiać, lecz ten temat wydawał się mniej niebezpieczny. Odrobinę mniej bolesny. - Gdyby było inaczej, nie potrzebowaliby tych szop - odparła Lina, a w jej słowach kryło się kilka nieprzyjemnych, piekących kropel goryczy. - Niektórzy zostają nawet przez zimę, mieszkają tu na stałe. Pracują dla niego, dla Olega. I dla Jewgienija Bykowa. Oni się tym zajmują we dwóch. Byków ma tylko jedną rękę. Spojrzenie Liny błądziło, skierowało się ku morzu, ku odległemu pasmu pomiędzy niebem a morzem, będącemu jak gdyby nicością. Najbliższą nicością, jaką dało się zobaczyć. Wyczuć ją potrafiła, przez cały czas. - Zawsze wydawało mi się to trochę okropne, nigdy nie umiałam zrozumieć, jak jego żona to znosi. Jak można żyć z jednorękim człowiekiem? Jak z nim spać... Zawstydziła się, zaczerwieniła lekko. Ze też tak rozpuściła język! O takich rzeczach można rozmawiać z innymi kobietami, lecz nie z mężczyzną. Co też on sobie o niej pomyśli! - Okazało się, że ona jest Norweżką - ciągnęła w pośpiechu, niewyraźnie. - Ta jego żona... Lepiej jak najwięcej mówić o czymś zupełnie innym, tak żeby Niillas zapomniał o tych głupstwach, które wcześniej się jej wymknęły. - To takie dziwne - ciągnęła, myśląc o zimie, spędzonej w Rosji. Wciąż boleśnie wspominała tamten czas. Jedynie z Olegiem czuła się dobrze, lecz wszystkiego innego, co tam było, nienawidziła. Wszystko było takie obce i przeciwko niej. Zimowe chłody w ojczystych stronach to jedno, a mróz nad Morzem Białym to zupełnie coś innego. Tam cały świat był zamrożony. - Ona sama o tym nie pamiętała. Mówili, że uderzyła się kiedyś w głowę i straciła pamięć. Sama o tym nie wiedziała, dopóki nie zaczęła rozmawiać ze mną po norwesku. To najdziwniejsza historia, z jaką kiedykolwiek się zetknęłam! Lina pokręciła głową, na moment zapominając o sobie. - Nie przypuszczałem, że w Rosji są kobiety z Norwegii - powiedział Niillas. Słuchał

Liny z uwagą. Naprawdę słuchał jej opowieści. - Ona była Norweżką - zapewniła Lina. - A przynajmniej stąd pochodziła. Musiała uciekać - uśmiechnęła się, zerkając przez ramię, bardziej dlatego, że taki gest należał do tej historii, niż dlatego, że się bała, iż ktoś jeszcze ją usłyszy. - Mówili, że była skazana na stos w twierdzy Vardo i że ocalili ją przed śmiercią. Zabrali ją stamtąd i popłynęli prosto na wschód. Bóg jeden wie, jak to zrobili. Miała okropne blizny na ciele, takie, jakich być może rze- czywiście można się nabawić w twierdzy Vardo. I może trochę była czarownicą. Znała się na roślinach, potrafiła zatrzymywać krew... No i wyglądała jak wiedźma... - Ja też się znam na roślinach - stwierdził Niillas. - Może i ja potrafię zatrzymywać krew. Nazwałabyś mnie czarownikiem? Pokręciła głową. - Nigdy! - Widzisz, a w Vardo palili również takich jak ja - powiedział cicho. - Sława tego miejsca niesie się daleko, Lino. Wśród ludzi, których naznaczyli piętnem czarowników, byli również mężczyźni. Wielu z mojego ludu. Niektórych z nich znałem. Sporo czasu już upłynęło, odkąd zapłonęły ostatnie stosy, i chwała za to. Wielu niewinnych zginęło w płomieniach. - W każdym razie Raija uszła z życiem. - Raija? Smakował to imię. Dźwięki sprawiły, że coś zadzwoniło mu w głowie. Nie potrafił jednak unieść w pamięci odpowiednich kamieni, a to imię na pewno kryło się pod którymś z nich. Odnajdzie je później, jeśli tylko na dobre w nim utkwiło. - Ona nie może być Norweżką, skoro nosi imię Raija - stwierdził z mocą. - Musi być Finką. Nikt z nas się tak nie nazywa. To fińskie imię. - Ale ona mówi po norwesku! Niillas wzruszył ramionami, zastanawiając się, dlaczego jakaś nieznajoma kobieta, przebywająca gdzieś daleko w Rosji, tak bardzo potrafi wypełnić mu myśli. - Nad fiordy przybyło wielu Finów. Pojawili się również na płaskowyżach. Niedługo dotrą i tutaj. I to nie tylko ci poszukujący łowisk, lecz całe rodziny, które chcą uciec od nędzy, od chleba z kory. - Jak ty dużo wiesz - westchnęła Lina. - Po prostu słucham - odparł Niillas. - Podobnie jak ty, ja również potrafię słuchać. I daleko wędruję. I ty byś wiele wiedziała, Lino, gdybyś miała stado renów, za którymi trzeba wędrować. - Kobiety nie podróżują - stwierdziła Lina.

- Owszem, nasze kobiety podróżują. Nie rozmawiali więcej o Raiji. Ani też o Olegu i rosyjskich rybakach. Lina nie była do końca pewna, o czym rozmawiali. Nie wiedziała, do czego zmierza Niillas, ani nawet czy cokolwiek chce osiągnąć swoimi słowami. One jednak utkwiły w jej umyśle, ogrzewały ją i z jakiegoś dziwnego powodu obawiała się trochę tego, co mogą w niej wywołać. Nie chciała, aby cokolwiek się stało. Chciała nauczyć się żyć z tym, co miała. Żyć tak jak teraz. To była jej przyszłość. Słowa Niillasa nie powinny niczego w tym zmieniać. - No cóż, muszę wracać do swoich zajęć - oświadczył, wstając. Ciało miał sprężyste, to się wprost rzucało w oczy. Mógł być rówieśnikiem ojca Liny, a najwyżej trochę młodszy. Nigdy chyba tego nie zrozumie do końca. Ojciec przecież był starym człowiekiem. Niillas natomiast był właściwie bez wieku. Poruszał się jak młody chłopak. W jego ruchach nie dostrzegała żadnego wysiłku. Lina zastanawiała się, czy ona także będzie mogła uniknąć starości. Przyglądała się kobietom ze swego otoczenia, patrzyła, jak się starzeją, i to ją przerażało. Już teraz czuła, że urodziła dwoje dzieci. Porody zostawiły ślady w jej talii i biodrach. Dłonie też zaczynały przypominać ręce starszych kobiet, podobnie jak twarz, której czasami miała okazję przyjrzeć się przez chwilę w stojącej wodzie. Lusterko, które dostała od Olega, stłukła. - Może się jeszcze zobaczymy - rzucił Niillas lekko. Wiatr rozwiał mu grzywkę, lecz nie zdołał zetrzeć zmarszczek z czoła, świadczących o tym, że Niillas żył. Czy ona mogła powiedzieć, że żyła? Lina nie była już tego pewna. Gdzieś w piersi ją zakłuło. - Może. - To jedno jej słowo było echem jego słów. Może. Nie było to słowo obiecujące, że wyrosną z niego kwiaty, ale Lina je zachowała. Ukryła je z taką samą miłością, z jaką chowa się ziarno na siew. Osłoniła je i pielęgnowała. Sama była ziemią, w którą padło. Wtedy jeszcze tego nie rozumiała. Nie umiała sobie tego ani wyobrazić, ani zapragnąć. Po prostu chowała jego słowa, tak jak pielęgnowała tyle słów, które wypowiadał wcześniej. Przez całe życie Niillas przynosił jej lato, a ona jemu przynosiła szczęście. Lekko stawiając stopy obute w kumagi, zszedł ze skały i zniknął. Kiedy się wiedziało, gdzie postawić nogę, wcale nie było aż tak stromo. Niillas miał wrytą w stopy również tę krainę. Biegał tutaj jako dzieciak, jako młody chłopiec i jako dorosły.

Lina nie chciała nazywać go starym, lecz to jedno słowo, które wydawało się wobec niego obraźliwe, stale odzywało się w niej szeptem. Nie chciała go powtarzać nawet w myślach. Popatrzyła za nim dopiero wtedy, gdy oddalił się na tyle, że ledwie dało się dostrzec jego postać, na wypadek, gdyby przyszło mu do głowy zerknąć przez ramię. Wówczas i ona niewiele już widziała, lecz w jakiś niezwykły sposób wystarczała jej świadomość, że to on. Ze widzi go, jak biegnie tam, dokąd zmierza, prawdopodobnie do stada. Zapewne w ogóle nie powinien był go zostawiać, ale tego Lina nie wiedziała dobrze. Nie wiedziała tylu rzeczy. Nigdy nie zadała sobie trudu, żeby lepiej poznać Lapończyków. Pojawiali się tu ze swoimi reniferami, a potem odchodzili. Przynosili ze sobą życie, głosy, szczekanie psów i inny język. Taki, który w jej uszach był tylko pustymi dźwiękami. Nie czuła potrzeby dowiedzenia się o nich czegokolwiek. Oni byli inni. Z niektórymi rozmawiała. Z dziećmi, kiedy sama jeszcze była dzieckiem. Mówili różnymi językami, lecz mimo wszystko wspólna zabawa była możliwa. Równie wciągająca dla obu stron. Później rozmawiała głównie z Niillasem. W domu spojrzenia, jakie jej posyłano, nabierały nagle ostrości, jeśli wdała się w rozmowę z lapońskim chłopcem w jej wieku. Z czasem zrozumiała, dlaczego tak się dzieje, i zaczęła ich unikać. Dziewczęta przybywające wraz z ich grupą nigdy nie szukały towarzystwa rówieśniczek z wioski. Trzymały się raczej blisko jurt. Wyglądało na to, że mają dość swojej roboty. Liny nigdy nie obchodziło, żeby dowiedzieć się, jak to naprawdę jest. Niillas był dozwolony i niegroźny. Na tyle stary, że nie sądzono, iż będzie się uganiał za dziewczętami. Rozmawiała z Niillasem w każde lato, odkąd sięgała pamięcią. Wiedziała jednak niezwykle mało o tym, jak naprawdę wygląda jego życie. Lina nagle się zawstydziła. Chyba nieczęsto miała ochotę rozmawiać o nim. Mówiła głównie o sobie, a Niillas słuchał. Pod wieloma względami znał ją o wiele lepiej aniżeli jej rodzice. Może. Poczuła, że teraz chciałaby dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Poznać go. Ta chęć zrodziła się z zawstydzenia. Nie chciała już dłużej myśleć tylko i wyłącznie o sobie. Jej śmiech nie unosił się tak wysoko. Spadał w dół ze skały pod jej stopami, leciał w przepaść. Z Liny nie zostało już wystarczająco dużo, by zajmować tym myśli. Rzuciła to wraz ze śmiechem w morze. Kiedy się zorientowała, że stoi zapatrzona na wschód, odwróciła się. Miała świadomość,

jak daleko jest do Archangielska. Już tam była. Pojechała tam. Jej śmiech tam nie pofrunie. Już nigdy więcej. Lina starannie otrzepała ze spódnicy źdźbła trawy i wrzosu, z natury była bardzo porządna. Dobrze ją wychowano. I to, że później nie potrafiła się lepiej upilnować, na pewno nie wynikało ze złego wychowania. Takie myśli przelatywały jej przez głowę. Słyszała je dostatecznie często. Niillasa nie było już widać. Pewnie zniknął za którymś z licznych niewielkich wzgórz, odnalazł własne stado. Dołączył do swojej grupy. Nic o nich nie wiedziała. Nie miała nawet pewności, gdzie rozbili swoje namioty. Wiedziała, że przybyli, lecz nie próbowała nawet wypatrywać słupów dymu na niebie, szarych zmarszczek na tle letniego błękitu, jedwabnych sznurków w różowiejącej nocy. Zapewne były tam, gdzie co roku. Lina zebrała spódnicę i zaczęła schodzić w dół krętą ścieżką, niemalże niemożliwą do odnalezienia dla człowieka, który nie dorastał na tych skałach. Dużo czasu już upłynęło, odkąd ktoś się o nią bał. Bardzo dużo, odkąd ktokolwiek zabraniał jej wspinania się na skały. Może trochę za tym tęskniła. Może. - Nie wspinasz się chyba na skały po to, żeby wypatrywać Rosjanina? A więc takie mieli o niej zdanie. Lina napotkała spojrzenie brata. Dzień wcześniej zaciął się w rękę, podczas patroszenia ryb niemal przerżnął dłoń na pół. Opatrunek wciąż jaśniał czerwienią, ale brat i tak zapewne nie potrafił utrzymać się z dala od roboty. - Nic mnie nie obchodzą Rosjanie - odparła ze złością, ale w piersi zakłuło ją mocno, że brat tak mało ją zna. Przecież dorastali w tej samej izbie, a mimo to nic o niej nie wiedział. - Nie jestem dzieckiem, Samuelu, zapamiętaj to sobie! Mam swoje życie. Robię to, co mi się podoba. Niepotrzebny mi brat, który musi mnie strzec. Zresztą i tak byłoby na to za późno... Samuel zachichotał. Może nie miał pewności, czy siostra żartuje, czy też naprawdę jest zła. Lina wyrosła, oddaliła się od domu. Wyrosła na osobę, której nie mogli już być pewni. - Możesz tak sobie gadać - zaśmiał się. - Ale baby nie mają czego szukać w górach. Dość już się tam nachodziłaś jako dziewczynka. - Rozmawiałam z Niillasem - powiedziała. - Z tą starą skórą? To on jeszcze żyje? Lina popatrzyła na brata. Samuel miał dwadzieścia trzy lata, a i na jego twarzy rysowało się kilka bruzd. Wichry na morzu miały pazury. Tutaj nie mógł skłamać o swoim wieku. Tu nie było żadnych tajemnic.

Zdaniem Liny, Niillas wyglądał równie młodo jak Samuel. - Niillas nie ma wieku - stwierdziła, nie czując nawet, jaka w jej glosie brzmi łagodność. Nie zorientowała się, że się uśmiecha, że spojrzenie rozsiewa złoty, słoneczny blask. - W każdym razie jest na tyle stary, że nie chce go żadna baba! - stwierdził Samuel bezlitośnie. - Sam musi sobie ogrzewać skóry, biedny staruch! Brat Liny nie przestawał się śmiać. - Przynajmniej jego nie musimy się wystrzegać z uwagi na ciebie, siostrzyczko! Powinniśmy byli zachować większą czujność, jeśli chodzi o tego Rosjanina, ale kto, u wszystkich diabłów, mógł podejrzewać, że on jest żonaty? Niillasa możesz sobie zatrzymać. Jedyną laską, jaką umie się posługiwać, jest kij pasterski! Jego śmiech zalepiał jej uszy. - Zawsze musisz mieć taką niewyparzoną gębę? Lina odwróciła się do brata plecami, żeby nie zauważył jej pałających policzków. Nikomu nie wolno tak mówić o Niillasie! Nie mogła mu o tym opowiedzieć! Nie mogła popatrzeć mu w oczy i wyznać wszystkiego... Olai, musi znaleźć Olaia... No i Niillas mówił, że może jeszcze się zobaczą. Może.

2 Linie z Soreya nie zawsze wszystko układało się łatwo. Z początku nie wyróżniała się niczym szczególnym, żyła jak wiele dzieci rybaków z wybrzeża Finnmarku. Rodzina była duża, chata zaś mała, ojciec trudził się na morzu, matka w oborze, a dzieci tam, gdzie mogły się do czegoś przydać. Sama Lina swoją przyszłość widziała jasno. Uważała, że kiedyś poślubi syna rybaka, który też będzie wypływał łodzią na morze. Takiego, który podobnie jak i ona, przyszedł na świat i wychował się w szarej rybackiej chacie. Sądziła, że urodzi dzieci, będzie się zajmować zwierzętami, utrzymywać dom w należytym porządku. Takie było życie. Niczego więcej się po nim nie spodziewała. Być może też i tak by się to skończyło, gdyby w jej życiu nie zjawił się on, właściciel statku z Archangielska. Szesnastoletnią Linę wprost oczarował ten potężny miś z wielkiej, nieznanej Rosji. Oddała mu wszystko. I wszystko mu obiecała, podczas gdy on nie szafował przyrzeczeniami. Teraz Lina miała poczucie, że rodzina powinna była temu zapobiec. Ona wówczas nie potrafiła. Była jeszcze dzieckiem, przyzwyczajonym do synów rybaków, do chłopców z sąsiedztwa, z którymi się bawiła, z którymi razem dorastała. On zaś, właściciel statku, przybył ze świata, którego nie potrafiła ogarnąć rozumem. Nie wiedziała, jak się przed nim bronić, gdy ją sobie upatrzył. A rodzina czerpała z tego korzyści. Rosjanin był szczodry. Okazało się, że jest współwłaścicielem dużego statku, że ma ich więcej, właściwie posiada całą flotę. Rodzice i bracia nie sprzeciwiali się temu, że Lina żyje z Rosjaninem. Wszak do kościoła, do księdza, i tak było bardzo daleko. W wieku siedemnastu lat wyjechała do Rosji. Wszystkim zapowiedziała, że wychodzi za mąż. Nie ułożyło się najlepiej. Wróciła. I teraz wiele wysiłku kosztowało ją chodzenie z podniesioną głową. Lina nienawidziła Rosji, nikt nie zdołałby jej nakłonić, żeby się tam przeniosła. Nawet Oleg. Nawet kapitan statku Oleg Jurków, wielki i potężny, przystojny, ciemny niczym grudniowa noc w Finnmarku. O objęciach niosących spokój i poczucie bezpieczeństwa i ze smutkiem w spojrzeniu. Lina sądziła, że on zostanie w Norwegii, a kiedy jego żona uciekła z innym, była tego właściwie całkiem pewna. Lina wierzyła, że będzie z Olegiem. Że się pobiorą, chociaż różniła ich wiara. Oleg miał zostać.

Połączył ich Olai, a później Magdalena. Teraz Lina miała już blisko dwadzieścia dwa lata i odkąd spotkała Rosjanina, który tak odmienił jej życie, upłynęło sześć lat. I Lina w roku 1745 bardzo różniła się od tamtej Liny, szesnastolatki. On, oczywiście, wyjechał z powrotem do Rosji, a przed wyjazdem walczyli ze sobą jak pies z kotem. Oleg chciał zabrać ze sobą Olaia, ona powtarzała, że prędzej go zabije, niż do tego dopuści. Mówiła też inne rzeczy, wiele innych rzeczy. On również. Lina z Soroya wiedziała, że Oleg tak naprawdę nigdy właściwie jej nie kochał. Była tak niepodobna do jego żony, jak tylko dwoje ludzi może się różnić między sobą. Jemu to wystarczyło. Właśnie dlatego wybrał ją, a nie żadną inną spośród gromady kręcących się wokół niego dziewcząt. Przecież Lina nie była jedyną, która nie okazywała mu niechęci. On jednak wybrał właśnie ją. Na jakiś czas. I chociaż urodzili się Olai i Magdalena, to później wybrał Rosję. W końcu zaś nadeszła wiadomość o powrocie Antonii. Oleg nie mógł zostać u Liny, nawet gdyby tego chciał. Lina wiedziała, że to tylko wymówka. I tak by z nią nie został. Teraz zaś bała się, że Oleg za wszelką cenę będzie się starał odebrać jej Olaia. Syn wiele znaczy dla mężczyzny. Sam przecież to powtarzał. Co prawda miał już tam w Rosji córkę, ale syn to coś zupełnie innego. Lina wiedziała, że Oleg ustanowiłby Olaia swoim spadkobiercą, pozwoliłby chłopcu przejąć wszystko, co jego ojciec osiągnął tam, daleko na wschodzie w krainie lodu. Być może pozbawiała syna majątku po ojcu, lecz nie mogła znieść myśli o tym, że jej maleńki Olai miałby zostać skazany na życie w tym mieście, w którym ona sama zaznała tyle strasznego chłodu i które znienawidziła, gdy tylko postawiła stopę na tej ziemi. Możliwe, że syn zostałby tam wielkim człowiekiem, ona jednak wolała, żeby rybaczył tu, na wybrzeżu Finnmarku. Nie chciała go od siebie puścić, i to za nic na świecie. Wieczorami, kiedy położyła już chłopca spać, siadywała sama. Ten dom zbudował jej Oleg. Ściany były z rosyjskiego drewna, dach kryty torfem. Oleg zatroszczył się o dwie izby. To już prawie zamożność, a z całą pewnością więcej, niż kiedykolwiek mogłaby osiągnąć jako młoda żona rybaka. Lina miała więc dwie izby przepełnione ciszą. Często zresztą nie nazywała tego ciszą, mówiła o pustce. Lina nie cierpiała, ale nie było jej również dobrze. Żyła, ale żyć można na wiele sposobów. Noce były przezroczyste. Przesiadywała pod swym maleńkim okienkiem, śledząc

wzrokiem przelatujące mewy. Nie wiedziała, czy jej samej spodobałoby się latanie. Może nie? Może była zbyt lękliwa z natury? Lina nie chciała stąd odchodzić. Chciała tu zostać. Głęboko w duszy pragnęła być kimś dla kogoś. Lina westchnęła i starannie zamknęła marzenia. Nie warto, żeby ktoś zaglądał tu i w nich grzebał. Złożyła ubranie, które zdjęła z siebie, starannie poukładała je w kufrze ustawionym w nogach łóżka. Była taka porządna, wszystko u niej miało swoje miejsce. Nikt nie może nazwać jej flejtuchem. Między materacem a wełnianym kocem była wolna. Ale nocnych snów nie pamiętała nigdy. Obudziła się wcześnie, słyszała rybaków, wybierających się na połów. Jej chata leżała na skraju obszaru nazywanego przez mieszkańców wioski rosyjskim brzegiem. Na skraju miejsca, gdzie stały rosyjskie szopy. W pewnym oddaleniu od wioski, w której wyrastała, lecz nie nazbyt daleko, wprawna ręka zdołałaby dorzucić kamień do wsi. Lina rzucała z dołu, jak większość dziewcząt, lecz jej kamyk nigdy nie dolatywał do celu. Jej miejsce nie było wśród Rosjan, zresztą wcale tego nie pragnęła. Ale wiejska gromada też nie uznawała jej za swoją. Takiego piętna nie potrafiła się pozbyć. Codzienność narzucała obowiązki. Pranie, sprzątanie, zmywanie, gotowanie, Olai, gotowanie, reperowanie ubrań, zmywanie... Dzień był błękitny, potem zbladł i zaiskrzył na nowo. Zółtoczerwony, niemal ciepły, chociaż nadszedł już wieczór. - Jest dzień! - skarżył się Olai, kiedy kładła go do łóżka. - W dzień się nie śpi! Miał tę samą rysę uporu wokół ust co jego ojciec. Lina nie pierwszy raz to zauważyła. Zawsze na ten widok trochę kłuło ją w piersi. Znów opowiadała synkowi, że jeszcze długo nie będzie ciemnej nocy, nie może więc czuwać, dopóki nie zrobi się ciemno. Pośpiewała mu, aż naprawdę usnął. Zaciśnięte chłopięce piąstki rozluźniły się we śnie, a rysa wokół ust zmieniła w coś w rodzaju uśmiechu, ani trochę nie przypominającego Olega. Otworzyć się przed kimś? Niillas mógł tak do niej mówić. Może nawet było to rozsądne. Lina nie bardzo znała się na rozsądku. Kiedy miałaby się przed kimś otworzyć? I przed kim? Rozgoryczenie nie porusza się na miękkich podeszwach kumagów, ono chodzi na twardej skórze. Kolejny wieczór przy stole pod małym okienkiem. Robótka na drutach w rękach. Morze uderzające o kamienie na brzegu. Fale, które nigdy nie odpoczywają. Mężczyźni mówiący tak

jak Oleg. Śmiejący się ze słów, których ona nie rozumiała, i płaczący jak dzieci przy piosenkach śpiewanych drżącymi głosami. Mężczyźni mówiący z akcentem ludzi wybrzeża. Tacy, którzy przybywali z południa i ze wschodu i porozumiewali się takimi samymi słowami jak ona. Od czasu do czasu jakiś Szwed albo Fin z dalekiego południa. Bóg jeden wiedział, dlaczego tu przybywają. Droga, jaką mieli do pokonania, Linie wydawała się nie mieć końca. Czyżby naprawdę istniała bieda, która skracała tę drogę wędrującym nią ludziom? Ludzie za jej małym okienkiem wiedli rozmaite życie. Do Liny docierały zaledwie urywki. Ona żyła poza ich obrzeżem. Robiła na drutach. Szyła. Wiedziała, że przyjdzie następna zima. Miała już zamiar się położyć, kiedy do drzwi rozległo się pukanie. Zdążyła nawet przekręcić klucz. Zawsze zamykała drzwi, kiedy przybywali rybacy. Nie tylko wtedy, gdy byli pijani, mogło im wpaść do głowy coś nieprzyzwoitego. - Kto tam? - spytała ostro. Pierś przepełniał jej gniew. Nie mogą zostawić jej w spokoju? Przecież mały musi spać, a latem tak trudno zagonić go do łóżka. Nie wierzył jej, gdy mu mówiła, że już jest noc. Potrafił słaniać się na nogach ze zmęczenia, ale ponieważ świeciło słońce i niebo było jasne, nie dawał się przekonać, że jest pora na spanie. Czy nie potrafią sobie wyobrazić, że najmniej ze wszystkiego potrzeba jej awantur? - To ja, Niillas - rozległa się cicha odpowiedź. Prawie się zaplątała w spódnicę, biegnąc po podłogowych deskach, najbielszych deskach na całej Soroya. Ale też i nie musiała daleko chodzić po piasek do ich szorowania. Klucz jakby okazywał własną wolę. Musiała unieść nieco drzwi i jednocześnie obrócić go w zamku. Skobel natomiast dał się łatwo przesunąć, chociaż niewielu ludzi tu zaglądało i nieczęsto go odsuwała. Lina musiała zaczekać chwilę, nim otworzyła. Złapać oddech. Nie mogła pokazać się zanadto zdyszana, a zdyszana była, nawet policzki paliły. To niemądre aż tak bardzo się cieszyć! W końcu otworzyła Niillasowi. - Nie zbudziłem cię? Spojrzeniem prosił o wybaczenie, jeszcze nim zachęciła go, by przestąpił próg. Lina pokręciła głową. Gdzieś w blasku słońca rozległ się krzyk mewy. Ochrypły wrzask radości wykrzyczanej nie kończącemu się dniu, jasności nocy. A więc przestąpił próg jej domu. Czuł się tu jak u siebie, choć nie by! właścicielem tych ścian. Lina zauważyła to, gdy jego oczy przyglądały się należącym do niej rzeczom. Niillas w żadnym miejscu nie czuł się obco.

- Zostawiłeś renifery? - O coś przecież musiała spytać, nieśmiało dotykając oparcia krzesła, żeby dać mu znak, iż powinien usiąść. - Mam ze sobą dwóch siostrzeńców - uśmiechnął się. - Młode szczeniaki też muszą się do czegoś przydać. Pewnie skończy się na tym, że przejmą stado po mnie. Nie zaszkodzi wcześniej ich dopuścić do zwierząt. Dobrze im zrobi, kiedy zobaczą, że im ufam. A i mnie do- brze zrobi popatrzenie na coś innego niż same tylko renifery i niebo na okrągło, przez cały dzień. Może... Znów to słowo, którym z taką łatwością się bawił. Ale przyszedł. To było coś więcej niż „może”. - Nie boisz się mieszkać sama w pobliżu rybackich szop? Mało kto jeszcze ją o to pytał. Matka. Ona jednak rzuciła te słowa w taki sposób, że Lina nie mogła stwierdzić, czy naprawdę ją to obchodzi. Przecież nie chcieli, żeby do nich wracała. W domu i tak mieli już więcej niż dość gąb do wyżywienia. Z biegiem lat sporo z gromady dzieciaków nie wytrzymało trudów życia i spoczęło w ziemi, inne wyprowadziły się do własnych szarych chat. Ale w domu rodziców i tak wciąż było ciasno. Ciągle jeszcze mieszkały tam dorosłe dzieci. - Może nie zawsze jest równie milo - powiedziała Lina. Zastanawiała się, czym go ugościć. Pora była już późna. Miała odrobinę miodu w dzbanku. Czy on tego źle nie zrozumie? Ale nie mogła przecież pozwolić, żeby wyszedł niczym nie poczęstowany. Nie powinien odejść bez odpowiedniego przyjęcia, musi zabrać jej gościnność ze sobą. Tak rzadko zdarzała się okazja, by mogła pokazać się od tej strony. Mało kto do niej przychodził w odwiedziny. - Dokuczają ci? Znów ta troska. I to więcej niż odrobina troski. Troski o nią. Lina nie była do tego przyzwyczajona. Postanowiła wyjąć miód. Nie był gorzki, sama go uwarzyła, tak jak nauczyła ją matka. Chciała pokazać gościowi coś, co zrobiła własnoręcznie i z czego mogła być dumna. Żwawo zakręciła się po izbie. Wystawiła przed Niillasem dzbanek i kubek, odłamała kawałek żytniego chleba. Masła w domu nie miała. Tego rodzaju żywność przechowywała w wykopanej w ziemi piwniczce. Nie zamykała jej na zamek i zdarzało się, że coś stamtąd ginęło. Niewiele, bo w wiosce nie okradano się nawzajem. Nie ogryzano kości do czysta, zawsze zostawiano na nich chociaż trochę mięsa, nawet jeśli pożyczano coś bez pytania. Zdarzało się niekiedy, że Lina znajdowała w piwniczce rzeczy, których sama tam nie schowała. A więc ktoś pamiętał, że coś zabrał, i odpłacał się, gdy wreszcie było go na to stać. Innych pewnie można było zwyczajnie prosić o pożyczkę, ale widać nie ją.

- Nie bardzo - odpowiedziała wreszcie na jego pytanie. - Czasem ktoś staje pod drzwiami, ale już się nauczyłam mówić im, żeby się stąd zabierali. Ci, którzy są tutaj dla Olega, nic mi nie robią. Widać wciąż jeszcze pozostaję częściowo pod jego ochroną. - Roześmiała się ze smutkiem. - Widzisz, gdyby on był jedynie prostym rybakiem stamtąd, to wtedy rzeczywiście uważaliby mnie za łatwą zdobycz. Byłoby znacznie gorzej. Teraz nie do końca są pewni, kim dla nich jestem. Niillas wypił miód. Po pierwszym łyku uśmiechnął się i do niej, i do kubka. Znów się napił, a potem z uznaniem pokiwał głową. - Sama go uwarzyłaś? Naprawdę niezły! Dawno już nie miałem w ustach czegoś podobnego. Lina zarumieniła się od tej pochwały. Chłonęła ją niczym pierwszy promień słońca po długim okresie ciemności. Sama nie tknęła jedzenia. Robiła na drutach. Palce na podołku żyły własnym życiem. Zmieniały nitkę w ubranie. Synek zimą nie będzie marzł. - Dużo rzeczy potrafisz, Lino. Wyrosła z ciebie dzielna kobieta. Mało nie wybuchnęła śmiechem. Nikt wcześniej tak jej nie nazywał. - Chętnie przeprowadziłbym z tobą handel wymienny - ciągnął. Brunatne dłonie łamały chleb, ale palce zmiatały okruszki na dłoń. Powierzchnia stołu wciąż pozostawała czysta. - Nasze kobiety nie mają wełny, no i większość z nich ma dość własnych zajęć, żeby jeszcze troszczyć się o takiego starego kawalera jak ja. A późną jesienią, moim zdaniem, miło jest mieć grube wełniane rękawice. Jak zima nadciągnie w pełni, to nic nie chroni rąk lepiej niż skóra, ale wcześniej sprawdza się wełna. Myślisz, że mogłabyś mi zrobić takie rękawice? Jego oczy rozszerzyły się, pytały. Pytała cała jego twarz. - Zapłacę ci mięsem reniferowym, skórą, czym będziesz chciała. Tym, co ci będzie potrzebne. - To niezbyt wygórowana prośba - uśmiechnęła się Lina. Coś w niej się rozluźniło. Jakby z ulgą. Chyba nie była pewna, jaki rodzaj handlu on może mieć na myśli. Wiedziała jedynie, że przez chwilę się bała. Bała się, że utraci coś drogocennego. Coś, czego być może nigdy od nikogo nie otrzymała. To było trudne, dziwne i niejasne. Teraz jednak mogła się do niego uśmiechnąć i powiedzieć, że oczywiście, zrobi mu na drutach rękawice. Mało brakowało, a zaofiarowałaby się, że może mu też coś utkać. Potrafiła tkać. Umiała zrobić płótno i chodniki. Powstrzymała się jednak. Za wiele mogło okazać się równie niedobre jak za mało. On

nie powinien pomyśleć, że jest aż taka samotna. - Zrobię to z radością, Niillasie - rzekła. Wypowiadając jego imię czuła w ustach coś niezwykłego. A nigdy wcześniej tego nie doświadczała. - Jesteś przecież starym przyjacielem, wiesz o tym. - Na pewno starym - uśmiechnął się ciepło. Potrafił śmiać się z siebie. Nie traktował się tak poważnie jak mężczyźni, których widywała w wiosce. Wystarczyło z nich trochę pożartować, a już się słyszało, że młodzi nie mają ani odrobiny szacunku dla tych, którzy trochę już pożyli. - Ty... ty nie masz wieku - powiedziała Lina. Nie wiedziała, czy mówiąc to, dobrze robi, lecz tak przecież naprawdę o nim myślała. - Nie oszukuj, nie nazywaj mnie młodzieniaszkiem! - zaśmiał się, unosząc brwi do nieba w taki sposób, że na moment zniknęły pod grzywką, nim znów z powrotem opadły niczym ptaki, unoszone wiatrem nad powierzchnią morza. - Mógłbym być twoim ojcem, gdybym miał dość rozumu i więcej stanowczości, Lino. Twoja matka też była przez jakiś czas jak kwiat. Niezbyt długo. Są kobiety, które wcześnie więdną. Zbyt wiele dzieciaków jeden po drugim od- biera kobietom zęby i młodość. Język Liny przebiegł po jej zębach. Dzięki Bogu, wszystkie te, które widać, były na swoim miejscu. Straciła dwa z samego tyłu, kiedy chodziła w ciąży z Magdaleną. Na tę myśl zarumieniła się lekko. Cieszyła się, że on o tym nie wie. On miał wszystkie zęby, widziała to. Nie była to rzecz zwyczajna. W uśmiechach większości ludzi mających już za sobą pierwsze lata młodości widniało na ogół wiele szczerb. Śmiał się tak cicho. Jego spojrzenie nie potrafiło wedrzeć się w jej myśli. Przez jakiś czas trochę się tego bała, Niillas przecież umiał patrzeć tak głęboko. - Cóż, ona z pewnością nie zwracała na mnie uwagi. Ja zresztą również byłem jedynie odrobinę nią zauroczony, wcale niegroźnie. Młody chłopak ma tyle różnych marzeń, zapewne wiesz. A twoja matka nie spojrzała dwa razy na Lapończyka przybywającego z gór. Żadna z dziewcząt znad morza się nami nie interesowała. Dlatego my wszyscy uważaliśmy, że one są jak promień słońca, coś w nich błyszczało. Nasze dziewczyny robiły się najładniejsze, kiedy wracaliśmy z powrotem na płaskowyż. - Być może one to samo myślały o was - stwierdziła Lina. Uśmiechała się teraz razem z nim. Niillas był taki ciepły. Mówił tak niegroźnie. Nie rozmawiała wcześniej z mężczyznami w taki sposób. Tylko z Olegiem. A Oleg właściwie nigdy wiele się nie odzywał. Nie należał do ludzi, którzy na wszystko zawsze znajdą odpowiedź, w

dodatku język długo dzielił ich niczym mur. Kiedy wreszcie opanował jej norweski na tyle, by mogła go zrozumieć, to nie mieli już tak naprawdę o czym rozmawiać. - Wtedy się nad tym nie zastanawialiśmy - przyznał jej rację. - Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, było za późno. Moja wiosna już wówczas minęła. W okresie ciemności nawet na żadną nie zerkałem. Tyle było wtedy innych rzeczy, którymi należało się zająć. Brakowało czasu na snucie marzeń o kobietach. Mogli je snuć ci, którzy mieli kogoś, kto im ogrzeje posłanie wieczorem. Nam, pozostałym, po jakimś czasie też robiło się ciepło. No i w końcu przestaje się tęsknić. - Dobrze ci samemu? Lina czuła, że być może zapuszcza się na starannie zagrodzone pole, ale musiała spytać. Wprost trudno było jej uwierzyć, że się na to zdobyła. - Przynajmniej dopóki mogę od czasu do czasu z kimś porozmawiać - odparł. I wyglądało na to, że mówi prawdę. - Niektórzy słuchają, inni nie. Czasami zdarza się, że rozmawiam sam ze sobą. Potrafię słuchać, umiem też odpowiadać. Nie jestem więc najgorszą osobą, z którą przychodzi mi prowadzić rozmowy... - Ja nie chcę być sama już do końca życia! - wyrwało się Linie. Zaraz jednak zadrżała. Spuściła wzrok, uświadomiwszy sobie, co powiedziała. I sposób, w jaki to powiedziała. Była w tym zbyt porywcza. Być może otworzyła zbyt wiele drzwi. Wiedziała przynajmniej tyle, że on nie rozpowie tego dalej, lecz być może nie miał też wcale ochoty za dużo o niej wiedzieć. Matka zawsze powtarzała, że Lina ma wielką skłonność do przesady. Że nie zna umiaru. - I nie będziesz, Lino - oświadczył. Lina nie mogła pojąć, skąd w jego głosie mogła się wziąć taka pewność. Przecież chyba nie potrafi patrzeć w jej przyszłość. Powiedział to jednak w taki sposób, jak gdyby gotów był jej to obiecać. - To do ciebie nie pasuje - dodał, jakby tłumacząc się ze swej pewności. - Ja mogę być szczęśliwy, będąc sam. Ty nie jesteś ulepiona z takiej gliny. No i jesteś za młoda. Znów mówił o jej wieku. Przecież była dorosła, była matką. Nie jest już niemowlęciem. Jego oczy były teraz niczym woda, niemal przezroczyste jak letnia noc. Lina zastanawiała się, czy i ona będzie miała kiedyś na twarzy takie miłe zmarszczki. Niillas musiał się dużo uśmiechać, zmarszczki wokół oczu i ust mówiły jej to w swym niemym języku. Niillas nalał sobie jeszcze jeden kubek miodu. Po pierwszym łyku oblizał usta, puścił do niej oko. - Mogłabyś złapać mężczyznę na sam ten twój miód, Lino. Czy za tym żartem kryła się powaga?

Lina nie wiedziała. Słyszała go, widziała, lecz nie całkiem rozumiała. Niillas krył w sobie taką głębię, że nie potrafiła jej nawet zmierzyć. - Widziałem wczoraj twojego synka. Ładny dzieciak, ale mało do ciebie podobny. Prędko biega ten maluch! - Ja też szybko biegam - odparła. I ona musiała trochę pożartować. Nie chciała zbyt długo roztrząsać słów, nie chciała też ulec niepokojowi, czającemu się tuż pod powierzchnią. - Olai jest podobny do swego ojca. Oleg to piękny mężczyzna. Młode dziewczyny nie zakochują się w brzydkich mężczyznach. To niepisane prawo, ale wójt powinien postawić pod nim swoją pieczęć! Niillas roześmiał się. - Powinnaś zabrać syna poza wioskę. Mógłby mi pomóc wypasać renifery. Nabiegałby się po wrzosowiskach, aż nogi nie chciałyby go dłużej nosić. Dzieci i zwierzęta są ze sobą związane. Na pewno spodobałyby mu się nasze psy, nie sądzisz? Lina kiwnęła głową. Olai był ciekaw wszystkiego. Na pewno by mu się to spodobało. Spodobałoby mu się wszystko, co Niillas jej pokazywał, malując obrazy słowami. - On nie da rady zajść tak daleko - odrzekła i obraz rozpadł się na kawałki. - A moje plecy nie dadzą rady go ponieść. Nie mają się najlepiej, odkąd urodziłam młodsze dziecko. Głos jej jakby zamarł. Mówienie o Magdalenie nie stawało się wcale mniej bolesne, choć coraz więcej dni dzieliło ją od tamtej złej chwili, gdy ją utraciła. Dziewczynka nie była pierwszym dzieckiem, jakie zmarło w tej wiosce, i na pewno nie ostatnim. Lina jednak nigdy nie dopuszczała do siebie myśli, że taka tragedia może spaść właśnie na nią, że dotknie jej dziecka. Przecież pielęgnowała je, karmiła, dbała o nie na każdy możliwy sposób. Lecz to jednak po prostu nie wystarczyło. Malutka rozchorowała się. Umarła. Lina nie miała jak się przed tym bronić. Magdalenę po prostu jej zabrano. - Jestem pewien, że dałaś jej całe ciepło, jakiego tylko potrzebowała, dopóki żyła - powiedział Niillas cicho. Nie dodał, że może stało się najlepiej jak mogło, ani też że urodzi przecież więcej dzieci. Tak mówili jej inni ludzie. Oni jej słuchali, lecz nie przyglądali się jej wcale. A jedyną pociechą, jaką mogli jej ofiarować, były słowa, które tak naprawdę nic nie znaczyły. - Nie można dać z siebie więcej niż najwięcej i zrobić coś lepiej niż najlepiej. I ty na pewno wszystko to jej dałaś. - Ty chyba nie powiedziałbyś czegoś, czego tak naprawdę nie myślisz? - Lina

popatrzyła Niillasowi w oczy. Chciała w niego zajrzeć, lecz, niestety, on coś przed nią zamknął. - Nie mówisz tego tylko po to, żeby w ogóle coś mówić? - A dlaczego miałbym tak robić? - spytał, odrobinę zdziwiony. - Skoro prawda nie jest dostatecznie dobra, by mówić o niej na glos, to wolę raczej milczeć. Lubię szczerość, a ty nie? Od kłamstw ogarnia mnie pustka. - To dlaczego tylu ludzi kłamie? Niillas wzruszył ramionami. - Wielu rzeczy nie wiem, Lino. Twoim zdaniem być może mam dostatecznie dużo lat, żeby to zrozumieć, żeby wiedzieć. Ale wiele jest rzeczy, których nie zrozumiem nigdy. Szedłem przez życie z szeroko otwartymi oczyma, lecz wciąż wiele jest rzeczy, które mi umykają. Zawsze coś będzie wydawało się nam obce. Wypił do dna i wstał. - Nie powinienem siedzieć tu tak długo, chciałem tylko z tobą porozmawiać. Zobaczyć cię. Wierzę, że również tego lata przyniesiesz mi szczęście. Kiedy Lina przekręciła klucz w drzwiach po jego wyjściu, nie była pewna, dlaczego przyszedł. Rękawice nie mogły być jedynym powodem. Niillas coś przemilczał. Jakiś skrawek prawdy, o którym nie dało się rozmawiać głośno. Jeszcze nie teraz. Długo leżała, rozmyślając, nim wreszcie zapadła w sen.

3 Lina patrzyła, jak dziewczęta z wioski pracują przy przygotowywaniu przynęty dla rosyjskich rybaków. Przynosiły przynajmniej parę groszy do domu, gdzie bardzo tego potrzebowano. I nawet jeśli nie płacono gotówką, to przynajmniej dostawały obietnicę, że otrzymają więcej, gdy późnym latem przybędzie statek Olega i Jewgienija. I ona też kiedyś stała przy beczkach z przynętą. Była młodą dziewczyną i patrzyła, jak rybacy wypływają na morze blisko brzegu i łowią małe czarniaki, gromadniki albo śledzie, mające stanowić przynętę dla wielkich ryb, dla dorszy na wiosnę, a dla dorszy, dużych czarniaków i halibutów latem. Drobnica nadawała się jedynie na przynętę, to znaczy część szła na pożywienie dla samych rybaków, większość jednak, pokrajana na kawałki, nadziewana była na haczyki umocowane do liny. Wśród Rosjan zawsze powszechną wesołość budziło jej imię, brzmiące tak samo jak norweska nazwa tego sprzętu do połowów - długiego sznura z licznymi haczykami. Żarty zdawały się nie mieć końca. Niejeden zarzucał ją sobie na ramię, mówiąc ze śmiechem, że tym razem zabierze ze sobą na morze tę właśnie linę. Teraz już tak nie mówili. Od czasu Olega takie żarty się skończyły. Lina wcale za tym nie tęskniła. Nakładanie przynęty było ciężką harówką. Niektóre dziewczęta doskonale potrafiły również przygotowywać sprzęt, naprawiać go, jeśli zachodziła taka potrzeba. Lina nie zdążyła się tego nauczyć. W domu dość miała braci, a to była przede wszystkim robota dla chłopców. Musieli się wprawić, jeśli mieli wyżyć z morza, a taki los przypadał w udziale większości z nich. Rosjanie z czasem zaczęli na swoich łodziach przywozić także młodych chłopców, bo wtedy nie musieli już kupować rąk do pracy wśród Norwegów. Podczas gdy łodzie wyprawiały się na połów, zadaniem najmłodszych było wyszukiwanie przynęty, drobnych ryb albo robaków żyjących nad brzegiem, a także przygotowanie uszkodzonego sprzętu na następną wyprawę. Kiedy rybacy wracali z morza, najmłodsi musieli rozwiesić linę do suszenia, zrobić porządek ze złowionymi rybami, zadbać o łódź, a na dodatek wypełniać wszystkie swoje obowiązki w szopach. Chłopcy, którzy uczyli się rybactwa, musieli ciężko pracować. Tam gdzie kilka załóg rybaków łowiło dla jednego pryncypała, zdarzało się, że Rosjanie przywozili ze sobą kucharza albo też wynajmowali kogoś z wioski do przygotowywania posiłków. Ale wtedy najmłodszy na pokładzie również musiał wypływać na morze i pracować jak mężczyzna. Armatorzy nie płacili za bezczynne ręce.

Lina też była dziewczyną z wybrzeża. Niejedno miała okazję oglądać. Widziała rybaków przypływających na wyspę. Znała ich, słyszała ich rozmowy. No i widziała Archangielsk. Również norwescy rybacy nie zawsze bywali właścicielami łodzi. Oni także. Ale przynajmniej dostawali połowę zysku za swoją pracę. Rosjanie wcale nie pracowali mniej. Często o wiele więcej. Rybacy ze wschodu mieli przynajmniej równie duże długi u swego pryncypała, jak rybacy norwescy. Ale Rosjanie dostawali zaledwie trzecią część zysku. Pryncypał był właścicielem łodzi i sprzętu, zobowią- zany był też do żywienia załogi. Nic dziwnego więc, że rybacy musieli dokładać do jedzenia drobne ryby złowione tuż przy brzegu, inaczej strawa mogła być zbyt chuda. Zdanie pryncypała o tym, czego potrzeba jego pracownikowi do przeżycia, nie zawsze pokrywało się z opinią samych rybaków. Oleg ciągle powtarzał, że ich ludzie mają o wiele lepiej niż u kogokolwiek innego. Że ich rybaków nie pętają długi i Zaliczki. Że dostają o wiele większą część zysku, a ich wyżywienie jest dużo lepsze od tego, które zapewniają inni właściciele statków. Lina odwróciła się plecami do dziewcząt na brzegu. Owszem, miała wielkie niebieskie oczy, ale nie była naiwna. Już teraz nie. Zakochać się, to jedno, a oceniać to drugie. Przestała być całkiem głupia. I nie patrzyła już na Olega spojrzeniem wygładzającym każdą naj- drobniejszą nawet rysę. Plenipotentowi, który mieszkał w oddzielnej szopie i nadzorował całą pracę rybaków, nie powodziło się najgorzej. Pozostali dostawali tę samą rozwodnioną zupę, w której trzeba było łowić kaszę. I tę samą trzecią część połowów. Oleg nie był dobroczyńcą, tylko pryncypałem. A wokół stóp takiego człowieka nie rosną kwiaty. Linę wciąż jednak kłuło w piersi, kiedy o nim myślała. A przecież nie zmuszał jej, żeby go pokochała. Sama to zrobiła. Bezmyślnie. Całą sobą. Oddała wszystko. I dlatego teraz odczuwała taką bolesną pustkę. Czuła się wykorzystana. Ale przynajmniej syna od niej nie dostanie. Nawet jego trzeciej części. Dni Liny upływały tak jak dni innych kobiet. A zarazem zupełnie inaczej. Żyła w świecie pomiędzy wioską a Rosjanami, w rozdzielającej ich krainie cieni. Miała wspomnienia, którymi nie chciała żyć ani dla których żyć nie chciała. Oleg przydał jej zbyt wiele goryczy. Lina zdawała sobie sprawę, że swoje rozgoryczenie przelewa teraz na syna. Oleg na to zasłużył. Nigdy nie będzie mógł tu przyjechać i skusić syna do

wyjazdu pięknymi słówkami i obietnicami. Olai nigdy mu nie uwierzy. Lina robiła to, co musiała. Jej przyszłość to syn, którego strzegła jak oka w głowie. Kiedy myślała o nadchodzących latach, widziała tylko syna, dorastającego, zmieniającego się w młodzieńca, później w mężczyznę. Zrobi z niego mężczyznę, jakim Oleg nigdy nie był. Takie miało być jej zwycięstwo. Jej zemsta. Wtedy Oleg Jurków będzie mógł przyjechać tu i spytać o swego norweskiego syna... Lina poderwała się, słysząc pukanie do drzwi. Ciało napięło się czujnie. Grubiańskie słowa potrafiły tak głęboko ranić, bardziej boleśnie niż haczyki, kiedy lina wyślizgiwała się z rąk i haczyki wbijały się w koniuszki palców albo w gołą rękę. Ściany i drzwi w pewien sposób chroniły ją przed złymi słowami. Ale ostrze tak czy owak zawsze zdołało się przecisnąć. - Nie musisz chyba zamykać drzwi w jasny dzień! To jej brat. Ściskanie w piersi ustąpiło. Dla odmiany wezbrał w niej śmiech, lecz Lina, przyłożywszy dłoń do ust, opanowała się. Samuel, gdyby powitała go śmiechem, jeszcze gotów pomyśleć, że siostra oszalała! Może nawet już tak myślał i brakowało jedynie, żeby przekonał się o tym na własne oczy... Otworzyła mu drzwi. Znów ją zakłuło, gdy zobaczyła, jak Samuel się wykrzywia. Odniosła wrażenie, jakby wcale nie byli rodziną. To było nieprzyjemne uczucie, bo przecież właśnie rodzinę należało bezwzględnie szanować. Nawet marnego brata, który nigdy nie przejmował się tym, że może ją głęboko zranić. - Chłopy mają inne rzeczy do roboty aniżeli stukanie do drzwi takiej wariatki jak ty - prychnął, częstując się tym, co zostało jej z obiadu. Bez pytania. Będąc u niej, nawet nie silił się na uprzejmość. - Nie masz trochę piwa? Warzysz lepiej niż nasza stara matka. Ale nie musisz jej tego powtarzać. Ja w każdym razie nie przyznam się nigdy, że coś takiego powiedziałem... Pochłaniał zimną zupę, w całości połykał kawałki ryb. Na pewno z ośćmi, bo trochę ich zostało, Lina była tego świadoma. W kącikach ust utkwiła mu kasza, zakrzepły tłuszcz. Linę ścisnęło w żołądku. Taki był łapczywy ten jej brat. Oleg nigdy nie jadł w ten sposób... Ale też pewnie i Oleg nigdy nie zaznał takiego głodu, szeptem odezwał się w niej jakiś głos. Wyraźny i zdradliwy, sprawiając, że odczula pewne zawstydzenie. - Rosjanie czekają na nowego plenipotenta - oznajmił Samuel. - Ktoś wysłał wiadomość do tego twojego kochanka, że ten, co jest, za dużo pcha do własnej kieszeni... Podobno ktoś widział już w oddali żagle. Sądzili, że to jedna z tych ich przeklętych łajb. Czy ty potrafisz

pojąć, dlaczego Ruscy budują takie bękarty łodzi? Dość ich chyba jest na to, żeby zbić statek, który byłby prawdziwym statkiem? - Samuel pokręcił głową. Nie wyznawał się na wszystkim w świecie i wcale też nie twierdził, że tak jest, ale łodzie i ryby, na tym się znał. Niech się strzeże ten, co powiedziałby inaczej. - Nie będą więc mieli dla ciebie czasu, Lino. Najwcześniej, jak ten nowy plenipotent się tu zadomowi, a ten, którego mamy, na pełnych żaglach wyruszy do domu. Nie mogę powiedzieć, że będę za nim tęsknił. A może to ten twój kochanek postanowił znaleźć czas na to, żeby cię odwiedzić, co, Lino? Drwił z niej, lecz Lina starała się puścić to w niepamięć. Jej jasna skóra zrobiła się taka gorąca, nabiegła krwią. - On jest ojcem Olaia. Lepiej będzie, jak to sobie zapamiętasz. I nie jest moim kochankiem... Jest... - Był - orzekł spokojnie Samuel, uśmiechając się szeroko. - Nie tak łatwo cię rozzłościć, jak wtedy, kiedy miałaś dziesięć lat - stwierdził. - I, niestety, nie mogę cię bronić, gdyby on się tu zjawił... jestem przecież ranny. - Wzruszył ramionami. Gest ten nie wyglądał nawet przepraszająco. - On nie przyjedzie - twardo powiedziała Lina. Od prędkich uderzeń wystraszonego serca zrobiło jej się gorąco. Brat nie powinien tego zauważyć. - Zawsze możesz poprosić swojego starego Lapończyka, żeby ci przybył na pomoc - stwierdził Samuel, skrobiąc palcami o dno garnka po zupie. Oblizał je, cmoknął. - On przynajmniej ma nóż. Mogłoby się zdarzyć, że zraniłby Olega, nim tamten by go powalił. Wiem, że tu u ciebie był, w dodatku późno w nocy. Teraz nocą nie jest ciemno, Lino. Lina ugryzła się w język. Nie miała siły bronić się przed bezmyślnymi żarcikami Samuela. Cóż ten jej brat może wiedzieć o tym, kim jest Niillas? Czym tak naprawdę jest...? Samuel widział to, co wszyscy. Lina dostrzegała więcej. Nie potrafiła nazwać tego, co widzi, lecz wiedziała, że Niillas jest kimś więcej aniżeli tylko starcem. Próby wytłumaczenia tego Samuelowi na nic by się nie zdały. Brat nigdy nie zechciałby poświęcić czasu na zrozumienie tego. Śmiałby się tylko. W ich rodzinnym domu śmiech przychodził im z taką łatwością. - Pilnuj własnego nosa, Samuelu! - odparła Lina krótko. - W rodzinie dość już bękartów, przynajmniej ty nie przynoś więcej. A Lina zadba już o siebie. Niillas w każdym razie jest o wiele mniej niebezpieczny, niż był Oleg. Samuel roześmiał się, niczego innego się nie spodziewał. - Wciąż świetnie gotujesz - chichotał. - Chętnie znów przyjdę na obiad.