dareks_

  • Dokumenty2 821
  • Odsłony753 730
  • Obserwuję431
  • Rozmiar dokumentów32.8 GB
  • Ilość pobrań361 988

Quinn Julia, James Eloisa, Brockway Connie - Najlepsza kandydatka na damę

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Quinn Julia, James Eloisa, Brockway Connie - Najlepsza kandydatka na damę.pdf

dareks_ EBooki
Użytkownik dareks_ wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 269 stron)

Quinn Julia, James Eloisa, Brockway Connie Najlepsza kandydatka na damę Trzy najjaśniejsze gwiazdy romansu historycznego zapraszają na przyjęcie w wiejskiej rezydencji szlachetnej markizy, które zasłynie jako wydarzenie sezonu... A oto lista zaproszonych: Hrabia Briarly, brat markizy, zapalony (i zabójczo przystojny) miłośnik koni. Panna Katherine Peyton, która zawsze mówi bez ogródek to, co myśli. Kapitan Neill Oakes, dzielny bohater wojenny. Panna Gwendolyn Passmore, niewymownie piękna i uroczo nieśmiała. Lord Darlington, nowy hrabia Charters i świetna partia. Lady Georgina Sorrell, młoda wdowa, która nie zamierza już nigdy wychodzić za mąż. Oraz gospodyni, markiza Finchley, niezmordowana swatka, która nie spocznie, póki nie znajdzie najlepszej kandydatki na zdobywczynię nieokiełznanego serca jej brata. Lecz miłość spłata wszystkim najlepszego figla…

1 Londyński dom markiza Finchleya Cavendish Square 14 Hugh Theodore Dunne, hrabia Bnarly, przez lata wywoływał tyle chichotów, pisków i niehamowanych wybuchów radości, ze doskonałe rozumiał, iż starsi bracia istnieją głównie po to, by ich młodsze siostry miały jak najwięcej uciechy Rodzice obdarzyli go czterema siostrami - wprawdzie juz doczekali sie dziedzica, lecz pragnęli jeszcze jednego syna. Tymczasem płodzili jedynie dziew- częta które zabawę kosztem brata zmieniły w sztukę. - Lista! - zawołała najstarsza z nich, Carolyn, krztusząc się ze śmiechu. - Georgie, słyszałaś, co powiedział Hugh? Chyba nie należało wygłaszać tej prośby w obecności najlepszej przyjaciółki siostry, ponieważ lady Georgina Sorrell, usłyszawszy, o co chodzi, zaczęła zwijać się ze śmiechu. - Co w tym widzisz wesołego? - spytał z lekką irytacją. - Tysiąc razy powtarzałaś, ze powinienem się ożenić, jeśli nie chce zeby Namiętny Simon odziedziczył mój tytuł. A teraz, gdy w końcu postanowiłem założyć sobie stryczek na szyję, wariujesz z radości, uważając, że to bardzo zabawne. - Oczywiście, ze powinieneś się ożenić - odparła Carolyn -Mówiłam ci to wiele razy. Ale teraz, kiedy wreszcie się zdecydowałeś, chcesz, żebym wybrała ci zonę? - Parsknęła, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. - Chcesz, żebym ci przygotowała listę.

- Przepraszam - powiedziała Georgina, chwytając oddech. -Wcale z ciebie nie żartowałam. Najlepiej, jeżeli porozmawiacie w cztery oczy. Pójdę już. Hiigh rozpogodził się, kiedy zachichotała, osłaniając usta dłonią. Zawsze bardzo lubił Georginę, już wtedy, kiedy jeszcze biegała w dziecięcym fartuszku, ale ostatnio rzadko widywał ją uśmiechniętą. - Bądźcie poważne - skarcił je. - Nie mam czasu na bale i te wszystkie zaloty. Ty często bywasz w towarzystwie; wiesz, co można tam znaleźć. Po prostu pokaż mi kobietę o dobrym pochodzeniu i zdrowych zębach. - On szuka krowy - zwróciła się Georgina do przyjaciółki. - Nie krowy - odparła Carolyn. - Klaczy. Znasz Hugh; w dzień i w nocy myśli tylko o koniach. - Chciałbym zauważyć, że tu jestem - zauważył Hugh. - Kpijcie sobie do woli, aleja wciąż czekam na listę. - Hugh - żachnęła się Carolyn. W odpowiedzi tylko uniósł brwi. - Mówisz poważnie? Nie pojmował, dlaczego siostra sądzi, że nie traktuje sprawy serio. - Nie mam czasu polować na żonę. Ujeżdżam nowego ogiera, Caro. On... - Co skłoniło cię do podjęcia decyzji o ożenku? - przerwała mu Georgina. Jej rozbawienie znikło bez śladu. - Zapewne w końcu zaczął dorastać - rzuciła niefrasobliwie Carolyn. - Ma dwadzieścia osiem lat, to wcale nie jest za wcześnie. Georgina machnęła ręką ze zniecierpliwieniem. - Coś go do tego skłoniło, Caro. - Miała delikatne rysy, ale w tej chwili przypominała nieco buldoga. - Co się stało? - zwróciła się do Hugh. Hugh spojrzał na nią. Poznał Georginę, kiedy miała pięć lat. Ich matki się przyjaźniły, więc letnie miesiące spędzali razem. Choć w ciągu ostatnich pięciu lat nie widywał jej często... Prawdę mó-

wiąc, nie rozmawiał z nią dłużej od pogrzebu jej męża. A to było... cóż... dwa lata temu? - Hugh? - spytała Carolyn, również nagle poważniejąc. - Nie ma powodu, żeby robić z tego wielką sprawę - powiedział, zastawiając się, dlaczego spojrzenie Georginy spoważniało. W dzieciństwie miała wesołe usposobienie, teraz najwyraźniej zachowywała się jak matrona. Była wdową, choć jako rówieśniczka Carolyn nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Siedziała wyprostowana, patrząc mu z uwagą w oczy. - Richelieu mnie zrzucił - przyznał. Carolyn westchnęła. - Ale przecież często spadasz z konia. Hugh skrzywił się nieznacznie. - Tego nie da się uniknąć. Nie można ujeździć konia, a zwłaszcza takiego, jakie lubię najbardziej, nie łamiąc sobie od czasu do czasu kości. - Ale najwyraźniej tym razem było inaczej - zauważyła Georgina. - Co się stało? - Straciłem przytomność - wyznał niechętnie. - Straciłeś przytomność? - powtórzyła jak echo Carolyn. - Jak to? - Po prostu. Byłem w śpiączce, tak to nazywają. - Jak długo? - wtrąciła Georgina. Jej głos był spokojny i rzeczowy. Oczywiście, widziała, jak umierał jej mąż. A to trwało wiele miesięcy... prawie rok. - Przez tydzień - odparł zrezygnowany. - Byłem nieprzytomny przez tydzień. - Dlaczego nic o tym nie wiedziałam?! - krzyknęła Carolyn. Jej wielkie niebieskie oczy wypełniły się łzami. Właśnie dlatego wcale nie wspomniał jej o całym zdarzeniu. - Peckering otrzymał dokładne instrukcje, co ma robić w takim przypadku. I postępował zgodnie ze wskazówkami. - Peckering to twój stajenny? - spytała Georgina. - Lokaj - powiedział. - Powierzyłbym mu własne życie.

- Więc nawet nie wezwał doktora? Taki był twój plan? - Oczywiście. Nic nie można było zrobić. Dobrze wiesz. Gdy koń cię kopnie w głowT ę, albo odzyskasz przytomność, albo nie. - A nawet jeśli odzyskasz świadomość, może się okazać, że zostałeś kaleką na całe życie - dodała Georgina. Na jej nagle pobladłej twarzy wyraźnie odznaczały się piegi. Miała jasną karnację, pasującą do ogniście rudych włosów. - Nie jestem kaleką - uciął. - Jestem całkowicie compos mentis, jak widzicie. - Oczywiście początkowo sam też miał obawy, zwłaszcza kiedy na pewien czas zaniewidział. Właśnie tamtego dnia, leżąc w ciemności, zdał sobie sprawę, że pora spłodzić dziedzica. Albo zrezygnować z ujeżdżania koni. Z dwojga złego wołał żonę. - Och, Hugh! - jęknęła Carolyn. - To straszne! Podszedł do siostry i uniósł ją w ramionach, jakby wciąż jeszcze była małą dziewczynką, po czym usiadł, biorąc ją na kolana. - Nic mi nie jest, Caro - uspokajał siostrę, gładząc ją po plecach. - Wiesz, że ujeżdżanie koni bywa niebezpieczne. Setki razy widziałaś, jak spadałem. - Nie rozumiem, dlaczego nie możesz po prostu nająć kogoś, żeby zajął się najbardziej niebezpieczną częścią treningu - powiedziała, opierając się o jego ramię. - Inni zatrudniają stajennych. Nagle przypomniał sobie, jak trzymał siostrę w objęciach, malutką i ssącą kciuk. To było po śmierci matki; on miał wtedy dziewięć lat, a ona pięć czy sześć. - Praca przy koniach to moje życie - odparł krótko. - Mam stajennego. Do diabła, ze względu na stajnie w Szkocji i w hrabstwie Kent mam ich trzech. Ale kiedy pojawia się taki koń jak Richelieu, tylko ja mogę się nim zajmować. - A więc czemu nie możesz pracować z normalnymi końmi?! - krzyknęła. - Czemu to muszą być te straszne araby? Takie agresywne i narowiste? - Nie są agresywne z natury - powiedział, mając przed oczami wspaniałe zwierzęta, którym poświęcał cały swój czas. - Richelieu

jest bardzo żywy i kiedy próbuje mnie pokonać, uważa to za zabawę. Łamiąc jego wolę, zabiję ducha walki. - Prócz ciebie nie znam innego hrabiego, który spędzałby czas w tak niebezpieczny sposób - rzekła Carolyn. Zaczynała żartować, co oznaczało, że się uspokoiła. Podniósł się z krzesła i z uśmiechem postawił ją na podłodze. - Teraz znów poznaję moją jędzowatą siostrzyczkę. - Jeśli tak się zachowuję, robię to tylko dla twojego dobra. Doprowadzasz mnie do szaleństwa, Hugh. Prawie cię nie widuję, a teraz dowiaduję sie, że omal nie umarłeś i... Martwię się o ciebie! - Od dawna zadręczasz mnie, żebym się ożenił. Odkąd skończyłem osiemnaście lat, czyli od dziesięciu lat. Przecież powinnaś być zadowolona, że wkrótce załatwię tę sprawę. - Czy to bolało? - rozległ się cichy głos. Odwrócił się i napotkał spojrzenie Georginy. Miała oczy w niespotykanym ciemnolawendowym odcieniu. W kolorze kwiatów, jakie jego gospodyni wieszała w spiżarni. Patrzyła mu prosto w oczy ze spokojem, bez kokieterii. Oczywiście, jego by nie kokietowała. Był dla niej jak starszy brat. - Nie - odparł. - Tak - dodał po chwili. Nie chciał jej okłamywać. - Kiedy w końcu się ocknąłem, głowa bolała mnie jak wszyscy diabli. To chyba miało jakiś związek ze wzrokiem. Raziło mnie światło. Ale po kilku dniach doszedłem do siebie. Carolyn ze łzami w oczach podbiegła do drzwi. - Pierś, to straszne! Hugh był w śpiączce przez tydzień i nic nam nie powiedział. - Padła w ramiona męża. - Finchbird - powitał szwagra Hugh. Markiz Fmchley nie mógł się ukłonić, ponieważ trzymał w objęciach markizę, więc tylko skinął głową. - Kopytem w głowę? - Niestety. - Wygląda na to, że ma się nieźle - zwrócił się Finchley do Carolyn. - Mógł umrzeć - powiedziała, tłumiąc łkanie.

Finchley spojrzał na szwagra, dając mu jasno do zrozumienia, że nie powinien był nic mówić siostrze. - Nie zamierzałem o tym wspominać - rzekł Hugh, siadając. -Georgina wymusiła to na mnie. Georgina wciąż siedziała wyprostowana. - Postanowił złożyć siebie w ofierze na małżeńskim ołtarzu -odparła cierpko. - Pomyślałam, że skoro pojął taką decyzję, musiał otrzeć się o śmierć. Finchley skinął głową. - Trzeba mocnego wstrząsu, żeby wyciągnąć Hugh ze stajni. Hugh nie był zadowolony. W ciągu ostatnich dziesięciu lat potroił majątek zostawiony przez ojca, sprowadzając konie czystej krwi arabskiej. Jeśli nie wałęsał się po salach balowych, to tylko dlatego że... dlatego że nie mógłby żyć bez potu, emocji i ogromnej radości, jaką dawała mu hodowla. - Zgadza się - rzekł krótko. - Zamierzam się ożenić, więc jeśli chcesz ze mnie kpić, Finchley, miejmy to już za sobą. Finchley objął mocniej Carolyn i uśmiechnął się nad jej głową. - Dlaczego miałbym z ciebie kpić? Oczywiście, ich małżeństwo było związkiem z miłości. Hugh nie dopuściłby do innego; Carolyn zawsze była najdroższą z sióstr. Należało się o nią troszczyć, a markiz był do tego odpowiednim kandydatem. - Poprosił Carolyn, żeby przygotowała listę - wyjaśniła Georgina. - Jaką listę? - spytał Finchley. - Listę kobiet, które mógłbym poślubić - powiedział Hugh, czując, że to bardzo głupi pomysł. Teraz Finchley także będzie z niego żartował. - Moim zdaniem jedna żona wystarcza aż nadto - zauważył z uśmiechem szwagier. - Dzięki za tę subtelną oraz inteligentną radę - odparł Hugh. -Czy mogłabyś przestać wieszać się na swoim mężu i wpisać kilka nazwisk, Caro? Chciałbym wybrać się dziś wieczorem do Almack's i zająć się tą sprawą

- Almacks? Na wypadek, gdybyś nie zauważył, Hugh, sezon już się skończył. I to ponad tydzień temu. - W głosie Georginy znowu zabrzmiała nutka rozbawienia. Hugh nie cierpiał smutku w jej oczach. Niech szlag trafi jej męża za to, że umarł. - Czy to znaczy, że nie mogę się spotykać z kobietami tylko dlatego, że skończył się sezon? Caro, w swoim pierwszym sezonie bywałaś w klubie Almack's co wieczór. - Almacks jest otwarte tylko raz w tygodniu. A skąd możesz wiedzieć, jak często tam bywałam? - spytała zgryźliwie Carolyn. -Ciocia Emma zawsze miała nadzieję, że pewnego wieczoru pójdziesz ze mną, ale ani razu nie zadałeś sobie trudu... - Bracia nigdy... - Nawet nie próbuj - przerwała mu Carolyn. - Sama widziałam, że twój najbliższy przyjaciel, hrabia Charters, był ze swoją siostrą na trzech z czterech balów w tym sezonie. - Biedny Alec - rzekł rozweselony Hugh. - A może jego powinienem poprosić o sporządzenie listy? Skoro spędzał czas w salach balowych, musiał widzieć wszystkie kobiety, jakie są na rynku. - Tylko ja mogę przygotować dla ciebie taką listę - oznajmiła Carolyn. - Zachowam się jak dobra siostra i spróbuję znaleźć ci żonę, nawet jeśli ty mi w tej kwestii nie pomagałeś! - Zadebiutowałaś w tym samym roku, w którym sprowadziłem Monteleone z Arabii - bronił się Hugh. - Richelieu, koń, z którym teraz pracuję, pochodzi z jego linii. - Zarobiłem ładną sumkę na Monteleone, kiedy wygrał Ascot-wtrącił z satysfakcją Finchley. Podprowadził żonę do sofy i usiadł obok niej. - A widzisz? Finchleyowi udało się znaleźć ciebie bez mojej pomocy, a gdybym ja wałęsał się po balach, Monteleone nie wygrałby w Ascot - zauważył Hugh. - A gdyby Monteleone nie wygrał, nikogo nie obchodziłoby jego potomstwo i nie doszłoby do tego, że Richelieu o mało cię nie zabił - wtrąciła Georgina.

- Georgie - zwrócił się do niej zdrobnieniem z dzieciństwa. -Na miłość boską, choć ty mnie oszczędź! Carolyn parsknęła i się wyprostowała. - A więc kogo powinien poślubić, Georgino? Obie przyglądały mu się przez dłuższą chwilę. Hugh czekał. - Gwendolyn Passmore? - rzuciła Georgina z powątpiewaniem. - Właśnie to samo pomyślałam - rzekła Carolyn, kręcąc lekko głową. - Czemu nie? - spytał Hugh, po czym zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, kim jest owa Gwendolyn Passmore. - Nie chcę mieć żony z bielmem na oku - dodał pospiesznie. - Albo ospowatej. - Gwendolyn nie ma śladów po ospie. Jest najpiękniejszą de-biutantką roku. Ma wspaniałe jasnorude włosy, pięknie opadające falującymi splotami - wyjaśniła siostra. - Lubię rude włosy - stwierdził Hugh. - Czy nie powiedziałaś przed chwilą, że sezon się skończył? Więc czemu ów ideał nikogo nie poślubił? - Powszechnie wiadomo, że odrzuciła trzy propozycje, a jestem pewna, że były także inne. Podobno czeka, aż oświadczy się jej sam książę Bretton. - Wszyscy obstawiają, że książę wkrótce straci wolność - wtrącił Finchley. - Tańczył z nią dwa razy na balu u McClendonów. - Nie mają żadnych stajni, o których warto by rozmawiać. -Hugh wzruszył ramionami. - To nie stajniami zdobywa się kobietę. - Carolyn zmierzyła go wzrokiem. - Bretton ma doskonałe maniery. - 1 jest bardzo przystojny - dodała Georgina. - A ja nie jestem? - Z jakiegoś powodu zirytowały go te słowa w ustach Georginy. To prawda, nie pojawiał się na balach, ale kobiety, z którymi się... hm... przyjaźnił, nigdy nie narzekały na jego wygląd. Prawdę mówiąc, odnosił wrażenie, że jego szerokie ramiona i muskularne ciało spotykają się raczej z uznaniem.

- Ona jest poza twoim zasięgiem - orzekła siostra. - Zbyt piękna, zbyt pożądana. - Nie zgadzam się z tobą - odezwała się Georgina, marszcząc brwi. - Gwendolyn miałaby szczęście, zdobywając Hugh. Poza tym on ma takie włosy jak ty, Carolyn. Carolyn się uśmiechnęła. - Moja największa zaleta! Hugh zerknął na włosy siostry. Miały ten sam kasztanowaty odcień co jego, choć nigdy się nad tym nie zastanawiał. - Ale nie wiem, czy ona go zechce - ciągnęła Georgina. - Dlaczego nie? - spytał. - Jest trochę nieśmiała - powiedziała Georgina. - A ty masz subtelność słonia - rzuciła jego siostra. - Poza tym Gwendolyn naprawdę jest cenną zdobyczą. - Jest jak Carolyn swojego sezonu - rzekł Finchley i przygarnął do siebie żonę. Hugh przyjrzał mu się uważnie. Cokolwiek się stanie, nie zamierza dać się otumanić miłością jak jego szwagier. A jednak... - Skoro ty mogłeś zdobyć najlepszą debiutantkę, to mnie również się to uda - rzekł z naciskiem. - Jest pewna różnica - odezwała się jego siostra. - Pierś umie tańczyć. Zalecał się do mnie. Adorował mnie. Przysyłał mi fiołki każdego ranka przez trzy tygodnie z rzędu. Ty nie zrobiłbyś nic podobnego. Ty nawet... Po prostu zapomnij o Gwendolyn. - A co z panną Katherine Peyton? - spytała Georgina. - Jest urocza i pochodzi ze wsi. Zna się na koniach. Carolyn w zamyśleniu postukała się palcem w podbródek. - Słyszałam, jak pytała lorda Nebel, ile owiec ma w swojej posiadłości. On nawet nie wiedział, że ma jakieś owce. - Ja mam owce, ale jeśli się zastanowić, one tylko jedzą. Nie robią nic interesującego - odezwał się Hugh. - Chyba raczej wolałbym Gwendolyn. Zobacz, jak dobrze to zrobiło Finchbirdowi. - Co takiego?

- Zabieganie o najlepszą partię na rynku - odparł natychmiast. -Wiem, że nie spodoba ci się takie porównanie, ale moim zdaniem to nie różni się aż tak bardzo od kupowania konia. Zawsze jest jedno źrebię, w którym wszyscy widzą przyszłego zwycięzcę. W tym roku jest nim Gwendolyn, więc ją właśnie chcę zdobyć. Carolyn przewróciła oczami. - Hugh, nie możesz tak po prostu kupić Gwendolyn. Hugh roztropnie zachował milczenie. Ale przyszło mu do głowy, że ojciec Gwendolyn, kimkolwiek jest, nie będzie niezadowolony, słysząc, iż posiadłość Briarly'ego należy do najbogatszych w całej Anglii. A jeśli do tego Richelieu miałby zostać ślubnym prezentem... - Kate jest wprost czarująca - powiedziała Georgina. - Ma uroczy śmiech i świetną figurę. A poza tym piękne zęby. Nie spodobało mu się to, że spośród wszystkich kobiet właśnie Georgina miałaby mu wybierać żonę... I przy tym dobrze się bawić. Ona sama miała bardzo białe zęby, co mógł łatwo ocenić, ponieważ znowu się roześmiała. O co chodzi z tymi ładnymi zębami? Nikt nie chciałby się ożenić z kobietą, która ma krzywe zęby. - Przyznaję, że Kate Peyton to świetny pomysł - orzekła Carolyn. - Nie sądzisz, Pierś? Szwagier wzruszył ramionami. - Planowanie takich rzeczy nie ma sensu. Hugh się z nim nie zgodził. - Podajcie mi jeszcze jedno imię - powiedział. - Mam Gwendolyn, Kate i... - Georginę - wtrącił się Finchley. - Czemu nie Georgina? Carolyn i Georgina parsknęły śmiechem, co jeszcze bardziej rozsierdziło Hugh. - Chyba sobie nie wyobrażasz, że mogłabym pragnąć, aby moja najbliższa przyjaciółka spędziła resztę życia, próbując wywabić swego męża ze stajni! - oburzyła się Carolyn. Markiz zmrużył oczy, czekając, aż Georgina przestanie się śmiać.

- Ale przecież jesteś na rynku, nieprawdaż? - spytał z naciskiem. - W końcu minęły dwa lata od śmierci twojego męża. - Tak, minęły. - Śmiech Georginy ulotnił się jak powietrze z przekłutego balonika. Ogarnęło go poczucie winy. - Przepraszam. Nie chciałem ci o tym przypominać. A niech to... Jestem bezmyślny jak chłopak stajenny. - Nie mam o to do ciebie żalu - odparła Georgina z uprzejmym uśmiechem na ustach i smutkiem w oczach. - Jeśli pozwolisz, nie chciałabym znaleźć się na twojej liście. Mam swoje kaprysy i nie zamierzam ponownie wychodzić za mąż. - Nie chcesz nigdy więcej wyjść za mąż? - spytał z osłupieniem. - Nigdy? Pokręciła głową. - Majątek Richarda nie był ordynacją. Nie potrzebuję dochodów mężczyzny. - Nie o to mi chodziło - powiedział. - A co z kimś, kto byłby przy tobie? Co z dziećmi? Cień przemknął przez jej twarz i Hugh zdał sobie sprawę, że dotknął czułego punktu. - Nawet ja pamiętam, jak wszędzie ciągałaś ze sobą szmacianą lalkę - przypomniał. - Kładłaś ją do łóżka, karmiłaś liśćmi i w ogóle robiłaś cyrk. - Nigdy nie karmiłyśmy naszych lalek liśćmi - zaprotestowała Carolyn z oburzeniem. - Żołędziami owszem, ale nigdy liśćmi. - Kiedyś próbowałyśmy spławić je łódką w dół strumienia -powiedziała Georgina. - Daj spokój, Caro. Obawiam się, że sposób, wjaki traktowałyśmy nasze nieszczęsne lalki, dowodzi jedynie, że nie mamy kwalifikacji do macierzyństwa. Przykro mi, że nie doczekałam się dzieci w małżeństwie. Ale nie potrafię sobie wyobrazić, abym mogła związać się z kimś tylko z tego powodu. Nigdy nie wyjdę za mąż. - Nie zgadzam się z tobą - powiedziała Carolyn. - Po prostu nie spotkałaś mężczyzny, który byłby naprawdę dorosły. Znajdziemy

ci prawdziwego mężczyznę, takiego jak mój Pierś. Może jakiegoś wojskowego. Hugh otworzył usta... i zamknął, nie mówiąc słowa. W końcu to nie jego sprawa. - Gdzie, do diabła, mam spotkać tę Gwendolyn, jeśli Almack's jest zamknięty? - zwrócił się do siostry. - Wydamy przyjęcie w domu - odparła natychmiast. - Za dwa tygodnie od dzisiaj. Roześlę zaproszenia. Zaproszę Gwendolyn i Kate. Och, i kilka innych debiutantek. Wystarczy, że paru matkom szepnę słówko, że ty będziesz, a pojawią się wszystkie panny na wydaniu. Hugh chrząknął. Niejasno zdawał sobie sprawę, że jest obiektem matrymonialnych intryg; trudno było tego nie zauważyć, skoro regularnie bywał oblegany na wyścigach, zwłaszcza w Ascot. Ale nigdy dotąd nie przywiązywał do tego wagi. - Niekoniecznie muszą to być panny. - Cóż, masz liberalne podejście - zauważyła Carolyn, uśmiechając się z wyższością. - Ale ponieważ trudno byłoby mi rozesłać kwestionariusz z pytaniem dotyczącym ich doświadczenia w tym względzie, będziemy musieli pominąć tę kwestię. - Chodziło mi o to, że chętnie poślubię również nie tak młodą damę - wyjaśnił Hugh. - Na przykład wdowę. Nie Georginę, ponieważ najwyraźniej postanowiła się wyróżnić z tłumu kandydatek do małżeństwa, ale chcę powiedzieć, że wcale nie nalegam, aby moja żona była szesnastolatką. - Żadna debiutantka w tym sezonie nie miała szesnastu lat -powiedziała z satysfakcją jego siostra. - Siedemnaście może tak. Ale obecnie panuje moda, by nieco czekać z debiutem. Myślę, że Gwendolyn może mieć około dwudziestu lat. - Brzmi coraz lepiej - ocenił. - A ponieważ nie mogę zaprosić samych kobiet - ciągnęła Carolyn - dokładnie wiem, kogo zaproszę dla ciebie, Georgie. - Dla mnie?! - wykrzyknęła Georgina niezbyt zachwycona tą perspektywą.

Hugh skonstatował to z niejakim zadowoleniem. - Przecież właśnie powiedziała, że nie zamierza wychodzić za mąż - zauważył. Finchbird posłał mu spojrzenie, które mówiło, że nie ma sensu włączać się do tej rozmowy, i rzeczywiście - Carolyn mówiła dalej, nie zwracając uwagi na brata. - Kapitana Neilla Okaesa. To bohater wojenny z ładnym majątkiem. .. Wiem oczywiście, że tego nie potrzebujesz... On przede wszystkim jest taki męski. Wprawdzie nie szaleję za mundurami, ale i tak ciarki mnie przechodziły, kiedy patrzyłam, jak był przedstawiany królowej. Hugh zauważył, że Georgina wykpiła ten pomysł bez większego przekonania. - W tym przypadku lepiej bądź ostrożna - rzekł, wchodząc w rolę starszego brata. - Wojna robi z człowiekiem straszne rzeczy. - On ma cudowne czarne oczy gdy spojrzy, wydaje się, że przeszywa cię wzrokiem na wskroś - dodała Carolyn z rozmarzeniem. Hugh widział, że w Finchłeyu ten opis również nie wzbudził szczególnego zachwytu. Objął mocniej żonę, jakby chciał, by oprzytomniała. - Zaproszę też księcia Brettona - kontynuowała. - W przeciwnym razie matka Gwendolyn nie przyjęłaby zaproszenia. Podobno ktoś słyszał, jak mówiła, że pragnie zobaczyć swoją córkę z tytułem księżnej. Czy można mieć jej to za złe? - Zorganizujesz przyjęcie za dwa tygodnie? - spytał Hugh. - Tak. Oczywiście będziemy w Finchley Manor. Jesteśnry gotowi przenieść się tam już jutro. - Mamy najlepsze tereny do polowań na kuropatwy na południe od Szkocji - wtrącił szwagier. - Jeszcze nigdy nie byłeś u nas we wrześniu. Hugh nie mógł się przyznać, że wcale nie sprawia mu przyjemności włóczenie się godziami po lasach, aby upolować jakiegoś

ptaszka. Zwłaszcza teraz, kiedy uznano, że bohaterowie wojenni są najlepszymi kandydatami na mężów. - Poza tym wypadają moje dwudzieste piąte urodziny - przypomniała Carolyn z uśmiechem. - Pierś obiecał mi jakiś wyjątkowy prezent. Wiesz, Hugh, będziesz mógł się od niego nauczyć, jak sprawić, żeby kobieta zakochała się w tobie. - Masz szczęście, że siedzisz po drugiej stronie pokoju - rzekł Hugh. - Z przyjemnością bym cię uszczypnął. Markiz uśmiechnął się do niego. - Nie przejmuj się, stary. Udzielę ci kilku wskazówek... Oczywiście jeśli dasz mi źrebaka z linii Monteleone. - Nie masz co marzyć! - rzucił Hugh niezbyt nieuprzejmie, ale w tym momencie coś sobie przypomniał. - Oczywiście sprowadzę Richelieu. Czy znajdzie się dla niego miejsce w twojej stajni? - Naturalnie! - odparł Finchley. - Wszyscy mówią o Richelieu, ale nikt dotąd go nie widział. - Nie zostawię go nawet na tydzień czy dwa - rzekł Hugh. -Wiem, że ma talent do wyścigów. Ale coś mogłoby mu się przydarzyć, gdybym kto inny kończył trenowanie. - Richelieu nie jest zaproszony na moje przyjęcie - powiedziała z naciskiem Carolyn. - Zapraszam tylko dwunożnych samców i to takich, którzy dbają o czystość. Hugh już miał powiedzieć, że w takim razie chyba nie przyjedzie, kiedy Finchley lekko potrząsnął żoną. - Nie zmusisz księcia Brettona do przyjazdu na wieś jedynie obietnicą obecności pięknej debiutantki. Ona, rzecz jasna, mogła postanowić, że go poślubi, ale mogę zaręczyć, że on nie jest aż tak chętny do zawarcia tego związku. - Spojrzał w oczy Hugh i obaj pomyśleli o tym samym: że nowa kochanka księcia, śpiewaczka operowa znana jako Smakowita Delilah, najpewniej zatrzyma go w Londynie. - Ale jeśli Bretton dowie się, że Richelieu będzie trenowany w mojej posiadłości - kontynuował Finchley - przyjedzie z pewnością. I inni dżentelmeni także. Taka przynęta skusi każdego.

- Bretton dotrze natychmiast - przyznał Hugh. - Pięć albo sześć razy próbował kupić ode mnie Monteleone. - Wcale ci nie zależy na obecności Brettona - zauważyła Georgina z rozbawieniem. - On stanowi dla ciebie konkurencję do ręki Gwendolyn, pamiętasz? - Dzień, w którym Bretton stanie się dla mnie konkurentem, będzie dniem, kiedy. - Kiedy co? - przerwała mu siostra, parskając śmiechem. - Poddasz się? Oznajmisz, że na zawsze zostaniesz kawalerem? Nie przestawała się śmiać i znaleźli się dokładnie w tym samym miejscu, co na początku rozmowy, więc Hugh postanowił się ulotnić.

2 Kiedy Gwendolyn Passmore miała osiemnaście lat, poślizgnęła się na błotnistej drodze i złamała nogę. Lekarz wspaniale się spisał, składając kość, ale Gwendolyn nie mogła chodzić przez osiem tygodni. Normalnie byłoby to dla niej torturą. Gwen była wielką miłośniczką spacerów; bardzo lubiła wymknąć się z domu i wędrować całymi milami po trawie mokrej od rosy, nie zważając na całkiem przemoczony skraj sukni. Złamała nogę w kwietniu, co oznaczało, że musiała zapomnieć o czekającym ją właśnie pierwszym sezonie w Londynie. Jej matka była zdruzgotana. Gwen nie posiadała się ze szczęścia. Kiedy miała dziewiętnaście lat, jej brat zginął pod Waterloo. Rodzina pogrążyła się w żałobie i debiut Gwen musiał zostać odłożony o kolejny rok. Latem i wiosną Gwen mogła wrócić do swoich długich, cudownych spacerów, lecz najczęściej łapała się na tym, że siedzi pod drzewem i płacze. Jej brat Toby był jedyną osobą na świecie, przy której czuła się zupełnie swobodnie. A teraz go zabrakło. Kiedy Gwen miała dwadzieścia lat, niczego sobie nie złamała i nikt me umarł, więc pod koniec marca zaczęto ją mierzyć, ubierać i oglądać, po czym zabrano ją do Londynu, gdzie znów była mierzona, ubierana i oglądana przez kobiety mówiące z francuskim akcentem (było to wprawdzie nieco inne przeżycie, lecz równie nieprzyjemne).

Ponieważ jej rodzicami byli wicehrabia i wicehrabina Stillworth, otrzymała zaproszenia na wszystkie ważniejsze przyjęcia i pewnego chłodnego kwietniowego wieczoru została zaprezentowana całemu eleganckiemu towarzystwu. Ku swemu przerażeniu natychmiast wzbudziła sensację. - Mówiłam ci, że wygląda jak Wenus Botticellego - mówiła z dumą jej matka do ojca, gdy czwarty z kolei dżentelmen zauważył to podobieństwo. I rzeczywiście, Gwen z falistymi tycjanowskimi włosami, alabastrową skórą i zielonymi jak morska toń oczami była uderzająco podobna do bogini przedstawionej przez włoskiego mistrza. Jednak za każdym razem, gdy ktoś czynił na ten temat uwagę, Gwen była w stanie tylko wyjąkać coś w odpowiedzi i spłonąć rumieńcem, ponieważ wiedziała, podobnie jak wszyscy, że Wenus stała w muszli, mając zasłoniętą włosami tylko jedną pierś. I tak w ciągu niecałego tygodnia panna Gwendolyn Passmore została jednogłośnie uznana za najpiękniejszą debiutantkę sezonu. Na jej cześć układano sonety, gazety nazywałyją „Wenus z Londynu" i poproszon o ją, by pozowała do portretu samemu sir Thomasowi Lawrence'owi. Matka Gwen nie posiadała się ze szczęścia. Gwen była zdruzgotana. Nie znosiła tłumów, nie cierpiała rozmawiać z nieznajomymi osobami. Nie sprawiało jej przyjemności tańczenie z obcymi, a sama myśl o znalezieniu się w centrum uwagi budziła w niej przerażenie. Często próbowała kryć się po kątach, by nie zwracać na siebie uwagi. Matka nieustannie powtarzała: „Uśmiechnij się!" albo „Bądź bardziej radosna!" Gwen chciałaby sprawić przyjemność rodzicom i wolałaby być jedną z tych flirtujących dziewcząt, których śmiech ożywiał każde przyjęcie. Ale nie była.

W czerwcu Gwen odliczała dni do końca sezonu. W lipcu spoglądała na kalendarz, myśląc: Już niedługo. A potem nadszedł sierpień (czas wlókł się niemiłosiernie) i wrzesień, i... - Mam wspaniałe nowiny! - wykrzyknęła matka, wpadając do jej pokoju. Gwen podniosła wzrok znad szkicownika. Nie rysowała oszałamiająco dobrze, ale lubiła to zajęcie. - O co chodzi, mamo? - Zostałyśmy zaproszone na prywatne przyjęcie! Gwen poczuła, że żołądek ściska się jej z przerażenia. - Prywatne przyjęcie? - powtórzyła jak echo. - Właśnie. Zostałyśmy zaproszone przez markizę Finchley. Czyż to nie wspaniałe? Za dwa tygodnie. - Myślałam, że w przyszłym tygodniu wracamy do domu. -Wprawdzie londyńska rezydencja była nazwana ich nazwiskiem; ale dla Gwen domem zawsze było Felsworth, wielka, pełna zakamarków posiadłość w Cheshire, gdzie dorastała. - Finchley Manor leży w dolinach Yorkshire. To właściwie nawet po drodze do Felsworth - wyjaśniła matka. - Po prostu zatrzymamy się tam na parę dni. Dla miłegp urozmaicenia. Przyjemnie będzie zrobić sobie przerwę w podróży. Podróż nie była aż tak długa, by wymagała innych przerw niż kilka noclegów w gospodach, lecz Gwen uznała za niestosowne zwracanie matce uwagi. Nie spytała też, w jaki sposób Yorkshire może się znaleźć na drodze do Cheshire. Nic by w ten sposób nie zyskała; matka już podjęła decyzję i nic nie było jej w stanie zniechęcić. Prywatne przyjęcie, pomyślała z rozpaczą Gwen. Miała nadzieję, że to nie będzie nic gorszego od sezonu w Londynie. - Lady Finchley pisze, że przybędzie Bretton - oznajmiła matka, unosząc list w górę niczym jakiś akt prawny. - Myślę, że wkrótce się oświadczy, Gwennie. To może być okazja, żeby w końcu się zdecydował. Czasami Gwendolyn zastanawiała się, czy ona i matka zamieszkują ten sam świat. Ponieważ w jej świecie było oczywiste, że książę

Bretton nawet nie myśli, by ją prosić o rękę. Chociaż zapewne me odmówiłaby, gdyby się zdeklarował. Podobał się jej pomysł zostania księżną. O ile jej wiadomo, księżne mogły robić wszystko, na co miały ochotę. Bycie ekscentryczką mogłoby się okazać zabawne. Sam książę sprawiał całkiem dobre wrażenie. Był przystojny i piekielnie inteligentny. - Muszę napisać do lady Finchley, żeby się dowiedzieć, kto jeszcze przyjedzie - powiedziała matka Gwen, a w jej oczach pojawił się niepokojący połysk. - Może jej brat. Wiesz, to lord Bnarly. Gwen wiedziała. Wyuczyła się Debretta na pamięć. Dzięki temu trochę łatwiej rozmawiało się jej z różnymi osobami, gdy wiedziała, kim są i co ich łączy. - Zastanawiam się, kto jeszcze tam się pojawi - rozmarzyła się matka. - Nie przychodzi mi do głowy nikt, z kim lord Finchley byłby zaprzyjaźniony. Chociaż mam wrażenie, że to raczej jego zona układała listę gości. - Pochyliła się i poklepała Gwen po ramieniu - Wiem, że nie lubisz takich rzeczy, kochanie, ale tym razem me będzie tak strasznie, zapewniam. Prywatne przyjęcie to zupełnie inna sprawa niz Londyn. Jest o wiele bardziej kameralnie. Na koniec z pewnością zaprzyjaźnisz się ze wszystkimi. Znając swoje dotychczasowe doświadczenia z młodymi damami z towarzystwa, Gwen szczerze w to wątpiła. Spojrzała na swój szki-cownik. Rysowała właśnie królika. Postanowiła dodać mu paskudne zęby. Mały, krwiożerczy króliczek. Doskonale. - A zatem - kontynuowała matka - powinniśmy ci sprawie nowy strój do konnej jazdy i ze trzy nowe suknie. I, och, tak się cieszę, że lady Finchley o nas pomyślała. To wspaniale, ze będziesz miała jeszcze jedną okazję poznać kilku dżentelmenów. - Poznałam już wszystkich dżentelmenów - rzekła z naciskiem Gwen. To prawda. Przedstawiono jej wszystkich dżentelmenów w Londynie. Z większością z nich tańczyła, a czterech jej się oświadczyło.

Dwaj zostali z punktu odrzuceni przez jej ojca, jednemu sprzeciwiła się matka („Znarn jego matkę - powiedziała. -1 w żadnym wypadku nie narażę mojej jedynej córki na coś takiego"), zaś ostatniego - lorda Pennstalla - niemal zaakceptowała. Był bardzo uprzejmy, raczej przystojny i tylko osiem lat od niej starszy. Nie dostrzegła w nim żadnej wady do chwili, gdy przekonała się, że zamierza osiąść w Londynie. Interesowała go kariera w rządzie, a jego ambitne plany wykraczały nawet poza fotel w Izbie Lordów. Na to Gwen nie mogła się zgodzić. Myśl o spędzeniu reszty życia w Londynie, gdzie musiałaby odgrywać rolę pani jego domu, wydawać przyjęcia i urządzać salony, była dla niej nie do zniesienia. Tak więc z pewnym żalem odmówiła, wyjaśniając lordowi Penn-stallowi powody swojej decyzji. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby odrzucić propozycję małżeństwa bez absolutnie szczerego podania powodu. Lord był rozczarowany, ale zrozumiał. Gwen zdawała sobie sprawę, że to oznacza, iż będzie musiała znieść kolejny sezon, o ile jakimś cudem przed jego rozpoczęciem nie znajdzie idealnego męża. Mimo to jeszcze jeden sezon w Londynie wydał jej się lepszym rozwiązaniem niż spędzenie reszty życia w roli żony polityka. Ale sądziła, że zasłużyła na chwilę odpoczynku. Myślała, że aż do następnego roku będzie miała z tym spokój. Zerknęła na matkę, która najwyraźniej właśnie skomponowała piosenkę zatytułowaną Prywatne przyjęcie tra la la. Wyglądało na to, że wolność będzie musiała jeszcze trochę poczekać. Alec Darlington był hrabią Charters od dwóch lat, lecz jeszcze nie zdążył się przyzwyczaić do tej roli. Charters to był jego ojciec, oschły i sztywny starszy dżentelmen, który zawsze potrafił znaleźć jakąś wadę w swoim synu. Alec zawsze był tylko „Darlingtonem" i cieszył się z tego. To nazwisko brzmiało zawadiacko i beztrosko, doskonale pasowało do człowieka, który spędzał życie, uganiając się za przyjemnościami. Alec z radością wiódł życie stosowne do swego nazwiska.

Natomiast Charters był kimś nudnym. Charters sporządzał wykresy. Ślęczał nad księgami rachunkowymi. Zachowywał się stosownie i odpowiedzialnie. Nie znaczy to, by Alec pragnął być nieodpowiedzialny. Po prostu chciał mieć wybór. Ale w wypadku powozu zginął jego ojciec, a także matka, którą Alec głęboko i szczerze opłakiwał. W ten sposób nagle pod jego opieką znalazły się dwie młodsze siostry. Rok wcześniej wydał Candidę - poślubiła młodszego z synów arystokratycznego rodu z doskonałymi koneksjami, a mąż wielbił ziemię, po której stąpała. To był pod każdym względem satysfakcjonujący związek. Pozostała więc Octavia, która w wieku dwudziestu lat właśnie zakończyła swój drugi sezon, nie otrzymując ani jednej propozycji małżeństwa mimo duego posagu, jaki jej wyznaczył. Wszystko robiła jak należy, tak przynajmniej twierdziła stryjeczna babka Darlington (która występowała jako przyzwoitka). Jej stroje pochodziły od najlepszych modystek. Tańczyła jak anioł. Umiała śpiewać, rysować i malowała akwarele. Krótko mówiąc, dysponowała wszystkimi zaletami, jakich oczekiwano po młodej damie z jej pozycją. Ale z jakiegoś powodu nie „chwyciła". Może nie olśniewała urodą, lecz Alec nie uważał, aby była brzydka. Może jej zęby odrobinę wystawały, ale naprawdę to wszystko. A oczy miała śliczne, w czystym, jasnym odcieniu szarości - tym samym kolorze co on. Często słyszał komplementy na temat swoich oczu. Więc dlaczego, do diabła, Octavia nie? Mężczyźni z Londynu byli bandą idiotów. To jedyne wyjaśnienie, jakie przychodziło Alecowi do głowy. - Czy wiesz, kto jeszcze będzie na przyjęciu? - spytała Octavia. Siedzieli w powozie, zbliżającym się do końca długiej drogi wiodącej do Finchley Manor. - Briarly, oczywiście - odparł Alec, wyglądając przez okno. Mimo długoletniej przyjaźni z Hugh, nigdy nie był w Finchley Manor. - Markiza jest jego siostrą.

Octavia skinęła głową. - Tak, ale raczej nie mogę brać go pod uwagę. Jest dla mnie prawie jak brat. Alec przytaknął z roztargnieniem. - Jestem pewien, że Carolyn przygotowała długą listę gości. Jest bardzo skrupulatna, jeśli o to idzie. Octavia westchnęła. - Po prostu... Och, nie! - Co się stało? Westchnęła z udręką. - Spójrz...- Wskazała głową w stronę okna. Alec spojrzał, lecz nie zauważył nic nadzwyczajnego. Po prostu jeszcze jeden powóz przy wejściu do domu. Właśnie wysiadali z niego przyjezdni - młoda panna i jej rodzice, jak można było się domyślić. - Nie widzisz jej? - Kogo? - spytał. - Gwendolyn Passmore - jęknęła. - To najgorsze, co można sobie wyobrazić. - Co masz do zarzucenia Gwendolyn Passmore? - Alec, nikt na mnie nawet nie spojrzy, jeśli ona będzie w tym samym pokoju. Alec raz czy dwa spotkał Gwendolyn Passmore i musiał przyznać, że była olśniewająco piękna. Niemniej Octavia była jego siostrą, więc powiedział: - Nie bądź śmieszna. Mogę ci podać z tysiąc powodów, dla których każdy dżentelmen wolałby spędzać czas z tobą. - Och, doprawdy - rzekła. - Tysiąc. Podaj. Jęknął w duchu. Siostra i sarkazm to zabójcza kombinacja. - Masz znacznie bogatszą osobowość - powiedział. Octavia sprawiała wrażenie zdruzgotanej. - Co takiego powiedziałem? - Ze mam osobowość? — niemal krzyknęła. — Nie wiesz, że tak właśnie mówią dżentelmeni o brzydkich dziewczętach?

- Nigdy nie powiedziałem, że jesteś brzydka! - Nie musiałeś - mknęła. Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. - Chciałbym się tylko upewnić: w tym momencie nic, co powiem, nie będzie odpowiednie, prawda? Niechętnie skinęła głową. Dlatego właśnie Alec dotąd się nie ożenił. Najwyraźniej mężczyzna nie jest w stanie poradzić sobie z więcej niż jedną kobietą równocześnie. Zresztą nie mógłby nawet zacząć szukać narzeczonej, dopóki siostra nie wyjdzie za mąż. Pokręcił głową i położył dłoń na klamce drzwi powozu. Zatrzymali się już i pragnął wyskoczyć na ziemię, by rozprostować nogi. - Nie! - żachnęła się Octavia, szarpiąc go za rękę. - A teraz o co chodzi? - Poczekaj, aż ona wejdzie do środka. Wyjrzał przez okno. - Panna Passmore? - Tak. Jeszcze raz zerknął za okno. - Co w tym złego? - Nie chcę wchodzić razem z nią. - Na miłość boską, Octavio... - Przy niej będę wyglądała jak mała tłusta kura. - Och, zlituj się... - A poza tym - ciągnęła Octavia z coraz większym naciskiem -ona jest zbyt wyniosła. Gdybym toja została uznana za gwiazdę sezonu, odnosiłabym się o wiele przyjaźniej do innych młodych dam. Alec wziął głęboki oddech. Nie chciał, by jego siostra poczuła się niezręcznie, ale to już było żałosne. Dla niego. Od czterech godzin siedział w tym cholernym powozie. Nie mógł się doczekać, kiedy w końcu rozprostuje nogi. - Policzę do dziesięciu - powiedział. - Jeśli do tego czasu ona nie znajdzie się w środkują wychodzę.