Córce, Mężowi i Mamie –
bez nich nic by się nie urodziło
7
Już w ciąży przeczuwałam, że istnieje. I że lepiej opanować
go przed rozwiązaniem. Słowniczek obsługi dziecka. Ten,
którym biegle posługują się młodzi rodzice, a który niewta‑
jemniczonym (a przynajmniej ciężarnej mnie) do złudzenia
przypominał chińszczyznę.
Chodziłam więc na przyśpieszone kursy do koleżanek
matek z podróbką moleskine’a w torbie i zamiast reporter‑
skich treści zapisywałam w notesie obce słowa.
Linomag, emmaljunga, oilatum.
Tantum rosa, frida, bugaboo.
Octenisept, weleda, baby sense.
Et cetera, et cetera, et cetera.
Myliły mi się kremy do pupy z markami wózków, a te
z kolei – z przyrządami do wyciągania niemowlętom glu‑
tów z nosa. Nazwa płynu do kąpieli pojawiała się w każdym
zestawie, co dowodziło, że kompletnie nie umiałam zapa‑
miętać oczywistego dziś słówka „oilatum”.
A i tak później się okazało, że udało mi się zebrać zale‑
dwie niewielki zestaw nazw z branży apteczno‑gadżetowo
‑kosmetycznej. Prawdziwy zaś słowniczek rewolucji, która
dokonuje się w życiu kobiety po urodzeniu dziecka, obej‑
muje pojęcia o wiele szersze i bardziej złożone. I w dodatku
składa się głównie ze słów dobrze znanych wcześniej, ale
radykalnie przedefiniowanych.
Nauczyłam się rozumieć je na nowo. Poznawałam je
w wielkim mozole. Ich opis to wypadkowa doświadczeń
moich i moich najbliższych. Słowniczek macierzyństwa bez
fikcji. Nieobiektywny, nierzetelny, niesprawdzony w nieza‑
leżnych źródłach i pisany w dużych emocjach. Nieprofesjo‑
nalny – ale prawdziwy. Oto on.
Motta do poszczególnych rozdziałów znalazłam u Stani‑
sława Jerzego Leca. Resztę (niemal w całości) spisałam
między dziewiątym a dwunastym miesiącem życia naszej
pierworodnej. Wylewało się to ze mnie strumieniem na
anonimowym blogu. Dziś wiele spraw widzę inaczej, do
wielu innych przywykłam. Na pewno jednak zrozumiałam,
że w bólach rodzi się nie tylko dziecko, lecz także matka.
Oto zapis tego porodu.
9
RYS I: „NIE MARNUJCIE ENERGII ZRODZONEJ ZE
STACZANIA SIĘ”
11
Słowniczek rewolucji: klan
1 Zmowa, zmowa panuje wśród kobiet. Zmowa milczenia.
Jestem matką, jakich dziesiątki można zobaczyć z wóz‑
kami w parkach. Przeciętnie miła, przeciętnie ładna, nie‑
brzydko ubrana, z tłustym, wychuchanym bobasem. On
jest przeważnie zadowolony. Ja przeważnie też. Gdy spo‑
tykam inne matki, rozmawiamy o ząbkach, karmieniach
i zdobyczach rozwojowych. X już pełza, Y robi „pa, pa”.
Z pomalował dzisiaj kocyk flamastrem. Łobuziaczek, ale
to przecież rozkoszne.
Tutaj napiszę wszystko, o czym nie mówi się nad pia‑
skownicą.
Że macierzyństwo to koniec dawnego życia.
Że mam dojmujące poczucie wolności utraconej na
zawsze.
Że dziecko to same trudne okresy. Skończy się jeden, za‑
czyna drugi. Po horrorze połogu – horror niespania. Po tru‑
dach ząbkowania – gehenna urazówki pierwszych kroków.
Po ogołoceniu mieszkania, gdy dziecko staje się mobilne –
rozniesienie mieszkania, gdy wchodzi w okres gejzeru ener‑
getycznego. Po buncie dwulatka – bunt trzylatka. I tak aż do
emerytury. „Najgorsze jest pierwsze sześćdziesiąt lat” – tak
mawia mama mojego męża.
12
Ten tekst zaczęłam pisać, gdy po dziewięciu miesiącach
macierzyństwa skończyły mi się hormony euforii. Notuję
po to, by zdiagnozować, co się ze mną stało, i by do woli
się powyżalać. Ale też dlatego że, gdy po naszym ślubie
dzieciaci zadawali sakramentalne pytanie: „A kiedy wy?”,
nikt mi nie powiedział, na co mam się szykować.
2 Dzieciaci tworzą klan. Mają wspólne tematy (dzieci),
wspólne zainteresowania (dzieci) i wspólne doświadcze‑
nie utraty wolności (na rzecz dzieci). O tym ostatnim
mówi się oczywiście najrzadziej. W końcu człowiek po
urodzeniu dziecka zupełnie się zmienia. Priorytety wy‑
wracają mu się do góry nogami. Na wolność nie może
sobie pozwolić tak dalece, że nawet nie mówi o tym, że
ją stracił.
Gdy na klan spojrzy się trochę z dystansu, można nabrać
przeświadczenia, że jego członków łączy jedno przekona‑
nie: wsz ysc y pow i nni mieć d zieci. Pamiętacie te
argumenty? Macierzyństwo pozwala przejść na wyższy po‑
ziom świadomości. Dopełnić związek. Dojrzeć. Lepiej po‑
znać siebie. Macierzyństwo wyzwala kobiecość. Bez dzieci
byłoby tak pusto.
Mądre i kuszące, prawda?
– Ale ja nie wyobrażam sobie roku bez wakacji z pleca‑
kiem – zwierzyłam się kiedyś parze z klanu, słysząc już
uszyma duszy, jak oskarżają mnie o egocentryzm. – To
dla mnie superważne. Tak ładuję baterie na wiele miesięcy.
Jak mam pojechać w dzikie kraje z dzieciakiem? – pytałam
niczym głupia.
– Samo macierzyństwo jest jak podróż w nieznane – od‑
powiedział T. – Dziecko pozwala ci podróżować w głąb
siebie. To bardziej fascynujące niż wyjazd.
13
– Znam parę, która podróżowała z niemowlęciem – do‑
dała K. – Dziecko wcale nie musi cię ograniczać.
Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że T. i K. należą do klanu.
A klan ma jedno pragnienie: wciągnąć cię do środka. Prze‑
ciągnąć na dobrą stronę mocy. Wyrwać z oków jałowego
życia wypełnionego pracą (zła kariera), życiem towarzyskim
(pustka, pustka) i bzdurami typu marzenia o podróżach
w nieznane (po co to komu?).
Wszyscy z klanu kibicują tym, którzy mogliby do niego
wstąpić. Jesteś w ciąży? Hurrra! Bijemy brawo, wznosimy
toast (ty już nie) i umawiamy się na wspólne spacerki
w parku (wow! macierzyństwo to spacerki w parku, my‑
ślisz zachęcona).
X i Y nie mogą zajść w ciążę? Biedni, trzymamy kciuki,
na pewno im się uda.
XX i YY nie chcą jeszcze mieć dzieci? Cóż, poczekamy, aż
dojrzeją, a gdyby mieli kłopoty z decyzją – służymy radami
takimi jak te w kwestii podróży z plecakiem.
3 To przecież my byliśmy parą, która długo nie chciała mieć
dzieci. Pamiętam tuziny takich rozmów.
– Boję się, że przestanę móc chodzić do teatru – zwierza‑
łam się na przykład.
– Bzdura, babcia zostanie z dzieckiem – zapewniali z op‑
tymizmem ci z klanu.
Od dziewięciu miesięcy nie byłam w teatrze.
– Boję się, że przestanę chodzić na imprezy – tłuma
czyłam.
– No co ty, przecież w nocy dziecko śpi – przekonywali.
Większość imprez, w których brałam udział w ciągu
ostatnich dziewięciu miesięcy, odbyła się między jedena‑
stą a osiemnastą.
14
– Boję się, że ucierpią relacje, na których mi zależy, bo
nie będę mieć na nie czasu.
– Prawdziwe przyjaźnie przetrwają – twierdził klan.
Z moimi niedzieciatymi przyjaciółmi widuję się średnio
raz na kwartał.
Tak jest ze wszystkim. Nikt nie powiedział: słuchaj, z wol‑
nością koniec. Nie pamiętam matki, która zdradziłaby:
w moim życiu nastąpił regres intelektualny i kulturalny, wy‑
rzekłam się osiemdziesięciu procent uciech, którymi żyłam
przed ciążą.
Zmowa, zmowa milczenia. Macierzyństwo oficjalnie jest
cudem. O trudnych sprawach dowiesz się po fakcie.
4 O.: – Naprawdę tak ci zachwalano bycie matką?
Ja: (milczę, bo z błyskawicznego rachunku sumienia wy‑
chodzi mi, że z tym zachwalaniem chyba przesadziłam. No
dobra: może jak zwykle wykazałam się pierwszorzędną
naiwnością? Może teraz próbuję zwalić winę na klan, a tak
naprawdę wszystkie cienie były doskonale widoczne?).
O.: – No bo to jest trochę jak z wodą. Skaczemy do je‑
ziora, a ona wściekle zimna. Więc ci na brzegu wahają się,
skoczyć czy nie skoczyć. My wiemy, że przemrozi im tyłki,
ale machamy z wody i krzyczymy: dawaj, ciepła jest, ciepła!
5 Lubię historię znajomych, którzy zarzekali się, że nie chcą
mieć dzieci. Przekonywali, że wybierają wolność, i krzywili
się na perspektywę pieluch. Po cichu wszyscy dzieciaci tro‑
chę im zazdrościli. Potem ci niedzieciaci zaliczyli wpadkę.
I to jaką – od razu bliźniaki!
Po towarzystwie rozszedł się szmer satysfakcji. Jednak
jest sprawiedliwość na tym świecie.
6 Dlaczego nawet o zmowie rozmawiamy dopiero wówczas,
gdy jej doświadczymy?
G.: – Na początku mieliśmy z córką ogromne problemy.
Szpital, kłopoty z karmieniem, ze spaniem. Mała ciągle
płakała, nasz związek przechodził kryzys. Gdy opowiada‑
łam o tym koleżankom ze starszymi dziećmi, pocieszały:
to normalne, tak bywa, znam to. Mówiły: my też tak mie‑
liśmy. A ja zachodziłam w głowę: dlaczego nikt nie powie‑
dział mi o tym wcześniej? Dlaczego przyznali się dopiero,
gdy przyszłam się pożalić? Nie miałam pojęcia, że „to nor‑
malne”, więc stale się bałam, że to ja popełniam błędy. Prze‑
cież gdybym wiedziała, że „tak bywa”, zniosłabym wszystko
o wiele lżej!
7 Klan jako grupa wsparcia: jak najbardziej.
Charakterystyka: w wielu podgrupach pod żadnym po‑
zorem nie można wyznać, że wspieramy się, bo jest jakiś
problem.
Dynastia inaczej. Napisy początkowe
Aha, może czas przedstawić bohaterów.
W moim życiu są dwa najjaśniejsze punkty.
Jeden to Blejk. Jest potentatem i ma olbrzymi potencjał.
Drugi to Fallon. Ma dziewięć miesięcy i jest pogodną, spo-
kojną Kluską.
Oboje będą pojawiać się w tym tekście jako pierwszoplanowi
bohaterowie. A dzięki temu, że ich Kristal wyleje tu z siebie kubeł
frustry, nie będą mieli warczącej, naburmuszonej, pochmurnej,
nabzdyczonej, wściekłej żony i matki frustratki.
16
Słowniczek rewolucji: matka
1 Kobieta w ciąży jest wszystkim.
Matka w połogu jest nikim.
Ta myśl po raz pierwszy przyszła mi do głowy, gdy cze‑
kałam w kolejce do ginekologa. Fallon miała wtedy sześć
tygodni i została w domu z Blejkiem, a ja udałam się na
pierwsze w swoim macierzyńskim życiu samodzielne wyj‑
ście. Oczywiście nie na ploteczki czy do kina. Poszłam na
obowiązkowy przegląd.
Pod drzwiami naszej pani doktor jak zwykle była ko‑
lejka. Zapisy jak zwykle na trzy miesiące naprzód, więc
aby skontrolować stan organizmu w przepisowym termi‑
nie, musiałam się stawić poza kolejnością. W ciąży też tak
robiłam. Zawsze przyjmowano mnie wtedy szybko.
Tylko że teraz „w ciąży” się skończyło. Ja i moje dolegli‑
wości w rankingu spraw, którymi trzeba się zająć, spadły
gdzieś na dalekie miejsce. A tu: brzuch boli. Piersi bolą.
Krocze boli. Plecy bolą. Szwy się rwą. Człowiek się cały
słania z bólu, stresu i zmęczenia.
Kolejka ciężarnych topniała. Każda nowa kobieta z brzu‑
chem wchodziła poza kolejnością. Godziny mijały, a ja
obgryzałam paznokcie, myśląc, że Fallon zaraz się obudzi
i będzie głodna.
17
– Proszę panią w ciąży! – mówiła tymczasem pani
doktor.
– Proszę panią z dzieckiem! – zwróciła się do kobiety
z pięciomiesięcznym niemowlęciem, która stawiła się pod
gabinetem w towarzystwie męża.
– Mam w domu noworodka – protestowałam nieśmiało.
Ale nie będę się przecież wpychać przed ciężarne.
Trzeba było przyjść z Fallon, teraz wiem. Bo po erze
„w ciąży” zaczyna się era „matki z dzieckiem”. Jeśli nawet
kobietą nikt się już nie przejmuje, to przynajmniej wszyscy
przejmują się dzieckiem.
Tak sobie wtedy pomyślałam. A w kolejce spędziłam
trzy godziny.
2 M. ma zdjęcie, duże, formatu sto na siedemdziesiąt. Na
zdjęciu ona w ciąży. M. jest piękna, więc i zdjęcie piękne.
Mąż wydrukował je specjalną techniką. Odbitka jest zło‑
żona jak z puzzli z tysięcy maluteńkich zdjęć.
Każde przedstawia dwie córeczki M.
3 Na Facebooku: niektóre mamy jako zdjęcie profilowe
umieszczają fotografie siebie z dziećmi.
A wśród moich znajomych jest też kilka dziewczyn, które
dają zdjęcia samych dzieci.
4 W piaskownicy: debiutujemy. Jedna z pierwszych obser‑
wacji (oczywistych dla bywalców) jest taka: funkcjonuję
tu nie jako Kristal, tylko mama Fallon. W piaskownicy
nie ma pani A., pani B., pani C. Jest mama Kasi, mama
Zosi, mama Marysi.
Tak będzie też w przedszkolu i szkołach, oczywiste.
5 W pierwszych tygodniach macierzyństwa całkowicie utoż‑
samiałam się z naszym noworodkiem. Zupełnie jakby
matka i dziecko nadal tworzyły jeden organizm. Jakbyśmy
siłą ciążowego rozpędu weszły w nowe życie jako jedno.
Mówienie o każdej czynności w liczbie mnogiej („jemy”,
„idziemy spać”, „kąpiemy się”) weszło mi w nawyk na dłu‑
gie miesiące.
Utożsamienie z dzieckiem bywa bardzo silne. A. stanęła
ostatnio półnaga przed swoją półroczną córeczką i skomen‑
towała odruchowo:
– O, jaki śliczny golasek!
Dynastia inaczej. Lustro
Zajrzałam wczoraj do lustra, żeby zobaczyć, czy Fallon nie uma-
zała mnie papką ze słoiczka. Zobaczyłam sine wory pod oczami,
zmarszczki, szarą cerę i siwe pasemka w matowych włosach.
A przecież to, co zostało po łysieniu poporodowym, umyłam
ostatnio szamponem Diamond Gloss!
19
Słowniczek rewolucji: płacz
1 A nie: jednak był ktoś, kto uprzedzał mnie o trudach ma‑
cierzyństwa.
Moja mama.
– Gdy patrzę na matkę z wózkiem, nie widzę rozkosz‑
nego bobasa – mawiała zawsze. – Widzę wypasione, wy‑
chuchane niemowlę, za którym idzie wyczerpana kobieta.
No cóż: podobno to nie ja dałam jej w kość. Zrobił to
mój nad wyraz ruchliwy brat.
Podejście mamy musiało mi się jednak udzielić. Na
widok wrzeszczącego niemowlęcia syczałam dawniej do
Blejka:
– Popatrz. Ono nic jeszcze nie musi robić. Nie musi pra‑
cować. Wcześnie wstawać. Zarabiać. Użerać się z szefem.
Jedyne jego obowiązki to spanie, jedzenie i zabawa. Same
najprzyjemniejsze rzeczy. Czemu się drzesz, bachorze?
No tak, śmialiśmy się wtedy oboje.
Teraz przestało nam być do śmiechu.
Matka w połogu z kobiety, która dba o siebie i o którą
dbają, przemienia się w jedną wielką zaspokajaczkę po‑
trzeb. Nie jest to bynajmniej rola narzucona z zewnątrz.
Dla mnie była to wewnętrzna przemiana, którą przechodzi
się w trybie ekspresowym w czasie porodu.
20
Ciążę wspominam jako stan błogosławiony między in‑
nymi dlatego, że większość moich potrzeb bliscy i dalecy
zaspokajali nie później (a często wcześniej), niż je zako‑
munikowałam.
Gdy urodziłam Fallon, sytuacja zmieniła się o sto osiem‑
dziesiąt stopni.
W głowie zapala mi się teraz lampka. Fallon płacze?
Znaczy komunikuje potrzebę. Dyrektywa: rozpoznać, za
spokoić.
Na każde miauknięcie Fallon stawałam (staję!) na bacz‑
ność. Nakarmić! Przewinąć! Umyć! Przytulić! Ukołysać!
Ululać!
Dlatego gdy słyszę krzyki jakiegokolwiek niemowlęcia,
nie ma we mnie śladu irytacji płaczem małego nieroba.
Mój mózg pośpiesznie rejestruje bodźce. Uruchamia się
mimowolny mechanizm rozpoznawania pożądanej czyn‑
ności. Niemowlę komunikuje potrzebę. Dyrektywa: roz‑
poznać, zaspokoić.
Być może sama sobie utrudniam. Ale moje niemowlę
nie moż e płakać.
2 – Już nie dajemy rady – westchnął kolega z pracy, tata
zdrowego półroczniaka. – Nasz syn w ogóle nie śpi w nocy.
– Znam pewną metodę… – odpowiedziałam ostrożnie.
– Tylko zanim mi o niej opowiesz, uprzedzam cię o jed‑
nym – zastrzegł z lekka zrezygnowany. – Żona stawia nie‑
naruszalny warunek. Nasz syn nie moż e płakać.
3 Chyba po prostu nie potrafię znieść jej płaczu. Mityczne
Serce Matki wykształciło się we mnie w monstrualny organ,
który ściska się boleśnie za każdym jej kwiknięciem.
Nie mam pojęcia, czy inne młode mamy tak mają. Moje
21
Serce Matki bardzo szybko nauczyło się jednak patrzeć
na otoczenie oczami Fallon. Dotkliwie odczuwa nadmiar
bodźców. Dlatego to Kristal staje na baczność, gdy widzi
wokół dziecka zbyt dużo obcych twarzy. Kristal odsuwa
zbyt jaskrawą lampę, ścisza zbyt głośną muzykę, odwraca
się z dzieckiem od wiatru, nastawia parasolkę. To Kristal
reaguje alergicznie na zbyt nachalną ciocię, która ponad
miarę rwie się do noszenia Fallon, klepie ją po brzuchu,
a podczas karmienia d rapie małą w stópki. To Kristal
zaciska z irytacją szczęki, gdy w trakcie usypiania w są‑
siednim pokoju zadzwoni nagle telefon.
– O, Serce Matki przybiegło – mawia z lekka kpiąco
mama Blejka, gdy stawiam się przy jej boku, jak tylko Fal‑
lon zaczyna kwilić.
Bo o ile na baczność staję, aby nie dopuścić do płaczu,
o tyle gdy się to jednak nie uda, mimowolnie cała się spi‑
nam. Kristal zestresowana, przerażona, w panice. Kristal
niepanująca nad sobą. Warcząca na wszystkich. Jeszcze
w okresie noworodkowym zauważyłam, że dziesięć minut
płaczu Fallon (każda matka wie, że to wieki) potrafi wy‑
czerpać mnie fizycznie i psychicznie bardziej niż godziny
intensywnej atencji. Potem zmieniło się to tylko dlatego, że
Fallon nie zdarzało się już raczej tak długo płakać. Ale gdy
mój tata lub A., przyjaciel mamy, mityguje mnie: „Zostaw
ją. Dziecko musi się wypłakać”, spinam się jeszcze bardziej.
Bo to tak, jakbym widząc, że A. przychodzi do mojej mamy
się wyżalić, radziła jej:
– Zostaw go. On musi się wygadać.
A do A.:
– Wygadaj się, wrócimy do ciebie, jak będziesz cicho.
Blejk twierdzi, że na płacz Fallon reaguję jednak prze‑
sadnie. Bo czasem wychodzę z siebie już wówczas, gdy
22
tylko prz eczuwa m awanturę – nawet kiedy do afery
w efekcie nie dochodzi.
W głębi duszy przyznaję, że być może Blejk ma rację. Ale
wiem też, że nowo nabyty organ o nazwie Serce Matki jest
o wiele silniejszy ode mnie.
I gdy dziecina kwili, ja nie mam na niego wpływu.
Dynastia inaczej. Dzielna
W dawnych czasach, przed Fallon, spytałam kiedyś moją przy-
jaciółkę D., czy z takim małym dzieckiem jest dużo roboty. Były-
śmy na spacerze w parku, słońce świeciło, ja urwałam się z pracy.
Idylla. D. pchała wózek ze swoim rozkosznym bobasem. Spojrzała
przed siebie, wysłała drzewom nieodgadniony uśmiech i powie-
działa łagodnie:
– Zobaczysz.
No tak, dziś wiem, że już wtedy należała do klanu. Gdy pierw-
szy raz spotkała się ze mną po narodzinach Fallon, złapała mnie
za ramiona i głosem pełnym podziwu zawołała:
– Dzielna! Dzielna!
Dziś myślę, że były to najmilsze gratulacje, jakie otrzymałam
w tamtym okresie.
Dynastia inaczej. Blogi
Przejrzałam właśnie pobieżnie blogi o macierzyństwie. Za-
skoczyło mnie, jak bardzo przypominają rozmowy nad pia-
skownicą.
Mój Zochulek postawił dziś pierwszy kroczek. Moja pocie-
cha umazała sobie buźkę. Moje potworki narysowały słonia.
Dziś mam gorszy nastrój, ale nie będę narzekać (uśmiechnięty
emotikon). Wklejam najnowsze zdjęcia maluszków. Bobasek to.
Szkrab tamto. Przepis na papkę. Co robić, gdy dzidziuś ząbkuje.
Takie mniej więcej treści wysyłają w świat młode mamy.
Wizję radosnego macierzyństwa, wynagradzającego jego
drobne trudy (jakieś zęby i brudne śliniaki).
Blogi zdają się zaklinać rzeczywistość. Przekonują: przecież
dobrze wybrałyśmy. Bóg i natura są po naszej stronie. Nie mó-
wimy więc o frustracji, o straconych urokach życia, o drodze
bez odwrotu.
W ogóle mało mówimy o sobie.
Mówimy o dzieciach. Falloneczka nauczyła się bić brawo. A od
kilku dni pokazuje już, gdzie mama ma oko, a gdzie nos. Mądrala.
Spokojnie mogłabym tak pisać.
Dzieci stają się po porodzie wszystkim. Matka niepostrzeże-
nie znika.
A przecież do tego tak trudno się przyznać.
24
Słowniczek rewolucji: czas
1 Macierzyństwo po brzegi wypełnia nuda.
Spędzam z Fallon długie godziny przy szafie. Nigdy nie
sądziłam, że tyle czasu będę stała przy drzwiach szafy. Sza‑
fa jest stara i skrzypi przy otwieraniu. Iii‑iii. Fallon uwielbia
to iii‑iii. Piszczy mu do wtóru z radości. Macha rękami. Dy‑
szy jak ratlerek w galopie. Nauczyła się sama szafę otwierać
i zamykać, tylko trzeba ją trzymać na wysokości klameczek.
I tu jest problem.
Bo gdyby podsumować wszystkie chwile, które spędzamy
razem przy szafie, uzbierałby się już pewnie bity tydzień.
Jasne, za pierwszym razem odkrywam nową czynność
razem z dzieckiem. Czysta radość z pierwszego kwadransa
przy szafie. Pierwszy zachwyt nad Fallon kwiczącą, Fallon
po raz pierwszy chwytającą łapką za klamkę, Fallon otwiera‑
jącą samodzielnie drzwi. Fajnie było nawet za drugim razem.
I nawet jeszcze za piątym i dziesiątym. Ale za osiemnastym?
Osiemdziesiątym? Osiemsetnym?
Podobnie jak przy szafie długie godziny spędzam przy
kiczowatozłotych klamkach naszych drzwi i przy dużym
lustrze w przedpokoju. Życie mija mi na rogu kanapy
przy lampie i przy drzwiach prowadzących na taras. Nie
wspominając już o kocyku z zabawkami ani o upiornym
25
drewnianym krzesełku, na którym siedzę przyskrzybiona
za każdym razem, gdy Fallon zapada w drzemkę lub układa
się do nocnego snu.
Wiem, wiem, nudzi się tylko ten, kto sam jest nudny.
Nuda macierzyństwa jednak nie z tych, które łatwo przekuć
w festiwal kreatywności. Przeciwnie: to nie nuda wynikająca
z nadmiaru czasu (he, he) ani tym bardziej z bezczynno‑
ści (cha, cha) – lecz nuda beznadziejnie męcząca, pozo‑
stawiająca mnie po całym dniu w stanie zawieszenia jak
przeładowany komputer. Monotonia powtarzanych setki
razy czynności sprawia, że wieczorem słaniam się na no‑
gach, mając jednocześnie poczucie, że nic tak naprawdę nie
zrobiłam. „Siedzi w domu”. Najbardziej frustrujące podsu‑
mowanie tej sytuacji.
Zgadzam się, że macierzyństwo w swej wersji meta jest
projektem fascynującym i ambitnym. Wymaga trzeźwej
głowy i otwartego serca. Kreatywności Tesli i cierpliwości
Pawłowa. Jak wychować Fallon na silną i mądrą dziew‑
czynę? Jak sprawić, by była dobra i pewna siebie? Wyrosła
na szczęśliwą i umiała kochać? Wyzwania z rzędu tych naj‑
wyższych, a sprostanie im to projekt życia.
Z przyjaciółkami z klanu uwielbiamy o tym debatować.
Moje przyjaciółki są inteligentne i oczytane, a jedna jest
nawet psychologiem dziecięcym.
Dyskutujemy więc, jak ustrzec się przed błędami wycho‑
wawczymi, które namierzyłyśmy u własnych rodziców. Jak
dzieci wspierać, ale nie zagłaskać. Jak pielęgnować talenty,
ale nie wpuścić w wyścig szczurów. Prowadzimy rozmowy
z elementami autoanalizy wspomnień z dzieciństwa oraz
definiowania imponderabiliów. Pasjonujące. Podobnie jak
obmyślanie wspólnie z Blejkiem skomplikowanych syste‑
mów wychowawczych.
Joanna Woźniczko‑Czeczott Macierzyństwo non‑fiction Relacja z przewrotu domowego Z rysunkami Marianny Sztymy
Projekt okładki i rysunki w środku tomu MARIANNA SZTYMA Fotografia Autorki © by BARBARA PIOTROWSKA Copyright © by JOANNA WOŹNICZKO-CZECZOTT, 2012 Redakcja MAGDALENA BUDZIŃSKA Korekty Alicja Listwan / d2d.pl, Magdalena Kędzierska-Zaporowska / d2d.pl Projekt typograficzny, redakcja techniczna i skład ROBERT OLEŚ / D2D.PL ISBN 978-83-7536-417-0 Cena: 29 zł
Córce, Mężowi i Mamie – bez nich nic by się nie urodziło
7 Już w ciąży przeczuwałam, że istnieje. I że lepiej opanować go przed rozwiązaniem. Słowniczek obsługi dziecka. Ten, którym biegle posługują się młodzi rodzice, a który niewta‑ jemniczonym (a przynajmniej ciężarnej mnie) do złudzenia przypominał chińszczyznę. Chodziłam więc na przyśpieszone kursy do koleżanek matek z podróbką moleskine’a w torbie i zamiast reporter‑ skich treści zapisywałam w notesie obce słowa. Linomag, emmaljunga, oilatum. Tantum rosa, frida, bugaboo. Octenisept, weleda, baby sense. Et cetera, et cetera, et cetera. Myliły mi się kremy do pupy z markami wózków, a te z kolei – z przyrządami do wyciągania niemowlętom glu‑ tów z nosa. Nazwa płynu do kąpieli pojawiała się w każdym zestawie, co dowodziło, że kompletnie nie umiałam zapa‑ miętać oczywistego dziś słówka „oilatum”. A i tak później się okazało, że udało mi się zebrać zale‑ dwie niewielki zestaw nazw z branży apteczno‑gadżetowo ‑kosmetycznej. Prawdziwy zaś słowniczek rewolucji, która dokonuje się w życiu kobiety po urodzeniu dziecka, obej‑ muje pojęcia o wiele szersze i bardziej złożone. I w dodatku
składa się głównie ze słów dobrze znanych wcześniej, ale radykalnie przedefiniowanych. Nauczyłam się rozumieć je na nowo. Poznawałam je w wielkim mozole. Ich opis to wypadkowa doświadczeń moich i moich najbliższych. Słowniczek macierzyństwa bez fikcji. Nieobiektywny, nierzetelny, niesprawdzony w nieza‑ leżnych źródłach i pisany w dużych emocjach. Nieprofesjo‑ nalny – ale prawdziwy. Oto on. Motta do poszczególnych rozdziałów znalazłam u Stani‑ sława Jerzego Leca. Resztę (niemal w całości) spisałam między dziewiątym a dwunastym miesiącem życia naszej pierworodnej. Wylewało się to ze mnie strumieniem na anonimowym blogu. Dziś wiele spraw widzę inaczej, do wielu innych przywykłam. Na pewno jednak zrozumiałam, że w bólach rodzi się nie tylko dziecko, lecz także matka. Oto zapis tego porodu.
9 RYS I: „NIE MARNUJCIE ENERGII ZRODZONEJ ZE STACZANIA SIĘ”
11 Słowniczek rewolucji: klan 1 Zmowa, zmowa panuje wśród kobiet. Zmowa milczenia. Jestem matką, jakich dziesiątki można zobaczyć z wóz‑ kami w parkach. Przeciętnie miła, przeciętnie ładna, nie‑ brzydko ubrana, z tłustym, wychuchanym bobasem. On jest przeważnie zadowolony. Ja przeważnie też. Gdy spo‑ tykam inne matki, rozmawiamy o ząbkach, karmieniach i zdobyczach rozwojowych. X już pełza, Y robi „pa, pa”. Z pomalował dzisiaj kocyk flamastrem. Łobuziaczek, ale to przecież rozkoszne. Tutaj napiszę wszystko, o czym nie mówi się nad pia‑ skownicą. Że macierzyństwo to koniec dawnego życia. Że mam dojmujące poczucie wolności utraconej na zawsze. Że dziecko to same trudne okresy. Skończy się jeden, za‑ czyna drugi. Po horrorze połogu – horror niespania. Po tru‑ dach ząbkowania – gehenna urazówki pierwszych kroków. Po ogołoceniu mieszkania, gdy dziecko staje się mobilne – rozniesienie mieszkania, gdy wchodzi w okres gejzeru ener‑ getycznego. Po buncie dwulatka – bunt trzylatka. I tak aż do emerytury. „Najgorsze jest pierwsze sześćdziesiąt lat” – tak mawia mama mojego męża.
12 Ten tekst zaczęłam pisać, gdy po dziewięciu miesiącach macierzyństwa skończyły mi się hormony euforii. Notuję po to, by zdiagnozować, co się ze mną stało, i by do woli się powyżalać. Ale też dlatego że, gdy po naszym ślubie dzieciaci zadawali sakramentalne pytanie: „A kiedy wy?”, nikt mi nie powiedział, na co mam się szykować. 2 Dzieciaci tworzą klan. Mają wspólne tematy (dzieci), wspólne zainteresowania (dzieci) i wspólne doświadcze‑ nie utraty wolności (na rzecz dzieci). O tym ostatnim mówi się oczywiście najrzadziej. W końcu człowiek po urodzeniu dziecka zupełnie się zmienia. Priorytety wy‑ wracają mu się do góry nogami. Na wolność nie może sobie pozwolić tak dalece, że nawet nie mówi o tym, że ją stracił. Gdy na klan spojrzy się trochę z dystansu, można nabrać przeświadczenia, że jego członków łączy jedno przekona‑ nie: wsz ysc y pow i nni mieć d zieci. Pamiętacie te argumenty? Macierzyństwo pozwala przejść na wyższy po‑ ziom świadomości. Dopełnić związek. Dojrzeć. Lepiej po‑ znać siebie. Macierzyństwo wyzwala kobiecość. Bez dzieci byłoby tak pusto. Mądre i kuszące, prawda? – Ale ja nie wyobrażam sobie roku bez wakacji z pleca‑ kiem – zwierzyłam się kiedyś parze z klanu, słysząc już uszyma duszy, jak oskarżają mnie o egocentryzm. – To dla mnie superważne. Tak ładuję baterie na wiele miesięcy. Jak mam pojechać w dzikie kraje z dzieciakiem? – pytałam niczym głupia. – Samo macierzyństwo jest jak podróż w nieznane – od‑ powiedział T. – Dziecko pozwala ci podróżować w głąb siebie. To bardziej fascynujące niż wyjazd.
13 – Znam parę, która podróżowała z niemowlęciem – do‑ dała K. – Dziecko wcale nie musi cię ograniczać. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że T. i K. należą do klanu. A klan ma jedno pragnienie: wciągnąć cię do środka. Prze‑ ciągnąć na dobrą stronę mocy. Wyrwać z oków jałowego życia wypełnionego pracą (zła kariera), życiem towarzyskim (pustka, pustka) i bzdurami typu marzenia o podróżach w nieznane (po co to komu?). Wszyscy z klanu kibicują tym, którzy mogliby do niego wstąpić. Jesteś w ciąży? Hurrra! Bijemy brawo, wznosimy toast (ty już nie) i umawiamy się na wspólne spacerki w parku (wow! macierzyństwo to spacerki w parku, my‑ ślisz zachęcona). X i Y nie mogą zajść w ciążę? Biedni, trzymamy kciuki, na pewno im się uda. XX i YY nie chcą jeszcze mieć dzieci? Cóż, poczekamy, aż dojrzeją, a gdyby mieli kłopoty z decyzją – służymy radami takimi jak te w kwestii podróży z plecakiem. 3 To przecież my byliśmy parą, która długo nie chciała mieć dzieci. Pamiętam tuziny takich rozmów. – Boję się, że przestanę móc chodzić do teatru – zwierza‑ łam się na przykład. – Bzdura, babcia zostanie z dzieckiem – zapewniali z op‑ tymizmem ci z klanu. Od dziewięciu miesięcy nie byłam w teatrze. – Boję się, że przestanę chodzić na imprezy – tłuma czyłam. – No co ty, przecież w nocy dziecko śpi – przekonywali. Większość imprez, w których brałam udział w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy, odbyła się między jedena‑ stą a osiemnastą.
14 – Boję się, że ucierpią relacje, na których mi zależy, bo nie będę mieć na nie czasu. – Prawdziwe przyjaźnie przetrwają – twierdził klan. Z moimi niedzieciatymi przyjaciółmi widuję się średnio raz na kwartał. Tak jest ze wszystkim. Nikt nie powiedział: słuchaj, z wol‑ nością koniec. Nie pamiętam matki, która zdradziłaby: w moim życiu nastąpił regres intelektualny i kulturalny, wy‑ rzekłam się osiemdziesięciu procent uciech, którymi żyłam przed ciążą. Zmowa, zmowa milczenia. Macierzyństwo oficjalnie jest cudem. O trudnych sprawach dowiesz się po fakcie. 4 O.: – Naprawdę tak ci zachwalano bycie matką? Ja: (milczę, bo z błyskawicznego rachunku sumienia wy‑ chodzi mi, że z tym zachwalaniem chyba przesadziłam. No dobra: może jak zwykle wykazałam się pierwszorzędną naiwnością? Może teraz próbuję zwalić winę na klan, a tak naprawdę wszystkie cienie były doskonale widoczne?). O.: – No bo to jest trochę jak z wodą. Skaczemy do je‑ ziora, a ona wściekle zimna. Więc ci na brzegu wahają się, skoczyć czy nie skoczyć. My wiemy, że przemrozi im tyłki, ale machamy z wody i krzyczymy: dawaj, ciepła jest, ciepła! 5 Lubię historię znajomych, którzy zarzekali się, że nie chcą mieć dzieci. Przekonywali, że wybierają wolność, i krzywili się na perspektywę pieluch. Po cichu wszyscy dzieciaci tro‑ chę im zazdrościli. Potem ci niedzieciaci zaliczyli wpadkę. I to jaką – od razu bliźniaki! Po towarzystwie rozszedł się szmer satysfakcji. Jednak jest sprawiedliwość na tym świecie.
6 Dlaczego nawet o zmowie rozmawiamy dopiero wówczas, gdy jej doświadczymy? G.: – Na początku mieliśmy z córką ogromne problemy. Szpital, kłopoty z karmieniem, ze spaniem. Mała ciągle płakała, nasz związek przechodził kryzys. Gdy opowiada‑ łam o tym koleżankom ze starszymi dziećmi, pocieszały: to normalne, tak bywa, znam to. Mówiły: my też tak mie‑ liśmy. A ja zachodziłam w głowę: dlaczego nikt nie powie‑ dział mi o tym wcześniej? Dlaczego przyznali się dopiero, gdy przyszłam się pożalić? Nie miałam pojęcia, że „to nor‑ malne”, więc stale się bałam, że to ja popełniam błędy. Prze‑ cież gdybym wiedziała, że „tak bywa”, zniosłabym wszystko o wiele lżej! 7 Klan jako grupa wsparcia: jak najbardziej. Charakterystyka: w wielu podgrupach pod żadnym po‑ zorem nie można wyznać, że wspieramy się, bo jest jakiś problem. Dynastia inaczej. Napisy początkowe Aha, może czas przedstawić bohaterów. W moim życiu są dwa najjaśniejsze punkty. Jeden to Blejk. Jest potentatem i ma olbrzymi potencjał. Drugi to Fallon. Ma dziewięć miesięcy i jest pogodną, spo- kojną Kluską. Oboje będą pojawiać się w tym tekście jako pierwszoplanowi bohaterowie. A dzięki temu, że ich Kristal wyleje tu z siebie kubeł frustry, nie będą mieli warczącej, naburmuszonej, pochmurnej, nabzdyczonej, wściekłej żony i matki frustratki.
16 Słowniczek rewolucji: matka 1 Kobieta w ciąży jest wszystkim. Matka w połogu jest nikim. Ta myśl po raz pierwszy przyszła mi do głowy, gdy cze‑ kałam w kolejce do ginekologa. Fallon miała wtedy sześć tygodni i została w domu z Blejkiem, a ja udałam się na pierwsze w swoim macierzyńskim życiu samodzielne wyj‑ ście. Oczywiście nie na ploteczki czy do kina. Poszłam na obowiązkowy przegląd. Pod drzwiami naszej pani doktor jak zwykle była ko‑ lejka. Zapisy jak zwykle na trzy miesiące naprzód, więc aby skontrolować stan organizmu w przepisowym termi‑ nie, musiałam się stawić poza kolejnością. W ciąży też tak robiłam. Zawsze przyjmowano mnie wtedy szybko. Tylko że teraz „w ciąży” się skończyło. Ja i moje dolegli‑ wości w rankingu spraw, którymi trzeba się zająć, spadły gdzieś na dalekie miejsce. A tu: brzuch boli. Piersi bolą. Krocze boli. Plecy bolą. Szwy się rwą. Człowiek się cały słania z bólu, stresu i zmęczenia. Kolejka ciężarnych topniała. Każda nowa kobieta z brzu‑ chem wchodziła poza kolejnością. Godziny mijały, a ja obgryzałam paznokcie, myśląc, że Fallon zaraz się obudzi i będzie głodna.
17 – Proszę panią w ciąży! – mówiła tymczasem pani doktor. – Proszę panią z dzieckiem! – zwróciła się do kobiety z pięciomiesięcznym niemowlęciem, która stawiła się pod gabinetem w towarzystwie męża. – Mam w domu noworodka – protestowałam nieśmiało. Ale nie będę się przecież wpychać przed ciężarne. Trzeba było przyjść z Fallon, teraz wiem. Bo po erze „w ciąży” zaczyna się era „matki z dzieckiem”. Jeśli nawet kobietą nikt się już nie przejmuje, to przynajmniej wszyscy przejmują się dzieckiem. Tak sobie wtedy pomyślałam. A w kolejce spędziłam trzy godziny. 2 M. ma zdjęcie, duże, formatu sto na siedemdziesiąt. Na zdjęciu ona w ciąży. M. jest piękna, więc i zdjęcie piękne. Mąż wydrukował je specjalną techniką. Odbitka jest zło‑ żona jak z puzzli z tysięcy maluteńkich zdjęć. Każde przedstawia dwie córeczki M. 3 Na Facebooku: niektóre mamy jako zdjęcie profilowe umieszczają fotografie siebie z dziećmi. A wśród moich znajomych jest też kilka dziewczyn, które dają zdjęcia samych dzieci. 4 W piaskownicy: debiutujemy. Jedna z pierwszych obser‑ wacji (oczywistych dla bywalców) jest taka: funkcjonuję tu nie jako Kristal, tylko mama Fallon. W piaskownicy nie ma pani A., pani B., pani C. Jest mama Kasi, mama Zosi, mama Marysi. Tak będzie też w przedszkolu i szkołach, oczywiste.
5 W pierwszych tygodniach macierzyństwa całkowicie utoż‑ samiałam się z naszym noworodkiem. Zupełnie jakby matka i dziecko nadal tworzyły jeden organizm. Jakbyśmy siłą ciążowego rozpędu weszły w nowe życie jako jedno. Mówienie o każdej czynności w liczbie mnogiej („jemy”, „idziemy spać”, „kąpiemy się”) weszło mi w nawyk na dłu‑ gie miesiące. Utożsamienie z dzieckiem bywa bardzo silne. A. stanęła ostatnio półnaga przed swoją półroczną córeczką i skomen‑ towała odruchowo: – O, jaki śliczny golasek! Dynastia inaczej. Lustro Zajrzałam wczoraj do lustra, żeby zobaczyć, czy Fallon nie uma- zała mnie papką ze słoiczka. Zobaczyłam sine wory pod oczami, zmarszczki, szarą cerę i siwe pasemka w matowych włosach. A przecież to, co zostało po łysieniu poporodowym, umyłam ostatnio szamponem Diamond Gloss!
19 Słowniczek rewolucji: płacz 1 A nie: jednak był ktoś, kto uprzedzał mnie o trudach ma‑ cierzyństwa. Moja mama. – Gdy patrzę na matkę z wózkiem, nie widzę rozkosz‑ nego bobasa – mawiała zawsze. – Widzę wypasione, wy‑ chuchane niemowlę, za którym idzie wyczerpana kobieta. No cóż: podobno to nie ja dałam jej w kość. Zrobił to mój nad wyraz ruchliwy brat. Podejście mamy musiało mi się jednak udzielić. Na widok wrzeszczącego niemowlęcia syczałam dawniej do Blejka: – Popatrz. Ono nic jeszcze nie musi robić. Nie musi pra‑ cować. Wcześnie wstawać. Zarabiać. Użerać się z szefem. Jedyne jego obowiązki to spanie, jedzenie i zabawa. Same najprzyjemniejsze rzeczy. Czemu się drzesz, bachorze? No tak, śmialiśmy się wtedy oboje. Teraz przestało nam być do śmiechu. Matka w połogu z kobiety, która dba o siebie i o którą dbają, przemienia się w jedną wielką zaspokajaczkę po‑ trzeb. Nie jest to bynajmniej rola narzucona z zewnątrz. Dla mnie była to wewnętrzna przemiana, którą przechodzi się w trybie ekspresowym w czasie porodu.
20 Ciążę wspominam jako stan błogosławiony między in‑ nymi dlatego, że większość moich potrzeb bliscy i dalecy zaspokajali nie później (a często wcześniej), niż je zako‑ munikowałam. Gdy urodziłam Fallon, sytuacja zmieniła się o sto osiem‑ dziesiąt stopni. W głowie zapala mi się teraz lampka. Fallon płacze? Znaczy komunikuje potrzebę. Dyrektywa: rozpoznać, za spokoić. Na każde miauknięcie Fallon stawałam (staję!) na bacz‑ ność. Nakarmić! Przewinąć! Umyć! Przytulić! Ukołysać! Ululać! Dlatego gdy słyszę krzyki jakiegokolwiek niemowlęcia, nie ma we mnie śladu irytacji płaczem małego nieroba. Mój mózg pośpiesznie rejestruje bodźce. Uruchamia się mimowolny mechanizm rozpoznawania pożądanej czyn‑ ności. Niemowlę komunikuje potrzebę. Dyrektywa: roz‑ poznać, zaspokoić. Być może sama sobie utrudniam. Ale moje niemowlę nie moż e płakać. 2 – Już nie dajemy rady – westchnął kolega z pracy, tata zdrowego półroczniaka. – Nasz syn w ogóle nie śpi w nocy. – Znam pewną metodę… – odpowiedziałam ostrożnie. – Tylko zanim mi o niej opowiesz, uprzedzam cię o jed‑ nym – zastrzegł z lekka zrezygnowany. – Żona stawia nie‑ naruszalny warunek. Nasz syn nie moż e płakać. 3 Chyba po prostu nie potrafię znieść jej płaczu. Mityczne Serce Matki wykształciło się we mnie w monstrualny organ, który ściska się boleśnie za każdym jej kwiknięciem. Nie mam pojęcia, czy inne młode mamy tak mają. Moje
21 Serce Matki bardzo szybko nauczyło się jednak patrzeć na otoczenie oczami Fallon. Dotkliwie odczuwa nadmiar bodźców. Dlatego to Kristal staje na baczność, gdy widzi wokół dziecka zbyt dużo obcych twarzy. Kristal odsuwa zbyt jaskrawą lampę, ścisza zbyt głośną muzykę, odwraca się z dzieckiem od wiatru, nastawia parasolkę. To Kristal reaguje alergicznie na zbyt nachalną ciocię, która ponad miarę rwie się do noszenia Fallon, klepie ją po brzuchu, a podczas karmienia d rapie małą w stópki. To Kristal zaciska z irytacją szczęki, gdy w trakcie usypiania w są‑ siednim pokoju zadzwoni nagle telefon. – O, Serce Matki przybiegło – mawia z lekka kpiąco mama Blejka, gdy stawiam się przy jej boku, jak tylko Fal‑ lon zaczyna kwilić. Bo o ile na baczność staję, aby nie dopuścić do płaczu, o tyle gdy się to jednak nie uda, mimowolnie cała się spi‑ nam. Kristal zestresowana, przerażona, w panice. Kristal niepanująca nad sobą. Warcząca na wszystkich. Jeszcze w okresie noworodkowym zauważyłam, że dziesięć minut płaczu Fallon (każda matka wie, że to wieki) potrafi wy‑ czerpać mnie fizycznie i psychicznie bardziej niż godziny intensywnej atencji. Potem zmieniło się to tylko dlatego, że Fallon nie zdarzało się już raczej tak długo płakać. Ale gdy mój tata lub A., przyjaciel mamy, mityguje mnie: „Zostaw ją. Dziecko musi się wypłakać”, spinam się jeszcze bardziej. Bo to tak, jakbym widząc, że A. przychodzi do mojej mamy się wyżalić, radziła jej: – Zostaw go. On musi się wygadać. A do A.: – Wygadaj się, wrócimy do ciebie, jak będziesz cicho. Blejk twierdzi, że na płacz Fallon reaguję jednak prze‑ sadnie. Bo czasem wychodzę z siebie już wówczas, gdy
22 tylko prz eczuwa m awanturę – nawet kiedy do afery w efekcie nie dochodzi. W głębi duszy przyznaję, że być może Blejk ma rację. Ale wiem też, że nowo nabyty organ o nazwie Serce Matki jest o wiele silniejszy ode mnie. I gdy dziecina kwili, ja nie mam na niego wpływu. Dynastia inaczej. Dzielna W dawnych czasach, przed Fallon, spytałam kiedyś moją przy- jaciółkę D., czy z takim małym dzieckiem jest dużo roboty. Były- śmy na spacerze w parku, słońce świeciło, ja urwałam się z pracy. Idylla. D. pchała wózek ze swoim rozkosznym bobasem. Spojrzała przed siebie, wysłała drzewom nieodgadniony uśmiech i powie- działa łagodnie: – Zobaczysz. No tak, dziś wiem, że już wtedy należała do klanu. Gdy pierw- szy raz spotkała się ze mną po narodzinach Fallon, złapała mnie za ramiona i głosem pełnym podziwu zawołała: – Dzielna! Dzielna! Dziś myślę, że były to najmilsze gratulacje, jakie otrzymałam w tamtym okresie. Dynastia inaczej. Blogi Przejrzałam właśnie pobieżnie blogi o macierzyństwie. Za- skoczyło mnie, jak bardzo przypominają rozmowy nad pia- skownicą. Mój Zochulek postawił dziś pierwszy kroczek. Moja pocie- cha umazała sobie buźkę. Moje potworki narysowały słonia. Dziś mam gorszy nastrój, ale nie będę narzekać (uśmiechnięty emotikon). Wklejam najnowsze zdjęcia maluszków. Bobasek to. Szkrab tamto. Przepis na papkę. Co robić, gdy dzidziuś ząbkuje. Takie mniej więcej treści wysyłają w świat młode mamy.
Wizję radosnego macierzyństwa, wynagradzającego jego drobne trudy (jakieś zęby i brudne śliniaki). Blogi zdają się zaklinać rzeczywistość. Przekonują: przecież dobrze wybrałyśmy. Bóg i natura są po naszej stronie. Nie mó- wimy więc o frustracji, o straconych urokach życia, o drodze bez odwrotu. W ogóle mało mówimy o sobie. Mówimy o dzieciach. Falloneczka nauczyła się bić brawo. A od kilku dni pokazuje już, gdzie mama ma oko, a gdzie nos. Mądrala. Spokojnie mogłabym tak pisać. Dzieci stają się po porodzie wszystkim. Matka niepostrzeże- nie znika. A przecież do tego tak trudno się przyznać.
24 Słowniczek rewolucji: czas 1 Macierzyństwo po brzegi wypełnia nuda. Spędzam z Fallon długie godziny przy szafie. Nigdy nie sądziłam, że tyle czasu będę stała przy drzwiach szafy. Sza‑ fa jest stara i skrzypi przy otwieraniu. Iii‑iii. Fallon uwielbia to iii‑iii. Piszczy mu do wtóru z radości. Macha rękami. Dy‑ szy jak ratlerek w galopie. Nauczyła się sama szafę otwierać i zamykać, tylko trzeba ją trzymać na wysokości klameczek. I tu jest problem. Bo gdyby podsumować wszystkie chwile, które spędzamy razem przy szafie, uzbierałby się już pewnie bity tydzień. Jasne, za pierwszym razem odkrywam nową czynność razem z dzieckiem. Czysta radość z pierwszego kwadransa przy szafie. Pierwszy zachwyt nad Fallon kwiczącą, Fallon po raz pierwszy chwytającą łapką za klamkę, Fallon otwiera‑ jącą samodzielnie drzwi. Fajnie było nawet za drugim razem. I nawet jeszcze za piątym i dziesiątym. Ale za osiemnastym? Osiemdziesiątym? Osiemsetnym? Podobnie jak przy szafie długie godziny spędzam przy kiczowatozłotych klamkach naszych drzwi i przy dużym lustrze w przedpokoju. Życie mija mi na rogu kanapy przy lampie i przy drzwiach prowadzących na taras. Nie wspominając już o kocyku z zabawkami ani o upiornym
25 drewnianym krzesełku, na którym siedzę przyskrzybiona za każdym razem, gdy Fallon zapada w drzemkę lub układa się do nocnego snu. Wiem, wiem, nudzi się tylko ten, kto sam jest nudny. Nuda macierzyństwa jednak nie z tych, które łatwo przekuć w festiwal kreatywności. Przeciwnie: to nie nuda wynikająca z nadmiaru czasu (he, he) ani tym bardziej z bezczynno‑ ści (cha, cha) – lecz nuda beznadziejnie męcząca, pozo‑ stawiająca mnie po całym dniu w stanie zawieszenia jak przeładowany komputer. Monotonia powtarzanych setki razy czynności sprawia, że wieczorem słaniam się na no‑ gach, mając jednocześnie poczucie, że nic tak naprawdę nie zrobiłam. „Siedzi w domu”. Najbardziej frustrujące podsu‑ mowanie tej sytuacji. Zgadzam się, że macierzyństwo w swej wersji meta jest projektem fascynującym i ambitnym. Wymaga trzeźwej głowy i otwartego serca. Kreatywności Tesli i cierpliwości Pawłowa. Jak wychować Fallon na silną i mądrą dziew‑ czynę? Jak sprawić, by była dobra i pewna siebie? Wyrosła na szczęśliwą i umiała kochać? Wyzwania z rzędu tych naj‑ wyższych, a sprostanie im to projekt życia. Z przyjaciółkami z klanu uwielbiamy o tym debatować. Moje przyjaciółki są inteligentne i oczytane, a jedna jest nawet psychologiem dziecięcym. Dyskutujemy więc, jak ustrzec się przed błędami wycho‑ wawczymi, które namierzyłyśmy u własnych rodziców. Jak dzieci wspierać, ale nie zagłaskać. Jak pielęgnować talenty, ale nie wpuścić w wyścig szczurów. Prowadzimy rozmowy z elementami autoanalizy wspomnień z dzieciństwa oraz definiowania imponderabiliów. Pasjonujące. Podobnie jak obmyślanie wspólnie z Blejkiem skomplikowanych syste‑ mów wychowawczych.