Prolog
W piękny czerwcowy dzień Faith Elizabeth Holland, ubrana w ślubną suknię,
w której wyglądała jak zaczarowany Kopciuszek, z bukietem idealnych łososiowych
róż w dłoni, na oczach dosłownie połowy miasta została porzucona przy ołtarzu.
Nawet w najczarniejszych snach nikt z nas tego nie przewidział.
Zgromadziliśmy się wszyscy, roześmiani i wystrojeni, w kościele
augsburskoewangelickim Świętej Trójcy. Świątynia była wypełniona po brzegi,
wszystkie miejsca siedzące zajęte, trzy rzędy stojące z tyłu. Druhny w pastelowych
sukienkach, trzynastoletnia siostrzenica Faith śliczna jak z obrazka. Drużba pana
młodego w mundurze galowym, a brat Faith jako mistrz ceremonii.
Ślub tej dwójki smarkaczy, Faith i Jeremy’ego, którzy chodzili ze sobą od liceum,
miał być w naszym mieście jednym z najszczęśliwszych dni od wielu lat. W końcu
Hollandowie to rodzina założycieli, z kategorii „sól ziemi”. Mieli rozległe grunty
w regionie Finger Lakes, Jezior Palczastych, ciągnące się w nieskończoność aż
do Keuki (nazywaliśmy je Krzywym Jeziorem) akry pięknych winnic i lasów.
Lyonowie, cóż, pochodzili z Kalifornii, ale i tak ich lubiliśmy. Należeli raczej
do gatunku forsiastych. Bardzo sympatyczni. Ich ziemia graniczyła z ziemią
Hollandów, więc dzieciaki były sąsiadami; słodkie, czyż nie? A Jeremy, och,
prawdziwe ciacho! Mógł zostać zawodowym graczem w NFL, naprawdę, był aż taki
dobry. On jednak wrócił natychmiast po ukończeniu medycyny. Chciał praktykować
w mieście, ustatkować się przy boku słodkiej Faith i założyć rodzinę.
Młodzi poznali się w okolicznościach bardzo romantycznych, acz poniekąd
związanych z medycyną: Faith, wówczas uczennica ostatniej klasy, dostała ataku
padaczki. Jeremy, nowy w szkole, przepchnął się do niej, wziął w swoje krzepkie
ramiona futbolowego bohatera, czego, jakby się nad tym zastanowić, nie powinien
był robić, ale zamiary miał szlachetne, no i jaki piękny obraz tworzyli: wysoki,
ciemnowłosy Jeremy niosący Faith przez szkolne korytarze. Zaniósł ją do gabinetu
pielęgniarki i nie ruszył się stamtąd, dopóki nie przyjechał ojciec dziewczyny.
Opowiadano, że to była miłość od pierwszego spojrzenia.
Poszli razem na bal maturalny, Faith z ciemnorudymi włosami wijącymi się
na ramionach, w granatowej sukni podkreślającej jasną karnację. Jeremy zabójczo
przystojny, sto dziewięćdziesiąt centymetrów rzeźbionego ciała futbolowego boga;
czarne włosy i ciemne oczy nadawały mu wygląd rzymskiego księcia.
Poszedł do Boston College, gdzie nadal grał w futbol, Faith w Virginia Tech
studiowała architekturę krajobrazu, więc duża odległość, a także ich wiek... Jednym
słowem, nikt się nie spodziewał, że ten związek przetrwa próbę. Wszyscy
potrafiliśmy wyobrazić sobie Jeremy’ego z modelką, a nawet młodą hollywoodzką
gwiazdką, wziąwszy pod uwagę pieniądze Hollandów oraz jego zalety. Faith była
uroczą dziewczyną z sąsiedztwa, ale przecież wiecie, jak to zwykle bywa.
Dziewczyna zostaje w miejscu, chłopak idzie dalej. Zrozumielibyśmy.
Myliliśmy się jednak. Jego rodzice narzekali na potężne rachunki za telefon
komórkowy, opowiadali o niezliczonych esemesach, które Jeremy posyłał Faith,
jakby się przechwalali: Widzicie, jak wspaniały jest nasz syn? Jakże stały
w uczuciach. Bardzo kocha swoją dziewczynę.
Kiedy Faith i Jeremy przyjeżdżali do domu, uśmiechnięci chodzili po mieście,
trzymając się za ręce. Jeremy czasami z donic przed piekarnią zrywał kwiat
i wsuwał jej za ucho. Często widywano ich na plaży, on leżał z głową na jej
kolanach. Pływali po jeziorze w należącej do Hollandów łodzi. Faith sterowała,
Jeremy stał za nią i obejmował ją swoimi muskularnymi ramionami. Czyż nie
wyglądali wtedy jak z reklamowego plakatu turystycznego? Wszystko wskazywało
na to, że Faith trafiła na żyłę złota, i bardzo dobrze, że udało się jej złowić kogoś
takiego jak Jeremy – wszyscy mieliśmy słabość do biednej dziewuszki, którą Mel
Stoakes musiał wycinać z tamtego strasznego wraku. Laura Boothby lubiła
opowiadać, ile Jeremy wydaje u niej na kwiaty dla Faith z okazji rocznicy pierwszej
randki, urodzin, walentynek, a czasami „bo tak”. Byli wprawdzie tacy w tej naszej
krainie menonitów i jankeskiej rezerwy, którzy uważali to za przesadę, ale Lyonowie
pochodzili z doliny Napa, więc wszystko jasne.
Czasami widywało się Faith z przyjaciółkami w restauracji O’Rourke, gdzie jedna
przez drugą żaliły się na swoich obojętnych, niedojrzałych chłopaków, którzy
zdradzali albo kłamali, informowali o zerwaniu esemesem albo zmianą statusu
na Facebooku. A jeśli Faith wyraziła współczucie, odpowiadały:
– Nie masz zielonego pojęcia, o czym mówimy, Faith! Ty masz Jeremy’ego!
Niemal jakby ją oskarżały. Wzmianka o nim wywoływała na jej twarzy
marzycielski uśmiech, nadawała miękkość oczom. Faith czasami mówiła, że zawsze
marzyła o mężczyźnie równie dobrym jak jej ojciec, i wyglądało na to, że takiego
znalazła. Mimo młodego wieku Jeremy był wspaniałym lekarzem, podczas
pierwszych miesięcy jego pracy wszystkie kobiety w mieście zapadły na jakąś
dolegliwość. Miał czas, by wysłuchać pacjentów, zawsze się uśmiechał, pamiętał, co
człowiek mówił podczas ostatniej wizyty.
Trzy miesiące po ukończeniu stażu w piękny wrześniowy dzień, kiedy wzgórza
płonęły czerwienią i złotem, a jezioro połyskiwało srebrem, Jeremy ukląkł i dał
Faith pierścionek zaręczynowy z trzykaratowym diamentem. Wszyscy o tym
usłyszeliśmy, och, jasne, że tak, i zaczęło się planowanie. Dwie siostry Faith zostały
druhnami, śliczna Colleen O’Rourke pierwszą druhną. Drużbą Jeremy’ego miał być
chłopak Cooperów, jeśli da radę przyjechać do domu z Afganistanu, i czy to by nie
było miłe zobaczyć odznaczonego bohatera wojennego przy boku dawnego kumpla
z boiska? Na samą myśl o tej romantycznej, uroczej scenie wszyscy się
uśmiechaliśmy.
Wyobraźcie więc sobie nasze zaskoczenie, kiedy tych dwoje stanęło przy ołtarzu
w kościele Świętej Trójcy i Jeremy Lyon wyszedł z szafy.
Rozdział pierwszy
Trzy i pół roku później
Faith Holland odłożyła lornetkę, wzięła podkładkę i odhaczyła pozycję na liście.
Mieszka sam. Clint tak powiedział, na umowie wynajmu widniało tylko jego
nazwisko, ale ostrożności nigdy dość. Napiła się red bulla, bębniąc palcami
w kierownicę samochodu współlokatorki.
Dawno, dawno temu taki scenariusz wydawałby się czystym idiotyzmem, ale
wziąwszy pod uwagę dzieje jej związków, drobne śledztwo było po prostu
przejawem zdrowego rozsądku. Śledztwo oszczędzało czasu, zakłopotania, gniewu
i bólu serca. Powiedzmy na przykład, że facet jest gejem, co okazało się nie tylko
w przypadku Jeremy’ego, ale też Rafaela Santosa i Freda Beekera. Jeśli chodzi
o Rafa, należy mu zaliczyć na plus kompletną nieświadomość, że zdaniem Faith
chodzą ze sobą – myślał, że tylko spędzają razem czas. Później w tym samym
miesiącu Faith, zdeterminowana się nie poddawać, dość niezręcznie okazała
zainteresowanie Fredowi, który mieszkał przy tej samej ulicy co ona i Liza, a on
wycofał się przerażony i łagodnie wyjaśnił, że woli chłopców. (Przypadkiem
zeswatała go z Rafaelem i od tamtego dnia są razem, więc jednak dla niektórych
istnieje szczęśliwe zakończenie).
Preferencje seksualne nie były jedynym problemem. Brandon, którego poznała
na imprezie, wydawał się niezwykle obiecujący, dopóki na drugiej randce nie
zadzwonił jego telefon.
– Muszę odebrać, to mój diler – wyjaśnił otwarcie. Faith poprosiła o uściślenie: ma
na myśli dilera narkotyków, prawda?, a on odparł, że jasne, bo niby kogo? Sprawiał
wrażenie zdezorientowanego, kiedy w pośpiechu wyszła.
Fakt, lornetka należała do starej szkoły, gdyby jednak skorzystała z lornetki
w przypadku Rafa, zobaczyłaby cudowne jedwabne zasłony w oknach i dwumetrowy
plakat z Barbrą Streisand. A gdyby zasadziła się na Brandona, niewykluczone, że
wyśledziłaby, jak zatrzymuje samochód w odpowiedzi na miganie świateł auta
nadjeżdżającego z przeciwka i spotyka się z nieprzyjemnymi typami.
Od przeprowadzki do San Francisco próbowała umawiać się na randki z jeszcze
dwoma innymi. Jeden nie wierzył w kąpiele (i znowu dowiedziałaby się o tym,
gdyby go śledziła), drugi wystawił ją do wiatru.
I stąd ta akcja.
Faith westchnęła i przetarła oczy. Jeśli się nie uda, Clint będzie jej ostatnią próbą
na dłuższy czas, ponieważ naprawdę ją to nużyło. Zarwane wieczory, oczy bolące
od lornetki, skurcze żołądka od nadmiaru kofeiny... Męczące.
Ale Clint może się okazać wart udręki. Hetero, pracujący, bez kartoteki policyjnej,
żadnych zatrzymań za jazdę pod wpływem, w San Francisco naprawdę rzadki okaz.
To mogłaby być świetna historyjka na weselu. Faith niemal wyobrażała sobie, jak
Clint mówi: „Nie miałem zielonego pojęcia, że w tej samej chwili Faith parkuje
przed moim domem, ciągnąc red bulla i naginając prawo...”.
Poznała Clinta w pracy: jej zlecono zaprojektowanie małego publicznego parku
w Presidio, Clint był właścicielem firmy zajmującej się architekturą krajobrazu. Ich
współpraca przebiegała dobrze, on był punktualny, a jego ludzie sprawni i staranni.
Co więcej, Clint polubił Blue, golden retrievera Faith, a co jest bardziej
pociągającego od faceta, który klęka i pozwala, żeby twój pies lizał go po twarzy?
Blue odwzajemniał sympatię (choć z drugiej strony Blue lubił wszystkie żywe
istoty, należał do psów, które są skłonne uprawiać miłość z nogą seryjnego
mordercy). Park otwarto dwa tygodnie temu i zaraz po uroczystości Clint zaprosił ją
do restauracji. Zgodziła się i po powrocie do domu rozpoczęła przygotowania. Stary
dobry Google nie wykazał istnienia żony (albo męża). Była wprawdzie informacja
o małżeństwie niejakiego Clintona Bundta z Owens w Nebrasce, ale ślub zawarto
dziesięć lat temu, a jej Clinton Bundt A) wyglądał na zbyt młodego, B) mieszkał
w Seattle. Jego profil na Facebooku przeznaczony był wyłącznie do celów
związanych z pracą. Chociaż wspominał o wydarzeniach z życia towarzyskiego
(„Byłem w knajpie Oma’s na Dziewiętnastej; placki ziemniaczane palce lizać!”), to
we wpisach z ostatniego półrocza ani słowem się nie zająknął o żonie.
Przed pierwszą randką Faith uzgodniła z Fredem i Rafaelem, że go sprawdzą, bo
w tej kwestii intuicja wyraźnie ją zawodziła. W pewien wtorkowy wieczór spotkała
się z Clintem na drinka; chłopaki pojawili się w knajpie i przeprowadzili
błyskawiczny test, po czym usiedli przy stoliku. Hetero, brzmiał esemes od Rafaela.
Fred napisał to samo.
Na randce numer dwa (piątkowe popołudnie/lunch) Clint dowiódł, że jest
czarujący, gdy z zainteresowaniem słuchał, jak Faith opowiadała o swojej rodzinie:
rodzeństwie (była najmłodsza z czworga), o Goggy i dziaduniu, rodzicach ojca,
i o wielkiej tęsknocie za tatą. Clint w rewanżu opowiedział o swojej byłej
narzeczonej, ale Faith miłosną przeszłość zachowała dla siebie.
Na randce numer trzy (środa/kolacja, z zastosowaniem strategii „Niech poczeka,
sprawdzimy, jak bardzo jest zainteresowany”), na którą Clint wybrał uroczy mały
bar niedaleko Nabrzeża, ponownie stanął na wysokości zadania: przytrzymał jej
krzesło, skomplementował, nie wchodząc w szczegóły („Śliczna sukienka”, co, jak
Faith się przekonała, nie wywołuje alarmu w przeciwieństwie do: „Czy to Bagdley
Mischka, o Boże, uwielbiam ich!”). Gładził jej dłoń i zerkał na cycki, więc sprawy
szły w dobrym kierunku. Kiedy zapytał, czy może odwieźć ją do domu
(zakamuflowana propozycja seksu), odmówiła.
Zmrużył oczy, jakby przyjmując wyzwanie.
– Zadzwonię do ciebie. Masz wolny weekend?
Zdał kolejny egzamin. Dostępny w weekendy. Faith poczuła drżenie w żołądku,
od osiemnastego roku życia nie była na czwartej randce.
– Myślę, że w piątek mam czas – mruknęła.
Stali na chodniku i czekali na taksówkę, a wokół turyści płynęli strumieniem
do sklepów po bluzy, bo ktoś im złośliwie wmówił, że koniec sierpnia w San
Francisco oznacza lato. Clint pochylił się i pocałował ją. To był dobry pocałunek.
Bardzo sprawny. Miał potencjał, pomyślała Faith. Z tumanu sławnej mgły wyłoniła
się taksówka i Clint ją zatrzymał.
Tak więc przygotowując się na czwartą randkę, która przypuszczalnie okaże się tą
randką, bo w końcu pójdzie do łóżka z kimś innym niż Jeremy, Faith siedziała
w samochodzie przed mieszkaniem Clinta i przez lornetkę wpatrywała się w okna.
Uznała, że oglądał mecz.
Czas zadzwonić do siostry.
– Zdał egzamin – powiedziała zamiast powitania.
– Masz więc problem, skarbie – odparła Pru. – Otwórz serce i tym podobne.
Jeremy był wieki temu.
– To nie ma nic wspólnego z Jeremym. – Faith zignorowała prychnięcie siostry. –
Ale wiesz, trochę się martwię jego nazwiskiem Clint Bundt. Szybko się kończy.
Clint Eastwood, jasne, brzmi fantastycznie. Ale Clint i Faith. Faith i Clint. Faith
Bundt. Sama nie wiem. – To było o wiele mniej przyjemne niż powiedzmy Faith
i Jeremy albo Jeremy i Faith. Co nie znaczy, że uczepiła się przeszłości czy coś
w tym rodzaju.
– Mnie pasuje – stwierdziła Pru.
– Jasne, ty jesteś Prudence Vanderbeek.
– No i? – zapytała Pru przyjacielsko, żując Faith do ucha.
– Clint i Faith Bundt. To takie... niesatysfakcjonujące.
– Okej, więc z nim zerwij albo zawlecz go do sądu i zmuś do zmiany nazwiska.
Słuchaj, muszę kończyć. My, farmerzy, o tej porze kładziemy się spać.
– Okej. Uściskaj dzieci ode mnie. Powiedz Abby, że prześlę jej link do butów,
o który prosiła. I powiedz Nedowi, że pozostał moim małym króliczkiem, chociaż
formalnie rzecz biorąc, jest dorosły.
– Ned! – wrzasnęła jej siostra. – Faith mówi, że nadal jesteś jej małym
króliczkiem.
– Dobra! – odkrzyknął Ned.
– Muszę kończyć – powtórzyła Pru. – Przyjedziesz do domu na zbiory?
– Raczej tak. W najbliższym czasie nie mam w planach żadnych zleceń. – Faith
zarabiała na dostatnie życie jako projektantka krajobrazu, ale większość pracy
wykonywała na komputerze. Jej obecność była wymagana tylko na ostatnim etapie.
Poza tym warto było wrócić do domu na winobranie w Błękitnej Czapli.
– Super! – ucieszyła się Pru. – Posłuchaj, nie traktuj tego faceta zbyt surowo i baw
się dobrze. Niedługo pogadamy, kocham cię.
– Ja też cię kocham.
Faith pociągnęła kolejny łyk red bulla. Pru miała rację. W końcu jej najstarsza
siostra od dwudziestu trzech lat jest szczęśliwą żoną. I kogo innego mogłaby
poprosić o radę? Honor, drugą siostrę? Jeśli człowiek nie dzwonił ze szpitala,
marnował jej czas. Jack był ich bratem, a tym samym człowiekiem w tego rodzaju
sprawach kompletnie bezużytecznym. A tata... Cóż, tata wciąż nosił żałobę po
mamie, która umarła dwadzieścia lat temu.
Fala wyrzutów sumienia była aż nazbyt znajoma.
– A więc do dzieła – powiedziała sobie Faith, otrząsając się z zamyślenia. – Mogę
się znowu zakochać.
Z całą pewnością to lepsza opcja niż Jeremy Lyon jako jej pierwsza i jedyna
miłość.
We wstecznym lusterku zobaczyła odbicie swojej twarzy, ów cień niedowierzania
i smutku, który zawsze się pojawiał, kiedy myślała o Jeremym Lyonie.
– Niech cię szlag, Levi – szepnęła. – Nie mogłeś trzymać języka za zębami?
Dwa wieczory później Faith zaczęła myśleć, że Clint Bundt istotnie okazał się wart
dziesięciu minut, które poświęciła na depilację nóg, i kolejnych sześciu, potrzebnych
do wbicia na siebie ściągających majtek Microfiber Slim-Nation zakupionych
w ubiegłym miesiącu w sklepie internetowym QVC. (Nadzieja. Ona nigdy nie
umiera). Clint wybrał elegancką tajską restaurację z akwarium z rybkami koi przy
wejściu i draperiami z czerwonego jedwabiu na ścianach, które sprawiały, że światło
było niezwykle korzystne. Siedzieli w boksie w kształcie litery U. Bardzo przytulnie,
pomyślała Faith. I romantycznie. Jedzenie także okazało się wyśmienite, nie
wspominając już o rewelacyjnym chardonnay z winnic znad rzeki Russian.
Clint co chwila zerkał jej w dekolt.
– Wybacz – powiedział – ale wyglądasz tak apetycznie, że można by cię schrupać.
Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem, poczułem, jakby ktoś walnął mnie w głowę
deską.
– Naprawdę? To słodkie. – Faith napiła się wina. O ile dobrze pamiętała, miała
wtedy na sobie brudne dżinsy i robocze buty i była przemoknięta do suchej nitki.
W deszczu przesadzała rośliny, próbując wyrzucić z myśli radnego, który martwił
się systemem odpływów w parku (litości, system nie istniał, w końcu była
licencjonowanym architektem krajobrazu, wielkie dzięki).
– Nie byłem pewien, czy zdołam wykrztusić z siebie choć słowo – ciągnął Clint. –
Przypuszczam, że wyszedłem na głupka. – Spojrzał na nią nieśmiało, jakby
potwierdzając, że zadurzył się po uszy.
I pomyśleć, że wcześniej nie zauważyła tego jego... hm... zauroczenia. Ale tak to
się odbywa, no nie? Miłość przychodzi, kiedy odwracasz wzrok, no, wyjątkiem są te
miliony, które szczęśliwie odnalazły swoją drugą połowę na Match.com, ale co tam.
To brzmiało dobrze.
Podszedł kelner, posprzątał talerze po kolacji, postawił na stole kawę, śmietankę
i cukier.
– Wpadło coś państwu w oko z karty deserów? – zapytał z szerokim uśmiechem.
Bo naprawdę byli uroczą parą.
– Może crème brûlée z mango? – zaproponował Clint. – Nie wiem, czy przeżyję,
patrząc, jak to jesz, ale to zachęcający początek.
Halo! Mrowienie na poziomie 6,8 w skali Richtera.
– Brzmi super – odparła i kelner pospieszył do kuchni.
Clint przysunął się i objął ramiona Faith.
– Wyglądasz oszałamiająco w tej sukience – mruknął, wodząc palcem po krawędzi
dekoltu. – Jakie są szanse, że później pozwolisz mi ją z siebie zdjąć? – Pocałował
Faith w szyję.
Och, zaraz się rozpłynie! Kolejny pocałunek.
– Szanse rosną – powiedziała bez tchu.
– Naprawdę cię lubię, Faith. – Skubał wargami jej ucho, co sprawiło, że przeszył ją
prąd.
– Ja też cię lubię. – Spojrzała w śliczne brązowe oczy. Jego palec zsunął się niżej
i Faith czuła, jak skóra jej płonie, na pewno pokrywając się plamami, przekleństwo
rudzielców. A co tam. Obróciła się i pocałowała go w usta. To był delikatny, słodki,
długi pocałunek.
– Przepraszam, że przeszkadzam, gołąbeczki – powiedział kelner. – Nie zwracajcie
na mnie uwagi. – Postawił deser na stole z wymownym uśmiechem.
– Tutaj!
Wrzask sprawił, że wszyscy troje podskoczyli. Clint łokciem trącił kieliszek, wino
wylało się na obrus.
– O cholera – mruknął i odsunął się od Faith.
– Nie przejmuj się – powiedziała Faith. – Mnie to ciągle się przytrafia.
Clint nie patrzył na wino.
Przed ich boksem stała kobieta z pięknym chłopczykiem na rękach.
– Patrz, kogo zaniedbuje z twojego powodu, ty kurwo!
Faith wyciągnęła szyję, szukając kurwy za kobietą, ale była tam tylko ściana.
Spojrzała na kobietę, mniej więcej w tym samym wieku co ona i bardzo ładną; blond
włosy i zaczerwienione z wściekłości policzki.
– Pani... pani mówi do mnie? – zapytała.
– Tak, mówię do ciebie, ty kurwo! Jego zaniedbuje, kiedy cię podrywa i idzie
z tobą na kolację. Naszego syna! Nasze maleństwo! – Potrząsnęła malcem, by
podkreślić swoje słowa.
– Hej, dzieckiem się nie trzęsie – powiedziała Faith.
– Nie odzywaj się do mnie, ty kurwo!
– Mamo, postaw! – rozkazał chłopczyk. Kobieta posłuchała syna, po czym ujęła
się pod (szczupłe) biodra. Kelner złapał wzrok Faith i się wykrzywił. Pewnie był
gejem, więc jej sprzymierzeńcem.
– Ale ja nie... Clint, ty nie jesteś żonaty, prawda?
Clint podniósł ręce w geście kapitulacji
– Dziecinko, nie bądź wściekła – skamlał do kobiety. – Ja z nią tylko pracuję...
– O mój Boże, jesteś żonaty! – wybuchnęła Faith. – Skąd pochodzisz? Z Nebraski?
– Owszem, ty kurwo!
– Clint! – krzyknęła Faith. – Ty dra...
Przypomniała sobie o chłopczyku, który z powagą się jej przyglądał. Palcem
nabrała crème brûlée i wepchnęła mu do buzi.
– Bardzo mi przykro – zwróciła się do pani Bundt (cóż, przynajmniej nie będzie
musiała się użerać z tym nazwiskiem). Chłopczyk wypluł deser i sięgnął po torebkę
z cukrem. – Nie wiedziałam...
– Och, zamknij się, kurwo. Jak śmiesz uwodzić mojego męża! Jak śmiesz!
– Nie uwo... nic z nim nie robię, okej? – Faith była przerażona faktem, że ta
rozmowa toczy się w obecności kilkulatka (który wyglądał jak dziecko hobbita, ale
był taki słodki, wylizując cukier z torebki).
– Jesteś dziwką, kurwo.
– Prawdę mówiąc – zaczęła zdenerwowana Faith – to pani mąż... – Przypomniała
sobie o dziecku. – Proszę zapytać kelnera, dobrze?
Tak, tak, niech uzyska potwierdzenie od przyjacielskiego kelnera.
– Eee... kto ureguluje rachunek? – zapytał kelner.
Tyle w sprawie sympatii gejów do Faith.
– To była kolacja w interesach – oznajmił Clint. – Rzuciła się na mnie znienacka,
nie miałem pojęcia, co zrobić. Daj spokój, skarbie, wracajmy do domu.
– Domyślam się, że mówiąc „dom”, nie masz na myśli swojej przytulnej
garsoniery w Noe Valley, tak? – rzuciła Faith.
Clint zignorował zaczepkę.
– Cześć, Finn, jak leci, mały? – Zmierzwił synkowi włosy, po czym wstał i posłał
Faith pełne smutku i godności spojrzenie. – Przykro mi, Faith – powiedział
z powagą. – Jestem szczęśliwym mężem i mam cudowną rodzinę. Obawiam się, że
nie możemy kontynuować naszej współpracy.
– Żaden problem – wykrztusiła.
– Zapamiętaj sobie, kurwo – powiedziała żona Clinta. – Tak się kończy, kiedy
próbujesz rozwalić moją rodzinę! – Znowu złapała się pod boki i wykręciła nogę:
pozycja w stylu Angeliny Jolie z przemieszczoną kością biodrową.
– Cześć, kurwo – powiedział chłopczyk, otwierając następną torebkę z cukrem.
– Cześć – odparła Faith.
Był naprawdę słodki.
– Nie odzywaj się do mojego dziecka! – wrzasnęła pani Bundt. – Nie życzę sobie,
żeby twoje brudne kurewskie usta przemawiały do mojego syna.
– Hipokrytka – mruknęła Faith.
Clint wziął syna na ręce. Mały wcześniej zdołał podwędzić jeszcze kilka torebek
z cukrem.
– Jeśli kiedyś cię zobaczę w pobliżu mojego męża, kurwo, pożałujesz – syknęła
pani Bundt.
– Nie jestem kurwą, jasne? – warknęła Faith.
– Owszem, jesteś. – Żona Clinta pokazała jej środkowy palec, potem państwo
Bundtowie odwrócili się do niej plecami i pomaszerowali do drzwi.
– Nie! – zawołała Faith. – Od trzech lat z nikim nie spałam, okej? Nie jestem
kurwą!
Chłopczyk pomachał do niej wesoło ponad ramieniem ojca, więc odpowiedziała
mu tym samym.
Bundtowie wyszli. Faith złapała szklankę z wodą i wypiła duszkiem, później
przytuliła policzek do chłodnego szkła. Serce waliło jej tak mocno, że było jej
niedobrze.
– Trzy lata? – powtórzył z niedowierzaniem jeden z gości.
Kelner przyniósł rachunek.
– Przyjdę, kiedy pani będzie gotowa – powiedział.
Super. W dodatku ona płaci za kolację.
– Pański napiwek byłby o wiele wyższy, gdyby mnie pan poparł – oznajmiła,
szukając w torebce portfela.
– Naprawdę wygląda pani rewelacyjnie w tej sukience – odparł.
– Za późno.
Uregulowała rachunek (naprawdę, Clint, wielkie dzięki, że zamówiłeś butelkę wina
za siedemdziesiąt pięć dolarów), wyszła na zimne, wilgotne powietrze San
Francisco. Do mieszkania miała blisko, nawet na wysokich obcasach nie sprawi jej
to większej trudności. Ulice San Francisco to pikuś w porównaniu ze stromymi
wzgórzami jej rodzinnych stron. No i tylko w taki sposób uprawiała sport. Trening
Wkurzonej Kobiety. Marsz Sprawiedliwej, acz Odrzuconej. Nabrzeże wypełniał
hałas, mewy krzyczały, z każdego baru i restauracji ryczała muzyka, ludzie
rozmawiali w kilkunastu najróżniejszych językach.
W domu jedynymi odgłosami życia są nawoływania sowiej rodziny
zamieszkującej stary klon na cmentarzu i cykanie ostatnich letnich świerszczy.
W powietrzu unosi się słodki aromat winogron z nutą drzewnego dymu, ponieważ
noce robią się chłodne. Z okna jej starej sypialni rozciąga się widok aż do jeziora
Keuka. Faith spędziła dzieciństwo, bawiąc się w lasach i na polach, wdychając
czyste powietrze zachodniej części stanu Nowy Jork, pływając w polodowcowych
jeziorach. Jej miłość do natury była głównym powodem, dla którego została
architektem krajobrazu: ta profesja dawała możliwość wywabienia ludzi z czterech
ścian i skłonienia ich, żeby cieszyli się przyrodą.
Chyba najwyższa pora pomyśleć o powrocie. Zresztą taki zawsze miała plan.
Mieszkać w Manningsport, założyć rodzinę, być blisko rodzeństwa i ojca.
Clint Bundt. Żonaty i dzieciaty. Co za koszmar. No dobra. Niedługo Faith będzie
w domu ze swoim psem. Liza pewnie wyszła z chłopakiem, Cudownym Mikiem,
więc Faith będzie mogła oglądać Real Housewives, wcinając lody Ben & Jerry.
Dlaczego tak trudno znaleźć odpowiedniego faceta? Faith nie uważała się za osobę
nadmiernie wybredną, chciała po prostu, żeby to nie był gej, żonaty, arogancki,
amoralny czy za niski. Ktoś, kto będzie się nią opiekował... cóż, w taki sposób,
w jaki kiedyś robił to Jeremy. Jego ciemne oczy, na których dnie zawsze czaił się
uśmiech, mówiły jej, że nic wspanialszego od niej nie mogło mu w życiu się
przydarzyć. Nigdy, przenigdy nie miała wątpliwości, że Jeremy kocha ją
bezgranicznie.
Zadzwonił telefon, więc wyłowiła go z torebki. Honor.
– Cześć – powiedziała; jak zawsze, gdy dzwoniła siostra, wpadała w lekką panikę.
– Co u ciebie?
– Rozmawiałaś ostatnio z tatą? – przerwała jej Honor.
– Eee... tak. Rozmawiamy prawie codziennie.
– W takim razie przypuszczam, że słyszałaś o Lorenie.
Faith gwałtownie skręciła, by wyminąć przystojnego chłopaka w koszulce Dereka
Jetera.
– Ja też kibicuję Jankesom – powiedziała do niego z uśmiechem.
Zmarszczył czoło i wziął za rękę idącą obok kobietę, która wyglądała
na zirytowaną. Komunikat zrozumiałam, stary, i, do cholery, chciałam tylko być miła.
– O Lorenie? – zapytała Honor.
Siostra westchnęła.
– Faith, zapewne chcesz przyjechać do domu, zanim tata się ożeni.
Rozdział drugi
Levi Cooper, szef policji w Manningsport, która do dyspozycji miała dwa i pół etatu,
ludzi próbował traktować pobłażliwie. Naprawdę. Nawet turystów z ołowianą stopą,
nalepkami Red Soxów na zderzakach i kompletnym brakiem szacunku do ograniczeń
prędkości. Zaparkował radiowóz w widocznym miejscu, w dłoń ujął radar.
– Dzień dobry, witamy w Manningsport, jedziesz za szybko, a ja tu stoję. Zaraz cię
zatrzymam, więc zwolnij, proszę.
Miasto było zależne od turystów, we wrześniu następował szczyt przyjazdów,
liście zmieniały kolor, autobusy przez cały tydzień kursowały, a każda winnica
w okolicy urządzała specjalne imprezy.
Ale prawo jest prawem.
Przed chwilą puścił Colleen O’Rourke, udzieliwszy jej surowego pouczenia
i ostrzeżenia. Słuchała go, usiłując wyglądać na skruszoną.
Dlatego dzisiaj następny pirat drogowy nie może liczyć na szczęście. Na przykład
ten. Dwadzieścia siedem kilometrów ponad dozwoloną prędkość, wystarczy.
A w dodatku nietutejszy; Levi z daleka widział nalepki z agencji wynajmu
samochodów. Samochód, boleśnie jaskrawożółta honda civic, aktualnie pędził
z prędkością sześćdziesięciu ośmiu kilometrów na godzinę w obszarze
z ograniczeniem do czterdziestu. A co by było, gdyby Carol Robinson i jej wesoła
geriatryczna banda uprawiała tutaj swoje marsze? Albo dzieciak od Nebbinsów
jechał na rowerze? Odkąd Levi został szefem policji, w Manningsport nie doszło
do śmiertelnego wypadku, i planował, że tak zostanie.
Żółty samochód minął go, kierowca nawet nie nacisnął na hamulce. Miał na głowie
czapkę bejsbolową i wielkie okulary przeciwsłoneczne. Kobieta. Wzdychając, Levi
włączył koguta i raz nacisnął syrenę, po czym wjechał na drogę. Wyglądało na to, że
kobieta tego nie zauważyła. Znowu włączył syrenę i dopiero teraz zorientowała się,
że owszem, to do niej. Zjechała na pobocze.
Z bloczkiem mandatów w dłoni Levi wysiadł z wozu. Spisał rejestrację i podszedł
do hondy od strony kierowcy, gdzie otwierała się szyba.
– Witamy w Manningsport – powiedział bez uśmiechu.
Cholera.
Faith Holland. Ogromny golden retriever wystawił łeb przez okno i szczeknął,
radośnie merdając ogonem.
– Holland. Przyjechałaś w odwiedziny?
– Ojej, zdumiewające. Jak na to wpadłeś?
Spojrzał na nią bez uśmiechu i odczekał kilka sekund. Zadziałało. Policzki jej
poczerwieniały i odwróciła wzrok.
– No tak. Sześćdziesiąt osiem w obszarze z ograniczeniem do czterdziestu –
powiedział.
– Myślałam, że do sześćdziesięciu.
– W zeszłym roku obniżyliśmy limit.
Pies zaskomlał, więc Levi go pogłaskał, co odniosło taki skutek, że zwierzak
próbował wleźć Faith na głowę.
– Siad, Blue – poleciła Faith.
Blue. Jasne. Ten sam pies co parę lat temu.
– Levi, a co powiesz na ostrzeżenie? Mam... hm... nagłą sytuację w rodzinie, więc
gdybyś przestał zachowywać się jak glina, byłoby super. – Uśmiechnęła się do niego
z wysiłkiem, spoglądając mu w oczy, i założyła włosy za ucho.
– Jaką nagłą sytuację?
– Dziadek... uch... nie czuje się dobrze. Goggy się martwi.
– Nieładnie kłamać w tego rodzaju sprawach. – Levi dobrze znał starszych
Hollandów, jako że zapełniali do dziesięciu procent jego służbowego czasu. A gdyby
z panem Hollandem naprawdę coś się działo, Levi gotów był się założyć, że pani
Holland już by dobierała strój na pogrzeb i planowała dalekomorski rejs.
Faith westchnęła.
– Posłuchaj, Levi, przyleciałam nocnym samolotem z San Francisco. Możesz mi
odpuścić? Przepraszam, że jechałam za szybko. – Postukała palcami po kierownicy.
– Przyjmę ostrzeżenie. Mogę już jechać?
– Prawo jazdy i dowód rejestracyjny.
Zamknęła oczy i pokręciła głową.
– Widzę, że nadal masz kij w dupie.
– Prawo jazdy i dowód. Proszę wysiąść.
Mruknęła coś pod nosem, grzebiąc w skrytce; koszula wysunęła się jej przy tym
z dżinsów i odsłoniła pas kremowej skóry. Wyglądało na to, że rewolucja fitness ją
ominęła, choć z drugiej strony odkąd pamiętał, Faith zawsze była nieco przy kości.
Pies skorzystał z okazji i ponownie wystawił łeb. Levi poskrobał go za uchem.
Faith zatrzasnęła skrytkę, wepchnęła dokumenty w dłoń Leviego i wysiadła,
o mało nie uderzając go drzwiami.
– Zostań, Blue. – Omijała Leviego wzrokiem.
Zerknął na prawo jazdy, potem na nią.
– Tak, zdjęcie jest fatalne – warknęła. – Chcesz próbkę tkanki?
– Nie widzę takiej potrzeby. Ale prawo straciło ważność. Za to też wypiszę
mandat.
Zmrużyła oczy i skrzyżowała ręce pod biustem. Nadal miała niesamowite piersi.
– Jak było w Afganistanie? – zapytała, patrząc ponad jego ramieniem.
– Naprawdę super. Myślę, żeby kupić tam letni domek.
– Wiesz, nad czym się zastanawiam, Levi? Dlaczego niektórzy ludzie są takimi
wrzodami na dupie? Zastanawiałeś się kiedyś nad tym?
– Owszem. Zdajesz sobie sprawę, że znieważenie funkcjonariusza na służbie to
wykroczenie?
– Czyżby? Fascynujące. Możesz się uprzejmie pospieszyć? Chcę zobaczyć się
z rodziną.
Podpisał mandat i podał jej. Poskładała papier i wrzuciła do samochodu.
– Mogę już jechać, panie funkcjonariuszu?
– Komendancie – skorygował.
– Skonsultuj się ze specjalistą w sprawie tego kija. – Wsiadła i odjechała. Nie
za szybko, ale też nie za wolno.
Levi odprowadzał Faith wzrokiem, wypuszczając powietrze z płuc. Jechała
do winnicy Błękitna Czapla, która należała do jej rodziny od czasów, gdy Ameryka
była w powijakach, do wielkiego białego domu na Wzgórzu, jak nazywano tę
okolicę.
Faith Holland znał od zawsze, była typem dziewczyny, która w szkole ściskała
swoje koleżanki sześć razy na dzień, jakby ostatnio widziała je przed wieloma
tygodniami, a nie dwiema lekcjami. Przypominała mu szczeniaka, który próbuje
rozczulić potencjalnych właścicieli w schronisku... Lubcie mnie! Lubcie mnie!
Jestem naprawdę miła! Jessica, dawna sąsiadka Leviego na osiedlu przyczep
i dziewczyna (z przerwami) z czasów liceum, nadała jej ksywkę Księżniczka
Supersłodka, bo zawsze nosiła sukienki z falbankami w pastelowych kolorach.
A kiedy Faith zaczęła chodzić z Jeremym... to było jak jedzenie miski płatków
Lucky Charms polanych syropem, tak słodkich, aż zęby bolały. Dziwił się, że
błękitniki nie fruwały jej wokół głowy.
Zabawne, nie połapała się, że jej chłopak jest gejem.
Przez lata wracała na Boże Narodzenie i Święto Dziękczynienia, na weekendy
od czasu do czasu, ale jej wizyty trwały krótko. Nigdy nie wpadła na posterunek,
chociaż Levi się zaprzyjaźnił z Hollandami. Bywało, że kiedy jej dziadkowie
wzywali go do domu w sprawie jakiejś pomocy, potem proponowali, żeby został
na kolacji, a raz na jakiś czas wypijał piwo z jej ojcem lub bratem w knajpie
O’Rourke. Ale Faith nigdy nie przyszło do głowy, żeby go odwiedzić i się przywitać.
A jednak dawno, dawno temu, kiedy wypłakała z siebie wszystkie łzy, zasnęła
z głową na jego kolanach.
Faith zapukała do tylnych drzwi ojcowskiego domu i radośnie przygotowała się
na zderzenie z rodziną.
– Jestem! – krzyknęła.
– Faith! Och, skarbie, wreszcie! – zawołała Goggy, krocząc na czele rozszalałego
stada. – Spóźniłaś się! Nie mówiłam, że obiad jest o dwunastej?
– Coś mnie zatrzymało – odparła Faith, nie chcąc wspominać o Levim Cooperze,
Wrzodzie na Dupie.
Abby, obecnie szesnastoletnia i prześliczna, owinęła się wokół Faith, wyrzucając
z siebie potok komplementów:
– Uwielbiam twoje kolczyki, pachniesz cudownie, mogę się do ciebie
przeprowadzić?
Dziadek pocałował ją w oba policzki i zapewnił, że jest jego najpiękniejszą
dziewczynką, a Faith wciągnęła w płuca kojący zapach winogron i maści bengay.
Ned uściskał ją po przyjacielsku, choć miał dwadzieścia jeden lat, i mężnie zniósł,
kiedy zmierzwiła mu włosy, Pru mocno ją objęła.
Nieobecność matki wciąż była najpotężniejszym doznaniem w pokoju.
Tato czekał na swoją kolej. Oczy miał wilgotne, kiedy wypuścił ją z objęć.
– Cześć, cukiereczku – powiedział i Faith poczuła, jak serce się jej ściska.
– Tęskniłam za tobą, tato.
– Wyglądasz pięknie, skarbie. – Pogładził ją po włosach poplamioną na fioletowo
dłonią i się uśmiechnął.
– Pani Johnson nie ma? – zapytała Faith.
– Ma dzisiaj wolne – wyjaśnił tato.
– Ach, no tak. Po prostu nie widziałam jej od czerwca.
– Nie podoba się jej dziewczyna dziadka – szepnęła Abby, głaszcząc Blue.
– Cześć, siostro. – Jack podał jej kieliszek wina.
– Witaj, mój ulubiony bracie – odparła, upiwszy solidny łyk.
– Pijesz, jakby to był gatorade, cukiereczku – strofował ją ojciec. – Jesteśmy
rodziną winiarzy, pamiętasz?
– Przepraszam, tato – odparła Faith. – Miły aromat świeżo ściętej trawy, bogata
maślana faktura, nuty moreli z dodatkiem cytryny. Cudowne.
– Grzeczna dziewczynka. A wyczułaś wanilię? Honor tak powiedziała.
– Naturalnie. – Faith daleko było do sprzeciwiania się Honor, która zarządzała
absolutnie wszystkim w Błękitnej Czapli. – A przy okazji, gdzie ona jest?
– Rozmawia przez ten swój telefon – powiedziała ponuro Goggy, która z zasady
nie ufała niczemu, co wynaleziono po roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym
piątym.
– Mówiłam poważnie o przeprowadzce do ciebie – odezwała się Abby. Prudence
westchnęła i napiła się wina. – A w dodatku będę mogła udowodnić, że mieszkam
w Kalifornii, i za połowę ceny pójść na któryś z tamtejszych rewelacyjnych
uniwerków. Widzisz, mamo? Oszczędzam tobie i tacie wydatków.
– A gdzie jest Carl, skoro mowa o moim ulubionym szwagrze? – zapytała Faith.
– Ukrywa się – wyjaśniła Pru.
– Proszę, proszę, proszę! Ty musisz być Faith! – huknął kobiecy głos.
Z otwartych drzwi łazienki dobiegł szum spłukiwanej toalety.
Faith otworzyła usta, potem je zamknęła.
– Och. Tak... to ja. Lorena, zgadłam?
Kobieta, przed którą ostrzegła ją Honor, rzeczywiście stanowiła niezapomniany
widok: matowe czarne włosy, bez wątpienia farbowane, makijaż tak gruby, że można
by w nim rzeźbić, i przysadzista sylwetka, której każdy przerażający szczegół
ujawniała obcisła koszula w lamparcie cętki. Zatknęła długopis w rowek między
piersiami, gdzie pozostał, lekko podrygując, podobny do strzykawki.
– Malowałam odrosty! – oznajmiła. – Chciałam zrobić dobre wrażenie na małej
księżniczce! Witaj! Niech cię ucałuję!
Powietrze umknęło z płuc Faith, kiedy Lorena chwyciła ją w uścisku pytona.
– Miło cię poznać – wydyszała, podczas gdy Pru posłała jej znaczące spojrzenie.
– Możemy zjeść obiad, zanim umrę? – zapytał dziadek. – Ta stara kobieta nie
pozwala mi tknąć sera. Umieram z głodu.
– Umieraj sobie – odparła Goggy. – Nikt cię nie zatrzymuje. Ja ledwo zauważę.
– Ha, może Phyllis Nebbins zauważy. Dwa miesiące temu zafundowała sobie nowe
biodro, Faithie. Wygląda, jakby znowu miała siedemdziesiąt pięć lat, spaceruje
z wnukiem i uśmiech nie znika z jej twarzy. Miło popatrzeć na szczęśliwą kobietę.
Goggy z hukiem postawiła na stole misę z ziemniakami.
– Ja będę szczęśliwa, kiedy w końcu kopniesz w kalendarz.
– To było świetne, Goggy – powiedział Ned.
– Wy dwoje jesteście rewelacyjni! – wrzasnęła Lorena. – Uwielbiam was!
Faith usiadła, wciągając w nozdrza zapach szynki, ziemniaków i domu.
W winnicy Błękitna Czapla były dwa domy. Stary, w stylu kolonialnym, w którym
mieszkali Goggy i dziadunio, modernizowany dwukrotnie od tysiąc siedemset
osiemdziesiątego pierwszego roku, kiedy powstał: po raz pierwszy założono bieżącą
wodę, drugi remont przeprowadzono w tysiąc dziewięćset trzydziestym drugim.
Faith i jej rodzeństwo dorastali tutaj, w Nowym Domu, pełnym wdzięku, acz nieco
trzeszczącym budynku w stylu federalnym zbudowanym w tysiąc osiemset
siedemdziesiątym trzecim roku; teraz mieszkali w nim ojciec, Honor i pani Johnson,
gospodyni, która była u nich od śmierci mamy.
A skoro mowa o Honor...
– Przepraszam wszystkich – powiedziała nowo przybyła. Cmoknęła Faith
w policzek. – Wreszcie dotarłaś.
– Cześć, Honor. – Faith zignorowała lekki wyrzut.
Pru i Jack byli starsi od Faith odpowiednio o szesnaście i osiem lat. Zasadniczo
uważali, że najmłodsza siostrzyczka, choć fajtłapa, jest urocza (Faith nigdy to nie
przeszkadzało, bo zwalniało ją z wielu domowych obowiązków). Za to dla Honor...
Dla starszej o cztery lata siostry pojawienie się Faith było zaskoczeniem. Może
nigdy nie wybaczyła jej kradzieży tytułu najmłodszej w rodzinie.
Choć bardziej prawdopodobne jest to, że nigdy nie wybaczyła jej śmierci mamy.
Faith cierpiała na epilepsję, zdiagnozowaną po raz pierwszy, kiedy miała pięć lat.
Jack raz sfilmował atak (typowy chłopak) i Faith była przerażona, widząc siebie
nieprzytomną, z drgającymi mięśniami, z oczami pustymi jak u martwej krowy.
Zakładano, że jeden z takich ataków przykuł uwagę Constance Holland i dlatego nie
dostrzegła samochodu, który w nich uderzył, zabijając ją na miejscu. Honor nigdy
nie wybaczyła tego Faith... a Faith nie mogła o to mieć pretensji.
– Dlaczego siedzisz jak kołek, Faith? – zapytała Goggy. – Jedz, skarbie. Kto wie,
czym się żywisz w Kalifornii? – Babcia podała jej talerz wyładowany wędzoną
szynką, ziemniakami z masłem, groszkiem z masłem i cytryną oraz duszoną
marchewką (z masłem). Faith pomyślała, że przytyła kilogram od samego patrzenia.
– No więc, Loreno, ty i mój tata jesteście?... – rzuciła Faith.
W tle słychać było babcię wykłócającą się z dziadkiem o ilość soli, którą wsypał
do już posolonego posiłku.
– Specjalnymi przyjaciółmi, skarbie, bardzo specjalnymi przyjaciółmi – odparła
Lorena, poprawiając swój imponujący biust. – Mam rację, Johnny?
– Ach, oczywiście – przytaknął uprzejmie. – Nie mogła się doczekać, kiedy cię
pozna, Faith.
Honor powiedziała, że Lorena Creech poznała tatę miesiąc temu podczas
zwiedzania Błękitnej Czapli. Wszyscy w okolicy wiedzieli, że zdruzgotany po
śmierci żony John Holland nie chce się z nikim umawiać, a do szczęścia wystarczają
mu dzieci, wnuki i winogrona. Próby nawiązania bliższej relacji były łagodnie
odrzucane już na wstępie i ludzie przyjęli do wiadomości, że John Holland Junior
pozostanie wdowcem do końca swoich dni.
Ale oto na scenę wkroczyła Lorena Creech, przeszczepiona z Arizony, już
na pierwszy rzut oka łowczyni bogatych mężów i w żadnym wypadku nie
kandydatka na macochę. Miejscowi Hollandowie młodsi dyskutowali o tym z tatą,
ale on tylko się śmiał i machnięciem ręki kwitował ich niepokój. A chociaż tata ma
wiele zalet, myślała Faith, obserwując Lorenę, która oglądała srebrne sztućce,
podnosząc je do światła, na sto procent nie należy do nich spostrzegawczość. Nikt
nie miał nic przeciwko temu, żeby tata znalazł sobie miłą kobietę i ożenił się z nią,
ale też nikt nie chciał, żeby Lorena spała na piętrze w łóżku mamy.
– To ile akrów tutaj macie? – zapytała Lorena, pakując do ust wielki kawałek
szynki. Subtelne.
– Całkiem sporo – odparła Honor lodowato.
– Da się je podzielić?
– Wykluczone.
– No, część się da, Honor – wtrącił tata. – Ale po moim trupie. Jeszcze groszku,
Loreno?
– Jakie to miłe – powiedziała Lorena. – Cała rodzina razem! Mój świętej pamięci
mąż był bezpłodny, Faith. W dzieciństwie doznał obrażeń jąder. Traktor pojechał
do tyłu, uderzył go w części intymne, no i nie mogliśmy mieć dzieci, choć,
do diabła, z resztą dawaliśmy sobie radę świetnie!
Goggy wpatrywała się w Lorenę, jakby ta była wężem w muszli klozetowej. Jack
osuszył kieliszek.
– Gratulacje! – odparł dziadek. – Poczęstuj się jeszcze szynką, skarbie. – Popchnął
talerz w stronę Loreny, której apetyt najwyraźniej nie ograniczał się tylko
do buduaru.
– Faith, tata mówi, że zostaniesz na dłużej – powiedział Jack.
Faith kiwnęła głową, wycierając usta.
– Tak. W końcu zajmę się starą stodołą na Rose Ridge. Spędzę tu jakieś dwa
miesiące. – Najdłużej od czasu ślubnego fiaska i nie tylko po to, by adaptować
stodołę. Charakter misji i czas jej trwania sprawiały, że wpadała w lekki popłoch.
– Super! – wykrzyknęła Abby.
– Super – powtórzył Ned, puszczając do niej oczko.
– Co zrobisz ze starą stodołą? – zapytał dziadek. – Opowiedz, skarbie.
– Zamienię ją w salę na wyjątkowe imprezy, dziadku – wyjaśniła. – Ludzie będą ją
wynajmować, co przyniesie winnicy dodatkowe zyski. Śluby, rocznice, tego rodzaju
rzeczy. – Wpadła na ten pomysł jeszcze w college’u: przekształcić kamienną stodołę
w budowlę, która bez wysiłku wtopi się w krajobraz i połączy w sobie
współczesność z przeszłością.
– Och! Śluby! Bardzo bym chciała znowu wyjść za mąż – powiedziała Lorena,
mrugając do taty, który tylko się uśmiechnął.
– To chyba za dużo pracy na ciebie jedną, serduszko – zmartwiła się Goggy.
– Wcale nie – odparła z uśmiechem Faith. – Miejsce jest rewelacyjne, a ja
przygotowałam już szkice planów, które wam pokażę, i powiecie, co o tym myślicie.
– Uwiniesz się w dwa miesiące? – zapytała Lorena z ustami pełnymi ziemniaków.
– Jasne – potwierdziła Faith. – Chyba że wystąpią nieprzewidziane komplikacje
i tak dalej. – To miał być jej największy projekt, w dodatku realizowany
w rodzinnym domu.
– Powtórz, czym się zajmujesz? Twój ojciec mi mówił, do jasnej ciasnej, gada
tylko o was, dzieciach, ale zapomniałam. – Lorena posłała jej szeroki uśmiech.
Odsłoniła złoty ząb.
– Jestem architektem krajobrazu.
– Powinnaś zobaczyć jej prace, Loreno – dodał tato. – Są wspaniałe.
– Dziękuję, tatusiu. Loreno, projektuję ogrody, parki, przemysłowe przestrzenie
otwarte i tak dalej.
– Więc jesteś ogrodnikiem?
– Nie, ale zatrudniam ogrodników i specjalistów od krajobrazu. Robię projekt
i pilnuję, żeby zrealizowano go we właściwy sposób.
– Innymi słowy, szefowa – powiedziała Lorena. – Świetnie, mała! Hej, czy te
hummele są prawdziwe? Bo wiecie, na eBayu można dostać za te figurki sporo kasy.
– Należały do naszej mamy – wtrąciła ostro Honor.
– Aha. Całkiem niezłe pieniądze. Poproszę jeszcze tej szynki, mamo. – Lorena
wyciągnęła do Goggy swój talerz.
Lorena... dobra, było w niej coś przerażającego, nie dało się temu zaprzeczyć.
Wcześniej Faith miała nadzieję, że Honor przesadza.
Przeszedł ją nerwowy dreszcz. Przed wyjazdem z San Francisco odbyła
z rodzeństwem konferencję telefoniczną. Wszyscy się zgodzili, że tata jest
niepozbierany – kiedyś lekko drasnął go samochód, bo stał na drodze, gdzie
wpatrzony w niebo badał, czy będzie lało – ale skoro poczuł gotowość do umawiania
się na randki, powinni mu znaleźć odpowiednią partnerkę. Faith natychmiast się
zgłosiła do tego zadania. Wróci do domu, zaadaptuje starą stodołę i wyszuka dla
ojca wspaniałą kobietę. Cudowną osobę, która doceni i zrozumie, jaki jest lojalny,
dobry i oddany pracy. Która zapełni bolesną pustkę spowodowaną śmiercią mamy.
W końcu Faith dostanie szansę na odkupienie.
A przy okazji wreszcie zrobi coś dla Błękitnej Czapli, która zatrudniała wszystkich
członków rodziny oprócz niej.
Obiad zdominowały komentarze Loreny, sprzeczki Neda i Abby, choć już powinni
z tego wyrosnąć, oraz okazjonalne groźby śmierci rzucane przez Goggy i dziadka.
Norman Rockwell spotyka Stephena Kinga, pomyślała z czułością Faith.
– Pozmywam naczynia. Niech nikt się nie rusza – oznajmiła Goggy. W jej głosie
zadźwięczała melodramatyczna nuta.
– Dzieci! – warknęła Pru, co zmobilizowało Neda i Abby do działania. Zerwali się
i zaczęli sprzątać ze stołu.
Honor nalała sobie odrobinę wina.
– Faith, zamieszkasz u Goggy i dziadka. Mówił ci tata?
– Słucham? – Faith posłała dziadkowi uśmiech, by zamaskować panikę w głosie.
Jasne, kochała dziadków, ale żeby z nimi mieszkać?
– Dziadek wyraźnie zwalnia – powiedziała Pru szeptem, jako że oboje seniorzy
mieli niejakie kłopoty ze słuchem.
– Wcale nie zwalniam – zaprotestował dziadek. – Kto chce się siłować na rękę?
Jack, dasz radę?
– Nie dzisiaj, dziadku.
– Widzisz?
– Dla mnie wyglądasz dobrze, tato! – oznajmiła Lorena. – Naprawdę świetnie!
– On nie jest twoim ojcem – burknęła Goggy.
– Nie macie nic przeciwko temu, że Faith zostanie u was, prawda? – zapytał tata. –
Wiecie, robicie się trochę...
– Jacy? – zażądała wyjaśnień Goggy.
– Niebezpieczni dla otoczenia? – zasugerował Jack.
Goggy obrzuciła go gniewnym spojrzeniem, po czym łagodniej spojrzała na Faith.
– Skarbie, bardzo się cieszymy, że z nami zamieszkasz. Ale jako gość, nie
opiekunka. – Powiodła surowym wzrokiem po siedzących przy stole, wstała i poszła
do kuchni dyrygować prawnuczętami.
– Dziadku, zależy mi na tym, żebyś sprawdził grona merlota – powiedział tata.
– Ja też chcę! – rzuciła wesoło Lorena i cała trójka wyszła z jadalni.
Przy stole została czwórka Hollandów.
– Naprawdę mam u nich zamieszkać? – zapytała Faith.
– Tak będzie najlepiej – wyjaśniła Honor. – Zresztą w twoim pokoju trzymam
różne rzeczy.
– Więc tę kwestię załatwiliśmy – oznajmiła Pru, poprawiając kołnierz flanelowej
koszuli. – Niedawno Carl zaproponował, żebym zrobiła sobie depilację do bikini.
– O Boże – jęknął Jack.
– Nagle zrobiłeś się pruderyjny? A kto cię przywiózł do domu z klubu
striptizowego, kiedy się urżnąłeś, hę?
– To było siedemnaście lat temu.
– I co z tego? Carl chce „dodać pieprzyku sprawom”. – Pru palcami zaznaczyła
cudzysłów. – Facet ma szczęście, że w ogóle są jakieś sprawy, takie jest moje
zdanie. Jaki masz problem, Jack?! – zawołała do pleców brata opuszczającego pokój.
– Ja też nie chcę słuchać o twoim życiu seksualnym – powiedziała Honor. –
A w rewanżu wyświadczę ci przysługę i nie zwierzę się z mojego.
– Co nie znaczy, że jakieś masz – rzuciła Pru.
– Mogłabyś się zdziwić – odparowała Honor.
– Jeśli nie mogę rozmawiać z wami, to z kim? Z dziećmi? Z tatą? Jesteście moimi
siostrami. Musicie mnie wysłuchać.
– Mów – zachęciła Faith. – Jak rozumiem, depilacji nie będzie?
– Dzięki, Faithie. – Pru odchyliła się i skrzyżowała ręce na piersiach. – No więc
mówi, czemu nie spróbować? Jak modelki „Playboya”? A ja mu na to: „Po pierwsze,
Carl, jeśli przywlokłeś «Playboya» do domu, już jesteś trupem. Mamy nastoletnią
córkę, nie chcę, żeby oglądała sztuczne cycki i kurewskie fryzury”. – Poprawiła się
na krześle. – Depilacja woskiem! W moim wieku! I tak mam dość problemów
z utrzymaniem w ryzach włosów na twarzy.
– A skoro mowa o przerażających starszych kobietach – powiedziała Faith,
uchylając się przed ręką Pru. – Lorena Creech. O matko.
– Niedawno poprosiła Jacka, żeby jej usiadł na kolanach – odparła Pru. – Szkoda,
że nie widziałaś jego miny.
Faith wybuchnęła śmiechem, ale urwała zmrożona spojrzeniem Honor.
– To będzie zabawne do chwili, kiedy tato się zorientuje, że poślubił kobietę,
której zależy wyłącznie na jego pieniądzach.
– Tata ma pieniądze? – zażartowała Pru. – Coś nowego.
– I nie ożeni się z byle kim – dodała Faith.
– Może nie. Ale Lorena jest jego pierwszą „specjalną przyjaciółką”. Dlaczego
właśnie ona, nie mam zielonego pojęcia. – Honor poprawiła opaskę na włosach. –
Parę dni temu wypytywała Sharon Stiles o ceny działek budowlanych, więc lepiej się
pospiesz, Faith, dobrze? Nie mam czasu na surfowanie po portalach randkowych.
– Honor, jestem w domu od trzech godzin – odcięła się Faith.
Honor wstała.
– No cóż, zajmij się tym. Dziękuję.
Z tymi słowami wyszła i bez wątpienia wróciła do swojego biura. Honor cały dzień
pracowała.
Wieczorem, po wniesieniu swoich rzeczy do Starego Domu i zwróceniu
wynajętego samochodu do Corning (tato zaproponował, by skorzystała z Brązowej
Betty, starego subaru), Faith wsunęła się pod czystą pościel w pokoju gościnnym
i czekała na sen.
Mama nie była jedyną osobą, której nieobecność dzisiaj wyczuwała. Wciąż
chwilami spodziewała się zobaczyć Jeremy’ego przy stole. Uwielbiał jej rodzinne
obiady.
W tej samej chwili przebywał pewnie niedaleko.
Od dnia ślubu była w domu siedem razy i nie widziała go. Ani razu. Jasne, jej
wizyty trwały dwa dni, rzadko dłużej. Bywała w mieście, chodziła do restauracji
należącej do jej najlepszych przyjaciół, Colleen i Connora O’Rourke, ale Jeremy się
nie pokazał. Nie wpadał do jej rodzinnego domu, chociaż robił to pod jej
nieobecność. Ludzie otrząsnęli się z szoku wywołanego jego ujawnieniem się, jej
rodzina także (z czasem). Jeremy stanowił część ich życia, nie wspominając o tym,
że był lekarzem i najbliższym sąsiadem, chociaż winnicę od jego domu dzieliło
półtora kilometra.
Kiedy jednak Faith przyjeżdżała, zaszywał się w swojej jamie.
Przez pierwsze sześć tygodni po ich nie-ślubie dzwonili do siebie z Jeremym
codziennie, czasem nawet dwa, trzy razy na dzień. Pomimo szokującej wiadomości
nie mieściło im się w głowie, że już nie są razem. Przez długi okres był
najważniejszą osobą w jej życiu. Od chwili, gdy zobaczyła go przy łóżku
w gabinecie szkolnej pielęgniarki, kochała go przez osiem lat i ani na sekundę nie
ogarnęły jej wątpliwości. Mieli się pobrać, mieć dzieci i cudowne długie życie...
Nagle ich wspólna przyszłość została ot tak zmieciona... Jej serce nie potrafiło tego
pojąć.
Próbował jej wyjaśnić, dlaczego pozwolił, by sprawy zabrnęły tak daleko. To była
najtrudniejsza część. Tak bardzo go kochała, byli najlepszymi przyjaciółmi... a on
nigdy nie próbował z nią szczerze porozmawiać.
Często powtarzał, że ją kocha, i Faith wiedziała, że nie kłamał. Codziennie,
w każdej rozmowie przepraszał, czasami płakał. Tak mu przykro, strasznie przykro,
że ją w taki sposób zawiódł. Przeprasza, że jej nie powiedział, że nie pogodził się
z tym, o czym na dnie serca wiedział.
Sześć tygodni później po trwającej godzinę cichej rozmowie Faith w końcu
powiedziała Jeremy’emu, z czego oboje zdawali sobie sprawę: muszą zerwać.
Naprawdę zerwać. Żadnych więcej mejli, telefonów, esemesów.
– Rozumiem – szepnął Jeremy.
– Zawsze będę cię kochała. – Faith łamał się głos.
– Ja też zawsze będę cię kochał.
Po długiej, bardzo długiej chwili Faith nacisnęła klawisz kończący rozmowę.
Siedziała na skraju łóżka i patrzyła tępo przed siebie. Następnego dnia znany
architekt krajobrazu zaproponował jej współpracę w charakterze wolnego strzelca
przy projektowaniu nowej mariny i tak zaczęła życie „po Jeremym”. Tamtego roku
ojciec odwiedził ją trzy razy – rzecz niesłychana dla zapracowanego farmera – a Pru
i dzieci raz. Wszyscy dzwonili, pisali, wysyłali esemesy.
Zmuszenie serca, by przestało kochać... to wydawało się niemożliwe. Czasami
zapominała i kiedy ją pytano, czy planuje dzieci, odpowiadała: „Na pewno będziemy
je mieć”, a potem przypominała sobie, że nie będzie ślicznych ciemnowłosych,
roześmianych dzieci biegających po obu winnicach.
I teraz w Starym Domu niemożliwością było nie myśleć o Jeremym. Wspomnienia
o nim otaczały ją wszędzie: siedział na ganku, przyrzekając ojcu Faith, że dobrze się
nią zaopiekuje, kołysał małą Abby na huśtawce, zabierał Neda na przejażdżki
w swoim kabriolecie, flirtował z Pru i Honor, pił piwo z Jackiem. Pomagał Faith
przemalować ten pokój na bladoliliowy kolor, który do dziś pozostał na ścianach.
Całowali się w tamtym kącie (urocze, niewinne pocałunki, chyba nie w rodzaju tych,
których należałoby oczekiwać po dwudziestosześcioletnim narzeczonym), aż
przyłapała ich Goggy i oznajmiła, że w tym domu żadnego całowania nie będzie
i nic jej nie obchodzi, że są zaręczeni.
Faith zachowała jedną wspólną fotografię z wyjazdu na weekend do Outer Banks:
oboje w bluzach, objęci, jej włosy rozwiewa wiatr, Jeremy z szerokim uśmiechem.
Tytuł oryginału THE BEST MAN Copyright © 2013 by Kristan Higgins First published in the United States by Harlequin Books S.A. All rights reserved Projekt okładki: © 2013 by Harlequin Books S.A. Cover art used by arrangement with Harlequin Books S.A. Zdjęcie na okładce © Igor Makarov Opracowanie graficzne okładki Ewa Wójcik Redaktorzy prowadzący Katarzyna Rudzka Anna Czech Redakcja Joanna Habiera Korekta Maciej Korbasiński ISBN 978-83-7961-704-3 Warszawa 2014 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl
Prolog W piękny czerwcowy dzień Faith Elizabeth Holland, ubrana w ślubną suknię, w której wyglądała jak zaczarowany Kopciuszek, z bukietem idealnych łososiowych róż w dłoni, na oczach dosłownie połowy miasta została porzucona przy ołtarzu. Nawet w najczarniejszych snach nikt z nas tego nie przewidział. Zgromadziliśmy się wszyscy, roześmiani i wystrojeni, w kościele augsburskoewangelickim Świętej Trójcy. Świątynia była wypełniona po brzegi, wszystkie miejsca siedzące zajęte, trzy rzędy stojące z tyłu. Druhny w pastelowych sukienkach, trzynastoletnia siostrzenica Faith śliczna jak z obrazka. Drużba pana młodego w mundurze galowym, a brat Faith jako mistrz ceremonii. Ślub tej dwójki smarkaczy, Faith i Jeremy’ego, którzy chodzili ze sobą od liceum, miał być w naszym mieście jednym z najszczęśliwszych dni od wielu lat. W końcu Hollandowie to rodzina założycieli, z kategorii „sól ziemi”. Mieli rozległe grunty w regionie Finger Lakes, Jezior Palczastych, ciągnące się w nieskończoność aż do Keuki (nazywaliśmy je Krzywym Jeziorem) akry pięknych winnic i lasów. Lyonowie, cóż, pochodzili z Kalifornii, ale i tak ich lubiliśmy. Należeli raczej do gatunku forsiastych. Bardzo sympatyczni. Ich ziemia graniczyła z ziemią Hollandów, więc dzieciaki były sąsiadami; słodkie, czyż nie? A Jeremy, och, prawdziwe ciacho! Mógł zostać zawodowym graczem w NFL, naprawdę, był aż taki dobry. On jednak wrócił natychmiast po ukończeniu medycyny. Chciał praktykować w mieście, ustatkować się przy boku słodkiej Faith i założyć rodzinę. Młodzi poznali się w okolicznościach bardzo romantycznych, acz poniekąd związanych z medycyną: Faith, wówczas uczennica ostatniej klasy, dostała ataku padaczki. Jeremy, nowy w szkole, przepchnął się do niej, wziął w swoje krzepkie ramiona futbolowego bohatera, czego, jakby się nad tym zastanowić, nie powinien był robić, ale zamiary miał szlachetne, no i jaki piękny obraz tworzyli: wysoki, ciemnowłosy Jeremy niosący Faith przez szkolne korytarze. Zaniósł ją do gabinetu pielęgniarki i nie ruszył się stamtąd, dopóki nie przyjechał ojciec dziewczyny. Opowiadano, że to była miłość od pierwszego spojrzenia. Poszli razem na bal maturalny, Faith z ciemnorudymi włosami wijącymi się na ramionach, w granatowej sukni podkreślającej jasną karnację. Jeremy zabójczo przystojny, sto dziewięćdziesiąt centymetrów rzeźbionego ciała futbolowego boga; czarne włosy i ciemne oczy nadawały mu wygląd rzymskiego księcia. Poszedł do Boston College, gdzie nadal grał w futbol, Faith w Virginia Tech studiowała architekturę krajobrazu, więc duża odległość, a także ich wiek... Jednym
słowem, nikt się nie spodziewał, że ten związek przetrwa próbę. Wszyscy potrafiliśmy wyobrazić sobie Jeremy’ego z modelką, a nawet młodą hollywoodzką gwiazdką, wziąwszy pod uwagę pieniądze Hollandów oraz jego zalety. Faith była uroczą dziewczyną z sąsiedztwa, ale przecież wiecie, jak to zwykle bywa. Dziewczyna zostaje w miejscu, chłopak idzie dalej. Zrozumielibyśmy. Myliliśmy się jednak. Jego rodzice narzekali na potężne rachunki za telefon komórkowy, opowiadali o niezliczonych esemesach, które Jeremy posyłał Faith, jakby się przechwalali: Widzicie, jak wspaniały jest nasz syn? Jakże stały w uczuciach. Bardzo kocha swoją dziewczynę. Kiedy Faith i Jeremy przyjeżdżali do domu, uśmiechnięci chodzili po mieście, trzymając się za ręce. Jeremy czasami z donic przed piekarnią zrywał kwiat i wsuwał jej za ucho. Często widywano ich na plaży, on leżał z głową na jej kolanach. Pływali po jeziorze w należącej do Hollandów łodzi. Faith sterowała, Jeremy stał za nią i obejmował ją swoimi muskularnymi ramionami. Czyż nie wyglądali wtedy jak z reklamowego plakatu turystycznego? Wszystko wskazywało na to, że Faith trafiła na żyłę złota, i bardzo dobrze, że udało się jej złowić kogoś takiego jak Jeremy – wszyscy mieliśmy słabość do biednej dziewuszki, którą Mel Stoakes musiał wycinać z tamtego strasznego wraku. Laura Boothby lubiła opowiadać, ile Jeremy wydaje u niej na kwiaty dla Faith z okazji rocznicy pierwszej randki, urodzin, walentynek, a czasami „bo tak”. Byli wprawdzie tacy w tej naszej krainie menonitów i jankeskiej rezerwy, którzy uważali to za przesadę, ale Lyonowie pochodzili z doliny Napa, więc wszystko jasne. Czasami widywało się Faith z przyjaciółkami w restauracji O’Rourke, gdzie jedna przez drugą żaliły się na swoich obojętnych, niedojrzałych chłopaków, którzy zdradzali albo kłamali, informowali o zerwaniu esemesem albo zmianą statusu na Facebooku. A jeśli Faith wyraziła współczucie, odpowiadały: – Nie masz zielonego pojęcia, o czym mówimy, Faith! Ty masz Jeremy’ego! Niemal jakby ją oskarżały. Wzmianka o nim wywoływała na jej twarzy marzycielski uśmiech, nadawała miękkość oczom. Faith czasami mówiła, że zawsze marzyła o mężczyźnie równie dobrym jak jej ojciec, i wyglądało na to, że takiego znalazła. Mimo młodego wieku Jeremy był wspaniałym lekarzem, podczas pierwszych miesięcy jego pracy wszystkie kobiety w mieście zapadły na jakąś dolegliwość. Miał czas, by wysłuchać pacjentów, zawsze się uśmiechał, pamiętał, co człowiek mówił podczas ostatniej wizyty. Trzy miesiące po ukończeniu stażu w piękny wrześniowy dzień, kiedy wzgórza płonęły czerwienią i złotem, a jezioro połyskiwało srebrem, Jeremy ukląkł i dał Faith pierścionek zaręczynowy z trzykaratowym diamentem. Wszyscy o tym usłyszeliśmy, och, jasne, że tak, i zaczęło się planowanie. Dwie siostry Faith zostały druhnami, śliczna Colleen O’Rourke pierwszą druhną. Drużbą Jeremy’ego miał być
chłopak Cooperów, jeśli da radę przyjechać do domu z Afganistanu, i czy to by nie było miłe zobaczyć odznaczonego bohatera wojennego przy boku dawnego kumpla z boiska? Na samą myśl o tej romantycznej, uroczej scenie wszyscy się uśmiechaliśmy. Wyobraźcie więc sobie nasze zaskoczenie, kiedy tych dwoje stanęło przy ołtarzu w kościele Świętej Trójcy i Jeremy Lyon wyszedł z szafy.
Rozdział pierwszy Trzy i pół roku później Faith Holland odłożyła lornetkę, wzięła podkładkę i odhaczyła pozycję na liście. Mieszka sam. Clint tak powiedział, na umowie wynajmu widniało tylko jego nazwisko, ale ostrożności nigdy dość. Napiła się red bulla, bębniąc palcami w kierownicę samochodu współlokatorki. Dawno, dawno temu taki scenariusz wydawałby się czystym idiotyzmem, ale wziąwszy pod uwagę dzieje jej związków, drobne śledztwo było po prostu przejawem zdrowego rozsądku. Śledztwo oszczędzało czasu, zakłopotania, gniewu i bólu serca. Powiedzmy na przykład, że facet jest gejem, co okazało się nie tylko w przypadku Jeremy’ego, ale też Rafaela Santosa i Freda Beekera. Jeśli chodzi o Rafa, należy mu zaliczyć na plus kompletną nieświadomość, że zdaniem Faith chodzą ze sobą – myślał, że tylko spędzają razem czas. Później w tym samym miesiącu Faith, zdeterminowana się nie poddawać, dość niezręcznie okazała zainteresowanie Fredowi, który mieszkał przy tej samej ulicy co ona i Liza, a on wycofał się przerażony i łagodnie wyjaśnił, że woli chłopców. (Przypadkiem zeswatała go z Rafaelem i od tamtego dnia są razem, więc jednak dla niektórych istnieje szczęśliwe zakończenie). Preferencje seksualne nie były jedynym problemem. Brandon, którego poznała na imprezie, wydawał się niezwykle obiecujący, dopóki na drugiej randce nie zadzwonił jego telefon. – Muszę odebrać, to mój diler – wyjaśnił otwarcie. Faith poprosiła o uściślenie: ma na myśli dilera narkotyków, prawda?, a on odparł, że jasne, bo niby kogo? Sprawiał wrażenie zdezorientowanego, kiedy w pośpiechu wyszła. Fakt, lornetka należała do starej szkoły, gdyby jednak skorzystała z lornetki w przypadku Rafa, zobaczyłaby cudowne jedwabne zasłony w oknach i dwumetrowy plakat z Barbrą Streisand. A gdyby zasadziła się na Brandona, niewykluczone, że wyśledziłaby, jak zatrzymuje samochód w odpowiedzi na miganie świateł auta nadjeżdżającego z przeciwka i spotyka się z nieprzyjemnymi typami. Od przeprowadzki do San Francisco próbowała umawiać się na randki z jeszcze dwoma innymi. Jeden nie wierzył w kąpiele (i znowu dowiedziałaby się o tym, gdyby go śledziła), drugi wystawił ją do wiatru. I stąd ta akcja. Faith westchnęła i przetarła oczy. Jeśli się nie uda, Clint będzie jej ostatnią próbą
na dłuższy czas, ponieważ naprawdę ją to nużyło. Zarwane wieczory, oczy bolące od lornetki, skurcze żołądka od nadmiaru kofeiny... Męczące. Ale Clint może się okazać wart udręki. Hetero, pracujący, bez kartoteki policyjnej, żadnych zatrzymań za jazdę pod wpływem, w San Francisco naprawdę rzadki okaz. To mogłaby być świetna historyjka na weselu. Faith niemal wyobrażała sobie, jak Clint mówi: „Nie miałem zielonego pojęcia, że w tej samej chwili Faith parkuje przed moim domem, ciągnąc red bulla i naginając prawo...”. Poznała Clinta w pracy: jej zlecono zaprojektowanie małego publicznego parku w Presidio, Clint był właścicielem firmy zajmującej się architekturą krajobrazu. Ich współpraca przebiegała dobrze, on był punktualny, a jego ludzie sprawni i staranni. Co więcej, Clint polubił Blue, golden retrievera Faith, a co jest bardziej pociągającego od faceta, który klęka i pozwala, żeby twój pies lizał go po twarzy? Blue odwzajemniał sympatię (choć z drugiej strony Blue lubił wszystkie żywe istoty, należał do psów, które są skłonne uprawiać miłość z nogą seryjnego mordercy). Park otwarto dwa tygodnie temu i zaraz po uroczystości Clint zaprosił ją do restauracji. Zgodziła się i po powrocie do domu rozpoczęła przygotowania. Stary dobry Google nie wykazał istnienia żony (albo męża). Była wprawdzie informacja o małżeństwie niejakiego Clintona Bundta z Owens w Nebrasce, ale ślub zawarto dziesięć lat temu, a jej Clinton Bundt A) wyglądał na zbyt młodego, B) mieszkał w Seattle. Jego profil na Facebooku przeznaczony był wyłącznie do celów związanych z pracą. Chociaż wspominał o wydarzeniach z życia towarzyskiego („Byłem w knajpie Oma’s na Dziewiętnastej; placki ziemniaczane palce lizać!”), to we wpisach z ostatniego półrocza ani słowem się nie zająknął o żonie. Przed pierwszą randką Faith uzgodniła z Fredem i Rafaelem, że go sprawdzą, bo w tej kwestii intuicja wyraźnie ją zawodziła. W pewien wtorkowy wieczór spotkała się z Clintem na drinka; chłopaki pojawili się w knajpie i przeprowadzili błyskawiczny test, po czym usiedli przy stoliku. Hetero, brzmiał esemes od Rafaela. Fred napisał to samo. Na randce numer dwa (piątkowe popołudnie/lunch) Clint dowiódł, że jest czarujący, gdy z zainteresowaniem słuchał, jak Faith opowiadała o swojej rodzinie: rodzeństwie (była najmłodsza z czworga), o Goggy i dziaduniu, rodzicach ojca, i o wielkiej tęsknocie za tatą. Clint w rewanżu opowiedział o swojej byłej narzeczonej, ale Faith miłosną przeszłość zachowała dla siebie. Na randce numer trzy (środa/kolacja, z zastosowaniem strategii „Niech poczeka, sprawdzimy, jak bardzo jest zainteresowany”), na którą Clint wybrał uroczy mały bar niedaleko Nabrzeża, ponownie stanął na wysokości zadania: przytrzymał jej krzesło, skomplementował, nie wchodząc w szczegóły („Śliczna sukienka”, co, jak Faith się przekonała, nie wywołuje alarmu w przeciwieństwie do: „Czy to Bagdley Mischka, o Boże, uwielbiam ich!”). Gładził jej dłoń i zerkał na cycki, więc sprawy
szły w dobrym kierunku. Kiedy zapytał, czy może odwieźć ją do domu (zakamuflowana propozycja seksu), odmówiła. Zmrużył oczy, jakby przyjmując wyzwanie. – Zadzwonię do ciebie. Masz wolny weekend? Zdał kolejny egzamin. Dostępny w weekendy. Faith poczuła drżenie w żołądku, od osiemnastego roku życia nie była na czwartej randce. – Myślę, że w piątek mam czas – mruknęła. Stali na chodniku i czekali na taksówkę, a wokół turyści płynęli strumieniem do sklepów po bluzy, bo ktoś im złośliwie wmówił, że koniec sierpnia w San Francisco oznacza lato. Clint pochylił się i pocałował ją. To był dobry pocałunek. Bardzo sprawny. Miał potencjał, pomyślała Faith. Z tumanu sławnej mgły wyłoniła się taksówka i Clint ją zatrzymał. Tak więc przygotowując się na czwartą randkę, która przypuszczalnie okaże się tą randką, bo w końcu pójdzie do łóżka z kimś innym niż Jeremy, Faith siedziała w samochodzie przed mieszkaniem Clinta i przez lornetkę wpatrywała się w okna. Uznała, że oglądał mecz. Czas zadzwonić do siostry. – Zdał egzamin – powiedziała zamiast powitania. – Masz więc problem, skarbie – odparła Pru. – Otwórz serce i tym podobne. Jeremy był wieki temu. – To nie ma nic wspólnego z Jeremym. – Faith zignorowała prychnięcie siostry. – Ale wiesz, trochę się martwię jego nazwiskiem Clint Bundt. Szybko się kończy. Clint Eastwood, jasne, brzmi fantastycznie. Ale Clint i Faith. Faith i Clint. Faith Bundt. Sama nie wiem. – To było o wiele mniej przyjemne niż powiedzmy Faith i Jeremy albo Jeremy i Faith. Co nie znaczy, że uczepiła się przeszłości czy coś w tym rodzaju. – Mnie pasuje – stwierdziła Pru. – Jasne, ty jesteś Prudence Vanderbeek. – No i? – zapytała Pru przyjacielsko, żując Faith do ucha. – Clint i Faith Bundt. To takie... niesatysfakcjonujące. – Okej, więc z nim zerwij albo zawlecz go do sądu i zmuś do zmiany nazwiska. Słuchaj, muszę kończyć. My, farmerzy, o tej porze kładziemy się spać. – Okej. Uściskaj dzieci ode mnie. Powiedz Abby, że prześlę jej link do butów, o który prosiła. I powiedz Nedowi, że pozostał moim małym króliczkiem, chociaż formalnie rzecz biorąc, jest dorosły. – Ned! – wrzasnęła jej siostra. – Faith mówi, że nadal jesteś jej małym króliczkiem. – Dobra! – odkrzyknął Ned. – Muszę kończyć – powtórzyła Pru. – Przyjedziesz do domu na zbiory?
– Raczej tak. W najbliższym czasie nie mam w planach żadnych zleceń. – Faith zarabiała na dostatnie życie jako projektantka krajobrazu, ale większość pracy wykonywała na komputerze. Jej obecność była wymagana tylko na ostatnim etapie. Poza tym warto było wrócić do domu na winobranie w Błękitnej Czapli. – Super! – ucieszyła się Pru. – Posłuchaj, nie traktuj tego faceta zbyt surowo i baw się dobrze. Niedługo pogadamy, kocham cię. – Ja też cię kocham. Faith pociągnęła kolejny łyk red bulla. Pru miała rację. W końcu jej najstarsza siostra od dwudziestu trzech lat jest szczęśliwą żoną. I kogo innego mogłaby poprosić o radę? Honor, drugą siostrę? Jeśli człowiek nie dzwonił ze szpitala, marnował jej czas. Jack był ich bratem, a tym samym człowiekiem w tego rodzaju sprawach kompletnie bezużytecznym. A tata... Cóż, tata wciąż nosił żałobę po mamie, która umarła dwadzieścia lat temu. Fala wyrzutów sumienia była aż nazbyt znajoma. – A więc do dzieła – powiedziała sobie Faith, otrząsając się z zamyślenia. – Mogę się znowu zakochać. Z całą pewnością to lepsza opcja niż Jeremy Lyon jako jej pierwsza i jedyna miłość. We wstecznym lusterku zobaczyła odbicie swojej twarzy, ów cień niedowierzania i smutku, który zawsze się pojawiał, kiedy myślała o Jeremym Lyonie. – Niech cię szlag, Levi – szepnęła. – Nie mogłeś trzymać języka za zębami? Dwa wieczory później Faith zaczęła myśleć, że Clint Bundt istotnie okazał się wart dziesięciu minut, które poświęciła na depilację nóg, i kolejnych sześciu, potrzebnych do wbicia na siebie ściągających majtek Microfiber Slim-Nation zakupionych w ubiegłym miesiącu w sklepie internetowym QVC. (Nadzieja. Ona nigdy nie umiera). Clint wybrał elegancką tajską restaurację z akwarium z rybkami koi przy wejściu i draperiami z czerwonego jedwabiu na ścianach, które sprawiały, że światło było niezwykle korzystne. Siedzieli w boksie w kształcie litery U. Bardzo przytulnie, pomyślała Faith. I romantycznie. Jedzenie także okazało się wyśmienite, nie wspominając już o rewelacyjnym chardonnay z winnic znad rzeki Russian. Clint co chwila zerkał jej w dekolt. – Wybacz – powiedział – ale wyglądasz tak apetycznie, że można by cię schrupać. Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem, poczułem, jakby ktoś walnął mnie w głowę deską. – Naprawdę? To słodkie. – Faith napiła się wina. O ile dobrze pamiętała, miała wtedy na sobie brudne dżinsy i robocze buty i była przemoknięta do suchej nitki. W deszczu przesadzała rośliny, próbując wyrzucić z myśli radnego, który martwił się systemem odpływów w parku (litości, system nie istniał, w końcu była
licencjonowanym architektem krajobrazu, wielkie dzięki). – Nie byłem pewien, czy zdołam wykrztusić z siebie choć słowo – ciągnął Clint. – Przypuszczam, że wyszedłem na głupka. – Spojrzał na nią nieśmiało, jakby potwierdzając, że zadurzył się po uszy. I pomyśleć, że wcześniej nie zauważyła tego jego... hm... zauroczenia. Ale tak to się odbywa, no nie? Miłość przychodzi, kiedy odwracasz wzrok, no, wyjątkiem są te miliony, które szczęśliwie odnalazły swoją drugą połowę na Match.com, ale co tam. To brzmiało dobrze. Podszedł kelner, posprzątał talerze po kolacji, postawił na stole kawę, śmietankę i cukier. – Wpadło coś państwu w oko z karty deserów? – zapytał z szerokim uśmiechem. Bo naprawdę byli uroczą parą. – Może crème brûlée z mango? – zaproponował Clint. – Nie wiem, czy przeżyję, patrząc, jak to jesz, ale to zachęcający początek. Halo! Mrowienie na poziomie 6,8 w skali Richtera. – Brzmi super – odparła i kelner pospieszył do kuchni. Clint przysunął się i objął ramiona Faith. – Wyglądasz oszałamiająco w tej sukience – mruknął, wodząc palcem po krawędzi dekoltu. – Jakie są szanse, że później pozwolisz mi ją z siebie zdjąć? – Pocałował Faith w szyję. Och, zaraz się rozpłynie! Kolejny pocałunek. – Szanse rosną – powiedziała bez tchu. – Naprawdę cię lubię, Faith. – Skubał wargami jej ucho, co sprawiło, że przeszył ją prąd. – Ja też cię lubię. – Spojrzała w śliczne brązowe oczy. Jego palec zsunął się niżej i Faith czuła, jak skóra jej płonie, na pewno pokrywając się plamami, przekleństwo rudzielców. A co tam. Obróciła się i pocałowała go w usta. To był delikatny, słodki, długi pocałunek. – Przepraszam, że przeszkadzam, gołąbeczki – powiedział kelner. – Nie zwracajcie na mnie uwagi. – Postawił deser na stole z wymownym uśmiechem. – Tutaj! Wrzask sprawił, że wszyscy troje podskoczyli. Clint łokciem trącił kieliszek, wino wylało się na obrus. – O cholera – mruknął i odsunął się od Faith. – Nie przejmuj się – powiedziała Faith. – Mnie to ciągle się przytrafia. Clint nie patrzył na wino. Przed ich boksem stała kobieta z pięknym chłopczykiem na rękach. – Patrz, kogo zaniedbuje z twojego powodu, ty kurwo! Faith wyciągnęła szyję, szukając kurwy za kobietą, ale była tam tylko ściana.
Spojrzała na kobietę, mniej więcej w tym samym wieku co ona i bardzo ładną; blond włosy i zaczerwienione z wściekłości policzki. – Pani... pani mówi do mnie? – zapytała. – Tak, mówię do ciebie, ty kurwo! Jego zaniedbuje, kiedy cię podrywa i idzie z tobą na kolację. Naszego syna! Nasze maleństwo! – Potrząsnęła malcem, by podkreślić swoje słowa. – Hej, dzieckiem się nie trzęsie – powiedziała Faith. – Nie odzywaj się do mnie, ty kurwo! – Mamo, postaw! – rozkazał chłopczyk. Kobieta posłuchała syna, po czym ujęła się pod (szczupłe) biodra. Kelner złapał wzrok Faith i się wykrzywił. Pewnie był gejem, więc jej sprzymierzeńcem. – Ale ja nie... Clint, ty nie jesteś żonaty, prawda? Clint podniósł ręce w geście kapitulacji – Dziecinko, nie bądź wściekła – skamlał do kobiety. – Ja z nią tylko pracuję... – O mój Boże, jesteś żonaty! – wybuchnęła Faith. – Skąd pochodzisz? Z Nebraski? – Owszem, ty kurwo! – Clint! – krzyknęła Faith. – Ty dra... Przypomniała sobie o chłopczyku, który z powagą się jej przyglądał. Palcem nabrała crème brûlée i wepchnęła mu do buzi. – Bardzo mi przykro – zwróciła się do pani Bundt (cóż, przynajmniej nie będzie musiała się użerać z tym nazwiskiem). Chłopczyk wypluł deser i sięgnął po torebkę z cukrem. – Nie wiedziałam... – Och, zamknij się, kurwo. Jak śmiesz uwodzić mojego męża! Jak śmiesz! – Nie uwo... nic z nim nie robię, okej? – Faith była przerażona faktem, że ta rozmowa toczy się w obecności kilkulatka (który wyglądał jak dziecko hobbita, ale był taki słodki, wylizując cukier z torebki). – Jesteś dziwką, kurwo. – Prawdę mówiąc – zaczęła zdenerwowana Faith – to pani mąż... – Przypomniała sobie o dziecku. – Proszę zapytać kelnera, dobrze? Tak, tak, niech uzyska potwierdzenie od przyjacielskiego kelnera. – Eee... kto ureguluje rachunek? – zapytał kelner. Tyle w sprawie sympatii gejów do Faith. – To była kolacja w interesach – oznajmił Clint. – Rzuciła się na mnie znienacka, nie miałem pojęcia, co zrobić. Daj spokój, skarbie, wracajmy do domu. – Domyślam się, że mówiąc „dom”, nie masz na myśli swojej przytulnej garsoniery w Noe Valley, tak? – rzuciła Faith. Clint zignorował zaczepkę. – Cześć, Finn, jak leci, mały? – Zmierzwił synkowi włosy, po czym wstał i posłał Faith pełne smutku i godności spojrzenie. – Przykro mi, Faith – powiedział
z powagą. – Jestem szczęśliwym mężem i mam cudowną rodzinę. Obawiam się, że nie możemy kontynuować naszej współpracy. – Żaden problem – wykrztusiła. – Zapamiętaj sobie, kurwo – powiedziała żona Clinta. – Tak się kończy, kiedy próbujesz rozwalić moją rodzinę! – Znowu złapała się pod boki i wykręciła nogę: pozycja w stylu Angeliny Jolie z przemieszczoną kością biodrową. – Cześć, kurwo – powiedział chłopczyk, otwierając następną torebkę z cukrem. – Cześć – odparła Faith. Był naprawdę słodki. – Nie odzywaj się do mojego dziecka! – wrzasnęła pani Bundt. – Nie życzę sobie, żeby twoje brudne kurewskie usta przemawiały do mojego syna. – Hipokrytka – mruknęła Faith. Clint wziął syna na ręce. Mały wcześniej zdołał podwędzić jeszcze kilka torebek z cukrem. – Jeśli kiedyś cię zobaczę w pobliżu mojego męża, kurwo, pożałujesz – syknęła pani Bundt. – Nie jestem kurwą, jasne? – warknęła Faith. – Owszem, jesteś. – Żona Clinta pokazała jej środkowy palec, potem państwo Bundtowie odwrócili się do niej plecami i pomaszerowali do drzwi. – Nie! – zawołała Faith. – Od trzech lat z nikim nie spałam, okej? Nie jestem kurwą! Chłopczyk pomachał do niej wesoło ponad ramieniem ojca, więc odpowiedziała mu tym samym. Bundtowie wyszli. Faith złapała szklankę z wodą i wypiła duszkiem, później przytuliła policzek do chłodnego szkła. Serce waliło jej tak mocno, że było jej niedobrze. – Trzy lata? – powtórzył z niedowierzaniem jeden z gości. Kelner przyniósł rachunek. – Przyjdę, kiedy pani będzie gotowa – powiedział. Super. W dodatku ona płaci za kolację. – Pański napiwek byłby o wiele wyższy, gdyby mnie pan poparł – oznajmiła, szukając w torebce portfela. – Naprawdę wygląda pani rewelacyjnie w tej sukience – odparł. – Za późno. Uregulowała rachunek (naprawdę, Clint, wielkie dzięki, że zamówiłeś butelkę wina za siedemdziesiąt pięć dolarów), wyszła na zimne, wilgotne powietrze San Francisco. Do mieszkania miała blisko, nawet na wysokich obcasach nie sprawi jej to większej trudności. Ulice San Francisco to pikuś w porównaniu ze stromymi wzgórzami jej rodzinnych stron. No i tylko w taki sposób uprawiała sport. Trening
Wkurzonej Kobiety. Marsz Sprawiedliwej, acz Odrzuconej. Nabrzeże wypełniał hałas, mewy krzyczały, z każdego baru i restauracji ryczała muzyka, ludzie rozmawiali w kilkunastu najróżniejszych językach. W domu jedynymi odgłosami życia są nawoływania sowiej rodziny zamieszkującej stary klon na cmentarzu i cykanie ostatnich letnich świerszczy. W powietrzu unosi się słodki aromat winogron z nutą drzewnego dymu, ponieważ noce robią się chłodne. Z okna jej starej sypialni rozciąga się widok aż do jeziora Keuka. Faith spędziła dzieciństwo, bawiąc się w lasach i na polach, wdychając czyste powietrze zachodniej części stanu Nowy Jork, pływając w polodowcowych jeziorach. Jej miłość do natury była głównym powodem, dla którego została architektem krajobrazu: ta profesja dawała możliwość wywabienia ludzi z czterech ścian i skłonienia ich, żeby cieszyli się przyrodą. Chyba najwyższa pora pomyśleć o powrocie. Zresztą taki zawsze miała plan. Mieszkać w Manningsport, założyć rodzinę, być blisko rodzeństwa i ojca. Clint Bundt. Żonaty i dzieciaty. Co za koszmar. No dobra. Niedługo Faith będzie w domu ze swoim psem. Liza pewnie wyszła z chłopakiem, Cudownym Mikiem, więc Faith będzie mogła oglądać Real Housewives, wcinając lody Ben & Jerry. Dlaczego tak trudno znaleźć odpowiedniego faceta? Faith nie uważała się za osobę nadmiernie wybredną, chciała po prostu, żeby to nie był gej, żonaty, arogancki, amoralny czy za niski. Ktoś, kto będzie się nią opiekował... cóż, w taki sposób, w jaki kiedyś robił to Jeremy. Jego ciemne oczy, na których dnie zawsze czaił się uśmiech, mówiły jej, że nic wspanialszego od niej nie mogło mu w życiu się przydarzyć. Nigdy, przenigdy nie miała wątpliwości, że Jeremy kocha ją bezgranicznie. Zadzwonił telefon, więc wyłowiła go z torebki. Honor. – Cześć – powiedziała; jak zawsze, gdy dzwoniła siostra, wpadała w lekką panikę. – Co u ciebie? – Rozmawiałaś ostatnio z tatą? – przerwała jej Honor. – Eee... tak. Rozmawiamy prawie codziennie. – W takim razie przypuszczam, że słyszałaś o Lorenie. Faith gwałtownie skręciła, by wyminąć przystojnego chłopaka w koszulce Dereka Jetera. – Ja też kibicuję Jankesom – powiedziała do niego z uśmiechem. Zmarszczył czoło i wziął za rękę idącą obok kobietę, która wyglądała na zirytowaną. Komunikat zrozumiałam, stary, i, do cholery, chciałam tylko być miła. – O Lorenie? – zapytała Honor. Siostra westchnęła. – Faith, zapewne chcesz przyjechać do domu, zanim tata się ożeni.
Rozdział drugi Levi Cooper, szef policji w Manningsport, która do dyspozycji miała dwa i pół etatu, ludzi próbował traktować pobłażliwie. Naprawdę. Nawet turystów z ołowianą stopą, nalepkami Red Soxów na zderzakach i kompletnym brakiem szacunku do ograniczeń prędkości. Zaparkował radiowóz w widocznym miejscu, w dłoń ujął radar. – Dzień dobry, witamy w Manningsport, jedziesz za szybko, a ja tu stoję. Zaraz cię zatrzymam, więc zwolnij, proszę. Miasto było zależne od turystów, we wrześniu następował szczyt przyjazdów, liście zmieniały kolor, autobusy przez cały tydzień kursowały, a każda winnica w okolicy urządzała specjalne imprezy. Ale prawo jest prawem. Przed chwilą puścił Colleen O’Rourke, udzieliwszy jej surowego pouczenia i ostrzeżenia. Słuchała go, usiłując wyglądać na skruszoną. Dlatego dzisiaj następny pirat drogowy nie może liczyć na szczęście. Na przykład ten. Dwadzieścia siedem kilometrów ponad dozwoloną prędkość, wystarczy. A w dodatku nietutejszy; Levi z daleka widział nalepki z agencji wynajmu samochodów. Samochód, boleśnie jaskrawożółta honda civic, aktualnie pędził z prędkością sześćdziesięciu ośmiu kilometrów na godzinę w obszarze z ograniczeniem do czterdziestu. A co by było, gdyby Carol Robinson i jej wesoła geriatryczna banda uprawiała tutaj swoje marsze? Albo dzieciak od Nebbinsów jechał na rowerze? Odkąd Levi został szefem policji, w Manningsport nie doszło do śmiertelnego wypadku, i planował, że tak zostanie. Żółty samochód minął go, kierowca nawet nie nacisnął na hamulce. Miał na głowie czapkę bejsbolową i wielkie okulary przeciwsłoneczne. Kobieta. Wzdychając, Levi włączył koguta i raz nacisnął syrenę, po czym wjechał na drogę. Wyglądało na to, że kobieta tego nie zauważyła. Znowu włączył syrenę i dopiero teraz zorientowała się, że owszem, to do niej. Zjechała na pobocze. Z bloczkiem mandatów w dłoni Levi wysiadł z wozu. Spisał rejestrację i podszedł do hondy od strony kierowcy, gdzie otwierała się szyba. – Witamy w Manningsport – powiedział bez uśmiechu. Cholera. Faith Holland. Ogromny golden retriever wystawił łeb przez okno i szczeknął, radośnie merdając ogonem. – Holland. Przyjechałaś w odwiedziny? – Ojej, zdumiewające. Jak na to wpadłeś?
Spojrzał na nią bez uśmiechu i odczekał kilka sekund. Zadziałało. Policzki jej poczerwieniały i odwróciła wzrok. – No tak. Sześćdziesiąt osiem w obszarze z ograniczeniem do czterdziestu – powiedział. – Myślałam, że do sześćdziesięciu. – W zeszłym roku obniżyliśmy limit. Pies zaskomlał, więc Levi go pogłaskał, co odniosło taki skutek, że zwierzak próbował wleźć Faith na głowę. – Siad, Blue – poleciła Faith. Blue. Jasne. Ten sam pies co parę lat temu. – Levi, a co powiesz na ostrzeżenie? Mam... hm... nagłą sytuację w rodzinie, więc gdybyś przestał zachowywać się jak glina, byłoby super. – Uśmiechnęła się do niego z wysiłkiem, spoglądając mu w oczy, i założyła włosy za ucho. – Jaką nagłą sytuację? – Dziadek... uch... nie czuje się dobrze. Goggy się martwi. – Nieładnie kłamać w tego rodzaju sprawach. – Levi dobrze znał starszych Hollandów, jako że zapełniali do dziesięciu procent jego służbowego czasu. A gdyby z panem Hollandem naprawdę coś się działo, Levi gotów był się założyć, że pani Holland już by dobierała strój na pogrzeb i planowała dalekomorski rejs. Faith westchnęła. – Posłuchaj, Levi, przyleciałam nocnym samolotem z San Francisco. Możesz mi odpuścić? Przepraszam, że jechałam za szybko. – Postukała palcami po kierownicy. – Przyjmę ostrzeżenie. Mogę już jechać? – Prawo jazdy i dowód rejestracyjny. Zamknęła oczy i pokręciła głową. – Widzę, że nadal masz kij w dupie. – Prawo jazdy i dowód. Proszę wysiąść. Mruknęła coś pod nosem, grzebiąc w skrytce; koszula wysunęła się jej przy tym z dżinsów i odsłoniła pas kremowej skóry. Wyglądało na to, że rewolucja fitness ją ominęła, choć z drugiej strony odkąd pamiętał, Faith zawsze była nieco przy kości. Pies skorzystał z okazji i ponownie wystawił łeb. Levi poskrobał go za uchem. Faith zatrzasnęła skrytkę, wepchnęła dokumenty w dłoń Leviego i wysiadła, o mało nie uderzając go drzwiami. – Zostań, Blue. – Omijała Leviego wzrokiem. Zerknął na prawo jazdy, potem na nią. – Tak, zdjęcie jest fatalne – warknęła. – Chcesz próbkę tkanki? – Nie widzę takiej potrzeby. Ale prawo straciło ważność. Za to też wypiszę mandat. Zmrużyła oczy i skrzyżowała ręce pod biustem. Nadal miała niesamowite piersi.
– Jak było w Afganistanie? – zapytała, patrząc ponad jego ramieniem. – Naprawdę super. Myślę, żeby kupić tam letni domek. – Wiesz, nad czym się zastanawiam, Levi? Dlaczego niektórzy ludzie są takimi wrzodami na dupie? Zastanawiałeś się kiedyś nad tym? – Owszem. Zdajesz sobie sprawę, że znieważenie funkcjonariusza na służbie to wykroczenie? – Czyżby? Fascynujące. Możesz się uprzejmie pospieszyć? Chcę zobaczyć się z rodziną. Podpisał mandat i podał jej. Poskładała papier i wrzuciła do samochodu. – Mogę już jechać, panie funkcjonariuszu? – Komendancie – skorygował. – Skonsultuj się ze specjalistą w sprawie tego kija. – Wsiadła i odjechała. Nie za szybko, ale też nie za wolno. Levi odprowadzał Faith wzrokiem, wypuszczając powietrze z płuc. Jechała do winnicy Błękitna Czapla, która należała do jej rodziny od czasów, gdy Ameryka była w powijakach, do wielkiego białego domu na Wzgórzu, jak nazywano tę okolicę. Faith Holland znał od zawsze, była typem dziewczyny, która w szkole ściskała swoje koleżanki sześć razy na dzień, jakby ostatnio widziała je przed wieloma tygodniami, a nie dwiema lekcjami. Przypominała mu szczeniaka, który próbuje rozczulić potencjalnych właścicieli w schronisku... Lubcie mnie! Lubcie mnie! Jestem naprawdę miła! Jessica, dawna sąsiadka Leviego na osiedlu przyczep i dziewczyna (z przerwami) z czasów liceum, nadała jej ksywkę Księżniczka Supersłodka, bo zawsze nosiła sukienki z falbankami w pastelowych kolorach. A kiedy Faith zaczęła chodzić z Jeremym... to było jak jedzenie miski płatków Lucky Charms polanych syropem, tak słodkich, aż zęby bolały. Dziwił się, że błękitniki nie fruwały jej wokół głowy. Zabawne, nie połapała się, że jej chłopak jest gejem. Przez lata wracała na Boże Narodzenie i Święto Dziękczynienia, na weekendy od czasu do czasu, ale jej wizyty trwały krótko. Nigdy nie wpadła na posterunek, chociaż Levi się zaprzyjaźnił z Hollandami. Bywało, że kiedy jej dziadkowie wzywali go do domu w sprawie jakiejś pomocy, potem proponowali, żeby został na kolacji, a raz na jakiś czas wypijał piwo z jej ojcem lub bratem w knajpie O’Rourke. Ale Faith nigdy nie przyszło do głowy, żeby go odwiedzić i się przywitać. A jednak dawno, dawno temu, kiedy wypłakała z siebie wszystkie łzy, zasnęła z głową na jego kolanach. Faith zapukała do tylnych drzwi ojcowskiego domu i radośnie przygotowała się na zderzenie z rodziną.
– Jestem! – krzyknęła. – Faith! Och, skarbie, wreszcie! – zawołała Goggy, krocząc na czele rozszalałego stada. – Spóźniłaś się! Nie mówiłam, że obiad jest o dwunastej? – Coś mnie zatrzymało – odparła Faith, nie chcąc wspominać o Levim Cooperze, Wrzodzie na Dupie. Abby, obecnie szesnastoletnia i prześliczna, owinęła się wokół Faith, wyrzucając z siebie potok komplementów: – Uwielbiam twoje kolczyki, pachniesz cudownie, mogę się do ciebie przeprowadzić? Dziadek pocałował ją w oba policzki i zapewnił, że jest jego najpiękniejszą dziewczynką, a Faith wciągnęła w płuca kojący zapach winogron i maści bengay. Ned uściskał ją po przyjacielsku, choć miał dwadzieścia jeden lat, i mężnie zniósł, kiedy zmierzwiła mu włosy, Pru mocno ją objęła. Nieobecność matki wciąż była najpotężniejszym doznaniem w pokoju. Tato czekał na swoją kolej. Oczy miał wilgotne, kiedy wypuścił ją z objęć. – Cześć, cukiereczku – powiedział i Faith poczuła, jak serce się jej ściska. – Tęskniłam za tobą, tato. – Wyglądasz pięknie, skarbie. – Pogładził ją po włosach poplamioną na fioletowo dłonią i się uśmiechnął. – Pani Johnson nie ma? – zapytała Faith. – Ma dzisiaj wolne – wyjaśnił tato. – Ach, no tak. Po prostu nie widziałam jej od czerwca. – Nie podoba się jej dziewczyna dziadka – szepnęła Abby, głaszcząc Blue. – Cześć, siostro. – Jack podał jej kieliszek wina. – Witaj, mój ulubiony bracie – odparła, upiwszy solidny łyk. – Pijesz, jakby to był gatorade, cukiereczku – strofował ją ojciec. – Jesteśmy rodziną winiarzy, pamiętasz? – Przepraszam, tato – odparła Faith. – Miły aromat świeżo ściętej trawy, bogata maślana faktura, nuty moreli z dodatkiem cytryny. Cudowne. – Grzeczna dziewczynka. A wyczułaś wanilię? Honor tak powiedziała. – Naturalnie. – Faith daleko było do sprzeciwiania się Honor, która zarządzała absolutnie wszystkim w Błękitnej Czapli. – A przy okazji, gdzie ona jest? – Rozmawia przez ten swój telefon – powiedziała ponuro Goggy, która z zasady nie ufała niczemu, co wynaleziono po roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym piątym. – Mówiłam poważnie o przeprowadzce do ciebie – odezwała się Abby. Prudence westchnęła i napiła się wina. – A w dodatku będę mogła udowodnić, że mieszkam w Kalifornii, i za połowę ceny pójść na któryś z tamtejszych rewelacyjnych uniwerków. Widzisz, mamo? Oszczędzam tobie i tacie wydatków.
– A gdzie jest Carl, skoro mowa o moim ulubionym szwagrze? – zapytała Faith. – Ukrywa się – wyjaśniła Pru. – Proszę, proszę, proszę! Ty musisz być Faith! – huknął kobiecy głos. Z otwartych drzwi łazienki dobiegł szum spłukiwanej toalety. Faith otworzyła usta, potem je zamknęła. – Och. Tak... to ja. Lorena, zgadłam? Kobieta, przed którą ostrzegła ją Honor, rzeczywiście stanowiła niezapomniany widok: matowe czarne włosy, bez wątpienia farbowane, makijaż tak gruby, że można by w nim rzeźbić, i przysadzista sylwetka, której każdy przerażający szczegół ujawniała obcisła koszula w lamparcie cętki. Zatknęła długopis w rowek między piersiami, gdzie pozostał, lekko podrygując, podobny do strzykawki. – Malowałam odrosty! – oznajmiła. – Chciałam zrobić dobre wrażenie na małej księżniczce! Witaj! Niech cię ucałuję! Powietrze umknęło z płuc Faith, kiedy Lorena chwyciła ją w uścisku pytona. – Miło cię poznać – wydyszała, podczas gdy Pru posłała jej znaczące spojrzenie. – Możemy zjeść obiad, zanim umrę? – zapytał dziadek. – Ta stara kobieta nie pozwala mi tknąć sera. Umieram z głodu. – Umieraj sobie – odparła Goggy. – Nikt cię nie zatrzymuje. Ja ledwo zauważę. – Ha, może Phyllis Nebbins zauważy. Dwa miesiące temu zafundowała sobie nowe biodro, Faithie. Wygląda, jakby znowu miała siedemdziesiąt pięć lat, spaceruje z wnukiem i uśmiech nie znika z jej twarzy. Miło popatrzeć na szczęśliwą kobietę. Goggy z hukiem postawiła na stole misę z ziemniakami. – Ja będę szczęśliwa, kiedy w końcu kopniesz w kalendarz. – To było świetne, Goggy – powiedział Ned. – Wy dwoje jesteście rewelacyjni! – wrzasnęła Lorena. – Uwielbiam was! Faith usiadła, wciągając w nozdrza zapach szynki, ziemniaków i domu. W winnicy Błękitna Czapla były dwa domy. Stary, w stylu kolonialnym, w którym mieszkali Goggy i dziadunio, modernizowany dwukrotnie od tysiąc siedemset osiemdziesiątego pierwszego roku, kiedy powstał: po raz pierwszy założono bieżącą wodę, drugi remont przeprowadzono w tysiąc dziewięćset trzydziestym drugim. Faith i jej rodzeństwo dorastali tutaj, w Nowym Domu, pełnym wdzięku, acz nieco trzeszczącym budynku w stylu federalnym zbudowanym w tysiąc osiemset siedemdziesiątym trzecim roku; teraz mieszkali w nim ojciec, Honor i pani Johnson, gospodyni, która była u nich od śmierci mamy. A skoro mowa o Honor... – Przepraszam wszystkich – powiedziała nowo przybyła. Cmoknęła Faith w policzek. – Wreszcie dotarłaś. – Cześć, Honor. – Faith zignorowała lekki wyrzut. Pru i Jack byli starsi od Faith odpowiednio o szesnaście i osiem lat. Zasadniczo
uważali, że najmłodsza siostrzyczka, choć fajtłapa, jest urocza (Faith nigdy to nie przeszkadzało, bo zwalniało ją z wielu domowych obowiązków). Za to dla Honor... Dla starszej o cztery lata siostry pojawienie się Faith było zaskoczeniem. Może nigdy nie wybaczyła jej kradzieży tytułu najmłodszej w rodzinie. Choć bardziej prawdopodobne jest to, że nigdy nie wybaczyła jej śmierci mamy. Faith cierpiała na epilepsję, zdiagnozowaną po raz pierwszy, kiedy miała pięć lat. Jack raz sfilmował atak (typowy chłopak) i Faith była przerażona, widząc siebie nieprzytomną, z drgającymi mięśniami, z oczami pustymi jak u martwej krowy. Zakładano, że jeden z takich ataków przykuł uwagę Constance Holland i dlatego nie dostrzegła samochodu, który w nich uderzył, zabijając ją na miejscu. Honor nigdy nie wybaczyła tego Faith... a Faith nie mogła o to mieć pretensji. – Dlaczego siedzisz jak kołek, Faith? – zapytała Goggy. – Jedz, skarbie. Kto wie, czym się żywisz w Kalifornii? – Babcia podała jej talerz wyładowany wędzoną szynką, ziemniakami z masłem, groszkiem z masłem i cytryną oraz duszoną marchewką (z masłem). Faith pomyślała, że przytyła kilogram od samego patrzenia. – No więc, Loreno, ty i mój tata jesteście?... – rzuciła Faith. W tle słychać było babcię wykłócającą się z dziadkiem o ilość soli, którą wsypał do już posolonego posiłku. – Specjalnymi przyjaciółmi, skarbie, bardzo specjalnymi przyjaciółmi – odparła Lorena, poprawiając swój imponujący biust. – Mam rację, Johnny? – Ach, oczywiście – przytaknął uprzejmie. – Nie mogła się doczekać, kiedy cię pozna, Faith. Honor powiedziała, że Lorena Creech poznała tatę miesiąc temu podczas zwiedzania Błękitnej Czapli. Wszyscy w okolicy wiedzieli, że zdruzgotany po śmierci żony John Holland nie chce się z nikim umawiać, a do szczęścia wystarczają mu dzieci, wnuki i winogrona. Próby nawiązania bliższej relacji były łagodnie odrzucane już na wstępie i ludzie przyjęli do wiadomości, że John Holland Junior pozostanie wdowcem do końca swoich dni. Ale oto na scenę wkroczyła Lorena Creech, przeszczepiona z Arizony, już na pierwszy rzut oka łowczyni bogatych mężów i w żadnym wypadku nie kandydatka na macochę. Miejscowi Hollandowie młodsi dyskutowali o tym z tatą, ale on tylko się śmiał i machnięciem ręki kwitował ich niepokój. A chociaż tata ma wiele zalet, myślała Faith, obserwując Lorenę, która oglądała srebrne sztućce, podnosząc je do światła, na sto procent nie należy do nich spostrzegawczość. Nikt nie miał nic przeciwko temu, żeby tata znalazł sobie miłą kobietę i ożenił się z nią, ale też nikt nie chciał, żeby Lorena spała na piętrze w łóżku mamy. – To ile akrów tutaj macie? – zapytała Lorena, pakując do ust wielki kawałek szynki. Subtelne. – Całkiem sporo – odparła Honor lodowato.
– Da się je podzielić? – Wykluczone. – No, część się da, Honor – wtrącił tata. – Ale po moim trupie. Jeszcze groszku, Loreno? – Jakie to miłe – powiedziała Lorena. – Cała rodzina razem! Mój świętej pamięci mąż był bezpłodny, Faith. W dzieciństwie doznał obrażeń jąder. Traktor pojechał do tyłu, uderzył go w części intymne, no i nie mogliśmy mieć dzieci, choć, do diabła, z resztą dawaliśmy sobie radę świetnie! Goggy wpatrywała się w Lorenę, jakby ta była wężem w muszli klozetowej. Jack osuszył kieliszek. – Gratulacje! – odparł dziadek. – Poczęstuj się jeszcze szynką, skarbie. – Popchnął talerz w stronę Loreny, której apetyt najwyraźniej nie ograniczał się tylko do buduaru. – Faith, tata mówi, że zostaniesz na dłużej – powiedział Jack. Faith kiwnęła głową, wycierając usta. – Tak. W końcu zajmę się starą stodołą na Rose Ridge. Spędzę tu jakieś dwa miesiące. – Najdłużej od czasu ślubnego fiaska i nie tylko po to, by adaptować stodołę. Charakter misji i czas jej trwania sprawiały, że wpadała w lekki popłoch. – Super! – wykrzyknęła Abby. – Super – powtórzył Ned, puszczając do niej oczko. – Co zrobisz ze starą stodołą? – zapytał dziadek. – Opowiedz, skarbie. – Zamienię ją w salę na wyjątkowe imprezy, dziadku – wyjaśniła. – Ludzie będą ją wynajmować, co przyniesie winnicy dodatkowe zyski. Śluby, rocznice, tego rodzaju rzeczy. – Wpadła na ten pomysł jeszcze w college’u: przekształcić kamienną stodołę w budowlę, która bez wysiłku wtopi się w krajobraz i połączy w sobie współczesność z przeszłością. – Och! Śluby! Bardzo bym chciała znowu wyjść za mąż – powiedziała Lorena, mrugając do taty, który tylko się uśmiechnął. – To chyba za dużo pracy na ciebie jedną, serduszko – zmartwiła się Goggy. – Wcale nie – odparła z uśmiechem Faith. – Miejsce jest rewelacyjne, a ja przygotowałam już szkice planów, które wam pokażę, i powiecie, co o tym myślicie. – Uwiniesz się w dwa miesiące? – zapytała Lorena z ustami pełnymi ziemniaków. – Jasne – potwierdziła Faith. – Chyba że wystąpią nieprzewidziane komplikacje i tak dalej. – To miał być jej największy projekt, w dodatku realizowany w rodzinnym domu. – Powtórz, czym się zajmujesz? Twój ojciec mi mówił, do jasnej ciasnej, gada tylko o was, dzieciach, ale zapomniałam. – Lorena posłała jej szeroki uśmiech. Odsłoniła złoty ząb. – Jestem architektem krajobrazu.
– Powinnaś zobaczyć jej prace, Loreno – dodał tato. – Są wspaniałe. – Dziękuję, tatusiu. Loreno, projektuję ogrody, parki, przemysłowe przestrzenie otwarte i tak dalej. – Więc jesteś ogrodnikiem? – Nie, ale zatrudniam ogrodników i specjalistów od krajobrazu. Robię projekt i pilnuję, żeby zrealizowano go we właściwy sposób. – Innymi słowy, szefowa – powiedziała Lorena. – Świetnie, mała! Hej, czy te hummele są prawdziwe? Bo wiecie, na eBayu można dostać za te figurki sporo kasy. – Należały do naszej mamy – wtrąciła ostro Honor. – Aha. Całkiem niezłe pieniądze. Poproszę jeszcze tej szynki, mamo. – Lorena wyciągnęła do Goggy swój talerz. Lorena... dobra, było w niej coś przerażającego, nie dało się temu zaprzeczyć. Wcześniej Faith miała nadzieję, że Honor przesadza. Przeszedł ją nerwowy dreszcz. Przed wyjazdem z San Francisco odbyła z rodzeństwem konferencję telefoniczną. Wszyscy się zgodzili, że tata jest niepozbierany – kiedyś lekko drasnął go samochód, bo stał na drodze, gdzie wpatrzony w niebo badał, czy będzie lało – ale skoro poczuł gotowość do umawiania się na randki, powinni mu znaleźć odpowiednią partnerkę. Faith natychmiast się zgłosiła do tego zadania. Wróci do domu, zaadaptuje starą stodołę i wyszuka dla ojca wspaniałą kobietę. Cudowną osobę, która doceni i zrozumie, jaki jest lojalny, dobry i oddany pracy. Która zapełni bolesną pustkę spowodowaną śmiercią mamy. W końcu Faith dostanie szansę na odkupienie. A przy okazji wreszcie zrobi coś dla Błękitnej Czapli, która zatrudniała wszystkich członków rodziny oprócz niej. Obiad zdominowały komentarze Loreny, sprzeczki Neda i Abby, choć już powinni z tego wyrosnąć, oraz okazjonalne groźby śmierci rzucane przez Goggy i dziadka. Norman Rockwell spotyka Stephena Kinga, pomyślała z czułością Faith. – Pozmywam naczynia. Niech nikt się nie rusza – oznajmiła Goggy. W jej głosie zadźwięczała melodramatyczna nuta. – Dzieci! – warknęła Pru, co zmobilizowało Neda i Abby do działania. Zerwali się i zaczęli sprzątać ze stołu. Honor nalała sobie odrobinę wina. – Faith, zamieszkasz u Goggy i dziadka. Mówił ci tata? – Słucham? – Faith posłała dziadkowi uśmiech, by zamaskować panikę w głosie. Jasne, kochała dziadków, ale żeby z nimi mieszkać? – Dziadek wyraźnie zwalnia – powiedziała Pru szeptem, jako że oboje seniorzy mieli niejakie kłopoty ze słuchem. – Wcale nie zwalniam – zaprotestował dziadek. – Kto chce się siłować na rękę? Jack, dasz radę?
– Nie dzisiaj, dziadku. – Widzisz? – Dla mnie wyglądasz dobrze, tato! – oznajmiła Lorena. – Naprawdę świetnie! – On nie jest twoim ojcem – burknęła Goggy. – Nie macie nic przeciwko temu, że Faith zostanie u was, prawda? – zapytał tata. – Wiecie, robicie się trochę... – Jacy? – zażądała wyjaśnień Goggy. – Niebezpieczni dla otoczenia? – zasugerował Jack. Goggy obrzuciła go gniewnym spojrzeniem, po czym łagodniej spojrzała na Faith. – Skarbie, bardzo się cieszymy, że z nami zamieszkasz. Ale jako gość, nie opiekunka. – Powiodła surowym wzrokiem po siedzących przy stole, wstała i poszła do kuchni dyrygować prawnuczętami. – Dziadku, zależy mi na tym, żebyś sprawdził grona merlota – powiedział tata. – Ja też chcę! – rzuciła wesoło Lorena i cała trójka wyszła z jadalni. Przy stole została czwórka Hollandów. – Naprawdę mam u nich zamieszkać? – zapytała Faith. – Tak będzie najlepiej – wyjaśniła Honor. – Zresztą w twoim pokoju trzymam różne rzeczy. – Więc tę kwestię załatwiliśmy – oznajmiła Pru, poprawiając kołnierz flanelowej koszuli. – Niedawno Carl zaproponował, żebym zrobiła sobie depilację do bikini. – O Boże – jęknął Jack. – Nagle zrobiłeś się pruderyjny? A kto cię przywiózł do domu z klubu striptizowego, kiedy się urżnąłeś, hę? – To było siedemnaście lat temu. – I co z tego? Carl chce „dodać pieprzyku sprawom”. – Pru palcami zaznaczyła cudzysłów. – Facet ma szczęście, że w ogóle są jakieś sprawy, takie jest moje zdanie. Jaki masz problem, Jack?! – zawołała do pleców brata opuszczającego pokój. – Ja też nie chcę słuchać o twoim życiu seksualnym – powiedziała Honor. – A w rewanżu wyświadczę ci przysługę i nie zwierzę się z mojego. – Co nie znaczy, że jakieś masz – rzuciła Pru. – Mogłabyś się zdziwić – odparowała Honor. – Jeśli nie mogę rozmawiać z wami, to z kim? Z dziećmi? Z tatą? Jesteście moimi siostrami. Musicie mnie wysłuchać. – Mów – zachęciła Faith. – Jak rozumiem, depilacji nie będzie? – Dzięki, Faithie. – Pru odchyliła się i skrzyżowała ręce na piersiach. – No więc mówi, czemu nie spróbować? Jak modelki „Playboya”? A ja mu na to: „Po pierwsze, Carl, jeśli przywlokłeś «Playboya» do domu, już jesteś trupem. Mamy nastoletnią córkę, nie chcę, żeby oglądała sztuczne cycki i kurewskie fryzury”. – Poprawiła się na krześle. – Depilacja woskiem! W moim wieku! I tak mam dość problemów
z utrzymaniem w ryzach włosów na twarzy. – A skoro mowa o przerażających starszych kobietach – powiedziała Faith, uchylając się przed ręką Pru. – Lorena Creech. O matko. – Niedawno poprosiła Jacka, żeby jej usiadł na kolanach – odparła Pru. – Szkoda, że nie widziałaś jego miny. Faith wybuchnęła śmiechem, ale urwała zmrożona spojrzeniem Honor. – To będzie zabawne do chwili, kiedy tato się zorientuje, że poślubił kobietę, której zależy wyłącznie na jego pieniądzach. – Tata ma pieniądze? – zażartowała Pru. – Coś nowego. – I nie ożeni się z byle kim – dodała Faith. – Może nie. Ale Lorena jest jego pierwszą „specjalną przyjaciółką”. Dlaczego właśnie ona, nie mam zielonego pojęcia. – Honor poprawiła opaskę na włosach. – Parę dni temu wypytywała Sharon Stiles o ceny działek budowlanych, więc lepiej się pospiesz, Faith, dobrze? Nie mam czasu na surfowanie po portalach randkowych. – Honor, jestem w domu od trzech godzin – odcięła się Faith. Honor wstała. – No cóż, zajmij się tym. Dziękuję. Z tymi słowami wyszła i bez wątpienia wróciła do swojego biura. Honor cały dzień pracowała. Wieczorem, po wniesieniu swoich rzeczy do Starego Domu i zwróceniu wynajętego samochodu do Corning (tato zaproponował, by skorzystała z Brązowej Betty, starego subaru), Faith wsunęła się pod czystą pościel w pokoju gościnnym i czekała na sen. Mama nie była jedyną osobą, której nieobecność dzisiaj wyczuwała. Wciąż chwilami spodziewała się zobaczyć Jeremy’ego przy stole. Uwielbiał jej rodzinne obiady. W tej samej chwili przebywał pewnie niedaleko. Od dnia ślubu była w domu siedem razy i nie widziała go. Ani razu. Jasne, jej wizyty trwały dwa dni, rzadko dłużej. Bywała w mieście, chodziła do restauracji należącej do jej najlepszych przyjaciół, Colleen i Connora O’Rourke, ale Jeremy się nie pokazał. Nie wpadał do jej rodzinnego domu, chociaż robił to pod jej nieobecność. Ludzie otrząsnęli się z szoku wywołanego jego ujawnieniem się, jej rodzina także (z czasem). Jeremy stanowił część ich życia, nie wspominając o tym, że był lekarzem i najbliższym sąsiadem, chociaż winnicę od jego domu dzieliło półtora kilometra. Kiedy jednak Faith przyjeżdżała, zaszywał się w swojej jamie. Przez pierwsze sześć tygodni po ich nie-ślubie dzwonili do siebie z Jeremym codziennie, czasem nawet dwa, trzy razy na dzień. Pomimo szokującej wiadomości nie mieściło im się w głowie, że już nie są razem. Przez długi okres był
najważniejszą osobą w jej życiu. Od chwili, gdy zobaczyła go przy łóżku w gabinecie szkolnej pielęgniarki, kochała go przez osiem lat i ani na sekundę nie ogarnęły jej wątpliwości. Mieli się pobrać, mieć dzieci i cudowne długie życie... Nagle ich wspólna przyszłość została ot tak zmieciona... Jej serce nie potrafiło tego pojąć. Próbował jej wyjaśnić, dlaczego pozwolił, by sprawy zabrnęły tak daleko. To była najtrudniejsza część. Tak bardzo go kochała, byli najlepszymi przyjaciółmi... a on nigdy nie próbował z nią szczerze porozmawiać. Często powtarzał, że ją kocha, i Faith wiedziała, że nie kłamał. Codziennie, w każdej rozmowie przepraszał, czasami płakał. Tak mu przykro, strasznie przykro, że ją w taki sposób zawiódł. Przeprasza, że jej nie powiedział, że nie pogodził się z tym, o czym na dnie serca wiedział. Sześć tygodni później po trwającej godzinę cichej rozmowie Faith w końcu powiedziała Jeremy’emu, z czego oboje zdawali sobie sprawę: muszą zerwać. Naprawdę zerwać. Żadnych więcej mejli, telefonów, esemesów. – Rozumiem – szepnął Jeremy. – Zawsze będę cię kochała. – Faith łamał się głos. – Ja też zawsze będę cię kochał. Po długiej, bardzo długiej chwili Faith nacisnęła klawisz kończący rozmowę. Siedziała na skraju łóżka i patrzyła tępo przed siebie. Następnego dnia znany architekt krajobrazu zaproponował jej współpracę w charakterze wolnego strzelca przy projektowaniu nowej mariny i tak zaczęła życie „po Jeremym”. Tamtego roku ojciec odwiedził ją trzy razy – rzecz niesłychana dla zapracowanego farmera – a Pru i dzieci raz. Wszyscy dzwonili, pisali, wysyłali esemesy. Zmuszenie serca, by przestało kochać... to wydawało się niemożliwe. Czasami zapominała i kiedy ją pytano, czy planuje dzieci, odpowiadała: „Na pewno będziemy je mieć”, a potem przypominała sobie, że nie będzie ślicznych ciemnowłosych, roześmianych dzieci biegających po obu winnicach. I teraz w Starym Domu niemożliwością było nie myśleć o Jeremym. Wspomnienia o nim otaczały ją wszędzie: siedział na ganku, przyrzekając ojcu Faith, że dobrze się nią zaopiekuje, kołysał małą Abby na huśtawce, zabierał Neda na przejażdżki w swoim kabriolecie, flirtował z Pru i Honor, pił piwo z Jackiem. Pomagał Faith przemalować ten pokój na bladoliliowy kolor, który do dziś pozostał na ścianach. Całowali się w tamtym kącie (urocze, niewinne pocałunki, chyba nie w rodzaju tych, których należałoby oczekiwać po dwudziestosześcioletnim narzeczonym), aż przyłapała ich Goggy i oznajmiła, że w tym domu żadnego całowania nie będzie i nic jej nie obchodzi, że są zaręczeni. Faith zachowała jedną wspólną fotografię z wyjazdu na weekend do Outer Banks: oboje w bluzach, objęci, jej włosy rozwiewa wiatr, Jeremy z szerokim uśmiechem.