dariu

  • Dokumenty230
  • Odsłony15 864
  • Obserwuję13
  • Rozmiar dokumentów268.3 MB
  • Ilość pobrań9 928

Roberts Nora - Eva Dallas 19 - Powtórka ze śmierci

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - Eva Dallas 19 - Powtórka ze śmierci.pdf

dariu EBooki
Użytkownik dariu wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 506 stron)

J.D. ROBB POWTÓRKA ZE ŚMIERCI Tytuł oryginału IMITATION IN DEATH

PROLOG Pogoda była jak wściekła dziwka, której złości nic nie jest w stanie złagodzić. Sierpień przyniósł na spoconych plecach wrzesień, by ten dusił Nowy Jork wilgotnym i cuchnącym powietrzem. Zdaniem Jacie Wooton lato 2059 roku było zabójcze. Dochodziła druga nad ranem. Z barów wysypywali się klienci, by przed powrotem do domu poszukać dodatkowych wraŜeń. Serce nocy - tak lubiła określać porę, kiedy przychodzili do niej ci, którzy mieli pieniądze na zaspokojenie Ŝądzy. Po tym, jak spieprzyła sobie Ŝyciorys zabawą z nielegalnymi substancjami i kilkoma odsiadkami, dostała licencję tylko na ulicę. Teraz była czysta i znów chciała uczciwie wspinać się po szczeblach kariery w zawodzie prostytutki, aŜ na szczyt, między bogatych i samotnych. Na razie jednak musiała zarobić na cholerne utrzymanie, tymczasem w taki upał nikt nie miał ochoty na seks, a jeszcze mniej na płacenie. W ciągu ostatnich dwóch godzin spotkała tylko kilka koleŜanek, które stwierdziły, Ŝe klimat odbiera im ochotę na seks, a forsa przestaje je interesować. Jacie była profesjonalistką i za taką uwaŜała się od ponad dwudziestu lat, kiedy to po raz pierwszy zrobiła uŜytek ze swojej licencji. Pociła się w upale, ale nie narzekała. Podczas okresu próbnego na ulicy miała gorsze chwile, lecz nie dala się złamać.

Nie upadnie. Na kolanach czy na plecach - zaleŜnie od indywidualnych upodobań klienta - będzie robić swoje. Rób swoje, powtarzała sobie. Forsa do banku. Maksymalne wykorzystanie czasu. Za kilka miesięcy wróci do apartamentu na Park Avenue, gdzie jest jej miejsce. Czasami w głowie Jacie rodziła się obawa, Ŝe moŜe trochę się postarzała i zrobiła zbyt miękka jak na ulicę. Wtedy po prostu blokowała tę myśl i mocniej koncentrowała się na złapaniu kolejnego klienta. Tylko jeden klient. Poza tym wiedziała, Ŝe jeśli nie złapie dziś jeszcze jednego klienta, po opłaceniu czynszu nie zostanie jej nic na zabiegi upiększające. A lekki retusz był jej bardzo potrzebny. Nie to, Ŝeby nie była wciąŜ atrakcyjna, powtarzała sobie w duchu, przechadzając się pod latarnią między trzema ulicami, które traktowała jak swój rewir w trzewiach miasta. Nadal była w formie. MoŜe wymieni usługę na butelkę wódki? Drink cholernie by się jej teraz przydał. A wyglądała przecieŜ dobrze. Zajebiście dobrze. Prezentowała towar w lśniącym opakowaniu. Ogniście czerwony gorset i spódniczka mini ledwo zakrywająca pośladki. Dopóki nie zaoszczędzi na wizytę u plastyka ciała, musi nosić gorset podnoszący biust. Natomiast z nóg zawsze była dumna. Długie i zgrabne, co erotycznie podkreślały srebrne sandałki z czubem i rzemykami sięgającymi do kolan. Sukinsyny nie dawały o sobie zapomnieć, kiedy przechadzała się po ulicy, szukając jeszcze jednego klienta.

Próbując ulŜyć obolałym stopom, oparła się o latarnię, wypięła zalotnie biodro, zmruŜyła zmęczone brązowe oczy i zajęła się obserwowaniem opustoszałej ulicy. Powinnam była włoŜyć srebrną perukę, pomyślała. Faceci zawsze lecą na włosy. Tej nocy nie była w stanie udźwignąć cięŜaru peruki. Po prostu zaczesała do góry swoje naturalne kruczoczarne włosy i podtrzymała je srebrną siateczką w spreju. Obok niej przejechała taksówka i kilka samochodów. Choć przyjmowała zachęcające pozy i wysyłała klasyczne sygnały zapraszające, nikt nawet nie zwolnił. Jeszcze dziesięć minut i na dziś koniec, postanowiła. Jak jej zabraknie na czynsz, to obciągnie laskę właścicielowi kamienicy. Wyprostowała się i powoli, ze względu na piekące stopy, ruszyła w stronę pokoiku, w którym mieszkała. Ani na chwilę nie zapominała o luksusowym apartamencie, jaki kiedyś wynajmowała w Upper West Side, o szafie pełnej pięknych ubrań, o notesie pełnym adresów stałych klientów. Nielegalne substancje, jak mawiała jej kuratorka, to równia pochyła, a na dole zwykle czeka ponura, nędzna śmierć. PrzeŜyła, ale tkwiła w samym środku nędzy. Jeszcze sześć miesięcy, obiecywała sobie. I wróci na szczyt. ZauwaŜyła, Ŝe szedł w jej kierunku. Bogaty, ekscentryczny, wyraźnie nietutejszy. Nieczęsto spotyka się w tej okolicy facetów w stroju wieczorowym. Ni mniej, ni więcej, tylko w pelerynie i cylindrze! W ręku niósł czarną teczkę.

Jacie uśmiechnęła się znacząco i prowokacyjnie oparła dłoń na biodrze. - Hej, kochanie. Jesteś taki elegancki, moŜe urządzimy sobie małe przyjęcie? Odwzajemnił uśmiech, pokazując równe białe zęby. - Co masz na myśli? Jego głos pasował do stroju. WyŜsze sfery, pomyślała z przyjemnością i nostalgią. Styl, kultura. - Co tylko zechcesz. Ty tu rządzisz. - A więc przyjęcie prywatne, gdzieś w pobliŜu. - Rozejrzał się wokół, po czym wskazał wąską uliczkę. - Obawiam się, Ŝe nie mam w tej chwili zbyt duŜo czasu. Ulica oznaczała szybki numerek. Jacie to odpowiadało. Jeśli dobrze się spisze, moŜliwe, Ŝe dostanie przyzwoity napiwek. Wystarczy na czynsz, biust i jeszcze zostanie, planowała w duchu, kiedy szli w stronę uliczki. - Nie jesteś stąd, prawda? - Dlaczego tak uwaŜasz? - Nie wyglądasz i nie mówisz jak ktoś stąd. - Wzruszyła ramionami. W sumie to nie jej interes. - Kochanie, powiedz, na co masz ochotę, to od razu załatwimy sprawy finansowe. - Och, chcę wszystkiego. Roześmiała się i sięgnęła dłonią do jego krocza.

- Mmm, właśnie widzę. Wszystko dostaniesz. - A potem będę mogła zdjąć te przeklęte buty i strzelić sobie chłodnego drinka, pomyślała. Wymieniła stawkę, zawyŜając ją, jak tylko się dało. Kiedy bez mrugnięcia okiem przystał na wygórowaną cenę, przeklęła się w duchu za brak odwagi. - Pieniądze z góry - powiedziała. - Zapłać i zaczynamy zabawę. - Racja, najpierw zapłata. Nie przestając się uśmiechać, obrócił ją twarzą do ściany i mocnym szarpnięciem za włosy odchylił do tyłu jej głowę. Jednym zdecydowanym ruchem poderŜnął jej gardło, Ŝeby nie krzyczała, i schował nóŜ pod pelerynę. Otworzyła usta i przez chwilę patrzyła na niego, po czym z rzęŜeniem osunęła się po brudnej ścianie. - A teraz zabawa - mruknął i zabrał się do roboty.

ROZDZIAŁ 1 Za kaŜdym razem odkrywa się coś nowego. Bez względu na to, ile razy ogląda się rozlaną krew, ile razy widzi się ślady masakry, jakiej człowiek dokonał na człowieku, zawsze znajdzie się coś nowego. Robią to okrutniej, z większą bezwzględnością. Ich szaleństwo jest coraz bardziej makabryczne. porucznik Eve Dallas stała nad zmasakrowanymi zwłokami kobiety i zastanawiała się, czy kiedyś trafi na bardziej przeraŜający przypadek. Stojący u wlotu ulicy dwaj mundurowi, którzy znaleźli ciało, do tej pory nie mogli opanować torsji. Odgłosy ich choroby niosły się echem między budynkami. Stała przy zwłokach i czekała, aŜ jej Ŝołądek się uspokoi. Była gotowa, stopy i dłonie zabezpieczyła zaraz po przybyciu. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek w Ŝyciu widziała tyle krwi. Nie, to na pewno pierwszy raz. Lepiej, Ŝeby tak było. Przykucnęła, otworzyła zestaw podręczny i wyjęła identyfikator, by zdjąć odciski palców ofiary. Wiedziała, Ŝe nie uniknie krwi, więc przestała o tym rozmyślać. Podniosła bezwładną rękę denatki i przycisnęła kciuk do czytnika. - Ofiara to kobieta rasy kaukaskiej. Ciało znaleziono około trzeciej trzydzieści. Anonimowy informator zawiadomił lokalny posterunek, na miejsce przybyło dwóch oficerów. Po zdjęciu odcisku palca ofiara została zidentyfikowana jako Wooton, Jacie, lat czterdzieści jeden, licencjonowana kobieta do towarzystwa, zamieszkała przy ulicy Doyers 375. Odetchnęła kilka razy i mówiła

dalej: - Ofiara ma poderŜnięte gardło. Ślady rozpryśniętej na budynku krwi wskazują, Ŝe ranę zadano, kiedy kobieta stała oparta o jego północną ścianę. Ofiara osunęła się na ziemię, lub została połoŜona na chodniku przez napastnika lub napastników, którzy następnie... Jezu! Słodki Jezu! - „którzy następnie dokonali okaleczenia, usuwając jej narządy w okolicy miednicy. Rany szyi i brzucha wskazują na uŜycie ostrego narzędzia i duŜą precyzję. Kiedy wyjęła rekorder i przyrządy pomiarowe, mimo upału przeszły ją ciarki. - Przepraszam - odezwała się za plecami Peabody, jej asystentka. Eve nie musiała się odwracać, by wiedzieć, Ŝe twarz Peabody jest wciąŜ blada i błyszcząca od szoku i mdłości. - Pani porucznik, tak mi przykro, Ŝe nie wytrzymałam. - Nie przejmuj się. Lepiej się czujesz? - Ja... tak, juŜ dobrze, pani porucznik. Eve kiwnęła głową, nie przerywając pracy. Lojalna, opanowana i niezawodna Peabody rzuciła okiem na to, co leŜało na chodniku, pobladła jak kreda i zataczając się, wycofała się na koniec ulicy, by zgodnie z rozkazem Eve rzygać tam. - Mam jej dane. To Jacie Wooton z Doyers. Licencjonowana ' osoba do towarzystwa. Sprawdź ją. - W Ŝyciu nie widziałam czegoś podobnego. Nigdy. - Potrzebuję więcej danych. Peabody, zabieraj się do roboty, zasłaniasz mi światło.

Peabody dobrze wiedziała, Ŝe niczego nie zastania. Pani porucznik po prostu chciała odwrócić jej uwagę. PoniewaŜ cały czas kręciło jej się w głowie, nie zaprotestowała i ruszyła w stronę wylotu uliczki. Koszula słuŜbowego munduru była całkiem mokra od potu, a gęste ciemne włosy ukryte pod czapką zwilgotniały na skroniach. Peabody miała sucho w gardle, głos jej drŜał, ale natychmiast zabrała się do przeszukiwania danych. Od czasu do czasu zerkała na pracującą Eve. Sprawna, dokładna, ktoś postronny mógłby powiedzieć, Ŝe zimna. Peabody jednak przez moment widziała na twarzy Eve szok i przeraŜenie, a takŜe współczucie. Tyle zdąŜyła zauwaŜyć, bo zaraz potem oczy zaszły jej mgłą. „Zimna” to nie było dobre określenie. Eve była raczej zdeterminowana. Peabody spostrzegła, Ŝe Eve jest blada. I nie była to tylko gra światła. Po prostu z jej szczupłej twarzy odpłynęła krew. W ciemnych oczach widać było skupienie. Badała zmasakrowane zwłoki nawet nie mrugając. Ręce poruszały się pewnie, buty miała umazane we krwi. Na plecach koszuli odznaczała się struŜka potu, jednak Eve nie przerywała pracy. Chciała jak najszybciej skończyć. Kiedy się wyprostowała, Peabody ujrzała wysoką, szczupłą kobietę w brudnych butach, znoszonych dŜinsach i pięknej lnianej marynarce. Miała mocno wystające kości policzkowe, pełne usta, duŜe brązowe oczy i krótkie ciemne włosy.

Peabody widziała nie tylko kobietę, ale przede wszystkim policjantkę, która nigdy nie odwraca wzroku od śmierci. - Dallas... - Peabody, moŜesz rzygać, ile chcesz, ale nie zapaskudź mi miejsca zbrodni. Czego się dowiedziałaś? - Ofiara od dwudziestu dwóch lat mieszka w Nowym Jorku. Poprzednio zameldowana przy West Central Park. Przez ostatnich osiemnaście miesięcy zamieszkiwała w tej okolicy. - Drobna zmiana standardu. Za co ją przymknęli? - Za nielegalne substancje. Trzy razy. Straciła świetną licencję, siedziała sześć miesięcy, potem odwyk, kurator, w końcu rok temu dostała tymczasową licencję na ulicę. - Sypnęła swojego dilera? - Nie, pani porucznik. - No, zobaczymy, co powiedzą badania toksykologiczne, kiedy zbada ją koroner. Nie sądzę, Ŝeby nasz Kuba był dilerem - Eve podniosła kopertę, którą zostawiono na ciele. Była specjalnie zabezpieczona, by krew nie wsiąkała w papier. Porucznik Eve Dallas, Nowojorska Policja, głosił napis wykonany wyszukaną czcionką na eleganckim kremowym papierze. Domyśliła się, Ŝe to wydruk komputerowy. Gruby, cięŜki, kosztowny papier, na jakim w wyŜszych sferach drukuje się zaproszenia. Eve coś o tym wiedziała, jej mąŜ wysyłał i dostawał takich setki. Sięgnęła po woreczek z drugim dowodem rzeczowym i jeszcze raz przeczytała notatkę.

Witam, Pani Porucznik. Podoba się to Pani? Wiem, ze przez cale lato była Pani bardzo zajęta, od dawna podziwiam Pani osiągnięcia. Nie znam odpowiedniejszej osoby wśród oficerów policji naszego pięknego miasta, z którą chciałbym wejść w układ, mam nadzieję, bardzo intymny. Oto próbka moich moŜliwości. Co Pani o tym myśli? Liczę na długą i owocną współpracę. Kuba - Zaraz ci powiem, co myślę. Kuba, jesteś chorym sukinsynem. Oznaczyć i do worka - rzuciła, ostatni raz zerkając na ulicę. - Zabójstwo. Mieszkanie Wooton znajdowało się na czwartym piętrze jednego z tych budynków, które wyrosły jak grzyby po deszczu tuŜ po wojnach miejskich, by dać tymczasowe schronienie uciekinierom. Większość bloków wybudowano w biednych dzielnicach miasta i zewsząd słychać było głosy domagające się ich wyburzenia. Władze wciąŜ się wahały, czy wysiedlić płacące minimalny czynsz licencjonowane osoby do towarzystwa, narkomanów, dilerów i pracującą biedotę, i wyburzyć prowizoryczne blokowiska, czy raczej zainwestować w remont. Podczas gdy odpowiedzialne słuŜby się namyślały, budynki popadały w ruinę i nikt nawet palcem nie kiwnął, by je ratować.

Eve była pewna, Ŝe sytuacja się nie zmieni, dopóki któryś z bloków nie zawali się razem z mieszkańcami. Dopiero wtedy ojcowie miasta się ockną. Zanim to jednak nastąpi, okolica jeszcze długo będzie idealnym miejscem dla pechowej dziwki. Jej mieszkanie przypominało małe duszne pudełko z miniaturową ślepą kuchnią i mikroskopijną kabiną słuŜącą jako łazienka. Za wschodnim oknem rozciągał się widok na ścianę identycznego budynku. Przez cienkie ściany słychać było dramatyczne chrapanie dobiegające od sąsiadów. Mimo niesprzyjających warunków Jacie utrzymywała w mieszkaniu porządek, co więcej, zdołała nadać mu nawet coś w rodzaju stylu. Meble były tanie, ale kolorowe. Nie stać jej było na ekrany, ale w oknach wisiały falbaniaste firanki. Na rozkładanej sofie leŜała równo ułoŜona pościel z jakościowej bawełny. Pewnie pamiątka z lepszych czasów, pomyślała Eve. Na stole leŜał tani model łącza, obok stała złoŜona z elementów komoda, na której Jacie trzymała przeróŜne narzędzia przydatne w zawodzie: kosmetyki, perfumy, peruki, tandetną biŜuterię i zmywalne tatuaŜe. W szufladach znajdowały się głównie stroje słuŜbowe, ale wśród uniformów prostytutki Eve zauwaŜyła kilka bardziej klasycznych ubrań, które prawdopodobnie nosiła po pracy. W jednej szufladzie znalazła spory zapas leków na receptę, w tym pół butelki kropli na wytrzeźwienie i jedno całe opakowanie na

zapas. Zestaw uzupełniały stojące w kuchni dwie butelki wódki i jedna bimbru. Eve nie znalazła w mieszkaniu nielegalnych substancji, co mogło oznaczać, Ŝe Jacie przerzuciła się z narkotyków na alkohol. Podeszła do łącza i sprawdziła połączenia z ostatnich trzech dni. Jacie kontaktowała się ze swoją kuratorką w sprawie przedłuŜenia licencji. Potem dzwonił właściciel mieszkania z pytaniem o zaległy czynsz. Jacie nie odebrała i nie zdąŜyła oddzwonić. Trzecia rozmowa z plastykiem ciała dotyczyła stawek za zabiegi. śadnych plotek z koleŜankami. Eve przejrzała finanse. Okazało się, Ŝe Jacie skrupulatnie wszystko notowała. Przywiązywała uwagę do forsy. Robiła swoje, pieniądze wpłacała do banku, ale i tak większość inwestowała w biznes. W tym zawodzie koszty utrzymania są wysokie, dumała Eve. Stroje, kosmetyki, włosy, zabiegi upiększające sporo kosztują. Przywykła dobrze wyglądać, uznała Eve. Robiła wszystko, by utrzymać formę. Poczucie własnej wartości oparte na wyglądzie, którego podstawą był seksapil, niezbędny, by sprzedawać swoje ciało i dzięki temu zarobić na utrzymanie wyglądu. Eve pomyślała, Ŝe to bardzo smutne błędne koło. - Na paskudnym drzewie uwiła sobie całkiem przytulne gniazdko - skomentowała Eve. - Nie ma połączeń ani korespondencji od Ŝadnego Kuby. W zasadzie w ogóle nie kontaktowała się z facetami. Miała męŜa lub konkubenta? - Nie, pani porucznik.

- Pogadamy z jej kuratorką. MoŜe miała kogoś bliskiego, choć prawdę mówiąc nie sądzę, Ŝebyśmy się czegoś dowiedziały. - Mam wraŜenie, Ŝe to, co jej zrobił... wydaje mi się, Ŝe to była jakaś osobista sprawa. - TeŜ tak myślę. - Eve jeszcze raz rozejrzała się po pokoju. Czysto, kobieco, z desperackim poczuciem klasy. - To było coś osobistego, ale ofiara wybrana została przypadkowo. Po prostu zabił kobietę, która zarabiała na Ŝycie sprzedając swoje ciało. To jest wątek osobisty. Mało, Ŝe zabił, ale jeszcze wyrwał właśnie tę część ciała, którą zarabiała. Nocą w tej okolicy nietrudno znaleźć licencjonowaną kobietę. Wystarczy wybrać miejsce i czas. Pokaz jego moŜliwości - mruknęła pod nosem. - To wszystko, czym była. Podeszła do okna i mruŜąc oczy wyobraziła sobie ulicę, aleję, budynki, których nie było widać. - MoŜliwe, Ŝe ją znał, albo widywał. Ale moŜliwe teŜ, Ŝe znalazł ją zupełnie przypadkiem. Na pewno był dobrze przygotowany na wypadek gdyby coś mu się trafiło. Miał broń i list. Musiał mieć teŜ jakąś torbę, moŜe worek, coś, w czym trzymał czyste ubranie, albo schował to, które miał na sobie. Na pewno cały pobrudził się krwią. Dziewczyna idzie z nim do zaułka - myślała na głos Eve. - Jest gorąco, późna noc, interesy nie kręcą się zbyt dobrze. Nagle pojawia się klient, moŜe ostatni przed powrotem do domu. Ma doświadczenie, pracuje w zawodzie dwie dekady, ale facet nie wzbudza jej podejrzeń. MoŜe coś wypiła, moŜe on wygląda zupełnie zwyczajnie. Faktem jest, Ŝe nie przywykła do pracy na ulicy, nie ma instynktu.

Zbyt przywiązana do Ŝycia na poziomie, pomyślała Eve. Przyzwyczaiła się do dyskrecji i perwersyjnych upodobań bogaczy. Przeprowadzka do chińskiej dzielnicy musiała być dla niej czymś w rodzaju lądowania na Wenus. - Opiera się o ścianę. - Eve widziała wszystko oczami wyobraźni. Srebro połyskujące w jej ciemnych włosach. Czerwień gorsetu wabiąca duŜych chłopców. - Myśli o forsie, którą przeznaczy na zapłacenie czynszu. Ma nadzieję, Ŝe facet będzie szybki, bo bolą ją stopy. Jezu, w takich butach chyba nie czuła nóg. Jest zmęczona, jeszcze tylko ten klient i wróci do domu. Zaskoczył ją, poderŜnął jej gardło. Jeden szybki i pewny ruch. Błyskawiczne cięcie od lewej do prawej. Dokładnie przez gardło. Krew tryska jak cholera. Jej ciało umiera, zanim mózg zdąŜy zarejestrować, co zaszło. Dla niego to jednak dopiero początek. Odwróciła się i spojrzała na komodę. Tania biŜuteria, droga szminka. Perfumy, drobiazgi od znanych projektantów, przypominające, Ŝe kiedyś było ją na to wszystko stać i Ŝe te czasy jeszcze powrócą. - Układa jej ciało na ulicy i wycina z niej całą kobiecość. Musiał mieć ze sobą jakąś torbę, do której to wszystko włoŜył. Myje ręce. Widziała go, jego sylwetkę przykucniętą obok zwłok w brudnym zaułku. Sprząta po sobie rękami lepkimi od krwi. - ZałoŜę się, Ŝe wyczyścił teŜ narzędzia. Na pewno wyczyścił ręce. Wyjmuje list, który wcześniej przygotował, kładzie na jej

piersiach. Zmienia koszulę lub wkłada czystą marynarkę. Jakoś musi ukryć ślady krwi. I co potem? Peabody mrugnęła. - Odchodzi, zadowolony z dobrze wykonanej roboty. Wraca do domu. - Jak? - Hmm. Idzie pieszo, jeśli mieszka niedaleko. - Peabody westchnęła, odwracając myśli od zaułka i koncentrując się na toku myślenia pani porucznik. Spróbowała wejść w umysł zabójcy. - Właśnie zdobył świat, więc niczym się nie martwi i nigdzie nie spieszy. Jeśli mieszka gdzieś dalej, prawdopodobnie ma własny środek transportu. Nawet gdyby zmienił ubranie, lub tylko je przykrył, ma na sobie zbyt duŜo krwi, zapach by go zdradził. Nie będzie przecieŜ łapał taksówki ani szukał metra, bo głupio byłoby tak ryzykować. - Świetnie. Sprawdzimy, czy przedsiębiorstwa taksówkowe odnotowały w tym czasie jakieś kursy w tym rejonie. Wątpię, Ŝeby coś się znalazło. Opieczętujmy miejsce i sprawdźmy budynek. Sąsiedzi, jak to zwykłe w takich miejscach bywa, niczego nie widzieli ani nie słyszeli. Właściciel mieszkania prowadził w chińskiej dzielnicy interes, sklepik ze zdrową Ŝywnością i artykułami z zakresu medycyny niekonwencjonalnej, które obiecywały zdrowie, równowagę duchową i powodzenie w Ŝyciu lub całkowity zwrot kosztów.

Eve znała takie typy jak Piers Chan. Umięśnione ramiona opięte koszulą, cieniutka kreseczka wąsów nad wąskimi ustami. Skromne otoczenie i sygnet z róŜowym brylantem na palcu. Był mieszanej rasy. Miał w Ŝyłach wystarczająco duŜo azjatyckiej krwi, by otworzyć interes w chińskiej dzielnicy, choć Eve podejrzewała, Ŝe ostatni przodek, który widział Pekin, musiał mieć ten przywilej jeszcze w czasach Powstania Bokserów. Tak, jak się spodziewała, Chan wraz z rodziną mieszka! w luksusowej dzielnicy na przedmieściach New Jersey, a w Lower East Side odgrywał rolę właściciela slumsów. - Wooton, Wooton. - Podczas gdy Chan kartkował księgę lokatorów, jego dwaj milczący współpracownicy udali się na zaplecze, by poszukać sobie jakiegoś zajęcia. - Tak, wynajmuje jedynkę o podwyŜszonym standardzie, przy ulicy Doyers. - O podwyŜszonym standardzie? - powtórzyła Eve. - Ma tam jakieś luksusy? - Ma kuchnię z wbudowaną lodówką i autokucharza. Dostała w wyposaŜeniu. Zalega z czynszem. Miała zapłacić tydzień temu. Kilka dni temu zostawiłem standardowe upomnienie telefoniczne. Jeszcze jeden dzień i w przyszłym tygodniu wyślę zawiadomienie o eksmisji. - To nie będzie konieczne, bo się przeprowadziła. Do kostnicy. Dziś rano została zamordowana. - Zamordowana? - Zmarszczył brwi w taki sposób, Ŝe Eve od razu wyczuła jego irytację. Nie było w nim ani odrobiny współczucia czy zdumienia. - Cholera! Zabezpieczyliście mieszkanie?

Eve przekrzywiła głowę. - A dlaczego pan pyta? - Niech pani posłucha, jestem właścicielem sześciu budynków, w których są siedemdziesiąt dwa mieszkania. Kiedy ma się tylu lokatorów, czasami któryś wykituje w taki czy inny sposób. Zna pani te podejrzane zgony bez świadków, te pechowe - wypadki, zaginięcia, samobójstwa - wymieniając pokazywał na tłustych palcach. - No i zabójstwa. - Tym razem wskazał kciuk. - Wtedy zjawiacie się wy, zabezpieczacie mieszkanie, powiadamiacie krewnych. Zanim mrugnę okiem, po domu kręcą się jakieś ciotki i zabierają rzeczy. Nawet nie zdąŜę zarekwirować zaległego czynszu. - RozłoŜył ręce i spojrzał na Eve, wyraźnie obraŜony, - Ja tylko próbuję zarobić na Ŝycie. - Ona teŜ próbowała, ale ktoś zechciał ją pokroić. Wydął policzki. - W tym zawodzie trzeba się liczyć z tym, Ŝe moŜna sobie nabić guza. - Wie pan, ten nagły przypływ uczuć humanitarnych zaraz mnie udusi, więc moŜe przejdźmy do rzeczy. Znał pan Jacie Wooton? - Widziałem jej podanie, referencje i dowody wpłaty czynszu. Jej osobiście nigdy nie spotkałem. Nie mam czasu, Ŝeby się zaprzyjaźniać z lokatorami. Za duŜo ich tu jest. - Mhm. A jeśli ktoś zalega z czynszem, czy zanim wyśle pan zawiadomienie o eksmisji, odwiedza pan taką osobę i próbuje przekonać, Ŝeby wpłaciła naleŜność? Gładził palcami wąsik.

- Prowadzę interes według ksiąg rachunkowych. Co roku wydaję fortunę na opłaty sądowe, Ŝeby pozbyć się lokatorów, którzy nie płacą. No, ale to normalne, odliczam to sobie od kosztów. Tej Wooton bym nie poznał, nawet gdyby wpadła zrobić mi laskę. Byłem wtedy w domu, w Bloomfield, z Ŝoną i dziećmi. Całą noc. Rano zjadłem śniadanie i przyjechałem do miasta tym o siódmej piętnaście, jak zawsze. Jak chce pani wiedzieć więcej, niech pani porozmawia z moimi adwokatami. - Padalec - mruknęła Peabody, gdy wyszły na ulicę. - O tak. ZałoŜę się, Ŝe w księgach znajdziemy przypadki wymiany czynszu na róŜne usługi. Seks, miłe małe torebeczki nielegalnych substancji, paserstwo. MoŜna by go przycisnąć, ale nie mam ani czasu, ani ochoty. - Eve przechyliła głowę i z uwagą przyglądała się wystawie, na której prezentowały się wypatroszone kaczki, tak chude, Ŝe śmierć musiała być dla nich wybawieniem. Pod wiszącym drobiem leŜały kacze łapy, powiązane w dziwaczne pęczki na sprzedaŜ. - Jak to się je? - zastanawiała się Eve. - Zaczyna się od pazurków, czy moŜe od kostek? A w ogóle to kaczki mają kostki? - Zastanawiam się nad tym w bezsenne noce. Choć Eve skrzywiła się, widząc bezmyślny wzrok swej asystentki, w głębi duszy ucieszyła się, Ŝe dziewczyna wróciła do formy. - Prowadzą tu chyba ubój, nie? Ćwiartują w kuchni towar. Ostre noŜe, wiadra krwi. W tej pracy potrzebna jest znajomość anatomii. - Pokrojenie kurczaka jest sto razy prostsze niŜ człowieka.

- No, nie wiem. - Eve w zamyśleniu oparła dłonie na biodrach. - Technicznie moŜe tak. Większa masa, potrzeba więcej czasu, moŜe teŜ trochę więcej umiejętności, niŜ posiada przeciętny rzeźnik pracujący przy drobiu. Jednak jeśli w tej masie nie będziesz widzieć człowieka, to róŜnica przestaje być taka istotna. Wystarczy poćwiczyć trochę na zwierzętach, Ŝeby się pozbyć oporów. A moŜe to lekarz albo weterynarz, któremu odbiło. Musiał dokładnie wiedzieć, co robi. Rzeźnik, lekarz, utalentowany amator, w kaŜdym razie ktoś, kto doskonalił technikę, by złoŜyć hołd swojemu idolowi. - Idolowi? - Kuba. - Eve odwróciła się i ruszyła w stronę samochodu. - Kuba Rozpruwacz. - Kuba Rozpruwacz? - Peabody osłupiała. Przyspieszyła kroku, próbując dogonić przełoŜoną. Taki jak ten z Londynu z czasów... sama nie wiem. - Koniec dziewiętnastego wieku. Whitechapel. Biedna dzielnica z czasów wiktoriańskich, zamieszkana przez prostytutki. W ciągu jednego roku zabił pięć do ośmiu kobiet, moŜe więcej. Działał na obszarze półtora kilometra kwadratowego. - Usiadła za kierownicą. Peabody przyglądała jej się ze zdumieniem. - No co? - oburzyła się Eve. - Nie mogę czasami czegoś wiedzieć? - Nie o to mi chodzi, pani porucznik! Zna się pani na tylu róŜnych rzeczach, ale historia nigdy nie była pani konikiem.

Ale morderstwa owszem, pomyślała Eve, zjeŜdŜając z krawęŜnika. Zawsze tak było. - Kiedy inne dziewczynki czytywały słodkie bajeczki o małych puchatych kaczuszkach, ja interesowałam się Kubą i innymi seryjnymi mordercami. - Czytała pani o takich rzeczach jako dziecko? - Tak, bo co? - No cóŜ.., - Peabody nie wiedziała, jak to ująć. Wiedziała, Ŝe Eve wychowała się w domu dziecka i w rodzinach zastępczych. - Czy dorośli, którzy się panią opiekowali, nie kontrolowali pani zainteresowań? Chodzi mi o to, Ŝe moi rodzice, choć byli bardzo tolerancyjni i nie wprowadzali zbyt wielu ograniczeń, na coś takiego nigdy by się nie zgodzili. Wie pani, wtedy kształtuje się charakter, dzieci mają koszmary, lęki. Czuła potworny lęk na długo przedtem, zanim nauczyła się czytać. Co do koszmarów, Eve nie przypominała sobie czasów, kiedy ich nie miała. - Kiedy szukałam w Internecie informacji na temat Rozpruwacza czy Johna Wayne'a Gacy'ego, nie miałam czasu na szukanie kłopotów. I to było podstawowe kryterium. - Rozumiem. Zawsze pani wiedziała, Ŝe chce zostać policjantką? Eve wiedziała, Ŝe nie chce być ofiarą. Potem pomyślała, Ŝe będzie bronić ofiar. W jej słowniku to oznaczało zawód policjantki.

- Mniej więcej. Rozpruwacz zostawiał policji wiadomości, ale nie od razu. Nie zaczynał tak jak ten. Nasz chce, Ŝebyśmy od początku wiedzieli, kim jest. Chodzi mu o grę. - Chodzi mu o panią - zauwaŜyła Peabody. Eve w odpowiedzi kiwnęła tylko głową. - Ostatnio było o mnie głośno. Pojawiałam się w mediach. Jeszcze wcześniej, latem, przy tej sprawie z wirusem, teŜ było sporo szumu. Obserwował mnie, a teraz chce, Ŝeby i wokół niego był szum. Tamten Kuba zdobył ogromne zainteresowanie publiczne. - Chce, Ŝeby to pani się nim zajmowała, Ŝeby mówiono o nim w mediach. śeby całe miasto było nim zafascynowane. - Tak uwaŜam. - Będzie polował na inne licencjonowane kobiety w tej okolicy. - Na to się zanosi. - Eve chwilę milczała, - W kaŜdym razie chce, Ŝebyśmy tak myśleli. Następnym rozmówcą była kuratorka, której biuro mieściło się w trzypokojowym apartamencie w południowej części East Village. Na ogromnym, zawalonym papierami biurku stała miska z kolorowymi landrynkami. Opiekunka siedziała w szarym, nieco pogrubiającym kostiumie. Eve oceniła, Ŝe kobieta jest przed sześćdziesiątką. Jej twarz miała przyjemny wyraz, w przeciwieństwie do orzechowych oczu, w których widać było przebiegłość. - Tressa Palank. - Wstała i wyciągnęła do Eve dłoń, po czym wskazała jej krzesło po drugiej stronie biurka. - Domyślam się, Ŝe

chodzi o którąś z moich podopiecznych. Za dziesięć minut mam spotkanie. W czym mogę pomóc? Proszę mi opowiedzieć o Jacie Wooton. - Jacie? - Tressa uniosła brwi, a jej usta drgnęły w ledwo widocznym uśmiechu, jednak w oczach błysnęło przeraŜenie. - Nie wierzę, Ŝeby sprawiała jakieś problemy. Jest zupełnie czysta. Robi wszystko, by jak najszybciej odzyskać licencję pierwszej kategorii. - Jacie Wooton została zamordowana dziś nad ranem. Tressa przymknęła oczy i przez chwilę miarowo oddychała. - Wiedziałam, Ŝe to któraś z moich. - Otworzyła oczy, była znów skoncentrowana. - Domyśliłam się, gdy tylko usłyszałam w wiadomościach o morderstwie w chińskiej dzielnicy. Miałam przeczucie, jeśli pani rozumie, co mam na myśli. Jacie. - ZłoŜyła dłonie na biurku i zaczęła się w nie wpatrywać. - Co się stało? - Nie wolno mi podawać szczegółów. Na razie mogę tylko powiedzieć, Ŝe została pchnięta noŜem. - Zmasakrowana. W wiadomościach podali, Ŝe w zaułku w chińskiej dzielnicy znaleziono zmasakrowane zwłoki licencjonowanej kobiety do towarzystwa. Któryś z mundurowych, pomyślała Eve. Zapłacą za to, niech tylko się dowiem, skąd byt przeciek! - Na tym etapie śledztwa nie mogę powiedzieć nic więcej. - Znam procedury. Robiłam to przez pięć lat. - Była pani w policji?

- Pięć lat, głównie morderstwa na tle seksualnym, zanim zostałam kuratorem. Nie podobała mi się ulica, albo raczej to, co na niej widziałam. Tu mogę pomagać bez oglądania tego wszystkiego dzień w dzień. Praca wcale nie jest lekka, łatwa i przyjemna, ale jestem w tym dobra. Powiem pani wszystko, co wiem. Mam nadzieję, Ŝe pomogę. - Rozmawiałyście ostatnio o zamianie kategorii jej licencji? - Odmówiłam. Ma, to znaczy, miała jeszcze do odpracowania rok. Po aresztowaniu i uzaleŜnieniu to obowiązkowe. Odwyk się udał, świetnie sobie poradziła, choć podejrzewam, Ŝe po prostu zastąpiła Push czymś innym. - Wódką, Znalazłam w jej mieszkaniu dwie butelki. - CóŜ. To legalne, choć niezgodne z przepisami dotyczącymi zmiany kategorii licencji. Teraz to i tak bez znaczenia. Tressa potarła dłonią oczy i cięŜko westchnęła. - Teraz to juŜ bez znaczenia - powtórzyła. - Chodziło jej wyłącznie o to, by jak najszybciej wrócić do centrum. Nienawidziła pracy na ulicy, a jednocześnie nigdy powaŜnie nie myślała o zmianie profesji. - Nie wie pani, czy miała stałych klientów? - Nie. Dawniej miała ich całą listę, męŜczyźni i kobiety z klasą. Miała licencję na obie pici. Z tego, co wiem, nikt jej tu nie szukał. Sądzę, Ŝe powiedziałaby mi o tym, bo coś takiego poprawiłoby jej samopoczucie. - A dostawca?

- Nigdy nie zdradziła nazwiska, nawet mnie. Przysięgała, Ŝe nie kontaktowała się z nim, odkąd wyszła z więzienia. Wierzyłam jej. - Czy pani zdaniem nie podała nazwiska, bo się bała? - Moim zdaniem, Jacie uwaŜała, Ŝe to kwestia etyki, Przez pół Ŝycia była licencjonowaną kobietą do towarzystwa. Dobra prostytutka jest dyskretna, a prywatność klientów jest dla niej świętością, zupełnie jak dla księdza czy lekarza. W tym przypadku było tak sama. Przypuszczam, Ŝe dostawca byt takŜe jej klientem, ale co do tego nie mam pewności. - Czy podczas ostatnich spotkań nie odniosła pani wraŜenia, Ŝe Jacie Wooton się czegoś lub kogoś boi, Ŝe coś ją martwi lub niepokoi? - Nie. Jak zwykle nie mogła się doczekać zwrotu licencji i powrotu do dawnego Ŝycia. - Jak często tu przychodziła? - Raz na dwa tygodnie, takie są warunki zwolnienia. Ani razu nie opuściła spotkania. Regularnie poddawała się badaniom i testom. Nigdy nie utrudniała współpracy. Pani porucznik, to była zupełnie zwyczajna kobieta, moŜe tylko trochę zagubiona. Nie przepadała za pracą na ulicy, przywykła do bardziej wyszukanej klienteli i mniej ordynarnych zachowań. Lubiła ładne rzeczy, dbała o swój wygląd, narzekała na niskie stawki w swojej kategorii. Nie prowadziła Ŝycia towarzyskiego, bo wstydziła się połoŜenia, w jakim się znalazła. Poza tym uwaŜała, Ŝe osoby z jej obecnej sfery ekonomicznej nie dorastają jej do pięt. Tressa na chwilę zasłoniła dłonią usta.